piątek, 29 grudnia 2006

Syn...

Kirhan jak zawsze miesza i dlatego powoli pisze charakterystyki postaci, do których linki znajdziecie pod archiwum. Nie wiem czy w niedzielę pojawi się notka, ponieważ jadę na Sylwestra do kuzynki, ale zrobię co w mojej mocy, by jakoś ją napisać ^^

 

7 marzec

Otworzyłem oczy i spojrzałem na szary sufit domu. Wszystko mnie bolało, zresztą jak zawsze. Czułem piekące rany na rękach i rozrywający ból nogi. Kolejna zmarnowana, nieprzespana i męcząca noc była już za mną. Teraz tylko dowlec się jakoś do dormitorium i poleżeć tyle na ile pozwoli mi czas. Tylko, że pojawiał się mały problem. Wcześniej musiałem odkazić rany i jakoś je zamaskować...

- Łatwo powiedzieć, Remusie... – westchnąłem i z jękiem podniosłem się do siadu. – Oj, będę miał się, z czego tłumaczyć... – spojrzałem po sobie i z przerażeniem stwierdziłem, iż tym razem nie uda mi się zbyt łatwo wykręcić od pytań przyjaciół. W marę szybko ubrałem się i powlokłem do przejścia na błonia. Pogładziłem pień Wierzby Bijącej w odpowiednim miejscu i wygramoliłem się spomiędzy jej gałęzi. Dyrektor miał całkiem dobry pomysł z tym, żeby ją posadzić zaraz nad tajnym przejściem do tej starej chaty na obrzeżach Hogsmade. Dzięki temu zarówno ja jak i mój sekret byliśmy bezpieczni, a przynajmniej tak mi się zawsze wydawało.

- Witam, pana z samego rana, panie Lupin. – ostry, beznamiętny i chłodny głos zmroził mi krew w żyłach. Dreszcze przeszły po moim ciele nie omijając żadnej komórki, ani nerwu. Odwróciłem się patrząc w bok na zbliżającego się do mnie mężczyznę.

- C...Co pan tutaj robi? – wyjąkałem patrząc na spokojne, płynne ruchy nauczyciela i lśniące w nikłym świetle wstającego słońca białe włosy. Jasne oczy wydawały się być całkowicie pozbawione nie tylko źrenic, ale i tęczówek, a mleczna skóra kontrastowała z ciemną przestrzenią, jaka nas otaczała. W nocy musiało być dość ciepło, ponieważ niemal cały śnieg zdążył już stopnieć.

- Mógłbym o to samo zapytać ciebie, jednak w twoim wypadku jest to aż nadto oczywiste... – stanął tuż przede mną i łapiąc mnie za brodę podniósł moją twarz ku górze. – Dość ostro szarżowałeś dzisiejszej nocy, skoro nawet na policzkach masz tak głębokie szramy... – przyjrzał się dokładnie mojej skórze i przeciągnął dłonią tuż nad jej powierzchnią. Lekkie łaskotanie splotło się z bolesnym pieczeniem lecząc rany, jakie miałem na twarzy.

- Dziękuję? – wyszeptałem niepewnie i starałem się wyszarpnąć z uścisku silnych palców, które nadal mnie trzymały.

- Dobierał się do Ciebie, prawda? – nie miałem pojęcia, o co chodzi, jednak oczy mężczyzny wydawały mi się nabrać lekko czerwonego blasku. – Czego on od ciebie chciał?

- K... Kto? Nie wiem, o co chodzi...

- Riddle, przecież czuje na tobie wpływ czarnej magii, którą tylko on potrafi się posłużyć w taki sposób.

- Czego pan ode mnie chce?! – odsunąłem się o krok w tył i zdezorientowany popatrzyłem na Lucifera, na twarzy, którego nie drgnął ani jeden mięsień.

- Ja? A czego ja mogę od ciebie chcieć? Twojej krwi. – wzdrygnąłem się i poruszyłem nerwowo – Twojej zdolności regeneracji i siły, jaką dysponujesz. Chcę wilkołaka. Czy taka odpowiedź cię w pełni satysfakcjonuje?

- N... Nie rozumiem... – mężczyzna westchnął.

- Greyback... – zaczął – Znasz to nazwisko, prawda? Jak myślisz skąd wiedział gdzie ma szukać tamtej kobiety? Wiem, że znasz jego przeszłość i nie dziwi mnie to. Ale powiedz czy kierując się swoimi wilczymi zmysłami dotarłbyś do kogoś, kto jest na drugim końcu kraju? Ja zaoferowałem mu pomoc, a on w zamian oddał mi siebie. Zauważ jak bardzo zraniła go tamta kobieta. On ja kochał, ona kochała jego, a jednak nie ufała mu. Zabrała dziecko i uciekła. On się zemścił, a ja zyskałem nad nim władzę, którą mogę wykorzystać, kiedy tylko będę tego chciał. Ciebie czeka taki sam los... On teraz jest po stronie Riddlea, jednak nadal winny jest posługę mnie. – nauczyciel zbliżył się do mnie powtórnie i palcem przeciągnął po mojej szyi wślizgując się pod kołnierz kurtki. Nie byłem w stanie się ruszyć i sam nie znałem przyczyny. – Co Riddle ci zaproponował? – zapytał po chwili. – Co chce ci dać?

- C... Co? Ja... Ja o niczym nie wiem... – jęknąłem całkowicie zbity z tropu.

- Czyżby nadal czekał? Nie mogę uwierzyć, że mu się nie spieszy... Remusie – Reijel zwrócił się do mnie po imieniu – Trzymaj się od niego z daleka. Kiedyś przyjdzie i zaproponuje ci spełnienie pragnień, jakiekolwiek by one nie były. To od ciebie zależy, czy przystaniesz na jego propozycję. Ale równie dobrze to mi możesz zawierzyć swoje umiejętności... – mężczyzna pochylił się nade mną i dmuchnął lekko w skórę na mojej szyi.

- Nic nikomu nie oddam. – rzuciłem trochę pewniej. – Skąd mam wiedzieć, czego pan tak na prawdę chce ode mnie?!

- Ludzie są jak zwierzęta. Dzielą się na rasy... Koty, psy, wilki... Problem w tym, że o ile niemal każde zwierze będzie służyć człowiekowi, o tyle wilk ma swoją dumę i wystarczy spojrzeć mu w oczy, by zauważyć jak wielka jest jego nienawiść do człowieka... – profesor zbliżył swoją twarz do mojej. – Potrzebuję właśnie Wilkołaków... Tych, którzy będąc śmiertelnymi łączą w sobie najwspanialsze cechy.

- K... Kim pan jest? – czułem chłodną dłoń błądzącą po mojej szyi i linii szczęki.

- Tym, który zrodził się z miłości i nienawiści... Jedynym, który nie podlega temu światu żyjąc na nim jak śmiertelnik. Powierz mi swoją siłę, a będę miał pewność, że nie zostanie wykorzystana przeciw tym, po których stronie stoję... – jego usta niemal dotknęły moich. – Zaufaj mi...

- Nie mam dowodów na to, że mówi pan prawdę! – odsunąłem się szybko i wściekle spojrzałem na mężczyznę, który odetchnął głęboko.

- Ufasz Camusowi? – zapytał – Wierzysz mu?

- T... Tak. – moje policzki mimowolnie pokrył rumieniec.

- Więc zaufaj i mi, tak jak on. Jeśli nie masz ochoty służyć mnie to nie oddawaj swoich umiejętności nikomu innemu... – wystarczyło, że nauczyciel wyciągnął dłoń, a już był w stanie złapać mnie za rękę i przyciągnąć do siebie. – Nie ruszaj się. – nakazał i przykucnął sunąc palcami nad całym moim ciałem, tak jak zrobił to już wcześniej, a rany powoli zanikały.

- Jak pan to...?

- Mam moc, jakiej nikt z ludzi nie posiada i mogę ją wykorzystać jak tylko mi się podoba. Jednak sprawy tego świata nie należą już do mnie. Riddle chce nie tylko ciebie, ale i każdego innego czarodzieja, który może mu się przydać. Teraz to ty musisz zadbać o to, by i twoi przyjaciele nie dostali się w jego ręce. – Reijel wstał. – Greyback został skrzywdzony i wtedy jego serce zamieniło się w czysty, twardy kamień. Już nie znajdziesz w nim ludzkich uczuć. To samo może stać się z tobą. Tylko, że wtedy prawdopodobnie to nie ja zaproponuję ci pomoc... Jeśli zaczniesz zabijać na zlecenie tamtego człowieka twoje człowieczeństwo zatraci się w żądzy mordu. Jesteś Wilkołakiem, człowiek może, ale nie musi tego zaakceptować. Jedno jest za to pewne. Władza absolutna jest błogosławieństwem, gdy znajduje się w rękach dobrego władcy i przekleństwem, gdy posiądzie ją grzech. Ja grzechem służę dobru... Dlatego pozwoliłem na to by Greyback stał się bestią. Jednak jak myślisz, kim staniesz się ty, kiedy ten, którego kochasz przestanie ci ufać? Jeśli powierzysz mi siebie możesz być pewny, że nie dopuszczę do tego byś stał się taki jak on...

- Nic nikomu nie będę powierzał! – stwierdziłem ostro i odwróciłem się od mężczyzny z zamiarem odejścia jednak jego place mocno zacisnęły się na przegubie mojej dłoni.

- Jak sobie życzysz. – paznokieć nauczyciela zamienił się w szpon i przeciął skórę na mojej szyi, a zaraz potem znowu wrócił do poprzedniej postaci. – Jednak mimo wszystko zostaniesz naznaczony. Riddle więcej cię nie ruszy – przesunął palcem po ranie, jaką mi zadał i narysował nią coś na mojej skórze i zaleczył szramę puszczając mnie.

- Kim pan jest?! – jęknąłem i dotknąłem tamtego miejsca.

- Już ci to mówiłem. Tym, który zrodził się z miłości Boga i nienawiści do ludzi. Synem samego Szatana, który walczy u boku Aniołów, w imię, których mój ojciec został potępiony i strącony w przepaść. Nie martw się, jesteś bezpieczny. Ja cię nie skrzywdzę, ale jeśli nie wierzysz w moje słowa porozmawiaj z Camusem, lub po prostu zapomnij o tym, co się działo... – mężczyzna odwrócił się i ruszył powoli w stronę zamku. W mojej głowie dźwięczały jego ostatnie słowa „lub po prostu zapomnij o tym, co się działo...”. Nie stanowczo nie mogłem zapomnieć o tym wszystkim, a w szczególności o jego ostrzeżeniu względem nauczyciela OPCM, jednak musiałem to sprawdzić.

Biegiem rzuciłem się w stronę przejścia, które miało mnie zaprowadzić z powrotem do szkoły.

środa, 27 grudnia 2006

Wie?

6 marzec

Nienawidziłem tego, a jednocześnie nie mogłem nigdzie uciec przed ciągłym bólem przemian i ich skutkami. To miała być już siódma z kolej i sam nie wiem, dlaczego je liczyłem. Miałem tylko nadzieję, że uda mi się spokojnie przedostać do starego domu w Hogsmade. Ostatnimi czasy nie miałem z tym większych problemów, co bynajmniej nie umniejszało bólu, jaki towarzyszył przemianie, jednak trochę mnie uspokajało. Zamknięcie mnie powoli dawało się we znaki zarówno mojej ludzkiej, jak i wilczej naturze. Zaczynałem rozładowywać emocje, o ile można o takich mówić w kontekście wilkołactwa, na samym sobie. Syriusz strasznie się martwił, a ja już sam nie wiedziałem jak się mu tłumaczyć. W końcu jak można uzasadnić, co miesięczne zniknięcia i powroty nad ranem ze skaleczeniami na ciele?

- Remi, gdzieś ty odpłynął? – Sheva szturchnął mnie pod ławką.

- C...Co? – jeszcze nieprzytomnym wzrokiem popatrzyłem na chłopaka.

- Dobrze się czujesz? Jesteś strasznie blady.

- Nie... Nic mi nie jest. To chyba przez tego tosta, którego mi na siłę wepchnął James.

- Jesteś pewny? Syriusz mówił, że idą dziś z Potterem na akcję i zabierają Petera, żebyś miał trochę spokoju, bo dziś masz... Jak on to określił... TE dni raz w miesiącu, które wskazują jednoznacznie na to, że nie jesteś z nim w ciąży – zakrztusiłem się własną śliną.

- Co proszę? – odwróciłem się do Syriusza, który wyszczerzył się i puścił mi oko. O nie, to bynajmniej nie było bezpieczne. Najwyraźniej kruczowłosy zaczynał coś podejrzewać, a to stanowiło wielki problem. Miałem tylko jedno wyjście. Zapytać, o co chodzi z ‘TYMI dniami raz w miesiącu’. Zawsze mogłem improwizować, a było to o niebo lepsze niż zostawienie wszystkiego i zaufanie szczęściu, które było bardziej nieokiełznane niż pogoda.

Jeszcze trochę, jeszcze chwileczkę, sekunda i lekcja się skończy, a ja uspokoję szaleńcze bicie serca.

- Sy...

- Remusie, zostań chwilę dłużej po lekcji – i stało się. Black z uśmiechem wyszedł z klasy razem z chłopakami, a ja stałem lekko zbity z tropu obok ławki patrząc na zbierającego swoje rzeczy nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią. Mężczyzna spojrzał na mnie z łagodnym uśmiechem i odgarniając z twarzy długie pasma czarno-białych włosów stanął przed biurkiem.

- Wybacz, że cię zatrzymuję, ale dziś pełnia... – zwiesił głos i usiadł na blacie – Zbliż się. – nakazał – Nie martw się. Tym razem tylko zneutralizuję ból przemiany – spuściłem głowę i niepewnie podszedłem do profesora, który łapiąc mnie za ramiona ustawił między swoimi nogami. Czułem się dziwnie, policzki płonęły mi ogniem, a serce waliło jak oszalałe zdając sobie idealnie sprawę z tego, co za chwilę nastąpi. Kiedy Riddle robił to po raz pierwszy byłem przekonany, że to musi być coś całkowicie normalnego, jednak przeszukałem całą dostępną mi część biblioteki, ale nie znalazłem ni słowa o tym jak zmniejszyć udrękę likantropii.

Profesor pochylił się i odgarniając z mojej szyi włosy zsunął moją szkolną szatę i odsłonił część klatki piersiowej naciągając nieznacznie sweter. Jego oddech łaskotał moją skórę, kiedy przysunął ustami tuż nad nią, a zaraz potem wargami do blizny po kłach. Lizał ją, a po chwili zaczął lekko ssać. Przerażające zimno rozeszło się po każdej komórce mojego ciała, ustępując gorącu i drażniącym moje nerwy dreszczom. W mojej głowie rozległ się z początku cichy a z czasem coraz głośniejszy krzyk kobiety, który słyszałem już kilka miesięcy temu. Błaganie o litość i płacz dziecka. Przeszłość, która zmieniła wilkołaka w prawdziwa bestię bez skrupułów. Jedno jedyne wydarzenie, jedna kobieta i istota, która kochała, jednak została zdradzona. ‘Childern don’t stop dancing...’ szyderczy śmiech i odgłos łamanych kości, ściekającej na ziemię krwi, cichy głosik dziecka, które nie wie, co się dzieje.

Wróciłem do rzeczywistości czując chłodne dłonie błądzące po moich plecach i dotykające skóry. Jęknąłem, a nauczyciel zabrał ręce i odsunął twarz od mojej szyi.

- Już się uspokoiłeś? – zapytał patrząc mi w oczy, a ja zadrżałem widząc te dwie czarne studnie bez dna, jakimi były jego tęczówki.

- T... Tak. – wyszeptałem lekko łamiącym się głosem i wtedy też drzwi sali otworzyły się, a Lucjusz wchodząc do klasy z cichym: - Profesorze... – zatrzymał się zszokowany. Odskoczyłem jak poparzony od nauczyciela widząc szklące się łzy w jasnych oczach chłopaka. Odwrócił się i chciał wybiec z pomieszczenia, ale Riddle z gracją i zręcznością kota zeskoczył z biurka łapiąc Malfoya za przegub i przyciągnął do siebie.

- Możesz odejść, Remusie. – rzucił chłodno, a ja jak najszybciej opuściłem salę słysząc stłumiony szloch Lucjusza, który mówił coś do mężczyzny. Zastanawiałem się, co mógł sobie pomyśleć Ślizgon, kiedy zastał mnie w dość nietypowej sytuacji z nauczycielem OPCM. Gdyby to doszło do uszu Syriusza raczej nie zdołałbym się wytłumaczyć, a to oznaczałoby przyznanie się do tego, że jestem Wilkołakiem. Wolałem o tym nie myśleć.

Szybko wróciłem do dormitorium i wchodząc do sypialni rozglądnąłem się po całkowicie pustym pomieszczeniu. Na moim łóżku leżał mały liścik w białej zaklejonej kopercie. Podniosłem go i otwierając rzuciłem okiem na styl pisma. Specyficzne, ładne litery o ostrym konturze i pewnej kresce. Bez wątpienia bazgroły Syriusza.

„Remi,

Wybacz, że na Ciebie nie czekamy, ale ta sprawa nie cierpiała zwłoki, dlatego musieliśmy iść sami. Opowiem Ci wszystko, kiedy wrócimy. Aha... Jeśli ktoś będzie pytał, to nie wiesz gdzie jesteśmy. O właśnie! Pod poduszką masz moje zadania na jutro. Proszę Cię, napisz je za mnie. Jak coś to J. jęczy, że też chce, a Pet dławi się czekoladą, więc pewnie również... Chwila... Czekoladą?!

P.S. Mam nadzieję, że czujesz się lepiej niż rano.

Syriusz.”

- Przecież ja nie mam pojęcie, gdzie wy jesteście. – roześmiałem się głośno i schowałem kopertę do szafki przy łóżku. Coś jednak nie dawało mi spokoju. Wszystko wskazywało na to, że Black chciał pozbyć się jakichkolwiek świadków i dlatego wymyślił jakąś absurdalną akcję zabierając ze sobą Jamesa i Peta. Sheva jak wiadome było od dawna, nie wróci zbyt wcześnie do pokoju, więc tak oto miałem wolną drogę żeby się przemienić.

Wyciągnąłem szybko tematy zadań chłopaków i dołączając swoje położyłem się na łóżku. Co, jak co, ale dziś nie miałem zamiaru zostawić ich na lodzie, a Zaklęcia należały raczej do dość prostych zagadnień. Dzięki nauczycielowi Obrony nie odczuwałem już większego bólu, więc mogłem spokojnie pracować.

- To już przesada! – krzyknąłem, kiedy zobaczyłem wielki pergamin Blacka, na którym chłopak na szybkiego nabazgrał krótką prośbę o napisanie mu wypracowania na Transmutację, które powinien oddać McGonagall wczoraj. O ile dobrze pamiętałem to wymigał się mówiąc, że zostawił je w bibliotece przez nieuwagę i ktoś mu je ukradł. Do wieczora na pewno nie mogłem się nudzić.

Podniosłem głowę znad książek i popatrzyłem na łóżko Petera. Miałem szczęście, bo chłopak zapomniał schować czekolady, o która na pewno niedawno bili się Syri i James. Z szerokim uśmiechem wziąłem niecałą tabliczkę z pościeli i wracając do lekcji rozpakowałem ją. Pettigrew na pewno nie będzie miał mi za złe, a reszta, co najwyżej mnie zlinczuje, ale nie ma nic za darmo, a prace domowe czekają.

- Mmm... Orzechowa... – westchnąłem głośno wkładając do ust pierwszą kostkę. Zatruta raczej nie była, ale bez wątpienia poprawiła mi humor i zadania niemal same się zrobiły. Opadłem ciężko na pościel i podniosłem się leniwie. Rzuciłem pergaminy na łóżka chłopaków i rozglądnąłem się po pokoju. Powoli musiałem się zbierać i dotrzeć do starego domu, ale wydawało mi się, że o czymś zapomniałem. Jeszcze raz omiotłem całą sypialnię i zabrałem z szafki pióro. Rozłożyłem kartkę z wypracowaniem i na samym dole napisałem krótka notkę do Syriusza.

„Jeszcze raz wywiniesz mi taki numer, Black, a będziesz sobie nie tylko z zadaniami sam raził, ale i z tym Twoim niewyżyciem psychicznym i fizycznym!”

Teraz byłem pewny, że spokojnie mogę odejść. Zamknąłem szybko drzwi i wybiegłem z dormitorium.

 

  

niedziela, 24 grudnia 2006

Ai no Tenshi

Notka specjalna! Jako, że dziś są moje 19 urodziny dodaję tak jak obiecałam ^^ Lemon z Fillipem i Marcelem *^^* Wesołych Świąt! W kńcu pierwszy raz spędzamy je razem ^^

 

"Miłość pochodzi od Boga. Każdy, kto kocha, narodził się z Boga i zna Boga. Kto nie kocha, nie zna Boga, gdyż Bóg jest miłością" (1 Jana 4, 7-8)

Ze spuszczoną głową stałem naprzeciw niepozornie wyglądających drzwi z ciemnego drewna. Za nimi rozpościerało się prywatne królestwo nauczyciela Latania. W głowie miałem całkowity chaos, raz pustkę to znowu tysiące myśli, z których każda desperacko pragnęła przekroczyć bramę gabinetu profesora.

Od niemal siedmiu lat czekałem na chwilę, kiedy będę mógł zbliżyć się do nauczyciela bardziej niż ktokolwiek inny, jednak to wydawało mi się tylko najgłębszym marzeniem, które nigdy nie ujrzy światła dziennego i nie będzie miało okazji spełnić się chociażby w najmniejszym stopniu. Tymczasem teraz moje dziecięce fantazje powoli stawały się rzeczywistością, w której chciałem się całkowicie zatracić otulony ramionami mężczyzny, którego kochałem ponad życie.

Zamknąłem oczy przywołując obraz profesora, rozkosz jego pieszczot i smak ust. Podniosłem powieki i zapukałem do drzwi. Spokojny głos nauczyciela zaprosił mnie do środka, a moja dłoń nie czekając na reakcję całego ciała nacisnęła na klamkę.

Niepewnie przekroczyłem próg skupiając całą uwagę na siedzącym za biurkiem mężczyźnie.

Jego cudowne oczy obdarzyły mnie zdziwionym spojrzeniem, a miękkie usta bezgłośnie wyszeptały moje imię.

 

~ * ~ * ~

 

Czułem jak moje serce zadrżało na widok chłopca. Niejasno zdawałem sobie sprawę z tego, po co przyszedł i jak bardzo jego pragnienia odzwierciedlają moje.

Wstałem i zrobiłem kilka kroków w kierunku Ślizgona.

Nie miałem pojęcia jak się zachować, co powinienem zrobić. Nie spodziewałem się, że przyjdzie do mnie z tym niemożliwie słodkim, niemym błaganiem w ciemnych, błyszczących tęczówkach, które wydawało mi się czymś irracjonalnym. Teraz stał zaledwie dwa kroki przede mną, wystarczyło bym wyciągnął przed siebie dłoń i zbliżył się nieznacznie, a byłbym w stanie musnąć palcami jego leciuteńko zaczerwieniony policzek.

- Fillipie, ja... – słowa ugrzęzły mi w gardle. Przeczesałem dłonią włosy patrząc gdzieś w bok, a zaraz potem uśmiechając się lekko po raz kolejny spojrzałem na chłopca – Usiądziesz? – wskazałem fotel pod ścianą, a malec roześmiał się cicho. Poczekał aż zajmę miejsce, a kiedy to uczyniłem stanął naprzeciw mnie patrząc pytająco. Wyciągnąłem w jego stronę dłoń widząc jak obdarza mnie cudownym, promiennym uśmiechem i przysuwając się siada bokiem na moich kolanach. Wtulił się w moją pierś, a ja objąłem go i pocałowałem kasztanowe pasemka jego włosów.

Wydawał mi się być tym samym dzieckiem, które udało mi się uchronić od upadku pierwszego dnia szkoły. Leciutki, słodki, niewinny i tak niesamowicie piękny...

 

~ * ~ * ~

 

Czułem świeży i przyjemny zapach wody po goleniu, jaką delikatnie pachniał mężczyzna. Jego ciepłe ramiona stały się dla mnie cudownym sanktuarium szalejących zmysłów i najbezpieczniejszym miejscem na świecie. Cała otaczająca mnie rzeczywistość zaklęta była w tym tak czułym uścisku, który wydawał się chronić mnie przed całym złem i cierpieniem.

- Śnił mi się pan... – zacząłem, a na moje policzki wpełzł rumieniec na wspomnienie tamtych wydarzeń.

Rozglądnąłem się po pokoju. Eleganckie biurko usłane dokumentami na tle ciemniejącego w mrokach zbliżającej się nocy okna. Półki z książkami, duże łóżko, okrągły stolik i dwa fotele. Dobrze wiedziałem, że wnętrze gabinetu może zmieniać się w zależności od upodobań właściciela, jednak to aż za bardzo odzwierciedlało moje senne fantazje. Zadrżałem przypominając sobie każdy, nawet najmniejszy szczegół tamtej nocy.

- Opowiesz mi ten sen? – zapytał łagodnie Marcel, a ja przytaknąłem posłusznie i zapatrzony w szare oczy nauczyciela zacząłem streszczać wszystko, co pamiętałem.

 

~ * ~ * ~

 

Roześmiałem się, kiedy chłopiec zakończył streszczanie swoich przeżyć cichym westchnieniem:

- Nie wiem, co mam w podświadomości, ale to było straszne.

- No pięknie. Myślisz, że byłbym w stanie zrobić ci coś takiego? – zapytałem starając się zachowywać naturalnie, co było w tej chwili jedną z najtrudniejszych rzeczy.

- Nie wiem... – odparł i spuścił głowę – Ale w rzeczywistości nawet gdyby okazał się pan członkiem Upadłego Rodu nie odmówiłbym panu niczego.

- Jesteś tego pewny? – czułem jak podskoczył leciutko, zaraz, gdy usłyszał moje słowa. Panie błagam daj mi jeszcze chwilę bym mógł nacieszyć się jego obecnością, zanim mnie znienawidzi...

Delikatnie zepchnąłem Ślizgona ze swoich kolan i wstając rozpiąłem koszulę zsuwając ją do pasa, by chłopiec mógł zobaczyć moje łopatki. Usłyszałem ciche westchnienie, zaraz potem cieplutkie ręce Fillipa objęły mnie, a jego buźka wtuliła się w moje plecy. Malec zamruczał coś cichuteńko, a ja odwracając się odpowiedziałem. Pocałowałem go delikatnie zastanawiając się czy nie będzie to ostatnia chwila Raju, jaki mi dano. Wziąłem chłopca na ręce rozkoszując się tym jak nadzwyczajnie leciutkie jest jego ciało.

- Chcesz mnie nawet bez znamienia... – zaśmiałem się cicho kładąc Ślizgona na śnieżnobiałej pościeli. Jego oczka rozbłysły groźnie, kiedy w udawanym oburzeniu syknął:

- Nie nabijaj się! – nie mogłem tego ciągnąć dłużej. Kochałem Fillipa całym sercem i moje życie należało właśnie do niego. Nie chciałem go okłamywać, ani też ukrywać prawdy. Jeśli mnie znienawidzi, wyklnie i odrzuci z pokorą przyjmę to, co mi podaruje, te ostatnie uczucia nawet, jeśli będą bolesne i hańbiące.

- Fillipie, jestem z Upadłego Rodu.

 

~ * ~ * ~

 

- J... Jak to możliwe? – jęknąłem patrząc jak na lekko umięśnionych plecach mężczyzny pojawia się czarny znak anielskich skrzydeł, zaczynających się na łopatkach i sięgających pasa.

- Nie pytaj. Nie teraz. Wytłumaczę ci później... – wyszeptał i usiadł na skraju łóżka. Widziałem w jego oczach smutek, strach i skrywane łzy.

Pochylił się nade mną. Czułem na twarzy jego ciepły, płytki oddech przesycony niepewnością i wyczekiwaniem. Wspaniale miękkie wargi nauczyciela niesamowicie delikatnie przywarły do moich czekając na jakikolwiek gest z mojej strony. Zdawałem sobie sprawę z tego, że mężczyzna nic nie uczyni bez mojego pozwolenia. Niemal czułem ból, który wypływał z jego wnętrza.

„Mój Marcel, to jest mój kochany Marcel...” pomyślałem, a moje dłonie wczesały się w miękkie, jasnobrązowe pasma jego włosów, które opadały w tamtej chwili na moją twarz łaskocząc ją delikatnie. Odwzajemniłem niewinne muśnięcie jego warg.

Profesor drgnął i z cichym westchnieniem pogłębił pocałunek.

Z czułym uśmiechem odsunął się ode mnie i przesunął dłonią po moim policzku. Przymknąłem oczy skupiając się na cudownej pieszczocie jego palców.

Teraz wiedziałem, dlaczego właśnie na ten temat chciał ze mną rozmawiać podczas szlabanu w czwartej klasie. Uznawany za mordercę, zdrajcę i szaleńca dla mnie był całym światem. Nie obchodziło mnie to, co Ministerstwo sądzi o Upadłym Rodzie. Marcel wytłumaczył mi wszystko dokładnie i dzięki niemu poznałem całą prawdę, a ja kochałem całym sercem właśnie tego mężczyznę, którego dłonie, tak wiele razy skrwawione, teraz dotykały mojego ciała sprawiający tym niewysłowioną rozkosz.

- Fillipie... – zaczął, ale przerwałem mu dotykając opuszkami palców jego usta.

- Kocham cię bez względu na wszystko. Wierzę w każde twoje słowo i pragnę oddać ci wszystko, co posiadam... Mimo, iż to i tak od zawsze należało wyłącznie do ciebie. Proszę cię, Marcel... Pozwól mi być z tobą... – wyszeptałem podnosząc się. Mężczyzna pocałował delikatnie moje palce i zamknął moją lekko drżącą dłoń w ciepłym uścisku.

- Dziękuję... – uśmiechnął się słodko i położył moją rękę na swoim biodrze. – Kocham cię, Fillipie... – dodał i ujął moją twarz delikatnie muskając moje usta.

 

~ * ~ * ~

 

Sam do końca nie wiedziałem, co się działo. Nie spodziewałem się, że Fillip z takim spokojem przyjmie do wiadomości moją przynależność do Rodu, był słodki i ufny.

Całkowicie niewinny.

Podnosząc się uklęknął na pościeli i zaczął pewniej odpowiadać na moje pocałunki. Jego ciepłe dłonie spokojnie przesunęły się po moich ramionach i całkowicie zsunęły ze mnie koszulę. Wsunąłem dłoń pod jego kolana i po raz kolejny położyłem chłopca na łóżku. Jego usta drgnęły w uśmiechu, kiedy zacząłem powoli odpinać guziki jego koszuli. Niechętnie oderwałem się od słodkich, miękkich warg i ucałowałem szyje Ślizgona, który zadrżał w odpowiedzi. Spojrzałem na jego mocno zamknięte oczka i dotknąłem zaróżowionego policzka.

- Nie podoba ci się? – zapytałem, a on uśmiechnął się przekornie.

- Podoba, ale to łaskocze. – zaśmiał się i popatrzył na mnie.

- Jeśli chcesz przestanę...

- Nie! – krzyknął i szybko podniósł się na łokciach. – Nie... Nie przestawaj... Proszę... – jego głosik załamał się w cichym błaganiu.

- Nie musisz mnie prosić. – uśmiechnąłem się do niego – Możesz żądać... Zrobię wszystko, co zechcesz... – jego buźka zarumieniła się jeszcze bardziej. Opadł na pościel i przymknął powieki czekając na mój kolejny ruch.

Był cudownie rozkoszny i niesamowicie zabawny, kiedy otworzył jedno oko nie odczuwając mojego dotyku. Pokręciłem głową i musnąłem jego usta, zaraz potem obsypując leciutkimi pocałunkami całą jego buźkę począwszy od czoła, a na podbródku skończywszy. Chłopiec roześmiał się najwyraźniej łaskotany przez moje wargi. Po raz kolejny dotknąłem ustami jego szyi w miejscu gdzie moje palce kilka sekund wcześniej wyczuły twardy wzgórek – Jabłko Adama. Wczesałem dłoń w miękkie włosy leżącego Ślizgona i po raz kolejny ucałowałem jego skórę przesuwając się zaledwie o milimetr. Cichy jęk nagrodził każde kolejne muśnięcie, które po pewnym czasie pokryło całą szyję malca.

 

~ * ~ * ~

 

Ciepłe dłonie nauczyciela powróciły na poprzednie miejsce w dalszym ciągu rozpinając koszulę i co jakiś czas przez przypadek ocierając się o moją rozpaloną skórę wykradając z moich ust jęki wzbogacone o drżenie ciała. Miękki, wilgotny język polizał powoli mój obojczyk kończąc wędrówkę w dołku szyi dzielącym go od drugiego, po czym to samo uczynił z kolejnym. Krzyknąłem cicho czując tą niesamowitą wilgoć i lekkie łaskotanie.

- Powinieneś się cieplej ubierać... – zamruczał Marcel rozkładając na boki moją koszulę i całując mostek.

- Przecież i tak właśnie mnie pan rozbiera. – roześmiałem się, a mężczyzna spojrzał na mnie unosząc brew.

- Chyba nie masz zamiaru zwracać się do mnie w taki sposób? – zapytał poważnie.

- A dlaczego nie? – nauczyciel wyprostował się i skrzyżował ręce na piersi.

- Wiesz jak to dziwnie brzmi? Czuję się niezręcznie. – zachmurzył się, a ja przewróciłem oczyma.

- Żartowałem... – westchnąłem i siadając zarzuciłem mu ręce na szyję. – Marcelu... Kocham twoje imię, wiesz? – uśmiechnąłem się i pociągnąłem go za sobą w dół. Przewróciłem mężczyznę na plecy i usiadłem na jego biodrach. Spojrzałem uważnie na każdy element jego klatki piersiowej. Idealnie proporcjonalna, leciutko umięśniona, pokryta jasną, delikatną i gorącą w dotyku skórą. Płaski brzuch profesora od pępka w dół zdobiła cienka linia włosków niknących pod materiałem spodni. Pochyliłem się i pocałowałem pierś mężczyzny, który zamruczał z przyjemności. Jego gorące dłonie spoczęły na moich udach i ścisnęły je lekko. Po raz kolejny musnąłem wspaniale ciepłą skórę i położyłem na niej dłonie rozkoszując się przyjemną grą mięśni pod jej powłoką.

Oddech nauczyciela przyspieszył, a ja chciałem sprawić mu jeszcze więcej radości. Dwoma palcami podrażniłem delikatny sutek, co wyrwało głośny jęk z gardła Marcela. Brodawka pod wpływem mojej dłoni stwardniała i stała się dziwnie podniecająca w dotyku.

 

~ * ~ * ~

 

Cieplutki, nierówny oddech Fillipa na mojej piersi rozkosznie drażnił moją skórę, a jego sprawne palce bawiły się nią niemiłosiernie. Zadrżałem, kiedy jego mięciutki język polizał mój sutek trącając go, a wilgotne usta zamknęły w środku swojego wnętrza. Po chwili chłopiec zaczął go leciutko ssać i poruszył biodrami podrażniając przy tym moją twardą już męskość. Krzyknąłem czując jak przepływa przeze mnie impuls podniecenia, a rozbawiony tym malec otarł się o mnie po raz kolejny.

- Koniec. – rzuciłem i zepchnąłem Fillipa klękając nad nim. Pocałowałem śmiejące się usta przeciągnąłem opuszkami palców po żebrach chłopca tłumiąc wargami przeciągłe jęknięcie. Językiem zarysowałem linię szczęki Ślizgona docierając do ucha i biorąc w usta jego płatek. Zacząłem go leciutko ssać, podczas kiedy niespokojne dłonie Anioła spoczęły na moich barkach. Po chwili lizałem już całe ucho malca i wsunąłem się w jego wnętrze. Cudowne ciało drżało i kręciło się na wszystkie strony, jęki wypełniły pokój swoim rozkosznym brzmieniem.

Popatrzyłem na rozpalonego chłopca i jego przymknięte, zamglone oczka. Spokojnie pocałowałem pierś Fillipa i polizałem ją w tym samym miejscu. Kiedy moje wargi i język dotarły do żeber i odnalazły wrażliwe punkty malec już niemal krzyczał.

Muskając cieniutką skórę tuż pod mostkiem dotarłem do pępka Ślizgona, który wygiął się w łuk w chwili, kiedy zagłębiłem się w niewielkim dołeczku. Naznaczyłem wilgotnym śladem krawędź spodni i powoli zacząłem całować ramiona i całe ręce chłopca. Nie miałem zamiaru pozostawić na jego ciele chociażby milimetra skóry, której bym nie skosztował.

Jęki, drżenie i pojawiające się na rozpalonym ciele chłopca kropelki potu były dla mnie największą nagrodą za wszystkie lata czekania.

Spokojnie sięgnąłem do paska spodni Fillipa, ale słysząc jego niepewny głos zatrzymałem się:

- M... Marcel...?

- Tak, Aniele? – popatrzyłem w ciemne oczka, których źrenice były teraz niesamowicie rozszerzone.

- N... Nic... – na jego policzkach pojawił się rumieniec.

- Boisz się? – zapytałem gładząc czerwony policzek.

- Nie... – skłamał, ale jego mięśnie spięły się zaprzeczając słowom.

- Kochanie, powiedz słowo a przestanę. – pocałowałem go lekko – Jedno słowo, a nie uczynię nic więcej. Fillipie...

 

~ * ~ * ~

 

Słysząc jak mężczyzna miękko i czule wypowiada moje imię rozluźniłem się momentalnie. Bałem się, ale nieodparte pragnienie zbliżenia się do nauczyciela w jeszcze większym stopniu, było silniejsze niż cokolwiek innego.

- P... Przepraszam... – wyszeptałem odwracając twarz w bok.

- Za co? Kochanie, nie masz mnie, za co przepraszać.

- Już się nie boję. – uśmiechnąłem się i popatrzyłem w szare tęczówki. Widziałem w nich troskę i początkowy niepokój. Dłonie nauczyciela na powrót sięgnęły guzika moich spodni, ale dopiero, gdy Marcel upewnił się, że tego chcę rozpiął je i powoli rozsunął zamek.

Ostrożnie zsunął je z moich nóg i z leciutkim uśmiechem sprawnie pozbył się także mojej bielizny. Czułem zażenowanie, ale z czasem ustępowało miejsca nieodpartemu szczęściu.

 

~ * ~ * ~

 

Spojrzałem na nagie ciało Fillipa. Przesunąłem wzrokiem po ciemnej skórze od pięknej twarzy, poprzez delikatną klatkę piersiową, płaski brzuch i szczupłe uda. Każdy skrawek jego cudownego ciała był warty więcej niż całe istnienie tego świata.

Piękny aż do bólu... Idealny i bezcenny... Największy z istniejących skarbów... Najdoskonalsze ze stworzeń Najwyższego... Ten, który wykradł Panu moją duszę nawet nie zdając sobie sprawy z mocy, jaką posiada...

- M... Marcel... – zakłopotany głos malca sprawił, że spojrzałem w zawstydzone oczka.

- Wybacz – roześmiałem się cicho – Ale to, dlatego, że urosłeś od czasu kiedy ostatni raz cię widziałem...

- To chyba oczywiste! – oburzył się rozkosznie.

- Ale moja ubrania nadal są na ciebie za duże... – szepnąłem i pocałowałem podbrzusze Ślizgona, który jęknął i poruszył się nerwowo. Zacząłem całować i dotykać kolejne partie jego ciała uważnie omijając najczulsze miejsce.

Chłopiec dyszał głośno i co jakiś czas wił się niecierpliwie. Za każdym razem, gdy moje wargi docierały do wewnętrznej części jego ud jęczał głośno i wyginał się minimalnie w delikatny łuk.

Zaznaczyłem dłońmi lekko wystające kości miednicy Fillipa i chwyciłem je trochę mocniej.

Uniosłem wzrok patrząc w rozjarzone, błyszczące oczy i uśmiechnąłem się wiedząc, iż jest to pozwolenie na dalsze pieszczoty. Spojrzałem na pulsującą męskość chłopca i przymykając oczy pocałowałem sam jej koniuszek, a zaraz potem polizałem ją na całej długości. Ślizgon szarpnął biodrami i krzyknął tracąc zmysły.

 

~ * ~ * ~

 

Cudownie wilgotny język mężczyzny zaczął drażnić moją skórę w miejscu najbardziej intymnym. Krzyczałem czując jak pieści mnie powolnymi muśnięciami, co jakiś czas pozwalając wargom na czuły pocałunek. Niemal nie byłem w stanie wytrzymać niemożliwie wielkiej rozkoszy, jaką mi to zapewniało.

Pod moimi mocno zaciśniętymi powiekami zbierały się łzy, będące odpowiedzią na każdy gest nauczyciela.

Marcel widząc, że jestem na skraju wyczerpania po raz kolejny pocałował delikatnie mój członek, i oblizał wargi, na których lśniło nasienie. Zaraz potem powoli wsunął mnie w swoje chłodne usta. Wypchnąłem biodra do góry, ale gorące dłonie profesora szybko uspokoiły ich niekontrolowane ruchy.

Mężczyzna pieścił mnie szybkim oddechem ssąc delikatnie na początku obejmując sam koniuszek mojej męskości, a z czasem przesuwając wargi coraz niżej drażniąc wrażliwą skórę.

 

~ * ~ * ~

 

Zamruczałem czując jak chłopiec zatapia palce w moich włosach i zaciska na nich pięści.

Jego ciało drżało w ekstazie, a ja rozkoszowałem się każdą kropelką lekko słonego nasienia, jaka wydostawała się z jego członka.

- M... Marcel! – krzyknął podniecony, kiedy minimalnie mocniej zacząłem go ssać. Jego głos był leciutko zachrypnięty, a mięśnie spięły się gwałtownie. Zaraz potem wrzasnął niemal zdzierając gardło i rozlał się w moje wargi. Jego ciało opadło spocone i zmęczone na pościel.

Wysunąłem go powoli z ust i z przyjemnością przełknąłem to, co po sobie pozostawił. Teraz jego smak był o wiele intensywniejszy niż ten, jaki miałem okazję poznać kilka lat temu.

Cudowny...

Pogłaskałem jego gorącą, wilgotną buźkę i uśmiechnąłem się delikatnie. Jego klatka piersiowa unosiła się szybko i nierównomiernie, a wargi zachłannie łapały powietrze.

Pozwoliłem chłopcu odpocząć chwilę i spokojnie odwróciłem go kładąc na brzuchu.

Pieściłem dłońmi jego skórę na plecach, po czym dołączyłem do tego lekkie pocałunki. Jego westchnienia jednoznacznie mówiły mi, że podoba się mu nowe doznanie.

Przesunąłem dłońmi po jego mokrym kręgosłupie i zacząłem muskać każdy z kręgów, łopatki i tylną część żeber. Palcami dotknąłem pośladków Ślizgona, który wypiął je nieznacznie niesiony impulsem. Przysunąłem do nich twarz i ucałowałem obie półkule, by po chwili pokryć całą ich powierzchnię drobnymi muśnięciami. Rozszerzyłem je dłońmi i polizałem przestrzeń między nimi, co doprowadziło malca do drżenia.

Znowu odwróciłem go na plecy i usiadłem na kolanach u jego stóp. Rozsunąłem uda chłopca i przez chwilę wpatrywałem się w niego, by zaraz potem położyć jego nogi na swoich barkach i przytrzymując je schylić głowę. Wsunąłem język między pośladki Fillipa, a natrafiając na jego wejście naparłem na nie zagłębiając się w słodkim wnętrzu.

- A... Ach! - mój Anioł zaczął głośno jęczeć i zacisnął dłonie na białej pościeli. Dopiero po dłuższej chwili wyciągnąłem język z drżącego ciała i zacząłem całować oraz lizać jądra Ślizgona, który uciekł biodrami w tył. Roześmiałem się i dmuchnąłem na pokryte moją śliną ciało.

 

~ * ~ * ~

 

Wypuszczane przez nauczyciela powietrze sprawiło, że krzyknąłem czując chłodny powiew.

Marcel śmiał się cicho i po raz kolejny zaczął doprowadzać mnie do erekcji muskając gorącymi wargami to samo miejsce, co przed chwila.

Widziałem, jak spod przymkniętych powiek obserwuje moją twarz.

- P...Proszę... Cz... Czy ja...? – wyjęczałem niezrozumiale, jednak mężczyzna z uśmiechem opuścił moje nogi i pocałował mój czerwony policzek.

- Co zechcesz... – wyszeptał i położył się, kiedy ja wstawałem.

Znowu całowałem wilgotną klatkę piersiową profesora schodząc ustami coraz niżej, aż dotarłem do paska u spodni. Popatrzyłem na spokojną twarz Marcela, który powtórzył tylko:

- Co zechcesz... – i oddał się całkowicie w moje ręce. Uśmiechnąłem się samemu rozbierając mężczyznę i zastanawiając się nad tym, jakie wrażenie wywrze na mnie jego nagie ciało.

Marzyłem o tym już od dawna i teraz sam już nie wiedziałem czy to kolejne z moich pragnień, czy wszystko to dzieje się naprawdę.

Szybko uporałem się z resztą ubrania, jakie miał na sobie nauczyciel i zaintrygowany obrzuciłem wzrokiem całość idealnie wymiarowego ciała. Nawet moje senne fantazje nie oddawały prawdziwego piękna mężczyzny.

Zawstydzony popatrzyłem na jego zamknięte oczy i wyraz błogiego spokoju na cudownej twarzy.

Przygryzłem wargę i delikatnie przesunąłem palcem po członku profesora. Zadrżał i westchnął w odpowiedzi. Zrobiłem to po raz kolejny, a reakcja była taka sama. Niesamowicie podobało mi się, kiedy Marcel tak entuzjastycznie odbierał moje pieszczoty. Pochyliłem się nad okazałą męskością i uchyliłem usta.

 

~ * ~ * ~

 

Ciepły oddech chłopca w tym miejscu niemal doprowadził mnie do spełnienia. Sam nie wiem, jakim cudem udało mi się nie dojść na samą myśl o tym, co malec zamierza.

Wystarczyła chwila, a ja krzyknąłem głośno czując jak mięciutkie wargi obejmują mnie w połowie, badając strukturę mojego ciała wspomagane przez cudowny język.

Nawet w najśmielszych fantazjach nie marzyłem o czymś takim. Nigdy nie myślałem, że Fillip zrobi cos takiego, sprawiając mi tym niesamowitą przyjemność.

Ostatkiem sił odciągnąłem Ślizgona od mojej erekcji i zasapany położyłem go na pościeli.

Pocałowałem rozkosznie drażniące usta i sięgnąłem na półkę tuż obok łóżka, na której leżała mała buteleczka.

- Kochanie, w każdej chwili możesz przestać... – wysapałem patrząc na jego ucieszoną buźkę, na której malowała się duma.

- Podobało ci się? – zapytał, a ja pokręciłem głową z westchnieniem.

- Byłeś cudowny... – zamruczałem i podnosząc nogi chłopca wylałem część zawartości na jego ciało, przez które przeszedł dreszcz zapewne spowodowany trochę zimną substancją.

Spokojnie zacząłem rozsmarowywać wonną oliwkę najpierw po jego członku i jądrach, a później starannie zająłem się pośladkami i niewielkim wejściem. Nacisnąłem na nie i wsunąłem palec do połowy. Fillip zamarł na chwilę, a jego mięśnie spięły się.

- Mam go wyciągnąć? – zapytałem z troską, ale chłopiec pokręcił głową zamykając mocno oczka. – Jesteś pewny?

- T... Tak... To tylko, dlatego, że to takie dziwne uczucie...

- Nie podoba ci się? – poruszyłem lekko palcem gładząc delikatne, ciepłe wnętrze.

- A... Ach! – namiętny jęk był dla mnie wystarczająca odpowiedzią, a chłopiec rozluźnił się i przyjął mnie głębiej.

 

~ * ~ * ~

 

To było wspaniałe uczucie, choć z początku wydawało się nierealnie dziwne. Mimo wszystko palec mężczyzny sprawiał mi rozkosz od środka, co po raz kolejny przybliżając mnie do spełnienia. Marcel wyciągał go nieznacznie, a zaraz potem wkładał z powrotem, ruszał nim i równocześnie drugą dłonią masował moje pośladki. Wystarczyła chwila, a dołączył do jednego wspaniałego palca drugi na nowo oswajając mnie z przyjemnym doznaniem.

Drżałem i jęczałem nie potrafiąc zapanować ani nad jednym ani nad drugim. Byłem bliski spełnienia, jednak nie mogłem zrobić tego teraz, było za wcześnie na to bym doszedł.

- Marcel! – krzyknąłem czując go głębiej i zaciskając dłonie na plecach nauczyciela.

- Wybacz... – wyszeptał i ostrożnie wyjął palce pozostawiając po sobie uczucie dziwnej pustki i niezaspokojenia. – Powiedz mi czy mogę. – szepnął i przyjrzał mi się uważnie. – Nie zrobię nic bez twojej zgody.

- M... Marcel... – wyjęczałem przez zaciśniętą krtań. – J... Ja... Zrób to... P... Proszę – zaskomlałem i zamknąłem oczy.

- Powiedz słowo, w przestanę, pamiętaj... – zastrzegł i pocałował moje kolano, które znajdowało się tuż obok jego głowy. Za pomocą oliwki zwilżył swój członek i przyłożył go do mojego wejścia. – Kocham cię... – jęknął i powolutku zaczął się we mnie wsuwać. Zagryzł wargę do krwi i zamknął mocno oczy, podczas gdy ja krzyknąłem przeciągle z uczucia słodkiego bólu i zacząłem płakać nie mogąc powstrzymać gorących łez spływających po mojej twarzy. Moje paznokcie wbiły się w łopatki mężczyzny, który wydawał się nie zwracać na to uwagi.

Po chwilowej katuszy, której mimo wszystko tak bardzo pragnąłem nastała chwila odkupienia i bezruchu. Łkałem starając się przestać, ale nie byłem w stanie.

- Przepraszam... – wyszeptał smutno nauczyciel. – Bardzo bolało? – zapytał i dotknął mojego mokrego policzka. Wtuliłem się w jego dłoń powoli uspokajając.

- T... Tak... Ale... Czy jest ci dobrze? – mężczyzna roześmiał się i przekręcił głowę w minimalnie bok.

- Cudownie, Aniele. – powiedział miękko i otarł wilgoć z moich policzków, a pochylając się scałował słone krople, które zatrzymały się pod moimi powiekami.

- Co... Co mogę zrobić, żebyś czuł się jeszcze lepiej? – zapytałem patrząc jak kręci głową i zlizuje krew z warg.

- Kochanie, nic nie musisz robić. Najwspanialsze jest to, że jestem z Tobą. Poza tym nigdy nie czułem się lepiej niż teraz. Jesteś wspaniały. Mięciutki, ciepły i ciasny... – roześmiał się. – Nie przejmuj się mną. Powiedz mi lepiej, czy nadal boli?

- J... Już niemal nie. – stwierdziłem poruszając się lekko.

- Je t’ aime... – wyszeptał w swoim rodowitym języku i pocałowawszy swoje palce przyłożył je do moich ust.

Powoli zaczynałem czuć się dziwnie, kiedy jego szare tęczówki śledziły moją twarz i rejestrowały chociażby najmniejsze drgnięcie brwi. Minęło już kilka chwil, a ja nie czułem już bólu, jednak mężczyzna nie wykonał żadnego ruchu. Posłusznie czekał, aż pozwolę mu zrobić cokolwiek.

Nie wiedziałem, co powiedzieć, dlatego poruszyłem się niespokojnie, a on obdarzył mnie cudownym uśmiechem.

- Mam rozumieć, że mogę? – zapytał, a ja przytaknąłem starając się ukryć chwilowe rozbawienie.

- A! – westchnąłem, gdy tylko wysunął się ze mnie na centymetr i wszedł na powrót. Przez moje ciało przeszła fala podniecenia i niesamowitej przyjemności, którą potęgowała świadomość obecności nauczyciela.

 

 ~ * ~ * ~

 

Usta chłopca otworzyły się, a jego język błądził po nich nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Głowę odrzucił do tyłu i krzyczał coraz głośniej, podczas kiedy ja powolutku poruszałem się w jego idealnym wnętrzu.

Ostrożnie dotknąłem dłonią erekcji Ślizgona, który krzyknął głośno. Moje palce powoli zaczęły ją drażnić, a już niemal wrzaski chłopca wymieszane z jękami koiły moje zmysły. Na łopatkach czułem lekkie pieczenie, jakie powodowały krople potu wnikające w dość głębokie rany po paznokciach mojego Anioła, ale jego śliczna twarzyczka, która teraz przybrała wyraz słodkiego podniecenia była warta pokiereszowania nie tylko moich pleców.

Nie spieszyłem się i spokojnie, miarowo zwiększałem tempo każdego pchnięcia. Fillip był zbyt delikatny bym mógł go wziąć inaczej jak tylko spokojnie i delikatnie. Poza tym największym błogosławieństwem dla mnie był fakt tego, iż chłopiec odwzajemnia moje uczucia.

Nie pragnąłem niczego ponad to!

- Marcelu... Kocham cię! – Fillip wykrzyczał swoje uczucia, co doprowadziło mnie niemal do szaleństwa.

- Fillipie... – wyjęczałem jego imię, a on słysząc to wygiął się i doszedł w moją dłoń.

Był piękny... Cudowny i idealny... Wspanialszy niż Archaniołowie i całe Zastępy Niebieskie...

- A... Ty...? – wydyszał z trudem łapiąc powietrze i patrząc na mnie spod przyklejonych do spoconej twarzyczki włosów, kiedy miałem zamiar spokojnie wyjść z jego wnętrza.

- Nie chcę...

- Nic nie szkodzi... Chcę tego... – Spojrzałem w jego błagalne oczka i zamykając powieki pchnąłem jeszcze dwa razy, gdy jego mięśnie mocniej objęły moją męskość.

Z imieniem Fillipa na ustach rozlałem się w jego wnętrze, słysząc jak westchnął zadowolony.

Najdelikatniej jak potrafiłem opuściłem jego ciało i ostatnimi siłami pochyliłem się nad błyszczącym pod potu brzuchem.

 

~ * ~ * ~

 

Usta mężczyzny musnęły moją skórę jak gdyby całując łono, które miałoby wydać na świat jego potomka.

Niemal płakałem ze szczęścia wtulając się w zmęczonego, głośno oddychającego nauczyciela. Zwinąłem się w kłębek i przywarłem do jego nagiej skóry czując jak odgarnia mi z twarzy klejące się pasemka i jak głaszcze mnie po głowie.

- Ja wiem, że nie powinienem, ale... – speszyłem się pytaniem, jakie chciałem zadać profesorowi i byłem pewny, że czuje na piersi moje gorące policzki. – Czy robiłeś to już kiedyś? – dłoń bawiąca się moimi włosami znieruchomiała.

- A jaką odpowiedź chciałbyś usłyszeć? – dopytał podchwytliwie i objął mnie mocno. – Kochanie, nie mógłbym robić TEGO z nikim innym jak tylko z tobą. – roześmiał się akcentując jedno słowo. – A dlaczego o to pytasz?

- Bo... Masz przecież 30 lat...

- Dziękuję, że mi przypominasz. – w jego głosie zabrzmiało udawane oburzenie. – Czyżbyś wolał kogoś młodszego?

- Nie... Wolę starszych panów. – zacząłem chichotać i zaraz potem jęknąłem czując ból każdego mięśnia ciała. – Kiedy zrobimy to jeszcze raz? – zamruczałem bawiąc się włosami pod pępkiem Marcela.

- Jeszcze nie ochłonąłeś po pierwszym razie, a już ci mało?

- A co byś zrobił gdybym miał kogoś wcześniej?

- Zadajesz za dużo pytań, wiesz? Ale cóż... Prawdopodobnie bestialsko zabiłbym każdego, kto ośmieliłby się mi ciebie dotknąć.

- Kocham cię... – wyszeptałem zamykając oczy i całując pierś mężczyzny, na której spoczywała moja głowa i wsłuchiwałem się w coraz wolniejsze bicie jego serca.

- Aishiteru... – odparł i wtulił twarz w moje włosy.

piątek, 22 grudnia 2006

Ogród...

5 marzec

- Błagam! Poniosło mnie, ja nie chciałem! Wybacz! Co mam zrobić żebyś mi wybaczył?

- Nie ma takiej możliwości! – o ile się nie mylę to wszystko miało wyglądać trochę inaczej, tymczasem już od kilku dni to James klęczał przed Andrew jęcząc jedno i to samo. Tym razem było podobnie. Sheva starał się przeczytać swoje notatki z Zaklęć siedząc na łóżku, zaś Potter na kolanach, ze złożonymi rękami prosił o wybaczenie. Na początku wydawało się to całkiem zabawne jednak, kiedy staje się to tygodniową rutyną powoli robi się nieprzyjemne. Peter już kilka razy starał się podnieść chłopaka z kolan i zakończyć bezustanne jęczenie, ale J. okazał się dla niego trochę zbyt ciężki. Koniec końców, Pettigrew leżał na swoim łóżku skarżąc się na kłucie w krzyżach, spowodowane podnoszeniem okularnika.

- Tego już za wiele, Remi! Idziemy stąd! – Syriusz nie wytrzymał. Złapał mnie za rękę i wyciągnął z pokoju. – Gdzie by tu... Już wiem! Poczekaj chwilę, Kochanie... – Black momentalnie wrócił do sypialni i zaledwie po chwili szedł z dwiema kurtkami.

- Syri, gdzie ty...

- Przecież nie możemy siedzieć ciągle w szkole. Popatrz, jaka ładna pogoda... – chłopak wskazał okno na korytarzu tuż obok wejścia do naszego dormitorium.

- Jest tak zimno, że wszyscy siedzą w środku. – mruknąłem.

- Ale przynajmniej śnieg nie pada – roześmiał się kruczowłosy i ruszył w stronę schodów do Wielkiej Sali oraz wyjścia ze szkoły. Nie czekając na nic pobiegłem za nim i odebrałem z jego rąk ubranie.

- Niech ci będzie... – rzuciłem czerwieniąc się. Syriusz wyszczerzył się do mnie i założył mi kurtkę zaraz potem samemu się ubierając.

Na zewnątrz rzeczywiście było całkiem przyjemnie. Słońce świeciło jasno i miejscami raziło odbijając się od powierzchni śniegu, ale mimo wszystko było bardzo zimno. W powietrzu dało się wyczuć świeży zapach zimy, co było miłą różnicą po ciągłej duchocie, jaka panowała w zamku. Śnieg, mimo iż przez ostatnie dni stopniał odrobinę teraz zamarzł tworząc gdzie niegdzie śliskie kałuże. Żałowałem tylko, że nie poprosiłem kruczowłosego o zabranie czapki i przede wszystkim rękawiczek. Poczułem jak ciepła dłoń Blacka obejmuje moją. Spojrzałem w bok na chłopaka, który odwzajemnił moje spojrzenie.

- Chyba nie jest aż tak źle – uśmiechnął się, a ja wytknąłem mu język, co go rozśmieszyło. – W Święta chciałem pokazać ci ogród za zamkiem, pamiętasz?

- Mhm... – zamruczałem.

- Wtedy mi się to nie udało, ale teraz to naprawimy. – posłusznie podążyłem za chłopakiem przypominając sobie scenę z Marcelem i Fillipem, która kiedyś uniemożliwiła nam włóczenie się na tyłach szkoły. Teraz miałem okazję dokładniej przyjrzeć się temu miejscu. Śnieg zalegał niemal wszędzie i przykrywał całą masę krzaków i drzew. Mała fontanna w kształcie dwóch tańczących na powierzchni wody łabędzi wyglądała pięknie na tle białego puchu, a zamarznięta woda sprawiała, że ptaki wydawały się poruszać po lodowej powłoce. Metalowe rurki tworzyły nad nią dość spory dach, który na wiosnę zapewne obrastał zielenią roślin. Niedaleko tego miejsca stała niepozorna ławeczka. Najwyraźniej często była zajmowana, gdyż nie było na niej ni ślady śniegu czy szronu.

- Chodź! – Syri pociągnął mnie w tamtą stronę i usiadł na drewnianej ławce sadzając mnie na swoich kolanach.

- Ej! – jęknąłem i wyrywając się zająłem miejsce obok niego.

- Heh... – westchnął chłopak – A już myślałem, że mnie trochę ogrzejesz.

- Ja ciebie? – zapytałem z niedowierzaniem – Przecież to ty mnie tutaj wyciągnąłeś.

- Masz rację, więc to ja ciebie będę grzał – uśmiechnął się Gryfon i obejmując mnie ramieniem przyciągnął do siebie. Wtuliłem się w niego i przymknąłem oczy. Ostatnimi czasy nie mieliśmy dla siebie zbyt wiele czasu, a co dopiero mówić o chwilach spędzonych tylko we dwoje. Teraz w końcu mogłem być z chłopakiem sam na sam nie martwiąc się o nic. Niemal zapomniałem jak wiele nas łączyło jeszcze jakiś miesiąc temu.

- Remi, jak myślisz ile nam jeszcze zostało do wakacji? – wypalił Syri ni stąd ni zowąd.

- Czyżbyś już za nimi tęsknił? – roześmiałem się i unosząc trochę głowę popatrzyłem na zapatrzonego w fontannę Blacka.

- Nie o to chodzi. Zastanawiam się tylko, co się stanie z nami, kiedy wyjedziemy na całe dwa miesiące do domów.

- Głupi, przecież mamy jeszcze cztery miesiące. – skarciłem go i uderzyłem łokciem w bok.

- Chcesz się bić? – kruczowłosy oprzytomniał i wkładając ręce pod moją kurtkę zaczął mnie łaskotać. Położyłem się na ławce śmiejąc głośno i starając się odepchnąć od siebie chłopaka.

- Zostaw! – krzyczałem chichocząc i rzucając się na wszystkie strony, starając się przy tym nie spaść na ziemię. – To nie fair! Ja jestem słabszy!

- A to już nie moja wina, że jesteś taki słabiutki. – rechotał Black nadal maltretując moje żebra. Gdyby nie ciepłe ubrania na pewno byłbym w stanie wyślizgnąć się spod niego i uciec, jednak ta opcja odpadała w przypadku kilku warstw ubrania i napierającego na mnie chłopaka. Moje ręce niechcący podrażniły skórę na twarzy Syriusza, który spojrzał na mnie zdziwiony. Szybko przestał mnie łaskotać i podnosząc się ujął moje ręce w ciepłe schronienie swoich.

- Co ty takie zimne łapki masz? – zapytał i przysuwając je do swoich ust zaczął ogrzewać oddechem. Zaczerwieniłem się i zadrżałem czując jak jego miękkie wargi niemal muskały moje palce. – Jeśli się rozchorujesz będzie na mnie... – rzucił Black i szybko schował moje ręce do swojej kieszeni.

- Przecież tak łatwo nie złapię żadnego bakcyla. – westchnąłem, ale spotkało się to jedynie z niezbyt wyrozumiałym wzrokiem szarych oczu.

- Wracamy do zamku! – postanowił kruczowłosy, jednak nie ruszył się ani o krok. – Nie... Nie wracamy... – zmienił zdanie po kilku sekundach. – Tam nie ma spokoju... He, he... Mam pomysł. – wyszczerzył się i tym razem wstał pociągając mnie za sobą, jako że moje dłonie nadal spoczywały w jego kieszeni przytrzymywane przez ciepłą rękę Blacka.

- G... Gdzie my idziemy, Syri? – zapytałem, kiedy byliśmy w pobliżu cieplarni.

- Pamiętasz Wiecznie Zielony Ogródek profesor Sprout? – przytaknąłem wspominając niedawne wywody nauczycielki na ten temat – Tam jest ciepło, spokojnie, ładnie pachnie i będziemy sami... – w głosie chłopaka zabrzmiała nutka rozmarzenia. Zaledwie po kilku minutach kruczowłosy zaklęciem otworzył drzwi do małej cieplarni, która przypominała mi jakąś chatkę. Gestem zaprosił mnie do środka, a ja z ulgą stwierdziłem, że ciepłe powietrze, które początkowo uderzyło mnie w twarz wypełnia całe pomieszczenie. Kwiaty rosły tu niemal na każdym kroku, a sam nie znałem niemal połowy z nich. Małe ścieżki otaczające każdą z grządek były starannie wydeptane tak, by można było dotrzeć do każdej roślinki.

- Nareszcie... – westchnąłem głośno i szybko zdjąłem z siebie kurtkę. Bez niej było mi o niebo przyjemniej i wygodniej. Kruczowłosy zrobił to samo i stając za mną objął mnie w pasie.

- Brakowało mi tego przez ostatnie dni. – otarł się policzkiem o moja twarz.

- Pieszczoch... - odwróciłem się przodem do niego i z uśmiechem wczesałem palce w miękkie, czarne włosy przymykając oczy. Delikatnie pocałowałem chłopaka, który zamruczał rozkosznie i odsuwając się nieznacznie wyszeptał:

- Chcę jeszcze raz. – przewróciłem oczyma śmiejąc się cicho i po raz kolejny musnąłem ciepłe wargi. Tym razem Black położył rękę na moim karku i odwzajemnił pocałunek. Niemal zapomniałem jak smakują usta Syriusza, więc tym większym afrodyzjakiem wydawały mi się one teraz. Stanowczo zaniedbałem Gryfona, lub to on zaniedbał mnie. Tym razem nie miałem zamiaru dopuścić do tego, żeby zaprzątać sobie głowę innymi sprawami, jak tylko Syrim.

Ciche kliknięcie zamka zakończyło nasze wspólne spędzanie popołudnia. Na szybkiego podnieśliśmy z ziemi kurtki i ukryliśmy się za jakimiś dość wysokimi, fioletowymi kwiatami w kształcie postrzępionych róż.

- Jak się dziś czujecie moje kochane? – głos nauczycielki zielarstwa jednoznacznie oznajmił jej przybycie. – Podlejemy was szybko i opowiem wam bajeczkę, co wy na to? – chciało mi się śmiać słysząc jej przymilny ton, jakim zwracała się do roślin. Nie widziałem większych szans na zwinne wydostanie się z cieplarni, jednak na szczęście kobieta wyszła na moment po wodę, dzięki czemu wraz z Syriuszem wyślizgnęliśmy się z ukrycia i roześmiani pobiegliśmy do zamku.

 

  

środa, 20 grudnia 2006

Fabien...

No i stało się! Rzuciałam studia (już tęsknię za koleżankami, kolegami, Wielką Trójką - która ma do mnie wpaść jeśli jakąś imprezę będą robić XD - i nauczycielami). Dziś miałam Wigilię szkolną i musiałam pożegnać się ze znajomymi TT^TT. Ehh... Będę do nich wpadać! Poza tym tą notkę dedykuję Inu, na której zawsze mogę polegać! Dzięki Ci kochana, że jesteś , czytasz i mówisz co myślisz o moich notkach! Art pod notką jest lekko przerobiony na Reijela i Olivera ^^

 

Było już pięć po 20.00 kiedy udało nam się siłą zaharatać Jamesa pod gabinet nowego nauczyciela Latania. Chłopak szedł strasznie opornie, jako że uważał to wszystko za głupią zachciankę mężczyzny, któremu zachciewa się dzieci. Z jednej strony sam mogłem się spokojnie zgodzić z tym, co mówił Potter, ale wolałem złudne nadzieje, które jasno mówiły o całkowicie pokojowych zamiarach profesora. Z drugiej strony, jeśli Lucifer należał do Rodu to nie powinienem się niczego obawiać. Problem stanowił fakt, iż nie miałem pojęcia, na czym polega przynależność mężczyzny, jednak Sheva najwyraźniej mu ufał.

Andrew zapukał pewnie do drzwi, ale nikt nie odpowiedział.

- Co jest?! – zdziwił się J. i zaczął dobijać do środka. Drzwi były zamknięte, a w gabinecie najwyraźniej nikogo nie było. – Najpierw każe nam przyjść, a później sobie gdzieś wychodzi?! Co on sobie wyobraża! Nie mam czasu na uganianie się po korytarzach! Jutro mamy Historię Magii i muszę się nauczyć na odpytywanie!

- Y... James? Ale przecież ty się nigdy nie uczysz... – wyjąkał Peter patrząc na okularnika jak na opętanego.

- Ja się nie uczę? ...A, fakt. Zapomniałem... – zaśmiał się J i przestał dewastować drewniane wejście. Syriusz usiadł pod ścianą i oparł o nią głowę zamykając oczy. Uśmiechnąłem się sam do siebie widząc jak słodko wtedy wyglądał.

- Obudźcie mnie, jeśli się zjawi... – ziewnął i najwyraźniej rzeczywiście miał zamiar iść spać.

- No i klops! – westchnąłem i usiadłem obok kruczowłosego kładąc głowę na jego ramieniu. Czułem jak jego ciepła dłoń obejmuje mnie sunąc po krzyżu i plecach, a zatrzymując się na żebrach.

- A ci się znowu będą łasić... – rzucił smutno James, co wywołało głośny śmiech Andrew.

- Żal ci, James? Znajdź sobie jakąś naiwną dziewczynę, to przynajmniej może cię dopieści.

- Ja chcę tylko ciebie!

- Koniec tematu! Ani słowa! – Sheva speszył się i odwrócił do nas tyłem, co Potter wykorzystał w znany już od dawna sposób. Nie spuszczał wzroku z pośladków jasnowłosego i uśmiechał się rozmarzony.

Niemal usypiałem otoczony przez kolegów siedzących na podłodze, kiedy po półgodzinnym staniu postanowili w końcu usiąść. Nauczyciel nadal się nie zjawił, ale dokładnie o 21.00 poczułem jego wyraźny, specyficzny zapach, który przypominał mi woń lilii. Chwilę potem zza zakrętu wyłoniły się dwie postacie, z czego jedną był właśnie wysoki mężczyzna, zaś drugą Oliver. Wraz z chłopakami zerwaliśmy się szybko na nogi i poczekaliśmy aż profesor do nas podejdzie. Widziałem jak Reijel bierze dłoń z biodra Ślizgona i wkłada ją do tylnej kieszeni spodni. Przeszył mnie dziwny dreszcz, kiedy spojrzałem w zimne oczy mężczyzny, błyszczące małymi błędnymi ognikami. Momentalnie uzmysłowiłem sobie, że cała akcja z Aresem i iluzją była jego sprawą. Widząc jak bardzo zmienił się wzrok profesora mogłem odgadnąć cel, jaki przyświecał jego czynom, a zawierał się on w blondwłosym Ślizgonie o intensywnie niebieskich oczach.

- Długo czekacie? – zapytał beztrosko Lucifer, jak gdyby nic się nie stało.

- Ależ skąd... Tylko godzinkę... – rzucił James przesłodzonym głosem i podparł dłonie o boki. – Przecież my nie mamy własnego życia i mamy czas czekać na pana całe noce...

- A przypomnijcie mi, po co ja was tu wezwałem? – mimo lekko żartobliwego tonu zimna twarz nie zmieniała swojego wyrazu.

- Nas się pan pyta?! – warknął Potter. – To ja tu siedzę, włosy z głowy zrywam zastanawiając się nad tym, jaki mi się trafi szlaban, a pan ot tak sobie...

- Będę łaskawy i puszczę was do dormitorium. Powiedzmy, że karę macie już za sobą.

- D... Dziękujemy... – jęknął Pet i uśmiechnął się niepewnie.

- Ja tego tak nie...pfefefpfeee...! – Sheva zasłonił okularnikowi usta i łapiąc go za ubrania wyciągnął na środek korytarza.

- Bardzo panu dziękujemy i życzymy udanej nocy! – Andrew ciągnąc za sobą Jamesa zaczął się oddalać. Myślałem przez chwilę, że nie powstrzymam się od śmiechu biorąc pod uwagę słowa chłopaka i minę Olivera, który spłonął rumieńcem po samą szyję. Syriusz łapiąc mnie za rękę dogonił dwójkę Gryfonów, a Peter potykając się jakoś do nas dołączył.

- Sheva, co ty sobie wyobrażasz?! – zaczął krzyczeć J. kiedy byliśmy już wystarczająco daleko.

- Z nim się nie zaczyna, głupolu! Ma siłę, o jakiej ci się nie śniło, a w dodatku potrafi ją bez wyrzutów sumienia skierować przeciw komukolwiek!

- Ta, jasne!

- Lecz się, Potter, bo umrzesz młodo! Jak ci mówię. – typowo męski, jednak łagodny i wesoły głos za naszymi plecami zakończył wszelkie dalsze kłótnie.

- Sprzeczka wśród przyjaciół? – roześmiał się mężczyzna, a my szybko odwróciliśmy się w tył. Natychmiast rozpoznałem niesamowite, dwukolorowe oczy i pasma jasno brązowych włosów opadających na czoło i wąskie brwi, a także sceptyczne spojrzenie.

- Fabien! – w połowie krzyknął, a w połowie wyjęczał Sheva podbiegając do mężczyzny i wtulając się w jego ramię tym samym zamykając dłoń nieznajomego w ciasnym uścisku.

- Witaj... – zamruczał Fabien i zmierzwił chłopcu włosy, na co Szaman zareagował przymknięciem oczu i uśmiechem rozkoszy.

- Wiesz, że ci nie wolno chodzić po szkole i pokazywać się uczniom! – spoważniał po chwili Andrew i z wyrzutem spojrzał na leciutko uśmiechniętą twarz ukochanego.

- Nie będę siedział wiecznie z jednym miejscu. Poza tym Marcel też musi czasami pobyć sam na sam z Fillipem, nie sądzisz?

- Nie! – zachmurzył się Sheva – Camus na pewno nie pozwoliłby ci włóczyć się po korytarzach!

- Nic... mi... nie... będzie... – zakończył powoli, lecz dobitnie Fabien i skupił wzrok na naszej czwórce. – Peter, James, Syriusz i Remus, zgadłem? – zapytał wskazując po kolei każdego z nas.

- Więc tak wygląda w rzeczywistości ten stary zboczeniec, który dobiera się do Andrew! – oświadczył sam przed sobą okularnik wściekle patrząc na rozbawionego krytyką Francuza. – Dzieci mu się zachciewa!

- Odwal się, Potter! – Szaman wyglądał jakby miał zamiar rzucić się z pięściami na okularnika.

- A nie?! Mógłby być twoim ojcem! – Andrew nie wytrzymał i odwracając się przodem do mężczyzny stanął na palcach z trudem sięgając karku Fabiena . Zamknął oczy mocno przywierając do ust Trezeguet, który w odpowiedzi położył dłonie na pasie chłopca i pozwolił mu na wszystko samemu nie przejmując najmniejszej inicjatywy. Potter widząc to wściekły skrzyżował ręce na piersi i czekał aż Sheva uzna swoje przedstawienie za skończone.

- Długo masz zamiar się jeszcze z nim lizać? – zapytał po dłuższej chwili, na co jasnowłosy puścił ukochanego i uśmiechnął się do niego powoli przenosząc wzrok na okularnika.

- Wyobraź sobie, że na lizaniu się na pewno nie skończy, Potter! – Francuz znacząco uniósł brew i spojrzał na pewnego siebie chłopca.

- Już to widzę! Przecież on nawet nie będzie miał sił by cokolwiek zrobić! – tym razem barwne oczy skupiły się na Jamesie, a duża dłoń przeczesała krótkie włosy.

- Pozwolę tylko wtrącić, że aż tak stary nie jestem... – westchnął mężczyzna i odwrócił głowę w bok, kiedy wściekły okularnik obrzucił go morderczym spojrzeniem. – To może ja pójdę do Reijela...

- On jest zajęty. – rzucił mimochodem Sheva i dalej kłócił się z zazdrosnym Potterem, który to wymyślał coraz to nowe powody, dla których to Fabien jest gorszy od każdego innego, a już na pewno od niego.

- Stary, ślepy i kryminalista!

- Ja przepraszam, ale ślepy tylko na jedno oko jestem...

- Nawet nie będzie wiedział gdzie ma ci wło... – stwierdzenie, którego ciemnowłosy nie dokończył niemal zwaliło mnie z nóg. Chwała, że Sheva przerwał to wszystko ostrym:

- Idziemy stąd! – i łapiąc mężczyznę za rękę odciągnął go od nas. – Na mnie dzisiaj nie czekajcie! – dodał i zniknął w głębi korytarza.

- Chyba przesadziłeś, James. – odezwał się Syriusz kręcąc głową.

- Nie prawda! Sheva jeszcze będzie mnie błagał, żebym mu wybaczył! – Potter w teatralnym geście odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę dormitorium.

 

  

niedziela, 17 grudnia 2006

Ileż można...

Zacznę tak... Mam zamiar rzucić studia i znaleźć sobie chwilowo jakąś pracę, by później iśc do Policji na Technika Kryminalistyki. Jutro będę znała szczegóły wszystkiego i podejmę na 100% decyzję co do tego. Poza tym jakaś śpiąca jestem i myśleć mi ciężko, więc powiedzieć, że notka to dno to za mało ==". Za tydzień w niedzielę jest Wigilia (czyli dzień moich urodzin). Z tej właśnie okazji pojawi się wtedy Kartka z pamiętnika Fillipa/Marcela - Ai no Tenshi (jak mnie proszono tak dam yaoi z lemonem *^^*). Wiem, że taka okazja powinna obejść się bez lemonów, ale jako, że to moje 19 urodzinki to muszę to jakoś uwieńczyć.

 

27 luty

Przez całą sobotę i niedzielę nie widziałem się z Andrew. Chłopak nie wrócił do sypialni ani też nie zjawiał się na posiłkach. Martwiłem się o niego, ale wiedziałem też, że gdyby coś się stało powiedziałby nam. Mimo wszystko musiałem z nim porozmawiać, a przynajmniej dowiedzieć się jak to wszystko się skończyło. Przez pierwsze godziny lekcyjne zdążyłem zauważyć jak ciężko się z Szamanem porozumieć poza klasą. Przychodził w ostatniej chwili i wychodził jako pierwszy. Musiałem zaryzykować szlaban za rozmowy na zajęciach, jeśli chciałem wiedzieć cokolwiek i zakomunikować mu, iż zawsze może polegać na mnie i chłopakach. Pech chciał, że udało mi się znaleźć rozwiązanie akurat przed lekcją Latania, na której mieliśmy zastępstwo. Profesor Camus źle się czuł i nie był w stanie prowadzić zajęć, a nowy nauczyciel nie był mi jeszcze znany. Wiedziałem jak wygląda, jak reagują na niego wszelkie przedstawicielki płci słabej, ale nie dane mi było poznać jego charakter. Wystarczyło mi zwrócenie uwagi na Zardi, która chodziła zamyślona i zaniepokojona by wiedzieć, że coś się nie zgadza. W prawdzie ona zawsze się czymś martwiła, ale nigdy się też nie myliła. Odrzuciłem myśli o kolejnych kłopotach i westchnąłem głęboko widząc jak Sheva podbiega do nas zdyszany.

- Czy te błonia muszą być tak piekielnie wielkie? – wysapał starając się złapać oddech.

- Rozchorujesz się, jeśli będziesz w takim stroju biegał po dworze! – skarciłem go kręcąc głową i zakładając mu szalik, który miał w rękach razem z kurtką, czapką oraz rękawiczkami.

- Nic mi nie będzie. – uśmiechnął się, a ja popatrzyłem na niego sugestywnie. – O.K. już się ubieram... – westchnął.

- Muszę z tobą porozmawiać o tym, co miało miejsce w sobotę... – zacząłem, ale przerwał mi zimny, nieznany głos.

- Nazywam się Reijel Lucifer i dziś będę miał z wami zajęcia z Latania. Nie mam pojęcia, na jakim etapie jesteście, jednak postaram się wybrać coś, co nie przerasta waszych umiejętności. – jego twarz nie drgnęła w żadnym geście, a spojrzenie jasnych, niczym lód oczu wywołało u każdego z nas dreszcze.

- Czy jeśli powiem ‘idealny do granic możliwości’ to ktoś zaprzeczy? – usłyszałem cichy szept kilku dziewczyn przede mną.

- To, co idealne nie może być związane z człowiekiem... – skomentował to Andrew przyglądając się mężczyźnie. – Szkoda, że one tego nie wiedzą...

- Ale ty coś wiesz? – raczej stwierdziłem niż zapytałem. – Nie ważne. – przestałem słuchać dalszych słów nauczyciela – Sheva, spowiadaj mi się z tego, co ostatnio wyniknęło... Nie masz kłopotów, prawda?

- No, co ty? Ja jestem święty... Niemal... – zaśmiał się – Wszyscy już wiecie, o co chodzi? – przytaknąłem – Ale nie powiecie nikomu?

- No coś ty. Jesteśmy przyjaciółmi, przecież! – wyszczerzył się James wieszając na ramionach chłopaka – A teraz powiedz wujkowi Potterowi jak daleko się już posunąłeś...

- Debil! – Szaman uderzył okularnika w głowę i odepchnął od siebie. Poczułem na ramieniu dotyk zimnej dłoni, której temperaturę wyczuwałem mimo odzieży.

- Panowie nie zamierzają się dziś zająć lekcją? – profesor obrzucił nas szybkim spojrzeniem i niezauważalnie wsuwając kciuk pod mój szalik potarł moją szyję. Zdusiłem w sobie jęk strachu i odsunąłem się od mężczyzny. – Nie wiem czy profesor Camus tolerował takie zachowanie, ale ja raczej nie będę pobłażliwy. – uniósł nieznacznie dłoń i machnął nią w bok. Przez moje ciało przeszedł lodowaty, a zarazem gorący impuls, którego nie rozumiałem. Dopiero po chwili zauważyłem, że wszystko zatrzymało się w miejscu. Płatki śniegu przestały spadać na ziemię, wiatr nie wiał, a moi znajomi zastygli w bezruchu. Jedynie ja i nauczyciel byliśmy w stanie normalnie się poruszać.

- J... Jak to? – wyjęczałem rozglądając się.

- Normalnie... Heh... – westchnął profesor – A panienka nie ma zamiaru zostawić nas samych? – odwracając się Lucifer spojrzał na Zardi, która wyszła szybko z tłumu.

- Raczej nie, bo miałabym kilka zastrzeżeń, z czego jedno jest związane z pańskim teraźniejszym związkiem, drugie z pewnymi cechami, które ciężko wyplenić, a reszta to już inna sprawa...

- Mówisz jakbyś się mnie nie bała.

- Się boję, ale to nie znaczy, że pozwolę na wszystko! Poza tym i tak nic mi się nie może stać...

- Zaczynasz być uciążliwa... Wracaj na swoje miejsce! – rozkazał, a gdy dziewczyna uczyniła to, o co prosił czas po raz kolejny ruszył do przodu. Nie rozumiałem nic z tego wszystkiego, ale Syriusz objął mnie ramieniem i uśmiechnął się jak gdyby wiedział o wszystkim.

- Spokojnie... – szepnął mi do ucha, a ja poruszyłem głową czując ciepły, drażniący moją skórę oddech.

- Widzę was wszystkich dzisiaj w moim gabinecie o 20.00 i bez panny Caroline! – rzucił mężczyzna i wrócił do prowadzenia lekcji. Moje zmysły śledziły teraz ruchy profesora w zwolnionym tempie. Zachowywał się całkowicie normalnie, jednak chłód jego słów wydawał się być jak głos wydobywający się z wnętrza ziemi niczym z dopiero, co zasypanego grobu. Białe włosy niemal nie odznaczały się na tle zaśnieżonych błoni, a skóra miała jasny, matowy odcień. Ogłupiałem i to całkowicie. Nie miałem pojęcia, w co się znowu wpakowałem i sam nie wiem czy chciałem wiedzieć, o co chodzi.

- Nie martw się – Sheva położył dłoń na moim ramieniu. – Ja też na początku nie wiedziałem, kim on jest, ani nic w tym stylu.

- A ty skąd znowu...?

- Sam wiesz, w kim się kocham, więc nie powinieneś się dziwić...

- On też jest z Rodu?! – teraz już niemal mdlałem.

- Tak delikatnie rzecz ujmując... – zaśmiał się nerwowo Andrew – Czasami lepiej nie wiedzieć wszystkiego.

- Ja nie chcę wiedzieć nic więcej... – uciąłem potrząsając głową. To było dla mnie za wiele, a mętlik, jaki powstał w mojej głowie bym nie do zniesienia. Postanowiłem nie zagłębiać się więcej w sprawy innych, bo mogłem na tym źle wyjść. Najważniejsze było to, że Andrew jakoś sobie poradził ze wszystkim i nic się złego nie stało. O ile na początku mogło mnie interesować jak udało się im spławić ludzi z Ministerstwa o tyle teraz już nie chciałem znać szczegółów. Podziwiałem Zardi, która potrafiła ogarnąć wszystko i wszystkich nawet nie zadając większej ilości pytań. W końcu zaczynało do mnie docierać, dlaczego jest uznawana za jedną z większych wiedźm, ale mogłem być pewny, że nie tylko to odróżnia ją od innych. Wiedziała wiele, dbała o znajomych i mimo całego smutku, jaki wypełniał jej duszę zawsze była uśmiechnięta. Jej życie ograniczało się do szkoły i chwili obecnej, jednak w rzeczywistości toczyło się na wielu różnych płaszczyznach. Sam nie wiem skąd, ale wiedziałem to i byłem pewny, że nie tylko ja dostrzegłem to w jej zachowaniu i przede wszystkim tych smutnych, lekko szalonych oczach.

Otrząsnąłem się przeciągnąłem ziewając. Syriusz położył głowę na moim ramieniu i zamknął oczy.

- Co myśmy robili w nocy? – zapytał. – Śpiący jestem jak nigdy.

- Graliśmy w karty, Potter oszukiwał jak nigdy, zaczęliśmy się bić na poduchy po raz drugi tamtego dnia... – zacząłem wymieniać.

- Chwila... Pamiętam... Potter jest mi winny ciastko kremowe! – Black zerwał się i popatrzył chytrze na chłopaka. – J.? A co powiesz na dwa ciastka? Odbiję sobie za... Coś wymyślę, za co. – Złapałem kruczowłosego za rękę i odciągnąłem od okularnika, który miał właśnie kichnąć.

- Jeszcze mi cię zarazi i co będzie? – westchnąłem – Podaruj sobie te absurdalne zakłady, Syri. – musiałem w końcu wrócić do normalnego życia wśród walniętych przyjaciół i obiektu moich westchnień.

- A co mi za to dasz? – oczy Syriusza rozbłysły wesoło.

- Przekonasz się później... – wyszeptałem mu do ucha i uciekłem w tłum innych Gryfonów.

 

  

piątek, 15 grudnia 2006

Sekret...

Szybko wyszliśmy z sypialni i wpadając do Pokoju Wspólnego zostaliśmy zatrzymani przez tłum Gryfonów stojących przed profesor McGonagall. Kobieta wyglądała na jeszcze poważniejszą niż zazwyczaj. Jej długie włosy były związane w kucyk, a nie jak zawsze w kok, a jasne oczy były lekko zaspane. Najwidoczniej została dość brutalnie zbudzona.

Między nami niemal momentalnie pojawiła się Zardi. Była zdenerwowana i nie do końca wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Wiedziałem, że dziewczyna zawsze jest najlepiej poinformowana. Może wynikało to z faktu jej zdolności, a może z tego, iż dziewczyny zazwyczaj wiedziały wszystko i o wszystkich. Ja raczej nazywałem to skutkiem ciągłego mieszania się w spray innych ludzi i wrodzonego wścibstwa.

- Co się dzieje? – zapytałem śledząc wzrokiem krzątających się uczniów.

- Ludzie z Ministerstwa przyszli zrobić małą rewizję i popytać nas o kilka spraw. – westchnęła Gryfonka – O cokolwiek by was nie pytali, to nie wiecie, nie macie pojęcia i inne takie. Dowiecie się, o co chodzi, kiedy zapytają was o pewnego człowieka... – zdziwiony świdrowałem ją wzrokiem podobnie jak reszta chłopaków.

- Co ty bredzisz? – otrząsnął się James.

- Dowiecie się, kiedy postawią was przed faktem dokonanym. W każdym razie, jeśli zależy wam na Andrew to ani słowa nawet, kiedy będą wam nóż do gardła przystawiać.

- N... Nóż...? – jęknął Peter zaczynając się lekko trząść.

- To był przykład, Pet. Przecież nie będą cię torturować. – odetchnął głośno Syri, a gdy tylko skończył dało się słyszeć poważny głos nauczycielki Transmutacji.

- Moi drodzy... – zaczęła, kiedy wszyscy wyszli już ze swoich pokoi – W związku z nieprzyjemnymi incydentami, jakie miały miejsce około dwa miesiące temu we Francji Ministerstwo Magii postanowiło dla naszego bezpieczeństwa przeszukać wszelkie placówki, gdzie mógł się ukryć pewien niebezpieczny mężczyzna. Bardzo was proszę abyście wrócili do swoich sypialni i w miarę możliwości pomogli panom, którzy za chwilę się u was pojawią. – nic zupełnie nie przychodziło mi w tej chwili do głowy. Patrzyłem jak profesorka znika za portretem i pociągnięty przez Jamesa wróciłem do siebie. Nie podobało mi się ani trochę, że nie mam możliwości wyjścia z pokoju. Nawet nie wiedziałem gdzie poszedł Sheva, a co dopiero mieszać się w sprawy, które najwidoczniej miały zaważyć na życiu nie jednej osoby.

Denerwująca cisza przeżerała mi uszy, a niepewne oddechy wydawały się mi zbyt głośne. Syriusz wciągnął głęboko powietrze i najwyraźniej chciał coś powiedzieć, jednak w tej właśnie chwili drzwi otworzyły się wpuszczając do środka dwóch wysokich mężczyzn o ostrych wyrazach twarzy. Obaj ubrani byli w czarne płaszcze, spod których wystawały ciemne garnitury i skrawki białych koszul. Pierwsze, co przyszło mi na myśl to, to, że przypominają typowych urzędników. Jeden z nich o kasztanowych włosach i ciemnych oczach uśmiechnął się lekko. Najwyraźniej miał nas za głupie dzieciaki, które jeśli będziesz miły zrobią wszystko, co tylko zachcesz.

- Nazywam się Sylvain Vieira, a to mój partner Patric Sagnol. – wskazał na czarnowłosego mężczyznę obok siebie, który skinął na nas głową – Jak mówiła wasza opiekunka chcielibyśmy prosić o waszą pomoc. Możemy się szybko rozejrzeć? – zapytał, a widząc jak skinąłem głową drugi z ludzi zaczął przeszukiwać naszą sypialnię. – Powiedzcie mi chłopcy, nie widzieliście przypadkiem gdzieś tego mężczyzny? – Vieira sięgnął do kieszeni płaszcza i wyjął z niego niewielkie zdjęcie. Spojrzałem na fotografię przedstawiającą znaną mi już twarz. Przystojny mężczyzna o jasnobrązowych włosach opadających lekko na poważne oblicze o lekceważącym wszystkich wyrazie i parę różnych oczu. Byłem pewny, że na prawe nic nie widział, zaś lewe dostrzegało najmniejsze szczegóły.

- Znam go! – krzyknął James wychylając się do przodu, co sprawiło, że przez ciała obu Francuzów przeszedł nagły dreszcz. Moje serce niemal przeciskało się przez zaciśniętą krtań.

- Możesz nam powiedzieć gdzie go widziałeś? – oczy czarnowłosego rozbłysły niebezpiecznie.

- Niech pomyślę... To było już dawno... Już wiem! Jego plakat był w Proroku Codziennym! – Potter wyszczerzył się z dumą patrząc to na nas to na nieznajomych. – Syri, poznajesz? – podsunął zdjęcie pod twarz Blacka – Kim on jest? Pewnie musi być strasznie sławny, jeśli nawet w Proroku są jego podobizny! – Sagnol przeczesał dłonią włosy i westchnął głośno.

- Tak! Prawda! – teraz to Syriusz zaczął odgrywać przedstawienie – Kim on jest? No proszę nam powiedzieć! To nowy kapitan jakiejś drużyny Quidditcha, prawda?

- Tutaj nic nie znajdziemy... – stwierdził załamany ciemnooki i po raz kolejny obrzucił pokój uważnym spojrzeniem. – Powinien tu być jeszcze jeden chłopiec... – zauważył, a ja rozglądnąłem się zaciekawiony.

- Rzeczywiście! Gdzie jest Andrew?

- A nie poszedł do ubikacji? – włączył się Peter – W nocy chyba miał coś nie tak z żołądkiem...

- To ja, a nie on! – oburzył się Syri. – Sheva spał jak zabity!

- Co? Mi się wydawało, że całą noc go nie było, bo zalał ją w bibliotece.

- Oszalałeś, J.? Przecież dziś rano jeszcze Peter się potknął o jego nogi! – syknąłem i wraz z chłopakami zaczęliśmy się kłócić. Efekt był taki, że ludzie z Ministerstwa mieli nas dosyć i szybko pożegnali się wychodząc z pomieszczenia. James uśmiechnął się z tryumfem i zaczął unosić dość szybko brwi. Osobiście bałem się, że ma zamiar wydać Andrew, na szczęście okularnik nie zdradził.

- Aleś mnie wystraszył! – jęknąłem do chłopaka opadając na łóżko.

- Przecież nie wydałbym mojego Skarbeńka! O, cholera! – Potter walnął się dłonią w czoło.

- Wydało się, J.! – wrzasnął w odpowiedzi Black – Nadal kochasz się w Andrew!

- O.K. I co z tego? Przecież to moja pierwsza miłość. W dodatku nieodwzajemniona! To nie sprawiedliwe! Przecież ja jestem młodszy niż ten kryminalista ze zdjęcia! – zaczął histeryzować.

- Przypomina ci, że Sheva woli starszych, a na punkcie tego faceta oszalał zaraz po tym jak fotkę dorwał. – uświadomiłem okularnikowi. Teraz wielka tajemnica Szamana została odkryta w dość brutalny sposób, ale nie było żadnych wątpliwości. Fabien Trezeguet... Wielki niebezpieczny, który najwidoczniej znalazł sobie całkiem pomysłową kryjówkę. Zastanawiało mnie tylko, dlaczego Francuskie Ministerstwo przysłało swoich ludzi aż tutaj. Z jednej strony sam pewnie zrobiłbym na ich miejscu tak samo. Szkoła, do której można się wbrew pozorom z łatwością dostać nadawała się idealnie na tymczasowe miejsce pobytu, a już na pewno dla poszukiwanego na całym świecie przestępcy. Zastanawiałem się tylko, jak wyjdą z całej tej opresji Marcel, Fillip i Andrew. Bez wątpienia Camus i Trezeguet nie pozwolą na to by chłopcy ucierpieli tylko, dlatego, że obaj mężczyźni należą do Upadłego Rodu. Mimo to dziwnie się czułem wiedząc w jak ciężkiej sytuacji znalazł się w tej chwili Sheva.

- My już nic nie możemy zrobić, nie? – zapytał z nadzieją w głosie Potter.

- Wydaje mi się, że nie... – westchnął Syriusz i usiadł na moim łóżku gładząc mnie po włosach. – Jak dorwę Andrew to chyba go zatłukę. Nie przyznał się nawet, o kogo chodzi, a teraz musimy się zamartwiać!

- A co ja mam powiedzieć? – J. chodził w kółko po pokoju. – Moje kochanie ma kłopoty, świata nie widzi poza jakimś fanatycznym mordercą...

- Nie przesadzaj, James... – syknąłem.

- Heh... A jeśli ten facet jest naprawdę niebezpieczny? Co wtedy? Przecież on może krzywdę wyrządzić mojemu misiaczkowi...

- Oj, zamknij się Potter! – Pettigrew wcisnął okularnikowi w usta zwinięte skarpetki. – Zastanów się czasami, co mówisz.

- Tfuj! Czyje ty mi syry pchasz do buzi?! Oszalałeś?!

- To twoje, James... Tylko ty nosisz czarne skarpetki w czerwone serduszka... – blondynek popatrzył na niego ironicznie. – Ci dwaj będą przeszukiwać rzeczy mojej Narcyzy! – jęknął – To ważniejsze niż twoje skomlenie.

- Jak śmiesz?! – chłopcy zaczęli się kłócić nie zwracając uwagi na nic innego. Tym czasem Syriusz pochylił się nade mną i szepcząc ciche:

- Nie martw się – pocałował mnie lekko. Zaraz potem wielka poduszka uderzyła prosto w nasze twarze.

- Nie przy mnie! – warknął Pet i wrócił do sprzeczania się z Potterem.

środa, 13 grudnia 2006

Do abordażu!

Pierwsza sprawa... Kto zgłosił mojego bloga na konkurs?! Matko, bez przesady. Szans nie mam najmniejszych, a w dodatku i tak nie mam na tyle czytelników, żeby się w to pchać... Inna sprawa to to, że wątpię żeby osoba oceniająca mojego bloga wypowiedziała się o nim pozytywnie. Cóż, polegam na waszej opinii, więc powiedzcie mi co myślicie o przyjęciu, a co o odrzuceniu tej oferty ^^' Mimo wszystko dziękuję w wiarę w moje umiejętności ^///^

 

25 luty

Obudziłem się lekko wystraszony. Od dnia iluzji, co noc miałem ten sam sen. Niemal czułem cały ból boga i mógłbym przysiąc, że wszystko to za każdym razem działo się naprawdę. Sam nie wiem czyje cierpienie było większe. Tych dwóch chłopców, czy mężczyzny, któremu nie pozwolono nawet żyć u boku ukochanego.

Otworzyłem oczy i leżałem chwilę wpatrując się w sufit. Zastanawiałem się czy ja postępowałbym tak samo gdyby to mnie postawiono w takiej sytuacji. Jakby na to nie patrzeć byłem dzieckiem, może i dość szybko rozwijającym się pod pewnymi względami, ale wyłącznie dzieckiem. Nie wiedziałem nawet czy Syriusz traktuje mnie w stu procentach poważnie. W końcu James prawdopodobnie dał już sobie spokój z Shevą, więc nie miałem pewności, czy z Syrim nie będzie tak samo. Bałem się, że kiedyś mnie wyśmieje i uzna wszystko, co nas łączy za niebyłe.

- Remi, miałem straszny sen! – głośny krzyk Blacka wystraszył mnie na równi ze skokiem na moje łóżko. Kruczowłosy przysunął się i obejmując mnie nakrył kołdrą. – Jakiś ty cieplutki, Remusku... – wymruczał ocierając się o mnie lekko. – Jak grzejniczek...

- Syri, czego ty znowu chcesz? – jęknąłem niemal miażdżony przez jego ramiona.

- Jak możesz być taki nieczuły?! – udał, że się rozpłacze – Ja tu każdej nocy z tęsknoty za tobą umieram, a ty mnie odtrącasz... – chłopak ukrył twarz w mojej poduszce.

- Jesteś niemożliwy... – westchnąłem i przytuliłem się do niego, co w zupełności wystarczyło, by z szerokim uśmiechem objął mnie jeszcze mocniej.

- Moje kochanie jednak mnie kocha! – wyszczerzył się i przysunął swoją twarz do mojej. Przymknąłem oczy wiedząc, co ma się stać i właśnie wtedy poczułem jak coś ciężkiego spada mi na nogi. Jęknąłem czując lekki ból i otwierając gwałtownie oczy.

- P... Potter... – wysyczałem przez zęby, a chłopak z uśmiechem zaczął włazić pod moją pościel.

- Gdzie ty się pchasz?! – zaczął wrzeszczeć Syriusz – Remusa mi zgnieciesz! Bierz stąd swoją szacowną i wracaj do siebie!

- Ale u mnie jest zimno... – załkał – Śpię koło okna, a tam jest lekki przeciąg...

- Kłamiesz! Kilka dni temu zamieniłem się z tobą miejscem i dobrze wiem, że tam jest najcieplej!

- No dobra... Więc pod oknem jest duszno! – okularnik zaczął na nowo lamentować. Syriusz miał właśnie po raz kolejny wydrzeć się na Jamesa, kiedy głośny krzyk przeszkodził mu w powiedzeniu czegokolwiek.

- Do abordażu! – Sheva i Peter równocześnie oznajmili swój atak i z poduszkami w rękach wskoczyli na łóżko, które zaskrzypiało niebezpiecznie. Z głośnym śmiechem zaczęli nas wszystkich okładać swoją jakże wymyślną bronią. J. nie miał zamiaru pozostawać dłużny i wyszarpując poduchę spod mojej głowy dołączył do wielkiej wojny.

- Rozwalicie mi wyrko! – stwierdziłem, ale ich mało to obchodziło. Krzycząc w niebogłosy atakowali jeden drugiego. Syriusz zawisł nade mną na czworakach i przymknął oczy obrywając za nas obu.

- Chcecie mi Remiego uszkodzić?! – jęczał głośno, kiedy kolejne silne uderzenia trafiały prosto w jego głowę. Był słodki. Zacząłem się głośno śmiać, gdy otrzymując naprawdę silny cios przewrócił oczyma i otworzył usta z cichym jękiem, który przypominał mi miauczenie kota. Chłopcy wydawali się nie zwracać uwagi na nic demolując moje posłanie wrzeszcząc w niebogłosy. Nie wiem, co bym zrobił bez tych wariatów. Dopiero po chwili zwróciłem uwagę na to, że Black patrzy na mnie przygryzając bok dolnej wargi. Jego szare oczy błyszczały uciesznie, a kruczoczarne włosy, które powoli odrastały po wielkim ścinaniu, w całkowitym nieładzie opadały mu na twarz i sterczały na wszystkie strony.

- Daj dziubasa... – poprosił cicho robiąc słodką, błagającą minkę.

- A co ja z tego będę miał? – zapytałem przekornie, co sprawiło, że chłopak uniósł brwi.

- Jak to, co? Dasz buziaka swojemu chłopakowi, to za mało?

- Żartowałem – westchnąłem i pokręciłem głową – Ale możesz mi postawić Czekoladową Żabę w zamian – wyszczerzyłem się. Podpierając się na łokciach podniosłem głowę i pocałowałem Blacka, który zamruczał ucieszony. Wydawało mi się, że już od wieków nie byłem tak blisko niego. Odsuwając się czułem jak moje łóżko powoli przestaje wytrzymywać ciężar pięciu osób, w tym trzech szalejących jak opętane.

- JAŁŁ!! – krzyk Jamesa poprzedził olbrzymi ciężar, jaki spadł na mnie niemal mnie zgniatając. Kolano Blacka wbiło się w materac tuż pod moim kroczem, a jego łokieć przywarł mocno do mojego brzucha. Potter leżał jak długi na plecach kruczowłosego jęcząc żałośnie.

- Jeszcze ja, jeszcze ja! – zawołał entuzjastycznie Peter i zamierzał rzucić się jako trzeci balast, ale w ostatniej chwili Syri wierzgnął nogami zwalając go na podłogę. Odetchnąłem z ulgą nawet nie chcąc myśleć o tym jak by się to skończyło dla moich wnętrzności gdyby Pettigrew położył się na okularniku. Osobiście i tak miałem już wystarczająco wielki balast na sobie.

- Potter, zwalaj się ze mnie! Przez ciebie zgniotłem moją księżniczkę!

- Zejdź ze mnie, a wybiję ci ze łba księżniczki! – syknąłem jakimś cudem łapiąc jeszcze oddech. Sheva leżał na ziemi i śmiał się w najlepsze. Jako jedyny nie odniósł większych obrażeń, co kłóciło się z zasadami każdej naszej zabawy.

- Black, mogę spać dzisiaj na tobie? Strasznie wygodny jesteś, wiesz? – kruczowłosy aż drgnął nerwowo i na oślep zatkał mi dłońmi uszy, po czym wrzasnął:

- Już ja ci się na mnie prześpię, idioto jeden! Zabieraj ze mnie swoje szlachetne bebechy, bo ci je wszystkie wyharatam! – chłopak zabrał ręce z mojej twarzy – Wybacz, Remi, ale to były groźby i wolałem żebyś ich nie słyszał... ZŁAŹ! – Syri zacisnął zęby i podniósł się tym samym zwalając z siebie Jamesa. Poczułem wyraźną ulgę nie musząc już dźwigać na sobie dwóch dość ciężkich chłopaków. Black słysząc cichy krzyk upadającego na ziemię okularnika uśmiechnął się wrednie i z czułością pochylił się nade mną.

- Co?

- Dobrze się czujesz? Nic ci nie uszkodziłem?

- Nie pytaj, było blisko... – zaśmiałem się nerwowo, a Syri pogłaskał mnie po policzku. Zaraz potem spojrzał wściekle na Jamesa, który uchylił lekko usta, a w chwilę potem zerwał się na równe nogi i w piżamie wybiegł z pokoju. Syri nie czekając na nic podążył za nim po drodze wyrywając poduszkę z ręki głośno rechotającego Andrew. Sam również zacząłem się śmiać, a Peter dołączył do nas po chwili wychodząc spod łóżka, pod które wpełzł unikając przygniecenia przez spadającego Jamesa.

Zanim Syri i J. wrócili ja byłem już niemal ubrany, Peter jak zwykle zaplątał się w golf, a Sheva siedział w najlepsze na swoim łóżku przyglądając się zmaganiom blondynka.

- Powiedzcie mi, co w szkole robią ludzie z Ministerstwa Magii? – zaczął Syriusz zastanawiając się nad odpowiedzią na przed chwilą zadane pytanie.

- C...Co?! – Andrew ożywił się momentalnie, a Pet, który właśnie wcisnął głowę w rękaw spojrzał zdziwiony na dwójkę przechodzącą właśnie przez drzwi.

- No, kiedy James wiał korytarzem to mijaliśmy takich dwóch odfraczonych facetów...

- Cholera! – Szaman zerwał się szybko i nic więcej nie mówiąc wybiegł w sypialni. Popatrzyliśmy z chłopakami po sobie nie mając pojęcia, o co właściwie mu chodziło. W jego oczach dało się dostrzec autentyczne przerażenie i lekki błysk łez. Żałowałem, że nie miałem okazji ostatnio z nim porozmawiać. Teraz coś najwidoczniej było nie tak jak powinno, a my nawet nie wiedzieliśmy jak można by mu pomóc.

- Co ja takiego powiedziałem? – do Syriusza niewiele w tej chwili docierało.

- To raczej nie przez ciebie... – westchnąłem. Naprawdę zastanawiałem się, o co mogło chodzić, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Stanowczo za mało wiedziałem teraz o jasnowłosym i zbyt mało czasu poświęcaliśmy naszej grupie. Wiedziałem, że trzeba będzie to zmienić i to jak najszybciej. – Chłopaki, ubierać się! Wychodzimy!

  

niedziela, 10 grudnia 2006

Nie Boga nienawidzę, lecz jego błędów.

Sześć świec rozjaśnia nikłym blaskiem ciemną, zimną komnatę. Niczym błędne ogniki wskazujące zagubionym duszą drogę, jednakże ta dusza nie zmierza nigdzie. Nie istnieje, mimo iż porusza pięknym ciałem dumnego wojownika klęczącego pośród czerni pomieszczenia. Błyszczące ongiś oczy teraz nie zdradzają ni pustki, ni nienawiści. Zamknięte powieki pozwalają na to by wypływały spod nich niemal krwawe łzy, a drżące w szlochu usta ranią białe, ostre kły. Ciemnoniebieska, długa szata zlewająca się z bezkreśnie czarnymi włosami ściele kamienną podłogę, a życiodajna posoka wnika w nią i barwi na ciemniejszy kolor. Poranione nadgarstki dłoni leczą się w zaledwie kilka sekund sprawiając niewypowiedziany, niematerialny ból.

Cichy płacz przeradza się w głośny krzyk, zdzierający gardło mężczyzny. Na zakrwawionej twarzy pojawia się grymas, jaki towarzyszy konającemu w największych męczarniach...

Konającemu... Ileż mężczyzna oddałby za to by móc odejść... Nigdy już nie wrócić... Po prostu umrzeć...

Zapada cisza, w której toną wyłącznie oddechy dwóch istot. Oba umęczone i tak pełne smutku. Kiedyś tak radosne i pełne życia, w tej chwili nie mające większego sensu...

... Nie! Tylko jeden z nich jest beznamiętny i pusty. Nie widząc przyszłości każdy łyk powietrza staje się katuszą, a obłąkańcze myśli nie są nikomu potrzebne. Beznadzieja i kara, jaką nakłada Bóg na swe twory – życie...

Szlachetna postać podnosi się powoli i podchodzi do kamiennego ołtarza, na którym złożony jest młodzieniec o jasnych włosach i zaczerwienionych od płaczu niebieskich oczach. Jego ciało, choć nienaruszone drży z bólu. Zaciśnięte w pięści dłonie wbijają paznokcie głęboko w miękką skórę raniąc ją. Krew ścieka powoli po kamieniu roztrzaskując się o powierzchnię ziemi.

Niemal nieobecny głos przeraża swoim smutkiem, spokojem i lodowatą obojętnością na całe Istnienie Świata. Cicha prośba, niemal błaganie i brak odpowiedzi.

Długie palce błądzą po jasnej skórze twarzy, która przed wiekami utraciła kolor wraz z sercem. Spływają po wargach, które zaledwie dwa razy poznały smak najsłodszego nektaru, boskiej ambrozji zaklętej w niewinnych, mięciutkich, a teraz chłodnych i niewzruszonych ustach. Ostre paznokcie rozcinają cienką powłokę szyi, a czerwień zaczyna zdobić napiętą szyję.

Wojownik nie czuje nic. Już dawno przestał reagować na cokolwiek przestając przejawiać oznaki człowieczeństwa. Serce, które kochało, które nadal kocha pokryte jest grubą warstwą lodu. Zamknięty w nim obraz ukochanego jest teraz bezpieczny i nic nie jest w stanie go zniszczyć, czy chociażby zadrapać.

W kamiennym wejściu pojawia się postać młodego mężczyzny. Jego błękitne tęczówki promieniują nienawiścią i wściekłością. Ciemne, kasztanowe włosy porozrzucane przez wiatr opadają na zawziętą twarz, która zdradza zaniepokojenie. Do nozdrzy dociera ostry zapach krwi, po której stąpa nieznajomy.

Dwa puste doły, które niczym groby kryją w sobie martwe tajemnice, niespełnione marzenia i strach przed śmiercią skupiają się na stojącym w przejściu chłopcu. Łzy roszą blade policzki i mieszają się z czerwoną posoką spadając płynnie na szybko unoszącą się klatkę piersiową. W drżących dłoniach pojawia się ostry, lśniący niebezpiecznie miecz, który niejednokrotnie ścinał głowy, ranił ciała i przebijał serca.

Nieznajomy z okrzykiem furii naciera na boga. Pragnie go zniszczyć, choć zdaje sobie sprawę z tego, iż nie ma najmniejszych szans. Jego ręka bezwładnie zadaje ciosy odparte z największą łatwością. Po raz kolejny chłodna stal przecina powietrze i z głuchym szczękiem zatrzymuje się na kości przedramienia. Jasne oczy otwierają się przerażone, a dłonie szybko wypuszczając z objęć rękojeść. Stopy cofają się o kilka kroków.

Bóg strzepuje ze swego ciała oręż, który uderza głośno o kamienną posadzkę. Krew po raz kolejny płynie, by po chwili rana na powrót się zagoiła. Smutny uśmiech, niczym szpada wbijający się w czułe serce zdobi spierzchnięte wargi. Krótkie słowa, szybkie wyjaśnienie, w którym mieści się nieme błaganie – on nie jest w stanie zginąć, nie może umrzeć, choć tak bardzo tego chce.

Arystokratyczna dłoń mocno i pewnie chwyta za miecz i w towarzystwie głośnego szlochu przecina żyły na przegubach. Kapiąca na ziemię krew miesza się ze słonymi łzami spływając po przerażającej, a jakże dostojnej twarzy.

Mężczyzna klęka i biorąc zamach głęboko nacina nogi rozdygotanego chłopaka. Z głośnym krzykiem młodzieniec upada nie będąc w stanie się podnieść. Ares wstaje i odchodzi kilka kroków dalej. Chce widzieć pożegnanie tych dwoje. Chce dać im to, na co jemu nie udzielono pozwolenia.

Chłopak jęcząc z bólu czołga się po zakrwawionej ziemi. Nie mógł go obronić, nie był w stanie ocalić tego, co było dla niego najcenniejsze. Ostatkiem sił podnosi się opierając o ołtarz i kładąc głowę na piersi ukochanego.

Chłopiec nie może się ruszyć, nie jest w stanie nic uczynić. Cierpi widząc młodziutkiego wojownika, który świadom rychłej śmierci błaga go o wybaczenie. Zamykając oczy prosi o cud, o jeden jedyny cud...

... I oto Ares unosząc dłoń zrywa niewidzialne, krępujące ciało więzy. Patrząc smutno na ostatnie chwile życia tych słabych, ale uświęconych przez miłość ludzi daje im szansę na upragnioną śmierć. Czuje dziękujący i zarazem błagający go wzrok. Przysuwa się do kochanków, którzy obejmują się mocno. Stając za nimi uśmiecha się łagodnie i pozwala im połączyć usta w pocałunku.

Ostatni oddech potępionych przez Boga ludzi staje się jednym wspólnym jękiem śmierci. Ostrze przebija dwa ciała naraz. Łzy spływające po ich twarzach zaczynają się mieszać, podobnie jak ślina i powoli wypływająca z ust krew. Konają splecieni ze sobą w ciasnym uścisku, ze złączonymi czule ustami.

Złote światło zaczyna tworzyć na murze piękną mozaikę Świętych Liter układających się w słowa chrześcijańskiej modlitwy, proszącej Anioła o opiekę. Białe ozdobne drzwi stworzone z jasnego blasku otwierają się ukazując wnętrze przepięknej komnaty z wiszącymi w powietrzu trzema maleńkimi klepsydrami – Komnata Pieczęci...

Bóg powoli zbliża się do uświęconego wnętrza. Jego serce nadal boli, ale pragnie zniszczyć to, co zabroniło mu być szczęśliwym. Niemal wchodzi do pomieszczenia, kiedy słyszy kojący, kochający głos.

Otwiera szeroko oczy i odwraca się naprędce. Jego usta zaczynają drżeć, gdy dostrzega piękną postać młodzieńca, którego ukochał przed wiekami. Cicho szepcze imię kochanka patrząc jak on podchodzi do niego wyciągając ku niemu dłoń.

Zmaterializowany ze zmieszanej ze sobą krwi i łez trzech udręczonych istot, jako jedyny jest w stanie zaspokoić największe pragnienie serca wojownika. Tylko on jest w stanie zadać ostateczny cios, którego bóg tak bardzo pragnie.

W dłoni Aresa materializuje się po raz kolejny stalowy oręż – Narzędzie Zbawienia. Klękając spuszcza pokornie głowę i łapiąc za ostrze podaje jaśniejącej postaci młodzieńca broń.

Mgliste Wspomnienie z łagodnym uśmiechem obejmuje rękojeść. Kucając miękką, ciepłą dłonią gładzi wilgotny, ubrudzony policzek mężczyzny, a w chwili, gdy wstaje po jego policzkach spływają maleńkie kropelki łez...

Ciemna, ciepła krew zaczyna wypływać z przeciętego ciała wojownika leżącego w objęciach Lyre.

Z niematerialnej przestrzeni tegoż miejsca zaczyna prószyć miękki, zimny śnieg. Idealnie czyste kobierce zamieniają kolor pod wpływem życiodajnego płynu, jaki w nie wnika. Świat płacze, a topniejąca lodowa powłoka serca Aresa zamienia właśnie te szczere łzy w maleńkie śnieżynki.

Wybawienie przychodzi wraz ze śmiercią. W chwili, kiedy kończy się udręka ziemskiego życia, a rozpoczyna kolejny etap wędrówki poprzez różne Światy i Wymiary. Wielka, szczera i prawdziwa miłość daje szczęście jedynie wtedy, gdy dwa ciała, dusze oraz serca są razem pozwalając zapomnieć o tym, co boli, a skupić się na pięknie uczucia, które posiada moc niszczenia i budowania.

Ukarz mnie Panie, za każde słowo, jakie wydostając się z moich ust opiewa chwałę Anioła, lecz nie zdołasz zagłuszyć głosu serca, które w cichej modlitwie pragnie tylko jednego – zginąć z ręki ukochanego i skonać w ciepłych objęciach jego silnych ramion.