środa, 28 marca 2007

Kartka z pamiętnika XV (Special) - Marcel Camus

- Czy wyście obaj poszaleli?! Odpowiadam za was, a już w szczególności za ciebie! – rzuciłem wściekłe spojrzenie kuzynowi, który stał ze spuszczoną głową i udawał niewinnego. – Chłopak ma jedenaście lat, ale TY?! – zacisnąłem dwa palce u nasady nosa i starałem się uspokoić. – Mogłeś przynajmniej pomyśleć o konsekwencjach!

- To nie moja wina. On prosił, a ja uległem... – jęknął Fabien i lekko rozmarzony spojrzał ukradkiem na Andrew, który starał się zachować powagę.

- Wiesz, co mogłoby się stać, gdyby dowiedziały się o tym niepowołane osoby? – ciągnąłem nadal, jednak pierwszy szok powoli opadał – Kochałeś się z niepełnoletnim czarodziejem, nie oszukujmy się... dzieckiem! A teraz jak gdyby nigdy nic prosisz mnie, żebym w jakiś sposób zaleczył jego rany?! Trzeba było o tym pomyśleć zanim... Nie ważne. – uciąłem woląc nie kończyć rozpoczętego zdania. Ślady krwi na pościeli były dla mnie wystarczającym powodem do wściekłości. Jako nauczyciel nie mogłem pozwolić na coś takiego, a tym razem chodziło o jednego z moich uczniów oraz kuzyna, którego ukrywałem przed Aurorami. Nie byłem w stanie wyobrazić sobie poranionego ciała chłopca i nawet nie chciałem. W przypadku Fabiena mogłem zrozumieć wiele i jeszcze więcej samemu usprawiedliwić, jednak musiał mieć przecież na tyle rozsądku, by wiedzieć, co się stanie, jeśli to zrobią, co dla mnie wydawało się być oczywiste. A jednak postawili mnie przed faktem dokonanym i teraz obolały chłopak ledwo mógł się ruszyć, z czego o siedzeniu mógł całkowicie zapomnieć.

- Przepraszam? – ciemnowłosy posłał mi błagalne spojrzenie i złożył ręce. Westchnąłem głośno patrząc to na niego, to na Andrew i pokręciłem głową. Cieszyłem się, że są razem i chciałem by było tak już zawsze, jednak musiałem nauczyć ich jako takiej odpowiedzialności, a przede wszystkim zająć się Shevą.

- Andrew, ściągaj spodnie i kładź się na łóżku. – nakazałem woląc nie myśleć o tym jak musiały brzmieć moje słowa i uklęknąłem przy szafce nocnej. Poszperałem w szufladzie szukając niewielkiego naczynia, które powinno tam być, a znajdując je podałem flakonik kuzynowi.

- C... Co? – wyjąkał ze zdezorientowaną miną otwierając szeroko oczy i przenosząc spojrzenie ze mnie na naczynie i z powrotem.

- Powodzenia – rzuciłem i odwracając się ruszyłem w stronę drzwi, jednak dłoń Fabiena mocno zacisnęła się na mojej nie pozwalając spokojnie odejść. Już wiedziałem, że to będzie jeden z mniej przyjemnych obowiązków w mojej karierze.

- Zrób to za mnie... – zakaszlałem słysząc prośbę Trezeguet. Nie miałem zamiaru dotykać chłopca, a już na pewno nie w takim miejscu. Posłałem mężczyźnie ironiczne spojrzenie i zajrzałem głęboko we wpatrzone we mnie zielone ślepka siedzącego na łóżku ucznia.

- Żartujecie sobie, prawda? – zawahałem się, ale najwidoczniej zarówno Fab, jak i Sheva byli w tej chwili całkowicie poważni. – Odpada! – speszyłem się i dotknąłem zimnymi dłońmi czerwonych policzków – To wasza wina, więc sami się tym zajmijcie! – jeszcze nigdy nie było mi tak głupio, jak w tej chwili. Z zażenowania przeczesałem dłońmi włosy i odgarnąłem je z czoła przyglądając się naczyniu, które trzymał Fabien.

- Błagam, asystuj mi przynajmniej! – załkał mężczyzna i zrobił minę zbitego psa. – Powiedz mi, co i jak mam robić... Tylko tyle, proszę!

- Za jakie grzechy... – jęknąłem i zasłoniłem na chwilę oczy. – Niech wam będzie, ale jak słowo daję, ostatni raz pomagam wam w czymkolwiek! – nie do końca wiedząc, co mam robić uśmiechnąłem się lekko do rozbawionego od samego początku pierwszoklasisty. – Zdejmij bieliznę i... Nie każcie mi tego mówić. – czułem się okropnie. Jeśli kiedykolwiek miałbym przeżywać to samo to wolałbym już spędzić kilka dni w mugolskim więzieniu. Sam nie wiem, co mnie aż tak bardzo przerażało w tym wszystkim, czy też krępowało, ale uważałem to za sytuację kryzysową i wyjątkową.

Zamknąłem mocno powieki, po czym otworzyłem je i spojrzałem na stojącego na czworakach Andrew. Zrobiłem kilka głębokich oddechów i uspokoiłem się odrobinę. Jasnowłosy był dla mnie wyłącznie jednym z uczniów. Jaki normalny nauczyciel znalazł by się na moim miejscu uznając, że coś takiego jest normalne? Tylko i wyłącznie Fillip był dla mnie kimś więcej, a jego ciało nigdy mnie nie krępowało, a wręcz intrygowało i podniecało.

- I? – inteligentne pytanie Fabiena utwierdziło mnie tylko w przekonaniu, że trafiłem z deszczu pod rynnę.

- Fillip mnie zabije... – westchnąłem zrezygnowany. – Weź tą maść i rób, co masz robić! – warknąłem patrząc na niezdarne poczynania kuzyna. Teraz jak nigdy wcześniej żałowałem, że nie zaciągałem go do szkoły siłą na każdą pojedynczą lekcję, którą opuszczał beze mnie. Widząc niewielkie zakrzepy krwi wokół odbytu Andrew, które Fab pokrywał cienką warstwą przezroczystej substancji dotarło do mnie jak wielkie spustoszenie w ciele malca uczyniła ta jedna chwila, w której obaj nie byli w stanie powstrzymać własnej żądzy.

Ciche skrzypnięcie sprężyn opuszczanej w dół klamki sprawiło, że serce zamarło mi w piersi, zaś Trezeguet oraz Andrew zadrżeli.

- Hej, wa... am... – Fillip stanął zszokowany z drzwiach i uchylił delikatnie usta. Mięśnie na jego twarz drgnęły układając się w początkowy uśmiech, jednak zaraz potem spoważniał i wyszedł szybko z pokoju.

- Nie zazdroszczę mu tego widoku... – stwierdziłem i kopnąłem lekko kuzyna by sprowadzić go na ziemię. Chwilowo wolałem nie przejmować się moim Aniołem, który prawdopodobnie właśnie zastanawiał się czy powinien się śmiać czy płakać. Chłopak mi ufał i wierzył w moje słowa, czego dowodził za każdym razem, kiedy uśmiechał się lekko powierzając mi samego siebie, swoje problemy i radości. Wiedziałem, że wszystko to, co widział uzna za nieważne i właśnie, dlatego chciałem najpierw dokończyć to, co już się zaczęło.

Przez około dwie minuty zmuszony byłem patrzeć jak rany Andrew goją się powoli, a zaraz potem podałem mu ubranie i wziąłem od ciemnowłosego maść, która była mi potrzebna do pozbycia się głębokiej bruzdy z twarzy. Poczekałem aż Sheva jęcząc upora się z garderobą, jako że specyfik jedynie leczył rany, nie pozbywając się bólu, jaki im towarzyszył.

- A teraz... – uśmiechnąłem się wrednie – Przez najbliższy tydzień macie zakaz spotykania się. Fabien nie wyjdzie z gabinetu ani na chwilę, poza tym, napiszesz mi szczegółowe wypracowanie o współżyciu seksualnym z nieletnimi czarodziejami i uwzględnij kary, jakie za to grożą! Andrew... za kilka dni widzę referat na temat zbyt wczesnego rozpoczęcia współżycia seksualnego i radzę ci się do tego przyłożyć! Możecie się pożegnać, tylko bardzo proszę nie tak namiętnie jak witaliście się w nocy! – szybko opuściłem pokój dostrzegając stojącego zaraz przy drzwiach Fillipa, który opierał się plecami o ścianę. Wyglądał poważnie, jednak jego policzki lśniły od łez.

- W... Wyglądaliście jak dwaj starzy zboczeńcy! W życiu nie widziałem niczego bardziej perwersyjnego! – ryknął i zaczął się głośno śmiać, a słone krople spływały tymi samymi ścieżkami, co wcześniej. – A wasze miny?! – pochylił się i zaczął uderzać pięściami o kolana. – Wyglądałeś jakby cię na śmierć skazali!

- Dzięki! – warknąłem i patrzyłem jak chłopiec zwijał się i chichotał na samo wspomnienie tego, co miało miejsce kilka chwil wcześniej. Ślizgon był wyjątkowy, a teraz znowu mi to udowadniał.

- D...Dobra... – wydyszał i otwarł twarz – To teraz... opowiedz, co się stało... – chłopak z trudem powstrzymywał kolejną salwę śmiechu.

- A jak myślisz, kochanie? Kochali się i dziw, że Andrew był w stanie w ogóle się ruszać – bąknąłem i przytuliłem do siebie drżące jeszcze z rozbawienia ciało Fillipa – Właśnie, dlatego nie miałem zamiaru nawet wspominać ci o moich uczuciach kiedy byłeś młodszy. – zamknąłem oczy i przesunąłem nosem po szyi mojego Anioła.

- Ale wiesz, jakie to byłoby słodkie? – westchnął rozmarzony chłopiec, co sprawiło, że drgnąłem – Wyglądałbyś cudownie w takiej chwili... – spojrzałem głęboko w lśniące lubieżnie, ciemne oczy i roześmiałem się cicho. Niewinna buźka, bynajmniej nie oznaczała, że Ślizgon miał równie czyste myśli, a ja w tym przypadku wiedziałem o tym najlepiej. Zapukałem do własnego gabinetu, a po chwili wyszedł z niego Andrew krzywiąc się z bólu przy każdym kroku.

poniedziałek, 26 marca 2007

Kartka z pamiętnika XIV (Special) - Fabien

Shota... Wybaczcie, notę, ale jestem zmęczona, niewyspana i obolała (o.O) po konwencie ^^"

 

Przez tak wiele lat nie pojmowałem absurdalnego zainteresowania Marcela jednym z uczniów, a teraz już sam zadłużyłem się niczym młody szczeniak w zaledwie jedenastoletnim dziecku. Najgorsze było chyba jednak to, że Andrew nie krył się z tym, iż odwzajemnia moje uczucia. Wręcz przeciwnie, starał się jak najczęściej okazywać to jakimkolwiek gestem, pocałunkiem, czy też niby przypadkowym otarciem się o czuły punkt na moim ciele. Na jego twarzy widniał wtedy wyraz dumy i typowo dziecięcej radości. Najzabawniejsze było jednak to, że zawsze gustowałem w kobietach o typowo dziewczęcych kształtach i nie przypuszczałbym, iż moją największą miłością okaże się jakiś chłopiec o słodkim wyrazie twarzy i duszy małego diabełka. Dobrze pamiętałem wielokrotne kłótnie z Marcelem, kiedy to ja zarzucałem mu staroświeckie poglądy na miłość, a on mi nieodpowiedzialność. Wtedy byłem na niego wściekły, gdy za każdym razem okazywało się, że to on ma rację, jednakże ten jeden raz byłem mu wdzięczny za to ciągłe krakanie. Mogłem się założyć, że moje spotkanie z jasnowłosym nie było przypadkowe, a zaplanowane przez siły wyższe.

Ciche pukanie do drzwi gabinetu mojego kuzyna brutalnie przerwało moje rozmyślania i powroty do dawnych czasów lat młodzieńczych. Poderwałem się na równe nogi z fotela w biurze Camusa i odetchnąłem z ulgą słysząc ciche, wesołe i jak zawsze roześmiane:

- Wystraszyłem cię, prawda? – otworzyłem drzwi, zaś chłopiec wtargnął gwałtownie do pomieszczenia rzucając się na mnie tuląc desperacko.

- Ty zawsze musisz mieć takie wejścia? – westchnąłem podnosząc malca tak ich spokojnie mógł objąć mnie nogami w pasie, a jego szczupłe uda delikatnymi ruchami masowały moje żebra. Zamruczałem z przyjemności i przymknąłem oczy wpijając się w słodkie, roześmiane usteczka. Jak na zawołanie drobne dłonie podniosły pasma moich włosów, które opadały na kark i jedną ręką je przytrzymując drugą błądził po mojej szyi oraz pierwszych kręgach.

- Marcel nie wraca dziś na noc do siebie... – wyszczerzył się Andrew łamiąc przy tym nasz pocałunek, jednak jego błyszczące oczka obiecywały o wiele więcej rozkoszy i pieszczot.

- I co z tego? – zapytałem unosząc brew i starając się odgadnąć wszystkie szczegóły wieczora, które skrywały w sobie dwie szmaragdowe tęczówki.

- Jesteś niedomyślny! – bąknął malec i poruszył się ocierając krokiem o mój brzuch. – Mam już 11 lat, prawda? Więc jak myślisz, czego mogę chcieć? – zamrugał szybko kilkanaście razy i objął mnie mocno za szyję wciskając twarz w jej zagłębienie.

- Nie, nie, nie... – zaprotestowałem powoli czując jak Andrew zaczyna zaciskać żeby na mojej skórze tuż przy ramieniu. – Masz DOPIERO 11 lat, a nie już... – zaakcentowałem, a poza tym to boli, a ty jesteś jeszcze dzieckiem...A ja nie chcę cię skrzywdzić...

- I tak kiedyś będziemy musieli się kochać! – wyjęczał żałośnie i wsunął od góry dłonie pod moją koszulę drapiąc mi boleśnie plecy. Krzyknąłem cicho i odsunąłem go od siebie kładąc na ziemi, co ani trochę mu się nie podobało, o czym świadczyła naburmuszona buźka i zmarszczony słodko nosek.

- Andrew... – zacząłem powoli kucając przed chłopcem i kładąc dłonie na jego biodrach. – Jeśli poczekamy, aż będziesz starszy nie będzie to aż tak bolesne, a mi się nie oberwie od Marcela, jeśli dowie się o tym, co planujesz. – jasnowłosy uśmiechnął się szyderczo i łapiąc mnie za rękę pociągnął na łóżko.

- Więc się postaraj, żebym o tym nie myślał – pokazał rząd białych zębów i uniósł ręce rozchylając je w rozkosznym, zapraszającym geście. Pokręciłem głową i zawisnąłem nad drobnym ciałem po chwili kładąc się piersią na jego nogach i podciągając chłopcu koszulkę pod brodę. Musnąłem ustami delikatnie wklęsły brzuch chłopca i opuszkami palców podrażniłem wgłębienie pod mostkiem. Andrew wygiął się lekko i cichy śmiech zgrał się z delikatnym jękiem i dreszczem, który przeszedł przez jasnowłosego. Podobała mi się ta jego reakcja, więc polizałem podbrzusze malca i rozkoszowałem się tym, że usiłował wyjść spode mnie całkowicie, by móc swobodnie kręcić się z przyjemności i podniecenia. Przesunąłem się odrobinę wyżej i obsypałem drobnymi pocałunkami klatkę piersiową młodego czarodzieja i lizałem ją w tych samych miejscach, zajmując się w szczególności wrażliwymi sutkami chłopca. Zsunąłem z jego ud dolną część garderoby i pogładziłem nagie biodro, na co zielonooki wypchnął pośladki do góry tylko czekając aż zajmę się najczulszym elementem jego niewielkiego ciała.

- Jesteś słodki – westchnąłem i polizałem członek Andrew na całej długości z uwielbieniem wsłuchując się w jego ciche pojękiwania i obserwując jak zaczyna się coraz bardziej podniecać. Delikatnie ująłem w dłoń erekcję zielonookiego i wsunąłem ją całą do ust, by po chwili słysząc głośny jęk przeradzający się w cichy krzyk zatrzymać wargi na samym czubku, którego niewielką dziurkę drażniłem językiem, co doprowadzało chłopca do szaleństwa i zaledwie chwilę potem, kiedy pierwsze krople nasienia zaczęły się uwalniać, doszedł we mnie z uśmiechem satysfakcji. Zlizałem słonawy płyn z ciała Andrew i własnych ust nie chcąc stracić ani jednej jego kropli. Pomogłem wstać mojemu młodziutkiemu kochankowi i przetarłem dłonią jego spocone plecy tuląc go do siebie. Usiadłem, a moje plecy zetknęły się z rzeźbionym oparciem łóżka. Chłopiec uklęknął w lekkim rozkroku i przywarł piersią do mojego torsu wypinając pośladki do tyłu. Obejmując moją dłoń włożył do ust trzy moje palce i kiedy uznał, że są wystarczająco wilgotne sam nakierował je na własne wejście. Byłem całkowicie zdziwiony, ale i cieszyłem się, że Andrew chciał by nasz związek przeszedł do kolejnej fazy, która jak dla mnie mogła poczekać aż Gryfon będzie starszy.

- Proszę... – wyjąkał i zamykając oczka odsunął się minimalnie nabijając przy tym samemu na jeden z moich palców.

- Ale tylko to! – zastrzegłem i powstrzymałem chłopca przed kolejnym ruchem. Najdelikatniej jak potrafiłem wsunąłem się w Andrew i pocałowałem go delikatnie w skroń. Uśmiechnąłem się za wszelką cenę chcąc udawać, że nie odczuwa większej różnicy, jednak drżał już na całym ciele, a kolejne kropelki potu na nowo spływały po jasnej buzi.

- J... Jeszcze... – namiętny jęk i prośby o więcej sprawiały, że i ja czułem jak wyraźnie oddziałuje na mnie Sheva i jak bardzo go pragnę. Powoli wyciągnąłem z niego palec i włożyłem dwa, które wywołały cichy krzyk przyjemności. Zamknąłem oczy i rozkoszowałem się delikatnymi spięciami mięśni odbytu chłopca, który zaczął lizać moje ucho mnąc mi dodatkowo koszulę na plecach, co ani trochę mi nie przeszkadzało. Chłopiec po raz kolejny powoli zaczynał dochodzić, jednak nie chciał się przyznać.

- Wystarczy – szepnąłem drżącym i lekko zachrypniętym głosem, jednak usłyszałem głośny i wyraźny przeciw ze strony malca, który nadal chciał coś jeszcze.

- P... Proszę! J... Ja chcę! Wszystko! – w jego oczkach zalśniły łzy, których nie mogłem znieść.

- Dobrze... – westchnąłem przeklinając się w duchu. Ostrożnie zacząłem pieścić ciało jedenastolatka trzema palcami chcąc jakoś przygotować go na przyjęcie mnie samego. Wolną dłonią sięgnąłem szafki nocnej i wymacałem w niej olejek, który za pewne Marcel kupił z myślą o Fillipie. Uśmiechnąłem się i wylałem specyfik na własną męskość rozprowadzając go dokładnie. Wysunąłem z jasnowłosego palce, a Andrew sam zaczął powoli siadać. Zamknął mocno powieki i sprawił, że zagłębiłem się w nim na kilka centymetrów. Zagryzł mocno wargi by nie krzyknąć, jednak liznąłem maltretowane usta, wraz z zagłębieniem się w ciepłe, delikatne ciało do połowy chwilową ciszę przerwał krzyk. Czułem jak coś ciepłego spływa po moim członku, jednak wolałem chwilowo nie wiedzieć czym może to być. Andrew z całych sił objął mnie ramionami i przytulił się starając uspokoić. Pogładziłem jasne pasma jego włosów, co zawsze go relaksowało i uspakajało.

Niedługo potem zielone oczka wyschły, a na delikatnej twarzy poza bólem pojawiła się przyjemność. Chłopiec oddychał głośno ustami, a stróżka śliny spływała mu po brodzie. Z rozkoszą regulował szybkość i głębokość, z jaką się w niego wchodzić. Jego ciało było całkowicie mokre. Zlizałem ślinę z buzi Andrew i jęknąłem, a wdany przeze mnie odgłos zlał się z głośnymi jękami i westchnieniami Gryfona.

- Kocham cię... – wydusiłem, a malec objął mnie i uśmiechnął się słodko. Opuszkiem palca podrażniłem koniuszek penisa Andrew, który doszedł momentalnie. Mając przed oczyma niesamowity widok, pięknie dochodzącego chłopca sam nie byłem w stanie powstrzymać siebie przed spełnieniem. Zadrżałem i wylałem się w cieplutkie, delikatne wnętrze. Pomogłem podnieść się obolałemu Szamanowi i ułożyłem go starannie obok siebie. Jego dłonie spoczęły na moich plecach, a czerwony, gorący policzek przywarł do mojej piersi.

środa, 21 marca 2007

Kartka z pamiętnika XIII (Special) - Ryo Nakamura

Możecie mnie zbić, wykląć, czy co chcecie... Nigdy nie mówiłam, że ten blog ma większy sens i tak dalej... No i... Może i mają 11 lat, ale są chłopakamia... Jeśli dziewczyna w wieku lat 11 zajdzie w ciążę, to to już jest chyba wystarczający dowód, że oni nie są za młodzi... To tak w ramach ścisłości ^^"

 

Potter powoli zaczynał mnie denerwować. Wiele mogłem znieść, ale czekanie na niego w Wielkiej Sali z samego rana, było dość męczące, podobnie jak jego beznadzieje, a czasami wręcz absurdalne pomysły. Sam już nie wiem, po co wpakowałem się w to wszystko. Mogłem spokojnie spać w najlepsze i mieć w nosie cały świat, a tym czasem wszystko było zupełnie inaczej. Od czasu mojego pierwszego razu z Potterem minęło już trochę czasu, jednak J. z każdą chwilą oczekiwał ode mnie więcej i coraz częściej chciał być ‘na górze’. Nie podobało mi się to ani trochę, gdyż nigdy nie dbał o moje potrzeby zajmując się wyłącznie sobą. Mogłem być pewny, że i tym razem właśnie tego ode mnie oczekiwał. Spokojnego poddania się jego woli, co nigdy jeszcze się nie zdarzyło. Zawsze to on dostawał ode mnie po łbie, ale nie zmieniało to nic w naszym ‘związku’, który opierał się tylko i wyłącznie na wyżyciu się przez chłopaka. Zaczynałem trochę żałować, że nie wyciągałem już od niego kasy za to wszystko. Nawet, jeśli było to hańbiące to dzięki temu przynajmniej mogłem coś zyskać. Mało obchodziła mnie opinia innych, czy sam fakt oddawania się komuś. W ten sposób przynajmniej byłem potrzebny i ktoś zauważał moje istnienie, nawet, jeśli nie tak jakbym tego chciał.

Usiadłem znużony na stole Gryffindoru tyłem do drzwi zastanawiając się czy usłyszę jak Potter wchodzi do sali. Zamknąłem oczy i podparłem twarz dłońmi opierając się łokciami o kolana. Ileż można było na niego czekać? Ktoś zbiegł po schodach i wpadł do pomieszczenia głośno dysząc. Bez problemu rozpoznałem lekki i pewny siebie krok Jamesa.

- Zaspał... – westchnąłem i odwróciłem się do ucieszonego Gryfona – Ty myślisz, że ja będę na każde twoje skinienie, idioto?! – warknąłem zeskakując z blatu – Spóźniłeś się o dziesięć minut! Co ty mnie za psa masz?! Nie mam zamiaru następnym razem tyle czekać!

- Nie moja wina! – wyjęczał okularnik i stanął przede mną z widoczną na twarzy urazą – Źle spałem i tak jakoś wyszło... No, ale nie bądź taki i dopieść mnie. – wyszczerzył się złośliwie.

- Czyżby Andrew nadal cię olewał? – uniosłem brew – Jaka szkoda... – widziałem jak mięśnie na twarzy chłopaka spięły się gwałtownie, a zaraz potem rozluźniły w udawanym spokoju.

- Nie przyszedłem tu żeby się kłócić! – westchnął w końcu i zmierzwił sobie włosy – Ty chyba też nie – na jego wargach znowu zagościł uśmiech.

- Tego nie byłbym taki pewny, bo sam nie wiem, co tu robię! – stwierdziłem ostro i opierając się o stół skrzyżowałem ręce. – Nadal nie wiem, dlaczego akurat tutaj... – rozejrzałem się po pustym pomieszczeniu.

- Bo tego jeszcze nie było – dumny z siebie zrobił duży krok do przodu i kilka mniejszych kroczków stając tak, że nasze ciała stykały się, a dłonie chłopaka spoczęły na moich biodrach. Nie chciało mi się nawet wyzywać go od idiotów, czy debili. Przewróciłem jedynie oczyma i objąłem ramionami szyję okularnika sięgając jego warg. Nawet, jeśli musiałem się do tego przymuszać, to było to dla mnie ‘mniejsze zło’. Potter z cichym jękiem zadowolenia mocno przywarł do mnie i pogłębił pocałunek wpychając język w moje usta. Pozwoliłem mu rozpiąć moje spodnie i zsunąć je lekko, w tym czasie to samo czyniąc z jego dolną częścią garderoby. Delikatnie zacisnąłem palce na członku chłopaka i zacząłem poruszać dłonią tym samym wydzierając z gardła Jamesa przeciągły jęk. Bez wątpienia Gryfon lubił być pieszczony w tym miejscu. Jego usta przeniosły się na moją szyję, a gdy rozpiął mi koszulę, także na pierś. Zadrżałem, kiedy pchnął mnie na stół sadzając na nim. Jak zwykle nie miał zamiaru bawić się w przydługie gry wstępne, a jego ręce uniosły nieznacznie moje nogi, przez co musiałem zabrać dłoń z najczulszego miejsca na jego ciele.

- Ehh... – westchnął zawiedziony i polizał palce wpychając je w moje wnętrze. Jęknąłem i odsunąłem się z żalem patrząc na chłopaka.

- Może delikatniej, co?! – warknąłem i kopnąłem go lekko w brzuch – Jak już ci się zachciewa to, chociaż udawaj, że nie myślisz wyłącznie o sobie!

- Dobra, już dobra... – J. pokręcił głową i skrzywił się lekko. Wiedziałem, że chciałby przeprosić, ale nie jest w stanie tego z siebie wydusić. Wróciłem do poprzedniej pozycji i zacisnąłem pięści na krawędzi blatu. Tym razem James spokojniej i delikatniej naparł palcem na moje wejście i wsuwając go nieznacznie, jednak z każdą chwilą coraz głębiej. Poczułem jak moje ciało zaczyna reagować i drżeć lekko. Nawet, jeśli robiłem to niechętnie to mój organizm czerpał z tego przyjemność.

Westchnąłem głośno, kiedy Potter rozszerzał mnie dwoma palcami wyraźnie zniecierpliwiony. Nie dziwiłem się, że Sheva nie chciał mieć z nim wiele wspólnego, jednak moja sytuacja była zupełnie inna niż w przypadku innych. Właśnie, dlatego wolałem poniżać samego siebie zyskując w ten sposób przynajmniej wrogów, ale zawsze ludzi, dla których coś znaczyłem, nawet, jeśli nie były to pozytywne uczucia.

Dłonie chłopaka szybko podniosły moje biodra i rozszerzyły pośladki, a członek Jamesa wszedł we mnie do połowy. Krzyknąłem cicho czując jak na mnie napiera i jęczy. Jedynym plusem było to, że z czasem przyzwyczaiłem się do początkowego bólu i potrafiłem szybko zacząć odczuwać przyjemność mimo wszystko pod powiekami zebrały mi się łzy. Spłynęły mi po policzkach, kiedy Gryfon zaczął się poruszać z lekkim, zadowolonym uśmiechem. Zastanawiałem się, o czym, lub kim, myśli zawsze, kiedy to robimy, jednak dla własnego dobra szybko przestałem zastanawiać się nad czymkolwiek i wyginając się w łuk odchyliłem głowę do tyłu. Zajęczałem i mocniej zacisnąłem dłonie na stole.

Właśnie wtedy czyjeś kroki rozniosły się po korytarzu i ucichły właśnie w Wielkiej Sali. Otworzyłem zamglone oczy i spojrzałem na zszokowaną twarz profesora Wróżbiarstwa. Zerwałem się i kopniakiem odsunąłem od siebie rozpalonego okularnika, który z początku nie wiedział, o co chodzi i miał zamiar krzyknąć, jednak po chwili naciągnął spodnie zapinając je. Zeskoczyłem z blatu i ubrałem się na tyle szybko na ile pozwalało mi lekko już obolałe ciało. Mężczyzna delikatnie drżącą dłonią odgarnął z czoła ciemne pasma. Szybkim, zwinnym ruchem zacisnął palce na długiej burzy włosów i okręcił je tak, iż wyciągając z kieszeni różdżkę wbił ją w kok upinając dotąd spływające po plecach kosmyki. Jego wyprostowana sylwetka niemal przerażała, kiedy podszedł do nas z powagą i wściekłością ukrytą w wąskich, ciemnych oczach.

- Co TO miało być? – zapytał ostro jednak dość spokojnie. Na jasnym czole Japończyka pojawiła się maleńka zmarszczka.

- P... Przepraszam... – zadusiłem z trudem mocno się czerwieniąc i spuściłem głowę utkwiwszy wzrok w czubkach butów profesora. Potter nadal stał zszokowany z otwartymi ustami. Nie wiedziałem, co właściwie powinienem zrobić. Namida widział jak ja i Potter...

- Wiecie, że za coś takiego możecie pożegnać się ze szkołą? – zaczął krzyżując ręce, a jego głos drżał ledwo zauważalnie. – Gdyby to profesor McGonagall, lub chociażby Span was przyłapała teraz prawdopodobnie bylibyście w drodze do dyrektora. – jego klatka piersiowa unosiła się miarowo, jednak słyszałem jak głośno łapał powietrze. – I co ja mam teraz zrobić, co? – tym razem pytanie było łagodniejsze. Uniosłem niepewnie głowę i spojrzałem w oczy Namidy. Jego źrenice rozszerzyły się, a po chwili spojrzenie mężczyzny było już o wiele spokojniejsze niż wcześniej. W czekoladowych tęczówkach lśnił ten sam smutek, który dostrzegałem w moich własnych patrząc w lustro.

- To ja już sobie pójdę... – J. odezwał się po raz pierwszy od dłuższego czasu i zrobił kilka kroków do przodu, jednak palce nauczyciela silnie zacisnęły się na jego ramieniu.

- Pierwszy i mam nadzieję ostatni raz trafiam na... coś takiego... Nie powiem o niczym dyrektorowi, nikt się nie dowie, jednak nie znaczy to, że ujdzie wam to na sucho! We wtorek widzę was obydwu wieczorem w moim gabinecie! I jeśli któryś się nie zjawi... Resztę możecie sobie dopowiedzieć sami! A teraz, panowie... – jego dłoń powędrowała także na moje ramię i pchnęła mnie w kierunku wyjścia – Idziecie się umyć i ochłonąć. – mężczyzna wyprowadził nas z Wielkiej Sali i bez wątpienia nadal szokował go widok, jaki mu zapewniliśmy z samego rana. Było mi wstyd i bez wątpienia nie miałem zamiaru nigdy już tego powtarzać. Dopiero teraz docierało do mnie, co właściwie miało miejsce.

poniedziałek, 19 marca 2007

=.=

Net mi ostatnio nawala... Mam dziwny humor, więc i notki nie ma... Jeśli w środę, będę czuła się lepiej powinnam coś dodać ^^" Wybaczcie...

środa, 14 marca 2007

Kartka z pamiętnika XII (Special) - Marcel Camus

Leżąc obejmowałem zwiniętego w kłębek chłopca, który wtulał się we mnie śpiąc w najlepsze mimo późnej już godziny. Nie chciałem go budzić, ale i nie mogłem pozwolić na to by spał dalej. Nadal obejmując ramieniem ciepłe ciało Fillipa palcem drugiej ręki delikatnie zacząłem sunąć po nagiej skórze Ślizgona od stopy poprzez łydkę, kolano i udo docierając do delikatnie wypiętych pośladków mojego Anioła. Pogładziłem jeden z nich, a chłopiec zamruczał cicho i poruszył się rozkosznie. Mój palec powędrował wyżej drażniąc żebra, ramię, a później szyję i linię szczęki Fillipa zatrzymując się na mięciutkich wargach. Przysunąłem się do malca i musnąłem spokojnie słodkie usta.

- Wstawaj, kochanie – wyszeptałem cicho, jednak Fillip jedynie wtulił się we mnie mocniej. – Obiecałeś mi, że wstaniesz rano – nalegałem gładząc dłonią cieplutki policzek – No, podnieś się Aniele.

- Jeszcze nie... – wymruczał zaspanym głosikiem, a jego ramię objęło mnie w pasie. Westchnąłem głośno i po raz kolejny pocałowałem Ślizgona. Nie miałem zamiaru ustąpić, a tym bardziej, że w nocy chłopak obiecał wstać na śniadanie. Moja dłoń znowu powędrowała na pośladki Fillipa. Z delikatnym uśmiechem rozszerzyłem je i przeciągnąłem palcem po rowku minimalnie wsuwając palec w niewielką dziurkę. Tak jak się spodziewałem malec uciekł biodrami w przód i wyprostował się mrucząc z dezaprobatą tym samym niemal kładąc się na moim ciele.

- Wstawaj – rozkazałem łagodnie, jednak spotkało się to tylko z mocnym uściskiem i słowami pełnymi wyrzutu.

- Dręczysz mnie! – oczęta Ślizgona nawet na chwilę nie raczyły się uchylić.

- Gdybym wiedział, że tak ciężko będzie cię dobudzić na pewno nie uległbym twoim namową. – stwierdziłem ostro gładząc plecy chłopca.

- Zawsze ulegasz – Anioł roześmiał się cicho i potarł policzkiem o moją pierś – Poza tym to był ostatni raz, kiedy kochaliśmy się jako nauczyciel i uczeń – wymruczał przygryzając wargę i tłumiąc szeroki uśmiech. Przetarłem twarz dłonią i zepchnąwszy z siebie chłopca zawisłem tuż nad nim.

- Jesteś niemożliwy – syknąłem i musnąłem ustami szyję chłopaka – Pobudka – wyszeptałem i pocałowałem ciemną skórę odrobinę niżej powtarzając te same słowa. Szepcząc i całując ukochane ciało przesunąłem ustami po delikatnej klatce piersiowej malca, płaskim brzuchu i podbrzuszu na koniec muskając męskość Fillipa, który zachichotał.

- Jeszcze raz – poprosił, a jego policzki zarumieniły się lekko. Pokręciłem głową i posłusznie pocałowałem wrażliwy członek Anioła.

- Czy teraz się podniesiesz? – sam mogłem wyczuć nadzieję w moim głosie i cichą prośbę o wysłuchanie. – Misiaku, musisz iść na śniadanie... Zabiorę cię dzisiaj na lody. – jęknąłem, a kiedy zostałem całkowicie zignorowany zacząłem obsypywać drobnymi pocałunkami całą buźkę Ślizgona, który niezadowolony zmarszczył brwi. W końcu otworzył jedno oko, a zaraz potem drugie i wściekły obrzucił mnie niezadowolonym spojrzeniem.

- Jesteś okropny! – warknął i znowu zamknął oczęta – Jeszcze pół godziny. – szczerze wątpiłem w czas, jaki sobie zażyczył, tym bardziej, że już dawno obaj powinniśmy być na nogach. Spokojnie rozszerzyłem uda Fillipa i uklęknąłem między nimi. Delikatnie pogładziłem palcem jądra chłopca, który poruszył się z jękiem.

- Jeśli nie chcesz wstać to proszę bardzo – mówiłem nie przerywając pieszczoty – Ja idę się wykąpać, ale jeśli się dowiem, że objadałeś się słodyczami w pociągu to czeka cię kara. – podniosłem się i zabrałem z krzesła swoje ubrania.

- Nie! – Ślizgon jak poparzony zerwał się na nogi – Idę z tobą! – wyciągnął z szafy ręcznik i szybko porwał swoje ubrania wchodząc do łazienki. Uśmiechnąłem się sam do siebie zdając sobie sprawę z tego, że ostatni fortel zadziałał idealnie.

Powiesiłem nasze ubrania na wieszaku, a tuż obok nich wylądował puchaty ręcznik.

- Nawet nie wiesz, jak ja cię kocham... – szepnąłem wziąłem chłopca na ręce ostrożnie wnosząc go do kabiny prysznicowej i pozwalając mu stanąć o własnych siłach, co malec skwitował niezadowolonym pomrukiem wtulając się we mnie z zamkniętymi oczkami. Odetchnąłem głęboko i odkręciłem jeden z kurków, dzięki czemu niewielka strużka ciepłej wody powoli zaczęła spływać po naszych ciałach. Najchętniej nie ruszyłbym się z tego miejsca i zapomniał o całym otaczającym nas świecie, jednak było to niemożliwe. Z trudem odsunąłem Fillipa od siebie i spojrzałem w zawiedzione oczęta.

- Przykro mi, pieszczochu – pogładziłem mokry policzek i nabrałem na dłoń mydła w płynie, które rozniosło po kabinie przyjemny jabłkowy zapach – W domu wynagrodzę ci wszystko – westchnąłem, a ciemne tęczówki rozbłysły niebezpiecznie.

- I kupisz mi wielkie lody z polewą! – zastrzegł i pozwolił na to bym go umył. Co jakiś czas słyszałem jak jęczał zadowolony pieszczony moim dotykiem i uśmiechał się szeroko zapominając o zmęczeniu, czy senności. Jak na siedemnastolatka był cudownie dziecinny i do granic możliwości słodki. Bawił mnie zachwyt na jego pięknej twarzyczce, kiedy myłem sam siebie, a on tylko czekał, aż spłuczę z nas pianę i pachnącą substancję. Mocniej odkręciłem wodę, a moje dłonie na powrót dotykały leciutko drżącego ciała Fillipa.

Chłopiec podobnie reagował w chwili, kiedy wycierałem jego mokrą skórę i zakładałem ubrania. Kiedy w końcu zająłem się sobą całą moją wizję pięknego, czystego Anioła psuł lekko lubieżny uśmieszek, który nie chciał zejść z ust Ślizgona. Rozbawiony wziąłem malca na ręce i zaniosłem do pokoju sadzając na łóżku, by móc w spokoju założyć mu skarpetki i buty.

- Wyglądasz jak niewolnik – wyszczerzył się chłopak patrząc na mnie z góry, gdy klęczałem przed nim starając się uporać z ostatnią częścią garderoby. – Mój, mój, mój i tylko mój niewolnik – zamruczał i kiedy wstawałem złapał mnie za rękaw i pociągnął tak bym położył się na nim. – Jesteś tylko mój, prawda? – przygryzł wargę.

- Głupiutkie pytanie, kochanie – musnąłem wilgotne wargi – Oczywiście, że jestem tylko twój. Tylko i wyłącznie, na zawsze – wyszeptałem całując mocniej Fillipa i przeczesując jego mokre włosy palcami. – A teraz chodź, Aniele. Niedługo będziesz musiał się zbierać. – złapałem chłopca za rękę i wyciągnąłem z sypialni kierując się w stronę Wielkiej Sali.

Zatrzymałem się niedaleko wejścia i odwracając przodem do Ślizgona musnąłem jego policzek.

- Zobaczymy się w Hogsmade, a później będę na ciebie czekał na peronie. – odsunąłem się z zamiarem odejścia.

- Ale ja nie chcę. – usłyszałem smutny jęk za plecami i popatrzyłem w błyszczące załzawione oczęta. – Ja chcę jeszcze tutaj zostać. Będę tęsknił za szkołą.

- Nie martw się, jeszcze na pewno tu wrócisz chociażby żeby mnie odwiedzić – ująłem buźkę chłopca i scałowałem słone kropelki, a chwilę później wszedłem do Sali, w której było słychać głośne śmiechy i czyjeś jęki. Zdziwiony spojrzałem na stół Slytherinu, na którym leżał jeden z kolegów Fillipa protestując głośno przeciw tak szybkiemu zakończeniu edukacji. Dyrektor wydawał się być zadowolony przywiązaniem uczniów do Hogwartu, gdyż chichotał razem ze wszystkimi. Usiadłem na swoim miejscu i patrzyłem na zabawną scenkę. Oliver wraz z kilkoma innymi siódmoklasistami ciągnął za nogi ciemnowłosego chłopaka, który opierał się nie mając zamiaru zejść ze stołu i kurczowo trzymał się blatu.

Mina Fillipa, kiedy w końcu i on zjawił się w Wielkiej Sali przypominała za pewne moją, kiedy dotarł do mnie sens całego zamieszania. Chłopiec uśmiechnął się lekko i posłał mi porozumiewawcze spojrzenie. Wiedziałem, że i ona najchętniej poszedłby w ślady wrzeszczącego, wijącego się kolegi.

- Proszę o chwilę uwagi! – dyrektor siląc się na powagę wstał, a wszyscy zgromadzeni w Wielkiej Sali umilkli. – Jako, że w tym roku wyjątkowo nie chcecie opuszczać murów szkoły, co mnie osobiście bardzo cieszy, postanowiłem, że zorganizujemy mały zjazd tygodniowy w następnym roku, dzięki czemu wszyscy, a w szczególności ty, Matt, będziecie mogli spędzić tu jeszcze trochę czasu. – Dumbledor usiadł, a cała chmara siódmoklasistów zaczęła wyć z radości. Nawet Matthew Verne w końcu puścił stół i stając na nim zaczął krzyczeć głośno i tańczyć porywając w objęcia rozbawioną brązowowłosą dziewczynę.

niedziela, 11 marca 2007

Powoli...

15 czerwiec Teraz jak nigdy wcześniej odczuwałem zbliżające się wakacje. Jeszcze tylko tydzień i będę musiał opuścić kolegów, szkołę i wszystko, czym żyłem przez te dziesięć miesięcy. Jeszcze nigdzie nie wyjechałem, a już tęskniłem za Syriuszem i jego pomysłami, a także całą resztą. Nie wiem jak to możliwe, ale ten rok szkolny bardzo mnie zmienił. Przed rozpoczęciem nauki byłem zamknięty w sobie, spokojny i unikałem kontaktu z ludźmi, a wszystko to przez likantropię. Teraz były chwile, kiedy w ogóle o niej nie pamiętałem, kiedy pragnąłem czyjejś bliskości i rozmów. Mogłem się założyć, że rodzice będą zaskoczeni, kiedy zobaczą mnie żegnającego się z kolegami i entuzjastycznie opowiadającego o wszystkim, co się wydarzyło. Nie widziałem ich, od kiedy rozstaliśmy się na peronie i bardzo za nimi tęskniłem, jednak nie myślałem o tym zbyt wiele. Wszystko zmieniło się diametralnie i niewiele zostało we mnie z dawnego wstydliwego, niewinnego Remusa, który przyjechał tu pierwszego września. Wtedy nie miałem pojęcia o tym, co wydarzy się przez ten czas, ale nie żałowałem ani jednej chwili spędzonej w murach Hogwartu i na pewno za tydzień będę myślał tak samo.

Drzwi sypialni zamknęły się za Potterem i Pettigrew, którzy uznali, że są to ostatnie chwile by zamiast nauki zająć się podziwianiem swoich aktualnych miłości. O dziwo Sheva siedział na łóżku czytając jakąś książkę i nie kwapił się do wychodzenia z pokoju. Najprawdopodobniej Camus i Fabien mieli jakieś ważne sprawy do załatwienia, bo w przeciwnym razie nie widzielibyśmy jasnowłosego poza zajęciami. Syriusz do tej pory siedzący na swojej pościeli doskoczył do mnie i zaczął z całej siły ściskać.

Obecność Andrew nie przeszkadzała mu ani trochę, a i szaman nie przejmował się jego zachowaniem.

- Co ja bez ciebie zrobię, Remi? – kruczowłosy zaczął jęczeć równocześnie obejmując mnie mocno i kładąc obok siebie. – Będę taki samotny... Kogo ja będę tulił, pieścił, całował, dotykał... To będzie straszne! – jego histeria była czasami denerwująca. – Kiedy skończymy szkołę to zamieszkasz ze mną... Będę cię miał wtedy zawsze przy sobie... Ale dlaczego szkoła nie może trwać dłużej! – Sheva zaczął kaszleć i spojrzał z politowaniem na Syriusza.

- To, że ty chcesz męczyć Remusa nie znaczy, że każdy inny ma męczyć się z tobą – rzucił zgryźliwie – Daj chłopakowi odpocząć przynajmniej jeden dzień. Nawet on nie wytrzyma ciągłej nauki za ciebie, Petera i Jamesa.

- Nie gadam z tobą! – Black wydął wargę i przytulił się do mnie – Ja tu zaleję się łzami bez niego, a ty jesteś taki nieczuły! – Andrew odłożył książkę i przetarł twarz dłońmi.

- Postaram się coś wymyślić na te wakacje, ale nic nie obiecuję. – westchnął, a reakcja Syriusza była natychmiastowa. Zrywając się podbiegł do chłopaka i rzucił mu się na szyję z szerokim uśmiechem.

- A jednak jesteś czuły i kochany! – blondyn wykrzywił się i chciał odepchnąć chłopaka, jednak nadaremnie – Zrobisz to dla mnie?! Wymyślisz coś? Zacałuję cię, jeśli ci się uda!

- Puszczaj, Black! Dusisz! – na twarzy Andrew pojawił się uśmiech i delikatny rumieniec. – Wolę żebyś zacałował Remusa, nie mnie! – ugiął się pod ciężarem kruczowłosego i teraz leżał jak gdyby wtulony w ramiona Syriego. Bawiła mnie ta sytuacja, a na samą myśl o tym, że podobnie musi wyglądać moje przekomarzanie się z szarookim zacząłem się głośno śmiać. Sheva, mimo że wiele miał za sobą zawsze wydawał się niewinnym dzieckiem, które łatwo zawstydzić. Z zaróżowionymi policzkami, w objęciach Syriusza, szarpiący się i krzyczący wyglądał niesamowicie. Gdyby ktoś teraz wszedł do pokoju na pewno uznałby, że ci dwoje są kochankami. Jednak nie ulegało wątpliwości, że Szaman nawet, jeśli nadal oglądał się za innymi chłopakami to bezgranicznie kochał Fabiena i nie opuściłby go bez względu na wszystko. Momentalnie przypomniał mi się Fillip i Camus, jednak w ich przypadku wszystko posuwało się o wiele wolniej.

- Syriuszu, moje kolano! – jęk Andrew sprawił, ze przyjrzałem się wszystkiemu uważniej. Syri najwyraźniej również zwrócił uwagę na nogę Ukraińca, która mocno przywarła do jego kroku. Kryjąc uśmiech i siląc się na powagę skrzyżowałem ręce, a unosząc brwi udałem lekko zdenerwowanego. W końcu Syri wydawał się bardzo zadowolony i nawet nie zauważył kolana, które niechcący zaczynało go drażnić w takim miejscu.

- S... Sorry! – o dziwo chłopak zaczerwienił się i puszczając Shevę odwrócił wzrok – To było niechcący. – przerażony spojrzał na mnie i od razu padł na kolana – Wybacz mi, Remi! To wcale nie było przyjemne! Co innego gdybyś to ty mnie tam... Ale uwierz mi wcale mi to nie sprawiało przyjemności!

- Serio? – rzuciłem z niedowierzaniem i wyciągnąłem dłoń w kierunku Blacka – Przepraszaj mnie dalej. – uniosłem głowę i odwróciłem ją w stronę drzwi. Syri posłusznie ujął moją rękę i szepcząc ciche przeprosiny zaczął muskać ustami moją skórę. Przygryzłem wargę nie chcąc wybuchnąć głośnym chichotem, co już dawno zrobił blondyn. Wyrwałem dłoń z uścisku palców Blacka i dumnie uraczyłem spojrzeniem klęczącego nadal przede mną kruczowłosego.

- Wybaczysz mi? – wyjęczał z błagalną miną i złożył ręce. Wyglądał niesamowicie, co najwyraźniej zauważył także Andrew, bo zakradł się do łóżka Syriusza i wyciągnął z jego szafki aparat, który kiedyś przerobił.

- Syriuszu? – zwabił Blacka, a kiedy ten odwrócił się do niego cichy dźwięk potwierdził zrobienie fotki. – Ha! To będzie wspaniała pamiątka pierwszej zdrady! – roześmiał się Szaman, a tym razem i ja mu zawtórowałem.

- Jesteście wredni! – Syri klapnął na podłodze i naburmuszył się. Wyglądał jak małe dziecko, któremu siłą wzięto lizaka z buzi.

- A ty głupiutki! – krzyknąłem i zeskoczyłem z łóżka prosto na Blacka tuląc się do niego. – Przecież nie mogę się na ciebie gniewać za coś takiego – kruczowłosy wyczuł swoją szansę i położył mnie na ziemi siadając na moich udach. - Za to należy się wynagrodzenie. – stwierdził i przysunął swoją twarz do mojej. Kątem oka widziałem jak Sheva z uśmiechem odwrócił się tyłem. Szarooki pocałował mnie lekko, jednak, gdy poczuł, że odwzajemniam pieszczotę pogłębił delikatne muśnięcie mrucząc cicho.

Odsunęliśmy się od siebie, a chłopak pomógł mi wstać. Obaj położyliśmy się ma moim łóżku i wtuleni w siebie leżeliśmy w ciszy napawając się wzajemną bliskością. Myśl o tym, że będę musiał wytrzymać bez chłopaka dwa miesiące sprawiała, że nieprzyjemne, chłodne wiercenie w brzuchu przyprawiało mnie o dreszcze. Uzależniłem się już od Blacka i jego ciepłego ciała. Gdyby nie jego rodzice możliwe, że mógłby spędzić część wakacji u mnie, jednak przy nich było to całkowicie niemożliwe. Jeśli Sheva postanowił jakoś zaplanować nasze spotkanie, to bez wątpienia podjął się bardzo trudnego zadania. W końcu nawet Black poza jednym spotkaniem w dniu zakupów szkolnych, nie wpadł na żaden inny pomysł, nawet głupi, co miał w zwyczaju. Jakoś nie miałem ochoty poznać przede wszystkim jego matki. Wystarczyła mi świadomość jej przyjścia do szkoły zaraz po tym jak Syri trafił do Gryffindoru, ale bez wątpienia miała niezłe wyczucie, jeśli to właśnie Camus i Namida wynosili ją ze szkoły. Nie zapomnę żałosnej miny Syriusza, kiedy o tym usłyszał.

Odetchnąłem cicho i zamknąłem oczy. Zawsze, kiedy wtulałem się w chłopaka i słyszałem ciche bicie jego serca robiłem się śpiący. Skuliłem się i mocniej przywarłem do piersi Blacka. Poruszył się delikatnie i zamruczał. Podniosłem głowę patrząc na śpiącego kolegę i uśmiechnąłem się do siebie. On mógł robić całymi dniami tylko cztery rzeczy, jeść słodycze, spać, tulić się do mnie i obmyślać głupie plany. Ja przynajmniej miałem jeszcze w grafiku naukę i pisanie zadań za chłopaków.

- Leń... – szepnąłem i musnąłem ustami koszulę na piersi Syriusza, który jedynie wzmocnił swój uścisk. Roześmiałem się cicho oraz ostrożnie tak by nie zbudzić kruczowłosego i sam postanowiłem chwilę pospać. Andrew bez wątpienia obudzi nas, jeśli chłopcy będą wracać, lub po prostu wymyśli jakąś wymówkę. Na nim zawsze można było polegać, więc bez przeszkód mogłem zapomnieć o wszystkim i wsłuchać się jedynie w cichą melodię serca Blacka oraz w jego spokojny oddech, który poruszał moimi włosami. Położyłem dłonie na unoszącej się rytmicznie piersi chłopaka i zamknąłem oczy.

środa, 7 marca 2007

-evil-

Cóż... Od teraz będzie jedną notkę w tygodniu mniej ^^" Kiedy ma się tyle blogów co ja to trzeba w końcu przystopować ^^" Więc tak... Środa i niedziela mi najbardziej odpowiadają ^^"

 

6 czerwiec

Mimo dość późnej pory słońce nadal jasno świeciło przebijając się do wnętrza pokoju przez niemałą zasłonę, jaką stanowiły rzeczy Jamesa, który ni stąd ni zowąd postanowił zrobić sobie porządek w swoich gratach, które walały się po kątach. Nawet Pokój Wspólny nie był wolny od całej masy pozwijanych pergaminów, połamanych piór, czy pojedynczych skarpetek lub innych części garderoby chłopaka. Jeśli jego pokój, lub, co najmniej dom wyglądały tak samo to nie dziwię się, że rodzice tak chętnie pozwolili mu spędzić Wielkanoc w szkole. Mimo wszystko jedna rzecz irytowała mnie od kilku godzin, niemal każde zdanie w monologu Pottera, który usilnie starał się uporać ze wszystkimi tymi śmieciami, zawierało delikatny, lub ostrzejszy wulgaryzm. Coś na kształt spokojnego ataku na cały świat, który to chcąc nie chcąc pozwolił okularnikowi na zrobienie takiego bałaganu.

- J., to już ostatnie! – Peter wszedł do sypialni obładowany ciuchami, które wyzbierał w Pokoju Wspólnym. – Nie wiedziałem, że nosisz slipki w różowe misiaczki! – z westchnieniem zwalił wszystko na łóżko Jamesa.

- Ż... Że co? – Potter w zastraszającym tępiej odwrócił się do blondynka, a w jego oczach można było dostrzec coś na kształt przerażenia.

- No, to. – Pettigrew chwycił za wystający kawałek czarnego materiału i uniósł na wysokość oczu bieliznę ciemnowłosego.

- A co moje slipki tam robiły?! – inteligentne pytanie podsumowała inteligentna mina chłopaka.

- O, James, nie wiedziałem, że nosisz slipki w różowe misie! – Syriusz raźnym krokiem przekroczył próg.

- Cicho! – syknął J. i szybko wyrwał materiał z rąk blondynka chowając go do kieszeni. – Nic nie noszę! To był prezent, nie wypadało mi wywalić... – niestety szkła okularów nie mogły przysłonić rumieńca na urażonej twarzy Pottera.

- A tobie, co? – spojrzałem na Syriusza i usiadłem wygodniej na pościeli. Black miał na prawym policzku, szyi a także dłoni niewielkie plasterki, które otaczały widoczne, ciemne sińce.

- Nie pytaj, to tajemnica, a to oznacza mój kolejny genialny plan! – Syri usiadł na moim łóżku i uśmiechnął się łagodnie. – Dobra nie tak genialny, bo czasami boli, ale to kwestia czasu.

- Dobra, już dobra. Nie przeszkadzać mi, sprzątam! – J. w końcu oprzytomniał i zaczął powoli oraz bardzo niezdarnie układać swoje ubrania. Patrząc na niego cieszyłem się, że nie jestem kobietą, gdyż matki muszą mieć straszne życie, jeśli trafi się im taki syn jak na przykład James. Poza tym założyłbym się, że gdyby cokolwiek w mojej przeszłości ułożyło się inaczej niż dotychczas moje układy z Syriuszem byłyby inne, a kto wie czy w ogóle bym go poznał.

Położyłem się na łóżku z rękoma pod głową i na chwilę skupiłem wzrok na suficie. Black pochylił się lekko i dmuchnął mi ciepłym powietrzem w ucho, a jego dłoń spoczęła na moim brzuchu. Zaczął spokojnie i delikatnie gładzić go, a po chwili podciągnął moją koszulkę z satysfakcją sunął, co nagiej skórze. Nie wiedziałem, co chłopak chciał osiągnąć robiąc to w obecności kolegów, a wydawał się zupełnie nie przejmować tym, że są w pokoju. Zamknąłem oczy mrucząc cicho, kiedy lekko chłodne opuszki palców błądziły wokół mojego pępka. Nawet zdziwiony głos Pottera nie zrobił na mnie najmniejszego wrażenia, kiedy jeden z palców naznaczył linię moich spodni.

- Syri, co ty właściwie robisz? – słyszałem ciche rozbawione prychnięcie kruczowłosego.

- Nie pytaj tylko posłuchaj jak on zabawnie mruczy. Niczym młody kociak – roześmiałem się cicho słysząc typowe jak dla chłopaka wytłumaczenie. O dziwo ból głosy spowodowany dzisiejszą przemianą nie był tak dokuczliwy jak zwykle, lub też po prostu o nim zapomniałem. Chwilowo zatraciłem się w rozkosznej pieszczocie dłoni Syriusza, który gładził teraz wewnętrzną część mojego uda wywołując u mnie głośne westchnienie i niekontrolowany ruch bioder.

- Pani Mallery chciała cię widzieć, Honey. – szept Syriusza z lekkim opóźnieniem dotarł do moich szarych komórek i sprawił, że zerwałem się szybko.

- Kiedy? – zapytałem wstając i poprawiając ubranie i włosy.

- Kiedy zajmowała się moimi ranami, oczywiście. Tylko mi nie mów, że już sobie idziesz... – błagalne spojrzenie kruczowłosego na nic się zdało, gdyż wzruszyłem ramionami i opuściłem pokój.

Szkolna pielęgniarka raczej nie chciałaby widzieć się ze mną bez powodu, a tym bardziej w dzień mojej przemiany. Z tego, co się orientowałem w końcu i ona dowiedziała się o moich dolegliwościach, więc nie mogłem jej ignorować.

Szybko dotarłem do Skrzydła Szpitalnego i zmierzając do gabinetu kobiety dostrzegłem ją rozmawiającą z jakąś młodą dziewczyną. Podchodząc bliżej przyjrzałem się jej dokładniej. Miała szare oczy w kształcie migdałów i wyraźne rysy twarzy, które idealnie pasowały do jasnobrązowych, opadających na plecy włosów, które upięła w ciasny kucyk. Mimo, że uśmiechała się ciepło można było dostrzec wyraźną surowość w jej gestach i tonie głosu.

- Remusie, jak dobrze, że już jesteś – pani Mallery objęła mnie ramieniem i postawiła przed nieznajomą kobietą. – To jest Poppy Pomfrey, mój drogi. Od dziś przez kolejne lata twojej edukacji tutaj będzie odprowadzać cię podczas pełni pod Wierzbę Bijącą i przyprowadzać z powrotem do zamku przy okazji zajmując się twoimi ranami. – popatrzyłem na młodą kobietę i niepewnie odwzajemniłem uśmiech. Nie byłem przyzwyczajony do nowych osób, które już na wstępie wiedziały o mojej niemiłej przypadłości, więc kiwnąłem tylko głową. Mimo wszystko dobrze było wiedzieć, że ktoś będzie czuwał nade mną przed i po przemianie.

- Mogę już iść? – zapytałem kręcąc się na wszystkie możliwe strony, by wymusić na kobiecie zabranie dłoni z mojego ramienia, czym rozbawiłem obie pielęgniarki.

- Idź, idź. Poppy będzie na ciebie czekać przy ukrytym przejściu, kiedy tylko zacznie się ściemniać. – pani Mallery zmierzwiła mi włosy i znowu zaczęła wesoło plotkować z koleżanką, kiedy ja oddalałem się powoli. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że to będzie ostatnia moje przemiana w tym roku w szkole. Czułem się tak jakbym pozbył się jakiegoś bardzo ciężkiego kamienia zawieszonego na szyi. Jeszcze tylko ten raz i odpocznę od oszukiwania kolegów, jednak żałowałem, iż będzie się to równać z wyjazdem do domu i opuszczeniem Syriusza.

- No proszę cię, idź! – po całym korytarzu rozniósł się czyjś jęk – A jeśli się wykrwawisz?! Pomyśl, jakie to niebezpieczne! Może się dostać zakażenie...

- Odwal się! Jak cię proszę! To tylko głupie zadrapanie! Odklei się wreszcie ode mnie! – inny męski głos w przeciwieństwie do poprzedniego był ostry, jednak miał w sobie coś delikatnego.

- Ale kiedy ja się martwię! Blood, proszęęęę... Poproszę nawet o czarny plasterek dla ciebie tylko idź!

- Coś ty się mnie tak uczepił?! – zza zakrętu wyłonił się znany mi już jasnowłosy Ślizgon, jeden z kolegów Lucjusza, a na jego ramieniu uwiesił się drugi z nich, Neren. Fioletowooki spojrzał na mnie przelotnie i ruszył dalej starając się uwolnić od wyższego kolegi, który nie dawał za wygraną i patrzył wyłącznie na Zachira.

- Proszę, proszę, proszę! Dam ci... A co chcesz? Dam ci wszystko, nawet mojego pluszowego misia polarnego, któremu wyszyłem taką samą bliznę jak twoja, tylko chodź do tej przeklętej pielęgniarki!

- Cholera jasna, odczep się i nie wspominaj mi o tym miśku! Jesteś walnięty i zboczony, tyle! A teraz puszczaj! – stałem zszokowany patrząc na oddalających się chłopaków, których nadal było słychać.

- Dobrze, więc jeśli nie pójdziesz to ja będę się zabawiał z tym miśkiem i jęczał twoje imię! – zamknąłem uchylone usta i nie tylko ja zareagowałem na te słowa Alena. Blood zatrzymał się i milcząc przez chwilę zawrócił.

- Jesteś perwersyjny! Nie śpię z tobą w jednym pokoju! I nie dotykaj mnie! To było podłe, wiesz?! Nigdy więcej nawet tak nie żartuj! – chłopcy skręcili w stronę Skrzydła Szpitalnego, a na twarzy ciemnowłosego widniał szeroki uśmiech dumy. Najwyraźniej osiągnął cel...

 

  

niedziela, 4 marca 2007

Kartka z pamiętnika XI (Special) - Lucjusz

Severus Snape nie należał do osób, którymi można było łatwo sterować. Miał swoją dumę i chyba właśnie to dziwiło mnie najbardziej. Wydawał się być spokojnym, delikatnym chłopcem, który każdemu mógłby posłużyć za oddaną, posłuszną lalkę, jednak z każdym dniem widziałem jak się zmienia. Teraz wyraźnie dostrzegałem jak wielka drzemie w nim siła i jak bardzo potrafię na niego wpłynąć, nawet, jeśli był jedną wielką zagadką, której nawet ja nie potrafiłem rozwiązać. Wszystkie urazy chował głęboko w sobie, a kiedy przyszło, co, do czego dawał upust złości w zaplanowany, piękny sposób. Nie chciałem mieć w nim wroga, to byłoby zbyt ryzykowne poza tym obaj zyskiwaliśmy bardzo wiele na łączącej nas ‘przyjaźni’, choć lepszym określeniem byłaby tu ‘namiętność’.

Siedząc w Pokoju Wspólnym przy niewielkim stole z fascynacją obserwowałem jego spokojne, wyważone ruchy, poważną, zamyśloną twarz i ciemne oczy błądzące po tekście jakiegoś podręcznika. Sam nie wiem, co mnie tak w nim fascynowało. Delikatność, czy głęboko skrywana uraza do świata, ale we wszystkim tym było właśnie to ‘coś’, które nie pozwalało mi przejść obojętnie.

- Nie chcę was widzieć w sypialni przez najbliższe godziny – rzuciłem chłodno i lekko obojętnie do towarzyszących mi kolegów wstając z miejsca. Nie pytali o nic, lub po prostu nie mieli ku temu okazji, gdyż kilka sekund później byłem już w połowie drogi dzielącej mnie od ciemnowłosego Ślizgona. Nigdy nie wiedziałem, kiedy będę go pragnął, czy też, co wywoła u mnie ten cudowny, ale i męczący dreszcz. To była kwestia kilku chwil, a ja już wiedziałem, że muszę z nim być. Bez zbędnych dialogów, gestów czy namawiania, po prostu podchodziłem, uśmiechałem się, szeptałem kilka miłych słów, które same cisnęły mi się na usta, a on już wiedział, czego chcę.

- Severusie – szepnąłem kucając przed siedzącym w ciemnym koncie chłopakiem, a jego niesamowicie czarne oczy gwałtownie uniosły się znad czytanej lektury. Cieszyło mnie to, że jego ciało zawsze reagowało na mnie w ten sam, niekontrolowany sposób.

- Lucjusz... – wyjąkał i podniósł się szybko. Pochlebiało mi to, że nie miał zamiaru się sprzeciwiać, jednak nie chciałem zbyt szybko zaczynać, czy kończyć. Wolałem rozkoszować się bliskością kogoś, kto w przeciwieństwie do rzeszy zakochanych we mnie dziewczyn oddałby mi więcej niż ktokolwiek inny. Bez wątpienia Severus należał do osób, które oddałyby życie za mnie, moje poglądy, czy też honor mojej rodziny. Wiedziałem jak nikt inny, że chłopak kochał mnie całym sercem i mógłbym przysiąc, iż i ja odwzajemniałem jego uczucia.

- Chodź – stając przy Ślizgonie pochyliłem się mrucząc mu do ucha i odszedłem kierując się w stronę swojego pokoju, a on posłusznie wykonał moje polecenie. Na bladej twarzy chłopca malował się strach. Mimo moich wielokrotnych już prób oswojenia pierwszoklasisty z tym, do czego między nami dochodziło, nadal obawiał się naszego zbliżenia. Wyglądał słodko, jednak nie chciałem by kochał się ze mną myśląc o tym jako o czymś przerażającym.

Otworzyłem drzwi i wpuściłem go do środka przekręcając klucz, kiedy tylko obaj byliśmy poza obrębem Pokoju Wspólnego. Nie mogłem pozwolić na to by opiekunka przypadkiem wtargnęła do sypialni.

Podchodząc do ciemnowłosego wyjąłem podręcznik z jego rąk odrzucając tom na łóżko Lastrange’a. Przesunąłem dłońmi po wątłych ramionach wyczuwając drżenie drobnego ciała.

- Dlaczego? – zapytałem cicho muskając ustami ucho Severusa – Dlaczego zawsze tak się trzęsiesz? – wsunąłem palce w ciemne pasma jego włosów bawiąc się nimi – Nie chcesz?

- P... Przepraszam, ja... – wydusił i odetchnął głęboko starając się uspokoić.

- Co, ty? – spojrzałem w duże, wystraszone oczy i zbliżyłem swoją twarz do jego.

- Nic – uciął krótko, co wywołało u mnie delikatny uśmiech.

- Jak zawsze. – przywarłem ustami do warg chłopaka, a drobne dłonie spoczęły na moim karku pieszcząc go subtelnym dotykiem. Nikt nigdy nie dotykał mnie w taki sposób, z namaszczeniem, niepewnością, ale i wielką namiętnością. Zamruczałem rozkoszując się miękkimi wargami i delikatną skórą Ślizgona, kiedy uniosłem jego szatę wsuwając dłoń pod jego ubrania. Nigdy nie uwierzyłbym, że ta śnieżnobiała skóra może być aż tak niesamowicie ciepła i zawsze było to dla mnie miłym zaskoczeniem. Ilekroć na nią patrzyłem czułem jej chłód, lecz wystarczył jeden dotyk bym jęczał urzeczony cudownym gorącem.

Biorąc chłopca na ręce pogłębiłem pocałunek i położyłem go na moim łóżku. Lubiłem te wszystkie patetyczne, wyuzdane gesty. Dzięki nim mogłem pokazać, że nie jestem całkowicie wyzuty z uczuć nawet, jeśli były to tylko i wyłącznie niewielkie, małoznaczące ruchy.

- Severusie – wyszeptałem imię chłopaka całując jego szyję i zdejmując z niego górną część garderoby. Moje dłonie zachłannie poznawały na nowo każdy kawałek delikatnej klatki piersiowej ciemnowłosego, a wargi delektowały się miękką skórą. Wiedziałem, że chłopak czerpie z tego tyle samo przyjemności, co ja. Słyszałem to w każdym jego jęku, westchnieniu, cichym pomruku i chciałem dać mu więcej, dużo więcej.

- Lu... – wyjęczał wyginając się lekko.

- Tak? – nie przestawałem całować płaskiego brzucha Ślizgona i wodzić palcami po wystających żebrach.

- Kocham cię – uśmiechnąłem się do siebie słysząc jak z trudem wydusił te słowa i nie zdziwiłbym się gdyby jego twarz była teraz całkowicie czerwona.

- Wiem, Severusie. – stwierdziłem sunąc dłonią po już okazałem wypukłości jego spodni – Black chyba tez już zdążył to zrozumieć po tym jak potraktowałeś Remusa. – roześmiałem się cicho przypominając sobie awanturę sprzed kilkunastu dni. Tylko cudem uniknąłem rozszarpania przez Syriusza.

Podniosłem się i pocałowałem rozchylone wargi chłopca. Podobał mi się, potrzebowałem go i chciałem chronić, gdyby tylko mi na to pozwolił. Pogładziłem jasny policzek i palcem przesunąłem po nosie Severusa docierając do wilgotnych ust. Wsunąłem go w ciepłe wnętrze, a chłopak zaczął go delikatnie lizać i bawić się nim przymykając przy tym powieki. Miałem czas na wszystko, a nawet gdyby było inaczej nie miałbym zamiaru spieszyć się z czymkolwiek. Dzięki Ślizgonowi mogłem uciec od wspomnień, bólu i zadanych mi ran. Stanowił mój własny azyl oferując mi wszystko, co tylko posiadał.

- A gdybym powiedział, że odwzajemniam twoje uczucia? – podparłem głowę dłonią i leżąc na boku przy ciemnowłosym patrzyłem na zaskoczone oblicze. Spłonął rumieńcem, kiedy sens moich słów dotarł do jego świadomości. Kochałem zaskakiwać i uchodzić za nieobliczalnego, jednak w tej chwili nawet nie myślałem, że osiągnę tak zadowalający efekt. Nakreśliłem godło Slytherinu na piersi Severusa, a jego dłoń objęła moją powstrzymując mnie przed kontynuacją zabawy. Zmarszczyłem czoło niezadowolony, zastanawiając się nad tym jak teraz mógłbym pieścić ciało pierwszoklasisty. Polizałem zagłębienie tuż pod mostkiem chłopaka i rozpiąłem mu spodnie zsuwając je ze szczupłych bioder, które drgnęły nerwowo. Gdybym wiedział jak uspokoić chłopaka już dawno bym to zrobił, jednak on na to nie pozwalał. Chciał tego, prosił, ale nigdy nie potrafił od samego początku spokojnie czekać na każdorazową pieszczotę.

- Czy mój dotyk sprawia ci ból? – zapytałem gładząc uda chłopaka w pobliżu kości miednicy.

- Nie – jęknął i zamknął oczy.

- Więc? – chciałem wymóc na nim jakieś wyjaśnienia, wskazówki, cokolwiek, jednak on milczał – Chcesz tego? – pocałowałem pępek Ślizgona.

- Tak – twierdząca odpowiedź bynajmniej nie zgrywała się ze spiętym ciałem drżącym z obawy. Jak za każdym razem nie dowiedziałem się niczego, a on posłusznie czekał na to, co mogłem mu dać. Uśmiechnąłem się lekko uświadamiając sobie, że właśnie znalazłem kolejny cel w życiu. Oswojenie Severusa z miłością fizyczną na pewno nie miało być łatwe, ale tym bardziej zachęcało mnie to do przyjęcia tego wyzywania. Cudowna wizja, Severus Snape, który sam zaciąga mnie do łóżka i pewnie kieruje moimi ruchami tak by dostać to, czego pragnie. Nigdy nie byłem tchórzem i nie bałem się stawianych przede mną przeszkód. Tak miało być i tym razem, a przynajmniej tak podpowiadał mi te cichy wewnętrzny głos, który zwykłem ignorować, a który był mi tak bardzo przydatny.

 

  

sobota, 3 marca 2007

Yuuki

31 maj

Od dawna już nie przebywałem z całą naszą paczką, jednak zamiast się cieszyć zastanawiałem się, co tym razem wymyślił Syriusz. Zawsze, kiedy zbierał nas razem cos się święciło i byłem pewny, że i tym razem jego ‘zaraz się przekonacie, gdzie właściwie idziemy’ miało coś wspólnego z geniuszem chłopaka i niezliczoną ilością pomysłów. Nie przeszkadzało mi to dopóki nie działo się nic niebezpiecznego, a w przypadku Blacka było o to nietrudno.

Każde z nas znało dokładnie drogę, która prowadził nas Syri, jednak nie mieliśmy pojęcia, po co właściwie ciągnie nas w stronę Pokoju Życzeń. Mimo wszystko wesoły uśmiech na lekko dziecięcej, ale ślicznej twarzy chłopaka nie świadczył bynajmniej o chęci przechadzki. Z tego, co zauważyłem nie tylko przez moje ciało przechodziły ciarki, gdyż raz na jakiś czas Peter jęknął głośno, a Sheva otrzepał się szybko. Jedynie James szczerzył się jak gdyby nigdy nic, chociaż i on nie wiedział o zamiarach Syriusza.

- Zapraszam was do naszej Kwatery Głównej! – Black otworzył drzwi, które dopiero, co pojawiły się na ścianie i posłał nam zachęcający uśmiech. J. niemal rzucił się do środka, podczas kiedy ja i Andrew spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo i niepewnie przekroczyliśmy próg magicznego pomieszczenia.

Byłem zdziwiony widząc Ryo, Michaela i Gabriela rozłożonych na miękkim, olbrzymim dywanie w dużym, urządzonym na zielono-bordowo pokoju z kanapą, biurkiem i obszernym segmentem. W koło chłopaków leżało sporo kartek i jedno pióro oraz atrament. Michael leżący jak dziecko na brzuchu niedbale podniósł głowę znad notatek i uśmiechnął się rzucając przyjazne ‘cześć’. Rica wyłożony na boku tuż obok patrzył na profil Ślizgona i uśmiechał się leciutko, podczas kiedy Nakamura bawił się długimi włóknami dywanu.

- Więc teraz dowiemy się, o co chodzi, prawda? – Sheva podszedł do starszych chłopców i usiadł na pośladkach Neda, który zareagował przeciągłym westchnieniem zadowolenia.

- Więc tak... Michael zajmie się naszym strojem, Gabriel makijażem, a Ryo będzie pisać teksty – niewiele rozumiałem z tego wszystkiego, ale byłem przerażony na samą myśl o tym, co Syri chciał przez to powiedzieć. – Niedługo mamy wakacje, więc każdy z nas będzie miał wyznaczone zadanie – Black wyłożył się na sofie i przeciągnął – Zakładamy zespół!

- C...Co?! – jęknąłem patrząc to na kruczowłosego to na resztę grupy.

- Zakładamy zespół i w następnym roku będziemy już grać na imprezach szkolnych. Plan mamy już obmyślony. Remi, wokal, Sheva, perkusja, J., gitara, Pet, bas, a ja gitara prowadząca i oczywiście lider. – Syriusz wyszczerzył się i ziewnął. – Nazwę już mamy, więc od teraz będziemy się nazywać Yuuki. Mówię wam to będzie boskie!

- Oszalałeś... – bąknąłem i usiadłem na podłodze krzyżując ręce oraz nogi. Jakoś nie podobał mi się ten pomysł. Nie wyobrażałem sobie siebie na scenie z mikrofonem w ręce, a tym bardziej w centrum zainteresowania całej szkoły. Wizja jakiegokolwiek występu mnie przerażała i chociaż miałem za sobą teatr to śpiewanie przed publiką było chyba o wiele gorsze.

- Ja jestem za! – Potter walnął się na tapczan niedaleko Blacka – Będę sławny, będę miał fanów na całym świecie! Autografy, trasy koncertowe, wywiady... Cudo!

- I masa lisków miłosnych, J. – Andrew uśmiechnął się wrednie – Od napalonych fanek... – początkowe zadowolenie okularnika zmalało. – Nie odpędzisz się od dziewczyn.

- Y... – James spojrzał niepewnie na marszczącego czoło Syriusza.

- Poradzimy sobie, nie panikujcie. – kruczowłosy westchnął głośno i wstał. – Będzie dobrze. Poza tym Ned, Rica i Ryo nam w tym pomogą. Mamy projekty strojów. – Michael pokazał nam swoje misternie wykonane prace – Gabriel już wie jak nas wymaluje – krótkowłosy Ślizgon zrobiło to samo, co jego kochanek.

- Wszystko zostawcie nam – Michael przekręcił się zrzucając z siebie Andrew – Ochrona, nagłośnienie, nawet komponowanie muzyki. Wy po prostu nauczcie się grać na instrumentach, no poza Remusem – chłopak uśmiechnął się do mnie – Ty tylko nie przeciążaj strun głosowych, a będzie dobrze. – wątpiłem w słowa czwartoklasisty i nie podzielałem jego entuzjazmu. Jeśli zdołam przezwyciężyć wewnętrzne opory, to będzie można zaliczyć to do jednego z cudów, chociaż zarówno szkice ubrań jak i makijażu bardzo mi się podobały. Już sam nie wiedziałem czy powinienem się w to bawić, czy wyjść mówiąc stanowczo, że nie zamierzam się ośmieszyć. Z tego, co zauważyłem tylko ja miałem jakieś obiekcje. Spojrzałem błagalnie na Syriusza, który przyglądał mi się z taką samą miną. Mogłem wyobrazić go sobie w lekko obcisłych, ciemnych, skórzanych strojach ze specyficznie umalowaną twarzą i chciałem ujrzeć to także w realnym świecie.

- Niech będzie! – wypuściłem z płuc powietrze czując dreszcz przechodzący po moim kręgosłupie. Właśnie wpakowałem się w kolejne kłopoty i czarno widziałem własną przyszłość, jeśli nadal miałbym być taki ustępliwy w stosunku do Blacka i jego maślanych oczu. Jedno nie dawało mi niestety spokoju mimo wszystko. Ja miałem być wokalistą... Miałem śpiewać... Ślina stanęła mi w gardle, kiedy tylko uzmysłowiłem sobie, w co tak naprawdę się wkopałem. Nawet, jeśli nagrodą miał być kruczowłosy w wyzywającym stroju, który z gitarą elektryczną produkuje się na scenie, to traciłem wiele. Moja nieśmiałość już dawno zaczęła się przełamywać, jednak teraz już całkowicie musiałem się jej pozbyć. Ja członkiem zespołu rockowego wykreowanego przez dwóch walniętych metali, których poznałem dość przypadkowo... Katastrofa, ale i zarazem świetna zabawa... Sprzeczność za sprzecznością, a ja nadal byłem nie do końca zdecydowany.

- Właśnie, dlatego nazwałem nas Yuuki – Syri podchodząc objął mnie ramieniem –To oznacza Odwagę, więc idealnie do nas pasuje! Jak ja się cieszę! Remiątko będzie śpiewać! – Black przykleił się ocierając policzkiem o moją twarz – Słodko! Podbijemy świat!

- W to nie wątpię – jęknąłem – Jako najwięksi frajerzy w całym Hogwarcie.

- Narcyza będzie moja! – Peter rzucił się na kolana i rozłożył ręce w dziwnym geście tryumfu i pewności siebie, połączonym z zachowaniem niektórych muzyków na scenie. Nie miałem pojęcia jak blondynek poradzi sobie z nauką gry na basie, ale podobno miłość potrafi wszystko, a on z pewnością tylko, dlatego bez zastanowienia zgodził się na pomysł Syriusza.

- Yuuki... – szepnąłem cicho – Ładnie brzmi, ale dobrze, że chociaż nazwa, bo jakoś nie chcę słyszeć tego, co zdołamy stworzyć. – mój optymizm zawsze porażał, ale w tej chwili jak najbardziej był uzasadniony. Wierzyłem w umiejętności Blacka i Shevy, ale James i Peter mnie przerażali, o sobie nie wspominając.

- Pierwsza próba będzie na samym początku roku, zaraz po uczcie. Spotykamy się tutaj całą ósemką. Ryo prześle nam teksty w wakacje, podobnie jak Rica i Ned nuty. Wszystko dopięte na ostatni guzik. Pozwolenie na występ, ćwiczenia i sprzęt załatwiłem już u Camusa, a on obiecał wziąć na siebie odpowiedzialność za przekonanie reszty nauczycieli. – entuzjazm chłopaka mnie przerażał. Jeśli wszystko rzeczywiście było zaplanowane do samego końca, to tym bardziej miałem się, czego obawiać. Ufałem Michaelowi i Gabrielowi, jednak z Syriuszem było trochę inaczej.

Uśmiechnąłem się lekko mając przed oczyma to, co bez wątpienia będzie miało miejsce w następnym roku. Dwóch wystylizowanych chłopaków, którzy poza wydurnianiem się na scenie będą obściskiwać się po kątach. Piękny obrazek, niemal fikcyjny, a jednak, jeśli wszystko to dotrwa do dnia ostatecznego, którym będzie początek 2 klasy to stanie się dla mnie czymś w rodzaju codzienności. Powoli chyba zaczynałem cieszyć się z podjętej przeze mnie decyzji. Rodzice na pewno będą szczęśliwi i postarają się żebym był odpowiednio przygotowany, co raczej było załamujące niż pokrzepiające. Nie wiedziałem tylko, jak poradzi sobie z tym Syri. Jego matka na pewno będzie wściekła, jednak znając go wymyśli taką wymówkę, że nawet ona nie zdoła sparować tego ataku.

- Jak dla mnie jesteśmy walnięci... – westchnął Ryo i wstając rozprostował kości – Jak słowo daję. Mamy nierówno pod sufitem i chyba właśnie, dlatego zgadzam się dla was pisać. – dobrze wiedziałem, o co mu chodzi. W całym tym szaleństwie kryła się wspaniała zabawa i jakaś dziwna magia, który wykraczała poza obręb szkolnictwa.