niedziela, 30 września 2007

Orzechy laskowe ^^"

Od jutra zaczynają mi się studia, więc notki w miarę możliwości będę dodawać na bieżąco ^^" POMOCY, JA NIE CHCĘ!!

 

 

16 październik

Nie mam pojęcia, dlaczego zazwyczaj, kiedy przyjaciele zostawali wyciągnięci przez Pottera na jego ‘Wielki Podryw’ ja musiałem zostawać z Blackiem, który na dobrą sprawę teraz kazał mi na siebie czekać i nie ruszać się z miejsca. Z wielką chęcią kręciłbym się po zamku w trakcie przerwy śmiejąc się głośno z innymi, a zamiast tego towarzystwa dotrzymywał mi jakiś czarodziej z obrazu, który bynajmniej nie był przyjaźnie nastawiony. Mruczał coś o rozwrzeszczanej młodzieży i zrzędził jak większość staruszków. Jego pies raczej także nie wyglądał na zadowolonego z mojej obecności. Gdyby mogli coś zrobić już dawno wylądowałbym tyłkiem na schodach. Tęskniłem trochę za czasami, kiedy mogłem robić, co mi się podobało, a teraz musiałem brać pod uwagę Syriusza. Nie miałem pojęcia, co dziewczyny widzą w tym ciągłym uganianiu się za chłopakiem, z którym były, z czego gdybym zapytał Pottera, on z pewnością udzieliłby mi na to wyczerpującej odpowiedzi. Może nie do końca mi to przeszkadzało, lub nawet w ogóle, ale niezadowolony bełkot za uszami był wystarczająco uciążliwy by zamienić te kilkanaście minut w małe piekło. Gdyby mój dziadek był tak sam, chyba nie widziałbym sensu powrotu do domu na Święta, całe szczęście ojciec mojego taty był wspaniałym człowiekiem, który chociaż nie miał pojęcia o tym, że moja matka to czarownica z pewnością zaakceptowałby wszystko z uśmiechem.

Powoli wychodziłem z siebie czekając na powrót Blacka. Kilka razy planowałem znaleźć resztę kolegów, a później rzucić Syriuszowi wykład na temat ‘ile to ja muszę na niego czekać i jak się poświęcam’, ale widząc głupie zadowolenie na twarzy w końcu wracającego chłopaka podarowałem sobie wszelkie uwagi.

- Tylko mi nie mów, że musiałeś pomóc kobiecie w ciąży, bo jakkolwiek dobrym kłamcą byś nie był i tak ci nie uwierzę! – ostrzegłem od razu przypominając sobie wymówkę Jamesa, którą posłużył się, kiedy spóźnił się na Eliksiry na szybkiego pisząc zadanie w ubikacji.

- Nie, nie... Drzwi łazienki się zacięły i musiałem kombinować jak stamtąd wyjść – to również było mało oryginalne, za to w stu procentach bardziej wiarygodne. – Ale mam za to coś na przeprosiny! Patrz! – kruczowłosy wyciągnął zza siebie kilka orzechów laskowych.

- Komu je ukradłeś? – rzuciłem mu poważne spojrzenie. Jakoś nie chciałem odpowiadać za współudział w porwaniu, a to było chyba najlepszym określeniem w tej chwili. Biorąc pod uwagę, że włóczenie się po krzakach i zbieranie czegokolwiek nie było w stylu Syriusza, to mógł tylko, i wyłącznie podebrać je komuś.

- Leżały na parapecie koło schowka na miotły. Nie było nikogo w pobliżu więc je zabrałem. – urażona mina chłopaka wydawała się szczera, chociaż musiał być w tym jakiś kruczek.

- Drzwi schowka zamknąłeś, prawda? – już słyszałem tą odpowiedź ‘Oczywiście, na kluczyk!’ i stało się, chociaż za proroka bynajmniej się nie miałem.

-Oczywiście, na kluczyk! – nie zdziwiłbym się gdyby słyszał przy tym jakiś krzyk z pomieszczenia i po prostu dał nogę, jednak wolałem oszczędzić sobie szczegółów i nerwów. Także Syriusz uznał rozmowę za zakończoną. Położył na podłodze jeden owoc i nadepnął na niego lekko by skorupka ustąpiła. Włożył łupiny do kieszeni, a orzechem pogładził moje usta. Domyślałem się, czego chciał, więc grzecznie uchyliłem wargi, a jego palce wsunęły się między nie i położyły na moim języku małą kuleczkę. Zamknąłem usta nie czekając na to aż zabierze ręką i zamruczałem. Ta zabawa musiała mu się spodobać, ponieważ z jeszcze większym entuzjazmem zajął się kolejnym orzechem, karmiąc mnie nim podobnie jak poprzednio. Wraz z ostatnią słodką kulką przejechał wilgotnymi palcami po moich wargach zostawiając na nich mokry ślad. Z zawadiackim uśmiechem przysunął się i zlizał swoje dzieło, a wyraz ogromnej dumy był jeszcze większy niż na początku. Gdyby dłonie Blacka nie spoczywały w tamtej chwili na moich biodrach nie zdziwiłyby mnie te na brzuchu. Niestety fakt faktem ktoś objął mnie od tyłu i pociągnął do siebie, a koci pomruk znowu wskazywał na natręta, którego ostatnio nijak nie mogłem się pozbyć. Syriusz był raczej zaskoczony, za to ja wręcz przeciwnie. Szarpnąłem się i chcąc go odepchnąć zawędrowałem rękoma do tyłu. Wyczułem w tylnej kieszeni spodni chłopaka różdżkę i jeszcze jakiś przedmiot. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że dotykam go tam gdzie nie powinienem.

- Nie po flecie... – rozbawiony chichot nieznajomego tylko mnie dobił. Rzuciłem się mocniej i odsunąłem, ponieważ jego ręce ustąpiły. Kiedy przytulając się do Syriusza zobaczyłem niezadowoloną minę płomiennowłosego wiedziałem też, dlaczego pozwolił mi odejść.

- Lowitt, dziesięć punktów mniej dla Ravenclaw za molestowanie młodszych kolegów! – niedawno poznany blondyn trzymał natręta za szyję i odciągnął na kilka kroków. Krukon nie wyglądał za szczęśliwego z powodu wcześnie zakończonej zabawy za to ironiczny i jakże usatysfakcjonowany uśmiech Erica wskazywał na to, że już od dawna chciał odegrać się na długowłosym. Zaledwie minutę później jakaś młoda kobieta o czerwonych włosach upiętych w wysoki kucyk przeszła koło nas wściekła klnąc głośno. Na głowie miała pozostałości po mopie, więc nie musiałem nawet pytać, kim mogła być i co się jej przytrafiło. Nie miałem okazji przyjrzeć się jej dokładniej i jakoś nie uśmiechało mi się próbowanie.

- Czego?! – warknęła, kiedy wyczuła dziwne spojrzenia dwóch prefektów i nasze. – Woźnej nie widzieli?! Jeśli złapię tego, który zasunął mi orzechy i zamknął te francowate drzwi to obiecuję, że... – nie słyszałem dalszej części, ponieważ zniknęła za zakrętem, a ja wolałem nawet nie znać zakończenia. Teraz nie było wątpliwości skąd i jakim cudem Black zdobył owoce leszczyny, a woźna z pewnością nie miała do niego szczęścia. Kiedyś z pewnością musiała dowiedzieć się, kto wpakował ją w pokrzywy i brudny schowek na miotły, ale im później miało to nastąpić tym lepiej byłoby nie tylko dla Syriego, ale i całej naszej paczki.

Dwaj starsi chłopcy wzruszyli tylko ramionami i popatrzyli na siebie. Jak gdyby nic się nie stało odeszli rozmawiając głośno na temat jakiejś kartkówki, co już całkowicie wybiło mnie z rytmu dnia. Teraz przynajmniej wiedziałem, że nie tylko młodsze roczniki są dziwne, ale i starsze mają swój dziwaczny styl.

- Po tym jakże zróżnicowanym przerywniku możemy wrócić do tego, na czym skończyliśmy... – kruczowłosy wrócił do pozycji sprzed chwili i przymknął oczy. Z rozkoszą zrobiłem to samo tym bardziej, że smak orzechów laskowych nadal rozchodził się po moich ustach i dziwnie zachęcał do tego, by podzielić się nim z chłopakiem. Jego oddech smagał moja twarz, kiedy dzieliły nas dwa centymetry, które z łatwością mogliśmy pokonać.

- Ja mam plan! – Black zaklął odsuwając się i patrząc wściekle na Pottera, który podbiegł do nas rozradowany. – Wiem, jak sprawić by się ze mną umówił i gdzie!

- A zaraz nie będzie miał, z kim, bo rozszarpię cię na kawałeczki i każdy z nich wyśle w inne odległe miejsce żebyś przypadkiem nie mógł się posklejać! – Syriusz zagryzając zęby wyciągnął dłonie przed siebie zatrzymując je na wysokości szyi okularnika.

- Przeszkodziłem wam? – J. z całą świadomością tego, co robi zadał pytanie z niewinną minką, a sam nie wiedziałem, że potrafi się na tyle postarać. – Oj, jaka szkoda... Następnym razem wyślę kogoś innego, żeby sprawdził czy się przypadkiem nie kotłujecie gdzieś w kącie.

- Zadbam o to, żeby twój kochany Niholas prędzej umówił się z gajowym niż z tobą! – Syri wiedział gdzie uderzyć, by bolało najmocniej, a sądząc po nagłej zmianie w zachowaniu Jamesa trafił w sam środek tarczy opisany dziesiątką. Psie oczka zaszkliły się, chociaż było to udawane załamanie i nawet okulary zsunęły się z nosa chłopaka, kiedy spuścił głowę. Czułem się jakbym oglądał jakąś beznadziejną operę i sądząc po ziewającym Andrew nie tylko ja. Całe szczęście Black przewrócił w końcu oczyma i westchnął głośno. Potter zamrugał szybko kilka razy i wypchnął dolną wargę robiąc z siebie jeszcze większą ofiarę losu.

- Dobra! Daj mi już spokój i mów coś wymyślił! Zaraz mnie krew przy tobie zaleje... – kruczowłosy złapał mnie za rękę i patrzył wyczekująco na ponownie rozradowanego przyjaciela. Chyba tylko on jeden potrafił mięknąć pod wpływem czegoś tak żałosnego, ale sama świadomość natręctwa, jakim odznaczał się J. mogła pchać człowieka do załamania nerwowego. Nie byłbym nawet zdziwiony gdyby nauczyciele postawili kiedyś warunek ‘albo oni, albo Potter’. Coś mówiło mi, że największe problemy z nim dopiero się zaczynały, a moje przeczucia miały dziwną właściwość sprawdzana się. Zapewne moje drugie ‘ja’ wyczuwało niebezpieczeństwo, a sądząc po coraz bardziej szalonych uśmieszkach okularnika była to obawa uzasadniona.

- Dowiecie się w swoim czasie!

piątek, 28 września 2007

Paskuda!

Notka okropna XD

 

13 październik

Transmutacja, jedyny przedmiot, na którym nie można było się nudzić i który nieodparcie wiązał się ze wzlotami i upadkami chłopaków, chociaż tych drugich było znacznie więcej. Nawet podczas beznadziejnych tematów nikt nie mógł pozwolić sobie na nieuwagę, poza wielką trójką, do której nie miał sił żaden profesor. Z jakiś powodów lubiłem ich wygłupy i tłumaczenia się, kiedy wychodziło na jaw, że nie mają zadań, lub nie umieją zupełnie nic podczas odpytywania. O ile Potter stawiał na dobre serca nauczycieli, o tyle Black zawsze wolał być indywidualistą i stosował chwyt udawanej dyplomacji, z której każdy rozumiał, co najwyżej trzy słowa, a reszta przypominała bełkot. Zdarzały się chwile, kiedy któryś z chłopaków cos tam zdołał zapamiętać, ale zazwyczaj tylko wtedy, gdy było to coś głupiego, lub potrzebnego, sam nie wiem, do czego. Największym zdziwieniem dla większości grupy był za to Syriusz studiujący zaciekle jakąś książkę i chyba tylko cudem nie zwracał na siebie uwagi McGonagall, za to J. reagował od razu.
- Animagia? Po kij ci Animagia w drugiej klasie?! – James starał się mówić cicho, chociaż nie wychodziło mu to najlepiej. Sam nie wiem jak udało mi się zrozumieć cokolwiek z jego bełkotu za plecami, gdy minimalnie otwierał usta mówiąc przez zęby i wargi. Nie zdziwiłbym się gdyby na starość przednie uzębienie odstawało mu do przodu nie pozwalając nawet zamknąć ust. Swoją drogą całkiem ciekawa wizja, którą można było podzielić się z przyjaciółmi.
- Przymknij się, J.! – Black podskoczył na krześle rozglądając się, czy nikt ich nie słucha. Poza mną i Andrew, który został oderwany od swoich mazideł raczej mało, kogo obchodziły głupie pomysły chłopaków.
- Więc, po co ci to? Tylko mi nie mów, że zacząłeś się interesować Transmutacją, bo zabij mnie, ale nie uwierzę.
- Chcesz poderwać Kinn’a? – typowe pytanie w stylu Blacka i energiczna odpowiedź opierająca się na przytakiwaniu oraz stróżce śliny, która zaczęła ściekać po brodze okularnika – Więc daj mi pracować. Jestem geniuszem zbrodni. Potrzebuję ciszy. – nie wnikałem w szczegóły jego planu ‘zagłady świata’, więc nic nie mówiąc wróciłem do robienia notatek, które bynajmniej mnie nie interesowały. Kątem oka popatrzyłem na bazgroły Andrew. Mogłem zrozumieć znudzoną do reszty Lily, ale Sheva był lekkim zaskoczeniem. Chyba tylko obiekt, dla którego były przeznaczone nie stanowił tajemnicy. Z pewnością Fabien miał do nich daleko, za to niedawno poznany Puchon wręcz przeciwnie. Niedopieszczony jasnowłosy miał teraz okazję zająć się czymś innym niż nauka, ale i tego nie byłem pewny. Andrew najwyraźniej poczuł, że przypatruje się jego serduszkom, gdyż z nieśmiałym uśmiechem, co w jego przypadku było dziwne, odwrócił się w moją stronę.
- Czy ja wiem skąd to, to? – dzióbnąłem palcem w pergamin, co zarumieniło jasne policzki chłopaka. Tym razem już zupełnie nie wiedziałem, co o tym myśleć.
- Nie mogę doczekać się Świąt... – zaczął cicho uderzając piórem o stolik – Ten Puchon jest słodki... i taki w moim stylu, ale to takie zabujanie się z nudy. To jest on – wskazał serducha – A to Fabien – pokazał mi jedną z kartek ukrytych pomiędzy innymi gdzie zaczynały się niemoralne rysunki. To już na pewno było całkowicie ‘Shevowate’ i wyróżniało chłopaka z tłumu nawet, jeśli ogół nie wiedział o jego fantazjach. Teraz przynajmniej wiedziałem co musiał przeżywać Francuz, kiedy to Andrew miał swoje pięć minut na wymęczenie mężczyzny na swój sposób.

- Remusie, o co chodzi? Dlaczego rozmawiacie? – głos profesorki może i miał brzmieć łagodniej, ale i tak mroził krew w żyłach. Myślałem intensywnie nad jakimś odpowiednim wytłumaczeniem, tym bardziej, kiedy notatki z lekcji Szamana przypominały prędzej list miłosny, niż Transmutację.
- Andrew zgubił się w połowie zdania sprzed kilku chwil i właśnie tłumaczyłem, co ma źle napisane – wymówka była beznadziejna za to w moim przypadku potrafiła się sprawdzić. Czasami uchodzenie za mądrego i spokojnego przydawało się bardziej niż dobre kłamstwa, w które i tak nikt nie wierzył, o ile takie kłamstwo można było nazwać ‘dobrym’.
- Skąd masz jego zdjęcie?! – J. znowu był trochę zbyt głośno, ale tym razem jego nowe znalezisko interesowało mnie bardziej, niż wszystko inne. Odwracając się do nich zobaczyłem jak Black chce zabrać Potterowi oglądaną właśnie fotkę. Nie byłoby w tym nic wielkiego, gdyby nie to, że przedstawiał mnie sprzed kilku lat, kiedy wglądałem jak pączek z kończynami. Babcia założyła mi jakąś dziwaczną bluzeczkę i kazała pozować do zdjęcia dla wszystkich cioć. To były jedne z gorszych chwil, biorąc pod uwagę wymęczone tłamszeniem policzki i moje ogólne niezadowolenie. Wydawało mi się, że zdołałem zniszczyć wszystkie kopie, jakie rozesłała.
- Skąd je masz?! – całe szczęście, lekcja właśnie się skończyła, bo tym razem nie uniknąłbym skrupulatnych wyjaśnień, co do swojego zachowania. Nie musząc obawiać się o reakcję nauczycielki wstałem szybko i zabrałem Jamesowi fotografię, krzywiąc się na sam jej widok.
- Twoja mama mi dała – Black jakoś nie wydawał się szczególnie przejęty moja reakcją, a jego słowa tylko wzbudziły moją obawę o jego kombinatorstwo i późniejsze konsekwencje. Jakim cudem mogła mu je dać skoro nawet się z nią nie spotkał poza peronem? Najgorsze była chyba w tym to, że kruczowłosy miał już dobrą możliwość obejrzenia zdjęcia z każdej strony, co potwierdzał nabazgrany z boku podpis. Najwidoczniej musiałem pozbyć się tylko większości zdjęć, a byłem przekonany, że nie ma już żadnego z moją podobizną. Takie pamiątki były zmorą, a przynajmniej moją. Wychodziłem zawsze paskudnie, a świadomość, że mój chłopak ma coś takiego przy sobie, była już ostatnią rzeczą, jakiej chciałem.
- Spowiadaj się, Black! Skąd wziąłeś ta paskudę?!
- Nie, paskudę! Tylko nie, paskudę! Wyglądasz tutaj słodko! Moje kochane Remiątko... – zaczął ocierać się o swoje dłonie – Takie do tulenia i całowania!
- Lecz się – prychnąłem, ale nadal nie dowiedziałem się tego, czego chciałem.
- Dobra, niech będzie. Napisałem do niej i skłamałem, że zakładamy album naszej paczki z dzieciństwa...
- Coś jej napisał?! – uderzyłem głową w blat ławki. Całe szczęście, że w sali nie było niemal nikogo, bo z pewnością nasz krzyki rozniosłyby się po całej szkole i wszystkich Domach.
- A dałbyś mi zdjęcie, gdybym cię poprosił? – Syriusz uniósł brew. Reszta chłopaków tylko się przysłuchiwała i chichotała, a jedyny mądry Peter odsypiał długą walkę o słodycze z Potterem wyłożony na swoim miejscu.
- Ile jeszcze tego masz? – byłem wściekły i nawet nie musiałem udawać obrażonego.
- No... Jakby to powiedzieć... Dwa albumy, twój ząb mleczny, sznurówkę z pierwszych wiązanych bucików... – przeszedł mnie dreszcz na samą myśl o tym. Chłopak zawsze był walnięty, ale to przebijało zarówno Pottera, jak i Pettigrew razem wziętych i związanych złotą wstążką, jako urodzinowy prezent dla opiekunki Gryffindoru. Jeśli moja mama trzymała to wszystko i wysłała Syriuszowi to także jej inteligencję mogłem negować. Miałem tylko nadzieję, że ojciec nie brał udziału w tej farsie.
- Nie odzywaj się do mnie... – wycedziłem przez zęby – Jesteś zboczonym maniakiem! Nie rozmawiam z tobą! – klapnąłem na swoim krześle i odwróciłem się w stronę biurka krzyżując ręce. Tylko tak potrafiłem ukryć zażenowanie, o którym nie chciałem pamiętać i jakoś opanować nerwy. Żaden normalny człowiek nie kolekcjonuje takich rzeczy, a kiedy dotarła do mnie powaga tego, że nawet matce ufać nie można, czułem się jakbym miał zaraz wykreślić samego siebie z testamentu rodziców. To był istny obłęd.
- Ale kiedy jesteś taki słodziutki i śliczniutki... – kruczowłosy chciał wziąć mnie podstępem, mogłem usłyszeć to w jego aż nadto przymilnym głosie. Uklęknął przed moją ławką i zaczął robić minę bezdomnego szczeniaka, która wychodziła mu aż za dobrze.
- Wyrzucisz to wszystko – złapałem go za twarz i ścisnąłem lekko policzki – Po co ci takie śmieci, skoro masz mnie przy sobie? Jestem o nie zazdrosny, dlatego masz się ich pozbyć! – improwizowałem, nie mając pomysłu na szybkie wybicie mu z głowy takich rzeczy i niestety jakoś wątpiłem, w to czy naprawdę je wyrzuci.

 

 

  

środa, 26 września 2007

Eric Lair...

12 październik

Lekcje nie różniły się od siebie niczym szczególnym poza innym nauczycielem, zakresem materiału i przerabianym tematem, a nawet przyjaciele niezmiennie przychodzili nieprzygotowani, poza Andrew, który jak zwykle nie miał większych problemów z nauką. Nawet teraz zamiast siedzieć z nami na błoniach szukał czegoś w bibliotece i z jakiegoś powodu domyślałem się, iż powodem jego częstszych wizyt tam jest Fabien. Chłopak z pewnością starał się jak tylko mógł, by sprawić przyjemność kochankowi, kiedy wracając do domu na Święta pochwali się wynikami. Tylko trzy niewielkie problemy każdego profesora nie planowały przyłożyć się w końcu do zadań i to właśnie oni wyciągnęli mnie siłą z zamku pod pretekstem korzystania z ostatnich słonecznych dni, których na dobrą sprawę było ostatnio więcej niż deszczowych i pochmurnych. Nieszczególnie mi to przeszkadzało, chociaż ciągłe patrzenie na wyłożonego Blacka z głową na moich kolanach i jego dłonie głaszczące moje uda, naprawdę potrafiły mnie rozpraszać. Nie potrafiłem skupić się nawet na Obronie Przed Czarną Magią, co wskazywało na to, że jest ze mną bardzo źle. Dziewczyny odbierały zachowanie Syriusza jako niedopieszczenie młodego panicza i tylko zacieklej dyskutowały na jego temat, co dało się zauważyć z daleka. Cały piękny obrazek rozleniwionego, kruczowłosego pieska psuł Pet i J., który na klęczkach ciągnęli się za wcześniej złapanymi żabami dopingując je i szturchając palcami. Każdy z nich chciał oskubać drugiego z łakoci, o które się założyli, więc tym bardziej wczuwali się w swój wyścig ropuch. Było to jedyne kilka chwil, kiedy James nie mówił o Niholasie i nie planował wielkiego podrywu, chociaż wszelkie jego pomysły zawodziły już od dobrego miesiąca.
- Oszukujesz! – żałosny jęk Pettigrew zwrócił moją uwagę na to, co dzieje się tuż obok. Potter z minął zawodowego hazardzisty włożył patyk pod tyłek swojej żaby i pchał ją do przodu, z czego nie była z pewnością zadowolona. Stworzonko opierało się przednimi łapami, jednak nie zdawało się to na wiele. Kilka Puchonek prychnęło przechodząc koło nas komentując wszystko głośnym ‘Dzieci!’.
- Jestem królem Ropuszego Toru! Kłaniajcie się przede mną! – kolejna fala samouwielbienia okularnika nawet mnie nie zdziwiła, chociaż czasami miałem dosyć wysłuchiwania tysiąca pozytywnych określeń dotyczących jego osoby, z czego nic nie było zgodne z prawdą.
- Jesteś głupi, a to różnica... – Syriusz z westchnieniem starego człowieka zwlekającego się z bujanego fotela usiadł i rozprostował ręce. – Patrz jak robią to mistrzowie! – podniósł jakiś szeroki patyk i nabierając na niego żabę Petera posłał nam pewny siebie uśmiech. Już na samą myśl o tym, co mogło wpaść do tej mózgownicy przechodziły mnie dreszcze. Na wszelki wypadek wyciągnąłem różdżkę i odłożyłem podręcznik. Nie pomyliłem się w obliczeniach genialnych pomysłów chłopaka. Zaledwie po chwili wystraszonemu płazowi towarzyszył okrzyk ‘Leć moja maleńka!’ i biedaczka została rzucona w stronę wyrytej linii mety. Wypowiedziałem szybko zaklęcie, dzięki czemu zatrzymała się w powietrzu i kierując różdżką odłożyłem ja bezpiecznie na trawę. Zwierzak nie był w stanie się ruszyć, ale po kilku minutach uciekł szybko do jeziora. Uniosłem brew patrząc na dotąd rozradowanego Blacka, który przełknął ślinę uśmiechając się przepraszająco. Wizja dorosłego Syriusza, poważniejszego niż reszta chłopaków rozpłynęła się w mgnieniu oka.
- Chciałeś ją zabić? – zapytałem spokojnie, chociaż chłopcy spodziewali się wielkiego wybuchu złości, co wnioskowałem z przestraszonych min. – Zanim zrobisz coś głupiego pomyśl o konsekwencjach. Ta ropucha będzie cię później nawiedzać we śnie! – pokazując mu język roześmiałem się. Ich dziecinność była czasami cudownie kojąca, chociaż niebezpieczna dla otoczenia.
- Remi, jaki ty jesteś wyrozumiały, mój skarbeńku! – kruczowłosy rzucił mi się na szyję i zaczął ściskać, co całkowicie odstraszyło wpatrujące się w niego dziewczyny. Nawet, jeśli Black był przystojny to w dalszym ciągu pozostawał tym samym głupiutkim Gryfonem, który na lekcjach udawał amnezję, by nie zostać przepytanym z ostatnich tematów. Nie miałem pojęcia, jakim cudem może popadać do tego stopnia ze skrajności w skrajność, jednak stanowiło to jego specyficzną magię. Czasami może nawet zbyt specyficzną.
- Chłopaki, będzie impreza! – odwróciliśmy się w stronę biegnącego do nas blondyna, który wyglądał na naprawdę szczęśliwego. – Słyszałem rozmowę bibliotekarki z McGonagall – zaczął sapiąc, kiedy tylko do nas dołączył – Na Halloween mają robić potańcówkę i przynajmniej w tym roku nie czeka nas żadne głupie przedstawienie! – wszelkie myśli o szkole i obowiązkach chyba szybko opuściły jego głowę, gdy tylko podsłuchał konwersację kobiet.
- Panie, panowie, wasz boski James Potter będzie miał okazję zaprezentować się od strony technicznej. – okularnik odgarnął grzywkę, która przysłaniała mu oczy przez całą tą zabawę z żabami. – Wielu z was nie zapomni tego dnia do końca życia i jeszcze dłużej... A teraz brawa dla mnie! – nie kwapiliśmy się z tym ignorując chłopaka całkowicie. Poczułem niewielki ciężar na stopie, a po chwili coś trochę cięższego zaczęło się obijać o moje nogi. Puchata, prążkowana kulka kleiła się do mojego kolana i wydawało mi się, że skądś ją znam, zaś brązowy szczeniak usilnie chciał ją dorwać. Nie mam pojęcia czy mogłem przypominać bezpieczne schronienie, ale dla tej dziwnej piłki z pewnością. Widząc zbliżającego się w naszą stronę nieznajomego chłopaka przypomniało mi się gdzie wcześniej spotkałem tą ciepłą piłkę. Bez sprzecznie musiał to być What, stworzonko, które niedawno pokazywał mi Michael. Jego ogonek, który nie chciał znikać stanowił chyba największy z problemów, więc nie dziwiłem się psiakowi, że tak bardzo się nim zainteresował.
- Przepraszam, już go zabieram... – delikatny, chociaż męski głos przypomniał mi o obecności nieznajomego. Przeniosłem spojrzenie z rozszalałych zwierzaków na chłopaka. Był wysoki i zapewne chodził do jednej ze starszych klas, a godło Hufflepuff’u i odznaka prefekta dawało nam jaśniejszy obraz jego pozycji w szkole. Blond włosy opadały mu na szyję i kark kończąc się właśnie w tamtym miejscu, a założone za lewe ucho ukazywały dwa kolczyki i zapinkę na górnej partii muszelki. Brązowe oczy obramowane zostały kwadratowymi okularami o niebieskiej oprawce, a poważny wyraz twarzy trochę zbijał z tropu.
- Nic się nie stało – wzruszyłem tylko ramionami, kiedy on podnosił szczeniaka karcąc go puknięciem palcem w łepek. Sheva zacisnął pięści na moim swetrze, co wskazywało na jego buzujące hormony.
- W miarę możliwości, proszę, nie mówicie o nim nikomu – chłopak uśmiechnął się w końcu delikatnie – Nazywam się Eric Lair, więc w razie, czego wiecie już, na kogo zwalić jego wyczyny. – udał pogardę patrząc na wlepione w niego ślepka pieska. – Co do tego – tym razem wskazał kolorową kulkę – to nie mam pojęcia, co to, skąd się wzięło i jakim cudem potrafi uciekać. – nie powstrzymałem chichotu zastanawiając się, co mógł myśleć w tej chwili Puchon, który z wyraźnym zaciekawieniem przyglądał się niezidentyfikowanemu dla niego obiektowi. Poza nim także Potter i Pet interesowali się kulką. Andrew maślanymi oczyma wpatrywał się w nowego znajomego, który tłumaczył coś szczeniakowi idąc w swoją stronę. Ponownie przypomniał mi się natręt, który mógł być nawet w wieku tego chłopaka. Odrzuciłem szybko wspominania o płomiennowłosym i skupiłem się na odklejaniu od swojej nogi What’a. Jego opiekunowie z pewnością szukali go po całym Hogwarcie. Syriusz zamiast mi pomagać na klęczkach szturchał sobie palcem widoczny ogon stworzonka, co zapewne miał zamiar zrobić już przy pierwszym spotkaniu z małym intruzem. Dziwił mnie jego chwilowy brak zainteresowania czymkolwiek innym. Podniosłem szatę z trawy i założyłem ją zakrywając malucha, by nie zwracał na siebie zbytniej uwagi. Niezadowolone jęki kolegów świadczyły o ich dezaprobacie dla ukrywania przed nimi tego ‘czegoś’. Kuleczka raczej pochwalała ten pomysł, ponieważ zsunęła się łapiąc mojej kostki. Postanowiłem oddać go właścicielom i później wytłumaczyć przyjaciołom jako takie pochodzenie stworzenia, chociaż równie dobrze mogłem zwalić to na Syriusza. Moja i tak nie do końca konkretna nauka odeszła na dalszy plan, a jej miejsce zajęły tysiące innych spraw, z czego zapewne ważne miejsce zajmowała planowana przez dyrektora zabawa. Jakoś wątpiłem by chłopcy podarowali sobie jakiekolwiek jej urozmaicenie, a już z pewnością J., w którego wstąpiły nowe siły.

 

  

niedziela, 23 września 2007

Beauty and the Beast vol.2

 Powinnam teraz siedzieć na Turnieju Rycerskim, ale z braku towarzystwa zostałam w domu == Jestem tym załamana, no i notka kiepska... Ehh... Mało to coraz bardziej podoba mi się nowy ksiądz, który przyszedł zamiast Tadeusza... HEh... Kirhan być ^^" Jill, dziękuję za arcik ^^

 

Byłem trochę przerażony, kiedy Zardi odchrząknęła głośno wyprowadzając Blacka z chwilowego transu i bezowocnego wpatrywania się w blat stolika. Zaczerwieniłem się jeszcze bardziej wiedząc, że uwaga chłopaka skupiła się teraz na mnie. Ta chwilowa cisza wydawała mi się niemożliwie ciężka i męcząca. Wolałem by roześmiał się teraz głośno niż milczał, podczas kiedy ja nie odważyłem się nawet spojrzeć na jego twarz.
- Gdyby nie to, że on zawsze był śliczny, uznałbym cię za cudotwórcę – Syriusz przerwał w końcu ciszę i kątem oka widziałem jak podszedł pod schody. Z pewna obawą powoli zacząłem po nich schodzić. Ponownie modliłem się o jak najszybszy koniec udręki, chociaż najgorsze dopiero się zaczynało.
- Masz u mnie dług, Syriuszu, a jeśli dziewczyny dowiedzą się, że przegrzebałam im szafy wywalą mnie z pokoju na stałe, więc przygotuj mi miejsce u siebie – dziewczyna roześmiała się cicho zeskakując wesoło po stopniach.
- Popatrz na mnie moje piękności! – na moje nieszczęście Syriusz musiał napawać się efektami swojego pomysłu. Obejmując dłońmi moja twarz odwrócił ją przodem do siebie. Teraz już musiałem patrzeć w te jego szare oczęta, które lśniły odbijając w sobie wszystkie emocje i wielką radość oraz, ten sam nie wiem skąd się biorący, zachwyt. Ja czułem się tylko jak przebieraniec i nic więcej, a buty powoli zaczynały mnie uciskać.
Zanim przywykłem do obecności chłopaka i świadomości pokazywania się komukolwiek w takim stroju przyjaciele z Potterem na czele wyszli z naszego pokoju, zapewne sądząc, iż Black uciekł jak najdalej stąd, by tylko uniknąć odpowiedzialności za własną nieuwagę i głupotę. Kiedy tylko zobaczyli naszą trójkę stanęli w bezruchu patrząc z otwartymi ustami to na mnie to na Syriusza, czy też Zardi. Sheva doszedł całkowicie do siebie szybciej niż reszta i chichotał z nadal zadziwionego Jamesa. To wszystko z pewnością nie było po myśli okularnika i nie wierzyłem by miał zamiar dać zbyt wcześnie za wygraną.
- A to co, kurde, ma być? – okularnik poruszony śmiechem po swojej prawej stronie oprzytomniał szybciej niż zapewne zamierzał – Jest słodka, ładniuteńka, ale to nie może być dziewczyna! Oszukujesz, Black! Gdzie masz, Remusa? – chłopak zmierzył mnie uważnym spojrzeniem, a po chwili dotarła do niego cała prawda.
- Przetrzyj gogle, J. Nie widzisz, że to stu procentowa dziewczyna? Nawet swojego rocznika nie znasz, wstydź się! Sheva, kogo tu widzisz? – przenikliwy wzroku kruczowłosego już sam za siebie mówił, jakiej odpowiedzi ma udzielić Ukrainiec i kiedy taka padła Potter wydawał się wściekły.
- Peter! Chociaż ty stań po mojej stronie! – blondynek błagalnym wzrokiem patrzył to na Jamesa to na Syriusza, a raczej coś za nim i mamrotał niewyraźnie. Odchyliłem się do tyłu szukając przyczyny zdenerwowania kolegi i wtedy zrozumiałem, co dręczy Pettigrew. Syri wymachiwał batonikiem w niewidocznym dla Jamesa miejscu chcąc skusić niższego chłopaka. Udało mu się to, jako że nawet Pet wyjąkał kilka słów stwierdzających, że naprawdę jestem dziewczyną.
- Z resztą pod sukienkę nie będziesz jej zaglądał, bo nie wypada, więc musisz zgodzić się z opinią większości.
- Ale ona jest nienaturalnie płaska! – wymyślił na poczekaniu J.
- A Zardi to niby, co?! – tłumaczenie Blacka potkało się z głośnym tupaniem i prychnięciem, kiedy krótkowłosa wściekła odeszła od nas siadając na schodach do swojego dormitorium.
Syri nie miał już ochoty dłużej nic tłumaczyć. Bezceremonialnie złapał mnie za podbródek i pocałował namiętnie. Kolejna fala nadmiernego ciepła wymieszała się z poprzednimi. Mogłem być blisko przyjaciela, jednak w takim stroju wszystko wydawało się mi inne niż wcześniej. Zupełnie jakby po raz pierwszy w ogóle kosztował jego pocałunku, nie wspominając już o dotyku dłoni na ramionach.
J. już na pierwszy rzut oka wydawał się niezadowolony, a kiedy nagle zaczął się uśmiechać mimowolnie zadrżałem. W ciemnych tęczówkach błyszczał widoczny dowód jego pomysłu, na który wpadł kilka chwil wcześniej. Chyba nikt z nas nie potrzebował słów by zrozumieć wszystko. Najwidoczniej pokazanie się przy kolegach w takim stanie jak ten nie było wystarczające. Okularnik uśmiechając się szatańsko pobiegł szybko do sypialni, a przez czas jego nieobecności zdążyłem tylko wymienić z Blackiem przerażone spojrzenia. Chociaż całus z dziewczyną chłopak musiał uznać za zaliczony, o tyle nie koniecznie chciał przyjąć to do wiadomości.
Krzyknąłem cicho, kiedy pojawił się z aparatem i zaczął szybko robić zdjęcia. Dobrze wiedział, że to załatwi sprawę zemsty, a przynajmniej na mnie. Fotografie mogły uwieńczyć chwile i zatrzymać ją nawet na serki lat, a obecna była ostatnią, jaką chciałem wspominać. Schowałem się w prawdzie za Blackiem, ale nie zmieniało to faktu, że aparat wypluł kilka fotek, jak na mój gust kompromitujących. Znając charakter okularnika wiedziałem, że w przyszłości każdy z naszych znajomych zobaczy je z pięć razy i będzie mógł nabijać się dowoli. Zapominając już o niewygodnych butach, czy też rajstopach, za których zniszczenie mogłem skończyć jako rechoczący płaz, wrzasnąłem głośno nazwisko chłopaka i rzuciłem się biegiem w jego stronę. Najwidoczniej właśnie na to czekał, ponieważ ze śmiechem zeskoczył z ostatnich schodów i mijając stoliki i krzesła stanął uradowany przy wyjściu z Pokoju Wspólnego. Nie wiem, jaki miał cel w drażnieniu się głównie ze mną, ale zaczynał mnie denerwować.
Wybiegłem za nim na korytarz błagając Merlina, by nikt nie stanął nam na drodze. Tylko tego by mi brakowało, a i tak nie miałem zbyt wesołego życia w związku z nieodpowiedzialnymi przyjaciółmi. Minąłem jeden zakręt zbliżając się coraz bardziej do uciekającego i niesamowicie rozbawionego kolegi. Z moimi umiejętnościami nie potrzebowałem wiele by w końcu go dopaść, niestety jak na złość mając moje szczęście chyba każdy mógł się domyślić, że nic nie skończyło się tak jak powinno. Silne ramię zagrodziło mi drogę, a ja nie nadążając z hamowaniem wpadłem w nie, przez co zostałem przyciągnięty do sporego ciała, już i tak mi znanego. Popatrzyłem w górę na tryumfalny uśmiech natręta, a moja złość tylko się powiększyła.
- Puszczaj! – warknąłem wyrywając się, jednak on jak zawsze nie zraził się nawet odrobinę.
- Księżniczko, spokojnie. Przecież jeszcze nic nie zrobiłem. Mmm... Wyglądasz ślicznie. Jak wiele masz pod tą spódniczką? – kiedy dłoń płomiennowłosego zaczęła sunąć po moim udzie w górę oprzytomniałem trochę. Zdjęcia były mało ważne przy tym, co się działo.
- Remi?! – nawoływanie Blacka zatrzymało dłoń, która dała spokój. Wykrzyczałem pierwsze litery imienia chłopaka, kiedy ręka nieznajomego zasłoniła moje usta.
- Do zobaczenia, Kopciuszku. I pamiętaj, że lubię cię w tej perwersyjnej wersji – polizał moja szyje i puszczając mnie odszedł tak szybko, że nawet nie zdążyłem tego do końca zauważyć. Wyszedłem z korytarza, w który mnie wciągnął stając twarzą w twarz z Blackiem, który omal mnie nie stratował idąc szybko. Z mojej miny musiał wnioskować, że coś się wydarzyło.
- Nic ci nie jest? – zapytał niepewnie i objął mnie jakby obawiając się, że zaraz zacznę płakać. Położyłem dłonie na jego plecach i wtuliłem się w ciepłe ramiona.
- To tylko ten idiota, na którego trafiłeś poprzednio... – wytłumaczyłem, chociaż na samo wspomnienie przechodził mnie dreszcz - Odzyskasz te zdjęcia, prawda? – zamruczałem musząc wykorzystać jego chwilowe roztargnienie, gdyż później z pewnością powiedziałby, iż zatrzyma je tylko dla siebie, by móc nocami wpatrywać się ten cudny obrazek, jaki musiało to wszystko tworzyć.
- Zrobię co zechcesz, moje kochanie... Chodź, dorwę go, kiedy wróci na noc... I wiesz... Pasują ci te ciuszki. Każdy chciałby mi cię odebrać, gdybym pozwolił ci tak chodzić częściej...
- Nawet nie masz, co marzyć! Zdejmuje to i uczę się na Eliksiry! Ostatni raz zgodziłem się na coś takiego! – syknąłem odchodząc z urażoną miną, chociaż w rzeczywistości nie byłem wściekły na chłopaka. Gdyby jednak wybrał jakąś dziewczynę, mógłbym się złościć nawet i przez najbliższe miesiące.

 

  
Big size: http://fc02.deviantart.com/fs20/i/2007/259/0/e/mission__THE_KISS_by_untruth_lie.jpg

piątek, 21 września 2007

Beauty and the Beast vol.1

Wygląd bloga zmieniony, ponieważ przy bieli mniej osób zostawia spamy ^^"

 

11 październik

To miał być jeden z normalniejszych dni szkoły i rzeczywiście taki właśnie był, dopóki James nie przypomniał sobie o pewnym zajściu sprzed dwóch tygodni. Znając zamiłowanie Pottera do gnębienia innych, kiedyś musiało w końcu do tego dojść. Niestety nawet gdybym nie chciał w tym uczestniczyć zostałbym do tego zmuszony. Przy pomocy siły, lub nie zazwyczaj i tak wciągano mnie we wszystkie głupie plany, a niestety to miało ze mną szczególny związek.

- No, Black, wybieraj. Dzisiaj musisz w końcu pocałować jakąś dziewczynę. Tylko pamiętaj, że mamy to widzieć! – J. wystawił język i zaczął ruszać nim na wszystkie strony, by tylko mocniej zdenerwować kruczowłosego, który na dobrą sprawę był niesamowicie opanowany. Dziwiło mnie to, gdyż nawet ja na samo wspomnienie wymyślonej przez Syriusza kary zaciskałem mocno pięści. Byłem pewny, że kiedy już przyjdzie, co, do czego zamknę oczy modląc się by było już po wszystkim.
- I żeby była ładna. – nawet Peter musiał dodać coś od siebie, co już całkowicie mnie załamało. Wolałem by przypominała ropuchę, gdyż dzięki temu może nie byłbym tak potwornie zazdrosny o przyjaciela i nie zastanawiałbym się bez przerwy, co się stanie, jeśli uzna ją za kogoś ciekawszego ode mnie. Jakby nie patrzeć po szkole chodziło wiele ładnych dziewczyn z dużym biustem, które kokieteryjnie mrugały do Blacka trzepocząc długimi rzęsami, uśmiechały się słodko i rzucały na boki biodrami. Byłem przekonany, że właśnie takie podobały się chłopakowi najbardziej.
- Ha! Ona nie będzie tylko ładna, ona będzie śliczna! – ten tajemniczy błysk w oczach Syriusza łączył w sobie coś niebezpiecznego i szalonego. Nie miałem zamiaru nawet się nad tym zastanawiać jednak, kiedy poczułem jego dłoń obejmująca mocno moją wiedziałem, że nie uda mi się wymigać.
- A on ci, po co? – okularnik popatrzył na nas podejrzliwie i chyba mu się nie dziwiłem.
- Czy ty myślisz, że ja ją znam? Wybacz, Potter, ale Remus ma lepsze układy z kobietami niż my obaj razem wzięci. – Syri ironicznie pokręcił głową i odetchnął zrezygnowany – Jak można spłodzić coś tak mało spostrzegawczego... – bąknął cicho. Podejrzewałem, że widział moją mało entuzjastyczną minę i smutek w oczach, ponieważ ścisnął moją rękę o wiele mocniej uśmiechając się kojąco.
Zostawiając chłopaków w sypialni zaciągnął mnie pod schody do dormitorium dziewcząt. Miałem ochotę uciec stamtąd i przeczekać wszystko, ale nie byłem w stanie wyrwać dłoni, a kciuk Syriusza tylko pogładził moje palce. Nie rozumiałem tylko, dlaczego ciągle wpatrywał się w górę schodów, gdzie po chwili stanęła Zardi, z tym jak zawsze lekko głupkowatym uśmieszkiem. Podłamałem się przypuszczając, że to właśnie o niej mówił Black i przez chwilę poczułem ukłucie żalu, a jakiś głosik w głowie oskarżył moich przyjaciół o zdradę. Dotknęło mnie to, jednak szybciej niż mogłem się tego spodziewać odesłałem wątpliwości na swoje miejsce głęboko w podświadomości.
- Masz szczęście, że dziewczyny wkuwają Eliksiry w bibliotece, bo znowu wpakowałabym się po uszy – zeskoczyła z ostatnich schodów i przeniosła wzrok z kruczowłosego na mnie. – Siemka, Remi. – zawahała się nie widząc u mnie żadnej większej reakcji – Tyś mu nie powiedział? – unosząc brwi uderzyła się dłonią w czoło patrząc z Syriusza z politowaniem – Remusie, jeśli ty myślałeś, że to mnie miał całować ten ciołek to się grubo mylisz. – dziewczyna zaczęła dosyć oficjalnie uderzając palcem w tors szarookiego. – Zamieniłabym go w żabę, gdyby tylko się zbliżył, więc spokojnie. – ogłupiałem nie rozumiejąc już większości z tego, co się działo od chwili, kiedy to Gryfon złapał mnie za rękę będąc jeszcze w sypialni.
- Wybacz, kochanie, ale ona powie ci, o co mi chodzi – jęknąłem czując jak chłopak pcha mnie na Zardi i odchodzi w stronę fotela przy kominku, w którym się później rozsiadł. Jeśli moje chwilowe domysły były prawdziwe wkopałem się w coś poważniejszego niż z początku mi się wydawało. Cichy, ale i pełen współczucia chichot krótkowłosej rozwiał wszelkie wątpliwości.
- Nie ma mowy! – krzyknąłem chcąc się jakoś ulotnić, ale dziewczyna objęła mnie przepraszająco kładąc głowę na moim ramieniu. – Nie, nie, nie! Dlaczego ja?!
- A chcesz żebym całował kogoś innego? – Syriusz raczej nie przejął się moimi protestami przysypiając. – Przecież widziałem, że miałeś ochotę rozszarpać każdego, od Pottera począwszy, a na Caroline kończąc. Misiuniu, zrób to dla mnie. Nie moja wina, że ta głupia woźna czaiła się na drodze i mi podeszła. – przewróciłem oczyma wątpiąc w trafność tłumaczenia, ale przestałem się rzucać dzięki czemu lekko zaczerwieniona dziewczyna puściła mnie i machając różdżką wypowiedziała cicho zaklęcie pozwalające mi na dostanie się do sypialni dziewczyn. Pociągnęła mnie za sobą i kiedy tylko wróciła do swojego pokoju momentalnie rzuciła się na szafę. Pierwszy raz miałem okazję widzieć jak wyglądają sypialnie dziewcząt, więc rozejrzałem się szybko, póki miałem ku temu okazję. Wystrój nie różnił się niczym od naszego tylko, że nad każdym z łóżek wisiały wielkie plakaty idoli i przeróżnych przystojniaków. Posłanie Zardi bez problemów mogłem wskazać już na pierwszy rzut oka. Wielki poster przedstawiający narysowanych dwóch obściskujących się chłopaków, mógł należeć wyłącznie do niej. Papierowe serduszka wokoło i małe zdjęcia szkolnych znajomych, z czego większości nie znała, jednak jej się podobali podkreślały niemożliwy charakter Gryfonki.
- I co ja ci dam... – wybąkała w końcu odsuwając się odrobinę od szafy. – Na jedno za chudy, na inne zbyt niski... Pokaż nogi! – w pierwszej chwili chciałem się roześmiać, ale tylko podciągnąłem nogawkę spodni. – Małe, jasne włoski... Cudownie! – z szerokim uśmiechem znowu zanurkowała w garderobie. Po chwili rzuciła mi ciemnozielone rajstopy, które z trudem znalazła. Patrzyłem na nie sceptycznie, jako że od wieków nie miałem na sobie czegoś takiego, a jako dziecko byłem ubierany przez mamę. Nie miałem pojęcia jak założyć coś takiego.
- Muszę to ubierać? – prychnąłem przyglądając się im dokładniej i oglądając ze wszystkich możliwych stron.
-  Biorąc pod uwagę twoją urodę i nikłe walory kobiecości, poza słodką buzią, czy wątłym ciałkiem będzie do ciebie pasować brąz i zieleń. To są moje najlepsze rajstopy! Nawet nie wiesz ile nerwów zjadłam szukając takich, przez które nie widać koloru skóry! – z jej chaotycznej wypowiedzi wnioskowałem tylko, że zna się na tym wszystkim jedynie odrobinę więcej niż ja, za to musiałem zwrócić honor pod względem zmysłu artystycznego. Jeśli je zniszczysz będziesz pokutował przez najbliższe wieki, więc ubieraj je powoli i delikatnie.
- Jak? – moje pytanie było mało inteligentne za to w stu procentach celne.
- Black, zapłacisz mi za to... – syknęła i podchodząc na szybkiego zademonstrowała, co powinienem zrobić. Czułem się bardziej głupio niż do tej pory, ale wolałem się ośmieszyć niż pozwolić by Syriusz całował jakąkolwiek dziewczynę. Niepewnie popatrzyłem na koleżankę zajętą przeszukiwaniem rzeczy należących do siebie i jej lokatorek. Nie zwracała na mnie najmniejszej uwagi, więc z trochę mniejszym zażenowaniem zdjąłem spodnie zakładając niezdarnie rajstopy. Nim się obejrzałem na łóżku obok mnie wylądowała prosta, brązowa sukienka przed kolano, jasnobrązowa bluzka z długim rękawem i zielony, cienki bezrękawnik. Zakładając powoli na siebie kolejne rzeczy zaczynałem się coraz bardziej krępować. Nie chciałem się ośmieszyć, a wszystko wskazywało na to, że skończę jako największy idiota w szkole.
- Znalazłam! Agnes mnie zabije... – Zardi dumna wyciągnęła z jakiegoś pudełka odpowiednie buty i zamrugała kilka razy patrząc na mnie. Wyglądała na zdziwioną i jakoś nie kwapiłem się by zapytać jak to wszystko wygląda. Czerwony na twarzy odwróciłem się do niej tyłem obrażony. Nie musiała robić takiej miny, a jak dla mnie mogła w ogóle zamknąć oczy.
- Remi... Zamieńmy się... Jakiś ty śliczniutki, no! Ubieraj buty, a ja lecę po gumki, spinki i cała resztę! – pobiegła szybko do łazienki zostawiając mnie samego z całkiem ładnymi półbutami, które jak na mój gust chyba komponowały się z całą resztą stroju. Nie czekałem zbyt długo, kiedy Caroline wróciła obładowana różnymi cudami. Usiadła za mną i zdjęła mi gumkę. Zabawa moimi włosami musiała ją strasznie bawić, gdyż byłem przekonany, że czesała je znacznie dłużej niż powinna. W efekcie skończyłem z dwoma kucykami upiętymi wysoko po obu stronach głowy i podpiętymi klamrami by wyglądały bardziej delikatnie oraz dziewczęco, jak to nazwała szarooka. Wszystko zakończyła delikatnym różem i błyszczykiem na usta. Podniosła mnie ciągnąc za rękę i przyjrzała się dokładnie. Byłem pewny, że zwierzęta w ZOO mają łatwiejsze życie niż ja teraz.
- Powinieneś mieć biust, ale podaruję ci to. Bez niego i tak wyglądasz obłędnie. Popatrz tylko! – podbiegając do szafy otworzyła ją. Na wewnętrznej stronie drzwiczek było wielkie lustro. Jeszcze bardziej czerwony na twarzy spojrzałem na swoje odbicie. Nie potrafiłem samemu powiedzieć jak się prezentowałem. Byłem po prostu inny.
- Mogę mieć już za sobą tą żenadę? – odszedłem szybko od zwierciadła, nie chcąc się pogrążać bardziej niż dotychczas.
- Jeśli nie wierzysz mi, to uwierzysz Syriuszowi! – tym razem dziewczyna doskoczyła rozanielona do drzwi i otworzyła je przede mną szeroko. Odetchnąłem kilka razy i starając się zachować spokój wyszedłem powoli na schody patrząc w bok skrępowany jak nigdy przedtem, co teraz bez wątpienia mogłem przyznać, a co potwierdzały palące rumieńce.

 

  

środa, 19 września 2007

Karty

8 październik

Od dawna nie czułem takiego bólu, jak ten zaraz po powrocie do normalności nad ranem, kiedy moja bestia zasypiała na najbliższy miesiąc. Coraz spokojniejsze i szczęśliwsze chwile w życiu odbijały się na samopoczuciu potwora, w którego się zamieniałem, a znowu to mogło mieć niemiłe skutki przy spotkaniu z Blackiem. Nawet, jeśli uspokoił się odrobinę, to nie wiedziałem jak zareaguje na podrapane ciało, kilka szram na twarzy i bolesne, głębokie rozcięcie prawego ramienia. Miałbym zbyt dobrze, gdyby wszystko w końcu zaczęło się układać po mojej myśli.
Sycząc z bólu podniosłem się powoli zaciskając palce na nosie i walcząc z nadchodzącą migreną. Krwawe ślady na podłodze były wystarczającym dowodem mojego szaleństwa, którego teraz nawet nie pamiętam. Jedynym plusem w tym momencie, było to, że przyjaciele nie widzieli mnie w takich chwilach i nie musieli obawiać się tego, do czego mógłbym być zdolny. Ich roześmiane twarze poprawiały mi humor zawsze, kiedy ubierając się powoli próbowałem uniknąć podrażnień otwartych ran. To było cudowne uczucie, kiedy miałem świadomość, że po powrocie do zamku zapomnę o nieprzyjemnej nocy zagłuszany śmiechem kolegów i rozpieszczany przez Syriusza. Gdyby tylko mieli świadomość tego, z kim się zadają byłbym o wiele spokojniejszy, na co dzień.
Odrzuciłem niepotrzebne myśli na bok i zająłem się zbieraniem swoich rzeczy. Gotowy do wyjścia przecisnąłem się przez korytarz prowadzący na błonia. Młoda lekarka ze Skrzydła Szpitalnego już czekała ze zwykłym dla siebie uśmiechem. Gładząc wierzbę w odpowiednim miejscu szybko podbiegłem do niej krzywiąc się z bólu, co nie umknęło kobiecie. Oberwałem kilka razy po głowie za nadmierne obciążanie organizmu niedługo po przemianie i z trudem powstrzymując śmiech wróciłem do zamku, gdzie siłą zaciągnięto mnie do gabinetu lekarskiego.
- Pamiętaj, Remusie, że od teraz to ja mam obowiązek się tobą zajmować i nie pozwolę sobie na żadne ‘nic mi nie jest, mogę iść’! – pani Pomfrey zaczęła szperać po wszystkich szafkach, najwyraźniej jeszcze nie do końca oswojona z tym miejscem. – No cukiereczku, pokazuj gdzieś to sobie ziaziu zrobił. – zawstydzony zdjąłem sweter pokazując jej zadrapania na piersi i ramieniu. Głupio się czułem rozbierać przy kimkolwiek, więc jak zawsze przemilczałem szramy na nogach. Nie miałem najmniejszego zamiaru ściągać spodni przy kobiecie, nawet, jeśli była lekarką i chciała mi pomóc. To było żenujące i okropnie niezręczne.
- Więc mogę już iść... – jęknąłem, gdy ostatni plasterek wylądował na moim policzku, a ręka została dokładnie obandażowana. Nie zależało mi na śnie, ale na ślicznym obrazku, jaki tworzył śpiący Syriusz wtulony w poduchę i mamroczący cicho moje imię.
- Dobrze, już dobrze... – kobieta dała za wygraną odkładając wacik i zbierając ze stolika powyciągane niedawno specyfiki – Ale jeśli zobaczę, że biegasz z tą szarańczą po korytarzach to przesiedzisz tutaj najbliższe dni! – zastrzegła siląc się na groźną minę, co jak na razie wyglądało tylko komicznie.
Ucieszony powoli wyszedłem z gabinetu, a na korytarzu ignorując wszelki ból zacząłem biec do dormitorium. Przez całą niedzielę mogłem wylegiwać się w łóżku, uczyć na poniedziałek i drażnić z kruczowłosym. Z delikatnym przerażeniem stwierdziłem, że jednak nie miałem całego dnia tylko na beztroskie zajmowanie się sobą. Potter zaplanował na dziś wielkie śledzenie Niholasa, które miało mu pomóc zdobyć więcej informacji na temat pierwszoklasisty. Nawet maniakalne próby dostania się do drużyny nie zajmowały mu tyle czasu, co uganianie się za jego wielkimi miłościami, z czego Kinn zawsze był pod ręką.
Stając przed portretem wysapałem hasło w odpowiedzi dostając krótki wykład na temat nieodpowiedzialnego zachowania młodzieży, po którym w końcu ujrzałem wnętrze Pokoju Wspólnego. Cichcem pokonałem połowę dystansu, jednak widząc poruszający się kokon na sofie podszedłem bliżej niego.
- Zardi? – bąknąłem zdziwiony widząc dziewczynę śpiącą w najlepsze na wypoczynku i po uszy przykrytą kocem. Zerwała się do siadu i nieprzytomnie popatrzyła na mnie. Trochę czasu zajęło jej kojarzenie faktów, ale po minucie oprzytomniała. Rozejrzała się wokoło i padła z powrotem na poduszkę.
- Siadaj kłaczku, przecież nie będziesz nade mną stał – przeciągnęła się ziewając.
- Co ty tutaj robisz? – widziałem nie raz chłopaków nocujących w Pokoju Wspólnym, jednak pierwszy raz trafiłem na dziewczynę. Nie wiedziałem czy powinno mnie to bawić, czy załamywać, jednak z pewnością po krótkowłosej mogłem spodziewać się wszystkiego.
- Drażniłam się z dziewczynami i wywaliły mnie z pokoju. Wiedźmy nawet koca mi nie dały! Musiałam w środku nocy zakradać się po niego na klęczkach! Wiesz, jakie to poniżające? Ja! Wspaniała i lekko głupawa Zardi na czworakach! – udała, że płacze, ale po chwili spoważniała. – No, ale co ode mnie chciałeś, futrzaczku? Mów śmiało, siostrzyczka ci pomoże, a przynajmniej się postara. – ona była czasami całkowicie nieprzewidywalna, za to z pewnością przydatna. Nie miałem do niej żadnej sprawy, jednak po chwili przypomniałem sobie wczorajszy sen. Kto, jak kto, ale ona była jedyną, która mogłaby wiedzieć cokolwiek na ten temat.
- Widziałaś kiedyś karty do wróżenia z barwnymi obrazkami przypominającymi... komiks? – sam nie do końca wiedziałem jak określić, czego w ogóle szukam. O wiele łatwiej byłoby mi po prostu je wskazać.
- Chwilunia, braciszku... – dziewczyna odwiesiła na oparcie koc i robiąc specjalnie jak najwięcej hałasu poszła do swojej sypialni. Słyszałem ciche przekleństwa i klątwy rzucane w jej kierunku przez lokatorki, a po chwili dumna z siebie wróciła siadając przy stoliku i podając mi granatowe pudełeczko. Zbliżyłem się zajmując krzesło obok Gryfonki. Widząc znajome obrazki uśmiechnąłem się. Wyszukałem te, które były mi potrzebne i ułożyłem je tak, jak zrobiła to dziewczyna w moim śnie.
- Wiesz, co to oznacza? – przeniosłem spojrzenie na koleżankę, która cieszyła się jak dziecko, chociaż już sam nie wiedziałem, z czego.
- Oczywiście, że wiem. W końcu nie po to je trzymam, żeby się zakurzyły. – odwróciła karty w swoją stronę i wskazała mi każdą po kolei tłumacząc znaczenie – Przeszłość. Ósemka, przemiana. Oznacza coś nowego, magicznego, co miało miejsce w przeszłości. Coś, co cię zmieniło, zaskoczyło. Chwila obecna. Trójka, przyjaciele. To oni są dla ciebie niesłychanie ważni. Pomagając ci i z każdą chwilą masz ich coraz więcej. Przyszłość. Dwójka, podróż. Kończy się cos starego, ale za progiem czeka już nowe. Postaraj się pożegnać to, co było i cieszyć się tym, co nadejdzie. Dwie karty pomocnicze to, piątka, miłość i jej znaczenia sam możesz się domyślić oraz dwudziestka dwójka, gwiazda. Nie bój się marzyć, gdyż one są tylko dobrymi pomysłami na życie. Jeśli chodzi o ich odzwierciedlenie w rzeczywistości tylko ty sam możesz to dostrzec i pojąć.
- A ta? – wyjąłem z tali kartę, która we śnie wypadła nieznajomej, zaś Zardi westchnęła głośno.
- Jedynka, przygoda. Często oznacza niebezpieczeństwo, ale dzięki niej możesz zdobyć też nowe doświadczenia, doznać rozczarowań. Musisz na siebie uważać, Remi. I pamiętaj, że w razie, czego wystarczy zaklęcie spowalniające i możesz spokojnie dostać się do dormitoriów dziewcząt. Tylko ani słowa o tym nikomu, bo mnie społeczność babska wywali na stałe z pokoju! – odwzajemniłem jej uśmiech, ale równocześnie zadrżałem. Nie wiem, dlaczego, jednak ta nieszczęsna ostatnia z kart kojarzyła mi się teraz z nieznajomym, który zaczepiał mnie ostatnio. Mój chwilowy strach dodatkowo potęgowała trafność właściwej wróżby. Wszystko wskazywało na to, że z każdą chwilą byłem coraz bliżej kolejnych już zmian. Przerastało mnie to, a przynajmniej tak mi się wydawało.
- D... Dzięki! – krzyknąłem jeszcze za szarooką, która na palcach z kocem przewieszonym przez ramię skradała się w stronę swojej sypialni. Pokazała mi język mrugając porozumiewawczo, a następnie wskoczyła z głośnym ‘ha, ha!’ do środka, a dwie poduszki najwidoczniej omijając ją wypadły na zewnątrz. Jak na wariatkę, potrafiła pomagać i zdobywać zaufanie ludzi. Z resztą czegóż innego mogłem spodziewać się po nastolatce, o której krąży pełno pogłosek, a która bynajmniej nie wyglądała na silną i niebezpieczną wiedźmę. Gdyby była chłopakiem James miałby niemałą konkurencję w zaskakiwaniu głupotą, zaś Syriusz w durnych pomysłach. Bezsprzecznie lepiej było mieć w niej przyjaciela niż wroga, co potwierdzić mogły zbudzone drastycznie z samego rana koleżanki.

 

niedziela, 16 września 2007

Kotori

7 październik
Westchnąłem cicho czując otulające mnie ciepłe ramiona Syriusza i gładzące moje boki dłonie. W dni takie jak ten nie byłem w stanie wymarzyć sobie niczego przyjemniejszego. Gdybym przed każdą przemianą mógł spędzać czas tylko z Blackiem mógłbym uznać, że likantropia jest najzwyklejszą dolegliwością, równą migrenie, lub grypie, chociaż nie tak zaraźliwą. Późne popołudnie, które powinno być dla mnie udręką pełną niepokoju podczas oczekiwania na pełnię stało się czymś na kształt ostatnich chwil przed nocnym rozstaniem. Podczas kiedy koledzy wyciągnięci przez Pottera musieli uganiać się z nim za osławionym już pod tym względem Niholasem, ja siedziałem na parapecie między nogami Syriusza wtulając się w jego pierś i zapominając o jakichkolwiek bólach. Liczyło się tylko to, że był blisko, obejmował mnie i szeptał cicho raz po raz jak ważny dla niego jestem czy też wymyślał niestworzone zdrobnienia, którymi mógł mnie określać. Czułem się tak, jakby chłopak wiedział dokładnie o tym, co mi jest, jakbym nie musiał tego ukrywać, a on tylko starał się w jakiś sposób mi w tym pomóc.
- Muszelka, krabik, kałamarniczka... – chłopak doszedł właśnie do słownictwa związanego z morzem i bynajmniej nie chciał rezygnować. Bawiło mnie to, ale i cudownie odprężało. Niemal zasypiałem zamykając oczy i wsłuchując się w cichy głos kruczowłosego, czując jego zapach, słysząc ciche bicie serca, które mi oddał. Chciałem przesiedzieć tak całe wieki, a przynajmniej najbliższe godziny, chociaż nie miałem ochoty wyliczać jak niewiele czasu zostało mi do kolejnego wymigania się i ucieczki z zamku. Gdybym tylko mógł powiedzieć o wszystkim przyjaciołom, byłoby mi o wiele lżej. Niestety strach był ponad mną i w żadnym wypadku nie chciał dać za wygraną. Jedyne, co mi pozostawało to trwać w głupim kłamstwie i złudnej nadziei, że mimo wszystko moje życie, przyjaźń i miłość są szczerą prawdą.
- Robaczek, żuczek, motylek...
- Głupek, słodki przygłup – roześmiałem się układając wygodniej między nogami chłopaka, który nawet nie zareagował w dalszym ciągu kontynuując swój monolog.
Tak jak spodziewałem się już na samym początku sen sam po mnie przyszedł nie pytając o zgodę, czy też szczegóły snów.
Otworzyłem oczy jasno zdając sobie sprawę z tego, iż nie stanowię teraz cząstki rzeczywistości, a jedynie snu. Moje nozdrza wyraźnie zarejestrowały zapach wiosny, który był do złudzenia prawdziwy, nawet, jeśli był tylko niekontrolowaną fantazją. Hogwart nie różnił się niemal niczym od tego, który znałem z rzeczywistego świata. Może otaczało go tylko więcej kwiatów i ogólnej zieleni. Dziwnym trafem stałem przed schodami do szkoły, na których siedziała jakaś postać. Dopiero teraz w ogóle ją dostrzegłem, nawet, jeśli była tylko kilka metrów ode mnie. Duże, brązowe oczy przeszywały mnie niemal na wylot swoim ciepłem i radością, a śliczna buźka tylko potwierdzała i tak widoczną już z daleka urodę dziewczyny. Długie, kręcone, jasne włosy wpadały kolorem w brąz, ale i blond tworząc grzywkę i falowaną burzę sięgającą pasa, przyozdobioną wianuszkiem z wielu rodzajów kwiatów, w tym róż. Nieznajoma trzymała na kolanach dosyć długi sznurek splecionych ze sobą kolorowych roślinek, co wyłącznie dodało jej typowo dziewczęcego uroku. Uśmiechnęła się promiennie i wstała, kiedy tylko przez dłuższy czas mamiła mnie swoim pięknem i delikatnością. Mógłbym przysiąc, iż jej uśmiech był mi znajomy, chociaż wiedziałem, że widzę go po raz pierwszy w życiu. Jasna, różowo-żółta sukienka rozprostowała się układając w małą kopułkę sięgającą kostek, a lakierki delikatnie uderzyły o kamienne schody.
- Przetasuj karty – rzuciła z uśmiechem wyciągając w moją stronę dłoń z cienką talia. Nawet nie chcąc tego robić wziąłem od niej kilkanaście usztywnianych bloczków i przemieszałem je ze sobą. Nie zdziwiłbym się gdyby nieznajoma okazała się teraz wiedźmą, lub kimś tego pokroju, jednak swoista atmosfera miłości, spokoju i szczęścia nie mijała, a tylko się wzmagała. Oddałem dziewczynie talię, a ona ponownie obdarzając mnie uśmiechem wzięła ją z powrotem. Widząc jak klęka na jednym ze stopni przybliżyłem się do niej. Przyjemny zapach jaśminu towarzyszył jej ruchom i spokojnym gestom. Zaczęła ciągnąć karty z samej góry układając je na ziemi. Pierwszy kartonik przestawiał młodą dziewczynę ze zdziwieniem przyglądającą się żabie, już na pierwszy rzut oka widać było, iż jest czarownicą, która nie do końca wie, co robi. Nieznajoma ułożyła obok kolejną karteczkę. Tym razem dostrzegłem kilka dziewczyn uśmiechających się i pozujących do zdjęcia, sądząc po tle była to pamiątka z jakiejś zabawy. Trzecia ukazywała trzy postacie stojące o zachodzie słońca na plaży i wpatrujące się w burzliwe morze. Po raz pierwszy widziałem taką talię i nawet nie domyślałem się znaczenia wróżby, którą najwidoczniej to było.
- Trzy – zachichotała i pociągnęła kolejną kartę kładąc ją po środku na dwóch pierwszych. Uśmiechnąłem się lekko do siebie. Ta przedstawiała niezadowolonego chłopaka i lekko zakłopotaną dziewczynę, zaś oboje otoczeni byli przez wielkie serce. Kolejna, która spoczęła na drugim i trzecim kartoniku znaczyła starsza wiedźma w starej tiarze. Spojrzałem na ziemię. Nieznajoma upuściła jakąś kartę, której najwidoczniej nie zauważyła. Na głowie czerwonego chińskiego smoka siedziały dwie nastolatki, a wnioskując po tle z gwiazd i ciemnego nieba musiały się na nim unosić. Popatrzyłem na dziewczynę wyczekująco. Miałem nadzieję, że zaraz wszystko mi wyjaśni, jednak nie zapowiadało się na to.
- Czy... – zacząłem, ale ona przerwała mi chichocząc.
- Szukaj – odpowiedziała mało konkretnie zbierając karty. Zmarszczyłem nos niewiele pojmując.
- Skąd cię znam? – wypaliłem, kiedy już wiedziałem, że nie ma sensu dociekać dłużej znaczenia przepowiedni. Nieznajome posmutniała trochę i podnosząc ze schodów kilka kwiatów rzuciła je przed siebie. Płatki utworzyły mały okrąg, który momentalnie się zaszklił. Zobaczyłem scenę, którą już kiedyś mogłem niemal przeżyć we śnie. Wystraszona kobieta, płaczące dziecko i głośne wycie. Odwracając wzrok od magicznego lustra przyjrzałem się dokładniej dziewczynie. Świadomość milczała, jednak przeczucie mówiło mi, że właśnie w teraz stała przede mną córeczka tego samego wilkołaka, który sprowadził na mnie wszystkie nieszczęścia. Najwidoczniej właśnie tak wyglądałaby gdyby żyła, a uśmiech, który widziałem z pewnością odziedziczyła po ojcu, który niestety zapewne już przed wiekami zapomniał o czymś takim jak śmiech.
- Misiu, wracamy! – podskoczyłem słysząc za sobą głos Syriusza, a spoglądając za siebie zobaczyłem jak wyciąga do mnie dłoń, tak jakby przyszedł po mnie, gdyż zasiedziałem się u jakiejś znajomej. Ogłupiałem nie pojmując teraz niemal nic z całej tej sennej fantazji. W większości przed przemianą miałem koszmary, a tego bynajmniej nie mogłem tak nazwać. Bojąc się, że kruczowłosy zaraz zniknie, lub coś mu się stanie szybko złapałem wyciągniętą rękę, a on przytulił mnie mocno. Po raz kolejny moja uwaga skupiła się na dziewczynie, która pomachała do mnie i śmiejąc się pobiegła w górę schodów, gdzie nagle w wejściu do zamku pojawił się mężczyzna w średnim wieku, w którym mimo delikatniejszych rysów i wypisanej na twarzy czułości rozpoznałem Greybacka.
Nie do końca przytomny uchyliłem powieki. W dalszym ciągu niemal leżałem wtulony w Blacka, jednak słońce znajdowało się niebezpiecznie nisko. Unosząc głowę i odsuwając się trochę natknąłem wpatrzone we mnie szare oczy chłopaka.
- Przysnąłeś, mój piękny. – zachichotał uderzając mnie lekko palcem w nos. Pani Pomfrey z pewnością już czekała na mnie koło tajnego przejścia i zaczynała się martwić. Zeskoczyłem szybko z parapetu poprawiając włosy i rozglądając po pokoju, czy aby na pewno wszystko jest jak należy. Westchnienie kruczowłosego tylko potwierdziło jego brak jakiejkolwiek orientacji i wiedzy, co właściwie robię. Podbiegłem do drzwi nie myśląc już o niczym konkretnym, jak tylko umówionym spotkaniu.
- Remusie – wezwanie Syriusza zatrzymało mnie tuż przed wyjściem i zmusiło do odwrócenia się. – Kocham cię – rzucił uśmiechając szeroko i zsuwając na ziemię. Jego słowa wywołały prawdziwe spustoszenie w mojej głowie i wnętrzu. Czułem się szczęśliwy, zakłopotany i niepewny, kiedy całe roje owadów zaczęły krążyć po moim brzuchu, chcąc w ten sposób odreagować moje własne emocje.
- Dziękuję! – krzyknąłem ledwie powstrzymując wielką euforię i wybuchy radości. Niemal podskakując wybiegłem z sypialni myśląc nad jakąś wymówką usprawiedliwiającą dziesięciominutowe spóźnienie.

piątek, 14 września 2007

Love or Sex

6 październik

Ostatni dzień szkolnego tygodnia musiał kończyć się wieloma zadaniami i dużą porcją nauki na nadchodzące weekend. Black, który siedząc w Wielkiej Sali nadal pochłaniając niesamowite ilości podwieczorku obiecał dołączyć do mnie, kiedy tylko olbrzymi tort z dyni skończy w jego żołądku. Z dnia na dzień jego apetyt był coraz większy, co nie umykając Jamesowi zostało podsumowane ciążą i moim przyszłym dzieckiem z Syriuszem. Nie chcąc wysłuchiwać kąśliwych uwag wolałem zaszyć się w bibliotece czekając na kolegów. Tam nie mogli już tak dosadnie podkreślać tego, co łączyło mnie z kruczowłosym, a przynajmniej Potter, który zapewne byłby zajęty podziwianiem Kinn’a. Znając jego zapędy, przez najbliższy rok nie będzie nam dane usłyszeć inne imiona jak tylko Niholas i Severus, za którymi aktualnie się uganiał.
Początek jesieni był dosyć ponury, przez co wnętrze zamku także nie wyglądało zachęcająco. W prawdzie słońce dzielnie przebijało się przez gęste chmury i większość promieni wpadała właśnie do sal lekcyjnych i korytarzy, dzięki czemu było o wiele cieplej oraz o niebo przyjemniej, jednak jak dla mnie nadal było tego trochę zbyt mało. Ostatnimi czasy rozleniwiłem się i wolałem siedzieć w cieple Pokoju Wspólnego, gdzie dodatkowo przytulony do Blacka mogłem przeleżeć długie godziny nic nie robiąc, bądź tylko mrucząc z przyjemności. Nie przeszkadzało mi to, chociaż matka z pewnością uznałaby, że jestem chory. Raczej nie przywykła do obrazu spokojnego synka, który nagle z małego inteligentnego chłopca staje się jednym z bardziej znaczących tornad, które przechodzą czasami przez szkołę. Nawet tego nie chcąc sam mimowolnie wpadałem w intrygi przyjaciół lub ich czasami mało odpowiedzialne zachowania.
- Mmm... Czy ja przypadkiem nie widziałem już gdzieś tej dupci? – zignorowałem czyjś dziwnie znajomy głos za plecami i nie odwróciłem się nawet by sprawdzić, o co chodzi. Jakoś nie interesowały mnie szczegóły, które chodziły po głowie idącej za mną postaci, a tym bardziej obiekt, o którym mówił. Do biblioteki zostały mi jeszcze tylko dwa zakręty, więc nie widziałem potrzeby zajmowania się nie swoimi sprawami.
- Nie wierzę! Nasz ‘nie święty’ aniołek? Hej, maleńki, zaczekaj! – zanim cokolwiek do mnie dotarło chłodna dłoń zacisnęła się na moim nadgarstku i przyciągnęła mnie do nieznajomego. Po raz kolejny stanąłem twarzą w twarz z koszmarem sprzed miesiąca. Ta sama twarz, włosy, głupi uśmieszek. Wyłącznie oczy zmieniły kolor z fioletu na naturalny brąz. Zamiast gotyckiego stroju chłopak miał na sobie szkolną szatę, odznakę prefekta na piersi i godło Ravenclawu. Moje początkowe przerażenie złagodniało odrobinę, a chłopak nie sprawiał wrażenia tego samego wariata, którym był wcześniej. Niestety styl mówienia i gesty pozostały niezmienione. Jego ramiona podobnie jak przy pierwszym spotkaniu przysunęły mnie niesamowicie blisko, a dłonie zacisnęły się dosyć szybko na moich pośladkach.
- Tak, to z pewnością na sama dupcia! – zawył uradowany. – Takie spotkanie to przeznaczenie! Pokaż szyjkę... – odgarnął moje włosy i pogładził skórę pod uchem. Poniekąd dziękowałem Merlinowi za to, że zaledwie wczoraj Syriusz naznaczył mnie ‘malinką’. W przeciwieństwie do zdarzeń z przeszłości teraz byłem mniej spięty i mogłem szybciej reagować. Kiedy chłopak zajął się oglądaniem mojej szyi, szybko wyrwałem się z uścisku, niestety niewiele tym osiągnąłem. Czerwonowłosy ponownie mnie pochwycił i objął od tyłu unieruchamiając mnie. Teraz już zupełnie nie miałem najmniejszych szans, ale nie miałem zamiaru się poddać. Zaledwie kilka chwil później dłoń chłopaka przesunęła się z moich rąk na brzuch. Podciągnął moją szatę, co tym razem zdołało mnie przerazić bardziej niż się spodziewałem. Palce nieznajomego wślizgnęły się pod koszulkę i zaznaczyły spodnie. Zacząłem się dziko rzucać na wszystkie możliwe sposób, co tyko wywołało u niego rozbawiony śmiech. Wsunął kilka palców pod moją odzież dotykając krawędzi bielizny. Zdębiałem by znowu zaczął się wyrywać i krzyczeć by mnie puścił. Nie uśmiechała mi się ani wizja bycia molestowanym, ani obmacywanym, a już na pewno nie wykorzystanym przez kogoś takiego. Natręt niestety nie dawał za wygraną i mógłbym przysiąc, że z większym zainteresowaniem zajął się pokonywaniem bariery tworzonej przez ubrania. W innej sytuacji na pewno zacząłbym płakać, jednak teraz byłem nazbyt wystraszony by o tym pomyśleć, czy chociażby pamiętać. Modliłem się o szybkie przyjście Syriusza, który mógł w końcu oderwać się od tego cholernego ciasta.
- Więc twój pan, zwierzaczku, też się tutaj uczy, tak? – wyszeptał mi do ucha gryząc je lekko. – Wierzgasz jak młody źrebak, nie mów mi tylko, że twój kochaś nie dotarł jeszcze do tej części małego, słodkiego ciałka...
- Gdzie z łapami! – serce podskoczyło mi do gardła, a po chwili uspokoiło się. Zdziwiony chłopak zabrał ręce dając mi możliwość poprawienia się i ucieczki. Black mógł się w prawdzie bardziej postarać z czasem, ale mogłem mu to wybaczyć. Schowałem się za nim, kiedy podszedł bliżej i starałem całkowicie ochłonąć.
- Czyli to jest twój właściciel, tak? – Krukon poprawił włosy i posłał Syriuszowi przyjacielski uśmiech – Miło mi poznać tego, który tak dobrze zajął się moim króliczkiem. – albo to ja czegoś nie pojmowałem albo naprawdę intruz przywłaszczył sobie mnie i wszystko, co się ze mną wiązało.
- Odwal się od niego! Remi, jest mój! Mój i tylko mój! Nawet cię nie znam! – szarooki drżał lekko ze złości i z pewnością rozumiał teraz mniej niż ja, lub ktokolwiek inny. Zastanawiałem się tylko jak wytłumaczę mu wszystko i w jaki sposób usprawiedliwię to, że nie wspomniałem o incydencie z wakacji ani słowem.
- Twoje maleństwo z pewnością wszystko ci wytłumaczy. Znamy się już nie od dziś prawda, maleńki? – ciemne tęczówki rozbłysły, kiedy chłopak oblizał powoli zęby. Nie uśmiechało mi się przebywanie w jego towarzystwie dłużej niż to konieczne. Łapiąc Syriusza za dłoń odciągnąłem go mijając natręta i zmierzając tak, gdzie wcześniej mieliśmy się spotkać. Tłumaczenie się przed Gryfonem było łatwiejszą częścią tego wszystkiego. Powiedzenie prawdy i wysłuchanie kazania zatroskanego Blacka nie było niebezpieczne tak jak pakowanie się w kłopoty, lub łapy jakiegoś walniętego nastolatka. I tak mogłem siarczyście przeklinać swoje parszywe szczęście. Nigdy nie przypuszczałem, że mogę spotkać po raz kolejny chłopaka z parku, a już z pewnością, nie myślałem o tym, że będzie się do mnie dobierał. Bynajmniej nie uważałem się za kogoś specjalnego lub atrakcyjnego chyba, że miałbym pierwszy fakt potwierdzić wilkołactwem. To raczej wrodzony talent do problemów przemawiał za każdorazowym nieszczęściem, które mnie spotykało.
Stanąłem dopiero, w kiedy znaleźliśmy się w najspokojniejszej części biblioteki. Tutaj mogłem spowiadać się bez obaw, że ktoś niepowołany usłyszy chociażby słowo. Spuściłem głowę widząc niezadowolony wyraz twarzy Syriusza i jego poważny wzrok. Nie zdziwiłbym się gdyby uznał to wszystko za kolejne z moich kłamstw i chciał wyciągnąć z tego konsekwencje. W gruncie rzeczy bałem się jego reakcji i tego jak postąpi.

- Więc? – zadrżałem słysząc ostry ton jego głosu. Nie wiedziałem, co i jak powinienem powiedzieć.
- On... – zacząłem niemrawo urywając, co jakiś czas by nabrać powietrza. – Zaczepił mnie kiedyś w wakacje, tylko tyle... – przełknąłem głośno ślinę – Widział, że ktoś mnie naznaczył i dał spokój, a później się wyrwałem i uciekłem. – moje tłumaczenie nie było zbyt dokładne i obszerne, ale nic innego nie mogłem przecisnąć przez gardło.
- I dlaczego ja o niczym nie wiem? – warknął.
- Nie chciałem cię denerwować i... wstydziłem się... – wyznałem czując, że zaraz mógłbym się za chwilę rozpłakać.
- Jakiś ty głupi! Naprawdę, mały, głupiutki miś. – w kilka sekund złagodniał całkowicie. Objął mnie mocno i pocałował w czoło. Już któryś raz byłem prawdziwie zaskoczony, jednak to było najmilszym ze zdziwień. Tym razem już nie powstrzymałem łez. Czułość, z jaką obchodził się względem mnie Syriusz była czymś pięknym i byłem naprawdę szczęśliwy. Bałem się niesamowicie, a on najwyraźniej specjalnie chciał mnie dobić, by później podnieść z uśmiechem i pełnym miłości pocałunkiem, którym mnie obdarzył, gdy przestałem płakać.
- Ale żeby mi to było ostatni raz! – pogroził palcem. Roześmiałem się i obejmując go przytuliłem do jego piersi.
- Nie ci będzie. – westchnąłem, chociaż w rzeczywistości obiecywałem, że już zawsze będę pod tym względem szczery, a już z pewnością względem niego.

środa, 12 września 2007

Słodycz...

5 październik

Do przemiany zostały mi dwa dni, jednak w ogóle nie chciałem o tym myśleć. Chociaż coraz dokładniej odczuwałem zgubne skutki likantropii coś nie pozwalało mi się tym przejmować. W jakiś dziwny sposób nawet strach przed wyznaniem prawdy stał się łagodniejszy, a częste zapewnienia Syriusza o jego miłości uspokajały mnie i pozwalały upewniać się w przekonaniu, iż nawet moje przekleństwo tego nie zmieni. Z rzeczywistości tylko spychałem wątpliwości w głąb siebie, nie chcąc załamywać się od razu i pragnąc w dalszym ciągu poznawać uroki normalnego życia. Największe problemy miałem już za sobą i w tym roku planowałem w spokoju przetrwać uciążliwe przemiany. Nadal nie miałem pojęcia, co o tym wszystkim myślą przyjaciele, a pomysłów na ciche wyniuchanie czegoś dosłownie mi brakowało. Mogłem owijać i kręcić, a to tylko wzbudziłoby ciekawość kolegów mogąc mnie w końcu wydać, a milczenie było tutaj najprostszą, ale i najtrudniejszą za razem drogą. Z jednej strony nadal mogłem utrzymywać złudne nadzieje prawdziwej przyjaźni, z drugiej już teraz miałem okazję pożegnać wszystkie szczęśliwe chwile. Najgorsze było jednak to, że z każdą chwilą coraz głębiej wpadałem w pułapkę Syriusza, który założył mi już specyficzną obróżkę bym nie mógł mu uciec, a ja na to pozwalałem. Swoją drogą to Black ze skórzanym paseczkiem na szyi opisanym moimi danymi wyglądałby niesamowicie słodko, jednak to nie byłoby już wyłącznie opisem uczuć, a rzeczywistym obrazem.
Kruczowłosy leżał na łóżku z zamkniętymi oczyma, zaś ja znalazłem sobie całkiem przyjemną miejscówkę na jego ciele. Podparłem głowę rękoma lekko wbijając łokcie w tors chłopaka. Palcem pogładziłem jego szyję, na co zareagował uśmiechem i popatrzył na mnie rozbawiony. Wyglądał słodko i po raz kolejny już musiałem to przyznać. W takich chwilach bynajmniej nie pasował na dominującego partnera, któremu po głowie chodzi tylko jedno, a na rozkosznego pieszczocha.
- Co jest? – Syri uderzył mnie lekko opuszkiem w nos i zachichotał.
- Nic, zastanawiam się nad prezentem dla ciebie na Święta – wytykając mu język pochyliłem się nad odsłoniętą szyją. Pocałowałem ją i polizałem lekko zaczynając ssać. Ciche mruczenie rozniosło się po pusty pokoju i cieszyłem się, że mogliśmy być w tej chwili sami.
- Moja chmurka tęskni za swoim słoneczkiem? – skrzywiłem się słysząc takie, a nie inne porównanie. – No, co? Twoja słodziuteńka buźka przysłania wszystko, nawet wielkiego Blacka, więc chyba mogę tak mówić. – wytłumaczył się.
- Maszkarą jestem z pewnością, ale nie myślałem, że tak paskudną. W końcu, jeśli mogę zwrócić uwagę ogółu na siebie zamiast na ciebie to muszę być naprawdę koszmarny – chociaż starałem się by było to żartem to w rzeczywistości właśnie tak myślałem. Zdziewiczały dzięcioł-wilkołak raczej nie pasował do dziedzica Blacków, chociaż może z niedoszłym Ślizgonem ze zboczeniem psychicznym i niemal wypisanym na twarzy głupim pomysłem, mógł się zgrać. W prawdzie chyba nikt w naszej paczce nie był do końca zdrowy, a nawet w przypadku całej szkoły mógłbym wątpić w całkowicie zdrowy rozsądek i brak problemów emocjonalnych. Znałem wystarczająco dużo osób by zauważyć dziwną zależność. Jak dotąd nikt nie wydawał mi się całkowicie zwyczajnym poza Bloodem, którego nie znałem dokładnie i chyba nie chciałem go poznawać.
- Syriuszu... – w końcu postanowiłem zadać kruczowłosemu pytanie, poniekąd skłaniające się do moich dolegliwości – Gdyby się okazało, że jestem zły i paskudny, i jestem potworem, co byś zrobił? – zabrzmiało to dosyć dziecinnie i nawet Syri to zauważył, gdyż drapiąc się po skroni uważał by nie wybuchnąć śmiechem.
- A ty możesz być zły, paskudny potwór? – tym razem drażnił się nawet nie chcąc tego ukrywać – Buźka jak ciasteczko, oczka miodzik, usteczka malinowe, skórka waniliowa, co tam jeszcze mamy w zanadrzu... Nosek jak dropsik, języczek z czekolady o cytrynowym nadzieniu... Ja tu nie widzę możliwości byś mógł być inny, jak nie tylko słodki, rozkoszny, milutki, delikatny... Wróć, nie zawsze jesteś delikatny... W każdym razie moje Remiątko nigdy nie będzie złe, niedobre, niegrzeczne... poniekąd niegrzeczne...
- Ale ja pytałem serio! – odwróciłem głowę w bok myśląc intensywnie nad tym, czy ta rozmowa ma jakikolwiek sens.
- Ale kiedy ja mówiłem to, co myślę. Chociażbyś był czymś wielkim, kudłatym – wstrzymałem oddech – z łuskami na twarzy – ulżyło mi, że chłopak mówił dalej – kopytkami zamiast nóżek i kocim ogonkiem, nie ma możliwości, żebym miał zmienić zdanie na twój temat. – poniekąd chłopak nie pomylił się zbyt mocno. Wielkim, kudłatym i z ogonem byłem, co miesiąc i prawdopodobnie delikatny uśmiech chłopaka zmieniłby się w przerażenie gdyby tylko wiedział jak wiele w tym wszystkim jest prawd.
Black z westchnieniem rezygnacji usiadł podnosząc przy okazji także mnie, przez co skończyłem w lekkim rozkroku na jego udach z brzuchem Syriusza między nogami. Jego pierś była teraz bardzo dobrze widoczna, co biorąc pod uwagę także moją rozpiętą koszulę wyglądało całkowicie jednoznacznie. Zdając sobie z tego sprawę zarumieniłem się nieznacznie.
- Czy twoje mama oddałaby cię komuś tylko, dlatego, że zamiast brązowych włosków, miałbyś czarne lub krwistoczerwone? – nie zrozumiałem aluzji, jednak wzruszyłem ramionami i odpowiedziałem cicho:
- Nie wiem, chyba nie...
- No właśnie. Ja jestem jak twoja mama. Nie oddam mojego skarbeńka nawet, jeśli okaże się zaklętą w księcia żabą. – akurat do żaby było mi daleko, chociaż przynajmniej zamiast brodawek i zielonej oślizgłej skóry raz na jakiś czas miałem futerko i wielkie kły. Uśmiechnąłem się odrobinę, nie wierząc, że nawet likantropia ma w sobie coś zabawnego, kiedy sprowadzi się ją do normalnego problemu codzienności, nawet, gdy takim nie była.
Black oblizał wargi powoli sunąć po nich językiem i mrugnął zalotnie. Obcałował moja twarz omijając usta i przyssał się do szyi zostawiając po sobie pamiątkę, której zalety potrafiłem już docenić. Tym razem to ja mruczałem czując ciepłe dłonie na ramionach i gorące usta na skórze.
- Jesteś mój bez względu na wszystko, rozumiemy się? Nawet, kiedy będziesz chciał mnie zostawić, to ja na to nie pozwolę i będę walczył. – jasne oczy rozbłysły groźnie. Chłopak objął moją twarz kciukiem głaszcząc policzek. Zamknąłem oczy prosząc w ten sposób o pocałunek, który otrzymałem. Nie dziwiła mnie słodycz warg Gryfona i smak pomarańczowych cukierków, który wyczułem. Uzależniony od tego zdziwiłbym się gdyby usta chłopaka nie miały na sobie tej cudownej powłoki pozostawionej przez słodycze.
- Ha, ha! – zupełnie jak przed rokiem Potter wpakował się do pokoju w mało oczekiwanym memencie. Jedno tylko różniło okularnika teraz od tego z przeszłości. Zamiast przeprosić i wycofać się cichcem wszedł tupiąc głośno i rzucając się na swoje łóżko. Otworzyłem oczy, jednak Black uniósł jedynie jedną powiekę patrząc wściekle na intruza i nie odrywając się ode mnie. W końcu i on zrezygnował widząc urażoną minę Jamesa.
- Później dokończę... – kruczowłosy pogłaskał opuszkiem mój policzek i odwrócił się w stronę nadal niezadowolonego przyjaciela. – Czego tu, łachudro jedna?! – syknął zapinając się powoli – Nie widzisz, że jem?!

- O, w to akurat nie wątpię... Tylko jest różnica między jedzeniem, a połykaniem.
- Zabiję, no! – mimo lekkiego wstydu zacząłem się śmiać i kładąc na brzuchu zakryłem głowę poduchą by nie przeszkadzać w ich kłótni.
- Najpierw rozbierasz go wzrokiem na lekcjach, później podajesz mu znieczulenie w formie miłych słów, a na końcu zabierasz się za biednego, niczego nie świadomego Remusa śliniąc się przy tym tak, że mógłbyś go utopić. Może mnie tego nauczysz. – J. zakończył to sarkastycznie i mało interesowały go ciche przekleństwa Blacka.
- James, Kinn wyszedł z sypialni i właśnie siada na kanapie! – Sheva wpadł do środka, chociaż cos mi mówiło, że specjalnie czekał na moment, kiedy to sytuacja w pokoju stanie się nadto nerwowa. Osobiście dziękowałem mu za to, jednak Syri chyba wręcz przeciwnie, gdyż jego dłoń tylko mocniej zacisnęła się na różdżce, której nie zdążył wyciągnąć. Tylko Potter zapomniał o wszystkim wraz z wypowiedzianym nazwiskiem jednej z jego miłości i szybciej niż wbiegł, teraz opuścił pomieszczenie.

 

  

niedziela, 9 września 2007

Jill

Chciałabym podziękować Jill za wszystkie te śliczne arty, które dla mnie narysowała. Wiem, że nie ma tu zbyt wiele twojej postaci, jednak jeszcze się pokaże, kiedy tylko wpadnę na jakiś pomysł ^^" Dziękuję, jeszcze raz ^^

 

26 wrzesień
Po tygodniowych ulewach, deszczach i deszczykach w końcu wyszło słońce. Na dworze w dalszym ciągu było chłodnawo, jednak o wiele przyjemniej niż na początku . Zmienno cieplny Potter nie zwracał uwagi ani na wiatr ani też nic innego, a jego szata leżała zwinięta na schodach do zamku, a rozchełstana koszula prawdopodobnie miała zapraszać Niholasa, który nawet nie zwracał na chłopaka uwagi. Swoją drogą nasza ekipa ze wszystkich w szkole wyróżniała się przede wszystkim siłą rażenia śmiechu, zajmowanym miejscem, kiedy zaczynaliśmy się wygłupiać i swoistym stylem, który tworzyli chłopcy. Brak zainteresowania ze strony pierwszoklasisty był niemal podejrzany i zapewne gdybym powiedział o tym Jamesowi nie zaznalibyśmy spokoju wysłuchując jak na wpół krzycząc stara się wybić z tłumu wypytując przy tym o Kinn’a. Wbrew pozorom lubiłem, kiedy okularnik robił z siebie ofiarę. Był swoistą wizytówką Gryffindoru, którą dopełniał Syriusz.
- Koniec siedzenia – Black otrzepał się z trawy i pomógł mi wstać – Wasz guru, główny kapłan zakonu...
- Matka przełożona... – Sheva wystawiając kruczowłosemu język schował się za Peterem unikając piorunującego złością spojrzenia.
- Młody bóg Hogwartu i coś tam jeszcze... – Syri syknął na Andrew, który chciał dodać kolejną kąśliwą uwagę – Wpadł na genialny pomysł! – tylko mina Pottera nie wyrażała całkowitego zwątpienia, co do genialności planu, który chociaż jeszcze nam nie znany to z pewnością musiał mieć w sobie coś głupiego. – Ścigamy się pod jezioro. Kto wyrżnie musi pocałować... hmm... jakąś dziewczynę, a ten, kto przybiegnie ostatni osobę wskazaną przez tego, kto był pierwszy.
- Cóż za geniusz, nie ma to tamto – Andrew otarł się biodrem o chłopaka – Czy mi się wydaje, czy planujesz legalnie dobrać się do Remusa? Musisz być bardzo pewny siebie.
- Drażnisz się! –Syriusz uwiesił się mi na szyi i mocno przytulił. Nie wiedziałem, co kombinuje, jednak on nie należał do tych, którzy podejmują ryzyko bez wcześniej przygotowanego wyjścia awaryjnego. W tej sytuacji raczej nie miał wielu możliwości wymigania się, jednak chcąc, nie chcąc miałem do czynienia z Blackiem, którego nie można było niedoceniać.
- Ja się nie ścigam – J. prychnął cicho, a jego twarz wyglądała na całkowicie niewzruszoną – Nie będę całował dziewczyny! Oszalałeś? To obrzydliwe... – jego szczerość rozbrajała – Myślisz, że moje cenne wargi zetknął się z czymś tak paskudnym? Odpada, protestuję, stanę na czele rewolucji i związków zawodowych! – nie wiele rozumiałem z jego słów, jednak wzruszyłem ramionami nie odzywając się słowem. – Nie, nie, nie!
- Jak chcesz. Ale zawsze mógłbyś sobie wyobrazić, że przed tobą nie stoi jakaś tam baba, tylko przebrany za kobietę Kinn... W obcisłych majteczkach, krótkiej sukience, chętnie rozchyla usta... – zadławiłbym się, gdyby nie to, że w tamtej chwili nie połykałem śliny, ani nic nie piłem. – Pomyśl nad tym, James. Tylko ty będziesz wiedział, jak ma to wyglądać... Wyciąga zalotnie języczek chcąc byś go possał...
- Syri! – Sheva skończył dalszy opis możliwych zachęt dla okularnika – Jeśli dostanie krwotoku, to ty pójdziesz z nim do Skrzydła Szpitalnego, więc albo się przymknij, albo od razu bierz go pod rękę i w drogę.
- Bez przesady! Nie będzie tak źle. Ja, co dzień myślę o Remusie i jakoś jeszcze nigdy nie miałem problemów z ciśnieniem. Remi w stroju pokojówki i miotełką do kurzu, Remi w samym fartuszku oblizujący łyżkę z miodu, Remi jako pielęgniarka z termometrem w łapce...
- Black! – cały czerwony na twarzy uciszyłem chłopaka i odwróciłem się tyłem, by nie pokazywać twarzy. Nie mogłem spokojnie słuchać jego lekko perwersyjnych przykładów z sobą samym w roli głównej. To było chyba najbardziej krępującym nawykiem kruczowłosego. Przez chwilę przed oczyma stanął mi Syriusz w lekarskim fartuchu, co tylko bardziej mnie dobiło. Na samą myśl o tym, że chłopak patrząc na mnie mógł fantazjować w taki sposób robiło mi się gorąco i zaczynałem lekko płonąć nie tylko na twarzy, ale i od środka. Chyba tylko Pet miał z tego największą uciechę, gdyż jakimś cudem jako jedyny pozostawał spokojny i wyluzowany, jak gdyby nigdy nic.
- Proponuję wziąć się w garść i biegniemy – kruczowłosy ustawił się w pełnej gotowości do startu, a koło niego już zajmował miejsce przekonany, co do tego Potter. Nie mając większego wyboru sam stanąłem jako ostatni chcąc mieć to już za sobą.
Równocześnie z głośnym ‘JUŻ!’ Blacka, wszyscy pobiegliśmy w kierunku jeziora. Nie uśmiechało mi się bycie ostatnim, ani tym bardziej wywrotka. Ostatecznie jedno z miejsc po środku wydawało się idealne, więc starając się usilnie nie korzystać z nadto z wilczych umiejętności utrzymywałem druga pozycję zaraz za Syriuszem. Peter nie nadążając potykał się, co chwila, jednak nie przewrócił się ni razu. Minęliśmy wielki dąb, który na chwilę przysłonił nam połowę świata i właśnie wtedy wszystko potoczyło się niesamowicie szybko, by zwolnić dopiero po fakcie.
Głośny pisk zdziwienia rozniósł się chyba po większej części błoni brnąc dalej z wiatrem. Dostrzegłem tylko czerwoną czuprynę, która znikała szybko w krzakach. Kruczowłosy zszokowany siedział na ziemi i roztasowywał krzyże, podczas kiedy J. starał się nie śmiać zbyt głośno. Czyjaś tenisówka i kawałek nogi wystawały z zarośli, a głośne przekleństwa zdradzały, że poszkodowany był rodzaju żeńskiego. Jakoś nie interesował mnie specjalnie właściciel wściekle rzucanych obelg, a tym bardziej to, co nas czekało, jeśli zaraz wyłoni się z krzaków.
- Proponuję dać dyla... – Andrew zrobił wielki krok w tył i odwrócił się w stronę zamku. – Jeśli ten gigantyczny robal nas zobaczy skończymy główne danie mięsne na jutrzejszym obiedzie. – w tym jednym momencie zgadzałem się z nim całkowicie. Nie wypadało uciekać po tym, jak wypakowało się kogoś w wielką mieszankę najróżniejszych krzewów i kilkadziesiąt nie wyrwanych dotąd pokrzyw, ale wizja spotkania z przeznaczeniem zaczynała mnie przerażać. Syriusz zerwał się na nogi i łapiąc za ręce mnie i Shevę, jako pierwszy biegiem zaczął wracać pod zamek. J. i Pet z głośnymi jękami trzymali się blisko nas. Z pewnością wszyscy mieliśmy ochotę roześmiać się głośno, niestety ciągły bieg utrudniał to, a dodatkowo podnosząca się adrenalina przekreślała całkowicie.
Dopiero opierając się o drzwi szkoły znalazłem czas na uśmiech. Black, który puścił już Szamana, w dalszym ciągu trzymał moją rękę i nie wydawał się chętny do poluzowania uścisku palców. Kruczowłosy czując najwyraźniej, jak staram się uwolnić podniósł moją dłoń i pocałował jej wierzch.
- To w ramach przeprosin za kłopot i tego, że przyjdzie mi całować dziewczynę – skrzywiłem się i spochmurniałem na myśl, że on naprawdę miał zamiar to zrobić. Widok Blacka całującego, czy chociażby dotykającego jakiejś dziewczyny był dla mnie w samych wyobrażeniach bardzo przykrym doświadczeniem, a co dopiero, kiedy wszystko to miałoby wydarzyć się naprawdę. Nie chciałem o tym myśleć i raczej nawet Zardi nie wydawałaby mi się właściwą osobą, jeśli chodziło o sprawę tak wielkiej wagi. Jeśli koleżanka, której ufałem ponad wszystko stanowiła dla mnie pewne zagrożenie to, co dopiero ta, o której teraz musiał myśleć chłopak. Mimo wszystko jego spokój, opanowanie i zachowanie w ogóle nie wskazywały na to, że czymś się przejmował, czy też martwił. Uśmiechał się jak gdyby była to najnormalniejsza w wiecie kara, którą sam wymyślił. Nie pytałem o szczegóły by nie rozdrapywać starych wątpliwości i dodatkowo nie uśmiechało mi się posądzanie mnie o zazdrość, lub chciwość w przypadku chęci zatrzymania kruczowłosego tylko dla siebie. Nie zaprzeczalnie miał być tylko i wyłącznie mój, ale i to trochę mnie krępowało.
-Spokojnie, Remi. Jest ktoś, kto zajmie się wszystkim jak należy i nie będzie oczekiwał zapłaty za pomoc – pierwszą osobą, o której pomyślałem była właśnie krótkowłosa dziewczyna o wariackim podejściu do życia. Wątpiłem by Black utrzymywał z nią aż tak zażyły kontakt, chociaż była z nami w jednej klasie, więc jak najbardziej mogłem się mylić. Ciarki chodziły mi po plecach na samą myśl o jakiejś jego nieznanej dotąd nikomu koleżance, która nagle pojawia się w naszym życiu i zmienia je diametralnie. Okropna wizja.
- Swoja drogą, czyja to noga z krzaczorów wystawała? – okularnik wzdrygnął się na samo wspomnienie, a ja doznałem nagłego olśnienia.
- Dyrektor mówił o nowej woźnej, bo Filch musiał gdzieś wyjechać... – bąknąłem mało wyraźnie – Chyba właśnie mieliśmy okazję się z nią spotkać...

 

  

piątek, 7 września 2007

Deszcz...

Yyy... Nie nie jestem yuri ^^" A czy to ma jakieś znaczenie? Powiem szczerze, że po raz pierwszy ktoś zadaje mi otwarcie takie pytanie XD

 

23 wrzesień

Zbudzony przez Syriusza z rana, jeszcze nie do końca zdołałem się rozbudzić, mimo iż było już blisko południa. Nie spieszyło mi się do biblioteki, chociaż zadania wisiały bardzo nisko nad uchem i pod postacią niby to ślicznych motylków szeptały do ucha najróżniejsze opisy tortur, jakie przygotował dla nas Slughorn za kolejne braki referatów. Nawet mając czyste konto nie mogłem być pewny jego reakcji na ewentualne lenistwo, a patrząc na przykład, jaki dali Potter i Black bez przeszkód mogłem zapomnieć o chwili odpoczynku. Nie podobała mi się wizja tygodniowego wysłuchiwania opowieści nauczyciela o tym, jak to eliksiry wielokrotnie ratowały mu życie, nawet, jeśli miałoby pomóc w czymkolwiek.

Zaledwie korytarz przed biblioteką Black złapał mocniej moją dłoń i pokręcił minimalnie głową, dając do zrozumienia bym zwolnił jeszcze bardziej i zostawił troje przyjaciół na przedzie. To już samo w sobie oznaczało jego kolejny pomysł, o którym nic nie wiedziałem, a prawdopodobnie powinienem mając do wyboru kruczowłosego, bądź ‘Wywar ze skrzydełek biedronki i jego zastosowania w miłosnych czarach’. Moje roztargnienie i ciągle aktualna niechęć do nauki, wynikały właśnie z nazbyt bliskiego kontaktu z Syrim, podobnie jak delikatne uśmiechy na samo wspomnienie o temacie uczuć.

Jak gdyby nigdy nic podeszliśmy pod drzwi biblioteki, jednak, kiedy marudzący James nieświadom niczego wszedł do środka zagłuszając wszystkich i ubolewając nad swoim udręczeniem powodowanym edukacją, Syriusz pociągnął mnie w tył, a wrota same zamknęły się przed moim nosem odgradzając od reszty kolegów.

- Więc? – odwróciłem się w stronę uśmiechniętego chłopaka, który nie zraził się nawet moją mało entuzjastyczną reakcją.

- Więc... – przeciągnął nadal niesamowicie ucieszony – Mam zamiar coś ci pokazać, i musimy tam być tylko we dwoje. Spodoba ci się nawet, jeśli to mało oryginalne – kruczoczarna grzywka opadła mu na oczy i podrażniła nos, przez co Black zabawnie się skrzywił i w miarę szybko je odgarnął. Tęskniłem już za tą dłuższą burzą, którą miał zanim dorwaliśmy go z nożyczkami, mimo wszystko mogłyby być znowu krótkie, ponieważ i to miało swoje dobre strony, zwłaszcza, gdy gładząc chłopaka po głowie czuło się wyraźnie ich miękkość.
- Coś ty znowu wymyślił? Ja wiem, że czasami musisz, bo nie byłbyś sobą, jednak nie zgadzam się na żadne większe wyskoki, pamiętaj! – ostrzegłem go, jednak w odpowiedzi dostałem tylko cichy jęk, po którym Syriusz zaczął się zwięźle tłumaczyć.
- Ty nigdy nie przywykniesz do mojej dobrej strony natury, prawda? Zobaczysz, że będą mi się należały przeprosiny i to takie z wielkim buziakiem i dużą ilością tłamszenia! – jego ostatnia zachcianka zabrzmiała mi bardziej jak groźba, niż obietnica miłych chwil, ale wolałem to przemilczeć by nie kończyć tygodnia z urażonym Blackiem, który nie odezwałby się ni słowem, a później żądał niewiadomo, czego w ramach przebłagania.
Chłopak w dalszym ciągu trzymając moją dłoń zaczął ciągnąć mnie w kierunku wyjścia ze szkoły, a spod szaty wyjął parasol, który zapewne był powodem jego niespokojnych ruchów podczas śniadania. Nie chciałem wiedzieć, co jeszcze mógłby ukrywać pod ciemnym materiałem, a już na pewno, co byłby w stanie tak schować. Nie rozumiałem jedynie, dlaczego dziwne dreszcze niepokoju chodziły mi po ciele na samą myśl o przyszłych kłopotach związanych z pomysłowością kruczowłosego.
Początek jesieni był całkiem przyjemny. Słońce świeciło dosyć mocno, jednak deszcz nie dając za wygraną już od kilku dni zalewał błonia i ochładzał powietrze. Gdyby w powietrzu unosił się ten specyficzny zapach wiosny sam uwierzyłbym, że dopiero ma się ona zacząć, a tym czasem niezaprzeczalnie skończyła się wiele miesięcy temu. Na niektórych drzewach widziałem już pierwsze pozłacane liście, a Zakazany Las wydawał się bardziej rozleniwiony niż zazwyczaj. W takie dni w większości chciało się siedzieć w ciepłym pokoju z książką w ręce, kubkiem gorącej herbaty na stoliku i kilkoma czekoladowymi ciastkami. Gdyby posadzić na tej samej sofie Syriusza, który z nudy zaplatałby mi warkoczyki na włosach i mówił coś samemu do siebie, mógłbym uznać, że jest to obraz mojej przyszłości, do której chciałem dotrwać bez większych problemów, czy też kłótni z chłopakiem.

- I? – otrzepałem się, kiedy wychodząc z ciepłego zamku poczułem chłodny powiew na szyi. Black objął mnie ramieniem i rozłożył parasol.

- Jakie ‘i’? Chodź, a nie ‘i’. – przewróciłem oczyma nadal nie mając pojęcia, o co chodzi chłopakowi. Starając się ominąć, co większe kałuże i bajorka brnąłem razem z Gryfonem przez zabłocone błonia docierając do ogrodu za zamkiem, w którym kiedyś widzieliśmy Camusa i Fillipa. Patrząc pod nogi nie zwracałem większej uwagi na nic innego. Dopiero szarooki zatrzymał mnie w miarę suchym miejscu i opuścił parasolkę. Skrzywiłem się czując ziemne krople, które bynajmniej nie rozpieszczały, a tylko przyprawiały mnie o gęsią skórkę. Niezadowolony popatrzyłem na uśmiechniętego i dumnego przyjaciela patrzącego przed siebie. Sam spojrzałem w tamtą stronę i zajęczałem cicho ściskając mocno jego rękę. Nad lasem rozpościerała się kolorowa i świetnie widoczna tęcza, która dopełniała cudowny klimat tego miejsca. Byłem zachwycony i nawet, jeśli wiele razy widziałem już podobne zjawisko to nigdy nie wywołało na mnie takiego wrażania. Stojąc z Syriuszem nie obrzeżach ogrodu profesor Sprout, trzymając jego dłoń i czując ciepło, kiedy obejmując mnie ponownie zasłonił parasolem jednak tym razem tak by nie zasłaniać tęczy, wyraźnie dostrzegałem jak piękne może być wszystko, co dotąd było tylko czymś normalnym.
- Przepraszam – bąknąłem cicho rumieniąc się i spuszczając lekko głowę, jednak wzrok nadal miałem utkwiony w ‘kolorowym rogaliku’. Żałowałem tego, w jaki sposób potraktowałem Syriusza nie wiedząc nawet, o co chodzi. Może czasami był trochę niepoczytalny, ale pozwalał mi dostrzec to, że jestem dla niego kimś ważnym, a przynajmniej tak chciałem to odbierać. Przytuliłem się do niego i zamruczałem cicho, co z pewnością mu się spodobało, gdyż zachichotał.
- Czyli, jednak ci się podoba – odetchnął z ulgą.
- Jestem szczęśliwy... – dźgnąłem kruczowłosego w bok i roześmiałem się czując jak się lekko wygiął i zajęczał. – Pochyl się – rozkazałem mu i robiąc pół kroku z bok z powagą na twarzy położyłem dłonie na jego policzkach. Czułem się trochę jak dziecko, które chce podziękować za cos starszemu koledze, chociaż porównanie to wypływało bardziej z czytanych książek niż realnego obrazu. Stanąłem na palcach unosząc się odrobinę i zamykając oczy pocałowałem Blacka, tak jak sam o to prosił zanim wyszliśmy z zamku. Czułem jak wykrzywia usta i z pomrukiem przysuwa mnie bliżej wolną ręką. Gdyby puścił parasol obaj wrócilibyśmy przemoczeni, ponieważ deszcz zaczął padać coraz bardziej, a dotąd delikatna chmurka zgęstniała przysłaniając słońce. Tęcza zniknęła i chociaż nie żałowałem tego ani odrobinę trochę zaczynałem za nią tęsknić.
- Przy tobie nawet ona nie miała szans, jesteś ładniejszy niż tysiące takich – Black przymknął oczy odwracając się w stronę niknącej smugi kolorów. Speszyłem się i niby to urażony popatrzyłem na zamek.
- To krępujące – powiedziałem szczerze ciągnąc Syriusza z powrotem do szkoły – Idziesz pisać referat i może to wybije ci z głowy takie porównania.- z całej słodyczy i romantyzmu przyjaciela największą wadą było właśnie to, że lubił doprowadzać mnie na skraj zażenowania i czerwieni na policzkach. Z trudem mogłem powstrzymywać uśmiech powodowany tym wspaniałym doświadczeniem i niespodzianką, jaką zrobił mi chłopak, ale nie mogłem przezwyciężyć tej swoistej nieśmiałości, kiedy zaczynał o mnie mówić. Nawet mogąc znieść o wiele więcej niż na samym początku, takie rzeczy nadal mnie zawstydzały i wywoływały rumieńce. Żałosne skomlenie Blacka, którym zareagował na moje słowa delikatnie zmniejszyło czerwień, gdyż skupiłem się głównie na koledze. Miałem do niego słabość i bynajmniej mnie to nie dziwiło. Jego rozpieszczanie mnie było czasami aż nadto słodkie i czułem się tak, jak gdyby nie dzieliła nas różnica kilku miesięcy, a lat. Nie wytrzymałbym rozstania z chłopakiem, gdyby miał kończyć szkołę wcześniej niż ja. Przywiązywałem się do ludzi, a on nie był dla mnie kimś zwyczajnym, przez co tym bardziej nie mogłem zostawić go samego, chcąc być przy nim częściej niż dotychczas.