niedziela, 28 października 2007

Ty...

27 październik

Zaledwie wczoraj obudziłem się w Skrzydle Szpitalnym, a dziś już otwierając oczy mogłem patrzeć na wnętrze sypialni, która od lekko ponad roku była moim pokojem dzielonym z chłopakami. Dziwiło mnie, że pielęgniarka zaledwie po kilkunastu godzinach pozwoliła mi wrócić do siebie, jednak nie miałem najmniejszego zamiaru rozpaczać nad tym wszystkim. Wręcz przeciwnie.Powrót był mi potrzebny, a tym bardziej po sprzeczce z Syriuszem. Chłopak nie odzywał się do mnie i odwracał wzrok za każdym razem. Potter stał się na pewien czas łącznikiem między nami i to właśnie on powiedział, że Black potrzebuje czasu na przemyślenie kilku kwestii. Nie ułatwiało mi to niczego i z całą pewnością nie miało. Chciałem tylko by wszystko się ułożyło, chociaż jakiś impulsik wewnątrz mnie ostrzegał, że coś się kończy.
Czułem się dziwnie odseparowany od wszystkich. Sypialnia była pusta, tylko ja,sterta rzeczy i specyficzny smutek, jaki odczuwałem wokół. Do zajęć miałem jeszcze sporo czasu i tym bardziej dziwił mnie brak kolegów. Usiadłem na skraju łóżka grzebiąc w torbie za jakimiś ubraniami, które mógłbym założyć. Cała ta rzeczywistość przytłaczała mnie jeszcze bardziej. Nawet jako jedynak mogłem przyznać, że w domu z samego rana słyszałem o wiele więcej odgłosów niż tutaj.Cały świat wydawał mi się inny, niż przed tym wypadkiem. Założyłem spodnie i dałem nurka po jakiś sweter lub, co najmniej podkoszulek, gdy góra piżamy wylądowała w pobliżu dołu na drugim końcu materaca. Kiedy drzwi uchyliły się wpuszczając kogoś do środka, popatrzyłem przelotem na wchodzącą postać.Zamarłem widząc stającego przede mną Syriusza z tym samym chłodem, który malował się na jego twarzy zaledwie dzień wcześniej. Rzuciłem pytające spojrzenie, z pewnością pełne obawy przed niewiadomym.
- Rozstańmy się. – usłyszałem krótkie słowa nie znając z początku ich znaczenia. – Rozstańmy się – Black powtórzył to bardziej zdecydowanie – Nie ma sensu dłużej się męczyć. Było fajnie przez pewien czas, ale teraz już nie mam zamiaru robić za osła, który we wszystko uwierzy. Możemy się przyjaźnić, ale nic więcej. Po prostu o tym zapomnijmy. – stał, czekał, patrzył, ale ja nie reagowałem. Zszokowany patrzyłem na niego nic nie mówiąc. Chciałem się odezwać,ale wszystkie myśli i czynności organizmu zawiesiły swoją działalność.
”Zapomnijmy...? Jak...? Jakim cudem miałbym zapomnieć? Jak niby mógłbym wymazać z pamięci najszczęśliwsze i najpiękniejsze chwile życia, chociaż krótkiego to pełnego wszelakich uczuć, zdarzeń, doświadczeń? Nie wymagaj ode mnie niemożliwego!”
Chłopak z pewnością zdziwiony moim milczeniem wzruszył tylko ramionami i wyszedł. Drzwi ponownie ustąpiły, jednak teraz ich skrzypienie było bardziej złowieszcze niż przedtem.
- Ż... Żartujesz, prawda? – wydukałem wpatrzony w ciemne drewno zamykające się powoli. – Wróć tu i powiedz, że to żart! – jęknąłem żałośnie, przez co moje oczy wypełniły się łzami. – Powiedz, że to nie prawda! Powiedz to!! –krzyknąłem przełamując tym barierę niedowierzania. Rozpłakałem się i chociaż miałem nadzieję, że Black rzeczywiście wróci roześmiany uznając to za dobrą nauczkę, serce znowu zaczynało mnie boleć. Bardziej niż poprzednio, o wiele mocniej. Jakby coś, drzazga, wbiło się w najczulszy jego punkt i nie chciało wyjść.
W dalszym ciągu czekałem, jednak nie pojawił się, nie wrócił. Tym razem płakałem już głośno nie zważając na nic. Zwinąłem się w kłębek na pościeli i ukryłem twarz za kolanami. Naciągane mięśnie odrobinę bolały, jednak ból fizyczny był tu ukojeniem. Przynosił minimalną ulgę, jednak świadomość znalezienia ‘leku’ na cierpienie dodatkowo potęgowała niesłychaną udrękę duszy.Czułem się tak, jakbym miał zaraz oszaleć. Wpadając w furię obudzić drzemiącą bestię uśpioną aż do pełni.
Powoli dławiłem się już własnymi łzami i śliną, która nie chciała przejść przez gardło. Mało mnie to obchodziło, podobnie jak zimno spowodowane brakiem koszuli. Nie potrafiłem już nic. Wszystko skłaniało się ku całkowitemu załamaniu jakichkolwiek umiejętności. Nie potrafiłem myśleć, ruszać się,jedynie płakać. Chociaż słyszałem, jak ktoś chodzi, dobrze wiedziałem, iż nie był to Syriusz. Chciałem się mylić, ale nie mogłem.
- Remi... – ciepłe, delikatna dłoń spoczywając na moim ramieniu z pewnością miała być gestem pocieszenie, chociaż nijak nie pomagała. Sheva rezygnując z jakichkolwiek prób porozumiewania się ze mną tylko nakrył mnie kocem i usiadł obok gładząc po biodrze. Wiedział o wszystkim i zapewne to właśnie Black zapewnił mu pobudkę z rana, chcąc być ze mną sam na sam. Słyszałem jak pociągnął nosem, a szata zaszeleściła, w chwili, gdy zapewne ocierał z oczu łzy.
- Powiem, że źle się czujesz i dlatego nie ma cię na lekcjach. – zaczął odrobinę inny temat, za co byłem mu wdzięczny. – Nie musisz wstawać. Poproszę Skrzaty żeby przeniosły ci jedzenie tutaj. Nie wiem dokładnie, o co poszło, ale z pewnością Syriusz się myli. Odpocznij... – sprężyny wróciły do normalnego stanu, a chłopak pochylając się pocałował mnie w policzek. Byłem bardziej bezsilny, niż jako dziecko wobec nieszczęść, które mnie spotykały. Przez chwilę zastanawiałem się, dlaczego Greyback nie mógł mnie wtedy zabić. Czy tego chciałem? Ciężko było to sprecyzować.
Na kilka chwil powróciły do mnie wspomnienia i zapewnienie Syriusza. Poniekąd może tak właśnie było prościej? Chciałem czuć się oszukanym, ale bez przerwy wydawało mi się, że była to moja i tylko moja wina. Gdybym mówił prawdę, nie ukrywał niczego, opowiedział o wszystkim teraz może nie musiałbym tak cierpieć.Odrzucony przez kolegów nie zastanawiałbym się, jak zareaguje Black na wieść,że jego chłopak jest wilkołakiem. Wszystko się waliło, a ja zostając pod gruzami czekałem w męczarniach na odkupienie, śmierć, wolność. Nie spodziewałem się ratunku i nie chciałem by nadchodził. Pragnąc jedynie spokoju widziałem go tylko za kurtyną Wieczności. Zdawałem sobie sprawę z bezsensowności i głupoty własnych myśli, z ich banalnego znaczenia, braku możliwości spełnienia i wgłębi śmiać mi się chciało z samego siebie. Byłem beznadziejnie żałosny.
Popatrzyłem przez okno. Chciałem widzieć śnieg, lecz nawet mimo zmęczonych i załzawionych oczu dostrzegałem wyłącznie gęstą mgłę. Chciałem móc wykonać polecenie Syriusza i zapomnieć o tym, co było, ale wymagał zbyt wiele. Byłbym wstanie zapomnieć o wszystkim, ale nie o nim, nie o tym, co nas łączyło i jak bardzo go kocham.
Zignorowałem zajęcia, sprawdziany, nauczycieli. Nie miałem ochoty udawać, że nic się nie stało. Nie potrafiłbym nawet gdybym musiał.
Mimo, iż nadal płakałem serce biło mi wolniej i zaczynałem wątpić realizm tego wszystkiego. Miałem nadzieję, że obudzę się zaraz z tego koszmaru. Gdybym miałem więcej odwagi nie poddałbym się i starał wytłumaczyć wszystko chłopakowi. Nie ukrywałbym ani likantropii, ani też wstydliwego dla mnie pierwszego spotkania z Lowitt’em, które zrujnowało cały mój świat.
Zamknąłem oczy i odetchnąłem głęboko krztusząc się. Szloch wykończył moje ciało, jednak pojedyncze krople w dalszym ciągu wnikały w poduszkę. Poniekąd nie chciałem się uspokajać. Im dłużej płakałem, a głęboka szrama na duszy krwawiła, tym lepiej zdawałem sobie sprawę z tego jak wiele straciłem. Nie wyobrażałem sobie bym mógł kochać kogoś innego, bym pozwolił dotykać się komukolwiek, a jednak z drugiej strony czułem, że to wszystko wyleczyło mnie z bezgranicznej, naiwnej wiary w oddanie i wierność. Z czasem na pewno miałem się uspokoić, a stare zasady powinny powrócić do mnie na nowo kształtując mnie i całe życie. To, co miałem najcenniejszego odeszło, tylko, dlatego, że byłem zbyt wielkim tchórzem by przyznać się do tak wielu rzeczy. Kiedy myślałem o Blacku zaczynałem zastanawiać się nad tym, czy wilkołak podobnie jak sam wilk,również potrafi kochać tylko raz oddając serce wyłącznie jednej istocie. Widząc pod powiekami roześmiane wspomnienie Syriusza, odtwarzając brzmienie słodkiego głosu i wszelkie inne doznania, które z nim się łączyły znałem odpowiedzi na wszystkie pytania. Wiele mgło się zdarzyć, wiele mogłem wycierpieć, jednak najcieplejsze chwile nie mogły ot tak sobie zniknąć, czy też zblednąć. Otulony dotychczas pięknem otworzyłem oczy patrząc na prawdziwy świat. Nie podobał mi się i oddałbym wszystko, by znowu zamknąć klosz i udawać, że zło nie istnieje bez przerwy mając przy sobie kruczowłosego i jego zapewnienia, że mnie kocha.

piątek, 26 października 2007

Love or Dead

26 październik

Ból... To było chyba jedyne uczucie, jakie byłem w stanie zidentyfikować. Głowa, kark, wszystkie kończyny, całe ciało przeszywały ostre impulsy, gdy tylko chciałem się poruszyć, lub myślałem o tym, by to właśnie zrobić. Pamiętałem jedynie głośne rozmowy, utratę świadomości i brak reakcji ze strony zmysłów. Czy spadłem, czy też tylko zemdlałem... Nie miałem pojęcia, jaka była prawda, a przynajmniej nie leżąc pośród chłodnej pościli z zamkniętymi oczyma, które nie chciały się otworzyć. Znajomy dotyk, opuszki delikatnie gładzące mój policzek i dłoń bawiąca się włosami. Bez wątpienia  powoli odzyskiwałem świadomość chwili obecnej. Ostry zapach leków i drugi, ulotny, należący do opiekującej się mną osoby. Żywa, mało przyjazna rozmowa za drzwiami, cichy szept tuż przy moim uchu, zapewniający, iż nic się nie dzieje. Kolejna fala otępiającego bólu i w końcu zdołałem unieść powieki.

Biały sufit kontrastował z ciemnością, jaką widziałem do tej pory. Swąd Skrzydła Szpitalnego stał się odrobinę bardziej dokuczliwy, za to odgłosy zza drzwi cichsze, stłumione innymi doznaniami. Chociaż wiedziałem, co się stało, teraz ponownie przestałem kojarzyć. Głaskanie nie ustawało. Skrzypnięcie krzesła wskazywało na to, że mój opiekun podniósł się i poprawił mi poduszkę. Zamazany obraz jego sylwetki stał się wyraźniejszy. Długie paska połaskotały mnie po twarzy i szyi. Rozpoznałem intensywną czerwień włosów i wyraźną ulgę na twarzy chłopaka. Bez wątpienia zaczynałem wracać do siebie. Głos za drzwiami był kłótnią Syriusza z panią Pomfrey, szept należał do Corneliusa, bez wątpienia właśnie do niego.

- Jak się czujesz? Miałem zamiar budzić cię pocałunkiem, jednak twój luby mi przeszkodził. Chyba nie był zachwycony tym, że to ze mną byłeś podczas tego wypadku.

„Mów mi tak dalej. Dręcz i napawaj się strachem powoli widocznym w moich oczach.”

Chcąc się podnieść syknąłem cicho. Znowu bolało i chyba nie mogłem się temu dziwić. Bez większych obiekcji musiałem zaakceptować fakt upadku.
- Co... tutaj robisz? – kolejna fala, przez którą musiałem się skrzywić, by jakoś uniknąć jęku. Trafiłem z deszczu pod rynnę. Mając kłopoty z natrętnym chłopakiem, teraz musiałem dodatkowo poradzić sobie z zaistniałą sytuacją.
- Głupie pytanie. Sprowadziłem pielęgniarkę i siedziałem trochę przy tobie, w końcu po części to także moja wina, ale widzę, że jak na razie nie chcesz mnie widzieć, tak, więc wychodzę. Uważaj na siebie i szybko wracaj do zdrowia. Ja nie zrezygnowałem. – jego ostatnie zastrzeżenie przypominało mi groźbę. Płomiennowłosy posyłając mi uśmiech ucałował moje czoło i skierował się do drzwi. Krzyk za nimi stał się głośniejszy. Black wszczynał kolejną awanturę zapewne widząc opuszczającego pomieszczenie Krukona. Po chwili to on został wpuszczony do środka, a za nim weszła kobieta kontrolując go i uważnie śledząc każde zachowanie. Z jego miny dało się wyczytać, że zdaje sobie sprawę z tego, że tylko czeka by za coś go wygonić. Podszedł do mnie, a ostry wzrok nie wróżył nic dobrego. Szybko i od niechcenia pocałował moją skroń siadając na krzesełku. Czekały mnie za pewne przydługie wyjaśnienia, których i tak uniknąć nie mogłem. Cisza. Tylko to towarzyszyło temu wszystkiemu. Opiekunka Skrzydła Szpitalnego była tym zdziwiona. Zniknęła w swoim gabinecie i to stało się małym przełomem.
- Wytłumacz! – rzucił chłodno kruczowłosy splatając ręce na piersi, która w dalszym ciągu unosiła się nerwowo ze zdenerwowania.
- ... – pustaka i nic więcej. Chociaż często wydawało mi się to banałem, to w tej chwili naprawdę nie wiedziałem, co powiedzieć. Czy mieć do niego żal o to, że mnie zostawił, czy potulnie wyznać, co się stało, choć właściwie nie miałem się nawet, z czego tłumaczyć. Mimo to oczy mi się zaszkliły, a ślina z trudem przechodziła przez gardło.
- Czekam... – zacisnąłem pięści i mimo bólu patrzyłam na pościel ze spuszczoną w miarę możliwości głową.
- Ale, co mam ci powiedzieć? – bąknąłem niemal przez łzy nie mogąc ukryć wyrzutu zawartego w każdym ze słów.
- Co z nim robiłeś? To chyba oczywiste. Wątpię, żebyś spadł ze schodów w bibliotece w dodatku przy nim.
- Ja... po prostu spadłem... – jęknąłem przełykając boleśnie ślinę – Rozmawiałem z nim... i spadłem, kiedy popchnęli mnie spieszący się Puchoni. Tylko tyle... – już nawet nie pamiętałem, jak wiele się wydarzyło, co się działo przed wypadkiem, czy też w jego trakcie. Moja świadomość wypchała z pamięci nieprzyjemne zdarzenia chcąc oszczędzić mi dodatkowych cierpień.
- Naprawdę? Więc dlaczego ci nie wierzę? Miałeś trzymać się od niego z daleka, mówić mi o wszystkim, a ja nagle dowiaduję się od przypadkowych osób o tym, że jesteś tutaj. Ten czerwony zboczeniec siedzi przy tobie i w dodatku chce całować. Mam uwierzyć, że tylko z nim rozmawiałeś? Nie kłam i zacznij mnie w końcu traktować poważnie! Znikasz, co najmniej raz w miesiącu na noc, szlajasz się gdzieś z jakimiś napalonymi idiotami, masz tajemnice, a później to! Nie jestem głupi! Jeśli ci się nudzi powiedz mi po prostu, że masz dosyć, a nie łaś się o każdego wyższego przystojniaka w szkole! – łzy puściły mi się same. Oskarżenia, które wbrew pozorom były tylko kłamstwem dla Syriusza mogły wydać się właściwymi. Jego bezpodstawne zarzuty brały początek właśnie z moich zniknięć, z tej głupiej likantropii. Z tego, że jako potwór stanowiłem zagrożenie i musiałem trzymać to w tajemnicy przed wszystkimi. Raniłem tym nie tylko siebie, ale i najdroższą mi osobę. Czy zasługiwałem mimo to na takie traktowanie? Na ten pełen żalu i wściekłości krzyk? Nie wiedziałem. Nie miałem pojęcia. Nie chciałem wiedzieć. Ból po upadku, był niczym w porównaniu z tym, który odczuwałem w tamtej chwili. Chciałem wybuchnąć, wygarnąć Syriuszowi prawdę, jednak nie mogłem. Nie potrafiłem. Płaczem tylko upewniałem go w przekonaniu, że ma rację. Gdybym mógł zemdleć chciałbym zrobić to właśnie wtedy. Nie musieć dłużej tego wysłuchiwać, obudzić się w zupełnie innym miejscu. Zacząć wszystko od nowa. Rzucić się na Blacka i od razu powiedzieć, że go kocham. Gdybym miał kolejną szansę, wszystko byłoby inne. Ja byłbym inny. Nie obawiałbym się własnych uczuć, przestałbym zgrywać ofiarę i w końcu zaczął żyć normalnie. Związany piętnem wilkołactwa i przeznaczenia, na które nie miałem wpływu stałem się tym, kim byłem teraz. Żyjąc w cieniu wszystkich zdołałem ukryć się pośród tłumu nie odznaczając się niczym. Teraz, kiedy w końcu zacząłem się podnosić, kiedy wszystko układało się jak powinno znowu musiałem upaść. Chociaż moje serce nigdy nie było skute lodem, czułem się tak, jak gdyby Black je wyzwolił, stopił lód, który teraz wydostawał się z ciała jako słone krople łez, by pozwolić mi na kolejne cierpienia i obwiniane samego siebie za wszystko. Przed oczyma stanął mi Fillip i Marcel. To, jak chłopak krzyczał na nauczyciela, gdy wrócił później niż zapowiadał. Tamte wyrzuty wydawały mi się tak bardzo zbliżone do tych, jednak nie odpowiedzią na nie wcale nie była miłość i czułe gesty, zapewnienia, czy pocałunki. To był mój własny armagedon, ragnarok, koniec świata. Jakkolwiek by się nie nazywał był ciągle tym samym.
Syriusz wstał i pocałował mnie w policzek. Po prostu to zrobił. Bez uczuć, chęci, nadziei. Musnął moją skórę i odwrócił się bez słowa. Dopiero po chwili wraz z westchnieniem rzucił krótkie:
- Zobaczymy się, kiedy wyjdziesz. – i po prostu zniknął opuszczając pokój. Nakryłem usta kołdrą by stłumić odgłosy płaczu. Nie mogłem tego powstrzymać. Od dawna łzy nie płynęły tak obficie, serce nie bolało tak bardzo, a szloch nie chciał ustawać. To wszystko działo się samoistnie, wszystko skumulowane w jednej chwili, która była najgorszym cierpieniem, jakie mogłem przeżywać. Wytykałem Bogu, że skoro zsyła tylko cierpienia, którym możemy podołać, to, dlaczego mnie niszczy do tego stopnia męcząc psychikę? Miałem ochotę umrzeć i zakończyć to wszystko, ale i nie chciałem sprawiać przykrości rodzicom. Wszystko było skomplikowane i tak niesamowicie bolesne. Ponownie chciałem się tylko obudzić. Stać się kimś innym, mieć cel w życiu i zapomnieć o tym, o czym pamiętać nie chciałem.
”Dlaczego po prostu mnie nie zabijesz, tylko chcesz niszczyć? O ileż łatwiejszym byłoby wykonać jeden ruch, zadać ostateczny cios, ścinając głowę, bądź przebijając serce. Byłoby mi tak przyjemnie i łatwo, czując jak krew spływa po ciele, wnikając w materiał ubrania i grzejąc swoim naturalnym ciepłem zziębnięte uczucia.”.
Płakałem bez przerwy i nie pragnąłem już nawet przestawać.

 

  

środa, 24 października 2007

Auć

25 październik

Dni nie dzieliły się jedynie na dobre i złe, ale i na krytyczne, wspaniałe, nieszczególne, cudowne, romantyczne, dołujące oraz wiele innych. Ten jak na razie ciężko było mi zaklasyfikować. W prawdzie szkoła nie sprawiła mi problemów, lekcje minęły szybko, zadania były proste, zaś nauczyciele przyjaźnie nastawieni, jednak coś mnie niepokoiło i nie miałem najmniejszego pojęcia, co takiego. Może miał na to wpływ zbliżający się test z Transmutacji, lub tajemniczość Syriusza, który rzucając szybkie wyjaśnienie typu ‘mam coś ważnego do zrobienia’ zostawił mnie samego pod portretem. Jak na jego ‘Kopciuszka’ czułem się bardziej jak ‘Bestia’, co było uwarunkowane nie tylko moją niską samooceną.

O ile dobrze pamiętałem to zmierzałem do biblioteki, chociaż mogłem się mylić, kiedy słysząc głośne, niemoralne piosenki Irytka skupiłem się jedynie na omijaniu miejsc, w których się pojawiał. Ruchome schody i spora ilość uczniów nie pomagały mi w skupieniu się na celu i nie zdziwiłbym się gdybym zabłądził na jednym z pięter.
- I znowu wpadam na moje kochanie... – cichy, specyficzny rechot mógł wskazywać tylko i wyłącznie na natrętnego nastolatka z Ravenclawu. Z jakiegoś powodu właśnie w tym roku musiałem natykać się na niego raz po raz. Miałem go już powyżej uszu, czym on najwidoczniej się nie przejmował. Ignorując słowa z całą pewnością skierowane do mnie wyminąłem mały tłumik trzecioklasistów. Marzyłem już o spokojnej i cichej bibliotece, ale wydawała mi się bardziej odległa niż,na co dzień. Jeśli szkolny rozbrykany duch znowu bawił się zaklęciami iluzji,mogłem wiedzieć, że niektóre osoby nie dotrą nie tylko na ostatnie zajęcia, alei do własnych dormitoriów. Ja byłem w podobnej sytuacji, co cała reszta szkoły.
- Zaczekaj, zaczekaj, zaczekaj... – natręt dogonił mnie niemal przed schodami i zatrzymał łapiąc za nadgarstek. – Nie spiesz się tak, przecież tutaj też możemy porozmawiać... – nie wiem, czy do niego nie docierało, jak bardzo mam go czasami dosyć, czy może udawał głupka dla pozorów, co wychodziło mu świetnie i realistycznie, jeśli o to właśnie chodziło. – Gdzie twoja ochrona? Czyżby paniczątko dało sobie spokój? Zostawił mi wolną rękę, tak? – w jego tęczówkach rozbłysła nadzieja i samcze zadowolenie z chwili.
- Spieszy mi się... – starałem się wykręcić w jakiś kulturalny sposób, ale nie zdało się to na wiele, z resztą podobnie jak częste wyrywanie się z jego uścisku. Nie wiem, czy praktykował więzienie ludzi we własnych ramionach, ale to jedno wychodziło mu doskonale. O tyle dobrze, że dziś podarował sobie zbliżenia, a przynajmniej na chwilę obecną.
- Polecam sok z dyni w Wielkiej Sali i mały wieczorek zapoznawczy w mojej sypialni. Załatwię wino, czekoladki, syrop wiśniowy i malinowy do zlizywania z ciebie. Serek waniliowy, bitą śmietanę... Coś słodkiego dobrze nam zrobi, a później wykąpiemy się w łazience prefektów. – z jakiegoś powodu moje myśli uciekły w stronę Blacka, a przed oczyma stanęła wizja kruczowłosego i jego zabiegów, co tylko dodatkowo mnie speszyło zaczerwieniając moje policzki.
- Ja na... naprawdę się spieszę... – bąknąłem żałując, że pozwoliłem sobie na niepewny ton głosu. Gdybym tylko nie myślał o Syriuszu nic takiego nie miałoby miejsca. Czasami sam nie rozumiałem własnych zachować i niekontrolowanych odruchów.
- Więc ja cię odprowadzę. – słowa chłopaka sprawiły, że zajęczałem cicho. Nie chciałem być niemiły, ani prosić by mnie w końcu zostawił w spokoju, chociaż w rzeczywistości właśnie tego pragnąłem. Gdyby nie to, że Black znikał w mało odpowiednich momentach, a Cornelius pojawiał się zazwyczaj właśnie wtedy był by mnie tylko spokojniejszy, ale i mniej stratny na czasie.
- Nie ma takiej potrzeby. Sam też trafię...
- Ale w szkole jest czasami niebezpiecznie. Nie możesz sam włóczyć się korytarzami o tej porze. – tym razem nogi niemal się pode mną ugięły. Szeroko otworzyłem oczy kątem oka patrząc za jedno z okien. Było jasno, chociaż słońce znikło za chmurami. Sam fakt jakiegokolwiek niebezpieczeństwa ograniczyła się chyba właśnie do osób pokroju Lowitt’a, które przyczepiając się niechętnie odpuszczały. Gdybym miał wyliczać ilu z moich znajomych właśnie w taki sposób zapoznawało się z innymi musiałbym zaliczyć do nich Andrew, Lucjusza, Ryo, a także Michaela. Na szczęście ja na karku jak dotąd miałem wyłącznie Nakamurę, który okazał się kimś wyjątkowym. Nawet, jeśli Cor był podobny do niego, to z pewnością jego nachalność była wzmocniona, a przewaga większa niż u innych osób. Miał silny uścisk, z którego nie jednokrotnie już nie potrafiłem się wyrwać. Jego głos był specyficznie pewny i ujmujący prawdą, która była w nim zawarta, o ile w ogóle takową mówił. To było chyba najbardziej zgubne w tym wszystkim. Mimo jego mało przyjemnego stylu bycia i charakteru przyciągał ludzi i potrafił w jakiś dziwny sposób oczarować ich sobą. Może wynikało to z ciepłego uśmiechu, a może ukrytego opanowania, które chociaż było, to ustępowało miejsca dziwnym zachowaniom, poglądom i chęci zrobienia z siebie osoby rozpoznawalnej w tłumie. Ciężko było mi określić, czy miał ku temu powody. Nie znałem go niemal w ogóle, a to, co już wiedziałem w niczym nie pomagało.
- Sam również dam sobie radę. Nie musisz się mną przejmować.- odwróciłem się chcąc odejść po całej tej mało konkretnej konwersacji, ale spory tłum spieszących się uczniów zagrodził mi drogę. Zepchnięty lekko do boku przywarłem plecami do piersi długowłosego, który zamiast się odsunąć tylko pogładził dłońmi moje biodra stojąc nadal na swoim miejscu. Jego ręce były większe niż Syriusza, a palce dłuższe. Czułem to nawet przez materiał ubrania. Każdy ruch był bardziej zdecydowany i nastawiony na branie oraz otrzymywanie. Jeśli moje zmysły właśnie przed tym chciały mnie uchronić mogły konkretniej dawać o sobie znać. Z cała pewnością nie ładowałbym się w ramiona nieznajomego chłopaka i nie wysłuchiwał jego niemoralnych pomysłów, czy też propozycji.
- Nic nie poradzę na to, że jesteś wyzywający i tak bardzo mi się podobasz. Te twoje oczka o tak nienaturalnym kolorze i dziecięca buźka... Nie stawiaj oporu.Jeśli będzie ci źle pójdziesz sobie... – nie miałem większego pojęcia, do czego odnosiły się te słowa i wolałem nie pytać. Mając tylko okazję odsunąć się zrobiłem to szybko. Nienawidziłem chwil, kiedy sam musiałem radzić sobie z kimś takim. Nawet, jeśli mógł stanowić fajnego kolegę, to jak na mój gust był nazbyt napalony lub po prostu takiego udawał. Jeśli na samym początku uważałem, że to Black jest nazbyt nastawiony na pieszczoty, to teraz sam nie wiem, co musiałbym sądzić, kiedy nieszczęśliwy zbieg okoliczności wcisnął mnie w sam środek mało przyjemnych przeżyć związanych z płomiennowłosym. Z jakiegoś powodu tylko ja musiałem zawsze pakować się w kłopoty. Sheva mając do czynienia z Michaelem nie musiał martwić się o nic, a z tego, co opowiadał gdyby chciał uwolnić się od Ślizgona wystarczyłoby jedno słowo. Mogłem tylko wyobrażać sobie, jakie miał szczęście trafiając na kogoś takiego. W gruncie rzeczy nie przekreślałem go jako jednego ze znajomych, chociaż mój brak zaufania przeradzał się w niechęć.Gdyby się zmienił i zaczął traktować mnie tak jak innych pomyślałbym o najzwyklejszej przyjaźni, lub najpewniej koleżeństwie. Nigdy nie szukałem żadnych znajomych, a tylko przez przypadek trafiałem na nich nieświadomie.
- Będę delikatny, nie dotknę gdzie nie chcesz bym dotykał, nic nie wsadzę...Tylko odrobina bardziej namiętnej czułości. Nie musisz oddawać tego, co ci dam.Wystarczy, że pozwolisz na kilka przyjemniejszych zabaw. Może inaczej powinienem to nazwać... Podobasz mi się i chciałbym, aby zaowocowało to czymś więcej. Zostaw swojego kogucika i zajmij się mną. Jeśli ci się nie spodoba wrócisz do niego.
- Ja już pójdę! – syknąłem marszcząc brwi i zrobiłem krok do tyłu. Kolejna fala starszych uczniów przetoczyła się przez korytarz. Widziałem, że Cornel wyciąga dłoń w moja stronę chcąc mnie złapać za rękę, jednak nie był w stanie. Zaraz potem straciłem grunt pod stopami i uzmysłowiłem sobie, że staliśmy tuż przy schodach. Pociemniało mi przed oczyma, a szybko płynąca krew zaszumiała w uszach. Adrenalina dała o sobie znać zatrzymując na chwile moje procesy myślowe. Bez wątpienia było zbyt późno na reakcję. Mogłem czekać na ból, lub nawet nie czuć go nazbyt przerażony zaistniałą sytuacją. Krzyk ugrzązł mi w gardle i nie planował chyba przejść przez krtań wydostając się w ostateczności na zewnątrz. Sam dosłyszałem jedynie własne, głośno wciągnięte powietrze a w chwile później wszystko wydawało się milczeć.

niedziela, 21 października 2007

Czekolada

22 październik
Liczyłem na odrobinę, chociaż cieplejsze dni, a tym czasem pogoda była od tego daleka. Słońce ukryte za chmurami nie dawało żadnego ciepła, a mgła z okien przypominała rzęsisty deszcz. Daleko nam było do wiosennych temperatur, co potęgowało ogólne rozespanie i niechęć do wszystkiego niemalże całej szkoły. Pomimo dopiero wczesnego wieczoru, co najmniej połowa Domu już spała, a druga okupując Pokój Wspólny starała się znaleźć sobie jakieś zajęcie. Jak łatwo można było się domyśleć należałem do tych, którzy starali się nie usnąć tracąc przy tym część ostatniego wolnego dnia w tygodniu. Patrząc na to od drugiej strony to raczej nawet chcąc odpocząć nie mógłbym. Godziny i czas mojego snu zależały od przyjaciół, a oni raczej nie myśleli o ciepłym, miękkim łóżku. Wręcz przeciwnie, biorąc pod uwagę rozłożonego na podłodze przy kominku Pottera i Pettigrew, którzy jak zazwyczaj zajęli się szachami. Sheva bez reszty pochłonięty jakimś pikantniejszym romansem, który nie wiem skąd ukradł, nie dostrzegał świata otaczającego książkę i jego samego. Ja nie byłem lepszy zajmując się w głównej mierze Blackiem siedzącym na moich kolanach. Podczas kiedy on jak gdyby nigdy nic pił gorącą czekoladę mój kubek został opróżniony do połowy i czekał, aż przestanę się kręcić.
- Syriuszu, powtarzam jeszcze raz. Zejdź ze mnie, jesteś ciężki... – zajęczałem podobnie jak kilka chwil wcześniej i próbowałem wyślizgnąć się spod większego odrobinę ciała, które odwrócone głównie w moją stronę ani myślało o wyzwoleniu mnie.
- Ważę tyle, co piórko! – w lekko urażonym głosie kruczowłosego dostrzegłem delikatne rozbawienie, sam nie wiem, czym powodowane. Nie zastanawiałem się czy chłopak zdaje sobie sprawę z różnicy naszej wagi, ale jeśli tak właśnie było to miałem ochotę go rozerwać.
- Daleko ci do piórka, wiesz?! – westchnąłem głośniej niż poprzednio. Dopiłem do końca słodkawy napój o smaku zbliżonym do kawowego kremu i z większą stanowczością starałem się zsunąć, bądź zepchnąć z siebie uśmiechniętego tryumfalnie nastolatka. Założyłbym się, że już wtedy miałem na udach czerwone ślady po jego pośladkach i materiale moich jeansów. Gdyby nie to, że ciepła czekolada wprawiała mnie w przyjemny nastrój mógłbym posłużyć się szantażem. Black z pewnością nie miał pojęcia jak działa na mnie ta słodka substancja, ale poniekąd to on uzależnił mnie już teraz od łakoci wszelkiego rodzaju.
- Remiii... – o dziwo zszedł i kładąc się tak, iż zajął całą wolną resztę kanapy, ułożył głowę w miejscu gdzie wcześniej znajdował się jego tył. – Jestem śpiący... – ziewnął i przetarł oczy. Lekko zrezygnowany wsunąłem dłonie w ciemne, miękkie pasma, których układanie zajmowało mu tak wiele czasu z rana i opuszkami dotknąłem skóry jego głowy. Odpowiedzią było mruczenie zadowolonego, wielkiego kocurka, który przekręcił łebek i polizał mój nadgarstek. Nawet chcąc porównać chłopaka do jakiegoś innego zwiarzaka nie mogłem znaleźć nic bardziej konkretnego, niż ten jeden domowy pupil. Dłoń Syriusza objęła mój przegub i podstawiła rękę tak, że bez większych problemów ciepłe, wilgotne wargi mogły muskać każdy z moich palców. Kojarzyło mi się to z prośbą o zabawę z właścicielem i zapewne właśnie tak miałem to odbierać. Bez większych sprzeciwów pochyliłem się całując usta przyjaciela, zapewniając im dłuższą i bardziej namiętną rozrywkę. James chrząkał chcąc jakoś nam przerwać, ale chętnie rozwarte wargi nie pozwalały mi na oderwanie się od nich. Jak proszony o coś takiego niepewnie wsunąłem język pomiędzy zęby Blacka natykając się na entuzjastyczne powitanie. Świadomość czyjejś obecności przestała się chwilowo liczyć i nawet obce osoby nie stanowiły problemu pod warunkiem, że trzymały się na tyle daleko, by nic nie widzieć. Chłodnawe opuszki przesunęły się po moich żebrach i brzuchu zataczając kółko wokół pępka. Było mi wspaniale i byłem w stanie rozpłynąć się jak kostka czekolady pod wpływem tego pocałunku i delikatnego dotyku.
Odsunąłem się wyczuwając niebezpieczeństwo, a tuż przed moją twarzą polała się strużka zimnej wody z wazonu, która wpłynęła do otwartych ust Syriusza. Kruczowłosy zakaszlał i szybko zerwał się otrzepując. Całe szczęście, że nie miał jak krzyczeć, gdyż z pewnością uwaga całego Pokoju zwróciłaby się na nas, a chwilowe zainteresowanie niektórych jednostek, było dla mnie wystarczające. Zadrżałem, kiedy dotarł do mnie fakt lekko mokrawych spodni, a dosłownie wściekłe spojrzenie Blacka rzucone Potterowi wystarczało za nas obojgu.
- Co to miało być?! – kojarzyło mi się to z warczeniem, chociaż w rzeczywistości były to tylko rozeźlone słowa kruczowłosego – Jeśli chciałeś mnie wykąpać trzeba było powiedzieć! Sam też potrafię to robić. Ty jesteś mi zbędny! – w rzeczy samej nie tylko twarz chłopaka była wilgotna, ale i włosy oraz spora część koszuli. Kwiatki w rękach Jamesa, które zapewne były nieszczęśliwymi roślinkami właśnie tracącymi wodę dopełniły mało interesującego obrazku. Dziękowałem zmysłom, że to nie ja zostałem potraktowany tak brutalnie, jednak bynajmniej nie obyło się bez najmniejszych strat.
- Trzeba było dłużej się z nim mizdrzyć! Przypominam ci, że nie jesteśmy sami, więc przystopujcie. Niedobrze mi od tej słodyczy i czułości. Poinformuję was, kiedy mi przejdzie! – okularnik mocno położył gońca na jednym z pól, a figura odwróciła się w mało przyjaznym geście protestując przeciw takiemu traktowaniu. Gdyby była ciut większa z pewnością oddałaby chłopcu tym samym, jeśli nie posłużyłaby się jedną z posiadanych broni.
- Nic ci do tego. Znoszę twoje jęczenie i dostawianie się do chłopaków, więc daj mi spokój! – Syri podniósł mnie za krawat i pociągnął lekko. – Przebiorę cię i zabawimy się przy okazji troszeczkę... – jednym kątem oka patrzył na reakcję Jamesa, która chyba go usatysfakcjonowała. Bez najmniejszych wątpliwości szok odbijający się w ciemnych oczach i szkłach okularów usiał cieszyć.
- T... To wy już... tego...? – jąkając się J. odłożył flakon i klapnął na swoim miejscu maltretując przy tym pośladki. Domyśliłem się, o jakie ‘tego’ mogło mu chodzić.
- Nie twój interes! A teraz pozwól, że sobie pójdziemy i zabraniam przeszkadzać, bo będę zabijał każdego po kolei! – kruczowłosy zrobił kilka kroków trzymając dumie uniesioną głowę. Spodziewał się reakcji na swoje słowa i otrzymał ją wraz z trzecim stąpnięciem.
- Dobra, już nie będę! Przepraszam! – byłem skołowany, ale Black widać znał Jamesa lepiej niż niejeden z nas. Nie wiedziałem, czy odezwała się w min zazdrość, czy brak ochoty na większe spory za to z całą powagą nie chciał poświęcić sypialni i swoich nerwów. Jego coraz to większa mania Kinn’a mogła dawać o sobie znać nawet w takich chwilach i nie dziwiłoby mnie to. Mając świadomość, jak dobrze układa się między mną, a Blackiem, naprawdę mógł być zazdrosny.
- Wybaczam, ale nie za darmo. Wisisz mi przysługę! – brak większych konsekwencji również był podejrzany, ale widać Syri miał zamiar zatrzymać sobie możliwość wykorzystania okularnika do własnych nieznanych mi celów.
O dziwo osoby w pomieszczeniu nawet nie przejęły się tym wszystkim. Zajęte sobą gdzieś miały kolejną sprzeczkę Gryfonów, która nie wnosiła nic szczególnego do życia. Widać nawet nie słuchali, o co właściwie poszło. Akceptowali dziwne zachowania chłopaków mając to za codzienność. Z resztą chyba cała szkoła była w stanie przywyknąć do tej rutyny. Tylko wszelkie zatargi z McGonagall wydawały się czymś ciekawym i wartym zainteresowania. Gdyby nie to wszystko zapewne sam mógłbym się teraz zanudzić i tu z pomocą przyszłaby mi nauka. Zajmując się książkami i aktualnym materiałem na lekcjach nie potrzebowałem tak ekstremalnych przeżyć, za to Potter wręcz przeciwnie. W końcu nie musiał posuwać się do metody z lodowatą wodą, ale zrobił to z pewnością w głębi licząc na jakąś małą awanturkę, która wprowadziłaby coś nowego do sennej niedzieli. Jego kochanie spało gdzieś u siebie, a on licząc na to, że wyjdzie w pół przytomne i zaspane czekał niczym grzeczny piesek. Sam pierwszoklasista nie zdawał sobie chyba sprawy z ogromnej potęgi, jaką dysponował. Z powodzeniem mógł wykorzystać naiwność Jamesa, który służyłby mi dopóki nie straciłby zainteresowania. Może właśnie to stanowiło problem, dla którego młodszy Gryfon niechętnie przystawał na wszelkie propozycje. Gdyby on się w to zaangażował, a później został odepchnięty tylko, dlatego, że pojawił się jakiś lepszy okaz, czułby się podle. W jakiś sposób to rozumiałem, chociaż nie maiłem pojęcia czy faktycznie tak było. Nie rozmawiałem z Niholasem nawet przez chwilę, więc nie mogłem też wypowiadać się na jego temat.
- Ja muszę zmienić spodnie – zauważyłem wbiegając szybko po schodach i to samo zrobił Syriusz, który drżał lekko z zimna.
- Nie martw się, J. Zaraz będziemy z powrotem, ale długo w tej mokrej koszuli nie wytrzymam nawet ja! – dla jasności Syriusz wytłumaczył się ze wszystkiego i roześmiał cicho.

  

środa, 17 października 2007

Co?

Głosowanie na FavChara 1st zakończone ^^ Do waszych ulubionych postaci z pierwszego roku należą: (naturalnie wymieniam tylko trzech pierwszych ulubieńców ^^”) Marcel Camus – 51 głosów, Fillip Ballack-Camus – 45 głosów, Andrew Sheva - 38 głosów. Dziękuję wszystkim, którzy przyczynili się do powodzenia mojego projektu. W najbliższym czasie, tak jak zapowiadałam pojawią się notki ‘Przeszłość’, ‘Teraźniejszość’, ‘Przyszłość’ o Marcelu, jako zwycięscy.

 

21 październik

Soboty miały to do siebie, że stanowiły małą odskocznię od codzienności i dawały czas na zrelaksowanie się przed kolejnym ciężkim tygodniem. Los chciał, że Syriusz w ramach szlabanu musiał posadzić jakieś, jak pięknie nazwał to Potter, ‘chabuździele’, których później i tak okularnik miał doglądać. Black był w tej chwili w o niebo lepszej sytuacji, co nie zmieniło tu faktu, iż ja musiałem mu towarzyszyć. W prawdzie sam zgodziłem się na to, by chociaż trochę dłużej pobyć z nim sam na sam, ale oglądanie go w brudnych rękawiczkach dłubiącego w ziemi nie stanowiło dla mnie szczytu fantazji. Marzyłem o popołudniu na błoniach i beztroskim tuleniu się do chłopaka, a tym czasem zapominając o tym byłem zmuszony ścierpieć cieplarnię.
Mało optymistycznie przeszedłem kolejny z rzędu korytarz. Syriusz nie mniej zawiedziony ściskał moją dłoń mając gdzieś, co pomyślą sobie inni uczniowie, czy też napotkani nauczyciele. Od dawna chciałem przestać ukrywać się z naszym związkiem przed szkołą, ale rozum wrzeszczał, że jest to niewłaściwe. Mimo to dziś nie odpowiadała mi wizja sprzeczek, lub czegokolwiek innego, co miałoby zakłócić spokój i wspaniałe układy między nami dwoma.
Zacisnąłem mocniej palce na dłoni Syriusza czując, że powoli zaczynam wariować, kiedy coś nas dzieli, lub nie pozwala na bycie razem. Może i był blisko mnie, ale powoli przestawało mi to wystarczać. Black mógł to wyczuć, gdyż stając z delikatnym uśmiechem odwrócił mnie przodem do siebie i pogładził po policzku. Przymknąłem oczy rozkoszując się tym gestem, jednak, kiedy ciepłe palce zaczęły błądzić po wargach wiedziałem, na co mogę liczyć. Stanąłem na palcach prosząc o pocałunek, który otrzymałem. Zarzuciłem ręce na szyję kruczowłosego pogłębiając pieszczotę. Coś mówiło mi, że niedługo nawet to przestanie być dla mnie satysfakcjonujące, ale o tym nie chciałem myśleć, a przynajmniej nie teraz. Wolałem przez dłuższy czas łudzić się, że moje uczucia nie są jeszcze aż tak bardzo rozwinięte. O wiele przyjemniej było mi pozostawać dzieckiem i nie wyobrażałem sobie, jak to jest dorosnąć, tym bardziej gdyby później Syri miał mieć do mnie pretensje o utrzymywanie w tajemnicy likantropii.
- Wypościłem cię, prawda? – Black zaczął chichotać wpatrując się w moje oczy i co jakiś czas muskając usta – Cieszę się, że tęsknisz za mną do tego stopnia, ale ja też już jestem na granicy. Niedługo padnę, bo braknie mi tego słodkiego paliwa... – zamykając oczy nakrył moje usta całując je namiętniej i głębiej niż poprzednio. Zastanawiałem się, w jaki sposób moglibyśmy uczcić nasz związek i równocześnie nadrobić wynikłe ostatnio zaległości.
- Kiedy w końcu przestaniesz zajmować się tyloma sprawami, a James przystopuje z przygotowywaniem randki obiecaj, że spędzimy, chociaż jeden dzień we dwóch. – wycedziłem zanim zdążyłem o tym pomyśleć. Nie chciałem uchodzić za niedopieszczonego dzieciaka, któremu brakuje czyjejś bliskości, ale potrzebowałem tego.
- Zobaczysz, że wymyślę coś wspaniałego! To będzie jedna z lepszych naszych randek i nawet Potter będzie mógł nam tego pozazdrościć. – jego dłoń spoczęła na moim ramieniu, a palce drugiej pogłaskały mój nos i brodę. – Wiesz, że zachowujemy się jak para nowożeńców? Powinniśmy się pobrać zaraz po ukończeniu szkoły. Wtedy nikt by mi ciebie nie odebrał.
- I tak nikt mnie nie zabierze – mruknąłem cicho spuszczając głowę i wtulając się w pierś chłopaka zawstydzony jego pomysłem. – Z resztą nikt nie udzieli nam ślubu. To zabronione.
- Skoro Fillip mógł, to przecież i my znajdziemy sposób. – rzuciłem mu sceptyczne spojrzenie, które chyba odrobinę stłumiło jego zapał. Byłem realistą i jakoś nie wierzyłem nie tyle w jakieś szanse na to, co nawet nie chciałem łudzić się, że w przyszłości to mogłoby się ziścić. Jak dla mnie jeśli już musiałbym być w jakiś sposób oznaczony jako partner kruczowłosego to wystarczyłaby mi zwykła obrączka, bez większego sprawiania światu kłopotów. Niestety to także należało do odległej przyszłości, a teraz miałem na głowie o szkołę, naukę i pomysłowość Jamesa.
- Black, ratuj! – zadrżałem, a przed oczyma mignęła mi jakaś postać. Wysoki, ciemnowłosy chłopak ukrył się za Syriuszem i kładąc dłonie na jego ramionach wyglądał zza ciemnej czupryny. Niewyraźnie pamiętałem, że był jednym z kumpli Lucjusza, z którymi widziałem kruczowłosego pierwszego dnia. Byłem trochę zdziwiony widząc niecodzienny widok Ślizgona kulącego się za plecami Gryfona. Zaledwie minutę później dobiegł do nas drugi z wielkiej paczki kombinatorów. Blondyn wyglądał na wściekłego, a fioletowe oczy błyszczały złowrogo. Neren wbrew pozorom nie mógł powstrzymać uśmiechu, co tylko bardziej złościło Denny’ego. Zauważyłem, że brązowowłosy miał potargane włosy, a biała koszula wychodziła ze spodni i miejscami była pomięta. Rozradowany chłopak wyglądał, jakby przed chwila podniósł się z łóżka.
- Chodź tutaj! – Blood bynajmniej nie miał pokojowych zamiarów, ani w chwili, gdy to mówił, ani tez zaraz potem.
- Nie ma szans! Nie zmusisz mnie – ostremu tonowi przeciwstawiono rozbawiony rechot. Ciemnowłosy trzecioklasista wytknął rozzłoszczonemu znajomemu język i obracał Blackiem tak by osłonić się przed wyciągniętymi ramionami. Już sam nie wiedziałem czy śmiać się, czy zapobiegać bliskiemu rozlewowi krwi. Z pewnością Blood nie był poważny w swojej chęci dorwania przyjaciela, gdyż zamiast sięgnąć po różdżkę po prostu uganiał się za uciekinierem po całym zamku.
- Dlaczego to ja mam robić za tarczę? – Syriusz w końcu zareagował na małą szamotaninę, w której uczestniczył – Nie interesuje mnie, o co wam poszło, ale ja tu zajęty jestem... – niestety został całkowicie zignorowany w dalszym ciągu służąc za mała palisadę.
- Na oczy nie zobaczysz więcej tego miśka! – blondas odwrócił się i zrobił dwa kroki oddalając się. O dziwo chyba trafił w jeden z czułych punktów, ponieważ Neren niczym uwiązany ruszył za nim w tym samym tempie.
- Ale obiecaj, że mi go nie weźmiesz... – jęknął i stanął podobnie jak odrobinę niższy ze Ślizgonów. – Tylko on mnie chce... Proszę, będę już grzeczny. Zdejmę szwy z jego brzuszka... Albo nie. Nie zdejmę ich! Ale nie zabieraj mi go. Mówiłem ci, że ten miś jest twoją miniaturową kopią! – drobna czerwień pojawiała się na policzkach chłopaka.
- Jesteś chory! Gdybym wiedział, co ty robisz z tą biedną maskotką już dawno pozbyłbym się zarówno jej jak i ciebie! – fioletowooki szybko odwrócił się i niemal zdołał złapać wolno reagującego w zaskoczeniu kolegę. Obaj biegiem znikli nam z oczu, a śmiech kasztanowowłosego ponownie rozniósł się po tej części korytarza. Nawet nie chcąc domyślać się, o co im poszło nie mogłem powstrzymać rumieńców. Bez wątpienia tych dwoje musiało coś łączyć, chociaż raczej było to bliżej niesprecyzowane, a pluszowy miś trochę nijak się do tego miał. Moja wiedza na pewne tematy była niesamowicie marna, więc zawsze mogłem się mylić, ale zupełnie nie potrafiłem doszukać się związku między tym wszystkim. ‘Szwy na brzuszku’ również nie brzmiały zachęcająco i nawet nie wnikałem w szczegóły. Black podszedł do tego spokojniej. Poprawił się, przeczesał palcami włosy i znowu złapał mnie za rękę. Przy jego podejściu z pewnością cały świat mógłby być dziwny i niezrozumiały, a on w dalszym ciągu uznawałby go za coś mało interesującego dopóki nie tkwił w samym środku tego wszystkiego.
- Te całe sadzonki na mnie czekają. – przypomniał mrucząc coś pod nosem i bynajmniej nie brzmiało to zachęcająco. Teraz, kiedy jakoś wróciliśmy do normalności mogłem znowu podjąć temat, który chodził mi po głowie przez pewien czas.
- Nie zapominaj o obietnicy randki. Mówiłeś, że będzie wspaniała, więc trzymam cię za słowo. Chcę dużo słodkiego! – zastrzegłem sobie nie precyzując, o jaką słodycz mogłoby mi chodzić. Przy pomysłowości Syriusza, który czasem zadziwiał chyba samego siebie nie było takiej potrzeby. Najważniejsze było, bym mógł pobyć z nim przez dłuższy czas i uzupełnił niedobór kruczowłosego. Znowu ścisnąłem jego dłoń nieco mocniej nie potrafiąc się powstrzymać. Popatrzyłem z boku na jego uśmiech i od razu wiedziałem, że podobają mu się moje może lekko nerwowe poczynania. 

  

poniedziałek, 15 października 2007

Pluszowy miś?

Dziś mój dziadek ma poważną operację, dlatego będę wdzięczna za każdy dziesiątek różańca <niski ukłon> (Mi nawala onet ==)

 

Sam nie wiedziałem, od czego powinienem zacząć i gdzie szukać Michaela. Zazwyczaj kręcił się dosłownie wszędzie i nigdzie równocześnie. Mogłem przez całe godziny kręcić się po zamku, lub po prostu robić swoje, a skutek zapewne byłby taki sam. Nie wiem do końca, co przyszło mi do głowy by znaleźć chłopaka właśnie teraz, ale nie miałem nawet nic ciekawszego do robienia, więc korzystałem z okazji rozerwania się, przynajmniej w taki sposób. Długowłosy miał nawyk kręcenia się w miejscach najbardziej zatłoczonych i obnoszenia się ze swoim związkiem w najbardziej zatłoczonych miejscach, co podpowiadało mi, iż właśnie tam powinienem szukać zarówno jego, jaki Gabriela. Niestety najczęściej uczęszczane korytarze przyciągały swoje przeciwieństwa, przez co chcąc nie chcąc musiałem przechodzić przez te ciche i niemal opuszczone. Nie bałem się, chociaż niepokoiło mnie dziwne uczucie zafascynowania i obawy, ciągnące mnie coraz bardziej w głąb nieznanych dotąd doznań. Coś wewnątrz mnie wyło ostrzegając i pchając równocześnie naprzód. To była chyba jedna z gorszych cech mojej wilczej natury.

Zamknąłem oczy słysząc cichą melodię fletu i przez kilka chwil nie zastanawiałem się nawet, kto i po co miałby na nim grać w szkole.Wszystko to wydawało mi się dziwnie znane, chociaż z pewnością nigdy wcześniej nie słyszałem nic podobnego. Przyspieszyłem kroku klnąc w duchu na wszystko, na co tylko mogłem za słabość woli i siłę mojej drugiej połowy. Tak jak przypuszczałem obawa była tą bardziej realną stroną świadomości, ale i o niebo bardziej podatną. Burza czerwonych włosów, zamknięte oczy i dziwnie szalony wyraz twarzy wystarczająco już podniosły mi adrenalinę. Zawróciłem, jednak zbyt późno by pozostać niezauważonym. Nie patrzyłem na chłopaka, ale moje zmysły zarejestrowały jego ruchy wskazujące na to, że szybko wstał. W chwilę później poczułem, jak złapał mnie za nadgarstek, a ja podobnie jak kilka razy wcześniej nie mogłem zareagować.

- Zaczekaj, przecież jeszcze nic nie zrobiłem – chłopak roześmiał jak zawsze wyzywająco. Zmarszczyłem czoło spodziewając się stałej reakcji, lecz zamiast tego nieznajomy odwrócił mnie przodem do siebie i przyjrzał się mi się dokładnie. Zachowywał się aż podejrzanie spokojnie i zapewne wiedział, o czym myślałem w tamtej chwili.

- Puść... – jęknąłem nie licząc na posłuch i tu się nie myliłem. Jego palca w dalszym ciągu krępowały moją rękę i nie pozwalały się odsunąć.

- A muszę? Co innego gdybym trzymał cię w jakimś innym miejscu, ale to tylko przegub. Swoją drogą skoro już tu jesteś możemy chyba trochę porozmawiać – taka propozycja padająca z jego ust tylko bardziej zaczynała mnie zastanawiać. – Znamy się już od tej bardziej intymnej strony, więc teraz możemy przejść do oficjalnej. – w gruncie rzeczy było w tym sporo prawdy.Nie każdy miał okazje mnie obmacywać przy każdym spotkaniu, a na sama myśl o tym zaczynałem się peszyć i oblewać rumieńcem.

- Dobrze, tylko mnie puść... – wybełkotałem cicho i odetchnąłem z ulgą, kiedy palce chłopaka ustąpiły. Usiadł podobnie jak poprzednio opierając się o ścianę i schował flet do kieszeni. Rozkładając szeroko nogi posłał mi szeroki uśmiech, pełen lubieżnych iskierek. Nie chciałem nawet myśleć o tym, co chodzi mu po głowie.

- Jesteś cieplutki i przypominasz mi pluszowego misiaczka...– skrzywiłem się nie do końca wiedząc, co miało oznaczać to stwierdzenie – Ja będę miał ręce przy sobie, ale ty usiądziesz przy mnie, między moimi udami i przez tą chwilę posłużysz mi za maskotkę. W przeciwnym razie mogę zmienić zdanie i jednak pominąć tę część naszej znajomości. W końcu już i tak jesteśmy dalej niż inni... – drgnąłem mając świadomość, w co wdepnąłem. O ile Syriusz iJ. mieli pecha do nauczycieli, ja trafiałem na natrętów, którym zależało tylko na tym by się trochę pobawić. Z takim szczęściem czarno widziałem moją przyszłość.

Płomiennowłosy pogładził wnętrze swoich ud zapraszająco.Miałem wybór, mogłem uciec, lub przynajmniej ucieczki spróbować, ale tu po raz niezliczony już odezwał się ten parszywy głosik mówiący, że takie rozwiązanie będzie najlepsze. Wypchałem gdzieś poza świadomość zdrowy rozsądek, który z pewnością uzmysłowiłby mi, iż gdyby w takiej chwili gdzieś tutaj pojawił się Black nie zdołałbym się mu z tego wytłumaczyć. Mimo to i tak powoli podszedłem do Krukona i lekko drżący usiadłem pomiędzy jego nogami, które minimalnie się zacisnęły. Jego broda spoczęła na moim ramieniu, a policzek otarł się o mój.

- Dlaczego... Dlaczego się do mnie doczepiłeś? – wydukałem niepewnie, jeszcze bardziej czerwony niż chwilę wcześniej.

- Ponieważ jesteś ciepły, jak pluszak... Spodobałeś mi się... Mam ochotę dobrać ci się do dupci i sprawdzić jak przyjemnie może nam być... – otworzyłem szeroko oczy czując jego palce na kostkach i ich wędrówkę ku górze, poprzez łydki po kolana. Zadrżałem z przerażeniem zając sobie sprawę z powagi sytuacji. Moje nogi same się zacisnęły. Na szczęście chłopak nie posunął się dalej. Jego oddech wyraźnie podrażnił moją szyję oraz ucho.

- Tylko ten ciemnowłosy cię dotykał w taki sposób, prawda? –przełknąłem ciężko ślinę nie wiedząc, co robić, czy też jak zareagować – Nie chciałbyś dowiedzieć się jak jeszcze można być pieszczonym? Każdy robi to inaczej, wiesz? Nie jesteś ciekaw? – nie byłem. Mało obchodziło mnie to wszystko i jak do tej pory wyłącznie Syriusz tak bardzo na mnie zadziałał bym,chociaż odrobinę zainteresował się czymś poza nauką i dziecięcym światem, w którym do tej pory żyłem. Gdybym był starszy z pewnością odbierałbym wszystko to inaczej, ale do tego brakowało mi jeszcze kilku lat. Chciałem się odsunąć, ale z drugiej strony coś trzymało mnie nadal w tej pozycji. Nie odróżniałem już strachu od zwykłej głupoty.

- Jestem Cornelius Lowitt. – zaczął szeptać mi do ucha i dotknął wargami płatek - Gdybyś kiedyś uznał, że warto mnie znaleźć wiesz już,o kogo pytać. Poza tym znając moje imię łatwiej będzie ci je jęczeć po nocach,kiedy przyjdę do ciebie we śnie... – kiedy polizał moje ucho uciekłem szybko do przodu patrząc na niego z wyrzutem. Robił szczenięce oczy, ale jakoś nie miałem zamiaru mu wybaczać, ani też śnić o nim po nocach. Z całą świadomością wolałem by to Black pojawiał się w moich nocnych fantazjach, z czego różniły się one znacznie od tych, które chodziły po głowie długowłosego.

- Mam lekcje, muszę iść. – wykręciłem się od dalszej rozmowy i przebywania w jego towarzystwie. Był czasami nadto irytujący, chociaż znałem go tylko od jednej strony.

- Jesteś pewien? Możemy podarować sobie nudne zajęcia, lub ja specjalnie dla ciebie wyłożę anatomię. Słowo, że będę bardzo dokładny.Pokażę ci każdy wrażliwy punkcik i podrażnię go tak, byś odczuwał przyjemność.

- Na razie! – krzyknąłem podnosząc się i biegiem znikając z jego oczu w głębi korytarza. Nie chciałem znać szczegółów, a szczerze mówiąc w ogóle nic nie chciałem wiedzieć na ten temat.

Jak to zazwyczaj bywało w moim przypadku wpadłem na Gabriela, o którego ocierał się napalony Michael niemal pod klasą, w której miałem mieć OPCM. Chyba tylko kłopotów mogłem szukać świadomie, gdyż to, czego potrzebowałem znajdowało mnie.

Wcisnąłem Nedvedowi jego ‘skarb’ i zniknąłem w sali, gdzie znajomi już zaczęli się rozgaszczać. Peter zbierał porozrzucane książki, co nawet mnie nie dziwiło, zaś Andrew przypisał na krześle. W głębi serca miałem nadzieję, że Syriusz i James zdołali wyrwać się ze szponów profesor Sprout,jednak najwyraźniej trafili w jej najczulszy punkt. Chciałem usiąść na kolanach Blacka i poznęcać się nad nim, w jakikolwiek sposób by odreagować dodatkowo ciesząc się tym, iż chłopak jest przy mnie, a tym czasem ostatnia ławka była zupełnie pusta, co nienaturalnie mnie rozpraszało.

- Dlaczego zawsze, kiedy jest potrzebny musi się w coś władować?! – zajęczałem wystarczająco głośno, by przyjaciele domyślili się, o co chodzi.

- Zwalaj na Pottera. To nic nie kosztuje, a jaką ulgę przynosi! Ja robię tak zawsze, kiedy zawalę klasówkę. – Sheva ziewnął przeciągle przecierając oczy wierzchem dłoni – Kiedy przyjdzie przypomnij mi,że czekam na moje nożyczki, bo nie uznaję wymówek typu ‘Sprout je wzięła jako narzędzie zbrodni i oddała woźnej’. – uśmiechnąłem się głupio dobrze wiedząc,że taki tekst byłby bardzo prawdopodobny w przypadku aktualnej wpadki chłopaków, a jasnowłosy przywiązywał się do swoich rzeczy, więc sam miałem głęboka nadzieję, że wszystko skończy się dosyć normalnie.

piątek, 12 października 2007

FF II

Nie miałam pojęcia, jaką notkę napisać, a poza tym X-Japan mają szansę wrócić na scenę (Sasi, mój aniele dobrej nowiny, kocham Cię!). No i oczywiście mały look na moją ukochaną koszulkę Heath’a XD


20 październik

‘„Będziesz mnie tak torturował?” jasnowłosy starał się by jego słowa brzmiały ironicznie, jednak jedyne, co mu wyszło to urażony ton dziecka, któremu rodzice nie pozwolili zatrzymać znalezionego szczeniaka.

Na dobrą sprawę Toshi przypominał małe, czarne szczenię, które trzeba dopieścić by wiedziało, że ktoś je kocha.

Naturalnie taki obraz mężczyzny obijał się wyłącznie o umysł młodego perkusisty, jako że reszta zespołu raczej nie podzielała tych słodkich porównań. W końcu ciężko było dostrzec u niego cokolwiek poza ciemnymi okularami i wyglądem kumicho Yakuzy, a przynajmniej patrząc ich oczyma.

„Hmm... Niech pomyślę. A gdybym tak został przy tej wersji?” mężczyzna udał, iż zastanawia się nad tym głęboko, jednak robił to specjalnie w taki sposób by chłopak widział, jak się z nim drażni.

„Wiesz, że jestem mściwy!” dolna warga Hayashi została wypchnięta do przodu, a głowa odwrócona w bok „Zabronię ci spać w moim łóżku, przestanę cię karmić, zabiorę misia, którego dałem ci na urodziny, nie wejdę więcej do łazienki, gdy będziesz się kapał...”

Deyama uniósł wymownie brew.

„Nigdy więcej nie będę bawił się z tobą w doktora” tym razem na słodkich wargach perkusisty pojawił się iście diabelski uśmieszek.

O dziwo Toshi przypominał urażone dziecko, co bynajmniej nie zdarzało się często i nawet, jeśli tylko ci dwaj wiedzieli, na czym owa ‘zabawa’ polegała to na pewno bardzo zależało na niej wokaliście.

„Zrobiłbyś to?” korzystając z dogodnej pozycji ciemnowłosy szepcząc cicho muskał muszelkę ucha kochanka, przez co ich beztroska konwersacja nabierała bardziej intymnego wyrazu. W głębi mężczyzna z pewnością miał nadzieję, iż drobne pieszczoty zmiękczą przyjaciela, co podobnie jak wiele innych prób z przeszłości nie przyniosło żądanego efektu.

„Dla ciebie wszystko” ta odpowiedź w połączeniu z cudownym, chociaż zarozumiałym uśmiechem i wyzywającym spojrzeniem stanowiła kwintesencję ich związku, czy nawet nieporozumień, kończących się zazwyczaj ciepłym pocałunkiem w ramach przeprosin.

„Then I see you standing here I can't do nothing but run away oikakete kuru genkaku ni” cudownie głęboki, specyficznie zachrypnięty głos o niesamowitej barwie, zmysłowym, podniecającym brzmieniu i tysiącu uczuć zawartych w każdym słowie czule wyśpiewał krótką zwrotkę Blue Blood. Tylko i wyłącznie Toshi był w stanie zrobić to w taki sposób. Jeśli wokal X-Japan działał podobnie na tysiące nastolatków to Yoshiki miał, o co być zazdrosny, a w szczególności, kiedy przez wszystkie te lata zmagał się z rozwrzeszczanymi fankami by teraz musieć oddać kochanka w jego własne ręce.

„Bez ciebie nic już nie będzie miało sensu...” jasnowłosy spuścił wzrok przełykając głośno ślinę by nie rozpłakać się na samą myśl o rozstaniu.

„Cii... Przecież tu jestem.” karcące puknięcie w nos i ciepły uśmiech w mgnieniu oka odpędziły przykre myśli zastępując je tym rozkosznym uczuciem czyjejś bliskości.

Perkusista mrucząc cicho wtulił się w przyjaciela, który wsunął dłoń w jego włosy i opuszkami palców pogładził skórę głowy.

„Jak coś tak słodkiego mogło tak wyrosnąć...” Toshi zsunął rękę na plecy chłopaka i pogładził je lekko. Wyraźnie czuł jak bardzo są ziemne i mokre. Bynajmniej nie było to zapowiedzią niczego dobrego, a przy dosyć niestabilnym zdrowiu Yo, musiało skończyć się wielkim przeziębieniem.

„Na starość będę niższy...” jasnowłosy odchylił lekko głowę i posłał przyjacielowi szeroki uśmiech.

„Nie satysfakcjonuje mnie to, jednak zanim się zestarzejemy chyba musimy dokończyć to, co powoli się zaczęło, prawda?” Deyama przymykając oczy pochylił twarz i skubnął zaczepnie dolną wargę kochanka. Otrzymując w zamian niezadowolone mruknięcie z zadowoleniem, a także niesamowitą przyjemnością przywarł do spragnionych ust, jednak w dalszym ciągu nie dając perkusiście wszystkiego. Spięte mięśnie i mało skoordynowane ruchy wyższego mężczyzny całkowicie upewniały ciemnowłosego w przekonaniu, iż już za kilka chwil wywoła wielką burzę.

W gruncie rzeczy to właśnie było największą wadą wokalisty i swoistą gehenną Yo. Hayashi nie potrafił znieść dłuższego dręczenia, drażnienia się, lub jakichkolwiek tortur, zaś Toshi wprost nie był w stanie powstrzymać się od chociażby chwilowego męczenia kochanka.

W momencie, kiedy wybuch był niemal nieunikniony, zaś na słodkiej twarzy pojawił się ostrzegawczy grymas niedoszły lekarz postanowił załagodzić sytuację. Gwałtownie objął dłońmi buźkę kochanka i mocno wpił się w niego w namiętnym pocałunku. Na kilka chwil rozpłynął się w przyjemnym uczuciu, jakie powodowała bliskość chętnych warg, jednak szybko powrócił do rzeczywistości.
Yoshiki odwrócił się w bok i za wszelką cenę starał ukryć zadowolenie pod miną pełną urazy i złości. Poniekąd było to jego starą opatentowaną metodą, której cel stanowiła troska i delikatność płynące z gestów starszego partnera.
Wokalista znając ukochanego jak nikt inny nigdy nie potrafił oprzeć się tym rozkosznie dziecięcym udawanym emocją. Od tego wszystko się zaczęło i na tym zapewne miało się skończyć. Odszedł od perkusisty zbierając zarówno wilgotne, jak i suche ubrania przyjaciół, i ułożył z nich dosyć zabawną poduchę pod ścianą.
”Heath zabije cię za tą koszulkę” powagę słów zakłóciło ciche rozbawienie „On ja uwielbia...”
Toshi popatrzył na wystający spomiędzy konstrukcji, a muru kawałek czarnego materiału, który jeszcze niedawno widział na jednym z kolegów. Gdzieś tam w głębi piramidki z ubrań była reszta koszulki z dużym emblematem białej mrówki. Cóż... Czasami trzeba było coś poświęcić, by coś innego zdobyć.
”Powiedzmy, że jej nie zauważyłem...” ciemnowłosy wzruszył ramionami, chociaż zdawał sobie sprawę z tego, jak oberwie za te kawałek przepoconego materiału, który jak to swego czasu określił basista ‘pachniał boskim NIM’.
”Będzie na ciebie.” Yo szturchnął go lekko palcem w pierś.
”Zawsze jest na mnie” trafne spostrzeżenie po raz kolejny przywołało niepotrzebne w tej chwili wspomnienia.
By zapomnieć w końcu o rychłym rozstaniu Deyama skinieniem przywołał do siebie kochanka i pogładził palcem bladą twarz. Przymknął oczy muskając pełne wargi, które odpowiedziały mu niemym przyzwoleniem na agresywniejszą pieszczotę.’
Zmarszczyłem nos dobrze wiedząc, kto po raz kolejny zgubił kilka kartek z tekstem opowiadania, o jednym z zespołów. Na dobrą sprawę Michael był wielkim fantem tej grupy i przez wakacje nasłuchałem się jego jęków za każdym razem, kiedy przez przypadek poruszono ten temat. Czułem, że moje krótkie przejście z klasy transmutacji do sali Obrony Przed Czarną Magią, nie miało być wcale tak krótkim, jak z początku się wydawało. Musiałem znaleźć chłopaka i oddać mu to w miarę szybko zanim zacząłby chodzić na kolanach i froterować kamienną podłogę szatą.
- Ała, ała, ała! – Syriusz i James zostali właśnie przeciągnięci za uszy przez całą długość korytarza, a profesor Sprout wcale nie miała zamiaru odpuścić zbyt łatwo. Cieszyłem się, że nie było mnie z nimi, kiedy starali się podebrać kilka jej kwiatów dla Kinn’a, co było kolejnym pomysłem Pottera. Z pewnością nie mieli by takich kłopotów, gdyby zamiast rwać roślinki oznaczone wstążką, przeznaczone na konkurs ogrodniczy czarownic i czarodziejów, zadowolili się całą masą innych. Niestety chęć zrobienia dobrego wrażenia na pierwszoklasiście została ‘nagrodzona’ w dosyć specyficzny sposób. Nie podobało mi się to, jednak musiałem w miarę możliwości sam znaleźć długowłosego Ślizgona i oddać mu jego wartość. Przeczucie mówiło mi, że nie będzie to udany wypad, ale mając piętnaście minut przerwy, mogłem przynajmniej spróbować.

środa, 10 października 2007

Sen

19 październik

Ciepły, słoneczny dzień minął bardzo szybko i w dalszym ciągu mogłem odczuć na plecach przyjemne promienie, które je grzały, chociaż mrok zapadł już jakiś czas temu. Dziś zarówno ja jak i moi przyjaciele mieliśmy wiele zajęć i poza lekcjami nie mogliśmy się spotkać i porozmawiać na spokojnie. Zajęty nauką nie mogłem znaleźć nawet czasu na zajęcie się Syriuszem, a i on miał na głowie jakieś swoje sprawy. Finałem tego byłem ja w bibliotece ślęczący nad książkami, Black gdzieś na terenie szkoły, J. dokładnie opracowujący swoją pierwszą randkę, Pet biegający za nim z nadzieją, że czegoś się nauczy i Sheva, który podobnie jak miało to miejsce w przypadku kruczowłosego, sam nie wiem, co robił. Rzadko nam się to zdarzało, jednak najwidoczniej nie było możliwości by bez przerwy spędzać czas całą chmarą, która z Potterem na czele przypominała średniowieczny taran, chociaż z pewnością o wiele skuteczniejszy.
Zanim się zorientowałem rysowałem już obrazek przedstawiający właśnie to jedno porównanie. Zakreśliłem go tworząc coś na wzór kleksa. Raczej nie było to najpiękniejszym zakończeniem wypracowania, więc nawet mając zamiar skończyć wszystko szybko musiałem pozbyć się bazgrołów. Wyciągnąłem różdżkę i jej końcem narysowałem kółeczko wokół niepotrzebnych znaków. Wypowiadając zaklęcie pozbyłem się niechcianej plamki, jednak teraz musiałem odczekać pół godziny, by znowu mieć możliwość pisania po pergaminie.
Przez ten czas zdołałem ułożyć w głowie dalszą część zadania, które skończyłem wcześniej niż spodziewałem się skończyć. Schowałem do torby wszystkie moje rzeczy i odłożyłem na miejsce książki omijając przy tym wielkim łukiem Severusa i każdego, kto mógł być trochę problemowy. Przez rok nauki zdążyłem nauczyć się kilku przydatnych rzeczy, które na pewno miały sprawdzać się także poza Hogwartem. Posyłając ciepły uśmiech bibliotekarce właśnie zaciekle dyskutującej o czymś z profesorem Binnsem wyszedłem na chłodny korytarz. W porównaniu z pomieszczeniem, które wydawało się ciepłe już na samą myśl o półkach pełnych książek, tutaj krew niemal zamarzała. Przyspieszyłem chcąc już siedzieć w Pokoju Wspólnym i rozkoszować się ogniem w kominku. Niektórzy zapaleńcy nadal biegali po zamku śmiejąc się, wygłupiając, czy też szukając znajomych. Podziwiałem ich chęć ciągłego ruchu, podczas kiedy ja najchętniej przesiedziałbym całe godziny.
- Sakura kiss – powiedziałem do Grubej Damy, która przewróciła oczyma i wpuściła mnie do środka. Nie przepadała za tym hasłem, jednak musiała zaakceptować je przez kolejne dni. Wchodząc do Pokoju już na samym wstępie miałem na twarzy uśmiech. Syriusz siedział na kanapie przed kominkiem z kubkiem w dłoniach. Jego spokojna twarz i wyrównany oddech świadczyły o tym, że przysnął. Nie wiedziałem, co tak bardzo go wykończyło, jednak wydawał się słodszy niż zazwyczaj. Delikatnie wyjąłem z jego rąk kubek, a on zerwał się wystraszony.  Odetchnął widząc mnie i ponownie oparł się wygodnie.
- Myślałem, że go upuściłem... – westchnął przecierając twarz. – Ile zajęło ci pisanie tego wypracowania z Zaklęć? – oczy kleiły mu się strasznie, jednak powoli zaczynał chyba przytomnieć. Nie miałem na tyle silnej woli by w takim stanie kazać mu uczyć się samemu. Wydawał się zbyt nierozgarnięty i z pewnością przysnąłby z głową w kałamarzu. Odłożyłem naczynie na stolik i usiadłem w rozkroku na kolanach kruczowłosego. Na jego ustach pojawił się lekki uśmiech, świadczący o tym, że jeszcze kontaktuje i wie, co się z nim dzieje. Z pewnością gdybym chciał teraz coś z nim zrobić miałbym wolną rękę, a on rano nie pamiętałby większości szczegółów.
- Co robiłeś przez ten czas? – bawiąc się ciemnymi pasmami włosów Blacka udawałem, że odpowiedź jest mi zupełnie obojętna. Niestety nie zdało się to na wiele. Chłopak wytknął mi język i polizał nos.
- Tajemnica. Dowiesz się kiedyś, ale teraz musisz grzecznie poczekać, aż wujcio Syri zakończy ostatni etap swojego wielkiego planu. – unosząc brew skrzywiłem się wyraźnie pokazując jak bardzo nie podoba mi się to wszystko. W końcu możliwość, iż wielkie zamierzenia Blacka będą mi odpowiadać była bardzo malutka, a tym bardziej, kiedy mówił o samym sobie, jako o ‘wujciu Syrim’.
- Idź położyć się w łóżku, a ja napiszę to za ciebie. – zsunąłem się w końcu z kolan, zepchnąłem chłopaka z wypoczynku i nakierowałem na schody do dormitorium. Z pewnością nie wiedział, co się dzieje, ponieważ z na wpół zamkniętymi oczyma włócząc nogami poszedł do naszej sypialni.
Pokręciłem głową i podwinąłem rękawy rozkładając się przy stolikach. Skopiowanie mojej pracy, zmienienie stylu pisma i obniżenie poziomu zdań, nie było trudne, kiedy miało się wprawę taką, jaką ja zdobyłem przez rok poprawiania wypocin kruczowłosego. Zaledwie po pół godzinnym męczeniu się z tym wszystkim miałem za sobą drugie zadanie i aktualny temat Zaklęć nie był dla mnie najmniejszym problemem.
Zabrałem wszystko wchodząc po schodach do sypialni. Syriusz spał we wszystkim na łóżku i tym razem raczej obudzenie go byłoby niemożliwe. Czułem się trochę jak służący młodego panicza, który właśnie upił się do nieprzytomności. Zostawiając pergaminy uklęknąłem na pościeli przy Blacku i ułożyłem go na plecach. Z jego otwartych ust spływała ślina, ale w odruchu otarł ją i przymknął wargi. Usiadłem na jego biodrach zastanawiając się, co pomyślałby ktoś, kto w takim momencie wchodzi do pokoju. Rozpiąłem pierwsze guziki koszuli Gryfona patrząc na uśpione oblicze umęczone ciężkim dniem. Nie mogłem się powstrzymać. Pocałowałem lekko chłopaka, który nawet nie drgnął. Kilka niegrzecznych pomysłów zagościło między moją świadomością a fantazją, ale nie chcąc by zaczęły przejmować kontrolę nad moim ciałem, po prostu szybciej zająłem się rozbieraniem przyjaciela. Zsunąłem z niego górną część garderoby i przenosząc się niżej znowu przyłapałem moje zmysły na nieodpowiednich skojarzeniach. W ciszy, jaka panowała w sypialni sprzączka paska brzęczała bardzo głośno, a jak dla mnie stanowczo zbyt głośno. Świadomość zdejmowanych spodni chłopaka, wcale nie była łatwiejsza. Płaski brzuch z uwydatnionymi kośćmi miednicy przyprawił mnie o dreszcze, ręce momentalnie mi się trzęsły. Sam nie wiem do końca, jakim cudem zdołałem bez przeszkód pozbawić Syriusza także i tej garderoby pozostawiając go w niebieskich bokserkach w psie kości. Napawałem się tym widokiem przez kilka chwil i wstając wyjąłem spodniego kołdrę nakrywając go dokładnie.
- Coś ty robił...? – bąknąłem do siebie ubierając piżamę. Nie spodziewałem się, że Black będzie skłonny do odpowiedzi przez sen. Słysząc jego mruki popatrzyłem na zwiniętego lekko kruczowłosego.
- Niespodzianka dla mojego Remisia... – wtulił się mocno w poduchę, co przywodziło na myśl dziecięce umiłowanie ciepłego, miękkiego łóżka. Podszedłem bliżej wchodząc pod pierzynę i przytulając się do śpiącego ukochanego, który był cieplejszy niż przypuszczałem, chociaż jedyną warstwę ubrania, jaką na sobie miał stanowiła bielizna.
- Nie powiesz mi, co to za niespodzianka? – chciałem podejść go chociażby we śnie i miałem nadzieje, że coś osiągnę.
- Nie... – mruknął kładąc głowę bliżej mojej – Remus będzie zły, ale i tak będzie niespodzianka... – zupełnie nie pojmowałem niczego. Przytomny przynajmniej potrafił wyraźniej mówić, a teraz jego bełkot i dziwnie budowane zdania utrudniały mi nawet myślenie.
- Jesteś okropny, nawet, kiedy śpisz – syknąłem wtulając się w jego pierś i mrucząc cicho. Moje zachowanie przeczyło słowom, ale jakoś nie przeszkadzał mi ten fakt. Oświeciło mnie, że mogłem teraz wypytać Syriusza o wszystko i dowiedzieć się nawet, co planuje ze mną robić, jednak dotarło to do mnie zbyt późno. Chłopak znowu otworzył usta zapadając w mocniejszy sen i teraz już nic nie mogłem z niego wydobyć, jednak była to cenna informacja. W przyszłości mogłem mieć z tego całkiem pożyteczne źródło informacji i miałem zamiar skorzystać z tego przywileju.
Słyszałem tylko, jak przyjaciele wracają do pokoju i powoli zaczynają się przebierać by również położyć się spać. Ich chichoty zapewne spowodowane były tym, że widzieli mnie i Syriego razem, ale przywykłem do tego, a senność sama nie pozwalała mi na reakcje.

niedziela, 7 października 2007

Żelki

Tak jak przypuszczałem znalezienie przyjaciół nie zajęło wiele czasu. Wystarczyło pokonać jedne schody, a już na drugim piętrze dało się słyszeć głośne ziewanie Petera. Blondynek przysypiał oparty o ścianę korytarza, kiedy Sheva od niechcenia uderzał palcem w każdą cegiełkę licząc je wytrwale. Tylko i wyłącznie J. z zacięciem i chęcią szperał w najmniejszych zakamarkach szukając czegokolwiek. Chyba jak dotąd nigdy nie widziałem go na tyle skupionego i zainteresowanego chyba, że mogłem wliczyć jego maniakalne zamiłowanie quidditcha, które i tak ostatnio ucichało. Było widać, że zależy mu na dobrym wrażeniu, które chciał wywrzeć na Niholasie, chociaż przed ostateczną wersją jego randki mieliśmy jeszcze sporo roboty, głownie z uzmysłowieniem okularnikowi jak głupie ma czasami pomysły. Problemem nie było to, że sam bym się wygłupił, ale fakt wstydu, jakiego z cała powagą mógł narobić sobie Potter.
- Zabawiając się z Remusem na trzecim piętrze znaleźliśmy coś, co mogłoby cię zainteresować – Syriusz podarował sobie przydługie wstępy, jednak swoich zgryźliwych uwag nie potrafił pomijać, a wyzywający uśmiech nie pasował do jego poprzedniego spokoju i dziecinności. Coraz lepiej rozumiałem, dlaczego planował trafić do Slytherinu. Nadawałby się na dumnego i zarozumiałego paniczyka i z całą pewnością złamałby serca połowy dziewcząt w szkole, które wbrew pozorom wzdychały do niedostępnych i pewnych siebie chłopaków. Dzięki Tiarze to ja miałem okazję poznać go lepiej od innych i zająć miejsce tych głupich ślicznotek, które z chęcią odbijałyby go jedna drugiej. Na samą myśl o takich możliwościach robiłem się zazdrosny.
- Uznam, że nie słyszałem początku, biorąc pod uwagę twoje długotrwałe zapuszczanie włosów, które czerpią energię z pozostałości mózgu, jaki rozwinął się przez te kilka miesięcy, które spędziłeś żerując na własnej matce, w jej brzuchu. – James na lekcjach nie potrafił wymyślić nawet jednej dziesiątej z tego, co powiedział teraz, przez co sam uniosłem zdziwiony brwi. Gdyby zajął się nauką, zamiast ciągłego wykręcania się od obowiązków, mógłby być lepszy ode mnie. Syriusz jakoś nie mógł przyjąć tego do wiadomości i warknął wściekle przytulając się do mnie, jakbym miał być dla niego ostoją spokoju, który miał mu się udzielić.
- Gdybyś tylko nie był tak odpychający może bym się z tobą umówił. – tym razem to Black trafił w czuły punkt Pottera i gdyby nie Sheva, który olewając obydwu chłopaków przeszedł obojętnie obok uświadamiając im, że po cos tutaj przyszli, zapewne zaczęliby wojnę o dominację w grupie.
Chwilowo zapominając o wzajemnej wrogości i wytykaniu sobie wad dwa ‘koguty’ w milczeniu wspięły się na trzecie piętro, gdzie stanęli naprzeciwko posągu. Andrew wydawał się lekko zakłopotany, kiedy przyjrzał się temu miejscu.
- Znasz to przejście, prawda? – zapytałem cicho, a jasnowłosy zachichotał nerwowo.
- Byłem tutaj z Gabrielem i Michaelem w tamtym roku, ale tak jakoś zapomniałem o tym miejscu... – odwrócił głowę w drugą stronę unikając wściekłego spojrzenia Jamesa. Okularnik najwyraźniej miał ochotę go zabić, ponieważ to przejście wydawało mu się naprawdę istotne. Nie pytał o szczegóły i żaden z nas się na to nie odważył. Twarz Pottera wyrażała chęć przekonania się na własnej skórze, co takiego kryje w sobie korytarzyk. Syriusz wyjmując różdżkę z kieszeni spodni uderzył nią w posąg wypowiadając zaklęcie, które niedawno ja sam mruczałem całowany przez niego. Zaczerwieniłem się mimowolnie uświadamiając sobie, jak dziwne było wtedy moje zachowanie. Statua odsłoniła przejście, na widok, którego J. zawył ze szczęścia.
- Jako główny dowodzący oddziału i... – nie skończył.
- Najgłupszy uczeń w szkole – Syriusz wyszczerzył się głupio.
- Mówiłem o sobie, a nie o Peterze! – tym razem to blondyn prychnął i spochmurniał.
- James, zapomnij o kremowych łódeczkach mojej mamy! – Pettigrew wiedział gdzie uderzyć by zabolało. J. miał ochotę płakać, ale zamiast tego z udręczoną minął wsunął się do połowy w wąski korytarzyk i odepchnął nogami od ziemi niknąć w jego wnętrzu. Usłyszałem jego pisk, a po chwili głośny śmiech. Kruczowłosy z uspokajającym uśmiechem załapał mnie za dłoń i pocałował w policzek. Zaraz potem także i on rozpłynął się w ciemnej szczelinie. Ja byłem kolejny. Gdy moje nogi oderwały się od ziemi poczułem, że zjeżdżam po kamiennej gładkiej płycie w dół. Przypominało to uczucie, jakie zapamiętałem z dzieciństwa, gdy na placu zabaw zsuwałem się po zjeżdżalni. Zamiast na wilgotnej ziemi wylądowałem w ramionach Syriusza, a widząc jak Potter masuje sobie pośladki i brzuch z łatwością odgadłem, kruczowłosy również nie miał złego lądowania. Głośny krzyk oznajmił nam przybycie Peta, który skończył twarzą na ziemi i tylko Andrew bez przeszkód wylądował na prostych nogach. Wskazał nam przekopany tunel, którym teraz mieliśmy przejść, kiedy najniższy z nas jeszcze starał się podnieść i otrzepać z piachu. Dogonił nas mamrocząc coś z żalem, kiedy nie czekając na niego poszliśmy dalej. Trzymałem mocno rękę Syriusza, który starał się nie zgubić z oczy Jamesa potykającego się, co krok i obijającego o ściany, mimo iż trzymał w ręce zapaloną różdżkę.
Byliśmy już trochę zmęczeni, kiedy gdyż korytarz ciągnął się w nieskończoność, a cisza zagęszczała tylko powietrze.
- J., uwa... - głośne ‘JEB!’ poprzedziło wściekły okrzyk okularnika.
- Kur...! Co u licha?! – genialny chłopak dopiero w tej chwili przyjrzał się dokładniej wszystkiemu dostrzegając nad głową klapę, którą my byliśmy w stanie dostrzec już chwilę wcześniej. O ile Pet wydawał się w takich chwilach nieśmiertelny, o tyle Potter z pewnością był bliski mało przyjemnego zgonu z własnej głupoty.
- Postaraj się siedzieć cicho i właź na górę. – Sheva stał na dole wydeptanych schodów i czekał, aż zrobimy mu miejsce. Kiedy dwaj ciemnowłosi chłopacy niepewnie wyszli z tunelu wystawiłem głowę przez klapę rozglądając się dokoła. Black pomógł mi wyjść, a sam J. jęczał zachwycony grzebiąc po licznych pudłach i półkach. Bez wątpienia trafiliśmy do piwnicy, chociaż nie było to wystarczająco sprecyzowane.
- Michael mówił, że to Miodowe Królestwo od drugiej strony – Andrew zamknął szczelnie przejście i porwał pierwszego lepszego łakocia. – Nie wiem dokładnie, o co chodziło, ale przynajmniej wyposażenie jest niezłe. – teraz poczułem się głupio. Jeśli dobrze wszystko kalkulowałem, właśnie zachowywaliśmy się jak złodzieje. Chciałem wracać i nie mieć z tym nic wspólnego. Widziałem jak James zapychał kieszenie, czym się dało, a resztę wpychał do ust. Miałem ochotę powiedzieć mu, co o tym wszystkim myślę, ale nie mogłem, gdyż Black objął dłońmi moją głowę i całą uwagę skupił na sobie.
- Kradzione nie tuczy, Remi – uśmiechnął się delikatnie, ale jakoś mi to nie pomagało. Wepchał mi do ust Czekoladową Żabę i zamknął je mocnym pocałunkiem. Temperatura momentalnie się podniosła, a łakoć zaczął topnieć. Czułem słodki smak i język Syriusza, który rozprowadzał go dodatkowo samemu delektując się czekoladą. Później mogłem tego żałować jednak chwilowo przestałem się interesować tym, że łamałem prawo, jakkolwiek bym tego nie chciał nazwać. Wyjąłem z kieszeni kruczowłosego kolejne pudełeczko i kiedy jego dłonie ścisnęły moje pośladki przyciągając mnie o wiele bliżej sam włożyłem między wargi słodką ‘figurkę’. Objąłem chłopaka za szyję znowu łącząc moje wargi z jego i nawet nie musiałem prosić by poprzednia czynność została ponowiona. Zapomniałem o istnieniu przyjaciół obładowanych słodyczami, którzy część zapasów planowali przeznaczyć dla siebie, zaś drugą dać Potterowi, dla uwieńczenia jego przyszłej pierwszej randki. Nie chciałem przyznać się do tego przed sobą, ale okoliczności tylko bardziej zachęcały mnie do pieszczot i łamania kolejnych przepisów. Black posadził mnie na jednym z pudełek, niestety nawet nie zwrócił uwagi na to, że nie miało pokrywy. Wpadłem do środka, ale on nie oderwał się ode mnie. Otwierając chwilowo oczy dostrzegłem masę żelek, w których leżałem. Uśmiechnąłem się utrudniając Syriuszowi pocałunek. Z olbrzymią niechęcią odepchnąłem go od siebie. Roześmiał się widząc jak staram się jakoś wygramolić z obszernego pudła.

- Teraz przynajmniej wiem skąd twoi rodzice wzięli cos tak słodkiego – zamruczał oblizując wargi. Nie było mi do śmiechu, ale kiedy stanąłem już na twardym podłożu byłem pewniejszy siebie. Gdyby teraz ktoś zeszedł mielibyśmy niemałe problemy.
- Gołąbeczki, radzę ruszyć zakochane tyłki – okularnik wskoczył do tunelu a szelest, jaki towarzyszył temu z pewnością był spowodowany różnościami, które zdołał jakoś upchać, gdzie tylko się dało. Syri starł z kącika moich ust odrobinę czekolady i poprawił się zabierając jeszcze trochę Żab. Wątpiłem by to odkrycie miało odejść w zapomnienie i nasza pierwsza wizyta w tym miejscu zapewne nie była ostatnią.

Siadając na skraju przejścia zsunąłem się w dół zastanawiając poważnie nad tym, jakim cudem mogę być, aż tak uległy, nawet, gdy chodzi o niewłaściwe zachowanie przyjaciół.

 

  

sobota, 6 października 2007

Wszystko czego chcę...

Net mi nawala ==

 

18 październik

To był już kolejny dzień, który miałem spędzić na nauce po lekcjach, a zamiast tego zostałem zmuszony do odłożenia książki i wysłuchania Jamesa. Chłopak od wczoraj chodził głupio uśmiechnięty, a na korytarzu podniósł książkę, która upadła McGonagall i życzył jej miłego dnia. Zdziwienie moje i kolegów było niczym w porównaniu do samej nauczycielki. Kobieta przez kilka minut nie mogła wyjść z szoku, jako że takie zagrania u Pottera kończyły się zazwyczaj słowami ‘A co do ostatniego sprawdzianu...’. Wiedziałem, że miłość zmienia ludzi, ale nie, że działa to także na Jamesa. Zastanawiałem się tylko, jak długo wytrzyma jako grzeczny chłopiec, którym na dobrą sprawę nigdy nie był. Ze wszystkich przymiotników, jakie znałem najlepiej opisywały go ‘niezrównoważony, leniwy, bezproblemowy’, ale i ‘wygadany, nazbyt odprężony, nieodpowiedzialny, do przesady wesoły’ i z pewnością znalazłbym wiele innych.

Niechętnie przerywałem naukę w połowie tylko po to, by po raz kolejny zostać wciągniętym w wielkie planowanie okularnika. Sheva piszący list do Fabiena, również na zadowolonego z życia nie wyglądał i tylko objadający się fistaszkami Peter nie miał nic przeciwko, póki usta były zapchane, tak więc J. zawsze musiał mieć jakiegoś sprzymierzeńca, którym teraz był także Black. Syriusz musiał wyczuć w tym jakiś pożytek dla siebie gdyż był on pierwszą osobą na liście, tych, które nigdy nie robią nic bezinteresownie. Moja szkolna rodzinka dzieląca się najczęściej na dwa obozy teraz składała się z mniejszości po mojej stronie, chociaż to i tak było wiele, jak na pięcioosobową paczkę.

- Więc tak... Zebraliśmy się tutaj... – James zaczął w wyuczony sposób, który nijak nie kojarzył mi się z naszą pozycją, a tylko bardziej dobijał – aby odnaleźć coś interesującego, co przyda mi się na randkę z Niholasem. – nie była to bynajmniej głęboka myśl, ale nie miałem zamiaru utrudniać sobie życia komentarzami – Podzielimy się na dwie grupy i rozpoczniemy poszukiwania. Jeśli ktoś na coś wpadnie zawiadamia mnie, jeśli ja trafię to zawiadomię was, bo nie chcę zginąć na pierwszej lepszej pułapce, jeśli jakieś będą. – wyobraźnie go ponosiła, jak zawsze, gdy cokolwiek planował.
- Ja jestem za. Idę z Remusem i Shevą! – Syriusz posłał mu sztucznie szarmancki uśmiech, który sprawiał, że kruczowłosy przypominał duże dziecko.
- Nie ma szans! Będziesz się myział z Remim, zamiast szukać! Nie! – no i nie obyło się bez protestów ze strony samego ‘przewodniczącego’ naszej grupki, jednak zostało to sparowane krótkim:

- Dobra, Sheva idzie z wami! – podłamałem się widząc zamyślonego Pottera, który nie zrozumiał widocznie sensu zdania
- Spotykamy się za dwie godziny. Remus z Syriuszem, a ja z Andrew i Peterem. – inteligencja okularnika była czasami zaskakująco niska. Black jedynie przytaknął i złapał mnie za koszulkę wyprowadzając z pokoju, by zdążyć zanim do Jamesa dotrze, na co się zgodził. Wątpiłem by kruczowłosy miał zamiar w większym stopniu wysilać się na szukaniu czegoś, czego mogło nie być, a tym bardziej, kiedy nie miał pojęcia, czego szuka. Sam czułem się z tym dziwnie, ale zaakceptowałem beznadziejną misję daną mi przez przyjaciela.

Byliśmy już jedną nogą za portretem Grubej Damy, kiedy J. nas zawołał. Zostałem na szybkiego wciągnięty na korytarz, a obraz zamknął się zostawiając nas w miarę bezpiecznych. Na wszelki wypadek Syri zaczął ciągnąć mnie za sobą, chcąc oddalić się od dormitoriów i wszelkich uczniaków. Ciężko było mi sprecyzować na ile mi to przeszkadzało, a na ile nie. Ostatnio niemal w ogóle nie mogłem spędzać dłuższych chwil w samotności, lub przynajmniej tylko z ukochanym. Za każdym razem, kiedy rozumiałem coraz więcej w temacie związku, musiałem natrafić na jakieś przeszkody uniemożliwiające mi praktyczne uzasadnienie nowych teorii. Jeśli problemem nie był James to stanowił go nadmiar nauki, lub brak czasu. Miałem nadzieję, że przynajmniej teraz nacieszę się chłopakiem, z którym przecież chodziłem już od dłuższego czasu.
Nie wiem nawet, po co Syriusz wyciągnął mnie na trzecie piętro, gdzie teraz nie było zupełnie nikogo. Tylko posąg rycerza w średnim wieku z mieczem przyciśniętym do piersi sprawiał wrażenie żywego człowieka. O ile na schodach mijaliśmy jeszcze uczniów, o tyle tutaj nikt się nie zapuszczał i nie można było się temu dziwić. Korytarz był najnudniejszym ze wszystkich. Żadnego obrazu na ścianie, klasy o surowo wyglądających drzwiach i mała ilość okien, przez które o wcześniejszych godzinach z pewnością wpadało dużo światła, lecz teraz wszystko ograniczało się do niemalże minimum.
Black usiadł obok posągu rozkładając nogi i odetchnął głęboko, jak po długim marszu przez pustkowia. Jego figlarny uśmieszek, który starał się ukryć mówił mi, że nie ma zamiaru szukać w tej chwili czegokolwiek, za to myśli o czymś przyjemniejszym i ciekawszym.
- James nie będzie zachwycony – bąknąłem, lecz nie robiłem sobie nic z własnych słów klękając między udami przyjaciela. Przysunąłem się blisko niego powoli odczuwając ciepło, którego tak bardzo brakowało mi przez ostatni tydzień. Kruczowłosy objął dłońmi moją twarz i zbliżył ją do swojej. Pocałował moje czoło i zaczął składać na nim więcej muśnięć, które zeszły na skroń i policzek. Zawędrował do ust i polizał je skubiąc moją dolną wargę. Tęskniłem za tymi pewniejszymi pieszczotami, a pomruk sam wyrwał się z mojej krtani. Wydawało mi się, że już zapomniałem jak przyjemne jest to wszystko i jak cudownie może być w ramionach Gryfona. Niezaprzeczalnie pragnąłem więcej i sam poprosiłem o pocałunek łącząc nasze usta, z czego Syri dopiero po chwili sam odpowiedział na pocałunek, chcąc w jakiś sposób pokazać mi jak bardzo jest niezastąpiony, a także udowodnić, że jest mi potrzebny. Odrywając się wstałem i kiedy Black złączył nogi ja uklęknąłem w rozkroku napierając na jego ciało i siadając lekko na udach ukochanego. Uśmiechnąłem się patrząc w jego wesołe oczy i widząc jak porusza bezgłośnie wargami. Tym razem nie musiałem na nic czekać. Syriusz sam zaczął mnie całować dłońmi gładząc moje plecy i pieszcząc czułe kręgi u dołu kręgosłupa. Zajęczałem, kiedy włożył rękę pod moją koszulkę, a jego ciepłe palce zakreśliły na skórze kilkanaście wzorków pobudzając moje zmysły. Byłem rozanielony i przymykając oczy sam nie wiedziałem, co robię. Upragnione wargi pieściły moją szyję tylko głębiej wciągając mnie w wir niewinnej jeszcze namiętności.
- Dissendium... – szepnąłem zupełnie nie zdając sobie sprawy ze znaczenia tych słów. Coś pstryknęło, a po chwili posąg zaczął się odsuwać. Wyrwany z rąk cudownej rozkoszy zamarłem czekając aż myśli powrócą na swoje miejsce i właśnie wtedy zaczęło do mnie wszystko docierać. Z boku rycerza na dole maleńkimi literkami zapisany był magiczny zwrot. Nie przewidziałem tylko, że równie zaskoczony, co ja Black straci ścianę za plecami, a ja wyląduję na nim. Mała wnęka opatrzona była nieco nad ziemią dziurą, jak dla mnie całkiem sporej wielkości, chociaż nie każdy zapewne by się w nią zmieścił.
- Remi, następnym razem zamknij oczka i nie czytaj wszystkiego, co widzisz... – Syriusz odwrócił moją głowę do siebie, przez co nie miałem już możliwości dalszego oglądania przejścia. Przytaknąłem mu, jednak zaskoczenie w dalszym ciągu brało górę nad wszystkim innym. Mocny pocałunek kruczowłosego sprowadził mnie na nowo do świata pieszczot, ale tym razem mogłem wyczuć drżenie warg chłopaka, który zapewne podobnie jak ja zastanawiał się, co tak właściwie znaleźliśmy.
- Musimy zawołać Jamesa. – westchnąłem nie chcąc schodzić z przyjaciela i tylko przytulając się do jego piersi.
- Sami sprawdźmy, przecież nie oddamy mu naszego gniazdka, jeśli to jakieś przytulne miejsce. – nie byłem zadowolony z jego pomysłu i on świetnie zdawał sobie z tego sprawę. Zrobił szczenięce oczy i układając usta w delikatnego dzióbka uśmiechnął się niewinnie. Mało, że miałem słabość do chłopaka, to tym bardziej do tej jego słodkiej strony, której używał by coś wyprosić. Nie potrafiłem się oprzeć tym maślanym oczętom, słodkiemu wyrazowi twarzy i dziecięcym gestom. Kręcąc głową zmarszczyłem czoło.
- Niech będzie... – niemal wyjęczałem.
- I właśnie o to mi chodziło! – kruczowłosy wyślizgnął się spode mnie i pomógł mi wstać – Tylko tego chciałem, chodź zwołamy grupę specjalną.

środa, 3 października 2007

J.

17 październik

- Umówi się ze mną! – krzyk i wielkie wejście Jamesa wystarczająco obrazowo podkreśliły koniec spokojnego popołudnia przed książkami. Nie wiem, jakim zrządzeniem losu akurat ja musiałem na niego trafić pierwszego dnia na peronie, ale to przesądziło o całym moim życiu. Nawet, jeśli nie powinienem zakładać tego już teraz, to biorąc pod uwagę brak czasu na naukę spowodowany Potterem, dziwne miny uczniów spowodowane Potterem, podejrzliwość nauczycieli spowodowana Potterem, chociaż chłopak miał także swój dobry wkład. W końcu dzięki temu, że był częścią naszej paczki wszystko wyglądało tak jak do tej pory i chociaż zmieniłbym kilka szczegółów to było niesamowicie. Pierwszy rok chyba zawsze będzie mi się kojarzył z miłością Andrew do wszystkiego, co miało twarz modela i wielką przegraną okularnika w tej walce, która w jakiś sposób chyba wyszła mu na dobre.

- Ile referatów z Historii Magii cię to kosztowało, J.? – Syriusz nie był aż takim optymistą, jak chichoczący Sheva, który przesadnie gestykulując oddawał dramatyzm sceny w Pokoju Wspólnym. Nawet nie chciałem sobie tego wyobrażać, chociaż miałem nadzieję, że chłopakowi w końcu coś się powiedzie.
- Wyobraź sobie, że nic mnie to jak na razie nie kosztowało! – James starał się być opanowany, jednak na czole już teraz wyskoczyła mu mała żyłka. – Panowie, narada! – chłopak machnął ręką i usiadł na środku sypialni, w miejscu gdzie zazwyczaj zbieraliśmy się w kółku by coś przedyskutować. W prawdzie Serce Pokoju stanowiło łóżko Pottera, jak sam to kiedyś powiedział, ale nasze miejsce posiedzeń było z pewnością główną żyłą, lub tętnicą, w zależności, jaką zachciankę miał J.
- I oto nadszedł dzień obiecany... – Andrew klapnął głośno na wytyczonym mu fragmencie podłogi, jako ostatni.
- Tak, więc... – okularnik odchrząknął, chociaż brzmiało to marnie – Skoro już wyłudziłem randkę, to musi być ona wyjątkowa. Zamknij się, Black! – warknął, a Syriusz niechętnie wypuścił powietrze z płuc i zamknął usta – Mamy środek października, zaczęła się jesień... Nie, Pet, to nie będzie bajka! – teraz także blondynek przestał się nerwowo kręcić – W naszym wieku nic nam nie wolno, a nie wypada mi umawiać się z Niholasem na kilka lat wcześniej, więc musimy coś wykombinować tu i teraz. To jest zamek, stary zamek...
- Zdziwiłbym się gdyby nie był... – Sheva nie wytrzymał i musiał przerwać powolne i już nudne rozważania przyjaciela – Gdybyś mi powiedział, że twój robal mózgojad jeszcze żyje mógłbym się zdziwić, bo raczej już dawno temu zdechł z głodu.
- Cicho bądź i daj mi skończyć! – na skroni ponownie zapulsowała mała wypukłość. – Więc skoro jest to zamek... – zacząłem skubać rękaw Blacka żeby jakoś się rozerwać – to musi mieć tajne przejścia. – J. chyba spodziewał się od nas jakiejś podniosłej reakcji, jednak jej nie otrzymał – Dobra, może trochę was przeceniłem... Chodzi o to, że skoro to stary zamek – i znowu się zaczynało – i są tu tajne przejścia to któreś musi prowadzić do miasta, lub przynajmniej na błonia blisko Hogsmade. Co za tumany, czy wam wszystko trzeba ze szczegółami tłumaczyć?!
- Nie. My po prostu jesteśmy zwykłymi nastolatkami, a ty jesteś bardzo niezwykły psychicznie. – Syriusz ujął to chyba w najlepszy z możliwych sposobów, co Potter zrozumiał opacznie gdyż wyszczerzył się ucieszony i dumny z siebie. Czasami nawet ja nie mogłem podążyć za jego tokiem myślenia, a co dopiero mówić o rozumieniu jego pomysłów. Kruczowłosy położył się na ziemi i zamknął oczy. Idąc za przykładem ułożyłem głowę na jego brzuchu i patrzyłem na już coraz bardziej podenerwowanego okularnika.
- Musimy dostać się do Hogsmade i zdobyć coś, czego nie dostaniemy od skrzatów. Pokój życzeń przerobi się na wnętrze wykwintnej włoskiej restauracji, a wy będziecie robić za sztuczny tłum i obsługę! – Syriusz zakaszlał i usiadł zsuwając mnie z siebie. Prawdopodobnie właśnie stanął mu przed oczyma obraz tego, co może mieć niedługo miejsce. Głupota była głupotą, ale J. potrafił czasami przebić samego siebie. Jakoś nie uśmiechała mi się wizja kelnera, lub damy w towarzystwie, któregoś kolegi i to tylko po to by zrobić przyjemność okularnikowi. Niestety jego mina mówiła sama za siebie. To było postanowione, a my musieliśmy się na to zgodzić lub uciekać z kraju, co całkowicie wpychało nas w ramiona Pottera i jego walniętego planu podrywu i dobrego wrażenia.
Sheva stanął na czworakach i podszedł do łóżka Jamesa. Sięgnął pod nie i wyciągnął kawałek materiału. Nie docierało do mnie, po co mu to i skąd się tam wzięło.
- Chcesz mi powiedzieć, że te szmaty mamy na siebie założyć? – zamarłem prosząc by było to pomyłką, ale najwyraźniej mogłem się tylko łudzić, gdyż J. uśmiechnął się słodko, na ile było to możliwe i rękoma Blacka na jego gardle.
- Syri będzie kelnerem, Peter skrzypkiem, a ty i Remi zrobicie ładną parkę. – teraz to ja miałem ochotę go udusić. Szaman rzucił nam stroje, które jakimś cudem zdołał załatwić James. Z pewnością wyglądałbym pięknie w adidasach, spódnicy po kostki zwężającej się do dołu i dopiero pod koniec lekko pofalowanej oraz w jakimś żakiecie z falbankami. Chłopak dał mi dodatkowo białą koszulę przypominającą worek na kartofle i wielki, okropny kapelusz. Gdybym był wyższy nie musiałabym robić za choinkę do Andrew, niestety mogłem o tym zapomnieć. Ukrainiec kręcił nosem patrząc na ‘swój’ dziewiętnastowieczny kubrak, za to kruczowłosy prychał głośno na strój kelnera. Tylko Pet był zadowolony, chociaż nie wiedziałem, z czego tu się cieszyć. To miała być żywa szopka i miałem złe przeczucia, co do tego durnego planu. Miałem ochotę wepchać okularnikowi do gardła skrzypce, które właśnie podawał Pettigrew i zaproponować żeby rozpoczął leczenie w Świętym Mungu, bo może to zdołałoby go jeszcze uratować. Współczułem Kinn’owi, który nawet nie wiedział, co go czeka i którego miałem zamiar ostrzec przed popełnieniem wielkiego błędu, chociaż jeśli nie mógłby się załamać teraz to im później zrozumie, w co się wplątał, tym szybciej zacznie omijać największe problemy, którym na imię było ‘James Potter’.
- Jako cywilizowani ludzie przeprowadzimy głosowanie – Black od razu podniósł rękę i dopiero tłumaczył, o co mu chodzi – Kto jest za tym, by go związać i zanieść do Skrzydła Szpitalnego? – kruczowłosy niemal czytał w moich myślach. Moja dłoń i dłoń Andrew wystrzeliły w górę.
- To się nazywa przyjaciel! – James rzucił blondynowi czekoladowego cukierka, a ten szybko wpakował go do ust i dalej przyglądał się swojemu przebraniu grajka. W prawdzie mieliśmy przewagę liczebną, ale na niewiele mogło się to zdać, kiedy J. miał świadomość czyjegoś poparcia. Osobiście nie chciałbym być na takiej randce, jaką planował chłopak, a co dopiero robić za sztuczny tłum. To byłoby żenujące przebywać pośród gromady kolegów chłopaka, z którym to niby miałbym się spotkać, w dodatku, kiedy wszystko to miało być tak komiczne. Nie wiem skąd James wziął taki pomysł, ale nawet on nie był w stanie wpaść na coś takiego bez żadnej pomocy czy to ludzkiej, czy też rzeczy martwych, które były bardzo złośliwe, jeśli to za ich przyczyną J. chciał zrobić z siebie pośmiewisko.
- Tajne przejście mogę znaleźć, ale nie oczekuj, że założę tego pingwina! – Sheva wstał by dokładniej pokazać nam, co załatwił mu Potter. Zaczęliśmy się głośno śmiać, kiedy dotarła do nas trafność spostrzeżenia kolegi. Nawet ja płakałem raz po raz patrząc na przerobione przebranie, gdzie do białego brzucha pingwina przyszyto kilka guziczków, a skrzydła pozszywano i dołączono zapięcie, nogi i głowa zostały odcięte, dzięki czemu z daleka mogło to uchodzić za jakiś tani garnitur przeszłości. Były to bez wątpienia kolejne punkty dla okularnika.
- S... Skąd... tyś... to wytrzasnął! – ryknąłem tarzając się i zginając w pół. Wyobraźnie podsuwała mi obraz Shevy w tym ‘czymś’ i to było wystarczająco wiele bym przez najbliższy tydzień musiał odczuwać ból brzucha i wszystkich jego mięśni.
- Co was tak bawi? Zamówiłem. W tyle Proroka Codziennego sprzed kilku tygodni było ogłoszenie w wypożyczalni kostiumów, a ten był najtańszy! – znowu zacząłem się histerycznie śmiać, kiedy przyjaciel wskazał trzymaną przez Andrew przeróbkę. – Jesteście wredni! Ja się staram! – J. skrzyżował ręce i wypchnął wargę. Nie miałem pojęcia ile prawdy było w jego dąsaniu się, ale to raczej on przesadził, a nie my.
- Na mnie mu się zachciało oszczędzać! – teraz to Sheva zaczął warczeć – Nie bawię się tak! – mimo słów chłopak zaczął chichotać i nie dziwiło mnie to podobnie, jak teraz już z pewnością udawane oburzenie ciemnowłosego.