środa, 25 marca 2009

Zmiana płci vol. 4

Sam nie jestem pewny, co się stało, jednak mogłem się domyślać, iż prawdopodobnie usnąłem nad książkami. Z początku było mi bardzo niewygodnie, z czego chwilę później czułem ciepło, miękkość i zanurzyłem się głębiej w słodkim śnie. Ten dzień mnie wykończył, więc mogłem się spodziewać, że właśnie tak to się skończy. Niestety tak jak piękne sny kończą się z nastaniem ranka, tak moją drzemkę zakłócił chichot.
Otworzyłem oczy ziewając i wpatrując się w dwa szare księżyce. Z początku przeszły mnie dreszcze, jednak w kilka chwil później zrozumiałem, iż był to tylko pochylający się nade mną Syriusz. Uśmiechnąłem się do niego i rozejrzałem. Byłem w pokoju na jego łóżku, wygodnie rozłożony w miękkiej, ciepłej pościeli. Rozkoszowałem się tym póki nie poczułem dziwnego niepokoju. Zrobiło mi się chłodno, a na twarz Blacka wstąpił pełen zadowolenia i dumy uśmiech. Jak dla mnie zbyt oczywisty. Coś wymyślił, a ja powoli to odkrywałem. Przeszły mnie chłodne, nieprzyjemne dreszcze, głowa była pusta, póki nie spojrzałem w dół. Leżałem nagi, związany i w dodatku wyeksponowany, jak dziecko po kąpieli. Kruczowłosy wydawał mi się cieszyć z tego, iż właśnie odkryłem tę, niby jego, tajemnicę.
- Co ty robisz? – mruknąłem mało z tego zadowolony. Pociągnąłem lekko za wiążące mnie wstążki, którymi unieruchomił mnie przytwierdzając do łóżka. Tak jak się spodziewałem postarał się bym nie wydostał się zbyt łatwo. Nie poczułem nawet malutkiej słabości w wiązaniu, którym się posłużył. Byłem bezbronny jak wiele razy przedtem i całkowicie zaskoczony. Nie spodziewałem się po nim czegoś takiego. W ogóle nie myślałem, że przyjdzie mu to do głowy, gdy będę spał. Kląłem w myślach na specyfik Pottera. Byłem pewien, że to właśnie on zafundował mi takie wrażenia.
- Pobawisz się ze mną, prawda? Zrobię ci dużo wspaniałych rzeczy, o patrz! – otworzył przede mną jakiś wolumin i pokazał rysunek przedstawiający scenę, kiedy to dwóch chłopaków dotyka się w specyficzny sposób, nie dający się pomylić z żadnym innym. To było przerażające, jako że ja byłem związany a Syriusz najwyraźniej bardzo napalony. – Będzie ci bardzo przyjemnie, zapewniam. Nie zrobię ci krzywdy, ale zadbam byś się nie nudził. Chciałbyś? Nie musisz odpowiadać – na jego twarzy pojawił się wielki, wesoły uśmiech.
- Oszalałeś… - westchnąłem znowu podejmując próbę wydostania się. Niestety tym razem chłopak związał mi ręce i nogi. Dobrze, iż chociaż nie zakneblował mi ust, jako że wtedy miałbym niemały problem. Nie podobało mi się tylko, iż krzycząc o pomoc pokazałbym się wybawicielowi, kimkolwiek by był, nagi. To wydawało mi się gorsze niż poddanie chłopakowi.
- A tu mamy coś cudownego i pomogę ci się wyluzować. Możesz zamknąć oczy – pogłaskał mnie po policzku, co było chyba ostatnim przejawem normalności w tej chwili. W duchu obiecywałem sobie, że sam zabiję Jamesa jeśli nie zrobią tego inni. Dał mi się we znaki jak nigdy dotąd.
Syri wyjął z szafki swoje pióro, za którym nie przepadał, jednak teraz wydawał się do niego przywiązany. Pokazał mi je, sprawdził na swojej dłoni, czy działa tak jak sobie to zaplanował i przyłożył miękką, delikatną końcówkę do mojej pachy. Połaskotał, a ja rzuciłem się zagryzając wargę. Mógł dać sobie spokój, a jednak widocznie tym właśnie była przyjemność, jaką mi obiecywał.
- Weź to już ze mnie… - mruknąłem przez zęby z wielkim trudem. Wcale nie było mi łatwo, wręcz przeciwnie. Może i byłem inny niż reszta, ale miałem łaskotki takie jak oni. Z resztą już kiedyś bawiliśmy się w to, chociaż wtedy nie byłem tak potwornie bezbronny.
Na twarzy Blacka pojawiał się, od razu szatański uśmieszek, zaś za plecami merdał ogon zakończony niewielkim grotem. Chyba tylko cudem nie wyrosły mu rogi. Niestety nie mogłem zbyt długo skupiać się na tym wszystkim. Po chwili chłopak znowu zaczął mnie łaskotać. Tym razem sprawnie i konsekwentnie. Najpierw sunął miękkim piórkiem po mojej skórze na boku wyszukując odpowiednie punkty. Następnie powrócił na pachę i przeszedł na szyję. Już nie mogłem wytrzymać. Zacząłem rzucać się jak nigdy. Kręciłem się jak mogłem, podskakiwałem w miarę możliwości i usilnie chciałem albo odsunąć od siebie kruczowłosego, albo chociaż w jakiś sposób pozbyć się tego denerwującego, łaskoczącego puszku, jakim było pióro.
Zamknąłem oczy, jednak wcale nie przeszkodziło mi to płakać. Łzy same cisnęły się do oczu, kiedy śmiałem się głośno. Łapałem oddech z wielkim trudem, niemal nie mogłem złapać tchu, a jednak raz po raz delikatna końcówka dotykała mojej skóry w różnych miejscach, nawet na podbrzuszu, gdzie była chyba najczulsza. Nie mogłem zrobić dosłownie nic. Krzyczałem śmiejąc się, a jednak Syri nie przestawał. Nie mogłem zacisnąć nóg, nie mogłem się zwinąć w kłębek, nie mogłem dosłownie nic poza podrzucaniem biodrami na różne strony. Wciągałem brzuch by jakoś uciec, szarpałem rękoma i nogami, a Syriusz wydawał się dzięki temu mieć jeszcze lepszą zabawę.
- Uwielbiam na ciebie patrzeć – rzucił niesamowicie ucieszony. Chyba stanowiłem dla niego najlepszą możliwą rozrywkę. – Teraz wyglądasz bosko. Czerwony na twarzy, mokry i… Ach, sam nie wiem! Boski! Ideał, jakich mało! – prychnąłem w odpowiedzi. Wcale nie czułem się wyjątkowy, kiedy to nagi musiałem w tak poniżający sposób unikać łaskotania. Nawet biegając po błoniach nie byłem tak strasznie zmęczony. Teraz mogłem wyłącznie dać sobie spokój z beznadziejnymi próbami ucieczki.
- Będę bardzo zły! – rzuciłem głośno łapiąc powietrze z trudem.
- Nie… - mruknął robiąc wielkie, maślane oczy, które teraz naprawdę wyglądały jak olbrzymie spodeczki. – Będę grzeczniejszy, obiecuję – zabrał pióro z mojego ciała i odłożył. Zamiast tego zaczął dotykać mnie dłońmi i całować po piersi. Moja twarz płonęła teraz z pewnością tak intensywną czerwienią, że pomylono by ją z dojrzałym jabłkiem.
- Puść mnie, proszę… - byłem wymęczony i zażenowany. Znowu obiecywałem sobie, iż zabiję Pottera kiedy tylko dorwę go w swoje ręce.
- No dobrze, już… - odwiązał mi najpierw nogi, a zaraz potem ręce. Szybko zasłoniłem nimi krocze by nie patrzył. Wyzywająco spoglądałem mu w oczy rozżalony, ale nie mogłem być na niego zły. Winą za to mogłem obarczać tylko i wyłącznie głupotę Jamesa. Gdyby nie on Syriusz nigdy nie zachowywał by się jak zwierzę. – A teraz przeproszę cię bardzo ładnie… - Black pochylił się i pocałował mnie. Cała wściekłość, o ile we mnie była, rozpłynęła się w powietrzu. Niestety Syri położył dłoń na moim kroczu chcąc odsłonić moje. Nie pozwoliłem na to mocniej przyciskając swoje ręce do ciała. To było zbyt zawstydzające.
- Co ci przyszło do głowy? – mruknąłem z żalem.
- James coś o tym wspomniał, więc uznałem, że może być miło. On nadal wyje do drzwi. – ledwie wspomniał o nich, a ktoś zapukał. Zerwałem się gwałtownie i zacząłem ubierać. Black jęczał zawiedziony, ale podszedł do drzwi by je otworzyć. Uchylił je i wpatrywał się ze zmarszczonymi brwiami w osobę przed pokojem.
Zarzuciłem na siebie byle, jaką koszulę i spodnie. Niestety trochę zbyt wielkie, ponieważ należały do Syriusza. Pachniały przyjemnie i były ciepłe. Całkowicie zapomniałem o tym, co działo się chwilę wcześniej. To zapewne także było skutkiem feralnego specyfiku okularnika. Całkowicie odsunąłem od siebie myśli o tym, co robił mi Syri. Byłem spokojny, chociaż obolały po śmiechu i gimnastyce, jaką mi zapewnił.
Podszedłem do drzwi patrząc, o co chodzi.

niedziela, 22 marca 2009

Zmiana płci vol. 3

W dalszym ciągu nie mogłem uwierzyć, że zwyczajny z początku dzień stał się tak dziwnym i pełnym kłopotów. Miałem przeżyć go spokojnie, jak wszystkie inne, a tym czasem wszędzie widziałem dziwne miny, niesamowite fantazje, czy też jawne zabawy uczniów swoją wyobraźnią. Kilku członków Klubu Ślimaka właśnie połączyło swoje pomysły i razem pływało po jeziorku na tratwie zrobionej z Slughorna. McGonagall pod postacią kotki łasiła się do Dumbledora w innym dymku, a mignął mi przed oczyma obraz wspólnej kolacji przy świecach nauczycielki transmutacji z profesor Sprout. Mimo wszystko przeważały fantazje przedstawiające Camusa, Wavele’a, Reijela i Namidę. Świadczyło to o przewadze, jaką nad chłopcami miały dziewczyny.

Zmierzaliśmy w stronę dormitorium i na korytarzu zostali już sami Gryfoni. Usilnie starałem się nie myśleć o niczym by przypadkiem nie tworzyć dymków, czy też samemu się nie zmienić. Podążając za Syriuszem minąłem prążkowany ogon wystający zza jednego zakrętu i szedłem dalej. Nad moją głową pojawiła się powtórka sytuacji sprzed chwili. Zatrzymałem się i obejrzałem ogon nadal tam był. Spojrzałem przed siebie, jakbym właśnie pokazywał komuś, jaką bardzo jestem poirytowany, chociaż nikogo tam nie było. Zbliżając się do poruszającego się powoli tygrysiego ogona.

- Czas się leczyć, Remusie – powiedziałem sam do siebie, co było skutkiem dalszego wpływu ziół Pottera. Złapałem mocno ruszającą się część ciała ściskając ją. Ogon był miękki i ciepły, przyjemny w dotyku, ale został mi wyszarpnięty z rąk. Zaskoczony popatrzyłem na stojącego przede mną chłopaka. Cornel miał łzy w kącikach oczu i głaskał swój prążkowany, rudo czarny ogon. Miał tygrysie uszka i wyraz twarzy skrzywdzonego dziecka.
- Co ty robisz? – wyjrzałem zza niego w głąb ciemnego korytarza. Syriusz objął mnie w pasie dopadając, kiedy najwidoczniej zauważył, iż nie szedłem jego śladem.
Coś ruszało się w mroku, jednak, kiedy tylko przypomniałem sobie, że przecież w zamku zawsze płoną pochodnie, bądź palą się światła wszystko rozbłysło. Zrobiło się jasno, a ja bez trudu mogłem dostrzec już wszystko. Na ziemi leżał związany blond włosy chłopak. Kojarzyłem go, jako że Sheva miał do niego słabość na początku drugiego roku. Niestety musiałem przyznać, że sposób, w jaki związano nastolatka był osobliwy. Szeroko rozstawione nogi, podkurczone, ręce unieruchomione za głową, wypięte pośladki i zakneblowane usta. Na głowie miał królicze uszka, miał kamizelkę z kieszonkami, zegarek leżał na podłodze obok niego, zaś ze spodni wystawał puchaty ogonek. Wyglądał bardzo dziwnie za to Cornel uśmiechał się chciwie i lubieżnie.

- Zaprosiłbym was na podwieczorek, ale jestem bardzo samolubny i nie dzielę się deserami. – uklęknął przed blondynem i wyszczerzył się do niego. Wielkie łzy pojawiły się w oczach związanego chłopaka, jednak widać było, że wcale się nie boi. Było w nim coś wyzywającego i nie chciałem nawet wiedzieć, co kryło się w ich głowach. Całe szczęście specyfik Jamesa nie działa w obie strony. Jeśli pojawiały się dymki ciało i otoczenie wokół nie ulegały zmianie, zaś, jeśli ogarniała kogoś czarna rozpacz, wielkie zauroczenie, lub inne dziwne stany emocjonalne marzenia nie mogły się wizualizować.

Złapałem szybko zapatrzonego w scenę Syriusza za rękę i odciągnąłem stamtąd. Kto wie czy nie trafiłby tam, gdzie McGonagall zabrała Andrew, gdybym pozwolił mu oglądać zboczonego do granic możliwości płomiennowłosego nastolatka w akcji, bądź cokolwiek chciał i robił.
Wchodząc do pokoju od razu zobaczyłem Jamesa, który z psim ogonem skomlał pod drzwiami pokoju Kinna. Najwyraźniej chłopak zamknął się tam by nie być narażonym na wzmożone dziwactwo Pottera.
- James, do nogi! – krzyknąłem na chłopaka, zaś ten zaszczekał i podbiegł do mnie łasząc się. Poniekąd nie spodziewałem się takiej reakcji, więc spoglądając na Blacka obaj zostaliśmy zalani wielką łezką. J. wyglądał żałośnie i powrót do stanu świadomości zajął mu kilka minut. Zaczął wtedy prychać i przechodziły go dreszcze. Chyba nie potrafił uwierzyć w to, że naprawdę ocierał się o moje nogi zachowując jak grzeczne zwierzątko. Black uśmiechał się do niego kpiąco. Z jakiegoś powodu czułem, że mam nad nimi jakąś władzę. Byłem najmniej podatny na działanie cudownego środka Jamesa, zaś oni poddawali się temu bez reszty. By to sprawdzić stanąłem na palcach i pogłaskałem kruczowłosego. Zamruczał mrużąc oczy i schylając głowę. Poruszał nią lekko i nagle usiadł na klęczkach, pojawiły się ciemne uszka i merdający ogonek. Syriusz zaczął mruczeć z zadowolenia chcąc więcej. Uważałem, że to wszystko jest naprawdę żałosne, jednak nie była to wina Blacka. Poniekąd winnym był James, a Syri tylko narażał się na opłakane skutki nieuwagi okularnika.
- Jeśli nie spoważniejesz nie będę mógł cię całować. Zwierząt się tak nie pieści... – rzuciłem udając obojętnego. Zastanawiałem się, jaka będzie jego reakcja na to i momentalnie znałem odpowiedź na własne pytania. Black podniósł się i dziwnie urósł. Spoważniał, oczy mu się zwęziły. Złapał mnie w pasie i uniósł moją głowę lekko w górę podtrzymując mi brodę.

- Nie zniósłbym braku takich słodkości – rzucił przeciągając końcówki, jakby sztukował francuski. Przywarł wargami do moich i przepychając język między ustami wsunął go drażniąc mój. Pomachałem rękoma gwałtownie mrugając szybko. Całował mnie głęboko i fachowo. Musiałem zebrać siły i odepchnąć go od siebie by móc swobodnie oddychać. Z całą pewnością nie planowałem robić więcej niczego podobnego. Niestety Black nie wrócił do normalności i już przyciągał mnie do siebie. Wkładałem całą swoją siłę w odsuwanie się od niego. Niemal zaczynałem rozpaczać chcąc się uwolnić.
Na stole leżał spory pergamin. Na samym spodnie widniał podpis McGonagall zaś cała reszta zapełniona była drobnym pismem niebieskiego atramentu. Z trudem i szybko przeczytałem pierwsze słowa.
- Staaaać! – krzyknąłem, a Black się uspokoił. Potter patrzył na mnie z wyraźnym wyczekiwaniem i rozradowanym uśmieszkiem, iż teraz to on był świadkiem dziwactw Syriego. – Czytajcie! – rozkazująco wskazałem im kartkę. Zajęli się pergaminem, a ja w tym czasie trochę bardziej rozluźniony wyjąłem czekoladę ze swojego schowka pod stolikiem. Specjalnie go zrobiłem by mieć pod ręką coś słodkiego w każdej chwili. Odrobina magii przykleiła niewielką, drewnianą kieszonkę, w której mieściła się tabliczka czekolady. Odpakowałem łakocia i ugryzłem kawałek z całości. Miała wiśniowe nadzienie i z rozkoszą mogłem zjeść całą na raz.
- Chwila! Że co?! – do Syriusza dotarła treść wiadomości od nauczycielki – Jak to nadrobić zaległości?! Że teraz?! – znowu wrócił do normalności – Czyli nici z wolnego?!

- Przecież to za dużo! Wszystkie te zadania?! Ona oszalała! Nigdy się z tym nie wyrobie! – Potter podążył za chłopakiem załamując się. – Tu są po dwa zadania do każdego przedmiotu! To nienormalne! Ja chcę wolne! – i wtedy też chłopcy objęli się wzajemnie płacząc sobie w ramiona. Oderwali się do siebie. Syri płakał nadal przyjmując teatralną pozę, zaś James trzymając się za głowę krzyczał i powtarzał w kółko.

- Ona chce mnie zniszczyć, wykończyć, złamać i zabić! Ona mnie nie lubi, nie cierpi, nienawidzi. Ja chcę do Niholasaaaaaaa! – rzucił się biegiem pod drzwi pokoju chłopaka i zaczął znowu się o nie ocierać skomląc by go wpuszczono do środka. Black pociągał jeszcze nosem patrząc na mnie błagalnie, zupełnie jak małe dziecko.
- Bądź dzielny, pomogę ci trochę w tych zadaniach – wpakowałem czekoladę do ust trzymając ją zębami i rozłożyłem ramiona. Kruczowłosy wtulił się we mnie szukając pocieszenia. Objąłem go by mieć lepszy dostęp do łakocia, którego nadal gryzłem odłamując kawałeczki z całości. Klepałem Syriusza po plecach na pocieszenie. Miałem nadzieję, że dyrektor szybko znajdzie lekarstwo na ten dziwny specyfik. Miałem już dosyć tej sytuacji.
- No, już, Syriuszu. Wyjmij teraz książki z torby i zrobimy zadania. Im szybciej skończymy tym więcej czasu nam zostanie – mówiłem do niego jak do sześciolatka. Przytaknął wypychając lekko dolną wargę i wygrzebał wszystkie potrzebne podręczniki. Spuszczając głowę zrobił dzióbek z ust i patrzył na mnie spod długich, ciemnych rzęs jakby liczył później na jakąś nagrodę. To było straszne. Może gdybym nie miał już dosyć tego dnia byłoby inaczej, jednak w tej sytuacji marzyłem tylko o antidotum na ten obłęd. Byłem zmęczony, ale liczyłem na to, iż nauka pomoże mi się rozluźnić.

 

  

piątek, 20 marca 2009

Zmiana płci vol. 2

Kirhan na próbę założyła blog o młodzieńczych latach Marcela i Fabiena. Jeśli chcielibyście przeczytać mpreg'a z Fillipem, to wierzcie mi kiedyś zamieszczę go tam xP

http://le-miroir.blog.onet.pl

 

 

Profesorowie zaczęli przepychać się przez pianę, jaką wydawały się teraz myśli uczniów. Mieli z tym spory problem, jako że część z nas była dosłownie zachwycona tym, co się stało. Nie mogli wyjść z podziwu, że coś podobnego było możliwe.
- A miało być tak cudownie! Mój słodki Niholas nie będzie już dziewczynką... – zaczął płakać okularnik, a niemożliwie wielkie fale jego łez płynęły na boki mocząc podłogę. Olbrzymia łezka spłynęła po głowie Syriusza.

Mieliśmy kłopoty, chociaż nauczyciele znacznie większe. Z tego, co zdołałem zauważyć wybierali właśnie najbardziej niebezpieczne osoby, których fantazje mogły zakłócić spokój ogółu. Miałem tylko nadzieję, iż nie wiedzą, jaki związek z tym wszystkim miała nasza grupka, co biorąc pod uwagę wcześniejsze krzyki Syriusza było mało prawdopodobne.
- Sheva, idziesz do odstrzału – mruknął Black i podparł się ręką. Zaczął liczyć na głos, a nad głową pojawiały mu się owieczki przeskakujące przez ładny niski drewniany płotek. Wystarczyło, że się im przyjrzałem, a zauważyłem wyraźną sprzeczność z rzeczywistością. Każda z owieczek była przebranym mną, zaś kruczowłosy uśmiechał się szeroko. Wcale mi się to nie podobało i pomyślałem wtedy o groźnym Remusie w stroju wilka. Mój Remi, a poniekąd może i ja sam, przeskoczył do fantazji Blacka i wypłoszył wszystkie Remusowe owieczki.
- Andrew, chodź ze mną – McGonagall, będąca opiekunką naszego domu wyraźnie dała gestem znać, ze chłopak nie ma możliwości ucieczki. Jego fantazje uznano za niebezpieczne dla innych uczniów, więc był na przegranej pozycji.
- Spotkamy się, kiedy znajdą antidotum – rzuciłem niepewnie uśmiechając się do przyjaciela.
- Idę uczyć się od starszych – posłał nam szeroki uśmiech. Miał rację. Z boku czekała już całkiem spora liczba chłopaków, a nawet kilka dziewczyn. Nie potrafili zapanować nad swoimi myślami, więc zapewne czekała ich izolacja w Skrzydle Szpitalnym. Nic innego nie przychodziło mi do głowy.

- Moje, moje, moje... – rozmarzony głos Pottera sprawił, że skupiłem na nim uwagę. Wpatrywał się chwilowo w wystraszonego Kinna, który wydawał się chwilowo najnormalniejszy. Okulary Jamesa leżały na stole, a oczy, podobnie jak wcześniej u Pettigrew, stały się sercami.

- Jeśli znudzą mi się zajęcia zadbam o odesłanie mnie do Najgorszych Przypadków Najgorszych Marzeń – zmyślił na poczekaniu Syriusz, zaś nauczycielka transmutacji rzuciła mu specyficzne spojrzenie.
- Zabraniam!

Władczymi gestami i całą gamą ostrych słów McGonagall ponagliła zebraną grupę. Wyprowadziła ich z sali, dzięki czemu zrobiło się trochę luźniej i spokojniej. Niestety dla Jamesa było to zapowiedzią powolnej śmierci w męczarniach. Sprout była wściekła, sypała gromami na wszystkie strony, a jednak wszystkie one zmierzały właśnie w Pottera. Chłopak zaczynał już szczękać zębami i szeptać cicho modlitwy. Za nauczycielką spokojnym krokiem szedł dyrektor. Jego niebieskie oczy błyszczały wesoło zza okularów, zaś siwe włosy falowały subtelnie, gdy się poruszał. Miał w sobie niesamowicie wiele gracji i klasycznej elegancji. Nie dostrzegałem w nim ani złych intencji, ani złości. Kiedy o nim myślałem nie potrafiłem przypomnieć sobie ani jednego momentu, kiedy byłby wściekły, bądź zmartwiony.

- Co to miało być, Potter?! I nie wykręcaj się, bo dobrze wiem, że to twoja sprawka! – pulchna kobieta potrząsnęła okularnikiem – Masz mi natychmiast powiedzieć, co tam było! – w dymku nad głową Pottera pojawił się wściekły nosorożec, który taranuje samochód skacząc po nim, z boku widać było potłuczone okulary i czyjąś rękę, nie trzeba było się domyślać czyją, był to aż nazbyt oczywisty fakt. Niestety tym razem to J. nie potrafił się kontrolować. Podskakiwał daremnie machając rękoma by dymek rozwiał się jak najszybciej, naturalnie było to daremne, zaś nauczycielka była jeszcze bardziej zdenerwowana.
- Ależ nie ma potrzeby tak męczyć chłopaka, Pomono – dyrektor położył dłoń na ramieniu Pottera i ścisnął je lekko. – Wydaje mi się, że wiem, co to było. – na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. To chyba właśnie on przemógł Jamesa do wyjawienia prawdy, lub przenikliwe spojrzenie błękitnych oczu mężczyzny, ciężko to stwierdzić.
Razem z kolegami staliśmy wpatrując się w to wszystko. Z początku spodziewałem się nie małej awantury, a jednak wszystko wydawało się tak niesamowicie spokojne.
- To miał być napar zmieniający płeć... – mruknął pod nosem chłopak wpatrując się w guziki szaty Dumbledore’a. A jednak ten westchnął głośno, zaś uśmiech na jego twarzy poszerzył się – Znalazłem przepis w jednej z książek w bibliotece... Myślałem, że zadziała, a zaczął się palić przez przypadek!
- Znalazłeś go? – dyrektor klasnął w dłonie – Wspaniale! Zastanawiałem się gdzie mogłem go posiać. Dodałeś skrzydełka motyla? – nie mogłem uwierzyć i z uchylonymi ustami wpatrywałem się w profesora, zaś nie mniej zaskoczony J. przytaknął – Ach, tak... Właśnie, dlatego szukałem tego starego przepisu. Skrzydełka ważki. Powinieneś dodać skrzydełka ważki. – tym razem nawet Sprout wytrzeszczając oczy wlepiła spojrzenie w dyrektora, który z kolei wydawał się być naturalny jak zawsze. Nie wiedziałem, jakim cudem tak dobrze potrafił panować nad sobą, bądź być szczerym do bólu, a jednak miał w sobie to coś niesamowitego. Jakąś nadnaturalną zdolność nie tylko pozyskiwania ludzi, ale i łagodzenia konfliktów, lub też własnych wybryków z młodości. A jednak odważył się na podobne eksperymenty i wcale się tego nie wstydził. Podziwiałem go, chociaż z całą pewnością chwilowo byłem na tyle zaskoczony, iż ciężko było mówić tu o jakichkolwiek innych uczuciach.
- Więc to pan to napisał? – Potter poczuł chyba nagły przypływ odwagi i zwęszył nadzieję dla siebie.
- Tak, ale to było tak dawno temu... – na bladych policzkach mężczyzny zakwitły rumieńce – W końcu udało mi się udoskonalić miksturę i naprawdę zadziałała. W prawdzie nie do końca tak jak było przewidziane, jednak w osiemdziesięciu procentach... Niestety działanie jest bardzo krótkotrwałe i po roku napar traci swoje właściwości, zaś ciało wraca do dawnych kształtów.
Mogłem wyobrażać sobie różne rzeczy, jednak nigdy, ale to przenigdy, nie uwierzyłbym, iż sam Dumbledore mógłby mieć w przyszłości takie pomysły i tworzyłby podobne specyfiki. To wydawało mi się całkowicie absurdalne i niemożliwe. Wręcz zbliżone do halucynacji, lub nawet choroby.
- Yym... – nauczycielka przypomniała nam, że nadal stoi obok, a wątpiłem, czy któreś z nas dostrzegało ją, od kiedy to dyrektor wyjawił swoje powiązanie z przepisem Jamesa. – Rozumiem, że mam go nie karać? – po jej minie widać było, że wcale nie odpowiada jej taka opcja. Wydawała się usilnie zachowywać spokój i nie komentować tego wybryku, a przynajmniej jak na razie w obecności mężczyzny.
- Ależ oczywiście, że zostanie ukarany, jednak wezmę na siebie jego szlaban, jeśli pozwolisz – kobieta skinęła, zaś on ciągnął dalej, chociaż tym razem już do Jamesa – Kiedy tylko ustalę termin dam ci znać, a teraz wybaczcie mi chłopcy, jednak obowiązki wzywają. Zajęć nie będzie, idźcie do dormitoriów – rzucił jeszcze głośno na całą Wielką Salę – Kiedy sporządzimy antidotum wszystko szybko wróci do normy i zdążymy jeszcze na podwieczorek! – klasnął w dłonie, a ze stołów poznikało wszystko, co jeszcze na nich zostało przez całe to zamieszanie. Mężczyzna spojrzał na nas, a kąciki jego warg sięgały naprawdę wysoko. Wyszedł raźnym krokiem wraz ze Sprout nucąc coś pod nosem. Rumieńce na jego policzkach znikły tak szybko, jak szybko się pojawiły i już niemal nie pamiętałem, że w ogóle tam były. Zastanawiałem się tylko, na kim dyrektor mógł testować coś podobnego i po co w ogóle był mu potrzebny taki napar. W tej szkole nie było chyba nikogo, kto nie kryłby czegoś przed innymi.
Stałem jak wmurowany w posadzkę Wielkiej Sali, uczniowie wychodzili, a James odżył dzięki pokrzepiającemu podejściu Dumbledora do sprawy, lub informacją o odwołanych zajęciach. Dłoń Syriusza uściskała moje palce i zostałem szarpnięty lekko by się ruszyć. A jednak mimo prowadzącego mnie Blacka ciągle nie mogłem zrozumieć jak to wszystko było możliwe. Chyba zbyt wiele wydarzyło się jak na jeden raz, a przecież przede mną była jeszcze połowa dnia. Mogłem się załamywać, lub poddać kruczowłosemu, któremu ptaszki nad głową zaplatały drobne warkoczyki z włosów.

 

  

wtorek, 17 marca 2009

Zmiana płci vol. 1

16 październik

Niestety w końcu zaczęły się mniej przyjemne i deszczowe dni. Olbrzymie, zimne krople uderzały o szyby w całym zamku. Dudnienie nie ustawało nawet na chwilę i jeśli tylko chciałem mogłem zamknąć oczy odnajdując w tych dźwiękach czystą muzykę deszczu. Było stosunkowo wcześnie niestety ze względu na ciemnie chmury zasłaniające zarówno błękitne niebo, jak i jasne słońce, w zamku paliły się światła. Wielka Sala rozświetlona została przez liczne świecie unoszące się w powietrzu. Ozdobne kandelabry stały na każdym stole, a posiłek podano nam na srebrnych misach, bardzo bogato zdobionych w motywy kwiatowe. Zastanawiałem się, dlaczego właśnie dziś mieliśmy okazję na tak wykwintnie podany obiad, niestety jak dotąd nikt nie powiedział nam o tym ani słowa. Nie było także sensu domyślać się czy snuć podejrzenia. Po prostu uznaliśmy to z chłopakami za element wynagradzający nam paskudną pogodę. Syriusz podejrzewał jednak, iż może to być specjalne ciche przyjęcie dla uczczenia urodzin McGonagall, która rzeczywiście znajdowała się w centrum zainteresowania wszystkich nauczycieli. Cichcem wypatrywałem wśród nich nowych twarzy, niestety nikt nie pasował mi na profesora astronomii, więc z westchnieniem musiałem dać sobie z tym spokój, jak i z wieloma rzeczami tego dnia.
Na stołach pojawiły się właśnie wielkie wazy z zupami, chleb i inne dodatki. Byłem niesamowicie głodny i nie potrafiłem doczekać się chwili, gdy zupa pomidorowa zostanie nalana na mój talerz i będę mógł rzucić się na nią łakomie. Apetyt mi dopisywał, co Black przypisywał sobie i swoim zabiegom pieszczącym.
Brakowało tylko Pottera, który zapewniwszy, że dojdzie do nas jeszcze zanim zupy znikną ze stołów. Bynajmniej nie kłamał, chociaż zachowywał się podejrzanie. Przyszedł dziwnie swobodnym krokiem, a u boku wisiał mu mały woreczek. Biła od niego duma i ogromna chęć sprawdzenia się. W jego przypadku nie było problemem odgadnięcie ca ma w zanadrzu. Tym razem podstęp i intryga były wyczuwalne jak nigdy nic innego. Już Syriusz lepiej ukrywał swoje nieczyste zamiary, podczas gdy okularnik był na przegranej pozycji. Szedł niemal tanecznym krokiem, miękkim i lekkim, uśmiechał się aż nadto szeroko, a oczy zwęziły mu się podejrzanie. Bałem się tego, co mógł wymyślić.

Usiadł przy stole i rzucił podnieconym, drżącym głosem bardzo wyraźnie:

- Ogórkowa! – spora chochla przefrunęła przez pół stołu i nalała zupę do jego talerza. Nikt szczególnie nie zainteresował się Potterem, poza nami. Dokończyłem swoją porcję kątem oka obserwując przyjaciela. Black był bardziej bezpośredni. Zjadł szybciej niż ja, więc skrzyżował ręce na piersi i wpatrywał się bezpośrednio w okularnika. Ten zaś udawał, że niczego nie dostrzega i zachwycał się idealnie przyrządzoną zupą.
Wraz z drugim daniem przestaliśmy być tak subtelni. James coraz częściej bawił się woreczkiem, który miał u pasa i szczerzył się do talerza, gdy tylko nałożył sobie na niego sporą kupkę pieczeni z ziemniakami w sosie i sałatki z marchwi i groszku, której przecież nie lubił. Tym większym zaskoczeniem dla nas było to, iż zabierając się za jedzenie dokładał jej sobie.
- Dobra, Potter – Syriusz nie potrafił skupić się na swojej porcji – Co jest grane? Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że nagle i niespodziewanie odnalazłeś w sobie całkiem spory zapas tolerancji do marchwi? – prychnął.
- Ona nie ma tu nic do rzeczy. Po prostu zmieniłem, co do niej zdanie i polubiłem. Jestem nowym człowiekiem, geniuszem! – wydawał się narkotyzować własnymi słowami. Przerażał mnie.
- Albo ci odwaliło, albo ktoś ci przywalił – Sheva skrzywił się znacznie z lekką niechęcią obserwując chłopaka – Kinn znowu dał ci kosza, ale krew wcześniej odpłynęła ci z głowy w inne miejsce?
- Ha! – Tylko poczekaj, a sam będziesz mnie błagał o pomoc i mój złoty środek!
- Jaki złoty środek?! – poczułem ukłucie dziwnego lęku, kiedy tylko o tym wspomniał. To było nazbyt podejrzane. Potter  jego geniusz? Absurdalny zbieg okoliczności, lub po prostu wielkie niebezpieczeństwo.
- No wiesz... – zarumienił się, po czym głośno przełknął ślinę – Od pewnego czasu pracuję nad takim jednym projektem...
- Zmianą płci? – Andrew wydawał się teraz spokojniejszy, choć wcale nie wiedziałem, czemu.
- Taa... – James sięgnął po woreczek, który do tej pory tak nas intrygował – Skończyłem i teraz muszę tylko to wypróbować zanim wrzucę ziółka do jedzenia Kinna. Niholas będzie cudowną dziewczynką, jeśli to zadziała i więcej nie będzie martwił się o to, że obaj jesteśmy chłopcami.
- Chcesz go zmienić? – kruczowłosy był tym nie tyle zszokowany, co zdegustowany. Mój kochany Syri nigdy nie zrobiłby czegoś podobnego. Całe szczęście, że to w nim się zakochałem, nie zaś w okularniku.
Mały, błądzący w powietrzu ognik wskoczył na woreczek nim Potter zdołał to dostrzec. Wypalił dziurkę w materiale i wkradł się do środka. Marszcząc brwi zastanawiałem się, jakie są właściwości zawartości i jak wpłynie na nie ogień.
Coś tu śmierdzi... – J. niuchał w powietrzu aż w końcu otworzył podejrzany woreczek. Gęsty, zielony dym buchnął mu w twarz, a następnie zmieniając barwę na różową zaczął rozchodzić się po całej Sali. Teraz już nikt z nas nie mógł na to nijak zareagować. Zbyt wielki wywołało to u nas szok, a i grono profesorów nie wydawało się na to przygotowane.
Gęsta, kolorowa mgiełka, nagle intensywnie niebieska, lub nawet błękitna, rozprzestrzeniła się szybko po całym pomieszczeniu, wykluczając wyłącznie stół nauczycielski i całą przestrzeń na podwyższeniu. Dyrektor śmiał się rozbawiony, jednak nikt inny nie podzielał jego entuzjazmu. Camus rzucił zaskoczone spojrzenie właśnie nam, jakby spodziewał się, że w końcu coś się stanie. Syriusz kręcił zaciekle głową by dać mu do zrozumienia, iż to jeszcze nie jego sprawka.
- Proszę opuścić Wielką Salę! – rzuciła głośno profesor Sprout, jednak nikt się nie ruszył.
Dym zakradł się w moje nozdrza wypełniając je przyjemnym zapachem, intensywnym i ogłupiającym, kwiatowym, a jednak z wyczuwalną domieszką pomarańczy. Zamknąłem oczy i nieświadomie mocniej zaciągnąłem się tym podejrzanym ekstraktem. Mętnym wzrokiem patrzyłem na chłopaków, aż w końcu, fioletowa tym razem, mgiełka zniknęła jakby wcale jej tutaj nie było. Nauczyciele wydawali się mówić spokojniej, a moje serce również zaczynało się uspokajać.
- Co to... – słaby głos Blacka nagle przybrał na sile – Nie mów, że...! – sam szybko spojrzałem na siebie dotykając swojej piersi. Nie było wątpliwości, Byłem nadal chłopakiem. Nikt przy naszym stole się nie zmienił, a jednak coś wydarzyć się musiało.
- Ups... – James wielkimi oczyma patrzył na nas błagalnie – Nie chciałem...
- To było niebezpieczne! Na głowę upadłeś?! – krzyk Blacka skupił na nas uwagę wszystkich, ale był także wyraźnym ostrzeżeniem dla innych. Za chłopakiem unosiła się niebieska, wielka postać wściekłego psa. Ślicznego na swój sposób, a jednak niebezpiecznego. Niestety w tym samym czasie Potter śmiał się nerwowo, a jego brew drżała nienaturalnie. Ogarnęła mnie czarna rozpacz i na moje nieszczęście miało to swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Otoczenie w koło stało się ciemne, spuściłem głowę mimowolnie, przez co czarne, gęste pasy nakryły mi połowę twarzy. Wystraszony tym usłyszałem pisk Petera, co przywróciło mnie do stanu używalności. Blondynek z intensywnym uśmiechem wpatrywał się w stół Ślizgonów, zaś jego oczy zamieniły się w wielkie, pulsujące serduszka. Na raz z kilku stron otoczyły mnie białe chmurki, w których pojawiały się fantazje i myśli osób siedzących obok. Miniaturowe, wyrozbierane Fabieny latały w koło głowy Andrew, podczas, gdy ten wyobrażał sobie mężczyznę w samym fartuszku w kuchni. Gdzieś przy innym stole jakiś chłopak właśnie myślał o randce z McGonagall, inna osoba, dziewczyna marzyła o obejmującym ją Camusie. Rozpacz ogarnęła nie tylko mnie, ale i kilka innych osób, przez co wszędzie widać było nienaturalne ciemne chmury, czasem błyskawice. Masa czerwonych serc latała w pobliżu zakochanych osób, zaś ptaszki otaczały tych rozmarzonych, oddalonych od rzeczywistości, pełnych nadziei. Miejscami nie można było przedrzeć się przez intensywny gąszcz uczuć, myśli, czy nawet mało odpowiednich fantazji.
- Potter, zawaliłeś! – uderzyłem czołem o blat stołu – Nauczyciele cię rozniosą! Uduszą i znając życie będziesz miał szlaban do końca swojej edukacji! – niestety i moje wizje materializowały się w dymku nad głową zajmując sporo miejsca.

niedziela, 15 marca 2009

Wróżbiarstwo

10 październik

Sala wróżbiarstwa znajdowała się na szczycie jednej z wież. Chociaż była niewielka nie panował w niej zaduch. W powietrzu unosił się przyjemny zapach pomarańczy. Zasłony były zaciągnięte, jednak okna otwarte byśmy nie podusili się siedząc w środku wszyscy razem. Mimo półmroku, jaki panował przytłumione światło lampy rzucało spokojne, nieruchome cienie, dzięki czemu skupienie się, nawet na tekście, nie sprawiało problemów. Jak zapowiedział nauczyciel dziś mieliśmy uczyć się wróżenia ze szklanej kuli i właśnie to było powodem, dla którego nie mogliśmy siedzieć przy jasnym świetle dnia. Refleksy promieni słonecznych odbijając się w gładkiej powierzchni magicznego przedmiotu mogłoby nam przeszkadzać i zakłócać odbiór przekazu.
Namida chodził spokojnie między naszymi stolikami, okrągłymi, wykonanymi z jasnego drewna o zawsze wypolerowanych blatach. Tym razem by sobie nie przeszkadzać siedzieliśmy dwójkami po przeciwnych stronach.

Nie byłem przekonany, co do tego sposobu wróżenia, jednak z powodu własnej ciekawości i chęci nauczenia się czegoś ciekawego wybrałem wróżbiarstwo, jako dodatkowy przedmiot. Syriusz raczej z przekory uznał, że może pobawić się w wieszczkę, za to Potter wystrzegał się nie tyle przedmiotu, co samego nauczyciela, jakby mógł zginąć od samego spotkania z Japończykiem. Zupełnie tego nie pojmowałem, jako że mężczyzna był wspaniałym profesorem, zajęcia prowadził ciekawie i był nad wyraz wyrozumiały. Może z racji młodego wieku, może po prostu takie miał usposobienie, jednak zdobywał sympatię uczniów szybko, podobnie jak serca dziewczyn.

- Kochani – zaczął cichym, opanowanym i przyjemnym dla uch głosem – Wróżenie za pomocą szklanej kuli jest jedną z trudniejszych praktyk, a tym samym nie dla każdego przeznaczoną. Jeśli mogę wyrazić swoją opinię na ten temat, to najchętniej zostawiłbym to starym wiedźmą z kotami na kolanach, niestety program obejmuje także tę lekcję, a nie chciałbym marnować talentów, które przecież mogą odnaleźć się właśnie w tej grupie. – usiadł na niewielkim stopniu podestu, na którym stało jego biurko. – Cała magia w tym wypadku polega na zaglądaniu w głąb kuli. Postarajcie się dostrzec w niej cokolwiek, kształt, zdarzenie. Skupcie się na niej i do dzieła. Nie będę wam na razie przeszkadzać – podparł głowę dłonią i błądził po nas wzrokiem.
Zmarszczyłem nos wpatrując się intensywnie w przezroczystą kulę. Czułem się jakbym usilnie próbował przepchnąć ją wzrokiem, a jednak bynajmniej nie to miałem przecież robić. Przysunąłem twarz bliżej szklanej powierzchni, niemalże dotykając jej nosem. Moje brwi zbiegły się jeszcze bardziej. Niestety nadal nie widziałem nic poza blatem po drugiej jej stronie. Nawet głowa rozbolała mnie od ciągłego mrużenia oczu i wpatrywania się w jeden punkt. Niestety nadal nie działo się zupełnie nic. Zmęczony tym westchnąłem i usiadłem w bardziej komfortowej pozycji. Trochę od niechcenia spojrzałem w kulę Syriusza mając nadzieję, że jemu poszło lepiej. Nie wydawało mi się, by chłopak widział cokolwiek, ale dostrzegłem jego uśmiechniętą twarz. Mrugnął do mnie, jego oczy były lekko skośne, zaś nos większy. Wyglądał zabawnie, kiedy tak patrzyłem na niego przez kulę. Posłał mi buziaka i uśmiechnął się, zaś szkło sprawiło, że ten prostu gest był niesamowicie rozciągnięty.
Idąc za jego przykładem oparłem brodę na blacie i tym razem spoglądaliśmy na siebie poprzez dwie kule. Pokazałem mu język, ten zrobił minę zbitego szczenięcia mrugając zalotnie.
Na chwilę znowu spojrzałem w swoją kulę. Wydawało mi się, iż przez kilka sekund widziałem w niej mgiełkę, bądź rzadkie chmury, jednak mogło mi się to wydawać. Z resztą z wróżeniem chyba nigdy nic nie było całkowicie pewne, a już z pewnością na samym początku.
- No dobrze – nauczyciel wstał – Widzę, że niektórym nic się nie udało, innym chyba jednak tak – podszedł do pierwszego stolika, przy którym siedziała Lily wraz z koleżanką – Powiedźcie mi dokładnie, bez kłamstw czy coś widzieliście, a jeśli tak, to, co to było.
- Ja widziałam żabę! – rzuciła ruda z zadowolonym uśmiechem dumy. – W koronie! – dodała szybko, jakby spodziewała się jakiejś niesamowitej niespodzianki. Tym czasem Namida skinął głową z łagodnym uśmiechem.
- Korona oznacza miłość – kładąc jej dłoń na głowie pogłaskał delikatnie. Dziewczyny zapiszczały, a sama Evans zarumieniła się mocno – Zaś żaba to pierwotna postać tego właśnie chłopca – tym razem dziewczyna wyraźnie pobladła jakby skojarzyła ten opis z kimś szczególnym, zaś jej zapał szybko opadł. Jej towarzyszka widziała tylko mętną mgłę wewnątrz kuli, inne osoby nie dostrzegły nic. Kiedy podszedł do nas pokręciłem głową kątem oka widząc, jak Syriusz robi to samo. Agnes, kuzynka Zardi jak się okazało dostrzegła otwierająca się grubą książkę, co wróżyło jej powodzenie w nauce. Zardi mruknęła niewyraźnie, że poza mgłą nie dostrzegła nic więcej. Kolejne osoby także nie zrobiły wiele.
Przy ostatnim stoliku siedział Peter. Sam, jako że jego parą musiałby być Potter, a ten nie chciał nawet słyszeć o wróżbiarstwie.
- Co mamy tutaj? – nauczyciel stanął niemal przed nim przyglądając się nadal skupionemu chłopakowi.
- Widzę... – zaczął Peter jakby właśnie wpadł w trans – Kaktusa... Dużego kaktusa... – mężczyzna uniósł brwi zdziwiony. Szybko zmarszczył czoło i odwrócił się za siebie. Oblizał wargi i odchrząknął.
- W brązowo żółtej doniczce? – zapytał robiąc przy tym niesamowicie zabawną minę. Krzywił się i zaciskał palce u nasady nosa.
- Tak! – Peter aż wstał z miejsca wyraźnie ucieszony, że mu się naprawdę udało, a sam Namida widzi to samo.
- Tego kaktusa? – nauczyciel wskazał palcem na roślinę przy drzwiach, przed Pettigrew, który wyraźnie utracił poprzedni entuzjazm i tylko kiwnął głową zawstydzony. – To chyba byłoby na tyle z wróżbiarskim talentem przy kulach – głośnemu westchnieniu towarzyszyły ciche chichoty. Blondynek usiadł zakłopotany na miejscu. – Mam nadzieję, że pani Sprout szybko weźmie ten kaktus, bo już mi przeszkadza. Nie ważne! – pokręcił głową – Prawda, kochani, jest taka, że nie każdy musi mieć smykałkę do kryształowych kul, by być dobrym z wróżbiarstwa. Ci, którzy dostrzegają jakieś zmiany, mgiełki, lub kłęby dymu są na dobrej drodze do późniejszego zapanowania nad tym, cała reszta może spokojnie dać sobie z tym spokój i szukać swojego daru w innych dziedzinach przepowiadania przyszłości. Ja sam osobiście nie widzę w niej nic! – przyznał się, co wywołało zaskoczenie o niektórych osób, w głównej mierze u tych, którzy widzieli wyraźnie jakieś kształty. – To nie znaczy jednak, że niczego was nie zdołam nauczyć. – jego spokojny uśmiech załagodził chyba wszelkie bunty nasuwające pytania. – Podczas wróżenia z kuli odpowiedzi są jasne. Symbol odpowiada jego tłumaczeniu bez względu na wszystko. To jak sny, chociaż o ile z nimi bywać może różnie, o tyle kula nie kłamie. W waszym podręczniku macie wszystkie standardowe znaki, które możecie dostrzec na tym etapie nauki. Przeczytajcie, proszę, ten rozdział na następny raz dla uzupełnienia wiedzy. – mężczyzna ponownie usiadł na stopniu i przywołał nas wszystkich gestem. Usiedliśmy na krzesłach przed nim. Długi warkocz przerzucił przez ramię na plecy i złożył palce dłoni w piramidkę.
- Moim zadaniem nie jest jedynie nauka, ale i przestrzeganie was przed zgubnym czasami interpretowaniem znaków przyszłości. W rzeczywistości postanowiłem ostatnie minuty zajęć poświęcać na opowiadanie wam zabawnych przygód moich znajomych związanych właśnie z tematem lekcji. – to sprawiło, że większość wbiła się niemalże w oparcie krzesełka czekając na to, co mężczyzna ma nam do powiedzenia. Sam nie potrafiłem wymyślić lepszego zakończenia lekcji, zaś nauczyciel był bardzo otwarty i widać było, iż z przyjemnością dzieli się z nami swoimi spostrzeżeniami. Najbardziej jednak podobało mi się chyba to, iż podchodził do swojego przedmiotu z dystansem. Nie musieliśmy być dobrzy we wszystkim, ale jak tu ujmował w dziedzinie, której poznanie zostało nam dane. Możliwość dostrzegania tajemnic przyszłości była dla niego darem, nie zaś czymś, co musiało objawiać się w całym życiu. Wyjaśnił nam, iż czasami spoglądanie w przestrzeń czasową jest niebezpieczne, że są zdarzenia zbyt dobrze ukryte i nawet osoby z ogromnym talentem nie mają do tych właśnie tajemnic dostępu. Chyba właśnie, dlatego tak bardzo cieszyłem się z tych zajęć. Były wyjątkowe i przyjemne, a na profesora mogliśmy z pewnością liczyć w każdej chwili.

środa, 4 marca 2009

Notatki

To już         notka!

 

  Skarby moje, w piątek notka niestety się nie pojawi, jako że Kirhan ma na głowie studia, a uczy się na najgorszej uczelni z możliwych -.- Niestety sesja się kończy, a rektor nie zgodził się na przedłużenie jej... Nie wyrabiam się ostatnio, dlatego też proszę o wyrozumiałość.

 

9 październik

Syriusz nadal był cięty na nauczyciela run i Cornela, o którym mruczał najgorsze rzeczy, kiedy tylko dostrzegał go gdzieś w oddali. Całe szczęście, chłopak trzymał się od niego z daleka, więc Black musiał obejść się samym mamrotaniem pod nosem wyzwisk. Chociaż był w tym cudownie zabawny musiałem czasami karcić go uderzeniem w ramię by nie używał zbyt wulgarnych słów w stosunku do nieświadomego płomiennowłosego.
Na podwieczorek zjadłem cytrynowy sorbet i nadal czułem w ustach jego przyjemny smak. To sprawiało, że miałem więcej energii, a dodatkowo nie potrafiłem doczekać się zajęć kolejnego dnia. Nie dzieliłem się z Syriuszem tą pasją, ponieważ nie wydawało mi się by miał odebrać to jakoś wyjątkowo pozytywnie. Nauka raczej zaczęła go denerwować bardziej niż zawsze, a wszystko za sprawą Victora. W dalszym ciągu nie rozumiałem jego niechęci do nauczyciela, jednak najwidoczniej właśnie tak miało być. Kruczowłosy wiedział swoje, zaś ja obstawałem przy własnych spostrzeżeniach, zupełnie odmiennych.
Kręciłem się właśnie po korytarzach z Syrim i resztą chłopaków, którzy trzymali się z tyłu dyskutując na temat ostatnio częstych wyjść Pottera do biblioteki. Pettigrew wypytywał czy przypadkiem nie przebywa tam Narcyza, zaś Sheva zadawał tysiące pytań, podejrzliwych, jako że okularnik musiał coś kombinować, jeśli już z własnej woli siedział w książkach.
Tylko mnie i Blacka nie obchodziło to w tamtej chwili tak bardzo. Gdy on zajęty był mruczeniem cichych przekleństw, ja starałem się go uspokoić. Wbijałem mu palec w ramię za każdym razem, kiedy coś mi nie pasowało, chociaż równie dobrze mogłem go wcale nie zabierać z jego ramienia.
- Jeden wart jest drugiego! – syczał nie zważając na mnie – Każdy chce się dobrać do mojego Remusa, ale ja się nie dam! Moje jest moje i koniec!
- Ataaaaaak! – głośne słowa, niemal cichy krzyk znajomego głosu były ostrzeżeniem, którego niestety nie zrozumieliśmy w odpowiednim czasie. Serce aż podskoczyło mi do góry, zaś Syri stęknął piskliwie. Roześmiany Regulus wskoczył na brata obejmując go nogami w pasie i ramionami za szyję – Znowu o mnie zapominasz – mruknął wypychając wargę. Takim jeszcze go nie widziałem. Im bardziej przyzwyczajał się do szkoły tym wydawał się bardziej pewny siebie. Teraz zachowywał się jak zwyczajne dziecko, a w końcu właśnie nim był. – Hej, Remi! – wyszczerzył się do mnie, ale szybko wrócił do zajmowania się bratem.
- Złaź! – rozkazał mu Syri nie bawiąc się w czułości – Robisz mi wstyd przy chłopaku. Myślisz, ze jesteś pięciolatkiem? Jesteś ciężki! – niestety nie zdziałał wiele. Wyglądali razem rozkosznie. Jak idealne rodzeństwo, chociaż mina starszego Blacka psuła wszystko. Przypominał wściekłego, rozjuszonego tygrysa, który przymierzał się do skoku na swoją ofiarę. W tym wypadku słodkiego kociaka, który się do niego łasił.
Z trudem powstrzymywałem śmiech patrząc na to wszystko.
- Dzięki notatkom Remusa, które mi dałeś zdałem zaklęcia! – pochwalił się młodszy Black, a sens jego słów doszedł do mnie momentalnie.
- Moje notatki? – mruknąłem splatając ręce na piersi. Chłopcy z tyłu obserwowali wszystko uważnie i z zaciekawieniem – Skąd ty miałeś moje notatki? Chyba nie te, które musiałem ci pisać z różnych powodów, a było ich sporo? – specyficzny przymilny uśmieszek Blacka wyjawił to, czego sam chłopak nie chciał powiedzieć. Wcale nie byłem tym zachwycony. Reg zamiast się uczyć korzystał z moich złotych metod, zawsze niezawodnych, do których ja doszedłem sam dopiero po kilku godzinach ślęczenia nad tematem trudniejszych zaklęć lewitacji i przywołania.
Regulus zrobił niewinną minę i wielkie, przepraszające oczka. Chociaż wyglądał słodko byłem pewny, że wcale nie jest mu przykro, iż wyjawił sekret brata. Zeskoczył z niego i pokazał zęby w równym uśmiechu.
- Ty masz takie pióro czerwono złote, prawda? – tym razem niewinność przerodziła się w szelmowski uśmieszek, zaś uniesione w wymowny sposób brwi Blacka świadczyły o tym, iż młodszy brak właśnie pokazywał swoje prawdziwe kolory, takie, z jakimi Syri musiał pewnie walczyć, na co dzień w domu. – Zawsze mi się podobało, pamiętasz. Moje się złamało, więc mógłbyś mi je dać... Wiesz, wtedy nie wymknie mi się przez przypadek, że handlujesz notatkami z młodszymi... A tak to cóż... Sam nie wiem, czy myśląc o tym piórze nie zapomnę milczeć...
- Mendo chodząca! – Syriusz szarpnięciem otworzył torbę i wyjął swoje ulubione pióro. Stare, ale wysłużone w boju. Popatrzył na nie i pociągnął nosem kilka razy żegnając się z nim. Po chwili znowu robił wściekłą minę i wręczył bratu przedmiot – Zapomnij, że jeszcze kiedyś ci pomogę!
- Tak, tak... – Regulus machnął ręką lekceważąco – Tak w ogóle to Lucjusz coś od ciebie chciał, ale nie może na ciebie trafić. Ma jakieś zajęcia poza szkolne i nie zostaje mu wiele czasu na szukanie cię. – zachwycony chłopak oglądał swój nowy nabytek. – I dzięki za to – podniósł pióro i szybko przytulił je do siebie – Kochany braciszek, oddał mi swoje najcenniejsze pisadło do ukrywania ściąg... – objął go w pasie i kiedy już uściskał brata wystarczająco mocno zaczął maszerować krokiem defiladowym z wysoko unoszonymi kolanami. – Ale wiesz i tak bym nie wydał mojego źródła... – mruknął chyba nie spodziewając się, jakie będą tego konsekwencje. Syriusz złapał go i pociągnął z powrotem. Trzymał go mocno ramieniem za szyję i zaczął kostkami palców pocierać o głowę. Chłopak wił się i jęczał chcąc go odgonić.
- Ty wredny trolu podziemny!
- Boli, boli, boli, umrę od tego! Będę łysy! – zdziwiał niezadowolony chłopak podskakując byleby tylko uścisk ulżył, a on mógł się wydostać.
- Gdybyś był dziewczyną mógłbym przynajmniej zabawiać twoje koleżanki!
- Ha! – prychnąłem i kopnąłem Blacka w łydkę – Koleżanki? – byłem oburzony. Poważnie się na niego złościłem, jednak wiedziałem, że zaraz mi przejdzie i będę się tylko droczył. Nie mniej jednak z początku naprawdę miałem ochotę go rozerwać.
Syriusz puścił Regulusa wystraszony własnymi słowami. Chłopaczek uciekł pokazując mu język, jednak kruczowłosy nawet tego nie widział. Patrzył na mnie trochę nieprzytomnie, jednak szybko dochodził do siebie. Złożył ręce na wysokości piersi i zrobił wielkie, maślane oczy.
- Przepraszam, przepraszam, wybacz mi! To był przypadek... Tak się mówi, to, dlatego! – popatrzyłem ironicznie w szare, błyszczące błagalnie oczy. – Dałem plamę, przyznaję, ale nigdy, przenigdy nie zostawię cię dla nikogo! – kątem oka spojrzał na lekko rozbawionych przyjaciół – Mogę przepraszać gdzie indziej? Oni się gapią... – mruknął niezadowolony, może nawet speszony. Postanowiłem nie dawać mu od razu możliwości odpoczynku. Niby obojętnie skinąłem głową, jednak wydawało mi się, że Black zaczął podejrzewać, iż mam do niego wielką słabość. Nie mogłem gniewać się długo, a w tym wypadku wiedziałem dobrze, że kruczowłosy wcale nie miał na myśli czegoś takiego. Poza tym stracił ukochane pióro musiał być rozżalony. Jego przywiązanie do rzeczy było tak zabawne i słodkie.
- Za karę masz obsypać mnie słodyczami. Chcę się kąpać w czekoladkach! Albo nawet nie! W wiśniowym kompocie! Nie jest całkiem słodki, więc będzie idealny! Wtedy ci wybaczę! – odwróciłem się do chłopaka tyłem by nie widział mojej miny. Sam nie wierzyłem w to, co powiedziałem, a znając Syriusza mógł potraktować to serio. Chyba zbyt często mówiłem zanim zaczynałem myśleć, co było zgubnym wpływem przebywania z przyjaciółmi, którzy właśnie taką zasadę wyznawali.
- Więc chodźmy! – Black wydawał się równocześnie strapiony i zdeterminowany. – To wyzywanie, któremu mogę nie podołać, więc koniec zabawy. Potrzebuję spokoju, ciszy i czasu. – nie wiem, po co w takim razie byliśmy mu potrzebni my, jednak tym razem to on mógł nie myśleć racjonalnie, jak ja przed chwilą.
Westchnąłem głośno powoli idąc przed siebie, a tym samym za Blackiem, który dumał mrucząc i jęcząc czasami. Przynajmniej nie skupiał się więcej na nauczycieli, czy Cornelu, co w tym wypadku było ogromnym plusem. Uwielbiałem tego wariata, nawet, kiedy się na niego złościłem. Był cudowny i obłędny, kiedy wszystko traktował serio, chociaż na pewno także niebezpieczny.

 

  

niedziela, 1 marca 2009

Kartka z pamiętnika XLI - Ryo Nakamura

Lemonowy Lemon XP

 

Cichy i spokojny gabinet profesora wróżbiarstwa, zaciągnięte w oknach zasłony, zapach delikatnego kadzidełka i przygaszone światło. Idealna arkadia w dni, kiedy ciężko byłoby mi się uspokoić i zrelaksować, a wykończeniem tego raju był mężczyzna, który leżał na sofie z głową na moich kolanach. Gdybym tyko był starszy to ja mógłbym się nim zajmować i opiekować. Już chciałem dorosnąć na tyle, by móc dominować w związku i dać nauczycielowi poczucie bezpieczeństwa, na jakie zasługiwał. Jak na razie niestety to ja byłem tym, który wymagał opieki, większej lub mniejszej. Zaś Tenshi wydawał mi się tym, który pragnął być tym słabszym, by mieć w kimś oparcie. Ja nie mogłem całkiem wywiązać się ze wszystkich tych obowiązków, dlatego też starałem się już teraz zachowywać w miarę dorośle.
Głaskałem go po głowie bawiąc się jego długimi, miękkimi włosami. Chciałem by przespał się chwilę, jednak ten nie zgadzał się na to. Leżał tylko z zamkniętymi oczyma mówiąc, że nie potrzebuje nic więcej.
- Kąpiel na pewno jest już gotowa – mruknął przekręcając się i patrząc na mnie lekko rozespanymi oczyma. Uśmiechnąłem się do niego. Lubiłem jego pomysły, a zawsze miał jakieś nowe i oryginalne. Byłem bardzo ciekawy, co tym razem wpadło mu do głowy, że musieliśmy odczekać kilkanaście minut zanim pozwoli mi wejść do łazienki.
- Więc chodź, chyba, że jednak mam zostać tutaj, a ty uśniesz – podniosłem kolana podnosząc go trochę. Mruknął i wstał z westchnieniem.

- Starzeję się i robię leniwy – stwierdził krzywiąc się chyba na samą myśl o tym, że przybywa mu lat. Nie było tego po nim widać, a i tak był najmłodszym nauczycielem w szkole.
- Więc teraz odmłodniejesz ze mną w wannie – łapiąc go za rękę ciągnąłem go za sobą do łazienki. Nie wiedziałem za bardzo, czego się spodziewać, więc ostrożnie uchyliłem drzwi. Od razu uderzył mnie w twarz przyjemny zapach cytryny, mojego ulubionego owocu. Szybko zamknąłem drzwi, kiedy znaleźliśmy się w środku.
Wanna była pełna ciepłej wody, a po jej powierzchni pływały plasterki cytryny. Zdziwiony nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Namida podświadomie dawał mi do zrozumienia, że wspólna kąpiel może prowadzić do czegoś równie dobrego, co ulubiony owoc, a może nawet przyjemniejszego.
Rozebrałem się do razu i wsunąłem do cudownie aromatycznej wody. Czułem się dziwnie i równocześnie wspaniale. Zapach koił i sprawiał, iż czułem się błogo. Brakowało mi tylko najważniejszego, ukochanego. Popatrzyłem na niego w najbardziej figlarny sposób, na jaki było mnie stać. Wyłowiłem jeden plasterek i przygryzłem nadal świdrując go wzrokiem. Palcem pokazałem, że chcę by podszedł, co wywołało u niego uśmiech rozbawienia.
Posłusznie zbliżył się i zsunął z siebie ubrania. Patrzyłem na jego ciało. Delikatne i drobne, jak na dorosłego, chociaż młodego mężczyznę. Skóra o odcieniu podobnym do mojej miejscami naznaczona była czerwonymi plamkami pocałunków, które na nim zostawiałem. Wyglądał wspaniale. Długie włosy upiął wysoko na głowie zdobną szpilką, przez co wyglądał bardziej jak Chinka, niż japoński młodzieniec.
Wystarczyło, że usiadł naprzeciwko mnie, a od razu przysuwając się usiadłem na jego kolanach i położyłem mu dłonie na karku masując go opuszkami.
- Powinienem być starszy – mruknąłem – Wtedy to ja bym cię rozpieszczał, a tak muszę czekać kilka lat zanim zdołam do tego dojść. Musisz na mnie poczekać i dużo mówić o swoich pragnieniach. – z zadowoleniem na twarzy przysunąłem się jeszcze bliżej niego i otarłem o jego podbrzusze. Rozpieszczanie go sprawiałoby mi największą przyjemność, niestety jak na razie musiałem zostawić to przyszłości. Teraz mogłem do woli zadowalać siebie, a jemu oferować wszystko, co było w mojej mocy na tę chwilę.
- Więc poczekajmy aż będziesz miał te siedemnaście lat, a wtedy pozwolę ci przejąć kontrolę. – igrał ze mną i uśmiechał się szelmowsko. – Ale teraz musisz jeszcze być grzecznym chłopcem i wykonywać polecenia starszych. Moje – dodał łapiąc mnie za pośladki i ściskając je lekko. W odpowiedzi na to położyłem dłonie na jego policzkach i przyciągnąłem jego głowę blisko mojej. Robiąc z ust dzióbek musnąłem gorące wargi, które czekały najwyraźniej na coś namiętniejszego zanim same odpowiedzą na pieszczoty. Nie przeszkadzała mi ta gra w wyzwanie. Polizałem dolną i possałem zanim znowu zacząłem tylko lekko dotykać swoimi ustami jego.
W końcu nie wytrzymał, kiedy wypiąłem pośladki wciskając je mocniej w jego dłonie. Pochwycił moje wargi i zamknął w więzieniu swoich, w mocnym pocałunku. Tym razem moje biodra wystrzeliły do przodu i zacząłem miarowo pocierać kroczem o jego brzuch. Rękoma przesunąłem po nagich ramionach i opuszkami dotykałem rozpalonej skóry.
- Powiedz to – poprosiłem oblizując się, kiedy tylko zdołałem uciec od przyjemnego pocałunku.
- Powiem – skinął – Kocham cię.
- Ja ciebie też – odpowiedziałem ucieszony jak dziecko i otarłem się o jego członek swoim tyłem. Przykładając palce do twardniejących sutków masowałem je przez chwilę zanim nie zająłem się ssaniem jednego, kiedy drugi rozcierałem wnętrzem dłoni. W tym czasie jego palce wślizgiwały się we mnie powoli i pieszczotliwie. Nigdy nie myślałem, że może to być aż tak przyjemnym uczuciem, póki Tenshi nie pokazał mi jak wielką jest to rozkoszą, kiedy to ukochana osoba przejmuje władzę nad całym ciałem.
Westchnąłem wypychając biodra by ułatwić mu zadanie, a sobie sprawić tym więcej przyjemności. Oddychałem ciężko opierając czoło o tors mężczyzny. Już nawet zapomniałem o tym, że powinienem odwdzięczać się za dotyk jego palców. Nie wiedziałem już nawet gdzie są mi bardziej potrzebne. Z tyłu, czy z przodu na członku. Żałowałem przez chwilę, że nie ma jeszcze kilku par rąk by móc w pełni zachwycać się tym doznaniem.
- Dość, dość, dość – powiedziałem szybko zachrypniętym głosem i szubko wyjąłem jego palce z siebie. Było mi aż za dobrze, a przecież miało być jeszcze lepiej.
Przytrzymał swój penis i sunął nim między moimi pośladkami póki nie trafił na otworek, który tylko na niego czekał. Po wyrazie jego twarzy wiedziałem, że i on poczuł, iż jest we właściwym miejscu, a moje wnętrze otwierało się by go przyjąć.
Jego ciało zagłębiło się we mnie do połowy, a ja siadając wchłonąłem w siebie resztę. Przymknąłem oczy z rozkoszy i zacisnąłem palce na ramionach kochanka. Dzięki temu było mi łatwiej się poruszać, a jego dłonie, które rozchylały mi teraz pośladki podnosiły mnie i opuszczały. Uśmiechałem się widząc jego słodki wyraz twarzy. Musiałem samemu się wysilić by zwrócić jego uwagę na moje osamotnione usta. Chętnie przyjął ich zainteresowanie swoimi i całował mnie czułe, chociaż głęboko.
Mimo iż wcale się nie spieszyliśmy nasze ciała jakby pamiętając jak wielką przyjemność mogą sobie sprawić same przyspieszały. Nie raz musiałem odsuwać się i pojękiwać, czy cicho krzyczeć. I jego jęki mieszały się z moimi, a zapach wody z cytryną przyjemnie dopełniał ekstazy, jaką odczuwałem. Wygiąłem się w łuk, co pozwoliło mi na jeszcze głębsze odczuwanie tej przyjemności, mój członek sunął po płaskim, gładkim brzuchu Namidy. Przytuliłem się do niego kładąc głowę na jego ramieniu.
- Kiedyś to ja będę górą – szepnąłem mu do ucha – I będę patrzył jak się wijesz. – jego ciepły śmiech rozniósł się po pomieszczeniu, zaś palce zaczęły masować moje ciało na pośladki i członku.
- Czekam na to, więc rośnij szybko – wychrypiał wyraźnie zadowolony. Już nawet nie pamiętałem chwil, kiedy to obaj byliśmy zagubieni i spragnieni uczuć innych osób. Mając siebie leczyliśmy stare rany. Podobni w doświadczeniach i poszukiwaniach, teraz wśród czułości, jaką mogliśmy sobie ofiarowywać nasze życie nabierało nowego znaczenia. Liczyła się tylko ta miłość i przyjaźń, jaka odnalazła nas wraz z tym, jak my dotarliśmy do siebie wzajemnie.
Zacisnąłem palce na jego sutkach męcząc je i ściskając póki nie poczułem, że całe ciało mężczyzny drży bliskie spełnienia. Nie pozostawał mi dłużny i rozpieszczał moje szybko i dokładnie.
Wraz ze spełnieniem przychodził spokój i wytchnienie, a nadal ciepła woda obmywała nas i pozwalała jeszcze długo leżeć razem w ciasnym uścisku.