wtorek, 29 sierpnia 2006

Wyznanie

Heh... Jakoś mnie nie motywujecie do coraz to dłuższych i ciekawszych notek T_T . Mimo to uważam, że dzisiejsza mi się udała. Wszystko to dzięki temu, że śnił mi się taki jeden Anioł ^^ . Dodać do tego X i co nie co Takyo Babylon i jest ^^ .  Pisząc to słuchałam piosenki Tim'a "I'm sorry" (dla zainteresowanych możecie jej posłuchać na moim blogu 'Der - Engel - Augen', bo jest jako muzyka w tle ^^ , a adres macie w linkach i podawałam go wcześniej ^^). Jakoś mnie tak wzięło na koreańskie ballady ^^" . O.K. Przechodzę do dzisiejszej noci ^^ .

 

13 listopad

- Chłopaki, który idzie na błonia? – zapytał Syriusz, kiedy uporaliśmy się z obiadem i mieliśmy powoli wychodzić z Wielkiej Sali.

- Na mnie nie licz, umówiłem się już z Michaelem i Gabrielem. – odpowiedział Sheva.

- No, ja mam bardzo ważną… taką… jedną… sprawę… do załatwienia – wydukał James, a Syri spojrzał na niego specyficznie.

- Ja bym poszedł, ale mam się spotkać z Ryo. – rzucił Peter.

- A właśnie, kiedy powiesz nam, kim jest ta tajemnicza osoba? – zapytałem uśmiechając się do blondynka, który zaczerwienił się lekko.

- Jak będziecie grzeczni – odparł nieśmiało.

- No, to ja zawsze jestem grzeczny. – wyszczerzył się James.

- Przy Tobie to raczej nigdy się nie dowiecie.

- Hej, Pet, co to ma znaczyć?!

- Nic, zupełnie nic…

- James, on chciał przez to powiedzieć, że mimo Twoich wad psychicznych to i tak Cię lubi. – zaczął się śmiać Syriusz.

- Jakich znowu wad psychicznych? – kruczowłosy nie odpowiedział, zaczął tylko dość szybko unosić i opuszczać brwi, co wyglądało bardzo zabawnie.

- A Ty to, co? – rzucił Potter w odpowiedzi na zachowanie chłopaka.

- No, ja to jestem idealny.

- O, powiedzmy… - stwierdziłem jak gdybym mówił do siebie.

- I Ty Brutusie przeciwko mnie?

- Jaki znowu ‘Brutusie”? Prędzej Kleopatro – zarechotał Andrew.

- Co to miało znaczyć? – oburzyłem się.

- Nic, tak tylko mi się powiedziało. – wszyscy zaczęliśmy się śmiać.

- O.K. Więc ja i Remi idziemy s…a…m…i! – powiedział po chwili Black literując ostatnie słowo i ciągnąc mnie w stronę wyjścia.

- Do zobaczenia później! – krzyknął jeszcze wychodząc i puścił mnie zmierzając ku błoniom.

Mimo, że w powietrzu dało się już wyczuć zbliżającą się zimę na zewnątrz było całkiem ciepło. Słońce raczyło świat, kto wie czy nie ostatnimi, wesołymi promieniami, które ogrzewały ziemię powoli zasypiającą na czas śniegów i zamieci. Usiadłem pod jednym z drzew opierając się o nie plecami. Syri położył się obok mnie.

- Co oznaczał ten Twój wzrok, kiedy James mówił o tej całej ‘sprawie’? – zacząłem.

- Ta cała sprawa to śledzenie Shevy. Widziałem jak zareagował na wiadomość, że się Andrew umówił z tamtymi.

- No, to, to wszystko tłumaczy – uśmiechnąłem się, a Syriusz odwrócił głowę i popatrzył na mnie. Zmienił pozycję i ułożył głowę na moich udach. Drgnąłem, ale po chwili niesiony jakimś nieznanym mi impulsem zacząłem bawić się delikatnie jego włosami. Zrobiło mi się gorąco i czułem dziwną rozkosz płynącą z bliskości kruczowłosego i z tego, że byliśmy sami. Serce waliło mi jak oszalałe, gdy moje palce dotykały miękkich włosów chłopaka, co jakiś czas muskając jego czoło. Jemu najwyraźniej sprawiało to ogromną przyjemność, bo uśmiechnął się błogo i zamruczał cichutko.

- Wiesz, Remi… - zaczął – Chciałbym zostać tu do końca życia… z Tobą. – poczułem, że twarz zaczyna mnie piec.

- Kiedy umrę chciałbym by Twoja twarz była ostatnim obrazem, jaki zapamiętają moje zmysły…

- Co Ty opowiadasz?! – uniosłem się.

- Cii… Daj mi skończyć – Black popatrzył mi w oczy z niemym błaganiem. Westchnąłem głośno i nic już nie powiedziałem.

- Nie martw się przed Potterem to ja na pewno nie umrę – chłopak uśmiechnął się smutno i wyciągając dłoń do góry pogładził mój policzek.

- Babcia mówiła mi kiedyś, że kiedy się naprawdę kocha to największym pragnieniem serca jest zginąć z rąk tej jedynej, wyjątkowej osoby. Wtedy ma się pewność, że było się chociażby troszeczkę wartym zainteresowania. Nawet, jeśli było się jak mała drzazga, która pozornie nam nie przeszkadza, ale kiedy już się wbije to pokazuje swą wielkość. Chyba rozumiem, co chciała mi przez to powiedzieć… Dawniej wydawało mi się to dziwne, ale teraz zaczyna to do mnie docierać. Kiedy zdajesz sobie sprawę z tego, że to ta ukochana osoba zadała Ci ostateczny cios… Że byłeś godzien, by poświęciła Ci tą część własnego życia… - Syriusz po raz kolejny spojrzał w moje oczy – Chciałbym żebyś to Ty zadał mi ostateczny cios… Wiem, że nie będzie mi to dane, ale tego właśnie pragnę i wiem, że ostatnie, co zobaczę to Twoje oczęta… Nie wiem, czy będą błyszczeć od skrywanych łez, czy będą zimne i obojętne, ale chcę w nie spojrzeć właśnie wtedy…

- Głupku! – krzyknąłem – Możesz nie mówić w tej chwili o takich rzeczach?! – czułem, że zaraz zacznę płakać, ale starałem się w jakiś sposób opanować. Uderzyłem Blacka w głowę i odwróciłem twarz w bok udając obrażonego, a w rzeczywistości chcąc ukryć smutek i samotną łzę spływającą mi po policzku. Kruczowłosy podniósł się i uśmiechnął lekko. Złapał delikatnie moją twarz i odwracając ją w swoją stronę otarł ją ze słonej kropelki, która ją zrosiła.

- Ty jesteś głupkiem, Remi. – rzucił – Nie mam zamiaru Cię zostawiać, a już na pewno nie w najbliższym czasie.

- Więc, po co to mówisz?!

- Chciałem żebyś wiedział, że jesteś dla mnie najważniejszą osobą na tym świecie.

- Dlaczego ja? – zapytałem niemal z wyrzutem.

- Baka, baka, baka, baka – powiedział Syri po japońsku – Jak to, dlaczego Ty? Jesteś wyjątkowy, a dla mojego serca jedyny, niepowtarzalny i idealny w każdym calu… Proszę Cię, Remi bez względu na to, co się stanie, nawet, jeśli się pokłócimy to przysięgnij, że mnie nie zostawisz…

- Głupek!

- Ej, no?! Nie moja wina, że się martwię…

- Przysięgam – rzuciłam i zdobyłem się na delikatny uśmiech.

- A ja przysięgam, że bez względu na tą Twoją Tajemnicę, nigdy nie zostawię Ciebie.

- Syri…

- Ani słowa, ja i tak postanowiłem - Black wyciągnął w moją stronę mały palec u dłoni, a ja zrobiłem to samo. Spletliśmy je w lekkim uścisku pieczętując w ten sposób dane przez nas słowo.

- Wyglądasz niesamowicie, wiesz? – zaczął Syriusz – Niczym Anioł. Te Twoje błyszczące, złote oczka jeszcze niedawno przysłonięte przez ukrywane łzy, Twoje jasne włoski lśnią w promieniach słońca, a wokół złotoczerwone liście, niczym dywan rozsypane przez wiatr… Pokażę Ci coś. – chłopak wyciągnął przed siebie dłoń i po chwili usiadł na niej maleńki brązowy ptaszek, którego końce piórek mieniły się zielenią. Uśmiechnąłem się, a Syri podał mi zwierzątko.

- Rozłóż ręce – szepnął, a ja uczyniłem tak jak mi nakazał. Maleństwo przefrunęło z dłoni kruczowłosego wprost w moje.

- Jest śliczny – pisnąłem cicho przyglądając się ptaszkowi. - Jak Ty go…

- Nie pytaj. Trochę mi zajęło zanim się do mnie przyzwyczaił, ale efekt został osiągnięty, jeżeli Ci się podoba.

- Przecudny – rozpromieniłem się. Pogłaskałem palcem łebek stworzonka, a to dzióbnęło mnie pieszczotliwie w rękę.

- O.K. Mały, leć już – powiedział Black i zepchnął leciutko zwierzaka, który uniósł się i zniknął w koronie drzewa.

- Dlaczego to zrobiłeś?

- Zaczynałem się robić zazdrosny o tego malucha – chłopak uśmiechnął się do mnie i podnosząc na kolanach usiadł na moich nogach.

- Jesteś ciężki, Syriuszu. – zwróciłem mu uwagę, ale on tylko roześmiał się cicho.

- Więc zamieńmy się miejscami.

- Oszalałeś?

- Nie, od urodzenia taki byłem, ale to bonus, jaki dorzucono moim rodzicom do pierworodnego. – kruczowłosy mrugnął do mnie i wrócił do tematu:

- No to jak? Mam zejść, a Ty usiądziesz mi na kolanach, czy wolisz się ze mną męczyć?

- Syriuszu…

- Nie, ‘Syriuszu’ tylko odpowiedz.

- Niech będzie. Złaź! – chłopak pozwolił mi się zepchnąć i wstał podnosząc przy okazji mnie. Usiadł na moim miejscu, po czym złapał mnie za rękę i pociągnął w dół tak, iż opadłem na jego nogi. Black dłońmi rozszerzył moje uda i łapiąc mnie za biodra przysunął bliżej siebie. Moje nogi niemal oplatały go w pasie.

- Uwielbiam ten Twój słodki ciężar – roześmiał się – Nie masz się, czym krępować – dodał widząc moje czerwone policzki. – Kiedyś musisz się do tego przyzwyczaić.

- Nie sądzisz, że to lekko dwuznaczna pozycja? – zapytałem, ale szarooki przytulił mnie i szepnął:

- Jaka dwuznaczna? Jak dla mnie to jasno wskazuje na to, co jest między nami. – odsunąłem się, ale nie mogłem zejść z kolan chłopaka, gdyż jego dłonie nadal przytrzymywały moje biodra.

- Jesteś niemożliwy! – fuknąłem, ale całkowicie przeciwstawiając swoje zachowanie względem tonu, jaki przyjęły te słowa wtuliłem się w Syriusza. Ten objął mnie mocno i położył policzek na mojej głowie.

- Nie pozwolę Ci umrzeć – szepnąłem – Nawet, jeśli odejdziesz, to ja znajdę sposób by Cię wskrzesić. – Syri roześmiał się serdecznie.

- Trzymam Cię za słowo, Remi. – poczułem jak chłopak zaczyna się wiercić. Popatrzyłem na niego. Rozglądał się przez chwile, a zaraz potem złapał mnie delikatnie za brodę i przysunął swoją twarz do mojej.

- Remusie – wyszeptał – Ja… Ciebie… - nie skończył, bo właśnie w tej chwili coś uderzyło go w głowę.

- Lucjusz!! – wrzasnął Black i wziął w dłoń małą piłeczkę, która zaraz się rozpłynęła.

- Czyżbym przyszedł nie w porę i przerwał wam romansik. – zaśmiał się ironicznie Malfoy.

- Zaraz Cię dorwę! – krzyknął Syriusz i wysuwając się spode mnie zaczął gonić Ślizgona po całych błoniach.

 

  

poniedziałek, 28 sierpnia 2006

Bracia Mares

Hehe... Lilly Bęc, cieszy mnie, że tak bardzo podobają Ci się moje fiki ^^ . Dzięki za chęć promowania mojego bloga ^^" .

 

10 listopad

Siedziałem w sali czekając na Historię Magii i śmiejąc się z dowcipów, jakie opowiadał James, gdy nagle podeszło do mnie dwóch chłopaków.

- Remus, jacyś dwaj kolesie Cię wołają. – przekazali mi wiadomość Sean i Matt, dwaj koledzy z klasy.

- Jacy dwaj kolesie? – zdziwiłem się.

- Bliźniacy z Hufflepuff. – odparł Sean, ale niewiele mi to podpowiedziało.

- O.K. Dzięki. – uśmiechnąłem się do kumpli, a Ci wrócili do swoich zajęć.

- Idę z Tobą, Remi – zastrzegł Syriusz, gdy podniosłem się z krzesła.

- Po co?

- Nie pytaj, tylko to zaakceptuj. – westchnąłem i wyszedłem z sali w asyście Blacka.

Pod drzwiami stało dwóch Puchonów. Byli identyczni, obaj równie wysocy i o takich samych rusach twarzy. Jeden szczegół różnił ich w tej chwili. Jeden z nich miał związane włosy, drugi zaś rozpięte. Długie, brązowe, kręcone pasma spływały spokojnie po twarzy młodego czarodzieja i opadały na ramiona. Zielone oczy przysłonięte prostokątnymi okularkami popatrzyły na mnie, a zaraz potem zwróciły się ku Syriuszowi.

- Możecie mówić przy nim. To mój przyjaciel, więc i tak się dowie. – rzuciłem w stronę nieznajomych widząc ich miny.

- No, niech będzie – odezwał się chłopak o rozpuszczonych włosach. – Ja jestem Thomas Mares, a to Karel. Jesteśmy na czwartym roku.

- Miło mi, ja jestem, co z resztą wiecie – uśmiechnąłem się do nich – Remus Lupin, a ten, który się tak panicznie o mnie boi to Syriusz Black.

- Black? – zainteresował się Karel – Słyszałem, że Twoja matka omal nie rozniosła dyrektora za to, że trafiłeś do Gryffindoru.

- Camus i Namida siłą ją z zamku musieli wyprowadzić – dorzucił drugi z braci, a Syri popatrzył na nich jak na zjawy.

- Chwała, że się ze mną nie spotkała – szepnął kruczowłosy sam do siebie.

- To po to przyszliście? – zaczynałem się niecierpliwić, gdyż niedługo miała zacząć się lekcja.

- Nie, nie. Sorry. – oprzytomniał Thomas. – Chodzi nam o to – chłopak wyciągnął z kieszeni złoty medalion w kształcie pegaza o rozłożonych skrzydłach, stojącego na tylnych kopytach.

- Nie wiesz przypadkiem, czym on właściwie jest?

- A czemu ja miałbym to wiedzieć?

- Cała szkoła Cię zna. Wszyscy mówią, że jesteś najlepszym uczniem w całym Hogwarcie…

- Ani słowa więcej na ten temat – rozkazałem nie chcąc więcej wysłuchiwać takich głupot. Puchoni roześmiali się, ale zaraz spoważnieli.

- Byłbyś w stanie dowiedzieć się czegoś na temat tego wisiora? – teraz pałeczkę przejął Karel.

- Jeśli wam na tym zależy to mogę się postarać. Ale skąd go macie?

- W naszym dormitorium jest wyrwa w ścianie, a on był w niej ukryty. Wypadł stamtąd kilka dni temu, kiedy dwóch naszych kolegów biło się dla zabawy w Pokoju Wspólnym. – ledwie powstrzymywałem śmiech. Historia nie była zbyt niesamowita, ale osobiście mnie zainteresowała.

- A ja słyszałem, że to Gryfoni są najbardziej dziecinnymi ze wszystkich uczniów – rzucił ucieszony Syriusz.

- Hej, nie przesadzajmy. Zderzyła się nam, że mamy jakieś dziwne zachowania, ale was to nic nie usprawiedliwi. – wybronił się Thomas i wszyscy zaczęliśmy chichotać.

- Mogę go zabrać? – spytałem, gdy już się trochę uspokoiliśmy. Bliźniacy popatrzyli na siebie, po czym Thom podał mi medalion.

- Dajcie mi trzy dni – powiedziałem i schowałem wisiorek do kieszeni.

- No, proszę. Kogo ja tu widzę. – wesoły głosik od razu zdradzał, kto się do nas zbliżał.

- Czego znowu chcesz, Nakamura?! – fuknął Syriusz obejmując mnie ramieniem.

- Spokojnie, nic przecież wam nie zrobię. Ale zastanawiam się, co robią tu te dwa gołąbeczki. – japończyk popatrzył na braci. – Jakoś często na siebie wpadamy, tylko tym razem już nie obmacujecie się w ciemnych zaułkach zamku.

- Żal Ci, Ryo? Pewnie chciałbyś stworzyć z nami trójkąt, nie? – odciął się Karel.

- Nie zaprzeczę, ale wolę duecik i to z tym małym – chłopak wyszczerzył się do mnie.

- Zjeżdżaj stąd! – krzyknął Black i wycelował w azjatę różdżką.

- O.K., O.K. Coś Ty taki nerwowy? Już sobie idę, tylko mam prośbę – Syri opuścił rękę – Powiedzcie Peterowi, że mam kilka informacji na temat jego obiektu westchnień.

- No… dobra – bąknąłem. Nie myślałem, że Pettigrew wchodzi w jakieś układy z nieznajomymi. Kto, jak kto, ale on wydawał mi się być najrozsądniejszy z całej naszej paczki.

- Dzięki – rzucił Krukon, westchnął patrząc na mnie i odszedł.

- Znacie go? – zapytał Syriusz bliźniaków.

- Nie do końca. Wiem tylko, że większa część Ślizgonów chętnie by się do niego dobrała. Chłopak prowokuje wszystkich w koło, ale jest strasznie wybredny, jeśli chodzi o związki, lub cokolwiek innego. – odparł Thomas.

- Nie ważne – odezwałem się wyślizgując z objęć kruczowłosego – Spotkajmy się w poniedziałek po lekcjach w bibliotece. Przyniosę medalion i wyłożę wam sprawę.

- Jak sobie życzysz, mistrzu – zażartował Thom i oddalił się wraz z bratem. Ja tym czasem postanowiłem wrócić do klasy i spokojnie przesiedzieć nudną lekcję historii. Kiedy tylko ruszyłem w stronę sali Syri złapał mnie za dłoń i przyciągnął do siebie. Włożył rękę do mojej kieszeni i wyciągnął wisior.

- Co Ty robisz?! – uniosłem się lekko.

- Szukam pretekstu, żeby Cię dotknąć – zaśmiał się chłopak i przytulił mnie mocno.

- Puszczaj, Syri – syknąłem i odepchnąłem go.

- Nie mów, że nie lubisz, kiedy Cię dotykam.

- A może nie rób tego na środku korytarza, co? – Black roześmiał się i przyglądnął pegazowi.

- Wiem gdzie możesz zacząć szukać informacji na temat tego żelastwa – rzucił i wyciągnął przed siebie rękę z medalionem. Wziąłem go od chłopaka i popatrzyłem mu w oczy. Udawał obrażonego.

- Jesteś niemożliwy – powiedziałem i uśmiechnąłem się do niego. – No, nie bocz się już na mnie, bo będę płakał.

- Tylko nie to! – ożywił się kruczowłosy i rozpromienił. – Remi, kiedyś będę musiał Ci to powiedzieć… - zaczął – Ko…

- Chłopaki, co tak długo?! – wrzask Shevy zagłuszył słowa Syriusza.

- Choć, idziemy – szarooki złapał mnie za dłoń i wciągnął do klasy. Przechodząc obok Szamana słyszałem jak szepnął w jego kierunku „Ukatrupię Cię”, ale nic więcej nie mówił.

- Czy Ty nie miałeś przypadkiem mi czegoś powiedzieć? – spytałem, kiedy czekaliśmy na nauczyciela.

- A, no tak. Poszukaj w Legendach Hogwartu…

- Nie o tym mówię!

- Na to drugie poczekasz troszeczkę, w końcu jutro też jest dzień. – Black uśmiechnął się szeroko i dotknął palcem mojego nosa. – No, Remi ja nic na to nie poradzę. Ciągle mi coś przeszkadza.

- A na jaki temat to w ogóle miało być?

- Tajemnica…

 

  

niedziela, 27 sierpnia 2006

Przemiana vol. 2

Oj, zawstydzacie mnie w tych komentarzach ^///^ . Dziś kolejna notka. Pisana niestety bez większego natchnienia, ale jakos tak ostatnio osłabło - pewnie odpoczywa, bo je trochę przeciążyłam ^^" . Cieszę się, że Tom przypadł Wam do gustu. Osobiście mam zamiar zeswatać go z pewnym elementem tej historii (łatwo się domyśleć z kim to ja mogę chcieć zestawić młodego Riddlea ^^), ale to przyszłość ^^ . Jako, że dziś jadę do babci (dziadka też ^^") i kuzynek nie wiem, czy znajdę czas na notkę jutrzejszą, ale słowo, że się postaram ^^ .

 

Stałem na środku olbrzymiej Sali skąpanej w bieli marmurowych ścian, kolumn, sufitu i podłogi. Z początku niewiele byłem w stanie dostrzec, lecz po dłuższej chwili moje oczy przyzwyczaiły się do blasku i jasności pomieszczenia. Trzy istoty zamajaczyły przede mną niczym nocne zjawy. Olbrzymi, złoty Smok, płomienny Feniks, śnieżny Jednorożec i dumny Wilk, którego sierść mieniła się mieszanką srebra i błękitu. Ich ciała rozmyły się i przybrały postać niemal ludzką. Teraz stało przede mną czterech pięknych mężczyzn odzianych w białe togi przewiązane czerwonym pasem. Na czole każdego z nich widniał jakiś znak.

- Czy wiesz, co tu robisz? – zapytał pierwszy z nich o długich czarnych włosach i niesamowicie zielonych oczach – Smok.

- N… Nie – zdołałem wydusić.

- A czy wiesz w ogóle gdzie się znajdujesz? – to pytanie zadał mi czerwonooki chłopak o krótkich kasztanowych włosach – Feniks.

- Nie – odparłem.

- Jesteś we wnętrzu swego serca – zaczął Jednorożec o długich białych włosach i błękitnych tęczówkach. – Ludzie pojawiają się tu z wielu powodów, lecz Ty nie jesteś człowiekiem. Obserwuj uważnie to, co zostanie Ci pokazane, gdyż jest to część Ciebie czy tego chcesz, czy nie. – Wilk zbliżył się do mnie, jego czarne włosy sięgały ramion, a niebieskie oczy przerażały swą głębią. Sięgnął mojej twarzy i dotykając delikatnie moich powiek opuścił je zamykając mi oczy.

- Patrz – szepnął.

Stałem teraz zupełnie sam na skraju ciemnego lasu. Na niebie majaczyła pełna tarcza księżyca. Zauważyłem młodą kobietę, która trzymała z rękę roześmianą, może trzyletnią, dziewczynkę. Wiatr zaczął poruszać złowrogo koronami drzew przynosząc z głębi lasu głośne wycie. Kobieta wzdrygnęła się i wzięła dziecko na ręce. Przyspieszyła kroku, lecz nie dane jej było uniknąć spotkania z potworem, którego przed chwilą słyszała. Zza drzew wyskoczył potężny wilkołak.

Zadrżałem, gdyż rozpoznałem w nim Greybacka.

Wyszczerzył kły i powoli podchodził do młodej matki.

- Błagam, nie rób nic mojej córeczce. – załkała przyciskając dziecko do piersi. Zwierzę zawyło przeciągle i napawało się widokiem przerażonej kobiety.

- To także moja córka – odezwało się stworzenie, a jego głos był zachrypnięty.

- Fenrir, błagam Cię. Nic jej nie rób.

- Mogłaś o tym pomyśleć zanim ją zabrałaś! Myślisz, że pozwolę Ci ot tak sobie odejść? – Greyback roześmiał się szaleńczo. Dotknął policzka kobiety i przejechał po nim szponami, po czym podciął nieznacznie pazurem gardło matki. Wyrwał jej z rąk dziewczynkę, która zaczęła głośno płakać.

- Nie będzie bolało – szepnął wilkołak i jednym ruchem dłoni skręcił dziecku kark. Zaraz potem wgryzł się w klatkę piersiową dziewczynki rozszarpując ją. Strugi krwi spłynęły po jego pysku i rękach. Sięgnął do wnętrza rozerwanego ciała wyjmując z niego serce. Kobieta płakała, lecz starła się przy tym zachowywać jak najciszej. Wilkołak zatopił zęby w sercu, lecz zaraz potem wyciągnął je w kierunku matki.

- Chcesz? – zapytał, a ta nie wytrzymując załkała głośno. Stworzenie podeszło do niej i złapało ją za włosy. Na oczach przerażonej kobiety zjadł narząd, który dzierżył w ręce i oblizał pysk.

- Twoja kolej, moja droga – zaśmiał się i wgryzł w jej gardło. Rozszarpał je jednak zostawił ją konającą w męczarniach.

Powoli wróciła do mnie świadomość. Po policzkach płynęły mi łzy. Zakryłem twarz dłońmi i dopiero teraz zauważyłem, iż płaczę krwią. Czerwona posoka pokryła moje ręce i wtedy też usłyszałem ten potworny śmiech, tak bardzo podobny do wycia. Greyback stanął przede mną jak gdyby nigdy nic.

- Ja mam wiele twarzy – odezwał się – W tym także Twoją – stworzenie przemieniło się przyjmując moją postać. Przerażony patrzyłem jak z każdą chwilą się zmienia przeobrażając w swoje ofiary te, które uczynił podobnymi sobie. W większości były to dzieci o niewinnym uśmiechu i ufnych oczkach. Niemal widziałem jak kły wilkołaka rozrywają ich skórę pozbawiając je całego piękna dzieciństwa i rujnując resztę ich życia.

„Jesteś taki jak on” odezwał się czyjś głos w mojej głowie „Identyczny”.

- Nie… - wyszeptałem – Ja nie jestem taki…

- Skąd to wiesz? – zapytał ironicznie Greyback, który stanął przy mnie.

- Wiem to, po prostu to wiem! – stworzenie roześmiało się głośno, zawyło i zniknęło. Osunąłem się na kolana oddychając ciężko.

- Nie… jestem… nigdy… nie będę – szeptałem sam do siebie.

- Nie jesteś, nie będziesz i nigdy nie byłeś – znajomy głos przeciął moje myśli niczym miecz.

- Syriusz! – krzyknąłem i odwróciłem się szybko. Chłopak stał za mną uśmiechnięty i zupełnie realny. Jednak wystarczyła chwila, by jego oczy stały się puste. Fenrir objął go pojawiając się za plecami kruczowłosego. Przechylił jego głowę w bok i polizał napięta szyję. Uśmiechnął się szaleńczo i wgryzł w ciało Blacka.

- Niee…!! – krzyknąłem i chciałem do nich podbiec, lecz moje ręce i nogi krępowały ciężkie łańcuchy. Łzy spłynęły mi po twarzy, a klatkę piersiową rozrywał ból.

- Dlaczego on? Dlaczego zawsze ON?! – łkałem nie mogąc się uspokoić. Wszystko zniknęło niczym mgła, a ja klęczałem pośrodku bezkresnej ciemności.

- Nie jesteś taki jak on – usłyszałem głos Syriusza i rozglądnąłem się, lecz nie dostrzegłem nic poza nicością i czernią przestrzeni.

- Nie, nie jestem… - powtórzyłem cicho i uśmiechnąłem się niepewnie. Po raz kolejny zawirowało mi przed oczyma.

Uniosłem powieki i spojrzałem w czarne oczy nauczyciela. Mężczyzna otarł mi wilgotne policzki i uśmiechnął się pocieszająco.

- C… Co to było? – wydusiłem.

- Przeszłość tego, który naznaczył Cię wiecznym cierpieniem, Twoje wnętrze…

- Ale jak…?

- Zajrzałem do Twojego umysłu. Wiem, że nie było to przyjemne. Wybacz, więcej już tego nie zrobię.

- Po co…? Dlaczego?

- Musiałem poznać Twoją duszę, przynajmniej w tym niewielkim stopniu. – nagle drgnąłem i rozejrzałem się niepewnie.

- Spokojnie – rzucił profesor – Minęły zaledwie sekundy. – mężczyzna pochylił się i szepnął mi do ucha.

- Nie martw się. Jesteś zupełnie inny niż Fenrir. A teraz leć już, bo ktoś na Ciebie czeka – Riddle uśmiechnął się do mnie i popchnął w kierunku drzwi. Odwzajemniłem uśmiech i wyszedłem z klasy.

- Nawet nie pytam, o czym rozmawialiście, bo pewnie i tak mi nie powiesz – powiedział Syriusz widząc mnie.

- Zgadza się – odparłem i rzuciłem się chłopakowi na szyję.

- Co Ty robisz, Remi? – kruczowłosy speszył się lekko.

- Nic, po prostu cieszę się, że czekałeś.

- I jeszcze sobie dziś poczekam. I to całą noc. – zaniepokoiłem się słysząc to stwierdzenie.

- Syriuszu…

- Nic nie mów – uciszył mnie chłopak – Nie ważne, jaką masz tajemnicę dopóki wracasz cały i zdrowy.

- Dziękuję – powiedziałem i przytuliłem się do Blacka jeszcze bardziej.

- Aleś Ty dzisiaj niedopieszczony – zaśmiał się Syri i łapiąc mnie za biodra przytrzymał abym się nie wyrwał. Pokręcił głową i pocałował mnie w czoło.

sobota, 26 sierpnia 2006

Przemiana vol. 1

O.K. Jakoś to poprawiłam ^^ . Eovin, chciałaś to masz ^^ . Może Cię zadziwi kim jest nauczyciel, ale Dumbledore też miał swoje sekrety ^^ .

 

4 listopad

- Umieram – jęknąłem – Podajcie mi eliksir.

- Jak co miesiąc – rzucił James – Ty przypadkiem nie masz bólów menstruacyjnych?

- Bardzo śmieszne, no naprawdę! – fuknąłem i podziękowałem Syriuszowi, który podał mi buteleczkę. Kruczowłosy położył dłoń na moim czole i zapytał z troską w głosie.

- Nie wolałbyś zostać w łóżku zamiast męczyć się na lekcjach?

- Zaraz mi przejdzie, niech tylko lek zacznie działać. – Syri pokręcił zrezygnowany głową. Tymczasem ja zacząłem ubierać się powoli i niepewnie zszedłem z chłopakami na śniadanie.

- Moi drodzy – zaczął dyrektor, gdy w Wielkiej Sali zebrali się wszyscy uczniowie. – Jako, że pan Baggins z powodu kłopotów ze zdrowiem nie może dłużej uczyć was Obrony Przed Czarną Magią, zatrudniłem tego oto młodzieńca – Dumbledor wskazał na stojącego za nim mężczyznę. Otworzyłem szeroko oczy. Pusty wzrok, długie włosy i smutny uśmiech… To był nie, kto inny, jak nieznajomy, w którego kilka dni temu wszedł Lucjusz. Usłyszałem westchnienie, które wydarło się z piersi niemal wszystkich dziewczyn i stojącego obok mnie Shevy. - Mam nadzieję, że pomożecie mu się tu szybko zaaklimatyzować. Teraz życzę wam smacznego i powodzenia na zajęciach. – dyrektor usiadł na swoim krześle, a nowy nauczyciel zajął miejsce między Camusem, a profesorem Namidą – młodym, przystojnym japończykiem, który uczy Wróżbiarstwa.

- Patrzcie na niego – jęknął Andrew – Czyż nie jest boski? Teraz będzie nas uczyć dwóch niesamowitych przystojniaków. Jeszcze tylko Tenshi i ja jestem w niebie.

- Opanuj się Sheva – rzucił Syriusz.

- Ja tam nic wspaniałego w nich nie widzę – bąknął James, który wyraźnie był zazdrosny o Szamana.

- Jesteście dziecinni – stwierdziłem i zająłem się swoimi płatkami z mlekiem.

- Tobie też się oni podobają, nie zaprzeczysz – stwierdził tryumfalnie jasnowłosy, ale zignorowałem jego słowa.

Na trzeciej lekcji mieliśmy Obronę. Był to jedyny przedmiot, na którym siedziałem w ostatniej ławce, ale do tej pory wcale mi to nie przeszkadzało. Baggins zazwyczaj niesamowicie zanudzał, więc przynajmniej mogłem wygłupiać się z Shevą nie zwracając uwagi profesora.

Mężczyzna stanął na środku klasy opierając się o biurko i skrzyżował ręce na piersi. Nie miał na sobie szaty, którą zazwyczaj nosili nauczyciele tylko czarne lekko obcisłe jeansy i koszulę tego samego koloru z rozpiętymi trzema guzikami. Profesor jak gdyby czytając w moich myślach rozpiął jeszcze dwa ukazując tym samym znaczną część klatki piersiowej. Sheva jęknął widząc to.

- Idealny… - szeptał sam do siebie – Idealnie umięśnione ciało, mięśnie delikatnie wyeksponowane przez jasną skórę… Młody bóg. – nieznajomy uśmiechnął się jakby usłyszał monolog Andrew.

- Witam was wszystkich – zaczął mężczyzna, co wywołało poruszenie i kolejne ciche jęki – Od dziś będę uczył was Obrony Przed Czarną Magią, co z resztą wiecie. Nazywam się… Zostawię to waszym zmysłom detektywistycznym. – uśmiechnął się – Moje inicjały to T. M. R. Jak myślicie jak mam na imię? – po dziesięciu minutach zgadywania profesor w końcu się przedstawił.

- Nazywam się Tom Malvoro Riddle i przyznam, iż po raz pierwszy mam okazję uczyć w szkole. – nauczyciel przeciągnął się i zamruczał cicho – Wybaczcie, ale nie jestem przyzwyczajony do tak wczesnego wstawania. – Dziewczyny ledwo powstrzymywały pisk.

- Tylko się na niego nie rzuć – zaśmiał się Syriusz odwracając do Shevy.

- Właśnie się staram. – odparł chłopak obserwując uważnie ruchy Riddlea.

- Pozwolę sobie przejść do lekcji…

- Ma pan dziewczynę? – zapytała szybko Lilly czerwieniąc się. Mężczyzna podszedł do niej, uniósł palcem jej brodę i uśmiechając się odparł:

- Nie, nie mam panienko, ale wracając do tematu…

- Gdzie pan dotąd mieszkał? – kolejna z dziewczyn wystrzeliła z pytaniem. Nauczyciel roześmiał się zmysłowo.

- Spiszcie wszystkie pytania na kartkach i pod koniec lekcji zostawcie je na biurku. Daję słowo, że odpowiem na wszystkie, jednak innym razem. A teraz… - zawahał się – Otwórzcie podręczniki na 83 stronie i zacznijcie czytać. Na kolejnych zajęciach zajmiemy się Smokami. – Wszyscy posłusznie wykonali plecenie. No, może nie do końca. Dziewczyny, podobnie jak Sheva i ku mojemu zaskoczeniu kilku innych chłopaków, siedzieli nad książką opierając twarz o rękę i wpatrując się w Toma, który przeglądał jakieś notatki. Kilka nieposłusznych kosmków, które nie pozwoliły się spiąć, opadło na spokojne oczy. Po chwili mężczyzna podniósł wzrok i przejechał dłonią po włosach, dzięki czemu odgarnął z czoła czarne pasma. Uśmiechnął się widząc jak większość klasy czerwieni się na ten widok. Wstał od biurka i przeszedł na sam koniec sali. Andrew odwrócił głowę i wpatrywał się w niego, gdy ten stanął tuż za moimi plecami. Nauczyciel wyciągnął dłoń w jego kierunku i zaczął mierzwić mu włosy. Chłopak przymknął oczy poddając się niewinnej pieszczocie. W tym czasie profesor pochylił się nad moim uchem i szepnął niemal niedosłyszalnie:

- Zostań trochę dłużej po lekcji. – przytaknąłem nie wiedząc, o co tak właściwie może mu chodzić. Starałem się zachowywać naturalnie, lecz moje policzki mimowolnie zaróżowiły się. Mężczyzna wrócił na swoje miejsce i rozparty na krześle obserwował uczniów. Gdy zajęcia dobiegły końca wszyscy niespiesznie zaczęli się pakować. Biurko usłane zostało całą masą kartek, które profesor pozbierał i schował do swojej torby.

- Remi, idziesz? – zapytał Syriusz, gdy niemal wszyscy opuścili już klasę.

- Muszę chwilę zostać i porozmawiać z nim. – rzuciłem.

- Więc poczekam na Ciebie pod drzwiami. Jak coś to krzycz. – popatrzyłem na niego zdziwiony i niesamowicie speszony.

- Co Ty opowiadasz, Syri?!

- Nie znamy go, więc wolę wziąć pod uwagę wszelkie możliwości.

- Rób, co chcesz. – skończyłem i usiadłem w pierwszej ławce zaraz przed mężczyzną.

- Boi się o Ciebie? – pytanie nauczyciela zaskoczyło mnie trochę.

- T… Tak. – wydukałem. Riddle przywołał mnie do siebie gestem dłoni. Podszedłem do niego niepewnie.

- Nie obawiaj się mnie. Nic Ci nie zrobię. – zapewnił nauczyciel i wyciągając do mnie dłoń delikatnie dotknął mojego policzka.

- Jesteś wilkołakiem… - stwierdził w uśmiechem – Złote oczka o ciemniejszej obwódce… - drgnąłem wystraszony.

- Spokojnie, nikt się nie dowie.

- S… Skąd pan wie, że…

- Uczę OPCM – popatrzył na mnie łagodnie i pogładził po twarzy. – Byłbym do niczego, gdybym nie potrafił zauważyć czegoś tak oczywistego. – Jego ciepła dłoń powoli przejechała po mojej szyi.

- Pokaż mi ranę po ugryzieniu – nakazał. Nie wiedziałem do końca, co powinienem zrobić, więc rozpiąłem szatę i zdjąłem sweter. Mężczyzna poluzował mi krawat i uporał się z kilkoma guzikami mojej koszuli. Widziałem jak uważnie się mi przygląda.

- Nie bój się – szepnął cicho i dotknął opuszkami palców mojej blizny na obojczyku. Gładził ją przez chwilę, po czym zapytał:

- Boli Cię?

- Czasem – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Nauczyciel przysunął twarz bliżej mojego ciała. Poczułem jego gorący oddech na swojej skórze. Wzdrygnąłem się i chciałem odsunąć, lecz ten złapał mnie za rękę i nie pozwolił na to.

- Uspokój się – rozkazał stanowczym tonem. Polizał moją ranę, po czym pocałował ją delikatnie. Po chwili zaczął leciutko ssać bliznę. Czułem przeszywający ból i dziwne pieczenie.

- Greyback… - szepnął profesor odsuwając się – Teraz już nie powinieneś jej odczuwać. - Rzeczywiście cały ból zniknął.

- J… Jak pan to…

- Mówiłem Ci już, że jestem nauczycielem Obrony – odparł mężczyzna uśmiechając się. Popatrzyłem mu w oczy. Zaczęło mi się kręcić w głowie, a przed oczyma pociemniało mi niemal od razu.

piątek, 25 sierpnia 2006

Przypominasz mi...

Dziękuję Wam za komentarze. Mimmi, imiona wymyślałam sama, ale jak wiadomo 'Kyo' to imię dość powszechne, a 'Ai' oznacza miłośc po japońsku (chciałabym nazwać tak swojego synka ^^ . Jeśli dane mi będzie mieć w ogóle dzieci ^^"). Na pytania typu "Skąd Ty czerpiesz natchnienie", czy jakieś w tym stylu mogę odpowiedziec tylko, że mam takiego jednego Muza (Wena) ^^ . A poza tym, to z mangi i anime ^^ . Kiedy widzę jakiś tytuł to zawsze coś mi do głowy przyjdzie ^^ .

 

- Jakoś to przetrwaliśmy – westchnął James.

- Ty akurat wiele tam nie wystąpiłeś – syknął Lucjusz.

- A kto głowę stracił, co?

- No comments.

- A, właśnie! Zapomniałbym – zaczął Sheva – Syriusz! Co to było to o „poczwarze”?

- He, he… A tak jakoś…

- Jest wina, będzie kara! – krzyknął uradowany Potter.

- Chyba żartujecie? – zawahał się Black.

- Jako, że to o mnie tak się ‘pięknie’ wyraziłeś, pozwolę sobie poddać pewną propozycję… - Lucjusz miał na twarzy dziwny uśmiech.

- Za karę zetniesz włosy.

- Co?! – wrzasnął Syri.

- To, co słyszałeś. Osobiście to uczynię.

- Nie, Lu. Ja je chciałem zapuścić…

- I właśnie, dlatego to będzie najodpowiedniejsza tortura.

- Remi, ratuj… - wzruszyłem ramionami.

- Przykro mi, Syri, ale takie są zasady.

- Nie martw się i tak będziesz wyglądał słodko – pocieszył chłopaka Andrew.

Nagle Lucjusz wszedł wprost w czyjeś plecy. Odskoczył wystraszony i kłaniając się przeprosił. Spojrzał na osobę, która przed nim stała. Był to młody, zaledwie może 26 letni mężczyzna. Miał długie, proste włosy do pasa spięte w kucyk. Ich kruczoczarny kolor rozjaśniały gdzieniegdzie śnieżnobiałe pasemka. Nieznajomy miał jasną cerę, która wyglądała na delikatną i zapewne była bardzo miękka. Jego oczy były niczym dwa węgle, niesamowicie ciemne, a ich źrenic niemal nie było widać. Patrzyły na nas czujnie i uważnie, lecz dziwnie pusto. Wąskie usta wykrzywił lekki uśmiech. Zgrabna, szczupła dłoń zmierzwiła włosy Lucjusza.

- Nic się nie stało – odparł mężczyzna, a jego głos wydawał się tajemniczy, zimny, ale i nadzwyczaj czuły. Wszyscy się wzdrygnęliśmy. Nieznajomy odszedł, a my odprowadziliśmy go wzrokiem. Dopiero, gdy jego długi czarny płaszcz zupełnie zniknął nam z oczu wróciły do nas zdrowe zmysły.

- Niesamowity facet – rzucił Sheva.

- Czyżby Ci się spodobał? – zapytał Lu.

- No, cóż… Wiecie przecież, że mi się wielu podoba.

- Ja się Tobą dzielić nie będę – stwierdził Malfoy patrząc chłopakowi w oczy.

- Co to ma znaczyć? – oburzył się James, lecz Ślizgon nie zareagował. Delikatnie uniósł palcem brodę Szamana i pochylając się nad nim musnął jego usta. Andrew jęknął jak gdyby od dawna już na to czekał. Lu uśmiechnął się zadowolony.

- Możesz otworzyć oczy, Peter – odezwał się Syriusz, po czym dodał – A Ty, James zamknij usta.

Wróciliśmy do dormitorium i jak zwykle rozsiedliśmy się przed kominkiem w Pokoju Wspólnym. Jako, że było Halloween nauczyciele nie zadali nam żadnej pracy do odrobienia. Cieszyło mnie to, gdyż jakoś nie miałem na nic ochoty.

- Zjadłbym coś słodkiego – odezwał się James ni stąd, ni zowąd.

- Pet, masz coś? – zapytał blondynka Syriusz, a ten pokręcił przecząco głową.

- Niech ktoś idzie do kuchni po to ‘coś’ – jęczał Potter.

- O.K. Ten, kto przegra w karty idzie. – rzucił Sheva wyciągając z kieszeni talię.

- Ty to zawsze nosisz? – zdziwiłem się.

- No, czasami. Ale wracając do tematu, zrobimy tak: kto wyciągnie z talii najniższą kartę, idzie. – zgodziliśmy się na ten układ.

- As – powiedziałem pokazując kartę.

- Dama – odparł Sheva.

- Król – ucieszył się James. Peterowi trafiła się ‘dziewiątka’, ale to Syriusz wyciągnął ‘siódemkę’.

- Pięknie! – fuknął – Urodziłem się pod szczęśliwą gwiazdą! No, dobra przeżyję. Remi, pójdziesz ze mną? – zdziwiłem się.

- Proszę Cię, nie chcę iść sam – jego błagalny ton i maślane oczy rozbroiły mnie zupełnie.

- Niech będzie – zgodziłem się z uśmiechem i cicho wyszedłem wraz z Syrim z Dormitorium.

- Dzięki Ci, Remi.

- Nie ma, za co, przecież to tylko kawałek – usłyszeliśmy w pewnej chwili czyjeś kroki i ciche miauczenie.

- Flich – szepnął Syriusz i łapiąc mnie za dłoń pociągnął w stronę posągu przedstawiającego sędziwego czarodzieja z księgami w ręku.

- Chodź – rzucił Black i wciągnął mnie za figurkę. Nacisnął na jeden z kamieni na ścianie, a ta odsunęła się. Weszliśmy szybko do środa. Było to niewielkie pomieszczenie, które kiedyś służyło zapewne za bibliotekę, o czym świadczyły półki opierające się o każdą ze ścian.

- Skąd…? – zacząłem, ale kruczowłosy był szybszy.

- Włóczyłem się tu kiedyś i przez przypadek trafiłem na to miejsce. - Chłopak podniósł różdżkę do góry i celując w sufit szepnął:

- Candslitt – w powietrzu pojawiły się świece, które rozświetliły ciemny pokój. Syriusz podszedł do mnie i uśmiechnął się.

- Przypominasz mi Anioła, wiesz? – zaczął – Nikłe światło świec odbija się delikatnie w Twoich złotych oczach, włosy opadają spokojnie na jasną skórę… - chłopak odgarnął mi z twarzy niesforny kosmyk.

- Syriuszu… - chciałem coś powiedzieć, ale on położył delikatnie palec na moich ustach. Zabierając go przejechał po nich kciukiem i uniósł kąciki warg w nikłym uśmiechu.

- Powiedz mi, Remi, co tak właściwie do Ciebie czuję? Jestem w stanie oddać za Ciebie życie w każdej chwili. Znamy się zaledwie do dwóch miesięcy, a ja zrobiłbym dla Ciebie wszystko. – patrzyłem na niego w osłupieniu. Chłopak zaśmiał się cicho.

- Przypominasz mi pewnego chłopca z dzieciństwa. Rodzice zabrali mnie do parku i zajęli się rozmową. Miałem zaledwie pięć lat. Biegałem w najlepsze po trawie, gdy moją uwagę przykuł jakiś malec. Stał sam pod drzewem wiśni i z zafascynowaniem podziwiał opadające jasne płatki. Wydawał mi się taki niewinny. Zbliżyłem się do niego i z rozbawieniem patrzyłem jak uśmiecha się za każdym razem, gdy wiatr strącił kwiaty z drzewa niczym pięknie pachnący śnieg. Jeden z płatków spadł na jego twarzyczkę. Nie bacząc na nic powoli ściągnąłem go z zaczerwienionego policzka. Nawet nie wiem, jakim cudem odważyłem się wziąć w dłonie zdziwioną, zakłopotaną buźkę i …

- Złożyć delikatny pocałunek na czole chłopca obdarzając go najpiękniejszym uśmiechem, jaki on do tej pory widział… - wyszeptałem, a Syri popatrzył na mnie zdziwiony.

- Jeśli tak to wyglądało to…

- To, to byłeś Ty – dokończył za mnie. Ujął w dłonie moją twarz i mówiąc cicho:

- Może nie ma tu drzewa wiśni, ale chcę to powtórzyć. – nachylił się nade mną i dotknął ustami mojego czoła. Przymknąłem oczy. To było dla mnie niczym powrót do bram Raju. Karty historii cofnęły się pchane wiatrem wstecz. Najpiękniejsze wspomnienie z dzieciństwa teraz odnalazło swoje ujście w teraźniejszości.

- Jesteś tak samo wspaniały jak wtedy. – mówił wesoło Syriusz – Zachwyciłeś mnie już pod drzewem Sakury, później w pociągu i tak z każdym dniem. Wydaje mi się, że Cię… - chłopak nie skończył, bo w tym właśnie momencie usłyszał miauczenie niedaleko ukrytej Sali. Objął mnie w pasie i przytulił do siebie odsunął się w jeden z rogów pomieszczenia.

- Co jest, kiciu? – usłyszeliśmy zachrypnięty głos woźnego. Black wzmocnił uścisk i oparł brodę o moją głowę.

- Co tam wyczułaś, co? – mówił dalej mężczyzna – Mysz? No niestety nie mamy teraz no to czasu. Innym razem się nią zajmiesz. – Flich najwyraźniej odszedł, bo znów zrobiło się zupełnie cicho.

- Lepiej chodźmy po te słodycze dla chłopaków – rzucił kruczowłosy i trzymając mnie za rękę wyprowadził z sali.

Z kuchni wyszliśmy wprost obładowani najróżniejszymi smakołykami. Skrzaty były bardzo łaskawe.

Zanim wróciliśmy do Pokoju postanowiliśmy z Syriuszem zjeść po jednej kremówce. Szybko uporaliśmy się z łakociem. Chciałem przetrzeć twarz wierzchem dłoni, by pozbyć się z niej resztek kremu, lecz Syri powstrzymał mnie łapiąc delikatnie za nadgarstek. Kciukiem starł z kącika moich ust słodką resztę ciastka i z dziwną rozkoszą oblizał palec. Przez cały ten czas patrzył mi w oczy.

 

 

czwartek, 24 sierpnia 2006

Przedstawienie

 Wybaczcie, że ostatnio tak długo czekacie na notki. To przez moje lenistwo i sprawy jakie musiałam załatwić w związku ze studiami. Został mi jeszcze miesiąc wakacji i mam zamniar wykorzystać go jak należy ^^ . Inna sprawa... Joanne, pomysł z przedstawianiem narodził sie w mojej 'chorej' głowie jeszcze przed tym jak dowiedziałam sie o Sukisyo. Mam w prawdzie ta mangę, ale nawet jej nie czytałam. Anime nie oglądałam, no może urywki ^^ . Jak doszło do powstania tego przedstawienia? Na dole macie rysunki, które mnie skłoniły by to napisać ^^ .

 

31 październik

Reżyseria – Andrew Sheva

Scenariusz – Andrew Sheva

Historia – Marcel Camus

Kostiumy – Marcel Camus

Dekoracja – Marcel Camus

Pozwolenie na wystawienie sztuki o takiej tematyce i ze wszystkimi planowanymi scenami – Marcel Camus.

Miejsce akcji: Prowincja Kodo i Toshi należące do pana Mino.

Postacie:

Narrator (Andrew)

Ai Mino (Remus) – władca wszystkich prowincji zachodniej części Osaki.

Kyo Kishimo (Syriusz) – Ronin, samuraj bez pana.

Tekke Shindo (Lucjusz) – dowódca straży przybocznej pana Mino.

Straż przyboczna (James, Peter)

Ichi (Andrew) – sługa pana Mino.

Właściciel gospody (Peter)

Masami (James) – jeden z bandytów.

Tao (Andrew) – drugi z bandytów.

Kurtyna poszła w górę. Na scenę wychodzi Narrator.

- Witam wszystkich zebranych i zapraszam do obejrzenia naszego przedstawienie, które naturalnie jest karą, bo nigdy w życiu byśmy się tak nie ośmieszyli, gdyby nie to. Poza tym osoby wrażliwe niech zamkną oczy i zatkają oczy… Przy okazji dziękujemy profesorowi Camusowi za załatwienie wszystkich formalności i …

- Kończ, ciołku! – słychać było głos zza sceny należący do Syriusza.

- Heh… Niech będzie… - ciche westchnienie i…

- Znajdujemy się w prowincji Kodo. Rządzi nią młody pan Ai Mino. Lud uwielbia władcę za jego dobre serce i sprawiedliwe rządy. Oto w jednej z gospód rozpoczyna się nasza opowieść…

- Niewielki budynek urządzony w typowo staro japońskim stylu. Kilka niskich stolików rozstawione jest po całym pomieszczeniu, a miękkie poduszki otaczają je stanowiąc miejsce do siedzenia. W jednym z rogów spoczywa wędrowiec w szacie podróżnej, jego twarz ukryta jest pod kapturem. Po drugiej stronie posiłek spożywa młody chłopiec o długich ciemnych włosach upiętych dość wysoko. Odziany jest w eleganckie kimono – zapewne szlachcic. Spokój i ciszę tego miejsca zagłusza wejście dwóch mężczyzn w lekko brudnych i poszarpanych strojach. Jeden z nich imieniem Tao miał blond włosy, drugi zaś – Masami – czarne niczym smoła. Jasnowłosy podchodzi powoli do młodzieńca i pochyla się nad nim lekko.

- Hej, malutki. Śliczne dziecię, czegóż sam tak siedzisz? – chłopak milczy.

- Ty, kukiełko! Chcesz nas poniżyć, czyś głuchyś może? Dawaj sakwę, a nic złego Cię nie spotka z naszej strony – odzywa się czarnowłosy. Nadal nic. – Tao, nie ma się nim, co przejmować. Bierz, co ma i czeka na nas już szeroka, długa droga z wygodami.

- Dawaj kasę dzieciaku! – mężczyzna posłusznie odciąga chłopca od stołu i zaczyna szukać jego pieniędzy.

- Ty, ten mały mógłby nam zapewnić niezłą rozrywkę. – Tao z jednoznacznym uśmiechem zaczyna rozwiązywać kimono chłopaka, który się szarpie.

- Puść mnie, panie, a oddam wszystkie oszczędności! – krzyczy.

- Cóż, malutki. Osobiście wolę mieć i to, i Ciebie. – panicz nadal się wyrywa, a Masami mając dość szamotaniny postanawia pomóc koledze. Wyciąga nóż i przykłada chłopcu do gardła.

- Uspokoisz się, czy życie Ci nie miłe? Możemy zapewnić Ci trochę przyjemności, bądź zabić jak psa! – Wędrowiec podnosi się z miejsca.

- Zostawcie go!

- A cóż Ci do tego, włóczęgo?! – zaśmiał się Masami.

- Powiedziałem byście go zostawili! Chłopak jest jeszcze bardzo młody znajdźcie sobie kogoś innego do zabawy! – czarnowłosy traci kontrolę nad sobą i rzuca się z impetem na wędrowca. Jedno szybkie cięcie ukrytego za szatą miecza i skrwawione ciało pada na ziemię z łoskotem, zaś głowa toczy się pod stopy mordercy. Tao zdezorientowany przestaje pilnować chłopaka, który szybko podnosi z ziemi swój łuk i celując w oprawcę przebija mu serce z niebywałą precyzją. Bandyta kona powoli i w męczarniach. Wędrowiec przygląda się młodzieńcowi, w którego dłoni nadal znajduje się broń. Chłopiec jest niebywale piękny. Delikatne rysy i ciepłe spojrzenie idealnie współgrają z napiętą cięciwą łuku i ostrym grotem strzały. Malec kłania się nisko przed wybawcą.

- Panie, dziękuję Ci za uratowanie mnie – zaczyna. Lecz milknie widząc jak mężczyzna zdejmuje kaptur. Młodzieniec niczym zahipnotyzowany spogląda na poważne, spokojne lico nieznajomego. Długie, kruczoczarne włosy opadają delikatnie na szerokie ramiona i plecy. Surowa twarz i spostrzegawcze oczy sprawiają, iż młodzian drży.

- Nie masz, za co dziękować – odpowiada wędrowiec.

- P… Panie, uratowałeś mi życie i uchroniłeś mnie przed zhańbieniem. Do końca swych dni winny jestem Ci służyć. – nagle do pomieszczenia wbiega właściciel gospody. Widząc ciała krzyczy przejęty:

- Panie, panie Mino, czy nic panu nie jest?!

- Mino? – nieznajomy wydaje się zszokowany. Patrzy na lekko zaczerwienioną twarz chłopca i upada na kolana składając mu pokłon.

- Wybacz, panie. Nie miałem pojęcia, że spotkam samego władcę tych ziem w takim miejscu. – młodzieniec zdycha cicho.

- Powstań – rozkazuje – To ja winien jestem padać do Twych stóp. Jak Cię zwą, panie?

- Kyo Kishimo – mówi mężczyzna podnosząc się.

- Cóż robi w tych stronach samotny samuraj?

- Jestem roninem, panie.

- Wiem, iż nie jest odpowiednia propozycja, jako, że to ja powinienem służyć u Ciebie, lecz czy nie zechciałbyś zostać moim osobistym strażnikiem?

- Panie, przecie jestem tylko zwykłym wędrowcem, a Ty pragniesz bym Ci służył?

- Ja chciałbym tylko odwdzięczyć Ci się za to, co dla mnie zrobiłeś… - chłopak zaczerwienił się lekko.

- Jeśli taka jest Twa wola, panie… Z największą przyjemnością stanę w Twego boku. 

Kurtyna opada, by po chwili unieść się po raz kolejny.

Piękna pałacowa sala w zamku w Toshi. Na samym jej środku siedzi pan Mino. Jedwabna szata delikatnie rozłożyła się wokół niego. Z boku w znacznym oddaleniu spoczywa Kyo. Przed władcą klęczy młody sługa.

- Ichi, proszę Cię, wezwij tu Tekke. Muszę z nim porozmawiać.

- Tak jest, panie. – chłopak kłania się i wychodzi, bo po chwili wejść wprowadzając mężczyznę o długich niemal białych włosach upiętych luźno. Wojownik ma na sobie czerwoną zbroję. Ściąga hełm odrzucając do tyłu niesforny kucyk i klęka posłusznie składając pokłon.

- Wzywałeś mnie, panie… - zaczyna mężczyzna.

- Tak, Tekke. Jesteś dowódcą mojej straży i bardzo cenię sobie Twoje zasługi, jak i Twą przyjaźń.

- Dziękuję, panie.

- Ten oto samuraj uratował mi życie i mój honor. – dowódca patrzy uważnie na pana Mino.

- Gdzie wtedy byli moi ludzie?

- Heh… - wzdycha władca – Kazałem im czekać na zewnątrz i nie wchodzić do gospody chociażby nie wiem, co…

- Jak to?! Ile razy mam Ci powtarzać, panie, że to niebezpieczne?! Nigdy więcej nie puszczę Cię samego z tymi konowałami!

- Uspokój się, Tekke – mówi cicho Ai czerwieniąc się lekko.

- Nic mi nie jest. Ten samuraj mi pomógł i w zamian przyjąłem go jako mojego osobistego strażnika… - Shindo mierzy wzrokiem Kyo.

- Kim on właściwie jest? – pyta ostrożnie dowódca.

- Roninem…

- Skąd wiesz, że można mu ufać, panie?

- Uratował mnie, teraz winien jestem mu życie.

- Niech weźmie moje zamiast Twego i wyniesie się stąd…

- Tekke, wybacz, ale nie Ty tu decydujesz. – mężczyzna kłania się przepraszająco.

- Pragnę by Kyo dzielił ze mną komnatę…

- Ależ, panie?

- Odpraw swych ludzi. Od teraz to on zajmie ich miejsce. – mężczyzna kłania się ponownie.

- A teraz, proszę Cię, byś pokazał mu wszystko i powiedział o tym, o czym wiedzieć powinien. – samuraj i dowódca wychodzą pokornie z pokoju.

Kurtyna opada i unosi się kolejny raz.

Plac przed pałacem. Tekke przedstawia straży Kyo, po czym oddalają się razem.

- Może mój pan Ci ufa, ale ja nie – zaczyna Shindo – Jesteś dla mnie zwykłym włóczęgą i bez względu na to jak bardzo upodobał sobie Ciebie pan Mino, ja Cię nie zaakceptuję.

- I nie proszę o to – rzuca krótko ronin.

- Jeśli choć raz zawiedziesz lub, jeśli zdradzisz to wiedz, iż osobiście się Tobą zajmę!

- Nie planuję dać Ci tej satysfakcji.

- To się okaże.

Kolejna scena. Akcja rozwija się szybko, ale nikt nie liczył na ciągnięcie się jej w nieskończoność.

Komnata władcy spowita półmrokiem. Mino siedzi na środku z opuszczonym do połowy kimono.

Część nauczycieli patrzy na to nienawistnie, a uczniowie reagują w zależności od płci i wieku.

Chłopak smaruje swoje ciało olejkiem aromatycznym. Do pomieszczenia wchodzi Kyo, a widząc Ai czerwieni się nieznacznie.

- Może ja przyjdę później, panie.

- Nie ma takiej potrzeby – mężczyzna siada przed władcą i mimowolnie śledzi spokojne ruchy dłoni, które delikatnie muskają jasną skórę.

- Słyszałem, że Ty i Tekke raczej za sobą nie przepadacie.

- Cóż…

- Przykro mi z tego powodu, gdyż cenię was obu, lecz nie mam zamiaru rezygnować z tego, co przedsięwziąłem. Chyba, że Ty sobie tego nie życzysz, Kyo… - władca miękko i z czułością wypowiada imię samuraja, co sprawia, iż ten zaczyna lekko drżeć.

- Panie, tylko Twoja wola jest dla mnie prawem. – mężczyzna unosi się i siadając za Mino nalewa na dłonie olejku. Powoli i delikatnie zaczyna rozsmarowywać go po miękkiej skórze.

Fillip zaczerwienił się widząc tę scenę i czując na sobie wzrok Camusa.

Po chwili usta Kyo muskają szyję i ramiona Władcy, który odchyla się nieznacznie do tyłu.

- Ai… - szepcze samuraj wprost w usta swego pana.

Kurtyna zakańcza tę scenę i rozpoczyna kolejną.

Władca i samuraj leżą razem w łóżku wtulając się w siebie nawzajem.

- Panie, czy przystoi mi takie zachowanie? – pyta przekornie mężczyzna.

- Czyż nie za późno o to pytać?

- Ai, jesteś moim władcą, a ja jedynie strażnikiem…

- Moje życie należy do Ciebie, wiesz przecież o tym.

- Ale Ty poza życiem oddałeś mi także ciało… - Mino kładzie palec na ustach Kishimo.

- Oddałem Ci to, co pragnąłem oddać i wiedz, iż uczynię to jeszcze nie raz. – chłopak patrzy w oczy strażnika, który szepcze cicho:

- Kocham Cię, panie… Ale cóż ja słyszę. Z dala zbliża się do Twej komnaty jakaś maszkara.

Za sceną Lucjusz wycelował różdżką w Syriusza, zaś Sheva złapał najbliższy, leżący pręt. No tak. Tej kwestii nie było w scenariuszu.

- Panie, jesteś tam? – drzwi się rozchylają, a Tekke staje jak wryty widząc swego władcę ze znienawidzonym przez siebie mężczyzną.

- Kyo! – krzyczy – Chcę się z Tobą widzieć na osobności! – dowódca wychodzi, a Kishimo podnosi się niespiesznie.

Scena pojedynku, przedstawienie niemal się kończy.

Plac zamkowy i dwóch stojących na nim mężczyzn.

- Co to miało znaczyć?! – mówi zdenerwowany Tekke.

- Czyż nie widziałeś? – kpi Kyo.

- Pan Mino oddał Ci siebie? Nie wierzę!

- Więc jak to wytłumaczysz? – Shindo wyjmuje miecz i naciera na przeciwnika, który ledwo zdążył sparować cios.

- Oj, chyba zależy Ci na Ai, bardziej niż to pokazujesz.

- Milcz! – kolejne natarcie. Słychać jak oręż styka się ze sobą pozostawiając po sobie jedynie głuchy łoskot. Pierwsze niesparowane cięcie i struga krwi pada na ziemię, która łapczywie ją pochłania. Kyo łapie się z ramię.

- Trafiłeś – śmieje się – Lecz tym razem to ja nie chybię. – kolejne krople szkarłatnej posoki opadają na spragnioną glebę. W jednej chwili ostrze przebija pierś Tekke, który opierając się o przeciwnika stara się utrzymać na nogach.

- I tymi dłońmi, będziesz go dotykać? – szepcze i ostatkiem sił wbija miecz w pierś Kyo.

- A tymi ustami będę go całował – odpowiada samuraj padając na kolana i zlizując z dłoni krew dowódcy. Oba ciała bezwładnie ścielą ziemię.

- Lucjuszu! – rozległ się niemal krzyk całej rzeszy dziewczyn. 3/4 Ślizgonek zemdlało, podobnie jak, o dziwo,1/2 Gryfonek, 2/3 Krukonek i 1/4 Puchonek.

- To już przesada – wyszeptał Lu udając martwego.

Kurtyna opadła. Ku zaskoczeniu części zebranych odegrana została jeszcze jedna, ostatnia scena.

W ciemnym pokoju na łóżku leży nieprzytomny Kyo. Czuwa nad nim zapłakany Ai wtulając twarz w dłoń mężczyzny. Nieznaczny ruch palców i powoli oczy samuraja otwierają się. Władca przytula się do zdezorientowanego Kishimo, po czym całuje leżącego mężczyznę.

Na szczęście, albo i nieszczęście, włosy zasłoniły nasze twarze i nikt nie miał pojęcia, iż moje usta wcale nie zetknęły się z ucieszonymi wargami Syriusza.

- Nie było tak źle, nie Remi? – zapytał cicho kruczowłosy i nagle polizał moje usta. Przeciągnął się jak gdyby dopiero, co się obudził i uśmiechnął szeroko.

 

    

niedziela, 20 sierpnia 2006

Historia

Po, jak dla mnie, długiej przerwie wracam z niwym fikiem ^^ . Dziękuję wam za Pomoc i mam nadzieję, że uda mi się spełnić wasze oczekiwania (przynajmniej niektóre ^^"). Tylko nie oczekujcie ode mnie cudów. Przecież oni są jeszcze dziećmi ^^ , ale specjalnie dla Was postaram się aby szybko dorosły ^///^ .

 

23 październik

Od kiedy przeczytaliśmy pamiętnik Fillipa wszyscy chodziliśmy lekko stumanieni. Dziś postanowiliśmy dowiedzieć się, czym tak właściwie jest Upadły Ród. Od rana okupowaliśmy bibliotekę robiąc sobie przerwy wyłącznie na posiłek lub skorzystanie z toalety, co w przypadku Jamesa było nieuniknione. Chłopak założył się z Syriuszem przy śniadaniu, że wypije pięć dzbanków soku z dyni. Oczywiście wygrał zyskując dzięki temu trzy opakowania Fasolek Wszystkich Smaków i pięć Czekoladowych Żab. Za to Black miał niesamowity ubaw, gdy Potter, co dziesięć minut szedł się opróżnić. Peter o dziwo zgodził się z nami siedzieć. Jednak nie chciał mieć nic wspólnego z całą tą sprawą. Za to my przez dobre siedem godzin przeglądaliśmy stare księgi – na próżno.

- Ani słowa o Upadłym Rodzie – westchnąłem zrezygnowany przecierając zmęczone i piekące oczy.

- Jak to możliwe? Przecież gdzieś musi coś być! – Syriusz powoli zaczynał się niecierpliwić.

- Przez dwa lata będzie mnie mdliło, gdy na książkę popatrzę – stwierdził Sheva.

- Nawet ja się z Tobą zgadzam, Andrew – rzucił Lucjusz odkładając na bok opasły tom „Magii Średniowiecza”.

- Został nam tylko Dział Ksiąg Zakazanych – w głosie Syriego dało się wyczuć cichą nadzieję.

- Jeśli się tam dostaniesz i nie postawisz przy tym na nogi całego zamku to przez miesiąc będę Ci służył – zakpił Malfoy patrząc ironicznie na młodego Blacka.

- Nie, dzięki. Wolę nie mieć jak na razie do czynienia z rodzicami. I tak cud, że matka się nie odezwała po tym jak trafiłem do Gryffindoru.

- Już sobie wyobrażam reakcję cioteczki na tę wiadomość – zaśmiał się Ślizgon.

- Ciekawe, co by powiedziała Twoja matka, lub lepiej ojciec, gdyby się dowiedział, z kim spędzasz najwięcej czasu…

- Nawet tak nie żartuj, Syriuszu. Wiesz przecież, jacy są moi rodzice.

- A no, niestety wiem.

- Koniec pogadanki! – rzucił James, który właśnie wrócił z ubikacji. – Zostały nam jeszcze Pieczęcie.

- Fakt, niemal zapomniałem o tym dziale. – odparłem przecierając dłonią twarz.

- No, to jazda! – krzyknął Syriusz kładąc jedną rękę na piersi, drugą wysuwając do przodu i stając jedną nogą na krześle.

- Cała na przód! – pokręciłam głową, podczas gdy Potter, Sheva i Pettigrew śmiali się z Blacka. Lucjusz podszedł do kruczowłosego i łapiąc go w pasie przerzucił sobie przez ramię. Syri jęknął cicho wyrwany z bezruchu.

- Oszalałeś, Lu? Puść mnie! – rozzłościł się lekko szarooki.

- Marzenie – fuknął Malfoy i trzymając chłopaka poszedł wraz z nami w wyznaczone miejsce. Dopiero tam postawił kuzyna na ziemi.

- Odpłacę Ci się za to. – syknął Black urażony.

- Liczę na to – Lu uśmiechnął się łobuziarsko.

- Upadły Ród na nas czeka… - słowa Jamesa sprowadziły nas wszystkich na ziemię.

Powoli zaczęliśmy przeglądać kolejna woluminy w poszukiwaniu interesującego nas zagadnienia.

- Nic, nic, nic – westchnął Sheva.

- Oczywiście, że nic – odezwał się wesoły głosik zza regałów. Po chwili wyszedł z tam tond młody, przystojny chłopiec o czarnych włosach średniej długości i piwnych oczach – średniego wzrostu azjata o szacie w barwach Ravenclawu.

- W żadnej z tych ksiąg nie znajdziecie nawet jednej wzmianki o Upadłym Rodzie.

- Skąd wiesz, czego szukamy? – zapytał zimnym tonem Lucjusz.

- Tajemnica – rzucił chłopak uśmiechając się. – Ale co my tu mamy – nieznajomy podszedł do mnie i dłonią pogładził mój policzek.

- Śliczniutki niczym laleczka – przerażony zamarłem nie wiedząc, co robić. Ciemnooki przysunął swoją twarz do mojej. Był niebezpiecznie blisko i właśnie wtedy Syriusz szarpnął go mocno do tyłu.

- Odczep się od niego! – syknął.

- No, no. Jaki zazdrosny – zaśmiał się młody azjata – Pomyśleć, że wszyscy nadal jesteście prawiczkami… No, może prawie wszyscy – tu spojrzał na Lucjusza.

- Kim jesteś i czego chcesz?! – fuknął Lu.

- Hmm… Poza ty, że chętnie pozbawiłbym cnoty tego małego – tu wskazał na mnie – To chcę wam pomóc.

- Obejdzie się, zbolu! – krzyknął Syri.

- Nie sądzę.

- Co chcesz w zamian?! – Sheva wziął sprawy we własne ręce.

- Hmm… Tej ślicznej kukiełki i tak nie dostanę… - Syriusz zasłonił mnie sobą patrząc wściekle na nieznajomego – Więc wystarczy mi mały, niewinny pocałunek… Od Ciebie – wyszczerzył się do Shevy

- Co?! Wykluczone! – krzyknął James.

- Zależy wam na informacji o zdrajcach, czy nie? – patrzyłem na Andrew. Na jego twarzy malowało się błaganie o pomoc. Chciał tego uniknąć, ale nie był w stanie.

- Niech będzie – westchnął Szaman, co spotkało się ze sprzeciwem Pottera.

- Nie! Nie zgadzam się! To istny obłęd!

- To niewysoka cena za informacje – stwierdził beznamiętnie Andrew.

- Mądry chłopiec – rzucił azjata i podchodząc szybko do chłopaka wpił się brutalnie w jego usta. Odsunął się zaraz potem i dodał:

- To połowa mojego wynagrodzenia, drugą odbiorę po wywiązaniu się ze swojej części umowy – Krukon spojrzał na mnie mówiąc:

- Oj, chętnie pozbawiłbym Cię niewinności – przeszedł do sedna.

- Kilka wieków temu świat czarodziei podzielony był na rody. W większości były one czystej krwi, lecz i tak nikt nie zwracał uwagi na to czy ktoś przypadkiem nie pochodzi z mugolskiej rodziny. Do najpotężniejszego rodu należeli De Molay. Krąży o nich wiele legend, lecz każda ma w sobie ziarnko prawdy. Otóż Ród ten miał sprawować pieczę nad Świętym Graalem, a także Krzyżem, na którym zginął sam Chrystus. W utrzymaniu tego w tajemnicy, a także nad bezpieczeństwem tychże przedmiotów czuwali Aniołowie. Każdy spadkobierca rodzinnego dziedzictwa otrzymywał od Pana swojego Stróża. Na przełomie XVII i XVIII wieku władza była w ręku młodziutkiego, gdyż zaledwie 24 letniego Christophera De Molay. Posiadał on wielką moc, ale i dysponował potężnym Czteroskrzydłym Aniołem o Czarnych Piórach – Sarphiel’em. Niestety Nemezis chciała, by piękny chłopak zakochał się w niesamowicie przystojnym Stróżu, zaś ten odwzajemnił uczucia panicza. Z czasem Christopher zaczął zastanawiać się, czemu Pan umiłował grzesznych ludzi, zaś czyste Anioły uczynił marionetkami w swoich rękach. Pewnej bezksiężycowej nocy zarówno chłopak jak i Anioł osunęli się w przepaść pożądania. Współżyli ze sobą, co było zabronione, a De Molay przysiągł, iż zabije wszystkich nieprawych ludzi, a w szczególności czarodziei, jako że posiadają moc nie potrafiąc wykorzystać jej we właściwy sposób. Od tego dnia, a raczej pamiętnej nocy pełnej heretyckich krzyków rozkoszy i jęków bluźnierstwa, zawsze, gdy księżyc zostanie zasłonięty przez chmury oczy członków Rodu De Molay rozbłyskają czerwienią. Po złożonej przysiędze nadszedł czas na wywiązanie się z danego słowa. Młody dziedzic powoli, ale rezolutnie zaczął zabijać każdego czarodzieja i czarownicę, którzy dopuścili się jakiejkolwiek zbrodni, łamiąc, choć najmniejsze z Bożych przykazań. Do chłopaka przyłączyła się reszta Rodu i w ten sposób zginęła niemal połowa osób obdarzonych darem magii. Jako, że Christopher De Molay współżył z Sarphielem jego moc wzrosła trzykrotnie. Podobnie jak siła tych, którzy do niego dołączyli. Ginęło coraz więcej ludzi, a spadkobierca z każdą chwilą coraz bardziej zatracał się w bezpiecznych ramionach Anioła. Wtedy też Pan wysłał na ziemię Archanioła Michaela, który miał zapieczętować moc Rodu. Po krwawej batalii Archaniołowi udało się naznaczyć Christophera. Na jego plecach pojawiło się znamię Anielskich Skrzydeł, jako że nie skalał się żadnym grzechem poza mordowaniem swoich braci. Jego związek ze Stróżem wypływał z miłości podobnie jak wszelkie czyny, dlatego zmywał wszelką winę z obojga. Od tego czasu, każdy z Rodu De Molay, kto posiada czystą duszę dziedziczy zarówno słowa przysięgi jak i klątwę pieczęci. Ministerstwo Magii, które działało już w tamtych czasach, obwołało tych, którzy brali udział w masakrze Zdrajcami, a sam Ród nazwano Upadłym. Michael, który ucierpiał po bitwie został uleczony, przez Raphaela zasłanego w imieniu Boga, by odnowił to, co zostało zniszczone. Bogini Losu i tym razem pokazała swe pazury. Michael zakochał się w Raphaelu, lecz ten oddał swe serce demonowi, który zesłany został na ziemię, by obserwować wszystkie te wydarzenia. Darius odwzajemnił miłość Archanioła, ale to już inna historia. Kto wie, czy nie jedna z piękniejszych. A teraz panowie, pozwolę sobie odebrać resztę nagrody – nieznajomy zbliżył się od Shevy, a ten cofając się stracił jakąkolwiek drogę ucieczki. Oparł się plecami o półkę czekając, aż stanie się nieuniknione. Azjata objął dłońmi twarz Andrew i musnął jego wargi. Wsunął kolano między nogi Szamana, który drgnął lekko, wystraszony. Równocześnie drażniąc i pieszcząc uda oraz krocze jasnowłosego chłopak pogłębił pocałunek przywierając do jego ciała. Mogłem być pewien, że język nieznajomego w tej właśnie chwili penetruje każdy zakątek ust Shevy. Po dłuższej chwili oderwał się od lekko zaczerwienionych warg chłopaka zaczynając delikatnie całować jego szyję.

- N… Nie. Przestań. – jęknął jasnowłosy, lecz Krukon nie zareagował. Dopiero Lucjusz słysząc ciche prośby kolegi złapał azjatę za szatę i odciągnął go od chłopaka.

- Głuchy jesteś?! – syknął – Jeśli się do niego zbliżysz choćby jeden jeszcze raz to najmę się Tobą osobiście!

- Spokojnie, on i tak mnie nie interesuje. Macie tu o wiele więcej ciekawszych eksponatów, a w szczególności jeden – drgnąłem widząc jak na mnie patrzy.

- Radzę Ci stąd zjeżdżać, bo wszystkie kości Ci porachuję – warknął Syriusz. Chłopak uśmiechnął się jak gdyby nigdy nic, odwrócił się i zaczął zmierzać w kierunku wyjścia.

- Przy okazji to jestem Ryo Nakamura i chodzę do pierwszej klasy, więc nie raz się jeszcze spotkamy. – Mówiąc to pomachał nam ręką i odszedł.

Dopiero teraz zauważyłem, że Peter przez cały ten czas miał zamknięte oczy i zasłonięte dłońmi uszy. Szczerze mówiąc to wcale mnie to nie dziwiło.

- Nic Ci nie jest, Andrew? – zapytał Lucjusz obejmując chłopaka ramieniem.

- N… Nie. Po prostu się wystraszyłem. – James szybko doskoczył do Szamana i łapiąc Malfoya za palce odrzucił jego rękę od Shevy samemu go otulając.

- Lepiej już wracajmy – stwierdził okularnik.

- Kim u licha był ten koleś?! – zaczął zastanawiać się Lucjusz.

- I skąd tyle wiedział na temat Upadłego Rodu i … Twój? – Syriusz zwrócił wzrok na Ślizgona.

- Po za trzema osobami, w tym Tobą i mną, nikt nie wiedział, że… - chłopak nie skończył tylko spojrzał na Blacka.

- Tylko, że nikt się nie wygadał.

- Zapomnijmy o tym. Nie długo czeka nas to durne przedstawienie…

- A skoro już zacząłeś o tym, to zmieniłem scenariusz. – Andrew uśmiechnął się niepewnie czekając na wybuch.

- Pet, możesz już otworzyć oczy – rzucił James odsłaniając blondynkowi uszy.

- No, O.K. … - zaczął Lu – Teraz już mogę… Coś Ty zrobił?! – wydarł się zapominając o tym gdzie jesteśmy.

- No, zmieniłem scen…

- Po jaką cho…?

- I tak nikt z was się tego jeszcze nie uczył.

- Skąd Ty to możesz wiedzieć?

- Remi – zwrócił się do mnie Sheva – Umiesz już, choć zdanie na pamięć? – zaśmiałem się speszony.

- Hehe… Nie. – Andrew spojrzał na Lucjusza.

- On się nie uczył, a wy tak?! Nie przesadzaj.

- O.K., O.K. Chodźmy po te Twoje wypociny i wracam do siebie, bo mam dość tej durnej biblioteki. – Nie myślałem, że kiedyś to powiem, ale czułem to samo, co Lu. Nawet dla mnie było to za dużo.

 

  

poniedziałek, 14 sierpnia 2006

A może jakieś zmiany?

Uwaga! Teraz zadanie dla Was! Jak myślicie co powinnam zmienić na tym blogu? Wszelkie pomyślunki mile widziane. Piszcie w komentarzach. Dzięki temu ja udoskonalę Pamiętnik Remusa, a Wy będziecie się lepiej czuć wchodząc tutaj ^^ . Wiem, że pewnie oczekujecie jakiegoś wynagrodzenia za to ^^"" . O.K. Piszcie też jaką nagrodę pragniecie otrzymać za te wszystkie pomysły ^^ Z góry Wam dziękuję ^^

 

  

niedziela, 13 sierpnia 2006

Upadły Ród

Jako, że nie potrafiłam nie spełnić w jakiś sposób prośby Eovin zmieniłam notkę i oto co powstało ^^ . Od razu zaznaczam, że jest to przeznaczone dla osób pełnoletnich, lub co najmniej fanatyków yaoi. Wiem, że nie do końca na to liczyła Nagisa, ale nic nie poradzę ^^ . Jest to trochę brutalne (pierwszy raz opisywałam to w taki sposób ^^"). W końcu doczekałyście się końca ^^ . Zapraszam do czytania i mam nadzieję, że nie odstraszy to niektórych czytelników. Kto chce niech czyta, kto nie to nie ^^ .

 

Mężczyzna usiadł na moich nogach. Pocałował mnie i delikatnie przejechał dłonią po mojej nagiej skórze. Po raz kolejny doprowadził mnie do drżenia, gdy objął gorącymi wargami mój sutek ssąc go zachłannie. Byłem gotowy na wszystko byleby tylko móc z nim zostać na zawsze. Polizał moją pierś znacząc na niej wilgotne, lśniące ślady swej pieszczoty. Wygiąłem się w łuk, a nauczyciel korzystając z okazji wsunął rękę pod moje plecy. Był tak niesamowicie delikatny, ale i zachłanny. Ugryzł mnie zostawiając czerwony punkt na moim torsie, a słysząc jak jęknąłem zdziwiony, roześmiał się lekko ochryple. Czułem jego pocałunki coraz niżej. Niemal oszalałem, gdy wsunął język w zagłębienie mojego pępka. Widziałem jak bawi się moim ciałem. Podniósł wzrok i spojrzał ma mnie spod ciemnej kurtyny rzęs. Jego oczy błyszczały niebezpiecznie, a jego rozszerzone źrenice sprawiały, iż szare oczy wydawały się teraz niemal czarne. Oddychał głęboko i niespokojnie. Uważnie śledził każdy mój ruch niczym dziki łowca przyczajony w zaroślach, czekający na swoją ofiarę. Czułem się jak zwierzę w klatce, które całkowicie uzależnione od ludzi musi znosić upokorzenia gapiów, traktujących je niczym przedmiot nieposiadający uczuć. Na pięknej twarzy profesora nie malował się już obraz czułości i spokoju. Ich miejsce zajęła dzika żądza i chłód obojętności. „To jest mój Marcel, to on. Nie mam się, czego bać” powtarzałem w myślach, lecz mimo to nie potrafiłem przezwyciężyć wewnętrznych oporów. Dopiero delikatny dotyk jego dłoni na moich żebrach uspokoił mnie trochę.

- Co jest? – zapytał.

- Nie, nic… - odpowiedziałem szybko, a kłamstwo zaróżowiło lekko moje policzki.

- Pamiętaj, że sam tego chciałeś – rzucił i polizał moje podbrzusze przez cały czas patrząc mi w oczy. Przytaknąłem i spojrzałem na sufit. Długie, szczupłe palca profesora powoli rozpięły mi spodnie i odsunęły zamek.

- Nie martw się, nie będzie bolało – powiedział i niespiesznie zsunął z moich nóg niebieskie jeansy przesuwając się w dół ku moim stopom. Złapał mnie za kostkę i musnął wargami wewnętrzną część łydki. Jego dłonie powędrowały na moje biodra i zdjęły moją bieliznę. Czułem się bardzo dziwnie leżąc przed nim zupełnie nagi. Nauczyciel wydawał się nawet nie zauważać rumieńców, jakie pokrywały mi całą twarz. Delikatnie gładził wewnętrzną część moich ud i z nieznanym mi dotąd uśmiechem oglądał każdy kawałek mojego ciała. Bałem się go. Nie wiem jak to możliwe, ale czułem, iż to nie jest mężczyzna, którego pokochałem. A jednak nadal pozwalałem mu na wszystko.

Usta profesora złożyły delikatny pocałunek w miejscu gdzie jeszcze przed chwilą czułem jego dłonie. Zadrżałem, choć sam już nie wiem, czy z podniecenia, czy z obawy przed nim - tym niemal obcym mi człowiekiem. Camus złapał mnie za biodra i pociągnął nieznacznie w swoją stronę. Gorący język nauczyciela podrażnił moją męskość, a z moich ust wydarł się jęk. Usłyszałem jak się cicho roześmiał, a zaraz potem wsunął mnie w swoje wilgotne wargi. Wygiąłem się w łuk, niesiony nagłą falą przyjemności. Nie byłem w stanie powstrzymać głośnych jęków, a później krzyku, gdy Marcel ssał mój członek spoglądając bez przerwy na mój wyraz twarzy. Zatraciłem się zupełnie. Zacisnąłem dłonie na jego ramionach doszczętnie mnąc dotąd idealnie wyprasowaną koszulę. Język nauczyciela ślizgał się po mojej wrażliwej skórze, a zęby, co jakiś czas ją drażniły. Całe moje ciało drżało. Mężczyzna wysuwał mnie powoli spomiędzy swoich ust, a zaraz potem szybko zagłębiał mnie w cieple, jakie mi ofiarował. Uniosłem biodra w górę jeszcze głębiej wnikając we wnętrze gorących warg. Czułem, że dochodzę. Chciałem jakoś odepchnąć od siebie Camusa, lecz ten nie miał najmniejszego zamiaru poddawać się temu. Ostatkiem sił powstrzymywałem wytrysk. Nagle poczułem jak mężczyzna podnosi moją nogę i przesuwa palcem między moimi pośladkami. Doprowadził mnie do ostateczności, gdy nacisnął na moje wnętrze zagłębiając w nim palec na zaledwie cal. Doszedłem wprost w usta nauczyciela, który zaczął mruczeć zadowolony. Wysunął mnie spomiędzy warg i uśmiechnął się przełykając ślinę wraz z moim nasieniem. Opadłem wyczerpany, spocony i drżący na pościel. Marcel nie bawiąc się w rozpinanie guzików zdjął koszulę. Teraz miałem okazję podziwiać jego niesamowitą budowę. Miał idealne ciało. Jasna skóra delikatnie zaznaczała rysy mięśni na torsie, żebrach i brzuchu. Na jego ciele pojawiły się już drobne kropelki potu, które lśniły w migocącym świetle świec. Pochylił się nade mną i pocałował. Czułem w ustach własny lekko słonawy smak. Nauczyciel zaczął przygryzać moją szyję, gdy szybko go od siebie odepchnąłem i podciągnąłem kolana pod brodę. Roześmiał się głośno.

- Jesteś jednym z Upadłego Rodu! – krzyknąłem. Na plecach mężczyzny widniał tatuaż Anielskich Skrzydeł.

- Może… - odparł z lekkim uśmiechem i przysunął się do mnie.

- Nie zbliżaj się! Należysz do Zdrajców! Nawet mnie nie dotykaj!

- Jakoś Ci to nie przeszkadzało, gdy miałem Cię w ustach… - w jego głosie wyczułem kpinę. Pozwoliłbyś mi pieprzyć Cię nawet całą noc, gdybyś nie dostrzegł tego francowatego znamienia – chciał mnie zranić jak najgłębiej, wiedziałem to. – Myślisz, że Ci teraz odpuszczę? – roześmiał się i z niesamowitą szybkością oraz zwinnością kota doskoczył do mnie siłą kładąc na powrót na pościeli i unieruchamiając moje ręce. Jedną tylko dłonią złapał moje nadgarstki unosząc je ponad moją głową. Nie mogłem się wyrwać. Jego usta niemal zmiażdżyły moje, a jego język boleśnie wtargnął do mojego wnętrza nie pozwalając mi zaczerpnąć oddechu. Dopiero, kiedy Camus poczuł się usatysfakcjonowany odsunął się lekko i wyszeptał mi do ucha przygryzając jego płatek:

- Mówiłem, że nawet gdybyś błagał to nie przestanę Cię kochać… Czyżbyś zapomniał? – pochylił się nad moim ciałem, a ja poczułem jak jego włosy opadają na mój tors łaskocząc go. Całował i lizał moją szyję oraz pierś delektując się moim oporem. Szarpałem się i krzyczałem, ale on tylko mruczał pragnąc więcej.

- Odczep się, słyszysz?! Nienawidzę Cię, zdrajco! Zostaw mnie! – nie odrywając się od mojej skóry przywołał do siebie różdżkę. Podniósł głowę i wycelował w moje ręce.

- Tak będzie wygodniej nam obu – stwierdził, a na moich przegubach zamiast jego palców pojawiła się świecąca złotem wstęga, która przywiązała mnie do oparcia łóżka.

- Wyglądasz pięknie, wiesz? Niczym małe, nieposłuszne zwierzątko, które należy ukarać by następnym razem było oddane właścicielowi.

- Odwal się ode mnie, Psycholu! – wrzasnąłem.

- Heh… - westchnął i pocałował mnie brutalnie.

- Módl się bym nie zamknął Ci tych ślicznych usteczek w inny sposób – rzucił, a w jego oczach tańczyły przerażające iskierki pożądania i brutalności. Mężczyzna powrócił do poprzedniego zajęcia znacząc na mojej skórze błyszczące linie. Jego palce w tym czasie eksponowały moją klatkę piersiową. To, co dawniej wydawało mi się pieszczotą teraz stanowiło potworny ból. Miałem dosyć, poniżył mnie już wystarczająco. Porzuciłem resztki dumy.

- Błagam Cię, czy tego chcesz? Bym Cię błagał? Robię to. W tej właśnie chwili. Błagam Cię, puść mnie i pozwól odejść. – nie reagował. – Nikomu nie powiem, kim jesteś tylko mnie zostaw… - w moich oczach pojawiły się łzy.

- I tak nie powiesz. Poza tym nie mam zamiaru tracić takiej okazji na zabawę. Myślisz, że nie może Cię spotkać nic gorszego, niż ja? Jesteś zabawny. Sex ze mną to jedno z milszych przeżyć, jakich doświadczysz… A i jeszcze jedno… - spojrzał mi w oczy, z których teraz popłynęły wielkie piekące łzy.

- Nie przestawaj mnie błagać. Podoba mi się, kiedy to robisz – przysunął swoją twarz do mojej i zlizał z niej słone krople. Podniósł moje nogi i oparł na stopach. Polizawszy palce przejechał nimi po moich pośladkach i wsunął jeden w moje wnętrze. Powstrzymałem jęk. Czułem jak porusza się we mnie, a zaraz potem wysuwa i wsuwa dołączając drugi i trzeci z palców. Krzyknąłem nienawidząc samego siebie za okazaną słabość.

- Błagaj mnie o więcej – powiedział Camus z kpiną w głosie. Milczałem.

- Błagaj, jeśli chcesz bym był delikatny.

- B… Bła… gam… - wyjęczałem przez zaciśnięte od niemego łkania gardło.

- Całym zdaniem – rozkazał.

- Błagam… Błagam o więcej – w tej chwili nie byłem człowiekiem, a jedynie zwierzęciem na łasce rodzaju ludzkiego. Wiedziałem, że im więcej będę mówił od siebie tym większą sprawię tym przyjemność jemu.

- Wejdź we mnie… - wyszeptałem powstrzymując się by nie płakać – Cały…

- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem… - wyciągnął palce i uniósł moje nogi kładąc je na swoich ramionach. Przysunął swoją sztywną, nabrzmiałą męskość do mojego ciasnego wejścia i wsunął się, na co najmniej cal. Zagryzłem wargę czując słodki smak krwi. Po chwili profesor wszedł we mnie głębiej. Kilka jego głośnych oddechów i pchnął po raz kolejny.

- Nie!! - krzyknąłem z bólu niemal zdzierając gardło. Był zagłębiony w moim ciele do połowy. Wszelki protest został stłumiony przez bolesny pocałunek. Ostatnie pchnięcie. Płakałem i starałem się krzyczeć z całych sił, ale usta mężczyzny nie pozwalały mi na to. Chwila bezruchu… Zbawienie dla mojego obolałego ciała… Uspokoiłem się i przestałem odczuwać wcześniejsze katusze, a on o tym wiedział. Odsuwając się zaczął poruszać równomiernie. Najpierw powoli, by później przyspieszyć. Profesor objął dłonią mój członek i zaczął pieścić go w tempie swoich szybkich, mocnych pchnięć. Krzyczałem i jęczałem na zmianę. Czułem jak Camus płonie w moim wnętrzu. Przeklinałem swoją ludzką naturę, która zaczynała odczuwać rozkosz powodowaną zarówno przez ruchy nauczyciela, jak i jego palców zaciskanych na moim penisie.

- Twoje jęki są niczym modlitwa heretyka – wysapał Marcel – Czyste bluźnierstwo. Co powiedzieliby na to inni? Przecież jestem z Upadłego Rodu. Wystarczyła chwila bym doszedł wylewając się wprost w dłoń mężczyzny i głośno krzycząc, że go nienawidzę. Moje mięśnie zacisnęły się na męskości francuza. Nagle jego dłoń powędrowała ku moim ustom wsuwając się w nie. Nawet nie znając przyczyny takiego zachowania zacząłem ssać łapczywie słone od nasienia palce. To dodatkowo go podnieciło i sprawiło, że osiągnął szczyt rozkoszy tłumiąc w sobie jakikolwiek krzyk. Odchylił się tylko w tył zamykając mocno oczy.

Wyszedł ze mnie dysząc ciężko i kładąc się obok mnie. Moje ciało drżało. Byłem nawet bardziej spocony, niż on. Wiedział, że nie jestem w stanie się ruszyć. Przejechał dłonią po krępujących mnie więzach, a te zupełnie zniknęły.

- Wypowiedz moje imię – nie wiedziałem, czy to prośba, czy też rozkaz.

 - Marcel… - szepnąłem, a on przytulił mnie do siebie.

- Jedno już wiem – rzucił – uwielbiam, gdy wijesz się pode mną.”

Milczałem i nie wiedziałem, co powiedzieć. Nagle do moich nozdrzy doleciał jakiś przyjemny zapach. Wziąłem w dłoń różdżkę i machnąłem nią nad kartką. Ni stąd, ni zowąd pojawiły się na niej kolejne słowa.

- „Otworzyłem oczy przerażony. „Więc to był tylko sen” odetchnąłem z ulgą. Leżałem na łóżku przez kilka godzin, aż reszta pokoju się obudziła. Od dwóch dni byłem zupełnie zdrowy. Ubrałem się i wraz z chłopakami zszedłem na śniadanie.” – przeczytałem głośno.

- Czyli Camus nic mu nie zrobił… - powiedział niemal zawiedzionym głosem Lucjusz.

- Na to wygląda – odparłem.

- Ale dlaczego to ukrył? – zapytał Sheva.

- Może wiedział, że takie ciołki jak my będą to czytać i chciał sprawdzić, czy się to po szkole rozniesie – stwierdził James, po czym dodał – Mogę to w końcu przeczytać? – ostatni raz spojrzałem na notatkę i niezauważalnie dotykając jej różdżką podałem Jamesowi. Nie wiem, dlaczego, ale wolałem nie pokazywać chłopakom adnotacji pod tym wspomnieniem.

„Po zajęciach spotkałem się z Marcelem u niego w gabinecie. Był dokładnie taki jak w moim śnie. Opowiedziałem mężczyźnie o wszystkim. Roześmiał się tylko.

- Nie wiem, co mam w podświadomości, ale to było straszne – zakończyłem.

- No, pięknie. Myślisz, że byłbym w stanie zrobić Ci coś takiego? – zapytał nauczyciel.

- Nie wiem – odparłem szczerze – Ale w rzeczywistości nawet gdyby okazał się pan członkiem Upadłego Rodu nie odmówiłbym panu niczego.

- Jesteś tego pewny? – aż podskoczyłem słysząc to pytanie. On widząc to wstał z fotela i ściągając koszulę pokazał mi swoje plecy. Nie było na nich ani śladu tatuażu, lecz był równie wspaniale zbudowany jak w moich sennych fantazjach. Podszedłem do niego i wtuliłem się w jego ciepłe ciało.

- Pragnę Cię i nie chcę dłużej czekać – wyznałem cicho.

- I nie będziesz musiał – szepnął mężczyzna odwracając się do mnie i całując delikatnie. Wziął mnie na ręce i zaniósł do łóżka.

- Chcesz mnie nawet bez znamienia… - zażartował.

- Nie nabijaj się – rzuciłem udając oburzenie.

- Fillipie, jestem z Upadłego Rodu – wyszeptał mi do ucha. W tej też chwili na jego plecach pojawił się czarny znak skrzydeł.

- Jak to możliwe? – jęknąłem.

- Nie pytaj. Nie teraz. Wytłumaczę Ci to później. – „Mój Marcel, to jest mój kochany Marcel…” pomyślałem i poddałem się rozkoszy, jaką zapewnił mi mężczyzna spędzając u niego całą męczącą, ale za to jak przyjemną, noc.”

piątek, 11 sierpnia 2006

Chciał bym go błagał...

Wiem, wiem... Jestem okropna (zaczniecie czytać to pojmiecie o co mi chodzi ^^). Ale przyzwyczaicie się - nie tylko ja tak z ludźmi postępuję ^^ . Eovin, szczerze mówiąc to prędzej Fillip wziąłby siłą Marcela, niż odwrotnie. Wszystko dlatego, że chłopak jest niesamowicie napalony ^^ . Jak na razie to tyle i czytajcie. Aha... Zlinczować mnie będziecie mogły, gdy chłopcy będą w piętej klasie ^^". O tak, ale mam pomysł!

 

- Ostatnie wspomnienia, czerwona wstążka. Każdy czyta sam sobie, bo przecież ściany mają uszy… - Lucjusz czuł się niczym dowódca garnizonu, tylko, że czteroosobowego. Jak łatwo było się domyśleć jako pierwszy za lekturę zabrał się właśnie on. Przez chwilę patrzyłem jak na bladą twarz chłopaka wpełza rumieniec, a zaraz potem rozmawiałem z Jamesem i resztą o tym, co usłyszeliśmy.

- Kto teraz? – zapytał entuzjastycznie Malfoy, gdy skończył czytać.

- Ja, ja, ja! – krzyknął Sheva i zabrał z rąk Ślizgona pamiętnik. Co jakiś czas słyszeliśmy jak rzuca komentarz typu: „No, nieźle”, „wow”, „u la, la”. Lucjusz patrzył z zaciekawieniem na jasnowłosego i jego reakcje. Po Andrew przyszła kolej na Syriusza. Widziałem jak jego źrenice rozszerzały się, a usta otwierały w lekkim zdumieniu.

- Kolej na Remiego – stwierdził Lu, ale napotkał sprzeciw Blacka.

- O, nie. Chcesz żeby on to czytał coś takiego? Nie zgadzam się!

- Nie jesteś jego matką, Syri.

- Co z tego?!

- Syriuszu, błagam. Zapomnij o tym, że to nasz delikatny, niewinny Remi i daj mu ten pamiętnik. – ton Lucjusza był chłodny i niecierpiący sprzeciwu. Black ociągając się wręczył mi zeszyt i patrząc w oczy rzucił:

- Jeśli uznasz, że nie chcesz tego czytać to po prostu to odłóż – uśmiechnąłem się do niego i zabrałem za lekturę.

- „W końcu wyzdrowiałem i mogłem szaleć do woli. Camus zwlekał z dotrzymaniem obietnicy, a ja nie chciałem dłużej czekać. Postanowiłem wykorzystać lekcję latania do sprowokowania profesora. W mojej głowie pojawił się prosty plan – nieposłuszeństwo. Przy całej klasie musiał zareagować na moje naganne zachowanie.

Pod koniec lekcji, gdy nauczyciel kazał nam wracać na inne zajęcia, ja w najlepsze krążyłem na miotle ponad głowami Ślizgonów.

- Fillip, powiedziałem, że to już koniec lekcji – zwrócił się do mnie Camus, ale ja nic nie odpowiedziałem.

- Fillip, natychmiast zejdź na ziemię!

- Niech mnie pan zmusi – w moim głosie dało się wyczuć lekką kpinę.

- Czyś Ty ogłupiał, Fill?! – wrzasnął na mnie Oliver. – Gdybym wiedział, że Ci się opony mózgowe przegrzeją od tej francowatej gorączki, to bym Cię codziennie wiadrem lodowatej wody oblewał!

- Cicho, Oli wiem, co robię!

- Panie Ballack – po raz kolejny podjął profesor – Odejmuję 50 punktów Slytherinowi za niesubordynację.

- I… - wymusiłem na nim kolejną karę.

- I ma pan szlaban – westchnął mężczyzna. Zadowolony wylądowałem tuż przy nim i szepcząc:

- Do zobaczenia – oddałem miotłę. Musiałem przyznać, że był to strasznie dziecinny pomysł, ale jak widać skuteczny. Gdy dołączyłem do kolegów dostałem po głowie od Olivera, który nie miał zielonego pojęcia, o co mi właściwie chodziło.

Zbliżała się 20.00 kiedy to postanowiłem ‘odwiedzić’ profesora. Stanąłem przed drzwiami do jego gabinetu i zapukałem. Otworzyły się same ukazując przestronne wnętrze. Wchodząc do środka rozglądnąłem się zaciekawiony. W końcu byłem tu już raz, ale nie miałem okazji obeznać się w sytuacji. Naprzeciwko drzwi było okno, które przysłaniały ciemne zasłony, a tuż przed nim stało niewielkie biurko zawalone papierami. Po lewej zaraz obok niego przejście do jakiegoś niewielkiego pomieszczenia, zaś po prawej regał z książkami i wielkie rzeźbione łóżko z kotarami, które teraz zawiązane były na rogach. Spojrzałem w przeciwną stronę. Zobaczyłem mały kwadratowy stolik otoczony przez dwa fotele, a na jednym z nich siedział profesor. Wyglądał pięknie. Pośród delikatnego półmroku wydawał mi się być Aniołem. Jego szare oczy błyszczały tajemniczo i złowieszczo zarazem, a mimo to były tak ciepłe i pełne uczucia. Przyglądał mi się uważnie w ciszy śledząc każdy mój choćby najmniejszy ruch. Chwilę mierzyliśmy się wzrokiem, aż w końcu on zapytał:

- I jak ja mam Cię ukarać?

- Niech mi pan da to, czego pragnę – odpowiedziałem. Widziałem jak jego oczy tracą chwilowo blask.

- Czy Ty wiesz, o co prosisz?

- Tak – odparłem, po czym dodałem – Pan mnie nie chce? Nie jestem w stanie pana zadowolić? – mężczyzna uśmiechnął się smutno.

- Głuptasie, pragnę Cię bardziej niż czegokolwiek i kogokolwiek innego tylko, że obawiam się jednego.

- Czego? – zapytałem zaniepokojony.

- Co się stanie, jeśli uznasz, że to był największy błąd w Twoim życiu? – zamurowało mnie, ale po chwili odzyskałem mowę.

- Jeśli kiedykolwiek będę żałował chociażby sekundy spędzonej z panem znaczyć to będzie, że ma pan koszmary. Proszę się wtedy jak najszybciej obudzić. – Słyszałem, że nauczyciel roześmiał się cicho.

- Przestań w końcu myśleć i dotrzymaj obietnicy – rzuciłem bezpośrednio w jego stronę.

- Naprawdę jesteś pewny, że tego chcesz?

- Boże jedyny, zamknij się w końcu i kochaj mnie! Mam Cię o to błagać na kolanach?!

- Niezły pomysł – zakpił i pstryknął palcami. Światła pogasły, a ich miejsce zajęły tysiące świec, które rozświetlały swym blaskiem wnętrze pomieszczenia. Uśmiechnąłem się sam do siebie i powoli podszedłem do mężczyzny.

- Czy teraz zrobisz to, o czym obaj marzymy już od tylu lat? – zapytałem klękając na fotelu w rozkroku tak by uda profesora znalazły się między moimi nogami. Oparłem dłonie o oparcie wypoczynku patrząc w oczy Marcela.

- Sam się o to prosisz, więc więcej Ci nie odmówię. – rzucił – Nawet, jeśli będziesz mnie błagał bym przestał – jego głos był niesamowicie zimny, co dodatkowo mnie podniecało. - A co powiesz na to bym w ostatniej chwili zostawił Cię samemu sobie patrząc jak sam musisz się zadowolić? – wiedziałem dokładnie, że drażnił się ze mną. Od samego początku czekał, aż to ja do niego przyjdę, aż zacznę go błagać.

- Zrób z moim ciałem, co zechcesz, tylko zacznij je w końcu pieścić – nie byłem w stanie się opanować. Nauczyciel podniecał mnie tak bardzo, że nie potrafiłem kontrolować ani swoich słów, ani czynów. Wpiłem się zachłannie w jego usta czekając na ruch mężczyzny. Camus rozchylił wargi zapraszając mnie do środka. Wsunąłem się w wilgotne ciepło, jakie ofiarowywały, rozkoszując tym samym zmysłową grą języków. Chwaliłem Merlina za to, że moja szkolna szata została w dormitorium. Marcel bez problemu zdjął moją koszulkę muskając opuszkami palców nagie ciało. Drżałem czując ciepło jego dłoni na sobie. Gdy wygiąłem się w łuk zaczął powoli i nadzwyczaj delikatnie całować moją szyję, ramiona i tors. Jęczałem cicho, gdy gorący język mężczyzny zaczął drażnić mój sutek. Wszelkie pieszczoty nauczyciela były niesamowicie delikatnie i zmysłowe, a on sam był opanowany jak gdyby nic się nie działo. Moja dłoń powędrowała na wypukłość spodni profesora, który złapał mnie za pośladki i podniósł się. Oplotłem go nogami by nie spaść.

- Widzę, że jesteś konkretny – rzucił rozbawiony i położył mnie na ciemnej jedwabnej pościeli.

- Dlaczego wszystko jest tutaj czarne? – zapytałem mimochodem.

- Ponieważ ten kolor idealnie pasuje do Twojej lekko opalonej, delikatniej skóry – odparł mężczyzna patrząc na mnie niczym na dzieło sztuki.

czwartek, 10 sierpnia 2006

Pocałunek Anioła

- Może już skończmy na tym momencie – wybąkałem czując niesamowitą suchość w ustach.

- Żartujesz?! – krzyknął Lucjusz – Teraz czeka nas notka zatytułowana ‘Pocałunek Anioła’. Zaszliśmy już zbyt daleko żeby się teraz wycofać.

- Ja już nie chcę – pisnął Peter.

- Bez przesady, Pet. Zaczyna się robić coraz ciekawiej. – starał się uspokoić trochę chłopaka James.

- Ja nie chcę! – wrzasnął Pettigrew i podniósł się szybko. – To jest okropne! – słyszałem jak chłopcy westchnęli.

- Siadaj i nie gadaj. Jesteś już tak samo zamieszany w to wszystko jak my. – stwierdził Lu.

- Nie!! – po raz kolejny krzyknął blondynek i zanim zrozumieliśmy, co się dzieje wybiegł z pokoju.

- Jeśli jeszcze któryś z was stąd wyjdzie to zacznę zabijać wszystkich po kolei. – ostrzegł Malfoy – Mam nadzieję, że on się nie wygada?

- Nie powinien. Za bardzo się Ciebie boi. – rzucił James.

- Tak przy okazji to, jaką mamy jutro pierwszą lekcję? – pytanie Shevy na samym początku nas zszokowało, ale zaraz potem oprzytomnieliśmy.

- Latanie… - odparłem cicho.

- Tak myślałem.

- Zanim zacznę czytać dalej musicie złożyć przysięgę. – zaczął Lu – Przysięgę, że nigdy nikomu nie powiecie o tym, co zostało tu powiedziane, wyczytane itd. – nie mieliśmy wyjścia. Zgodziliśmy się na lekko szalony pomysł Ślizgona. Chłopak wyciągnął przed siebie różdżkę, a my uczyniliśmy to samo. Złączyliśmy je, a Malfoy wyszeptał cicho:

- Pośród zimnych murów i ciszy przestrzeni,

W niemal zapomnianej przez ludzi zamkowej sieni,

Składamy przysięgę krwią pieczętowaną.

Łamiąc ją stracimy przyjaźń nam daną.

Merlinie, bądź nam świadkiem, sędzią, katem.

Jeśli któryś zdradzi - śmierci bratem.

Kropla do kropli, szkarłat do szkarłatu…

- Na te słowa każdy z nas przecinał sobie dłoń małym nożykiem, jaki Lucjusz wyjął z szafki. Krople naszej krwi opadły na różdżki, które połączyły się ze sobą tworząc świetlistą gwiazdę unoszącą się na wysokości naszych oczu.

Zaraz potem znów siedzieliśmy wygodnie czekając na kolejną część pamiętnika.

- „Oliver z samego rana poszedł z innymi do Hogsmade, a ja leżałem zastanawiając się czy jest sens schodzić na dół po drugie śniadanie. Byłem potwornie głodny, ale przez te cztery dni strasznie się rozleniwiłem. Nagle usłyszałem pukanie do drzwi, które powoli się uchyliły. Stanął w nich Camus trzymając w rękach tacę z posiłkiem. Odetchnąłem głęboko. Pamiętał o mnie.

- Masz szczęście, że się nie ruszałeś z miejsca. Gdybym zobaczył, że się podniosłeś musiałbym Ci dać szlaban za nieposłuszeństwo. – powiedział wesoło podchodząc do mnie i kładąc mi na kolanach srebrną tackę, na której był talerz z rogalikami, słoiczek miodu i szklanka mleka. Oblizałem wargi na sam widok takich smakołyków. Widząc, że mężczyzna ma zamiar odejść szybko odstawiłem wszystko na bok i unosząc się uklęknąłem.

- Panie profesorze? – nauczyciel odwrócił się do mnie, a ja złapałem go za szatę pociągając w swoją stronę i sięgając jego ust. Od niemal siedmiu lat czekałem na tą chwilę. W końcu poznałem słodki smak jego warg. Camus przysunął się do mnie odwzajemniając pocałunek, co sprawiło, że jęknąłem cicho. Mężczyzna położył mnie na pościeli i zawisł tuż nad moim ciałem. Rozchylił delikatnie usta, a mój język wślizgnął się do ich wnętrza. Drażniłem jego podniebienie rozkoszując się uległością profesora i lekkimi muśnięciami jego gorących warg. Moje ręce oplotły jego szyję, a po chwili jedną dłoń wczesałem w jego miękkie włosy, drugą zaś zaciskając na jego karku, by się nie odsunął. Mimo to nauczyciel z łatwością oderwał się ode mnie i wyszeptał wprost w moje usta:

- Kusisz, kusisz, kusisz… - oddychał szybko i głęboko. Uśmiechnąłem się i powiedziałem cicho:

- Dziękuję… - wyraz jego twarzy zdradzał mi, że świetnie zdaje sobie sprawę z tego, o co mi chodzi. W końcu gdyby nie on pewnie wylądowałbym w Skrzydle Szpitalnym, a teraz siedziałbym głodny. Mężczyzna usiadł na skraju mojego łóżka i po raz kolejny postawił mi na kolanach drugie śniadanie. Tym razem od razu zabrałem się za jedzenie. Marcel gładził delikatnie wewnętrzną część mojego uda, unosząc tym samym w górę moje krótkie spodenki stanowiące dół piżamy. Pieszczota jego dłoni była czymś najwspanialszym na świecie. Sam nie wiem, jakim cudem byłem w stanie przełknąć cokolwiek. Po chwili sięgnąłem po szklankę, lecz nie zdążyłem przełknąć mleka, gdyż profesor pocałował mnie samemu wypijając łyk z moich ust. Drgnąłem lekko, gdy to zrobił. Ani ja, ani też on nie wypowiedzieliśmy ni słowa. Szybko opróżniłem naczynia i skończyłem pić. Miałem właśnie przetrzeć twarz wierzchem dłoni, kiedy powstrzymał mnie delikatny uścisk na nadgarstku. Camus przysunął się do mnie i zlizał słodkie wąsy wraz z resztką miodu z moich warg. Chciałem coś powiedzieć, lecz nie pozwolił mi na to wpijając się w moje usta i wsuwając w nie język. Wyciągnął spomiędzy nas tacę i odłożył sam nie wiem gdzie. Zbliżyłem się do niego czując przez materiał jego szaty lekkie spięcia mięśni. Uwielbiałem jego ciało, bliskość jego skóry i całą jej delikatność. Moje ręce po raz kolejny powędrowały na jego szyję. Nauczyciel wsunął dłonie pod moje pośladki i uniósł mnie nieznacznie rozsuwając moje nogi i zmuszając bym ukląkł na pościeli, a zaraz potem usiadł na jego kolanach. Przywarłem do niego jakbym bał się, że to tylko sen, z którego się obudzę. Jednak te magiczne chwile trwały nadal. Gorące dłonie profesora pieściły mój kary i ramiona, a schodząc niżej wślizgnęły się pod koszulę mojej piżamy. Zadrżałem czując jak zmysłowo dotykają mojej skóry wyszukując słabych punktów na moich plecach. Niemal drżałem z podniecenia. Nauczyciel zaczął całować i lizać moją szyję, co jakiś czas delikatnie ją przygryzając. Wygiąłem się do tyłu, a on zamruczał z aprobatą.

- Boże, dlaczego dopiero teraz to robisz? – wyjęczałem. Czułem na swojej napiętej skórze drgnięcie jego wilgotnych warg, uśmiechał się słysząc moje pytanie. Po chwili oderwał się od mojego rozpalonego ciała i popatrzył mi w oczy.

- Nie mogłem Cię wziąć, gdy miałeś zaledwie 11 lat – powiedział, a ja drgnąłem mając przed oczyma wizję tego, co mówił.

- Hej, hej! O czym Ty myślisz, malutki – skarcił mnie ze słodkim rozbawieniem na twarzy.

- Ale miałeś tyle innych okazji…

- Eh… - westchnął – Może i miałem, ale nie chciałem byś mi uciekł w najmniej spodziewanym momencie.

- A wtedy, gdy byłem chory?

- Myślisz, że nie miałem ochoty? Byłeś taki bezbronny, zdany tylko na moją łaskę… Mogłem zrobić z Tobą, co chciałem, ale… Wolę byś oddawał moje pieszczoty. W końcu nie tylko Ty czekasz od tylu lat – uśmiechnął się do mnie.

- Zrobisz to teraz? – zapytałem lekko się rumieniąc.

- Oczywiście, że nie! – uniosłem brwi słysząc to – Jeszcze z trzy dni musisz poleżeć. Nie mam prawa Cię teraz tknąć – zaśmiałem się, a on wykrzywił delikatnie wargi rozbawiony – No, wiesz przecież, o co chodzi… - musnął moje usta swoimi i podnosząc mnie odłożył na łóżko niczym cenny artefakt. Ruchem dłoni przywołał do siebie tacę z pustymi naczyniami i rzucił mi ostatnie spojrzenie. Stał już w drzwiach, gdy krzyknąłem za nim:

- Niech pan zaczeka! – stanął, lecz się nie odwrócił – Kiedy? Kiedy pan to zrobi? – milczał – Marcel… - powiedziałem cicho i delikatnie niczym słowa modlitwy. Drgnął, pochylił głowę i szepnął:

- Kiedy wyzdrowiejesz… Obiecuję… - zaraz potem odszedł.”