wtorek, 31 października 2006

Sprawiedliwość waszą sądzić będą!

Wróciłam! Co do Wena to... Rav_san wrócił i towarzyszy mu Darichi_san. Czyli... Archanioł Raphael został wezwany na z powrotem do Pana na jakieś zebranie, czy coś takiego... A Markiz Demonów Darius był zmuszony umilić życie Szatanowi, dlatego zniknął rok temu... Oczywiście Rav_san nadal uznaje, że mnie nie zna... No, ale nieważne! Tęskniłam i teraz już nie mam zamiaru odchodzić! Wybaczcie mi wszystko *błaga*.

 

Położyłem książkę na kolanach, a Syriusz wstając z łóżka usiał na mojej pościeli i pochylił się nieznacznie nade mną. Otworzyłem spory tom, a stronnice same zaczęły się przekładać pchane jakąś nieznaną i niewyczuwalną przeze mnie siłą. Zatrzymały się na kartce opatrzonej ozdobnym napisem po łacinie „Iustitias vestras iudicabo”.

- Sprawiedliwość waszą sądzić będą... – przetłumaczył Thomas.

- Nie wiedziałem, że znasz łacinę? – uśmiechnąłem się do niego.

- Do niedawna i ja o tym nie wiedziałem – rzucił i zamilkł pozwalając nam skupić się na tekście.

„ Świat rządzony przez bogów, którzy utrzymywali pokój od dawna nie zaznał już nieszczęść i klęsk – cisza przed burzą, którą sami panowie niebios wywołają chcąc utrzymać porządek we wszechświecie. Błądzić jest rzeczą ludzką, nieomylność boską... Słowa pozornie światłe, a w rzeczywistości nie mające znaczenia. Nawet Bóg jest w stanie się pomylić, w końcu jakże człowiek jest niesprawiedliwy wobec niego. Pan nie ma prawa błądzić, a ludzka istota niemal bez przerwy to czyni... Bezsensowne pragnienie człowieka staje się częścią życia bogów – ich słowo stanowi prawo, a w szczególności Jego... Nawet Zeus mu podlega... Władca absolutny, który powierza władzę nad światem własnym, niedoskonałym tworom.

Czarne, bezkreśnie ciemne włosy opadają na delikatnie opaloną twarz i szalone oczy niczym dwa węgle jarzące się czerwienią i złotem. Wysoka postać o idealnie zbudowanym ciele, delikatnie wyeksponowanych mięśniach i arystokratycznych ruchach w zamyśleniu przemierza komnaty, a ciemno niebieska toga szeleści cicho przywodząc na myśl wspomnienie dawnych odgłosów wojny. Sandały na stopach wydają się stąpać po jasnej powierzchni sal niczym po ciałach zamordowanych wojowników.

Główna komnata Olimpu – olbrzymia, skąpana w jasnym świetle marmurowego wnętrza. Ściany kryją w swych rzeźbach historię tego, co powstało z woli Pana i co pozwoliło zaistnieć władzy bogów. Pośrodku blado błękitne jezioro odbija od swej tafli biel i kolorowe oblicza małych barwnych kul unoszących się w przestrzeni. Błękitne płyty przecinają powierzchnię wody tuż nad jej lśniącym niewzruszonym odbiciem świata.

Do uszu mężczyzny dociera cicha melodia harfy kojąc zmysły i znudzoną duszę. Postać unosi głowę i z zaciekawieniem podchodzi do wodnego lustra. Klękając na jedno kolano spogląda w jasną wodną przestrzeń, a usta jego uchylają się delikatnie. Wzrok skupiony na ziemskim świecie jedno tylko oblicze dostrzega...

... młodego chłopca siedzącego nad brzegiem rzeki na dużym kamieniu pod drzewem oliwnym. Jasne pasma lśniących w słońcu włosów miękko opadają na delikatne ramiona, a grzywka przysłania duże, błękitne oczy, ciepło patrzące w dal odbijające tęsknotę i samotność. Dłonie spokojnie poruszają struny harfy z elegancją i lekkością kobiety, a usta drgają za każdym razem, gdy powietrze muśnie je dostając się do wnętrza pięknego ciała i opuszczając je.

Wojownik opuszkami palców porusza milczącą dotąd powierzchnię wody, która zaczyna cicho szeptać słowa wyczytane w duszy mężczyzny.

Opanowany, zaciekawiony głos przerywa cały spokój chwili wzywając imienia klęczącego, który podnosi się przybrawszy chłodny wyraz twarzy.

Zielony ocean włosów opada na plecy przybysza, a morskie oczy zatapiają zimny wzrok Aresa w swej wilgotnej czeluści. Niebieskozielona szata niczym fala sunie po zimnej podłodze, a bose stopy wydają się nie odczuwać chłodu powierzchni. – Posejdon...

Krótkie pytania, kłamstwo, które z łatwością przychodzi bogu wojny i niemal natychmiastowa rezygnacja pana mórz z dalszych przesłuchań.

Ares oddycha niespokojnie, a jego myśli powracają do nieznajomego chłopca, którego tafla ukazała mu kilka chwil temu. Pytania i pomysły, które błądzą po głowie mężczyzny... Postanowienie i działanie.

Młody bóg przenosi się do świata śmiertelników w miejsce gdzie widział pięknego młodzieńca. Sunie dłonią po kamieniu, na którym siedział i zamyka oczy pragnąc przypomnieć sobie każdy, najmniejszy szczegół.

Cichy głos sprawia, że gwałtownie podnosi powieki i odwraca się. Kim jest? Prawda może wystraszyć malca... Wędrowny wojownik - na pierwszy raz wystarczy.

Wystraszone oczęta zaczynają błyszczeć ciekawe tego, co mógł wiedzieć nieznajomy. Usta proszą o to by opowiedzieć o przeszłości, o tym, czego on nigdy nie widział...

... i nie zobaczy! Lyre... Imię malca jakże pasuje do tej drobnej, niewinnej postaci. Dziecko zrodzony z poety i tancerki, pobłogosławione przez muzę Erato... Ares opowiada chłopcu o tym, co widział, o wojnie, śmierci, cierpieniu, a on z zaciekawieniem słucha i pyta o szczegóły.

Mężczyzna wydaje się inny niż wszyscy... Jest inny niż oni! Bije od niego szlachetność i majestat. Gdy wojownik odgarnia z twarzy Lyre niepokorne pasma ciało chłopca drży delikatnie. Oczy uważnie śledzą niepozornie wyglądającego lecz jakże przystojnego wędrowca.

Z niechęcią rozstają się obiecawszy spotkanie dzień później w tymże miejscu z samego rana. Mężczyzna delikatnie wykrzywia usta i patrzy jak chłopiec odchodzi z szerokim uśmiechem oglądając się na niego. Ich serca wołają jednym głosem, który oddać może jedynie pieśń pierwszego przebudzonego nad ranem ptaka, który wśród lekkiego chłodu poranka cieszy swym śpiewem stęsknione serca kochanków.

*

Ares patrzy chłopcu głęboko w oczy, a jego dłoń delikatnie muska jasny policzek. Usta wojownika łączą się z miękkimi wargami Lyre w leciutkim pocałunku – niczym motyl, który swym kruchym skrzydłem dotyka płatka samotnego, pięknego kwiatu, który kryje w sobie jakże słodki dar.

Malec jęczy cicho, a usta mężczyzny oddalają się pozostawiając po sobie ciepłą wilgoć i niezapomniane uczucie prawdziwej, szczerej miłości.

Bóg wyznaje prawdę, odkrywając tajemnicę swojego pochodzenia. Błyszczące oczy tracą chwilowo blask i stają się smutne lecz zaszklone przez łzy.

Przerażony młodzieniec spuszcza głowę i z zawstydzeniem zaczyna nazywać swoje uczucia, które potwierdza szkarłatny rumieniec.

Zdziwiony Ares spogląda na Lyre z niedowierzaniem pytając czy to prawda, zaś w odpowiedzi otrzymuje cichutkie potwierdzenie. W jego wnętrzu coś zaczyna się zmieniać... Wyznaje chłopcu swoją miłość i najdelikatniej jak tylko potrafi przysuwa do siebie wątłe ciało ukochanego. Po raz kolejny sięga niewinnych warg, które teraz wydają się należeć tylko do niego, a które drżą od wstrzymywanego płaczu. Wojownik patrzy na twarz chłopca i ociera płynące po policzkach łzy.

Za Lyre pojawia się postać wysokiego mężczyzny o poważnej, ostrej twarzy. Siwy zarost przysłania jego oblicze, a korona na skroni wskazuje na pozycję. Spod białej szaty wyłania się lśniące ostrze miecza, które wbija się w ciało chłopca. Ciszę przerywa krzyk Aresa. Martwy już malec upada lecz ciepłe ramiona wojownika chronią go przed spotkaniem z ziemią.

Zeus mówi tylko tyle na ile ma ochotę. Dla niego związek tych dwoje nie miał sensu, a inni bogowie go poparli. By utrzymać równowagę świat potrzebuje wojny, potrzebuje boga, który pokieruje ludźmi i zapewni władzę silniejszym.

Zapłakany mężczyzna chowa twarz w zagłębieniu szyi wybranka. Czuje jak ból przeradza się w furię. Tuląc do siebie martwe ciało znika, by zmaterializować się pośród obserwujących całe zdarzenie bóstw w komnacie z lustrem, w którym to pierwszy raz ujrzał swojego kochanka.

Delikatnie składa ciało Lyre na rękach Hadesa.

Mężczyzna odrzuca do tyłu kruczoczarne włosy, a ciemne oczy spoglądają na Aresa z zaskoczeniem.

Bóg oświadcza głośno, że jeśli chcieli wojny to będą ją mieć – wojnę, jakiej świat nie wiedział nigdy. Taką, która pochłonie wszystko to, co jest, było i będzie. Zastrzega, iż jeśli ktokolwiek ośmieli się tknąć chłopca to wraz z światem zginie także cała władza bogów. Zabrania odbierać malcowi pamięci, a nikt nie jest w stanie sprzeciwić się wojownikowi.

Odwraca się i rzuca okiem na zebranych. Jego oczy są puste i zioną nienawiścią do całego świata.

*

Ares przechodzi szybkim krokiem przez ogromne złote wrota nie zwracając uwagi na strażników. Których odrzuca jednym ruchem dłoni.

Staje przed wysoką postacią o długich, kasztanowych włosach sięgających pasa i spływających po plecach i śnieżnobiałych skrzydłach. Hebanowe oczy mierzą go w zaskoczeniu.

Rozkazuje by Archanioł ustąpił i przepuścił go. Słysząc odmowę posyła falę czarnej energii w stronę Michaela, które ten cudem unika.

Z przerażeniem i zdziwieniem Sługa Pana upada na kolana. Mrok duszy i siła nienawiści, jaka wypełnia mężczyznę krępuje go i nie pozwala na jakikolwiek ruch.

Bóg wojny stawia pierwsze kroki na wiszących w powietrzu stopniach. Przechodzi przez wodospad stanowiący jedną ze ścian pomieszczenia i wyprostowany staje przed Radą Dziewięciu. Niemal krzyczy pragnąc otrzymać Klucz do Trzech Pieczęci. Mężczyźni siedzący na tronach w półkolu milczą.

*

Pośród złotej komnaty zdobionej w pomnik Horusa, Ares stoi nad leżącym na ziemi młodym mężczyzną odzianym w białą togę ze złotym naszyjnikiem na szyi. Niebieskie oczy pełne strachu czekają na nieuniknione. Wojownik zaciska dłoń na kasztanowych włosach ciągnąc za nie. Wielki miecz w dłoni boga wydaje się bezbłędnie trafiać w serce ofiary, lecz odepchnięty czyjąś mocą nie utrzymuje oręża w ręku. Wściekle spogląda na postać stojącą w wejściu.

Czarne pasma zasłaniają błękitne tęczówki, a na twarzy nieznajomego maluje się wściekłość. Ciało drży w przypływie furii, a z dłoni emanują blado zielone promienie. Jasna szata miejscami haftowana złotem sięga zaledwie kolan – Faraon...

Pomiędzy mężczyznami pojawia się Archanioł Michael. Starając się mówić jak najłagodniej obwieszcza wolę Rady.

Ares upada na kolana i z jękiem bólu przemienia się w Wilka. Warczy wściekle nie rozumiejąc jak to możliwe. 3000 lat w tej postaci! Nie! On zemści się za to, co stało się z Lyre. Odbierze to, co mu ukradziono. Każdą chwilę, jaką teraz musi spędzać sam! Obietnica boga wojny jest święta!"

czwartek, 12 października 2006

BARDZO WAŻNA INFORMACJA

Kochani,

Notkę uważam za bardzo ważną ponieważ wyruszam na poszukiwanie nowego Wena i zajmie mi to co najmniej tydzień. Powinnam Wam to wszystko wytłumaczyć, więc… Moim Wenem, jak wiecie lub nie ^^”, był Rav_san. Dla sprostowania jest to 26 letni prawnik, którego zawsze widywałam w Kościele, a od kilku tygodni nie widuję Go w ogóle. Kumplowałam się z nim (O.K. ja Go kochałam i nadal kocham, i on to wie). Jednak nagle zniknął z mojego życia. Nie powiedział ni słowa tylko przestał się odzywać, nie dawał znaku życia…

Nie jestem w stanie tworzyć bez niego, a całe moje życie stało się teraz bezsensowne.

Uważam, że straciłam pół roku (bo przez taki okres czasu znałam się z nim nie tylko z widzenia, ale i tak żeby z nim porozmawiać – od 4 lat znam Go z widzenia). Przez ten okres czasu niemal porzuciłam mangę, anime i yaoi, a teraz żałuje tego – nie tego, że ten czas poświęciłam Rav_san, ale tego, że nie było tam aż tyle miejsca na Japonię. Wiem, że może Wam się nie podobać to, że zostawiam bloga na tydzień (co najmniej), ale uważam, że moje notki są do bani i muszę się pozbierać.

Wszelkie zastrzeżenia kierujcie do Rafała. Jeśli ktoś z Was chciałby napisać mu co o tym wszystkim sądzi niech da znać na gg (6211700), a ja podam adres na pocztę do Rav_san. Tylko, że są pewne warunki jeśli już ktokolwiek by do niego pisał:

1. NIE UŻYWAĆ WULGARYZMÓW (NAWET NAJMNIEJSZYCH) – w przeciwnym razie zawieszę bloga, jeśli dojdą mnie słuchy o czymś takim.

2. Nie wspominać zbyt wiele o mnie, a już na pewno ani słowa o moich uczuciach do niego.

3. Nie podawać adresu moich blogów.

4. Możecie zwracać się do niego na ‘Rav-sama’ – On będzie wiedział, że jesteście ze mną powiązani.

(żart ~_^). To chyba na tyle. Mam nadzieję, że znajdę nowego Wena, chociaż czarno to widzę. W tej chwili na liście mam: Zizou, Deco, Kurogane, Shigeru Otori. Tak więc nikt z mojego otoczenia…

Nie zanudzam Was więcej.

Będę tęsknić, ale kiedy wrócę z Wenem już Was nie opuszczę.

Wielki buziak,

Kirhan_san

  

środa, 11 października 2006

Kartka z pamiętnika III - Sheva

Siedziałem z chłopakami w Wielkiej Sali, gdy Michael i Gabriel weszli do środka. Byłem zaskoczony, ale oczy świeciły mi się z zachwytu. Wyglądali niesamowicie. Znałem ich ciała doskonale, choć nadal miały przede mną wiele tajemnic. Mimo to nadal mi imponowali, a teraz byli ubrani niesamowicie wyzywająco.

Nedved miał na sobie obcisłe skórzane spodnie, biodrówki i krótki, czarny top z napisem ‘Forever More’, jego włosy falowały lekko, kiedy się poruszał jak gdyby rozwiane wiatrem. Tuż obok szedł Ricardo, jego spodnie z czarnej skóry sięgały połowy ud i przymocowane były po bokach szerokimi paskami do reszty nogawek, które zaczynały się zaraz nad kolanami. Bluzka z ciemnej siatki niemal w ogóle nie zasłaniała jego klatki piersiowej. Patrzyłem jako powoli podchodzą, a idealnie zarysowane sylwetki dwóch Ślizgonów stawały się coraz bardziej wyraźne. Na moje policzki wpełzł rumieniec, gdy Michael zbliżył się i pochylił nade mną. Poczułem jego ciepły oddech na twarzy i szyi, gdy wyszeptał cicho:

- Zobaczmy się tam gdzie ostatnio – speszyłem się lekko powróciwszy pamięcią do ostatnich dni, przez które zżyłem się z tymi dwoma chłopakami bardziej ni z innymi i na zupełnie innym gruncie. Chłopak zabrał mi z talerza jedną kanapkę i odszedł do swojego stolika. Niedługo potem wynikła mała kłótnia pomiędzy Michaelem, Lucjuszem i Jamesem. Czułem się głupio słuchając jak targują się o to, który z nich jako pierwszy pozbawi mnie dziewictwa, jednak starałem się nie zwracać na nich uwagi. Jamesa traktowałem jak przyjaciela, Lucjusz mi się bardzo podobał, zaś Michael stanowił pierwszy etap moich miłosnych uniesień.

Jakoś ścierpiałem przetargi chłopaków i z ulgą poszedłem na lekcje. Co jakiś czas przez moje ciało przebiegały przyjemne dreszcze niepokoju i niecierpliwości. Z jednej strony obawiałem się spotkania z Nedvedem i Ricardo, z drugiej zaś nie mogłem się tego doczekać.

Gdy ostatnia lekcja dobiegła końca szybko wrzuciłem swoje rzeczy do torby i wybiegłem z Sali. Chłopcy popatrzyli na mnie zdziwieni, ale na szczęście nie próbowali mnie zatrzymać, czy chociażby zapytać gdzie się tak spieszę. Sam nie wiem, co bym im wtedy odpowiedział. Musiałbym kłamać, gdyż prawda krępowała mnie i pewnie nie przeszłaby mi przez gardło. Po chwili byłem już na jednym z wyższych korytarzy zamku. Gabriel i Michael czekali na mnie przed opuszczoną klasą, w której się spotykaliśmy. Widziałem jak na twarz długowłosego wpełza szeroki uśmiech.

- Obawiałem się, że nie przyjdziesz – stwierdził Nedved.

- Cieszę się, że jesteś – dodał Ricardo z delikatnym uśmiechem. Otworzył drzwi do sali, a Michael zabrał z mojego ramienia książki. Jak zawsze niepewnie wkroczyłem do środka i zamknąłem na chwilę oczy. Ciszę pomieszczenia zakłóciło ciche skrzypnięcie zamka i dźwięk odkładanej pod ścianę torby.

- Podejdź – szepnął Gabriel, a ja otworzyłem oczy. Chłopak siedział na jednym z krzeseł. Powoli zbliżyłem się i usiadłem na jego kolanach. Czułem ciepło jego ciała, gdy oparłem się plecami o jego lekko umięśniony tors. Gorące dłonie Ślizgona wsunęły się pod moją szatę i koszulkę. Zadrżałem czując ich zmysłowy dotyk na mojej piersi. Smukłe palce zaczęły badać moje ciało i delikatnie pieścić skórę. Wygiąłem się w łuk, gdy potarł moje sutki i polizał szyję. Michael korzystając z okazji oparł dłonie o moje uda i wpił się w moje usta. Poczułem najpierw delikatne muśnięcie, a zaraz potem jak rozchyla językiem moje wargi i wsuwa się w nie. Jęknąłem z rozkoszy, gdy pogłębił pocałunek, a równocześnie wilgotne, miękkie usta Gabriela sunęły po mojej szyi, zaś ręce nadal pieściły moją klatkę piersiową. Serce biło mi jak oszalałe, a w podbrzuszu narastało łagodne podniecenie. Siedząc na kolanach Ricardo czułem wyraźnie, że i jemu podoba się ta zabawa. Dłonie Nedveda przesunęły się na wewnętrzną część moich ud i momentalnie powędrowały wyżej. Gdy były stanowczo zbyt blisko mojego krocza wyrwałem się z miażdżących moje usta warg i jęknąłem:

- Nie! – długowłosy zatrzymał się podobnie jak drugi ze Ślizgonów – Proszę, nie rób tego.

- Jeśli nie chcesz – powiedział cicho z czułością Michael i pogłaskał mnie po policzku, na którym widniał czerwony rumieniec. – Jesteś jeszcze dzieckiem, więc nic dziwnego, że się przestraszyłeś.

- Przepraszam – spuściłem głowę.

- Nie przepraszaj, przecież to normalne. No, uśmiechnij się i daj ostatni raz dziubka. – rozpromieniłem się i musnąłem słodkie usta chłopaka.

- Na dzisiaj koniec – wyszeptał mi do ucha Gabriel i poprawił moją szatę – Wracaj do siebie i zabieraj się za zadanie. Przecież nie możesz zwalić później na nas, że nie byłeś w stanie odrobić lekcji. – uśmiechnąłem się lekko i zabierając spod ściany torbę wyszedłem z powrotem na korytarz. Wiedziałem, że podniecenie nie opuściło Ślizgonów i teraz zaczną zadowalać się sobą nawzajem. Ja nie mogłem tego zrobić. Może coś do nich czułem, ale na pewno nie było to żadne większe uczucie, takie, które nakłoniłoby mnie do całkowitego oddania się drugiej osobie. Marzyłem o miłości, wielkim uczuciu, które sprawiłoby, że moje życie nabrałoby większego sensu.

Wracając do dormitorium spotkałem Camusa i Fillipa. Rozmawiali stojąc na korytarzu przed gabinetem nauczyciela. Wyglądali na naprawdę szczęśliwych. To sprawiło, że poczułem ukłucie żalu w sercu. Ja nie miałem okazji poznać takiego szczęścia. Miałem przyjaciół, adoratorów, także ja dłużyłem się w niejednym chłopaku, ale nigdy nie poczułem, że kogoś kocham. Nigdy nikt nie kochał mnie tak jakbym tego chciał.

Wracając do Pokoju Wspólnego odrzuciłem zmartwienia i wyszczerzyłem się do chłopaków. Jak co dzień siedzieli na sofie i głośno się śmiali. Syriusz trzymał na kolanach wyrywającego się Remusa. Podszedłem do nich i opadłem na wypoczynek.

- Gdzie byłeś? – zapytał podejrzliwie Potter.

- W bibliotece, to chyba oczywiste. Oszukałem się jak głupi takiej jednej książki, ale jak zwykle jej nie znalazłem – ku mojej radości uwierzyli. Chyba powinienem zostać zawodowym kłamcą. J. podniósł się i usiadł na dywanie.

- No, to teraz zdradzę wam szczegóły mojego genialnego planu ‘Jak uniknąć odpytywania z Transmutacji’.

- Przecież to jest niemożliwe – westchnął Peter.

- Nie prawda! Mój pomysł jest niezawodny!

- Założę się, że jest też niesamowicie głupi – stwierdził Remi siedząc na Syriuszu.

- Y… James… - zaczął niepewnie Pettigrew – Szata Ci się pali…

- Nieistotne, teraz słuchajcie, co mam wam do… ŻE CO?!

- Szata Ci się pali? - Szlag! – okularnik odwrócił się podnosząc momentalnie z podłogi. Rzeczywiście, tył szaty chłopaka palił się niczym świeczka. J. zaczął krzyczeć i starał się ugasił płonące ubranie.

- A! Ugaście mnie! Palę się! – Remus sięgnął do kieszeni i wyciągnął różdżkę.

- Aquarlo! – krzyknął, a na panikującego chłopaka wylało się całe wiadro wody. James stanął zrezygnowany w miejscu, a z jego ubrań i włosów kapała woda.

- Mogłeś być delikatniejszy – syknął.

- Ciesz się, że w ogóle Ci pomogłem!

- Mój mały bohater – wyszczerzył się Syri i przytulił mocno do Lupina.

- Syriuszu, przestań! – złotooki znowu zaczął się wyrywać.

- Wyglądasz jak zmokła kura – wyrechotałem niemal leżąc ze śmiechu na ziemi razem z Peterem.

- I z czego Ty się śmiejesz?! – krzyknął, a Remus rzucił kolejne zaklęcie tym razem susząc okularnika i odnawiając jego szatę – Najpierw mogłem spłonąć żywcem, a później on chciał mnie utopić! – wskazał palcem Remiego.

- Ej, on Ci tyłek uratował! – oburzył się Black po raz kolejny tuląc do siebie kochanka.

- James, mówiłeś o jakimś palnie… - przypomniałem.

- A, tak! Więc… Plan jest prosty… Zagadamy McGonagall jeszcze zanim rozpocznie lekcję!

- …y…

- Dokładnie, Pet. Zgadzam się – rzucił Remus.

- I to jest ten genialny plan? – zapytałem.

- Oczywiście! – Potter wyszczerzył się, a jego mina zdradzała, że jest z siebie dumny.

- Daj nam chwilę – jęknąłem i wszyscy roześmialiśmy się głośno. Przez kilka sekund naprawdę myślałem, że go coś oświeciło, ale nie rozumiem skąd taka nadzieja pojawiła się w mojej głowie. J. popatrzył na nas obrażony. Z jednej strony nie mogłem mu się dziwić, on naprawdę wierzył w swój geniusz. Z trudem opanowałem śmiech i podszedłem do oburzonego chłopaka.

- Co my byśmy bez Ciebie zrobili, James? Z kogo byśmy mieli taki ubaw? Jesteś niezastąpiony! – objąłem go ramieniem i przycisnąłem do siebie.

- Ty też… - mruknął i zaczął się o mnie ocierać.

- Odwal się! – jęknąłem i starałem się odsunąć go ode mnie.

wtorek, 10 października 2006

Przepraszam Was, ale...

Wybaczcie mi, ale Wen mi odszedł i dziś nie mam natchnienia na pisanie notki T^T Poza tym dziś miałam pierwszy wykład z filozofii i umieram! Jakiś stary zboczeniec nas uczy i w dodatku zanudza jak nic! Jutro dodam 2 notki w zamian za to, że dziś nie dodałam. Przepraszam Was i błagam o wybaczenie.

  

niedziela, 8 października 2006

Arcykapłan?

Postanowiłam rozkręcić w końcu forum o yaoi, bo niedługo pajęczyna się tam pojawi ^^". Więc zapraszam Was na http://www.yaoi4ever.fora.pl ^^

 

9 styczeń

Siedziałem na łóżku rozmawiając z Blackiem o czym tylko byliśmy w stanie. Historia, którą opowiedział nam Thomas wydawała się nam czymś zupełnie nierealnym, a jednak byłem pewny, że miała miejsce. Zupełnie nie rozumiałem jak to możliwe, że istnieje bóg wojny, którego uważa się za wymysł Greków. Przypomniały mi się słowa, które przeczytałem kiedyś w pewnej książce: ‘Wszystko jest jednym’. Nie wiem, czy ma to jakiś związek z teraźniejszością, ale przecież nic nie jest niemożliwe.

- Remi, jak się stęskniłem! – usłyszałem cichy krzyk Ryo, który wbiegł do sali. Syriusz złapał go za szatę, kiedy chciał się do mnie przytulić.

- Jak się czujecie, chłopaki? – zapytał James podchodząc do nas razem z Shevą i Peterem.

- Już lepiej, ale strasznie tu nudno, a pani Mallery nie pozwala nam się ruszać z łóżek. – odparłem uśmiechając się do chłopaków.

- Ciesz się, że nie byłeś przywiązany – rzucił mimochodem Thom podnosząc się. – Kogo ja widzę, Nakamura, w końcu znormalniałeś?

- Hej, Thom. A jednak ktoś był w stanie rozdzielić Ciebie i Karela? Aż się nie chce wierzyć.

- A ten to, kto? – okularnik popatrzył zdziwiony na Puchona.

- Thomas Mares, czwartoklasista i jeden z braci bliźniaków – powiedziałem krótko nie chcąc się rozgadywać, aby nie powiedzieć za dużo.

- Aha, James, Sheva i Peter – wyszczerzył się Potter i wskazał na siebie i kolegów. – A właśnie! Wy nawet nie wiecie, co udało się nam wyciągnąć z Andrew!

- Siłą, J. Dodaj, że siłą to wyciągałeś! – fuknął szaman.

- Oj, nie liczy się sposób tylko rezultat!

- Jak dla kogo!

- Nie ważne! W każdym razie wiemy już ile lat ma ukochany Shevy! Hi, hi… Około 30!

- Nie drzyj się tak! – Andrew uderzył chłopaka w głowę. Popatrzyłem zdziwiony na kolegów.

- Niestety nie udało nam się wydusić, kto to jest – wtrącił Peter ze zrezygnowaną miną.

- I się nie dowiecie.

- Ale podobno koleś jest przystojny, wysoki i bardzo miły – uśmiechnął się Ryo. – Cały dzień nudziliśmy żeby, chociaż tyle nam wyśpiewał. Tylko, że podobno nie chodzi o żadnego z nauczycieli. James rozpoczął już śledztwo w tej sprawie. – okularnik wyszczerzył się.

- Nie ma nas przez kilka dni, a oni rękoczynów się dopuszczają – roześmiał się Syri – Jak tylko się stąd wyniosę to będę głównym detektywem.

- A co was tak interesuje, w kim się kocham, co?

- No, my się martwimy o Ciebie i nie chcemy oddać Cię jakiemuś niewłaściwemu facetowi…

- Tak, Ty James szczególnie się o mnie martwisz!

- W końcu muszę się dowiedzieć, kto taki jest lepszy niż ja.

- Nie każ mi wymieniać wszystkich, bo musielibyśmy noc zalać! – rzucił ironicznie jasnowłosy. - O.K. My na razie lecimy, bo jutro jest test z zaklęć, a bez Remusa nie mamy, od kogo ściągać – stwierdził załamany Andrew i uściskał mnie i Syriusza. Niechętnie pożegnałem się z nimi tak wcześnie, ale nie miałem innego wyjścia. Z drugiej strony może to dobrze, że poszli, bo niedługo potem pojawiło się trzech nieznanych mi chłopaków, którzy przyszli z Lucjuszem. Przez chwilę myślałem, że rzucę się na chłopaka, lub po prostu użyję jakiegoś zaklęcia, ale Syri uspokoił mnie ciepłym uśmiechem.

- Blood, skąd ta blizna na policzku? – zapytał wesoło Black jednego ze Ślizgonów.

- Nudziło mi się – odparł z lekkim uśmiechem blondyn o pięknych fioletowych oczach, którego prawy policzek naznaczony był szramą w kształcie ‘x’.

- Dostało mu się za to od Rudolfa – wyszczerzył się drugi z nieznajomych odgarniając z czoła kasztanowe kosmki i pokazując język blondynowi.

- Alen, mógłbyś się z nim nie drażnić? Nie mam zamiaru was rozdzielać, kiedy się na Ciebie Denny rzuci! – czarnowłosy upomniał kolegów i uśmiechnął się do Syriusza. – Twój kochanek jest chyba strasznie niebezpieczny, jeśli Lu wziął nas jako obstawę.

- Chrzań się, Rud! Sam chciałeś iść! – Malfoy wydawał się trochę spięty. Podszedł niepewnie do mojego łóżka i szybko schylił się składając ręce nad głową niczym do modlitwy.

- Remi, wybacz mi ten wyskok z Syriuszem! Poniosło mnie, już więcej tak nie zrobię! Ale nie powiem, bo Syri całkiem nieźle całuje… - podniosłem się i walnąłem Lucjusza najmocniej jak mogłem w głowę.

- Jeszcze jedno słowo, a będziesz mógł mnie nawet na kolanach prosić o wybaczenie, a ja będę miał to w nosie! – syknąłem.

- To znaczy, że mi wybaczysz? – uśmiechnął się chłopak z nadzieją.

- Nie wiem, zastanowię się.

- Remi, proszę! To przez Rudolfa! – Lu nie podnosząc głowy wskazał palcem na czarnowłosego.

- Że niby, co?! – oburzył się tamten.

- Zamknij się, gdyby nie te Twoje fantazje erotyczne, o których mi opowiadałeś…

- To miało zostać między nami!

- No comments – westchnąłem. – Niech Ci będzie, Lucjuszu. Wybaczam Ci, ale jeśli jeszcze raz dobierzesz się do Syriusza…

- Już nigdy nie będę się do niego łasił, ani nic w tym stylu – Malfoy położył dłoń na piersi.

- O.K. Ale kiedy… No wiesz, o co chodzi, to widział to jeszcze taki jakiś niski Ślizgon…

- Czarne włosy, ciemne oczka i jasna buźka?! – Lu ożywił się momentalnie, a ja przytaknąłem – Szlag! Severus… A ja się zastanawiałem, dlaczego mnie unika…

- Ty się ciesz, że Cię nie otruł! – warknął Blood – On jest lepszy z eli niż niejeden szóstoklasista. Sam korzystałem z jego umiejętności żeby otruć psa sąsiadów.

- … To ja się Ciebie boję… Ale chyba nie zrobiłbyś mi krzywdy, nie? No w prawdzie truciznę bym wypił, ale tylko, jeśli podałbyś mi ją z własnych ust… Gdzie idziesz?! – Alen nie skończył tylko pobiegł za oddalającym się chłopakiem z blizną.

- Matoły – podsumował Rud i łapiąc za rękę Lucjusza pociągnął go w stronę wyjścia – Chodź, bo oni się pozabijają, a wtedy nie będziemy mieć armii.

- To na razie i dzięki, że mi wybaczyłeś! – krzyknął Lu chwilę przed tym jak Rudolf wyharatał go na zewnątrz. Ulżyło mi, kiedy nie czułem już żadnego żalu do Lucjusza za to, co zrobił. Na początku bardzo mnie to bolało, ale sam fakt, że postanowił przyjść i przeprosić był dla mnie czymś wystarczającym by odrzucić na bok urazy. Poza tym chłopak był dobrym kuzynem Syriusza. Kiedy tylko wszyscy wyszli, a Thomas spał w najlepsze Black popatrzył na mnie z uśmiechem.

- Dzięki, że nie masz mu tego za złe. – powiedział łagodnie. – Co, jak co, ale ufam Lu i wiem, że czasami można na nim polegać. – nie wiedziałem, co powinienem powiedzieć w takiej sytuacji, więc tylko uśmiechnąłem się nieśmiało.

- Cholera! – jęknął nagle Thom i szybko zerwał się do siadu. – Czuję energię Aresa! – otworzyłem szeroko oczy.

- Że niby, co? – wydusił z siebie Black, a do pokoju wszedł Oliver. Wziął rozbieg i na butach przejechał o jedno łóżko za daleko od nas. Wrócił się i wyszczerzył.

- Cześć, nudziło mi się, więc wpadłem. Fillip siedzi w bibliotece, sam się temu dziwię, ale co tam. – rozgadał się – Mam do was trzech pewną sprawę… A poza tym i tak mnie tutaj wysłano.

- …Aha… - bąknął Syri siedząc z otwartymi ustami. Nie dziwiłem się mu. Nie każdy potrafi przegadać Jamesa, ale Oli był w tym niezły.

- Zacznę może od początku… No dobra, nie wiem, które to początek – zmierzwił sobie włosy – Ale nie ważne. To tak… Przysyła mnie Ares…

- Wiedziałem! – warknął Mares.

- No, to przysyła mnie, bo sam nie jest w stanie wyjść poza obręb Komnaty, w której go zapieczętowano… - Ślizgon wziął głęboki oddech – Od początku. Jestem Arcykapłanem Aresa, się dowiedziałem, kiedy przypadkiem wlazłam nie tam gdzie trzeba w bibliotece… Nie no, jeszcze raz.

- Najlepiej powiedz po prostu, o co chodzi. – rzuciłem.

- Hmm… Racja. Ares chce się wydostać poza ukryte podziemia i jeśli Guardian sam się tam nie pojawi to zapewne w końcu mu się to uda. Poza tym Klucz jest bezpieczny, ale jeśli go nie oddasz – zwrócił się chłopak do Thomasa – To on sam sobie go weźmie nawet, jeśli będzie musiał zrobić to siłą, tak, więc proponuje Ci układ: Klucz za życie Twoje, Kapłana i Faraona – wskazał tu na mnie i Syriusza.

- Powiedz mu, że może się wypchać! Nie oddam mu Karela!

- Eh, rób jak chcesz, ale teraz nie tylko Twoje życie jest zagrożone, ale i Twoich przyjaciół…

- Nie oddam go!

- Niech Ci będzie. Wracam i powtórzę to. – Oliver uśmiechnął się i wybiegł z izolatki.

- Co proszę…? – jęknął Black.

- Pamiętacie jak wam opowiadałem o wszystkim? Nie wspomniałem tylko, że Klucz i Guardian posiadają także własną Klątwę, która jest połączeniem czterech Istnień. Tak więc… Remi, jesteś Kapłanem, a Syriusz jest Faraonem… Do tej pory nie miałem pojęcia, kto to jest, ale teraz już się dowiedziałem.

- Nie kapuję… - Syri opadł na pościel. – Jakim znowu Faraonem?

- Wiesz, ja wam dam książkę, a wy sami sobie przeczytacie. – Thomas wyciągnął spod poduszki jakąś starą księgę w czerwonej oprawie ze złotymi ozdobami. – Tutaj jest wszystko opisane.

piątek, 6 października 2006

Choroba

Hmm... Chyba znalazłam sobie nowego Wena ^^. Po Brzsku chodzą Filipińczycy, którzy przypominaja jak nic Koreańczyków ^^". Jeden z nich jest taki totalnie przystojny i wysoki... Lekko skośne oczka, ciemna karnacja... Właśnie zamierzam go sobie poderwać (kij, że nie umiem ^^"). W poniedziałek mam szkołę. Jedna lekcja trwa 120 minut! TT^TT, a ja mam ich sześć i to w dodatku pod rząd Historia sztuki! Załamka! Ehh...

 

6 styczeń

Nie myślałem, że korytarze mogą być aż tak zimne jak dziś. Czułem się jakby temperatura ledwie przekraczała 0 stopni Celsjusza i nie miałem się, czemu dziwić. Nie byłem w stanie czegokolwiek przełknąć z powodu bólu gardła, z nosa niemal mi się lało i w dodatku trzęsłam się z zimna. Nigdy więcej nie będę moknął pod prysznicem i zimną wodą. Skutki były zbyt opłakane bym miał ot tak sobie w wszystkim zapomnieć.

W tej chwili Syriusz trzymał mnie za rękę i prowadził do Skrzydła Szpitalnego. Najzabawniejsze było to, że i o pochorował się od tamtej akcji ze środy. Wyglądał słodko z tym mętnym wzrokiem, który wywołała u niego gorączka.

Dzięki profesorowi Camusowi nie musieliśmy męczyć się na lekcjach. Wystarczyły jego stanowcze słowa: „Marsz mi do pani Mallery i niech się dowiem, że do niej nie dotarliście, a szczerze będę wam współczuł, kiedy się z wami policzę” abyśmy bez najmniejszych sprzeciwów poszli do Skrzydła Szpitalnego.

Nie liczyłem na jakąkolwiek ‘taryfę ulgową’ i to, że pani Mallery zostawi nas obu u siebie było pewne.

Stanęliśmy przed dużymi drzwiami gabinetu lekarskiego i izolatki. Syri odetchną głęboko i nacisnął na klamkę. Niemal natychmiast pojawiła się przy nas szczupła, niewysoka kobieta w średnim wieku. Siwe włosy spięte miała w kok osadzony dość wysoko, a jej szaro-niebieskie oczy mierzyły nas zza kwadratowych okularów.

- Nie dobrze – rzuciła przyglądając się nam i kręcąc głową. Klasnęła w ręce, a przed nią pojawił się starszy skrzat domowy, który spojrzał na mnie i Syriusza, a zaraz potem zniknął. Po zaledwie minucie był już z powrotem i wręczył kobiecie nasze piżamy.

- Proszę mi się szybko przebrać, a ja przygotuję wam łóżka – powiedziała pani Mallery i skierowała się w stronę wnętrza pokoju. Popatrzyłem za nią, kiedy przemieszczała się szybko między dwoma rzędami łóżek. Było ich, co najmniej dziesięć par, po równo ustawionych pod ścianą i oknami. Wszystkie były puste poza jednym gdzieś po środku. Idąc w ślady Syriusza podszedłem do jednego z wolnych posłań i szybko ubrałem piżamę. Zapinałem ostatni guzik koszuli, kiedy kobieta wróciła do nas.

- Położę was koło okna – zaczęła – Widzicie tego chłopca? Będziecie leżeć obok niego, a teraz kłaść mi się! – pielęgniarka weszła do małego pokoiku graniczącego z salą, w której teraz byliśmy. Niechętnie powlokłem się na wyznaczone miejsce kątem oka usiłując dostrzec osobę na posłaniu w naszym pobliżu. Niestety chłopak nakrył się pierzyną po uszy i nie byłem w stanie go rozpoznać.

Zdziwiony spojrzałem na Syriusza. Kruczowłosy przesuwał nasze łóżka bliżej siebie.

- Co Ty robisz? – zapytałem.

- Muszę Cię mieć mniej więcej metr od siebie żebym miał na Ciebie oko! – odparł i zabrał się za przestawianie szafek. Uśmiechnąłem się do siebie. Jednak ta cała choroba nie była taka zła. Mogłem być z Syriuszem przez cały czas pobytu w SS, a to bardzo mi się podobało.

- Kładź się, Remi – nakazał chłopak, a ja zasalutowałem i wskoczyłem pod kołdrę.

Niedługo później pielęgniarka przyniosła nam termometry, które włożyła nam do ust i od razu wyciągnęła.

- Gdzie wy się tak załatwiliście? Obaj po 39 stopni! Pić mi to natychmiast i przykryć się po uszy! – kobieta podała nam po flakoniku jakiegoś płynu.

- Ale to śmierdzi – jęknął Black – I jest gorzkie!

- Nie marudź! Daj dobry przykład Remusowi i wypij to. – kruczowłosy rzucił na mnie okiem.

- Jeśli tak pani stawia sprawę… - zamknął oczy i opróżnił buteleczkę – Remi, Twoja kolei. Masz wchłonąć wszyściusieńko – zastrzegł. Skrzywiłem się, ale zrobiłem jak mi kazał.

- Blee…!! Paskudztwo!

- Grzeczni chłopcy – uśmiechnęła się do nas pielęgniarka – Teraz nie wychodzić z łóżek i wygrzewać się! – zabrała od nas puste butelki i wróciła do siebie.

Leżałem chwilę patrząc się w sufit, a kiedy odwróciłem się w bok napotkałem wesołe spojrzenie Blacka.

- Co? – speszyłem się trochę.

- Nic – wyszczerzył się – Po prostu sobie na Ciebie patrzę. Jesteś cudowny, wiesz? Jak laleczka. Tylko, że jeszcze nie powstała taka, która mogłaby Ci dorównać. – zaczerwieniłem się i ukryłem policzki pod pościelą. Dziwnie się czułem słuchając jak Syriusz mówi o mnie cokolwiek, a te słowa sprawiały, że motylki latające po moim wnętrzu zaczynały szaleć i łaskotać mnie niemiłosiernie.

Usłyszałem ciche skrzypnięcie drzwi i do izolatki wszedł brązowowłosy chłopak.

- Karel? – szepnąłem sam do siebie, a Syri odwrócił się w tamta stronę. Nieznajomy na łóżku koło Syriusza zerwał się szybko do siadu.

- Thomas? – teraz to Black zapytał sam siebie.

- Spóźniłeś się pięć minut – odezwał się Thom do brata.

- Przepraszam, miałem dużo zadań… - starszy Puchon złapał go za rękę i pociągnął w dół łącząc swoje usta z wargami Karela.

- Wybaczam – wyszczerzył się Thomas – Ale zaczynałem się martwić.

- Niepotrzebnie. Cześć, chłopaki – młodszy chłopak posłał nam promienny uśmiech.

- Hej, nawet was nie zauważyłem – rzucił drugi obdarzając nas chwilowo uwagą – Co tu robicie? – Syriusz pociągnął nosem, co wystarczyło za odpowiedź.

- A Ty?

- Oficjalnie to…

- A ten znowu tutaj!

- Dzień dobry, pani – ukłonił się Karel pani Mallery.

- Codziennie tu jesteś. Aż tak tęsknisz za bratem – chłopak tylko się uśmiechnął.

- Oczywiście, że za mną tęskni! – oburzył się Thom – A pani mnie tu więzi! Przecież on nawet po nocach spać nie może, kiedy mnie nie ma w pobliżu!

- Zupełnie jak Ty, ale mogłeś uważać na schodach!

- Zepchnęli mnie! Ile razy mam pani powtarzać, że nikt się mnie nie pytał, czy chcę spaść z tych głupich schodów?! Teraz już mi przeszło, więc dlaczego mnie pani puścić nie chce?!

- Jeśli będziesz się wyrywał, znowu przywiążę Cię do łóżka! – chłopak skrzyżował ręce na piersi i zrobił obrażoną minę – Twoje rany jeszcze się nie zagoiły, dlatego musisz tu jeszcze leżeć.

- Nie prawda! Aj! – kobieta uderzyła lekko Puchona w ramię.

- O tak Dotknęłam Cię, a Ty jęczysz. Jesteś już zdrowy, Proszę, ubieraj się i wychodź! – fuknęła ironicznie.

- Niech się nim pani nie przejmuje. Zaraz to z nim załatwię – Karel uśmiechnął się ciepło, a pielęgniarka poklepała go po głowie i znowu poszła do siebie.

- Powinieneś być po mojej stronie! – naburmuszył się Thomas.

- Jestem, ale co mi po Tobie, jeśli będziesz obolały? – młodszy usiadł na łóżku brata i musnął delikatnie jego wargi, co wywołało szeroki uśmiech na ustach chłopaka, który oddał pocałunek czyniąc go bardziej namiętnym.

- Gdzie masz okulary? – zapytał Kar pocierając nosem o nos bliźniaka.

- Na szafce – młodszy sięgnął w bok i założył bratu okulary.

- Wolę, kiedy mnie widzisz – wyszczerzył się.

- Przecież mam taką samą wadę wzroku jak Ty.

- I nie zabiłeś się o prześcieradło?

- Karel! – Thomas położył chłopaka na swoich kolanach i pochylił się nad nim. – Ja się na Tobie zemszczę za te drwiny.

- Tylko na to czekam – Puchon wczesał palce w rozpuszczone włosy bliźniaka i przyciągając jego twarz do swojej znowu połączyli się w pocałunku. Syriusz odchrząknął zwracając na nas uwagę braci.

- A tak – oprzytomniał Thom – Więc oficjalną wersję już znacie, a nieoficjalna, o której będziecie wiedzieć jako jedyni to ta, że wiemy, jaka jest rola medalionu i tak dalej. Za jego pomocą otworzyliśmy przejście do ukrytych podziemi zamku. Odkryliśmy, o co chodzi z Kluczem i Guardian ‘em oraz natknęliśmy się na Aresa, który się obudził. Moje ciało odczuło na sobie jak bardzo zależy mu na władzy. To tak w skrócie. Później opowiem wam to dokładniej.

- Mam nadzieję – uśmiechnąłem się – Ale jakim cudem udało Ci się oszukać panią Mallery?

- Karel to najlepszy kłamca, jakiego znam. Mina niewiniątka, ale oszust z niego niesamowity. A właśnie! Chyba nie byłeś w bibliotece? – starszy spojrzał niepewnie na brata.

- Przecież mi zabroniłeś.

- Pamięta, że dopóki się stąd nie wyrwę masz zakaz zbliżania się do niej.

- Tak, wiem. I mam się codziennie u Ciebie meldować trzy razy.

- I…

- Jeśli coś się będzie działo mam, o tym powiedzieć Zardi.

- Zardi? – zaciekawiłem się.

- Młoda wiedźma, która zna się na czarnej i białej Magii Legend – wytłumaczył mi Thom – Ma niesamowite umiejętności, ale tylko nieliczni o tym wiedzą. Podobno jej matką jest reinkarnacja Nemesis, a ojcem Merlin. Najlepsze jest to, że ona ma jedynie jedenaście lat. – zamurowało mnie. Dziewczyna w moim wieku? Jak to w ogóle możliwe? To oznaczałoby, że chodzi teraz do pierwszej klasy, ale Nemesis i Merlin… I w dodatku cała ta historia z Aresem…

- Koniec odwiedzin! – krzyknęła pielęgniarka wychylając się ze swojego gabinetu.

- Przecież on dopiero, co przyszedł! – warknął Thomas.

- Proszę się ze mną nie kłócić!

- Wredna baba – Puchon posmutniał.

- Słyszałam to!

- O.K. Przepraszam i niech już pani nie podsłuchuje!

- Jesteś niemożliwy – Karel pokręcił głową.

- W końcu nazywam się Mares. – rzucił z dumą starszy z braci. – Kar, przyjdź do mnie w nocy.

- Że co? Niby, po co?

- Muszę się Tobą nacieszyć, bo przy tym babsztylu nie mam jak.

- Odpada. Chcę się wyspać, poza tym pozwolisz na to żebym włóczył się po ciemku po szkole? – zapytał przekornie Karel.

- Fakt! W takim razie postaram się wyżyć do jutra – dłoń Thomasa powędrowała od kolana poprzez udo do biodra bliźniaka. Spojrzeli sobie w oczy.

- Ja Ciebie też – szepnął Puchon o związanych włosach i składając delikatny pocałunek na ustach brata wyszedł z sali.

środa, 4 października 2006

Ale zakochany, głupek...

Notka krótka i nie zadowala mnie, ale i nie miałam jej za bardzo jak napisać T^T Następna powinna być lepsza ^^

 

4 styczeń

Siedziałem przy stole w Wielkiej Sali z Andrew, Peterem i Jamesem. Wszyscy jakoś nie mieliśmy ochoty na nic, a Syriusz wyszedł gdzieś z samego rana. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Panowała przyjemna atmosfera. Wszyscy śmiali się głośno i rozmawiali.

- Zapomniałem zadania z transmutacji! – wydarł się w pewnej chwili James.

- No to po nie idź – rzucił Sheva nawet nie odrywając wzroku od swojego talerza z płatkami.

- Remi, proszę idź za mnie… - Potter zrobił maślane oczy. – Proszę, proszę, proszę… W zamian przez tydzień będę ścielił za Ciebie łóżko…

- Przez tydzień? – upewniłem się.

- Tak, słowo!

- Ej, nawet ja bym Ci zadanie przyniósł za takie coś! – jęknął Pet.

- O.K. Pójdę. – wyszczerzyłem się i gdy tylko skończyłem śniadanie wybiegłem szybko z sali.

Co, jak co, ale James zawsze miał najlepiej poukładaną pościel z nas wszystkich. Może nie umiał za wiele, ale to jedno wychodziło mu idealnie. Poza tym sama myśl o tym, że nie będę musiał zajmować się ścieleniem łóżka była niezwykle kusząca.

Biegłem korytarzem, kiedy mignęła mi przed oczyma blond czupryna Lucjusza. Zatrzymałem się i zrobiłem kilka kroków w tył. Spojrzałem w głąb bocznego korytarza i stanąłem jak wryty. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to niemal białe włosy Lu, a zaraz potem dotarło do mnie, co się dzieje. Usta Malfoya stykały się z wargami Syriusza w brutalnym pocałunku. Black opierał się plecami o ścianę, zaś ciało Lu uniemożliwiało mu jakikolwiek ruch. Kruczowłosy zaciskał pięści na piersi Ślizgona i wyrywał się. Stałem jak spetryfikowany i nie miałem pojęcia, co robić. Tuż koło mnie stanął jakiś niewysoki chłopak o czarnych włosach do ramion i jasnej cerze. Jego usta rozchyliły się w geście niemego zdumienia. Wystarczyła chwila, a chłopiec uciekł szybko i byłem pewny, że płakał.

Nagle Syri spojrzał na mnie, nadal odpychając od siebie jasnowłosego. Wystraszyłem się, choć sam nie mam pojęcia, czego. Szybko odwróciłem się i pobiegłem do dormitorium. Nie płakałem, łzy nawet nie zaszkliły mi oczu, ale czułem jak boli mnie w piersi. Miałem w głowie totalną pustkę. Choć przede mną rozpościerał się jedynie pusty, ciemny korytarz to nadal widziałem jak Lu całuje chłopaka. Nie mogłem znieść myśli o tym, że Ślizgon poznał smak ust kruczowłosego. Ust, które przecież należały tylko do mnie! Wzbierała we mnie wściekłość. Jak Syri mógł do czegoś takiego dopuścić?! Dlaczego mi nie powiedział gdzie idzie?! Jak Lucjusz śmiał się do niego zbliżyć?!

Wpadłem do sypialni i zrzuciłem z siebie szatkę szkolną. Musiałem ochłonąć, pomyśleć, zapomnieć. Musiałem zrobić coś, aby się uspokoić! Odkręciłem zimną wodę pod prysznicem i usiadłem opierając się o ścianę. Podkuliłem kolana i obejmując je rękami ukryłem w nich twarz. Czułem jak lodowate krople moczą moje ubranie i włosy, słyszałem jak rozbijają się o moje ciało i wszystko wokół. One jako jedyne koiły ból serca, duszy, a nawet ciała. Cichy szum pozwałam mi odrzucić od siebie wszystkie myśli, a w tej chwili było mi to potrzebne.

Drzwi do łazienki otworzyły się, lecz nie interesowało mnie to, kto wszedł do środka.

- Remi… - Syriusz, tak to był jego głos, który w tej chwili brzmiał niepewnie. – Remusie… - milczałem i nawet nie podniosłem głowy – Przepraszam… On mnie zmusił, ja nie chciałem… Remi, błagam odezwij się… - głos chłopaka załamał się lekko. – Powiedz coś… Proszę…

- Chyba nie będziesz przeze mnie ryczał? – rzuciłem chłodno nie ruszywszy się.

- Ty możesz płakać przeze mnie, a ja nie?! – oburzył się.

- Dokładnie, tak! – fuknąłem i spojrzałem gniewnie w szare oczy Blacka. Widziałem w nich łzy, które spływały po jego policzkach.

- Prosiłem Cię żebyś nigdy nie uciekał…

- Miałem stać i patrzyć, jak Lucjusz wpycha Ci język do ust?!

- Przepraszam… - jęknął Syri i niemal się rozpłakał. Wiedziałem, że chce powstrzymać słone krople, ale nie był w stanie. Klęczał przede mną i zupełnie już przemókł od wody, którą sam odkręciłem.

- Głupek! – syknąłem i ująwszy jego twarz w dłonie przyciągnąłem ją do siebie. – Jeśli on śmiał Cię całować, to ja zmuszę Cię do tego byś zapomniał jak smakują jego usta! – pocałowałem chłopaka i mocno oplotłem ramionami za kark. Był zdziwiony, ale po chwili zaczął odwzajemniać pocałunek. Wsunąłem język między wargi Syriusza i powoli pieszcząc ich wnętrze. Nie miałem zamiaru pozwolić na to, by czuł w ustach smak Lucjusza. Black objął mnie kładąc dłonie na moich plecach i położył mnie delikatnie na zimnych kafelkach. Ściągnął moją koszulkę i nachylił się nade mną. Popatrzył mi w oczy i szepcząc „Kocham Cię” zaczął całować moją klatkę piersiową. Niemal oszalałem, czując jak zimne krople obmywają moje ciało, a gorące usta Syriusza muskają moją skórę w tych samych miejscach. Zadrżałem, gdy kruczowłosy polizał mój mostek zaczynając językiem badać moją pierś. Jęczałem cicho i wygiąłem się w łuk. Było mi tak niesamowicie dobrze. Dłonie chłopaka delikatnie dotykały moich żeber powodując przyjemne łaskotanie.

- Transmutacja! – krzyknął nagle Black wstając i zakręcając wodę.

- Niech Cię szlag! – fuknąłem i podniosłem się. Dopiero teraz zauważyłem, że jest mi potwornie zimno. Syri objął mnie i nakrył ręcznikiem. Przebraliśmy się suche rzeczy, a ja zabrałem szybko zadanie Jamesa.

Na lekcji McGonagall kazała mi usiąść w ławce z Blackiem, jako że chłopak nie do końca radził sobie z transmutacją. Cieszyłem się z tej decyzji, podobnie jak James, który w końcu mógł być w parze z Shevą.

Poczułem jak dłoń kruczowłosego wędruje na moje udo i gładzi je delikatnie. Popatrzyłem na chłopaka, ale on jedynie uśmiechał się patrząc na nauczycielkę.

- Jeszcze Ci mało? – szepnąłem do niego, gdy profesorka nie patrzyła w naszą stronę.

- Oczywiście. Po tym, co się stało rano muszę się Tobą nacieszyć. – odparł siląc się by zachować powagę.

- Głupek, a co jeśli ktoś zauważy?

- To pomyśli, że obmacuję Cię pod ławką i tyle… Aj, bolało… - szturchnąłem Syriusza łokciem. – Jakiś Ty nieczuły.

- A na co liczysz?

- Biorąc pod uwagę, że jestem zboczonym jedenastolatkiem, który jest w Tobie do szaleństwa zakochany? – zaczerwieniłem się i szybko zdjąłem dłoń kruczowłosego ze swojej nogi. Zdziwił się, ale zaraz potem roześmiał.

- Co panu tak wesoło, panie Black? – zapytała poważnie nauczycielka widząc chichotającego chłopaka.

- No, wie pani, to długa historia i nieprzeznaczona dla dzieci, więc raczej jej pani nie opowiem – wyszczerzył się.

- Co pan chce przez to powiedzieć?!

- Nich się pani rozglądnie. Przecież nie będę mówił przy nich…

- Panie, Black, czy pan się w końcu zainteresuje lekcją?

- Tak, oczywiście. Już to robię. – kobieta odetchnęła głęboko i pokręciła głową wracając do lekcji.

- Kocham Cię – szepnął do mnie Syri, a nauczycielka zauważyła, że chłopak coś mówi.

- Panie Black, panie Lupin, macie szlaban!

- Ale… - jęknąłem.

- Żadnego, ale! Może dzięki temu pana towarzysz nauczy się uważać na lekcjach!

- O, tak. Mając szlaban z Tobą na pewno się tego nauczę. – wyszczerzył się.

- Głupek!

- Ale zakochany, głupek.

wtorek, 3 października 2006

Kartka z pamiętnika II - Lucjusz

Uwaga, notka zawiera treści przeznaczone dla osób od 17 roku życia, lub po prostu dla fanatyków yaoi ^^

- Lu, coś Ty taki dziwny dzisiaj? – zapytał Rudolf, kiedy siedzieliśmy w Pokoju Wspólnym na samym środku dywanu patrząc jak Alen i Blood grają w szachy czarodziejów.

- Że co? – otrząsnąłem się wyrwany z zamyślenia.

- Co Ci jest, się pytam?

- Nic…

- Ta, jasne! Mów od razu, że nie chcesz o tym rozmawiać, a nie owijaj.

- Coś Ty znowu wymyślił, Rud?

- No wiesz, Lu… Ostatnio chodzisz tak jak duch po szkole i nawet nie mamy jak z Tobą porozmawiać. – wtrącił Alen bijąc wieżę Dennyego.

- Zdaje się wam chłopaki – wykręciłem się – Idę do siebie, bo mi już się nudzi. – wyszedłem z pokoju i opadłem na łóżko w sypialni.

„Cholera! W końcu się domyślą, co mi jest” myślałem. Może i trzymałem się z nimi od pierwszej klasy, ale niektóre sprawy wolałem przemilczeć, a ta była wyjątkowo delikatna.

Wieczorem nie miałem ochoty schodzić na posiłek i ku mojej radości nie tylko ja. W Pokoju Wspólnym przy stole siedział Severus. Już od dawna chciałem się do niego zbliżyć, a Denny mówił mi, że mały też na mnie leci. Uśmiechnąłem się sam do siebie i podszedłem cicho do niczego nie świadomego chłopca.

- Nie za dużo się uczysz? – szepnąłem mu do ucha. Usłyszałem jak jęknął i wstał szybko odwracając się do mnie przodem. Przestraszony popatrzył na mnie i nerwowo dotykał blatu, który odcinał mu drogę ucieczki.

- L… Lu… Lucjusz… - wymamrotał.

- Tak to ja – wyszczerzyłem się i odsunąłem krzesło oraz podręczniki ze stołu. Chłopak drżał lekko, a ciemne włosy opadły mu na twarz.

- Za długo siedzisz w książkach. – podjąłem na nowo i posadziłem go na stole. Lekko rozsunąłem jego nogi i zbliżyłem się stając między udami Ślizgona.

- Znam sposób na to żebyś trochę się rozerwał – uśmiechnąłem się i z rozbawieniem patrzyłem jak na jasne policzki wpływa szkarłatny rumieniec. Ująłem w dłonie przerażoną twarz Severusa i delikatnie musnąłem jego usta. Na początku zapewne chciał mnie odepchnąć nerwowo kładąc dłonie na mojej piersi, lecz po chwili, gdy wsunąłem język między jego wargi zajęczał z przyjemności.

Ktoś wszedł do Pokoju, więc niechętnie odsunąłem się od chłopca, który zeskoczył ze stołu i wybiegł z dormitorium. Obrzuciłem przybysza wściekłym spojrzeniem.

- Cholera, Rud! Prawie go miałem! – syknąłem uderzając pięściami o drewniany mebel i opierając się o niego bezradnie.

- Jeszcze się do niego dobierzesz, spokojnie – rzucił wesoło Lastrange podchodząc do mnie.

- Ale byłem tak blisko…

- Nie musisz rezygnować z rozrywki, tylko dlatego, że dzieciak zwiał… - szepnął ciemnowłosy. Poczułem jego dłoń na swojej, a drugą obejmującą mnie w pasie i wsuwającą się pod moją koszulę.

- Co Ty u licha wyprawiasz?! – wrzasnąłem.

- Przecież dobrze wiesz – odepchnąłem go i z lekkim strachem w oczach odsunąłem się.

- Nie zbliżaj się, nigdy więcej się nie zbliżaj… - wysapałem, a serce waliło mi jak oszalałe.

Szybko wybiegłem na korytarz kierowany jakimś impulsem. Wspomnienia chwil, o których chciałem zapomnieć wróciły do mnie niemal natychmiast. Sprawiały potworny ból rozrywając zarówno moją duszę, jak i ciało. Poczułem, że łzy zaczynają spływać po mojej twarzy. Przeklinałem Boga za to, że uczynił mnie człowiekiem, że dał mi coś takiego jak uczucia. Nienawidziłem go! Za wszystko, co mnie spotkało, za to, na co pozwolił! Pragnąłem by się mi ukazał, bym mógł Go zabić i patrzeć jak zdycha, tak samo jak on… W największych męczarniach! Zrobiłbym wszystko, by zyskać taką moc! Chciałem wymierzyć sprawiedliwość, WŁASNĄ sprawiedliwość!

Nagle wpadłem na kogoś, a silne ramiona oplotły mnie zatrzymując, gdy chciałem biec dalej.

- Co się stało? – usłyszałem ciche, stanowcze pytanie. Rozpoznałem ten głos od razu i do moich nozdrzy doleciał zapach jednej z najdroższych wód kolońskich, jednak wymieszany ze zmysłowym zapachem ciała. Nie odpowiadając wtuliłem się w mężczyznę bez przerwy płacząc. Nie zapytał więcej o nic. Przycisnął mnie mocno do siebie i pozwolił bym się uspokoił.

- P… Przepraszam – załkałem, mocniej tuląc się do profesora. Podniósł mnie powoli i podchodząc do pierwszych drzwi z boku pchnął je. Otworzyły się momentalnie, a zaraz potem zatrzasnęły za nami. Poczułem, że Riddle siada, sadzając mnie na swoich kolanach.

Nie chciałem się od niego odsuwać, jeszcze nie teraz.

Jego koszula była mokra od moich łez i pomięta, gdyż zaciskałem na niej pięści, ale on nie reagował. Jego gorące dłonie dotykały moich pleców przytulając mnie do jego piersi. Powoli zaczynało mi brakować łez. Wylałem wszystkie, te złości, te smutku, bólu, a szczęścia nigdy nie miałem. Moje mocno zaciśnięte powieki uchyliły się delikatnie, lecz od razu na powrót się zamknęły.

Nauczyciel pogłaskał mnie po głowie milcząc. Odsunąłem się i popatrzyłem na jego zatroskaną twarz. Otarłem nos rękawem, a mężczyzna dłonią wytarł mi mokre policzki.

- Już dobrze – szepnął i uśmiechnął się łagodnie.

- Przepraszam – rzuciłem spuszczając wzrok.

- Nie masz, za co przepraszać. Powiedz mi, co się stało?

- N… Nic – skłamałem. Gwałtownym ruchem podniósł moją brodę zmuszając bym spojrzał mu w oczy. Zakręciło mi się w głowie, a profesor przymknął powieki.

- Chciałbyś go zabić? – zapytał po chwili.

- K… Kogo? – przestraszony popatrzyłem w czarne jak bezksiężycowa noc oczy mężczyzny.

- Ojca, za to, co Ci zrobił.

- Skąd…

- Nie pytaj. Kiedyś dowiesz się wszystkiego. A teraz odpowiedz. Chcesz go zabić? – zauważyłem błysk w ciemnych tęczówkach – Chcesz by cierpiał tak jak Ty? Co ja mówię, chcesz by cierpiał o niebo bardziej?

- Tak! – odparłem pewnym głosem, a on uśmiechnął się promiennie – Może mi pan pomóc?

- Mogę dać Ci siłę, o jakiej nie śniło się nie jednemu potężnemu czarodziejowi, ale oczekuję zapłaty… - spojrzał na mnie uważnie.

- Co tylko pan zechce!

- Pragnę przysięgi, przysięgi wierności i oddania. Jeśli się zgodzisz Twoje życie będzie należeć do mnie. Staniesz się żołnierzem, który gotów jest zginąć za swego dowódcę. Twoje przeznaczenie na zawsze zwiąże się z moim.

- To niewysoka cena. – stwierdziłem, a on roześmiał się.

- Tylko Ty możesz ocenić ile warte są pragnienia Twego serca.

- Chcę zabić ojca za wszelką cenę i pragnę służyć panu… - ostatnie słowa wypowiedziałem delikatniej.

- Będziesz dla mnie mordował? Dorosłych, dzieci, bezbronnych, prawych, kogo zechcę?

- Tak!

- Więc dam Ci moc, jakiej nie otrzymasz od nikogo innego. Nauczę Cię wszystkiego. – mężczyzna mówił o sile, śmierci i zabijaniu z dziwną rozkoszą. Jego twarz przestała być delikatna i niewinna. Stała się twarzą szaleńca, który pragnie czuć smak krwi i słyszeć jęki bólu z ust swoich wrogów.

Nauczyciel był w tej chwili odzwierciedleniem wszystkich pragnień mojej duszy, człowiekiem, jakim i ja chciałem się stać. Władczym, bezdusznym, chłodnym i pewnym siebie. Wydawał się być demonem, który przybrał ludzką postać.

Uklęknąłem na fotelu, na którym siedział i szybko sięgnąłem jego ust. Mężczyzna momentalnie wczesał dłoń w moje włosy i brutalnie pogłębił pocałunek. Gdy zabrakło mi powietrza chciałem się odsunąć, lecz on jeszcze mocniej przywarł do moich warg i głębiej wsunął język w moje gardło. Dopiero, gdy zacząłem jęczeć w jego usta puścił mnie.

- Rozbierz się – szepnął, a jego oczy błyszczały pełne pożądania. Wstałem i podszedłem do łóżka.

Teraz rozejrzałem się po pomieszczeniu. Był to niewielki pokój, ciemny i bez wątpienia opuszczony. Z prawej stało łóżko, zaś naprzeciw niego biurko, za którym siedział Riddle. Nauczyciel wyłożył się w fotelu i uważnie mi się przyglądał.

Powoli zacząłem ściągać ubrania tak jak mi kazał. Od dawna czekałem na tą chwilę. Tylko ten mężczyzna był w stanie zmyć ze mnie hańbę, jaką okrył mnie ojciec.

Nagi uklęknąłem na pościeli czekając, aż do mnie podejdzie. Nie spieszył się napawając widokiem mojego ciała. Zdjął koszulę i odrzucił ją na bok. Dłonią przejechał po mojej klatce piersiowej, po czym zadrapał mnie. Syknąłem z bólu, a Riddle zaczął ssać mój tors w miejscu, z którego wypływała krew. Wygiąłem się lekko do tyłu czując jego usta na skórze. Jęczałem cicho i drżałem, gdy jego dłonie sprawnie błądziły po całym moim ciele sprawiając mi tym rozkosz.

Ostatni raz polizał ranę, którą mi zadał i nakazał bym oparł się na dłoniach. Nie sprzeciwiałem się pragnąć wszystkiego, co może mi dać. Usłyszałem dźwięk rozpinanego paska, a po chwili mężczyzna wsunął się między moje wargi przytrzymując mi głowę. Zacząłem lekko ssać jego członek, podczas gdy on wsuwał się we mnie i wysuwał. Oczy miał przymknięte, ale wiedziałem, iż uważnie obserwuje moje zachowanie. Zaczął coraz szybciej i mocniej ‘walić’ moje usta, a ja słyszałem jak oddychał szybko i głośno. Przygryzłem lekko jego męskość, co wywołało u niego jęk rozkoszy. Doszedł wprost w moich wargach. Wysunął się ze mnie i całując wypił z moich ust swoje nasienie.

Pchnął mnie lekko kładąc na łóżku, a polizawszy palce zagłębił je w moim wnętrzu. Zacząłem jęczeć, gdy rozszerzał mnie równocześnie bawiąc się moim członkiem.

- Tylko on Cię miał? – zapytał, a ja odwracając twarz przytaknąłem – Od teraz zaczniesz nowe życie, a tamte wspomnienia zginą razem z nim. – mężczyzna wyciągnął palce i przysunął do mojego ciasnego wejścia swój członek wchodząc we mnie powoli. Uśmiechnął się i pchnął z całych sił. Krzyknąłem głośno, a z oczu popłynęły mi łzy, które Riddle zlizał. Był we mnie cały. Czułem jak boleśnie pulsował pomiędzy moimi nogami.

- Jesteś pewny, że chcesz mi służyć? W tej chwili musisz podjąć ostateczną decyzję i wiedz, iż nie będzie już odwrotu.

- Chcę tego – wyjęczałem przez zaciśnięte gardło.

- Więc niech tak będzie. – profesor musnął palcami moją rękę tuż pod wewnętrzną częścią łokcia, po czym wbił w nią paznokieć. Zawyłem odczuwając potworny ból, gdy rozcinał moją skórę kreśląc na niej jakiś znak. Po chwili wszedł we mnie jeszcze głębiej i pochylając się zlizał krew, która obficie płynęła z rany. Odsunął się i przejechał językiem po wargach. Z dziką rozkoszą zaczął poruszać się w moim wnętrzu. Oblała mnie fala namiętności. Dłonią objąłem swoją męskość i pieściłem ją w rytm mocnych, pewnych pchnięć mężczyzny. Patrzyłem na jego piękną twarz przysłoniętą przez długie, ciemne włosy i błyszczącą od potu klatkę piersiową. Wiedziałem, że zaraz dojdę. Jeszcze kilka ruchów nauczyciela i osiągnąłem spełnienie krzycząc głośno. On także był bliski orgazmu, ale powstrzymywał go. Moje mięśnie spięły się, a mężczyzna nadal nie kończył naszej zabawy. Drżałem mocniej niż kiedykolwiek, a jęki zastąpiły ciche krzyki. Gdy po raz kolejny poczułem ból doszedł we mnie w ciszy z uśmiechem satysfakcji. Powoli wysunął się i zapiął spodnie. Odgarnął czarne pasma z wilgotnej twarzy i rzucił mi przelotne spojrzenie. Leżałem nie mogąc się ruszyć, a moje ciało było mokre zarówno od potu, jak i od nasienia.

- Kiedy rana się zagoi przemieni się w tatuaż. Ostrzegam, że będzie Cię to boleć. Za tydzień widzę Cię u siebie w gabinecie. Zaczniemy naukę i liczę na to, że w te wakacje pozbędziesz się ojca. Poza tym chętnie powtórzę to, do czego doszło między nami dzisiaj. – pochylił się i pocałował mnie czule.

Wyszedł z pokoju, a ja przez długi czas leżałem w bezruchu myśląc o tym, co się stało i o podjętej przeze mnie decyzji. Nie żałowałem niczego. Cały bród, jaki pozostawił na mnie ojciec, kiedy dwa lata temu mnie gwałcił teraz został zmyty. Odrodziłem się, by zapomnieć, służyć i stworzyć armię. Armię wierną mojemu Panu temu, który mnie wyzwolił.

  

niedziela, 1 października 2006

Przeprosiny

2 styczeń

Kiedy wróciłem wszyscy spali jak zabici. Tylko chrapanie Petera i mamrotanie Jamesa, który bełkotał przez sen coś o Gumach Mordoklejkach świadczyły o tym, że chłopcy żyją. Spokojnie położyłem się na miękkiej pościeli i od razu zasnąłem.

Poczułem delikatny dotyk na policzku. Otworzyłem bolące z niewyspania oczy. Nade mną stał Syriusz.

- Czas wstawać, szkoła czeka – rzucił wesoło.

- Jeszcze chwilkę… - mruknąłem i nakryłem się kołdrą.

- Nie ma chwilki. Za dziesięć minut musimy być na śniadaniu…

- Że co?!

- No, nie chciałem Cię budzić, bo tak słodko lulałeś… - westchnąłem i zerwałem się szybko na równe nogi. Jakimś cudem moje rzeczy znalazły się w kufrze Blacka, a buty pod łóżkiem Pettigrew. Nie miałem czasu na zastanawianie się, co się działo, kiedy ja spałem.

Przez cały czas chodziło za mną wspomnienie tego jak potraktowałem Ryo. Czułem się strasznie głupio, a chłopak trzymał się ode mnie z daleka. Nie wiem jak to możliwe, że Wilkołak zapanował nad moim ciałem, ale byłem wtedy tak niesamowicie bezradny. Przez chwilę wydawało mi się, że jednak jestem taki jak Greyback, ale szybko odrzuciłem tą myśl.

Postanowiłem, że przeproszę Krukona, gdy tylko nadarzy się okazja.

Po podwieczorku zostawiłem chłopaków samych i wybiegłem z Wielkiej Sali za Nakamurą. Złapałem go na jednym z pustych korytarzy.

- Ryo, zaczekaj! – wydyszałem łapiąc chłopaka za rękę i zatrzymując. Oparłem dłonie o kolana i starałem się szybko zregenerować siły.

- Chciałem Cię przeprosić za wczoraj. Nie byłem sobą i…

- Nie ma sprawy – uśmiechnął się szczerze – Każdy ma czasami gorsze dni, ale nie spodziewałem się, że jesteś taki ostry… - speszony uderzyłem go w głowę.

- Bez takich komentarzy, proszę.

- A Ty znowu mnie bijesz… - udał, że zaraz się rozpłacze.

- Nie jesteś taki, jakiego udajesz – stwierdziłem patrząc na niego przyjaźnie.

- A jaki jestem? – zapytał smutno, ale szybko ukrył emocje pod maską wesołego uśmiechu.

- No… Jesteś… Normalny – patrzyłem w jego smutne oczy, studnie bez dna pełne pustki i samotności.

- Do końca normalny raczej nie jestem.

- Każdy ma swoje zboczenia – wyszczerzyłem się.

- Dlaczego chciałeś mnie przeprosić? Przecież nawet się do końca nie znamy, że już nie wspomnę o moich głupich gadkach za każdym razem, kiedy się spotykamy?

- Nie powinienem Cię wtedy tak potraktować, nie wiem, co mnie napadło…

- Opętał Cię Demon – zaskoczony spojrzałem na chłopaka z lekkim strachem – Każdy ma w sobie Demona. – uśmiechnął się – Każdy ma innego i inaczej z nim walczy. Zawsze jest wiele powodów powstania tego Drugiego Ja, ale wszystkie wypływają z wnętrza. –milczałem słuchając, co do mnie mówi. – Sorry, zanudzam – przerwał bawiąc się włosami.

- Nie, nie to było ciekawe. Skąd Ty wiesz, aż tyle?

- Z nudy łapiesz się za różne rzeczy, a poza tym, kiedy nie masz nawet, z kim porozmawiać wolisz nie myśleć o tym jak beznadziejne jest Twoje życie. Wtedy zajmujesz się wszystkim, co jest w stanie Cię wciągnąć i nie pozwala na rozważania.

- To dlatego udajesz totalnego zbocza?

- Dobrze wiedzieć jak to wygląda – uśmiechnął się – Ale tak… To polega na tym, że okłamujesz samego siebie. Nie dopuszczasz do siebie myśli o tym jak jest naprawdę i powoli zaczynasz się zmieniać. Tyle, że to nadal jest jednym, wielkim kłamstwem. Kiedy zaczynasz zdawać sobie sprawę z tego, że jesteś zupełnie sam, czujesz jak boli Cię w piersi. Rozglądasz się i widzisz ludzi, którzy mają przyjaciół blisko siebie, którzy mają, na kim polegać. Tylko, że Ty nie masz nikogo takiego. Nie masz, z kim dzielić się radością, czy też smutkiem. Są rzeczy, których nie jesteś w stanie nosić na swoich barkach samemu. Powoli czujesz jak zaczynasz wariować, a Twój własny świat nie może pomieścić w sobie wszystkiego… Ale koniec, bo zaczynam gadać jak pesymista.

- Więc może przyłączysz się do naszej paczki, co? Mamy już niemal armię dziwaków, więc przyda nam się ktoś taki jak Ty – roześmiałem się.

- Co?

- No, mam zamiar się z Tobą zaprzyjaźnić inaczej mówiąc… Tylko sobie nie pozwalaj na zbyt wiele – wysyczałem odsuwając od siebie Krukona, który chciał się do mnie przytulić.

- Ale to tylko niewinny uścisk…

- Tylko mi wolno to robić – fuknął Syriusz stając za Ryo i odciągając go ode mnie.

- Co Ty tutaj robisz? – zdziwiłem się widząc chłopaka.

- Martwiłem się? – zaśmiał się niepewnie Syri.

- Śledziłeś mnie!

- Nie, ja bym tego tak nie nazwał… Jak już to robiłem za Twoją ukrytą obstawę.

- Do ubikacji też z nim chodzisz? – zakpił Nakamura i uciekł, kiedy Black chciał go uderzyć.

- Syriuszu, a gdzieś Ty chłopaków zgubił?

- Powiedziałem im, że idę do biblioteki…

- I oni w to uwierzyli?!

- No, sam się dziwię, ale tak – wyszczerzył się. Zrezygnowany pokręciłem głową.

- O.K. Wracamy do siebie, bo jeśli Ty i James nie nauczycie się na jutro na pytanie z transmutacji to McGonagall was wyzabija. Po tej dzisiejszej akcji z odgryzieniem kogutowi głowy macie przekichane.

- O nie, nie moja wina! Mówiłem przecież, że nie potrafię zamienić garnka w ślimaka. Wyszła mi łasica, a Potterowi kurczak… Hihi… Ale i tak ja byłem górą.

- O tak. – westchnąłem i pożegnawszy się z Ryo wróciliśmy do siebie.

Około 20.00 J. jak zwykle uznał, że ma ochotę na coś słodkiego. Rzucaliśmy monetą i na szczęście padło na Andrew. Nie chciało się ruszać z miejsca, więc ulżyło mi, że tym razem to nie ja będę się zakradał do kuchni.

James leżał na dywanie i jęczał, że umiera z niedoboru cukru w organizmie, a Syriusz wraz z Peterem stali nad nim wachlując go pergaminami żeby nie umarł za wcześnie. Z rozbawieniem patrzyłem na ich głupią zabawę, ale po 30 minutach zacząłem się niepokoić.

- No, nareszcie jesteś! – rzucił Potter i podbiegając do Shevy wyrwał mu z ręki kilka rogalików z dżemem.

- Co tak długo? – teraz to Pet powlekł się do jasnowłosego.

- A co Ty się tak uśmiechasz? – Syri zabrał od chłopaka podwójną porcję i przyniósł mi moją część.

- Długo, bo się zagadałem, a co do uśmiechu to przecież ja zawsze się uśmiecham – wybrnął z sytuacji szaman.

- Able nie tlak! Masz banana na twarzy, jak nigdy dotąd! – przełknął to, co miał w ustach kruczowłosy.

- Wydaje się wam – Sheva zaczerwienił się lekko. To nie było normalne i wszyscy o tym wiedzieliśmy. Chłopak przez cały czas odpływał gdzieś myślami, a w oczach błyszczały mu dziwne iskierki.

- Mów, co jest grane! – zaczął James sadzając Andrew na stołku i świecąc mu w twarz różdżką.

- I oby to była prawda – dołączył się Black.

- Nie przesadzajcie – chłopak chciał wstać, ale dłoń Syriusza na piersi uniemożliwiła mu to. – No, już dobra. Zakochałem się, pasuje?

- Znowu?! – jęknął J. – I pewnie nie we mnie?

- Oczywiście, że nie w Tobie! – fuknął szaman – Za głupka mnie masz, czy co? – okularnik odszedł od chłopaka obrażony. – I co miało znaczyć ‘znowu’?!

- O ile się nie mylę to podkochujesz się w połowie szkoły!

- Nie połowie! Ale to były tylko moje odchyły psychiczne, a teraz to się naprawdę zadłużyłem…

- W takim razie, w kim? – nadal męczył Syri.

- Nie powiem – wyszczerzył się przesłuchiwany, na co doskoczył do niego Peter.

- Ja musiałem wam powiedzieć! Gadaj i to już!

- Remi, weź ich ode mnie – jasnowłosy spojrzał na mnie błagalnie.

- No, chłopaki. Jeśli nie chce, to niech nie mówi, chociaż sam się zastanawiam, kto to może być – uśmiechnąłem się.

- Może kiedyś wam powiem… Albo i nie… Pożyjemy, zobaczymy…