piątek, 26 lutego 2010

Beznadziejni detektywi?

20 stycznia
Chociaż miałem nadzieję, iż Potter da sobie jednak spokój z dręczeniem nauczyciela astronomii, to jednak nie dawałem tego po sobie poznać. Wolałem zostawić ten nikły płomyczek tlący się w głębi serca tylko dla siebie. To było zdecydowanie najlepszym rozwiązaniem w mojej obecnej sytuacji. Niepotrzebne denerwowanie profesorów nie było najlepszym rozwiązaniem, a jednak chyba należało do niewielkiej grupy i stanowiło jedyne, jakie miałem. Pocieszeniem było dla mnie wyłącznie to, że Sheva miał dobry humor planując już swoje tajne spotkanie z ukochanym. Szczerze mówiąc czułem, że nie powinienem podsycać w nim chęci związku z o wiele starszym od siebie mężczyzną, jednak na tego typu argumenty było już zdecydowanie za późno. Znałem Fabiena, wiedziałem, jaki jest dla Andrew i tym samym byłem świadkiem, jak przyjaciel okazuje uczucia swojemu chłopakowi. Tam nie było mowy o pomyłkach, różnicach wiekowych, czy czymkolwiek innym. Byłem zadowolony za każdym razem, kiedy tylko spojrzałem na chłopaka, od którego niemal biła jasność radości, zniecierpliwienia i wyraźnie widocznych uczuć. Szczerze powiedziawszy, od kiedy przyszedłem do Hogwartu wszystko zaczęło się powoli zmieniać. Poglądy, jakie miałem, wartości wpojone mi przez rodziców, moja wiedza. Szczerze powiedziawszy zanim się obejrzałem poznałem takie aspekty życia, o których wcześniej nie miałem bladego pojęcia. Nie mogłem powiedzieć, że dorosłem od tamtego czasu, ponieważ nie zauważyłem w sobie zbyt wielu zmian. Syriusz był Syriuszem i cieszyłem się jak dziecko wiedząc, że miałem szczęście trafić na odpowiednią osobę, która urozmaiciła moje życie, zmieniła je w pewnym stopniu. Co się tyczy Jamesa, w jego przypadku zapewne można było mówić o zwyczajnych czasach szkolnych. Był przypadkiem klasycznego nastolatka ze swoją niechęcią do dziewcząt, licznymi miłościami i szaleństwami. Byłem ciekaw, co stałoby się z Syriuszem gdybym nie pojawił się w jego życiu. Czy i on szukałby przygodnych romansów po odrzuceniu, czy w ogóle mógł zostać odrzucony? Nie wiedziałem nawet, jak długo ja i Black będziemy razem, jednak byłem przekonany, iż trafiłem na odpowiednią osobę. Na miłość, która więcej się nie trafi. Syriusz był tym jedynym, nawet, jeśli niespecjalnie przejawiał chęć spoważnienia.
- No, dalej. Czekam na propozycje jak się dorwać do psora! – Potter poprawił okulary, które zsunęły mu się z nosa, kiedy podskakiwał na łóżku, jak pięciolatek. – Od razu mówię, że nie uznaję braku jakiegokolwiek pomysłu!
- Więc zacznijmy od ciebie, J. Jaki to ty masz pomysł, co? – Sheva machał nogami radośnie siedząc na skraju materaca i co jakiś czas kładł się na łóżku ściskając mocno pościel. Dobrze wiedziałem, dlaczego to robi, chyba każdy z nas miał chociażby nikłe pojęcia na temat tego, co chodziło mu po głowie.
- Phi! – Potter zmierzył jasnowłosego ostrym spojrzeniem od stóp do głów i odwrócił od niego wzrok. – Ja nie muszę myśleć, ja wybieram między waszymi propozycjami, czyż to nie oczywiste? – mówił podniosłym tonem jak książątko, jednak jasne było, iż i on nie wpadł na nic nowego.
- James, czy ty musisz mieć jakiś wielki plan? Nie możesz po prostu czatować przy drzwiach jego gabinetu, kiedy mamy wolne? Może gdzieś wychodzi, albo wraca z zajęć, na lekcje też musi chodzić. Raczej nie przemieszcza się w postaci motyla po zamku. – mruknąłem poirytowany lekko tonem. Ze wszystkich osób J. chyba najlepiej denerwował ludzi. Był w tym niewątpliwie mistrzem. Syriusz mógłby się z nim równać wyłącznie w kwestii absurdalnych pomysłów.
- Przecież nie będę tam siedział cały czas, oszalałeś?! – okularnik syknął lekceważąco. – Chociaż nie, czekaj... – ten ton nie zapowiadał niczego dobrego. – Nie będę czekał sam! Wy będziecie mnie wymieniać! Ha! Któryś z nas w końcu go zobaczy, a wtedy będziemy o krok bliżej! Będziemy notować wszystkie dziwne rzeczy, jakie się wydarzą pod jego gabinetem, kto przyszedł i o której, kto wyszedł i o której, jak wyglądał, jak był ubrany, jak się zachowywał. Wszystko! – omal nie spadłem z łóżka słysząc jego najnowszy plan, pod który sam dałem podwaliny. Mogłem się nie odzywać, wyszedłbym na tym zdecydowanie lepiej, teraz było niestety zdecydowanie za późno.
- James, nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. To nauczyciel, myślisz, że nie zauważy, jeśli będziemy ciągle się tam kręcić? Wystraszymy go, a spłoszony nigdy sam nie wyjdzie. – starałem się naprawić to, co przed chwilą zniszczyłem. – Poza tym skoro wiemy o wyłącznie dwóch osobach, które wiedzą jak wygląda, to czy naprawdę jest sens się w to bawić? Nie przychodzą przecież codziennie do jego gabinetu, prawda? My nie przesiadujemy u McGonagall, czy Sprout, więc dlaczego ktoś miałby wpadać z wizytą do nauczyciela, którego większość osób nawet nie zna?
- Jako detektyw jesteś beznadziejny, kochanie. – James pokręcił głową i uśmiechnął się wrednie do Syriusza, który chyba miał zamiar zwrócić mu uwagę na to, jak się do mnie zwraca. – Oni czegoś od niego chcą, a on nie jest skłonny łatwo ustąpić. Przecież sam widziałeś, że mieli do niego sprawę. Pewnie chcą wyciągnąć wyższe oceny, a skoro tak, to będą nieustępliwi. Zupełnie jak wtedy. Nie ma łatwo z uczniami, wiem, bo sami nimi jesteśmy. Jeśli jesteś odważny i nieustępliwy, a profesor sobie pozwala wtedy musisz być bardzo upierdliwy by coś osiągnąć. Po pewnym czasie nauczyciel ma dosyć i ustępuje byleby tylko pozbyć się natręta. Tak zdobyłem Kinna, przecież.
- Nie da się ukryć, upierdliwość masz we krwi, Potter. – Sheva skinął głową przytakując samemu sobie. J. wydawał się traktować to niczym pochlebstwo, nie zaś uwagę dotyczącą jego zachowania. Dumny z siebie wypiął pierś i wyszczerzył się.
- Na Andrew nie działało, ale to, dlatego że on jest strasznie oporny, a później pojawił się ten jego „jednooki bandyta” i straciłem okazję. – na twarzy Jamesa zatrzymała się poduszka, która trafiła prosto do celu. Niewątpliwie był to jeden z popisowych strzałów Shevy.
- Ten „jednooki bandyta” ma bardzo seksowne imię, więc z łaski swojej używaj go. – syknął przez zęby. – Poza tym nie pamiętam, czy już ci to kiedyś mówiłem, ale nie musi mieć oka żeby wiedzieć, gdzie mi robić dobrze. – oj, od dawna nie słyszałem żeby walczyli w tej bitwie. Widać Potter nadal miał swoistą słabość do Andrew, który chyba nawet nie wiedział, że swoimi słowami podsyca zainteresowanie poirytowanego okularnika.
- Och, biedny nawet nie widzi, co ci robi, to musi być wielka strata. Ciekawe ile czasu musi macać zanim znajdzie najważniejsze punkty.
- Akuratnie może macać ile chce, ale zna już całe moje ciało na tyle, że nic nie musi wymacywać. Od razu celnie trafia.
Kładąc się na łóżku nakryłem głowę poduchą. To było dla mnie zbyt wiele. Nie chciałem znać szczegółów życia płciowego przyjaciół, nawet, jeśli Black wydawał się tym wyraźnie zainteresowany. Wystarczyło mi to, czego byłem świadkiem podczas pobytu u Andrew. Nic więcej nie było mi potrzebne.
Zupełnie niechcący pomyślałem o Syriuszu i o tym, że może kiedyś to ja mógłbym tak o nim mówić. Aż spłonąłem głębokim rumieńcem uświadamiając to sobie. Syri znający całe moje ciało jak własne, potrafiący pieścić je z zamkniętymi oczyma, przechwalający się tym niemal jak Sheva. Chociaż w pewnym stopniu o tym marzyłem, to chyba umarłbym gdyby przez przypadek Black zaczął mówić na głos takie rzeczy. Ja sam nie byłbym w stanie opowiadać innym o naszych zabawach, dotykach, pieszczotach. To było niesamowicie krępujące. Sam przed sobą z trudem przyznawałem się do przyjemności, jaką odczuwałem, kiedy Syri mnie dotykał, kiedy jego dłonie sunęły po czułych miejscach na moim ciele. Kiedy przypomniałem sobie gorąco jego krocza na swojej dłoni, strukturę i sztywność wywołaną podnieceniem.
Znowu płonąłem pod poduszką z trudem oddychając. Zdecydowanie nie nadawałem się do takich tematów. Paraliżowały mnie, zawstydzały. Zdecydowanie wolałem działać pod wpływem chwili i szybko odsuwać od siebie te wspomnienia, które wprowadzały mnie w stan niesamowicie wielkiej konsternacji.
Musiałem się postarać by szybko ochłonąć. Nie chciałem by przyjaciele wiedzieli, o czym myślałem, a tym bardziej by Syriusz się tego domyślił. To zakończyłoby się o wiele większym zażenowaniem z mojej strony, a on tylko czerpałby z tego przyjemność, a do tego dopuścić nie mogłem.

środa, 24 lutego 2010

Kartka z pamiętnika LXIV - Andrew Sheva

James nazwał to „Tajną Naradą Detektywów”, nie potrafiąc znaleźć póki c odpowiedniego określenia na naszą grupkę. Remus dodał do tego swoje trzy grosze, przez co w efekcie musieliśmy zostać przy rozbudowanej nazwie „Tajna Narada Detektywów Od Siedmiu Boleści”. Peter spał od pół godziny i chyba sam nie podejrzewał, iż zdoła zasnąć, gdy mieliśmy obgadać ‘ważną sprawę’. Potter leżał na swoim łóżku z wysoko uniesionymi do góry nogami opartymi o ścianę i rysował palcami niewidzialne kółeczka. Nie wiem czy miało mu to pomagać w myśleniu, czy zapewnić bardziej rozbudowaną rozrywkę. Jak zawsze najnormalniejsi byli jeszcze Syriusz i Remus, jednak i tutaj mogłem wyszczególnić pewne typowe dla nich rzeczy. Obaj znaleźli sobie legowisko na materacu Lupina. Chłopak siedział po turecku nie przejawiając zbyt wielkiego zainteresowania tematem, zaś Black wręcz przeciwnie nie tylko chętnie poddawał absurdalne pomysły, byleby tylko jakoś dowiedzieć się, co ukrywa nauczyciel astronomii, ale i z zapałem całował Remusa po szyi i policzkach.
Zazdrościłem im. Mogłem przyznać to z całą powagą. Nie potrafiłem oderwać od nich oczu. Uśmiechnięty i lekko rumiany Lupin, całkowicie naturalny Syri, który w szerokim rozkroku siedział za kochankiem tuląc się do jego pleców. Pasowali do siebie, niewątpliwie świetnie się dobrali, chociaż na samym początku miałem swoistą słabość do Remiego, która nadal się nie zmieniła. Co najwyżej została stłumiona masą innych uczuć.
Remus zauważył, że się im przypatruje, a jego policzki pokryły się szkarłatem. On zapewne nigdy z tego całkowicie nie wyrośnie, ale dzięki temu przyciągał uwagę innych osób. Był słodki, na tyle, na ile chłopak słodki być potrafi.
Odwróciłem wzrok, nie chciałem by przypadkiem zrozumiał, że wpatrując się w nich przypominam sobie siebie i Fabiena. Cały czas mówiłem sobie, że nie powinienem tak się przejmować, że to głupie by tęsknić tak bardzo po zaledwie niecałym miesiącu rozłąki, jednakże im dłużej przebywa się z ukochaną osobą tym większą trudność sprawia rozstanie. Gdyby nie to, iż spędziłem dwa tygodnie Świtą sam na sam z Fabienem, teraz byłbym całkowicie normalnym, napalonym nastolatkiem, jak zawsze. Uniknąłbym depresji i niemożliwej do wytrzymania pustki w ciele. Zupełnie jakby czegoś brakowało mi w piersi.
- Nie możemy biegać po szkole i szukać tamtych dwóch chłopaków. – James uderzył piętą o ścianę jakby w złości. – Nawet nie wiemy dokładnie jak wyglądali, było ciemno, mogło się nam wydawać. Trzeba zaatakować bezpośrednio w nauczyciela.
- Racja. – Syriusz właśnie wodził nosem w okolicach ucha Remusa. – Ale nie możemy siedzieć cały dzień na zmianę przy jego drzwiach, nie wypada.
- Bez dobrego planu nic nie zdziałamy. – J. ponownie uderzył o ścianę.
- Naprawdę nie możemy dać sobie spokoju? Nie ważne, co ukrywa, ważne, że dobrze uczy... – Syriusz zasłonił Remusowi usta nie dając mu dokończyć. Zdecydowanie nie miał siły przebicia i musiał się poddać bez walki, ponieważ przegrałby ją ledwie by się zaczęła. Ja sam uważałem, że jeśli zajmę się czymś interesującym będę miał większe szanse na uspokojenie się i zapomnienie o Fabienie.
Uśmiechnąłem się do siebie na wspomnienie naszego pierwszego spotkania. Było niesamowite. Pamiętam wrażenie, jakie wywołał na mnie ten wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o łagodnej twarzy przypisanej bandycie, i te oczy, niesamowite, tak kolorowe, a jednak niekompletne. Fabien wydawał się niebezpieczny, władczy, a jednak pozwalał mi robić z sobą, na co tylko miałem ochotę. Tak bardzo mi go brakowało.
- Panowie, idziemy spać. W niedzielę podejmiemy ten temat na nowo i chcę mieć po trzy propozycje od każdego, na zdobycie tego sekretu! Rozumiemy się? – poniekąd okularnik został zignorowany. Nigdy nie miał władzy w naszej grupie, chociaż usilnie starał się nam wmówić, że rządzi, a my mamy go słuchać.
Bez szemrania położyliśmy się. Syriusz z mlaśnięciem pocałował Lupina zanim łaskawie przeszedł do swojego łóżka i to jemu przypadło w udziale gaszenie świateł.
Bardzo chciałem zasnąć. Położyć się, zamknąć oczy i spać do rana, szkoda tylko, że nie byłem w stanie. Wpatrywałem się tylko w ciemność nad sobą i miałem ochotę płakać. Brakowało mi gorących ramion ciasno zaciśniętych wokół mojego pasa, wilgotnych ust na szyi, miłych słów szeptanych do ucha. Brakowało mi Fabiena, zdecydowanie.
Przyjaciele zasnęli niesamowicie szybko. Chyba przeżycia dotyczące tajemniczego profesora tak ich wymęczyły. Zazdrościłem im nawet tego.
- Andrew, śpisz? – aż podskoczyłem na łóżku słysząc głos Remusa tak blisko siebie.
- Nie skradaj się, chcesz mnie wykończyć?! – syknąłem w miarę cicho. Co z tego, że był wilkołakiem mógł przynajmniej udawać, że robi dużo hałasu chodząc, wiedziałbym wtedy, że podchodzi.
On jednak bez słowa wszedł pod moją kołdrę i przytulił się do mnie. Był ciepły i wiedziałem dobrze, iż domyśla się, co mi jest, chociaż o tym nie mówił. Jego zachowanie było wystarczająco wymowne, ale mając go blisko siebie czułem się komfortowo. To ja byłem teraz górą, tym, który miał otaczać słabszego opieką, nie zaś uzależnionym od kochanka chłopcem. Pogładziłem plecy Remusa i uśmiechnąłem się. Doprawdy było miło, nic dziwnego, że Syriusz lubi mieć Lupina blisko siebie.
- Wiesz, jest sposób żebyś się z nim spotkał. – rzucił to zdanie wyrwane z kontekstu zupełnie niespodziewanie, jednak jego znaczenie było oczywiste.
- Jakim cudem? Jestem tu uziemiony, a on nie może kręcić się po ulicach...
- Nie musi się kręcić. – chłopak westchnął ciężko. – Wy zawsze szukacie skomplikowanych rozwiązań jakby te najprostsze były złe. Może pojawić się w Hogsmeade i wynająć pokój. Nikt nie będzie zwracał uwagi na włóczęgę, który chowa twarz pod kapturem i jakimś cudem zdołał zdobyć trochę pieniędzy. My mamy Pelerynę Niewidkę, jeśli się pod nią ukryjesz w dniu wycieczki do Hogsmeade nikt nawet nie będzie wiedział. Napiszesz do Fabiena i umówicie się jak należy, a później możesz z nim trochę pobyć. Wrócisz do zamku rano. Schowamy ci miotłę za bramą żebyś mógł jakoś się przez nią przedostać. – słuchałem go zaskoczony. Nie spodziewałem się po Remusie podobnych planów, a tym bardziej nielegalnego, spóźnionego powrotu do zamku. To naprawdę nie było w styli grzecznego, dobrego Remusa, ale jak najbardziej pasowało do dobrego przyjaciela, jakim był.
- Oszalałeś chyba. Jeśli ktoś zauważy, że nie wróciłem... – mówiłem to, a jednak już czułem wspaniałe podniecenie związane z myślą o spotkaniu z ukochanym. Byłem zdecydowany, że to zrobię, nawet, jeśli reszta przyjaciół nie będzie chciała się na to zgodzić.
- Hogwart zostawisz nam. Ty masz się dobrze bawić, a nasza działka to krycie cię przed profesorami i Flich’em. Potter odczepi się od astronomii, Syriusz się trochę uspokoi a ja nie będę musiał podpadać za podglądanie nauczycieli. No i przede wszystkim nie będziesz się tak smucił, prawda?
Pocałowałem go mocno w usta cały rozanielony. Czułem, iż tym razem nie zasnę ze zniecierpliwienia, nie zaś tęsknoty. Potajemne spotkanie z kochankiem w zajeździe w Hogsmeade, to dopiero miało być niesamowite przeżycie! Fabien będzie zachwycony, to było pewne. Ta zabawa na pewno go pobudzi i rozwinie jego wyobraźnię. Może nawet przejmie w pełni inicjatywę, na co do tej pory się nie zdobył z jakiś powodów?
- Remusie, nie wiem, co w ciebie wstąpiło, jednak zgadzam się. Nawet nie wiesz jak bardzo mnie uszczęśliwiłeś. – znowu pocałowałem go, tym razem głębiej. Wsunąłem język w jego słodkie wargi. Niedawno jadł czekoladę i nadal mogłem smakować jego słodkiej śliny. Rozluźniłem, się zaś chłopak pogładził mój policzek swoją ciepłą dłonią. Jak na złego wilkołaka był strasznie miły i delikatny. Doprawdy, gdybym nie miał Fabiena, a on Syriusza już byłby mój. Nawet gdybym miał go do siebie przywiązać silą, zrobiłbym to byleby mieć go na wyłączność.
- Syriusz będzie wściekły, kiedy zobaczy, że spałeś ze mną zamiast z nim. – rzuciłem, chociaż nie specjalnie się tym przejmowałem. Black był zły za każdym razem, gdy ktoś zbliżał się do jego chłopaka, bez względu na to, jakie miał zamiary.
- Nie szkodzi. – Lupin machnął ręką lekceważąco. – Nie musi mieć na mnie wyłączności we wszystkim. Z resztą i tak nic mi nie powie. Ciebie się może czepiać, ale dla mnie będzie milutki i kochany jak zawsze, chociaż odrobinę bardziej nadopiekuńczy. – roześmiał się ciepło i przytulił do mnie mocno. On zdecydowanie pod każdym względem był wspaniałym przyjacielem.

niedziela, 21 lutego 2010

Ktoś jednak wie...

18 stycznia
Mimo niedawnej odwilży i ciepła śnieg znowu zaczął padać. Chmury zasłoniły niebo. Nie były to wielkie, ciężkie obłoki, a jedynie niepewne smugi, z których jednak prószyły maleńkie śnieżynki i topniały szybko, przez co wszędzie było pełno wody, trawa unosiła się w wielkich kałużach, a całe błonia były jednym wielkim bagnem błota i nie stopniałego jeszcze śniegu. Żałowałem tylko, iż zajęcia astronomii nie będą opierały się na praktycznej nauce, a jedynie na teorii. Zdecydowanie lubiłem uczyć się czegoś nowego patrząc w niebo, nie zaś na mapę przed sobą, gdzie gwiazdy były gwiazdami wyłącznie z nazwy. Mimo wszystko byłem bardzo ciekaw, co takiego przygotował dla nas tajemniczy i nieznany nam dotąd z wyglądu nauczyciel. Prawdę powiedziawszy w dalszym ciągu wiele osób przychodząc na zajęcia miało nadzieję, iż w końcu zobaczą twarz, którą będą mogli przypisać do tego niesamowitego głosu, którym zachwycałem się za każdym razem na nowo.
Nie z małą trudnością dostaliśmy się na szczyt wieży astronomicznej. Nie ważne jak wiele razy musiałem pokonywać tę drogę, nadal miałem zadyszkę będąc na szczycie, a wiele osób sapało i dyszało starając się złapać powietrze. Nawet nie chciałem wiedzieć, co by się działo gdybym nie miał w sobie zmutowanych wilczych genów. Zapewne już w połowie drogi Syriusz byłby zmuszony ciągnąć mnie za sobą, tak jak teraz wciągaliśmy na górę Petera. Dostanie się na szczyt było niemałym osiągnięciem i ogromną ulgą.
Chociaż spodziewałem się wieczornego chłodu było tu całkiem ciepło, śnieg wcale nie padał i temperatura był doprawdy idealna. Chociaż znajdowaliśmy się niezmiennie pod gołym niebem ktoś musiał rzucić jakieś zaklęcie by uchronić nas przed trudami zimowych nocy i kiepskiej pogody. Byłem pewien, że maczał w tym ręce nauczyciel astronomii, jednak nie zmieniało to niczego. Nadal był jedną wielką niewiadomą.
Pociągnąłem nosem czując nieznany mi dotąd zapach i kiedy odwróciłem się chcąc poszukać jego źródła dowiedziałem się, czym był. Przy wejściu, za drzwiami siedziało dwóch chłopaków. To, co czułem musiało być ostrym zapachem ich perfum mieszających się ze sobą. Jednego z nich chyba nawet kojarzyłem. O ile dobrze pamiętałem spotkałem go jakiś czas temu pod wierzą. Naturalnie mogło mi się wydawać, a jednak jego twarz zdawała mi się znajoma. Ciemne włosy, krótko ścięte odsłaniały czoło, lekko zaokrąglały jego twarz, a ciemne oczy wydawały się wielkie i pełne ciepła. Jak gorąca czekolada, w którą można się było zanurzyć. Był wyższy od towarzysza, widziałem to, mimo iż siedzieli. Różnica między ich kolanami, które podkulali wynosiła może z pięć centymetrów. Drugi chłopak, ten, którego nigdy nie widziałem na oczy, lub po prostu nie kojarzyłem był blondynem. Wydawał się poważny, miał w sobie coś majestatycznego. Jego niebieskie oczy były niesamowite, w kształcie migdałów, pełne życia, uważnie śledziły wszystko, co działo się wokół. Byłem ciekaw, co mogli tam robić, ale uznałem to za nieistotne, jako że nikt inny nie zwrócił na nich szczególnej uwagi.
Nad nami przeleciały dwa świetliste motyle, zawisły nad dwoma nieznajomymi i nagle ich skrzydełka urosły znacznie. Śliczne magiczne owady uderzyły skrzydłami w głowy gości z dosyć dużą siłą.
- Powiedziałem, że nie chcę was tu dzisiaj widzieć? – głos z nikąd, przeciągający końcówki słów, wibrujący przy końcu zdania. Nauczyciel astronomii zwracał się właśnie do tej dwójki, która podniosła się do siadu masując głowy.
- Mamy coś do załatwienia z panem! – ciemnowłosy chłopak rzucił te słowa w ciemność.
- Ostrzegaliśmy, że przyjdziemy. – odezwał się drugi, ale obaj zostali już zignorowani na kilka chwil.
- Wyjdźcie stąd i poczekajcie na schodach! – tym razem był to ostry rozkaz, a jednak na twarzach tamtej dwójki pojawiły się wyraźne uśmiechy. Oddalili się zamykając za sobą drzwi. Teraz każdy szeptał między sobą chcąc wiedzieć, czy to możliwe by tamci chłopcy znali nauczyciela na tyle dobrze by wiedzieć jak wygląda. Wątpiłem, by ktokolwiek był w stanie skupić się teraz na zajęciach. – Uspokójcie się! – kolejny ostry nakaz. – Przez najbliższe trzy tygodnie będziecie pracować w grupach dwuosobowych. Znacie już niebo i konstelacje na tyle, by przy pomocy mapy móc je nazwać, lub znaleźć. Chcę byście stworzyli wierszyki, bajki, piosenki, co tylko chcecie, tak byście zapamiętali nazwy i położenie gwiazdozbiorów na pamięć. Szczerze powiedziawszy nie ważne, co to będzie, byleby tylko pomogło zarówno wam, jak i innym w rozeznaniu się na niebie bez pomocy map. Każdemu z was przydzielony zostanie inny rejon nieba. Aby było sprawiedliwie wylosujcie sobie swoją część z map, które znajdziecie na stoliku.
Syriusz złapał mnie mocno za rękę, co znaczyło, że właśnie znalazłem sobie swoją parę do zadania. W niektórych przypadkach słyszałem chichot osób rozbawionych takim zadaniem na najbliższy czas, a jednak było niezaprzeczalnie bardzo sensowne.
- Dobierzcie się w pary i losujcie karty. – kolejny motylek wystrzelił ponad nami z ciemności i usiadł na stoliku przy złożonych w szklanej kuli kartkach. Z boku rozległy się kroki, a uwaga wszystkich skupiła się na postaci w ciemnym płaszczu z kapturem na głowie, która nagle zniknęła, a jej miejsce zajął motyl. W panującym w tamtym miejscu mroku nie mogłem dostrzec go dokładnie. Wiedziałem tylko, że w przeciwieństwie do świetlistych wytworów, jakimi się posługiwał, ten motyl był jak najbardziej prawdziwy. Stworzenie wyfrunęło przez szparę między framugą, a drzwiami, które zamknęły się za nim całkowicie. Wyglądało na to, że nasz profesor był animagiem, a forma, jaką przyjmował zachwyciła dziewczyny. Nie mieliśmy pewności, czy rzeczywiście był to profesor, ale wszystko na to wskazywało. Tamci dwaj niewątpliwie musieli znać prawdziwą twarz nauczyciela i może nawet byli jedynymi, którzy posiadali taką wiedzę.
Pchnąłem Syriusza w stronę stolika z kartami, na których wyrysowane były kawałki map nieba.
- Nie stój tak tylko wylosuj jakąś. – upomniałem go, jednak w odpowiedzi otrzymałem prychnięcie.
- W takiej chwili myślisz o nauce? – Black pokręcił głową z dezaprobatą, a stojący przy nim Potter przytakiwał mu zaciekle. – Nie jesteś ciekaw, co on ukrywa? Dlaczego nie chce się nam pokazać? Przecież to jasne, że jeśli nauczyciel się chowa to znaczy, że są pewne tajemnice, które nie powinny zostać odkryte, ale w utrudnieniu tego mają pomagać uczniowie, tacy jak my.
- Dokładnie, dokładnie! – James oparł się ramieniem o Syriusza. – Nasza Specjalna Grupa Dochodzeniowo Śledcza musi odkryć, co kryje się za całym tym unikaniem uczniów.
- Założę się, że jest zabójczo przystojny i dlatego nie chce się pokazać. – ku mojemu załamaniu Sheva stanął po stronie chłopaków. – Żebyśmy zajęli się nauką, a nie nim woli się ukrywać.
- A może to ktoś sławny i dlatego się kryje. – kiedy usłyszałem, że i Peter wypowiedział się w tej sprawie byłem pewien, iż właśnie inni podjęli decyzję za mnie. Oni naprawdę chcieli się tym zająć i chociaż nie miałem najmniejszej ochoty się w to mieszać i tak oni zadbają bym nie miał czystych rąk i działał razem z nimi. Przewróciłem oczyma i wskazałem na nietkniętą jeszcze kulę z mapami.
- Nie będę o tym rozmawiał póki nie dostanę swojego zadania. – rzuciłem ostro. Skoro nie miałem wyjścia, to, chociaż mogłem unikać tego tematu, ale moje zastrzeżenie podziałało na Blacka momentalnie. Rzucił się niemal do stolika i zamieszał ostro mapami w środku. Wylosował jedną z zamkniętymi oczyma. To zapoczątkowało całą serię losowań, zaś kruczowłosy przyniósł mi naszą część. W środkowej części mapki znajdował się gwiazdozbiór Łabędzia. Mogłem tylko skinąć głową, to zdecydowanie był dobry zestaw.
Drzwi skrzypnęły i profesor pod postacią motyla znalazł się blisko nas, by po chwili zniknąć w mroku, ale jego głos świadczył o tym, że był obecny.
- Chcę byście zajęli się pracą już teraz. W razie kłopotów wystarczy, że wspomnicie o tym motylowi. – świetliste, wyczarowane żyjątko zatrzepotało skrzydełkami, a srebrny pyłek opadł na ziemię. Owad zaczął krążyć wokół nas, jakby był oczyma nauczyciela. Ponownie to właśnie dziewczęce głosy dało się słyszeć najczęściej, to one były najgłośniejsze. Nie ważne jak wyglądał profesor, gdyż im już zdołał zaimponować samą przemianą i słodkimi magicznymi owadami, których używał.

piątek, 19 lutego 2010

Szukanie

17 stycznia
Historia magii z profesorem Binns’em zdecydowanie nie przyciągała tłumów. Większość osób wymyślała całe tysiące wymówek by wymigać się od nudnego wykładu, jeszcze inni uznawali to za świetny sposób, aby się przespać, chociaż przez chwilę, czy też najzwyczajniej w świecie robić ‘cokolwiek’. Nie wiem, do której grupy należeli moi przyjaciele, jednak ja ceniłem sobie lekcje historii, nawet bardzo, i chętnie pojawiałem się na każdych zajęciach.
Musieliśmy przejść z jednej sali do kolejnej, więc spieszyło mi się odrobinę, to też poganiałem przyjaciół za każdym razem, kiedy mogłem. Było ciężko, ponieważ Syri rozmawiał szeptem z Potterem i nawet ja nie miałem pojęcia, o co chodzi.
Syriusza niewątpliwie spotkała za to kara zaledwie kilka chwil później. Nie zwracając uwagi na to gdzie idzie wyszedł zza zakrętu uderzając o cudze ciało. Szczerze powiedziawszy byłem ciekaw, co takiego zrobi. Dawniej byłby wściekły, może załamany, ciężko mi powiedzieć, ale teraz zdeklarował, że Wavele wcale mu nie przeszkadza, a właśnie ten mężczyzna obejmował go w pasie, by nie upadł na ziemię, po lekkim zderzeniu.
- Och. – wyrwało mu się, kiedy spostrzegł, z kim ma do czynienia. – Przepraszam. – powiedział naturalnie. Widocznie naprawdę nie miał już niczego za złe nauczycielowi, pomijając fakt, że od początku tylko wymyślał sobie powody nienawiści.
Wavele uśmiechnął się i puścił Syriusza. Poprawił jego szatę, skinął naszej reszcie głową. Widocznie z Syriuszem zdążył się już przywitać.
- A, właśnie... – Black aż podskoczył i zaczął grzebać po torbie. Uniosłem tylko brew nie specjalnie wiedząc, co się dzieje. A kiedy ten wyciągnął książkę wręczając ją profesorowi oniemiałem. – Miałem ją oddać i pożyczyć kolejną, ale po nową wpadnę do pana innym razem. – Od kiedy to Syri tak dalece interesował się runami? Chyba wiele mnie ominęło w trakcie Świąt, a teraz musiałem szybko nadrobić te zaległości. Widok Blacka oddającego pożyczony od nauczyciela wolumin był dosyć nietypowy, nie mniej jednak byłem zadowolony. Jeśli tylko Black zajął się czymś na poważnie, to zdecydowanie musiałem się z tego cieszyć.
- Nie ma sprawy, Syriuszu. Nie widzę problemu. Możesz przyjść w każdej chwili. – Wavele posłał mu miły dla oka uśmiech typowego profesora. Przejrzał książkę by sprawdzić, czy chłopak nie zostawił nic w środku i skinął głową. Spojrzał na zegarek. – Wybaczcie mi, ale muszę już iść na zajęcia. – podniósł tylko rękę i machnął nią do nas. Odszedł wolnym, swobodnym krokiem jak zawsze, kiedy się poruszał.
Syri uśmiechał się pod nosem zadowolony i mrugnął do mnie. Jak dotąd nie widziałem go jeszcze zainteresowanego jakimkolwiek tematem, zdecydowanie podobał mi się wtedy, miał w sobie to niesamowite coś. Inteligentny i rozmiłowany w nauce kruczowłosy był niesamowicie pociągający.
- To ciekawe, że Seed jeszcze się za niego nie zabrała. – podjął temat zanim nie został przesunięty w bok przez zgiętego w pół człowieczka, który niemal sunął nosem po podłodze. – Regulus, czego mnie popychasz! – można się było spodziewać, że chłopak pozna brata znacznie szybciej niż my. Szczerze powiedziawszy nie sądziłem, że młody Black może kiedykolwiek pokazać się komuś w takiej pozycji. Najwyraźniej czegoś szukał, a słysząc znajomy głos brata podniósł głowę gwałtownie.
- A, to ty. – mruknął pod nosem. – Myślałem, że to jakiś inny Gryfon. Cześć, Remi. – posłał mi słodki uśmiech, przez co Syri skrzywił się jakby właśnie gryzł coś wyjątkowo kwaśnego. Przez chwilę Ślizgon wodził wzrokiem ode mnie do brata i z powrotem zapewne by się upewnić, czy ja i Syriusz nadal jesteśmy razem. Nie wiem, do jakich doszedł wniosków, ale niewątpliwie byłem z kruczowłosym w dalszym ciągu i czerpałem z tego wiele przyjemności.
- Jak ci idzie nauka? – zignorowałem widoczne niezadowolenie przyjaciela. Regulus był moim znajomym i byłym uczniem, jeśli mogłem tak to nazwać. Już od pewnego czasu nie udzielałem mu korepetycji, więc oczywiście interesowało mnie czy daje sobie radę, czy może powinienem ponownie poświęcić mu trochę czasu.
- Dobrze! – rzucił nie przejmując się nikim innym poza mną. – Dzięki tobie wyszedłem na prostą i już jest dobrze. Byłeś ogromna pomocą. Kiedyś ci się za to odwdzięczę, ale teraz mam pytanie. Nie widziałeś, gdzieś złotej zatyczki długopisu? Wypadła mi gdzieś w tych rejonach, tak mi się wydaje. To prezent od mamy, więc zależy mi na jej odzyskaniu. – odpowiedział ze strony Syriusza było głośne, pogardliwe prychnięcie. Wiedziałem, że nie był przywiązany do rodzicielki, ale nie sądziłem, że ma bratu za złe, iż ten szanuje matkę i podarki od niej. Nie planowałem wchodzić między braci. Zdecydowanie byłem temu przeciwny, ale wiedziałem jak cenne potrafią być nawet najprostsze rzeczy, które się od kogoś otrzymuje.
- Niczego podobnego nie widziałem, ale pomogę ci szukać. – zdeklarowałem patrząc jak jego usta wyginają się pokazując, jak dalece jest mi za to wdzięczny. Historia magii mogła poczekać nie spieszyło mi się do tego. Schyliłem się i od razu zabrałem za szukanie. – Jak dokładnie wyglądała? – wiedziałem, że Syriusz będzie się denerwował, ale musiał zaakceptować to, że chcę pomóc jego bratu.
- Jest złota i ma szmaragdowy klejnot. Jestem pewny, że wypadła gdzieś tutaj. Usłyszałem brzdąknięcie, ale nie myślałem, że to coś mojego.
Tym razem i ja się pochyliłem bardzo nisko i przeszukiwałem wzrokiem obszar znajdujący się najbliżej mnie. Miałem nadzieję, że znajdziemy zgubę w całości. Nie chciałem by chłopakowi było smutno z takiego powodu. Poświęciłem się bez reszty zaglądaniu do najmniejszych kącików korytarza. Zatyczka mogła wpaść do jakiejś dziury, a więc starałem się także przejrzeć każde zagłębienie, na które natrafiłem. Regulus starał się robić to samo po drugiej stronie korytarza.
- Pomożemy wam! – Syri złapał chłopaków ze ręce i pociągnął biegiem przed nas. Jego rozkazujący wzrok stłumił pierwsze oznaki sprzeciwu ze strony przyjaciół. Niewątpliwie był zazdrosny o brata i chciał pozbyć się go w miarę sprawnie, a znajdując zatyczkę, jako pierwszy, nie narażałby mnie na zbytnią wdzięczność młodszego Blacka.
Martwiłem się, kiedy dochodziliśmy do końca korytarza. Musiałem sprawdzić jeszcze raz, jednak tym razem chciałem wykorzystać swój niezawodny wzrok poprawiając szukanie po stronie Ślizgona. Chłopak zgodził się od razu entuzjastycznie kiwając głową.
Więc ponownie musieliśmy krążyć z głowami przy ziemi, czasami kucać, lub klękać by mieć pewność, że wszystko dokładnie jest sprawdzone.
Niespodziewanie dostrzegłem błysk po stronie, którą przecież dokładnie przeszukałem. Było tam niewielkie wgłębienie między kamieniami. Podbiegłem szybko do tamtego miejsca i sięgając palcem wymacałem odpowiedni kształt. Uśmiechnięty, zadowolony wyjąłem znalezisko i nie ulegało wątpliwości, iż właśnie tego szukaliśmy. Regulus zainteresował się mną i kiedy pokazałem mu śliczną, złotą zatyczkę z przepięknym kamieniem stanowiącym oko węża.
- Dziękuję ci, Remusie! – krzyknął zabierając ode mnie zgubę i objął mnie mocno. Jego drobne usta przywarły do kącika moich bardzo mocno. Syri widział to, ale nie miał czasu zareagować, gdyś jego brat rzucił jeszcze szybkie: - Dziękuję wam! – i uciekł zapewne na swoje zajęcia. Teraz to ja musiałem uporać się ze znacznie większym kłopotem. Black nie wydawał się zadowolony z tego, czego był świadkiem. Wręcz przeciwnie.
- Czy ja mam go zabić? – zapytał sam siebie, chociaż głośno i bez trudu dosłyszeliśmy jego słowa. – Dobrze wie, że z tobą chodzę i jeszcze mi się do ciebie dobiera. Ma tupet! I to po tym, jak musiałem wynieść się z domu na wakacje, żeby mnie matka nie zamordowała, kiedy się o wszystkim dowiedziała! Sam doniosę na niego i powiem, że całuje Gryfonów! – prychał wściekły. Był zabawy, choć nie maiłem pewności, czy tylko żartował, czy też mówił prawdę.
Uśmiechnąłem się do niego chcąc jakoś złagodzić jego zły humor, wściekłość i zbliżające się dąsy. Nie specjalnie mogło mi się to udać, jednak starałem się robić dobrą minę, by wiedział, iż nie miało to dla mnie znaczenia większego niż każdy buziak od Shevy. Ot przyjacielskie muśnięcie, choć sądząc po minie Syriusza nie był, co do tego przekonany i jak na osobę, która wpadła niedawno na Wavele nie specjalnie się tym przejmował poświęcając całą uwagę mnie i buziakowi w kącik ust. Zdecydowanie był wściekły.

wtorek, 16 lutego 2010

Sofa

16 stycznia
Nie dało się ukryć, że dzień należał do udanych. Dzięki mojej drobnej pomocy przyjaciele zaliczyli ostatni test z eliksirów i nie musieli pojawiać się na kolejnym, dzisiejszym. To dało nam trochę czasu wolnego, który planowałem odpowiednio spożytkować, choć nie wykluczałem, że jak zawsze na planach się skończy. Przyjaciele postanowili pobawić się moim kosztem. Byłem dziś wyjątkowo leniwy nie mając najmniejszej ochoty na wysiłek fizyczny, więc uznali, że urządzą sobie gonitwę za Remusem. „Który pierwszy go dopadnie nie będzie musiał sprzątać pokoju przez tydzień, a żeby wygrać trzeba przytulić Remusa mocno póki nie jęknie z braku tchu.” Naturalnie był to pomysł genialnego Jamesa, co nie specjalnie mnie dziwiło. Niestety, każdy ze znajomych chętnie przystał na tę propozycję. Moim jedynym ratunkiem miało być dotarcie do Pokoju Wspólnego przed innymi. Nie miałem nic do gadania. Widząc wzrok przyjaciół nawet nie przeszło mi przez myśl by nadal stać w jednym miejscu i narażać się dla ich dobra. Po prostu pobiegłem ile sił w nogach w stronę schodów.
Wpadłem do Pokoju Wspólnego jak strzała ignorując niezadowolone komentarze Grubej Damy, która uważała, iż jestem już za duży na podobne zabawy. Dotarłem do azylu i miałem zamiar odpocząć po tym szaleńczym biegu, jaki mi zafundowali przyjaciele. Moim atutem były wilcze umiejętności, to też chętnie z nich skorzystałem. Chyba powoli zaczynałem uznawać je za przydatne i częściej niż dawniej pozwalałem sobie na sięganie po tę siłę. Dawniej zdarzało mi się to tylko przypadkiem i nie mogłem nad tym zapanować, teraz potrafiłem przywołać ją w najbardziej odpowiednim momencie.
Dopadłem sofy i położyłem się na niej dysząc lekko. Była miękka, komfortowa i nagle o wiele lepsza niż łóżko. Mogłem leżeć na niej całe godziny i nie ruszać się z miejsca, już teraz o tym wiedziałem. Pokój był pusty, ponieważ każdy siedział na zajęciach i tylko nasza niewielka grupka miała chwilowy spokój.
Black wtoczył się do środka zasapany. Obrzucił mnie długim, lekko wściekłym spojrzeniem i podszedł bliżej oddychając głęboko by jak najszybciej uspokoić pędzące na oślep serce.
- To było niesprawiedliwe! – wytknął mnie palcem. – Nie wolno ci używać tego wilka, tam w środku!
- Nic o tym nie wiem. O ile się nie mylę, ani słowem nie wspomnieliście, czy mi wolno, czy też nie. Za późno. Wasza strata, a dla mnie tydzień lenistwa. Miłego pucowania! – wytknąłem na niego język. Syri prychnął i uklęknął na sofie nade mną. Nie przejmował się przyjaciółmi, którzy również znaleźli się już w Pokoju Wspólnym.
Pochylając się zaczął lizać moje ucho, lekko je przygryzać. Chciałem go subtelnie odepchnąć, ale tylko mocniej się zaparł. Jego oddech łaskotał moją skórę, więc chichotałem cicho. Zaczął pociągać nosem obwąchując mnie. Speszyłem się i tym razem naprawdę chciałem by przestał.
- H... Hej! Nie wolno! – lekko uderzyłem go w bok. Jak na złość mocniej niuchał moją szyję i kąsał wargami. Położył się na mnie przytłaczając swoim ciężarem.
- Ale świetna zabawa! – nie wiedziałem, o co chodziło Potterowi póki nie poczułem na sobie większego ciężaru. Stęknąłem patrząc w roześmiane, ciemne oczy Jamesa za szkłami zsuwających się z nosa okularów. Chciałem syknąć by łaskawie ze mnie zeszedł, ale wtedy do jednej głowy dołączyła kolejna, a ciężar był o wiele większy. Sheva wyszczerzył się słodko.
- Jestem pomidorkiem. – powiedział zadowolony. Z trudem oddychałem, na szczęście w większości to tylko moje nogi i biodra były zgniatane, brzuch jakimś cudem ocalał, a pierś, chociaż molestowana przez nich mogła się unosić w miarę swobodnie. Udało mi się dostrzec, że Peter wspina się na sofę i nagle także on znalazł się na szczycie zamykając to wszystko. Ponownie stęknąłem i z jękiem usiłowałem się poruszyć. Było to trudniejsze, niż mi się wydawało.
- Złazić! – syknąłem mając ochotę błagać ich o litość. Nie specjalnie podobała mi się rola dolnej połowy bułki naszej kanapki. – Ostrzegam, będę brutalny! Aż za dobrze czułem ciało Syriusza przylegające do mojego. Każdy jego ruch, nawet oddech wydawał się po części moim. – Naprawdę użyje siły! – miałem nadzieję, iż posłuchają, niestety tego nie zrobili.
Napiąłem wszystkie mięśnie i poruszyłem się gwałtownie. Ta niepewna konstrukcja, jaką stworzyli zachwiała się. Skorzystałem z nadarzającej się okazji. Wykonałem gwałtowny ruch, a dzięki temu chłopcy pisnęli łapiąc jeden drugiego byleby tylko nie wylądować na ziemi. Zadbałem by nic to nie dało i zrzuciłem ich z siebie. Został tylko Syriusz, reszta z hukiem skończyła na podłodze. Black by nie podzielić ich losu momentalnie zsunął się ze mnie kładąc obok mnie. Czułem ogromną ulgę, byłem lekki i nie warzyłem chyba ani grama. Oddychanie przychodziło nagle z tak wielką łatwością, powodując przyjemne mrowienie w piersi. Jeszcze bardziej nie chciałem się podnosić.
- Jesteś nieczuły, Remi! – J. poprawił okulary nadąsany. – Mogłeś delikatniej! – wylądował na tyłku, więc z pewnością nie czuł się teraz najlepiej, ale należało mu się i byłem z siebie zadowolony.
- Ostrzegałem, więc cierp skoro nie słuchałeś!
- Mmm... – Syriusz znowu dobierał się do mojej szyi. Muskał ją i kąsał. Zaczął ssać skórę w jednym miejscu, wiedziałem, że właśnie w tej chwili mnie naznacza. Dawno tego nie robił, więc nie miałem mu tego za złe. Uśmiechnąłem się i oddałem więcej ze swojej szyi. Niech się pobawi. Lubiłem uczucie, jakie wywoływały jego usta, język gładzący miejsce, które tak zaciekle ssał. Syri był wtedy bliżej mnie, obejmował, głaskał po boku.
Odwróciłem się w jego stronę i ustawiłem go sobie. Był zdziwiony, a ja niesamowicie szczęśliwy. Tym razem to ja skosztowałem jego słodkiej skóry znacząc na niej czerwony punkcik tej pieszczoty.
- Nie wolno tak samemu! – Sheva podniósł się z podłogi i przepchał biodrami moje ciało. Musiałem zaprzestać znakowania swojego terenu na Syriuszu. Pośladki Andrew grzały mój bok a on położył się w miarę możliwości, jednak uważał by więcej mnie nie miażdżyć.
- Wszyscy na sofę! – Potter nie specjalnie miał, komu rozkazywać, ale i on rozepchał się niedaleko moich nóg. Musiałem przylgnąć do Blacka byśmy mogli pomieścić się leżąc na wypoczynku, kiedy reszta siadała wygodnie. Sheva przesunął się kończąc przy mojej piersi, zaś jego miejsce zajął dla siebie Peter. Taki obwarowany czułem, że jest mi gorąco. Biedny Syri musiał topnieć będąc w jeszcze mniej ciekawej pozycji. Jego plecy wbijały się w miękką sofę, a cały przód jego ciała przylegał dokładnie do mnie. Było mi niesamowicie miło i przyjemnie w takiej pozycji. Przewróciłem się na bok całując kruczowłosego. Jego kolano wpełzło między moje uda, zaś moje między jego. Splecieni nie reagowaliśmy na rozmawiających o niczym i wszystkim kolegów. Błogi spokój rozchodził się po całym moim ciele.
- Gołąbeczki nie potrafią się od siebie odkleić, cóż za widok. – okularnik unosząc brew wydawał się z nas kpić, jednak nie specjalnie poświęcałem mu czas. Wyłącznie rzuciłem mu szybkie, nic nieznaczące spojrzenie i powróciłem do wspaniałych pieszczot z Syriuszem. Zamknąłem mocno oczy i przylgnąłem do niego mocniej. Nie chciałem niepotrzebnie się podniecić, to byłoby nazbyt krępujące przy przyjaciołach, chciałem tylko czuć ciepło mojego głuptasa, który to był całkowicie i bez reszty pochłonięty naszym pocałunkiem. Wczuwał się, co bardzo mnie cieszyło. Musiałem używać siły by pozwolił mi na chwilę odpoczynku. Oczy lśniły mu intensywnie, uśmiechał się, był czerwony, co tylko potwierdziło moje podejrzenia, co do nazbyt gorącego miejsca, jakie mu przypadło w udziale.
Dałem mu jeszcze buziaka na zakończenie i tym razem to ja rozpychałem się by odsunąć jakoś trójkę przyjaciół i mieć miejsce by normalnie wstać. Byłem znowu lekko zapocony, chociaż już bynajmniej nie po biegu, ale wielkim piecyku, jaki stworzyliśmy naszą piątką. Chociaż przyjaciele stawiali opory by się nie przesunąć, to jednak ulegli. Nie mieli większego wyjścia, jeśli nie chcieli ponownie skończyć na ziemi potłuczeni i obolali. Niestety nie specjalnie chciało mi się wstawać. Byłem rozleniwiony po nieszczęsnych luksusach dzisiejszego dnia i wiedziałem, że zdecydowanie wzmożony wysiłek fizyczny nie służy mi tak jak innym.

 

  

niedziela, 14 lutego 2010

Kartka z pamiętnika LXIII - Cornelius Lowitt

Felix Felicis – szczerze powiedziawszy z początku nie planowałem tak umilać Eric’owi naszej zabawy, kiedy jednak wyobraziłem sobie jak wlewam to w niego, jak eliksir zaczyna działać, byłem już pewien, że tak właśnie ma być. Mięśnie, które zaciskały się na moim palcu musiały odczuwać niemałą przyjemność. Podobno ‘ta’ droga była najlepszą do aplikowania wszelkiego rodzaju środków, więc czyż nie miało nam być wspaniale? Po miesiącu, przez który trzymałem chłopaka daleko wiedziałem dobrze, czego mu potrzeba, a to oznaczało, że jego Płynne Szczęście zadziała także na mnie.
Ostrożnie odsunąłem go od siebie, by mój palec nie wyślizgnął się z jego dziurki. Oj, to byłaby niesamowicie wielka strata. Ukąsiłem go po ucho, possałem płatek.
- Ustaw się tak bym miał do ciebie dostęp, a ty w tym czasie zajmij się moim „panem szczęśliwym”. – ruchem głowy wskazałem na swoje krocze. Ono zdecydowanie wymagało zainteresowanie ust Eric’a. Rumiany z podniecenia chłopak z największą rozkoszą wydawał się wykonywać każde polecenie. Pochylił się koło biurka udostępniając mi całkowicie swój tyłeczek. Poczułem, jak jego delikatne palce zaczynają bawić się moim członkiem. To było doprawdy niesamowite uczucie. Masował mi go, podszczypywał i by ukoić nieznośny ból tych pieszczot wziął do ust. Wydawał się dodatkowo bardziej pobudzony, a moje palce głębiej wniknęły w jego wejście.
Niemal odpłynąłem czując jak sunie wargami w górę, jak opada w dół masując językiem nabrzmiałe żyły. Moja dłoń poruszała się w tym samym tempie rozpieszczając, rozciągając jego tyłeczek. Kiedy myślałem o tym teraz, zupełnie nie wiedziałem, po co był mi tym miesiąc postu. Czułem jak pożądanie rozrywa mnie, a równocześnie pragnie zostać całkowicie zaspokojone. Miałem ochotę na ostry seks, a jednak musiałem jak najdłużej bawi się z chłopakiem, by moje ciało poczuło pełną satysfakcję.
Eric zaczął kąsać moje jądra, opuszkiem masował dziurkę na końcu penisa. Zdecydowanie nie mogłem już dłużej czekać. Pragnąłem go już teraz!
- Właź na biurko! – rozkazałem, a on z ociąganiem odsunął się od mojego krocza, zamruczał przeciągle, oblizał się. Zdjął zupełnie spodnie i naprawdę szybko znalazł się na blacie, nade mną. Złapałem go mocno za pośladki, a on wygiął się, gdy wbijałem w nie palce. Rozsunąłem je drażniąc dziurkę, zaś chłopak ujął w dłoń mój członek. Naprowadził go na siebie i usiadł gwałtownie pochłaniając go całego. Był nieobecny, pogrążony w przyjemnościach, a ten zdecydowany ruch sprawił, że obaj z jękiem kontemplowaliśmy tak cudowne połączenie.
Zaraz potem nastąpiły pewne ruchy. Eric unosił się i opadał, a ja wypychałem w górę biodra by sięgnąć głębiej w jego ciało, by uraczyć swoim zainteresowaniem jego magiczny punkcik. Użyczyłem mu swoich dłoni, by podpierając się na nich mógł bez większych przeszkód ujeżdżać mnie. Jęczał i wzdychał podniecająco. Felix Felicis musiało zacząć działać, widziałem to w jego przymglonych oczach. Usiadłem gwałtownie całując go mocno.
Pamiętałem jeszcze chwile, kiedy mnie irytował, kiedy nie mogłem pozwolić sobie na przegraną z nim. Wtedy nagle zapragnąłem go posiąść, pokazać, na co mnie stać. Niespodziewanie z wroga stał się obiektem moich erotycznych fantazji. Był idealnym męczennikiem. Jęczał głośno, że nie chce, a jednak jego ciało mówiło coś zupełnie innego, moje zachcianki pobudzały go tak jak teraz sam seks.
- Zejdź ze mnie. Chcę cię mieć przed biurkiem. – syknąłem mu w ucho. – Będziesz moim profesorem, a ja twoim niegrzecznym uczniem. – musiałem zmusić go by przestał podskakiwać na moim ciele, ale jego twarz wyrażała głębokie zadowolenie z takiego obrotu spraw.
Chłopak rozsunął szeroko nogi, oparł się o blat jakby naprawdę był do tego zmuszany i wygiął plecy w łuk nie mogąc doczekać się chwili, kiedy znowu będę w nim. Wyglądał zniewalająco i gdybym rzeczywiście miał być jego uczniem brałbym go przed zajęciami i po nich, byleby tylko widzieć tę jego wspaniałą minę biednego, gwałconego mężczyzny.
- Jęcz, mów do mnie. – kolejny rozkaz z mojej strony i wtedy wbiłem się gwałtownie w to wspaniałe ciało. Chłopak krzyknął cicho, złapał się mocniej biurka. Ująłem w dłoń jego na nowo pobudzony członek. Twardniał dodatkowo z każdym pchnięciem i był niemożliwie nabrzmiały, gdy usłyszał swoje własne słowa:
- N... Nie! Jeśli... ktoś wejdzie... Nie wolno! Ach! – miał doprawdy seksowny głos. Żałowałem, że nie był starszy, że mnie nie uczył, chociaż to pragnienie wypływało niewątpliwie z pozycji, w jakiej się znajdowaliśmy.
- Nikt nie wiedzie, profesorze. – wysyczałem przez zęby. Eric zaczął ociekać na moje palce. To było bardzo ciekawe odkrycie skoro samo tylko brzmienie mojego głosu potrafiło doprowadzić go do takiego stanu. – Rozumiem, że właśnie zaliczam jutrzejszy test? – zmuszałem go do mówienia.
- N... Nie! – i kolejne namiętne westchnienie, kiedy uderzyłem w prostatę.
- Nie zaliczę? Och, jaki pan profesor jest pożądliwy. – kpiłem. – Ten jeden raz to za mało by dostać pozytywną ocenę? Więc będę to robił całą noc. – ponownie trafiłem w magiczne miejsce w ciele chłopaka.
- Tak, tak! – uległ całkowicie, chyba nawet nie wiedząc, co mówi.  Chciałem osiągnąć szczyt, chciałem odnaleźć zaspokojenie, chociaż nie planowałem poprzestawać tylko na tym jednym razie. Mój pokój był pusty, przygotowany na to by Eric przyszedł i oddał mi się całkowicie.
Przymknąłem oczy wsłuchując się w jego namiętne jęki. Sam nie wiedział, czego chce był zmęczony i spocony. Jego ciało płonęło podobnie jak moje. Obsypałem jego prostatę pocałunkami mojego członka. Kochanek wił się i krzyczał, chyba cudem był nadal przytomny. Jego ciało poddawało się mojej woli, drżało. Penis, którego trzymałem w dłoni nie potrzebował jej ruchów by wytrysnąć. Chłopak opadł na blat, jego mięśnie były ciasno zaciśnięte. Odwrócił głowę w tył spoglądając na mnie w miarę swoich możliwości. Ten niemożliwie podniecający wzrok sprawił, że sam wypełniłem go swoim nasieniem, nie mogąc się powstrzymać. Zanim oprzytomniałem już było po wszystkim. Mogłem tylko przeć się o jego plecy i całować kark.
- Jesteś zboczony. – syknął do mnie zachrypnięty, sapiąc głośno.
- Tak, jestem. – zgodziłem się, a moje usta wygięły się w zadowolonym uśmiechu. – Tylko ciekawe, dlaczego tak cię to kręci, panie idealny? – nagle wpadłem na perfidny pomysł. – Żal by moje soczki wypłynęły z ciebie razem z eliksirem. – chłopak drgnął najwyraźniej wyczuwając jak wiele ironii było w moim głosie.
Wysunąłem się z niego, ale zamknąłem jego ciało palcem. Pochyliłem się zabierając z podłogi koreczek, który wcześniej zamykał buteleczkę z Płynnym Szczęściem. Oblizałem ją, by nie była brudna, jak matka oczyszcza smoczek dziecka i wepchnąłem go do połowy w dziurkę Eric’a.
- Co Ty...?! – sięgnął ręką w tył, ale odtrąciłem mu ją pospiesznie.
- Ma tak zostać. – rozkazałem, uwielbiałem to robić. – Pozwolę ci wyjąc korek dopiero w pokoju, kiedy będę miał zamiar posiąść cię po raz kolejny. Do tego czasu zabraniam ci uronić chociażby jednej kropli tego, co w ciebie zaaplikowałem.
Chłopak zaczerwienił się nawet na karku. Zdecydowanie przesadziłem i byłem z tego powodu niebywale szczęśliwy. Tego było mi trzeba, o to mi chodziło.
- Moje Felix Felicis jest o niebo lepsze, nie sądzisz? – zacząłem się ubierać i szybko sprzątać po tym pierwszym etapie naszej zabawy. Slughorn może i był nierozgarnięty, ale nie całkowicie głupi. Wszystko musiało być jak wcześniej, a eliksirem bynajmniej nie musiałem się martwić. Uzna, że gdzieś go posiał i szybko o tym zapomni. Byłem zadowolony z siebie. Sam zabrałem się za ubieranie kochanka. Wymęczyłem go trochę i nie mogłem dopuścić, by przez przypadek wypchnął z siebie koreczek. To byłoby niewybaczalne.
Jego twarz cały czas przypominała mi o tym jak bardzo niekomfortowy jest jego stan. Wydawał się wręcz nieprzyzwoicie tym zasmucony, a przecież widziałem po nim, że ma na to ochotę, że uwielbia moją perwersję i dlatego czekał cały ten miesiąc, dlatego się złościł.
Wyszliśmy na korytarz zamykając drzwi równie nieporadnie, jak wcześniej zrobił to profesor. Zapach naszej orgii musiał się ulotnić, a byle jak rzucone zaklęcie było wręcz idealnym rozwiązaniem.
Zaprosiłem Eric’a do mojego dormitorium obiecując mu rozkosze jeszcze większe niż poprzednia, a on ofukał mnie i stwierdził, że przecież musi pozbyć się koreczka. Zdecydowanie chciał ode mnie więcej.

piątek, 12 lutego 2010

Kartka z pamiętnika LXII - Eric Lair

Slughorn, jako pierwszy wyszedł z sali po uprzednim dokładnym posprzątaniu biurka. Spieszył się, to nie ulegało wątpliwości. Z tego, co mi wiadomo dziś miał otrzymać nową dostawę likierów do swojej słynnej kolekcji alkoholi, które trzymał pod kluczem i w większości nawet nie tykał. Wygonił nas z sali niespakowanych, ze swoimi rzeczami w rękach i szybko, niedokładnie zamknął drzwi. Jego wielkie ciało kołysało się na boki, kiedy truchtał w stronę schodów. Westchnąłem tylko do siebie chowając podręcznik do torby.
Skrzywiłem się widząc czekającego w pobliżu wysokiego, długowłosego chłopaka. Jego płomienne włosy nie zmieniły się nadto, a jasne pasemko wydawało się tylko bardziej białe. Nie miałem najmniejszego zamiaru z nim rozmawiać. Wcisnąłem się w grupę kolegów i minąłem tego idiotę ignorując całkowicie to jego elektryzujące spojrzenie. Byłem na niego wściekły i już on powinien wiedzieć, o co.
Szarpnęło mną, kiedy mocny uścisk niemal miażdżył mój nadgarstek. Odwróciłem się gwałtownie w stronę trzymającego mnie natręta. Zmierzyłem go z dezaprobatą wzrokiem, po czym udałem wielkie zdziwienie.
- Och, Cornelius. Nie poznałem cię, dawno się nie widzieliśmy! – skrzywił się subtelnie najwyraźniej dostrzegając nutę ironii wypływającą z moich słów. I słusznie, gdyż o to mi chodziło. Niech wie, że mam do niego żal, jednak ja nie planowałem pokazać mu tego jednoznacznie. Musi się domyślać i to naprawdę sporo, skoro już i tak mi podpadł.
- Jesteś na mnie zły? – zapytał głupio. Oczywiście, że byłem zły! Czy musiał pytać?!
- Oszalałeś? Dlaczego miałbym? – wzruszyłem ramionami i zadbałem by moja mina była całkowicie obojętna. – Najpierw przychodziłeś po seks kilka razy w tygodniu, później unikałeś mnie przez miesiąc, a teraz znowu czegoś chcesz, więc przychodzisz do mnie z tym głupkowatym uśmieszkiem na twarzy. Nie mam, o co się złościć. – wyrwałem rękę z jego uścisku. – Z łaski swojej odczep się, mam sporo na głowie.
Prychnął i kiedy chciałem odejść jego palce werżnęły się w moje ramię. Patrzył na mnie poważnie, jakby był wściekły, a nagle uśmiechnął się lekceważąco. Miałem ochotę wbić mu w czoło różdżkę, by, jako jednorożec nauczył się czegoś o ludziach. Samolubny osioł!
- Gniewasz się na mnie. – stwierdził wyraźnie zadowolony. – Pościłeś przez cały miesiąc beze mnie. – szeptał to mówiąc przez zęby, jakby chciał wsączyć tym we mnie cały swój jad. – Zostawiłem cię bez zaspokojenia i to tak bardzo ci przeszkadza. Masz na to ochotę. – moje oczy rozjarzyły się z wściekłości.
- Nic nie wiesz! – syknąłem. – Myślisz, że czekałem na ciebie przez ten miesiąc? – roześmiałem się głośno. – Za kogo ty mnie masz? Miałem nie jednego i byli o wiele lepsi od ciebie. – kłamałem. Nie miałem nikogo poza nim. Moje ciało miało ochotę na coś ostrego, na tamte intymne orgie, którymi zaspokajaliśmy się przez tak długi czas zanim mnie nie wystawił. Każdy na moim miejscu byłby zdenerwowany, a on uśmiechał się tak niesamowicie wrednie. Chciałem zrobić mu krzywdę!
Przysunął się bliżej mnie, jego usta były tak blisko, a on posłał mi jeden ze swoich najbardziej znienawidzonych przeze mnie uśmiechów.
- Powiem ci coś ciekawego o tym miesiącu bez ciebie. – zacisnąłem mocno pięści i odpowiadałem wyzywającym spojrzeniem na jego pełne satysfakcji podsumowującej te słowa. Brzmiał tak jakby za chwilę miał wymienić mi wszystkich, których miał w łóżku przez ten czas i nawet nie chciałem tego słuchać. On jednak postąpił krok bliżej, jego udo przywarło do mojego krocza, ciepłe powietrze muskało ucho. Wymruczał mi w nie zmysłowo, ale ciągle z wyraźną zimną satysfakcją. – Cały ten miesiąc, kiedy ty pościłeś ja robiłem to samo. – przygryzł moją muszelkę. – Myślisz, że wystarczyłaby mi chwila, niewielki seks? – jego noga zaczęła delikatnie się poruszać, a głos hipnotyzował. – Wyobraź sobie, jaki jestem głodny o tym czasie. Chcę żebyś mnie brał, a później to ja posiądę ciebie. Odlecimy. – flirtował ze mną, a ja nie potrafiłem już się opierać. Moje ciało stało się niekomfortowo napięte w każdym miejscu, a w szczególności krocze, miejsce, które Cornel rozpieszczał subtelnie.
- Zdecydowanie nie dojdziemy do pokoi. – chłopak złapał mnie delikatniej za dłoń i pociągnął do sali eliksirów. Otworzył ją zaklęciem bez najmniejszego problemu. Profesor był tak przejęty innymi sprawami, że zostawił klasę niemal bez ochrony. Cornelius zamknął drzwi używając zaklęcia i usiadł od razu na biurku. Jego ciało również było spragnione, podniecone i gotowe. Uśmiechał się przebiegle pokazując, że mam do niego podejść. Na szybkiego spiął włosy wysoko by mu nie przeszkadzały. Sięgnąłem do jego spodni, jednak odtrącił moje ręce.
- Ustami, kochanie. Zapomnij o dłoniach, masz mnie rozebrać zębami.
Prychnąłem, ale pochylając się zrobiłem to. Byłem podniecony, widziałem jak jego erekcja wypycha spodnie, a jednak mimo to musiałem znaleźć w sobie na tyle sił, by uporać się z materiałem zagradzającym mi drogę do jego ciała. Zupełnie niespodziewanie zapomniałem o tym miesiącu czekania, o tym jak niesamowicie byłem wściekły. Mogłem myśleć tylko o przyjemności, jaka mnie czeka za kilka chwil.
Pozbyłem się jeansów chłopaka, jego bielizny, podwinąłem koszulkę do góry odsłaniając kuszący, jasny brzuch. Wejście Corneliusa było gotowe do działania. Wilgotne, lśniące od środków, jakie w nie zaaplikował by nie bawić się w grę wstępną. Przez moje ciało przeszedł dreszcz jeszcze większej podniety, a on przymknął oczy, czekał.
- Nie dam ci tego. – teraz to na moich ustach pojawił się wyraz skrajnego zadowolenia. – Nie dostaniesz niczego tak łatwo. – był zdziwiony, nieprzytomny z podniety nagle zmagał się ze smutną prawdą. Podobała mi się jego twarz, kiedy wydawał się zagubiony w swoim pożądaniu. – Musisz ładnie poprosić, jeśli czegoś chcesz. Językiem. – sprostowałem, a w jego oczach rozbłysła pasja. Zsunął się z biurka na ziemię, uklęknął i rozpiął moje spodnie. Zsunął je do samych kolan zanim nie zabrał się za zachłanne lizanie. Jego język dobrze wiedział, co i gdzie ma robić. Uwielbiałem te zabiegi. Palce chłopaka ściskały i masowały moje jądra, wargi pieściły czubek penisa. To było doprawdy fantastyczne. Zatracałem się w tym z każdą chwilą i musiałem odepchnąć gwałtownie Corneliusa by nie przesadził z pieszczotami. Wiedział, co to oznacza. Wskoczył na biurko i eksponując się zachęcał mnie do szybkiej akcji.
Przykładając członek do jego wejścia czułem, że rozszerza się bez najmniejszych oporów. Czekało na mnie. Mocnym pchnięciem sięgnąłem najgłębszych miejsc w jego wnętrzu. Odchyliłem głowę do tyłu, a on krzyknął z rozkoszy i wygiął się w łuk.
- Chcesz zaalarmować cały zamek?! – skarciłem go, gdy moje biodra same poruszały się pragnąc jak najwięcej.
- Nic nie poradzę, chcę ostrej jazdy a to wiąże się z konsekwencjami. – mruczał dokładając wszelkich starań by rozkosz rozkwitała z każdą nową chwilą. Musiałem jednak zadbać o to by nikt nie zjawił się w sali, nie zastał nas w trakcie. Z trudem mogłem jednak powstrzymywać kipiące pragnienie. Wygiąłem się starając sięgnąć różdżki w kieszeni spodni. Cor syczał, że mam się uspokoić i starać, nie miałem jednak ochoty by go słuchać. Wysunąłem się z niego niemal całkiem i wtedy dosięgając różdżki rzuciłem zaklęcia wyciszające. Pozbyłem się zbędnego w tej chwili kawałka magicznego drewna. Cor objął mnie mocno ramionami i pocałował. Jego usta miażdżyły moje, język boleśnie wpijał się we wnętrze moich warg. To było niemożliwie przyjemne. Gorąco rozeszło się po moim ciele z jeszcze większą intensywnością, zaś chłopak jakby wiedząc o tym odsunął się. Sięgając do szuflady wyjął z niej mały flakonik.
- To Felix Felicis, co ty chcesz... – jego uśmiech nie zwiastował nic dobrego. Widziałem jak zębami pozbył się koreczka i przytulił do mnie mocno. Nie odpowiedział na niezadane do końca pytanie, którego mógł się przecież domyślić. Poczułem jak coś wślizguje się w moje wejście. Wygiąłem się zdziwiony wbijając mocniej w ciało Corneliusa, chłodna, łaskocząca wilgoć wypełniła mnie. Przecież on...
- Aplikuję ci płynne szczęście w najlepszy możliwy sposób. – jego palec wsunął się do środka zamiast niewielkiej buteleczki, Cor poruszał nim sprawnie, a ja czując to, słysząc jego słowa pchnąłem biodrami gwałtownie i z głośnym stęknięciem wytrysnąłem w niego. Moje mięśnie zacisnęły się na drażniącym mnie palcu, mocno uderzyłem w czuły punkcik w ciele chłopaka, który krzyknął zadowolony z bólu i rozkoszy. Czułem się dziwnie, ze świadomością, że tak cenny eliksir właśnie znajduje się w moim wejściu, że stanowi środek uprzyjemniający tarcie.

środa, 10 lutego 2010

Zabawa

Syriusz był naprawdę zdeterminowany i walczył dzielnie o stolik dla nas. Szczerze powiedziawszy mieliśmy wielkie szczęście, ponieważ kiedy my zjawiliśmy się w Herbaciarni jakaś para właśnie ją opuszczała. Zajęliśmy jej miejsce bardzo blisko okna. Nie przeszkadzało mi to specjalnie. Byłem zadowolony, że siedząc w tym przytulnym miejscu mogłem także oglądać topniejący za oknem śnieg.
Syri zamówił specjalnie dla mnie wyśmienite ciasta. Sam wybrał kilka i pozwolił bym sam dołożył do listy jeszcze kolejne. Obawiałem się, że nie zdołam wyjść ze tego sklepiku, jeśli zjem wszystko, co zamówiliśmy. Kruczowłosy chciał wyłącznie herbatę, więc cała reszta była już moim małym słodkim rajem.
Pod stolikiem Syriusz trzymał moją rękę, gładził ją kciukiem, bawił się nią i czułem, iż rozpieszcza mnie tymi z pozoru mało znaczącymi gestami. Nie puścił mnie nawet, kiedy przyniesiono moje pięć kawałków ciasta. Oczy mi rozbłysły na ich widok. Były zachwycające, wspaniale ozdobione, pachniały rozkoszną słodkością i czułem swędzenie w ustach, ślina zaczęła się w nich zbierać. Naprawdę miałem ochotę na te wszystkie delicje.
- Jedz, jedz. – zachęcił mnie chłopak z uśmiechem obserwując moje reakcje. Zawstydziłem się przez to. Zazwyczaj potrafiłem zachowywać się zwyczajnie, jednak dziś miałem niebanalną ochotę na takie małe cudeńka. Zawsze miałem słabość do słodyczy, a zwłaszcza w dniach przemiany. Moja słabość do łakoci zaczęła się właśnie od czekolady, która pomagała mi zregenerować siły po pełni.
Nie czekałem dłużej. Chociaż miałem dostępną tylko jedną rękę, to porwałem za łyżeczkę i zabrałem się z największą rozkoszą za pierwsze ciasto. Miało w środku czekoladową polewę. Byłem nim zachwycony, jak wszystkim tego dnia. Sam siebie nie poznawałem. Było mi głupio, że naciągam Syriusza na te wszystkie wydatki. Oczywiście, dobrze było mieć bogatego chłopaka, jednak było to niemożliwie krępujące. Musiałem mu się jakoś za to później odwdzięczyć i chociaż nic nie przychodziło mi do głowy wiedziałem, że w końcu będę musiał wysilić się na tyle, by jakaś myśl okazała się wystarczająco kusząca i zrehabilitowała kruczowłosemu to jak wiele musi na mnie wydawać.
Rozejrzałem się szybko po wnętrzu herbaciarni. Każdy był zajęty sobą i nie specjalnie interesował się kimś innym. Ośmieliło mnie to znacznie.
- Syriuszu, spróbuj. – wystawiłem w kierunku chłopaka nad stołem łyżeczkę z najlepszym kawałkiem ciasta i uśmiechnąłem się zmieszany. Pomysł z karmieniem chyba niesamowicie mu się spodobał, ponieważ jego usta momentalnie wygięły się w szeroki łuk.
- Jesteś taki niegrzeczny, Remi. – rzucił figlarnie i nachylił się biorąc do ust słodką porcję. Przymrużył oczy i zamruczał cicho. – Mm... Pychota, ale jestem pewny, że lepiej smakowałoby mi z twoich ust.
Prychnąłem lekko rumiany na twarzy i wpatrywałem się w ostatnie ciacho, jakie mi zostało. Od razu przeszedłem do delektowania się nim. To pomogło mi zapomnieć o chwilowym wstydzie i samym Syriuszu. Z herbatą uporałem się w zaskakującym tempie. Po tylu łakociach jej smak był dziwny, jednak nadal bardzo mi smakowała. Byłem pełny i czułem, że ruch sprawiać mi będzie trudność, jednak całe moje usta pełne były słodkiego smaku.
Popatrzyłem zadowolony przez okno. Czułem się tak jakbym był tym słońcem, które rozsyłało ciepło i światło do wszystkich zakątków świata, chociaż ja raczej emanowałem łakociami, które właśnie zjadłem.
W samym dole okna dostrzegłem wpatrzone we mnie trzy pary oczu, zaciekawione spojrzenia i bujne czupryny. Trzy gnomy kucały w śniegu i podglądały mnie i Syriusza. Popatrzyłem na Syriusza, który zaraz podążył za moim wzrokiem skupiając go na podglądających nas przyjaciołach.
- Ja ich zaraz zabiję. – syknął wściekle. Potter pomachał do nas niewinnie, jakbyśmy spotkali się w takich okolicznościach zupełnie przypadkowo.
- Nie, Syriuszu. Zapłać rachunek i pójdziemy na mały spacer w stronę zamku. – zaproponowałem, a ten ponownie szeroko uśmiechnięty skinął głową i odszedł w stronę właścicielki Herbaciarni, pani Puddifoot.
Skorzystałem z okazji i rzuciłem ciekawskim przyjaciołom mordercze spojrzenie. Chyba nie miałem do tej pory okazji im go pokazywać, jednak teraz nadarzyła się idealna okazja. Uniosłem subtelnie bok wargi odsłaniając kieł, zmarszczyłem czoło, zwęziłem oczy i obrzuciłem ich naprawdę chłodnym spojrzeniem. Wydawali się zdziwieni. Od tej strony chyba póki, co mnie nie znali, więc nadchodziła pora, by wiedzieli, że czasami jestem niedobrym Remusem.
Kruczowłosy wrócił akurat w chwili, kiedy odwróciłem głowę od okna. Był zaskoczony nie widząc nikogo przy oknie, ale nie chciałem zdradzać mu sekretu, w jaki sposób to osiągnąłem. W ogóle nie musiał wiedzieć, iż przyłożyłem do tego rękę.
Ubraliśmy się i wyszliśmy na zewnątrz. Znowu otulił nas chłód i rozgrzewające promienie. Żałowałem, że nie mogę złapać ciasno dłoni Blacka. Moja ręka wydawała się taka osamotniona ukryta w kieszeni. Syri chyba czytał w moich myślach.
- Bycie chłopakiem jednak jest ciężkie. – rzucił zamyślony. – Dziewczyny mogą robić, co chcą i zawsze wydaje się to wiązać z przyjaźnią, a z nami jest już całkowicie inaczej. Nie mogę cię przytulić, ani pocałować. – westchnął ciężko. – Ale zaczekaj chwilę, jest coś, co mogę zrobić. – poklepał mnie po ramieniu i odbiegł kawałek. Zobaczyłem, że nabiera śniegu w ręce i nagle jedna kulka rozbiła się o moją kurtkę. Black właśnie zaczął małą wojnę na śnieżki, a ja nie planowałem łatwo pozwolić się osaczyć. Schylając się ulepiłem niezgrabną kulkę i wymierzyłem rzucając nią prosto w udo chłopaka. Byłem niewątpliwie zadowolony z tego, że moje wilcze zdolności dawały mi w takiej sytuacji znaczną przewagę. Kruczowłosy nie podzielał mojej radości płynącej z tego, jednak nie pozostawał mi dłużny. Unikałem większej części jego ataków uśmiechając się do niego może trochę nazbyt irytująco. Biedny Syri był w gorszej sytuacji i jego kurtka szybko zapełniła się białymi śladami. Śnieg naprawdę dobrze się lepił, a kulki były całkiem wytrzymałe.
Krzycząc, że to niesprawiedliwe i to ja powinienem więcej obrywać, podbiegł do mnie mając w ręce garść śniegu i naprószył mi nim na głowę. Jego ramię objęło mnie, a Black korzystając z okazji przyłożył swoje ciepłe usta do mojego policzka. Czułem jak różne są ich temperatury i to sprawiło, że dreszcze przebiegły po całym moim ciele.
- Wygrałem, bo skradłem ci buziaka. – powiedział dumny z siebie. – Nie musiałeś znać zasad gry, ważne, że ja je znałem. – otrzepał się ze śniegu i złapał mnie za rękę. Rozejrzał jeszcze dookoła i pociągnął za sobą.
Sam szybko rzuciłem okiem na otoczenie. W pobliżu nie było nikogo, kto mógłby nas widzieć, chociaż... Palce Syriusza splotły się z moimi niesamowicie ciasno, już czułem ciepło, jakie przez nie przepływało. Czułem, że jestem czerwony. Chyba zdążyłem odzwyczaić się od tych małych przyjemności przez czas świąt.
- Uważasz, że to dobry pomysł? – mruknąłem pod nosem patrząc na topniejący śnieg. – Chłopcy nadal nas śledzą. Peter musiałby wciągnąć brzuch żeby nie wystawał zza drzewa. – lekko skinąłem głową we właściwym kierunku. Niestety Trzech chłopaków nie mogło pomieścić się za jednym drzewkiem, a już z pewnością nie niski, lekko pulchny Pettigrew. Byłem pewny, iż chodzenie za nami było pomysłem Pottera, ale bawiło mnie to i przyznawałem, że naprawdę mi się to podobało.
- Nie zwracaj na nich uwagi, niech myślą, że się im udało. Z resztą wiesz, jaką nam James zrobi wojnę, kiedy mu powiem, że zdradził ich jego długi nochal, który mógłby uchodzić za gałąź gdyby nie intensywnie czerwony kolor? – Syri roześmiał się i wiedziałem już, iż planuje to powiedzieć okularnikowi. On zdecydowanie nie był w stanie odpuścić sobie chwili zgryźliwych uwag wymienianych między nim, a Potterem. Poniekąd właśnie za to uwielbiałem ich wszystkich. Za te czułości przekazywane sobie w całej masie kąśliwych żartów, za przywiązanie odznaczające się nadmierną uciążliwością. Byliśmy doprawdy dziwną grupą, to nie ulegało wątpliwości, jednak wiedziałem, że zawsze mogę na nich liczyć i przetrwamy każdą kłótnię, jak bardzo nie byłaby ona poważna, chociaż miałem nadzieję, że nigdy nie będziemy musieli tego sprawdzać.
Trzymając się z Syriuszem za ręce ruszyliśmy naprawdę bardzo powoli w stronę zamku. Nie tyle by dokuczyć przyjaciołom, co dla samych siebie, by jak najdłużej być razem w takiej właśnie formie.


  

niedziela, 7 lutego 2010

Już dosyć!

Kochani, wróciłam! W linkach do fików, z boku, pojawił się link do ff'a Remus/Syriusz (+16) napisanego przez Dei. Zapraszam!


12 stycznia
Słońce świecąc jasno topiło śnieg w zatrważającym tempie. Naturalnie nadal było chłodno, jednak, kiedy promienie ogrzewały twarz czułem, że uśmiecham się do siebie. Taka pogoda była o wiele przyjemniejsza niż normalne zimowe niskie temperatury. Zdecydowanie nie potrafiłem funkcjonować w zimne i zachmurzone dni, a teraz rozkoszowałem się dniem jak tylko mogłem. Chyba nie zdarzyło mi się jeszcze tak chętnie wybrać z przyjaciółmi do Hogsmeade. Ten dzień należał już teraz do udanych i przyjemnych. Chłonąłem ciepło słońca całym ciałem, przepychałem się między chłopakami, jeśli przypadło mi iść w cieniu. Nie wiedziałem ile takich dni jeszcze nas czeka, dlatego musiałem naładować się tą przyjemnością. Byłem wdzięczny losowi, że pełnia przypadła na pierwszy dzień stycznie i nie musiałem się nią martwić, a co najważniejsze nie była już takim problemem, gdy przyjaciele wiedzieli o mojej dolegliwości. Byłem naprawdę w świetnym humorze!
Mieliśmy szczęście, ponieważ w Trzech Miotłach z łatwością znaleźliśmy wolne miejsce. Zarówno starsi czarodzieje, jak i uczniowie z Hogwartu, unikali miejsca przy oknie, gdzie słońce raziło po oczach. Ja z ochotą zająłem najbardziej niewygodne dla innych miejsce i mrużąc oczy pozwalałem przyjemne uczucie ciepła zalewało moją twarz, niczym woda.
Ledwie zdjęliśmy kurtki i resztę zimowej garderoby, a Sheva wypchnął Pottera w stronę baru. W końcu biedny okularnik musiał postawić nam po jednym kremowym piwie, a im dłużej byśmy z tym zwlekali, tym ciężej byłoby go do tego zmusić. James nie wyglądał na szczęśliwego, jednak nawet nie miał możliwości by protestować.
Siedziałem obok Andrew, który obejmował mnie czasami ramieniem w pasie, to znowu gładził po biodrze, czy udzie. Syriusz patrzył na to złowrogo, ale póki, co nie powiedział ni słowa. Szczerze mówiąc chyba nie mógł wyrazić swojego niezadowolenia, skoro sam poddał swój głupi pomysł przyjaźni.
- Wiesz, Syriuszu, powinieneś szybko znaleźć sobie dziewczynę. – Andrew zaczął drażliwy temat. Nie miałem pojęcia, dlaczego tak lubił dokuczać kruczowłosemu, ale zdarzało mu się to coraz częściej. Może był po prostu znudzony, lub chciał okazać tym swoją sympatię. Doprawdy nie wiedziałem, co siedzi w głowie chłopaka, ale lubiłem jego bliskość. Nie krępowała mnie, była zupełnie naturalna i przyjemna. Jak słońce w chłodne dni, lub wiatr w gorące. Bawiła mnie mina Blacka, jego lekko zmrużone oczy, zaciśnięte w wąską linię usta i niespokojne palce, które bawiły się szalikiem. Jednak pytanie Shevy sprawiło, że jego ciało zadrżało.
- Mam na oku jeden ciekawy okaz, ale dostawia się do niego wielka, oślizgła glista. – syknął przez zęby Syri. – Aż coś mi się dzieje, kiedy pomyślę, że owija wokół mojego celu te swoje lepkie macki. – chłopcy przez chwilę mierzyli się wzrokiem, póki J. nie postawił przed nami kufli z piwem. Usiadł przy Syriuszu i obserwował uważnie każdego z nas po kolei. Chyba tylko po Peterze nie można było wyczytać, o co chodzi. Poniekąd zdziwiłbym się gdyby Pettigrew wiedział, o co właściwie chodzi.
- Oślizgła glista, lepkie macki, nie myślałem, że uderzacie z Jamesem do tej samej osoby! – Sheva zasłonił usta w udawanym zaskoczeniu. – Macie taki sam gust?
- Jak cię zaraz... – Black zacisnął mocno pięści i machnął nogą pod stołem, z całą pewnością zamierzał kopnąć zielonookiego, niestety nie trafił i jego but sięgnął mojej nogi. Wzdrygnąłem się i podskoczyłem niemal na krześle. Zmierzyłem chłopaka ostrym spojrzeniem, a ten bezbłędnie wyłapał swoją pomyłkę w obliczeniach, ale nie starał się nadrobić straty.
Kilka kropel piwa kremowego wydostało się z moich ust ich kącikiem i polało się po brodzie. Nie lubiłem tego uczucia, ale nie starłem ich, widząc minę Shevy. Chłopak przysunął się jeszcze bliżej mnie i lekko opuszkiem kciuka starł niewielkie strumyczki. Zlizał je ze palca i uśmiechnął się czarująco. Był taki słodki i rozkoszny, że miałem ochotę go przytulić i całować do upadłego. Chociaż bynajmniej nie w ten sposób, w jaki całowałbym Blacka.
Syri nagle nachylił się nad stołem i sięgnął dłonią w moją stronę. Przestraszyłem się nie wiedząc, co zamierza. On jednak pociągnął za mój szalik zrzucając go z oparcia krzesła na ziemię.
- Oj, Remi, szaliczek ci upadł! – powiedział z przejęciem. Nie wiedziałem, co kombinował. Westchnąłem głośno i schyliłem się by go podnieść. Dłoń Blacka zacisnęła się na moim ramieniu. Pociągnął mnie w dół i pomógł podnosić szalik, jednak nie pozwolił mi wstać. Obaj kucaliśmy przy stoliku. Chłopak rozejrzał się w koło i nakrył nas czymś szybko. Nie wiedziałem, o co chodzi, póki nie poczułem jak delikatny, lekki materiał otarł się o moją dłoń. Syriusz ukrył nas po Peleryną Niewidką! Chciałem udzielić mu naprawdę ostrej reprymendy, ale on przyciągnął mnie blisko i pocałował mocno. Naprawdę mocno i gorąco. Nie było to buziak, który mógłbym uznać za część zabawy, czy niedawnej konkurencji. Objął mnie jedną ręką w pasie i kiedy ja patrzyłem na niego otwartymi szeroko oczyma, on zamknął powieki czyniąc z tego prawdziwy pocałunek.
Kiedy się odsunął miałem ochotę go uderzyć. Byliśmy w pełnym ludzi miejscu, a on robił takie rzeczy!
- Oszalałeś?! – wyszeptałem wściekły. – Zapominasz gdzie jesteśmy?! – odpowiedział mi ciepłym uśmiechem.
- Zmieniłem zdanie, nie chcę się więcej bawić. Znowu jesteś moim chłopakiem i nie udawaj, wiem, że ci się to podoba. Nikt nas nie widzi i możemy robić, co nam się podoba. – jego słowa sprawiły, że się zaczerwieniłem, jednak nie miał racji. Wcale nie chciałem by robił coś takiego w miejscu publicznym, nawet, jeśli byliśmy nietykalni, dzięki Pelerynie Jamesa.
Znowu mnie całował, chociaż tym razem delikatniej, chociaż nadal namiętnie. Pozwoliłem sobie tylko na zamknięcie oczu. Oczywiście sprawiło mi to przyjemność. Skoro Syriusz nie chciał dłużej ciągnąć naszej zabawy, znaczyło to, iż nie potrafi beze mnie wytrzymać, jest zazdrosny nawet o Shevę, a tym samym uzależniony ode mnie. Nie mogłem nie odczuwać pełnych przyjemności drgań w moim wnętrzu, kiedy miałem świadomość tego, a Syri zachowywał się jak zbuntowane dziecko, które chciało postawić na swoim.
Kładąc dłonie na jego piersi odsunąłem go od siebie. Nadal byłem speszony, jednak zdecydowanie mniej niż za pierwszym razem.
- Jesteś strasznie niezdecydowany. – mruknąłem wydymając wargi. – Zdejmij z nas pelerynę, chcę dopić piwo.
- Phi! Jesteś nieczuły! – Black chyba poczuł się urażony. Rozejrzał się dookoła i szybkim ruchem odsłonił nas. Wpakował Pelerynę Niewidkę do kieszeni kurtki Pottera, z której wcześniej ją wyjął i usiadł chwilowo na swoim miejscu z moim szalikiem w dłoni.
Wsunąłem się spokojnie na krzesło i wziąłem od niego moją część garderoby. Syri naprawdę potrafił być czasami niesamowicie „upierdliwy”, jak zwykł to określać Andrew, ale byłem pewien, że w ciągu kilkunastu minut pojmę dokładniej, co się właśnie stało i będę niemal skakał z radości.
- Sheva, zamień się miejscami. – Syriusz patrzył na jasnowłosego pewnie i uśmiechał się pod nosem. – Koniec zabawy, czas trzymać się z daleka od mojego Remusa. – Ukrainiec wydawał się wyraźnie zmartwiony. – Albo zaczekaj. Nie wstawaj. Siedź sobie póki możesz, bo później zabieram moje Kochanie do Herbaciarni u pani Puddifoot na coś słodkiego. – aż się uśmiechnąłem. O, tak. Ten rodzaj uczczenia naszego powrotu do siebie podobał mi się o wiele bardziej niż jakiekolwiek pocałunki! Bardzo możliwe, że nagle stałem się wielkim materialistą, jednak była to chyba wina mojego tymczasowego wyposzczenia pod względem słodyczy. Syri musiał się postarać bardziej niż przypuszczałem, jeśli chciał mnie przy sobie takiego jak przed Świętami.
Dopiłem piwo do samego końca, a jego słodki smak wydawał mi się teraz o wiele wyraźniejszy. Nie mogłem doczekać się już herbatki i całej masy łakoci, na jakie planowałem naciągnąć Syriusza. Możliwe, że zarówno po mojej minie, jak i zachowaniu przyjaciele mogli poznać, że jestem niemal rozanielony myślą o prawdziwej randce w Herbaciarni, która zawsze robiła wrażenie na spotykających się tam parach. Patrzyłem wyczekująco na Blacka, który chyba specjalnie sączył swoje piwo bardzo powoli. Przez chwilę planowałem wypić je za niego, byleby tylko już zabrał mnie na coś słodkiego.
W końcu się tego doczekałem, a moje serce biło jak szalone nie mogąc doczekać się chwili, kiedy będę delektował się słodkimi zapachami najlepszego miejsca w całym Hogsmeade.