środa, 30 stycznia 2008

*Not gay*

Kirhan ma sesję, ale i cierpi na brak pomysłów, czy też totalnie uszło z niej natchnienie (którego i tak nie było od roku ^^"). Za tydzień w piątek 8 lutego jadę do Sasinki, jeśli mi nagle nie przejdzie ogólne lenistwo to notka pojawi się dopiero po moim powrocie z ferii (a wracam w poniedziałek 11 lutego XP).

 

  

niedziela, 27 stycznia 2008

Ślub?

23 listopad

Ogień strzelał wesoło w kominku sprawiając, że Pokój Wspólny był ciepły, przytulny i pełen uczniów odrabiających zadania, czy po prostu spędzających wspólnie czas. Na zewnątrz było już ciemno, mimo że bynajmniej godzina nie wskazywała na taki mrok. Prawdziwa zima była coraz bliżej i chociaż śnieg zdążył już stopnieć w dalszym ciągu czułem delikatne ciepło powoli kończącej się jesieni. Peter z batonikiem w dłoni, pełną buzią i wzrokiem utkwionym w szachownicy przypominał mi nadrabiającego zaległości tłuszczowe futrzaka szykującego się do snu. Tylko Potter wydawał się bez reszty pochłonięty równocześnie grą i jakimiś myślami. Sądząc po jego minie nie chodziło ani o coś miłego, a ni tym bardziej łatwego. Zdziwiłbym się gdyby sam okularnik wiedział, o co mu chodzi. Dobrze wiedziałem, że sam tydzień przebywania z innymi osobami może zbliżyć ludzi, a co dopiero dwa lata nauki, przez które przyjaciela są tak łatwi do odszyfrowania jak najprostsze z zadań na Zaklęciach. Podczas kiedy ja siedziałem spokojnie przyglądając się czasami całkiem beznadziejnym ruchom Peta i równie nieudolnym atakom Jamesa, Syriusz niczym grzeczne dziecko leżał na sofie z głową na moich udach i twarzą z twarzą wtuloną w mój brzuch. Miał zamknięte oczy, lecz mimo to dobrze wiedziałem, że nie spał. Nasza pozycja już i tak była zbyt dwuznaczna bym miał jeszcze dodawać do tego, jakieś pieszczoty, więc chłopak musiał zadowolić się naszą wzajemną bliskością w taki, nie zaś inny sposób. Zupełnie odmienne ogniwo stanowił w tym wypadku Andrew. Skulony na podłodze, oparty o wypoczynek jak zwykle zajęty był notowaniem czegoś i planami na przyszłość. Podziwiałem go w duszy za to, że potrafił przyjmować wszystko ze spokojem i fascynacją, nie zahaczając o wstyd, czy zażenowanie, nawet w bardzo dziwnych sytuacjach. Z całą pewnością gdybym tylko wiedział, co z takim zacięciem pisał, później nie mógłbym nawet spokojnie spać, więc uznałem za najrozsądniejsze zajmowanie się tylko mało inteligentną grą.
Potter sięgał właśnie po laufra, kiedy wstał przewracając pionek, a na jego twarzy widniało przerażenie, jakby właśnie uświadomił sobie, że został dźgnięty szpadą i zaraz umrze mając przed oczyma najbardziej przerażające widoki. Otworzył usta, zamknął je, otworzył, wybełkotał coś i tępym wzrokiem spojrzał na Syriusza.

- Black, mamy problem – rzucił na wydechu otrzepując się z zimnych dreszczy, które łatwo było u niego dostrzec. – Syri, to sprawa życia lub śmierci! – kruczowłosy nawet nie zareagował, w ogóle się nie poruszył – Nie udawaj, że śpisz! To jest ważne, musimy pogadać!
- Nie widzisz, że jestem zajęty? – powietrze zadrżało łaskocząc mógł brzuch, kiedy chłopak odezwał się obejmując mnie w pasie i wtulając policzek mocniej w moje ciało.
- Ja tam nic nie widzę. – bąknął lekko urażony obojętnością Syriusza, James lustrując go wściekłym spojrzeniem – Możesz się łasić, tulić i mi łaskawie pomóc skoro twoja przyszłość jest ci całkowicie obojętna!
- Jak już sam zauważyłeś jestem zajęty łaszeniem się i tuleniem, więc z łaski swojej przestań mnie zadręczać i daj spokój. Jesteś już dużym chłopcem i poradzisz sobie bez wujcia Blacka.
- Wujcio Black chyba nie wie, że jutro McGonagall przetrzepie nas z Transmutacji roślin w owady – ironiczne prychnięcie tłumaczyło nagłą desperację i niepokój nie nauczonego chłopaka.
- Nie zapyta nas, bo uzna to za stratę czasu.
- A skąd ty możesz to wiedzieć. To jest McGonagall! Ona kocha znęcać się nad nam podobnymi! Dociera to do tego zamglonego rozkoszą móżdżka? McGonagall... Transmutacja... Odpytywanie... – Syriusz westchnął jakby ktoś kazał mu właśnie lecieć na drugi koniec zamku tylko po to by powiedzieć ‘dzień dobry’ dyrektorowi. Pocałował delikatnie mój pępek przez materiał ubrania i wstał z zaspaną miną.
- Dobra. Dawaj rękę, Sheva pióro! – jasnowłosy posłusznie wykonał polecenie, a zaskoczony Potter wystawił przed siebie lewe ramię. Powstrzymałem śmiech, kiedy Black zaczął wypisywać okularnikowi na ręce najważniejsze informacje z ostatniej lekcji i zakończył wszystko wielka kropką by mieć spokój. Zanim reszta paczki oprzytomniała on już leżał tak jak poprzednio, na moich nogach mocno tuląc się wracając do stanu swojej małej krainy przyjemności płynącej z lenistwa. Dziś wydawał się jeszcze bardziej obojętny na wszystko niż zawsze. Niewyspany po nocnym studiowaniu Obrony Przed Czarną Magią, ale i rozbudzony ciepłem nie miał ochoty na nic. Nie musiałem czytać w jego myślach, by wiedzieć, że ruszanie się z miejsca to ostatnie, na co miał ochotę. Chyba żaden zwierzak nie mógł równać się z tym dużym, ciepłym pieszczochem ignorującym wszystko i wszystkich, kiedy tylko miał na to ochotę.
- Teraz tylko się nie myj do jutra wieczorem i jesteś ustawiony – zamruczał podnosząc mój sweter i liżąc brzuch, by po chwili dać sobie z tym spokój, kiedy zadrżałem i poczerwieniałem. To uczucie było zupełnie inne, kiedy byliśmy sami, a inne, gdy otaczali nas Gryfoni i każdy z nich mógł zauważyć nasze dziwne zachowanie.
- Jeśli to nie podziała odpowiesz za moje oceny! – J. nie był uradowany, ale widać było, że znacznie się uspokoił. Usiadł na swoim miejscu z nogami na fotelu i w końcu zrobił swój ruch wyrywając Peta z chwili delektowania się resztkami czekolady z batonika. Wszystko wracało znowu do stanu sprzed kilku minut, chociaż Syri był zbyt pobudzony, jak na pół śpiącego. Zaczął się kręcić, aż w końcu znalazł dogodną pozycję niewiele różniącą się od poprzedniej. Otworzył oczy i położył się na plecach wpatrujące we mnie od dołu.
- Remi, przyjąłeś moje oświadczyny, więc czemu by nie wziąć ślubu w tym roku? – coś się we mnie przekręciło, zabuzowało i chciało wyjść, podczas kiedy zainteresowanie kolegów przeniosło się z tego, co robili właśnie na naszą dwójkę, a ja czułem jak moje policzki pieką i płoną – Potter będzie księdzem, Zardi zaprojektuje ci suknię, żeby moja panna młoda była olśniewająca, Pet będzie trzymał obrączki, a Andrew sypał kwiatki. Jeśli chcesz możemy poczekać jeszcze rok, czy dwa i zrobić jakiś przytulny ołtarzyk w zakazanym lesie. Podobno są tam całkiem romantyczne miejsca. – prychnąłem, uderzyłem go lekko w czoło palcem, odwróciłem głowę i znowu popatrzyłem na te szare oczy pełne proszącego wyrazu. Nie miałem zamiaru robić z siebie idioty, ale dla niego mogłem nawet dwa razu powtarzać każdy głupi gest.
- Nie ubiorę się w suknię ślubną, zapomnij – syknąłem na samą myśl o tym czując niemiłe dreszcze – Jestem chłopakiem i już nie przypominam dziewczyny. – fakt faktem odrobinę wydoroślałem, co było kroplą w morzu, jednak wolałem okłamywać samego siebie niż robić za księżniczkę dla Syriusza, który bez sprzecznie w każdym przedstawieniu obsadzałby rolę księcia na białym koniu, zapewne Potterze, chociaż jak dotąd nie widziałem nigdy rumaka z wielkimi, okrągłymi goglami.
- Chwila, chwila! – naturalnie J. musiał wtrącić swoje skoro i tak zazwyczaj jego usta były najczęściej otwarte, a język obijał się o podniebienie i zęby od ciągłego bełkotu – Dlaczego to ja musze być księdzem? Wolę sypać kwiatki! – gdybym nie siedział to z pewnością teraz leżałbym z łopatkami przy dywanie.
- James... Wyglądasz jak gremlin na rowerze i chcesz sypać kwiatki? Nauczysz się kwestii i będziesz nietoperzem!
- Czuję się dziwnie nie w temacie – wydukałem do siebie, na co Black znowu zaczął się tulić i ocierać lekko.
- Będziesz najpiękniejszy. Sam się przekonasz, że to będzie wspaniała uroczystość. Taki nieoficjalny ślub w gronie przyjaciół. I bez względu na to, co wydarzy się w przyszłości będziesz tylko mój.
- Głupi, i bez tego jestem twój – zarumieniłem się znacznie chowając twarz patrząc w bok – To o ciebie bym się martwił. Jeszcze trochę i każda będzie chciała cię chociażby dotknąć.
- Tylko ty możesz mnie dotykać. Nikt inny się nie liczy – sięgnął w górę i pogładził mnie po policzku – Pocałuj mnie. – speszyłem się jeszcze bardziej.
- Ale...
- Nikt nie zauważy. Są zajęci – jakimś cudem uległem. Pochyliłem się i szybko naznaczyłem usta chłopaka muśnięciem. Nie wiedziałem, co jeszcze mógł wymyślić, ale mimo to był słodki i niemożliwy, jak zawsze.

piątek, 25 stycznia 2008

Lesson 1 - Jak...

20 listopad

Wszystko szło do przodu, znajomi dorastali, a ja zauważyłem to dopiero, kiedy Syriusz zaczął się zmieniać. Jedyny zostałem z tyłu musząc nadrobić dotychczasowe zaległości. Wydawało mi się, że najlepsze na pierwszy raz będzie oszacowanie jak dalece Black wybiegał już w przód. Okazja przyszła zaskakująco szybko, gdyż już w poniedziałek jego szlaban się skończył, za to Potter zarobił kolejny tym razem z Peterem, z czego Sheva wyszedł cudem, obronną ręką. Chcąc się wyżyć na okularniku za niedoszłe wciągnięcie go w czyszczenie ubikacji uznał, że postoi nad nim i będzie dokuczał do samego końca pracy. Syriusz również miał na to ochotę, jednak wyczuł szansę na spędzenie popołudnia sam na sam, więc postanowił zapomnieć o wszystkim poza tym jednym szczegółem.
Siedziałem między jego udami na materacu jego łóżka i zastanawiałem się jak zacząć, kiedy on tulił się tylko i mruczał od czasu do czasu bardzo cicho. Postawiłem wszystko na jedną kartę i przekręciłem się oplatając go nogami w pasie, dzięki czemu mogłem utrzymać równowagę w tej mało wygodnej pozycji. Chłopak wydawał się zaskoczony, jednak pominąłem to przytrzymując się lekko jego swetra. Z niewielkimi rumieńcami popatrzyłem na niego od dołu. Z początku nie wiedziałem, co powiedzieć, jednak wszystko przeszło po zaledwie kilku sekundach zastanowienia.
- Pokaż mi jak nauczyłeś się całować – powiedziałem niepewnie, chociaż dosadnie – Chcę wiedzieć jak robisz to teraz. Uśmiechnąłem się pod nosem, kiedy jasne policzki kruczowłosego pokrył szkarłat. Przypominał zagubione w lesie dziecko, chociaż jego oczy błyszczały raczej w ogromnej chęci, nie zaś strachu, czy od płaczu.

- Remi, co ty mówisz? – dobrze wiedziałem, że nie miał zamiaru o to pytać, jednak dla pewności musiał drążyć ten temat. Westchnąłem poirytowany i skrzywiłem się lekko.
- Nie każ mi tego powtarzać, bo wiesz, że tego nie zrobię. – bąknąłem mało entuzjastycznie, kiedy na jego twarzy pojawił się zadowolony uśmiech spowodowany zapewne tylko tym, że znowu zachowywałem się jak pięciolatek, który zauważył, że powiedział coś dziwnego, czym zainteresował wszystkich w około.
- W takim razie uznam, że wiesz, o co prosiłeś – Black stąpał po niepewnym gruncie, jednak był coraz bliżej ugięcia się i spełnienia mojej prośby. W końcu poddał się całkowicie. Splótł dłonie na moich plecach i z delikatnym uśmiechem pochylił się całując mnie w policzek. Przymknąłem oczy chcąc mieć pewność, co do jego poczynań. Kiedy nakrył moje usta swoimi zamknąłem powieki całkowicie. Różnicę między tym jak całował mnie dawniej, a jak robił to teraz mogłem wyczuć od razu. Chęć pieszczot została zastąpiona wyłącznie pragnieniem bliskości, a dziecięce muśnięcia ciepłem i delikatnością. Podobało mi się to równie mocno, chociaż musiałem powoli przywyknąć do wszystkiego po kolei. Jego usta były ciepłe, jednak lekko szorstkie i smakowały herbatą, którą pił w czasie podwieczorku. Ręce nie błądziły niespokojnie po moim ciele, a jedynie jedna z nich skupiła się na mojej nodze. Kruczowłosy objął dłonią moja kostkę i powoli wsunął palce w nogawkę głaszcząc opuszkami moją łydkę. Każdy pocałunek był głęboki, a jednak delikatny. Wargi Syriusza dokładnie zamykały moje, a język nie miał zamiaru niczego pogłębiać. Wyłącznie leniwie błądził po ustach chłopaka, co jakiś czas liżąc moje usta i pozbywając się nadmiaru śliny. Oddech Blacka był równy i tylko połowa każdego haustu powietrza wnikała także do moich płuc nadając wszystkiemu zupełnie innego smaku i wyrazu. Ten Syriusz był inny niż ten, którego znałem sprzed tygodni. Mój wypadek zmienił niesamowicie wiele i nie mogłem uwierzyć, że zaważył o tym, jaki ma być Syri, a jak będę ja. On szedł do przodu, ja stałem w miejscu i teraz już wiedziałem, że muszę to zmienić. Odsunąłem się nieznacznie, a Syriusz od razu pozwolił na przerwanie całusa. Patrzył na mnie czekając na jakąś uwagę, lub komentarz. Od razu było widać, że chce znać moje zdanie na temat tego jak jest teraz. Uśmiechnąłem się do niego i uklęknąłem siadając na stopach. Chciałem przetrzymać go trochę w tej słodkiej niepewności, której nie znosił. W końcu i ja musiałem ugiąć się, kiedy robił wielkie, maślane oczy przypominając szczenię.
- Pożyczysz mi tych twoich dziwnych gazet? Chcę się czegoś nauczyć, bo zostaję z tyłu, a nie chcę – na samo wspomnienie lektur, jakimi zajmował się Syri miałem na twarzy rumieńce, a i on nie powstrzymał swoich przed zabarwieniem jego twarzy. Położył się i odetchnął kilka razy.
- Mój kochany Remus, ma zamiar czytać takie rzeczy? Nie wierzę, ale jeśli chcesz to nie ma problemu, tylko później nie mów, że jestem zboczony!
- Nie powiem, bo to już fakt – pochyliłem się nad nim i przełożyłem jedno kolano nad jego piersią. Poczułem gorące dłonie na pośladkach, a chłopak posłał swój dawny, zawadiacki uśmiech. Najwidoczniej jego przemiana nie mogła trwać zbyt długo, bo później wracał do dawnych nawyków, ale trzeba było przyznać, że się zmienia. Wypiąłem lekko biodra, dzięki czemu pokazałem mu, że nie mam nic przeciwko. Pochyliłem się nad nim, zaś jego wargi zaczęły muskać każdy kawałek mojej twarzy omijając tylko usta.
- Chciałbym mieć z tobą dzieci – powstrzymałem się przed jakąś gwałtowniejszą reakcją słysząc wyznanie Blacka. – Byłyby mądre, jak ty, słodkie, jak ty, ale charakter miałyby mój. Cały świat należałby tylko do nich. Wyobrażasz sobie jak słodki byłbyś jako matka? – skrzywiłem się kładąc palec na jego czole.
- Zapomnij! – warknąłem – Nawet gdybym mógł nie miałbym zamiaru rodzić ci dzieci. Nie jestem kobietą! Małe Syriuszki, które biegając po rezydencji i biją się w odstępach kilkunasto minutowych? Odpada!
- Ale ja chcę! Trzech chłopców, w tym dwóch bliźniaków. Troszczyłbym się o ciebie, kiedy już miałbyś brzuszek i potrzebował więcej jedzenia. Byłbym przykładnym ojcem i mężem. – nie wiedziałem skąd przyszedł mu do głowy taki pomysł, ale było to ostatnie, na co miałbym zamiar się zgodzić. Gdyby było to możliwe pewnie mówiłbym o tym zupełnie inaczej, jednak póki mężczyźni nie mogli zachodzić w ciążę tak długo nawet nie chciałem poruszać tak absurdalnych tematów. Skrzyżowałem ręce siedząc na brzuchu chłopaka, który wydawał się rozmarzony i daleki od pozbycia się dziwnych wizji. Jeśli sądził, że mogę przywyknąć do takiej roli to mylił się znacznie.
- Ja i dzieci! – prychnąłem – Widzisz mnie w fartuszku karmiącego twoje miniaturki ciągnące się za włosy? Albo to ja jestem dziwny, albo ty masz nie tak z główką. – musnąłem go w czoło – Mogę, co najwyżej gotować tobie, ale to i tak wyjątkowo i rzadko. Z resztą, jak na razie nie skończyłeś szkoły, a kto wie, czy nie ja będę musiał utrzymywać nas oboje – to powiedziałem już powoli i wyraźnie by dać mu do zrozumienia, kto wtedy będzie dominującą stroną w związku. Zmarszczył nos i mruknął coś bardzo niewyraźnie. Nie widziałem u niego ani zachwytu, ani nawet aprobaty, czy obojętności. Był niesamowicie sceptycznie nastawiony do uległości i to sprawiało, że był jeszcze słodszy. Zupełnie niespodziewanie jego mina złagodniała, a dłoń pogładziła mnie po policzku.
- Nie martw się. Zadbam o ciebie i nie pozwolę ci na nic, czego byś nie chciał. – znowu stał się tym dojrzalszym Blackiem, który kilka chwil wcześniej wydawał się usnąć. – Będziesz moją rodziną, kochankiem, wszystkim. A tak w ogóle to zejdź ze mnie, bo stajesz się ciężki – roześmiał się, kiedy ja fuknąłem i usiadłem obrażony na swoim łóżku. Pozwoliłem Syriuszowi przytulić mnie i przepraszająco pocierać nosem o moją szyję. Zamknąłem oczy, ale nie dałem mu do zrozumienia, że już mi przeszło. Chciałem dłużej cieszyć się tą rozkoszą słodkich gestów. Podniosłem rękę wplatając palce w jego włosy i bawiąc się nimi. Teraz jeszcze bardziej przypominał psiaka, któremu potrzeba pieszczot i ciepła. On nie zmieniał się chyba nigdy i nie chciałem by się zmieniał. Wystarczało mi, że jest taki, jaki powinien, naturalny i nieobliczalny.
- Wiesz, że cię kocham? – bąknąłem nieśmiało czując jak drgnął i przytulił się mocno.
- Wiem i tez cię kocham, ale i tak chciałbym mieć z tobą dzieci – pociągnąłem go za włosy ucieszony słysząc jego syk. Poruszał niedorzeczny temat i musiał za to odpokutować. Był mój, a ja nie miałem zamiaru zostawiać go samemu sobie. Skoro tak często przypomniał psa, to mogłem go przynajmniej wytresować, jak należy.

środa, 23 stycznia 2008

Dorastanie

Dzień okropny... Miałem zły humor, dobry, zły, dobry i zakończyłam złym, ponieważ mylog wywalił notę z okazji urodzin Heath'a na blogu o X-Japan... Jeden plus to to, że w pociągu siedziałam koło jednego z parki yaoi, którą znam właśnie z ciuchci XD

Zaryzykowałem idąc za narysowanym przykładem. Było mi niesamowicie głupio. Gdyby nagle ktoś wszedł, bądź wrócił Syriusz spaliłbym się ze wstydu. Sam nie wiem jak zareagowałbym na coś takiego, a co dopiero, kiedy to ja miałem być tym dziwnym. Niepewnie objąłem własne ciało dłońmi krzywiąc się ze względu na dziwne uczucie i dreszcz, jaki to wywołało. Bałem się konsekwencji takiego czynu, a jednak było to silniejsze ode mnie. Ostrożnie poruszyłem dłonią niemal płacząc. Okazało się, że uczucie, chociaż dziwne nie bolało i rzeczywiście pozwalało odreagować, chociaż w specyficzny sposób. Obawiałem się stwierdzenia, iż miało to w sobie coś przyjemnego. Po prostu pozwalało mi pozbyć się niewygody i zażenowania spowodowanego erekcją, chociaż poprzez kolejne zażenowanie. Było mi coraz cieplej i powoli było mi niemal gorąco. Zamknąłem oczy nie chcąc ani patrzeć na swoje dłonie, ani na wnętrze pokoju, w którym wydawało mi się, że wszystko było takie jak na początku, wiążąc się z niewinnością i dzieciństwem. Nie myślałem już o niczym. Chciałem tylko skończyć to i mieć spokój.
Nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo potrafią później boleć ręce. Mięśnie wystawione na nietypową próbę spinały się i nie pozwalały na tą samą płynność ruchów, co z początku. Lekko zmęczony czymś tak absurdalnym skuliłem się, a nasienie wypłynęło brudząc głównie moja bieliznę. Nie miałem sił by wstać, przebrać się czy chociażby posprzątać. Oddychałem głęboko uspokajając się z każdą chwilą. Sam nawet nie zauważyłem, kiedy moje myśli całkowicie odsunęły się od rzeczywistości.

19 listopad
Budząc się nie wiedziałem za bardzo, co właściwie miało miejsce. Leżałem przykryty kołdrą na łóżku Syriusza, a co najdziwniejsze wydawało mi się, że moje ubrania były zupełnie czyste. Otworzyłem oczy rozglądając się nieprzytomnie. Chłopaków nie było, tylko Sheva czytał coś siedząc na swoim łóżku. Poczerwieniałem zdając sobie sprawę z tego, że ktoś naprawdę się mną zajął po moim wczorajszym wygłupie. Czułem się winny, chociaż sam nie wiedziałem, dlaczego. Niepewnie popatrzyłem na chłopaka, który zwrócił na mnie swoją uwagę i uśmiechnął się delikatnie.
- Syriusz musiał z chłopakami iść na niezrozumiały dla mnie szlaban do McGonagall z samego rana, więc nie będzie go pewnie do południa – zaczął od razu – Nie masz się, czym przejmować. Nie wie o niczym. Przyszedłem o wiele wcześniej niż on i rzuciłem kilka zaklęć oczyszczających. – jeśli wcześniej już moje rumieńce były niemal purpurowe, to teraz chyba nawet uszy zabarwiły się niesamowicie mocną czerwienią. Zakryłem się dokładnie kołdrą po sam nos i popatrzyłem na chłopaka bojąc się wszystkiego wkoło.
- Aham... – bąknąłem niemalże niedosłyszalnie.
- Remi, nie masz naprawdę się, czym martwić. To normalne. Z resztą nie raz widziałem jak Black to robił – roześmiał się głośno, a kiedy zdziwiony opuściłem lekko pierzynę pokręcił głową – Sam nie raz się tak bawię, kiedy nie ma Fabiena. To normalne, ale musisz przywyknąć i oswoić się z myślą o tym, co robisz. Większość ludzi zadowala się sama, chociaż o tym nie mówią. To dobra forma uspokojenia hormonów, które buzują podczas okresu dorastania, czy też, kiedy nie możesz wyżyć się płciowo. Tata kiedyś coś o tym wspominał – tym razem jego uśmiech był zupełnie inny. Starałem się przeanalizować to, co mi powiedział. Słyszałem kiedyś, że nawet niemowlęta mają nawyk dotykania swoich narządów płciowych, kiedy rosną i oswajają się ze swoim ciałem, ale nie spodziewałem się, że może to być powszechnym zjawiskiem. Najdziwniejsze było jednak to, iż Andrew mówił o tym bez skrępowania i nie wydawał się kpić ze mnie ani trochę. Inną kwestię stanowił tu kruczowłosy. Ponownie zapłonąłem wyobrażając sobie to jak leżąc na łóżku dotyka siebie oddychając szybko i nierównomiernie.
- A Syriusz... – podjąłem, chociaż nie miałem zamiaru. Moje usta same to powiedziały, zaś Sheva wydawał się z tego niezmiernie zadowolony, ale i rozbawiony moimi podchodami. Znowu ukryłem się za pościelą by zmniejszyć w ten sposób własny wstyd.
- Kiedy leżałeś nieprzytomny, niesamowicie tęsknił i przez przypadek wszedłem do pokoju, kiedy się masturbował. Bynajmniej nie wyglądał na przejętego, kiedy mnie widział. Cóż, chłopak dorasta i jego ciało potrzebuje trochę mocniejszych wrażeń erotycznych – próbował zachować powagę, kiedy ja zawstydzony analizowałem jego słowa. To tłumaczyło zarówno dystans do mnie, jak i zaangażowanie we wszelkie pieszczoty. Wiedziałem, że nie będę w stanie dać mu wszystkiego, czego by chciał i nawet nie miałem zamiaru poruszać przy nim tego tematu. Nie byłem gotowy na takie rozmowy, a już na pewno nie na to, co miałbym z nim robić.
Skuliłem się myśląc o wszystkim i o niczym. Materac ugiął się, kiedy Andrew usiadł na nim, a później odwrócił mnie i klapnął na moich biodrach. Nie miałem nawet jak zakryć czerwonej twarzy, gdyż odrzucił pierzynę za siebie. Zdziwiony patrzyłem na niego, zaś on odwzajemniał to uśmiechem.
- Widzisz, Remi. Zasada jest taka. Im starszy jesteś tym więcej potrzebuje twoje ciało. Kiedy ktoś ci się podoba to normalne, że chcesz by był blisko, a to wiąże się także z pewnymi czynami podkreślającymi dorosłość organizmu. Popatrz na mnie. Wyglądam nadal jak dzieciak, a w łóżku jestem demonem, tak przynajmniej mówi Fabien – wyszczerzył się – W przypadku twoim i Syriusza, kiedy już jest to coś tak głębokiego oraz prawdziwego nie ma wyjścia jak tylko powoli iść do przodu. Ja w przeciwieństwie do was się nie bałem, ale to tylko, dlatego, że chciałem mieć Faba tylko dla siebie jak najszybciej. Wy spieszyć się nie musicie, ale powinniście dostrzegać swoje potrzeby. To tak w ramach koleżeńskiego wykładu i porady sercowej. W zamian powiedz tylko, jak ci się podobała pierwsza zabawa z samym sobą – zażenowany zrzuciłem go z siebie i ukryłem głowę pod poduchą. Sheva zaczął się śmiać i lekko turlać po łóżku. Był rozbawiony i niemal nie łapał oddechu. W tym, co mówił było dużo prawdy, jednak to głupie pytanie mógł sobie pominąć.
- Potrafisz być okropny, wiesz? – wydukałem spod materiału patrząc na pościeloną pościel Pottera i lekkie słońce za oknem.
- Wiesz... Ja pierwszy raz miałem z tym styczność, kiedy Michael uczył mnie jak to się robi i kiedy. Później poznałem Fabiena i zastosowałem się do rad Neda. To całkiem przyjemne, ale nie oddaje tego, co czujesz, kiedy to czyjeś dłonie mają wpływ na to wszystko. Kiedy ty nie możesz nimi kierować, a one robią, co chcą. – uwalił się obok i westchnął tęsknie – Obiecaj mi, że dasz znać, kiedy już się zbliżycie z Syrim tak bardzo. Będę druhną na waszym ślubie i podpowiem, jak to robić żaby było ci najprzyjemniej. Mam już wprawę i stosowałem większość technik. – nie wiem, po co było mi to wiedzieć, ale koniec końców przynajmniej wiedziałem, na jakim poziome znajduje się jeden z moich przyjaciół. – Od dziś zaczynamy twoje kształcenie w dziedzinie kontaktów między ludzkich pierwszego stopnia! – wyrwał poduszkę z moich rąk. Widział moje niezadowolenie i wstyd, a jednak nie zraził się wyglądając na szczęśliwego.
- Coś ty wymyślił? – zapytałem mając powoli dosyć wszystkiego, a jeszcze nic się nie zaczęło.
- Black się kształci – wskazał materac dając do rozumienia, co jest pod łóżkiem – A ja mogę chyba coś ci opowiedzieć póki tu jestem – uciął tak szybko, że coś zaczynało mi się nie zgadzać, jednak pominąłem to zbyt mocno skrępowany pomysłem jasnowłosego.
- Zostanę przy książkach – westchnąłem siadając, kiedy już i tak nie miałem, czym się zakrywać, a nawet spać nie byłem w stanie – Jakieś znajdę i przeczytam, żebyś nie musiał się o to martwić. W razie pytań przyjdę do ciebie, specjalisto do spraw męsko męskich – rzuciłem ironicznie – Biorąc pod uwagę gorące kawałki w twoich listach już ja wiem jak dobrze opanowałeś to, co powinieneś. – tym razem to ja zacząłem chichotać, a on nabrał kolorku. Skrzyżował ręce i uniósł dumnie głowę.
- Sam nauczysz się kiedyś, co podnieca twojego chłopaka i jak go sprowokować by nie mógł dłużej bez ciebie wytrzymać. Nie moja wina, że jestem od niego uzależniony i trzeba mi go więcej niż dostaje. – dostałem kolejnego małego napadu śmiechu, za to teraz Andrew sam zaczynał mi wtórować.

niedziela, 20 stycznia 2008

Dorosnąć...

18 listopad

Ogrzewając dłonie o kubek pełen gorącej czekolady wszedłem do pokoju zastając tam wyłącznie Syriusza, który czytał Obronę Przed Czarną Magią wielce tym zafascynowany. Nawet nie zauważył, że przyszedłem. Wgramoliłem się na jego łóżko. Wyglądał jakby zaraz miał dostać ataku serca. Przewrócił kilka kartek i czytał dalej. Niezadowolony jego lekką obojętnością wgramoliłem się między jego kolana i usiadłem opierając się o jego pierś. Był przyjemnie ciepły, a mnie było zimno. Upiłem łyk czekolady czytając razem z nim. Studiował tematy, które mieliśmy przerabiać za kilkanaście tygodni i wydawał się tym, aż podejrzanie zajęty. Piłem dalej śledząc wzrokiem tekst. Kruczowłosy oparł brodę o moje ramię i mruczał coś pod nosem. Nie zrozumiałem z tego zupełnie nic. Skończyłem pić i odłożyłem kubek na szafkę.
- Czy ja o czymś nie wiem? – zapytałem w końcu przerywając dziwną ciszę, której zazwyczaj nigdy nie było. Chłopak znowu mruknął i pocałował mnie w policzek.
- A to niby, dlaczego?
- Uczysz się, Syriuszu. Ty się uczysz! A to znaczy, że coś się dzieje! – rzuciłem mu podejrzane spojrzenie. Odłożył podręcznik niedbale na bok przekręcając mnie przodem.
- Ja się nie uczę tylko kombinuję, skarbie. To różnica! – zbliżył się znacznie i z uśmiechem potarł nosem o mój – Stęskniłeś się prawda? – pocałował mnie delikatnie, powoli i ostrożnie. Położył na pościeli, a sam ułożył się a mnie. Chichotem przerwałem lekkiego buziaka, który nie miał szansy stać się głębszym. Roześmiałem się głośniej, kiedy Syri oblizał usta jakby nad czymś zaczynał się zastanawiać.

- I na co wpadłeś? – przeciągnąłem się. Rzeczywiście jakoś za nim tęskniłem i brakowało mi odrobiny prywatności i chwil sam na sam z Blackiem. Nie wiem czy to ja się zmieniłem czy on, ale ostatnio nasz związek nie był tak beztroski na każdym kroku. Czułem coś ciężkiego w powietrzu, kiedy byliśmy razem, a Syriusz z nie dopieszczonego dziecka stawał się bardziej dojrzały bądź wymagający.
- Smakujesz czekoladą – stwierdził po chwili – To ja miałem uzależnić cię słodyczami, a nie ty mnie. – bąknął urażony – Słodki naturalnie i teraz czekolada... Nie wiem, czy moje serce to wytrzyma.
- Oczywiście, że czekolada! – wykręciłem się w bok – Nawet nie zauważyłeś, że piłem!
- Zauważyłem, ale nie myślałem, że będziesz tak smaczny po tym wszystkim – nie zdążyłem się odgryźć, kiedy znowu zaczął mnie całować. Po raz kolejny zaczynał powoli i delikatnie, jakby planował o wiele więcej niż to, co do tej pory było między nami. Odgarnął moje włosy do góry i przeczesał je palcami. Pogłaskał policzek i drażnił opuszkami szyję. Sprawiał wrażenie jakby wiedział dobrze, co robi, nie zaś testował nowo nabyte książkowe umiejętności. Teraz dokładnie zauważałem przepaść dzielącą mnie i jego pod tym względem. Kiedy ja wstydziłem się wszystkiego on wręcz przeciwnie. Starał się być coraz to lepszy i to właśnie go kształtowało. Rozłożyłem nieznacznie nogi pozwalając mu leżeć między nimi. Przesunął dłonią od mojej kostki po kolano, a później przez udo pod sweter. Pisnąłem w jego usta czując łaskotanie. Złapałem go za włosy i zacisnąłem na nich palce. Nie miałem zamiaru go odciągać. Szybko uścisk zmienił się w delikatny masaż skóry głowy, chociaż z trudem powstrzymywałem drżenie. Wszystko to było zupełnie inne od tego, co łączyło nas wcześniej. Bardziej sprawne i wyrafinowane. Było mi głupio, że to właśnie ja zostałem pod tym względem z tyłu, jednak nawet starając się coś wymyślić nie potrafiłem znaleźć nic, co odpowiadałoby mojej pozycji w tym związku. Poddałem się mu starając przyzwyczaić do nowych metod, jakie chłopak stosował. Odsunął się równie powoli jak wcześniej przybliżał. Polizał moje wargi i posłał delikatny uśmiech.
- Smaczny to mało powiedziane. – bąknął gładząc mnie po brzuchu i zataczając kółeczka wokół pępka – Muszę opracować jakiś przepis z odpowiednim wykorzystaniem twojej wrodzonej słodyczy. Dodam do tego odrobinę alkoholu i w przyszłości będę mógł zadowalać się tobą podczas podwieczorku. Zostaniesz moją osobistą księżniczką i daniem głównym. – skrzywiłem się myśląc o własnej mało świetlanej przyszłości.
- Zrobisz ze mnie kuchtę i kawał mięcha, gdzie tu miejsce na księżniczki, co? Z resztą jesteśmy jeszcze dziećmi, jeśli tego nie pojąłeś. Daleko nam do dorosłych i nawet nie zaprzeczaj! – kładąc dłoń na jego piersi odepchnąłem go znowu wciskając się między uda Blacka. – Chcę pogadać – powiedziałem poważnie, co on o dziwo odebrał z westchnieniem i ciasnym uściskiem.
- Mów – szepnął cicho. Naprawdę zaczynał dorastać i chyba to zaczynało mnie drażnić najbardziej.
- Te komiksy, które masz pod łóżkiem... – wyczułem jak zamarł, a po krótkiej chwili drgnął – Masz je jeszcze, prawda? – zamruczał potwierdzając – Nie będę ci teraz mówił, że jesteś zboczony, bo to wiem, już od pierwszego roku, ale chodzi o to, że chcę żebyś mi to wytłumaczył – wydusiłem nie ruszając się, by nie mógł dostrzec mojej rozpalonej twarzy, za to temperatura mojego ciała na jego piersi z pewnością mówiła wszystko, o ile nie zlewała się w tamtej chwili z zawstydzonym Syriuszem. W rzeczywistości chciałem jedynie pobyć z nim, nie zaś edukować się w mało znaczącej dziedzinie, ale sytuacja sama zmuszała mnie do tego. Dzięki tłumaczeniom Blacka mogłem wyłapać także fragmenty, które jemy podobałyby się najbardziej. Położyłem się sięgając pod jego łóżko i wyjąłem pierwszy lepszy wolumin. Okładka nie przedstawiała nic zdrożnego, ale byłem pewny, że treść zaprzeczała jej na całej linii. Włożyłem mangę do dłoni Syriusza, a ten ociągając się ustawił ją na wysokości naszych oczu otwierając na pierwszej stronie. Zaczynało się niewinnie, ale już pod koniec pierwszego rozdziału relacje bohaterów stawały się wyraźniejsze. Przygryzałem wargę by nie odwrócić wzroku, czy chociażby by nie poprosić Syriusza o zamknięcie komiksu. O dziwo kruczowłosy zaczął opisywać wszystko bardzo dokładnie. Mówił o uczuciach, o których nie było mowy w tekście a on z całą pewnością znał je z innych tytułów, czy nawet czytanych przez niego artykułów. Było mi dziwnie, a i on wydawał się spięty. Przypomniałem sobie absurdalny sen po wypadku, uczucia, jakie wydawały mi się naturalne i sposób, w jaki Cornel mnie tam dotykał. Z największym trudem postarałem się nie drżeć i nawet na to nie reagować. Jakimś nadnaturalnym sposobem popatrzyłem na dłonie Blacka. Przez chwilę zastanawiałem się, jaką reakcję wywołałyby na mnie docierając tam gdzie nie powinny. Niedługo później kartki były zapełnione rysunkami gdzie dwie osoby zostały zastąpione jedną. Obraz ukochanego w tle i chłopak zaciskający dłonie na swoim kroczu. Znowu przypomniałem sobie dotyk Krukona we śnie i miejsca, w jakich to robił. O ile pamiętałem to podobne rzeczy działy się w pierwszym oglądanym przeze mnie woluminie. Coś niepokojącego działo się z moim ciałem. Oddech był ciężki, a organizm pragnął drżeć. Jakieś mróweczki przeszły mi po podbrzuszu i wtedy poczułem to, czego jak dotąd się nie spodziewałem. Nie mogłem udawać, że to nic takiego. Płonąłem ze wstydu i miałem nadzieję, że to bynajmniej nie jest aż tak oczywiste. Syriusz pocałował mnie w szyję i wtedy wszedł Andrew. Bez ogródek oświadczył, że Potter wmieszał Syriusza w jakiś szlaban i chłopak musi zjawić się natychmiast u McGonagall.
- I jeśli tylko spróbujesz się wyłgać to do Świąt nie zaznasz spokoju! – zakończył naśladując kobietę i czekał na jakąś odpowiedź. Syri westchnął załamany. Pogłaskał mnie i zostawił w spokoju komiks.
- Ona wie, kiedy zatruwać życie. – syknął wzruszając ramionami – Dokończymy później i czekaj na mnie. – naprawdę wydawał się doroślejszy, chociaż chciałem by było to tylko złudzenie. Wyszedł z Shevą mamrocząc pod nosem. Położyłem się na ciepłej jeszcze pościeli. Pachniała kruczowłosym, a mój wzrok przykuła scenka z mangi. Znowu zaczynałem reagować. Nie byłem na tyle niedouczony, by nie wiedzieć, co właściwie ma miejsce. Miałem dziwną ochotę ulżyć sobie w jakiś sposób, a jedyny podsuwały mi klatki komiksu. Z początku biłem się sam ze sobą, wydawało mi się to dziwne, głupie, obrzydliwe, ale było silniejsze ode mnie. Odrzuciłem obraz Blacka chcąc skupić się tylko na pozbyciu tych dziwnych dreszczy, reakcji, ogromnej chęci zaspokojenia. Poddałem się wpatrując w wyraźny, czarno-biały obrazek.

piątek, 18 stycznia 2008

Heh...

Nie mogąc nic lepszego wymyślić postanowiłam postawić na jakieś ‘SideStory’ z wybranym paringiem. Wszelkie dokładniejsze informacje znajdziecie w linkach z sondami ^^” a później podam także więcej szczegółów ^^

 

17 listopad

To był czas na słodkie chwile lenistwa. Syriusz uznał, że jest bardzo zmęczony i odda wszystko za delikatny masaż, więc pożyczyłem od Zardi jakiś przyjemnie pachnący balsam do ciała o zapachu ryżu i lotosu, a przynajmniej tak pisało na jasnym opakowaniu. Kazałem mu zdjąć koszulę i położyć się na łóżku. Był posłuszny jak piesek i gdybym mógł pewnie dostrzegłbym radośnie merdający ogon chłopaka. Mogłem robić z nim, co chciałem i nawet by mi się nie sprzeciwił. Usiadłem na jego pośladkach i wylałem trochę balsamu na jego łopatki. Zapach specyfiku był naprawdę przyjemny i bynajmniej mnie nie drażnił, jak co poniektóre. Położyłem dłonie na jego plecach i przesunąłem nimi w górę rozprowadzając balsam. Mięśnie Blacka były strasznie spięte, jednak momentalnie zaczęły mięknąć. Nie byłem pewny czy dzięki zabiegom, czy samemu faktowi moich dłoni na jego ciele. Jego skóra była delikatna i miękka jak u każdego dziecka. W takich chwilach uzmysławiałem sobie, że jesteśmy tylko dwunastolatkami, którym zachciało się miłostek i udawania dorosłych. Był cieplutki i nie mogłem się powstrzymać by, choć raz nie pocałować jego karku. Nie miałem żadnej wprawy w masażu, jednak wodziłem po jego ciele i rozcierałem delikatnie, co bardziej spięte partie jego mięśni. Pochyliłem się i musnąłem jego szyję. Mruczał zadowolony, jak wielki miś rozluźniając się niemalże całkowicie. Było mi błogo i nawet wielkie wejście Pottera jakoś mi nie przeszkadzało, chociaż zachowywał się, jakby było mu gorzej.
- Ha! Ha! Ha! – wydzierał się głośno biegając po pokoju zwracając na siebie uwagę wszystkich – Zgodził się! Jestem wielki! Ha! – niewiele z tego rozumiałem, ale nie tylko ja.
- Potter, właśnie zakłócasz mi chwilę czułości, więc albo się uspokój i mów ciszej, albo idź poproś o osobną sypialnię w białym pokoiku o miękkich ścianach! – Black bynajmniej nie był nastawiony do niego przyjaźnie. Znowu się spiął i musiałem od nowa zajmować się każdym z mięśni osobno, co i tak nie przeszkadzało mi aż tak bardzo.
- Dobra! Już się uspokajam! – klapnął na swoim łóżku turlając się po nim – Niholas zgodził się iść ze mną na randkę – powiedział na wydechu – Umówi się ze mną, a to już krok do chodzenia!
- Nie spodziewałem się tego – przyznałem zgodnie z prawdą – Ale pytałeś go, czy jest tobą zainteresowany, czy po prostu chce mieć spokój? – no i się zaczęło.
- Nie. Oczywiście, że nie. Jeszcze raz z nim nie byłem, a już mam wiedzieć, że nic z tego? Sheva mnie olał, więc więcej nie dam się od razu odrzucić. Przynajmniej mogę się głupio pocieszyć, nie? Z resztą nawet, jeśli nie chce ze mną być to mi się nie oprze. Dostając kosza od Andrew nauczyłem się jak to rozegrać. – jego szczerość naprawdę powalała. – W przeciwieństwie do Blacka, ja mogę się sprawdzić i doskonalić moje techniki podrywania. – jego duma z pewnością miała być wystawiona na próbę, kiedy tylko poczułem, jak Syriusz lekko podskoczył.
- Bo wyobraź sobie, J. Jestem na tyle idealny, że nie musiałem nic robić, by Remi był już mój. No po prostu podryw idealny. – prychnął łapiąc mnie za rękę i całując w dłoń – Wiem, że jesteś zazdrosny o to, że go mam, ale na ciebie nawet nie spojrzał, a mój był jeszcze pierwszej nocy! – zaczerwieniłem się zauważając dwuznaczność jego słów. Peter jęczał mając nas dosyć. Jako jedyny był w miarę normalny, jeśli można było nazwać tak umiłowanie Ślizgonki. James prychając wziął pergamin i pióro rozsiadając się wygodnie.
- Pomożecie mi w obmyśleniu planu pierwszej randki! Słucham propozycji. – mimo jego nadziei w głosie i błyszczących oczach, jakoś nikt nie wiedział, co mu doradzić. Jedynym wybawieniem przed jego jękami okazał się puchacz Shevy, który zaczął uderzać dziobem w szybę. Sam chłopak był zdziwiony widząc zwierzaka, którego w ogóle się nie spodziewał. Otworzył mu nieśmiało i otworzył szeroko oczy widząc podpis na kopercie. Usiadł po turecku na pościli i wyłączył się całkowicie czytając korespondencję. Jakimś cudem okazało się, że jest to o wiele ciekawsze niż bezsensowne wymyślanie planu randki okularnika. Andrew okazał się bardzo interesującym zajęciem, kiedy na jego twarzy pojawił się dziecięcy, szeroki uśmiech, a w miarę myślenia zamienił się w lubieżną chęć przyspieszenia czasu. Nawet Black przekręcił się odrobinę przyglądając mu zaciekle. W końcu to właśnie on nie wytrzymał i musiał dowiedzieć się, o co właściwie chodzi.
- I? Kto to?
- Tata... – jasnowłosy mówił lekko niepewnie, za to szybko mu przeszło – Dziadkowie zaprosili nas do siebie na Święta, ale już i tak wiedzą, że ja nie pojadę. Jakoś nie specjalnie lubię ich odwiedzać, a i oni nie są do mnie przyjaźnie nastawieni. To oznacza, że Święta spędzę sam... Wyposzczony... Z jeszcze bardziej wyposzczonym mężczyzną... – pisnął uradowany i podniecony – J., tobą zajmiemy się później! Ja muszę mieć plan na Święta! – porwał pergamin i wyłożył się odpowiednio. – Na wigilię mama powinna zadbać o wszystko, ale i tak będę musiał coś sam przygotować. Myślicie, że jeśli będę chodził po domu w samym fartuszku to Fabian nie będzie mógł się powstrzymać? Pomyślmy... – patrzyłem na niego zaskoczony i speszony jego bezpośrednimi przemyśleniami – Po kolacji... Bita śmietana i jakiś sos do lodów...
- Adwokatowy? – bąknąłem cicho, za to Sheva wyglądał na szczęśliwego.
- Tak! Będzie zachwycony! I coś żeby łatwiej mu było wejść... Olejek do ciasta... Cytrynowy! Za dużo słodyczy może mu zaszkodzić. – jakoś wydawało mi się, że nie tylko słodycz mogłaby nie wyjść mu na zdrowie, ale i samo działanie chłopaka. – Teraz pierwszy dzień świąt! Czekam na propozycje!
- Strój śnieżynki – zamglone oczy Peta świadczyły o jego intensywnym wyobrażaniu sobie Narcyzy i jakoś nie miałem zamiaru wnikać w to wszystko nazbyt głęboko.
- Jesteś genialny, kiedy chcesz – Andrew zanotował kilka słów i zaczął coś szkicować – Ubogi... Szpilki wezmę od matki, pończochy się załatwi. Teraz trzeba będzie go podniecić... Mikołajowi daje się mleko i ciastka, nie? – nawet nie planowałem zabierać głosu w tej kwestii – Będzie w sam raz. Myślę, że jakiś ładny wibrator w ręce też nie zaszkodzi. – Black zaczął kaszleć równocześnie z Potterem, zaś ja wolałem ograniczyć się do olbrzymich wypieków, kiedy mimowolnie wyobraziłem sobie całą scenkę. – Świetnie nam idzie. Drugi dzień świąt panowie... Coś spokojniejszego. Bardziej zabudowane ciuszki...
- Przebierz się za konserwę turystyczną – J. zaczął się śmiać jak opętany – Nie będziesz tak łatwy. Za uchwyt do otwierania będzie robić głowa. – Andrew rzucił mu mordercze spojrzenie i syknął wściekle.
- Taniec brzucha... – bąknąłem mimochodem, na co odpowiedzią było drżenie Syriusza i uśmieszek zadowolenia u Ukraińca.
- To na Sylwestra, mój ty demonie seksu. Pobawię się z nim w policjanta i złodzieja. Pluszowe kajdanki, krawat... Ach! Chcę już do domu! – coś mi mówiło, że chwile słodkiego nicnierobienia właśnie minęły, a ja już nawet nie miałem sił by zajmować się kruczowłosym. Zszedłem z niego i wtuliłem twarz w poduchę patrząc sponad niej na kolegów. Zakryła moje policzki, a resztą zajęły się włosy. Jakimś cudem J. stał się spokojniejszy i zaczął sam pracować nad swoją randką, a Pet, któremu podniosło się chyba ciśnienie pochłaniał ostatnie już czekoladowa żaby. Perwersja Andrew jakimś cudem działała na nas wszystkich dziwnie uspokajająco, chociaż w moim przypadku była czymś niesamowicie żenującym. Wydawało mi się, że poza mną i Syriuszem nikt więcej nie stał w jednym, bezpiecznym punkcie związku. Kruczowłosy odgarnął lekko moje włosy i pocałował mnie w dostępną mu część policzka. Zarumieniłem się o wiele bardziej, jednak on uspokoił mnie cichym szeptem.
- Nie martw się. Nam się nie spieszy, za to później będzie wspaniale. Obiecuję ci to. – zamknąłem oczy nakrywając się poduchą i oddychając nierówno. Nie chciałem o tym myśleć, a już z całą pewnością nie w tej chwili. Już i tak byłem nadto speszony, a dodatkowe atrakcje mogłyby źle wpłynąć na moje biedne rozszalałe serce. Ufałem, że do czasu, kiedy z Syriuszem przejdziemy dalej przywyknę do myśli o tym, co nieuniknione i zdołam nie spłonąć, kiedy przyjdzie, co, do czego. Wystarczało mi, że przyjaciele dbali o moje wykształcenie pod tym względem nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Byli wystarczająco szaleni za nas wszystkich, a co dopiero, kiedy na pięcioosobową paczkę trzech aż się prosiło o oddzielenie od grupy, zaś jeden skrycie układał swoje własne plany, w małym, nierozgarniętym łepku. Tylko mnie jak na razie nie ciągnęło do czegoś takiego i bardzo dobrze.

środa, 16 stycznia 2008

You Song

13 listopad
Sala prób nie zmieniła się znacznie od ostatniego razu, kiedy staraliśmy się cokolwiek stworzyć. Wydawała się może odrobinę przestronniejsza i bardziej pusta, ponieważ teraz poza naszą paczką nie była tam nikogo. Tylko ja, Syriusz, Pet, Sheva i nasz sprzęt. Potter wykręcił się od punktualności zwykłym ‘mam coś do załatwienia’ i po prostu zwiał. Nigdy nie był oryginalny, jednak skoro już i tak niemal siłą wyciągnął mnie na próbę to przynajmniej sam mógł się na niej zjawić. Kruczowłosy zapewniał, że bardzo szybko się uczą i jeden kawałek grają bezbłędnie, jeśli obetnie się racje żywnościowe Petera dla zmuszenia go do wysiłku włożonego w grę. Z jakiegoś powodu podobał mi się fakt istnienia grupy i możliwość spędzania czasu razem, za to bynajmniej mało komfortowa była sytuacja, w jakiej mnie to stawiało. Wokalista nie musiał wydawać ciężkich pieniędzy na sprzęt, jednak musiał publicznie śpiewać, a ja jakoś nie byłem, co do tego przekonany. Michael pokazał mi tysiące najróżniejszych piosenek, pod które chciał podnieść nasze wypociny, jednak daleko było mi do umiejętności, jakie posiadali jego idole. Pamiętałem stare płyty ojca, na których pełno było ostrzejszych kawałków, jednak nigdy nie przypuszczałbym, że to mnie przyjdzie gra w zespole rockowym. Uważałem ten pomysł za absurdalny mimo wszystkich jego plusów. Makijaż, jaki na próbę nałożył mi Andrew był jak dla mnie zbyt wyzywający i jedynym plusem miało być to, że krył moje policzki i zażenowanie.
Klapnąłem na podłodze krzyżując nogi z mikrofonem między nimi i starałem się przypomnieć sobie tekst pijąc ciepłą herbatę z butelki, ponieważ w trosce o moje zdrowie i dobro zespołu Syriusz nie pozwolił mi na nic innego. Sam nie wiem, czy bardziej bałem się samej wizji wokalisty, czy tego, że nagle mi się to wszystko spodoba. Te dziwne, delikatne motylki poruszające się między lędźwiami, a jamą brzucha wydawały się nieznośne. Dawniej nie interesowałem się muzyką niemal w ogóle, za to teraz otoczony przez kilku prawdziwych maniaków nie byłem w stanie powrócić do dawnego stanu słodkiej niewiedzy. Michael już samym stylem bycia rozbudzał ciekawość, zaś Gabriel niby spokojny, jednak potrafił męczyć pod względem sztuki, jak nikt inny. Nie wiem, kto wybrał ich na naszych opiekunów, ale jakoś podejrzanie wiązało mi się to z Blackiem. Z tego, co wiedziałem w pokoju nad łóżkiem wisiał mu jakiś olbrzymi plakat zespołu, który z trudem zdobył, za to mając okazję obejrzeć sypialnię Nedveda przez wakacje dostrzegłem wyraźne oznaki maniakalnego umiłowania starego stylu metalu, czy też aktualnego japońskiego rocka. Zarażony przez Gabriela wpadł po uszy.
- Chłopaki dziś mamy słuchacza! – Potter wpadł do sali jak opętany ciągnąc za sobą lekko wystraszonego pierwszoklasistę. Kin wyglądał jakby J. wskoczył właśnie do lodowatej wody przez przerębel i ciągnąc go za sobą obiecywał, że nauczy go pływać. Za to Black nie zareagował nadto optymistycznie. Zakaszlał wypluwając połowę wody, jaką miał w ustach na moją głowę i kichnął potężnie.
- Dzięki, Syri. Dziś akurat żelu nie dawałem – przetarłem wilgotne włosy krzywiąc się na samą myśl, w co mogłem dłoń włożyć.
- Wybacz kochanie, ale... Coś ty mi przyprowadził?! – uwaga kruczowłosego bardzo szybko przeniosła się ze mnie na okularnika. – Pet od trzech dni nie jadł słodkiego żeby jakoś wypaść, a ty mi tu jeszcze widownie przyprowadzasz?! – odetchnął głęboko i szybko kilka razy, a widząc dumną, niezrażoną niczym minę Pottera dał za wygraną. – Posadź go gdzieś w kąciku i zaczynamy. – uśmiech na twarzy Jamesa powiększył się do niesamowitych wręcz rozmiarów. Wskazał chłopakowi jakiś stołek z boku i szybko podbiegł do gitary przekładając pasem przez ramię. Widać było, że skoro Shevy nie poderwał na urok osobisty to Niholasa chciał zdobyć na zespół, słodycz i sam już nie pamiętam, jakie inne sposoby.
Podniosłem się widząc ostre spojrzenie Blacka, który jako lider nie miał zamiaru udawać także dobrego i czułego kochanka. Skinął na Andrew, a ten powoli zaczął wygrywać delikatny wstęp na perkusji. Po kilku chwilach wszedł kruczowłosy, zaś po nim Pet, kończąc to Potterem. Wstęp, ostatni subtelny ryf i niestety przyszła moja kolej. Zamknąłem oczy wyobrażając sobie, że jestem tu zupełnie sam i dając z siebie wszystko, co mogłem.
- I’m wolking down the street, Everything is so artificial, Women are like dolls, always with this perfect smile, Men like plastic heroes, can’t do anything, And you... – muzyka ucichła na kilka sekund, a po chwili wraz z moim głosem zaczęła wypełniać przestrzeń. – It was the last time when you were so close, I knew! The last word... I never sey it again! – dłuższa solówka Blacka podczas której mogłem się napić i odpocząć okazała się nie tylko chwilą wytchnienia, ale także czasem, który mieliśmy dla siebie. Syriusz podszedł do mnie ze swoim stałym, kombinatorskim uśmiechem i sięgnął moich warg zamykając oczy. Nawet gdybym chciał nie potrafiłbym oprzeć się tym wszystkim słodkim uczuciom, jakie wywoływał. Rozpłynąłem się kładąc delikatnie dłoń na jego policzku. Czułem jak spina się starając skupić na swojej kwestii, a po chwili dumny z siebie posłał mi uśmiech i pochylił nad uchem przypominając mi, że mam zaraz śpiewać. Tym razem mój głos był lekko zachrypnięty, ale kiedy doszliśmy do refrenu wrócił całkowicie do normalności zlewając wszystko w całkiem przyjemną całość. Skończyliśmy to w połowie darowując sobie kolejne dwie zwrotki w trosce o moje nieprzyzwyczajone do wysiłku struny głosowe. Kin wydawał się zaskoczony i speszony z całą pewnością niedawnym incydentem, jaki miał miejsce między mną, a Syrim. W przeciwieństwie do niego Potter z zachwytem uznał to za dobre oswojenie chłopaka z tym, co on będzie mu robił, kiedy ten w końcu zmięknie.
Syriusz złapał mnie za rękę i kiedy J. zajął się wypytywaniem swojej ofiary o pierwsze wrażenia przed późniejszą małą powtórką Black wyciągnął mnie na korytarz i przygwoździł lekko do ściany. Wyglądał jak niedopieszczony i głodny szczeniak. Nawet nie musiałem pytać, o co mu chodzi, gdyż odpowiedź przyszła sama.
- Uwielbiam cię jako wokalistę i w dodatku grzeczne, podległe mi stworzonko... Od dziś chcę kołysanki na dobranoc... – prychnąłem na samą myśl o śpiewaniu mu do snu.
- Musisz się zdecydować, czy chcesz buzi, czy piosenkę – zachowałem powagę, chociaż było ciężko. Black nie wydawał się nawet nad tym myśleć. Oblizał wargi po pochylił się delikatnie.
- Więc chcę dużo buziaków, a próbami jakoś się zadowolę. Ale chcę dużo, dużo słodkich, twoich usteczek na moich. I lubię, kiedy te małe łapki bawią się moimi włosami.
- Cóż za wymagania, panie Black. Nie wiem czy podołam – stanąłem na palcach oplatając jego szyję i wsuwając dłonie w kruczoczarne pasma ocierając opuszkami o skórę głowy – Mam nadzieję, że mój lider doceni starania i jakoś mnie za to wynagrodzi. – zakpiłem cicho, a on przyciągnął mnie bliżej pozwalając mi stanąć na jego butach by być, chociaż trochę wyżej.
- Myślę, że jednak sobie poradzisz – roześmialiśmy się cicho i delikatnie pocałowaliśmy. Była to chwila prawdziwego spokoju i słodkiej radości nie zakłócana docinkami Jamesa, wzrokiem Andrew, chrupaniem Petera, ani niczym innym. Tylko my i nikt więcej. Gdyby nie to, że znowu zasychało mi w gardle nawet nie myślałbym o powrocie do pokoju skąd dochodziły stłumione odgłosy uciążliwego brzdąkania.
- Obiecaj mi, że J. odpędzi tym czymś wszystkie twoje fanki – oparłem czoło o tors chłopaka, który także nie spieszył się z powrotem na próbę – Nie mam zamiaru się tobą dzielić z całą hordą napalonych dziewczyn uzbrojonych w paznokcie. – wizja zostania przez nie podrapanym wcale nie zachęcała.
- Nie martw się. Wszystkie będą kleić się do ciebie, a Potter odstraszy każdego nawet, jeśli będzie głuchy i ślepawy. Od niego emanuje taka dawka głupoty, że bez szczepienia ochronnego nic nie zdziałasz. A szczepieniem jestem ja i tylko tobie je aplikuję – ponownie chichotałem tuląc się do niego jak misiek. Bynajmniej nie miałbym nic przeciwko robieniu za pluszaka byleby tylko móc być przez niego tulonym. Z resztą Black wpatrujący się w ciemne oczy misiaka i całujący go w nosek musiał być przesłodkim widokiem, a wiele oddałbym za to, by zdobyć jego zdjęcie z dzieciństwa, kiedy jako słodkie dziecko z lekko pucatą buźką tulił się do maskotki, a w oczkach miał małe łezki, kiedy wywrócił się z nim i z trudem podnosił ledwie radząc sobie z podnoszeniem, kiedy brązowy niedźwiadek w dalszym ciągu był w jego ramionkach.

 

  

piątek, 11 stycznia 2008

Za co?

Jill, fanarcik jest przepiękny!

 

7 listopad

Całą paczką siedzieliśmy w naszym pokoju obradując nad zastosowaniem nowego wystroju i ułatwieniem sobie dzięki temu życia, niestety przy Potterze nie tylko nie można było nic ustalić, co w dodatku tylko przez pierwsze dziesięć minut mogliśmy poruszać dany temat, gdyż po chwili on wyskoczył z zupełnie innym na domiar złego bardzo głupim. Nawet siedzenie na kolanach Syriusza i jego dłonie tulące mnie do siebie nie zdały się na wiele w walce z wielką pustką w głowie okularnika. Mogłem spodziewać się mało racjonalnych decyzji, jednak niektóre przekraczały granice ludzkiego rozumowania.
- Kiedyś obiecaliście mi pomóc, więc teraz się nie wykręcicie! – żałowałem, że kiedykolwiek zgadzałem się na coś, co wiązało się z Jamesem i jego miłostkami – Przebierzecie się za te kupidyny i dacie mu ten list! – mówił poważnie jakby za każdy sprzeciw miał nas karać torturami – Nic wam się nie stanie, jeśli raz, czy dwa razy zrobicie z siebie pośmiewisko!
- Potter, czy do tej małej, tępawej mózgownicy dotrze w końcu sens tego, co mówisz? Ty ośmieszasz się, na co dzień, ale my nie mamy zamiaru! Ba! Nie będę latał po szkole ubrany w kaftan bezpieczeństwa ze jakimiś badylami na plecach tylko, dlatego, że jakiś pierwszak nie leci na twój mierny urok osobisty. – Syri posadził mnie na swoim łóżku podnosząc się i machając mu przed oczyma koszulą nocną, którą Potter ukradł McGonagall. – Zapomnij, że w ogóle wpadłeś na coś takiego. Mogę dać mu list, ale nie jako idiota podobny do ciebie. – J. prychnął na niego urażony krzyżując ręce i patrząc z miną ‘pomóż mi mamusiu’ na Andrew zupełnie pochłoniętego pisaniem listu.
- Ale on już prawie się zgodził – bąknął cicho niemalże płaczliwym tonem.
- Potter... Nawet ja się z tobą umówię, jeśli tylko dasz mi spokój! Czemu nie przebierzesz swojej sowy? Ona się tak nie ośmieszy! – zauważyłem, że na policzkach Jamesa pojawiają się rumieńce.
- Próbowałem – wyszeptał, niczym zawstydzone dziecko – Ale uciekła jej powiedziałem, co zamierzam i do dziś nie wróciła. – miałem ochotę się roześmiać, ale Black załamał się, więc uznałem, że nie byłby to właściwy moment na nadmierną wesołość.
- Sowa dała nogę, a ty oczekujesz, że my się na to porwiemy? Twoja matka to przynajmniej wiedziała, co zrobić. Niby to syna do szkoły wysyła, a tak naprawdę to zapewnia sobie roczne wakacje w spokoju z dala od upierdliwego dziecka! – prychnął. Położył się na pościeli i wtulił głowę w moje uda. J. wydawał się jeszcze bardziej urażony, zaś Black głaskał palcami kolana, które miał tuż przed twarzą, co od czasu do czasu lekko mnie łaskotało.
Imię okularnika wykrzyczane z Pokoju Wspólnego przez jakiegoś starszaka sądząc po barwie głosu było jak wybawienie. Uchroniło nas przed kolejną porcją niezadowolenia, gry psychologicznej i nudzenia chłopaka usilnie chcącego przekonać nas do słuszności, i wysokiego poziomu swojego pomysłu. Cieszyłem się, że Syri zajął się całą tą sprawą, bo ja z pewnością nie potrafiłbym tak odważnie wyrazić swojej niechęci, ale i nie zgodziłbym się na żadne przebieranki. Tylko Potter nie wydawał się szczęśliwy, kiedy wyszedł niespiesznie z pokoju ociągając się jak podczas klasówek, na które się nie przygotował. Syriusz momentalnie zerwał się i na klęczkach znalazł sobie wygodne miejsce. Klapnął z uśmiechem na rogu łóżka przyciągając mnie do siebie. Ostatnio każdą wolną chwilę spędzaliśmy właśnie w taki sposób, a objadający się Pet, czy piszący Sheva nie stanowili żadnej widowni nadto pochłonięci swoimi sprawami. Usiadłem na kolanach ukochanego klęcząc na pościeli i uśmiechnąłem się widząc jego ogólne zadowolenie. Położył dłonie na moich biodrach ściskając je lekko i głaszcząc. Pet, który nie nawykł w dalszym ciągu do naszego związku odwrócił się tyłek kręcąc nosem i zatykając uszy papierkami po czekoladowych żabach. Z jednej strony jakoś go rozumiałem. Z naszej grupy był poniekąd najnormalniejszy i jakoś nie zabiegał o znajomych podobnych do nas, poza naszą grupką. Poniekąd tylko niewielka część szkoły miała inne preferencje seksualne niż ogół uczniów, jednak bezpieczniejszym było obracanie się w kręgach osób, które z pewnością nie miałby najmniejszego zamiaru nas besztać, czy wydać przed resztą.
- Remi, pobawimy się tak. Ja pokażę gdzie chcę buziaka a ty mi go dasz – bezpośrednie stwierdzenia Syriusza były powalające i słodkie, kiedy dodawał do tego minę nie dopieszczonego szczeniaka, któremu mało głaskania. Mogłem oprzeć się jego rozkazom, groźbą, czy najzwyklejszym prośba, jednak nie tym, które pokazywały jak bardzo mu brakuje kontaktu ze mną nawet, jeśli przez pół dnia mogliśmy się tulić i całować. Nie odpowiedziałem mu ni słowem całując tylko w nos. Podobało mu się bez sprzecznie. Wskazał miejsce milimetry nad przed chwilą przeze mnie muśniętym i patrzył uważnie jak pochylam się całując go właśnie tam. Przyłożył palec do czoła, a moje usta naznaczyły tamto miejsce. Policzki, brwi, broda, kąciki warg i w końcu przyłożył opuszek do swoich ust. Specjalnie uchylił je lekko by pocałunek był mocniejszy, ponieważ palcem wskazał obie wargi równocześnie, a ja musiałem postarać się ucałować je w tym samym czasie.
- Potrafisz być okropny – westchnąłem chichocząc i objąłem go za szyję. Przez kilka chwil patrzyłem wyzywająco w jego szare tęczówki, jednak szybko zmiękłem, przymknąłem oczy i złączyłem swoje wargi z jego. Zamruczał, jakby była to jedyna pieszczota, jaką otrzymał po dłuższym czasie. Położył się na łóżku ciągnąc mnie za sobą. Przeturlawszy się to mnie położył samemu znajdując się na górze. Poczułem jak się zawahał i jakimś cudem wiedziałem, dlaczego. Nie zdziwiło mnie, kiedy przerwał wszystko patrząc z żalem na Andrew, który jak gdyby nigdy nic wrócił do pisania. Najwidoczniej musiałem poczekać na większą ilość przyjemności, z czego dzięki takiemu obrotowi spraw miałem okazję odpocząć i uspokoić się po cudownej słodyczy tych kilku minut. Black zsunął się ze mnie z ciężkim westchnieniem. Złapałem go za rękę i wtuliłem się w jego ramię wstając. Wraz z nim podszedłem do jasnowłosego patrząc na dosyć długi list pisany zgrabnym, ładnym pismem.
- Co tam piszesz, że ci patrzenie na nas pomaga, co? – Syri bezceremonialnie wziął kartkę z kolan chłopaka, a ten nie stawiał nawet oporu. – ‘Klęczę przed tobą i nie zwracam uwagi na twoje protesty, ruchy dłońmi, słowa pełne niezadowolenia. Nie wstaję tylko tulę twarz do twoich bioder czując na policzku, że jesteś już twardy.’ – kruczowłosy zaczerwienił się i oddał szybko chłopcu pergamin. Puściłem jego rękę pesząc się podobnie jak i on. Jeśli dalsza część tych wywodów Andrew miała być równie bezpośrednia to nie chciałem znać zakończenia. Rozbrajający, ciepły uśmieszek, jaki posłał Ukrainiec był powalający. Już wiedziałem, że Fabien przeżyje swoje, kiedy otrzyma ładnie zaadresowana kopertę i przeczyta zawartość. Chciałem go o coś zapytać, ale Potter wbiegł do sypialni uniemożliwiając wszystko.
- No i nici z mojej randki! Przyznawać się, kto wygadał, że to ja rozwaliłem gobelin na czwartym piętrze! – krzyknął wściekły piorunując nas wzrokiem. Wspomnienie feralnego ranka było kolejnym, małym załamaniem tego dnia. Nie wiem tylko, dlaczego chłopak czepiał się akurat nas skoro widział to cały korytarz. Jak łatwo było się domyśleć i tym razem Black stawał w naszej obronie opierając ręce na biodrach.
- Panie Potter! – zaczął naśladując McGonagall – Przypominam panu, że gdyby nie pańska najnowsza technika walki, ‘Jameshu’ gobelin byłby cały. Po kij w niego kopałeś, waliłeś i już sam nie pamiętam, co więcej kombinowałeś...
- Walił w niego torbą krzycząc, że go brutal obmacywał po tyłku – przypomniał Andrew kryjąc twarz w poduszce by śmiechem nie przerywać kłótni chłopakom.
- Wątpię, czy McGonagall uwierzy w obronę własną, bo byłbyś jedynym, którego zaatakował ten gobelin na czwartym piętrze między ubikacją chłopców, a schowkiem na szczotki. Z resztą sam jesteś sobie winny. Możesz wmawiać, że to było w obronie własnej, ale prawdopodobieństwo, że to przejdzie...
- Jesteś genialny! Ha, ha! Nawet ona nie oprze się takiej wersji wydarzeń! Dzięki, Syri! – kruczowłosy przetarł twarz dłonią blady, a ja nie wytrzymałem. Zacząłem się śmiać się równie głośno jak i Andrew padając na jego łóżko. Jeśli okularnik inteligencje odziedziczył po ojcu to współczułem jego matce, a sądząc po licznych opowieściach, jakie czasami snuł wychodziło na to, że biedna pani Potter miała do czynienia z dwoma geniuszami w swoim fachu.

 

 

środa, 9 stycznia 2008

Kartka z pamiętnika XXIII - Cornelius Lowitt

Lemon XP Co do Toma, to zapewniam, że sie pojawi, chociaż nie wiem kiedy ^^"

 

Nie musiałem być geniuszem by znać obowiązki prefekta, jednak kto u licha wymyślił zabawę w dobrego, starszego kolegę, który pomoże biednym dzieciaczkom w nauce?! Naturalnie zgodziłem się na to by wziąć na siebie trochę zadań, jednak nikt nie informował mnie o korepetycjach z Eliksirów! Slughorn zwalił mi je na łeb z przymilnym uśmieszkiem i udawał, że nie dostrzega mojego niezadowolenia. Gdyby nie był nauczycielem dawno wygarnąłbym mu, co myślę o wysługiwaniu się innymi, jednak jak na razie miałem zbyt wiele do stracenia. Odznaka prefekta zapewniała mi pewną niezależność i umożliwiała realizację wszelkich planów, knowań i wszystkiego, na co miałem ochotę. Tylko, czemu to ja musiałem zostawać z dzieciakami po lekcjach?!
Tak, więc, w cudownym nastroju powlokłem się do biblioteki po długim, żmudnym i bezsensownym tłumaczeniu banalnych formułek kilku chłopcom z mojego Domu. Przysypiałem w połowie i wyłącznie perwersyjne myśli związane z całkiem ciekawym czworokątem, jaki byśmy tworzyli pozwalały mi wytrwać.
Połowa biblioteki zamilkła, kiedy wszedłem wściekły do środka, jednak nie miałem, po co zwracać na nich uwagi. Jasnym było, że właśnie ta część składała się z samych Krukonów, którzy znali mnie czasem aż nadto dobrze, ale który nauczyciel uwierzyłby, że obraz spokoju i uległości byłby zdolny do tak wielu złych rzeczy. Przynajmniej nad tym jednym panowałem.
Olałem jakiekolwiek kręcenie się w koło nudnej zgrai szukając czegoś spokojniejszego i odpowiedniego zarówno na naukę, jak i krótką drzemkę z dala od ciekawskich oczek, czy ciągłych szeptów.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy przy ulubionym stoliku dostrzegłem znajomą, znienawidzoną sylwetkę pewnego paskudnego Puchona. O ile pamiętałem nie cierpieliśmy się od początku, kiedy to ukradł mi sprzed nosa całkiem sporą sumkę punktów dla mojego Domu, a ja w zamian zrujnowałem jego mały eksperyment na Zielarstwie. Jak dla mnie byliśmy kwita, jednak później doszło do niewielkiej bójki no i masz! Unikaliśmy się od tamtego czasu jak ognia, by tylko znowu nie stracić na tym więcej niż można by było zyskać.
Moje usta same ułożyły się w zniewalający, wredny uśmieszek. Skoro i tak siedział przy moim stoliku, to nie mógł zwalać niczego na moją niesubordynację, czy wrodzoną złośliwość. Nie biorąc nawet książek podszedłem siadając gwałtownie miejscu obok niego i położyłem buty na blacie odchylając się do tyłu. Z zadowoleniem stwierdziłem, że Eric patrzy na mnie pogardliwie. Zwalił ze stołu moje nogi i wrócił do książki. Nie zareagowałem ponownie usadawiając się jak poprzednio.
- Weź te trepy, bo zaraz wykręcę ci nóżki i nawet ślepy będzie cię unikał! – warknął w końcu zamykając wolumin. Uznałem, że obdarzę go swoim zainteresowaniem robiąc łaskę temu niewartemu niczego kujonowi.
- Przy moim stoliku mogę robić, co mi się podoba. Nie pasuje, to zabieraj manele i idź się wypłakać Sprout. A różdżka, kociołek ci się uda – zamknąłem oczy odgrywając dumnego księcia, którym poniekąd chyba nawet byłem.
- Nie widzę żebyś miał podpisać ten stolik – zapewne myślał, że nie zaskoczy, jednak nie udało mu się. Na wyczucie pokazałem mu wyryte imię z boku.
- To cię satysfakcjonuje? To teraz spływaj i daj mi spać. Nie potrafię się uspokoić, kiedy nawiedzają mnie koszmary, a już na pewno, kiedy się kleją. No, już! Won i nie kręć mi się pod nogami! – poczułem szarpnięcie, kiedy zrzucił moje stopy na ziemię po raz kolejny i przysunął się pochylając. Uchyliłem powieki patrząc prosto w lśniące wściekłością ciemne tęczówki. Różniły się od moich, które z całą pewnością miały w sobie wiele pogardy, ironii i wyposzczenia. Swoja drogą faktem było, że od dłuższego czasu nie dobierałem się do nikogo, a teraz ten parszywy blondas niemal mnie zgniatał. Kiedyś mogłem tego żałować, ale miał całkiem ładniutką twarz i pachniał przyjemnie. Jasne usta stały się wąziutkie, a nozdrza szybko łapały powietrze. Patrząc na niego uważnie i nie mając zamiaru opuścić wzroku złapałem go za koszulkę i wstałem powoli. Zupełnie nieświadomie, także on zrobił podobnie. Zachłannie i gwałtownie przyciągnąłem go do siebie, a i on nie stawiał oporów. Dotarło do mnie jak wielką miałem ochotę nie tyle na kogoś, co właśnie na niego. Brutalnie złączyliśmy usta. Cholera! Nawet nie wiedziałem czy to ja panuję nad sytuacją czy on. Przepchnąłem go odrobinę kładąc na stole i złapałem brutalnie za brodę. Rozchylił usta, jakby chętnie poddawał się mojemu zachowaniu. Francowaty masochista! Gryząc jego wargi wepchnąłem mu język. Ssał go i zachęcał swoim własnym do mocniejszej, namiętniejszej zabawy. Ślina zaczynała mu ściekać po brodzie, więc roztarł ją po twarzy i szyi i wbijając mi palce w pośladki i z całą stanowczością Pobudzając mnie wolnymi, mocnymi pchnięciami bioder w górę i ocieraniem się o moje krocze. Widać nie tylko ja pościłem i nawet nie cierpiąc go szczerze miałem ochotę na sex i ostre rżnięcie, a ten niewinny Puchon tylko prosił się o gwałt. Niemal zdarłem z niego koszulkę, kiedy on robił to samo z moją. Odrywając się zlizałem lśniące stróżki i ponownie zająłem tym ciekawym elementem, jaki stanowiły już lekko spuchnięte od mocnych pocałunków usta. Jego penis stał się twardszy i wybijał w moje udo, za to ja serwowałem mu podobne doznania swoim. Nagle wsunął rękę między nas. Pasem puścił, a chłodne palce wślizgnęły się sprawnie pod moją bieliznę. Z jękiem zadowolenia skubałem zębami jego sutek odreagowując. Nieświadomy straciłem czujność. Eric zrzucił mnie z siebie zajmując moje miejsce. Zachłannie lizał moja pierś i brzuch, aż w końcu wydarł ze mnie cichy krzyk zaciskając gorące wargi w połowie mojej męskości. Otumaniony cudownym doznaniem ssania, pieszczoty językiem i pobudzania zębami płonąłem w jego ustach zaciskając palce na miękkich, jasnych włosach. Przysunąłem go najbliżej siebie i zacząłem ruszać biodrami unosząc je gwałtownie i mocno, a po chwili, kiedy czułem jak mój czubek ześlizguje się po jego podniebieniu w głąb gardła opuszczałem je i łapałem powietrze. Nie powstrzymywałem wypływającego ze mnie nasienia. Z chęcią rozprowadzałem je po wnętrzu tych niby to świętych, a w rzeczywistości jakże lubieżnych warg, które z pomrukiem pozwalały się pieprzyć i niemal błagały o więcej. Pochłonięty przyjemnością nawet nieświadomy dałem się odwrócić na brzuch, chociaż brak zainteresowania moim penisem nie był wcale przyjemny. Gdybym tylko nie był tak podniecony i nie miał ochoty na niezłą zabawę nigdy nie dałbym się doprowadzić do takiego stanu i postawić w takiej pozycji. Uczucie wywołane przez zsuwane spodnie niemal mnie spaliło. Puchon zaczął całować mnie po dole kręgosłupa i palcem badał wejście. Niemal traciłem przytomność mając dosyć czekania.
- Wsadź go, pieprzony mięczaki i przestań zamęczać mnie tymi ckliwymi scenkami! – warknąłem wściekle wypinając się. Jego prychnięcie za mną świadczyło o urażonej dumie i oznaczało koniec czułości. Wszedł mocno i krótko całkowicie na sucho pomijając lekką wilgoć jego członka wywołaną niewielką ilością spermy. Zajęczałem z cudownej przyjemności sprawianej mi przez ból, rozkosz, jego obecność i podnietę. Po cholerę czekał! Powinien od razu zacząć mnie walić, a nie odpoczywać.
- Tylko mi nie mów, że dojdziesz przy pierwszym pchnięciu! – rzuciłem ironicznie uśmiechając się do siebie. Jego duma została naruszona już po raz kolejny. Wsunął się głębiej stając lekko na pacach by zwiększyć możliwość penetracji. Dobrze wiedziałem, że to krew umożliwia mu bardziej płynne ruchy. Zacisnął dłoń na moim penisie i kciukiem tarł dziurkę na koniuszku. Złapałem go za rękę samemu kierując prędkością, siłą i całym tym doznaniem. Jego palce mimo wszystko gładziły nabrzmiałe żyły na członku, a jego uda ocierały się i uderzały w moje pośladki. Z premedytacją zacisnąłem na nim mięśnie. Skoro mógł męczyć mnie, to i ja mogłem się zabawić. Słyszałem specyficzne mlaśnięcia, kiedy się poruszał i tym chętniej zmniejszałem i zwiększałem przestrzeń, w jaką mógł mi wkładać.
- Cornel, szatanie! – warknął dysząc mi w plecy i gryząc je w dostępnych miejscach – Aż tak ci przyjemnie?! – zakpił, jednak nie miałem zamiaru tak łatwo się poddawać.
- Ujdzie, chociaż masz strasznie małe doświadczenie – zawyłem cicho, gdy trafił w prostatę – Czyżby mały Eriś zabłądził aż tak daleko i nie potrafił więcej? – znowu trafił! Mogłem się rozpłynąć, podobnie jak jego gorąca męskość topniała powoli we mnie.
- Pieprz się! – warknął.
- Po co skoro ty to robisz? – roześmiałem się i kiedy tylko on doszedł podniecony dodatkowo bezpośrednim stwierdzeniem i ja pozwoliłem sobie na zmoczenie jego dłoni. Nie chętnie pozwoliłem mu wyjść, z czego z całą pewnością także to zrobił specjalnie. Dałem mu się raz, za to kolejny miał być zupełnie inny. Daleki byłem od udostępniania swojego tyłka byle, komu, a teraz przynajmniej wiedziałem czyj powinienem wziąć siłą. Lekko zmęczony, czemu zaprzeczało moje spocone ciało, odwróciłem się do tyłu, zaś Lair ukradł mi kolejny pocałunek tym razem delikatniejszy, chociaż równie pełen kipiących żądz.

piątek, 4 stycznia 2008

Machina oblężnicza...

Wszystkiego naj naj dla Kaede, która ma dziś urodzinki! Niech Bóg Yaoi nad Tobą czuwa!

 

4 listopad

W przeciwieństwie do snu rzeczywistość była o wiele bardziej kolorowa. Śnieg pokrywał tylko część błoni i topniał z każdą chwilą coraz bardziej. Trawa zieleniła się dzięki temu jeszcze bardziej i przywodziła na myśl ciepłą wiosnę, za którą zaczynałem już tęsknić. Drzewa pozbywały się liści zaskakująco szybko, co niszczyło obraz jednej z piękniejszych pór roku na rzecz mniej wesołej, za to niemal równie przyjemnej jesieni. W zamku siedzieli tylko najbardziej niezmordowani, którzy zamiast korzystać z ciepłych dni bez przerwy wertowali książki i uczyli się licznych regułek. Tęskniłem za tym wszystkim przez ostatnie dni spędzane w Skrzydle Szpitalnym na nieustannym proszeniu opiekunki o wypuszczenie mnie stamtąd. Patrzyłem przez okno na rozradowany, śmiejący się świat, za którym tęskniłem. Chciałem nadrobić zaległości, znowu móc słuchać wykładów nauczycieli, odrabiać zadania i przede wszystkim chyba kręcić się z przyjaciółmi po błoniach. Znowu mogłem żyć, jak normalny nastolatek, chociaż ciężko było tego zaznać, kiedy znajdowałem się pod czujnym okiem pielęgniarki. Spędzając czas z chłopakami nauczyłem się, że prośbami nie zyskam nic za to bezustannym jęczeniem jak najbardziej. Idąc za ich przykładem nękałem panią Pomfrey kilka razy dziennie i widziałem, że powoli zaczynała mięknąć. W końcu osiągnąłem cel, a ona z niezadowolonym westchnieniem pozwoliła mi wyjść. Nie mogłem narzekać na godzinę, chociaż planowałem zdążyć na lekcje tym czasem mogłem najwyżej poczekać aż koledzy wrócą do pokoju z jakiejś kolejnej tułaczki po zamku.
Na pierwszy rzut oka nasz pokój wyglądał tak samo, jak kiedy widziałem go po raz ostatni. Przy głębszym przyjrzeniu się szczegółom dostrzegałem znaczące różnice. Na łóżku Syriusza porozrzucane były notatki i książki. Kilka zaczętych zadań prosiło się o czas na skończenie ich, a papierki po słodyczach plątały się między nimi. Mruczałem wyobrażając sobie kruczowłosego leżącego pośród tego śmietniska i z pełnymi ustami męczącego się nad zadaniami. Z całą pewnością musiał wyglądać słodko i niewinnie, co w jego przypadku zazwyczaj graniczyło z cudem. Nie mając nawet, co robić pozbierałem to wszystko skrzętnie segregując wszystko przedmiotami. Notatki, których nie miałem położyłem na swojej pościli, a po chwili sam usadowiłem się na niej z pergaminem i zacząłem przepisywać zdanie po zdaniu wszystko, co mnie ominęło. Z zadowoleniem stwierdziłem, że były to jedne z łatwiejszych tematów, a moje zaległości były niesamowicie znikome, o ile były jakiekolwiek. Usiadłem w końcu z podręcznikiem do zaklęć w dłoni i otworzyłem go na ostatniej lekcji, na jakiej jeszcze byłem. Coś mi nie pasowało, więc wolałem upewnić się, co do notatek Syriusza, a z resztą zaczynałem jakoś tęsknić za nauką. Wystarczyło, że nudziłem się przez jakiś czas, a już pragnąłem wrócić do typowego dnia codziennego każdego ucznia.
Nie dane mi było zbyt długie odprężenie przy książce i gdyż po pół godzinnym czytaniu zostałem wyrwany z wspaniałego świata nauki i wepchnięty w jeszcze wspanialszy pełen przyjaciół i ich pomysłów.
Syriusz stanął lekko zdziwiony w drzwiach i otrząsnął się, przez co ciemne pasma trochę się ułożyły nie przypominając już olbrzymiego nieładu. Nie wiem czy przypadkiem ja nie byłem bardziej zaskoczony niż on. Black w skórzanych, obcisłych spodniach i paskiem pełnym ćwieków opadającym mu na biodra był obłędny. Czarna koszulka bez rękawów w połączeniu z ciemnymi dodatkami na jego nadgarstkach odkreślała ciemny makijaż, który na szczęście jak na razie ograniczał się do czarnych kresek pod oczami i wymalowanych rzęs, jeśli nie były to już moje omamy. Zupełnie niespodziewanie jego usta wykrzywiły się w uśmiechu i ucieszony rzucił się na mnie tuląc mocno. Założył na szybkiego koszulę i zabrał mi książkę. Nie byłem tym zachwycony, ale nie miałem nic do powiedzenia. Syri usiadł przy moich nogach i wtulił mi się w kolana.
- Wypuściła cię – westchnął napawając się tym wszystkim – My właśnie skończyliśmy próbę, tylko, że Peter ciągle myli się w tym samym miejscu i jakoś nam to nie wychodzi. Cudownie! Nasz wokalista niedługo wróci na scenę! – otarł się o moje łydki i złapał za rękę – Nie siedź tutaj! Już dosyć się leniłeś. Idziemy na błonia! Wy zajmijcie się lekcjami – rozkazał niezadowolonym kumplom i bez słowa wytłumaczenia się zaczął mnie ciągnąć za sobą. Zrezygnowany i zarazem szczęśliwy pozwoliłem na to bez żadnych obiekcji. Zależało mi na tym by znowu być blisko zarówno kruczowłosego, jak i reszty przyjaciół.
- A gdzie dokładnie mnie wywlekasz? – uznałem w końcu za stosowne zadanie, chociaż jednego pytania.
- Na ławkę pod pokrzywami. Pamiętasz ją chyba? Niedaleko niej wepchnąłem woźną do krzaków – zachichotał niepewnie, zaś ja miałem ochotę roześmiać się na samo wspomnienie tamtych chwil.
Wychodząc na zewnątrz z uśmiechem odetchnąłem głęboko świeżym powietrzem. Czułem się cudownie, a lekkie bóle głowy całkowicie znikły. Wtuliłem się w ramię chłopaka rozkoszując wszystkim w koło. Było mi niemalże błogo, a miejsce, w które przyszedłem wraz z Blackiem zupełnie ciche i opuszczone. Ostatnie, lekko senne ptaki świergotały ukryte w zaroślach, a słońce ogrzewało ławkę i całe otoczenie. Pozwoliłem Syriuszowi usiąść, a sam klapnąłem na jego kolanach tuląc się do niego. Objął mnie chętnie głaszcząc po plecach. Skubnął moje ucho raz, a słysząc chichot zaczął robić to bez przerwy. Zamruczałem przymykając oczy. Odchyliłem lekko głowę przysuwając się bliżej. Bawiłem się włosami chłopaka przeplatając je między palcami, pociągając lekko i dotykając skóry jego głowy. Tęskniłem za nim i nie potrafiłem tego ukryć. Niemal desperacko chciałem by był przy mnie i wiedziałem też, że kiedy w końcu moje ciało się uspokoi znowu wszystko wróci do normy.
- Jakie ty masz słodkie uszko... – zamruczał zabawnie, więc zacząłem się śmiać. Zmarszczyłem nos patrząc na przechodzącą koło nas na czworakach woźną z wielką lupą na jakimś drążku przyczepiona do czapki. Black wyczuł moje dziwne zachowanie i sam odwrócił głowę z niemałym zdziwieniem patrząc na dziwne zachowanie kobiety. Nos miła nisko nad ziemią i chyba czegoś szukała.
- No chodź tu maleńki... – bełkotała cicho – Będziesz częścią mojej machiny oblężniczej i już nikt więcej nie ośmieli się łazić w ubłoconych butach po holu... No chodź tu głupi żuczku! Chodź do cioci Jill...
- Jeśli umrę błagam nie chcę być żukiem po reinkarnacji... – Syriusz aż zadrżał – Ja wiedziałem, że ciężko być małym, ale to przesada...
- Co? – Potter doskoczył do nas idąc na samym czele bandy. Pet trzymał się blisko niego, zaś Sheva sądząc po jego minie zdołał dostrzec już odchodzącą od nas powoli woźną. Poniekąd w kocu byłem w swoim żywiole otoczony bliskimi mi osobami. Wystarczyło, że Andrew dostrzegł Eric’a, a uznał nas za mniejsze zło i żegnając się jękiem pobiegł do nastolatka. Jego tęsknota za Fabienem była chyba ogromna, jeśli musiał uganiać się za starszym chłopakiem by mieć zajęcie nie pozwalające mu na wypłakiwanie oczu za ukochanym. Puchon nie wyglądał na niezadowolonego, wręcz przeciwnie. Przywitał go uśmiechem i zaprosił na wspólny spacer z tego, co mogłem wywnioskować. Po mojej ponad tygodniowej nieobecności niewiele uległo zmianie i nawet, jeśli umysł stworzył dla siebie ponad miesiąc innego życia dokładnie rejestrował wszystko tak, jakby nic nie miało miejsca od dnia mojego wypadku. Uśmiechnąłem się do kolegów wstając z kolan kruczowłosego i siadając obok niego, gdy Potter wyłożył się po drugiej stronie. Nie zdołał nawet dobrze westchnąć, kiedy został zepchnięty z ławki i odciągnięty na kilka metrów.
- Chłopcy podnieście się i chodźcie tu do mnie. – niemal przestraszyłem się obecności nauczyciela latania, który posłał nam chłodne, rozkazujące spojrzenie. Nie zastanawiałem się, co tu robił i o co mu chodziło. Wystarczyło, że pojawił się niczym zjawa niespodziewanie i nagle. Okularnik wyglądał, jakby połknął dropsa widząc ducha. Stał blady tuż przy Reijelu i patrzył na niego, jak na wielkiego prehistorycznego tyranozaura. Stanęliśmy przed nim zupełnie nie wiedząc, czego się spodziewać. Nauczyciel nic nie powiedział tylko kiwną głową w stronę ławki. Odwróciłem głowę i po kilku sekundach widziałem jak wskakuje na nią rudy kocur i zaciekawiony odwraca łepek za siebie. W zaledwie chwilę później słyszałem już wrzask:
- Chodź tu cholero! – zwierze uciekło, a na ławkę z hukiem wskoczyła woźna lądując na niej brzuchem i jęcząc ciężko. – Ty wredny zdechlaku! Ze żarłeś go! Ze żarłeś parszywcu mojego żuczka siedmiorogiego! Ogolę cię! Wypatroszę, wypcham i spalę! Wracaj tu pudlu! - Z pewnością musiało ją to boleć i to potwornie, za to szybko się podniosła i pognała dalej za uciekającym kotem. Reijel nie odezwał się ni słowem tylko zostawił nas i odszedł w stronę zamku, jak gdyby nawet nas nie zauważył.

 

  

środa, 2 stycznia 2008

Tak.

Dziękuję tym, którzy mi zaufali =*

http://fc02.deviantart.com/fs24/i/2007/360/b/b/standin___sex_by_untruth_lie.jpg

 

31 październik

Ból... To było chyba jedyne uczucie, jakie byłem w stanie zidentyfikować. Głowa, kark, wszystkie kończyny, całe ciało przeszywały ostre impulsy, gdy tylko chciałem się poruszyć, lub myślałem o tym, by to właśnie zrobić. Pamiętałem jedynie głośne rozmowy, utratę świadomości i brak reakcji ze strony zmysłów. Czy spadłem, czy też tylko zemdlałem... Nie miałem pojęcia, jaka była prawda, a przynajmniej nie leżąc pośród chłodnej pościli z zamkniętymi oczyma, które nie chciały się otworzyć. Znajomy dotyk, opuszki delikatnie gładzące mój policzek i dłoń bawiąca się włosami. Bez wątpienia powoli odzyskiwałem świadomość chwili obecnej. Ostry zapach leków i drugi, ulotny, należący do opiekującej się mną osoby. Żywa, mało przyjazna rozmowa za drzwiami, cichy szept tuż przy moim uchu, zapewniający, iż nic się nie dzieje. Kolejna fala otępiającego bólu i w końcu zdołałem unieść powieki.
Biały sufit kontrastował z ciemnością, jaką widziałem do tej pory. Swąd Skrzydła Szpitalnego stał się odrobinę bardziej dokuczliwy, za to odgłosy zza drzwi cichsze, stłumione innymi doznaniami. Chociaż wiedziałem, co się stało, teraz ponownie przestałem kojarzyć. Głaskanie nie ustawało. Skrzypnięcie krzesła wskazywało na to, że mój opiekun podniósł się i poprawił mi poduszkę. Zamazany obraz jego sylwetki stał się wyraźniejszy.
Pamięć powoli zaczynała mi powracać. Cornelius, rozstanie z Blackiem i kolejny ból wyrwał ze mnie przeciągły jęk. W głowie miałem mętlik. Czułem się tak, jakbym obudził się w środku nocy mając nieprzyjemny sen.
Wpatrywałem się tempo w przyjemny uśmiech osoby, która się mną opiekowała. Chciałem zmusić umysł do powrotu do wcześniejszego stanu, jednak nie przychodziło mi to łatwo. Błyszczące oczy błądziły przez cały czas po mojej twarzy i chociaż zdawałem sobie z tego sprawę nic nie chciało się wyjaśnić. Zamknąłem powieki i oblizałem lekko spierzchnięte wargi. Po chwili ktoś przystawił mi do nich chłodne szkło, a ciepły płyn napłynął w ich wnętrze. Przełknąłem zachłannie herbatę i czerpałem szybko kolejne łyki słodkiego napoju. Czułem, że dzięki temu powoli dochodziłem do siebie. Odetchnąłem kilka razu i spojrzałem na postać nade mną. Ciemne włosy osłaniające twarz, szare oczy, lekki niepokój, który je wypełniał.
- S... Syriusz? – wydusiłem unosząc ręce i muskając palcami gładki, ciepły policzek.
- A co to za głupie pytanie? – barwa jego głosu była zupełnie inna i poważniejsza, zaś znajome rysy zmieniły się w inne równie dobrze mi znane należące do Corneliusa. – Jasne, że Syriusz! – zmarszczyłem czoło krzywiąc się z bólu – Jak się czujesz? – zamrugałem kilka razy, a przystojne oblicze Cora ponownie stało się buźką Blacka.
- Nie wiem... – szepnąłem – Podasz mi jeszcze picia? – poprosiłem, choć w tej chwili już sam nie wiedziałem, kogo. Opróżniłem kolejną szklankę, tym razem soku z dyni i niemal odżyłem. Uśmiechnąłem się widząc, jak obraz przed oczyma staje się niemal idealny, a zamiast czerwonych kosmyków kołyszą się nade mną kruczoczarne, przydługie kudełki. Złapałem za nie i pociągnąłem zadowolony.
- To naprawdę ty?
- No, ja wiem, żeś na głowę upadł i spał przez sześć dni, ale żeby od razu chłopaka nie poznawać? A któżby inny! – na potwierdzenie otrzymałem słodki pocałunek w kącik ust.
- Co się stało? – westchnąłem ucieszony ignorując zdezorientowanie. Smak buziaka idealnie podkreślał prawdziwość słów chłopaka.
- A no, moje kochanie spadło ze schodów, pospało kilka dni, a teraz się obudziło – jego dłoń znowu gładziła mnie po głowie. Liczyłem coś w myślach nawet nie wiedząc, co. Nie pojmowałem, jakim cudem cały miesiąc mojego życia mógł być tylko snem, a jednak ze słów Blacka wynikało, że rzeczywiście tak było. Moje ciało pamiętało tylko jego dotyk i smak, a tego nie mogłem wymyślić nawet gdybym chciał.
- Jesteś tu... I... Nie jesteś zły? – zbyt dobrze pamiętałem tę chwilę ze snu. Syriusz zostawił mnie wściekły obwiniając mnie o wszystko i oskarżając o tak wiele. – Więc to naprawdę był sen?
- Jaki znowu sen? Remi, ty mi tu opowiadaj, bo... – podniosłem się w przypływie radości i chcąc ukryć, chociaż na chwilę wstyd na wspomnienie tego, co działo się ze mną do tej pory. Mocno pocałowałem Syriego, który zdziwiony starał się być delikatny, jakby znowu coś miało mi się stać. Jego ciepło, smak, dotyk, były jedynymi, jakie pamiętałem. Wszystko, co wydawało mi się realne dawniej teraz nie istniało. Przytuliłem się do kruczowłosego i otarłem szybko łezki z oczu. Przystawiłem usta do jego ucha i wyszeptałem cicho:
- Kocham cię – na co odpowiedział mi chichot i równie ciche:
- Ja ciebie też. – wstałem, a kiedy Syriusz podniósł się by mnie doprowadzić do porządku pchnąłem go na łóżko. Klapnął zaskoczony, zaś ja bez słowa uklęknąłem na pościeli równocześnie siadając na jego kolanach. Moje tajemnice rujnowały nazbyt wiele, więc wolałem wyjaśnić przynajmniej sprawę głupiego snu, którego wstydziłem się jak niczego innego. Buziaki i tulenie się było niczym w porównaniu z tym, o czym musiałem mówić, jednak wszystko to było wyłączną winą chłopaka i jego dziwnych komiksów pod łóżkiem.
- Obiecaj, że nie będziesz zły to wszystko ci powiem – i tak miałem zamiar to zrobić, ale zawsze mogłem się trochę podrażnić z Syrim skoro nie wiedziałem jak zareaguje. Położyłem Blacka, a sam niemal na nim leżałem i oparłem głowę na rękach, zaś łokcie wbiłem w materac. Opuszkiem palca głaskałem wargi Syriusza nie myśląc za wiele o tym, w jakiej pozycji leżymy, choć moje policzki płonęły, a całe ciało prawie drżało.
- Obiecuję – otrzymałem jękliwe zapewnienie kładąc głowę na piersi chłopaka. Jego serce biło szybko i głośno. Dotykając swojej klatki piersiowej wyczułem identyczne bicie mojego serca. Zaczerwieniłem się cały uświadamiając sobie coś tak cudownego. Wszystko znowu zaczęło mnie boleć. Syknąłem, co nie uszło uwadze kruczowłosego. Zepchnął mnie z siebie dłońmi obejmując tak, bym nie uderzył o krawędzie łóżka. Ułożył mnie na materacu, jak śpiące dziecko i okrył po uszy kołdrą.
- Teraz możesz opowiadać, bo zaraz wpadnie tu pani Pomfrey i od razu mnie stąd wyrzuci. I tak od tych kilku dni denerwowała się, że ciągle tu przychodzą i siedzę całymi godzinami utrudniając jej pracę – Syri urażony samym wspomnieniem zmarszczył brwi. – No dalej. Mów, słucham. – odwróciłem twarz w stronę okien, a po chwili znowu patrzyłem na niego. Byłem czerwony na samą myśl o tym wszystkim, jednak nie chciałem by Black uznał, iż kłamię. Wziąłem głęboki oddech, a wszystko w żołądku przewracało mi się z zawrotną prędkością.
- Więc... Obudziłem się nade mną siedział Cornelius. Później przyszedłeś ty. Obwiniałeś mnie o wszystko i uznałeś, że cię zdradzałem. Rozstaliśmy się, a ty kręciłeś z dziewczynami. Do mnie przyczepił się Lowitt. Uświadomił mi, że z tobą wszystko skończone i wtedy zacząłem chodzić z nim. Byłem jak porzucone szczenię, które on przygarnął. Całował mnie, dotykał... – zamarłem chcąc dobrać jak najlepsze słowa – Dotykał w różnych miejscach... Miał... Miał mi coś zrobić ustami, kiedy obudziłem się tutaj – przygryzłem wargę najmocniej jak byłem w stanie. Z pewnością przypominałem pomidora w materiałowej reklamówce i bynajmniej mnie to nie dziwiło. Na policzkach Syriusza również zakwitły rumieńce, zaś usta uchyliły się wraz z drżeniem rąk. Nie podawałem szczegółów, jednak on musiał zrozumień mnie wystarczająco dokładnie. Czułem ogromny wstyd i otępienie z trudem łapiąc powietrze. Black wstał i otrzepał się zabawnie.
- Ja lepiej pójdę... – wybąkał ponownie potrząsając głową – Będę jutro z samego rana i po zajęciach. Odpoczywaj żebyś szybko stąd wyszedł, bo tęsknię podobnie jak moje zadania domowe – zachichotał sztucznie i szybko pocałował mnie w czoło oraz usta – Dobrze, że to tylko sen, ale teraz musze pozbyć się pewnych natrętnych wizji ciebie i w ogóle... – uciekł szybko mijając wchodzącą pielęgniarkę. Nie wydawał mi się zły, ani zniesmaczony. Jeśli się nie myliłem był podniecony i to na tyle, że nie potrafił dłużej ze mną wysiedzieć. Z jakiegoś powodu cieszyło mnie to bardzo i to mnie przerażało.
Spojrzałem na sufit przyglądając mu się ciekawie. Tak wiele wydarzeń nagle stało się wyłącznie częścią sennych wizji i podszeptów umysłu. Nie żałowałem tego ani trochę. Byłem z Syriuszem i nic innego nie musiało się liczyć. Po prostu wszystko było jedną wielką abstrakcją, do której musiałem szybko przywyknąć.