niedziela, 29 lipca 2007

Armagedon - Syriusz

Uwaga! Jeśli 11/12 sierpnia ktos wybiera się na Dojicon do Krakowa, to bardzo proszę o informację na gg (6211700). Zbieram ekipę XDD

 

Po mało delikatnym poranku miałem nadzieję na spokojne popołudnie i cichy wieczór. Remus nie przejawiał już takich zapędów do maltretowania mnie, więc byłem za to wdzięczny Merlinowi i każdemu wielkiemu czarodziejowi. Mój słodki, niewinny, spokojny, delikatny, czuły i cichy Remi w roli seme był niemal okropny. Nawet ja nie molestowałem go do tego stopnia, chociaż czasami miałem niesamowitą ochotę. Nie podobał mi się fakt uległego poddawania złotookiemu, a tym bardziej pozwalanie mu na cokolwiek. Nawet dotąd subtelne i cudownie słodkie pocałunki Lupina stały się agresywniejsze i bardziej pewne siebie. Dziewczęca buźka nawet, jeśli się nie zmieniła, to przestała być tak rozkoszna, kiedy oczy chłopca lśniły ironicznie za każdym razem, gdy na mnie patrzył. Najwidoczniej to miał być najgorszy tydzień w moim życiu i chociaż zaczął się kilka godzin temu wolałbym by już dobiegał końca. Ta chwila spokoju, jaką otrzymałem była zbawienna i pozwalała mi pozbierać myśli. Nawet nie chciałem o niej myśleć jako o ciszy przed burzą. Ileż to ja bym oddał żeby teraz Remus oświadczył, że znudziła mu się ta zabawa i woli bym to ja dominował. Z rozkoszą przyjąłbym moje ukochane stanowisko z powrotem, niestety nie zapowiadało się na to nawet w nikłej części gestów brązowowłosego.

Patrzyłem tępo na jego plecki i walczyłem z ochotą by się do nich nie przytulić całując jasną szyję chłopaka. Nie wiem czy robił to specjalnie, jednak jego włosy spływały po ramieniu na pierś i odsłaniały w ten sposób cienką powłokę jego ciała do granic możliwości kuszącą mnie samym delikatnym kolorem. Mogłem przysiąc, że czuję lekki zapach brzoskwiń, których ekstrakt znajdował się w żelu do mycia ciała, który mama kupiła Remiemu. Powinienem chyba podziękować kobiecie za to, że tak dba o moje Kochanie.

Nie wytrzymałem i pochyliłem się nad ławką piórem przesuwając po szyi Remusa. Zadrżał i poruszył się nerwowo, co cudownie do niego pasowało, a przynajmniej w moich fantazjach. Niestety spojrzenie, którym mnie obdarzył chwilę później nie było pełne wyrzutu i wstydu jak dawniej, a zalotne i lekko ostre. Już wiedziałem, że nigdy nie polubię takiego stylu bycia Lupina. Może czasami zastanawiałem się nocami, jaki byłby gdyby nie ta jego nieśmiałość, ale przenigdy nie zachodziłem na tyle daleko, by stawiać go w roli dominującego partnera, który zamiast odbierać liczne pieszczoty, zapewnia je i dawkuje.

- Panie Black, mogę zobaczyć pańskie notatki? – skrzywiłem się i odwracając głowę w bok uśmiechnąłem głupio do Flitwick’a. Mój pergamin był zupełnie pusty, a raczej rozmyślanie o koledze z klasy nie było najlepszym wytłumaczeniem mojej gafy.

- No... Ja... – „Myśl szybciej, Syriuszu!” fuknąłem w podświadomości. – Uczę się zapamiętywać jak najwięcej z lekcji nie robiąc notatek. – rzuciłem pewnym tonem, chociaż w głębi duszy wyłem niczym niemowlak, by uszło mi to na sucho – Remus to potrafi, więc ja też chciałem się nauczyć. – wściekłe spojrzenie chłopaka, bynajmniej nie zapowiadało nic dobrego, za to zawsze wolałem powołać się na niego, niż samemu obrywać za własną głupotę.

- W takim razie, proszę streścić mi ostatnie dziesięć minut lekcji – profesor złączył ręce za plecami, a biorąc pod uwagę moją panikę wydawał się mi się o wiele wyższy niż w rzeczywistości. Tylko jak u licha mogłem streścić mu coś, o czym nie miałem zielonego pojęcia? Patrzenie przez ramię na notatki Jamesa także nic nie dawało. W końcu z tych hieroglifów tylko McGonagall mogła spokojnie się wyczytać, a i tak na początku odszyfrowanie tych krzaczków zajmowało jej grubo ponad trzy dni.

- Zapomniałem – wzruszyłem w końcu ramionami – Wybił mnie profesor z rytmu i wszystko mi uciekło. – to z pewnością nie była najmądrzejsza rzecz, jaką powiedziałem w życiu. Gdyby zamiast profesora od Zaklęć stała przy mnie opiekunka mojego Domu mógłbym pożegnać się z codziennym przesiadywaniem w towarzystwie chłopaków i mojego kochanego Remiego.

- W takim razie zamiast pojawić się na obiedzie będziesz uzupełniał notatki. Remusie, proszę byś go przypilnował. – no i nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Lupin nie wydawał się tym nadzwyczajnie zadowolony, jednak po chwili uśmiechnął się ciepło do Flitwick’a i skinął głową. Kiedy jasne oczka popatrzyły na mnie, bez problemu mogłem z nich wyczytać, że kolejny szatański pomysł błądzi po główce tego aniołka. Zazwyczaj to James miał dar do pakowanie się w kłopoty, jednak najwidoczniej było to zaraźliwe, a ja jako wielkie dziecko szczęścia, wojny i niedoli musiałem to podłapać.

Dzwonek, na który zawsze z utęsknieniem czekałem tym razem był zwiastunem mojej klęski. Wszyscy jakoś nadzwyczajnie szybko opuścili klasę, a nawet nauczyciel nie oglądał się na mnie zostawiając sam na sam z otworzoną książką i uśmiechniętym Remusem. Chłopiec odwrócił swoje krzesło w moją stronę i podparł się na łokciu. Ta niewinna minka doprowadzała mnie do szaleństwa, ale chcąc zdążyć na obiad musiałem się sprężać. Przeczytałem kilka zdań i w miarę możliwości streściłem je na kartce. Litery były niesamowicie koślawe i niestaranne, jednak nie miałem czasu na użalanie się nad nimi. Sam nie wiedziałem, czy później się z tego wyczytam. Spojrzałem na Lupina, który starał się wyznać z moich bazgrołów. O dziwo chyba jakoś mu to szło, lub po prostu do góry nogami było łatwiej. Wróciłem do studiowania podręcznika i dalszego uzupełniania zaległości, kiedy niewielka dłoń wyjęła pióro z mojej ręki odkładając je na bok. Zdziwiony i nie wiedzieć, czemu przestraszony popatrzyłem na rozradowanego Remusa. Jego palce lekko przesunęły się po mojej dłoni. Poderwałem się i chciałem odejść trochę dalej, jednak szybko chwycił mnie za nadgarstek. Zamarłem, a on wdrapał się na ławkę i przechodząc po niej zbliżył się niebezpiecznie. Nie wiem, jakim cudem to zrobił, ale po zaledwie kilku sekundach leżałem na ziemi z rękoma unieruchomionymi tuż przy twarzy, a na moich biodrach siedział złotooki. Krzesło leżało przewrócone na podłodze, zaś my niedaleko niego. Spłonąłem rumieńcem i chciałem się jakoś podnieść, niestety ciało chłopca mocniej naparło na moje. Czułem się idiotycznie tym bardziej, że Remi był ode mnie wątlejszy.

- C... co ty... – wydukałem i odwróciłem twarz w bok nie chcąc patrzeć na dumnego z siebie przyjaciela. Skompromitowany na całej linii wolałem mieć wszystko za sobą i udawać, że nic się nie stało.

- Nic ci nie jest? Wybacz, ale inaczej nie miałbym z tobą szans. Nie martw się, nikomu nie powiem – brązowowłosy zachichotał cicho i przejechał nosem po moim policzku – Daj buziaka, tylko jednego... – zamruczał robiąc błagalną minkę. Jego dłonie uwolniły moje i delikatnie objęły twarz. Zamknąłem oczy woląc nawet nie widzieć tego, jaką minę ma Lupin. Jego ciepłe wargi połączyły się delikatnie z moimi, ale momentalnie przylgnęły mocniej, a język wsunął się do środka. Mimowolnie zajęczałem i oddałem pocałunek. Nie tego oczekiwałem, ale nawet w takiej sytuacji pragnąłem bliskości przyjaciela. Chłopak odsunął się oblizując wargi. Palcem poluzował mój krawat i odpiął dwa guziki koszuli. Musnął moją szyję i zaczął ją lekko ssać. Chyba w końcu zaczynałem rozumień dlaczego nigdy nie lubił, kiedy ja mu to robiłem. W tym geście kryło się coś intymnego, aż nadto intymnego. Nie wiem, jakim cudem nie zauważyłem tego wcześniej.

- R... Remi! – wydusiłem, a jasne tęczówki zalśniły, kiedy odbił się od nich lekki promień słońca.

- P.. Przepraszam... – chłopak sam się zarumienił i wstał szybko. Podchodząc do biurka klapnął na nim i poprawił włosy. Zaczynał działać na mnie coraz bardziej, a w szczególności, kiedy wydawało mi się, że na mnie czeka. Popatrzyłem na zmaltretowany pergamin i zwaloną na ziemię książkę. Na chwilę przestało mnie to interesować, więc zbliżyłem się do Remusa, który odchylił głowę i przymknął ślepka. Pierwszy raz bez szemrania pozwolił mi zostawić na jego szyi czerwony punkcik w miejscu dobrze widocznym dla każdego. Zaczynał mnie przerażać, dlatego po raz kolejny powtórzyłem sobie w myślach, że to ma być tylko tydzień. Niechętnie odsunąłem się od przyjaciela, kiedy popchnął mnie w tył. Milcząc wskazał mi miejsce. Ponownie zacząłem się czerwienić, więc szybko doskoczyłem do ławki i podniosłem krzesło. Teraz wolałem jeszcze szybciej skończyć pisanie notatki i znaleźć się między znajomymi. Przebywanie sam na sam z Remim kończyło się dla mnie mało przyjemnie. Nawet, jeśli dawniej wszystko to byłoby niemałą rozkoszą, to biorąc pod uwagę, iż ja miałem być tym ‘na dole’ wolałem odczekać te siedem dni zanim zacznę ponownie łasić się do Lupina.

 

  

piątek, 27 lipca 2007

Tortura...

15 września

Ciepły oddech otulał moją szyję i drażnił czułą skórę, zaś dłoń ostrożnie zaciskała się na brzuchu. Z łatwością mogłem się domyśleć, że Syriusz nadal śpi, a zbudzenie go będzie graniczyło z cudem. Sam najchętniej nie ruszałbym się z miejsca, jednak za jakąś godzinę i tak wszyscy musieliśmy się podnosić zbierając na zajęcia. Biorąc pod uwagę moją aktualną pozycję i fakt, iż Black był zdany na moją łaskę musiałem dać mu popalić. W końcu taka okazja nie zdarza się często, a już z pewnością nie w jego wypadku. Ja już przez rok byłem męczony przez chłopaka, więc teraz musiałem mu pokazać, co przeżywałem. Poza tym musiał być słodki, jako udręczony Syriuszek w rękach okropnego Lupina, który wykorzystuje chwilową przewagę nad innymi. Nigdy nie zdecydowałbym się na coś takiego, gdyby nie fakt, iż czasami naprawdę lubiłem być wredny, a Syri nadawał się idealnie na moją ofiarę. Chwała moim genialnym pomysłom, które czasami zaskakiwały mnie samego.

Zabrałem rękę Blacka ze swojego boku i odwróciłem się przodem do niego. Nie myślałem, że ten widok będzie aż tak słodki. Włosy opadły mu na twarz, a delikatnie rozchylone usta spokojnie łapały powietrze. Przypominał Anioła, który spadł na ziemię utraciwszy skrzydła, a biorąc pod uwagę jego zachowanie, kiedy się rozbudzi to z pewnością było mu bliżej do diabła. Koniec końców niemal zachłysnąłem się słodyczą, która wtedy od niego biła. Gdybym domalował mu wąsy, lub jakieś głupkowate wzory na buzi z pewnością wyglądałby jeszcze lepiej niż zazwyczaj, jednak nie to miałem w planach.

- No przewróć dupsko... – wyszeptałem by go nie zbudzić, a kładąc ręce na piersi chłopaka zacząłem go lekko pchać . Niestety moje staranie dały tyle, co godzinne wykłady Historii Magii, czyli nawet nie było, co komentować. Kolejne próby również skoczyły się wielką klapą. Gdyby nie to, że jakoś nie miałem ochoty wychodzić z łóżka w poszukiwaniu jakiś słodyczy, których zapach pomógłby odwrócić Blacka w drugą stronę z pewnością posłużyłbym się taką, a nie inną metodą. Syriusz był zbyt ciężki bym mógł go przepchnąć nie rozbudziwszy. Efekt tego był taki, że musiałem się podnieść i przejść nad chłopakiem kładąc się za nim. Po raz kolejny przemyślałem swoje postępowanie i wzruszyłem ramionami odrzucając wątpliwości. Kiedyś musiałem się powygłupiać nawet i kosztem kruczowłosego. Z głupkowatym uśmiechem włożyłem ręce pod kołdrę i zahaczyłem kciukami o spodnie piżamy Syriusza. Ręce zaczynały mi się trząść, jednak mimo wszystko naciągnąłem gumkę i zsunąłem nieznacznie spodnie chłopaka. Zamruczał coś i wtulił się mocniej w poduchę. Odetchnąłem głośno zbierając się w sobie. Nic nie traciłem, szybszym ruchem spuściłem spodnie chłopaka do kolan, a później do samych kostek. Nie miałem zamiaru oglądać swojego dzieła, więc wygramoliłem się spod kołdry i klękając przy nogach Blacka zdjąłem jego dolną część garderoby i przewiesiłem przez oparcie łóżka. Ponownie kładąc się za kruczowłosym odgarnąłem włosy z jego karku i dmuchnąłem w niego. Było mi strasznie gorąco, a policzki lekko paliły, jednak w tej chwili było to całkiem przyjemne uczucie.

- Syriuszu – szepnąłem chłopakowi do ucha dotykając ustami jego płatka – Kochanie, podnieś się... – reakcją na to było tylko ucieszone mruczenie i nic więcej – Wstawaj... – uniosłem kolano i oparłem je o pośladki kruczowłosego. Przesunąłem po nich nogą drażniąc nagi tyłek chłopaka, który najwidoczniej coś zaczynał dostrzegać, gdyż na jego czole pojawiło się kilka małych zmarszczek. Jak na sam początek nie było źle, więc mocniej naparłem kolanem na pośladki Syriusza i poruszyłem nim na tyle mocno by Black mógł całkowicie zejść na ziemię. Wbrew moim wcześniejszym obawą było to ciekawe doświadczenie i całkiem miłe uczucie. Mięśnie kruczowłosego spięły się, rozluźniły i ponownie naprężyły wyraźnie wyczuwając moją nogę.

- C... Co to... – chłopak chciał się odwrócić, jednak położyłem dłoń na jego biodrze i lekko je ścisnąłem. Zamarł w bezruchu i nie chętnie na mnie popatrzył. Takiej niepewności w jego szarych oczach nie widziałem już od dawna.

- Dzień dobry – rzuciłem szelmowsko i zabierając rękę musnąłem szyję oraz ramię Blacka. – Od dziś to ja dominuję, pamiętasz? – głośne przełknięcie śliny i wyraz twarzy niemal płaczącego dziecka wydawały się rozkoszne i tak dziwnie niewinne, w porównaniu z każdym innym dniem, jaki spędziłem z Gryfonem. – Musisz być cicho, jeśli nie chcesz budzić chłopaków... – pogładziłem palcem jego dolną wargę, która zatrzęsła się niespodziewanie.

- Ja tak nie chcę – jęknął i złapał mnie za rękę – Moje słodkie Remiątko nie może być takie. Ja myślałem, że ty sobie żartujesz... Przecież to ty jesteś moją księżniczką z wysokiej wieży...

- Przez tydzień ty będziesz w niej siedział – wyszczerzyłem się pocierając nosem o ciepły policzek, który momentalnie sczerwieniał. Kolanem rozsunąłem nogi Syriusza i położyłem nogę na wewnętrznej stronie jego uda. Z każdą chwilą podobało mi się to coraz bardziej. Niestety nagły uśmieszek chłopaka bynajmniej nie zapowiadał nic dobrego, a niezaprzeczalnie jasno dawał do zrozumienia, że jakiś pomysł zaświtał w tej pokrytej ciemnymi włosami głowie.

- Wiesz, Remi... – dłoń chłopaka pogładziła moją nogę, kiedy odwrócił się przodem – Może spróbujesz zamiast kolana użyć dłoni... Byłoby przyjemniej. – pobladłem na chwilę, ale zaraz potem pokryłem się wielkim rumieńcem. Kto, jak kto, ale Syri musiał postawić na swoim. Gdybym teraz zrezygnował ten cały tydzień nie dałby wiele, a do tego nie mogłem dopuścić. Zagryzając wargę musnąłem palcami pośladek chłopaka, który przybrał kolor dojrzałego pomidora. Nie myślałem, że tak mnie to ucieszy. Położyłem całą dłoń na ciele Syriusza, a on drgnął i poderwał się szybko.

- Przecież chciałeś, w czym problem? – uniosłem brew robiąc niewinną minę.

- Ty nie możesz być moim kochanym Remuskiem! On nigdy by tego nie zrobił! Zresztą, co to ma być?! Ja tak nie chcę! – nie wytrzymałem i zacząłem się głośno śmiać. Nie wiem, jakim cudem nie obudziło to reszty chłopaków, ale tylko dzięki temu uniknąłem drastycznego końca zabawy. To było straszne. Przez dłuższy czas mogłem tylko chichotać patrząc na czerwonego, speszonego Blacka, a był to niesamowicie rzadki widok. Najwidoczniej wobec dominującej siły był całkowicie bezbronny.

- Jesteś niesamowity... – zawyłem narażając się na jeszcze większy gniew chłopaka – Sam robisz mi coś podobnego, a taki wrażliwy jesteś. – odetchnąłem kilka razy i powoli się uspokoiłem – Wytrzymasz ten jeden, malutki tydzień, tylko siedem dni i znowu będzie jak dawniej... – przyłożyłem dłoń do rumianego policzka i przysunąłem się do Syriusza. Był zszokowany, jednak pozwolił się pocałować. Większą przyjemność sprawiały mi jego pieszczoty, niż kiedy sam musiałem je serwować, chociaż zawsze warto było spróbować. Polizałem jego wargi i wsunąłem język między nie. Nadal wyczuwałem ich drżenie, ale były tak samo słodkie jak zawsze.

- Remi, ale obiecaj, że to tylko tydzień... – kruczowłosy spuścił wzrok i zmarszczył czoło – Ja chcę starego, delikatnego Remusa. I już nie będę cię dręczył, dotykał i co tam jeszcze chcesz! – tym razem z pewnością mówił prawdę, chociaż wszystko dopiero się zaczynało. Podniosłem jego głowę wyżej i popatrzyłem w dziecięco naiwne oczęta, które wydawały się po raz pierwszy patrzeć na świat i na mnie. Było mi go żal, więc postanowiłem nie dręczyć już tego biedaka aż tak bardzo. Wbrew pozorom był o wiele łagodniejszy niż na to wyglądało, a liczne lektury, które czytał z pewnością sprawiały, że bał się roli pokornego chłopca w związku. Ja nie miałem za bardzo innego wyjścia, a stanowisko wymagające podejmowania decyzji za innych bynajmniej nie należało do wymarzonych. Te kilka dni zapowiadało się ciężko nie tylko dla Blacka, ale i dla mnie.

- Poradzimy sobie – mrugnąłem z uśmiechem i pokazałem chłopakowi jego eliksir z poprzedniego wieczora. Sam przypomniałem sobie o nim dopiero teraz. Tak jak mówił Syri ciecz była malinowo czerwona, co niesamowicie ucieszyło kruczowłosego. Widziałem, że chciał mnie przytulić, ale zawahał się. Z westchnieniem sam się w niego wtuliłem i zamykając oczy na kilka chwil zapomniałem, że to ja miałem być ‘na górze’. Korzystanie z ciepłego ciała przyjaciela jako z poduszki i kołdry zarazem było cudowne, a tym bardziej, kiedy wiedziałem, że mogę czuć się bezpiecznie w jego towarzystwie.

- Ubierz się, Syriuszu – kiwnąłem głową pokazując mu spodnie – Lepiej żeby nikt nie widział cię w takim stanie ze mną w jednym łóżku i w dodatku obejmujących się. Potter by nas rozszarpał, a już na pewno ciebie – roześmiałem się ponownie widząc jak Black niezdarnie zakrywa się kołdrą i czołga w kierunku ubrania. Zamknąłem oczy i pozwoliłem mu się spokojnie ubrać, gdyż nie uśmiechało mi się oglądanie go niemal nagiego po raz drugi w przeciągu tych miesięcy spędzonych razem.

 

  

środa, 25 lipca 2007

Y... *tfuj*?

Nie wiem czy czuwał nade mną Bóg, Merlin, lub obaj naraz, jednak brak Transmutacji był błogosławieństwem, jednym z większych jak dotychczas. Całe szczęście byłem w stanie unikać także McGonagall tak, więc możliwość spokojnego powrotu do sypialni była już tylko uwieńczeniem tego dnia. Jakoś nie miałem zamiaru oglądać twarzy kata tuż po ułaskawieniu, tym bardziej, kiedy chodziło o opiekunkę Gryffindoru. Kobieta z pewnością wiedziała, iż ukrywam wiadomość o likantropii przed przyjaciółmi, więc unikając spotkań z nią omijały mnie także dołujące wykłady na ten temat. Sam w wystarczającym stopniu zdawałem sobie sprawę z niebezpieczeństwa każdej podejmowanej decyzji i nie potrzebowałem dodatkowego gwoździa do trumny, którą zbijałem od tamtego roku. Gdybym nie zakochał się w Syriuszu wszystko wyglądałoby inaczej i nie musiałbym kłamać, a przynajmniej nie jemu. Mimo to było już za późno i chociażbym pluł sobie w twarz przez resztę życia nie zmieniłoby to moich uczuć. Nie ja wybrałem sobie obiekt westchnień i nie ja odpowiadałem za to, że moje uczucie zostało odwzajemnione, chociaż w pewnym sensie i ja byłem winny. Nie uważałem tego za błąd, jednak ciągle miałem wyrzuty sumienia w związku z moimi oszustwami. Gdyby Zardi słyszała to wszystko zapewne schowałaby wielkie zdjęcie Chuck’a Norris’a, do którego ‘modliła’ się cały dzień i uraczyłaby mnie całkiem przydługim komentarzem.

- Za pięć minut wracam... Jaaasne! – bąknąłem powtarzając słowa Syriusza sprzed pół godziny i klapnąłem ciężko na łóżko. Sheva zaraz po zajęciach pobiegł do sowiarnii i nie dziwiłem się mu. Od kilku dni był do niczego, a przez sen szeptał imię ukochanego, więc musiał odreagować rozstanie. Tylko Peter i James stanowili małe zagrożenie dla społeczności szkolnej. O ile blondynek był do zniesienia i poza ciągłym wpatrywaniem się w Narcyzę nic więcej nie robił, o tyle Potter stawał się uciążliwy. Nie wiem jak długo można wyliczać miejsca, w których już się kogoś dotknęło, a w których jeszcze nie, ale wszystko miało granice, z czego te dawno już zostały przekroczone.

Drzwi uderzyły głośno o ścianę i prawdopodobnie klamka ponownie na tym ucierpiała. Syriusz uśmiechnięty od ucha do ucha wszedł dumnie do środka, a mały flakonik w jego dłoni mienił się żółtawo-złotą barwą, zapewne od substancji, która znajdowała się w środku, czymkolwiek by nie była. Jeśli był to kolejny genialny plan Gryfona to już na wstępie rezygnowałem z mieszania się w to wszystko. I tak miałem na głowie ważniejsze problemy, a raczej jeden wielki, chodzący problem, który uczył mnie Transmutacji i odpowiadał za bezpieczeństwo całego Domu.

- Patrz, Remi! Udało mi się, widzisz? Zrobiłem to! – opatrzyłem w bok jak gdyby ktoś tam stał i uniosłem brwi.

- Da się jaśniej? – odwróciłem się z powrotem w stronę kruczowłosego chłopaka tulącego się właśnie do szklanej buteleczki.

- Ha! Pierwszy raz jestem lepszy od ciebie – skrzyżowałem ręce na piersi w chwili, kiedy Black napawał się swoim geniuszem. – To jest... Coś... – wyszczerzył się nie mając pojęcia, co właściwie trzyma w dłoniach – Musimy postawić to przy oknie i jeśli jutro rano będzie czerwone to znaczy, że się kochamy naprawdę, a jeśli zielone to... No, ale zielone nie będzie, więc nie ma się, o co martwić.

- Skąd tyś to wziął...? – westchnąłem patrząc sceptycznie na nieznany mi dotąd specyfik – Tylko nie mów, że z jakiejś rupieciarni wysyłkowej, bo w przeciwnym razie... – popatrzyłem na okno.

- Nie, nie, nie! – Syri pogładził szyjkę butelki – Znalazłem w kieszeni spodni karteczkę z przepisem na ten eliksir, więc skorzystałem. Prawdopodobnie Reijel mi ją podrzucił, bo pismo dziwne było... – postawił flakonik na parapecie i przyglądał mu się z wielką czułością. Jego naiwność zaczynała mnie już zadziwiać, jednak nie chciałem tego komentować, ani niszczyć pięknych złudzeń chłopaka. To raczej nie mogło uchronić go przed tygodniową zamianą ról, ale jego pomysłowość musiałem docenić.

- Skąd pewność, że zadziała? – rzuciłem w końcu rezygnując z przypominania kruczowłosemu o jego znikomym talencie do eliksirów. O ile Peter chciał nas wysadzić, o tyle Syriusz i James ukrywali całą klasę pod gęstą zasłoną duszącego dymu zawsze robiąc podstawowe błędy przy kolejności dodawania składników. Powoli zbliżyłem się i stanąłem przy zadowolonym Gryfonie.

- Brakuje tylko jednego składniku, ale to się załatwi! Zobaczysz, Remusie. Rano będzie czerwony. – Black objął mnie w pasie i przysunął znacznie do siebie. Palcami złapał mój podbródek, zaś drugą rękę przesunął na mój pośladek. O dziwo nie miałem nic przeciwko. Objąłem jego twarz dłońmi i przyciągnąłem bliżej. Musiałem przygotować się przed zamianą, która miała mnie czekać, a okazja nadarzyła się całkiem szybko. Uchyliłem usta i wysunąłem odrobinę język zapraszając chłopaka do środka. Jego przymknięte oczy i silniejszy uścisk palców w jednym z bardziej intymnych miejsc potwierdzały moje przypuszczenia, iż Syriuszowi się to podoba. Z rozkoszą przywarłem do jego ust, które łapczywie wpiły się w moje, a język chłopaka zaczął szybko błądzić po nich drażniąc czułe punkty. Zmianę w sposobnie całowania Blacka mogłem wyczuć od razu. Zazwyczaj nastawiony na przyjemność, w tej chwili wydawał się czegoś szukać. Odsunął się dosyć szybko i pokręcił kilka razy szczęką. Zmarszczyłem brwi niewiele rozumiejąc, tym czasem kruczowłosy splunął do naczynia i kiwną uradowany głową. Żółta substancja momentalnie zaczęła wirować, a bąbelki, jakie się w niej wytworzyły zataczały koła krążąc po obwodzie buteleczki. Słowiczy kolor zamienił się z intensywny fiolet, zaś do bąbelków dołączyły motylki. Specyfik ponownie wrócił do poprzedniej postaci, jednak bez przerwy wirował i prawdopodobnie właśnie teraz był już całkowicie gotowy.

- Mogłeś powiedzieć żebym tam napluł, byłoby szybciej - powstrzymałem się od śmiechu.

- Tak było przyjemniej – chłopak usiał na łóżku Jamesa i złożył ręce na jego oparciu. Położyłem się obok z głową na ciepłych udach przyjaciela. Czasami naprawdę był zabawny, jednak przede wszystkim słodki, jak na takiego roztrzepańca. Nie wyobrażam sobie, co by się stało gdyby tego pierwszego dnia wszystko potoczyło się inaczej, a on zamiast do Gryffindoru trafiłby do Slytherinu. W prawdzie w zielonym było mu do twarzy, jednak czerwień i złoto o wiele lepiej obrazowały charakter chłopaka.

Drzwi trzasnęły po raz kolejny, a J. stając w nich oparł dłonie o biodra.

- Dlaczego ja się dowiaduję o waszym związku od nauczycielki, co?! – syknął – Długo mieliście zamiar wmawiać mi, że już wam przeszło?! – zamarłem i to samo stało się z ciałem Syriusza, który po początkowym gwałtownym drgnięciu niemal skamieniał. Nie rozumiałem zupełnie nic i nawet nie chciałem o tym myśleć, gdyż prawdopodobnie tylko spotęgowałbym zamieszanie, jakie panowało w mojej głowie. Jedyne, co rozróżniałem pomiędzy chaosem były pytanie, ‘co, gdzie i jak?’. Totalna abstrakcja, która zawładnęła tą krótką chwilą ani trochę nie przypominała normalnej kolei rzeczy.

- Skoro i tak już wiesz to dziś pożyczam twoje łóżko, a Remi śpi ze mną – Black starał się zachowywać normalnie jednak jego oddech był o wiele szybszy niż zazwyczaj, a dłonie trzęsły się niespokojnie. Ja tym czasem nadal nie mogłem zrozumieć jak do tego doszło i o co właściwie chodzi.

- Jeśli myślisz, że będziesz się z nim iskał pod moją pierzyną to zapomnij! Gdybym nie usłyszał jak McGonagall jęczy coś pod nosem nawet nie miałbym pojęcia, że wy tutaj, tuż pod moim nosem takie rzeczy możecie wyprawiać! Chwała za mój dobry słuch...

- Podsłuch, J. U ciebie to się nazywa podsłuch! – Black roześmiał się, a i mnie kamień spadł z serca. O wiele lepiej czułem się ze świadomością, że profesorka nic nie powiedziała. Niestety sam główny zainteresowany nie wydawał się podzielać naszego chwilowego entuzjazmu. Urażony i wściekły wyglądał niczym rozjuszony kocur i chyba tylko cudem nie rzucił się z pazurami na nadal chichoczącego kruczowłosego.

- Zapamiętam wam to! Zobaczycie! – fuknął i niedbale rzucił torbę na ziemię.

- Więc łóżko jest dziś nasze. Nie martw się nic robić nie mam zamiaru, za bardzo śmierdzi tobą! – Syri z pewnością chciał rozzłościć okularnika jeszcze bardziej, jednak wyczuł odpowiedni moment i unikając większego konfliktu, lub starcia dodał – O ile mi wiadomo, to twoje aktualne kochanie właśnie wychodzi do biblioteki. – zapanowała dłuższa chwila ciszy, którą przerwał nagły krzyk Jamesa i jego szybkie kroki. Teraz już wiedziałem, po co mogą przydać się szczegóły dnia codziennego inny osób, a tym bardziej w przypadku fanatyków pokroju Pottera.

 

  

niedziela, 22 lipca 2007

... to (nie) jest miłość.

Notka kiepska, ale cóż... Wszystko przez brata, który mnie wnerwia. Wielkie thx dla Jill, która pomogła mi wytłumaczyć istnienie domniemanego dziecka Remusa i Tonks z 7 części HP. No właśnie, a kto powiedział, że to jego?! Haha!

 

14 wrzesień

Jakoś nie przejmowałem się wczorajszym dniem i mało przyjemnym wykładem McGonagall. Nie wyobrażałem sobie życia bez Syriusza, a gdybym nie mógł z nim być z pewnością bez względu na wszystko pozostałbym mu wierny. W prawdzie nie wiedziałem, co mogła przynieść przyszłość, jednak z pewnością nie zamierzałem się poddawać. Jeśli zdołałem wytrzymać rok mimo wszystkich tych niedogodności to z pewnością było już trochę za późno na wycofanie się. Swoją drogą to nawet nie miałem takiego zamiaru. Syri dał mi więcej niż ktokolwiek inny, a to było dla mnie najważniejsze. Wakacje i ciągła tęsknota za kruczowłosym w pełni nauczyły mnie, co znaczy uzależnienie i nieodparta ochota przebywania z kimś bliskim, a może nawet najbliższym. Rodzice, którzy dawniej byli dla mnie wszystkim, teraz zeszli na dalszy plan i ustąpili miejsca przyjaciołom. Black jako jedyny sięgnął głębiej w moje serce i zagarnął najczulsze jego zakamarki tylko dla siebie. Zawsze wydawał się chciwy i samolubny, a to tylko potwierdzało ogólną tezę, na dobrą sprawę nie koniecznie słuszną.

- Syriuszu, Remusie... – Reijel przywołał nas bliżej, kiedy reszta powoli składała miotły – To, o czym wczoraj mówiła wam Minewra... – ściszył głos, a mi krew zamarzła w żyłach nie pozwalając na jakikolwiek ruch jak jedynie pełne przerażenia spojrzenie i mocno zaciśnięte dłonie. – Bóg jest miłością, a skoro ona może być grzeszna to i wy macie prawo wybrać, który jej rodzaj bardziej przybliża was do Raju. W końcu wszystko to wskazuje na to, że sam Pan ma nie jedno oblicze, mimo iż pragnie to ukryć. – na poważnej twarzy pojawił się chyba cień uśmiechu, jednak biorąc pod uwagę chłód bijący od nauczyciela ciężko było mi dokładnie to określić. Z drugiej strony słowa, które wypowiadał miały w sobie specyficzne uczucie i delikatność i byłem pewien, że nigdy wcześniej jej nie słyszałem. Po odejściu Camusa to prawdopodobnie on miał się zajmować jego uczniami ze szczególnym uwzględnieniem kilku wyjątków, w ja i Black z pewnością do nich należeliśmy. Znając tak wiele tajemnic, które łączyły nas z nauczycielami Latania musieliśmy być pod ciągłą obserwacją, jeśli było to właściwe określenie, w co sam wątpiłem.

- Skąd pan o tym wie? – Syriusz marszcząc czoło rzucił lekko zaniepokojone spojrzenie na profesora. Nie dziwiłem mu się, jednak sam nie potrafiłem powiedzieć ni słowa.

- Mówiła na tyle głośno, że bez trudu wyłapałem każde słowo. Drzwi wcale nie są szczelne, a korytarze czasami przypominają studnię, w której odzywa się echo. – Reijel zmierzwił włosy chłopaka i kładąc dłonie na naszych plecach wbił w nie lekko palce. Wygiąłem się w minimalny łuk czując dziwne mrowienie w okolicach krzyża i to samo zapewne działo się z Syrim. Nauczyciel pchnął nas w stronę reszty grupy i wskazał dwie leżące na ziemi miotły. Uśmiechnąłem się do siebie i posłusznie podniosłem tą, która, na której latałem podczas ćwiczeń na lekcji. Zbyt dobrze pamiętałem pierwsze bliższe spotkania z długowłosym bym miał nie zauważyć znacznej różnicy w jego sposobie bycia. Tym bardziej cieszyłem się, że to właśnie on wypowiedział się na temat poglądów profesorki od Transmutacji.

- Co do wczorajszego układu... – przerwałem chwilową cisze, która dziwnie mnie drażniła.

- Od jutra, Remi. Dzisiaj nie jestem na to gotowy. – powaga w głosie Syriusza była tak niesamowicie wyczuwalna, że ledwo zdołałem nie popluć siebie i pleców Petera, który bezskutecznie zawiązywał buty, gdyż sznurówki jak na złość na to nie pozwalały. Jakimś cudem nie roześmiałem się zbyt głośno i nie naraziłem na wielkie zainteresowanie większości klasy, chociaż ciężko było mi zachować powagę słysząc, iż Black potrzebuje przygotowania przed tygodniową rolą ‘dziewczyny’, czy też jak zapewne on wolał by to określić ‘zdominowanego partnera’ w związku. Ja nie miałem aż takiej swobody. Już drugiego dnia naszej znajomości leżałem na ziemi i musiałem pogodzić się z dominacją Syriusza. Chyba dzięki temu coraz bardziej zaczynał mi się podobać fakt bycia na ‘górze’, zamiast pozwalanie chłopakowi na wszystko. Kiedy profesor nas przywołał bałem się, że dzisiejszy dzień będzie dla mnie jednym z gorszych, jednak okazało się, że tylko przybrał na wartości. Słońce jakoś jaśniej świeciło, a powietrze było cieplejsze, lecz mniej duszne. Wszystko nabrało cieplejszych kolorów, chociaż z pewnością było to tylko złudzeniem.

- Mam wam coś do powiedzenia – James w końcu przestał chichotać z Petera i schował różdżkę, pozwalając blondynkowi spokojnie zawiązać tenisówki – Po pierwsze... Moje kochanie, to aktualnie największe – sprostował – Ma strasznie mocny prawy sierpowy... – dopiero teraz dostrzegłem lekko siny policzek Jamesa i niewielkie rozcięcie na wardze. – Po drugie, jak się dobrać do chłopaka, który nie lubi być dotykany?

- A gdzie go dotykałeś? – musiałem zapytać dla własnego spokoju.

- Po tyłku, to chyba oczywiste. Sheva sobie nie pozwala, więc muszę zadowolić się czymś innym, prawda?

- Merlinie... – westchnąłem przewracając oczyma. Przyszłość Kinna nie zapowiadała się różowo, chociaż biorąc pod uwagę dziwne pomysły Pottera ten kolor mógł być bardzo przydatny. Co jak co, jednak z pewnością ja nie cieszyłbym się z pobytu w szkole mając na karku molestującego mnie chłopaka pokroju okularnika. Nie był zły, jednak jego nie wyżycie było aż rażące. Chwaliłem wszystkich patronów Hogwartu za to, że dali mi Syriusza zamiast J.’a. Znalazłem kolejny argument przemawiający za Blackiem jako idealnym chłopakiem, co teraz wydawało mi się całkiem łatwe, w przeciwieństwie do sytuacji sprzed kilku miesięcy. Nadal miałem, co do tego wyrzuty sumienia, jednak dzięki kruczowłosemu o wiele łatwiej było mi się pogodzić z wcześniejszymi wątpliwościami.

- Wiesz, James... – Syri założył za ucho kilka włosów, które łaskotały go po twarzy – Jako ekspert powiem ci, że musisz być, a, czuły, b, delikatny, c, musisz go baaaardzo kochać! –Kruczowłosy wyszczerzył się i widziałem, że miał ochotę popatrzeć na mnie, jednak się powstrzymał. Nawet nie chcąc musiałem zrozumieć aluzję do mojej czasami przesadnej niechęci do czyjegoś dotyku, którą szczęka chłopaka poznała, aż nadto dobrze. Życzyłem okularnikowi jak najlepiej, jednak mimo to współczułem pierwszorocznemu Gryfonowi, który padł ofiarą bardzo niestabilnych uczuć Pottera.

- A właśnie, właśnie... – ciemne tęczówki oczu krótkowłosego zalśniły zza okularków – Moja mniejsza w tej chwili miłość podobno ma jakąś blondynkę! Myślicie, że chodzi o Narcyzę? – Pettigrew przewrócił się na samo wspomnienie jej imienia i otrzepał z trawy szatę.

- Panowie, proszę zanieść miotły do zamku, już pięć minut temu pozwoliłem wam odejść. – wszyscy oprzytomnieliśmy spoglądając na nauczyciela nie do końca rozgarniętymi spojrzeniami. Sheva siedział znudzony na schodach szkoły, a jego jasną czuprynkę dało się swobodnie dostrzec ze środka błoni.

- Chodziło o Lu, J. – Syriusz pokazał chłopakowi język i biegiem ruszył w stronę budynku zarzucając miotłę na ramię. Wzruszyłem ramionami i nie zastanawiając wiele poszedłem w ślady przyjaciela. Wolałem nawet nie myśleć o tym jak Potter zareaguje na tę wiadomość, kiedy już dotrze ona do tej maleńkiej, pracującej części jego mózgu.

- CO?! – jego wrzask był wystarczająco wymowny. Roześmiałem się na samą myśl o tym, co musiał w tej chwili przeżywać Reijel poganiający Jamesa i Petera. Szkoła, chociaż często stresująca miała jednak bardzo wiele dobrych stron. Jedną z nich był Black, który zatrzymał się przed schodami i złapał mnie za dłoń wciągając na górę oraz jak to miał w zwyczaju, przepuszczając przez drzwi zamku. Tym razem musiałem już podjąć ostateczną decyzję i narzucić ją chłopakowi, jeśli chciałem w końcu dojść do tej tygodniowej władzy na nim. Sama myśl o reakcji Blacka na puszczanie go przodem, łapanie za rękę, prowadzenie, niańczenie i wszystko inne była już wystarczająco zabawna, więc jakoś nie chciałem psuć sobie tak świetnej zabawy, a z pewnością nie tylko ja mógłbym na tym zyskać. Remus Lupin jako głowa rodziny i Syriusz Black w fartuszku gotujący obiad i zajmujący się dzieckiem. Cudowna wizja nie pozwalająca spokojnie oddychać pomiędzy salwami śmiechu. Przenigdy nie odpuściłbym sobie okazji zobaczenia go w takiej sytuacji. Przyszłość mogła być tak piękna, gdybym tylko miał szansę zrealizować niektóre palny. Bez wątpienia ten tydzień próby mógł zadecydować o większej części mojego, i nie tylko mojego, życia. Nawet kruczowłosy nie mogąc znieść świadomości bycia w kobiecej roli nie miałby ze mną szans, gdybym tylko zechciał już do końca dominować.

- Nawet o tym nie myśl! – bąknął krzywiąc się – Czytam w twoich myślach! To ma być wyłącznie tydzień! Rozumiemy się? Tydzień! – moje wyszczerzone zęby i szatański uśmieszek z pewnością nie były tym, co chciał widzieć, ale powoli zaczynałem przyzwyczajać się to tego słodkiego zaniepokojenia i stanowczości pomieszanej ze strachem, jakimi odznaczał się w takich chwilach młody Black.

 

  

piątek, 20 lipca 2007

Niech mówią, że...

Kirhan wróciła... Z niczym, jak zawsze ^^" Wena brak, za to jakieś tam natchnienie się znalazło ^^" Chociaż jak zawsze nikłe... Jak to już pisałam na Silent Jealousy - „Change over!” by Wakato Hiroshi ^^'

 

  

 

13 września

Czasami nadal nachodziły mnie wspomnienia mangi, którą czytałem i ciężko było mi pozbyć się ich z pamięci. Najgorzej były chwile, kiedy trzymałem się blisko Syriusza, w te uporczywe wizje nie chciały ustąpić sprawiając, że czerwieniłem się znacznie częściej niż dotychczas. Kruczowłosy z pewnością nie wiedział, co było przyczyną mojego odsuwania się w połowie pocałunku i ukrywaniu twarzy, za to łatwo mógł się domyśleć, iż coś było nie tak. Mimo to nie pytał o nic i byłem mu za to wdzięczny, gdyż nie musiałem przynajmniej okłamywać go po raz kolejny. Gdyby wiedział, o co chodzi, prawdopodobnie nie wytrzymałbym jego niemoralnych propozycji, które z pewnością nie raz kołatały do szarych komórek podświadomości chłopaka, dodatkowo wzbogaconych o wiadomości zaczerpnięte z ‘literatury fachowej’ trzymanej pod łóżkiem. Oddałbym wiele by moje podejście przypominało, chociaż trochę to Syriusza, dzięki czemu nie byłoby mi tak głupio na myśl o przyszłości. Na dobrą sprawę moje samotne wypady z Blackiem po zamku coraz częściej kończyły się pocałunkami i delikatnymi pieszczotami, co jednoznacznie świadczyło o przyszłych zamiarach chłopaka.

- Moja księżniczka znowu ma wypieki – kruczowłosy wyszczerzył się schodząc szybko z kilku stopni i odwrócił się przodem do mnie, kiedy stanąłem na szczycie schodów. Wyciągnął w moim kierunku rękę, a jego rozbawiona twarz przybrała łagodniejszy i bardziej czuły wyraz.

- Kiedyś wybiję ci z głowy te ‘księżniczki’ – prychnąłem posłusznie kładąc palce na rozłożonej dłoni, która zacisnęła się na nich mocno.

- Ale kiedy ty jesteś moją księżniczką, a ja jestem księciem. – roześmiałem się z widoczną ironią i zmarszczyłem nos.

- Zmiana planów! – przyciągnąłem go o stopień bliżej – Od teraz przez tydzień to ja będę panem domu, a ty panią mojego serca. Nie przyjmuje sprzeciwu, a tym bardziej odmowy! – zastrzegłem tryumfalnie, co bynajmniej nie podobało się chłopakowi. Cóż, nie mogłem pozwolić zrobić z siebie ‘dziewczyny’, kiedy nawet nie wiedziałem jak to jest być ‘chłopcem’ w związku. Bądź, co bądź w jednym miałem już niemal roczne doświadczenie, więc analizując zachowanie drugiej strony, w tym wypadku Syriusza, jakoś musiałem sobie poradzić. Sam Black chyba znalazł w tym wszystkim jakieś plusy, gdyż po chwili wygiął usta ukazując zęby. W prawdzie pozycja osoby dominującej nie była mi nigdy pisana i jakoś od takowej stroniłem, jednak nowe wyzwania mogły być bardzo pomocne.

- Dobrze, w takim razie trzeba przypieczętować ten układ. – Syri wyciągnął szyję i pociągnął mnie lekko w dół, a kiedy się schyliłem ułożył usta w ‘dzióbek’. Roześmiałem się cicho i przymknąłem oczy. Szare tęczówki kruczowłosego zasłoniły ciemne, długie rzęsy, a w chwilę później jego powieki opadły. Jak zawsze ciepłe i słodkie wargi zetknęły się z moimi wymuszając pomruk zadowolenia. Nie byłbym zdziwiony gdyby kiedyś odezwało się u mnie uzależnienie od słodyczy, a jedynym winnym tego byłby właśnie Syri. Ponownie zamruczałem, kiedy jego usta przywarły do mnie odrobinę mocniej. Biorąc pod uwagę układ zawarty przed chwilą nie powinienem ulegać tak łatwo, jednak ten cudowny smak czarnej porzeczki zupełnie wyprowadzał mnie z równowagi i odbierał ochotę do sprzeciwu.

- Yym. – wymowne chrząknięcie zabrzmiało w moich uszach niesamowicie złowrogo. Gdybym zamiast skupiać się na Syriuszu wyostrzył zmysły na czynniki zewnętrzne z pewnością teraz nie czułbym tego niesamowitego zimna. Moje nogi niemal się ugięły, a organizm wytwarzał niesamowite ilości adrenaliny. Wystraszone oczy Blacka odbijały ten sam szok, jaki tkwił w moich. Przygryzając wargę odwróciłem się w stronę McGonagall, która z niezadowoleniem stała kilkanaście metrów od nas. Gdyby ucieczka mogła coś dać już dawno byłbym daleko od tego miejsca, niestety w tym wypadku nic już chyba nie mogło pomóc.

- Do mojego gabinetu – usta nauczycielki zamieniły się w wąską linię, zaś oczy gdyby mogły zabijać pewnie już dawno powaliłyby nas na ziemię. Wolałem nie sprzeciwiać się, a nawet nie odzywać. Udając skruchę i żal o wiele więcej mogłem osiągnąć niż buntując się i najwyraźniej nie tylko do mnie wyraźnie to dotarło. Niczym szczenięta podążyliśmy za profesorką, a kiedy otworzyła drzwi do gabinetu niepewnie wszedłem do środka. Zamknąłem mocno oczy, kiedy zawiasy trzasnęły cicho. Na dłoni poczułem delikatnie muśnięcie palców Blacka, który zapewne chciał mnie uspokoić. Kątem oka widziałem, jak obdarza mnie smutnym spojrzeniem i szybko zabiera dłoń, by nie narazić się opiekunce jeszcze bardziej.

- Panowie, mam nadzieję, iż zdajecie sobie sprawę z powagi sytuacji. Rozumiem, że w waszym wieku mogą przychodzić do głowy najróżniejsze pomysły, jednak to już lekka przesada. – Syriusz otworzył usta, jednak kobieta nie pozwoliła mu się odezwać – Nie przeczę, iż jakieś ‘uczucia’ mogą tu wchodzić w grę, mimo wszystko za kilka miesięcy uznacie to za zwykłą chęć sięgnięcia po to, co zakazane. W przypadku nastolatków to całkiem normalne, jednak nie ma przyszłości, a później możecie wszystkiego żałować. Z pewnością nie ma to nic wspólnego z miłością, czy czymś podobnym. Pomyśleliście o tym jak zareagowaliby na to inni uczniowie, gdyby was widzieli? Nie będę was karać, gdyż nie widzę podstaw jednak udzielam prelekcji i liczę na zrozumienie. Związki tego typu to jedna wielka pomyłka, więc radzę wam to przemyśleć. Kłócą się z zasadami moralnymi, etycznymi i religijnymi. – nauczycielka odetchnęła głęboko – Możecie iść i ostrzegam, że tylko tym razem nie informuję rodziców o tym wszystkim.

- Dziękujemy... – skłoniłem się i odwróciłem na pięcie.

- Przemyślcie swoje postępowanie! – rzuciła jeszcze na odchodnym, więc wolałem opuścić pokój jak najszybciej. Black zamknął cicho drzwi gabinetu i warknął rozeźlony. Słowa profesorki nie podobały się nie tylko jemu. Jej ‘kilka miesięcy’ ciągnęło się już dosyć długo i wątpiłem w poprawność jej teorii.

- Ona nie zna ani nas, ani naszych uczuć – kruczowłosy złapał mnie za rękę i uśmiechnął się szeroko – Udowodnię, że to nie jest tylko zabawa! Stara panna myśli, że wie wszystko. Ha! Już ja jej pokażę, a przynajmniej kiedyś się postaram. – optymizm chłopaka nawet mnie zaczął się udzielać. Rozumiałem, co ma na myśli i sam miałem ochotę udowodnić, jak bardzo się myli. Ścisnąłem mocniej rękę chłopaka i zrównałem z nim krok.

- O ile pamiętam, to ja miałem dominować – odwróciłem głowę patrząc na mur zamiast w błyszczące tęczówki Blacka. Udając zainteresowanie obrazami powstrzymywałem cichy chichot.

- Od jutra będziesz moim księciem, dziś muszę się nacieszyć tym, co mam. – westchnął w końcu – Nie wiem, dlaczego, jednak mam przeczucie, że Potter dowie się o nas szybciej niż myślimy, a tym bardziej, że zamiast siedzieć w pokoju poszedł szukać po szkole swojego pierwszaka. Echh... Nie ma to jak wielkie kłopoty. – głośno wypuszczając z płuc powietrze przytaknąłem. McGonagall nie zrobiła z tego wielkiej afery za to po Jamesie mogłem spodziewać się dosłownie wszystkiego, od wielkiej rozróby po głośne wrzaski. On raczej nie lubił, kiedy coś się przed nim ukrywało, a tym bardziej, kiedy większość osób o tym wiedziała, a on żył w niepewności. Jakoś mi to nie przeszkadzało, za to jemu z pewnością. Z naszej grupy on zawsze miał buzię otwartą najszerzej, a jego głos docierał chyba nawet do tych od lat nie używanych części zamku. Nie chciałem nawet myśleć, jak mogłaby się skończyć moja edukacja gdyby wiedział, że jestem wilkołakiem. Zdziwiłbym się gdyby znajomi nie poszczuliby mnie wielką górą kłaków gajowego. W prawdzie tamten pies niewiele mógłby zrobić komukolwiek, za to mnie mógł zmiażdżyć jednym siadem. Mało przyjemna wizja.

- Syriuszu, myślisz, że dyrektor dowie się o wszystkim? – zapytałem w końcu zastanawiając się czy przypadkiem on nie postanowi jakoś wyegzekwować ode mnie bardziej odpowiedzialnego zachowania w związku z moją likantropią.

- Nie jestem najlepszy w rachunkach, ale mamy jakieś pięćdziesiąt procent pewności, że nie. McGonagall nic o tym nie wspomniała, więc jakieś prawdopodobieństwo jest, ale spokojnie. Jeśli nie poskarży moim rodzicom, to z pewnością jakoś się nam zacznie układać. Nawet z Potterem damy radę. W końcu masz mnie – wypięta pierś chłopaka wyglądała trochę żałośnie, jednak także śmiesznie. Przy nim nie musiałem obawiać się niczego poza mną samym, moimi problemami, tajemnicami i tym, co było przede mną, a odznaczało się wielkim emblematem „nieuniknione”. Miałem tylko nadzieję, że wszystko wyda się jak najpóźniej.

 

  

środa, 11 lipca 2007

*bye, bye, bye*

Kirhan robi sobie wakacje i przez najbliższy czas nie będzie nowych notek. Z resztą i tak od dawna nie mam co pisać, a o Wenie już nie wspomnę.... Tak więc, miłego wypoczynku (gdziekolwiek jesteście) i zapraszam za tydzień, lub dwa.

 

   

niedziela, 8 lipca 2007

Oko cyklonu - Zardi

Ok... Więc... Pomijam Dariusa w kościele i Moje kolejne plany na studia (chwilowe). Dziękuję Jill za fanarty do mojego ff. Tak, tak... Art pod tą nocią został stworzony właśnie przez nią. Poza tym mam wspaniałą wiadomość dla wszystkich fanek (fanów?) Fillipa i Marcela! Oto powstał pierwszy fanart z tą parą! Ai, moja kochana narysowała go specjalnie dla mnie *^^* Ahh... Zamieszczam link do niego i zakładam, że oszalejecie na jego puknkcie podobnie jak ja XD

http://www.deviantart.com/deviation/59289378/

 

7 września

Rok szkolny zaczął się niecały tydzień temu, a Syri wraz z Potterem i Pettigrew już dziś siedzieli u McGonagall i spowiadali się z nieodrobionych zadań. Nauczycielka i tak była dla nich wystarczająco wyrozumiała, a zamiast jakiejś kary, czy też szlabanu po prostu postanowiła z nimi porozmawiać. Znając jej podejście do sprawy miał być to najdłuższy i najnudniejszy wykład, jaki ktokolwiek mógł sobie wyobrazić. Kiedy w grę wchodzili ci dwaj Gryfoni, zanudzenie ich było najlepszą metodą wychowawczą. Zdziwiłbym się gdyby zaryzykowali kolejne godziny pogawędki z profesorką za głupią niechęć do odrobienia zadania. Sam dziękowałem Bogu, że zamiast od razu położyć się spać nabazgrałem referat na transmutację. W prawdzie urażona twarz Blacka na wiadomość o moim ‘przekręcie’ mogła mi nocami spędzać sen z powiek i wywoływać wyrzuty sumienia, jednak to dało się załagodzić, czego nie mógłbym powiedzieć o wściekłej opiekunce. Sheva, który przez ostatnie dni chodził z głową w chmurach udał chorego wymigując się całkowicie od odpowiedzialności. To był niezapomniany moment. Andrew rozłożony na ławce z ręką w górze, bełkocze coś pod nosem i wygląda jakby mu było niedobrze, a lekko wystraszona McGonagall osobiście odprowadza go do Skrzydła Szpitalnego. Na jego nieszczęście, lub i szczęście, jak wynikało z zadowolonej miny chłopaka, pielęgniarka uznała, że naprawdę coś mu jest i kazała zostać na noc. Ja ucierpiałem na tym najbardziej. Sam jak palec musiałem czekać na powrót chłopaków i zupełnie nie wiedziałem, za co się zabrać. Cisza, spokój, pełno wolnego miejsca, odwykłem już od takiej scenerii pokoju. Zazwyczaj ktoś się tu kręcił i wydzierał, a teraz panował niewyobrażalny ład. Tylko książka wystająca spod poduszki Syriusza wskazywała na to, iż oprócz mnie ktoś jeszcze być tu powinien.

Usiadłem na pościeli Blacka krzyżując nogi i kładąc na kolanach nie gruby tomik. Na okładce ładna kreską namalowanych było dwóch obejmujących się mężczyzn. Nie musiałem być genialnym by domyśleć się, iż jest to jeden ze skarbów pożyczonych od Zardi. Nie za bardzo chciałem wiedzieć, co jest w środku, jednak niesamowicie korciła mnie treść woluminu. Z resztą interesowało mnie, co Syriusz czytuje wieczorami. Czując jak drżą mi dłonie i powoli stają się wilgotne otworzyłem tomik. Odetchnąłem głęboko trafiając na czarno-białą ilustrację przedstawiającą niemal całujących się chłopców i całkiem spory tytuł „Hensachi Suuiito”. Bez przeszkód przerzuciłem kilka stron. Komiks naprawdę przedstawiał się ciekawie, zaś delikatne, staranne klatki całkowicie oddawały to, co zapewne powinny. Otrzepałem się, kiedy tylko natrafiłem na pierwsze bardziej ‘tematyczne’ sceny. Marszcząc czoło obróciłem kartkę i odetchnąłem z ulgą zdając sobie sprawę z tego, iż jak na razie niewiele się wydarzyło. Moje policzki już teraz były czerwone, a ciśnienie podniosło się zapewne niesamowicie. Na kolejnych stronach rozrysowane były podobne sceny, jednak, kiedy dotarłem do czegoś bardziej konkretnego nie wytrzymałem. Zamknąłem wolumin i odłożyłem go szybko na swoje miejsce. Nie spodziewałem się czegoś takiego, a już na pewno nie na tyle dokładnego. Sama myśl o tym, że ja i Syriusz mielibyśmy robić podobne rzeczy była nie tylko przerażająca, ale i obrzydliwa. Czytałem w prawdzie pamiętnik Fillipa, jednak zupełnie różniło się to od patrzenia na obrazki przedstawiające wszystko ze szczegółami. Żałowałem, iż pozwoliłem zatryumfować swojej ciekawości. Teraz czułem się dziwnie i nie wiedziałem jak spojrzę w oczy kruczowłosemu mając świadomość, że on liczy na zrealizowanie treści mangi. Teraz już idealnie zdałem sobie sprawę z tego, iż minie sporo czasu zanim się przełamię i zdecyduję chociażby na przeczytanie jednego z tytułów, które Black studiował tonami.

- Merlinie... – nie będąc w stanie zapomnieć o tym, co widziałem wybiegłem z sypialni i ciężko usiadłem na sofie w Pokoju Wspólnym. Całkiem spory tłum uczniów oraz ich ciągłe rozmowy mogły pozwolić mu się uspokoić i pozbyć wypieków. Gdybym zdołał dodatkowo zapomnieć o wszystkim, bez przeszkód mógłbym zachowywać się jak gdyby nigdy nic, tym czasem zaczynałem w to wątpić. Niezależnie od moich chęci podświadomość raz po raz podrzucała obrazy, których nie chciałem widzieć. Nie myślałem, że to może być aż tak trudne.

- Remi! – dziewczęcy krzyk zdziwił mnie i wystraszył zarazem. Jasnobrązowa czupryna mignęła mi przed oczyma, zaś wypoczynek podskoczył lekko, kiedy Gryfonka rzuciła się na niego i kładąc położyła głowę na moich kolanach. Powoli opadające zażenowanie ponownie sięgnęło zenitu, a i tak czerwone policzki przybrały intensywniejszy kolor.

- Z... Zardi... – wydukałem patrząc na roześmianą dziewczynę układającą się wygodniej.

- Spokojnie, to tylko przyjacielska poducha! – roześmiała się i wyszczerzyła dumnie. – Opowiadaj, co cię dręczy. Wyglądałeś jak obłąkany, kiedy tu przyszedłeś. Oj, gdybyś się tylko widział.

- Nie... To nic takiego... – popatrzyłem przed siebie zastanawiając czy krótkowłosa miałaby mi za złe, gdybym poprosił ją o zabranie głowy. Mimo wszystko nie chciałem jej urazić, więc wolałem milczeć.

- Nie bądź taki. Powiedz siostrzyczce. Chodzi o Syriusza? – jej uważne spojrzenie mogłem wyczuć od razu, a na sam dźwięk imienia chłopaka przypominałem dojrzałą malinę. – Ha, ha! Wiedziałam, ale sądząc po tej czerwieni to macie się dobrze – jej palce przesunęły się po mojej twarzy a chichot sprawiał, że czułem się prawdziwie bezbronny. – Mi możesz ufać, pamiętaj! Poza tym muszę się trochę połasić. Camus wyjeżdża i nie będę miała, do kogo wzdychać. Potrzebuję nowej ofiary. Nie znasz kogoś odpowiedniego? Oczywiście biorąc pod uwagę, że ja nieśmiała i spokojna jestem, to najlepiej żeby to był jakiś nauczyciel. Przy nich nie muszę się martwić, że ktoś odkryje moje prawdziwe intencje.

- Nieśmiała i spokojna? – powtórzyłem rozbawiony zapominając o moich problemach sprzed chwili. Dziewczyna z pewnością potrafiła poprawić humor i wzbudzić zaufanie.

- Oczywiście, a jeśli nie wierzysz to znaczy, że niezła ze mnie aktorka – w jej oczach podobnie jak kiedyś zalśnił smutek – Trzeba sobie czasami radzić. – podniosła ręce i zaczęła bawić się jakąś nicią przy oparciu sofy. – A tak swoją drogą, jak tam wakacje? Opowiadaj! Gdzie byłeś, co robiłeś, jak tam Syriuszzzzzz? – Zardi marszcząc czoło pociągnęła za nitkę by ją wyrwać, jednak cichy odgłos prucia sprawił, że gwałtownie się podniosła, co zaś pociągnęło za sobą zgrzyt łamanego drewna i głośne uderzenie wersalki o podłogę. Dotąd niezniszczalna sofa przekrzywiła się tracąc jedną z nóżek, zaś dziewczyna pobladła otwierając szeroko usta. Patrzyła w ciszy jak na wpół siedzę i klęczę, zaś zgromadzeni w Pokoju Gryfoni śmiali się głośno. Sam po chwili chichotałem i tylko samej ‘winowajczyni’ nie było do śmiechu.

- Gusiaczek! – wydarła się przekrzykując głośny rechot i nerwowo poruszając palcami.

- Coś znowu zepsuła?! – wychodząca z dormitorium dziewcząt ciemnowłosa dziewczyna tylko spotęgowała ogólne rozbawienie, a patrząc na zepsuty mebel przewróciła oczyma. Sądząc po jej reakcji to tego typu rzeczy zdarzały się dosyć często. Agnes szybko machnęła różdżką wypowiadając zaklęcie, a wszystko w mgnieniu oka wróciło do normy. Gdybym w tej chwili miał martwić się Blackiem i jego fantazjami musiałbym być zdesperowany, a za takiego bynajmniej się nie uważałem. Ponownie opadłem na wersalkę, która całe szczęście wytrzymała i tylko sprężyny cicho odpowiedziały reagując na ciężar mojego ciała.

- Ja już sobie postoję... – krótkowłosa z wyrzutem popatrzyła na mebel, jak gdyby to on był powodem wszystkich jej zmartwień. – Z moim szczęściem dziw, że zamek stoi... – bąknęła do siebie, po czym z westchnieniem przekierowała swoje zainteresowanie na mnie. – Pamiętaj, to nie była moja wina! Ja tylko lekko pociągnęłam za notkę! A teraz wróćmy do spowiedzi. Więc, o co chodziło z Syriuszem? – pokręciłem szybko głową nie mając zamiaru mówić jej p czymkolwiek. Nie byłbym w stanie rozmawiać na takie tematy z kolegami, a co dopiero mówić o rozmowie z dziewczyną. Nawet, jeśli Zardi nie należała do tych najnormalniejszych to ciężko byłoby mi, chociaż słowem wspomnieć o moich aktualnych przemyśleniach i doświadczeniach. Syriusz miał dar do rozmowy z innymi, ja wolałem radzić sobie ze wszystkim sam metodą prób i błędów. Mimo to w każdej chwili mogłem liczyć na koleżankę i chcąc nie chcąc czułem, iż pomoże mi bez względu na wszystko. Ze wszystkich Gryfonów ona jedna jako ‘niewtajemniczona’ wiedziała o moim związku z Syrim i nie potępiała nas, a wręcz przeciwnie. Mogło się wydawać, że to sprawiało jej dziwną przyjemność.

- Nigdy więcej! – wściekły głos Syriusza oświadczył uroczyście, że wielkie kazanie McGonagall zostało zakończone, a ja w jakiś sposób musiałem przemóc się i udawać, iż pomoce naukowe kruczowłosego nie są mi jak na razie znane.

 

  

piątek, 6 lipca 2007

Próba pierwsza?

5 września

Ze względu na pełnię nie czułem się najlepiej i nie miałem najmniejszej ochoty na włóczenie się gdziekolwiek, czy to ot tak sobie, czy jak to nazywał Syriusz ‘w celu uściślenia szczegółów jego ostatniego planu’. W prawdzie chłopak obiecał, że nie będzie mnie za bardzo męczył, jednak nie do końca potrafiłem wierzyć jego słowom. Mimo to kiepskie kłamstwo było lepsze niż żadne, a już na pewno w jego przypadku. Przez rok poznałem kruczowłosego wystarczająco dobrze i z czystym sercem mogłem powiedzieć, iż niesamowicie entuzjastycznie podchodził do tego ‘planu’, który na razie nie został sprecyzowany, a trochę już ich było. J. nie przejawiał większego zainteresowania otaczającym go światem, a swoją jako taką zdolność koncentracji zostawił z pierwszoklasistami w Pokoju Wspólnym. Dusza Pettigrew krążyła nad przesłaną rano paczką słodyczy i wątpiłem by przez najbliższe godziny wróciła to chłopaka. Tylko Sheva w tej chwili wydawał się w miarę normalny i skupiony na chwili obecnej i miejscu, w jakim się znajdował. Gdyby nie on prawdopodobnie wątpiłbym w osiągnięcie dziś czegokolwiek, co i tak stało pod znakiem zapytania.

Nie ciężko było się domyśleć, iż Syri zaciąga nas wszystkich do Pokoju Życzeń. Będąc w nim już kilka razy z zamkniętymi oczyma mogłem wyczuć drogę, która do niego prowadziła. Pobyt w każdym miejscu wywoływał u mnie inne reakcje, uczucia, a w szczególności w dniu pełni. Wtedy wszystko mnie drażniło, włącznie z zapachem korytarza, który właśnie przemierzaliśmy, dziwne połączenie swądu starego drewna i palonego papieru.

- Remi przodem... – Black otworzył na roścież drzwi pokoju i szczerząc się szeroko machnął ręką – Sheva... ja... a wy możecie się pchać! – przeskoczył przez próg za Andrew nie zwracając uwagi na markotnym i całkowicie nierozgarniętych kolegów. Ryo zawalony papierami siedział na puchatym dywanie i skreślał jakieś zdania wypisując nowe.

- Ohayo! – rzucił zaczesując dłonią włosy do tyłu i patrząc na nas wzrokiem całkowicie innym niż jeszcze przed kilkoma miesiącami. Nie miałem pojęcia, co mu się stało, lub, co stać się mogło jednak widok Krukona z tak wesołą miną był czymś niecodziennym, jednak bardzo przyjemnym. Michaela i Gabriela nie było w pobliżu, ale i tak z łatwością domyślałem się, o który plan chodziło kruczowłosemu w chwili, kiedy wyciągał nas z dormitorium. Wystrój pokoju potwierdzał moje przypuszczenia, jako że odpowiadał temu z maja.

- A teraz sprawdzimy, czy odrobiliście zadanie domowe... – Black z miną rozradowanego dziecka w piaskownicy, które dumne z przed chwilą zrobionej babki niemal skacze w miejscu, klapnął na fotelu przy biurku. – Napięcie i szok po wielkim odkryciu tajemnicy Camusa i Fillipa już zapewne minęły... Lub nie do końca... – Sheva odpłynął gdzieś myślami i z pewnością znajdował się w pobliżu Fabiena – James, umiesz już coś na gitarze?

- Coś... – okularnik podszedł do swojego sprzętu, który pierwszego dnia roku szkolnego dotaszczył do Pokoju Życzeń i szarpnął jedną ze strun, która o dziwo wydała całkiem przyjemny dla ucha dźwięk.

- Zaliczyłeś. Andrew? Ja wiem, że między jednym dobieraniem się do Fabiena, a drugim, nie miałeś wiele czasu, jednak sam rozumiesz... – wizja Syriusza jako lidera coraz bardziej mnie przerażała, a jego to wydawał się komiczny.

- A za kogo ty mnie masz, co? – na sam dźwięk imienia kochanka Ukrainiec zszedł na ziemię – Jasne, że znalazłem czas! – Black kiwną na Petera. Blondynek obejrzał się za siebie i niepewnie skrzywił pod przytłaczającym spojrzeniem Blacka.

- Coś potrafię... – zaczął i nagle drgnął szczerząc się jak głupi. Wyjął z kieszeni cukierek i rozpakowując wsadził do ust. Kiedy miał kontakt ze słodyczami wydawał mi się kimś zupełnie innym niż normalnie. Jeśli od większej ilości cukru we krwi potrafił zmieniać się nie do poznania i być bardziej pewny siebie, to nie dziwił mnie fakt, iż matka ciągle ładowała w niego swoje wyroby.

- Teksty i nuty doszły do was w wakacje, więc część piosenek mamy chyba opracowane... – przypominały mi się cztery listy od Nakamury, których treść jednoznacznie wskazywała na utwór, nie zaś przyjacielski opis przeżyć wakacyjnych. Musiałem przyznać, że były świetne i chociaż na początku spodziewałem się jakiś smutnych angst’wó to Japończyk zaskoczył mnie całkowicie. Kolejny dowód na to, że coś mnie ominęło i to najprawdopodobniej coś ważnego. Chyba tylko miny Pottera i Peta nie dziwiły w ogóle. Jeśli Syriusz chciał rozpocząć dzisiaj jakieś próby to mógł z powodzeniem o nich zapomnieć.

- Niholas jest już w bibliotece! – krzyk Jamesa był w stanie zagłuszyć nawet nadjeżdżający na stacji pociąg, czego owocem był mój wielki ból głowy. Oddałbym wiele by wyrwać chłopakowi język i mieć spokój z jego niespodziewanymi wyskokami, a tym bardziej dziś. Jedyną dobrą w tej sytuacji rzeczą było to, że chłopak z niesamowitą szybkością bez zbędnych już słów wybiegł z Pokoju. Nigdy nie uważałem go za normalnego, jednak wypisywanie sobie w notesiku wszystkich poczynań młodego Gryfona włącznie z godzinami, nie należało do przejawów normalnego zachowania. W Świętym Mungu z pewnością zaopiekowaliby się okularnikiem i otoczyli go troską, gdyż z pewnością nie był do końca normalny. Ucieczka Pottera pociągnęła za sobą także manię Pettigrew. Chłopaczek bez słowa ruszył za Jamesem i z pewnością jego cel stanowiła Narcyza.

- Ale mi przyjaciele... – Black zachmurzył się i podchodząc do mnie objął ramionami w pasie – Już ja im powiem, co o tym myślę. Głupki nawet nie wiedzą ile mogą zyskać... – speszyłem się czując na sobie wzrok nie tylko Andrew, ale i Ryo.

- S... Syriuszu... – bąknąłem i chciałem się odrobinę odsunąć, jednak jedyne, co zyskałem to mocniejszy uścisk kruczowłosego. Jego dłoń zsunęła się na moje biodro i wyciągając ze spodni koszulę zatrzymała się na moim boku delikatnie gładząc żebra. Spuściłem głowę chcąc w jakimś stopniu ukryć płonącą twarz i widoczne zapewne z daleka zażenowanie. Chociaż ciepłe palce chłopaka dotykające mojej skóry sprawiały przyjemność to świadomość, że ktoś na to patrzy nie była najprzyjemniejsza. Położyłem rękę na dłoni Blacka i chciałem ją jakoś zabrać, jednak sam do końca nie wiedziałem jak.

- Spokojnie, tylko tutaj... – wyszeptał i pocałował mnie w szyję, co już do granic możliwości wprawiło mnie w zakłopotanie. Uniosłem ramiona by jakoś uniemożliwić chłopakowi dalsze operacje, jednak nie zdało się to na wiele. Ciepły oddech podrażnił mój kark, który po chwili chłopak polizał. Zajęczałem i popatrzyłem rozeźlony na chłopaka. Jego skruszone, jednak wesołe spojrzenie sprawiało, że nie potrafiłem się złościć. Ponownie opuściłem twarz patrząc na dywan i zaciskając dłonie na nogawkach spodni Syriusza. Sheva i Nakamura uśmiechnięci i lekko rozbawieni wyszli na korytarz. Dopiero wtedy na nowo wrócił mi głos.

- Ja... nie wiem czy chcę... – wymamrotałem, a kruczowłosy przytulił się mocno pokazując tym samym, że nie ma mi nic za złe.

- Rozumiem, choć. Wracamy, bo dziś już nic nie zrobimy. – złapał mnie za rękę i z uśmiechem wyprowadził z pomieszczenia. Sheva i Ryo czekali na nas pod drzwiami i chociaż widzieli, jak Syri ściska moją dłoń nie reagowali na to. W przypadku Andrew było to normalne, a jeśli chodziło o młodego Japończyka to tłumaczyło trochę jego zmianę. Najwidoczniej także on miał kogoś, kto podobnie jak on był mężczyzną. Przez ostatni rok nauczyłem się czegoś na temat upodobań seksualnych i to w dodatku dzięki własnemu doświadczeniu. Nigdy wcześniej nie przypuszczałbym, że idąc za rękę z innym chłopakiem mógłbym odczuwać taką przyjemność i szczęście. Mimo to docierało do mnie, iż Syriusz poświęca się dla mnie dostosowując do mojego charakteru, podczas kiedy on chciałby w naszym związku przesunąć się o krok dalej. Ja nie byłem na to gotowy, ale zapewne sam w końcu zmuszę się do czegoś. Gdybym był bardziej pewny siebie z pewnością nie opierałbym się kruczowłosemu i z chęcią oddawałbym każdorazową pieszczotę. Dla Syriusza byłem gotowy na wiele, jednak wymagało to czasu i wysiłku nie tylko z mojej strony. Czułem się głupio wiedząc, iż chłopak musi przeze mnie wyrzekać się tego, czego pragnie. Sam chciałem być jeszcze bliżej ukochanego Gryfona, jednak nie byłem w stanie się przemóc. Przebywanie blisko niego sprawiało mi rozkosz samo w sobie, ale wątpiłem w to czy jestem wart uczucia, którym mnie obdarzył. W końcu nadal kłamałem nie mówiąc gdzie wychodzę wieczorami podczas pełni, a to wydawało mi się wystarczającym powodem, by tracić wiarę w samego siebie i przyszłość.

niedziela, 1 lipca 2007

Kartka z pamiętnika XX (Special) - Marcel Camus

Nie mam zwyczaju robienia prezentów nieznajomym, ale i tak nie miałam natchnienia na nic innego XD Nocia dla Lillianny z okazji urodzinek ^^ Wszystkiego yaoicowego!

 

To był jak na razie najbardziej nerwowy moment w moim związku z Fillipem. Mimo obietnicy chłopca, iż cokolwiek by się nie stało wróci do mnie i nie pozwoli zatrzymać się w domu, nie byłem pewny, do jakiego stopnia jego rodzice będą chcieli mieć malca przy sobie. Jego kufer, klatka z puchaczem, podręczniki i wszystkie inne rzeczy, które miał w szkole leżały teraz u mnie, jednak problem mogła stanowić cała reszta zdobiąca pokój Ślizgona w jego własnym domu. Szanse na to, iż państwo Ballack ze spokojem przyjmą wiadomość o przeprowadzce syna do kolegi były niewielkie, jednak gdyby wyszła na jaw prawda nie byłoby ich w ogóle. Wątpię, czy rodzice bez zbędnych obiekcji pozwoliliby zamieszkać jedynemu dziedzicowi majątku rodziny z o kilkanaście lat starszym nauczycielem, a na dobrą sprawę jego partnerem przez ostatni rok. Nawet nie chcąc okłamywać opiekunów chłopca nie miałem innego wyjścia. Wiadomość o naszym związku sprowadziłaby nam na głowy Ministerstwo, a tygodniowy pobyt Fillipa we Francji sprzed kilku lat tylko zaostrzyłby i tak nieprzyjemną atmosferę. Tym bardziej cieszyłem się widząc uśmiechniętą buźkę materializującą się na środku łąki, która kiedyś stanowiła główny stadion do quidditcha, a wielka torba, którą trzymał Ślizgon bez wątpienia była odpowiedzią na nie zadane pytania.

- Cudem mi się udało – malec westchnął głośno i z radością w oczach zarzucił mi łapki na szyję – Oliver podobno też się przenosi, więc ojciec był spokojniejszy, a kiedy mama poszła sobie zrobić ziółka kazał mi uciekać – roześmiał się cicho i mocniej przytulił. Teraz już wiedziałem, że Fillip należał tylko do mnie i przez najbliższe miesiące będzie wypełniał całe dnie mojego życia. Mogłem zasypiać i budzić się tuląc go do piersi, w nieskończoność powtarzać jak bardzo go kocham, bez obawy, że ktoś usłyszy moje słowa, czy też zobaczy jak całuję słodkie usta Ślizgona.

- Chodź, kochanie – musnąłem delikatny policzek i wziąłem torbę z rąk malca. Fillip z pewnością ledwie mógł ją znieść po schodach, a co dopiero gdyby musiał dotaszczyć ją z tego miejsca aż do domu. Zacisnąłem lekko palce na jego ręce, a on przygryzł wargę i rozpromienił się jeszcze bardziej. Jego ramię stykało się z moim i odrobinę zakrywało w ten sposób splecione ze sobą dłonie. Mimo, iż słodka buźka zaróżowiła się, a łapki drżały za każdym razem, gdy mijaliśmy kogoś na ulicy to jego palce mocno ściskały moje. Ludzie zajęci w większości swoimi sprawami nie mieli czasu by zwracać na nas większą uwagę, dzięki czemu bez żadnych przeszkód przeszliśmy przez bardziej ruchliwe ulice Paryża docierając do spokojnego osiedla domków jednorodzinnych. Coś wewnątrz mnie wrzeszczało niemal, iż przez pewien czas to właśnie miejsce stanie się dla mnie Rajem, a najwspanialszy z Aniołów oddając się pod moją opiekę rozpromieni całe to miasto jasnym blaskiem, który tylko ja mogłem dostrzec. Byłbym niesamowicie zazdrosny gdyby poza mną ktokolwiek inny mógł być tak blisko chłopca i cieszyć się jego obecnością. Uzależniony od tego rozkosznego Cudu nie potrzebowałem nic więcej, jak tylko możliwości przebywania blisko niego, a nawet, kiedy dzieliła nas zaledwie jedna ściana zaczynałem tęsknić.

Otworzyłem drzwi i wchodząc do mieszkania postawiłem torbę przy ścianie. Od dawna planowałem to wszystko, jednak teraz, kiedy miałem zrealizować swoje zamierzenia nie potrafiłem przypomnieć sobie zupełnie nic z moich wielomiesięcznych marzeń i fantazji. Zamknąłem na chwilę powieki i odwróciłem się stając twarzą do zaskoczonego chłopca. Uklęknąłem na jedno kolano i podnosząc głowę popatrzyłem w ciemne, cudowne oczka, które lśniły pośród zaczerwienionej twarzyczki.

- Fillipie, kocham cię, dlatego... Czy wyjdziesz za mnie? – słyszałem jak drżący oddech przyspieszył, a dwie, rozkosznie czekoladowe tęczówki zaszkliły się w przeciągu kilku sekund. Błyszczące w słońcu kropelki spłynęły po słodko malinowych policzkach, a wargi delikatnie wygięły się w pięknym uśmiechu. Uklęknąłem także na drugie kolano i objąłem biodra malca ramionami. Wtuliłem się w jego brzuch i rozkoszowałem tym, jak szybko unosił się i opadał, kiedy malec chciał się jakoś uspokoić. Podnosząc jego koszulkę pocałowałem opaloną skórę i odsunąłem się odrobinę. Ślizgon poruszył się niespokojnie, a jego nogi ugięły mimowolnie. Rzucił mi się na szyję i z całych sił przytulił. Mogłem przysiąc, że czułem na szyi złotą obróżkę i łańcuch, którego jeden koniec nie pozwalał mi się oddalić, zaś drugi spoczywał w mocno zaciśniętej pięści chłopca. Miłość, jaką go darzyłem uczyniła ze mnie niewolnika i nie chciałem sprzeciwiać się temu wspaniałemu doznaniu. Należałem tylko i wyłącznie do tego niewinnego Anioła, a za każde maleńkie piórko z jego śnieżnobiałych skrzydeł byłbym w stanie zrobić dosłownie wszystko.

- Kocham... cię... – cichy jęk i kolejne łezki sprawiły, że także z moich oczu pociekły słone krople. Mocniej objąłem ukochane ciało i upajałem się miłym zapachem chłopca. Otarłem oczy jego ramieniem i sięgnąłem do kieszeni. Fillip niezadowolony usiadł na kolanach i zaczął mi się przyglądać. Nie przerywałbym tamtej chwili, gdyby nie jeden drobny szczegół, który wcześniej wypadł mi z głowy. Wyciągnąłem drobne pudełeczko i znajdujący się w nim pierścionek. Chłopiec zachichotał i podał mi dłoń, jednak po jego buzi widziałem, że nadal jest zażenowany.

Nie znałem się w ogóle na zwyczajnej biżuterii, więc nie potrafiłem wybrać czegoś dla malca.

Rubinowa różyczka wieczorami rozpościerała zapach kwiatu na wór, którego ją stworzono i z jakiegoś powodu idealnie pasowała mi do Fillipa.

Ucałowałem drobne palce Ślizgona i z uśmiechem wziąłem go na ręce. Wydawał się niesamowicie zadowolony. Otarł oczęta łapką i pociągnął nosem przestając płakać.

Zdawałem sobie sprawę z tego, iż nie śnię, jednak mimo to nie potrafiłem uwierzyć we własne szczęście. Mity, baśnie, legendy, biblijne przypowieści... Nic nigdy nie mogło równać się z tym, co działo się w moim życiu za sprawą drobnego chłopca, który dniem był jaśniejszy niż słońce, zaś nocą przewyższał pięknem nie tylko gwiazdy, ale i księżyc, który uważał się za srebrnego księcia.

- Umyjesz rączki, a ja za chwilę zrobię kolację – postawiłem malca przed umywalką w łazience i delikatnie musnąłem jego szyję, co sprawiło, że przekrzywił główkę chcąc uniknąć subtelnego łaskotania. Zaniosłem rzeczy Fillipa do pokoju i kiedy on biegał po domu sprawdzając, co zmieniło się od jego ostatniego pobytu tutaj ja zdążyłem umyć się i przygotować mu kanapki.

Było już trochę za późno na załatwienie kilku ważnych spraw w Ministerstwie, więc mogłem całkowicie poświęcić się mojemu Aniołowi i nie martwić o godziny zmarnowane z daleka od niego.

Chłopiec roześmiany stanął w drzwiach kuchni i z lekko zawadiacką miną podszedł siadając mi na kolanach. Dobrze wiedziałem, że nie ma zamiaru jeść samemu i nie miałem nic przeciwko karmieniu tych słodkich ust. Wziąłem jedną z kanapek i podałem Ślizgonowi, który zaczął dzióbać ją po kawałku. Za każdym razem, kiedy jego buzia ubrudziła się dżemem wiśniowym, lub został na niej okruszek chleba z powodzeniem mogłem scałować, czy też zlizać drobinki jedzenia, które smakowały o wiele lepiej niż normalnie podany posiłek. Radosne oczka nie pozwalały mi na żaden gwałtowny ruch hipnotyzując ciepłym, uważnym spojrzeniem. Fillip machał przy tym nogami niczym dziecko, jednak przestał po chwili i posłusznie wypił podaną mu herbatę.

- Marcel... – szepnął cicho i zaczerwienił się spuszczając głowę – Ten ślub... Kiedy to będzie? – wymamrotał niepewnie i mocno zacisnął piąstki – Ja... chciałbym jak najszybciej...

- Jutro załatwię wszystko. – pogładziłem ciepły policzek i delikatnie podniosłem twarzyczkę malca, a zmarszczony nosek idealnie oddawał niepokój i zawstydzenie Anioła – Jeszcze w tym miesiącu tą łapkę ozdobi złota obrączka. – pocałowałem rękę chłopca i uśmiechnąłem się widząc jego słodką minę – O ślubie będą wiedzieć Fabien, Reijel i Oliver chyba, że chciałbyś jeszcze kogoś...

- Nie – Fillip pokręcił znacząco głową – Jeśli to dotarłoby do moich rodziców nie wiem, co by się stało... Poza tym im mniej wiedzą tym lepiej – po chwilowym smutku znowu się rozweselił. Cieszyłem się, że mogę dać mu coś, co wywoła na tej słodkiej buźce radosny uśmiech.

Nawet, jeśli nigdy nie żałowałem, iż należę do Rodu to w tej chwili wydawało mi się to błogosławieństwem. Dzięki przyjaciołom mogłem związać się z Fillipem nie tylko ślubem cywilnym, ale także kościelnym. Nasz związek nie musiał opierać się tylko na cichych zapewnieniach dozgonnej miłości, ale teraz zarówno przed ‘prawem’ jak i przed Bogiem mogłem wyznać własne uczucia względem najcudowniejszego Tworu, jaki powstał i zdobił oblicze ziemi.