piątek, 29 sierpnia 2008

Zasadzka

Niedługo wyniki konkursu!

 

10 maj
Dni potrafiły czasami być uciążliwe. Niby to przyjemne, a jednak coś musiało je doprowadzić do stanu niemiłej, kolejnej w kalendarzu ciemnej plamy. To było chyba najgorsze, co mogło wydarzyć się z rana i trwać po sam wieczór. Powody były różne, ale reakcje na nie zazwyczaj takie same. Czwartek, który zaczynał się w taki sposób jak ten, musiał być okropnym do samego końca.
Stałem na korytarzu w otoczeniu znajomych twarzy wraz z Syriuszem, Shevą i Potterem. Powoli dochodzili Blood i Alen, zaś bracia Mares, Ryo i Kinn od dłuższego czasu czekali na coś, czego nie rozumieli podobnie jak i ja. Eric Lair zjawił się w kilka chwil później, zaś twarz, która wywoływała u mnie w dalszym ciągu ciarki pojawiła się w świetle zachodzącego powoli słońca jako ostatnia. Cornel był tym, który przychodząc na końcu zaledwie o kilka chwil wyprzedził sprawców całego zamieszania. Jeszcze przed drugim śniadaniem dostałem wiadomość od Michaela, którą dostarczył Rica. W kopercie była specjalnie wybrana, ładna kartka z misterną wiadomością „W imieniu swoim i Gabriela oczekuję, że zjawisz się dziś o 16.00 pod Pokojem Życzeń (nie kłam, że nie wiesz gdzie jest). W razie nie stawienia się w wyznaczonym czasie zastrzegam sobie możliwość wydania jednej z Twoich tajemnic. Michael =*”. Zupełnie nie pojmowałem z tego nawet połowy, niestety znając pomysły Ślizgona wszystko mogło w mgnieniu oka przerodzić się w piekło i to wyłącznie, dlatego że chłopak rzuciłby jedno niewinne słówko o wielkiej wartości. Zbyt dobrze zdołałem go już poznać, by wierzyć, ze blefuje. Oczywistym stało się, że nie byłem jedynym, na którego padło. Zarówno, kiedy takie same liściki otrzymali koledzy z grupy, jak i na miejscu, gdy zebrała się sama elita.
- Wzorowa frekwencja! – Michael klasnął w dłonie uśmiechając się rozbrajająco. – Zapraszam na salony! – przeszedł kilka razy koło ściany i otworzył drzwi do stworzonego przez siebie pokoju. Sporej wielkości pomieszczenie pełne miękkich pomarańczowych puf, wyścielane puchatym dywanem w kolorze zieleni, z małym czarnym stolikiem na środku. Nedved usiadł jako pierwszy machając rękoma by zachęcić do tego także resztę. Widać było, iż nikomu nie podobała się ta dziwna atmosfera, a mało entuzjastyczny Gabriel potwierdzał obawy ogółu. Jeśli jego kochanek wypadł na jakiś bezsensowny pomysł nie mogłem się mu dziwić, ale wydawało mi się, że jednak jakiś mały płomyczek zainteresowania tlił się w ciemnych oczach chłopaka.
- Czy mogę w końcu się dowiedzieć, o co tu chodzi? – Eric usiadł na wprost nich nerwowo poruszając palcami – Spieszy mi się, a i tak musiałem przełożyć o godzinę niektóre obowiązki. – mimo chłodu i zniecierpliwienia, jakimi uraczył Neda ten wydawał się nawet tego nie odczuć. Poczekał spokojny i milczący aż każdy z nas zajął swoje miejsce i dopiero wtedy przeciągnął się leniwie.
- Więc, jak widzę każdy z was ma coś do ukrycia, więc zjawił się na czas. Sprawy mają się tak. Ja mam pomysł, wy go realizujecie. W przeciwnym razie świat dowie się o waszych kilku ciekawszych, bądź mniej, wyskokach. Może nakreślę fabułę. Oczekuję, że pobawicie się w swoim gronie. Niewinnie, bądź mniej grzecznie. Zależy od was. Ja chcę tylko sprawozdanie z waszych ekscesów. Szczegółowe! – nadal nic nie rozumiałem, ale powoli coś chyba zaczynało się rozjaśniać. Denny zrobił zniesmaczoną minę, Cor odchrząknął lekko poirytowany, zaś Potter poprawił się jak gdyby wcześniej siedział na szpilkach i musiał zmienić miejsce na wygodniejsze.
- Kotku, rozdaj im odpowiednie zadania – oblizał się do Gabriela i najwyraźniej specjalnie obserwował jak się porusza nie odrywając wzroku od jego tyłu. Tym czasem krótkowłosy Ślizgon rozdał niemal wszystkim nam dziecinne karteczki z obrazkami i złotym napisem. Syriusz dostał jeden, Potter, Thomas, Ryo, Sheva, Eric, Cornelius oraz Blood także. Michael nie pozwolił partnerowi usiąść na swoim miejscu, a jedynie pociągnął go na swoje kolana i przytulił się do niego. Rica uderzył go lekko w głowę, ale został w tamtym miejscu. Tym razem to on kontynuował.
- W większości wiemy, kim są wasi chłopacy bądź domyślamy się, nie mamy pojęcia, czy co tam chcecie. W przypadkach, gdy pewność wynosi 100% dostajecie tylko jedna kartę. Naturalnie nie zostało to wybrane losowo, a z rozmysłem. Możecie sprawdzić, co na nich pisze. – zerkałem Syriuszowi przez ramię, kiedy odklejał cienką folijkę, która przysłaniała słowa.
- „Kopciuszek”? – przeczytałem mu do ucha będąc całkowicie pozbawionym możliwości racjonalnego myślenia. Po minach reszty widać było, iż i oni nie są przekonani do swoich treści.
- Co to ma znaczyć?! – Cornel wstał machając przed Ślizgonami niewielkim papierkiem. – „Królowa Śniegu”? Czy ja wam wyglądam na bałwana?! Co to jest? – nie zrażony Michael zsunął kochanka z kolan i wstając stanowczym ruchem kazał Krukonowi usiąść. O dziwo zrobił to, chociaż z wyraźną złością.
- Każdy z was dostał po tytule bajki, którą ma odegrać wraz ze swoim partnerem. Treść ma być zbliżona do oryginału, lub taka sama, wedle uznania. To, czego oczekuje to dwuznaczność przekazu. Inaczej mówiąc macie mi odegrać mniej, lub bardziej zboczoną adaptację baśni, opisać i dostarczyć. Wybrałem „Brzydkie Kaczątko”, „Czerwonego Kapturka”, „Królewnę Śnieżkę”, „Jasia i Małgosię”, „Kopciuszka”, „Śpiącą Królewnę”, „Kota w butach” i „Królową Śniegu”. Zanim usłyszę protesty pragnę zaznaczyć, ze na każdego z was mam haka. Zaczynając od mojej lewej... – przeszedł za Gabriela pochylając się lekko nad Alenem – Wiem, co robisz poza lekcjami z misiem. – chłopak niepewnie popatrzył mu w oczy i spuścił głowę. Dalej przeszedł do Blooda – Mogę poskarżyć, że co tydzień włamujesz się do Skrzydła Szpitalnego... – Neren popatrzył na blondyna z wyrzutem i wyglądał jakby miał płakać i zabijać. Zastanawiałem się tylko, co Michael miał na mnie i wolałem chyba nawet nie znać odrobiny z tego, co mógł powiedzieć.
- Kogo my tu mamy dalej... – stanął między bliźniakami – Pamiętacie gobelin Antoniusa Mężnego? – pobladli i to chyba wystarczyło chłopakowi by przeszedł dalej do Cornela – Co by powiedział dyrektor gdyby odkrył, w jaki sposób zaliczyłeś Obronę Przed Czarną Magią i Opiekę Nad Magicznymi Stworzeniami? – płomiennowłosy prychnął, ale uspokoił się. Dalej siedział Eric i widać było, że także coś ma na sumieniu – Twoja książka o Zaklęciach Stałej Zmiany Kształtu... – zmierzwił włosy Ryo – Chyba sporo zarobiłeś w tamtym roku, prawda? Nie ładnie... – Sheva jako jedyny był zupełnie spokojny. Michael pogłaskał go w uśmiechem – Ty i tak chcesz, dlatego cię sprowadziłem – wstrzymałem powietrze. Podszedł do mnie i szepnęła mi na ucho – Wiem, że wymykasz się ze szkoły, co miesiąc. – wyszeptał, ale ulżyło mi, gdyż widziałem to po jego minie, nie wiedział nic więcej i nie chciał. Mieszał się w nasze sprawy, jednak tylko na tyle, na ile potrzebował. – Tobie przypomnę tylko McGonagall w tamtym roku... – Syriusz popatrzył na mnie jakby chciał zapytać, czy komukolwiek powiedziałem o jego niemiłej przygodzie z kobietą, która bez ostrzeżenia wpadła do naszego pokoju. Pokręciłem głową by wiedział, że nie pisnąłem ani słowa. Dalej siedzieli już tylko Potter i Kinn – Twoja wpadka w Wielkiej Sali to wystarczający powód, a nasz młody początkujący karierowicz nie chce chyba by ktokolwiek dowiedział się, co łączy go z Jamesem? – pierwszoklasista przełknął łzy i otarł oczy. Starał się być dzielny, a J. usilnie chciał mu w tym pomóc. Słabo widziałem jak głaszcze jego dłoń i uśmiecha się sztucznie. Nie wiedziałem, w jaki sposób Ślizgon zdobył te wszystkie informacje, ale był w tym świetny.
- Do kiedy mamy czas? – Andrew kalkulował na w pół głośno ile zostało mu do końca roku.
- Ty do końca pierwszego tygodnia wakacji, podobnie jak Nakamura. Reszta ma mi dostarczyć raporty do końca maja. W przeciwnym razie zacznę powoli wydawać wasze tajemnice. Nie są jedynymi, jakie znam, więc radzę nie liczyć na ulgę, kiedy coś mi się już wymknie. Koniec spotkania! Myślcie panowie i działajcie! Naturalnie robię to dla własnej przyjemności i by zaspokoić swoją żądzę perwersyjnych historii. Jesteście tylko ofiarami i nie miejsce mi tego za złe. – roześmiał się szyderczo, złapał Gabriela za rękę i zostawił nas samych. Głośne przekleństwa, krzyki i rozmowy wypełniły Pokój Życzeń. Właśnie miałem okazję poznać prawdziwą naturę Michaela. Nic dziwnego, że trafił do Slytherinu z takim charakterkiem.

 

  

czwartek, 28 sierpnia 2008

Kartka z pamiętnika XXXII - Alen Neren

Kropla do kropli tworzy kałużę, ciche uderzenia deszczu o parasole i Świat tworzą szum pełen ukojenia, a zarazem niepokoju, szarość otoczenia i wilgoć powietrza. Tak właśnie zapowiadał się ten dzień. Ponury, mroczny i przepełniony niepowodzeniami.
Nie mogłem być zaskoczony. Od samego początku wiedziałem, że w sobotę ma padać, jednak jak zawsze miałem cichą nadzieję, że to jednak może się zmienić. Niestety niewiele dały moje oczekiwania. Mogłem z powodzeniem zamknąć oczy i wyliczać pasma nieszczęść, które miały na mnie czekać właśnie tego dnia. Wypad do Hogsmade, na który z takim trudem wyciągnąłem Blooda zapowiadał się katastrofalnie. Przed wyjazdem do szkoły nie sprawdzałem, w jakim stanie jest parasol babci. Wziąłem go gdyż nie miałem czasu na szukanie swojego i to był błąd. Ledwie go rozłożyłem, a dotarła do mnie przerażająca prawda. Był pełen wygryzionych dziur i nadawał się na sitko, nie zaś jako ochrona przed deszczem. Denny czekał już niespokojnie w grupce uczniów, którzy mimo pogody postanowili wyjść z ciepłego zamku. Planowałem spędzić ten dzień tylko z nim, nawet, jeśli dla niego nie miało to tak wielkiego znaczenia. Nie chciałem mu się dodatkowo narzucać, tym bardziej, że nie przepadał za moim spoufalaniem się z nim. Pytanie o użyczenie mi części parasolki było wykluczone. Starałem się myśleć szybko i w końcu jedno głupie rozwiązanie raczyło mi się nasunąć. Wyłowiłem kilka dziewczyn ze sporymi parasolami, które nie dzieliły ich jak dotąd z nikim. Nie podobał mi się ten plan, ale był jedynym, jaki w tamtej chwili miałem. Narzuciłem kaptur i ruszyłem w ich stronę. Prawdopodobieństwo, że pozwolą mi się przykleić, było takie, jak to, iż odeślą mnie z niczym. Dzielił mnie od nich kawałek, ale już zdążyłem zamoknąć.
Poczułem dotyk, a później lekkie szarpnięcie. Deszcz przestał na mnie padać, a ciepła dłoń mocno ściskała moją. Zaskoczony popatrzyłem na wybawiciela. W tamtej chwili serce zaczęło mi bić na tyle szybko, że myśli nie nadążały już za tempem wydarzeń. Stałem pod jednym parasolem z lekko podenerwowanym Bloodem. Nie puścił mnie i nie patrzył w moją stronę. Wydawał się obojętny, a jednak pomógł mi. Chyba zauważył, jak żałosny potrafię być, gdy na czymś mi zależy i zlitował się.
- Pamiętaj, że to nie jest randka – rzucił chłodno w moim kierunku ustawiając parasolkę pod odpowiednim kątem i pociągając do przodu. Chyba nie było sensu czekać dłużej na nikogo, więc lekko skołowany i niepewny ścisnąłem jego rękę jakbym się czegoś obawiał. Zrobiłem kilka głębszych oddechów i pozwoliłem sobie na odrobinę luzu.
- Jeśli nie randka to, co? – nawet nie zdołałem powstrzymać uśmiechu. Dla mnie było to jednoznaczne, jednak on zignorował pytanie jakbym w ogóle go nie zadał. Wyswobodził dłoń z mojej i objął mnie w pasie. Niestety także i ta pozycja niewiele pomagała. Przełożył parasol do drugiej ręki, a ja złapałem się za nią i przytuliłem. To dawało już pewien komfort i chroniło nas przed deszczem. Czarny materiał jego parasola był wystarczająco duży by nas pomieścić. Denny nie był takim draniem, jakiego chciał grać i może nawet odrobinę mnie lubił, bądź przynajmniej myślał, że kiedyś się odczepię, jeśli uda sympatię.
Blood nie przepadał za niczym, co słodkie, dziecinne i romantyczne, więc nie spojrzałem nawet na witrynę Miodowego Królestwa. Tak było lepiej. Weszliśmy dopiero do Trzech Mioteł, wyjątkowo pustych zapewne z powodu parszywej bądź, co bądź pogody. Usiedliśmy na kilka chwil, ale kiedy chciałem iść coś zamówić Denny złapał mnie za rękę sprawiając, że czerwony nie byłem w stanie się ruszyć. Prychnął i sam zajął się zamówieniem. Miałem czas na pozbieranie myśli i uspokojenie się. Nie chciałem wyjść na idiotę, ale właśnie to robiłem. Jeszcze nigdy nie byłem z nim na randce, a to wyjście, mimo jego usilnych zaprzeczeń, właśnie taką było.
Przyniósł nam po piwie kremowym i sączył swoje w milczeniu. Wydawał mi się zbyt poważny jak na swój wiek, ale nie mogłem się temu dziwić. Przeszedł wiele, mówił o tym z łatwością i nie ukrywał niczego. Pogodził się z tym, co go spotkało, chociaż w tym wypadku była to z pewnością tylko moja chęć ugłaskania świata. Gdyby tak było nie próbowałby przecież popełnić samobójstwa, a jednak widziałem nie raz ten błysk w jego oczach, kiedy coś byłoby w stanie przynieść mu ukojenie.
Otrząsnąłem się z tego i starałem nie myśleć. Przesunąłem palcem po karcie menu, która leżała na stoliku.
- Chciałbym żebyśmy się pocałowali – powiedziałem zalotnie. Spojrzał na mnie jakbym właśnie zaczął tańczyć w pół nagi na stole.
- Tutaj? Ot tak sobie pośród ludzi? Masz mnie za masochistę? – odwrócił wzrok pełen pogardy, ale nie miałem zamiaru się poddawać. Uniosłem kartę rozkładając ją jak spory parawan.
- Teraz nikt nie zobaczy. Proszę, ten jeden raz. Więcej o nic nie poproszę. – widać było, że zainteresowany spokojem chłopak walczył przez chwilę ze sobą, ale w końcu wybrał najlepsze z rozwiązań. Oparł się łokciami o stolik i przysunął. Nie mogłem liczyć na nic więcej z jego strony. Zrobiłem to samo zamykając oczy. Moje usta zetknęły się lekko z jego. Musnąłem je, z trudem nabierając powietrza, kiedy serce wariowało mi w piersi. Nie trwało to długo, jeden ciepły dotyk i koniec. Uchylając powieki spojrzałem w fioletowe, niewzruszone tęczówki Blooda. Speszyłem się mając świadomość, tego, że patrzył na mnie cały czas, gdy go całowałem. To było chyba najgorsze. Usiadłem normalnie na swoim miejscu pijąc wielkimi łykami kremowe piwo, które niewiele dawało, ale pozwalało się uspokoić. Na niesamowicie jasnej twarzy Dennego nie pojawiła się nawet jedna rumiana plamka. To tylko uświadamiało mi, że nie czuje do mnie zupełnie nic, a jedynie chce się jakoś uwolnić. Milczeliśmy, jak zawsze w swoim towarzystwie, gdy byliśmy sami. On zazwyczaj nie odzywał się nieproszony, chyba, że znowu robiłem coś głupiego.
Sięgnął do kieszeni. Nawet patrząc na swoje dłonie dostrzegałem każdy jego ruch. Chciałem zapamiętać wszystko, każdy szczegół tego wspólnego wyjścia, więc musiałem się postarać.
- Doceniam to, że się mną zajmujesz i pilnujesz żebym nic sobie nie zrobił. To podziękowanie... – przysunął do mnie zapakowane ładnie pudełeczko – Ale nie waż się tego otwierać przy mnie! – zastrzegł na tyle dosadnie, że mimo zaskoczenia, szczęścia i ogromnej ciekawości wsunąłem je do kieszeni bluzy. Przygryzłem wargę, ale nie mogłem się powstrzymać. Złapałem go za sweter i przyciągnąłem niemal kładąc na stole. Objąłem go mocno i pocałowałem w policzek.
- Dziękuję – szepnąłem puszczając wściekłego chłopaka i dopiłem napój o wiele weselszy niż zaczynałem. Blood bynajmniej się z tym nie spieszył. Sączył swoje piwo długo, jakby nie mógł go przełknąć, ale w końcu musiał dotrzeć do dna kufla. Zabrał oba i poszedł je oddać, a ja nie tracąc czasu wziąłem parasol. Wystarczyło, że pojawił się przy mnie, a łapiąc go za rękę pociągnąłem niższego chłopaka do drzwi. Tym razem wtuliłem się w jego ramię o wiele mocniej i sam prowadziłem go w wybrane przez siebie miejsce. W rzeczywistości szukałem tylko ciemniejszego zaułka, gdzie nikt by nas nie obserwował. Znalazłem go zupełnie niedaleko i wciągnąłem bynajmniej nie zadziwionego nastolatka.
W jednej ręce trzymał parasol, a ja, mimo że był niższy o te kilka centymetrów zarzuciłem mu na szyję ramiona. Wiedział, co go czeka i nawet się nie stawiał. Położył wolną dłoń na moim krzyżu i opanowany, niewzruszony czekał. Nie satysfakcjonowały mnie pocałunki, które sam musiałem dawać, i którymi kierowałem wedle swojego uznania, niestety Blood nigdy nie przejmował inicjatywy, ani o czułość nie prosił. To sprawiało, że znowu wątpiłem w to by darzył mnie jakimkolwiek uczuciem, ale nie miało to aż takiego znaczenia, kiedy mogłem być z nim. Przywarłem wargami do jego ust szukając w nich zapomnienia. Znalazłem to, czego chciałem. Odpowiadał na pocałunek niespiesznie i niemal leniwie, jakby liczył na to, że zaraz się skończy, kiedy ja starałem się czerpać i szukać w nim wszystkiego. Kiedy przypominałem sobie jego ciepło w tej jednej chwili, nie potrafiłem już ustąpić. Chciałem trwać i być na tyle blisko zawsze. Nie myślałem o końcu, ale o chwili obecnej. Jego wargi wydawały się być równie zimne jak usposobienie, szorstkie mimo swej miękkości. Nie oczekiwałem, że kiedykolwiek mogłoby się to zmienić. Jedyne, co mogłem zrobić to być wesołym, ciepłym i pełnym życia za nas oboje.
- Dobrze, już dobrze – odsunąłem się czując, że na więcej już liczyć nie mogę, a on ma dosyć – Wracajmy do zamku. – przylgnąłem do niego nie dając całkowitego spokoju i wolności. Skoro on nie wykazywał inicjatywy to musiałem dawać z siebie dwa razy więcej w stosunku do wszystkiego.

poniedziałek, 25 sierpnia 2008

Wróżki

7 maj

Po burzowym, chłodnym dniu słońce ponownie starało się przedostać przez chmury i pokazać, że stać je na o wiele więcej niż dotychczas. Efekt jego starań był niesamowity. Refleksy tworzone na niebie, za każdym razem, gdy promienie zdołały spłynąć na ziemię wydawały się być portalem, przez który Aniołowie zstępują na ziemię, bądź zbierają się na naradę w sprawach dotyczących istnienia Świata. Tak tłumaczył mi to ojciec, kiedy byłem dzieckiem i chyba wpłynęło to na mnie o wiele silniej, niż myślałem. Uśmiechałem się nieświadomie patrząc na chmury i rozkojarzony myślałem nad sensem ‘zebrania w Niebie’ zamiast skupiać się na przygotowaniach do Zielarstwa. W końcu udało mi się pozostawić sprawy Wyższych im samym, a ja zająłem się moim własnym życiem.
Dziś wyjątkowo pani Sprout nie zabrała nas do cieplarni, ale wprowadziła w ogrody za zamkiem. Ja znałem je z innej strony, nie połączonej zbyt ściśle z nauką szkolną. Widać kryły w sobie coś więcej niż spotykających się kochanków.
- Dziś zamiast czystej teorii postanowiłam pokazać wam różnice między kwiatami, a Wróżkami, czy jak kto woli Elfami Kwiatów. Robię to w trosce o nie, teraz, kiedy wszystko zaczyna rozkwitać. – skupiła uwagę na dziewczynach, które miały nawyk zrywania wszystkiego, co posiadało płatki i ładnie pachniało. – Zamknijcie oczy i weźcie głęboki oddech. Muszą oswoić się z waszą obecnością. – robiąc to, co cała reszta słyszałem nie tylko głośne westchnienia i kaszle, kiedy ktoś zaciągnął się zbyt mocno, ale i cichy szelest i szept. Nie rozumiałem żadnych słów, jednak wyczuwałem obecność nie tylko ludzką. Otworzyłem oczy patrząc po kolegach. Nikt nie dostrzegł żadnych zmian, jednak nie mieliśmy ich szukać na sobie. Popatrzyłem na kwiaty, przed którymi staliśmy akurat, kiedy nauczycielka załamana poziomem większości rzuciła roztrzęsionym głosem:
- Patrzcie na kwiaty, a nie po sobie! Co rocznik to niższy poziom, nie wiem czy to pogoda tak na was wpływa, czy już tak ma zostać...
- Ułatwiamy pracę profesorom. – James wybił się z tłumu wychodząc krok w przód. – Nie muszą uczyć nas niczego skomplikowanego, bo i tak nasze mózgi, znajdujące się na wysokim poziomie ewolucyjnym odrzucają niepotrzebne wiadomości.
- Potter, twój odrzuca wszystko. – Evans wyręczyła nauczycielkę w komentarzu i prychnęła na chłopaka. Nie był wcale przejęty. Przedrzeźniał ją tylko i znudzony spojrzał na ogród. Nad kwiatami unosiły się barwne płatki. Z początku wyglądały jak zerwane przez wiatr kwiaty, jednak, kiedy przyglądałem się im bliżej dostrzegałem cieniutkie nóżki, a zaraz później główki i maleńkie, ciemne oczka. Barwy, które wcześniej brałem za płatki, okazały się być sukienkami, stanowiącymi ciało Wróżek. Wyglądały przepięknie. Setkami unosiły się nisko nad ogrodem i podlatywały ciekawsko szybko się płosząc. Byłem nimi zachwycony.
- Jak odróżnić kwiat od Elfa? – nieliczni tylko słyszeli pytanie Sprout. Lily wystrzeliła dłoń w górę, jednak zanim dano jej szansę odpowiedzieć sam jej udzieliłem nie myśląc o tym, co robię.
- Kwiaty nie zamykają się pod wpływem dotyku, a ich kielichy są uniesione ku górze... – była to najprostsza definicja, której uczyła mnie matka. Zadowoliła nauczycielkę, ale oburzyła dziewczynę, która z całą pewnością planowała podać masę szczegółów.
- Zdolna bestia... – Syriusz odciągnął mnie od kolorowych istotek mimo mojej niechęci do tego. On zawsze wiedział lepiej, co jest dla mnie dobre. Przytulił mnie najpierw, a później szybko włożył coś we włosy. Czułem się idiotycznie, nawet nie wiedząc, co kombinuje. Odwróciłem się do niego i wtedy dostrzegłem, jak wyłapuje delikatnie Wróżki i sadza je na mojej głowie. Patrzyłem sceptycznie na jego entuzjazm, ale w końcu nie wytrzymałem. Wgoniłem dłonią Elfiki z włosów i odsunąłem się na bezpieczną odległość od chłopaka.
- Nie dobry Syriusz – skarciłem go tak jak szczeniaka i zająłem się obserwacją, kiedy on jęczał cicho.
- Co ty robisz, Potter?! Nie możesz ustać w miejscu?! – podniesiony głos profesorki ściągnął na ziemię wszystkich, którzy do tej pory zachwycali się wyłącznie stworzonkami z kwiatów. Nawet ja oprzytomniałem dotąd otumaniony zapachem eliksiru, jaki Wróżki roztaczały w koło. Były niegroźne, jednak słyszałem o przypadkach, kiedy szeptem i swoimi esencjami zapachowymi zwabiały wędrowców na polany, na których spędzali czas do samej śmierci zapominając o realnym świecie. Teraz Potter był idealnym antidotum na ich czar. Biegał za dwiema, które ukradły mu z nosa okulary i starał się w jakiś sposób je dopaść.
- Kiedy ja nie widzę dobrze bez okularów, a one nie chcą ich oddać! Czy ja wyglądam na łowcę?! Jestem na wpół ślepy! – przynajmniej w końcu się do tego przyznał, a to była już połowa sukcesu.
- Użyj magii... – Syriusz odsunął się, kiedy chłopak zataczał koło w jego pobliżu.
- Oszalałeś?! Przecież nie chcę ich rozwalić, a te wredne imitacje chwastów nie oddadzą ich łatwo! – w końcu potknął się o gałąź i swój pościg ukończył w trawie. Jak się okazało był tylko pierwszą częścią problemów.
- Pani profesor... – spojrzałem na Andrew. Po butach poznałem, że stoi koło Petera, jako że obaj zamiast głów mieli wielkie skupiska żółtych Wróżek. Nie słyszałem jak dotąd o bezpośrednich atakach tak spokojnych stworzeń, jednak wcale nie wyglądało to zachęcająco. Nauczycielka wyglądała teraz, jakby przed chwilą wpadła w wielkie krzaki, które potargały jej włosy. Spodziewałem się, że może wybuchnąć.
- Przecież prosiłam by nie jeść nic słodkiego przed zajęciami! – zamiast kontynuować lekcje zajęła się uwalnianiem chłopaków, od których Elfy nie chciały się odkleić.
- Ja nic nie jadłem! One sobie coś ubzdurały! – Sheva machnął ręką, ale to wcale nie odstraszyło tych istotek. – Pani nie mówiła, że włosów nam też myć nie wolno! – to tłumaczyło nam wszystko. Szampon Andrew pachniał miodem i stokrotkami, a to widocznie przyciągało lubiące słodki zapach stworzenia. Wyglądało na to, że lekcja tym się zaczęła i tym tez miała się skończyć. Jedynie Evans postanowiła opanować sytuacje po swojemu. Zostawiła dwóch blondynów nauczycielce, a sama wyjęła różdżkę. Zaledwie kilka sekund później okulary Pottera leżały na jej dłoni.
- Masz, ogrze! – wcisnęła mu w rękę bryle chłopka i pogardliwie zmierzyła wzrokiem. J. wcale nie zachwycony tym, że to właśnie ona je odzyskała bąknął podziękowanie i odsunął się z daleka od niej. Jego niechęć udzielała się także Syriuszowi. Schował się za mną i położył mi swoją głowę na ramieniu. Jego włosy łaskotały mnie w szyję, ale mimo wszystko była w tym pewna przyjemność.
- Widzisz, Remi. Właśnie, dlatego nie lubię dziewczyn. Moja matka jest taka, Evans jest taka i założę się, że cała reszta również. Nie można na nie liczyć, ciągle się czepiają i nie wiadomo czy można którejś zaufać czy już nie. To harpie, które potrafią tylko jedno. Rzucić się i chłeptać krew z każdej żywej istoty. – uwolniłem się od niego pukając go w czoło. Nie myślałem o nich aż tak krytycznie, ale coś w tym jednak było. Zardi położyła dłoń na ramieniu kruczowłosego, co sprawiło, że odskoczył daleko krzyżując ręce w geście obronnym. Rzuciła mu pełne żalu spojrzenie, ale on wydusił szybkie:
- Merlinie, jak ty straszysz! Myślałem, że to jedna z nich! – dziewczyna uniosła brwi wyczekująco. Dopiero po chwili do Blacka dotarło. – Chodziło mi o to, że ty jesteś inna. Ciałem dziewczyna, ale duszę masz męską. Jesteś w połowie chłopakiem.
- Gleb... – Zardi popatrzyła w niebo błagalnie. Stwierdzenie Syriusza nawet mnie załamało, a co dopiero musiała myśleć ona. Nie każda kobieta, chciałaby być w połowie mężczyzną, ale ona widać nie miała nawet możliwości wyboru.
- Obyś nigdy nie musiał być w połowie dziewczyną – poklepała go po głowie – To męczarnia, ale ma swoje dobre strony. Mogę się oglądać za chłopakami, jak Sheva, a nikt na mnie dziwnie nie patrzy. Swoją drogą... Powiedzcie Jamesowi by uważał na Lily. Nie wiem, czym, ale podpadł jej i strasznie się wścieka, kiedy tylko o nim słyszy... A, i Remi. Słodko ci w kwiatach, ale lepiej wyglądasz jako chłopak – zdjęła mi z włosów pozostawioną przez Wrożki różyczkę.
- Dzięki... – uśmiechnąłem się do niej, chociaż właśnie słyszałem za plecami, jak Peter zaczyna panikować, dosyć późno, ale w końcu widać dotarło do niego, co się dzieje.

 

  

sobota, 23 sierpnia 2008

Żabki

2 maj

Zajęcia, które kończyły się wyjątkowo wcześniej z powodu chwilowej niedyspozycji nauczyciela były chyba najlepszymi. Mogłem spędzać na lekcjach całe godziny, ale chwila lenistwa bez zbędnego zamartwiania się, tak jak tym przypadku, były najcenniejsze. Obiad w końcu mógł być na tyle obfity bym godzinami leżał czekając aż wszystko zostanie strawione. Zawsze po tym posiłku miałem ochotę na słodycze. Nie wiem, dlaczego, ale były one swego rodzaju zwieńczeniem całego dnia. Był to dodatkowy powód, dla którego odwołane zajęcia cieszyły mnie wyjątkowo. Mogłem się zrelaksować, choć w tym przypadku Syriusz zadbał o to bym nie mógł leniuchować samemu.
Zasłonił okna w pokoju, by słońce nie ogrzewało i tak lekko dusznego pomieszczenia, uchylił drzwi by przepływ powietrza był odpowiednio płynny i kazał mi zamknąć oczy. Nie wiedziałem, jakie znaczenie mają dla niego takie szczegóły jednak widać było, że bawił się niesamowicie dobrze dopracowując wszystko aż tak dokładnie. Ja sam nie potrafiłem mu odmówić. Wykonałem jego prośbę bez większego zastanowienia. Z początku przygryzłem wargę nie wiedząc, co teraz wymyśli.
- Otwórz ustka i wysuń języczek – wydawało mi się, że planował to od dawna. Jego głos był zbyt pewny i niewzruszony, jakby miał mi rozkazywać, ale tym samym nadawał mu delikatniejszą nutkę błagania. Nawet gdybym chciał nie potrafiłbym powiedzieć ‘nie’. Zbyt mocno przyciągał mnie do siebie nawet samym głosem i pomysłami. Uchyliłem wargi i wystawiłem język. Czułem jak zaczyna mi się kręcić w głowie. Black musiał coś na ten temat wiedzieć. Poczułem ciepły oddech, a później gorący, miękki język chłopaka, który zatrzymał się na moim. Rozpoznałem przyjemny smak, a później zapach. Nie byłem tym zachwycony, ale w pocałunku zlizałem wiśniowy likier, którym posmarował usta. Z jakiegoś powodu wiedziałem, że to nie koniec, więc nie otwierałem oczu odsuwając się dalej.
- Drażnisz się ze mną – stwierdziłem lekko naburmuszony, ale on wypuścił powietrze w tak specyficzny sposób, że bez problemu można było wyczuć w tym lekką drwinę.
- Już nie będę – obiecał, ale i to nie wydawało mi się do końca szczere. – Jeszcze raz, Remi. To dopiero początek. – prychnąłem i powtórzyłem tamten gest. Tym razem to coś zupełnie innego dotknęło moich warg i języka. Słodki smak likieru nie zmienił się, jednak tym razem Syriusz podał mi go na palcu. Odważnie wsunął go do moich warg i dał mi szansę bym wylizał dokładnie każdą słodką plamkę, jaką zostawił na skórze. Tym razem uraczył mnie o wiele większą ilością słodyczy. Kiedy i temu dał spokój miałem pewność, ze pobawił się wystarczająco.
- Już dosyć męczenia, jesteś na to zbyt słodki. – przesunął po wargach czekoladą i lekko wepchnął mi do ust pozostałości po czekoladce z nadzieniem, które wcześniej z niej wybrał by podać osobno. Uśmiechnąłem się czując w końcu konkretną słodycz i mogłem spokojnie otworzyć oczy. Black przytulił mnie do siebie mocno i niemal nie pozwalał oddychać. Wydawał się nie dopieszczonym dzieckiem, które trafiło na ulubionego misia i chyba miało to w sobie wiele z prawdy. Pocierał policzkiem o mój, ściskał tulił, całował i kołysał. Cieszyłem się, że nie jestem stale pluszową zabawką, bo nie wiem czy zdołałbym przetrwać w całości długotrwałe tarmoszenie, jakim mnie uraczył. Gdybym musiał dodatkowo z nim sypiać i we śnie być tak mocno tulonym, nie wiem jak bym skończył i czy plusz nie wyszedłby mi bokami.
- Udusisz mnie – bąknąłem w możliwie wyraźny sposób. Uścisk zelżał, ale ciepłe ramiona nie zostawiły mnie w spokoju.
- O to się nie martw. Dlatego otworzyłem drzwi. Jest przeciąg, więc nie udusisz się, a ja mogę cię dalej ściskać i pieścić... – całe szczęście niewiele z tego wyszło. Potter wszedł do środka, spojrzał na nas i szybko odwrócił wzrok.
- Nie przeszkadzajcie sobie. Przebiorę się i zaraz wyjdę... – nie wydawał się zachwycony, ale z pewnością nie my byliśmy powodem jego złego humoru. Przy szczęściu chłopaka tylko jedno wyjaśnienie pasowało idealnie.
- Znowu się uflogałeś? – Syriusz wyjął mi to z ust – Mówiłem, że paradowanie z obiadem po zamku to kiepski pomysł...
- Teraz już wiem – bąknął, zdjął okulary i podkoszulek siadając na łóżku – Nie mogłem przewidzieć, że wszystko wyląduje na mnie... Wróć! Mogłem, ale tego nie zrobiłem. Teraz mogę zlizać sos ze spodni. – ledwo to powiedział zaczął je zdejmować i szukać nowych. Jego obecność ostudziła zapał kruczowłosego, który puścił mnie i zaczął się leniwie przeciągać.
- Randka nieudana, bo Romeo przyszedł w obiedzie? – zakpił, jednak J. spiesząc się nawet nie raczył mu odpowiedzieć. Narzucił szybko jakieś czyste ciuchy i wychodząc minął wracającego do sypialni Andrew. To dało mi nadzieję na zakończenie tulenia, jakie zapewne Syri chciał rozpocząć na nowo.
Sheva podszedł do okna, odsunął zasłony i szeroko otworzył okna. Zatoczył kilka kółek na środku pokoju, po czym znudzony usiadł na swojej pościeli. Widać było, że brak Fabiena mu nie służył, a ciężko było spodziewać się, że kiedykolwiek służyć będzie. Chciałem coś zaproponować, ale nie miałem, co. Wyjątkowo Black ścisnął moją rękę i zaczął grzebać po szafce.
- Sheva – odwrócił się do niego na chwilę – Może się przyłączysz? Mam Czekoladowe Żaby, więc sprawdzimy naszą celność. Dwie dla Remusa i po jednej dla nas. Taka będzie kolejność. Rzucamy na zmianę. – jasnowłosy ożywił się i wskoczył na materac obok mnie. Black rozdzielił między nas całkiem spory zapas Żab i odpakował pierwszą. Przytrzymał ją palcem by nie uciekła i wyszczerzył się niesamowicie szeroko.
- Ty rzucasz pierwszy? – Andrew także przygwoździł swojego płaza do opakowania.
- Oczywiście, że ja! Remi, buźka do góry o otwieraj paszczękę szeroko żebym nie spudłował... – nie byłem do tego nastawiony entuzjastycznie, ale ktoś musiał robić za pierwszą ofiarę. Zrobiłem dokładnie tak, jak mi kazał, a już chwilę potem Żaba wpadła mi do ust płynnie i bez problemów. Zjadłem ją i zabawa od razu mi się spodobała. Rzut Andrew był równie celny. Problemy zaczęły się, kiedy przyszła moja kolej. Black nastawił się chętnie, więc siląc się na celność rzuciłem łakociem w jego usta. Trafiłem tylko połową. Tył Żaby wysunął mu się z warg, ale szybko wszedł do środka. Wyglądało to obrzydliwie, ale i zabawnie. Później kolejka przyspieszyła, kiedy jasnym było, kto i komu ma podawać słodkości. Kilka razy dostałem Żabą w czoło i musiałem ją łapać zanim wskoczyła mi we włosy, Syri zaliczył trzy razu oko i dwa policzki, zaś Sheva miał już czekoladę nawet na nosie, kiedy zbyt mocno nacisnął i czekolada rozpuściła się w tamtym miejscu. Poza słodką rozrywką mieliśmy także kupę śmiechu, która przypomniała o czymś Ukraińcowi. Przeżuwając swoją porcję odchrząknął ocierając usta.
- Nie zapomniałeś chyba o naszym układnie? Nadal czekam na twój najsłodszy scenariusz. – to sprawiło, że kruczowłosy tracąc koncentracje nie trafił i całe szczęście w porę zamknąłem -oko zanim wylądowała na nim Czekoladowa Żaba.
- Zapomniałem! Całkowicie! – przynajmniej chłopak miał odwagę się do tego przyznać. Pacnął się w czoło i włożył do ust łakocia bez zbędnego owijania w zabawę, która widać właśnie się kończyła.
- I tak masz prostsze zadanie. To ty układasz scenerię pod swojego Remiego, a ja muszę pod Fabiena. Wiesz jak to komplikuje? – westchnął i położył się na pościeli – Chociaż tyle, że oddałem go na naukę do mojej matki. Będzie mistrzem w kuchni. Ha! – zerwał się szybko – Musicie do mnie wpaść i spróbować jego specjałów! Syri, wymiękniesz przy nim! Jeśli kiedyś to ty zaczniesz tak gotować to będę cię sławił do końca życia! Czyli nie mam się, czego obawiać, bo w kuchni jesteś zielony – dodał pewny siebie.
- Ja mam Remusa! Nie musze gotować!
- A Sheva ma Fabiena, który mimo swojej pozycji gotuje, sprząta, robi pranie... – musiałem to zaznaczyć zanim Black zacząłby robić ze mnie swoją przyszłą żonę.
- Dodatkowo potrafi mnie zadowolić i rozpieszczać – to zakończenie Andrew dobiło kruczowłosego całkowicie. Wepchnął do ust jeszcze kilka Żabek i dał sobie spokój.
- Wygraliście, ale nauczę się gotować i pokażę wam, że na coś się przydaje!

 

  

niedziela, 17 sierpnia 2008

Glonki

Wyobraźcie sobie Power Rangers na miotłach == Niebieską Wojowniczkę całującą żabę, która przemienia się w Słonecznego Wojownika... Myślałam, że nie wstanę! Włącznie w niedziele polsat z samego rana około 7:50 i pośmiejcie się XP Ja i moje 'ekologiczne paskudztwo' (jak to tata nazwał moje jedzenie) pewnie będziemy robić to samo XP

 

28 kwiecień

Niebo było zachmurzone, a w powietrzu unosił się zapach deszczu. Po ciepłych dniach pełnych słońca i duchoty wydawało mi się, że deszcz będzie zbawieniem. W oddali gromadziły się już gęste, ciemne chmury, które jak mi się wydawało odbijały się w oczach Syriusza czyniąc je jeszcze ciemniejszymi. Zanim odwróciłem wzrok od zapatrzonego w błonia chłopaka mój słuch zaczął rozpieszczać dźwięk kropel uderzających o szybę. Deszcz był rzadki i niegroźny, a przynajmniej z początku taki właśnie się wydawał. Burza była blisko i słychać było już grzmoty, chociaż błyski jak dotąd nie docierały do nas, a jedynie kumulowały się daleko od Hogwartu. Mimo wczesnej pory na dworze pociemniało, zaś w Pokoju Wspólnym zapłonęły światła i świecie. To właśnie ten nikły mimo wszystko blask rozbudził Blacka. Kruczowłosy rozglądał się przez chwilę po pomieszczeniu i uczniach, który się tu tłoczyli. W końcu złapał mnie w pasie i odsunął od okna.
- Nie zbliżaj się do szyb i nie patrz na błyskawice. Posiedź z Shevą, a ja zaraz wrócę. Przyniosę ci trochę łakoci. Zrobiło się zimno... – zdjął sweter i zarzucił na mnie – Musisz o siebie dbać.
- Ty również, dlatego powinieneś siedzieć tutaj, a nie kręcić się po zamku... – przyłożył mi palec do ust i uśmiechnął się tajemniczo – Ja również mam ochotę na słodycze, więc bądź grzeczny. Wrócę jak tylko dostanę to, co chcę. – uciekł zanim jeszcze zdołałem wyrazić jakoś swoje niezadowolenie. W szafce miałem czekoladę i on dobrze o tym wiedział, a mimo wszystko wymigał się i zniknął za portretem. Nie minęła chwila, kiedy wrócił. Zabrał z fotela swoją szkolna szatę i znowu wyszedł. Nie chciałem tego nawet komentować. Opadłem na miękką pufę i popatrzyłem na Andrew. Chłopak wzruszył tylko ramionami nie mając chwilowo nic do powiedzenia. Odetchnął głośno, przeciągnął się i zwalił mnie na ziemię. Sam rozsiadł się wygodnie i ze zniewalającym uśmiechem zaprosił na swoje kolana. Nie byłem dzieckiem, więc w zamian za jego wspaniałomyślność odchrząknąłem.
- Tu jest mało miejsca, a sofę zajęli prefekci... – wytłumaczył się niewinnie – Dzisiejszy temat mojej lekcji dotyczyć będzie twojego związku z Syriuszem w jego ostatnich fazach. – Jego owijanie nie zdało się na zbyt wiele. Zaczynałem się domyślać, co sobie ubzdurał i powoli czerwieniałem. Zauważył to bez problemu. Nawet w tak nikłym świetle moje wypieki niemal raziły. Zdziwiłbym się gdyby tak nie było. Usiadłem na podłodze by dodatkowo móc podciągnąć nogi pod brodę i w razie potrzeby ukryć twarz w kolanach. W prawdzie Sheva był jedyna osobą, z która mogłem porozmawiać na taki temat, ale wstyd pozostawał zawsze.
- Musimy dzisiaj? – jęknąłem cicho by nikt nie słyszał, że w ogóle coś mówię. Może i żaden moment nie był jak dla mnie dobry na tego typu rozmowy, ale te wydawał mi się najgorszym z możliwych. Spojrzałem w bok robiąc z ust dzióbek, co Andrew uznał zapewne za pozwolenie do kontynuacji i obietnice rychłego końca debaty na ten temat.
- Prawda jest taka, że sam nie wiem, kiedy najlepiej byście przeszli z Syriuszem do ostatniej fazy związku dziecięcego. W niektórych przypadkach myślę, że może, gdy jesteście pewni swoich uczuć, w innych znowu lepiej poczekać... Ze mną było o wiele łatwiej. Sam wiesz, ze Fabien podobał mi się jeszcze zanim go poznałem – i tu się nie mylił. Jęczał do zdjęcia, co nocy modląc się głośno o takiego chłopaka. Wtedy wydawało mi się to zabawne, ale jak później się okazało ktoś wysłuchał jego prośby i ścigany przestępca spotkał się z nim na korytarzu szkolnym w drodze do kuchni. Aż nierealne, jednak prawdziwe. Miłość do zdjęcia przerodziła się w tę od pierwszego wyjrzenia, o ile można było to tak nazwać. Nie wiedziałem tylko, czemu właśnie taki temat zainteresował chłopaka tak nagle i po co mi to w ogóle. Podejrzewałem, że znalazł pretekst do wspominania ukochanego, a kto wie jak było naprawdę.
- Ja pójdę po coś do picia... – chciałem się zmyć, gdy Andrew uśmiechnął się specyficznie, ale jego noga pchnęła mnie zdecydowanie, chociaż lekko tak bym nie mógł nawet się podnieść tylko w dalszym ciągu siedział na miejscu.
- Najpierw skończymy, a i tak pewnie Syriusz zaraz wróci. Nie martw się. Będzie krótko i mało treściwie. Najlepiej zaczekajcie z tym wszystkim póki Black nie zmądrzeje jeszcze trochę. Tyle przyjemności na jeden raz mogłoby go za bardzo rozpieścić. Tak samo jak mnie – wyszczerzył się – Podpisałem sobie Faba, a on naznaczył mnie, nawet nie wiedząc. Było pięknie, ale teraz mi go strasznie brakuje. Także pod ‘tym’ względem... Kiedy zrobicie to z Syriuszem to zadbaj by było to w chwili, gdy obaj będziecie potrzebować siebie najbardziej. To tylko was znacznie mocniej zwiąże, a ja nie będę się więcej martwił, że coś pójdzie nie tak. Szkoła to mało odpowiednie miejsce, ale zawsze możecie dać znać, a ja zajmę się wszystkim jak należy i będziecie mieli całą noc tylko dla siebie.
- Sheva... – bąknąłem przerywając mu wykład – Możemy już z tym skończyć? Miło słyszeć, że troszczysz się o mnie, ale to takie dziwne, kiedy rozmawiamy o takich rzeczach... – naprawdę czułem się głupio. Wolałem nie mieć aż takiego doświadczenia i wiedzy, jaką posiadał on. Wychował się przy ojcu, który jako człowiek bezpośredni z pewnością nie kazał mu do późnej starości pozostawać czystym, lub czekać na ślub. To dało się zauważyć już pierwszego dnia, kiedy poznałem Andrew.
- Tak, tak... Ale ja tak lubię mówić cokolwiek... – przygryzł wargę i zrobił głupia minę. Obejrzałem się za siebie. Syriusz wracał z wypchanymi kieszeniami i otwartymi ustami. Wyglądał przy tym na przerażonego. Zacząłem się martwić, jednak nie wiedziałem czy jest taki sens. Znając Blacka to wszystko mogło mieć na to wpływ.
- Merlinie, co ja widziałem... – rzucił na wydechu siadając i otrzepując się z ciarek – Przerażające. No, potworne po prostu. Remi, nigdy nie wyślę cię w pobliże gabinetów nauczycielskich. – to udowadniało, że wpakował się w coś mało poważnego, ale musiałem go wysłuchać tym bardziej, kiedy zaczął wyciągać z kieszeni pudełka z Czekoladowymi Żabami. Uwielbiałem je i już dawno zacząłem zbierać karty ze Znanymi Czarodziejami. Podobno były one dodatkiem, od kiedy tylko ten rarytas słodyczy zaczął powstawać, ale nie wnikałem w szczegóły. Liczyła się zawartość i słodka, skacząca nagroda za wytrwałość. Andrew zrobił miejsce chłopakowi, a ten usiadł łapiąc się za pierś. Drugą ręką wyszukał mnie i wciągnął na swoje kolana. Otulił mnie ramionami i zaczął przejęty.
- Wracałem z naszej słodkiej, nielegalnej spiżarni najkrótszą drogą. Oczywiście widok McGonagall, która stała pod drzwiami gabinetu profesor Sprout z butelką likieru czekoladowego, nakłoniłby każdego do zatrzymania się i podsłuchiwania. Ja dodatkowo podglądałem. – pochwalił się, chociaż nie miał zupełnie, czym – I wtedy się zaczęło. Drzwi się otworzyły, zajechało błotem i wtedy oczy zaszły mi żółcią, język zaplątał się w supeł i aż mnie w tył odrzuciło. Wyobraź sobie słonia morskiego w glonach... – znowu się otrzepał, a ja nadal nic nie rozumiałem – Sprout w bieliźnie okręciła się algami i otworzyła tak drzwi! – wybuchnął w końcu – Jakieś dziwne coś na twarzy, włosy zawinięte w ręcznik i swoim słodkim głosikiem zaprasza McGonagall do środka: „Och, wejdź Minewro. Właśnie namoczyłam kolejną porcję. Sama się przekonasz jak odmładzają skórę!”. Myślałem, że umrę! To było przerażające!
- To ty jesteś głupi – przekręciłem się na jego kolanach – Przecież to normalne, ze dbają o urodę...
- Widziałem na wpół nagą nauczycielkę w zielonym paskudztwie. Omal mi oczu nie wyżarło! Remi, jesteś nieczuły.
- Sam podglądałeś. Gdybyś wrócił bezpośrednio tutaj... – jakbym nie planował na to patrzeć to właśnie tak było. Syriusz przesadzał, ale sam był sobie winny. Puknąłem go w czoło i pokręciłem głową.
- Wtedy nie wiedziałbym, że one się odmładzają w taki sposób. Jak myślisz... Piją jad skorpiona? Podobno dobrze redukuje zmarszczki. Dziewczyny kiedyś o tym rozmawiały. Z sokiem porzeczkowym jest podobno wyśmienity... Fuj! Będę miał koszmary po nocach! Wielkie pokryte zielenią ciało nauczycielki Zielarstwa... I McGonagall, która też teraz pewnie leży jak szkielet na dnie oceanu porośnięty jakimiś dziwnym nalotem z rybich wnętrzności wyrzucanych przez rybaków... Czy ja już nigdy nie odzyskał dzieciństwa i mojej dawnej niewinności?! – wtulił się we mnie udając płacz. Sheva miał chyba rację, że kruczowłosy nie był jeszcze wystarczająco poważny nawet na zwykłe pieszczoty.

 

piątek, 15 sierpnia 2008

Kartka z pamiętnika XXXI - Niholas Kinn

Zazwyczaj dni, w których miało wydarzyć się coś istotnego zaczynały się rutyną, nudą i aż bijącą codziennością. Te same miejsca, ludzie, zwyczaje, a jednak zawsze coś wskazywało na nowość i rozrywkę. Przeczuwałem, że ten jeden dzień miał różnić się od wczorajszego, lub po prostu brak Jamesa przy stole aż tak mocno oddziaływał na moje nerwy. W rzeczywistości nie trzeba było przepowiadać przyszłości by wiedzieć, iż takie spóźnienie w porze śniadania nie zaowocuje niczym dobrym. Nie w jego przypadku. Sam nie do końca rozumiałem, dlaczego zgodziłem się z nim być. Był chłopakiem, w dodatku specyficznym i o dziwnym podejściu do życia, dla mnie wprost niezrozumiałym. Dla niego liczyły się krótkie chwile zapewniające mu radość, podczas gdy ja wolałem by wszystko było poukładane i na właściwym miejscu. Prawdopodobnie właśnie dla świętego spokoju przystałem na jego układ, jednak teraz byłem już przyzwyczajony zarówno do czasu spędzanego z nim, jak i jego dziwnych czasami zachowań. Czasami nie potrafiłem wyobrazić sobie, że nagle przestałby mnie zadręczać i zniknąłby z mojego życia całkowicie. Uzależniał na swój wyjątkowy sposób i zapewne nie tylko mnie, ale całą szkołę. Było to widać, kiedy na korytarzu rozległ się krzyk, a zaraz potem drzwi Wielkiej Sali zostały otwarte jeszcze szerzej.
Rudawy kot wbiegł do środka pomieszczenia, a zaraz za nim Potter. Zdyszany i nie uczesany, z przekrzywionymi okularami nie zatrzymał się mimo wielu spojrzeń, jakie ciekawsko się na nim skupiły. Zapatrzony w kocura, który właśnie mignął między stołami wydawał się kipieć ze złości. Niewiele osób wiedziało, co się dzieje, za to każdy mógł się tego domyślać. Zapewne kicia ukradła chłopakowi jego długo pieszczone wypracowanie z Eliksirów, nad którym spędził dobrych kilka dni, a nic innego nie byłoby na tyle cenne by mierzyć do zwierzaka z różdżki. A przynajmniej tak mi się chwilowo wydawało, a mylić się mogłem.
- Złapcie mi tę wielką pchłę w prążki! – rzucił w biegu. Kocia kita mignęła mi między nogami i zanim się zorientowałem okularnik już był blisko, tyle że nie zauważył w porę wylanego przez Pettigrew jogurtu. Nie wyhamował i wielkim ślizgiem wpadł w moje krzesło. Zamknąłem oczy, jednak jak się okazało nie było takiej potrzeby. Uderzenie skupiło się tylko na moich nogach i piersi. Popatrzyłem lekko wystraszony na chłopaka, który zaklął głośno, czym wywołał poruszenie nawet przy stole nauczycielskim. Podniósł głowę znad mojego ramienia i wtedy zrozumiałem, co się stało. Jego żółty nos, z którego ściekało żółtko jajka wystarczająco obrazowo uwydatniał wszelkie szczęście Jamesa do przygód. Odłożyłem skorupkę jajka na miękko, które zacząłem jeść kilka chwil wcześniej. Fakt tego, co w nim wylądowało wystarczająco odstraszał.
- Zaciągnąłem się tym! – J. jak otumaniony dał sobie spokój z kocurem Evans i ruszył do wyjścia. Zabrał po drodze kromkę z talerza Blacka, najwidoczniej nie planując pokazywać się na śniadaniu.
Po chwilowym spokoju cała Sala wybuchnęła śmiechem. Ciężko było przypasować te chichoty do ludzi. Niektórzy podchodzili do naszego stołu by zobaczyć osławione jajko, które James zjadł nosem. Nawet ja nie potrafiłem powstrzymać śmiechu. Na wpół zgięty zrobiłem szybko kilka kanapek i wziąłem sok. Miałem nadzieje, że nie wyleję wszystkiego w drodze, ale zaryzykowałem. Nie chciałem żeby Potter głodował do drugiego śniadania. Poszedłem za nim w miarę szybko by nic nie rozlać ani nie nabrudzić. Chwila ruchu sprawiła, że przestałem się śmiać. Okularnik, który kręcił nosem chcąc jakoś pozbyć się z pewnością dziwnego smaku żółtka z nosa był łatwym celem. Szedł tak wolno, że dogoniłem go jeszcze na pierwszych schodach.
- Ja... – zacząłem, ale on nawet się nie odwrócił – Przyniosłem kanapki... Jajkiem chyba nie pojadłeś – z trudem powstrzymałem śmiech, który zaczął mnie rozrywać od środka. J. raczej nie podzielał mojego entuzjazmu, jednak nie zareagował gwałtownie. Wyciągając rękę w tył wziął kromkę i zjadł jedną, a następnie trzy inne. Niestety musiał na mnie spojrzeć, kiedy chciał się napić. Nabrałem powietrza do ust by nie urazić go bardziej. Patrzyłem jak pije, a żółtko na jego nosie zaczynało już zasychać.

- Dziękuję, ale zaraz się rozpłaczesz, jeśli będziesz powstrzymywał śmiech – chyba miał rację. Moje oczy zaszły łzami, które wypychało powietrze zgromadzone w moich ustach.
Oddał mi szklankę, gdy byliśmy już pod łazienką chłopców. Od razu rzucił się na umywalkę, kiedy ja musiałem czekać aż zmyje pierwsze warstwy jajka.
- Możesz wracać – odezwał się szorując nos z wierzchu – Poradzę sobie jakoś i bez ciebie. Nie musisz mnie niańczyć... – wsadził palce do nosa wydłubując z niego jedzenie. Nie był to przyjemny widok, ale nie wyobrażałem sobie jak inaczej mógłby to robić.
- Poczekam na ciebie i tak już zjadłem, a na jajka nie spojrzę przez najbliższy rok – przygryzłem lekko wargę, ale to poskutkowało gdyż Potter roześmiał się, chociaż szybko jęknął zajmując się na nowo swoim nosem. Był przy tym tak podejrzanie pociągający. Od początku był dla mnie kimś w rodzaju idola, ale teraz czułem wyraźnie, że zmienia się to diametralnie. Nie wiem jak to robił, ale chyba zaczynał mnie w sobie rozkochiwać. Może tym, że zmieniał się dla mnie, lub swoją nieporadnością i powagą, która tyle go kosztowała, czy chociażby staraniami, jakie wkładał w naukę i korepetycje. Z pewnością coś w sobie miał.
- To może dam ci różdżkę i wygrzebiesz resztki z mojego nosa? – nachylił się nad umywalką i próbował odkręcić wodę tak by wszystko wpłynęło mu w odpowiednie dziurki. – Przy moim szczęściu nawet nie chcę myśleć, co się stanie, jeśli zacznę w nim dłubać. – był do bólu bezpośredni, ale nie przeszkadzało mi to w tej jednej specyficznej chwili. Wyjąłem z kieszeni chusteczkę i podałem mu ją nie mogąc dłużej patrzeć jak się męczy. To było tak żałosne, że współczułem mu.
- Może zdołasz to wysiąkać. – chciałem być miły, ale nie wiem jak mi to wyszło. Wziął ode mnie chustkę i odwrócił się tyłem. Wyraźnie było słychać jak usilnie stara się siąkać tak by zostawić pusty nos, ale chyba nie zdołał wiele wskórać. W końcu wyrzucił jednorazówkę i odwrócił się trochę spokojniejszy. Kręcił nosem, aż w końcu dał sobie spokój.
- Jesteś milutki – pocałował mnie w policzek i znowu zaczął się wściekać na żółtko, którego część w dalszym ciągu miał w nosie, ale powoli przywykał. – Dbasz o mnie, chociaż narobiłem niezłej kaszy. Dobrze, że nie wiedzą, co nas łączy. Musiałbyś się za mnie wstydzić. – prawdę mówiąc i tak się wstydziłem, ale nie chciałem go dodatkowo dołować. Czasami to lubiłem, ale tylko czasami.
- Zmieniłeś się – zacząłem powoli – Nawet bardzo. Już nie jesteś takim dzieciakiem, jak dawniej. To znaczy jesteś, ale poważniejszym... – nawet nie wiem, jaki miałem w tym interes, ale chłopak zasłużył na jakaś nagrodę, a w jego przypadku była to chyba najłatwiejsza inwestycja. – Jest ci z tym dobrze? Czasami widać, że ciężko ci się powstrzymywać...
- Nie jest tak źle. W prawdzie chętnie bym ponarzekał i pokrzyczał, ale obejdzie się bez tego.
- Powinienem ci coś dać za to, że się dla mnie poświęcasz... – ten błysk w jego oczach był niebezpieczny, ale chłopak spokojnie pochylił się nade mną i pocałował mnie w nos. Nie tego się spodziewałem, jednak nie mogłem liczyć na nic innego skoro sam zmusiłem go do tej ostrożności.
- Jestem coraz bliżej ust. Jeszcze trochę i możliwe, że pozwolisz mi ich sięgnąć – Zaczerwieniłem się. Ta słodycz aż do niego nie pasowała podobnie jak do mnie rumieńce, jednak to on zawsze je wywoływał. Zabrałem się w sobie i zamknąłem oczy biorąc głęboki oddech. Otworzyłem oczy, złapałem go za szatę i przyciągnąłem. Sam musiałem go pocałować skoro on nie zdobył się na to jak do tej pory. Było dziwnie, ale szybko. Czułem się jakbym dotykał ustami miękkiej nagrzanej na słońcu brzoskwini. Cieszyło mnie to, że nie smakował jajkiem, bo wtedy raczej nie zdobyłbym się na kolejny pocałunek.
Zaskoczony, ale rozochocony James zamruczał, gdy było po wszystkim i wziął ode mnie szklankę. Drugą dłoń zajął moją. Widziałem, że chciał szaleć i skakać, ale powstrzymał wybuch i tłumił gwałtowniejsze reakcje. Przez chwile zastanawiałem się jak dalece doświadczony może być okularnik. Nie wyglądał na wielkiego podrywacza, który bawił się, kim popadnie. Z tego, co dało się łatwo zauważyć był raczej omijany przez dziewczyny poza pewnymi niemiłymi wyjątkami i kocurami kradnącymi mu prace domowe.
- Jesteś dziwny, ale podobasz mi się – rzuciłem od niechcenia, a jego ręka ścisnęła mocniej moją. Podobało mu się to nawet, jeśli ukrywał wszystko, co mógł.

środa, 13 sierpnia 2008

Puszyste cappuccino

24 kwiecień

Syriusz nigdy nie wiedział, co będzie dokładnie robił w danym momencie, ale zazwyczaj, kiedy już umawiał się na wyznaczoną godzinę zjawiał się o czasie, jak przystało na wysoko urodzonego panicza. Ten jeden raz pewnie mogłem mu podarować, niestety najpierw musiałem dowiedzieć się, dlaczego mnie wystawił i zamiast zjawić się pod biblioteką nie przyszedł w ogóle. Czekałem na niego całe piętnaście minut i chociaż nie było to znowu tak straszne, to wystarczające. Nie byłem wcale zadowolony, gdy wracając do Pokoju Wspólnego musiałem mijać tłumik dziewcząt piskliwie rozmawiających o jakimś chłopcu. Każdy mógł mieć tego dosyć po pewnym czasie, a jakby nie patrzeć był to już drugi raz, kiedy musiałem przytulić się do zimnej ściany by one mogły przejść. W przeciwnym razie zostałbym zapewne staranowany, a to wydawało mi się najgorsze.
Zmarszczyłem czoło stając przed portretem Grubej Damy. Przyglądała się uważnie, jakiemuś zawiniątku przed sobą. Kiedy podszedłem bez problemu dostrzegłem, co tak przykuło jej uwagę. Niewielka czekoladka w kształcie kopułki w jasnym, biało-niebieskim opakowaniu. Fakt faktem od dawna nie miałem okazji objadania się czymś słodki. Wziąłem łakocia i stwierdzając, że właściciela nie widać zjadłem go. Czekoladka była naprawdę dobra, za to kobieta z obrazu nie wydawała się zachwycona. Z całą pewnością sama miała na nią ochotę, ale jej możliwości były ograniczone. Była obrażona, jednak wpuściła mnie do Pokoju po usłyszeniu hasła. Nie mogłem sobie nawet wyobrazić, co by się stało gdyby zaczęła zawodzić na temat mojego braku wychowania i głupoty. W końcu raczej nie było rozsądnym jedzenie słodyczy znalezionych na ziemi, niewiadomego pochodzenia. Niestety przypomniałem sobie o tym dopiero po czasie, kiedy już po pomadce został tylko przyjemny, słodki smak w ustach.
Ku mojemu zdziwieniu nie była to jedyna niespodzianka, na jaką trafiłem. U moich stóp leżała kolejna czekoladka tym razem w ciemno-brązowym opakowaniu. Kiedy schyliłem się by ją podnieść coś rzuciło mi się w oczy. Nieopodal tej leżała kolejna i jeszcze jedna idąc wzrokiem dalej. Pakując do ust słodycz zrozumiałem, że tworzą ścieżkę prowadzącą dokładnie pod drzwi mojej sypialni. Nie miałem pewności, czy był to kolejny wyskok Blacka, ale sama możliwość najedzenia się łakociami w taki sposób była kusząca. Walczyłem z samym sobą, jako że nie miałem pojęcia, dla kogo zostały rozłożone wszystkie te ślicznie wyglądające czekoladowe cukierki. Równie dobrze mogłem właśnie zjeść coś, co powinienem zostawić w spokoju, tyle, że było już za późno. Sam nawet nie zwróciłem uwagi, że zachęcony smakiem dwóch tylko czekoladek powoli brnąłem do przodu zachwycając się kolejnymi smakami. Uwielbiałem taką różnorodność i zanim się spostrzegłem wsunąłem do ust ostatnią, która leżała pod drzwiami. Otworzyłem je i ku swojej uciesze stwierdziłem, że słodka dróżka prowadzi dalej. Czułem przyjemne mrowienie w żołądku na samą myśl, że rozkosz tych wszystkich smaków potrwa jeszcze dłużej. Z wielkim, skrywanym uśmiechem nieśmiało szedłem do przodu. Łazienka była otwarta, a rozkoszne ślady prowadziły właśnie tam. Stanąłem w drzwiach, a widząc pewnego siebie Syriusza z ostatnia pomadką na dłoni nie musiałem obawiać się już niczego. Teraz wiedziałem, dlaczego się nie zjawił i miałem pewność, iż łakocie przeznaczone były tylko dla mnie. Dojadłem ostatnie stanowiące ścieżkę, a kruczowłosy odpakował i położył na otwartej dłoni ostatnią będącą celem mojej podróży. Pochyliłem się i zgarnąłem ją wargami z jego ręki. Wystarczyło, że połknąłem ją, a Black łapiąc mnie za policzki przyciągnął blisko i językiem zlizał słodki smak z moich warg oraz ich wnętrza. Subtelny smak cappuccino stał się o wiele przyjemniejszy. Nie przypominało to pocałunku, którym stało się dopiero po kilku chwilach. Nie chciałem się nawet odsuwać, jednak musiałem już nadto rozpieszczony samym buziakiem.
- Dlatego nie przyszedłeś, tak? – zapytałem by mieć możliwość oblizania warg, na których nadal został ślad słodkości i Syriusza.
- Dokładnie, ale to nie wszystko – zamaszystym ruchem wskazał wannę pełną pachnącej wody. – Rozbierz się i wchodź do środka. Dziś mam dzień rozpieszczania Remusa. Ostatnimi czasy zaniedbałem mój plan z tamtego roku i teraz skorzystam z okazji twoich lekcji z Regulusem. Ty będziesz się z nim uczył, a ja realizował moje głupie postanowienia. Przynajmniej się od was odczepię – to rzeczywiście było zachęcające. Nie miałem najmniejszego pojęcia, o jakim planie mówił chłopak, ale fakt chwili spokoju był odpowiednim bodźcem. Został jeszcze tylko jeden mały problem.
- Ale tu nie ma piany – krzywiąc się wsunąłem palec do ciepłej wody. Niestety nie ostudziło to zapędów kruczowłosego.
- Po tym jak cię dotykałem chyba nie musisz mieć piany? Odwrócę się, a ty wskakuj. Nigdy nie wiadomo, kiedy znowu znajdziemy czas na chwile beztroskich pieszczot. – o dziwo tak jak powiedział wykręcił się stając tyłem i nawet nie planował podglądać. Z wypiekami i nie do końca przekonany czy słusznie postępuję zdjąłem wszystkie ubrania i wszedłem do wanny. Woda niesamowicie pachniała i relaksowała. Zanim zdołałem to zauważyć dłonie Syriusza zamoczyły się w tych wonnościach i przesunęły po moich ramionach. Wytarł je szybko i upiął mi włosy w kok. Zepchnął mnie ciut niżej bym na wpół leżał i powoli zaczął delikatnie mnie myć, jakby od razu chciał także masować skórę na moich barkach i piersi. Nie wiedziałem, czego dodał do wody, ale przestałem się przejmować nagością i tym, że on stoi nade mną z całą pewnością widząc wszystko. Przypomniałem sobie smak wszystkich tych łakoci i pozostawiona na koniec czekoladka o bardziej przytłumionym smaku. Black zadbał o wszystko. Uśmiechem przyjąłem jego subtelne cmoknięcie w szyję i zamruczałem. Jego opuszki pieściły mój tors i omijały wrażliwe punkty, jakby nie chciał nadawać temu zbyt intymnego charakteru.
Sam nie wiem ile czasu minęło zanim stanął przede mną z ręcznikiem i poprosił bym wstał. Owinął mnie pozostawił bym sam mógł się wytrzeć. Podczas gdy ja zająłem się właśnie ta jedną czynnością on przyniósł z sypialni bieliznę i flakonik. Zaczynałem zupełnie tracić kontakt z tym na pozór rzeczywistym światem. Wszystko bardziej pasowało mi do bajki, a jednak nią nie było.
- Od kiedy mam zielone slipki z uśmiechniętą dynią? – przyjrzałem się bieliźnie, a już sam uśmieszek Blacka wyjaśniał mi tę anomalię.
- Od teraz już na pewno. – zamknął oczy i przytrzymał mi ręcznik. Mogłem się spokojnie ubrać, chociaż tylko w tę jedną część garderoby. – Jeszcze tylko jedno i rozpieszczanie skończone – odrzucił puchaty materiał i wziął do rąk buteleczkę, z którą wcześniej przyszedł. Wystarczyło jej otwarcie by intensywny zapach kwiatów rozszedł się po łazience. Tak samo pachniała woda, w której się kąpałem. Kruczowłosy nalał odrobinę płynu na dłoń i zaczął rozcierać olejek po moich ramionach. Teraz już wiedziałem, o co mu chodziło. Zapach był na tyle intensywny, że tłumił wszystkie inne zmysły poza węchem, który aż szalał od nadmiaru przyjemności. Takie formy rozpieszczania zaczynały mi się niesamowicie podobać. Syriusz jak niewolnik klęczał i wcierał oliwkę w moje nogi oraz brzuch, a później stojąc dokładnie rozprowadzał ja po piersi. Stałem przed nim niemal nagi, świecąc się od powoli wnikającego w skórę olejku i nawet mnie to nie krępowało.
- To taki mały prezent bez okazji. Gdybym nie czytał tego, co czytam – owijał przez chwilę – Nawet bym nie wiedział jak sprawić ci przyjemność, ale teraz mogę się w to bawić. I wiesz, mój misiu... Lubię, kiedy się tak słodko uśmiechasz, gdy jest ci dobrze – dopiero teraz spłonąłem rumieńcem. Musiałem wyglądać okropnie, kiedy z rozkoszą wymalowaną na twarzy pozwalałem mu się mną zajmować i dotykać. Moje mięśnie zaczynały się spinać, więc Syriusz szybko zakończył wcieranie we mnie wonności. Podał mi nowe ubrania, które widać było, że sam wygrzebał z moich rzeczy i skłonił się nisko, jakby właśnie usługiwał książętom. Nie wiele rozumiałem z jego dziwnych zachowań i uwielbienia względem mnie, jednak było to lepsze niż zwykła szkolna miłość bez takiego urozmaicenia. Zaczynałem przyzwyczajać się do rozpieszczania mnie i nawet nie myślałem o tym by rezygnować z tych małych wygód.
- Jesteś głupiutki, ale słodki – bąknąłem cicho do chłopaka i pocałowałem go w policzek, jako że było to jedyne miejsce, jakie mogłem dosięgnąć bez problemów. – I odpowiadasz za każdy kilogram, jaki mi przybędzie. – pokazałem mu język i łapiąc za rękę wyciągnąłem z zaparowanego lekko pomieszczenia.