poniedziałek, 30 kwietnia 2007

Dzień pierwszy vol.2

Ai no Tensshi = Anioł Miłości ^^'

 

Koniec końców nie przewidziałem jednego, napalony Potter i wściekły Sheva to najbardziej kłótliwa mieszanka, jaka kiedykolwiek mogła powstać. Z jednej strony Andrew miał dużo racji, ciężko spokojnie przyglądać się koledze, który ślini się na samą myśl o twoim ojcu, a tego, co będzie działo się w domu, wolałem nawet sobie nie wyobrażać.

- Pomijając to, że J. musi być wiązany na noc – jasnowłosy podsumował dziwne zapędy okularnika do prawdopodobnego rzucania się na jego ojca – Co z Peterem?

- Cytuję... – James odchrząknął i uśmiechnął się głupkowato – ‘Petuś jest jeszcze za mały żeby samemu jeździć na jakieś Mistrzostwa. Mamusia zrobi mu piękny torcik w kształcie znicza i będzie dobrze’.

- Chyba żartujesz – Syri skrzywił się na samą myśl – A co na to PETUŚ? – wyszczerzył się wrednie, co świadczyło o tym, iż chłopak nie odczepi się wcześnie od matczynego zdrobnienia.

- Cytuję po raz kolejny... ‘A będzie w środku duuużo masy czekoladowej?!’ – tym razem wszyscy wyglądaliśmy tak samo dziwnie. Zastąpić mecz ciastem? Do tego był zdolny tylko i wyłącznie Pettigrew. Ja mógłbym zawalić rok nauki w Hogwarcie byleby tylko znaleźć się na Mistrzostwach, ale jak widać w przypadku Petera dzielnie rocznych zapasów słodyczy na kumpli dawało o sobie znać.

- A właśnie! – Black oprzytomniał po dłuższej chwili ciszy – Lu obiecał, że w podzięce za zaproszenie go, nie będzie nas gnębił w tym roku, jednak niestety nie mógł przyjechać. Ojciec mu zmarł i musi teraz się matką zająć. Nie powinno wam być przykro – kruczowłosy wyprzedził jakiekolwiek z naszych słów – Tylko moja matka i ciotka go opłakują, reszta świętuje. Ja osobiście też się cieszę, że go szlag trafił. Zbyt wiele o nim wiedziałem bym miał go teraz żałować – wymowne spojrzenie rzucone Potterowi świadczyło o tym, że i okularnik wiedział, co nieco na temat Malfoya. – A żeby przejść do weselszego tematu to ja wam mówię, jak się Lucjusz postarał żeby moją mamuśkę ugłaskać! No, mistrzostwo po prostu! Gdyby nie to nigdy nie puściłaby mnie tutaj bez obstawy. Przez to, że jestem w Gryffindorze nie odstępuje mnie na krok! Okropność!

- CHOLERA! – połowa mugoli na ulicy popatrzyła na nas dziwnie, zaś J. stanął w miejscu trzymając się za głowę z miną męczennika – Ten koleś! Ten, który mi spodnie suszył! To... To był... Rotan Woronin?! – Sheva z wrednym uśmiechem przytaknął patrząc na umęczonego okularnika – Skompromitowałem się! Nie, mało! Ja narobiłem obciachu! – jakaś matka wzięła dziecko na ręce i szybko ominęła nas wielkim łukiem – Nieee...! To strasznee...!

- Przypomnijcie mi następnym razem, że z NIM to ja się więcej nie pokazuję – Black odsunął się na bezpieczną odległość udając, że w ogóle nas nie zna. Prawdopodobnie zrobiłbym tak samo, gdyby nie to, że J. uwiesił się na mnie ‘wypłakując’ w ramię. Nie wiem, co przerażało go bardziej fakt ośmieszenia się, czy to, że po meczu z Holandią ma po raz kolejny stanąć twarzą w twarz z własnym wybawcą, którego początkowo nie poznał. Teraz oczywistym było, dlaczego tak bardzo tęskniłem za całą tą sielanką wspólnych chwil. Ze wszystkich znajomych, jakich miałem tylko nasza wielka piątka dawała popalić bez względu na miejsce, w jakim się znajdowaliśmy. Teraz stojąc przed jednym z Ukraińskich supermarketów stanowiliśmy główną atrakcję biegających wkoło dzieciaków. Przez chwilę myślałem nawet o tym ażeby zarobić kilka mugolskich gruszy na tym przedstawieniu. W końcu nie zawsze trafia się nam Potter ubolewający nad własną głupotą i opóźnioną spostrzegawczością.

- Drama Quinn... – westchnąłem słysząc jak ciemnowłosy ostentacyjnie pociąga nosem. Zawsze mógł tłumaczyć się chęcią poderwania jednego z bardziej znanych graczy quidditcha, a że spodnie miał pod ręką to cóż... Wykorzystał swój wrodzony talent improwizatorski.

Żółty, sportowy samochód zatrzymał się w naszym pobliżu, a szyba od strony kierowcy opadła na dół pozwalając mi dokładniej przyjrzeć się siedzącemu za kierownicą mężczyźnie. Jasnoniebieskie oczy świeciły wesoło, zaś blond włosy opadały niezdarnie na przystojną twarz. Zarost lekko postarzał trzydziestosześciolatka, co niewątpliwie wychodziło mu na dobre. Nawet nie wiedząc, kim jest zauważyłbym niesamowite podobieństwo do Shevy wypływające z delikatnych, może i nadal dziecięcych rysów. Mężczyzna wysiadł z samochodu zamykając drzwi leciutkim trzaśnięciem. Pchnąłem Jamesa, który urażony warknął coś niezrozumianego, a dostrzegając zbliżającą się postać stanął wyprostowany i poprawił się szybko obwąchując przy okazji.

- Serhij... – jęknął i posłał niebieskookiemu zniewalający uśmiech, który wprost przerażał słodyczą i naiwnością – Kocham cię... – za te słowa okularnik dostał po głowie od Andrew i nie zdziwiłbym się gdyby na noc naprawdę został związany.

- Witam! – twarz mężczyzny wyrażała szczerą radość i nie było na niej ani śladu powagi dorosłych. – Zabieracie się ze mną? – jego angielski był rewelacyjny i nie miałem się, czemu dziwić.

- Czy ja mogę spać z panem w jednym pokoju, na jednym łóżku? – zahipnotyzowany James nawet nie poczuł, jak oberwał od zielonookiego. – Nie będę stawiał oporu, o niczym nie powiem pańskiej żonie...

- Zakneblujcie go! – Sheva wyciągając z kieszeni jakąś chustkę wręczył ją Syriuszowi, a ten bez obiekcji owinął nią usta Pottera, który dopiero po chwili uzmysłowił sobie, że jego dalsze słowa to tylko bełkot. Serhij roześmiał się ciepło i odwrócił się wracając do samochodu, co tylko wywołało głośny jęk Jamesa, który chyba cudem nie zemdlał trzęsąc się z podniecenia.

- Tato! – J. uspokoił się tracąc z oczu tył ciała mężczyzny – Błagam, niech ten idiota chodzi przed tobą! – Andrew pchnął okularnika w stronę auta i pokierował nim tak, aby nie oglądał jego ojca ze wszystkich stron. Jeśli J. miałby się w przyszłości uspokoić to ja chciałem to widzieć jak najszybciej. Tydzień w jego towarzystwie to stanowczo zbyt wiele, jeśli trzeba było znosić jego głupawe napady. Dobrze pamiętałem jego reakcję na Andrew, kiedy dopiero, co go poznał, jednak, jeśli chodziło o dorosłą wersję przyjaciela to była to już przesada. Jeśli jego miłość do quidditcha wynikała z zamiłowania do graczy to ja stanowczo nie chciałem mieć z tym nic wspólnego.

Sheva odciągnął Pottera od przedniego siedzenia pasażera i wepchnął go do tyłu chcąc za wszelką cenę odizolować okularnika od mężczyzny, któremu najwidoczniej zachowanie Jamesa nie przeszkadzało. Może był do tego przyzwyczajony, a może po prostu bawił się świetnie widząc chorego psychicznie Gryfona, który zapewne rozebrałby się na jego oczach i zaczął składać najróżniejsze propozycje, biorąc pod uwagę jego aktualny stan emocjonalny. Syriusz o dziwo był spokojny i milczący, co nawet, jeśli do niego nie pasowało to wprowadzało niepowtarzalny klimat. Przyjemny zapach pomarańczy wewnątrz auta, przyjemna muzyka i ciepła dłoń Blacka na mojej były wspaniałą zapowiedzią romantycznych chwil, jakie mogliśmy razem spędzić, niestety jęczący obok nas J. umiejętnie sprowadzał na ziemię i nie pozwalał na snucie większych planów. Dziewczyna, która się w nim zakochała powinna widzieć go w tym momencie, wątpię żeby nadal miała zamiar wysyłać mu listy z wyznaniami, jednak kimkolwiek była miała dużo oleju w głowie nie zdradzając swojej tożsamości. Aktualnie J. przechodził ciężkie chwile dla przemęczonego szkołą mózgu, więc najrozsądniej było trzymać się od niego z daleka.

- Zamknijcie go, jak was błagam... – Andrew odwrócił się do nas i przewrócił oczyma słysząc cichy chichot ojca – Właśnie zaczynam żałować, że go zaprosiłem. Powinienem mu zafundować wakacje w ośrodku specjalistycznym dla nieuleczalnie chorych, a nie Mistrzostwa. – Serhij zmierzwił włosy chłopakowi, na co znowu odezwał się podniecony pisk Jamesa. Zapowiadały się nie tylko niezapomniane, ale i najbardziej męczące wakacje w życiu.

- Jak dla mnie można by go związać i wyrzucić gdzieś w lesie, lub chociażby w rowie – Syri wyjrzał za okno – Deszcz spadnie to go przykryje, a jeśli będą pytać powiemy, że uciekł z jakimś młodym obcokrajowcem już pierwszego dnia po przyjeździe. – ciekawe wizje chłopaka niemal mnie przerażały w połączeniu z grobowo poważną miną i całkiem sprawnym planem działania. Nie chciałbym mieć w nim wroga i miałem szczerą nadzieję, iż nigdy do tego nie dojdzie. W końcu nasze plany na przyszłość stanowczo inaczej określały relacje między nami i chciałem by tak właśnie pozostało.

 

  

środa, 25 kwietnia 2007

Dzień pierwszy vol.1

27 lipiec

Naliczyłem się pięciu kotów, które widząc mnie uciekały w popłochu, a chłopaków nadal nie było widać. Nie oczekiwałem, że zjawią się na czas, jednak mogli oszczędzić mi półgodzinnego czekania, które upłynęło mi na kreśleniu butem wzorków w małej kałuży. Znałem tysiące przyjemniejszych miejsc niż śmierdzący zaułek między dwoma niewielkimi sklepami. Gdybym wiedział, że tak się to skończy nie namawiałbym ojca na zostawienie mnie samego, gdyż przynajmniej miałbym jakieś towarzystwo nie licząc szczurów niepewnie błądzących po sporych workach ze śmieciami. Sheva prawdopodobnie nudził się teraz tak samo jak ja czekając na nas w podobnym odludziu. Moja torba chyba tylko cudem nie stała się jeszcze siedzibą wszelkiego rodzaju robactwa. Gdyby nie to, że nie wypadało mi zostawiać kolegów samych na pewno nie czekałbym jak głupi zastanawiając się czy aby na pewno nic im nie jest.

- Nigdy więcej się z nimi nie umawiam! – syknąłem do kruka, który grzebał w śmieciach i nie zwracając na mnie uwagi zignorował całkowicie moją obecność, a tym bardziej słowa. – Wiesz, jakby się tak nad tym zastanowić to jesteś żałosny tak jak i ja... – przekrzywiłem głowę patrząc na szamoczącego się z reklamówką ptaka. Myśli o tym jak człowiek potrafił zrujnować to, co piękne znowu zaczęły mnie gnębić, na szczęście wybawienie przyszło i tak ‘odrobinę’ za późno.

- Nie moja wina! – krzyknął na wstępie Syriusz, a kruk wystraszony chaotycznie wzbił się w powietrze. Spojrzałem na chłopaka prowadzącego lekko kuśtykającego Pottera.

- C... Co się stało? – wydukałem przyglądając się niezadowolonemu okularnikowi. Mogłem przysiąc, że na jego czole widniał olbrzymi guz przysłonięty przez ciemną grzywkę.

- Wlazł w słupa, kiedy oglądał się za jakimś chłopakiem – Black wyszczerzył się wyraźnie nabijając z wściekłego kolegi.

- Ile razy mam powtarzać?! Nie oglądałem się za tym niebieskookim blondynem z maleńką blizną na policzku... – urwał słysząc śmiech Syriusza – Tylko! Sprawdzałem czy mnie nikt nie śledzi! – posłał kruczowłosemu mordercze spojrzenie i położył swoją torbę na ziemi.

- Ja przepraszam, ale kto miałby cię ‘śledzić’?! – skrzywiłem się i spojrzałem na ruchliwą ulicę, której fragment widziałem za plecami kumpli. – Masz jedenaście lat, może i nie masz samych przyjaciół, ale skrytobójcy bym się nie obawiał... Ten słup musiał być potężny...

- Jakiś ty głupi, Remi! – przez chwilę myślałem, że Syri rzuci się na Jamesa z pięściami – Mam na karku jakąś dziewczynę, nie? – przytaknąłem wzruszając przy tym ramionami – Jak myślisz, co zakochane dziewczyny robią w wakacje, jeśli mieszkają w tym samym mieście, co obiekt ich westchnień?

- Schlebiasz sobie, J. Zbyt łagodnie i poetycko to ująłeś. Z braku laku lepszy kit, więc ci się trafiła fuksem jakaś wielbicielka. – Potter po raz kolejny wyglądał tak jak gdyby samym wzrokiem miał rozrywać.

- Zanim się na was wydrę niech James skończy tłumaczyć, bo nawet ja nic nie kapuję... – westchnąłem i mocniej ścisnąłem włosy gumką.

- Nie kumaci jesteście. Każda baba, jeśli już sobie ofiarę znajdzie to przy każdej nadarzającej się okazji łazi za nią, śledzi, podgląda i sam nie wiem, co one jeszcze mają w tych swoich nienormalnych łepetynach! Moja matka to wiedziała nawet, z kim, kiedy i ile papierosów tata wypalił uciekając ze szkoły. Dziewczynie się nie wierzy, nie ufa i nie powierza sekretów, a tym bardziej portfela! No chyba, że to nie jest typowa dziewczyna...

- Transwestyta? – Syriusz zaczął chichotać, przez co oberwał w końcu po głowie od okularnika. – No, co?! A nie mam racji? – w tym momencie chłopak został już ‘olany’. Sam osobiście przypomniałem sobie Zardi i jej bieganie za nauczycielem, który był u nas na zastępstwie. To wystarczyło mi całkowicie i nie chciałem wiedzieć, co jeszcze mogą sobie ubzdurać dziewczyny, z czego krótkowłosa na pewno nie należała do ‘typowych dziewczyn’. Jej powierzchowna nieporadność i optymizm były tu niczym w porównaniu z dziwną wyrozumiałością i manią związków męsko męskich, którymi się zajmowała. Jedno było pewne z całej listy potencjalnych fanek Pottera ją można było wykreślić wielkim, czerwonym piórem.

- Ja wiem, że wam przerywam bardzo ciekawą dyskusję, ale Sheva na nas czeka... – Black uderzył się lekko w czoło otwartą dłonią.

- Zapomniałbym! Remi! – kruczowłosy objął mnie mocno i uniósł nieznacznie – Tęskniłem – wyszeptał i musnął mój policzek tak bym mógł to czuć, jednak by J. tego nie dostrzegł. Musiałem przyznać, że było mi niesamowicie przyjemnie mogąc przytulić się do Syriusza nawet, jeśli trwał to tylko kilka chwil.

- Zrobiłbym to samo, niestety moje obolałe ciało mi na to nie pozwala... – Potter podniósł swoją torbę i jęknął żałośnie, co biorąc pod uwagę okoliczności zderzenia z słupem było jedną z zabawniejszych sytuacji. Syri jako jedyny miał niespecjalnie wyładowany plecak najwidoczniej zawierający wyłącznie najpotrzebniejsze szpargały w tym część z nich zapomniał. Wziąłem swoje rzeczy z kartonowego pudła, które stało przy śmietniku i zbliżyłem się do obskurnego buta leżącego z boku. Nie specjalnie chciałem go dotykać niestety czasami poświęcenia w imię wyższego celu uniknąć się nie dało.

- Miejmy to już za sobą – bąknąłem łapiąc z papuć i zamykając oczy. Chłopcy zrobili to samo, a ja mogłem poczuć jak Black zaciska palce drugiej dłoni na mojej pięści. Z wielu środków lokomocji najbardziej drażnił mnie właśnie ten jeden. Świstokliki były mało wygodne i przede wszystkim mdliło mnie na samą myśl o nich, a o użyciu nie wspominając.

Poczułem jak wszystko zaczyna mi się przewracać w żołądku, a ciepły uścisk Syriusza wzmocnił się sprawiając, iż choć na chwilę zapomniałem o zawrotach głosy spowodowanych dziwacznym uczuciem przenoszenia się w całkowicie inny rejon kontynentu. Stanąłem mocno na nogach i zachwiałem się, kiedy moje stopy w końcu wyczuły miękki grunt. Najwyraźniej byliśmy na jakiejś łące, gdyż wiatr zaczął bez przeszkód rozwiewać moje włosy, a zapach kwiatów oraz trawy unosił się w powietrzu. Ciche westchnienie i śmiech nakłoniły mnie do otworzenia oczu. Black puścił mnie i również zaczął chichotać, zaś Potter zły na cały świat siedział w kałuży ze skrzyżowanymi rękami.

- Ja się z nim nie pokazuję na mieście – przyjemny, rozbawiony głos Andrew był czymś naprawdę wspaniałym biorąc pod uwagę niemiłe przeżycie sprzed chwili. – Gdybym wiedział, że tak będzie wysłałbym tutaj ojca. On nigdy nie przejmował się tym czy ludzie patrzą na niego, czy jego kolegów dość dziwnie.

- O, właśnie! Jeśli już o tym mowa to szybko, bo ja chcę sobie twojego tatę pooglądać! – za szklanymi okularami rozbłysły dwie brązowe tęczówki, a woda ściekająca ze spodni Jamesa w chwili gdy wstawał okropnie kontrastowała z jego pewnym siebie wyrazem twarzy. Nawet będąc najpoważniejszym z naszej grupy nie mogłem powstrzymać głośnego, niemal histerycznego śmiechu. Syriusz płakał i starał się przynajmniej nad tym odruchem zapanować skręcając się i trzymając za brzuch. Chyba wyłącznie sam poszkodowany nie widział w tym nic zabawnego, podczas kiedy mnie bolały już dosłownie wszystkie mięśnie. W chwili, kiedy zdołałem, chociaż odrobinę ochłonąć wystarczyło mi jedno krótkie spojrzenie na okularnika i znowu wybuchałem śmiechem. James zdenerwowany do granic możliwości odszedł do nas zaczepiając jakiegoś czarodzieja w średnim wieku, który testował jedną z mioteł. Chłopak oglądnął się na nas i zrezygnowany stanął przed nieznajomym. Z tego, co mogłem wywnioskować udało mu się porozumieć z ciemnowłosym mężczyzną, który starając się nie śmiać wyciągnął różdżkę i osuszył spodnie Pottera. Jeśli ja mówiłem, że to Michael jest bez obciachowy, to w tej chwili całkowicie zmieniłem zdanie. Okularnik nie miał sobie równych, jeśli chodziło pakowanie się w tarapaty i granie pierwszych skrzypiec podczas do przesady ‘walniętych’ akcji.

- I z czego się chichracie! – J. wrócił do nas bardziej komfortowo niż przed chwilą się oddalał – Sheva, jakie jest prawdopodobieństwo, że zobaczę twojego ojca pod prysznicem? – załamałem się słysząc bezsensowne pytanie chłopaka.

- Czy ty się na mojego ojca napaliłeś, Potter? – Andrew spoważniał momentalnie – Przypominam ci, że on mnie spłodził i nie chcę widzieć jak się do niego kleisz! – teraz byłem już pewien, że te chwile będą dla mnie jednymi z najbardziej niepowtarzalnych wspomnień.

 

  

niedziela, 22 kwietnia 2007

Jadę!

20 lipiec

Jeśli nuda i potworne dłużenie się dni mogły stanowić udany wypoczynek wakacyjny to ja już wolałem w ogóle go nie mieć. Zastanawiałem się, czy warto otworzyć list od Andrew od razu czy lepiej zaczekać do wieczora jednak stanowczo zbyt wiele wysiłku kosztowało mnie chociażby nie spojrzenie na niego podczas późnego obiadu, który przygotowała matka zaraz po powrocie z pracy. Elegancka, biała koperta z jasno żółtymi szlaczkami kusiła mnie i odrywała, co chwilę od posiłku. Sowy powinny mieć wyznaczone godziny przylotów tak, aby nie rozpraszały uwagi, szkoda tylko, że bynajmniej nie ma takiej możliwości. Przez to wszystko teraz dzióbałem widelcem w plasterku ogórka i rysowałem na śmietanie z mizerii małe literki układające się w krótkie słowo ‘tomorrow’, które z nikąd pałętało się po moim umyśle. Najwyraźniej piosenka, którą zaledwie wczoraj puszczał mi Michael dość dobrze zakorzeniła się w mojej pamięci, gdyż zanim się ocknąłem już ją nuciłem. Od dnia naszego ostatniego przypadkowego spotkania codziennie włóczył się po Pokątnej z Gabrielem i zawsze wpadał do mnie żeby chociażby przez chwilę dotrzymać mi towarzystwa. Nie wiem, dlaczego, ale widok tych dwojga obejmujących się i okazujących swoje uczucia bez zbędnego zażenowania poprawiał mi humor, jednak nie zmieniało to faktu, że ta niewinnie wyglądająca koperta musiała kryć w sobie coś niezwykłego. W końcu Sheva na pewno pisał nie tylko po to by chwalić się czasem wolnym od szkoły.

- Mamo, ty mnie pokarm, a ja zabiorę się za ten list, dobrze? – jęknąłem patrząc tęsknie na upragnioną kopertę leżącą na stoliku w salonie. – Albo zjem później, proszęęęę... – złożyłem dłonie jak do modlitwy i skubnąłem trochę mięsa nabitego na sterczącym widelcu, który trzymałem.

- Najpierw zajmij się obiadem, a później będziesz mógł robić, co ci się podoba – matka rzuciła mi szybkie spojrzenie i skupiła je na swoim talerzu, podczas kiedy ja nie mogłem już spokojnie usiedzieć.

- Proszę, proszę, proszę! Minutkę, błagam! Sznycel mi nie ucieknie – dźgnąłem go i wyszczerzyłem się błagalnie, co nie przyniosło żadnego efektu – Proszęęęę!

- Dobrze! Tylko przestań mi już jęczeć! – lekcje bycia upierdliwym, jakie udział mi Potter w końcu przyniosły skutek. – Nigdy nie myślałam, że możesz tak się zmienić w ciągu kilku miesięcy poza domem, Remusie.

- Na lepsze, czy na gorsze?! – krzyknąłem z pokoju obok, siedząc na ziemi z listem w ręce i otwierając go ostrożnie. Rzeczywiście wiele uległo zmianie przez ten rok począwszy od tego, że w końcu miałem kolegów, poprzez zachowanie, a na mojej dawnej niewinności kończąc. Mi osobiście to nie przeszkadzało, jednak wolałem się upewnić, co na ten temat mają do powiedzenia moi rodzice.

- Nie martw się, moim zdaniem teraz jest idealnie – ojciec w końcu podniósł głowę znad jakiś papierów i uśmiechnął się przyjaźnie – Będziesz tak na mnie patrzył, czy w końcu przeczytasz, co do ciebie piszą? – ocknąłem się i spojrzałem na zgrabne pismo Andrew, które miejscami wyglądało dziwacznie, a ja mogłem się tylko domyślać, kto przeszkadzał chłopakowi w pisaniu. Na wspomnienie Fabiena zrobiło mi się przyjemnie ciepło, gdyż przed oczyma miałem także kręcącego się blondyna, który uważnie pisał swoje wypracowanie. Prześledziłem szybko tekst listu i zmarszczyłem czoło nie mogąc pojąc niektórych stwierdzeń. Jeśli dobrze wszystko przeczytałem to chłopak postanowił zadbać o mój związek z Syriuszem i zaprosił całą naszą paczkę do siebie na...

- Mamo, jadę na Mistrzostwa! – wydarłem się i podbiegłem do wyprowadzonych z równowagi rodziców – Jadę na Ukrainę! Będę na Mistrzostwach! Sheva załatwił bilety! – zacząłem skakać z radości po kuchni klaskając w dłonie – Jadę, jadę, jadę! Mogę, mogę, mogę, prawda?! – przytuliłem się do matki i potarłem policzkiem o jej twarz.

- Chwileczkę... – bąknęła prawdopodobnie rozumiejąc niewiele więcej niż mój lekko zaskoczony ojciec – Gdzie jedziesz? – odłożyła sztućce i odwróciła się przodem do mnie, a jej oczy zwęrzyły się trochę. Dawniej prawdopodobnie nie chciałbym tego nijak rozgrywać, jednak teraz dobrze wiedziałem jak wykorzystać jej słabości z pożytkiem dla siebie samego. Przydatna umiejętność nabyta przez czas pobytu w Hogwarcie. Najwidoczniej zawdzięczałem szkole więcej niż na początku mogłem dostrzec.

- W tym roku Mistrzostwa Świata w Quidditchu są na Ukrainie – zacząłem powoli – Co naturalnie wiesz. Sheva porozmawiał z tatą i załatwił wejściówki na mecz Ukrainy z Holandią. Jeśli się uda to i kilka innych spotkań zaliczymy – nie mogąc powstrzymać uśmiechu przygryzłem wargę, jednak mimo to i tak cały drżałem z podniecenia, chociaż sam nie wiem czy ze względu na specjalną okazję czy spotkanie z Syriuszem.

- Sheva? TEN Sheva? – wiedziałem, że kobieta zareaguje we właściwy sposób. Zbyt dobrze ją znam bym mógł się, co do tego mylić i najwidoczniej nie tylko ja zdawałem sobie z tego sprawę, gdyż ojciec przewrócił oczyma, a podpierając się łokciem o stół odłożył na chwilę swoje dokumenty.

- Tak mamo, właśnie TEN! – przytaknąłem z udawaną powagą. – Nie martw się nic mi się nie stanie. Nie będę sam, poza tym Andrew ma po nas wyjść... – zaciąłem się myśląc, co jeszcze mógłbym dodać.

- Niech będzie, pozwalam. I zapewne twoja ukochana też tam będzie – jej westchnienie było raczej objawem delikatnej zazdrości niż czegokolwiek innego, a kolejne stwierdzenie wywołało u mnie rumieńce. – Ile masz jeszcze czasu? – kobieta znowu wróciła do posiłku starając się nie wybuchnąć ogólną radością, którą ja przejawiałem w dalszym ciągu.

- Za równiusieńki tydzień już mnie nie będzie! Jak ja się cieszę! Jadę na Mistrzostwa! Idę się pakować! – włożyłem szybko do ust to, co zostało na moi talerzu i rzuciłem się biegiem w kierunku schodów – Nie chcę niczego zapomnieć, więc proszę mi nie przeszkadzać! – śmiech matki i przeciągły jęk ojca odprowadziły mnie pod same drzwi mojego pokoju. Nareszcie coś miało się wydarzyć, a w dodatku w końcu mogłem mieć okazję spotkać się z Blackiem, za którym już tęskniłem. Nie spodziewałem się, że Andrew weźmie sprawy we własne ręce i zaprosi nas wszystkich do siebie, a tym bardziej załatwiając nam wejściówki na mecz. Bezsprzecznie był niesamowity i nie sposób było go nie pokochać za to jak słodki czasami się wydawał. James pogodził się ze stratą Szamana, więc nie powinna przeszkadzać mu obecność Fabiena w domu jasnowłosego, a to już było dużym postępem. Teraz musiałem się tylko umówić z kolegami i spokojnie przenieść w wyznaczone przez Świstoklik miejsce.

Rozejrzałem się dokładnie po sypialni i westchnąłem zastanawiając nad tym, od czego w ogóle powinienem zacząć. Biorąc pod uwagę to, iż będę z Syriuszem to na pewno nie musiałem się martwić o nudę, więc część zbędnych bagaży odpadała na wstępie. Popatrzyłem na ułożone na półce pluszaki.

- Nie, bez przesady – pokręciłem głową i usiadłem na łóżku oglądając uważnie wnętrze pokoju. – Ubrania, szczoteczka do zębów, szczotka do włosów, klucze do domu na wszelki wypadek... tabletki na ból głowy, chusteczki higieniczne... – to miał być mój pierwszy w życiu wyjazd gdziekolwiek, jeśli chodzi o odwiedzanie znajomych, więc nie byłem pewien czy zabrać ze sobą jakieś książki, czy raczej sobie podarować przez wzgląd na ‘antyedukacyjnego’ Jamesa, czy też rozrywkowego Syriusza. Sięgnąłem pod łóżko po jeden z moich ulubionych tytułów i wyszczerzyłem się do okładki. Zawsze wolałem poczytać coś miłego przed snem, a niektóre książki były wprost niesamowite. Byłem ciekaw jak przedstawiałaby się jakaś napisana o mnie i Blacku. W końcu zawsze ktoś mógł się za to zabrać... Ktoś, czyli ja! Kolejny genialny pomysł, chociaż z realizacją mogło być gorzej.

- Remusie, babcia dzwoni i chciała z tobą rozmawiać! – donośny głos matki uciął moje rozmyślania i sprawił, że zapomniałem o wszystkim. Podniosłem się i otrzepałem rozluźniając mięśnie, które były całkowicie spięte od ogólnego szczęścia, jakie mnie przepełniało. Nie mogłem doczekać się kolejnego czwartku i spotkania z przyjaciółmi, a w szczególności z kruczowłosym. Nawet, jeśli nie będziemy mogli publicznie pokazywać swojego uczucia to na pewno czekały mnie jedne z najwspanialszych chwil wakacji, jakie mogłem sobie wymarzyć.

 

  

czwartek, 19 kwietnia 2007

Wariatki

30 czerwiec

To był najdłuższy tydzień, jaki kiedykolwiek przeżyłem. Zawsze mówiono, że wakacje mijają zaskakująco szybko, podczas kiedy mi dłużyły się już teraz. Gdyby nie to, że listy od Syriusza dostawałem codziennie rano i wieczorem, nie wiem jak poradziłbym sobie ze wszystkim. Dla zabicia nudy pomagałem mamie w sklepie marząc o tym, że całkowicie przypadkiem zobaczę Blacka, który przyszedł z matką po jakieś zioła. Było to mało prawdopodobne, ale zawsze mogłem się łudzić. W końcu cuda się zdarzały, chociaż mojemu szczęściu nawet to pomóc nie mogło. Prędzej spotkałbym samego Merlina w pokoju nauczycielskim mugolskiej szkoły, niż Syriusza na Pokątnej. Przez jedenaście lat życia już się tego nauczyłem. To, czego najbardziej pragnąłem zawsze było nieosiągalne. Żałowałem, że zrobiony przeze mnie kalendarz nie mógł przyspieszać czasu, lub chociaż uśpić mnie na czas wakacji, bym nie musiał tak potwornie tęsknić za kruczowłosym. Dzięki temu uniknąłbym także bezustannych pytań matki, która chciała wiedzieć, kim jest moja ‘ukochana’, bez której żyć już nie potrafię. W następnym roku zapewne ślub i wnuki zacznie planować, jednak nie chciałem zbyt wcześnie rozpraszać jej nadziei. Pomyśleć, że inni rodzice przez długie lata nie potrafią pogodzić się z tym, że ich ‘dzieciątka’ dorastają, a moi najchętniej zostaliby dziadkami i patrzyli jak zakładam własną szczęśliwą rodzinę. Dziwne są koleje losu o dorosłych nie wspominając.

- Kochanie, idź do Melchiory i kup kilka bułeczek różanych – mama wcisnęła mi w rękę pieniądze i zaczęła wypychać ze sklepu. – Gdybyś zobaczył jakieś rozwódki dobierające się do twojego ojca, który od wystawy Esów Floresów nie może się odkleić to bardzo cię proszę przyprowadź go tutaj choćby opór stawiał.

- Mamo, mam pomysł. Ty idź, a ja sklep poprowadzę. – uniosłem brew patrząc na marszczącą czoło kobietę.

- Nie, później będą mówić, że jestem o niego zazdrosna! – pokręciłem głową uświadamiając sobie, że tą niemal chorobliwą zazdrość odziedziczyłem właśnie po niej.

- Mamuś, ale przecież to prawda... – ostre, karcące spojrzenie od razu skróciło moje dalsze stwierdzanie faktów. Z tego wyjścia mogłem wynieść jeden pożytek. Melchiora była matką Petera, a biorąc pod uwagę jej niesamowitą dbałość o szczegóły i rozpieszczanie syna blondynek na pewno siedział teraz w cukierni i uzupełniał zaległości w słodyczach, które wynikały z podziału na cztery lub pięć części w zależności od tego, czy Sheva upominał się o swoją działkę. Wspaniałe czasy nauki szkolnej, za którymi tęskniłem jak nigdy dotąd.

Przeciągnąłem się i poprawiłem białą koszulkę, którą rano założyłem na szybkiego. Miałem ochotę rzucić na odchodnym jakiś zgryźliwy komentarz, ale powstrzymałem się i spokojnie opuściłem sklep stając jak wryty przed witryną. Może nie był to Black, jednak widok trzymających się ze ręce Michaela i Gabriela, czym wzbudzali duże zainteresowanie, wybił mnie z dotychczasowego rytmu nudnego dnia. Z tego, co łatwo dało się zauważyć nie tylko mnie, gdyż wielu starszych czarodziejów z obrzydzeniem patrzyło na dwóch Ślizgonów.

- Remi! – Nedved z widoczną radością pomachał do mnie i pociągnął za sobą zmęczonego kolegę. – Jak miło, że wyszedłeś nam naprzeciw. – długowłosego ponosiła wyobraźnia, tego nie dało się nie zauważyć.

- Tak też to można nazwać – uśmiechnąłem się i dość bezpośrednio spojrzałem na złączone dłonie chłopaków.

- Nawet nie pytaj – westchnął Rica na wstępie – Gdybyś ty przez trzy godziny bezustannie wysłuchiwał jęczenia też zgodziłbyś się na wszystko.

- Dzięki temu te napalone dziewczyny wiedzą, że jesteś mój i nawet cię nie zaczepiają! – Michael pokazał kochankowi język z małym kolczykiem w kształcie literki ‘G’. – Nie będą mi się na ciebie gapić jakieś bezwstydne larwy ze wszystkim na wierzchu, które pięćdziesiątki nie dożyją, bo je choroba nerek wykończy! – długowłosy wyszczerzył się dumnie do podłamanego Gabriela. Nie chciałem wspominać niektórych częściach garderoby Nedveda, które miałem okazję oglądać przez ten rok, tym bardziej, że dziewczyny rzeczywiście z błyskiem w oczach patrzyły na tę dwójkę by później zrazić się tym, że najwyraźniej są oni razem. Biorąc po uwagę moje przywiązanie do Syriusza bynajmniej nie dziwił mnie związek kolegów, a tym bardziej jakikolwiek inny.

- Przypominam ci, że w łóżku przez pół godziny prosisz żebym się z tobą kochał, a po wszystkim zasypiasz w przeciągu pięciu minut!

- Bo daję z siebie wszystko! – Ned posłał zniewalający uśmiech, podczas kiedy ja czułem się trochę głupio i bez wątpienia nabrałem rumieńców. Na szczęście, lub nie, szybko zapomniałem o chwilowym zażenowaniu, kiedy jakieś pięć dziewczyn przystanęło na samym środku ulicy z uwielbieniem wpatrując się w parę Ślizgonów.

- Jak by to powiedział Peter... Każdy cukierek ma dwa końce... – bąknąłem przyglądając się małej grupce podnieconych nastolatek, co zwróciło także uwagę Ślizgonów.

- Widziałeś kiedyś ‘syndrom pisklaka’? – długowłosy uśmiechnął się przebiegle i w dość teatralny sposób złapał Gabriela za brodę. – Więc patrz... – wyszeptał i przymykając oczy namiętnie pocałował kochanka, a jego dłoń przesunęła się po policzku wczesując w krótkie ciemne włosy. Dziewczyny zaczęły głośno piszczeć i niemal krzyczeć, jakie to słodkie skacząc w miejscu i obściskując się z radości. ‘Syndrom pisklaka’, bez wątpienia była to idealna nazwa dla tego typu zachowań. Nie wiedziałem, że takie maniaczki jak te w ogóle istnieją, jednak teraz wiedziałem skąd właściwie wzięła się Zardi.

- Jakby to powiedział James... – wydukałem – Jesteś bez obciachowy... – Rica odepchnął w końcu zawiedzionego Nedveda i uderzył go lekko w żebra, na co znowu odezwały się rozanielone dziewczyny. Z łatwością dało się wyłapać niektóre stwierdzenia typu „Kami, zgniatasz mnie!”, „Caroline, zaślinisz mi ramię!”, czy też głośny krzyk „Nati krew ci się puściła!”. O ile dobrze słyszałem były tam także Just i Kass, chociaż zupełnie nie wiem, po co mi pamiętać takie szczegóły. Mimo wszystko błyski w oczach i szerokie, perwersyjne uśmiechy mówiły same za siebie, a ja do tej pory myślałem, że to moi przyjaciele są walnięci.

- Jeśli chodzi o ścisłość to, to coś... – Ricardo wskazał niemal niezauważalnie w stronę grupki - jest wszędzie i jeśli się przyklei to ciężko je zgubić. Michael uznał, że zaspokajając własne potrzeby może również uszczęśliwiać ludzi, dlatego nie dziw się, że ma taką frajdę demonstrując ci ile dźwięków mogą z siebie wydać w przeciągu kilku sekund. – jeśli stwierdzenie „Caroline, idiotko. Przecież nie zaczną się obmacywać na środku Pokątnej!” należało do wspomnianych przez chłopaka ‘dźwięków’ to ja wolałem nie słyszeć szczegółów tych wizji.

- W... Wybaczcie, ale muszę się chwilowo zmywać... – wyjąkałem i spojrzałem w stronę cukierni. – Zobaczymy się później – uśmiechnąłem się błagalnie i otrząsnąłem, kiedy Ned zmierzwił mi włosy, na co odpowiedziały piski ‘Trójkącik, będzie trójkącik!’. Cóż, widać wiele musiałem się jeszcze nauczyć o dziewczynach i ich ‘odchyłach psychicznych’ jeśli miałem zamiar podobnie jak dwaj Ślizgoni żyć ze świadomością przebywania w mniej zwyczajnym związku. Jakoś nie mogłem wyobrazić sobie McGonagall, Span i Sprout, które tak samo reagowałyby na widok na przykład Namidy i Riddle’a. Z trudem powstrzymałem śmiech, kiedy taka wizja stanęła mi przed oczyma. Jednak te wakacje mogły wnieść do mojego życia nowe doznania i tylko czekałem na podzielenie się moimi spostrzeżeniami z przyjaciółmi. Jak dotąd nie wiedziałem, że nawet świat pełen magii może mieć swoich własnych dziwaków, ale najwidoczniej zaliczało się to do zjawiska powszechnego. W końcu przechodzący Pokątną czarodzieje patrzyli teraz dziwnie nie tylko na trzymających się chłopców, ale i na wariujące dziewczyny, które do najnormalniejszych bez wątpienia nie należały.

- My też się zbieramy – Gabriel popatrzył ostro na partnera – Jeśli szybko nie zgubimy tamtej piątki to ja osobiście przeżyję załamanie nerwowe od tych jęków, a i tak dość się dzisiaj nasłuchałem. – Nedved westchnął głośno prawdopodobnie mając nadzieję, że uda mu się jeszcze bardziej zadowolić grupę dziewczyn. Jak dla mnie było to już wystarczające doznanie, więc tylko dygnąłem szybko i pobiegłem w wcześniej już obranym kierunku.

 

  

niedziela, 15 kwietnia 2007

Love Letter

Siedzę sobie, słucham Kanjani8 "Owari no nai tabi" i tak oto powstaje ta notka XDD

 

23 czerwiec

Nie zdążyłem nawet nacieszyć się Syriuszem, a już siedziałem z rodzicami w samochodzie opowiadając matce o całym długim roku. Oczywiście pomijałem większość przygód, jakie miałem za sobą z uwzględnieniem relacji między moimi kolegami. Czasami przycinałem się zastanawiając jak wybrnąć z danej sytuacji, aby nie musieć zdradzać niektórych tajemnic, a miejscami było to bardzo trudne. Chyba tylko dzięki temu dotarłem do domu nawet nie zdawszy sobie z tego do końca sprawy. W przeciwnym razie, kto wie jak zareagowałbym na kolejne wspomnienie Blacka, z którym nie mogłem się nawet normalnie pożegnać.

Odetchnąłem głośno wychodząc z samochodu i patrząc na dom, w którym mieszkałem przez wiele lat. Widok dużego, piętrowego budynku o białej elewacji wywoływał u mnie przyjemne dreszcze i sprawiał, że czułem się weselej niż dotychczas. Z radością wszedłem do mieszkania taszcząc za sobą kufer.

- Kochanie, rozpakuj się, a ja zawołam cię, kiedy obiad będzie gotowy – matka zniknęła w drzwiach kuchni, zaś ojciec zmierzwił mi włosy idąc za nią. Mogłem spodziewać się tego, że od obiadu do samej kolacji nie zostanę już sam, a z jednej strony właśnie tego było mi trzeba. Wolałem sobie popłakać, dzięki czemu mogło mi ulżyć, niż męczyć się ze świadomością tego, iż Syriusz jest teraz daleko. Wydawało mi się, że jestem strasznie dziecinny i patetyczny, jednak ciężko było mi pogodzić się z myślą o rozstaniu. Sam nie wiem, dlaczego, ale każdy cichy odgłos moich kroków na schodach kojarzył mi się z Blackiem i jego ciągłymi ekscesami w Hogwarcie. Podobne wrażenie wywarł na mnie mój własny pokój. Duże okno naprzeciw drzwi pozwalało by ciepłe promienie wpadały do sypialni i oświetlały biurko stojące w pewnej odległości od szyby, łóżko po prawej, szafa na przeciwległej ścianie, jeszcze niedawno spałem w pomieszczeniu gdzie tuż obok siebie miałem kruczowłosego i resztę chłopaków. Niechętnie rozpakowałem swoje rzeczy układając je starannie na półki i zastanawiając się, co teraz może robić chłopak. Oddałbym wiele by się tego dowiedzieć, a jeszcze więcej bym mógł spędzić z Blackiem całe wakacje.

Usiadłem na pościeli przywierając plecami do oparcia łóżka i podciągając nogi bliżej klatki piersiowej. Sięgnąłem pod łóżko gdzie często trzymałem książki by mieć do nich lepszy dostęp nocami. Natrafiłem na niewielki tom w ciemnej oprawie ozdobiony złotymi literami. Tego tytułu używałem do wróżb, których nauczył mnie dziadek. Zamykając oczy zrobiłem kilka głębokich oddechów i postarałem się oczyścić umysł. Złapałem wolumin oburącz i kierując się impulsem otworzyłem na jednej ze stron zatrzymując wzrok na fragmencie tekstu.

- Wszystkie drogi świata prowadzą do serca wojownika. Zanurza się on bez wahania w rzece namiętności, która przepływa przez jego życie. Wojownik wie, że wolno mu wybrać to, czego pragnie. Podejmuje, więc decyzje z odwagą, bezinteresownością, a czasem - z odrobiną szaleństwa. Akceptuje swoje pasje i raduje się nimi z całego serca. Przekonał się, że wcale nie trzeba wyrzekać się podbojów - stanowią one nieodzowną część życia i napawają radością tych, którzy biorą w nich udział. Jednak nigdy nie traci z oczu rzeczy nieprzemijalnych ani silnych więzi z ludźmi, zacieśniających się z biegiem czasu. Wojownik potrafi odróżnić to, co ulotne od tego, co wieczne. – uśmiechnąłem się delikatnie zastanawiając nad tym, co przeczytałem i nad tym, co teraz przeżywam. Dziadek zawsze powtarzał, że dzięki temu można znaleźć wyjście z każdej sytuacji, jednak trzeba odnaleźć właściwą interpretację słów, na które się trafiło. Chociaż podobnie jak mój ojciec był mugolem to znał się na niektórych dawnych obrzędach, czy też przesądach. To właśnie on nauczył mnie najwięcej nawet, jeśli na samym początku nie był w stanie uwierzyć w to, kim jest moja matka. Gdyby żył na pewno zaakceptowałby Syriusza i pomógł nam we wszystkim.

Wrzuciłem książkę z powrotem pod łóżko i odchylając głowę w tył patrzyłem na jeden, nieszczególny punkt nie wiedząc w ogóle, czym to było. Moje myśli krążyły wokół szkoły, kruczowłosego i tęsknoty za tym wszystkim, co pozostawiłem w murach zamku. Oczy szkliły mi się od piekących łez, na które było jeszcze byt wcześnie. Nie mogłem pokazać się zapłakany rodzicom, bo nie byłbym w stanie znaleźć odpowiedniej wymówki, by nie zaczęli wypytywać mnie o dosłownie wszystko. Nic mnie nie interesowało, a myśli zaczęły wracać uparcie do wspomnień każdej chwili, jaką do tej pory spędziłem z młodym Blackiem. Była to jedna z najdroższych pamiątek, jakie miałem, włącznie z sygnetem wiszącym na mojej szyi... Pierwsze spędzone z Syriuszem Święta...

Cichy dźwięk, którego moje zmysły nie chciały do końca zidentyfikować głuchym echem obił mi się o uszy.

- Już idę, mamo! – krzyknąłem jednak nadal siedziałem w bezruchu. Po raz kolejny usłyszałem ten sam odgłos jednak tym razem podniosłem się z miejsca – Idę! – powtórzyłem i opuściłem pokój zatrzymując się zaraz za drzwiami. Otworzyłem szeroko oczy i szybko wróciłem do sypialni patrząc w okno. W końcu dotarło do mnie, co tak naprawdę słyszałem. Na parapecie siedział jasnobrązowy puchacz przyglądając mi się dziwnie. Poznałem go od razu, rzucając się w jego stronę i wpuszczając do środka. Nerwowym ruchem wyrwałem z jego dziobu niewielką kopertę i otworzyłem ją trzęsącymi się dłońmi. Nie miałem nawet odwagi domyślać się treści, czy też czegokolwiek innego. Nie myśląc o niczym przesunąłem wzrokiem po krótkim tekście.

- JUHU! – wrzasnąłem tylko po to by odreagować i dać upust emocjom. – Tak, tak, tak! – podskoczyłem kilka razy i pieszczotliwie poklepałem lampę stojącą na biurku – Dzięki ci, Rolf! – zapiszczałem i siadając na krześle wyjąłem z szafki papier oraz pióro.

„Ja także” naskrobałem rysując niewielkie serduszko na końcu. Zgiąłem pergamin i wręczyłem sowie Syriusza. Wstałem patrząc bez przerwy na staranne, chociaż krzywe pismo Blacka i zamknąłem okno.

- Tęsknię – przeczytałem i skrzywiłem się słysząc głośny trzask za plecami. Przygryzając wargę spojrzałem na wściekłego puchacza, który otrzepał się po zderzeniu z szybą. – Przepraszam? – jęknąłem sięgając klamki i pozwalając by Rolf wyleciał w końcu bezpiecznie z mojego pokoju. Byłem tak szczęśliwy, że niw myślałem, co robię. Wtuliłem twarz w trzymaną kartkę z widniejącym na nim jednym tylko wyrazem. Nie widzieliśmy się od około półtorej godziny, a Syriusz już do mnie napisał. Wydawało mi się, że mógłbym nawet latać.

- Remusie, co to były za hałasy?! – matka podchodząc pod drzwi mojej sypialni zapukała i zajrzała do środka.

- Nic – wyszczerzyłem się do niej – Sowa przyleciał – wytłumaczyłem pokazując jej list i siadając ciężko na łóżku.

- A co ci się tak oczka cieszą? – jej wzrok zdradzał, że domyśla się wszystkiego. – Już sobie listy miłosne wysyłacie? Mam nadzieję, że kiedyś mi o niej opowiesz. – puściła do mnie oko i zniknęła zostawiając mnie lekko zdezorientowanego. ‘O niej’ chodziło mi po głowie. Problem w tym, że to był ON, a tego jak na razie powiedzieć nie mogłem. Wzruszyłem ramionami tuląc się do kartki wysłanej mi przez Blacka. W końcu kiedyś rodzice musieli się dowiedzieć, ale teraz było to najmniej istotne. Porwałem siedzącego przy posłaniu wielkiego miśka od babci i objąłem go z całych sił kładąc się na pościeli. Żałowałem, że nie był to Syriusz, jednak miśki bez wątpienia były bezpieczniejsze i nie napastowały cię w napadzie dobrego humoru, co miało miejsce w przypadku kruczowłosego, za którym i tak już tęskniłem. Nie wiem, jakim cudem miałem wytrzymać bez niego dwa miesiące, ale jeśli innym się to udawało to i mi jakoś musiało, chociaż trochę w to wątpiłem.

- Wiem! – jak głupi zerwałem się na równe nogi i po raz kolejny, przegrzebałem biurko w poszukiwaniu kartek. Usiadłem po turecku obok zmaltretowanego pluszaka i zacząłem skrobać na czystych pergaminach kratki odpowiadające dniom w kalendarzu, aż do pierwszego dnia szkoły. Sam nie wiem, dlaczego, ale byłem z siebie dumny za sam taki pomysł. Powiesiłem swoje dzieło na obrazku nad szafką nocną i przez chwilę patrzyłem na trochę dziwny kalendarz. Niemal podskakując z radości wychyliłem głowę na korytarz starając się wywąchać, co mama robi dziś na obiad. Najwyraźniej był to kurczak z ryżem w sosie słodko kwaśnym, co bardzo mi pasowało. Moje samopoczucie zawsze miało przypisane sobie jakieś specjalne danie, co wynikało raczej ze zwykłego przyzwyczajenia, jednak silnie na mnie oddziaływało.

- Tatuś?! Kupisz mi kalendarz ścienny w następnym roku?! –krzyknąłem, a słysząc głośne westchnienie ojca wiedziałem, że właśnie się załamał.

- Jeśli chcesz! – usłyszałem jego odpowiedź przesyconą prośbą o litość, gdyż wiedział, iż jeśli ja zaczynam mieć życzenia to stanowi to zapowiedź kolejnych ‘genialnych’ pomysłów. Skacząc ze stopnia na stopień zacząłem schodzić na dół by pobyć trochę z rodzicami.

 

  

środa, 11 kwietnia 2007

The End

Jak mówiłam tak jest XD Wybaczcie, że takie a nie inne, ale jestem właśnie na głodzie Hikaru no Go (KOCHAM TO!) i nie mogę się odkleić od anime ^^" AKIRA-KUN JEST TAKI SŁODKI!! Tak cudownie pasuje do Hikaru!! *zaczyna wariować* Od dawna nie miałam takiej fazy na żaden tytuł (ostatnio było Gakuen Heaven), ale już na pewno nie dostawałam takiego 'jebca' na punkcie żadnego bisha -.- No to się dorobiłam ^^" Akira Touya jest boski!!!!!!!!!!!

 

22 czerwiec

Dołowała mnie myśl o tym, że już jutro będę musiał rozstać się z kolegami i wrócić do domu na ponad dwa miesiące. Przywykłem już do szkolnego gwaru, nudnych, czy też mniej nudnych, lekcji, głupich pomysłów przyjaciół i wszystkiego, czym żyłem przez ostatni rok. Nie wiem jak mógłbym sobie poradzić bez nich, a jednak czasu nie dało się zatrzymać czy też zmienić zasad edukacji w Hogwarcie. W najgorszej sytuacji był chyba Syriusz, który od czasu rozpoczęcia nauki nie widział się z rodzicami, a teraz musiał stawić czoła rozjuszonej matce. Na jego miejscu nie spieszyłoby mi się na piątkowy obiad w rodzinnym gronie. Wolałem nawet nie przypominać sobie o fakcie, że wraz z przyjazdem do Londynu skończą się beztroskie chwile z Blackiem i jego czasami zboczone uwagi. Już teraz wiedziałem jak bardzo będzie mi tego brakować.

- Zrobili to! – krzyk jakiegoś chłopaka przywrócił mnie do normalności, a nagły gwar, jaki zapanował w Wielkiej Sali nie pozwalał na ponowne zebranie myśli. Mogłem się spodziewać, że ostatnia w tym roku wspólna kolacja nie będzie należała do normalnych i spokojnych. Do Sali weszło kilku chłopaków, po trzech z każdego Domu z siódmej klasy, w sukienkach zapewne pożyczonych od koleżanek. Momentalnie przypomniał mi się Syriusz i jego strój balowy, jednak oni wyglądali niemożliwie. Kwieciste, jednak całkiem schludne i przyjemne dla oka sukienki w połączeniu z adidasami i męskim chodem sprawiały, że ciężko było się nie roześmiać, a czerwone różyczki, które trzymali w ręku dopełniały dzieła.

- Kto to wymyślił? – westchnienie Pottera zgrało się z ciepłym śmiechem nauczycieli, do których podeszli chłopcy wręczając po kwiatku, czy też bukiecie, jak było w przypadku dyrektora i wychowawców. Zaraz potem złożyli krótkie życzenia i podziękowanie, by wrócić do swoich stołów flirtując z kolegami, co najbardziej bawiło dziewczyny.

- Dziwny rocznik – Syriusz ścisnął pod stołem moją dłoń i uśmiechnął się wskazując głową kasztanowowłosego Ślizgona w sukience za kolano, który siedział na udach kolegi pozwalając na to by inny z kumpli karmił go niczym dziecko.

- Bardzo dziwny – Andrew patrzył na dwóch podobnie ubranych obściskujących się chłopaków z Ravenclawu, którzy w ten sposób wywoływali głośny chichot. Bez wątpienia James i Syri już teraz myśleli o jakimś jeszcze lepszym przedstawieniu na zakończenie naszej edukacji. Znając tych dwoje już teraz mogłem się bać, a nawet jęczeć, że wcale mi się to nie podoba. Tylko Sheva był gotowy na wszystko, jeśli tylko nie ubliżało to jego ukochanemu. Nie wiem czy w tej szkole zawsze było tak wesoło, ale nie wyobrażałem sobie matki Syriusza, która śmiałaby się wraz z innymi uczniami z wygłupów.

- Idę się połasić – Andrew posłał nam wesoły uśmiech i szybko wstał zmierzając w stronę starszych chłopaków. Niektóre jego przyzwyczajenia się nie zmieniały podobnie jak Michaela, który dopadł szamana i zaczął subtelnie obmacywać, na co dostał po głowie od Gabriela. Bez wątpienia zapowiadały się długie i nudne wakacje. Wyłapałem wzrokiem wszystkich znajomych i z radością stwierdziłem, że każde z nich świetnie się bawi. Począwszy od braci Mares, a na Lucjuszu kończąc.

Moją uwagę przykuła mała szybująca karteczka złożona w różę, która po chwili podlatując od Jamesa osiadła na jego kolanach. Chłopak spojrzał na nią dość niepewnie i z lekkim obrzydzeniem otworzył zapewne zdając sobie sprawę, co to musi być.

- Czy ja jestem aż taki zły? – jęknął po chwili – Odrabiam zadania... W miarę możliwości... Jestem grzeczny, nie biegam po korytarzach, kiedy nie trzeba, nikogo nie biję, a mimo to dostaję listy miłosne od jakiejś dziewczyny... – okularnik skrzywił się i rozejrzał po Sali niestety nie dostrzegł natrętnej wielbicielki. – Dlaczego akurat ja... Jest tylu fajnych chłopaków, którzy chętnie przyjmą na siebie brzemię utrzymania ‘czegoś takiego’. Ja nie chcę pracować na ubrania, kosmetyki i zachcianki dziewczyn! To straszne...

- Proponuję oświadczyć głośno, że szukasz niewymagającego zwierzątka, które potrafi samo o siebie zadbać, które ci ugotuje, wypierze i będzie posłuszne... – Syriusz rzucił mi szybkie spojrzenie – Ja osobiście nie mam takich wymagań jak ty, wystarczy mi taki słodziutki ktoś do pieszczenia, tulenia... – nadepnąłem chłopakowi na stopę chcąc jakoś skrócić jego monolog, a tym bardziej, że zaczynał wchodzić na niebezpieczny temat. Rzuciłem mu ostrzegawcze spojrzenie, podczas kiedy on z wyrzutem odwrócił głowę w inną stronę.

- Tylko, dlaczego ja? – J. nadal wpatrywał się w pergamin i jęczał pod nosem.

- Nie martw się, James. Wcześniej czy później każdego to czeka... – dobrze zdawałem sobie sprawę z tego, że nie ominie to nawet Petera zapatrzonego z Narcyzę i objadającego się wszelakimi rodzajami ciasta, jakie były na stole. Cieszyłem się, że mam Syriusza i nie musiałem martwić się o cokolwiek innego, jak tylko jego hormony. W końcu od pozbywania się każdego rodzaju wielbicielek był właśnie on.

- Nie. Ja tego nie zniosę! – Potter znowu rozpoczął wielkie użalanie się nad sobą – A dziadek zawsze mi powtarzał, że jeśli się dziewczyna zainteresuje chłopakiem to wynikają z tego kłopoty... Biedak tyle wycierpiał z babcią...

- Masz dziwną rodzinę – wzruszyłem ramionami – Mój ojciec na matkę nie narzeka. Kochają się i są razem szczęśliwi.

- Nie znasz się, Remi! – okularnik położył łokcie na stole – One zabraniają ci wszystkiego, zawsze musisz być miły, uśmiechać się do ich koleżanek, chodzić z nimi na zakupy, wysłuchiwać nudnych rozważań na temat nowych butów, lub bluzeczki. To jest straszne! – im dłużej słuchałem Jamesa tym bardziej byłem przekonany, że to właśnie dziadek i ojciec są winni jego niechęci do kobiet. Straszyli go od początku, a teraz histeria wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem. Powrót do domu na pewno dobrze mu zrobi, a tym bardziej, jeśli opowie o swoim ‘wielkim’ problemie. Po raz kolejny spojrzałem na poprzebieranych chłopaków. Nie wyglądali na skrępowanych, czy też niezadowolonych w jakiś sposób. Wręcz przeciwnie. Nawet, jeśli można było spodziewać się z ich strony, choć odrobiny rozdrażnienia to oni jakoś nie przejawiali temu podobnych uczuć.

- Naprawdę dziwny rocznik – wymamrotałem pod nosem wbijając widelczyk w kawałek szarlotki, już i tak wystarczająco zmaltretowanej. Syriusz z szerokim uśmiechem wziął do rąk swój widelec i zaczął dzióbać w mojej porcji.

- Moim zdaniem na wakacje też powinniśmy zostawać w szkole – mruknął po chwili – I tak mamy tyle pracy domowej, że ciężko będzie znaleźć czas na beztroską zabawę, a w dodatku mnie zabije matka, więc nie ma to jak siedzieć tutaj z wami. – lewa dłoń kruczowłosego wylądowała na moim kolanie. Nie wiem, czego on się naoglądał, czy też naczytał, ale ja czułem się strasznie głupio. Raczej nie lubiłem, kiedy ukradkiem mnie dotykał, a tym bardziej przy innych. Ściągnąłem jego rękę i odetchnąłem głośno. Jutro będzie mi tego pewnie brakować, jednak nic nie mogłem na to poradzić.

- Syri, jakie jest prawdopodobieństwo, że będę miał okazję spotkać się z Narcyzą przez ten czas? – Peter w końcu oderwał się od podziwiania blondynki.

- Małe... Znikome... Minimalne... Żadne! – Black przeciągnął się rozkładając na krześle – Przestań się łudzić, Pet. Ona nigdy się tobą nie zainteresuje... Ale zawsze możesz próbować! – dodał szybko – Skoro jakaś dziewczyna zakochała się w Jamesie to znaczy, że cuda się zdarzają.

- Ej! – J. wstał szybko i wychylił się ponad stołem chcąc uderzyć chłopaka, który szybko uniknął ciosu.

- Może się jej oświadczę... – kawałek ciasta, który miałem w ustach wypadł mi na talerz, kiedy tylko usłyszałem fragment monologu blondynka – W końcu mogę spróbować!

- To już lekka przesada, Peter – Syriusz i James uspokoili się momentalnie, popatrzyli po sobie i spokojnie wrócili na swoje miejsca. – Ona szaleje za Lu i wątpię żeby zrezygnowała z niego dla ciebie. Poza tym porozmawiaj z Potterem, on ci powie, jaka to tragedia zadawać się z kobietami – Black wyszczerzył się i po raz kolejny zaczął gładzić moje udo.

 

23 czerwiec

Razem z chłopakami jakoś wtaszczyłem swój kufer do pociągu i ciężko opadłem na jedno z siedzeń. Rozrywka, jaką zapewnił nam w Wielkiej Sali jeden ze Ślizgonów była niesamowita i nie wiem czy ktokolwiek zdoła pobić jego wyczyn, jednak nie dziwiłem się, że chłopak nie chciał opuścić szkoły. To były jego ostatnie chwile w szkole i mogłem sobie wyobrazić, co czuł. W końcu to właśnie w Hogwarcie dla wielu z nas zaczynało się prawdziwe życie, czy też miał miejsce jakiś przełomowy moment. Sam dokładnie pamiętałem moje spotkanie z Syriuszem i te zimne oczy, które tak mnie zafascynowały. Poniekąd wszystko to zawdzięczałem Andrew, gdyby nie on, kto wie jak wszystko to mogłoby się potoczyć. W końcu nasza była skompletowana już pierwszego dnia właśnie dzięki wielkiej niezdarności każdego z nas. Nie myślałem, że zawieranie prawdziwych przyjaźni polega na ogólnej ślamazarności i przypadkowym zderzeniom, a jednak mniej więcej tak wyglądało to w naszym przypadku. Najpierw zderzenie z Potterem, później Peter, spanikowany Sheva, Syri z Lucjuszem i jego bandą... Zastanawiałem się tylko jak to będzie wyglądało za kilka miesięcy, kiedy po raz drugi spotkamy się na peronie czekając na odjazd pociągu.

- Do domu, do domu, do domu... – James splótł ręce za głową i zamknął oczy – Będę się obijał i nic więcej! Ahh... Jak to przyjemnie nie martwić się o naukę!

- Głupek z ciebie – Syriusz otworzył okno wpuszczając do przedziału trochę ciepłego, świeżego powietrza. – Będziesz miał rodziców na głowie, a to jest najgorsze! Już wolę McGonagall niż ujadanie staruszków. – z jednej strony miał rację, chociaż tylko w jego sytuacji było to na tyle przerażające. Ja sam cieszyłem się, że w końcu zobaczę matkę i ojca. Stęskniłem się za nimi przez cały ten czas, ale i znalazłem kogoś, kto mógł sprawić, że tęsknota była niemal niewyczuwalna. Spojrzałem na łagodną, zamyśloną twarz kruczowłosego. Słońce świeciło dość mocno, a promienie delikatnie lizały jego policzki i błyszczące oczy. Wargi minimalnie stykały się ze sobą, by po chwili ułożyć się w wąską linię będąc przygryzione przez zęby. Najwyraźniej Syri czymś się martwił.

- Nie znacie się! Szkoła to przekleństwo! – Potter nie dawał za wygraną, jednak Black już go nie słuchał. Odwrócił się do Andrew i uśmiechnął wrednie.

- Jeszcze ci się nie dostało za ten wyskok pierwszego dnia – warknął ucieszony – Aleś się nam wtedy naraził! Lu przeszło po tym jak się do ciebie podobierał, ale idę o zakład, że w następnym roku odbije sobie ten wyskok.

- Nie strasz! – Szaman zmarszczył noc i skrzyżował ręce – To była wasza wina! Mogliście się nie wychylać, a poza tym nie wiedziałem, że ten kot jest tak niebezpieczny! – chłopak wydął wargę i udał obrażonego. Dopiero teraz dotarło do mnie, że nawet nie wiem co miało wtedy miejsce. Nie pytałem o to Syriusza, a on bez wątpienia był najlepiej poinformowany. Lu, Syriusz i Rudolf wydawali mi się wtedy być najbardziej bezwzględni, jednak okazało się, że podobnie jak Alen i Blood są całkiem mili. Nawet, jeśli nie mogło to trwać zbyt długo to jak do tej pory całkiem przyjemnie było mieć w nich sprzymierzeńca.

Pociąg ruszył a wraz z pierwszym szarpnięciem do naszego przedziału wbiegł niewysoki Krukon o blond włoskach i przerażonych, niebieskich oczach. Wyglądał jak dziecko, mimo że był w tym samym wieku co my.

- Schowajcie mnie! – jęknął żałośnie i złożył ręce.

- Mam dziwne wrażenie deja vu. – wstając zdjąłem szatę i pomogłem chłopcu wgramolić się na półkę ponad siedzeniami.

- Teraz wiem gdzie ukryliście Andrew! – Syriusz był dumny z siebie, choć nie za bardzo miał się, czym cieszyć.

- Cicho, teraz zobaczymy, kto go gonił – Potter rozsiadł się wygodnie i rozczochrał sobie włosy tak, że wyglądały dość dziwacznie. Ledwie powstrzymywałem się od śmiechu widząc minę Shevy, który najwidoczniej nie czuł się najlepiej. Nie minęły trzy minuty, a do przedziału wparowało trzech starszych Ślizgonów, których nawet nie znałem.

- Nie ma go! – warknął wysoki, czarnowłosy chłopak, a jego ciemne oczy jeszcze bardziej się zwęrzyły. Wyszedł szybko z pomieszczenia mrucząc coś do kolegów najwyraźniej bardzo zdenerwowany. W przeciwieństwie do Lucjusza on nie należał do porywczych zważając na to, jak szybko się poddawał.

- Poszedł? – cichy głosik sprawił, że Syriusz zaczął się głośno śmiać i wstając pomógł małemu zgramolić się z półki. Byłem zazdrosny widząc jego dziwny wyraz twarzy, jednak nie reagowałem nie chcąc się ośmieszyć.

- Dziękuję – Krukon spuścił głowę i wydukał jeszcze kilka ledwie dosłyszalnych słów. Gdybym nie widział go kilkukrotnie w szkole przysiągłbym, że ma jakieś siedem lat. Był naprawdę uroczy, a dziecięce rysy wyłącznie kontrastowały z prawdziwym wiekiem i poważną miną.

- Remi, masz już na koncie dwa uratowane życia i w każdym przypadku byli to blondyni – Andrew odetchnął głęboko i wyjrzał na korytarz – Poszli, możesz wracać do siebie – poklepał chłopca po głowie i wypchnął z przedziału dodając mu otuchy. Mały najwyraźniej dostrzegł dobre intencje Szamana gdyż z uśmiechem pognał wzdłuż pociągu.

- Kto to właściwie był? – Peter oderwał się od jedzonej od dłuższego czasu czekolady chowając do kieszeni dokładnie zawinięte w papierek ostatnie kostki.

- Nie pytałem – bąknął J. udając, że się przeciąga w rzeczywistości starając się dostać do ukrytych przez Petera słodyczy. – Kiedyś się dowiemy, a teraz... – szybko wyjął misterny pakunek i rozwinął go w mgnieniu oka. – Wyżerka! – władował do ust wszystko, co zostało nie reagując nawet na krzyk Pettigrew, który z wyrzutem wpatrywał się w gryzioną przez okularnika czekoladę. Nie wiem jak można było do tego stopnia uzależniać swoje życie od słodyczy, ale bez wątpienia ta mania była przydatna, zwłaszcza, kiedy komuś zależało na pozbyciu się dwóch elementów naszej paczki.

- Idę do ubikacji, kto idzie ze mną? – Syri wykorzystał moment, kiedy prawdopodobieństwo wykurzenia Jamesa i Peta było najmniejsze mrugając porozumiewawczo do Andrew. Złapał mnie za rękę i wyciągnął z przedziału. Dobrze wiedziałem, o co mu chodzi, biorąc pod uwagę, że przez najbliższe miesiące niekoniecznie zdołamy się spotkać, a ja już teraz zaczynałem czuć się dziwnie. Stanąłem na palcach i przyciągnąłem Syriusza do siebie. Przynajmniej ten ostatni raz chciałem być blisko niego. Niemal się pocałowaliśmy, kiedy z naprzeciwka wyszedł jakiś chłopak śmiejąc się całkiem głośno. Szybko przekręciłem głowę i zacząłem mruczeć coś do siebie udając, że wyciągam kruczowłosemu paproszek z oka. Głupi pomysł, ale zadziałał, a my nie skompromitowaliśmy się przy starszym koledze.

- Mam nadzieję, że teraz się nam uda – westchnąłem i przymknąłem oczy nasłuchując. Nic nie wskazywało na to by ktoś jeszcze miał nam przeszkodzić, więc znowu zbliżyłem się do Blacka i rozejrzałem w około. Musnąłem na szybkiego miękkie wargi po raz kolejny upewniając się, że jesteśmy sami. Ciężko było mi skupić się na aktualnej czynności, dlatego z jękiem mocno przywarłem do ust Syriusza, który objął mnie w pasie i odwzajemnił pocałunek. Uwielbiałem ten moment, miał w sobie coś przyjemnego i podniecającego, nawet, jeśli ciężko było mi zrozumieć całe znaczenie tego uczucia. Odepchnąłem po chwili chłopaka i złapałem oddech. Prawdopodobnie był to nasz ostatni pocałunek na najbliższe dwa miesiące i chociaż był mało zadowalający, jako że chłopak, który wcześniej nam przeszkodził teraz wracał do swojego przedziału, to bez wątpienia Black planował odbić sobie to na samym początku przyszłego roku.

Niemiłe uczucie pustki drażniło mnie za każdym razem, kiedy spoglądałem na delikatnie uśmiechniętego Syriusza. Rozstania były najgorszą częścią każdej znajomości, a co dopiero związku. O wiele większą przyjemność sprawiały powitania, ale na to było stanowczo za wcześnie. Nie dotarliśmy jeszcze nawet do Londynu, a mnie już było smutno i starałem się nie rozpłakać.

 

Touya, Touya, Touya...!! *Kirhan wywożą w kaftanie jacyś przystojni lekarze*

niedziela, 8 kwietnia 2007

------

Przez pewnego debila, który mieszka w moim domu i jest 2 lata młodszy nie jestem w stanie dodać dziś notki, ale obiecuję, że w środę dodam dwie...

czwartek, 5 kwietnia 2007

Kartka z pamiętnika XVII (Special) - Nakamura

I koniec z Kartkami z pamiętnika XD Nadrobiłam zaległości XD

 

Tenshi Namida, dwudziesto kilkuletni nauczyciel, w którego ciemnych oczach dostrzegałem część samego siebie. Chyba właśnie, dlatego zdecydowałem się zaoferować mu siebie samego. Błysk zdziwienia i moje oblicze odbijały się w jego ciemnych tęczówkach, kiedy zapytałem, czy chciałby się ze mną kochać. Wydawał mi się tak samo samotny i zagubiony, przerażony światem, który nie dbał o nikogo, a tylko powoli starał się eliminować słabe, nieprzystosowane jednostki. Mimo wszystko poczułem się lepiej, kiedy zawstydzony przytaknął. Dziwne uczucie, kiedy to zamiast liczyć się z pragnieniami serca, które pragnie zostać zauważone w końcu decyduje się na krok zupełnie nie przemyślany, jednak dziwnie potrzebny. W przypadku Pottera chciałem go po prostu od siebie uzależnić, z Namidą było inaczej. To ja potrzebowałem jego, chciałem wiedzieć czy naprawdę aż tak bardzo mnie przypomina.

W przeciwieństwie do innych on zawsze był miły i delikatny. Odpowiadał na każde pytanie czasami nie kryjąc zażenowania. Miał wielu kochanków, jednak nigdy nie związał się w żaden sposób z uczniem. Cieszyłem się wiedząc, że pod tym względem mogę być pierwszy. Nić łącząca nauczyciela Wróżbiarstwa z Riddlem przypominała mi tą, którą ja związałem się z okularnikiem, a i tych szczegółów nie oszczędziliśmy sobie podczas cotygodniowych rozmów. Każdy z nas chciał poznać swoją wartość, a ciężko było osiągnąć to zawsze będąc samemu. Tenshi mógł być dla mnie niczym brat, ale bez sprzecznie rodzeństwo nie robiło ze sobą ‘tego’ typu rzeczy, mało to ja nawet przez chwilę nie chciałem myśleć tak o mężczyźnie. Zbyt wielu rzeczy nie rozumiałem bym mógł stwierdzić cokolwiek, jednak jedno było pewne. Nigdy nie czułem się tak jak podczas każdorazowego spotkania z profesorem. W przeciwieństwie do innych on pytał o wszystko i chciał wiedzieć jak najwięcej. Nie interesował się wyłącznie moim tyłkiem, ale i innymi szczegółami nie dotyczącymi mojego ciała, które w końcu nie należało do marionetki.

- Znowu się zamyśliłeś – cichy, spokojny i delikatnie wesoły głos zdawał się zostać dopełnionym przez ciepłe ramiona obejmujące mnie w pasie oraz policzek nauczyciela, który oparł się o mój własny, gdy stałem przy oknie.

- To nic ważnego – odwróciłem się porzucając bezczynne spoglądanie na skąpane w słońcu popołudniowego słońca błonia. Uśmiechnąłem się lekko i stając na palcach dłonie oparłem o pierś Namidy. Uniosłem głowę i przymknąłem oczy chcąc pocałować delikatne usta mężczyzny, który odsunął się nieznacznie. Uniósł kąciki warg bez słowa odchodząc i siadając na łóżku. Wyciągając ku mnie dłoń przekrzywił głowę, co dodało mu specyficznej delikatności i czułości. Nigdy nie mówił wiele, w większości wszystko zdradzały jego gesty i to dzięki nim wiedziałem, czego chce. Wolnym krokiem zmniejszyłem dzielący nas dystans siadając w rozkroku na kolanach mężczyzny. Zarzuciłem ręce na jego ramiona palcami błądząc po długim warkoczu ciemnych włosów, który zaplatał zawsze poza lekcjami.

- Czy teraz mogę? – spojrzałem w ciemne oczy, a widząc nikłe skinienie delikatnie złączyłem nas w ciepłym, spokojnym pocałunku. Dłonie mężczyzny zarysowały mój kręgosłup przez materiał koszulki i zsunęły się po ramionach od łokci. Odsunąłem się i spojrzałem na uśmiechniętą, młodą twarz nauczyciela, która w takich chwilach wyglądała o wiele młodziej niż zazwyczaj naznaczona powagą, czy troskami. Tenshi zdjął ze mnie podkoszulek zaraz potem zajmując się guzikami swojej koszuli, którą odłożył na skraj łóżka. Patrzyłem jak spokojnie unosi ręce zdejmując gumkę krępującą włosy i powoli rozplata długi warkocz, a pojedyncze pasma miękkich, nieznacznie pofalowanych włosów opadały na jasną pierś. Sam nie wiem, dlaczego, ale znacznie więcej przyjemności sprawiało mi patrzenie na spokojne zabiegi profesora niż gdybym miał sam się tym zajmować. Położyłem dłoń na sercu mężczyzny rozkoszując się ciepłem i delikatnością jego skóry oraz rytmicznymi uderzeniami najważniejszego z narządów. Przymykając oczy pochyliłem się muskając cienką powłokę idealnego ciała.

- Ryo... – drżący cichu głos wypowiedział moje imię, a ja słysząc je wyprostowałem się i uśmiechnąłem dobrze wiedząc, że jest to zaczątek znanego mi już pytania. Mimo, że moja odpowiedź zawsze była twierdząca on nigdy nie pozwalał sobie na nic nie upewniając się, co do moich intencji. - Zawsze pan o to pyta – westchnąłem – Chcę tego, nie przeszkadza mi to i jak najbardziej nie mam zamiaru protestować ani teraz, ani tym bardziej później. – zgramoliłem się z ud nauczyciela i położyłem na białej, świeżej pościeli pachnącej lawendą. Podobnie jak wiele innych rzeczy także i to nie zmieniało się w ogóle. Cudowny zapach pieszczący moje zmysły zawsze przywodził na myśl poprzednie chwile spędzone z Namidą. Nie myślałem, że kiedykolwiek będę posiadał drogie mi wspomnienia, jednak tak właśnie się stało.

Ciepła dłoń pogładziła mój policzek sprawiając, że zamruczałem zamykając oczy i skupiając się wyłącznie na subtelnym dotyku. Sunące po moim ciele palce wydawały mi się czymś w rodzaju podmuchu wiatru, gdyż pozostawiały po sobie wyłącznie delikatne łaskotanie. Tenshi był delikatny, mimo że nie był to już mój pierwszy raz w ogóle, czy też z nim, to zawsze starał się być tak samo ostrożny. Była to najmilsza odmiana, jaką mogłem sobie wymarzyć. Miękkie, odrobinę wilgotne wargi zetknęły się z moją skórą w miejscu gdzie na szyi dało się wyczuć puls, a zaraz potem otarły się o mnie odrobinę niżej. Lekkie muśnięcie na brodzie i pieszczona pocałunkami klatka piersiowa były wystarczającym powodem bym zaczął drżeć i jęczeć cicho. Zatraciwszy się w przyjemności, jaką mi to sprawiało nawet nie zauważyłem, kiedy moje spodnie i bielizna zostały zsunięte z moich nóg, a łaskoczący dotyk skupił się na udach, ich wewnętrznej części i podbrzuszu.

Gorący oddech pozwolił mi przygotować się na nagłą falę przyjemności. Ciepłe wargi zamknęły się drażniąc najczulsze miejsce na moim ciele, a wilgotny język potarł mój członek. Zajęczałem czując cudowną pieszczotę mężczyzny, który mimo wszystko obchodził się ze mną jak z delikatną zabawką. Nie rozumiałem tego, jednak mimo wszystko doprowadzało mnie to do jeszcze większego podniecenia. Zacisnąłem pięści na pościeli wypychając biodra w górę, co w pewien sposób pozwalało mi się odprężyć poddając tym samym woli nauczyciela.

- D... Dość! – wyjęczałem czując, iż długo nie wytrzymam, a Tenshi posłusznie spełnił moje żądanie. Z delikatnym strachem spojrzał na mnie, w czasie, kiedy wijąc się starałem opanować. Posłałem mu trochę dziwny uśmiech zmieszany z niezadowoleniem spowodowanym bardzo powolnym zmniejszaniem się mrowienia w podbrzuszu. Dopiero po dłuższej chwili mogłem oddychając szybko spokojnie położyć się jak wcześniej i odkleić spocone ciało od narzuty łóżka. Nie lubiłem, kiedy krępowała moje ruchy, choć po kilkunastu sekundach znowu przywierała do moich pleców i pośladków.

- Już – wyszczerzyłem się i rozłożyłem szerzej uda w zapraszającym geście. Mężczyzna powoli uklęknął między nimi i sięgnął na półkę po olejek. Długie, ciemne pasma przylegały do jego twarzy zmuszając go do mrużenia oczu. Odgarnąłem je i założyłem za ucho nauczyciela, który podziękował mi uśmiechem. Słodki zapach wypełnił pokój, a chłodnawa substancja zabawnie ściekła po moim ciele wnikając w moje wnętrze, które po chwili wypełnił palec profesora. Zajęczałem głośno i skrzywiłem się, co było u mnie normalnym odruchem, kiedy mogłem dokładnie wyczuć jak opór moich mięśni zostaje powoli pokonany. Mimo wszystko było to przyjemniejsze niż gwałtowne wtargnięcie we mnie.

Dopiero, kiedy szczupła dłoń bez problemu mogła się poruszać, a mój odbyt przywykł całkowicie do obecności drugiego ciała mężczyzna wcisnął drugi z palców starając się przy tym nie wyrządzić mi krzywdy. Wyglądał zabawnie ze skupieniem oddając się kolejnym etapom pieszczoty. Starannie przygotowywał mnie do wsunięcia się samemu.

Nie patrząc na mnie dotknął czubkiem penisa mojego wejścia. Wydawał się myśleć o czymś, a gdy poruszyłem biodrami powoli wszedł w moje ciało marszcząc brwi. Po moich policzkach spłynęły łzy, mimo iż nie czułem bólu. Przygryzłem wargę i otworzyłem oczy, które wcześniej same się zamknęły. Tenshi sam wyczuwając moje emocje zaczął spokojnie i powoli poruszać się tym samym zaczynając wywoływać u mnie dreszcze. Pochylił się i zamknął powieki, a po jego skroni spłynęła kropelka potu znacząc lśniącą smugą jasną twarz.

- Dlaczego..?. – wyjęczałem czując, że jest mi coraz przyjemniej – Zawsze... jest pan taki delikatny... Dlaczego... powiedz mi. – mężczyzna z dziwną niechęcią spojrzał przelotnie na moją twarz i odwracając się chwilowo ukrył zaczerwienione policzki, jednak w przeciągu kilkunastu sekund błyszczące, ciemne oczy spotkały się z moimi.

- Ponieważ się w tobie zakochałem. – zamarłem nie mogąc zrobić nic, poza bezowocnym wpatrywaniem się w zakłopotanego Namidę, który nadal poruszał się umiarkowanie – Kiedy pierwszy raz spojrzałem ci w oczy... Było w nich tyle smutku, że sam nie mogłem tego znieść... Właśnie, dlatego nie chciałem iść do dyrektora... – czekoladowe tęczówki zaszkliły się, a usta uchyliły łapiąc większy haust powietrza. Po raz pierwszy uśmiechnąłem się szeroko kierując pobudkami serca i objąłem mężczyznę za szyję tuląc do rozpalonego ciała. Kiedyś przyrzekłem sobie, że pokocham pierwszą osobę, która wyzna mi miłość bez względu na wszystko. Teraz czułem, że było to najwłaściwsze z postanowień, jakie mogłem powziąć.

- Ja... też pana... kocham – mocniej wtuliłem się w nauczyciela, a jego chłodne łzy spłynęły na moją szyję. – Dziękuję... – wyszeptałem i oddałem się całkowicie woli profesora, który delikatnie zacisnął dłoń na moim członku.

niedziela, 1 kwietnia 2007

Kartka z pamiętnika XVI (Special) - Oliver

Zobaczymy co Wy na to ^^'

 

Za każdym razem, kiedy przebywałem zupełnie sam w jakimkolwiek pomieszczeniu przypominały mi się sceny gwałtów, które miały miejsce codziennie od dnia, w którym po raz pierwszy zostałem wykorzystany przez nowego nauczyciela Latania. Minęło kilka miesięcy, które dla mnie były zaledwie chwilą. Z czasem przestałem nawet stawiać opór pozwalając mężczyźnie na wszystko. W końcu nie posiadałem już nic, czego mógłbym w ten sposób bronić. Byłem pustą kukłą, na której Reijel mógł się do woli wyżywać i zaspokajać swoje potrzeby. Nie obchodziło mnie to, czy brał mnie brutalnie czy też delikatnie, choć w jego przypadku wątpiłem w to, by drugie ze stwierdzeń mogło kiedykolwiek opisywać realny stan rzeczy. Drżałem na samo wspomnienie chłodnego ciała nauczyciela i bólu, jaki sprawiał mi jego dotyk. Na samym początku płakałem, kiedy tylko przypominałem sobie to, co profesor ze mną robił, jednak wystarczyły dwa tygodnie bym całkowicie przestał się tym przejmować. W tamtych chwilach nigdy nic nie mówiłem. Wypełniałem jego rozkazy i stawiałem się w wyznaczonych miejscach o właściwych porach. Zaakceptowałem wszystko, co mi pisano i nie miałem już sił sprzeciwiać się losowi, który i tak był zawsze był o kilka kroków przede mną.

Stałem oparty o ścianę na jednym z chłodnych, opuszczonych korytarzy. Czułem, że przemarzłem całkowicie, a nawet kości zaczynały mnie powoli boleć od wszechobecnego zimna i przeciągu, jaki panował w tym miejscu. Stare okna przepuszczały chłodne popołudniowe powietrze, które z żałosnym wyciem wpadało na zakurzony korytarz uderzając o moje ciało z dużą siłą drażniąc przede wszystkim twarz i zziębnięte dłonie.

Nauczyciel powinien pojawić się już ponad pół godziny temu, a ja bojąc się konsekwencji wolałem posłusznie na niego poczekać. Skrzyżowałem ręce obejmując się ramionami chcąc się, choć odrobinę ogrzać. Otarłem nos rękawem swetra i zacząłem przestępować z nogi na nogę, mimo wszystko nie pomagało mi to zbyt wiele.

- Niech się chrzani! – syknąłem i szybkim krokiem skierowałem się w stronę gabinetu nauczyciela, by wygarnąć mu, że skoro już i tak przywłaszczył sobie mój tyłek to przynajmniej powinien o niego zadbać.

Zbiegłem po schodach czując, że powietrze jest już o wiele cieplejsze i zadrżałem pod wpływem przyjemnego doznania, jakie ono wywołało. Po korytarzu rozniósł się przymilny, dziewczęcy śmiech, aż do przesady przesycony sztuczną słodyczą. Skrzywiłem się słysząc go i skręciłem za róg stając w miejscu.

Jakaś wysoka blondynka o gęstych, gładkich włosach sięgających pasa uśmiechała się szeroko do stojącego przed nią Reijela. Różowy makijaż i biała bluzka, której dekolt sięgał chyba połowy piersi przykuwały uwagę, bynajmniej nie świadcząc o dziewczynie najlepiej. Krótka spódnica przy jakimś bardziej żywym ruchu pozwalała na dostrzeżenie bielizny, jaką Ślizgonka miała na sobie, zaś wysokie kozaki na ogromnym obcasie dodawały jej powagi i specyficznego wyglądu, którego wolałem nie komentować.

Mimo wszystko mężczyzna zdawał się słuchać jej słów i nie odwracał od niej wzroku. W jego oczach dostrzec można było dziwne zafascynowanie, a wąskie wiecznie poważne usta drgały minimalnie jak gdyby powstrzymując uśmiech. Sam nie wiem, dlaczego, ale w moich oczach pojawiły się łzy, a klatkę piersiową zaczął rozrywać potworny ból. Ja czekałem na niego jak głupi, posłuszny pies, a on tym czasem zabawiał się z jakąś zdzirą, która we łbie miała większe pustki niż te, które panowały na lekcjach Historii Magii. Czułem się oszukany i jeszcze bardziej poniżony niż dotychczas. Po raz kolejny uderzyłem o samo dno słysząc spod spodu ciche głosy oznajmiające, że mogę upaść jeszcze niżej nawet, jeśli dotąd wydawało mi się to niemożliwe.

Zagryzłem wargi do krwi i odwróciłem się spokojnie, jednak nie byłem w stanie normalnie odejść. Biegiem rzuciłem się w stronę dormitorium nie zwracając uwagi na to, że niemal, co chwila popycham jakiś włóczących się po korytarzach uczniów. Nie miałem zamiaru płakać czy żałować czegokolwiek. W końcu od samego początku byłem wyłącznie zabawką i tak miało pozostać. Jednak nie rozumiałem, dlaczego to tak cholernie bolało i sprawiało, że powoli traciłem zmysły. Miałem ochotę w jakiś szybki, ale i najbardziej bolesny sposób zakończyć to wszystko zapominając o tym, co mnie spotkało. O Fillipie, Marcelu, a przede wszystkim znienawidzonym nauczycielu Latania, który tak bardzo mnie skrzywdził.

Wpadłem do całkowicie pustej sypialni i położyłem się na łóżku zwijając w jak najmniejszy kłębek. Czołem dotykałem kolan, a ręce skuliłem tuż przy klatce piersiowej. Szybki, bolesny oddech potęgował moją chęć płaczu, ale nie miałem zamiaru okazywać bezsensownych uczuć, które i tak nie miały skąd wypływać. Byłem gorszy od pas, czy też puszczającej się na prawo i lewo suki. Pozwoliłem aby coś we mnie drgnęło i właśnie teraz czułem jak nauczyciel brutalnie wyharatał z mojej piersi Kryształowe Serce należące do Fillipa. Całe moje ciało drżało konwulsyjnie, a dłonie same zaciskały się w pięści wbijając paznokcie w swoje wnętrze.

Nawet słysząc ciche skrzypnięcie zawiasów nie zwróciłem uwagi na przybysza. Mało mnie interesowało, kim mógł być, a tym bardziej nie miałem zamiaru pokazywać komukolwiek wilgotnych policzków. Mimo, iż nie płakałem łzy same wyciekały spod moich powiek sprawiając, że pusty wzrok skupiony w jednym punkcie mógł wydać się obłąkańczy, co bynajmniej mnie nie dziwiło.

Materac ugiął się pod czyimś ciężarem, a zimna dłoń przesunęła się po mojej łydce aż do uda. Zamknąłem mocno oczy poznając ten dotyk. Po raz kolejny zaczynałem się bać tego, po co mężczyzna przyszedł wiedząc idealnie, że nic dla niego nie znaczę.

- Czekałeś – powiedział cicho puszczając mnie i wstając – Jak długo? – dostrzegłem niewyraźny zarys jego sylwetki, gdy stanął naprzeciw mojej twarzy i przykucnął. Nie odpowiedziałem jeszcze bardziej naciągając mięśnie by ukryć twarz za kolanami. Mimo wszystko Reijel nie miał najwyraźniej zamiaru odpuścić. Jednym zaledwie ruchem odepchnął moje uda od piersi i uniósł moją twarz tak, iż musiałem na niego spojrzeć. Jasne, chłodne oczy znowu były takie jak zawsze, a poprzedni blask całkowicie zniknął. Sam nie wiem czy bardziej nienawidziłem siebie, czy jego.

- O co chodzi? – rzucił obojętnie nie spuszczając ze mnie wzroku jakby chciał sprawdzić czy go nie okłamie.

- O nic – odparłem szybko i podniosłem się zarzucając ręce na jego szyję. W końcu właśnie po to przyszedł.

- O co chodzi? – powtórzył z większym naciskiem odsuwając mnie. – Jeśli skłamiesz ukarzę cię, więc radzę mówić prawdę! – zagroził, a źrenice bladych oczu zwęziły się.

- Widziałem cię – tym razem to mój głos był obojętny. – Ja czekałem na ciebie na tym cholernym korytarzu, a ty w tym czasie zajmowałeś się tą panienką. Czyżbyś zaczynał przerzucać się na dziewczyny? – po raz kolejny poczułem dziwne ukłucie w piersi i skrzywiłem się nie mogąc go znieść.

- Jesteś zazdrosny? – uniósł brew i po raz pierwszy uśmiechnął minimalnie jednym kącikiem warg. – Chyba nie myślałeś, że ta mała ma u mnie jakiekolwiek szanse? – odwróciłem wzrok czując, że powoli zaczynam się peszyć – Ty naprawdę byłeś zazdrosny!

- Oszalałeś?! – wrzasnąłem nie mogąc dłużej wytrzymać. – Miałbym być zazdrosny o kogoś takiego jak ty?! Jesteś największym śmieciem, jakiego znam! Nie rozśmieszaj mnie!

- A jednak. – tym razem na poważnej, ostrej twarzy pojawił się pełny uśmiech, w którym można było dostrzec radość, co zdziwiło mnie najbardziej. Mężczyzna objął mnie mocno, a jego ciało ku mojemu zaskoczeniu nie było już lodowate, ale dawało mi przyjemne ciepło, o którym zawsze marzyłem. Zacisnąłem palce na jego koszuli i mocniej przywarłem do nauczyciela nie chcąc go puszczać.

- Naprawdę jesteś śmieciem! – warknąłem kładąc głowę na jego ramieniu – Przez tyle miesięcy mnie gwałciłeś, a teraz przychodzisz tu ot tak sobie, mimo że mnie wstawiłeś! Nienawidzę cię! Nienawidzę... – zamknąłem oczy czując rozkosz płynącą z bliskości Reijela. – Uśmiechałeś się... – wydusiłem przez ściśnięte niemym łkaniem gardło. – Wtedy z nią...

- Tak – roześmiał się, a jego ramiona zadrżały delikatnie – Mam jedną słabość. Kocham wyobrażać sobie śmierć niektórych osób. Bestialską i krwawą... Sama myśl o tym mnie podnieca, a ona nadawała się idealnie. Mała, nastoletnie zdzira... – uśmiechnąłem się przez łzy i pozwoliłem sobie na krótki płacz. Ciepła dłoń gładziła moje plecy, zaś usta szeptały cicho szczegóły brutalnych fantazji. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, że profesor przywłaszczył sobie nie tylko moje ciało, ale i duszę. Reijel osiągnął swój cel, a ja nie miałem mu tego za złe. W specyficzny sposób ukoił ból mojego serca i podporządkował sobie mnie całego sprawiając, że zajął miejsce dotąd przeznaczone, dla Fillipa.

- Ja... chciałbym... – wydukałem, a on drgnął ocierając się policzkiem o moje włosy.

- Chcesz się ze mną kochać? – dopytał, a jego głos stał się lekko ochrypły. Odsunąłem się od niego i położyłem posłusznie na pościeli. Pierwszy raz z całego serca pragnąłem jego bliskości i wiedziałem, że i on z rozkoszą weźmie mnie słysząc jak proszę go o więcej. W końcu odnalazłem szczęście nawet, jeśli było ukryte, a droga do niego wiodła przez najbardziej bolesne przeżycia.