piątek, 27 lutego 2009

Upss

Syri był nabzdyczony, jednak szedł wytrwale spode łba patrząc na wysoką sylwetkę mężczyzny. Niemal wbijał mu wzrokiem niezliczone sztyleciki w plecy, byleby tylko pozbyć się go i uwolnić od wpływu, jaki miał na wszystko w koło z racji pozycji, jaką sprawował. Ja raczej nie odnajdywałem w profesorze nic niebezpiecznego, czy też chociażby najmniejszych przejawów zainteresowania moją osobą. Byłem zwyczajnym, dobrze uczącym się chłopcem docenianym przez nauczycieli.
Wavele wprowadził nas do swojego gabinetu. Zupełnie zwyczajnego, jak większość, pełnego szafek z książkami, wykresów wiszących na ścianach, artefaktów. Przy półkach stała drabinka, niezbyt wysoka, ale idealnie dopasowana wielkością do rzędów regałów.
Oczy zalśniły mi na widok czegoś tak wspaniałego. Książki stały poukładane w wieżyczki nawet w kątach, nie mieszcząc się na półkach. Istny raj, w którym mógłbym się zagrzebać i nie wychodzić przez całe miesiące. Gdy patrzyłem na to wszystko pragnąłem zostać nauczycielem i wydawać góry pieniędzy właśnie na tysiące tomików, które pochłaniałbym, co dzień.
- Więc co mamy robić? – Black za to był rzeczowy i bynajmniej nie robiło to na nim wrażenia. Wątpiłem czy cokolwiek poza quidditch’em byłoby w stanie zainteresować go w jakimś większym stopniu.
- Chciałbym żebyście sprawdzili, czy wszystkie te książki – nauczyciel wskazał na półki – zgadzają się z tymi, które mam na liście. – podał nam po długim pergaminie pełnym tytułów. – Jeden odpowiada rzędom na górze inny na dole. Tutaj jest drabina, więc możecie z niej skorzystać. Bardzo dziękuję wam za pomoc. Sam nie wyrobiłbym się z tym i testami.
- To żaden problem – uśmiechnąłem się – Z przyjemnością pomożemy. – uśmiechnąłem się szeroko, zaś profesor oddał ten miły gest. Usiadł przy biurku i zajął się swoją papierkową robotą. Syriusz jeszcze chwilę mierzył go wzrokiem, a ja w tym czasie dopadłem drabinkę wspinając się na pierwsze szczeble. To właśnie otrzeźwiło kruczowłosego, który ściągnął mnie z niej i wręczył swój pergamin.
- Ty będziesz w bezpieczniejszym miejscu – mruknął i sam wdrapał się do góry. Usiadł na atrapie stołka na szczycie i wtedy właśnie uświadomiłem sobie, że nie jest wcale wysoko, a półki są niskie, chociaż ja byłem przy nich niesamowicie mały.
Z westchnieniem odszedłem na swoją stronę i zatopiłem się w tej niesamowicie przyjemnej pracy, jaką dostałem na to południe. Podziwiałem skórzane oprawy, złocone tytuły, finezyjną czcionkę, wielkość, rozmach i tematykę wszystkich tych dzieł. Czas płynął inaczej, a ja nie mogłem przestać, kiedy raz zacząłem rozkoszować się tak bliskim kontaktem z książkami, jakie tutaj były.
Chwile zamieniały się niemal w drobne wieczności, te zaś nadal były chwilami. Wskazówki zegara przesuwały się niezauważenie do przodu. Nie zauważyłem nawet, iż profesor zdążył poprawić wszystkie testy i przyglądał się naszej pracy. Dotarło to do mnie dopiero, kiedy odezwał się swoim spokojnym głosem.
- Jak wam idzie? – pytanie pełne było melodyjności.
- Myślę, że dobrze – odpowiedziałem przeciągając się.
- Więcej tego nie było? Niektóre są bardzo stare! – Syriusz wskazał palcem kilka egzemplarzy.
- Te są najcenniejsze – pouczył go Victor. Z miną niedowiarka Black wrócił do poprzedniego zajęcia.
Usłyszałem w pewnej chwili jak gwałtownie nabiera powietrza i kicha. Całe jego ciało zadrżało na tyle mocno, że drabina zaczęła się chwiać. Lekko zaskoczony tym chłopak, dodatkowo poruszył się, przez co niemal wylądował na ziemi. Wavele objął go szybko w pasie utrzymując tym samym w równowadze drabinę. Kruczowłosy siedział bez ruchu oddychając głośno i gwałtownie. Musiał się przestraszyć, tego, co się stało. Ramie profesora spoczywało w obrębie jego talii jeszcze dłuższą chwilę. Siedzący wysoko chłopak sięgał mężczyźnie piersi, więc nie musiał wysilać się specjalnie by mu pomóc. Syri nawet nie podziękował, a jedynie skinął głową. Było mu z pewnością głupio, iż to właśnie ten profesor pomógł mu w takiej chwili. Znając go, mogłem jednak stwierdzić, iż obwinia za to właśnie nauczyciela run, jednak to wpisane było chyba w naturę Syriusza i nikt nie miał na to wpływu.
Swoją część skończyłem przed Blackiem. Oddałem listę i naniosłem na nią kilka poprawek. Nauczyciel podziękował mi ciepło i poprosił bym zaniósł do biblioteki kilka książek do niego. Zajęty kruczowłosy uśmiechnął się ucieszony.
- Idź, idź – ponaglił mnie zapewne chcąc bym jak najszybciej znalazł się daleko od profesora. Nie miałem wyjścia jak tylko posłuchać. Zabrałem trzy woluminy i trzymając je pod pachą niemal tanecznym krokiem ruszyłem swoją drogą.
Mijałem korytarze, liczne drzwi, znajome duchy i nielicznych uczniów, którzy wałęsali się jeszcze w tamtych rejonach zamku. Wydawało mi się, że wszyscy będą przygotowywać się do podwieczorku, jednak była to mylna teoria. Nie mniej jednak miło było zobaczyć kogoś w drodze.
Na miejscu zaskoczył mnie jednak fakt obecności Jamesa. Nie spodziewałbym się, że sam z własnej woli zawita do biblioteki i otoczy się książkami. Może właśnie ze względu na jego nieczęste zachowanie typowe dla ucznia czułem niepokój. Nie odrywał wzroku od licznych tomików, więc nie chcąc mu przeszkadzać w nauce nawet nie podchodziłem. Oddałem tylko bibliotekarce woluminy i uciekłem stamtąd by wrócić jak najszybciej do Syriusza. Byłem ciekaw czy skończył już swoją część pracy.
Byłem już pod drzwiami, kiedy usłyszałem cichy krzyk i głośne uderzenie. Wszedłem szybko do środka nie wiedząc już dokładnie czy w kilka sekund po tych dziwnych dźwiękach, czy też w ich trakcie. Drabina kiwała się jeszcze leżąc na ziemi, zaś Black klęczał na czworaka nad leżącym na ziemi profesorem. Jakaś książka leżała upuszczona na podłodze, zaś Syri wpatrywał się w nauczyciela. Ich twarze były bardzo blisko siebie i dla kruczowłosego było to chyba nie lada kłopotliwe i męczące. Zawisł nad profesorem, który jego zdaniem był mu rywalem i wyglądali niemalże jak para kochanków. To rozbawiło mnie niesamowicie.
Victor uniósł brew i nieznacznym ruchem bioder uderzył nimi w pośladki Syriusza.
- Czekasz na coś? – zapytał nawet nie siląc się na nadanie swojej twarzy zwyczajnego wyrazu. Widać było od razu, że mimo niewinnego pytania kpił z nastolatka.
Na twarzy Blacka pojawiły się rumieńce. Podniósł się szybko i otrzepał spodnie.
- Poradzi pan sobie z resztą? Tak? To wspaniale, do widzenia! – złapał mnie za rękę i uciekł szybko z pokoju. Szedł ciężko zdenerwowany nie zwracając uwagi na to, że ciągnie mnie za sobą. Uszy miał lekko różowe od poprzedniego wstydu i zaciskał mocno szczęki.
- To zboczeniec! – warknął – I nie musiał przechodzić koło tej głupiej drabiny, kiedy straciłem równowagę, nie musiał też mnie łapać. Ble! To było okropne! Zabraniam ci przebywać z nim sam na sam. Jeśli trzeba zacznę się uczyć tych głupich run, tylko nie dawaj się wykorzystywać!
- Tak, wiem... – roześmiałem się wyobrażając sobie jak Black musiał się czuć lądując miękko na ciele profesora, który był mu wrogiem. Z jednaj strony Wavele przypominał mi wtedy Cornela, chociaż z pewnością o wiele bardziej stonowanego i rozsądnego. Kpił z Syriusza w tamtym momencie i może to wzmogło wściekłość Blacka. Nie mogłem uwierzyć w pech, jaki dorwał kruczowłosego ostatnimi czasy. Nie cierpiał Corneliusa i niestety musiał przeżyć jakoś tę niemiłą dla niego przygodę, teraz biedak wpadł na swojego bezpodstawnego rywala musząc przyznać, że właśnie dzięki niemu nie potłukł się zbytnio.
- Syriuszu, musisz spojrzeć na to w inny sposób – starałem się zachować powagę – Widocznie tak właśnie miało być i powinieneś martwić się bardziej o siebie, niż o mnie – nie wytrzymałem i roześmiałem się naprawdę głośno. Syri wydął wargi bocząc się na mnie za te krótkie stwierdzenie, a jednak nie potrafił ukryć całkiem tego, iż ostatnio miał nie tyle pecha, co ciążyło nad nim jakieś fatum, którego chciałby się jak najszybciej pozbyć.
Puścił mnie i westchnął kilka razy głośno.
- Zapomnijmy o tym. Los się ze mną drażni, ale to już z pewnością koniec tego pecha! Nie ma więcej nikogo, kto byłby dla mnie wrogiem, więc nie mogę pogrążyć się jeszcze bardziej. Koniec tematu idziemy na podwieczorek! – nadal z uśmiechem na twarzy zrównałem się z nim i zamruczałem by dąć mu do zrozumienia, że marzę o czymś słodkim.

środa, 25 lutego 2009

Ja?

4 październik

Dotychczas niewiele było deszczowych dni w ciągu roku. Stanowczo częściej mogłem zachwycać się tymi słonecznymi i wcale mi to nie przeszkadzało, a jednak i ten dzisiejszy nie był zły, mimo uderzającego o szyby deszczu, czy pełnego chmur nieba. Niestety ograniczało to liczbę możliwych zajęć pomiędzy zajęciami, czy też poza nimi. Już teraz łatwo było dostrzec, podczas ostatniej w tym dniu lekcji, że wielu moich znajomych nudziło się podczas transmutacji, jednak starało się uważać, bądź tylko udawać, iż są świadomi, co dzieje się w klasie.
Do takich właśnie osób należała w tej chwili Zardi i jej kuzynka Agnes. Chociaż z początku to krótkowłosa była upominana, teraz obie zajmowały się składaniem papieru w robaczki. Siedziały w miejscu, które dobrze było widać z mojej ławki. Zaczęło się od niewinnego z pozoru żuczka, którego zaklęciem wprawiła w ruch by fruwał nisko nad ziemią, dalej była już pszczoła, konik polny, biedronka, a nawet motylek. Z czasem po dosyć długim upominaniu dziewczyny Agnes spróbowała tej zabawy i obie zaczęły bawić się świetnie, chociaż cały czas udawały, że pilnie słuchają McGonagall. Niektóre z ich papierowych owadów zakręciły się nawet w pobliżu mojej ławki kierowane czarem, który dziewczyny musiały znaleźć w jakiejś ponad programowej książce. Postanowiłem nawet w duszy, że po zajęciach wypytam je o to.

Niewinna mróweczka wielkości pięści zawędrowała pod stopy nauczycielki. Zwyczajny nauczyciel nawet by tego nie dostrzegł, ale nie ona. Profesorka wymownie spojrzała na czarownice i bezceremonialnie zdeptała sztuczne żyjątko. Machnięciem różdżki posłała szczątki papieru do kosza i kontynuowała lekcję. Inne papierowe robaki schowały się w popłochu za biurkiem tak by kobieta nie mogła ich dostrzec.
Więcej osób zajmowało się obserwowaniem zachowania żyjątek, niż samym wykładem. Sam kilka razy przyłapałem się na tym, że zamiast uważać śledzę ruchy dłoni dziewcząt obserwując jak powstają nowe owady.
- Potter... – nauczycielka zwróciła się niespodziewanie do okularnika. Choć patrzyła w moją stronę wiedziałem, że jej spojrzenie błądzi w tyle klasy. Odwróciłem się podobnie jak większość uczniów patrząc na zupełnie nieprzytomnego, zatopionego w swoich myślach Jamesa. – Potter – powtórzyła, ale nadal nie była żadnej reakcji. Chłopak rysował na pergaminie serduszka i koślawego amorka. Wyglądał na rozanielonego i nie docierało do niego zupełnie nic.
- James – zaczęły się szepty i nawoływania. Nie było już osoby, która nie interesowałaby się okularnikiem.
- J.! – Sheva pomachał dłonią przed oczyma chłopaka zapatrzonego w kartkę, jednak i to nie przyniosło spodziewanego efektu. Syriusz skorzystał z zamieszania i poczułem jak coś ląduje w moich ustach. Słodki smak rozniósł się po nich niespodziewanie szybko. Wielki kawałek czekolady był słodki i ciepły, a kiedy go rozgryzłem poczułem zupełnie inny smak, lekko gorzkawy, ale roznoszący po ciele gorąco i niepowtarzalność łakoci z alkoholem. Przymknąłem oczy i uśmiechnąłem się rozkoszując tym. Nie powinienem jeść na lekcji, jednak to było silniejsze ode mnie, a Syri podsunął mi kolejną kostkę. Nie liczyło się to, że inni widzą jak to robi, wiedziałem, że nikt nie wyda naszej słodkiej tajemnicy, którą Black trzymał w torbie.
- Potter! – McGonagall podniosła głos i dopiero to poskutkowało. Przełknąłem szybko czekoladę i przetarłem usta by nie został na nich żaden ślad. James w tym czasie zdążył podnieść wzrok.
- Tak, tak, tak? Słucham? Proszę? Ja, ja, ja... Ja? – rozbiegany wzrok odnalazł ostre spojrzenie nauczycielki. – Ja... – stwierdził poważnie z westchnieniem skazańca.
- Co to ma znaczyć? – syknęła na niego – A nawet nie! Streścisz mi całe zajęcia od początku do tego momentu! W przeciwnym razie pożegnasz się z Hogsmeade do nowego roku!
James wytrzeszczyło oczy i szukał ratunku rozglądając się szybko po klasie. Nie było możliwości by w jakikolwiek sposób przyjść mu z pomocą. Musiał radzić sobie sam, a to oznaczało areszt na wyjścia. Powinienem wierzyć w przyjaciela i jego możliwości, ale to było tym trudniejsze, iż znałem go aż za dobrze. Był na przegranej pozycji.
- Zaczynając od samego, samego i samego początku... – zaczął o dziwno bardzo szybko – Na początku był chaos – mruknął pod nosem.
- Co takiego Potter, nie jestem pewna, czy słyszałam.
- Nic, nic. Układam sobie wszystko w głowie – zapewnił żarliwie – Merlinie, ratunku... – znowu zaczął mamrotać cicho.
Pukanie do drzwi zagłuszyło jego dalsze modły, a McGonagall niechętnie oderwała mrożące krew w żyłach spojrzenie od okularnika. Do sali wsunął się wysoki chłopak z szóstego roku ubrany w szaty treningowe do quidditcha. Kasztanowe włosy sprawiały, że wyglądał jakby właśnie wstał z łóżka i nie zdążył ich jak dotąd uczesać, a jasne lekko zielonkawe oczy zwróciły się błagalnie na nauczycielkę, kiedy tylko zauważył, że James stoi na baczność.
- Małą, maleńką prośbę mam... – niepewność wydawała się w nim narastać – Pottera chciałbym wziąć na chwilę. Niedługo mecz, a nie mogę zebrać drużyny żeby poćwiczyć. Wie pani jak ważne jest zwycięstwo w najbliższym meczu, jeśli chcemy dobrze wystartować. – nie wydawała się tym przekonana, jednak ten kontynuował jakby wcale nie przerywał by nabrać oddechu – Słyszałem, że profesor Slughorn już zbiera zakłady i liczy na puchar. Obstawiała już pani? Gryffindor jak na razie jest na ostatnim miejscu, ale to się zmieni... Raczej... – dodał jak gdyby miały to być magiczne słowa, które zapieczętują jego podstęp i ułatwią zadanie.
Poskutkowało. Twarz kobiety ściągnęła się, a brwi zadrgały w skrywanej głęboko złości. Widać chłopak wiedział już jak grać na jej ambicjach i nawet Potterowi miało się upiec.
- Zabieraj go! – warknęła walcząc chyba jeszcze z samą sobą, poczuciem obowiązku, a widoczną dumą, która została urażona przez nauczyciela eliksirów. – Jeśli nie wygracie, wrócimy do tej rozmowy, Potter i nic już cię nie uchroni! – zaczęła szperać w swoich notatkach prawdopodobnie by odnaleźć miejsce, w którym skończyła tłumaczenie.
Tym czasem James dziękując pod nosem Merlinowi i kapitanowi drużyny pakował szybko swoje rzeczy. Wybiegł niemal z sali, a jednak zaledwie w dziesięć minut później dzwonek obwieścił koniec zajęć.
Zebrałem swoje rzeczy czekając na Blacka, który robił wszystko w zwolnionym tempie, jakby nadal boląca noga wpływała negatywnie także na jego ręce. W przeciwieństwie do naszego codziennego czasu przemieszczania się z miejsca na miejsce, dziś byliśmy wręcz niemożliwie powolni. Stawiałem kroki ostrożnie by Black nadążał za mną i nie czuł się samotny idąc za wszystkimi. Z jakiegoś powodu wcale mu się to nie opłaciło. Wystarczyło, że wyszedł poza salę lekcyjną, kiedy niemal nie wpadł na Victora Wavele, profesora, którego nie znosił, a o którego był chorobliwie zazdrosny.
Nauczyciel za to uśmiechnął się przyjemnie i widać było, iż zainteresował się kuśtykaniem chłopaka. Spojrzenie jego szmaragdowych oczu przesunęło się z niego na mnie.
- Dobrze, że cię widzę, Remusie – zaczął łagodnie i ciepło, co powoli wyprowadzało Blacka z równowagi. – Skończyliście już zajęcia, prawda? –przytaknąłem – Wspaniale. Potrzebuję kogoś do pomocy przy książkach w moim gabinecie. Nie miałbyś chwili? Może zdołasz znaleźć tam coś dla siebie.
- Z przyjemnością! – odparłem entuzjastycznie. Runy były jednym z najbardziej interesujących mnie przedmiotów, więc z rozkoszą szukałem możliwości pogłębiania wiedzy na ten temat.
- Ja też idę! – Syri, jak miał to już w zwyczaju, spiorunował wszystko w koło wściekłymi spojrzeniami nie oszczędzając profesora. Stanął normalnie na nogach i jak się okazało zazdrość uleczyła go z bólu w przeciągu sekund. Nadal nie miałem pojęcia, co takiego dostrzega w Wavele’u, iż nie potrafi zaakceptować go jako nauczyciela, jednak z tego, co widziałem nie można było w żaden sposób przekonać go co do zupełnie czystych intencji ze strony mężczyzny.
Westchnąłem i poprawiłem torbę uśmiechając się. Byłem gotów, więc ruszyłem z Syriuszem u boku za profesorem run.

niedziela, 22 lutego 2009

Radość

W tym roku cały Hogwart ucierpi, więc po co męczyć chłopaków? ^^""

 

3 październik

Jęczący Syriusz Black. Kaleki Syriusz Black. Syriusz Black, którym trzeba się opiekować, jako że sam prędzej rozniesie dormitorium niż dotrze do łazienki. Krótko mówiąc miałem pełne ręce roboty musząc niańczyć małego, biednego Syriuszka, który zrobił sobie kuku w nózię. Koło jego łóżka stała laska Slughorna, którą nauczyciel pożyczył chłopakowi w akcie dobrej woli i troski o wszystko, co kruczowłosy mógłby zniszczyć w sali eliksirów kuśtykając na wszystkie strony. Martwiąc się o stan zbroi, gobelinów i wszystkiego, co chłopak mógł z łatwością zniszczyć na korytarzach McGonagall kazała mu zjeść obiad, podwieczorek oraz kolację w pokoju. Niestety Black uznał to za świetną okazję do zatrudnienia mnie w ramach opiekunki i pielęgniarki. Zażyczył sobie karmienie i cudem tylko uniknąłem przebierania się w jakieś dziwne ubrania by sprawić mu tym przyjemność.
Właśnie skończyłem karmić go budyniem karmelowym z pomarańczową polewą i musiałem zrobić porządek w jego rzeczach, jeśli planowałem zajmować się nim póki nie wydobrzeje. Nie miałem, co do tego szczególnych zastrzeżeń. Jak dotąd to raczej on troszczył się o mnie, więc mogłem przynajmniej jakoś się odwdzięczyć. Problem stanowiły tylko jego ciągłe jęki i miny obłożnie chorego, które mnie zniewalały. Dobrze wiedziałem, iż specjalnie udaje, a jednak nie mogłem powstrzymać się i powiedzieć mu jasno, że ma być poważny.
Siedząc na podłodze układałem jego rzeczy w szafce nocnej. Dokopałem się nawet do aparatu, który przerobił jakiś czas temu. To podsunęło mi całkiem przyjemny pomysł. Wstałem i popatrzyłem na drzemiącego słodko chłopaka. Nie trzeba było eksperta by zauważyć, iż więcej było w tym udawania, niż rzeczywistego zmęczenia.
- Jak się czujesz, nadal boli? – zapytałem niewinnie ustawiając aparat w odpowiedni sposób. Black robiąc minę siedmiu nieszczęść, które przypadkowo związały się ze sobą grubym sznurem odwrócił się do mnie z jękiem.
- Okrop... Nie! – zasłonił się rękoma jednak było już za późno. Zdjęcie wyszło wspaniałe, a Syri wyglądał obłędnie. Już widziałem je w naszym szkolnym albumie w części ze zdjęciami Syriusza. Z całą pewnością właśnie tego nam brakowało. Albumu ze zdjęciami z lat szkolnych!
- Ślicznie ci z tym grymasem na twarzy – zakpiłem pokazując fotografię z okropną miną Blacka samemu zainteresowanemu. Naturalnie w odpowiedniej odległości nie chcąc przypadkiem stracić tak cennej pamiątki.
- Remi, Kochanie, Remusku, Remisiu kochany... Oddaj to... – zrobił maślane oczy, jednak tym razem uśmiechnąłem się tylko diabolicznie chowając zdjęcie do kieszeni tak by się nie zniszczyło. – Lupin, nie bądź wredny! – zagroził z miną wściekłego woźnego.
- Ale kiedy ja nie jestem wredny... – spuściłem głowę i splotłem ręce na plecach – Jestem grzeczny i opiekuję się tobą... A może to, dlatego, że Cornelius lepiej całuje? – wydąłem wargę i nie powstrzymałem kolejnego uśmieszku, kiedy dostrzegłem minę Blacka. Nie potrafiąc zapobiec własnym odruchom zrobiłem kolejną fotkę tym razem wręcz idealnie oddającą chwilowy nastrój chłopaka. Czarna rozpacz i prawdziwie słodka bezsilność. Widząc delikatny błysk lampki aparatu chłopak wrócił na ziemię.
- Remi! – krzyknął siadając na tyłku i patrząc na mnie jak rozkoszne dziecko, któremu bez ostrzeżenia zabrano pudełko Czekoladowych Żab.
- No, co? – wzruszyłem ramionami znowu niewinnie – Ja tylko wykorzystuję swoją przewagę nad tobą. – uniosłem dumnie głowę – Cor tak zrobił i od razu wylądowałeś ubezwłasnowolniony w łóżku. Widać, że jest mistrzem uwodzenia!
- Nie mów więcej o nim! Nie przy mnie! Moja duma ucierpiała tamtej chwili jak jeszcze nigdy! – wyglądał jakby miał się rozpłakać. Kręcąc głową wsadziłem mu do ust suszoną morelę. Lekko zdziwiony przestał myśleć o zdarzeniu z wczorajszego dnia. Urażony zajął się żuciem owocu i skrzyżował ręce na piersi. Wyglądał słodko, o ile dziedzic Blacków mógł kiedykolwiek być słodki, czy też rozkoszny.
Usiadłem na brzegu łóżka i położyłem dłoń na kolanie chłopaka. Miałem ochotę ugłaskać go pocałunkiem i niewiele brakowało bym mógł to zrobić, niestety to, co mi w tym przeszkodziło było gorsze niż biegający na wpół nago Potter, niż miły woźny, lub w ogóle cokolwiek innego.
Drzwi otworzyły się i pojawił się w nich Pettigrew. Z koszulką podciągniętą pod brodę i odsłaniającą tym samym brzuch, z uśmiechem jak banan i słowami jakiejś piosenki hawajskiej na ustach. Ruszał rękoma na wzór fali i kręcił biodrami w tym samym stylu. Szczęka opadła mi do ziemi i chyba poczułem, że i Syriusza uderzyła o materac łóżka.
- Życie jest pięęęękneeeeee... I cieszęęęę sięęęęę... – śpiewał powoli przesuwając się przez pokój. Za nim podążał nie mniej wybity z równowagi Andrew. Chyba tylko Potter uniknął tego dzięki spotkaniu z Kinn’em.
Peter podszedł do szafy i otworzył ją dobierając się do lustra na drzwiach.
- Nie podejrzewałem się o to, ale jestem boski – rzucił pewnie i mrugnął do swojego odbicia – Bożyszcze Ślizgonek! – ponosząc ręce do góry zakręcił tyłkiem i patrzył jak jego odstający brzuch porusza się w rytm tego tańca.
- Merlinie słodki, co mu jest? – przeniosłem wzrok na zdegustowanego Shevę, który pobladł.
- Narcyza się do niego odezwała – rzucił z wymowną miną – Powiedziała ‘Spadaj, świniaku’ i teraz biedak popadł w samouwielbienie.
- Ach, jestem motylkiem! – krzyknął blondynek i skacząc przez pokój podbiegł do drzwi – Idę podrywać dziewczyny metodami Jamesa. Nie zatrzymujcie mnie i nie przeszkadzajcie... – rzucił śpiewnym głosem i zniknął. Black krzyczał jeszcze za nim by, chociaż ukrył brzuch, jednak wątpiłem by chłopak w ogóle to słyszał.

Andrew podszedł do swojego łóżka i wysypał jakieś papiery na pościel.
- Nie wiem, czy zjem nawet kolację po tym, czego byłem świadkiem – mruknął przebierając w zdjęciach, jak zdołałem dostrzec kilka chwil później. Nie dziwiłem mu się. Oglądanie Petera w całej niemal okazałości dalekie było od moich marzeń na temat życia w szkole. Pottera może bym zrozumiał, jednak Pettigrew... To było zbyt wiele, nawet jak na mnie. Ciarki chodziły mi po plecach na wspomnienie tych przerażających chwil i mrożącego krew w żyłach widoku.

- Mam uraz do końca życia – Syri wstał podpierając się laską i pokuśtykał do Ukraińca, który mruczał coś niezrozumiałego pod nosem.- Tatusiu, ratuj! Sheva, co to ma być? – Black podniósł jedną z fotografii i oglądał z miną nie mniej dziwną niż ta, którą robił podczas wejścia blondynka. Zaciekawiony podszedłem bliżej i zrozumiałem momentalnie, co się właściwie działo. Cała pościel usłana była zdjęciami nagiego Fabiena. Syri nie miał chyba nawet sił by zasłaniać mi oczy, a byłem pewny, że robiłby to gdyby tylko miał czas na zebranie myśli. Sam z resztą byłem nie mniej zaskoczony. Z kilkunastu różnych zdjęć patrzył na mnie znajomy już dobrze mężczyzna. Lekko zdziwiony i rozbawiony, niesamowicie przystojny, idealnie zbudowany i nade wszystko nagi. Na żadnej fotce nie był speszony, a Andrew wybierał najlepsze, po czym zaczął przyklejać je na ścianie nad poduszką. Układał je komponując w jak najlepszym stylu.
- Nie uważasz, że to przesada? – kruczowłosy oddał mu oglądaną wcześniej fotografię.
- Tęsknię za nim, a z resztą jest mój, więc zdjęcia mogą oglądać sobie nawet inni. Ja mam żywy egzemplarz, więc czego się tu bać? Nawet twój Remi może popatrzeć i porównać z tym, co ma na własność – wyszczerzył się pokazując palcem pierś Blacka. Nie mogłem powstrzymać śmiechu na widok tak uroczej miny, jaką posłał mu w odpowiedzi Syriusz. Mieszanki złości i zażenowania. Mimo wszystko mój kochany kaleka zdawał sobie sprawę z różnicy, jaka jest między nim, a dorosłym mężczyzną takim jak właśnie Fabien. Nawet nasz pokój właśnie dzięki temu nabierał zupełnie innego, bardziej dorosłego wyrazu, chociaż może było to lekką przesadą. Quidditch u Pottera, Fab u Shevy, maniakalne uwielbienie siebie w przypadku Petera i moja miłość do Syriego. Wszystko tworzyło ten niepowtarzalny kształt naszych lat szkolnych, a przecież dopiero zaczynaliśmy trzeci rok. Od razu widać było jak dalece miał się różnić od poprzednich lat.
- Nie jestem Jamesem, przyznaję, niezły kawałek męskiego ciała. Masz gust, chociaż ja mam lepszy – wystawiłem język jasnowłosemu i przytuliłem się do zmieszanego ukochanego. Z jakiegoś powodu roześmialiśmy się w trójkę, a gdy doszedł do nas Potter zabawa była tym większa. Jego miny na widok nowego wystroju, komentarze i stwierdzenie, że jakoś to zniesie. Uwielbiałem tych kilku wariatów i nie zamieniłbym ich, nawet gdybym dzięki temu miał pozbyć się wilkołactwa.

 

piątek, 20 lutego 2009

Ups!

I znowu Remi XP

 

Cały dzień w ciepłym, a czasami nawet zbyt ciepłym, stroju owieczki chociaż zaczął się od mojego marudzenia, kończył całkiem przyjemnie. Całkiem przywykłem do tego ubrania i inni wydawali się uznawać chodzącego między nimi baranka za coś normalnego. Chodząc machałem rękoma by szybciej się poruszać, a torba obijała mi się o nogę. Zapewne wyglądałem nadzwyczajnie dziwnie, jednak cieszyłem się w głębi, chociaż sam nie byłem pewny, z czego.
Stojąc pod salą i czekając na Blacka, który wyjątkowo powoli zbierał swoje rzeczy przeciągnąłem się. Przechyliłem głowę do tyłu ziewając i zamruczałem nie potrafiąc się powstrzymać. Poczułem uścisk w pasie i gwałtownie unosząc powieki zajrzałem w pełne figlarnych błysków oczy Cornela.
- Niewinne owieczki powinny jak najszybciej stracić swoją niewinność – rzucił fachowo – Ja chętnie zajmę się edukacją takiej miękkiej kuleczki póki nie okaże się, że wydobędę z niej nawet mleczko... – zamruczał mi do ucha. Kręciłem się w jego uścisku, by wyzwolić się jednak traktowałem to raczej jako przyjacielskie klejenie się z nudy niż poważne zagrożenie, jakie chłopak stanowił dawniej. A jednak przytulił się kładąc głowę na moim ramieniu, chociaż wymagało to od niego całkiem sporego gimnastykowania. Był ode mnie już o wiele większy, więc musiał zginać się by chociażby sięgnąć mojej twarzy, a co dopiero stać w tak niewygodnej pozycji
- A wiesz skąd wysysa się mleczko z takich słodkich chłopców jak ty? – szeptał mi do ucha. Nie wiedziałem, o czym mówi, ale ton jego głosu sprawiał, że na mojej twarzy kwitły czerwone róże policzków, które były jak wielkie litery opisujące moje zażenowanie. Tym czasem duża dłoń pogłaskała mój brzuch, a oddech niczym dłoń muskał zaczerwienioną skórę.
Nie zdołałem nawet protestować, czy bronić się przed jego dotykiem. Przed oczyma mignął mi ciemny kształt, a później tylko stęknięcie i ciężkie uderzenie jakiegoś przedmiotu o ziemię. Byłem wolny w tej samej chwili. Syriusz z minął godną obrońcy cennego skarbu opierał się o framugę drzwi. Nie zdążył nawet przez nie przejść, a torbę miał otwartą. Uśmiechnąłem się widząc jego zazdrość, ale i spokój, chociaż dawniej bynajmniej bym się tego nie spodziewał. Popatrzyłem na książkę koło mojej nogi, średniej grubości podręcznik do opieki nad magicznymi stworzeniami. Dotarło do mnie, co zrobił Black i kiedy tylko odwróciłem się w stronę jeszcze niedawno łaszącego się do mnie chłopaka, ten trzymał dłoń przyłożoną do czoła i marszczył brwi. Kiedy na chwilę zabrał rękę wyjrzał spod niej spory zaczątek guza.

- Auć! – warknął na Syriusza – Mogłeś po prostu powiedzieć, że mam go zostawić! Po co od razu tak brutalnie. Tylko go obejmowałem...
- Dotykałeś! – kruczowłosy był pewny siebie i nastawiony buntowniczo. Widocznie musiał być moim psem pasterskim na czas przebieranek, zaś Cornelius był wilkiem, przed którym mnie bronił.
- Oszpeciłeś mnie! – udał załamanie i niemal płacz – Zrobiłeś ze mnie jednorożca! Pokazał zaczerwienienie na czole – Jak ja teraz będę podrywał mięso? A może wolisz bym podrywał ciebie? – postąpił kilka kroków w stronę Blacka, który nabrał głęboko w płuca powietrza i zaczął szukać kolejnego podręcznika. Wtedy Cor doskoczył do niego, złapał za brodę i podciągając do góry. Moje oczy były ogromne, gdy patrzyłem oniemiały, jak starszy chłopak całuje mojego Syriusza, a zaraz potem oblizuje się i ucieka. Kruczowłosy pozbierał się po tym o wiele szybciej niż ja. Wyjął z torby pierwszy lepszy przedmiot i pobiegł za płomiennowłosym, który rozbawiony oglądał się raz po raz za siebie. Trochę tępo wpatrywałem się w nich. Syri starał się usilnie trafić w nastolatka, jednak ten był chyba już wyćwiczony w tego typu unikach. Zbierając po drodze książki chłopaka szedłem za nimi. Nie planowałem biegać i nawet nie wiedziałem, co myśleć o tamtym całym pocałunku. Nie mogłem być zły na Blacka, a Cornelius był poza moim zasięgiem, z resztą pamiętałem, że i mnie całował, więc poniekąd nie miałbym prawda wypominać Syriemu, iż dał się tak zaskoczyć. A jednak czułem kłucie w środku na wspomnienie tego, czego byłem świadkiem. Mój chłopak całowany przez kogoś takiego na moich oczach... To było jednak bardziej znaczące niż z początku mi się wydawało. Wbrew swoim poprzednim planom pobiegłem za nimi. Mijali kilka schodów koło klasy zaklęć, kiedy Black źle stanął i jęknął tracąc równowagę. Przeskoczył szybko na drugą nogę, ale ześlizgnęła się ona z niewielkiego schodku i znowu wykrzywił ją boleśnie. Tym razem raczej poważniej niż z początku.
Wystraszyłem się i podbiegłem. Black krzywił się trzymając za kostkę.
- N... Nic ci nie jest?! – klęknąłem obok, jednak on trzymał się dzielnie. Chociaż w oczach miał łzy nie spłynęły po policzkach.
- Teraz czuję się o wiele lepiej. Mój baranek martwi się o mnie, więc jestem szczęśliwy, chociaż chyba skręciłem kostkę... Nie znam się na tym, ale strzelam.
- Wystraszyłem się – bąknąłem cicho spuszczając głowę w dół – Na pewno nic ci nie jest? – niepewnie popatrzyłem na niego. Skinął zadowolony i wstał, chociaż na usiłował utrzymać się na jednej tylko nodze. Podniosłem się szybko pomagając mu.
Niestety chłopak był strasznie powolny kuśtykając i skacząc, chociaż opierał się na mnie. Wbijał mi łokieć w plecy, co tylko denerwowało mnie, a było jedynym wyjściem. A przynajmniej z początku właśnie tak myślałem. Strój baranka trochę łagodził niewygodę, jaką czułem w tamtej chwili, jednak nadal uważałem to za najmniej komfortowe rozwiązanie.
Wtedy właśnie przyszedł mi do głowy inny pomysł. Masochistyczny, jeśli brać pod uwagę mój wysiłek, ale skuteczny i nie musiałbym męczyć się z kruczowłosym na tyle długo, by dowlekł się do Pokoju Wspólnego, czy sypialni.
Zostawiłem, Blacka i stając przed nim pochyliłem się.
- Wchodź. Męka, jednak o wiele krótsza. – westchnąłem – Nie jestem owieczką transportową, ale chyba dam sobie radę. – spojrzałem na siebie na Blacka. Uśmiechnął się jakby właśnie spełniały się jego marzenia.
- Kto by pomyślał, że to ty będziesz mnie nosić i to w dodatku w takim stroju. Nie martw się, ważę tyle, co piórko... – wszedł mi na plecy i wtedy dotarło do mnie jak ogromne piórko nam mnie usiadło.
- O taaak... – wydyszałem z trudem mogąc się wyprostować. Musiałem korzystać z zasobów mojej energii płynącej z wilkołactwa, co nie zmieniało jednak faktu, iż chłopak był ciężki, a ja z trudem mogłem go nieść będąc przecież w mojej zwyczajnej postaci. – Tak wielkiego pióra jeszcze nie widziałem... Ważysz tyle, co żelazne, o ile nie więcej! – zasapałem się, a przecież postawiłem dopiero kilkanaście kroków. Syri przytulił się i mruczał mi w ucho. Przymilał się i głaskał mnie po piersi. Łaskotał czasami i miałem wtedy ochotę upuścić go by nauczył się, chociaż jednego, że mojej dobroci nie należy nadużywać. Pamiętałem jednak, iż zrobił sobie krzywdę. Taszcząc go na plecach zastanawiałem się jak mu pomóc i zając się nim. Musiałem zaopiekować się kruczowłosym, tym bardziej, że stało się to przeze mnie. Gdybym nie był tak ufny wobec ludzi, których znam i darzę chociażby nikłą sympatią Syri nie musiałby mnie bronić, nie zostałby pocałowany i przede wszystkim nie skręciłby kostki. Chociaż z innej strony nie tuliłby się do moich pleców jak dziecko i nie nuciłby pod nosem jakiejś dziwnej pioseneczki.
- Wygodnie ci? – prychnąłem, choć rozbawiony.
- Idealnie, chociaż wolałbym jeszcze pieszczoty, niestety na plecach raczej nie mogę liczyć na czułości... – głośne westchnienie zabrzmiało jak cicha nadzieja, że jednak jest jakiś sposób.
- Kiedy zrzucę cię w pokoju na łóżko i zajmę się w miarę możliwości twoją nogą, będziesz mógł liczyć na pocałunek i masaż. W zamian za ratunek – uśmiechnąłem się do siebie, za to Black już zaczął ocierać się policzkiem o mój kark.
- Moja owieczka, słodki baranek... Ma śliczne oczka i miękką skórę, a teraz obiecuje, ze mnie rozpieści, kiedy wrócimy do dormitorium. – znowu uśmiechałem się do siebie. Teraz nie tylko on chciał tego, ale i ja. Miałem ochotę zajmować się nim póki całkiem nie odzyska możliwości chodzenia, póki noga będzie go boleć. Przyzwyczaiłem się do jego bliskości bardziej niż wcześniej. Jednak nigdy nie uwierzyłbym, że przyjdzie mi nosić go, zamiast pozwalać by to on trzymał mnie w ramionach i rozpieszczał tym. Może jednak to ja powinienem być dominującą częścią związku z nim?

środa, 18 lutego 2009

FavChara II - Przyszłość (Denny 'Blood' Zachir)

I know the growing warmth of your embrace will bring me back to where I can restart

 

Siedem lat... Siedem naprawdę długich, a równocześnie tak przerażająco krótkich lat. Może i wstydziłem się do tego przyznać, ale przywykłem już do szkoły i chłopaków. W końcu, kiedy przez tak znaczący kawałek życia brniesz przed siebie otoczony tymi samymi murami i znajomymi twarzami, możesz uznać to za naturalne i po prostu zaakceptować. Tak właśnie odbierałem moje przywiązanie przez cały ten czas. Zwykłe przyzwyczajenie, a jednak przechodziły mnie dreszcze na myśl o tym, że możemy się więcej nie spotkać.

Nasze drogi rozchodziły się przed wejściem do parku. Lu i Rud skręcali w prawo, zaś Alen musiał przejść przez błonia by w ogóle mieć możliwość przeniesienia się w okolice domu. Chociaż wcale mi to nie pasowało zostałem wyściskany i musiałem obiecać, że będziemy utrzymywać kontakt. I tak z doświadczenia wiedziałem, że z mojej strony mogą spodziewać się wyłącznie odpowiedzi na swoje listy, jako że sam nie przypomnę sobie o nich w nawale zajęć, jakie sobie wynajdę.

Nie chciałem jeszcze wracać do domu, więc postanowiłem odprowadzić Nerena. Wydawał się ucieszony tym faktem, chociaż obaj milczeliśmy. Czułem się dziwnie ze świadomością naszego rozstania i najwyraźniej także on miał na ten temat podobne zdanie. Nasze rozstanie, nie było czymś naturalnym.
- Ja tu zostaję – rzuciłem, gdy dotarliśmy do niewielkiego jeziorka na środku parku. Było tu przyjemniej i chłodniej niż z na chodniku w środku miasta. Słońce odbijało się w tafli tworząc przyjemne refleksy jasnych, wesołych barw. Kaczki i łabędzie pływały wyszukując ryb, lub pozostałości okruszków rzucanych zazwyczaj przez dzieci. Trawa w tej okolicy miała o wiele bardziej soczysty kolor, a stokrotki, które rosły gęsto i bardzo szubko, przez co ogrodnicy z pewnością nie wyrabiali się z ich usuwaniem.
- Więc do zobaczenia... Kiedyś – widziałem jak wymusił uśmiech i odwrócił się ode mnie plecami. Nie musiałem pytać go, dlaczego tak właśnie postąpił. To było aż nadto oczywiste. Z pewnością uważał, iż koniec szkoły oznaczał również zerwanie z tym, co nas dotąd łączyło. Poniekąd miał rację, to, co było między nami do tej pory nie mogło istnieć poza murami Hogwartu. Nasz niestabilny związek, który opierał się wyłącznie na staraniach Alena ulegał zmianie, może nawet rozsypywał się z każdą chwilą.
Złapałem go za rękę i zatrzymałem lekkim szarpnięciem. Popatrzył na mnie nie wiedząc, o co chodzi.
- Chyba nie chcesz odejść tak bez pożegnania? – prychnąłem chłodno – Może i zobaczymy się niedługo, bo umarłbyś beze mnie, ale chyba zasłużyłem na coś specjalnego? Męczyłem się z tobą przez siedem lat, raczej nie po to byś miał teraz uciekać... – objąłem jego twarz dłońmi i przyciągnąłem do siebie. Sam sięgnąłem jego ust całując je lekko. Zesztywniał z szeroko otwartymi oczyma – Jesteś jak zimna ryba – mruknąłem, kiedy odsunąłem twarz na kilka centymetrów, zaś on jakbym wypowiedział właśnie zaklęcie przysunął się bardzo blisko łapiąc moje wargi i gorącej bliskości swoich. Upuścił swoje rzeczy, a puchacz zaskrzeczał głośno zezłoszczony, kiedy jego klatka uderzyła o ziemię. Alen jakby nie widział mnie od miesięcy i spragniony pocałunku przysunął się do mnie jeszcze bardziej. Naparł na mnie, przez co musiałem zrobić krok w tył. Poczułem jak ziemia osuwa mi się spod stóp, a serce podeszło do gardła na tę krótką chwilę, krew zaszumiała w uszach, a już chwile później zimna fala zamknęła się nade mną mocząc mnie całego. Objąłem mocniej ciało Alena, który nabrał wody, kiedy przez przypadek krzyknął krótko spadając ze mną. Na szczęście jeziorko nie było głębokie, więc woda sięgała nam po pachy, kiedy podnieśliśmy się do siadu. Obaj mokrzy i zaskoczeni.
- Widzisz, co zrobiłeś? – powiedziałem do niego marszcząc brwi. Zrobił minę wystraszonego szczenięcia. Nie potrafiłem się powstrzymać i musiałem go, chociaż w tym niewielkim stopniu postraszyć.
Nie wiem, czy to możliwe, jednak wydawało mi się, iż kącik moich warg uniósł się delikatnie. Prawdopodobnie tak właśnie było i to uświadomiło Alenowi, że wcale nie ma mu tego za złe. Kiedy przyglądał mi się uważnie dziwnie zafascynowany wyciągnąłem do niego dłoń. Złapał ją, ale jego wzrok nie odrywał się ode mnie. Kiedy tylko zacisnąłem palce na jego wyciągnąłem go z jeziorka. Wolałem nie ryzykować, jako że niedaleko od nas stała tabliczka zabraniająca kąpieli, a jakby nie patrzeć właśnie to robiliśmy, nawet, jeśli nieumyślnie.
Mimo mokrych ubrań kojące ciepło rozlewało się po całym moim wnętrzu. Pierwszy raz chciałem żyć i to jak najdłużej. Pragnąłem być przy Nerenie i by on był blisko mnie. Czerpałem z tego przyjemność i tonąłem w dotąd nie znanych mi uczuciach. Teraz, kiedy szkoła nagle się skończyła i miałem zacząć nowe życie docierało do mnie mgliście jak bardzo się zmieniłem i jak bliski jest mi ten uciążliwy, irytujący chłopak, jak głęboko dociera do mnie jego uśmiech. Wtedy jego blask był zaledwie namiastką tego jak promienny potrafił być. W tej, chociaż krótkiej mimo wszystko chwili dostrzegałem to z niesamowitą dokładnością. Gdy sam go pocałowałem, gdy trzymałem jego dłoń z własnej woli on wydawał się rozpływać, topnieć na moich oczach, tracić przytomność z radości, której nie pojmowałem.
- Teraz musimy obaj wyschnąć. Nie wrócisz chyba do domu mokry? – w tej sugestii więcej było nacisku niż drobnej uwagi, czy samego pytania. Robiło się późno, ale Alen wydawał się tego nie dostrzegać. Powrót do rodziny przestał się liczyć i czerpał, co tylko mógł z tej bliskości, jaką mu podarowałem.
Położyłem się na trawie by pozwolić promieniom osuszyć moje ciało i ubranie. Cały czas trzymałem dłoń Alena, przez co został poniekąd zmuszony by zająć miejsce obok mnie rozanielony, więc zapewne nie stawiałby oporu nawet gdybym wyprowadził go na najgłębszą wodę jeziora.
Pierwszy raz czułem się tak błogo i byłem spokojny. Nie czułem nienawiści, ani smutku. Może nawet zacząłem lubić samego siebie.
Wpatrując się w liście na drzewie, które rozpościerało koronę nad nami, niczym wielki parasol nie myślałem o niczym. Nadal byłem obojętny i zimny, jednak teraz z całą pewnością o wiele rzadziej. Stać mnie było na drobne gesty świadczące o istnieniu we mnie serca i uczuciach żywionych do Nerena.
- Wiesz jak skończymy? – odwróciłem głowę w bok patrząc na niego. Znowu widziałem w jego niebieskich oczach noty niepokoju. – Będziemy obaj pracować w Ministerstwie, wybaczę sobie, że istnieję, zamieszkasz ze mną, bo nie powstrzymam cię przed przeprowadzką i będziemy mijać się w pracy udając, że jesteśmy tylko kolegami. – nie było to tylko żartem. Naprawdę chciałem by tak było. Alen sprawił, że przestałem pragnąć śmierci, a zacząłem szukać w sobie także innych marzeń, głęboko ukrytych, a wywołanych właśnie przez niego.
- Tak! – krzyknął nagle i usiadł krzyżując nogi z palcami naszych dłoni splecionymi na swoich łydkach – Przeniosę się do ciebie, kiedy zacznę pracować! Albo nie... Mieszkasz z ojcem, prawda? – skinąłem. Zabrał mnie do siebie po niemiłym incydencie z matką, ale rzadko ze sobą rozmawialiśmy. Teraz chciałem by to się zmieniło. Chciałem rozpocząć nowe życie zbudowane na lepszym świecie, który sam ukształtuję.
- Pomoże i znaleźć mieszkanie... – rzuciłem niby to zastanawiając się jeszcze, czy będzie na tyle uprzejmy, jednak chłopak podjął momentalnie.
- Właśnie. I wtedy wprowadzę się i będę o ciebie dbał. Gotował, kiedy wrócę wcześniej do domu, sprzątał i przynosił ci kapcie...
Spojrzałem na niego znacząco. Mógł robić za żonę, ale nie musiał za psa. Chyba miałem pożałować, że w ogóle zacząłem snuć jakieś plany na przyszłość. Przy nim bezpieczniej było zostawić wszystko takim, jakim było na samym początku, kiedy był dla mnie tylko udręką.
- A ty? Co ty będziesz robił? – jeśli myślał, że odegram rolę wspaniałego księcia to przeliczył się. Nie miałem najmniejszego zamiaru robić czegokolwiek, jeden Alen wystarczał całkowicie.
- Będę – odpowiedziałem mu krótko – Chyba nie liczyłeś na jakiekolwiek czułości? Już mi przeszła ta chwila słabości!
Roześmiał się nie przejmując tym ani trochę. Nie wiele potrzebował by być prawdziwie szczęśliwym.
- A pluszowy Blood będzie naszym dzieckiem! – wystrzelił.
Wstałem puszczając jego rękę.
- Nie znam cię! – machnąłem ignorując go. Nie dał się jednak tak łatwo. Pozbierał swoje szpargały i pobiegł za mną. Sprowadziłem na siebie słodkie, wielkie nieszczęście w postaci rozkosznego wariata i na pewno miałem tego żałować, jednak nie planowałem zmieniać.

niedziela, 15 lutego 2009

FavChara II - Teraźniejszość (Denny 'Blood' Zachir)

We don’t have wings but it’s only because we think we can’t fly

 

Wiele się zmieniło, od kiedy trafiłem do Hogwartu, ale czy ja sam także byłem teraz inny? Z całą pewnością, tak. Na samym początku byłem zimny i nieczuły, chociaż to specjalnie nie uległo zmianie, za to zyskałem znajomych i zwierzaczka, który nie chciał odstąpić mnie na krok. Musiałem uważać by nie zdeptać go przez przypadek, mimo iż liczył sobie kilka centymetrów więcej niż ja. Czasami wydawał się być pucatym pączkiem o różanym uśmiechu, a zaraz potem perwersyjnym i wyzywającym chłopakiem o całej gamie kuszących iskierek w oczach, lub zagubionym, niepewnym szczenięciem, które bało się mnie, a równocześnie nie potrafiło uciec. Zazwyczaj każdą z tych postaci dało się jakoś uspokoić, czy poskromić, jednak minęło sporo czasu zanim doszedłem do tego jak to zrobić. Zrozumiałem także, że Alen zrobi wszystko, co mu każę pod warunkiem, że nie zagrozi to mojemu życiu. Był zbyt niezgrabny na służącego, jednak gdyby ktoś docenił jego starania i potrafił go nagrodzić wtedy właściciel tego uciążliwego zwierzaka byłby prawdziwym szczęściarzem. Niestety chłopak był pechowcem i miał straszny gust. Ja byłem tego idealnym przykładem. Z całej gamy przeróżnych osób, on wybrał akurat mnie. Kogoś, kto nie był w stanie go pochwalić, ani powiedzieć miłego słowa. Było mi go żal, jednak musiałem przyznać, że Neren był właśnie tym, który mnie zmienił. Uratował już kilka razy i nie zrażony moją osobowością brnął dalej przez te kolczaste zarośla, za którymi planował znaleźć moje serce.
Przysypiałem na sofie w Pokoju Wspólnym, a pod zamkniętymi powiekami widziałem płaczącego w kącie chłopca, samotnego i poobijanego. Otaczał go mrok i przerażające cienie. Musiałbym być głupcem by nie rozpoznać w nim siebie samego. A jednak ta, krótka wizja w półśnie różniła się od wszystkich poprzednich. Dziwny kształt stanął przede mną sprzed lat i przysłonił cały świat, a kiedy unosiłem wzrok zobaczyłem wielkiego, pluszowego niedźwiadka. Uśmiechnął się i porwał mnie w objęcia przyduszając. Nagle znalazłem się na miejscu swojej własnej postaci z przeszłości. Szamotałem się chcąc wyrwać, jednak miś ciągle powtarzał, że mnie nie puści, że kocha i nie odda nikomu.
Otworzyłem oczy gwałtownie, ale uścisk wcale nie zelżał. Patrząc w dół na swój pas dostrzegłem wtulającą się we mnie głowę o kasztanowych włosach i miażdżące mnie ramiona Alena.
- Neren! – syknąłem i odpychałem go od siebie, jednak on wczepił się mocniej z zawziętą miną nie pozwalając mi na odsunięcie jego ciała. Miałem wtedy ochotę go rozerwać, niestety gdybym to zrobił nie obyłoby się bez światków. – Znowu ci się zaczyna? Powinieneś się leczyć! – nie zraziły go moje słowa, ani ostry ton. Palcem pokazał mi, że chce bym się pochylił, po czym szepnął cicho:
- Chodź do pokoju i zadbamy o rozrywkę dla siebie – jego figlarny uśmiech wskazywał, że może mu chodzić tylko o jedno – Postaram się jak mogę najlepiej!
- Zapomnij, zboczeńcu. Odczep się i to już! – wstałem gwałtownie, więc chłopak musiał mnie puścić, jeśli nie chciał spaść na ziemię. – Powinni cię zamknąć, jesteś niebezpieczny! – z pogardliwym prychnięciem wyszedłem z Pokoju na korytarz. Prawdę mówiąc robiłem to nieświadomie i nawet nie miałem wybranego miejsce, w które mógłbym się udać. Usiadłem pod wejściem opierając się o ścianę. Dobrze wiedziałem, że znowu to zrobiłem. Uraziłem go i sprawiłem przykrość, a jednak nie mogłem postąpić inaczej. To było niezależne od mojej woli.
Nie wiem nawet czy byłbym szczęśliwy, gdyby Alen dał sobie ze mną spokój i znalazł kogoś innego. Gdybym znowu był sam, a to uciążliwe Istnienie, które wydawało się ciągle mnie prześladować, nagle znikło i więcej się nie pojawiło. Czułem pustkę, gdzieś we własnym wnętrzu na myśl o tym, a jednak nie potrafiłem zmienić się całkowicie. Byłem samolubny, nie mogłem temu zaprzeczyć i nawet nie chciałem. Raniłem chłopaka i dalej miałem to robić, a jednak nie chciałem by zniknął z mojego nędznego życia. Jakkolwiek banalnie to brzmiało, to takie właśnie było. Pozbawione głębszych uczuć, pragnień, czy nawet chęci umierania, która karmiła mnie wcześniej słodką nadzieją na zakończenie udręki życia.
Uświadomiłem sobie wtedy, że cały ten smutek, pragnienie śmierci prowadziły mnie właśnie w to miejsce, do upartego chłopca o niebieskich oczach, który był mi oddany nawet, gdy go odrzucałem. I poczułem tę dziwną chęć powrotu do Pokoju Wspólnego, spędzenia czasu przy nim i poddania się jego niemoralnym propozycją.
Westchnąłem wstając z miejsca i wsunąłem do pomieszczenia. Nerena już tam nie było, więc musiał zamknąć się w sypialni. Nie zdobyłbym się nigdy na przeprosiny, ale znając go nie były mu potrzebne. Wystarczało, że się pojawiałem, a on nie pamiętał już ani słowa z tego, co mówiłem, lub po prostu udawał, że zapomniał. Wspiąłem się po tych kilku schodach i przechodząc przez korytarz dotarłem pod nasze drzwi. Nie spodziewałem się tylko, że lepiej było w ogóle nie wracać.
Stanąłem w drzwiach patrząc jak Alen leży na swoim łóżku z opuszczonymi do połowy ud spodniami. Trzymał w rękach misia, którego ucharakteryzował pode mnie i jego łapkami sunął po swoim członku. W półprzymkniętych oczach lśniło niezaspokojenie, a usta łapały gwałtownie powietrze.
- Blood... Ach! – jęknął głośno i rzucił głową w bok. Przez przypadek chyba zobaczył, że tam jestem.

Zatrzasnąłem drzwi by nikt nie słyszał, a tym bardziej nie widział tego, co ja.

Rumiana twarz chłopaka stała się purpurowa. Porwał poduchę i zakrył nią głowę.
- Co tu robisz? – wymamrotał spod niej.
- Przyszedłem zobaczyć jak się zabawiasz z tą biedną zabawką, idioto! – warknąłem zbity z tropu. – Jesteś popieprzony! – podszedłem i wyrwałem mu z rąk poduchę. Znowu był przestraszonym szczeniakiem tyle, że z dumnie sterczącą męskością i malinową skórą na policzkach. Zabrałem także misia, na co zareagował gwałtowniej. Zerwał się na klęczki i sięgnął po niego rękoma.
- Oddaj! Proszę, oddaj! Już nie będę, ale nic mu nie rób! – chyba miał zamiar się rozpłakać, chociaż nie miałem pojęcia, o co właściwie.
- Uspokój się. Nic mu nie będzie. Daj mu spokój, przecież tu jestem! Tylko... – położyłem się obok niego – Nie licz na to, że cię dotknę. Baw się sam, ja tylko tu będę. – rumieńce nagle znikły z jego twarzy. Uśmiechnął się szeroko i wpatrywał we mnie przez jakiś czas. W końcu, zapewne widząc moje ostrzegawcze spojrzenie położył się i oparł głowę o mój tors.
- Jaki ty jesteś głupi... – rzuciłem głośno wypuszczając powietrze z płuc – Doprawdy, nie widziałem jak dotąd większego idioty...
Przytaknął energicznie godząc się na wszystko, zajęty wyłącznie pieszczeniem własnego ciała. Uniósł głowę i na oślep odnalazł moje wargi.
Patrzyłem na jego skupioną twarz, długie rzęsy, zmarszczone brwi i lekko pociemniałe policzki. Dobrze pamiętałem jak miękkie i ciepłe było jego ciało, gdy obaj oddawaliśmy się ekstazie, gdy przesadziłem z lekami. Jego skóra na pewno była bardziej szorstka niż kobieca, jednak dla kogoś, kto tak jak ja nigdy nie czuł pod palcami żadnej innej, wydawała się delikatna i gładka.
Nie pragnąłem go, ani też nie chciałem odtrącać. Wiedział, że nie dostanie ode mnie nic poza tą chwilową obecnością i wydawał się to akceptować. Oddawałem jego pocałunek leniwie i bez zaangażowania, ale także to wydawało się nie mieć dla niego większego znaczenia.
- Blood... – znowu zajęczał tuż przy moim uchu dysząc mi w nie.
- Czego chcesz? Przecież tu jestem!
Uśmiechnął się, a jego powieki nie uniosły się ani na chwilę. Sunął dłońmi po swoim ciele. Niespodziewanie podniósł się i usiadł mi na biodrach. Pieścił swoje ciało i dopiero wtedy otworzył oczy wpatrując się we mnie.
- Jesteś. – powiedział, jakby było to niesamowitym odkryciem.
- I nigdzie się nie wybieram, ale jeśli mnie ubrudzisz...
Złapał za swoją koszulę od piżamy i zasłonił nią swój członek. Widziałem jak rusza jeszcze dłonią zadowolony, a później wzdychał głośno wyginając się i pozwalając by nasienie wnikało w materiał. Ponownie uśmiechnął się rozbrajająco, przez co miałem ochotę zapewnić go, że nigdzie nie ruszę się bez niego, ale milczałem. Nie potrafiłem tego powiedzieć, jednak on może o tym wiedział, może tylko chciał wiedzieć. Nie miałem pojęcia, jednak przecież byłem z nim, a to kosztowało mnie naprawdę wiele, tylko na jak długo?

piątek, 13 lutego 2009

FavChara II - Przeszłość (Denny 'Blood' Zachir)

This pain of loneliness that no one will ever know about

 

Wszystko uciekało mi przez palce, od szczęścia po przyszłość. Osoba, która powinna darzyć mnie bezgraniczną i bezwarunkową miłością nagle odwróciła się ode mnie, próbowała zabić. Wielka blizna na brzuchu zawsze będzie mi o tym przypominać, a życie ciążyć, póki sam się go nie pozbędę. Miałbym to wszystko za sobą, gdyby ojciec nagle nie wrócił. Swoją drogą miał wyczucie. Zostawił nas zaraz po moich narodzinach i niespodziewanie wrócił, kiedy byłem jedną nogą na tamtym świecie.
Chyba w dalszym ciągu moje oczy stają się puste i jestem nieobecny, kiedy to wspominam. Brzuch zaczyna boleć, gdy tylko przypomnę sobie tamte chwile, ten szok i potworną udrękę, gdy matka wbiła nóż i pociągnęła... Śmierć byłaby wtedy ukojeniem, ale nie nadeszła. Męczyłem się nie będąc w stanie nawet stracić przytomności. Bez przerwy zdawałem sobie sprawę z tego, co się dzieje, nawet teraz, gdy zamknę oczy widzę jej obłąkańczy uśmiech, słyszę drwiący śmiech, gdy patrzyła jak umieram w męczarniach i lodowaty głos powtarzający ‘giń, giń, giń, demonie’.
Kiedy tak o tym myślę, wydaje mi się, że jednak wtedy coś we mnie umarło. Nie płakałem nigdy więcej. Nawet, gdy cała przeszłość powraca moje oczy pozostają suche. Może zbyt wiele tedy wylałem łez, może wypaliły mi na policzkach ślady, które teraz zatrzymują wszelki smutek, wyrzuty sumienia, a nawet fizyczny ból? Sam nie wiem. A może rzeczywiście byłem demonem, tak jak mówiła, tylko musiałem się przebudzić?
Niemal roześmiałem się ironicznie, kiedy ta myśl zakołatała mi w głowie po raz kolejny. Obejrzałem nóż, który zabrałem z kuchni obracając go w dłoniach.
- Kap, kap, płyną łzy znaczą twarz wilgocią, kap, kap, słony smak, spada na mą dłoń, jakże piękny mają kolor, krwawe łzy beznadziei...
Czy tak naprawdę miałem, o czym myśleć, co wspominać, czym się przejmować? Nie... Z całą pewnością mogłem porzucić jakiekolwiek rozważania. Tylko usiąść, przeciągnąć ostrzem po nadgarstkach i patrzeć jak tonę w szkarłatnej posoce, póki pozwala mi na to świadomość. A jednak to nie zdołałoby mnie zadowolić. Umysł przypominałby białą kartkę, a później już nic. Żadnego Boga, Szatana, Sądu. Nic tylko pustka, która cię pochłania, a której nawet nie czujesz. Nie potrafiłem sobie tego nawet wyobrazić. Gdy tracę świadomość unoszę się w gęstej substancji, gdy umieram tracę świadomość istnienia samej świadomości. Sam tego nie pojmuję, a jednak czuję, w jakiś nadnaturalny sposób czuję, że wiem, a jednak nie pojmuję...
Pokój był pusty, światła pogaszone. Sam nie wiem, dlaczego upodobałem sobie łazienkę. Może ze względu na zimne kafelki, lub by krew nie zabrudziła dywanu, w końcu nie chciałem zostawiać po sobie żadnego śladu. To oznaczałoby życie, a przecież chciałem umrzeć.
- Zamykasz oczy zastanawiając się, co przyniesie jutro, ale przecież ono może nie nadejść... Już się nie obudzisz... Trzeba być głupcem, by nie myśleć o śmierci, by zapomnieć o wieczności... – prychnąłem głośno. Religijne bzdury! Śmierć jest końcem wszystkiego... Kiedy sobie to uświadamiam, gdy mam pewność, że nie istnieje Bóg, dostrzegam zabawną zależność. Tracę czas. Jeśli Jego naprawdę nie ma to ta chwila, wszystkie te krótkie chwile, są jedynym, co mi pozostało. Nie ma nic więcej poza tym, co jest teraz, a więc to, co teraz robię, jest marnotrawstwem. Odpoczynek, sen, zaduma. Wszystko to tylko kradnie cenny czas. Więc jak wiele zyskują ci, którzy wierzą?

Zanurzyłem ostrze w ciele i przeciągnąłem nim rozcinając nadgarstek. Krew wypłynęła od razu, jednak nie ciąłem głęboko. Musiałem mieć władzę w rękach by podciąć także drugi. I po co miałbym się spieszyć. Dzięki temu mogłem patrzeć jak krew powoli opuszcza moje ciało. Odłożyłem nóż brudząc ubranie czerwienią. Położyłem ręce po obu stronach ciała, oparty o ścianę lepiej widziałem, co się działo. Na gładkich kafelkach rysowała się krwawa rzeka. Rozmazałem ją dłonią, a każdy ruch sprawiał, iż szybciej traciłem krew. Już teraz czułem, jak ciąży mi głowa, serce zaczynało szybciej bić, jego błagania o pomoc pulsowały mi w skroni. Oddech był ciężki, a pierś bolała od tego szaleńczego wyścigu, jaki rozgrywało właśnie moje serce i uciekające powoli życie. Wypływało ze mnie wraz z każdą traconą kroplą. Dlaczego tak szaleńczo chciało zostać na tym świecie? Czemu się nie poddawało, mimo że z każdą chwilą traciłem coraz więcej życiodajnej posoki?
Uśmiechnąłem się do siebie. Więc tak to jest umierać... Dawniej byłem tym zbyt przerażony by zapamiętać, jakie to cudowne uczucie. Unosić się w błogim stanie powolnej śmierci. I tak jak myślałem. Nie stanął przy mnie żaden Anioł, ani też sam Bóg, nie było Diabła, ani demonów. Nie było nic. Tylko pusta łazienka, kałuża krwi i niesamowity huk w głowie. Piękna śmierć. Zginąć z własnej ręki. Z ręki kogoś, kogo się nienawidzi, bo przecież nie zabija się ukochanej osoby.
Kolory, które mignęły mi przed oczyma raziły i sprawiały, że ból głowy był jeszcze większy, a później dziwnie kojący krzyk, który docierał do mnie bardzo wyraźnie. Chociaż powinienem już tracić świadomość, ja nadal byłem związany z tym światem.
- Idioto! – znowu drażniący blask kolorowych ubrań.
Dlaczego nie zamknąłem drzwi? Dlaczego pochłonięty wspomnieniami zapomniałem o czymś tak istotnym?
Czyjeś dłonie rozdzierały materiał. Teraz, może nawet na wpół martwy, wszystko słyszałem o wiele dokładniej. Jakby słuch wyostrzył się, gdy wzrok był już zamglony. Straciłem już władzę w rękach i siłę by poruszać głową, lub zrobić cokolwiek. Kawałki szmat zaciśnięto mi nad rozciętymi nadgarstkami. Mocno, wiedziałem to, chociaż nie czułem. Widocznie ktoś chciał mnie ratować, tylko, po co? Przecież ja sam tego nie pragnąłem w przeciwieństwie do słodkiej śmierci. Pożądałem jej i szukałem, ale ona ciągle uciekała.
Zostawiony w spokoju czułem, że jestem znowu sam w jasnej łazience. Biel i delikatna szarość były cudownymi kolorami, kiedy przychodziło umierać. Uspokajały i sprawiały, że uśmiechałem się, chociaż nie wiem, czy tylko w myślach. To było takie wspaniałe.
- Zawołajcie pielęgniarkę, szybko! – wrzask dochodzący z pokoju i zaraz potem ktoś znowu zakłócał moją cichą celebrację wymazywania błędu rodziców.
Kim był ten natręt? Dlaczego to robił? Nie miałem mu nawet tego za złe. W końcu był tylko człowiekiem, w przeciwieństwie do mnie. Nieistotnej bestii, którą spłodziło zło.

- Popatrz na mnie! – teraz ten krzyk nie był już tak kojący. Biała mgiełka, teraz była ciemna i niemal traciłem wzrok, a jednak bardzo niewyraźnie mogłem jeszcze dostrzegać to, co miałem dokładnie przed oczyma. – Idiota! Słyszysz mnie?! Rozumiesz, co mówię?! Debil! – chłopak, tyle wiedziałem, wydawał się szamotać z samym sobą. Nagle złapał mnie za twarz i skierował ją na siebie. Teraz wiedziałem przynajmniej, kto starał się rozdzielić mnie z oblubienicą, która nawet po mnie nie przyszła, chociaż była z pewnością blisko. Alen... Ciągle uśmiechnięty i wesoły, teraz przerażony... Dlaczego mnie nie zostawi? Nie da w spokoju podążyć za życzeniem, które powracało każdego ranka, każdej nocy?
I wtedy też dostrzegłem w jego oczach łzy. Matka płakała z radości, gdy niemal mnie zabiła, ale dlaczego on płakał? Nie byłam dla niego nikim ważnym, nawet mnie dobrze nie znał, a jednak płakał.
Gdybym mógł wybierać wolałbym pewnie umierać otoczony bielą, widząc tylko tą jasną barwę, a jednak teraz całe resztki mojej świadomości wypełniała jego twarz, niebieskie oczy, blada skóra i te uczucia wypisane na tym dziecięcym obliczu.
Powoli tonąłem, chociaż jeszcze nie zatracałem się w nicości, a jedynie traciłem obraz świata sprzed oczu.
- Ani mi się waż! – wrzasnął ponownie i uderzył mnie z całej siły w policzek. To na chwilę przywróciło mnie światu. – Masz na mnie patrzeć, chociażbyś chciał rzygać na ten widok! – wysyczał wściekle. Wytarł nos w rękaw i znowu wymierzył mi policzek. Nie bolał, ale z jakiegoś powodu był ciepły.
- Dla... czego? – wydusiłem, chociaż było to ostatnie, co mogłem zrobić. Moje usta nie mogły się więcej poruszyć, myśli przestały układać się w słowa, widziałem jedynie obrazy i nie rozumiałem ich już w ogóle.
- Chcesz wiedzieć?! – syczał – Chcesz?! To przeżyj, a powiem ci, dlaczego!
Kolejny zdenerwowany głos, tym razem kobiecy. Ciepło na nadgarstkach, krzyk, szloch i zapadłem się w otchłań pełną miękkiej czerni. Nie umarłem, chociaż może miało to przyjść później.
Już kiedyś tu byłem. Po tym jak matka chciała się mnie pozbyć. Nie pamiętam nic z tamtego, pierwszego razu, ale czuję, że jest to znajome. To dziwne uczucie świadomości. Dowód na to, że nadal żyję. A jednak...

środa, 11 lutego 2009

Remi Owieczka

Wróciłam (chyba ==)!
Dziękuję Karde, za informowanie Was i Chiaki za przesłodziutki art z Remim!
Dziękuję także Wam wszystkim za to, że czekaliście! Tak jak pisała Kaede info uległo samozniszczeniu XP

 

2 październik

To było okropne. Czułem się pulchny i aż nadto ciepły, miękki, słodki. Moje różki wyglądały jak rogaliki z czekoladą i oblizywałem się na samą myśl o tym, a uszka przypominały dwa biszkopciki z dżemem. Mało tego całe moje ciało wydawało mi się pokryte kremem do ciastek, a na domiar złego wstążka pod szyją tylko zaostrzała mój apetyt na coś słodkiego przypominając mi o wiśniowych pysznościach, którymi tak często karmił mnie Syriusz. Rumieniłem się na samą myśl, iż ktoś może postrzegać mnie podobnie. Wyglądałem jak chodzący kawałek ciasta, chociaż miałem być przecież owieczką.
Popatrzyłem na kruczowłosego naburmuszony. Musiałem dotrzymać słowa, ale nie spodziewałem się, że ten strój będzie aż tak kompletny. Nie mogłem zrozumieć, co on w tym widzi, a jednak odczuwałem wyraźne zażenowanie, kiedy patrzył na mnie, gdy ja przerzucałem przez ramię torbę. Nie było mowy o ubieraniu szaty, jednak Syriusz podobno załatwił już wszystko z profesorami i znalazł kruczki w regulaminie, które pozwalałyby mi na chodzenie tak ubranym. Nie chciałem nawet wiedzieć, czego dotyczyły i jak będę musiał wytłumaczyć nauczycielom przebranie baranka.
- Słodkiiiiiii! – Black zwijał się po łóżku przyciskając ręce do piersi i podciągając nogi pod brodę – Nie wytrzymam! Cudooooooooooo! – piszczał.
- Nooo... – Potter lekko zarumieniony patrzył na mnie z otwartymi ustami. Nawet Peter nie mógł wydobyć z siebie słowa, chociaż w tym jednym wypadku bynajmniej nie z powodu pełnych jedzenia ust. Patrząc na Andrew widziałem jak walczy sam ze sobą.
- Ja musze go przytulić! – wypalił w końcu i doskakując do mnie uściskał mocno. Czułem jak jego ciało zanurza się w miękki materiał mojego stroju. To jakoś przywróciło Syriuszowi zdrowy rozsądek, gdyż poderwał się na nogi i łapiąc mnie w pasie odsunął od chłopaka.
- Moje i nie ruszać, bo ręce odgryzę! – zawarczał – Zawartość tego miękkiego kokoniku jest też moja, lub w szczególności moja. Dotarło? Moje, moje, moje, moje! Dziś nikomu nie wolno go dotykać. Połknęlibyście go, a ja na to nie pozwolę! – nagle zamruczał głośno i przytulił się do mnie z głową na puchatym ramieniu. – Zawsze jesteś słodki, jednak dziś wyjątkowo. Kiedyś zrobię coś podobnego z tobą na talerzu w łakociach, co ty na to? – szeptał mi to do ucha, przez co musiałem zamknąć oczy by nie zajęczeć, gdy ciepłe powietrze łaskotało wrażliwe punkty mojej skóry.
- Chodźmy już, chcę to mieć za sobą – bąknąłem. Strach przed pokazaniem się w takim stroju całej szkole narastał we mnie z każdą chwilą. Nogi wydawały się miękkie i z trudem się poruszały, kiedy stawiałem drobne kroki.
Syriusz porwał torbę spod ściany i wyszedł ze mną z zadowoleniem patrząc na reakcję osób, które właśnie opuszczały swoje pokoje. Spuściłem głowę by nie patrzyli na moją twarz. Już i tak byłem wystarczająco zawstydzony. Uważając by się nie przewrócić zszedłem po schodach i mijając oniemiałych Gryfonów wyszedłem z dormitorium.
Mimo, że nie patrzyłem przed siebie, ani na twarze innych uczniów i tak dobrze wiedziałem jak musieli reagować. Z pewnością byłem sensacją dnia, o ile nie całego miesiąca.
Wchodząc do Wielkiej Sali zamknąłem oczy na dłuższą chwilę. Gwar ucichł i z przerażeniem stwierdzałem, iż wiem, dlaczego. Byłem głównym powodem przedłużającej się ciszy. Płonąc ze wstydu szedłem w kierunku naszego stołu. Syri trzymał się blisko mnie i szeptał, jak bardzo zachwyciłem wszystkich w koło.
- Mniam! Słodki! – w tej głuchej ciszy głos Michaela zabrzmiał niemal złowieszczo. Siadałem na krześle, kiedy dobiegł do mnie i niemal wziął w objęcia, jednak w ostatniej chwili Syri stanął przed nim zasłaniając mnie.
- Nie wolno – wysyczał przez zęby, przez co Nedved musiał obejść się wyłącznie patrzeniem. Westchnął głośno z nie ukrywanym żalem. Nieśmiało i nadal cały czerwony na twarzy podniosłem wzrok na chłopaka. Uśmiechał się ciepło i przyjaźnie za plecami mając Gabriela.
- Dlaczego ty się tak dla mnie nie przebierzesz? – mruknął długowłosy marszcząc czoło. Mógłbym się tulić, ściskać i tarmosić jak pluszowego misia... – chyba zaczął fantazjować i odpłynął myślami bardzo daleko. Gabriel nie wydawał się tym ani zachwycony, ani też specjalnie wytrącony z równowagi. Złapał chłopaka za kołnierzyk na karku i pociągnął do tyłu.
- Obym nigdy nie musiał ci mówić, dlaczego się tak nie przebiorę – mruknął tarmosząc Michaela za sobą do stolika. Ich obecność sprawiła, że zapomniałem o całym zamieszaniu, jednak wystarczyła chwila, a znowu przypomniałem sobie, co się właściwie dzieje. Znowu spuściłem głowę wcześniej widząc jednak specyficzny wzrok nauczycieli i delikatnie uśmiechniętą twarz Camusa. Jego widok sprawił mi wielką ulgę. Wpychałem do ust ogromne kawałki chleba z dżemem byleby słodyczami przytłumić świadomość tego, co się dzieje.
- Wilk na wilku... – westchnął Syriusz siedząc obok mnie i powoli sącząc kawę zbożową – Patrzą na ciebie i pewnie myślą jakby tu dobrać się do tej rozkosznej owieczki... Nie dam im ani trochę! – zmarszczył brwi, a jego oczy stały się węższe, niemal niebezpieczne.
Ciężka, duża dłoń spoczęła na mojej głowie, a gdy zaskoczony popatrzyłem w górę napotkałem pełne ciepła spojrzenie nauczyciela latania, który musiał dostrzec moje zażenowanie sytuacją.
- Nie mam pojęcia, o co chodzi, ale wyglądasz wspaniale, więc nie przejmuj się – pogłaskał mnie, a zaraz potem kruczowłosego. Mrugnął do nas i wyszedł z sali chyba nawet nie dostrzegając sznureczka dziewczyn, które ciekawsko podążały za nim z pełnią zaangażowania dyskutując na tematy związane ściśle z mężczyzną. Kiedy tak patrzyłem na jego plecy i pomyślałem o tym niesamowitym uśmiechu, jaki mi posłał nagle uświadomiłem sobie, że chyba naprawdę nie wyglądam źle. Nie wiem nawet, dlaczego, ale ta kilka słów, jakie wypowiedział zmieniło całkowicie sposób, w jaki postrzegałem siebie w tym przebraniu. Chociaż daleki byłem do jakichkolwiek wielkich uczuć do niego, to Camus promieniował miłością i chyba właśnie to nagle odmieniło mnie i rozgrzało serce.
Uśmiechnąłem się do Syriusza i wypiłem swoje kakao. O wiele spokojniejszy i już nie tak zawstydzony wyszedłem wraz z Blackiem z Sali.
Coraz więcej uczniów kręciło się po korytarzach i wydawali się przyzwyczajeni do mojego wyglądu. Cieszyło mnie to niesamowicie. U boku Syriusza i kolegów przepychałem się między tłumem. Niewiele widziałem myśląc tylko o tym by nie spóźnić się na pierwsze zajęcia. Jak zwykle obijałem się o różne osoby, jednak teraz musiałem też wpaść na kogoś bezpośrednio. Odbiłem się od obcego ciała i miałem z pewnością wylądować na miękkiej pupie baranka, a jednak nie doszło do tego. Mocny uścisk na ramieniu przytrzymał mnie w pozycji stojącej. Black złapał mnie za rękę i lekko odciągnął do tyłu. Nie wiedziałem, dlaczego, jednak zrozumiałem, kiedy popatrzyłem na ofiarę i wybawcę. Zarówno jedną jak i drugą osobą był nauczyciel run. Uśmiechnął się do nas i wydawał zainteresowany moim przebraniem. Black znowu przyjmował bojową postawę i nie wypuszczał z ręki moich palców.
- Słyszałem coś o chodzącym po szkole baranku, ale widzę go dziś pierwszy raz – skomentował zanim nie wyminął nas. Odwrócił się jeszcze do tyłu patrząc ponad tłumem. Cały czas unosił kąciki warg, przez co zazdrosny Syri zasłonił mnie sobą. Zza jego ramienia widziałem, jak nauczyciel powoli odwraca głowę i całkowicie normalnie zmierza w stronę swojej sali lekcyjnej.
- Każdy dziś jest mną zainteresowany – bąknąłem cicho do ucha Syriusza, jednak nie wydawał się tym zachwycony.
- Miałem nadzieję, ze przynajmniej z nim się nie spotkasz, ale za późno. Najważniejsze, że już sobie poszedł. Chodź, nikt nie będzie na nas czekał – pociągnął mnie, a reszta jak za przywódcą podążyła za nim. Był spięty i niezadowolony, ale wiedziałem, co zrobić by mu przeszło. Ścisnąłem mocno jego dłoń, a kiedy spojrzenie szarych tęczówek skupiło się na mnie posłałem mu jeden z moich najlepszych i najszczerszych uśmiechów. Wiedziałem, że poskutkuje. Kruczowłosy momentalnie rozpromienił się i zwolnił ocierając się swoim ramieniem o moje. Nie mogłem wyobrazić sobie niczego piękniejszego w tamtej krótkiej chwili. Nawet jako owieczka byłem przecież sobą.
”Wilk w owczej skórze” pomyślałem, jednak chyba pierwszy raz bez najmniejszego żalu. Miałem nadzieję, że kiedyś przyjdzie także czas na wyznanie Syriuszowi prawdy. Na razie miałem na głowie inne rzeczy, jednak to przebranie zaczęło mi się coraz bardziej podobać, przynajmniej na ten krótki czas.