środa, 29 listopada 2006

Kartka z pamiętnika VI - Marcel Camus

Byłem zmęczony i jedną z rzeczy, o których marzyłem było łóżko. Trzy dni walki to nawet jak dla mnie zbyt wiele i ta cholerna rana na twarzy. Nadal nie wiem, jakim cudem moja czaszka pozostała w jednym kawałku, a mi nic się nie stało.

Pewnym, szybkim ruchem otworzyłem drzwi do zamku i wszedłem do środka.

- Marcel! – krzyk Fillipa rozpoznałem od razu i choć na początku byłem zdziwiony uśmiechnąłem się patrząc jak do mnie podbiega. Jego źrenice rozszerzyły się, gdy dostrzegł szramę na mojej twarzy.

- C... Co się stało? - wyjąkał. Oddałbym wiele by oszczędzić mu tego widoku, ale niby jak miałbym to zrobić?

- Wypadek przy pracy – rzuciłem beztrosko, a ciemne oczka chłopca zaszkliły łzy, które powoli zaczęły spływać po jego twarzyczce. Zacisnął dłonie w pięści i położył na mojej piersi. Chciałem go objąć, ale on rozpłakał się jeszcze bardziej i wyżywając się na moim ciele wyładowywał swoje emocje. Był rozkoszny...

- Dlaczego, dlaczego się zgodziłeś tam jechać?! Miałeś wrócić wczoraj! Co oni sobie myślą?! Nie jesteś ich zabawką! Marcel, dlaczego pozwalasz by Tobą manipulowali?! Dlaczego mi to robisz... – chłopiec przestał uderzać pięściami w mój tors. Objąłem go, a on wtulił się we mnie. Położyłem głowę na jego włosach i zamknąłem oczy. Czułem jak Fillip drżał, a słone krople wnikały w moje ubranie.

- Czekałeś na mnie? – zapytałem szeptem uśmiechając się lekko – Czekałeś całą noc? – chłopiec znów zaczął głośno łkać – Fillipie... – jeszcze mocniej przytuliłem go do siebie.

- Dlaczego? – zapytał stłumionym przez łzy głosem.

- Musiałem, kochanie. Po prostu musiałem.

- Ale nigdy więcej już niegdzie nie odchodź! Nie chcę żebyś mnie zostawiał samego!

- Później o tym porozmawiamy, a teraz musisz odpocząć. Wyglądasz jak śmierć. Jadłeś coś? – Ślizgon ukrył buźkę chowając ją w mojej klatce piersiowej. – No pięknie, a ja się zastanawiam coś ty mi tak zmarniał prze te kilka dni. – roześmiałem się i wziąłem go na ręce. Chłopiec oplótł mnie ramionami i przestał płakać.

Zaniosłem go do siebie i położyłem na łóżku.

- Śpij, misiaku – szepnąłem i pocałowałem Fillipa w czoło.

- A ty? – jęknął.

- Przebiorę się tylko – uśmiechnąłem się i szybko ściągnąłem brudne, zakrwawione ubranie zakładając czyste. Położyłem się koło chłopca i przytuliłem go, a on wtulił twarz w moją pierś. Oddech Ślizgona od razu się wyrównał i kiedy miałem już pewność, że zasnął ja również zamknąłem oczy. Tęskniłem za tym malcem i choć były to tylko trzy dni to wydawały mi się być wiecznością.

Chciałem zignorować natręta, który siedział w pokoju już od 10 minut, ale nie byłem w stanie. Delikatnie ułożyłem Fillipa na pościeli i podniosłem się patrząc na siedzącego w fotelu mężczyznę.

- Cholera, Fabien, nie mogłeś przyjść później? – szepnąłem, a on uniósł do góry brwi.

- Pewnie miałem czekać, aż mnie psy Ministerstwa dopadną – rzucił lekko oburzony i odgarnął brązowe włosy do tyłu.

- Co się dzieje? – zapytał zaspany chłopiec przecierając oczy – Kto to jest? – spojrzałem wściekle na Fabiena.

- Później ci powiem, śpij dalej.

- Już nie chcę. Kto to? – Fillip zainteresował się przybyszem. Westchnąłem głośno.

- Nieoficjalnie jestem jego kuzynem – zaczął Fabien – A oficjalnie... – mężczyzna rzucił w moją stronę Proroka. Przeglądnąłem szybko pierwszy artykuł, a chłopak przytulił się do mnie i zajrzał do gazety.

- Fabien Trezeguet? – wyszeptał.

- Dokładnie – przyznał mężczyzna – Marcel, miałeś rację. Ten mały jest słodki.

- Nie pozwalaj sobie, Fab!

- Jaki zazdrosny – roześmiał się mężczyzna – Zapomniałem ci podziękować za schronienie. Gdyby nie ty pewnie wsadziliby mnie do Azkabanu, albo jeszcze większej dziury.

- M... Marcel... – jęknął Fillip – Ja nic nie rozumiem.

- No dalej, Marcel. Wytłumacz chłopcu, co się dzieje i pokaż mu plecy. – spojrzałem w przestraszone oczka chłopca. Nie wiedziałem jak zacząć, ani jak skończyć. Wczesałem dłoń we włosy i zamykając oczy westchnąłem.

- Wiesz, że należę do Upadłego Rodu... We Francji byłem zmuszony udawać zwolennika Ministerstwa, ale...

- Malutki, widzisz pierwszą liczbę w artykule? – przerwał mi Fabien – Dwóch mugoli i dziewiętnastu czarodziejów możesz wpisać na jego konto.

- Czy... Czy to prawda? – zapytał Fillip patrząc na mnie uważnie.

- Dokładnie to dziewiętnastu i pół, bo dobiłem jednego gościa, który chciał zabić, kogoś z naszych – rzuciłem i siadając na rogu łóżka schowałem twarz w dłoniach.

- To znaczy, że...

- Że jestem mordercą, zdrajcą i nie mam zamiaru wyrzec się przynależności do Rodu – wszedłem chłopcu w słowo. – Fabien, pamiętaj o umowie. Jeśli coś pójdzie nie tak, zabierasz małego ze sobą i masz się nim zaopiekować – spojrzałem na Trezeguet, który uśmiechnął się do mnie.

- Nie ma sprawy.

- Ale ja nigdzie nie idę! – Ślizgon skrzyżował ręce na piersi i obrażony odwrócił twarz w bok. – Zostanę tam gdzie Marcel! Nawet siłą mnie nie zmusicie do tego żebym z kimkolwiek gdzieś poszedł!

- Fillipie, nie utrudniaj mi wszystkiego... – jęknąłem i błagalnie popatrzyłem na niego.

- Nie, nie, nie! Choćby nie wiem, co, to zostanę z tobą! – chłopiec szybko odwrócił się i sięgnął moich ust. Machnąłem ręką do Fabiena dając mu do zrozumienia żeby odszedł i odwzajemniłem pocałunek Fillipa. Moje wargi bawiły się jego słodkimi ustami, a język pieścił wnętrze chłopca. Położyłem się, a on usiadł na moich biodrach.

- Pokaż plecy – rozkazał – I to już! – zrezygnowany odwróciłem się na brzuch unosząc do góry podkoszulek. – Czy to boli? – zapytał widząc czarne znamię na moich łopatkach sięgające pasa, a teraz jarzące się ciemną czerwienią.

- Nie - odparłem, ale drgnąłem z bólu, gdy chłopiec delikatnie pocałował tatuaż.

- Kłamczuch – fuknął – Odnowiłeś przysięgę Christophera!

- Nie zaprzeczę, ale on składał ją Saraphielowi, a ja składam ją tobie, Aniele – znowu przekręciłem się pod siedzącym na mnie chłopcem. – Fillipie, kocham cię i zawsze będę walczył o Raj dla ciebie. – popatrzyłem w jego błyszczące oczęta – Co powiesz na to abyśmy miel dziecko? – uśmiechnąłem się do niego.

- C... Co? – jęknął zszokowany. Uniosłem dłoń gładząc jego policzek.

- Michael został przysłany, by pomóc nam w walce i cóż... Wygadał się biedak.

- Czyli będziemy mieć...?

- Tak, kochanie. Nie powiedział, kiedy ani jakim cudem, ale zostaniesz tatusiem – przyciągnąłem jego buźkę bliżej i musnąłem miękkie wargi.

- A co z Fabienem? – zapytał.

- Zostanie tutaj dopóki się wszystko nie uspokoi, a później jakoś się go pozbędę.

- Co rozumiesz poprzez „jakoś się do pozbędę”? – syknął Trezeguet wystawiając głowę przez drzwi koło okna.

- Cieszę się, że podsłuchujesz – roześmiałem się.

- Samo mi do uszu wpada – wyszczerzył się mężczyzna – No, ale gadaj mi tu zaraz!

- Przecież nie będziesz mieszkał ze mną i Fillipem. Trzeba będzie ci coś znaleźć, oczywiście, jeśli się Ministerstwo nie domyśli, co jest grane.

- Oni są wszędzie tak samo durni. Cholera, Marcel! Myślałem, że przesadzasz, kiedy pisałeś do mnie o tym małym, ale on naprawdę jest cudowny! – roześmiał się mężczyzna i odskoczył, kiedy w jego stronę poleciała poduszka.

- Widzisz tylko na jedno oko, więc lepiej o nie zadbaj! – fuknąłem.

- Przecież byś mi krzywdy nie zrobiłłłłłł... – Fabien przeciągnął ostatnią literę widząc jak wymownie unoszę brew.

- Fillipie, posiedź chwileczkę w łazience z tym typem, a ja załatwię ci coś do jedzenia – poprosiłem, a chłopiec pocałował mnie w policzek i dołączył do mojego kuzyna.

Pstryknąłem w palce i wtedy też pojawił się przede mną Skrzat Domowy.

- Przynieś mi obiad, proszę. I jeśli możesz to jeszcze dwie inne porcje – stworzenie zdziwione kiwnęło głową i po chwili na stoliku przy ścianie pojawił się posiłek. Otworzyłem drzwi łazienki i zaprosiłem do pokoju chłopca oraz mężczyznę. Obaj niemal rzucili się na jedzenie.

Po posiłku znowu położyłem się spać wtulony w ciepłe ciało Fillipa.

- A ja? – jęknął Trezeguet.

- Śpisz na ziemi – rzuciłem w niego kocem.

- Ja tu gościem jestem...

- Jeśli ci coś nie pasuje to się poskarż dementorom. – uśmiechnąłem się szelmowsko, a Fabien zły odwrócił się do mnie plecami.

- Kocham cię, Marcel – szepnął chłopiec zaspanym głosikiem i od razu usnął. Pocałowałem go delikatnie w czoło i uśmiechnąłem się. Nie myślałem, że z takim spokojem przyjmie informację o tym ile osób zabiłem. Nawet moja zdrada w stosunku do Ministerstwa nie wywarła na nim większego wrażenia.

- On naprawdę cię kocha – szepnął Fabien powoli zasypiając. – Mógłby zostać jednym z nas...

- Ale nie zostanie. To zbyt niebezpieczne.

- A wasze dziecko?

- Moja rodzina będzie żyła normalnie, a nie w ciągłym strachu przed ludźmi ministra.

- A co jeśli cię znajdą?

- To stracą życie jak tamci, których zabiłem przez te kilka dni.

- Ty naprawdę chcesz zapewnić Fillipowi życie w raju.

- Oczywiście. Znalazłem swoją Wieczność, to on nią jest, ale teraz zamknij się już. Jeśli znowu mi go obudzisz to cię przetrącę. – mężczyzna nic nie odpowiedział. Popatrzyłem na spokojną buźkę malca i przytulając go mocniej do siebie sam zamknąłem oczy.

- Nigdy mnie nie zostawiaj – zamruczał Fillip budząc się na chwilę.

- Spokojnie, kochanie. Nigdy więcej. – uśmiechnąłem się i zasnąłem.

niedziela, 26 listopada 2006

Wygrany zakład

11 luty

- Syri, wstawaj! Spóźnisz się na śniadanie! – krzyczałem szturchając chłopaka w ramię by w końcu otworzył oczy. Może i była sobota, ale nikt na pewno nie będzie czekał, aż Black łaskawie się podniesie. – Rusz się wreszcie!

- Nie chce mi się... – wymruczał kruczowłosy i odwrócił się do mnie plecami. Odetchnąłem głęboko. Pochyliłem się nad chłopakiem i wyszeptałem mu cicho do ucha:

- Syriuszu, jeśli będziesz grzecznym chłopcem to zastanowię się nad jakąś nagrodą – musnąłem ustami płatek jego ucha, a chłopak szybko odwrócił głowę sprawiając, że moje wargi złączyły się z jego.

- Za późno, już sam sobie ją wziąłem – wyszczerzył się i po raz kolejny otulił się szczelnie pościelą.

- Głupek! – syknąłem – Nie, to nie! Idę sam! – wściekły wyszedłem z sypiali i dołączyłem do reszty chłopaków, którzy siedzieli w Wielkiej Sali.

- I co? – zapytał Peter widząc moją niewyraźną minę.

- I żabsko! – bąknąłem opadając ciężko na jedno z krzeseł obok Andrew. – Owinął się w kokon i nie ma zamiaru wyłazić! Gdzieś ty go wczoraj wyciągnął J.?!

- Chciałem żeby poćwiczył ze mną przed kolejnymi wyborami do drużyny quidditcha. Tylko tyle. – wzruszył ramionami okularnik.

- A temu, co? – kiwnąłem głową w stronę Shevy, który siedział opierając głowę o dłonie z łokciami na stole.

- A jak myślisz? Znowu sobie belfra upatrzył! – głos Jamesa zadrżał w lekkiej złości.

- Że co? – spojrzałem po innych stołach. Wszystkie dziewczyny w podobnych pozycjach, co Szaman wpatrywały się w któregoś z nauczycieli.

- Czwarty od prawej – rzucił Potter dzióbiąc widelcem w dżemie na kanapce.

- W... Widzę... – wyjąkałem. Pomiędzy wianuszkiem nauczycielek siedział wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Biała koszula lekko zlewała się z kolorem jego śnieżnych, długich włosów. Spore pasma spływały po bokach poważnej, ostrej twarzy eksponując tym samym jasną skórę i wąskie oczy, których bladoniebieski kolor przypominał na wpół przezroczysty lód. Idealne, szerokie usta niemal się nie otwierały, gdy przemawiał. Jedynie leciutko drgały jak gdyby poruszane wyłącznie przez wydychane powietrze.

Przez chwilę wydawało mi się, że uważny, skupiony wzrok mężczyzny spoczął na stole Slytherinu w chwili, gdy język nauczyciela zwilżył nieznacznie wargi. O ile to trwało jedynie kilka sekund, to czerwone serduszka latające wokół głowy profesor McGonagall i Sprout były jak najbardziej realne. Po drugiej stronie stołu siedzieli Camus, Namida i Riddle śmiejąc się cicho i obserwując głupkowato wyglądającą scenę z zafascynowanymi nowym nauczycielem kobietami.

- Remi, ślina ci ścieka do mleka... – głos Andrew wyrwał mnie z transu. Niemal podskoczyłem na krześle dotykając dłonią twarzy.

- Baaaardzo śmieszne! – fuknąłem widząc jak chłopcy zlewają się ze śmiechu. Zawiedzione jęki zwróciły naszą uwagę akurat w chwili, gdy Marcel wyprowadzał z Sali białowłosego.

- No i koniec przedstawienia – odetchnął z wyraźną ulgą J. świdrując wzrokiem stół Ravencalwu.

- Remus Lupin! Syriusz Black kazał ci to przekazać! – podbiegła do mnie jakaś Gryfonka o długich, kasztanowych włosach spiętych w dwa kucyki, podając mi małą karteczkę.

- D... Dzięki... – jęknąłem nie wiedząc, o co chodzi, ale ona była już w połowie drogi do drzwi. – Co on znowu wymyślił... – myślałem głośno i otworzyłem liścik. „Mam małą prośbę, bądź tak miły i przyjdź na schody zaraz przy wyjściu z Wielkiej Sali” przeczytałem cicho. – Co za młotek! – westchnąłem – Zaraz wracam! – rzuciłem do towarzyszy i wybiegłem z pomieszczenia. Jeśli tak miałby wyglądać wszystkie moje lata nauki w Hogwarcie to ja się poddaję. Black miał czasami zbyt wiele pomysłów, a już na pewno walniętych.

- Co ty na to, Remi? – usłyszałem jego głos, gdy tylko przekroczyłem próg. Spojrzałem w górę schodów. Szczęka dosłownie uderzyła mi o podłogę, kiedy zobaczyłem Syriusza.

- Matko, ratuj! – krzyknąłem. Chłopak miał na sobie jasno czerwoną suknię z gorsetem. Połowę twarzy przysłaniał sobie wachlarzem, dzięki czemu rozpoznanie go graniczyło z cudem. Makijaż, jaki miał zakrył szlachetne, męskie rysy pozostawiając po sobie jedynie wrażenie wrodzonego piękna. Dłuższe, czarne włosy zdobiły wplecione w nie małe kokardki, które elegancko spinały ciemne pasemka. – Co to u licha jest?!

- Przecież muszę pobić Jamesa z tym całym pocałunkiem na schodach, nie? – wyszczerzył się do mnie Black łapiąc się poręczy. – A teraz jak stąd zleźć?! – Gryfon podwinął sukienkę i zaczął niezdarnie, koślawo i typowo męsko schodzić ze schodów.

- Boże! Litości! Błagam! – wrzasnąłem i położyłem się na ziemi śmiejąc w niebogłosy. Widziałem wiele, ale takiej sceny jeszcze w życiu. Sposób, w jaki kruczowłosy radził sobie przemierzając stopnie niczym jakieś kaniony był dobijający. Gdybym tego nie widział chyba nigdy bym nie uwierzył, że ktoś może robić to z taką ‘gracją’ kilkutonowego słonia na grzbiecie kurczaka.

- O.K. Żyję, jestem na dole... To teraz tylko zagiąć Pottera – zaśmiał się złowieszczo i prostując się wszedł do Wielkiej Sali. Oczy wyszły mi niemal na wierzch. Chłopak może nie radził sobie ze schodami, ale na płaskiej powierzchni radził sobie idealnie. Wzrok całej Sali przeniósł się na niego. Po minach niektórych chłopaków poznałem, że złapali się w pułapkę Syriusza. Black podszedł do okularnika i mrugając zalotnie rzęsami ujął jego podbródek szepcząc coś cicho. Na twarzy Jamesa pojawił się olbrzymi rumieniec, a oczy rozbłysły mu momentalnie. Syri zaczął jeździć palcem po klatce piersiowej czarnowłosego, co znowu wywołało u mnie napad śmiechu.

- Black! Miało być pięć minut! – zobaczyłem jak Lily zbiega na dół wydzierając się. – O, cześć, Remi... – uśmiechnęła się łagodnie. – Będziesz tak miły i powiesz swojemu walniętemu koledze, że czas pożyczania minął?

- Y... Ja... Jasne... – wybąkałem. Teraz już wiedziałem, kto tak idealnie ustylizował Syriusza. Wszedłem głębiej do pomieszczenia i biorąc głęboki oddech krzyknąłem:

- Syriuszu, Lily chce swoją sukienkę z powrotem! – cała sala niemal podskoczyła, a zaskoczeni chłopcy z niedowierzaniem wpatrywali się w nieznajomą w czerwieni. Jednak najzabawniejszą minę miał bez wątpienia James. Momentalnie odsunął się od flirtującego z nim chłopaka. Kruczowłosy odsłonił twarz i roześmiał się na tyle głośno, że nawet ja słyszałem go stojąc przy drzwiach.

- Wygrałem, Potter! Pobiłem twój wyczyn na schodach, a w dodatku omal cię nie poderwałem! – Po niecałej minucie J. odzyskał zdolność mowy.

- Black, Debilu! To nie było śmieszne!

- Było! – rechotał zgięty z pół.

- Black! Masz mi dopłacić za wypożyczenie ci rzeczy! – Lily już nie wytrzymała i wparowała do Sali. Syriusz zrobił się w pewnym momencie nieco niższy i lekko spanikował.

- Upss...! – dało się słyszeć, a zaraz potem chłopak zdjął na szybkiego buty i podwijając suknię rzucił się do ucieczki pomiędzy stołami.

- Moje obcasy! Jesteś trupem, Black! Zabiję! – Evans niczym wystrzelona z procy ruszyła w pogoń za Syrim. Kilka dziewczyn chciało zajść mu drogę, ale umiejętnie je wyminął wskazując na stół i ewakuując się w stronę wyjścia z pomieszczenia. Przebiegł koło mnie tak szybko, że słyszałem jedynie jak powtarza sam do siebie: „Chodu, chodu, chodu...”. Zaraz za nim wybiegła ruda mrucząc coś typu: „Zabiję, rozpruję, otruję...”.

Kiedy początkowe zdziwienie zniknęło cała Sala wybuchnęła śmiechem. Nawet nauczyciele nie byli w stanie się powstrzymać. Dyrektor leżał z twarzą na stole i ku mojemu zaskoczeniu sama McGonagall śmiała się głośno i serdecznie. Może wcale nie była taka zła, jaka się zawsze wydawała, ale nie zmieniało to faktu, że była jedną z najostrzejszych profesorek w szkole. Zastanawiałem się tylko czy Syriusz wróci w jednym kawałku, czy też dostanie mu się od dziewczyny tak, iż jedynym ratunkiem będzie skrzydło szpitalne. Mimo wszystko szarooki miał świetny pomysł, a dopinane ciemne pasma włosów sprawdziły się rewelacyjnie.

 

  

piątek, 24 listopada 2006

Zardi

4 luty

Szybko wyszedłem z sypialni mając nadzieję, że Syriusz przestanie usilnie wypytywać mnie o dzisiejszą noc. Zbiegłem po schodach do Pokoju Wspólnego zastanawiając się, co powinienem zrobić. Poczułem jak palce chłopaka zaciskają się lekko na mojej dłoni powstrzymując przed dalszym oddalaniem się. Musiałem coś wymyślić, nie mogłem powiedzieć prawdy. Jeszcze nie teraz.

- Zaczekaj! – rzucił chłodno Black odwracając mnie w swoją stronę. – Powiedziałem, że nie będę cię o nic pytał do póki będziesz bezpieczny i nic ci nie będzie. W tej chwili umowa jest nie ważna, bo masz na ciele sińce i w dodatku jesteś zadrapany w kilkunastu miejscach! Masz mi powiedzieć, co się stało!

- Nic nie będę mówił! Przecież nic mi nie jest! Miałem mały wypadek i tyle! Czego ty ode mnie jeszcze chcesz?! – fuknąłem wyszarpując rękę z ciepłego uścisku. – Przecież to nie ty jesteś lekko poraniony tylko ja, więc co ci do tego?!

- Głupek! – syknął kruczowłosy i objął mnie przytulając mocno tak, iż nie mogłem się uwolnić z ciepłego więzienia jego ramion. – Czy ty myślisz, że moje zdrowie jest ważniejsze niż twoje? – szepnął samemu wtulając się we mnie – Jakiś ty głupiutki, Remi... Przecież ja bym umarł gdyby coś ci się stało... A teraz bądź dobrym chłopczykiem i powiedz mi, co robiłeś w nocy i co się stało...

- Nie! – odepchnąłem go od siebie i z wyrzutem popatrzyłem mu w oczy. – To nie jest ważne!

- Syri, daj mu już spokój. Jeśli nie chce powiedzieć to zabij go, a i tak nic się nie dowiesz... – westchnął James dołączając do nas wraz z resztą chłopaków.

- Nie ma mowy! Dowiem się, o co chodzi! – Black popatrzył na mnie zawziętym spojrzeniem i przygryzł lekko dolną wargę. – Dlaczego mi nie powiesz? – zaczął po chwili spokojniej.

- Bo nie chcę... – jęknąłem spuszczając wzrok.

- Dlaczego?! – naciskał.

- Bo to... To jest... Tajemnica! – wytknąłem mu język, a on zdenerwowany odrzucił z twarzy opadające mu na czoło włosy.

- Remusie, pytam po raz ostatni! Co się działo w nocy i skąd masz te rany?! – szare oczy chłopaka lśniły chłodno niczym zimowe zachmurzone niebo.

- O! Witaj, Remi! – usłyszałem jakiś dziewczęcy głos, który kojarzyłem, jednak, którego nie byłem w stanie przypisać żadnej ze znanych mi dość dobrze koleżanek. – Ja chciałam cię jeszcze raz przeprosić za wczoraj. Nie wiedziałam, że te książki mogą spaść. – spojrzałem na niewysoką dziewczynę o krótkich, brązowych włosach i wesołych niebieskich oczach. Dopiero teraz zrozumiałem, kim właściwie była. Musiałem przyznać, że jak do tej pory nie utrzymywałem zbyt bliskich kontaktów z płcią przeciwną, a nieznajoma była jedną z pierwszorocznych Gryfonek, które powinienem kojarzyć, jako że chodziła ze mną do tej samej klasy.

- N... Nic się nie stało... – wyjąkałem nie do końca wiedząc, o co chodzi.

- No, ale... Przecież teraz jesteś pokaleczony... – dziewczyna spuściła wzrok – To przecież przeze mnie... Gdybym nie zaczęła na siłę wyszarpywać tej książki... I chciałam ci jeszcze podziękować za to, że wytłumaczyłeś mi tą głupią Transmutację. – uśmiechnęła się ciepło – Wyspałeś się, choć trochę? Przez mój mały móżdżek musiałeś niemal całą noc siedzieć ze mną w bibliotece nad tym wszystkim.

- Nie, nic się nie stało. – dopiero teraz zauważyłem, że Gryfonka pomaga mi wyjść z opresji. Odwzajemniłem uśmiech i postanowiłem grać podobnie jak ona. – Jeśli będziesz jeszcze kiedyś miała z czymś problem to wystarczy słowo.

- Dzięki ci, Remi – powiedziała entuzjastycznie przenosząc wzrok ze mnie na moich zdziwionych towarzyszy. – A tym, co?

- K... Kto to? – wybąkał Syri nie kojarząc ani trochę dziewczyny.

- To jest... – zacząłem niepewnie, ale i w tym przypadku krótkowłosa przyszła mi z pomocą.

- Jestem Cornelia, Cornelia Caroline. Chodzę z wami do klasy – wyszczerzyła się do nich i wyciągnęła rękę w ich kierunku. Po kilku sekundach chłopcy odzyskali skrawki świadomości i uścisnęli dłoń dziewczyny. – Ale ja wam tak bezceremonialnie przerwałam – zaśmiała się skrępowana i podrapała się teatralnie po głowie. – He, he... Wybaczcie... Czasami trochę nierozgarnięta jestem... – Gryfonka kłamała idealnie i mogłem być pewny, że jest w tym mistrzynią. Gdybym nie wiedział, co się ze mną działo tak naprawdę pewnie uwierzyłbym w każde jej słowo. – Jeszcze raz ci dziękuję, Remi i jeszcze raz przepraszam za ten wypadek... – ożywiła się i rzuciła mi się na szyję przytulając mocno i całując w policzek. Twarz spłonęła mi rumieńcem, a oczy otworzyły się szeroko. Dopiero, gdy pierwszy szok minął moje zmysły przeanalizowały jej zapach.

- Syriuszu, to jest ta osoba, która widziała nas kiedyś na korytarzu... Wiesz, o co mi chodzi... – uśmiechnąłem się do Blacka, który nie wiedział, co ma robić. Spojrzałem na lekko zdziwioną dziewczynę, która po chwili uśmiechnęła się jak gdyby wiedząc o mnie wszystko.

- To był przypadek... – zarumieniła się i chyba po raz pierwszy widziałem u niej nie udawaną reakcję.

- A i jeszcze jedno – zacząłem się cicho śmiać. – Po co chodzisz za Kenjiro? – czerwień na jej twarzy pogłębiła się.

- Za dużo wiesz... – uśmiechnęła się – Szczerze mówiąc to... Fajny jest! – wystrzeliła – Poza tym samuraj... W dzisiejszych czasach to wymarły gatunek.

- Zardi, pospiesz się! – dziewczyna o kasztanowych włosach podparła się rękami pod boki patrząc na Gryfonkę przed nami.

- Aha, obowiązki wzywają – rzuciła wesoło Cornelia – Tak to jest, kiedy się ma kuzyneczkę pod ręką... Zaczekaj chwileczkę! Nigdzie się nam przecież nie spieszy, Agnes!

- Przypominam ci, że Kenjiro zaraz będzie schodził na śniadanie!

- Wygrałaś! – wrzasnęła Gryfonka i machając nam wybiegła momentalnie w Pokoju Wspólnego. Stałem teraz wmurowany w podłogę podobnie jak moim koledzy. Nie spodziewałem się, że tak właśnie może wyglądać wiedźma, o której mówili mi kiedyś bliźniacy. Przypominała mi raczej zwyczajną lekko walniętą nastolatkę, która ugania się za przystojnym nauczycielem, wydurnia i wiecznie uśmiecha. Jednak sztukę aktorską opanowała do perfekcji.

- O... O.K. Nie ważne... – zaczął Syriusz po dłuższym czasie – Nie pytam, co to miało być to kiss w policzek... Albo wolę nie wiedzieć... A teraz... Czemuś ty mi nie powiedział, że pomagałeś jakiejś dziewczynie w lekcjach, co?!

- Bo byś się wściekał i pytał, czy wolę przebywać z jakąś tam koleżanką zamiast z tobą? – odparłem pytaniem.

- Wcale nie! No, dobra... Może troszkę... Tylko, że... Czy ona powiedziała, że to jej wina te twoje rany?! – Black otrząsnął się energicznie.

- A no, powiedziała... – wyjąkał James.

- To znaczy, że muszę ją zabić! Remuska mi skrzywdziła! – uderzyłem się dłonią w czoło.

- To był przypadek! – syknąłem – Gdybym nie podłaził pod półki, kiedy ona szarpała się z książką teraz byłbym prawdopodobnie cały.

- A skąd ty ją znasz, Remi? – do Andrew jeszcze nic nie dotarło.

- Ona chodzi z nami do klasy... Jest naszą koleżanką z roku... Siedzi po drugiej stronie sali lekcyjnej... Z kuzynką... – zacząłem powoli.

- A, no tak... Coś mówiła... – wyszczerzył się Sheva.

- Syri, Remus ci się z dziewczynami po nocach spotyka, a ty nawet o tym nie wiesz? – odezwał się J. z szyderczym uśmieszkiem. – Oj, na wiele mu pozwalasz.

- Co chcesz przez to powiedzieć?! – warknął kruczowłosy.

- Ja? Nic, zupełnie nic. Tak tylko dzielę się swoimi spostrzeżeniami. No i ona ci go całuje... – znowu zaczął snuć swoją opowieść.

- To był tylko buziak!

- Jasne, Syri. Tłumacz to tak sobie. Ale popatrz, kiedy ja zrobię to Andrew... – tu okularnik musnął ustami policzek Szamana.

- Zabiję, Potter! – krzyknął Sheva i zaczął gonić Jamesa po całym pomieszczeniu. Popatrzyłem na Syriusza, który przyglądał mi się nadzwyczaj uważnie. Gdy nasze spojrzenia się spotkały chłopak uśmiechnął się i podchodząc do mnie ujął w dłonie moją twarz.

- Przepraszam, Remi... – szepnął i pocałował mnie delikatnie w czoło. Chociaż wszystko wydawało mi się zupełnie normalne miałem jakieś dziwne przeczucie, że nie jest do końca tak jak powinno. Nie wiedziałem jak długo będę w stanie ukrywać przed Syriuszem swoje wilkołactwo.

 

  

środa, 22 listopada 2006

Kartka z pamiętnika V - Nakamura

Od razu zaznaczam, że w wieku 11 lat organizm chłopaka jest już zdolny do odczuwania pewnych przyjemności cielesnych (uczyłam się o tym na Biomedycznych podstawach rozwoju ^^). Stąd też taka a nie inna notka ^^" Aha, i błagam waszystkie zwolenniczki nieskazitelnego Jamesa... Nie linczujcie!

 

Coś się zaczyna a coś innego kończy, jednak niektóre sytuacje wydają się być wiecznością. Tak też było w moim przypadku. Nadal nie potrafię oswoić się z faktem, że nie jestem już sam, że mam kogoś, na kim mogę polegać. Zawsze wolałem się wygłupiać, by mnie zauważono. To było lepsze niż nie istnieć dla innych w ogóle, teraz moje problemy w końcu się skończyły, tylko, że ciężko jest wejść w skórę nowego ‘ja’ ot tak sobie.

Dzisiejszy wyskok Jamesa bawił mnie jeszcze przez długie godziny. Nie spodziewałem się, że idąc po schodach zobaczę jak Potter wpada wprost na mnie w dodatku łącząc nasze usta. Na początku byłem do tego stopnia zdziwiony, że nie wiedziałem, co się dzieje, ale później poczułem dziwną przyjemność. Widziałem śmiejących się Syriusza, Andrew i Remusa. Dreszcz, jaki mnie wtedy przeszył był czymś niesamowitym i tak innym. Sam fakt szlabanu, jaki nałożyła na mnie i Jamesa McGonagall wydawał mi się błogosławieństwem. Powoli zaczynałem żyć normalnym życiem, pełnym przyjaciół i długo upragnionego szczęścia.

Jeszcze na Transmutacji nauczycielka przypomniała mi o tym, że mam się dziś u niej stawić, więc nawet gdybym chciał to nie mogłem o tym zapomnieć, a co za tym idzie około 18.00 byłem już pod jej gabinetem zastanawiając się czy wejść, czy jeszcze nie. „Przeżyję” pomyślałem i zapukałem.

- Wejść! – głos kobiety świadczył o tym, że jest lekko zdenerwowana, więc ze strachem nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka. McGonagall bez wątpienia lubiła porządek. Jej gabinet był duży i przestronny. Po lewej stały półki z książkami, zaś po prawej pod ścianą ustawiony był niewielki stolik z ozdobnym wazonem i bukietem kwiatów. Nauczycielka siedziała z poważną miną za niemal pustym biurkiem przy oknie, na którym znajdowała się jedynie lampka, kałamarz, kilka kartek i podręczników. Wspaniałą całość dopełniał klęczący przed profesorką okularnik.

- Ale ja panią proszę... – jęczał – Ja umrę, tylko nie to... Tak ładnie proszę....

- Potter, ja już powiedziałam, co myślę o tych twoich prośbach!

- Ale kiedy ja naprawdę umrę...

- Od sporządzania bibliografii jeszcze nikt nie umarł!

- No właśnie, zawsze musi być ten pierwszy raz...

- Bez dyskusji, panie Potter! Razem z panem Nakamurą poradzicie sobie w mgnieniu oka. Widziałam ile macie energii dziś na schodach! A teraz radzę się pospieszyć, bo biblioteka szkolna jest duża, a czas ucieka! – zakpiła nauczycielka i biorąc do ręki pióro zaczęła wypełniać jakieś dokumenty. James podniósł się ociągając i wypchnął język w stronę kobiety, która momentalnie wycelowała w niego różdżką.

- Widziałam to panie, Potter! – warknęła, a Gryfon zrobił tylko zdziwiona minę i wściekły odwrócił się na pięcie. Stałem nie wiedząc, o co chodzi, a chłopak przechodząc koło mnie złapał moją dłoń i wyciągnął mnie na korytarz.

- Bibliografii się jej zachciewa! – syczał okularnik zmierzając w kierunku biblioteki i nadal ciągnąc mnie za sobą. – Co ona sobie wyobraża?! Niech sama się z tym papra, jeśli tak ją to bawi!

- J....?

- Głupie babsko!

- Y... J.?

- Ale mnie zdenerwowała!

- James.... Mógłbyś mnie w końcu puścić? – zapytałem korzystając z okazji, że Gryfon na chwileczkę zamilkł, by nabrać powietrza.

- C... Co? – oprzytomniał i zatrzymał się odwracając do mnie.

- Trzymasz mnie za rękę, wiesz? – popatrzyłem na jego twarz, którą natychmiast pokryła czerwień.

- A... A. – bąknął i szybko mnie puścił. – Lepiej się pospieszmy, bo chciałbym wrócić jeszcze dziś do dormitorium. – zmienił temat i momentalnie ruszył dalej mijając drzwi biblioteki.

- J., to chyba tutaj, nie sądzisz? – zapytałem zdziwiony stając przed wielkimi, drewnianymi wrotami, na których wyrzeźbiono cztery zwierzęta, będące symbolami Domów Hogwartu.

- A, no tak... – roześmiał się i rozczochrał włosy cofając się o kilka kroków.

Zajęcie, jakim obarczyła nas McGonagall nie należało ani do przyjemnych, ani do najłatwiejszych. Po godzinie ziewałam niemal, co pięć minut, a ręka bolała mnie już od pisania. Po co komu była jakaś bibliografia? Mi to na guzik się przyda, a tylko traciłem na to czas. Mimo wszystko przynajmniej to nie mi trafił się dział z Transmutacją, czy Eliksirami. Osobiście niecierpiałem tych przedmiotów, a przynajmniej nudnej wiedzy podręcznikowej.

Spisywałem właśnie „Historię Powstania Goblinów w Północnej Finlandii” kiedy poczułem delikatny dotyk w pasie. Czyjeś ramiona objęły mnie, a ciało przywarło do moich pleców. Wystraszony drgnąłem nerwowo i chciałem odejść, jednak powstrzymał mnie głos Jamesa.

- Tylko nie mów, że się mnie boisz...

- C... Co ty robisz, James? – wyjąkałem zastygając w bezruchu.

- Nic – roześmiał się – Jestem po prostu niedopieszczony. Sheva już kogoś ma, a ja korzystam z okazji... – usta chłopaka nieznacznie musnęły moją szyję, co wyrwało z mojej piersi cichy jęk.

- J., czy ty się, aby na pewno dobrze czujesz? – upewniłem się kładąc dłonie na dłoniach chłopaka.

- Poza tym, że znudził mnie ten szlaban to nie jest źle. – wymruczał mi do ucha i przygryzł jego płatek. Nie do końca docierało do mnie, co właściwie się dzieje i nie było potrzeby tego analizować. Odepchnąłem od siebie Gryfona z lekkim strachem patrząc w jego ciemne, roześmiane oczy błyszczące niebezpieczne zza szkieł okularów.

- Oszalałeś, Potter? – syknąłem – Co cię napadło?!

- Sam nie wiem – uśmiechnął się – może po prostu już mam dość patrzenia na Remusa, Syriusza i Andrew? Cała trójka chodzi rozanielona i zakochana po uszy, a ja muszę znosić myśl o tym, że Sheva kogoś ma... To boli... – szepnął i zaczął powoli do mnie podchodzić. Sam dobrze wiedziałem, co chłopak chce mi przekazać. Wiedziałem, co czuje i to bardzo dobrze. Po mojej głowie plątały się podobne myśli. Pozwoliłem na to by James położył dłonie na moich biodrach i przybliżył swoją twarz do mojej.

- J.... – jęknąłem, a on uśmiechnął się.

- Nie chcę o tym myśleć... – westchnął, a jego wargi po raz drugi dzisiejszego dnia spotkały się do moimi. Wczesałem palce w rozczochraną burzę jego czarnych włosów i mocniej przywarłem do miękkich ust chłopaka. Byłem bardziej doświadczony niż on, dlatego po chwili wsunąłem język w jego wnętrze ocierając nim delikatnie o zęby Gryfona i przenosząc go na czułe podniebienie. Po długim pocałunku, gdy odsunęliśmy się od siebie dostrzegłem cień uśmiechu na wargach chłopaka. Zdjął okulary i po raz kolejny złączył nasze oddechy tym razem samemu przejmując inicjatywę. Szybko się uczył i mogłem być pewny, że niedługo uczeń przerośnie mistrza. James miał w sobie coś, co nie pozwalało ot tak o nim zapomnieć.

- Pokaż mi coś jeszcze... – wyszczerzył się, gdy pocałunek w pełni go usatysfakcjonował.

- Jesteś tego pewny? – zapytałem patrząc mu głęboko w oczy.

- Oczywiście – roześmiał się. – Skoro już muszę tu siedzieć to przynajmniej na tym skorzystam. – Spuściłem wzrok na krok okularnika i ostrożnie położyłem dłoń na wypukłości jego spodni. Usłyszałem jak zaczął się śmiać i poczułem jak zadrżał. Powoli rozpiąłem mu spodnie i rozsunąłem zamek. Moje palce wsunęły się za jego bieliznę po raz pierwszy dotykając jego erekcji. Westchnął głośno i odchylił się do tyłu. W chwili, gdy moja dłoń objęła jego członek on momentalnie sięgnął moich spodni czyniąc to samo, co ja. Oparłem czoło o jego ramię zaczynając powoli poruszać ręką. Jęknął i powtórzył moje ruchy. Zagryzłem wargi poddając się pieszczocie jego palców, które drażniły moją męskość z niesamowitym wyczuciem i spokojem. Niemal natychmiast przyspieszyłem wypychając biodra do przodu, co spodobało się Gryfonowi, który roześmiał się lekko ochryple.

- G... Gdzie się tego nauczyłeś? – wydusił.

- Z filmów – odparłem oddychając ciężko. Czułem jak zaczynam powoli dochodzić, a sprawne palce Pottera nie pozwalały na to, bym opanował narastające podniecenie. On również był bliski spełnienia.

- Z... Zróbmy to razem... – wyjęczał i zamknął oczy. Doszliśmy obaj w tym samym czasie starając się za wszelką cenę nie krzyczeć i nie zachowywać zbyt głośno.

niedziela, 19 listopada 2006

Mysia

Jak by na to nie patrzeć J. i Syri zawsze wymyślali jakieś absurdalne plany, a ich geniusz był bez wątpienia wątpliwy. Ze mną było tak samo, w końcu nadawałem się na kujona, a nie na postrach szkoły. Mimo wszystko, czego to nie robi się z nudy?

- Mam plan, wykonam go sam... – zanuciłem przypominając sobie jakąś beznadziejną melodię podłapaną ongiś od Jamesa. Rozglądnąłem się uważnie po towarzyszących mi osobach, jednak wszyscy zwracali uwagę wyłącznie na nauczyciela, a Severus spał zasłaniając twarz włosami. Zjechałem z krzesła na podłogę i na czworaka wszedłem pod stół. Czułem jak na moje usta wpełza szaleńczy uśmiech, gdy spojrzałem na nogi zebranych. Najdelikatniej jak mogłem rozwiązałem im wszystkim sznurówki i powiązałem je ze sznurówkami osób siedzących obok. Teraz wystarczyło tylko małe zamieszanie i przynajmniej coś będzie się działo.

- No, tak... Zamieszanie... – westchnąłem i niczym na zawołanie z niewielkiej dziury pod ścianą wyszła mała, brązowa mysz. – Rozkosznie... – wyszczerzyłem się i machnąłem różdżką przywołując ją do siebie. Pogłaskałem ja po łepku i kolejnym zaklęciem wzmocniłem wiązania u butów, kładąc szczególny nacisk na obuwie Slughorna. Szybko usiadłem z powrotem na stołku i przyglądałem się trzymanemu w ręce zwierzakowi. „Jak to szło...?” zapytałem sam siebie w myślach i delikatnie dotknąłem myszy szepcząc:

- Gogrotto... – stworzenie w rekordowym tempie zaczęło rosnąć, więc nie czekając na nic rzuciłem je na ziemię. – Upss... To chyba nie to zaklęcie – popatrzyłem na wielgachnego gryzonia, po czym przeniosłem spojrzenie na towarzyszy. Nauczyciel wyglądał jakby miał przed sobą, co najmniej tygrysa szablozębnego. No, i zaczęło się...

- Aaa...! Po... Pomocy... – krzyknęła jakaś Puchonka i momentalnie zemdlała, a inni podnieśli się raptownie z miejsc. Profesor jako pierwszy chciał rzucić się do ucieczki i wylądował z twarzą na podłodze. Co druga osoba skończyła tak samo jak on usilnie starając się rozwiązać sznurówki. Tym czasem mężczyzna nie marnował czasu i zaczął niezdarnie wdrapywać się na stół, a dziewczyny poszły w jego ślady ciągnąc za sobą przywiązanych do siebie chłopaków. Cudem powstrzymywałem się od śmiechu, dlatego żeby nie zwracać na siebie uwagi schowałem się pod ławą. Pociągnąłem za szatę Severusa i po chwili także on siedział w bezpiecznym miejscu. Tym czasem pomieszczenie rozświetlił jakiś błysk, zaś spanikowany głos profesora przerwał głośne wrzaski ogółu. Mysz momentalnie przemieniła się w wielkiego lwa, co wzmogło poruszenie i lamenty. Kolejny błysk i przed nami stał grubaśny słoń, o wielgachnych uszach i twarzy belfra od Eliksirów. To było dla mnie zbyt wiele. Wybuchnąłem głośnym śmiechem kładąc się na ziemi i uderzając dłonią o drewnianą podłogę. Niemal płakałem patrząc jak wystraszone zwierze zaczyna krzątać się po pokoju demolując wszystko w koło i potykając się przy tym o własną trąbę zastępująca nos nauczyciela. Teraz wiedziałem, że na Slughorna nie ma, co liczyć w chwilach zagrożenia, gdyż nie jest w stanie nawet rzucić dobrego zaklęcia. W pokoju było tak głośno, że nawet nie słyszałem trzaskania pękającego stołu. Dopiero, gdy poczułem specyficzny zapach drewna, a wióry zaczęły drażnić mój nos uświadomiłem sobie, co jest grane. Złapałem za rękę Ślizgona i jak najszybciej wyciągnąłem pod ścianę. Cała konstrukcja drewnianego blatu załamała się pod ciężarem stojących na nim osób. Z różdżki nauczyciela wyleciała fala, która odbiła się od sufitu, podłogi, kilka razy od ścian i w końcu trafiła w ‘słonia’ przywracając mu pierwotny kształt. Gryzoń uciekł, czym prędzej do nory, a ja otarłem zapłakane od śmiechu oczy. Poczułem, że przeszywa mnie zimny dreszcz. Spojrzałem na wściekłego profesora, który potykając się wstał z ruin swojego mebla i stanął przede mną podpierając się pod boki. Wyglądał zupełnie jak jakaś starsza, gruba gospodyni z filmu, który kiedyś widziałem. Znowu zachciało mi się śmiać, ale największym wysiłkiem powstrzymałem napad chichotu.

- P... Przepraszam... – jęknąłem spuszczając wzrok. – Mi... Mi się tylko zaklęcia pomyliły, chciałem żeby ta mysz wróciła z powrotem do siebie... – skłamałem ukrywając uśmiech za kurtyną rozczochranych włosów. – Ja naprawdę przepraszam... – udałem, że mam zamiar się rozpłakać, co podziałało w stu procentach właściwie. Slughorn widząc moją ‘skruchę’ położył mi dłoń na ramieniu.

- Wierzę ci, Remusie. Przecież ty nigdy byś czegoś takiego nie zrobił specjalnie. – moje ciało zaczęło lekko drżeć ze śmiechu, jednak mężczyzna zaczął mnie głaskać myśląc, że właśnie się rozpłakałem. – Już dobrze, nie martw się poradzę sobie z tym. No, a teraz idź lepiej do siebie. – skończył popychając mnie lekko w kierunku drzwi.

- A...Ale na pewnie nie jest pan na mnie zły? – wyjąkałem oddalając się.

- Oczywiście, że nie. – powiedział bez przekonania, a ja otwierając drzwi wyszedłem na zewnątrz. Kiedy wiedziałem, że już mnie nie usłyszy wybuchnąłem histerycznym śmiechem. Nie myślałem, że wyjdę z tego cało, a teraz zyskałem coś najcenniejszego. Mogłem być pewny, że już nigdy więcej nie dostanę zaproszenia na żadne z tych absurdalnych spotkań. Z trudem zebrałem się w sobie i uspokoiłem. Z szerokim uśmiechem pobiegłem w stronę dormitorium.

Skręciłem za rogiem i niemal upadłem, gdy staranowałem jakąś wysoką postać. Przed upadkiem uchronił mnie pewny chwyt. Czyjeś palce zacisnęły się na moim ramieniu pomagając mi utrzymać równowagę. Wystraszony spojrzałem na mężczyznę, z którym się zderzyłem. Zaskoczony przez chwilę mierzyłem z zachwytem jego niesamowicie zbudowane ciało, by zaraz potem spuścić wzrok. Czułem się zakłopotany zaistniałą sytuacją. Siła, z jaką wpadłem na nauczyciela była bardzo duża, a osuwając się na ziemię zahaczyłem o koszulę Kenjiro rozpinając ją.

- P... Przepraszam... – wyjęczałem nie mając pojęcia, co uczyni profesor. Nie byłem w stanie wyczytać z jego twarzy czy jest wściekły, czy zdziwiony. Przerażał mnie.

- Nic ci nie jest? – zapytał chłodno kładąc dłoń na mojej głowie.

- N... Nie... – wydusiłem i podniosłem wzrok. Na końcu korytarza coś się poruszyło, a mężczyzna westchnął głośno.

- Nie zwracaj uwagi – rzucił – Ja już się przyzwyczaiłem.

- C... Co to było?

- Cień, przyjmijmy, że to po prostu cień... Bardzo natrętny cień, ale o takich sprawach nie wypada mi mówić... Jesteś pewny, że nic ci się nie stało?

- T... Tak, jestem pewny. – uśmiechnąłem się nieśmiało. – Dziękuję.

- Nie ma, za co. – Masanori szybko zapiął koszulę zapewne zauważając, z jaką uwagą mój wzrok sunął po nagiej skórze na jego torsie i po długich, gładkich bliznach niemal niedostrzegalnych z daleka, przykrytych miejscami przez ciemne pasma długich włosów. – Uważaj na siebie – skończył i ruszył w swoją stronę. Przez pewien czas stałem w bezruchu podziwiając wyprostowaną sylwetkę i płynne ruchy. Uśmiechnąłem się sam do siebie zastanawiając nad tym, czy Syriusz również będzie kiedyś przypominał tego nauczyciela. Przed oczyma mignął mi jakiś kolorowy kształt, jednak zanim zdążyłem oprzytomnieć był już ukryty w cieniu podążając za mężczyzną. Wzruszyłem ramionami i chciałem iść dalej, ale właśnie wtedy pojawiła się przede mną Gryfonka, która na Historii Magii zwróciła na siebie uwagę nauczyciela.

- Hej, przechodził tędy profesor Kenjiro? – zapytała przystając na chwilę.

- Yyy... – nie wiedziałem, co powiedzieć, więc jedynie przytaknąłem.

- Przed chwilą szedł? – odezwała się po raz kolejny, a ja znowu potwierdziłem. – Wiedziałam... – westchnęła i zaczęła się oddalać z cichym ‘Dzięki’. Byłem lekko skołowany, jednak powoli zacząłem się już przyzwyczajać do wszelkich udziwnień, jakie były niemal na porządku dziennym nie tyle w szkole, co w moim Domu.

- Ch... Chwila? – powiedziałem sam do siebie. – Nie... Nie możliwe... Jest za młody, to na pewno nie on... – niczym oświecenie przyszła mi do głowy myśl o tym, że to Samuraj może być ukochanym Andrew, jednak kilka rzeczy mi się nijak nie zgadzało. „Zapytam go przy najbliższej okazji” pomyślałem i ruszyłem w swoją stronę.

Dziś miałem już stanowczo zbyt wiele wrażeń jak na jeden raz. Poza tym musiałem opowiedzieć chłopakom o wszystkim, co przeżyłem na zebraniu Klubu Ślimaka ze szczegółami. Nie często trafia się, że nuda skłania mnie do takich czynów jak ten dzisiejszy. Zły wpływ moich towarzyszy ujrzał światło dzienne.

 

  

piątek, 17 listopada 2006

Klub Ślimaka

2 luty

- Sprawdziłem wasze testy z przed tygodnia – zaczął profesor Slughorn, niewysoki mężczyzna o siwych już włosach i dość krągłej sylwetce, uśmiechając się lekko nieudolnie starając ukryć zniesmaczenie. – Spodziewałem się lepszych wyników, ale cóż... Nie mogę mieć wszystkiego. – jego małe oczy rozbłysły chwilowo – Z pośród was najlepiej test napisały trzy osoby i zdobyły maksymalną liczbę punktów. Są to, Lily Evans, Remus Lupin i Severus Snape. Gratuluję wam, moi kochani i zapraszam was na spotkanie moich wybitnych uczniów. Naturalnie obowiązuje strój odświętny, jako że to szczególna okazja. – wyszczerzył się do nas i zaczął omawiać sprawdzian. Czułem się głupio. Nie lubiłem być zauważany, a tym bardziej w jakiś sposób szczególnie traktowany. Poczułem jak Syriusz trąca dźga mnie palcem w plecy. Odwróciłem się do niego i napotkałem szare oczy niemal świdrujące mnie na wylot.

- C...Co? – zapytałem niepewnie.

- Chyba tam nie pójdziesz? – zapytał marszcząc przy tym brwi – To nudziarnia jakich mało, a poza tym ja cię nie puszczę. Jeszcze ci coś zrobią i co w tedy?

- Syriuszu, nie przesadzaj. Poza tym muszę iść. Przynajmniej ten jeden raz, a później będę się wykręcał, dobrze?

- Nie. – fuknął chłopak i opierając się niedbale o krzesło skrzyżował ręce na piersi. – Ja nie pozwalam.

- To powiedz to Horemu – roześmiał się James robiąc kleksa na swoim pergaminie.

- Syri, przecież Lily się nim zajmie. – wtrącił się Sheva trącając mnie żebym się odwrócił. Szybko usiadłem normalnie unikając w ten sposób jakichkolwiek uwag nauczyciela, który chwile później spojrzał w naszą stronę.

- Ładne mi pocieszenie – dąsał się nadal Black i przedrzeźniał Andrew – ‘Lily się nim zajmie’, to dziewczyna, ona go nie obroni, prędzej sama się na niego rzuci... – Szaman przetarł twarz dłonią.

- Czy ty się słyszysz, Syriuszu? Tylko ty masz nawyk ‘RZUCANIA’ się na Remusa. Wątpię żeby ja interesował nasz Remi.

- Ale ja i tak go nie puszczę.

- Od razu powiedz, co chcesz w zamian – uśmiechnął się szeroko J. – Jeśli mu zależy to możesz wiele zyskać na tej transakcji. A właśnie, Black. My jeszcze zakład mamy. Pamiętasz?

- Czekaj... Myślę... Nadal myślę... A, no fakt! – krzyknął kruczowłosy zwracając na siebie uwagę całej grupy pierwszoklasistów. – Przepraszam, ale po prostu nie mogę uwierzyć, że nie pamiętałem czegoś tak oczywistego – chłopak zmierzwił sobie włosy udając zainteresowanie lekcją. – J., jeśli zaliczasz do zakładu ten ostatni pad na Ryo to teraz moja kolej na jakiś wyskok.

- Ty, niezłe. – Potter ożywił się momentalnie – Nie przebijesz tej akcji na schodach. – wyszczerzył się okularnik.

- Nie mów ‘hop’. Remi, pozwalam ci iść na to całe spotkanie. – zwrócił się do mnie Syriusz.

- Co ci znowu do głowy strzeliło, co? – zaniepokoiłem się.

- Nic, zupełnie nic. Tak tylko. Przecież Hory nic ci nie zrobi, a poza tym Lily nie jest tobą zainteresowana... – zaczął tłumaczyć, a ja westchnąłem głośno. Syri nigdy nie zmieniał zdania, a już na pewno nie w takich okolicznościach. Coś się święciło i chyba tylko J. nie rozumiał, o co chodzi.

Po lekcjach niechętnie wbiłem się w strój galowy, a o dziwo Black jeszcze mi w tym pomagał i doprowadzał każdy szczegół mojego wyglądu do perfekcji. Wylał na mnie chyba połowę swojej wody toaletowej i zrobił mi warkocza. Chłopcy mieli przy tym ubaw po pachy, ale ja nie podzielałem ich entuzjazmu. Kruczowłosy sztukował moją fryzurę przez ponad godzinę i ciągnął przy tym niemiłosiernie. Mnie powoli siedzenie bolało od bezczynności i grzecznego czekania na to, aż Syriusz skończy zabawę słowami:

- Finito! Jestem genialny! No, stylistą zawodowym powinienem zostać. – wyprostował się dumnie.

- Ja raczej pozostanę przy stwierdzeniu, że to Remi jest taki śliczniutki, że poszło ci gładko... – rzucił Andrew i zrobił szybki unik. Niestety zamiast niego to Peter dostał w głowę szczotką do włosów.

- Ej, no! Za co ja?!

- Sorry, Pet. To w Shevę miało być, chcesz to mu oddaj za to – uśmiechnął się Black i zaczął się mi uważnie przyglądać. – Piękny... – westchnął.

- A to, co?

- James, nie! – wydarłem się, ale było już trochę za późno. Potter pociągnął mocno za jakiś odstając kawałek materiału, który leżał na ziemi. Nasza szafa zachwiała się niebezpiecznie i po chwili runęła na podłogę.

- Ups... – jęknął okularnik, a w pokoju momentalnie zjawiła się McGonagall.

- Co to było, chłopcy? Nic wam nie jest? Na brodę Merlina! Co wyście tutaj robili?! –nauczycielka rozglądnęła się po naszej sypialni. Wszystkie rzeczy z szafy leżały na ziemi, a ta opierała się o rozwalone już łóżko Syriusza.

- Nie chwaląc się, jam to uczynił... – uśmiechnął się James do kobiety, gdy zmierzyła do wściekłym spojrzeniem.

- Potter! Masz kolejny szlaban! A teraz posprzątać mi to natychmiast! – rzuciła szybkie zaklęcie, a wszystko powróciło do normalnego stanu poza wielkim nieładem, jaki panował, kiedy to wszystko znalazło się na środku pokoju. Wyszła szybko mrucząc coś pod nosem.

- No to ja już pójdę... – powiedziałem cicho i powoli, a zaraz potem wybiegłem z pokoju zanim chłopaki zrozumieli, o co mi chodzi. Nie miałem zamiaru sprzątać, a już na pewno nie po Jamesie. W Pokoju Wspólnym trafiłem na Lily. Uśmiechnęła się do mnie trochę smutno, ale nie chciałem pytać, o co chodzi. Sam dobrze wiedziałem, że o niektórych rzeczach lepiej nie mówić. Poza tym ona była dziewczyną, a ja chłopakiem. Wątpiłem w to, czy jest w stanie otworzyć się przede mną i powiedzieć, co ją gnębi. Usłyszałem jak drzwi pokoju, z którego właśnie uciekłem otwierają się, a Potter woła mnie z powrotem. Zdziwiłem się, kiedy rudowłosa złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę dziury za portretem.

Nawet nie zauważyłem jak szybko udało nam się dotrzeć pod gabinet nauczyciela. Stał tam niewysoki czarnowłosy chłopiec, którego widziałem podczas wielkiego przekrętu Lucjusza, który całował Blacka, a na którego nigdy nie zwracałem uwagi na lekcjach. Podeszliśmy do niego. Widziałem rumieniec zakłopotania na jego nadzwyczajnie jasnej twarzy.

- Jestem Remus Lupin – wyciągnąłem do niego dłoń, a on zmierzył mnie niepewnym spojrzeniem swoich niemożliwie ciemnych oczu.

- Severus Snape - odparł i uścisnął moją rękę. Dłonie chłopaka były zimne, a skóra delikatna. Jeśli to mnie porównywano do kobiety to teraz spokojnie mogłem uznać, że nie ja jeden zaliczam się do tego grona. Severus bez wątpienia o wiele bardziej przypominał dziewczynę.

- Lily Evans – bąknęła szybko jedyna przedstawicielka płci pięknej wśród nas i zapukała pewnie do drzwi. Weszła, gdy tylko rozbawiony głos Slughorna zaprosił nas do środka, pociągając za sobą zarówno mnie jak i Ślizgona. Zrobiło mi się gorąco kiedy spojrzenia około dziesięciu osób siedzących przy dość dużym stole skierowały się w naszą stronę. Sev spuścił głowę chowając czerwone policzki za kurtyną ciemnych włosów.

- Cieszę się, że już jesteście – wyszczerzył się do nas profesor i wskazał nam miejsca przy stole. Cieszyłem się i to niezmiernie, że mogę siedzieć pomiędzy Lily i Ślizgonem, ale stres nadal był tak wielki, że nie byłem w stanie skupić się na tym, kogo mężczyzna nam przedstawia i co w ogóle mówi.

Gdy po pewnym czasie zdołałem się uspokoić byłem pewny, że następnym razem już się tu nie pojawię. Jeśli Syriusz uważał, że tutaj jest nudno, to mylił się i to poważnie. To określenie mogło być odpowiednie na lekcje z profesorem Binnsem, ale nie na te całe zebrania Klubu Ślimaka, jak to nazywał Slughorn. Podziwiałem Lily, która dyskutowała i śmiała się wraz z nauczycielem i innymi uczniami, jacy zostali tu zaproszeni. Ja niemal spałem opierając się łokciem o stół i podziwiając jakże interesujące ściany, gdy ni stąd ni zowąd do głowy przyszedł mi genialny pomysł na miarę Syriusza i Jamesa. Uśmiechnąłem się sam do siebie i wyprostowałem na krześle.

 

  

środa, 15 listopada 2006

CMOK!

Wiem, że sytuacja jest już dość znana, ale była tu niezbędna ^^

 

24 styczeń

W prawdzie do dnia, kiedy ktoś widział scenę pocałunku ze mną i Syriuszem minął już tydzień i nic się nie działo, ja nadal czułem się głupio. Wydawało mi się, że koledzy patrzą na mnie dziwnie za każdym razem, gdy ich mijam w towarzystwie Blacka. Kruczowłosy nie przejmował się tym jednak ani trochę. Sądził, że nikt o niczym nie wie i, że prawdopodobnie już się nie dowie. Chciałem by to on miał rację. Może czasami przesadzałem, ale w moim przypadku zawsze wolałem być ostrożny. Jak na jedenastolatka i tak miałem dość skomplikowane życie, więc kolejne problemy były mi zbędne, a już na pewno takie, które związane są ze szkołą.

- Nie rozumiem cię, Remi – mówił Syri, kiedy schodziliśmy po schodach kierując się do lochów. – Po co szukać kłopotów tam gdzie ich nie ma? Może nikt nas nie widział...

- A ślady same się zrobiły, co? – popatrzyłem na chłopaka ironicznie.

- No, niech będzie. Ktoś tam był, ale to nie znaczy, że od razu wszyscy muszą o tym wiedzieć.

- Obyś miał rację... – westchnąłem.

- Poczekajcie na nas! – usłyszałem krzyk Jamesa i odwróciłem się w jego kierunku. Okularnik zbiegał właśnie z góry razem z Shevą i Peterem. Całkiem o nich zapomniałem wychodząc z klasy po lekcji. Chyba rzeczywiście za bardzo przejmuję się całą tą sprawą z pocałunkiem.

- Ja rozumiem wszystko, ale żeby o mnie nie pamiętać! – krzyczał dalej J. będąc już niemal przy nas. – Nie ładnie! Zakochani po uszy i kolegów samych zostawiają, no!

- Co ty znowu bredzisz, Potter?! – fuknął z uśmiechem Syri. – O kim jak, o kim, ale ty robisz tyle hałasu, że o tobie nie można zapomnieć... Chociaż fakt, że tym razem tak właśnie było – mrugnął do mnie kruczowłosy szeptem kończąc ostatnie zdanie.

- Ale się zasapałem... – mówił już spokojniej James stając przed nami i oddychając głęboko. – Następnym ra...

- Aaa...!! – zanim dotarło do mnie, o co chodzi Pet zdążył się potknąć. Widziałem niczym w zwolnionym tempie jak Andrew zatrzymuje się w miejscu, a Pettigrew turla się na dół po schodach wpadając na Pottera. Okularnik nie utrzymał równowagi, momentalnie zachwiał się i zaczął spadać po kamiennych stopniach. Wszystko to trwało zaledwie kilka sekund, ale skutki można było nazwać opłakanymi. Blondynek podniósł się po chwili i otrzepał jęcząc cicho. Przeniosłem wzrok w miejsce gdzie teraz znajdował się J. Wybałuszyłem oczy i otworzyłem usta. Potter w prawdzie nie upadł, ale kto wie czy nie stało się coś gorszego. Mogłem przysiąc, że widziałem jakąś rudą sylwetkę, która jednak momentalnie zniknęła.

- Matko Święta! – wrzasnął Sheva widząc jak okularnik zatrzymał się na Ryo łącząc swoje usta z jego. Obaj byli tak samo zszokowani i trwali w tej pozycji nie ruszając się przez pewien czas. Dopiero, gdy oprzytomnieli uświadomili sobie, co się właściwie stało.

- Potter, debilu! Co to u licha miało być?! – krzyknął Nakamura i zaczął się energicznie wycierać, podczas gdy J. pluł po bokach.

- Tfu..! Umrę! Zaraziłem się głupotą! Tfuu...!

- ... Przepraszam? – jęknął Pet z rumieńcem na twarzy.

- Ty to lepiej wiej... – bąknął Syriusz patrząc na chłopaków z takim samym zaskoczeniem jak ja.

- ... No, a ja myślałem, że ty się nadal we mnie bujasz, James! – roześmiał się po chwili Andrew zwracając na nas uwagę wszystkich, którzy byli w koło i ocucając uczniów, którzy byli w podobnym stanie jak my.

- Zamknij się Sheva! – syknął okularnik w dalszym ciągu plując. Ryo zrobił z warg dzióbek i starał się w jakiś sposób dostrzec swoje usta.

- Ej, nic mi się z nimi nie stało, nie? Nie mam wysypki? – zaczął mamrotać japończyk.

- Co...? Coś ty powiedział?! – James wściekły spojrzał na Krukona.

- To coś słyszał! Rzuciłeś się na mnie jakbyś mnie rok nie widział...

- To Pet mnie popchnął, idioto! W życiu bym cię nie dotknął gdyby nie on!

- Jasne, zwalaj na Petera... Ludzie, on mnie pocałował! – chłopak znowu szorował twarz w miejscu, gdzie jego wargi spotkały się z wargami Gryfona.

- Jak cię zaraz... – J. uderzył Ryo w głowę z pięści, a ten nie pozostał mu dłużny. Zaczęli się szarpać i wyzywać od ‘matołów’, ‘troli’, ‘debili’ i innych takich, a Szaman w dalszym ciągu śmiał się w niebogłosy.

- Proszę o spokój! – usłyszałem ostry ton profesor McGonagall. – Co tu się dzieje?! Panie Potter, panie Nakamura, co to ma znaczyć?!

- Pani profesor, on mnie po... fafafeffufuf... – James zakrył dłonią usta Krukona.

- To tylko tak dla żartów było... – wyszczerzył się okularnik chcąc złagodzić sytuację, co nie do końca mu się udało.

- Mają panowie szlaban! Jeszcze dziś widzę was u mnie w gabinecie! A teraz marsz mi na lekcje! – nauczycielka obrzuciła nas groźnym spojrzeniem i oddaliła się mrucząc coś do siebie o ‘dzisiejszej młodzieży’.

- Najpierw mnie całujesz, a później się tego wstydzisz? – szepnął przymilnie Ryo z przekornym uśmiechem.

- Ty...! – nie skończył, bo japończyk już się oddalił.

- Jakie to było słodkie, James... – zlewał dalej Andrew. – Pasujecie do siebie!

- Zamknij się! – Potter w teatralnym geście odwrócił się na pięcie i poszedł w kierunku lochów. Nie wiem, jakim cudem usiedzi na Eliksirach mając przed sobą chichrającego się Szamana, ale pewnych rzeczy lepiej nie wiedzieć. Jedno tylko nie dawało mi teraz spokoju. Wydawało mi się, że rude włosy należały do Lily, ale dlaczego tak szybko zniknęła? Cóż, z jednej strony ja na jej miejscu pewnie też nie zainteresowałbym się takimi durnotami, ale jako chłopak i członek tej walniętej paczki musiałem trzymać się ze wszystkimi, a poza tym uwielbiałem wszystkie te nasze wpadki. Natychmiast przypomniała mi się akcja ze zdjęciami Pottera i Riddle’a.

- Co ty się tak podśmiewasz, Remi? – zapytał mimochodem Syriusz, gdy wchodziliśmy do lochów.

- Pamiętasz fotki Jamesa? – wydusiłem i nie wytrzymując roześmiałem się głośno, a Black zaczął mi wtórować.

- O TYCH fotkach mówisz? – zaakcentował i obejmując mnie uwiesił się na moim ramieniu. – Wszystko może się dziać, ale tego nikt nie przebije!

- Powiedzcie mi tylko, dlaczego to właśnie J. ma takie szczęście! – przyłączył się do dyskusji Sheva.

- Nie mam pojęcia, ale bez niego było by nudno! – kruczowłosy podbiegł szybko do stojącego przed salą okularnika i rzucił mu się na szyję. Nie wiem dlaczego, ale gdyby to był ktoś inny na pewno byłbym zazdrosny o Blacka, a przynajmniej w tej chwili nie byłem. Widziałem jak na twarz Jamesa wpełza rumieniec i jak odpycha od siebie Syriego zapewne w chwili, gdy ten przypomniał mu te feralne fotografie.

Chcąc nie chcąc każdy z nas miał po jednym takim zdjęciu schowanym głęboko w kufrze tak by Potter o tym nie wiedział, a by w przyszłości mieć niezłą pamiątkę po całym tamtym zajściu. Nie wyobrażałem sobie, co by było gdyby taka fota dostała się w przyszłości w ręce dziecka Jamesa. Chociaż chłopak deklarował wielką miłość w stosunku do Shevy wszyscy wiedzieliśmy, że to tylko pierwsze zauroczenie spowodowane przede wszystkim manią ojca Andrew. Kto jak kto, ale okularnik był największym fanem quiditcha. Na meczach pchał się niemal zawsze do samej góry, by wszystko dokładnie widzieć i starał się jak najczęściej prześladować kapitana Gryffindoru, by pozwolił mu grać, ale jak na razie mu się nie udawało.

- Ani słowa, Andrew! – fuknął niemal obrażony Potter w chwili, kiedy to Sheva otworzył usta by rzucić kolejną zgryźliwą uwagę. – To przez Petera! A właśnie, gdzie on jest? – chłopak zaczął się rozglądać.

- Szedł za nami... – jęknąłem i sam spojrzałem do tyłu.

- On chyba zwiał... – odezwał się Syriusz – mówiłem mu, żeby ‘dał nogę’ na schodach, a on wziął to na serio... – westchnął.

- Przez chwilę serio chciałem go zabić – wyszczerzył się J. – Dobrze, że mi wtedy nie wszedł w drogę... Pet, nic ci nie zrobię! – krzyknął w stronę korytarza, z której niedawno przyszliśmy. – Pettigrew wyglądał wystraszony zza rogu sprawdzając czy jest bezpiecznie. Razem z chłopakami zacząłem się śmiać widząc jak sztukuje kroki podchodząc do nas.

 

  

niedziela, 12 listopada 2006

Samuraj

16 styczeń

Biorąc pod uwagę fakt, że dopiero wczoraj wyszedłem ze Skrzydła Szpitalnego musiałem jak najszybciej zebrać informacje na temat Trzech Pieczęci Aresa. Wczoraj wydawało mi się to odległą historią, jednak kiedy tylko pojawiła się okazja ku temu, musiałem ją wykorzystać. Lekcja Historii Magii wydawał mi się najlepszym pomysłem. Jednak wątpiłem w to, że profesor Binns zmieni swój plan nauczania. „Raz kozie śmierć” pomyślałem i zająłem miejsce w przedostatniej ławce.

Nauczyciel zjawił się chwilę później jednak nie był sam. Tuż obok starszego ducha o średniej długości włosach i niemałym zaroście stał młody mężczyzna. Jego ciemne, lekko skośne oczy patrzyły na nas bystrze i uważnie jakby śledząc nasze ruchy niczym radary, kruczoczarne pasma włosów związane były wysoko w kucyk, a mimo to sięgały pasa. Nieznajomy był wysoki i dobrze zbudowany, a jego dłonie o długich, szczupłych palcach wydawały się nie być przyzwyczajone go jakiejkolwiek pracy. Czarny strój wysmuklał jeszcze bardziej sylwetkę mężczyzny podkreślając mięśnie. Dwa rozpięte guziki koszuli ukazywały skrawek naznaczonego bliznami torsu.

- Moi drodzy – zaczął Binns – Pozwoliłem sobie zaprosić tego oto młodego człowieka, który chwilowo zajmie moje miejsce jako nauczyciel Historii Magii, ponieważ zmuszony jestem wyjechać w ważnej sprawie. Mam nadzieję, że nie dacie mu w kość – Uśmiechnął się duch i powoli opuścił pomieszczenie. Zapanowała cisza, a ogólne napięcie było wyczuwalne. Patrzyłem na nowego profesora z lekką obawą. Jego twarz o ostrych rysach i poważnym wyrazie wydawała mi się nieodgadniona. Usta nie drgnęły ani razu od kiedy wszedł do klasy, a lekko opalona skóra dodawała mu uroku.

- Mówię ci, że nie jest! – usłyszałem dość głośny szept jakiejś dziewczyny. Twarz nauczyciela nadal była kamienna, ale oczy powoli przeniosły się na wystraszoną Gryfonkę, która natychmiast spuściła głowę zasłaniając się falowanymi, kasztanowymi włosami wystarczająco długimi by ukryć w nich czerwone policzki i błyszczące na ich tle jasne oczy za prostokątnymi okularami.

- Czy... Czy pan jest samurajem? – wystrzeliła lekko speszona dziewczyna obok, ale ja teraz skupiłem się wyłącznie na nowym profesorze.

- Dlaczego pytasz? – odezwał się w końcu mężczyzna, a jego głos brzmiał chłodno i obojętnie.

- ...Z ciekawości... – jęknęła – Poza tym pańskie dłonie...

- Moje dłonie? – brwi nauczyciela drgnęły leciutko unosząc się nieznacznie.

- T... Tak... Są jak dłonie zabójcy... – zdziwiła mnie szczerość dziewczyny, ale nadal nie byłem w stanie oderwać wzroku od długowłosego.

- Jak myślisz ile razy spływała po nich krew inny osób? – zapytał unosząc rękę. – Ile razy dzierżyły miecz, który zabijał niewinnych?

- Jeśli jest pan samurajem to nie zabijał pan niewinnych, ale tych którzy na to zasługiwali...

- Czy ktokolwiek zasługuje na śmierć?

- W oczach Boga nie, ale w ludzkich tak. Każdy z nas jest przyczyną czyjejś śmierci, nawet jeśli nie zdajemy sobie z tego sprawy. Taka jest nasza karma...

- Jesteś dzieckiem – zakończył krótko nieznajomy.

- Może i tak, ale to nie znaczy, że nie wiem na czym opiera się cała władza ludzi na tym świecie. – nie poddawała się dziewczyna. W pewnej chwili usta mężczyzny zadrgały, a on roześmiał się cicho i zmysłowo. To przełamało barierę strachu i od razu wszyscy czuliśmy się już pewniej w towarzystwie nowego.

- Nie mylisz się co do mnie – nauczyciel podchodząc do dziewczyny zmierzwił jej włosy. – Nie wiem jak to robisz, ale rzeczywiście jestem samurajem. Nazywam się Kenjiro Masanori. Mam nadzieję, że jakoś ze mną wytrzymacie. – mówił dalej z poprzednią powagą. Wyczułem, że to jest jedyna szansa na to, by zdobyć potrzebne mi informacje. Szybko odwróciłem się do Syriusza, a on zdziwiony popatrzył na mnie pytająco.

- Zapytaj go – szepnąłem – O Pieczęcie, czy o co tam chcesz... – sprostowałem kiedy nie zrozumiał o co mi chodzi.

- Dlaczego ja? – zaprotestował z wyrzutem. Zrobiłem do niego maślane oczy co niemal natychmiast zadziałało, gdyż Black podniósł rękę zgłaszając się.

- O co chodzi? – nauczyciel zwrócił na niego uwagę.

- Ja wiem, że to nie na temat i, że pan nie z tej epoki jest – profesor wymownie uniósł brew. – Ja chciałem zapytać o Aresa... O Trzy Pieczęcie i jeszcze... Co to tam było... – kruczowłosy podrapał się po głowie.

- Poszukaj w mitologii i ‘Der Engel Orden – Das Wunder’. Tam znajdziesz część informacji.

- Czytałem to – wyszczerzył się Sheva, nie rozumiejąc po co nam to wszystko.

Po lekcji momentalnie wszedłem z klasy wraz z Syriuszem. Jako, że Historia Magii była ostatnim przedmiotem tego dnia, mieliśmy sporo czasu na siedzenie w bibliotece. Niemal załamałem się, gdy oznajmiono nam, że jedynie mitologię możemy w tej chwili dostać i jeszcze kilka tytułów z tym powiązanych. Nie czekając na nic zabrałem niewielką część książek, a Syriusz wziął całą resztę. Chciało mi się śmiać kiedy patrzyłem jak szedł obładowany starając się nie wywrócić na zakręcie, a tym bardziej na schodach.

- Jesteś pewny, że dasz sobie radę? – zapytałem powstrzymując chichot.

- Oczywiście, że jestem! – oburzył się. – Tylko powiedz mi, czy daleko jeszcze, bo nic nie widzę. – nie miałem się czemu dziwić. W końcu spod góry woluminów wystawały jedynie nogi chłopaka, a on sam szedł na wyczucie kierując się jedynie mną.

- Następnym razem postaram się zrobić małą selekcję – rzuciłem obserwując poczynania kruczowłosego, który starał się wejść cało na pierwsze stopnie prowadzące do naszego dormitorium.

- Ty najlepiej załatw sobie wózek! – fuknął Syri chwiejąc się niebezpiecznie. – Wielki... Z kółkami... I wyciągiem... No! – odetchnął głęboko stając na szczycie schodów.

- Syriuszu, niemal zapomniałem. Przecież nowy nauczyciel miał nas uczyć Latania...

- Mnie nie pytaj – odpowiedział Black na pytanie, którego nie zdążyłem jeszcze zadać.

- SYRI!! – chłopak nie zdążył zareagować, a ja usłyszałem głośne ‘JEBUDU!!’ niemal z tym momencie kiedy chłopak zniknął mi z oczu. - ...tu jest mokro... – doszeptałem patrząc pod nogi na leżącego pod stertą książek kolegę. Jedynie kilka pasemek ciemnych włosów i lewa dłoń wystawały świadczyły o tym, że pod spodek ktoś jest. – N... Nic ci nie jest? – wyjąkałem kucając i dotykając opuszkami palców ręki szarookiego.

- Co to było? – usłyszałem stłumiony głos chłopaka.

- Tu jest pełno wody narozlewane... – odpowiedziałem niepewnie.

- Ha, ha! Głupi Gryfon! Wlazł i wyrżnął! – bez wątpienia śmiech należał do Irytka.

- TY DURNY DUCHU!! – Syriusz, aż zerwał się do siadu i podnosząc pierwszy lepszy tom bez ostrzeżenia rzucił nim w poltergeista. Nim duch zorientował się o co chodzi książka przeleciała przez jego głowę i uderzyła o ścianę. – ZJEŻDŻAJ STĄD! – warczał nadal Black.

- Idiota! – oburzyła się niewielka, niematerialna istota i szybko zniknęła w suficie. Tym czasem Syri podniósł się obolały i pozbierał porozrzucane woluminy.

- Nic ci nie jest? – zmartwiłem się i zbliżyłem do niego.

- Nic, ale boli mnie wszystko... – kruczowłosy uśmiechnął się szeroko – Remi, zrób coś żeby nie bolało...

- J... Ja?

- A kto inny? – roześmiał się Syriusz – Tylko ty możesz to zrobić.

- J... Jak? – Gryfon popatrzył na mnie kręcąc głową.

- Ty nadal nic nie rozumiesz. – westchnął i złapał mnie za nadgarstek ciągnął do siebie. – Daj mi buziaka, głuptasie – szepnął i złączył nasze usta w dość długim pocałunku. Czułem jak na twarz wpełza mi rumieniec. Nie wiem jakim cudem nie domyśliłem się o co może mu chodzić, ale bez wątpienia w tej chwili to on sam zaczął likwidować ból. Objąłem go kładąc dłonie na jego plecach, a Syriusz złożył swoje na moich biodrach.

- Wow! – odskoczyliśmy od siebie słysząc ten dźwięk zdumienia. Obaj natychmiast spojrzeliśmy w miejsce z którego on dochodził, ale nikogo tam nie było. Jedynie mokre ślady świadczyły o tym, że się nie przesłyszeliśmy.

- ...

- Ktoś nas widział – przerwał mi kruczowłosy zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć.

 

  

piątek, 10 listopada 2006

...

Notka jest do bani, ale nic nie poradzę na to. Poza tym i tak jakoś mało kto to ostatnio czyta ^^"

 

Chcąc nie chcąc musiałem zjawić się w gabinecie nauczyciela Wróżbiarstwa. Nie miałem pojęcia, jaki rodzaj szlabanu zastosuje Namida, jednak wątpiłem w jakiekolwiek owijanie z czyszczeniem kul, czy też filiżanek. Z tego, co słyszałem Tenshi należał do jednych z lepszych profesorów. Cóż, ja miałem jeszcze sporo czasu do pierwszych lekcji z tym mężczyzną.

Zapukałem i otwierając drzwi do pokoju wszedłem do środka. Pomieszczenie nie było ani duże, ani też zbyt małe. Na środku ściany po prawej stronie stały kolejna drzwi, zapewne prowadzące do sypialni lub łazienki. W wielu miejscach pod sufitem wisiały dzwonki feng shui, a w kącie pokoju po prawej idealnie prezentowała się zasuszona, czerwona róża. U sufitu zawieszony był czerwony lampion ze złotymi emblematami. Koło drzwi wejściowych po lewej umieszczona była spora półka z książkami. Obok niej stał parawan z motywem góry, a w lewym rogu przy oknie biurko. Nic nie zawadzało, ani też nie leżało gdzieś bez potrzeby. W pokoju panowały harmonia i spokój.

Nauczyciel siedział na środku w pozycji kwiatu lotosu. Długie włosy związane w tej chwili w warkocz spływały po jego ramieniu wysmuklając szyję i klatkę piersiową profesora. Jasna koszula i ciemne spodnie odmładzały go jeszcze bardziej w połączeniu z niemal nastoletnią twarzą, na której malował się w tej chwili niesamowity spokój. Na początku nie zwracał na mnie uwagi jednak po chwili otworzył oczy i uśmiechnął się wstając. Po raz pierwszy miałem okazję obserwować go z bliska. Byłem pewny, że Sheva zacznie skakać z zazdrości, gdy pozna szczegóły wyglądu młodego nauczyciela.

- Więc Minewra przysłała cię do mnie – zaczął powoli – Nie mam zwyczaju karać osób, które się mi w żaden sposób nie naraziły, więc nie będziesz miął mi za złe, jeśli podaruję sobie ten przykry obowiązek? – zdziwiłem się i nie mogąc uwierzyć w słowa mężczyzny wyjąkałem z trudem:

- N... Nie, ależ oczywiście, że nie... – w tej też chwili boczne drzwi otworzyły się i do gabinetu wszedł Ślizgon, który stanowił obstawę Lucjusza, kiedy ten odwiedzał mnie i Syriusza w Skrzydle Szpitalnym.

- Ale mi się dostało... – rzucił z wyrzutem blondyn i przeszedł koło mnie. Ociągając się zaczął powoli czyścić książki, które później odstawiał idealnie w to samo miejsce.

- Przykro mi, Denny, ale sam wymieniłeś się z Alenem.

- Gdyby nie to, że się źle czuł nigdy bym się tak nie wkopał – syknął fioletowooki nie zwracając na nic uwagi.

- Neren mógł pomyśleć zanim zaczął prześladować tych pierwszoklasistów...

- Należało im się! Gdyby nie zaczęli się wygłupiać nikt by nie ucierpiał!

- Przypominam ci, że możesz jeszcze zaliczyć swój własny szlaban, jeśli zaraz się nie uspokoisz – stwierdził nauczyciel trochę ostrzej odrzucając do tyłu warkocz.

- Nic mnie to nie obchodzi! I tak piekło z życia mi już matka zrobiła, więc nic gorszego mnie nie spotka!

- Zlituj się nade mną i nad innymi, Blood. – westchnął Namida najwyraźniej nie chcąc poruszać drażliwego tematu.

- Jak sobie pan życzy – odparł chłopak ironicznie, a profesor pokręcił zrezygnowany głową.

- Remusie, co powiesz na to żeby zagrać ze mną w Szachy Czarodziejów? Nie mogę ci zaproponować w tej chwili nic innego, jednak bardzo cię proszę byś nie mówił nic profesor McGonagall. Sam wiesz, jaka jest, a ja nie mam zamiaru cię dręczyć...

- Jasne... – szepnął cicho sam do siebie Denny i jak gdyby nigdy nic nadal zajmował się odkurzaniem woluminów.

Mój szlaban trwał stosunkowo nie długo i po zaledwie godzinie mogłem niezauważenie wrócić do dormitorium. Siedziałem z chłopakami opowiadając im o każdym szczególe przebywania u Namidy jednak nie mogłem doczekać się już chwili, kiedy wróci Syriusz. James leżał na sofie, a Sheva i Peter grali w statki. Ja nie byłem w stanie wysiedzieć spokojnie. Co chwila wstawałem, to siadałem, czy też kładłem się na ziemi przewracając z boku na bok. Jakoś ciężko było mi wytrzymać bez Blacka.

W pewnej chwili nawet zasnąłem, jednak wystarczyły krzyki Grubej Damy żebym się momentalnie podniósł. Po chwili w przejściu pojawił się zdenerwowany Syri. Wyglądał jakby miał zamiar wszystko wokół zniszczyć samym spojrzeniem.

- Durny babsztyl! – patrząc na rozwalonego na wypoczynku Pottera, który szybko usiadł pozwalając na to by chłopak zajął miejsce przy nim.

- Mówisz o McGonagall, czy Grubej Damie? – zapytał mimochodem Andrew z szerokim uśmiechem patrząc na to jak doskonale przewiduje ustawienie statków Peta.

- O jednaj i drugiej! Kurde! Kazała mi jakieś głupie wypracowanie o animagii napisać! Myślałem, że umrę! To miał być taki byk, że ledwie ręką ruszam!

- Aż tak źle? – zapytałem siadając na kolanach Blacka.

- Nawet gorzej! Ale nie krytycznie... – uśmiechnął się i położył ręce na moich biodrach.

- Ej! – krzyknąłem i wstałem szybko, a moją twarz pokrył rumieniec. Sam nie miałem pojęcia, w czym tkwi problem, jednak nic nie mogłem poradzić na to, że na powrót Syri zaczynał mnie onieśmielać.

- I ty przeciw mnie? – jęknął kruczowłosy kładąc głowę na kolanach Jamesa. – Zadowolę się Potterem skoro ty mnie odrzucasz. – stwierdził poważnie, a J. kiedy jego zdziwienie powoli się ustatkowało wczesał palce we włosy chłopaka.

- Dobrze wiedzieć, że na mnie lecisz – szepnął okularnik. Syri słysząc jego słowa wstał i przesuwając się na sam skraj wypoczynku podkulił nogi obejmując je rękoma.

- Ja się do ciebie nie zbliżam więcej... – rzucił teatralnie – Boje się ciebie, no... – roześmiałem się w asyście Petera i Andrew z całej tej sceny. – Remi, a jak było u ciebie? – oprzytomniał Black i usiadł normalnie. Jego oczy błyszczały błagalnie, gdy patrzył na mnie prosząc bym pozwolił mu na kilka pieszczot. Zebrałem się w sobie i po raz kolejny usiadłem na jego kolanach. Chłopak objął mnie i wtulił twarz w moje plecy.

- Nie było źle. Namida uznał, że mu się nie naraziłem i po godzinie siedzenia u niego wróciłem tutaj.

- No, przynajmniej tobie się udało... – odetchnął głośno Syriusz. – Wiecie, że serio ma się pojawić nowy profesor? Słyszałem jak McGonagall i Sprout wzdychały do niego. Mówię wam śmianie jak nic! ‘ Widziałaś te niesamowite oczy?’, ‘A ten głos’, ‘Niemal umieram zawsze, kiedy na mnie patrzy’. Uśmiałem się jak głupi! – zaczął przedrzeźniać Syri.

- Ciekawe, czy serio jest taki przystojny jak mówią, czy tylko przesadzają... – rozmarzył się Sheva siadając po turecku. – Mojego ukochanego nie przebije na pewno, ale warto na czymś oko zawiesić... Która godzina?! Przecież ja miałem się z moim słońcem spotkać! – Andrew zerwał się na nogi i zaczął poprawiać włosy i ubranie. – Mogę tak iść?! No powiedzcie mi, mogę?! Jak coś to się przebiorę...

- Idealnie, jak zawsze, ale możesz od razu iść bez ubrania, będzie wam łatwiej – zakpił James, na co Szaman obrzucił go wściekłym spojrzeniem.

- Ubranie to nie problem, J. A już na pewno nie twój! Zapewniam cię, że moje kochanie sobie z tym poradzi bez przeszkód. – Sheva uśmiechnął się przebiegle.

- Ty... Ty... Z nim... No, tego... No, wiesz... W razem... Już... – zaczął się jąkać Potter z miną żołnierza, który przypadkiem wlazł na minę.

- Czy to istotne?

- Jasne, że istotne! Przecież ty masz 11 lat, a on około 30! Chyba ci nic nie zrobił?!

- Głupku! Oczywiście, że mnie nie dotknął! Nie jest tobą! – jasnowłosy ostatni raz poprawił fryzurę i wyszedł rzucając do Pottera krótkie „Nie czekajcie na mnie”.

- Za nim! – krzyknął cicho Pet i pobiegł za chłopakiem na palcach. Poszliśmy za nim, ale gdy tylko przeszliśmy przez portret Andrew czekał na nas ze skrzyżowanymi na piersi rękami.

- Myślicie, że głupi jestem? – zapytał sarkastycznie. – Nie doczekanie wasze! Niech ja zobaczę, że znowu za mną leziecie, a wyzabijam! – Szaman puścił mi oko. Wiedziałem, że największe prawdopodobieństwo spotkania jego ukochanego tkwi w małym szczególe. Muszę pozbyć się chłopaków. Sheva im ufał, ale nie na tyle, by zdradzić tajemnicę miłości swojego życia. Nie wiedziałem, kim jest ten mężczyzna, ale była to wina tego, że nie miałem okazji pobyć z jasnowłosym sam na sam. Bardzo mnie interesowało, kim jest nieznajomy, który do tego stopnia zawrócił w głowie chłopakowi, a którego chyba nikt na oczy niw widział. Wątpiłem w teorię ducha, czy też postaci z portretu, jednak James i Pet byli niemal pewni, że nikt inny nie może tu przebywać bez wiedzy innych. Nie mogłem znieść tej niepewności, jednak pozostawał mi tylko czekać.

środa, 8 listopada 2006

Kartka z pamiętnika IV - Riddle

Było już dość późno, jednak zgodnie z tym, co napisał mi Dumbledor zjawiłem się w szkole. Korytarze były ciche i puste. Uśmiechnąłem się lekko sam do siebie. Pamiętałem chwile, gdy to ja siedziałem w dormitorium nie chcąc zwracać na siebie niczyjej uwagi. Tamte dni, choć dość odległe wydawały mi się zdarzeniami sprzed chwili. Nie mogłem o nich zapomnieć, jeszcze nie teraz. Zbyt wiele zależało od rozmowy, jaką miałem odbyć z mężczyzną.

Nie spieszyłem się nigdzie, uważnie rozglądając i starając zapamiętać każdy szczegół. Nic się nie zmieniło. Ten sam posąg, to samo miejsce.

- Mordożujki... – powiedziałem z niesmakiem, a przede mną ukazały się schody do gabinetu dyrektora – Czy ten starzec zawsze będzie używał tak głupich haseł? – zapytałem sam siebie i szybko pokonałem stopnie. Stanąłem przed dużymi, dębowymi drzwiami i odetchnąłem głęboko. „Przedstawienie czas zacząć!” pomyślałem i zapukałem niepewnie.

- Proszę... – odezwał się znajomy mi głos, więc złapałem za klamkę. Powoli wszedłem do dość dużego pokoju. Kremowe ściany ozdobione przez portrety byłych dyrektorów sprawiały, że przyjemna atmosfera pomieszczenia była nie tylko wyczuwalna, ale i widoczna. Naprzeciw drzwi stało duże biurko, zaś po lewej dostrzegłem biblioteczkę i kolejne schody. Na drążku opodal mnie siedział Feniks, spojrzałem na niego mimochodem. Zwierzę przyglądało mi się uważnie z dziwnym błyskiem złości w płomiennych oczach.

- Dobry wieczór – uśmiechnąłem się do mężczyzny w średnim wieku, który siedział na krześle i obdarzał mnie ciepłym, jednak czujnym spojrzeniem zza swoich okularów połówek. Jego długie lekko siwe włosy zlewały się z brodą.

- Dobry wieczór, Tom – odparł wesoło – Usiądź – wskazał na krzesło naprzeciw siebie – Napijesz się czegoś?

- Nie, nie. Dziękuję. Niestety nie mam wiele czasu. Jest już późno, a ja muszę wrócić do Hogsmade zanim całkowicie się ściemni – zacząłem się tłumaczyć z lekkim rumieńcem na twarzy.

- Ach, tak. Wybacz, zapomniałem niemal całkowicie, która jest godzina. – roześmiał się Dumbledor. – Więc przejdźmy do konkretów, jeśli Ci to nie przeszkadza.

- Ależ oczywiście, że nie – postacie z obrazów patrzyły na mnie wściekle, jednak całkowicie to zignorowałem. Nawet na nie nie patrzyłem. W końcu kłopoty były tu zbędne i całkowicie niepożądane.

- Co robiłeś przez cały ten czas, Tom? W końcu szkołę ukończyłeś w wyróżnieniem, ale nie miałem pojęcia, co planujesz później.

- No cóż. Na początku kształciłem się na nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią, a później zająłem się pracą na mugolskiej poczcie – uśmiechnąłem się serdecznie – Nie myślałem, że to taka ciężka praca, jednak przynajmniej czegoś się nauczyłem.

- Bardzo mnie to cieszy, jednak, dlaczego chcesz podjąć teraz pracę u nas w szkole?

- Słyszałem o profesorze Bagginsie i zastanawiałem się, czy nie potrzebuje pan kogoś na jego miejsce – na moje policzki znowu wpełzła czerwień. – To, dlatego do pana napisałem...

- Oj, Tom. Zmieniłeś się strasznie przez ten czas. – roześmiał się – Wydoroślałeś i w ogóle. Myślę, że mogę dać ci szansę i przyjąć jako nauczyciela OPCM...

- Bardzo panu dziękuję! – ucieszyłem się i wstając szybko zgiąłem w pół. – Nie wiem jak mam się panu odwdzięczyć...

- Nie przesadzajmy... Cieszę się, że będziesz znowu w szkole. – dyrektor wstał i podchodząc do mnie zmierzwił mi włosy. – Pozwolisz, że poślę po ciebie, kiedy już ustalę termin twoich pierwszych lekcji?

- A... Ależ oczywiście – odparłem zawstydzony – Nawet pan nie wie jak bardzo się cieszę! – zacząłem entuzjastycznie – Na pewno dam z siebie wszystko! Nie pożałuje pan swojej decyzji!

- Już dobrze, spokojnie. – znowu zaczął się śmiać – Lepiej już idź. Niebezpiecznie jest chodzić nocami po mieście, a tym bardziej koło Zakazanego Lasu.

- Dziękuję panu jeszcze raz! – po raz kolejny zgiąłem się w ukłonie i odchodząc tyłem zahaczyłem nogą o mały stolik przy drzwiach. – P... Przepraszam... – jęknąłem i szybko wyszedłem z pokoju. – Dobranoc! – rzuciłem jeszcze wsuwając głowę do gabinetu i patrząc jak mężczyzna macha w odpowiedzi. Zbiegłem po schodach na sam dół i szybko przekroczyłem korytarze oddalając się od tego miejsca.

Cholera! To było straszne. Następnym razem nie będę się tak upokarzał! Jednak musiałem przyznać, że mimo wielkiej wiedzy Dumbledor był nadzwyczajnie naiwny. Nawet, jeśli nie do końca mi ufał to na tyle udało mi się go oszukać, by pozwolił mi uczyć w szkole. Głupiec! Roześmiałem się i oparłem o jedną ze ścian. To był najlepszy sprawdzian moich umiejętności. Kłamstwo nigdy nie sprawiało mi kłopotu, ale z utrzymaniem nerwów na wodzy miałem problemy. W tej chwili byłem mistrzem w tym fachu. Tylko ten durny Feniks i starcy z portretów mnie niepokoili. O ile mogłem oszukać dyrektora o tyle nie mogłem tego zrobić z nimi.

Oderwałem się od zimnego muru i ruszyłem dalej. Nie miałem zamiaru natknąć się na żadnego z nauczycieli, a tym bardziej na Dumbledora, który zawsze mógł wyleźć ze swojej nory. Słyszałem za sobą czyjeś głosy.

- Uczniowie – uśmiechnąłem się do siebie i zwolniłem. Nie czekałem długo, gdyż zaraz potem ktoś uderzył o moje plecy. Powoli odwróciłem się patrząc na grupkę dzieciaków. Moją uwagę przykuł najwyższy z nich. Jasne, niemal białe włosy spięte w luźny kucyk spływały po plecach, a błękitne oczy błyszczały kryjąc w sobie smutek i tajemnicę. Zielono-srebrny krawat wyłaniający się spod szaty jednoznacznie wskazywał na Dom, do którego malec należy.

- Bardzo pana przepraszam, zagapiłem się... – wyjąkał Ślizgon kłaniając mi się nisko. Jego cichy głos był mieszanką dziecięcej niewinności i dumy, jaka towarzyszyła zamożnym rodom.

- Nic się nie stało – odparłem z uśmiechem i wczesałem palce w miękkie włosy chłopaka. Patrzył na mnie zaskoczony z dziwnym zainteresowaniem. „Jest mój” pomyślałem i odszedłem. Gdy tylko byłem poza zasięgiem ich wzroku roześmiałem się głośno. Jeszcze nie zacząłem pracować, a już znalazłem idealnego sprzymierzeńca... A może niewolnika? Młody panicz... Malfoy, tak bez wątpienia, to było on. Śnieżna cera, jaśniutkie włosy i oczy o bladym kolorze. Ta sylwetka, ruchy... Muszę go zdobyć! Pierwsza ofiara? Nie... Pierwszy uwolniony spod władzy Ministerstwa, pierwszy, który pozna smak władzy. Oczyszczę świat z zarazy, jaką są mugole, zmyję ze swoich rąk krew ojca i pozbędę się na zawsze tego, co łączy mnie z tymi słabymi, nic nie wartymi szlamami!

Malec zaczął mnie coraz bardziej interesować. Był piękny, a ja nie zaspokajam się byle czym. W jego żyłach płynie krew prawdziwego czarodzieja, w dodatku przyozdobiona w ponętne ciało dziecka. Będzie mój. Jego dusza, serce, wszystko będzie moje!

Szybkim krokiem przekroczyłem labirynt korytarzy i stanąłem niedaleko wejścia do Domu Węża. Czułem, że chłopak nie wrócił jeszcze do dormitorium, a to oznaczało, że po raz kolejny się na niego natknę. Tylko, że teraz nie skończy się jedynie na dwóch zdaniach. Zanim powróciłem do rzeczywistości Ślizgon już mnie dostrzegł. Patrzyłem jak podchodzi niepewnie, a jego źrenice rozszerzyły się. Przez ciało przeszedł dostrzegalny dreszcz. Jest mój!

- Znowu się spotykamy... – udałem zaskoczenie po raz kolejny tego dnia ubierając maskę miłego początkującego nauczyciela.

- Ja... Pan... To znaczy... – zaczął się jąkać.

- Spokojnie... – szepnąłem i położyłem dłoń na jego głowie. Rumieńce niemal natychmiast wpełzły na jasne policzki, a on zadrżał.

- ... Co pan... tutaj...

- Chciałem sprawdzić czy coś się tutaj zmieniło od mojego ostatniego pobytu w szkole. – zjechałem ręką na gorącą twarz wyczuwając pod palcami miękkość i delikatność jego skóry. – Chyba wieki minęły, od kiedy skończyłem naukę w Hogwarcie... A właśnie, skoro już się spotkaliśmy, może zdradzisz mi swoje imię? Chciałbym wiedzieć, kto na mnie wpada – roześmiałem się.

- Ja... Ja przepraszam za tamto...

- Nic się nie stało. To było nawet całkiem przyjemne... – z rozkoszą obserwowałem jak się speszył i jęknął cicho.

- Jestem... Lucjusz... Lucjusz Malfoy... – powiedział po chwili. Wiedziałem!

- Więc chyba nie powinienem się tak z tobą spoufalać. – odezwałem się dając mu do zrozumienia, iż staram się rozładować napięcie, jakie było w tej chwili aż nadto wyczuwalne.

- Ja... Ja przepraszam...

- Za co? – podniosłem palcem jego twarz zmuszając by spojrzał mi w oczy. Idealne usta, wąskie, na pewno miękkie i słodkie... Wystarczy tylko się pochylić i zatracić w ich wnętrzu... Heh... Nie. Jeszcze nie teraz. Po co brać tylko część skoro mogę mieć całość?

- Za... – zaciął się i po raz kolejny pozwolił na to by uwolnić z siebie głośne westchnienie, gdy moje dłonie powoli spłynęły po całej długości jego rąk aż na biodra i uda. – A jak... Jak pan ma na imię? – odważył się na zadanie pytania.

- Niedługo się dowiesz – wyszeptałem mu do ucha wargami drażniąc jego płatek. Ciało Ślizgona zaczęło drżeć. Mogłem być pewny, że nie pierwszy raz ktoś dotykał go w taki sposób... Zabiję, gdy tylko dowiem się, kto śmiał naruszyć tego malca.

Zdziwiłem się, gdy młody panicz przekręcił głowę w bok pozwalając mi na to, bym sięgnął jego szyi. Opuszkiem palca przeciągnąłem po gładkiej, jedwabnej skórze czując szybkie tętno i szaleńcze ruchy klatki piersiowej w chwili, gdy położyłem dłoń na jego torsie.

- Czego pragniesz? – zapytałem sunąc ustami tuż nad naprężoną skórą. Milczał wstrzymując na chwilę oddech.

- Ja... Achh... – zaczął po chwili i krzyknął cicho, kiedy przygryzłem muszelkę jego ucha i zacząłem lizać jego wnętrze wsuwając w nie język.

- Skończymy to innym razem – zamruczałem słysząc, że ktoś się zbliża i zostawiając niemal nieprzytomnego oraz drżącego na całym ciele chłopca skierowałem się ku ukrytemu przejściu, by wydostać się z zamku.

niedziela, 5 listopada 2006

Wolność

14 styczeń

Czas płynął to szybciej, to znów wolniej i wydawać się mogło, iż wszystko stanęło w miejscu. Jednak w końcu znalazłem się za drzwiami Skrzydła Szpitalnego. Obok mnie Syriusz odetchnął głęboko.

- W końcu na wolności – westchnął – Jak myślisz, w więzieniu jest podobnie? – zażartował.

- Nie wiem i wolałbym nigdy się nie przekonać – odparłem, czując jak ciepła dłoń Blacka ściska moją rękę.

- Nie martw się, Remi. Nie będziesz musiał – szepnął i pociągnął mnie lekko do przodu. Czułem się dziwnie mogąc znowu włóczyć się po korytarzach jak tydzień temu. Jak przez mgłę pamiętałem to, co działo się zanim trafiłem do izolatki, jednak dokładnie zdawałem sobie sprawę z tego, że przez ten czas wiele się zmieniło. Powrót do dawnych zajęć po nieobecności, czy to długiej, czy też krótkiej nie należał do najprzyjemniejszych doznań. Coś kotłowało się w moim wnętrzu i wydawało mi się, że już na samym wstępie wszystko pójdzie nie tak jak powinno.

- Znowu się zamyśliłeś... – stwierdził kruczowłosy mocniej ściskając moją dłoń. Spojrzałem w jego duże, roześmiane oczy.

- Zastanawiam się jak teraz poradzimy sobie z zaległościami... –rzuciłem nieśmiało.

- O jakich zaległościach mówisz...? – dwuznaczny uśmiech chłopaka wywołał rumieniec na mojej twarzy.

- W szlabanie, panie Black! – szybko wyrwałem rękę z uścisku Syriusza i odwróciłem się lekko przerażony. Za nami stała profesor McGonagall ze swoim stałym, ostrym spojrzeniem. Jej wzrok skupiony był na odwróconym nadal tyłem Gryfonie. Syri powoli zaczął okręcać się wokół własnej osi i po chwili stał już twarzą w twarz z nauczycielką.

- O, dzień dobry, pani – udał zdziwienie – Jak dawno się nie widzieliśmy. Tęskniła pani za mną?

- Black, widzę cię dzisiaj u mnie w gabinecie o 19.30! Panie Lupin, pańskim szlabanem zajmie się profesor Namida.

- Jak to?! – krzyknął Syriusz – To Remus nie będzie ze mną? – kobieta zdziwiona uniosła brwi.

- A to, z jakiej okazji macie być razem? – szarooki milczał stojąc z otwartymi ustami. Westchnąłem głośno. Nie spodziewałem się, że szlaban nas ominie, ale i nie łudziłem się, że McGonagall będzie wyrozumiała. Profesorka ominęła nas i skinąwszy głową odeszła zostawiając samych.

- Jak ja mogłem zapomnieć o tym głupim szlabanie – jęknął chłopak – Przecież to było tak dawno... Cholera! I jeszcze wysyła cię do Namidy... – kruczowłosy uwiesił mi się na szyi – Nie, Remi. Nie opuszczaj mnie! Ja umrę bez ciebie... A już na pewno u McGonagall w gabinecie... – zaczął histeryzować i udawać, że będzie płakał.

- Syriuszu... Udusisz mnie – jęknąłem i odepchnąłem nieznacznie kolegę. – Gdybyś się nie wygłupiał wtedy na transmutacji...

- I oto nasze papużki nierozłączki – usłyszałem śmiech Jamesa, który podszedł do nas wraz z Shevą i Peterem.

- A wy, co tutaj robicie? – Syri wyprostował się i doskoczył do reszty jak gdyby nigdy nic.

- Śledzimy was – odparł Potter, ale widząc kpiące spojrzenie młodego Blacka od razu spoważniał – Szczerze mówiąc to nudziło nam się bez was i tak się włóczymy to tu to tam. Słyszeliście, że ma się pojawić nowy nauczyciel latania? ... A no tak, jak mogliście o tym słyszeć – okularnik rozczochrał włosy i ciągnął dalej – Podobno weźmie połowę klas, a druga zostanie Camusowi.

- Ciekawe, jaki będzie ten nowy... – odezwał się Pet.

- Oby był przystojny... I szarmancki.... – rozmarzył się Andrew, co zdziwiło nas wszystkich.

- Czy ty przypadkiem nie miałeś kogoś na oku?

- Miałem i mam James, ale to nie znaczy, że nie mogę pofantazjować!

- Gdybyś tak o mnie fantazjował...

- Idiota... – westchnął Szaman i zwrócił się do mnie – Jak się czujesz, Remi? Ten to od razu widać, że wyzdrowiał – wskazał na Syriusza, który z szalonym uśmiechem szeptał coś do ucha Potterowi i Pettigrew.

- Na umyśle na pewno lepiej niż on – roześmiałem się, a kruczowłosy wyszczerzył się do mnie i puścił mi oko. – Sheva, zostawmy ich samych. – zaproponowałem i odszedłem z jasnowłosym w stronę dormitorium. Powoli musiałem wrócić do rzeczywistości i zostawić sprawy Aresa w tyle. Tym bardziej, że jak na razie nic się nie działo, a musiałem przepisać notatki i opanować materiał, jaki został już przerobiony. Sam zdawałem sobie sprawę z tego, jak bardzo realny jest mój styl myślenia, jednak w moim życiu i tak dość było udziwnień.

- Więc, o czym chciałeś porozmawiać? – zaczął Andrew – Bo przecież właśnie o to ci chodziło, prawda?

- Masz rację – uśmiechnąłem się lekko. – Wiem, że chłopcy nieźle cię wymęczyli, co do tego mężczyzny, w którym się kochasz, ale chciałbym wiedzieć czy aby na pewno możesz mu zaufać...

- Ty się o mnie martwisz? – w głosie Szamana wyczułem prawdziwe zaskoczenie.

- No, to chyba oczywiste. W końcu jesteśmy przyjaciółmi... Więc jak, możesz mu ufać?

- Remi... Coś mi się wydaje, że coś cię trapi, ale nie masz ochoty o tym rozmawiać. – spuściłem wzrok na posadzkę, która wydawała się uciekać mi spod stóp, kiedy szedłem przed siebie. – Nie pytam, o co chodzi, będziesz chciał to mi powiesz, a jak nie to nie. – byłem wdzięczny chłopakowi, że jest wobec mnie wyrozumiały. Dzięki niemu zdałem sobie sprawę, że rzeczywiście problem tkwi nie w tym, czy Szaman może zaufać swojemu ukochanemu, tylko czy to Syriusz może ufać komuś takiemu jak ja. W końcu okłamuję go od samego początku i ukrywam przed nim więcej niż mogłoby się wydawać, jednak, jaką mam pewność, że i on czegoś nie kryje? Przywołałem na myśl jego szare oczy, które zawsze wywierają na mnie niesamowite wrażenie. Nie... Z tych oczu można wyczytać wszystko i bynajmniej nie kryją w sobie nic, o czym bym nie wiedział. Więc tylko ja stanowię problem i to, co może kiedyś zrujnować łączące nas uczucie...

- Obudź się – przywołał mnie do porządku Andrew – Nie martw się, będzie dobrze! W końcu nie jesteś sam. Masz mnie i resztę paczki, a w dodatku wielu innych znajomych, na których możesz polegać. – chłopak objął mnie ramieniem – Pytaj, o co chcesz, a ja powiem ci wszystko – wyszczerzył się. Wiedziałem, że chce bym nie myślał o tym, co mnie boli. Sam zdążyłem już zauważyć, że będąc z kimś nie ma czasu na zastanawianie się nad czymkolwiek przez dłuższą chwilę. Teraz rozumiałem słowa Ryo, kiedy pierwszy raz miałem okazję z nim porozmawiać na poważnie. Więc tak wyglądał ból, który zżerał go od środka i wypalał wnętrze gasząc je łzami i pustką.

- Przepraszam, znowu odpłynąłem – ocknąłem się i zaczerwieniłem. Sheva potarł delikatnie kciukiem moją szyję. Drgnąłem i wystraszony spojrzałem w jego niesamowicie zielone oczy.

- Spokojnie. Zastanawiałem się tylko, czy reagujesz jak należy, czy też i ta część mózgu już ci się wyłączyła – roześmiał się.

- Łapy precz! – syknąłem i zdjąłem z ramienia dłoń chłopaka. Zaraz potem obaj zaczęliśmy chichotać. – Więc, Sheva... Opowiedz mi coś więcej o tym twoim obiekcie westchnień.

- A co dokładnie chciałbyś wiedzieć?

- Wszystko. – uśmiechnąłem się.

- Oj, wiele by tego było. Esej mógłbyś o tym napisać. No, ale nie ważne. Nazywa się F...

- Jak się nazywa?! – wydarł się James dobiegając do nas – Jak, jak?! – wraz z Szamanem uchyliliśmy usta w zdziwieniu.

- Ty masz radary, J.? – zapytałem.

- Nie, ale założyłem ci posłuch... – wyszczerzył się – Żartowałem! – sprostował, kiedy Andrew zaczął mnie dotykać i zdejmować ze mnie szatę szkolną. – Ja mam po prostu niezawodny słuch myśliwego.

- Ta, jasne. A ja jestem hetero... – wyskoczył jasnowłosy, co trochę uspokoiło okularnika.

- A gdzieś ty zgubił resztę? – rozglądnąłem się, ale Syriusza i Petera nie było w pobliżu.

- Właśnie starają się przeszukać nasz pokój w poszukiwaniu pamiętnika, który pisze Andrew lub jego listów.

- Ty żartujesz, prawda? – zaniepokoił się Szaman.

- A co jeśli nie? – nie czekając na nic więcej chłopak rzucił się biegiem w stronę naszego Domu, jednak po chwili zatrzymał się.

- Ale przecież ja nie mam pamiętnika... – złapałem się za głowę słysząc, co Sheva właśnie stwierdził – A list od ojca zawsze noszę przy sobie... – otworzył torbę i wyciągnął z niej małą paczkę kopert. – Poza tym one są opieczętowane zaklęciem...

- To teraz mi o tym mówisz?! – wydarł się J. – Przecież oni cały pokój przegrzebią! – tym razem to Potter szybko pobiegł do dormitorium. Zacząłem się głośno śmiać. Przy nich nie było czasu na smutki i zmartwienia. Jeśli miałem wątpliwości, co do ich reakcji na największą z moich tajemnic to w tej chwili właśnie powoli zacierały się one wraz z każdym urywanym oddechem, jaki ledwie łapałem wybuchając nowymi salwami śmiechu.

- Wiesz, Remi. Najzabawniejsze, że ja pamiętnik również noszę przy sobie – zachichotał chłopak i po raz kolejny objął mnie po przyjacielsku.