niedziela, 31 maja 2009

Kitka i uszka

Notka pojawia się także na Le Miroir ! W następnym tygodniu dodam na Ai no Tenshi!

 

6 listopad

Rano padał deszcz, teraz już tylko niebo szare, jakby brudne, przypominało nam o tym. Było chłodno i w nocy z pewnością miały zacząć się pierwsze przymrozki. Żałowałem, że w dalszym ciągu nie dociągnęliśmy do końca tej afery, której początek wiązał się nierozerwalnie z Potterem. Miałem ochotę na gorącą czekoladę, jednak żadne słodkości nie smakowały mi tak jak zawsze. Moja nieszczęsna rola Kapturka miała swoje skutki uboczne właśnie w ten sposób się ujawniające. Łakocie nie były tymi samymi łakociami. Czekolada tą samą czekoladą, nawet mleko nie smakowało tak samo. Z resztą my także nie byliśmy sobą. Może jak na razie poza okularnikiem, który nie odczuł jeszcze zgubnego wpływu książki. Nie mniej jednak nie przeszkadzało mu to w narzekaniu. Poniekąd robił to teraz o wiele częściej niż rok wcześniej. Wolałem nie myśleć o tym, co czeka nas na siódmym roku, jeśli już teraz było tak krytycznie.
- Kitka! – wrzeszczał do siebie – W dodatku na rzepę! Wykluczone! Nie będę tego nosił! Nie jestem idiotą! Jestem! – poprawił się – Ale nie aż takim! Biała, puchata kitka na rzepę! Kpina! Cały świat będzie się ze mnie nabijał! A kiedy zobaczy to Niholas... Nie, nie, nie! – walczył sam z sobą. Wystarczyło na niego spojrzeć. Z obrzydzeniem trzymał w ręku białą kuleczkę, krzywił się i co chwilę poruszał ramionami, gdy przez jego ciało przechodziły dreszcze.

- Moim zdaniem wyolbrzymiasz wszystko. – Sheva udawał niewinnego, chociaż widać było wyraźnie jak bardzo kpi z Jamesa – Będziesz tylko niewinnym dupo-królikiem. – zamrugał zalotnie i uśmiechnął się niewinnie, wręcz słodko.
Potter prychnął i posłał mu najbardziej mordercze spojrzenie, na jakie było go stać w tej jakże dramatycznej sytuacji. Istny armagedon Jamesa Pottera.
- Prędzej rozbiorę się i przyczepie tą kitkę na kroczu!
- Tego akurat nie zrobisz – Andrew podniósł się z miejsca – Hogwart, ba! Cały świat nie ścierpiałby takiego widoku – wziął od chłopaka ogonek i mocno przyczepił go do rzepki na spodniach na pośladkach Jamesa. – A teraz będziesz grzecznym gnomem z obciachowym ogonkiem i zostawisz go na miejscu. Inaczej przyszyję ci go do tyłka, kiedy będziesz spał! – syknął, zabrał książkę ze swojego łóżka i wyszedł. J. był już gotowy coś powiedzieć, kiedy zrezygnował z tego zamierzenia. Zamiast tego porwał nieszczęsny wolumin, z którym się nie rozstawał i pobiegł za Shevą. Z jakiegoś powodu wydawało mi się, że ma zamiar wykłócać się z nim osobiście.
Peter spojrzał na drzwi, na mnie i Syriusza, ponownie na drzwi, po czym zabrał garść batonów z szafki i również wyszedł z pokoju. Tym samym zostałem sam z Blackiem. Nie dało się ukryć, że bardzo zadowolonym z tego faktu Blackiem. Może nawet niebezpiecznie zadowolonym. Z cała pewnością tak właśnie powinno to brzmieć.
Patrząc na chłopaka mówiłem sam do siebie w myślach zastanawiając się czy lepiej byłoby iść w ślady przyjaciół, czy jednak stawić czoła Wilkowi, naturalnemu wrogowi Czerwonego Kapturka. I to był mój błąd, wynikający właśnie z tej dziwnej przemiany. Zbyt długo i za wolno myślałem. Syriusz zdążył mnie już złapać za ręce i pchnąć na łóżko. Wspiął się na nie i wyszczerzył przywierając do mojej szyi. Ugryzł ją lekko, polizał i znowu zaczynał kąsać w coraz to innych miejscach. Zamknąłem oczy chcąc się tym rozkoszować. Niestety wcale nie sprawiało mi to przyjemności. Szybko uchyliłem powieki wpatrując się w sufit, a jednak zaraz przysłoniła mi go głowa Blacka. Z jego miny wnioskowałem, że i jemu jakoś to nie pasowało.
- Nie podoba mi się to – zmarszczył nos wpatrując się w moje oczy – Ani ja nie jestem sobą, ani ty, więc pieszczoty muszą zaczekać póki nie wrócimy do normalnej postaci. Takie gryzienie jest nudne.
- Ale to ja jestem tym gryzionym – mruknąłem niechętnie. Usiadłem zmuszając tym kruczowłosego do tego samego. Zero łakoci i Blacka, aż do dnia rozwiązania wielkiej zagadki głupiej książki zniszczonej przez jeszcze głupszego Pottera. Merlin jeden wie ile dni będziemy musieli tak wytrzymać. Nie pozostawało nam jednak nic innego jak szukać rozwiązania i czekać wytrwale do końca. Przynajmniej nagroda za cierpliwość miała być satysfakcjonująca.
Z westchnieniem podniosłem się i poczekałem na Syriusza. Wyszliśmy z Chatki do Pokoju Wspólnego. O dziwno James siedział spokojnie na sofie, którą ktoś odwrócił w stronę wnętrza pomieszczenia, a nie jak zawsze przodem do kominka. Dopiero schodząc i siadając obok reszty przyjaciół dostrzegłem, czym okularnik tak się zainteresował, że nie wykłócał się z Andrew. Jego Małgosia bawiła się właśnie z Jasiem grając w szachy z okruszków chleba. Kinn, co jakiś czas zerkał w naszą stronę, aż w końcu szepnął coś na ucho towarzyszowi i wziął koszyczek spod krzesła. Z uśmiechem i drobnymi rumieńcami podszedł do naszej sofy stając naprzeciwko okularnika. Podniósł koszyczek trzymając go w obu dłoniach.
- Proszę – powiedział niemal piskliwie wręczając mu truskawki. Skąd w listopadzie wziął te owoce, nie chciałem wiedzieć. Wątpiłem też by były prawdziwe, jednak jak wszystko teraz nadawały się do jedzenia. Potter nie mógł odmówić. Widziałem to w jego błyszczących z uciechy oczach. Częstował się truskawkami wpatrując w chłopca. Małgosia za to wydawała się niesamowicie ucieszona tym faktem.
W końcu Kinn zabrał koszyczek i odłożył na ziemię. Z kieszonki w fartuszku wyjął uszka królika na opasce i wręczył Jamesowi.
Lekki uśmiech błądził po moich ustach, a i koledzy wydawali się zarówno rozbawieni, jak i zaintrygowani. W końcu, kogo nie interesowała reakcja okularnika? Tego nie można było przegapić. Chciałem znać każdy ruch mięśnia na jego twarzy by niemal móc w ten sposób czytać mu w myślach. I widziałem, jak mina mu tężeje, mięśnie spinają się, blask oczu przygasa, a jednak nagle uśmiecha się szeroko z wdzięcznością. To był najszczerszy wymuszony uśmiech, jaki dotąd widziałem. Niemal nie dało się zauważyć, że był sztuczny i nieprawdziwy.
- Bardzo dziękuję – rzucił z tak wielką słodyczą, będąc przy tym tak niesamowicie szczerym, że z trudem dostrzegłem pulsującą nerwowo żyłkę na jego skroni. Małgosia za to wydawała się znowu dumna z siebie. Nachyliła się i pocałowała chłopaka w policzek. Zabrała koszyk i uciekła do Jasia, by kontynuować grę. Biedny James jeszcze przez pewien czas uśmiechał się niezmiennie, aż w końcu spoważniał niemalże wściekły. Unosząc sceptycznie brwi popatrzył na uszka.
- Nie ubiorę tego – mruknął zniesmaczony – Przeboleję ogon, ale to już za wiele. One są okropne. Wolałbym całą głowę królika niż same uszy!
- Ubierzesz je, J. – Sheva znowu przejmował inicjatywę – Chociażbyś miał przez to nabawić się wrzodów, to je założysz. Skoro ja chodzę w jej obdartej szmacie, którą ktoś nazwał sukienką Kopciuszka, to ty możesz mieć wielkie, białe uszka. Sam nas w to wpakowałeś, więc bądź mężczyzną – ostatnie słowa chłopak syknął niemal ze złością. Niechętnie, ale skinąłem potakująco głową. Nie dało się ukryć, że jak dotąd James był w najlepszej sytuacji.
- James, ja jestem Czerwonym. – skrzywiłem się mówiąc mu to. Z jakiegoś powodu postać Czerwonego Kapturka z napalonym Wilkiem z tle wcale nie kojarzył mi się z miłą bajeczką dla dzieci. Wręcz przeciwnie. Przylepiłbym temu plakietkę ‘dla dorosłych’ i ocenzurował.
- Ja też nie czuję się komfortowo, kiedy patrząc na Remiego mam ochotę go gryźć. W dodatku smakuje dziwnie – Black ponaglił ruchem dłonie okularnika do założenia uszu. Spojrzeliśmy na Petera oczekując, że i on doda swoje trzy grosze.

- Kum? – rzucił tylko głupio załamując nas. Nie wiem, czego się po nim spodziewałem. Od kiedy szalał za Narcyzą wydawał mi się dziwny i nierozgarnięty bardziej niż na samym początku. Zgodnie uznaliśmy, że w tym wypadku nie ma, co na niego liczyć i odwróciliśmy się z powrotem do okularnika. Andrew po raz kolejny wyjął część dziwnej garderoby z rąk chłopaka. Nasunął mu uszy na głowę i odgarnął je do tyłu, by nie przeszkadzały nadto.
- Jeśli zobaczę, że je ściągasz przykleję! – zastrzegł poważnie – I nawet nie próbuj się wykręcać! Ja jestem obdartą kuchtą i jakoś nie robię z tego takiej tragedii. A nawet, jeśli robię to jak widzisz dzielnie to znoszę. – wprowadził do swojej wypowiedzi drobną korektę. – Im szybciej staniesz się tym Królikiem, tym szybciej zdejmę tą szmatę i wszystko wróci do normy. Jeśli chcesz żyć na tyle długo by mieć dzieci lepiej pogódź się z tym ogonem, uszkami, czy cokolwiek jeszcze przyjdzie ci nosić. I nie wykręcaj mi się z niczym – dźgnął okularnika w pierś, gdy ten chciał coś dodać – Koniec tematu, siedź i napawaj się widokiem swojego kochanka w sukience póki masz okazję.
To była trafna uwaga i nic więcej żadne z nas nie musiało dopowiadać.

wtorek, 26 maja 2009

Wielkie plany

Nasza wojna na jedzenie zdenerwowała McGonagall, która dała nam popalić na zajęciach. Zapewne wyżyła się także na innych klasach, więc nie byliśmy odosobnieni. I tak nie podobał się jej zapewne fakt ogólnego rozbawienia z powodu jej wyglądu. Niestety nawet ja nie byłem w stenie powstrzymać się przed cichym chichotem, gdy patrzyłem na jej sztuczną brodę i czapkę z maleńkim dzwoneczkiem na końcu. Wyglądała doprawdy idiotycznie.

Całe szczęście zajęcia nie trwały wieczność i mogliśmy odpocząć przed astronomią. W Pokoju Wspólnym nie było wiele osób, a może nawet zaledwie garstka postanowiła spędzić podobnie jak my. Książęta nadal okupowali nieświadomego Snape’a, Lu i jego Trzy Niedźwiadki czuwali nad bezpieczeństwem Śnieżki. Wszystko toczyło się według jakiegoś specjalnego planu, który przypisywał każdemu jego miejsce w naszej hierarchii bajkowego Hogwartu. Zdziwiłbym się gdyby było inaczej. Dalecy byliśmy w końcu od układania własnych dziwnych historii, zaś stroje, które na sobie mieliśmy nie pozwalały nam na całkowite posługiwanie się wolną wolą. To one kierowały większością naszych zachowań. Tak też było w czasie tej nieszczęsnej wojny na jedzenie.

- Ha! – Syriusz wstał z fotela podnosząc w górę obie ręce i wyszczerzył się do wszystkich – Przecież teraz jest najlepsza okazja na odnowienie naszego zespołu! Nie można wybrać lepszych okoliczności, jak tylko te! Wielki powrót Yuuki! Sami pomyślcie! Pomoc Domowa na perkusji, pół Królika i Czerwony Robin Hood na gitarach, Ropuch na basie i ja na wokalu! Seksowny, wyzywający Wilk! Oczywiście, Remi, na niektóre piosenki wracałbyś do wolaku...

- Ja nie potrafię grać na gitarze – rzuciłem mu ostre spojrzenie. Jeszcze tylko Czerwonego Robina Hood’a mi brakowało, w dodatku na gitarze! Prychnąłem mu w twarz i popukałem się po głowie – Niedoczekanie twoje, Syriuszu.
- Oj, Remi – pokręcił głową energicznie – Skoro Peter potrafił nauczyć się grać na basie, to ty już z pewnością zapamiętasz kilka piosenek. Ja będę twoim nauczycielem. Boski i ponętny Syriusz ‘Wilk z Kapturka’ Black! – był tak zakochany w sobie, że miałem wrażenie jakby zaraz miał obcałować siebie samego. Nawet gdyby się sobie oświadczał nie byłbym zbyt zaskoczony, no może gdyby zdołał uklęknąć sam przed sobą, jednak to chyba raczej nam nie groziło. Nie tylko ja wydawałem się do tego sceptycznie nastawiony. Andrew wyglądał na pochłoniętego zabijaniem wzrokiem kruczowłosego. Z całą pewnością chodziło mu o niedawną ‘pomoc domową’. Był naprawdę przewrażliwiony na tym punkcie. Wychodziło na to, ze mógł być księżniczkami różnych rodzajów, ale nie obdartą biedną dziewczyną. To poniekąd dobrze o nim świadczyło, jako że miał wiarę w siebie i wiedział na jak wiele go stać. Był przy tym atrakcyjny, więc nie pasował do niego strój Kopciuszka przed przemianą na bal. O wiele lepiej wyglądał wtedy przez te kilka godzin, gdy zdołał się zmienić dzięki książce.
- A dlaczego ‘pół Królika’? – widocznie teraz przyszła kolej na żale Jamesa – Może nie doszło jeszcze do mojej przemiany, ale wychodzi na to, że w końcu dojdzie! Nie musze być Pół Królikiem! Jestem James, James Potter, a nie Pół Królik!

- A teraz dzieci powtarzajcie za mną – pociągnął to Syriusz – Pół Królik! Nie mniej nie więcej, ale Pół Królik! Cieszmy się i radujmy! Pół Królik! – niestety dostał za to z książki w głowę. Nawet nie planowałem go ratować. Należało mu się z całą stanowczością. Następnym razem pomyśli zanim powie coś podobnego. – Nie musiałeś tego robić – wydął wargę, ale szynko mu to przeszło – Sami pomyślcie. Ryo napisze dla nas piosenki! Jakieś głupie, a żeby było milej. Naszym zadaniem będzie to przedstawić publice, na dobrą sprawę równie dziwnej jak my. To dochodowy i pewny interes. – gdzie on tam widział dochody? Nie miałem pojęcia, jednak widocznie tak być miało, a my nie mieliśmy wyjścia jak tylko się zgodzić. Znając go skończyłoby się to przymusowym przywiązaniem do sceny i instrumentów zamiast dobrowolnej i udanej zabawy.
Całe szczęście musieliśmy się zbierać do wyjścia na zajęcia i nie było potrzeby dłuższego wsłuchiwania w jego plany na nasza wspólną przyszłość, bądź najbliższe dni. I tak nie wiedzieliśmy gdzie szukać Ryo, chociaż w przypadku Blacka nie miało to chyba być problemem. Te kilka lekcji, jakie mieliśmy z Krukonami na pewno była w zupełności wystarczająca by chłopak go odnalazł. Tym bardziej, że nie mieliśmy pojęcia czy Nakamura uległ przemianie podobnie jak my, czy też oparł się temu dziwnemu czarowi zagubionych liter książki.

Mało zachwyceni pomysłem Syriusza, chociaż było to pewnie wyłącznie pierwsze wrażenie wypływające z szoku, o jaki zadbał kruczowłosy, ruszyliśmy wraz z częścią naszych znajomych z klasy na zajęcia.
Niebo było wyjątkowo ładne i niezachmurzone. Mimo wszystko panował chłód szybko zbliżającej się zimy. Tego roku jesień była naprawdę zimna, a wieża astronomiczna stanowiła najlepszy tego przykład. Szron pojawiał się na szybach w niewielkich okienkach, widzieliśmy nawet swoje oddechy, a nie wyszliśmy jeszcze na samą górę. Cieszyłem się, że zabrałem ciepły płaszcz i rękawice. Nawet kapturek na głowie wydawał mi się w tej chwili pomocny. Black za to miał pełny komfort. Jego ciepłe futerko wilka stanowiła chyba ochronę dużo lepszą niż nie jedne rękawice, czy kaptury.

Trzymaliśmy się zwartą grupą. Nauczyciel astronomii był tym niebezpiecznym, bo nieznanym ogniwem naszych zajęć. Baliśmy się go, ponieważ nie wiedzieliśmy nawet jak wygląda. Wydawał się być cudownym człowiekiem, wspaniałym nauczycielem i niesamowicie dobrym czarodziejem, jednak moja pewność opierała się wyłącznie na założeniach.

Zaledwie wyszliśmy na zewnątrz, a pojawił się przed nami jasny, błyszczący motylek, który był niczym sługa wierny i oddany, który wykonywał zalecenia nauczyciela w najdokładniejszy sposób. Tym razem usiadł na ramieniu Pottera, a z ciemnego końca balkonu doszedł nas ten niesamowity i śliczny głos mężczyzny.
- Bardzo się cieszę, James, że pozwoliłeś sobie na pojawienie się na zajęciach – zaczął dosyć nietypowo – Ale możesz mi wytłumaczyć, co TO robiło w moim gabinecie? – z ciemności wyfrunął kolejny motylek i trzymał coś, co wydawało się być kilkanaście razy większe od niego samego. Rzucił okularnikowi na głowę ową przesyłkę a zaraz potem oba magiczne stworzonka zamieniły się w mgłę znikając.

Niepewnie popatrzyłem na to, co Potter trzymał teraz w dłoniach. Białe, puchate, wielkości kafla, chociaż o przyjemniejszej strukturze, wydającej się miękką, ciepłą i przyjemną.

- Kitka – mruknął na głos chłopak – A po co mi kitka?
- Nie mnie pytaj – rzucił ostro nauczyciel – Była podpisana twoim nazwiskiem, więc przyczep ją sobie do spodni i zacznijmy zajęcia – upomnienie to jednoznacznie zabraniało nam jakichkolwiek prób dowiedzenia się od mężczyzny czegoś więcej. Zapewne rzeczywiście nie wiedział nic poza tym, co nam powiedział, a było tego niesamowicie niewiele. Potwierdzało tylko naszą teorię jakoby James miał zostać Króliczkiem z Alicji i doprowadzić wszystko do końca w odpowiednim czasie.

- Ja wiem, że takie puszyste ogonki są teraz w modzie, ale bez przesady. To nie Playwitch... – Potterowi najwyraźniej nie przeszło – Co ja mam do zdjęć pozować? – dostał po głowie od Lily, która od razu przymilała się do Syriusza.
- Playwitch? – Black zmarszczył nos starając się ignorować dziewczynę. Chyba wiedział, że będę bardzo zły, jeśli tego nie zrobi.
- Nie pytaj – okularnik przetarł twarz dłonią – Błędy młodości, kiedy to chce się dokuczyć kuzynce i trafia na nieodpowiednią gazetę. Wiesz takie pisemko ze zdjęciami sławnych osób ze świata magii w mniej lub bardziej skąpych strojach, lub bez stroju... – dodał z przekąsem. Osobiście chyba naprawdę nie chciałem więcej wiedzieć nic. Mogłem sobie wyobrazić, na co trafił.
- Potter, uspokój się, bo tym razem to ja cię uderzę! – profesor podniósł nieznacznie głos, jednak dalekie to było od krzyku. Jego słowa wibrowały przyjemnie w powietrzu. Nie mogłem doczekać się chwili, gdy dowiem się, kim tak naprawdę jest, jednak z całą pewnością najpierw musieliśmy rozwiązać sporych rozmiarów problem z tymi bajkami, baśniami, opowieściami i wszystkim, co wytrzepane zostało z tamtej ksiązki, a to zapowiadało długą, żmudną pracę pełną wyrzeczeń. A tak bardzo chciałem mieć to już za sobą!

niedziela, 24 maja 2009

Czerwony vs. Trzy

5 listopad

Śniadanie, jako najważniejszy posiłek dnia, było z jakiegoś powodu zawsze monotonne i spokojne. Żadnych specjalnych wygód, zwyczajne jedzenie zaczynające ciężki dzień. Tak to wszystko miało wyglądać i z pewnością wyglądało na całym świecie, za wyjątkiem Hogwartu. A przynajmniej teraz, w te szczególne dni, kiedy to większość nie była sobą, a może nawet różniła się od stereotypowych postaci z bajek bardziej niż można sobie było to wyobrazić. Banda dziwnych osób w jeszcze dziwniejszych strojach, pod opieką Siedmiu Krasnoludków. Gdybym patrzył na to z zewnątrz uznałbym szkołę za dom wariatów, a w tej chwili chyba niewiele brakowało, by właśnie takim ośrodkiem się stała.
Wziąłem ze stołu paluszki, chociaż nie powinienem jeść ich przed śniadaniem. Były wyśmienite. Chude, delikatnie przypieczone, bardziej chyba słodkie niż słone. Kiedy zacząłem, nie potrafiłem skończyć ich jeść. Dopiero pojawiające się na stole mleko skłoniło mnie do odłożenia barwnego kubeczka z kolorowym napisem ‘Junior’.
Usłyszałem dźwięk, jaki wydaje odsuwane krzesło, a zaraz potem dwa kolejne, chociaż już stosunkowo dalej. Zapominając o wszystkim jadłem płatki zbożowe z rodzynkami, ale jakiś dreszcz przeszedł mi po plecach. Ruda czupryna w różu mignęła mi przed oczyma. Uznałem to za coś normalnego, więc nie zwracając na to uwagi skupiłem się na wyławianiu płatków z mleka. Kiedy dwie kolejne różowe plamy przesunęły się gdzieś między świadomością, a zapomnieniem uniosłem głowę. Syriusz patrzył pytająco na trzy dziewczyny, które go otoczyły.
- Dawno się nie widzieliśmy, Wilczku... – słodki głos Narcyzy sprawił, że Peter siedzący gdzieś obok mnie jęknął, jednak nadal był niezauważony przez dziewczynę. – Wiesz... Tak sobie myślę. Może pouczymy się razem? – Syriusz wzruszył niepewnie ramieniem jakby nie był jeszcze, co do tego przekonany, jednak nie mógł odmówić.
- Może w ogóle poprosimy o stolik dla czworga? – Bellatrix usiadła kruczowłosemu na kolanach. Aż mną wstrząsnęło – Wiesz, ciężko dziś o dobrego wilka... A ty podobno jesteś najlepszy...
- Jedyny – mruknąłem pod nosem. Syriusz był jedynym wilkiem.
- Zostaw tą czerwoną mizerotę i chodź z nami. Pyszna wieprzowinka... – Potter parsknął śmiechem na dźwięk przymilnego tonu Lily i tej komicznej zachęty. – Aż trzy wyśmienite kawałki... – dziewczyny z uśmiechami mrugały zachęcająco do wpatrzonego w nie Blacka. Tego było jak dla mnie zbyt wiele. Podniosłem się gwałtownie i obchodząc szybko stół zepchnąłem Bellatrix z kolan mojego chłopaka.
- Czerwona mizerota nie pozwala! – warknąłem obejmując go za szyję – To mój wilk! Znajdźcie sobie innego, albo weźcie żabę! – pokazałem na Petera, który wyglądał na takiego, który to bynajmniej nie miałby nic przeciwko.
- Ale Wilk wydaje się mieć inne zdanie – czarnowłosa Ślizgonka uniosła dumnie głowę i zrobiła krok do przodu. Szybko porwałem z ziemi swoją torbę i owinąłem lekko pasek wokół szyi Syriusza robiąc prowizoryczną obróżkę. Patrzyłem na dziewczyny wyzywająco. Nie dopuściłbym by mój Wilk miał sobie pójść z trzeba świnkami, tylko dlatego, że był wilkiem i nie potrafił odmówić wieprzowinie! Pociągnąłem go lekko za sobą z dala od Trzech Świnek. Po drugiej stronie stołu czułem się bezpieczniej, chociaż nadal piorunowałem się z nimi spojrzeniem.
- Oddaj wilka! – warknęła najstarsza z dziewczyn i zarzuciła do tyłu czarną falą włosów. Zrobiła krok do przodu, jakby chciała przejść przez stół. W panice popatrzyłem po blacie, nakrytym obrusem. Musiałem jakoś bronić swojego Syriusza tyle, że Czerwone Kapturki chyba nie mają zazwyczaj żadnej broni. Lily stanęła zaraz za starszą dziewczyną, gdy Narcyza trzymała się na końcu w miarę bezpiecznej odległości. Miałem na karku trzy nastolatki, z czego dwie były naprawdę niebezpieczne.
To, co stało się dalej było zaledwie ułamkiem sekundy. Bella postąpiła pewnie krok na przód i zaczęła przechodzić ponad stołem, rudowłosa Gryfonka ruszyła za nią. Porwałem z talerza kawałek jakiegoś placka i roztarłem na twarzy pierwszej z nich. Druga cofnęła się niepewna. Nie było czasu na zastanawianie się. Poderwałam kolejną garść jedzenia, tym razem padło na galaretkę, i rzuciłem nią w oszołomioną koleżankę. Trafiłem, a Ślizgonka właśnie odgarnęła krem z oczu. Dotarło do mnie, co zrobiłem i że rozpętałem wojnę. Czerwony miał koszyczek z jedzeniem, więc czym innym miałby się bronić?
Wściekła ciemnowłosa pozrzucała ze stołu kilka kubków, kiedy szukała czegoś by tym rzucić. Włożyła rękę w jajecznicę Agnes i rzuciła, jednak jajko rozpadło się w drodze i do mnie nie doleciało nic. Porwała szybko miskę z musem jabłkowym i tym razem nie było uproś. Naczynie musiało dolecieć, chociaż dziewczyna nie miała najlepszego cela. Miska wylądowała prosto na twarzy Jamesa. Ten to miał szczęście, musiałem to przyznać.
Naczynie zsunęło się z niego na podłogę, a sceptyczna mina przebijała się przez jabłkową maź.
- Ja dziękuję za pamięć, ale bez przesady – mruknął pod nosem. Zdjął okulary i wytarł je o jeszcze czystą koszulkę. Kilku osobom spodobał się pomysł wojny na jedzenie. Miałem nadzieję, że dziewczyny w szale nie zauważą, że ich główny cel zniknął. Pociągnąłem Syriusza za koszulę i wciągnąłem pod stół właśnie, kiedy przeleciał nad nami kawałek kiełbaski.
Sheva już tam siedział zajadając się paluszkami, które ja jadłem wcześniej. Teraz, kiedy o tym myślałem wydawało mi się, że Andrew zniknął jakiś czas temu, ale ja nawet nie zdołałem tego dostrzec zajęty ratowaniem Syriusza.

- Wyczułem – chłopak jakby czytał mi w myślach – To nie moja wojna, więc unikam kłopotów. W mojej bajce nie było wilka. – uśmiechnął się niepewnie. Skinąłem głową i popatrzyłem już poważnie na Syriusza. Niestety cały efekt upominania go za bezczynność nie przyniósłby efektu, nawet gdybym się nie uśmiechnął pod nosem. Na policzku kruczowłosego przyczepiona była czekoladowa babka z nadzieniem budyniowym. Syri wydawał się sceptyczny pod tym względem do granic możliwości. Czekał grzecznie aż ją zobaczę, a teraz jego wzrok wydawał się zmuszać mnie bym coś z tym zrobił. Wpatrywałem się w naprawdę cudownie wyglądające ciastko. Oblizałem mimowolnie i westchnąłem ciężko. Nie potrafiłem się jednak powstrzymać. Usiadłem mu na udach i odgryzałem po kawałku babki. Była przewspaniała i aż mruczałem chcąc więcej. Syriusz czekał posłusznie, a kiedy zjadłem, co mogłem wylizałem budyń z jego policzka i otarłem go swoją koszulką. Black przez ten czas zdążył już dojść do siebie, jako że jego dłonie ściskały lekko moje pośladki, a usta układały się w zawadiacki uśmiech.
- Kto by pomyślał, że Wieprzowinka będzie się o mnie bić ze Słodkim Czerwonym Ciasteczkiem – zamruczał.
- Taaa – prychnąłem – Ale mój Wilczek nie walczył o prawa do tego Ciasteczka, tylko siedział jak zaczarowany i pozwalał by Trzy Świnki robiły, co chciały. – dotknąłem jego czoła palcem i lekko pchnąłem w tył jego głowę.
Obrus podniósł się i ktoś wszedł pod stół. Odklejając się od kruczowłosego zobaczyłem coś okropnego. Wielką mieszaninę słodyczy i innych składników śniadania. Majonez mieszał się z bitą śmietaną, musztarda z ketchupem i galaretką, kisiel spływał po całości tej mieszanki, która z pewnością była człowiekiem, gdzieś pod warstwą jedzenia. Byłem gotowy wypchnąć Syriusza na zewnątrz gdybym miał przed sobą którąś z dziewczyn. Wielka maź podniosła ręce i sięgnęła do twarzy, o ile to rzeczywiście była twarz. Coś odkleiło się do niej i w dwóch okrągłych punktach, całkowicie czystych dostrzegłem oczy. James zdjął okulary, przez które nic nie widział. Wyglądał komicznie i w trójkę wybuchliśmy z chłopakami śmiechem. Biedny J. nie miał nawet, w co wytrzeć okularów, więc patrzył na nas mętnym wzrokiem. Na brudnej do granic twarzy te dwa czyste punkty, które osłoniły szkła wydawały się tylko bardziej go pogrążać. Nigdy nie wyglądał tak głupio jak teraz. Tym mógł się pocieszać.
- Śmiejcie się, śmiejcie! – żachnął się – To wasza wina! Z resztą ja i tak wyglądał dobrze... Chyba... Kiedy ostatnio widziałem Petera, czyli zanim zapaprali mi całkowicie okulary, wyglądał jak góra śmieci. Wbili mu nawet na czubku głowy marchewkę. Idę od was! – odwrócił się zostawiając na podłodze ślady jedzenia – Głupio mi z wami siedzieć, kiedy wy jesteście czyści! – i wrócił na pole bitwy, jakby właśnie wychodził z namiotu dowódcy.

piątek, 22 maja 2009

Zegarek

W miarę możliwości postaram się spełnić prośby co do Kartek z pamiętnika, podobnie jak na Ai no Tenshi oraz Le Miroir.

 

Drzwi naszej sypialni, bądź Chatki Z Piernika, były zamknięte. Sheva właśnie siedział na parapecie i podgryzał słodki opłatek firanki. Pod nim na łóżku Jamesa było nas czworo i każde z nas w zamyśleniu zjadało jakąś część słodkiego pokoju. Żułem kakaowy wafelek z drzwiczek szafki nocnej, Syri ułamał ode mnie odrobinę, podczas gdy Potter urywał kawałki swojej pierzyny, rzucał, co trzecim w stronę otwartych ust Petera i zjadał swoje porcje. Nasza uwaga w dużej mierze skupiona była na zegarku, który okularnik trzymał za złoty łańcuszek w powietrzu. Okrągły ‘wisiorek’ ze wskazówkami, gdyż właśnie z tym mi się kojarzył, okręcał się wokół własnej osi. James otworzył go i tykanie stało się głośniejsze. Otworzył książkę i nadal milczeliśmy wpatrując się w to tępo.

- To nie ma sensu – glos okularnika był znudzony – Ciągle wiemy to samo. Dwie sekundy na tym zegarku to dokładnie dwie linijki tekstu.
- A to i tak nic nam nie daje – kontynuował Syriusz – Może byś to przypadkiem, lub ta książka sama tak sobie ubzdurała. – utknęliśmy, już nie po raz pierwszy, w martwym punkcie zagadki tego dziwnego tomiku.
- A jeśli to naprawdę chodzi o Królika z Alicji w Krainie Czarów? – podjąłem wątek, który chodził mu po głowie, a o którym nie miałem czasu z nimi rozmawiać. – Zegarek by pasował, a James nie ma stroju. Poza tym od razu przyzwyczaił się do zegarka.
- Ale Alicja goniła Piotrusia, nie Jamesa – kruczowłosy postanowił się posprzeczać. Widziałem w jego roześmianym spojrzeniu, że właśnie to pasowało mu najbardziej. Odrobina pikanterii skoro i tak nic się nie ruszało.
- Bo James nie jest Królikiem z Alicji! – starałem się mówić rezolutnie i zrozumiale – Musi dopiero skompletować strój. Ma już zegarek, więc można powiedzieć, że się zaczęło. To tak jakbyś z marszu przechodził w bieg. Zaczynasz od pierwszych kroków, a później wszystko toczy się według pewnego wzorca, zaś efektem końcowym jest twoje zmęczenie – zatoczyłem młynek palcem na udzie lekko zawstydzony, że musiałem bawić się w nauczyciela.
- Jakiś sens to ma, ale co jeśli nie chodzi o Alicję?
- To nic nie tracimy, bo i tak marnujemy czas na siedzenie i wpatrywanie się w złote tykadło. Ogólnie rzecz biorąc powinno się to wszystko zlewać, jednak z naszym szczęściem nie zdziwię się, jeśli to zwyczajny zegarek. – to była słuszna uwaga. Nie mogliśmy dorobić się większych kłopotów, a te były chyba już i tak wystarczające. Czy miałem rację, czy też nie zawsze warto było ryzykować. Uśmiechnąłem się do Shevy w zamian za ten drobny pomocny gest. To było banalne, jednak skupiłem się do tego stopnia na tłumaczeniu, że zapomniałem jak argumentować tę część.
J. wstał w wsunął zegarek do kieszeni.
- Idziemy do Camusa. Skoro sami nie jesteśmy pewni, to możemy go jeszcze pomęczyć. Jest niedziela, więc pewnie siedzi u siebie. – tym razem uśmiechałem się do siebie. Cieszyło mnie, że znowu zobaczymy się z Camusem, chociaż zaledwie wczoraj z nim rozmawialiśmy. Chyba zbyt wiele się działo i dlatego dni wydawały się nam tak długie.
James okazał się samozwańczym przywódcą. Prowadził nas do gabinetu profesora, chociaż byłem pewien, iż gdyby chodziło o McGonagall wcale nie byłby taki władczy. Widocznie chciał nadrabiać póki miał okazję. A chyba z każdą chwilą niewiele mu ich zostawało. Zaryzykował bym stwierdzenie, że nie więcej niż kilka dni. Chyba im dłużej zwlekaliśmy ze znalezieniem rozwiązania tym gorzej było, lub być miało.
James poprawił się przed wejściem i zastukał. Odpowiedział mu spokojny, ciepły głos. Chłopak otworzył drzwi i wszedł jako pierwszy, a za nim wcisnęliśmy się cała resztą. Nauczyciel uśmiechnął się odkładając na bok Proroka.
- Słucham panowie. O co chodzi? – wydawał się nawet lekko rozbawiony. Okularnik wyjął z kieszeni zegarek i podchodząc do biurka położył go dosyć gwałtownie na blacie.
- O to! – wyrzucił z siebie – Znaleźliśmy ten zegarek i nie mamy pojęcia czy ma coś wspólnego ze sprawą. Wiemy tylko, że jedno zdanie w tamtej książce odpowiada dwóm sekundą na nim. – streścił krótko kilka godzin naszych obserwacji. Mężczyzna za to kiwnął głową i czekał chyba na więcej szczegółów, których nie było. Po kilku minutowym wyczekiwaniu westchnął głośno. Zabrał zegarek od Pottera i otworzył. Oglądał ze wszystkich stron, w słońcu i w cieniu. Stukał w szkiełko i chyba nie znajdował w nim nic szczególnego. Nagle na jego czole pojawiła się drobna zmarszczka, jakby coś jednak dostrzegł na białym cyferblacie. Wyjął z tylnej kieszeni różdżkę i machnął nią zasłaniając okno. Sprawiło to, że zapanował lekki półmrok. Dobrze wiedziałem, że nie musiał używać różdżki by robić pewne rzeczy, ale widocznie przyzwyczajenie było w tym wypadku silniejsze. Kolejne machnięcie i znowu było jasno. Nauczyciel odwrócił się do nas przodem i przywołał nas palcem.
- z jednej strony wydaje się, że to wskazówka rzuca cień jednak widzicie tę smugę? – opuszkiem palca wskazał nam drobną szarość na białym papierze. Machnął i zaciągnął zasłonę. – Teraz lśni na biało, chociaż bardzo niewyraźnie – i rzeczywiście miał rację. Coś przebijało się nieśmiało przez ogólną barwę cyferblatu i w zależności jak odwróciło się zegarek wydawało się stać w miejscu.
- Przypomina kompas – mruknąłem do siebie, jednak nie dało się ukryć, że był to komentarz dobrze słyszalny dla każdego.
- Celnie – pochwalił mnie Camus. Przygryzłem wargę lekko speszony jego pochwałą.
- Ale to trochę nie zgadza się z Królikiem z Alicji... – mruknąłem nieśmiało – Jeśli James ma nim być, po co nam kompas? – mężczyzna oddał nam zegarek.
- Sądząc po wskazówce jeszcze nie czas by za nią podążyć, więc może masz rację z tym Królikiem. W końcu to on doprowadził Alicję do Krainy Czarów. W tej bajce może doprowadzić was do jej końca. Bajka inna, ale postać nie koniecznie. Z resztą, jeśli to nie jest właściwa droga zawsze możecie zrezygnować, gdy dotrzecie do prawdy. Ja nie mogę wam więcej pomóc – mimo wszystko posłał nam ciepły, kojący i pełen słodyczy uśmiech. Gdybym nie miał Syriusza zakochałbym się w nim od razu. Black jednak nie wydawał się chyba przekonany moimi wcześniejszymi zapewnieniami.
- A co u Fillipa i małego? – zapytał zmieniając na chwilę temat, a tym samym patrząc na mnie, jakby chciał zaznaczyć, że ani nauczyciel, ani ja nie jesteśmy wolni. Był naprawdę zabawny. Tym czasem profesor usiadł na biurku i westchnął ciężko.
- Z tego, co wiem tęsknią za wakacjami. Z resztą ja również. Nigdy nie czekałem na nie z takim utęsknieniem. Nathaniel – skinął głową jakby chciał sprostować, że chodzi tu o jego synka – Podobno jest grzeczny, ale często o mnie pyta – wydawał się rozmarzony i niemal nieprzytomny ze szczęścia. Kiedy wrócę na Święta pewnie będzie już składał całe zdania... – nagle niemal podskoczył – Ale ja tu o ważnych tematach – mrugnął porozumiewawczo – A wy tu macie swoje problemy. Doradzam wam robić cokolwiek i czekać, aż wskazówka będzie gotowa. Nie ma innego wyjścia, a to nie wydaje się złe. – znowu się uśmiechał. Był niemalże słodki. Jego palce widać było, iż samowolnie powędrowały na ramkę zdjęcia i głaskały ją powoli, pieszczotliwie.
Syriusz uznał, że to najlepszy moment by znikać i zostawić go samego ze swoim rozmarzeniem i dosłownie wypchał nas z gabinetu. Nie mieliśmy nawet czasu na podziękowanie za radę i pomoc. Black zrobił to za nas wylewnie i specjalnie cicho by mężczyzna mógł już odlecieć myślami do swojego domu i ukochanego i dzieciątka. Zastanawiałem się, która część kruczowłosego jest taka zazdrosna. Wilk, czy sam chłopak? Sądząc po całokształcie chyba jednak bajkowa forma, gdyż Black wiedział, że nie zostawiłbym go dla Camusa, ani nikogo innego. No, przynajmniej na razie nie planowałem, a o przyszłości ciężko byłoby mówić z całkowitą pewnością. Nie mniej jednak nie planowałem zmiany swoich uczuć, czy poglądów. Raczej obawiałbym się Syriusza. Miał w sobie jeszcze coś nieobliczalnego, ale kochałem tę cząstkę tak samo jak wszystkie inne. Cichutko w myślach uznałem tę wyprawę w poszukiwaniu normalności i rozwiązania problemu, moją własną ekspedycją w poszukiwaniu starego Syriusza. Tak jakbym miał tylko jego część, a moim zadaniem było odnalezienie reszty do całości. Już wiedziałem, co mu zrobię, gdy obaj będziemy w pełni sobą. Coś delikatnego i czułego, ale nie perwersyjnego. Coś by pokazać mu, że się stęskniłem i czekałem na niego długo.

środa, 20 maja 2009

Eksperyment

4 listopad

- Moim zdaniem musimy przeprowadzać na niej eksperymenty! – kolejny ciężki dzień debat nad tym samym tematem, co zwykle ostatnimi czasy – Skoro nie wiemy jak, nie mamy wyjścia! Musimy eksperymentować! – Syriusz był pewny tego, co mówi. – Sprawdzę, czy nadal działa, a później czy inni też mogą pisać. Specjalnie nie czekał nawet na odpowiedź Pottera. Wyjął mu z rąk książkę i wziął pióro. Wydawał się pewny swego i zapewne był przekonany o swoich racjach. Ciężko byłoby wymyślić coś innego, ale tym samym skutecznego. Musieliśmy spróbować.

- A co jeśli się nie uda? – okularnik nie był przekonany – Mogą być skutki uboczne.

- Jeśli się nie uda nic nie tracimy, poza czasem. Skutki już są. Wystarczy popatrzeć na większość z nas. Nic więcej nie może się stać. Wyglądamy jak banda masakrycznych idiotów, myślisz, że może być z nami gorzej? – to chyba przekonało pottera, który skinął głową zgadzając się z kruczowłosym. Ja sam nie miałem nic do powiedzenia. Byłem Czerwonym Kapturkiem, więc jakbym mógł nie podjąć ryzyka by pozbyć się tego dziwnego wdzianka? Nie było takiej możliwości.

- Ryzykujemy! – Sheva popatrzył z niesmakiem na swoją obdartą sukienkę. – Nie ważne, co się stanie, ja chcę mieć to za sobą! – nieśmiało przytaknąłem. Syriusz najwidoczniej wyczuł okazję, więc wcisnął mi do ust ostro alkoholową czekoladkę i zaczął mówić na głos to, co pisał.
- Czerwona sukienka Kapturka była słodko króciutka. Jeśliby się pochylił by nazbierać grzybów z pewnością odsłoniłby więcej niż planował. – uśmiechnął się i podał mi kolejnego łakocia, tym razem delikatniejszego, jakby na przebłaganie. Mój strój od razu się zmienił i był aż przerażająco skąpy. Czekoladki z pewnością nie wystarczały by mnie złagodzić. – Dopiszę jeszcze kilka księżniczek by sprawdzić, czy działa także na innych – dodał szybko, gdy ja miałem ochotę obedrzeć go ze skóry samym spojrzeniem.
- Zaraz stracisz zęby – mruknąłem pieszczotliwie wyrywając mu z rąk wolumin i pióro. Nie miałem ochoty szukać swojego. – Zaraz będziesz miał nie obnażonego Czerwonego, ale wnerwionego Czerwonego Kapturka! – Syri zawahał się, po czym podał mi nieśmiało kolejnego już łakocia. Zabrałem go, ale wcale nie planowałem wybaczać tej ubogiej sukienki, w którą mnie ubrał. Otworzyłem książkę i niby to dla potrzeb eksperymentu wpisałem kilka słów. Poniekąd była to zemsta.
Strój Syriusza skurczył się. Teraz miał na sobie krótkie spodenki z futerka i krótką bluzeczkę z tego samego materiału. Skoro ja miałem być roznegliżowany, on także mógł. Tylko, że jego reakcją był podejrzliwy uśmieszek, nie zaś rumieniec.

- Więc jednak chciałeś mnie rozebrać... – rzucił z przekąsem – Podobam ci się taki niemal nagi? Chociaż nie... Daleko mi do nagiego, jednak chciałeś tego... Może jeszcze jest szansa na to, że skończymy jako para rozpustników... – rzuciłem w niego papierkiem z czekoladki, któremu niestety daleko było od osiągnięcia celu.
- Świntuch! – oskarżyłem go speszony. Sheva okazał się wielką pomocą w tamtym momencie. Odepchnął Blacka na bok i podszedł zaglądając ze do książki.
- Mogę? – zapytał niewinnie, ale nie czekał na odpowiedź. Wziął ode mnie pióro i zaczął pisać w moich rękach.

- Łachmany Kopciuszka w końcu zamieniły się w piękną suknię balową – przeczytałem na głos jego słowa, ale nie stało się nic. Niezadowolony niesamowicie Sheva dopisał i przeczytał:
- Do północy – i wtedy bajka zadziałała. Ubogi strój służki zamienił się we wspaniałą suknię balową, włosy chłopaka same upięły się w kok, nawet, jeśli urosły pod wpływem czarów dziwnej książki i zapisanych w niej słów. – Teraz przynajmniej nie wyglądam jak wieśniaczka – mruknął usatysfakcjonowany. Stanął przed lustrem i oglądał się ze wszystkich stron – Chyba zacznę bawić się w podobne rzeczy z Fabienem. To może być przyjemne. Jak myślisz, James? – rzucił mu przelotne spojrzenie. Okularnik splatając ręce na piersi prychnął.
- Jeśli to miała być aluzja do tego, że moje bazgroły w książce nie działają to trafiłeś w sam środek! Peter teraz ty – blondynek sięgnął po wolumin uśmiechnięty, najwyraźniej wpadł na jakiś pomysł, co napisać, jednak J. szybko zmienił zdanie. – Albo nie, nie. W Trzech Świnkach nie ma żadnej żaby, tak samo jak w Żabim Księciu nie ma świń. – zawiedziona mina chłopaka potwierdzała domysły Pottera. Trafił w samo sedno! – Idziemy, nie ma sensu to siedzieć! Trzeba się przekonać czy działa tez na innych. – okularnik ruszył jako pierwszy, a za nim podążyliśmy my. Chyba miał rację, gdyż nie mieliśmy wiele czasu.
Wyszliśmy do Pokoju Wspólnego. Był przepełniony. Przy schodach do dormitorium dziewczyn Zardi przepychała się z trochę nazbyt wielkimi skrzydełkami. Zarówno ona, jak i Agnes chyba same do końca nie wiedziały, czym są i z jakiej bajki się urwały. Uznałem, że zlituję się nad dziewczyną i pisząc odpowiednie słowa w woluminie sprawiłem, że jej skrzydła były mniej materialne, a bardziej elastyczne. Teraz mogła z powodzeniem przeciskać się między innymi. Chyba każde z nas było zadowolone, że ta dziwna, wybrakowana opowieść działa także na innych. Zostawiłem chłopaków i podszedłem do dziewczyny. Uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Mam prośbę – zacząłem od razu. Potter był chyba trochę przerażony, ale wiedziałem, że jej mogę zaufać. – Jesteś w stanie coś tu napisać? No, wiesz... Tak o tych bajkach, się znaczy o postaciach... To znaczy... – sam nie wiedziałem jak jej to wytłumaczyć, jednak ona poszła na łatwiznę. Zajrzała do książki i przeczytała ostatnie nasze zapiski.
- Więc to wasza sprawka? – zapytała spokojnie, jednak wydawała się tym niesamowicie rozbawiona. Wskazałem jej głową Pottera.
- To jego wina – wyjaśniłem krótko – My tylko pokutujemy. – to tym bardziej wydawało się ją bawić. Mimo wszystko nie pytała. Nakreśliła tylko nie do końca sprecyzowany opis postaci, którą planowała lekko ubarwić, a na efekty nie musieliśmy długo czekać. Skrzydła jej kuzynki momentalnie się powiększyły uderzając w twarz jednego z chłopaków. Nagle zmniejszyły się i były niemal niedostrzegalne, to znowu były ogromne i chłopak z trudem uciekł by ponownie nimi nie oberwać. Zardi wydawała się tym zachwycona. Aż wzdychała z rozkoszy.
- Uwielbiam jej dokuczać – wyznała, jakby dla wyjaśnienia – I nabijać się z niej. To moja ukochana kuzynka! I przyjaciółka, rzecz jasna. – wydawała się kogoś ostrzegać – Nie ma nic lepszego niż nabijanie się z niej, ale ona wie, że okazuję tak swoje przywiązanie. – nagle ocknęła się – Nie wiem, kiedy wszystko wróci do normy, więc nie marnuję czasu. Idę ją zamęczać – wyglądała jakby cos wrednego nagle w nią wstąpiło. Współczułem Agnes, która musiała z nią wytrzymywać. Nie mniej jednak wiedzieliśmy teraz, że każdy po przemianie może korzystać z tych właściwości tomiku.
Chłopcy byli już przy wyjściu z naszego Domu, gdy ich dogoniłem i wyszedłem na korytarz, czy też leśną ścieżkę, jak kto w tym wypadku wolał. Magia nie wydawała się maleć, a ptaki wiły sobie gniazda w nieprawdziwych koronach drzew. Ten jeden aspekt nie musiał się jak dla mnie zmieniać, w ogóle. Niestety gdyby miało to oznaczać, że i my zostaniemy tymi dziwnymi postaciami, wolałem już całkowicie powrócić do zwyczajnej szkolnej nudy.
Coś zalśniło w trawie zaraz obok ścieżki. Zmarszczyłem czoło. James także to dostrzegł, chyba jak my wszyscy i podniósł złoty łańcuszek, na końcu, którego wisiał złoty zegareczek o białej tarczy, na której widniały bardzo ładne wypisane czarnym tuszem liczby oznaczające godziny trzecią, dwunastą, dziewiątą oraz szóstą. Mógł być zegarkiem Królika z Alicji, jak i nie mieć z tym nic wspólnego. Poniekąd wydawało mi się, że wszystkie te bajki robią, co chcą, a całe to zamieszanie nie ma większego sensu.
- Jak dla mnie szukamy igły w stogu siana, a nasze logiczne poszukiwania końca nie mają sensu... – nie tylko ja to zauważyłem. Okularnik schował zegarek do kieszeni uznając, że może się przydać. – To jakaś farsa... Nigdy nie dojdziemy do końca!
- Ten jeden, jedyny raz, Potter – Syriusz przetarł dłonią czoło – Masz świętą rację. Błądzimy po omacku, a tu nie ma logiki. Chyba się poddaję i czekam, aż sam dojdziesz do rozwiązania. – przerażony wzrok Jamesa był wymowny. – Niech będzie, nie zrobię tego. Dotrwam z wami... – czasami naprawdę był miękki, chociaż nasza sytuacja była naprawdę krytyczna.

piątek, 15 maja 2009

Kartka z pamiętnika XLII - Reijel

Zamknąłem za sobą drzwi gabinetu. Światła same przygasły w przeciągu kilku sekund. Zapłonęły świece na biurku, okno uchyliło się minimalnie wpuszczając odrobinę świerzego, wieczornego powietrza. Rzuciłam różdżkę na łóżko, nie była mi wcale potrzebna. Musiałem udawać normalnego człowieka, tylko po to by móc tu zostać, by mieć możliwość normalnego życia, o ile ludzkie istnienie kiedykolwiek było normalne. Męczyło mnie obcowanie z ludźmi zupełnie nieświadomymi prawdziwego oblicza świata. Chciałem już wrócić do domu, który załatwili mi Marcel i Fabien, do Olivera, który na mnie czekał. Uwiodłem go, wytresowałem i teraz mogłem napawać się myślą o tym, że jest i tęskni. A z pewnością nie tylko on tęsknił. Ja także miałem ochotę zatracić się w naszej bliskości, w tym dziwnym związku, jaki był między nami.

Odsunąłem zasłonę kryjącą lustro. W mdłym świetle zalśniła jego czarna powierzchnia. Dotknąłem gładkiego szkoła, które stało się przejrzyste i lekko błękitne. Siadając w fotelu przed nim rozłożyłem się wygodnie, jak gdybym planował spędzić w nim kilkanaście godzin.

- Witaj, Oliverze – powiedziałem spokojnie. Po drugiej stronie lustra pojawiło się wnętrze mieszkania i uśmiechający się niepewnie chłopak. Blond włosy urosły mu do połowy szyi i falami zdobiły jasną twarz. Niebieskie oczy nie zmieniły się ani trochę. Nadal pełne były figlarnych błysków, chociaż przy mnie stawał się poważniejszy i może nawet strachliwy. Zawsze czekał na jakiś gest z mojej strony, by mieć pewność, że mam dobry humor i pozwolę mu się pobawić zanim zdominuję go całkowicie. Tym razem widziałem, że coś kombinuje. Był poza moim zasięgiem, a jednak wydawał się zdenerwowany. Musiałbym być ślepcem by tego nie dostrzec.

- Usiądź wygodnie – zaczął bez zbędnych powitań i innych ceregieli.

- Siedzę – zauważyłem unosząc brew w lekko ironicznym geście.

- Tak... – zarumienił się odrobinę – Jesteś gotowy na małą zabawę? Bo widzisz smutno mi tu bez ciebie, a chciałbym wykorzystać to, że nie możesz mnie dotykać, a jedynie patrzeć. – i zaczęło się – Moje ciało potrzebuje zaspokojenia, a co to za zabawa, kiedy nie ma tego, który zawsze je dręczy? – święte słowa. Uwielbiałem go bić i niemal poniżać, by później leczyć wszystkie razy odrobiną czułości i ciepła. Nie potrafiłem przeżyć dnia z nim, jeśli go wcześniej nie sprałem po tyłku i nie wypieściłem czerwonych śladów na tej jasnej skórze. Ubóstwiałem te drobne gesty sprowadzające na mnie sadystyczną podnietę i radość. Z czasem także chłopak zaczął się podniecać tymi katuszami.

- Więc co dla mnie przygotowałeś? – oblizałem się jakbym czekał na deser po wspaniałym obiedzie. – Zapowiada się ciekawie, więc czekam.

- Tylko nic nie mów, możesz słuchać i patrzeć! – poprzez lustro spojrzał na mnie wyzywająco. On mi rozkazywał. Mój biedny, udręczony Oliver ośmielał się mi rozkazywać. Ach, z pewnością wiedział, co go czeka, gdy wrócę. Musiał to wiedzieć!

Tymczasem chłopak rozstawił zwyczajne lustra wokół siebie i włączył mroczną, skrzypcową muzykę. Przyciemnił światło po swojej stronie lustra. Wiedział, jak bardzo lubię te klimaty. Stworzony przez ludzi obraz demonicznych obrzędów. Śmiać mi się chciało, gdy dzieci ludzkie bawiły się w przywołania nie mając pojęcia o tym jak niebezpieczna jest droga, na którą chcą wkroczyć. Teraz Oli zrobił z tego najlepszy użytek. Jego anielska postać wyglądała niesamowicie heretycko. Zupełnie jak Anioł, któremu odcięto skrzydła, któremu krwawe łzy płyną po policzkach, zaś aureola opadła na ziemię. Cudowny obraz Upadku, który miał miejsce przed wiekami.

- Czujesz to? Twoje ulubione kadzidło – zaczął. Widział, iż nie mogę tego poczuć ani nic zrobić, dlatego mi o tym mówił. Chciał bym sobie to wyobraził. Tak, bezsprzecznie właśnie teraz chciał mnie dręczyć. – Pali się w kącie. – kontynuował – W pokoju jest chłodno, jednak nie czuję tego. Twoja obecność, jest jak ciepły, gorący, palący płomień! Widzę, jak twój wzrok przesuwa się po mnie niepewny tego, czego oczekuję, a jednak dominujesz. Nie robisz nic, mimo to kierujesz mną. Powoli sięgam zamka koszuli. Widzisz jak go rozsuwam, prawda? Podnieca się jasność mojej skóry, a jeszcze bardziej sutki, które smaruję miodem... A wiesz? – sięga guzika spodni i zdejmuje je całkowicie. – Nie mam bielizny. Zawsze ci przeszkadza, a ja lubię, kiedy się z nią męczysz. Dziś specjalnie jej nie założyłem. – chciał mnie podniecić i był na dobrej drodze. Już czułem rozkoszne mrowienie w podbrzuszu. – A teraz twoja kolej! No dalej, zrób ze mną, co chcesz! A ja wiem, czego pragniesz! Podchodzisz do mnie i popychasz na jedno z luster – chłopak przesunął się i oparł o z całą pewnością zimne szkoło lustra – Warknięciem karzesz rozsunąć nogi i przyglądasz mi się krytycznie. Wiesz, że czegoś brakuje. Tak, czerwieni! Całujesz moje wargi i przegryzasz wargę by nadać im odpowiedni kolor. – Oliver sam to zrobił, a jego usta nabrały soczystej barwy krwi. Uwielbiałem to! Pragnąłem go, tu, teraz, zaraz! I nie mogłem dostać. O to mu chodziło – Pragniesz jej więcej, prawda? Przesuwasz palcem po paznokciach. Zadbane, idealne, obcięte tak by były ostre i mogły bez przeszkód rozciąć skórę, niemal niczym nóż. Przykładasz je do mojej piersi – i to robił sam, a mój penis unosił się coraz wyżej w pragnieniu – Powoli by zadać większy ból rozdzierasz moją pierś. Napawasz się widokiem pojawiających się na niej kropel krwi. Twoje zmysły szaleją od jej zapachu, który czujesz. Miesza się z płynem po kąpieli, którego użyłem. Rozkosznie pomarańczowego... ale nie! Dziś ten zapach jest jakiś inny... Słodszy, waniliowy! Drażni cię, podnieca!  Zaczynasz zlizywać krew w mojej skóry. Twój język smakuje jej, pragniesz wessać się w każdą pojedynczą rankę, ale nie możesz. Nie jesteś tym, który wszystko bierze od razu. Och, tak! – chłopak oblizywał palec i zbierał nim krew, zaś teraz uśmiechnął się tryumfalnie. Widział, że mi stoi! I napawał się tym. Osiągał cel – Nie planuję stać bezczynnie, gdy ty mnie pieścisz. Sięgam dłonią twojego krocza – wyciągnął dłoń i zacisnął minimalnie, jakby naprawdę mnie dotykał. Nie wytrzymałem. Przymknąłem oczy, odchyliłem się bardziej w fotelu i objąłem dłonią swój członek. Oliver powiedział to, co przyszło mi do głowy – Jest gorący i pulsuje, wielki! Oj, tak, jest olbrzymi!

- I wtedy właśnie po kilku sekundowej przerwie nie mogę znieść swojej bezczynności. – podjąłem sam – Twoja dłoń przesuwa się miarowo. Dwoma palcami sięgasz dalej i zaczynasz masować nimi jądra – chłopak zaczerwienił się rozkosznie. Stał nago przed lustrem, otoczony innymi. Widziałem go z każdej strony, jego członek pulsował prężąc się dumnie między szczupłymi, jasnymi nogami. Oblizałem się na myśl o tym, że mógłbym tam być naprawdę.

- Kładę dłoń na twojej piersi – teraz blondyn mówił pewnie i patrzył prosto w moje oczy. Jawnie rzucał mi wyzwanie – Popycham cię i lądujesz u moich stóp na kolanach. Popatrz, Reijelu. Widzisz jak mój członek drży delikatnie przed twoją twarzą? Czy nie pragniesz tego równie mocno jak ja? Weź go! Weź do ust i ssij! Tak bym jęczał z rozkoszy! – prychnąłem, ale on oparł się bardziej o lustro za sobą i złapał swojego penisa całą dłonią – Och, tak! Pochłaniasz go całego! – zajęczał starając się opanować odrobinę, by nie zamknąć oczu – Czuję twój nos na podbrzuszu, a brodę na jądrach! Ssiesz, liżesz, bawisz się mną! Pragnę więcej, a ty posłusznie mi to dajesz! Ściskasz moje pośladki! – starał się to robić, chociaż została mu tylko jedna wolna dłoń – Masujesz je tak mocno, a później palce wdzierają we mnie! Jęczę, ale twoje wargi nie znają odpoczynku, opuszki sięgają tak głęboko, że wypycham biodra w przód! Pragnę, cały czas pragnę jeszcze! Krew spływa z mojej piersi na brzuch. Zlizujesz ją i znowu powracasz do członka. I nagle zabierasz usta! Agh, jaki ty jesteś podły! Gdy niemal dochodzę twoje słodkie wargi znikają. Nie potrafisz wytrzymać Pulsujesz boleśniej nawet niż ja. Chcesz mnie posiąść! Uczynić swoim poddanym, jak zawsze. Zabaweczką w łóżku! Ale ja i tak wiem, że mnie kochasz. Sam mi to mówiłeś, gdy jeszcze za tobą nie szalałem! Popychasz mnie na podłogę – opadł na kolana i wypiął się w moją stronę – Wchodzisz we mnie! Tak! Mocno i brutalnie. Nie czekasz, od razu zaczynasz mnie pieprzyć! Nie bawisz się w czułości! Posuwasz mnie ostro, tak jak lubię najbardziej! – masturbował się poruszając biodrami, jakbym naprawdę to robił. Moja dłoń sunęła po moim własnym członku w tym samym tempie, w tym samym rytmie jego ruchów. Wpatrywałem się w jego kark, plecy, mokry od potu kręgosłup, a on jęczał. Krzyczał głośno w uwielbieniu dla mnie. Słowa przestały się pojawiać. Tylko jęki, głośne i pełne podniety. Oddychałem szybko, spod przymkniętych powiek widziałem go bez przerwy. Mój Upadły Anioł, który dawno już stracił swoją świętość i czystość.

- Tak, mocniej, szybciej! Tak, Reijelu, tak! – wrzeszczał głośno, dyszał jakbym naprawdę to robił. Widziałem jego cudowną twarz w lustrze, które miał przed sobą. Czerwona, spocona, zamknięte oczy, a pod powiekami z całą pewnością obraz rozkoszy, jaką teraz przeżywaliśmy w marzeniach. Och, jakże chciałem szczytować w nim, jednak on wytrysnął pierwszy. Na podłogę i dolną część lustra. Tak obficie, iż nawet na twarzy miał kilka kropel. Był tak podniecający. Uchylił powieki zmęczony, odwrócił lekko głowę. Osiągnąłem szczyt, uśmiechnął się na to zadowolony – Podobało ci się – stwierdził spokojnie, zachrypniętym głosem – Teraz muszę odpocząć. Tęsknię za tobą i czekam, aż wrócisz i ukarzesz mnie za to! – nie powstrzymałem uśmiechu. Chociaż chciałem by był ironiczny nie udało mi się, był czuły, niemal delikatny... Byłem spełniony, chociaż nadal spragniony. Sam nie wiedziałem. Szalałem z namiętności przy tym jednym ziemskim chłopcu.

środa, 13 maja 2009

Moc?

Kirhan ma areszt na kompa == Właśnie dodaje notke w bibliotece! Kochani, notka w piątek może pojawić się baaardzo późno, bądź bardzo wcześnie, lub w ogóle == Gramy w rosyjską ruletkę == W niedzielę mam Komunię kuzyna, ale postaram się jakoś wyrobić i w ogóle... Areszt do końca miesiąca! Mam nadzieję, że ominę zasady i zagram ojcu i bratu na nosie!

 

Wraz z Syriuszem przysnęliśmy w bibliotece i dopiero rankiem wróciliśmy do pokoju. James musiał spać i czuwać w tym samym czasie, jako że podskoczył i zerwał się, kiedy tylko weszliśmy do środka. Patrzył na nas wyczekująco. Musiał założyć okulary, gdyż wzrok rozjeżdżał mu się na boki, gdy nie mógł skupić go w jednym punkcie.

- I? I, i, i? – ponaglił nie mogąc najwidoczniej dłużej wytrzymać. – I co? Mówcie szybko!
- I nic – mruknąłem stając przed drzwiami łazienki. Dotychczasowy lekki uśmiech na twarzy okularnika przygasł.

- Chciałbym kłamać – Syriusz usiadł na swoim łóżku twarzą w stronę Pottera – Ale nie mogę. Naprawdę nic. Gdziekolwiek mamy znaleźć słowa, z pewnością nie chodzi tu o bibliotekę. On już do niej nie należą. Trzeba szukać gdzie indziej. – kruczowłosy rzucił książkę Potterowi. Sheva siedział na swojej pościeli zastanawiając się, co moglibyśmy zrobić teraz w takiej sytuacji. Tylko Peter jak zwykle wybijał się i spał w najlepsze zwinięty w kłębek. James chyba nadal nie mógł uwierzyć, ze wracamy tak późno i nie mamy dla niego żadnych dobrych wieści. Pokręciłem głową by jeszcze go w tym upewnić. Popatrzył z pogardą na książkę i prychnął.
- Więc, po co mi ona?! Ani z niej czytać, ani napisać...
- A próbowałeś? – Syriusz wystąpił na przód i wyciągnął rękę po wolumin, który wcześniej odrzucił.
- Jasne, że próbowałem! – James był oburzony – Jak mógłbym tego nie zrobić?!
- Hmm... - w ręku Blacka zabłysło pióro. Podniósł kolano i oparł o nie książkę pisząc i czytając na głos. – Niespodziewanie but Kapturka odpiął się, a klamerka poluzowała. Czerwony schylił się i zaczął go zapinać. – Wzrok chłopaków utknął na mnie. Popatrzyłem pod stopy i pochylając się zapinałem but. Dopiero wtedy zrozumiałem, że trochę to dziwne. – Zawiał wiatr, a sukienka zafalowała... – kontynuował Syriusz. Okno otworzyło się ze skrzypnięciem, a ja spostrzegłem, że mam na sobie czerwoną sukienkę do kolana, która naprawdę zafalowała – Dmuchnął mocniej i uniósł ją w gorę pokazując białe majtusie Kapturka z małym serduszkiem na pośladkach. – i tak się stało. Wiatr podwiał moją spódnicę do góry pokazując wszystkim wyraźnie moje nogi i bieliznę.
- Syriuszu! – krzyknąłem w miarę możliwości łapiąc rąbki materiału i sprowadzając go na dół. – Przestań! – byłem cały czerwony na twarzy. J. zabrał szybko pióro i książkę i zaczął coś bazgrać. Popatrzył na Shevę, jednak nic się nie stało. Znowu coś napisał i nadal nic. Prychnął pod nosem rzucając wolumin na łóżko.
- Nie działa! – warczał wściekle, tym czasem Syriusz znowu podniósł wszystko i uśmiechnął się do mnie specyficznie. Rzuciłem się w jego stronę by zabrać mu książkę, jednak ten położył się na łóżku i przytrzymywał mnie nogami z daleka od swoich dłoni. Śmiejąc się zadowolony pisał coś z całą pewnością bardzo niewyraźnie.
- Zaczęło padać, a Kapturek wyglądał po minucie zupełnie jakby wylano na niego kubeł ciepłej wody. Bluzeczka przykleiła się do piersi uwydatniając drobne sutki... – znowu spłonąłem, a na moją głowę coś się wylało, chociaż nigdy nie dostrzegałem przyczyny, dla której byłem mokry. Black zachwycony patrzył na mnie. Góra sukienki lepiła się do ciała. Objąłem się ramionami by nikt nic nie widział. Byłem zły na Blacka, ale i całkowicie bezradny. – James, oddaję ci tę niebezpieczną broń, która w twoich rękach jest tak zwyczajna bajka dla dzieci – chociaż mówił do okularnika cały czas patrzył na mnie. – Macie chyba jakieś zajęcia w Pokoju Wspólnym, lub poza nim, prawda? – ponaglił ich do wyjścia. Chociaż nie ubrani i z pewnością bez większego celu wyszli z sypialni. Peter zachrapał, odwrócił się na drugi bok i spał nadal. – Rozchorujesz się, chodź. Weźmiemy gorącą kąpiel. Objął mnie i skierował do łazienki.
- Jesteś zboczony! Nawet jak na Wilka! – oskarżyłem go, gdy przekręcił kurek przy wannie, a woda zaczęła ją wypełniać. Wtedy też Syriusz podszedł do mnie i objął w pasie. Jego usta zamknęły się na moim uchu. Ssał je i lizał subtelnie, pieszczotliwie. Zdjął ze mnie pelerynę i mokrą koszulkę, którą teraz miałem na sobie, podobnie jak na samym początku zanim zaczął snuć nową historię, którą sam stworzył. Zamruczał cicho, a ja drżącymi dłońmi zdejmowałem z niego koszulę. Sam odrzucił kaptur z paszczą Wilka w kąt.
- To chyba jedyne miejsce gdzie nie czuć wypływu tych głupich postaci – westchnął wyraźnie zadowolony. Otarł się piersią o moją, a następnie przytrzymał ją zaraz pod sutkiem i zaczął pocierać nim o mój. Czułem jak mały punkcik sprawia mi przyjemność i pobudza mój do tego by był równie twardy. Odchyliłem głowę do tyłu i westchnąłem. Chłopak przylgnął ustami do mojej szyi i lekko muskał, gryzł i ssał. Uśmiechał się, czułem to na skórze. Wzdychałem, gdy robił to wszystko.
- Remusowy guziczek – zaśmiał się nagle i odsunął pierś zamykając w ustach mój sutek, ten, który wcześniej rozpieszczał własnym. Położyłem dłonie na jego ramionach, jednak nie miałem na tyle sił by go odsunąć, w ogóle byłem słaby i chyba jedynie trzymałem na nich ręce nie robiąc nic. Black tym czasem wydawał się bawić świetnie, jego język masował moją pierś w tym czułym miejscu.
Sam się odsunął, bez mojej najmniejszej interwencji i polizał palec.
- W ten sposób będzie ci chyba jeszcze lepiej – stwierdził fachowo i rozprowadził ślinę po swojej drugiej brodawce, a uginając kolana przyłożył ja do mojej. Od nowa zaczął się ocierać tak, iż tym razem musiałem jęknąć kilka razy. Moja pierś płonęła pod wpływem jego.
- Syriuszu... – pisnąłem – D... Dosyć... Woda... – popatrzył na mnie marszcząc brwi i chwilowo dając spokój. Chyba nie zrozumiał, więc powtórzyłem – Woda, zaraz się wyleje. – spojrzał za siebie i momentalnie oprzytomniał. Zakręcił kurek i ocenił sytuacje. Dolał płynu i lekko zmącił powierzchnię w wannie, a to od razy przyniosło rezultaty. Woda spieniła się i jej objętość zmalała. Chłopak podszedł i uklęknął. Sięgnął moich spodni, ale zasłoniłem guzik i zamek.
- Sam to zrobię... – rzuciłem niepewnie. Uśmiechnął się przekornie.
- Niech będzie, ale ja chcę byś to ty zdjął moje – mrugnął figlarnie patrząc na mnie. Nogi mi zmiękły i z wielkim trudem opanowałem drżenie dłoni by być w stanie zdjąć swoje spodnie. Zostałem w bieliźnie wstydząc się tego. Z jeszcze większym trudem sięgnąłem paska Syriusza. Rozpinając go słyszałem jak wydaje metaliczny dźwięk, gdy klamra obijała się o guzik. Black cierpliwie czekał. Nie miałem odwagi by zsunąć z niego tę cześć garderoby. Pozwoliłem by opadła swobodnie. Kruczowłosy sam już zdjął z siebie bieliznę i wszedł bez skrępowania do wody pełnej piany. Ja musiałem spuścić głowę i nawyknąć do rumieńców, gdy to robiłem. Rękoma w miarę możliwości starałem się osłonić ciało. Mogłem odetchnąć dopiero w wodzie. Syriusz uklęknął i położył mnie po samą szyję w pianie. Usiadł mi na udach. Czułem wyraźnie na sobie, jego nagie pośladki. Tym większym pokryłem się rumieńcem, a jednak on wcale nie zwrócił na to zbyt dużej uwagi. Zapewne bawiło go to niezmiernie, chociaż tego po sobie nie pokazał. Wpatrywał się we mnie z uśmiechem i odsunął włosy z twarzy na kark, by mu tak nie przeszkadzały. Westchnął głośno wdychając zapach piany, który i ja czułem.
- Tak jest dobrze. Jesteśmy razem, ty jesteś Remusem, a ja Syriuszem. Nic nami nie kieruje. Już niemal zapomniałem jak to jest. – pocałował mnie, a ja musiałem oddać muśnięcie, mimo iż jego pośladki mocniej nacisnęły na moje nogi, co bardzo mnie zawstydziło. Widziałem po twarzy chłopaka, że ma ochotę coś powiedzieć, jednak się powstrzymuje. Zamiast tego objął mnie niemal leżąc na moim ciele. Musiałem położyć dłonie na jego plecach by było nam wygodniej i by jego ciężar nie był tak przytłaczający. Poniekąd było mi dobrze.
- Wiesz, Remi. Wstydzisz się i jesteś w tym tak cudownie słodki, ale kiedyś, gdy zamieszkamy razem będziesz chodził po naszym domu nagi, a ja będę na ciebie patrzył bez przerwy. – promieniował radością, podczas gdy ja znowu spłonąłem – W końcu uczynię cię całego wyłącznie moim, a wtedy nie będzie czasu na zażenowanie.
- Ale przecież już jestem twój – mruknąłem marszcząc czoło. Nie rozumiałem, o co mu chodziło. Oparłem głowę o jego ramię podnosząc ją subtelnie. – Cały należę do ciebie, wiesz o tym... – roześmiał się głośno. Jego klatka piersiowa drżała w chichocie. Chociaż wiedziałem, iż śmieje się ze mnie nie miałem pojęcia, dlaczego. Czy powiedziałem coś dziwnego, lub śmiesznego?
Uznałem, że to tylko taka zachcianka chłopaka, by trochę się pośmiać. Przytuliłem się mocniej do jego ciała nie chcąc nawet myśleć o tym, że obaj jesteśmy nadzy. Chciałem tylko mieć pewność, że jest blisko i że to właśnie on.

niedziela, 10 maja 2009

Zapach bibliofilii

Wszystko było spokojne i ciche, spowite w mroku, niemal nienaturalne, a jednak prawdziwe, w przeciwieństwie do wszystkiego, co nas otaczało poza ścianami biblioteki. Różdżka Syriusza była jedynym źródłem światła, jakie mieliśmy. Siedziałem oparty o jego pierś w pogrążonym w ciemności pomieszczeniu. Czułem zapachy książek zarówno nowych, jak i starych. Mieszały się sprawiając, że zapominałem o całym świecie. Drewno, z którego wykonano półki, skóra, tusz druku. Mogłem tylko zamykać oczy i rozkoszować się tymi doznaniami.

Kiedy przypominałem sobie południe i nasze wielkie plany by po kolei rozpatrywać każdą opcję, która mogła zbliżyć nas do rozwiązania naszej mało przyjemnej przygody, od razu miałem jedno skojarzenie. Poważny, pełen przestrogi głos Jamesa, który ostrzegał nas wymownie przed używaniem jego Peleryny do niecnych celów. Zupełnie jakbym nadal słyszał ten zabawny akcent, którym naśladował McGonagall: ‘Jeśli zobaczę, że jest pomięta, lub cokolwiek jest z nią nie tak odpowiecie za to przede mną! Zabiję jeszcze zanim McGonagall zabije mnie!’ Nie trzeba było się wysilać by wiedzieć, co miał na myśli. On dobierałby się do chłopca, którego miałby pod ręką w takiej chwili, jak ta, którą przewidział. Nie mniej jednak w razie ‘wpadki’ bezpieczniej było by to nas przyłapano na szwendaniu się po bibliotece i korytarzach. Gdyby padło na niego nauczycielka transmutacji od razu wiedziałaby, iż całe zamieszanie, jakie powstało z bajkami, baśniami, historyjkami wziętymi z wielu książek dla dzieci było jego sprawką. Z pewnością nie znalazłyby się żadne wytłumaczenia, które przekonałyby kobietę do zmiany nastawienia i uznania swojej pomyłki, prawdę mówiąc będącej szczerą prawdą.

Tak, więc mieliśmy Pelerynę Niewidkę i mogliśmy czuć się bezpieczniejsi.

- Mmm... Remi... – usłyszałem głośne, pełne natchnienia westchnienie Syriusza zaraz za uchem. – Jestem głodny, bardzo głodny i mam ochotę na mojego słodkiego Czerwonego Kapturka. – przewróciłem oczyma – Chcę zacząć od tego pachnącego, chrupiącego udeczka. Wbić w nie zęby czując jak moja ślina miesza się z pysznym sokiem, który wypłynie z idealnie upieczonej nóżki. Smak przypraw, zapach, który się unosi. Ach, nawet nie wiesz, jaką mam ochotę na tę pyszną nóżkę. Wyśmienite udko mojego Czerwonego Kochanie. A później zjadłbym skrzydełko... – usłyszałem odgłos lizania i ponownie przewróciłem oczyma.

- Czy mógłbyś przestać mówić do pieczonego udka, jak do mnie? – odwróciłem głowę spoglądając na oblizującego kawałek kurczaka chłopca. Zabrał sobie wielką, późną kolację, a ja musiałem znosić jego dziwaczne fantazje. – Zjedz je, a nie baw się jedzeniem. – tym razem musiałem wysłuchiwać głośnego mlaskania i odgłosów, jakie kruczowłosy wydawał podczas swojego rozrywania udka na strzępy.

Odpocząłem dopiero, kiedy zjadł, wylizał palce i wytarł je w wilgotną chusteczkę. Moje zmysły znowu mogły przyzwyczaić się do ciszy, jednak Black zajął się teraz budyniem sprawiając, że i ja miałem na niego ochotę. Na szczęście zjadł go na tyle szybko, iż nie zdążyłem zapaść się w rozkosznych myślach o słodkościach i atmosferze biblioteki nocą.

- Teraz najsłodszy z deserków – mruknął i przyssał się do mojej szyi – Dawno nie zostawiałem na niej śladów, a powinienem. Więc teraz możemy się ciut pobawić. Chociaż wolę byśmy znowu byli sobą. – całował moją szyję łaskocząc ją i zostawiając liczne czerwone punkciki po swoim ssaniu. Czułem, że będę wyglądać jak biedronka, lub muchomor, kiedy wrócę do pokoju. Uniosłem rękę i pogłaskałem Syriusza. Nawet, jeśli zachowywał się dziwnie i wąchał moją szyję, nadal był słodki.

- Jestem wilkiem dłużej niż ty, a jednak nie mam takich dziwnych zachcianek – rzuciłem z przekąsem – Nie zjadam cię, nie mówię do jedzenia, jakby było tobą. – ugryzł mnie lekko, więc pisnąłem i odsunąłem się trochę od niego. – Hej! Jestem wilkołakiem wegetarianinem, ale mogę to zmienić! – ostrzegłem go. Zamruczał i objął mnie mocno.
- Zgadzam się! Możesz mnie zjeść. Och, ale jak ja bym chciał być Kapturkiem, gdybyś ty miał być Wilkiem! Tym razem to Wilk byłby tym zjedzonym. To sprawiło, że mam większą ochotę na mojego słodkiego Kapturka! – westchnął po raz kolejny i zanim zareagowałem on przewrócił mnie na podłogę, zaś Peleryna zsunęła się z jego pleców na ziemię. – Zaczniemy od udka – stwierdził fachowo i zasłonił mi usta delikatnie dłonią bym nic nie mówił. – Zacznę i skończę sam nie wiem, na czym. – sięgnął do moich spodni. Momentalnie zasłoniłem guzik i rozporek. On jednak złapał moje dłonie w przegubach i unieruchomił na moim brzuchu. Pokręcił głową, jakby pokazywał dziecku, że nie wolno mu bawić się zapałkami. Ufałem mu, więc nie podjąłem prób uwolnienia się, jednak mogłem to zrobić. Nawet nie trzymał mnie mocno. Szarpnięciem ściągnął mi spodnie do kolan i zostawił w bieliźnie. Zawstydzony zaczerwieniłem się chyba nawet na dekolcie. Poruszyłem nerwowo, jednak nie zwrócił na to większej uwagi. Zamknął oczy, odetchnął kilka razy i uśmiechnął się złowieszczo. Podkradł się bliżej mnie, jakby udawał bestię i odrzucił kaptur z wilczą paszczą na plecy. Oblizał zęby i pochylając się pocałował jedno z moich kolan. Zaraz później uniósł wzrok na mnie. W blaski maleńkiego światełka z różdżki jego oczy świeciły złotem. Skubnął zębami skórę na udzie i polizał. Zaczął całować je w całości i liźnięciami znaczył strategiczne dla siebie punkty. Wygiął grzbiet w łuk i naprawdę przypominał mi w tamtej chwili wilka. Kaptur opadł na jego głowę, więc gdy ją unosił nie było widać jego twarzy. Był coraz wyżej i tym samym zbliżał się do linii bielizny. Przestraszyłem się i zebrałem siły. Odsunąłem się jak najdalej i patrzyłem na niego. Zamruczał jak zwierze i ponownie odchylił wilczą paszczę z czoła.

- Kapturek się mnie boi? – zapytał z pomrukiem. – Moja czekoladowa laleczka boi się złego wilka? – przesunął językiem po zębach. Dla mnie wyglądał naprawdę niebezpiecznie, chociaż ciężko było mi określić czy obawiałem się go, czy może poczułem się dziwnie z jego powodu. – Nie potrzebnie – mruknął i usiadł na kolanach. – Już mi przeszło – posłał mi szeroki, ciepły uśmiech. Odetchnąłem głośno i rzuciłem w niego książką, którą mieliśmy od Pottera.

- Nie rób tak więcej! – warknąłem wracając na miejsce. Serce waliło mi w piersi i usilnie uspokajałem oddech. Gdyby nie ten mrok, z pewnością wrażenia nie byłyby tak spotęgowane, niestety nie mogłem oczekiwać, iż chłopak zaczeka ze swoimi wygłupami.

- Nie będę, słowo. Chodź, siadaj i szukamy dalej – rozłożył nogi bym miał miejsce dla siebie i znowu opierał się o półkę trzymając wysoko różdżkę.

- Przypomnij mi, dlaczego jestem tu właśnie z tobą? – syknąłem usadawiając się w wygodnym miejscu, które mi zrobił. Naciągnąłem spodnie na siebie i zapiąłem dokładnie. Jeśli Syriusz jeszcze raz planował mnie tak straszyć obiecałem sobie, że uderzę go nie zastanawiając nad niczym. Tym czasem chłopak podrapał się po głowie i pocałował mnie przepraszająco w kark.

- Jesteś tu ze mną, ponieważ postanowiłem zarezerwować tę chwilę tylko dla nas. Ty, ja, książki i czekolada. – podał mi batonik z motywem kwiatowym na opakowaniu w kolorach pomarańczowym i brązowym. Przypominało mi to czekoladę, która dostałem od niego ostatnio, jednak ta miała lekko pomarańczowy posmak. Była wyśmienita. Znowu poczułem, że się relaksuję w tym cudownym miejscu – Niebezpiecznie było wysyłać Pottera, więc jesteśmy tu we dwoje. Mamy sprawdzić czy są tu jakieś wskazówki, które zdołają ujawnić się nocą, bo dniami nie widać nic szczególnego. – zrobiłem dziwną minę do ciemności przede mną. Nie sądziłem, iż Blacka najdzie na tak szczegółowe streszczanie czegoś, co przecież pamiętałem. Pokręciłem głową i otworzyłem książkę. Pierwsze strony były puste, jednak na późniejszych dostrzegłem lekko fosforyzujące ślady liter. Niestety nie dało się ich przeczytać. Wiedziałem tylko, że tam były. Teraz mieliśmy pewność, że się pogubiły.

Coś błysnęło mi z boku zielenią. Zmarszczyłem czoło patrząc na małe tornado jaskrawego koloru, które wydawało się porywać literki, które my zgubiliśmy. Miałem nadzieję, że wpadną na powrót do ksiązki, niestety uciekały od niej, gdy tylko ją zbliżałem. Nadzieja, która na chwilę zagościła w mojej podświadomości od razu zblakła.

- Wychodzi na to, że nie mamy tu, czego szukać – mruknąłem. – Znaleźliśmy w prawdzie to, co zgubiliśmy, jednak to, już nie należy ani do ksiązki, ani do nas. Mamy problem większy niż myśleliśmy. – ponownie wypuściłem głośno powietrze z płuc. Do tej pory łudziłem się przynajmniej, że znajdziemy rozwiązanie w miarę szybko i bezboleśnie. Teraz wątpiłem we wszystko. Utknęliśmy w martwym punkcie.

 

  

piątek, 8 maja 2009

I...

Notka bardzo kiepska. Tata malował parkiet jakimś szkodliwym świństewm i teraz pieką mnie oczy i leje się z nosa. Nie mogłam się skupić... Przepraszam!

 

3 listopad

Miałem nadzieję, że wszystko, co mnie spotkało było tylko snem, że ten jeden niesamowicie długi dzień, który zdawał się mi trwać kilka dni był wyłącznie małym koszmarem. A teraz otworzę oczy i obudzę się w naszej sypialni, takiej jak dawniej, ubiorę normalne ubranie i zobaczę śpiących kolegów. Chociaż na pobudkę w swoim łóżku nie mogłem liczyć, jako że ramiona Syriusza czułem już teraz na swoim pasie. Jeśli jednak ten koszmarny piątek był prawdą to zdawałem sobie sprawę z tego, co robiłem pod kołdrą z Syriuszem. W końcu chłopak chcąc mnie przekonać o swoich dobrych intencjach i tym, iż wcale się mnie nie boi postanowił przespać ze mną całą noc, jak to określił ‘nagi i bezbronny; z czego nie pozwoliłem mu na pierwsze. Teraz pojawiało się jednak pytanie ile z tego, co pamiętałem było prawdą. Jeśli pokój nadal miał być Chatką z Piernika jak najbardziej nie pomyliłem się w niczym, a jeśli wszystko już się skończyło to znak, iż śniłem. Modliłem się w duszy by pokój okazał się normalny, spokojny, cichy. Wziąłem głęboki oddech i stawiłem czoła rzeczywistości.
Galaretka, piernik, bita śmietana, wszystko było, po prostu było. Realne i obecne. Nie śniłem, a z boku leżały nasze dziwne stroje jakby miały koronować załamanie, które odczuwałem. I tak właśnie rozpoczął się kolejny ciężki, długi dzień dziwactwa.
Syriusz wstał zmęczony i niewyspany mimo spokojnej nocy, Potter z niechęcią patrzył na leżący na szafce wolumin. Tylko Peter odbierał to na spokojnie, jako że Sheva już od dłuższego czasu rzucał wściekły trampkami po pokoju. Wspaniały przykład Kopciuszka w trampkach z niezadowoloną miną na twarzy i bez swojego księcia.

- Nawet nie mam ochoty wstawać – James brzmiał nie tylko jak pozbawiony chęci do życia staruszek, ale i jak zmęczony codziennością spokojny człowiek w kwiecie wieku. – Na początku wydawało się fajnie, ale groźba McGonagall to zbyt duże obciążenie dla mojego umysłu.
- Chodzisz normalnie ubrany! – warknął Andrew siłując się z rajstopami – Ja paraduje w starej kiecce jak jakaś uboga chłopka! Przymierz sobie te zapyziałe falbanki i postaraj się wtedy jęczeć, że ci źle, bo musisz biegać z jakimś pamiętniczkiem po szkole!
- Jasne! Jeśli McGonagall dowie się, że to ja...
- To cię zabije, a ja nadal będę latał w obdartej kiecy, jak byłe transwestyta póki to się nie skończy! Chcesz, zamienię się? – okularnik jednak pokręcił głową wyglądając wyraźnie lepiej niż przed chwilą.
- Chodźmy z tym do Camusa – zaproponowałem niepewnie – On ma spore umiejętności i można mu zaufać. Jeśli on nic nie wie, to sami nigdy na nic nie wpadniemy. – siedząc na łóżku machałem nogami. Chłopcy patrzyli po sobie niepewnie, po czym skinęli zgodnie głowami.
I tak właśnie wyglądał jedyny plan, jaki mieliśmy. Poniekąd jedyny w miarę sensowny. Nic innego nam nie pozostawało. Byliśmy zdani na łaskę i niełaskę losu i chwili. Rozwiązanie mogło przyjść, jednak równie dobrze mogło go w ogóle nie być. Poniekąd nie zdziwiłbym się gdyby od teraz każdy nasz dzień miał wyglądać właśnie w ten sposób. Pełen zlepków krótkich chwil, dłuższych przemyśleń, dziwnych sytuacji.
Nawet śniadanie w Wielkiej Sali nie było już tym samym normalnym śniadaniem, co jakiś czas temu. Pełne dziwactw pomieszczenie było raczej swego rodzaju leśną polaną. Nie potrafiłem zrozumieć, jaki miało to sens, ale najwyraźniej nie musiało to posiadać żadnego.
Do Camusa poszliśmy zaraz po krótkiej naradzie w Pokoju Wspólnym, gdy byliśmy najedzeni i gotowi do działania. Wydawało mi się, że wybrałem najbezpieczniejszą drogę poinformowania o zajściu jakiegoś nauczyciela, w tym wydawało mi się to całkowicie normalne, wśród całej tej nienormalności. Ufałem profesorowi i wiedziałem, że on jeden nas nie wyda.
Drzwi jego gabinetu były takie jak zawsze. Nie odbijał się na nich czas, ani cuda mające miejsce w zamku. Chociaż korytarz był w dalszym ciągu leśną ścieżką, wejście do pokoju Camusa stanowiło ostatnią dobrą nadzieję. Coś różniło się od całej reszty, w tym pozytywnym znaczeniu słowa. Zapukałem, zaś drzwi uchyliły się same. Nie wiedziałem, co robić, więc zszedłem do środka. Syriusz trzymał się blisko mnie.
- Przepraszam... – zacząłem stając w niewielkim gabineciku z biurkiem, jak zawsze pod oknem i małym stolikiem na środku. Obok dwa wiklinowe krzesła, w których siedzieli Camus i Reijel. Wzrok obu mężczyzn spoczął na nas.
- Wejdźcie, wejdźcie – Marcel uśmiechnął się ciepło, tak jak zawsze. Wyczarował kolejne krzesła dla nas – Zaraz zrobię wam herbaty. – do wszystkiego używał różdżki nie ruszając się z miejsca. Byłem onieśmielony i chłopcy zapewne również. Tym czasem nauczyciel ponaglił nas subtelnym ruchem ręki, więc nie śmieliśmy dłużej z tym zwlekać. – Co was sprowadza? – parujący, ciepły napój leżał już przed nami.
James odchrząknął i rozglądał się po gabinecie, Black udawał, że poprawia spodnie, pet czerwony ze zdenerwowania chyba właśnie zemdlał z otwartymi oczyma.
Patrzyliśmy niezdecydowani, co robić na drugiego z nauczycieli latania. On nie był wliczony w grono tych, którzy mogli wiedzieć o tym dziwnym zdarzeniu z biblioteki, jednak Camus skinął lekko głową pokazując nam, że ufa mu bezgranicznie.
- To! – Andrew wyrwał z ręki okularnika książkę i położył na stole przed mężczyznami – To jest cała prawda o tym, co się dzieje! – przerażony James patrzył to na jasnowłosego, to na profesorów, którzy wydawali się nie rozumieć, więc chłopak podjął – To, co się tu dzieje to wina tego trola na rowerze – Potter prychnął i poprawił okulary – Walnął w nią jakimś zaklęciem, poleciały iskry i okazało się, że Hogwart się zmienił – skrócił całą historię.
- Ciekawa karta przetargowa – Reijel zmarszczył brwi – Możliwe, że czeka nas premia... – roześmiał się na widok bladej twarzy Pottera.
- Nie strasz dzieci! – skarcił go ciepło Francuz i biorąc książkę do rąk przeglądał i oglądał.
Ja tym czasem by oderwać myśli od tego, co się działo rozejrzałem się po pokoju. Zmienił się od mojej ostatniej wizyty. Był teraz spokojniejszy, pełen ciepłych barw, kwiaty w bardzo ładnym flakonie stały na oknie. Na biurku stały zdjęcia i z tego, co mogłem dostrzec z daleka byli na nich Fillip, maleńkie dzieciątko i cała trójka wliczając w to nauczyciela. To zdjęcie rodzinne wyglądało niesamowicie. Bardzo chciałem podejść i przyjrzeć mu się dokładniej, ale nie wypadało. Ponownie spojrzałem na mężczyzn i książkę. Wydawali się zaintrygowani i obaj raz po raz kręcili głowami rozmawiając ze sobą cicho.
- Co to za książka? – Reijel przewracał właśnie kartki. Popatrzyliśmy po sobie zmieszani, po czym zgodnie wzruszyliśmy ramionami. Nie wydawali się tym pocieszeni. Wręcz przeciwnie. Oddali nam wolumin.
- Nie ma autora, ani tytułu. Albo i to zostało wytrzepane, albo wcale tego nie było. – Camus wypił łyk herbaty – Na chwile obecną nic nie możemy stwierdzić, a tym bardziej nie znajdziemy rozwiązania. – jego ciężkie westchnienie świadczyło o tym, że bardzo żałuje, iż nie jest w stanie nam pomóc. – Jednak, jeśli tylko czegoś się dowiemy, lub coś najdziemy damy wam znać. Możecie liczyć zarówno na dyskrecję, jak i ewentualną pomoc. Zapytam w bibliotece, może tam dowiem się, chociaż odrobinę więcej.

Uśmiechnąłem się bardzo szeroko. Był tak samo miły jak zawsze, chociaż może trochę zmieniony.
- Dziękujemy mimo wszystko – powiedziałem łagodnie lekko kiwając głową. Uśmiech na twarzy mężczyzny pogłębił się, przez co Syriusz kopnął mnie pod stołem i zaczął szybko kończyć temat oraz pospieszać nas. Nie mogłem nawet pożegnać się tak jak wypadało w tym wypadku. Black już wypychał nas na, zewnątrz co wywołało śmiech Camusa. Nie było wątpliwości, że kruczowłosy był zazdrosny.
- Łasisz się do niego, już niemal myślałem, że usiądziesz mu na kolanach i będzie cię karmił mleczkiem z buteleczki jak niemowlaka! – warknął niedługo potem, jak drzwi się zamknęły. – Nie wie nic, to bez sensu byłoby siedzieć... I nie mizdrz mi się tak do niego następnym razem! Skąd ta twoja fascynacja nim? Może i jest miły, inteligentny i przystojny, ale co on ma, czego ja nie mam? – posłałem mu długie spojrzenie.
- Naprawdę chcesz wiedzieć?

- Nie! Wolę nie wiedzieć nic! Ale Fillip był ciekawszym okazem... – zamyślił się i tym razem to ja patrzyłem na niego zazdrosny. Black uśmiechnął się szeroko – Wiedziałem, że zależy ci na mnie bardziej niż na nim! – przytulił mnie.
Kolejny dziwny dzień właśnie się zaczynał, a my staliśmy w tym samym miejscu, w którym stanęliśmy dzień wcześniej. Nie przesunęliśmy się ani o krok, mimo że ciągle krążyliśmy po szkole.

środa, 6 maja 2009

I w końcu

I w końcu chwila wytchnienia, powrót do sypialni, miejsca tak przyjemnie cichego, spokojnego, pełnego cudownej atmosfery niezakłóconej przyjemności przebywania pośród tego, co znam, na moim własnym terytorium. Niestety teraz niesamowicie odmienionego i pełnego zapachów, które nie pozwalały mi się skupić, lub chociaż zrelaksować. Zamiast normalności znowu wchodziłem w zakręcony, wirujący mi przed oczyma świat, który sami stworzyliśmy. Potter z pewnością byłby szczęśliwy wiedząc, iż była to wina nas wszystkich, nie tylko jego, ale osobiście nie chciałem go aż tak dalece pocieszać. Bezpieczniej było uznać, iż wina leżała po jego stronie, a my byliśmy całkowicie zdani na jego łaskę i niełaskę. Ot małe robaczki, których przyszłość zależy od wielkiego, złego ptaka, który w każdej chwili może zjeść każdego z nich.
Marzyłem o położeniu się na swoim łóżku, możliwości wdychania zapachu pościeli, o chłodnym i przyjemnym materiale, który je słał. Zamiast tego miałem pełnię słodyczy w każdym znaczeniu tego słowa. Kolory, zapachy, wspomnienia smaku każdego z łakoci, które teraz były naszą sypialnią. Każdy z tych czynników osobno, a tym samym w jednej grupie, działa na moje ciało, nerwy, cały organizm, który zaczynał przypominać sobie smak, a ten pobudzał wyobraźnie i sprawiał, że ślina w moich ustach była lepka i jakby tylko podsycała mój apetyt. Wręcz niemożliwe do zniesienia tortury.
Usiadłem na łóżku zapadając się w piankę, miękki biszkopt, wszystko, co tylko na nim było i stanowiło właśnie to jedno, niby to niepozorne łóżko. Potter walnął się na swoje i wyłożył odrzucając książkę na szafkę nocną. Wyglądał na wściekłego, jednak, kiedy przypatrywałem mu się uważnie widziałem, że się boi.
- Coś musimy zrobić – w jego słowach wyczuwałem załamanie. Mieszał się we własnych uczuciach, nie wiedząc chyba, które z nich byłyby w danej chwili najodpowiedniejsze – Jeśli zaraz na coś nie wpadniemy ona w końcu odkryje, co mamy zamiar zrobić i tym samym zrozumie, że to wszystko jest naszą sprawką. Ona się dowie, a wtedy nie wiadomo, co się stanie. Może nas wywalą, może dostaniemy tylko wielką karę, albo każą nam grabić liście w Zakazanym Lesie. Wszystko jest tutaj możliwe. – spojrzał z niechęcią na książkę – Wszystko zaczęło się od tej kupki papieru i tuszu. Nigdy bym nie powiedział, że tak wiele złego może kryć się w takiej niewielkiej książeczce. – mogliśmy tylko się z nim zgodzić.
Westchnąłem. Syriusz uklęknął na pościeli za mną, a jego ramiona oplotły mnie w pasie. Ciepły policzek przywarł do mojej szyi, a pomruk zawibrował w powietrzu. Zdjąłem z siebie pelerynkę, jednak musiałem mieć ją blisko siebie, by nie zakłócać tej dziwnej harmonii, która pojawiła się w naszym świecie. Black nie wydawał się zaniepokojony swoim niecodziennym strojem wilka i chyba czuł się w nim całkiem dobrze.
Jego wargi powoli powędrowały do mojego ucha. Przygryzł je i possał dotykając go językiem i głaszcząc. Znowu mruczał, zupełnie jednak jakby warczał z zadowolenia. Czułem się bardzo nieswojo. Łapiąc go za rękę chciałem zabrać z siebie najpierw jedną, a później drugą, niestety nie mogłem tego zrobić bez jego wiedzy.
- Syriuszu, odsuń się – poprosiłem cicho i spokojnie. Skutek był odwrotny. Jego ramiona jeszcze mocniej mnie otuliły.
- Nie ma mowy – powiedział to, co zdążyłem wcześniej poczuć – Wilk zjadł Kapturka, ja jestem Wilkiem, ty – Kapturkiem, a wiesz, co to oznacza? Że mam do ciebie pełne prawo. Mogę cię kosztować do woli. Powoli lub szybko, ale mogę, a nawet muszę – ukąsił lekko moją szyję i skubał zębami jakiś czas. Jakby zadowolony ze swojej władzy nade mną zaczął ssać skórę by zostawić na niej jawny ślad własnych pieszczot. To nie mogło przemknąć niezauważenie koło poirytowanego tym Pottera. Chłopak zamknął oczy, odetchnął kilka razy, a widząc, że Syriusz nie zamierza przestać wpadł w złość. Wstał i cisnął książką o podłogę.
- Uspokoiłbyś się! – krzyknął – Nie rozumiesz, w jakiej jesteśmy sytuacji? Jeśli czegoś nie zrobimy nie wyjdzie to na dobre żadnemu z nas! A już na pewno nie mi. McGonagall się dowie, rozumiesz?! Powiesi mnie głową w dół i będę pięknie dyndał na Wierzbie Bijącej jako przestroga dla innych idiotów, a tym samym jako zabawka dla Remusa w czasie pełni. Będzie podskakiwał w swojej wilczej formie i sprawdzał ile słodyczy może ze mnie wytrzepać, jeśli trafi łapą! – nie musiał tego mówić.
- Poprawię cię, J. – Black oderwał się ode mnie, jednak nie puszczał – Raczej ile mięsa zdoła wydrapać z twojego ciała, chociaż łeb masz pusty, więc tak można napchać cukierków.
- To nie jest śmieszne! – nie wytrzymałem i odskoczyłem od chłopaka patrząc na niego z żalem – Nie rozumiesz, że to nie zabawa? Możecie się nabijać, ale ja naprawdę mogę zabić! Nie potraficie tego dostrzec?! – zdenerwowałem się bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Nie wiem, czy było to dla nich zabawą, czy tematem do żartów, jednak dla mnie bynajmniej nie nadawało się ani na jedno, ani drugie. W ogóle wolałem by o tym nie wiedzieli, jednak było stanowczo zbyt późno. – Jestem zły! Zły! – powtórzyłem i oddychałem głośno, głęboko. Zmęczyłem się tym, a gardło właśnie zaczynało mnie boleć. Chyba zdarłem je aż za bardzo.
Black patrzył na mnie przez jakiś czas poważnie. Przyglądał mi się jakby na coś czekał, a kiedy musiałem odpocząć zaczął momentalnie.
- Masz rację. To nie jest zabawne. Nigdy nie będę mógł chodzić z tobą po plaży w świetle księżyca w pełni, a przynajmniej nie tak jak bym chciał – tylko bardziej mnie tym zdenerwował, jednak ciągnął dalej, jakby uznawał, iż ma do tego prawo – Daleki jesteś od bycia złym. Nigdy nie widziałem gorszego wilkołaka niż ty. O ironio, jakim cudem mogło paść właśnie na ciebie. Wilkołak, który nie skrzywdziłby muchy. Przecież ty wypuszczasz je za okno zamiast zgnieść i pozbyć się natrętnego robaka. Jaki wilkołak da się wodzić za nos tylko dlatego, że ktoś ma czekoladę? Sam pomyśl, jaka z nas cudowna para. Wilkołak łasy na słodkości i Black Gryfon, który go ujarzmił. – chciałem się odezwać, protestować, wyjaśniać, ale nie miałem na to czasu – Ja miałem rękę w spodniach tego złego wilkołaka – rzucił jawnie, a ja od razu stałem się czerwony, zaś krew nabiegła mi do twarzy wywołując szum w uszach. – Skończ już wreszcie z tym złym Remusem, bo nigdy nie byłeś zły i nigdy nie będziesz. Dam sobie uciąć głowę, że nigdy w życiu nie będziesz tym złym wilkołakiem, o którym tak mówisz.
- Ty nie rozumiesz! – uniosłem się tym bardziej rozwścieczony, a on wepchnął mi w usta kawałek gorzkiej czekolady ze skórkami pomarańczy,
- Czego nie rozumiem? – powiedział zarozumiale unosząc brew – Tego, że właśnie oczka ci się zaświeciły, mina złagodniała i nie potrafiłbyś wypluć tej czekolady, nawet gdyby kazali ci tego nauczyciele? Jesteś czekoladożernym wilkołakiem, który jest najlepszym uczniem naszego domu i ma po swojej stronie wszystkich profesorów. Ach, jak się boje! Nastraszysz mnie swoją oceną z wypracowania na obronę? – i tu cię boli, przeszło mi przez myśl, jednak gdzieś tam, poza świadomością, jako że byłem naprawdę ogłuszony tym, co mówił. – Jesteś dobry. Ba! Jesteś najbardziej dobrym człowiekiem, jakiego widziałem! I w dodatku strasznym łakomczuchem. Gdybym dał ci tabliczkę czekolady zająłbyś się nią do tego stopnia, że mógłbym cię rozebrać i robić, co mi się podoba.
- Phy...! – chciałem, jednak nie mogłem nic powiedzieć. Nadąłem policzki i patrzyłem na niego jakbym chciał rozszarpać. Kłamał! Wcale nie byłem tak ślepy na wszystko, kiedy w grę wchodziła czekolada! Nie byłem tak ślepo zapatrzony w żadne łakocie!
Chłopak rzucił przede mnie resztę tabliczki cieniutkiej, niesamowicie smacznej czekolady i patrzył czekając cierpliwie. Przenosiłem wzrok z zachęcającego pomarańczowego opakowania na oczy Syriusza utkwione we mnie. Był nastawiony bardzo buntowniczo. Moje serce zaczęło bić szybciej, a ślina napełniała usta.
- Do jasnej ciasnej i zatkanej! – James zaczął skakać po książce, z której posypało się więcej jasnych iskierek. Sheva zwrócił mu na to uwagę, więc okularnik szybko zszedł z woluminu i podniósł głaszcząc przepraszająco. Brakowało mu tylko tego żeby wytrzepać kolejna słowa. – Zróbcie coś z tym, bo na nic się zda czekolada i kłótnie o to, który z was jest bardziej zły! McGonagall! To jest nasz wróg numer jeden. Remus i jego ociekające śliną zębiska to pestka przy tym jak wygląda ona, kiedy się złości! Remi, co najwyżej mnie rozszarpie i po kłopocie, a ona będzie po kawałku odcinać nową część ciała i będzie rzucać je innym profesorom żeby mieli się, czym posilić! W gabinecie ma pewnie hieny, które nie pogardzą młodym mięskiem, jeszcze cieplutkim! Czy teraz ktoś się mną zajmie?! – patrzył na nas, a w oczach płonęła mu pasja. Chyba miał rację, przynajmniej zwracając nasza uwagę na ważniejszy problem. Ja do swojego miałem jeszcze niecały miesiąc, ale on mógł za ten czas skończyć jako buty dla nauczycielki transmutacji.

piątek, 1 maja 2009

Zmęczenie

Nie wiem czy pojawi się notka w niedzielę... Mam WIEEEEEELKIE sprzątanie po remoncie. Już teraz przepraszam, na wszelki wypadek!

 

Jakoś zdołaliśmy dojść do siebie po tych przedstawieniach i ocknąć się z chwilowego transu, letargu, w jaki wpadłby każdy na widok czegoś podobnego. Byłem już tym niesamowicie zmęczony. Zazwyczaj chyba każdy z nas prosił w myślach o jakąś odskocznię od monotonii, a jednak, kiedy nadchodziła opuszczały nas siły. Nagle okazuje się, że zmiany wpływają na nas zupełnie inaczej niż byśmy chcieli. Tłum w Wielkiej Sali niemal się kotłował, część osób wyszła już jakiś czas wcześniej. My staliśmy tam w dalszym ciągu póki nie odczuliśmy znużenia zaistniałą sytuacją.
- Wybaczcie, jednak ja wracam do pokoju. Głowa zaczyna mnie boleć i jestem zmęczony jak nigdy – mruknąłem niemrawo. Rozmasowałem kark dłonią i przekręciłem głowę próbując rozluźnić mięśni. W sali było niesamowicie gorąco i duszno. Wydawało mi się, że każdy czuje jak bardzo zdążyłem już zlać się potem, spodnie kleiły mi się do ciała, a pelerynka Kapturka była przekleństwem.
- Poczekaj, pójdziemy z tobą – Syriusz od razu stanął przy mnie i złapał za rękę ze szczerym, szerokim uśmiechem. – Nie zostawię mojego czerwonego maleństwa na pastwę tych wszystkich zboczonych postaci. – westchnąłem na te słowa i rozmasowałem skroń. Syri podał mi czekoladę w kształcie batonika. Opakowanie miało matowy, brązowy kolor i było niesamowicie delikatne. Zupełnie inne od lśniących opakowań innych produktów. Z boku w najciemniejszym brązie zaczynał się kwiatowy wzorek. Kończył się zaraz przy jaśniejszym odcieniu tła. Niesamowicie spodobało mi się samo to opakowanie, a co dopiero mówić o smaku czekolady. Oblizałem się na samą myśl o takich rarytasach. Otworzyłem opakowanie i ułamałem jedną łezkę łakocia. Naprawdę był cudowny. Zamruczałem i zachłannie zjadłem kolejne kawałeczki.
- Smakowało? – Black wydawał się zadowolony.
- Bardzo! – odpowiedziałem z pełnym i nie udawanym entuzjazmem. Rozluźniłem się dzięki temu smakowi. Jakby pełen nowych sił rozglądałem się na boki. Korytarze w zamku zamieniły się w labirynt leśnych ścieżek. Wszędzie było pełno zieleni, liści, trawy. Czułem nawet zapach drzew, który był jak szklanka chłodnego, kojącego pragnienie napoju, lub chłód wiatru w gorący dzień.
Rozkoszując się tym ze smakiem czekolady na ustach pozwalałem by to Black kierował moimi krokami. Specjalnie objąłem jego ramię tuląc się do niego. Wydawało mi się to wszystko cudowne i nierealne. Zabawne jak wielkie cuda potrafiła zdziałać odrobina czekolady. Od razu opuściło mnie zmęczenie i pragnąłem tylko bliskości Syriusza. Możliwe, że miał na to wpływ ten bajkowy świat, w jakim nagle się znaleźliśmy, jednak chwilowo wcale mi to nie przeszkadzało.
Usłyszałem szelest i najwyraźniej nie tylko ja, ponieważ chłopcy także się zatrzymali. Zmarszczyłem czoło starając się to zidentyfikować. Syri wyszedł na przód i jako najodważniejszy podszedł do zasłony drzew korytarza by sprawdzić, co go wydało. Stanął wpatrując się w coś z dziwną miną. Musiałem podejść i stanąć bardzo blisko niego by mieć możliwość przyuważenia tego samego.
Za ścianą liści i zieleni ktoś się całował. Poznałem po niebanalnych długich, brązowych i kręconych włosach, że byli to bliźniacy. Jeden z nich najwidoczniej był chyba Calineczką, zaś drugi Księciem Elfów. Chyba nie chciałem oglądać podobnych ekscesów w wykonaniu tej pary. Moje dobre wspomnienia bajek z każdą chwilę zmieniały się diametralnie.
Nie byłem wstanie odróżnić jednego chłopaka od drugiego i chyba nie chciałem nawet przyglądać się im na tyle uważnie. Zobaczyli nas i posłali słodkie uśmiechy zanim nie wrócili do zainteresowania sobą nawzajem.
- Chodźmy stąd, dla mnie to zbyt wiele – mruknąłem pod nosem. Black skinął ruszając dalej w tym samym czasie, co ja.
- Demoralizują mojego słodkiego Czerwonego – westchnął i wręczył mi kolejną porcję czekolady. To raczej ja powinienem karmić go psimi chrupkami, chociaż najwidoczniej nie było to tak oczywiste. Ta droga do dormitorium miała być najwyraźniej jednym wielkim zlepkiem dziwnych sytuacji. Zupełnie jakbyśmy przechodzili przez najprawdziwszy las pełen dziwnych stworzeń, zaskakujących sytuacji i niesamowitości. Raz po raz starałem się uznać to za normalne i naturalne, niestety nie wychodziło mi to nazbyt sprawnie. Widok różowej dupci i kręconym ogonkiem, jak śrubka jakoś mnie nie zdziwił, ale i nie był czymś oczywistym.
- W czym mamy wieprzki? – Potter odgarnął do tyłu włosy z czoła i zmierzwił je – Mogę zbierać zakłady, co mamy tym razem?
- Trzy Małe Świnki... – pokazałem palcem dwa inne świńskie tyłki wystające zza krzaków – Tylko, czemu się chowają?
- Mam! – jedna ze Świnek podnosiła się i jak na zawołanie dwie kolejne także wyskoczyły obskakując ją.
- Mój pierścionek! – westchnęła Świnka stojąca wcześniej najbliżej nas. Teraz cała trójka zauważyła, iż nie są same. Syriusz, aż zadrżał. Nawet ja spojrzałem tempo przed siebie i na Petera, który naprawdę zaczął przypominać żabę.
- Pet – szepnąłem cicho by słyszał to wyłącznie on i chłopcy – Chyba nie jesteście dla siebie stworzeni. Żabiego Króla miała całować księżniczka, nie jedna z Trzech Świnek.
Nagle Świnki podniosły krzyk, kiedy wyskoczył przed nimi Kot w butach ninja. Wydawał dziwne dźwięki i przewracał przed sobą łapkami. Rozpoznałem w nim starą już kotkę woźnego, który podobno miał dziwną słabość do tych zwierząt. Kocica zadowolona z siebie straszyła dziewczyny, które piszczały przerażone. Potter w przypływie heroizmu zaczął odganiać kota. Black nie wytrzymał padł na ziemię i objął moje nogi śmiejąc się głośno. Gdy kotka uciekła niemal wykrzyczał.
- Do twarzy ci w tym, Narcyzo. Bellatrix, nigdy nie byłaś piękniejsza! – po czym znowu zaczął chichotać głośno. Dziewczyny prychnęły, zaś Potter spojrzał na ostatnią z nich.
- Nic się nie zmieniłaś, Lily – rzucił z westchnieniem i odskoczył, jako że omal nie dostał od niej w twarz gałęzią. Uważał ją za swojego wroga numer jeden po niegdysiejszych wydarzeniach, kiedy to porwała mu Kinna, na jakiś czas, by z nim porozmawiać. Okularnik utrzymywał, że dziewczyna napaliła się na jego chłopaka i teraz za wszelką cenę starał się nad nią dominować. Teraz nadarzyła się okazja, a widok był naprawdę niebanalny. Najlepsze Trzy Świnki, jakie mogłem sobie wyobrazić.
- Chwila! – Syriusz zerwał się na nogi poważny – Przecież to są Trzy Małe Świnki... A ja jestem Wilkiem! – wyglądał jakby właśnie odkrył coś, za co należałaby mu się nagroda. Zawarczał zadowolony i popatrzył zachłannie na dziewczyny pokazując im słodkie kiełki. – No, już mi uciekać, bo zjem bez zabawy! – zatarł ręce. Na wszelki wypadek złapałem go za ogon i słusznie, ponieważ kiedy tylko dziewczyny uciekły pociągnął mnie planując biec za nimi.
- Idziemy! – powiedziałem dobitnie, kiedy obdarzył mnie zranionym spojrzeniem pełnym żalu – Nawet na to nie licz. Jesteś moim Wilkiem, niczyim innym. Rozumiemy się? – wypchnął wargę i prychnął cicho. Ścisnąłem jego ogon i pociągnąłem, więc poruszył kuperkiem.
- Dobrze, już dobrze... – mruknął poddając się, jednak nadal oglądał się za siebie w miejsce gdzie uciekały Trzy Świnki. Zupełnie jakbyśmy trafili na jakieś fatum Sheva szedł przed nami, a nagle zniknął. Spoglądając na ziemię widziałem jak wali pięścią w ziemię na ścieżce i mruczy przekleństwa pod nosem. Jego nogi znajdowały się na czyimś ciele.
- Śpiąca Królewna?! – warknął patrząc wyzywająco na chłopaka w sukni, śpiącego, który nawet się nie poruszył. Wyglądało na to, że Andrew nie był jedynym, który się o niego potknął, a sądząc po śladach butów na ubraniu Królewna miała twardy sen i nieszczęśliwie dobrała nieodpowiednie miejsce na drzemkę. Dziwiło mnie, że jeszcze żyje po tym ile osób musiało na niej stanąć. Po minie Shevy dochodziłem do wniosku, że nagle rola Kopciuszka niesamowicie zaczęła mu odpowiadać. W końcu mógł leżeć i robić za dywan dla ogółu.
Szczerze powiedziawszy nawet nie myślałem, że jedno niewinne przejście z Wielkiej Sali do dormitorium będzie tak nafaszerowane dziwactwem. Wszystko działo się szybko i nie miałem czasu na zbyt długie roztrząsanie jednego spotkania, a nie sądziłem bym miał tak łatwo uwolnić się od pewnych postaci. Wręcz przeciwnie. Chyba dopiero, co miałem okazje je poznać.