niedziela, 22 czerwca 2008

Paluszki

Ehh... Ten blog nie był i nie jest niczym wartm uwagi ^^" Tak więc czy zanudzam, czy nie to raczej nieistotne... Swoją drogą kiedy nie ma się wena od lat, to jak tu pisać inaczej?

 

29 marzec

Zazwyczaj wiele moich pomysłów traciło na wartości po przespaniu nocy. Z początku podchodziłem do nich entuzjastycznie, ale po pewnym czasie ogólne chęci stawały się mniej wartościowe. Przypuszczałem, że tak samo będzie z moim postanowieniem odchudzania się, jednak bynajmniej w tym wypadku nie sprawdziły się moje obawy. Moje słodycze wymieniłem u Petera na paluszki i doszedłem do wniosku, że właśnie tym zniweluje ogromną chęć na łakocie. Niestety chwilowo problem był taki, że po słone paluszki sięgałem częściej niż po czekoladę. Widać mój organizm musiał przyzwyczaić się do tej zmiany. Niestety typowo marcowa pogoda, jaka pojawiła się właśnie pod koniec miesiąca skłaniała raczej do porzucenia planów diety, ale uznałem, że jest to dobry moment by dodatkowo przećwiczyć moją silną wolę. Syriusz i tak przez ostatnie dni męczył mnie potwornie, więc ulegając mu skończyłem pisać naszą część opowieści dla bibliotekarki, a nieustępliwa natura chłopaka zmusiła także resztę naszej paczki oraz biednego Alena. Teraz Black z powodzeniem mógł okupować bibliotekę bez obaw, że dostanie mu się i wyleci z pomieszczenia wraz z książkami, który by tak przeglądał. Sam nie wiem jak to możliwe, że niedawny pomysł Andrew aż tak go pochłoną, jednakże zostawił mnie samego ze strażą w postaci Shevy i poszedł zająć się swoim scenariuszem, podczas gdy ja zostałem zmuszony do czekania na Pottera pod Wielką Salą, jak to okularnik sobie zażyczył. Problem był tylko taki, że jasnowłosy chcąc sprawdzić, kim jest dziewczyna, która się do mnie klei kręcił się kilkanaście metrów ode mnie, czekając czy Puchonka zaatakuje. Nie podobała mi się rola przynęty, a czułem się jakbym miał na sobie wielki, puchaty strój różowego króliczka. Lekko tym poirytowany pchałem do ust kolejnego paluszka gryząc go i krusząc wokół siebie. James mógł się pospieszyć, gdziekolwiek był.
Widząc zbliżające się niebezpieczeństwo o ciemnych włosach, nawet nie byłem zdziwiony. Można powiedzieć, że sam się o nie prosiłem stercząc bezcelowo na samym środku przejścia. Ona raczej wyglądała na taką, która po długich poszukiwaniach kolczyka nareszcie go znalazła. Andrew nadal stał z boku, ale widząc moje zdenerwowanie postanowił chyba puścić wszystko dalej, by sprawdzić jak się to rozwinie. Wcale mi tym nie pomógł.
- Ukrywałeś się przede mną, czy ten ciemny cię porwał? – z jakiegoś powodu mimo skrywanego żalu, wydawała się naturalna. To denerwowało mnie w niej jeszcze bardziej. – O masz paluszki? Podzielisz się, prawda? – sięgnęła po tego z moich ust, ale szybko odsunąłem głowę w tył. Mój zdecydowany ruch wydawał się wpłynąć na nią jak czerwona płachta na byka. Zmierzyła mnie chłodnym spojrzeniem.
- To ostatni – skłamałem i szybko wepchnąłem go całego w usta. Połknąłem rozglądając się na wszystkie strony za Potterem. – Nie widziałaś w pobliżu walniętego okularnika? – skoro ona mogła grać naturalną to ja chyba też, chociaż musiałem nadać temu więcej obojętności niż normalnie. – Miał się zaraz zjawić, ale jakoś go nie widać... – nie dała się na to nabrać. Podeszła bliżej, a jej ręce wylądowały na moich ramionach. Wiedziałem, że nie dała jeszcze za wgraną, ale nie myślałem, jakie może to mieć dla mnie konsekwencje. Odsunąłem się niezadowolony, ale nie poddała się.
- Nie uciekaj. Na powitanie chyba mogę tego oczekiwać od chłopaka, prawda? – popatrzyłem na Andrew, który wyczuł niebezpieczeństwo. Był wyznaczony jako opieka i mur, przez który żadna dziewczyna nie miała się przebić by dostać się do mnie. W kilkunastu krokach zbliżył się i wtedy już wiedziałem, że jestem w pełni bezpieczny. Złapał ją za rękę i zdjął ją z mojego ramienia.
- Panie, panowie, szpony trzymamy przy sobie... – zrobił słodką minę, co tylko ją rozzłościło, ale nie bardzo wiedziała, co zrobić, w przeciwieństwie do zielonookiego – Ja wiem, że w dzisiejszych czasach syreny plątają się gdzie chcą i czarują nie tylko marynarzy, ale on jest głuchy na ten skrzek, więc zbieraj ogon i spływaj. Chcesz żeby chłopak miał po nocach koszmary? Dziś to ja go pilnuje, więc niestety – westchnął – Szukaj szczęścia innym razem, bądź najlepiej u kogoś innego. – widać było, że chłopak stara się być delikatny i jakoś ukradkiem dać jej znać, że nie ma szans.
- Phi! – prychnęła lekceważąco – Sami nie macie nikogo i dlatego tak wam zależy by i on dołączył do waszego klubu. Znajdźcie sobie kogoś i nam dajcie spokój! – wzruszyła ramionami i odchodząc rzuciła jeszcze jedno lodowate spojrzenie chłopakowi. Z Syriuszem była skłonna się kłócić, ale Sheva działał na nią jakoś inaczej. Prawdopodobnie był zbyt szczery i to właśnie ją odstraszało. Ja byłem pełen podziwu, jako że sam nigdy nie potrafiłbym zmusić się do takiej otwartości. Odetchnąłem z ulgą wyciągając z paczki w kieszeni słonawy przysmak. Andrew uwiesił się na mnie i odgryzł połowę za jednym razem.
- Chodź ze mną do sowiarni. J. jak zawsze przyjdzie o wiele później niż powinien, więc nic nie stracimy. Dobre... – zamruczał i wyjął kilka z opakowania – Smakowe? Czuje bekon... – podniosłem rękę i pogłaskałem go po głowie. Był szalony, ale na swój sposób słodki.
- Pójdę, w końcu udało ci się ją odpędzić, ale zbyt łatwo poszło. Nie ważne! – złapałem go za rękę i ciągnąłem za sobą. Wyjadał mi paluszki i jak dziecko dał się prowadzić gdzie tylko chciałem, chociaż cel obrał on sam. Naprawdę mi imponował i chciałem by o tym wiedział.
- Podoba mi się to, że jesteś bezpośredni – burknąłem mało wyraźnie – To jest niesamowite. – zachichotał rozbawiony i ścisnął mocniej moje palce. Czułem się jakbym szedł za rękę z młodszym bratem.
- Wpadnijcie do mnie w te wakacje na jakiś czas. Pokażę ci gdzie się tego nauczyłem. Ehh... Gdybym nie miał Fabiena, a ty Syriusza postarałbym się żebyś chciał ze mną chodzić. Na początku naprawdę mi się podobałeś, ale później tak się jakoś ułożyło...
- Syriusz by cię za to przywiązał do drzwi gabinetu McGonagall. – stwierdziłem, chociaż o dziwo nie zawstydzony, a rozbawiony. Może i ja nie odwzajemniałem wtedy zainteresowania chłopaka, ale nić przyjaźni nawiązała się między nami już wtedy. Sheva wyminął mnie szybko i zatrzymał. Położył palec na moim nosie. Popatrzyłem na jego czubek, ale nie widziałem nic szczególnego. Moje oczy znowu spotkały się z zielonymi tęczówkami Ukraińca. Dopiero wtedy zrozumiałem, że nie planował nic robić, jak tylko napawać się tym, że jesteśmy tam razem. Black na pewno byłby chorobliwie zazdrosny, ale za to go uwielbiałem. Nie obawiałem się myśli, jakie mogły krążyć po głowie Andrew. Prawda była taka, że z pewnością planował właśnie wysłać list do swojego ukochanego, więc niemożliwym było, by rozpamiętywał to, co było dawniej, kiedy jeszcze żadne z nas nie miało nikogo. Nasza przyjaźń była tym mocniejsza, jak sądziłem, ponieważ zbudowano ją na wzajemnej fascynacji, podobnie jak mój związek z Blackiem.
- Panie Lupin – zaczął poważnie z miną fachowca od ciężkich przypadków – Czas nauczyć pana obchodzić się z kobietami. Więc, po pierwsze, masz być miły, ale bez przesady. Nie mogą wepchnąć cię do swojej drużyny, bo wtedy jesteś przegrany i skończysz jako sługa rodzaju kobiecego. Drugie, jeśli chcesz żeby się odczepiły, udawaj obojętnego bez względu na to, czego chcą. Muszą wiedzieć, że nie jesteś od nich zależny. Poza tym daj im do zrozumienia, że nie dasz sobą sterować i masz inny obiekt zainteresowania. Im się nie ufa. Nigdy nie wiesz, kiedy zdradzą, oczywiście nie wszystkie są takie. Kilka wyjątków znajdziesz. A tak naprawdę, to nie znam się na dziewczynach i nie mam pojęcia jak masz się od nich uwolnić. Nawet nie wiem, jakim cudem ktoś taki jak ona upatrzył sobie ciebie. – to był kolejny z przejawów szczerości chłopaka. Nie miał raczej na myśli tego, że byłem do niczego. Mój charakter odbiegał od typowego, jaki podobał się dziewczyną, a ona wydawała się być taką, która prędzej zakręciłaby się wkoło kruczowłosego. Odrzuciłem myśl, że właśnie o to jej chodzi i potrząsnąłem głową. Powoli popadałem w paranoję. Nie byłem przyzwyczajony do tego, że ktokolwiek się za mną uganiał, a już zupełnie nie potrafiłem znieść tego, że była to jakaś dziewczyna. Dziwnie się czułem myśląc o tym. Jakimś cudem przypomniałem sobie o Zardi. Mijałem ją i wymieniałem ciepłe powitania codziennie, a jednak nie przyszło mi do głowy zapytać, co ona o tym sądzi. Czasami nie rozumiałem jak mogę być najlepszym uczniem skoro nie potrafię znaleźć rozwiązań, które znajdują się tak blisko. Czasami byłem jednak do niczego, ale jakoś mi to nie przeszkadzało, teraz, kiedy w końcu znalazłem jakiś punkt zaczepienia.

 

  

piątek, 20 czerwca 2008

Pszczółka

24 marzec

Kolejny z ciepłych wiosennych dni rozpieszczał zalane słońcem błonia i tych, którzy odpoczywali na nich przed po ciężkim tygodniu. Ja sam byłem jedną z tych osób. Spotkanie z tamtą dziewczyną i późniejsze usilne ukrywanie się przed nią, jakie zarządził Syriusz wymęczyło mnie znacznie. Gdybym mógł tego uniknąć z całą pewnością wolałbym spędzać dni codzienne na nudzie niż wzbogacać je o takie atrakcje. Razem z przyjaciółmi czerpałem ile mogłem z tych chwil swobody. Oni relaksowali się nie robiąc nic, ja zaś starałem się czytać książkę. Utrudniał mi to Syriusz beztrosko rozłożony na trawie z głową na moich udach, który zamiast znaleźć sobie inny obiekt zainteresowania, nie spuszczał ze mnie wzroku, jakby znalazł coś nadzwyczajnie interesującego dokładnie na środku mojej twarzy. Nie mogłem skupić się przez to ani na czytanych słowach, ani obrazie, jaki one przedstawiały. Usilnie starałem się nie rumienić, a było to trudne, kiedy miało się świadomość, że wystarczy lekko zmarszczyć brwi by Black zaczynał się uśmiechać. Cieszyło mnie to, że jestem w centrum jego zainteresowania światem, jednak czasami było to niesamowicie irytujące. Im dłużej musiałem to znosić tym bardziej mnie to krępowało. W końcu dałem sobie spokój z czytaniem, kiedy po kolejnym akapicie, nie miałem pojęcia, co się wydarzyło.
- Chciałeś coś, Syriuszu? – rzuciłem z przekąsem spuszczając głowę i patrząc w jego roześmiane oczy. Był dumny z tego, iż zdołał zwrócić na siebie moją uwagę. Nie widziałem w tym powodów do chluby, ale on zdecydowanie myślał inaczej niż większość społeczeństwa.
- Nie... Tylko patrzę, jakie śliczne kochanie mi się trafiło. Te twoje złote oczka, śliczna, delikatna buzia i jasne włoski. Wyglądasz jak plasterek miodu! – wyszczerzył się, co mieszało we mnie wstyd i lekką złość na niego. Skoro już na mnie patrzył, mógł, chociaż podarować sobie te dziwne, bądź, co bądź, stwierdzenia. Chciałem coś powiedzieć, on także otwierał usta by to pociągnąć jednak Potter był szybszy.
- Nie za słodkie to? – przekręcił się na bok i wypluł trawkę, którą żuł przez ostatnie kilkanaście minut. – Jesteście już niemal dorośli, a zachowujecie się jak dzieci. Nie myślisz, że kiedyś się wam to znudzi? Ciągła słodycz i delikatność... – skrzywił się lekko. Jego powaga była trochę nienormalna w tej chwili, ale może nawet rozsądna. Nie do końca zgadzałem się z tym, co mówił, ale nie dało się ukryć, że coś z prawdy się w tym kryło. Nawet, jeśli nie w moim przypadku to biorąc pod uwagę zdanie ogółu, na pewno.
- Nie rozumiesz, J. – Syri wstał i usiadł mi na kolanach patrząc z uśmiechem w oczy – W przyszłości kupimy wille gdzieś na odludziu. Remus będzie miał piękny ogród, którym będzie się zajmował w wolnym czasie, a ja zadbam o to by się nie przemęczał. Później, kiedy się zestarzejemy i on będzie siedział wieczorem przy biurku odkładając na bok kolejną źle napisaną klasówkę obejmę go i nie zwracając uwagi na jego protesty odwrócę do siebie. Będzie stawiał opór, ale mimo wszystko go pocałuję. Poczekam aż zacznie opornie o odwzajemniać – jakby na potwierdzenie skradł mi szybkiego buziaka, by nikt go nie widział i kontynuował – Odciągnę go od tych głupich testów, posadzę na sofie, położę głowę na jego kolanach i będę wspominał to, co było dawniej...
- Niewiele się zmieni – ironia Pottera aż raziła. – Będziecie starymi dzieciakami cieszącymi się słodyczą swojego związku. Ehh... Jak wielkie dzieciaki...
- Nie ważne czy wielkie czy nie. Ja nadal będę wtedy z nim i nie pozwolę by się nudził, czy smucił. Na starość ludzie zaczynają tracić ochotę do życia, a my będziemy korzystać z naszego uczucia. Z resztą mogę być wiecznym dzieckiem, jeśli to pozwoli mi cieszyć się Remim zawsze – Black znowu wylądował na trawie wtulony w mój brzuch. Okularnik skomentował to jedynie głośnym westchnieniem. Rozejrzał się w koło i usiadł.
- Idę do ubikacji, nie śledzić mnie, jeśli wam życie miłe, bo odezwał się chyba dzisiejszy śledzik w musztardzie... Peter nie zaśnij z otwartymi ustami, bo nie wiadomo, co ci do niech wpadnie. – uśmiechnął się zarozumiale do blondynka i masując sobie brzuch zniknął za drzewem. Nawet nie chciało mi się za nim patrzyć, w końcu nie było, po co, a skoro przedstawił tak jasne argumenty, dla których lepiej zostawić go samego, to nie planowałem protestować, podobnie z resztą jak reszta chłopaków. Położyłem dłoń na głowie kruczowłosego głaszcząc go jak małe dziecko. Był czasami aż nadto słodki jak na samego siebie. Przesunąłem palcem po jego nosie i czole. Marszczył brwi za każdym razem, kiedy się go tam dotknęło. Wyglądał wtedy poważniej i co za tym szło, zabawnie. Peter wykręcił się do nas tyłem, zapewne nie mogąc dłużej znieść przyglądania się naszemu związkowi, którego nadal nie pojmował.
- Dobra, koniec z tym! Ja mam pomysł! – niemal padłem przestraszony, kiedy Sheva uklęknął entuzjastycznie. Pettigrew pisnął i oddychał szybko. Jego serce pewnie biło równie szybko jak moje i Syriusza. Swoją drogą to pomysły Ukraińca przerażały mnie chyba bardziej niż Pottera, czy Blacka. Przy nich wiedziałem, czego się spodziewać, za to przy blondynie ani trochę. On był wyjątkowy.

- Nie strasz ludzi! Gdybym nie był tak odważny mógłbym dostać zawału! Pomyśl o moim kochanie! Wiesz jak się wystraszył?! Aż mu udeczka podskoczyły! – Syriusz przyłożył ucho do mojej piersi – Serdeńko też bije mu jak po godzinnej bitwie na poduszki. A te małe serdelki... – złapał mnie za palce – nadal drżą. – pocałował je, kiedy ja prychałem. Od kiedy to moje palce przypominały małe parówki, nie wiedziałem, ale wcale nie podobało mi się to porównanie.
- Ja ci zaraz dam serdelki! – warknąłem zabierając rękę i chowając obie pod pośladkami – Nie ma ich!
- Później zajmiecie się jadłospisem Syriusza na Remusie – Andrew poprawił się na trawie i wyprostował – Otóż, panie i panowie, skoro już temat słodyczy poruszamy... Zrobimy konkurs! Na największą słodycz! Jeśli to ty jesteś kreatorem scenariusza to ma być to słodycz zależna od ciebie. Nagrodę wymyślę później. Tylko to ma być słodycz możliwa do zrealizowania. Nie koniecznie teraz, ale nawet w przyszłości, kiedy będziemy mieli większe umiejętności – nie wiem, dlaczego, ale pomysł mi się podobał, chociaż wiedziałem, że ich pomysły bardziej niż słodkie będą erotyczne. Zawsze mogłem się mylić i taką miałem nadzieję. Uśmiech kruczowłosego już sam z siebie planował chyba zwyciężyć w tym dziwnym konkursie. Peter nie chciał się tym nawet interesować. Nie był entuzjastą związków, w jakich się znajdowaliśmy, więc i nie chciał później wysłuchiwać tego, co wymyślą chłopcy. Zakładałem za to, że James miał zostać sędzią i wybrać najlepszy pomysł. To było równie przerażające, tym bardziej, iż ostatnio miewał dziwne humorki. Jego oceny na to nie wskazywały, ale mogłem spodziewać się wszystkiego. Z westchnieniem opierając się o pień drzewa zamknąłem oczy. Syri ustalał ostatnie zasady z Andrew i miałem dzięki temu chwilę odpoczynku. Nie była długa. Zaledwie po dwóch minutach ciężar głowy chłopaka spoczął na mnie.
- Myślisz kochanie, że jeśli przebiorę cię za pszczółkę to będzie to wystarczająco słodkie? – zakaszlałem. Żartował, wiedziałem to w jego rozbawionych oczach, które tylko czekały na moją reakcję. Z resztą nigdy nie przebrałbym się za pszczołę. Dla Syriusza musiałaby mieć wielki brzuch i pucatą buzię, a ja nadal miałem do niego żal o ‘serdelki’. Przecież nie byłem gruby, a przynajmniej tego nie dostrzegłem. Jadłem dużo słodyczy, ale nie aż tak wiele. Popatrzyłem na swój brzuch. Syri często się do niego tulił, a teraz chyba nieświadomie nawet dzióbnął w niego palcem. Może rzeczywiście był zbyt wielki i przypominał poduszkę. Nie chciałem wyglądać jak pączek, czy szynka, kiedy ubrania zaczną być przyciasne. Zaczynałem się tym naprawdę martwić. W domu mama zawsze mnie rozpieszczała, ale tutaj jadłem więcej niż tam. Poza tym miałem zawsze pod dostatkiem słodyczy. W marzeniach Syriusza nie byłem raczej pączkiem o chomiczych policzkach, a najwyraźniej właśnie się w niego zamieniałem. O wiele bardziej wolałem zajmować się ogródkiem, o którym mówił, jako normalny mężczyzna. Nie podobała mi się wizja, gdzie skończyłbym, jak Slughorn. Mogłem się założyć, że gdy nauczyciel wychodził spod prysznica to nogi miał suche, bo brzuch tworzył mu fontannę w wody. Nawet nie chciałem o tym myśleć. Musiałem działać póki nie było za późno!

 

  

środa, 18 czerwca 2008

The number of meeting makes the same number of separation

21 marzec

Od czasu rozpoczęcia szkoły spotkałem już wiele osób. Jednych polubiłem od razu, innych po pewnym czasie, a niektórych nie potrafiłem obdarzyć sympatią. Pewne było tylko to, że żadna z tych osób nie znikała z mojego życia na stałe. Pojawiali się i odchodzili w miarę upływu czasu, jednak jak długo uczyłem się w Hogwarcie, nie mogłem całkowicie uniknąć spotkania z niektórymi z nich. Czasami byłem nawet w stanie zapomnieć o istnieniu kogoś, kto wszedł mi w drogę jakiś czas wcześniej, za to w mało oczekiwanych momentach nagle przypominałem sobie o jego istnieniu. Naturalnie byli i tacy, o których pamiętałem zawsze i nie mogłem wyrzucić ich z pamięci, niestety spotkana przed rokiem Puchonka, która odcisnęła się piętnem na mojej przeszłości, nie należała do tychże osób. Zaczepiała mnie dawniej i nie chciała dać spokoju, a nagle ulotniła się. Szczerze wierzyłem, że dała sobie spokój, najwidoczniej jednak postanowiła tylko ułożyć sobie lepszy plan działania, lub poczekać aż Syriusz się usamodzielni. Zmieniła się odrobinę. Twarz nadal miała tak samo dziecięcą, jednak włosy musiała zapewne zaklęciem przefarbować na czerń. Poprzednie zwyczajne kucyki zamieniły się w dwa wyżej podpięte i przyozdobione koronkową gumką, a także grzywka, całkowicie zmieniały jej poprzedni niewinny wizerunek. Teraz wydawała się jeszcze bardziej pewna siebie, a bynajmniej nie wróżyło to dobrze.
Miałem nadzieję, że nie ja jestem celem, w jakim zawędrowała na korytarz przed salę Zaklęć. Jak mogłem się spodziewać moje ciche prośby do losu na niewiele się zdały. Kiedy stała już przede mną nie mogłem wątpić w jej dalsze zainteresowanie moją osobą. Najgorsze wydawało mi się to, że powinienem się odsunąć lub cokolwiek powiedzieć. Moje zmysły i wszystkie szare komórki pracowały na wysokich obrotach, a krew szybciej krążyła. Niepokoiło mnie to, że dziewczyna stała tak blisko, jej wzrok, skrywany uśmieszek i wszystko inne, a jednak umysł pracował tak wytężenie, iż nie potrafiłem już zebrać sił na ruch, czy chociażby powiedzenie słowa. Czułem się jak niewielkie zwierzątko w potrzasku, które chociaż powinno się rzucać i siłą szukać drogi ucieczki wie już, że skazane jest na porażkę i śmierć. I pomyśleć, że to ja byłem łowcą, który w obawie przed konsekwencjami raz w miesiącu zamykany był w starym, opuszczonym domu. Teraz mogłem sobie wyobrazić, co czuliby ci, którzy natknęliby się na mnie po przemianie.
- Oj, wiem, że dawno się nie widzieliśmy i nie miałam okazji się odezwać, ale teraz to nadrobimy. Nie zmieniłeś się ani trochę, ale to dobrze. Tęskniłeś za mną? Teraz, kiedy już tu jestem zrobię z ciebie odpowiedniego chłopaka i dziewczyny padną na twój widok. Muszę się w końcu z kimś pokazywać na zabawach. – mówiła to tak naturalnie jakby była przyjaciółką, która wyjechała na dwu tygodniowe wakacje. To sprawiało, że chociaż tym bardziej nie wiedziałem, o co jej chodzi obawiałem się jej coraz bardziej. Podobnie jak przed miesiącami stanęła na palcach, jednak teraz rękoma objęła mnie za szyję wieszając się na mnie. Wiedziałem, że powinienem coś z tym zrobić, odepchnąć ją, odsunąć, samemu uciec lub chociażby odezwać się by jej przeszkodzić, ale nie potrafiłem zmusić ciała do najmniejszego ruchu. Sterczałem tam, jak idiota patrząc wielkimi oczyma na dziewczynę, której nie dzielił ode mnie nawet centymetr. Obawiałem się tego, co miałoby być dalej i słusznie. Zadarła głowę do góry pociągając mnie w dół. Uśmiechała się przy tym zwycięsko. Jej twarz od mojej oddzielały może nawet centymetry, a ja w dalszym ciągu nie potrafiłem się ruszyć. Nawet nie drżałem. Była coraz bliżej i chociaż wszystko to działo się zaskakująco szybko dla mnie było kwestią minut. Centymetr, pięć milimetrów i miało być za późno. Pachniała wyjątkowo ostrymi, słodkimi perfumami. Jej spokojny oddech na moich ustach już przemieniał się w pocałunek.
- HEJ! – głośny krzyk, który sprawił, że Puchonka drgnęła minimalnie przesuwając się w inną stronę był jak nierealny. Nawet nie wiedziałem, że można uniknąć pocałunku w takim momencie. – Ja głupi wracam się po zawszony podręcznik zaklęć, a co widzę wracając?! – to było już ponad moje siły. Jakim cudem Black był w stanie zjawić się w ostatniej chwili i o setne sekundy prześcignąć całe to wydarzenie pozostawało tajemnicą. Niemal siłą wydarł mnie z objąć dziewczyny raczącej go spojrzeniem typowej wiedźmy. Jego kciuk przesunął się po moich wargach, jakby sprawdzając czy aby na pewno zdążył. Wydawał się spokojniejszy, gdy miał pewność, iż zapobiegł najgorszemu.
- Bądź łaskaw i puść mojego chłopaka – dziewczyna zadarła brodę dumnie do góry, a jej rozkaz zatrzymał bicie mojego serca na pewien czas. Syriusz prychnął pogardliwie.
- Od kiedy to Remus chodzi z tobą? Pierwsze słyszę chimero!
- Nie jesteśmy dziećmi. – wzruszyła ramionami z politowaniem nad niedouczeniem kruczowłosego – Nie muszę zadawać głupich pytań czy chce ze mną być. Z resztą pocałowaliśmy się a to wszystko wyjaśnia...
- Nie pocałowałaś go! – Black złapał mnie bardzo mocno za ramię – Sprawdzałem i nie tknęłaś jego ust! Trzymaj się z daleka, w przeciwnym razie nie puszczę ci płazem tego, że napastujesz mi przyjaciela! – kłótnia skończyła się właśnie na tym, ponieważ Syri zamiast poczekać na ripostę pociągnął mnie brutalnie do tyłu byleby stracić z oczu nastolatkę. Mruczał coś pod nosem i klął głośno nie martwiąc się tym, że ktoś może usłyszeć. Było mi wstyd. Tak wiele wydarzyło się w przeciągu kilku chwil, a ja nadal nie umiałem się odezwać ani samemu ruszyć. Palce chłopaka wbijające się w moją rękę wydawały się palić mi skórę, a nie potrafiłem nawet uniknąć czegoś takiego. Byłem jak kukiełka sterowana przez ludzką rękę i nawet nie wiedziałem, dlaczego. Syriusz musiał to zauważyć. Był wściekły, ale jakoś się opanowywał. Nie zdziwiłbym się gdyby chciał mnie za to uderzyć, a przynajmniej takie były moje odczucia.
- Co to miało być? – zatrzymał się, odwrócił i patrzył na mnie niemalże kipiąc gniewem. Patrzyłem na niego podobnie jak wtedy na tamtą Puchonkę. Nie mówiłem nic, nie wykonywałem żadnych ruchów. On aż za dobrze wiedział, że coś jest nie tak. Złapał mnie za policzki i przyciągnął całując. Nie było to tak delikatne jak zazwyczaj, ale niezmienne pod względem uczucia. Czułem, że poprzednie dziwne zachowania nagle stają się dalekie, coś pęka i nagle jest jak być powinno. Wsunąłem dłonie w jego włosy czerpiąc z pocałunku ile tylko mogłem, odwzajemniałem go, chociaż wstydziłem się tego na jak wiele pozwoliłem tamtej dziewczynie. Niestety wszystko to trwało stanowczo zbyt krótko. Syriusz odsunął mnie, kiedy tylko poznał, że można będzie ze mną porozmawiać.
- No, więc teraz słucham, i nie wymigasz się. – skrzyżował ramiona i uniósł brwi. Sam nie wiedziałem, co mam mówić, ale musiałem. Zasłużył na to.
- Nie wiem, co się stało – spuściłem głowę – Ona podeszła, a ja nie mogłem się ruszyć. Nie chodzi o to, że ktoś mnie zaczarował – dodałem dla pewności, że mnie zrozumie – Po prostu nie wiedziałem, co mam robić. Zupełnie...
- Gdybym nie przyszedł ta wiedźma by cię całowała. Wiesz, co to oznacza? Fuj! Dziewczyna całowałaby moje Remiątko! Jaki chłopak poza Peterem w naszym wieku interesuje się babami, co? Żaden! To genetycznie uwarunkowane, że chłopak nie lubi dziewczyny, jak pies kota, lub McGonagall Jamesa. – porównanie było bardzo obrazowe i jak najbardziej właściwe. Sam zauważyłem, że starsi chłopcy interesują się dziewczynami, ale młodsi trzymają tylko z kolegami. Tylko dziewczyny miały inny styl bycia i na okrągło uganiały się za płcią przeciwną nie dając za wygraną.
- Aha – kiwnąłem głową obwiniając się za to, co miało miejsce. Było mi naprawdę wstyd.
- Czy ty się boisz dziewczyn? – to pytanie wywołało u mnie dreszcz. Nie mogłem się ich bać, a jednak do tej jednej czułem dziwną niechęć i coś na styl obawy. Nie zdarzyło mi się bym miał unikać jakiejkolwiek z koleżanek, ale kiedy o tym myślałem to z coraz większą pewnością zdawałem sobie sprawę z tego, że nie chciałem by się zbliżały. Zaczerwieniłem się i chciałem z tego jakoś wybrnąć, ale nie miałem pojęcia jak.
- Nasze dwie słodkie, niewinne ptaszyny... – obaj z Blackiem odwróciliśmy się patrząc na roześmianych bliźniaków. Karel wystawił język rozbawiony. – Kiedy w końcu skonsumujecie ten słodki związek od razu będzie można to dostrzec i tylko na to czekam. Syriuszu, nie wierzę, że nie chcesz zobaczyć tak słodkiego widoczku jak Remus w chwilach uniesienia. – z pewnością widzieli, że nie tylko ja poczerwieniałem, ale i Syri. Uciekli równie szybko jak się pojawili nie chcąc narażać się na wściekłość kruczowłosego, który jak miałem nadzieję, zbuntowałby się, co do ich wyobrażeń o mnie. Jedynym plusem było to, iż wybili chłopaka z głupich pytań o mój strach względem dziewczyn, który przecież nie miał prawa zaistnieć. 

  

środa, 11 czerwca 2008

Deszczyk

24 marzec

Pogoda była mało przyjemna, o ile można tak nazwać chwile, gdy zimny wiatr smaga twarz, a deszcz uderza o materiał parasola z coraz to większym impetem. Siedząc na ławce na boisku do quidditcha nie słyszałem nawet komentarzy jednego z szóstoklasistów zajmującego miejsce zaraz obok mnie. Syriusz trzymał wielki parasol nas naszymi głowami, a obok niego Sheva krył się pod mniejszym. Peter nadal uganiał się za swoim, który wypuścił z rąk, a wiatr ścigał go po całych błoniach. Był to pierwszy mecz Pottera i żadne z nas nie było pewne, czego można się spodziewać. Liczyliśmy na wygraną, chociaż przy Jamesie wszystko mogło się zdarzyć. Ciężko było stawiać na zwycięstwo Gryffindoru, a mecz trwał już dobrych kilka godzin. Przemarzłem niesamowicie i tylko ukradkowe tulenie się do Blacka sprawiało, że jeszcze to wytrzymywałem. J. w zabawnych goglach uganiał się za Zniczem od pół godziny. Gdyby nie wielkie gogle, jakie założył by ograniczyć dostęp deszczu do okularów z pewnością byłoby mu łatwiej. Kiedy tylko zbliżał się do złotej piłeczki miał minę jakby ugrzązł w błocie, co bawiło wszystkich na stadionie. Był niemożliwy nawet w tak ważnych momentach.
Sam pisnąłem, kiedy niespodziewanie ręka ześlizgnęła mu się z miotły i przypadkowo złapał znicz. Wystraszony, co było widać nawet z dołu popatrzył na trybuny i wyszczerzył się dumnie. Gryfoni zawyli z radości, kiedy James szukał kogoś w tłumie wzrokiem. Stanął w największej kałuży podnosząc ku górze dłoń ze Zniczem. W tym wypadku ciężko było mówić o umiejętnościach. Miał szczęście i to niesamowite. Nawet na nas nie popatrzył. Uśmiechnął się w trybuny delikatnie zanim koledzy z drużyny nie zaczęli go zamęczać gratulacjami. Dla mnie był to szok tak wielki, że powoli wróciłem do siebie dopiero w połowie schodów, kiedy Syriusz ciągnął mnie do Pottera. Parasolka wylądowała w mojej dłoni, gdy kruczowłosy rzucił się na Pottera. Przytulił go mocno i obaj zachwiali się niebezpiecznie. Widok był niecodzienny i jakoś mi nie pasował. Ci dwaj z pewnością nie byli dla siebie stworzeni.
- James, ja zacznę w ciebie wierzyć! – Black był rozradowany jak dziecko. Nawet nie wiedziałem, że aż tak zależało mu na zwycięstwie naszego domu – Ten jeden raz mogę ci to powiedzieć! Jesteś genialny! – J. uśmiechał się jak profesjonalista. Nie spodziewałem się po nim takiego opanowania na jego pierwszym meczu.
- Też bym się na was porzucał i darł jak opętany, że jestem mistrzem, ale nie wypada mi... – dumna mina była rozbrajająca – Z resztą, po co skoro każdy i tak już to wie. – wytknął nam język i objął ramieniem Blacka – Idziemy panowie. Czas świętować! Pomnik ma być z czekolady, oczy z wiśni, a okulary możecie zrobić z waniliowego lukru. Do tego kwiaty pod pomnikiem i oddajecie mi cześć kilka razy dziennie. Straż przy pomniku wymienia się, co trzy godziny, a nauczyciela padają na kolana zanim wejdą do mojego sanktuarium. – przez chwilę naprawdę obawiałem się, że J. poważnieje, całe szczęście było mu do tego daleko. Chmury odsunęły się daleko na południe i wyjrzało słońce. Przemoczeni chłopacy wyglądali jakby wpadli do jeziora, kiedy ja i Andrew mogliśmy spokojnie schować parasole.
Wysłuchując głośnych śpiewów opiewających pierwsze zwycięstwo Gryffindoru nad Krukonami wróciliśmy do Pokoju Wspólnego. Większość osób poszła zmienić ubrania na suche i stawiała się po zaledwie kilku minutach gotowa do świętowania. Przez ostatnie lata ciągle przegrywaliśmy ze Ślizgonami i załamani tym pozwalaliśmy sobie na kolejne przegrane. Po odejściu najlepszych graczy Domu Węża wszystko miało się odwrócić i byliśmy właśnie na najlepszej drodze. Syriusz zachwycony turlał się po sofie piszcząc z radości. Odważył się nawet przyciągnąć mnie bardzo blisko i pocałować w policzek przy wszystkich. Zawstydziłem się tym, na szczęście każdy uznawał to za normalny odruch triumfu. Zamknąłem oczy odsuwając się na drugi koniec sofy. Między nami klapnął Sheva, który chwilę wcześniej musiał nagrodzić Pottera buziakiem w policzek. Wycierał się dokładnie z miną pełną obrzydzenia. On sam wiedział chyba dobrze, że przesadza, chociaż to właśnie to sprawiało mu największą przyjemność. Jego towarzystwo odprężało mnie i uszczęśliwiało, w jakiś sposób.
- Remi, jako że quidditch mnie cieszy i podnieca musze się trochę połasić do ciebie – szczerość Syriusza wywołała u mnie bardzo wyraźne rumieńce, których nijak nie mogłem ukryć. Mógł być przynajmniej delikatniejszy, kiedy mówił tak żenujące rzeczy, jednak raczej było mu do tego daleko. Czasami sam nie pojmowałem jak szybko potrafi się zmieniać w zależności od humoru. Pozwoliłem złapać się za rękę i poprowadzić do naszej sypialni. Zbyt wiele razy byłem tak właśnie wprowadzany bym miał się krępować. Tym razem pierwszym, co zrobił Black było posprawdzanie pod łóżkami, czy nikt tam nie siedzi. Zakaszlał, kiedy wyszedł spod ostatniego, należącego do Jamesa.
- Podziwiam każdego, kto się tam wciśnie. – rzucił z niesmakiem – I nigdy nie wezmę od Pottera żadnego batonika. Merlinie, z czym one tam muszę leżeć i gnić... – roześmiałem się wskakując na materac kruczowłosego, który wasze tylko czekał na to, aż jego właściciel postanowi zrobić z niego miłosne gniazdko. Położyłem się na nim wkładając ręce pod poduszki.
- Syriuszu, co to za książka? – wyjąłem spod nich całkiem spory wolumin, który został mi szybko wyrwany.
- Tajemnica, Remi. Nie ruszaj i nie patrz do środka. Kiedyś dowiesz się w praktyce, a teraz bądź grzeczny i nastaw pyszczek na buziaka...
- Nie – raczej chciałem się trochę podrażnić, niż rzeczywiście dąsać na chłopaka – Chcę wiedzieć, co to było. – wypchnąłem dolną wargę.
- To nie jest coś dla takich słodkich chłopców jak ty. Jako dominująca strona związku musze kształcić się pod każdym względem, dlatego nie powiem i nie pytaj o to, co widziałeś. Tam są brzydkie rzeczy opisane, a twoje słodkie oczka nie powinny tego oglądać.
- Jesteś zboczony, wiesz o tym? – bąknąłem naprawdę nie chcąc wiedzieć nic więcej.
- Tak... I coraz częściej myślę o różnych brzydkich rzeczach, które mógłbym ci zrobić. –  podkradł się do mnie jak drapieżnik ściszając głos – I tylko czekać jak kiedyś cię złapię i będzie nam dobrze, ale będziesz się niesamowicie czerwienił na samo wspomnienie. A teraz nastaw usteczka, bo wykorzystam jakąś dziwną technikę z tamtej książki... – wychrypiał. Sprawił, że zacząłem się głośno śmiać i byłem bezbronny. Udawanie złego i zboczonego zupełnie mu nie wychodziło. Był wtedy jeszcze bardziej zabawny. Jego urażona duma czuła się chyba niezbyt dobrze, ponieważ chłopak wszedł na pościel i zaczął mnie dodatkowo łaskotać. Chichotałem jeszcze głośniej i gwałtowniej wyrywając się na wszystkie strony. Przyłożył usta do mojej szyi i zaczął w nią dmuchać. Kiedy pozwalał powietrzu uciec z dziwnym dźwiękiem musiałem się zginać byleby nie odczuwać dodatkowych łaskotek. Nawet nieświadomy zwaliłem z siebie chłopaka siadając na jego brzuchu. Black był zaskoczony moją siłą, a poniekąd ja sam nie wiedziałem, że mogę ją wykorzystać niezależnie od własnej wiedzy i ochoty. Wzruszyłem ramionami, by przypadkiem nie zaczął drążyć tego tematu. Przytuliłem się do niego ustami drażniąc dostępną spod koszulki skórę. Z trudem sięgałem obojczyka leniwie wyciągając szyję. Syri zrobił to zupełnie inaczej. Wsunął dłonie pod moje ubrania na plecy, a później powoli zszedł nimi na pośladki. Ścisnął je przez materiał brnąc powoli ku górze, by znowu wracać na dół. Nie wiedziałem, co planuje, ale i nie chciałem dać mu satysfakcji gdyby włożył je w moje spodnie. Złapałem go za nadgarstki, a on nawet nie stawiał oporu. Pozwolił mi poczuć tę odrobinę władzy. Nawet nie wiedział, że coraz bardziej zaczynało mi się to podobać. Gdybym tylko się postarał mógłbym zająć jego miejsce. Wizja uległego Blacka znowu mnie nawiedzała.
- Pozwolisz mi kiedyś przejąć inicjatywę na poważnie? – pochyliłem się nisko nad nim by mieć łatwy dostęp do jego warg. Nie wiedziałem, czego się spodziewać w odpowiedzi.
- W twoje dwudzieste urodziny pozwolę ci robić wszystko, co będziesz chciał. Dosłownie, więc teraz czekaj cierpliwie. – posłużył się tym raczej by mnie zbyć, ale miałem zamiar zapamiętać to i przypomnieć mu w odpowiednim czasie. Zamknąłem mu wargi swoim językiem sięgając do w miarę najczulszych miejsc. Skoro Syriusz lubił pieszczoty po meczach quidditcha to chciałem mu to dać. Póki nie oczekiwał zbyt wiele i był dzieciakiem podobnie jak ja. Z tego, co wiedziałem w naszym wieku zafascynowanie takimi rzeczami było normalne podobnie jak niechęć do dziewczyn. Chciałem wiedzieć ile w tym prawdy, ale bardziej istotnym było to, czego chciał Syriusz.

 

  

sobota, 7 czerwca 2008

Kartka z pamiętnika XXVIII - James Potter

EURO 2008! notka dziś zamiast jutro...

 

Od dawna wiele osób mówiło mi, że jestem upierdliwy i czasami chyba sam się z tym zgadzałem. Łatwo podejmowałem nowe wyzwania i z wielką niechęcią przyznawałem się do porażki, jeśli takowa miała miejsce. Nie byłem gorszy od innych, więc mogłem mieć to, co oni. Nie dało się zaprzeczyć, iż czasami sięgałem zbyt wysoko i nawet stając na palcach nie dosięgałem celu, ale zawsze mogłem znaleźć jakiś inny. Tak było z Andrew i teraz nie miałem zamiaru pozwolić by Niholas wyślizgnął mi się z rąk. Unikał mnie ostatnim czasem, jak nikt inny, a ja nawet nie wiedziałem, o co chodzi. Mogłem przyznać, że często robiłem to, co nie trzeba i ludzie mieli mnie dosyć, ale nie przypominałem sobie by Kinn miał mnie, za co nie znosić. Skoro i tak nie miałem już więcej nic do stracenia mogłem narzucać mu się tak długo póki nie powiedziałby mi, o co chodzi.
Z tego, co obliczyłem musiał zjawiać się w Pokoju Wspólnym bezpośrednio po zajęciach, jeśli chciał ominąć mnie łukiem i nie spotkać. Specjalnie zignorowałem Historię Magii, byleby móc się z nim spotkać. Gryfoni z pierwszej klasy kończyli lekcje przed nami, więc nie miałem innego wyjścia. Łatwo było mnie znudzić, a czekanie na chłopaka przekraczało granicę nudy. Policzyłem już wszystkie kolorowe plamy na suficie, których nie dało się zlikwidować najlepszymi zaklęciami, po eksperymentach całych pokoleń Gryffindoru. Mucha, która latała od okna do stołu i szukała wyjścia, także przestała być dla mnie interesującą towarzyszką. Moje poirytowanie przekraczało już granice ludzkiej normy. Sam nie wiem skąd we mnie tyle poświęcenia by czekać godzinami na chłopaka, który nawet nie fatygował się by powiedzieć mi, co jest grane.
Aż drgnąłem wyrwany z transu ciszy i nudy, kiedy portret zaczął się uchylać. Zaczynałem się właśnie denerwować i nawet nie wiedziałem, czemu. Stanowczo zbyt wiele rzeczy stanowiło dla mnie zagadkę. Albo się cofałem, albo coś musiało być nie tak jak należy w moim życiu. Jak wspaniały Potter może mieć tremę przed głupią rozmową? Samotność z całą pewnością mi nie służyła. Podniosłem się klękając na sofie, a podpierając głowę rękoma patrzyłem, kogo mi los zesłał. Widok Kinna przechodzącego przez dziurę był zbawieniem. Czułem się jakbym nie widział go od miesięcy, a jednak już po tygodniu zmienił się odrobinę, lub to ja zaczynałem wariować.
- Są tacy, których nawet w piekle nie chcą i chyba jestem na przedzie tej listy... – bąknąłem głośno. Wystraszony chłopak, który podskoczył z piskiem pobladł. Skoro w żaden inny sposób nie mogłem go ukarać za to, że mnie zostawił, to wolałem napawać się tym chwilowym przerażeniem w jego oczach.
- J... James? – przewróciłem oczyma. Życie czasami za bardzo przypominało beznadziejne filmy. Może i nie chciał mnie spotkać, ale mógł wymyślić lepszą odpowiedź na moje wyzwanie. Powoli wszystko zaczynało mnie teraz irytować.
- Od kiedy pamiętam, tak, to ja. – zwlekłem się z tapczanu i stanąłem przed nim z wymuszoną wyższością na twarzy – A teraz pozwól, że pominę wstępy i od razu zapytam, co się dzieje? Nawet słowa nie powiesz tylko starasz się trzymać z daleka. Może, chociaż mi wytłumaczysz, co takiego znowu zrobiłem? Przepraszałem za to, że cię dotykałem. Wiem, że się kleję, ale tak już mam. Z resztą mogłeś powiedzieć, że cię do denerwuje... – pierwszoklasista wyglądał na lekko przypartego do muru. Przez dobre kilka minut ciszy musiał chyba myśleć nad jakąś odpowiedzią, ponieważ miałem sporo czasu by się na niego napatrzeć i walczyć z samym sobą. Znając mnie to jedna chwila wystarczyłaby by zrujnować nawet ten chwilowy spokój.
- Bo... – zaczął, co dla mnie było niemałym zdziwieniem, kiedy zamyśliłem się kontemplując jego obecność i sam dźwięk oddechu – To jest chore. – nie podniósł głowy, nie patrzył na mnie, ale jego głos był ostry i pewny – Ja myślałem, że się wygłupiasz, ale chyba się myliłem... – teraz właśnie się zająknął i przełknął ślinę, jakby z trudem potrafił to znieść. – Nikt normalny nie robi takich rzeczy z facetem. – albo mi się wydawało, albo wyczułem jasne obrzydzenie w jego głosie. Widać było, że robi się niebezpiecznie i musiałem z tego jakoś wybrnąć. Wyglądało na to, że po powrocie do domu powinienem wypomnieć rodzicom, że się nie postarali i mogli dać mi więcej oleju w głowie zamiast pustej głupoty.
- Wystarczyło powiedzieć. Przecież możemy być przyjaciółmi. Nadal będę pomagał ci w nauce i możemy czasami porozmawiać. To jak? Zgadzasz się na to? – wyciągnąłem przed siebie dłoń na zgodę – Nie mówiłem, że masz być moją panną młodą, więc przyjaźń to całkiem dobre określenie naszych relacji – uśmiechnąłem się kryjąc niezadowolenie. Nie na taką relację między nami liczyłem i nie o to mi chodziło. W przeciwieństwie do moich poprzednich wyczynów w to musiałem włożyć więcej dyplomacji. W końcu byłem od niego starszy i musiałem, chociaż udawać doroślejszego. Gdyby chłopacy widzieli moje starania z pewnością wyśmiewaliby się przez kilka najbliższych lat. Kto u licha chcąc dobierać się do jakiegoś chłopaka proponuje mu naiwną przyjaźń? Oczywiście, że wyłącznie Potter!
Kinn ociągając się uścisnął moją dłoń. Przypominało to raczej zwykłe muśnięcie. Nie podobało mi się to. Chłopak zachwiał się i stracił równowagę wpadając prosto w moje ramiona. Nie miałem nic przeciwko, tylko, że nie wydawało się to normalnym odruchem jedenastolatka. Teraz przynajmniej wiedziałem, że unikając mnie omijał także posiłki i teraz był tym wyczerpany. Moja nadzwyczajnie dobra metoda dedukcji była wprost znakomita. Sam z siebie byłem dumny, chociaż niewiele miałem na to czasu. Pomogłem mu stanąć prosto, jednak nadal trzymał się mnie kurczowo by nie paść tym razem na ziemię. Było to chyba zbyt wiele dla mojego nie dopieszczonego ciała. Patrzyłem na niego i miałem wyłącznie nadzieję, że nie czuł się jak owca prowadzona na rzeź. Niewiele myśląc, z resztą chyba jak zawsze, przysunąłem się do niego blisko i pocałowałem. Spokojnie i lekko, jednak dokładnie sięgając ust. O dziwo nie odepchnął mnie, a jedynie czekał na więcej, bądź miał nadzieję, że szybko skończę. Na oślep założyłem mu włosy za uszy by nie plątały się w koło mojego nosa, co było niesamowicie drażniące. Odstąpiłem od niego na krok. Oprzytomniał, jego oczy stały się jak deserowe talerzyki, a wargi, które chwilę przedtem całowałem uchyliły się. Z przerażeniem stwierdziłem, że pod jego powiekami zebrały się łzy. Kiedy tylko spłynęły chłopak pobiegł szybko do swojej sypialni. Zgłupiałem na te kilkanaście sekund. Coś musiało pójść nie tak, a ja zupełnie nie wiedziałem, co.
- Niholas! – intensywnie myśląc podbiegłem do drzwi, którymi trzasnął kilka chwil wcześniej – Co się dzieje? Wiem, że nie powinienem tego robić! Przepraszam, to był przypadek! – moja możliwość odróżnienia rzeczywistości od głupiej filmowej scenerii zaczynała się zacierać. Powoli chyba zaczynałem wszystko rozumieć. Przez cały ten czas wydawało mi się, że związki, o jakich mówię są normalne i naturalne. Niholas uświadamiał mi, że wcale tak nie jest. Wszystko to, co dotąd widziałem było tym, co działo się na uboczu. Tylko nieliczni wiedzieli o związkach, które odbiegały od normy. Otoczony tylko tymi uświadomionymi zapomniałem, jaka jest prawda. Kinn myślał, że się wygłupiam i nagle, kiedy dotarło do niego, że moja chęć chodzenia z nim była prawdziwa wystraszył się.
- Rozumiem... – bąknąłem przez zęby – To nie jest normalne, ale nie znaczy, że nie może istnieć. To, że większość jest inna nie znaczy wcale, że my jesteśmy gorsi. Ty mnie podziwiasz i dlatego się wtedy nie odsunąłeś, tak? – wiedziałem o tym od kolegów chłopaka, ale dopiero teraz zaczynałem łączyć fakty – Można być szczęśliwym nawet, kiedy jest się z chłopakiem, a nie dziewczyną. Mogę ci to udowodnić, jeśli dasz mi szansę. Wystarczy, że pozwolisz mi trzymać się za rękę, a więcej zrobimy, kiedy sam będziesz chciał. Może twój podziw względem mnie zamieni się w coś więcej. Zawsze jest taka szansa... Zmienię się i będę poważniejszy. Dorosnę do tego by z tobą być. – chyba naprawdę mi na nim zależało bardziej niż na innych. Nie myślałem nawet o tym, co mówię, tylko improwizowałem.
- Tak jak Black i Lupin? – jego płaczliwy głos wydawał się spokojniejszy niż się z początku spodziewałem. Nie podobało mi się za to, że wie o tym, co łączy moich przyjaciół. W naszym gronie nie kryli tego, ale cała reszta nie miała prawa wiedzieć, że są razem.
- Taa... – mruknąłem – Oni też są razem i jakoś nie przejmują się niczym. Sam widzisz, że są razem szczęśliwi. Nie musisz ze mną od razu chodzić w taki sposób. Daj mi tylko szansę żebym mógł ci pokazać jak to jest. Jeśli uznasz, że to głupie i obrzydliwe dam ci spokój. Sam jeszcze nie chodziłem z nikim poza tobą, więc tym bardziej będę się starał. Obaj sprawdzimy jak to jest. – usłyszałem szuranie po drugiej stronie drzwi.
- Zastanowię się – ton głosu chłopaka mówił mi, że już mu niemal przeszło. Widać coś jednak do mnie czuł, lub uwierzył, że to wszystko jest normalne wśród nienormalności. Miałem ochotę wejść do jego pokoju, ale nie wypadało mi tego robić. Zachowałbym się jak skończony idiota, gdybym sobie na to pozwolił, więc dałem sobie spokój z takimi pomysłami. Musiałem teraz tylko ustalić, co zmienić muszę, a czego nie. Z całą pewnością opowiadanie znajomym o podbojach miłosnych odpadało. Zaczynałem żałować tej słabości względem pierwszoklasisty.

niedziela, 1 czerwca 2008

Kwiaty

16 marzec

W wiośnie najbardziej kochałem to, że promienie słońca rozpieszczały skórę subtelnymi muśnięciami promieni, a wiatr sprawiał, że zapach drzew i trawy roznosił się po całej okolicy. Taka pogoda sprawiała, że chciałem lenić się leżąc na trawie przy jeziorze i rozkoszować delikatnością Syriusza. Zawsze był dla mnie łagodny i uśmiechał się szeroko, jakby otrzymywał za każdym razem coraz większy prezent. Uwielbiałem go za wszystko to, nawet, kiedy stawiał na swoim nie chcąc się uczyć. Cała ta jego słodycz nie pasowała do niego, a jednak miała w sobie coś naprawdę magicznego. Teraz Syri uznał, że Historia Magii to nie jego przedmiot i zamiast spędzenia czasu nad zadaniem wyciągnął mnie na błonia. Nie wiedziałem, po co była mu miotła Jamesa, ale wolałem nie znać szczegółów. I tak byłem święcie przekonany, że jej pożyczenie kosztowało go więcej niż miesięczny zapas słodyczy Petera. Trzymał mnie mocno za rękę prowadząc w stronę ogrodów za zamkiem, które rok wcześniej były miejscem spotkań Fillipa i Marcela. Pamiętałem je właśnie pod tym względem, jednak widać było, że teraz miały kojarzyć mi się także z czymś innym. Czerpałem najwięcej jak tylko mogłem z samego ciepła palców Blacka i jego spokojnego głosu, którym zapewniał mnie, że to nic wielkiego, ale chciał cokolwiek dla mnie zrobić. Teraz, gdy wszystko kwitło, a fontanna ożyła wszystko wyglądało zupełnie inaczej, ale i piękniej pod pewnym względem. Zacisnąłem dłoń trochę mocniej na palcach chłopaka. Uśmiechał się rozbawiony moim zachowaniem, jednak nie miałem na to większego wpływu. Byłem niesamowicie rozradowany samym związkiem z Syriuszem, a dodatkowe piękno sprawiało już tylko, że nie mogłem powstrzymywać westchnień i drżenia.
- W ten sposób jeszcze nic nie widzisz – Black był mimo wszystko opanowany, chociaż wyglądał, jakby nie chciał odrywać ode mnie wzroku – Nie jestem dobrym artystą i nie miałem dostępu do innych kwiatów, ale chodź... – usiadł na miotle i przekręcił głowę czekając na mnie. Usiadłem przed nim czując jak jego ramiona stanowią dla mnie ochronę przed upadkiem, gdyby coś miało się stać. Kruczowłosy odbił się lekko od podłoża i uniósł na kilkanaście metrów.
- I co teraz? – zapytałem nie bardzo wiedząc, o co mu chodziło.
- Popatrz na kwiaty, przed którymi staliśmy przy fontannie – odwróciłem głowę tak jak prosił i wtedy zobaczyłem to, co chciał mi usilnie pokazać. Uchyliłem usta i szybko zasłoniłem je dłonią. Profesor Sprout zapewne nie zauważyła jak dotąd braku cennych ziarenek i Eliksiru Szybkiego Wzrostu. Z przepięknych niezapominajek i fiołków kruczowłosy ułożył moje imię z małym serduszkiem na końcu. Na tle niemalże jaskrawo zielonej trawy wszystko wyglądało oszałamiająco pięknie. Niebieski napis o fioletowych cieniach był cudowny i Syriusz z pewnością musiał się nad tym napracować. Nie wiedziałem tylko, z jakiej okazji sprawił mi tak słodki prezent. Próbowałem sobie przypomnieć czy rok wcześniej tego dnia, coś ważnego miało miejsce, jednak zupełnie nic nie przychodziło mi do głowy.
- Wiesz, jak bardzo cię kocham?! – odwróciłem głowę do Syriusza, który zaskoczony szarpnął miotłą. Zatoczyliśmy piruet w trakcie, którego serce omal nie wyskoczyło mi z piersi.
- Remi, skarbie. Ostrzegaj zanim mnie wystraszysz – bąknął kierując miotłę powoli na ziemię. Kiedy moje stopy dotknęły podłoża zszedłem ze Śmigacza. Syri złapał mnie za rękę i zaprowadził do zielonej altanki, która o tej porze roku była pokryta bluszczem, jaki tworzył jej ściany. Były umocnione zaklęciami, dzięki którym zapach, wiatr i promienie słońca dostawały się do środka, ale żadne robaczki nie miały prawa się tam pojawić. Wyłącznie biedronki miały praco dostać się do środka, tak jak ta jedna, która usiadła mi na dłoni, gdy ledwie wszedłem do środka. Na skrzydełkach miała pięć kropek. Uśmiechnąłem się do niej, jakby naprawdę mogła to dostrzec, a ona wzbiła się minimalnie w powietrze i usiadła na ramieniu Syriusza. Matka opowiadała mi kiedyś o przesądzie, który mówił, iż jeśli biedronka usiądzie na kimś, zaś później na kimś innym to te dwie osoby są sobie przeznaczone. Nie potrafiłem tego nawet sprawnie wytłumaczyć, a mama miała do tego talent. Mały owad ponownie wzbił się w powietrze i zniknął w trawie poza altaną.
- Jesteś piękny, kiedy się uśmiechasz... – wyszeptał mi do ucha kruczowłosy, czym nie tylko mnie zawstydził, ale i wystraszył. Nie spodziewałem się, iż w czasie, gdy ja będę podziwiał czerwonego owada w ciemne plamki, on zdoła podejść tak blisko. Zrobiłem krok w tył wpadając na ścianę z roślin. Byłem czerwony na twarzy i nie musiałem nawet tego widzieć by mieć pewność, że tak jest.
- Nie strasz mnie... – jęknąłem uderzając lekko dłonią w pierś by uspokoić tym w jakiś sposób serce.
- Już nie będę, obiecuję. – chłopak przysunął się ponownie – Chodzi mi tylko o to, że jesteś przepiękny, kiedy się cieszysz... I nie tylko. Zawsze taki jesteś! – przytulił mnie mocno do siebie mrucząc – Dla zakochanych najdroższa osoba chyba zawsze jest idealna... – przywarł do mnie mocniej, jednak w chwili, kiedy wsuwał kolano między moje nogi zwolnił uścisk. Starał się być delikatny w tym, co robił i nie chciał mnie straszyć. Nie mówił tego, ale jego gesty zdradzały to zamiast niego samego. Złapał mnie za pośladki i wciągnął na swoje kolano na kilka centymetrów. Czułem się dziwnie, jednak nie było tak źle. Zgiąłem lekko kolana i stanąłem na palcach by odciążyć nogę chłopaka, ale i nie zsuwać się tak łatwo. Oplotłem Syriusza ramionami za szyję i patrzyłem mu w oczy. To on miał prowadzić, więc ja tylko czekałem na jego ruch. Wydawało mi się, że sam nastawiam usta do pocałunku, chociaż chyba nawet tego nie robiłem. Na szczęście w końcu otrzymałem to, czego pragnąłem. Wargi chłopaka przywarły do moich ostrożnie, ciesząc się tym momentem. Po raz niezliczony już zastanawiałem się nad ich smakiem. Tym razem wydawały się mieszanką brzoskwiń i ananasa. Pozwoliłem na głębszy pocałunek i sam otworzyłem usta. Za pierwszym razem wydawało mi się to lekko dziwne i wilgotne, ale niesamowicie przyjemne. Teraz nie zostało już we mnie tak wiele dziecinnych porównań. Każdy buziak miał w sobie coś podniecającego i namiętnego, jakkolwiek delikatny nie był. Syriusz mógł ćwiczyć to na mnie do woli i zawsze moje reakcje były takie same. Chciałem więcej i rozkoszowałem się wszystkim, co mi dawał. Dotykiem na pośladkach, jego kolanem zamiast ławki i gorącem ciała, które było niesamowicie blisko mojego. Coś wewnątrz mnie chciało więcej niż do tej pory. Bliskości bliższej, chociaż nie całkowitej, za to zdrowy rozsądek wstydził się już samych myśli o tym. Rozkojarzony zamknąłem usta w chwili, gdy Syri wsuwał język. Nie przygryzłem go na szczęście, jednak lekko nacisnąłem samymi ustami. Black jęknął z aprobatą, ale i niezrozumieniem. Uchyliłem oczy patrząc na jego rozbawiona tym twarz. Było mi dziwnie widząc szare tęczówki tak niesamowicie blisko moich. Kruczowłosy musiał to dostrzec, jako że zamknął powieki i dał mi tym samym chwilę bym mógł zrobić to samo. Włożyłem dłoń w jego włosy, jak zazwyczaj, gdy się całowaliśmy. Nie wiedziałem jeszcze zbyt wiele, o tym, co mógłbym z nimi robić zamiast tego. Jak dotąd tylko się uczyłem postępowania z ukochanym i wiele mi brakowało. Syri złapał mnie za nadgarstek jednej ręki i unieruchomił ją przy ścianie altanki lekko ponad moja głową. Splótł nasze palce wkładając swój język ciut głębiej do wnętrza moich ust. Powoli i starannie powtarzał ruchy, którymi dotykał najważniejszych punktów na moim podniebieniu. Drażnił nawet mój język jakby go wyzywał. Pozwoliłem sobie na śmielszą odpowiedź, podejmując się próby zmierzenia z chłopakiem. Black owinął się wokół mnie wypróbowując chyba jakieś nowe pomysły urozmaicenia pocałunków. Chciałem chichotać, ale nie miałem możliwości. Dopiero, kiedy zarówno moja, jak i jego broda błyszczała od śliny po najróżniejszych metodach, jakie stosowaliśmy. Chłopak otarł moją twarz, zaś później swoją rękawem koszulki.
- Teraz już wiem, że musze dużo ćwiczyć i czytać o pocałunkach. Będę w nich najlepszy i niedługo nie będziesz w stanie wyobrazić sobie życia bez moich ust. – jego pewność siebie była bardzo przekonywująca tym bardziej, iż raczej mówił naprawdę serio.
- A co ja wtedy będę mógł ci dać? – zrobiłem wielkie, maślane oczy, chociaż bardziej dla zabawy niż czegoś konkretnego.
- Nie musisz nic. Wystarczy, że tu będziesz ze mną. Poza tym to ja uzależniłem się już od ciebie, więc musze jakoś się odwdzięczyć za to, że karmisz mnie tym cudownym afrodyzjakiem... – jego kciuk pogłaskał moje wargi. Znowu się zarumieniłem, chociaż nie tak ostro jak dawniej.
- Chciałem ci także podziękować, za ten prezent. Był piękny i nigdy nie spodziewałem się, że wypiszesz moje imię kwiatami... – zmieszany nawet nie zdając sobie z tego sprawy ściszyłem głos.
- Dla ciebie wypisałbym je nawet złotem, niestety Sprout nie miała go na składzie – zaczął się śmiać tuląc mnie i najwyraźniej zapominając o nodze, która nadal stanowiła dla mnie siedzenie. Z całych sił przywarłem do niego chcąc, chociaż tak podziękować za to, co dla mnie już zrobił.