czwartek, 28 lutego 2008

Sposób na nudę

16 grudzień

Przyjemne ciepło, miękkość i kojący zapach. Coś łaskotało moją szyję, uciskało brzuch i pieściło ramię. Nie spodziewałem się, że budząc się i uchylając powieki zastanę w łóżku Syriusza. Wydawało mi się, że ten dzień zacznie się okropnie i okropnie skończy, a jednak myliłem się. Jeśli z samego rana miałem przy sobie kruczowłosego, to nic nie mogło tego zniszczyć. Był mi błogo i cudownie, a to podkreślało moje szczęście. Czułem je i mogłem dostrzec na twarzy, co dzień przed lustrem. Black z całą pewnością po raz kolejny przyszedł w środku nocy do mnie i korzystając z mojego mocnego, ostatnimi dniami, snu wślizgnął się pod pościel. Dla kilku takich chwil mogłem oddać wszystko.
Przekręciłem się i popatrzyłem na jego śpiące oblicze spokojne i pełne dziwnego blasku. Bez wątpienia był przystojny, a w jego rysach dało się dostrzec wyraźnie dumę arystokraty. Było w nim mniej z dziecka, niż w niejednym starszym Ślizgonie. Uśmiechając się do siebie sięgnąłem do szafki i wyjąłem tabliczkę czekolady. Po omacku podzieliłem ją na kawałki i biorąc do rąk jedna kostkę przyłożyłem ją do zamkniętych, kusząco rumianych ust Syriusza. Drgnął, więc pocałowałem delikatnie jego policzek. Rozchylił wargi i szybko otworzył oczy. Wyglądał jakby właśnie odkrył coś nowego w najzwyklejszej czekoladzie. Uśmiechnął się szeroko przełykając odrobinę słodkiej mazi.
- Przez chwilę myślałem, że to twój języczek – mrugnął – Jest tak samo słodki. – speszyłem się, a po jego minie wiedziałem, iż właśnie do tego dążył. Dopiero teraz usłyszałem, że poza nami ktoś jeszcze kręci się niespokojnie po łóżku. Uniosłem głowę, mimo iż Syri nie był z tego zadowolony. Zaskoczony, zdziwiony i całkowicie zbity w tropu zobaczyłem Jamesa, który klęcząc na materacu Andrew pochylał się nad nim, jakby miał go zaraz pocałować. Moje zachowanie musiało zwrócić także uwagę Blacka. Poruszył się gwałtownie i usiadł.
- Co ty u licha robisz, J.? – wyszeptał ciągnąc mnie w swoją stronę i kładąc na ciepłym brzuchu moją głowę, którą gładził. Potter nie zareagował inaczej, jak tylko przykładając palec do ust. Kilka milimetrów i niemal pocałowałby jasnowłosego, niestety oczy chłopaka otworzyły się gwałtownie, a w ich zieleni rozbłysło przerażenie.
- Aaaa! – wydarł się nadzwyczajnie głośno i szybkim, sprawnym ruchem zepchnął okularnika ze swojego łóżka. Dudniące uderzenie pośladków chłopaka o podłogę potwierdziła jego mina. Przewrócił oczyma i milcząc otworzył usta krzywiąc się i zwijając. Teraz już nie wiedziałem, który z nich wyglądał gorzej, biały Sheva, czy obolały Potter.
- Mogłeś delikatniej! – okularnik jakoś zdołał się pozbierać i na czworakach rozmasowywał pośladki – Chociażby ostrzec! – jego rozżalony ton szybko został zignorowany i sprowadzony do nic nie znaczącego dąsania się dziecka.
- Chciałeś mnie zabić?! To było niebezpieczne, zboczony kappo! Fuj! – chłopak zeskoczył z łóżka i pobiegł do łazienki. Dosłyszałem szum wody i odgłos plucia. Po chwili zza drzwi wyjrzała głowa Andrew, który szybko operował szczoteczką do zębów w ustach – Cło tło było?! – kilka bąbelków wyleciało mu z ust.
- Chciałem sprawdzić jak smakujesz zanim ograniczę się do Niholasa. Nic by ci się nie stało, gdybyś tak, choć raz mi pozwolił...
- Zapomnij! – drzwi trzasnęły, a chłopak znowu za nimi zniknął. Z jednej strony nie dziwiłem się ani jednemu, ani drugiemu, chociaż osobiście musiałem przyznać większą rację Andrew. Już na pierwszy rzut oka widać było, że przesadzają, ale Sheva będąc w stałym związku, tym bardziej przez rok odrzucając okularnika miał prawo się zdenerwować.
James dźwignął się ciężko na równe nogi, a po chwili klapnął na swoim materacu. Wydawał się podłamany, że jego plan nie wypalił. Wtuliłem się w Syriusza obejmując ramionami jego żebra. Cieszyło mnie to, iż ja nie miałem takich problemów jak okularnik, który widać nadal nie mógł oderwać się całkowicie od młodego Ukraińca.
Niedługo później Andrew ponownie pojawił się w pokoju z minął taką, jakby zjadł coś ciężkostrawnego. Usiadł na łóżku i owinął się pościelą. Widać było, że ma zamiar coś powiedzieć, ale nie jest w stanie, chociaż powód tego nie był do końca tak jasny. Wykrzywiał się przez dobre pięć minut zanim zdołał uchylić usta.
- Zanim zostało mi to brutalnie przerwane, a moje istnienie wystawione na niebezpieczeństwo... – rzucił szybkie, pogardliwe spojrzenie Potterowi – Miałem sen i wpadłem na niezłą myśl. Wiem, jak zorganizować sobie czas na nudnych zajęciach. Wyobraźcie sobie, że możecie być kimś zupełnie innym i przeżywacie własne przygody. Stwórzmy sobie postacie, które będą nam podlegać i po kolei, w zależności od okoliczności będziemy pisać jedno wielkie opowiadanie o nas, chociaż w innych wcieleniach. Ja będę młodym magiem, początkującym, który został wysłany przez nauczyciela na misję, w celu odzyskania zaginionego medalionu. Właśnie tak poznam w drodze was. – nie wiem dlaczego, ale spodobał mi się ten pomysł. Syriusz drgnął znacząco, więc wiedziałem, że i on jest po stronie chłopaka. Mimo, że byłaby to fikcja, w końcu miałbym okazję stać się kimś zupełnie normalnym. Kruczowłosy objął mnie mocno i pocałował w czoło, jak opiekuńczy ojciec.
- Więc ja chcę mieć mistrza miecza. Wojownika z całym arsenałem broni, żeby miał jak bronić przed potworami swoje kochanie – pogłaskał mnie po plecach – A James będzie wielookim stworem do zabicia. – mimo szczerych chęci okularnik wcale nie wydawał się szczęśliwy z dosyć dosadnego porównania go do jakiegoś brzydkiego potwora.
- Wolę być bohaterem – rzucił otwarcie – Pomyślę nad szczegółami i zobaczycie, że będę lepszy od was!
- Jaaasne – Andrew wyraźnie poweselał – A ty, Remi? – wzruszyłem ramionami.
- Chcę być kimś normalnym. Mogę być nawet przypadkowym przechodniem. Nie potrzeba mi więcej.
- Więc zostaniesz księżniczką! – Black znowu był w swoim żywiole, co bynajmniej mi się nie podobało i z całą powagą musiał to dostrzec w moich oczach. – Chcę żebyś był moją księżniczką! No dobrze, księciem. Najpierw będę myślał, że jesteś kobietą, a później się okaże, kim jesteś. Będę cię tam tulił, ściskał, całkował, pieścił i w ogóle. Petera można zrobić jakimś kapłanem, jeśli chce. – blondynek przytaknął, gdyż pełna jedzenia buzia nie przepuszczała powietrza, kiedy chciał cokolwiek powiedzieć. Chłopcy najwidoczniej zapomnieli o incydencie z Potterem i Andrew, bo podnieconymi głosami planowali jak będzie to wyglądać. Bycie kimś poważanym i szanowanym w tym całym opowiadaniu nie przeszkadzało mi ani trochę, ale jakoś nie miałem ochoty na utożsamianie się z kobietą. W zupełności wystarczało mi to, jak wyglądałem przed rokiem by znienawidzić żeńskie role.
- Chłopaki, jak zaczynam! – Syriusz nie chcąc wygramolić się z łóżka gimnastykował się by dosięgnąć jakiegokolwiek pergaminu i pióra. W końcu nie wytrzymałem podając mu wszystko, by przestał rzucać się po całej pościeli. Utulił mnie, ułożył się odpowiednio i wodząc piórem po ustach zaczął myśleć nad początkiem. Chyba po raz pierwszy widziałem go tak skupionego przed kartką papieru. Gdyby tak samo poświęcał się nauce mógłby z pewnością uchodzić za najlepszego z uczniów w szkole. W końcu zaczął pisać, a w powietrzu unosił się zapach atramentu i odgłos ocierającego się o pergamin końca pióra. Kilka poprawek i w końcu dumny z siebie kruczowłosy podał mi swoje działo. Wyraźne, arystokratyczne pismo chłopaka odznaczało się już teraz, a co dopiero, kiedy ja miałbym zacząć skrobać swoją połowę. Przeczytałem szybko zawartość domyślając się, że tym razem to ja będę musiał dopisać ciąg dalszy.
”Syriusz: Złote słońce kryło się nadzwyczajnie powoli za horyzontem, przybierając barwę czerwieni, jakby wstydząc się, że na tym samym niebie rozbłyśnie za kilka chwil jego kochanek, tak piękny i równocześnie niedostępny dla ciepłych promieni. Cała połączona w pary przyroda kryła się w swoim pięknie i spokoju. Ptaki wtulone w pióra partnerów zasypiały wraz z dniem, króliki ukryte w norach muskały nawzajem swoje nosy, podobnie jak cała reszta stworzeń istniejących tylko dla siebie wzajemnie. Ostatnie pożegnania sowich małżonków wyruszających na polowanie i kolejne istnienia budziły się witając upragnioną noc. Jedno tylko stworzenie, chociaż do ciemności przywykłe, rozkoszowało się nią w samotności, mijając ostatnie drzewa leśnej ścieżki wiodącej do zamku w północnych krainach. Zakapturzona postać dostrzeżona przez strażników uniosła głowę obserwując ruch na szczytach strażnicy. Wykrzyczała swoje imię do młodych żołnierzy i wpuszczona skierowała się bezpośrednio do pałacu, powoli niknącego pośród ciemności i zasypiającego, dzięki melodii śpiewanej przez gwiazdy, jakże podobne syreną wabiącym żeglarzy.
Przybyszowi wskazano kwatery. Wyraźnie odczuwał niechęć, jaką darzono tu tych, którzy przybywali z innych krain. Nawet nie musiał dziękować, gdyż sługa zniknął, a on został sam na sam z pusta komnatą mając zaczekać do rana na władcę i powierzone mu zadanie.”

wtorek, 26 lutego 2008

Zazdrość

12 grudzień

Po lekcjach spodziewałem się tylko chwili spokoju w Pokoju Wspólnym. Otrzymałem to, czego pragnąłem, chociaż raczej liczyłem na chwile ciszy i zadumy nad książkami. Było trochę inaczej. Black pochował moje podręczniki i mimo półgodzinnego szukania nie znalazłem żadnego, więc o nauce mogłem zapomnieć. Jeden szkopuł nie pasował mi do reszty, jednak nie miałem czasu na zwracanie uwagi na uczącego się Pottera. Bardziej interesował mnie fakt zaginionych książek i wypracowania na Historię Magii, a został mi wyłącznie tydzień na dopieszczenie go w wystarczającym stopniu.
Po raz kolejny przetrząsnąłem każdy zakamarek pomieszczenia i wypytałem, co drugiej osoby, czy przypadkiem nic nie widział. Niestety, albo nikt nie chciał się przyznać, albo rzeczywiście Syriusz niesamowicie się postarał. Jego zarozumiały uśmieszek niemal krzyczał ‘A nie mówiłem?’ i właśnie, dlatego mimo braku nadziei nie planowałem ustąpić. Podnosiłem się z kolan wzdychając zrezygnowany, kiedy pod fotelem nadal nie dostrzegłem nawet jednej karteczki z moimi notatkami. Evans stała nade mną z poważnym, i mimo wiecznego chłodu, lekko ciepłym wyrazem twarzy. Zazwyczaj rzadko się uśmiechała chyba, że do koleżanek, czy Snape’a. Wydawało mi się, że ze wszystkich Gryfonów byłem jedynym, który miał u niej jakiekolwiek względy biorąc pod uwagę brak zainteresowania, niechęć w pomaganiu, czy sam fakt rozpoczęcia z nią rozmowy. Płomienne włosy w połączeniu z intensywnie zielonymi oczyma i ładną twarzą stanowiły ostrzeżenie przed bliskością dziewczyny. Z początku wydawało mi się, że patrzy przychylnie na Pottera, jednak ciężko było podtrzymać takie twierdzenie, kiedy ignorowała go, lub unikała tematu. Przy moich zmysłach nie ciężko było wyłapać nawet to, co bynajmniej mnie nie interesowało. Nie raz, kiedy jej koleżanki nabijały się z nowych wyskoków chłopaka, ona prychała uznając to za dziecinadę.
- Remusie, daj to Potterowi. Nie poniżę się na tyle, bym miała sama mu to wręczyć, a i tak ktoś ma czelność się mną wysługiwać. – z obawą wziąłem od niej czarną kopertę. Uśmiechnąłem się niepewnie odgarniając rozczochrane włosy z oczu. W jej oczach z pewnością wyglądałem na nie zadbanego chłoptasia z ubogiej rodziny, jednak wydawała się na to nie zważać. O dziwo odwzajemniła ten gest, zarzuciła włosami na bok i robiąc zgrabny piruet odeszła do swoich przyjaciółek. Patrzyłem na nią, na to jak się porusza i z dumą mija zainteresowanych nią starszych chłopaków. Podziwiałem ją za to, że potrafi zachowywać się zawsze odpowiednio do sytuacji i nigdy nie wpada w panikę. Nie wiedziałem tylko, dlaczego nie potrafiła przekonać się do Jamesa, co trochę dziwiło.
Popatrzyłem na kopertę gdzie na czarnym papierze złotym atramentem wypisano dane okularnika i narysowano czaszkę z boku. Najwyraźniej jego listy miłosne zamieniły się w o wiele ostrzejsze. Ciepła dłoń zacisnęła się na moim ramieniu, a serce podskoczyło mi do gardła. Wystraszyłem się, ale szare oczy Syriusza od razu zmieniły gwałtowne uderzenia, w delikatną prośbę o więcej bliskości.
- Co tam masz? – zapytał podejrzanie, a jego wzrok świdrował list na wszelkie możliwe sposoby. Pokazałem mu dane adresata, jednak to nie wydawało się go zadowalać. – Nie rozmawiaj z dziewczynami i nie bądź dla nich aż tak miły. – zaskoczył mnie tym i zaniepokoił – Chcę byś patrzył tylko na mnie i nikogo innego – szepnął pochylając się nad moim uchem i ocierając dłonią o moją zabrał mi z niej przesyłkę uśmiechając niemrawo.
- Przecież patrzę na ciebie – bąknąłem urażony.
- Wiesz, o co mi chodziło, Remi. Jestem zazdrosny, kiedy one są tak blisko ciebie. Pożerają cię wzrokiem, a ty nawet o tym nie wiesz. Dziewczyny lubią takich miłych, inteligentnych dżentelmenów, jak ty. – prychnąłem i naśladując Lily odszedłem od chłopaka siadając na sofie przy czytającym jakieś poradniki seksualne Andrew. Kruczowłosy wydawał się być tym ruszony. Rzucił przed Jamesa kartkę i wspiął się na wypoczynek wsuwając za mnie. Westchnąłem, co zlało się z głośnym prychaniem i syczeniem okularnika, który odłożył głośno kopertę na bok.
- Jeśli łaska, to przyklej na drzwiach pudło na listy do siebie, bo mi tu zaczepiają kochanie, przez ciebie! – Syriusz przytulił się przymilnie głaszcząc mnie po brzuchu. – I czego ty się uczysz? Ja wiem, że niebo może runąć na łeb w każdej chwili, ale ty przed książkami, to już koniec ludzkiego istnienia. – musiałem się z nim zgodzić. Niecodzienny widok i dziwne zachowanie.
- Jutro daje korepetycje Niholasowi z transmutacji wstępnej, więc musze się przygotować. – jego zdawkowy ton sprawił, że aż ciarki przeszły mi po plecach.
- J., ale ty przecież nie znasz się na transmutacji wstępnej! Zdałeś test tylko, dlatego, że zdesperowany odpisałeś od Petera nie to, co trzeba! – Potter popatrzył na niego, jakby właśnie został zapytany o to czy wie, do czego służy znicz i jak wygląda.
- A ty myślisz, że gdybym to umiał to siedziałbym teraz nad podręcznikiem? – ironia i ton głosu świadczyły o niskim poziome inteligencji Syriusza, jako że zamysły okularnika były oczywiste, a przynajmniej dla niego. – Przynajmniej mam okazje zabłysnąć i mu zaimponować. Ty nie musisz się uczyć, bo chociażbyś chciał, to Remusa nie pokonasz. – zakpił.
- Tyle, że wiesz, James. – już wiedziałem, że chłopak ma zamiar się odciąć – Mi Remus będzie wszystko tłumaczył, a ja rozkojarzony patrzył na jego szyjkę zastanawiając się czy jest równie słodka, kiedy się uczy, a ty cały czas skupiony musisz męczyć się ze szczegółami wykładów sprzed roku. – teraz przynajmniej wiedziałem, dlaczego Syri zawsze mruczał, kiedy starałem się wbić mu do głowy najprostsze regułki. Jakby tego było mało czułem się zawstydzony jakby właśnie miał to robić i przechwalać się czymś takim przed całą szkołą. Zadrżałem, gdyż moja twarz płonęła rumieńcem, za to reszta ciała prosiła o ciepło lekko zziębnięta. Syriusz porwał z kolan Andrew koc i otulił mnie nim kładąc pierś na moich plecach oraz splatając ramiona tak, iż tworzyły wokół mnie małe sanktuarium, jego ciepłego ciała.
- James, moim zdaniem łatwiej byłoby gdybyś przyznał mu się, że nie masz o tym zielonego pojęcia. Trol w środku nocy wiedziałby więcej niż ty po godzinach nauki. – bardziej odprężony wtuliłem się w Blacka podejmując próbę uzmysłowienia chłopakowi jak bardo absurdalny jest jego pomysł. Niestety przyniosło to odwrotny efekt.
- Więc żeby udowodnić jak bardzo chcę być z nim nauczę się i przygotuję Niholasa do testu tak dobrze, że dostanie najlepszy stopień, a ja w końcu buziaka wdzięczności! – spokojny wieczór zmieniał się właśnie w kółko wielkich nadziei miłosnych Pottera
- Poddaję się – Syriusz uniósł ręce na kilka chwil i ponownie je splótł – Trzymam kciuki za twoje możliwości i powodzenie tego jawnego samobójstwa. Peter, daj kostkę! – Black spostrzegł, że Pettigrew właśnie cichcem ładował do buzi pół tabliczki czekolady. Niechętnie blondynek połamał resztę na części i jedną, jedyną podał kruczowłosemu. Bawiło mnie to, ale znałem już blondynka na tyle, że z pewnością nie łudziłbym się, iż z własnej woli poczęstowałby kogokolwiek.
- Otwórz pyszczek – słodka, czekoladowa kostka pogładziła moje wargi. Oblizałem je uchyliłem usta wyciągając język. Syri położył na nim część łakocia i przytrzymał, kiedy chciałem go wziąć. Ugryzłem część tuż przy palcach chłopaka, a ten ucieszony sam zjadł drugą połowę. Wytarł czekoladę z palców w moje wargi, więc ponownie zlizałem smaczne ślady. Kilka dziewczyn patrzyło na nas dziwnie przechodząc przez wejście za portretem. Moje policzki same zarumieniły się, zaś dłonie Blacka mocno uchwyciły moje boki, jakby chciał tym udowodnić, że mnie nie odda. Zacząłem się zastanawiać nad tym, w jaki sposób to ja mógłbym okazywać mu swoje uczucie. Niestety przy moim charakterze stanowiło to niemały problem. Nie mogłem go strzec, jako że to ja byłem strzeżony, nie mogłem go tulić, gdyż wzrostem mnie przewyższał i niewiele by to dało. Moje zamiłowanie do czekolady u niego było równe uwielbieniu mnie, z tego, co już nie raz tłumaczył, a chęć wypytania o cokolwiek kończyła się krótkim stwierdzeniem, iż poza mną świata nie widzi. Uniosłem głowę i przechyliłem ją tak, by widzieć lekko uśmiechniętą twarz kruczowłosego. Był zazdrosny, co w jakiś sposób mnie cieszyło i chciałem wiedzieć czy w przyszłości na przystojnym obliczu chłopaka również pojawiać będzie się maleńka zmarszczka między oczyma zawsze, gdy tylko ktoś się do mnie zbliży.

 

  

niedziela, 24 lutego 2008

Kulig XP

Blog Love Storm znowu rusza, jednak tym razem z opowiadaniem p Teddym Lupinie XP Zapraszam na:
http://www.love-storm.mylog.pl

 

10 grudzień

Często zastanawiałem się jak to jest, że pogoda potrafi sprzyjać planom niektórych osób i szczególnym wydarzeniom w życiu. W moim życiu zazwyczaj wszystko wydawało się jednostajne i niezależne od niczego, jednak powoli dostrzegałem różnice we wszystkim tym, co dawniej nie miało znaczenia. Ostatnie dni były mroźne i spadły dodatkowe centymetry śniegu. Gdyby się to nie zmieniło, a bynajmniej nie zapowiadało się na to, kulig zostałby przeniesiony na następny tydzień, bądź nawet w ogóle nie doszedłby do skutku. Syriusz pełen zapału bez przerwy powtarzał, że pogoda musi być idealna i nie ma prawa się popsuć, a tylko poprawić. Jeszcze wczorajszego wieczora kilka dziewczyn toczyło ożywioną dyskusję na temat przewidywanych opadów, o których czytały w Proroku, na co Black syczał w kakao z wściekłości. Tym bardziej zdziwiło mnie ciepło wpadające do pokoju przez okno z rana i entuzjazm uczniów w Wielkiej Sali. Tak, jak w modlitwach Syriusza słońce świeciło mocno, powietrze było o wiele cieplejsze niż ostatnimi dniami, a śnieg powoli rozmiękał.
Do samego południa czas mijał każdemu na wyszukiwaniu ciepłych ubrań, odrabianiu ostatnich prac domowych i czekaniu na ostateczną godzinę, w której to miała się zacząć wielka zabawa gromady stęsknionych za zimowymi szaleństwami dzieciaków.
Prawda była taka, że sam należałem do tych, którzy nie mogli się tego doczekać. Jak dotąd moja styczność z sankami ograniczała się do chwilowych zjazdów z górki w towarzystwie ojca. Nie lubiłem zimna, więc po zaledwie dwóch godzinach wracałem do domu przemarznięty, chociaż zadowolony. Przynajmniej wtedy czułem się dzieckiem, a nie potworem. Teraz miałem okazję poznać zimę i śnieg od innej strony. Mając przyjaciół wszystko wydawało się inne i nowe, a kruczowłosy tylko potwierdzał takie twierdzenia.
Ostatni raz naciągnął spodnie krzywiąc się niezadowolony i poprawił sweter. Wydawał się tak niesamowicie dziecinny i zrozpaczony, że z trudem mogłem powstrzymać chichot.
- Czuję się jak żółw – narzekał podskakując, wiercąc się i ocierając o wszystko, co mogło się przydać włącznie ze mną – Muszę mieć na sobie te głupie kalesony? Jestem czarodziejem, nie mugolem! Po co mi cos tak niewygodnego! To dziewczyny chodzą w rajstopach! I ten golf pod swetrem! Bez przesady! – zarządzenia McGonagall nie dało się ominąć. Od razu dało się w tym wyczuć także rękę pielęgniarki szkolnej dbającej o nasze zdrowie. Sam nie byłem zachwycony dosyć grubymi warstwami ubrania, jednak wiedziałem, że to dla mojego dobra. Poprawiłem się zapinając kurtkę i oplatając szalikiem.
- Wiesz, Black – James wyglądał jak bałwan, ponieważ większa cześć jego odzieży i tak była stosunkowo puchata i ciepła – Ty bynajmniej nie masz na sobie jakiejś szeleszczącej pufy zamiast gaci! – w rzeczywistości określenie spodni okularnika było trafne. Jego matka zapewne znając na tyle dobrze swojego syna zapakowała mu ocieplany komplet we wściekle różowym kolorze.
- I co z tego, że Remus jest malutki skoro w tym arsenale nie zmieścimy się we dwóch na sankach?!
- Nie możecie się uciszyć?! – Sheva nie wytrzymał. Odciągnął golf na pięć centymetrów od szyi i podrapał się w gardło – Mnie to coś kłuje! Mam gdzieś wasze myzianie się na sankach, czy przebranie walentynkowego bałwana! – J. wyglądał jakby miał go rozszarpać – Mnie to drapie w gardło! Gdybym nie miał pod tym koszulki zginąłbym od tego czegoś! To z ostu robili chyba! – Peter wytoczył się z sypialni jak olbrzymia piłka, więc idąc za nim dziękowałem za większy spokój, jako że nauczycielka Transmutacji ze sceptycyzmem wzdychała słysząc coraz to nowe uwagi chłopców. Wśród gromady Gryfonów tylko dziewczyny były zadowolone i nie zwracały uwagi na nadmierne warstwy stroju.
Profesorka wyprowadziła nas z Pokoju Wspólnego spotykając się w pobliżu Wielkiej Sali z równie umęczoną Sprout. Wymieniły znaczące spojrzenia co nie uszło niczyjej uwadze biorąc za punkt odniesienia chmarę Puchonów drapiących się, toczących, człapiących i jęczących podobnie jak my. Pod wejściem czekał już na nas dyrektor, ku uciesze Pottera w podobnie okropnym stroju jak ten, który on musiał mieć na sobie. W przeciwieństwie do różu okularnika Dumbledor odznaczał się żółcią.
- No, kochani cała resztą już czeka przy sankach! – rzucił do nas dziarsko, a kiedy drzwi zostały uchylone do moich uszu doszedł gwar wściekłych rozmów Ślizgonów. Wyłącznie Krukoni siedzieli cicho, co osobiście mnie dziwiło, bo z min, co poniektórych wynikało, że łączyli się w bólu z całą męską częścią szkoły.
Olbrzymie sanie stały kilka metrów od nich. Potężny gajowy siedział na nich, mrucząc coś do niewidzialnych stworzeń, które miały pociągnąć cały kulig. Wyglądał jak Mikołaj w młodym wieku, kiedy jeszcze nie zaczął siwieć.
Usiedliśmy na sankach. Moje stały mniej więcej pod koniec zaprzęgu. Słyszałem jak zaskrzypiały cicho, kiedy Syriusz z jękiem usadowił się za mną tuląc mocno. Pocałował mnie poprzez szalik w policzek. Lekki dreszcz podniecenia przeszedł po całym moim kręgosłupie docierając do opuszków palców. Był to mój pierwszy w życiu kulig, w dodatku w otoczeniu przyjaciół i ukochanej osoby. Wystarczyło, że dyrektor odwrócił się do nas i sprawdził jak sobie radzimy, a wiedziałem, co dalej. Uniósł dłoń i właśnie wtedy wszystko potoczyło się szybko, bezbłędnie. Rozkoszne, nowe uczucia targały moim ciałem. Sanki oderwały się do swojego miejsca i szarpnęły lekko. Zacisnąłem dłonie w grubych rękawiczkach na drewnianych brzegach. Dłonie Syriusza nakryły moje chcąc uchronić je przed śniegiem, który uciekając spod nas osiadał właśnie na dłoniach, butach, stopach i twarzy, jeśli dotarł na tyle wysoko. Uśmiech sam zaczął wpełzać na moje usta i poszerzał się, gdy sanki przechylały się, bądź podskakiwały na nierównościach terenu. Wszędzie rozbrzmiały głośne śmiechy, a gajowy, z pewnością umyślnie, przyspieszył. Moje mięśnie spięły się jeszcze bardziej kurczowo łapiąc drewna. Pierś Syriusza ogrzewała moje plecy i podtrzymywała je, kiedy pędziliśmy pod górkę za Hogsmade.
Zamarłem przerażony, gdy wielkie sanie zatrzymały się na szczycie, zaś dyrektor uniósł różdżkę.
- Spotkamy się na dole! – krzyknął przez jęki, śmiechy i ciche wrzaski. Jasne iskry ugodziły w sznury łączące cały ten korowód. Supły rozwiązały się same, a moje sanki szybko zaczęły zsuwać się w dół. Krzyknąłem podobnie jak kilka innych osób i zamknąłem oczy. Jak dla mnie góra była za duża. Moje szczęki ścisnęły się mocno. Wtuliłem się w Blacka, a jego ramię otuliło mnie szczelnie. Nawet nie chciałem patrzeć na to, co się dzieje. Usta Blacka były tak blisko mojego ucha, że z powodzeniem mogłem słyszeć jego oddech, którego nie było w stanie zagłuszyć ani moje serce, ani też pęd powietrza przy zjeździe. Tym razem każda śnieżynka godziła w twarz zostawiając na niej uczucie zimna. Nawet słońce nie mogło ich stopić na zimnych policzkach.
- Patrz przed siebie – poprosił cicho i spokojnie Black, ale mimo to z naciskiem. Pokręciłem głową przygryzając wargę ze strachu na samą myśl o tym. – Remi, na wrota Azkabanu! Otwórz te swoje piękne oczęta! – warknął. Już sam jego ton zmusił mnie, mimo protestów ciała, do wykonania polecenia. Niepewnie uchyliłem powieki, a jego ręka znowu zacisnęła się na mojej już teraz zmarzniętej i zaśnieżonej. Nie było tak źle jak myślałem. Znowu zacząłem się uśmiechać.
- Miło, że ci się podoba, ale prędzej zajdziesz w ciążę po naszym drugim razie niż to drzewko ugnie się pod sankami, jak te poprzednie! – mój spokój i radość zostały brutalnie przerwane. Niewielkie drzewo przed nami rzeczywiście nie wyglądało na skłonne do ustępstw. Odwróciłem się patrząc za Blacka. Kilka niewielkich roślinek przypominających wbite w śnieg, słabe gałązki, zostało poturbowanych podczas tego zjazdu na oślep. Szarpnąłem w bok drewnianymi zakończeniami, kiedy Syriusz przyłączył się do mnie. O dwa centymetry minęliśmy pieniek. Cała reszta grupy była na pustym zjeździe, gdzie nic nie stawało im na drodze. Dostrzegłem Pottera, którego wyróżniający się strój pokryty był obficie śniegiem. Rechotał z nas w najlepsze póki nie dostał w twarz śnieżką. Dumbledor z przepraszającym uśmiechem skinął mu głową. Pamiętałem, że jadąc na pierwszych małych saniach bawił się jakąś kulką ze śniegu podrzucając ją do góry i łapiąc w ostatniej chwili. Najwidoczniej na nieszczęście Pottera tym razem nie zdołał jej złapać.
Górka przechodziła w prostą drogę, a tempo zjazdu zmniejszyło się znacznie. Dyrektor znowu machnął różdżką, a sanki zostały przyciągnięte do tych, na których siedział gajowy. Kulig znowu nabrał normalnego wyrazu spokojnej, a miejscami szybszej, ekstremalnej jazdy. Teraz poczułem, że nogi mi skostniały, a ubrania przemokły i zamarzły. Policzki szczypały, a wargi Syriusza wydawały się na nich cudownie ciepłe. Znowu było mi wspaniale.
- Gdybym wiedział, że moja księżniczka boi się takich górek, to ja siedziałbym z przodu – kruczowłosy zaczął chichotać, a moja twarz tajała szybko ogrzewana rumieńcami wstydu. Black obcałował mnie ponad złoto-bordowym szalikiem. Poprawił mi czapkę, która trochę zsunęła się na bok i znowu ochraniał białymi dłońmi w ciepłych rękawicach moje. Byłem rozanielony, chociaż w dalszym ciągu zawstydzony własnym, bezpodstawnym strachem.

 

  

czwartek, 21 lutego 2008

Błociaro!

5 grudnia
Zima w przeciwieństwie do letniej pogody wróciła po raz kolejny. Śnieg na błoniach miejscami sięgał kolan, a Zielarstwo stało się jedną z uciążliwszych lekcji. Zajęcia same w sobie były niesamowicie przyjemne, niestety problem stanowiło to, że by dostać się do cieplarni trzeba było przedzierać się przez wielkie zaspy białego puchu lepiącego się i wsiąkającego w ubrania, czy nawet buty. Każde takie przejście kończyło się mało przyjemnym zimnem, które jak woda wnikało w każdy materiał. Najgorsze jednak było to, że z każdym dniem robiło się coraz mroźniej, a Święta zapowiadały się pod znakiem lodowatego wiatru i śnieżycy. Jedno tylko mogło nam to wynagrodzić. Dyrektor zorganizował kulig, który miał odbyć się w niedzielę popołudniu. Ja sam czułem się jak dziecko ucieszone jednym, ślicznym płatkiem, za to Black planował już gdzie będzie ze mną siedział i na których sankach. Nikt już nie mówił o niczym innym, jak tylko o wielkiej zabawie, jaka będzie z tym związana i cudownych przeżyciach.
Dziś wyjątkowo Syriusz nie potrafił się z niczym uporać. Założył płaszcz na jedną rękę i kręcił się w kółko, jak pies za swoim ogonem, nie potrafiąc znaleźć drugiego rękawa. Marszczył przy tym czoło mrucząc coś pod nosem samemu do siebie. Wił się i uginał na wszelkie możliwe sposoby, a jednak nic nie zdziałał. Mogłem patrzeć na niego przez wiele godzin. W takich chwilach przypominał nieporadne dziecko, a przecież to on zawsze dbał o mnie. W końcu poddałem się, kiedy po dziesięciu minutach nadal niewiele się zmieniło, a chłopak niemalże podskakiwał ze złości.
- Pokaż to – westchnąłem podchodząc do niego i pomagając mu odnaleźć brakujący rękaw. Syri uśmiechnął się radośnie stając prosto. Powoli zaczynałem zapinać mu guziki, na co zareagował jeszcze szerzej rozciągniętymi ustami. Podobało mi się to. Rola opiekuna miała swoje dobre strony. Możliwość opieki nad Blackiem sprawiała, że czułem się jeszcze lepiej. Nie powstrzymywałem nawet uśmiechu docierając już niemal pod szyję. Syriusz pochylił się przekręcając głowę. Widziałem to niewyraźnie zajęty jego płaszczem. Niespodziewanie jego twarz zasłoniła mi pole widoku, a usta ucałowały mój nos. Zarumieniłem się lekko opuszczając głowę tak, by tego nie powtórzył.
- Co ty robisz? – wydukałem siląc się na w miarę spokojny ton, dzięki czemu przynajmniej się nie jąkałem.
- Jak to, co? Całuję. Uwielbiam, kiedy jesteś opiekuńczy. Czuję się wtedy, jakbyś był już moją żoną i wyprawiał mnie do pracy – szczerość kruczowłosego pogłębiła tylko kolor na moich policzkach. Skończyłem zapinać jego ubranie i wyszedłem z pokoju słysząc jak chichocze idąc zaraz za mną.
Przy drzwiach wyjściowych czekała już na nas większa część klasy. Reszta grupy doszła kilka minut później. Krukoni dawno już stali przed cieplarnią. Szybko znaleźliśmy się przy nich, a Syriusz był podejrzanie spokojny, jak na jego pomysły i trudności, jakie sprawiało mu siedzenie w miejscu. Wcisnęliśmy się do środka większego, ocieplonego budynku, gdzie profesor Sprout pieczołowicie przesadzała kolejne ze swoich mało przyjemnych roślinek. Posłała nam przyjemny uśmiech i śpiewnym głosem zaprosiła bliżej.
- Moi kochani. – zaczęła podejrzanie wesoło – Dziś zajmiemy się czymś bardzo interesującym, a mianowicie Zielonymi-prążkowanymi Dzwonnikami. Są bardzo przydatne. Rosną zazwyczaj w miejscach odludnych, koło zbiorników wodnych. Wskazują wędrowcom drogę w nocy i ostrzegają przed niebezpieczeństwem. Maja także wiele zastosowań w lecznictwie. Kto mi wymieni najważniejsze? – miałem zamiar się zgłosić, ale palce Syriusza zamykające się na mojej dłoni nie pozwoliły mi podnieść ręki. Zamiast tego Lily Evans wystrzeliła ramieniem w górę. Koleżanki patrzyły na nią z podziwem, a niektórzy Krukoni wyraźnie się ożywili.
jakiś dziwny, głośny skrzek w innej części cieplarni sprawił, że rudowłosa nie miała nawet jak pochwalić się swoją wiedzą. Nauczycielka odetchnęła kilka razy spokojnie, najwyraźniej z początku przestraszone niespodziewanym odgłosem.
- Przepraszam was na chwilę. Przesadźcie Dzwonniki, a ja zaraz do was wrócę i dokończymy – zdążyłem tylko dostrzec jak pulchna czarownica odchodzi szybkim krokiem ściskając w ręku łopatkę. Mogłem się domyślać, że jedna z jej roślinek właśnie zaczęła podjadać jakąś inną, ponieważ zaledwie tydzień wcześniej mijaliśmy na zajęciach całe grono niebezpiecznych ziół i kwiatów, które Sprout hodowała dla różnych celów.
Powróciłem na ziemię wraz z mocniejszym uściskiem na palcach dłoni. Z przerażeniem dostrzegłem wielką kulkę błota w dłoni Blacka. Nie zdążyłem zaprotestować, ani mu tego udaremnić. Chlusnęło, a ciemna maź rozwaliła się na tyle głowy Pottera oderwanego od bezwiednego wypatrywania Kinna na zewnątrz. Cała gromada drugoklasistów zamarła w czymś w rodzaju przerażenia. Patrzyli jak wściekły chłopak odwraca się ze swoją porcją ziemi w ręce i celuje w Syriusza, który właśnie wycierał dłonie w szatę Petera z zarozumiałym uśmiechem na twarzy. Ponowny odgłos rozbryzgującego się błota i głośno chichoczący Black, który zrobił sprawny unik w ostatniej chwili. Kolejna kula przeleciała mu przed oczyma godząc w Andrew, zaś Ryo z wielką plamą na plecach zrobił przepraszającą minę. Dla mnie wyglądało to jak katastrofa za to Syri bawił się wybornie. Kiedy tylko większość uczniów obkładała się mokrą ziemią kruczowłosy pochylił się bardzo nisko by unikać pocisków i pociągnął mnie w dół osłaniając sobą. Otulił ramieniem moje plecy i popchnął powoli do przodu. Wyszliśmy spod wielkiej wojny na brudną maź. Syri usiadł z westchnieniem za wielką donicą, w której to jedne obok drugich tkwiły Dzwonniki, więc nie mając zamiaru wracać na swoje miejsce klapnąłem obok.
- Stracimy za to punkty, a Sprout będzie wściekła! – rzuciłem zdenerwowany przekrzykując wrzeszczących nastolatków.
- Nie szkodzi! – Syriusz nagle wydał mi się z siebie dumny – Teraz przynajmniej są zajęci. – poczerwieniałem, kiedy mnie pocałował. W każdej chwili ktoś mógł nas zobaczyć, a jemu zebrało się na czułości. Mimo to pozwalałem na wszystko i zmieniłem pozycję by było mi wygodniej. Kruczowłosy znowu to zrobił. Najadł się słodkości bym nie potrafił protestować. Smak, jaki jego wargi miały tego dnia był inny niż zawsze. Wydawało mi się, że zupełnie niedawno pochłoną jogurt pomarańczowy i to w dodatku jeden z najlepszych. Zajęczałem, chociaż nikt z pewnością tego nie słyszał. Mocniej przywarłem do chłopaka chcąc wyraźniej czuć słodki smak. Miałem za złe chłopakowi, że w taki sposób mnie usidla, ale i łakomy na słodycze sam mu na to pozwalałem. Wsunąłem dłoń w jego aksamitne, czarne jak noc włosy by był najbliżej jak się da. Językiem zacząłem zlizywać cudowny smak z dostępnych dla mnie fragmentów jego ust. Już nawet nie było mu głupio, jako że mózg przestawił się na konsumpcję zapominając o rozsądku.
Dopiero zszokowany głos profesor Sprout zmusił mnie do niechętnego, leniwego oderwania się od Blacka. Oblizałem wargi z namaszczeniem rozkoszując się ostatkami tamtych łakoci.
- Co tu się u licha dzieje?! – głośny gwar ucichł i zastąpiła go całkowita cisza. – Potter?! Zostaw tą ziemię! – plusk oznaczał, że okularnik posłuchał. – Wszyscy natychmiast wracać mi do zamku i umyć się! Jeszcze dziś wysprzątacie wszystko to, co tu zrujnowaliście! Marsz do siebie i to już! – dosłyszałem jęk Jamesa i głośny tupot butów. Sprout trzymając Pottera za szatę pchała go przed sobą. Chłopak z pewnością nie widział nic zza zabłoconych okularów. Podniósł je, a to stanowczo musiało ograniczyć jego pole widzenia. Wstałem szybko i wraz z Syrim powlekłem się za całą ubrudzoną do granic możliwości grupą. Miałem ochotę chichotać na ich widok. Zabłocone ubrania, twarze i dłonie wyglądały jak gruby kaftan, bądź maska teatralna. Bawiący się na zewnątrz uczniowie patrzyli na nas zaskoczeni. Nawet Kinn wydawał się zaskoczony jednym, wielkim sunącym przez błonia błotem. J. z uśmiechem pomachał do niego brudną ręką i wyprostował się nadal prowadzony przez nauczycielkę. Nie wiedziałem jak rozpoznał swoją pasję w tłumie gapiów, ale wyglądał zabawnie brnąc niby to dumnie wpadając, w co większe dziury śniegu. Chłopak nie wiedząc, co ma zrobić niepewnie mu odmachał. Z całej tej gromady brudnych drugoklasistów ja i Syriusz wyróżnialiśmy się jak nikt inny. Jedyni czyści i spokojnie idący. Gehenna z całą pewnością miała nas czekać na czyszczeniu cieplarni.
- Syriuszu, Remusie – wstrzymałem powietrze, kiedy wchodząc po schodach profesorka odwróciła się do nas na chwilę. – Wy jesteście zwolnieni ze szlabanu. Co za młodzież! – tym razem mówiła już tylko do siebie – Zostawić ich samych i dostają szaleju. Jakim cudem mogą poradzić sobie w przyszłości, skoro teraz są tacy nieodpowiedzialni? Dobrze, że chociaż dwójka uchroniła się przed tą paranoją!

wtorek, 19 lutego 2008

Mission James' Date 2

Wszystko było gotowe zaledwie w godzinę i wyglądało idealnie. James nie mógł przyczepić się do niczego, bądź nie planował ryzykować życia, dla kilku uwag z samej tylko chęci dokuczania. Jeśli nawet Syriusza udało mu się namówić na udawanie kelnera w stroju przywodzącym na myśl wytworne restauracje, to można było gratulować sobie wielkiego osiągnięcia. O dziwo plan ról zmienił się całkowicie. Koniec był taki, iż ja stałem w miarę dobrze ubrany za straganem z kwiatami, Peter odsługiwał ladę cukierni, kruczowłosy stał zaraz obok gotowy na wykonywanie poleceń okularnika, zaś Sheva, zapewne ze względu na to, że był kiedyś wielką obsesją Jamesa, musiał siedzieć przy mnie schowany wyczarowując barwne motyle. Powoli zaczynałem wątpić, czy okularnik planuje w ogóle przyprowadzić tu pierwszoklasistę, na szczęście w miarę wcześnie oprzytomniał zachwycony swoim projektem. Wydawało mi się, że nawet odrobinę spuchł od całej tej przepełniającej go dumy. Rozkazał nam zostać na miejscach, a sam wybiegł z sali ucieszony, jak bożonarodzeniowa choinka.
- Tyłek mi odmarznie zanim to wszystko się skończy! – Andrew z jękiem podniósł się z podłogi. Wziął bezceremonialnie jedną czerwoną poduszeczkę z krzeseł przy stolikach w miejscu, którego J. nie mógł dostrzec i rzucił na swoje stanowisko ‘pracy’ – Następnym razem niech dba o przyjaciół! – klapnął ciężko bawiąc się różdżką. – Jak myślicie, jak coś zrobię nie tak i wyleci słoń ze skrzydłami to mnie zabije, nie? – uśmiechnąłem się przywodząc na myśl możliwa paletę reakcji na latającego, miniaturowego zwierzaka zataczającego kółka nad zapatrzonym w Gryfona Jamesem.
- Dobra chłopaki na stanowiska, bo mi pensję obetnie – Syriusz wyprostował się i stwarzał pozory liczącego w myślach gwiazdy, by jakoś przyspieszyć to wszystko. Wydawał się oddychać z ulgą, kiedy tylko usłyszał głos okularnika na korytarzu, a drzwi lekko się uchyliły. Sheva zaczął dmuchać w bąbelek na końcu różdżki tworząc motyle.
Niewysoki chłopak wszedł do środka bardzo spięty i niepewny. Wyglądał jak przerażone jagnię z wielkimi błyszczącymi oczyma. Potter zachęcał go uśmiechem i wytłumaczył, że nie ma się, czego obawiać. Jakoś w to nie wierzyłem znając zwierzęce czasami zapędy chłopaka.
W końcu usiedli przy stoliku, zaś J. skinął na Blacka, który posłusznie zabrał przygotowane na talerzykach miniatury zamku. Ruszył dostojnym, pewnym krokiem, z granym uniżeniem i posłuszeństwem. Jeśli taki sam byłby jako kochanek przy kimś władczym, to chciałem widzieć jego zachowanie, na co dzień. Zgrabnie położył przed nimi słodycze, a niebieskie oczy chłopaka jeszcze bardziej się powiększyły. Był urzeczony tym, co zobaczył, tego mogłem być pewien. Syri za to z poważną miną podszedł do mnie i szybko pocałował, co tym bardziej przekonało mnie o chęci poznania innej części chłopaka. Stojąc pośród kwiatków wyczułem zazdrosne spojrzenie Andrew i dreszcze wywołane całą sytuacją, kiedy to tuż przy nas siedział zupełnie nie poinformowany Gryfon.
Mimo wszystko Kinn siedział jak na szpilkach. Jadł powoli wpatrzony w środek stołu i powoli przeżuwał jakby bał się, że zbyt szybko skończy. J. za to wyraźnie ważył coś w myślach, po czym jak przystało na głównego prowodyra zamieszania zaczął zaciekawionym tonem.
- Znamy się tak długo, a ja nawet nie wiem o tobie nic poza imieniem i nazwiskiem. – nie ma co, jego pomysły na podryw odbiegały od nowoczesnych – Twoi rodzice są czarodziejami? – mimo lekkiego mroku widziałem, jak policzki chłopca poczerwieniały, a on niemal skulił się w sobie. Pokręcił przecząco głową i przełknął jedno z okienek wierzy Gryffindoru.
- Nie... – jego głos niemalże nie docierał do nikogo poza nim samym – Moi rodzice są... mugolami – wyznał mętnie, za to oczy Pottera rozbłysły, jakby miał ochotę rzucić się na swoją ofiarę.
- To wspaniale! – rzucił entuzjastycznie – Zawsze chciałem znać szczegóły mugolskiego życia. U nas wszystko wykonuje się za pomocą magii, więc nie potrafię nawet zacerować skarpetek – tu akuratnie mówił prawdę, zaś Niholas wydawał się uśmiechnąć. – A jak ci idzie nauka? Dobrze wiem, jaka czasami potrafi być nużąca, ale założę się, że ty jesteś asem! – o tak. Już on wiedział, jaka ona jest i nie chciałem domyślać się podstępu, jaki właśnie realizował. Twarz chłopca pokrył jeszcze większy rumieniec.
- Nie – znowu wybąkał – Idzie mi przeciętnie...
- Jakby coś możesz na mnie liczyć! – kolejny szeroki, przymilny uśmiech – Też asem nie jestem, ale zawsze chętnie pomogę. – młody skinął, zaś buźkę zatkał ostatkiem zamku.
James znowu machnął dłonią, zaś Syri wystartował za szybko. Coś go zapewne piknęło gdyż z cichym piskiem zgiął się przechylając na bok i łapiąc na żebro. Wyglądał dobijająco z miną męczennika kuśtykając, niczym staruszek do stołu. Potter wyglądał jakby dostał właśnie obuchem w głowę. Z jego ciemnych oczu tryskały iskry na szczęście zatrzymywały się na szkłach okularów. Zaciekawiony zachowaniem rozmówcy Kinn odwrócił się w stronę Blacka. Wyglądał, jakby miał zaraz wypluć ostatki czekolady. Kruczowłosy z błagalną miną prosił Jamesa o przebaczenie nic nie mówiąc. Zabrał talerzyki kuśtykając na swoje miejsce skąd zabrał w zamian talerzyki z kolejnymi łakociami. Tym razem przypominał żywego trupa na usługach jakiegoś demonicznego hrabiego. Na skinienie Pottera przyniosłem jedną ukradzioną różyczkę podając ją zaskoczonemu lekko drżącemu pierwszoklasiście. Cichy chichot zakłócił ciszę, zaś po chwili przerodził się w niepohamowany śmiech zagłuszając miarowe, niezdarne stukanie butów Syriusza. Niholas najwyraźniej nie był w stanie się powstrzymać. Śmiał się jak małe dziecko i ukrył twarz w ramieniu, kiedy położył głowę na stole. Wydawał się rozluźniony w przeciwieństwie do tego, co było wcześniej. J. zaskoczony patrzył to na niego to na Blacka, który chyba wyczuł szansę na powrót do łask.
- P... Przepraszam – wydyszał nastolatek łapiąc oddech.
- James Potter i jego wesoła kompanija. – okularnik potarł skronie z bólem widząc jak zaciekawiony Andrew wyciąga szyje by dostrzec cokolwiek zza masy kwiatów i wazonu.
- Są wspaniali. Moi koledzy nie mają czas na takie wygłupy. Są zbyt zajęci rozgrywkami quidditcha i przechwalaniem się umiejętnościami – wydawało mi się, że wyczułem w tym gorycz.
- Quidditch to sport bogów, chociaż jak widać bogowie mają różne poglądy – wyszczerzył zęby ponownie się przymilając, co speszyło chłopca na nowo – Przy mnie poznasz tajniki nie tylko tego, ale i uroków lat młodzieńczych!
- I głupoty – Syriusz stanął przy mnie już wyprostowany, chociaż niepewny – Takiej durnoty chłopak na pewno nie widział. James Wszechmogący. Największy ślimak Transmutacji i pijawka Historii. – z westchnieniem pogłaskałem go po policzku by wziął się w garść i nie rezygnował przedwcześnie z robienia dobrej miny. Andrew zaczął kombinować z motylkami nudząc się potwornie. Musnąłem policzek Blacka spychając go w miejsce, w którym miał stać dopóki nie wezwie go J. Całe szczęście ten zajął się swoją miłością do tego stopnia, że zapomniał o naszym istnieniu. Zafascynowany wpatrywał się w roześmianą twarz młodszego chłopca jakby miał się zaraz rozpłynąć niczym delikatne stworzona wyczarowywane przez Andrew. Kiedy zrobiło się odrobinę ciszej dosłyszałem szepty Ukraińca. Za każdym razem, kiedy coraz to nowy owad opuszczał bąbelek na końcu jego różdżki wymieniam jakąś perwersyjną rzecz, jaką planowałby robić z Fabienem. Mój słuch wyłapywał szczegóły i chyba właśnie, dlatego czasami wcale nie stawał się czymś przydatnym. Kiedy jasnowłosy wymienił punkt o zabawie w tym samym pokoju, co ja i Syriusz ukryłem się za bukietami kwiatów. Była to kolejna rzecz, jaką mógł sobie podarować.
- Więc mieszkasz na obrzeżach Londynu i nigdy nie podejrzewałeś się o jakiekolwiek zdolności? – byłem wdzięczny za głośniejszy ton w słowach Pottera. – Nie wierzę. Na pewno wiedziałeś, że musisz być wyjątkowy. Ja to wiedziałem, już, kiedy przyniosłeś mi ten cały list. – kolejne wypieki i zawstydzenie ze strony młodziana – Ja zrozumiałem, że mam dar, kiedy kot sąsiadki narobił mi na buta, przez co wylądował na czubku drzewa z pozostałościami po sobie na łbie. – w coś takiego mógł uwierzyć tylko ktoś, kto Jamesa nie znał w ogóle.
- I naprawdę biłeś się z siódmoklasistą w tamtym roku? – niemalże padłem na blat, zaś kruczowłosy podrzucał ścierkę jakby miał zamiar rzucić nią okularnika.
- Pet, od dziś musisz być dumny, że ktoś tak zdolny podkrada ci słodycze i ucieka przed rozwścieczoną McGonagall. Pamiętaj, że on robił rzeczy, o jakich nie mieliśmy pojęcia – kolejna ironiczna wyszeptana przez Blacka uwaga kończyła randkę.

James obiecał chłopcu, że odprowadzi go do Pokoju Wspólnego, a nas zostawił w obowiązkiem posprzątania, za co z pewnością miało mu się oberwać wieczorem.

niedziela, 17 lutego 2008

Mission James' Date 1

Mam tak beznadziejny podział godzin, że sama nie wiem jak wyrobię z notkami, ale obiecuję, że będę się starać by były punktualnie ==

 

2 grudzień

Od kiedy rozpocząłem naukę w Hogwarcie w moim życiu, pojawiło się wiele chwil, na które czekałem i stopniowo zaczęły przeważać nad tymi, które wolałbym omijać. Potter dostarczał wystarczająco rozrywki by zapominać o problemach i chociaż byłem zmęczony zbliżającą się pełnią bynajmniej nie przeszkadzało to w niczym, a raczej nie zwalniało mnie z obowiązku pomocy okularnikowi. Pech chciał, że to właśnie teraz chłopak upatrzył sobie idealną dla siebie okazję do znęcania się nad przyjaciółmi. Uznał, że czas najwyższy na pierwszą w jego życiu randkę z prawdziwego zdarzenia, a nas jako wolną siłę roboczą zaciągnął do powolnej realizacji swojego ulepszonego planu. Nie wiem, w jaki sposób wpadał na takie pomysły, ale należał mu się za to podziw. Randka w cukierni była o wiele bardziej romantyczna, niż jego ostatnio stworzone koncepty. Sheva nie musiał nosić przerobionego stroju pingwina, zaś ja wolałem zająć się czymś zamiast bezsensownego siedzenia na miejscu i wpatrywania się w Blacka, jak to z początku zaplanował J. Zagadką było tylko, jak chłopak planował sobie z tym wszystkim poradzić, a o dziwo, rozwiązanie przyszło niesamowicie szybko, bo zaledwie w godzinę po oświadczeniu, że ‘dziś mieć będzie miejsce wielki dzień Jamesa Pottera, który spędzi kilka chwil ze swoją aktualnie wielką miłością’, jak pięknie ujął to sam zainteresowany. Niemalże siłą wyciągnął nas z Pokoju Wspólnego i postawił przed opuszczoną klasą, w której zniknął. Przez chwilę trochę się o niego martwiłem. Z wnętrza było słychać, coś, co przypominało mi wbijanie gwoździa w bardzo oporną deskę zbyt małym młotkiem. Całe szczęście wszystko ustało po kilkunastu minutach, a twarz Pottera z uśmiechem na budyniu pojawiła się między drzwiami a futryną.
- Dobra chłopaki, możecie to zobaczyć! – zamaszystym ruchem otworzył szerzej wejście i pozwolił nam zajrzeć do środka. Byłem zaskoczony widząc salę lekcyjną pełną okrągłych stolików i lekko zdobionych krzeseł. Wydawała się większa niż w rzeczywistości. Gdzieś z boku stał mały barek i stragan. Nie posądzałem Jamesa o taki talent, ale nie byłem także pewny trwałości jego zaklęć.
- J., a to się nie zawali jak usiądzie? – Syriusz szturchnął palcem w krzesło i odskoczył jak spłoszone szczenię, jednak nic się nie stało.
- Nie po to ślęczałem nad Transmutacją przez ostatnie tygodnie, żebym teraz miał nawalić! – okularnik obruszył się i zrobił urażoną minę. – Za twoje wątpliwości w moje umiejętności pójdziesz do Miodowego Królestwa i przyniesiesz dużo słodyczy! Później wpadniesz do kuchni i poprosisz Skrzaty o jakieś ciasta. Powiesz im, że to na pewną specjalną okazję, może się postarają jeszcze bardziej. – przewróciłem oczyma, zaś Black wcale nie wyglądał na podłamanego tym faktem. Uśmiechnął się i zasalutował. Zdążył jeszcze mrugnąć do mnie zanim wybiegł. Z miny Jamesa wnioskowałem, że trudniejsze zadania zaczynały się teraz.
- Remusie... Remi, kochany mój... Wiesz, jak bardzo cenię ten twój mądry łepek... – masa słodyczy w głosie ciemnowłosego była tylko potwierdzeniem moich obaw – Trzeba zaczarować ściany, żeby wyglądały jak paryski plac przy Wieży... No wiesz... Dla dobra romantyzmu...
- J., a od kiedy to ja potrafię takie rzeczy? – miło, że mnie doceniał, ale nie musiał przeceniać. To, co potrafiłem było niczym przy tym, co jeszcze mi zostało. – Camus potrafiłby to zrobić, ale jego tu nie ma, więc... Poproszę Reijela, może on nam pomoże. – nie uśmiechało mi się w ogóle rozmawianie z nauczycielem latania, jednak Marcel mu ufał, więc pewnie i ja kiedyś musiałem mimo jego ekscentrycznego stylu bycia, czy dziwnych zachowań. Uspokoiłem nie do końca pewnego chłopaka uśmiechem. Skoro miał to być dla niego magiczny wieczór chciałem dać mu także coś od siebie by wszystko udało mu się idealnie.
- I bądź tak miły i nazrywaj jakiś chwastów w cieplarni.
- Jesteś pewny, że chcesz chwasty? – uniosłem brew by wyglądać na bardziej zdziwionego. Chłopak planował się poprawić, ale już go nie słuchałem – Będą kwiatki, wiem, o co chodzi. Ty zajmij się cała resztą, bo nie wiem, kiedy wrócę. – jeśli Potter miał zamiar się wzruszać to mógł robić to szybciej, gdyż przed oczyma mignęła mi tylko jego dziwna mina zanim wyszedłem z klasy. Biorąc pod uwagę tempo, w jakim Syriusz potrafił się z czymś uporać i ja musiałem przyspieszyć. Postanowiłem na samym początku poprosić o pomoc profesora. Pobiegłem pod jego gabinet i zapukałem nie myśląc przez chwilę o tym, co mu powiem. Odpowiedział swoim stałym chłodnym, lekko zachrypniętym głosem, który wywoływał na ciele nieprzyjemne ciarki. Z głębokim wdechem wszedłem do środka. Reijel czytał jakaś książkę rozparty w fotelu. Przypominał piękną, ale z jakiś powodów niebezpieczną rzeźbę. Podniósł zimne spojrzenie znad tekstu i wydawało mi się, że jego wargi drgnęły w czymś na kształt lekkiego uśmiechu. Przełknąłem ślinę musząc jakoś zacząć. Patrzył na mnie i wiedziałem, że ma ochotę zapytać, po co tu jestem, ale nie chce by brzmiało to jak jawna ironia. Po raz kolejny wziąłem głęboki oddech.
- Czy... mógłby nam pan pomóc? – przerwałem tylko raz by znowu zaczerpnąć tchu. Odłożył lekturę na bok i przeciągnął się leniwie.
- A mam inne wyjście? – rzucił lekko beztrosko. Wydawał się być w dobrym humorze, jakby właśnie zabił swojego największego wroga i przejął kontrolę nad sporym imperium zła. W jego przypadku takie porównanie pasowało wprost idealnie.
- Tylko, że to jest trochę... no... takie... dziecinne – nie potrafiłem znaleźć lepszego określenia. Mimo to mężczyzna nie wydawał się być tym zrażony. Pogłaskał mnie delikatnie i wypchnął z gabinetu. – Musi pan iść na czwarte piętro. Tam w jednej z klas James powie panu, o co chodzi. Czekałem na jego reakcję, jednak on jedynie odwrócił się i odszedł w stronę schodów. Na prawdę byłem ciekaw, co wprawiło go w taki nastrój, ale zapewne gdybym zapytał skończyłoby się to nie małą furią. Ucieszony, że szybko mi poszło zająłem się kolejną częścią mojego zlecenia. Wbrew pozorom była trudniejsza niż poprzednia. Zabranie kwiatów z cieplarni graniczyło z cudem, podobnie jak przeniesienie ich przez szkołę bez zwrócenia na siebie uwagi. Do głowy przyszedł mi tylko jeden, w dodatku dosyć głupi pomysł. Wyjrzałem przez okno. Byłem całkiem niedaleko szklarni, więc wszystko to miało jakieś szanse powodzenia. Zbiegłem dwa piętra niżej przeskakując przez kilka schodów i w ostatniej chwili mijając kilku Puchonów. Szczęście mi sprzyjało. Otworzyłem okno patrząc na drzwi oszklonego budynku oddalonego od zamku o kilkaset metrów. Wyjąłem różdżkę nabierając powietrza.
- Accio róże! – powiedziałem wyraźnie. Na szybcika wypowiedziałem jeszcze kilka takich zaklęć podając jedynie inne nazwy kwiatów. Niestety wraz z kwiatami z cieplarni wybiegła także profesor Sprout starając się je usilnie złapać w locie. Ukryłem się kucając by tylko mnie nie widziała.
Zabrałem wszystkie ścięte kwiaty, które jakby nie patrzeć ukradłem nauczycielce, a które wylądowały na moich kolanach i na czworakach odeszłam jak najdalej od okna. Biegiem wróciłem na czwarte piętro zdyszany, jakby profesorka miała mnie gonić i była jedynie dwa kroki z tyłu. Wpadłem do sali i zamknąłem drzwi z trzaskiem. Z początku maiłem zamiar je barykadować, ale zapomniałem o tym, kiedy zauważyłem, jak pięknie wyglądała sala. James robił pokorną minę skruszonego chłopca, zaś nauczyciel nie wyglądał na szczęśliwego. Z miny Shevy wyczytałem, że okularnik zaczął przesadzać z prośbami o pomoc i za to mu się oberwało. Zupełnie niespodziewanie Reijel wycelował różdżką we mnie i strzelił bordowym promieniem. Zaklęcie ugodziło w trzymany przeze mnie niezdarny bukiet, który szybko zaczął pęcznieć, a pięć razy więcej kwiatów zaczęło wysypywać się z moich objęć. Zaraz potem profesor mrugnął do mnie i opuścił klasę. Potter był zachwycony. W tym właśnie momencie do środka wszedł Syriusz z koszykiem łakoci i tacą smakołyków z kuchni. Uśmiechnął się do mnie i podszedł całując lekko w policzek.
- Wyglądasz słodko z tymi kwiatami – zamruczał. Wygiąłem wargi w odpowiedzi na miły gest, ale szybko przeniosłem uwagę na trzymane przez niego placki. Skrzaty naprawdę się postarały. Dwa całkiem duże kawałki ciasta przypominały zamek Hogwartu z lukrowym śniegiem, wiśniowymi oknami i skrzętnie uformowanymi z czekolady i dwukolorowego biszkoptu cegiełkami budynku. Czułem, że ślinka mi cieknie na sam widok tych pyszności, niestety zostały zabrane sprzed mojego nosa.
- To nie sprawiedliwe! Wolisz słodycze niż mnie! – kruczowłosy położył swoje zdobycze na małej ladzie przed Peterem, który z podziwem je oglądał. Roześmiałem się tuląc do chłopaka, by go uspokoić.
- Słodkie lubię, ale ciebie uwielbiam – zapewniłem go, jednak nie wydawał się tym zadowolony, a mój wzrok w dalszym ciągu błądził po uczcie na dzisiejszą randkę Jamesa. By jakoś uwolnić się od kuszących łakoci pocałowałem Syriusza stając na palcach. Przyjemny smak pomarańczy na jego ustach wskazywał na to, że przed chwilą skończył cukierek.

 

  

piątek, 15 lutego 2008

SideStory - Michael/Gabriel

Wiosna, najlepsza i najgorsza z pór roku, w zależności od upodobań. Ludzi i zwierzęta zachowują się dziwnie, kwiaty kwitną, a dziewczyny są nie do zniesienia. Niemal wszystkim coś uderza do głowy. Robaczki zapylają kwiatki, a zwierzątka siebie nawzajem. Nawet całe zastępy chłopaków uganiają się za płcią przeciwną i tylko ja dzielnie nie popadam w skrajności. Zamiast zbędnego szczerzenia się do innych leżałem na łóżku wsłuchany w muzykę ze słuchawek i zaczytany, po raz setny zachwycając się tą samą biografią ukochanego zespołu. Mógłbym zostać z nią pochowany, byleby mieć chłopaków przy sobie jeszcze w zaświatach. Niemal napawałem się niewielkimi fotkami załączonymi do długiego artykułu w kompendium i zabawnymi frazami. Nic więcej nie miało sensu, chociaż wejście Gabriela odrobinę oderwało mnie od czytania. Niestety wystarczyła chwileczka bym po raz kolejny odpłynął z westchnieniem zachwytu. Czułem lekko ciężkawe ciało przyjaciela, które usadowiło się na moich udach. Z całą pewnością zwróciłbym na to uwagę, gdyby nie zdanie, które właśnie mnie zaabsorbowało. W trzeciej klasie raczej nie był to częsty motyw, kiedy to dwóch chłopaków nagle znajduje się na jednym łóżku, ale i to jakoś nie docierało do szarych komórek mojego mózgu. Dopiero czując jak czasopismo wysuwa mi się z rąk zszedłem na ziemię. W oczach Gabriela coś błyszczało, a blask ten wydawał się dzikszy niż dotychczas. Zawsze spokojny i opanowany chłopak, prawdziwie słaby i niewinny teraz wydawał mi się odrobinę przerażający. Wyjął mi z uszu słuchawki i wszystko odłożył na szafkę nocną. Od razu powinienem zrozumieć, że coś jest nie tak, ale przy moim tempie myślenia nie zareagowałem. Jego delikatne dłonie objęły moje nadgarstki i lekko je ścisnęły. Czułem tylko, jak podnosi w górę moje ręce. Nieznacznie spróbowałem je opuścić, jednak Rica zakleszczył palce mocniej. Dopiero wtedy zacząłem się bać.
- Gabriel... Co ty robisz? – szarpnąłem się lekko. Właśnie zdałem sobie sprawę z tego, że chłopak miał o wiele więcej sił niż, na co dzień pokazywał. Podciągnął moje ramiona na tyle wysoko, że aż syknąłem czując jak mi je naciąga. Całkowicie zbił mnie z tropu, kiedy sięgając moich spodni zaczął powoli rozpinać pasek. Na początku myślałem, że chce się bić i robi to dla zabawy, jednak w tamtej chwili dotarło do mnie, że wiosna bynajmniej nie miała być dla mnie łaskawa. Nie chciałem uchodzić za dziecko, bądź kobietę, która w takiej chwili zaczynałaby krzyczeć i wierzgać, chociaż przez myśl mi przeszło, że w takiej sytuacji tyłka nie uchronię. Przestałem się łudzić. Skóra owinęła moje przeguby i mocno przytwierdziła je do oparcia łóżka.
- Gabriel, ja wiem, że musisz, ale ja nie jestem do tego stworzony... – usilnie starałem się zachować powagę i spokój. Gdyby teraz głos mi zadrżał plułbym sobie w twarz przez całe życie. – Masz trzynaście lat... Trafisz na kogoś... Mój tyłek jest ostatnim miejscem, w które chciałbyś włożyć... – zmarszczył czoło i popatrzył na mnie dziwnie. Zawsze tak robił, kiedy strzeliłem gafę. Uśmiechnąłem się niepewnie, a on odwzajemnił to ironią wypisaną w każdym mięśniu jego buźki. Wpadłem! Przysunął się pochylając. Jeszcze nigdy nie był tak blisko, a teraz mogłem z powodzeniem dostrzec każde, nawet najmniejsze szczegóły jego twarzy. Przerażało mnie to równie mocno, jak niemożliwość swobodnego poruszania się.
- Michael... Chyba nie zrozumiałeś naszej sytuacji. Nie planuję ci nic wkładać. Wręcz przeciwnie. To ja cię wpuszczę w siebie. – niemal zaskomlałem. Jego słowa mnie podnieciły i wyczułem wyraźne drgnięcie najważniejszego organu na moim ciele. Mało, że się podniósł to w dodatku obłędnie przyjemny dreszcz przeszedł po całym moim ciele. Nie byłem wcale zboczony, chociaż Gabriel działa na mnie kojąco od dosyć dawna, a już w szczególności, kiedy jego ubrania przylegałby do ciała, jak druga skóra. Wyglądał wtedy, jakby prosił się o gwałt, a ja miałem ochotę być tym, który je zedrze. Jakoś nigdy nie zrażała mnie żadna z tych myśli, ale w tej chwili były one jeszcze bardziej niebezpieczne.
- A mógłbyś zejść? – wypaliłem głupio – Jesteś w mało komfortowym miejscu... – to podziałało jak zaklęcie. Rica przesunął się wyżej dosłownie ocierając o moje przyrodzenie wypukłością w skórze jego spodni. Tym razem wpatrzony w miejsce gdzie stykały się nasze ciała, nie miałem ochoty milczeć. Zajęczałem urzeczony tą dziwną śmiałością przyjaciela.
- Gdybym miał czekać, aż zauważysz moje starania zza tych wszystkich płyt zestarzałbym się i umarł prawiczkiem. Zapłaciłem chłopakom, więc nikt cię nie uratuje. Będziesz tak głęboko, że sam nie będziesz mógł uwierzyć, że to jest możliwe. – wyszeptał to. Prosto do moich uszu. Ugryzł delikatnie płatek i polizał. – Podoba ci się to, co mówię, mały zboczeńcu... – z całą pewnością wyczuł reakcję mojego krocza. Spanikowany wolałem by nawet tego nie zaczynał, a jednak podniecał mnie z każdą chwilą coraz bardziej. Nieostrożnie westchnąłem przygryzając wargę i wtedy wszystko rozpoczęło się na dobre.
Chłopak skubnął mocno moje wargi i zaczął je niemalże boleśnie całować. Czułem smak jego warg i śliny. Nie musiał używać języka, by wystarczająco to pogłębić. Urzeczony jego umiejętnościami z trudem zauważyłem, że rozpina mi spodnie i zaczyna je zsuwać. Uniosłem głowę, gdy się odsuwał. Chciałem więcej, a jego lekko czerwone i podpuchnięte wargi były wystarczającym bodźcem by przywieść mnie na skraj szaleństwa. Podwinął mi koszulkę i owinął wokół nadgarstków. Jego ciepły język zaczął sunąc po mojej piersi. Nie potrafiłem się powstrzymać. Patrzyłem na to, jak i gdzie sunie po moim ciele. Lśniące ślady docierające do moich sutków sprawiły, że wypchnąłem biodra pragnąc zaspokojenia. Gabriel pocałował jeden z nich, potarł palcami i zaczął ssać. Czerwone, pełne usta zamykające się w tamtych okolicach robiły swoje. Ślizgon bardzo szybko domyślił się, że cierpię. Jednym sprawnym ruchem zsunął moją bieliznę i polizał podbrzusze. Z całą pewnością chciał wyglądać na młodego lubieżnika. Rozpiął koszulę i odrzucił ją. Zdjął całą resztę garderoby stając przede mną nagi. Jedną dłonią złapał za mój sterczący z podniety członek i powoli objął wargami czubek, jakby dopiero zaczynał jeść loda, który w miarę lizania miał topnieć i ociekać. Druga ręka wylądowała na jego własnej męskości. Pocierał ją tak bym i to widział. Przymknął oczy tak, że już sam nie wiedziałem czy ten namiętny wyraz twarzy jest spowodowany pieszczotą, jaką sobie zadawał, czy może moim ciałem. Jego ręka powoli przesunęła się z jego członka między nogi. Wygiął się w łuk wypuszczając mnie z ust i zajęczał głośno. Podniósł się na klęczki, a chwilę później ponownie wydał z siebie jakże przepełniony erotyzmem dźwięk. Oczyma wyobraźni widziałem, jak jego palce wsuwają się w nieprzygotowana dziurkę siejąc w niej z początku spustoszenie, a po chwili sprawiając rozkosz. Bardzo szybko porzucił tę część stosunku. Rozszerzył szeroko nogi i rozłożył pośladki. Poczułem, jak jego ciało napiera na mój członek i widziałem jak niknę w nim otaczany ciepłem i delikatnością. Oszalałem! Byłem w nim. Łzy pociekły po jego jasnych policzkach, jednak mimo to opuszczał się coraz niżej. Zawyłem, gdy był na samym dole siadając na moich biodrach za mną w środku. Tak, jak mówił, nie spodziewałem się, że mogę sięgać aż tak głęboko. Mało to nigdy nie przypuszczałbym, że to może być aż tak przyjemne. Widziałem wszystko, całe jego podniecone, drżące ciało. W mgnieniu oka zaczął pocierać palcami o swój sutek i pobudzać członek. W rytm unosił się i opadał na sam dół. Wygięty, niczym struna w gitarze basowej naciągana przez muzyka jęczał moje imię. Mogłem wpatrywać się w jego dłoń sunącą po członku wyobrażając sobie, co przeżywał właśnie mój własny. Miałem ochotę wrzeszczeć i szczytować kilkanaście razy nawet z niego nie wychodząc.
- Gab... Gabriel! – jęknąłem, kiedy niemalże doszedł zaciskając się boleśnie. Dysząc i nawet nie mogąc otrzeć z twarzy potu wywołanego gorącem i podnietą poruszyłem rękoma, sam nie wiem, w jaki sposób uwalniając się od paska. Swoja dłonią objąłem palce chłopaka i zrzuciłem go z siebie pomagając sobie, by przypadkiem nie zrobił sobie krzywdy. Pocałowałem go wpychając się mocniej między jego rozłożone uda. Nie pozwoliłem by doszedł. Musiałem mieć pewność, że i ja jestem już zaspokojony na tyle by szczytować. Pragnąłem go chorobliwie. Raz po raz napierałem gwałtownie i szybko tak by słyszeć jak krzyczy coraz głośniej. Jego paznokcie orały moje plecy, jak żyletki. Gdyby ktoś wszedł wtedy do pokoju doszedłbym obficie czując tą cudowną adrenalinę. Gabriel zaczął mnie prowokować. Ugryzł w wargę do krwi i ssał ją mocno. Jego nogi wylądowały na moich plecach, zaś biodra same zaczęły się poruszać. Wykonałem kilka spazmatycznych ruchów miednicą i dłonią, przez co rozlałem się w nim, zaś on w mojej dłoni. Wszystko eksplodowało jak gejzer i znowu mogłem sobie wyobrazić, jak moje nasienie wypełnia chłopaka. Chciałem więcej, jednak mój członek wysunął się z przyjaciela, a ręce powoli drżały nie mając sił dłużej mnie utrzymywać. Padłem na pościel zmęczony, jak jeszcze nigdy dotąd. Rica sam przytulił się, a jego oczy, w których burza wydawała się szaleć bezustannie zostały lekko przymknięte. Wsunąłem dłoń w mokre, ciemne włosy, które opadły maleńkimi pasemkami na mój tors wraz z głową chłopaka. Było mi mało. Zupełnie jak w przypadku muzyki i teraz chciałem więcej.
- Zróbmy to jeszcze raz. Mam ochotę poczuć wszystko od nowa. – kolejny dreszczyk przeszedł mnie od stóp do głowy. Ślizgon prychnął i ugryzł mnie w pierś zostawiając kolejny nabiegły krwią ślad na skórze.
- Gdybyś zajął się tym sam może miałbyś okazje na powtórkę, ale teraz zapomnij! – syknął głosem pełnym wyrzutu – Mały nie jesteś, a ja musiałem na nim siadać. I tak cud, że przeżyłem ten pierwszy raz. W ostateczności – zaczął z łaską w głosie – zostały mi jeszcze usta, ale jak dotąd nie masz mi nic do zaoferowania w zamian, więc siedź cicho i daj mi odpocząć. – teraz już nie wiedziałem, czy wie, co mówi i jak ja na to reaguje. Spiąłem się powstrzymując ciało przed podnietą. Uzmysłowiłem sobie, że przestałem być niewinnym dzieckiem i właśnie, co zostałem zgwałcony przez przyjaciela z dzieciństwa. Tylko, dlaczego tak mi się to podobało? Mój związek właśnie zaczynał rozkwitać, a wiosna i rozmnażające się robaczki już nigdy nie miały kojarzyć się z dziwnymi reakcjami natury na pogodę.

środa, 13 lutego 2008

Słodkości

Wróciłam!

 

30 listopad

Na dworze znowu zrobiło się chłodno i wszystko wskazywało na to, że śnieg może spaść w każdej chwili. Mgła unosiła się nad błoniami podobnie jak przed kilkoma tygodniami i szczypała twarz oraz dłonie, jeśli rękawiczki zostawały w zamku. Syriusz lekko przytłoczony tym wszystkim nie mógł usiedzieć dłużej w jednym miejscu. Chciał pozbyć się uczucia zimna i szarości na najróżniejsze sposoby, jednak najlepszy z nich wiązał się ze mną. Bynajmniej nie chodziło mi o nic więcej jak tylko bliskość chłopaka i spędzane z nim godziny. W porównaniu do nauki tańca klasycznego, w której pomagała mu Agnes, wielkie wypady ‘gdziekolwiek’ miały w sobie o wiele więcej przyjemnej aury i ciepła. Tym razem wystawieni Pet i J. zapewne nadal liczyli do dwustu, zaś Andrew dobrze wiedząc jak to się skończy poszedł do sowiarni by pomęczyć trochę niewinne zwierzątka. Nie zdziwiłbym się gdyby Ministerstwo Magii uznało kiedyś, że jego biedny puchacz wymaga leczenia specjalistycznego z przemęczenia po bezustannych kursach do Fabiena i z powrotem na zamek.
Wszystko to miało jeden olbrzymi plus, który trzymał mnie za rękę i prowadził w sobie znaną stronę. Domyślałem się gdzie mnie prowadzi, kiedy tylko stwierdził, że dziś ma ochotę na bardzo dużo wszystkiego, co słodkie, a ja miałem być ‘daniem głównym’ i ‘budyniem w pączku’, jak to obrazowo określił. Przeszliśmy przez korytarz na trzecim piętrze. Minęliśmy posąg garbatej, jednookiej czarownicy i kiedy Black chciał iść dalej ja zatrzymałem się, zaś lekkie szarpnięcie wywołało zabawne uczucie. Popatrzyłem na statuę niepewnie. Nawet nie zwracając na nią uwagi, wiedziałem, że wcześniej jej tam nie było. Od ostatniej naszej wyprawy na to piętro nie minęło sporo czasu, a byłem przekonany, że wcześniej posąg przedstawiał rycerza, nie zaś starą czarownicę. Syriusz nie wiedział, o co chodzi i wystarczyło mi jego pytające spojrzenie by móc to stwierdzić.
- Dissendium – szepnąłem, a o dziwo garb wiedźmy ustąpił ukazując znane nam wcześniej przejście. Black przypominał dziecko, które pierwszy raz odwiedzało wesołe miasteczko. Z jego spostrzegawczością nie miałem pojęcia, na kogo by się nadawał. Chyba tylko posada woźnego wystarczała na tak rozbudowaną zdolność szybkiego myślenia.
- Ale jeśli to tobie biust wyrośnie to zauważę! – rzucił szybko, byleby tylko jakoś z tego wybrnąć. Nie pocieszyło mnie to, a jedynie dobiło bardziej i zawstydziło. Niektóre głupie pomysły mógł sobie podarować, bądź trzymać je dla siebie.
Usłyszałem szybkie kroki, a po chwili bieg. Przejście było już otwarte i nie wiedziałem jak mam je zamknąć. Tym razem Syri szybciej domyślił się, że coś nie gra i stanął przy posągu tak, by zasłonić uchylony garb. Na końcu korytarza pojawił się Ślizgon z rozbawioną, ale i lekko wystraszoną miną. Mignął mi przed oczyma dopadając Blacka i zasłonił się nim przed nadbiegającym za nim chłopakiem. Obydwu kojarzyłem z pierwszej klasy, kiedy to szwendali się z Lucjuszem. Blondyn wyhamował dokładnie przed Syrim patrząc za jego ramiona, gdzie kulił się chichoczący kasztanowowłosy.
- Neren, zabieraj łapy! – Black w końcu zauważył, że robi za tarczę strzelniczą i strzepał ze swoich ramion dłonie schowanego chłopaka.
- Oszalałeś?! Lepiej żeby zabił Gryfona, nawet, jeśli czystej krwi, niż przykładnego ucznia Slytherinu!
- Nie dotykaj mnie z łaski swojej, bo czuję jak się tulisz!
- Nie tulę się! – o dziwo Neren zapomniał chyba o czyhającym na niego koledze, bo stanął wyprostowany przed Blackiem. – Gdybym się tulił zrobiłbym to tak! – ramiona chłopaka oplotły szyję zaskoczonego z początku fioletowookiego chłopaka, a ich policzki połączyły się ciasno. Mimo wielkich chęci ciemnowłosy zostało odepchnięty, a na jego szyi zacisnęły się palce niższego chłopca, który najwidoczniej miał ochotę go udusić. Mimo to Alen znowu chichotał i starał się niezdarnie uwolnić. Nagle znowu stanął prosto patrząc na nas podejrzanie.
- A co WY tu robicie, co? Kombinujecie coś, prawda? Mogę z wami, mogę z wami?! – tym razem poddał się nawet niedoszły oprawca. Spojrzał z politowaniem na towarzysza i przewrócił oczyma.

- Nic! – popatrzyłem na Syriusza, który robił dobrą minę do złej gry, jednak było widać, że jest lekko spanikowany. Jasnowłosy popatrzył ironicznie za jego plecy, zaś ciekawski Neren przyłączył się do tego. Na jego lekko dziecięcej twarzy pojawił się wyraz dumy i szelmowski uśmieszek.

- I to niby ma być nic, Black? Nie ładnie kłamać starszemu braciszkowi... Gdzie to prowadzi? – wzruszyłem ramionami, jednak jakoś go to nie przekonało. – Idziemy z wami, albo ktoś dowie się o tym gdzie szlajacie się po zajęciach. Wiem, wiem. Jestem zły, podły, wredny i napalony – zmarszczyłem czoło analizując to, co powiedział, jednak szybko podarowałem sobie dalsze dociekanie wszystkiego. Blood nie wyglądał na zachwyconego, ani przyjaźnie nastawionego, jednak wątpiłem by zostawił kolegę samego.
Wysłali mnie pierwszego zaś za mną Syriusza. Zastanawiałem się nad ich reakcją, kiedy dane im będzie zobaczyć góry słodyczy w spiżarni w Hogsmade. Dzięki temu, że chciałem jak najszybciej tam dojść i mieć to z głowy czas działa na moją korzyść. Wspiąłem się po schodach i przeszedłem ostrożnie przez klapę w podłodze. Za sobą usłyszałem głośne westchnienie Nerena i załamany pomruk Blooda. Nie zdążyłem nawet się oswoić z tym miejscem, kiedy ciemnowłosy odpakowywał pierwsze Czekoladowe Żaby i wpychał je do ust. Jego kompan wyglądał na jeszcze bledszego niż zazwyczaj. Usiadł ciężko na jednej ze skrzyń i podparł głowę rękoma. Syri wsunął mi do ust Miętowy Talarek obejmując mnie i czekając wytrwale, aż Ślizgoni uznają, że już im wystarczy.
Rozochocony i ucieszony Alen podszedł do jasnowłosego chcąc dać mu wiśniowego cukierka, jednak ten popatrzył na niego z politowaniem.
- Wiesz, że nie lubię słodyczy, więc zabieraj ode mnie to coś! – warknął. Nie zrażony jak zapewne zawsze chłopak podszedł do swojej torby rzuconej chwilę wcześniej w kąt i przykucnął przy niej wyjmując białego misia, na którego brzuchu ktoś wyszył linię na kształt blizny. Przyłożył maskotce do pyszczka jakiś czekoladowy łakoć i patrzył na nią z dumą.
- A Bloodzio je i jakoś się tak nie krzywi – stwierdził po chyli i pocałował pluszaka w nos ładując do ust kolejne kawałki czekoladowych talarków z nadzieniem – Bądź grzecznym chłopcem, Blood, i postaraj się stłamsić, chociaż jednego – na czworakach podszedł do kolegi i usiadł na nogach patrząc w fioletowe oczy blondyna. Nie dostrzegając reakcji uniósł się i szybko pocałował chłopaka czekoladowymi ustami. Zerwał się szybko zbierając swoje rzeczy i zbiegł po schodach do tunelu śmiejąc się głośno. Na nowo zdenerwowany nastolatek ruszył za nim biegiem zostawiając mnie samego z Syriuszem. Jeśli ci dwoje nic do siebie nie czuli, to ja musiałem mieć problemy z moimi zmysłami i odczuciami.
Kruczowłosy szybko zapomniał o nieudanym początku. Z tajemniczym uśmieszkiem pokierował mną na oślep. Zahaczyłem kolanami o pudełko i wpadłem do niego tonąc w cukierkach podobnie jak za pierwszym razem pobytu tutaj. Black wszedł do niego za mną i oblizał wargi.
- Taki prezencik chcę na urodziny – szepnął lekko drżącym głosem i pochylił się – Albo wystarczy mi sama niespodzianka, którą teraz mam w środku – Pocałował mnie, a ja odpowiedziałem na to entuzjastycznie. Od zawsze miałem słabość do słodkości, ale Syri sprawiał, że przemieniało się to w obsesję i nałóg. Karmił mnie słodyczą na swoich ustach, a teraz całował pośrodku wielkiego pudła ze słodyczami w spiżarni Miodowego Królestwa. Od lat o tym miejscu krążyły legendy, a teraz już wiedziałem skąd mogły się brać. Żadne łakocie nie mogły równać się z tymi, które Syri podawał mi poprzez swoje usta, a otoczony górami czekolady czułem się jak w niebie. Umarłem i trafiłem do raju dla młodego wilkołaka. Nie myślałem o przemianach, o tym, kim jestem, o wszystkich moich kłamstwach. Liczyły się słodkości, Syriusz i każdy jego pocałunek, taki jak dawniej i żaden inny. Pełne dziecięcego zaciekawienia i ochoty muśnięcia nie były wyrafinowaną pieszczotą i w takich okolicznościach podsycały pragnienie zaspokojenie jeszcze większej ilości głodu na kruczowłosego. Z powodzeniem mogłem się tam przeprowadzić i całe dnie spędzać w taki, nie zaś inny sposób. Nawet nauka nie dawała mi takiej satysfakcji, jak każdy dreszcz wywołany przez Blacka. Pod tym względem był jedyny i niezastąpiony. Gdyby w tej scenerii miało dojść między nami do czegoś więcej zapewne nawet nie miałbym sił zaprotestować, momentalnie uciszony mleczną czekoladą i ciepłymi wargami.