niedziela, 30 lipca 2006

Pierwsza przemiana

Na samym początku chcę podziękować za wszystkie komantarze. Jeśli ktoś spodziewa się cudów po tej notce to się myli. Jeszcze nie nadszedł czas na wielkie przemiany Remusa, ale nie martwcie się bo w końcu i to na niego czeka ^^ .

 

- McGonagall Cię szukała, Remi – powiedział James, gdy wraz z Syriuszem wróciłem do dormitorium.

- Dawno? – zapytałem bez przekonania.

- No, jakąś godzinę temu – odpowiedział chłopak pocierając palcami brodę.

-To mi się dostanie. – stwierdziłem.

- Tylko uważaj na nią, Remi – ostrzegł mnie Sheva. – Widziałem jak ona na Ciebie patrzy. Założę się, że lubi młodszych, słodkich chłopców, takich jak Ty. – szczęka opadła mi do samej ziemi.

- Skąd tyś to wytrzasnął, zboku? – zapytał oburzony Syriusz.

- Ty się lepiej przypatruj na lekcji na reakcję nauczycieli, a nie rysuj sprośne obrazeczki na tyle pergaminu.

- Zabiję Cię, Sheva. Jak słowo daję! – jasnowłosy roześmiał się.

- Przecież nie raz widziałem, co Ty tam bazgrolisz tym swoim drooogim piórem. – Black ledwie powstrzymywał napad szału.

- Jeszcze jedno słowo, zboczeńcu, a wypruję Ci wszystkie flaczki z tego Twojego płaskiego brzuszka.

- To ja już pójdę – rzuciłem.

- Czekaj idę z Tobą – zwrócił się do mnie Syriusz.

- Oszalałeś?! – wrzasnąłem, a wszyscy obecni w Pokoju Wspólnym popatrzyli na mnie. – Oszalałeś? - powtórzyłem znacznie ciszej – Walnięcie jesteście obaj, Ty i Sheva. No, chorzy po prostu. – stwierdziłem i wybiegłem z Sali.

Starałem się iść jak najszybciej, ale nie miałem zamiaru biec. Co powie profesorka, jeśli zobaczy mnie zgrzanego i spoconego w swoim gabinecie? Na jednym z korytarzy zauważyłem sporą grupę dziewczyn. Były czymś bardzo podniecone. Śmiały się, rozmawiały przesadnie gestykulując i co jakiś czas zakrywały teatralnie dłonią usta. Nie wiedząc, o co chodzi przeszedłem obok nich.

- O, Remus – usłyszałem za sobą. Odwróciłem twarz i zobaczyłem Lily. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie i rzuciła:

- Mam do Ciebie maleńką prośbę. Jeśli spotkasz kogoś po drodze to nie mów, że tu jesteśmy. – popatrzyłem na nią ze zdziwieniem unosząc brwi.

- Jasne, nie ma sprawy. A co wy tu właściwie robicie?

- Czekamy na kogoś – odparła rudowłosa.

- W… PIĘTNAŚCIE OSÓB?

- Oj, no wiesz, jakie są dziewczyny.

- Nie, nie wiem i dlatego o nic więcej nie pytam. – rzuciłem i ruszyłem dalej. Po chwili spotkałem Fillipa i Olivera.

- Remi, są tam jakieś dziewczyny? Ślizgonki, Gryfonki, Puchonki, Krukonki? – zapytał Oliver wskazując na korytarz, którym przyszedłem.

- No, z piętnaście sztuk – odparłem – Mieszanka totalna od najstarszych do tych z pierwszego roku. – Zdawałem sobie sprawę z tego, że oszukałem koleżankę, ale przecież ja trzymam z chłopakami. Wiadome, że kumpli bym nie wystawił, ale kumpelę…?

- Niech, to! Więcej ich nie było? – załamał się Fillip.

- Idziemy tajnym przejściem – stwierdził blondyn – Nie mam zamiaru uśmiechać się jak lalka i udawać grzecznego kotka. – Dopiero teraz dotarło do mnie, o co tak właściwie chodzi. Fillip i Oliver należeli do najprzystojniejszych chłopaków w szkole. Wysocy, dobrze zbudowani, mili i z dobrego domu. Nie pasowali do opisu typowego Ślizgona, ale ja przez te kilka dni miałem okazję poznać już kilka wyjątków Slytherinu. Przypomniały mi się wszystkie posiłki w Wielkiej Sali, kiedy to każda dziewczyna spoglądała na stół Ślizgonów i cicho jęczała. „Obłęd” pomyślałem.

- A Ty, Remi? Gdzie idziesz? – zapytał Fillip.

- Do McGonagall. Ponad godzinę temu mnie szukała. – obaj chłopcy zdziwili się.

- No, nieźle – rzucił Oliver – Nie wiem, jakim cudem z tego wyjdziesz.

- Ale mnie pocieszyłeś – burknąłem.

- O.K. My wiejemy, bo jak tak dalej pójdzie to za nami tu przylezą – ciemnowłosy Ballack nie miał zamiaru spotkać dziewczyn.

- Dzięki za informację, Misiaku – rzucił niebieskooki.

- Misiaku? – byłem zaskoczony tym stwierdzeniem.

- No, tak. Przypominasz mi takiego kochanego, pluszowego misia, którego można tulić i całować do woli. – zarumieniłem się słysząc to.

- Na razie, pluszaczku – pożegnał się drugi z Ballacków i rozczochrał mi włosy odchodząc.

Nieśmiało zapukałem do drzwi gabinetu nauczycielki transmutacji.

- Proszę – kobieta siedziała za biurkiem – No, nareszcie. Już myślałam, że się u mnie pan nie pojawi. – zakpiła – O ile się nie mylę to dziś jest pełnia. – spojrzała na mnie wymownie. – Nie wnikam w to, co pan robił i gdzie był wraz z panem Blackiem – zaczerwieniłem się słysząc jej stwierdzenie – Ale chyba już czas znaleźć jakieś bezpieczne miejsce na przemianę. Proszę za mną. – kobieta wstała i wyszła z pomieszczenia, a ja podążyłem za nią. Zaprowadziła mnie pod jakąś starą zbroję i przekręcając rękojeść miecza otworzyła tajne przejście.

- Tędy dojdzie pan, panie Lupin do starej chaty na obrzeżach Hogsmade. Tam spokojnie może się pan przemienić i wyszaleć. J podkreślam, że jest to pierwszy i ostatni raz, kiedy to załatwiam panu alibi. – po tych słowach odeszła. Ja udałem się w wyznaczone miejsce. Był to stary, drewniany dom nieposiadający niemal żadnych mebli. Jedynie na piętrze w pokoju stało łóżko. Nie musiałem długo czekać. Księżyc szybko ukazał swą tarczę w całej okazałości. Niesamowity ból rozdzierał mi wnętrze. Czułem jak moje ciało zmienia kształt, słyszałem jak deformują się moje kości. Upadłem na ziemię zwijając się z bólu. Z mojej piersi wydobył się wilczy ryk, który był odpowiedzią na zew dzikiego, nieznanego mi świata. Więcej już nic nie pamiętam…

piątek, 28 lipca 2006

Dreams are born in your eyes...

Notka ta została natchnięta historią Subaru i Seishirou z "Tokyo Babylon" oraz "X". Mam nadzieję, że już niedługo przyślą mi 16 i 18 tom X. Bardzo was proszę o jak najewięcej komentarzy pod tą własnie notką. Wszystko to ze względu na młodego Sumeragi i Sakurazukę. Wierzcie mi, ich historia wyciska łzy z oczu...

 

6 września

Nastał pierwszy z dni, które wolałbym by nigdy nie miały miejsca. Tej nocy księżyc miał ukazać całe swe oblicze. Leżałem w łóżku nie mając zamiaru wstawać. Czułem się okropnie. Skroń przeszywał mi okropny ból, powieki były ciężkie, a w uszach wyczuwałem nieprzyjemny metaliczny smak. Przez wszystkie dni, jakie do tej pory spędziłem w Hogwarcie, wydawało mi się, że moje wilkołactwo to jedynie koszmar, z którego już się obudziłem. Jednak prawda była, jest i będzie zawsze inna.

- Remi, wstawaj, szkoła czeka! Chyba nie chcesz się spóźnić na lekcje? – zawołał Sheva, który był już ubrany i gotowy do wyjścia na śniadanie.

- Już się podnoszę, daj mi chwileczkę. – powoli uniosłem się i z cichym jękiem bólu usiadłem.

- Co Ci jest, Remi? – zaniepokoił się Syriusz.

- Nic, po prostu trochę źle się czuję. Proszę, podaj mi jedną z buteleczek, które mam w szafce. – kruczowłosy podszedł do stojącej pod ścianą szafy i otwierając ją, wyjął mały błękitno – zielony flakonik.

- Dziękuję – odparłem biorąc z jego rąk szklane naczynie. Wypiłem zawartość i po chwili poczułem się trochę lepiej.

- Po co Ci to wszystko? – zapytał Syri wskazując na mój nie mały zapas eliksirów.

- Mam pewne kłopoty ze zdrowiem, to wszystko – wykręciłem się od konkretnej odpowiedzi. Wstałem, zarzuciłem na siebie jakieś ubrania i wyszedłem z chłopakami z pokoju. Przez cały czas Syriusz uważnie mnie obserwował.

Lekcje dłużyły mi się nieubłaganie. Każda wydawała się być odrębną wiecznością, przez którą muszę przejść. Nie mogłem się skupić. Słowa nauczycieli wydawały mi się odległe i głuche, bez wyrazu i znaczenia. Gdy skończyły się eliksiry – ostatni z przedmiotów tego dnia – wyraźnie mi ulżyło. Chciałem tylko wrócić do dormitorium i przespać całą pełnię. Niestety mój organizm nie był mi do końca posłuszny. Szedłem korytarzem do Wielkiej Sali wraz z całą moją paczką, gdy zakręciło mi się w głowie i omal nie upadłem.

- Remi! – usłyszałem krzyk Syriusza i poczułem, że nie upadam na twardą podłogę, lecz podtrzymują mnie czyjeś ramiona.

- Pobiegnę po panią Mallery – rzucił James, lecz powstrzymałem go cichym „Nie”.

- Więc zaniosę Cię do Skrzydła Szpitalnego – stwierdził Black.

- Nie ma potrzeby – mój głos był cichy, lecz starałem się by brzmiał zdecydowanie. Wyprostowałem się i odetchnąłem głęboko.

- Co Ty kombinujesz?! – uniósł się kruczowłosy. Spojrzałem na niego zdziwiony. – Niemal nam mdlejesz na korytarzu i nie chcesz z tym iść do pielęgniarki?!

- Nie ma takiej potrzeby – powtórzyłem – Już jest wszystko w porządku.

- Nic nie jest w porządku! Dlaczego nie chcesz powiedzieć, co Ci jest?!

- N-Nie mogę…

- Przecież jesteśmy przyjaciółmi! Chyba, że Ty również uważasz mnie za zwykłego Blacka, niemal młodocianego przestępcę?!

- Nie…

- Więc, o co chodzi?!

- Syriuszu, proszę Cię. Nie mogę powiedzieć. – mój głos drżał, a do oczu napływały łzy.

- Co ukrywasz?!

- Syriuszu…

- To żadna przyjaźń, jeśli nawet mi nie ufasz! Coś jest nie tak, a Ty starasz się najnormalniej w świecie wykręcić! – po policzkach spłynęły mi piekące słone krople.

- Chrzanię taką przyjaźń! – wrzasnął kruczowłosy i odwrócił się do mnie plecami. Nie wytrzymałem. Zacząłem płakać, a moje wnętrze rozrywał ból tak wielki, jakiego dotąd nie znałem. Nie wiedziałem, co robię. Nogi same mnie poniosły. Uciekłem nie wiedząc nawet, w którą stronę biegnę. Wszystko było zamazane, gdyż łzy nie miały zamiaru wyschnąć. Sam nie wiem, o czym wtedy myślałem. Może chciałem umrzeć? Nie musieć więcej cierpieć? Nie mam pojęcia.

Świadomość wróciła mi dopiero, gdy trochę się uspokoiłem. Siedziałem pod ścianą w jakimś pomieszczeniu. Dłonie trzęsły mi się tak bardzo, że ledwo utrzymałem w ręce różdżkę. Kolana podkulone pod brodę odczuwały wilgoć spodni, w które wniknęły chłodne, palące łzy. Głos drżał mi nieubłaganie, a gardło piekło, gdy wymówiłem zaklęcie zapalając niewielkie światełko na końcu różdżki. Rozglądnąłem się po Sali. Moja torba leżała niedaleko drzwi. Samo pomieszczenie było niemal zupełnie puste. Tylko jedno, samotne lustro zdobiło smutne, ciemne wnętrze. Białe płótno, którym było przykryte poszarzało od kurzu. Nie obchodziło mnie, co się ze mną stanie. Podniosłem się i podszedłem do zwierciadła. Jednym szybkim ruchem zdjąłem zasłonę. Moim oczom ukazało się nadzwyczajnie piękne, stare lustro bogato zdobione w delikatne listki i pąki kwiatów. Popatrzyłem w gładką tafle.

Na początku widziałem jedynie swoje odbicie, jednak w chwilę potem tuż za mną dostrzegłem piękne oblicze Syriusza. Wystraszony spojrzałem do tyłu. Byłem sam. Po raz kolejny zatopiłem wzrok w obrazie zwierciadła. On nadal stał za moimi plecami. Widziałem jak delikatnie dotyka mojego ramienia i czułem to… Czułem jak jego płoń spoczywa na mojej szacie. Uniosłem rękę i położyłem ją na jego palcach. Wpatrzony w odbicie czułem gładkość i ciepło jego skóry. Jego druga dłoń powoli przejechała po mojej ręce od łokcia do samej szyi. Opuszkami jego palców musnął moją wrażliwą szyję, a ja zadrżałem. Gdy dotknął mojego policzka oparłem twarz o niematerialne wnętrze dłoni kruczowłosego. Zamknąłem oczy i odwracając głowę pocałowałem jego palce. Z oczu znów pociekły mi łzy. Upadłem na kolana i głośno łkałem. Zaciśnięte pięści spoczęły na podłodze. Zdałem sobie sprawę z tego, że to jedynie moje pragnienie. Moje marzenia zostały obnażone. W głowie kłębiły mi się setki myśli. Gdybym miał umrzeć, to tylko z jego ręki. Tylko Syriusz ma władzę nad moim życiem i śmiercią. Poznałem go niespełna tydzień temu, ale już teraz był on dla mnie najważniejszy.

- Remi… - wydawało mi się, że usłyszałem cichy szept.

- Remi… - poczułem delikatny dotyk na ramieniu. Przerażony odwróciłem twarz. Smutne, błyszczące szare oczy patrzyły na mnie błagalnie.

- Przepraszam – wyszeptał Syriusz – Wybacz mi. Nie powinienem mówić tego wszystkiego. Proszę Cię, nie płacz już. – Jego głos załamywał się, a po jego jasnym policzku spłynęła łza. Otarłem ją kciukiem, po czym spuściłem głowę. Kątem oka popatrzyłem w lustro. Widziałem jak Black trzyma moją twarz i nakrywa moje usta swoimi. Wtedy też poczułem jak delikatne dłonie chłopaka unoszą moją brodę. Zatonąłem w oczach kruczowłosego. Jego twarz zbliżyła się do mojej. Delikatne, czułe muśnięcie na moim policzku uświadomiło mi, iż chłopak scałował samotną łzę z mojej skóry.

- Przepraszam – powtórzył – Nigdy więcej już nic takiego nie powiem. Jeśli pragniesz mieć tajemnice, akceptuję to. Tyko nigdy więcej nie płacz i nie uciekaj, błagam. – Syriusz objął mnie i przytulił mocno. Czułem jego ciepły oddech na swojej szyi.

- Nie ucieknę więcej – szepnąłem – I… wybaczam Ci. – po tych słowach zatraciłem się w czułych ramionach i bliskości chłopaka, którego tak bardzo potrzebowałem.

środa, 26 lipca 2006

Po słowiczej podłodze

Notka napisana jest jako podziękowanie dla Lian Hearn, za stworzenie Opowieści Rodu Otori, które wyciskają z uczu łzy. Panie Shigeru, spoczywaj w pokoju...

 

Kontur smoka zniknął podobnie jak się ukazał – szkarłatną kroplą rozpłynął się w ciemnych czeluściach nocy.

- Co to było? – zapytał Sheva nieprzytomnym głosem.

- Smok? – odpowiedział pytaniem Michael, a w jego głosie można było dostrzec rozbawienie. – Tak, naprawdę to sami nie wiemy. Pojawia się zawsze z 3 na 4 września. Odkryli to Fillip i Oliver, gdy trafili do Hogwartu siedem lat temu.

- Ze Smokiem związana jest legenda – nieznajomy, męski głos sprawił, że wszyscy podskoczyliśmy wystraszeni.

- Profesor Camus! – krzyknął Fillip i popatrzył w jeden z ciemnych kątów tarasu. Po chwili naszym oczom ukazała się uśmiechnięta twarz około trzydziestoletniego mężczyzny. Miał krótkie jasno brązowe włosy i szare, spokojne oczy o lekko surowym wyrazie. Podszedł do nas pewnym, miarowym krokiem.

- Nie myślałem, że potrafisz mnie już rozpoznać po głosie, Fillipie. – rzucił w stronę ciemnowłosego Ballacka.

- Niektóre szczegóły łatwo zapamiętać – odparł chłopak.

- I tu masz rację, mój drogi. Jednak zastanawia mnie, co tu robicie, tak… sporą grupą.

- Jak to, co? – zaperzył się Oliver. – Przyszliśmy popatrzeć na smoka.

- Ściągnęliście tu nawet trzech młodych Gryfonów – zauważył mężczyzna. – Muszę przyznać, że to nie częsty widok…

- Niech pan opowie tą legendę. – poprosiłem niepewnie. Z tym profesorem nie miałem jeszcze do czynienia. Camus uśmiechnął się serdecznie.

- Remus Lupin, Syriusz Black i Andrew Sheva… Podejrzewam, iż nie macie pojęcia, czego was będę uczył. – nasze poruszenie wywołało jego cichy śmiech. – Tak myślałem. Jestem nauczycielem latania i już… no, raczej jeszcze dziś będziecie mieć ze mną do czynienia. – w jego głosie nie było groźby, raczej przyjacielska informacja.

- Ale ta legenda… - nękałem go.

- Już, już… Otóż istniały niegdyś Trzy Krainy, Zachodnia, Środkowa i Wschodnia. Klany zamieszkujące każde lenno były ze sobą skłócone. Jednak poza całym zgiełkiem i nienawiścią ukryta była wioska, której mieszkańców zwano Ukrytymi. To właśnie tam wychował się Tomasu. Żył spokojnie, jednak tęsknił za wolnością. Nie potrafił wytrzymać długiego przebywania w jednym miejscu. Podczas jednej ze jego tajemnych ‘wycieczek’ na wioskę napadli ludzie klanu Tohan z samym Iidą na czele. Chłopak wracając do domu ujrzał spustoszenie i śmierć, jakie zalały swą okrutną falą arkadię, w której do tej pory mieszkał. Wtedy też naraził się samemu wielkiemu władcy – Iidzie. Ścigany wpadł prosto w ręce pana Shigeru Otori, który uratował mu życie i nadał nowe imię, Takeo. Chłopiec postanowił służyć wybawcy i zawiązała się między nimi przyjaźń. Mężczyzna adoptował młodzieńca, czyniąc go tym samym swoim jedynym spadkobiercą… Pan Shigeru był uwielbiany przez swoich ludzi, ale i nienawidzony przez klan Tohan oraz stryjów. Chcąc się go pozbyć postanowiono ożenić mężczyznę z panną Kaede Shirakawa, która podobno sprowadzała śmierć na każdego mężczyznę, który jej pożądał. Problem tkwił w tym, iż pan Otori poprzysiągł, że nigdy się nie ożeni z nikim innym jak panią Maruyama, której to pragnął Iida ze względu na jej włości. Jednak chcąc adoptować Takeo młody Pan zgodził się na propozycję ożenku. Jak się okazało młodziutki Ukryty należał do Plemienia. Posiadał nadzwyczajne zdolności, jak np. podział ciała na 2, znikanie, niesamowicie dobry słuch… Shigeru postanowił zabić Iidę i zemścić się tym samym za śmierć brata. Takeo zakochał się z wzajemnością w panience Kaede, a Otori nie miał zamiaru łamać słowa danego ukochanej. W przed dzień zamachu na Iidę, Plamię porwało Takeo. Wszystko się skomplikowało. Pani Maruyama, nosząca w swym łonie dziecię Otori utopiła się próbując uciec z kraju Tohan, a pan Shigeru został posądzony o zdradę i powieszony za ręce na murach zamku Iidy. Takeo nie mógł znieść myśli o hańbie, jaka dotknęła jego przybranego ojca. Zawarł pakt z Plemieniem. Postanowił zrzec się nazwiska Otori, w zamian za możliwość zapewnienia panu Shigeru godnej śmierci. Chłopak zakradł się na zamek, odciął wiszącego tam szlachcica, zabił go, by oszczędzić cierpień oraz zapewnić honorową śmierć… Po czym postanowił zabić Iidę. Jak się okazało wyręczyła go sama panienka Kaede, gdy ten chciał ją zgwałcić. Po śmierci władcy Tohańczycy byli bezsilni. Łatwo padli ofiarą ataku ludzi sprzymierzonych z Otori. Takeo zyskał rozgłos i sławę, zaś sam pan Shigeru stał się dla ludzi niemal bóstwem. Przed młodym spadkobiercą zaświeciły dwie jasne gwiazdy. Jedną z nich była służba Plemieniu, drugą zaś możliwość życia u boku Kaede. Jednak wiedział, iż Plemię zabije go, jeśli tylko sprzeciwi się ich woli. Dlatego też odszedł pod osłoną nocy pozostawiając ukochaną w świątyni… - profesor uśmiechnął się smutno. – To tylko strzępek historii, w dodatku opowiedziany przez mnie, a ja dobry w te klocki nie jestem. Podsumowując, smok, którego widzieliście jest wspomnieniem rodu Otori, z którego wywodził się Shigeru, a także i Takeo. Jest wspomnieniem ogromnej miłości, przyjaźni, poświęcenia, jak i przynależności.

- Skąd pan o tym wie? – zapytał podejrzliwie Gabriel.

- Słyszałem wiele historii. Żyję już na tym świecie do dość dawna, więc i mam pewną wiedzę… Nie sądzisz? – spojrzał na chłopaka wymownie. No, tak. Był przecież naszym nauczycielem. Śledziłem uważnie jego ruchy. Przeczesał palcami włosy i mówił dalej.

- Tylko, co ja mam teraz zrobić z wami? Jako profesor powinienem nałożyć na całą grupę szlaban i odjąć, co najmniej po 50 punktów waszym domom. – widziałem jak na twarz Fillipa wpełza uśmiech.

- Nie zrobi pan tego – powiedział Ślizgon z pewnością w głosie.

- Skąd ta pewność? – mężczyzna uniósł jedną braw.

- Ze względu na Shigeru Otori… - Camus roześmiał się i przytaknął.

- Masz rację. Tylko, dlatego upiecze się wam cały ten nocny wypad. Ale teraz… - nauczyciel położył delikatnie dłoń na ramieniu ciemnowłosego Ballacka, który drgnął niemal niezauważalnie – Odprowadzę was pod dormitoria. Zaczniemy od najmłodszych elementów waszego ‘spisku’. – mówiąc to spojrzał na mnie, Syriusza i Andrew.

Oprowadził nas na dół, po czym nakazał Ślizgonom poczekać, aż wróci. Pożegnał nas pod portretem Grubej Damy i z uśmiechem odszedł machając nam na pożegnanie ręką.

- Miły koleś – rzucił Syriusz, gdy wchodziliśmy do pokoju wspólnego.

- Powiedziałbym nawet, że bardzo interesujący – dodałem.

- I przystojny… - skwitował Sheva. Popatrzyliśmy na niego zdziwieni. – Nie możecie zaprzeczyć. – nie odezwaliśmy się nawet słowem, jednak czułem, że Black patrzy na mnie uważnie starając się odczytać moje myśli.

 

Shenlong...

- Remus… Remi… Wstawaj… - cichy szept ukochanego głosu… Uchyliłem nieznacznie powieki i starałem się skupić wzrok na postaci majaczącej przede mną w ciemności. Poczułem jak ktoś ściąga ze mnie kołdrę. Chciałem krzyknąć wystraszony, gdy czyjaś dłoń delikatnie powędrowała pod moje kolana i plecy, unosząc mnie, lecz inna dłoń zasłoniła mi usta.

- Cicho, Remi. Jeszcze obudzisz chłopaków. – dopiero teraz dotarło do mnie, co się dzieje. Sheva uciszał mnie, podczas gdy Syriusz trzymał w ramionach moje ciało.

- Co Ty robisz, Syriuszu? Postaw mnie na ziemię – powiedziałem cicho wtulając się w tors chłopaka, by nie spaść.

- Jesteś niesamowicie leciutki, Remi. – stwierdził kruczowłosy z rozbawieniem. – Wystarczyło Cię unieść, a już się rozbudziłeś. Warto to zapamiętać.

- A może powiecie mi, o co chodzi?

- Dowiesz się w swoim czasie – rzucił Black – A teraz się ubierz.

- W Twoich ramionach? Trudno będzie – zakpiłem.

- Eh… Niech będzie, już Cię puszczam – chłopak rzeczywiście niechętnie opuścił mnie, kładąc ponownie na łóżko. Sam przed sobą musiałem przyznać, że i ja nie chciałem by mnie puszczał. Sheva podszedł do swojego kufra i wyciągnął z niego kilka rzeczy, ubierając się. To samo zrobił Blach, więc i ja poszedłem w ich ślady. Nie mogłem się powstrzymać przed tym, by nie popatrzeć na Syriusza. Widziałem jak powoli zdejmuje bluzę od piżamy. Księżyc oświetlał jego delikatnie opaloną klatkę piersiową. Jak na 11 lat chłopak był dobrze zbudowany. Ubrał czarną koszulę, a ja obserwowałem jak jego szczupłe palce spokojnie zapinają guziki. Ocknąłem się i szybko założyłem koszulkę i naciągnąłem spodnie.

- Gotowi? – zapytał szarooki – Więc chodźcie. – wyszliśmy z dormitorium, nadal nie wiedząc, o co właściwie chodzi.

- A kiedy wytłumaczysz nam gdzie idziemy? – dopytywałem.

- To niespodzianka, Remi. Niedługo się dowiesz. – korytarze były zupełnie puste. Nie chciałem natknąć się na żadnego nauczyciela, dlatego też wytężyłem wszystkie zmysły. Syriusz poprowadził nas pod jedną z wież i zaczął wspinać się po schodach.

- Chodźcie, nie będą na nas czekać wiecznie. – rzucił. Miałem lekki mętlik w głowie. „Kto nie będzie czekać?” Mimo wszystko w milczeniu wykonywałem polecenia Blacka. Chłopak otworzył drzwi na samej górze i przeszedł przez nie. Ja i Sheva zrobiliśmy to samo. Zamurowało mnie, gdyż staliśmy na wielkim balkonie, a przed nami ukazało się kilka postaci. Od razu rozpoznałem jedną z nich – Lucjusz. Andrew jęknął cicho widząc go.

- Nie martw się, nic Ci nie zrobi. – szepnął Syriusz i podszedł do młodego Ślizgona. Ten zaprosił nas bliżej jednym gestem dłoni. Zbliżyliśmy się niepewnie. Dopiero teraz widziałem dokładnie sylwetki innych znajdujących się tu osób.

- Andrew Sheva – cichy, dźwięczny głos doszedł do naszych uszu z tyłu. Odwróciłem się i dostrzegłem, że Andrew czyni to samo lekko wystraszony.

- S-Skąd mnie znasz? – zapytał chłopak delikatnie drżącym głosem.

- Nie wielu na mnie wpada idąc korytarzem – właściciel głosu wyłonił się z mroku wchodząc w niewyraźną smugę światła księżyca. Ulżyło mi, gdy rozpoznałem Ślizgona, na którego wczoraj wpadł Sheva.

- Widzę, że Michaela już znacie – odezwał się Lucjusz, a ja skierowałem twarz w jego stronę – Dla formalności i tak go przedstawię. Michael Nedved, a to Gabriel Ricardo – wskazał wysokiego chłopaka o krótkich, czarnych włosach, oczach koloru czystego burzowego nieba i sporej ilości kolczyków w uszach. Naliczyłem się czterech w prawym i trzech w lewym uchu. Chłopak podobnie jak Michael miał na sobie obcisłe, czarne jeansy i czarną koszulkę bez rękawów. Moją uwagę przykuły też ich buty. Czarne, masywne, obite na przedzie i z tyłu żelazem.

- Fillip Ballack – ciągnął dalej Malfoy, tym razem wskazując na jednego z najwyższych chłopaków, jacy byli na balkonie. Młodzian miał kasztanowe włosy średniej długości zaczesane do tyłu i spięte luźno w kucyk. Jego ciemne oczy wydawały się niezwykle ciepłe, a delikatny zarost dodawał mu powagi. Był niesamowicie przystojny.

- I Oliver Ballack – ten zaś miał krótkie włosy koloru zboża i niezwykle niebieskie oczy. – Dla sprostowania, to kuzyni, a nie bracia – teraz Lu przedstawił mnie i Shevę.

- Pięciu Ślizgonów na trzech Gryfonów, nieźle – stwierdził Syriusz rozbawiony.

- Oni wiedzą, po co ich tu przywlokłeś? – zapytał Lucjusz

- Nie – padła odpowiedź, co wywołało ogólny śmiech.

- Syri, oni muszę Ci naprawdę ufać, skoro przyszli tu w ciemno. – rzekł Fillip.

- O.K. Chłopaki, zaczyna się. Popatrzcie w niebo. – nakazał Michael. Malfoy stanął tuż obok Shevy, który zadrżał ze strachu.

- Nie martw się. Jak na razie jesteś bezpieczny – powiedział cicho jasnowłosy. Uniosłem głowę i spojrzałem na ciemne niebo. Było piękne. Po raz pierwszy widziałem je do tego stopnia czystym i nieskazitelnym. Miliony gwiazd porozrzucane były jedna obok drugiej. Przypominały świetlistą sieć zarzuconą na mroczny nieboskłon. Drgnąłem wystraszony, gdy poczułem jak ktoś splata ręce na moim pasie, przytulając mnie do siebie.

- Spokojnie, Remi. To tylko ja – cichy głos Syriusza wydawał mi się być niczym muzyka Anielskich Harf. Wtuliłem się ciepłe ciało kruczowłosego i oparłem plecami o jego pierś. Nagle usłyszałem cichy, stłumiony ryk w oddali i dostrzegłem czerwoną smugę, która niczym kropla krwi spływała po czarnym aksamicie ponad nami. Czerwone świetliste kontury chińskiego smoka zamajaczyły nad naszymi głowami. Otworzyłem szeroko oczy ze zdziwienia. Piękna mityczna istota, była zupełnie nierealna. Wydawało mi się, że jest jedynie atramentowym rysunkiem starożytnego japońskiego malarza, który posłużył się własną krwią by ożywić swe dzieło.

Przekrzywiłem głowę odchylając ją jeszcze bardziej w tył. Spojrzałem z dołu na piękny profil Syriusza. W jego oczach odbijało się światło księżyca, który oświetlał delikatnie jego spokojną, uśmiechniętą twarz. Wąskie usta chłopaka były delikatnie uchylone, a ciepły wiatr rozwiewał jego kruczoczarne włosy, niosąc ze sobą przyjemną woń kwiatów, które rosły na błoniach wokół zamku. Jeszcze bardziej zatraciłem się w objęciach młodego Blacka, który wzmocnił nieznacznie uścisk swych dłoni na moim pasie. Znowu popatrzyłem na szkarłatnego smoka, który nadal ‘tańczył’ nad naszymi głowami. Jęknąłem cicho słysząc po raz kolejny jego ryk, zmieszany teraz z równomiernym biciem serca Syriusza i jego cichym, spokojnym oddechem. Przez tą jedną, krótką chwilę Bóg pozwolił mi dotknąć Raju. Raju, który ludzie utracili wielki temu, a który teraz został mi dany.

poniedziałek, 24 lipca 2006

Lucjusz

Kolejna notka ^^ . Eovin Nagisa, chciałam dodać ją już wczoraj, ale mi nagle wysiadł internet. To samo dziś rano, dlatego dopiero teraz się ona pojawia. Cieszę się, że ktoś się uzależnia ^^ . Hehe... To miłe. Joanne, dzięki Ci. Już słyszę te brawa i krzyki ~_^ . Tak dla potencjalnie zainteresowanych mój numer gg to 6211700. Ale nie przedłużam. Czytajcie!

 

3 września

Uniosłem leniwie powieki. Sobota wydawała mi się zbawienna. Spokój, cisza i odpoczynek. Podniosłem się nieznacznie, siadając na pościeli i przeciągając. Peter nadal spał, a jego chrapanie roznosiło się po pokoju. James właśnie zaczął się powoli budzić, zaś Sheva pochłonięty był czytaniem książki. Jedynie łóżko Syriusza było puste i starannie pościelone.

- Wstał rano i wyszedł – rzucił Andrew w moją stronę, wiedząc dobrze, jakie pytanie kłębi mi się w głowie.

- Nie mam pojęcia gdzie – po raz kolejny mnie wyprzedził. „Pewnie poszedł na śniadanie” pomyślałem i zebrałem się szybko chcąc do niego dołączyć. Przeszedłem przez portret Grubej Damy i skierowałem do Wielkiej Sali. Korytarze były niemal puste. W jednym z ciemnych, bocznych odgałęzień wyczułem czyjąś obecność. Popatrzyłem w tamtą stronę zaciekawiony. Od razu tego pożałowałem. Pośród panującego tam mroku dostrzegłem dwie osoby. Zamarłem. Syriusz i Lucjusz obejmujący się w ciemnym zaułku szkoły… Co to miało znaczyć? Jasne włosy Malfoya spływały po szacie Blacka, a jego twarz ukryta była w zagłębieniu szyi szarookiego. Lucjusz zatracił się w ramionach chłopaka, który jedną dłonią gładził rozpuszczone platynowe włosy, zaś drugą przesuwał powoli po jego plecach. Gdybym tylko chciał mógłbym usłyszeć, co Syriusz szepcze mu do ucha, jednak kierowany impulsem szybko oddaliłem się od tamtego miejsca. Co to za dziwne uczucie, które wywołał ten widok? A ten ból rozrywający moją pierś?

Bezwładnie usiadłem przy stole. Jak zawsze nałożyłem sobie płatków i zalałem je mlekiem. Tylko, że przecież nie byłem nawet głodny. Bawiłem się jedzeniem dopóki nie dołączyli do mnie Peter, James i Andrew.

Na początku z trudem zbierałem myśli. Lucjusz i Syriusz… Razem… Co ich może łączyć? Nie da się ukryć, iż byli kolegami, a może nawet przyjaciółmi, ale to, co widziałem…? Malfoy miał w sobie wdzięk i klasę, jak przystało na panicza. Delikatna mleczna skóra, zimne niebieskie oczy i te białe włosy… Szalały za nim niemal wszystkie dziewczyny w szkole. Dobrze wychowany, inteligentny i opanowany… No, tak. Przecież, gdy spotkałem Syriusza po raz pierwszy, był z nim! Ale czego ja tak w ogóle oczekuję? Dlaczego tak przejmuję się Blackiem? Dlaczego tak bardzo lubię przebywać w jego towarzystwie?

Nagle z zamyślenia wyrwała mnie wizja jakiegoś lecącego w moją stronę przedmiotu. Uchyliłem się nie chcąc oberwać w twarz.

- Co to niby było, James?! – krzyknąłem na chłopaka, ale widząc jak jego uśmiech znika, a źrenice rozszerzają się w niemym przerażeniu, odchyliłem głowę do tyłu. Za mną stał Lucjusz. Był wściekły, ale jego zimna twarz milczała. Tylko oczy jarzyły się złowieszczo.

- Co to było, Potter? – ten ironiczny głos był gorszy od krzyku – Domyślam się, że to naleśnik z dżemem, ale co on teraz robi na mojej szacie? – już myślałem, że to koniec naszego i tak krótkiego życia. Wystarczyłoby jedno zaklęcie, a wylądowalibyśmy w Skrzydle Szpitalnym. Jednak chłopak machnął jedynie różdżką usuwając plamę i odwrócił się na pięcie. Jego włosy rozwiało delikatnie powietrze, unosząc przyjemny zapach szamponu. James otworzył usta ze zdziwienia.

- Coś tak rozdziawił paszczękę, co? – na dźwięk tego głosu przeszył mnie dreszcz.

- Syriusz, co jest Lucjuszowi? – zapytał Peter.

- A czy to wasza sprawa? – wymigał się od odpowiedzi kruczowłosy, siadając naprzeciw mnie. Nie popatrzyłem na niego. Czułem jak do oczu napływają mi łzy, ale powstrzymywałem je ze wszystkich sił.

- Remi, co Ci jest? – zaniepokoił się Black – Nic nie zjadłeś, a w dodatku jesteś taki blady…

- N-Nic mi nie jest.

- Przecież widzę, że coś jest nie tak.

- Jestem trochę słaby i tyle…

- Że co?! – wrzasnął Syriusz – Wstawaj, zaprowadzę Cię do Skrzydła Szpitalnego!

- Zwariowałeś? Nic mi nie jest!

- W takim razie idziemy do pokoju! Nie pozwolę na to, abyś się rozchorował! – przypomniała mi się scena, którą widziałem kilkanaście minut temu. „Jego troska o mnie to jedynie maska. Chce się nam przypodobać…” – prawie płakałem myśląc o tym, ale wtedy też poczułem, że chłopak złapał mnie za rękę i pociągnął lekko.

- Idziemy! Sheva, dołączysz się? – jasnowłosy przytaknął i podszedł do nas.

- Remi Ci nie wystarczy? Musisz mieć, aż dwóch? – zakpił James.

- Nie zaczynaj, Potter! Nie teraz! – warknął szarooki i pociągnął za sobą mnie i Andrew.

- Nic mi nie jest, Black! – krzyknąłem – Możesz mnie puścić! – chłopak zatrzymał się i spojrzał mi głęboko w oczy.

- Mówiłeś, że Ci słabo, więc albo pójdziesz po dobroci, albo Cię zaniosę i to od razu do pani Mallery. – ta powaga, z jaką to mówił, troska, która lśniła w jego pięknych oczach… Przestało mnie obchodzić, co łączy go z Lucjuszem. Liczyło się to, że jest teraz ze mną. Jest blisko i delikatnie ściska moją dłoń.

- Co jest z Lu? – zapytał Sheva, mimo, iż jeszcze przed chwilą padło podobne pytanie i nie udzielono na nie odpowiedzi.

- Ma kłopoty i głowa go boli od rana. Chciał ze mną pogadać rano, dlatego wyszedłem wcześnie. Żal mi go, bo wszystko ukrywa wewnątrz siebie, ale ja to zmienię. – znów poczułem ukłucie bólu wewnątrz serca.

- Więc rano po prostu go pocieszałeś? – zapytałem niepewnie.

- Tak – odparł z uśmiechem Siri – Widziałeś to? – nie odpowiedziałem, spuściłem tylko głowę. – Więc to o to chodzi! – stwierdził kruczowłosy – Byłeś zazdrosny, kiedy zobaczyłeś mnie i Lu razem. To, dlatego jesteś taki dziwny. – zwrócił się do mnie. Odwróciłem szybko twarz w drugą stronę udając obrażonego. Musiałem ukryć rumieniec, jaki wpełzł na moje policzki.

- Ja zazdrosny, o Ciebie? – fuknąłem teatralnie – Też coś! – ale czułem, że mi ulżyło i w głębi duszy odczuwałem nieodpartą radość.

sobota, 22 lipca 2006

Peter, czy trol?

Na początek kilka spraw organizacyjnych ^^" . Ren Tao cieszę się, że jesteś tu i mnie poniekąd wspomagasz ^^ . Natalie Taughtand, tamten wpis był dodany gdy poza Joanne niemal nikt nie czytał tego co piszę. Jeśli Cię uraziłam to przepraszam. A teraz notka, która bynajmniej nie zachwyca, ale jeszcze się doczekacie czegoś (tak mi się wydaje) fajniutkiego ^^ .

 

Pobiegliśmy szybko do łazienki, aby się umyć. Jedynie Sheva wyszedł cało z tego ‘śniadania’. Śmiejąc się w niebogłosy mijaliśmy uczniów, którzy patrzyli na nas z zaciekawieniem. Najpierw okupacja umywalek, później dormitorium, sypialnia, zmiana szat i spokojnie mogliśmy iść na lekcje.

- Transmutacja – westchnął Syriusz, gdy powoli zmierzaliśmy do klasy. – Z tego, co wiem to z McGonagall nie ma żartów.

- Nawet nie strasz – rzucił Sheva – Chcę mieć jak najszybciej z głowy dzisiejszy dzień. Marzy mi się laba i wygłupy.

- Nie skomentuję tych, jakże ambitnych, planów na wieczór. – zacząłem lekko dogryźliwie.

- Ty pewnie od razu zabierzesz się za naukę, kujonku – odgryzł się chłopak.

Jak się okazało Black miał rację. Nauczycielka transmutacji już na samiutkim początku pokazała nam, kto jest górą.

- Nie życzę sobie, aby na moich lekcjach ktokolwiek przeszkadzał mi lub innym. Dlatego też sama was porozsadzam w ławkach. Jeśli usłyszę, chociaż słowo sprzeciwu, ostrzegam, że delikwent przez tydzień będzie sprzątał salę po zajęciach. – Peterowi trafiło się miejsce w środkowym rzędzie w trzeciej ławce od tyłu. Siedział z jakąś rudą, długowłosą dziewczyną, Lily Evans. Na pierwszy rzut oka wydawała się miła, ale jaka jest w rzeczywistości dopiero się okaże. Ja miałem siedzieć z Shevą w przedostatniej ławce po prawej, zaś Syriuszowi trafił się James. Wiedziałem, że chłopak ma ochotę protestować, ale wizja szlabanu, jaki miał być nałożony na nieposłusznych uczniów, najwyraźniej go przerażała. Kto by pomyślał, że Potter woli towarzystwo Blacka od sprzątanie? Na szczęście nieszczęsna dwójka zajęła ławkę tuż za mną i Andrew.

W klasie panowała idealna cisza. Zapewne niektórych nudziły zwykłe podstawy i suche definicje, inni zaś nie chcieli się narażać profesorce, a jeszcze inni, jak Syriusz i James, siedzieli obrażeni na siebie, patrząc w zupełnie inne strony i nie zwracając uwagi na nudny wykład. Bawiło mnie ich dziecinne zachowanie.

W połowie lekcji, gdy błądziłem wzrokiem po klasie, moją uwagę przykuł Peter. Szturchnąłem Andrew i wskazałem głową na małego blondynka. Zaraz potem zamoczyłem pióro w atramencie i napisałem na dłoni krótką wiadomość. Syriusz widział jak moja ręka wędruje za plecy i odczytał informację, jaką chciałem mu przekazać. Nie obejrzałem się do tyłu, ale słyszałem jak chłopak zaczął cicho chichotać. Kątem oka spostrzegłem, że James patrzy na kruczowłosego pytającym wzrokiem i otrzymuje niemą odpowiedź w postaci delikatnego skinienia głową w kierunku Pettigrew. Cała nasza czwórka starała się zachowywać poważnie, ale to było silniejsze od nas. Peter siedział wpatrzony nieprzytomnym wzrokiem w sufit, opierając głowę na ręce. Usta miał szeroko otwarte i na pewno nie zdawał sobie z tego sprawy. Wyglądał komicznie. Głupkowata mina trola w połączeniu z pucatymi policzkami, dawała niesamowity efekt.

Po chwili większość siedzących z tyłu osób zaczęła zwracać na nas uwagę, od razu orientując się, o co chodzi. Dopiero, gdy ponad połowa klasy śmiała się cicho, a niektórzy nawet płakali, profesor McGonagall postanowiła przerwać wykład. Widziałem, że miała zapytać, o co chodzi i uciszyć chichot, ale gdy popatrzyła na powód ogólnego rozbawienia przez jej twarz przeszedł dreszcz ukrywanej wesołości.

- Panie Pettigrew – zwróciła się do blondynka, co wywołało głośny śmiech wszystkich wtajemniczonych. Nauczycielka wyrozumiale nas zignorowała – Czy mógłby pan skupić się na lekcji, a nie na suficie? – Peter otrząsnął się i przytaknął zamykając usta. – Proszę już o spokój i wracajmy do tematu – sprowadziła nas na ziemię kobieta.

Wychodząc z Sali nadal miałem przed oczyma ‘inteligentny’ wyraz twarzy kolegi. Z tego, co zauważyłem, to nie tylko ja. Syriusz i James wyszli razem śmiejąc się i poklepując po plecach.

- Czyżby coś się zmieniło między wami po tej lekcji? – zapytałem ukrywając zdziwienie pod szatą lekkiej ironii.

- Widać Peter potrafi zdziałać cuda – rzucił okularnik, po raz kolejny wybuchając śmiechem.

Reszta lekcji mijała już zupełnie spokojnie. Nawet drugie śniadanie wyglądało normalnie, chociaż czując na sobie wzrok Syriusza rumieniłem się nieznacznie. Wspomnienie dzisiejszego poranka i języka chłopaka na mojej twarzy nie dawały mi spokoju i wciąż przyciągały minione odczucia strachu, przyjemności, a nawet rozkoszy.

Po zajęciach James i Peter wrócili do dormitorium, zaś Syriusz poszedł na spotkanie z Lucjuszem. Poczułem dziwne ukłucie, gdy o tym mówił. Ja i Sheva postanowiliśmy zajrzeć do biblioteki. Kiedyś i tak musieliśmy to zrobić. Postanowiłem przygotować się na zielarstwo, bo, mimo, iż mama wiele mi tłumaczyła, gdy pomagałem jej w sklepie to i tak bałem się, że coś pójdzie nie tak. Andrew nie miał zamiaru myśleć o nauce. Od razu powędrował do dziełu z powieściami. Wrócił po chwili uradowany, trzymając w dłoniach jakąś książkę.

- „Nakago – der Ritter Seele” – oświadczył pokazując mi okładkę swojej zdobyczy. – Już od dawna jej szukałem! Jest podobno niesamowita.

- Więc po Tobie ja ją przejmuję – odparłem i wraz z chłopakiem podszedłem do pani Birilian. Była to starsza, szczupła kobieta w wąskich okularach. Uśmiechnęła się do nas i zapiała, jakie książki bierzemy ze sobą. Wpakowałem do torby „Zielnik astronomiczny” i stanąłem w drzwiach czekając, aż Sheva upcha powieść.

- Co Ty nosisz w tej torbie? – spytałem wyraźnie zainteresowany. W końcu to był dopiero nasz pierwszy dzień szkoły, a chłopak już miał ze sobą spory tobołek.

- Przecież wiele rzeczy może się przydać. – stwierdził podchodząc do mnie i razem ruszyliśmy do dormitorium.

- Jesteś niemożliwy, Sheva – zacząłem – Skąd Ty bierzesz te wszystkie pomysły? Ja raczej nie noszę ze sobą trzech pustych woluminów ‘na wszelki wypadek’ i pióra ‘bo nim zawsze zapisuję ważne informacje’. – Jasnowłosy wyprzedził mnie i odwrócił do mnie przodem. Szedł tyłem nie zwracając na nic uwagi.

- Nic nie poradzę na to, że mam pewne przyzwyczajenia. Chodząc gdzieś z tatą często spotykałem znanych sportowców, a wtedy to się przydaw… - Sheva nie skończył, bo właśnie jego plecy natrafiły na jakąś przeszkodę, a torba zsunęła się mu z ramienia na ziemię. Mnie zamurowało. Chłopak popatrzył w górę, nadal przylegając do czyjegoś ciała, i wyszczerzył zęby w geście lekkiego przerażenia. Odskoczył momentalnie i właśnie miał otworzyć usta, by przeprosić, gdy usłyszał:

- Nic Ci nie jest? Przepraszam, zamyśliłem się i nie patrzyłem jak idę – myślałem, że się przesłyszałem. Ten wysoki Ślizgon o czarnych, długich, gładkich włosach, niemal czarnych oczach i kolczyku na lewej brwi, przeprosił? I to pierwszoklasistę z Gryffindoru? A teraz podnosi torbę Andrew?

- Jeszcze raz przepraszam – rzucił podając chłopakowi upuszczone rzeczy. Młody Szaman stał jak zahipnotyzowany. Ślizgon przysunął się do niego i łapiąc chłopca delikatnie za brodę, uniósł jego twarz tak, iż ten popatrzył mu w oczy. Andrew wykrzywił się w lekkim grymasie strachu, obawiając się ciosu.

- Na pewno nic Ci nie jest? – w głosie czarnowłosego można było wyczuć troskę, a może tylko mi się zdawało? Sheva pokręcił głową, zaś tamten rzucił:

- To dobrze. Uważaj na siebie, mały. – i odszedł.

Po pięciu minutach zdołałem się ruszyć i wyjąkać.

- Czy mi się to śniło?

- Jeśli nie jadłeś ostatnio placka z moreli, to raczej nie był to skutek uboczny drugiego śniadania.

- A sok z dyni?

- Fakt. Może coś było z nim nie tak i obaj mamy halucynacje. – Mogłem spodziewać się wszystkiego, ale nie czegoś takiego. Przecież to był Ślizgon. W dodatku bynajmniej nie z pierwszego roku.

- Ile on miał kolczyków? – zapytałem nieprzytomnie.

- Po trzy w każdym uchu, plus ten na brwi – usłyszałem odpowiedź, która mnie lekko zaskoczyła. – Remi, jeśli jeszcze raz będę szedł tyłem to rzuć na mnie jakieś zaklęcie niewybaczalne.

- Przeceniasz moje możliwości - odparłem.

- O.K. Więc możesz mnie skopać, ale przypomnij mi tym, żebym więcej nie robił za raka.

- Nie ma sprawy – roześmiałem się.

 

poniedziałek, 17 lipca 2006

Śniadanie?

Joanne, dodaję tę notkę specjalnie dla Ciebie. Przynajmniej Ty czytasz te moje wypociny ^^

 

 

2 września

Rano obudził mnie dźwięk budzika.

- Kto wymyślił szkołę? – rzucił zaspany Sheva, wstając niechętnie.

- Nie wiem, ale gdybym go dorwał…! – odparł James przecierając zaspane oczy.

- Kto obudzi Syriusza? – zapytałem widząc, że ten nadal śpi w najlepsze. Chłopcy popatrzyli na mnie znacząco – Aha, po co ja w ogóle pytałem? – podszedłem powoli do łóżka, na którym spał kruczowłosy. Mimo hałasu, jaki robili ubierając się Andrew i Potter, Black nawet nie drgnął. Poczułem dziwne ukłucie, wewnątrz, gdy tak patrzyłem na spokojną twarz chłopaka. Nachyliłem się nad nim i delikatnie położyłem dłoń na jego ramieniu.

- Syriuszu, wstawaj – szepnąłem. Nagle poczułem jak silne dłonie chłopaka obejmują mnie w pasie i rzucają na łóżko. Syriusz zawisł nade mną na czworakach.

- Dzień dobry, Remi – rzucił rozpromieniony Black. Zaczerwieniłem się wiedząc w jak dwuznacznej pozycji się znajdujemy. Popatrzyłem mu w oczy i zauważyłem w nich słodki błysk radości. Nie mogłem uwierzyć, że to ten sam chłopak, którego po raz pierwszy spotkałem wczoraj w pociągu – zimny, obojętny, niemal przerażający. Nie wiem, czy Syriusz zauważył moje rumieńce, ale przybliżył swoją twarz do mojej i oparł swoje czoło o moje. Trwało to zaledwie chwilę, gdyż zaraz potem wstał i podszedł do kufra. Wyciągnął ubrania i popatrzył na mnie.

- Czyżby moje łóżko było wygodniejsze od Twojego? – zapytał.

- A żebyś wiedział – odparłem rozciągając się na lekko pomiętej już pościeli, która teraz pachniała nie tylko kwiatami, ale i Syriuszem. Przymknąłem oczy, by skupić się jedynie na tym kojącym zapachu chłopaka, który tak bardzo przypadł mi do gustu.

- Phi! – zaczął James – Myślałby, kto, że Black jest zdolny do tego by kogokolwiek polubić!

- Coś Ci nie pasuje, Potter?! – sytuacja zaczynała robić się bardzo nieprzyjemna.

- Jeśli chcesz to możesz mu się oświadczyć! – rzucił ironicznie James, wskazując na mnie

- Zazdrosny jesteś, czy co?!

- Myśmy Cię tu nie chcieli!

- Mów za siebie, James! – wrzasnąłem. – Uspokoisz się w końcu?! Nie mam zamiaru wysłuchiwać z samego rana waszych kłótni! Tym bardziej, jeśli zaczynają dotyczyć mnie! – Wszystkich niemal zamurowało. Sam byłem zaskoczony tym jak się zachowałem. Odwróciłem się do Syriusza i dotykając delikatnie, opuszkiem palca maleńkiej fałdki tuż przy jego prawej brwi, powiedziałem:

- Kiedy się denerwujesz robi Ci się tu taka słodka zmarszczka, wiesz? – wziąłem palec i szybko zacząłem wyciągać swoje rzeczy z kufra. Płonąłem z zażenowania i wolałem by nikt tego nie widział. Co ja zrobiłem? To nie było w moim stylu, a już na pewno nie dotyk… Raczej stronię od bliższego kontaktu z ludźmi, a tu…

Było mi niesamowicie gorąca, ale przynajmniej napięcie opadło. Ja i Black ubieraliśmy się w ciszy, zaś James, Peter i Sheva wygłupiali się jak gdyby nigdy nic. Kruczowłosy bez słowa skierował swoje kroki ku drzwiom.

- Zaczekaj, idę z Tobą! – krzyknąłem za nim.

- Ja też, moment! – Andrew skakał w naszą stronę na jednej nodze, ubierając but. Wyszliśmy zostawiając Pottera i Pettigrew samych. Obejrzałem się przez ramię zapraszając ich uśmiechem, lecz wzrok tej dwójki mówił sam za siebie. Nie chcieli mieć do czynienia z Syriuszem.

Wielka Sala była niemal pusta. Widać większość uczniów nadal żyła wakacjami. Usiedliśmy przy naszym stole. Panowała niezręczna cisza. Nasypałem sobie do miski płatków i nalałem mleka. Tak samo postąpili Sheva i Black. - Syriuszu, jak na Ciebie mówią w domu? – postanowiłem zacząć rozmowę.

- Siri – rzucił chłopak, nie odrywając wzroku od śniadania. Nie mogłem tego znieść. Popatrzyłem na Andrew i szepnąłem mu cicho do ucha:

- Mam plan, ale jeśli Syriusz będzie chciał mnie zabić, to staniesz w mojej obronie.

- Jasne – odpowiedział, a ja wstałem od stołu i odszedłem. Kruczowłosy nie drgnął. Cicho zakradłem się za jego plecy. „Teraz, albo nigdy” pomyślałem i jednym szybkim ruchem wepchnąłem twarz chłopaka do miski. Odskoczyłem czekając na jego reakcję. Ten podniósł powoli głowę. Widziałem jak Sheva pęka ze śmiechu.

- Zabiję Cię, Remi – syknął Black i odwrócił się w moją stronę. Z jego grzywki ściekały białe krople mleka, podobnie jak z brody, zaś gdzie niegdzie na policzkach tkwiły pomarańczowe piegi z płatków kukurydzianych. Nie wytrzymałem, położyłem się na ziemi i trzymając za brzuch pękałem ze śmiechu, podobnie jak Andrew. Syriusz otarł się szatą.

- I co ja mam teraz z Tobą zrobić? – zapytał jakby sam siebie – Jesteś bezbronny i w dodatku obolały. – miał rację. Wszystkie mięśnie przeszywał mi ból, a ja nie mogłem powstrzymać gwałtownego ataku śmiechu.

- Sheva – zwrócił się do jasnowłosego – ja go przytrzymam, a Ty zrób mu na twarzy mozaikę za pomocą… tego! – uniósł słoik z dżemem pomarańczowym.

- Ale…

- To rozkaz, albo oddam Cię w ręce Lucjusza.

- Szantażysta – zaperzył się chłopak z udawanym gestem pogardy. Wziął od szarookiego słoik i sięgnął po łyżeczkę. W tym czasie Black usiadł mi na udach, unieruchamiając nogi i objął dłońmi moje nadgarstki, unosząc moje ręce nad głowę. Byłem lekko wystraszony. Jego twarz blisko mojej, silny uścisk, który mimo wszystko był na tyle delikatny by mnie nie skrzywdzić i ten wspaniały zapach. Zapach Syriusza, przypominający piękną woń leśnych niezapominajek tuż po burzy. Szarpnąłem się chcąc wyrwać z tej jakże słodkiej niewoli, ale chłopak tylko wzmocnił uścisk.

- Teraz, Sheva! – krzyknął, a Andrew nachylił się i szepcząc:

- Przepraszam, Remi – zaczął smarować moją twarz lepkim, słodkim dżemem.

Kiedy cała zawartość słoiczka wylądowała na mnie, Syriusz uśmiechnął się tryumfalnie. Nic dziwnego, przecież Andrew chciał dać mi spokój już po chwili, a to Black nakazał mu opróżnić szklane naczynie.

- Jesteś teraz jeszcze słodszy, wiesz? – szepnął cicho kruczowłosy, wprost do mojego ucha. – Żal zmarnować taką okazję – dodał i nachylił się nade mną jeszcze bardziej. Ja nadal nie mogłem się ruszyć. Nagle poczułem jak Syriusz zaczyna zlizywać słodką maź z mojej twarzy. Zadrżałem i próbowałem się wyrwać po raz kolejny.

- Znieważyłeś mnie i teraz musisz za to zapłacić – rzucił chłopak, nie reagując na moje bezowocne próby uwolnienia się. Czułem piekący rumieniec na twarzy. „Co on właściwie robi?” myślałem, o ile w takiej chwili byłem w stanie to robić. Ciepły język kruczowłosego delikatnie ślizgał się po mojej skórze, czyszcząc ją z dżemu. Sam nie wiedziałem czy były to dla mnie katusze czy pieszczota. Jakaś siła kazała mi zamknąć oczy i rozkoszować się każdym dotykiem wilgotnego języka. Słyszałem jak Syriusz mruczy cicho, udając kota. Bawił się świetnie, podczas gdy ja nie mogłem zrobić nic. Byłem bezbronny, a on miał nade mną władzę. Mógł robić, co zechciał.

Kiedy uznał, że odpłacił się mi wystarczająco puścił mnie i wstał uśmiechając z tryumfem, jeszcze większym niż poprzednio. Oblizał zmysłowo wargi i wyciągnął rękę, by pomóc mi wstać.

Ku mojemu zaskoczeniu, nikt w Wielkiej Sali nie zwrócił uwagi na to jak się zachowywaliśmy. Tylko Sheva miał wypieki na twarzy i nieobecny wzrok, bez przerwy utkwiony w naszej dwójce.

niedziela, 16 lipca 2006

Razem

Dalsza droga mijała nam już zupełnie spokojnie, na rozmowach o quidditchu oraz miotłach. Andrew odwiedził nas jeszcze raz. Akurat, gdy wózek ze słodyczami pojawił się tuż obok naszego przedziału, Sheva wbiegł do środka obładowany wszelkimi łakociami. Miał zarówno Fasolki Wszystkich Smaków, jak i Czekoladowe Żaby, Owocowe Żelki Chochlika, Gumy Mordoklejki. Nic dodać, nic ująć.

- To wynagrodzenie za uratowanie mi skóry – stwierdził zostawiając nas w szoku ze wszystkimi słodyczami na kolanach. Jako pierwszy rzucił się na to wszystko James. Zaraz po nim zarówno ja, jak i Peter zaczęliśmy opychać się tym, czym się tylko dało. Myślałem, że umrę. Nigdy się tak nie najadłem tego, co słodkie i niezdrowe, jak tego dnia. Mama by mnie za to powiesiła na drzewie za uszy i kazała śpiewać psalmy. Siedzieliśmy w najlepsze, gdy pojawił się jakiś wysoki Krukon o kasztanowych włosach, oznajmiając:

- Załóżcie swoje szkolne szaty. Już niedługo dotrzemy do celu. – bez wątpienia był on prefektem. Strach i podniecenie znów powróciły. Pociąg zaczął zwalniać, a w końcu zatrzymał się zalewając peron falą uczniów. Ja i chłopcy wysiedliśmy na samym końcu. Podobnie zrobił Andrew, tylko, że my nie rozglądaliśmy się na wszystkie strony z lekkim przerażeniem w oczach, wypatrując oprawców.

- Pierwszoroczniacy, do mnie! – potężny męski głos nawoływał nas do zebrania się w jednym miejscu. Jak się okazało głos ten należał do jakiegoś wielkiego mężczyzny, do złudzenia przypominającego pół olbrzyma. Jego długie kasztanowe włosy zlewały się z okazałą brodą, a pucate policzki bawiły swoim ogromem. Nawet nie myślałem, że w tym roku będzie tak wielu pierwszoklasistów. Wielkolud zaprowadził nas do dorożek. Siedziałem z kolegami w jednej z nich, gdy nagle ruszyła. Nie widziałem stworzenia, które ją ciągnęło. Wydawało mi się, że jedzie bezwładnie, pchana jakąś mocą, jednak moje wilcze zmysły wyczuwały obecność jakiejś istoty.

Później wsiedliśmy do niewielkich łódek ustawionych równo, jedna obok drugiej, na skraju jeziora. Noc była piękna. Miliony gwiazd wyścielało niebo, a księżyc rozjaśniał panujący mrok. Całe piękno nieba odbijało się od ciemnej powierzchni wody. Czarna, bezkresna nicość poniżej nas, przerażała. Zacząłem się zastanawiać, czy dziadek Jamesa nie mówił przypadkiem prawdy. Nie chciałem spotkać się z jakąś przerośniętą ośmiornicą, która potraktowałaby mnie jak swoją późną kolację.

Przeprawiliśmy się przez wodę i ruszyliśmy do zamku. Mama wiele razy opowiadała mi o nim, ale moje wyobrażenia nawet w połowie nie oddawały ogromu i piękna tego miejsca. Setki baszt, wielkie wrota i te zimne mury, które koiły nerwy. Przekroczyliśmy próg przygody i nowego życia.

Na schodach znajdujących się naprzeciw wejścia, stała młoda kobieta. Jasne włosy upięte miała w solidny klasyczny kok, który dodawał surowości jej poważnej twarzy. Wąskie, niebieskie oczy przyglądały nam się uważnie.

- Jestem Minewra McGonagall. Witam was w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Przez najbliższe miesiące, a nawet lata, to będzie wasz dom. Teraz zaprowadzę was do Wielkiej Sali, gdzie odbędzie się Ceremonia Przydziału. Dzięki temu dowiecie się, do jakiego Domu powinniście zostać przydzieleni. Proszę za mną – James ziewnął, mimo, iż był to dopiero początek. Wprowadzono nas do olbrzymiej Sali. Ustawione były tam cztery wielkie stoły. Przy każdym z nich siedziała już spora grupa uczniów. Na stół nauczycielski nie zwracałem uwagi. Szczerze mówiąc mało mnie to obchodziło w tamtej chwili. Sufit pomieszczenia wydawał się być ze szkła. Idealnie oddawał obraz nieba, jakie widzieliśmy na zewnątrz. Cała Sala ustrojona była w herby domów. Chwaliłem w duszy dzień, kiedy to matka relacjonowała mi jak to się odbywa. Tak jak przypuszczałem wniesiono wysoki, okrągły stołek i przyniesiono starą, poniszczoną już Tiarę. Nudna piosenka magicznego kapeluszu – założę się, że nikt jej nie pamiętał – i po raz kolejny przemówiła profesor McGonagall.

- Gdy wyczytam nazwisko wywołana osoba podchodzi, siada i zakłada na głowę Tiarę Przydziału. – szturchnąłem, Pottera, który spał na stojąco opierając się lekko o moje ramię.

- Aaron, Denis! – padło pierwsze nazwisko. „Zaczęło się” pomyślałem. Do krzesła podszedł wysoki, szczupły chłopak o czarnych włosach. Ledwie założył Tiarę, gdy ta krzyknęła:

- Huffelpuff! – chłopiec, aż podskoczył. Przy stole bez wątpienia należącym do tamtego domu rozległy się brawa i wiwaty, a Denis usiadł na jednym z wolnych miejsc.

- Apocal, Sylphil! – kolejne nazwisko.

- Gryffindor! – po raz kolejny słyszałem krzyki radości.

- Black, Syriusz! – serce mi zamarło. Ujrzałem znajomą twarz kruczowłosego chłopca z pociągu. Podszedł wyprostowany, dumnym krokiem i zajął miejsce na krześle. Tiara wahała się przez moment.

- Gryffindor! – wrzasnęła. W Sali zapanowała cisza. Dostrzegłem poruszenie przy stole Slytherinu. Lucjusz Malfoy patrzył z niedowierzaniem na towarzysza, który z niemałym zdziwieniem na twarzy zmierzał w kierunku milczącego stołu Gryfonów. Dalej było już łatwiej. Kątem oka wciąż śledziłem zachowanie Blacka. Widziałem jak tuż nad ziemią unosi się mała karteczka. Syriusz podniósł ją i spojrzał na blondyna. Widziałem jak kreśli po niej różdżką i odsyła do właściciela. Przyszła kolej na mnie.

- Lupin, Remus! – serce przestało mi bić. Oddech wydawał się być ciężki i bolesny. Zrobiłem, co do mnie należało. Usłyszałem w głowie znajomy głos Tiary: „I co z Tobą, Wilczku?” Błagałem w myślach o Gryffindor i ku mojej radości udał się. Podszedłem do stołu, a serce znów biło. Postanowiłem zaryzykować i usiadłem tuż obok Blacka. Ten zmierzył mnie wzrokiem, ale nie powiedział ani słowa. Po chwili dołączyli do mnie Peter i James, a także Andrew. Sheva usiadł naprzeciwko Syriusza.

- Witaj, Laleczko, chyba jesteśmy na siebie skazani – Black uśmiechnął się ironicznie, patrząc na jasnowłosego.

- Przykro mi, Black, ale teraz i Ty należysz do frajerów – skomentował James. – Czyż nie tak mówiliście z Lucjuszem na Gryfonów? - ostatnie nazwisko.

-Zidane, Yazid! – ostatnie słowa Tiary.

- Slytherin! – I przemówienie Dyrektora. Był to mężczyzna w średnim wieku. Miał długie lekko siwe włosy, długaśną brodę i bystry wzrok. Okulary połówki przysłaniały trochę jego niebieskie oczy.

- Witam, was i życzę smacznego! A, zapomniałbym – uśmiechnął się szeroko – Po posiłku rozdane wam zostaną plany zajęć! – usiadł i oto na stole pojawiły się tysiące różnych potraw, które wyglądały i pachniały wspaniale. Usta Petera otwarły się z wrażenia. Można powiedzieć, że wszystkim ‘nowym’ oczy się zaświeciły na ten widok. James od razu rzucił się na kurczaka w pomidorach. Ja nałożyłem sobie na talerz tortillę i nalałem soku z dyni. Widziałem kątem oka, że Syriusz robi to samo. Na deser cała nasza grupa wzięła płonące lody bananowo – śmietankowe z polewą adwokatową, bita śmietaną i słodką rurką wbitą w sam środek. W życiu nie jadłem czegoś lepszego. Mama pewnie by się obraziła gdyby o tym słyszała.

Po posiłku, niesamowicie obfitym, profesor McGonagall, która była opiekunką naszego domu, rozdała nam plany zajęć i poprowadziła do naszego dormitorium. Byliśmy we czterech: ja, James, Peter i Sheva, brakowało nam jeszcze jednego chłopaka do pokoju. Niepewnie podszedłem do opierającego się o ścianę Syriusza. Widząc mnie opuścił splecione dotąd na klatce piersiowej ręce.

- Może zamieszkasz z nami w pokoju? – Zapytałem. Chłopak spojrzał na mnie tymi swoimi zimnymi oczyma, które tak bardzo mnie fascynowały i przerażały. Nie odzywając się ani słowem ruszył w stronę sypialni. Uśmiechnąłem się widząc zdziwione miny chłopaków. Przecież mogłem zamienić ich życie w piekło.

W sypialni stało pięć łóżek – trzy po prawej i dwa po lewej stronie. Ja wybrałem pierwsze z brzegu zaraz obok drzwi, po prawej. Tuż obok mnie opadł na posłanie Black, a od okna skakał po swoim materacu James. Naprzeciwko Pottera, Sheva, zaś obok drzwi do lewej Pettigrew.

- Ale frajda! – krzyczał okularnik nadal sprawdzając wytrzymałość sprężyn. Położyłem się na miękkiej pościeli, która pachniała przyjemnie jakimiś kwiatami i mimowolnie spojrzałem na Syriusza. Leżał wpatrzony w sufit. Nagle jakby poczuł na sobie mój wzrok i odwzajemnił spojrzenie. Uśmiechnąłem się i rzuciłem:

- Jestem, Remus Lupin – zapadła cisza. Nawet James spoważniał i usiadł po turecku, czekając na reakcję kruczowłosego. Dostrzegłam delikatne drganie jego warg, a nagle pełny szczery uśmiech. Chłopcy byli zdziwieni.

- Ty nigdy się nie poddajesz? – zapytał Black.

- No, to zależy… - odparłem.

- Od czego?

- Od tego, co mogę zyskać.

- A co zyskałeś teraz?

- Masz piękny uśmiech – rzuciłem i roześmiałem się widząc zażenowanie chłopaka.

Byliśmy wykończeni i nawet James musiał się do tego przyznać. W mgnieniu oka wszystkich nas zmorzył sen.

 

środa, 12 lipca 2006

Andrew Sheva

Pociąg ruszył powoli i z każdą chwilą przyspieszał. Wraz z chłopakami rozmawialiśmy na temat tego jak wyobrażamy sobie Szkołę. Oczywiście najbardziej niesamowite wyobrażenia miał James.

- Słyszałem, że w podziemiach zamku są lochy, w których woźny zamyka nieposłusznych uczniów i wydłubuje im oczy, a później obcina języki. – Peter jęknął cicho wystraszony.

- James, - zacząłem – myślisz, że gdyby tak było Twoi rodzice mieliby na głowie takie Coś jak Ty? – chłopak zamyślił się.

- No, może trochę przesadziłem, ale w jeziorze na błoniach żyje olbrzymia 50 metrowa kałamarnica…

- I żywi się nieposłusznymi uczniami? – zapytałem ironicznie.

- Skąd to wiedziałeś?!

- O Merlinie, kto Ci naopowiadał tych głupot? – jeśli myślałem, że nie ma kogoś bardziej walniętego od Jamesa, to teraz zmieniłem zdanie. Ten, kto to wymyślał musiał być naprawdę stuknięty.

- Dziadek mi opowiadał – zaperzył się chłopak.

- Przecież mówiłeś, że jest mugolem – zdziwił się Peter.

- Bo to prawda, ale on słyszał to od… - ciemnowłosy nie skończył, bo do przedziału wbiegł jakiś chłopak. Dysząc ciężko wykrztusił:

- Schowajcie mnie, błagam. Zlitujcie się nad biedakiem! – patrzyliśmy na niego z niemałym zdziwieniem. Wskazałem palcem na półkę nad nami. Chłopak uśmiechnął się, rzucił szybkie „dzięki” i wygramolił się na miejsce, które mu pokazałem. Szybko wyciągnąłem z torby swoją szkolną szatę i przykryłem zbiega. Ledwie usiadłem, kiedy do przedziału wpadło kilku chłopaków.

- Gdzie on jest?! – krzyknął najwyższy z nich o niemal białych włosach, długich i upiętych z tyłu w kucyk. Jego niebieskie oczy miały szalony wyraz i wydawały się tak niesamowicie puste. Mimo wszystko wyprostowana sylwetka, delikatne ruchy i głos, który nie tracił dostojnego, rozkazującego tonu wskazywały na to, że chłopak pochodził ze szlacheckiej rodziny.

- Kogo Ty znowu szukasz, Lucjuszu? – zapytał blondyna James.

- Czy ja zawsze muszę mieć takie szczęście? – głos młodego panicza brzmiał ironicznie.

- Oj, Lucjuszu. Przecież jesteśmy kuzynami…

- Zamknij się, Potter! Nie znam Cię! – Lucjusz najwyraźniej zdenerwował się, gdy James podkreślił, co ich łączy.

- Typowy Malfoy – rzucił ciemnowłosy – Co byś powiedział gdybym i ja założył szaty Slytherinu?

- Nie drażnij mnie, Potter! – Lucjusz miał na sobie czarną togę ze znakiem węża na piersi i zielono – srebrny krawat.

- Spokojnie, Lu, lepiej się już zmywajmy. Tego robala tu nie ma – przemówił chłopiec niewiele niższy od blondyna, kładąc dłoń na jego ramieniu. Dopiero teraz zwróciłem na niego uwagę. Miał kruczoczarne włosy do ramion i lśniące szare oczy. Przypominały mi księżyc o chłodnym nocnym blasku, którego tak się bałem. Jego wzrok wydawał się mrozić wszystko wokół, a jednak był w nim jakiś blask, który sprawił, że zadrżałem. Młodzieniec był piękny. Mogłem być pewien, iż jest w moim wieku, ale ten poważny wyraz twarzy w połączeniu z dziecięcymi dodawał mu około dwóch lat. Wpatrywałem się w niego niczym zahipnotyzowany. Nagle chłodne spojrzenie zatrzymało się na mnie. Śledziło uważnie każdy mój ruch. Przez chwilę obawiałem się, że wie, kim jestem.

- Lucjuszu, przecież nie będziemy tu sterczeć wśród tych bab – rzucił spoglądając wymownie w moją stronę. Rzeczywiście wyglądałem lekko kobieco, jednak to była przesada. Moje rysy były nadzwyczajnie delikatne, wielkie złote oczy dodawały mi naiwnego wyglądu dziecka, a długie ciemne - blond włosy potrafiły zmylić. Jednak nie do końca przypominałem niewiastę. Blondyn spojrzał na nas ze wściekłością i wyszedł. Musiałem przyznać, iż nie jedna modelka pozazdrościłaby mu płynności ruchów i gracji. Gdy tylko napastnicy zniknęli mały uciekinier zeskoczył z półki i oddając mi szatę uklęknął całując moją dłoń.

- Dzięki Ci… - zawahał się – Panie. Uratowałeś moje nędzne życie. Jestem Twoim dłużnikiem. Zaczerwieniłem się lekko speszony.

- Może nam powiesz, za co goniła Cię ta banda, co? – odezwał się James. Chłopak zaśmiał się wstając i rzucił:

- Chciałbyś wiedzieć, ale to tajemnica – mówiąc to przyłożył delikatnie palec wskazujący do ust. Młodzian miał jasne włosy średniej długości zaczesane do tyłu. Mogło się wydawać, iż to nie jest jego naturalny kolor, ale pasemka w najróżniejszych odcieniach blondu. Gdzie niegdzie powpinane były kolorowe koraliki. Jasno zielone oczy niemal raziły, gdy się w nie wpatrywało, a masa kolczyków w uszach nadawała chłopakowi zadziornego wyglądu.

- Tak przy okazji, skoro już na was wpadłem, to jestem Andrew Sheva – zarówno mi jak i chłopakom usta opadły na dół.

- Ten… Sheva? – wybąkał Peter.

- Zależy, co rozumiesz poprzez określenie ‘ten’ – chłopak bawił się znakomicie udając zdezorientowanego.

- Twój ojciec jest…

- Tak, mój ojciec jest napastnikiem w drużynie Trzech Sokołów i zarazem najlepszym Szamanem na świecie – przerwał blondynkowi Andrew. – No, to przynajmniej wiem, że interesujecie się quidditchem, ale poznam dziś wasze imiona, czy nie bardzo? – Andrew Sheva, syn sławnego gracza legendarnej drużyny quidditcha, która była niepokonana już od lat. Nie mogłem w to uwierzyć.

- Po… Potter… James – ledwie wykrztusił ciemnowłosy – A to są Peter Pettigrew i Remus Lupin.

- Możecie zamknąć usta? – rzucił beztrosko, Andrew. – A i mówcie mi po prostu Sheva. Posiedzę tu z wami dopóki tamci nie dadzą sobie spokoju. – James słysząc to przeszedł bez ostrzeżenia do ataku. Wypytywał chłopaka o wszystko, nawet o zarobki jego ojca i numer buta. Ja i Peter nie musieliśmy mówić zupełnie nic. Sheva najwyraźniej nudził się nieubłaganie, bo po pół godzinnym wywiadzie ziewnął i przeciągnął się leniwie.

- Ja już sobie pójdę… - rzucił i uchylił ostrożnie drzwi przedziału. Wystawił głowę na zewnątrz rozglądając się uważnie. Popatrzyłem na Jamesa. Jego oczy utkwione były nieruchomo w jednym miejscu. Z ciekawości sprawdziłem, co chłopak tak uważnie ogląda. Jakież było moje zdziwienie, gdy odkryłem, iż obiektem tego zamyślonego spojrzenia są pośladki Andrew. Szturchnąłem Pottera w bok, a ten otrząsnął się z letargu. Popatrzyłem na niego ze współczuciem. Gdy młody Szaman wyszedł unosząc dłoń na pożegnanie okularnik westchnął, ale widząc moją minę zaczął się tłumaczyć.

- Ej, no, co?! Dość, że to syn samego Nathaniela Shevy to jeszcze właściciel najlepszego tyłka w tym pociągu. – jego szczerość mnie rozbrajała.

- Czy Ty jesteś… no wiesz? – zapytał niejasno Peter.

- No, co Ty! Ale swoje odchyły czasami mam. – odparł ciemnowłosy jak gdyby nigdy nic. Pokręciłem głową w geście rezygnacji. Ja to potrafię dobierać sobie przyjaciół, ale musiałem przyznać rację Jamesowi. Andrew prezentował się całkiem nieźle. Moje myśli przeraziły mnie samego. Czy ja oby na pewno jestem normalny? Zwalę to na moje wilcze geny, bo przecież nie gustuję w chłopcach… raczej…

  

niedziela, 2 lipca 2006

Wszystko się zaczyna...

1 września

To był jeden z najważniejszych dni mojego życia. Pierwszy dzień w nowej szkole, w Hogwarcie. Mama nie raz opowiadała mi jak tam jest. Po raz kolejny sprawdziłem czy przypadkiem czegoś nie zapomniałem.

- Remi, pospiesz się! – krzyknęła mama.

- Już idę! – odparłem i zbiegłem po schodach na dół. W ręce miałem wielką walizkę i klatkę z puchaczem.

- Jesteś taki jak Twój ojciec – stwierdziła, gdy mijałem ją w holu – Zawsze ostatni i niepozbierany.

- I za to go kochasz – rzuciłem wybiegając z domu. Wrzuciłem swoje rzeczy do bagażnika i usiadłem na tylnym siedzeniu samochodu, nadal trzymając posrebrzaną klatkę. Zaraz potem mama dołączyła do mnie i taty, który siedział za kierownicą.

- Jedź już, Matt – zwróciła się zdrobniale do ojca, który przytaknął i uruchomił silnik. Bardzo szybko dotarliśmy na stację. Było tam pełno ludzi. Nikt nawet nie zauważył jak przedostaliśmy się przez barierkę na peron 9 i ¾. Pociąg Londyn – Hogwart już czekał. Czułem jak narasta we mnie zdenerwowanie i strach przed nieznanym. Mój ojciec był całkowicie pochłonięty obserwowaniem czarodziejów, których było pełno na stacji. Tak. Mój tata jest mugolem i pracuje w gimnazjum jako nauczyciel historii. Matka jest czarownicą i prowadzi mały sklepik z ziołami oraz eliksirami na Pokątnej. Nigdy nie zapomnę ich opowieści o tym jak się poznali. Wiele razy o tym słyszałem i zawsze widziałem ten sam błysk radości w ich oczach. Mimo tego, że wiele lat już byli razem nadal kochali się tak samo. Pomyśleć, iż mama wpadła na ojca na ulicy, gdy oboje spieszyli się do pracy. Upadła, a on ją podniósł. Spojrzał w jej niebieskie, błyszczące oczy i najprościej w świecie zakochał się w niej na zabój. Matka widząc szeroki, szczery uśmiech taty również oddała mu serce. Nawet fakt, iż jest ona obdarzona umiejętnością czarowania nie zraził go. Wręcz przeciwnie. Mama wiedziała naprawdę wiele na temat Średniowiecznej Świętej Inkwizycji i innych takich rzeczy. Właśnie tym zajmował się ojciec, gdy się spotkali. Wszystkie kartki wyleciały mu z rąk, a ona podnosząc jedną z nich zwróciła uwagę na temat pracy. Skomentowała kilka faktów i stali się nierozłączni. Nie minęło wiele czasu, gdy oznajmiła mu, kim jest. A on, jak gdyby nigdy nic zaakceptował to. Ja również chciałbym przeżyć coś takiego. Wielką, prawdziwą miłość, która łączy serca, duszę i ciała na wieki.

 Zamyśliłem się i wpadłem na coś miękkiego, niewiele większego ode mnie. Odskoczyłam lekko wystraszony i od razu przeprosiłem spuszczając wzrok.

- Nie przejmuj się – usłyszałem wesoły głos. Podniosłem oczy i spojrzałem na roześmianą twarz chłopca. Miał czarne, krótkie włosy, z czego każdy kosmyk odstawał w innym kierunku, ciemne oczy i okulary.

- Przepraszam – powtórzyłem.

- Spoko – rzucił chłopiec – Jestem James, James Potter.

- Remus Lupin, miło mi.

- Jesteś tu pierwszy raz, prawda? – przytaknąłem słysząc pytanie. – Znasz tu kogoś? – tym razem zaprzeczyłem niemym ruchem głowy. – To świetnie! – krzyknął James i pociągnął mnie za sobą. – Gdzie są Twoje rzeczy? – pokazałem mu ojca, który trzymał zarówno mój kufer jak i klatkę z Endoro. –Bierz to wszystko i szukamy wolnego przedziału Remi. Nie ma, na co czekać! – Chłopak naprawdę mi imponował. Znaliśmy się zaledwie od kilku chwil, a on już traktował mnie niczym starego, dobrego przyjaciela. Podobało mi się to. Nigdy nie miałem kogoś bliższego, a tu? W mugolskiej szkole, do której chodziłem przez kilka lat, zawsze trzymałem się na uboczu.

Zabrałem od ojca swoje rzeczy, pożegnałem się z rodzicami i ruszyłem za Potterem do pociągu. Za sobą słyszałem jeszcze nawoływania matki.

 - Uważaj na siebie Remi i nie zapomnij o eliksirach! – Eh…, o tym nie da się zapomnieć. Ale teraz nie było czasu na to by rozpamiętywać przeszłość, nawet, jeśli odcisnęła niezatarte piętno na teraźniejszości i przyszłości zarazem. Na samym końcu pociągu znaleźliśmy niemal wolny przedział. Siedział tam tylko niski, pulchny blondynek o przerażonych, jasnych oczach.

- Wolne? – zapytał James, ale zanim chłopiec zdążył cokolwiek powiedzieć czarnowłosy już wyłożył się na jednym z miejsc. Ja wszedłem powoli do środka. Ułożyłem swój kufer i klatkę na półce, która wisiała ponad siedzeniami i opadłem na miejsce tuż obok Jamesa.

- Jestem James Potter – przedstawił się ciemnowłosy wyciągając rękę w stronę blondynka, a uśmiech nie schodził mu z twarzy.

- Ja jestem Peter Pettigrew – odparł chłopiec. Teraz przyszła kolej na mnie. Przedstawiłem się i uścisnąłem dłoń Petera.

- Przypominasz mi moją babcię – stwierdził blondyn zwracając się do Jamesa.

- Nie wierzę, że jest aż tak przystojna – zażartował czarnowłosy przeczesując dłonią niesforne kosmki i wszyscy zaczęliśmy się śmiać. Musiałem przyznać, że James nie należał do chłopaków, którym czegokolwiek brakowało. Wręcz przeciwnie.

- No, przystojna to ona nie jest, ale tak samo beztroska jak Ty – dokończył chłopiec.

- Haha! Ty mnie jeszcze nie znasz! – krzyknął Potter i uśmiechnął się jeszcze szerzej, a ja zdziwiony, że można aż tak szeroko rozciągnąć usta roześmiałem się cicho.