środa, 31 grudnia 2008

Powrót...

Kochani, niech Nowy Rok będzie specjalnie dla Was, pełen yaoi, bishów, szczęścia i spełnionych marzeń!

 

21 sierpień

Wiedziałem od samego początku, że Syriusz będzie musiał w końcu wrócić do domu. Wydawało mi się, iż mam jeszcze sporo czasu zanim zacznie się pakować i chyba także on stracił orientację pod tym kątem. Siedząc na łóżku mogłem patrzeć jak biega po pokoju zbierając swoje rzeczy. Od dwóch godzin nie potrafił skończyć ciągle przypominając sobie o czymś, bądź przypadkiem znajdując jeszcze inne przedmioty, lub części garderoby. Chociaż był słodki w tej niemożliwości pozbierania się, to nie potrafiłem opanować westchnień niezadowolenia, kiedy podchodził całował mnie lub obejmował i dopiero wtedy wracał go dalszej pracy. Sam musiałem pokazywać mu gdzie jeszcze leży coś należącego do niego, jeśli znalazło się to w polu mojego widzenia.
- Szczoteczka! – oznajmił przerażony tempem, w jakim robił to wszystko i wybiegł z pokoju. Przetarłem twarz rękoma podłamany. Nie mogłem przypomnieć sobie, czego jeszcze zapomniał, jednak intensywnie nad tym myślałem. Chłopak wrócił udając triumfalny pochód z szczoteczką do zębów w ręce. Wrzucił ją niedbale do kufra i rozglądał się dalej. Czarno widziałem jego przyszłość, jeśli nie zmieniłby sposobu pakowania się na jakiekolwiek wyjazdy. Wszystko było upchane i musiałem wpychać się między niego, a torby by poukładać wymięte ubrania.
- Remusie! W tym roku i ty nie będziesz się w szkole nudził – wystraszył mnie nagłym krzykiem, a i jego słowa wcale nie uspokajały – Zdobędę jak najwięcej różnych przebrań dla ciebie i będziesz w nich chodził. – popatrzyłem na niego krzywo i prychnąłem.
- Jasne. Zapomnij, że w ogóle o czymś podobnym pomyślałeś – rzuciłem w niego poduchą padając na łóżko. Wspiął się na nie i oblizał stając na czworakach nade mną.
- Będziesz moim duszkiem opiekuńczym, lub ja twoim i będę spełniał twoje życzenia, tylko te normalne! – spojrzenie, jakie rzucił mi w tamtej chwili określało wyraźnie, jakich życzeń nie będzie brał pod uwagę. Naukę i sprawy szkoły mogłem zostawić na boku, jako że on nie podjąłby się żadnej z nich.
Ponownie popatrzyłem na niego z lekką ironią, jednak nie było sensu liczyć na zmianę zdania. Chłopak już dawno ustalił swoje priorytety, a szkoła nie wliczała się do pierwszych punktów jego listy. Mierzyliśmy się wzrokiem przez kilka chwil zanim Syriusz nie usiadł mi na udach.
- Pamiętasz, dałem ci taką czapeczkę z uszkami, rękawiczki, papućki... Załóż wszystko i pokaż mi się! – zadowolony i uszczęśliwiony zszedł ze mnie czekając aż to ja ruszę się z miejsca i spełnię jego zachciankę. Planowałem przyłożyć mu kolejną poduchą, jednak był to ostatni dzień jego pobytu, więc nie byłem w stanie oprzeć się błagalnym oczkom i złożonym jak do modlitwy dłonią. Zrezygnowany zsunąłem się z materaca i wyjąłem z szafki to, co od niego dostałem na święta i później w ramach uzupełnienia kompletu.
- Szczotka do włosów! – dźgnąłem go palcem w pierś – Powinna być w łazience! – nagle przypomniałem sobie, iż właśnie o niej zapomniał na chwilę obecną. – I nie licz, że będę tylko w tym! – zaznaczyłem wypychając go z pokoju by, czym prędzej zabrał swoje rzeczy, o których później zapewne zdążyłby zapomnieć. Zatrzasnąłem za nim drzwi i siadając na podłodze założyłem pantofle w kształcie łapek, rękawiczki i czapkę. Zawiesiłem sobie na szyi dzwoneczek by nie mógł się przyczepić do niczego poza ubraniem. Czułem się w tym głupio, jednak musiałem przywyknąć, jeśli chłopak tak bardzo chciał mnie nakłonić do ubierania dziwnych strojów.
Wracając Black zawył i zaczął podskakiwać z radości. Wrzucił szczotkę do kufra nie martwiąc się gdzie w nim wylądowała i podszedł do mnie szybkim krokiem.
- Cudownie, słodko, wspaniale! – wrzeszczał entuzjastycznie, jakby był pięcioletnim dzieckiem – Jesteś wspaniały i tak bardzo mnie kochasz. Nikt inny nie zgadzałby się na takie rzeczy, tylko mój kochany Remusek – zaczął ocierać się policzkiem o mój i jęczeć cicho. – Zabiorę do Hogwartu całą masę dziwnych ciuszków dla mojego słoneczka. – chciałem wybić mu to z głowy, ale rozpieszczany jego bliskością dałem sobie spokój. Jego obecność, ciepłe słowa i widoczny zachwyt sprawiały, że ten dziwny strój wydawał się przyjemny i naturalny. Raczej nie planowałem zabierać tego wszystkiego do szkoły, jednak uznałem, iż w domu z całą pewnością skorzystam ze wszystkiego, co dostałem do niego na Święta.
- Mam już wszystko, a jeśli czegoś zapomnę dasz mi w szkole – z trudem odkleił się ode mnie i doskakując do torby zaczął ją zasuwać. Kufer o dziwo zamknął się bez problemu, co dziwiło chyba nie tylko mnie, ale i właściciela. Niestety oznaczało to, iż Syriusz musi wracać do siebie i widzieć będziemy się tylko przez czas, jaki zajmie nam dotarcie do głównej drogi. Zdjąłem z siebie wszystkie dziwne rzeczy i przytuliłem niemal desperacko do Blacka. Oddał ciasny uścisk ze śmiechem. Jeśli chciał tym rozładować atmosferę to udało mu się.
- Idziemy, kochanie moje. Pożegnam się z twoimi rodzicami i odprowadzisz mnie. Widzimy się i tak za dwa tygodnie na stacji, więc nie martw się. Nawet nie zdołasz zatęsknić. – pokazałem mu język i pomogłem znosić rzeczy na dół.
Rodzice stali w dole schodów patrząc dziwnie na nas. Musieliśmy zachowywać się tak głośno, że nawet oni zwrócili uwagę na dziwne krzyki dochodzące z pokoju. Nie mniej jednak byliśmy cali, więc uznali to zapewne za głośne pożegnanie pary przyjaciół. Mama momentalnie porwała Blacka w objęcia i ściskała póki język nie wyszedł mu na wierzch. Ojciec za to zmierzwił jego ciemne włosy, podał rękę i zaznaczył, że dal mu już wszystko, co plątało się po domu, a należało właśnie do Syriego. Wychodziło na to, iż jego obecność w tym domu była naznaczona także wielkim bałaganem, na który nie mógł nic poradzić dosłownie nikt, czy to w tym domu, czy w szkole, chociaż tam głównym problemem był Potter.
- Ja bardzo państwu dziękuję za wszystko – zaczął niby to nieśmiało, ale po chwili posłał im wielki zawadiacki uśmiech – Do zobaczenia za rok mamo, tato – ukłonił im się, a ja zdołałem spłonąć słysząc, w jaki sposób wypowiedział te ostatnie dwa słowa. Ojca zamurowało, zaś matka także lekko poczerwieniała. Kruczowłosy widząc w tym swoją szansę zabrał rzeczy i wymknął się przed dom. Nadal zażenowany ruszyłem za nim niemal biegiem. Wziąłem od niego kufer i trzymając za rękę prowadziłem ścieżką. Było widać, iż Syriusz nadal jest dumny z siebie. Nucił pod nosem jakieś pioseneczki, podskakiwał, co jakiś czas i ściskał mocno moją dłoń.
- Chyba mnie lubią – stwierdził w końcu głęboko się nad tym zastanawiając.
- Oj, tak. Bardzo. A zwłaszcza po tym pożegnaniu – bąknąłem smętnie. Nie chciałem pokazywać się w domu po tym jak załatwił mnie chłopak. Mogło się to wydawać błahostką, jednak biorąc pod uwagę fakt przyznania się do związku, a teraz to... Mogłem oczekiwać, iż tata załamie się stwierdzając, że jego jedyny syn ma mniej z chłopca niż przypuszczał.
Postanowiłem to pominąć i zapomnieć jak najszybciej. Nie chcąc myśleć o tym, co planowałem, by nie zrumienić się bardziej niż dotychczas zatrzymałem się, a wraz ze mną stanął zdziwiony Black. Odwrócił się do mnie, wiec złapałem go za koszulkę i lekko pociągnąłem. Kryły nas ostatnie krzaki i drzewa, a za nimi wyłaniać się miała już główna droga.
- Pochyli się, bo inaczej nie dostanę – mruknąłem, a kiedy nie do końca przytomny chłopak zrobił to objąłem ramionami jego szyję i stając na palcach przywarłem wargami do jego ust. Torba upadła na ziemię głośno uderzając o udeptany piach. Chociaż z początku chłopak nie wiedział jak zareagować oplótł mnie w pasie i trzymał blisko siebie. Pocałunek nie był głęboki, jednak słodki i wystarczający. Nie odsuwałem się od niego, jedynie po dłuższej chwili zabrałem wargi zostając mimo wszystko blisko niego. Patrzyłem mu w oczy, ale wiedziałem, iż nie mogę zatrzymać go tylko dla siebie w swoim domu, w pokoju, na łóżku, czy gdziekolwiek indziej.
Black zrobił kilka kroków do tyłu. Machnął ręką wychodząc na chodnik i nadal wpatrywał się we mnie, tak jak ja nie mogłem oderwać wzroku od jego szarych, błyszczących oczu. Coś mignęło, przez co obaj zwróciliśmy uwagę na autobus, dosyć niezgrabny, na którym wymalowano koślawo płomienie. Westchnąłem, gdy Syri pomachał mi znikając wewnątrz pojazdu. Kolejny szybki błysk i już go nie było, a ja czułem dziwne ukłucie na myśl, że zanim się spotkamy ponownie minie trochę czasu.

 

  

niedziela, 28 grudnia 2008

Miotełki

16 sierpień
Od dziesięciu minut sterczałem z chłopakami przed wystawą sklepu na Pokątnej. J. dosłownie zaczął się ślinić na widok coraz to nowszego sprzętu, więc trzymaliśmy się w bezpiecznej odległości.
Perspektywa czyszczenia butów, gdyby ślina okularnika na nie pociekła, nie uśmiechała się nikomu. Wybierając bezpieczniejszą z opcji w prawdzie nie widzieliśmy wszystkiego na tyle dokładnie, nie mniej jednak życie było dla nas o wiele ważniejsze. Dodatkowym utrudnieniem było słońce. Świeciło mocno i jasno, odbijając się od szyby nie mogliśmy dostrzec wnętrza sklepu. Chciałem jak najszybciej wejść do środka i rozejrzeć się po pomieszczeniu z całą pewnością pełnym wspaniałych mioteł, sprzętu, a znając życie i ceny nie należałyby do niskich. Całe szczęście nie tylko ja się niepokoiłem i nie potrafiłem doczekać tego momentu. Sheva zaczął tupać nogą wymownie patrząc na pochłoniętego bez reszty oglądaniem okularnika.

- Gnom by go kopnął! – warknął i złapał Pottera za koszulkę. Pociągnął mocno, przez co podkoszulek werżnął się chłopakowi w szyję. Nie stawiał oporu jęcząc i posłusznie ciągnął się za Andrew licząc na chwile wytchnienia. Dostał ją jednak dopiero w środku.
Przyjemny dźwięk dzwoneczka towarzyszył nam, gdy przekraczaliśmy próg. Wchodząc za Shevą i
Potterem zamarłem patrząc na całe wnętrze. Nie zwróciłem uwagi na cuda, jakie tam były, nawet na wystrój, czy inne szczegóły, mniej lub bardziej istotne. Moje zainteresowanie przykuły miniaturki mioteł, które witkami podrzucały sobie kafla, maciupeńki znicz latał wokół nich niestrudzenie wymachując skrzydełkami. Chłopcy zareagowali na to podobnie.

Kilkanaście miotełek wielkości kilku centymetrów przecinało powietrze szybując nad naszymi głowami. Niespodziewanie wszystkie zawróciły w jednym kierunku, zniżyły lot i widziałem już tylko jak znikają w pudełeczku pod zamykanym wieczkiem. Męskie dłonie schowały pakunek pod ladę, a ja sunąc wzrokiem po ramionach dotarłem do znajomej twarzy, której nie widziałem od roku. Camus nie zmienił się w ogóle. Był może bardziej promienny, a jego usta wydawały się bez przerwy wyginać w uśmiechu. Obok niego druga postać trzymała na rękach śpiące dziecko. Zza małego ramionka wyjrzał Fillip.

- Miło was w końcu widzieć – rzucił entuzjastycznie i odwrócił się bokiem by lepiej nas widzieć. Dotarło do mnie, iż miotełki były sposobem na uśpienie chłopczyka, który całkowicie cichutko drzemał w ramionach, bądź, co bądź, jednego z ojców. Nie potrafiłem przypomnieć sobie, czy Fillip opowiadał mi o tym sklepie podczas naszego spotkania w szkole. Było mi wstyd, iż nie słuchałem go na tyle uważnie, a jednak nie miałem czasu na usilne wspominanie tamtej chwili. Uśmiechnąłem się do niego, zaś on wydawał się odpowiadać mi tym samym.

- Proszę go położyć – Fillip odwrócił się tyłem do nas i niemal zniknął za ladą. Podszedłem szybko, podobnie jak reszta. Stając na palcach zauważyłem niziutką kobietę, chochlika, która zabrała chłopczyka znikając powoli na schodach wiodących w górę. Nastolatek stanął obok mężczyzny i prawdopodobnie wtulił się w niego subtelnie, gdy ten objął go w pasie ramieniem. Dłoń Fillipa spoczęła na głaszczącej go dłoni nauczyciela.

- Zapraszam na górę. Porozmawiamy, w końcu na wszystko jest czas – chłopak z czułością spojrzał na kochanka i wskazał nam schody. Syriusz ruszył pierwszy, przodem. Nieśmiało podążyłem za nim. Piętro nad sklepem przechodziło w mieszkanie. Wysprzątane, z dużą ilością wolnej przestrzeni, przystosowane do obcowania z małym dzieckiem. Od razu znaleźliśmy się w salonie. Zostawiłem buty przy balustradzie nie chcąc nanieść piachu do środka. J. poczuł się jak w domu. Rozwalił się na całej kanapie, co profesor skwitował uśmiechem, za to Black i Sheva używając siły przepchali chłopaka na sam skraj. Nawet dla mnie znalazło się wtedy miejsce. Camus usiadł w fotelu. Obitym ciemnym materiałem, wyglądał jakby można było się w niego zapadać. Fillip zjawił się po chwili niosąc szklanki i sok. Sam usiadł na oparciu fotela po raz kolejny objęty przez mężczyznę. Nie przeszkadzali mi, a nawet lubiłem na nich patrzeć. To sprawiało, że czułem się szczęśliwy i miałem wiarę w przyszłość.

- Niedługo zaczyna się wam szkoła – zaczął powoli chłopak i wydawało mi się, że rzucił przelotne, szybkie i smutne spojrzenie na ukochanego. Uświadomiło mi to, iż Camus wraca do szkoły i ponownie będzie nas uczył, ale tym samym zmuszony jest zostawić rodzinę. Black nie dał nikomu czasu na dłuższe myślenie nad tym wszystkim. Roześmiał się niemal szaleńczo.

- Ha! W tym roku damy popalić. W tym byłem spokojny, aż za spokojny, więc teraz musze nadrobić – na chwile zatrzymał wzrok na nauczycielu – Oczywiście nie będę przeszkadzał nikomu i ograniczę się do swojego... pokoju... – chyba zwątpił – No, ale z pewnością nikt nie będzie musiał się niczym przejmować. – nie brnął dalej udając zainteresowanego wystrojem.
- Będę miał na ciebie oko, Syriuszu. – Camus rzucił mu bardzo wymowne spojrzenie – Nie chcę później zupełnie przypadkowo natknąć się na jakieś nieprzewidziane skutki twoich pomysłów. Takie
przeczucie – zaznaczył. – Zmieniając temat... Minister obciął godziny latania. Wam się jeszcze udało i dopiero teraz będzie to wasz ostatni rok, jednak nowi zakończa edukację na pierwszym roku. – mężczyzna zepchnął Fillipa z oparcia na swoje kolana sprawiając, iż chłopak usiadł na nich prostopadle do ud nauczyciela. Tylko przez chwile wydawał się tym zmieszany, ale już w chwilę później całkowicie swobodnie ułożył się w takiej pozycji.

- A właśnie! I to jest niesprawiedliwe! – Potter wstał wymachując palcem w powietrzu – Kto pozwolił nowemu Ministrowi robić coś podobnego?! Mieliśmy mieć latanie do siódmego roku, a tu, co?! Na trzecim się skończy! To niesprawiedliwe. – zgadzałem się z nim, ponieważ lekcje latania należały do najmilszych. Można było wtedy odreagować wszystko. Tym samym zapewne był to ostatni rok, kiedy to Camus miał nas czegokolwiek uczyć.
- Jeśli dzięki temu miałyby podnieść się kwalifikacje zawodników profesjonalnych, popieram tę ustawę, jednak, jeśli quidditch miałby ucierpieć... – nie musiał dopowiadać. Jego mina zdradzała już
zupełnie wystarczająco.

- Dobrze, że nie wpadli na tak absurdalny pomysł wcześniej. Musiałbym wymyślać jakieś dziwne wymówki byleby usprawiedliwić swoją ciągłą obecność na zajęciach młodszych grup. Nie dałbym sobie tak łatwo odebrać Marcela – zarumienił się kończąc to zdanie ciszej i delikatniej. Umknął wzrokiem gdzieś w bok kryjąc twarz w szyi mężczyzny.

Usłyszałem za plecami ciche plask, plask, plask, przypominające uderzenia niewielkich, bosych stóp o podłogę. Wyjrzałem za sofę i rzeczywiście nie myliłem się, co do tego. Maleństwo z wpół przymkniętymi oczkami i opadającą na nie grzywką kasztanowych włosów dreptało jakby na wyczucie podążając jak podejrzewałem za głosami rodziców. Plusowy miś był ciągnięty przez niego za łapkę po podłodze. Zgubiony został na środku dywanu. Chłopczyk zamknął oczka stając przed fotelem i wyciągając jeszcze dziecięco pulchne łapki do góry. Fillip nie zmienił pozycji, ale wziął malca na ramiona. Wyglądali naprawdę zachwycająco. Malec wtulił się w tors chłopaka obejmując go ramionkami i zasnął natychmiast. Oddech mu się wyrównał i przestał się ruszać.

- My... powinniśmy iść – odezwałem się nieśmiało, jednak Fillip od razu to obalił, podczas gdy Camus z miłością i spokojem palcem odgarnęła kosmyk włosków malucha za niewielkie uszko.
- Nathaniel, jeśli śpi w czyichś ramionach nie budzi się, przez co najmniej dwie godziny. Tylko w łóżeczku jest tak wyczulony na wszystko. Teraz nawet gdybyś krzyczał nie zdoła mruknąć i
zmarszczyć noska. Jest odseparowany do świata zewnętrznego. – zaczął masować brzuch malucha, w którym cichutko coś burknęło. Chłopiec zaczął wkładać do ust palca, jednak nauczyciel odsunął łapkę od jego twarzyczki. Zanurzył palec w soku podał małemu swój. Kiedy go zabrał Nathaniel znowu się nie poruszał. Niesamowicie chciałem zobaczyć miny dziewcząt gdyby tylko miały okazję być świadkami tak czułych scen. Zapewne złość na Fillipa, lub profesora mieszałaby się z niezrozumieniem i rozmarzeniem względem tej dwójki. Przebywanie w towarzystwie nauczyciela latania w tym roku z cała pewnością miało być bardzo wartościowym przeżyciem. Z całą pewnością zmienił się pod pewnymi względami, a ja chciałem wiedzieć, jakimi. Chciałem uczyć się od niego wszystkiego marząc by i mój związek z Blackiem był równie udany i obfitował w ciepło.

Nie potrafiłem ukryć uśmiechu, ani szklistych oczu. Scena była cudowna, a oni wyglądali zniewalająco. Marcel wydawał się poważniejszy, Fillip kobiecy, zaś dzieciątko chyba było po prostu nieporadnym dzieciątkiem. Nie mniej jednak nigdy nie widziałem nic piękniejszego niż ta trójka razem.

piątek, 26 grudnia 2008

Kartka z pamiętnika (Christmas Edition) - Regulus Black

Czas płynął szybko, lata wydawały się miesiącami, te zaś tygodniami i tak bez końca wszystko brnęło do przodu w tym jakże dziwnym tempie. Padał śnieg, topniał, nowe kwiaty przebijały się przez nagrzewaną słońcem ziemię, później długie dni lenistwa, deszcze, pierwszy chłody i wszystko ponownie zaczynało się od początku. W tym niekończącym się cyklu początku i końca zdołałem dorosnąć, spoważnieć, chociaż raczej nie zmężniałem ani trochę. Miałem szesnaście lat, oczekiwano, że spełnię wszelkie wymagania i rozpocznę pracę w Ministerstwie, podobnie jak ojciec, zaraz po ukończeniu szkoły i już ze stanowiskiem będę kontynuował dalszą naukę. W przeciwieństwie do Syriusza nie miałem własnych planów na przyszłość. Robiłem wszystko, o co mnie proszono, grzecznie wypełniałem polecenia i nigdy nie odważyłem się na sprzeciw. Całkowicie różniłem się od brata, który głęboko miał uwagi matki, czy zniewolonego przez nią ojca.
- Hop, hop króliczku, mam łakocie w słoiczku, nie chowaj się maleńki i tak usłyszę jęki, gdy zły wilk da całusa, oj jakaż to pokusa, zapomnisz wnet o maju, gdy wezmę cię do raju – brat stanął w drzwiach nucąc pod nosem piosenkę, którą ułożył z przyjaciółmi w szkole – Twa norka pusta jak łąka, nikt już się tu nie błąka, pozwól, że będę ci kompanem, a do siebie wrócę nad ranem, nie musisz się mnie obawiać, ja wiem, jak pułapki zastawiać, nawet tego nie poczujesz, gdy się we mnie rozmiłujesz... – pomachał mi przed nosem jakąś kartką. Rozpoznałem pismo matki. Zabrałem od niego notatkę uświadamiając sobie, że zostaliśmy sami w domu. – Gdy wciągnę cię na siebie, poczujesz się jak w niebie, pojedziemy razem daleko, gdzie rzekami płynie mleko, a później, gdy się znużysz, w pościeli się zanurzysz, a ja na paluszkach, wrócę do swojego łóżka. – wyszczerzył się do mnie specyficznie, z mieszaniną ironii i drapieżności. Nie lubiłem, gdy to robił, chociaż teraz wydawał się wyjątkowo niebezpieczny. – Mój apetyt zaostrzony, wilk jest dziś niedopieszczony...
- Króliczek ma złe przeczucia – mruknąłem.
- A wilk wielkie plany – zdjął koszulę, a błysku w jego oczach ostrzegały przed tym, co miałoby nadejść. Zazdrosny o Remusa w końcu się z nim rozstał, a to pociągnęło za sobą serię molestowania mnie z nudy, czy dla zabawy. Jakoś to znosiłem, jednak teraz najchętniej uciekłbym jak najdalej stąd. Niestety chłopak przekręcił kluczyk w drzwiach i wrzucił go do kieszeni. – Jeśli będziesz chciał wyjść będziesz musiał go wymacać – oblizał się powoli dając tym do zrozumienia, że nie miałby nic przeciwko, a nawet przeciwnie, dałby się od razu. – Zaufaj teraz doświadczonemu starszemu bratu i nie udawaj niedostępnego. Mamy ładną pogodę, przyroda się rozmnaża, a Syriusz potrzebuje pieszczot.
- Pośmieliśmy się, a teraz otwórz drzwi – wskazałem na wyjście starając się być poważnym. Wydawało mi się, że zdołałem osiągnąć zamierzony efekt, jednak nie było na to żadnego odzewu.
- Jesteś małą owieczką, a wszędzie sami drapieżnicy. Albo będę to ja, albo ktoś zupełnie inny. Musisz wybrać mniejsze zło, czyli mnie. Zapewniam cię, że Remus nie stawiał oporu i nie żałował. – przypomniałem sobie spokojnego chłopaka, z którym chodził. Nie podejrzewałbym, że coś może ich łączyć, a jednak nagle okazało się, iż tak waśnie było. Nie myślałem nawet o tym, co robię. Jakbym był częścią czyjejś woli, lub z góry ustalonego planu położyłem się niby to czekając. Uśmiechnął się z aprobatą i znowu oblizał. Nie myślałem, nie bałem się, nie wiedziałem nawet, na czym to polega. Rozumiałem związki między osobami rożnych płci, nie byłem przecież dzieckiem, by o tym nie wiedzieć. Tam wszystko było idealnie dograne, a tutaj nie miało większego sensu. W żaden sposób nie dało się odnaleźć przyjemności, a przynajmniej tak myślałem. To nie mogło się udać.
- Jeśli uznam, że nie chcę więcej masz się odczepić – ostrzegłem go zanim zdążył jeszcze usiąść na moim łóżku. Wyszczerzył się uspokajająco.
- Tu wszystko ma swój rytm i precyzję, nic się nie marnuje. Są dwa wejścia i każde może być wykorzystane. Wszystko polega na tym by coś, gdzieś włożyć. Wiesz, co, ale pewnie nie masz pojęcia gdzie. – wydawało mi się, że na moich policzkach rozkwitają rumieńce. Trafił w sedno – Sam zastanów się, jakie jest w tym wypadku główne wejście do twojego ciała. – pokręciłem głową dając mu do zrozumienia, że nie rozumiem, jednak nagle z siłą rozpędzonego tłuczka uderzyła mnie prawda o tym, o czym mówił. Mogło mu chodzić tylko o jedno miejsce.
Moje oczy wyglądały jak dwa wielkie spodeczki. Pokręciłem głową energiczniej.
- Tak się nie da! – powiedziałem niemal ze złością – Nie zmieści się, nie można, nie wejdzie! – a jednak Syriusz chichotał zdejmując mi spodnie. Pozwalałem na to, a nawet ułatwiałem mu zadanie, ale w dalszym ciągu nie potrafiłem zrozumieć jak mogłoby to być wykonalne.
- Nie ma rzeczy niemożliwych. Mało, że wejdzie to jeszcze zmieści się cały. – nie wierzyłem mu. To było niewykonalne, wiedziałem o tym bardzo dobrze. Nabierał mnie, a jednak zaciskałem pośladki jakbym chciał w jakiś sposób sprawdzić czy się da.
Chłopak odwrócił mnie na brzuch i rozszerzył moje pośladki. Wypiąłem je w rzeczywistości chcąc ukryć, a jednak podobnie jak wszystko, co się działo było to zachowanie wyuczone i sztuczne. Poczułem jak napiera na mnie palcem, mruczy, całuje mnie po łopatkach, śmieje się i zapewnia, że zawsze wchodzi. Mówił, iż Remus niemal sam go wchłonął, a on sam nic nie musiał robić. Porównywał to do ssania lizaka, jedzenia banana, mierzenie dziecku temperatury.
Poczułem jego ciężar na udach, usłyszałem szelest ubrań, cichy dźwięk zamka spodni i zamknąłem oczy. Podniósł się lekko, uniósł moje biodra i przywarł lędźwiami do moich pośladków. Nic nie czułem. Pod naporem jego ciała przesunąłem się znacznie. Wisiałem na skraju łóżka i w końcu tracąc równowagę spadłem.
Zajęczałem i zerwałem się na nogi. Tylko cudem nie uderzyłem głową o podłogę. Przysnąłem w środku dnia patrząc na jasne kotary baldachimu nad głową. Zaczerwieniłem się, gdy wróciły do mnie wspomnienia snu na jawie sprzed chwili. Upadek był tu ratunkiem, ale nie mógł wymazać z pamięci tego, co niespodziewanie znalazło się w mojej podświadomości. Coś podobnego zdarzyło mi się w bibliotece podczas korepetycji z Remusem, jednak teraz coś podsuwało mi jakieś niestworzone wizje przyszłości, brata i... Nawet nie potrafiłem zrozumieć, czym to było i skąd w ogóle pomysł, iż coś podobnego jest częścią związku. Potrafiłem pojąc pocałunki, dotyk i ciepłe słowa, jednak nic więcej nie przychodziło mi do głowy aż do teraz.
Wskoczyłem na łóżko kryjąc twarz w poduszce pachnącej moim szamponem. Chociaż nie chciałem o tym myśleć obrazy ze snu raz po raz obijały się przez umęczony tym umysł. Pewny siebie Syriusz, zadziorny i nieposkromiony, dziwne słowa, jakimi mnie karmił, głupia pioseneczka, i jeszcze głupsze porównania. Sam siebie syciłem tym wszystkim, a jednak ubrałem w to brata. Jego związek z kolegą, który tak oburzył rodziców, wydawał się odległym tematem szeptanym na ucho. Wyjazd Syriusza uspokoił rodziców, a jednak mnie tylko przysporzył trosk. Czekałem na jego powrót, który może zdołałby wypchnąć z mojej podświadomości obrazy, które sam sobie tworzyłem.
- Głupek, idiota, troli glut, serowy ziew, rybia twarz, paź Slughorna! – warczałem do siebie wyzywając brata, który był powodem mojego udręczenia i złego samopoczucia, rumieńców na twarzy, głupich myśli i dodatkowo przez najbliższy czas niewyspania w obawie przed kolejnymi głupimi wizjami.
Bo niby, jakim cudem jego... miałby zmieścić się w mojej...
- AAAAA! – wrzasnąłem w poduszkę śliniąc ją przy tym i maltretując. Nie chciałem więcej o tym myśleć, planowałem pozbyć się obrazu dziwnego uśmiechu chłopaka, jego na wpół nagiego ciała, zboczonych słów i gestów. Chciałem by już wrócił bym mógł pobić go za te cierpienia, a jednak z drugiej strony nie będę mógł spojrzeć mu w twarz ze świadomością, że ja i on...
- FUJ! – znowu męczyłem poduchę. A jednak najgorsze było to, iż we śnie wcale mi nie przeszkadzało ani to, że jesteśmy braćmi, ani płeć, czy cała perwersja tego wszystkiego. Byłem ciekaw tego, co mi chciał pokazać, godziłem się na wszystko i może nawet tego chciałem.
Znowu krzywiłem się i rzucałem po materacu. To było obrzydliwe, a jednak dziwnie naturalne. Miałem ochotę popłakać się nie rozumiejąc siebie, ani tego, co dręczyło mój umysł w snach.

środa, 24 grudnia 2008

Kartka z pamiętnika (Christmas Edition) - Andrew Sheva

  

 

Zbudziło mnie światło, które ktoś zapalił w pokoju. Na wpół przytomny otworzyłem oczy nie widząc nic poza drażniącą jasnością, od której rozbolały mnie oczy. Musiałem przyzwyczaić je do niego mrugając i przecierając. Z trudem panowałem nad sobą by nie paść na poduszki i ponownie nie oddać się pod władanie cudownego snu. Sam nie wiem ile przeciętnemu człowiekowi może zająć rozbudzenie się, a już z pewnością nie potrafiłem obliczyć ile czasu upłynęło, od kiedy światło mnie zbudziło, a ja zdołałem odzyskać wzrok. A jednak mimo tak drastycznego powrotu do rzeczywistości nie myślałem trzeźwo przez pierwsze kilka chwil. Dopiero widok winowajcy – ojca – podziałał na mnie jak najostrzejsze z soli trzeźwiących.
Stał w drzwiach z dłonią na włączniku, nagi, nie licząc skąpej bielizny, czerwonych slipek z puchatym, białym zakończeniem, nieodparcie przywodzącym na myśl czapkę Mikołaja. Gładka, jasna pierś ozdobiona była lśniącymi gwiazdkami, przy lewym sutku i pępku. Jedna niewielka przyczepiona została koło oka mężczyzny.
- Twój prezent świąteczny czeka, a chyba nie chcesz trzymać go tak do rana pod drzwiami? Najlepszy jest ciepły, a później znika – głos mu wibrował zachęcająco. Podczas gdy ja nie potrafiłem zareagować on podszedł do łóżka, uklęknął w jego nogach i unosząc wysoko nad głowę ręce złapał na kolumny baldachimu. Wciągnąłem głośno powietrze do płuc. Jego ciało napięło się, mięśnie zostały wyeksponowane, a wypukłość między nogami wydawała się jeszcze większa. Wiedziałem, że śnię, lub tylko tego chciałem. Spojrzałem w jego oczy, pełne figlarnych błysków, na pełne wargi wykrzywione niemal ironicznie. Nie docierało do mnie, iż ojciec – mężczyzna, którego pożądałem kilka lat wcześniej – teraz oddaje mi się we władanie.
Zsunąłem się z łóżka i stanąłem za nim ponownie ze świstem wciągając powietrze. Cieniutki pasek stringów niknął między pośladkami. Okrągłymi, delikatnie wciętymi z boku i umięśnionymi, podobnie jak całe ciało mężczyzny. Zadrżałem, jęknąłem i przełknąłem głośno ślinę. Serce zaczęło szaleńczy pościg za rozpalonym ciałem. Trzęsącymi się rękoma dotknąłem ciepłej skóry jego pośladków. Ponownie wyrwało to jęk z moich ust, a jednak pragnąłem więcej. Zacisnąłem na nich palce, masowałem, dotykałem, gładziłem. Badałem ich strukturę całymi dłońmi, ważyłem w rękach i sprawdzałem jak mocno zdołam je ścisnąć zanim nie zrezygnuję z tych pieszczot. Ojciec nie ruszył się nawet. Może wypiął się subtelnie już na samym początku, jednak zachwycony nimi, nie potrafiłem stwierdzić tego na pewno. Podnieciłem się, a na spodniach piżamy w najbardziej wysuniętym ku przodowi miejscu pojawiła się mokra plamka. Zagryzłem mocno wargę i z niechęcią puściłem gorące ciało. Dostrzegłem niewielką klamerkę nad pośladkami w miejscu, gdzie cienki pasem materiału wyłaniał się spomiędzy jego pośladków. Odpiąłem go, a moje palce wydawały się same wiedzieć, gdzie znajduje się kolejna. Odpiąłem także tą z boku i oblizałem wargi wracając na łóżko. Cienki, delikatny materiał bielizny wisiał swobodnie na napiętym, dumnie sterczącym członku mężczyzny. Szybkim ruchem zabrałem stringi i odrzuciłem w kąt. Teraz klęczał przede mną zupełnie nagi, tak samo jak w przeszłości, gdy kąpaliśmy się razem, a jednak tak odmienny od dawnego obrazu, pozbawionego seksualnego zabarwienia. Niepewny, drżący i przepełniony jakimś niematerialnym strachem sięgnąłem jego sutków. Ciepłe, miękkie stwardniały niczym poziomki. Gdy pomyślałem, że moje są niemal identyczne zarumieniłem się. To on mnie ukształtował, stworzył, dał mi życie. Do niego podałem się w głównej mierze, a teraz miałem niemal powrócić do niego stając się z nim jednym ciałem, zupełnie jak przed laty, gdy miał mnie spłodzić. Dawno przestałem być zazdrosny o matkę, a jednak dopiero teraz dostawałem to, o czym marzyłem. Zacisnąłem palce na dwóch, słodkich z wyglądu brodawkach. Uśmiechnięty odrzucił głowę do tyłu i uchylił usta. Musiało mi się to podobać. Jego członek drgnął unosząc się jeszcze bardziej. Poczułem w kąciku ust drobny nadmiar śliny. Starłem, go a on jednym, palcem pchnął mnie na pościel.
- Mikołaj postarał się w tym roku wyjątkowo, prawda? – uśmiechnął się niemal lubieżnie opierając się na rękach koło mojej twarzy – Ale jak odpakować prezent, kiedy samemu jest się spętanym? – rozpiął nadzwyczajnie szybko moją górę piżamy i rzucił na ziemię. Wydawało mi się, że mruczy widząc moje sutki w erekcji. Równie niezawodnie pozbawił mnie dołu i teraz obaj podobni, różni, nadzy i wypełnieni żądzą patrzyliśmy na siebie czując wzajemne ciepło ciał. Myślałem, że przylgnie do mnie cały, on jednak zrobił coś innego. Ujął moją brodawkę w dwa palce i ścisnął mocno. Aż rzuciłem biodrami w górę i zwinąłem się z jękiem. Lampki choinki na szafce nocnej zawirowały mi przed oczyma jak gwiazdy, a on nie bacząc na nic wziął drugą w usta i zaczął gryźć. Wiele sił kosztowało mnie zachowanie milczenia, a jednak on nie wydawał się poprzestawać na tym. Począł rozcierać brodawkę i tę część piersi, zaś język lizał swoją część mojego torsu.
- Jeszcze... jeszcze... – wydyszałem wijąc się jak młody piskorz pod jego ciałem, gotowym na wszystko, może nawet pragnącym mnie z większą pasją niż mi się wydawało. – Więcej... – wydawałem się błagać z niesamowitą jak na mnie zapalczywością i pokorą. Nie żądałem, a prosiłem i łaknąłem wysłuchania. Mężczyzna wydawał mi się nieugięty. Złapał mnie za biodra i pociągnął je w dół. Na wysokości twarzy miałem jego ozdobiony pępek. Mętnie wyobrażałem sobie jak wiele mogłoby się teraz wydarzyć. A jednak ojciec nacisnął mocno na moją szczękę otwierając mi usta. Wiedziałem już, co zrobi i w jaki sposób. Ustawiłem głowę w pozycji, która byłaby dla niego wygodniejsza i w chwilę później wypełnił mi usta. Jego oddech był drżący, ale wypuszczał powietrze w specyficzny sposób zdradzający uciechę. Pchnął raz, a następnie ruchy jego bioder posypały się jak lawina, raz po raz spadając na moje podniebienie i zatapiając się w głąb gardła. Chłonąłem go starając się językiem odpowiadać na każde pchnięcie i ssać tak, by wycisnąć z niego soki, które teraz kontrolował. Złapałem go za pośladki. Znowu poczułem ich ciepło, jędrność i niesamowity kształt. Im mocniej je ściskałem tym więcej kropel zaczynało wypływać wprost w moje otwarte szeroko usta. Nawet nie zdołałem zareagować, kiedy wysunął się całkowicie. Pocałował mnie, jakby chciał zbadać smak swojego nasienie właśnie w moich wargach. Jego język wpełzł równie głęboko, jak wcześniej jego członek.
Pod choineczką na szafce stała mała paczuszka. Sięgnął, otworzył i wyjął mały flakonik. Zapach jabłka z cynamonem rozniósł się po pokoju sprawiając, że ciepło pokoju nabrało typowo świątecznej atmosfery, zupełnie jakby w kominku palił się ogień ogrzewając nie tylko to pomieszczenie, ale i cały dom, a przecież nie miałem w pokoju kominka, skąd, więc mogło brać się to ciepło?
- Wiesz, co – rzucił pewnie nalewając na dłoń znaczną ilość pachnącego płynu. Zakręciło mi się w głowie od cudownego zapachu. Pospiesznie odwróciłem się obejmując ramionami poduszkę, wtulając w nią twarz i wypychając pośladki by mógł zrobić z nich użytek. Palce, które kiedyś łaskotały mnie, gdy byłem niegrzeczny do chwili, gdy traciłem dech, teraz bez okiełznały moje biodra. Sztywne i podniecająco smukłe wsunęły się we mnie. Sprawiały wrażenie jeszcze dłuższych, jeszcze cieplejszych i niemal topniejących w moim wejściu. Nie przynosiły ukojenie, a jedynie potęgowały pragnienie obecności czegoś innego. Chciałem by wypełnił mnie po brzegi i właśnie w tamtej chwili wcisnął się między moje pośladki. Zajęczałem głośno czując jak rozwarł mnie swoim ciałem, jak przybliżył mnie do zaspokojenia jednym pchnięciem w głąb ciała. A jednak po tym nastąpiła cała seria kolejnych, szaleńczo dokładnych, mocnych, penetrujących każdy zakątek mojego tyłka.
- Tak, tak, tak, tak! – wzdychałem i krzyczałem na przemian nie mając tego dosyć. Napawałem się tym wszystkim, pchałem biodrami w tył by czuć to jeszcze lepiej. Siłą jego ruchów zostałem przygwożdżony do łóżka. Sunąłem członkiem po pościeli trąc o nią niemalże łapczywie. Szukałem w niej zaspokojenie, którego nie dostarczała mi jego dłoń, a jakiej swoją bym nie odnalazł zbyt mocno przylegając do kołdry.
Ociekałem, a jednak ukojenie nie przychodziło. Gdy w końcu miałem je odnaleźć wygiąłem się w łuk i otwierając szeroko oczy westchnąłem. Pokój był zupełnie cichy i ciemny. Leżałem w zmierzwionej pościeli napierając członkiem na materac łóżka. Penis sterczał boleśnie wbijając się w prześcieradło i wszystko pod nim. Wiedziałem, że musiałem śnić, ale nie myślałem, iż zdołam podniecić się samą tak ucieszną wizją.
- Fabien będzie zły... – mruknąłem patrząc na swoją mokrą piżamę i członek, który nie odnalazł upragnionej kulminacji rozkoszy.

niedziela, 21 grudnia 2008

Kartka z pamiętnika XXXVII - Syriusz Black

Jeśli nic nie stanie mi się z netem i kompem w środę i piątek dodam Świąteczną Edycję Notek ^^

 

Ostatni dzień beztroskiego siedzenia na głowie Andrew i jego rodziców. Tym razem mieliśmy się zrelaksować i to właśnie robiłem. Andrew przyprowadził do salonu telewizor, który zajął miejsce przed nami na dywanie i wystarczyło powiedzieć mu, czego się szuka, a skakał po kanałach. Sheva wręczył mu jakąś kasetę, zaś telewizor połknął ją i wydawało się, że zasnął. Zupełnie nie wiedziałem jak to urządzenie działa i skąd je mają, a znając życie mogłem spodziewać się nawet najbardziej dziwnych źródeł. Jak się okazało chłopak puścił jakiś serial o super bohaterach zakrawający na mieszankę średniowiecza i realnego świata. Ułożony wygodnie z głowa na kolanach Remusa naprawdę wczułem się w ten film.
Jeden odcinek trwał niespełna pół godziny. Spokojnie po upływie tego czasu mogłem stwierdzić, że naprawdę podoba mi się to, co oglądamy. Przekręciłem się na ciepłych kolankach i popatrzyłem na chłopaka. Pięknie prezentował się z tej perspektywy z oczyma wpatrzonymi w ekran. Sięgnął dłonią do góry i odgarnąłem mu kilka pasemek rozczochranych włosów za ucho. Złote tęczówki olśniły mnie swoim pięknem, a twarz od razu mu poczerwieniała. Byłem ciekaw jak on to robi. Od dwóch lat byłem z nim, pozwalałem sobie na drobne gesty i czułości, a on nieprzerwanie nabierał kolorków, zupełnie jakby był to pierwszy raz. Uśmiechnąłem się do niego, zaś on odpowiedział tym samym i pogładził mnie po głowie. Widziałem, że Potterowi daleko jest do uznania naszych stosunków za normalne i wykrzywiał się przy każdym, nawet najdrobniejszym przejawie słodyczy z naszej strony. Żal mi go było, ale nie mógł przecież od razu nas przekreślać, tylko, dlatego, iż trochę mu się nie układało w sprawach sercowych.
Zaczął się kolejny odcinek serialu, więc Remi stracił zainteresowanie moją osobą.
- Rezerwuję sobie tego w niebieskim! – rzuciłem niby to od niechcenia.
- Ja chcę zielonego! – Remus podjął temat najwidoczniej spodobała mu się gra w zamawianie postaci. Jakby na zawołanie Sheva podniósł rękę.
- Czerwony, chcę czerwonego! – wyszczerzył się najwyraźniej zachwycony tym, iż nikt nie chciał starszego chłopaka, przywódcy o całkiem niezłych wymiarach. J. popatrzył na nas, później na ekran gdzie właśnie leciał opening przedstawiający postacie po kolei.
- Kpicie! – prychnął. Nie dziwiłem mu się, ponieważ zabraliśmy mu sprzed nosa samych mężczyzn. – Różowa i Żółta?! Za idiotę mnie macie? – wzruszyłem ramionami.
- Twój refleks pozostawia wiele do życzenia – stwierdziłem – Oglądaj, a później powiesz, która ci odpowiada.
Potter siedział jak na szpilce i to ogromnej, ostrej i mało wygodnej. Łypał spode łba na ekran krzywiąc się niemal, co kilka sekund, kiedy tylko pojawiały się pozostawione mu postacie. W końcu jednak chyba do nich przywykł, ponieważ uspokoił się i nie odwracał sobą moje uwagi od serialu.
Szybko i ten odcinek doczekał się swojego końca, a obraz ogólnej sytuacji stał się jaśniejszy. Ponownie zmieniłem pozycję by lepiej widzieć Jamesa i położyłem dłoń na głaszczącej mnie ręce Remusa. Złapałem ją i przyciągnąłem go ust. Ucałowałem wnętrze pachnącej mydłem łapki, a na jego policzkach ponownie rozkwitały czerwone kwiaty.
Potter chyba specjalnie postanowił powrócić do tematu by odwieść mnie od dalszych pieszczot z chłopcem.
- Niech będzie żółta. Z bólem, ale może zapomnę, że to baba. – otrzepał się najwidoczniej z zimnych dreszczy, jakie przeszły mu po plecach. – O zgrozo, czemu akurat mi przyszło się z tym męczyć.
- Jakby na to nie patrzyć zawsze mamy dodatkowe plusy. Sam pomyśl. Uczymy się w Szkole Magii i Czarodziejstwa, na zajęciach jesteśmy inni, poza nimi ciut inni, dodać do tego zespół, który nam się posypał... Możemy ratować świat! Tylko trzeba nam znaleźć i rozwijać nasze umiejętności. – wyszczerzyłem się dumny z nowego pomysłu. Nie często zdarzało mi się trafić z czymś na tyle dokładnie, ale teraz całkowicie trafiłem we własny gust. Sądząc z miny Shevy i Remusa musiałem spełnić także ich oczekiwania. – Sami pomyślcie. Remus ma niesamowity słuch. Jeśli by nad tym popracować jest wspaniałym członkiem super team’u. My musimy dopracować, czym się wyróżniamy i sielanka gotowa. Wyobraźcie sobie tylko... Cudeńko!
- Nie często to mówię, ale chyba nie jesteś najgłupszy, Black – pochwała Pottera wcale mnie nie ucieszyła, chociaż w jego mniemaniu powinienem chyba skakać ze szczęścia.
Pojawiła się mama Shevy z sokami. Wręczyła nam po szklaneczce pełnej napoju, lodu z wetkniętą rureczką. Nasz poprzedni temat został na chwilę zawieszony na czas nieokreślony.
Ułożony wygodnie sączyłem sok ostrożnie by nie ochlapać siebie i przy okazji Remusa. Nie chciałem żeby później musiał się przebierać tylko, dlatego, że ja nie potrafiłem normalnie pić. Moja słodycz wypiła wszystko do połowy szybciutko i kiedy ja bawiłem się kostką lodu on chłeptał uśmiechnięty napój. Z kącika ustek spłynęła mu kropelka soku. Wylądowała na moich ustach, jednak chłopak nie zauważył niczego. Zlizałem słodkość, jaką nieświadomie mi dał ucieszony tym, jak jeszcze nigdy dotąd. Kolejna kropelka trafiła mnie w nos i tym razem Remus wystraszony popatrzył na ślad, jaki został na mojej skórze.
- Musisz scałować to, co zgubiłeś – roześmiałem się uważając by mokra plamka nie spłynęła mi z nosa na policzek. Lupin zaczerwieniony, co sprawiało, iż chciałem piszczeć z uciechy, pochylił się niepewnie. Andrew wychylił się zza kanapy by sprawdzić, czy nikogo nie ma w pobliżu.
- Pusto, nie masz się, czym martwić.
- Yhym – Remi szybko przyłożył usta do kropelki i podniósł głowę po trwającym trzy sekundy ssaniu czubka mojego nosa. Lśniący ślad, jaki tym razem zostawiły na mnie jego ustka drażnił mnie mieniąc się między oczyma. Popatrzyłem na Remusa mierząc go wzrokiem dłuższy czas. Chłopak ocknął się po chwili i zwinął koszulkę na palcu. Wytarł mój nos i uśmiechnął się zadowolony ze swojej pracy. Nawet ja nie mogłem pozostać obojętny na tak słodką minę.

- Będziemy bohaterami z różnymi przeżyciami miłosnymi. Ja mam Remusa, Sheva dorosłego mężczyznę, a ty młodziana. – widziałem jak chłopak spochmurniał, ale nie zawarczał na mnie – Sam pomyśl – westchnąłem głośno. Byłem pewny tego, co mówiłem i potrafiłem to jakoś wyjaśnić. – W tym roku będziemy mieć po 13 lat! To liczba, która przyniesie nam szczęście. Mówię ci. W tym roku wszystko nam się uda. Najlepsze rzeczy dzieją się w wieku trzynastu, siedemnastu i dwudziestu jeden lat!
- Z jednej strony... – Remi pogłaskał mnie opuszkiem po skroni – On chyba ma rację. Ten rok na pewno będzie inny niż poprzedni. Mamy wiele do zrobienia.
- I Hogsmeade do zwiedzenia! – Andrew wpadł mu w słowo podniecony. – To musi być wyjątkowy rok szkolny! – nawet Potter przytaknął nie do końca przekonany, ale powoli wchodzący na właściwą drogę. Widziałem to w tych jego dziwnych, brązowych oczkach, które wydawały się podejrzanie rozjaśnione przez te wielkie okulary, które już raz uszkodziły mi Remuska.
- Zmieniając temat... – Lupin właśnie rozpuścił w ustach ostatnią kostkę lodu ze swojej szklanki – Na Pokątnej jest nowy sklep z artykułami do quidditcha. Podobno całkiem niezły. Moglibyśmy tam jutro zajrzeć w drodze do domu. – podskoczyłem na jego kolanach. Jakim cudem to maleństwo o tym wiedział, a ja nie? Nawet się nad tym dłużej nie zastanawiałem. Najnowsze sprzęty, miotły, dosłownie wszystko, czego mógłbym pragnąć w jednym miejscu, niemal na wyciągnięcie ręki. Jeśli J. i Andrew myśleli podobnie miałem przed sobą wspaniały dzień kolejny.
- Tato! – Sheva poderwał się z miejsca i uciekł z pokoju. Słyszałem jak wrzeszczy go mężczyzny mówiąc, czego się dowiedział. Pisk, jaki doszedł z kuchni należał z pewnością właśnie do niego, a chwilę później jasnowłosy wrócił w podskokach. – Zabieram się z wami na Pokątną, ojciec mówi, że nie odpuści takiej okazji, więc mam zapewniony powrót do domu. Przygotujcie się na wielkie okupowanie sklepu! – zgiął ręce w łokciach i napiął mięśnie. Widać było, że rozpiera go energia. Podał telewizorowi kolejną kasetę i rozłożył się na ziemi wygodniej niż do tej pory. Coś mi mówiło, że naprawdę miałem przed sobą wyjątkowy rok szkolny, a i końcówka wakacji wróżyła wszystko, co najlepsze. Może nawet Remus okazałby się bestią w owczej skórze i rzuci się na mnie, któregoś dnia by otrzymać swoje pieszczoty. Miałem mu tyle do zrobienia, a teraz jeszcze ratowanie świata. Jak ja miałem poradzić sobie z tym wszystkim...

 

  

piątek, 19 grudnia 2008

Kartka z pamiętnika XXXVI - James Potter

14 sierpień

Pobyt u Shevy wpływał na mnie zaskakująco dobrze. Rzadziej myślałem o Kinnie i rozstaniu z nim. Nawet nie wiedziałem czy byliśmy jeszcze razem, a jednak ciągle sobie wypominałem, że posunąłem się tak daleko. Był ode mnie młodszy wyłącznie o rok, a jednak różnica ta wydawała mi się znacznie większa. Gdy ja dorastałem szybciej w towarzystwie, jakie miałem on nadal był dzieckiem, które jeśli chciałem nakłonić do odważniejszych czynów musiałem oswoić. Trochę zbyt późno to do mnie dotarło i musiałem dokładać wszelkich starań by wakacje nie upłynęły mi całkowicie pod znakiem klęski i załamania. Korzystałem z chwil spędzonych ze znajomymi u Andrew i pozwalałem sobie na zachowanie całkowicie naturalne, nawet, jeśli czasami nie miałem na to ochoty. Musiałem się pozbierać w miarę szybko by nie tracić, a zyskiwać mimo ciężkich dla mnie dni, lub nawet miesięcy. Czasami zastanawiałem się czy nie przesadzam patrząc na ojca Shevy, jednak szybko dochodziłem do wniosku, iż bynajmniej nie. Andrew mnie nie chciał, Kinn uciekł i skończę jako stary kawaler bez przyszłości w miłości. Ta wizja mnie przerażała.
Poprawiłem się na krześle w jadalni i zanurzyłem łyżkę w rosole. Z chłopakami tego dnia tylko rozmawialiśmy i nabijaliśmy się z siebie wzajemnie, więc obiad w towarzystwie państwa Sheva był drobna odmianą. Ku mojej uciesze udało mi się zdobyć miejsce przy Serhij’u. Rozkoszowałem się tą krótką chwilą mogąc obserwować go kątem oka, czy patrzyć jak je. Pełne, kuszące usta obejmowały łyżkę i sunęły po niej powoli, niemal pieszczotliwie. Zatracałem się w marzeniach obserwując jego ruchy i ważąc każdy najmniejszy nawet gest. Musiałem oderwać się od głupich problemów i poddać dawnym nawykom, a w tym także miłością.
- Jedzcie, jedzcie – ponagliła matka przyjaciela, która właśnie wstawała od stołu i odnosiła swój pusty talerz do zlewu. Zajęła się kończeniem i nakładaniem drugiego dania, więc odwrócona tyłem nie zwracała uwagi na nic poza swoim zajęciem. Dostrzegłem błysk w oku siedzącego nieopodal, naprzeciwko mnie Andrew. Chłopak poruszył się, zaś Fabien drgnął. Nawet głupi domyśliłby się, o co chodziło. Schyliłem się i popatrzyłem przelotem na ich kolana pod stołem. Dłoń blondyna zaciskała się lekko na kroczu mężczyzny. Znowu skupiłem wzrok na tej dwójce. Wyraźnie zaskoczony tym Fabien przez nieuwagę pozwolił by kropelki rosołu spłynęły mu po brodzie z kącika ust. Tworzyły lśniący ślad, którego chciał pozbyć się chusteczką. Andrew Rzucił okiem na matkę, która najwyraźniej nadal zajmowała się przygotowaniami. Złapał gwałtownie za koszulę Fabiena i przyciągnął go do siebie. Całą powierzchnią języka przeciągnął od niemal skapującej kropelki na brodzie do samych ust. Oblizał je i uśmiechnął się niby to niewinnie. Jego ojciec drgnął niemalże piorunując syna wzrokiem. Chociaż Andrew nic sobie z tego nie robił, mężczyzna odchrząknął znacząco. Nie był zachwycony, że syn pozwala sobie na tak wiele, gdy matka jest w pobliżu. Tyle mogłem powiedzieć nie czytając w niczyich myślach, czego i tak nie potrafiłem.
Zapatrzony na to wszystko zapomniałem się na kilka krótkich chwil. Były one jednak wystarczające bym zdołał zjeść kilka łyżek zupy i ubrudzić się przy tym na twarzy. Nie czułem wszystkiego, co się na niej znajdowało, jednak uświadomił mi to dopiero Serhij. Jego dłoń sięgnęła mojego policzka, a kciuk delikatnie otarł kącik warg. Zaczerwieniłem się zmieszany. Rok wcześniej chciałem z nim spać, a teraz czułem jak ciepła skóra muska moją. Przeniosłem wzrok na jego palec. Miał na nim kawałek makaronu. Dostępny i jakby czekający na to bym wziął go na nowo do ust. Kierowany pragnieniem właśnie to zrobiłem. Końcem języka zgarnąłem makaron i musnąłem ustami kciuk mężczyzny. Czułem na sobie wściekłe spojrzenie Andrew, które wywoływało ciarki, chociaż mieszały się one niewątpliwie z tymi wywołanymi przez gest, jaki sam uczyniłem.
Zupełnie nie czujący zmieszania mężczyzna powrócił do jedzenia. Fabien skończył swoją zupę i zabrał naczynie zabierając się za pomoc pani domu w prostych czynnościach. Odwracając wzrok od tego, co interesowało mnie najbardziej, a tym samym dziwnie cieszyło, peszyło i potęgowało szaleńcze bicie serca zająłem się łyżką i próbowałem usilnie zastanawiać się nad kątem, z jakim nabieram zupę i ile rosołu mogę zjeść na jeden raz. Jakimś cudem pozwoliło mi to odrobinę się uspokoić i opanować. Znowu mogłem spojrzeć na innych przy stole. Remus starał się nie myśleć o niczym poza posiłkiem i ukradkiem zerkał na boki na ciastka czekające na zakończenie posiłku. Syriusz uważnie śledził zachowanie nas wszystkich przy stole. Nie odzywał się ani nie robił nic.
- Przesiądź się – rzucił w końcu Serhij do Andrew, który zmarszczył brwi patrząc na wskazane miejsce o krzesło dalej niż Fabien, a zaraz u boku ojca. Specyficznie uniesione brwi dały mu chyba do zrozumienia, że ma się nie sprzeciwiać. Blondyn wstał i niezadowolony zmienił miejsce. Zaczął bawić się nerwowo widelcem uderzając nim o stół, czy obracając w palcach. Mężczyzna nie pozwolił mu na to dłużej niż przez pierwsza minutę. Później złapał jego palce w swoje i przytrzymał. Andrew spojrzał na niego, gdy ten posyłał mu przyjazny uśmiech. Byli do siebie bardzo podobni. Tak samo przystojni, o podobnych rysach twarzy i ciepłych oczach. Chłopak wydawał się lekko zarumienić, jednak nie byłem pewien czy wierzyć oczom. Przez chwilę miałem nawet wrażenie, iż chłopak spogląda na ojca niemal nieśmiało, z zalotnym błyskiem nieśmiałości w oczach. Nagłe ukłucie wewnątrz ciała uzmysłowiło mi, iż taka scena, chociaż nie powinna mieć żadnego wydźwięku, jednak go miała.
- Proszę bardzo, możecie kończyć obiad – kobieta rozłożyła przygotowane już i ozdobione drugie danie. Serhij mógł puścić syna, który, co tym razem nie mogło być złudzeniem naprawdę się zaczerwienił. Teraz już byłem pewien, iż pierwszą miłością przyjaciela musiał być jego ojciec. Zastanawiało mnie tylko, kiedy postanowił jednak oddać go matce. Po plecach przeszedł mi dreszcz podniecenia, gdy wyobraziłem sobie jak mały Andrew musiał uwielbiać Serhij’a w dzieciństwie. Jak chłonął widok ciała, tak zbliżonego do jego własnego, jak w nocy śnił o ojcu zachwycając się głosem czytającym bajki, lub opowiadającym o meczach. Uśmiechnąłem się do udka kaczki w miodzie i pomidorach wyobrażając sobie tysiące wspaniałych scen.
- Za kilka dni wracacie do siebie? – podjął po chwili, gdy kobieta także siadła do stołu. – Dobrze, że przyjechaliście i myślę, ze w razie, czego możecie zostać dłużej. Fabien zająłby się wami. – sekretne spojrzenie rzucone Andrew miało chyba upewniać w przekonaniu, iż mówi to by go zdenerwować. – Jeśli macie tylko ochotę...
- Dziękujemy – Remus skinął głową robiąc za głos rozsądku, który u nas był dosyć spaczony – Chcielibyśmy, ale rodzice wiedzą, kiedy mamy wrócić i pewnie uznaliby, że się narzucamy, a i nam byłoby niezręcznie – słodki pupil Blacka zarumienił się wiedząc, że mówi prawdę>

- Cóż... Szkoda, jednak liczę na kolejną wizytę innym razem. Może nawet zdołam zapewnić wam jakąś dodatkową rozrywkę. Poproszę chłopaków z drużyny i coś wymyślimy. Bądźcie gotowi na przyjazd w następnym roku. – niezadowolona, iż mąż wspomina o grze matka Andrew niby to przypadkiem uderzyła w talerz.
- Przyjadą, o to się nie martw. I ja ich zabiorę na jakąś waszą imprezę – Sheva wcale się tym nie przejmował. Przypadkiem zobaczyłem, iż specjalnie robiąc na złość ojcu trzymał dłoń na jego udzie. Widocznie został urażony nie mogąc dotykać Fabiena. Przez chwilę naprawdę chciałem wiedzieć jak wiele prawdy jest w moich domysłach. Postanowiłem zostawić je na chwile, gdy wykorzystam każdy z tych szczegółów przeciwko chłopakowi w odwecie, lub dla zabawy. Usilnie myślałem nad tym jak znaleźć ku temu sposobność i jak wykorzystać nabytą wiedzę.
- Jeśli jesteśmy już w temacie zbliżonym do quidditcha... – nawet nie wiedziałem, że o to pytam. Słodki jak miód temat sam wpełzł mi na usta. Odwróciłem się w stronę mężczyzny, który obdarzył mnie swoim zainteresowaniem wyraźnie ucieszony, iż podjąłem rozmowę. W końcu podziwiałem go przez wiele lat, więc musiałem skorzystać z jakiś porad bądź chociażby możliwości dowiedzenia się czegoś więcej o strategii, czy samej grze. Odpłynąłem w rozkoszy, jaką był quidditch, a którą dzieliłem z jedną z moich pasji. Skupiony wyłącznie na rozmowie o meczach i taktyce odciąłem się od świata, mimo iż przyjaciele właśnie się ożywiali i rozmawiali między sobą, a także zachęcając do tego matkę Andrew.

wtorek, 16 grudnia 2008

Don Chichot Remus Tort!

Jestem już zdrowa, dziękuję Wam za troskę! =*

 

13 sierpień

Po dosyć entuzjastycznym przeżywaniu naszego meczu quidditcha dzień wcześniej dziś Sheva postanowił znaleźć dla nas coś bardziej rozrywkowego. Wygrzebał z garażu drewniane miecze, którymi podobno bawił się dawniej z ojcem, a teraz miały posłużyć nam za broń. Uznał, iż zabawa w turniej rycerski zrelaksuje nas i unikniemy dzięki temu oszustw, o które Potter oskarżał nas po meczu, który udało się nam zremisować. Zazwyczaj miałem być księżniczką dla Blacka, który udawał książęta, więc zajęcie bardziej męskiego miejsce jak najbardziej mi odpowiadało. Naturalnie Syriusz jęczał coś o nagrodzie dla zwycięzcy, co Andrew załatwił z klasą. Przyniósł talerz z kilkoma kawałkami tortu upieczonego przez Fabiena i powiedział, iż w zależności od zajętego miejsca każdy otrzyma adekwatny kawałek.

Dla mnie był to wystarczający bodziec, który miał mnie zachęcić do działania. Patrzyłem na trzy kawałki biszkopta od jasnego poprzez orzechowy do czekoladowego. Oblizywałem się na widok kremów, jakie przeplatały biszkopt i wydawało mi się, że już czuję w ustach ten cudowny smak słodyczy. Można było powiedzieć, iż zostałem złapany w sidła pierwszych francuskich wypieków, jakich miałem skosztować. Kawałek za pierwsze miejsce był naprawdę wielki. Coś mi podpowiadało, że powinienem zacząć się leczyć na ten pociąg do łakoci, jednak było to silniejsze ode mnie. Ich smak zachwycał i rozgrzewał, a po przemianach koił. Prawdopodobnie, dlatego uzależniłem się od słodyczy, a teraz mój apetyt był pobudzany z każdą chwilą coraz bardziej.
- Remi, my tu jeszcze jesteśmy. Nie chcę przerywać tej intymnej chwili z tortem, jednak robię się zazdrosny. – Syriusz zasłonił mi oczy i odwrócił moja twarz w stronę swojej – Na mnie nigdy nie patrzysz z takim rozmarzeniem. – zauważył, co zarumieniło moje policzki i tym samym dało mi pewność, że kiedy będę musiał się uspokoić z nadmiernym umiłowaniem słodkości.
- To tylko kawałek ciasta – mruknąłem opuszczając głowę i patrząc na końcówkę miecza – Może i pyszny... Wielki... Z orzechami... Kawałkami czekolady... i... To nic takiego! – oprzytomniałem szybko. Czułem się głupio. Pocieszałem się tylko tym, że Peter wpychał w siebie, co popadnie, ja zaś skupiałem się jedynie na tym, co czekoladowe, słodkie i najlepsze. Wliczałem w to Syriusza, chociaż na pewno nie miał w sobie słodkiej niespodzianki pod czekoladową powłoką.
- Dobra... Naturalnie jeździmy na miotłach. Nazwijcie swoje rumaki, bo muszę rozpisać pojedynki! Walczymy na miotle, jeśli spadniesz lub upuścisz miecz, przegrywasz. – Sheva zatarł ręce – Wygrany dostaje największy kawałek, ja dodatkowo bez względu na miejsce zjem swoją część z Fabiena, kiedy sobie pojedziecie – wyszczerzył się.
Musiałem westchnąć i pokręcić głową by w miarę normalnie zareagować na jego szczere stwierdzenie. Nie potrafiłem nawet opisać tego jak imponował mi swoim bezpośrednim zachowaniem, podczas gdy ja nadal nie mogłem całkowicie przełamać się w stosunku do bliskości Syriusza. Mimo wszystko nie chciałem wiedzieć, co wpływało na Andrew właśnie w taki sposób, a szczegóły jedzenia tortu z mężczyzny także nie należały do wybitnie mnie interesujących.
- Zaczynamy ode mnie i Blacka – James usiadł na miotle i odbił się od ziemi. – Muszę udowodnić, że jestem panem w tym stadzie. Nie pozwolę by zajął moje miejsce, więc weź naskrob tam na kartce, że zaczynam – zrobił maślane oczy zza okularów i prychnął na Syriusza. Kruczowłosy porwał za drewnianą broń i szybko uniósł się zrównując z Potterem. Chyba rzeczywiście chcieli sobie coś w ten sposób udowodnić, a żaden nie planował się poddawać zbyt łatwo. Do tej pory nie zdawałem sobie sprawy z tego, iż konkurują o przewodnictwo w naszej grupie. Nie było w końcu potrzeby wybierać lidera, ale w tym wypadku najwidoczniej się myliłem. W zespole, który podupadał to Black przewodził, za to, na co dzień widocznie musiała zadecydować siła.
Andrew wzruszył ramionami i skrzywił się obojętnie. Dla niego ich popisy chyba także nie były tak oczywiste, więc przynajmniej miałem świadomość, iż nie tylko ja niczego nie dostrzegałem i zapewne dalekie było to od uwzględniania któregoś z nas w ich własnej małej wojnie.
- A bijcie się! – rzucił w końcu od niechcenia i machnął na nich ręką. Usiadł na trawie z daleka od potencjalnych miejsc upadków i założył ręce za głowę. Podszedłem do niego i klapnąłem na ziemi obok niego. Black i J. najwyraźniej zaczynali już pierwszą rozgrzewkę machając w powietrzu mieczami i zaraz potem zatrzymali się w powietrzu naprzeciwko siebie. Uniosłem brwi widząc, że naprawdę traktują to bardzo poważnie. Uderzyli lekko kijami o siebie i wstrzymałem powietrze, kiedy zaczęli się okładać. Kiedy o tym myślałem nie wydawało mi się to takie trudne, jednak widząc jak jeden i drugi sprawnie zadają ciosy i parują je zwątpiłem w swoje umiejętności. Słyszałem nad głową głośne uderzenia mieczy i od czasu do czasu jakiś cichy jęk, gdy któryś z nich nie zdążył się osłonić. Ich niechęć do siebie nawzajem wydawała się zniknąć jeszcze na pierwszym roku, jednak teraz trochę w to wątpiłem. Na ich twarzach, chociaż im dłużej się w nie wpatrywałem z tym większym trudem cokolwiek widziałem, widniał wyraz zaciętej rywalizacji i wzajemnego braku tolerancji. Zamknąłem oczy, kiedy jeden z ciosów dosyć mocno ugodził Syriusza w żebra. Otwierając jedno oko widziałem, że tylko bardziej się wściekł i uderzył Pottera w ramię. Jęk, jaki wydał z siebie okularnik uzmysłowił kruczowłosemu przewagę, jaką nagle nad nim zyskał. Zadał kolejny cios, który tamten sparował, jednak pod gradem szybko płynących kolejnych uderzeń i nie utrzymał się na miotle. Miał do wyboru twarde lądowanie lub upuszczenie miecza. Widocznie wybrał to drugie, gdyż chwycił się oburącz drążka i tylko zatoczył niezgrabne kółeczko wokół własnej osi.
- Sir Syriusz Black zwycięża! – krzyknął Sheva, jak zwykle tuż obok mnie, przez co musiałem na jakiś czas zasłonić uszy by przyzwyczaić je do normalnego tonu jego głosu. Chłopcy stanęli na ziemi, a Black podszedł do mnie złapał i pocałował w usta. Odepchnąłem go zarumieniony. Chciałem zapytać warknięciem, co właściwie robi, jednak ten już stanął za mną i przytulał się.
- Zabierz sobie to przewodnictwo w stadzie, Potter. Ja już masz wszystko, czego potrzebowałem. Ale nie zapomnij, że pokonałem cię w uczciwej walce! – był wyraźnie dumny z siebie i tego, co osiągnął. Przez chwilę patrząc na wściekłego Jamesa przyszło mi do głowy, że kiedyś ich niechęć mogłaby przerodzić się w coś poważniejszego, jednak szybko zrezygnowałem z podobnych domysłów. Samo wyobrażenie sobie Pottera w objęciach Syriusza było niedorzeczne i przyprawiało mnie o dreszcze. Chyba obaj musieliby być pijani, a i to zapewne nie wystarczyłoby do tak szaleńczego kroku.
Sheva wepchnął mi do ręki miotłę i uśmiechnął się szeroko.
- Nasza kolej, Remi. – mrugnął jakby chciał mi tym dodać otuchy i zapewnić, że będzie delikatny. Popatrzyłem na ciasto i oblizałem się podobnie jak wcześniej. Dama mojego serca patrzyła na mnie małymi wisienkami na czubku kawałka tortu i uśmiechała się, zapewne wyborną, masą kakaową. „Z miłości do słodyczy” pomyślałem i ścisnąłem mocno miecz. Siadłem na miotłę i odepchnąłem się od ziemi. Musiałem mocno trzymać drążek by nie stracić równowagi, a dodatkowo szukałem jakiegoś punktu zaczepienia by móc do woli poruszać ręką w walce z przyjacielem. Było to chyba tym trudniejsze, iż nie chciałem wcale się z nim mierzyć i bałem się, że przez przypadek mógłbym wyrządzić mu krzywdę. Znowu popatrzyłem na kuszący tort i westchnąłem głośno. Musiałem wygrać, a Syriusz i tak oddałby mi całość swojej nagrody. Przegrana nie wchodziła w grę.
- Zaczynajmy – skinąłem na blondyna i przymknąłem oczy, kiedy pierwszy cios zatrzymał się na moim mieczu. Poczułem wtedy dziwną ulgę. Sam uderzyłem i znowu napięcie ze mnie uszło jakbym wyzwalał się poprzez tę walkę całkowicie. Dłonie nadal miałem spocone i czułem na nich mrowienie, ale powoli także ono rozpływało się pośród drgania kija, dźwięku uderzeń i zapachu wiatru. Poddałem się swojej naturze i umiejętnością. Było to trochę nie uczciwe wobec chłopaków, ponieważ posiadałem siłę, o której nie wiedzieli, a która nie pochodziła ode mnie. Mimo wszystko nie potrafiłem nad nią panować i teraz znowu czułem się słaby mając mimo wszystko większy potencjał jako zwycięzca niż oni.
Podrzuciłem płynnym ruchem miecz Andrew do góry i uderzyłem go szybko w brzuch. Starałem się być delikatny, ale i tak wypuścił z rąk swoją broń, która spadła na ziemię pod nami. Patrzyłem na to wystraszony tym, że go skrzywdziłem i zaskoczony nieprzewidzianym wcześniej zwycięstwem.
- Nic... ci nie jest? – zapytałem drżącym głosem, a on uśmiechnął się zuchwale.
- Nie, ale okazałeś się lepszy. Kiedyś musisz dać mi szansę rewanżu. – skinąłem szybko głową nie myśląc o tym wiele. Wystarczyło, że wylądowałem, a Black momentalnie porwał mnie w objęcia powtarzając jak bardzo się cieszy. Teraz miałem walczyć z nim, jednak Andrew uznał, że zrobimy sobie przed tym przerwę na sok i ciastka.

 

  

niedziela, 14 grudnia 2008

Kartka z pamiętnika XXXV - Andrew Sheva

Przeciągnąłem się otulony ramionami Fabiena i uśmiechnąłem do siebie czując jego dłoń na pośladku pod bielizną. Zakradłem się do niego w nocy, ale nie mieliśmy okazji się kochać. Spędziliśmy tylko wspólnie noc na wzajemnym całowaniu i dotykaniu. Żałowałem, jednak teraz dom tętnił życiem i musiałem być ostrożny.
Popatrzyłem na zegarek. Było już późno biorąc pod uwagę, iż miałem wrócić do siebie, bądź, chociaż uniknąć spotkania z mamą na korytarzu. Wysunąłem się z łóżka i pocałowałem mocno mężczyznę. Zamruczał i chciał mnie złapać, jednak odskoczyłem do tyłu.
- Podnoś się, już dziewiąta – ostrzegłem, a ten zerwał się do siadu. Ubierałem się szybko, gdy on próbował rozbudzić się całkowicie. Pomachałem mu znikając za drzwiami. Na szczęście nie natknąłem się na nikogo. Z nowymi pokładami energii zapukałem do drzwi pokoju Pottera i wszedłem nie czekając na jego pozwolenie. Podskoczył naciągając na siebie szybko koszulkę. Mój uśmiech musiał zdradzić mu, iż zrobiłem to umyślnie. Szkoda tylko, że on nie traktował tego jak zabawy.
- Nie wchodź ot tak sobie! – warknął zapinając pasek przy spodniach.
- Oj, ani mnie niczym nie zaskoczysz, ani nie załamiesz – wzruszyłem ramionami i umknąłem przed jego piżamą, która właśnie zmierzała w moją stronę – Chodź na śniadanie! – krzyknąłem zza drzwi. Obok niego spali Syriusz i Remi. Słyszałem ich głosy dochodzące z sypialni. Tym razem poczekałem, aż pozwolą mi wejść. Siedzieli na łóżku najwidoczniej czekając aż dom ożyje by nie przeszkadzając zejść na dół. Nie dziwiło mnie, iż obaj ubrani siedzieli grzecznie. Remus nie pozwoliłby sobie na nadmierną czułość w cudzym domu. Był zbyt grzeczny, chociaż po Blacku spodziewać się mogłem wszystkiego. Dałem im znać, że śniadanie z całą pewnością już na nich czeka i razem zeszliśmy do kuchni. Rzeczywiście wszystko leżało na stole, zaś mama zajmowała się powoli przygotowywaniem obiadu. Kiedy dołączył do nas James mogliśmy od razu ustalić, co robić dalej.
- Możemy pograć w quidditcha – rzuciłem gryząc kromkę z serem i szynką, podczas gdy Syriusz zabrał Lupinowi chleb i sam zaczął robić mu kanapeczki. Wyglądali zabawnie, jednak poruszenie Pottera po mojej prawej stronie wskazywało na to, że trafiłem w sedno z propozycją.
- Jestem za, jestem za! – upchał ogromny kawałek kanapki w ustach i starał się żuć możliwie najszybciej. Westchnąłem rozbawiony. Jego zachowania można było przewidzieć w przeciągu kilku chwil, ale to bardzo ułatwiało rozpracowanie jego linii obrony.
- Za domem mamy boisko. Przyniosę miotły i gramy dwójkami, bez tłuczków. Ja z Remusem, a wy dwaj razem – zwróciłem się do okularnika i Blacka. Widziałem, że chcą protestować, ale to uniemożliwiłoby mi wygraną. Musiałem myśleć szybko i udało się – Przegrani będą służyć wygranym przy obiedzie przez pierwszy tydzień szkoły! – tym razem tylko Remus się boczył, jednak nie słyszałem jego protestów. Widocznie ufał mi na tyle by wierzyć w naszą wygraną. W rzeczy samej ja byłem pewny, iż nie pokonają nas. Mieliśmy w końcu ogromną przewagę. Syriusz był z nas najwyższy, więc w uproszczonej wersji quidditcha nie miał tak wielkich szans. Potter przerósł mnie o kilka centymetrów, jednak był szukającym w drużynie Gryffindoru, co musiałem jakoś obalić. Właśnie, dlatego postanowiłem mieć przy sobie Lupina.
O dziwo chłopcy zebrali się szybciej niż przypuszczałem. Ledwo zdążyłem wyjąc miotły ze schowka ojca, a oni już rzucali się na nie po kolei. Byłem genialny, lub po prostu miałem as w rękawie. Wziąłem skrzynkę z piłkami i poprowadziłem chłopaków na plac, który mój tata przygotował specjalnie do treningów. Wyglądał jak zmniejszone dwukrotnie oryginalne boisko, więc idealnie pozwalało się ukryć za drzewami przed wścibskim wzrokiem mugoli. Nasza gra miała opierać się na jednym kaflu i zniczu. Było nas zbyt mało, by zagrać na serio. Wypuściłem znicza, który dzięki zaklęciom nie mógł wylecieć poza obręb boiska. Jako, że byłem na swoim terenie Black i Potter mieli zaczynać. Westchnąłem głośno, rozluźniłem się i zaczęliśmy grę.
Mały Remi z łatwością przeciskał się między chłopakami i odbierał im kafla. To był jego jeden wielki plus w tej rozgrywce. Nie miałem szans z Jamesem, który miał być nie tylko zwyczajnym graczem, ale i szukającym, zupełnie jak ja, dlatego wraz z Lupinem musieliśmy zdobyć wystarczającą liczbę punktów, by znicz nie zniweczył naszych planów. Stawka toczyła się o cały tydzień służenie, więc była naprawdę wysoka. Remus równie mocno, jak ja nie chciał przegrać. Dało się to dostrzec w jego sposobie gry. Zamykał oczy i wpychał się nawet w najwęższe szczeliny między przeciwnikami byleby dostać w swoje łapki piłkę.
Rzucił ją do mnie i mieliśmy już pewne kolejne punkty. Bez trudu przerzuciłem kafla przez obręcz i wyszczerzyłem się do reszty. Syriusz chyba zaczął powoli rozumieć, dlaczego chciałem być w drużynie właśnie z jego chłopakiem. Gdy Black starał się nie zrzucić złotookiego z miotły ten wykorzystywał każdy moment i sposobność. Kolejny plus naszej współpracy.
Niestety nie wszystko było tak piękne jak bym chciał. Oni również mieli swoją przewagę wypływającą z profesjonalizmu gry. Szliśmy niemal łeb w łeb na samym początku, jednak szybko zyskałem przewagę i to całkiem sporą. Remus spisywał się znakomicie, a ja skorzystałem z innej metody zdobywania punktów. Może nie zbyt czystej, jednak dozwolonej.
Otarłem się lekko i bok Pottera. Który zareagował na to gwałtownie upuszczając kafla. Wzruszyłem ramionami udając, że był to przypadek i dumny z siebie przejąłem piłkę, która znowu trafiła do celu zyskując dla mojej drużyny kolejny punkt. To małe zwycięstwo podsunęło mi pewną myśl. Najwidoczniej miałem jeszcze większe szanse na zwycięstwo niż tamci dwaj. Przemyślałem dokładnie strategię zdobycia kolejnego punktu. Byłem genialny w swej prostocie, a J. stał się moją ofiarą.
Syriusz mocnym rzutem podał kafla Potterowi, który momentalnie zawrócił miotłę myląc tym samym mnie i Remusa. To był idealny moment. Podwinąłem koszulkę pod pachy.
- Jest za gorąco, zdejmuje to! – tak jak myślałem. James odwrócił wzrok i spojrzał na mnie. Z trudem powstrzymałem tryumfalny uśmiech. Powoli, jakby w zwolnionym tempie zacząłem zdejmować całkowicie podkoszulek. Nigdy nie pomyślałbym, że będąc chłopakiem zdołam zastosować taki trik w dodatku pomyślnie. Uśmiechnąłem się do Potter, który chwilę później uderzył o drzewo i spadł z miotły lądując na tyłku. Zazwyczaj upadał właśnie tak, choć nie rozumiałem tego fetyszu obijania pośladków przy każdorazowych upadkach.
- Jednak zostawię sobie koszulkę! – wzruszając ramionami złapałem kafla, oddałem go Remusowi i zdobyliśmy kolejny już punkcik. J. był wściekły, ale sam dał się na to nabrać. – Ja nic nie zrobiłem! – powiedział pająk do muchy, kiedy ta wydawała się szarpać w jego sieci. Aż nadto dobrze wiedziałem, iż planuje oskarżyć mnie o oszustwo, ale przecież nic takiego nie zrobiłem. Nikt nie mówił, że rozbieranie się w czasie gry jest niedozwolone.
Czułem, że odzywam. Od zwycięstwa dzieliło nas niewiele. Znicz coraz częściej pojawiał się w pobliżu i znikał. Nie zostało nam zbyt dużo czasu. Remus dawał z siebie wszystko, ja czułem, że dawno nie wymęczyłem tak rąk, a Syriusz miał piłkę. Z przerażeniem dostrzegłem Pottera, który właśnie wyłowił znicza w gałęziach drzew. Piłeczka uciekła i krążyła w pobliżu Blacka. Kiedy ten starał się dostać do słupka bramkowego leciała za nim. James przyspieszył i sięgał dłonią do złotej kulki. Znowu myślałem szybko myśleć. Nie miałem najmniejszych szans z okularnikiem, a brakowało nam dwudziestu punktów do zwycięstwa.
Objąłem Remusa, który drgnął, ale się nie postawił. Widać ufał mi nie tylko w kwestii gry. Wzrok Blacka, jakby dzięki czujnikom spiorunował mnie. Wsunąłem dłoń pod koszulkę Lupina. Z pewnością był czerwony jak dojrzewająca czereśnia. Udałem, iż chcę schować jego podkoszulek do spodni, więc naciągnąłem lekko gumkę jego spodenek. Syriusz zatrzymał się momentalnie, znicz go wyminął, ale Potter uderzył w plecy chłopaka. Dwa głośne jęki towarzyszyły kolejnemu upadkowi Jamesa. Syri jakimś cudem utrzymał się na miotle, jednak zgubił kafla. Remus wyczuł okazję. Zdobył piłkę i z zarozumiałym uśmiechem posłanym Syriuszowi zdobył dla nas punkty.
Znicz usiadł na nosie Pottera, gdy ten obrzucał nas wszystkich wściekłym spojrzeniem. Mało entuzjastycznie złapał złotą kulkę i podniósł się z głośnym jękiem bólu.
- Oszukujecie! – rzucił pokazując nam znicz – Więcej z wami nie gram! Mój tyłek tylko na tym cierpi. Czy ja wam wyglądam na strzelnicę!

piątek, 12 grudnia 2008

Lodzik

11 sierpień
Słońce świeciło niesamowicie jasno i rozgrzewało moje ciało delikatnymi muśnięciami promieni.
Specjalnie zamykałem oczy i unosiłem głowę by czerpać z tego jak najwięcej przyjemności. Siedząc na murku za sklepami na pokątnej czekałem z Syriuszem na Pottera. Spóźniał się i jakoś mnie to nie dziwiło, jednak czekanie stawało się trochę uciążliwe. Machałem nogami uderzając nimi o cegiełki i rozkoszowałem się ciepłem, jakie mnie otaczało. Black położył dłoń na moich palcach i zarumieniłem się mocniej zaciskając powieki. Miałem nadzieję, że tego nie zobaczy, jeśli nadal będę siedział nieruchomo niby to całkowicie pochłonięty słońcem. Mój kufer stał w cieniu i modliłem się by czekolada, którą upchałem gdzieś na dno nie roztopiła się w środku. To mógłby być jeden z poważniejszych problemów po przybyciu do Andrew. Moje koszulki od razu poszłyby do prania, a ja sam nie wiem, w czym musiałbym chodzić.

Opuściłem głowę i otworzyłem oczy. Musiałem przetrzeć je kilka razy pięścią zanim zacząłem rozróżniać kształty, jednak mimo to zabawne różowe i pomarańczowe gwiazdki migały mi przed oczyma gdziekolwiek bym nie patrzył. Skupiłem wzrok na tarczy wielkiego zegara na sklepie z Magicznymi Czasomierzami Wszystkich Wieków, przed którym mieliśmy się spotkać. Minęło już pół godziny, od kiedy James miał się pojawić i najwidoczniej wcale mu się nie spieszyło. Irytował mnie jego brak odpowiedzialności, jednak nie miałem wpływu na chłopaka. Musiałem uzbroić się w cierpliwość i czekać grzecznie aż w końcu raczy się pojawić.
- Zabiję go, jeśli przyjdzie – warknął Syriusz i pogłaskał mnie po głowie – Dobrze, że umówiliśmy się godzinę przed czasem. Przynajmniej ma jeszcze jakiś czas by się w końcu pojawić. – skinąłem głową i zawstydzony przestałem majdać nogami. Nie wiem, dlaczego, ale takie zachowanie Blacka na Pokątnej trochę mnie zawstydzało. Tutaj zawsze mogliśmy trafić na kogoś znajomego, a to
skończyłoby się zapewne wielką aferą. Chyba, że Syriusz nie posunąłby się dalej, a na to mogłem chyba liczyć.

- Pewnie przybiegnie i będzie się tłumaczył wielką ośmiornicą, która stanęła mu na drodze przed samym Dziurawym Kotłem – westchnąłem głośno. – Doda do tego rekiny w szklance wody rano i kilka płastug, w jakie zamienił się jego dywan w pokoju... – znając Pottera tak durna wymówka była niesamowicie prawdopodobna. Gdybym nie przyjaźnił się z nim pewnie dawno uznałbym chłopaka za niespełna rozumu i unikał jak ognia.
- Dobra, ja mam dosyć. Poczeka chwileczkę, a ja zaraz wrócę. Tylko mi się stąd nie ruszaj! – Black zrobił poważną minę, ale widać było, iż jest z czegoś dumny. Jedyne, co przychodziło mi do głowy to jakiś głupi pomysł chłopaka. Niestety nie wiedziałem ani gdzie idzie, ani tez, po co. Postanowiłem mu zaufać i czekać, tak jak mi kazał. Zniknął szybko za budynkami, między którymi siedzieliśmy. Stary bukiet róż, który miał nam posłużyć za Świstoklika leżał bezpiecznie w rogu i czekał na odpowiednią godzinę. O pierwszej miał nas zabrać do Shevy, jak pisał jego ojciec na samo podwórze. Póki, co było nas dwoje, zamiast całej trójki. Peter znowu zrezygnował na rzecz obiadków mamusi, którymi tak się zachwycał.

Znowu zacząłem uderzać piętami o mur nucąc pod nosem, sam nie do końca wiem, co. Wpatrywałem się w zegar z trzema tarczami i pięcioma wskazówkami, które w świcie czarodziejów należały do najzwyklejszych, a wśród mugoli zapewne wzbudziłyby zamęt podobnie jak same czary.
Przeciągnąłem się i zamruczałem rozciągając kości. Ciemna postać, która pojawiła się przede mną
niosła coś w rękach. Wyostrzyłem wzrok by dostrzec wyraźnie wszystkie szczegóły. Uśmiechnąłem się szeroko widząc wracającego Syriusza. Trzymał w ręce dwa lody, jednego małego i drugiego dwa razy większego. Podał mi właśnie tego olbrzymiego i zlizał słodką maź ze swojego palca, który przez przypadek wbił mu się w orzechy jego loda.
- Skoro go nie ma my nie musimy na tym tracić – powiedział zadowolony. – Wziąłem ci kilka smaków. Masz tam czekoladowy, waniliowy, orzechy włoskie i leśne, a na dole coś wyjątkowego, śmietankowy z czekoladą. Musisz tylko uważać, bo... – zgarnął na palec odrobinę mazi i odkopał małą ciemną kulkę czekolady. Ciemny punkcik poruszył się i wskoczył mi na dłoń. Syri momentalnie zgarnął go ustami. Co wprawiło mnie w niemałe zakłopotanie.

- Musisz uważać, bo uciekają. Są jak miniaturowe czekoladowe żaby. – wydawał się być z tego jeszcze bardziej zadowolony niż przypuszczałem. Podziękowałem mu za to uśmiechem i polizałem pierwszą słodką warstwę. Na tym upale była cudownie chłodna i smaczna. Z radością chłonąłem ją językiem i wargami. Black z zainteresowaniem przyglądał się mi, kiedy jadłem swojego loda. Wydawał się rozbawiony sposobem, w jaki starałem się poradzić sobie z topniejącymi maziami. Chłodny łakoć Syriusza był niewielki, więc nie musiał się tak spieszyć, ja za to starałem się uporać z tym jak najszybciej.
Przygryzłem wargę, kiedy doszedłem do skaczących kropelek czekolady. Starałem się wyławiać wszystkie zanim zdołały uciec i ubrudzić mnie. Kruczowłosy śmiał się cicho patrząc jak łapałem je po całym lodzie. Jednak skoczyła mu na dłoń i ubrudziłem się tamto miejsce lodem, kiedy zgarniałem ją w pośpiechu. Mój język natrafił w końcu na jakąś kulkę. Oblizałem ją i wyjąłem małe, zamknięte naczyńko.

- Te duże lody są z niespodzianką. – wyjaśnił mi chłopak – Zjedz wszystko i zobaczymy, co Ci się trafiło. – zacząłem obgryzać waniliowy wafelek i chłonąłem kolejne, ostatnie już, porcje loda. Byłem cały brudny, ale Syri otarł mi twarz wilgotną chusteczką i zaczął czyścić ręce. Nie rozumiałem, dlaczego to ja miałem być dzieckiem, a on opiekuńczym przyjacielem, jednak zajęty oglądaniem białej piłeczki nie zwracałem na to szczególnej uwagi. Miałem zamiar ją otworzyć, kiedy pojawił się zziajany Potter.
- Wybaczcie... się... spóźniłem... – wysapał i zamknął na chwilę oczy – Mam kiepskie wakacje i tak jakoś wyszło... – dotaszczył swoją torbę do naszych i opadł ciężko na murek – Miałem nadzieję, że zdążę, ale trochę wątpiłem. Ile czasu zostało? – łapał powietrze w każdym głębokim wdechu, jakby ten właśnie miał być ostatnim. Znowu spojrzałem na zegarek.
- Pięć minut – stwierdziłem spokojnie. – Zaraz musimy się zebrać. Nie lubię tego... – mruknąłem patrząc niepewnie na bukiecik. Przenoszenie się tym sposobem zawsze było uciążliwe i
nieprzyjemne. Niestety nie miałem na tyle czasu by się nad tym dłużej zastanawiać. Złapałem Syriusza za rękę i wziąłem swój kufer. Chłopak z uśmiechem zabrał swój i ponaglił Pottera. Złapaliśmy za uschnięte łodyżki i zamknąłem oczy by nie widzieć wirujących obrazów.

Zegar na sklepie zaczął bić i poczułem szarpnięcie w okolicach żołądka. Zakręciło mi się w głowie i poczułem loda na nowo. Zrobiło mi się niedobrze, ale słodki smak, który nadal miałem w ustach powoli mnie uspokajał. Czułem, że przyjaciele są gdzieś blisko mnie. Zacisnąłem mocniej powieki i palce na bukieciku. Starałem się odnaleźć w pamięci najmilsze z dotychczasowych moich przeżyć, byleby zapomnieć o wirowaniu, jaki mieszało mi wnętrzności. W końcu poczułem na policzkach wiatr i upadłem na kolana.

Podparłem się dłońmi i powoli rozejrzałem w około. Nie widziałem tego miejsca od roku, jednak nie zmieniło się w ogóle. Syriusz kucał obok, James znowu wylądował na tyłku. Na szczęcie tym razem trawa pod nim była zupełnie sucha. Powoli zaczęliśmy się podnosić, chociaż wcale nie przyszło nam to z łatwością. J. mruczał coś o piciu i jako pierwszy dopadł drzwi i dzwonka. Nacisnął go mocno opierając się o ścianę domu. Nic się nie działo. Zdążyłem potargać swój kufer na miejsce, ale nikt nie otworzył. Okularnik zadzwonił po raz kolejny i wtedy dopiero usłyszałem kroki na schodach. Drzwi otworzył owinięty szlafrokiem, mokry Andrew. Był zaskoczony naszą obecnością podobnie jak my jego stanem.
- Mieliście być za dwie godziny – bąknął marszcząc brwi. Black kręcił już głową.

- Twój ojciec powiedział, że o pierwszej. – na twarzy blondyna pojawił się ironiczny uśmiech.
- Specjalnie podał mi złą godzinę. Wiedział, że przerwiecie... – odsunął się wpuszczając nas do środka – Później się z nim policzę, jak tylko wrócą z mamą. Fabien! – krzyknął głośno akurat do mojego ucha. Pisnąłem cicho, kiedy to zrobił. Na górze schodów pojawił się mężczyzna w samym ręczniku, widać było, iż dopiero, co zdołał się wytrzeć – Ubieraj się, koniec zabawy. Mamy gości! – Syriusz powstrzymywał śmiech, Potter wydawał się wyraźnie zadowolony, a ja nie potrafiłem ukryć wielkich rumieńców.


  

środa, 10 grudnia 2008

Wisienka

Jeśli notka nie pojawia się w terminie winy nie ponoszę ja, ale mój internet. Poza tym jestem chora, więc po notce nie spodziewajcie się wiele.

 

8 sierpień

Wbrew temu, co sądziłem kilka dni, które byłem odseparowany od Blacka minęło zaskakująco szybko. Przed przemianą byłem słabi, a po niej musiałem walczyć z licznymi ranami na ciele, jednak mniejsze zagoiły się szybko i została już spora rana po pazurach na plecach. Nawet o niej nie myślałem, gdy pochłonięty fantazjami wyskoczyłem z samochodu i pobiegłem do domu z kufrem w ręce. Już wcześniej obmyśliłem kilka kłamstewek by usprawiedliwić zadrapania na twarzy, na szczęście nikłe i mało widoczne. O dziwo Syriusz musiał mieć niezłe wyczucie czasu skoro wyszedł z salonu akurat w chwili, gdy ja odkładałem kuferek na bok, by mama mogła zająć się cerowaniem i czyszczeniem ubrań, które zdołałem lekko poniszczyć. Chłopak stanął w miejscu patrząc na mnie nieprzytomnie. Cieszyło mnie to słodkie zaskoczenie, ale nie mogłem się powstrzymać. Pokazałem mu język i roześmiałem się. Chyba po raz pierwszy nie smuciłem się tym, co mnie spotyka i miałem pełno energii do wykorzystania.
- Remusie – matka wychyliła głowę z kuchni obdarzając mnie ciepłym uśmiechem. – Idźcie z Syriuszem na górę, zawołam was na obiad. Tata już idzie? – kiwnąłem jej głową na potwierdzenie i powoli, chociaż lekko paradnym krokiem wchodziłem po schodach.
- Remi! – Black dosyć późno odzyskał kontrolę nad swoim ciałem. Usłyszałem jak dudnią jego kroki, gdy wbiegał po kilku stopniach, które ja zdołałem już pokonać – Myślałem, że przyjedziesz później. Planowałem nawet posprzątać ci w pokoju... Ale skoro jesteś, nie będę musiał – wyszczerzył się i złapał mnie za rękę ciągnąc ze sobą. Zastanawiałem się, co takiego zrobił z moją sypialnią skoro planował w niej cokolwiek robić, jednak nie musiałem pytać. Drzwi zostały przede mną otworzone, a stan mojego pokoju wmurował mi stopy w ziemię. Moje rzeczy zostały poprzestawiane, ubrania leżały wszędzie, a kilka drobnych przeróbek Blacka doprowadziło niemal moja garderobę do ruiny.
- O tym porozmawiamy później – zagłuszył moje myśli wciągając mnie do środka i zamykając drzwi. Odwrócił mnie przodem do siebie i mocno przytulił. Syknąłem cicho z bólu, ale oddałem uścisk. Postanowiłem sprawę zrujnowanej sypialni zostawić na później. Zamknąłem mocno oczy, kiedy dłoń Blacka przesunęła się po moich plecach, na które ojciec założył opatrunek by ukryć rany.
- Co tam masz? – nie uszły one uwadze chłopaka, który popatrzył na mnie podejrzliwie. Spuściłem głowę siląc się na minę zakłopotanego dziecka.
- Poślizgnąłem się rano na mokrym kamieniu i poharatałem plecy o żwir. – rzuciłem głupią wymówkę, jednak on musiał w to uwierzyć, ponieważ nie dopytywał się o nic.
- Otwórz usta – polecił, a ja nauczony, by wypełniać jego polecenia, nawet, jeśli były dziwne, posłusznie rozwarłem wargi. Wsunął mi do nich coś na kształt szkatułki, a kiedy ją rozgryzłem smak gorzkiej czekolady wymieszał się z lekko kwaskowym lukrem i słodyczą maleńkiej wisienki. Subtelne ciepło rozlało się po moim ciele. Syriusz znowu zaczął rozpieszczać mnie słodyczami. Oblizałem się i popatrzyłem na niego zadowolony. Chłopak jednak nie planował tego skończyć. Odpakował kolejny łakoć w świecącym, czerwonym papierku i przytrzymał zębami. Zachęcił mnie cichym mruknięciem i wiedziałem, co dalej powinienem zrobić. Przysunąłem się do niego i ugryzłem spokojnie czekoladkę. Poczułem jak wypływający z niej likier brudzi mi wargi i zaczyna spływać ku brodzie. Szybko przywarłem wargami do ust Syriusza by nie dopuścić do uronienia ani kropli. Ciepła słodycz rozmazała się, ale nie brudziła nas zbytnio. Jak zauważyłem Syriusz postarał się bym dostał większą część czekoladki z wiśnią, która już na samym początku niesamowicie mi posmakowała. Odsunąłem się od niego przełykając łakocia i oblizując wargi. Syri zrobił podobnie, chociaż w szczególnie urzekający sposób.
- Łatwiej będzie, gdy usiądziemy – zachęcając mnie do tego uśmiechem zajął sobie miejsce i położył kilka czekoladek obok siebie na materacu. Patrząc chyba nazbyt łakomie na słodycze usiadłem obok niego i odwróciłem się w stronę jego rozbawionej twarzy. Gdy tylko kolejny łakoć znalazł się między jego zębami przywarłem szczelnie wargami do kruczowłosego i znowu odgryzłem rozkosznie smaczny kawałek. Wisienka po raz kolejny trafiła do mnie. Powoli zaczynałem rozumieć, czemu Syriusz stosuje takie metody wobec mnie. Dzięki łakociom byłem grzeczny i potulny. Nie stawiałem oporu i odbierałem wszelkie pieszczoty jako część deseru. Nawet się nie rumieniłem myśląc nie o tym, co robi Black, ale o słodkim smaku czekoladek i ich wnętrzu.
Zamruczałem przy kolejnej i chociaż liczyłem na więcej, Black wzruszył ramionami.
- Nie ma. Zjadłeś już wszystko, chociaż może coś jeszcze zdołasz wylizać – pocałował mnie i włożył do ust swój język. Poczułem znajomy smak czekolady sprzed chwili i uważnie zacząłem wyszukiwać na języku Blacka i nawet w jego ustach jakiś oznak, że ukrył w nich przede mną jakąś słodką niespodziankę. Niestety nie było w nich nic poza posmakiem. Rozbawiony kruczowłosy pchnął mnie na łóżko i zawisł nad moim ciałem.
- Kłamałem, mam jeszcze jedną – usłyszałem szelest papierka, a później zabawny kształt wylądował w moich wargach. Zamknąłem je na palcu chłopaka, który bardzo powoli i niespiesznie zabierał go dotykając moich ust. Rozgryzłem pomadkę uśmiechając się do siebie. Była naprawdę znakomita i żałowałem, że ostatnia. Oblizywałem się po niej przez dłuższą chwilę, co Syriusza bawiło chyba jeszcze bardziej niż samo moje łakomstwo.
- Przyszedł list od Shevy – zaczął głaszcząc mnie i pomagając usiąść. – Za kilka dni mamy do niego przyjechać, jeśli chcemy. Jego rodzice wracają na pięć dni z wakacji, więc wtedy i my możemy zwalić się im na głowę. Pisze, że chce pochwalić się Fabienem. – tu Black uśmiechnął się podejrzanie – Podobno nie mając, co robić bawił się w kuchni i robi najlepsze łakocie, jakie kiedykolwiek jadłeś...
- Ha? – otworzyłem szeroko oczy. Już każdy wiedział jak mnie zwabić, ale w przypadku Andrew nie spodziewałem się raczej kłamstw. To oznaczało, że jego chłopak naprawdę potrafi robić słodkie cuda, a ja musiałem ich spróbować. Przełknąłem ślinę na myśl o tym, co czeka mnie u przyjaciela w domu. Od dawna wiedziałem, iż Francuzi są mistrzami w cukiernictwie, a teraz miałbym okazję dowiedzieć się ile w tym prawdy.
- Wyciągnij kufer i pakuj się! Ja idę porozmawiać z mamą! – wydałem stosowne polecenia i wybiegłem z pokoju. Nie było chwili do stracenia, nawet, jeśli miałem jechać dopiero za kilka dni. W duchu obiecałem sobie, że wraz z nowym rokiem szkolnym skończę ze słabością do słodkiego, ale na razie miałem przecież na to jakiś czas, przez który musiałem sobie ulżyć. Wskoczyłem do kuchni, a mama zaskoczona moim nieoczekiwanym wtargnięciem zmarszczyła brwi.
 - Co tym razem? – zapewne poznała, że czegoś chcę po moich oczach. Zawsze powtarzała, iż widać w nich wszystko, a już z pewnością ona się na tym znała.
- Mogę jechać do Andrew? – zrobiłem maślane oczy – Podobno przyszedł list i nas zaprasza... Mogę? Będzie dużo słodyczy... – przyznałem się po chwili przygryzając wargę. Roześmiała się i mrugnęła do mnie na zgodę. Nie czekałem dłużej. Rzuciłem szybkie podziękowanie i wbiegłem na górę do siebie. Black siedział już przy swoim kufrze i najwidoczniej nie wiedział, za co się zabrać. Byłem mu wdzięczny, że wyjął z szafy także moją torbę. Nie czekają i nie myśląc wiele zacząłem wyszukiwać najlepszych ubrań i wkładałem je po kolei do środka. Nie mogłem doczekać się wyjazdu. Prawdopodobnie to czekolada wpłynęła na mnie w taki sposób, ale nie chciałem rozpatrywać uzależnianie od niej w takiej chwili.

Gdy Syriusz miał u siebie zaledwie dwie rzeczy, ja upchałem połowę kuferka. Grzebałem właśnie w szafie, kiedy usłyszałem jego ciężkie westchnienie, a zaraz potem jego ramiona oplotły mnie ciasno w pasie. Odsuwał mnie powoli, ale skutecznie od dotychczasowego zajęcia, a ja przebierałem nogami by znowu wrócić na poprzednie miejsce. Śmiał mi się do ucha.
- Mamy na to trzy dni, nie musisz mieć wszystkiego przygotowanego teraz. Dopiero, co wróciłeś... Rozładuj swoją radość w inny sposób. Kiedy pocałuję cię raz, ty mnie dwa. Jeśli ja dam ci dwa buziaki, ty dasz mi jeden i tak w kółko. – obcałował mi szyję i pogłaskał żebra. – Nie przyjmuję odmowy. – zastanowiłem się. Naprawdę dałem się ponieść emocjom, a to było raczej niepotrzebne. Musiałem zacząć leczenie przeciw słodkości od razu, a Syri miał mi posłużyć za lek. Skinąłem głową sam sobie.
- Ale musisz się bardzo starać! – zastrzegłem i pozwoliłem sobą kierować.

poniedziałek, 8 grudnia 2008

Kartka z pamiętnika XXXIV - Fillip Camus

Ogarnięty błogą rozkoszą potarłem policzkiem o ciepły tors Marcela. Czułem słodki zapach jego skóry i opiekuńczy dotyk dłoni na plecach. Byłem szczęśliwy, chociaż to drobne słowo nie mogło oddać wszystkiego, co czułem w tamtej chwili. Bliskość mężczyzny, jego delikatność, ciepło i czuły głos budziły we mnie każdą komórkę i nerw doprowadzając do szaleństwa. Nadal czułem jak mocno i szybko bije mi serce, z trudem opanowałem drżenie dłoni i niespokojny oddech.
Ten dzień obfitował w magię i niesamowite wydarzenia. Sytuacje, w jakich nie stawiałem się nawet w najskrytszych marzeniach. Sam nawet do końca nie wierzyłem, że coś takiego jest możliwe, a jednak. Marcel rozmawiał ze znajomym w Ministerstwie, później nakłonił księdza, należącego do Rodu, by udzielił nam ślubu i powoli bajka, o jakiej marzyła każda mała dziewczynka zaczęła się spełniać. Nigdy nie miałem takich planów, ani fantazji, a jednak znalazłem księcia i wszystko układało się w rozkoszną całość. Skromny ślub w ogromnej, pięknej katedrze. Tylko my, ksiądz, Oliver i Fabien. Mój głos odbijał się echem od jej murów i z trudem powstrzymywałem drżenie całego ciała, gdy każde pojedyncze słowo przybierało wtedy na sile. Kolacja we dwoje w drogiej, eleganckiej restauracji i spacer w świetle księżyca, który właśnie ukazywał się w pełni. Pierwszy prawdziwy pocałunek w jednej z alejek po tym jak staliśmy się małżeństwem i ogromna dawka miłości promieniująca z całego świata, jaki nas otaczał.
A teraz? Leżałem spokojnie przy nim, wtulony w gorące, duże ciało, rozkoszowałem się tym i uśmiechałem do siebie. Byłem zmęczony, chociaż nie potrafiłem zasnąć. Podobnie, jak Marcel, który bez przerwy gładził mi plecy, a jego ciało było całkowicie zrelaksowane.
Przytuliłem się do niego mocniej ucieszony tym, co mnie spotkało. Dotknąłem jego piersi całą dłonią i gładziłem kciukiem. Czułem, jak jego ciało uniosło się lekko zapewne w śmiechu i przygarnął mnie do siebie jeszcze mocniej.
- Fillipie... – powiedział łagodnie, a ja uniosłem głowę patrząc w głębię jego pięknych, pełnych czułości oczu – Kocham cię – westchnął z uśmiechem i odgarnął mi z czoło włosy. Naprawdę byłem szczęśliwy. Usiadłem na jego brzuchu i pochyliłem się nad nim. Przesunąłem wzrokiem po cudownych wargach. Pragnąłem znowu poczuć ich smak, jednak mimo wszystko nie pozwoliłem sobie na to. Ucałowałem go w czoło.
- Ja ciebie również – odpowiedziałem spokojnie, chociaż z trudem mi to przychodziło. W dalszym ciągu patrzyłem w jego oczy i przyłożyłem lekko palec do nosa. Był tak słodki, a jednocześnie męski. Nie wiedziałem jak to robi, jednak łączył w sobie tak wiele sprzeczności, iż sam pragnąłem zatrzymać czas, a równocześnie nie mogłem doczekać się rana. Chciałem obudzić go pocałunkiem, podać śniadanie do łóżka, spędzić z nim cały dzień i złączyć swoje ciało z jego, tak jak teraz łączyły się nasze dusze.
Znowu przytuliłem się do niego kładąc głowę na piersi. Słyszałem jak jego serce biło w rytm mojego, oddech poruszał jego klatką piersiową, zaś ciepła dłoń głaskała mnie po włosach i odgarniała je delikatnie z twarzy, gdy opuszki ostrożnie muskały czoło. Czułem się niesamowicie szczęśliwy. Mogłem unosić się w powietrzu i czynić cuda niesiony samymi pozytywnymi uczuciami, jakie mnie wypełniały. Nawet nie potrafiłem tego opisać. Z kochanka stałem się mężem, jego nazwisko było moim, a on oddał mi siebie całego w przeciągu zaledwie kilku godzin uroczystości ślubnej. Cały świat wydawał mi się kłaść u stóp poddając się jego woli, która była tym samym moją. Niemal mnie to przerastało, a jednak tworzyło dziwną, przepiękną całość.
- Czuję się jak pięciolatka – westchnąłem, a cudownie ciepłe palce mężczyzny pogładziły pieszczotliwie mój policzek – Mam królewicza na miotle, zamek i jestem naprawdę szczęśliwy. Gdyby kilka lat temu ktoś przepowiedział mi, że tak się to skończy popłakałbym się nie wierząc w ani jedno słowo wróżby.
- Gdyby to zdarzyło się mnie uznałbym, ze tylko obnażają moje pragnienia. A tym czasem leżę z tobą w łóżku, czuję jak tulisz się do mnie, moje serce koi balsam twojej bliskości, a na palcu mam obrączkę – popatrzyłem na swoją dłoń, na której lśniło drobne złote kółeczko. Przygryzłem warg, gdy moje serce poruszyło się pod wpływem specyficznego impulsu. Roześmiałem się i pocałowałem lekko mostek Marcela. Uwielbiałem cale jego ciało i tę czystą duszę.
- Zwyciężyłem w naprawdę ciężkiej wojnie z tymi wszystkimi dziewczynami, które się w tobie podkochiwały. Zdobyłem cię i usidliłem – chichocząc położyłem się na nim i popatrzyłem na rozjaśnioną uśmiechem twarz profesora. Moje dziwne, typowo kobiece stwierdzenie musiało go rozbawić podobnie jak mnie.
- Trochę mi ich żal – uderzył mnie leciutko w nos – Tak się starały, a ja nawet na chwilę nie odrywałem od ciebie wzroku. Czasami myślałem, że zwariuję bez twojego uśmiechu, rumieńców i słodyczy... – jeśli chciał mnie tym zawstydzić to udało mu się całkowicie, gdyż moje policzki zaróżowiły się pod wpływem szczerych, pełnych czułości słów. Zamknąłem oczy i wciągnąłem do płuc powietrze wraz z zapachem ciała mężczyzny. Ugryzłem lekko jego pierś i wyszczerzyłem zęby.
- Dobrze, że nie mogę cię zjeść, bo nie mógłbym cieszyć się tobą, na co dzień, a jesteś słodki – potarłem nosem o jego skórę i już po raz kolejny wtuliłem twarz w ciepły tors – Złamaliśmy niemal wszystkie zasady ustalone przez świat, prawda? – Marcel przytaknął i przytulił mnie do siebie.
- Związałem się z uczniem, kochałem się z nim, oszukałem Ministerstwo, wziąłem z nim ślub kościelny i podobno będziemy mieć dziecko. Tak, Aniele. Złamaliśmy wszelkie zasady, jakie nas ograniczały. I będziemy robić to nadal. A cały Świat i Niebiosa zawsze staną po naszej stronie. Kocham cię, na każdym kroku czuję, iż odwzajemniasz moje uczucia, jestem w stanie niszczyć i budować, jeśli takie jest twoje życzenie. Właśnie, dlatego zawsze będziemy szczęśliwi, zupełnie tak jak teraz.
- I każdy dzień będzie naznaczony cudownym piętnem magii – westchnąłem i splotłem ze sobą nasze palce.
Dawniej nie potrafiłem wierzyć w miłość, jaką mógłby mnie obdarzyć, a teraz nie wyobrażałem sobie jej końca. Nasz ślub sprawił, że przestałem być chłopcem, a stałem się mężczyzną. Ta noc poślubna była wyjątkowa i nic nie zniszczyłoby tej wspaniałej atmosfery. Nie pragnąłem niczego ponad to, co już otrzymałem, a Marcel ciągle dawał mi więcej.

Uśmiechnąłem się i muskałem delikatnie fragmencik jego piersi, której potrafiłem z łatwością dosięgnąć. Przywłaszczyłem sobie Marcela i nigdy nie oddałbym go nikomu. Należał do mnie, a ja nieodwracalnie do niego.
- Nie mogę zasnąć – mruknąłem pocierając o niego policzkiem – Zaczarowałeś mnie bym już nigdy nie mógł przestać o tobie myśleć, a teraz jeszcze sprawiasz, ze moje oczy bez przerwy cieszą się twoim widokiem – kreśliłem niewielkie szlaczki na jego jasnej skórze – Twoje usta są pełne miłosnego napoju, ciało nim nacierasz, a w oczach drzemie błędny ognik, który hipnotyzuje – jego pierś zadrżała, gdy zaczął się śmiać. Gdybym nie kochał go tak bardzo, zacząłbym zastanawiać się nad tym, czy nie ma w moich słowach ziarna prawdy. W końcu Marcel rozkochiwał w sobie tłumy, a nie każdy potrafił tego dokonać. Dziewczyny mdlałyby za każdym razem, gdy miałyby okazję zobaczyć go bez koszuli, gdyby mówił im, co do nich czuje padałyby na kolana.
- Mój! – objąłem go w pasie mocno. Widziałem go zupełnie nagiego, słuchałem jego wyznań, miałem na niego wyłączność, teraz także na papierze – Mój! – powtórzyłem i otworzyłem oczy.
Marcel śmiał się cicho, a do mnie dotarło to, co stało się przed chwilą. Przysnąłem i nie miałem już pojęcia, czy rzeczywiście o czymś rozmawialiśmy, czy też nie. Zawstydziło mnie to.
- Tak, kochanie. Twój – mężczyzna pogłaskał mnie po głowie. Ucałował swoje palce i przyłożył je do mojego nosa. Trzymał mnie w objęciach, a bicie jego serca znowu mnie usypiało. Popatrzyłem na swoją rękę. Obrączka naprawdę znajdowała się na moim palcu, a to znaczyło, ze ślub nie był snem. Podniosłem głowę i niepewnie zajrzałem w błyszczące srebrem oczy Marcela. Uśmiechał się w pełen miłości sposób.
- Przysnąłem? – zapytałem marszcząc nos, a on skinął głową.
- Ledwie położyliśmy się do łóżka, a ty od razu objąłeś mnie ciasno i zasnąłeś. Jak dziecko – roześmiał się, gdy ja obrażony wydąłem wargi. Pogłaskał je opuszkami palców pogłębiając czerwień mojej twarzy, którą krył mrok sypialni. – Połóż się i śpij dalej, Aniele.
- Yhym – skinąłem, ale zbliżyłem jeszcze swoją twarz do jego prosząc o całusa. Uśmiechając się słodko sięgnął powoli moich warg i delikatnie nakrył je ciepłem i delikatnością swoich.
Czując, że moje serce wypełniło się maleńkimi, ciepłymi promyczkami radości ponownie wtuliłem się w nauczyciela. Spokojne ruchy jego dłoni na moich plecach sprawiły, że moje ciało wydawało mi się niesamowicie lekkie i pozbawione strachu.
Nie istniał świat poza tym pokojem, nie istniał czas poza tą jedną chwilą, w której zostałem zaklęty pełnią mej miłości, nie istnieli inni ludzie poza nami dwoma.
On jeden łączył w sobie wszystko to, co pozwalało istnieć. Wodę, w wilgoci pocałunków, ogień, w cieple ciała, powietrze, w ciszy oddechu, ziemię, która daje życie, w życiodajnym nasieniu i samego Boga, w czystej duszy.
Posiadając Marcela posiadałem Świat. Kochając go, kochałem Boga, który go stworzył i którego on wielbił.
Musiał zasnąć, ponieważ jego dłoń znieruchomiała. Sam nie wiedziałem czy ja także śpię, czy też jeszcze nie. Przy Marcelu traciłem zmysły. Potrafiłem tylko czuć jego bliskość i rozkoszować się nią, dawać mu siebie i moje uczucie.
Oszalałem z miłości!