środa, 30 grudnia 2009

Syriusz: Zemsta

Byłem pewny i zdeterminowany. Musiałem oddać nauczyciela run w ręce Seed i tym samym pozbyć się go. W prawdzie oznaczało to swego rodzaju zdradę, ale kobieta na pewno go nie skrzywdzi, więc nie musiałem mieć go na sumieniu i czuć się winny. To on mnie wykorzystywał, a nie ja jego. Musiałem tylko mieć plan, a bez Seed na pewno niczego nie mogłem osiągnąć. Ona była w tym wszystkim niemal najważniejsza.
Nie wiedziałem jak zareaguje na moje nagłe odwiedziny, ale musiałem działać od razu. Święta się kończyły, a ja musiałem pozbyć się natrętnego profesora natychmiastowo. Miałem tylko nadzieję, że u nauczycielki nie będzie nikogo, a ona będzie u siebie.
Zapukałem modląc się w duszy by otworzyła. Nie lubiłem takich sytuacji, ale i nie miałem innego wyjścia. Od tego zależało moje własne życie. Usłyszałem szmery za drzwiami i nauczycielka stanęła przede mną w cienkim szlafroku z kieliszkiem w ręce. Niemal zgłupiałem zmieszany.
- P... Przepraszam! – wydukałem zmieszany jak jeszcze nigdy. Bądź, co bądź była kobietą, a ja chłopakiem, więc nie mogłem zareagować inaczej. – Ja przeszkadzam. – przełknąłem ślinę mając zamiar odwrócić się i uciec ile sił w nogach.
- Oj, nie, nie. Przebierałam się, ale nie szkodzi. Wejdź i poczekaj chwilę, a ja coś na siebie założę. – wprowadziła mnie do środka i wskazała fotel. Usiadłem od razu i korzystając z okazji, iż wyszła do innego pomieszczenia wachlowałem się ręką. Było mi gorąco i czułem się tak jakbym zaraz miał zemdleć. Zbyt wiele atrakcji jak na jeden dzień, zdecydowanie. Gdyby teraz ktoś się pojawił miałbym problem. Bądź, co bądź z pewnością wyglądało to niesamowicie specyficznie. Kto by przypuszczał, ze trafię tutaj akurat w momencie, kiedy Seed będzie się przebierać. Atrakcyjna nauczycielka otworzyła mi drzwi w samym szlafroku. Ciśnienie znowu mi się podniosło i zatęskniłem za zimnymi napojami w czasie letnich upałów.
Kobieta wróciła ubrana w czerwoną mini spódnicę, bluzeczkę i białe krótkie futerko zakładane na same ramiona. Wyglądała nie mniej wyzywająco, ale zdecydowanie odpowiedniej niż chwilę wcześniej.
- Słucham cię, Syriuszu, o co chodzi? – usiadła naprzeciwko mnie zakładając nogę na nogę i różdżką pokierowała dzbankiem z gorącą herbatą, filiżankami oraz cukierniczką. W jej ręce spoczął kieliszek z dwukolorowym trunkiem, zapewne jakimś likierem. Była zdecydowanie inne niż reszta nauczycielek. Zawstydzała mnie, chociaż bynajmniej nie czułem do niej żadnego pociągu. Do tej pory nie miałem po prostu do czynienia z płcią przeciwną w takim kontekście. Zardi ciężko było nazwać kimś więcej niż tylko koleżanką traktowaną na równi z kumplami. Teraz stałem za to przed wielkim wyzwaniem.
- Ja... zdecydowałem się pani pomóc. – rzuciłem na wydechu opanowując trochę nerwy, kiedy mogłem już przejść do konkretów. – Profesor Wavele nie przyjdzie do pani z własnej woli, to ciężka sztuka, ale myślę, że razem sobie z tym poradzimy...
- Masz na myśli rozwiązania siłowe? – zmieniła pozycję kładąc prawe udo na lewym.
- Nie... Nie do końca siłowe. Po prostu... – zawahałem się, zamyśliłem na chwilę. – Może pani znajdzie jakiś sposób. – znowu wróciła do mnie moja pewność siebie. – Rozumie pani, podstęp, dzięki któremu profesor Wavele nie będzie w stanie się opierać i będzie mogła pani zrobić z nim, co chce.
- Skąd to nagłe zdecydowanie? Chcesz go wydać, jakby nie patrzeć. Pupil chce oddać swojego mentora w ręce kobiety. Musiał ci podpaść. – chyba czerpała z tego przyjemność.
- Powiedzmy, że różnica zdań zaważyła. Pokłóciliśmy się trochę i tak wyszło. Chyba nie chce pani mu o tym powiedzieć? – nagle uświadomiłem sobie, iż wcześniej nie przyszło mi to do głowy. Przecież ona mogła mnie wydać, powiedzieć mu o wszystkim i tym samym przypieczętować mój marny los.
- Nie, nie. W żadnym wypadku. Przystaję na twoją propozycję współpracy, ale co twoim zdaniem możemy zrobić?
- Ja mogę być wabikiem. W zależności od planu, jaki pani wymyśli. – wspaniale. Czułem jak przepełnia mnie dziwna energia, ponadnaturalna siła. Byłem w stanie zrobić wszystko. Seed upiła łyk trunku i zamruczała z rozmysłem.
- Musimy się pospieszyć. Dziś byłoby najlepiej się tym zająć. Syriuszu, czy zdołasz go dziś zaprosić gdzieś? Sama nie wiem... Jakaś kolacja na pojednanie, bądź przeprosiny? Tak się skała, że mam odrobinę eliksiru usypiającego. To lepsze niż rozwiązania czysto siłowe.
- Tak! – pokiwałem głową bez namysłu. Ona uzna to za kolację na przeprosiny, jemu powiem to samo, ale mogłem być pewny, że dla Wavele będzie to czymś więcej. Zgodzi się niczego nie podejrzewając. Był łatwym celem. – Pani pomoże mi z ta kolacją?
- Ależ oczywiście. – uśmiechnęła się słodko. – Myślę, że do ósmej zdołamy się wyrobić. Współpraca z tobą jest niespodziewanie owocna. Kto by pomyślał, że wydasz w moje ręce swojego ukochanego nauczyciela.
- To ja jestem jego pupilem, on moim nie bardzo. – wzruszyłem ramionami. Pukanie do drzwi rozproszyło chwilową ciszę, którą oboje przeznaczyliśmy na dopracowanie swojej części planu. Nauczycielka poszła otworzyć drzwi. Pijąc herbatę, którą mi podała usłyszałem głos Wavele. Poczułem ukucie strachu. Wychylając się zza fotela napotkałem jego wzrok. Wydawał się jeszcze bardziej zaskoczony niż ja.
- O, widzę, że masz już gości. – rzucił do nauczycielki wchodząc do środka. – Chciałem dotrzymać ci towarzystwa, ale widzę, że mój Syriusz już to robi. W takim razie nie jestem chyba potrzebny. – wyczułem lekką zgryźliwość w jego głosie. Chyba był o mnie zazdrosny. Jego oczy zalśniły złowrogo.
- Och, Victorze, nie mogłam się powstrzymać żeby go tu nie zaprosić. – Seed uśmiechając się nieśmiało i słodko jak mała dziewczynka podprowadziła profesora bliżej. – Chciałam się przekonać, jaki jest twój pupil. U mnie nie ma zbyt wielu wybitnych uczniów, a Syriusz nie uczęszcza na mugoloznawstwo. Może dosiądziesz się do nas? – gestem wskazała stolik, wolny fotel, który nagle się pojawił.
- Przypomniałem sobie, że miałem się spotkać z dyrektorem. Chciał coś ode mnie. W prawdzie miałem zjawić się później, ale skoro Syriusz jest tutaj, to ja mogę zając się tym wcześniej. Tylko przypadkiem nie dawaj mu żadnego alkoholu! – ostrzegł ją poważnie, ale z lekkim uśmiechem, jakby drażnił się z nią, a ona podjęła tę formę zabawy.
- No, wiesz? Jakże bym mogła? Przecież to jeszcze dziecko. Nie upiję ci pupila, nie martw się. Z resztą Syriusz miał już wychodzić, więc będę musiała znaleźć sobie jakieś zajęcie. – zrozumiałem jej aluzję. To była moja szansa.
- Tak, ja muszę iść. Może pójdziemy razem? – popatrzyłem na nauczyciela tak by od razu domyślił się, że mam do niego sprawę. Przyjrzał mi się podejrzliwie, jednak skinął głową. Nie zwlekałem. Wstałem, podziękowałem za krótką rozmowę z kobietą i szybko znalazłem się przy drzwiach. – Ach, no tak. – musiałem przecież zachować pozory. – I niech pani nie robi sobie nadziei, z Pottera i tak nie będzie wybitnego ucznia. – kobieta roześmiała się cicho.
- Chyba masz rację. Nie wiadomo, czym cię zaskoczy, ale szczególnych zdolności to on nie posiada. – obdarzyła mnie miłym uśmiechem i lekko ścisnęła ramię Wavele. – Szkoda, że nie chcesz jednak zostać. – westchnęła. – Wróć, kiedy załatwisz wszystko z dyrektorem. – odprowadziła nas i zostawiła samych na korytarzu. Byłem ciekaw czy podsłuchuje, ale nie miałem na to czasu. Profesor wydawał się trochę zdenerwowany. Chyba naprawdę nie spodobało mu się, że siedziałem u Seed. Może myślał, że się w niej podkochuję?
- Panie profesorze, ja chciałem przeprosić za moje wcześniejsze zachowanie. Za to, że się uniosłem i byłem niemiły, i w ogóle. Może zje pan ze mną kolację w formie przeprosin? Zajmę się wszystkim! Słowo. Skrzaty mi pomogą, jestem przekonany. Chciałbym jakoś lepiej przeprosić. – zmarszczyłem nos u nasady i postarałem się zrobić wielkie, niewinne oczy. Chyba się udało, bo nagle złagodniał. Pogłaskał mnie po głowie jak dziecko, a to było chyba dobrym znakiem, choć w przypadku Wavele nic nie było pewne i jasne.
- Nie wiem ile czasu zajmie mi wizyta u dyrektora. – wiedziałem, że to tylko kiepska wymówka by nie wyjść na nadto nachalnego. Wpadł w pułapkę, a teraz wszystko zależało już wyłącznie od nauczycielki mugoloznawstwa. Może nie była modliszką i profesor jakoś to przeżyje. – Postaram się wyrobić na czas...
- Więc o ósmej! Powiedzmy, że pod wierzą astronomiczną. Tam jest wystarczająco dużo miejsca i ładne widoki. Na pewno się panu spodoba! – nagle poczułem lekkie wyrzuty sumienia. Może nie powinienem go zdradzać? Teraz był łagodny i miły, nie robił nic niewłaściwego, ale mogła być to jego chwilowa słabość. Musiałem wziąć się szybko w garść. Nie było czasu na jakiekolwiek wątpliwości. Wavele był nazbyt niebezpieczny. – Więc jesteśmy umówieni. – posłałem mu szeroki uśmiech, machnąłem ręką i szybko odbiegłem jakbym po prostu chciał wrócić do dormitorium, ale na ustach miałem tryumfalny uśmiech. Zemsta była bardzo blisko.

niedziela, 27 grudnia 2009

Syriusz: Plany

30 grudnia
Rozleniwiony leżałem na łóżku patrząc w sufit i myśląc o tym jak dalece stęskniony musiał być Remus i marzyłem o gorącym powitaniu, jakie powinienem mu zgotować. Chciałem go pieścić, całować, karmić najlepszymi słodyczami, miałem ochotę rozpieścić go w przeciągu kilku minut jak jeszcze nigdy. Musiałem tylko pomyśleć nad jakimś mającym sens planem na powitanie mojego Remusa. Już nie mogłem doczekać się tej chwili, kiedy wysiądzie z pociągu. Czułem się tak jakby miało to nastąpić już dziś, nie zaś za kilka dni. Aż płonąłem wewnątrz fantazjując.
Nie spodziewałem się, że ktoś zapuka do drzwi. Kto mógł coś ode mnie chcieć z rana? I kto właściwie mógł to być? Widać zapowiadał się dzień pełen niespodzianek. I rzeczywiście taki był. Ledwie uchyliłem drzwi, a zobaczyłem szatę nauczyciela i niestety znajomą twarz. Aż nazbyt znajomą, Wavele.
- Przepraszam, ale pan, co tu robi? – zmarszczyłem czoło. Większość profesorów niezajmujących się żadnym domem nie pamiętała nawet gdzie są wejścia do dormitoriów, nie mówiąc już o hasłach. W tym wypadku z całą pewnością było inaczej.
- Ależ, Syriuszu, przyszedłem pomóc ci w ubieraniu się i zaprowadzić na śniadanie. – Wavele zrobił pół kroku w moim kierunku, więc zatrzasnąłem mu drzwi przed nosem.
- Akurat sam potrafię się ubrać! – syknąłem głośno by mnie usłyszał i zacząłem pospiesznie grzebać w ciuchach szukając czegoś odpowiedniego. Przeklęty profesor musiał zepsuć mi tak dobry dzień i to już z samego rana. Nawet nie chciałem wiedzieć, dlaczego aż tak się postarał by przyjść po mnie do samego dormitorium.
Ubrałem się na szybkiego i umyłem w rekordowym tempie. By nie wpadło mu do głowy wchodzenie do pokoju bez mojej zgody. Zacisnąłem pięści i odetchnąłem głośno kilka razy. Byłem poirytowany. Czasami strach nie mógł przebić się przez rozdrażnienie, jakie wywoływał Wavele. Chyba wolałem już, kiedy to rzekomo podobał mu się mój kochany Remus. Wtedy mogłem przynajmniej chronić swojego, a teraz nie było nikogo, kto broniłby mnie.
Profesor czekał oparty o ścianę przy drzwiach. Cały byłem spięty, ale przezwyciężyłem to.
- Nie musiał pan od razu fatygować się tutaj. – rzuciłem najuprzejmiej jak mogłem.
- Musiałem, oczywiście, że musiałem. O wiele przyjemniej będzie nam zejść razem na śniadanie. Ale chodźmy już. – puścił mnie przodem. Oczywiście nie powinienem odwracać się tyłem do wroga, ale nie uważałem tej przestrogi za adekwatną do sytuacji. Pożałowałem tego, kiedy przechodziłem przez dziurę za portretem. Ledwie stanąłem na korytarzu a poczułem dłonie zaciskające mi się na pośladkach. Aż podskoczyłem z piskiem. Ten dotyk był nazbyt pewny i zdecydowany. Wavele uśmiechał się rozbawiony.
- Co... Co pan robi?! – masowałem sobie tyłek czując dreszcze na plechach.
- Sprawdzam jak leżą w moich dłoniach, to chyba oczywiste.
- To niech pan nie sprawdza! One nie mają nijak leżeć w pańskich dłoniach! Mówiłem, że nie wolno mnie dotykać! – byłem bardziej rozdrażniony niż zdecydowany. Powoli miałem tego wszystkiego dosyć, ale on widocznie świetnie się bawił. Wydawał się wręcz niesamowicie zadowolony z tego, co się działo. Uśmiechał się niezmiennie i wydawało mi się nawet, że jego prawa brew uniosła się lekko w geście wyrażającym prawdziwe zafascynowanie. Zwilżył powoli wargi przypatrując mi się, a ja patrzyłem na niego nie wiedząc do końca, co takiego powinienem zrobić, by pozbyć się tak natrętnego nauczyciela.
- Wiesz, tak sobie myślę, że może powinienem dać ci jednak spokój... – jego mina wcale mi się nie podobała. Widać było, że coś kombinuje i to otwarcie. Nawet nie starał się ukryć swoich intencji. Prawdziwie irytujący mężczyzna. Gdyby nie był nauczycielem chyba bym nie wytrzymał i zrobił mu krzywdę. Czekałem aż podejmie wątek na nowo. – Ale jak to zrobić, kiedy jesteś taki słodki, Syriuszu. Nie będzie łatwo, chociaż mam pewien pomysł.
- Pomysł? – już całkowicie wątpiłem bym mógł się od niego kiedykolwiek uwolnić.
- Tak. Jeśli dostanę od ciebie małego buziaka wtedy myślę, że zdołam się powstrzymać i nie będę cię dotykał. Co ty na to? Buziak za spokój? – przynajmniej jasno powiedział, co kombinuje. Miałem dać się pocałować za to by dał mi odpocząć od siebie. To raczej nie był nazbyt wymagający układ. Jeden szybki buziak za wolność. Oczywiście to nie podobało mi się ani trochę. Remus na pewno nie całował się z nikim na boku. To nie było wobec niego fair, ale i nie byłoby dobrze gdyby Remi zobaczył, że profesor dobiera się do mnie ukradkiem gdzieś w ciemnym kącie. Mógłby wtedy źle wszystko zrozumieć, a może nawet by mnie znienawidził. Musiałem temu zapobiec.
- Dobrze! – nie zastanawiałem się dłużej. Remi o niczym się nie dowie! Nie chciałem by tak to wyglądało, ale nie było innego wyjścia. Musiało tak być.
- W takim razie... – nauczycielowi było to na rękę. Sprawdził czy nikogo nie ma i przysunął się do mnie bardzo blisko. – Tylko mały buziaczek. – uspokoił mnie i pocałował lekko. Tylko, że w chwilę później jego buziak zrobił się o wiele mocniejszy, bardziej zachłanny. Rozsunął mi językiem usta i zaczął je pieścić do środka. Stałem jak spetryfikowany z zamkniętymi oczyma. Nie chciałem myśleć o tym, co właśnie się ze mną działo. To wcale nie był mały buziak, ale wielki, gorący pocałunek, w dodatku jego język był w moich ustach! Aż zaczynało mnie mdlić. To było straszne. Całe szczęście nie trwało wieczność i kiedy Wavele się odsunął miałem aż zadrżałem. To było okropne, a on znowu uśmiechał się jak zawsze. Znowu czułem do niego niechęć.
- Oj, ciężko będzie mi jednak nie dotykać cię, kiedy tak mało osób jest w szkole, ale oczywiście się postaram. Przecież dałeś mi buziaka, więc zrobię, co w mojej mocy. – wiedziałem, że to zakrawa na kłamstwo. – Chodźmy, chodźmy, śniadanie czeka. – oblizał się i lekko pchnął mnie w stronę korytarza. – Smaczne... – stwierdził z namysłem chyba tylko po to by mnie denerwować.
Starałem się ile sił nie myśleć o tym, że mnie całował w taki sposób. Remus byłby zły i dlatego nie mógł się dowiedzieć o niczym i nigdy, a ja musiałem zapomnieć jak najszybciej by nie czuć wyrzutów sumienia. Byłem winny Remiemu coś niesamowitego za to milczenie.
 Seed siedziała już przy stole i uśmiechnęła się do mnie krótko, kiedy siadałem na swoim miejscu. Postanowiłem, że muszę zemścić się na Wavele’u za to, że się mną bawił. Wykorzystał moją chęć pozbycia się go, pocałował mnie, więc musiał odpokutować. Byłem już pewien, że oddam go Seed na pożarcie. Niech zrobi z nim, co chce. Musiałem jak najszybciej z nią o tym porozmawiać. Ona powinna mi pomóc w pozbyciu się Wavele nawet, jeśli nie mogła wiedzieć skąd u mnie takie zdeterminowanie. Nie miałem na to wiele czasu, więc musiałem się pospieszyć z tym. Jeszcze tego dnia musiałem do niej przyjść i porozmawiać. Będę przynętą, jeśli nie będzie innego wyjścia, ale na pewno nie pozwolę by profesor run robił, co mu się podoba. Tym razem zaczynała się między nami wojna!
Zabrałem się bez większego apetytu za śniadanie. Chciałem się stąd wyrwać i od razu porozmawiać z nauczycielką. Seed była moją jedyną nadzieją w takiej chwili. Miała charakter, więc na pewno poradzi sobie z Wavele bez najmniejszego problemu.
Przed moim talerzem wylądował puchacz Remusa. Miał w dzióbku list i od razu rozpoznałem pismo mojego złotookiego kochanka. Od razu wypiłem całe mleko z płatkami chyba tylko cudem się nie dławiąc niczym.
- Przepraszam i dziękuję! – wstałem od stołu i jak najszybciej oddaliłem się. Wychodząc z Wielkiej Sali od razu przeszedłem do biegu. Chciałem jak najszybciej przeczytać list od Remusa. Może to w jakiś sposób pomogłoby mi podjąć decyzję jak zemścić się na profesorze i przede wszystkim da mi siłę bym zapomniał o tym wszystkim, co działo się do tej pory przez Święta. Jedno było za to pewne. Zmieniłem się przez ten czas. Pozbyłem się niepotrzebnych niepewności i chyba coraz bardziej zaczynałem stawiać na swoim. Oczywiście było jeszcze nazbyt wcześnie by określić jak dalece zmieniło mnie dzisiejsze wydarzenie, ale na pewno coś było teraz we mnie inne. A może tylko nie miałem czasu na użalanie się nad sobą i brakiem przyjaciół? Sam nie wiem, ale teraz zależało mi tylko na tym by jak najszybciej przeczytać list od Remusa i odpisać mu na niego. Musiałem opanować narastające poczucie winy za to, że poniekąd mogłem zdradzić chłopaka, a przecież wcale tego nie chciałem. Te Święta stanowczo nie należały do udanych!

piątek, 25 grudnia 2009

Świąteczna Kartka z pamiętnika II - Nathaniel Camus

  


Dla mojego pana posiłki takie jak wspólny obiad były pełne magii i uciech. Chyba nie potrafił wyobrazić sobie niczego wspanialszego. Siedział z rodzicami przy stole i jadł to samo, co oni, słuchał rozmów, sam brał w nich udział na swój niewinny i mało zrozumiały sposób. Kiedy pytali go o zdanie czuł, że się liczy, że może wyrazić swoje własne poglądy, czy to na temat dokładki, czy też podrobienia jedzenia, żeby sobie z nim radził. Mój pan był jeszcze dzieckiem, więc nie mogłem się mu dziwić. Ja sam byłem tylko misiem.
Po pysznym obiedzie przyszedł czas na drzemkę. Mój pan potrzebował kilku godzin snu w południe, ale protestował nie chcąc iść do łóżka. Chciał zostać w salonie z rodzicami i zapewniał, że nie chce spać.
- Miś lobi lulu! – rzucił dobitnie kładąc mnie na stole i robiąc wielkie oczka by przekonać tym rodziców. Był pewny swego.
- A ty nie chcesz lulu? – tatuś pogłaskał go po policzku i odgarnął mu włoski za ucho. – Ty zostaniesz z nami tutaj?
- Tak! – Nathaniel uśmiechnął się widząc minę wyrażającą zgodę. Osiągnął cel. Nie będzie spał! Będzie siedział z rodzicami!
Tym czasem tatuś położył się na sofie z głową na udzie taty, który głaskał go pieszczotliwie. Mój pan także tak chciał! Pieszczoty oznaczały uczucie i miłość, więc mój pan również musiał być w centrum zainteresowania. Wdrapał się na wypoczynek i ułożył tak jak tatuś po drugiej stronie. Uśmiechnięty przytulił policzek do nogi taty.
- Moje słonko jest zazdrosne o głaskanie? – tata roześmiał się całując pana w policzek i pogładził go po głowie. Wsunął dłoń pod włosy Nathaniela i głaskał pieszczotliwie jego kark. Masował lekko, powoli, kojąco. Mojemu panu aż zaczęły zamykać się oczka! Było ciepło, miło, był najedzony i szczęśliwy. Usnął z uśmiechem na buzi.
- Kochanie, zabiorę go do łóżka. – tata tym razem pocałował tatusia, który usiadł pozwalając zabrać mojego pana do pokoju. Gdyby Nathaniel wiedział na pewno by protestował, jednak teraz spał w najlepsze nie zdając sobie sprawy z tego, że jego rodzice osiągnęli cel podstępem. Oczywiście zostałem zabrany razem z moim panem i obok niego położony na łóżku. Musiałem go pilnować, kiedy spał. To był mój obowiązek.
Jakież było zdziwienie mojego pana, kiedy obudził się w swoim łóżku, pod kocykiem. Rozglądał się nie potrafiąc tego pojąć i uwierzyć w to, że zasnął.
- Tatuś! – krzyknął siadając na pościeli i ziewając przeciągle. Oczywiście jego wołanie nie pozostało bez odpowiedzi. Tatuś przyszedł i wziął go na ręce razem ze mną. Pan przytulił mnie mocno.
- Miś też już wstał?
- Tak. – energiczne kiwanie głową było wystarczającą odpowiedzią, ale mój pan lubił mówić. Chciał by go słuchano.
- Napijesz się herbatki i pójdziemy na spacer. – tatuś mówił mu spokojnie o planach, jakie mieli. Nathaniel patrzył na tatusia uśmiechnięty. Widział zmiany, jakie w nim zaszły, nawet ja je dostrzegałem. Od kiedy wrócił tata tatuś był rozradowany i promieniował ciepłem jeszcze innym niż to codzienne, które pan znał tak dobrze. Wiedział, że obecność obojga rodziców oznacza szczęście i radość dla nich wszystkich.
- Buju?
- Tak, pójdziemy buju jeśli plac zabaw jest odśnieżony. - to sprawiło, że mój pan dał upust swojej radości śmiejąc się głośno.
Tata podał mu kubeczek z ciepłą herbatą i napawał się widokiem mojego małego, ale dużego już pana. Tatuś skorzystał wtedy z okazji. Przekazał Nathaniela tacie, a sam poszedł po ciepłe ubrania dla niego. Pan akurat wypił wszystko i mógł grzecznie dać się przebrać. Tatuś założył mu nową pieluchę, ubrał rajstopki, grube skarpetki, koszulkę i kombinezonik, by pan nie zmarzł na dworze. Został opatulony jak mały bałwanek. Aż dziw, że mógł chodzić tak dobrze ubrany. Mój pan bardzo lubił spacery. Kiedy tylko wyszedł na dwór złapał za rękę tatę i tatusia, a sam będąc po środku usiłował ciągnąć ich za sobą. Niestety ślizgał się tylko po śniegu i jego kroczki niewiele dawały. A jednak przy pomocy rodziców udało mu się ruszyć do przodu. Przedzieranie się przez śnieg sprawiało panu niesamowitą radość. Wszystko potrafiło go ucieszyć i był wtedy kłębkiem pozytywnych doznań, którym dawał upust piskiem. Musiał trzymać się rodziców, by się nie wywrócić i nie ślizgać, a czasami nawet nie musiał ruszać nóżkami, bo jechał po śliskim chodniku. Widziałem to wszystko wystając z torby tatusia, który zabrał mnie wiedząc, że mój pan nie rusza się beze mnie nigdzie.
Na widok placu zabaw Nathaniel zaczął skakać w miejscu i popiskiwać. Wskazał zjeżdżalnie, kiedy koło niej przechodziliśmy. Inne dzieci, niektóre starsze od niego, bawiły się w śniegu, lub huśtały. Mój pan uparł się na ślizgawkę, więc nikt mu nie mógł odmówić.
Tatuś posadził go na górze zjeżdżalni i leciutko trzymał, zaś tata kucając na samym jej dole rozłożył ramiona czekając na Nathaniela. Mój pan czuł się wtedy niesamowicie wyjątkowy. Zjechał piszcząc na dół wpadając prosto w ramiona taty. Przytulił się wtedy mocno i śmiał. Chciał więcej, więc sam przedzierał się przez śnieg do tatusia, by ten znowu posadził go na zjeżdżalni.
A później huśtawka dla małych dzieci takich jak mój pan. Niewątpliwie czuł się wyjątkowy, kiedy rodzice zajmowali się nim, bawili i pielęgnowali go. Całe policzki miał już rumiane od lekkiego mrozu, oczka lśniły mu z radości i był bardzo żywiołowy. Musicie wiedzieć, że świat mojego pana był niewielki i ograniczał się do przyjemności, zabawy i rodziców, a teraz miał wszystko to razem. Wiedział więcej niż zdołał pojąć, rozumiał wszystko, chociaż nie potrafił tego pokazać. Rodzice go kochali i kochali siebie wzajemnie, a on kochał ich. To było oczywiste i niezaprzeczalne, ale mógł to pokazać tylko śmiechem i pieszczotami.
Nagle wpadł mu do głowy pomysł. Kazał tatusiowi usiąść na huśtawce, a sam postanowił go bujać. Nie dało się zaprotestować. Nathaniel zbyt wielką czerpał z tego przyjemność. Wysilił się i postanowił popchnąć huśtawkę z tatusiem. Oczywiście sam nie mógł wiele zdziałać, więc tata kucając przy nim pomógł mu obejmując pana ramieniem w pasie by nie podszedł za blisko. Byli przodem do mnie i tatusia, w którego torbie siedziałem. Mój pan mógł dzięki temu widzieć wszystko tak jak należy i dzięki temu zabawa była tym bardziej owocna. Jego łapki lekko dotykały kolan tatusia by go popchnąć, ale był przekonany, że to on wprawia głównie w ruch całą huśtawkę. Tata tylko lekko pomagał, chociaż tak naprawdę było odwrotnie.
Mój pan wykorzystał cały czas zimowych zabaw na świeżym powietrzu tego dnia, więc wracając do domu wieszał się na rękach rodziców i pozwalał się tak nosić kawałek zanim nóżki same nie opadły mu na dół dotykając chodnika. Wtedy stawał na nie i znowu podnosił je na kilka chwil. Mimo wszystko było widać, że zmęczyła go zabawa i zaśnie bardzo szybko.
Kiedy tata pocałował tatusia Nathaniel też domagał się swojego całusa, a później oddawał wszystkie buziaki.
Mojego pana czekało jeszcze jedzenie i ciepła kąpiel. Tata wyczarował specjalnie dla niego pełno baniek mydlanych, które gonił łapkami gdzie mógł i pękał paluszkami. Zajęty zabawą nawet nie zwracał uwagi na to, że jest myty. Nie marudził, kiedy myło mu się włoski, ani kiedy mydliło nóżki. Był nazbyt pochłonięty zabawą i miał świadomość, że tata się nim zajmuje. Zażyczył sobie wodnych śrubek, kiedy tylko był niemal wymyty. To lubił najbardziej. Popychał je, a w pewnym momencie śrubka nagle wpadała do wody z pluskiem.
- Ja cę lulu tu! – mój pan pokazał paluszkiem pokój rodziców. Robił proszącą minę i czekał na odpowiedź.
- Zmieścisz się z tą wielką pieluchą? – jego tata otworzył drzwi pokoju pokazując mu łóżko.
- Tak! – zapewnił mój pan i popatrzył na pieluchę zastanawiając się, po czym podniósł główkę pewny siebie. – Tak, cę tu lulu!
- Jeśli zapytasz tatusia i tatuś się zgodzi...
- Tatuś! – Nathaniel chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, że krzyczał do ucha taty, który skrzywił się rozbawiony. Tatuś jednak wychylił się z łazienki jak zawsze gotowy odpowiedzieć na każde skinienie mojego pana.
- O co chodzi, kochanie?
- Moge lulu tu? – mała łapka znowu wystrzeliła w stronę sypialni.
- A dostanę buzi na dobranoc? – podchwytliwe pytanie, ale mój pan wiedział, co odpowiedzieć.
- Tak! – złapał za policzki tatę i odwrócił jego głowę w stronę pokoju. – Tam! – rozkazał i przytulił się spokojny.
Tak mojemu panu mijało wiele dni pełnych radości i szczęścia. Ja również byłem zadowolony, że udało mi się stanowić część tej rodziny. A ty? Też chcesz być misiem takim jak ja?

czwartek, 24 grudnia 2009

Świąteczna Kartka z pamiętnika I - Nathaniel Camus

WESOŁYCH ŚWIĄT!!
KOCHANI, W TYM ROKU SKROMNIE, ALE SZCZERZE: ZDROWIA, MIŁOŚCI, PIENIĘDZY, SPEŁNIENIA MARZEŃ I CIEPŁA PŁYNĄCEGO OD BLISKICH WAM OSÓB!

  
I notka, inna niż wszystkie. Trudna do napisania, ale dla mnie ważna, gdyż pokazuje inne oblicze miłości...

Witaj, jestem pluszowym misiem, mówią na mnie Misio, Misiaczek lub po prostu Miś. Nie jest to wyjątkowo oryginalne imię, jednak w zupełności mi wystarcza, gdyż dzięki niemu jestem obecny w życiu mojego pana. Półtora roku temu, kiedy na świecie pojawił się mój pan, zostałem kupiony przez jego rodziców i od tej pory jestem jego opiekunem. Mój pan był wtedy niesamowicie maleńki, więc mogłem jedynie go obserwować, ale teraz całkiem dobrze radził sobie z chodzeniem i nosił mnie wszędzie. Jestem z nim bez przerwy, dlatego to ja opowiem tę historię, ten krótki i z pozoru zwyczajny epizod dotyczący życia mojego pana, życia Nathaniela.
Pokój mojego pana jest wielki! Dawniej stało tam dziecięce łóżeczko, jednak Nathaniel dorasta i potrafi się już dąsać, więc zażyczył sobie normalnie łóżko, takie, jakie mają jego rodzice. Musisz wiedzieć, że pod nieobecność taty mój pan sypia z tatusiem, by obaj nie czuli się samotni. Teraz jednak tata wrócił, więc Nathaniel musiał przenieść się do swojego pokoju i zabezpieczonego zaklęciami łóżka. Z resztą cały dom był całkowicie bezpieczny, by mojemu panu nie stała się krzywda, gdy rodzice nie mają go na oku. Tak, więc zamiast dziecięcego łóżeczka mój pan miał całkiem spore łóżko, w którym spaliśmy obaj w takie dni jak ten. Poza tym pokój był pełen zabawek. W nocy sufit przypominał rozgwieżdżone niebo, a z samego rana latały pod nim niewielkie miotełki, fruwały kafle, tłuczki i znicz. Wszystko to było miniaturowe i całkowicie bezpieczne. Mój pan, chociaż jeszcze malutki, uwielbiał quidditcha. Prawda, że ciężko w to uwierzyć? Ale kiedyś sami się o tym przekonacie, kiedy Nathaniel dorośnie.
Mój pan właśnie uchylił powieki nadal senny, ale to nie trwało długo. Zupełnie niespodziewanie otworzył szeroko oczka i przetarł się niezgrabnie rączkami.
- Tata. – powiedział do mnie wymownie i złapał mocno za łapkę. Wygrzebał się spod kołdry i podpełzł do krawędzi łóżka. Ja byłem kluczem zdejmującym zaklęcie, które miało chronić mojego pana przed upadkiem. Nathaniel pomachał, więc mną przy krawędzi łóżka i zepchnął z niego. Nie było wysoko, a ja byłem cały z pluszu, więc ani trochę mnie to nie bolało. Poza tym nawykłem do desperackich metod mojego pana, który właśnie trzymał się mocno pościeli i zsuwał z łóżka na podłogę. Jak zwykle jego mała stópka wylądowała na moim brzuchu, a Nathaniel bezpiecznie stał już na ziemi. Zabrał mnie ze sobą i wyszedł z pokoju rozradowany. Dobrze wiedział, gdzie zmierza. Stanął na palcach przy drzwiach do pokoju rodziców i stękając sięgnął klamki. Drzwi ustąpiły, chociaż z dosyć głośnym puknięciem, gdy klamka wracała na swoje miejsce. Podniósł mnie z podłogi i obaj weszliśmy do środka. Ten pokój był już naprawdę ogromny! A łóżko o wiele większe niż łóżko mojego pana! Wszystko tutaj było kolosalnie olbrzymie. Mimo wszystko zostałem wrzucony na pościel, a mój pan znowu z wysiłkiem wspinał się do mnie. Udało mu się, chociaż nie było łatwo. Jeszcze sporo mu brakowało by mógł z powodzeniem poruszać się po domu, ale już niemal radził sobie z większością problemów.
Na czworakach wcisnął się między śpiących rodziców. Znalazł odpowiednie miejsce w niewielkiej dzielącej ich przestrzeni i usadowił się tam ruszając pupką by zrobić sobie więcej miejsca. Obudził tym tatę, który uśmiechnął się i sam zrobił mu miejsce by ten mógł się wygodnie ulokować. Zaraz potem ciężka, ciepła ręka taty wylądowała zarówno na Nathanielu, jak i na tatusiu tuląc ich. Mój pan dostał buziaka w czoło zanim tata nie poszedł znowu spać. Nathaniel również zamknął oczy, chociaż nie był wcale śpiący. Uznał, że w ten sposób będzie lepiej. Ruszał stopami na boki czekając, ale to czekanie strasznie się dłużyło. Niestety mój pan nie należał do cierpliwych. Zaczął się gzić na pościeli i najwyraźniej uznał, że rodzice powinni już wstać.
- Uch, ty mały rozrabiako. – tata widocznie nie mógł już spać. Wziął Nathaniela na ręce i posadził na swoim brzuchu. – Ty się jeszcze w tym łóżku zmieścisz, ale ta wielka pielucha nie bardzo. – roześmiał się patrząc z dumą na mojego pana. Posadził go obok siebie i wstał przeciągając się. Tata był równie duży, co wszystko w tym pokoju, ale był też bardzo ciepły i kochany. Wziął na ręce nas obu i cicho wyszedł z pokoju. Obsypał buziakami roześmianą buzię Nathaniela, który starał się jak mógł unikać pocałunków, które i tak lubił, i zamiast tego usiłował dawać masę swoich.
- Zjemy śniadanie i zaniesiemy tatusiowi, tak? – głos taty był mocny, ale pełen cudownych drgań. Zawsze był taki, kiedy mówił do Nathaniela, lub do tatusia. Można było spijać uczucia z każdego słowa, jakie wypowiadał i mój mały pan bardzo dobrze to wyczuwał. Miał swoje własne zdanie na temat zarówno taty, jak i tatusia, ale tego jeszcze sam nie był w stanie do końca rozgryźć.
Teraz kiwał głową zgadzając się na wszystko i machał nóżkami niesiony. Zgniatał mnie trochę między swoją piersią, a piersią taty, ale była to kolejna norma opieki nad nim.
Mój pan został posadzony na swoim honorowym miejscu przy stole, a ja siedziałem obok niego na tym samym krzesełku wciśnięty między jeden jego bok, a bioderko Nathaniela.
- Zjemy serek, co ty na to? – tata wyjął z lodówki pudełeczko i pokazał je panu.
- Serek! – zgodził się Nathaniel obserwując uważnie tatę. Wielkimi oczyma patrzył jak robią się kanapki! A później dostał na swoim ulubionym, kolorowym talerzyku małe kromeczki z serkiem i kawałeczkiem chrupiącej papryki. Pan uwielbiał chrupiące rzeczy, a tata powbijał kolorowe wykałaczki w każdy mały kwadracik kanapki by ułatwić jedzenie mojemu panu. Obok stanął kolorowy kubeczek z ciepłą herbatą. Tata jadł to samo, co Nathaniel, chociaż jego kanapki były większe. Takie posiłki były prawdziwą rozkoszą dla mojego pana. Patrzył jak je tata i starał się go naśladować. Stęsknił się za nim, a teraz już byli razem w trójkę, chociaż tatuś spał, ale przecież zaraz zaniosą mu śniadanie!
I tak też się stało. Taca z jedzeniem leciała przodem, a mój pan wspinał się przy asyście taty na schody. Kiedy zmęczył się w połowie klapnął na stopniu i odpoczywał przyglądając się tacie, który cały czas mówił do niego, chwalił go jak świetnie sobie radzi i pilnował by nic mu się nie stało.
W końcu jednak osiągnęliśmy cel i wyszliśmy na samą górę. Mój pan był zmęczony wspinaczką, ale niesamowicie dumny z siebie. To sprawiało, że odzyskiwał siły w rekordowym czasie. Wbiegł do pokoju, jako pierwszy wołając głośno.
- Tatuś! Tatuś! – póki nie obudził śpiącego rodzica. Znowu wylądowałem na łóżku, kiedy Nathaniel wspinał się na nie. Tym razem to właśnie tatuś pomógł mu ulokować się na miękkiej pościeli. Zaspany z włosami sterczącymi na boki pogłaskał mojego pana, a później poprawił się jakoś na szybkiego. Na jego łagodnej twarzy już gościł szeroki uśmiech, a kiedy zobaczył tatę ze śniadaniem roześmiał się rozbawiony. To było kolejną już przyjemnością tego dnia. Mój pan nie miał powodu do smutku. Cały czas działo się coś wspaniałego i magicznego. Dawał buziaki, otrzymywał buziaki, patrzył na wszystko zaciekawiony, a później pozwolił się umyć i ubrać.
Od dawna mój pan nie był tak szczęśliwy jak teraz. Kiedy tatuś był chwilowo zajęty tata kazał Nathanielowi znaleźć płonącą piłkę, którą mój pan tak lubił w czasie zabaw. Posadził mnie z boku, a sam zajął się piłeczką. Rzucał ją tak by odbiła się od ziemi. Zostawiała za sobą świetlisty refleks zupełnie jakby płonęła, a kiedy tata ją złapał odrzucał ją Nathanielowi, który łapał ją niezgrabnie, śmiejąc się i znowu rzucając. Kiedy doszedł do nich tatuś bawili się tak w trójkę. Pan musiał zapamiętywać, komu tym razem ma rzucić piłeczkę i od kogo ma ona teraz do niego dolecieć. To dopiero było wyzwanie!
- A teraz utrudnimy tatusiowi zadanie, co ty na to? – tata uśmiechnął się, gdy Nathaniel słuchał uważnie. – Rzucisz piłeczkę i przybiegniesz do mnie. Dobrze?
- Tak! – oczywiście pan rzucił piłkę i podbiegł do taty lądując w bezpiecznych ramionach.
- Zostań tutaj i złap piłeczkę od tatusia, no... – zachęcił go odchodząc na stare miejsce mojego pana, a kiedy piłka znalazła się w ramionkach chłopca jego rodzice zamienili się miejscami. – Teraz musisz rzucić do mnie. – zabawa odbywała się powoli by Nathaniel mógł za wszystkim nadążyć, ale ile radości sprawiały mu pomyłki, kiedy rzucił piłeczkę nie tam gdzie trzeba, lub pobiegł, kiedy miał stać w miejscu. Zamykał wtedy oczka i unosił rączki w górę przyznając się do pomyłki, którą wcześniej uświadomili mu rodzice. Dostawał za to buziaki i uściski. Nie mógł się nawet smucić swoimi błędami. Wręcz przeciwnie. Utożsamiał je z przyjemnościami, i kiedy tylko chciał pieszczot specjalnie robił coś na opak. Wiedział, że to zabawa i znał już jej zasady, a dzięki dodatkowym trudnościom nie nudziła mu się zbyt wcześnie.
Tak mój pan z drobnymi przerwami na picie, lub jakiś niewielki posiłek, dotarł do obiadu.

niedziela, 20 grudnia 2009

Syriusz: Za blisko!

NOTKA Z ŚRODY PRZENIESIONA NA CZWARTEK! KIRHAN LUBI DODAWAĆ NOTKI W SWOJE URODZINY XP W CZWARTEK I PIĄTEK CZEKAJĄ NAS NOTKI SPECJALNE - ŚWIĄTECZNE! TAKICH JESZCZE NIE BYŁO.

Nie spodziewałem się, że zbytnia bliskość nauczyciela zdoła mnie tak zmobilizować do pracy. Byłem przekonany, iż to właśnie ona tak niesamowicie na mnie wpłynęła i uwinąłem się z segregowaniem run o połowę szybciej niż przeciętnie powinienem to zrobić. Miałem nadzieję, iż koniec tej udręki będzie tym samym końcem wszystkiego. Myliłem się jak wiele razy ostatnimi czasy. Ledwie odłożyłem na bok ostatni woreczek z runami, a profesor wstał gwałtownie z krzesła i pogłaskał mnie po głowie. Wystraszył mnie tym nie na żarty. Czułem się jak zaszczute zwierzę.
- No! Nie ma sensu żebyś siedział w zamku sam. Musisz wyjść na zewnątrz, pooddychać świeżym powietrzem, pobawić się w śniegu. Spotkamy się przed wejściem do zamku i nie próbuj mnie wystawić, bo i tak cię znajdę. – uśmiechnął się przymilnie sprawiając, że przeszły mnie dreszcze. Aż za dobrze wiedziałem, że specjalnie był taki milutki, wręcz przerażający. Z ulgą wyszedłem z jego gabinetu, chociaż kolejna męką już na mnie czekała. Nie chciałem by oberwało mi się jeszcze bardziej. Niezwłocznie udałem się do dormitorium.
Spędzenie całego dnia z Wavele’m nie było moją wymarzoną formą rozrywki, ale on postawił sprawę jasno. Musiałem się zastosować, w przeciwnym razie skończyłoby się to jeszcze gorzej. Profesor czekał zaraz przy drzwiach i wydawał się naprawdę usatysfakcjonowany, kiedy się pojawiałem.
- Miejmy to za sobą. – westchnąłem, a on wyprowadził mnie przed zamek. Dziwnie czułem się mając za towarzysza nauczyciela, którego wcześniej nie lubiłem, a teraz musiałem unikać, gdyż on lubił mnie aż za bardzo.
Śnieg prószył lekko, zaspy sięgały miejscami kolan i było zdecydowanie chłodniej niż kilka dni temu. Musiałem lepiej opatulić się kurtką, by nie marznąć. Mimo wszystko powietrze było naprawdę orzeźwiające, a atmosfera niesamowita. Kilka bałwanów stało w różnych miejscach na błoniach, ktoś ulepił niewielki zamek, barykady do walki na śnieżki. Gdyby przyjaciele nie siedzieli w domach teraz pewnie bawilibyśmy się w największą w dziejach Hogwartu śniegową wojnę. Tęskniłem za nimi, chociaż coraz mniej miałem na to czasu, Wavele coraz bardziej go absorbował i nie pozwalał mi na dłuższe rozmyślanie o znajomych, czy nawet Remusie. Prawdę mówiąc wolałem jak najmniej myśleć o Remim. Nie chciałem by był świadkiem mojej porażki w jakikolwiek sposób, tym samym musiałem unikać fantazji dotyczących mojego chłopaka, co było niesamowicie uciążliwe.
- Zmarzniesz. – usłyszałem głos nauczyciela w tej samej chwili, kiedy jego szalik owijał się w koło mojej szyi.
- P... Przecież mam swój! – zaprotestowałem. Już czułem w nozdrzach jego zapach, który drażnił mnie i sprawiał, że bez przerwy miałem świadomość obecności profesora. Aż wywoływało to u mnie dreszcze, zupełnie jakbym przechodził przez duchy niemal, co kilka kroków.
- Jeden szalik to zbyt mało. Co by powiedzieli inni gdybyś rozchorował się będąc pod moją opieką? Nie mogę pozwolić na coś podobnego. O pupila trzeba dbać. – nie lubiłem tego jego przymilnego, troskliwego tonu. Co chwilę przypominał mi o tym, że profesor ma do mnie słabość, a nic gorszego nie mogło mi się już przytrafić.
Udaliśmy się do ogrodu za zamkiem, w którym kiedyś natknęliśmy się na Fillipa i Marcela. Teraz był on pusty i całkowicie zasypany.
Profesor zbliżył się do mnie i położył swoją dłoń na moim biodrze obejmując mnie tym samym w pasie. Musiałem go odsunąć od siebie, co chociaż zdarzyło się może dopiero trzeci raz, to już było bardzo irytujące.
- Wcześniej był pan poważniejszy, nie da się tak znowu? – musiałem uderzyć go lekko po dłoniach żeby zabrał je ode mnie i nie wyciągał ich w moją stronę ponownie. Był tak niesamowicie irytujący, że z trudem potrafiłem nad sobą panować. Poniekąd tęskniłem za tym, jaki był na samym początku, kiedy byłem przekonany, że to w Remusie się kochał.
- Ależ, Syriuszu. Ja przez cały czas jestem tak samo poważny tylko czasem mniej, a czasem bardziej uciążliwy. Święta powoli się kończą, nie mogę nie wykorzystać takiej okazji. Podajesz mi siebie na talerzu, więc jakże bym mógł z tego zrezygnować?
- Ja nie pozwalam...! – chciałem udzielić mu kolejnej reprymendy jednak nie zdążyłem przed śniegiem, jaki posypał się na moja głowę i wpadł mi za kołnierz. Pisnąłem otrzepując się i patrząc ponad siebie. Ktoś otworzył okno, przez co cały śnieg z parapetu spadł prosto na mnie. O ile się nie myliłem były to okna gabinetu Slughorna. Nie byłem mistrzem eliksirów, jednak wątpiłem by to miało mnie zmusić do większego wysiłku na tamtych zajęciach, tym bardziej, jeśli profesor zrobił to nieumyślnie, co było pewne. Miałem pecha i to z każdą chwilą większego.
- Nie ruszaj się, bo będzie gorzej. – Wavele podszedł do mnie i zgarnął śnieg z mojej szyi. Zaczął chuchać ciepłym powietrzem na mój kark ogrzewając go jakoś. Chociaż na tyle mi się przydał. Niestety niewątpliwie czerpał z tego przyjemność, gdyż jego twarz była coraz bliżej mojej skóry, a usta niemal jej dotykały. Musiałem się odsunąć by pozbyć się natrętnego nauczyciela, który tylko wykorzystywał wszystkie nadarzające się okazje. Jakoś się tym jednak nie przejął. Otrzepał moją czapkę i naciągnął mi ją lepiej na uszy. Przymknąłem oczy by nie powpadały mi do niech włosy, kiedy to profesor tak beztrosko mnie pielęgnował.
Nie powinienem był tego robić. Pozwoliłem sobie wtedy na chwilę nieuwagi, a to było kolejną szansą dla Wavele’a. Poczułem jego usta na swoich wargach, co mnie doprawdy przeraziło. Sparaliżowany stałem otwierając coraz szerzej oczy, zaś nauczyciel w najlepsze uśmiechał się całując mnie lekko.
Moje spięte mięśnie nagle się rozluźniły i odepchnąłem go od siebie. Nabrałem śniegu w ręce i na szybkiego ulepiłem rozlatującą się śnieżkę, którą trafiłem profesora w twarz. Przez cały ten czas nie byłem do końca świadom tego, co robiłem.
- Nie wolno! Mówiłem, że ma się pan trzymać z daleka! – syknąłem trochę roztrzęsiony. Jeśli Remus się kiedyś dowie będę trupem!
- Dziś mogę korzystać z okazji, a później masz mnie trzymać w ryzach, po co od razu tak rzucać śniegiem? – wcale się tym nie przejął. Miałem ochotę rozpłakać się jak dziecko. Tupnąłem gniewnie, co musiało wyglądać żałośnie, ale nie miałem innego wyjścia. Musiałem sobie ulżyć, nawet, jeśli tylko w taki sposób.
- Ja mam kogoś, więc nie wolno mnie tykać! Jasne?! – byłem znowu buntowniczo nastawiony, a on stał się czujny i nieufny. Wcale mi się to nie podobało.
- Kogo masz? – podszedł pewnie stając o krok ode mnie. – Mówisz o Seed? Lecisz na nią, chociaż tak się wcześniej wypierałeś?
- Nie! Nie pana interes! Mam kogoś i tyle, i nie profesor Seed! – miałem ogromną ochotę zagrozić, że ją nie niego naślę, jeśli się ode mnie nie odczepi.
- Kogoś w twoim wieku? – nagle znowu zaczął się uśmiechać. Nie wiedziałem, co mam powiedzieć by z tego wybrnąć, a on zrozumiał, iż tym razem trafił w sedno. – To żaden problem. – znowu wyciągał po mnie ręce. Odskoczyłem od niego machając rękoma jakbym chciał odgonić muchę.
- Kysz, koniec dobrego. Trzyma pan ręce przy sobie, bo poskarżę się, że... – albo się nie poskarżę. Nie przeszło by mi przez krtań, że jestem molestowany przez kogokolwiek. To poniżające. Sam musiałem sobie poradzić z tym narwanym profesorem, a w razie, czego wykorzystam Remusa by nieświadomie mi pomógł. – Nie ważne. Nie wolno i już! Bo będę niemiły i nie będę panu pomagał! Ha, właśnie! Jeśli się pan nie odczepi to więcej panu nie pomogę! – chciałem do domu do mamy i taty, chociaż dalecy byli od idealnych rodziców, do brata, choć ten był młodszy i do Remusa. Mój wilkołak by się rozprawił z nauczycielem gdyby wiedział, że ten się mnie uczepił, ale później rozszarpałby mnie za to, że tak pięknie dałem się zwabić profesorowi na bezpodstawną zazdrość.
- Nie mówisz poważnie, Syriuszu... – tak, Wavele stracił pewność siebie.
- Mówię! Powiem więcej! Zrezygnuję z zajęć, jeśli będzie pan przesadzał! – wytarłem szybko usta przypominając sobie, że on mnie całował. Fuj! To było obrzydliwe i znowu przechodziły mnie nieprzyjemne dreszcze. Na szczęście miałem w tej chwili przewagę. On nie wiedział, że blefuję. Remi od razu podejrzewałby, iż coś jest nie tak gdybym nagle przestał go pilnować podczas zajęć i dodatkowo zrezygnował z nich, jednak Wavele o tym nie wiedział.
- Niech będzie, już cię nie ruszam. – złagodniał i tylko unosząc się dumą czekał na mnie by dokończyć tą okropną przechadzkę po błoniach.


 

piątek, 18 grudnia 2009

Syriusz: A jednak...

29 grudnia
Miałem dzień na przemyślenie wszystkiego i w zupełności mi on wystarczył. Nie miałem pewności, że Wavele chce się dobierać właśnie do mnie, mogłem się pomylić, a kiedy tak atrakcyjna kobieta jak Seed planuje go poderwać to raczej mało prawdopodobne by nie uległ jej urokowi. Oczywiście zamartwiałem się póki nie wyciągnąłem odpowiednich wniosków ze wszystkiego, zaś teraz byłem już pewien, że wszystko będzie dobrze. Mogłem odetchnąć z ulgą i być z siebie dumnym.
A jednak poczułem ukucie strachu, kiedy Wavele wezwał mnie do siebie znowu oczekując mojej pomocy. Mimo to szybko zignorowałem obawy, bo przecież były zupełnie bezpodstawne. Z taką właśnie myślą powędrowałem do gabinetu nauczyciela. Nie wyrywałem się już przed szereg, jak ostatnio. Zapukałem i czekałem aż będę mógł wejść. Moje podejście do profesora zmieniło się od ostatniej naszej współpracy. Teraz wolałem by traktował mnie jak zwyczajnego, przeciętnego ucznia i mógł nawet zaczepiać Remusa prosząc o pomoc. Zazdrość o Wavele’a przeszła mi w cudowny sposób. Już nawet nie czułem do niego niechęci.
- Wejdź, Syriuszu. – usłyszałem za plecami, więc odwróciłem się gwałtownie. Serce pędziło w mojej piersi i nie miałem na to wpływu. – Drzwi są otwarte. – profesor zaklęciem trzymał przed sobą wielkie pudło. Trochę zakurzone i stare, z tego, co widziałem. Pospiesznie otworzyłem drzwi i wchodząc do środka trzymałem je szeroko otwarte by nauczyciel mógł dostać się do swojego gabinetu.
Położył pudło na stoliku i sam wysypał zawartość na blat. Cała masa drewnianych talarków z wypalonymi runami zasłała całą powierzchnię mebla.
- Dziś nie tłumaczymy? – mruknąłem, chociaż odpowiedź była jasna i prosta.
- Nie, Syriuszu. Zaraz po Świętach chciałbym byśmy zajęli się na zajęciach zastosowaniem run, które już znacie. Dlatego prosiłbym byś powrzucał do woreczków odpowiednie runy. Zaraz dam ci wykaz ile ma ich być i jakich szukać.
- Dobrze. – usiadłem przed górą run grzecznie. Aż nie mogłem poznać samego siebie. Nigdy nie byłem w podobnej sytuacji i nie bardzo wiedziałem jak się zachować. Postawa przykładnego ucznia wydawała mi się najbardziej odpowiednia. Remus taki właśnie był i jak dotąd nie zauważyłem by miał jakiekolwiek problemy. Widać nawet ja powinienem się od niego uczyć. Kto by pomyślał, że chodzenie z małym kujonem tak mi się przyda. Chyba powinienem mu podziękować, gdy tylko wróci do szkoły.
Dostałem kilkadziesiąt małych, czarnych woreczków i kartkę z wypisanymi runami, które miałem umieścić w każdym z nich. Od razu zabrałem się do pracy. Po części by przestać się stresować, po części by szybciej skończyć. Nauczyciel usiadł zaraz obok mnie. Miałem nadzieję, że zajmie miejsce naprzeciwko jak zawsze, a teraz czułem już jak drżą mi ręce. Z twardego Syriusza stałem się mięczakiem. Musiałem jak najszybciej się opanować, chociaż nie potrafiłem. To było trudniejsze niż przypuszczałem.
Z trudem wyszukiwałem odpowiednich run rozdygotany. Obecność i bliskość nauczyciela wydawała się wypalać we mnie niezmiennie i nieprzerwanie coraz wyraźniej. W ogóle nie potrafiłem skupić się na swoim zadaniu.
- Spokojnie, powoli... – dłoń nauczyciela ujęła moją, która tylko, dlatego przestała drżeć. Przeszły mnie dreszcze, bynajmniej nie były przyjemne, a zimny pot wstąpił na czoło, tak się przynajmniej czułem. Podjąłem próbę uwolnienia ręki z uścisku, ale nie udało się, mimo iż profesor trzymał ją naprawdę lekko. Czułem się teraz mały i słaby, całkowicie bezbronny. Nigdy nie myślałem, że cos podobnego może mnie spotkać. Zamknąłem oczy i odetchnąłem głęboko.
- B... Będę to robił powoli. – zapewniłem starając się zachować spokój przynajmniej w głosie. Chociaż nie bez trudności, to jednak nawet mi się to udało.
Wavele puścił moją rękę i znowu widziałem jak drży. Włożyłem ja w kupkę run by ja ukryć przed wzrokiem nauczyciela. Gdyby siedział daleko ode mnie pewnie zdołałbym zachowywać się normalnie, jednak nie było to łatwe, gdy był zaraz obok. Na domiar złego odgarnął mi z czoła włosy i palcem lekko przesunął po uchu zaznaczając je. Moja teoria z takim trudem opracowana dzień wcześniej teraz znowu podupadała.
- Nie wierzę, że się boisz. – cichy szept docierający wprost do mojego ucha był niemałą udręką. Dlaczego to robił? O co chodziło?
- Nie... Nie boję się... Wcale... – wahałem się, co nie potwierdzało moich słów.
- Nie masz się, czego bać. Lubię cię, nawet bardzo. – no i teraz miałem pewność, że wdepnąłem w poważne bagno. – Jesteś moim ulubieńcem, Syriuszu. – jego dłoń spoczęła na moim udzie. Odwróciłem głowę w drugą stronę z miną jakbym zaraz miał się rozpłakać. Teraz już nie mogłem sobie wmawiać, że źle rozumiem, o co mu chodzi. Sprawa była jasna, miałem ogromny problem.
- Profesor Seed jest bardzo atrakcyjna! – wolałem mieć do czynienia z nią niż z nim. Kobiety były mściwe, ale przecież może się nie dowiedzieć, co takiego zrobię. Nakłonię go by się nią zainteresował! Nie wiem czy postąpiłem dobrze, ale jego palce zacisnęły się lekko na mojej nodze w jakimś niekontrolowanym odruchu.
- Podoba ci się? – zapytał wyzywająco. Chyba pogrążyłem się jeszcze bardziej niż planowałem.
- Nie, nie! Uważam tylko, że jest ładna i... pan się jej podoba. – z tej sytuacji nie było dobrego wyjścia. – To widać. – mężczyzna zmarszczył czoło i ściągnął brwi.
- Nie zauważyłem. – rzucił. – I nie wiem, co w niej ładnego. -  czułem się teraz osaczony.
- No... Ma ładne włosy... i oczy... no i nogi niczego sobie. – szukałem właściwych słów, ale było to niesamowicie trudne. Spojrzenie, jakie posłał mi Wavele również nie należało do wyrozumiałych i przyjaznych. Zupełnie jakbym właśnie przyznał się do winy, a on miał być moim katem. Chyba był o mnie zazdrosny to jedno, czego byłem niezaprzeczalnie pewien. Nie raz sam posyłałem podobny sygnał Remusowi, kiedy obawiałem się, że może podkochiwać się w kimś innym niż ja.
- No, bo każdy tak mówi! – starałem się teraz z tego wybrnąć. – Jest wyzywająca i to sprawia, że się bardziej podoba... – chyba powinienem zamilknąć zamiast pogrążać się jeszcze bardziej. – Nie ważne... – mruknąłem zrezygnowany. Byłem beznadziejny w tego typu momentach. Chyba w końcu zrozumiałem jak trudno musiało być Remusowi, gdy interesował się nim Cornelius.
- Może jest ładna, a może nie, ale ty bardziej jakoś mi się podobasz niż ona. Podobało mi się, kiedy byłeś taki buntowniczy od samego początku naszej znajomości. To spojrzenie, tak wyzywające, które zabraniało mi się zbliżać... Tak, Syriuszu, jesteś moim pupilkiem. – pogłaskał moje udo bardzo blisko biodra. Znowu panikowałem. Nauczyciel chyba nie do końca wiedział, o co mi wtedy chodziło, a teraz ośmielił się bardziej niż wcześniej.
Nie wytrzymałem tego napięcia. Zerwałem się na równe nogi i kładąc dłonie na jego ramionach przytrzymałem go by siedział na krześle.
- Poprawka do konstytucji! Ja jestem uczniem, a pan nauczycielem, nie ma dotykania po kolanie, udzie, szyi! Siad! – syknąłem, gdy chciał wstać. – żadnego molestowania! Zabraniam! – sam nie wiem, jakim cudem nabrałem nagle takiej odwagi. Wavele wydawał się zadowolony bardziej niż zaskoczony. Położył dłoń na mojej, której zapomniałem zabrać z jego ramienia. Byłem w tamtej chwili niewątpliwie czerwony. Znowu nie wiedziałem, co robić, zaś on wstał i kładąc dłonie na moich biodrach przysunął mnie blisko siebie.
- Właśnie to mi się podoba. – rzucił mrucząc z zadowolenia. Jego wargi dotknęły mojej skóry na szyi. Odepchnąłem go spanikowany.
- Powiedziałem, nie wolno! – miałem oczy jak dwa wielkie talerze, nikt nie musiał mi o tym mówić. – Ja pomagam, pan mnie faworyzuje, ale nic więcej! Swoje... Swoje... pociągi proszę zostawić dla siebie!
- Więc tak stawiasz sprawę, tak? Mmm... Niech będzie, ale nie wiem czy się powstrzymam. – znowu się do mnie zbliżał i złapał za ręce. Nie dał mi się wyrwać i uśmiechając się jak łowca do zdobyczy potarł policzkiem o mój. – Podoba mi się ten pomysł. Będę uważał póki będę w stanie, ale miej się na baczności mój pupilku. – wyszeptał mi do ucha i usiadł na poprzednim miejscu. – Siadaj i kontynuuj. Ja tylko dziś sobie podotykam twojego uda, chyba mi nie zabronisz? – w tej chwili wiedziałem, że nie mam innego wyjścia jak tylko to. Jeden dzień przetrwam, a z jakiegoś powodu wierzyłem, że później da mi więcej spokoju. Ale się porobiło.

środa, 16 grudnia 2009

Tęsknota i fantazja

Dziś wracamy do REMUSA na chwileczkę xP

28 grudnia
Pomagałem mamie w kuchni przy robieniu sałatki podjadając czekoladki i będąc myślami zupełnie w innym miejscu. Cieszyłem się powrotem do domu, bliskością rodziców, świątecznym zamieszaniem, zakupami. Było błogo, chociaż odczuwałem brak Syriusza i reszty przyjaciół. Spędziłem z nimi pół roku i chociaż teraz byłem w domu to nadal budziłem się rano czując, że w łóżku obok nadal śpi Syri, że nie jestem w swoim pokoju, ale w sypialni naszego dormitorium. Zapewne wrócę do szkoły akurat, kiedy nawyknę na nowo do życia bez Hogwartu i kolejny tydzień będę przyzwyczajał się do rzeczywistości uczniowskiej. Jedno za to nie miało ulec zmianie ani teraz, ani później. Tęsknota za Syriuszem była niezniszczalna.
Za każdym razem, kiedy odpływałem myślami fantazjując sam się sobie dziwiłem, iż potrafię wyobrażać sobie powrót i spotkanie z Blackiem. Chociaż bez przerwy wyglądało to tak samo to dodawałem do tego nowe szczegóły, które urozmaicały moje fantazje. Wstydziłem się tego, kiedy wracała do mnie świadomość, a rodzice byli w pobliżu. Nadal chciałem być ich małym, niewinnym Remusem, a jednak zmieniałem się, dorastałem.
Postanowiłem, że napiszę Syriuszowi o swoich marzeniach dotyczących naszego powitania po Świętach. Chciałem sprawić mu tym przyjemność. Planowałem opisać wszystko. To jak przytulam się do niego zaraz po wyjściu z pociągu, jak pytam czy tęsknił. Syri zastanawia się, mruczy coś pod nosem, po czym stwierdza pewny siebie, że zdecydowanie tęsknił, bo musiał sam uporać się z pracami domowymi. Odpowiada mu moje prychnięcie, chociaż dobrze wiem, że żartuje.
„ A ja bardzo tęskniłem.” Robię słodką minę nie zapominając o wydętej lekko w nadąsaniu dolnej wardze.
„ Tęskniłeś tylko duchowo, czy też fizycznie?” Pyta chcąc mnie speszyć, jednak ja staram się nie pozwalać sobie na zażenowanie.
„Czy to nie oczywiste?” Robiąc zdziwioną minę przygryzam wargę, przez co Syriusz patrzy na mnie z utęsknieniem. Łapię chłopaka za rękę i ściskam ją lekko. Wiem, że mu się to podoba, że ma ochotę zabrać mnie do pokoju i dopieścić by pokazać, że nie ma już, za czym tęsknić, bo on jest już ze mną. Zaleca przyjaciołom by zajęli się sobą, po czym ciągnie mnie lekko w stronę zamku. Mimo śniegu i wiatru szybko docieramy do budynku i naszego pokoju. Kruczowłosy wiesza na klamce notkę ‘nie przeszkadzać’ i całkiem zapomina o całym świecie. Z pełnym uwielbienia spojrzeniem obejmuję dłońmi jego twarz i całuję go spokojnie, głęboko na powitanie. Czuję jak liże moje wargi, jak powoli pozbywa się zimnych kurtek, szalików. Czuję jego ciepło, gorącą szyję pod wargami, kiedy składam na niej pojedynczy pocałunek. Syri przytula mnie mocno. Czuję błogi spokój, jestem szczęśliwy. Obejmuję go, kładę dłonie na jego plecach by być bliżej. Uśmiecham się, gdy chłopak dotyka moich pośladków, śmieję się, kiedy mi je masuje.
„A myślałem, że tylko zadania cię dręczyły, kiedy mnie nie było...” Kpiłem z niego rozbawiony odrobinę.
„Tak, zadania były okropne i teraz jestem taki niewyżyty. Bez ciebie nie da się wytrzymać.”
Ocieram się o niego powoli i rytmicznie. Chcę by był blisko mnie. Moje ciało tęskniło za nim równie mocno, co samo serce. Pragnę jego dłoni na sobie, jego buziaków.
W marzeniach zawsze byłem bardziej napalony, pewny siebie, podczas gdy w rzeczywistości bałbym się mówić takie rzeczy, płonąłbym jak wigilijna świeca przyznając jak bardzo za nim tęskniłem. Nawet list planowałem napisać w przypływie natchnienia, a zapewne kolejne dni będę się go wstydził, może nigdy nie wyślę go Syriuszowi. A tym czasem fantazja podsyłała mi obraz tego, co dziać się mogło później.
Black z ręką pod moim swetrem gładzi mój brzuch, podczas gdy ja nie chcąc pozostać z tylu skubię wargami jego skórę na ramieniu i szyi uważając na zęby. Koszula, jaką ubrał już leży na pościeli. Mogę dotykać jego skóry, pod palcami czuję bliznę po swoich pazurach z dnia przemiany, kiedy to Black ujawnił swoją wiedzę o mojej likantropii. To sprawiało, że wydawał się starszy, bardziej dorosły, chociaż nie powinienem tak myśleć. I nagle jego dłoń wsuwa się pod moje spodnie. Spoczywa na kroczu i zaczyna je równomiernie, spokojnie masować. Wyrywa z moich ust jęk. Odsuwam się mając przymknięte oczy. Za tym tęskniłem przez święta. Za dotykiem jego dłoni.
Siadam na łóżku, pokazuję mu by zajął miejsce obok i wtedy także moja dłoń ląduje na jego członku. Przyjemność, rozkosz i bliskość. Jego usta pieszczą moja pierś, sutki. Robią to, czego nie robiły od dawna.
Czasami dodawałem do tego kąpiel, czasami łakocie lub gorącą herbatę. Wszystko zależało od czasu, jaki miałem na fantazje. Mając przy sobie Blacka rzadko myślałem o podobnych rzeczach. Raczej rozwodziłem się nad szkołą niż nad pragnieniami ciała. Poza tym będąc z nim nie musiałem zaspokajać potrzeb mojego organizmu w taki sposób. Wystarczało mi, że mogłem się tulić, całować go. Te dwie rzeczywistości były zupełnie inne.
Syriusz pisał, że pomaga Wavele’owi w pracy i nieźle mu to idzie. Wspomniał też, że powoli przechodzi mu złość na nauczyciela i chyba bliski był przyznania się, iż profesor jest normalnym miłym mężczyzną, a nie kimś, kto stara się do mnie zbliżyć. Nadal nie wiedziałem skąd chłopak w ogóle wziął taki pomysł. Był absurdalny, a teraz wszystko widocznie miało być najnormalniejsze w świecie. Żałowałem tylko, że nie widzę chłopaka przy pracy. Na pewno był na swój sposób słodki, a może nawet zaczął interesować się runami i zamiast planu zostania Aurorem zdecyduje się jedynak na naukę w szkole? Pasowałoby to do niego. Może nie do charakteru, jednak na pewno do wyglądu. Syri był atrakcyjny, wydawał się zadziorny i na pewno zdołałby zyskać posłuch wśród uczniów.
- Remusie, długo jeszcze planujesz kroić tę marchewkę? – obudziłem się, gdy mama dotknęła mojego czoła najwyraźniej sprawdzając temperaturę. – Nie masz gorączki. – potwierdziła moją teorię.
- Zamyśliłem się! – i nie dało się ukryć, że także zarumieniłem. Syriusz źle na mnie działał w takich chwilach. Chyba nadto uzależniłem się od niego.
- O czym ty tak myślisz, co? – ciepła ręka zmierzwiła mi włosy. Znowu byłem zawstydzony.
- A, o szkole... Nie mogę się trochę doczekać zajęć. – nie kłamałem, ale ominąłem sedno sprawy. Nie potrafiłbym przyznać, że myślałem o swoim chłopaku. W ogóle nie poruszaliśmy tego tematu jakby go nigdy nie było. To mi odpowiadało. Chociaż przy przyjaciołach mogłem mówić o Blacku, jako o swoim chłopaku, o tyle przy rodzicach nie zdołałbym tego zrobić. Moje sprawy sercowe zawstydzały mnie tylko bardziej.
Skupiłem się na sałatce. Mama właśnie mieszała składniki. Robiła to ręcznie, jako że tata nie lubił, kiedy używała magii w kuchni. Nie ufał na tyle różdżce, a wolał mieć smaczny posiłek niż przesoloną breję, czemu raczej nikt się nie dziwił. Naturalnie, kiedy nie widział mama często wysługiwała się zaklęciami. Teraz niestety tata siedział w pokoju w miejscu, z którego aż nazbyt dokładnie widać było, co dzieje się w kuchni. Zajmował się pracą by resztę świąt spędzić w całkowitym spokoju.
To sprawiło, że zacząłem zastanawiać się nad tym jak wyglądać będzie moje przyszłe życie. Czy zamieszkam z Syriuszem, które z nas będzie gotować i sprzątać, na czym będzie polegać nasza praca, kim najprawdopodobniej będziemy. To wywoływało nowe fantazje tym razem dotyczące odległej przyszłości, gdy skończymy szkołę i będziemy musieli się szybko usamodzielnić.
- Widzę, że czytasz gazetę, zamiast pracować, więc chodź tu i sprawdzisz czy jest dobrze doprawiona! – mama syknęła na tatę w pełen czułości i rozbawienia sposób. – byli typowym małżeństwem.
- A skoro tak, to idę, idę! – podniósł się szybko i w mgnieniu oka zjawił się w kuchni przy wielkim garze z sałatką. To było częścią mojego normalnego życia, za którym tęskniłem czasami będąc w szkole, zaś teraz wyczekiwałem niecierpliwie powrotu do Hogwartu. Tego chyba nie dało się nigdy pogodzić.
Włożyłem tackę i nóż do zlewu i umyłem ręce. Planowałem jak najszybciej zabrać się za list do Syriusza. Może powinienem dodać tam kilka innych rzeczy, więcej szczegółów, dokładniej pomyśleć o pieszczotach, jakich mógłbym doświadczyć?
I znowu przypłaciłem to zawstydzeniem. Brak Blacka wpływał na mnie stanowczo nie tak jak powinien.

niedziela, 13 grudnia 2009

Kartka z pamiętnika LVIII - Michael Nedved

To nie był łatwy do przeżycia dzień. Gabriel od rana dawał mi do zrozumienia, że dziś to on rządzi, on jest panem, a ja tylko przekąską, którą pochłonie w rekordowym tempie. Zazwyczaj był taki, kiedy się na mnie wściekał, a później nie przypominając w niczym mojego spokojnego, grzecznego, ale namiętnego chłopaka pokazywał, na co go stać. Czasami naprawdę lubiłem tamte chwile. Specjalnie denerwowałem Gabriela by stał się tą bestią, która miała mnie rozszarpać w łóżku. Tym razem nie do końca pamiętałem, czym mogłem go rozzłościć, ale zapowiadała się przyjemne noc, więc nastrajałem się na nią od samego rana.
Gabriel zadbał by w domu nie było nikogo. Swoich rodziców sprytnie wysłał do mojej babci i tym samym ponownie mieliśmy do dyspozycji jego pokój i całą przestrzeń mieszkania na namiętne krzyki.
- Rozbieraj się. Do naga. – szepnął w moje usta zamykając drzwi pokoju na klucz i odepchnął mnie od siebie. Oczywiście w tych sprawach nie musiał mówić dwa razy. Wystarczył pojedynczy rozkaz, a już stałem przed nim goły czując jak dreszcze podniecenia suną po moich plecach w górę i dół, naprzemian. – Stań przodem do ściany. Możesz się o nią oprzeć. – uśmiechnął się niewinnie. Zbyt niewinnie biorąc pod uwagę, że liczyłem raczej na wyżywanie się w jakiś sposób za zszargane wcześniej nerwy. Nie mniej jednak zrobiłem, o co prosił. Gabriel sam rozsunął szeroko na ścianie moje ramiona i lekkimi kopniakami także nogi. Czyżby chciał bawić się w policjantów i złodziei?
- Trochę ona zimna, wiesz? – mruknąłem naprawdę czując chód tynku na swoim ciele.
- A co mnie to obchodzi? – syknął zaraz przy moim uchu. – Jesteś moim seksualnym niewolnikiem, więc milcz i znoś moje zachcianki dzielnie. Dziś czas na moją zabawę. – teraz brzmiał jak mściwy Gabriel, którego znałem, gdy sykliwie przeciągał samogłoski. – Nie ruszaj się, bo chyba nie chcesz rozzłościć swojego pana? – chciałem. Oj, i to niesamowicie tego chciałem. Byłem ciekaw, co wtedy by zrobił. Mimo wszystko nic nie zrobiłem. Wsunął mi do ust galaretkę w czekoladzie, poczekał aż ją zjem pomarańczową i dał mi kolejną, tym razem cytrynową. Zajęty nią stałem się zupełnie bezbronny i wtedy właśnie padło na moje plecy pierwsze uderzenie. Pisnąłem zaskoczony tym. Odwróciłem się patrząc z niemałym zdziwieniem na trzymającego w ręku sznur Gabriela. Więc to tego szukał w garażu ojca.
- Oj, ruszyłeś się, nie ładnie. – pogroził mi palcem. – Niegrzecznego niewolnika trzeba ukarać. – pchnął mnie na ścianę i rozłożył moje ramiona na bok. Uderzył sznurkiem, niczym batem, w moją pierś. Bolało trochę, na szczęście uderzenia nie piekły, chociaż po kilku razach zostawiały ślady. Jak dotąd Gabriel nie bawił się w ten sposób. Wzdychałem czując ból, który po chwili stawał się przyjemny. Chłopak kazał mi się odwrócić i wtedy poczułem ostry ból na pośladku. Lekko tylko odwróciłem głowę. Rica używał teraz pasa. Kolejny mocny raz i wtedy zauważył, że poruszyłem głową ciekaw, czym mnie bije.
- Nadal niepokorny? Więc na kolana! – uderzył mnie w łydki. Z sykiem opadłem na klęczki. – A teraz podejdź! Skoro taki jesteś ciekawski to całuj pas, którym spiorę ci tyłek póki nie będzie cały czerwony! – jego rozkazujący ton był niesamowity. Posłuszny wykonałem polecenie i muskałem wargami ulubiony pasek chłopaka. Miałem szczęście, że nie był nabijany ćwiekami, jak kilka innych, jakie posiadał.
Dochodząc do sprzączki pozwoliłem sobie na ucałowanie jego dłoni. Ta zabawa mi się podobała. W jakiś nadzwyczajny sposób była naprawdę podniecająca. Pierwszy raz bawiliśmy się z biciem, więc mogłem zakosztować rozkoszy nowości.
Znowu wylądowałem przy ścianie niemal tuląc się do niej, zaś na moje pośladki spadały mocne piekące razy. Jęczałem, czułem gorąco na skórze i podniecenie, które sprawiało, że z trudem mogłem uchronić moją erekcję przed ocieraniem się o ścianę. To lanie wyzwalało niesamowite pokłady podniety, jakie w sobie miałem. Specjalnie wypinałem się bardziej by bił nadal. On jednak przestał i znowu sznurek lądował na moich plecach. Mój tyłek płonął, członek domagał się pieszczot, a on nieubłaganie bawił się w kata.
- Skoro tak ci się to podoba, to czas zakończyć zabawę. Siadaj na łóżku i pokaż mi, co robisz, kiedy o mnie myślisz wieczorami. Chcę widzieć jak bardzo mnie wtedy pragniesz. – Odrzucił akcesoria do tych małych tortur na bok i powoli zaczął się rozbierać. Chłonąłem wzrokiem to widowisko, gdy chłodna pościel drażniła moje wrażliwe, gorące pośladki. Gabriel nie musiał mi mówić, że mam się zabawiać sam ze sobą. Wyglądał tak ponętnie, kiedy powoli pozbywał się kolejnych warstw ubrania. Nie mogłem znieść dręczącego moje lędźwie podniecenia. Chciałem dać upust rozkoszy. Zacząłem się masturbować, dokładnie tak jak tego chciał. Z wielkim trudem powstrzymywałem dłoń od szybkich, zdecydowanych ruchów, które przyniosłyby mi spełnienie. Z szeroko rozłożonymi nogami eksponowałem się przed nim bezwstydnie nie czując żadnego zażenowania.
Gabriel uklęknął przede mną na łóżku.
- Ręka. – syknął czekając, a gdy podałem mu wolną dłoń on nalał na nią olejku. – Rozciągnij się, przecież nie każesz mi czekać na nią w nieskończoność.
Uśmiechnąłem się do siebie. Dawno już nie bawiliśmy się w coś takiego, od ostatniego razu, kiedy to ja byłem na dole minęło sporo czasu. Myśl o tym podnieciła mnie na tyle, że na kilka chwil musiałem zabrać dłoń z członka. Wsunąłem w siebie palce kładąc się by móc dosięgnąć bez problemów odpowiedniego miejsca. Gabriel przyglądał mi się przez dłuższy czas, jednak w końcu i on nie wytrzymał. Zdjął spodnie zostając w samej koszuli. Poluzował krawat i wypiął biodra niedaleko mojej twarzy.
- Zajmij się lepiej moim członkiem, a ja dokończę zabawę w tobie. – nasmarował oliwką swoją rękę i sięgnął do mojego tyłka, kiedy ja zacząłem masować wilgotnymi, śliskimi palcami jego przyrodzenie. Prężyło mi się w dłoniach i drżało niebezpiecznie, kiedy jęczałem pobudzony zabiegami zajmującego się mną chłopaka.
Obaj bardzo szybko nie byliśmy w stanie znosić tego dłużej. Chociaż widziałem po oczach Gabriela, iż miał ochotę brać mnie od tyłu, by mnie denerwować, to jednak nie miał już na tyle samozaparcia, by wytrzymać dłuższe zabawy. Kazał mi przytrzymać nogi, kiedy wbijał się we mnie zdecydowanie. Poczułem bardzo krótki i chwilowy ból wynikający z tak długiej przerwy w oddawaniu mojego tyłka chłopakowi. Było to jednak niczym w porównaniu z podnieceniem, jakie wywołała jego obecność w moim ciele. Było to niemal równie dobre, jak dominacja nad Gabrielem, jednak nie oddałbym na dłuższą metę władzy, którą przecież miałem, a jednak w tamtej chwili mogłem myśleć jedynie o moim przystojnym partnerze, którzy rumiany z podniety poruszał się mocno pchając biodrami. Do samego końca chciał zostać sadystycznym panem i udawało mu się. Zacisnął palce u nasady mojego członka i ostrym spojrzeniem nakazał mu pieszczenie. Miałem cierpieć, bezsprzecznie tego właśnie chciał i otrzymał to. Jego dłoń nie pozwalała mi szczytować, a jedynie przeszkadzała podczas masturbacji, podczas gdy jego członek pobudzał mięśnie mojego wejścia powodując dodatkowe przyjemne mrowienie w podbrzuszu. Dłoń, która nagle ścisnęła jeden z moich pośladków wywołała tym ból. Po pasie nadal odczuwałem pieczenie. Zawyłem i wierzgnąłem. Gdyby nie palce na członku wylałbym się w ekstazie tego cierpienia i bólu. W tamtej chwili niewątpliwie byłem masochistą.
Ruchy Gabriela stały się zdecydowanie bardziej chaotyczne. Zaczął sunąć palcami w górę mojej męskości jakby planował coś z niej wycisnąć. To niosło ze sobą niemałą przyjemność. Uszczypnął na koniec końcówkę mojego penisa i wtedy wylałem się z głośnym westchnieniem rozkoszy. Krzyk uwiązł mi w gardle, ale uśmiech pojawił się na twarzy. Chłopak pocałował mnie bardzo mocno, kąsając moje wargi a w chwilę później poczułem jego nasienie w sobie. Ponownie ściskał moje obolałe pośladki, masował je brutalnie, przez co zaciskałem się mocniej na jego członku, gdy on powoli wysuwał się ze mnie. Teraz zdawał się wyciskać ostatnie kropelki z samego siebie przy pomocny mojego tyłka.
- Dziś byłem dla ciebie bardzo łagodny, ale nie myśl sobie, że będzie tak częściej. – zaznaczył zanim nie położył się na mnie gryząc skórę i zostawiając na niej ślady swoich zębów. Tarmosił wargami mój sutek i wydawał się zadowolony z tego, że jest już po wszystkim. – Teraz wybaczam ci ta głupią zabawę w sekretarkę i prezesa ostatnim razem, a przynajmniej tak mi się wydaje. Ale pamiętaj, że następnym razem poczekam aż zaczniesz mnie błagać o spełnienie. Dziś miałeś przedsmak tego, co mogę ci jeszcze robić, jeśli będziesz mnie denerwował. – ciekawe, co by powiedział gdybym mu wyznał, że uwielbiam, kiedy maltretuje moje pośladki...

piątek, 11 grudnia 2009

Kartka z pamiętnika LVII - Denny 'Blood' Zachir

Wieczór zawsze był kojący. Wszystko cichło, uspokajało się, było senne i powolne. Zbawiennie kojące. Śnieg nie raził już oczu i co najważniejsze Alen był zmęczony, a to oznaczało spokój i chwilę oddechu. Wieczór potrafił zamknąć usta nawet największemu upierdliwcowi, jakiego znałem, a to zasługiwało na uznanie. Z największą przyjemnością walnąłem się na łóżko i zamknąłem na chwilę oczy. Czułem jak sen zbiera mi się pod powiekami. Ja również byłem wykończony dniem, a teraz mogłem odpocząć.
Alen właśnie wszedł do pokoju. Poprawił swój materac rozłożony na podłodze i usiadł na nim uśmiechając się szeroko. Najprawdziwsze dziecko w ciele nastolatka. Obaj byliśmy gotowi do snu. Chłopak pożyczył mi piżamę bym nie musiał spać jak zawsze w koszulce i krótkich spodenkach. Chyba uważał to za nazbyt wyzywające jak na pobyt w jego domu pełnym gości, a sądząc po zainteresowaniu jego kuzynek moją osobą mógł mieć rację.
- Idziemy lulu. – powiedział wesoło zanim wstał i wspiął się na swoje łóżko. Objął mnie, przytulił się i pocałował lekko na dobranoc. Byliśmy parą, spędzaliśmy właśnie wspólnie święta, a w takich okolicznościach bliskość byłaby wskazana. Nie tylko ja zdawałem sobie z tego sprawę. Szczerze mówiąc nie pamiętałem już, kiedy kochaliśmy się po raz ostatni. Nasz związek opierał się na pocałunkach, jakie dawał mi Alen, na jego objęciach, mojego wkładu było w tym niewiele. Nie potrafiłem okazywać uczuć, ani też uśmiechać się, mówić o tym, że lubię. Pamiętałem czasy, gdy chłopak był dla mnie tylko upierdliwym i denerwującym wrzodem, którego nie można było się pozbyć, ale z czasem przyzwyczaiłem się do jego ciągłej obecności i zacząłem jej szukać, kiedy tyko Alena nie było w pobliżu. Nie potrafiłem przypomnieć sobie tylko uczuć, które wtedy mnie wypełniały, tamtej irytacji, zdenerwowania, złości, zupełnie jakby przestały istnieć, gdy niebieskooki stał się dla mnie tak bardzo ważny.
Otrzymałem od niego więcej niż mogłoby się wydawać i nie wiedziałem do końca jak się odwdzięczyć. Jedno tylko przychodziło mi do głowy i chociaż nie był to szczególnie wykwintne to jednak mogło spodobać się Neren’owi, a już z pewnością w taką piękną noc, jak ta.
Minimalnie oddałem jego pocałunek. Nie wiem czy to poczuł, czy też uznał, że tylko mu się wydawało. Nie mniej jednak jego wargi mocniej przywarły do moich wraz z całym jego ciałem. Zdecydowanie spragniony był tego rodzaju bliskości, a teraz mógł się nią nacieszyć. Pragnąłem sprawić mu przyjemność, wywołać ten wspaniały uśmiech na jego ustach.
Chłopak odsunął się na odległość wyciągniętych ramion i westchnął zamyślony.
- Czy to znaczy, że możemy się... brzydko bawić? – zrobił niewinną minę naiwnego dziecka.
- Jeśli ci nie pozwolę będziesz robił jakieś dziwne rzeczy miśkowi pod kołdrą, co twoim zdaniem miałbym ci odpowiedzieć, co? – syknąłem nie mając do niego sił. Nie potrafiłem inaczej.
- To samo, co tobie. – rzucił nadąsany i znalazł sobie wygodne miejsce na łóżku. Był zadowolony, to nie ulegało wątpliwości.
- Nie chce widzieć, co ten misiek przeżywa przy tobie. – ostrzegłem go, a to było w tym wypadku zgodą na zbliżenie. Alen położył moje dłonie na swoich biodrach i usiadł na mnie zadowolony.
- Nie bój się będę delikatny. – szepnął mrużąc oczy jakby już odczuwał przyjemność. Pozwolił bym wyraził swoje zdanie na temat tego głupiego zapewnienia na swój własny sposób miną wyrażającą totalny brak cierpliwości do niego. Więcej nic nie mogłem zrobić, gdyż jego wargi mocno przywarły do moich, a język zaczął drażnić mój. Niespokojne dłonie dobrały się do koszuli piżamy i rozpinały ją szybko. Nie wiem czy nabrał w tym wprawy ćwicząc na maskotce, czy tak dobrze znał swoją garderobę, mimo wszystko szło mu sprawnie, a ja byłem tym chyba nawet rozbawiony. Wsunąłem dłonie pod jego spodnie. Po kąpieli nie założył bielizny. Tym lepiej, nie musiałem się nią przejmować, a przecież miało nam być dobrze. Robiłem to specjalnie dla niego. Ścisnąłem dwie przyjemne w dotyku półkulę i pozwoliłem by znowu całował mnie zachłannie i szybko. Musiałem go odsunąć, jeśli chciałem cokolwiek powiedzieć. Nie było to łatwe, ale możliwe. Uwolniłem się od niego i ostrym spojrzeniem przywołałem do porządku.
- Podaj mi swoją poduszkę. – rzuciłem chłodno jak zawsze. Mimo zdziwienia podał mi ją bez szemrania. Zwijając ją położyłem na swojej tworząc swojego rodzaju podwyższenie. Teraz o wiele łatwiej było mi patrzeć na niego z dołu i sięgnąć jego ciała, by musnąć jego brzuch, czy też pierś. Cieszył się jak dziecko, kiedy to robiłem i podniecał strasznie łatwo. Sam musiałem zsunąć lekko z jego bioder spodnie piżamy, by nie pobrudził ich nieumyślnie. Popatrzył wtedy na mnie prosząco. Nie potrafiłem mu odmówić, kiedy robił taką minę. Wypychał delikatnie wolną wargę do przodu, jego oczy wydawały się trochę większe i niesamowicie świecące. Zupełnie jakby był małym zwierzątkiem.
- Zapłacisz mi za to. – syknąłem ostro i oblizałem wargi by były bardziej wilgotne i przyjemniejsze. Chłopak uklęknął blisko mnie udostępniając swoje ciało. Wsunąłem do ust jego członek do połowy. To dawało mi możliwość operowania językiem. Mogłem zarówno masować nim jego trzon, jak i skupiać się na pieszczocie samej główki. Nie miałem czasu na doskonalenie techniki, lub myśli o tych sprawach, więc Alen musiał zadowolić się tym, co potrafiłem i sposobem, w jaki go pieściłem ssąc subtelnie. Nie chciałem przecież by dostał od razu wszystko. To mogłoby nie usatysfakcjonować nas obu, a przecież chciałem by padał ze zmęczenia, kiedy tylko skończymy, by czerpał przyjemność z wyczerpania i głośnych oddechów. Chłopak podparł się o ścianę za mną i wzdychał cicho nie pozwalając sobie na głośniejsze zachowanie. W domu nadal była jego rodzina.
Zabrałem jedną dłoń z jego pośladków i przeniosłem ją na przód. Tutaj wydawała się właściwie ulokowana, gdyż, kiedy tylko dotknąłem jąder Nerena ten jęknął głośniej i jedną ręką zasłonił usta, drugą nadal utrzymując równowagę.
Pieściłem go palcami masując od czasu do czasu podstawę jego członka. Powoli poruszałem głową subtelnie, ale język wykonywał większość pracy. Czułem w ustach smak bliskiego spełnienia. Alen wydawał mi się niemożliwie szczęśliwy, gdy to wszystko robiłem. Widziałem po jego oczach, że jest zadowolony. Patrzył na moje zabiegi i ruchy głowy z wyraźną fascynacją. Zupełnie jakby wcześniej tego nie widział i teraz uczył się ode mnie. Ta świadomość podnieciła mnie. Czułem jak powoli zaczynam prężyć się i dotykać swoim penisem jego pośladków mimo dzielących nas spodni.
Ścisnąłem równocześnie jego pośladek i jądra. To zaważyło. Musiałem zabrać język z maleńkiej dziurki na końcu jego członka, by mógł swobodnie dojść. Odsunąłem głowę w ostatniej chwili, a jego nasienie zamiast na mnie wykipiało na pościel. Ciało Alena było spięte, ale kiedy tylko mięśnie zwiotczały opadł na mnie i leniwie zaczął całować po szyi.
Wysilił się składając pocałunek na moich wargach zanim jego ciepłe usta nie poczęły chłonąć bliskości skóry na mojej piersi. Jego palce pieściły moje wrażliwe sutki, ściskały, masowały sprawiając tym przyjemność. Język kilka razy dotknął ich sprawiając, iż były jeszcze twardsze podobnie jak moja erekcja. Było mi błogo i chyba pragnąłem go równie mocno jak on mnie. Chłopak położył głowę na mojej piersi tuląc się do niej. Jego pośladki mocniej naparły na mój członek. Dłonie chłopaka na mojej piersi były gorące, jego policzek miękki. Tyle jeszcze czułem, ale więcej nic się nie działo. Podniosłem się odrobinę wyżej by na niego spojrzeć. Zasnął...
- Ty wredna wiedźmo... – wysyczałem przez zaciśnięte zęby. Zadowolił się, podniecił mnie i poszedł spać. Myślałem, że go wtedy rozszarpię. Tuląc się do mnie, z twarzą na mojej piersi spał uśmiechnięty i wyraźnie zadowolony z siebie. – Uduszę cię jutro rano. – warknąłem cicho i objąłem go nakrywając dodatkowo pościelą. Widać nie miał spać tym razem na materacu, ale ze mną w łóżku, czy dokładniej mówiąc na mnie. Właśnie, dlatego był dodatkowo bardziej irytujący. Stawiał mnie w trudnych sytuacjach, a teraz jeszcze zostawiał podnieconego. Po czymś takim raczej nie powinienem mieć problemów z opanowaniem swojego ciała.
- Zapomnij, że w najbliższym czasie dam ci szansę byśmy to zrobili. Będziesz cierpiał wieki żeby odpokutować. – zapewniłem szeptem i zamknąłem oczy. Czułem przyjemność, kiedy tak trzymałem go w ramionach bezbronnego, śpiącego na moim ciele. Alen był już częścią mojego życia i chociaż nie potrafiłem zmienić się zewnętrznie moje wnętrze było już całkowicie odmienione właśnie przez niego.

środa, 9 grudnia 2009

Syriusz: Noela Seed

Jak widzicie mamy nową postać! Mam nadzieję, że pokochacie ją tak samo mocno jak ja! Tak... Kirhan zaczyna nowy wątek, coś czego jeszcze do końca nie było xP


Kobieta szła przodem. Jej długie, niesamowicie kręcone włosy w kolorze karmelu falowały hipnotycznie przytrzymywane przez czerwoną zdobioną złotymi kuleczkami opaskę. Równo przycięta grzywka z dłuższymi pasmami po bokach przysłaniała całe czoło aż po brwi. Z boku wpięła spinkę białym puszkiem, sporym złotym dzwoneczkiem i drobnymi dodatkowymi ozdobami. Dopiero teraz zauważyłem, że nie miała na sobie dwóch oddzielnych części garderoby, ale czerwoną wełnianą sukienkę do połowy ud przewiązaną w pasie złotym paskiem wysadzanym kryształami.

Prowadziła mnie do siebie. Czułem się dziwnie, ponieważ jak dotąd nie miałem wiele wspólnego z płcią przeciwną, poza utarczkami z McGonagall, czy też prośbami do Zardi. Teraz naprawdę ładna i wyzywająca nauczycielka zapraszała mnie do siebie. Nie widziałem w tym nic niewłaściwego, chociaż jak najbardziej przeszło mi przez myśl, że ktoś mógłby to odebrać na swój własny, niekonieczne właściwy, sposób.
Kobieta zatrzymała się na chwilę i pochyliła poprawiając cholewkę kozaka przy kolanie. Drobny dzwonek w tamtym miejscu zagrał cicho dopiero teraz. Wcześniej pozostawał milczący, mimo iż nauczycielka poruszała się cały czas. To uzmysłowiło mi, że porusza się niesamowicie zwinnie.
Uśmiechnęła się mocno uszminkowanymi na lśniący, jasny brąz ustami i zaprosiła mnie do swojego ciepłego, niewielkiego i przytulnego gabinetu. Od razu wyjęła różdżkę i kilkoma sprawnymi ruchami zmusiła czajnik, łyżki, filiżanki i inne przedmioty do ruchu.
- Usiądź, porozmawiamy trochę zanim wypuszczę cię z mojej chatki z piernika. – mrugnęła zalotnie, a subtelne światło zamigotało w jej długich rzęsach. Za pomocą czarów zaserwowała mi kawę z mlekiem. Zapach był niesamowicie przyjemny i z największą chęcią spróbowałem. Miała delikatny, ale pobudzający smak. Była wyśmienita, musiałem przyznać.
- Pomagasz Victorowi, prawda? – zaczęła niewinnie popijając ciemny napój z porcelanowej filiżanki. Byłem zszokowany tym, że ta kobieta potrafi pokazywać klasę. Na półkach miała kilka porcelanowych lalek z włosami tak podobnymi do jej własnych. Zupełnie jakby specjalnie się na nich wzorowała. Wywarła na mnie niesamowite wrażenie już na samym początku, jednak teraz była dla mnie juz zupełnie kimś innym, niepasującym do poprzedniego wizerunku.
- T... Tak – skinąłem głową obserwując kątem oka wszystko, co się tylko dało w jej gabinecie. Ciemne meble z grubego, twardego drewna, czy książki w skórzanych okładkach. Z jakiegoś powodu bałem się tej nauczycielki. Miała w sobie coś niezrozumiałego i tajemniczego. Zupełnie jakby była czającą się kotką, która polowała na tłustą, pyszną mysz. Lub wiedźmą z bajki, w stroju niewinnej księżniczki.
Zdecydowanie pasowała mi do Wavele’a. Chodziłby przy niej jak w zegarku, wydawała się wymagająca, chociaż samo pierwsze wrażenie mogło być mylne. Może w ostateczności to on miałby nad nią przewagę? Sprawować władzę nad kimś takim jak ona? Zdecydowanie była to kusząca wizja dla zwyczajnego, normalnego chłopaka, dla mnie nie bardzo wydawała się ona zachęcająca. Miałem przecież Remusa.
Profesorka splotła palce dłoni, oparła łokcie na blacie stolika i złożyła brodę na wierzchach palców wpatrując się we mnie kasztanowymi oczyma.
- Opowiedz mi o nim. Oczywiście nie chodzi mi o plotki zauroczonych dziewcząt, słyszałam już wszystkie. Chcę wiedzieć jak odbiera go ktoś taki jak ty. Chłopak, który niespecjalnie chyba za nim przepada. – uśmiechnęła się chytrze. Mówiła o Wavele’u, to nie ulegało wątpliwości. Więc jednak naprawdę była nim zainteresowana i z jakiegoś powodu wiedziała też, że go nie lubię. To sprawiało, że mogła być na swój sposób niebezpieczna.
- Ale ja tylko mu pomagam w tłumaczeniu... Żeby przyjaciel nie musiał się z tym męczyć. – chciałem się wykręcić, ale nie sądziłem, że może mi się to udać. Podjąłem tylko bezsensowną próbę dla samej próby. Ona i tak wszystko ze mnie wyciśnie, widziałem to w jej pewnym spojrzeniu.
- Nie ważne, z jakich pobudek mu pomagasz. Widziałam twoją minę wtedy i to jak zachowywałeś się później. Nie wydajesz się jego zwolennikiem... Nie bój się. Nic, co powiesz nie wyjdzie poza ten gabinet i poza nas. Nie powiem mu ani słowa. – chociaż mówiła pełnymi zdaniami musiałem się wiele domyślać. Nie precyzowała, do jakich okoliczności się odwołuje, jednak zdecydowanie wiedziałem, że chodziło jej o niedawne zajścia.
- Jest upierdliwy, denerwujący, uparty i maniakalnie podchodzi do run. Wie przerażająco dużo na ich temat. – zastanowiłem się, co więcej, zaś ona patrzyła na mnie z lekkim zdziwieniem. – Chyba najważniejsze już podałem. Okropnie irytujący!
- To coś nowego i przyjemnie brzmi. – stwierdziła z rozmysłem. – Nie często słyszy się takie określenia w odniesieniu do Victora... Tym bardziej od tak wybitnego ucznia, jak ty. Wydaje się być z ciebie dumny...  Dobrze, że zasięgnęłam języka u kogoś, kto zna go lepiej niż dziewczęta, które uczy. One raczej nie są skłonne by mówić o nim, jako o upierdliwym i denerwującym... Och, no tak. Ale my się nawet nie znamy. Uczę mugoloznawstwa. Nie uczęszczasz na moje zajęcia. – pokiwała mi palcem jakby chciała zagrozić, ale uśmiechała się przy tym ciepło. – Pewnie nawet nie wiedziałeś, kim jestem. Nazywam się Noela Seed.
- Syriusz Black i rzeczywiście nie jestem na mugoloznawstwie. – znała w prawdzie moje imię, ale wolałem jej je przypomnieć. – Nie specjalnie interesują mnie mugole. – wyznałem, chociaż zapewne nie powinienem być aż tak szczery. Ona jednak nie wydawała się wcale tym przejęta.
- Szkoda, wielka szkoda. – westchnęła trochę teatralnie. – To naprawdę interesujący ludzie. Są dziwni, ale zabawni i pomysłowi. To jednak nieistotne na chwilę obecną. Chciałabym, Syriuszu, abyś coś dla mnie zrobił. – przysunęła się bliżej mnie i uśmiechnęła zachęcająco. Przyłożyła palec do ust. – Taka mała prośba do pupilka nauczyciela. – złożyła mały pocałunek na opuszku i dotknęła nim moich ust dodatkowo pokazując tym, że mam milczeć. – Chciałabym byś opowiadał mi o nim częściej, zdradzał szczegóły, jakich nie znają inni, dowiedział się o pikanterii jego życia czegoś więcej. Taka mała przysługa dla zakochanej kobiety, zrobisz to dla mnie, prawda?
Byłem zszokowany. Z deszczu wpadłem pod rynnę, a nawet pod sam wielki wodospad pełen pachnącej wody, która hipnotyzowała i nie pozwalała się poruszyć. Nie mogłem odmówić. Wzrok kobiety oplatał mnie niewidzialną winoroślą, która zmuszała mnie do zgody na wszystko.
- P... Postaram się... – mruknąłem dobrze wiedząc, że kopię własny grób. Jeśli ktoś mógł emanować eliksirami miłosnymi to właśnie nauczycielka mugoloznawstwa była nimi natarta. Wydawała się uosobieniem tych wszystkich specyfików, za którymi dziewczyny tak przepadały.
- Cudownie... – powiedziała śpiewnie i pogłaskała mnie po policzku niesamowicie delikatnie. Skoro jej czar działał w taki sposób na mnie, to jak musiał działać na chłopaków, którym się podobała? I jakim cudem Wavele potrafił się jej oprzeć? Ta profesorka była kimś, kto nie potrzebował pomocy, a przecież właśnie to robiła. Czy nauczyciel run był do tego stopnia zainteresowany mężczyznami, że nie poddawał się magii Seed a może tak wielką dysponował mocą, że mógł się jej opierać? Czułem, że zostałem wmieszany w coś większego i zupełnie innego niż nasze głupie zabawy i wpadki z chłopakami.
Jeśli wcześniej byłem w niebezpieczeństwie, to teraz siedziałem w paszczy lwa na jego języku czekając tylko aż zamknie paszczę. Tym razem Remi także nie mógł się o niczym dowiedzieć. Jak miałbym mu wytłumaczyć, dlaczego zgodziłem się na pomoc nauczycielce? Nie mogłem powiedzieć mu, że jej hipnotyzujący czar zmusił mnie do tego bym miał zbliżyć się do znienawidzonego profesora.
- Ja już lepiej... pójdę... – wstałem dosyć gwałtownie, a krzesło odsunęło się dosyć piskliwie do tyłu. Ona chyba wiedziała, że jestem tym wszystkim speszony i nie mogę dojść do ładu z myślami. Uśmiechała się i pokiwała głową. – Do widzenia! – ukłoniłem się jej głęboko i oszołomiony mrokiem w pokoju, jego wystrojem, wszystkim, co się działo, wyszedłem na chłodny korytarz. Zupełnie jakbym dopiero przed chwilą znalazł się w jej gabinecie, a przecież wcale tak nie było. Dziwnie się czułem, musiałem odpocząć, odetchnąć, chciałem by to się już skończyło!


  

niedziela, 29 listopada 2009

Kartka z pamiętnika LVI - Marcel Camus

Kirhan lekko chora, ale daje radę. JUTRO pojawi się notka na AI NO TENSHI!!


Czekałem na tę chwilę naprawdę długo. Całe wieki zaklęte w półrocznym rozstaniu z moimi ukochanymi, z moja rodziną, a teraz, kiedy byłem z nimi nie potrafiłem uwierzyć, że to się dzieje, że znowu jestem z nimi. Czułem jak radość rozpiera mnie, wypełnia, przenika cały dom, wszystko, co było w około. Nathaniel niemal leżąc na wielkim misiu, którego dostał na święta rok wcześniej, zasnął po długiej i męczącej zabawie na śniegu. Był taki szczęśliwy. Nie wiem, jak wytrzymałem pół roku bez nich. Tym razem nie chciałem by czekały nas tak długie miesiące rozstania.
Na palcach wyszliśmy z pokoju malca, który oddychał spokojnie wtulony w pluszaka. Tak bardzo przypominał mi Fillipa z tą niesamowitą słodyczą, którą emanował na wszystkie strony.
- Powiem Dumbledorowi, że chcę częściej wracać do domu. – szepnąłem Fillipowi na ucho i skubnąłem je lekko wargami. – Musi się zgodzić i nie wiem, dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałem... – moich ust dotknął delikatny palec chłopaka.
- Cii... Pomyślimy o tym później, teraz jesteśmy bardzo zajęci. – uśmiechnął się i stając na palcach pocałował mnie wyjątkowo subtelnie. Łapiąc mnie za rękę wyciągnął do sypialni.
Tak, byliśmy bardzo zajęci. Musiałem się z nim w pełni zgodzić. Wszelkie plany musiałem odłożyć na inną okazję, a i tak nie potrafiłem się już na nich skupić. Liczył się tylko Fillip, ciepły, ciemny pokój, wielkie łóżko... Nie, liczył się tylko Fillip, nic więcej. On był najważniejszy.
Zatrzymałem się gwałtownie i przyciągnąłem go do siebie obejmując mocno w pasie. Znowu czułem jego podniecenie wbijające się w moje ciało, a moje z całą pewnością było równie niekomfortowe dla chłopaka. Pocałowałem go lekko, delikatnie, krótko, ale on wsunął dłonie w moje włosy i przerodził buziaka w coś prawdziwie namiętnego, mocnego, desperackiego. Obaj tego pragnęliśmy od samego początku. Oddałem pocałunek stęskniony. Ten smak, miękkość warg, niespokojny język szukający sposoby by łączyć się z moim raz po raz. Nasze ciała nie potrafiły czekać.
- Rozbierz się, kochanie. – szepnąłem niemal nieprzytomny z podniety, którą czułem. Niechętnie odsunąłem się od niego rozpinając koszulę, zdejmując ją. Chłopak zdejmował swoje ubrania pospiesznie. Był zawstydzony i wiedziałem, dlaczego. Rozbieranie się w taki sposób przed drugą osobą było niesamowicie krępujące, ale chciałem by to czuł. By jego policzki rumieniły się, mimo że jedynym światłem był księżyc za oknem, którego blask odbijał się od śniegu. Fillip drżał na całym ciele z pragnienia. Ja przez wiele lat uczyłem się poskramiać żądzę, ale nie on.
Posadziłem go na łóżku i uklęknąłem przed nim patrząc w błyszczące, ciemne oczy, zupełnie jakbym szukał gwiazd na nocnym niebie. Były tam. Całe mnóstwo jasnych punkcików! Mój świat.
- Kocham cię. – powiedziałem zachwycony chłopakiem, tym jak był cudowny, jak wspaniały.
- I ja ciebie. – roześmiał się i nakrył moje usta całując głęboko, ale powoli. Położyłem dłonie na jego udach, zaś on westchnął głośno, boleśnie.
Pochyliłem się i ucałowałem jego krocze. Członek Fillipa prężył się dumnie, a ja nakryłem wargami końcówkę składając na niej krótki, jednak pełen uwielbienia pocałunek. Nie chciałem go męczyć. Wsunąłem go sobie do ust ssąc i pieszcząc językiem najlepiej jak tylko potrafiłem. Pierwsze podniecenie było najgorsze, najbardziej bolesne, a mój Anioł potrzebował zaspokojenia w tamtej właśnie chwili.
Jego dłonie zaciskały się na pościeli. Nie chciałem by tak było. Sięgnąłem po nie, zaś on momentalnie splótł nasze palce ciasno, by odreagować jakoś narastające w sobie spełnienie.
Gdy poczułem jego nasienie w ustach uśmiechnąłem się spijając je. Miało wyjątkowy smak. Ciężki do opisania, szczególny. Smak Fillipa.
Podniosłem głowę, a chłopak wyciągnął do mnie ramiona uśmiechnięty, zmęczony, rozkoszny. Zatopiłem się w jego uścisku, jak w miękkich poduszkach, w błogim spokoju.
- Zamknij oczy. – tym razem to on szeptał mi do ucha, a ja czułem się jak dziecko, które nie może zobaczyć Mikołaja, bo ten ucieknie i nie wróci. Nie pytałem nawet, po co. Po prostu zrobiłem to pełen zaufania do chłopaka. Poczułem, jak jego palec głaszcze moje usta, jak bada je powoli, a zaraz potem cudowne wargi dotknęły ich kradnąc długi, pełen ciepła pocałunek. Nie uchyliłem powiek nawet na chwilę. Nie chciałem by mój Anioł nagle rozpłynął się w powietrzu jak senne marzenie. Jego dłoń pokierowała moją. Wylał na nią naprawdę dużo oliwki i poczułem, jak przykłada moje palce do swoich pośladków. Uśmiechnąłem się, roześmiałem i popatrzyłem na niego.
- Chyba nie myślałeś, że pójdzie ci tak łatwo? – rzucił figlarnie. – Pozwolę ci kończyć dopiero, kiedy będę cały twój... Wiesz, w jakim sensie. – dodał przymykając oczy, kiedy moje palce wsuwały się w niego sprawiając tym rozkosz.
Sam nie wiem, w jaki sposób wytrzymałem tak długo, co dało mi siłę by nie spieszyć się, ale rozkoszować tym. Całowałem go po szyi, piersi, po drobnych, słodkich sutkach zaś jego ciało na nowo podniecało się, sztywniało, pragnęło więcej.
- Cały twój... – westchnął głęboko rozchylając uda szeroko i unosząc biodra. Nie chciałem by mnie prosił, to ja błagałem, a on odpowiedział na moje nieme krzyki ofiarując mi siebie. Wchodząc w niego czułem, że coś się dzieje, coś się zmienia, jak nasza historia staje się całością, jak nici życia skręcają się nierozerwalnie tworząc nową grubszą, trwalszą, zjednoczoną.
Byłem pewien, że wybrałem właściwą drogę, że wypełniłem swoje przeznaczenie i że właśnie tego pragnął mój Bóg. Bym był z Fillipem, kochał całym sobą, doceniał całe piękno Stworzenia patrząc na nie poprzez uczucie, które mnie wypełniało.
Każdy mój ruch był pełen czci dla mojego Anioła, nie miał prowadzić do spełnienia, ale dawać radość, przyjemność, pokazywać cały ogrom mojej miłości do niego. Każdy cichy jęk łapałem w swoje usta zamieniając w pocałunek, każde jego westchnienie przeradzałem w obietnicę wiecznego uczucia, miłości.
A Fillip? Lgnąc mocno do mnie, ocierając się biodrami o moje podbrzusze, pomagając mi w każdorazowym pchnięciu wyrażał to, czego nie rozumiałem przez wiele lat, swoje uczucia względem mnie.
Radość i szczęście, wypierały podniecenie z mojego ciała. Tuliłem do siebie Anioła, a on zaciskał mocno ramiona na mojej szyi chcąc być jeszcze bliżej.
I nagle wszystkie moje nerwy eksplodowały wraz z moim podnieceniem skumulowanym w jednym miejscu. Wbijająca się w mój brzuch męskość Fillipa powoli stawała się miękka, wilgoć na naszych piersiach lepiej wyczuwalna. Nie czułem nawet zmęczenia. Tylko wszechogarniający spokój i szczęście.
- Patrzą na nas. – usta Fillipa dotykały mojego ucha, kiedy szeptał to uspokajając się, uciszając serce, głaszcząc moje plecy, głowę, ramiona. Nie zrozumiałem, o co chodzi, a on dobrze o tym wiedział. – Patrzą na nas. – powtórzył. – Bóg, Aniołowie. Oni wszyscy patrzą i wiedzą, że to, co robimy jest dobre. – roześmiał się zapewne widząc moją zdziwioną minę. Nie spodziewałem się tego. Chłopiec złapał mnie za policzki pocałował i subtelnie zepchnął z siebie. Przytulił się mocno kładąc głowę na moim ramieniu i naciągając na nasze ciała pościel. – Jestem szczęśliwy.
- Więc obaj jesteśmy. – ucałowałem jego włosy pozwalając sobie na chwilę odpoczynku. – I Oni także. – nie powstrzymywałem nawet uśmiechu. – Bo wiedzą, że to jest dobre.
Na zewnątrz znowu zaczął padać śnieg. Duże, śliczne płatki spadały powoli z nieba. Uświęcona przez Pana chwila, Jego błogosławieństwo.
- Zaraz weźmiemy długą, relaksującą kąpiel. – musnąłem ponownie jego głowę i sięgnąłem po różdżkę. Całe szczęście moje spodnie leżały niedaleko, więc wystarczyło bym zmieniając pozycję wyjąłem ją z kieszeni. Zamknąłem oczy, poruszając w odpowiedni sposób różdżką i wyobrażając sobie odkręcanie kurków, wlewającą się do wanny ciepłą wodę, buteleczki dawkujące wonne olejki, gęstą pianę i płatki róż, które trafiły do wody prosto ze szklanego naczyńka w pobliżu wanny, gdzie je trzymaliśmy. Uwielbiałem rozkoszować się luksusową kąpielą z Fillipem.
- Tak, rozpieszczaj mnie, a ja się rozleniwię. – chichotał, tulił się do mnie, całował.
Znowu byliśmy razem.