niedziela, 30 grudnia 2007

FavChara I - Przyszłość (Marcel Camus)

„Wojownik światła nosi w sobie iskierkę Boga.”
Wyobrażałem sobie, że przechodząc na emeryturę będę miał okołopięćdziesiątki i wrócę do pustego domu, w którym jedynie książkidotrzymywałyby mi towarzystwa, a spotkania z Fabienem ograniczałyby siędo śmiechu i wspomnień przeszłości. Teraz Nathaniel zaczął naukę wHogwarcie trafiając do Slytherinu, podobnie jak kiedyś Fillip, a jawracałem do domu mając u boku wtulonego we mnie Anioła. Jeden dzień wszkole wystarczył by rozbudzić we mnie chęć dalszej pracy, jednakzupełnie gdzie indziej czekało na mnie najsłodsze stworzonko, któregonie mogłem zostawić sam na sam ze wszystkim. Świadomość obecnościchłopaka, a raczej młodego mężczyzny, u mojego boku była dla mnierozkoszą i pomagała uporać się z faktem całkowitej zmiany stylu życia.Od teraz już zawsze miałem budzić się i zasypiać przy słodkim,ciemnookim malcu, który jak dla mnie nigdy nie dorastał.
Otworzyłem drzwi i tuląc Fillipa wszedłem do cichego, spokojnegomieszkania, do którego musiałem się na nowo przyzwyczaić. Nie było wnim rozbieganego dziecka, śmiejącego się głośno. Tylko ja i Anioł,który uśmiechnął się odsuwając. Byłem lekko zdziwiony, kiedy złożyłręce za plecami patrząc niepewnie w moim kierunku. Równieniespodziewanie z delikatnymi wypiekami przygryzł wargę i otworzyłusta.
- Witaj w domu, kochanie – powiedział nieśmiało, a stając naplacach obdarzył mnie leciutkim, słodkim pocałunkiem. – Rozpakuj się iumyj ręce, a ja zaraz podam ci obiad – speszony pobiegł do kuchnizostawiając mnie samego z moim zaskoczeniem i rozpierającym szczęściem.Bez obiekcji wspiąłem się na górę po dębowych, solidnych schodachrozglądając się uważniej po sypialni. Miejsce, gdzie jak dotądspędzałem tylko święta i wakacje kojarzyło mi się wyłącznie zbliskością ukochanego, zaś teraz miało być także małym sanktuariumnaszego związku.
Opróżniłem torbę chowając ją w szafie, a zapach podgrzewanegoposiłku zaczynał wypełniać cały dom. Dokładnie czułem, jak bardzozdążyłem zgłodnieć od śniadania na zamku. Myjąc dłonie zastanawiałemsię nad tym jak zacznę spędzać weekendy z moim kochanym Aniołem i kilkapomysłów powoli zaczynało mi się coraz bardziej podobać. Niespieszniezszedłem po schodach rozsiadając się w fotelu. Przechylając głowęstarałem się zajrzeć do kuchni by widzieć jak Anioł się w niej krząta,niestety był poza moim zasięgiem. Już zaczynałem tęsknić za jegośliczną buzią, kiedy w końcu pojawiła się w drzwiach. Chłopiec trochęniepewnie trzymał w łapkach talerze, a kiedy wylądowały na stolewiedziałem już, o co chodziło. Ryż ułożony misternie na kształt serca wśrodku miał mniejsze serduszko z sosu i mięsa, a wszystko to zostałootoczone sałatką tak by kompozycja całości aż prosiła się o to by jejnawet nie tykać, a jedynie zachwycać się starannością i uczuciem w towszystko włożonym. Roześmiałem się nie mogąc nic powiedzieć. Mimo wiekuFillip był słodki i właśnie to mi wystarczało. Z każdym dniem wydawałmi się być piękniejszy, chociaż Anioły były na tyle doskonałe, że niemogły już tego zmienić, a ja nawet mogąc cofnąć czas chociażby o dzieńzawsze zachwycałbym się tym samym i powtarzał te same słowa.
Zafascynowany patrzyłem jak chłopak jadł powoli, a jego buźkaporuszała się, kiedy gryzł, bądź szyjka podczas połykania. Przezwszystkie te lata niezmiennie podziwiałem go tak samo.
Widząc jak chłopiec wstaje szybko go wyprzedziłem i zabrałemtalerze. Uśmiechnąłem się do niego wchodząc do kuchni, by pozmywać.Każda prosta, codzienna czynność była dla mnie czymś cudownym. Starałemsię używać jak najmniej magii, co sprawiało, że czułem się normalnym,szczęśliwy człowiekiem, a co najważniejsze kochającym i kochanym.Ciepła woda spływała po moich dłoniach ogrzewając je mocniej isprawiając tym przyjemność. Zamruczałem, kiedy kolejne gorąco wtuliłosię w moje plecy obejmując mnie łapkami.
- Marcel... – powiedział cicho stłumionym głosem. Uwielbiałem tojak wypowiadał moje imię. Nie musiał mieć ku temu powodów. W każdymjego cichutkim westchnieniu zawierało się wszystko. Wytarłem dłonie wręcznik obracając się do Fillipa. Uśmiechał się przez cały czas patrzącmi w oczy i wiedziałem już, co chce powiedzieć. Tak wiele razymusieliśmy wymawiać te słowa w ciszy bądź się ich wystrzegać, że terazza każdym razem wyznanie łączyło nas niewidzialną wstęgą jawnych,nieskrywanych więcej uczuć.
- Kocham cię – westchnął niewinnie. Kładąc dłonie na szczuplutkich biodrach oparłem swoje czoło o jego.
- Ja też cię kocham Fillipie. – wziąłem go na ręce, a kiedy wtuliłsię we mnie ufnie, jak zawsze pocałowałem jasne czoło przykrytewłosami. W zamian za to on ucałował mnie w nos i roześmiał się.
Zanosząc chłopca do sypialni posadziłem go na łóżku i sam usiadłemnaprzeciwko niego. Przysunął się i uniósł prosząco dzióbek. Nakryłemmiękkie wargi w delikatnym muśnięciu powoli rozpinając jasną koszulę.Kiedy aksamitna skóra wyłoniła się spod materiałowej powłokipogłaskałem opuszkiem jednego palca jej skrawek z lewej strony. Zarazpotem z największym namaszczeniem pocałowałem tamto miejsce patrząc naukochanego.
- W tym miejscu pod cieniutką skórą, drobną piersią, w środkutego kochanego ciałka bije teraz małe, cieplutkie serduszko, które takbardzo kocham – szept wydawał się zgrywać z wolnym tykaniem zegara iodgłosami świata za oknami pomieszczenia. W dużych, ciemnych oczętachpojawiły się lśniące łzy.
- A co jest tutaj? – jego pytanie było z trudem wypowiedzianeprzez gardziołko, które musiało go bolec od chęci płaczu, z którawalczył, a dłoń spoczęła na mojej piersi. Zacisnąłem palce na ciepłejręce Fillipa.
- Moje własne serce, które od zawsze należało i do końca będzienależeć tylko do najjaśniejszego ze słońc, najpiękniejszego zksiężyców, najwspanialszej z gwiazd i najczystszego ze wszystkichAniołów, do ciebie, Fillipie. Tylko do ciebie.
- Marcel! – wraz z głośnym jękiem ręce chłopca oplotły mnieciasno, a jego ciało przylgnęło do mojego. Zamknąłem oczy poddając siętemu wszystkiemu i sam objąłem Anioła starając się szczelnie okryć goramionami, jakby świat miał mi go zaraz odebrać. Mieliśmy czas. Nawszystko i nic. Mogłem tulić go godzinami nie mówiąc nic, ani nic nierobiąc. Zawsze było mi go mało i sekundy wystarczały bym tęsknił. Odponad dziesięciu lat byliśmy małżeństwem, a ja bez przerwy pragnąłemjego ciepła tak, jakby dopiero dzień wcześniej malec wyznał mi swojeuczucia. Jakby dopiero, co zachorował oddając się w moje ręce i wlekkiej gorączce reagował na moja obecność.
- Jesteś dla mnie wszystkim – muskałem delikatną chrząstkę jegoucha wraz z każdym szeptanym słowem – Jesteś moim powietrzem, wodą,ziemią i ogniem. Pozwalasz mi oddychać, żyć, chodzić, ogrzewać się bymnie zamarzł. Jesteś każdym uderzeniem serca i wypowiadanym z miłościąsłowem. Muzyką przyrody, najpiękniejszą poezją, wszystkim tym, cozapiera dech. Jesteś sobą i dlatego tak bardzo cię kocham – jego pięścijeszcze mocniej zacisnęły się na moich plecach. Milczeliśmy terazrazem, ciepłe łezki wnikały w moją koszulę na ramieniu, by stawać sięzimnymi, kiedy przestawały stykać się z cieplutką buźką Anioła.
- Maleńki... – westchnąłem, a Fillip odsunął się z zamkniętymimocno oczyma przyciągając mnie do pocałunku. Z uśmiechem spełniłemniemą prośbę. Jego ślina była lekko lepka od płaczu, a wilgotnepoliczki chłodne. Otarłem je momentalnie, a twarz chłopaka ogrzałemdłońmi. Rozkoszowałem się tą chwilą, podobnie jak każdą inną. Chciałempamiętać każdy szczegół, by zawsze wspominając to wszystko czuć ciepłow piersi, w której szalało teraz moje serce. Sam nie wiedziałem czymocne, szybkie uderzenia były krzykiem rozkoszy mojego, czy też jegoserduszka. Nie chciałem się odsuwać i także on tego nie zrobił. Nieinteresowało mnie czy wystarczy nam powietrza. Mogłem udusić się czującmiękkość jego warg na swoich i jego języczek poruszający się błagalniepo ustach chcący by także i on dotykał mnie tak samo intensywnie, jakcała reszta ciała. Mogły mijać godziny, a nawet dni. Nie przejąłbym siętym w najmniejszym stopniu. Czułem, że otacza mnie Raj. Że świat, któryniektórzy uważali za Piekło, w rzeczywistości był Niebem, do któregobramą był dla mnie Fillip. Nie otwierałem oczu, ale wiedziałem, żegdybym to zrobił leżałbym teraz na soczyście zielonej polanie, pełnejkwiatów, motyli i pszczół, a sam Bóg śmiałby się ciepło widząc mojeszczęście, a po chwili odszedł na palcach nie chcąc przerywać nam tegopiękna.

piątek, 28 grudnia 2007

FavChara I - Teraźniejszość (Marcel Camus)

Rysunki biorę z mang XD Jeśli to jakoś Wam pomaga ^^"

 

„Wojownik skupia się na maleńkich cudach codzienności.”

Od kiedy opuściłem drużynę wydawało mi się, że jedyną rzeczą, jaka pozwalała mi się rozerwać i odnaleźć sens było nauczanie w szkole. Dzięki pracy nie nudziłem się, nie marnowałem cennego czasu i zawsze byłem otaczany ludźmi, których mogłem uważać za przyjaciół. Gdy pojawił się Fillip moje dotychczasowe priorytety przeżywały swój rozkwit i równocześnie załamanie. Nie żyłem już dla szkoły, Quidditcha, czy czegokolwiek innego. W prawdzie nadal sądziłem, że będzie mi brakować pracy, jednak nie wziąłem pod uwagę tego ile zajęć pojawia się wraz z założeniem rodziny. Nie miałem czasu na myślenie o Hogwarcie, uczniach, dawnych obowiązkach. Zamiast tego musiałem podzielić dnie i noce między dom, sklep, Nathaniela i Fillipa. Nie mogłem zaprzeczyć, że czasami padałem ze zmęczenia, jednak każda taka chwila była czymś pięknym i niezastąpionym. Śmiech, czy też płacz syna zamiast drażnić tylko mnie uspokajały i sprawiały, że moje usta układały się w uśmiechu. Kołyszący malca chłopiec wyglądał rozkosznie i koił zmęczenie każdym delikatnym ruchem, bądź melodią śpiewaną cicho Nathanielowi. Sklep zaczynał tętnić życiem i sam chyba do tej pory nie zauważałem jak wiele osób interesuje się Quidditchem. Codziennie coraz to nowe twarze witały mnie uśmiechem i dziękowały za pracę, jaką wykonywałem. Tłumy dzieci wyciągały rodziców pod okno wystawowe, a otwarte buźki i pełne zachwytu oczęta sprawiały, że byłem naprawdę szczęśliwy. Sen ograniczał się do minimum, zaś doba zawsze była zbyt krótka i właśnie to było dla mnie małą przyjemnością.
„Jeśli potrafi w nich dojrzeć to, co piękne, znaczy to, że i on nosi w sobie piękno, bowiem świat jest zwierciadłem, w którym odbija się twarz każdego człowieka.”

- Bardzo panu dziękuję, do widzenia.
- To ja ci dziękuję, Marcelu – starszy mężczyzna, którego znałem już od dosyć dawna wyszedł ze sklepu z małym zapasem ozdób do mioteł, dla wnuka. Patrzyłem jak uśmiechnięty bawi się niewielkim pudełeczkiem podśpiewując coś pod nosem. Zbliżało się południe, więc liczyłem na chwilę spokoju i możliwość poukładania powyjmowanych rzeczy na swoich miejscach.
Słysząc cichutkie kroki za plecami odwróciłem się do cudnego Anioła z maleńkim robaczkiem w ramionach.
- Fillipie – westchnąłem ucieszony, kiedy chłopiec obdarzył mnie delikatnym, przepięknym uśmiechem.
- Mały się za tobą stęsknił. – wytłumaczył podchodząc bliżej i pokazując mi zaciekawionego wszystkim niemowlaka. Maleństwo rozchyliło dzióbek chichocząc, kiedy tylko jasne oczka przeniosły się z wnętrza sklepu na mnie. Wyciągnął drobne rączki i zaczął machać nimi w powietrzu chcąc zwrócić na siebie większą uwagę. Z rozkoszą objąłem delikatnie dłońmi małe, miękkie łapki całując je niemal z takim samym namaszczeniem, jak kiedyś robiłem to w przypadku Fillipa. Chłopczyk przymrużył oczęta i znowu zaczął się słodko uśmiechać.
- Nathanielu, bądź teraz grzeczny przez chwileczkę, dobrze? – powiedziałem cicho głaszcząc opuszkiem ciepluteńki policzek synka, który przestał się kręcić na boki – Jest tu chyba ktoś jeszcze bardziej stęskniony – roześmiałem się patrząc w lśniące oczy ukochanego. Pogładziłem już zarumieniony policzek i przyciągnąłem jego buźkę bliżej swojej twarzy. Przymykając oczy pocałowałem subtelnie byłego Ślizgona, a czując ciepło jego warg ponowiłem muśnięcie. Chłopak zmarszczył czoło, jakby każdy pocałunek był jednym z ostatnich i oddawał je niemalże z bólem płynącym z rozkoszy naszej bliskości. Odsunąłem się od niego nieznacznie i objąłem uważając na dzieciątko wtulone w opiekuńcze ramiona Fillipa.
- Kocham cię, Aniele – wyszeptałem muskając kącik jego delikatnych warg, który uniósł się w uśmiechu.
- Ja ciebie również. – zachichotał opierając głowę o moją pierś i patrząc na rozradowanego Nathaniela. Pogładziłem jego plecy i ułożyłem policzek na ciemnych włosach osiemnastolatka.
Usłyszałem ciche chrząknięcie od strony drzwi i w miarę szybko przeniosłem uwagę na przybysza.
„I choć wojownik dobrze zna swoje wady i ograniczenia, robi co w jego mocy, by zachować pogodę ducha w trudnych sytuacjach.”

Byłem zdezorientowany i lekko wystraszony, kiedy w drzwiach stał wysoki mężczyzna, którego twarz, chociaż ostrzejsza aż nadto przypominała mi mojego ukochanego Fillipa. Ten sam nos, oczy, włosy, tylko skóra wydawała się mniej delikatna, a rysy wyraźniejsze. Chociaż nigdy nie widziałem ojca chłopaka zdałem sobie sprawę z tego, że właśnie mam okazję go poznać. Stał przede mną poważny i niemal niebezpieczny, podczas kiedy ja tuliłem jego jedynego syna.
Zabrałem rękę z pleców Anioła, jednak chłopiec zacisnął palce ma mojej dłoni dając do zrozumienia, że nie ma zamiaru niczego udawać, bądź kryć. Pewnie patrzył na ojca, a po chwili uśmiechnął się radośnie.
- Co tutaj robisz, tato? – zapytał tuląc się do mojego ramienia. Kłaniając się mężczyźnie spuściłem głowę starając się w jakiś sposób podołać temu dość niespodziewanemu spotkaniu.
- Kiedy jedyny syn opuszcza dom bez dłuższych wyjaśnień, a później nie ma czasu na odwiedzenie rodziców człowiek zaczyna się martwić. – starszy Ballack rozejrzał się po sklepie i wszedł do środka pewnym krokiem – Poprosiłem przyjaciół o kilka przysług i dowiaduje się, że wychodzisz za mąż za nauczyciela z Hogwartu, a na dodatek otrzymujecie prawo do opieki nad dzieckiem. Na moim miejscu raczej chciałbyś się przyjrzeć wszystkiemu z bliska, czyż nie? A, co do pana – serce mi zamarło w piersi, kiedy zwracał się właśnie do mnie – To pan dał mu schronienie, kiedy uciekł z domu, prawda?
- Tak, jednak zapewniam, że... – śmiech mężczyzny przerwał zaczęte zdanie, a poważna twarz złagodniała odrobinę.
- Wiem, że nic mu pan nie zrobił podobnie, jak teraz nie martwię się o jego przyszłość. To co widziałem wystarczy mi w zupełności. Fillip jest z panem szczęśliwy, a mój wnuk ma się wspaniale. – Ballack popatrzył na dzidziusia, który zmarszczył maleńki nosek, a po chwili wyciągnął łapki w stronę dziadka. – Moje maleństwo, babcia będzie zachwycona, kiedy się zobaczy! – stwierdził pewnie i wziął malca na ręce.
- Tato, wydaje mi się, że nie powinieneś mówić tak oficjalnie do Marcela... – mój wzrok spotkał się z lekko zaskoczonym spojrzeniem ojca, który skinął głową.
- Mam na imię Johnathan i bardzo miło mi cię poznać. Miałem syna, teraz mam dwóch i przepięknego wnuka.
- Mama wie? – Fillip odetchnął spokojniej poprawiając Nathanielowi śpioszki. Teraz byłem już w zupełności spokojny o wszystko. Jeśli poważny urzędnik Ministerstwa i Czarodziej czystej krwi powierzył mi swojego synka z czystym sumieniem, nic nie mogło już stanowić dla nas przeszkody.
„Ostatecznie, świat zawsze stara się przyjść mu z pomocą, nawet jeżeli wszystko wokół wydaje się temu przeczyć.”

- Jeszcze nie, właśnie staram się opracować jakąś delikatną metodę by jej o tym powiedzieć. Znasz ją niemal tak dobrze jak ja, więc sam wiesz jak ciężko będzie jej w to uwierzyć. Ale powiedz mi, jak to możliwe, że to słodziutkie maleństwo ma jego oczy, jednak o kształcie twoich, twój nos, jego rysy i wygląda jak maleńkie połączenie waszych genów? – roześmiałem się, zaś mój rozkoszny Anioł z trudem utrzymywał powagę. Pytanie nie mogłem zaprzeczyć, iż było bardzo trafne, ale i niesamowicie zabawne. Wbrew temu, co sądzono o Johnathanie mężczyzna był pogodny i spokojny, lecz mimo to nie chciałem mieć z nim do czynienia jako przeciwnik. Pocałowałem Fillipa w skroń i przytuliłem mocno.
- Jakby nie patrzeć to nasze dziecko – powiedziałem niewinnie, zaś mój ukochany uderzył mnie lekko palcem w nos. Łapiąc go za dłoń pocałowałem palce i przytuliłem jego łapkę do piersi.
- Kiedy się denerwuje ma na czole taką samą zmarszczkę jak ty – chłopak ukrył twarz w mojej koszuli śmiejąc się z ojca, który zaczął uważniej przyglądać się Nathanielowi, jakby szukał dowodów na potwierdzenie słów syna. Byłem pewien, że tego dnia już nie tylko dotychczasowe obowiązki miały mnie wykończyć, ale i masa pytań, jakie z pewnością chciał zadać Ballack, kiedy tylko sklep zostanie zamknięty, a my zaprosimy go na obiad i pozwolimy by mógł dłużej pobyć z wnukiem.

środa, 26 grudnia 2007

FavChara I - Przeszłość (Marcel Camus)

„Wojownik przygląda się życiu z łagodnością i zdecydowaniem.”

Kolejny dzień mijał powoli i niemal ociężale brnął do przodu wyraźnie dając do zrozumienia, że tym razem nie pozwoli na bezowocne obserwowanie świata, czy też szkolnej rzeczywistości. Profesorowie przestawiali wszystkich z miejsca na miejsce chcąc jak najszybciej zacząć zabawę. Ogromna jadalnia wyglądała dziwacznie z tysiącami szczegółów, które zostały dopieszczone, co do milimetra by tylko całość prezentowała się idealnie. Duchy wydawały się czuć wolne pośród dekoracji na Halloween i to właśnie one stanowiły motyw, który przeważał. Stare zbroje w kątach, nietoperze, jeździec bez głowy, każdy symbol miał coś wspólnego z kulturą, jaką poprzez ludzi stworzyła magia.

Nie przeszkadzałoby mi to gdyby nie maleńki kruczek, dla mnie stanowiący ukoronowanie każdego dnia, zaś teraz pogrzebanie ostatnich chwil spokoju i ciszy.

„Stoi bowiem w obliczu tajemnicy, dla której wyjaśnienie pewnego dnia znajdzie.”

Treningi Quidditch’a zostały odwołane, a każdy z uczniów musiał stawić się na uroczystości. Jakby na domiar złego czas płynął powoli i wydawało mi się, iż słyszę jego śmiech, gdy patrzyłem na błonia przez jedno z okien, a na jawie dostrzegałem dwie drużyny gotowe na wszystko byleby tylko zwyciężyć i patrząc w niebo uśmiechać się ze świadomością spełnienia kolejnego z pragnień. Moje niestety musiały poczekać, aż wszystko się skończy i przycichnie, a to jakoś nie brzmiało obiecująco.
Bardziej niż zabawy wolałem spotkania z przyjaciółmi, możliwość pożartowania w gronie dobrze znanych mi osób, nie zaś zwracanie uwagi ogółu, czy też tłoczenie się pośród całej szkoły. Liczyłem jedynie na dobrze spędzony czas, chociaż znając moją tendencję do szybkiego rezygnowania z wszelkich uroczystości, za wyjątkiem tych ściśle powiązanych z pasjami, mogłem zakładać szybki powrót do siebie, kiedy tylko pokażę się nauczycielom i znajdę sposobność pominięcie całonocnej hulanki.

„Stawiając każdy krok mówi sobie w duchu: ‘Ludzkie życie to istne szaleństwo!’”

Niemal wyczułem obecność kuzyna i odwróciłem się w stronę korytarza dokładnie w chwili, kiedy zaczynał mnie wołać.
- Niech cię, znowu to zrobiłeś! – rzucił uradowany, chociaż nie miałem pojęcia, co tak bardzo mogło go cieszyć – Nie wmówisz mi, że to więzy krwi. Dobrze wiesz, kiedy jestem w pobliżu, a przecież nic nie robię. – przewróciłem oczyma posyłając mu niecierpliwe spojrzenie, które sprawiało, że zaczynał niemal podskakiwać z radości. Nie rozumiałem go, ale był najlepszym przyjacielem, jakiego mogłem sobie wymarzyć. Jako dzieci o wiele częściej się zgadzaliśmy i we dwójkę stanowiliśmy serce wszelakich problemów. Teraz za każdym razem coraz dokładniej widziałem różnice między nami, lecz mimo wszystko był mi bliższy niż inni.
- Radzę ci się pospieszyć, bo twoja ulubiona ‘pani profesor’ właśnie się nam uważnie przygląda, a podejrzewam, że nie masz czystego sumienia. – rzeczywiście niedaleko od nas stała kobieta w średnim wieku, a ostre spojrzenie zimnych, niebieskich oczu jeżyło mi włosy na karku. Od samego początku nie przepadała za Fabienem, który pierwszego dnia szkoły ogolił jej połowę głowy źle wypowiedzianym zaklęciem. Później cała wściekłość podzieliła się na pół i mi przypadła w udziale ta kolejna część za to, że poślizgnąłem się na świeżo umytej posadzce wpadając na popisującego się przed kumplami Trezeguet.
- Więc tak... – chłopak objął mnie ramieniem i niepostrzeżenie wcisnął w dłoń coś okrągłego – W tej kulce jest mały motylek. Ja mam drugą identyczną. Podczas losowania udaj, że to właśnie tą wyciągnąłeś, a będziesz ze mną w parze. Zakręciłem się w koło jednej piątoklasistki i podobno mają być jakieś głupie konkurencje, a każdy ma brać w tym udział. Mi obojętne, z kim będę, ale dla ciebie jestem mniejszym złem. – to, co mówił miało sens, chociaż on nigdy nie robił nic bezinteresownie – Ja z tobą mam większe szanse na wygraną w czymkolwiek, więc obaj na tym skorzystamy. – nie musiałem być geniuszem, by się tego domyślać. Złapałem go za palec, którym stukał w moje ramię i ściągnąłem z siebie dosyć ciężką rękę kuzyna.
- Niech będzie tylko klej się teraz do kogoś innego, bo ona naprawdę zacznie coś podejrzewać. – uśmiechnąłem się przymilnie do kobiety myśląc o tym, że farbowane na bordowo włosy niesamowicie pasują do jej wiecznie wściekłej miny i prostokątnych okularów, dzięki czemu przypominała mi przebraną za człowieka Meduzę.
”I ma rację.”

Ratunkiem przed jeszcze większym gniewem nauczycielki zielarstwa była dyrektorka, która podniosła się przywołując do porządku całą gromadę nastolatków. Wystarczyło, że uniosła ręce, a zapanowała idealna cisza. Kobieta miała posłuch większy niż nie jeden z ostrych profesorów. Nie mogłem uwierzyć, że przez pierwsze trzy lata uczyła mnie zaklęć jako normalna pracownica, a później zajęła się szkołą zostawiając cały nasz rocznik obcemu nam mężczyźnie, na dobrą sprawę całkiem miłemu.
- Dobrze znacie tradycję, która od wieków przewija się przez mury naszej szkoły. – odgarnęła za ucho pasma siwych włosów, które wyrwały się z koka i uśmiechnęła ciepło – Dziś postanowiliśmy lekko zmienić coroczne obchody Halloween i zamiast zwyczajnej zabawy mamy dla was kilka konkurencji, które pomogą wam się wykazać. Ze względu na różnice wieku uznałam, iż łatwiej będzie wam się porozumiewać w parach tej samej płci. Tak, więc chłopcy wylosują kogoś z koszyka profesor Villan, zaś dziewczynki profesor Arcas. No, już, już. Nie ociągać się moi drodzy. Czas nagli z zabawa czeka! – szurając nogami podszedłem do powoli zwiększającej się kolejki widząc jak Fab wraz z gromadą kolegów wygłupia się zwracając całą uwagę na siebie, a mimo wszystko sprawnie oszukał wzrok ogółu pokazując nauczycielce niebieską kulkę z motylem, co zostało skrupulatnie odnotowane.
Bez entuzjazmu poczekałem na swoją kolej. Ze sceptyczną miną włożyłem dłoń do koszyka i szybko ją wyciągałem. Kobieta zachichotała wpisując moje nazwisko zaraz obok Fabiena i mrugnęła do mnie z ciepłym „Dasz sobie radę”. Odpowiedziałem uśmiechem i marszcząc czoło obserwowałem krzątających się profesorów, którzy powoli ustawiali przygotowane wcześniej akcesoria. Modliłem się niemal o coś mało interesującego i flegmatycznego.
- Trezeguet, Camus! – obudziłem się patrząc niepewnie na kuzyna i szybko odwróciłem się do niego tyłem widząc ogromny uśmiech, jakim mnie obdarzył. – Chłopcy wasza konkurencja to ‘Jabłka’. – Villan jakoś mnie tym nie pocieszyła. Na stoliku, który wskazała leżał owoc i dwie chusty. Bardzo szybko dołączyli do nas inni, co oznaczało koniec swobody. Dyrektorka podeszła do nas wzruszając ramionami.
- No cóż moi kochani... Słuchajcie uważnie. Zasady są następujące. Jedno z was trzyma w ustach ogonek jabłka, zaś drugie ma za zadanie objedzenie go. Po czterech kęsach ściągacie opaski i wtedy już w dowolny sposób możecie wykonać zadanie. Zabrania się wam używania rąk, a jabłko ma pozostawać w powietrzu. Zrozumiano? – każdy kiwnął głową, zaś Fab uklęknął przygotowując się do startu. Sam nie wiedziałem skąd w nim tyle energii do tych zabaw, jednak tylko dzięki niemu można było liczyć na jakąś rozrywkę.
„Pochylony nad cudem codzienności, dostrzega, że nie zawsze potrafi przewidzieć skutki swoich poczynań.”

Na jedną komendę dziesięć osób klęczało w parach naprzeciwko siebie, zaś profesor wiązał nam oczy. Skupiłem się na odgłosach świata zewnętrznego. Fabien kręcił się przez chwilę gdzieś przede mną.
Kolejna komenda i ogonek jabłka z całą pewnością znalazł się w ustach chłopaka. Odetchnąłem głęboko usiłując wykorzystać to, czego nauczyli mnie rodzice o działaniu niezależnie od wzroku.
Krótkie ‘Start’ i pochylając się zahaczyłem nosem o jabłko orientując się w sytuacji. Rozchyliłem szeroko usta i wgryzłem w owoc połykając szybko to, co zdołałem skubnąć. Teraz wszystko miało już być łatwiejsze. Obgryzłem kolejne kęsy dolnymi zębami brodząc we wcześnie oderwanym miejscu. Bardzo szybko byliśmy w stanie zdjąć przepaski zasłaniające oczy. Przytrzymałem w ustach jabłko, dzięki czemu Fab mógł spokojnie ugryźć ze swojej strony. Sok lał mi się po brodzie i spływał na koszulkę. Od dawna nie byłem tak ubrudzony i nawet Quidditch nie dostarczał takich emocji zmysłom rejestrującym lepką substancję pokrywającą moją twarz i pierś. Fabien wyglądał tak samo, więc to jedno mogło mnie pocieszać, chociaż dobijał mnie fakt, jego rozpiętej koszuli, co sprawiło, że wszystko zamiast wsiąkać w materiał zlewało się po jego piersi. Przymrużyłem oczy starając się jak najdokładniej zjadać słodki miąższ, a tym samym nie wyrwać owocu spomiędzy zębów kuzyna. Zajęty tym wszystkim nie czułem na sobie niczyjego wzroku ani też nie słyszałem rozmów, śmiechów, komentarzy.
„Czasami działa nie wiedząc nawet, że działa; ratuje nie wiedząc, że ratuje; cierpi nie wiedząc, dlaczego jest smutny.”

Ogryzek upadł na podłogę, a ucieszony jak zawsze Fab złapał mnie za rękę unosząc ją do góry wraz ze swoją. Nagrodziły nas oklaski, a jakaś dziewczyna przyniosła miskę z wodą i dwa ręczniki. Byłem wdzięczny za możliwość pozbycia się z twarzy słodkiego, lepiącego się soku. Gdzieś przez ogólny gwar przeciskały się westchnienia zachwytu, rozmarzenia, czy podniecenia. Nie czułem się jak siedemnastolatek, ale jak dorosły mężczyzna bawiący się z dziećmi w piaskownicy i zdobywający w ten sposób uznanie wyposzczonych matek, które niedoceniają mężów.
Tym bardziej cieszyłem się, kiedy wszystko przeniosło się dalej do kolejnej konkurencji, a ja miałem okazję by spokojnie przecisnąć się przez tłum w stronę wyjścia. Odłożyłem wszystko na stolik patrząc na mokre ubranie.
„Tak, nasze życie jest szaleństwem.”

- Mogłeś się rozebrać – dobra rada ciemnowłosego jakoś nie wydawała mi się atrakcyjna i cieszyłem się, że dopiero teraz postanowił mi jej udzielić. – Wyglądałbyś obłędnie! Kiedy widziałem cię z przymkniętymi oczkami i rozwartą buźką to poruszyło się dzieciątko w mym łonie – wyszczerzył się szeroko załamując mnie niemal kompletnie. Nie planowałem odpowiadać na jego zaczepki, więc tylko popatrzyłem z politowaniem na nastolatka głaszcząc go po ciemnej czuprynie, która w totalnym nieładnie wyglądała lepiej niż starannie ułożona.
- A kto jest tatusiem? – zapytałem spokojnie, a widząc jego niepewny wyraz twarzy wytłumaczyłem z westchnieniem – Skoro rodzisz to jesteś matką...
- Wróć! Bez dzieciątka! Nic mi się nie poruszyło! – zacząłem się śmiać ze strachu, jaki ogarnął chłopaka. Fab uwielbiał dowodzić i z całą pewnością wizja uległej pozycji w związku była dla niego przerażająca.
- Uciekam stąd i może pogram...
- Jest ciemno pragnę zauważyć. Zostań ze mną pobawimy się razem... – mimo trafnego spostrzeżenia końcówka była prawdziwie w stylu Trezeguet. Pogładziłem go po dłoni i uśmiechnąłem się delikatnie.
- Pochlebiasz mi, ale chyba miałeś podrywać dziewczyny nie mnie. – chłopak puścił mnie natychmiast wracając do normalności, o ile można było mówić o tym w jego przypadku.
- Tez prawda! Zapomniałem! Z resztą nie jesteś w moim typie. Wolę ładne dziewczęta o dużym biuście i szerszych biodrach. Ach, kobiece kształty... Uwielbiam je! – wyciągając przed siebie dłonie Fabien zarysował obraz tego, co właśnie miał przed oczyma. Załamywał mnie, a jako jego sumienie miałem obowiązek przypominania mu o składanych obietnicach.
- Nie szalej i uważaj na siebie – odwróciłem się powoli przedzierając przez tłumik ku drzwiom wyjściowym.
- Nie ma sprawy, ale i tak założę się, że ty jako pierwszy się ożenisz i będziesz miał gromadkę dzieci – pokazałem mu język na odchodnym i po chwili obaj znikliśmy sobie z oczu. Jakoś nie myślałem o miłostkach ani niczym takim. Liczył się dla mnie Quidditch, a cała reszta miała przyjść wraz z pierwszym impulsem. Nie wyznawałem tej samej zasady, co przyjaciel, który wolał poznać kilkanaście dziewczyn i w ostateczności wszystkie odprawić z kwitkiem, gdyż żadna mu nie pasowała. Dla mnie najważniejsza była pierwsza reakcja ciała i tylko temu ufałem. Miałem czas na wszystko poza ukochanym sportem, który był lepszą kochanką niż każda inna i co najważniejsze nie zdradzał, nie zmieniał zdania zawsze pozostając wiernym. Tylko dla niego mogłem się poświęcać, jednak mimo to nie traciłem z oczu świata, w jakim musiałem żyć i na którym zapewne żyła gdzieś moja druga połowa, jedyna potrafiąca zastąpić mi wszystko, co ceniłem, jednak jak do tej pory niedostępna, nieznana, ukryta.
„Jednak największa mądrość wojownika światła polega na właściwym wyborze własnego szaleństwa.”

 

  

niedziela, 23 grudnia 2007

Standing sex

3 grudzień

Zawsze byłem trochę tchórzliwy, jednak nigdy nie bałem się niczego tak bardzo jak tego spotkania z Corneliusem. Wczoraj nie wyglądał bynajmniej na przyjaźnie nastawionego, a jego wzrok wydawał się dziki w porównaniu z zalotnymi iskierkami, jakie błądziły pośród ogólnego pożądania w normalne dni. Nogi uginały się pode mną na samą myśl, że muszę wszystko wytłumaczyć, że nie będę w stanie zapobiec niczemu. Kryjąc prawdę o sobie przed innymi miałem pewność, że jestem bezpieczny. Nikt nie byłby przyjaźnie nastawiony do wilkołaka nawet, jeśli znałby jego ludzką część najlepiej ze wszystkich. Sam nie wiem jak zareagowałbym na jego miejscu, tym bardziej, gdy doszliśmy dosyć daleko w tym związku, a teraz wszystko miało się sypać. Jakiś olbrzymi balonik napełniał się wodą w moim wnętrzu i powoli przechodził przez gardło, przez co chciałem wymiotować, chociaż wiedziałem, że to i tak nie możliwe. Nawet chcąc uciekać nie miałbym gdzie.
Korytarze były całkowicie puste podobnie jak Pokój Wspólny Ravenclawu. Tylko moje niepewne kroki zakłócały cisze, jaka tam panowała i przytłaczała mnie jeszcze bardziej. Od tego nie było odwrotu i z myślą o najróżniejszych formach, jakie przybierze rozmowa z chłopakiem drżącymi dłońmi otworzyłem drzwi jego pokoju. Wydawał mi się bardziej ponury niż zwykle. Zasłony zostały zaciągnięte i wyłącznie Cor bawił się czymś koło łóżka. Odwrócił lekko głowę w moją stronę i uśmiechnął się lekceważąco.

- Myślałem, że nie przyjdziesz. Nie zdziwiłbym się gdybyś podwinął ogon i uciekł. – roześmiał się odkładając na blat szafki niewielki nożyk. – Więc jednak jesteś wilkołakiem i ja dowiaduję się o tym ostatni, tak? – spuściłem głowę i przysunąłem się bliżej niego. Było mi wszystko jedno, co postanowi zrobić. Strach kazał mi być posłusznym i grzecznym.
- Przepraszam... – bąknąłem najciszej jak mogłem, a moje pięści zacisnęły się na szacie. Teraz wiedziałem jak czuli się mi podobni ludzie w czasach, kiedy polowania na wilkołaki były niemal ulubionym zajęciem bogatej szlachty szukającej dreszczyków emocji. Cor pasował idealnie do obrazu typowego, średniowiecznego bogacza, dla którego złapanie i publiczne zabicie takiego potwora, jakim byłem sprawiało radość większą niż samo uganianie się za nim.
- Pomyślmy. Całowałem cię, dotykałem, lizałem, pieściłem i teraz wychodzi na jaw, kim się tak naprawdę bawiłem. Co powiesz na mały eksperyment ze srebrem? Przekonamy się, czy jego działanie podnieci cię tak samo jak moje dłonie... – wciągnąłem gwałtownie powietrze i cofnąłem się na krok. Zły ściekły mi po policzkach, jednak wiedząc, że tylko pogorszyłbym wszystko ucieczką zostałem na miejscu wpatrując się przerażony w podłogę. Krukon zabrał nożyk z szafki i podszedł niesamowicie powoli, jakby rozkoszował się tym wszystkim. Zamknąłem mocno oczy, gdy ostrze przysunęło się do mojej twarz. Wystarczyła chwila a poczułem jego chłód i zdziwiony zamrugałem patrząc na rozbawionego Lowitta.
- Myślałeś, że cię skrzywdzę? – zaczął chichotać, a ja wcale nie wiedziałem w tym nic śmiesznego. Serce, które wcześniej podeszło mi do gardła, teraz uspokajało się, jednak bolało od wcześniejszego przerażenia.
- Świnia! – krzyknąłem odwracając się do niego tyłem, by nie widział, że znowu zacząłem płakać. Nic nie rozumiałem i nie chciałem pojmować nawet połowy, jednak, kiedy nastolatek objął mnie mocno tuląc się mogłem słuchać wszystkiego, co tylko chciałby mi powiedzieć.
- Chciałem słodkiego chłopca o złotych oczach i mam słodkiego chłopca o złotych oczach – powiedział cicho – Nie ważne czy jest wilkołakiem, prawiczkiem, wampirem, demonem, lub kimkolwiek inny. Ty mnie zaakceptowałeś, pamiętasz? Teraz moja kolej. Wolę żeby te ząbki tylko mnie skubały niż później miały rozszarpać. – jego palce pogładziły moje spierzchnięte wargi, na których łzy zostawiły kilka wilgotnych śladów. – Nie jestem normalny, więc nie przeszkadza mi, że mam nienormalnego chłopaka. Ta twoja wilcza strona bardzo mi odpowiada. Obiecaj, że w łóżku będziesz wył. Przynajmniej troszkę – polizał płatek mi ucha kładąc dłonie na moich biodrach i odwracając mnie do siebie. Zlizał słone, mokre wzory z moich policzków, a później dla uwieńczenia wszystkiego lekko mnie pocałował. Kolejny buziak naznaczył koniuszek ust, zaś kolejny nos, brodę i policzek. Nie potrzebowałem wyjaśnień i zachęty. Chciałem być wściekły na płomiennowłosego, niestety nie mogłem. Zdjął moja szatę, pozbył się krawatu, swetra i rozpiął koszulę.
- Czekałem na to długo, jednak teraz nie będę już zaprzestawał w połowie. Wezmę cię i w ten sposób pokażę, że akceptuję wszystko, co masz mi do zaoferowania. – popatrzył mi w oczy, a ich zawstydzenie oraz czerwone policzki musiały wyjawić mu te, czego jak nie potrafiłem zrobić słowami godząc się na jego układ. Pociągnął mnie w stronę łóżka sadzając na materacu, samemu klękając między moimi rozchylonymi norami, o co sam zadbał.
- Cornel, ja... boję się... – spłonąłem przygryzając wargę, co pomagało utrzymać kontakt z rzeczywistością. Naprawdę byłem wystraszony tym ci miało się wydarzyć, jednak kiedyś i tak musiałem się poddać. Dłoń chłopaka uniosła moja twarz za brodę, a podniecone spojrzenie zatrzymało się wprost na obfite czerwieni skóry.
- Wyliżę cię dokładnie, rozciągnę to, co muszę i włożę powoli. Poczujesz więcej przyjemności niż bólu, zobaczysz. Jeszcze zajęczysz o więcej. Zaufaj mi tak jak wtedy, gdy byliśmy w mieście. Dam więcej niż zabiorę. – zatrzymałem wzrok na suficie czekając. Krukonowi to nie przeszkadzało. Przyssał się do mojej szyi całując ją, liżąc i naznaczając czerwonymi znaczkami własności. Zębami skubnął obojczyk, a unosząc mi lekko nogi przywarł brzuchem do kroku. Ocierał się subtelnie w rytm podobny do tego, z jakim jego język drażnił moją pierś. Ugryzł moją skórę w jednym z czułych punktów przy sutku i gwałtownie zamknął wargi na brodawce. Zajęczałem, gdy zaraz za ostrymi zębami podążył język jakby naprawiając wyrządzone wcześniej szkody. Czułem, że zaczynam się podniecać, a ciało wrzało pragnąć więcej. Wzdychałem i jęczałem na zmianę podatny na wszystkie te zabiegi tak nowe, gdy to lubieżne wargi Cornela zachłannie zdobywały coraz większy obszar mojego ciała, niczym sprawny strateg przejmujący tereny słabego państwa. Przesuwając się na klęczkach do tyłu Krukon zaczął zdejmować mi buty i skarpetki, a usta zajął moim ciepłym z cała pewnością brzuchem, w którym kumulowała się cała przyjemność i rozkosz. Uciekłem biodrami do tyłu, kiedy przygryzł spodnie ocierając materiałem o mój członek. Teraz z niebezpiecznego łowcy stawał się wygłodniałym drapieżcą.
- Wstań i grzecznie stój, a upaść możesz dopiero, gdy naprawdę nie wytrzymasz. – odsunął się nieznacznie kiwnięciem ponaglając mnie do ruchu. Na miękkich, trzęsących się nogach z trudem wstałem. Podobnie czułem się przychodząc tutaj, a jednak mogłem zaliczyć wszystko do zupełnie innego kanonu. Odetchnąłem głęboko siłą woli stojąc prosto. Dobrze wiedziałem, że gdybym się czegoś przytrzymał nie zdołałbym ustać w ogóle. Dłonie Cora zacisnęły się lekko na moich biodrach, a język wszedł w dołek pępka. Zamknąłem oczy by doznania nie były aż tak dobrze wyczuwalne. Kiedy ciepły, śliski język Krukona pokrywał mój brzuch śliną sam nie wiedziałem jak reagować i co robić. Czułem się głupio, a z drugiej strony całkowita akceptacja sprawiała, że chciałem tego coraz bardziej.
- Teraz nie będzie bolało... prawda? – wydusiłem, gdy sprawne, szczupłe palce rozpięły moje spodnie zsuwając je na kilka centymetrów w dół, a kciuki zrobiły to samo z bielizną.

- Nie – rzucił krótko i cicho. Nie chciałem patrzeć ani na chłopaka, ani tym bardziej na własne ciało. Wystarczyło, że Lowitt widział wszystko z bliska, przez co chciałem płakać. Wstyd mieszał się we mnie z obłędem chwili. Wszystko to było normalne i chyba właśnie tym przejmowałem się najbardziej. Niedoświadczony nie miałem pojęcia, jak wiele widział już nastolatek i jak dalece był obeznany w czymś takim. Chwilowa cisza nie zwiastowała nic dobrego ani też złego. Po prostu była i miała zniknąć po kilku chwilach wraz z westchnieniem i pomrukiem Corneliusa. Jego palce pogłaskały przód moich ud, a oddech ogrzał odsłonięte ciało. Wszystkie mięśnie spięły mi się gwałtownie i nie planowały rozluźnić. Te kilkanaście sekund wyczekiwania niemal bolało niepewnością o to, co się stanie. Poczułem gorąco i pisnąłem.

 

  

piątek, 21 grudnia 2007

Know...

2 grudnia

Kręciło mi się w głowie i miałem ochotę wymiotować. Wszystko bolało mnie inaczej niż wcześniej. Zamiast przeszywających impulsów, które nasilały się w zależności od chwili, teraz wszystko kłębiło się we mnie i wyżerało od środka. Planowałem wykręcić się tym Corneliusowi i zwinąć na łóżku w Wrzeszczącej Chacie, która i tak miała kojarzyć mi się z czymś zupełnie innym niż bóle przemian. Dreszcz przeszedł przeze mnie na samo wspomnienie tamtego dnia i wydarzeń. Policzki zaróżowiły się samowolnie, a zęby nieśmiało przygryzły wargę. To było dziwne, ale i przyjemne. Świadomość tego, że jego dłoń dotykała mnie w takim miejscu, że czułem ją na sobie, a ona badała tak intymny punkt na nowo gotowała we mnie krew. Późniejsze zachowanie Lowitta. To jak oblizał dłoń, otarł mnie pościelą i całował oswajając z ustami chwilę wcześniej kosztującymi mnie samego. Zamknąłem oczy nie chcąc już więcej o tym myśleć i pozwalać sobie na jakąkolwiek chęć powtórzenia tamtego zdarzenia. Bałem się tego, jakim się stanę, jeśli w dalszym ciągu miałbym czerpać przyjemność z poczynań chłopaka. Byłem z nim od miesiąca, a zaczynałem już całkowicie oddawać się jego woli, zaś moje protesty były tak słabe, że niemal nieważne.
Spuściłem głowę kryjąc rumieńce, kiedy dostrzegłem Krukona przysypiającego na stojąco pod ścianą. Wolałem spotykać się z nim wcześniej, nie zaś niemalże na chwilę przed przemianą. Stanąłem przed nim z dłońmi splecionymi za plecami. Czekałem grzecznie aż sam się przywita i nie wątpiłem, że to zrobi. Objął dłońmi moja twarz i lekko pocałował, jakby zapowiadał przyjście czegoś więcej w najbliższym czasie.
- Dlaczego moje małe źródło uciech jest takie blade, co? – oplótł mnie ramieniem w pasie i mocno przysunął do siebie tak, iż z powodzeniem czułem jego udo na swoim podbrzuszu, co speszyło mnie w takiej sytuacji bardziej niż normalnie – No, teraz widzę słodkie, czerwone plamki na tej białej buzi. – poruszył nogą wyrywając ze mnie jęk, a sam ucieszony poprawił się wygodniej. Położył mi dłonie na pośladkach i ścisnął je lekko. Ponownie jęknąłem i chciałem je strzepnąć, ale nic nie osiągnąłem.
- Nie... – powiedziałem cicho chowając twarz za włosami.
- Nie, co? Musisz precyzować swoje prośby. – zacisnął specjalnie palce i zaczął nimi spokojnie ruszać. – Mam przestać masować? Więc to powiedz. Poproś bym przestał masować twoją pupę. – dobrze wiedział, że nie zrobię tego, a ja zdawałem sobie sprawę, jak bardzo chciałby usłyszeć takie słowa.
- Źle się dzisiaj czuję – wymigałem się w inny sposób, jednak Cor mocno przycisnął mnie do siebie sprawiając, że pisnąłem.
- Więc się przytul i zapomnij o tym, co robię z twoim ciałem. Odpocznij przy mnie – jedynie przeciągnął ustami po moim uchu, a ja położyłem głowę na jego piersi, która unosiła się i opadała w głębokich wdechach i gdy chłopak wypuszczał powietrze, by ponownie go nabrać. Jego serce biło inaczej niż Blacka i choć już nie pamiętałem tamtego rytmu, to wiedziałem, że się różnią. To tylko prosiło by pozwolić na szybsze uderzenia i podniecić ciało Krukona tak niesamowicie wygłodniałe na cielesne doznania. Jego gorące dłonie powoli powędrowały na górę ku plecom, a jednak wsunęła się pod mój sweter głaszcząc kręgosłup. Druga korzystając z chwilowego rozluźnienia się moich mięśni sprawnie zawędrowała na przód rozpinając moje spodnie i rozsuwając zamek. Nawet nie zdawałem sobie do końca z tego sprawy rozkoszując się zmysłowymi pieszczotami na plecach.
- Dobrze ci? – zapytał cicho, więc przytaknąłem zgodnie z prawdą. – Lubisz być tu dotykany... – potwierdził swoją teorię lekko mocniejszym dotykiem pobudzającym nerwy na kręgach. – Nie dam ci tak wiele przyjemności, bo sam też chcę coś w zamian, ale pobawię się czymś przyjemniejszym dla moich palców – wsunął ręce pod moje spodnie i bieliznę ściskając tym razem moje nagie pośladki. Zapiszczałem przywierając do niego desperacko i starając się dzięki temu uciec przed tym dotykiem. Uradowany chłopak tylko mocniej mnie ścisnął i delikatnie poruszał palcami. Czerwony spiąłem mięśnie i był to jeden z błędów, gdyż na złość Cor przesunął palce ku wnętrzu moim ud i zahaczył nimi o tył jąder.
- P... Przepraszam! – zawyłem płaczliwym głosem – Już nie będę! – z niesamowitym trudem rozluźniłem się, dzięki czemu mógł znowu skupić się na pośladkach, nie ruszając niczego więcej.
- Grzeczny chłopiec – pocałował mnie w szyję i polizał ją naruszając lekko zębami, jakby miał się w nią wgryźć. – Wsunąłbym ci palec w dziurkę, ale na to też mi nie pozwolisz – zacisnąłem dłonie na jego swetrze pokazując jak bardzo nie chcę by to robił. – Tonie boli. Palec jest wąski, więc tylko na początku będzie troszeczkę piec. – pokręciłem głową nawet nie planując się przekonać o prawdziwości jego słów.
- Ja... naprawdę nie czuję się dobrze... – szepnąłem bojąc się, że na te słowa znowu może zareagować niezadowoleniem, na szczęście nic takiego się nie stało. Położył głowę na moim ramieniu i zamruczał. Był niezaspokojony, jednak czasami przypominał tylko dużego pieszczocha, który potrzebuje głaskania, tulenia i co najwyżej delikatnego całowania. Lubiłem, gdy był właśnie taki, chociaż rzadko się to zdarzało.
- Jeszcze za wcześnie na problemy po pierwszym razie, a tym bardziej na ciążę, prawda? Ten słodki, dziewiczy otworek jak na razie nie miał okazji mnie poznać, więc co ci jest?
- Nie wiem – skłamałem, co z łatwością zauważył. Sam nie byłem tym zdziwiony.
- Chyba nikomu jej nie oddałeś? – jego paznokcie wbiły się nieznacznie w moją pupę – Na pewno nie tylko ja chcę się nią nacieszyć, a tylko ja mam teraz do tego prawo. – popatrzyłem na niego wściekły, a moja górna warga uniosła się lekko do góry. – Żartowałem, przecież wiem, jaki jesteś. – usprawiedliwił się szybko i zmarszczył czoło, a jego źrenice lekko się rozszerzyły. Ukryłem szybko zęby zamykając mocno usta i wyrwałem się z uścisku Krukona.
- Muszę iść! – krzyknąłem, jednak, kiedy chciałem uciec on złapał mnie za nadgarstek i ponownie ustawił przy sobie. Lekko brutalnie rozchylił mi wargi i przyjrzał się kłom. Dygotałem ze strachu dobrze wiedząc, że wydałem się przez własną nieuwagę. Łzy strachu i niemocy nabiegły mi do oczu.
- No proszę. – jego głos był lekko kpiący – Mój szczeniak to młody wilkołaczek. Więc to jest to twoje ‘źle się czuję’. Kiełki, złote oczęta i te reakcje na pieszczoty... Kłamczuch jesteś. – wydawało mi się to przestrogą – Jutro przed podwieczorkiem widzę cię u siebie w pokoju, a teraz uciekaj. Wolę czuć te kiełki na języku, kiedy się całujemy, a nie na szyi, jeśli mi się tu przemienisz. – popchnął mnie w stronę korytarza, którym chciałem wcześniej uciec.
- Przepraszam! – wydusiłem niemal niesłyszalnie i nadal wystraszony biegiem oddaliłem się od chłopaka nie wiedząc jak to się skończy. Teraz mogłem spodziewać się najgorszych scenariuszy, a i tak wszystko było moja winą. Przez nieuwagę dałem podstawy do podejrzeń, a Lowitt nie był już dzieciakiem, który nie znał się niemal na magii, a kimś, kto w końcu trafił do Ravenclaw’u i był o kilka lat starszy niż ja, więc także jego doświadczenie musiało być o wiele wyższe niż moje. Byłem głupi nie tylko dając odkryć swoją tajemnicę, ale i wiążąc się z kimkolwiek. Gdybym nie czuł się normalny, tylko nadal unikał kontaktu z innymi teraz nie musiałbym martwić się zupełnie o nic. Było już za późno na zmiany, czy wypominanie sobie błędów, a jednak nawet chcąc nie potrafiłem przestać. Sam rujnowałem wszystko w koło i swoje życie, więc nie miałem prawa zwalać winy na innych, bez względu na to, czy mnie zranili, czy zmusili do czegoś, a tym bardziej, kiedy sam pozwoliłem uśpić swoją czujność.

 

  

środa, 19 grudnia 2007

Nurse

20 listopad

Tak jak przypuszczałem Cornel nie wyszedł cało z naszej pierwszej randki, o czym zaświadczyli jeszcze przed lekcjami jego koledzy, którzy z mało przyjaznymi minami przyszli do mnie i zagrozili, że jeśli do niego nie pójdę to oni zaciągną mnie tam siłą. Jeśli mogłem się domyślać skąd w nich tyle desperacji to zakładałem, iż Cor nie pozwala ze sobą wytrzymać, a jego jęki słychać na cały Pokój Wspólny. Mając na uwadze własne bezpieczeństwo i święty spokój starszych chłopaków zaraz po zajęciach doczołgałem się niechętnie pod wejście do dormitorium Krukonów i wymamrotałem mało entuzjastycznie hasło, które nie mówiło mi wiele.

- Tysiąc siedemset osiemnaście – młodsi byli zdziwieni widząc jak jakiś Gryfon wchodzi do ich dormitorium, jednak starsi wzdychali ucieszeni uśmiechając się z wdzięcznością. To wystarczało mi w zupełności za dowód uciążliwości Lowitta.

Zapukałem do jego pokoju, na co momentalnie odpowiedział mi ucieszony głos chłopaka. Robiąc kilka głębokich oddechów wszedłem do środka, a rozradowana twarz nastolatka była pierwszym, co rzucało się w oczy. Paczka chusteczek i mały stos leków ścielił szafkę nocną, zaś błyszczące oczy Cora były lekko przymknięte zapewne z niewyspania. Nie chciałem zarazić się od niego żadnym bakcylem, więc zaufałem wilczym genom, które miały uchronić mnie przed wielkim przeziębieniem.
- Martwiłeś się o mnie! – Cornelius odkrył się wyciągając ramiona, jednak szybko ponownie się nakrył i otarł nos.

- Dla sprostowania musiałem przyjść, bo mogłem stracić życie, gdybym tego nie zrobił. Zachowujesz się jak wielkie dziecko, które nie potrafi dać sobie rady ze zwykłym katarem – w tym podsumowaniu nie było wiele prawdy, poza samym faktem kataru, co z resztą i tak dobrze wiedziałem. – O co znowu wymęczyłeś połowę Domu? – usiadłem z boku patrząc na górkę materiału koło poduszki chłopaka.
- Brakowało mi ciebie – Cornel pogładził dół moich pleców i po chwili wziął zwitek różu z łóżka wciskając mi go do rąk. – A teraz grzecznie to ubierz i wylecz mnie samym widokiem. – zakaszlałem i odchrząknąłem. Podniosłem do góry obcisłe, cukierkowo różowe spodenki patrząc na nie z obrzydzeniem.
- Żartujesz sobie? – skrzywiłem się przełykając z trudem ślinę na samą myśl o tym jak ciężko będzie mi to przetrwać. Znając upór i bezwzględność Cora było niemal pewne, że skończę w tym dziwnym ciuszku, niewiadomego pochodzenia. Skoro chłopak potrafił załatwić sobie afrodyzjaki dla umilenia pieszczot, to i jego maniakalna chęć ubrania mnie w strój męskiej pielęgniarki rodem z filmu dla dorosłych nie stanowiła przeszkody.
- Tylko ja cię zobaczę. No dalej. Chcę mojego chłopca jako cosplay’ową pielęgniareczkę. – oblizał wargi zrzucając z siebie kołdrę – Na samą myśl mi gorąco.
- Przykryj się, bo nigdy nie wyzdrowiejesz! – bąknąłem zaczerwieniony, ale i drżący z zimna na samo wyobrażenie tego, co mnie mogło czekać. Niestety Cornel nie był tak głupi, jak mogłoby się wydawać. Rozłożył się całkowicie uśmiechając wrednie.
- Zakładaj, albo będziesz zmuszony do opieki nad moim zapaleniem płuc. Zastanów się, co wolisz. Jeśli uciekniesz nie odpowiadam za rodzaj kary, jaki przyjdzie mi do głowy. – jego ruch biodrami i ciche mruczenie nie zapowiadało niczego przyjemnego.
- Ale obiecaj, że to ostatni i jedyny taki wymysł! – uznałem to za mniejsze zło z lekkim strachem przyglądając się dziwnym ubraniom. Lowitt narysował kciukiem krzyżyk na piersi i usiadł wygodnie na łóżku. Wyszedłem do łazienki i usiadłem pod drzwiami zastanawiając się nad własnym szczęściem w doborze partnerów. Gdybym nie był aż tak uległy, z całą pewnością nie ośmieszałbym się przed samym sobą. Niestety tak być miało.
Zdjąłem ubrania i z przerażeniem założyłem różowy strój niemal wszystko odsłaniający. Spodenki miały plastikowy zamek z przodu, zaś bluzka, o ile mogłem tak to nazwać, osłaniała minimalną część piersi mając na szyi niewielki kołnierzyk, podtrzymujący całą konstrukcję górnej części garderoby. Małe, osobne mankiety dopełniały wszystkiego wraz z ciemną spinką w kształcie krzyża, różowym czepkiem i białymi zakolanówkami. Czułem się idiotycznie i zapewne równie świetnie wyglądałem. Mało zadowolony wyszedłem z łazienki, nie patrząc na Cornela, co jakoś nie przypadło mu do gustu.
- Patrz na mnie, poruszaj się wyzywająco i uśmiechaj zalotnie, ale niewinnie – wydał kilka pleceń, przez co rzuciłem go pierwszą lepszą poduchą porwaną z łóżka jednego z lokatorów Krukona. Usiadłem na jego udach w rozkroku czekając aż łaskawie się napatrzy i pozwoli mi wrócić do normalnych ubrań. Zamiast tego nastolatek dotknął moich policzków gładząc kciukiem usta i powoli przesuwał dłońmi w dół poprzez moją szyję, ramiona, pierś, brzuch, biodra i uda do kolan, łydek, a na końcu stóp, które ścisnął i podniósł sprawiając, że niemal się na nim położyłem.

- Wystarczy? – zapytałem cicho, jakbym nie chciał by ktokolwiek to słyszał, jednak on pokręcił głową.
- Chcę buziaka i dużo pieszczot. – jego palec potrącił specjalnie mój członek. Przymknąłem oczy uchylając usta tak jak lubił. Po chwili zasłoniłem dłońmi jego wargi i wyprostowałem się gwałtownie.
- Jesteś chory! Zarazisz mnie! – krzyknąłem uświadamiając sobie dosyć oczywisty fakt. – Nie będzie buzi, nie będzie całowania, ani nic w tym rodzaju. Wyzdrowiejesz to wrócimy do tej rozmowy! – zajęczał jakbym go dźgnął nożem i ścisnął moje pośladki.
- Powiedziałem, że chcę – syknął – Jeśli nie mogę całować ciebie to ty całuj mnie. Chcę łapki i usta na piersi, a jeśli już nie pasują ci wargi, to możesz zastąpić je języczkiem. Zrób to, a skończę z głupimi pomysłami na stałe. – byłem wściekły na tego terrorystę i zboczeńca, ale kiedy stawiał sprawy w taki, a nie inny sposób musiałem się zgodzić. Biorąc pod uwagę jego wredne i czasami skrajne fantazje nie ryzykowałem wiele. Nie zadowolony i urażony podciągnąłem jego podkoszulek. Nieśmiało dotknąłem gorącej skóry, pod którą mięśnie spięły się wyczuwalnie. Korzystając z dotychczasowych doświadczeń dotykałem go delikatniej lub mocniej w odpowiednich punktach, co sprawiało, że uśmiechał się i wzdychał. Schyliłem głowę dmuchając na jego sutek i pocałowałem skórę obok niego specjalnie drocząc się z Krukonem. Bez wątpienia miał ochotę na coś ostrzejszego, a ja nie planowałem spełnić tej z jego zachcianek. Zatoczyłem muśnięciami kółko wokół ciemnego punkciku na torsie Corneliusa, a palcami powędrowałem od obojczyków powolutku ku pępkowi. Chłopak pode mną niemalże szalał z podniety, więc wsunąłem usta w dołeczek pępka i dmuchnąłem w niego. Moje opuszki droczyły się z jego delikatnym, wrażliwym podbrzuszem.
- Gdybym chciał żebyś miał tu tatuaż zrobiłbyś go? – pytając o to narysowałem zygzak w miejscu gdzie przed moimi oczyma malował się obraz winorośli oplatającej węża.
- A chcesz? – pokręciłem przecząco głową, nie chcąc później żałować swojej decyzji, a po tym, jak Cor ściął włosy mogłem spodziewać się wszystkiego.
- Chcę byś nauczył się tańca brzucha i kiedyś postarał się tym mnie zachęcić do czegokolwiek.
- Ja i taniec brzucha? Jeszcze, czego. Prędzej przekuję sobie penisa, niż zatańczę. – warknął otrzepując się – A może właśnie o to ci chodzi? Chcesz żebym tam jakiegoś miał? – zaczerwieniłem się i nakryłem go kołdrą. Ukryłem twarz w pierzynie na jego piersi i starałem się nie wyobrażać sobie tego, o czym mówił chłopak. Po krótkim śmiechu Lowitt wysunął głowę spod materiału i pogłaskał mnie pieszczotliwie.
- Wyobraź sobie jakby to wyglądała gdybyś mnie lizał. Sam chętniej działałbym ustami widząc coś takiego. – uderzyłem go w brzuch i zwinąłem się w kłębek. Jego perwersyjne myśli nie tylko mnie peszyły, ale i czasami mdliło mnie na samą myśl o czymś.
Uspokoiłem się bardzo powoli i zsunąłem na podłogę. Doczłapałem do drzwi łazienki nie zwracając większej uwagi na Krukona proszącego bym został dłużej. Dobił mnie i musiałem teraz odpocząć po jego nadmiernych fantazjach. Za każdym razem był coraz bardziej śmiały i miał głupsze pomysły, a ich realizacja była jednym z najgorszych punktów przyszłości, jakie mogłem sobie wymyślić. Poniekąd nadal byłem dzieckiem, które wstydziło się rozmawiać na tematy dotyczące seksualności i samego ciała.

 

  

niedziela, 16 grudnia 2007

Orgasm

Po pewnym czasie zimno naprawdę zaczynało przeszkadzać, a na moich rzęsach pojawiał się już szron, wywołany oddechem i mrozem. Trzęsłem się za każdym razem, kiedy chłodny wiatr uderzał w moje ciało i nawet bliskość, czy ciepło Cornela nie pomagało, tak jak na samym początku. Byliśmy już na obrzeżach miasta i jedynym wyjściem był powrót do zamku, jednak Krukon nie to miał chyba w planach. Złapał mnie mocno za rękę i pociągnął za sobą w stronę starego domu, który cudem się nie walił, chociaż wyglądał jak mała ruina sprzed wielu lat.
- Mówią, że od tamtego roku raz w miesiącu duchy nawiedzają tą ruderę. – roześmiał się rozglądając dookoła i otwierając siłą brudne okno zabite deskami, które nie stanowiły większej przeszkody, gdy chłopak je zrywał. – Przekonamy się ile te zjawy potrafią. – nie miałem nawet jak mu zabronić, czy wygłosić swoich racji na temat niebezpieczeństwa, czy braku rozwagi i podejmowaniu decyzji. Cornelius sprawnie wskoczył do środka podając mi rękę. Zawahałem się nie będąc pewnym czy aby na pewno słusznie postępuję, z czego i tak oczywisty był fakt, iż dalekie było to od właściwych zachowań. Patrzyłem na jego palce, które zwykły mnie dotykać i sprawiać tym przyjemność. Kusiły, abym je zamknął wewnątrz swojej dłoni i idąc za przykładem chłopaka wszedł do budynku. Chęć korzystania z bliskości Krukona była silniejsza niż zdrowy rozsądek. Znajdując oparcie w jego mocnym uścisku wspiąłem się wchodząc przez okno do zaniedbanego i zakurzonego salonu. Wnętrze było dziwnie znajome, a kiedy dostrzegłem poharatane pazurami meble i ściany wiedziałem już skąd znam cały ten wystrój. Wzdrygnąłem się przybliżając do wyjścia z zamiarem ucieczki z tego przeklętego domu, w którym co miesiąc się przemieniałem. Bałem się tu przebywać, tym bardziej, kiedy coś w głębi umysłu mówiło, że zaraz się zmienię i pokażę chłopakowi moje prawdziwe oblicze, które zawsze ukrywałem. Widząc moje zachowanie Cornel złapał mnie i objął mocno tuląc.
- Nie martw się, tu nie ma żadnych duchów. Bajki starców z okolicy, którzy chcą na tym zarobić. – wiele bym oddał by była to prawda, tylko, że znałem prawdę i aż nadto jasno zdawałem sobie sprawę z tajemnic, jakie krył w sobie ten stary dom. – Tu przynajmniej nie prószy, nie wieje i jest cieplej – drżący wtuliłem się w ramiona Krukona zamykając oczy. Nie chciałem tam być, ale czułem także, że nie zdołam wyjść bez pozwolenia Lowitta.
- P... Po co mnie tu przyprowadziłeś? – jęknąłem czując znajomy zapach stęchlizny i starości budynku.
- Tu jesteśmy sami – w głosie chłopaka dostrzegłem drgającą nutę podniety. – Zaufaj mi, nie skrzywdzę cię, chodź. Poszukamy jakiegoś w miarę czystego pomieszczenia. – znowu ciągnął mnie za sobą, więc przycisnąłem twarz do jego ramienia pozwalając by kierował moimi ruchami, gdy ja zamknąłem oczy nie chcąc oglądać zniszczeń, jakie sam powodowałem każdej pełni. Kiedy się zatrzymał i puścił mnie przestraszony otworzyłem oczy rozglądając się w poszukiwaniu jakiejś bezpiecznej drogi ucieczki z tego miejsca.
Na tle podrapanych ścian i rozszarpanych mebli odznaczało się wyłącznie całkiem dobrze utrzymane łóżko. Szkolna pielęgniarka dbała o to bym nie musiał leżeć na brudnej pościli lub samych deskach i chociaż nie pomagało to w walce z bólem przemian to zawsze stanowiło chociażby minimalny komfort.
- Wygląda na to, że te duchy korzystają z wygody materacy – Cor roześmiał się naciskając rękoma na miękkie łóżko. Po raz kolejny dostrzegł moją obawę i z westchnieniem podprowadził mnie tam, pchnięciem zmuszając do siadu. Uklęknął przede mną i zaczął zbliżać się tym samym ciesząc faktem tego, iż powoli odsuwałem się kładąc na posłaniu. Zacisnąłem dłonie na jego kurtce, kiedy on z uśmiechem rzucił krótki rozkaz.
- Zdejmij mi ją. – sięgnąłem zamka wykonując polecenie, kiedy on zajął się moją garderobą. – Właściciel raczej się nie obrazi, jeśli trochę ogrzejemy to wyrko. – odrzucił ciepłe ubranie na zakurzoną podłogę i oblizał wargi przywierając do mnie wargami. – Zaraz będzie ci cieplej – zapewnił po omacku pozbawiając nas butów. Jego koturny głośno uderzyły o podłogę unosząc za sobą jasne kłęby duszącego pyłu, który na szczęście szybko opadł na dawne miejsce. Zajęczałem czując jak chłopak uskłada mnie sobie w dogodniejszej pozycji dokładniej kładąc na pościeli. Liźnięciem zwilżył moje wargi i połączył z nimi swoje o wiele namiętniej niż poprzednio. Powoli rozpiął moje spodnie i przewalił się na bok kładąc wygodnie za mną. Zaczął powoli i dokładnie całować moją szyję, ramie i ucho, a rękę położył na moim brzuchu spokojnie podciągając koszulkę, by w końcu gładzić moją nagą skórę. Oddałem mu się, jednak nie przypuszczałem, że skorzysta z mojej nieuwagi i wsunie palce za bieliznę. Wzdrygnąłem się z cichym krzykiem i podskoczyłem, ale dłoń nie ustąpiła. Tylko usta mocniej przyssały się do mojej szyi szepcząc cicho miłe słowa, które miały mnie uspokoić, co nie przynosiło żadnego efektu. Moje ciało było spięte, zaś palce zacisnęły się na nadgarstku Cornela chcąc odciągnąć jego rękę od intymnego miejsca.
- Jeśli się zrelaksujesz i oddasz całkowicie będzie ci dobrze. – wyszeptał głębokim napalonym głosem. – Nie skrzywdzę cię, więc mi zaufaj. Będę delikatny i ostrożny. Obiecuję... – possał muszelkę ucha, przez co czuły na doznania tego typu przez chwilę nie stawiałem oporu. Jego dłoń powędrowała głębiej pod moją bieliznę, a opuszki pogładziły dostępne jak dotąd ciało.
- To... To jest dziwne! – załkałem, a pocałunki przenosząc się w zagłębienie szyi zaczęły mnie uciszać dokładnością wyszukiwania pieszczonych, wrażliwych punktów.
- Tylko go podotykam. Będzie ci tak dobrze, że nagrodzisz mnie słodkim soczkiem, zobaczysz. – poczerwieniałem cały i zapewne nawet moje uszy nabrały mocno bordowej barwy. Zasłoniłem się ramieniem, a druga ręka mimo wszystko przestała przeszkadzać chłopakowi. Pewnie włożył palce w moją odzież wyrywając ze mnie przeciągłe wycie, powodowane przez dotyk delikatnej, dużej dłoni. Potarł mnie i uspokajał muśnięciami i szeptem, co w jakiś dziwny sposób działało. Świadomość tego, że ktoś bada mnie w takim miejscu tak dokładnie jak robił to Cor tylko sprawiała, że coś się we mnie gotowało, a ciało reagowało w dziwny sposób. Drżałem, miałem ochotę jęczeć i równocześnie uciekać. Jego biodra mocno przylgnęły do moich pośladków, a palce wyjmując spod bielizny moje przyrodzenie dotykały je na czubku. Zapiszczałem zamykając mocno oczy.

- The time owing with the Pleasure of mind... – włożył język do mojego ucha i zaczął je lizać – The Get to Orgasm get to Orgasm body lend... Just like death.
Get to Orgasm get to Orgasm thrust deeply... – zamruczał, a jego dłoń naciągnęła delikatnie skórę na moim członku. Objął go po chwili i zaczął pocierać w palcach, co było bardziej żenujące niż ostatnie moje doświadczenia. Wsunął drugą dłoń pod moje biodro i pogładził wewnętrzną część ud, które jak dobrze czułem stały się wilgotne przez wzrost temperatury mojego ciała. Sięgnął mojego ciała tuż za członkiem z pomrukiem bawiąc się kolejną częścią moich intymnych miejsc. Zacisnąłem oczy jeszcze mocniej, a kilka łez popłynęło po moich policzkach zatrzymując się na poduszce. Dłoń Cornela powoli zaczynała sunąć w dół i górę mojego ciała. Zwinąłem się lekko, a dłonie chłopaka nie pozwalały mi na swobodne ruchy unikające dotyku. Serce biło mocno i boleśnie, a gardło ściskało pragnienie oraz potworna chęć krzyku. Strach ustąpił zaledwie po chwili, a zamiast niego panowało zażenowanie, wstyd, ale i niepokój, jaki wywoływały moje własne odruchy. Zaczynałem poruszać biodrami, a to stanowiło najdokładniejszy i najbardziej przerażający dowód mojej zmiany. Jego ręce, biodra, usta i głos czasami szepczący mało moralne rzeczy doprowadzały mnie do szaleństwa. Równocześnie chciałem by przestał i nasilił każdy dotyk.
- Nie! – zawyłem, kiedy moim ciałem targały niesamowite dreszcze, a coś chciało uwolnić się z wnętrza mnie samego.
- Spokojnie, pozwól wylecieć wszystkiemu, co ma na to ochotę. To twój pierwszy raz, więc nawet tego nie powstrzymasz chociażbyś chciał. Nie męcz się... No dalej, zgłodniałem... – spiąłem mięśnie i krzykiem poddając się instynktowi. Coś przestało mnie uciskać w okolicach lędźwi, a organizm momentalnie zaczął się uspokajać. Popatrzyłem na dłoń Cor, która znalazła się w okolicy mojej twarzy. Zamglone, załzawione oczy uniemożliwiały mi dokładne dostrzeżenie wszystkiego, ale po chwili przyzwyczaiłem się do wszystkiego ponownie czując jak czerwień napływa do mojej twarzy. Wtuliłem się w poduchę nie wiedząc, co dalej. Jasna ciecz na palcach Krukona należała do mnie, a jego język wodził po mojej szyi w dalszym ciągu.
- Co mam z nią zrobić? – zapytał głupio, więc wciągając głośno powietrze pozwoliłem dreszczom przejść przez mój kark. – Zliżę ją, co ty na to?
- C... Co?! – odwróciłem się do niego patrząc na uradowana twarz. Byłem tak zaskoczony, że zapomniałem o tym, co się dzieje.
- Sprawi ci to przyjemność? – padło kolejne równie absurdalne pytanie. Chłopak uniósł dłoń do ust i zaczął zgarniać ustami oraz językiem wilgoć z dłoni. Z żałosnym jękiem ukryłem się pod poduszką, nie chcąc na to patrzeć. Po chwili, gdy skończył mruczeć przytulił się do mnie muskając w kark.
- P... Przestań. – bąknąłem cicho, ale on nie reagował na to w żądany sposób, chociaż rzeczywiście zabrał wargi.
- Kiedy dojdziesz do siebie wrócimy do zamku. Jak na pierwszy taki wypad było cudownie. Już mam ochotę na więcej. – chciałem powiedzieć mu, jak bardzo jest zboczony i głupi, ale na to moje gardło już nie pozwoliło.
 

 

  

piątek, 14 grudnia 2007

FF III

Nie mam pomysłu na notkę, więc zamieszczam to XP W niedzielę, już wszystko powinno być ok. A tak poza tym, to w dalszym ciągu zapraszam na blog z FF X-Japan Yaoi ^^



'By zapomnieć w końcu o rychłym rozstaniu Deyama skinieniem przywołał do siebie kochanka i pogładził palcem bladą twarz. Przymknął oczy muskając pełne wargi, które odpowiedziały mu niemym przyzwoleniem na agresywniejszą pieszczotę, którą w rzeczy samej otrzymały.
Spragniony przyjaciela wokalista sprawnie pchnął wyższego mężczyznę na górę ubrań, która właśnie teraz miała stać się ich miłosnym posłaniem. Niebezpiecznym, biorąc pod uwagę wartość wspomnianej przez Yo koszulki i możliwy wachlarz kar, który zrodzi się w, niby to, sceptycznym umyśle najmłodszego członka grupy.
Zaglądając w głąb najbliższych chwili obecnej wspomnień Toshi’ego można było dostrzec te, które sprawnie ukryte za grubą warstwą teraźniejszości wskazywały od jak dawna ciemnooki czekał na zbliżenie się do kochanka. Chyba ostatkiem silnej woli powstrzymywał się przed rzuceniem na perkusistę przed kilkudziesięciotysięczną publiką, a miejscami Hayashi wydawał się go ku temu prowokować.
Wspaniałe przedstawienie dla wygłodniałych fanek nie tylko zespołu, ale i mocnych doznań spod znaku ‘yaoi’. Ach, ileż to serc podskoczyłoby z radości gdyby tylko Deyama nie był na tyle uparty i miejscami opanowany...

Yoshiki nie wydawał się być zmartwiony tym faktem. Wręcz przeciwnie. Z chęcią odpowiadał teraz na upragnione pieszczoty. Skubał wargi przyjaciela, przygryzał je i ssał, byleby tylko wyzwać go na ten swego rodzaju pojedynek zmysłów. Desperacko łapał powietrze i dzielił się nim w pocałunku, który ze względu na chwilowe i małe odstępy między ich ustami wydawał się nie mieć końca.

Dłoń Toshimitsu bardzo powoli przesunęła się po biodrze kochanka przez udo, do kolana. Ciepło jego ciała można było wyczuć nawet mimo skórzanych spodni, które i tak nie były przeszkodą.
Zupełnie niczym w wieku dwudziestu-kilku lat dwaj muzycy zapomnieli o otaczającym ich świecie skupiając się wyłącznie na sobie i tak długo utrzymywanych na wodzy pragnieniach. Stęsknieni za wzajemną bliskością i ciałem partnera nie zareagowali nawet na ciche uchylenie się drzwi oraz ciekawską, różową głowę, która wcisnęła się między futrynę, a drewniane wejście, by zaraz potem zniknąć wraz z uradowanym uśmieszkiem.

Kiedy tylko dane było im odrobinę ochłonąć Yoshiki rozbawiony oblizał wargi pozbywając się z nich śliny.
”Widział nas” zachichotał nie martwiąc się niczym.
”Niech się nacieszy. Dobrze wiesz, że to uwielbia. Typowy dzieciak.” czy można było się dziwić obojętności wokalisty? Hmm... W końcu, kiedy przez tak wiele lat spędza się czas z hide można nawyknąć nie tylko do jego podglądania, ale i napadów śmiechu, ogólnej wesołości, przyjaznego nastawienia, głupich pomysłów, chęci zabawy, a nawet specyficznych zachcianek dotyczących posiłków, często niejadalnych dla reszty społeczeństwa.

„W takim razie kontynuuj” rozkaz brzmiał zabawnie, jednak nie absurdalnie, to też doczekał się odpowiedzi, w formie krótkiego:

„Co tylko rozkażesz...”

Nie trudno było się domyślić, iż kolejnym krokiem był ponowny pocałunek, chociaż o połowę mniej głęboki, co poprzedni, a język Deyamy nie sięgał już daleko w głąb ust kochanka, zajmując się łatwiej dostępnymi miejscami. Palce znalazły sobie miejsce pośród rozsypanych na ubraniach włosów, podczas kiedy chłodne opuszki perkusisty z miłością zajmowały się mięśniami karku partnera.
Gdy paznokcie młodszego mężczyzny narysowały cienką linię biegnącą po plecach przyjaciela przez wszystkie kręgi namiętność pomiędzy nimi osiągnęła pełne stadium i rozpoczęła się na dobre. Jakimś cudem właśnie w taki sposób Yo pokazywał, że jest gotowy i zgadzał się na kolejne zabiegi, które nieuniknione nadchodziły powoli, miarowo, w odpowiednim dla siebie czasie.
Poniekąd było to nie tyle dziwne, co zaskakujące. W większości przypadków kochankowie rzucaliby się na siebie łapczywie biorąc wszystko, co tylko mieliby w zasięgu. Ci dwaj muzycy różnili się od tych znanych, lub nie, stereotypów. Jak najbardziej opanowanie kosztowało ich wiele wysiłku, jednak później owocowało czymś cudownym i jedynym w swoim rodzaju. Bez wątpienia każda sekunda zwłoki była warta swojej ceny i otrzymanych w zamian rozkoszy.
Ciepłe wargi wokalisty, niczym kropla wody spłynęły z ust na brodę oraz szczuplutką szyję, lekko słonawą od potu i wysiłku na scenie. W połączeniu z idealnym smakiem skóry Yo mieszanka działała niczym najlepszy afrodyzjak rozpalający Deyamę do granic wytrzymałości. Dłoń mężczyzny delikatnie spoczęła na gładkiej piersi wywołując drżenie mimo jej ciepła.
Hayashi wygiął się lekko i otworzył oczy. Zdjął rękę przyjaciela z siebie i zaczął zsuwać sygnet z jego palca.
”Przeszkadza mi” bąknął z wyrzutem „Chcę cię czuć całego” ozdoba wylądowała na podłodze obok nich, jednak mimo wszystko w dalszym ciągu rozpraszała młodego muzyka. Niby to niechcący pchnął ją jak najdalej, przez co zniknęła im całkowicie z oczu.
Na lekko niezadowolony wzrok Toshi’ego odpowiedzią był przymilny uśmieszek. Jak zawsze zadziałał idealnie, biorąc pod uwagę niemożliwą słodycz, jaka wypływała z tego i tak już mającego swoje lata chłopaka.
”Czasami potrafisz być okropny” mimo lekko ostrego porównania ciemnowłosy pochylił się nad kochankiem muskając jego czoło i odgarniając z niego mokre kosmyki. Naznaczył taką samą pieszczotą nos perkusisty, a gdy roześmiane oczka zamknęły się usta spoczęły na wymalowanych powiekach, z których makijaż nie miał prawa zejść przez wiele godzin, bez względu na to, co planowali robić.
”Naprawdę jestem aż taki zły?” Yo wydął delikatnie wargi, które zostały subtelnie nakryte przez spragnione usta przyjaciela.
”Jesteś taki, jakim być powinieneś” Toshi zachichotał i skupił się na samym lekkim pocałunku, jakby zapomniał, że jeszcze przed chwilą rozkoszował się kochankiem na wysokości obojczyków. Położył dłoń podobnie jak wcześniej na piersi pianisty, który tym razem mimo drżenia przycisnął ją mocniej do swojego ciała.
Deyama mógł żądać i dawać. Wystarczyłoby słowo, aby jasnowłosy zrobił dla niego wszystko, ale i na jedno jego słodkie wezwanie sam wokalista padałby na kolana prosząc, a nawet błagając, o rozkaz.
W przypadku tej dwójki miłość niedaleka była od prawdziwej obsesji i niemalże choroby. Właśnie to zjednało im wielu przyjaciół, wiernych fanów i grono wyznawców, którzy uważali ich za japońskich bogów, którzy wskazali im drogę, którą mają kroczyć i cel, dla którego powinni żyć.
”Kocham cię, Yoshiki” zmysłowy szept dotarł prosto do uszu wyższego mężczyzny. Dziecięcy uśmiech ozdobił śliczne oblicze, a dłoń nerwowo założyła za ucho kilkanaście pasm, na nowo klejących się do jasnego policzka. Przesłodki gest, który idealnie odzwierciedlał kobiecą część natury Yo, był także cudownym prezentem dla oczu starszego z muzyków.
Toshi podniósł palcem twarz przyjaciela, by błyszczące lekkim zakłopotaniem tęczówki patrzyły prosto na niego.
”Rumienisz się” zauważył, przez co jasnowłosy nabrał jeszcze intensywniejszego kolorku.
Hayashi nie wiedział nawet, co odpowiedzieć. Patrzył zahipnotyzowany tak dobrze znaną mu już twarzą, uśmiechem i pełnymi miłości gestami. Nie opierał się, nie ukrywał już subtelnego zażenowania. Przez tak wiele lat obaj zdołali przywyknąć do wszystkiego, co wiązało się z partnerem, tym bardziej, gdy wokalista stawiał się na każde wezwanie, zawsze był blisko i otaczał opieką upartego, niesfornego lidera.
”Ja ciebie także” wyszeptał w odpowiedzi unosząc dłoń i gładząc opuszkami palców policzek kochanka „Ale ta koszulka nadal nie daje mi spokoju.”
”Skończ z tą koszulką!” problemem nie było to, że Deyama nie chciał w takiej chwili rozmawiać o ubraniach Heath’a, ale to, iż aż nadto zdawał sobie sprawę z tego jak oberwie za zbezczeszczenie tej jednej części garderoby. Zanim straci głowę chciał jeszcze przynajmniej nacieszyć się kochankiem, a później już Hiroshi-wie-co się z nim stanie.
Nie chcąc słuchać kolejnych wywodów na mało konkretne tematy zamknął pełne, rozkosznie słodkie usta swoimi i od nowa zaczynał całą zabawę. Oparł się dłońmi o chłodną podłogę, by utrzymać równowagę, zaś kolano Yo, na złość zgięło się naciskając na wrażliwy, a w obecnej sytuacji, najwrażliwszy, punkt ciała, podczas gdy wredny uśmieszek zakłócił spokój buziaka. '



 

środa, 12 grudnia 2007

Snow

18 listopad

Trzymając za rękę Cornela stanąłem przed posągiem, za którym było przejście do wielkiego magazynu słodyczy, do którego kiedyś wpadłem z Blackiem. Ciężko było mi uwierzyć, że ledwie zdołałem zjeść śniadanie, kiedy Cornelius pocałował mnie delikatnie w policzek i poprosił cicho bym ubrał się ciepło i zabrał kurtkę. Koledzy byli zdziwieni widząc, że Krukon podszedł do mnie i uśmiechał się ciepło. Sam miałem zaskoczoną minę, gdy zgrywał spokojnego, normalnego nastolatkiem. Zazwyczaj przypominał typka spod ciemnej gwiazdy, jednak teraz wydawał się zmienić, co bardzo mnie cieszyło. Sam do niego lgnąłem, chociaż nie chętnie chciałem się przyznać, że tak właśnie jest, podobnie z resztą jak wcześniej. Powiedziałem chłopakom, że mam coś do załatwienia i szybko wybiegłem z Wielkiej Sali, by nie widzieli, co ze sobą zabieram. Znając ich pomysły z pewnością mogliby mnie śledzić, dla samej frajdy, a to było ostatnim, na co miałbym zamiar pozwolić swoją nieuwagą. Cora nie było już wtedy widać, a wyszedł krótką chwilę przede mną. Nie miałem pojęcia, co mógł kombinować, ty bardziej chcąc bym ubrał się jakbyśmy mieli gdzieś wyjść. Chciałem wiedzieć, co szykował, by być na to gotowym, niestety chociażbym chciał, nie miałem jak.
Porwałem kurtkę z wieszaka i dla pewności zabrałem czapkę, szalik i rękawice, co okazało się genialnym pomysłem.
- Od dziś będę delikatniejszy i bardziej czuły, obiecuję – narysował kciukiem mały krzyżyk na piersi – Nie będę myślał tylko o pieszczotach, ale i o odrobinie romantyzmu – zdziwiony ukryłem twarz w golfie. Teraz jakimś cudem z powodzeniem mogłem zgadywać, co chłopak wymyślił. Zamknąłem oczy, gdy wepchnął mnie w przejście i otworzyłem je dopiero lądując na stabilnym podłożu. Zawroty głowy nie były raczej wskazane na mojej pierwszej, prawdziwej randce, nawet, jeśli łamałem przez to zasady szkolne. Miałem tylko nadzieję, że był to ostatni raz. Nie chciałem by się mi za to dostało, a tym bardziej gdyby konsekwencją było wyrzucenie mnie ze szkoły. Ciarki przechodziły mnie na samą myśl o czymś takim.
Owinąłem się szalikiem, jednak Cor musiał dodać do tego swoje kilka groszy. Opatulił mnie dokładnie i ukrył mój bordowo-złoty szalik pod kurtką, by to nas nie wydało. Czułem się jak Eskimos, kiedy dołączyła do wszystkiego czapka, a później także rękawice. Lowitt sam ubrał się zdecydowanie szybciej i mniej starannie, co miał w zwyczaju. Cichcem wyprowadził nas z przejścia, a później niezauważenie przez tłum ludzi poza obręb sklepu, w którym się znaleźliśmy.
Wszystko to działo się jak dla mnie zbyt szybko i nie miałem czasu zwracać większej uwagi na nic. Na dworze trafiliśmy na małą śnieżycę, co dodatkowo uniemożliwiło mi sprawne rozglądanie się, więc ufając zmysłom Cora, które nie były aż tak wrażliwe trzymałem pewnie jego dłoń pozwalając by kierował.

- Co powiesz na coś ciepłego? – zapytał stając przed witryną sklepu pod niewielkim daszkiem i zasłonił mnie swoim ciałem przed mroźnym, niosącym śnieg wiatrem. Strój bałwana, jakoś mu nie pasował, ale z całą pewnością ja wyglądałem bardzo podobnie. Przytaknąłem i zadrżałem z zimna. Krukon z cichym chichotem rozgrzał mnie delikatnym pocałunkiem. Był to chyba największy plus wszystkich moich decyzji. Nagle zamiast martwić się o to, czego tym razem będzie oczekiwał cieszyłem się tym, jak blisko mnie jest i z jaką troską się mną zajmuje, chociaż zdarzały się mi także pewne niepokoje.
-Nie wydadzą nas? – za pytałem cicho, co było niemal niedosłyszalne, gdy zagłuszał to świst wiatru i wirujące płatki śniegu rozmazujące przede mną cały krajobraz.
- Nie. Pójdziemy gdzieś, gdzie nikt nie zwróci na to uwagi – nie zdołał nawet dokończyć spokojnie, kiedy otworzył drzwi jakiejś kawiarni wprowadzając mnie do środka. Otrzepał się zdejmując z głowy czarną czapkę z daszkiem, na której zamiast białych czaszek była kupka śniegu. Rozpiął kurtkę z dużym kapturem otoczonym puchatym materiałem, kojarzącym mi się z sierścią psa i szybko zajął się rozbieraniem mnie. Było mi niesamowicie głupio, jednak zziębnięty nie miałem sił by samemu pozbyć się ubrania, co jemu szło niezwykle sprawnie. Na jego twarzy widniało rozbawienie, kiedy zmiął swój rękaw i przetarł mi nim twarz.
- Na tej ciepłej buzi nie tylko śnieg topnieje, ale także moje usta, gdy ją całuję – rzucił cicho, a pochylając się musnął mój policzek naznaczając go czułością. Moje czerwone od zimna policzki odtajały i zarumieniły się zażenowaniem. Nieśmiało usiadłem na krześle i wypatrywałem się w stojącą na stoliku świeczkę. Było mi trochę głupio, ale i miło. Uniosłem wzrok patrząc na roześmianego Corneliusa. Przywołał do siebie kelnerkę, kobietę w średnim wieku o miłej twarzy i nie pytając mnie o nic sam zamówił dwie herbaty, z czego do mojej kazał dodać miodu, cytryny i soku malinowego.
- Ja nie wiem jak to jest na randkach – bąknąłem szeptem, by nikt mnie nie słyszał, a tym bardziej, że stoliki obok zajmowały starsze czarownice i czarodzieje czytający gazety, czy to dyskutujący ze sobą na różne tematy.
- Nic nie szkodzi. Pobędziemy trochę razem, ale najpierw zagrzejesz się przy czymś ciepłym, a jeśli będziesz chciał to możemy się przejść mimo śniegu. – z jakiegoś powodu miałem na to wielką ochotę, więc z uśmiechem pokiwałem głową i spoważniałem, gdy stawiano przede mną kubek z parującym napojem. Łapiąc za naczynie ogrzewałem dłonie i upiłem mały łyk wrzątku. Herbata miała specyficzny, słodki smak, który szybko sprawił, że zrobiło się ciepło. Po czymś takim nie miałem najmniejszych obiekcji by wychodzić na śnieżycę.
Palce Cornela zajęły się gładzeniem moich, kiedy między łykami trzymałem kubek na stoliku.
W przeciągu dziesięciu minut wypiłem wszystko oblizując mokre wargi. Krukon skończył w kilka chwil po mnie z głośnym westchnięciem.
- Teraz, skoro się zagrzaliśmy i musimy poczekać, aż to samo stanie się z ubraniami, możemy chyba trochę porozmawiać. Od czego chciałbyś zacząć, co? Mamy naprawdę wiele do przedyskutowania. Od twojej słodyczy, po moją chęć skosztowania wszystkich partii tego rozkosznego ciałka. – nastolatek znowu zaczynał mnie peszyć, ale w jakiś sposób było to milutkie.
- To dziwne tematy – bąknąłem spod golfu i  przygryzłem wargę od wewnątrz. Cornel przywołując ponownie młodą kobietę zapłacił za napój zaczynając się zbierać.
- W takim razie porozmawiamy włócząc się po mieście, bo tu nie mam nawet jak cię objąć – mrugnął.
Znowu nie zdołałem nacieszyć się tym wszystkim, kiedy opuściliśmy kawiarnię na nowo narażając się na ostre podmuchy, które złagodniały niedługo później, a śnieg zaczął prószyć swoim własnym tempem. Mimo, że zrobiło się jeszcze chłodniej, to widok powoli opadających płatków cieszył i uspokajał. Płomiennowłosy objął mnie wkładając dłoń w kieszeń moich spodni i lekko ścisnął moje pośladki. Zaśmiał się, gdy je spiąłem i ponownie chichotał, kiedy się rozluźniły. Zatrzymał się nawet mi o tym nie mówiąc tylko przyciągając moje ciało do siebie na samym środku ulicy. Uśmiechał się tajemniczo, a po chwili schylił i scałował z mojego nosa śnieżynkę, która właśnie na niego opadła.
- Zimno ci? – zapytał mrucząc i dla upewnienia się przyłożył swój policzek do mojego. Nie musiałem nic odpowiadać, bo zdjął swój czarny szalik i otulił mnie nim dokładnie. Zaraz potem pozbył się skórzanych rękawiczek i także one skończyły ma moich dłoniach ocieplając dodatkowo moje, które na dłuższą metę nie sprawdzały się idealnie. Zmarszczyłem nos, czego powodem bynajmniej nie był już śnieg, a nadto rozebrany Krukon.
- Zachowujesz – jęknąłem zdejmując z ręki swoją rękawicę za to zostawiając cieplejszą chłopaka, który nie pozwoliłby mi się jej pozbyć. Założyłem ją na jego wolną dłoń, zaś drugą włożyłem do kieszeni ogrzewając ją moją własną.
- Będziesz się mną wtedy opiekował – ruszył w stronę lekko zasypanej ścieżki prowadzącej zapewne wokoło głównych sklepów na spokojne bezdroża, z których i tak musielibyśmy zawrócić po pewnym czasie wracając do zamku, czego bynajmniej nie wykluczałem.
- Nie będę! – udałem, że nie rozumiem, o co chodzi, co nie było prawdą. Już raz wspominał o przebraniu mnie za jakąś pielęgniarkę, a na samo wspomnienie zaczynało mnie mdlić.
- I tak wiem, że tak właśnie będzie. Zrobisz niemal wszystko, bym tylko był zdrowy, a na to jest wyłącznie jeden sposób. – kichnął, jakby na potwierdzenie mojej teorii o tym, że będzie chory. Mocniej ścisnąłem jego niczym nie chronioną przed zimnem dłoń, a on kciukiem głaskał moją w jednej rękawiczce. Wtuliłem się w jego ramię. Było mi podejrzanie dobrze, a jego postanowienie bycia słodkim, tylko bardziej mnie nastawiało na uległość wobec perwersyjnego Krukona.

 

  

http://fc02.deviantart.com/fs23/i/2007/337/9/3/Cornelius_for_Kir_chan_by_untruth_lie.jpg

 

niedziela, 9 grudnia 2007

Kiss, kiss, Darling!

Po raz kolejny dziękuję Jill za wspaniałe FanArty =*

 

Lekcje były udręką. Raz po raz mój wzrok skupiał się na drzwiach wyjściowych, a jakiekolwiek informacje z zajęć opuszczały moją głowę nie zahaczając nawet o najdrobniejsze części umysłu. Gdybym został zapytany o własne imię nie wiedziałbym, co powiedzieć, a co dopiero, jeśli to jedno, niepotrzebne zupełnie, pytanie miało dotyczyć aktualnego tematu, którego nawet nie znałem. Przed oczyma widziałem wyłącznie Cora, jego ścięte włosy i delikatny wyraz twarzy, jeśli w jego przypadku było to w ogóle możliwe. Miałem mu niesamowicie wiele do powiedzenia, ale i wiedziałem, że nie zdołam wydusić ni słowa z tego, co planowałem. Mimo wszystko musiałem się z nim spotkać, chociażby po to by mieć pewność, że to nie był zwykły omam, a szczera prawda. Miałem ochotę wsunąć dłonie w jego rozczochrane włosy i przytulić się mocno.
Lekcje trwały mimo moich cichych próśb o jak najszybsze ich zakończenie. Każda jedna minuta trwała zbyt długo, a do końca pozostawała cała wieczność. Nie czułem by ostatnie tego dnia zajęcia takimi właśnie były, a to tylko mnie dobijało. Chłopacy po niezłym ranku, teraz rozkoszowali się południem, a ja zamiast im towarzyszyć siedziałem jak na szpilkach nerwowo bawiąc się piórem. Miałem dosyć i chciałem by wszystko się skończyło już, teraz, natychmiast.
Wraz z dzwonkiem poderwało się moje serce i ciało, które niechlujnie wrzuciło podręczniki do torby. Jako pierwszy wybiegłem ze sali nie zwracając uwagi na zdziwione spojrzenia znajomych. Miejsce gdzie spotykałem się z Cornelem wydawało mi się być stanowczo za daleko, więc przyspieszyłem mijając sprawnie uczniów i nauczycieli. Czułem się dziwnie, a zimne, wręcz lodowate dreszcze targały moim ciałem.
Niemal byłem na miejscu. Skręciłem w jeden, a później drugi korytarz nie myśląc o tym, a idąc na wyczucie. Nie było możliwości bym się pomylił, bądź zatrzymał zmęczony. Nie miałem pojęcia, czy Lowitt rzeczywiście tam będzie. Udowodnił, że traktuje mnie poważnie i równie dobrze mógł chcieć bym teraz to ja dał coś od siebie. Mimo wszystko chciałem by czekał, podobnie jak przez ostatnie tygodnie, by karmił moja nadzieję, że znowu mam kogoś, komu na mnie zależy i kto się mną zajmie.
Wciągnąłem głęboko powietrze widząc go opartego o parapet i liczącego cegły w suficie. Ciemna koszula była rozpięta do połowy i podziwiałem go, gdyż ja trząsłem się i zaciskałem mocno pięści patrząc jak przenosi wzrok z budynku na mnie. Wysokie po kolana kozaki na lekkim koturnie tylko dodawały mu zawadiackiego uroku, za to krótkie, czarne jeansy zmieniały całokształt typka spod ciemnej gwiazdy w przesycony erotyzmem obrazek hosta.
Coś mnie popchnęło, chociaż w rzeczywistości było to tylko moje odczucie. Rzuciłem torbę pod okno i podbiegając do chłopaka skoczyłem na niego czepiając się nogami w jego pasie, zaś ramionami oplatając mu szyję. Zbereźny uśmieszek, jaki pojawił się na jego ustach zachęcił mnie do kolejnego kroku. Mocno wpiłem się w lubieżne wargi, które odpowiedziały momentalnie. Uchylił je lekko łapiąc powietrze kącikiem, a ja zamiast pozwolić mu prowadzić wyszukałem swoim językiem jego i bawiłem się nim, jak słodkim cukierkiem. Dopiero, kiedy poczułem się usatysfakcjonowany uniosłem głowę i uśmiechnąłem się szeroko.
- Ściąłeś je! – krzyknąłem radośnie wsuwając dłonie w niesamowicie miękkie pasma. Uczucie było całkowicie inne niż dawniej, a kosmyki zamiast płatać się w dłoni szybko się z niej wysuwały. Bawiłem się nimi, jak dziecko w piaskownicy i w dalszym ciągu nie byłem w stanie uwierzyć w to wszystko.
- A wątpiłeś, że to zrobię? – jego brew uniosła się delikatnie podobnie jak kącik ust.
- Oczywiście, że tak! – bąknąłem kładąc głowę na jego ramieniu. – Ty myślisz tylko o jednym, więc czemu miałbym wierzyć w cos takiego?
- Bo jestem na tyle szalony, że zrobiłbym wszystko, o co poprosisz, chociaż w mało odpowiednich momentach? – zachichotałem i pocałowałem go w czoło – A to z tym ciemnowłosym to, co było, kiedy wchodziłem do Wielkiej Sali? – momentalnie spoważniałem przełykając ślinę.
- Nic... – powiedziałem cicho – Bawiliśmy się i tak jakoś wyszło, ale nawet go nie dotknąłem! On mnie też nie! Naprawdę!
- Przejąłeś się tym, maleńki? – jego dłoń zaczęła głaskać mój policzek sprawiając, że przymrużyłem oczy – Wiem, że nie będziesz czuł do mnie tego samego, co w jego przypadku i nie oczekuję nic podobnego. Tylko pytałem, przecież wiesz, że jestem zazdrosny.
- Ja... – bąknąłem i położyłem rękę na jego palcach wtulając się we wnętrze pieszczącej moją skórę dłoni. – Ja cię lubię – szepnąłem cicho – Bardzo cię lubię... – zamknąłem oczy, by nie patrzeć na jego twarz, co z pewnością speszyłoby mnie jeszcze bardziej.
- Jutro zabieram cię na randkę. Taką z prawdziwego zdarzenia o ile jest to możliwe w szkole. – szybko popatrzyłem na niego zaskoczony. Przesunął językiem po zębach zaczepiając o drobne kiełki.
- Jaki powinien być pokój, w którym chciałbyś się trochę mną pobawić, tak na pierwszy raz? – z wielkimi wypiekami przyjrzałem się jego zdziwieniu. Znowu nie myślałem dając się ponieść chwili. Zsunąłem się z jego ciała i złapałem go lekko za rękę ciągnąc za sobą i słuchając, co ma do powiedzenia. W jego głosie brzmiała niesamowita nuta dezorientacji, co było w jego przypadku słodkie.
- Przyciemniony, z kominkiem, kilkoma zapachowymi świecami, czerwoną pościelą, olbrzymim łóżkiem, kotarami, miękkim dywanem. Na kilka pieszczot wystarczy.
- Potrafisz być rozkoszny – zachichotałem, co on odebrał po swojemu. Zatrzymał mnie przyciągnął do siebie i delikatnie pocałował w nos.
- Ja nigdy nie jestem rozkoszny, słodki, kochany, pamiętaj – zaprzeczył temu kolejnym subtelnym muśnięciem w czoło. Westchnąłem i pokręciłem głową prowadząc go dalej. Był zdziwiony, kiedy staliśmy na środku korytarza, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że on nie słyszał dotąd o Pokoju Życzeń. Ułożyłem w myślach plan pomieszczenia, a kiedy pojawiła się lekko zdobiona klamka otworzyłem drzwi wskakując do środka i tylko bardziej go zadziwiając. Nie pytał o nic zapewne samemu układając sobie w myślach odpowiedzi. Położyłem się na łóżku, które było idealnie miękkie, takie, jakie chciałem by było. Obserwowałem jak Cor kładzie dłonie na dywanie bawiąc się długimi włóknami, a później klęka przede mną pochylając się. Sprawnie zdjął mi szatę i podciągnął sweter.
- Do jakiego punktu mogę dojść? – wzruszyłem ramionami dobrze wiedząc, że nie pozwolę na wiele, jednak chciałem mu zaufać, skoro i tak doszliśmy na tyle daleko. – W takim razie do tego... - polizał moje podbrzusze i rozpiął mi spodnie zsuwając lekko bieliznę by mieć dostęp do całości mojego brzucha. Sweter dołączył do szaty w przeciągu kilkunastu sekund zostawiając mnie na wpół rozebranego. Cornel nie czekał już na pozwolenia, pytania czy zbędne słowa. Ciepłe, wilgotne usta zostawiły ślad na środku mojej piersi, po czym przesunęły się ku szyi i ustom. Obcałował moją twarz i ucho szepcząc w nie, jak długo na to czekał i jak bardzo jego ciało pragnie mojego. Zamknąłem oczy by opanować zawstydzenie. Opuszkiem palca zaznaczył kółeczko wokół mojego sutka i obcałował go dookoła zostawiając brodawkę na sam koniec. Polizał ją czubkiem języka i possał. Tak samo pomęczył drugą i rozpoczął swoją zaczepną grę na pępku. On dotrzymał słowa obcinając włosy, więc i ja musiałem pozwalając mu na wszelkie pieszczoty nie sięgające najbardziej intymnych miejsc. Moje palce zaczęły bawić się płomiennymi włosami uspokajając w ten sposób wszystko, co we mnie buzowało. Wciągnąłem brzuch, kiedy Krukon dmuchnął na niego i polizał tamto miejsce. Mocno przycisnął usta do mojego podbrzusza i zaczął namiętnie je całować przy użyciu języka, sunąc do góry wilgotną pieszczotą. Jęczałem cicho czując, że jest mi przyjemnie, ale i nienaturalnie. Cornel miał w sobie coś innego niż wszyscy, a to, w jaki sposób pieścił moja pierś z pewnością nie było zwykłą improwizacją. Jego język był sprawny i kto wie, czy nie bardziej zwinny niż same niesamowite palce rysujące na moich żebrach szlaczki i najróżniejsze wzorki. Niechcący wyrwałem się lekko chłopakowi, który wsunął rękę pod moje plecy i przytrzymał ułatwiając sobie dotychczasową pracę. Wyjęczałem jego imię podnosząc się lekko i prosząc o pocałunek samymi tylko ustami. Dostałem to, czego chciałem skomląc z przyjemności. Brakowało mi czułości przez ostatni czas, jednak teraz dobrze wiedziałem, czego chcę, a Cor starał się mi to dawać. Zmienił się nie tylko pod względem wyglądu, ale i sposobu, w jaki mnie traktował. Zatracałem się w jego uczuciach nie myśląc, jakie są. Zaraził mnie swoją żądzą, a ja poddałem się temu bez większych obiekcji.
- Wystarczy... – westchnął liżąc moje wargi i kładąc się na pościeli. Otulił mnie kołdrą bym nie zmarzł po tym wszystkim, a jego dłoń gładziła moje plecy. Nie wiedziałem, dlaczego chłopak przerwał tak szybko, a w moich tęczówkach z całą pewnością lśniło to jedno pytanie pełne żalu i tęsknoty za rozkoszą sprzed chwili.
- Chyba nie chcesz żebym się podniecił? – dał mi odpowiedź pytaniem, a widząc moją minę z uśmiechem musnął mnie w skroń tuląc się mocniej.