piątek, 28 listopada 2008

Zdjątka

22 lipiec

Spokojna niedziele spędzana z rodzicami i Syriuszem była jak dla mnie nazbyt intymna. Może i mama oraz ojciec nie wiedzieli o niczym, ale Syriusz był przecież moim chłopakiem, więc ich beztroski tom w czasie rozmowy z nim, lub zwykłe uprzejmości dla mnie nabierały specyficznego znaczenia. Black wydawał się specjalnie łasić do moich rodziców by wywrzeć jak najlepsze wrażenie i zdobyć ich zaufanie, przyjaźń i zapewne późniejsze błogosławieństwo w naszym związku. Zbyt dobrze go znałem, bym miał jeszcze w to wątpić. Jakoś wydawał mi się pasować do mamy i taty. Rozmawiał z nimi zupełnie swobodnie, nie krępował się chodzić po domu, nawet z samego rana, rozczochrany, zaspany i w samej piżamie. Czułem się jakbym naprawdę miał za sobą wszystko, co złe, a teraz spokojnie przyjechał w odwiedziny do rodziców wraz z ich drugim, bądź, co bądź, synem. To było naprawdę wyjątkowe uczucie i chciałem czerpać z niego jak najwięcej przyjemności.
Zebrałem talerze i włożyłem do zlewu. Ojciec zajął się przygotowaniami do zajęć w poniedziałek, zaś mama miała czas by pobyć trochę z kruczowłosym. Nie ufałem do końca jej niby to niewinnemu spojrzeniu, kiedy prosiła bym posprzątał po posiłku. Poprosiła Syriusza do salonu i wtedy urwał się mój kontakt z Blackiem i świadomość tego, co się dzieje. Liczyłem na to, że rozmawiają o szkole, domu kruczowłosego i jego rodzicach. Zaciekawiona kobieta już kilka razy starała się dowiedzieć czegoś ciekawego, jednak Syri umiejętnie zatajał niemiłe szczegóły, ale rozwijał te wiążące się z majątkiem, lub ogólnym rozleniwieniem. Chętnie opowiadał także o pracy rodziców, chociaż nie o nich samych.
Wytarłem dłonie w ręcznik i zajrzałem zaciekawiony do pokoju. Black siedział na jednym z foteli z jakimś świstkiem w ręku, mama oglądała jakiś inny, zaś na stole leżało drewniane pudełko, które zaczynałem kojarzyć. Coś we mnie drgnęło i sprawiło, że się zaniepokoiłem. Nagle, niespodziewanie i z ogromną siłą uderzyła we mnie cała prawda o nieszczęsnej szkatułce. Mama trzymała w niej zdjęcia, co gorsza, moje. Krzyknąłem sprawiając, że zwrócili na mnie swoją uwagę i szybko podbiegłem do Syriusza.
- Jaki ty byłeś słodki, jako dziecko! – zakwilił, zupełnie jak wielokrotnie matka, gdy wracała pamięcią do tamtych chwil. Wyrwałem mu fotografię z dłoni i wpakowałem siłą do pudełka.
- Tutaj byliśmy na plaży – mama podsuwała chłopakowi pod nos jedno z bardziej żenujących, moim zdaniem zdjęć. Uklęknąłem szybko na sofie, kiedy Black pochylał się by spojrzeć. Swoja piersią i całym ciałem zasłoniłem mu wszystko rozkładając ręce.
- Nie wolno! – syknąłem czerwony na twarzy. Jak dotąd nie byłem tak blisko kruczowłosego przy żadnym z rodziców, ale teraz było to jedyne wyjście. Nie chciałem by oglądał mnie na zdjęciach z dzieciństwa. I tak dorwał już kiedyś to, na którym wyglądałem jak nabzdyczony paniczyk. Niestety jak to zwykle z Syriuszem bywało nie miał zamiaru sobie odpuścić. Złapał mnie za jedną rękę i siłą mi ją opuścił. Podobnie postąpił z drugą i przytrzymał.
- Nie przeszkadzaj, kiedy dorośli rozmawiają – wyszczerzył się i pociągnął mnie w dół. Padłem na jego kolana i sofę. Mój brzuch przywarł do jego ud, a jedna z jego dłoni trzymała mnie za nadgarstki.
- Hej! – zacząłem się wiercić i wyrywać, ale jakimś cudem Black radził sobie całkiem dobrze. Zaśmiał się i wiedziałem, że właśnie przygląda się dokładnie fotografii.
- Nie, nie, nie! Nie wolno! – zacząłem przebierać nogami byleby więcej nie patrzył. Dostałem klapsa i poznałem w nim dłoń matki.
- Uspokój się i nie zachowuj jak dzidziuś. Przecież wyglądasz tu ślicznie z tym pączusiem zamiast buzi i odstającym brzuszkiem. – wściekły zapiszczałem przez zaciśnięte usta. Wcale nie wyglądałem tam słodko, a żałośnie i niesamowicie żenująco. Nie miałem koszulki i biegałem piasku w samych majtkach. Mało to były trochę duże i wisiały mi na pupie. Nie lubiłem tego zdjęcia równie mocno jak tego gdzie rajtuzy opadały mi do kolan i ciągnęły się za mną, gdyż były trochę za duże. Ślizgałem się na nich po mieszkaniu, a ojciec robił zdjęcia.
- O, a tutaj niemal wywracał się na każdym kroku. Wyglądał rozkosznie w tych zielonych rajtuzkach!
- Mamo! Przestań, to jest okropne! Potargaj je! Proszę, zanim je zobaczy! – znowu się wyrywałem, ale Syriusz zapiszczał cicho.
- Wyglądał jakby miał korzonki. I ten żółty sweterek. Nie myślałem, że mógł być tak słodki! – mojej mamie chyba się spodobało, bo od razu podjęła rozmowę właśnie na temat mojej słodyczy.
- Kiedy go urodziłam wyglądał jak maleńki aniołek o maluteńkich, pulchnych nóżkach...
- Będę grzeczny – mruknąłem by tylko jej przerwać. Jeśli zaczęła by opowiadać o tym, jak nie pozbierany byłem dawniej spaliłbym się ze wstydu. Syriusz puścił mnie z westchnieniem zadowolenia, od razu porwał kilka zdjęć i zaczął się im przyglądać. Usiadłem normalnie obok niego i patrzyłem przez ramię by w razie, czego znowu jakieś zabrać i zacząć przeszkadzać.
Mama chyba dostrzegła moje niezadowolenie, bo zaczęła chować zdjęcia do pudełeczka.
- I tak mu wszystko pokażę, kiedy będzie u babci – posłała mi wymowne spojrzenie, które sprawiło, że spuściłem wzrok. Podczas tego ‘wyjazdu do dziadków’ nie mogłem stawiać żadnych warunków. Moja przypadłość sprawiała, że nawet rodzice zmuszeni byli okłamywać Syriusza, a to sprawiało, że moje wyrzuty sumienia były jeszcze większe. Dawali mi poprzez to kilka spokojnych dni na przemianę i dojście do siebie po niej, jak i dzień samotności na użalanie się nad sobą i bólami. Byłem tak szczęśliwy z powodu obecności Syriusza, iż niemal całkiem zapomniałem o swoim mało przyjemnym problemie. Teraz nie musiałem się przynajmniej obawiać, że zacznie węszyć, gdy nagle zniknę w nocy. W szkole znalezienie wymówki było dużo łatwiejsze, jednak teraz miałem do pomocy matkę. Kobieta wstała zabierając ze sobą szkatułkę.
- Idę zająć się ogrodem, a ty możesz błagać Syriusza by nie zdradził twoich wstydliwych sekretów reszcie kolegów. – mrugnęła do mnie ubawiona miną, jaką chciałem ją skarcić i odstraszyć. Siedząc w ciszy obok Blacka odczekałem aż zniknie, a później wyjdzie zamykając za sobą drzwi. Ledwie dosłyszałem ciche skrzypnięcie i cichy klik zamka, kiedy Black rzucił się na mnie. Powalił na sofę i uśmiechnął się drapieżnie.
- Ubłagasz mnie bym nie powiedział, jakie słodkie zdjęcia widziałem? – dopraszał się wyraźnie tego chcąc. Znałem nawet cenę, jaką miałbym za to zapłacić, jednak także i zdawałem sobie sprawę z tego, iż Syriusz nie powie ani słowa nikomu. Zbyt mocno zależało mu na zatrzymaniu takich rzeczy tylko dla siebie. Z resztą na pewno byłby zazdrosny, gdyby ktoś dowiedział się o niektórych moich zdjęciach. Wyczułem to, kiedy z niezadowolonym pomrukiem zaczął mówić o najgorszej fotografii, a która jemu przypadła do gustu jak żadna inna.
- Miałeś wtedy taki rozkoszny brzuszek – podwinął mi koszulkę i pocałował pępek – Teraz jest taki płaski i niemal wklęsły, a wtedy tak słodko odstawał i wyglądał na mała baryłka z miodem. – żachnąłem się, ale on nie przestawał się uśmiechać i bez przerwy stał nade mną na czworakach. – Nie mogę uwierzyć, że miałeś wtedy tak pucatą buzię. Jakbyś nadymał policzki! – urażony przewróciłem się na brzuch i nakryłem głowę ozdobną poduszką. Black na pewno także przypominał kluskę, kiedy był dzieckiem. Słodki pączek z rączkami i nóżkami. Nie wierzyłem, że urodził się pozbawiony niemowlęcych krągłości. Tylko, że to nie on był na zdjęciach, które moja mama tak uwielbiała, ale niestety ja. Bąknąłem coś sam do siebie, ale spod poduchy wydawać się mogło, że po prostu bełkocę tylko po to by się wyżyć. Kruczowłosy zabrał ze mnie poduszkę, której nawet specjalnie nie trzymałem. Odgarnął moje włosy na jedną stronę i zaczął całować po uchu. Udawałem, że jest mi to całkowicie obojętne, chociaż bynajmniej nie było. W końcu chyba dał za wygraną i postanowił zrewanżować się za ujawnianie mało przyjemnych faktów z niemowlęcego życia.
- Pokażę ci w szkole kilka moich zdjęć z dzieciństwa, tylko teraz daj mi dzióbka. Czuję się wygłodzony jakbym ostatnio widział cię miesiąc temu. Poczęstuj mnie tym słodkim afrodyzjakiem – zaczął mnie łaskotać, a kiedy nie byłem w stanie się powstrzymać podskoczyłem odwracając się i osłaniając rękoma by nie dręczył mnie. Rzucałem się niezgrabnie, jednak on dostał to, czego oczekiwał. Przestał i pocałował mnie. Lekko i krótko, ponieważ zaraz potem usłyszałem kroki na schodach, gdy taka wracał do domu ze sklepu.

środa, 26 listopada 2008

Drabina

18 lipiec

Był późny ranek i rodzice jakiś czas wcześniej wyszli do pracy. Syriusz wydawał się czekać na to do samego początku, chociaż dzielnie trzymał się udając lenistwo i brak pośpiechu. Zająłem się sprzątaniem po śniadaniu, zaś Black zajął wtedy łazienkę. Opuścił ją akurat, gdy kończyłem i wtedy ja mogłem dokończyć mycie się, zaś on miał czas dla siebie. Ocierał się o mnie w drzwiach, korytarzu i w każdym innym miejscu, gdzie miał ku temu okazję. Nie potrafiłem powstrzymywać uśmiechu, gdy robił te wszystkie przyjemne rzeczy, nawet, jeśli z pozoru mało istotne. Obaj zachowywaliśmy się chyba dosyć dziecinnie, jednak było mi z tym dobrze. Może nawet cudownie, jeśli miałbym się pokusić o dokładniejsze określenia.
Kiedy wychodziłem Syri stał już przy drzwiach i skakał z nogi na nogę. Uspokoił się, kiedy stając przy nim patrzyłem specyficznie na jego wyczyny. Zakończył to pozycją do jakiś piruetów i wyszczerzył się szeroko. Był strasznym dzieckiem, jeśli zamiast wyglądu brało się pod uwagę jego uwarunkowania psychiczne.
- Cokolwiek to było dobrze, że skończyłeś – mruknąłem dając mu do zrozumienia, że było to naprawdę dziwne, a może nawet żałosne, chociaż zupełnie normalne dla chłopaka. Mimo wszystko Syriusz nie oburzył się, ani nie boczył. Złapał mnie za rękę i ścisnął ją mocno. Zaciągnął mnie do pokoju rodziców i wypchał na balkon. Zaskoczony odwróciłem się do niego, ale pomachał mi tylko uspokajająco. Zamknął drzwi, chociaż nie wiem czy zrobił to specjalnie, czy też zupełnie nieświadomie. Nic nie rozumiejąc stałem na balkonie patrząc to w niebo, to znowu w dół na trawę. Była soczyście zielona, przeplatana stokrotkami i mleczami. Kojarzyła mi się z dziadkami i ich domem na wsi. Dziadek zawsze dbał o trawnik i kosił go ciesząc się i przechwalając tym, że to robi. Był niesamowitym człowiekiem, ale teraz nie chodziło raczej o wspominanie rodziny. Przynajmniej tak mi się wydawało, choć pewności nie miałem żadnej.
W końcu zobaczyłem ciemny łepek Syriusza na dole. Pomachał mi i uśmiechnął się. Nie było zbyt wysoko, jednak ja nie odważyłbym się skoczyć.
- Powiesz mi teraz, o co chodzi? – zapytałem podpierając się ręka o balustradę. Patrząc na Blacka z góry miałem dziwne wrażenie, że z czymś mi się to kojarzy. Niestety dostając w odpowiedzi tylko szerszy uśmiech nie mogłem dojść do żadnych wniosków.
- Remi... – chłopak dał chyba w końcu za wygraną, bo niemal nerwowo poprawiał włosy zakładając je za ucho. – Będziesz księżniczką, a ja księciem – wypalił w końcu robiąc kółeczka stopą i obserwując własne ruchy. Zakaszlałem zbity z tropu, zaskoczony i zupełnie nieświadomy zaistniałej sytuacji. Musiało minąć kilka minut zanim dotarło do mnie, o co właściwie chodzi i tym samym upewniłem się, że chłopak nie kłamie.
Na chwilę wszedł pod balkon i pojawił się na widoku z różą w ręce. Byłem przekonany, że takie same rosły w ogrodzie sąsiadki. Nawet nie chciałem się upewniać, czy rzeczywiście wziął ja stamtąd. Taka wiedza zawsze mogła być niebezpieczna.
- Pani moja! – Syri efektownie upadł na kolano i wzniósł kwiat w moim kierunku. Dziękowałem w duchu rodzicom za posadzenie sosen przy ogrodzeniu, dzięki czemu sąsiedzi nie mogli widzieć, co się u nas dzieje. Teraz chroniły mnie przed miażdżącym zażenowaniem spowodowanym nową zabawą Blacka.
- Skąd ja wziąłem takiego walniętego księcia? – zapytałem sam siebie tak by mógł to słyszeć. Naprawdę ciężko było mi zrozumieć jak to możliwe, ale mimo wszystko był zabawny.
- Twa uroda dodaje mi skrzydeł i sprawia, że kwiaty tracą urok, gdy jesteś tak blisko nich! – mówił tak głośno, że spłonąłem rumieńcem nie mając pewności, czy przypadkiem nikt tego nie słyszy. Black za to położył różę na trawie udając obojętnego na jej piękno i wdzięki, za to zachwyconego mną. Uderzyłem się lekko w czoło i przetarłem twarz.
- Zawstydzasz mnie, panie – mruknąłem mało zrozumiale, jednak on musiał to wyłapać. Z nową siła i energią podniósł się na równe nogi.
- Uwolnię cię, moja piękna, z łap tego potwornego smoka, który więzi cię tutaj! – wolałem tylko przewrócić oczyma. I tak zaskoczyło mnie, że Syri podchodzi bliżej balkonu i nagle łapie za jakiś sznurek. Dopiero teraz zauważyłem, że przywiązał do balkonu jakąś drabinkę sznurową. Przez myśl przeszło mi, że to właśnie o tym rozmawiał z moim ojcem przy obiedzie kilka dnie wcześniej. Patrzyłem lekko zaskoczony na to jak wspinał się coraz wyżej i wyżej. Kiwał się na niestabilnych sznurkach, ale dzielnie brnął do przodu. Tym razem byłem jeszcze bardziej podłamany jego pomysłowością.
Wspiął się w końcu na górę i znowu padł przede mną na kolana. Złapał mnie za dłoń i zaczął ją obcałowywać.
- Jestem już z tobą moja, pani – mruczał zupełnie jakby do siebie i nieubłaganie ślinił moją dłoń sunąc mozolnie ku wyższym partią. Zapewne miał dotrzeć do samego łokcia, a później rzucić się na drugą. Popatrzyłem przez barierkę w dół. Na trawie nadal leżała różyczka.
- Syriuszu – zacząłem, jednak odpowiedział mi tylko nieprzytomnym ‘hm?’ – Syriuszu? – ponowiłem, chociaż rezultat był taki sam.
- Hm?
- Syriuszu! – wyrwałem rękę z jego uścisku. W końcu zwrócił na mnie swoja uwagę. – Nie zapomniałeś, aby o czymś? – wskazałem na dół. Nadal klęczący chłopak wychylił się trochę i pobladł.
- Stop, akcja zatrzymana! – zawył i zaczął schodzić po sznurowej drabince na dół – Zaraz wracam, nigdzie mi nie odchodź! – jakbym w ogóle miał gdzie. Byłem uziemiony na balkonie, jakkolwiek dziwnie mogło to brzmieć. Patrzyłem, jak chłopak podnosił kwiatek. Wsadza do ust łodyżkę i powoli znowu wspina się na górę. Teraz czułem się już naprawdę niesamowicie głupio. Gdyby to Sheva był na moim miejscu, zaś Potter zastąpił Syriusza, wiedziałem, co zrobiłby jasnowłosy. Odwiązałby drabinkę i nie przejmował się tym jak mocno James stłukłby tyłek. Ja miałem do czynienia z Blackiem, więc nie mógłbym zrobić mu czegoś takiego. Wzdychając czekałem, aż zmęczony już tym wszystkich chłopak znowu do mnie wróci.
- Książę! To taka wysoka wieża, a ty zdołałeś się na nią wspiąć! – w moim głosie była odrobina kpiny, jednak nie mogłem się powstrzymać. Syri wyjął z ust kwiatek i wytarł go o spodnie. Podał mi ze zmęczonym uśmiechem na twarzy.
- Dla ciebie wszystko moja piękności – rzucił i przysunął się. Poprzedni patetyczny styl opuścił go całkowicie – Zasłużyłem na leczniczego buziaka? – nastawił usta do całowania. Kręcąc głową musnąłem je lekko i zdawałem sobie sprawę z tego, iż nie będę mógł ich tak łatwo zabrać. Tak też się stało. Black objął mnie w pasie i przytulił swoje ciało mocno do mojego. Zamruczał i lekko uciekł głową w tył.
- Jestem uleczony, jednak potrzebuję teraz energii, jaka wypływa z tych rozkosznych usteczek... – znowu się do mnie przyssał, a jego wargi naparły na moje dosyć delikatnie, jednak bardzo dokładnie. Black wsunął mi język w usta udając, że stara się przelać tym część moich sił w swój organizm. Pozwoliłem na to i zacząłem gładzić go po włosach. Tym razem to ja oderwałem wargi.
- Już chyba otrzymałeś wszystko, czego było ci trzeba – pokazałem mu język, a on pocałował mnie w niego.
- Nie do końca. Teraz zabiorę moją księżniczkę do sypialni i wypieszczę. – zaczął pchać mnie w stronę drzwi. Popatrzyłem na niego jakby właśnie planował utopić się w szklance z napojem gazowanym.
- Zamknąłeś mnie tu – puknąłem go w czoło – Jedyna droga to zejść na dół, chociaż powinieneś mnie znieść, nie myślisz? – Black popatrzył na wejście i pchnął drzwi niedowierzając. Jego mina zdradzała, że ta drabinka sznurowa dała mu się już we znaki. Z obrzydzeniem patrzył w dół i dotknął sznurka, jakby był oślizgły i śmierdzący. – Nigdy więcej księżniczki i księcia na balkonie – mamrotał do siebie schodząc. Wyciągnął po mnie ramiona i otrzepał się, gdy po jego plecach przeszły dreszcze. Znowu wzdychałem i sam zacząłem powoli schodzić na dół po prowizorycznej drabince zrobionej ze sznura. Była nieprzyjemnie chwiejna i ciężko było utrzymać na niej równowagę. Zmieniała tez swój kształt, kiedy linki naprężały się od ciężaru ciała. Właśnie, dlatego Syri zdjął mnie jeszcze zanim dotknąłem stopami ziemi.
- Jednak najlepsze księżniczki lepiej ratować na ziemi. – uśmiechnął się i przytulił ramię do mojego. – Wracamy do domu, bo znowu muszę nabrać sił dzięki tobie.
- Tak, tak... – i moje usta wykrzywiły się lekko. Gdyby rzeczywiście mógł tak zdobywać energie pewnie nie potrafiłby ode mnie odejść nawet na kilka sekund, a co dopiero tygodnie.

niedziela, 23 listopada 2008

Duży!

13 lipiec
Syriusz leniwie rozciągnął się na całej kanapie zmuszając mnie do zajęcia jedynie wolnego skrawka, lub opcjonalnie położenia się na nim. Telewizor, bez którego nie potrafił obejść się mój ojciec, nie zajmował Blacka na kilka chwil, jednak stanowczo zbyt krótkich. Po dziesięciu minutach spokoju znowu zaczynał mnie dotykać i usilnie starał się zwrócić na siebie całą moją uwagę. Po raz sam nie pamiętam, który, zdjąłem jego rękę ze swoich pośladków i odłożyłem na płaski brzuch chłopaka. Jego długie palce, silne, duże dłonie... Syriusz rósł niesamowicie szybko. Przyłożyłem jego rękę do swojej. Różnica obejmowała połowę palców Blacka. Wcale mi się to nie spodobało. Czułem się przy
nim jak zwyczajne dziecko. Sięgałem mu do szyi, byłem chudszy i mniej sprawny, nie tak silny, a jego ciało nabierało powoli męskich kształtów. Trochę mu tego zazdrościłem.
- To niesprawiedliwe – bąknąłem w końcu – Jesteś zbyt wielki! – krzywiłem się rozżalony. Syri pobladł jakby moje słowa przybrały materialną postać czegoś okropnie strasznego.
- Już vi się nie podobam? – zabrał szybko dłoń z mojej i zacisnął obie w pięści by ich nie pokazywać. Był wtedy słodki i zabawny.
- Po prostu jesteś za duży, a ja nadal mały – sprostowałem – Wolałbym urosnąć, choć trochę.
- Ale wtedy nie byłbyś już moim małym, słodkim Remusem, a ja przestałbym być dużym, złym Syriuszem.

- I dobrze! Wtedy ty byłbyś mały i słodki, a ja duży i zły. To przecież proste.
- Nie mógłbym cię wtedy nosić – rzucił Black.

- Ja nosiłbym ciebie – odparłem argument.
- O nie! – pokręcił głową i zrobił najbardziej stanowczą minę, na jaką tylko było go stać – Jestem Black! Nigdy nie dałbym się ot tak nosić! To uwłacza mojej godności. Z resztą nie potrafisz być nawet małym, złym Remusem, a co dopiero dużym? – teraz to ja byłem urażony. Z całą pewnością potrafiłbym zachowywać się adekwatnie do predyspozycji cielesnych. Byłbym w tym nawet lepszy niż Syriusz. W końcu byłem Remusem! – No, powiedz mi jak zachowywałby się duży, zły Remus? – nie wiedziałem skąd chłopak wziął to pytanie, ale całkiem mnie zaskoczyło.
- Nio... – zacząłem nerwowo machać nogami – Tak samo jak teraz... – bąknąłem, na co Black westchnął i pokręcił głową. Tak naprawdę nie chciałem być wyższy od niego, ale tylko ciut niższy niż on. Im bardziej doroślał tym mniejsza była moja wiara w siebie. W końcu dziewczyny będą musiały dostrzec w nim coś więcej niż słodkiego dziedzica. Już teraz jego twarz przestała być pulchna i ładna, a stała się bardziej przystojna i poważniejsza.
Postanowiłem zapomnieć o tym na ten krótki mimo wszystko czas, jaki spędzaliśmy tu razem.
- Duży Syriusz może nie być najgorszy – wspiąłem się na niego i położyłem – Może zastępować
materac – wierciłem się jak na normalnym łóżku. Jęczał, kiedy wbijałem mu kości w całe niemal ciało. Zwijał się, kiedy dźgnąłem go łokciem w brzuch lub biodrem zgniatałem podbrzusze, czy uda. Nie był może najwygodniejszy, ale za to cieplutki.

Położyłem się na nim na brzuchu i przytuliłem do jego piersi. Była idealna dla mnie, z resztą zapewne jak wszystko w Blacku, nawet, jeśli czasami musiałem sobie ponarzekać. Wbiłem mu kolano w udo, bo krzyknął cicho i zwalił mnie na kanapę obok siebie. Podniósł się gwałtownie omal mnie nie spychając na podłogę. Poprawił mnie sobie i z lekko wrednym uśmiechem położył się na moim ciele. Był ciężki.
- Mogę też robić za pierzynę dla mojego maleństwa – wyszczerzył się jadowicie – Przyjemnie?
- Jesteś... ciężki! – wydyszałem to, o czym chwilę wcześniej zdołałem pomyśleć, starając się go jakoś zrzucić. Daremnie, jak zwykle.
Równocześnie lubiłem i miałem dosyć jego przewagi nade mną. Miażdżony uśmiechnąłem się słodko by mnie uwolnił, niestety miał, co do mnie inne plany. Zaczął pocierać nosem o mój policzek, a następnie o całą szyję aż do ramienia. Łaskotał mnie tym niemiłosiernie., więc starałem się odpędzić go niekontrolowanymi ruchami głowy. Trzymał moje ręce splecione ze swoimi, więc musiałem zrezygnować z tego rodzaju pomocy. Nawet gdybym chciał odpędzić się od niego zębami nie było mi wolno. Zupełnie bezradny i bezbronny krzywiłem się, piszczałem i pojękiwałem. Z rozmysłem chłopak zamienił nos na usta. Obcałował mi połowę szyi, polizał ja i ssał zadowolony ucho. Zacząłem się rzucać jak tylko mogłem byleby jakoś mu przerwać. Było mi aż
za dobrze i mało brakowało, a zacząłbym szukać biodrami jego ciała by móc się o nie ocierać.

Wybawieniem okazały się otwierane drzwi. Tata musiał wcześniej wrócić z pracy i tak mnie tym wystraszył, że niepostrzeżenie całą siłą zepchnąłem z siebie Blacka. Usłyszałem głośny grzmot, jednak dopiero po chwili dotarło do mnie, że Syriusz wylądował na podłodze, a ten odgłos uderzenia należał do niego.  Wystraszony tym razem tym, co zrobiłem wyjrzałem za kanapę. Syriusz z bardziej sceptyczną, mało zadowoloną miną, przeniósł wzrok z sufitu na mnie.
- Nic ci nie jest? – zapytałem przepraszająco.
- Nie licząc obolałych pleców i tyłka? Nie, chyba.

- Remusie, Syriuszu? – tato nie był chyba pewien czy nas zastał.
- Jesteśmy! – krzyknąłem do niego i znowu zwróciłem się do Blacka – Wymasuję ci plecy wieczorem, słowo.
- Tak, tak. Ja myślę! – ostrzegawczo pogroził mi palcem. Ojciec zakomunikował, że niedługo zrobi nam obiad, więc miałem około dziesięciu minut na zebranie Syriusza z podłogi. Podgrzanie gotowych dań ze słoiczka z pewnością nie miało zająć ojcu dłużej. Niestety kruczowłosy postanowił stawiać opór. Zamiast bez większych problemów pozwolić bym pomógł mu wstać, on złapał mnie za rękę i trzymał ją leżąc nadal jak kłoda. Jeśli czekał, aż będę się nad nim użalał, to mógł nigdy tego nie dożyć. W końcu to była jego wina, a ja chciałem od początku by ze mnie zszedł. Patrzył tylko teraz i uśmiechał się dziwnie. Nie lubiłem, kiedy to robił, gdyż zawsze świadczyło to o kolejnym dziwnym pomyśle. W szkole mogłem to jeszcze znieść, ale tutaj było trochę gorzej.
- Wstańńńń juuuuużżżż... – siłowałem się z nim. Poprzednia siła już mnie opuściła i nie zdołałem go ruszyć nawet o milimetr. Śmiał się zadowolony, kiedy ja desperacko używałem całej siły by coś osiągnąć.

- Jeśli dasz mi buziaczka, to wstanę od razu, ale bez buziaka zostanę tu do wieczora!
- To szantaż! I to w moim domu! – wydąłem wargi, ale on pozostawał na to obojętny. – Nie zgadzam się! Nie i jeszcze raz nie! – planowałem postawić na swoim. Niewiele z tego wyszło. Może i ja byłem pewny, jednak on nie bardzo. Niespodziewanie, gdy z kuchni doszedł do nas głos ojca Black podniósł się, pocałował mnie tak szybko, że nie zdołałem zareagować i poszedł w stronę kuchni. Stałem zaskoczony w przedpokoju z wyciągniętą przed siebie dłonią, na której nadal czułem ciepło Blacka. Stawał się coraz bardziej nieznośny, a ja nijak nie mogłem na to nic poradzić. Czasami mnie tym rozpieszczał, innym razem wręcz złościł.

Niepewny czy aby na pewno dobrze kojarzę fakty ruszyłem za Blackiem. On już chwilę wcześniej zniknął za drzwiami. Rozmawiał o czymś z moim ojcem, a kiedy wszedłem najwyraźniej skończyli. Tata zachowywał się zupełnie naturalnie, za to Syri uśmiechał jeszcze bardziej szaleńczo niż wcześniej. Byłem już pewny, że wpadł na głupi pomysł, a teraz dopracowywał szczegóły. Jak wstrętny, przebiegły goblin usiadł przy stole i nałożył sobie z rondelka na talerz obiadu. Kiedy tylko zająłem miejsce obok niego nadepnąłem mu mocno na nogę. Skrzywił się, ale nie odezwał. Byłem na niego zły za ten spisek, w który wmieszał tatę. Szkoda tylko, że nie miałem pojęcia, o co chodziło.

- Jedzcie i w razie, czego dołóżcie sobie – mężczyzna pogłaskał mnie z uśmiechem i zabrał swoją porcję do pokoju, gdzie pewnie jak zawsze planował oglądać jakiś program i powoli jeść. Nie miałem już możliwości by coś z niego wyciągnąć, a Black odpadał. Znowu zrobiłem obrażoną minę.
- Jesteś wstrętny, zły i duży! – burknąłem.
- Wiem i mówiłem ci o tym. Dlatego to ja jestem be, a ty słodki i smaczny! – zaczął się śmiać.

piątek, 21 listopada 2008

Owieczki

Podczas nocy poślubnej Fillipa i Marcela nic się nie działo (no-lemon), czy na pewno chcecie o tym poczytać?

 

7 lipiec

Miałem ochotę mruczeć niczym rozleniwiony, szczęśliwy kot i ocierać się o Blacka byleby tylko mnie głaskał i rozpieszczał. Słońce, które drażniło nadmiernym gorącem wcale mi nie przeszkadzało. Przy chłopaku wszystko inne traciło sens. Zbliżał się wieczór, chociaż nic nie wskazywało na taką porę dnia. Wręcz przeciwnie. Wydawało mi się, że zaledwie chwilę temu podniosłem się z łóżka i moje zabawy z Syriuszem miały się dopiero zacząć.
Siedziałem na łóżku ze skrzyżowanymi nogami, zaś kruczowłosy bokiem trzymając stopy na ziemi. Mówił, że w ten sposób będzie mu łatwiej się do mnie przysunąć, lub uciec w tył gdyby ktoś miał wejść. W gruncie rzeczy tym ‘kimś’ byli moi rodzice, ale nie chciałem myśleć o tym zbyt intensywnie. Już nie mogłem doczekać się budyniu ma zimno, który zrobiliśmy z Blackiem, a który czekał na mnie na podłodze. Syri nie pozwolił mi się od razu do niego dobrać mówiąc, że jeszcze nie czas na takie słodkości. Rumieniłem się, gdy to mówił i chyba wiedziałem, czego chciał najpierw
Powoli przysunął się do mnie i złapał za rękę. Splótł nasze palce i przysunął się jeszcze bardziej. Był na tyle blisko, że sięgnięcie moich ust nie sprawiało mu najmniejszego problemu. Nie potrafiłem protestować, lub może nawet nie chciałem. Pocałował mnie delikatnie i lekko, chociaż było to bardziej zaspokajające niż wtedy w pociągu. Mruknąłem i zarzuciłem mu ramiona na szyję. Właśnie zaczynałem rozumieć, jaki miał interes w tym by nie żegnać się ze mną dobitniej, a jedynie lekko musnąć. Chciał bym niezaspokojony tęsknił, a później po naszym spotkaniu łaknął jego bliskości. Minęło niewiele czasu, ale już osiągnął to, czego chciał. Nie miałem zamiaru się od niego odsuwać, a tym bardziej przerywać. Nie był to głęboki pocałunek, ale rozpalał mnie i zaklinał w chwili całkowitego spokoju.
Stawiałem opór dopiero, kiedy zaczął się odsuwać. Nie byłem w tym dobry, więc chłopaków mógł nawet tego nie zauważyć. Uśmiechał się za to przebiegle i podstawił mi pod nos salaterkę. Czułem się głupio, kiedy z dylematem, co będzie teraz najlepsze, musiałem wybierać Syriusza, lub budyń. Niestety chłopak położył miseczkę na mojej dłoni i podał łyżeczkę. Temu nie potrafiłem się już oprzeć. Pierwsza odrobina budyniu sprawiła, że zapomniałem o mojej tęsknocie za Blackiem. Rozpalony słodkim, chłodnym smakołykiem skupiłem się bez reszty na budyniu.
Moja ręka została zatrzymana w połowie drogi do ust. Syriusz wyjął z niej łyżeczkę i sam pokierował łakoć wprost między moje wargi. Zarumieniłem się nieznacznie, ale on bez większego zmieszania nabrał z mojej salaterki jeszcze trochę i znowu mnie pokarmił. Jakby chciał mnie jeszcze bardziej pogrążyć zastąpił moją łyżeczkę swoją.
- Ty też mnie karm. Będzie jeszcze przyjemniej – powiedział to w taki sposób, że miałem ochotę się schować. Nie mniej jednak wykonałem polecenie drżącą ręką podając mu budyń.
Syriuszowi dosyć szybko przejadło się słodkie. Pokręcił wtedy głową i dał mi ostatek mojej porcji. Dokończył karmienie mnie już z własnej, po czym starannie odłożył naczynia na biurko. Otarł się ponownie siadając przede mną. Zapatrzony w niego, czując jeszcze słodycz czekoladowego smakołyku nie potrafiłem nijak reagować.
- Musimy wybrać się gdzieś na pobliską łąkę – zaczął niespodziewanie – Zrobiłbym ci metodą prób i błędów wianek z kwiatków.
- Hm? – nie bardzo wiedziałem, o co mu chodzi.
- I wiesz? Jesteś słodki jak miód, więc sprawdziłbym ile motyli pomyli cię z kwiatuszkiem – pocałował mnie w brodę – A gdyby to pszczoła na tobie usiadła – musnął nos – odgoniłbym ją i ucieklibyśmy żeby nas nie ugryzła. Ale gdyby to był jakiś inny robaczek – naznaczył swoimi ustami moje czoło – Wtedy bym improwizował, ale zostawił sobie ciebie dla siebie. – zrobiłem obrażoną minę.
- Ale ja nie jestem dziewczyną! – bąknąłem patrząc na niego ostro.
- Wiem i nie traktuję cię jak dziewczyny. Przy nich byłbym twardy, zgrywał podrywacza i bohatera, byleby im zaimponować. One tak lubią. Przy tobie za to mogę być, jaki chcę. Z tobą obchodzę się jak z drogocennym skarbem, a z nimi na pewno bym tak nie robił. W końcu to tylko dziewczyny. – uśmiechnął się i z zapałem przybliżył. Zaczął oblizywać moje usta i ich okolice, co uświadomiło mi, ze musiałem tam siedzieć cały brudny od budyniu. Syriusz nie pozwolił mi jednak nawet na zażenowanie. Znowu mnie pocałował, a ja po raz kolejny odpłynąłem myślami i pełnia przyjemności właśnie do niego. Wyprostowałem nogi i położyłem je po obu jego bokach. Była to jeszcze lepsza pozycja, gdyż mogłem przywrzeć do chłopaka mocno i nie odsuwać się nawet na milimetr. Rozkoszowałem się słodyczą, która mieszała się w naszych ustach i ciepłymi dłońmi na karku. Syri uniósł moje włosy i dał mi tym możliwość zatracenia się w pieszczocie, którą oferował. Wszelkie dźwięki z zewnątrz docierały do mnie bardzo późno. Wydawało mi się nawet, że ktoś wchodzi po schodach.
Oderwałem się gwałtownie, a widząc pośpiech, w jakim Black starał się wyłożyć odpowiednio na łóżku upewnił mnie, że nie tylko ja słyszałem te kroki. Szybko zsunąłem się na ziemię uderzając pośladkami o podłogę. Nie myśląc nawet o tym, co robię wyciągnąłem spod łóżka grę i rozsypałem jej części by zacząć je układać akurat, kiedy mama zapukała.
- Wejdź! – rzuciłem trzęsącym się głosem, ale liczyłem na to, iż nie zwróciła uwagi. Ściskałem właśnie jedną z figurek owieczek stawiając je w rzędzie. Kobieta uśmiechnęła się do nas.
- Macie ochotę na jakieś jeszcze słodycze? – momentalnie pokiwałem głową. Syriusz popatrzył na mnie lekko przerażony, jednak przekornie zgodził się. – Zaraz wam przyniosę. Tata kupił z myślą o was. – wyszła zadowolona, ale chyba nic nie mogło równać się z moja radością. Jeszcze więcej słodyczy oznaczało jeszcze większą przyjemność ich jedzenia. Black nic nie mówił, a mnie naszła ochota, aby naprawdę zagrać w tą dziwną grę o zdobywaniu pastwiska dla białych i czarnych owieczek. Drobne figurki uśmiechniętych zwierząt pasowały do mojego nastroju. Rozłożyłem planszę i poustawiałem wszystko, co było jeszcze potrzebne. Syriusz nie do końca wiedząc chyba, o co chodzi usiadł obok. Mama wróciła z batonikami czekoladowymi z nadzieniem. Od razu je poznałem. Po cztery na głowę. Wiśniowy, mleczny, pomarańczowy i adwokat. Zagarnąłem swoją część i z wielkim uśmiechem dokończyłem rozkładanie. Mama obiecała, że więcej nie będzie nam przeszkadzać, więc mieliśmy wolną rękę. Otworzyłem jednego z batonów, wiśniowego, i wgryzłem się w niego. Syri westchnął głośno i tez zabrał się za swojego łakocia.
- Niedługo zacznie mnie mdlić na myśl o słodyczach. Utuczysz mnie i sprawisz, ze będę się krzywił na widok deserów w szkole.
- Nie wolno ci! Wtedy znudzę ci się też ja. Sam mówisz ciągle, że jestem słodki! – naprawdę się tym zmartwiłem, ale miałem nadzieję, że chłopak żartuje. Nie wytrzymałbym bez niego, a gdybym mu się znudził chyba nie potrafiłbym się z tym pogodzić. Zabrałem od niego trzy pozostałe batoniki. – Nie jedz więcej. – powiedziałem ostrzej. Kruczowłosy uśmiechnął się rozbawiony tym wszystkim
- Przecież taka słodycz nigdy mi się nie znudzi – chichocząc pocałował mnie w policzek – To jest jak uzależnienie, a nie chwilowa zachcianka na słodkie. Nie bój się, to nie grodzi ani tobie ani mnie. Zawsze będę nie najedzony tej słodkiej buźki, ustek i wszystkiego. A teraz oddaj mi tamte batoniki. Mogą się przydać do targowania z tobą o coś. – prychnąłem mu cicho w ucha, ale oddałem wszystkie trzy. – Dobrze. Więc teraz wytłumacz mi zasady tej gry. Po każdej będę całował cię w policzek – zademonstrował. Uśmiechnąłem się zadowolony z tego, ale nie chciałem by od razu zyskał przewagę.
- W takim razie powiem wszystko po przecinku, jako jedną. – nie spodobało mu się to.
- Zmiana planów. Po każdym moim ruchu będę cię całować w te słodki, czerwony poliś. Nie ma uproś. A teraz mów, po co mi te owce i czemu plansza to kratkowana trawa? – teraz to ja się roześmiałem. Lubiłem tę grę, ale przy Syriuszu wydawała mi się jeszcze bardziej zabawna. Oparłem się o jego ramię i zacząłem powoli tłumaczyć, o co chodzi. Było mi błogo i zabrałem się nawet za kolejne już łakocie. Nigdy nie było mi ich dosyć, podobnie jak Blacka. To miały być chyba najsłodsze wakacje, jakie miałem. Pełno słodyczy, Syriusz i dużo śmiechu. Nie mogłem doczekać cię już kolejnych dni, byleby być z nim.

środa, 19 listopada 2008

Raaaaaaazem

5 lipiec
Syriuszmilczał ostatnimi czasy, a teraz ucieszyłem się jak dziecko, kiedy jegopuchacz przyniósł mi list od niego. Patrzył na mnie gniewnie, ale kiedypodałem mu ciastko z wielką chęcią i zapałem porwał je i zacząłdzióbać. Ja zająłem się za to czymś zupełnie innym. Rozpakowałem listprzy rodzicach czekając w kuchni na obiad. Z wypiekami na twarzychłonąłem każde słowo. Rozpływałem się nad charakterem jego pisma,doborem słów, nad niemalże wszystkim. Popatrzyłem na sowę.
- Mamo,czy kolega mógłby do nas wpaść na jakiś czas? Dłuższy trochę, alesłowo, że nie sprawi kłopotu! Będzie grzeczny i nawet go nie zauważysz!– złożyłem błagalnie ręce. Rodzice zastanawiali się chwilę, po czymmama lekko skinęła głową.

-Nie widzę przeszkód, jeśli tylko zdołacie wytrzymać w jednym pokoju.Niech zostanie ile chce. Coś wymyślimy, żebyś mógł spokojnie sięprzemienić. – nalewała właśnie zupy tacie.
Uśmiechając sięwróciłem do czytania. Mina zrzedła mi, kiedy zacząłem kalkulować. Jakimcudem oderwałem się od listu i popatrzyłem na zegarek. Według moichobliczeń Syriusz powinien być w drodze... Lub nawet... Zerwałem sięszybko z miejsca. Rodzice nie mieli nawet czasu na zadawanie pytań.Zmiąłem lekko list w ręce i wybiegłem na zewnątrz. Tak jak obliczyłem.Kilkaset metrów od mojego domu Syriusz z kufrem w ręce i klatką, którązarzucił na plecy szedł drogą. Nie dało się go pomylić z nikim innym.Nie miałem pojęcia skąd wiedział, gdzie mieszkam, ale było to jedną zmniej istotnych rzeczy. Przyjechał do mnie i to się liczyło. Zawirowałomi w żołądku. Rozpromieniony i pełen energii rzuciłem się biegiem wjego stronę. Widząc mnie był jeszcze bardziej uśmiechnięty. Zostawiłkufer i klatkę, a kiedy do niego dobiegłem i objąłem mocno onodwzajemnił uścisk głaszcząc mnie po plecach. Z trudem i niechęciąodsunąłem się od niego. Zabrałem klatkę i powoli kopiąc ją przy każdymkroku wracałem do domu. Black ruszył za mną ocierając się ramieniem omoje.
- Już się stęskniłem za moim Remuskiem – powiedział zabawnie piskliwym głosem.
- Już myślałem, że do mnie w ogóle nie napiszesz. Dopiero, co dostałem list – pokazałem mu kartkę. Widziałem, że pobladł lekko.
-Dobrze, że w ogóle doszedł – burknął smętnie – Ten wredny pierzastydzięcioł się na mnie obraził! Już dawno powinien dostarczyć ci tenlist. Wysłałem go w poniedziałek!
- Trudno. Najważniejsze, że jużjesteś. Rodzice nie mają nic przeciwko. Możesz zostać ile chcesz. –wprowadziłem go do domu. Wiedziałem, iż przy zapewne ogromnej posesjiBlacka nasz dom był niewielki, ale nie miałem mu nic więcej dozaoferowania. Kazałem mu zostawić rzeczy w holu i wyprowadziłem dokuchni, gdzie rodzice rozmawiali o czymś przy stole.
- Syriusz właśnie przyjechał – rzuciłem ciesząc się jak dziecko. Mama od razu wstała i pogłaskała Blacka po głowie.
-Na pewno jesteś głodny. Zaraz ci coś podam! – zaczęła nakładać obiadkruczowłosemu i mnie. Ojciec uśmiechnął się i odłożył gazetę.

-Zanudzicie się tutaj, ale zawsze raźniej będzie wam we dwójkę.Uśmiechając się zabrał swój pusty talerz i włożył do zlewu. Mamawłaśnie stawiała przed chłopakiem zupę i zaczęła nalewać jej mnie.Przypominało mi to ciepły rodzinny posiłek, jaki chciałbym mieć wprzyszłości, gdy rodzice w końcu dowiedzą się, co łączy mnie zBlackiem. Na razie musiało wystarczyć to, iż był moim przyjacielem zeszkoły.
Zabrałem się do jedzenia z większym entuzjazmem niżzawsze. Syriusz tez wydawał się pochłonięty daniem i kulinarnymiumiejętnościami mojej mamy. Bawiło mnie to i najwyraźniej podobało sięmojej matce. Zaproponowała mu dokładkę, ale pokręcił głową z ustamipełnymi marchewki.
Obaj uwinęliśmy się z całym obiadem bardzo szybko. Wyciągnąłem chłopaka za rękę z kuchni.

-Pokażę mu pokój! – zakomunikowałem zabierając klatkę. Syri musiał samradzić sobie z kufrem, ale jak widziałem wcześniej szło mu to naprawdęsprawnie.

-Przyniosę wam za chwilę coś słodkiego! – usłyszałem mamę zanim zacząłemtupiąc wchodzić na górę. Mój pokój był niewielki i zapewne wiele mubrakowało do Syriuszowego, ale miałem nadzieję, że Black nie zwróci nato szczególnej uwagi. Kiedy tylko zamknął za sobą drzwi skoczyłem nałóżko.
- Tu będziesz spał! – byłem tak rozanielony, że z trudemłapałem oddech. – Później wszystko przygotuję. Musisz mieć jakieśmiejsce na swoje rzeczy! – oprzytomniałem. – Zaraz coś się znajdzie. –podchodząc do mebli otworzyłem wszystkie drzwiczki i zacząłemprzekładać rzeczy. Upychałem je na siłę. Nie potrafiłem uwierzyć, ze towszystko jest prawdą. Było tak nierzeczywiste i piękne niczym we śnie.
- Więc opowiedz, co u Regulusa i jak tam rodzice? Pozwolili ci przyjechać, więc chyba nie jest najgorzej...

-To znaczy... – zawahał się – Wiedzą o tym, co nas łączy – płonącodwróciłem się i spojrzałem na niego. Nie kłamał – Ktoś im powiedział iz trudem przeżyłem spotkanie z ojcem. Był tak niesamowicie wściekły, żechyba nigdy tego nie zapomnę. Żeby im nie przeszkadzać usunąłem się napewien czas z domu.
- jak to usunąłeś? – nawet nie wiem czypowinienem pytać. Syriusz przełknął ślinę, nerwowo przeczesał włosy iwestchnął bardzo głośno.

- Uciekłem, ale zostawiłem im list.Napisałem, że idę do przyjaciela, ale nie zdradziłem szczegółów. I taknie będą się martwić, ale wolałem by wiedzieli, co się właściwiedzieje. Nie mogłem tam zostać, bo tylko pogorszyłbym tym sprawę.
-Ale uciekłeś... – mamrotałem zmartwiony tym faktem i wróciłem doupychania swoich ubrań – Nie powinieneś, ale może na prawdę tak będzielepiej? Pomyślimy o tym później. Teraz muszę się tobą nacieszyć!

-Aham... – poczułem jego policzek przy mojej szyi i ramiona w pasie.Obejmował mnie i tulił się. Było ciepło, a on sprawiał, że topniałem.Pogłaskałem go po dłoni, która spoczywała na moim brzuchu i wykręciłemsię w drugą stronę ku niemu.
- Moja mama może w każdej chwiliprzyjść z ciastem. Jeśli zobaczy, co jej powiem? – obawiałem się tego,ale nie potrafiłem ani odsunąć chłopaka, ani samemu zrobić krok w tył.

-Usłyszymy, jeśli będzie szła – zapewniając mnie przycisnął do siebie izaczął całować. To było niebezpieczne, jednak bądź, co bądźniesamowicie przyjemne. Chętnie dawałem mu możliwości do pieszczoty,jaką był ten buziak. Zrobiłem kroczek w tył, a on ruszył za mną naoślep. Oparłem się, a jej otwarte drzwi zasłaniały nas dając możliwośćuniknięcia kłopotów. Jak zawsze nie potrafiłem protestować ani stawiaćna swoim. Pełen ciepłych uczuć i rozpalony chłonąłem obecność Syriuszai jego miękkie usta. Pierwszy raz robiłem to w swoim pokoju. Było midodatkowo głupio i trochę się krępowałem. Zawsze starałem się byćgrzeczny, a w tym pomieszczeniu poza nauką, snem i przebywaniem, nierobiłem nic innego. Teraz Syri obalił tę harmonię.

Black znowu głośno wypuścił powietrze z płuc i pogłaskał mnie po policzku.
-Wybrałem idealne miejsce na spędzenie wakacji. Nie odpoczniesz sobieode mnie tak łatwo. Nasze pierwsze wspólne dni wolne od nauki pozaszkołą... O właśnie! Przecież ja muszę dostać p
ozwolenie na wyjścia doHogsmade! Będę musiał nawymyślać matce żeby się tylko zgodziła... –klapnął na pościeli i robiąc zabawną minę myślał najwyraźniej nadjakimiś wymówkami, jakie będzie mógł wcisnąć kobiecie. Ja dzięki temuzyskałem czas na uspokojenie serca i dokończenie swojej pracy. Mamapojawiła się dosłownie dwie minuty później. Gdyby się pospieszyłamógłbym mieć wielkie kłopoty. A samą myśl o tym czerwieniałem imusiałem powachlować się dłonią by złapać powietrze. Na szczęściedostaliśmy tez po szklance soku, wiec od razu wypiłem wszystko, comiałem. To lato miało być naj
wyraźniej bardzo upalne i niezapomniane.Niemal dwa miesiące spędzane sam na sam z Blackiem, słońce, ładnapogoda, łąki, lasy i jeziora. Wszystko było jak gdyby przygotowane najego przyjazd i już nie mogło doczekać się naszych pierwszych wspólnychwypadów. Byłem jeszcze bardziej szczęśliwy niż czytając list. Zamiastwspomnień o kruczowłosym miałem go całego przy sobie. Dostałemwspaniały prezencik od losu!

niedziela, 16 listopada 2008

Summer Holidays 2

SYRIUSZ

Minął już tydzień. Chyba najdłuższy w moim życiu. Mogłem przesadzać. Przecież nikt nie mógł udowodnić, czy w tamtym roku nie mówiłem tego samego siedząc w domu z dala od przyjaciół i, przede wszystkim, Remusa. Podczas gdy przy nim mogłem być delikatny i niemal ślamazarny, w domu miałem ochotę niszczyć wszystko, co było pod ręką. Matka nie zwracała na mnie większej uwagi, ojciec nie chciał się z nią kłócić, więc również nie był kochanym tatusiem, na którego mógłbym liczyć, choć jemu nie miałem tego za złe. Tylko Reg pamiętał, że istnieję i za wszelką cenę starał się być miły. Nie wiem, dlaczego zależało mu na zastąpieniu mi rodziców, ale czasami zaczynał mnie tym denerwować. Ileż razy można zapewniać jedną i tę samą osobę, że nic mi nie jest, nie jestem głodny, nie chcę dokładki obiadu, a tym bardziej nie musi wychodzić ze mną do ogrodu. Na domiar złego Skrzat Domowy uwziął się na mnie ignorując moje polecenia, rozkazy a nawet krzyki. Ciągle powtarzał, że jestem zakałą rodziny i moja matka pozwoliła mu udawać głuchego na wszystko, co mówię, chyba, że miałoby to jakiś związek z rodziną. Nic tylko cieszyć się, że nie jestem sierotą!
Wiele bym oddał by mieć już z głowy wakacje. Wrócić do Hogwartu, spotkać znajomych, Remusa i znowu Remusa. Uzależniony od niego nie potrafiłem myśleć o niczym innym... Chociaż nie. Rzadko, jednak czasami, gdzieś tam z podświadomości przebijał się na przód quidditch. Może i nietypowym, ale byłem mężczyzną, więc musiałem znaleźć w sobie na tyle zdrowego rozsądku by zainteresować się meczami. Zaczynał się właśnie sezon eliminacji do kolejnych mistrzostw. Nie wybaczyłbym sobie, gdybym miał nie obejrzeć zmagań niektórych drużyn.

Przeglądałem właśnie najnowszy egzemplarz Quidditch Memories i zakreślałem najważniejsze mecze, które mógłbym zobaczyć w najbliższym czasie, kiedy cały pozorny spokój mojego pokoju został brutalnie zakłócony. Nigdy nie było inaczej, więc nie towarzyszyła mu nawet odrobina zdziwienia z mojej strony. Regulus równie czerwony jak jego koszulka wpadł zdyszany do pokoju i starał się opanować oddech. Uniosłem brew i popatrzyłem na niego krzywo.
- O ile pamiętam na drzwiach pisze, że masz P-U-K-A-Ć! – syknąłem z udawaną uprzejmością.
- Pod łóżko! – zignorował mnie na całej linii i jeszcze wydawał polecenia. Złapał mnie za ramię i ciągnął w dół. Miałem ochotę dać mu siłowo do zrozumienia, że jestem jego starszym bratem, a nie służącym, ale nie miałem na to wiele czasu. Usłyszałem głośne, szybkie kroki na schodach i sam nie wiem, czemu, ale wsunąłem się pod łóżko. Moja noga znikła pod nim akurat, kiedy drzwi otworzyły się z hukiem. Cicho przesunąłem się tak by widzieć wszystko, ale nie zostać zauważonym. Reg patrzył wystraszony na matkę i widziałem, że stara się uspokoić.
- Co ty tutaj robisz?! – warknęła na niego, ale szybko się opanowała i pogłaskała go po głowie. Kiedy ja przyniosłem wstyd rodzinie musiała przenieść całą miłość na niego, więc nawet mnie to nie zdziwiło. – Gdzie Syriusz? – dodała już o wiele spokojniej.
- Ja... To znaczy... On wyszedł jakiś czas temu... I ja chciałem poszperać... – spuścił głowę udając skruchę, chociaż dobrze wiedziałem, że unikał zdemaskowania kłamstwa. Nie sądziłem, że w ogóle zdoła ją oszukać, ale widać nie doceniałem mojego małego, wiecznie ukochanego dzieciątka matki.

- Nie zauważyłam żeby wychodził... – mruknęła do siebie, jakby analizowała w głowie wydarzenia sprzed ostatnich godzin – No, nie ważne. Jeśli znajdziesz coś podejrzanego od razu mi o tym powiedz. Ten chłopak na zbyt wiele sobie pozwala i stawia naszą rodzinę w kłopotliwej sytuacji. Wybiję mu z głowy wszystkie te zachcianki! Nie przeszkadzaj sobie i powiedz mi, jeśli wróci. – tym razem w jej głosie zabrzmiała ostrzejsza nuta i chyba nie chciałem wiedzieć, co się ze mną stanie. Inna sprawa, że nawet nie miałem pojęcia, czym sobie na to zasłużyłem. Znając moją matkę to mogłem po prostu zapomnieć poukładać butów w holu i już robiła z tego aferę, znowu znając samego siebie spodziewałem się, że jednak było to czymś poważniejszym i wyłącznie zapomniałem, co znowu przeskrobałem.
- Syriuszu, możesz już wyjść – Regulus na kolanach zajrzał do mnie na dół. Uważając by nie uderzyć głową o drewniane, masywne ramy wygrzebałem się na zewnątrz.
- O co jej teraz chodzi? – masując kolano, które ucierpiało podczas tej dziwnej akcji usiadłem na kocu. Reg był zaczerwieniony, ale nie planował chyba niczego taić.
- Niedawno był tu jakiś chłopak. Nie widziałem go, ale to jeden ze Ślizgonów, bo matka dobrze go chyba znała. On... Ona... wie o tobie i Remusie.
- E? – zgłupiałem. Co miałem robić skoro nawet nie byłem do końca pewny, na czym stoję? Co wiedziała o nas, o co chodziło? Spłonąłem rumieńcem poirytowany tym, że każdy zawsze musi wiedzieć o mnie więcej niż to konieczne.
- On powiedział jej, że was widział... Razem... Jak się... całowaliście – chłopak wydusił to z trudem, ale ja poczułem się jakby właśnie uderzył mnie w twarz mokrym ręcznikiem. Zadudniło mi w głowie, ale jakimś cudem zdołałem powrócić do stanu świadomości. Jeszcze tego mi brakowało by każdy wytykał nas palcami, bo jesteśmy razem. Westchnąłem głośno i położyłem się ciężko na łóżku patrząc w sufit.
- Więc teraz już każdy wie? – bąknąłem do niego. Widziałem niewyraźnie jak wzruszył ramionami.
- Mamie na pewno zależy na dyskrecji, więc pewnie wiemy tylko my, ona i ojciec. Była wściekła, więc uznałem, że lepiej poczekać aż trochę ochłonie zanim cię rozszarpie. – akurat tu musiałem przyznać mu rację. Gdyby mnie dorwała straciłbym głowę po zaledwie jednym ciosie. Okryłem rodzinę hańbą trafiając do Gryffindoru, teraz jeszcze okazywało się, że gustuję w chłopcach... Mało to! W mieszańcach ze swojego Domu. Moje plany na przyszłość właśnie legły w gruzach. Prawdopodobnie skończę na ulicy szybciej niż mi się wydawało.
- Dzięki za pomoc, Reg...
- Zrobiłem to dla Remusa, nie dla ciebie. Bardzo mi pomógł z nauką, więc jestem mu coś winien. – prychnąłem na niego, ale z pewnością wiedział, iż nie znoszę mieć wobec kogoś długów wdzięczności. W końcu był moim bratem, więc znał mnie najlepiej, choć może nie byliśmy sobie najbliżsi. – Co teraz zrobisz? – usiadł obok mnie dźgając moją nogę palcem, jak dziecko. Czasami potrafił być tak niesamowicie irytujący, ale zawsze słodki. Jego ciało naprawdę składało się z samego cukru, a w jego żyłach płynął miód i chyba nie mogłem być zazdrosny o Remusa, gdy Reg nawet w stosunku do mnie był tak rozkosznie lepki. Aż wstyd, że był moim bratem i poniekąd jedynym dziedzicem rodziny. Ja raczej nie liczyłem się już w tym wszystkim, chociaż pewności nie było żadnej.
- Wydaje mi się, że ulotnić się na jakiś czas z domu. Najpierw postaram się przeżyć wybuch gniewu, a później dam nogę. Chwilowo mogę iść tylko w jedno miejsce, więc lepiej żeby nikt nie wiedział gdzie. Napisze matce list żeby nie zalała się łzami, kiedy zwieję oknem – ironicznie popatrzyłem na drzwi – Pewnie nawet nie zauważy, że mnie nie ma, ale co tam. Niech wie. – Reg zrobił smutną minę i pociągnął nosem. Przytulił się do mnie mocno. Musiałem się skrzywić, bo nigdy nie lubiłem rodzinnej czułości. Poklepałem go wyłącznie po ramieniu i odsunąłem od siebie jak niechciane zwierzę. Czasami sam nie wiedziałem, jakim cudem mogę być tak miły i czuły w stosunku do Remusa, podczas gdy do rodziny czułem dystans, a czasami nawet niechęć. Patrząc na brata, który zdradzał sobą wszystkie uczucia i emocje zmierzwiłem mu włosy na pocieszenie. Taki gest z mojej strony już był czymś wielkim, więc Reg uśmiechnął się zadowolony.
- Masz dbać o matkę, żebym mógł bezpiecznie wrócić do domu przed szkołą. A i najważniejsze. Daj się rozpieszczać. Ona uwielbia swojego małego Regulusa – dostałem za to po ramieniu poduszką. Reg zaczerwieniony i speszony tym, że nadal traktuję go jak dziecko obrażony prychał i syczał w moją stronę. Nie byliśmy dobrym rodzeństwem, ale i nie uważałem nas za złe. Zepchnąłem go z łóżka i wskazałem drzwi. Zasiedział się, a czułości były ostatnim, czego jeszcze mi brakowało.
- Idź i donoś na mnie matce. A! I nasłodź jej o Remusie. Niech wie, że nie gustuje w byle, kim. – chłopak pokiwał głową i szybko wyszedł. Ledwie opuścił pokój, kiedy usłyszałem na schodach:
- Mamo! Nic nie ma, ale wiesz...

 

  

piątek, 14 listopada 2008

Summer Holidays 1

JAMES
Wakacje zawsze kojarzyły mi się z sielanką, szczęściem i całkowitym rozluźnieniem, nigdy nie przypuszczałbym, że kiedyś może się to zmienić. Chyba tylko zniszczenie całej mojej kolekcji kart z Czekoladowych Żab mogłoby to zakłócić, a tu nagle... Wszystko stanęło na głowie, odwróciło się o sto osiemdziesiąt stopni i dało mi w twarz przytłaczającą samotnością. Wszystko było dobrze, niemal fruwałem z radości pod sklepieniem w Wielkiej Sali, póki nie spadłem boleśnie na ziemię łamiąc jedno ze skrzydeł. Głupi pomysł Michaela z tymi przeklętymi bajkami wypłoszył Kinna i od tamtego czasu chłopak w ogóle ze mną nie rozmawiał. Ba! On mnie unikał! Marzyłem, że będę mógł pisać tony listów miłosnych do chłopaka przez całe dwa miesiące, tym czasem musiałem zadowolić się towarzystwem dziadka. Wciskałem kumplom, że jest mugolem, chociaż w rzeczywistości po prostu będąc charłakiem musiał się do nich dostosować.
Chyba nie mogłem wymarzyć sobie lepszego miejsca na miłosny dołek jak jedynie środek jeziora, łódkę i wędkę, która właśnie została wciśnięta w moje ręce. Taki był ze mnie rybak jak i szkolny kasanowa tak, więc ryby omijały mnie wielkimi, mokrymi łukami. Nigdy nie wiedziałem, po co dziadek zabiera mnie ze sobą, ale lepiej było nie pytać. Nawet mój wdzięk i geniusz mogły zostać niedostrzeżone, a wypad nad staw jedynie pretekstem do odpoczynku od babci. Ja na pewno tak właśnie bym robił. Po co komu wrzeszcząca nad głową baba? Z resztą mi raczej to nie groziło. Miałem zostać starym, stetryczałym kawalerem z pluszowym psem, o którego nie trzeba nadto dbać.
- James, robak ci ucieka! – dziadek przejął się i zaczął łapać pełznącego wytrwale robaka, kiedy ja niespiesznie wracałem z krainy swoich smutnych przemyśleń. – Twoja babcia niemal mnie za nie zlinczowała, więc dbaj o nie!
- Aha... – nawet nie wiedziałem, o co mu chodzi. Upuściłem kolejnego owada.
- Może i masz problemy sercowe, ale zlituj się nad biednym staruszkiem, który szukał robali przez ostatni tydzień.
- Skąd ty wiesz, co mi jest?! – sam byłem zdziwiony, że tak szybko potrafię dochodzić do siebie. Może jednak nie byłem tak beznadziejny jak powoli zaczynałem myśleć?
- Każdy kiedyś przez to przechodził, chociaż nie każdy wygląda tak krytycznie, jak ty. Popatrz no na siebie. Stary, wyciągnięty sweter w dodatku ubrany na lewą stronę. Spodnie, które wyglądają jak wytarta szmata... Musisz być bardzo zdesperowany... – dziadek zrobił zamach, a spławik wypłynął na powierzchnię wody daleko przed nami. Zapatrzyłem się na niego.
- Starzeję się dziadku... – z westchnieniem podparłem brodę na rękach – Siła witalna już nie ta, a zdążyłem zaliczyć dwa odrzucenia. Nikt mnie nie chce... Nawet komar na mnie nie siada... A już niemal mi się udało.
- Znalezienie odpowiedniej osoby to też forma magii. Musisz dać z siebie wszystko... – popatrzyłem na niego wymownie. Przecież dawałem z siebie nawet więcej niż wszystko, a efekt był tak samo żałosny. – Oj, James. Masz jeszcze czas! – rzucił entuzjastycznie.
- Dziadku! Ja mam już 13 lat!
- 13?! Pora umierać! – zakpił, co nawet w najmniejszym stopniu nie poprawiło mi humoru. Ja martwiłem się całkiem poważnie, a on tylko się nabijał. I licz tu na rodzinę i dobą wolę staruszka na emeryturze. Widać miałem przed sobą okropnie męczące i trudne wakacje. Kobiety były przekleństwem, chłopcy mnie nie chcieli, a zwierzęta odpadały bezapelacyjnie.
- Może powinienem żyć w celibacie i złożyć śluby czystości? Zostanę buddyjskim mnichem i wmówię sobie, że jestem sam na świcie. Jak myślisz? – biedny staruszek chyba się załamał, bo zaczął bawić się robakami. – Wielkie dzięki za pomoc! – naburmuszony i zły wpatrywałem się tępo w wodę.
- Jeśli kiedyś dorośniesz to porozmawiajmy jeszcze na ten temat. Na razie jesteś beznadziejny i nie nadałbyś się na mnicha. Oni muszą się modlić w spokoju, a ty na tyłku nie usiedzisz dłużej niż pięć minut chyba, ze jesteśmy na środku jeziora.
- Phi! – odwróciłem głowę w inną stronę obrażony. To on przesadzał i zupełnie mnie nie doceniał. W duchu obiecałem sobie, że powiem o tym ojcu, a on na pewno da mi swoje błogosławieństwo na nową drogę.
PETER
Słońce...
Ciastko... Narcyza... Słońce... Ciastko... Narcyza...
- Masz tu kochanie jeszcze troszeczkę – mama dołożyła mi kolejną porcję słodkości. Wpatrzony w ulicę za witryną sklepową wypatrywałem jakiś oznak obecności Narcyzy. Kiedyś musiała się zjawić chociażby na krótką chwilę, a wtedy ja mógłbym popatrzeć, a może nawet uratować jej życie? Tak... Super bohater Peter Pettigrew i jego przepiękna wybranka serca. Już widziałem liczne artykuły w gazetach z nagłówkami wypisanymi złotymi literami: „ŚLUB STULECIA! MINISTERSTWO MAGII ŚWIĘTUJE!”. Narcyza w bieli, kościół udekorowany kwiatami i ja... Przystojniejszy od Syriusza, bardziej szalony niż James i mądrzejszy od Remusa. Wybranek najwspanialszej dziewczyny na świecie.
- Dobrze się czujesz kochanie? – mama pogłaskała mnie po głowie, przez co cała wizja prysła jak zamknięta w bańce mydlanej.
- Mamo, ja marzyłem! – warknąłem wkładając do ust jak największy kawałek ciasta – Miałem wizję przeszłości, a teraz już nie wiem, co to było...
- Oj, przepraszam – znowu mienie głaskała i tym razem podała pudełeczko z czekoladowymi zwierzątkami. Westchnąłem ubłagany jej miłym gestem i od razu otworzyłem opakowanie.
Ulica była oświetlona ciepłymi, jasnymi promieniami, ale mojej Cyzi nie było. Pewnie chciała wytrzymać mnie w niepewności, a wtedy planowała pojawić się w sklepie mamy i kupić wielki, czekoladowy tort, a później zaprosiłaby mnie na wykwintną kolację z jej rodzicami i przedstawiłaby rodzicom, jako swojego narzeczonego. Moja teściowa z pewnością była niemal równie ładna, jak Narcyza, a ojciec prawdziwie męski, zupełnie jak ja. Poklepie mnie po ramieniu i poprosi bym dobrze zajmował się jego córką.
Moja matka zapłacze się na ślubie, ojciec też nie ukryje wzruszenia, a ja pokażę chłopakom, że jestem najlepszy! Nawet McGonagall dostrzeże we mnie mężczyznę i zaliczy mi wszystkie egzaminy marząc, że może jednak to ją wybiorę.
- Mamo dołóż mi wiórków orzechowych. Została sama czekolada. – przerwałem sobie na chwilę rozmyślanie by móc ulepszyć swój kawałek torciku. Mama właśnie testowała nowy przepis i dała mi spróbować.
- Jeszcze sosu toffi? – dodała od razu, kiedy tylko posypała łakocia orzechami. Skinąłem zadowolony z siebie i wróciłem do jedzenia i poprzedniej czynności, snów na jawie. Wziąłem talerzyk do rąk i krążyłem po sklepie.
Z czasem urodziłyby się dzieci. Ładne niczym mama i mężne zupełnie jak ja. Miałby jej urodę, ale moją krzepę, sprawność i wdzięk, znowu ukwiecony pięknem Narcyzy. Dwóch chłopców, Sernik i Rogalik i dwie dziewczynki, Szarlotka oraz Beza. Mieszkalibyśmy w domku z piernika zupełnie jak w bajce i Cyzia codziennie podawałaby mi na obiad pachnące, soczyste potrawy. Chodziłbym na polowania i wracał z dzikiem, a ona z uśmiechem przyrządzałaby go i podawała mi na obiad. Hogwart byłby niczym przy cudownej atmosferze mojego domu.
- Masz tu trochę soczku, syneczku. – wypiłem napój z czarnej porzeczki i nieprzytomnie kręciłem się w kółko. – Tylko uważaj na stołek, bo się wywrócisz.
- Tak, tak... Cyziu... Jesteś tak słodka, że nawet wypieki mojej mamy nie mogą być ci równymi...
- Peter! – było za późno. Uderzyłem kolanami w krzesło i padłem na ziemię. Ratując torcik trzymałem go wysoko padając na brzuch pod czyjeś stopy. Mama miała klienta, więc pozbierałem się w miarę szybko. Narcyzy nadal nie było, więc może nie miała przychodzić dziś? Na pewno myśli, że udając taką obojętną przełamie mnie i jawnie wyznam jej miłość. Gdybym nie był tak nieśmiały już byłaby moja... Narcyza i Peter Pettigrew... Idealnie! Zupełnie jakby nadano jej imię wyłącznie w tym celu, bym ja uzupełnił je swoim nazwiskiem!

 

  

niedziela, 9 listopada 2008

Bajki - Śpiąca Królewna

Królewna Aurora (Andrew) x Książę Filip (Fabien)

 

Rozległe królestwo świętowało narodziny królewskiego potomka. Ludzie tańczyli i śpiewali na ulicach miasta. Prześliczne dzieciątko olśniło swoją urodą każdego, kto tylko je widział. Królewska para wydała bal by uczcić narodziny dziedzica. Wróżki, które miały być matkami chrzestnymi maleństwa nadały mu imię Aurora. Ze zdziwieniem stwierdziły, ze księżniczka w rzeczywistości jest słodkim chłopcem, jednak na zmianę imienia było zbyt późno. Chłopiec dorastał często mylony z dziewczyną zarówno e względu na urodę, jak także imię. Król i królowa mieli nadzieję, że dzięki temu klątwa rzucona na ich dziecko przez złą wiedźmę się nie spełni i żyli szczęśliwie patrząc na dorastającą pociechę. Niestety los chłopca był przesądzony. W dniu szesnastych urodzin ukłuł się w palec wrzecionem i zasnął na sto lat, a wraz z nim całe królestwo.
Historię pięknej Aurory znał każdy, lecz prawda o płci zniknęła za gęstym lasem roślin, jakie otoczyły śpiący zamek. Wielu śmiałków za wszelką cenę starało się wedrzeć do środka i uwolnić księżniczkę od klątwy. Nie przeżył żaden z nich. Z czasem liczba odważnych topniała, aż w końcu uwolnienie Aurory uznano za niemożliwe.
Wieści o tym dotarły do księcia Fillipa. Młody mężczyzna kpił z pogłosek i nie wierzył by przedostanie się do zamku było czymś tak trudnym. Nie mniej nurtowały go opowieści o urodzie śpiącej księżniczki. Znudzony postanowił samemu przekonać się, czy dziewczyna naprawdę warta jest czyjejkolwiek śmierci. Wyruszył w podróż ku przeznaczeniu za nic mając ostrzeżenia i prośby rodziców by został.
Wytrwale zdążał do celu nie zniechęcając się niczym. W końcu zmęczony, ale dumny dotarł do komnaty, w której podobno spała zaklęta księżniczka. Teraz, gdy zdołał wedrzeć się do pałacu wątpił, czy dziewczyna może być tak piękna jak mówiono. W końcu jeden z mitów sam obalił. Żył i był w środku.
Książę podszedł do łóżka i odsłonił baldachim. Nie był w stanie nabrać powietrza, a miecz wypadł mu z rąk z trzaskiem uderzając o posadzkę komnaty. Aurora była jeszcze piękniejsza niż w opowieściach. Jej włosy lśniły złotem, a jasna skóra zimna i gładka niczym porcelana kusiła jego palce. Zachwycony Filip czuł jak serce wariuje mu w piersi. Gdyby jeszcze zdołał ją obudzić...
Rozmarzony przymknął oczy i nakrył usta śpiącej piękności swoimi w namiętnym, choć jednostronnym pocałunku. Nic się nie stało. Nie potrafił w to uwierzyć, ale i nie planował się poddawać. Z jeszcze większym zapałem ponowił próbę, choć tym razem nie oderwał się od dziewczyny tak szybko. I w końcu to poczuł! Delikatne wargi drgnęły i zaczęły oddawać pieszczotę. Nieświadoma jeszcze księżniczka oplotła ramionami jego szyję i książę przylgnął do niej chętnie. Przesunął dłonią po smukłej szyi i piersi Aurory. Gwałtownie otworzył oczy i z trudem oderwał się od niej, a raczej...
- Nie jesteś kobietą! – rzucił niemal oskarżycielsko.
Powieki Aurory uchyliły się bardzo powoli. Ich przymglony kolor i błędne spojrzenie wydawały się nadal uśpione, chociaż świadome.
- Przeszkadza ci to, książę? – zapytał figlarnie chłopak. Z rozmysłem przygryzł dolną wargę i oblizał ją.
Fillip zrzucił na ziemię okrycie, które przysłaniało mu postać Aurory. Teraz był przekonany, że się nie mylił Księżniczka nie była kobietą, a młodym ponętnym chłopcem.
Aurorze nie podobało się pełne niezadowolenia spojrzenie mężczyzny. W końcu to on zdjął z niej zaklęcie, a przynajmniej jego część. Robiąc możliwie najbardziej niewinną minę zdjął koszulę i wyginając się w zgrabny łuk pozbył się też bielizny. Ugiął lekko kolano leżąc nagim na pościeli. Wsunął palec do ust jak dziecko i wybąkał smutno:

- Nie podobam ci się, tak?
Książę nie mógł tego powiedzieć. W prawdzie łudził się, że Aurora, która tak go zachwyciła jest księżniczką, która czekała tyle lat właśnie na niego, ale teraz sam nie wiedział, co bardziej go podniecało. Świadomość pomyłki i pobudzonego ciała chłopaka kusiła go z każdą chwila bardziej.
- Nie... – wahał się, co było nie w jego stylu – Jesteś... ładny...
- Tylko tyle? – do niedawna śpiący książę naburmuszył się. Złapał swoje uda i przyciągnął kolana do piersi. Zaprezentował swoje ciało w pełnej okazałości i urodzie. Książę musiał się na niego skusić! Zrobił jeszcze bardziej żałosną minę – Nic? – jęknął jakby miał się rozpłakać.
Ciężko było to przyznać, ale ciało Filipa zareagowało na tak oczywistą propozycję. Powiódł wzrokiem po całości odsłoniętego ciała i szybko wyszukał wzrokiem czegoś, co pomogłoby mu w przygotowaniu chłopaka, jednak to właśnie niedoszła księżniczka była na wszystko gotowa. Wzięła jego dłoń i possała palce. Aurora jak na chłopca potrafił pobudzić każdą komórkę ciała samym wodzeniem językiem po dłoni partnera.
- Bądź delikatny – szepnął cicho. Zamknął oczy i sam nakierował palec na swoje wejście. Wsunął go sobie i mruknął głęboko.
Książę niewiele mógł w tej sytuacji zdziałać. Nakręcony i podniecony pragnął chłopaka, mimo że z początku nawet o tym nie myślał. Ciepłe ciało objęło jego palce chętnie wpuszczając do środka. Skuszony jasną skórą pochylił się nad piersią Aurory i skupił pieszczoty na delikatnym, niewielkim sutku. Jęk, jaki wyrwał się chłopcu tylko przyspieszył przepływ krwi w ciele mężczyzny. Język sam opuścił jego usta wodząc po delikatnej, drobnej piersi. Już sam kierował ruchami własnej dłoni. Nie potrafił się powstrzymywać na tyle, by nie przyspieszyć przygotowań. Chciał szybko zaspokoić swoje pragnienia. Zmienił całkowicie zdanie o Aurorze. Jako chłopak był o wiele bardziej zachęcający niż gdyby miał być kobietą.
- Jak to możliwe, że nikt nie wie, kim jesteś? – zapytał cicho, gdyż jego głos tłumiła obsypywana pieszczotami pierś, a język szybko odnalazł pępek, w który się zagłębił.
- A... Ah! – nic więcej nie dało się wycisnąć z chłopaka. Namiętne krzyki zagęściły powietrze głębokim pożądaniem. Tego było już za wiele. Nawet z początku opanowany i pewny siebie książę, teraz stał się kłębkiem nerwów. Nie wytrzymywał tego napięcia. Osunął niezgrabnie i pospiesznie spodnie, wdrapał się na łóżko i zatopił w swojej Śpiącej Królewnie. Aurora objął go za szyję przyciągając blisko siebie. Materiał koszuli drażnił jego członek. Udając opanowanie zdjął ją z ramion mężczyzny i ocierał się o umięśniony brzuch wybawcy. Lgnął do niego, jęczał i z każdą chwilą był coraz bardziej pobudzony. Gryząc ucho mężczyzny ubrudził go swoim nasieniem. Mocno zbił palce w plecy Filipa. Drapał je boleśnie, gdy każde pchnięcie poruszało jego ciałem, jak zabawką.
Kolejne ruchy były jeszcze bardziej nieporadne i przepełnione siłą kulminacji. Filip położył chłopaka na poduszce, pchnął kilka razy mocno i pewnie, aż w końcu osiągając spełnienie westchnął z zadowoleniem i niemal bólem rozkoszy. Jego wybranek zasnął, kiedy tylko członek mężczyzny wysunął się z niego. Został okryty zerwaną wcześniej pościelą.
Nie minęło nawet dziesięć minut, gdy Aurora znowu otworzył oczy. Spojrzał zdziwiony na księcia i poczuł wilgoć między nogami. Zrozumiał, co się stało. Jego oczy były teraz błyszczące i jasne. Rozbudził się, ale jego drugie wcielenie już dawno powołane zostało do życia. Zawstydzony tym chłopak ukrył twarz.
Filip nie wiedział, o co chodzi. Chłopak, z którym się kochał był tak niesamowicie wyzywający, a teraz tak słodki i nieśmiały. Pojął, o co chodzi, gdy tylko przypomniał sobie rozespane oczy, na które wcześniej zwrócił uwagę. Najwyraźniej najpierw musiał zaspokoić nocne, senne oblicze kochanka, by dopiero później dotrzeć do prawdziwej postaci Aurory.
- Więc teraz mi powiesz jak to możliwe, że nikt o tobie nie wie? – uśmiechnął się do siebie i pochylając nad nią odsłonił zakryty pościelą, czerwony policzek, który pocałował.
- Nie... Nie wiem, o czym mówisz, książę... – wydukał chłopiec bardzo niewyraźnie. Krzyknął, kiedy książę wziął go na ręce.
- Obudziłem cię, więc zabiorę swoją zdobycz ze sobą. Chyba, że zdradzisz mi, dlaczego każdy bierze cię za kobietę. – odpowiedziało mu kręcenie głową, więc uznał, że może sobie go przywłaszczyć na stałe.

 

  

piątek, 7 listopada 2008

I po

26 czerwiec

Kolejna chwila rozstania, miejsce to samo, co przed rokiem. Szkoła, pociąg, stacja King’s Cross, raz do roku stanowiły początek, a po zaledwie dziesięciu miesiącach koniec. Syriusz przeżywał to chyba najmocniej. Musiał wrócić do domu gdzie nie czekało na niego nic poza męką wakacji spędzanych z rodziną. Już od tygodnia chodził niezadowolony, a teraz jego markotny humorek tylko się potęgował. Dla własnego pokrzepienia przez cały czas siedzenia w pociągu trzymał mnie mocno za rękę. Nie miałem nic przeciwko temu, chociaż było to trochę zbyt gorące doświadczenie dla mojej dłoni, która zapociła się, co wcale nie zraziło kruczowłosego.

J. uchylił okno w przedziale i dalej siedział zapatrzony w mijane krajobrazy. Atmosfera była gęsta i niemal utrudniała oddychanie.
- Dobra, bo później mogę nie mieć okazji. Zamknijcie oczy, musze pożegnać się z Remim już teraz. – Black usiadł bokiem na swoim miejscu i dokładnie sprawdził czy nikt nie ma zamiaru podglądać. Chłopcy przewrócili oczyma i zasłonili twarze. Peter ubrał na głowę papierową torbę, w której trzymał swoje przekąski na drogę. To zadowoliło Syriusza wystarczająco. Przymknął oczy i musnął moje wargi mocno, chociaż krótko i całkowicie niewinnie. Zupełnie jakby chciał pozostawić po sobie niedosyt na całe dwa miesiące. Nie przeszkadzało mi to i nie zdołałem ukryć uśmiechu.
- Możecie już patrzeć – rzucił siadając normalnie. – W tym roku zmienia się Minister – zaczął by narzucić jakiś temat do rozmowy. – Podobno mają zmieniać coś w systemie edukacyjnym, czy jak to się nazywało. To oznacza, że wrócimy albo na lepszy, albo gorszy grunt.
- Dla ciebie wszystko jest większym złem póki musisz się uczyć – stwierdziłem spokojnie.
Syri puścił szybko moją dłoń i przeczesał palcami włosy. Zrobił to w takim tempie, iż zdążyłem się wystraszyć zanim zrozumiałem, o co chodzi. Drzwi przedziału uchyliły się i pojawiła się w nich głowa Regulusa.
- Przepraszam... Mogę porozmawiać z Remusem? – zapytał cicho, co wywołało niezadowolenie Blacka. Mimo miny świadczącej o jego złości nie wzruszył ramionami dając mi całkowitą możliwość wyboru. Zostawiłem przyjaciół i wyszedłem z przedziału. Regulus wręczył mu spory stosik Czekoladowych Żab.
- Słyszałem, że lubisz słodycze, więc w ramach podziękowania za pomoc w nauce i opiekę chciałem coś ci podarować. To niewiele, ale więcej nie było w wózeczku... – speszył się trochę. Niemal nieprzytomny patrzyłem na kilkadziesiąt pudełeczek z czekoladowymi płazami. Nie spodziewałem się niczego, a on mówił, że to niewiele. Nawet nie wiedziałem, czy wypada mi odmówić przyjęcia takiej góry słodyczy. Oczy mi zalśniły na myśl o kartach i Czekoladowych Żabach. Gimnastykując się jak tylko mogłem wziąłem do ręki jedno pudełeczko i wręczyłem je chłopakowi.
- W takim razie musisz się poczęstować – powiedziałem z uśmiechem i tym razem to on stał zdziwiony. – Życzę ci miłych wakacji i uważaj na siebie!
- Będę! – zapewnił entuzjastycznie – Do zobaczenia po wakacjach! – odwrócił się i ruszył na początek pociągu gdzie z pewnością siedział ze znajomymi Ślizgonami. Ja musiałem teraz jakoś wejść do przedziału. Nogą, z trudem otworzyłem sobie drzwi i obładowany rzuciłem czekoladki na siedzenie. Syriusz był teraz jeszcze bardziej niezadowolony.
- Co to ma być? – mruknął biorąc do rąk jedno pudełeczko.
- Podziękowanie – odpowiedziałem i rzuciłem po Czekoladowej Żabie reszcie kolegów. Dla Blacka było to za wiele.
- Czy już każdy w szkole wie, że Remusa Lupina najlepiej wabić słodyczami?! Niedługo nawet dziewczyny będą ustawiać się w wielkich kolejkach do ciebie obładowane łakociami. Będą się ścigać w kształcie, smaku i nadzieniu czekolady byleby cię zdobyć. Czy ja wyglądam na takiego, co to w kuchni z nimi wygra?! Nie samym słodkim żyje człowiek! – westchnął poważnie – Nawet TY na samej czekoladzie nie pociągniesz! – zaakcentował – Skończysz jako ukochany nauczyciel dzieciaków, którego będą poklepywać po plecach tylko, dlatego, że za każdym razem będziesz wtedy gubił słodycze. Garściami będą wypadać ci z kieszeni!
- Phi! – naburmuszyłem się. Wcale nie miałem być nauczycielem i nie uzależniłem się od słodyczy! Syriusz jak zawsze przesadzał.
- Tak właśnie będzie. Przecież wiem, ze najchętniej na śniadanie jadłbyś czekoladę, na drugie śniadanie batonik, obiad to placki, podwieczorek muffinka i w ramach kolacji, wyjątkowo tort orzechowy! – skrzyżowałem ręce na piersi urażony, lub świadomy prawdy. Nie myślałem, że moja słabość do słodkiego przerodziła się już w obsesję Syriusza, który chciał być chyba jedynym, który może obdarować mnie czymś słodkim.
- Jesteś zazdrosny o czekoladę i tyle!
- I tu masz rację – przyznał się od razu. – Pakuj swoje łakocie, dojeżdżamy do Londynu. – klapnął ciężko na siedzenie, z którego wstał na kilkanaście sekund wyglądając za okno. Miał rację, bo mijaliśmy właśnie znajome miejsca. Reszta chłopaków podniosła się od razu i zaczęła zdejmować kufry. Kruczowłosy pomógł mi z moim i jako pierwsi opuściliśmy przedział by nie musieć wychodzić z pociągu w tłumie innych uczniaków.
Pociąg zatrzymał się na pełnej rodziców stacji. Ledwie wyszedłem na peron, kiedy dorwała mnie matka i ścisnęła jak pluszowego misia. Puchacz chwiał się w klatce, gdy kobieta ściskała mnie, tuliła i maltretowała. Ojciec patrzył na to ze współczuciem, ale chyba sam nie mógł nic zrobić. Nie mogłem uwolnić się z ciasnego uścisku rodzicielki. Jakimś cudem przekręciłem tylko głowę szukając w tłumie przyjaciół. Potter nadal nie w humorze osłaniał twarz przed pocałunkami matki i wciskał jej do rąk swoje rzeczy byleby nie poniżała go przy ludziach. Pet zajadał się jakimś batonikiem, który wręczyła mu rozczulona matka. Tylko Syriusz stał z boku nie zwracając uwagi na nic. Miał na ramieniu dłoń ojca, a jego mama głaskała czule Regulusa nawet nie zwracając uwagi na starszego syna. Miałem nadzieję, że jakoś sobie poradzi. Shevę zauważyłem dopiero po jakimś czasie. Jego rzeczy leżały niedbale rzucone na ziemię, a on siedział na Fabie, który przyszedł po niego zamiast rodziców. Oplatał go nogami i nie bacząc na wzrok i szepty innych ludzi całował się z nim namiętnie. Widocznie zaznaczał swój teren, ponieważ kilka kobiet i dziewczyn ze zmieszaniem na twarzy odsunęło się do mężczyzny. Żal mi było opuszczać przyjaciół nawet, jeśli mogłem teraz odpocząć i nabrać sił na kolejny rok nauki.
- Jak minęła ci podróż? Dobrze się czujesz? Może pójdziemy coś zjeść na mieście? Tata stawia. – przytaknąłem. I tak nie miałem możliwości pożegnać się normalnie z kolegami. Nauczyłem się, że kiedy raz wpadniesz w żelazny uścisk stęsknionej matki, to już z niego nie wyjdziesz póki znowu nie zacznie się szkoła.
- Dostaliśmy list ze szkoły – zaczął ojciec zamykając jedno oko, gdy przechodziliśmy przez barierkę. Nigdy nie był pewny czy nie zawiedzie – Podobno masz najlepsze wyniki ze wszystkich drugich klas. Dyrektor chciał nam pogratulować takiego zdolnego syna. – wspomnienie tego sprawiło, że mama znowu zaczęła mnie ściskać i tłamsić. Już nawet nie musiałem wstydzić się tego, co wymyślił Dumbledore. Ludzie na stacji patrzyli na nas dziwnie, kiedy starałem się jakoś iść przed siebie mimo matki, która nie chciała mnie wypuścić.
- Kochanie, chyba widzę specjalny numer Czarownicy w kiosku – ojciec z przekonywującą miną wskazał na niewielki sklepik. Mama puściła mnie i szybko podeszła do witryny przeszukując wzrokiem tytuły.
- Dzięki, tato... – mrucząc poprawiłem włosy, które kobieta rozczochrała mi jak wielka trąba powietrzna. – To chyba jedyne, co potrafi ją okiełznać. – rzeczywiście. Matka była wielką fanką Czarownicy i nie potrafiła odpuścić sobie żadnego numeru. Nie znalazła wydania specjalnego, które na szybkiego wymyślił ojciec, za to kupiła nową część Zielnika Księżycowego, którym się zajęła. Dało mi to chwilę na odpoczynku, a tata z powodzeniem mógł zaprowadzić nas do jakiejś restauracji na porządny obiad. Stęskniłem się za nimi i teraz mogłem nadrobić długie miesiące szkoły i nauki.

środa, 5 listopada 2008

Wielkie słodyczowanie

Wielkie thx dla Jill za arcik!

 

23 czerwiec

Bal przebierańców w całej swej znakomitości był czymś okropnym pod względem przygotowań. Chyba nigdy nie namęczyłem się ta bardzo z wymyśleniem jakiegoś przebrania. W końcu dając za wygraną postawiłem na pszczołę, o której kiedyś wspominał Syriusz. On sam do końca trzymając nas w niepewności przebrał się za psa. Poniekąd każdy starał się trzymać to wszystko w tajemnicy. James za to od samego początku oświadczył, że zostanie bykiem. Z początku myślałem, iż kpi, jednak po jego podsumowaniu, że jak najbardziej będzie bykiem rozpłodowym zrezygnowałem z wątpliwości na rzecz głośnego upadku, kiedy wszedłem w plecy Blacka, równie wybitego ze spokoju codzienności. Najmniej problemów sprawiali Peter i Sheva. Blondynek postanowił założyć kostium gąsienicy, zaś Andrew czapli. Sam nie wiedziałem, ze którekolwiek z nas miało jakieś większe powody do takich wyborów.

Sama zabawa była wspaniała. Najróżniejsze przebrania mieniły się kolorami i oryginalnością. Nawet nauczyciele byli przebrani, chociaż Reijel wybijał się spośród tłumu. Już kilka dni wcześniej słyszałem jak zapowiada, że nie zrobi z siebie pośmiewiska i nie zamierza się przebierać. Tak tez zrobił. Przyszedł na bal w zupełnie normalnym stroju i z pogardą patrzył na innych. Rzucał się w oczy przy tak dziwnym stole nauczycielskim. Poza nim na sali było jeszcze kilkanaście normalnie ubranych osób. Dyrektor, spełniając obietnicę sprzed roku, zaprosił stare siódme klasy. Zjawili się górując nad pierwszakami sprawiając, że maluchy czuły przed nimi wielki respekt i schodziły im z drogi.
Peter odwrócił się ciągnąc za dobą kawałek gąsienicy i niemal w nią zaplątał. Zrobił kilka kroków na oślep w tył i potknął się niemal lądując na ziemi. Wpadł na Narcyzę, co pomogło mu utrzymać równowagę. Dziewczyna prychnęła, uderzyła go wypielęgnowaną dłonią i niezadowolona nawet nie raczyła się odezwać. Odeszła od niego, a motyle skrzydła kołysały się za nią powoli.
- Jaka ona piękna... – mruknął chłopak rozmarzony i nieprzytomny. Oczarowany dziewczyną nawet nie zwrócił na nas uwagi. Poczłapał za nią, a końcówka przebrania ciągnęła się za nim mało zachęcająco. Straciliśmy jedną kulę artyleryjską na rzecz Ślizgonki i teraz zostaliśmy we czterech. Rozejrzałem się szukając znajomych twarzy wśród dawnych siódmoklasistów. Wszyscy się zmienili, a niektórych już ciężko było poznać. Dostrzegłem wysoka sylwetkę Fillipa, którego ledwie poznałem. Był wyższy i wydawało mi się, że poważniejszy. Szedł pewny siebie i wyprostowany. Z niesamowitą gracją mijał tłumy i uśmiechał się do nas przyjaźnie. Promieniał i wydawał mi się kimś innym niż wtedy, gdy jako szary chłopak szukał kontaktu z nauczycielem latania. Na jego palcu lśniła obrączka. Włosy miał luźno upięte na karku, ale oczy równie ciepłe jak dawniej.
- Wyglądacie zabawnie, jako taka grupka zwierząt – przywitał nas bez zbędnych początków – Zmieniliście się, chociaż to chyba tylko przez te uszka, czułki, rogi, czy dzióbek – wzruszył ramionami niczym dziecko. – Opowiadajcie, co u was zanim chłopcy oderwą się od piwa kremowego – przekręcił głowę nasłuchując. Popatrzyliśmy z chłopakami po sobie. Szczerze mówiąc nic się nie zmieniło, więc nie mieliśmy nawet, o czym mu opowiedzieć.
- To ty powiedz, co się dzieje z wami – Sheva oparł się o mój bark i złapał za dziób przebrania przesuwając go by nie wybić przypadkiem czyjegoś oka. Fillip popatrzył w górę na niesamowite niebo Wielkiej Sali.
- Szczerze mówiąc niewiele się zmieniło poza tym, co już chyba wiecie. Marcel został z małym. Ciekawe jak sobie radzi... Nathaniel zaczął już marudzić przy jedzeniu – promieniał jeszcze bardziej niż przed chwilą ucieszony z tym, czym mógł się chwalić – Ciężko mi znieść myśl, że niedługo Marcel wróci do szkoły i zostanę sam. Poza tym to nic się nie dzieje chyba, że interesowałyby was moje sprawy czysto uczuciowe, a to przecież tajemnica – mrugnął do nas wesoło. Ciężko było mi uwierzyć, ze naprawdę nie ma nic więcej do powiedzenia o swoim życiu. W końcu był teraz zamężny, o ile mogłem w ty wypadku nadawać rzeczą takie miano.
- Jestem ciekaw, co powiedziałyby dziewczyny, gdyby wiedziały, kto ma drugą obrączkę? – na mojej dłoni poczułem gorące palce Syriusza. Jego pytanie, chociaż nie oczekiwał odpowiedzi zawstydziło trochę chłopaka. Lekko nerwowo odgarnął kilka drobniutkich kosmyków za ucho. Nie minęło wiele czasu, kiedy został zawołany przez kolegów.
- Wybaczcie. Muszę iść... Wpadnijcie do mnie w wakacje! – przygryzł wargę ucieszony spotkaniem. Pomachał nam szybko i odwrócił się na pięcie maszerując w stronę znajomych i Olivera. Chyba żadne z nas nie mogło w tamtej chwili oderwać od niego oczu. Poruszał się zgrabnie i niemal pociągająco. Widać było, że rozkwita dzięki związkowi z nauczycielem latania.
Oliver podniósł rękę na powitanie. Także on był inny niż zaledwie rok wcześniej. Wtedy wszystko kręciło się w koło, a on, chociaż trochę smutny uśmiechał się częściej ironicznie niż szczerze. Poniekąd chyba nie widziałem jego prawdziwego uśmiechu aż do dzisiejszego dnia. Był o wiele spokojniejszy niż wtedy, włosy podciął i postawił lekko do góry. Był żywiołowy, jednak już nie ze względu na chęć dokuczenia innym, ale naprawdę wydawał się pełen pozytywnej energii. Kręcił się w koło stołu nauczycielskiego rozmawiając z profesorami. Dzięki temu było widać, że przybyło mu kilka centymetrów, chociaż dyrektor i Reijel w dalszym ciągu byli wyżsi.
- Idę się upić sokiem z dyni – rzucił James zwracając tym samym moją uwagę. Od pewnego czasu chodził przygaszony i niemrawy. Dziwiło mnie, że jakoś opanował swoje przygnębienie na te kilka pierwszych chwil zabawy. Nie wiedziałem, o co chodzi i zapewne nawet by nam nie powiedział tylko niepotrzebnie się irytujący, gdyby któreś z nas zapytało, co mu jest.
- Pójdę z tobą... – zdeklarował się Syriusz, jednak tu raczej nie miał wiele do powiedzenia.
- Nie będziesz mi wychodził z łóżka, co pięć minut do ubikacji – zaznaczyłem ostro i z naciskiem – Będę chciał się wyspać, a nie ciągle podskakiwać, gdy będziesz wstawał.
- Pozwalasz mi spać ze sobą?!
- Nie... Tego nie powiedziałem...
- Ale dałeś mi do zrozumienia, że właśnie tak ma być! – zawył ucieszony chłopak. James okupował już stół nalewając sobie soku. Było mi go żal tym bardziej, że my nie potrafiliśmy się bez przerwy zadręczać, a on nie miał nam tego za złe.
- Na depresję najlepsze są słodycze, prawda? – Sheva zasięgając mojej porady wepchał się między mnie, a Syriusza. Przytaknąłem będąc pewnym swojej odpowiedzi. Zawsze, kiedy się smuciłem napychałem usta czekoladą i smutki uciekały, podobnie jak chłód i złe myśli. – Idziemy nafaszerować Jamesa i siebie! – roześmiałem się rozbawiony władczym tonem chłopaka. Bez szemrania razem z nim i Blackiem otoczyliśmy Pottera przy stoliku. Andrew wziął do ręki całą garść czekoladowych żuczków i położył je na talerzyku, który potem wręczył okularnikowi.
- A to, co? – J. popatrzył na kawałek tortu, który wylądował na chrupiących robaczkach.
- Zastosuje leczenie słodyczami póki cię nie zemdli. – odpowiedział zielonooki szczerze znowu odgarniając dziób – Możesz się smucić, ale nie przy nas. O! Te cukiereczki idealnie się nadają! – dorzucił do dziwnego posiłku Pottera różnokolorowe, słodkie migdałowe łakocie. Wyglądało to dziwnie, ale apetycznie. Oblizałem się na samą myśl o słodkim smaku.
- Jedz, pszczółko, ile chcesz – Syri podał mi talerz z uśmiechem. Nie miałem wiele czasu na zastanawianie się nad tym. Zrobiłem sobie podobny, wielgaśny deser, który pierwotnie przypadał w udziale okularnikowi. Spróbowałem odrobinę i zamruczałem. Podejrzewałem, że J. może nie być zachwycony słodyczą, jaka się tam mieszała. Nie mniej jednak polałem zarówno swój jak i jego deser sosem do lodów, który tam stał.
- Zobaczysz, że kiedy to zjesz zapomnisz o smutkach, nawet, jeśli tego nie chcesz! – rzuciłem pewny siebie. Wziąłem kolejny kawałek tortu do ust i oparłem się o Blacka. Było mi tak dobrze, kiedy czułem cudowny smak łakoci, że z trudem stałem na nogach. Chciałem zaproponować trochę kruczowłosemu, jednak odmówił. Nawet nie miałem mu tego za złe. Mogłem objadać się tym samemu nie bacząc na innych. Było mi żal, iż niedługo szkoła się skończy. Byłem naprawdę szczęśliwy.

 

  

niedziela, 2 listopada 2008

Bajki - Kopciuszek

Kopciuszek – Pszczółka (Remus) x Książę – Pies (Syriusz)

 

Bale królewskie słynęły zawsze z przepychu i piękna. Najlepsi grajkowie zabawiali tłum, panny tańczyły śmiejąc się w towarzystwie przyjaciółek, młodzieńcy wypatrywali dam serca. Ten bal nie miał być inny, chociaż do grona poszukujących dołączył sam Książę. Uznał, iż przebieranki ożywią zabawę i pomogą mu odnaleźć ukochaną. Mógł dzięki temu zwrócić uwagę na charakter, który przeplatałby się już w samym stroju. Do samego końca trzymał wszystkich w niepewności, za co on się przebierze i w końcu dał upust ogólnemu zaciekawieniu pojawiając się jako pies. Uznał, że jego przywiązanie i wierność powinny być uzewnętrznione przed podanymi. Na bal zaprosił wszystkie dziewczyny i młodych chłopców z królestwa. Pragnął dać tym możliwość wszystkim, którzy nie mieli jeszcze nikogo, by rozglądali się za swoimi połówkami.

Kręcił się po kątach, w koło stołów i czekał, aż jego serce drgnie na widok tej jedynej i drgnęło!
Kopciuszek niepewnie patrząc na boki schodził po schodach. Przebrania nie były jego mocną stroną, jak i same bale, tym bardziej królewskie. Zazwyczaj zmuszony był trzymać się na uboczu i stanowić element sztucznego tłumu dla swojej rodziny. Teraz z całą pewnością zarówno siostry, jak i macocha starały się wyłowić w tłumie księcia i nawet nie poznałyby biednego Kopciuszka. Prawdą było, że pojawienie się w pałacu nie zostało wcześniej zaplanowane. Niemal w ostatniej chwili pojawiła się Matka Chrzestna i wręczyła Kopciuszkowi zawiniątko ze strojem na bal. Teraz nie było odwrotu.

Książe stanął z na jednej nodze zatrzymując się w pół kroku. Wpatrywał się urzeczony w cudowną Pszczółkę, która sfrunęła na parkiet sali. Z początku sądził, że owa piękność pojawiła się w cudownie magiczny sposób za sprawą czarów, jednak szybko powrócił do realnego oceniania świata. Zamknął usta, które ciągle miał otwarte i powoli stawiał kroki w kierunku swojej piękności. Wydawało mu się, że leci do niej na psich uszach, które miał na głowie, jednak z pewnością czuł, jak uderza łapami o posadzkę.

Jego Pszczółka najwyraźniej rozpoznała w nim księcia, gdyż z przejęciem skłoniła się.
- Nie, nie. Nie ma potrzeby... – Książę pomógł jej się wyprostować i wpatrywał się dziwnie w jej piękną buźkę i miodowe oczy. Początkowo sądził, że to kobieta, jednak po zaledwie chwili dostrzegł w Kopciuszku młodego chłopca o delikatnej, niewieściej urodzie.

- To dla mnie zaszczyt – wydusił chłopak nie obeznany z manierami pałacowymi i obcowaniem z rodzina królewską. Był cudowny w swej prostocie, a rumiane policzki rozczuliły Królewicza.
Zauważył, że jego Pszczółka rzuca tęskne spojrzenie w stronę stołu z ciastami. Chcąc nacieszyć się jej niepokojem postanowił przedłużać udrękę, jaką w tej chwili była jego obecność.
- Na sali tyle jest obłudnych Motyli, a ty urodą i skromnością sprawiasz, ze przypominają najzwyklejsze muchy – oczarowany Pies postanowił dać swojemu wybrańcowi odrobinę swobody. Widać natura tej Pszczółki ciągnęła ją nieodparcie do słodkości miodu i nektaru.
Kopciuszek z wdzięcznością skorzystał z okazji. Święcącymi oczyma oglądał góry słodyczy, jakie na niego czekały. Paszteciki dyniowe skusiły go jako pierwsze. Wepchnął do ust kilka z nich i starał się w spokoju przeżuwać. Cała sala zajęta była tańcem, bądź przeżywaniem pięknych stroi. Nikt nie zwracał uwagi na biednego Kopciuszka... Nikt poza księciem.
Zaczarowany urokiem chłopca Psi Królewicz błędnym, mętnym wzrokiem wpatrywał się w opychającą Pszczołę. Podziwiał napchane słodyczą policzki i okruszki koło kuszących ust Kopciuszka. Książęcy strój zdradzał już nie tylko jego dobre cechy, ale i bezpośrednie podejście do życia.
Czarny Psiak podszedł do kosztującego muffinki chłopaka i objął go ramionami w pasie przytrzymując by przypadkiem mu nie uciekł.
- To tylko ja, chyba nie odmówisz mi, choć odrobiny ciepła? – położył policzek na ramieniu Kopciuszka – Zakochałem się w tobie już wtedy, kiedy wchodziłeś na salę. Jeśli poczułeś to samo ukłucie cudownego piękna, proszę cię, nie opieraj się i daj mi być bliżej...
- A... Ależ panie... Nie jesteśmy tu sami... – napchane łakociem policzki stały się równie czerwone jak wiśnie na torcie przed nimi.
- Nikt nie zwraca na nas uwagi, a ja chcę tylko odrobiny twojego nektaru...
Pszczółka wepchnęła do ust wielki kawałek tortu czekoladowego by nie mieć możliwości udzielenia jakiejś odpowiedzi na tak dziwne i krępujące błaganie księcia. Trzymając w ręce łyżeczkę deserową Kopciuszek dłubał nią w kolejnym kawałeczku ciasta. Nie mógł odmówić, gdyż wtedy wyszłoby zapewne na jaw, że jest tylko biednym długą we własnym domu, że nie ma najmniejszego pojęcia o życiu w wyższych sferach i prawdopodobnie książę odsunąłby się od niego nie chcąc go znać.
Tym czasem dłoń Psa przesunęła się na zamek na plecach Kopciuszka. Rozsunął odrobinę zapięcie, dzięki czemu mógł z powodzeniem wsunąć dłoń w do środka stroju. Rozłożył chusteczkę w zagrożonych moknięciem rejonach, czym tylko bardziej pogłębiał zawstydzenie chłopaka.
- Są zajęci tańcem, ten kąt jest ciemny, a my nie wyróżniamy się w tłumie. Zaufaj mi...
- Nie mam innego wyjścia... panie – mruknęła Pszczoła. Sam książę sunął dłońmi po ciele nieświadomego wagi tych czynów chłopaka. Oboje się kochali i pragnęli już od pierwszej chwili, kiedy przyszło im się spotkać.
- Trochę miodziku nikomu jeszcze nie zaszkodziło... – objął jego członek dłonią i przysunął się jeszcze bliżej do jego pleców. Na sali było tak głośno, że nikt nie usłyszałby nawet głośnych krzyków, a co dopiero pojedynczego jęku niesamowicie speszonego chłopaka. Kopciuszek czuł się okropnie i równocześnie dziwnie, kiedy wśród tłumu, jaki wypełniał salę pozwalał na to by książę w zabawnym przebraniu psa dotykał go i pocierał jego członek. Słyszał jak królewicz mruczy mu do ucha i  lubością rozciera delikatne ciało. Ciepłe w jego dłoni, wilgotne na czubku i lekko pulsujące w swoich pierwszych aktach. Kopciuszek był zachwycający.
- Mogłem przebrać się za trzmiela – rzucił rozbawiony psi arystokrata – Wtedy sam mógłbym się trochę pobawić, moja Pszczółko...
- Książę... – wydyszał chłopak i zacisnął dłoń mocniej na łyżeczce – Mój czas... już się kończy...

Zdanie to miało dwa znaczenia, a oba były prawidłowe. Świadomość obecności innych ludzi blisko nich, podczas gdy książę masował jego krocze bez skrępowania, była dziwnie podniecająca. Sam Pies miał ochotę na taką samą zabawę, chociaż z rękoma ukochanego na swoim ciele.
Zbliżała się ostateczna godzina. Kopciuszek musiał uciekać zanim czar pryśnie, a jego ciało domagało się spełnienia. Gdy królewicz pocałował go w szyję chłopak wbił łyżkę w tort i zajęczał przeciągle. Nektar wylał się z niego na chustkę szybko w nią wnikając.
- Słodki miodzik, szkoda tylko, że nie mogę skosztować...
Pszczółka zasunęła szybko swoje przebranie i odwróciła się czerwona do swojego księcia. Na wymalowanej twarzy widniał uśmiech. Merdał ogonem dumny z siebie.
- Muszę już iść! – rzucił speszony i zaskoczony swoim zachowaniem Kopciuszek. Wywinął się z ramion Psa i wybiegł z sali zostawiając księcia samego z trzymaną w ręku chusteczką po ukochanym owadzie.
Smętnie szurając nogami zrobił jeden krok. Kopnął w coś i wtedy dostrzegł pod nogami czarny bucik, który musiał zgubić chłopak, kiedy uciekał szybko z balu. W księciu obudziła się nadzieja, że jednak znajdzie swoją ukochaną Pszczółkę, jeśli tylko dokładnie poszuka. W końcu zakochał się do szaleństwa i ignorując gości zatroszczył się o tak fizyczne aspekty ukochanego. Żałował, że nie mógł zaspokoić sam siebie, a ucieczka Kopciuszka sprawiła, iż stracił ochotę na niegrzeczne zabawy.
- Czekaj na mnie gdzieś, gdzie teraz się kryjesz... – westchnął ciężko i starał się wrócić do zabawy, która była już coraz to bardziej żywiołowa.