sobota, 31 października 2009

Kartka z pamiętnika LI - Victor Wavele

  

HAPPY HALLOWEEN!

Mrok, przyćmione światło w sali lekcyjnej, mimo iż było dopiero południe, ciepło panujące w zamku mimo mrozu i śniegu za oknem. Ciche skrobanie pióra o pergamin, zapach atramentu i subtelnych męskich perfum. Niewyraźna sylwetka siedzącego przy ławce chłopca. Przydługie włosy pasmami kładły się końcówkami na ramionach, zasłaniały szyje. Pachniały pomarańczami i cynamonem. Słodko, a jednak orzeźwiająco. Niemal czułem pod palcami ich miękkość, kładłem dłoń na gorącym karku i wsłuchiwałem się w niepewne, ale liczne argumenty nakazujące mi przestać.
Tak. To był sen. Nie ulegało wątpliwości. Przyjemny sen, nad którym miałem władzę. Moje relaksujące i miłe fantazje posłuszne mojej woli, które mogłem później przekazywać dowolnej osobie. Kto by pomyślał, że runy mogą skrywać taką moc? Niewielu dotarło na tyle daleko by poznać najskrytsze i najpilniej skrywane sekrety pisma runicznego, zaklęć i wiedzy Celtów, a jednak one istniały i pozwalały się odkryć. To dzięki nim miałem wgląd do ludzkich snów, zaś swoimi mogłem sterować wedle życzenia.
Sen... To tylko sen, chociaż wydaje się być tak niesamowicie realny. Prawdziwa fantazja umysłu, której nie trzeba powściągać, czy kryć. Prawda o świecie, jaką chcesz widzieć, jakiej się obawiasz. Spełnienie marzeń.
- W którym momencie jesteś? – zapytałem podchodząc do chłopaka i kładąc dłoń na jego głowie. Zmierzwiłem mu włosy i pochyliłem się odczytując runy i tłumaczenie, jakie nastolatek zapisał. – Nieźle sobie radzisz. – mój oddech otulił jego ucho i szyję. Drobne włoski zjeżyły się, a przez jego ciało przeszedł dreszcz. Był słodki na swój sposób.
- Musi się pan odsunąć... – powiedział cicho, ze strachem. – Zasłania pan światło...
- Chyba masz rację, tu jest zdecydowanie za ciemno. – machnąłem różdżką, a nad nami zapłonęło kilka magicznych świecących jasno kul. – Czy teraz lepiej? – specjalnie pochyliłem się i dotykałem wargami jego ucha. Widziałem jak muszelka czerwienieje. Chłopak spłonął głębokim rumieńcem.
- P... Panie profesorze!
- Tak? – odwróciłem go wraz z krzesłem i spojrzałem w jasne oczy. Zazwyczaj przepełnione pewnością siebie i siłą, a teraz tak głębokie i hipnotyzujące. – Nie wiem, o co chodzi, Syriuszu. – wsunąłem dłoń w jego gęste włosy. Tak... To był sen. Syriusz Black się nie rumienił, nie był słodki. Był pewny siebie, buńczuczny i wojowniczo nastawiony do każdego, kto mu się nie podobał. Był jak cień Remusa Lupina i dlatego właśnie stanowił tak łatwy cel. Podejdź do Remusa, a podejdziesz do Blacka.
- Pan... Pan jest za blisko... – wyszedł na ławkę patrząc na mnie z lękiem.
- Mogę być bliżej – zapewniłem i odchodząc od niego usiadłem za biurkiem na swoim fotelu. – Nie masz się, czego bać. Przecież wiesz, że nic ci nie będzie. – nakreśliłem w powietrzu odpowiednią runę pstryknąłem w palce. Stała się widzialna, jakby stworzona z mgły, a w chwilę później rozmyła się. Chciałem by Syriusz miał równie przyjemny sen. Podzieliłem się nim z biednym chłopakiem. Niech widzi to, co ja, niech czuje, co się dzieje. Niech śni, niech męczy się we śnie widząc siebie tak bezgranicznie zmienionym. A rano i tak zapomni, co widział.
Senna zjawa Blacka podeszła i zaczęła wspinać się na moje biurko, jakby nie był w stanie go obejść. Z kocią gracją na czworaka przeszedł po nim i powoli zsunął się na ziemię po drugiej stronie. Położył dłonie na moich ramionach i usiadł mi na kolanach nagle pewny siebie, jak w rzeczywistości.
- Nic mi nie będzie? – przechylił głowę w bok. – Ależ oczywiście, że będzie. Pan o to zadba... – westchnął zdobywając pocałunek skradziony z moich ust. Chociaż było to tylko snem czułem aksamit jego warg, niecierpliwy języczek szukający mojego.
 Czy byłem złym nauczycielem? Nie, ale na pewno w pewnym stopniu perwersyjnym. Nie bałem się wykorzystać jego przywiązania do Remusa i korzystałem na tym. Cóż... Święta to idealna okazja, by dotrzeć bezpośrednio do Blacka, chociaż ten sen był już wystarczającą nagrodą dla mojego ciała, od umęczonego umysłu. Czułem jego ciało przy moim, chociaż żadne nie było materialne, jego podnietę tak bliską mojej.
Znowu wyrysowałem w powietrzu runę i pstryknąłem palcami. Pozwoliła mi zobaczyć śpiącego Syriusza. Męczył się. Ten sen był dla niego koszmarem. Przewracał się na boki, był spocony. Wspaniały widok.
- Zaniedbuję cię, jak ja tak mogę! – westchnąłem do sennej zjawy, która prosiła się o moje zainteresowanie wodząc nosem po mojej szyi. Miałem Blacka na własność, a on zrobi wszystko, co tylko zechcę. Uwielbiam swoją moc.
Moje usta zaczęły muskać jego szyję. Powoli, niespiesznie, niech prawdziwy Syriusz męczy się podczas tego snu. Sprawiało mi to przyjemność, ponieważ to ja męczyłem go we śnie. Ja zajmowałem całe jego myśli, każdą chwilę snu. Tak, w tamtej chwili dla niego liczyłem się tylko ja.
- Och, wiesz, czego teraz chcę, na co mam ochotę... – szepnąłem mu w ucho i przesunąłem palcem po wardze. Trzymając dłoń na jego karku przysunąłem go bliżej i skubnąłem jego usta. Chłopak zsunął się z moich kolan i rozsunął mi nogi klękając między nimi. Nadszedł czas by sen stał się bardziej erotyczny, a udręka większa.
Pogłaskałem ciemne włosy chłopaka patrząc w dół na niego. Ten uśmiechnął się zadziornie i zębami rozpiął pasek moich spodni, pozbył się zabezpieczenia, jaki stanowił guzik i zamek. Po namyśle ocenzurowałem ten sen, by Black nie czuł niechęci na mój widok w rzeczywistości. Sam widziałem wszystko dokładnie. To jak mój członek niknął w jego ustach, jak język znaczył wzory na mojej skórze, a nawet samo uczucie ssania było przyjemnie realne. Nie było wątpliwości, że podobał mi się Syriusz. Ten dzieciak miał w sobie coś i chociaż tylko we śnie mogłem się z nim zabawiać, to jednak nic nie przeszkadzało mi korzystać z okazji molestowania go.
Tym czasem podobało mi się to jak mnie obsługiwał. Pozwoliłem mu wstać, kiedy uznałem, że czas sięgnąć po ostateczne środki. Mój senny Black był idealny. Wiedział jak reagować, co robić. Pochylił się wypinając w moją stronę rozparty na biurku. Szeroko rozstawione nogi sprawiały, że wyglądał jakby prosił się o mnie. Zdjąłem z niego spodnie. Zsunąłem je do kolan. Nie miał na sobie bielizny, tym lepiej. Kształtne, jasne pośladki były jak dwa połączone ze sobą księżyce. Z przyjemnością dotykałem ich i ocierałem się o nie. Były miękkie, ciepłe. To tym bardziej dręczyło śpiącego chłopaka.
Z przyjemnością sięgnąłem po oliwkę, która jakimś cudem znalazła się w zasięgu mojej dłoni. Powoli wylewałem ją na kuszący tyłek Syriusza. Dwoma palcami starałem się rozsmarować ją po jego krągłościach tak bezwstydnie wypiętych w moją stronę. Pierwsze ciche jęki, westchnienia i w końcu mogłem przesunąć dłoń w miejsce, które najbardziej mnie interesowało. Było spięte z początku, jednak tak szybko przyzwyczajało się do mnie, że nie można było go nie zadowolić w najbliższym czasie.
Syriusz krzyknął przez sen po raz pierwszy. Dla niego musiał to być horror.
Tym razem chciałem dostarczyć mu prawdziwego powodu do krzyku. Ustawiłem się za jego odpowiednikiem w moich fantazjach i szybko przesunąłem biodrami w stronę zachęcająco rozwartych pośladków.
Słyszałem jeszcze krzyk przerażenia docierający do mnie poprzez sen i obudziłem się z nadmiaru rozkoszy. Był to znak, że biedny Black właśnie siedzi na łóżku przytomny i przerażony, że łapie szybko i nierówno powietrze, obrazy ze snu powoli się rozmywają i przestaje pamiętać, co tak go przeraziło.
- Oj, Syriuszu. To tylko niewinna zabawa. – rzuciłem w ciemność uśmiechając się pod nosem. – Jesteś za młody bym miał cię naprawdę dręczyć. Poza tym podoba mi się to, że za mną nie przepadasz. To nadaje smaku naszej zabawie. – westchnąłem zakładając ręce za głowę i patrzyłem w ciemność nade mną. – Ale to dopiero początek... Mamy dla siebie całe święta, a teraz śpij spokojnie, Syriuszu, bo jutro przyjdę znowu i kto wie, na co wtedy będziesz patrzył, co będziesz przeżywał wraz ze mną. Bądź gotowy na nasze niewinne zabawy w świetle księżyca, których nikt nam nie przerwie. A ja ułożę nowe scenariusze naszego romansu.

piątek, 30 października 2009

Syriusz: Pożegnanie

21 grudnia
Zamknąłem oczy mając nadzieję, że to tylko sen, że gdy znowu je otworzę nadal będzie noc, zegarek będzie powoli, leniwie odmierzał czas, w pokoju panować będzie cisza i tylko spokojne oddechy śpiących przyjaciół będą w stanie dotrzeć do moich uszu. Niestety od samego rana powtarzałem tę sztuczkę i ani razu się nie udała. Już nawet nie leżałem w ciepłym łóżku, ale kończyłem chleb z miodem na śniadanie, dopijałem herbatę i odpowiadałem Remusowi uśmiechem na jego słodkie, uniesione ku górze kąciki ust, jego ciepły wzrok. Bynajmniej nie było mi wcale do śmiechu i najchętniej zaszyłbym się gdzieś udając, że o niczym nie wiem, że ten dzień wcale nie nadszedł, że od świąt dzielą mnie całe tygodnie, a nie dni.
Dawniej byłbym w niebo wzięty. Święta w szkole, bez rodziny, bez kłopotów, kłótni, sporów. Spokój, cisza, odprężenie, relaks. No właśnie, dawniej byłbym w niebo wzięty, ale teraz? Uzależniłem się od Remusa, obecności innych, zgiełku, rozmów. Stałem się częścią tego wielkiego społeczeństwa Hogwartu, byłem elementem pięcioosobowej paczki, która trzymała się razem zawsze w kluczowych momentach. Miałem ochotę wrócić do domu, drażnić się z bratem, sprzeczać z matką i rozmawiać z ojcem. Stałem się zwierzęciem stadnym i potrzebowałem grupy, w której mógłbym egzystować, a moja grupa właśnie miała mnie opuścić wracając do domów.
Ciepłe palce dotknęły mojej dłoni, która spoczywała na stole trzymając w palcach kubek z herbatą. Zamyślony spojrzałem na właściciela delikatnych opuszków. Jego duże, złote oczy wydawały się czymś zasmucone, czerwone usta poruszały się, chociaż z początku nie wyłapałem słów. Dopiero po chwili, gdy skupiłem się na otaczającej mnie rzeczywistości.
- Syriuszu? Co się dzieje? – Remus był zaniepokojony. Może domyślał się, co mi jest, a może nie do końca rozumiał, co właśnie dzieje się wewnątrz mnie. Nie chciałem go tym zadręczać. W końcu miał wrócić do domu i spotkać się z rodzicami. Uśmiechnąłem się w najbardziej przekonujący sposób, jaki znałem.
- Nic, nic. Myślę. Mamy tyle zadań, a mi tak się nie chce. Jeśli nie zabiorę się za nie od razu to pewnie w ogóle ich nie zrobię. – przeciągnąłem się i wepchnąłem do ust ostatnie kęsy kanapki. Tak. Jeśli chciałem zapomnieć o dręczących mnie problemach, chociaż na chwilę musiałem coś robić, mówić, musiałem zajmować się całą masą rzeczy by nie mieć czasu na bezsensowne rozmyślania. Liczyło się tylko to by wsadzić Remusa do pociągu, a później niech się dzieje, co ma się dziać. Byleby nie natknąć się na Wavelea!
- Jesteś pewny? – chyba coś podejrzewał, ale nie było szans by moje wilczątko dowiedziało się, że sam wielki Black będzie czuł się taki samotny, gdy zostanie sam. Oj, nie. Nie pozna moich słabości. Wybacz, Remusie.
- Nie... – westchnąłem ciężko, a on popatrzył na mnie lekko zaskoczony. – Zadania to nie problem. Potrzebuję zaklęcia odganiającego wrednych nauczycieli, albo jakieś serum do wcierania w ciało żeby Wavele się nie przyczepił o tę pomoc z run! – to naprawdę było istotnym problemem. Kiedy tak o tym myślałem uświadomiłem sobie, że mam same problemy! Nauka, samotne święta, profesor... Pewnie znalazłoby się tego więcej, gdybym miał jeszcze trochę czasu.
- Kochani, pociąg na pewno już na was czeka na stacji w Hogsmeade, więc dziękuję wam za wspólny posiłek i życzę wesołych Świąt! Liczę, że wrócicie wypoczęci i z jeszcze większym zapałem do nauki! – słowa dyrektora zostały podsumowane niezadowolonym mruczeniem tłumu. To rozbawiło mężczyznę. – Macie rację, chyba zbyt wiele wymagam. Bawcie się dobrze! A z resztą zobaczę się jeszcze później. Odprowadźcie przyjaciół i... – założył swoją czerwoną czapkę z białym pomponem. – Wesołych, radosnych i pełnych prezentów Świąt! Ach, prezenty... – Dumbledore zaczął się nakręcać, więc McGonagall musiała pociągnąć go za szatę by usiadł i dała nam znak ręką byśmy wychodzili z Wielkiej Sali. Widać i oni byli w dobrym humorze.
 Wstaliśmy od stołu i ruszyliśmy do dormitoriów. Planowałem pomóc Remusowi z kufrem. Z resztą i tak nie miałem innego wyjścia. To jedyna okazja by jeszcze pobyć z nim i resztą chłopaków. Na korytarzu było tak niesamowicie gwarno, że nie mogliśmy nawet rozmawiać. Musielibyśmy niemal krzyczeć by słyszeć siebie wzajemnie. Takie były właśnie prawdziwe uroki ferii świątecznych. Podniecenie towarzyszące wyjazdowi stanowiło główną atrakcję dla tych, którzy zostawali w Hogwarcie.
Kufry już stały przed drzwiami pokoi by łatwiej było je zabierać. Część osób ułatwiła sobie zadanie zaklęciem. Młodsi bojąc się o swój dobytek stękając ciągnęli kuferki za sobą. Torba Remusa nie ważyła wiele. Poniekąd w ogóle było w niej mało, co, więc nie było najmniejszego sensu bym miał używać magii do pomocy. Po prostu trzymałem kufer za rączkę i niosłem go do drzwi wyjściowych. Sheva idąc obok zaciskał dłonie w pięści i czułem, że ma ochotę krzyczeć, eksplodować radością z powodu powrotu do domu. Wyglądał jak kłębek pozytywnych emocji, który zaraz rozsadzi cały budynek swoim entuzjazmem.
- Pamiętajcie, że czekam na prezenty od was i to takie wyjątkowe! – syknąłem, kiedy wyszliśmy na zewnątrz i brnąc przez śnieg zmierzaliśmy do powozów. – Jestem tu uziemiony, ale wy nie, więc bez wymówek, bo zrobię wam listę tego, co chcę!

- Już kuśtykam! Jeszcze, czego! – James prychnął głośno.
- Wredny! Zmień ten rower na sanki, a będzie ci łatwiej dotrzeć do sklepu. – roześmiałem się bez trudu unikając śniegu, którym rzucił mnie chłopak. Biedak nie mógł nawet ulepić kulki, gdyż śnieg mógł zbierać wyłącznie jedną ręką drugą podpierając się na kuli.
- Po świętach tak cię natrę, że przez dwa tygodnie nie wyjdziesz ze skrzydła szpitalnego przemarznięty!  - wściekał się, a ja tylko śmiałem powątpiewając. Biedny Remus mógł tylko przewracać oczyma i uważać na Petera, który po raz trzeci pokierował swój kufer w wielką zaspę śniegu i sam musiał go z niej wyjmować. Był chyba cały przemoczony, jednak dzielnie się trzymał i starał się jakoś podołać temu zadaniu.
W powozie miałem czas by przytulić Remusa i skraść mu kilka pełnych słodyczy pocałunków. Coś w sam raz na późniejszy powrót na piechotę do zamku. Żałowałem tylko, że nie trwało to dłużej i tak szybko dotarliśmy na miejsce.
Pociąg naprawdę już czekał i chłopcu musieli znaleźć sobie jakieś miejsce. Oczywiście Sheva zadeklarował, że zaraz coś im wynajdzie i dotrzymał słowa. Kazał Remusowi zostać i pożegnać ze mną, a sam wziął jego kufer i zatroszczył się o niego.
Niestety teraz mogłem już tylko rozmawiać z moim złotookim niebezpiecznym skarbem i patrzeć na niego póki nie zostanie zmuszony do wniknięcia w pociągu.
- Pisz do mnie. – mruknąłem beztroskim tonem. W końcu Black nie może pozwolić sobie na skomlenie i proszenie, a tym bardziej na pokazywanie innym jak bardzo zależy mu na takich drobnostkach. Starałem się zachować minę zimnego drania, która Remusowi zapewne przypominała po prostu pewność siebie. Mój niewinny, naiwny Lupin.
- Będę pisał, ale postaraj się być miły dla Wavelea. – skrzywiłem się, przez co Remi popatrzył na mnie poważnie i ostro. – To nauczyciel, nie ważne, co sobie myślisz. To normalny, zwyczajny profesor, a ty nie potrzebujesz kłopotów. – kolejne moje skrzywienie się i jeszcze ostrzejsza mina Remiego. – Obiecaj, że będziesz miły! – wydawało mi się, że mi grozi.
- No, dobrze, już! – nie mogłem znieść tego przenikliwego wzroku, który wiercił mi dziurę w brzuchu. – Ale jeśli... Niech będzie, już się zamykam! Będę miły! – w miarę możliwości, dodałem w myślach. To chyba usatysfakcjonowało Remusa. Niestety musiał zniknąć w pociągu, który miał już odjeżdżać. Szybko puścił mi buziaka i pomachał mi, kiedy zamknęły się drzwi. Oczywiście odmachałem zastanawiając się, co teraz właściwie miałbym zrobić.
Pociąg ruszył powoli, a ja całkiem szybko straciłem z oczu Remiego. Zaczynał się ciężki czas. Musiałem znaleźć sobie kogoś do towarzystwa. Nie było wyjścia.
Na moim ramieniu spoczęła wielka, ciężka ręka. Odwracając się i podnosząc głowę napotkałem ciepły uśmiech na zarośniętej twarzy gajowego.
- Co jest, Syriuszu? Zostałeś sam? Nie martw się. Ja jestem cały czas w domu, więc jak będziesz się nudził to wpadnij! Zjemy ciasteczka, napijemy się herbatki i pogadamy! – propozycja nijak niezachęcająca biorąc pod uwagę fatalną kuchnię gajowego... Hagrida? Chyba tak mu było.
- Masz to jak w banku. Wpadnę do ciebie i nie dziw się, jeśli będę wpadał często. – zapewniłem. Lepsze to niż Wavele na którego mogłem natknąć się w każdej chwili. Zrobię wszystko byleby mieć go z głowy. A co jeśli naprawdę zaplanował pozbycie się mnie?
- Nie ma sprawy! Mam dużo pierniczków! James zachęcił mnie do pieczenia, więc wypróbowałem nowe przepisy!
Tego już za wiele. Albo umrę zabity przez eliminującego konkurencję nauczyciela, albo przez trujące wypieki gajowego.
- Cudownie! Wpadnę jak najszybciej! Wyczekuj mnie tam! I lepiej zaopatrz się w herbatę. – cóż... Mówiłem prawdę. Te ciasteczka, pierniczki, czy jakkolwiek chciał to nazywać, nie przejdą mi przez gardło. Będą potrzebne wiadra herbaty. Kiedyś zabiję Jamesa za to chwalenie kuchni tego olbrzyma. Zapowiadały się cięższe święta niż myślałem. – To ja uciekam do zadań żeby mieć czas na odwiedziny. Na razie Hagridzie. – miałem nadzieję, że nie pomyliłem imienia. Klepnąłem go poniżej łokcia, jako że wyżej nie dostałem i machając mu z westchnieniem ruszyłem lekko zasypaną ścieżką do zamku. Jakże nisko upadł Syriusz Black.

wtorek, 27 października 2009

Te ostatnie zboczenia...

20 grudzień
Już jutro czekał nas powrót do domów na święta. Oznaczało to rozstania i równocześnie powroty na dwa tygodnie. Cieszyłem się, że już niedługo zobaczę rodziców, pochwalę się całkiem niezłymi wynikami w nauce, opowiem im jak dobrze mi w szkole, jak wspaniałych mam przyjaciół i może także trochę o Syriuszu, chociaż z całą pewnością będzie mnie to kosztowało wiele wysiłku. Nie było już osoby, która nie czułaby tej specyficznej i przyjemnej magii, jaka towarzyszy Bożemu Narodzeniu. Nikt nie mógł skupić się już na zajęciach, nawet nauczyciele odpuścili sobie naukę tego dnia. Profesor Binns rozwodził się nad tym jak spędzało się święta, gdy był młody, jak wiele od tamtego czasu się zmieniło. Usta nie zamykały mu się nawet na chwilę. Zupełnie jak podczas normalnych zajęć historii magii. Gdy podjął już jakiś temat nie było najmniejszej możliwości by się opamiętał i przestał opowiadać. Nie jednokrotnie żartowano z niego uważając, że jest jedynym nakręcanym duchem w szkole i że zaraz za nim obraca się korbka, która dba o to by nie milczał nawet przez kilka chwil.
Na tych zajęciach siedziałem z Syriuszem. Jako że zostawał na święta sam w szkole uznał, że musi nacieszyć się tym, co mu pozostało tego ostatniego dnia. Jego dłoń od samego początku gładziła moje udo, a spojrzenie wodziło po mojej twarzy, jakby chciał ją zapamiętać w tej jednej chwili lekkiego znudzenia zajęciami.
Nagle złapał mnie za rękę i ścisnął ja lekko. Położył na swoim kolanie. To wcale mi nie przeszkadzało i w żaden sposób nie było dziwne. Był to chyba największy plus zabudowanych ławek w tej sali, gdzie nauczyciel nie mógł dostrzec nic z tego, co dzieje się z nami poniżej blatu. Syriusz skrzętnie to wykorzystał.
- Będę tęsknił – szepnął mi na ucho wiedząc, że w czasie historii magii rozmowy szeptem są czymś naturalnym, a profesor nawet tego nie zauważa.
- Ja też będę, przecież wiesz. – zapewniłem wyczuwając, że chłopakowi chodzi jednak o coś jeszcze.
- Wiem, ale mi będzie bez ciebie bardzo samotnie i w ogóle... Tak sobie myślę, że mógłbyś zrobić dla mnie coś bym nie umarł z tęsknoty, kiedy cię nie będzie. – tak jak myślałem. Kruczowłosy czegoś chciał i teraz wykorzystywał swoje atuty by to zdobyć.
- Czego ty chcesz? – mruknąłem mało przyjaźnie. Oczywiste, że nie podobało mi się jego kombinowanie, a teraz oczy świeciły mu dziwnym blaskiem, który mnie niepokoił.
- To tylko taka mała, niewinna prośba... Wiesz jak bardzo cię lubię i nie raz się tak bawiliśmy, ale jeszcze nigdy na lekcji... – uśmiechał się, a ja czułem zimny pot na ciele. – Chcę żebyś mi TO zrobił. Tu i teraz, pod stołem. Mam chusteczki, nikt nie zobaczy, a ja bardzo, bardzo chcę twojej rączki... – nie mogłem uwierzyć, że to zaproponował. Oczywiście zaczerwieniłem się dosyć mocno i od razu odmówiłem, jednak kruczowłosy robiąc błagalną minę zajęczał mi cicho do ucha. – Proszę, Remusie... Będę grzeczny, ale tak bardzo bym chciał... Jako prezent świąteczny. – podjął kolejną próbę przekonania mnie. - Tylko ten jeden raz. Chcę wiedzieć jak to jest, kiedy istnieje niebezpieczeństwo, że ktoś zauważy...
- Dlatego odpada! – syknąłem – Oszalałeś?! Jesteśmy na lekcji!
- Wiem. – przysunął krzesło bliżej mojego i błagalnie złożył ręce. To było naprawdę krępujące. Chyba nigdy nie byłem tak zawstydzony, jak teraz. Dotykać go w sali pełnej uczniów, na zajęciach. To był absurd! A jednak coś we mnie chciało to jednak zrobić. Poczuć tę adrenalinę, która ożywia wszystkie członki i przyspiesza bicie serca. Poczuć jak Syriusz pręży się i stara zachowywać normalnie. A jego szare oczy świeciły tak kusząco. Zupełnie jakby błagał mnie już na kolanach ze łzami powtarzając w kółko swoją prośbę.
Jutro wrócę do domu, a on musiał zostać tutaj. Nie potrafił przeboleć, że będzie skazany na Hogwart i Wavele. To mnie przekonało.
- Tylko ten jeden raz. – szepnąłem tak cicho, że sam nie jestem pewien czy to dosłyszał, czy tylko po moim zakłopotaniu zrozumiał, co chciałem mu przekazać. Uśmiechnął się szeroko i radośnie. Zasłonił swoimi rękoma krocze, tak by nikt nie mógł dostrzec nawet najmniejszego szczegółu. Sam musiałem rozpiąć mu spodnie jedną ręką i znaleźć w jego spodniach to, czego miały dotyczyć najbliższe chwile. Byłem nieprzerwanie zarumieniony i z każdą chwilą ciarki przechodzące mi po plecach były bardziej dokuczliwe. Bałem się, że jednak ktoś nas nakryje, że wtedy wyrzucą nas ze szkoły, powiedzą rodzinie. Chyba spaliłbym się ze wstydu przed rodzicami.
- Nie bój się. – Syriusz był pewny siebie i już uśmiechał się błogo. Moja dłoń dopiero, co zaczęła go dotykać, a jemu już było naprawdę przyjemnie. Czułem to pod palcami. Syri tak bardzo tego chciał, że podniecał się samą myślą o czymś takim, a teraz, kiedy dotykałem go pod ławką pewnie z trudem powstrzymywał zadowolone mruczenie. Nie zdziwiłbym się, gdyby miał ogromną ochotę pojękiwać. Na szczęście ograniczył się tylko do wygięcia ust i pełnego zadowolenia wypisanego jasno na jego twarzy.
Żałowałem tylko, że jestem tak rozpalony i czerwony. Chciałbym jak on zachowywać powagę, nie wstydzić się takich aktów, a jednak im dłużej poruszałem dłonią po jego członku, im twardszy się robił, tym bardziej ja się wstydziłem. Wiedziałem przecież, że jest mu dobrze, bo sam doświadczyłem podobnych przyjemności, kiedy robiliśmy to w sypialni. Czułem już wilgoć pod palcami. Black dobrze wiedział, co dzieje się z jego ciałem. Wyjął z kieszeni chusteczkę higieniczną i niepostrzeżenie ukrył ją pod ławką. Nakrył nią swoje krocze i moją dłoń, a zaraz potem poczułem jak jego ciało spina się w niewygodnej pozycji i rozluźnia powoli. Większość nasienia wniknęła w chustkę i niewiele dostało się na moją dłoń. Syriusz jednak wpatrując się ukojony w tablicę za nauczycielem i udając, że słucha uważnie tego fragmentu wykładu na temat świąt niespiesznie otarł moje palce. Znowu to właśnie ja jedną tylko dłonią musiałem schować go na nowo w bieliznę, zapiąć spodnie i udawać, że do niczego nie doszło. Zaledwie minutę po tym, jak skończyliśmy, a Black został doprowadzony do porządku, lekcja się skończyła. Syri chichotał widząc moją zszokowaną minę. Mieliśmy szczęście, a ja zapomniałem, że te zajęcia jednak kiedyś się kończą. Byłem tak przejęty tym, co robiłem w towarzystwie wszystkich tych osób, iż nie pomyślałem o czymś tak oczywistym.
Uderzyłem Syriusza w ramię za to, że mi nie powiedział jak niewiele czasu zostało do końca lekcji. Posłałem mu wściekłe spojrzenie, chociaż on nie brał tego na serio. Widocznie nie nadawałem się do straszenia, ale byłem naprawdę zły.
- A gdybym nie zdążył z tym?! – syknąłem mu do ucha i kopnąłem go w tyłek kolanem. – Wiesz, co by było?
- Ale ja wiedziałem, że zdążysz. – tylko się śmiał. – Wyczytałem to w fusach wczoraj. – roześmiał się jeszcze głośniej.
- Jak cię zaraz...
- No! Jak samopoczucie?! – Sheva wepchnął się między nas, kiedy wychodziliśmy z sali i zarzucił ramiona na nasze barki tuląc się w swoisty sposób. Był rozanielony powrotem do domu i zapowiedzią świąt sam na sam z Fabienem. Widać jego rodzice nie zmienili zdania i nadal planowali zostawić go samego, co pasowało Andrew jak jeszcze nigdy nic. – Gotowi na święta? Mówię wam, te będą niesamowite! Dla każdego z nas. Nie krzyw się, Syriuszu. Sam się przekonasz! A tak przy okazji, o co się kłócicie, co? – mruczał czekając na odpowiedź jak pies na kawałek mięsa. Potrącał czołem to moje ramię, to znowu ramię Syriusza.
- O nic! – niemal krzyknąłem pesząc się niesamowicie. Jeszcze tego brakowało, by Sheva wiedział o wszystkim. Na szczęście takie zachowanie nie było u mnie częste, więc Andrew wyczuwając zagrożenie podarował sobie dalsze dociekania. – A ty jesteś mi winny trzy tabliczki czekolady! – dźgnąłem pierś Blacka. Miałem ochotę na słodkie. Widać, kiedy się denerwowałem także odzywało się we mnie uzależnienie od czekolady. Nie było innego wyjścia. Wyjąłem z torby ostatnie kostki łakocia i włożyłem jedną do ust. Pogryzłem i połknąłem. Następnie kolejną, tym razem czekając aż sama się rozpłynie. Trzecia została pogryziona, a czwarta musiała się rozpuścić. To mnie trochę odprężyło i uspokoiło. – Zmieniłem zdanie. Trzy tabliczki i pięć Czekoladowych Żab! – i złość od razu mi przeszła.


niedziela, 25 października 2009

Zakłady

Z okazji Halloween w sobotę dodam dodatkową notkę! Mało tego także na Ai no Tenshi pojawi się wtedy nowość!

Ostatnie zajęcia przed świętami. Niektórzy nauczyciele pozwalali sobie na odrobinę wolniejsze tempo, inni wręcz przeciwnie. Nie liczyłem na to, że którykolwiek sobie odpuści, a jednak wielu tak właśnie robiło. Ku ogromnemu niezadowoleniu moich przyjaciół trafiło się także kilku profesorów, którzy nie tylko mocniej nas przycisnęli, ale także zadali całe góry zadań domowych. Jeśli chciałem spokojnie spędzić święta musiałem zabrać się za to od razu. Im szybciej uporałbym się z pracami, tym dłużej mógłbym się relaksować przez resztę dni świątecznych.
James należał do tych szczęśliwców, którzy mieli więcej wolnego czasu niż mogli zdzierżyć. Obawiając się nudy poszedł z nami na wróżbiarstwo i ubłagał Namidę by pozwolił mu zostać na tych jednych tylko zajęciach. Korzystał z wymówek o nodze, chwilowym braku nauki, chęci zobaczenia jak wyglądają te zajęcia, a nawet odwoływał się do dobrego serca nauczyciela, który zlituje się nad znudzonym kaleką.
Dla samego świętego spokoju profesor pozwolił mu zostać na tych jednych zajęciach i nawet wziąć w nich udział. Zabronił mu jednak przeszkadzać i groził, że kara będzie naprawdę ostra. Chyba mówił prawdę sądząc po niesamowicie poważnej minie, jaką miał w czasie, gdy wypowiadał swoje ostrzeżenie.
- Wiem, że zbliżają się święta. – Namida skinął na nas głową. – Właśnie, dlatego mam dla was prezent. Zapraszam na herbatkę, a korzystając z okazji pouczymy się wróżenia z fusów. – początkowy entuzjazm ogółu momentalnie rozpłynął się w powietrzu. Można powiedzieć, że nauczyciel w mistrzowski sposób pozbawił nas możliwości składania zażaleń, lub próśb o odłożenie zajęć. – Usiądźcie jak zawsze parami. Jeśli chodzi o ten rodzaj wróżb są one chyba najtrudniejsze. Zależą nie tylko od umiejętności danej osoby, co od osoby, której się wróży. Nasza interpretacja musi być chłodna i pewna. Nie wolno nam się zastanawiać, czy aby na pewno nie pomyliliśmy się z odczytaniem kształtu, bądź tym bardziej wymuszać na świadomości postrzegania dobrych, bądź złych znaków, bazując na naszych relacjach z daną osobą. – profesor rozłożył przed nami niewielkie filiżanki z liśćmi herbaty w środku. Zalał każde naczyńko gorącą wodą i kontynuował wykład. Kazał nam sięgnąć po wiedzę z książek, jako że zawarta tam wiedza była sprawdzona, chociaż oczywiście nie zawsze właściwa. Wszystko zależało od indywidualnego przypadku, nie zaś od badań nad ogółem osób.
James nie wydawał się pojętnym uczniem, jednak miał do tego prawo na tych pierwszych i jedynych swoich zajęciach z wróżbiarstwa.
- Wypijcie herbatę zostawiając na dnie odrobinę wody. Niewiele by fusy nie pływały, ale wystarczająco by mogły ułożyć się w odpowiedni kształt. Najlepiej by były zakryte. Osoba wróżąca powinna wziąć filiżankę do lewej ręki, trzymając ją za ucho trzykrotnie obrócić ją w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. Następnie obracacie filiżankę i kładziecie na talerzyk pozostawiając tak na 7 sekund. Po obcieknięciu osoba wróżąca chwyta za ucho skierowane ku niej, obraca i rozpoczyna wróżenie. Proszę was by każde z was powiedziało, co widzi w swoich fusach, a następnie pokazało ją partnerowi by on wyraził swoje zdanie na ten temat. Odczytajcie obie definicje, jednak skupcie się głównie na tej pochodzącej od osoby naprzeciwko was.
Kiedy my powoli piliśmy swoje herbaty Namida opowiadał nam o aurze, która odpowiada za układanie fusów i dlatego taka forma wróżenia także się sprawdza. Zwracał uwagę, że nie jest to ślepy traf, jak ciasteczka z wróżbą, ale realne ujawnienie części przyszłości dzięki mocom, które każdy z nas posiada. Było to całkiem ciekawe i pozwoliło mi spojrzeć na te zajęcia z innej perspektywy.
Zaraz po wypiciu herbaty poczekałem, aż Syriusz zajmie się moimi fusami i zajrzałem do swojej filiżanki. Wydawało mi się, że to drzewo. Miało pień, korzenie, może nawet gałęzie i liście. Sam nie byłem pewien. Nic nie mówiąc oddałem ją chłopakowi by on podjął decyzję.
- Gałęzie? – zapytał cicho. – Mi wygląda na gałęzie...
- Mi na drzewo – powiedziałem spokojnie patrząc na niego. Skinął głową. Wychodziło na to, że moja definicja pasowała do jego obrazu. Podobały mi się te zajęcia.
Teraz to Syriusz zajął się opróżnianiem swojego napoju. Tym razem to ja postępowałem zgodnie z zaleceniami profesora.
- Klucz – stwierdziłem, jednak odpowiedź Blacka była całkowicie inna niż mogłem się spodziewać.
- To runa. Mówię ci, Remi, że to runa. Ostrzeżenie przed Wavelem. Jestem tego pewny! Ten wredny zboczeniec będzie chciał mnie przez święta wyeliminować by mieć do ciebie wolną drogę! Mówię ci, że on jest niebezpieczny i będzie chciał mi zaszkodzić! Leci na ciebie. – chciałem mu powiedzieć, że przesadza i uwziął się niepotrzebnie na bogu ducha winnego mężczyznę, jednak Namida, który stanął nad Blackiem był wystarczającym powodem bym miał się nie odzywać. Patrzyłem tylko na profesora, który skinął mi głową, a do Syriusza dotarło, że nie jest sam po tamtej stronie stołu. Podniósł głowę i uśmiechnął się błagalnie do mężczyzny, który karcił go wzrokiem.
Nagle podparł się gwałtownie i ciężko rękoma o stół i przymknął oczy. Coś potoczyło się po podłodze, jakaś filiżanka się przewróciła, ktoś odskoczył do tyłu. Peter wylądował plackiem na blacie swojego stolika, kiedy chcąc wstać zahaczył o czyjąś torbę. Lily skoczyła do tyłu, straciła równowagę, kiedy pchnięty do przodu stolik uderzył o jej nogi. Wylądowała na kolanach Pottera, a ten z twarzą w zgięciu jej szyi. Oboje byli zaskoczeni podobnie jak zbierający się powoli nauczyciel. Chciał z pewnością upomnieć blondynka, ale James był szybszy, jeśli chodziło o rozpoczynanie konwersacji.
- Ja wiem, że jestem seksowny i możesz na mnie lecieć, ale możesz się podnieść? Siedzisz mi na ręce, a twoje włosy wchodzą mi do ust. – mruknął usiłując wydostać się spod dziewczyny. – Wstawaj, bo mi ciężko. – wydyszał. Dziewczyna zerwała się na równe nogi i odwróciła. Zacisnęła pięść i uderzyła nią naprawdę mocno prosto w szczękę Jamesa. Chłopak zaskoczony nawet nie złapał się za tamto miejsce. Byłem tak zdziwiony, że sam nie jestem pewien, jaki dźwięk towarzyszył jej uderzeniu.
- Obstawiamy panowie, kiedy siniec zejdzie! – Syriusz wykorzystał okazje. O dziwo od razu przy naszym stoliku zebrała się ogromna grupa uczniów, którzy zaczęli robić zakłady u Blacka. Nawet kilka dziewczyn postawiło pewne sumki.
J. zareagował dopiero po kilku minutach głośnym jękiem. Poderwał się podchodząc do ściany i oparł się o chłodny mur policzkiem. Kruczowłosy w najlepsze zbierał pieniądze i zapisywał na pergaminie nazwiska i kwoty. Byłem załamany, jednak zainteresowanie tym było nazbyt wiele bum odważył się to zakończyć. Biedny James stał się głównym źródłem zarobku Blacka.
- Koniec tego dobrego! – Namida rozgonił tłumik ostrym upomnieniem. – Na takie rzeczy zajdziesz czas po zajęciach, Syriuszu! – pochylił się nad uchem chłopaka – Pięć sykli na to, że po świętach nadal będzie widać siniec. – szepnął i położył przed Syrim pieniądze. Zaraz potem wyprostował się i podszedł do Jamesa. Ponownie nie miał okazji do diatryby. Tym razem to Ryo zapukał do drzwi i wsunął głowę do sali. Zdziwiony popatrzył na bałagan w klasie.
- Mogę pana na chwilę poprosić na zewnątrz? – zatrzepotał rzęsami prosząco. Ciężko byłoby mu odmówić. Wyglądał słodko i niewinnie. Namida także nie wydawał się odporny. Powiedział nam byśmy ogarnęli jakoś salę, nic więcej nie zrujnowali, a on zaraz wróci. Wyszedł a wtedy od razu na nowo zaczęto obstawiać, czy po świętach Potter nadal będzie miał ślad na twarzy po tak potężnym uderzeniu.
Zardi postawiła część swoich oszczędności na ‘po świętach’ i łapiąc Jamesa za rękaw podprowadziła go do okna.
- Szyba jest chłodniejsza. – skwitowała to przewracając oczyma, jakby ubolewała nad niskim poziomem intelektualnym biednego Pottera. Ktoś najwidoczniej głośno oparł się o drzwi. Przez chwilę myśleliśmy, że wrócił profesor, jednak nikt nie wszedł. Tylko specyficzne uderzenie ciała o wejście i tyle. To dało nam możliwość, jako takiego ogarnięcia sali. Widać Jamesa nie dało się nigdzie wpuścić by od razu nie robił problemów. To z całą pewnością był jego ostatni raz na wróżbiarstwie.


  

piątek, 23 października 2009

Kartka z pamiętnika L - Marcel Camus

Cio do dat... *mina - zbity piesek* Bo Kirhan tam powinna dawać przecinek, ale Kirhan się nie chciało dawniej i teraz sobie zapomina i wiecie... Jeśli dam przecinek, to będzie się różnić od poprezednich notek, dlatego nie daję ^^"" Kirhan wie o swoich błędach z lenistwa, więc spokojnie ^^' Kiedyś przestanę być tak leniwa!

Słońce przebijało się przez cienką zasłonę chmur, które wydawały się mgłą nad oceanem niebios. Śnieg wydawał się przez to niemal fosforyzować bielą. Raził, ale równocześnie koił serce ogólną jasnością. Czułem zapachy Świąt, ich odgłosy i smaki. W szkole panowała podniosła atmosfera. Wystrój Wielkiej Sali jednoznacznie wskazywał na to, że lada dzień zaczną się ferie świąteczne.

Im bliżej byłem dnia powrotu do domu tym bardziej się denerwowałem i niepokoiłem. Nie mogłem doczekać się chwili, kiedy w końcu znajdę się w ciepłym mieszkaniu z moimi dwoma największymi skarbami. Serce szalało w mojej piersi za każdym razem, kiedy pomyślałem, że wracam, że jeszcze kilka dni i będę znowu w moim prywatnym Raju. Nie wiem skąd brały się we mnie jakiekolwiek obawy. Może były one zasługą mojego zniecierpliwienia i chęci jak najszybszego powrotu do domu.
Co dzień przed snem leżałem długo wpatrzony w sufit rozmyślając o tym jak będzie wyglądał właśnie taki powrót. Co zrobię najpierw, a co później, jak przywitam się z Fillipem i Nathanielem, co im powiem. Każde te nawet najdrobniejsze wymarzone gesty były dla mnie niesamowicie cenne. To one pozwalały mi zasnąć ze świadomością, iż kolejny dzień przybliży mnie jeszcze do dnia ponownego spotkania z moim Aniołem i małym pluszowym misiem, którym był Nathaniel. O każdej porze prosiłem Boga by pozwolił mi wrócić do nich możliwie jak najszybciej, by chociaż odrobinę manipulował czasem specjalnie dla mnie. W prawdzie były to tylko ciche pragnienia i dobrze wiedziałem, że nie ma najmniejszej możliwości by się ziściły, a jednak dodawało mi to otuchy, podobnie jak skreślanie kolejnych dni na kalendarzu ściennym.
Szczerze powiedziawszy zaczynałem popadać w obłęd. Od wyjazdu dzieliły mnie dwa dni. Nie potrafiłem usiedzieć na miejscu. Na zajęciach czasami byłem rozkojarzony, co nie uchodziło uwadze uczniów. Słyszałem liczne komentarze na ten temat i każdy wiedział, co jest powodem mojego nienaturalnego zachowania: „chęć powrotu do żony i syna”.
Poprawiłem krawat stojąc przed lustrem i przygładziłem trochę włosy. Czy mogłem pokazać się tak Fillipowi? A może lepiej się przebrać? A koszula? Czy ten kolor na pewno jest odpowiedni? Mogę ją jeszcze zmienić! Nie, nie... Przesadzam! Naprawdę zaczynałem szaleć.
Wziąłem głęboki oddech i wyszedłem z łazienki do gabinetu. Ogień płonął w kominku, a jaskrawe języki, co chwila zmieniały swój kształt. Miałem jeszcze chwilę czasu. Podstawiłem, więc wielką poduchę pod kominek i usiadłem czekając.
Od czasu mojego wyjazdu do Hogwartu nie było dnia bym nie rozmawiał z Fillipem dzięki niesamowitym udogodnieniom, jakie stanowiły kominki. Nie wiem jak zwyczajni ludzie mogli się bez nich obchodzić, jednak dla mnie były one niezbędne.
Ogień zmienił kolor na kilka chwil i stał się pomarańczową szybą, całym moim światem. Po drugiej stronie rozpościerały się moje ogrodu Edenu.
Powitał mnie śliczny uśmiech Fillipa, który podnosząc łapkę Nathaniela pomachał mi nią. Maleństwo, już nie tak małe jak dawniej jednak nadal rozkosznie pulchne, jak przystało na dziecko, rozpoznało mnie i samo zaczęło wymachiwać tłuściutką, dziecięcą rączką z wielkim radosnym uśmiechem. Tak niesamowicie pragnąłem być już tam z nimi! Wziąć malca na ręce i wycałować go powtarzając w kółko jak bardzo go kocham, jak wyrósł i jak bardzo za nim tęskniłem. A Fillip? Jemu nie musiałem tego mówić. Dobrze wiem, że mógł wyczytać to z mojej twarzy. Z trudem powstrzymałem łzy. Tak bardzo cieszyłem się, że znowu mogę ich widzieć, chociaż codziennie miałem taką możliwość.
- Wyspał się mój miś? – zapytałem starając się by głos mi nie zadrżał. Fillip powtórzył pytanie Nathanielowi, który pokiwał główką odsunął się trochę od swojego ślicznego tatusia. Podciągnął dużego pluszowego polarnego misia bliżej i klapnął na nim patrząc na mnie poprzez płomienie. Nagle wstał gwałtownie i zachwiał się, a Fillip szybko wyciągnął ramiona by pomóc mu utrzymać równowagę. Moje małe kochanie zrobiło już wielkie postępy w chodzeniu mimo wszystko uznało, że łatwiej będzie poruszać się na czworakach, więc znowu usiadł i przekręcił się do odpowiedniej pozycji. Fillip wydawał się równie zaskoczony, co ja. Nathaniel coś kombinował i niedługo później wiedziałem już, co. Wrócił rzucając coś przed siebie i podchodząc do nich znowu przerzucał je bliżej kominka. W końcu znowu znalazł się na swoim miękkim pluszaku do siedzenia. Podniósł do góry wypchanego pingwinka i pomachał nim do mnie.
- Pac! – rzucił z naciskiem i śmiesznie otwierał szeroko oczka chwaląc się zabawkami.
- Cudowny! – powiedziałem z entuzjazmem. Naprawdę byłem zachwycony, chociaż może nie tyle zabawką, co sposobem, w jaki mój miś mi je pokazywał.
- I! – podnosił teraz delfinka i czekał na kolejne słowa zachwytu. Mój cudowny Fillip pokładał się ze śmiechu słysząc pełen samozadowolenia głosik Nathaniela. Na tym maluch zakończył przedstawianie mi swoich nowych zabawek. Znowu wstał z białego miśka, odepchnął go w stronę Fillipa i klapnął opierając się o niego. Z niezmiennym zadowoleniem wpatrywał się w mój obraz w ogniu. Dał mi tym samym możliwość do rozmowy z moim ukochanym Aniołem.
Przechyliłem głowę patrząc na niego z uwielbieniem. Był taki śliczniutki. Speszył się jakby czytał w moich myślach i wiedział, że się nim zachwycam.
- Jeszcze tylko dwa dni. – zacząłem by móc usłyszeć jego głos, gdy podejmie rozmowę.
- Tak... Ale czas zbyt wolno płynie. Nathaniel też nie może się doczekać, kiedy wrócisz. Pyta o ciebie, kiedy tylko się stęskni. Ja też tęsknie, teraz chyba nawet jeszcze bardziej. – nie wiedziałem, co powiedzieć. Ja też niesamowicie tęskniłem. Chciałem mieć ich już przy sobie.
- Kocham cię. – westchnąłem zapatrzony w niego, widząc jak się lekko zmieszał, po czym uśmiechnął i zapewnił, że i on mnie kocha.
- Ja! – Nathaniel wtrącił się kiwając głową by potwierdzić swoje wyznanie. Moje małe, słodkie dzieciątko.
- Ja ciebie też, kochanie. – spojrzałem na niego z pełnią czułości. Nie dało się zaprzeczyć, że dorastał w mgnieniu oka. Jeszcze niedawno leżał na pleckach śpiąc, jedząc i robiąc kupkę, a teraz już biegał, mówił i rozumiał niesamowicie wiele. Nasze drugie wspólne święta...
- Mama zaprasza nas na wigilię. – Fillip odwrócił wzrok zapewne wiedząc, że trochę mnie tym zaniepokoi.
Z matką mojego Anioła nadal nie miałem najlepszych kontaktów. Czasami mnie ignorowała, innym razem wydała jakieś polecenia, czy też przywitała się chłodno. Nie wiem, czy te święta i wspólna kolacja miały coś zmienić. Wątpiłem, jednak uważałem, że jej niechęć do mnie nie jest powodem by marnować tak wspaniałą możliwość spędzenia świąt z całą rodziną. Moje maleństwo miałoby możliwość wyszaleć się na śniegu, zachwycić po raz kolejny już dziadków.
- Podziękuj im jeszcze raz za zaproszenie i powiedz, że na pewno się zjawimy. – moja odpowiedź była jak najbardziej szczera. Fillip uśmiechnął się i pocałował Nathaniela w główkę.
- Już im powiedziałem. Wiedziałem, że się zgodzisz. – roześmiał się słysząc moje wymuszone prychnięcie. Naturalnie, że o tym wiedział. Zawsze przyjmowałem zaproszenia od jego rodziców, nawet, kiedy jeszcze bałem się każdej takiej wizyty.
- Mam ochotę cię teraz przytulić! – westchnąłem ciężko – Tęsknię za tobą duszą i ciałem! – naprawdę czułem, że chcę trzymać go w ramionach i napawać się tym, że jest blisko. Mój Fillip. Wydawał się być na wyciągnięcie ręki, jednak gdybym to zrobił tylko bym się poparzył. Musiałem wytrzymać te dwa dni. Te długie, potwornie samotne dwa dni, tę całą wieczność, jaka mnie dzieliła od powrotu!
- Muszę iść, bo nigdy się stąd nie ruszę. – wcale tego nie chciałem. Cierpiałem wiedząc, że muszę stracić z oczu moje Skarby, że jestem zobowiązany wrócić do pracy, a sam Fillip za chwile będzie musiał otwierać sklep.
Z drugiej strony płomiennego okna rozległ się dzwonek. Mój Anioł westchnął.
- To pewnie Oliver przyszedł pilnować Nathaniela. Kochanie, pomachaj tacie, bo musi iść do pracy. – pocałował pucołowaty policzek Nathaniela, który wydął wargę zasmucony. – Tata wraca za dwa dni. – zapewnił, a ja pokiwałem głową.
- I pójdziemy na saneczki! – obiecałem mu. Maluch rozchmurzył się trochę i podnosząc łapkę machał nią zawzięcie. Odmachałem mu, uśmiechnąłem się ciepło do Fillipa i w następnej chwili ogień był już zwyczajnym, sporym płomieniem, a ja czułem niesamowitą pustkę. Tak bardzo chciałem do nich wrócić! Dwa dni, jeszcze tylko dwa dni i będę mógł ściskać i całować ich obu. Tylko dwa dni...


wtorek, 20 października 2009

Saneczki

19 grudzień
Czy gajowy może być jeszcze bardziej zarośnięty niż ostatnio? Wątpiłem, a jednak wydawał mi się właśnie taki. Gęsta broda mogła być jeszcze gęstsza, chociaż wiedziałem, że to mało możliwe, włosy bardziej pokołtunione, a i to wydawało się absurdalne. Chyba potrzebowałem odpoczynku i Świąt by pozbierać myśli. Hagrid naprawdę wydawał mi się większy, bardziej barczysty i dziki. Naturalnie dostrzegałem pewne zmiany, jak chociażby wypastowane buty, lub nowe futro, które miał na sobie. Nie chciałem wiedzieć ani skąd je ma, ani z czego zostało zrobione. Poniekąd równie dobrze mogło być ze mnie w czasie pełni. Gęste, lśniące futro wilkołaka na tym rosłym mężczyźnie wyglądałoby z całą pewnością jeszcze bardziej okazale. Aż przeszły mnie ciarki na myśl, że ktoś polowałby na mnie w tamte nieszczęsne noce i w końcu by mnie dopadł, a ja nie wiedziałbym nawet, że coś takiego się działo. Z jakiegoś powodu przyszło mi na myśl, że to Syriusz byłby łowcą wilkołaków. Ot romantyczna, tragiczna historia o zakazanej miłości. Jeden milszy aspekt tego dramatu.
- Hagrid! – James, który właśnie wykuśtykał zza zakrętu pomachał do mężczyzny w dole schodów. – Co tutaj robisz?! – zaczął powoli pokonywać stopnie by jak najszybciej znaleźć się przy gajowym.
- Drzewko przyniosłem. – podniósł całkiem sporą choinkę, którą ciągnął za sobą, a która była niczym w porównaniu z tymi, które już stały ładnie przystrojone w Wielkiej Sali. To uświadomiło mi, że do tej pory nie zastanawiałem się wiele skąd się one tam biorą, a teraz po prostu nie było potrzeby nad tym myśleć. Miałem przed sobą jasną odpowiedź na wszelkie pytania dotyczące właśnie tego tematu.
- Miło cię widzieć! – Potter właśnie stanął przed gajowym uderzając go jedną z kul w łydkę. – Powinieneś tutaj częściej wpadać! – wątpiłem by Hagrid poczuł cokolwiek.
- Ja? Czekałem, aż wy wpadniecie. – kiwnął głową w kierunku moim i reszty chłopaków. – A tobie, co w nogę? – pochylił dużą, kudłatą głowę przyglądając się nieszczęsnemu Jamesowi.
- Oj, to nic takiego, ale do Świąt jestem uziemiony. Mogę wychodzić na zewnątrz tylko w ostateczności, żeby się nie poślizgnąć. Wiesz jak to jest... Albo i nie – zwątpił po chwili. – Nie ważne! Dobrze, że jesteś! Jeszcze lepiej, że masz choinkę. – ten uśmiech na twarzy Jamesa wcale mi się nie podobał, z reszta jego uśmiechy nigdy nie były czymś przyjemnym, kiedy znało się ich znaczenie.- Widzisz Hagridzie, ja strasznie się tutaj nudzę i nawet nie mogę jeździć na sankach! – zaczynał odgrywać swoją rolę. – Pobawisz się z nami? Drzewko jest gęste, więc nic mu nie będzie, a my nie ważymy wiele. Poza tym to tylko taka mała zabawa... – biedny gajowy nie rozumiał nic i nie tylko on.
- Chętnie pomogę, jeśli mogę. – zadeklarował mężczyzna, a jego oczy aż błyszczały chęcią pomocy. Był nazbyt prostolinijny i wrażliwy. Z Potterem stanowili idealną parę. Nierozgarnięty gajowy i bezduszny okularnik, który wie jak wykorzystać niezbyt imponująca błyskotliwość tego pierwszego.
- Cudownie! Więc wciągniesz choinkę po schodach, a my na niej siądziemy i będziemy zjeżdżać w dół! Nic nam się nie stanie, bo przecież choinka się nie wywróci, śniegu nie ma, ale ma dobry kształt, więc jak mocno popchniesz to się zsunie! – J. musiał mieć świadomość jak absurdalny był jego pomysł gdyż od razu uśmiechnął się słodko i błagalnie, jak najprawdziwsze niewiniątko. Wilk w owczej skórze, chociaż definiowało to raczej mnie niż jego.
- No nie wiem, James...
- To stuprocentowo bezpieczne i odniesie sukces! Sam popatrz ile osób już się tu zebrało. Są zaciekawieni wszystkim. Poza tym przestaną się ciebie bać, kiedy zobaczą, że równy z ciebie gość.
Nawet nie chciałem się odzywać. I tak zostałbym brutalnie uciszony, a tak przynajmniej mogłem mieć chwilę spokoju. Syriusz obok mnie uśmiechał się radośnie z całą pewnością mając nadzieję, że pomysł wypali i będziemy mogli pobawić się jeszcze przed śniadaniem. Masakra z samego rana widocznie miała stać się nowym hobby tych dwóch wariatów.
Niestety Hagrid dał się w to wciągnąć. Skinął głową najwyraźniej przekonany argumentem o strachu innych uczniów i zaczął wciągać choinkę po schodach. Ci, którzy na nich stali wciągali brzuchy i przywierali do poręczy by zajmować jak najmniej miejsca.
- Chodźcie, będzie jazda na choince! – James kuśtykał za drzewkiem zachęcając, kogo tylko się dało. Oczywiście nas o zdanie nie pytał. Naszym obowiązkiem było towarzyszyć mu w tej absurdalnej zabawie i chyba byliśmy mu to winni skoro biedak nie mógł nawet bawić się na błoniach.
To z góry było skazane na niepowodzenie, chociaż z początku mogło się udawać. Postanowiłem przestać się martwić się niepotrzebnie wszystkim i po prostu pozwolić sobie na taką głupią zabawę ten jeden raz. Usiedliśmy między gałęziami na choince. Zainteresowanie tym było większe niż się spodziewałem. Całe drzewko zostało obsadzone jakby miejsca były rezerwowane z tygodniowym wyprzedzeniem i całkowicie zajęte.
Wziąłem głęboki oddech i miałem nadzieję, że to przeżyjemy.
- Dobra Hagrid! Pchaj! – James dał znak gajowemu a ja złapałem się mocno gałęzi przede mną byleby tylko jakoś przetrwać pierwszą dziwną falę. Szarpnęło i poczułem, jak wszystko podchodzi mi do gardła. Choinka się przechyliła i zaczęło nami zabawnie trząść, kiedy zsuwała się po schodach. Uczucie było naprawdę dziwne. Wszystko skakało i słyszałem śmiech innych. Podobało mi się to, chociaż nie bardzo chciałem się do tego przyznać. Schody były całkiem długie, więc jazda trwała może minutę, ale była warta tego wszystkiego. Kiedy choinka zatrzymała się otworzyłem oczy mając na twarzy szeroki uśmiech. Podobało mi się to, i to bardzo! Nie było chyba niezadowolonej osoby. Z chłopakami pomogliśmy Jamesowi zejść z drzewka, a rozochocony prośbami o więcej Hagrid zaczął na nowo wciągać drzewo na schody.
- Wykorzystujesz go, James – zauważyłem i zrobiło mi się trochę przykro.
- Nie. Ja tylko umacniam naszą znajomość. Też powinniście spróbować. – okularnik wcale się nie przejął. Może naprawdę mówił prawdę, a ja jak zwykle za bardzo się wszystkim przejmowałem? – Pomóżcie mi szybko wyjść na górę! – syknął na Syriusza i Shevę, którzy złapali go pod pachy. Cóż... Nawet, jeśli James wykorzystywał gajowego, to ja tego nie robiłem. Planowałem odwdzięczyć mu się za wszystko jakimś prezentem z okazji Świąt.
Dołączyłem tym czasem do kolegów i nie miałem zamiaru zamykać już oczu. Znowu trzymałem się mocno choinki i kiedy zjeżdżaliśmy widziałem wszystko. Hagrid pchnął drzewko całkiem mocno, więc jazda była szybsza. Schody chowały się pod nami, a my byliśmy coraz bliżej końca drogi. Na twarzy czułem świeże, pachnące powietrze. Było delikatniejsze niż mroźny wiatr na dworze. Wszystko przesuwało się, a postacie z obrazów uciekły by przez przypadek nie zostać strącone przez gałęzie, które przeciskały się po ścianach. Mignął mi przez chwile przed oczyma Severus. Niestety, kiedy odwróciłem się by przyjrzeć mu się dokładnie już go nie było. Zatrzymaliśmy się na samym dole i cała zabawa znowu miała się powtórzyć. Gajowy złapał za pień i po raz kolejny wchodził uśmiechnięty i równie zadowolony jak my po schodach. Teraz miałem okazję zobaczyć Ślizgona. Niestety w mniej sprzyjających warunkach. Dostał w twarz gałęzią, kiedy stanął w drzwiach podczas naszej jazdy. Starał się podnieść lekko zaskoczony i zły. Black patrzył na to z wyraźna satysfakcją.
- Chodź, bo nam zajmą miejsce. – złapał mnie za rękę i ciągnął za sobą. Tym razem usiadł za mną i zadowolony ze wszystkiego objął mnie lekko w pasie, podczas gdy ja trzeci juz raz maltretowałem biedną gałązkę.
- Przygotujcie się! – ryknął Hagrid i kolejne szarpnięcie zapowiedziało świetną zabawę. Nie mogłem uwierzyć w to, że czułem się fantastycznie. To, co z początku wydawało się głupim pomysłem, okazało się wręcz świetnym. Czułem, że mógłbym tak spędzić cały dzień.
Znowu zjeżdżaliśmy szybko na dół. Patrzyłem na wszystko zadowolony. To było niemal równie wspaniałe jak moje pocałunki z Syriuszem. Odprężające i przyjemne. Niestety miał swoje gorsze strony. Każdy mógł nas zobaczyć i tak właśnie się stało. Choinka zatrzymała się i z niemałym przerażeniem stwierdziłem, że nie więcej jak dziesięć centymetrów przed samą McGonagall. Kobieta stała podpierając się pod boki i patrząc na nas ostro.
- Co to ma być? Hagridzie, co ty robisz?
- Yhm... Bo pani, wie... Się bawimy tylko...
- Widzę. – syknęła chyba nie mając sił by na nas krzyczeć. – Na śniadanie, już, już! – ganiała nas. – A ty Hagridzie zabierz choinkę do Wielkiej Sali jak najszybciej. To szkoła, a nie plac zabaw! – no i po zabawie. Niestety z nauczycielką transmutacji nie można było już walczyć.


 

niedziela, 18 października 2009

Canis

18 grudzień
Chociaż na samym początku nie wiedziałem, dlaczego Syriusz może interesować się zajęciami opieki nad magicznymi stworzeniami, teraz aż nadto wyraźnie to rozumiałem. Wilkołaki także zaliczały się w pewnym stopniu do magicznych zwierząt i chociaż nie podlegały pod zajęcia z opieki, to jednak czegoś mogliśmy się na ten temat nauczyć. Trochę mnie to denerwowało, jako że byłem wtedy zwierzaczkiem Syriusza, a wcale się tak nie czułem. Z drugiej strony także Black nie traktował mnie jako magicznego stworzenia, ale raczej jak bardzo wymagającego chłopaka. Na dobrą sprawę na swój sposób niebezpiecznego.
Zajęcia z profesorem Keetlburnem nie należały nigdy do nudnych, chociaż nie mogłem nazwać ich nadzwyczajnie przyjemnymi w chłodne dni, kiedy to musieliśmy przedzierać się gęsiego przez zasypane błonia w miejsce, które nauczyciel akurat wyznaczył. I tym razem nie obyło się bez długiej i wyczerpującej wędrówki. Syriusz i Sheva brnęli miejscami po kolana w śniegu pozwalając by James kuśtykał między nimi wydeptaną ścieżką. Uroki zimy i pechowego życia Pottera.
Keetlburn czekał na nas niedaleko Zakazanego Lasu. Był wysokim mężczyzną koło pięćdziesiątki. Siwe włosy zaczesywał do tyłu, jak przystało na typowego dżentelmena. Był szczupły i na swój sposób nadal przystojny. Jasne oczy kryły się za niewielkimi okularami, a w ręce trzymał laseczkę.
- Zapraszam państwa bliżej! – rzucił kiedy byliśmy na tyle blisko by mógł normalnie mówić nie siląc się na krzyki. Odwrócił się i podniósł coś z ziemi. Kiedy ponownie odwrócił się do nas przodem trzymał coś w ramionach. Jakąś niewielką łagodnie fioletową kulkę, która poruszała się niezgrabnie. Dopiero kiedy ustawiliśmy się bezpośrednio przed profesorem kłębuszek w jego ramionach rozwinął się, a słodki pyszczek wysunął się spomiędzy ramion nauczyciela. Rozdziawił się ukazując ostre ząbki i mały różowy języczek, po czym znowu zamknął. Zwierzątko było prześliczne. Pyszczek jak u szczenięcia wilka, wielkie uszka, ogonek zakończony puszystą kuleczką, jak ognistym płomyczkiem. Brzuch miał niemal smoczy pokryty łuskowatymi płatami, a wielkie zielone oczka obserwowały każdego z uczniów z osobna.
- To Canis, moi kochani. – zaczął profesor – W naszym kraju wolno hodować wyłącznie trzy gatunki Canisów. To jeden z nich, Canis Miniaturowy. Rzadko można go spotkać na wolności, jako że jest bezbronny wobec zagrożenia ze strony silniejszych zwierząt, nie mniej jednak jak widzicie – rozwarł pyszczek stworzonka – Ma bardzo ostre ząbki, które idealnie nadają się na polowania w przypadku niewielkich zwierzątek. Niestety niektóre gatunki Canisów są zagrożone wyginięciem... – profesor powiódł po nas wzrokiem czekając aż ktoś dokończy jego wypowiedź.
- Canis Skrzydlaty – Lily odczekała zaledwie kilka sekund zanim nie podała swojej odpowiedzi. Keetlburn obdarzył ją miłym uśmiechem.
- Dokładnie. Dawniej były wykorzystywane w walce, lub zabijane dla przyjemności. Na szczęście dziś prawo chroni je i pozwala by ich populacja na nowo się odradzała. Jeśli przyjrzycie się bliżej dostrzeżecie, ze futro na grzbiecie tego malca ma inny kolor i tworzy coś w rodzaju tatuażu. Basiory, to jest samce, charakteryzują się właśnie takimi ozdobami. Wadery, samice Canisa, są ich pozbawione. Mają jednolite futro. – puścił zwierzaka kładąc go na śniegu. Canis przeciągnął się jak zwyczajne wilczątko i podbiegł do mnie. Obniżył całe ciało, wygiął je w łuk, wargi i uszy opuszczone. Przykucnąłem by go pogłaskać, a ten przysunął się jeszcze i zaczął lizać mi twarz szybkimi ruchami języka. Ogon położył nisko.
- Chce się bawić! – zapiszczała jednak z dziewczyn z mojego domu, a reszta roześmiała się zachwycona.
- Nie, to nie to. Przecież on... – Severus, który się wtrącił nie skończył. Popatrzyłem na niego przestraszony. Zbyt dobrze wiedziałem co robi ten mały zwierzak. Akurat wszelkie wilcze zachowania nie były mi obce. Ten Canis wiedział kim jestem, wyczuwał to chociaż nie pojmował niczego więcej. Uznał moją wyższość nad sobą i pokazał, że akceptuje moją dominację. Severus to skojarzył, chociaż nie mógł od razu odkryć co tak naprawdę to oznacza. Był bardzo inteligentny i szybko kojarzył fakty, co było niebezpieczne. On mógł odkryć kim tak naprawdę jestem.
Nie zdążył jednak ani dokończyć zdania, ani tym bardziej zrozumieć tego co widział. Kiedy na niego popatrzyłem on już chwiał się próbując utrzymać równowagę.
- Wybacz, ale się poślizgnąłem. – Syriusz za nim mówił to bez przekonania, ale jednak. Canis uznając chwilowe zamieszanie za zapowiedź zabawy przebiegł między nogami Snape’a i otarł się o niego sprawiając, że chłopak tym razem runął w śnieg.
Black podszedł do mnie nie interesując się już Ślizgonem, jako że upadek bynajmniej nie był jego winą, a przynajmniej nie całkowicie.
- Najciemniej jest pod latarnią, prawda, kochanie? – szepnął mi na ucho – Nie domyśli się niczego jeśli będę zwracał na siebie jego uwagę. – było w tym wiele prawdy. Syriusz, który trzymał się blisko mnie był właśnie tym światłem, które zamiast blasku miało dawać mrok chroniący mnie przed podejrzliwymi spojrzeniami. Było mi głupio, że przeze mnie Severus miał być narażony na wszelkie pomysły Syriusza, ale nie mogłem też dopuścić by ktokolwiek dowiedział się kim naprawdę jestem.
Mimo to podszedłem do leżącego w śniegu Snape’a i wyciągnąłem do niego dłoń.
- Pomogę ci wstać. – zaproponowałem cicho, jednak ten uniósł głowę patrząc na mnie ironicznie.
- Obejdzie się bez twojej łaski! – syknął i zaczął podnosić się sam. Ledwie jednak jego kolana oderwały się od ziemi, a Potter podszedł do niego, objął w pasie i bez pardonu postawił prosto na nogi.
- Musisz się spieszyć, bo się rozchorujesz. – powiedział przymilnie i wyraźnie ociągał się z puszczeniem Ślizgona. Severus odepchnął go gromiąc wzrokiem. Nikt już nie zwracał na to wszystko uwagi. Canis pochłonął niemal każdego. Słodki zwierzak biegał od osoby do osoby i merdał ogonem. Wcześniej niemal mnie pogrążył, a teraz ratował. Nauczyciel starał się wykorzystać wzmożone zainteresowanie zwierzakiem do dalszego prowadzenia lekcji.
- Na następne zajęcia, tak więc po Świętach, chciałbym byście przygotowali referat na temat pięciu gatunków Canisów. Opiszcie je, porównajcie. Naturalnie możecie uwzględnić także informacje o czczeniu tych zwierząt przez dawne ludy.
Severus wpatrzony w śnieg i magicznego wilczka myślał nad czymś intensywnie. Nie musiałem czytać mu w myślach by to odkryć. Jego zmarszczone czoło świadczyło o głębokim zamyśleniu. Syriusz także to zrozumiał, jako że skinął na Pottera rozkazująco, jak przywódca na poddanego. O cokolwiek chodziło było po myśli Jamesa. Okularnik naciągnął kurtkę lepiej na tyłek i podszedł do zajętego sobą Ślizgona.
- Nie staje się tyłem do wroga, ale bardziej niebezpiecznym jest stać tyłem do mnie – rzucił na tyle głośno, że nawet my mogliśmy to słyszeć, jednak nie pozwolił by jego głos dotarł do nauczyciela, czy też innych uczniów zajętych Canisem, lub samym profesorem. Snape jednak został momentalnie wyrwany z zamyślenia. Odwrócił się gwałtownie w obronnym geście odpychając od siebie Pottera. Niestety okularnik, jak na upartego natręta przystało złapał nieszczęsnego Ślizgona za ubranie i obaj wylądowali w śniegu. Dłuższe włosy Snape’a przysłoniły twarz Jamesa, jednak sam nieszczęśnik wylądował swoją w śniegu zaraz obok głowy Pottera. Kiedy pomyślałem o tym, że to ja jestem źródłem wszelkich tych nieszczęść zrobiło mi się głupio.
- Ale zajęty unikaniem nas nie będzie myślał o tobie. – Syriusz chyba naprawdę potrafił czytać w myślach, jednak nie chciał się do tego przyznać. Uśmiechnął się niewinnie i dziarskim krokiem zbliżył się do zadowolonego Jamesa, który usilnie udawał głupszego niż był i uniemożliwiał Severusowi podniesienie się. Całe szczęście Keetlburn nie zwracał na to uwagi wyliczając szczególne uzdolnienia Canisów i ich wyjątkowe cechy, które pozwalały odróżnić od siebie różne gatunki. Poniekąd sam szczekający krótko zwierzak był wystarczająco głośno, by dać innym możliwość szeptania, lub rozmów. Nieświadome roli, jaką w tym wszystkim odegrało stworzenie podbiegło do nadal siłujących się ze sobą chłopaków i wskoczyło na plecy Snape’a uniemożliwiając mu dodatkowo wstanie z ciała okularnika. Syriusz nie szczędził kąśliwych uwag pod adresem zarówno jednego, jak i drugiego z uczniów. Naprawdę sprowadziłem pasmo nieszczęść na biednego Ślizgona, który zawinił tylko tym, że był inteligentniejszy niż wszyscy inni i bardziej dociekliwy.


  

czwartek, 15 października 2009

Czekolada na...

WRACAM!

Podobało mi się ciepło panujące w pokoju. Zaparowane szyby były dostatecznym dowodem na to, że na dworze było mroźno, a śnieg spływający po szkle z drugiej strony nie pozwalał nam nawet dostrzec zaśnieżonych błoni, gdy przybierał na sile. James usiłował przeniknąć wzrokiem szalejącą zamieć intensywnie wpatrując się w okno. Zapewne tęsknił na śniegiem podobnie jak ja, niestety jego noga nie pozwalała mu na zabawy, a my nie chcieliśmy by musiał zostawać sam z myślą, że bawimy się w najlepsze bez niego. Liczyłem, że odbijemy to sobie zaraz po Świętach.

- Rozbieraj się. – rzuciłem do Syriusza uśmiechając niewinnie. Nie miałem serca pozbywać się przyjaciół z pokoju, więc postanowiłem wynagrodzić Blackowi nauczyciela run w inny sposób niż zazwyczaj. Niepewny kruczowłosy zdjął koszulę i patrzył na mnie z niemałym zdziwieniem – Spodnie też, Syriuszu. Chyba nie chcesz ich ubrudzić? – specjalnie nie mówiłem mu, o co chodzi. Koledzy patrzyli na to z równym zaskoczeniem. Ja tym czasem rozłożyłem na łóżku Blacka ręczniki by nie ucierpiało. Syri wyglądał niesamowicie. Dobrze, że sypialnia była dobrze ogrzana i nie musiał przejmować się chłodem. – Połóż się teraz. – kolejne polecenie i nie mogłem nie zachichotać. – Na brzuchu, głuptasie! – oczywistym było, że nie wiedział, o co chodzi, jednak tym lepiej. Nakryłem jego pośladki kolejnym ręcznikiem i usiadłem na nich. – Wygodnie mi tu – roześmiałem się. Naprawdę było mi tak przyjemnie, jednak nie chciałem dłużej męczyć chłopaka niepewnością. Sięgnąłem po kubeczek leżący na szafce. Żaden z chłopców nie zwrócił na niego uwagi i jakoś im się nie dziwiłem. Nie wpadli na pomysł, że planuję coś takiego przy użyciu roztopionej czekolady z odrobiną mleka by miała bardziej płynną konsystencję i nie ścinała się zbyt szybko. Była ciepła, więc nie miała prawa poparzyć skóry Syriusza, a ja wręcz nie mogłem się doczekać przystąpienia do dzieła.
- Czekolada relaksuje i poprawia humor – powiedziałem do chłopaka podciągając rękawy i wylewając trochę płynnej czekolady na plecy Blacka. – Dobrze ci zrobi i przy okazji, ja będę mógł trochę zlizać. – skosztowałem odrobinę z palców. Była idealna. Syri westchnął głośno.
- Genialne pomysły Remusa, tak? – leżał z głową przekręconą na bok i uśmiechał się – Powinieneś częściej się w to bawić. – Jeszcze nawet nie zacząłem masażu a on już cieszył się jak dziecko. Widać czekolada miała większą moc niż z początku myślałem. Rozsmarowałem ją po całych jego plecach odgarniając mu z karku włosy by ich nie brudzić. Specjalnie spiąłem je wysoko ułatwiając sobie pracę.
- Wyglądasz naprawdę smacznie. – stwierdziłem. Przyjaciele śmiali się i z uwagą obserwowali moje zabiegi. Zatarłem dłonie i zabrałem się do pracy. Na początek ubrudziłem swoje ręce czekoladą, a następnie zadbałem by wmasowywać ją delikatnie w ciało Syriusza. Jego ramiona były rozluźnione, a on wydawał się niesamowicie zadowolony. Mruczał, kiedy masowałem mu ramiona, łopatki, a nawet boki. Biedak wił się lekko, kiedy palcami gładziłem jego żebra. Z trudem powstrzymywałem się przed zlizywaniem z niego czekolady. Zbyt kusząco pachniała, nazbyt dobrze znałem jej smak by móc nie reagować na tę wspaniałą, słodkawą woń. Tego chyba jednak było już za wiele. Miałem taką ochotę na odrobinę tej słodyczy! Po prostu musiałem dostać jej, chociaż odrobinę. Chociaż nie przerywałem masowania ramion Syriusza językiem wodziłem po jego kręgosłupie. Czekolada z jego ciała była naprawdę wspaniała. Chyba nie jadłem lepszej jakiegokolwiek nie byłaby gatunku!
- Podziel się, Remi... – Sheva jęknął podchodząc do nas z błagalną miną. – Proszęęę... Trochę czekolady! Przez ciebie mam ochotę na łakocie!
- Częstuj się – rzuciłem nie pytając nawet Syriusza o zdanie. Dobrze wiedziałem, że wcale nie było to dla niego nawet najmniejszym problemem. Andrew naturalnie skorzystał z tego zaproszenia. Uklęknął na pościeli i zabrał się za lizanie boków Blacka. Musiał go łaskotać, ponieważ Syri starał się nie śmiać i nie ruszać nazbyt gwałtownie, jednak czasami przechodziły go dreszcze i spazmy z powodu łaskotek.
- Od razu wiem, które usta są Remusa, a które Shevy. – stwierdził z rozmarzeniem.
- Tak? – jakoś nie byłem o tym przekonany, jednak znając na tyle Syriusza wiedziałem, że było to jak najbardziej możliwe. Kruczowłosy zamruczał ponownie.
- Takie delikatne ustka poznam od razu. Więcej czekolady zbierasz wargami niż językiem, a Andrew dużo liże i czuję nawet jego zęby na skórze. Jesteście pod tym względem całkowicie inni w technice. – prychnąłem głośno i uszczypałem Syriusza wargami w ramię. Wcale nie byłem delikatny w tym, co robiłem! Po prostu starałem się zjeść więcej i lepiej czuć smak czekolady! Sheva oburzony kąsał chłopaka po żebrach. Syri wiedział, że nie może się rzucać, bo inaczej wyląduje na ziemi, lub na nim, a wtedy ubrudzę czekoladą całe ubranie. Mieliśmy nad nim tę przewagę.
- Niedobry, niegrzeczny Syriusz – roześmiałem się z rozkoszą zlizując i zbierając wargami czekoladę z jego pleców, póki była jeszcze w miarę płynna. Nie chciałem nawet wiedzieć, jakie brudne musiały być moje usta i jak zabawnie musiałem wyglądać. Mimo to jak najbardziej podobało mi się to. Czułem się dziecięco szczęśliwy i miałem ochotę przytulić Blacka z całych sił. Mój słodki Syriusz, mój wyjątkowy i jedyny ukochany Syriusz, moje oczko w głowie, które zostanie niepocieszone na Święta w szkole i będzie musiało pomagać nauczycielowi run.
Prawdę powiedziawszy na koniec na Syriuszu zostało całkiem sporo czekolady. Rozmazywała się jeszcze bardziej, kiedy starałem się ją zlizać i teraz tylko w niektórych miejscach przez słodką, ciemną powłokę przebijał się naturalny kolor skóry chłopaka. Mógłbym wypatrywać się w jego plecy i ślady łakoci na nich całe wieki. Poza tym jego pośladki były całkiem wygodne i nie chciałem z nich schodzić. Czułem ich ciepło nawet przez ręcznik i swoje spodnie. Niezapomniane doznanie.
Niestety czekolada zaschła i na plecach kruczowłosego zrobiła się skorupka. To chyba był koniec masażu i podjadania. Sheva zadowolony podziękował za ten dziwny posiłek i zajął się sobą. James nadal przeżywał brak zabaw na śniegu, a ja mogłem zabrać Syriusza do łazienki. Ostrożnie zdjąłem z niego ręcznik, który musiał teraz iść do prania podobnie jak i te, na których chłopak leżał. Skrzaty z pewnością nie będą się nudzić.
- Wstawaj moja nadziewana pomadko – szepnąłem Blackowi do ucha i zszedłem z niego, chociaż wcześniej musiałem się trochę powiercić by go wymęczyć dodatkowo. Wyszedłem do łazienki i zamknąłem drzwi, kiedy Syri wszedł do środka jak strach na wróble z rozstawionymi ramionami by nie skruszyć czekolady i nie naśmiecić. Niestety sam musiałem zdjąć z niego bokserki i pomóc mu wejść do wanny. Usiadł niezdarnie w środku i teraz mógł już sobie pozwolić na normalne poruszanie. O dziwo nie wstydziłem się już jego nagości. Nawet mi się wtedy podobał. Na jego brzuchu pojawiały się ciemniejsze włoski i rozchodziły także odrobinę niżej. Chociaż miałem świadomość, że moje ciało nie różniło się od jego, to moja nagość z pewnością rozpaliłaby moje policzki.
Odkręciłem ciepłą wodę i zacząłem polewać nią plecy Blacka. Czekolada powoli się rozpuszczała, a ciemna woda spływała z pleców chłopaka. Wyglądała jak słaba kawa, jednak nadal miała całkiem miły zapach. Skóra Syriusza była teraz zabawnie gładka. Nie wiem czy to od tej odrobiny mleka, czy też od samej czekolady. Przesiąkła zapachem słodkich pyszności i kiedy tylko pozbyłem się czekolady z ramienia chłopaka przysunąłem do niej nos napawając się tym.
- Więc muszę kremować się czekoladą żeby cię bardziej do siebie zachęcić? – zapytał z wyraźnym rozbawieniem w głosie. Inhalowałem się jego pachnącą skórą nie potrafiąc się oderwać.
- Chyba muszę się wyleczyć z uzależnienia od czekolady – mruknąłem w dalszym ciągu mając nos przy ramieniu Blacka. Zbyt podobał mi się ten zapach i sama bliskość chłopaka. Tym czasem cała czekolada z pleców zniknęła zostawiając czystą, aromatyczną skórę.
- Jeśli się wyleczysz to, czym ja cię będę mógł wtedy przekupić? – dostałem rezolutną i szczerą odpowiedź podsumowującą moje zamiary. Odwrócił się do mnie i roześmiał przyglądając mojej twarzy. – Masz śliczną szminkę, ale wolę twój naturalny kolor ust. – to uświadomiło mi, że z pewnością jestem cały brudny, ale nie musiałem się sam czyścić. Syri mnie wyręczył. Podniósł się na klęczki, przyciągnął mnie do siebie uważając by mnie nie zmoczyć i zabrał się za lizanie moich warg. Mruczał ucieszony podobnie jak ja. Tą czekoladą mogłem się z nim podzielić bez problemów!