niedziela, 30 sierpnia 2009

Kartka z pamiętnika XLVII (Special) - Nauczyciel astronomii

Kochani, notka dedykowana tym, którzy zaczynają rok szkolny we wrześniu! Niech ten rok, mimo nauki i udręki życia szkolnego będzie dla Was wyjątkowy i magiczny!

Зеркало - lustro. Przedmiot wytwarzany już przed wiekami, bez którego współcześni ludzie nie potrafiliby się obyć. Prawdopodobnie nie ma osoby, która nie posiadałaby w domu nawet najmniejszego zwierciadełka. A przecież jest ono jedną z bardziej niebezpiecznych broni. Przedstawia zwodnicze piękno, bądź odrażającą brzydotę, a nie ma nic łatwiejszego niż wykorzystanie atutów luster, niż posłużenie się ludzką próżnością, lub ambicją. Odbicie potrafi zabić, chociaż nikt nie myśli o tym, kiedy przygląda się samemu sobie każdego dnia.
A co dostrzegałem ja, patrząc każdego ranka na własne odbicie w łazience? Łatwiej było opisać niebo niż ludzką twarz przedstawioną tak nieporadnie i niedokładnie w odbiciu. Bo czyż nieboskłon nie był jedynie swoistym bytem, przedmiotem, czymś materialnym, podczas gdy człowiek łączył w sobie także duchowość? Lustro nigdy nie przedstawiało prawdy, każde oko widziało to samo inaczej, każde światło zmieniało szczegóły, które na pozór były nieistotne, a w rzeczywistości tworzyły przecież coś tak skomplikowanego i trudnego, jak człowiek, a jego fizyczność była równie złożona jak sieć uczuć.
Jaki więc byłem? Jak wyglądałem? Tak naprawdę nie miałem pojęcia. Czy istniał ktokolwiek, kto mógłby opisać mnie samego? Takim, jakim jestem naprawdę? Jeśli to ja miałem odpowiedzieć na to pytanie, zaprzeczyłbym. W oczach każdego człowieka wyglądam inaczej, jedni widzą cielesność, inni kierują się uczuciami. Nigdy nie dowiem się jak wyglądam naprawdę. Mogłem kierować się próżnością uznając, że jestem przystojny, zbyt niską samooceną widząc siebie, jako koszmar. Mogłem oceniać coś połowicznie, jednak 50% to wiele, tak, więc graniczyłoby to z kłamstwem w jedną bądź drugą stronę. Ludzie również nie mogliby mi pomóc mówiąc mi, co widzą, gdy patrzą na mnie. Czyż każde z nich nie jest inne? Czy nie różni się jak żywioły? Jak więc mógłbym oprzeć się na zdaniu jednej osoby, skoro inna postrzega mnie z goła inaczej?
Nie było sensu wpatrywać się dłużej w coś tak sztucznego jak odbicie w lustrze. Opłukałem usta, otarłem je ręcznikiem i wyszedłem do pokoju.
Był to jeden z nielicznych moich dni wolnych. Mogłem wstać wcześniej, by później położyć się o normalnej porze. Z niczym się nie spieszyłem, ponieważ nie musiałem. Moją dziedziną była astronomia, a temu w pełni mogłem oddawać się nocami. Ubrałem się niespiesznie i przeszedłem do gabinetu. Właśnie tam miał upłynąć mi cały dzień.
Jedna z moich ulubionych książek leżała na biurku, a obok stała już zaparzona gorąca herbata.
Usiadłem w fotelu rozkładając się wygodnie. Upiłem łyk napoju zamykając oczy i rozkoszując się jego smakiem. Przez chwilę wspominałem pierwszy dzień w Hogwarcie. Byłem zaraz po szkole, nie spodziewałem się propozycji pracy tak szybko. Okazało się, że stanowisko nauczyciela astronomii było wolne, a dyrektor potrzebował kogoś, kto zrozumie uczniów i zdoła ich zainteresować tym przedmiotem. Zgodziłem się bez wahania i już następnego dnia byłem gotów do drogi. Musiałem się zadomowić, zapoznać z dotąd przerobionym materiałem, nawyknąć do szkolnych teleskopów na nowo. Postanowiłem nie pokazywać się uczniom, by w ten sposób zmusić ich do jakiegoś zainteresowania zajęciami. Czy moje starania przyniosły efekty? Nie wiem, chociaż minęło dopiero kilka miesięcy, od kiedy zacząłem pracę i z pewnością miałem czas na zebranie plonów własnych starań.
Ledwie wypiłem połowę filiżanki, a mój spokój został zakłócony. Dlaczego wątpiłem, że mam do czynienia z jakimś innym profesorem, który przyszedł porozmawiać, dowiedzieć się czegoś, lub chociażby poinformować mnie o czymś. Serce zabiło mi szybciej, dłonie zadrżały jednorazowo. Upiłem kolejny łyk i powoli wstałem z fotela podchodząc do drzwi. Otworzyłem je niechętnie i widok chłopaka za nimi wcale mnie nie zdziwił. Średniego wzrostu, niebieskie oczy, blond włosy. Uczeń szóstego roku. Już i tak pozwoliłem sobie na zbyt dokładną ocenę jego wyglądu. A gdybym miał przedstawić go bardziej opisowo? Takim, jakim go widziałem? Nawet nie potrafiłem się na to zdobyć.
- Czego chcesz tym razem? – syknąłem wracając na swoje miejsce. I tak wiedziałem, że zaraz wejdzie do środka nawet, jeśli mu zabronię.
- Jak pan może być taki niemiły! – rzucił teatralnie i stając przed moim biurkiem rzucił okiem na okładkę leżącej na blacie książki. – O! Znam, czytałem! – chciałem go zbyć, jednak on nie dał mu szansy. – Siedzi pan w ciszy? To aż dziwne. – podszedł do magnetofonu na jednej z półek i włączył go. W środku była kaseta, którą urządzenie zaczęło odtwarzać. Mocne dźwięki posypały się z głośników, odrobina melancholii w głosie wokalisty i potok słów, które tworzą swoistą sztukę.
- Pytałem, czego chcesz! – syknąłem z naciskiem.
- Tego, co zawsze. – odwrócił się zamaszyście w moim kierunku i uśmiechnął niewinnie, podczas gdy jego głos wibrował dźwięcznie zaprzeczając słowom. – By wyjaśnił mi pan ostatnie zajęcia. – kolejne pukanie. Kogo tym razem przyniosło?! Jakbym miał mało kłopotów z jednym natrętem. Tym razem otworzyłem je wyraźnie poirytowany.
- Cudownie! – warknąłem mając ochotę nimi trzasnąć. Zaskoczony nastolatek o głowę wyższy od poprzednika, a mało to, o ciemnych włosach i równie ciemnych oczach, uczeń piątego roku, zaskoczony wszedł do środka. Gdy siadałem na swoim miejscu widziałem, że obaj patrzą na siebie zaskoczeni. Więc nie byli w zmowie, chociaż tyle.
- A ty tutaj, czego? – masowałem nasadę nosa by uspokoić się i chociaż odrobinę rozluźnić.
- Ja chciałem... – oderwał spojrzenie od blondyna i przeniósł je na mnie. – Chciałem zadać kilka pytań odnośnie ostatnich zajęć. – świetnie! Po prostu świetnie! Na wszystkie dni w tygodniu, miesiącu, roku! Oni musieli wybrać sobie właśnie ten! Mój wolny dzień, który miał być pełną relaksu odskocznią od codziennych zajęć. Dwaj podli kłamcy, którym upodobało się denerwować mnie, co najmniej dwa razy w tygodniu.
Kiedy zaczynałem ich uczyć nie podejrzewałem nic. Ot przypadkiem wpadłem na jednego na schodach Wierzy Astronomicznej po zajęciach. Mówił, że zgubił coś i dlatego nie wrócił z innymi. Niedługo później podobne zajście miało miejsce u podnóża schodów, wtedy natknąłem się na drugiego z nich. I od tej pory zaczęły się kłopoty. Myślałem, że są po prostu mniej zdolnymi uczniami, który mimo chęci nie do końca potrafią pojąć astronomię. Niestety po kilku tygodniach zrozumiałem, że wcale nie chodziło im o naukę, lub kłopoty z nią związane, ale o to by mnie denerwować i wyprowadzać z równowagi. Powiedziałem im jasno, że nie życzę sobie ich zabaw i marnowania mojego czasu niestety nie dało to nic. Zarówno jeden, jak i drugi przeszkadzali w zajęciach swoich grup, a tym samym raz w tygodniu przychodzili do mojego gabinetu usilnie starając się obstawać przy swojej wersji, że nic nie rozumieją.
- Kłamiesz! I jeden i drugi! – syknąłem wściekle. – Głos ci się zmienia, kiedy kłamiesz! – warknąłem na blondyna, który uśmiechnął się, podczas gdy ciemnowłosy patrzył na niego w specyficzny, ostry sposób.
- Zauważył pan! – zignorowałem go całkowicie.
- A tobie lekko rozszerzają się źrenice. – fuknąłem na drugiego, który zdziwiony, ale jakby usatysfakcjonowany uniósł kąciki warg. Tym razem to blondyn wydawał się niepocieszony. Dwa wredne smarkacze ścigały się w tym, który bardziej mnie zdenerwuje? Miałem wielką ochotę rozszarpać ich za zrujnowany nastrój dnia. – Wynosić się stąd, obaj! I wyłączyć ten magnetofon! – naprawdę starałem się nie wybuchnąć, ale czułem, że była to kwestia minut.
- No dobrze, więc wytłumaczy mi pan innym razem. – blondyn podszedł ponownie do szafki i wyłączył muzykę. Uśmiechnął się i przeprosił wychodząc z gabinetu. Młodszy popatrzył tylko za nim.
- Więc ja też pójdę. – skłonił się i wyszedł pospiesznie.
- Tylko na to czekałem. – zapewniłem mówiąc już do samego siebie i ciężko oparłem się na fotelu. Odchylając głowę do tyłu usiłowałem skupić myśli. Nie było to łatwe, o ile w ogóle było możliwe. Odsunąłem od siebie książkę. Straciłem ochotę by ją czytać. Straciłem ochotę na wszystko. Chciałem może tylko krzyczeć, niszczyć, wyżywać się na wszystkim, co miałem pod ręką. Spokojny dzień zamienił się w pasmo mąk i udręki. Modliłem się by na obiad była pieczeń z ziemniakami. Jak zawsze, jak dziecko, liczyłem, że jeśli zajmę się czymś tak prostym jak jedzenie mój zły nastrój minie i znowu będę mógł zacząć dzień na nowo, nawet, jeśli o tak późnej godzinie.



  

piątek, 28 sierpnia 2009

Po Filch'u!

Wizja krwawej plamy na podłodze wcale mi się nie podobała, a jednak Syriusz z każdą chwilą coraz bardziej lubił ten pomysł. Zastanawiał się wzdychając mi do ucha, jakie wywoła to spustoszenie i co inni będą o tym myśleli. Dla mnie było to obrzydliwe, a nie interesujące jak dla niego. Kojarzyło mi się w pewnym stopniu z moimi przemianami. Gdybym nie był zamknięty w tamtej chacie nie wiem czy zdołałbym nie krzywdzić nikogo, a to w przypadku wilkołactwa było nierozerwalnie związane z krwią.
- A Filch się wystraszy i nie wyjdzie – mruknąłem raczej mówiąc o sobie niż o woźnym. Ja bałbym się widząc wielką, krwawą plamę na ziemi, a gdybym był zamknięty w pokoju z tłumem wrzeszczących dzieciaków chyba umarłbym ze strachu!
- No tak... – Syriusz ostudził swój zapał. Zapewne wyczuł moją obawę i dlatego postanowił odrzucić ten pomysł. Moje zdolne kochanie zrobi to inaczej – zaczął się przymilać.
- Czegoś chcesz. – syknąłem ostrożnie odwracając się pod Peleryną do niego – Słucham, czegoś tym razem? – uniosłem brew patrząc na niego z lekką i trudną do ukrycia ironią.
- Tylko tyle kochanie, że mam lepszy pomysł – pocałował mnie szybko i poklepał Shevę po pośladkach z tego, co widziałem, by chłopak nie czuł się osamotniony. – Plama wody będzie, a jak, ale nie będziesz im moczył nóg by to dostrzegli. Wyczarujesz całą falę, mój wilczku. Powiedzmy, że twojej wielkości i poślesz ją na nich. – wyszczerzył się – Dam sobie głowę uciąć, że wtedy dostrzegą wodę na ziemi.
- Heh... – westchnąłem zrezygnowany – Niech będzie. No to do dzieła, tak? – znowu obróciłem się pod peleryną tym razem wyciągając różdżkę. Spokojnie i powoli podeszliśmy do tłumu stając w niewielkim oddaleniu. Teraz musieliśmy być rozważni, jednak później będzie się liczyła szybkość.
- Gotowi? – zapytałem szeptem i tylko czułem ruch Peleryny, kiedy kiwali głowami. Biorąc głęboki oddech machnąłem różdżką i wypowiedziałem cicho zaklęcie. Wyczytałem je w jakiejś książce w dziale historii magii, więc prawdopodobieństwo, że ktoś jeszcze będzie je znał było nikłe. Wątpię by osoby zaglądające do tego działu dobijały się do drzwi kantorka woźnego. Przycisnąłem chłopaków do ściany mając nadzieję, że nie przywołałem nazbyt wielkiej fali. Tym czasem od strony końca korytarza dochodził już nikły szum, który zagłuszały krzyki i głośne rozmowy uczniów. Tym lepiej, gdyż zaskoczenie z pewnością będzie większe.
- Remi... – Syri zaczął szeptać mi na ucho – A my? Nas też zaleje? – wzruszyłem ramionami starając się być przy tym jak najbardziej niewinnym. Nie miałem pojęcia czy nas dosięgnie, ale wolałbym tego nie doświadczać tym bardziej, że woda do najcieplejszych chyba nie należała.
- Ej, ej, ej! Coś słyszę! – rzucił ktoś w tłumie, a tamci jeszcze bardziej przycisnęli się do drzwi widocznie mając nadzieję, że wychodzi woźny. Pomylili się znacznie, jednak do większości zapewne dotarło to dopiero, kiedy fala lodowatej wody oblała pierwszych z brzegu i przedarła się między nimi do następnych. Tych, do których nie dotarła z całym impetem zalały mniejsze falki. Efekt był taki, że w tłumie przy drzwiach nie było żadnej całkowicie suchej osoby, a na szczęście nam zamoczyło wyłącznie buty. Tłumik rozpierzchnął się na boki i do tyłu rozglądając wokoło.
- Co to było?! – krzyczał ktoś.
- Chyba jakaś rura pękła!
- To nasza wina?!
- Teraz chodźcie – Sheva pchnął mnie i pociągnął Syriusza. Bez trudu mogliśmy teraz poczłapać pod drzwi po wodzie i czekać na reakcję woźnego. Uczniowie zbyt byli pochłonięci oglądaniem plamy na posadzce i dociekaniem skąd nadeszła fala, a także, co właściwie się stało. Tym czasem woda wnikała pod drzwi przedostając się do Filcha.
Zamknąłem oczy skupiając się na odgłosach z wewnątrz pomieszczenia. Słyszałem przekleństwa i domyślałem się, że plan raczej zadziałał. Syri i Sheva ufali mi nie pytając o nic, zaś woźny przeklinał coraz głośniej. Dalej był już tylko szczęk zamka i drzwi otworzyły się szeroko a mężczyzna patrzył wściekle to na plamę wody, to na uczniów za nami. Nas nie dostrzegł i nie miał prawa. To była nasza jedyna szansa. Szybko sięgnąłem stojąc najbliżej i zerwałem trzy guziki kamizelki woźnego, które rzeczywiście od razu odrosły. Był zaskoczony słysząc jak się odpruwają i czując zapewne, że ktoś za nie ciągnie, jednak nikogo nie widział. Złapałem szybko chłopaków, za co się dało i niestety za spodnie zaraz na kroczu, jako że miałem takie a nie inne szczęście.
Najszybciej jak mogłem wyciągnąłem ich z niebezpiecznej strefy w samą porę. Filch przypomniał sobie, o co toczy się stawka i ze strachem spojrzał na tłum przed nim. Oni także jak rozbudzeni zmierzyli go wzrokiem i rzucili się na niego. Dało się tylko słyszeć krzyk i kolejne przekleństwa woźnego. Zdjąłem z nas Pelerynę i Syriusz schował ją szybko do wielkiej kieszeni na nogawce ciemnych jeansów.
- Teraz jazda! – syknął łapiąc mnie za rękę, całując ją szybko i puszczając by lepiej było nam biec. Wcale nie miałem na to ochoty, ale i ciężko było powiedzieć, czy miałem inne wyjście. Wraz z chłopakami pobiegliśmy znanym nam już skrótem do Wielkiej Sali. Inni albo starali się jeszcze dostać do Filcha, albo nie mogli się wydostać. Mieliśmy wielkie szanse.
Minęliśmy kilku nauczycieli i kilka grupek szukających w dalszym ciągu woźnego. Dyrektor właśnie chciał wyjść z Wielkiej Sali. Widzieliśmy go w drzwiach. Sheva, który był zaraz za Syriuszem przyspieszył i szli łeb w łeb. Widząc ich Dumbledore wycofał się pospiesznie do środka. Wpadliśmy do pomieszczenia jak burza i z trudem mogliśmy się zatrzymać. Na nieszczęście Shevy to Syriusz wdarł się do środka pierwszy, tak, więc to on zwyciężył. Stanęliśmy dopiero na środku Wielkiej Sali rozglądając się za dyrektorem, którego nie było. Syri wydawał się przestraszony. Odwrócił się gwałtownie i westchnął z ulgą. Kiedy popatrzyłem za siebie wiedziałem, że Dumbledore jest jednak w Wielkiej Sali.
- Musiałem zejść na bok żebyście mnie nie staranowali – roześmiał się ciepło – No to jak? Macie guziki? – Black wystartował momentalnie ze swoim w wyciągniętej dłoni. Sheva nadąsany pokazał swój, a ja od niechcenia trzeci. Dyrektor klasnął w dłonie. – Wspaniale! – na jego dłoni zmaterializowała się brożka w kształcie herbu Gryffindoru z wyraźną datą. – Noś to jutro, a wtedy nauczyciele będą wiedzieć, że ciebie muszą unikać przy odpytywaniu. Ach! I oczywiście nagroda dla grupy! – wręczył nam po pudełeczku Czekoladowych Żab, ciut większym niż normalne. – Zapewniam, że się wam spodoba – uśmiechnął się i zamruczał rozmarzony. – Swoją drogą, jak wam się udało dostać do Argusa? – jego oczy lśniły uważnie zza okularów.
- To było trudne, ale się udało. Reszta jest tajemnicą Remusa – Black był pewny siebie i mrugnął do mnie tajemniczo tak by dyrektor mógł to zauważyć. Ja pokręciłem tylko głową. Bardziej interesowała mnie Żaba w środku pudełka niż cokolwiek innego.
- I doradzam otwierać na łóżku – tym razem to mężczyzna mrugnął do mnie zapewne zauważając wcześniej moje zaciekawienie nagrodą. Za słodycze z pewnością opłacało się tak wysilać z biegiem.
Do Wielkiej Sali wpadła jednak grupka, a za nią kolejne. Słyszałem ich głośny jęk zawodu, kiedy nad dostrzegli i zapewne na korytarzu także było to dobrze słyszalne. Udało nam się zwyciężyć i zabrało mi to naprawdę wiele sił.
- Przesunąć się! No już, z drogi! – głos Filcha dotarł do nas jeszcze zanim sam pojawił się przed uczniami stojącymi przy drzwiach. Włosy miał potargane, minę jakby planował zabić wszystkich wkoło, ubrania mokre i porwaną kamizelkę. Nikt nie obszedł się z nim delikatnie. Mało tego kuśtykał i wydawał się zmiażdżony przed chwilą, co nie mijało się chyba z prawdą. – Nigdy więcej, panie dyrektorze! – syczał rozpychając się na boki w tłumie – Żadnych więcej kamizelek i konkursów! Proszę zobaczyć, co ze mną zrobili!
- Oj, Argusie... – Dumbledore objął go ramieniem, ale szybko się odsunął pewnie czując mokre ubrania mężczyzny. Popatrzył na nie ze zdziwieniem – Myślę, że już nie będziesz musiał tego więcej przeżywać. Juz po wszystkim... Idź się przebrać, bo się przeziębisz... – jego wzrok spoczął na masie innych mokrych postaci – Najlepiej wszyscy załóżcie coś suchego! Mamy w końcu już zwycięzcę! Syriusz Black, trzeci rok, Gryffindor! – poniekąd tylko dyrektor i sam Syri byli tym podekscytowani. Inni machnęli ręką i zaczęli wychodzić z Wielkiej Sali.


środa, 26 sierpnia 2009

Na Filch'a!

12 grudzień
Czekaliśmy już na obiad przed popołudniowymi zajęciami. Dla mnie nie było jeszcze stosunkowo późno, jednak dla Pottera i Syriusza równało się to z zakończeniem dnia i snem. Obaj wstali leniwi i ospali, nie uważali na zajęciach i byli do niczego, więc specjalnie się temu nie dziwiłem. Może powodem tego była pogoda, chłód, śnieżyca, a może po prostu z dnia na dzień coraz mniej mieli energii, co wynikało z ich braku zainteresowania czymkolwiek poza odpoczynkiem w nadmiarze.
Niesamowitym przeciwieństwem chłopaków był dyrektor, który witał wszystkich nowo wchodzących do Wielkiej Sali głośno wymieniając ich imiona i posyłając pozdrowienia. Coś się szykowało to dało się wyczuć w powietrzu. Nauczyciele mniej entuzjastycznie przyglądali się wszystkiemu, za wyjątkiem Camusa, który uśmiechał się subtelnie patrząc na nas wszystkich, z łokciami na stole i złączonymi palcami dłoni. Wyglądał jak gotowy do ataku mocarz pewny swojej siły i bawiący się z tymi, którzy chcieli wyzwać go na pojedynek. Sam nie wiem, dlaczego właśnie takie skojarzenie przyszło mi na myśl. Może miało to coś wspólnego z piskami dziewcząt, które mimo jego ślubu nadal szalały w fanklubie nauczyciela latania, który niestrudzenie walczył z fankami innych nauczycieli. Szczerze mówiąc sam nie wiem, czy jakikolwiek przystojny nauczyciel nie miał zrzeszonej masy dziewczyn gotowych zrobić dla niego wszystko. Nie pojmowałem tego, jednak bardzo chętnie zapytałbym Zardi o tę właśnie cechę młodych kobiet. Punktem odniesienia z pewnością nie była uroda mężczyzny, ale charakter dziewczyny. Tak sobie to przynajmniej tłumaczyłem póki nie znalazłem czasu na zapytanie o to koleżanki.
Tym czasem dyrektor sprawdził szybko czy wszystkie miejsca przy stołach są zajęte i wtedy też zaczął pełnym entuzjazmu głosem:
- Moje kochane dziewczęta i nie mniej kochani chłopcy! Jestem pewny, że każde z was, albo, chociaż większość, pamięta o naszym konkursie przedświątecznym. Ja także o nim nie zapomniałem i teraz chciałbym wprowadzić was w szczegóły pierwszego zadania. – po pomieszczeniu rozniosły się ciche podniecone szepty. Z resztą nawet J. i Syri wydawali się poruszeni. – Dziś zaczniemy od szkolenia pracy w grupie mimo rywalizacji. Naturalnie pragnę was czegoś nauczyć a nie tylko nagradzać. – mężczyzna uśmiechał się niewinnie. – Tak, więc pracujecie w grupach trzy osobowych do czasu wykonania zadania. Nagroda obejmuje całość grupy, jednak tylko jedna osoba otrzyma specjalną taryfę ulgową na zajęciach! Ale teraz od rzeczy, kochani, do rzeczy! Pan Filch jest waszym celem, ale może od początku. – woźny wyglądał jakby miał zaraz zagryźć dyrektora. – Na kamizelce Argusa są zaczarowane guziki, które będą odrastać za każdym razem, kiedy któryś zostanie zerwany. Zadaniem grupy jest zdobyć po guziczku na osobę, co chyba oczywiste, jeśli chcecie zwyciężyć. Zaraz po zdobyciu guzika musicie wrócić tutaj do Wielkiej Sali. Osoba, która przybiegnie tu, jako pierwsza ze zdobyczą wygra możliwość wymigania się od odpytywania na wszystkich zajęciach dnia jutrzejszego. Ale! – ostudził zapały części uczniów – Nie tak prędko. Cała grupa musi przybyć tu razem z nim. Tak, więc każde z was odpowiada za resztę i dopiero, jeśli przybiegnie pierwszy, a jego grupa dotrze tutaj z guzikami zostanie uznany za zwycięzcę, a każda z tych osób otrzyma ode mnie dodatkową niespodziankę. To tak pokrótce. Zaczniecie dopiero po obiedzie, kiedy wam pozwolę. Argusie bądź tak miły i ukryj się gdzieś przed nimi. – Dumbledore posłał woźnemu niezwykle ciepły i szeroki uśmiech, a ten z grobową miną skłonił się i wyszedł patrząc groźnie na uczniów, którzy chciwie podążali za nim wzrokiem. – Macie czas do końca przerwy obiadowej i rozpoczęcia się popołudniowych zajęć! – dyrektor klasnął w dłonie, pojawił się posiłek – Smacznego moi zdobywcy!
- Ehh... – westchnąłem. Niemal każdy rzucił się szybko i łapczywie na obiad i starał wypchać jak najwięcej i jak najszybciej do ust, co się da. Widać, że nie chcieli zostać na końcu, kiedy dyrektor da znać, że zaczął się wyścig po guziki. – Ehh... – westchnąłem ponownie i powoli zabrałem się za posiłek. Obok mnie Syriusz i James odzyskali siłę i jak większość osób w Wielkiej Sali jedli w rekordowym tempie. Wolałem nie zakładać ile osób trafi do Skrzydła Szpitalnego zaraz po tym wyścigu w jedzeniu.
Nie minęło piętnaście minut, a tylko nieliczni dokańczali posiłek, reszta już czekała na znak dyrektora. Ten jednak poczekał aż każdy skończy, aż zniknął naczynia i wtedy machnął nam ręką byśmy zaczęli.
- Remi, Sheva, ze mną! – Syriusz złapał mnie i blondyna za ręce i ciągnął za sobą w tłum wybiegający z pomieszczenia. Potter na szybkiego porwał Petera i Kinna, których miał pod ręką i teraz stanowili dla nas konkurencję. Prawdę mówiąc nie brałbym w tym udziału gdyby nie zależało mi na przyjaciołach, a oni bardzo chcieli uwolnić się od odpytywania na zajęciach.
- I gdzie teraz? – Sheva rozglądał się patrząc na plecy rozpierzchających się uczniów – Gdzie szukać Filcha?
- W jego kantorku – mruknąłem cicho – Nie ważne, że jest młody. Filch to Filch. Dyrektor nie mógł gorzej wybrać celu. – Jestem pewny, że tam się ukrył... – jeszcze dobrze nie uzasadniłem, a przyjaciele już ciągnęli mnie biegiem w tamtym kierunku. I chyba nie pomyliłem się, gdyż cała masa innych grup już stała przy drzwiach do kantorka woźnego, część starała się jakoś otworzyć drzwi, inni szukali innego wejścia do środka.
- Założę się, że Filch stoi przy drzwiach z siekierą i czeka na pierwszego, który jakoś dostanie się do środka. – Syriusz stanął na palcach i patrzył na boki szukając miejsca gdzie mógłby się przepchać bliżej drzwi.
- To trzeba sposobem – znowu starałem się trzeźwo myśleć. Mnie nie dopadł szał nie pytania na zajęciach, więc z powodzeniem mogłem oceniać sytuację. – Tu trzeba czegoś, co zajmie ich wszystkich, a tym samym wyciągnie go z pokoju. Musimy dostać się niezauważeni pod drzwi i zrobić to szybko i rozważnie, ale jak dostać się tam niepostrzeżenie i jak w ogóle tam się przedrzeć?
- Wiem! Zostańcie tu i miejsce wszystko na oku! – Syriusz odwrócił się i biegiem zniknął za zakrętem. Z całą pewnością zbyt mało czasu spędzaliśmy na potyczkach z woźnym. Nie znaliśmy go na tyle dobrze by wiedzieć jak go wyciągnąć z kantorka, a i nie mieliśmy całkowitej pewności, że tam jest. Moim zdaniem było to miejsce najbardziej pasujące do woźnego i w ten sposób myślała spora większość, a jednak nie wszyscy.
- Andrew, zanim Syriusz wróci pomóż mi coś wymyślić. – mruknąłem. Chłopak zaczął chodzić w kółko.
- Mamy do czynienia z woźnym. Wrednym woźnym, przewrażliwionym woźnym... Bardzo przewrażliwionym. – odwrócił się gwałtownie i uśmiechnął patrząc na mnie. – Bardzo, bardzo wrażliwym na punkcie porządku i swojej pracy, Remi. – starał się chyba przekazać mi coś telepatycznie i jeśli wziąć pod uwagę, że wpadłem na pomysł, to może mu się to udało.
- Tak! A to zajmie też innych, bo będą zdziwieni tym, co się dzieje!
- Mam! – Syriusz zdążył w tym czasie dobiec do nas i pokazał nam Pelerynę Niewidkę Jamesa. – Nie martw się, Remi, zanim on wpadnie na ten pomysł to my już zdobędziemy nagrodę. Więc jaki jest plan? – sapał jeszcze chwilę, po czym uśmiechnął się słodko. – Bo jest plan?
- Tak jest – puknąłem go w czoło – Już jest. – rozejrzałem się szybko – Pod Pelerynę już. – syknąłem i starałem się zrobić to jak najszybciej i najmniej rzucając się w oczy. Inni byli zajęci dobijaniem się do drzwi, więc mieliśmy szansę. – Plan jest taki, Jeśli wyczaruję na podłodze wystarczająco wielka plamę wody, wtedy oni poczują ją na butach i odsunął się szukając jej powodu. Pewnie będą myśleć, że to ich sprawka. Normalny odruch. Filch pod drzwiami też ją dostrzeże, a przynajmniej musi, i wtedy, kiedy wyjdzie my zrywamy guziki i w nogi. Taki jest plan... – trochę się speszyłem, kiedy uświadomiłem sobie, że nagle z podległego im stałem się dowódcą. – Wiem, że jest prosty, ale może się udać – mruknąłem ciszej nie chcąc więcej zwracać na siebie ich uwagi.
- Jesteś moim genialnym, Remusem – Syri uśmiechnął się i pocałował mnie w policzek. – Nie martw się, uda nam się. A jeśli nie to zabarwimy wodę na czerwono i wtedy już na pewno się rozejdą jak trzeba! – ja aż tak drastyczny być nie chciałem.

niedziela, 23 sierpnia 2009

Kartka z pamiętnika XLVI - Alen Neren

Krzesło – nieświadome, niewinne narzędzie zbrodni. Dzięki pomocy maleńkiego zaklęcia jest w stanie stać się jeszcze bardziej niebezpieczne. Wystarczyło jedno, krótkie machnięcie różdżką, cicho wypowiedziane zaklęcie i zwyczajny przedmiot codziennego użytku stał się z pozoru tylko wbudowanym w ziemię krzesłem, takim jak wszystkie inne. W rzeczywistości miało zgoła inne zastosowanie, ale do tego potrzebna była ofiara. Czysta, słodka, by spodobała się bogom, którym zostanie złożona, i piękna.
I tu na scenę wkraczał Blood. Niewinny do szpiku kości, oczyszczony ze zła świata przez swój ból i cierpienia. Najdoskonalsza ofiara złożona pradawnym bogom – pożądaniu i samolubnym pragnieniom.
Ubrany zupełnie normalnie i zaskoczony tym, że przyprowadziłem go do zwyczajnej sali, pustek z jednym krzesełkiem na środku. Zupełnie jakbym chciał go skrzywdzić, a przecież nie do końca takie były moje plany.
Złapałem go za rękę i podprowadziłem do krzesła sadzając na nim.
- Co to jest? – rozglądał się siedząc niepewnie – Gdzieś ty mnie przyprowadził? – czyżby się bał? Ale czego? Przecież ja byłem bezbronny...
- Szzzz... Zobaczysz – uśmiechnąłem się figlarnie przykładając palec do jego ust – Zaufaj mi przez chwilę, dobrze? – uklęknąłem patrząc mu w oczy mimo niewygodnej pozycji. Na oślep przymocowałem jego nogi paskami do nóg krzesła w miarę szeroko rozwarte, a zaraz potem podobnie uczyniłem z jego rękami lekko wykręcając mu je do tyłu. Siedział tak grzecznie, że sam nie byłem pewien, czy nie zasnął mi na krześle, jednak ledwie został przywiązany, a zaczął się kręcić i starał wydostać.
- Co ty robisz? – czułem niepokój w jego głosie. Wiecznie cyniczne, ślicznie fioletowe oczy były otwarte szeroko i wielkie jak dwie filiżanki pełne fiołkowego naparu.
- Nic ci się nie stanie – powiedziałem łagodnie głaszcząc go po policzku. – Spodoba ci się, kiedy tylko zaczniemy i będzie ci naprawdę dobrze. – nałożyłem na palec wskazujący metalowy pazur i przesunąłem nim od policzka chłopaka przez szuję i pierś aż do krocza.
Moja mała, rozkoszna zabaweczka... Pacynka w teatrze kukiełkowym prowadzonym przeze mnie. Jedna z najlepszych i najcenniejszych, a tym samym jej zdobycie graniczyło z cudem. Została wyrwana z płonącego sklepu starego kolekcjonera i ocalała. Człowiek, który ją ocalił myślał, że już dawno przestał bawić się zabawkami, a jednak, kiedy ta wpadła mu w ręce poczuł, że odnalazł prawdziwe przeznaczenie.
A teraz dzielny ołowiany żołnierzyk, który tak wiele miał za sobą stał się najistotniejszą częścią nowego teatrzyku, jedynym jego eksponatem, przeznaczonym wyłącznie dla swojego dawnego wybawcy, zamkniętym na kłódkę w sekretnej skrzyneczce przez dziecko, które chcę mieć go wyłącznie dla siebie.
- Przygotowałem dla ciebie o wiele więcej – zadowolony z siebie pochyliłem się nad nim i pocałowałem jego usta, lekko by nie poczuł się nazbyt pewnie. Zdjąłem z siebie szkolną szatę pokazując mu, co dla niego przygotowałem. Zamówiony z jakiegoś dziwnego czasopisma skórzany strój, bielizna, obróżka, jakieś pasy na piersi, wysokie buty.
Blood wyglądał na zszokowanego, jednak spodziewałem się takiej reakcji i teraz wywołała tylko uśmiech na moich ustach.
- Odbiło ci, tak? Odwaliło przez tego miśka! – szarpał się – Odwiąż mnie, zniszczę tą przeklętą maskotkę, która cię opętała i po sprawie. – wydawało mi się, że mówi prawdę, gdyż wyrywał się sprawnie i gdyby pasy, który go krępowały nie były zaczarowane mógłby się z nich wydostać.
- Niegrzecznie tak do mnie mówić... – pogroziłem mu palcem i położyłem stopę na krześle między jego nogami. Z diabelskim uśmiechem uniosłem palce i zacząłem powoli przyciskać je do krocza chłopaka. Mimo podeszwy czułem, że jednak mu się to podoba. Jego ciało stawiało lekki opór, a właśnie na tym mi zależało. On nie musiał być uczciwy, jednak ono było w pełni szczere. Nie mogłem powstrzymać chichotu.
Usiadłem mu na kolanach specjalnie ocierając się o jego krocze z niewinną miną. Był związany i w mojej mocy. Tylko mój. Nic więcej się nie liczyło.
Musiałem go trochę pomęczyć. Przyjemne cierpienie będzie dla niego najlepszym lekiem na smutki codzienności, a ja, jako dobra pielęgniarka zaaplikuję mu sporą dawkę tego cudownego specyfiku na jego dolegliwości.
- Musisz się trochę wyluzować. Jesteś taki spięty – rzuciłem z dezaprobatą i kładąc dłonie na jego ramionach masowałem je sprawnie ocierając się w dalszym ciągu o niego. Pozwoliłem by czuł przez cienką koszulkę moje twarde sutki i całe moje podniecenie. Po chwili jednak nie mogłem już się powstrzymywać i przymknąłem oczy wzdychając przy każdym przyjemnym ruchu ciała. On także był rozpalony. Czułem to całym sobą mając go tak blisko siebie. Z trudem zsunąłem mu się z kolan i uklęknąłem między jego nogami. Zębami odsunąłem zamek spodni, a on zamglonym z przyjemności wzrokiem błagał bym dał mu więcej. Nie potrafiłem odmówić ani sobie, ani jemu. Z przyjemnością wziąłem w usta jego członek i masowałem go wargami na całej długości zanim zacząłem go pieścić bardziej konkretnie. Wyszukałem językiem odpowiednie miejsca, na których skupiłem się w szczególności. Było ich wiele, a ja miałem masę czasu i możliwości. Wargi, język, zęby, palce. Mogłem pozwolić sobie na zabawę na każdy z możliwych sposobów.
Jak zauważyłem najczulsza była końcówka, więc to właśnie miejsce otoczyłem największą czułością. Odczuwałem tak wielkie pragnienie, że ssąc go musiałem przygotowywać swoje ciało by, choć odrobinę sobie ulżyć.
- Już! – syknął Blood – Przestań, wystarczy! – głos miał zachrypnięty i namiętny, wręcz idealny.
- Tak, masz rację. Już wystarczy – z jeszcze większym trudem niż na początku podniosłem się i stanąłem ponad nim przybliżając. Nie było sensu czekać na cokolwiek. Usiadłem na nim z siłą możliwie największą, z jaką mogłem i przytuliłem się do niego.
- Odwiążesz mnie teraz? – zapytał namiętnym szeptem. Wywołało to uśmiech szerszy niż dotychczas.
- Nie ma mowy, kochasiu – rozbawił mnie jego jęk protestu, ale gdy tylko popatrzyłem mu w oczy nie mogłem się od niego oderwać. Mocno przywarłem wargami do jego ust i całowałem zachłannie. Moje ciało samo zaczęło poruszać się niekontrolowanie podobnie jak jego biodra, które jako jedyne miały do tego możliwość.
Byłem napalony na niego bardziej niż zawsze, chciałem więcej i mocniej. Blood był ubezwłasnowolniony i zdany na moją łaskę...
Ojć! Omal nie podnieciłem się tymi fantazjami. Były miłe, jednak rzeczywistość różniła się od nich znacznie.
- Czego się tak patrzysz? – Blood warknął na mnie siedząc w Pokoju Wspólnym nad książkami. Był naprawdę inny niż w moich wyobrażeniach sprzed chwili. Był sobą i prędzej by mnie zabił niż dał się przywiązać do krzesła.
- Po prostu patrzę, bo uważam, że jesteś śliczny. – powiedziałem z uśmiechem, a ten skrzywił się.
- Jestem chłopakiem, psycholu. Nie mogę być śliczny, jasne?! – warknął wracając do nauki. – I przy okazji zaśliniłeś sobie zadanie z historii magii.
- Hę?! – popatrzyłem na stolik i przerażony musiałem przyznać mu rację. Na moim ledwie napisanym referacie widniała wielka plama, która rozmazała słowa i teraz tylko ja mogłem domyślić się, jakie one były. Cena za miłe marzenia była wysoka, ale opłacalna.
Zabrałem się za przepisywanie na nowo pracy.
- Blood? A gdybym cię związał, co byś zrobił? – zapytałem niewinnie z nosem utkwionym w pergaminie.
- Nie związałbyś mnie! – prychał kpiąco i wściekle – Zabiłbym cię jeszcze zanim byś to zrobił, albo przynajmniej poważnie uszkodził żeby wybić ci to z głowy i nawet nie zadawaj tak głupich pytań! – tak jak się spodziewałem mogłem tylko pomarzyć o niepewności, czy strachu w jego głosie. Mój Blood był zbyt zimny i oschły by podobne rzeczy mogły przejść.
Westchnąłem ciężko. Mimo wszystko mój Blood był o wiele lepszy niż tamten, chociaż musiałem go zdobywać i naprawdę się starać by uratować go z tego płonącego budynku całkowicie, chociaż już teraz był sensem mojego nowego życia, które zagarnął już dawno temu, gdy uratowałem go od pojedynczego płomienia. Teraz musiałem walczyć o niego z całym pożarem i byłem pewny, że wygram. Jeśli nie uczuciem to, chociaż upierdliwością.

środa, 19 sierpnia 2009

Pocałunek?

W piątek najprawdopodobniej notki nie będzie, ponieważ jadę na spotkanie z koleżanką i nie będę miała kiedy napisać, przepraszam!

10 grudzień

Nawet się nie spodziewałem, że książka, która dosłownie i w przenośni, uratowała tyłek Pottera będzie aż tak wciągająca. Oczywiście starałem się nie myśleć o tym, co musiała przejść by w końcu trafić do moich rąk. Wątpię bym był w stanie ją czytać ze świadomością, iż tak wiele wycierpiała, a ja teraz trzymam ją w rękach jak gdyby nigdy nic. Opcja zapominania o tym była o wiele bardziej interesująca.
Nie miałem pojęcia, iż tak wiele jest magicznych przedmiotów, wykluczając tu wszelkie świstokliki, czy też zwyczajne rzeczy, na które znudzeni czarodzieje rzucają zaklęcia. Wszystkie te prawdziwie magiczne przedmioty miały swoje bardziej, lub mniej skomplikowane historie, a ja już nie potrafiłem sobie wyobrazić życia bez wiedzy, jaką właśnie zdobywałem.
Z trudem też mogłem oderwać się od lektury, którą nosiłem ze sobą wszędzie i czytałem przy każdej sposobności. Zaskoczyła mnie ilość magicznych luster, które były tam pokazane, a i nie jeden naszyjnik zajmował czołowe miejsce na liście najpopularniejszych i najbardziej pożądanych magicznych rzeczy.
Analizowałem właśnie wiedzę o dwukierunkowych lusterkach wracając do naszej sypialni po zajęciach. Jak zawsze w poniedziałki miałem na głowie Syriusza, który wylewnie tłumaczył mi zagrożenie płynące od nauczyciele run i jego wielkie zainteresowanie moją osobą, które kruczowłosy sobie ubzdurał. Nie potrafiłem już tego słuchać, więc naturalnym odruchem dla mnie było wciśnięcie nosa w książkę i całkowite odcięcie się od mało interesującego tematu, jaki podejmował Syriusz.
Miałem pecha, wielkiego sądząc po tym, co wydarzyło się chwilę później. Chwila nieuwagi, w moim przypadku dłuższa niż myślałem, i wszystko potoczyło się w swoim własnym zawrotnym tempie.
- Remi! – głos Syriusza, nagle znikająca z pola widzenia jego twarz, dłoń, która zaledwie musnęła moją szatę i dziwne ssanie w żołądku. Poślizgnąłem się. Nie miałem pojęcia, na czym, ale nie było wątpliwości, że ślizg był potworny i może nawet większy niż kiedyś w bibliotece. Teraz jednak stałem na nogach ściskając mocno książkę w dłoniach i starając się nie krzyknąć, jednak usta miałem szeroko otwarte jakbym miał zaraz wydać z siebie przerażający i ogłuszający wrzask. Serce gnało przeraźliwie szybko, a krew uderzała do mózgu sprawiając, że nie widziałem wiele. Kręciło mi się w głowie z nadmiaru adrenaliny i wszystkie odgłosy ucichły ustępując miejsca szumowi krwi. Wydałem z siebie krótki krzyk, chociaż sam nie byłem tego świadomy. Gdzieś poza świadomością słyszałem go, jednak w tamtej chwili nie mogłem do końca zidentyfikować.
Dalej wszystko działo się jeszcze szybciej. Uderzenie, twarz, która mignęła mi przed oczyma i upadek, o dziwo, niebolesny. Coś wilgotnego na moich ustach i chwilowe przerażenie. Dopiero po kilku chwilach, gdy zacząłem dochodzić do siebie zrozumiałem cokolwiek. Leżałem na okrytym przez Blacka złą sławą nauczycieli run, a moje usta stykały się z jego. Mój język przez przypadek przedostał się między jego wargi, a profesor patrzył na mnie zaskoczony.
Zerwałem się, a towarzyszył temu także zdesperowany rozkaz Blacka bym natychmiast wstawał. Sądząc jednak po jego minie dobrze wiedział, co się stało i widział każdy nieszczęsny szczegół.
- P... Przepraszam! – krzyknąłem nagle i wytarłem wilgotne usta w niekontrolowanym odruchu, co z pewnością upewniło Syriusza, że to, co widział było jednak prawdą.
- Nic się nie stało... – profesor usiadł i również otarł wargi z mojej śliny – Nie spodziewałem się takiego entuzjastycznego przyjęcia – mruknął starając się utrzymać zdarzenie w jak najbardziej beztroskiej konwencji zabawnego wypadku. Nie zapobiegło to jednak wielkiemu rumieńcowi, jaki zakwitł na mojej twarzy.
- Ja... Poślizgnąłem się na czymś! – nadal mówiłem chyba trochę zbyt głośno, co było skutkiem niedawnego zajścia. Obejrzałem się za siebie by wiedzieć, chociaż, na czym miałem tak niesamowitą przejażdżkę. – I... Irytek... – syknąłem. Na całej długości korytarza widniał podpis ducha z jakiejś dziwnej substancji, a sądząc po wielkiej smudze, jaka go lekko zamazała musiała być naprawdę śliska, ponieważ to ja byłem nieszczęśnikiem, który ową smugę zostawił.
Przejechałem naprawdę spory kawałek, ale o moim hamowaniu nie chciałem nawet pamiętać. Kiedy tylko pomyślałem o tym, co w tej chwili może o mnie myśleć nauczyciel robiło mi się głupio. Wpadłem na niego, dotknąłem jego usta swoimi jakby w pocałunku i jakby to nie wystarczyło wepchnąłem mu język w wargi. Moje policzki tym bardziej się zaczerwieniły. Taka kompromitacja przerastała z pewnością nagiego Syriusza przy McGonagall.
- Pan wybaczy, musimy już iść! – Black porwał moją książkę z ziemi i złapał mnie mocno za rękę. Nadal byłem zamroczony, więc bez obiekcji pozwalałem sobą kierować. Ciężko nawet powiedzieć czy i o czym myślałem. Byłem w nazbyt wielkim szoku. Nie miałem nawet pojęcia gdzie prowadzi mnie przyjaciel.
Ocknąłem się odrobinę, kiedy rozpoznałem wejście do Pokoju Wspólnego, a później sypialnię. Czułem, że Black posadził mnie na łóżku i wsunął coś słodkiego w usta. To pozwoliło mi opamiętać się.
- Jedz! – warknął i włożył mi kolejną czekoladkę – I jeszcze. – kolejne pomadki i odłożył w końcu woreczek z nimi. Jeszcze tylko miętowa czekoladka, jeszcze jedna i pchnął usiadł mi na kolanach. Teraz to on mnie zaskakiwał i całkowicie traciłem poczucie rzeczywistości. Mocno przywarł do moich warg i zaczął całować zapamiętale i gorąco. Najpierw niemal miażdżył moje wargi, a zaraz potem wsunął w nie język zlizując nim pozostałości słodyczy i drażniąc każdy zakamarek. Dalekie było to od pocałunków, jakimi rozpieszczał mnie zawsze. Teraz raczej nastawiony był na to by brać jak najwięcej. Zupełnie jakby chciał coś udowodnić a z całą pewnością nie o to chodziło.
Pozwalałem na to by Syriusz robił to, co chce, chociaż nie wydawał się zadowolony. Widocznie czegoś mu brakowało i podejrzewam, że chodziło tu o mój udział w pocałunkach. Biorąc pod uwagę, że oczy miałem otwarte i naprawdę nie dawałem nic z siebie, chyba miał prawo być niezadowolony.
Ktoś mignął mi z boku, a po chwili przesunął się tak, że mogłem swobodnie go widzieć. Kinn patrzył na mnie i Blacka zaskoczony, zaś Potter udał niewzruszonego i podszedł do swojego łóżka.
- Nie przeszkadzajcie sobie. – mruknął szukając czegoś. Mina Niholasa zmusiła mnie do działania. Odepchnąłem Syriusza, który najwidoczniej nie planował przestawać, mimo że na nas patrzono. Byłem na niego zły i użyłem trochę zbyt wiele sił, gdyż chłopak wylądował tyłkiem na podłodze i patrzył na mnie urażonym wzrokiem.
- My już naprawdę wychodzimy – dodał James podając swojemu chłopakowi zapakowane ładnie pudełeczko z jakimś prezentem i łapiąc chłopca za rękę wyprowadził go z pokoju używając siły, gdyż ten wydawał się sparaliżowany widokiem, jaki mu zapewniliśmy.
- Co cię ugryzło?! – wybuchnąłem, kiedy tylko tamci opuścili pokój. – Oszalałeś?! Chcesz żeby każdy wiedział, że jesteśmy razem?! Zachowujesz się jak zwierzę!
- Tym się martwisz?! Całowałeś się z Wavelem! Nie wiem czy pamiętasz, ale to był bardzo głęboki pocałunek! I mam w sobie zwierzę jak widać!
- Masz w sobie idiotę i nie całowałem! To był przypadek! Wina Irytka! Skończ już z tym! – naprawdę byłem na niego wściekły.
- To nie Irytek! Założę się, że to on kazał mu to zrobić! – załamał mnie tym stwierdzeniem.
- Wavele uczy run, a nie wróżbiarstwa. Skąd miałby wiedzieć, że będę tamtędy przechodził właśnie wtedy i zaczytany, co? I nie patrz tak na mnie, bo wiem, co chcesz powiedzieć! – skarciłem go – Namida nie ma z tym nic wspólnego i nie jest w zmowie z nikim. Daj już spokój. – chciał coś powiedzieć, widziałem to, ale nie planowałem dać mu takiej możliwości – Podaj mi lepiej ciastka Petera! – pokazałem mu opakowanie stojące na szafce blondynka. Nie powinien się obrazić, a ja z pewnością oddam mu je, kiedy tylko będę miał okazję – I siedź już cicho! Koniec!
- Ale ja... – postanowił mnie przekrzyczeć – Tylko zmywałem jego smak z ciebie! Teraz możemy skończyć! – podał mi łakocie i usiadł nabzdyczony na skraju mojego łóżka. – I, i tak wiem, że on zrobił to specjalnie. – dodał ciszej do siebie, przez co ja mogłem już tylko opaść na łóżko nie mając do niego sił i nie wiedząc jak mu wytłumaczyć, ze jest głupi.


niedziela, 16 sierpnia 2009

O.o

W szkole nie mieliśmy już nawet czasu by zabrać nasze rzeczy do pokoju. Byliśmy zmuszeni zostawić wszystko przed drzwiami by Skrzaty Domowe zajęły się wszystkim za nas. To dało nam jednak dobre dwadzieścia minut na dotarcie do biblioteki i rozpoczęcie poszukiwań. Niestety nie mieliśmy pojęcia, od czego zacząć. Sam uznałem, że najodpowiedniejszym będzie przeszukanie w pierwszej kolejności półek z zaklęć i transmutacji. Nie do końca było też wiadomo, czego użył Lucjusz by wyczarować ogonek i ten dziwny napis. To utrudniało nam sprawę, a jednak musieliśmy na czymś się opierać.
James uznał, że w tej sytuacji nie może nam pomóc i zajmie się ukrywaniem swoich drobnych niedoskonałości. Usiadł sztywno na krześle, oparł się i obserwował bibliotekę by w razie potrzeby zmieniać pozycję i nie pozwolić by ktokolwiek dostrzegł skutki zaklęcia. Dla nas nie było to nawet zabawne. Może jednak, odrobinę, ale nic ponad to. Musieliśmy pokutować za Jamesa, a to dobrze zagłuszało jakikolwiek entuzjazm, czy chęć nabijania się z przyjaciela.
Westchnąłem stojąc przed półką pełną książek. Zacząłem przeglądanie od samej góry. Zaklęciem poruszałem książkami by móc odczytać ich tytuły i odkładałem na miejsce. Kiedy tylko jakaś wydawała mi się odpowiednia kartkowałem ją w miarę szybko, bądź sprawdzałem spis treści. Niestety nie dało mi to wiele. Sheva grzebiący w książkach po drugiej stronie biblioteki wspiął się na drabinkę i mruczał coś pod nosem w miarę głośno, jednak nie na tyle by ktoś się tym przejmował.
Gdybyśmy odrzucali za siebie wszystkie przejrzane książki już teraz zebrałaby się tak niezła kupka woluminów. Tym czasem już powoli czułem znużenie. Każdą książkę musiałem odkładać nie znalazłszy w niej nic, co mogłoby mi pomóc.
Syriusz przeszukiwał tę samą półkę, co ja, chociaż od drugiej strony, dzięki czemu szło nam zdecydowanie szybciej. Zmęczony przeglądałem już ostatnie ksiązki na środku, zaś Black, któremu trafiło się niesamowicie niewiele konkretnych książek, które mogłyby zawierać w sobie to, czego szukaliśmy odpoczywał przyglądając się mojej pracy.
Nie wiem, co takiego widział w obserwowaniu ludzi, jednak mogłem domyślić się niedługo później.
Jego ramiona oplotły mnie w chwili, gdy odkładałem ostatni tom, zaś twarz przytuliła się do mojego ramienia. Potarł o nie policzkiem i zaczął wodzić nosem po szyi. Uśmiechnąłem się do siebie czując przyjemne ciepło i pełnię miłych uczuć, kiedy był tak blisko. Niestety Potter czekał i wyraźnie się niepokoił.
- Im szybciej coś znajdziemy tym więcej czasu nam na to zostanie – starałem się powiedzieć to zachęcająco. Wyciągając dłoń pogłaskałem go po głowie, a on zamruczał zadowolony.
- Zostawmy go z tym ogonem. I tak wygląda głupio, nikt nie zauważy. To James. Nawet, jeśli zauważą to się nie zdziwią – zaczął gładzić mój brzuch i czułem niemal jak bardzo robi się leniwy.
- Może tak, a może nie. Jeśli nie odczarujemy go będzie ośmieszał nie tylko siebie, ale i nas. – starałem się przemówić mu do rozumu. – Kiedy z tym skończymy będziemy mieli czas dla siebie, ale teraz bądź grzecznym Syriuszem i wróć do szukania.
- A dostanę buzi na zachętę? – zapytał słodkim głosikiem.
- Dostaniesz po głowie, jeśli zaraz się za to nie zabierzesz – ostrzegłem go i wydostałem się z jego objęć. Wypchałem go do innej półki i kazałem przeglądać dalej książki. – Kiedy znowu dojdziemy do połowy pomyślę nad buziakiem, a teraz zaczynaj – klepnąłem go w tyłek uznając, że kto, jak kto ale Black odbierze to, jako najlepszą zachętę. I nie pomyliłem się.
Praca szła nam sprawnie, jednak bardzo nie owocnie. Ilość przejrzanych książek była coraz większa, a liczba znalezionych sposobów nadal była zerowa.
- O, Remi, patrz – pełen przekonania głos kruczowłosego sprawił, że oderwałem się od właśnie przeglądanego woluminu, w którym i tak nic nie znalazłem. Tym czasem Syriusz pokazał mu grubaśną książkę. Na stronie, którą otworzył widniała ilustracja peleryny niewidki Pottera. Zabrałem od niego tomik i przejrzałem na szybkiego. Było tam naprawdę wiele magicznych przedmiotów. Dobrze opisane i opatrzone ilustracjami wiadomości, które mogły mi się przydać. Minąłem strony poświęcone zwierciadłu, które miałem już możliwość oglądać w pierwszej klasie i kilka innych ciekawych przedmiotów.
- Biorę ją – stwierdziłem i pocałował chłopaka w policzek, chociaż w tej chwili bardziej zainteresowany byłem lekturą niż Syriuszem.
Odłożyłem książkę na stolik i wróciłem do szukania. O dziwo z o wiele większym zapałem niż wcześniej. Świadomość, że właśnie wzbogaciłem się o nową i ciekawą pozycję dodała mi sił.
Zadziwiające jak wielki miało to na mnie wpływ. Niedługo później trafiłem na jakieś w miarę odpowiednie przeciw zaklęcie, które musiało zadziałać. Zebrałem chłopaków by mi asystowali i kazałem Potterowi wypiąć się odpowiednio bym miał pełną władzę nad jego kitką i poniekąd pośladkami, które stanowiły w tym wypadku nieodzowny główny element wszystkiego.
Przeczytałem instrukcje w książce i poćwiczyłem cicho ruchy oraz samo zaklęcie.
- Krzycz, jeśli zaboli – rzuciłem cicho do Jamesa, który posłał mi mordercze spojrzenie. Najwidoczniej nie chciał nawet słyszeć o jakimkolwiek bólu. Pierwsze zaklęcie było naprawdę łatwe. Wystarczyło machnąć odpowiednio różdżką a napis sam zniknął. Trudniejsze było kolejne, które miało pozbawić okularnika różowego ogonka.
Musiałem się skupić i zamknąłem oczy by mieć pewność, że nic mnie nie rozproszy. Trochę głupio czułem się wpatrując w tyły kolegi, jednak nie było wyjścia. Powiedziałem głośno zaklęcie i wycelowałem w kitkę. Z mojej różdżki poleciały różowe iskry, które ugodziły w tyłek chłopaka. Ten syknął i złapał się za tamto miejsce odskakując. Zmarszczył czoło i patrzył na mnie z wyrzutem. Widocznie bolało, ale na to nie miałem wpływu. Odwrócił się do nas znowu. Widocznie nie byłem nazbyt dobry w tego typu zaklęciach. W książce nie było ani słowa o podobnych skutkach przeciw zaklęcia, a jednak jakieś były. A przynajmniej my widzieliśmy je bardzo dokładnie.
- I co? Nie ma już, nie? Nie wyczułem go rękami – mruknął zza ramienia patrząc na nas.
Spojrzałem na przyjaciół i znowu na pośladki Pottera. Nie wiedziałem jak mu to powiedzieć.
- Nie jest zły, James, ale widziałam zgrabniejsze – lekko kpiący głos Zardi doszedł zza naszych pleców. Dziewczyna uśmiechała się i widać było, że zaraz wybuchnie śmiechem. – Nie wiem, jakie masz upodobania, ale takie pokazywanie gołego tyłka, czy to kolegom, czy tym bardziej dziewczynie jest trochę nie na miejscu. I ładne spodenki, nie powiem. To jakaś nowa moda wśród chłopców? – J. zareagował na to dopiero po chwili. Gwałtownie zsunął spodnie do kolan i popatrzył na nie. Spora dziura na tyłku mówiła dokładnie to, czego chłopak się obawiał. Równie szybko wsunął rękę pod bieliznę na pośladkach i z przerażeniem stwierdził, że także i tam widnieje nie mały otworek pokazujący niemal całe jego pośladki.
- Odwróć się, zboczeńcu! – syknął na Zardi i założył spodnie. Porwał ze stołu książkę, którą planowałem wypożyczyć i zasłonił nią pośladki. – Zasłońcie mnie! Wychodzimy stąd i to już, teraz, natychmiast!
- Przesadzasz, J. – Syriusz aż sczerwieniał – Przynajmniej nie masz już różowego ogonka – prychnął śmiechem i zgiął się w pół. Jego wybuch sprawił, że i my zrozumieliśmy, czego właśnie byliśmy świadkami. Nam także zebrało się na śmiech, którego nie mogliśmy już powstrzymać. Tylko James stał urażony z tyłkiem zasłoniętym książką. Zardi usiadła na krześle trzymając się za brzuch i zwijając z bólu i śmiechu. Nie wiedziała, o co chodzi, jednak sytuacja, w jakiej się znalazła była wystarczająco głupia, by mogła spokojnie pozwolić sobie na śmiech. Tym bardziej po widokach, na jakie została narażona.
Okularnik wyglądał jakby miał zamiar rzucić się na nas i zabić nieszczęsnym woluminem, który teraz był dla niego jedynym ratunkiem.
W końcu chłopak nie wytrzymał. Okrążył nas i po kolei kopał od tyłu poganiając i z pewnością starając się jakoś zakończyć nasze śmiechy. Zardi nie raczył jednak uspokajać. Uznał, że nie warto zwracać na nią uwagi skoro widziała jego boski tyłek, a odważyła się z niego nabijać. Akuratnie tego James nie musiał nam mówić. Zbyt dobrze znaliśmy chłopaka by w to wątpić, a tym bardziej by nie doceniać jego wielkiej miłości do samego siebie.
Niestety Potter musiał sam nas poustawiać tak by mieć możliwość zasłonięcia tej gigantycznej dziury w spodniach i bieliźnie, ale kiedy tylko wypożyczyłem książkę wyrwał mi ją z rąk i znowu zasłaniał się nią a towarzyszył mu nasz głośny śmiech, którego nie byliśmy w stanie przerwać przez naprawdę długi czas.


piątek, 14 sierpnia 2009

Zemsta

James wydawał się zdruzgotany. Wpatrywał się przez chwilę w drzwi, za którymi zniknęło troje Ślizgonów i odsunął od siebie pusty talerzyk.
- Co on ma, czego nie mam ja?! – popatrzył na nas ostro żądając odpowiedzi.
- Godło Slytherinu na piersi? – zacząłem niepewnie, a to było pierwszym, co przyszło mi do głowy.
- Klasę? – kontynuował Syriusz, zaś Sheva myślał bardziej praktycznie.
- Kasę.
- Narcyzaaaaa... – westchnął zapatrzony w drzwi Peter. Na niego nie można było liczyć, a przynajmniej nie, jeśli gdzieś w pobliżu pojawiała się jego ukochana, niedostępna bogini, jak zwykł ją nazywać wieczorami.
- Chodźmy do Miodowego Królestwa! – Potter nie potrafił długo usiedzieć w spokoju. Tupnął i wstał. Wypchnął nas z herbaciarni wzdychając głośno – Stawiam wam po specjalnym opakowaniu Czekoladowych Żab! Mam dzień dobroci i chcę wydać trochę pieniędzy. Przy okazji muszę kupić jakiś prezencik dla Niholasa... W tym też mi pomożecie. – rozkazywanie chyba sprawiało mu przyjemność i potrafiło poprawić humor. Zawsze był dziwny, jednak na swój sposób zabawny. Wizja specjalnej edycji Żab kusiła bardziej niż się tego spodziewałem. Czytałem w Proroku o tym, jaką furorę robią w całym kraju i naprawdę chciałem spróbować czy warte są takiego rozgłosu. Poza tym moje ciało już lekko drżało na myśl o czekoladowych pysznościach.
Śnieg przestał juz padać i na dworze było naprawdę przyjemnie. Wiatr był cieplejszy niż na początku, a śnieg topniał szybko zostawiając po sobie błotne kałuże. Syriusz stanął zaraz obok mnie i złapał moją dłoń ściskając ją. Wsunął nasze ręce do swojej kieszeni. Mogłem czuć jak kciukiem głaszcze moją skórę. Chociaż ja popatrzyłem na niego on wpatrywał się w witryny sklepowe jakby nie chciał by ktoś cokolwiek zwęszył.
Miodowe Królestwo było jak zawsze pełne uczniów. Prawdopodobnie nawet Trzy Miotły nie były tak okupowane jak ta stolica słodkości i pyszności. Nie potrafiłem się już opanować. Kruczowłosy był zmuszony puścić moją dłoń, co pozwoliło mi na przeciskanie się między ludźmi do najlepszych punktów sklepu. Przeszukałem kieszenie wyjmując z nich garstkę sykli i knutów. Nie było tego wiele, więc musiałem poważnie zastanowić się nad tym, co wziąć, a czego już nie. Policzyłem pieniądze i połowę schowałem ponownie do kieszeni.
Przyglądałem się nadziewanym żuczkom myśląc intensywnie nad tym, czy aby na pewno powinienem kupić małą szufelkę, czy jednak nie. Syriusz w tym czasie kazał sobie nabrać całą torebkę, po czym zażyczył sobie opakowanie lukrowych ciem, nadziewanych kuferków, całe pudełko Czekoladowych Żab i jeszcze kilka innych pyszności. Właścicielka musiała zapakować mu wszystko do wielkiej siatki by mógł zabrać to ze sobą. James w tym czasie zaopatrzył się w kilka opakowań specjalnych Czekoladowych Żab. Po długim namyśle stwierdziłem, że kupię tabliczkę czekolady, jednak Syriusz nie pozwolił mi nawet wyciągnąć przed siebie ręki z pieniędzmi. Kazał mi je schować i wcisnął w ręce jedną ze swoich dwóch toreb.
- Myślisz, że, po co mi to? – syknął zawiedzionym głosem – Ja tego nie zjem i nawet nie chcę zjeść. Robię zapasy dla ciebie. Myślisz, że to za mało? Więc...
- O... Oszalałeś?! – niestety było zbyt późno. Black zignorował mnie i kazał sobie podać trzy tabliczki czekolady, które dorzucił do wielkich zakupów. Było mi głupio, jednak on nie wyglądał wcale na zaniepokojonego utratą małego majątku na same łakocie. Ludzie patrzyli się na nas dosyć dziwnie, chociaż ich wzrok skupiał się w większości na Jamesie. 
Wyszliśmy ze sklepu mijając dziwnie rozbawionych ludzi. Zupełnie nie wiedzieliśmy, o co chodzi.
- Mi się wydaje, czy oni się gapią? – okularnik zaczął oglądać nas i siebie.
- Gapią się, James. I ja już wiem, dlaczego – Sheva drapał się po karku stojąc za nami. Podszedł bliżej i zrobił coś, czego dobrze nie wiedziałem. Potter za to odskoczył z piskiem. Odwrócił się przodem do Andrew zaś tyłem do nas i teraz było już jasne, dlaczego ludzie tak nas lustrowali wzrokiem, czy tez raczej Jamesa.
- Potter – kruczowłosy przetarł twarz dłonią – Inni byliby zapewne delikatni, ale ja powiem szczerze. Masz na tyłku wielką różową kitkę królika i na plecach napisik ze strzałką. Pozwolę sobie przeczytać „Daj mi zastrzyk a usłyszysz jęki”. I zgadnij gdzie wskazuje strzałka! – udał pełnię entuzjazmu. James za to bynajmniej nie wydawał się nastawiony do tego równie bezinteresownie. Zaczął odwracać się usilnie chcąc zobaczyć zarówno kotkę jak i napis. Niestety tylko ogonek był w stanie dostrzec i to zaledwie słabo.
- Zabiję go! – syknął – To robota Lucjusza! Czemu nie powiedzieliście mi wcześniej?! – wydarł się na nas.
- A skąd mieliśmy wiedzieć?! Nikt z nas nie szedł za tobą! – Black odpowiedział mu równie gwałtownie.
- Remi, zrób coś z tym! – okularnik złożył błagalnie dłonie i niemal jęknął prosząco. Patrzyłem na niego trochę wystraszony. Nie miałem pojęcia jak się tego pozbyć. Nie znałem tego zaklęcia i wątpiłem by Lu pozwolił sobie na prosty czar, który moglibyśmy złamać w przeciągu kilkunastu minut. J. chyba zrozumiał, dlaczego milczę, bo zaledwie w chwilę później syczał na mnie – To, po co ja dbam o twoją edukację?! Specjalnie pozwalam ci zajmować się nauką nawet za mnie, a ty chcesz mi powiedzieć, że nie wiesz jak pozbyć się tego czegoś?! To nie do pomyślenia! – załamał się.
- Oj, odczep się, Potter – warknąłem nie chcąc juz wysłuchiwać jego krzyków – Sam się go pozbądź skoro ja jestem do niczego! – zmarszczyłem brwi i odwróciłem się zamierzając udać, że zostawię go tam.
- Przepraszam? – od razu złagodniał – Jeśli nie ty to, kto się tego pozbędzie? Obiecuję, że będę grzeczny i dam ci trzy pudełka Czekoladowego Żabiego Specjala tylko zrób coś z tym! – uznałem to za łatwy zarobek i zgodziłem się od razu. Może nie było to zbyt uczciwe, jednak czasami musiałem jakoś sobie radzić.
- Musimy poszperać po bibliotece – westchnąłem – Nie widzę innego wyjścia.
- Więc mnie, chociaż zasłońcie! – głos Jamesa był już całkowicie błagalny. – Nie dajcie mi się bardziej ośmieszyć.
- To chyba niemożliwe... – Black stanął z jednej strony za chłopakiem, zaś mnie ustawił obok siebie tak, że naszym zadaniem było zasłaniać tył okularnika. Peter i Sheva mieli w udziale boki. By dobrze zasłonić wszystko musieliśmy iść bardzo blisko niego, co wyglądało głupio, ale było skuteczne.
Nie uchroniło nas to wprawdzie przed wzrokiem osób, które mijaliśmy. Teraz zaciekawienia nie wzbudzał James, ale cała nasza grupa, która szła ściśnięta za Potterem osłaniając go jak tylko się dało. Okularnik wcale nie przejmował się tym, jak wcześniej ogonkiem. Wręcz przeciwnie. Szedł pewnie, ponieważ teraz to my musieliśmy się ośmieszać by zasłaniać kitkę i napis. Najwięcej problemów sprawiało nam omijanie kałuży tym bardziej, że ja i Syriusz mieliśmy w rękach torby z łakociami, a Potter nie zawsze był łaskaw ostrzec nas przed większym, lub mniejszym błotem.
Czułem się trochę dziwnie i niewygodnie było mi obijać się o Syriusza, jednak jeszcze mniej komfortowe było chodzenie po stopach Petera, którego miałem zaraz przed sobą. On tez przypadkiem machnął zbyt energicznie ręką uderzając o trzymaną przeze mnie siatkę i niemal wytrącał mi ją z rąk. Syri miał chyba podobne problemy, gdyż często słyszałem jak mruczał coś niezadowolony pod nosem.
- Nie martwcie się. Jeszcze tylko kawałek – wchodziliśmy już na błonia, co było jak zapowiedź rychłego zbawienia. Jeszcze tylko dostać się do zamku i biblioteki, a będziemy mogli odetchnąć, rozprostować kości. Było to całkiem miła świadomość. – Remi, myślisz, że dasz sobie radę? – poniekąd wiele ode mnie wymagał. Nie znałem się na takich zaklęciach. Wiedza książkowa nie stanowiła problemu, jednak takie głupie dowcipy to inna sprawa.
- Mam nadzieję, ale nie mogę obiecać – mruknąłem, kiedy wchodziliśmy do szkoły.
- Da sobie radę – Syriusz uśmiechnął się krzepiąco – To mój Remus, nie znajdziesz nigdzie bardziej zdolnego Gryfona, ba! Nie ma zdolniejszego ucznia niż on w szkole. Nie musisz się martwić, on sobie poradzi. – cieszyłem się, że ta we mnie wierzył i miałem nadzieję, że naprawdę mi się to uda.


środa, 12 sierpnia 2009

Herbaciarnia

9 grudzień
Nie ważne jak często mogliśmy wychodzić do Hogsmeade, ta możliwość zawsze była dla nas czymś wyjątkowym. Siedząc w szkole mieliśmy do czynienia wyłącznie z rówieśnikami i nauczycielami, czy też innymi pracownikami szkoły. W wiosce mogliśmy obcować z innymi czarodziejami i przyglądać się ich życiu w takim właśnie miejscu. Większość z nas mieszkała na odludziach, bądź wśród mugoli, a to było zupełnie nie do porównania z życiem pośród ludzi takich jak ty.
Zdawałem sobie sprawę, iż w dni powszednie, kiedy na ulice nie wylega cała gromada uczniów Hogwartu, miasteczko wydaje się zupełnie inne i może nawet puste. Ja znałem je tylko od trony zwyczajnego uczniaka, który wraz z innymi miesza w normalnym życiu innych osób. Nie przeszkadzało mi to jednak, a i mieszkańcy wydawali się zadowoleni, kiedy Hogsmeade odżywało i stawało się ulem głośnych i rozentuzjazmowanych dzieciaków.
W Trzech Miotłach jak zawsze było nas niesamowicie dużo. Przepychaliśmy się między sobą by usiąść gdzieś, lub chociażby kupić cokolwiek. 
Tym razem nie udało nam się znaleźć żadnego dobrego miejsca, więc tylko kupiliśmy po piwie kremowym i wypiliśmy je przy ladzie. Syriusz sączył je powoli, zaś Potter skończył, jako pierwszy. Od razu było widać, że humor mu się poprawił, chociaż nie można było na to narzekać wcześniej. Zastanawiał się nad kupnem kolejnego, jednak zdecydowanie bezpieczniejsze było odciągnięcie go od takiego zamiaru. James na codzień był nieznośny, a co dopiero gdyby wypił te dwa, lub trzy piwa kremowe. Nawet nie interesowało mnie jak wiele butelek potrafi opróżnić zanim nie poczuje, że jednak trochę przesadził.
- Idziemy do herbaciarni u pani Puddifoot – oświadczył pewnie.
- Po co? – Syriusz skrzywił się nie siląc nawet na ukrycie własnej niechęci – Tam jest teraz pełno zakochanych, z resztą jak zawsze. Randki, randki i jeszcze raz randki. W zimie, tym bardziej, kiedy sypie śnieg, jest ich tam pełno!
- Otóż to, Syriuszu! A naszym zadaniem będzie im przeszkadzać podczas tych romantycznych chwil. Nie odczuwasz potrzeby poznęcania się nad nimi? – J. poprawił okulary wpatrując się w Blacka przenikliwie – Nie mów mi, że nie... – zawahał się – Tłumy zakochanych nastolatków, którzy się mizdrzą do siebie nawzajem, słodkie słówka, maślane oczka, jakiś deser... – zwiesił głos patrząc przebiegle na mnie – Masa łakoci pierwszej klasy, może nawet Narcyza się tam znajdzie... – tym razem lustrował Petera – Aż chce się im przeszkadzać! – niemal uniósł ręce w górę zakańczając – Nie czujecie tego dreszczyku emocji na myśl o zepsuciu im randki?
- Trochę... – Syri odwrócił głowę w bok jakby chciał ukryć twarz przed kimś. Wydawało mi się, że chodziło właśnie o mnie. Nie spodziewałem się, że chłopakowi sprawi taką przyjemność denerwowanie innych, tym bardziej, że sam raczej nigdy nie chciałby by to nam przerywano takie chwile we dwoje.
- Ale zachowujcie się w miarę przyzwoicie – westchnąłem ciężko. Sam nie wiem, dlaczego się na to godziłem. Po prostu nie mogłem im odmówić, lub tłumaczyć, że tak nie wolno. Byłem jednym z nich nawet, jeśli trochę się różniłem.
- No to nie ma, co czekać! – Sheva odstawił swoją butelkę na ladę i wyszedł za chłopaków.
- Chwila, chwila! – mruknąłem łykając w miarę szybko swoje – Że wy pochłaniacie piwo to jasne, ale ja muszę dokończyć swoje. Ja potrzebuję czasu! – starałem się wypić je szybko, jednak nie było to łatwe. W końcu udało mi się je skończyć i wycierając usta dołączyłem do nich.
Ulica była niemal równie zatłoczona, co wszelkie lepsze i przyjemniejsze miejsca. Nie spodziewałem się, że ta niespodzianka dyrektora zrobi taką furorę i zachęci niemal wszystkich do wyjścia. Na dworze nie było jeszcze mroźno, chociaż jesienne temperatury skończyły się przed tygodniem. Śnieg padał bardzo leniwie, dzięki czemu było przyjemnie, a po piwie byłem rozgrzany.
Herbaciarnia pani Puddifoot była miejscem spotkań licznych par. Z początku było mniej zatłoczone miejsce, w którym można było porozmawiać, czy posiedzieć w spokoju. Z czasem starała się równie oblegana, co Trzy Miotły, chociaż tutaj najważniejszym było znalezienie wolnego stoliku. Jeśli taki się trafił można było uznawać się za wielkiego szczęściarza. Sama pani Puddifoot odziedziczyła to miejsce po swojej matce i nie spodziewała się takiego zainteresowania. Tak przynajmniej mówili ci, którzy mieli okazję z nią rozmawiać.
Wnętrze herbaciarni było bardzo przyjemnie urządzone, jasne i przestronne, zupełnie jakby powstało właśnie po to by uczniowie mogli przychodzić tam na randki.
Tym razem nie spodziewałem się przełomu w ilości wolnych miejsc. Wiele par wychodziło z herbaciarni niepocieszonych, jednak James uznał, że to dobry znak i wpakował się do środka. Tak jak myślałem wszystkie miejsce były pozajmowane i wszędzie aż wyczuwało się atmosferę randek. Potter jednak był naprawdę pewny siebie.
- Mamy szczęście! – zakwilił i ruszył przed siebie w ciemniejszy kąt. Odsunął krzesło od stołu i dosiadł się do kogoś. Dopiero, kiedy podszedłem dostrzegłem Severusa. Ślizgon patrzył wściekle na Pottera, zaś Syriusz stanął w miejscy piorunując wzrokiem Snape’a.
- Jesteś pewny, James? Nie wiem czy pamiętasz, ale to wróg numer jeden na liście – syknął, ale Sev nie obdarzył go ani chwilą zainteresowania.
- Tu jest zajęte, idioto – powiedział do okularnika, ale ten odchylił się i zabrał dodatkowe krzesło spod innego stolika i kazał nam siadać.
- Nie jest zajęte – zaczął dopiero, kiedy widział, że siedzimy – Kłamiesz, a to nie ładnie – przysunął się do Severusa – Kogo tak obserwujesz, co? – podczas gdy on rozglądał się ostentacyjnie, ja rzuciłem szybkie spojrzenie na wnętrze. Przy jednym ze stolików siedział Lucjusz z Narcyzą. Peter zachlipał patrząc w tamtą stronę. – Nie uważasz, że to nieładnie podglądać miłosne uniesienia innych? – J. wrócił do zajmowania się Ślizgonem – Powinieneś zajmować się sobą. Mogę ci pomóc. Randka z całą naszą piątką, co ty na to? Naturalnie ja mam wyłączność na bliższe poznanie z tobą – posłał zniewalający uśmiech, który Severus wydawał się odbierać, jako kolejne zniewagi.
- Niby to czterooki, a jednak widzi tyle, co cyklop – syknął – Powiedziałem, że jest zajęte i chyba potrafisz dostrzec, że nie podoba mi się twoje towarzystwo! – zmarszczył wściekle brwi.
- Mały kłamczuch – do Jamesa to najwidoczniej nie dotarło. Wziął z ręki chłopaka łyżeczkę i nabrał sobie na nią odrobinę kremu z ciastka chłopaka – Mmm... Pychota. – przysunął się do niego jeszcze bliżej. – Pokarmić cię? Będzie romantyczniej – podsunął pod usta Severusa kolejny kęs. Ten skrzywił się i odepchnął od siebie jego rękę.
- Odczep się, bo będę krzyczał! – zarumienił się lekko tym naiwnym szantażem, zaś Potter roześmiał się głośno. Objął go ramieniem i przymilał. Sev usilnie starał się zepchnąć z siebie rękę. 
Coś poruszyło się gwałtownie z boku, ale zanim zdołałem spojrzeć w tamtą stronę Lucjusz był już przy nas.
- Precz z łapskami, Potter – syknął – Nie widzisz, że sobie tego nie życzy?!
- Wybacz, ale chyba zostawiłeś swoją piękną milady samą, a ona nie wie, dlaczego. Nie ładnie tak przerywać randkę swoją i innych. A może chcesz zabłysnąć przed swoją ukochaną ratując biednego młodszego kolegę? Och, jakie to szlachetne, a teraz wybacz, zajęci jesteśmy. – odwrócił się do Snape’a i zaczął pocierać nosem jego policzek. Ślizgon wyglądał jakby miał się rozpłakać. Już nawet nie wiedział gdzie dać ręce by jakoś odsunąć okularnika. Od czasu, kiedy podszedł do nas Lucjusz ciemnowłosy stał się mniej zdecydowany w swoich protestach, tak przynajmniej mi się wydawało.
- Odwal się od niego, Potter! – Malfoy złapał Seva za rękę i pociągnął do siebie. Objął go opiekuńczo ramieniem – Odwal się od niego... i każdego innego Ślizgona – rzucił wściekle. Sev zdążył tylko zabrać swoją kurtkę. Lucjusz odwrócił się i odchodził w stronę drzwi wyjściowych. Nagle zatrzymał się i odwrócił do patrzącej na niego ze zdziwieniem Narcyzy. Pokazał jej by poszła za nimi, zaś ta nie zapominając o pełnym żalu i złości spojrzeniu w stronę Jamesa, który przerwał im miłą randkę zabrała swoje rzeczy i podeszła do czekającego na nią chłopaka.
- Niech go. A już prawie go miałem! – J. zaczął dokańczać ciastko Severusa, zaś Syriusz patrzył na niego w wymowny sposób wyrażający wielkie niezadowolenie z powodu spotkania ze Ślizgonem, którego nie lubił od dawna właśnie przeze mnie. 



  

piątek, 7 sierpnia 2009

Deser...

Ciastko... Ten blog MA być słodki. Jest po to by czytelnik oderwał się od świata, a nie by jeszcze bardziej zatracał w jego beznadzieji... Chyba nie tak ciężko to pojąć, co? Poza tym. Ja nie wyrosnę z tej słodyczy. Zapewniam mam na karku także sporo i jeszcze mi nie przeszło, więc i nie przejdzie. I dobrze, ponieważ właśnie to jest Kirhan.

I wiedz, że by dopasować Ai no Tenshi (nie wiem czy czytałaś, czy opierasz się tylko na MS) do czytelników muszę wiedzieć czego się od nich spodziewać. A to jest powiązane z religią.

I przede wszystkim... Moi czytelnicy są w naprawdę różnym wieku.

8 grudzień
Za oknami było ślicznie. Padał pierwszy śnieg, moim zdaniem trochę spóźniony, jednak zachwycający. Płatki były drobne i niewielkie, ale szybko pokryły całe błonia. Zupełnie jakby nagle zakwitły tysiące białych kwiatków. Nie potrafiłem oderwać od tego wzroku. Wspaniała i niesamowita atmosfera sprawiała, że czułem się fantastycznie. Mimo, że był to czas zaraz przed pełnią, nie odczuwałem znużenia. Nie tym razem. Byłem prawdopodobnie nazbyt zachwycony tym pierwszym śniegiem i niesamowitą aurą, jaką tworzył, by martwić się czymś takim jak przemiana. Po raz pierwszy czułem się właśnie tak.
- Prawda, że jest pięknie? – zapytałem zachwycony bez przerwy wyglądając przez jedno z okien na korytarzu. Śnieg rozpadał się na dobre akurat, gdy szliśmy na podwieczorek. Rano prószył nieśmiało, za to teraz zupełnie jakby się zapomniał i chciał zasypać cały świat. Sam nie wiem, czemu tak mi się to podobało. Może był to jeden z tych dni, kiedy wszystko wydawało mi się magiczne, bardziej niż sam Hogwart?
- Może być – Syriusz stał za mną i teraz objął mnie ramionami – Są piękniejsze rzeczy i najpiękniejsi ludzie. – szepnął i pocałował mnie w szyję. Podniosłem rękę i uderzyłem go w czoło.
- Ja jestem tylko w połowie człowiekiem. – skwitowałem – Nie zapominaj.
- Dla mnie jesteś po prostu wspaniałym, słodkim i najbardziej wspaniałym Remusem na świecie. – wystawił zadziornie język. Uśmiechnął się, odwrócił mnie przodem do siebie i przysunął łapiąc za podbródek. – A wiesz, co mam ochotę zrobić komuś tak cudownemu? – zniżył głos. Popatrzyłem ponad jego ramieniem na korytarz. Był pusty. Reszta już poszła do Wielkiej Sali.
- Masz ochotę zabrać go na podwieczorek? – zapytałem niewinnie i przygryzłem wargę by pokazać mu swoje zniecierpliwienie. Załamał się trochę, ale trzymał dzielnie.
- Tak. Mam ochotę zabrać go na podwieczorek – westchnął. Roześmiałem się widząc jego zabawną minę. Pocałowałem go szybko i trzymając za rękę prowadziłem w stronę Wielkiej Sali. Już czułem wspaniały, słodki smak podwieczorku, jaki by nie był.
Syriusz puścił moją rękę, kiedy zbliżaliśmy się do innych uczniów. Wiedział, że wolę nie zwracać na siebie ich uwagi, jednak bym nie czuł się osamotniony stanął zaraz obok mnie i specjalnie ocierając się ramieniem.
Pomieszczenie było już pełne uczniów. Dyrektor specjalnie wyraził przy śniadaniu życzenie byśmy zebrali się w Wielkiej Sali. Przyjaciele zajęli dla nas miejsca obok siebie. Stoły były puste, jednak w chwili, gdy ostatnie miejsce zostało zapełnione przed nami pojawiły się spore półmiski z deserową budowlą zaśnieżonego Hogwartu. Nawet okna pokoi były idealnie oddane. Byłem zachwycony. Każdy miał swoją miniaturkę zamku, którą za chwilę miał zjeść. Niesamowicie chciałem skosztować już wieży astronomicznej, a jednak z drugiej strony było mi żal niszczyć czegoś takiego.
Większość osób już przymierzała się do skosztowania, kiedy dyrektor wstał. Uśmiechnął się podejrzanie jakby specjalnie chciał nas wytrzymać zanim będziemy mogli rozpłynąć się w tym smaku.
- Mamy wspaniały dzień, a wy wydajecie się pełni zapału. – zaczął mówić – Chciałbym skierować swoje słowa na samym początku do tych, którzy na Święta zostaną w szkole. W tym roku przygotowaliśmy dla was coś wyjątkowego. Nie pozwolimy się wam nudzić, dlatego też wraz z resztą nauczycieli opracowaliśmy dla was zadania, które będziecie musieli wypełnić danego dnia Świąt, ale do tego macie jeszcze czas. Pettigrew, chciałbym dodać coś jeszcze zanim wbijesz łyżeczkę w środek mojego gabinetu – uśmiechnął się w naszym kierunku, a Peter od razu odłożył łyżkę. Widać chciał cichaczem zacząć jeść bez nas. – Uznałem, że skoro zbliżają się nieubłaganie Święta należy wam się jakaś niespodzianka. Może dwa razy w tygodniu będę zadawać wam zagadkę. Ten, który ją rozwiąże będzie musiał zgłosić się do wybranego nauczyciela z rozwiązaniem. Jeśli będzie pierwszy, wtedy najbliższy dzień nauki będzie miał wolny od odpytywania! – zamilkł na chwilę obserwując nas wszystkich uważnie. Jego błękitne oczy błyszczały rozbawieniem. Tym czasem w Wielkiej Sali zapanowała całkowita cisza, przerodziła się nagle w podniecone szepty, a na koniec w okrzyki radości. Niektórzy już zacierali ręce w nadziei, że to właśnie im uda się rozwiązać zagadkę i uniknąć odpytywania na zajęciach całego dnia. Już po Potterze i Syriuszu widziałem, że była to bardzo atrakcyjna nagroda. Ich oczy lśniły zachłannie, zaś usta wykrzywiały się w zarozumiałym uśmiechu.
- Tak. Wiedziałem, że to będzie najlepsza zachęta dla każdego z uczniów. Na zagadki czekajcie od poniedziałku. Powinny ukazać się na tablicy ogłoszeń w waszych Pokojach Wspólnych, lub zostaną podane przeze mnie w czasie śniadania. Ale... – chyba specjalnie to przeciągał widząc jak lustrujemy wzrokiem nasze miniaturki Hogwartu na półmiskach. Sam miałem ochotę zacząć zlizywać bitą śmietanę z dachu jeszcze zanim dyrektor skończy. Reszta zajmowała się raczej myśleniem o konkursie, który zapowiedział mężczyzna. Nie ciężko było podzielić nas wszystkich właśnie na te dwie grupy. Tych marzących o deserze i tych, który nie potrafili już myśleć o niczym innym jak tylko unikaniu odpytywania na zajęciach. Ja i Peter należeliśmy do tej pierwszej grupy zaś Syri, James i Sheva do drugiej.
- Nie myślcie sobie, że na wszystko musicie czekać. Na dziś także coś dla was mam! – znowu mówił w pełen entuzjazmu sposób – To miejsce dla każdego, nie ważne jak starego, tu w miodzie, kremie i pychotach, opuści cię na figle ochota, odpoczniesz przy piance, zatracisz się w hulance i poznasz, czym jest życie, nie takie jak w zeszycie. – i zapanowała cisza. Wśród uczniów trwała cicha burza. Każdy nerwowo zastanawiał się nad czymś, analizował coś. Ja nie poddałem się temu małemu szaleństwu. Nie interesowały mnie dni wolne od pytania na zajęciach.
- Hogsmade! – krzyknął ktoś spośród Krukonów, zaś dyrektor klasnął w dłonie.
- Wspaniale! Właśnie tak! Nagrodą jest wyjście do Hogsmade dla całej szkoły, oczywiście dla tych, którzy mogą. Młodsi mają zapewnione małe niespodzianki z Miodowego Królestwa. Wieczorem szukajcie ich w pokojach! – powiedział niemal dziecinnie i rozłożył ramiona – Teraz smacznego! – usiadł i sam zabrał się za swój deser.
Ja tylko na to czekałem. Oblizałem się i przygryzłem wargę. Jutro mieliśmy iść do wioski, a dziś mogłem do woli objeść się zamkiem ze słodkości. Byłem zachwycony już samą myślą o tym, jak wiele słodkiego zdołam dziś zjeść. Nie czekając dłużej zgarnąłem bitą śmietanę z dachu wieży astronomicznej zrobionej z delikatnej rureczki. Nie wiedząc jak się za to zabrać pochyliłem się i ugryzłem wieżę. W środku była nadziana czekoladową i karmelem. Z trudem powstrzymałem głośne pomruki i wyrazy zachwytu. Niesamowicie chciałem jeszcze więcej. Nie myślałem o tym, że nie jestem otoczony innymi uczniami, którzy jedzą mniej lub bardziej dystyngowanie. Liczyło się to by zjeść jak najwięcej i jak najszybciej. Nie mogłem po prostu się opanować. Zupełnie jakby coś we mnie wstąpiło. Kiedy tylko wygryzłem wafelek tworzący ściany szkoły zabrałem się za wyjadanie łyżeczką wiśniowego nadzienia, a niedługo potem lukrowego śniegu z placu przed zamkiem.
Syriusz patrzył na mnie zdziwiony. Połowę twarzy miałem w słodyczach, tego byłem pewien, jednak nie różniłem się przy tym od innych, również ubrudzonych i zajadających z apetytem deser.
- No, co? – zapytałem w końcu lekko pesząc się jego spojrzeniem.
- Nic. – wzruszył ramionami – Chcesz trochę mojego? – podsunął mi talerz. Zjadł zaledwie niecałą połowę zamku i w przeciwieństwie do innych nie ubrudził się niemal w ogóle.
- A ty? – zapytałem, chociaż bardziej z grzeczności niż rzeczywistej troski o jego apetyt.
- Ja już pojadłem, ale ty... – zabrał mój pusty już półmisek i zastąpił swoim. – Jedz i nie martw się. Ja nie zmieszczę tyle słodkiego.
- Na pewno? – przyglądałem mu się uważnie.
- Tak, Remusie. Jedz – roześmiał się cicho, a ja nie mogąc go dłużej namawiać, czy też wypytywać zabrałem się za jedzenie. Peter patrzył z zazdrością na moją dodatkową porcję. Syriusz zostawił mu najlepsze kawałki. Zarówno pod względem nadzienia, jak i wafelków, czy kawałków owoców.
Kiedy uporałem się z tym byłem naprawdę pełny. Chyba nawet trochę mnie przybyło, ale za to czułem się wyśmienicie. Nie zjadłbym ani łyżeczki więcej, ale i nie musiałem. Byłem w niebie, słodkim niebie.

środa, 5 sierpnia 2009

Wzloty...

Chciałam nawiązać do komentarza Ciastko...

TEN BLOG MA BYĆ SŁODKI.

Co autorowi po wierzeniach czytelników? Głupie pytanie, moim zdaniem. Widać, że kimkolwiek był komentator o moich blogach pojęcia większego niemiał... Wystarczy wejść na Ai no Tenshi...

Mój rozłam ateizmu to kolejna sprawa... To powody ateizmu, a nie rozłam. Gdyby autor komentarza był osobą, która obraca się w każdym towarzystwie wiedziałby, o co chodzi. To, kim jest ateista to jedno, a kto uważa się za ateistę to drugie. Co do pojęć ‘fachowych’. Nie używam ich, ponieważ nie mam zamiaru zmuszać czytelnika by szperał po wikipedii tylko po to by odpowiedzieć w sondzie, jeśli nie zna takiego, czy innego określenia. Współczuję znajomym, jeśli pan/pani ĄĘ posiada znajomych z różnych kręgów wiekowych, kulturowych itd.

I na koniec... „Katolicy powinni wiedzieć, że homoseksualizm jest zły”. Nie widzę definicji homoseksualizmu, jaką uznaje za właściwą komentator, więc czego się czepia?

Coś mi się wydaje, że odwiedziła Nas osoba, która uznaje katolicyzm za reguły Kościoła, a nie za umiejętność samodzielnego myślenia... Współczuję!

Moje wrażenia po tym komentarzu? Rzadki ptaszek w złotej klatce z innymi złotymi ptaszkami. Czyli jedno wielkie ĄĘ ze znajomymi ĄĘ... Dać takiemu ptaszkowi wylecieć z klatki to zgubi się wśród normalnych ptaków...

 

Wróciliśmy do pokoju stosunkowo szybko. O dziwo James poszedł na randkę z Kinn’em, a Peter poprosił Andrew o pomoc w ćwiczeniu po lekcjach Syriusza. To było aż nazbyt podejrzanym zbiegiem okoliczności. Syri chciał się na mnie ‘mścić’, a chłopcy akurat mieli jakieś zajęcia. Nie wiem, kiedy i jakim cudem zdążyłby się z nimi porozumieć, ale może znalazł na to czas? Albo po prostu wszystko było tak zgodne z wolą Blacka, że nagle chłopcy znaleźli sobie zajęcia niezależnie od jego planów. Ciężko było dokładnie określić jak do tego doszło i co właściwie miałem na myśli. Byłem po prostu tak zaskoczony, że nie bardzo wierzyłem w sensowność własnych przemyśleń.

Tym czasem Black wykorzystał to i zaciągnął mnie do pokoju. Zamknął drzwi, dopchał mnie do łóżka i zadbał bym się na nim ładnie położył. A przynajmniej tak to określił on sam chwilę wcześniej.

- Zemsta będzie słodka – zapewnił i pocałował mnie. Jego usta znowu miały jakiś specyficzny smak. Tym razem były to herbatniki. Ich subtelna słodycz pozwoliła mi rozluźnić się i sięgnąć do szyi Syriusza obejmując go ramionami. Zamruczałem, a on pogłębił pocałunek liżąc moje wargi, jakby zupełnie przypadkiem. Było mi przyjemnie. Nawet nie myślałem o tym, co robi, gdy podnosił moje ręce do góry, gdy dotykał dłoni i cały czas całował mnie tymi słodkimi wargami.

Dopiero chwilę później, kiedy chłopak się odsuwał, a ja nie mogłem wstać zrozumiałem, w czym tkwił kruczek. Syriusz związał mnie podstępem swoim krawatem. Przytwierdził tym samym do oparcia łóżka. Nie mogłem się rzucać i wyrywać nie chcąc poniszczyć krawatu, a on chyba dobrze wiedział, że nie będę chciał zniszczyć czegoś tak cennego w szkolnych realiach. Aż syknąłem zły, iż dałem się na to nabrać. Złapał mnie w sidła jak dziecko na cukierka. Wstyd, że pozwoliłem sobie na to. Kolejny zgubny wpływ słodyczy na mnie.

- Syriuszu, ale, po co tak ostro? – starałem się robić niewinną i jak najbardziej słodką minę. On jednak uśmiechnął się ironicznie i bardzo arystokratycznie, jeśli wziąć pod uwagę tę dumę, jaka z niego emanowała w tamtej chwili.

- Specjalnie wybrałem herbatniki by udręka była większa – pominął całkowicie moje pytanie i niemą prośbę o uwolnienie – To tylko początek. Teraz zacznie się coś o wiele bardziej przyjemnego, kochanie. – chłopak wyjął z szafki słoiczek i szklankę i sięgnął po pióro. – Specjalnie dla ciebie przygotowałem wszystko i kupiłem nowe pióro – tłumaczył – Nie zarysuje twojej skórki, a idealnie nadaje się do pisania po niej. Powąchaj – podstawił mi pod nos słoiczek ze złotą substancją. Od razu uderzył mnie przyjemny i słodki zapach. Miód! Po tych herbatniczkach na ustach Blacka miałem niesamowitą ochotę na odrobinę miodu. On jednak zrobił z niego inny użytek. Zamoczył w nim pióro i rozpiął moją koszulę całkowicie. Teraz z powagą zaczął pisać po mojej skórze.

„Syriuszowe, kochanie”, a zaraz pod spodem „Syriuszowy Remus”. Zakończył to serduszkiem i uśmiechnął się kącikiem ust. Odstawił słoiczek i sięgnął po szklankę. Oblizał się ostentacyjnie i podsunął mi pod twarz biały płyn, jak zdążyłem zauważyć. Mleko!

- Pychota. – stwierdził i oblizał pióro, by tym razem mieć możliwość odpowiedniego przystosowania go do pisania po mnie mlekiem. Zaczął robić nim cienie przy poprzednich słowach. Był skupiony i staranny. Pióro zostawiało na moim ciele wyraźne białe ślady płynu. Syriusz musiał to planować już od dłuższego czasu, jeśli wszystko zdołał tak dokładnie wyliczyć i wyćwiczyć się w odpowiednim pisaniu takimi produktami. To naprawdę wymagało wprawy.

Odłożył wszystko i przyjrzał się swojemu dziełu. Mi zapewne również by się spodobało, gdyby było wypisane na piersi Blacka. Sam chętnie bym mu to zrobił, niestety teraz to ja byłem ofiarą.

Black jakby wyczuł moje fantazje. Pochylił się i oblizał mój brzuch, na którym nie było niczego, ale zaraz potem zabrał się za uważne i powolne zlizywanie napisu z mojej piersi. Nie spieszyło mu się, a ja wyraźnie czułem, że cały się już kleję. Kiedy pomyślałem, że wargi kruczowłosego smakują teraz nie tylko słodkimi ciasteczkami, ale także miodem i mlekiem aż poruszyłem się i jęknąłem. Miałem ochotę na to samo! Chociażby sam smak tej mieszanki z jego ust, ale naprawdę tego właśnie chciałem.  Black zlizał już wszystko, chociaż nie był w stanie doczyścić mojej piersi jak należy. Nie stanowiło to jednak dla mnie problemu.

- I jak, mój słodki? – zapytał pochylając się nade mną a ja usilnie starałem się unieść głowę na tyle by sięgnąć jego warg. Nie byłem jednak w stanie. Tak bardzo chciałem poczuć ten smak!

I wtedy tez zaburczało mi w brzuchu. Syri uniósł wysoko powieki i popatrzył na dół na mój pępek. Kolejne burknięcie, a jego brwi zmarszczyły się.

- Przecież jadłeś przed chwilą – mruknął, jakbym właśnie przeszkodził mu w czymś ważnym.

- To twoja wina. Zacząłeś znęcać się nade mną za pomocą słodyczy! – syknąłem, a mój brzuch dopomniał się o swoje. – Jesteś za to odpowiedzialny!

- Ehh... – Black westchnął głośno i usiadł na łóżku – No i masz! Gdybym wiedział, że tak będzie wymyśliłbym coś innego... Czekaj. – wstał i wyszedł z pokoju. Nawet nie wytłumaczył mi niczego, nie powiedział gdzie idzie, ani kiedy wróci. Kazał mi czekać, jakby zapomniał, że mnie przywiązał. Widać potrafił być naprawdę wredny, jako arystokrata, chociaż nie spodziewałem się, że może naprawdę zdecydować się na jakiekolwiek tortury, a te nimi były.

Korzystając z okazji mogłem trochę się powiercić by upewnić się, że nie wydostanę się z więzów nie niszcząc krawatu. Niestety i to miał opracowane. Musiał mnie odwiązać, jeśli zarówno ta część garderoby, jak i moje ręce miały być w całości.

Leżałem, a w brzuchu czułem mrowienie, gdy wspominałem smak i zapach łakoci. Żołądek wydawał się pusty, a przecież zjadłem porządny obiad. Zupełnie jakby mój organizm nie uznawał posiłku, jeśli ten nie został zakończony słodką niespodzianką. Prawdziwa udręka.

Syri w końcu wrócił do pokoju. Zaniepokoiło mnie to, w jaki sposób na mnie patrzył. Lekko wyzywająco i drwiąco. Zrozumiałem, dlaczego gdy pokazał mi, co dla mnie ma. Gofra z dżemem i czekoladowymi drażetkami, które chichotały przyczepione do bitej śmietany. Mój żołądek wydawał się kurczyć na ten widok i być całkowicie pusty. Znowu zaczęło mi burczeć w brzuchu jednak tym razem domagał się on tego wspaniałego łakocia.

- Nie męcz mnie już! – jęknąłem wpatrując się w słodkości.

- Nie męczę. Ja tylko przyniosłem ci cos pysznego – Black ponownie uśmiechał się w ten osobliwy sposób. Podszedł i przez przypadek, a tak przynajmniej miało to wyglądać, upuścił całość na moją pierś. Bita śmietana ubrudziła mnie, ale było jej tak wiele, że gdy chłopak zabrał gofra ze mnie cała jej masa nadal znajdowała się na cieście. Nawet roześmiane czekoladowe kawałeczki w dalszym ciągu były przeznaczone właśnie dla mnie.

Syriusz pomachał mi deserem przed nosem i dał mi ugryźć kawałek. Otworzyłem szeroko usta by móc wchłonąć jak najwięcej. Aż zamruczałem głośno z rozkoszy! To było tak niesamowicie pyszne! Nie potrafiłem się powstrzymać chcąc jeszcze więcej. Ubrudziłem nos, policzki i brodę, ale liczyło się tylko to by zjeść te smakołyki.

Kruczowłosy zajął się wtedy zlizywaniem z mojej piersi kolejnych porcji łakoci. Było mi przy tym cudownie. Takie tortury podobały mi się o wiele bardziej niż poprzednie. Słuchałem chichot czekolady w śmietanie i czułem owocowy smak dżemu. Wszystko było idealne!

- Możesz mnie torturować, ale tylko w taki sposób. – westchnąłem nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Właśnie oblizywałem palce Blacka skończywszy jeść, a on zajął się zlizywaniem z mojej twarzy resztek tego wspaniałego dania.

- Jeśli twoje ciałko będzie moim talerzem, to nie mam nic przeciwko – zapewnił, a poprzednie arystokratyczne i kpiące iskierki w jego oczach zniknęły całkowicie. Znowu był moim Syriuszem Blackiem, który trafił do Gryffindoru i zachowywał się jak na Gryfona przystało.

- Wszystko bylebyś przynosił mi takie smakołyki!

- Wszystko? – chłopak uniósł brew. – Pomyślę o tym, wilczku – odwiązał mnie, co przyjąłem z wyraźną ulgą. W końcu mogłem się ruszać i pocałować go mocno. Może nawet się na niego rzuciłem, sam nie wiem. Z pewnością było warto, ponieważ smak jego słodkiej jeszcze śliny i mój apetyt stworzyły najlepszy deser, jaki do tej pory jadłem. Mój wyśmienity chłopak!

 

niedziela, 2 sierpnia 2009

Upadki...

Zapowiadały się dłuższe nauki. Tego byłem pewien. Niepewny wzrok Petera i podejrzliwość czająca się w jego oczach zapowiadały małą katastrofę, chociaż Syriusz mógł sobie z tym poradzić. Poniekąd nie znałem go jeszcze, jako nauczyciela, więc mógł mnie zaskoczyć i to bardzo mile.

- Pierwsze, co, to maniery przy stole – zaczął poważnie – Musisz być seksowny w każdej chwili, jeśli chcesz poderwać dziewczynę. Kobiety patrzą nawet na to jak jesz, więc... – Syri nałożył sobie odrobinę rosołu i usiadł prosto. – musisz patrzeć na rozmówcę, a nie na talerz. Na niego spoglądasz tylko od czasu do czasu. Słuchasz uważnie rozmowy i odpowiadasz, gdy usta masz puste. – zaczął demonstrować. Wziął łyżkę i wpatrując się we mnie z delikatnym uśmiechem jadł bardzo powoli. – Rozmawiaj ze mną, Remusie. Dla dobra Petera – poprosił, gdy przełknął i wsunął w usta łyżeczkę tylko odrobinę. Naprawdę wyglądał seksownie, jeśli w ogóle pojmowałem znaczenie tego słowa. Był dumny i elegancki. Juz zdołał przykuć uwagę kilku osób przy stole.

- Tylko, o czym ja mam mówić? – mruknąłem niechętnie speszony tym jak odmienny potrafi być taki dostojny Black.

- Możesz mówić, co ci się podoba we mnie w tej chwili – zapewnił z zadowolonym, zwycięskim uśmiechem.

- Wcale mi się nie podobasz! – syknąłem, jednak byłem czerwony, a to oznaczało, że ile bym się nie wypierał i tak nie ukryję prawdy – Po prostu go ucz i tyle.

- Ależ, Remusie... Chcę go nauczyć tak jak należy... – zostawił na talerzu resztkę zupy i usiadł normalnie. Otarł usta chusteczką. – Twoja kolej, Pet. Pamiętaj. Patrz przed siebie nie w talerz. – i zaczęło się. Pettigrew nalał sobie zupy i wyprostował. Wpatrywał się w Shevę jakby chciał wywiercić w nim dziurę i kiedy sięgał łyżką do ust schylił się zaraz nad talerzem. – Masz jeść, a nie nurkować w rosole! – Syri już wydawał się załamany. – Poławiaczem pieprzu jesteś, czy jak? Masz cały czas siedzieć prosto. No dalej! Wiem, że potrafisz!

- Yhym... – ale nie potrafił. Pierwsza łyżka trafiła do ust, kolejne także, ale chłopak wpatrywał się w dryfujący po rosole makaron. Został za to skarcony przez Syriusza i musiał wpatrywać się w Andrew na trzy łyżki, a dopiero przy czwartej mógł patrzeć na jedzenie i ponownie unosił głowę na Andrew. Teraz zaczęła się dopiero masakra. Łyżka odbijała się od jego nosa, brody, a nawet całkowicie chybiała. Rosół był wszędzie na blondynku, makaron wychodził mu nawet z nosa. To upewniło kruczowłosego, co do jednego.

- Nie, Peter. Z tego nic jednak nie będzie. Do jedzenia jak panicz to ty się nie nadajesz... Nie chcę nawet próbować z innymi posiłkami... i wyjmij łyżkę z talerza Jamesa. – Peter speszył się i zasmucił. Zabrał szybko łyżkę z ziemniaków Pottera, który postanowił, że więcej nie zje. – Wyjdźmy na zewnątrz. Może, chociaż chodzić potrafisz... – zerknął na mnie i wstał. Wyszliśmy wszyscy. Pet patrzył pod nogi pociągając nosem.

- Nie martw się – położyłem dłoń na jego ramieniu – Nikt nie powiedział, że z czasem ci się nie uda. – chciałem go jakoś pocieszyć. Skinął głową i podziękował mi.

Tym czasem Syriusz stał już w pewnym oddaleniu od nas.

- Zatrzymajcie się! – polecił, więc wykonaliśmy jego rozkaz. – Chodzenie to kolejne, co może się podobać dziewczynie. Bo widzicie... Zazwyczaj mijamy je na korytarzach, prawda? Więc już samym sposobem chodzenia musisz ją zainteresować. – Znowu się wyprostował i patrzył przed siebie. – Nie może się garbić, ani też rozglądać. Patrzysz gdzie idziesz, ale nie zaraz pod nogi. Poruszasz się tylko subtelnie kołysząc. – wyglądał na naprawdę pewnego siebie. Mogłem sobie tylko wyobrażać, jaki będzie w przyszłości i ile będzie mieć wtedy fanek. Wyglądał fantastycznie, poważnie i wręcz nad podziw przystojnie.

Przeszedł aż do nas i odwrócił się na pięcie odchodząc. Teraz wiedziałem, co oznacza arystokratyczne wychowanie. Naprawdę mi się wtedy podobał, chociaż przy takim Blacku czułbym się nieswojo i dziwnie. On taki dystyngowany, a ja do bólu normalny.
Teraz przyszła pora na Petera. Miał przejść się po korytarzu naśladując ruchy Syriusza. Nie było źle, póki Pet nie zaczął. Wyprostował się i zrobił kilka kroków. Niestety zaraz potem zgarbił się znowu. Chociaż tyle, że patrzył przed siebie. Niestety. Potknął się najpierw o sznurówki swoich butów, a następnie jakby lawinowo, nogi mu się zaplątały o siebie i runął w dół. Mogliśmy tylko zamknąć oczy na czas upadku. Syri za to splatając dłonie i podnosząc je na wysokości szyi spojrzał na sufit i wymamrotał coś do siebie cicho.

- Powiedzmy, że chodzisz dobrze i nie musisz ćwiczyć... – zbył jakoś Petera. – Przejdźmy od razu do metody podrywania na korytarzu. Najlepsze są metody wymagające większej ilości spotkań, jednak są trwalsze niż inne. Popatrz... – wskazał na mnie – Remi, jesteś Narcyzą. Przejdź się trochę. Idziesz w moim kierunku. – sam ruszył z naprzeciwka. Nie miałem zamiaru udawać Narcyzy, jednak nie miałem wyjścia. Dla dobra nauk Syriusza mogłem chyba zrobić ten mały wyjątek.

Syriusz szedł prosto patrząc przed siebie, jednak jego wzrok spoczął nagle na mnie. Chociaż nadal był poważny wpatrywał się w moje oczy przenikliwie.

- Stać! – nakazał, więc zatrzymałem się – Kiedy już na nią spojrzysz... – machnięciem ręki pokazał Peterowi, że ma zmienić miejsce by lepiej widzieć – Czekasz aż będziecie blisko siebie. Wtedy uśmiechasz się do niej bardzo subtelnie i niemal wyzywająco, puszczasz oczko, ale tak jakbyś wcale tego nie zrobił. Przechodzisz dalej i nie oglądasz się za siebie. Jazda! – ruszyliśmy. Black przeszedł obok i zaprezentował niesamowity uśmiech, który na pewno przykułby uwagę niejednej dziewczyny. Sam topniałem pod jego wpływem.

Przyszła kolej na Petera. Chłopak wyglądał na pewnego siebie. Kołysząc się przesadnie podszedł zgarbiony i ciapnął oczami w sposób mało subtelny. Zaraz potem uśmiechnął się mało zachęcająco i przeszedł dalej. Mimo wszystko to był chyba największy sukces, jaki dotychczas osiągnęliśmy. Po Syriuszu widać było, że nie chce tego drążyć i przymknął oko na szpetne miny chłopaka.

- Teraz podryw na dotyk – rzucił jakby nie chciał, by Pet zapytał jak mu poszło – Gdy ona cię nie zauważa musisz to zmienić. Najsubtelniej jak się da. Zwykłe potarcie dłoni. Remi... – zaprosił mnie do siebie na środek. Znowu zmierzałem w jego stronę tym razem jednak starając się na niego nie patrzeć. Gdy mnie mijał poczułem jak jego dłoń delikatnie ociera się o moją. Spojrzałem na niego, a następnie obróciłem się, jak zareagowałby na to każdy, jednak on nawet nie drgnął idąc nadal tym samym tempem, co na samym początku. Zaraz potem jednak podszedł do mnie i pocałował w policzek z uśmiechem.

- Dziękujemy mojemu kochanemu Remusowi. – rzucił – Na dziś to moja ostatnia lekcja. Peter, twoja kolej.

- Tak, jest! – blondynek znowu szedł nieporadnie i żałowałem, że nie widzę, co robi. Spodziewałem się dotyku, kiedy był już przy mnie, jednak on oparł się o moje ramię swoi i zaczął się ocierać. Jedno musiałem przyznać. Na coś takiego nie dało się nie zwrócić uwagi.

Chłopcy wybuchli śmiechem rycząc w niebogłosy. Ja byłem raczej w tej mniej komfortowej sytuacji.

- Merlinie i wszyscy jeźdźcy Avalonu! – Syri właśnie się załamał – To jest subtelnie? Peter! Ośmiornica w jeziorze na błoniach ma więcej subtelności niż ty! Miałeś się lekko otrzeć, a nie drapać jak niedźwiedź o drzewo! To kobieta a nie trzystu letni dąb!

- Ale mówiłeś...  – Pet odskoczył ode mnie i spuścił głowę – To było subtelnie... – mruknął niepewnie.

- Wolę nie wiedzieć jak u ciebie wygląda brak subtelności... Koniec zajęć na dzisiaj! Peter, marsz do biblioteki i szukaj słowa subtelność w jakimś słowniku! – Syri odetchnął kilka razy głęboko. Podszedłem i pogłaskałem go po policzku póki mogłem. Zaraz potem to ja roześmiałem się głośno. To naprawdę musiało być zabawne, a ja chyba nigdy nie zapomnę mojego zdziwienia, gdy Pet zaczął się ocierać. – I ty też nie rozumiesz mojej tragedii? – Black objął mnie i przytulił, mimo że nadal chichotałem nie mogąc się nazbyt łatwo powstrzymać – Właśnie, dlatego chcę być aurorem, a nie nauczycielem. – syknął – A ty będziesz moją pierwszą ofiarą! Za to, że się ze mnie nabijasz – ukąsił mnie w ucho i zawarczał jak pies – Dziś wieczorem będziesz moją zdobyczą mój słodki cwaniaczku. Zobaczysz, jaki potrafię być mściwy. – chociaż syczał słyszałem, że jest rozbawiony i może nawet lekko podniecony. Oparłem się o niego całym ciałem.

- Ale obiecaj, że będziesz to robił z gracją jak przed chwilą – posłałem mu zarozumiały uśmiech, a on odpowiedział podobnym.

- Masz to jak u Gringotta, wilczku.