środa, 29 kwietnia 2009

Motylem byłem, ale utyłem!

Wydawało mi się, że to już koniec i gorzej być nie może, a jednak myliłem się, jak zawsze, gdy chciałem być optymistą. Chyba jeszcze mi się nie zdarzyło by coś nie miało skutków ubocznych, lub po prostu wyczekało spokojnie do znalezienia rozwiązania. O nie, byłoby nam zbyt łatwo i monotonia pożarła by nas w przeciągu minut. A jednak prawdę mówiąc nie miałbym nikomu za złe gdyby jednak wiało nudą i normalnością. W moim przypadku, jeśli było źle to można było już tylko czekać na gorsze. Ta zasada sprawdziła się już wielokrotnie, więc teraz nawet mnie nie dziwiło dziwne zachowanie ogółu.
Planowałem już powrót do pokoju i spokojne oddanie się poszukiwaniom rozwiązania, gdy coś znowu zaczynało się dziać. Od strony stołu Ślizgonów rozległ się głośny pisk i liczne, ciche szepty. Uczniowie rozstąpili się na boki zwracając na siebie uwagę całej reszty. W powietrzu unosiło się czyjeś ciało. Sztywne, lecz wyglądające niesamowicie naturalnie, jak gdyby osoba ta spała nie czując nawet, iż jest w powietrzu. Suknia układała się zupełnie jakby leżała rozrzucona po pościeli, zaś ciemne włosy spoczywały na czymś niematerialnym i niewidzialnym niczym czarna, wysoka korona.
Ciało przefrunęło nad nami i zastygło wprost nad stołem nauczycielskim. Powoli opadło i nadal nieruchome spoczęło na blacie. Przyglądając się uważnie profilowi, jak wnioskowałem z ubioru, księżniczki odnalazłem w niej coś znajomego. Minęła dłuższa chwila zanim skojarzyłem osobę – Severus. Ciemne włosy, biała niemal skóra, pokryte czerwienią usta. Nauczyciele w strojach krasnali obskoczyli go. McGonagall zamieniła stół, jeśli o mnie chodzi skojarzenie nasuwało się jedno tylko, w szklaną trumnę bez wieka. Sprout zakryła oczy dłońmi i zaczęła płakać głośno.
- I co my teraz zrobimy? Kto ją odczaruje? – kilkoro innych nauczycieli poszło w jej ślady powtarzając:
- Kto? Kto?
Od razu wywołało to poruszenie wśród większości. Z tłumu w stronę Snape’a przedzierali się właśnie książęta ze wszystkich bajek. Całe szczęście Peter był jeszcze żabą, więc nie pchał się tam, gdzie go nie chcieli, choć widziałem, że kilka razy drgnął jakby miał się zrywać do marszu. Na boku Michael uśmiechał się do Gabriela.
- Nigdy im się nie uda. Umrze, kiedy tylko trucizna z jabłka dotrze do serca – zaniósł się szyderczym śmiechem. Jakoś dziwnie wydawało mi się, że właśnie widzę realną wersję Królewny Śnieżki. Nie przepadałem za tym, jednak wydawało się, że bajka była niczym w porównaniu z tym, czego świadkiem byłem.
Lucjusz, bądź Złotowłosa, w zależności, komu co bardziej pasowało, z groźną miną podążał śladem książąt ustawiających się w kolejce do całowania i tym samym prób obudzenia księżniczki.
Lucjusz odrzucił loki do tyłu i spojrzał gniewnie na chętnych chłopców i dziewczęta w książęcych strojach. Za nim stanęły jego trzy misie. Czerwony z rozbawienia Rudolf i tulący się do ramienia Blood’a Alen i sam zainteresowany, lub raczej ten nie zainteresowany.
- Uspokójcie się wreszcie! – Lu warknął na kolegów łypiąc groźnie spod równo obciętej grzywki. Misie stanęły na baczność, zaś chłopak wrócił do odstraszania groźną miną konkurencji.
Wszystko to było niesamowicie zabawne, jednak wcale nie było mi do śmiechu. Te stroje musiały mieć wpływ na osoby, które je nosiły, a to było ostrzeżeniem dla mnie i przyjaciół. Popatrzyłem po ich równie zmartwionych twarzach. Patrzyli niepewnie na wszystko wokół.
Gabriel odłączył się od kochanka i zaczął przechadzać się po Wielkiej Sali, w której nadal zostało sporo miejsca. Jak na odgłos wystrzału na linii startu, zaczął biegać, a za nim podążyła blond włosa dziewczynka, której twarz również wydawała mi się znajoma. Niebiesko-biała sukienka podskakiwała wraz z Alicją z Krainy Czarów.
- Eric... – Sheva zmarszczył nos – To ten chłopak, z którym się spotykałem rok temu, kiedy tęskniłem za Fabienem. – przyjrzałem się uważniej biegającemu za niewłaściwym w prawdzie królikiem, ale jednak. Nigdy bym nie skojarzył jego twarzy z tamtym chłopakiem, nawet jeśli była mi znajoma. Teraz miałem przed oczyma dwie całkowicie pokręcone sceny z bajek, a jednak miało być jeszcze lepiej. Alicja zastygła w bezruchu, a jej pas coś oplatało. Gruba, czerwona lina prowadziła wprost do Cornela.
- To już jest przesada... – mruknąłem lekko wybity z poprzedniego transu. Chłopak zrobił ze swoich włosów lasso i złapał na nie Alicję zatrzymując ją ciągnąc w swoją stronę. Naprawdę uważałem to za kpinę.
- Nie, ja na to nie pozwolę – James wypalił dosyć niespodziewanie i wcisnął Syriuszowi w ręce książkę. Zbliżał się do Kinn’a. Za chłopcem i jego koleżanką skradała się już Baba Jaga. Z tego, co poznałem była nią Agnes. Zardi z kolorowymi skrzydełkami na plecach, w stroju wróżki nie mogła przebić się przez tłum blokowana tą kolorową tęczą skrzydeł, więc powstrzymanie kuzynki nie wchodziło w grę. Powoli czułem pulsowanie w głowie. Moje wyobrażenie bajek powoli zamieniało się w gruzy, niczym nie przypominające dawnej świetności historii z książek.
James złapał za rękę swojego chłopaka, który zaskoczony wpatrywał się w niego. Musiał puścić rękę Jasia, kiedy okularnik ciągnął go za sobą.
- Wychodzimy, tu jest niebezpiecznie – rzucił rozkazująco do nas i jakoś udało się nam wydostać stamtąd. Małgosia nadal nic nie rozumiała. J. oparł ją o ścianę i pochylił się patrząc w oczy. – Musisz uważać na Babę Jagę – ostrzegł ostro chłopca – Jeśli cię złapie pewnie nie zdołam cię uratować, więc miej oczy szeroko otwarte. Niemal dorwała ciebie i... – zawahał się – Jasia... – dodał z nikle wyczuwalną niechęcią.
- Będę uważać, ale musze wrócić do braciszka... – Niholas zrobił pełną niewinności minę – Będzie smutny... – to trochę wybiło Pottera. Westchnął najwyraźniej poruszony słodyczą chłopca. Nagle stał się miękki niczym plastelina i idealny do modelowania na modłę plastyka.
- Dobrze... Niech będzie – skinął głową. Pochylił się jeszcze bardziej i pocałował chłopaka delikatnie w usta. Ten odpowiedział na to z uśmiechem i kiedy tylko J. odsłonił drobną twarz widniały na niej słodkie rumieńce, jednak zadowolenie na wargach nie zmieniło się wcale. Małgosia ukłoniła się trzymając rąbki sukienki i posłała Jamesowi cudowny uśmiech. Roześmiana pobiegła z powrotem do Wielkiej Sali.
- Miękniesz – zauważył Syriusz, jednak szybko został uciszony, kiedy James wyrywał mu z rąk książkę i przyłożył do ust.
- Milcz i lepiej sprawdź czy coś mi się nie wymknęło spod kontroli – okularnik poprawił spodnie i wrócił do jadalni. Nie mając za bardzo wyjścia podążyliśmy za nim. Wszystko wydawało się takie, jakim było wcześniej, chociaż z drobnym wyjątkiem. Roszpunka przerzuciła przez ramię Alicję i powoli wychodziła z Sali. Złotowłosa stała teraz z miotłą w rękach prezentując swoje umiejętności w sztukach walki, zaś trzy misie znowu robiły, co im się podobało. Znudzony Rudolf zaplatał warkoczyki śpiącej Śnieżce, zaś dwa pozostałe miśki kłóciły się tym razem o pociąganie ogonka. Jakoś nie specjalnie chciałem znać szczegóły tego zajścia. Pod podestem nauczycielskim stał woźny. Chociaż był stosunkowo młody nie należał do najprzystojniejszych, a czerwień już z pewnością nie była jego kolorem. Ledwie poruszał się w stroju Królowej Kart, zaś teraz sypał groźbami w stronę Lu, który z tego, co znowu mogłem wywnioskować, zabrał mu miotłę, którą właśnie sprzątał.
- Chłopakiii... – James przybrał ton dziecka, które coś przeskrobało. Zwrócił tym naszą uwagę bez zbędnych rozkazów, czy zapewnień, że chce nam powiedzieć coś ważnego. Odwróciliśmy się do niego. Chłopak patrzył do książki zaniepokojony. – Ona się pisze sama... – wystawił ją przed nasze oczy. Nie podobało mi się to, ale drobny druczek zapełniał coraz to nowsze stronnice.
- Pisze się, ale pustych stron wcale ni ubywa – słusznie zauważył Black. – Nie ciesz się. I tak musisz znaleźć rozwiązanie. Nie planuję być wilkiem, a tym bardziej zjadać Remusa – zastrzegł. - A teraz z łaski swojej zabierz mi ten zbitek papieru sprzed nosa, bo będę gryzł. – okularnik urażony zabrał książkę i prychnął, jednak widziałem, że i jemu nie podoba się wizja naprawiania bajek, które rozsypał, o ile to właśni stanowiło problem.

niedziela, 26 kwietnia 2009

Krasnale...

Aktualka na Ai no Tenshi oraz Le Miroir będzie, jednak trzeba na nią poczekać. Mam remont w domu i wiele pracy przy nim. Postaram się jeszcze przed 'kominami' (zmiana planów będa pod koniec maja). Słowo, że się postaram!

 

Korytarz był jeszcze bardziej zatłoczony niż Pokój Wspólny. Na początku przesuwaliśmy się powoli całą zbitą grupą, jednak im bliżej byliśmy Wielkiej Sali tym więcej nas przybywało. Mieszaliśmy się z Krukonami i Puchonami, zaś na samym końcu także uczniowie o zielono-srebrnych krawatach dołączyli do naprawdę sporego grona, jakie tworzyliśmy. Nie ciężko było zauważyć, iż większość tych osób była przebrana i mało z tego faktu zadowolona. Nieliczny tylko odsetek osób był ubrany całkowicie normalnie, jak nasz drogi winowajca, James. Prawdę mówiąc nie spodziewałem się, że osoby zupełnie ze sobą nie powiązane jakimś dziwnym trafem dostaną się do jednej ‘bajki’, a jednak tak było. Wyszukiwałem wzrokiem znajomych osób, jednak w zbitym tłumie zmierzającym do Wielkiej Sali ciężko było dostrzec chociażby czubki własnych butów w lesie nóg.

- Nie jest źle, gdybym był jedynym normalnym tutaj... – James zaczął, jednak musiał szybko przerwać. Zarówno ja jak i reszta naszej paczki rzuciła okularnikowi długie, wymowne spojrzenie. Jak dla Pottera z pewnością zbyt długie i przerażająco wymowne. – Dobra! – warknął wcale nie zachwycony – Może nie normalnych, ale w normalnym ubraniu, teraz pasuje?
- Z pewnością bardziej niż nazywanie normalnym kogoś takiego jak ty – Syriusz uśmiechnął się ironicznie – Normalny Potter. Dobre sobie. – w odpowiedzi otrzymał prychnięcie.
Wielka Sala zdawała się nam z początku pusta. Tutaj spokojnie mieściliśmy się i mogliśmy wyszukać znajomych, lub przyjaciół. Z ulgą odetchnąłem rozprostowując ramiona i rozluźniając spięte mięśnie. Poprzednia przeprawa korytarzami wykończyła nie tylko mnie. Wielu uczniów przeciągało się lub masowało kark.
Rozejrzałem się na boki, podobnie jak robili to inni. Stanowiliśmy naprawdę ciekawy okaz odbicia bajkowych postaci w pękniętym zwierciadle. Wilkołak Kapturkiem, Syriusz jako Wilk, lub chociażby Niholas jako Małgosia. Niesamowite było to uczucie świadomości wywołane znajomością bajki i odpowiednika, jaki znalazła książka, bądź ten, który taką ją stworzył.

Postanowiłem wykorzystać wyczulone zmysły by dowiedzieć się jak odbierają to inni. Na swoje, bądź, co bądź, ofiary wybrałem znajomych. Przeszukiwałem wielkie zbitki dziwolągów, jakimi się staliśmy szukając tych ciekawych wyjątków.
Pierwszym okazał się Cornelius. Chłopak stał w długiej, ciemnej sukni, a jego płomienne włosy urosły znacznie. Zawiązał je w warkocz i okręcił na ramieniu. Był niesamowicie długi i zapewne przecinałby Wielką Salę na pół gdyby chłopak go rozwinął. Włosy musiały być bardzo ciężkie, jednak z miny Cornela wnioskowałem, że przeszkadza mu raczej strój, nie zaś warkocz. Wyglądał naprawdę zabawnie. Jakoś nie podejrzewałbym, że właśnie on będzie tak ubrany.
- Śmiałeś się, że jestem królową, to teraz masz za karę – głos należał do Michaela. Musiałem rozglądać się uważnie zanim dostrzegłem chłopaka. Także on miał na sobie długą, czarną suknię. Włosy upięte misternie i ukryte za ozdobną koroną. Wyglądał olśniewająco, chociaż jak dla mnie nadal zbyt męsko. Obok niego stał wielki królik. Uszy sterczały ponad jego głową, łapki były większe niż normalne dłonie, zaś spodenki wyglądały na nim dziwnie. Królik Piotruś musiał obrócić się do mnie przodem bym mógł zauważyć jego twarz. Trzymał łapki splecione na piersi i mruczał coś pod nosem. Niemal parsknąłem śmiechem widząc niezadowoloną minę Gabriela. Nie spodziewałem się tego. Wielka dupcia z ogonkiem, która była częścią stroju wisiała na szczupłym chłopaku. W uszach królika było kilkanaście kolczyków dodających mu tego zadziornego wyglądu, jakim odznaczał się, na co dzień chłopak.
- Mam słodkiego, ślicznego króliczka – Michael objął go w pasie i przytulił – Nie rób takiej miny. Wyglądasz słodko.
- A ty jak stara zboczona baba, która dobiera się do zwierząt – mruknął nadal niezadowolony. – Zabieraj te łapy z mojego ogonka! – rozbawiony Ned zabrał dłoń, którą przed chwila naprawdę ściskał puchatą kulkę na pośladkach Ricardo.
- Nie, nie, nie! – James zaczął piszczeć jak oszalały – Patrzcie! Och, co za widok. Padnę! – zaczął zwijać się ze śmiechu. Pokazywał palcem to, co rozbawiło nie tylko jego, ale i większą część Sali. Przez jadalnię właśnie przechodził Lucjusz. Jego proste, platynowe włosy nagle były pokręcone. Buty na niewysokim obcasie sprawiały, że był ciut bardziej dziecinny, zaś biało-różowe podkolanówki całkowicie wybijały go z tego dawnego stylu niezdobytego ideału. Sukienka z licznymi falbankami sięgała zaledwie połowy ud. Za nim szły trzy misie. Rudolf, który bardziej niż swoim stanem przejmował się raczej przyjacielem śmiejąc się głośno ze Złotowłosej, dalej Alen i Blood, który wyglądał naprawdę słodko.
Parsknąłem śmiechem. Tym udało się bezbłędnie trafić na odpowiednie postacie. Oszałamiająca dziewczynka i trzy miśki, które jej towarzyszyły. Rozpromieniony Neren wpatrywał się w Denny’ego. Mordercze błyski sypały się spod brązowego kapturka z uszkami. Piski radości niebieskookiego Ślizgona słyszałem nawet się nie wysilając.
- Uśmiechnij się! – błagał zachwycony – Proszę, tylko troszeczkę...
- Chcesz zginąć?! – Blood machnął ręką chcąc go złapać, jednak chłopak odsunął się w porę – Zabiję cię jak robaka. Zamknij się w końcu!
- Mój misiaczek. Mam swojego własnego misiaczka! – skakał rozradowany. To tym bardziej pogrążało Lucjusza, który wydawał się niemal opiekuneczką tamtych niesfornych misiów.
- Boże, umrę ze śmiechu! Gdyby to Remi był wilkiem, a Syriusz Czerwonym... Byłoby pewnie tyle samo śmiechu. Wyobrażacie to sobie? Uśmiechnięty słodko wilki wystawia łapy po Czerwonego, który wcale nie jest czerwony. – James wcale się nie uspokoił, mimo iż wpatrywał się w to przez dłuższy czas, a teraz wydawał się dodatkowo rozbawiony wizją mnie i kruczowłosego. Sam jakoś nie mogłem sobie tego wyobrazić. Ja tak bardzo zbliżony do rzeczywistości i Syri... Byłoby naprawdę dziwnie.
- Proszę o spokój! – McGonagall, od razu poznałem ten stanowczy głos, pełen wściekłości. – Proszę o uwagę! – ryknęła po raz kolejny. Spojrzenia wszystkich skupiły się właśnie na niej, a podniecone głosy ucichły, by pojawiła się salwa śmiechu. Kobieta stała przy stole, a obok niej inni nauczyciele. Miała sztuczną brodę i czapkę krasnala. Naliczyłem się także sześciu innych nauczycieli z podobnymi, w tym dyrektor, Sprout, Flitwick, nauczycielka mugoloznawstwa. Tymi, którzy czuli się najpewniej byli Camus i Slughorn. Ich nic złego nie spotkało.
- Grono nauczycielskie nie ma pojęcia, co takiego mogło się stać, dlatego potrzebujemy waszej pomocy. – ciągnęła nauczycielka – Jeśli ktoś z was wie, bądź dowie się czegoś konkretnego, co może nas zbliżyć do rozwiązania tego problemu bardzo prosimy o zgłoszenie tego do któregokolwiek z nauczycieli. Naturalnie otrzymacie za to nagrodę. – to chyba zaważyło. Wszyscy spoważnieli i szeptali do siebie. Przerażanie Pottera urosło, zaś wzrok kobiety spoczywał właśnie na nim. Dla chłopaka właśnie zaczęły się niebezpieczne dni.
- Ona wie... – mruknął bardzo cicho do nas – Ona się domyśla, że to ja... A teraz nasyła na mnie swoje psy. Napuściła ich na mnie... – spojrzał na nas błagalnie – Jestem teraz celem dla całej szkoły...
- Swoją drogą sam się zastanawiam, czy to nie byłoby dobry pomysł. Wydam cię i dostanę za to nagrodę... Nie wiem, jaką, ale jeśli to ona coś obiecuje to na pewno warto... W dodatku jest zdesperowana. Widziałeś to? Ma brodę i robi za krasnala. Nie ma wątpliwości, że ceni bardzo wysoko każdą wiadomość o winowajcy. Jeśli dowie się, że to ty będzie bezlitosna... – prawdziwie przerażone spojrzenie Jamesa skupiło się na Blacku. Nie wiedział, czy chłopak żartuje, czy też mówi prawdę. Sam nie miałem pojęcia. Robiło się gorąco.
- Syriuszu, kto pierwszy ten lepszy – Sheva podrapał się po brodzie – Jeśli zdążysz przede mną coś zyskasz, ale ja nie dam ci się tak łatwo dopchać do niej. Też jestem ciekaw, co takiego dostaniemy za informacje.
- Ej! Nie zdradzicie mnie! Bo nie zdradzicie, prawda? – okularnikowi grunt palił się pod nogami. Wyglądał jak zagubione dziecko. – Oni wszyscy tylko czekają, aż podwinie mi się noga. Nie bądźcie wredni. Ja obiecuję, że coś z tym zrobię. Jakoś to naprawię. Słowo, słowo! – chłopcy roześmiali się głośno. Żartowali, teraz byłem tego pewien, jednak James, który zapłaciłby za to najdrożej wcale nie był tak pewny swego.
- Nie wystawimy cię. – Black objął go ramieniem – Przydasz się nam jeszcze.

 

  

piątek, 24 kwietnia 2009

Sypialnia w Chatkę z Piernika

Przez całą drogę do naszego dormitorium nie widzieliśmy nawet pleców Pottera. Musiał naprawdę obawiać się kary skoro tak szybko zniknął. Z jednej strony jakoś mnie to nie dziwiło. McGonagall zapewne w dalszym ciągu była przewrażliwiona i nie przyjęłaby entuzjastycznie wiadomości o tym, że James znowu coś wykombinował. Poza tym zdziwiłbym się gdyby podeszła na spokojnie do jakiegokolwiek wybryku, a już z pewnością J. należał do najgorszych okazów szkolnych odstępstw od reguły. Zazwyczaj każdy starał się nie rzucać w oczy nauczycielom, nie obrywać, ani też nie robić złego wrażenia. Okularnik miał na ten temat inne zdanie, lub wielkiego pecha. On sam dodał by w tym miejscu krótkie ‘niepotrzebne skreślić’, po czym przekreśliłby pierwszy wariant odpowiedzi. Tego byłem pewien.
Wchodząc do Pokoju Wspólnego widzieliśmy nawet przechodząc przez dziurę za portretem. Stał przed drzwiami do naszej sypialni wpatrując się w głąb pokoju. Miał szeroko otwarte usta. Nie było to bynajmniej zwiastunem powodzenia. Wręcz przeciwnie. Po moich plecach przebiegły roześmiane dreszcze szydząc z niepokoju, jaki czułem. Syriusz chyba dzielił ze mną ten dziwny stan emocjonalny, kiedy to człowiek znajduje się na granicy między strachem, a niepewnością w świadomości. Ciężko byłoby mi odtworzyć ten zlepek uczuć, gdybym został o to poproszony. Dziwne podniecenie, przerażenie, niechęć i prośby do samego siebie byleby mieć to jak najszybciej za sobą. Wszystko kończyło się dopiero, kiedy odkrywano karty, których ludzie tak się obawiają. Te, które rozłożono przede mną były zupełnie niezrozumiałe, z resztą jak tysiące innych. Moje życie było naprawdę bardzo skomplikowane w swej prostocie. Niezrozumiałe dla innych, przerażające dla mnie i zapewne bardzo uciążliwe dla tych, którzy znali moja tajemnicę.
Peter stanął koło Jamesa z mina wyrażającą takie samo zaskoczenie, co w przypadku okularnika. Nic lepszego nie spotkało Andrew, który pokazał ręką bym podszedł wraz z Syriuszem. I wtedy dopiero zobaczyłem to, czego widzieć chyba nawet nie chciałem. Drzwi do pokoju z kawałka piernika z lukrowym, różowym serduszkiem na środku. Ściany z tegoż samego piernika, łóżka z galaretki, pościel ze słodkiej pianki, poduszka z budyniu, szafki z ciastek, dywan czekoladowych żab.
- Co to jest? – mruknąłem robiąc wielkie oczy, kiedy dostrzegłem firanki z wafelków. – Potter... – chciałem zwalić na niego winę, jednak nie starczyło mi sił by to powiedzieć. Po prostu wszedłem do środka za przyjaciółmi. J. rzucił się na swoje łóżko łamiąc kawałek firanki i zjadając ją.
- Bakałijowe! – powiedział z pełnymi ustami, po czym przełknął i oblizał się. – Bakalie, pychota! Ja mogę tak żyć!
- Póki nie wyjdą na jaw kolejne skutki uboczne twojej zabawy w bibliotece – Sheva powiedział to, czego James wolałby nie słyszeć. Widziałem po jego minie, że ani trochę nie pasowała mu ta uwaga.
- Nie ma żadnych skutków! – leżał z rękoma pod głową – Przerobiło nam pokój, może inne też i tyle. Wy wszyscy od razu widzicie to, co najgorsze. To raj! – Peter kiwał zawzięcie głową nie wiedząc już zupełnie, co jeszcze wsadzić do ust. Zatopiłem palec w pościeli i urwałem kawałek. Pianka miała zapach wanilii i smakowała wyśmienicie. Może było w tym odrobinę prawdy, z całą pewnością był to raj dla każdego, kto nie potrafił obejść się bez słodyczy... Może nawet dla mnie? Nie byłem tego pewien.
- Moim zdaniem wszystko ma swoje konsekwencje – Sheva skakał po łóżku siedząc na nim i lekko odbijając się nogami
- Nie ma się, co przejmować czymś, co dopiero nadejdzie. – Black wykazywał się zdrowym rozsądkiem nie niesiony fantazjami o łakociach, ale całkiem poważny i spokojny – Co ma być to będzie, co było już się nie zmieni. Po co ubolewać skoro mamy czas? – wzruszył ramionami. Miałem ogromną ochotę cieszyć się wraz z nimi, dokuczać Potterowi, zachowywać się tak jak zawsze, całkowicie normalnie. Było mi trochę przykro, że już nic nie będzie takie samo, ale widać właśnie tak miało być. Patrzyłem na swoje buty gryząc wargę i starając się zapomnieć o tych niemiłych wydarzeniach, które tak wiele zmieniły w moim życiu.
Pewnie jeszcze przez długi czas umartwiałbym się nad tym, może nawet kilka łez spłynęłoby po mojej twarzy, gdyby coś nie uderzyło mnie w nią. Miękkie, delikatne i czerwone...
- Co jest?! – warknięcie Syriusza, a zaraz potem głośne.
- Aaa! Bolało! – przepełnione wyrzutem, którym uraczył nas James. Zdjąłem z twarzy dziwny materiał, który wydawał mi się rozpływać w dłoni. Czerwona peleryna z kapturem wiązana pod szyją na drobny sznureczek.
- Co to jest? – skrzywiłem się. W rękach Syriusza spoczywał strój wilka, zaś J. dostał w twarz książką, która zostawiła pięknie rumiany ślad na jego czole. Nie za bardzo wiedziałem, co to ma znaczyć. Poniekąd wszystko byłoby normalne, jednak wywnioskowałem z nim reszty, iż każde z nich zostało potraktowane w podobny sposób jak ja.
- Co to za książka? – mruknąłem cicho patrząc niepewnie na okularnika. Przekartkował on wolumin, który był wyjątkowo cienki i dziwnie przypominał mi tom, który zmasakrował w bibliotece.
- Bajki – burknął przeciągając, po czym rozejrzał się ponownie po pokoju – Bajki... – znowu mruknął tym razem patrząc na stroje, którymi dostaliśmy w twarz. – Nie jestem specem, ale mamy wilka, Kapturka, Żabę... – skrzywił się na widok Petera – I...
- Wieśniaczkę?! Mam robić za wieśniaczkę?! – Andrew rozłożył swoją ubogą sukienkę. Włosy urosły mu w zaskakującym tempie do łopatek i same splatały się w warkocz. Suknia przywarła do niego mocno.
- Kopciuszek? – mój głos był naprawdę bardzo cichy. Nie miałem pewności, jednak Potter trafił w sedno. Chyba potrafiłem wysnuć nawet jakąś teorię, co do tego. – Chyba zgubiłeś słowa... – popatrzyłem w bok by mój wzrok nie spotkał się z jego – Wytrzepałeś je z książki i teraz musisz odnaleźć.
- JAK?! – o dziwo wydawał się bardzo zainteresowany. Niestety ja mogłem tylko wzruszyć ramionami. – Remi... – w jego głosie zadrgała nuta groźby.
- Hej, hej! – Black już miał na sobie strój wilka i warczał na Jamesa – Nie ruszaj mojego czerwonego łakocia! – zamachał ogonem, jakby zamiatał podłogę. Coś jakby pokierowało mną i założyłem na siebie płaszczyk. Andrew i Peter stali koło łóżek w swoich strojach. Wyglądaliśmy śmiesznie, a jednak poniekąd przebrania miały nad nami pewną przewagę.
- Ciekawe czy to tylko nas... – Pettigrew przykucną i poskakał do wyjścia. Dzięki otwartym drzwiom bez problemu wydostał się na zewnątrz. Jak zaczarowani poszliśmy za nim. Byłem naprawdę ciekaw, co zastanę w Pokoju Wspólnym.
Odchrząkałem i zatrzymałem się patrząc niepewnie na grono dziwaków, których było pełno przy stolikach. Niektórych bajek nie potrafiłem nawet rozróżnić. Usilnie starałem się wyszukać znajomych. Dostrzegłem grono normalnych osób, którym nic się nie stało i jakoś im zazdrościłem, ale także Niholasa. Z trudem go poznałem. Miał dłuższe włosy upięte w dwa warkocze, czepek i sukienkę z fartuszkiem w kształcie serduszka. Obok niego stała dziewczynka. Miała krótkie włosy i strój chłopca. Wyglądali razem niemal jak rodzeństwo, chociaż Kinn splatał ręce za plecami byleby tylko nie mieć nią nic wspólnego. Jaś mi Małgosia, nie było wątpliwości.
Potter westchnął głośno, najwyraźniej także go dostrzegł.
- Ma zgrabne nogi... – rzucił cicho rozmarzony. Chłopak stał kręcąc młynki biodrami niepewny.
Na tablicy cos rozbłysło. Pojawiała się karteczka opatrzona bardzo starannym pismem McGonagall. Wzywała wszystkich do Wielkiej Sali i obiecywała kary dla każdego, kto ośmieli się nie przyjść bądź pojawić zbyt późno. Najwyraźniej odkryła już, że coś się święci i musiała znaleźć winnego. Może cała szkoła uległa temu dziwnemu czarowi, a w takim przypadku ciężko byłoby ukryć dziwactwa, jakie miały miejsce.
- Brońcie mnie, chłopaki... Ona mnie zabije! – uśmieszek zniknął z twarzy okularnika, który jakby idąc na stracenie zszedł po schodach i wmieszał się w tłum uczniaków, którzy tłoczyli się do wyjścia byleby tylko uniknąć złości nauczycielki transmutacji.

środa, 22 kwietnia 2009

Brak czasu na...

Jeszcze chyba nigdy nie uważałem zajęć za tak niesamowicie uciążliwe. Nawet z bólem głowy mogłem siedzieć na nich spokojniej niż teraz. Zamiast skupiać się na lekcjach ja ciągle rozpamiętywałem to, co się stało. Zazwyczaj było tak, że nawet, gdy inni zapominali o wszystkim, ja potrafiłem zadręczać się godzinami nad błędami, jakie potrafiłem popełnić. Zdawałem sobie sprawę z tego, że nie musze być idealny, a jednak ciągle wydawało mi się, że ludzie patrzą na mnie inaczej, przez pryzmat moich pomyłek i przewinień. Nie potrafiłem tak jak inni zapomnieć własnych błędów. Każdy był osobną porażką i okazaniem słabości. Wcale nie było to łatwe, a jednak tylko taką znałem drogę. Podczas gdy szybko zapomniałem pomyłki innych, swoje rozdrapywałem póki nie zostawała po nich blizna. Z trudem potrafiłem wymienić, chociaż jeden sukces, za to jego przeciwieństw namnożyło by się nieskończenie wiele.
Syriusz znał mnie chyba zbyt dobrze. Dźgał mnie palcem w ramię, plecy, czasami ciągnął za włosy. Robił wszystko bylebym tylko zdawał sobie sprawę z jego obecności i tego, że chce zwrócić na siebie moją uwagę. Jak dziecko potrzebujące zainteresowania innych. Byłem przybity, a to zastępowało żal irytacją. Black albo wiedział, co robi, albo oszalał. Osobiście stawiałbym na to drugie, jednak był zbyt nieobliczalny, bym mógł w ogóle mieć całkowitą pewność.
Zajęcia przesiedziałem markotny, a na przerwę przed astronomią planowałem wrócić do pokoju i zaszyć się w pościeli by nie mieć kontaktu z nikim. Moich planów nie podzielali jednak koledzy. Momentalnie po zakończeniu ostatnich popołudniowych zajęć wyciągnęli mnie brutalnie do biblioteki nie bacząc na wyraźny sprzeciw mojego ciała i woli.

- Przecież wiesz już, że akceptujemy te twoje kudłate dziwactwo, więc czemu jeszcze się smucisz? – Syriusz pchał mnie przed siebie, aż po stolik, który mieliśmy zająć – Jesteś tym samym słodkim miodzikiem, którym byłeś zawsze, tylko teraz miodzio się nie uśmiecha, a to źle... – upominał mnie wyrozumiale traktując jak dziecko.
- Jestem wilkołakiem... – rzuciłem niemrawo – Traktujesz mnie, jak niemowlę, a ja nim nie jestem... Mógłbym cię zabić gdybyś zjawił się po raz kolejny podczas przemiany, więc przestań się cackać. – wypchnąłem dolną wargę do przodu posyłając mu wyzywające spojrzenie. Wyglądał jakbym go głęboko uraził. Prychnął głośno.
- Nie cackam się. Jestem taki jak zawsze, to ciebie coś ugryzło. Aż do tamtej nocy wszystko było dobrze, a teraz, kiedy wiemy o wszystkim ty jesteś nadąsany, kiedy chcę cię ugłaskać lub smutny. – podszedł do mnie bardzo blisko i dźgnął mnie w pierś – Jeśli myślisz, że dam ci spokój i pozwolę ci się do woli zadręczać to się mylisz. Możesz mnie rozszarpać całego, ale nie dam sobie spokoju. Możesz się wściekać do woli, ale ja cię nie zostawię. Będę przy tobie nawet, jeśli niebo będzie się walić! A teraz siadaj! – pociągnął mnie na krzesełko. Znowu patrzyłem na niego wyzywając go spojrzeniem. Był niewzruszony i górował nade mną. Byłem wstrętnym wilkołakiem, a jednak on był na samym szczycie tej piramidy. Podporządkowywał mnie sobie jednym gestem, a ja nawet, jeśli chciałem się sprzeciwiać to nie mogłem.
- A teraz moje słodkie kochanie – zagroził mi palcem bym nie ważył się przerywać – Trzeba będzie cię rozśmieszyć, albo... zdjął szatę i powiesił na oparciu krzesła, po czym podciągnął pod brodę koszulę wraz ze swetrem odsłaniając poharataną pierś. Przysunął się jeszcze bliżej pod moją twarz. Nakrył swoimi ubraniami moją głowę tak, że kryłem się pod jego garderobą czując intensywny zapach środka na rany wilkołaka. Moja głowa, nawet, jeśli tego nie chciałem opierała się o jego klatkę piersiową, gorąca skóra paliła czoło, a ranki drażniły nos, kiedy ich dotykał.
- Co ty robisz, Syriuszu? – mruknąłem spod ubrań zamykając oczy, kiedy moje rzęsy drażniła jego bliskość.
- Uspokajam cię, to chyba oczywiste. – pogłaskał moją głowę – I nie męcz się już dłużej. Jesteś najbardziej niewinną osobą, jaką znam. Rozumiemy się? – nie odpowiedziałem. Było mi smutno, ponieważ Syriusz przez cały czas był dla mnie miły i nie zwracał uwagi na likantropię, a jednak nie przeszkodziło mi to w potraktowaniu go pazurami nocą. Chciałem jak najszybciej wydostać się spod jego koszuli. Nie miałem prawa być tak blisko niego.
Wyślizgnąłem się na zewnątrz widząc jak rażąco jasny jest świat. Kruczowłosy nie wydawał się ucieszony moją miną, która nie zmieniła się nadto od czasu, kiedy ją krył pod ubraniami.
- Nie, tego już za wiele. Nie da się czułościami to zrobimy to siłą! – Potter podniósł się z miejsca i wyciągnął różdżkę. Nikt nie będzie czekał, aż zacznie się sam oswajać z myślą, że znamy jego tajemnicę. Nie ma wyjścia to będzie wojna! – nie wiedziałem, co się dzieje. Okularnik pewny siebie wycelował we mnie i skinął głową. Niespodziewanie odwrócił się do Syriusza, który właśnie miał rzucić mi się na pomoc i wypowiedział krótkie, nietreściwe zaklęcie, prawdopodobnie znalezione w jakiejś starej książce, podobnie jak jego cudowny preparat sprzed tygodni.
Czerwony promień ugodził Blacka w pierś zostawiając na niej ślad, jak gdyby po kulce z farby.
- Trafiony, zatopiony! – James wyszczerzył się, a Syri pociągnął Andrew osłaniając mnie.
- Chcesz wojny, to będziesz ją miał – kruczowłosy zadarł głowę do góry i sięgając po różdżkę wymówił inne zaklęcie, chociaż bardzo zdziwione do poprzedniego. Na szkle okularów Pottera rozbiła się niebieska farba brudząc przy okazji jego twarz.
- Tyle, tyle! – chłopak podniósł ręce w obronnym geście. Wypowiedział zaklęcie czyszczące, które w tym jednym wypadku zadziałało właściwie – Bez barw – wyjaśnił – Będzie bezpieczniej i cicho. – nie zdołał jeszcze skończyć dokładnie, a już wypowiadał kolejną formułkę czaru. Zaczęli się bić na niewidzialne bomby, które zostawiały tylko ślady pomiętego materiału na ubraniach. Śmiali się głośno, mimo że nadal znajdowali się w bibliotece, a półek z książkami używali jako tarcz. Czułem ukłucie żalu patrząc na biedne woluminy. Cierpiały przy nich katusze, a jednak nic nie mówiłem, nie upominałem ich. Albo stałem się tchórzliwy, albo nie ciałem psuć im zabawy, tym bardziej, że sam uprzykrzałem im chwile w szkole swoją obecnością i wyrzutami sumienia.
- Czekaj, czekaj, ktoś chyba idzie! – szepnął głośno Black podnosząc rękę. James nie zareagował w odpowiedniej chwili i Syri musiał zakryć się jedną z książek by nie oberwać prosto w twarz. Z woluminu poleciały jasne iskry rozsypując się na ziemię i jakby wnikając w jej powierzchnię. Książka wydawała mi się teraz bardziej uboga, a okładka mniej wyrazista.
J. zastygł w bezruchu.
- Coś zrobiłem... – powiedział niepewnie – Coś znowu sknociłem, prawda? – Syri szybko odłożył wolumin na półkę byle jak kładąc go na innych tomach.
- A no, coś zrobiłeś, tylko, co? – kruczowłosy chłopak zmarszczył brwi.
Zamiast umartwiać się i zajmować ubolewaniem nad sobą miałem teraz na głowie coś, czego w ogóle nie rozumiałem. Musiałem zająć się kolegami, którzy z mojego powodu właśnie coś zrobili. Podejrzewałem, że właśnie włączył mi się syndrom opiekuna, który nie pozwalał na zmartwienia inne niż przewinienia przyjaciół, o ile mogłem jeszcze tak ich nazywać.
- Remi, co ja zrobiłem?
- A skąd ja mam wiedzieć? Coś na pewno – bąknąłem przecierając twarz dłonią – Te iskry mnie niepokoją...
- Więc ja się skręcam zanim ktoś się zorientuje! – Potter nawet nie czekał. Wziął nogi za pas zostawiając nas w tyle. Peter pobiegł za nim w milczeniu.
- Remi, robimy to samo! – Black złapał mnie mocno za rękę i idąc szybkim krokiem odciągał od tamtego miejsca.
- Wielkie dzięki... – został tam tylko Sheva, który zebrał szybko swoje rzeczy i ruszył slalomem między półkami byleby tylko zmylić kogoś, kto mógłby nas z tym zajściem skojarzyć. Dałem się ciągnąć. Naprawdę nie miałem pojęcia, co takiego mogło się stać. Niepokoiło mnie to, ale nie wiedziałem nawet gdzie szukać miałbym odpowiedzi na pytanie. Coś z całą pewnością dziać się miało, a w przypadki okularnika nawet niegroźnie wyglądające zaklęcia potrafiły mieć straszne skutki. Był to chyba wrodzony dar, który zabronił mi właśnie zajmowania się samym sobą, a nakazywał mi zajmować się znajomymi i ich problemami. Mój monotonny, zły humor właśnie został schowany na później. Wszystko musiało zaczekać do końca masakry, która była nieunikniona.

niedziela, 19 kwietnia 2009

Niewybaczalna wina

2 listopad

Zacisnąłem mocno powieki chcąc oswoić się z możliwością pobudki. Leniwie powracała do mnie świadomość. Na początku cudowna pustka, później mętlik i nagle wróciła do mnie pamięć ostatnich chwil. Zerwałem się nagle patrząc na pokój. Moje łóżko, nasza sypialnia. Oznaczało to, ze chłopcy przynieśli mnie tutaj zaraz po wszystkich tych wydarzeniach. No właśnie. Nie wiem dlaczego i jakim cudem, jednak pamiętałem wszystko. Zupełnie jakbym patrzył na to z wnętrza skorupy, która winna była całemu zamieszaniu. Wolałbym chyba nie pamiętać niczego, a jednak nie było mi to dane. Powoli odtwarzałem wszystkie wydarzenia nocy. Moje zdziwienie na widok chłopaków, brak własnej woli, rany, jakie zadałem Syriuszowi.
- Remi! – James wyszczerzył się i tym samym zmusił Syriusza do poderwania się z łóżka. Wielkimi oczyma patrzyłem na chłopaków.

Widzieli mnie w nocy, widzieli jak się przemieniam, jak staję się bestią. Pamiętałem strach w ich oczach, płacz Petera. Byli głupi, jeśli wiedząc o tym zadawali się ze mną, a jeszcze głupsi, skoro się wtedy pojawili. Mogłem ich zabić. Nawet nie zastanawiałem się jak to możliwe, że wróciłem do swojej postaci, że straciłem przytomność, że nie skrzywdziłem ich bardziej. Byłem ogłupiały i nie wiedziałem co o tym myśleć. Bałem się w ogóle to analizować, kojarzyć. Odwróciłem się tyłem do nich i przykryłem pościelą po uszy. Było mi strasznie głupio. Obwiniałem się o to i jak najbardziej słusznie. Byłem potworem, a wydawało mi się, że mogę to ukrywać w nieskończoność, ze mam prawo do normalnego życia, jak każdy inny człowiek, a przecież nie byłem człowiekiem. Jakby tego było mało skrzywdziłem Syriusza. Zraniłem go, może nawet mogłem ugryźć gdybym miał więcej czasu. Poharatałem jego pierś, zlizałem krew...
Zbierało mi się na wymioty i na płacz. Jak mogłem zrobić coś takiego? Już sama myśl o tym była obrzydliwa, a jednak potrafiłem robić tak paskudne rzeczy. Może nawet kiedyś miałem być taki na co dzień, nie tylko podczas przemiany. Może byłem niebezpieczny nawet już teraz.

Chłopcy wydawali się mili, jednak może po prostu bali się okazać prawdziwe uczucia, może uważali mnie za dziwoląga, jednak respektowali decyzję dyrektora, który pozwolił mi się tu uczyć. Sam nie wiem dlaczego byli mili, ale to wydawało się jeszcze gorsze. I Syriusz... Znowu przypomniałem sobie tamtą scenę i łzy pociekły po policzkach na poduszkę. Otarłem je kołdrą i ukryłem w niej twarz. Teraz sam zdałem sobie sprawę z tego, że naprawdę jestem potworem. Miałem plany i nadzieje zapominając o tym, iż jestem inny niż reszta. Dla takich jak ja nie było przyszłości. Widziałem to przecież w snach, jakie miałem o przeszłości wilkołaka, który mnie przemienił. Z jakiegoś powodu całkiem o nich zapomniałem. Łudziłem się, że potrafię żyć normalnie, ale nie potrafiłem. Zwodziłem chłopaków tak długo, że mało brakowało, a doszłoby do nieszczęścia. Nie mogłem znieść wspomnień.

- A jemu co? – głos Pottera docierał do mnie mimo pościeli na głowie. Był lekko zaskoczony i zmieszany. – Aż tak źle wyglądam z rana?
- Ty zawsze wyglądasz źle, ale to nie dlatego – łóżko Blacka zaskrzypiało cicho, ale złowrogo. Poczułem na głowie dotyk. – Odsłoń twarz – westchnął głośno choć delikatnie. – Popatrz tu na mnie – tym razem wydał polecenie. Otarłem zaczerwienione oczy na szybkiego odsłaniając pół twarzy. Bałem się tego, że mogę zobaczyć w jego oczach po raz kolejny strach, lub nawet niechęć. On tym czasem zdjął z siebie koszulę piżamy i odkleił plastry. Rady były paskudne, zaczerwienione i opuchnięte. Znowu zbierało mi się na płacz, ponieważ dobrze wiedziałem, że było to moim dziełem. Pamiętałem nawet uczucie jakie towarzyszyło wbijaniu pazurów i rozcinaniu jego ciała. Przeszedł mnie dreszcz, kiedy tylko to wspomniałem. Słodki smak krwi i tę okropną podnietę jaką to wtedy wywoływało. Brzydziłem się samego siebie. Zraniłem jedną z najważniejszych dla mnie osób. Nie ważne czy byłem sobą, czy wilkołakiem. Coś takiego nigdy nie powinno mieć miejsca, a ja jednak urzeczywistniłem swoje obawy sprzed lat.
- To jest Hamlet – chłopak przyłożył palec do najmniejszej z ran – To Wolfram – pokazał kolejne rozcięcie – Konrad i Gareth – zatoczył palcem kółko przed piersią – A wiesz czym są razem? – popatrzył mi prosto w oczy oczekując odpowiedzi. Pokręciłem głową tak minimalnie, iż nie wiem nawet czy to dostrzegł – Razem są podpisem. Tutaj pisze ‘Własność Remusa Lupina’. To twój podpis. Teraz nawet jeśli ktoś mnie porwie od razu będzie wiadome, że jestem twój. Oczywiście nie będzie już tak ekstremalne, ale jak najbardziej będzie widoczne. – uśmiechnął się, a ja chciałem płakać. To przeze mnie na jego ciele miały pozostać blizny i nawet nazywanie ich nie zmieniało faktu, że szpeciły gładką dotąd pierś chłopaka.

Black wydawał się czytać mi w myślach. Od razu uklęknął i odsłonił resztę mojej twarzy.
- Nie ważne co się stało, ważne, że już po wszystkim. Nie liczy się to, że miałeś tajemnicę, którą odkryliśmy. Najważniejsze jest to, że wiemy już o wszystkim i możemy ci jakoś pomagać...
- Nie! – krzyknąłem, a serce pognało w mojej piersi o wiele za szybko – Nie zbliżajcie się do mnie! Nie wolno wam! Ja... Ja... Ja wam zabraniam! – spuściłem wzrok na podłogę. – To zbyt niebezpieczne... – dodałem ciszej – Ja mogłem was nawet zabić... I jestem bestią, przecież już o tym wiecie! – Black patrzył na mnie wyraźnie zaskoczony nagłym wybuchem. Nawet nie chciałem odpowiadać na jego spojrzenia. Wolałem bezpiecznie skupić je na jakimś wymyślonym punkcie gdzieś między jego kapciami.
- Idiota! – uderzył mnie pięścią w głowę, jednak nie zbyt mocno – Skoro ty jesteś Bestią to ja jestem Piękną! – ustawił się w pełnej wyniosłości pozie – Okażę mojej Bestii miłość i zamieni się w ślicznego księcia. Tak jak w nocy. – znowu klęczał przy mnie i uśmiechał się na siłę szukając kontaktu wzrokowego ze mną. - Poszliśmy tam bo wiedzieliśmy kim jesteś. Chcieliśmy ci pomóc i byliśmy świadomi tego co możemy zobaczyć...
- Nie spodziewaliśmy się tylko, że masz aż tak wielkie zębiska – przerwał mu Peter. Blondynek bał się wtedy chyba najbardziej, za to teraz podszedł do mnie wyprostowany i podał batonik z kokosowym nadzieniem – Były naprawdę wielkie i zaślinione, ale przecież teraz jesteś taki jak zawsze, prawda? Więc nie musimy się bać, bo nic nam nie zrobisz. – teraz to ja patrzyłem zdziwiony.
- Dobrze powiedziane. Odwalisz za nas kilka prac domowych i będziemy kwita – James objął blondynka ramieniem i wyszczerzył się szeroko – Powiedzmy, że za stracha, którego nam napędziłeś wystarczy jedno wypracowanie z transmutacji i astronomii. Chociaż Syriusz już swoje odwalił... – wyraźnie niezadowolony patrzył na Blacka z lekką zazdrością.
Moje łóżko ugięło się pod czyimś ciężarem, a zaraz potem ciężkie ciało zwaliło się wprost na moje, a blond czupryna zasłoniła twarz chłopaka licznymi pasemkami. Sheva podrzucił głową by je odgarnąć, jednak nie zyskał nic.
- Bez ciebie nie byłoby grupy i spadłby nasz poziom intelektualny. Jesteś niezbędnym elementem tej historii, więc nawet nie myśl o dezercji. Zostajesz tutaj z nami! Z resztą już Syriusz zajmie się tobą tak byś zapomniał o wszystkim. – zamruczał, uśmiechnął się sprośnie i przeszedł na drugą stronę mojego ciała siadając przede mną z nogami opuszczonymi na podłogę.
- Miałeś ciężką pełnię, nawet jeśli trwała kilkanaście minut – Black o wiele pewniejszy i zadowolony z chłopaków zepchnął Andrew z mojego materaca – Możesz odpocząć jeszcze trochę, a my się zbieramy na śniadanie. Ubiorę cię i umyję, jeśli chcesz, więc nic się nie martw i leniuchuj.
- Nie... Nie trzeba... – rzuciłem cicho, ale gardło nadal ściskało mi tłumione łkanie. Nie rozumiałem dlaczego są tacy mili skoro wiedzieli tak wiele. Nie pojmowałem też jak może im na mnie zależeć. Ich słowa sprawiły, ze poczułem się odrobinę lepiej, jednak wina nie do wybaczenia nadal pozostawała niezmienna. Skrzywdziłem Syriusza i musiałem o tym pamiętać. Nie mogłem zapomnieć, lub zwyczajnie uznać, że to nieistotne, nieważne, ot zwykły wypadek. Nawet jeśli jako wilkołak, to przecież wiedziałem co robię raniąc go. Byłem temu winny i nigdy chyba nie będę mógł sobie tego wybaczyć.

 

  

piątek, 17 kwietnia 2009

Syriusz: Po nocy

Zrobiłem to, co uważałem za słuszne i odpowiednie, a teraz musiałem za to zapłacić. Chyba nigdy nic nie może odbywać się bez tej banalnej wymiany sprzed lat, coś za coś. Teraz niby to używamy pieniędzy, a jednak każda funkcja życiowa wymaga swoistej zapłaty w postaci energii, dwutlenku węgla, potu, czy czegoś zupełnie innego. Poniekąd było to dla mnie pocieszeniem, ponieważ wiedziałem, że musiałem czymś zapłacić za to, że chciałem być bliżej Remusa, pomóc mu. W tym wypadku ceną, jakiej oczekiwano stała się moja pierś. Remus zrobił sobie z niej tablicę, na której nakreślił swój wilczy podpis. Najgorsze było to, że nie mogłem iść do Skrzydła Szpitalnego w środku nocy, ponieważ miałbym wielkie kłopoty. Teraz wydawały się ciut mniejsze, jednak nadal skomplikowane. Ratował mnie tylko wiek Remusa. Jako młody wilkołak nie zagrażał mi tak bardzo. W prawdzie rany spuchły i były niesamowicie bolesne, jednak nie miałem gorączki i halucynacji. Przez noc krew zakrzepła, rany zamknęły się odrobinę i odzyskałem siły. Gdyby były głębsze miałbym ni mały problem, jednak teraz musiałem poradzić sobie z najprawdziwszą bestią, chociaż może trochę złagodzoną ze względu na mój stan.
- I ty dopiero teraz mi z tym przychodzisz?! – pielęgniarka uderzyła mnie wielkim rulonem bandaża, które układała, kiedy się zjawiłem. Siedziałem na krześle z koszulka na kolanach, a ona, gdy tylko zobaczyła rany od razu przestała się ze nade mną litować. – Gdybyś przyszedł od razu nie opuchłyby! Coś ty właściwie zrobił?!

- No, wie pani... – zrobiłem najbardziej przekonywującą minę, na jaką było mnie stać – Kobiety są nieobliczalne...

- Ta miała wielgaśne łapska – skomentowała patrząc na mnie i równocześnie mocząc wielki kawałek gazy w wodzie utlenionej by oczyścić rany. Była wściekła. Poznałem, ponieważ wyskoczyła jej żyłka na czole, która pulsowała minimalnie. Przełknąłem głośno ślinę starając się zachowywać skruchę.

- No, bo... Była młodym hipogryfem... – zmierzwiłem włosy. Jąkałem się specjalnie by wydawać się w tym dziecięco zawstydzony – Wieczorem nie potrafiłem się powstrzymać i bawiłem się z nią za chatą gajowego... Kobiety są nieobliczalne, więc zabawa przybrała trochę na sile... Stąd rany, a że było późno nie chciałem włóczyć się po szkole, więc doczekałem do rana – zakończyłem głośnym westchnieniem. Kobieta wydawała się trochę spokojniejsza znając ‘prawdę’, której dalece było od prawdy.
- Dobrze, że się w ogóle zjawiłeś... – zakleiła mi ślady na piersi wielkimi plastrami. – Zrobię ci zastrzyk żeby mieć pewność, że nic ci nie będzie. To najlepsza metoda – odwróciła się i wyjęła z lodóweczki niewielką ampułkę. Dało mi to czas by rozejrzeć się po pomieszczeniu w oczekiwaniu.
Gabinet był niewielki i bardzo czysty. Przeważała w nim biel. Tylko krzesełko było ciemne i kosz na śmieci pod ladą, na której rozrabiała leki, czy tak jak teraz przygotowywała zastrzyki. Zaraz obok stała spora szafka z przezroczystymi szklanymi drzwiczkami. To z niej wyciągała wcześniej wodę utlenioną. Moją uwagę przykuła ciemno brązowa, niewielka buteleczka z wilczym pyskiem. Musiałem zmrużyć oczy by przeczytać, co pisało na niej drobnymi literami. Za jedną maleńką buteleczka leku stały kolejne. Nie wątpiłem, że był to zapas dla Remusa, ale teraz i ja potrzebowałem, chociaż odrobiny na moje rany.

Kobieta była całkowicie pochłonięta przygotowaniami, a ja nie potrzebowałem przecież dużo czasu. Od razu wyjąłem z kieszeni różdżkę i wyszeptałem bardzo cicho zaklęcie. Używając czarów uchyliłem szklane drzwi szafki i modląc się o ciszę i dyskrecję w tym, co robię użyłem kolejnego zaklęcia by dostać się do buteleczki. Zachwiała się w powietrzu i cicho obiła o korek innej stojącej przed nią. Pielęgniarka zanuciła coś pod nosem i odwróciła się całkowicie tyłem wybierając igłę i strzykawkę. To była moja szansa, chociaż wcześniej myślałem, iż zemdleję, gdy się poruszyła. Szybko, a przynajmniej w miarę moich możliwości magicznych, wyjąłem buteleczkę z szafki i zamknąłem ją tak jak być powinna. Fioleczkę wepchnąłem do kieszeni, przez co widniało w niej spore i niewygodne wybrzuszenie. Gryzło mnie w udo i przeszkadzało, ale było niezbędne. Jeszcze dokładnie nie schowałem różdżki, a pielęgniarka już dopadła moje ramię i smarowała wilgotnym wacikiem. Miałem tylko nadzieję, że nie dostrzeże różnicy między moją kieszenią wcześniej, a teraz. Gdyby odkryła, co stało się w rzeczywistości pewnie nie tylko ja miałbym kłopoty, ale i Remi.
- No i gotowe – nawet nie poczułem, kiedy zrobiła mi ten zastrzyk – Przez kilka dni może cię boleć, ale nie będzie żadnego śladu po tym. Możesz już uciekać. Tylko uważaj i nie baw się więcej z hipogryfami! – pogroziła mi palcem i zajęła się sprzątaniem. To dało mi możliwość wycofania się cichcem z gabinetu. Musiałem szybko dołączyć do chłopaków, by zająć się Remusem. Było bardzo wcześnie, więc miałem przed sobą dodatkowo zajęcia i ciężką harówę codziennego dnia.
Pokój Wspólny był jeszcze cichy i pusty za to w naszej sypialni panowało niemałe poruszenie. Remi spał od pamiętnej chwili powrotu do normalnej postaci. Andrew niewyspany starał się go pilnować, podczas gdy Potter zagadywał go na wszelkie sposoby byleby mu pomóc. Tylko Pet spał jak zabity jęcząc przez sen. Na pewno miał koszmary po nocnych wydarzeniach.
Zdjąłem koszulę i rzuciłem ją na łóżko. Drzwi łazienki zostawiłem szeroko otwarte. Jęczałem cicho odrywając od skóry plastry, później zaczęły się tortury, kiedy nasmarowałem poranioną pierś specyfikiem na rany zadane przez wilkołaka. Piekło potwornie i niemal nie czułem skóry. Zawołałem Andrew by pomógł mi ponownie przykleić plasterki. To trochę go rozluźniło i rozbudziło.
- Jakie masz teraz plany, Black? – James stanął w drzwiach opierając się o framugę i splatając ramiona. – Na podobne wyczyny się więcej nie piszę, to zaznaczam od razu. Pierwszy i ostatni raz.
- Nie martw się. Następna taka okazja trafi się nam za pięćdziesiąt lat. Teraz wdrażamy w życie drugi plan. Powoli i ani słowa Remusowi!
- Wiesz przecież, że my się narażać nie będziemy. Sam mu powiesz w odpowiedniej chwili. – skinąłem, jako że nie miałem wyjścia. Kiedyś Remus musiał dowiedzieć się o wszystkim, ale teraz nie musiał wiedzieć nic. Uważałem, ze lepiej mu będzie żyć w nieświadomości naszych planów i poczynań.

Usiadłem na chwilę przy nim. O jego dolegliwościach wiedziałem już od pewnego czasu, ale musiałem znaleźć możliwość by jakoś mu o tym powiedzieć. Teraz przeszedłem do działania, więc słowa byłyby raczej zbędne. Gdyby był kobietą nie dziwiłyby mnie comiesięczne dolegliwości, jednak z czasem zacząłem szukać ich źródła, aż w końcu trafiłem na to. Byłem zszokowany i nie mogłem uwierzyć, a jednak nie potrafiłem także zaprzeczyć. Sam nie wiedziałem, co o tym myśleć, jednak widząc jego uśmiech, słysząc spokojny głos i widząc jak bardzo jest delikatny i słodki nie rozpaczałem nad tym. Nie ważne, kim, lub, czym by nie był. Remus zawsze był Remusem, tym, który potrafił skraść mi serce. Uwielbiałem takie banały, kiedy w grę wchodziły uczucia do niego. Bolało mnie tylko to, że musiał męczyć się z tym sam, a ja nie zdawałem sobie sprawy z bólu, jaki chłopak musiał czuć za każdym razem. Gdy widziałem go w nocy w tamtym domu myślałem, że umrę. Niemalże odczuwałem ten ogromny ból, jaki wypełniał chłopaka. Gdy usłyszałem chrzęst kości w jego ciele byłem przerażony. Nie wiem jak ja zdołałbym znieść tak potworne dolegliwości, a jednak Lupin radził sobie z tym zapominając na cały miesiąc o tak wielkich męczarniach. Chciałem wynagrodzić mu to wszystko. Być z nim blisko, za każdym razem, gdy tak cierpiał. Nie wyobrażałem sobie, że nagle mógłbym odejść i zostawić go samego z czymś takim. To było ogromne brzemię i chciałem nosić je razem z nim.

Odgarnąłem jego włosy na bok patrząc jak słodko śpi. Sam czułem się senny, więc pocałowałem mojego wilczka w czoło.
- Teraz siedzimy w tym wszyscy, Remi. Już nie musisz się męczyć sam – postanowiłem przespać się przez tę krótką chwilę zanim przyjdzie nam wstawać. Powieki Lupina drgnęły, więc widać bliski był rozbudzenia się. Bez niego nie mogło być piątkowych zajęć, ani tym bardziej astronomii. Chłopak był mi niezbędny do życia. Z uśmiechem na twarzy położyłem się zamykając oczy. Jednak nie wszystko było tak krytyczne, jakim się z początku wydawało. Skoro Remi musiał cierpieć przez te wszystkie dni, ja musiałem pomóc mu zapomnieć o nich a całą resztę miesięcy. Byłem z siebie dumny, chociaż wcale nie miałem tego w planach.

środa, 15 kwietnia 2009

Syriusz: Ta noc

W życiu dostaje się tylko jedną szansę, którą trzeba dostrzec i wykorzystać. Moja trafiała się raz na pięćdziesiąt lat i tylko nieliczni mieli o tym jakieś pojęcie, a w tym nauczyciel astronomii. Gdyby nie jego niewielka uwaga w trakcje zajęć na pewno nie dowiedziałbym się o zaniku księżyca w noc po dniu Wszystkich Świętych. Dotarłem do kilku źródeł, poszperałem, szukałem nawet nauczyciela astronomii, którego nawet nie widziałem na oczy i naturalnie nie znalazłem go nigdzie. Według niektórych źródeł jest to czas, gdy umarli i żywi mogą mieć ze sobą namacalny kontakt. Okazało się, że zmiana księżyca tej nocy jest tak niewielka, iż zwykli ludzie, a nawet astronomowie nie dostrzegają różnicy, a jedynie wyjątkowo uzdolnieni potrafią rozpoznać chwilę, gdy faza zmienia się o tę odrobinkę. Podobno miało to również wielki wpływ na niektóre zwierzęta, lub nawet ludzi. Wyszperałem wszystko, co mogło mi być potrzebne i właśnie dzięki temu zdobyłam zarówno mieszankę ziół do picia i palenia, które były mi niezbędne. Wszystko miało dziać się podczas pełni. Ryzykowałem, ponieważ moja wiedza nie była kompletna, jednak chwile takie jak ta trzeba było wykorzystywać do ostatniej sekundy.

I tak oto trafiłem w to zatęchłe miejsce o oknach zabitych deskami, szkła z potłuczonych okien leżały w niektórych miejscach, świeże, wieczorne powietrze z trudem przeciskało się między szparami wnikając do środka. Musiałem mrużyć oczy by szybko przyzwyczaić je do mało przyjemnego mroku pomieszczeń. Przyjaciele podążali tuż za mną, Peter z tego, co zdołałem wywnioskować drżał ze strachu i trzymał się kurczowo Pottera. Chyba tylko Sheva wydawał się opanowany, chociaż w panującej ciszy słyszałem jego nierówny, zdenerwowany oddech.
W jednym z pokoi na półpiętrze, które dzieliło od parteru zaledwie kilka schodków paliła się świeca. Rzucała nierówne cienie na ściany wewnątrz pomieszczenia dostrzegane przez uchylone lekko drzwi. Mimo to nie wiedziałem, czego powinienem spodziewać się, gdy wejdę do środka. Serce biło mi o wiele szybciej i mocniej, a oddech łapałem z niemałym trudem.
I nagle krzyk. Nieprzyjemny i pełen bólu, odrobinę jakby zaskoczony. Nie mogłem czekać nie mając na to zbyt wiele czasu. Otworzyłem zamaszyście drzwi postępując kilka kroków w głąb pokoju.
Remus klęczał zwinięty na ziemi trzymając się za głowę i wyjąc cicho z bólu. Trząsł się i kiwał czasami jakby starał się uspokoić prowizorycznym kołysaniem dziecka w ramionach matki. Jego plecy wykrzywiały się dziwnie jakby się jeżył i znowu usłyszałem jego krzyk, chociaż tym razem cichszy.
- Remi – zrobiłem kolejny krok nie mogąc patrzyć jak się męczy. Jak na wezwanie uniósł głowę. Jego oczy płonęły gorącym, roztopionym złotem, były szeroko otwarte, policzki mokre od wcześniejszych łez, które teraz nie płynęły. Nierozumne spojrzenie ogarnęło całą naszą czwórkę. Zawarczał groźnie i kłapnął zębami, dłuższymi i ostrzejszymi niż zawsze. Zatrzymałem się i cofnąłem wiedząc, że o to musiało chodzić. Nie był już sobą, chociaż wił się w boleściach. Nie wiem, co stałoby się gdybym do niego podszedł, jednak w tej fazie między przemianą był najbardziej niebezpieczny. Z trudem patrzyłem jak się męczy, a jego zawodzenie nie przypominało ani ludzkiego płaczu, ani wycia, było czymś pośrednim i tym bardziej żałosnym. Kilka łez puściło mi się z oczu, gdy musiałem patrzeć jak męczy się i zwija na deskach podłogi. Było mi go żal, jednak szybko otarłem oczy. Z pewnością nie chciałby widzieć jak płaczę z jego powodu. Poza tym nie po to przyszedłem.
Nadal byłem pełen obaw, ale musiałem wziąć się w garść. Odwróciłem się do chłopaków. Peter wciskał się w ścianę przy drzwiach, James stał z otwartymi ustami i nie ruszał się, zaś obok niego zastygł Andrew. Wziąłem od jednego zawiniątko z ziół, a od drugiego fioletową wstążkę. Tak jak napisali w jednej z książek podpaliłem od różdżki owinięte fioletem naręcze ziół i rzuciłem w kąt by dym rozniósł się po pomieszczeniu. Nie miałem pojęcia ile prawdy mogło być w woluminie, który czytałem, jednak napar, który podawałem Remusowi podziałał, więc i to mogło.

- Black, może my wpadniemy tu jednak później? – James wielkimi oczyma patrzył na to, co działo się za moimi plecami.- Dziś chyba nie jest w najlepszym nastroju... Sam rozumiesz...
- Kiepski dowcip – mruknąłem patrząc na niego rozeźlony. Jednak wydawało mi się, że okularnik mówił całkowicie poważnie.
- Jeśli już o tym mowa, myślałem, że żartujesz, kiedy powiedziałeś, co planujesz... – rzucił głową w stronę Remusa, więc odwróciłem się. Mój Lupin klęczał na ziemi, a jego ciało stawało się coraz większe i zmieniało kształt. Kości napinały skórę i powiększały się w zaskakującym tempie. Płaszcz, którym się okrywał opadł na ziemię. Ciało pokryło się sierścią na samym końcu w zaledwie kilka sekund. Kłapnęły zaślinione zębiska. Mój kochany Remi bynajmniej nie przypominał teraz rozkosznej słodyczy, którą był, na co dzień. Mogłem powiedzieć, że stał się potworem, jednak mimo strachu, jaki czułem mogłem dostrzec także piękno stworzenia, które miałem przed sobą.
Wilkołak podniósł się i stanął na tylnich łapach. Zdziwiony naszą obecnością patrzył groźnie na każdego z nas z osobna. Wydawało mi się, że skrzywił pysk, kiedy dym stał się bardziej intensywny. Był wyższy od nas o pół metra jednak nadal był młody. Dało się to dostrzec w szczenięcych rysach, o ile w ogóle można było mówić w ten sposób o wilkołaku.
Peter rozpłakał się, co rozdrażniło zwierzę. Remus zawył tak głośno, że musieliśmy zakryć uszy. Był to przeraźliwy, tajemniczy i niesamowity zew, jednak krew zamarzła mi w żyłach. Potworny strach ogarnął mnie z chwilą, gdy bestia znowu spojrzała na mnie dzikim, pełnym wściekłości i pasji wzrokiem. W jej oczach nie było ani krzty zrozumienia. Tylko dzikość i żądza, która wypełniała każdą istotę zamkniętą w klatce.
Pomyślałem o Remusie, który był ukryty gdzieś wewnątrz wielkiego cielska wilkołaka. Może i on czuł się jak w klatce dla ptaka, z której nie mógł wylecieć ani uciec w żadne inny sposób. Może płakał w samotności i ciemności, gdzieś poza świadomością. Jakkolwiek nie wyglądał nadal był Remusem i to musiało mi wystarczyć.

- Remi... – chociaż pełnym przerażenia to pewnym spojrzeniem wpatrywałem się w złote oczy. Wilkołak zawarczał, ale żadne z nas, ani ja, ani przyjaciele, nie ruszyło się ani na krok. Ja byłem najbliżej i wierzyłem, że, mimo iż w tym stworzeniu nie ma ani odrobiny Lupina nic mi się nie stanie, bo przecież Remi nie skrzywdziłby nikogo, a już z pewnością nie mnie. Ciało należało w końcu do niego, nawet, jeśli było zmutowane do granic możliwości. Przeczyłem sam sobie, ale chyba tylko to mi pozostawało. W duszy modliłem się by czas biegł szybciej, by księżyc w końcu przeszedł w inną fazę, zaś chłopak wrócił do dawnej postaci.
- Remusie... – rzuciłem ponownie. Wielki pysk przysunął się do mojej twarzy. Zębiska kłapnęły ponownie. Gdybym okazał strach z pewnością stałbym się jego pierwszym posiłkiem. Musiałem dodatkowo uważać by mnie nie ugryzł. Nabrałem powietrza by znowu wypowiedzieć imię chłopaka, ale wtedy olbrzymia i ciężka łapa zwierzęcia opadła na moją pierś. Zachwiałem się pod jej ciężarem. Kolejne warknięcie i potężne pazury wbiły się w moją pierś. Syknąłem, rana nie była głęboka, zupełnie jakby wilkołak sprawdzał, czy wytrzymam. Ostre szpony rozdarły mi koszulę wraz ze skórą znacząc krwawy ślad po całym mostku. Siła tego była tak wielka, iż upadłem na kolana sycząc z bólu i z największym wysiłkiem podnosząc głowę by nie spuszczać wzroku z bestii. Pazury były jak zatrute, jako że rany zaczęły piec, niemal palić żywym ogniem.
- Cholera Black, jeszcze chwilę! – krzyknął Potter, a stworzenie, które właśnie zlizywało krew z łapy popatrzyło na niego groźnie tracąc zainteresowanie mną na ten czas. Z wyczekiwaniem popatrzyłem na zabite okno. Wszystko wydawało się dłużyć, a minęło może jedynie pięć minut.
Kolejnym nagłym ruchem Remus, lub to, czym się stał, popatrzył w górę na sufit. Zawył po raz kolejny, głośno i z żalem. Zioła w kącie wypaliły się całkowicie i teraz miałem pewność, że działały. Uspokoiły bestię tak jak pisało w książce, a teraz widziałem jak coraz bardziej przytomny wzrok wilkołaka kierowany jest na mnie. Z oczu popłynęły wielkie, lśniący łzy, a już w kilkanaście sekund później Lupin wrócił do swojej dawnej postaci. Zdołałem złapać go z wysiłkiem, kiedy upadał nieprzytomny. Objąłem go z całych sił klęcząc z nim na ziemi. To, co wydawało się trwać w nieskończoność było zaledwie chwilą, specyfiki, które znalazłem okazały się skuteczne, księżyc zmienił fazę, a ja widziałem mroczki przed oczyma.

- Niech cię szlag, idioto! – James, któremu wróciła odwaga i siły podbiegł do nas razem z Shevą. Zarzucili na Remusa swoje kurtki i pomogli mi wstać z nieprzytomnym chłopakiem w objęciach.
- Mówiłem, że się uda – mruknąłem teraz zmęczony bardziej niż wcześniej. Ledwie stałem na nogach, wiec wiele wysiłku kosztowało także przyjaciół podtrzymywanie mnie. – To Remus, więc musiało się udać. – mój głos wydawał mi się dziwnie obcy.
- Ten jeden raz, masz rację, ale ja się więcej nie piszę na podobne wyczyny – Andrew wziął ode mnie Lupina zapalając światełko na swojej różdżce. Popatrzyłem na Petera i roześmiałem się słabo. Blondynek posikał się ze strachu i nadal szczękał zębami. On był chyba najnormalniejszy z nas, a my mieliśmy tylko i wyłącznie cholerne szczęście. Z pewnością pierwszy i ostatni raz.

 

  

niedziela, 12 kwietnia 2009

Ból

1 listopad

Jeszcze nigdy nie czułem się tak źle jak tego wieczora. Ledwie wytrzymałem czwartkowe zajęcia. Nie wyniosłem z nich wiele, a powód był niesamowicie prosty. Ból głowy wydawał się rozsadzać mi czaszkę, żołądek kotłował się wraz z wnętrznościami, a skoki temperatury były tak niesamowicie uciążliwe, że niemal zemdlałem kilka razy. Całe szczęście mogłem szukać oparcia w Syriuszu czy też reszcie chłopaków. Bez nich mógłbym sobie nie poradzić. Może po prostu zapomniałem już, jakie to uczucie czekać na pełnię te ostatnie kilkanaście godzin, lub może rzeczywiście był to pierwszy tak bolesny dzień. Sam nie jestem pewien.
Szukając ukojenia w słodkim odgłosie bicia serca Syriusza, w jego zapachu i bliskości siedziałem zwinięty niemal w kłębek z głowa na jego piersi. Wyczuwałem jego nerwowy, nierówny czasami oddech w ruchach klatki piersiowej. Jego głos czasami drżał i bardzo żałowałem, iż moja niewiedza uniemożliwiała mi pomoc chłopakowi i uspokojenie go. Zupełnie nie orientowałem się, o co może chodzić, dlaczego jest podenerwowany. Odłożył książki nad ranem i przespał się trochę. Od tego czasu już więcej ich nie ruszał, chociaż spoglądał czasami na nie dziwnym wzrokiem, jakby nie był pewien, czy wszystko zdołał już przestudiować, lub czy też jego wiedza wystarczy do czegokolwiek. Ciężko było mi opisać jego zachowania, nastroje, jako że nie miałem pojęcia, czym tak właściwie zajmował się ostatnimi czasy.
Jego ciepłe dłonie gładziły mi plecy i głowę. Palce przeplatały włosy, czasami robiąc z nich warkoczyk, by szybko go rozczesać. Było mi przyjemnie, jednak, co jakiś czas bóle znowu powracały stając się coraz silniejsze z każdym kolejnym atakiem.
Odsunąłem się odrobinę od chłopaka i ścisnąłem skronie. Było mi niedobrze, a ból nadal pulsował niemiłosiernie jakby napierał na płaty czaszki chcąc je oddzielić od siebie. Poczułem delikatny dotyk na czole, a lekko zamglony wzrok wyostrzył się na kilka chwil bym mógł dostrzec zaniepokojone, jednak uspokajające spojrzenie Syriusza.

- Bardzo boli? – zapytał cicho, jakby obawiał się, że głośniejszy ton może tylko pogorszyć sprawę. Pokręciłem głową przecząco, jednak nie trudno było domyślić się, że kłamię. Black westchnął ciężko. – Poczekasz tutaj chwileczkę, a ja zaraz przyniosę ci coś na uśmierzenie bólu. Super specyfik cioci Tekli. – wystawił język i z szafki wyjął mały woreczek o ciemno zielonej barwie. Pomachał nim i biegiem opuścił pokój. Nie specjalnie wierzyłem w skuteczność czegokolwiek, a tym bardziej niewiadomego pochodzenia cud lekarstw, których nazwy z całą pewnością wymyślał sam Syriusz. Ból jednak nasilił się tak bardzo, iż byłem w stanie wziąć do ust wszystko, co mogłoby mi pomóc nawet i w najmniejszym stopniu.
Leżałem zwinięty mając koło siebie Andrew, który głaskał mnie po głowie. To trochę uspokoiło moje zmęczone ciało. Z całą pewnością takiej udręki jeszcze nie przechodziłem. Regularne i równomierne ruchy dłoni chłopaka pomagały mi się uspokoić na tyle, by pokonać ból.

Kruczowłosy nie wracał przez dziesięć minut, za to, kiedy był już w pokoju poczułem dziwny i lekko drażniący zapach ziół. Podał mi kubek z naparem. Woda była gorąca, jednak nie przeszkadzało mi to. Usiadłem prosto i zabrałem naczynie biorąc w usta pierwszy łyk dziwnego naparu. Black siedział już obok przyglądając się uważnie.
Lek, czymkolwiek był i jakkolwiek mogłem go nazwać miał nienajgorszy smak. Bardzo ziołowy, ale naprawdę działał. Rozbudził mnie i trochę ożywił, dzięki czemu nie odczuwałem już tak dotkliwie dolegliwości tego dnia.
- Co to było? – mruknąłem nie wiedząc za bardzo, co o tym sądzić. Skąd Syriusz miał zioła i skąd wiedział, że mogą mi pomóc? Wpatrywałem się w niego dopijając specyfik.
- Super zielsko dobre na wszystko. – chłopak wzruszył tylko ramionami – Przeczytałem, że pomaga nawet na takie dolegliwości jak twoje comiesięczne, kobiece bóle. – jego kpiący uśmiech sprawił, że wstąpiły we mnie jeszcze większe siły i byłem w stanie uderzyć go w udo. Roześmiał się i nawet poprzednie niepokoje chwilowo znikły. – Nie musisz być tak brutalny. To mogłoby zaszkodzić naszemu dziecku, które jakoś podejrzanie się spóźnia – znowu zaczął chichotać głaszcząc przy tym mój brzuch. Po raz kolejny wymierzyłem mu raz w nogę speszony i równocześnie trochę rozzłoszczony. – Ale kiedy naprawdę czuję się jak tatuś, który czeka na narodziny dziecka. Nawet nie wiem, dlaczego. – mrugnął do mnie kilka razy jakby jednym chciał potwierdzić drugie.
- Głupek! – fuknąłem urażony. Podniosłem się z miejsca. Czułem się już lepiej i spokojnie mogłem zająć się sam sobą. Nie miałem pojęcia, kiedy wrócą dolegliwości, więc wolałem uciec z pokoju póki pozwalał mi na to czas. – Idę do Skrzydła Szpitalnego. – oznajmiłem siląc się na spokojny i rzeczowy ton – Znając życie zostawią mnie tam na jakiś czas, ale i tak lepsze to niż męczarnia tutaj. – zrobiłem zamaszysty obrót w stronę drzwi.
- Odprowadzę cię! – deklaracja Syriusza wcale mnie nie zdziwiła, była jednak zbędna, lub nawet niechciana przeze mnie. Nie planowałem iść do szkolnej pielęgniarki, a od razu zaszyć się w opuszczonym domku, gdzie od pierwszej klasy chowałem się podczas pełni.
- Nie musisz. Trafię, poza tym już mi lepiej. Powinieneś zajmować się leczeniem, jak ciocia Tekla – tym razem to ja pokazałem mu język i wyszedłem z sypialni póki był w dobrym humorze i nie chciał jednak przeforsować mojej decyzji.
Musiałem przyznać, że w dni takie jak ten szkoła wydawała się całkowicie pusta i ponura. Naturalnie było to jedynie złudzenie spowodowane moim złym samopoczuciem. Przemiany nie sprawiały mi przyjemności, więc nie mogłem oczekiwać, że świat będzie wesoły, słodki i śliczny. Wręcz przeciwnie. Stawał się ponury, brutalny i nie do zniesienia, a jednak musiałem się z nim mierzyć, chociaż ten jeden raz w miesiącu.
Przechodząc tajemnym przejściem wydostałem się z zamku. Wiał chłodny wiatr, chociaż powietrze wydawało się całkiem ciepłe i przyjemne. Zarzuciłem kaptur bluzy na głowę i pobiegłem przez błonia pod wierzbę bijącą. Rosła w zaskakująco szybkim tempie i coraz większym problemem było znalezienie odpowiednio długiej gałęzi by sięgnąć pnia. Na szczęście tym zajmowali się nauczyciele. Biorąc przygotowany wcześniej kijek z niemałym problemem sięgnąłem kory drażniąc ją w odpowiednim miejscu. Drzewo znieruchomiało i wiedziałem, że przejście jest bezpieczne. Przemknąłem się między wątłymi gałęziami i na kolanach wszedłem do otworu przy korzeniach. Później zostało mi już tylko przejście korytarzem i byłem bezpieczny. Tu nikt nie mógł mnie zobaczyć ani ja nikomu nie zagrażałem.
Zdjąłem ubrania w prowizorycznej sypialni opuszczonego domu. Nagi zarzuciłem na plecy tylko płaszcz, który leżał na półce zawsze bym mógł okryć się nim i nie marznąć w oczekiwaniu na przemianę. Podciągnąłem kolana pod brodę i czekałem czując, iż ból ponownie powraca.
Musiałem przyznać, że z czasem proces, jakiemu poddawane było moje ciało uległ zmianie. Z początku ból wiązał się tylko z samą przemianą, rozrastaniem się kości, zmianą kształtu ciała, wyrastaniem kłów i innymi tego typu szczegółami. Teraz towarzyszył już samemu przygotowaniu się ciała do mutacji, jakie musiało przejść. O wiele szybciej traciłem kontakt z rzeczywistością, zaś same boleści były znacznie silniejsze niż z początku.
Teraz musiałem przezywać to po raz kolejny. Działanie ziół przestawało być skuteczne. Głowa znowu wydawała się tylko zbędnym balastem, który ze względu na ból uniemożliwiał myślenie. Każda komórka ciała przeszywana była ostrymi igiełkami by zwiększyć udrękę. Ciało, chociaż pozostawało takim samym nie słuchało mnie w ogóle. Drżałem spazmatycznie jakbym czekał na śmierć. Zaciskałem dłonie w pięści na pościeli, rzucałem się po łóżku i usilnie starłem się nie krzyczeć, a jednak było to niemożliwe. Zupełnie jakby moje kończyny były odrywane od reszty ciała przez jakiegoś olbrzyma, który specjalnie chciał zadać mi tym jak największe cierpienie. Szalałem wijąc się i wywracając oczyma. Darłem narzutę i z trudem starałem się nie przygryźć języka. Z całych sił uderzałem dłońmi o ramę łóżka, o wszystko, co było w pobliżu. Ból był nie do zniesienia. Silniejszy niż zawsze, a jednak podobny. Traciłem zmysły. Oczy bolały mnie, piekły, skóra paliła, mięśnie wydawały się pękać, zaś kości przebijać skórę. Dobrze wiedziałem, iż moje ciało nie uległo jeszcze przemianie. Nie musiało do tego dochodzić by sprawiać mi tym nieopisane cierpienie.
Wrzasnąłem i odwróciłem głowę gwałtownie w bok. Jakiś cień prześlizgnął się po podłodze w pobliżu drzwi, ostrożne kroki na schodach świadczyły o czyjejś obecności. Moje serce zamarło, a już w następnej chwili straciłem świadomość z bólu, jaki odczuwałem nie będąc w stanie zapanować więcej nad samym sobą. Byłem już bestią, chociaż moja postać w dalszym ciągu jeszcze była taka jak zawsze.

piątek, 10 kwietnia 2009

Brak zainteresowania

  

 

31 październik

Syriusz ziewnął przeciągle siedząc na łóżku i przeglądając kolejną ze stosu książek, które pożyczył z biblioteki jakiś czas temu. Z jednej strony byłem tym zdziwiony, z innej uznawałem, że chłopak w końcu mógł zabrać się za naukę. Niestety książki, które studiował nie nawiązywały do tematu naszych zajęć, a przynajmniej nie wszystkie. Kilka pozycji z astronomii, kilkanaście z opieki nad magicznymi stworzeniami i sam nie chciałem nawet patrzeć, co jeszcze tam miał. Czytał i notował coś na papierze w każdej wolnej chwili. Siedział nad ty do późnej nocy i wstawał z samego rana. Wyglądał marnie niewyspany, ale nieustannie robił swoje. Kiedy pytałem go, czego szuka, lub, co takiego interesującego znalazł, że teraz jest tak zajęty odpowiadał jedynie:
- Dowiesz się, kochanie, w swoim czasie. Szykuje się coś niesamowicie interesującego i nie ma już czasu na czekanie. Jestem do tyłu z materiałem.
James, Peter, czy nawet Sheva nie wiedzieli o niczym, lub tylko udawali. Andrew czasami szeptał mu coś do ucha i dokładał kolejną książkę. To raczej świadczyło o jego wiedzy, nie zaś jak utrzymywał niewiedzy w tym temacie.
Niestety moim problemem była zbliżająca się pełnia. Poniekąd była to moja ostatnia spokojna noc przed comiesięczną katastrofą. Czułem się paskudnie, ale poznałem już dobre lekarstwo na te dolegliwości. Potrzebowałem pieszczot i bliskości by móc o tym zapomnieć, a niestety na Blacka nie mogłem liczyć.
Zmarszczyłem czoło i położyłem się na jego pościeli wciskając głowę między jego ramię a kolano opierając ją tam. Syri nie zareagował niczym poza ciepłym uśmiechem, ale jego wzrok nadal błądził po otwartej przed nim książce. Poruszyłem głową pocierając policzkiem o jego udo. Pogłaskał mnie wtedy po głowie i od razu wrócił do studiowania swoich książek. Byłam niezadowolony. Syriusz ponownie ziewnął i przeciągnął się. Zamknął oczy na kilka chwil, jednak momentalnie otworzył je szeroko. Posłał mi szeroki uśmiech, co było w tym wypadku jedynym przejawem większego zainteresowania z jego strony. Była to już niemal pora kolacji, a z okazji Halloween miała być uroczysta. Miałem nadzieję, że chłopak poświęci mi przez to więcej uwagi.
- No, już, już. – pochylił się głaszcząc mnie i pocałował krótko w policzek. – Mam dużo na głowie, ale wiem, że tu jesteś. Objął mnie w miarę możliwości leżącego na jego kolanie i musnął w czoło, skroń oraz kącik ust.
- Jestem niedopieszczony! – mruknąłem głośno z lekką pretensją w głosie. Przed pełnią nie odpowiadałem zarówno za swoje zachowanie, jak i czasami siłę. W tej chwili przyzwyczajony do częstych pieszczot kruczowłosego potrzebowałem dużej dawki tego osobliwego leku. Naturalnie pechowcem trzeba się urodzić i teraz, kiedy już uzależniłem się od tego musiałem żyć bez słodkich pieszczot i troski. Gdzieś w głębi miałem żal do Syriusza, że zajmuje się jakimiś głupotami zamiast mną. Studiowanie sam nie wiem, czego było dla niego bardziej istotne niż ja, a przecież źle się czułem, bolała mnie głowa, byłem blady i potrzebowałem go, jak co miesiąc.
- Dopieszczę cię, kiedy skończę. Jutro jest szczególny i wyjątkowy dzień, jedyny taki, który ma miejsce raz na pięćdziesiąt lat, więc już niedługo. – uspakajał mnie. Nie wiedziałem za to zupełnie, o co może mu chodzić. Dla mnie miał to być najzwyklejszy dzień przed pełnią, który chciałem spędzić z dala od kłopotów i obowiązków.
- Ale ja chcę dziś... – znowu mruczałem z pełnym niezadowoleniem. Nie chciałem mówić jasno, że pragnę by interesował się mną i tylko mną, ale miałem niewielką nadzieję, że zrozumie.
- Chodź, idziemy na kolacje – zabrał książkę, pióro i kartki, po czym wziął mnie za rękę. Całą paczką wyszliśmy z pokoju. Większość osób była elegancko ubrana, chociaż w szczególności tyczyło się to dziewczyn. Miały na sobie ładne, długie suknie w ciemnych barwach, włosy związane wstążkami. Nawet część chłopaków przerzuciła się z jeansów i koszul na coś bardziej eleganckiego i klasycznego. Część z nich ubrała się na modę typowo średniowieczną, inny na wiek XVIII, czy nawet XVII. Naprawdę wyłącznie bardzo nieliczna grupa została w swoich zwyczajnych strojach, w tym my. Dawało to wielką różnorodność i poniekąd czyniło kolację bardziej wykwintną, szczególną, a może nawet magiczną.
Syriusz ciągnął mnie lekko do Wielkiej Sali kciukiem głaszcząc moją dłoń. Cieszyło mnie to, jednak pozostawiało nadal uczucie niedosytu.
Wielka Sala wyglądała niesamowicie. Stoły, ściany, krzesła, wszystko było udekorowane i niesamowite. Sklepienie wydawało się posypane gwiazdami i tylko miejscami niewielka chmurka przemykała przez nie leniwie. Nauczyciele stali przy swoich miejscach czekając na nas. Każdy z nich wydawał się spokojny i w dobrym humorze. Duchy stały przy stołach swoich domów, inne zaś unosiły się nad ziemią witając uczniów. Syri odsunął mi krzesło i pocałował szybko w głowę, kiedy usiadłem. Sam obszedł stół i klapnął naprzeciwko mnie. Uśmiechał się i przyglądał mi z radością. Zaczęło mnie to lekko peszyć, ale było przyjemne.

Na stołach pojawiły się posiłki na XVIII-wiecznych misach i talerzach. Przygryzłem wargę zachwycony tym. Co rok uroczystości z okazji Halloween sprawiały, że nie potrafiłem wyjść z podziwu dla kunsztu kulinarnego skrzatów, czy też wspaniale zaplanowanych przyjęć, kolacji.
Spojrzałem na Blacka z uśmiechem, który jednak szybko zniknął. Chłopak zajął się książką i jadł spokojnie wszystko, co nawinęło mu się pod widelczyk. Nie zwracał większej uwagi na nic. W koło mogły dziać się cuda, a on był na nie całkowicie obojętny. Nie interesował się ani mną, ani też wystrojem Sali, nawet głośne rozmowy, podniecone głosy i zachwyt innych osób nie odrywały go od lektury. Poniekąd miałem nadzieję, że przynajmniej te chwile kolacji poświęci właśnie mnie, niestety rzeczywistość okazała się mniej przyjemna. Podparłem głowę na dłoni męcząc swoją porcję. Jedzenie było znakomite, jednak jakoś nie mogłem się tym rozkoszować. Byłem zły i piekły mnie oczy jakbym miał się rozpłakać. Uważałem, że to niesprawiedliwe, chociaż było to tylko moją winą. Nie musiałem w końcu tak przyzwyczajać się do Blacka i przede wszystkim on nie był winny ani mojej likantropii, ani tym bardziej temu, że wydawałem się zazdrosny o książki, którymi się zajmował.
Nie byłem w nastroju do świętowania i nie chciałem swoim nastrojem psuć tego radosnego napięcia, jakie wypełniało Salę. Zjadłem wszystko, co planowałem zjeść i wstałem od stołu. Syriusz nawet tego nie zauważył. Reszta przyjaciół spojrzała na mnie lekko zdziwiona i zaniepokojona. Wymusiłem na sobie najszczerszy uśmiech by się nie martwili i wyszedłem spokojnie z pomieszczenia. Dopiero na zewnątrz mogłem znowu być przybity. Od niechcenia sunąłem nogami po kamieniach korytarzy i ze spuszczoną głową zastanawiałem się, co takiego może być ciekawsze ode mnie, a przede wszystkim można nawet ważniejsze niż ja.
- Pięknisiu... Hej! Chociaż na mnie popatrz! – ktoś szarpnął mnie lekko i moje spojrzenie zatrzymało się na Cornelu. Chłopak poprawił pasek spodni i wyszczerzył się rozradowany. – Gdybyś przyszedł wcześniej mógłbyś mi towarzyszyć w łazience. – flirtował. Ciężko oparłem głowę o jego pierś i zamknąłem oczy. Był ciepły i kiedy objął mnie ramionami nie wiedząc, o co chodzi wydawał się też całkowicie niegroźny. Chciałem tylko pobyć tak przez jakąś chwilę. – A ja myślałem, że nie będę miał okazji... – mruknął. Pochylił się i pocałował mnie w szyję jakby sprawdzał, czy aby na pewno się z nim nie drażnię. Nie chciałem reagować na to. Wystarczało mi, że ktoś był blisko i interesował się mną.
- Tylko chwilę – szepnąłem zmęczony. Płomiennowłosemu musiało to odpowiadać. Znowu jego wargi znaczyły moją szyję lekkim dotykiem, zaś dłonie gładziły w zachłanny sposób moje boki i biodra. Zamknąłem oczy odpoczywając. Właśnie tego było mi trzeba. Uniosłem głowę patrząc na chłopaka. Uśmiechał się i pochylił całując mnie lekko. Wydawał się wiedzieć, że jestem przybity, chociaż były to tylko moje domysły.
- A gdzie masz swojego bohatera? – w odpowiedzi wzruszyłem ramionami. – Zostałbym dłużej, ale on pewnie zaraz tu będzie, a przecież obaj nie chcemy by wiedział, że znowu cię molestuję – mrugnął zalotnie. Uspokajał mnie i sprawił, że sam zacząłem się uśmiechać. – Nasza mała tajemnica, bo i mnie się dostanie od kogoś, jeśli to wyjdzie na jaw – ponownie lekko mnie pocałował i zostawił samego. Nawet jak na zboczeńca był na swój sposób wyjątkowy, a przede wszystkim poprawił mi humor.
Zawróciłem z nową siłą wracając do Wielkiej Sali. Miałem ochotę zjeść wielki kawałek tortu orzechowego, ciasta z dyni i olbrzymie ciastko z kremem. Nigdy nie myślałem, że Cornelius potrafi leczyć depresję, ale najwidoczniej go nie doceniałem. Musiałem mu kiedyś za to podziękować.

 

  

środa, 8 kwietnia 2009

Zmiana płci vol. 5 the end

Oparłem głowę o ramię Syriusza patrząc z lekkim zdziwieniem na unoszącą się kilka centymetrów nad ziemią kobietę. Miała na sobie przewiewną, lekką, zieloną suknię do kostek. Bardzo gęste blond włosy opadały na ramiona i piersi. Pełne, czerwone usta układały się w uśmiechu. Na głowie miała wianek z polnych kwiatów. Widziałem ją po raz pierwszy i sam nie byłem pewny, czy to nie złudzenie. Była bardzo piękna. Wyciągnęła jasną dłoń w naszą stronę podając nam zwinięty na kształt koperty pergamin z pieczęcią szkoły. Kiedy tylko Syri wziął od niej liścik rozpłynęła się pozostawiając po sobie wyłącznie mgiełkę o świeżym zapachu trawy i deszczu.

Wyjrzałem przez drzwi patrząc na inne pokoje. Tam również pozostała już tylko mgła, a zaskoczeni uczniowie patrzyli po sobie. Odwracając się rzuciłem kruczowłosemu pytające spojrzenie. Otworzył kopertę gdzie na wewnętrznej stronie była krótka informacja.

- Antidotum jest już gotowe. Uczniowie proszeni są o zebranie się w Pokoju Wspólnym swojego Domu. Podpisano, Albus Dumbledore – Syriusz, mimo iż przeczytał to na głos podał mi wiadomość. Przebiegłem spojrzeniem po literach i uśmiechnąłem się z ulgą. Wszystko miało wrócić do normy jeszcze tego dnia.
Złapałem Blacka za rękę i wyciągnąłem szybko z sypialni. Starsi uczniowie czekali już na dole schodów siedząc przy stolikach czy też na kanapie. Rozmawiali żywo na najróżniejsze tematy czy to używając przesadnej mimiki czy też przedstawiając swoje słowa w obrazach nad głowami. Niektórzy mówili szybko jakby bali się, że nie zdążą przed przybyciem dyrektora. Ja wyczekiwałem jego przybycia z utęsknieniem, Wszystko miało wrócić do normy, wszyscy mieli być zupełnie normalni, o ile można było to kiedykolwiek powiedzieć o niektórych z uczniów.

Na samym początku pojawili się skonfiskowani przez McGonagall, wyjątkowo niepoprawni chłopcy, widać było, że już całkowicie zdrowi, zaś za nimi weszła nauczycielka i sam dyrektor. Mężczyzna uśmiechał się szeroko prowadząc przed sobą w powietrzu kociołek. Coś ze środka niesamowicie śmierdziało. Zakręciło mi się w głowie, jako że moje zmysły wyczuwały to o wiele dokładniej i z trudem powstrzymałem odruch wymiotny. Inni z resztą także nie wydawali się obojętni. Zasłaniali nosy i krzywili się. Kilkoro było zielonych na twarzy. Syriusz przyłożył mi do nosa swoją bluzę i uśmiechnął się przez łzy. On sam z wielkim trudem wytrzymywał ten odór.

- Gdzie mamy pana Pottera? – dyrektor ruchem różdżki postawił kociołek na środku pomieszczenia, zaś, kto mógł odsuwał się od tego jak najdalej. W środku bulgotała jakaś szarawa maź z grudkami. Wyglądała na wyciąg z brudnych skarpet w krochmalu. Znowu zbierało mi się na wymioty, kiedy pomyślałem o czymś takim. – Och, James! Tu jesteś – mężczyzna wskazał okularnika palcem i zdecydowanym jego ruchem pokazał mu, że ma podejść. J. nie wydawał się zachwycony, że ktoś wyciąga go z tłumu, w którym ocierał się o nogi Kinna.
- Taak? – czujny chłopak przyglądał się nieufnie nauczycielowi, który bez przerwy obdarzał go przyjemnym, ciepłym uśmiechem. Nagle wyjął z kiszeni szaty całkiem duży kubek i napełnił go mazią z kotła.
- Proszę pokazać innym jak mężczyzna przyjmuje na siebie odpowiedzialność za swoje czyny. Wypijesz to jako pierwszy. – dotąd pewny siebie Potter nagle zamienił się w strachliwego kota, który jeżył się i odwrócił by uciec. McGonagall złapała go w porę na skórę na grzbiecie, zaś, kiedy kot znowu stał się Jamesem przytrzymywała go za ucho by nie próbował uciekać.
- Nie, nie, ja błagam! Nie chcę... – powtarzał płaczliwie patrząc mglistym wzrokiem na bulgoczącą nawet w kubku maź. – Wszystko tylko nie to!
- Ale to naprawdę nie jest takie złe... – niebieskie oczy Dumbledore’a rozbłysły tajemniczo. Przyłożył niemal siłą kubek do ust Jamesa i przechylił wlewając mu do gardła wywar. Okularnik zaczął się rzucać jak oszalały i zwinął się na podłodze kiwając w przód i tył na nogach. Wydawał się pluć byleby jakoś oswoić się zapewne ze smakiem roztworu, lub czymkolwiek miało to być. Z żałosną miną wstał. Wydawał się zupełnie normalny, taki jak przed nieszczęśliwym wypadkiem z ziółkami w Wielkiej Sali.

- Paskudne! – warknął wycierając usta i uciekając do pokoju. Byłem pewny, iż poszedł przepłukać zęby, język i całe wnętrze jamy ustnej byleby pozbyć się nieprzyjemnego smaku, o którym mówił.
- A teraz poproszę kolejnych chętnych. Nie ma się, co bać, każdy i tak dostanie swoją porcję. – słowa mężczyzny wcale mnie nie pocieszyły, a i chętnych widać nie było. Co po niektórzy na palcach starali się wymknąć do pokoju, jednak nauczycielka transmutacji szybko rzuciła zaklęcie zamykając nas w środku magicznej kopuły.
- Wyjdzie tylko ten, kto wypije swoje antidotum. – podkreśliła nieczule. Robiło mi się słabo, kiedy widziałem starszych chłopców podchodzących do kociołka w kolejce. Poczułem dłoń na ramieniu i zobaczyłem lekko uśmiechniętego Andrew.
- Nie bój się nam zasłonili oczy i podawali to po kryjomu. Niektórzy nie wytrzymali i zwymiotowali. – jakby zapowiadał najgorsze jakiś nastolatek wybiegł pędem z kręgu zasłaniając usta. Słyszałem już tylko odgłos wymiotowania z jego pokoju. To sprawiło, że większość cofnęła się o kolejne kilka kroków. A mimo to dyrektor nadal zachęcał nas ciepłym uśmiechem. Przeszły mnie ciarki, kiedy pomyślałem, że i mnie to czeka.
- To tylko chwila – Sheva pchnął mnie w tamtym kierunku, przez co znalazłem się w połowie kolejki liczącej siedem osób. Chciałem płakać by uniknąć zetknięcia się z tym śmierdzącym roztworem. Kręciło mi się w głowie jeszcze bardziej i chyba tylko siłą woli starałem się pozostać przytomny.
Dyrektor podał mi kubek w kwiatki. Szara zgnilizna, która pływała w równie szarym błocie zabulgotała złośliwie. Poczułem, że zaraz zwymiotuję, a jednak kubek został mi wyrwany z ręki. Syriusz stanął przede mną z wielkimi oczyma. Zamknął jednak powieki i wypił za jednym zamachem wszystko. Widziałem jak zmusza się do przełykania. Oczy zaszły mu łzami, a ciałem wstrząsnął znajomy impuls.
- O, Merlinie! – wydusił i biegiem uciekł do naszej sypialni. Teraz już wiedziałem, że nie ma dla mnie ratunku.
Odór sprawił, że musiałem zasłonić nos, kiedy przysuwałem to coś do ust. Ręce trzęsły mi się, a całe ciało usilnie chciało protestować. Zamknąłem oczy tak mocno, że głowa rozbolała mnie bardziej niż dotychczas. Wziąłem jeden łyk. Nie przełknąłem tego nawet, a już poczułem jak wraca mi się ostatni zjedzony posiłek. Na siłę przełknąłem to coś i znowu drgnąłem chcąc zwymiotować. Nigdy nie miałem w ustach czegoś równie paskudnego. Gdybym miał nadawać temu smak powiedziałbym, iż jest to mieszanka mleka i oleju zaś grudki w środku były jak kawałki zapleśniałego serka topionego. Łzy puściły mi się z oczu. Znowu przyłożyłem do ust to paskudztwo i zacząłem pić najszybciej jak mogłem. Odłożyłem gwałtownie kubek i przełknąłem ostatni łyk. Kilka razy powstrzymałem odruch wymiotny i w końcu mój żołądek przyzwyczaił się do tego okropnego smaku. Nie chciałem nawet płukać ust. Gdybym to zrobił z pewnością skończyłbym podobnie jak Black. Na szczęście chłopak jakoś się opanował i stał na schodach z kilkoma innymi osobami, które miały to już za sobą.
Dołączyłem do niego, a on objął mnie w pasie ręką i patrzyliśmy na męczarnię, jaką przeżywali inni. Najgorzej znosiły to chyba dziewczyny. Rzadko trafiała się jakaś, która nie musiała zwymiotować.
Zajęło to naprawdę sporo czasu, za to, kiedy było po wszystkim dyrektor wydawał się zadowolony. Jego uśmiech był szerszy niż na początku.
- Teraz możecie spokojnie iść na podwieczorek – rzucił na wielka grupa osób, które jako jedne z ostatnich piły te paskudną maź biegiem rzuciło się do swoich pokoi i łazienek. Cieszyłem się, że nie należałem do tych osób. Dumbledore wydawał się trochę zdziwiony ich reakcją, chociaż widać było, że on nie musiał nawet próbować swojego naparu. Miał szczęście, którego nie miało żadne z nas. James nie pokazał się za to na oczy nikomu, kto musiał przez niego przezywać te katusze. Zamknął się w sypialni czekając aż wszystkim przejdzie, chociaż z tego, co widziałem i sam czułem, nikt nie myślał o mszczeniu się na okularniku. Raczej każdy zajęty był szukaniem sposobu na zabicie tego okropnego smaku jako pozostawał po tym specyfiku. Nawet mi było nadal niedobrze i musiałem się położyć by o tym zapomnieć i odpocząć. Myśli o zniszczeniu Pottera za to wszystko odeszły w zapomnienie. Nie chciałem pamiętać czegoś tak paskudnego.