piątek, 30 stycznia 2009

Kartka z pamiętnika XL - Syriusz Black

Z trudem mogłem uwierzyć, że mi się to udało. Remus Lupin, słodkie nadzienie w jeszcze słodszej czekoladzie, posypanej dodatkowo kokosem i jakimiś przepysznymi specyfikiem. Poziom rozkosznej słodyczy w tym jednym przypadku rósł z każdą chwilą i nie potrafił się zatrzymać. Z początku słodycz kojarzyła mi się z obłudą i sztucznym uśmiechem matki, gdy poznałem Remusa zapomniałem o poprzednich doznaniach, a czekolada i wszystko, co podchodziło pod łakocie naznaczone było piętnem rozkosznego chłopaka o miodowych oczach. Zdołałem nawet samemu polubić słodkości, właśnie dzięki niemu, a co teraz? Mój codzienny deser siedział przede mną na zaklęciach i uważnie słuchał nauczyciela. Z całą pewnością osiągnąłem cel...
Drobne wypchane watą różki, miękki materiał symulujący wełnę, zaokrąglenia, maleńki ciepły ogonek. Mój Remus pokornie przyjął na siebie przegrany zakład i siedział rozkosznie w ławce ubrany w równie słodki strój owieczki. Moja, tylko moja owieczka! Nauczyciele widzieli z pewnością nadąsaną minę Lupina, więc nie pytali go o nic. Pewnie czułby się jeszcze bardziej skrępowany, gdyby zaczęli wypytywać o przyczyny takiego wyglądu. Niesamowicie żałowałem, że przyszło mi siedzieć za nim, a nie miałem okazji oglądania tej cudownej buźki, która teraz okalał jasny materiał przebrania. Nie potrafiłem się powstrzymać przed fantazjami względem chłopaka.
Widziałem go naburmuszonego i rumianego z kopytkami na łóżku, ze skrzyżowanymi na piersi rękoma. Siedzącego na biurku i ruszającego nogami w rytm bezgłośnej muzyki z niewinną miną i książkami w koło. Równie wyraźnie dostrzegałem go na klęczkach z wypiętą w moja stronę pupą i tym małym ogonkiem owieczki. Czułem pod palcami miękki materiał, kiedy zdejmowałem z niego to przebranie odsłaniając nagie ciało pod strojem. Jasne, gładkie pośladki, delikatną unoszącą się szybko pierś.
Chociaż wpatrywałem się tylko w jego plecy każda moja fantazja wydawała mi się tak bardzo rzeczywista. Mój związek z Remusem sunął do przodu powoli i bez większych skoków. Niespiesznie posuwaliśmy się dalej i wiedziałem, że nie szybko dojdziemy do tej ostatniej granicy. Nie przeszkadzało mi to, a wręcz przeciwnie. Pragnąłem możliwości powolnego i spokojnego zapoznawania się z ukochanym ciałem i oswajania go z moim własnym. Sprawiało mi to niesamowitą przyjemność. A jednak lubiłem moment, kiedy wszystko to nabierało smaku niecierpliwego wyczekiwania na kolejny ruch. Często wyobrażałem sobie, jak pokonujemy przeszkody, bariery, porzucamy nieśmiałość i wstyd, by w końcu przejść do konkretnych pieszczot, a czasem nawet kulminacyjnego stadium rozkoszy wspólnych chwil. Potoku tych myśli, marzeń, pragnień nie dało się zatrzymać. Gdyby Remus mógł czytać w moich myślach zapewne nie spojrzałby mi w oczy zbyt tym zawstydzony. W prawdzie nie wyobrażałem sobie niczego szczególnie zdrożnego, chociaż i tak winą za wszystko obarczałem Zardi. To ona wcisnęła mi do rąk swoje komiksy, a ja tylko je przyjąłem i studiowałem. To pobudziło moje zmysły do dokładniejszego wyobrażania sobie każdej intymnej chwili z Remim. Podobnie było teraz. Strój Remusa pobudził moją wyobraźnię. Zapatrzony w jego plecy uśmiechnąłem się do siebie.
W moich marzeniach zajęcia właśnie się kończyły, a Flitwick poprosił byśmy we dwóch przygotowali materiały na następną lekcję i posprzątali trochę bałagan, jaki został po ćwiczeniach zaklęć. Wyszedł z sali razem ze wszystkimi uczniami i przez nieuwagę zamknął drzwi na klucz. Ciche skrzypnięcie zamka obiecywało mi wiele. Sam z Remusem w całkowicie pustej sali zaklęć. Słodki baranek niepewnie popatrzył na drzwi. Nie potrafiłem się powstrzymać. Podszedłem do niego i objąłem w pasie chłonąc ciepło tego stroju całym ciałem.
- Jesteśmy tu tylko my, a ja jestem wielkim, strasznym i głodnym wilkiem – rzuciłem cicho do jego ucha. – Co zrobi moja kochana owieczka?
- Postara się uciec – Remi uśmiechnął się zadziornie, chociaż na policzki wstąpiły mu już czerwone plamki. Stanął mimo to na palcach i kładąc kopytka na mojej piersi sięgnął wargami moich ust. Nie tylko jako wilk, ale i jak Syriusz nie miałem nic do powiedzenia. Mogłem tylko pochylić się ułatwiając chłopakowi zadanie. Idąc na oślep poprowadziłem go do biurka, o które się oparł. Kosztowałem jego słodki język przez dłuższą chwilę nie mogąc oderwać się od tej rozkoszy. To Lupin odsunął się jako pierwszy.
- Zamek mnie uwiera – powiedział w tak niesamowicie podniecający sposób, że od razu odczułem własne pragnienie posiadania go na własność. – Zrobisz coś z nim? – odwrócił się tyłem, jakby zapraszał, ale nie chciał się do tego przyznać. Powoli sięgnąłem zamka i rozsuwałem ciągnąć w dół. Spod stroju owieczki wyłaniała się jasna, miejscami naznaczona bliznami skóra. Wydawało mi się, ze czuję jej zapach i gorąco. Suwak ustępował pod moją dłonią bez najmniejszych przeszkód do samych pośladków. To tam kończył się, a ja żałowałem, iż nie mam możliwości odsłonięcia większej ilości tego wspaniałego ciała. A jednak Remus się nie ruszył, a ja zawyłem z radości. Pozwalał mi na więcej. Wkładając dłonie pod przebranie położyłem palce na drobnych biodrach i subtelnie sunąłem materiał z ciała chłopaka, który sam pozbył się górnej części bym mógł całkowicie usunąć ubranie. Zagryzłem wargi, kiedy gładka skóra na pośladkach ukazała się moim oczom. Musiałem jej dotknąć i tak też zrobiłem. Całymi dłońmi objąłem obie półkule i pomasowałem z niesamowitą rozkoszą. Remus westchnął kilka razy i wygiął się w łuk, nie uciekając jednak pupą, a tylko mocniej wciskając ją w moje dłonie. Moje ubrania otarły się o jego łopatki, gdy szukał we mnie oparcia. Jego niezadowolony pomruk był dostatecznie jasny. Zostawiłem gorące pośladki zdejmując swoje ubrania.
- Wszystkie – zaznaczył chłopak – Nie chcę być jedyny... – mruknął i zawstydzony usiadł na biurku. Z dziwnym upodobaniem popatrzyłem, jak jego nagie ciało dotyka lakierowanych desek mebla i przez chwilę żałowałem, że nie mogę się z nimi wymienić, jednak tylko przez chwilę. Już chwilę później moje spojrzenie sięgnęło podnieconego dowodu przyjemności, jaką Lupin musiał odczuwać. Gdybym był blatem nie mógłbym tego widzieć, ani dotknąć. Jako Syriusz miałem taką możliwość, a może nawet obowiązek.
- Jesteś taką niegrzeczną owieczką – pokręciłem głową stając przed jego kolanami, a kiedy je rozchylił przysuwając się bardziej – Kusić wilka w tak oczywisty sposób? To niebezpieczne.
- To wilk usidlił baranka obietnicami niesamowitych rzeczy. – z jakiegoś powodu poczułem się tym dodatkowo podniecony. Nie ważne było czy jest owieczką, czy barankiem. Był słodki i to się liczyło, chociaż teraz był też nagi, co miało znaczenie dalece przewyższające wszystko inne.
- A wiesz, co teraz zrobi wilk? – Remi pokręcił głową z miną tak słodką, że z trudem wstrzymywałem westchnienia zachwytu – Sprawi, że ta niewinna buźka wykrzywi się w grymasie podniety i prośbie spełnienia – Lupin oblał się jeszcze większym rumieńcem i zarzucił mi ręce na szyję. Objął mnie także nogami, jakby chciał powiedzieć, że muszę dotrzymać słowa. Z zadowoleniem pocałowałem go w tym samym czasie obejmując dłonią jego członek. Był ciepły i tak idealnie leżał w moich palcach. Nawet moja różdżka nie była tak dobrze dopasowana. Chłopak wyprężył się i mocno przylgnął do mnie wargami. Jego język wsunął się w moje usta szukając w nich chwili zapomnienia odpoczynku od przyjemności, którą odczuwał. Tak dobrze to wiedziałem. Jeszcze trochę, a poczułbym jak obdarza moją dłoń ciepłą wilgocią. A jednak...
Dźwięk dzwonka i ciepły głos nauczyciela, który oznajmił, czym zajmiemy się na następnej lekcji. Wspaniałe marzenia uciekły mi sprzed oczu. Remus pakując książki do torby obrócił się do mnie lekko zaskoczony.
- Nie zbierasz się, Syriuszu? – zapytał przekrzywiając głowę. Łagodny jak owieczka, ale te różki baranka... Musiałem westchnąć by odreagować nagły przypływ czułości. – Syriuszu? – kopytkiem pomachał mi przed oczyma. Uśmiechnąłem się podnosząc budząc się do życia z tego stanu słodkiego rozmarzenia, który ogarnął mnie wcześniej.
- Już się zbieram – uspokoiłem go zabierając swoje rzeczy. Poczekał na mnie przy ławce. Mijając go ścisnąłem mu pośladki i ten mięciutki ogonek. Zawstydzony pisnął cicho i karcąco moje imię.
Całkiem powróciłem już do rzeczywistości. Do realnego świata może nawet lepszego niż ten w fantazjach. Tutaj Lupin robił, co chciał i ja musiałem improwizować. Jakże byłem z siebie dumny, gdy pomyślałem o stroju, jaki Remi musiał nosić cały dzień! Wspaniałości!

 

  

wtorek, 27 stycznia 2009

Zły Remi

Notka dziś, ponieważ jutro będę mieć kłopoty z netem ==


Byłem naprawdę wściekły. Nie wiem, co Syriusz sobiewyobrażał insynuując, że nauczyciel run może żywić do mnie jakieś dziwneuczucia. Teraz nie chodziło już nawet o zażenowanie, lub głupi pomysł, za jakito uważałem. Black nie miał prawa kogokolwiek oskarżać o takie rzeczy, a tymbardziej, jeśli chodziło o profesora. Może bardziej mnie to zabolało, iżdotyczyło mojej osoby i zamiast zapytać o zdanie uznał, coś takiego zaoczywiste tym samym ignorując moje własne odczucia.
Nie miałem zamiaru odzywać się do niego na zajęciach, ani też poza nimi.Całkowicie go ignorowałem i nawet, jeśli miałem być owieczką, mogłem być niątakże zły na Blacka. Nawet nie mogłem myśleć o jakimś sposobie zrekompensowaniasię. Moje zachowanie musiało uświadomić mu, że pozwolił sobie na zbyt wiele.Wystarczyło zostawić go wtedy pod klasą zaskoczonego, a uzmysłowił sobie własnybłąd. Niestety było już zbyt późno na odkręcenie tego, co zrobił. Zdenerwowałmnie, a zły Remi, to straszny Remi!
Nie zwracałem uwagi na chłopaka ani w trakcie obiadu, ani tym bardziej po nim.Nawet nie pojawiłem się w Pokoju Wspólnym, nie mówiąc o sypialni. Potrzebowałemchwili by ochłonąć, a nawet biblioteka nie nadawała się do tego. Chłodnekorytarze były w tym wypadku cudownie kuszące, więc z rozkoszą skorzystałem zich kojącej atmosfery. Obserwowałem osoby wchodzące i wychodzące zpomieszczenia z książkami, czasem bez, ale zawsze spieszące się, nie zwracająceuwagi na otaczające wszystko mury, które przecież miały oczy, chociaż w tymwypadku moje. Cornel drażnił jakiegoś chłopaka, którego mętnie kojarzyłem ztamtego roku, Severus kończąc czytać jakąś książkę zniknął za drzwiamibiblioteki, jakiś Puchon ustąpił miejsca Regulusowi w drzwiach. Przed oczymamignęły mi tysiące osób, niezliczone twarze, których nawet nie kojarzyłem,kilkoro znajomych, których widok wyraźnie mnie uspokoił. Przyłapałem się nawetna tym, że zaczynam się tym naprawdę interesować. Sposób chodzenia, ubiór,wrażenie, jakie sprawiała ta specyficzna szkolna społeczność, wszystko towydawało się odzwierciedlać charakter tej szkoły. Każdy był inny. Jedniwydawali się nie myśleć o niczym innym jak tylko o celu swojej krótkiejwędrówki, inni widać było, iż skupili się na wiedzy, jaką mogli stamtądwynieść, leserzy uchylali drzwi bardzo niepewnie, a trafiali się nawet tacy,którzy przed wejściem czynili znak krzyża, lub dotykali ziemi, widocznie po razpierwszy w ogóle odwiedzając to miejsce.
Na chwilę zapomniałem nawet, dlaczego się tam znalazłem i co właściwie chodziłomi po głowie do tej pory. Żałowałem, że nie potrafiłem całkiem wymazać zpamięci tego powodu złego samopoczucia, które powróciło wraz ze wspomnieniemSyriusza i zajęć tego dnia. Nie miałem nawet ochoty na słodycze, co w tymwypadku oznaczało poważny problem. Wpatrywałem się pustym wzrokiem w zamkniętedrzwi biblioteki, myśli krążyły mi w koło, ale nie docierały do podświadomości.I wtedy właśnie stało się coś, co zakłóciło moją chwilową pustą egzystencję.Słyszałem kroki i nie stanowiło to dla mnie żadnego elementu zaskoczenia, dopiero,kiedy dłoń zacisnęła się mocno na moich ustach i zostałem pociągnięty do tyłudotarło do mnie, że wcale nie wyczułem tej osoby na tyle blisko mnie. Ponowniejuż pozwoliłem by moje zmysły przestały mnie chronić, a teraz z szybko bijącymsercem nie wiedziałem, co zrobić. Nie mogłem gryźć w obawie przedrozprzestrzenieniem mojej dolegliwości, nie mogłem kopać ani wierzgać, ponieważmoje ciało wygięło się do tyłu w łuk, co całkiem uniemożliwiło mi ruchy.Wystraszony chciałem coś dostrzec, ale nie potrafiłem także tego. Pociemniałomi przed oczyma, gdy jakiś materiał nakrył mnie od samej głowy.
- To ja... To tylko ja... – nie rozpoznałem z początku cichego głosu, którywyszeptał mi do ucha te kilka słów. Kilku chłopaków przeszło niedaleko, ale niezwrócili na nas najmniejszej uwagi, jakby nie widzieli ani mnie, aninapastnika. Bezradny szarpałem się nadal, chociaż nie było w tym większegosensu. Nagle dłoń zwolniła uścisk, ręka obejmująca mnie w pasie także zsunęłasię swobodnie z mojej talii. Chciałem odskoczyć, ale zamiast tego zostałemodwrócony w koło własnej osi i pociągnięty tak, że świat zawirował mi przedoczyma. Uderzyłem plecami o ścianę, chociaż ramiona, które objęły mnie kilkasekund wcześniej zamortyzowały to. Znowu wystraszony popatrzyłem przed siebiena twarz, która wydała mi się z początku zupełnie obca.
- S... Syriusz... – wydukałem, chociaż ze słyszalną ulgą. Naprawdę się bałem,kiedy to robił, a teraz, kiedy chwilowy strach opuścił mnie poczułem sięlżejszy i spokojniejszy. Wielki głaz, jaki nagle urósł w moim wnętrzu rozpłynąłsię pozostawiając po sobie pustkę.
- Porywam cię! – powiedział ostrzegawczo, a kiedy jacyś uczniowie opuszczalibibliotekę zakrył mi usta. Dopiero pojąłem, że obaj jesteśmy pod PelerynąNiewidką Pottera i tłumaczyło to, dlaczego nikt nie widział, że potrzebujępomocy. Dopiero, kiedy na korytarzu zrobiło się znowu spokojnie Black dał miodetchnąć. – Porywam cię – powtórzył – Obraziłeś się, więc cię teraz kradnę!Będziesz zmuszony do przebywania ze mną póki mi nie wybaczysz. Późniejpotrzymam cię jeszcze jakiś czas by upewnić się czy naprawdę mi wybaczyłeś. To,co mówił wydawało mi się odległe i nieaktualne. Przez to, że tak mnie przeraziłcała złość przestała się liczyć i umknęła ze mnie razem z tym nieznośnieciężkim głazem, który wtedy mnie wypełniał.
- Następnym razem ostrzegaj, że porywasz zanim to zrobisz – skarciłem goopierając głowę na jego piersi – Naprawdę się wystraszyłem. Nie wiedziałemnawet, co myśleć. Omal mi serce nie stanęło! – przytuliłem się do niego w akciedesperacji, która już w prawdzie minęła, ale pragnąłem jego bliskości. Byłzaskoczony, co poznałem po jego spiętych mięśniach. Mimo to nie odsunąłem się,a tylko mocniej przywarłem do jego ciała. Nie chciałem się odsuwać, ani nieczułem więcej złości. – A najlepiej więcej mnie nie porywaj i nie dawaj mipowodów bym cię zmuszał do takich porwań. – z uśmiechem ocierałem siępoliczkiem o jego tors. Odsunąłem się na raz i zadzierając głowę do górypopatrzyłem na niego poważnie – Ale teraz musisz mnie ładnie przeprosić –wskazałem palcem na usta.
- Przeproszę – zapewnił, a jego wargi musnęły lekko moje. Odsunęły się zaledwiena milimetry i ucałowały dolną, górną wargę i ich kąciki. – Będę zazdrosny, alewięcej nie będę mówił nic takiego, jak wcześniej. Będę grzeczny, a jeśli kiedyśjeszcze zrobię coś nie tak możesz mnie ukarać i wymieniać się ze mną miejscamijako moja dominująca połowa. – rozluźnił się i objął mnie delikatnie. Widziałemjak bardzo cieszy się z naszego rozejmu i miałem pewność, że jego skrucha jestszczera. Było mi cudownie przez te kilka chwil, które teraz ze sobąspędziliśmy.
- Za karę masz mi dać trzy opakowania tej słodkiej żurawiny! – rzuciłemściskając jego rękę i tuląc się do ramienia – Muszę przejść na zdrowszesłodycze, jeśli mam pełnić rolę pana domu, kiedy zawinisz. Wtedy będę miałwięcej energii i siły.
- Nie bierz tego tak dosłownie... – zawahał się, co uznałem za bardzo słodkie iukryty pod Peleryną wsunąłem dłoń w tylną kieszeń jego spodni. – Naprawdę niemusisz się tak starać...
- Wiem, ale teraz to ja chcę cię dotykać i żebyś ty mi to robił – wyznałem ichociaż moje słowa peszyły mnie samego, nie rozważałem nawet odwrotu. Kryła nasniewidzialność, a korytarze były puste. Nie mniej jednak pragnąłem zrobić to wjasnym, ciepłym pokoju. Odesłać chłopaków pod byle pretekstem do PokojuWspólnego, lub wysłać gdziekolwiek i po cokolwiek, położyć się na łóżku Blackai zaznać rozkoszy, której sam mnie nauczył.
Syriusz, chociaż z pewnością nie czytał mi w myślach wiedział jak bardzopotrzebuję jego ciepła, dłoni i tej intymnej bliskości.
- Później wykąpiemy się razem i będę spał z tobą na twoim łóżku – powiedziałemstwierdzając już fakty. Nie chodziło mi nawet o przejmowanie inicjatywy, alewyrażałem swoje prośby i pragnienia na swój specyficzny sposób. Moja potrzebaobecności ukochanej osoby została wzmożona przez tą dziwną kłótnię, przerażeniei samego Syriusza. Nie przypuszczałem, że mogę i potrafię tak reagować, ajednak teraz stało się to faktem. Słodkim i przyjemnym, ale tym samym zawstydzającym.Nie powiedziałbym, iż dorastałem, raczej moja dziecięca część naturypotrzebowała dać upust swoim uczuciom w taki, lub inny sposób. Nie mogąc myślećo nauce oddałem się pod władanie Blacka. Podniecenie powoli sunęło po moimkręgosłupie na myśl o tym, jak bardzo potrzebuję kruczowłosego. Nie musiałempojmować każdego szczegółu moich zachowań. Wystarczyło, że potrafiłem jeprecyzować, tak jak w tej jednej rozkosznej chwili.


  

niedziela, 25 stycznia 2009

Profesor

1 październik

Pech chciał, że zostałem ukarany za moją zbytnią pewność siebie w tym jednym momencie słabości. Inaczej nie mogłem tego nazwać. Moje przekonanie, co do możliwości wygrania zakładu z Blackiem zostało obalone niemal od razu, gdy wpakowałem się w całą tę kabałę. Naturalnie miałem nadzieję, że Potter jednak zdoła dostać się do Kinna, jednak teraz nie było, co do tego wątpliwości. Pokój był nie do zdobycia, a ja przegrałem zakład. Syriusz wybrał już odpowiedni dzień, kiedy to miałem się poniżyć chodząc po szkole w stroju owieczki. Nawet nie chciałem o tym myśleć. Wolałem łudzić się, iż ten dzień trwać będzie wiecznie, a wtorek nie nadejdzie. Chciałem potraktować lekcję run, jako chwilowe odseparowanie się od mało przyjemnej rzeczywistości następnego dnia. Ten przedmiot pozwalał mi zebrać siły na cały tydzień, a profesor Victor Wavele był osobą wprost stworzoną dla tych kilku chwil odrodzenia w książkach. Nauczyciel już na pierwszych zajęciach, na jakich byłem obecny zrobił na mnie wrażenie. Wytłumaczył nam związek, jaki istnieje pomiędzy runami, a iluzją. Wyrysował w powietrzu dwie runy, a one przybrały postać niewielkich ptaszków, by zaraz potem zmienić się w motyle i rozpłynąć w smudze jasnego światła. Jego zielone oczy miały przyjemny kształt i kryły w sobie coś nieodgadnionego. Jasno kasztanowe włosy przycięte po bokach twarzy mogły sięgać za uszy, chociaż nauczyciel zaczesywał je do tyłu, przez co wydawał się poważniejszy i może nawet niebezpieczny. Jego przyjemny, ciepły uśmiech dodawał mi otuchy, kiedy myślałem o ciężkich dniach, jakie miałem jeszcze przed sobą, a sposób, w jaki mówił przywodził na myśl dźwięczny głos rodziców, którzy czytają dzieciom bajki na dobranoc.
Z uwagą śledziłem kolejne runy w książce i ich odpowiedniki, które profesor wyrysował w powietrzu. Słuchałem opowieści o powstaniu każdej z nich i zamykałem umysł na jakiekolwiek odgłosy z zewnątrz. A jednak James potrafił zniszczyć każdą chwilę ukojenia.
- Pobawimy się w kwiatuszki – rzucił zwracając na siebie uwagę kilku osób siedzących najbliżej jego ławki. – Jeśli podniesiecie jedną rękę i powiedzie ‘rosnę’ zdobywacie dziesięć punktów. Jeśli podniesiecie dwie, dwadzieścia. Jeśli wstaniecie i podniesiecie jedną macie trzydzieści, trzydzieści pięć jest za obie ręce. Naturalnie, jeśli staniecie na krześle i powiecie jest czterdzieści pięć. Pięćdziesiąt pięć za stanie na ławce i najlepsze! Jeśli staniecie na biurku i powiedzie ‘rosnę’ macie sto punktów! Kto zdobędzie najwięcej danego dnia dostanie pięć Czekoladowych Żab!
- Co? – odwróciłem się gwałtownie nie mogąc uwierzyć w to, co wymyślił chłopak. To było głupie, tym bardziej, że już teraz przeszkadzało mi w uważaniu na lekcji. Nie mniej jednak Potter wydawał się znudzony nauką i teraz zachowywał się jakby nagle coś mu się w głowie poprzestawiało.
- Co tam się dzieje? – nauczyciel skrzyżował ręce na piersi patrząc w naszą stronę. Czułem się trochę głupio tkwiąc w takim towarzystwie. Nie chciałem by mężczyzna myślał o mnie, jako o jednym z nich. Jego zajęcia naprawdę bardzo mi odpowiadały, podczas gdy James znalazł już sobie grupkę leserów, którzy przeszkadzali w prowadzeniu lekcji. Tylko Syriusz, który na swoje nieszczęście siedział z Potterem wydawał się nie interesować głupimi wyskokami okularnika.
Potter stanął na krześle podnosząc do góry obie ręce.
- Rosnę! – krzyknął, a śmiech i westchnienia niedowierzania z pewnością łatwo było usłyszeć nawet na korytarzu. Sam nie wierzyłem, że to zrobił. Profesor jednak pozostał spokojny. Uniósł za to brew przyglądając się chłopakowi.
- Obrastasz, James – rzucił jakby chciał go poprawić – W głupotę! – zaznaczył dobitnie – I zapewniam, że będę walczył z tą szerzącą się epidemią, którą roznosisz. Ty rośniesz, ale punkty waszego Domu maleją... – byłem przekonany, że miał wymienić jakąś ilość utraconych przez nas punktów, jednak pukanie do drzwi przeszkodziło mu w dokończeniu. Przeniósł wzrok na wejście, w którym stanął Cornelius.
- Panie profesorze, profesor Flitwick prosi pana na słówko. Mówi, że to pilne – jego wzrok omiótł wszystkich w sali, kiedy nauczyciel zbierał notatki, które zabrał ze sobą.
- Macie być cicho – syknął stojąc w drzwiach – Jeśli wracając usłyszę chociażby szepty ukażę każdego z osobna! – wyszedł, a to dało Cornelowi chwilę dla siebie. Uśmiechnął się z błyskiem w oczach i mrugnął do mnie powoli oblizując zęby. Uciekł w następnej chwili, a drzwi za nim same się zatrzasnęły. Była to swego rodzaju mieszanka szczęścia i zbiegu okoliczności. Nasz Dom nie stracił punktów, a Potterowi udało się zapewne uniknąć kary. Niestety byłbym niespełna rozumu, gdybym uznał, że czegoś go to nauczyło. Okularnik jakby zdopingowany tym, co się stało wspiął się na moją ławkę i zaczął tańczyć, jak sam to nazwał Taniec Zwycięstwa Nad Systemem Edukacji. Nie potrafiłem na to patrzeć. Przeniosłem się na jego miejsce przy Syriuszu, podczas gdy biedny Andrew musiał znosić nogi i szatę Pottera przesuwające mu się przed oczyma przy każdym ruchu nastolatka kręcącego się po ławce. Podśpiewywał pod nosem kręcąc biodrami. Większość osób była tym ubawiona, jednak ani mnie, ani też Shevie, czy Blackowi wcale nie spieszyło się do takich widoków. Lily prychała pogardliwie obserwując szalejącego Jamesa. Nie wiedziałem, co mu odbiło, ale z pewnością dzisiejsze śniadanie musiało mu zaszkodzić. Nie widziałem innego wytłumaczenia, dla tego nagłego ataku idiotyzmu.
Syriusz skorzystał jednak z okazji. Gdy J. zwracał na siebie uwagę wszystkich on położył dłoń na moim kolanie i gładził je uśmiechnięty. Wyjął z torby mandarynkę, którą zapewne zabrał ze stołu nauczycielskiego po śniadaniu, obrał i zaczął karmić minie słodko-kwaśnym owocem o soczystym miąższu. Nie zareagowałem nawet, kiedy wrzucił skórki do plecaka Jamesa. Ten jeden raz uważałem, że okularnikowi się to należało.
Nauczyciel wrócił szybciej niż podejrzewaliśmy. Dłoń Blacka opuściła moje udo, a Potter zastygł na stoliku z uniesioną jedną nogą. Profesor popatrzył na niego, a tłumik, jaki do tej pory otaczał chłopaka rozpierzchnął się na swoje miejsca.
- Proszę mi tego oszczędzić – westchnął Wavele wracając do biurka – To ostatnia z rzeczy, jakie chciałbym widzieć. Będziesz tak miły, opuścisz nogę i usiądziesz na miejscu? – zignorował okularnika, który wydawał się tym trochę niepocieszony. Mimo wszystko uspokoił się i klapnął na moim krześle. Wymienił nasze rzeczy na ławkach i obrażony na profesora siedział nic nie robiąc. Było to chyba najlepszym rozwiązaniem i jedynym plusem sytuacji.
Nauczyciel wrócił do zajęć. Jego wzrok na chwilę spoczął na mnie. Uśmiechnąłem się niepewnie nie wiedząc, co tak naprawdę o mnie myśli. Black wychwycił to i zaczął drażnić mnie łaskocząc opuszkami palców po skórze dłoni, w której trzymałem pióro.
- On chyba wolałby, żeby to Remus tańczył na ławce – Potter odwrócił się do nas z przebiegłym uśmiechem. Speszyłem się i zdenerwowałem. Nie musiał opowiadać takich głupot. Black syknął przez zęby, jakby uważał podobnie. Chciałem zganić za to obydwu, jednak lekcja właśnie dobiegła końca i nie miałem okazji. Zebrałem szybko swoje rzeczy, a profesor łagodnym głosem poprosił mnie na chwilę do biurka. Syri rozeźlony stanął przy drzwiach jakby pilnował czy aby na pewno jestem bezpieczny. Victor jednak wydawał się nie zwracać uwagi na moje rumieńce, wywołane zazdrością chłopaka. Podał mi książkę, o której mówił tydzień wcześniej, a o którą go prosiłem. Posłał uśmiech kruczowłosemu, jednak ten tylko zmarszczył ostrzegawczo brwi.
- Na marginesach znajdziesz notatki, ale nie przejmuj się nimi – spojrzenie tych zielonych oczu powoli przeniosło się z Blacka na mnie. – Do zobaczenia.
- Do widzenia – ukłoniłem się lekko i pospiesznie schowałem wolumin do torby. Wypchnąłem nadal piorunującego wzrokiem Syriusza z sali i uderzyłem w ramię. – Stawiasz mnie w niezręcznej sytuacji! – skarciłem go urażony tym jak się zachowywał i co z całą pewnością myślał – Każdy nauczyciel wie, że lubię się uczyć i pomaga mi. Dlaczego musiałeś uwziąć się akurat na nowego?!
- Nie ufam mu i uważam, że dziwnie na ciebie patrzy – kruczowłosy tym razem nie wydawał się przejęty moją wściekłością. Wzruszył ramionami niemal obojętnie – Na pewno ma jakieś nieczyste myśli, kiedy wierci w tobie dziury wzrokiem na lekcjach. Ja jestem tylko ostrożny. – speszył mnie tym jeszcze bardziej. Uderzyłem go w plecy torbą i naprawdę wściekły wyminąłem.

 

  

piątek, 23 stycznia 2009

Mmmmm...

28 wrzesień

Chociaż za pierwszym razem plan zajęć wydawał mi się dziwny, teraz nie tylko przyzwyczaiłem się do niego, ale nawet zacząłem doceniać długą przerwę, jaką mieliśmy pomiędzy piątkowymi zajęciami, a astronomią. Z powodzeniem mogłem wykorzystać ten czas na naukę, lub odrabianie zadań, by przez weekend móc rozkoszować się chwilą spokoju i samym Syriuszem. Tym razem jednak musiałem zapomnieć o planach na najbliższe dni. Czekał na mnie referat o prawdziwym obliczu Rewolucji Francuskiej, który musiałem przekładać z dnia na dzień, ponieważ Slughorn uwziął się na mnie ciągle czegoś chcąc. On sam z pewnością odbierał to jako przywilej i zapomniał o moim małym wyskoku z pierwszego roku. Prawdę mówiąc uwolnienie się od profesora było trudniejsze niż sam przedmiot, którego uczył.
Tego dnia w bibliotece było zaskakująco dużo osób. Nawet Black przyszedł na kilka chwil, jednak uciekł, gdy zobaczył, iż zapomniał czegoś istotnego z pokoju. Nie zdziwiłbym się, gdyby nie wrócił już w ogóle chcąc, chociaż w taki sposób oderwać się trochę od nauki, czy zadań. Moje rzeczy leżały na stoliku niedaleko działu z książkami historycznymi. Nie musiałem martwić się, że moje miejsce zostanie zajęte, ponieważ z roku na rok coraz mniej osób kręciło się w tej okolicy. Zupełnie jakby były to obrzeża wielkiego miasta półek i szafek z książkami. Z rozkoszą kręciłem się w koło tych wysokich ‘wieży’, z których każda kryła jakieś niesamowite tajemnice.
Przeglądałem po kolei tytuły na odpowiedniej półce w poszukiwaniu jakiegoś właściwego źródła informacji. Od razu odrzuciłem podania mugolskie, które zawierały w sobie więcej błędów niż prawdy. Sięgałem właśnie po odpowiedni tom, kiedy na swojej dłoni poczułem ciepły znajomy dotyk palców. Kształt dłoni, która przytrzymała moją był znajomy, a i uczucie, jakie wywoływała ta bliskość nie mogło zostać pomylone z żadnym innym.
- Nie musisz się z tym męczyć – Syriusz przysunął się do mnie bliżej i pochylił dotykając mojego ucha wargami, gdy to szeptał – Kiedy ty zajęty byłeś dotrzymywaniem towarzystwa nauczycielom ja zająłem się wszystkim – pomachał mi przed oczyma zwiniętym pergaminem – Ten jest twój – zaznaczając to pociągnął mnie odsuwając od pułki. Klapnął na krześle przy moim stoliku i z uśmiechem rozwinął zwój. Był cały zapisany drobnymi literkami, niesamowicie podobnymi do tych, które wychodziły spod mojego pióra. Syriusz musiał się naprawdę starać by nikt nie mógł zauważyć, że to nie ja pisałem wypracowanie.
- Jak to możliwe, że napisałeś mi zadanie z historii magii? – zacząłem pobieżnie czytać tekst by znaleźć w nim jakiś kruczek. O dziwo nie dostrzegłem żadnego, więc kruczowłosy musiał mieć jakieś własne korzyści, jakie wypływały z tego miłego gestu.
- Nie jestem całkowitym leniem – zaperzył się – Nawet mnie coś interesuje w historii, a kiedy napisałem już swoje zadanie nagle przyszło mi do głowy jeszcze kilka innych interpretacji Francuskiej Rewolucji, więc postanowiłem napisać także za ciebie.
- Nie sądziłem, że właśnie ten temat zdoła cię zainteresować – bąknąłem trochę zawstydzony swoim brakiem wiary w chłopaka. Ostatnio przykładał się do nauki, chociaż nadal więcej było w tym pobieżności niż szczegółów. W przeciągu pół godziny tracił zainteresowanie i po przypomnieniu sobie materiału po prostu zaczynał zajmować się czymś innym.
- Jeśli już miałbym być szczery to zawsze popierałem władzę absolutną, jednak po tym jak przeczytałem te książki i poznałem prawdę o rewolucji... Zmieniłem zdanie i stoję po stronie Robespierre’a, Ale zmieniając temat! – nagle ożywił się znacznie – Jutro mija termin i jeśli Potter nie zdoła dostać się do pokoju Kinna będę miał słodką owieczkę – wyszczerzył się przypominając mi o tym niefortunnym zakładzie. James, chociaż sam nie wiem, dlaczego, nadal nie znalazł sposobu na pokonanie zaklęcia hasła. Miałem nadzieję, że uda mu się to dziś, chociaż jutro do południa. Nie chciałem nawet odpowiadać Syriuszowi na tą zaczepkę, chociaż widziałem po nim, iż nie miał wcale zamiaru mnie denerwować.
Przysunął krzesło do mojego i wyciągnął podręcznik, którego używaliśmy na runach. Był pokreślony w niektórych miejscach od dodatkowych notatek Blacka. Kolejny dowód na to, że Syriusz stara się nauczyć czegokolwiek. Jakikolwiek nie byłby powód, dla którego zaczął robić cokolwiek, podziwiałem go i wydawał mi się jakoś bardziej atrakcyjny dla dziewczyn, co w tym wypadku było wielkim minusem, jego starań.
- Remi, skoro masz już z głowy historię pomożesz mi w runach? Wytłumaczyłbyś mi tylko kilka rzeczy i dam ci spokój. O, sam popatrz – otwierając książkę wybrał kilka zadań, nad którymi mieliśmy posiedzieć. Zrobił przy tym słodkie oczka, którym nigdy nie potrafiłem się oprzeć. Przytaknąłem mu i przysunąłem podręcznik bliżej siebie.
- To łatwe, sam się przekonaj... – wskazałem mu pierwsze runy i przeczytałem na głos odpowiadające im pojęcia, po czym zacząłem układać z nich proste słowa i zdania. Black słuchał uważnie i przyglądał się pokazywanym przeze mnie znakom. Mimo to poczułem jego dłoń na plecach i powoli zsuwała się niżej. Przerwałem patrząc na niego sam już nie wiem czy zaskoczony, czy może zły i zmieszany.
- Mów dalej – zachęcił – Na lekcji przypomnę sobie twój miękki, ciepły tyłeczek i od razu będę pamiętał, czego mnie nauczyłeś – oblałem się rumieńcem i spuściłem wzrok utkwiwszy go w kartkach podręcznika. Dłoń Blacka wsunęła się pod moje spodnie i bieliznę nie pozwalając się skupić. Jąkając się trochę kontynuowałem. A jednak, chociaż Syriusz rzeczywiście słuchał, ja nie mogłem zapomnieć o jego gorącej skórze głaszczącej obie półkule, ani o palcu, który bawił się w okolicach przerwy między pośladkami. Chociaż chłopak trzymał się z daleka od najczulszego miejsca było mi niezmiernie głupio. Poruszyłem się nawet kilka razy nie mogąc nad sobą zapanować.
- Remi – kiedy skończyłem tłumaczyć nieskładnie jedną rzecz kruczowłosy drażniąc udami ucho szeptał mi w nie powoli – Wszyscy są daleko i zajmują się swoimi sprawami. Chciałbym sprawić ci przyjemność. Taką jak zwykle, kiedy mamy dla siebie czas i całkowity spokój. Oni nic nie zobaczą – mój oddech stał się bardziej urywany, a ciało pragnęło dotyku Blacka. Czułem mrowienie na całym ciele na myśl o przyjemności, jakiej zaznałem już z rąk ukochanego.
- Dobrze... – skinąłem głową, chociaż nadal byłem czerwony. Przygryzłem wargę, kiedy dłoń Syri zbliżała się do mojego brzucha, zaś druga spoczęła w tylnej kieszeni moich spodni.
A jednak ręka Syriusza nie miała sięgnąć celu. Opadła na mojego udo, kiedy Sheva wszedł szybkim krokiem do biblioteki, a gdy tylko podszedł rzucił przed nas niedbale jakieś kartki. Rozpoznałem na nich niestaranne pismo Pottera, które zawsze oglądałem w jego notatkach, gdy się spieszył.
- Co jest? – kruczowłosy patrzył na zielonookiego chłopaka wyraźnie zdziwiony.
- Sam zobacz. Mamy kłopoty, a mogą być większe. – Andrew wskazał na rozrzucone po stoliku kartki. Na jednej dostrzegłem przepis na eliksir odrodzenia, na innej kształtu, powstania, a co najdziwniejsze i zmiany płci.
- Przecież coś takiego nie istnieje... – skrzywiłem się na samą myśl, jakie zamieszanie wywołałby taki specyfik.
- No właśnie... – Andrew zawahał się jednak wyraźnie. Popatrzyliśmy z chłopakami po sobie. Chyba każdy z nas był niepewny tego, co chodziło po głowie Jamesa. Gdyby przez przypadek padło na nas, nie wiem jak mogłyby skończyć się eksperymenty okularnika z tymi dziwnymi przepisami. – Trzymamy się z nim, mało to także dzielimy pokój z tym oszołomem. A popatrzcie na sam dół każdej kartki... – dopiero teraz zwróciłem szczególną uwagę na maleńkie napisy „Potter królem i władcą w Hogwarcie”. Dziwne zachowanie Jamesa w Hogsmeade, jego tajemnice i załatwienia teraz naprawdę mnie przerażały.
- Trzeba będzie go pilnować. – Syriusz zabrał dłoń z mojego uda. Sielanka chwili skończyła się nieubłaganie zastępując błogość niepewnością, czy strachem – Nie wiadomo, co mu odbije, a nie chcę skończyć jako baba, jeśli nagle to dziadostwo zadziała. Głupiemu wychodzi, więc wolę mieć się na baczności. – westchnął głośno i oparł czoło na dłoni – I pomyśleć, że to ja miałem być tym, który sprawia problemy... – Każde z nas wpatrywało się w niewiadomego pochodzenia przepisy na eliksiry, które nie miały racji bytu w świecie czarodziejów. Byłyby nazbyt niebezpieczne, a jednak problem pozostawał. J. skądś je miał i najwyraźniej chciał wykorzystać. Mój błogi stan zapomnienia i rozkoszy minął bezpowrotnie. Musieliśmy przełożyć z Syriuszem palny na odrobinę bliskości. Teraz ważniejszym było zachowanie własnych form, zamiast przez nieuwagę pozwolić by Potter zrobił z nas sam nie wiem do końca, co... Nie dało się chyba tego nawet określić, jak długo dalekie były widoczne rezultaty jego starań. Wolałem by żadnej jego pomysł nigdy nie był realizowany pomyślnie. I to nawet w najmniejszym stopniu.

 

  

środa, 21 stycznia 2009

James Potter i Peleryna Niewidka

Net mi odcięło, ale już odzyskałam... Wybaczcie!

 

- Nie, nie i jeszcze raz nie! Ile razy mam powtarzać! To jest prawdziwa Peleryna Niewidka! – chłopak poprawił zsuwające się z nosa okulary i nadal gestykulował przesadnie, a ciemne oczy lśniły dziwną pasją. – Usłyszałem, że o niej mówią i kiedy ją zobaczyłem od razu wiedziałem, że to ona!
- Tak, James. Dziadek naopowiadał ci bajek, usłyszałeś strzępy rozmowy i okradłeś jakiegoś ojca z zabawki dla dziecka... – Syriusz po raz kolejny machnął ręką lekceważąco.
- Ta jest prawdziwa! Rozpoznałem ją! Słyszałem o niej tak wiele, że jestem pewny! Od pierwszego wejrzenia...
- Od pierwszego wejrzenia to ja wiedziałem, że Remusa jest tym wyjątkowym, a ty jesteś idiotą, Potter. Niestety dopiero teraz dowiaduje się jak wielkim.
- Udowodnię ci! – byliśmy w naszej sypialni. Cała piątka, każdy na swoim łóżku z niedowierzaniem patrząc na okularnika. Przegryzałem czekoladę z nadzieniem śliwkowym, gdy J. wyjął pelerynę z szafki i zarzucił ją sobie na plecy okrywając się nią dokładnie. Dolna część jego ciała zniknęła całkowicie. Została mu tylko głowa wściekle patrząca na Blacka. – Widzisz?! – fuknął na niego. Zdjął pelerynę a ciało znowu wróciło. Ponownie nakrył się materiałem, a wszystko odbyło się w podobny sposób. Ciało chłopaka rozmyło się nie zostawiając po sobie żadnego śladu. James podszedł do szafy i otwierając ją przejrzał się w lustrze. Nie do końca mogłem uwierzyć, że naprawdę ma na sobie Pelerynę Niewidkę, tę samą, o której marzyły tysiące czarodziejów na świecie. Magiczny artefakt, który uznano za zaginiony i chociaż nadal szukano stracono nadzieję na odnalezienie go. Teraz był w posiadaniu Pottera, który zarzucił ją na głowę i zniknął całkowicie. Rozejrzałem się, jednak wydawał się być w ogóle nie obecny w pokoju.
- Pięknie... – westchnął Andrew i zakrył się koszulką po nos wyszukując wzrokiem jakiegokolwiek znaku obecności Jamesa.
- To nie sprawiedliwe... – okularnika pojawił się na środku sypiali ze złością łypiąc na Shevę – Nie mogłeś mnie widzieć! Przecież nikt nie widzi gdzie jestem, kiedy ją zakładam!
- Wybacz, J., ale łatwo domyślić się, co przyjdzie ci do głowy. Nie zbliżaj się do mnie w Pelerynie i bez niej! – dumny, a teraz urażony Potter rzucił materiał w stronę jasnowłosego.
- Pokaż jak działa. Ja też chcę trochę popatrzeć. – zajął miejsce na swoim materacu i nie odrywał wzroku od Peleryny. Andrew zniknął pod nią podobnie, jak wcześniej James. Słyszałem jego kroki, kiedy specjalnie chodził tupiąc by dać nam znać gdzie jest. W oczach Pottera pojawiło się coś dziwnego i niebezpiecznego. – Wiecie, co to oznacza? – zaczął nagle zakłócając odgłos wyłącznie kroków Andrew – Szkoła należy do nas! Mało to... Mogę chodzić po pokojach niezauważony, nawet po łazienkach!
- Gdybyś nie był normalny byłbym teraz w połowie schodów i ostrzegał dziewczyny przed zboczeńcem. – Ukrainiec oddał Pelerynę okularnikowi. Nazbyt dobrze wiedziałem, o co chodziło im obu. James fantazjował właśnie o Kinnie, zaś dla jasnowłosego wydawało się to całkowicie normalne. Tylko Peter skulony patrzył na wszystko ze strachem, co mimo wszystko w jego przypadku nie mogłoby się zmienić.
- Idę ją wypróbować! – J. poderwał się i znikając wybiegł z sypialni. Zostawił nad pośród niezręcznego milczenie, w tej dziwnej atmosferze. Brak wiary nadal mieszał się z zaskoczeniem i czystą ciekawością, czy aby na pewno mamy w swoim posiadaniu coś tak cennego.
- Swoją drogą, na pewno nie uda mu się dostać do Kinna. Nawet gdyby miał pięć takich Peleryn. – Syriusz zmienił miejsce wstając ze swojego łóżka i siadając za mną na mojej pościeli. – To dziecko pecha, więc zaraz przybiegnie zapłakany wyjąc, że mu się nie udało. – tym razem nie zgadzałem się z nim. Potter może i miał pacha, jednak nie aż takiego. Nawet napotykając przeszkody w tym jednym wypadku odnalazłby jakiś sposób. Za bardzo zależało mu na wdrażaniu w życie głupiego pomysłu by miał poddać się bez walki. O tym byłem przekonany i planowałem upomnieć Blacka, by wiedział jak bardzo się myli. Oparłem się o jego ciało kończąc już tabliczkę czekolady.
- Uda mu się. Zaraz przybiegnie szczęśliwy i opowie, co widział i jaki to wspaniały jest Niholas.
- Oj, Remi, Remi – pogłaskał mnie po głowie i starł czekoladę z kącika ust – Za bardzo w niego wierzysz. Nie uda mu się. To jedno wielkie chodzące nieszczęście. – kręciłem głową by podkreślić, iż z całą pewnością się myli. – Niech będzie. Założę się z tobą, że w ciągu tygodnia nie zdoła nic osiągnąć i nawet przez kilka chwil nie zobaczy wnętrza pokoju Kinna, a już z pewnością nie ich łazienkę. – zastanowiłem się szybko. To nie był hazard, a interes. Syriusz nie miał najmniejszych szans na zwycięstwo.
- Jeśli przegrasz przez tydzień będziesz robił za mnie zadania, takie na moim poziomie! – uśmiechnąłem się niewinnie i wsunąłem mu w usta ostatni kawałek czekolady.
- Jeśli wygram przebierzesz się za owieczkę i przez cały dzień, w tym także na lekcjach będziesz chodził w takim stroju! – wydawał się niepewny, co upewniło mnie, że dobrze robię. Może i nie wiedziałem skąd wziął tak dziwaczny pomysł, ale nie groziło mi nic poza tygodniowym odpoczynkiem, kiedy to Black będzie robił za mnie zadania.
- Zgadzam się! – podałem mu rękę, a Sheva przeciął nasze złączone dłonie, jako świadek wszystkiego.
Znowu rozłożyłem się wygodnie z głową na jego piersi obejmując się jego ramionami. Uśmiechałem się sam do siebie wiedząc, że wygraną mam w kieszeni. Syriusz był taki ciepły, że miałem ochotę zasnąć na kilka chwil by budząc się znowu czuć tę przyjemność płynącą z jego bliskości.
Drzwi trzasnęły, chociaż nikt wydawał się nie wchodzić. Po chwili dopiero pokazał się James z miną pełną żalu i złości.
- Nie da się wejść! – fuknął rzucając Pelerynę w kąt –Jego drzwi są chronione zaklęciem! – usiadłem gwałtownie odwracając się do kruczowłosego, który nagle powstrzymał szeroki uśmiech, jaki pojawił się na kilka chwil.
- Wiedziałeś! – wytknąłem mu dźgając palcem w jego pierś – To, dlatego się założyłeś!
- Myślałem, że wiesz. – mówił z niewinnością na twarzy, jednak szare tęczówki pełne były błędnych ogników, które wcześniej zwabiły mnie w pułapkę – Szóstoklasiści namawiali młodsze roczniki na hasła, kiedy mieli poćwiczyć ich rzucanie. Wszystkie dziewczyny na to przystały i kilku chłopaków z młodszych roczników. Skąd miałem wiedzieć, że tylko do mnie to dotarło? – moja wcześniejsza pewność siebie opuściła mnie zupełnie. Teraz wszystko zależało od pomysłowości Pottera. Miałem tylko tydzień by mu pomóc, lub czekać, aż sam da sobie radę. Miałem wielki problem.
- Dasz sobie radę, James! – podszedłem do chłopaka klepiąc go po plecach – To tylko jedno zaklęcie. Jakoś je zdobędziesz... – musiałem go podnieść na duchu, jako że leżało to także w moim interesie. Black wyłożył się na moim łóżku z rękoma pod głową. Teraz to on czuł zapach zwycięstwa.
- Nie martw się, Potter – rzucił z głębokim pomrukiem – Mój kochany kłębek wełny z pewnością ci pomoże. W końcu zależy mu na twoim dostaniu się do środka. Ale wiesz? Nie rozumiem, jak może na tobie polegać. Ale, ale... – uniósł pojednawczo ręce by nie rozwścieczyć okularnika jeszcze bardziej – Mamy Pelerynę, więc możemy zawrzeć pokój. Dzięki niej Hogwart nie ma dla nas tajemnic, a Filch może zacząć obwieszać się czosnkiem w strachu przed upiorami. Jesteśmy niepokonani, więc czemu by nie działać wspólnie? Nauczyciele, duchy... Wszystko można zwalić na Irytka...
- Nie wolno ci! – znowu musiałem szybko zmienić miejsce podchodząc do Syriusza i siadając mu na brzuchu – Masz trzymać się z daleka od kłopotów i nie robić nic, co jest zabronione. Camus na pewno pamięta, co mówiłeś w wakacje i domyśli się wszystkiego. Nie wolno i koniec!
- Jesteś słodki, moja kostko nadziewanej czekolady – uniknął dalszej rozmowy. Przyciągnął mnie bliżej i zlizał chyba pozostałości słodyczy z moich ust. Delikatnie palcem przetarł je, pogładził i uchylił. Znowu zatkał mi wargi swoimi uniemożliwiając dalsze zakazy, czy krzyki. Zniewolił mnie tym, chociaż z całych sił starałem się oprzeć pokusie. Nie udało się i zupełnie zapomniałem o tym, o czym przed chwilą mówiłem.

piątek, 16 stycznia 2009

Peleryna Niewidka?

Czas wydawał się płynąć powoli, chociaż w rzeczywistości pędził niczym jeździec z ważną wiadomością dla swojego pana. W tym wypadku okazał się nim być Sheva, który z siatką w dłoni dosiadł się zamawiając piwo kremowe dla siebie. Zziajany opowiadał jak wielka jest wioska i wymieniał miejsca, do jakich musi nas zabrać następnym razem.
- To nie to, co pokątna, jednak nie jest źle. – stwierdził rozentuzjazmowany wyjmując książkę, którą zdobył i podziwiał ją póki nie dostał swojego zamówienia. – Chłopaków jeszcze nie ma? – zainteresował się brakiem znajomych. Pokręciłem głową, a ten chowając wolumin do siatki sączył piwo mrucząc głośno w zastanowieniu. Nie dziwił mnie brak Petera, jednak James powinien pojawić się na czas. Nie mogłem się o niego martwić, a jednak żołądek wydawał mi się pęcznieć od powietrza. Nie chciałem by wpakował się w jakieś kłopoty, a miał to chyba we krwi, jako że z nadzwyczajną łatwością potrafił rozpętać wokół siebie burzę.
- Poczekamy pół godziny i w razie, czego poszukamy ich. – Black poprosił o kolejne piwo. Podał je mnie i kazał wypić połowę. Byłem już napchany, ale z chęcią przyjąłem jeszcze odrobinę napoju. Podpierając głowę ręką obserwowałem coraz bardziej zapełnione wnętrze Trzech Mioteł. Przy barze siedzieli już młodzi chłopcy, którzy chętnie rozmawiali z młodą kelnerką i jej matką. Pozostało już tylko kilka wolnych okrągłych stolików, które wydawały się rozrzucone po pomieszczeniu przez olbrzyma i tak pozostawione. Tworzyły swego rodzaju nieład, a jednak dodawały całości specyficznego, lekkiego charakteru.
Oddałem Syriuszowi butelkę i teraz to on sączył przez rurkę słodki napój.
- Nie ma sensu czekać. Idziemy go poszukać od razu. Pettigrew, założę się o tydzień pisania zadań, jest tam gdzie go zostawiłeś. Trzeba znaleźć tego ślepego gnoma w dziurawych skarpetach – w kilku potężnych łykach opróżnił butelkę. Zabrał ją wraz z tą Andrew i poszedł zapłacić. Nie czekaliśmy na niego długo, gdyż w zaledwie dwie minutę uporał się ze wszystkim i dołączył do nas przy drzwiach. Minął stolik nauczycielek i czmychnął na zewnątrz nie chcąc by go obserwowały. Zapewne pamiętał jeszcze nieszczęśliwy wypadek z McGonagall i wolał unikać jej wzroku także w miejscach publicznych.
Musieliśmy zacząć od czegoś poszukiwania, niestety nie mieliśmy pojęcia gdzie mógłby się podziewać okularnik. Wątpiłem by kręcił się w pobliżu Miodowego Królestwa, więc jedynym rozwiązaniem było szukanie go po przeciwnej stronie głównej ulicy wioski.
- Ten idiota, jeśli już się z nami umawia, mógłby mówić gdzie idzie. – warknął Syriusz, kiedy kopiąc jakiś kamyk prowadził nas w okolice mniej uczęszczanych przez uczniów części Hogsmeade. Zaletą tego miejsca było z pewnością to, iż nawet będąc tu po raz pierwszy z łatwością rozróżniało się szczegóły dotyczące nie tylko całej okolicy, ale i wybranych miejsc. Wystarczyło obserwować czarodziejów, jacy kręcili się koło wystaw, lub wchodzili do sklepów i barów. Tajemniczość Pottera, którego teraz chcieliśmy znaleźć sama nasuwała na myśl podejrzane okolice pełne szarych barw i starszych magów o lekko zamglonym wzroku.
- James to trol, ale nic na to nie poradzisz. Może kiedyś uderzy się w tą pustą piłkę i nagle odkryje istnienie szarych komórek... – pobożne życzenie Shevy wydawało mi się dalekie od cudu spełnienia. Nie mniej jednak chyba nikt nie sprzeciwiałby się, gdyby miało mieć swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości.
- Gdzie ten robal na rowerze! – kruczowłosy ponownie zaczął się wściekać – Szkła mu z kółek powybijam, jeśli zaraz się nie zjawi. Nie mam czasu na szukanie pajaca z kierownicą zamiast mózgu! – i nie musiał tego robić.
Odsunąłem się o krok od Blacka, ale nie zdążyłem już go ostrzec. Potter uderzył w niego sprawiając, iż Syri zachwiał się z trudem utrzymując równowagę. Mało brakowało, a obaj wylądowaliby na ziemi. J. z dziwnym strachem na twarzy popatrzył na nas oglądając każdego po kolei, jakby z początku wcale nas nie poznawał.
- Nie stójcie tak, zmywamy się! – ponaglił popychając najbliżej niego stojącego Blacka, który jednak nie ruszył się z miejsca.
- Co ty kombinujesz, młotku?! – zawarczał. James poprawił sweter, który od spodu coś wypychało. Przypominało to jakiś niekształtny dodatkowy brzuch, który wysuwał się od spodu. Lśniąca tkanina osunęła się do połowy ud chłopaka, który szybko upchał ja pod spód.
- Co to jest? – Andrew szturchnął palcem miękką wypukłość swetra.
- Później wam powiem. Kupiłem, dawno utracona rzecz... A teraz zbierajcie się, bo będę miał kłopoty!
- Kupiłeś? – spojrzałem na okularnika i starszego mężczyznę, który stojąc pod sklepem zaczął przeszukiwać swoją torbę najwyraźniej szukając czegoś, co planował pokazać znajomemu. – Zwędziłeś to... – mruknąłem nie do końca wierząc, że mógł to zrobić.
- Zaraz wam wytłumaczę! – zniecierpliwiony Potter złapał mnie pod rękę i ciągnął jak najdalej od tamtego miejsca. Syri z cichym protestem zrównał się z nami i odhaczył chłopaka ode mnie. – Dobra, już do nie dotykam! – zaperzył się zanim zaczął mówić o materiale spod ubrania – To dawniej należało do mojego dziadka, ale zostało mu skradzione. Kiedy byłem dzieckiem widziałem jak się nią bawił. To... – ściszył głos – Peleryna Niewidka. Najprawdziwsza, a nie jakaś tam zabawka na kilka dni. – rozejrzał się w koło i wyjął spod swetra lśniący materiał. Dotknąłem go, jednak nie byłem przekonany, czy jest to rzeczywiście oryginał. Słyszałem coś na ten temat, jednak ciężko było znaleźć cokolwiek w książkach. Nie mniej jednak peleryna była miękka i przyjemna w dotyku.
- Kłamiesz – znowu ofuknął Pottera kruczowłosy – Skąd niby wiesz, że to ta i skąd twój dziadek ją ma? Przecież jest mugolem! – i tu zaczęły się wyznania. Sam o tym nie pomyślałem jednak, kiedy Syriusz zwrócił naszą uwagę na ten drobny fakt przypomniałem sobie opowieści Jamesa o tym mężczyźnie i jego braku magicznych zdolności.
- To znaczy się... Nie tak do końca jest mugolem... – śmiejąc się nerwowo okularnik podrapał się po brodzie i policzku – No wiesz... Łatwiej powiedzieć mugol niż... Nie Magiczny Czarodziej. – ponownie upchnął pod siebie pelerynę. – Nie ważne. Udowodnię wam w pokoju, że nie kłamię, ale teraz chodźmy do Miodowego Królestwa. Zgłodniałem po tym wszystkim.
- To z pewnością – specyficzny, pełen powątpiewania pomruk Andrew został zignorowany przez Pottera, który spiesznie ruszył w kierunku nadal przepełnionego sklepu ze słodyczami. Nie mając innego wyjścia podążyliśmy za nim. Black ignorując Jamesa w możliwie najlepszy sposób wyjął z kieszeni pieniądze i przeliczył je dokładnie.
Wepchnęliśmy się do środka poprzez wielki tłum nastolatków. Na środku przy półce z Wybuchowymi Kulkami Kitlina panował największy gwar. Stając na palcach i tak nic nie widziałem. Dopiero, kiedy ktoś zrobił miejsce jakiemuś wychodzącemu chłopakowi dostrzegłem szarpiącego się z kimś Petera. Walczyli o ostatnie opakowanie słodyczy, które o ile pamiętałem ostatnio cieszyły się największym powodzeniem. Nie mogłem uwierzyć, że w blondynku jest tyle energii i chęci rywalizacji, lub po prostu jego pragnienie czekoladek było na tyle silne, iż musiał zdobyć je za wszelką cenę. Nie chciałem się nawet przyznawać, że go znam. Sądząc po minach moich przyjaciół także i oni nie wyrażali zainteresowania chłopakiem. Czym prędzej odwróciłem się tyłek by przez przypadek nie zostać zauważony. Andrew krył się za stosem Czekoladowych Żab, Black przywarł do mojego ramienia, zaś Potter udawał, iż czyta skład Truskawkowych Rubinów.
Z rozmarzeniem popatrzyłem na stosik pudełek CherryQueen i słodkie wisiorki Merlina przy każdym. Zdołałem tylko westchnąć i pchnąć palcem jedną z zabaweczek, która zachwiała się zabawnie, zanim Syriusz nie porwał jednego opakowania sprzed mojego nosa.
- Kupię ci je, nie martw się. Chciałbyś coś jeszcze? – odwracając się do niego gwałtownie wlepiłem spojrzenie w jego twarz. Pytał poważnie i naprawdę zamierzał kupić mi te drogie czekoladki. Chciałem powiedzieć mu, że nie może, że nie powinien, że są za drogie, jednak nie chciałby tego słuchać, podobnie jak teraz nie chciał widzieć u mnie wątpliwości. – I tak ci je kupię, więc nawet nie stawiaj oporu. Tu tylko mały prezencik z tego pierwszego dnia w Hogsmeade. – tłumaczył się, kiedy ja kręciłem głową by wiedział, że nie musi. Pogłaskał mnie po głowie, później po policzku. Nie miałem wyjścia i musiałem zaakceptować jego hojność i chęć obdarowywania mnie wszystkim, co słodkie. Uległem godząc się na to. Myśli o pelerynie, którą miał teraz James powróciły. Nie mogła być ona prawdziwa, a jednak fascynowała mnie świadomość, iż mogłaby być autentyczna.
Zmierzyłem wzrokiem wystające zawiniątko pod ubraniem okularnika. Musiałem wiedzieć i sprawdzić samemu. W końcu była to niesamowicie cenna rzecz i nawet Potter musiał zdawać sobie z tego sprawę.

środa, 14 stycznia 2009

Randka

22 wrzesień

Tydzień minął tak niesamowicie szybko, że nie miałem na tyle czasu by dostrzec wiszące w Pokoju Wspólnym ogłoszenie o wyjściu do Hogsmeade. Poniekąd to nie ja powinienem zwracać na to szczególną uwagę, a jednak po zawrotnym tempie ostatnich dni wyostrzone zmysły o wiele chętniej chwytały wszelkie informacje, jakimi dzielili się uczniowie. Zapamiętywałem wiele nieistotnych i niepotrzebnych nikomu szczegółów, chociaż czasami znaczenie słów nie docierało do mnie od razu. Syriusz zadbał bym do samego końca nie był świadomy jego planów prawdziwej randki i w ostatniej chwili oświadczył, że zostawiamy naukę zapominając o niej.
- Nic się nie stanie, jeśli ten jeden tydzień przeżyjemy na żywioł – machnąwszy ręką skończył przeliczać oszczędności i schował wszystko do kieszeni jeansów. Na wcześniej ubraną koszulkę zarzucił jasną koszulę i zakończył to skórzaną kurtką. Z trudem uniknąłem rozmarzenia mając możliwość obserwowania go, jak pieczołowicie dobierał każdy szczegół stroju. – Może i są tacy, którym nic nie wychodzi jak należy, jednak damy radę, jeśli będziemy trzymać się razem – rozwiał wszelkie wątpliwości, jakie mogły się pojawić. Jeszcze rozejrzał się po pokoju by mieć pewność, czy zabrał wszystko i był gotowy. Teraz musiał czekać na resztę. Sheva dołączył do niego zamykając torbę, którą przerzucił przez ramię, Potter wrzucił do niej tylko kilka najpotrzebniejszych rzeczy, kiedy ja raczej nie mogłem wiele ze sobą zabierać. Black ukrył mój skromny dobytek, bym nie zabierał ze sobą niczego, jako że to on miał mi wszystko fundować. Czekaliśmy tylko na Petera, który na kolanach szukał pod łóżkiem swojego portfela. Kiedy się do niego dostał musiał pozbierać porozrzucane pieniądze, które wysypał i zmienić spodnie, ponieważ te zdążył już ubrudzić pozostałościami czekolady, które miał na podłodze. Ciężko było się nie denerwować, kiedy ciągle coś było z nim nie tak, jednak oddychając głęboko zdołaliśmy się na niego doczekać.
Z Syriuszem u boku wyszedłem przed szkołę. Kilkoro nauczycieli czekało na nas wszystkich przed zamkiem. Nasze przybycie wzbudziło nie małe poruszenie. McGonagall zareagowała na widok Jamesa, Sprout zaś na mnie. Różnica była jednak zasadnicza. O ile nauczycielka transmutacji miała okularnika powyżej uszu, profesorka zielarstwa wręcz mnie ubóstwiała. Szybko znalazłem bezpieczne schronienie w tłumie trzymając za rękaw Blacka. Ten jednak wyłapał spojrzeniem Zardi, zaś ona odpowiedziała równie wielkim zainteresowaniem jego osobą. Zostawiła kuzynkę, gdy Black ruszył w jej stronę. Czułem się głupio patrząc jak mój chłopak przeciska się przez tłum w kierunku dziewczyny, którą uważałem za przyjaciółkę. Gdybym dodał do tego muzykę i zwolnił tempo miałbym zapewne idealny kadr z filmu, a znając tych dwoje, z romantycznej komedii.
Zamienili ze sobą kilka słów, Zardi wręczyła mu coś, na co on odpowiedział szerokim uśmiechem i lekkim ukłonem na podziękowanie. Wrócił do mnie wyraźnie zadowolony.
- Otwórz ustka, jak zwykle – rozwiał wszelkie moje domysły, czy też niedopowiedziane oskarżenia. Ufałem zarówno jej, jak i jemu, chociaż igiełka zazdrości zawsze musiała się pojawić i wbić subtelnie w serce. Posłusznie rozwarłem wargi, patrząc tylko na jego twarz. Szelest, chrzęst otwieranego opakowania i poczułem na języku przyjemny kształt. Rozgryzłem to, a słodycz zmieszała się z delikatnym kwaskiem. Bez wątpienia nie była to żadna czekoladowa niespodzianka. Miękki miąższ i wyjątkowy smak bardzo mi się spodobały.
- Co to jest? – zapytałem starając się dojrzeć nazwę na niknącym w dłoni Blacka opakowaniu.
- Suszona żurawina – rzucił z uśmiechem. Otrząsnąłem się i nie wierząc w to wyjąłem z jego ręki opakowanie. Nie kłamał, a to zaskoczyło mnie dodatkowo. Nie przypuszczałem, że takie smakołyki mogą być tak banalnie proste. – Nie mogę wiecznie uzależniać cię od czekolady. Odrobina zdrowszej słodyczy ci nie zaszkodzi – stwierdzając ten fakt złapał mnie za rękę i zaczął prowadzić. Zajęty jedzeniem dopiero teraz zauważyłem, że wszyscy zebrali się na miejscu. Kruczowłosy, który ostatnimi czasy dbał o wszystko przysunął się blisko mnie zasłaniając splecione palce. Nikt nie mógł zauważyć tego drobnego gestu. Nawet przyjaciele idący obok nie zwrócili na nas większej uwagi.
Wsunąłem Syriuszowi do ust kilka niewielkich, suszonych kuleczek. Z radością patrzyłem jak uśmiecha się i powoli gryzie ten rodzaj łakocia. Sprawiało mi to przyjemność, tym większą, iż to ja mogłem go karmić. Otrzymałem za to kolejną porcję z jego rąk i tak w kółko przez całą drogę karmiliśmy się wzajemnie, co wzbudziło rozbawienie u Andrew, zaś J. musiał kilka razy przewracać oczyma zanim nie uznał tego za naturalne. Niestety żurawina skończyła się zaskakująco szybko, co nie zmieniło faktu, iż miałem niesamowicie dobry humor, a przyjemny smak nadal rozchodził się po moich ustach.
Dostrzegałem już sklepy Hogsmeade i ogromny tłum uczniów tłoczący się przy wejściu do Miodowego Królestwa. Przyspieszyliśmy idąc za nauczycielkami. Ich zniknięcie za drzwiami Trzech Mioteł było dla nas znakiem, iż czas się rozstać. J. miał do załatwienia kilka spraw i musiał kupić niezbędne, jego zdaniem, przedmioty. Ukrywał przed nami, o co chodzi, wiec nikt nie chciał wnikać w to nazbyt dokładnie. W przypadku Andrew sprawa była prostsza. Musiał skoczyć do księgarni i przy okazji upchnąć Petera w przepełnionym sklepie ze słodyczami. Chociaż planowaliśmy odwiedzić go później blondynek zbuntował się obawiając, że inni wykupią wszystkie smakołyki. Tym samym ja i Syriusz mieliśmy zostać sami.
- Spotykamy się w środku za godzinę – Kruczowłosy wskazał zegar na wieżyczce nieopodal. Wzrok reszty znajomych skupił się w tamtym miejscu. – Napijemy się czegoś, odpoczniecie i pójdziemy do Miodowego Królestwa. Podobno jest jakaś promocja i dodają wisiorek z pluszowym Merlinem do każdego pudełka CherryQueen. – oczy mi się zaświeciły na sama myśl o tym. Były to jedne z droższych, jednak wyśmienitych bombonierek. Miałem nadzieję, że cena będzie przystępna, jednak po chwili uzmysłowiłem sobie, iż wszystkie moje pieniądze zagarnął Black i ukrył je, przez co nie miałem przy sobie ani grosza.
- Dobra, już koniec tych ckliwych pożegnań. Przeżyjemy sami te kilkadziesiąt minut – Potter wyraźnie gdzieś się spieszył. Jeszcze zanim ktoś zdążył się po nim odezwać ruszył przed siebie pewnym krokiem. Wzruszając ramionami przyjąłem odejście także innych, chociaż daleki byłem od złości. Kruczowłosy zabrał mnie do ładnie urządzonego lokalu, jak sądziłem bardzo pustego, gdyż większość klientów okupywała chwilowo Miodowe Królestwo. Bez trudu znaleźliśmy dla siebie miejsce w cieniu, by nie zwrócić na siebie uwago nauczycielek, które rozmawiały teraz właścicielką, jak mogłem się domyślić. Kobietą w średnim wieku, o gęstych jasnych włosach i ciepłych oczach, które śmiały się razem z jej szczerze uniesionymi kącikami warg. Dziewczyna przy ladzie zabrała spiesznie notesik i omal się nie potknęła gnając do nas. Mogła mieć nie więcej niż dwadzieścia lat. Podobna było trochę do matki, chociaż nie łatwo było mi stwierdzić cokolwiek więcej, gdy przeciskała się między stolikami wyraźnie obawiając się tego kontaktu. Podejrzewałem, iż dopiero oswajała się z pracą, a my stanowiliśmy jej pierwszych klientów.
- Czego.... To znaczy, co podać? – mieszała się uderzając piórem o notes.
- Dwa piwa kremowe z rurką – Syriusz nie poczekał na moją decyzję, wiedząc lepiej, czego warto spróbować na ten pierwszy raz tutaj. Był z pewnością lepiej poinformowany niż ja, więc skinąłem tylko głową na potwierdzenie.
- Wiem, że to randka... – zacząłem, gdy dziewczyna nie mogła mnie słyszeć – Ale nie mógłbyś oddać mi pieniędzy? – zrobiłem błagalną minę i położyłem swoją dłoń na jego leżącej na stole. – Będę grzeczny, nie wydam nic niepotrzebnie i nawet dam ci całusa... – usilnie szukałem jakiejś metody, chociaż kosztowało mnie to wiele odwagi.
- Wykluczone. Kupię ci, co zechcesz, ale i tak możesz dać mi buziaka. Nawet tutaj, kiedy nikt nie patrzy... – prychnąłem, zaperzyłem się i odwróciłem twarz w bok. Nie mniej jednak nie zabrałem ręki, jakbym miał nadzieję, że może mimo wszystko coś zdołam zdziałać. Jak zwykle na próżno. Musiałem szybko zabrać palce, gdy dziewczyna wróciła z napojem. Pociągnąłem łyk swojego i zamruczałem. Kolejna dawka rozkosznej słodyczy, jaka przebiła się przez chłodny napój do moich kubków smakowych rozpieściła zmysły. Ciepło rozlało się po całym ciele, a to rozluźniło momentalnie. Na usta wpełzł mi delikatny uśmiech.
- Wiedziałem, że ci się spodoba.
- Zbyt wiele o mnie wiesz – rzuciłem, a opuszki jego palców tańczyły na stole zbliżając się do moich. Usta wygięły się subtelnie, a przyjemność, jaką niosło ze sobą piwo kremowe dodatkowo wszystko ubarwiła.

niedziela, 11 stycznia 2009

Kartka z pamiętnika XXXIX - James Potter

Kochani! Dziś chcę polecić Wam bloga (jako że należy wspierać nowe talenty!). Wejdźcie i komentujcie, bo przecież autor chciałby znać Wasze zdanie ^^

http://fantazje-skrzata.blog.onet.pl

 

 

Dopiero teraz doceniałem uroki poprzednich lat nauki. Mniejsza ilość przedmiotów, wolne piątkowe wieczory, a teraz wszystko się skończyło. Nie miałem nawet okazji spędzić z Niholasem jego urodzin, za to tym razem odbiłem to sobie na przyjaciołach. Wysłałem ich do Pokoju Wspólnego by mieć odrobinę prywatności. Teraz musieliśmy dzielić się pokojem i ciszą sam na sam z naszymi partnerami. Dziś, w ciepły sobotni wieczór to mnie przypadła sypialnia. Tylko ja, Kinn i wielka paczka słodyczy w prezencie. Byłem na minusie i brakowało mi pieniędzy na jakąś odpowiednią niespodziankę, jednak uznałem, iż nikt w Miodowym Królestwie nie będzie miał mi za złe dobrej woli.
W końcu osiągnąłem wymarzony efekt. Kinn był zachwycony różnorodnością i ogromem łakoci w ozdobnej torebeczce, a ja z rozkoszą patrzyłem jak męczy się z Gumą Mordoklejką nadziewaną sokiem z malin. Siedział przy tym na moich udach i kręcił się nie mogąc przez pewien czas odkleić słodkości od zębów. Wyglądał zdumiewająco słodko, jak na kogoś o takim charakterku, jak jego. Pamiętałem w końcu nasze pierwsze spotkanie i liczne kolejne, gdy uganiałem się za nim. Był wtedy chłodny i pewny siebie, a z czasem jak się okazało potrafił także wydobyć z siebie nieśmiałość i delikatność. Teraz, kiedy w końcu się pogodziliśmy powróciła do niego tamta mocniejsza, stanowcza strona.
- Pomóc ci jakoś z tą gumą? – rzuciłem rozkoszując się widokiem, jaki miałem przed oczyma. Zmarszczone brwi chłopaka i ciągle jeszcze energicznie poruszająca się szczęka wydawały mi się niesamowicie ciekawe, a ciemne włosy Kinna musiały mu przeszkadzać, kiedy opadały na oczy w nieodpowiednich momentach. Nie mogąc odpowiedzieć Niholas przytaknął złapał mnie za rękę. Wytarł mój palec w swoją koszulkę i zaczął odklejać kleistą substancję od zębów oraz podniebienia. Z początku byłem tym oburzony, chociaż szybko spodobała mi się wizja niewielkich ust sunących po moich palcach. Jego język zlizał słodką ślinę z mojej dłoni, która mimo to lepiła się jeszcze. Zrozumiałem dzięki temu, dlaczego nie użył do tego swoich palców. Teraz to on był czysty, a ja lepki. Z westchnieniem uznałem to za coś niezbędnego, chociaż wcale nie czułem się komfortowo.
- Czy teraz mogę przejść do kolejnej części prezentu? – zapytałem porzucając myśli o lepiącej się dłoni i brudzonej nią właśnie pościeli.
- Jeśli musisz... – mruknął figlarnie. Podobał mi się jeszcze bardziej, kiedy wydawał się wyzywać mnie na pojedynek każdym stwierdzeniem. Musiał mieć dobry dzień i odreagowywać jego uroki. Oplatając go w pasie przysunąłem bliżej. Oblizałem słodkie od łakocia usta i pocałowałem je. Od dłuższego czasu nie miałem ku temu okazji, a teraz mogłem dowoli nacieszyć się tym przyjemnym uczuciem. Włożyłem język w jego wargi, bardziej starając się odegrać rolę na tyle doświadczonego, niż rzeczywiście wiedzieć, co robię. Zlizywałem posmak gumy malinowej z jego zębów, języka i całego wnętrza ust. Chłopak kierując się zapewne impulsem possał mój język i udostępniał każdy zakamarek. Wydawał się zadowolony, kiedy dając nam szansę na złapanie oddechu popatrzyłem na jego twarz. Uchylał właśnie powieki i posłał mi spokojny uśmiech.
- Chciałem do ciebie napisać przez wakacje – zaczął patrząc na swoje ręce nie zaś na mnie – Ale bałem się, że albo list odeślesz, albo odpiszesz, że się pomyliłeś i nie chcesz ze mną mieć nic wspólnego. – patrzyłem na jego delikatną twarz i podenerwowane ruchy rąk, kiedy wykręcał lekko palce. Nie potrafiłem sobie nawet wyobrazić jednej sytuacji, jaką podał, a co dopiero obie. Nie mógłbym zrobić nic podobnego, tym bardziej po wyzwoleniu, jakie przyniósł mi Kinn. Sprawił, że Sheva przestał być moją obsesją i uznałem Fabiena za zwycięzcę w tej uczciwej, mimo wszystko, walce.
- A ja czekałem na jakiś list od ciebie – przyznałem całkowicie wyluzowany. Naprawdę zostawiłem za sobą tamte chwile – Ale po miesiącu poddałem się, chociaż nadal miałem nadzieję. Nie spodziewałem się, że jednak wszystko się ułoży.
- Wystraszyłem się wtedy – z westchnieniem jednak spojrzał mi w oczy – Na początku nie chciałem się w ogóle z tobą zadawać, uznałem, że jesteś dziwny. Później zacząłem cię podziwiać i polubiłem. Podobają mi się dziewczyny, ale nie przeszkadzasz mi. Lubię twoją bliskość, kiedy nie jest przesadzona – dodał poważnie i z naciskiem. – Myślę, że możemy nadal być razem pod warunkiem, że nie będziesz się spieszył!
- Jasne, że nie będę – roześmiałem się przeciągając – Zbyt wiele bym stracił. Ta dziewczyna, kimkolwiek była, popełniła błąd wysyłając cię z tym listem do mnie. Pchnęła cię prosto w moje ramiona... – byłem zachwycony tymi wspomnieniami. – Powiedz mi, kim ona jest... – znowu podjąłem próbę, która w tamtym roku kończyła się zawsze klęską. I teraz nie miało być inaczej. Chłopak pokręcił głową znacząco. Był nieugięty, a ja naprawdę chciałem wiedzieć, kim mogła być. Nie byłem zainteresowany nią jako kimś szczególnym, raczej zwyczajna ciekawość dała o sobie znać. Mimo to on nie zdradził mi nawet jednego szczegółu. Wiedziałem tylko, że była to jakaś dziewczyna.
- Więc od teraz będziesz moim sługą. – wyprostował się i uśmiechnął szeroko z błyskiem dominacji. Prychnąłem nie godząc się na taki układ.
- To ja jestem panem! – zbuntowałem się.
- Więc to ty będziesz panem, innym razem ja. I ja zaczynam! – przesunął się siadając mi na biodrach i zarzucając ramiona na szyję. Zaczął bawić się włosami na moim karku. – Możesz mnie pocałować – łaskawie wydał mi polecenie. Z jakiegoś powodu stanął mi przed oczyma Lupin, który udając chodzący plaster miodu chciałby słodyczą zwabić Blacka i zatrzymać go dla siebie na zawsze nawet, gdy pokaże swoją prawdziwą twarz. Mimo to bardziej Kinn przypominał wilka w owczej skórze niż nas idealnie rozkoszny Remus.
Dałem chłopakowi to, czego chciał. Językiem nie sięgałem już w jego wargi, ale mimo to Niholas całował mnie równie namiętnie, co wcześniej. Teraz miałem pewność, że nie boi się pocałunków i jego pewność siebie znowu stała się istotnym elementem, jednak wystarczyło, że ścisnąłem jego pośladki, a spłoszył się i uspokoił. Z wyrzutem popatrzył na mnie, a jednak nie skarcił w żaden sposób. Poczułem się dzięki temu silniejszy niż dotychczas. Wsunąłem dłoń w jego włosy, a on złapał się moich ramion wbijając w nie palce.
- Jaaaamessss... Oj, Jaaaaamessss.... – zakląłem pod nosem patrząc wściekły na drzwi. Kinn zaskoczony usiadł na pościeli na szybkiego. Nikt miał nam nie przeszkadzać, a jednak słyszałem teraz ten przesłodzony głos Andrew, który z pewnością specjalnie znalazł powód by mi przeszkodzić. Wszedł do środka i uśmiechnął się w niby to przepraszający sposób. Aż za dobrze wiedziałem, że sprawia mu to niesamowitą przyjemność.
- O co chodzi? – zapytałem siląc się na jakąkolwiek uprzejmość.
- Kinna szuka Flitwick, a ciebie McGonagall. – podszedł do swojej szafki i wyjął z niej paczuszkę suszonej żurawiny.
- Dziękuję – Niholas pocałował mnie w policzek, zabrał swój prezent i pożegnał chłopaka machnięciem ręką. Wybiegł z pokoju, a ja zostałem sam niepocieszony z Shevą.
- Kłamałeś, czy nie? – wolałem mieć pewność.
- Naprawdę was szukają. Chyba coś znowu zmalowałeś, bo ona nie była zbyt zachwycona faktem, że znowu musi szukać właśnie ciebie. Wspominała coś o tiarze...
- Cholera! – wstałem szybko – Pamiętaj, jeśli zapyta cię, kto na niej usiadł to nic nie wiesz, a ja na pewno nie byłbym na tyle głupi! – wybiegłem z pokoju, podobnie jak wcześniej zrobił to Niholas. Miałem nadzieję, że nauczycielka nie dowie się, kto w czasie przerwy między zajęciami zrujnował jej tiarę. Szczerze powiedziawszy był to przypadek, a ja zmęczony opadłem na krzesło, na którym ją położyła. Nikt tego nie widział, jednak jak widać musiała mieć gdzieś swoich szpiegów. Jeszcze w Pokoju Wspólnym uśmiechnąłem się do Kinna, który rozmawiał z kolegami w drodze do wyjścia. Niestety ja nie miałem na tyle czasu by marnować go na wymianę nawet kilku zdań. Na szybkiego szukałem sobie alibi i wymówki. Za zniszczenie jej tiary groził mi pewnie Azkaban, a gdyby znała jeszcze sposób, w jaki to zrobiłem kazałaby mnie oddać na zabawkę kotce woźnego. Zapewne zamieniłaby mnie dodatkowo w mysz stała z uśmiechem patrząc jak czmycham szukając schronienia. Ona była gorsza niż wszystkie trole razem wzięte. Nie miała współczucia dla biednych uczniów, chociaż chyba tylko dla mnie, jeśli już miałbym być dosłowny. Przyspieszyłem modląc się by nie miała pewności, kto był winowajcą.

piątek, 9 stycznia 2009

Astronomia

FavChara 2nd Edition! Mój faworyt to Blood, a jak będzie z Wami?

 

14 wrzesień

Piątkowe wieczory zawsze spędzaliśmy z chłopakami na zabawie lub lenistwie. Błogie chwile bez zobowiązań, pełne relaksu i czułości, jaką żywiliśmy do siebie z przyjaciółmi. Niestety w tym roku mogłem zapomnieć o tej beztrosce. Musieliśmy przenieść ją na sobotę, jeśli chcieliśmy mieć czas na zajmowanie się sobą. Najgorzej znosił to chyba James. Narzekał i jęczał od rana, jako że przekreślone zostały jego plany spotkań z Kinn’em. W tamtym tygodniu niebo zachmurzyło się i lekcja astronomii została odwołana, jak mi mówili. Był to jedyny przedmiot, z którego nie umknęła mi nawet jedna chwileczka zajęć. Byłem z tego powodu niesamowicie zadowolony, a wybór dodatkowych lekcji dał mi możliwość wykazania się w dziedzinach, jakie lubiłem. Astronomia była właśnie jedną z lekcji, na które czekałem z niecierpliwością. Nie wiedziałem, kto jej uczy, a teraz wszystko miało się przede mną otworzyć jak droga książka, pełna istotnych informacji.
Całą grupą poszliśmy na Wieżę Astronomiczną, gdzie po schodach wspinali się już uczniowie innego z Domów z naszego rocznika. Z początku nie wiedziałem, kim są, jednak dostrzegłem w półmroku kilka znajomych twarzy Puchonów. Zrozumiałem, iż to właśnie z nimi będziemy mieć zajęcia. Nasza gromadka Gryffindoru idąc za ich przykładem wspinała się ciężko po licznych stopniach. Dla mnie nie było to z początku wielkim wyzwaniem, chociaż po dłuższej chwili intensywnej wspinaczki miałem dosyć. Peter wchodził już na kolanach dysząc ciężko i powtarzając w kółko:
- Żadnych słodyczy w czwartki, żadnych słodyczy w czwartki... I broń Merlinie w piątki!
Potter trzymał się znakomicie i szedł wyprostowany, chociaż twarz mu poczerwieniała z wysiłku. Tylko Black wydawał się przyzwyczajony. Dumnie przemierzał kolejne schody Wierzy, a jego twarz nie zdradzała żadnych oznak wysiłku. Podziwiałem go za to. Przyłożyłem dłoń do jego piersi i dopiero wtedy poczułem, że jednak serce bije mu szybciej niż zazwyczaj.
Zebranie się na szczycie zajęło nam wszystkim więcej czasu niż z początku sądziłem. W prawdzie Gryfoni bardziej wytrzymali mijali Puchonów już w połowie schodów, nie mniej jednak Peter doczołgał się jako ostatni i padł na ziemię z jękiem. Musieliśmy go podnosić z chłopakami by nie przeziębił się od zimnego muru.
- A gdzie nauczyciel? – usłyszałem poirytowane pytanie jednej z dziewczyn z Hufflepuff. Jej koleżanki były równie zaniepokojone. Odpowiedzią na jej pytanie zajęli się chłopcy od nas. Dla nich był to powód do radości, mieli wszakże czas na dłuższe lenistwo po dostaniu się na najwyższą z Wież.
- Na wszystko jest odpowiedni czas, a już z pewnością na moje zajęcia – półmrok, jaki tworzyła noc i rozświetlające niebo gwiazdy przeszył męski głos, ostry niczym nóż, chociaż miejsca jego pochodzenia nawet ja nie potrafiłem zgadnąć. – Teraz proszę o ciszę i uwagę – ciągnął dalej. Mężczyzna, kimkolwiek był miał niesamowitą barwę głosu, który układał się w słowa powoli, pewnie i z głęboką nutą zadumy. Ostatnie słowa zdań wymawiał ciszej i przeciągał ostatnie litery w pewien nie znany mi dotąd, ale niesamowicie urzekający sposób. Z początku ciężko było mi się do tego przyzwyczaić, a jednak zapadałem się w ten cudowny ton. Większość z uczniów rozglądała się wyszukując mężczyzny w ciemnych kątach, nawet w powietrzu, a chociaż głos ten z całą pewnością nie należał do ducha, nauczyciela nie było nigdzie.
- Spójrzcie w niebo – rzucił rozkazującym tonem, aż przeszły mnie dreszcze. W obawie przed konsekwencjami każde z nas wykonało polecenie – Nie będę uczył was o czymś, co nie będzie miało dla was znaczenia, nie zamierzam mówić o rzeczach, które będą wam równie odległe, co wasze domu, a nawet dalsze z racji czasu, czy przestrzeni. Macie pokochać to, czego dotyczyć będzie mój przedmiot. Za wami ułożone są już materace. Chcę byście położyli się na nich i wpatrzyli w niebo dostrzegając każdą z gwiazd z osobna i tym samym postarali się ogarnąć wzrokiem całość nieboskłonu. – zaskoczony stwierdziłem, że rzeczywiście za nami stał długi rząd materacy. Z niemniejszym zdziwieniem położyłem się, zaś obok mnie Syriusz zajął swój kawałek miejsca. Złapał mnie za rękę i trzymał ją w ciepłym uścisku. Wpatrywał się w górę, więc i ja zrobiłem podobnie. Właśnie wtedy ponownie usłyszałem głos nieznanego mi nadal profesora, który nie pojawiał się nawet na posiłkach w Wielkiej Sali.
- Czerń nieboskłonu jest niczym ziemia, po której, na co dzień chodzicie. Pewna i nieodgadniona, jak zachcianki żywiołu, niby to stabilnego, a jednak tak pełnego pułapek. Gwiazdy, które rozświetlają mroki to ludzie. Chociaż staracie się ich zliczyć, nigdy nie ogarniecie umysłem całości ich liczebności. Ich blask jest jak uśmiech i podobnie jak kończy się ludzkie życie, tak i one gasną na zawsze. – wsłuchany w hipnotyzujący głos, tak wspaniały i przerażający w swej niesamowitej barwie, zacząłem dostrzegać to, co dotąd nie było dla mnie tak oczywiste. Z początku widziałem jedynie większe, jaśniej świecące gwiazdy, a jedna niespodziewanie dostrzegłem ich tysiące, miliony, miliardy! Mniejszych, większych, o jaśniejszym i bardziej oddalonym świetle. Chociażbym chciał ubrać to w słowa nie byłbym w stanie. Serce mi zamarło, oddech stał się ciężki, a żołądek wydawał się wypełniony powietrzem. Ciepło zachwytu wydawało mi się być spływającą po ciele gorącą wodą. Uchyliłem usta nie mogąc nadziwić się czemuś tak pięknemu, a tym samym rozpościerającemu się przecież nad nami każdej nocy. Wiele razy zachwycałem się niebem, chociaż nigdy nie było dla mnie aż tak magiczne, jak teraz.
- Każda z nich tworzy konstelacje i stanowi nieodłączny element całości. Bliźniacze gwiazdy, które stanowią część legend, układy odpowiadające znakom zodiaku, wszystko ma tam swoje miejsce i funkcję. Niczym człowiek na ziemi. A księżyc? – ledwie o tym wspomniał, a zadrżałem ze strachu i zacisnąłem mocniej rękę na dłoni Syriusza. Chłopak przysunął się do mnie uśmiechając przyjaźnie i ciepło, a jego czy błyszczały łagodnie. – Kim więc jest, jeśli żadna z gwiazd nie może przyćmić jego blasku? Żadna go nie obali, nie zrzuci z piedestału! Jest on jak lewe oko Boga. Nic poza słońcem nie może mu się równać. A teraz chłońcie to piękno wszystkimi zmysłami, by dostrzec to, co dotąd było ukryte, a co macie poznawać na moich zajęciach. – i tak też było. Zapominając o czymś takim jak płynący nieubłaganie czas, jak dzień, lub cały świat poza jednym jedynym, rozpościerającym się nad nami.
Naraz dostrzegłem świetlistego motylka, który, jakby zrodzony z blasku gwiazd przefrunął nade mną. Spojrzałem na Syriusza, jednak ten go nie dostrzegł zapatrzony z uśmiechem w niebo. Magiczne stworzonko tym czasem oddaliło się znikając całkowicie w mrocznym kącie koło wejścia na Wieżę.
- Zamknijcie oczy – kolejne polecenie, które sprowadziło mnie na ziemię. Skupiłem uwagę na gwiazdach i przymknąłem powieki. – Otwórzcie je, popatrzcie na piękno nad wami, po czym znowu je zamknijcie, tym razem na dłużej. – z początku nie wiedziałem, co chciał osiągnąć, jednak szybko dane mi było zrozumieć istotę takich poleceń. Im dłużej wpatrywałem się w górę by później zamykając oczy utracić niesamowite malowidło wszechświata, tym większa była moja tęsknota za gwiazdami i nawet księżycem. Za tym, co obserwowałem i co tak wielkie wywarło na mnie wrażenie.
Dosłyszałem szepty Zardi, która rozmawiała cicho z kuzynką. Naraz znowu wyłonił się jaśniejący motyl. Unosząc głowę patrzyłem jak podfruwa do dziewczyny, siada jej na włosach i wymierza skrzydełkiem krótkie, karcące uderzenie. Z pewnością mocniejsze niż mogło się wydawać, jako że ta mruknęła jakby z bólem i uspokoiła się obrażona.
- Na dziś wystarczy. Następnym razem rozpoczniemy prawdziwe lekcje, do tego czasu chłońcie magię, którą wam ukazałem każdej nocy i pamiętajcie, iż nie nauczycie się niczego, jeśli nie pokochacie każdej, nawet najmniejszej gwiazdy tak mocno by chcieć wiedzieć o niej więcej.
Drzwi prowadzące do zamku otworzyły się i powiał wiatr, który wydawał się pchać nas do środka. Powoli, niemal ociągając się schodziliśmy po schodach. Nieświadomy nawet nadal trzymałem dłoń Syriusza splecioną z moją. Zdziwiony tym, jak wielką moc ma ten nieznajomy profesor coraz to bardziej chciałem dowiedzieć się, kim właściwie jest. Rozbudził we mnie dziwną fascynację swoją osobą, chociaż był równie tajemniczy, co dno jeziora na błoniach, czy wnętrze Zakazanego Lasu.

wtorek, 6 stycznia 2009

Nowy początek?

12 wrzesień

Jajecznica stawała mi w gardle z każdym kęsem. Z trudem mogłem ją przełknąć czytając listy Syriusza jeden po drugim. Przez weekend cieszyłem się powrotem do przyjaciół i zdołałem przeczytać tylko połowę, teraz miałem czas na kolejną. Z powodzeniem mogłem rozpływać się nad treścią słodkich, mówiących o tym jak bardzo tęskni, za to kolejne przepełnione były niemal subtelną namiętnością i pragnieniem. To właśnie podczas czytania tych wersów czułem się speszony, miałem czerwoną twarz, a posiłek wydawał się nieznośnie twardy, jakbym łykał kamienie. Nie raził mnie sposób, w jaki pisał o tym, co działaby się gdybym przyjechał razem z nim, ale to jak opisał moje odpowiedzi. Nie skupił się na czystym uśmiechu, dotyku dłoni i bliskości. Rozwodził się nad moimi westchnieniami, jękami, każdym nawet drobnym gestem, jakim mógłbym go obdarzyć, gdybym tylko był wtedy z nim.
Podniosłem głowę znad kartki z westchnieniem patrząc przed siebie. Zażenowany spojrzałem, zupełnie przypadkiem, na nauczyciela latania. Powoli jedząc swoje śniadanie wpatrywał się nieobecnym wzrokiem w obrączkę na palcu i kręcił nią delikatne kółeczka. Byłem przekonany, iż myśli właśnie o Fillipie i ich synku. Może nawet zastanawiał się czy chłopcy wstali już z łóżek i także siedzą przy stole będąc w trakcje śniadania. W umyśle nauczyciela mogło kotłować się wszystko. Od wspomnień, po przyszłość, snucie skojarzeń. Nie było chyba niczego, czym mężczyzna mógłby się w tej chwili nie zajmować, a co nieodparcie wiązało się z jego ukochanym. Już dla mnie każdy prosty gest przesycony był Syriuszem, a co dopiero w przypadku Camusa, który był z Fillipem bliżej niż ktokolwiek inny ze swoim kochankiem.
Nauczyciel wstał, jednak wzrok miał równie zamyślony, co wcześniej. Od razu podniosły się także dziewczyny. Na ten jeden dzień zmieniono nam rozkład zajęć i rozpoczynaliśmy je lataniem. Nie mieliśmy czasu na powrót do pokoi, więc zapewne im jak najbardziej to pasowało. Dziewczęce Kółko Modlitewne Quidditcha Imienia Profesora Camusa tłocząc się pognało za mężczyzną, zapewne nawet nie świadomym tłumu, jaki nie znał innego tematu jak tylko on. Już po twarzach i minach z łatwością rozpoznałem temat ich rozmów. Musiały dyskutować na temat powodu, dla którego nauczyciel tak bardzo się zmienił. Ja znałem przyczynę, jednak one nawet się nie domyślały.
Wrzuciłem szybko listy do torby i razem z przyjaciółmi ruszyłem za wiernymi fankami nauczyciela.
Camus zmienił się przez ten rok. Podczas gdy dawniej wydawał się wyzywać męskością i błyszczącymi iskierkami w oczach, teraz był spokojny, opiekuńczy i z niemal ojcowską troską podchodził do każdego z nas. Szczęście, jakim promieniował utwierdzało każdego w przekonaniu, iż stał się kimś naprawdę zadowolonym z życia. Rozmarzone spojrzenie, ciepły uśmiech, nie opuszczający twarzy, rozwiane włosy, biała koszula i zielony krawat, rozpięta szata, wszystko tworzyło jego nowe życie. Tak dalekie od dawnego i tak inne od przeciętnego.
Zabrałem miotłę spod drzwi wyjściowych i ze wszystkimi poszedłem na błonia. Słońce świeciło ciepło, a wiatr smagał orzeźwiająco twarz. Camus zwolnił puszczając dziewczyny przodem i zrównał się z nami.
- Wpadnijcie do nas jeszcze – zaczął niewinnie rozmowę najwyraźniej bardzo pozytywnie wspominając poprzednie odwiedziny – Fillip będzie się cieszył, a pewnie i mały znajdzie sobie jakieś zajęcie, kiedy będzie więcej osób. Macie cały rok na myślenie – z uśmiechem pogłaskał mnie po głowie. Byłem najbliżej, więc nie wymagało to od niego wiele wysiłku. Sheva pokiwał głową za nas wszystkich.
- Z przyjemnością! – rzucił entuzjastycznie i ścisnął mocno raczę miotły.
Nauczyciel usiadł na swojej Burzy, jednej z nowych cudów szkoły i uniósł się w powietrze.
- Trzy kółka wokół błoni, a później zagramy na boisku. Będę w jednej z drużyn, ponieważ jak widzę brakować nam będzie jednej osoby do gry. No, już, już. Nie obijać się! – popędził nas machając lekko rękoma. Potter wystrzelił jak z procy momentalnie robiąc pierwsze koło. Wzleciałem w górę nie spiesząc się, Syriusz trzymając się blisko mnie mruczał pod nosem. Zwróciłem na niego uwagę, kiedy robiąc niespiesznie koło ocierał się o mój bok. Jego szeroki uśmiech nie zdradzał nic, za to zawadiacko uniesiona brew trochę mnie bawiła.
- Pamiętasz naszą walkę u Shevy? – zaczął słodkim głosem – Byłeś wtedy taki rozkoszny. Miotły już zawsze będą mi się kojarzyć z tym rozkosznym gestem... Mmm! – zacisnął pięści, gdy ja oblałem się lekkim rumieńcem. Nie mógłbym nawet zapomnieć o takiej porażce. Nawet z nim nie walczyłem, a od razu przegrałem. Kiedy tylko wisieliśmy w powietrzu naprzeciw siebie Syriusz zaczął rozwodzić się nade mną i wzdychał raz po raz mówiąc jak cudownie wyglądam, ile we mnie słodyczy, jak bardzo podobało mu się, kiedy walczyłem i zaczął snuć jakieś dziwne, erotyczne historyjki. Nie wytrzymałem tego wtedy i gdy porównywał mój wysiłek w walce, do tego, gdy dotykamy się w intymnych miejscach, zasłoniłem twarz dłońmi wypuszczając tym samym miecz z rąk. Wygrał największy kawałek tortu, jednak oddał mi go. Nie chcąc by musiał rezygnować z czegoś tak pysznego kazałem zjeść mu pół, a drugie zostawić dla mnie, skoro musiał już dać mi cokolwiek.
Teraz, gdy przypominałem sobie własną słabość było mi jeszcze bardziej wstyd. Nawet jeden raz nie musnąłem swoim mieczem jego, a już leżał na trawie. Nie miałem pojęcia, co takiego zachwycającego widział w tym chłopak, jednak coś z pewnością podobało mu się niesamowicie. W jego szarych oczach odbijałem się ja, a zadowolenie tworzyło jasne refleksy w tym właśnie obrazie. Najwspanialszym moim zdaniem z istniejących. W żadnym lustrze nie chciałem przeglądać się tak bardzo, jak w jego oczach.
- Widzę, co masz w kieszeni – zmieniłem szybko temat na wypchną szatę chłopaka. Oblizałem się wyczuwając, że ukrył w niej czekoladki, które niespodziewanie zaczęły mnie kusić. Sięgnąłem do jego kieszeni, a on pozwolił na to. Wyjąłem garść czekoladek z nadzieniem kokosowym i włożyłem do szaty. Powoli wyciągałem jedną po drugiej, otwierałem i wkładałem do ust.
Zjawił się koło mnie profesor wyciągając jedną pomadkę i wsuwając ją do moich ust. Jego ciepły palec dotknął warg i pogłaskał je.
- Od kiedy to pozwalam jeść na zajęciach? – mimo poważnego pytania śmiał się i zmierzwił włosy Blacka. Wydawał się rozpromieniony, chociaż nie było przecież z nim Fillipa. Najwidoczniej utrzymywali kontakt, możliwe, iż nawet codziennie widząc się w kominku, rozmawiając i w podobny sposób kończąc dzień. – Jesteście w moim zespole, więc pospieszcie się i zajmijcie miejsca na boisku. – jego ostrzeżenie było poprzedzeniem lekkiego klapsa, jaki dał nam by nas tym samym ponaglić. James od pewnego czasu niepokoił się czekając aż wszyscy zbiorą się koło niego.
- Grupy pierwsza i trzecie zagrają na sam początek – wyjaśnił nauczyciel. Byłem właśnie w tej ostatniej razem z Potterem, Petem, który dostał się nam ze względu na niezwyciężonego Camusa, Shevą, Blackiem i kilkoma innymi kolegami. Zawiedzione dziewczyny patrzyły na nas nieprzyjaźnie. One musiały obejść się smakiem, podczas gdy my mieliśmy ze sobą Camusa. Mężczyzna ponownie popatrzył na obrączkę. Uśmiechnął się do siebie, a następnie kiwnął głową dając znak, że mamy zaczynać. Ustawiliśmy się, a on zaklęciem wypuścił tłuczki, znicza i podrzucił kafla.
Wszystko się rozpoczęło. Profesor nie dawał nam chwili wytchnienia. Pełen energii męczył miotłę zwodami i masą figur, jakie potrafił wykonać w trakcie gry. Niekiedy zamiast mu pomagać wpatrywaliśmy się w niego urzeczeni. Był idolem dla wielu, a piski i westchnienia dziewczyn wypełniały powietrze. Teraz dokładnie czułem, że magiczna uwodzicielska aura zniknęła, a jej miejsce zajęła zupełnie inna, przypominała dziecięcą radość i ojcowską miłość.
- Nie zakochaj się w nim, Remusie – ostrzegł mnie Syriusz, kiedy po raz kolejny odpływałem patrząc na profesora. Rumiany na twarzy pokręciłem głową. Przecież nie mógłbym tego zrobić. Zbyt mocno związałem się z Blackiem, bym mógł po raz kolejny poczuć coś do Camusa. Pamiętałem z resztą pierwszą klasę, kiedy to rzeczywiście coś mnie do niego ciągnęło. Teraz rozumiałem, dlaczego, jednak nie było to tym samym uczuciem. Podziwiałem profesora, ale nic więcej.
- Przecież wiesz, że nie potrafiłbym. Wolę ciebie – szepnąłem mu na ucho zanim odleciałem by złapać kafla rzuconego przez Shevę.

niedziela, 4 stycznia 2009

Taaak...

7 wrzesień

Bałem się powrotu. Kilka opuszczonych dni, brak kontaktu z przyjaciółmi, a teraz musiałem poradzić sobie z tym sam. Zawsze było łatwiej chodzić na wszystkie zajęcia, nie robić sobie zaległości i unikać nadrabiania utraconego materiału. Teraz nawet wzrok znajomych wydawał się jakiś inny. Mogli mieć wiele tajemnic przez ten czas, nawet najkrótszy, a ja byłem poza tematami ich rozmów przez cały tydzień. Zazwyczaj tego rodzaju zaległości nie dało się nadrobić w ogóle. Opuszczone sekrety, problemy, radości nikły bezpowrotnie i musiałem się z tym pogodzić. Mimo wszystko ta dziwna obawa, że powinno się o czymś wiedzieć, a jednak nie mamy pojęcia, o czym, sprawia, iż strach paraliżuje. Byłem na to narażony i nie mogłem się wykręcić. Pierwszy dzień szkoły przypadał akurat na pełnię, więc by nie wzbudzać podejrzeń musiałem zostać w domu te kilka dni. Jak się okazało słusznie, gdyż po przemianie podrapałem całe plecy i rękę. Bandaż z ramienia zdjąłem w prawdzie przed wejściem do szkoły, ale ślady zostały. Na szczęście z powodzeniem mogłem udawać, iż zahaczyłem o coś w domu, a moich łopatek nikt nie miał oglądać. Strupki były już niewielkie, chociaż nadal bolesne, jeśli nie uważałem.
Przeszedłem przez Pokój Wspólny, zapchany wieczorem i pełen gorączkowych rozmów na różne tematy. Dostrzegłem kilka nieśmiałych, nowych twarzy, z całą pewnością pierwszorocznych. Uśmiechnąłem się do siebie pamiętając, iż niedawno to ja byłem jednym z nich. Pomachałem do kilku znajomych, a Zardi pokazała mi język w szerokim uśmiechu. Opowiadała o czymś koleżankom gestykulując przesadnie.
Ciągnąc za sobą kufer wchodziłem po schodach zbliżając się nieubłaganie do naszej sypialni. Byłem ciekaw reakcji chłopaków, tego jak mnie przyjmą, co powiedzą. Nadal odczuwając lekkie igiełki strachu w sercu otworzyłem drzwi wchodząc do pokoju. Był jasny i pusty z początku. Coś mignęło mi przed oczyma i zmiażdżyło niemal w uścisku. Czarna burza przysłoniła świat, a znajome ciepło uspokoiło. Zostawiłem kufer tam gdzie stałem i oddałem uścisk.
- Stęskniłem się za tobą przez ten czas – Black zamiast się odsunąć tylko mocniej do mnie przywarł – I musiałem się uczyć żebyś miła ładne notatki – zaczął żalić mi się kładąc głowę na ramieniu – Cały czas uważałem na zajęciach, nawet byłem aktywny. Moja reputacja na tym ucierpiała, McGonagall mnie pochwaliła, a Potter wyśmiał – zaczął udawać, że płacze. – Nie rób mi tego więcej. Ty musisz się uczyć, bym ja mógł się obijać.
- Głupek! – uderzyłem go lekko w plecy – Gdzie jest reszta?
- Reszta? No wiesz... – wiedziałem od początku, że w pokoju jest zbyt pusto – Domyślałem się, że dziś możesz przyjechać, więc ich przekupiłem żeby nie pokazywali się do późnego wieczora... Pewnie mijałeś ich w Pokoju Wspólnym i musiałeś nie zauważyć. – westchnąłem wydostając się z ramion Syriusza i zabierając swoje rzeczy. Rozłożyłem się koło swojego łóżka i odwróciłem do Blacka, który najwyraźniej na coś czekał.
- Co? – bąknąłem mało przytomnie. Ten jego błagalny wzrok z pewnością nie był zapowiedzią niczego dobrego, a jednak na swój sposób przepowiadał przyszłość.
- Wykąpiemy się razem? – zapytał z uśmiechem aniołka, grzeczne słodkie dziecko, którym przecież nie był. – Tylko my dwaj, wanna, ciepła woda i... chcę się z tobą dotykać. Wiesz jak... – jego uważne wymowne spojrzenie wywołało u mnie dreszcze i rumieniec na twarzy. Nie lubiłem, gdy proponował coś tak otwarcie. Już same jego słowa potrafiły mnie peszyć, a co dopiero, kiedy obrazowo opisywał cokolwiek. A jednak i ja tego chciałem. Z jakiegoś powodu nawet bardzo. Skinąłem tylko głową nie mając na tyle odwagi by powiedzieć jasno, że się zgadzam. Black rozpromieniony wręczył mi pergaminy z notatkami i kilka złożonych w koperty.
- Tu masz notatki i listy, które pisałem do ciebie teraz. Nie spiesz się z czytaniem, bo chcę wiedzieć twoją twarz, kiedy będziesz to robił – zapowiadało się coś poważnego i nie byłem pewien czy mam się bać, czy może uznać to za całkiem bezpieczny żart. Ponownie skinąłem, a on pobiegł uradowany do łazienki. – Możesz iść na razie do chłopaków, tylko wróć żeby woda nie wystygła! – jego entuzjazm mnie przerażał, a jednak serce już teraz biło jak oszalałe wiedząc, co mnie czeka za te kilkanaście minut.
Wyszedłem z pokoju rozglądając się wszędzie. Teraz po spotkaniu z Syriuszem czułem się jakbym wcale nie opuścił tylu dni szkoły. Szukałem wzrokiem kolegów, jednak nie dostrzegłem ich w tłumie. Musiałem podejść do kanapy by ich zobaczyć. Sheva leniwie rozłożony na sofie od niechcenia poruszał się pionkiem po planszy, Pet i J. z błyszczącymi oczyma śledzili każde kolejne posunięcie przeciwników. Wielkie dzieciaki, które cieszyły się drobiazgami.
- Kiepsko ci idzie – rzuciłem fachowo uśmiechając się do Andrew. Chłopak zrobił wielkie oczy, chociaż szybko przyzwyczaił się do mojego widoku. Złapał mnie za rękę i przeciągnął przez oparcie kanapy na siebie.
- Miło, że wróciłeś do naszej rodziny, czy tam stada, jak to woli James – zamruczał i pocałował mnie w wargi. Speszyłem się, jednak pozwoliłem mu na to. Nie wydawało mi się to ani dziwne, ani też złe. W przypadku jasnowłosego było chyba wręcz naturalne.
- Pogodziłem się z Niholasem! – okularnik stracił chwilowo zainteresowanie grą – W pociągu wszystko sobie wyjaśniliśmy i znowu jest ze mną... Się znaczy gdzieś się tam szwenda z kolegami... Ale wiedz, o co chodzi! – dumnie przeczesał palcami włosy odgarniając grzywkę do tyłu.
- Wspaniale! – odpowiedziałem na jego entuzjazm, naprawdę ciesząc się z jego powodzenia. Zerknąłem na plansze w krowie łatki i figurki, którymi grali. Dziwna gra, w której Sheva musiał być krową, a reszta z chłopaków bykami. Nie wiedziałem, o co w niej chodzi i nie specjalnie mnie to interesowało. – Syriusz na mnie czeka. – zgramoliłem się z ciała Andrew na dywan – Widzimy się później w pokoju i nie daj się – klepnąłem Shevę w brzuch i pokazałem mu język, kiedy zgiął się w pół wrażliwy na dotyk.
Syri właśnie przygotowywał piżamy, kiedy wszedłem do łazienki. Biegał po niej w samych bokserkach niemal gotowy do kąpieli. Machnął na mnie ręka bym już się rozbierał i wchodził do wanny. W pomieszczeniu było przyjemnie ciepło, a para unosiła się w powietrzu. Nieśmiało zrzuciłem z siebie ubrania i wsunąłem się do wody. Kątem oka widziałem zaciekawiony wzrok Syriusza, jednak szybko i on pozbył się ostatniej części garderoby dołączając do mnie w wodzie. Całe moje ciało rozluźniło się i odprężyło. Ślady na plecach lekko piekły, jednak nie zwracałem na nie uwagi zbyt mocno zahipnotyzowany przyjemnością, jaka płynęła z tej chwili. Kruczowłosy złapał mnie za kostkę i przyciągnął do siebie. Musiałem unieść nogi i rozłożyć je siedząc naprzeciwko niego na wpół między jego udami, na wpół na nich.
- Daj buziaka – wyciągnął głowę w moja stronę czekając na pocałunek. Poddałem się w tamtej chwili. Połączyłem swoje usta z jego, a reszta już sama potoczyła się we własnym tempie. Za wargami podążyły ręce chłopaka, które objęły mnie w pasie. Nabierając do rąk wody oblałem nią pierś Blacka. Zamruczał uciesznie i odsuwając się patrzył mi w oczy. Sięgnął dłonią mojego krocza uciskając je. Pisnąłem cicho, a moje dłonie same powędrowały do ciała chłopaka w tym samym miejscu. Wygiął się z uśmiechem. Przysunął mnie bardziej, a mój członek ocierał się o jego. Tak jak kiedyś moja dłoń obejmowała oba, zaś Syriusz asystował mi przy tym swoimi palcami. Z głową na ciepłym ramieniu kruczowłosego całowałem go po szyi. Jego wargi znaczyły moje ramie muśnięciami i ugryzieniami.
- Syriuszu – jęknąłem mu w ucho. Jego imię samo z nich wypłynęło wraz z rozkoszą, jaka mnie obejmowała.
- Tak wiem, Remi – zaczął się śmiać – Też cię kocham. – zmarszczyłem nos, bo przecież nic podobnego nie mówiłem, jednak szybko zapomniałem o tym wszystkim. Było mi zbyt dobrze. Zażenowanie wyparowało, a zmysły zasnute mgłą przyjemności były bezużyteczne. Nie widziałem najmniejszego sensu w stawianiu oporu tym doznaniom.
Zacisnąłem palce na jego ramionach i wypchnąłem biodra w jego stronę dodatkowo naciskając na jego ciało swoim. Płonąłem, a woda tylko potęgowała moją rozkosz. Sięgnąłem ustami ucha chłopaka i ssałem płatek nie rozumiejąc, dlaczego to robię.
- Tak, Remi. Właśnie tak... – westchnął i zaraz potem nastąpiła kulminacja naszej rozkoszy. Niepowstrzymana fala przyjemności znalazła ujście, a jęk, jaki wydałem sam nie wiem czy na pewno należał do mnie, czy też do Syriusza.