niedziela, 28 czerwca 2009

Łapać Czerwonego Kapturka!

Ostatnio miałam wolne, więc dziś w nagrodę notka dłuższa. W końcu mam wakacje! A teraz (jak to gdzieś czytałam)ogłoszenia parafialne... ups, to nie ta kartka! xP

W środę pojawi się notka specjalna urodzinowa pierwsza. W czwartek kolejna notka urodzinowa - normalna, zaś w piątek notka trzecia urodzinowa specjalna. Zapraszam!

 

21 listopad

Znowu zaczynałem tęsknić za bliskością Syriusza. Świadomość tego, ze odkrył mój sekret zacierała się z czasem. Im więcej się działo, im większego miałem pecha z tymi bajkami, tym mniej czasu pozostawało mi na użalanie się nad sobą. Kruczowłosy był mi potrzebny. Uzależniłem się od niego i nie potrafiłem znaleźć niczego, co zastąpiłoby to uwielbienie względem chłopaka. Byłem chory z miłości i uwięziony w postaci Czerwonego Kapturka. Już naprawdę miałem tego dosyć i powtarzałem to sobie codziennie. Jednak teraz wiedziałem i czułem, że wszystko zbliża się ku końcowi. Jeszcze trochę i skończy się ta udręka, uwolnię się u będę mógł cieszyć normalnym, codziennym życiem, Syriuszem, słodyczami. W końcu znowu zacznę rozkoszować się pięknem. Teraz największym zmartwieniem była nuda. Przyjaciele z każdą chwilą wymyślali nowe zajęcia, z czego większość była nie do zrealizowania. To pchało ich ku nowym planom, te zaś ponownie okazywały się dalekie od perfekcji. Chociaż z początku broniliśmy się przed koncertem, to teraz czekaliśmy na to z utęsknieniem. Miał on być jedną z form rozrywki, które miałem nadzieję, dadzą nam odrobinę radości.

- Mam! – Black wstał gwałtownie z łóżka – Zamienimy się postaciami. Nie powinno być z tym większych problemów póki każda postać ma swoje ucieleśnienie. Ja będę Kapturkiem, a Remi Wilkiem – posłał mi niesamowicie szeroki uśmiech i nie czekając na odpowiedź z czyjejkolwiek strony zaczął zdejmować z siebie strój Wilka. To było jak kropka na końcu zdania, lub dokładniej mówiąc, wykrzyknik. Syri nie pozostawiał nam najmniejszego wyboru. W końcu mogłem pozwolić by stał rozebrany przed resztą znajomych lub dać mu szybko swój strój. Oczywistym było, iż wybiorę tę drugą opcję.

Tak, więc chcąc, lub nie, musiałem zdjąć z siebie możliwie jak najwięcej i podać ubranie Blackowi.

- Odwrócić się, panowie! – rozkazał chłopakom – Na moje śliczności mogę patrzeć tylko ja! – osłonił mnie sobą w miarę możliwości, a przyjaciele nie mając innego wyjścia wykonali to polecenie.

Nie wiem, co takiego Syriusz widział w tej zamianie, jednak wydawała się ona niesamowicie go cieszyć. Z entuzjazmem i uśmiechem zakładał na siebie zarówno kapturek, jak i sukieneczkę. Trochę krótkawą, jednak szybko zmieniła ona swój kształt dopasowując się do nastolatka.

Pokonany ubrałem strój wilka. On także dopasował się do mnie i leżał idealnie.

- No i jak? – Syri pozwolił tym samym by koledzy odwrócili się i przyjrzeli. Stał z rozłożonymi rękoma obracając się w kółko. – Jestem boski, nawet w tym.

- To byłaby przesada – dociął mu Potter – Z roku na rok jesteś coraz mniej ładny i już niemal niesłodki. – Syri prychnął głośno i wziął spod mojego łóżka koszyczek, którego sam nie nosiłem. To byłoby z pewnością zbyt wiele, nawet dla mnie.

- Jestem Czerwonym Kapturkiem – kruczowłosy dygnął i uśmiechnął się nienaturalnie słodko, jak gdyby obalając teorię Jamesa – A teraz, Peter, jeśli będziesz tak miły, napełnij mój koszyczek cukierkami...

- Co?! – Pettigrew zrobił pełną przerażenia minę, która jednak niewiele dała. Syri nieubłaganie stał z koszyczkiem i spoglądał na niego wyczekująco. Mierzył przy tym chłopaka tak zdecydowanym spojrzeniem, iż ten trzęsącymi się dłońmi wysypał wszystkie cukierki z żelkami w środku do koszyczka.

To sprawiło, że Syriusz wystartował. Porwał jeszcze jedną Czekoladową Żabę i w podskokach skierował się do drzwi.

Staliśmy nieprzytomni ze zdziwienia patrząc jak opuszcza pokój nucąc coś pod nosem. To zapowiadało kłopoty.

- Remusie... – J. wziął głęboki oddech – Coś mi mówi, że twój chłopak oszalał... – skinąłem mu na to głową.
- Doradzam pośpiech – Sheva pchnął każdego z nas by zmusić tym do ruchu i pognał w kierunku wyjścia. Może rzeczywiście nie wypadało nam stać, gdy kruczowłosemu coś się stało najwyraźniej za sprawą zamiany przebrań.

Zbierając siły, które nam zostały po tym niemałym szoku wybiegłem z pokoju, a za mną J. i Peter. Sheva już stał na schodach i wpatrywał się w skaczącego przez Pokój Wspólny Blacka. Chłopak wyjmował z koszyczka cukierki i rozrzucał podskakując.

- Moje... słodycze... – zawył blondynek i rzucił się biegiem by pozbierać, co się dało. Przynajmniej tyle mógł zrobić. Cała reszta była w końcu poza jego zasięgiem. A Syri nadal skakał i nucił. Wyglądał niesamowicie głupio, jednak najprawdopodobniej nie zdawał sobie z tego sprawy.

- Znamy już skutki uboczne zamiany, ale teraz jak to zakończyć? – Andrew skrzywił się pytając.

- Zedrzeć z niego kapturek? – odpowiedziałem pytaniem wątpiąc by się nam to udało.

- No, dobrze, a dlaczego nie odbiło Remusowi? – James rozmasował sobie skronie wyraźnie skupiony.

- Widocznie już bardziej wilczy być nie mogę – mruknąłem spuszczając głowę.
- Ach, no tak. Wybacz, zapomniałem o tym – zakłopotany uśmiech okularnika bardzo mi pomógł. Sam pozwoliłem sobie na szczery i może nawet pełen wdzięczności uśmiech. Nie widziałem go, ale mogłem wyczuć, iż jest w nim spora dawka ulgi, którą odczuwałem. Jeśli przyjaciele potrafili zapomnieć o moich dolegliwościach i traktować mnie tak jak zawsze to może rzeczywiście nie musiałem się tym martwić. To byłoby miłe.

- Nie żebym się wymądrzał, ale, Remi, twój chłopak właśnie opuszcza Pokój Wspólny...
Odwróciłem głowę patrząc w tym samym kierunku, co Potter. Miał rację. Syri właśnie w podskokach wychodził przez dziurę za portretem. Nie było już czasu na zbędne rozważania, czy też rozmowy.

Przebiegliśmy przez całe pomieszczenia wypadając na korytarz. Nawet Peter uznał, że woli ratować resztę swoich cukierków. Nie ociągając się zaczął je zbierać ze ścieżki. Black nie przestał ich rozrzucać, więc blondynek mógł zatrzymać się i wyłapywać, co zdołał, niemal, co dwa kroki. Teraz musieliśmy tylko dogonić Syriusza, a to nie wydawało się łatwe. Chłopak właśnie dopadł Slughorna, który szedł z naprzeciwka. Szybkim krokiem zbliżaliśmy się do nich.

- Nich pan mi coś zaśpiewa... – usłyszałem słodko wypowiedzianą przez kruczowłosego prośbę, a zaraz potem mogłem dostrzec jak mruga w rozkoszny sposób małej dziewczynki. Czemuś takiemu chyba nikt nie mógłby się oprzeć, a już z pewnością nie zapatrzony w siebie, dumny nauczyciel eliksirów.

- O nie... – jęknąłem, a zaraz potem zaczęło się to, czego się obawiałem. Slughorn wziął głęboki oddech i zaczął śpiewać jakąś starą balladę o miłości. Jego lekko zachrypnięty głos czasami był boleśnie piskliwy, a piosenkę słychać było na całą ścieżkę korytarza. Gdyby działo się to w prawdziwym lesie zwierzęta zaczęłyby uciekać. Tym czasem profesor zafałszował refren i zabrał się za kolejną zwrotkę.

Czerwony Kapturek słuchał uważnie i uśmiechał się nieprzerwanie.
Gdy tylko wycie nauczyciela dobiegło końca Syri wcisnął mu w rękę garść cukierków, podziękował za „śliczną pioseneczkę” i poskakał dalej.

Z trudem mogliśmy ocknąć się u dojść do siebie po tak okropnym fałszowaniu i serii szkodliwych dla ucha dźwięków. Szczerze miałem nadzieję, że już nigdy więcej tego nie usłyszę.

- Bardzo pana przepraszam... – Peter z miną zdradzającą niemały ból, jaki odczuwał chyba zarówno z powodu straty łakoci, jak i niedawnej ballady, zabrał z wyciągniętej dłoni profesora wszystkie słodycze. Po namyśle zostawił jednego.

- Syriusz! – przypomniałem sobie i znowu zaczęła się nasza pogoń za kruczowłosym. Nie trudno było go znaleźć kierując się śladem porozrzucanych cukierków. Peter z trudem nadążał ze zbieraniem jednak nadal trzymał się blisko nas. Sami po drodze pomagaliśmy mu je podnosić, więc dziękował nam wylewnie. Pozwolił nam nawet zatrzymać część z nich. Wątpiłem czy dogonimy w takim tempie Syriego, jednak udało się nam to, gdyż Black zatrzymał się przed jakimś wielkim drzewem oglądając je. To była nasza szansa by go złapać, niestety w zaledwie kilka chwil rozmyła się. Na korytarzu pojawiła się McGonagall, a to nie zwiastowało niczego dobrego. Wręcz przeciwnie.
Potter w mgnieniu oka ukrył się za moimi plecami i pociągnął za sukienkę Andrew przybliżając go do mnie.
- Jeśli będę musiał to uszyję ci suknię balową, ale błagam, ukryj mnie – zawył cicho do Shevy.
- Nie jestem tak zdesperowany – zielonooki z westchnieniem szczelnie zakrył okularnika za naszymi plecami. Syri w tym czasie podsunął nauczycielce pod nos koszyczek i obdarzył ją uśmiechem. Najwidoczniej nie wiedząc, co robić wzięła od niego dwa cukierki i patrzyła zdziwiona jak chłopak skacze dalej. Coś chyba podejrzewała, ale my nie mogliśmy pozwolić sobie na to, by Black znowu się oddalił. Musieliśmy ryzykować.
Kryjąc Jamesa powoli podchodziliśmy do kobiety i usilnie chcieliśmy ją minąć.

- Temu, co się stało? – pokazała kierunek, w którym udał się kruczowłosy. Musieliśmy myśleć szybko i w miarę wiarygodnie.
- Wie, pani. Stres i te sprawy. To nic takiego, zaraz mu przejdzie. – powiedziałem z uśmiechem dodając cicho do przyjaciół – Jak tylko go dorwę i zedrę ten głupi kapturek. – kobieta chyba uwierzyła, gdyż skinęła głową bez obiekcji.
- A Potter? – zapytała chcąc zajrzeć nam za plecy. Przesunęliśmy się tak by jej to uniemożliwić.
- Pani wybaczy, ale musimy uciekać. Miłego dnia! – skinąłem głową dygając by pożegnanie lepiej się prezentowało i odwróciłem się ocierając mocno o ramię Andrew. Ten zrobił coś podobnego i ściśnięci szybko staraliśmy się oddalić. J. zgięty w pół szedł z przodu.

- Jestem wam dłużny gorącą czekoladę w Hogsmade – zapewnił z wyraźną ulgą – A nawet dwie!
- Najpierw pomóż nam znaleźć Syriusza – rzuciłem poważnie. Mój chłopak oszalał i nikt poza osobami, które już o tym wiedziały nie musiał mieć tej świadomości.
James uśmiechnął się i pobiegł przodem. Chyba naprawdę był wdzięczny za ten ratunek przed McGonagall.

- Chłopaki, mam go! – usłyszeliśmy zza zakrętu i kiedy tylko wyjrzeliśmy na korytarz z boku, Potter trzymał Blacka, który patrzył na niego z wyrzutem. Byłem zdziwiony, że okularnik poradził sobie z tym tak sprawnie. Podejrzewałem jednak, że to tylko i wyłącznie przez chwilową pokraczność Blacka. Na jego sukience widziałem ślady upadku. Skakanie chyba się nie opłaciło.
Peter momentalnie doskoczył do koszyczka z resztą cukierków, który leżał na ziemi. Wyrywający się Black popatrzył na mnie i wyglądał jakby miał się rozpłakać.
- Nie, panie wilku! Nie zjadaj mnie! Dam ci cukierki z koszyczka i żabkę! – wyciągnął przed siebie pudełko Pettigrew zabrane wcześniej z pokoju. Denerwowało nie to jego zachowanie. Zdecydowanym ruchem zdjąłem z jego głowy kapturek i odwiązałem go zabierając całkowicie.

- Koniec zabawy – syknąłem, a Syri patrzył zdziwiony.
- To, co tutaj robimy? Byliśmy przecież w pokoju... – nie kłamał. Naprawdę nie pamiętał tego, jak zaczął się ośmieszać.
Chyba miał szczęście, ale przecież musiał wiedzieć. Ja nie miałem serca by mu o tym opowiedzieć, za to Sheva wydawał się gotowy. To z pewnością miał być wielki ból dla kruczowłosego.

 

 

niedziela, 21 czerwca 2009

Ciacho

17 listopad

Deszcz dudnił za oknami niemiłosiernie padając od poprzedniego dnia. Niestety było chłodno i nie zapowiadało się na poprawę pogody w najbliższych dniach. Może nawet miał niedługo spaść śnieg?

Syriusz miał jakieś załatwienia i zniknął szybko zaraz po obiedzie. Wcześniej jednak zdążył załatwić nam po kawałku kruchego ciasta z kremem i galaretką. Dostawa do samego Pokoju Wspólnego. Idealne do książki o przygodach młodego Merlina i gorącej herbaty z cytryną. Nie mogłem marzyć o większej wygodzie. Dodatkowo Sheva grzał mi kolana swoją głową ucząc się zaklęć. Był przy tym tak słodziutki jak mało, kto. Brakowało jedynie Syriusza.

Westchnąłem i z żalem odłożyłem pusty talerzyk po placku. Był wyśmienity, a to oznaczało, że potrafił jakoś przebić się przez czar książki. Idealna mieszanka słodyczy. Od galaretki, poprzez masę, po samo ciasto. Nie mały wyczyn, to musiałem przyznać. Nawet James skręcał się z uwielbienia na dywanie. Uszy trochę mu wadziły, jednak zdołał sobie z nimi poradzić.

- Czy tylko mi brakuje tu takiego poważnego głosu, który miałby stwierdzić, że ciasto jest pyszne, ale Remus lepszy? – zaczął, kiedy wylizał swój talerzyk z okruszków. Widać brak Blacka był dziwny nie tylko dla mnie.

- Nie bój nic – Andrew machnął ręka odkładając podręcznik na bok – Przyjdzie i powie. Tego jestem pewny. Nie przegapiłby takiej okazji, a to tylko świadczy o tym, że miał coś ważnego do zrobienia.

Byłem ciekaw, co takiego go wzywało, że zniknął nam z oczu zaraz po zakończeniu posiłku. Bez niego było mi dziwnie pusto z boku. Nie miałem się, o kogo oprzeć, ani jak przytulić. Z drugiej jednak strony wątpię bym tulił się do jego wilczego stroju. Trochę mnie to rozpraszało i przypominało o moim głupim wyglądzie. A mogło być tak pięknie.

James wyjął z kieszeni zegarek i otworzył go. Pokazał nam małą, niemal kompletną już wskazówkę zakończoną niewielkim serduszkiem, która poruszała się chaotycznie. To właśnie ona miała wskazywać nam drogę, ale chwilowo nie była gotowa. Byłem bardzo ciekaw gdzie nas zaprowadzi, co kryje i jakie podaruje nam rozwiązanie.

- Chłopaki! – kruczowłosy zjawił się jak na zawołanie. Gdyby nie to, że słyszałem odsuwający się portret, ale nie zwróciłem na niego uwagi uznałbym, że pojawił się nagle i niespodziewanie. – Sprawa załatwiona. – rzucił śpiewnie – Data koncertu ustalona, mamy pozwolenie dyrektora. Nasza gwiazda zapłonie i rozświetli ciemności tej szkoły! – zakrztusiłem się herbatą i niechcący jej kropelki wylądowały na zaskoczonej twarzy Jamesa i jego okularach. Uśmiechnąłem się do niego przepraszająco, chociaż chyba nawet nie zwrócił na to uwagi. Wypowiedź Blacka była zbyt wielkim szokiem dla nas wszystkich.
- Coś ty załatwił? – Andrew pozwolił sobie na odrobinę kpiny i ironii w głosie, jednak widać było, że pobladł.
- A wy znowu swoje! – Syri usiadł obok mnie – Mamy okazję dać ludziom trochę rozrywki. Sam pomyśl. Mamy dosyć tych przebieranek, a tak przynajmniej zrobimy z nich użytek. Z resztą Michael mówił, że mu brakuje trochę muzyki...
- A my mamy dodatkowo robić za spełnienie niespełnionego marzenia Michaela o karierze muzycznej? – popatrzyłem na chłopaka z politowaniem. – Muzyka bardziej by mi się podobała, gdybym nie musiał sam grać. – nie dało się ukryć, że to był fakt. Może i było przyjemnie, ale niewiele było tu rozkoszy pochodzącej z wyłapywania dźwięków.

- Ani słowa więcej – Black wstał gwałtownie – Idziemy ćwiczyć, nasza muzyka ma uratować świat przed inwazją bajek! Nie ma tu mowy o odmowie. Jazda! – i zaczął nucić pod nosem napisaną przez Nedveda balladę. Chyba jedną z lepszych, chociaż w stylu zupełnie innym niż dotychczasowe. Można było usłyszeć lekką zmianę klimatu na bardziej gotycki, a jednak wyraźna nuta starego dobrego stylu Ślizgona została nawet w tym kawałku.

Syri pocałował mnie w policzek i zaśpiewał głośniej. Nie potrzebował akompaniamentu i tak szło mu wspaniale. Wcześniej nie podejrzewałem go o taki talent muzyczny. Widać potrafił go ukrywać.
- Jej włosy lśnią, usta drżą, gdy tak oddycha we śnie. / Słońce zachodzi, księżyc się rodzi, mozolnie szepce ‘dobranoc’. Na ciebie spogląda, ciebie pożąda, tysiącem swoich gwiazd. / Czuję jak płonę, pełen nadziei, bezgłośnie tonę, w więzienia kniei. Walczę z duchami, wiatru podmuchami, miotam się, by ratować cię. / Chcę dotrzeć głęboko, w serca głębinę, wytężam oko, w ciemnościach ginę. Choć jestem blisko, słońce już nisko, czy dotrę na czas, połączę nas? / Jej włosy lśnią, usta drżą, gdy tak oddycha we śnie. / Słońce zachodzi, księżyc się rodzi, mozolnie szepce ‘dobranoc’. Na ciebie spogląda, ciebie pożąda, tysiącem swoich gwiazd. / Ty ciągle śpisz, ciągle daleko, o czym tak śnisz, gdzie trumny tej wieko? Me serce skradzione, już potępione, bez twej miłości, nie ma już radości! Pragnę cię zbudzić, powiedzieć dwa słowa, uczucia rozbudzić, zacząć od nowa. Lecz ty niewzruszona, serce me kona, ból je rozrywa, choć dusza go skrywa. / Jej włosy lśnią, usta drżą, gdy tak oddycha we śnie. / Nieśmiało całuję usta twe, otwierasz oczy, uśmiechasz się. A ja zdziwiony, twój sen skończony. Serce już wie, że kochasz mnie. Przerywasz ciszę, słowa twe słyszę. Biją już dzwony, pałac rozbudzony. / Słońce zachodzi, księżyc się rodzi, mozolnie szepce ‘dobranoc’. Na ciebie spogląda, ciebie pożąda, tysiącem swoich gwiazd. / Lecz to ja cię zdobyłem, na sercu wyryłem imiona naszych dusz.
Ta jednak piosenka naprawdę mi się podobała. Byłem ciekaw, o czym myślał Michael, kiedy ją pisał. Była ona jedynym normalnym akcentem naszego dziwnego zespołu. I chyba o to chodziło Nedwedowi. Może ten cały koncert nie miał być taką totalną masakrą, za jaką go brałem teraz? Może miał rację bytu i mógł wyjść przynajmniej dobrze, lub przeciętnie. Taką miałem przynajmniej nadzieję, skoro już i tak było po wszystkim, a odwołać się go nie dało.

- Kiedy to wszystko się skończy, a my wrócimy do normalnego życia wypieszczę cię za wszystkie czas – Syriusz uśmiechnął się do mnie póki jeszcze potrafił zrobić to normalnie, jako że niedługo później znowu był złym wilkiem, który daleki był od romantyzmu i uniesień sercowych innych niż perwersja, którą ciężko było nazwać w taki sposób.

- Tak swoją drogą, Black... – okularnik zrównał się z nami – Co my będziemy mieć z tego występu?

- Potter, materialisto jeden! – prychnął kruczowłosy – Jeśli dobrze pójdzie może McGonagall zapomni o tym, że ma cię dorwać i wymusić na tobie przyznanie się do winy. Słyszałem jak wychodząc ze swojego gabinetu powtarzała w kółko ‘pilnować Śnieżki i dorwać Pottera, pilnować Śnieżki i dorwać Pottera’. To ci wystarczy?

- Ty nie kłamiesz... - James zmarszczył brwi. Co do tego nie mogło być wątpliwości. Właśnie został całkowicie przekonany, co do tego, że koncert to genialny i wspaniały pomysł. Nie wiem nawet, jak, ale nawet ja byłem ciut mniej sceptyczny. Kiedyś, jeszcze przed zakończeniem szkoły może to ja będę słuchał jak jakiś inny szkolny zespół gra na jakiejś uroczystości. To byłoby wspaniałe. Tym bardziej gdybym znał chociażby jednego z członków grupy.

Weszliśmy do Pokoju Życzeń gotowi by grać. Wstąpiły w nas jakieś nowe siły. Może to zasługa tego ciastka, lub herbaty? Albo sam obiad był tak dobry, że nagle poprawił nam humory. Możliwe, że kiedyś będziemy tęsknić za tą aferą z baśniowymi postaciami i uznamy to za najlepsze, co mogło nas spotkać. Szkoła w końcu miała swój urok, nawet, jeśli była w takim stanie, do jakiego doprowadził ją J.

Wziąłem do rąk gitarę. To zabawne jak przyjemnie się ją trzymało, jak kusiła by zacząć grać. Należała do Syriusza, jednak przywykłem do niej niemal tak, jakby była moja. Do koncertu miałem na niej grać, więc chyba mogłem tak o niej myśleć, jako o mojej Syriuszowej gitarze. Brzmiało dziwnie, ale zawierało w sobie wszystko.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Czerwony Kapturek grający w zespole z Królikiem, Żabą, Wilkiem i Kopciuszkiem. Rock pełen dziwnych brzmień, mieszanki mocnej i lżejszej muzyki, odpowiednich głosów i dziwnych tekstów, grany dla równie niezwykłej publiki. Gdybym tylko nie był członkiem grupy uznałbym to za nowy rozdział w historii szkoły. Już sam mieszałem się w swoich myślach. Zacząłem po prostu grać i rozkoszować się muzyką całości. Syriusz znowu zaczął śpiewać ‘Śpiącą Królewnę’.

piątek, 19 czerwca 2009

Kartka z pamiętnika XLIV - Alen Neren

Chwile spokoju, czas, który można spędzać w dowolny sposób, ciepło płynących minut, wyjątkowość każdej sekundy, błogie godziny. Tak wiele można zauważyć i docenić w zaledwie jednym momencie życia i to w tak prosty sposób. Ja potrzebowałem do tego jednego, jedynego i tylko mojego bodźca – Blooda!

Leżałem na jego łóżku z głową na jego misiowatych kolanach i wpatrywałem się jego twarz od dołu. Czytał książkę usilnie próbując skupić się na tekście. Wyglądał zachwycająco. Jasne, niemal platynowe włosy przysłoniły mu czoło, a brwi marszczyły się nad słodko fioletowymi oczyma. Wyglądał tak poważnie, a przecież miał na sobie strój misia. Wydawał się w nim tak niesamowicie rozkoszny! Z trudem mogłem się powstrzymać by go nie przytulić, nie uściskać mocno i nie sypiać z nim jak ze zwyczajnym pluszakiem. Mój Blood. Mój i tylko mój, bo przecież ja go nikomu nie oddam, a on nikogo nie potrzebuje. Ogromny plus wśród licznych minusów.

- Przestań się gapić! – syknął nie spuszczając wzroku z tekstu. Brzmienie jego głosu strasznie mnie ucieszyło. Było takie... takie jego.

- Nie potrafię – mruknąłem uśmiechając się wiedząc, że i tak mnie widzi. Mimo pełnego skupienia, jakie poświęcał książce. Jego wzrok znowu zaczął sunąć po tekście, a ja w dalszym ciągu nie potrafiłem oderwać wzroku od chłopaka. Ciężko powiedzieć, dlaczego. A może wręcz przeciwnie? Podobał mi się. Nawet bardzo. Uwielbiałem go całego. I sam do końca nie wiem, kiedy to przyszło. Teraz byłem już tylko bez pamięci zakochany w nim. We wszystkim, co było jego częścią, od ciała, po ten dziwny charakter. Gdybym znał go wcześniej i wiedział, co mu się przytrafi nie odpuszczałbym go ani na krok i nigdy nie pozwolił skrzywdzić.

Te myśli sprawiły, ze uśmiechałem się sam do siebie i mocniej wtuliłem głowę w jego uda. Znowu wybiłem go tym z kontekstu książki. Warknął coś pod nosem i popatrzył na mnie karcąco.

- Mógłbyś się uspokoić? I nie patrzeć? – dodał poważnie – Denerwujesz mnie tym. Zajmij się czymś, albo po prostu patrz gdzie indziej! – jak ja lubiłem, kiedy tak na mnie warczał. Był jak taka zła bestia, która mnie usidliła. Zaczynałem przyłapywać się na myślach o tym, że mógłby mnie bić, zupełnie jak matka niegrzeczne dziecko, a ja tylko wypinałbym pośladki po więcej. Naprawdę podniecała mnie ta myśl. Zły, niedobry Blood, który każe mi zdjąć spodnie i zaczyna wymierzać klapsy. Znowu uśmiechałem się do siebie.

- Alen, słuchasz mnie? – sprowadził mnie na ziemię. Zawstydziłem się swoimi myślami, ale podobały mi się. Chyba widział ten dziwny błysk w moich oczach, bo wydawał się nagle lekko niepewny. – Coś ty znowu wymyślił? – to tym bardziej pogłębiło moje zawstydzenie i czerwień policzków.

- Nic takiego – odpowiedziałem szybko i opanowałem się – Nie będę patrzył, ale musisz dać mi buziaka – posłałem kolejny z moich uśmiechów. Chłopak prychnął i skupił wzrok na lekturze. Nagle jego wzrok zatrzymał się w jednym miejscu. Zmarszczył nos, czoło, skrzywił się i popatrzył na mnie. Nadal uśmiechałem się do niego słodko.

- Żartujesz sobie... – rzucił niepewnie, jakby dopiero teraz zaczynało do niego docierać, że nie kłamałem. Pokręciłem głową. – Żartujesz... – powiedział udając pewnego siebie, ale ironicznie wykrzywione usta szybko przestały unosić kąciki. Kręciłem głową w dalszym ciągu.

- Nie żartuję, chcę buziaka. Takiego od ciebie. – przygryzłem lekko wargę. Tak bardzo tego chciałem.

- Phi! – znowu prychał. Pochylił się szybko i lekko w przeciągu sekundy musnął moje wargi. Uniósł brwi ironicznie. – A teraz przestań się patrzeć. – oszukał mnie. A ja sobie na to pozwoliłem. To ciężko było nazwać pocałunkiem, ale zawsze można było podciągnąć pod buziaka. Takiego w stylu sześcioletnich dzieci. Teraz to ja prychałem raz po raz, a on wydawał się usatysfakcjonowany tym. Mógłbym przysiąc, iż kąciki jego warg unosiły się wtedy w uśmiechu.

Nie potrafiłem wytrzymać. Zerwałem się i przytuliłem do niego mocno. Najmocniej jak mogłem. Mój kochany Blood. Mój, mój, mój! Byłem cały rozanielony. Położyłem głowę na jego ramieniu i ściskałem go.

- Alen! – syknął wściekle – Przeszkadzasz.

- Ale już na ciebie nie patrzę – zauważyłem – Jestem grzeczny.

- Miażdżysz mnie! Oddychać nie mogę. Puszczaj zboczeńcu!

- Troszkę – mruknąłem i jeszcze chwilę ściskałem go mocno, po czym o wiele mniej siły w to wkładałem, jednak się nie odsunąłem. Zrezygnowany chłopak musiał skapitulować. Westchnął tylko i położył jedną rękę na moich plecach, a drugą poprawił sobie książkę. Zaczął czytać, ale chyba przy mnie nie dane mu to było w tamtej chwili.

- Wiesz, ja jestem pewny, że kiedyś sam mnie pocałujesz, przytulisz i będziesz chciał rozpieszczać – westchnął głośno. Chyba nie mógł sobie ze mnie poradzić. Niestety musiał wytrzymać. A był przy tym taki słodki. – A może nawet kiedyś mi powiesz, że mnie kochasz. – snułem fantazje i chociaż wątpiłem w to ostatnie to miałem nadzieję, że ziszczą się te poprzednie plany. Byłbym wtedy najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Brzmiało to może prosto i nie było oryginalne, ale było prawdziwe, w końcu nie ma dwóch takich samych osób na świecie, więc i ich największe szczęście jest jedno i wyjątkowe. Właśnie, dlatego tak wielu ludzi może być tymi najszczęśliwszymi. A ja taki kiedyś miałem być. Nawet gdyby nic się nie ziściło, to miałbym Blooda, lub wspomnienia tego, co nas łączyło, chociaż przez te lata szkoły. To już było wiele.

Chłopak odłożył książkę najwidoczniej widząc, że nic nie będzie miał z jej trzymania i co chwilę wracania do tekstu, którego czytanie i tak przerwę.

- Wygadałeś się już? – ponaglił. – Nie żebym zaczynał się denerwować i w ogóle... – dał mi do zrozumienia, że ma mnie już dosyć. Mimo wszystko przytuliłem się do niego znowu mocniej. Było mi błogo. Jego ciało było z każdym miesiącem coraz cieplejsze i wiedziałem, ze mimo tego chłodu chłopaka, kiedyś będzie mnie parzyć. W końcu nie mogło być inaczej.

Odsunąłem się i położyłem ponownie z głową na jego kolanach. Tym razem twarz wtuliłem bardziej w brzuch chłopaka. Położył dłoń na mojej głowie i zaczął bawić się włosami opuszkami palców pieszcząc skórę. Jakby zabawiał zwierzątko. A jak bardzo chciałem być jego zwierzątkiem świadczył chyba mój zadowolony wyraz twarzy. Byłem niemal w niebie.

Chłopak tym czasem wrócił do czytania. Nie wiem jak to możliwe, że kiedy sięgał po książkę ja za każdym razem miałem coś do powiedzenia.

Otworzyłem usta, a on już wzdychał wiedząc, że właśnie przerwę mu ledwie rozpoczętą zabawę.

- Kocham cię – rzuciłem odwracając się do niego ponownie przyglądając jego twarzy od dołu. Prychnął głośno, ale byłem pewien, że to prychnięcie było inne niż poprzednie. Bardziej delikatne, słodkie i może nawet odwzajemnione? Chyba nazbyt wybiegałem w świetlaną przyszłość, której nie mogłem być pewny. Nie mniej jednak jego twarz wydawała mi się tak łagodna i spokojna. Pogłaskał mnie po głowie.

- Dasz mi teraz czytać? – naprawdę widziałem w jego oczach uśmiech! Nie mogłem się mylić. Objąłem go w pasie i tuliłem się do brzucha, na którym widniała pod koszulką blizna. Ten pochylił się, dmuchnął mi w szyję jakby miał to być taki nieśmiały, fikcyjny pocałunek i czekał.

- Dam – zapewniłem zadowolony. Może oszalałem, może nie. Sam nie wiem, ale cały czas wydawało mi się, że jednak jest łagodniejszy i milszy, że jego stosunek do mnie nie jest zwyczajnym wyczekiwaniem, aż w końcu się do niego odczepię, ale nieśmiałym uczuciem, którego nie dopuszczał, a które samo w nim kwitło.

Już nie mówiłem nic. Nie chciałem go denerwować, chociaż lubiłem, gdy taki był. Oszalałem, tego mogłem być pewny. Zachowywałem się dziwnie i wydawało mi się, że widzę więcej niż w rzeczywistości. Ale co tam. Jakoś nie bardzo mnie to obchodziło. Najważniejszy był Blood, a on pozwalał mi być blisko. Nie ważne, dlaczego. Miałem czas by oczekiwać od niego czegokolwiek. A nawet nie chciałem niczego wymagać. Wystarczyło, że pozwalał mi być blisko. To już było niesamowite, jak na takiego samotnika jak on. Moje słodkie brzydkie kaczątko, które uwielbiam! Oszalałem z miłości.

 

środa, 17 czerwca 2009

Żółta

Nie wiem, czy jest ktoś kto był ze mną od samego początku, ale na dzień dzisiejszy dziękuję Łapie! Cieszę się, że tak długo tu jesteś!

 

15 listopad

To bez wątpienia był najładniejszy dzień tegorocznej jesieni. Słońce grzało ciepło, było jasno i przyjemnie. Naturalnie w powietrzu czuło się ten specyficzny zapach zimy stanowiący mieszankę chłodu i wody. Sam nie wiem jak go określić. Mimo wszystko mogłem rozkoszować się słońcem, co nie zdarzało mi się często od dnia tej feralnej przemiany w postacie. Uśmiechałem się częściej, na śniadanie wyjątkowo zjadłem jesienną sałatkę zamiast płatków, a włosy zamiast związywać odgarnąłem żółtą gumką-opaską. Kolejną, jaką dostałem od Blacka.

Nie tylko ja miałem tak dobry dzień. Pogoda udzieliła się chyba wszystkim, co Syriusz postanowił wykorzystać. Zaraza na jego wspaniałe pomysły. Jego zdaniem najlepszym, co moglibyśmy zrobić w tak cudowny dzień ba próba naszego podupadającego zespołu, który i tak z góry skazany był na niepowodzenie. Niestety dalece odległy od zapomnienia, a przynajmniej, jeśli chodziło o Syriusza. Nie wiem, dlaczego tak uczepił się tego pomysłu, ale najwyraźniej marzył o wielkiej sławie na scenie, czego chyba nie podzielała reszta, za wyjątkiem Petera. Ten zawsze musiał działać na przekór naszej większości. Miłość była czymś potężniejszym od zdrowego rozsądku i w tym wypadku przypominała klątwę, bardzo dobrą i nie do złamania. Byłem zaskoczony jak wiele potrafi poświęcić chłopak dla zdobycia dziewczyny. Ja ośmieszałem się sam z siebie, nie potrzebowałem ku temu większych starań. Pet do swojego wrodzonego pecha dodawał jeszcze idiotyczne zapewnienia Blacka. I tak oto było nas trzech na dwoje, jednak przewaga Syriego była niepodważalna. Jego ostrzegawczy uśmiech sprawiał, że nikt z nas nie chciał protestować i wolał poddać się bez walki od razu. Nie musieliśmy wiedzieć, co nam groziło za stawianie oporu.

Z jakiegoś powodu, i to oczywistego, próba została przeniesiona na błonia. A dokładniej do ogrodu za nimi, jako że rzadko można było spotkać tam kogoś poza kochankami, a to i tak tylko wyjątkowo, jako że ogrodu uchodziły za miejsce pobytu grona pedagogicznego. Jak dotąd nie spotkałem tam żadnego nauczyciela poza Camusem, więc mogła to być zarówno plotka dla odstraszenia ciekawskich uczniów, jak i prawda z kilkoma zastrzeżeniami, typu „W poniedziałki, środy i piątki – profesorzy, wtorki, czwartki i soboty – dla zakochanych, niedziele – neutralne”. Improwizowałem. Nie miałem pojęcia, jaka mogła być prawda, a i nie kwapiłem się by pytać kogokolwiek.

Im mniej gapiów tym lepiej.

Kwitły ostatnie kwiaty, zieleń mieszała się już z czerwieniami i brązem. Mimo wszystko słońce robiło swoje dodając kolorom blasku i radości. Idealne miejsce na koncert, lub próbę, jednak nie zespołu, w który ja musiałem się czynnie angażować. Black od tygodnia wbijał mi do głowy chwyty gitarowe, rytm i brzmienie, jakie miały mieć moje kawałki, czy solówki. Uczył mnie tego na pamięć uważając, że gdybym miał używać nut jak początkujący i rozumieć każdą z nich, to nawet w moim przypadku zajęłoby to sporo czasu, a tym bardziej z moim ‘zaangażowaniem, bez zaangażowania’.

- Sprawy stoją tak – zaczął, gdy ustawił nas już na miejscach i dopracował najdrobniejsze szczegóły – James zdobył już cały strój... – popatrzył na okularnika i widać było, że walczy ze śmiechem – Więc nie zostało nam wiele do końca. W każdej chwili możemy stracić nasze stroje i wtedy problem może być większy. Jeszcze przed tym musimy dać koncert dla szkoły.

- Co?! – nie byłem jedynym, któremu się to wyrwało. J., Sheva i ja stworzyliśmy całkiem zgrany chórek.

- Koncert – powtórzył kruczowłosy z uśmiechem, który zdradzał jak bardzo satysfakcjonuje go nasze zdziwienie – Myśleliście, że gramy dla siebie? Phi! Damy mały koncercik zanim zaczniemy pozbywać się tych przeklętych strojów, zrobimy tym karierę w szkole na pewien czas. No i zyskamy na zajęciach, jeśli będziemy grać na szkolnych zabawach. Sami pomyślcie.
- Pogięło cię – James skrzywił się pod króliczym pyszczkiem, który miał na głowie – Każdy będzie nas widział i słyszał. Z resztą nie nadajemy się do tego. Myślisz, że rok nauki, gdy... bądź tydzień – wskazał na mnie i byłem mu za to wdzięczny – Wystarczy by grać dla ludzi? Wybacz geniuszu, ale nie bardzo.

- Jesteście po prostu nastawieni pesymistycznie. Damy radę. Z resztą oni i tak będą myśleli, że wszelkie ewentualne pomyłki...
- Pewne pomyłki – poprawiłem go.
- Pomyłki... – skinął i podjął – Są częścią przedstawienia, jakie dajemy. Przesadzacie i tyle. Och, zapomniałbym... – podszedł do ławki i wyjął zza niej bukiet różnych kwiatów, ostatnich w tym roku, zapewne. Ładnie owinięty siateczką ozdobną i wstążką. – To dla mojego Kapturka za to, że pozwolił się uczyć. Z resztą ładnie mu z nim – wyszczerzył się podając mi bukiet. Czułem, że policzki mi spłonęły. Mógł sobie to podarować. Ukłoniłem mu się lekko, tak jak mnie nauczył, bym bardziej przypominał profesjonalnego artystę, co dla mnie było istną głupotą. Położyłem bukiet na ławce, która stała obok, co także było wyuczone, ale sprawiło Syriuszowi niesamowitą radość.

Pochwycił nagle atrapę mikrofonu i mrugnął do nas.
- Zaczynamy panowie! – jego hasło i zaczęło się od rytmicznych uderzeń Shevy w talerze. Dalej poszło już z górki. Musiałem zamknąć oczy i skupić się by wejść w odpowiednim momencie. O dziwo było to tak niesamowicie przyjemne uczucie. Dźwięki, które mnie otaczały, a które tworzyły całość łącząc i splatając cztery instrumenty, z czego jedna cieniutka nić melodii płynęła właśnie spod moich palców. A dalej już głos Syriusza. Mocny i pełen zadowolenia. Było słychać, że podoba mu się to, co robi. Przyjemne brzmienie, które układało się w słowa:
- Hej, dziewczynko, hej, malutka, gdy nad nami szumi las, podwiń suknię, pokaż butka, niech zieleń otuli nas. / Twój płaszczyk lśni, gdy idziesz w promieniach, czerwień oślepia i kończy się czas, jeśli nie wyjdę, nie zaskoczę cię, ty znikniesz w zieleni, już nie znajdę cię. /  Bo las jest gęsty, a ja zagubiony. / Już czuję ten zapach, twoją słodką woń, otula mnie, ciągnie w bezkresną toń, pozwól mi skłamać, zatrzymać chwilę, uznać, że jesteś tylko barwnym motylem. / Hej, Kapturku, co niesiesz w koszyczku? / - i teraz muzyka stała się cięższa, bardziej mroczna – Patrzysz przerażona, a ja szaleję, z zachwytu nad tobą niemal topnieję, Och, gdybym ujrzał łzy w twoich oczach, umarłbym, zginął z radości! / Bo kocham patrzeć jak piękno cierpi! / - ponownie zmieniła się na lżejszą – Więc pędzę do babci, głupia starucha, krzyczy w konwulsjach, och, jakaż krucha, nie tknę starej, po co się truć, przyjdzie Kapturek zaspokoi tę chuć. / I już słyszę jak puka! / Chodź, wejdź do środka słodkie me dziecię, zdejmij kapturek, och wiesz, że chcę cię... dla siebieeeeeeeee.... / – przeciągnął i odwrócił się do mnie podchodząc powoli, zaś muzyka była spokojna, niemal delikatna – Hej, dziewczynko, hej, malutka, gdy nad nami szumi las, podwiń suknię, pokaż butka, niech zieleń otuli nas. Nie rozdzieli nas leśniczy, nie rozłączy nawet czas, zakochany bez pamięci... / – solówka Shevy, następnie James i moja, a dźwięki przyspieszyły by nadążyć za śpiewającym Syriuszem – Skradnę, porwę i uwiężę, tylko ty, ja, cały świat, kiedy ciebie już zdobędę, zmienię bajkę, szach i mat! – już tylko Peter i koniec.

I wrażenia, jakie to po sobie pozostawiło. Specyficzne wrażenia, jeśli miałem być szczery.

- Ta piosenka jest głupia – mruknąłem krzywiąc się. Syri wyglądał na załamanego.

- Ona ma taka być – westchnął zrezygnowany – Wyglądamy jak przebierańcy, śpiewamy dla przebierańców, a piosenka ma być dziwna, głupia, bez sensu. O to chodzi. Myślisz, że, w czym tkwi nasz potencjał? Właśnie w tym idiotycznym tekście.

- Ale to jest naprawdę głupie... – byłem nie przekonany. A może naprawdę czepiałem się szczegółów? W końcu Syriusz miał trochę racji.
- To jest o kapturku, Remi. Ty poczekaj na Śpiącą Królewnę, albo Kopciuszka! – był z siebie zadowolony i dumny – Ryo się spisał. Sam nie wymyśliłbym lepszego tekstu. Grunt to zaskoczenie, Remi. – objął mnie ramieniem – Ale naprawdę myślę, że nasz zespół to gwiazda na firmamencie Hogwartu. A ty jesteś tą moją – pocałował mnie szybko w policzek zanim się nie zarumieniłem odsuwając go pospiesznie.

 

 

wtorek, 9 czerwca 2009

Stało się

Dodałam sondę... Dotyczy książki, którą Wy byście kupili, gdyby się ukazała. Takie gdybanie, jednak proszę o szczere odpowiedzi. Różnica między 'yaoi', a innymi rodzajami jakie są tam wypisane dotyczy treści. Samo 'yaoi' to taki mały misz masz ze wszystkim...

 

Stało się. Miałem na sobie cały strój Królika z Alicji w Krainie Czarów. Tak jak to przewidział Remus naprawdę miałem nim być. Główka znalazła się u Flitwicka, spodenki, które Syriusz nazywał wdzięcznym mianem pampersa trafiły się Sprout, zaś kamizelka i żakiet, McGonagall. Sam nie wiem, jakim cudem i dlaczego przeżyłem spotkanie z nauczycielką transmutacji. Prawdopodobnie była to zasługa jej czuwania przy Snape’ie. Jeden plus tego zajęcia. Minusem było to, że nie mogłem dostać się do Ślizgona i nawet nie próbowałem. I tak naraziłem się nauczycielce wystarczająco. Teraz nie mogłem nawet określić, czy dostanie mi się po rozwiązaniu tej głupiej sprawy, czy też jakoś się mi upiecze. Poniekąd wszystko było możliwe, a ja nie wiedziałem czy McGonagall wie, jaki był w tym mój udział, czy też nie. Życie jednak było skomplikowane i niedostosowane do moich potrzeb. Powinno być łatwiejsze i słuchać moich rozkazów. Wtedy od razu miałbym na zawołanie Shevę, Snape’a i Kinna. Mógłbym założyć harem! Piękna wizja! Ja jako wezyr i oni... W skąpych strojach, na każde moje zawołanie, do pieszczenia, tańca, umilania mi życia. Ach, jak ja żałowałem, że byłem tylko zwyczajnym uczniem w Hogwarcie!

Przyjaciele uzmysłowili mi jednak, że skoro już jestem pajacem... Czy tam królikiem, jak kto wolał, a Kinn jest tą całą Małgosią i to w dodatku bardzo słodką, mógłbym zapomnieć o swoim idiotycznym stroju i nacieszyć się póki mogę moim słodkim chłopakiem. Naturalnie nie mieli oni na myśli tego, co kręciło się po umęczonym umyśle głównego sprawcy całego tego zajścia z książką, czyli moim. Jeśli sam przed sobą miałem być szczery, to opcja korzystania z tego, co chwilowo mam, była niesamowicie świetlaną przyszłością. Nawet, jeśli krótką.

Koniec końców, kiedy chłopcy poszli na zajęcia, na które ja osobiście wcale się nie pchałem, nie byłem na tyle głupi by zachwycać się wróżbiarstwem, zostałem w Pokoju Wspólnym. Był pusty, mało tego ciepły i wygodny, jeśli mówić o sofie. Mój cudowny plan zwabienia tu Kinna może nie był tak genialny, jak myślałem na początku, jednak swoje dał. Mój kochany Niholas zjawił się na czas. Już od razu zaczął rozkosznym:

- Powiedziałem Flitwickowi, że nie czuję się najlepiej i chciałbym odpocząć – uśmiechnął się przy tym tak cudownie, że niemal mnie to podnieciło. Zdziwiłbym się, gdyby moje ciało nijak nie zareagowało. Chociaż znając mnie i moje szczęście na starość zapewne będę niezdolny do jakiegokolwiek działania i zaspokojenia kochanka, kimkolwiek wtedy będzie. Nie mogłem przecież okłamywać samego siebie. Podobało mi się kilku chłopców, z czego Kinn zdobył chwilowo pierwsze miejsce na liście. W tej sukience z fartuszkiem wyglądał jak małe dziecko. Swoją drogą nie różnił się bardzo od prawdziwych dziewczyn. Szkoda tylko, że to niewinne kłamstewko chłopaka było wynikiem wpływu stroju, jaki miał na sobie i książki, nie zaś jego własnych chęci. Powiedzmy, że wcale o tym nie wiedziałem i łudziłem się, że tak bardzo mu na mnie zależy. Chociaż...

- Dawno nie byliśmy sami – zacząłem idiotycznie. Jak ostatni naiwniak! Głupiałem na starość, lub ta książka tak dziwnie na mnie działała. A miałem nadzieję, że przynajmniej na mnie nie wywiera zgubnego wpływu!

- Bo mnie nie zapraszałeś nigdzie! – wydął dolną wargę – Mogłem zostawić Jasia, jeśli tylko byś chciał, tak jak dzisiaj. Ale ty nic nie mówiłeś...

- Taak... – rzuciłem patrząc na niego. Gdybym tylko wcześniej wiedział. Wyłem wewnątrz siebie i płakałem głośno. Marnowałem takie okazje!

Tym czasem chłopak uśmiechnął się specyficznie. Tego uśmiechu jeszcze nie znałem... Wspiął się na moje kolana wbijając kości łydki w moje uda. Znowu jęczałem gdzieś w sobie, ale na zewnątrz udawałem, że nic mi nie jest. Ot, twardy gość, który przetrwa wszystko i nawet nie czuje jak okropnie potrafi boleć taka pozycja. A moja Małgosia chyba nawet o tym nie pomyślała. Przesunął się za to tylko bardziej maltretując moje nogi. Był za to naprawdę blisko mnie. Jego pierś stykała się z moją, kiedy starał się utrzymać równowagę. Oj, potrafił być słodziutki. I to wspaniale... W sam raz dla kogoś takiego jak ja.

- Wynagrodzisz mi ten brak zainteresowania? – to pytanie było tak niewinnie wypowiedziane, że znowu poczułem ucisk w podbrzuszu. Robiło się niebezpiecznie. – Bo wiesz... Ja tak na prawdę bardzo tęskniłem i wiesz, co jeszcze? Bardzo cię lubię – przyłożył mi palec do ust – Tylko nie mów nikomu. Nie przyznaję się, ale mi się bardzo podobasz. Imponuje mi to, że jesteś taki szalony – dlaczego wydawało mi się, że z początku chciał powiedzieć ‘głupi’? – I chcesz wiedzieć, na co mam ochotę teraz? – nie zabrał jednak jak do tej pory palca z moich warg, więc nie mogłem nic powiedzieć. On tym czasem w końcu go zabrał, tylko, że teraz to ja nie miałem nic do powiedzenia. Kinn znalazł za to inne zastosowanie dla moich ust. Pocałował mnie namiętnie i mocno, chociaż nie tak sprawnie, jak mógłby to wyglądać gdyby był doświadczony i straszy. Tyle, że taki niewinny, początkujący chłopiec interesował mnie o wiele bardziej.

Niespodziewanie, kiedy ja chętnie oddawałem jego pocałunki, on złapał mnie za ręce i położył na swoich pośladkach pod sukienką. Czułem przez materiał bielizny, jak spinają się i rozluźniają. Byłem zaskoczony i naprawdę moje podniecenie było bliskie.

- O tym też nie mów nikomu, ale to mi sprawia dużą przyjemność. – wypiął się lekko, a ja jakby w wyuczonym geście ścisnąłem lekko obie półkule, które mi dał. To było naprawdę, niesamowicie przyjemne. Dwa niewielkie pośladki, o których dotykaniu mogłem jak dotąd marzyć, a Kinn był jedynie zarumieniony z przyjemności. Małgosia, którą był musiała być bardzo niegrzeczna, ponieważ sam chłopak prędzej by ode mnie uciekł.

Znowu poczułem miękkie wargi na swoich i ciepły, miękki języczek wślizgujący się między nie. Zachęcał mnie do zabawy, a ja z wielką przyjemnością ją podjąłem. Całowałem te słodkie usta i wyzywałem jego język na pojedynek. Moje dłonie odczuwały jeszcze większą rozkosz mogąc bawić się pupą chłopca. Czułem się jak stary zboczeniec, chociaż brakowało mi do starości, a Kinn nie był wcale tak dalece młodszy ode mnie. Królik, którym musiałem być najwidoczniej miał swoje specyficzne skutki uboczne. Ja sam jęczałbym teraz z zadowolenia mając sposobność by tak cudownie wykorzystać daną mi szansę. Tym czasem traktowałem to tylko jak chwilową rozrywkę ze swoim chłopakiem. Nie lubiłem za to tego, kim byłem i chciałem jak najszybciej z tym skończyć. Miałem jednak przeczucie, że Małgosia mówi to, co Kinn, jako on sam trzymał dla siebie.

Z jękiem dezaprobaty przyjąłem odsunięcie się Niholasa. Miałem ochotę na więcej.

- Nie wolno więcej – stwierdził poważnie, jakby wyczytał to z moich myśli – Dostałeś już wszystko, co dla ciebie na dzisiaj miałem i wynagrodziłeś mi to, co powinieneś – wypiął się jeszcze raz uświadamiając mi, że pieszczota dłoni na jego pośladkach, była tym, o czym właśnie mówił. Nie miałem zamiaru tak szybko ich puszczać. Ścisnąłem je jeszcze, a chłopak wygiął się ładnie z westchnieniem.

- Więc tutaj jest twój czuły punkt? – zapytałem zadowolony z siebie. Czyżbym odkrył jak postępować z chłopakiem, kiedy będzie sobą?

- Tak, ale ciii – znowu przyłożył paluszek do moich warg, jednak tym razem zabrał go od razu – Możesz ich dotykać tylko, kiedy ja tego chcę, a chcę, kiedy pozwalam ci na pieszczoty chętnie, chociaż niepewnie. Boję się tego, ale podobasz mi się i ufam ci. – mówił zupełnie jakby wcale nie chodziło o niego – Jesteś atrakcyjny, bo dziwny. Taki wyjątkowy w tym, jaki masz styl – znowu przyszło mi na myśl określenie ‘głupi’. Westchnąłem jednak tylko. Królik z Alicji miał ochotę się bawić Małgosią, a ja tak naprawdę chciałem by znowu był taki jak dawniej. Niepewny, strachliwy i zarumieniony, kiedy z nim rozmawiałem na dziwne tematy.

- Więc mnie lubisz, ale nie chcesz się przyznać? – zapytałem postanawiając wykorzystać to, że jest bardzo otwarty – Lubisz tę sukienkę? – uśmiechnął się słodko w odpowiedzi, jednak ubrał to także w słowa.

- Oczywiście, że cię lubię. Byłeś taki natrętny, że musiałem polubić – chichotał – Ale nigdy nie ubrałbym sukienki sam z siebie. Może kiedyś – mrugnął do mnie. Miałem zamiar zapytać go jeszcze o kilka innych rzeczy, ale na to mi nie pozwolił.

Pocałował mnie w policzek i zeskoczył z moich kolan. Nie dało się ukryć, że naprawdę mi ulżyło. Pomachał mi i uciekł przez dziurę za portretem. Teraz to ja musiałem coś ze sobą zrobić. Może jednak powinienem ruszyć się i iść na zajęcia? A może dalej przeżywać to, że chciałbym zakończyć to wszystko? W prawdzie teraz miałem chętną Małgosię, jednak musiałem robić za idiotycznego królika. Chyba powoli rozumiałem, co mieli na myśli Syriusz i Remus mówiąc, że pieszczoty nie są już tak dobre jak wcześniej.

Westchnąłem.

- Jest źle, James – powiedziałem sam do siebie – Trzeba skończyć z tym wszystkim. Marnujesz tylko czas! Królik musi zostać zniszczony! – czas chyba zajrzeć do tego głupiego zegarka...

niedziela, 7 czerwca 2009

Zielona

Notka na Ai no Tenshi! Jak obiecałam!

 

8 listopad

Historia magii, chwila odpoczynku po ciężkim dniu. A w tym wypadku raczej tygodniu. Profesor Binns unosił się przy wielkiej tablicy z rozmieszczeniem wojsk i powoli pokazywał nam jak przesuwały się dwie wrogie armie podczas kolejnej już batalii pomiędzy czarodziejami, a goblinami. Jego głos był przepełniony podnieceniem, a rękoma wymachiwał jak oszalały, kiedy relacjonował tamte wydarzenia. Nie mogłem powstrzymać drobnego uśmiechu, kiedy obserwowałem go tak bardzo pochłoniętego swoją lekcją. Nie zauważał ani znudzenia większej części klasy, ani tym bardziej nie słyszał szeptów z tej, czy innej strony. Uwielbiałem go za to. Kochał to, o czym mówił, nawet, jeśli czasami rzeczywiście potrafił zanudzić ucznia nazbyt długim rozwodzeniem się nad jednym szczegółem. W tej chwili, podczas tego zwariowanego tygodnia jego wywody były kojące. Nareszcie coś cudownie nudnego, gdy wszystko inne było zakręcone i pomieszane. Niezastąpiony profesor pokazał jak bardzo potrafi być przydatny.

Szkoda tylko, że nie mogłem podobnie określić Syriusza. Chłopak wychodził z siebie, byleby tylko zniszczyć tą senną atmosferę zajęć. Już na samym początku zdjął z moich włosów gumkę i zamiast niej założył mi cienką, jaskrawo zieloną gumeczkę-opaskę z białym nadrukiem. Odgarnął dzięki temu do tyłu moje włosy i nadał wyglądu długowłosych graczy quidditcha. W prawdzie, kiedy założyłem kapturek nie wiele było widać, jednak miejscami zieleń gumki kontrastowała z czerwienią materiału. Syri uznał, że dzięki temu wyglądam jeszcze bardziej słodko. Teraz znalazł sobie inne zajęcie nie mniej denerwujące niż jego wpatrywanie się we mnie.
Uklęknął na swoim krześle i przechylił się do przodu. Jego usta były zaraz przy moim uchu i poruszały się lekko, gdy szeptał, zaś usta muskały subtelnie płatek. Musiał specjalnie uchylić mój kaptur by mieć do mnie lepszy dostęp. To sprawiło, że ciepły oddech, w ten chłodny dzień, przyjemnie ogrzewał szyję. Było mi naprawdę dobrze, chociaż nie o to chodziło chłopakowi i zadbał, bym nie mógł rozkoszować się tą lekcją. A pomyśleć, że brakowało mi do pełni szczęścia jeszcze tylko kubka gorącej herbaty z cytryną i miodem, by rozgrzać całe ciało jeszcze przed zimą.

- Wiesz, co ci zrobię, gdy będziemy już normalni? Albo nawet nie... Wiesz jak chciałbym to rozegrać? – zaczął powoli i niemal namiętnie. Na szczęście, póki, co nie wywołał tym rumieńców, jednak znając Syriusza i mnie, była to tylko kwestia czasu. – Wziąłbym cię do biblioteki – kontynuował – Pouczył się z tobą jakiś czas, a później odsunąłbym od ciebie wszystkie książki i usiadł przed tobą w ich miejscu. Wstałbyś, tego jestem pewien, i chciał mnie odgonić, ale wtedy ja wykorzystałbym swoje zdolności. Złapał cię za krawat i przyciągnął. Nie zdążyłbyś nawet stawiać oporu, od razu wpiłbym się w te cudowne, słodkie wargi. Miałyby smak czekolady mlecznej, którą zjadłeś zaledwie w piętnaście minut po zdjęciu tego czaru. Nie mógłbyś protestować czując, że znowu jest nam tak dobrze, jak na początku. Całkowicie podległy moim zachcianką przysunąłbyś się bliżej znajdując miejsce między moimi rozsuniętymi udami. Wtedy ja objąłbym cię za szyję i całował mocniej. Zupełnie jakbym to ja miał być uległy, ale zadziorny, a ty poważnym, dominującym elementem naszego związku. – tym razem się zarumieniłem. Nie mógłbym tego nie zrobić. Uległy Syriusz. To byłoby zaskakujące, ale i słodkie. Chyba nawet chciałbym, chociaż jeden raz mieć okazję oglądania go takim. – A wiesz, do czego doszłoby później? Byłbyś tak nie dopieszczony, tak wygłodzony, że nie zwracając uwagi na to gdzie jesteśmy zacząłbyś zdejmować z siebie ubranie... – i mój spokój, nuda i beztroska powoli ustępowały miejsca dziwnym wizją Syriusza, które przypominały mi o tym, że obaj nie czujemy już przyjemności z pieszczot, ale już samo wspomnienie tego sprawiało, ze serce biło mi szybciej.
- Profesorze? – podniosłem rękę, a Syriusz szybko usiadł normalnie warcząc coś pod nosem. Mogłem go chyba ostrzec, ale jakoś nie było okazji. Zbyt dużo mówił. – Czy mógłby pan podać przykłady jakiś tortur, którym poddawano wtedy czarodziejów, a których nie mogli uniknąć? – w prawdzie pytanie zadałem niewinnie, jednak zaraz potem odwróciłem się do Syriusza i rzuciłem mu długie, wymowne spojrzenie. Taka wiedza raczej mi nie zaszkodzi, a może utrzymać wodze wyobraźni kruczowłosego w ryzach.
- Tortury? Ach, tak! W tamtych czasach gobliny były jeszcze bardziej pomysłowe! – podjął wątek z radością. Był profesorem, któremu z łatwością można było narzucić temat zajęć, bądź odrobinę go zmienić. Wystarczyło tylko utrzymać się w klimacie historycznym. – Dziękuję, Remusie, że zwróciłeś na to uwagę! – klasnął w dłonie, o ile duchy mogą klaskać – Wyobraźcie sobie, że gdy na samym początku mugole złudnie myśleli, iż uda im się dręczyć czarodziejów gobliny poszły krok, czy nawet dwa na przód. Poznały część możliwości, jakimi dysponujemy! Ach, jakież to były majstersztyki! Nakłuwanie punktów witalnych! – profesor był rozochocony i unosił się w jedną i drugą stronę gestykulując przesadnie – Jak niesamowite były te igły zakończone haczykiem! Nie było możliwości by nie odczuć bólu, gdy coś takiego wbijano w ciało i obracano by zahaczyć mięsień. Wierzcie mi okropny ból! A chłosta przy użyciu podobnych zakończeń? Okropność! Gobliny skorzystały z okrucieństwa Rzymian. – rozkręcał się powoli i coraz szybciej. Syri przełknął za to głośno ślinę. Wilcze zmysły chyba podpowiedziały mu, że o ile Remus nigdy nic podobnego by nie zrobił, o tyle Czerwony Kapturek nie był do końca Remusem i mógłby sięgnąć po niektóre z tych pomysłów.
Niestety profesor ledwie się rozkręcił, a już musieliśmy kończyć zajęcia. Black przyjął to uspokajającym westchnieniem. Nawet nie planował wspominać o niedokończonej, przerwanej wizji sprzed kilkudziesięciu minut. Dla mnie było to ogromnym plusem.
Wyszliśmy spokojnie i powoli z sali. Jakoś nigdzie nam się nie spieszyło, a Slughorn i tak nie zaczynał zajęć zanim nie zrobił sobie budyniu, a to oznaczało, że lekcje zaczynały się około pięć minut później niż na planie. Tym jednak razem zamiast przygotowywać się do eliksirów stał pod salą historii magii najwyraźniej czekając na nas. Pomachał w naszym kierunku i to właśnie zdradziło jego zainteresowanie naszą grupką.
- James, mogę cię prosić na chwilkę? – zawołał, więc sprawnie wyminęliśmy mężczyznę kłaniając mu się tylko nisko. Potter mruknął pod nosem: „Wielkie dzięki, niech tylko mnie rozszarpie”. Jednak Slughorn nie wyglądał na takiego, który miałby na to ochotę. Raczej wydawał się uśmiechnięty i pełen zadowolenia, jakby trafiła mu się główna wygrana w jakimś konkursie na najlepszego czarodzieja roku. Stanęliśmy jednak z boku czekając na okularnika. Gdyby jednak coś miało się dziać, nie mogliśmy zostawić go całkiem samego.
Nauczyciel sięgnął do torby i wyjął z niej jakiś sweterek z pluszu z łapkami króliczka. Wydawało mi się, że teraz pozostawała już tylko dupcia, głowa i kamizelka Królika z Alicji. Mimo wszystko Potter pobladł. Zabrał naturalnie kolejną część stroju i podziękował wylewnie profesorowi, co wnioskowałem po dumnej i pełnej wyniosłości minie nauczyciela. Eliksiry chyba miały nam upłynąć całkiem spokojnie i miło, skoro J. już plusował.
Z miną najpierw niesamowicie szczęśliwą, zaś później im dalej był od mężczyzny tym bardziej była ona udręczona podszedł do nas. Kazał przytrzymać swoje rzeczy i założył sweterek. Wyglądał komicznie, ale chyba nie to tak go dręczyło. Dowiedzieliśmy się o tym chwilę później, gdy przekładał przez głowę pasek torby.
- Zauważyliście coś dziwnego? – zmarszczył czoło prychając, gdy królicze pałki utrudniały mu wszystko, a nie chciał ich na razie zdejmować z dłoni by swobodnie dyndały. Żaden z nas jednak, nie wiedział, o co mogło dokładnie chodzić w tym pytaniu, więc wraz z przyjaciółmi kręciliśmy głowami. – A podobno to ja jestem głupi – mruknął pod nosem, jednak szybko porzucił schlebianie sobie – Zaczęło się od znalezienia, ale teraz wszystko przynoszą mi nauczyciele. Dociera? Przy moim szczęściu sam koniec będzie na kolankach u McGonagall, a ona nie jest ciemna. Do razu do niej dotrze, że to moja sprawka! – minę miał męczeńska, jakby już teraz szedł do gabinetu profesorki na niekrótką rozmowę, podczas której miały się jakoś wykręcić. Poniekąd miał rację i chyba każdy z nas to zauważył, jednak nie zwrócił na to szczególnej uwagi. Trzeba było tu perspektywy Pottera by dotrzeć do sedna sprawy. Nauczycielka transmutacji i James Potter. Naturalni wrogowie, a teraz prawdopodobnie kobieta będzie miała okazję by go rozszarpać na drobne kawałeczki.
- Nie bój się, króliczku. Pomożemy ci... Chyba... – Syri posłał niepewny mimo wszystko uśmiech i pchnął okularnika w stronę kolejnej sali lekcyjnej. James wyglądał tak jakby miał zamiar go zabić za to zdrobnienie. Stał się strasznie wrażliwy na punkcie swojego stroju, który denerwował go w każdym centymetrze materiału.

piątek, 5 czerwca 2009

Kartka z pamiętnika XLIII - Lucjusz Malfoy

Wychodzi na to, że odratowałam neta i jest taki jaki był... Ale kominy jeszcze nie zrobione!

 

Co za IDIOTA przebrał nas za postacie z bajek?! Gdybym tylko wiedział, komu zawdzięczam kolorową, krótką sukienkę, podkolanówki i te paskudne loki! Rozerwałbym na strzępy, każdy kawałek zapakował w pudełko po Czekoladowej Żabie, owinął papierem ze starych książek i rozesłał w najdalsze zakątki globu! Zaraza na tego, który spowodował to wszystko! Jeśli kiedyś go dorwę, ZABIJĘ! Powyrywał wszystkie członki i ułożę w kolejności alfabetycznej na samym środku Wielkiej Sali. Jak słowo daję! Nikt nie miał prawa robić ze mnie idioty, a tak właśnie się czułem. Lucjusz Malfoy w takim stroju... Prawdopodobnie będę musiał zabić wszystkich świadków tego zdarzenia. Z Rudolfem na czele. On chyba największą czerpał z tego przyjemność i dlatego miał najmniejsze szanse na przeżycie. Nie mogłem dopuścić do tego by ktoś spoza zamku dowiedział się o czymś podobnym. To byłaby hańba!

Po raz kolejny popatrzyłem na swoje odbicie w lustrze. Loki... To chyba one najbardziej mi przeszkadzały. I ta okropnie kolorowa sukienka z kwiecistą koronką. Okropność! Zdegustowany przyglądałem się sobie, lub temu, czym teraz byłem. Aż przeszły mnie dreszcze. Kolosalne upokorzenie. Ludzie widzieli mnie takim, a później mogą zapamiętać.

- Straszne! – syknąłem do siebie.

- Słodkie – odpowiedział głos od strony drzwi. Rzuciłem wściekłe spojrzenie stojącemu tam chłopakowi. Jego ciemne włosy idealnie pasowały do stroju misia, w dodatku tego największego, dominującego w tej trzyosobowej grupce. Gdybym miał coś pod ręką starłbym mu ten głupi uśmieszek z twarzy!

- Zajmij się swoim pluszowym tyłkiem! – warknąłem odsuwając się od lustra.
- Ależ, moja droga złotowłosa piękności – zawył z westchnieniem. Porwałem poduchę z łóżka i rzuciłem w niego. Niestety zdołał ją załapać. Przytulił do niej twarz i zaciągnął się – Truskawki... – zamruczał rozmarzony – Właśnie tak pachniesz, na co dzień, Lucjuszu... – gdybym nie był sobą pewnie zarumieniłbym się, jednak zbyt dobrze wiedziałem, że Rudolf właśnie ze mnie żartuje bym pozwolił sobie na podobną słabość. Zamiast tego wyciągnąłem dłoń by oddał mi poduszkę.
- Czego chcesz? – odłożyłem miękki przedmiot na swoje miejsce nie spuszczając jednak wzroku z przyjaciela – Nigdy nie przychodzisz do mnie obojętnie i bezwarunkowo nie oferujesz pomocy. Czego chcesz tym razem? – postawiłem sprawę jasno. Od tylu lat znałem się z nim, że musiałbym zgłupieć by nie wiedzieć, że coś się święci. To było niemożliwe.
- Alen i Blood zostali z Severusem – zaczął przyglądając mi się, jakby oczekiwał jakiejś specjalnie gwałtownej reakcji, której nie otrzymał. Bo niby, czemu miałbym od razu zdradzać swoje słabe punkty? – Śnieżka śpi jak zabita, a książęta trzymają się od niej z daleka. A to oznacza, że jesteśmy tu sami i nie musimy się niczym przejmować... – posłał mi wymowne spojrzenie.
- I to ma jakieś znaczenie, którego powinienem się domyślić?- uniosłem brew w najbardziej ironicznej z min, jakie tylko potrafiłem robić, a jako Malfoy musiałem opanować to do perfekcji. Nawet, jeśli ojciec umarł, ja nadal nosiłem jego nazwisko i musiałem potrzymać jego wartość rodową. Teraz to ja miałem być głową tej rodziny.
- Nie powiesz mi, że nie wiesz – Rudolf podszedł i usiadł na moim idealnie pościelonym łóżku mnąc pościel. Położył się, a przez to jego głowa doszczętnie zrujnowała moją piramidę z poduszek. On nie potrafił być subtelny! Chociażby nie wiem jak się starał był po prostu jednym wielkim tornadem, które wciągało wszystko, co tylko stanęło mu na drodze. Rudolf Lastrange, pochodzący z drugiej, co do wielkości najważniejszej rodziny magicznej, zarozumiały i pewny siebie, przystojny, ale leniwy i obojętny na wszystko i wszystkich. Mój najlepszy przyjaciel, z którym mogłem dzielić wszystko włącznie z łóżkiem.
- Twoje myśli zmierzają w dobrym kierunku – odezwał się jakby czytał mi w myślach – Zadrżała ci brew, a zawsze tak się dzieje, kiedy myślisz o seksie – wyszczerzył się przebiegle. Twój Sevutek jest pogrążony w śnie, a ty potrzebujesz kogoś, kto się zajmie twoimi potrzebami. I wtedy zjawia się wybawicie, Misiek i ratuje Złotowłosą od jej pożądania, które mogło ją zgubić. Pasuje? – prychnąłem mu w odpowiedzi, ale chyba miał rację. Widok Severusa w stroju Śnieżki, nieprzytomnego we śnie, więc i podatnego na ataki pobudzał mnie. Nawet świadomość tego, że mam na sobie sukienkę w jakiś sposób działał podniecająco.
- Ale zrobimy to jak cywilizowani ludzie, nie jak zwierzęta! – znowu na niego warczałem. Wdrapałem się na łóżko i przełożyłem nad nim nogę siadając na jego brzuchu. Położyłem mu przy twarzy stopę w wysokim bucie. Dominowałem w tamtej chwili, a on miał być mi służącym, lub nawet niewolnikiem. A on to uwielbiał. Powoli z zawadiackim uśmiechem sięgnął mojej łydki. Pogładził ją i zaczął rozpinać but. Zdjął jeden i odrzucił, to samo zrobił z drugim. Zdjął łapki misia i sunął dłońmi od stóp po kolana po materiale wysokich, kolorowych skarpet. Nie zatrzymał się tam jednak na długo. Przymknąłem oczy i odchyliłem lekko, kiedy gorące, lekko szorstkie dłonie przecinały moje uda na pół swoim dotykiem.
- Wyglądasz strasznie głupio – mruknąłem przymykając oczy i delektując się tym. Ten strój niedźwiadka bynajmniej nie dodawał mu powagi. – Ale jedno trzeba im przyznać – sięgnąłem do rozporka, jaki miał zamontowany w pluszowych spodenkach – Pomyślano o wszystkim.
Zamek cicho zaśpiewał i bez problemu mogłem wsunąć do środka całą dłoń i odnaleźć interesujący mnie element. Rudolf w tym czasie nie próżnował. Włożył kciuki za materiał mojej bielizny i zaczął ją zsuwać. Musiałem wygiąć się i podnieść nogi, by mógł ją całkowicie zdjąć.
To było bardzo podniecające uczucie. Być nagim do połowy, a jednak czuć na skórze materiał. Byłem spragniony bliskości. Rud objął dłońmi moje pośladki, podniósł mnie nieznacznie, tak, iż musiałem klęczeć i ściskał je. Poddałem się temu nie starając nawet by dać mu przyjemność jakimkolwiek dotykiem. Popatrzyłem przez chwilę na jego twarz. Przystojna w aureoli pluszowej głowy misia z uszkami, jak ciasteczka. Komiczna scena. Złotowłosa, która właśnie uprawia seks z jednym ze swoich Misiów. Oblizałem się i ukąsiłem jego dolną wargę. Pocałowałem go zatracając się w tym do tego stopnia, że nawet nie zauważyłem, kiedy zwilżył dłonie jakimś olejkiem, bądź kremem. Oprzytomniałem dopiero, gdy jego palce wsunęły się we mnie. On potrafił robić to tak by było mi przyjemnie. Severusa miałem na własność, ale Rudolf był wolnym strzelcem, od kiedy ze sobą zerwaliśmy. Z resztą nasz związek nie trwał dłużej niż rok i był bardzo burzliwy, już jako przyjaciele dogadywaliśmy się lepiej, a i w łóżku odczuwałem wtedy większą satysfakcję.
Przygryzłem wargę będąc już dostatecznie mocno podnieconym. Nie musiał mnie męczyć dłużej. Odepchnąłem jego ręce od swojego ciała i sprawnie usiadłem zagłębiając jego męskość w sobie. Lubił to i teraz widziałem jak przewraca oczyma zadowolony. W tamtej chwili był mój. Wierny niewolnik, który zrobiłby dla mnie wszystko. Niestety nie miałem żadnych zachcianek. Unosiłem się i opadałem powoli niemal natychmiast, jak poczułem, że jest we mnie cały. Niech się nacieszy, póki może.
Pochyliłem się nad nim oblizałem.
- Obiecasz, że nigdy więcej nie wspomnisz o tym stroju, prawda? – zarzuciłem biodrami mocniej tak, że aż jęknął z rozkoszy – Inaczej będziesz ostatnim potomkiem rodziny o waszym nazwisku...
- Mam jeszcze brata – uśmiechnął się nonszalancko mimo władzy, w jakiej go miałem. Nagle zwolniłem ruchy, co nim wstrząsnęło. Poruszył się niesamowicie niepewnie jakby nagle był zagubionym dzieckiem. Lub jakby zjadł lody myśląc, że ma ich więcej, co było błędem.
- Jego wykluczam, kochasiu – syknąłem mu w usta. Zrozumiał. Aż nadto było to widać po tej pełnej bólu minie.
- Oczywiście! – zawył błagalnie – Nie wspomnę, gdy tylko wszystko wróci do normy!
- Grzeczny chłopiec – pochwaliłem go i znowu zacząłem ruszać się naturalnie i dosyć szybko. Oparłem dłonie o materac koło jego głowy, on przysunął blisko siebie moją głowę sięgając ust w namiętnym pocałunku, podczas gdy ja skupiłem się na odpowiednich ruchach bioder. Jego ręka powędrowała pod sukienkę. Ujął w dłoń mój członek masując go i drażniąc palcem czubek. Igrał z nim na samej górze w miejscu niewielkiej dziurki, którą powietrze docierało mężczyźnie do mózgu, jak to kiedyś stwierdziła, któraś z dziewcząt. Było mi naprawdę dobrze, a i on nie był skory do narzekania.
Ugryzłem go mocno w wargę i odsunąłem się dając z siebie wszystko, ujeżdżając go. Jego dłoń nie pozostawała dłużna. Rozkosz osiągała swoją kulminację i nagle poczułem ciepło na swoim podbrzuszu i pustkę w sobie, a tym samym ogromną ulgę. Zdołał się ze mnie wysunąć wytrysnąć na moją męskość i pobudzić mnie tym do mojego spełnienia.
Gdyby tylko ktoś mógł to widzieć. Dziewczynka ujeżdżająca niemal pluszowego misia. Teraz rozumiałem, dlaczego bajki, baśnie i historyjki dla dzieci były tak okrojone. Każda była perwersyjna!

- Dzięki, Lu. Było mi to potrzebne – westchnął odzyskując siły, które stracił podczas wytrysku. Tyle, że nie miał, za co dziękować, gdyż i mnie było to niesamowicie potrzebne. Ale tego już wiedzieć nie musiał.

środa, 3 czerwca 2009

Zmęczeniee...

7 listopad

Siedziałem w Pokoju Wspólnym wraz z resztą przyjaciół towarzysząc Jamesowi w oglądaniu jego ukochanego Gryfona, który niewinnie grał w jakąś planszówkę z Jasiem. Wszystko było zwyczajne i nudne i właśnie takie miało być, a jednak nie mogło. Jeden ze starszych chłopaków z naszego domu przyniósł mi liścik. Na pergaminie ładnymi, lekko zdobnymi literami wypisano moje imię i nazwisko. Syriusza postawiło to na nogi. Popatrzył na mnie podejrzliwie, po czym pokręcił głową, odpowiadając sobie na nie zadane jeszcze pytanie. Przynajmniej wiedział, że bym go nie zdradził.
Gdy popatrzyłem zdziwiony na chłopca, który to dostarczył ten wydawał się przekonany, iż wiem, od kogo jest liścik. Jak gdyby nigdy nic uśmiechnął się.
- Napiwku nie trzeba – mrugnął i odszedł do kolegów, którzy właśnie go wołali, a chwile wcześniej podrywali jakąś dziewczynę z szóstego roku.
Black obwąchał kopertę. Miałem tylko nadzieję, że nikt tego nie widział, gdyż mogliby pomyśleć, że naprawdę mu odbiło i wysłano by go do Św. Munga, a to zapewne byłby koniec naszej miłosnej przygody. Wątpię by wypuszczano mnie ze szkoły w odwiedziny do chorego psychicznie kochanka, który obwąchuje cudzą korespondencję.
- To od niego – mruknął warcząc na list. Zmarszczyłem czoło nie bardzo to rozumiejąc. – No od NIEGO – zaakcentował powtarzając. Uśmiechnąłem się ironicznie kręcąc głową.
- Od kogo? – nie dotarło do mnie, o kim mówi. Z resztą przy jego zachowaniach czasami ciężko byłoby czegokolwiek być pewnym.
- Wavele! – syknął – To jego zapach. – byłem o krok od załamania. Przesadzał, naprawdę przesadzał, a przez tę wilczą formę było jeszcze gorzej.
- Poznajesz go po zapachu i chcesz mi powiedzieć, że to ja powinienem się wystrzegać? – uniosłem brew patrząc na chłopaka ironicznie – Dobrze rozumiem? – chłopak prychnął.
- Przysłał ci liścik? Przysłał. To, czego jeszcze chcesz? – przewróciłem oczyma. Miałem nadzieję, że chodzi mu o książkę, którą miał mi pożyczyć dotyczącą run nordyckich. Otworzyłem list i zacząłem czytać. Syriusz patrzył mi przez ramię mrucząc do ucha przeczytane słowa:

- „Drogi Remusie – prychnął ponownie, jednak kontynuował – Jakimś dziwnym trafem znalazłem w moim gabinecie dziwne pantofle kształtem przypominające królicze łapki. Dołączona do nich karteczka wskazuje na to, iż jest to własność Jamesa. Byłbym wdzięczny, gdybyś pojawił się u mnie dzisiaj. Naturalnie te pantofle są wyłącznie formalnością, jako że prawdziwym powodem, dla jakiego pragnę byś się zjawił jest książka, o którą prosiłeś. Bardzo mi miło, iż tak cię one interesują. Oczywiście Syriusz również jest mile widziany.” – pod spodem był podpis: „Victor Wavele”, jednak tego Syri już nie czytał.
- J., mamy dla ciebie kolejną część... J....? – popatrzyłem na zahipnotyzowanego obserwowaniem Kinna chłopaka. Nie słuchał nas, zapewne nie słyszał, ani nie widział już nic poza jednym tylko nastolatkiem. Z westchnieniem uznałem, że to normalne. Ostatnio i tak każdy z nas miał jakieś swoje dziwne dni.
- Syriuszu, idziemy – wstałem pokazując Syriuszowi wyjście z Pokoju Wspólnego i sam skierowałem się w tamtą stronę. Black podążył za mną. Dobrze wiedziałem, że gdybym mu zabronił stawiałby się i pewnie wysnuł kilka podejrzanych teorii. W ten sposób było bezpieczniej.
Nie spodziewałem się szczególnego zaskoczenia ze strony mężczyzny na widok kruczowłosego. Był chyba nawet rozbawiony, gdyż musiał nauczyć się już, iż Syri nigdy nie zostawia mnie samego.
Ledwie weszliśmy do gabinetu, a nauczyciel wręczył mi książkę zaś Syriuszowi sięgające połowy ud papcie. Gdybym to ja znalazł się na miejscu mężczyzny i trafił na coś podobnego w gabinecie chyba parsknąłbym śmiechem. Już byłem pewny, że Potter nie spojrzy na nie przez pryzmat rychłego zakończenia tej historii. Raczej będzie się rzucał i mruczał, jak bardzo nie chce ubierać na siebie czegoś takiego. W tym wypadku jakoś mu się nie dziwiłem i sam miałbym pewnie zastrzeżenia, gdyby to mnie przypadło coś takiego nosić.
- Napijecie się czegoś, zapewne – nie musieliśmy odpowiadać, gdyż od razu zajął się przygotowywaniem nam czegoś. Było chłodno, a ja czułem się zmęczony dniem. Kubek z gorącą herbatą z miodem i cytryną był dla mnie przyjemnym bodźcem. Nauczyciel zachęcił nas byśmy usiedli, gdy on sam zajął swoje miejsce przy niewielkim, okrągłym stoliku. Syriusz cały czas patrzył na profesora tak, jakby oczekiwał, że zaraz zobaczy coś szczególnego, co mu się nie spodoba. Zapatrzony w niego nie dostrzegł podwiniętej fałdy dywanu. Potknął się i wylądował wprost w ramionach nauczyciela, którego przecież nie lubił. Miałem zamiar mu to wypomnieć następnym razem, podobnie jak poprzednią tego typu sytuację. Profesor patrzył na niego zaskoczony, ale i rozbawiony. Syri zarumienił się, co było bardzo cennym widoczkiem, i szybko odskoczył.
- Przepraszam – dygnął i szybko dochodził do siebie siadając obok mnie.
- Ach, właśnie, Remusie. Przydałby mi się ktoś... – zaczął nauczyciel, jednak nie skończył całkowicie, gdyż już dało się słyszeć Blacka.

- Ja się tego podejmę. – ja mogłem wtedy tylko milczeć i wsłuchiwać się w ich rozmowę, chociaż chwilową – Mam czas, więc o cokolwiek chodzi chętnie się tym zajmę.
- Cudownie – mężczyzna klasnął w dłonie – Za dwa tygodnie w czasie wycieczki do Hogsmade będzie mi potrzebny ktoś tutaj na miejscu. Wytłumaczę ci wszystko innym razem. Bardzo się cieszę, że chcesz pomóc, z pewnością twoja pomoc mi się przyda.
Syriusz skinął głową i chyba nagle poczuł się niepewnie. A może nawet przez swoją porywczość właśnie wpakował się w coś? Ja odpowiedzi nie znałem, jednak on wydawał się odrobinę zmieszany. Dopił szybko swoją herbatę i najwyraźniej nad czymś myślał. Poszedłem w jego ślady grzejąc się ciepłym napojem. To wszystko było dziwne, albo to ja byłem zmęczony. Miałem ochotę położyć się spać, chociaż wiedziałem, że nie mogę. Zaowocowałoby to bólem głowy, o tym byłem przekonany, a właśnie tego nie chciałem.
- My już chyba pójdziemy – przeciągnąłem się i ziewnąłem niechcący. Od dnia tej dziwnej historii z książką wydawało mi się, że nie mogę się wyspać i ciągle jestem na wpół przytomny. Byłem pewny, że to przez brak słodyczy i słońca. Zapowiadała się ciężka zima i miałem nadzieję, że zdołam do tego czasu pozbyć się tego czerwonego kapturka, wyspać, najeść łakociami i wyprzytulać z Syriuszem. Tego mi brakowało.
- Odprowadzę was kawałek – zaoferował się profesor. Syriusz szybko znalazł miejsce, które mogło mu posłużyć za punkt strategiczny. Swoim ciałem odgrodził mnie od ramienia idącego przy nas mężczyzny. Czasami ocierali się nawet o siebie bokami, kiedy korytarz stawał się węższy. W końcu nauczyciel przeprosił nas i oddzielił się skręcając w stronę gabinetu Flitwicka. Zostałem sam z Syrim, który nawet nie był chętny do rozmów. Dopiero po chwili zatrzymał się gwałtownie.

- Zostawiłem pod jego gabinetem bluzę! – krzyknął – Poczekaj tutaj – rzucił się biegiem z powrotem. Mnie nie pozostało nic innego jak usiąść na pniaczku ścieżki, korytarza i poczekać na niego, tak jak prosił. Zamknąłem oczy opierając głowę o ręce i starałem się odespać zmęczenie w przeciągu króciutkiego czasu. Przeszkadzało mi tylko tykanie zegarka. Tylko skąd tam wziął się zegarek? Podniosłem głowę skupiając się na otaczającym mnie miejscu. Skąd ten odgłos tykania? W pobliżu nie było nic, co mogłoby go wydawać, ani też nikt się tam nie kręcił. A jednak nadal słyszałem ciche ruchy wskazówek. Aż przeszły mnie dreszcze.
Syriusz wrócił w oka mgnieniu ucieszony. Tykanie ustało, jednak, kiedy tylko mnie dopadł i odpoczął chwilę po biegu znowu się nasiliło. Spojrzałem na chłopaka by wiedzieć, czy i on to słyszy. Marszczył nos i nasłuchiwał, więc miałem pewność, że nie oszalałem.
- Co to? – mruknął jakby ten dźwięk go denerwował. Pokręciłem głową w geście niewiedzy. Wsłuchiwaliśmy się obaj i powoli ruszyliśmy w stronę dormitorium. Wcale mi się to wszystko nie podobało. Nudne dni, dziwne zdarzenia, brak chęci na łakocie i pieszczoty. Bajki wcale nie były takie fajne, jak mi się z początku wydawało. Czym innym było ich czytanie, a czym innym życie jako ich część. Stanowczo popierałem to pierwsze, a sprzeciwiałem się drugiemu. Tęskniłem za normalnym życiem coraz bardziej.