środa, 31 marca 2010

Pamięć

I nocia na Ai no Tenshi, jak ja się ładnie w tym miesiącu wyrobiłam.


29 stycznia
Wierzyłem Syriuszowi w sprawie nauczycielki, która zabrała mi go na te kilka chwil, wierzyłem mu, że załatwił wszystko z Wavele, jednak nadal uważałem to za nazbyt podejrzane. Seed nie można było ufać, była dorosłą kobietą, w dodatku niesamowicie atrakcyjną, a takim się nie wierzyło. Na pewno miała ochotę na młodego, niedoświadczonego uczniaka, w dodatku wyjątkowo rozwiniętego. Widać od teraz to ja musiałem bronić swojego terytorium. Jeszcze wczoraj dorwałem Syriusza wieczorem i zostawiłem na jego obojczykach i torsie po kilka czerwonych plamek znacząc go, jako swojego. Planowałem dodać dziś z dwie na szyi, by każdy widział z daleka, iż Black jest już zajęty i ma bardzo zaborczego kochanka! Nie mogłem oddać go bez walki.
Specjalnie siedziałem przy stole zaraz obok niego i kontrolowałem, co je, nakładałem mu więcej na talerz przy obiedzie i dolewałem soku. Musiałem w końcu przejąć inicjatywę. Chłopak nie wiedział, o co chodzi i to było moją największą przewagą.
Przyjaciele nie przejmowali się tym w ogóle. Potter był zbyt zajęty planowaniem swojego napadu na dwóch nieznajomych, by nabijać się z niańczonego przeze mnie Syriusza.
- Remusie, jesteś niewinny i wyglądasz nawet na takiego niedorajdę, ty będziesz działał. – James rysował w ziemniakach plan, który wymyślił. – Wpadniesz najpierw na Dariusa, sprawdzisz, jaki jest, może zdołasz się z nim zaprzyjaźnić. To nie jest chyba takie złe. Na pewno zdołasz go skusić na swoje ładne oczka. Im więcej informacji z niego wyciągniesz tym lepiej...
- Nie ma mowy. – od razu odmówiłem. – Sam rób z siebie ofiarę losu. Mi nie zależy aż tak bardzo na poznaniu prawdy o nauczycielach, a już na pewno nie bez ich woli. To, na czym mi zależy mam po swojej lewej ręce. – pokazałem mu Syriusza, który chyba w końcu zaczął dostrzegać mój typowo dominujący nastrój. Uśmiechnąłem się do niego ciepło i znowu spojrzałem poważnie na okularnika. – Ja umywam ręce, sam musisz się tym zająć. Poza tym każdy chyba wie, że jesteś największym cielakiem Gryffindoru. Nikt się nie zdziwi, jeśli zrobisz z siebie ofiarę, którą i tak jesteś. – wzruszyłem ramionami. Mówiłem prawdę. Nie ważne, że J. nie potrafił się z tym pogodzić.
Prychnął na mnie i wpakował do ust spory kawałek pieczeni.
- Miałem opracowany cały plan. Kiedy zobaczysz, że się zbiera wtedy szybko wyjdziesz z Wielkiej Sali...
- Tak, James. Kiedy zobaczysz, że się zbiera, wtedy szybko wyjdziesz z Wielkiej Sali. – powtórzyłem po nim. – I co dalej zrobisz? – ponownie mnie ofukał. Uniósł dumnie głowę i zmrużył groźnie oczy.
- Chodzi o to żeby na niego wpaść i to dosyć ostro. Im mocniej oberwie tym lepiej cię zapamięta, a wtedy sprawdzisz od razu, jaki ma charakter i podejście do innych. Muszę wiedzieć wszystko. – napalił się niesamowicie. Nawet nie zauważył Gabriela, który uderzył go lekko pięścią czubek głowy uśmiechając się przyjemnie, jak miał w zwyczaju. Ostatnimi czasy nie mieliśmy czasu rozmawiać. Wystarczało nam zwyczajne skinienie głową podczas posiłków, lub na korytarzach. Szczerze powiedziawszy to Michael i jego chłopak ciągle o czymś dyskutowali, więc nikt nie chciał im przeszkadzać. Teraz długowłosy Ślizgon stając z kochankiem objął go w pasie, kładąc głowę na jego ramieniu.
- Coście tacy żywi ostatnimi czasy, co? – Michael wyszczerzył się jak dziecko.
- Żywi? – James odwrócił się do niech kalkulując każde słowo. – Zawsze jesteśmy żywi, a aktualnie pracujemy nad pewną sprawą wielkiej wagi. Nie zdradzam szczegółów, ponieważ to tajne, a nie chcemy by ktoś pokrzyżował nam plany. – nakręcał się powoli. Gabriel położył dłoń na jego głowie i poklepał go po niej, żeby trochę ochłonął. Był jak dobra, kochająca matka. Wydawał mi się doprawdy zabawny.
- Twoje wielkie przedsięwzięcie chyba zbyt mocno cię pochłania. Powinieneś się zająć swoją „Małą Sprawą”. – Nedved znowu suszył zęby. Nie specjalnie wiedzieliśmy, o co mu chodzi. Nie ważne, że mówił to Potterowi. Okularnik wyglądał na zdeterminowanego by zrozumieć sens tych słów. Niestety nie szło mu zbyt dobrze, z resztą mi także. Byłem równie pochłonięty myśleniem, co sam główny zainteresowany.
Ślizgoni westchnęli głośno, ciężko. Obaj lekko przekrzywili głowę na bok, wyraźnie chcąc tym zwrócić na coś uwagę Pottera. Chłopak spojrzał w bok, a ja podążyłem wzrokiem w tym samym kierunku. Z początku nie specjalnie rzuciło mi się coś w oczy, a jednak po chwili zauważyłem jak Kinn lekko przechyla głowę i patrzył na Jamesa. Speszył się dostrzegając wzrok chłopaka i szybko zajął się swoim talerzem. J. musiał zaniedbać ostatnimi czasy swojego chłopaka i to tłumaczyło wszystko. Mógł się wstydzić skoro dostrzegli to inni, zaś on sam nie miał o tym zielonego pojęcia.
- Acha... – zdecydowanie do Pottera dotarło wszystko, co powinno ze zdwojoną siłą. Musiał czuć się głupio i nieswojo. – Dobra, zrozumiałem. – spuścił wzrok i wyrysował stopą kilka kółeczek na posadzce. – Będę grzeczny, mamusiu. Zmienię się, obiecuję. – wyszczerzył się nagle. – Mam na głowie sporą sprawę, więc zapomniałem o mojej „Małej Sprawie”, ale naprawię to. – Przechylił niewinnie głowę w bok, co w wykonaniu Jamesa wydawało się dziwne. Ślizgoni dali sobie z nim spokój. Nie wiem czy mu uwierzyli, jednak najwyraźniej spełnili swoje zadanie. Pomachali nam tylko na odchodne i szybko zniknęli za drzwiami Wielkie Sal. Zdecydowanie coś między nimi się zmieniło od czasu ich odległej wielkiej sprzeczki. Nie byłem pewien, co, ale jednak z pewnością coś.
Biorąc serwetkę wytarłem Syriuszowi kąciki ust, w których miał odrobinę sosu. Uniósł jedną brew i posłał mi spojrzenie typowe dla siebie, kiedy uważał coś za lekko irytujące. Zignorowałem to na całej linii. Podałem mu do ust soku. Prosił o litość milczący, ale ja nie byłem aż tak miłosierny. Planowałem go trochę poniańczyć, jednak tylko przez chwilę. Nie mógłbym go zadręczać cały czas.
Uśmiechnąłem się do niego i pokazałem mu język.
- Ja tylko potrzebuję odrobiny czułości, więc muszę o ciebie zadbać. – może brzmiało to dziwnie, jednak czułem się rozpieszczany, kiedy mogłem sam zajmować się Syriuszem. To było nietypowe, ale prawdziwe. Ta potrzeba wydawała się mnie wypełniać, tym bardziej, kiedy wiedziałem, że jeśli nie zacznę tego robić, ktoś może przyjść i zwabić mojego Blacka do siebie.
- Ja idę! – James nagle zerwał się z miejsca i wybiegł z Wielkiej Sali. Minęła chwila zanim dostrzegając ciemnowłosego chłopaka, który był jednym z celów okularnika, zrozumiałem, o co chodzi. Biedny Kinn musiał poczekać na swoją kolej. Na pewno było mu trudno, kiedy Potter całkowicie o nim zapomniał pochłonięty swoją nową obsesją. Spoglądając na Niholasa widziałem, że był trochę przygnębiony. Miałem wielką nadzieję, iż okularnik to naprawi. W przeciwnym razie sam postaram się coś zrobić. Nie lubiłem, gdy ludzie cierpieli, gdy było im źle. To zasmucało także mnie.
Kiedy mój wzrok spotkał się ze spojrzeniem młodszego kolegi uśmiechnąłem się do niego szczerze i wesoło. Odpowiedział mi tym samym jakby poczuł się dzięki temu lepiej. Miałem nadzieję, że naprawdę tak jest. Przywołałem go palcem. Był zdziwiony i lekko zawstydzony, jednak podszedł i usiadł naprzeciwko, na miejscu wcześniej zajmowanym przez Jamesa.
- Może wpadniesz do nas dziś wieczorem? – zaproponowałem na poczekaniu wymyślając to wszystko. – Takie małe posiedzenie, żeby nas tyłki bardziej bolały od jednej pozycji. – mrugnąłem i zrobiło mi się głupio, kiedy uświadomiłem sobie, że może to brzmieć dziwnie, jednak Kinn tego nie zauważył. Skinął chętnie głową po chwili namysłu.
- Dobrze. – rzucił śmiało. Zabawne jak wiele sprzecznych cech w sobie krył. Widać Potter nie wykorzystał jeszcze ich wszystkich. Głupek powinien to szybko zmienić.
- Możesz wracać do swoich. Zostałeś oficjalnie zaproszony i będziemy oczekiwać twojego przyjścia. – zapowiedziałem dumnie i nałożyłem sobie jeszcze jeden kawałek piklowanej pieczeni. Miałem na nią ochotę i musiałem spełnić swoją zachciankę. Tym czasem Kinn naprawdę szczęśliwy poszedł do kolegów. Syriusz pogłaskał mnie po udzie i dołożył mi jeszcze więcej mięsa.
- Zasłużyłeś. – roześmiał się i nie zabrał już dłoni do końca posiłku.

niedziela, 28 marca 2010

Kartka z pamiętnika LXVII - Syriusz Black

Szczerze powiedziawszy nie spodziewałem się, że jakikolwiek nauczyciel będzie kiedyś zwalniał mnie z zajęć pod jakimś pretekstem, a już na pewno nie seksowna profesorka, za którą oglądała się większość chłopaków. Czułem się przez to nieswojo i wiedziałem, iż nasza bliska znajomość stanie się tematem rozmów na najbliższy czas. Naturalnie domyślałem się, o co, a raczej, o kogo może jej chodzić, więc raczej nie musiałem obawiać się o własną skórę. Nie zapomnę jednak tego, jak zapraszając mnie do swojego gabinetu od razu przeszła do rzeczy. Poprosiła mnie otwarcie o pomoc w zdobyciu Wavele. Uważała, że jako jego pupil mam na niego większy wpływ niż ktokolwiek inny, a tym samym bez większego trudu powinienem przedstawić ją w dobrym świetle i tym samym zainteresować go jej osobą. Oczywiście pomysł był dobry, nawet bardzo, tyle tylko, iż moja znajomość z nauczycielem run wykraczała raczej poza kanony przewidziane dla ucznia i profesora. Nie mniej jednak, było mi żal Seed, ale i podziwiałem ją za determinację, z jaką usiłowała zbliżyć się do Victora.
Zanim nawet o tym pomyślałem, już zdążyłem się zgodzić i zapewniałem, że dam z siebie wszystko. Opowiadałem jej, jak bardzo pasuje do Wavele i koniec końców nie mogłem się już wymigać.
Opowiedziałem o wszystkim przyjaciołom i wysłuchałem przydługiego monologu, jaki prowadził Potter na temat niesprawiedliwości świata, kiedy to on uczęszcza na jej zajęcia, a ja, mimo że nie interesowałem się tematem zajęć kobiety, to jednak miałem aż nazbyt wielkie wpływy. Na szczęście miałem dobrą wymówkę by wymigać się od wysłuchiwania tego do samego końca. Musiałem od razu załatwić te sprawy z Victorem, tak, więc oddzieliłem się od przyjaciół w odpowiednim momencie. Postanowiłem, że korzystając z okazji pożyczę od nauczyciela kilka książek, co nie wzbudzi jego podejrzeń. Nie byłem jednak na tyle naiwny, by uwierzyć, że nie domyśli się prawdy. Mogłem tylko udawać.
Nie byłem pewny, czy profesor jest już u siebie. Zapukałem jednak i czekałem. Sam mi otworzył i uśmiechnął się lekko zaskoczony moim przybyciem. Zawsze zjawiałem się w sobotę wieczorem, nie zaś w tygodniu.
- Cóż za niespodzianka. – klasnął w dłonie i wpuścił mnie do siebie. – Co cię tu sprowadza? – z tego, co widziałem, to właśnie był zajęty poprawianiem kartkówek.
- Chciałem pożyczyć od pana jakieś ciekawe pozycję o runach, jak zawsze. Pańskie zbory wydają mi się bardziej interesujące niż te w bibliotece. – zacząłem od niewinnego podlizania się, by przejść do ataku w odpowiednim momencie.
- Zaraz coś dla ciebie znajdę. – poklepał mnie po ramieniu i zajął się wyszukiwaniem odpowiednich ksiąg. Skorzystałem z okazji, bo podjąć temat. Noela zostawiła na mojej głowie całe obmyślanie planu, w jaki sposób mógłbym dać znać Wavele’owi jak fenomenalna jest Seed. Nie wymyśliłem nic, to też postanowiłem szczerze wszystko wyznać.
Westchnąłem ciężko i odchrząknąłem. Nauczyciel odwrócił się do mnie z cichym, „O co chodzi?”, zmierzył mnie wzrokiem całego i powrócił do szukania. Przez chwilę się wahałem, ale w końcu zdołałem, jako tako zacząć.
- Chodzi o profesor Seed... – na dźwięk jej nazwiska z rąk Victora wypadał książka z głuchym łoskotem uderzając o ziemię. – Ona bardzo pana lubi. Uważam, że powinien pan okazać jej więcej zainteresowania. Jest atrakcyjna i inteligentna, czego jeszcze można chcieć? Naprawdę musi pan dać jej szansę. – położył przede mną dwa grube i całkiem wielkie woluminy, po czym pochylił się i szepnął mi w ucho:
- Prosiła cię żebyś mnie przekonał, co?
Byłem zaskoczony, że się domyślił, chociaż może dla niego nie było to wcale takie trudne, a wręcz banalne i głupie w pewnym sensie.
- Tak, chciała bym z penem porozmawiał na jej temat. – wyznałem kreśląc palcami przeróżne znaczki na grubych oprawach książek. – Zgodziłem się na to, ponieważ zasługuje w pełni na pańskie zainteresowanie. Na pewno by pan nie żałował gdyby dał jej pan szansę.
- A co jeśli? Tylko na tym stracę, jeśli okaże się ona nieodpowiednią dla mnie. To ryzyko, które musiałbym w tym wypadku podjąć.
- I powinien pan podjąć. – upierałem się, ale spojrzenie, jakie mi posłał wyraźnie dało mi do zrozumienia, iż interesuje się mną, nie zaś nią i to się nie zmieni. Musiałem postawić wszystko na jedną kartę i wykorzystać jego słabość do mojej osoby. – Jeśli się pan postara i da jej szansę wtedy codziennie będę dawał panu buziaka w policzek. – chyba się pogrążałem, ale to było jedyne wyjście, jakie miałem.
- Chcesz żebym dawał jej złudną nadzieję za twoje pocałunki? – zapytał zdziwiony, po czym mruknął cicho pod nosem i najwyraźniej starał się przemyśleć wszystkie za i przeciw.
Przytaknąłem mu żarliwie.
- Uważam, że to świetny pomysł. – tłumaczyłem się. – Panu może się ona spodobać, a ona będzie miała niezapomniane wspomnienia związane z pańską bliskością i uczuciem. Oczywiście, jeśli pan nie chce... – zniżyłem głos, by nadać mu odpowiedniego wyrazu.
- Zgadzam się, jednakże... – tym razem to on wydawał się szachować króla. – Nie wystarczą mi same pocałunki w policzek. Musisz mnie dziś zachęcić do utrzymania tej decyzji. Moje warunki to poważny i dłuższy pocałunek teraz, a także dotyk.
- Co? – zmarszczyłem nos i okryłem się szczelniej szkolną szatą. Nie podobało mi się, że aż tak dalece miałem się poświęcać dla dobra nauczycielki. A jednak gdyby to poskutkowało miałbym z głowy Wavele na stałe. To kusiło najbardziej. Przyglądałem mu się, gdy tak patrzył na mnie niemal niewinnie i bez żadnych złych zamiarów. – Niech pan to sprecyzuje. – mruknąłem nie odrywając od niego wzroku.
- Pocałunek. – dotknął swoich warg i uśmiechnął się wyniośle. – I dotyk. Rozbierzesz się do samej bielizny i pozwolisz bym cię widział, dotykał po piersi, nogach. Nie bój się będę omijał miejsca, których nie powinienem dotykać.
- Nie powinien pan mnie w ogóle dotykać. – rzuciłem, a on roześmiał się ciepło. Postanowiłem zaryzykować. Wstałem i zdjąłem szatę. Profesor wiedział dobrze, co się szykuje. Zatarł dłonie, chociaż wolałbym tego nie widzieć. Już i tak czułem się wystarczająco dziwnie. Speszyłem się, kiedy przyszło mi zdejmować koszulę, ale największym wyzwaniem były spodnie. Czułem, że się czerwienię, kiedy zsuwałem je z bioder. Zostały mi na kostkach. Wavele był zdecydowanie zadowolony z tego wszystkiego. Podszedł do mnie i zainicjował pocałunek. Musiałem dać z siebie, co mogłem. Przyciągnąłem jego twarz bliżej i oddałem całusa. Nie był głęboki, ale zdecydowanie mocny, a kiedy się skończył mężczyzna objął mnie stając z tyłu. Czułem jego brzuch na plecach, jego gorące ciało przez materiał koszuli. Ciepłymi dłońmi dotknął mojego obojczyka i powoli przesunął po nim opuszkami. Rysował wzory runiczne na mojej piersi, dotknął nawet sutków, przez co drgnąłem nerwowo, jednak robił to raczej z czystej przekory, nie zaś oczekując czegokolwiek ode mnie.
Najdziwniejszy wydawał mi się jego dotyk na udach. Nie nawykłem do tego, a duże dłonie peszyły mnie w chwili, kiedy sunęły po skórze, ściskały moje uda, masowały subtelnie.
Nauczyciel był jednak na tyle miły, że nie zażądał nic więcej i szybko się zadowolił nie przeciągając tych trudnych dla mnie chwil.
- Dam jej szansę i nie oczekuję niczego więcej poza jednym buziakiem w policzek, tak jak mówiłeś. Możesz dawać mi na zapas, lub z opóźnieniem. Nie widzę problemu. – pomógł mi się ubrać i ani razu nie dotknął już mojej skóry, nawet przypadkiem. Wzbudzał moje zaufanie, mimo dziwnego podejścia i pomysłów. Miałem ogromną nadzieję, że uda mu się z Seed, że jednak mu się ona spodoba.
 Zabrałem z biurka książki i przewiesiłem torbę przez ramię. Musiałem wrócić do przyjaciół i Remusa. Chciałem mu powiedzieć, co takiego udało mi się załatwić, ale nie było mowy bym powiedział komukolwiek, jakim kosztem. To miało być moją kolejną tajemnicą, która nigdy nie wyjdzie na jaw. Zależało mi tylko na tym, by moje kochanie miało pewność, iż jest dla mnie jedynym i spotkanie z Seed naprawdę miało na celu wyłącznie zorganizowanie jej szansy na zbliżenie się do Wavele, który i dla chłopaków uchodził chyba po prostu za jedynego nauczyciela, którego zajęcia w pełni mi odpowiadały i na które uczyłem się jak na żadne inne. Nie mogłem dopuścić do tego, by jakieś plotki o mnie i nauczycielce mugoloznawstwa zmieniły cokolwiek w sposobie, w jaki postrzegał mnie Remus.

piątek, 26 marca 2010

Uprowadzenie?

28 stycznia
Jeśli był to cichy i spokojny dzień, to tylko na tyle na ile pozwalał na to Potter. Zdeterminowany naprawić błąd swojego ostatniego nieodpowiedzialnego zachowania ze zdwojoną siłą zaczął poszukiwać rozwiązania problemu, jaki stanowiła niewiedza na temat profesora astronomii. Szczerze powiedziawszy miałem już tego trochę dosyć. Gdyby nauczyciel o tym wiedział zapewne uznałby to za niebywale irytujące.
Stojąc przed salą transmutacji czekaliśmy na Jamesa, który zapewniając, że musi jeszcze załatwić coś ważnego wybiegł po poprzedniej lekcji jakby go ktoś gonił. Naturalnie, nigdy nie było wiadome, co przyjdzie mu do głowy, jednakże teraz wyglądał na bardzo zdeterminowanego. I tak wiedziałem, że ma jakiś głupi i niepotrzebny nikomu pomysł. Zawsze tak było.
James pojawił się przy nas zadyszany jeszcze przed lekcją. Nie wydawał się zadowolony z tego faktu.
- Zdążyłem?! – był wyraźnie zawiedziony. – Chyba żartujecie.
- Nie, James. Jesteś nawet przed czasem. – Syriusz z satysfakcją pokazał mu czas na zegarku kieszonkowym. – Nie myślałem, że tak ci zależało na transmutacji.
- Myślałem, że już się zaczęło i jest po odpytywaniu! – oburzył się J. poprawiając okulary. – Zdecydowanie mam pecha, ale nic to! Dowiedziałem się czegoś ciekawego. – wyśpiewał. – Wiem, kim są tamci dwaj. – klasnął w dłonie. – Blondyn to Raphael, a ten ciemny to Darius. Podobno konkurują ze sobą we wszystkim od dłuższego czasu, mimo że są z innych domów i innych roczników.
- I? – Black wzruszył ramionami. – Nie widzę żeby nas to w jakikolwiek sposób przybliżyło do rozwiązania zagadki.
- Głupi jesteś i tyle! – J. machnął na chłopaka lekceważąco ręką. – Jeśli wiemy, kim oni są, wtedy jesteśmy o krok bliżej do profesora. Oni muszą go znać! Nie ma innej możliwości. Sam tylko pomyśl. Co dwóch szkolnych rywali robiłoby u nauczyciela, gdyby go nawet nie widzieli? Założę się, że tylko z astronomii nie wiedzą jeszcze, który jest lepszy i dlatego go nachodzą! Chcą udowodnić jeden drugiemu, który jest lepszy!
- Tak, tak, James. Jesteś geniuszem, brawo, a teraz daj już sobie z tym spokój, dobrze? – poklepałem go po ramieniu. – Odpocznij, bo myślenie może ci być jeszcze dzisiaj potrzebne. Zajęcia, sam rozumiesz.
- W ogóle nie macie w sobie ducha odkrywcy! – James prychnął robiąc obrażoną minę. Jak zawsze zachowywał się jak dziecko.
- Pan Potter ma za to duszę odkrywcy. – dopiero teraz zwróciłem uwagę na to, że ktoś podszedł do nas. Kojarzyłem tę kobietę, chociaż tylko wybiórczo. Wysoka, ładna i zgrabna, skąpo ubrana, czego nie mogła ukryć nawet szata nauczyciela.
James zarumieniony przygryzł wargę i uniósł głowę patrząc na twarz profesorki. Uśmiechnął się głupkowato i szybko odwrócił w jej stronę.
- Och, oczywiście, że mam ją w sobie. – wypiął pierś jak kogut. Zdecydowanie chciał zabłysnąć i przypodobać się kobiecie, chociaż ona z całą pewnością widziała w nim tylko napalonego dzieciaka. Nie mogło być inaczej.
- Tak, James. Widać, a w szczególności na zajęciach, kiedy starasz się zaglądać mi pod spódnicę. – podsumowała go bez najmniejszego skrępowania, co jednak niesamowicie zawstydziło okularnika. Był czerwony jak burak i z trudem wybąkał tylko:
- To nie prawda.
Kobieta poklepała go po głowie i posłała nam miły uśmiech. Jej wzrok skupił się na Syriuszu i to mnie trochę zaniepokoiło. Dla dorosłej kobiety, ktoś pokroju Syriusza Blacka był na pewno atrakcyjny. Aż się spiąłem widząc jej przymilny uśmiech, jaki mu posłała.
- Mogę zamienić z tobą słówko, Syriuszu? – zagaiła, co upewniło mnie w przekonaniu, że może być bardzo niebezpieczna. Tak atrakcyjne kobiety zawsze stanowiły największą pokusę dla młodych chłopców o wielkich ambicjach, a tym samym same w sobie były największym zagrożeniem dla ich dobra. Potrafiły omotać każdego, ale przecież Syri nie dałby się komuś takiemu. Chociaż sam już nie byłem do końca tego pewien. Musiałem sobie jakoś z tym poradzić sam. Ale czego ona mogła chcieć od mojego Syriusza?
- Tak, tylko... – chłopak chciał coś powiedzieć, jednak ona weszła mu w słowo.
- Ależ, nie martw się. Usprawiedliwię cię, mój drogi. – przywołała go do siebie ruchem dłoni. Patrzyłem na Syriusza trochę niepewnie. Uśmiechnął się do mnie ciepło, uspokajająco. – Oddam wam kolegę za jakiś czas. – lekko pchnęła Blacka przed siebie i odeszli od nas oboje. Nie mogłem się powstrzymać i patrzyłem za nimi niezadowolony. Wcale nie chciałem by odchodził. Nie ufałem tej kobiecie, wydawała mi się podejrzana. Była zbyt miała, nazbyt wyzywająca, może nawet podrywała większą ilość chłopców, a nie tylko mojego kruczowłosego.
- Nie idę na zajęcia, idę za nimi. – mruknąłem mimochodem do chłopaków wpatrując się bezustannie w plecy odchodzącej nauczycielki. Za bardzo kręciła biodrami, zbyt wielu się za nią oglądało, kiedy mijała grupki uczniów na korytarzu.
Poczułem klepanie po ramieniu. Kątem oka dostrzegłem profil Jamesa.
- Zazdrosny, co? – zaśmiał się wymownie. Nabijał się ze mnie, a ja nie lubiłem, kiedy ktokolwiek robił sobie ze mnie pośmiewisko.
- To chyba oczywiste, że nie! – warknąłem na niego. – Uważam, że to skrajnie nieodpowiedzialne żeby nauczycielka miała pożyczać sobie ucznia na tak ważnych zajęciach jak transmutacja! Muszę jej to wygarnąć, tyle! – wypowiedziałem swoje zdanie na ten temat. Oczywiście kryła się tam także zazdrość, jednak o tym nie musiałem wcale mówić. To nie była sprawa przyjaciół.
- Remi, ja nie chcę cię martwić, ale z tą nauczycielką każdy chętnie urwałby się z zajęć. Ja zrezygnowałbym nawet z podwieczorku, a co dopiero transmutacja z McGonagall... – posłałem mu spojrzenie tak ostre, jak to na mojej randce z Syriuszem, kiedy to chłopcy podglądali nas w herbaciarni. Potter wyszczerzył się głupio i zrobił kilka kroków do tyłu. – Po namyślę dochodzę do wniosku, że masz rację, Remusie. To niewybaczalne, żeby zabierać Syriusza z lekcji. Jaki nauczyciel tak robi? Trzeba na nią naskarżyć. Powodzenia, Remi. – odwrócił się i wcisnął między Zardi a Agnes. Widać nie chciał mieć chwilowo ze mną do czynienia. Może wyglądałem strasznie, kiedy się denerwowałem? Aż się wystraszyłem, że zamieniam się wtedy w wilkołaka i dlatego tak się mnie wtedy boją. Dotknąłem swojej twarzy pospiesznie. Była normalna, tak mi się wydawało. Sheva patrzył na mnie jak na wariata.
- Szukasz czegoś? – rzucił lekko kpiąco i kręcąc głową pogłaskał mnie niczym dziecko. – Wiem dobrze, o co ci chodzi i cieszę się, że Fabien robi za pomoc domową u mnie. Przynajmniej wiem, że żadna go nie podrywa, a moja matka tylko tresuje żeby był dobrą „żoną”. – uśmiechnął się cwaniacko. – Nie musi wiedzieć, że to mi „żonę” tresuje.
- Andrew. – rzuciłem mu przeciągłe spojrzenie. – Nie specjalnie mnie tym pocieszasz, wiesz?
- Ha, ha... – zaśmiał się nerwowo. – Tak, rzeczywiście. Ale nie martw się. Ona nie jest w typie Syriusza. No, może gdyby nie miał ciebie... – kolejne z moich pozbawionych nawet odrobiny dobrego humoru spojrzeń. – Ale przecież ma ciebie! – dodał szybko by załagodzić sytuację. – Jaki normalny facet chciałby kogoś innego, kiedy ma dla siebie takie słodkości? – wskazał na mnie. – Wierz mi, gdybyś był sam od razu wziąłbym cię dla siebie do trójkąta z Fabienem. Nie zostawiłbym byle, komu takich łakoci. – objął mnie mocno, pocieszająco. – Jeżeli ta baba leci na Syriusza to będzie zawiedziona. Syri widzi tylko ciebie i nikogo innego. Wierz mi, ja bym cię nie okłamał.
- Wiem. – westchnąłem i pocałowałem go w policzek bardzo szybko, by nikt tego nie widział. Nie ważne, co mówił, ale zawsze potrafił mnie jednak podnieść na duchu. Zawdzięczałem mu wiele i widziałem wielką zmianę w jego nastawieniu do wszystkiego po niedawnym spotkaniu z ukochanym. Musiało być udane i zapewnić mu zaspokojenie. Częściej się uśmiechał, był spokojniejszy i naprawdę wesoły. Byłem zadowolony z jego szczęścia i równocześnie nie lubiłem tamtej baby, która zabrała mi Syriusza. Musiałem bronić swojego terytorium. Nie mogłem już więcej tego zaniedbywać.

środa, 24 marca 2010

Kartka z pamiętnika LXVI - Andrew Sheva

Czułem podniecenie w każdej komórce ciała, wydawało mi się, że zaraz eksploduję rozrywając samego siebie na drobne kawałeczki, które i tak będą drżeć niczym naładowane impulsami elektrycznymi. Z największym trudem potrafiłem wytrzymać by nie wbiec od razu na górę po schodach do wybranego pokoju. Okryty Peleryną Niewidką zostawiłem przyjaciół w Trzech Miotłach, a sam popędziłem na spotkanie z ukochanym. Byłem niezmiernie wdzięczny Remusowi za ten pomysł i pomoc w jego zrealizowaniu. Miał głowę na karku i zaplanował wszystko wraz z najdrobniejszymi szczegółami. Gdyby nikt nie wychodził z zajazdu przez dłuższy czas, wtedy on sam pomógłby mi dostać się do środka udając, że tylko zagląda z ciekawości. Był prawdziwym przyjacielem, podobnie z resztą, jak i pozostali chłopcy.
Drżałem czekając, aż drzwi się otworzą, aż ktoś wyjdzie. Nie mogłem się doczekać chwili, kiedy to znajdę się w środku. Wiedziałem, gdzie jest Fabien. Specjalnie wysłał sowę z dokładnymi danymi, bym wiedział gdzie mam później iść. Czy on również nie mógł się doczekać? Czy także był tak niesamowicie podniecony? Ja ledwie wytrzymywałem uścisk w spodniach. Zacisnąłem dłonie w pięści drepcząc w miejscu. Miałem nadzieję, iż nikt nie usłyszy jak mruczę po nosem prośby o wpuszczenie mnie do środka.
Upłynęło dobre pół godziny zanim ktoś wszedł do zajazdu, a ja wsunąłem się do środka za nim, najciszej jak potrafiłem. Mijając ludzi, nie bacząc na to czy ktoś mnie zauważy, jeśli peleryna nagle się podwinie, biegłem po schodach. Ponownie czułem pulsowanie w podbrzuszu, niemal traciłem przytomność z podniety i strachu. Nie wiedziałem, czego oczekiwać, w końcu po raz pierwszy robiliśmy coś takiego. Liczyłem pokoje w biegu i zatrzymałem się przed właściwymi drzwiami. Nie było czasu na myślenie. Po prostu wszedłem do środka.
Fabien siedział na łóżku wpatrując się we mnie, chociaż nie widział nic. Był niepewny, od razu wyczytałem to z jego twarzy.
- Andrew? – zapytał podejrzliwie. Gdybym nie był tak spragniony pewnie bawiłbym się z nim w kotka i myszkę, niestety nie mogłem, a traciłem doprawdy wiele.
- A spodziewałeś się jeszcze kogoś? – zrzuciłem z siebie pelerynę i rzucając ją byle gdzie podbiegłem do mężczyzny by szybko przylgnąć do niego całym ciałem. Zmiażdżyłem jego uśmiech swoimi wargami. Mój członek wbijał się w jego brzuch, jego imponująca erekcja napierała na moje pośladki, gdy przytulał mnie mocno. Wsunął język w moje wargi aż przeszedł mnie dreszcz. Dyszałem bezwstydnie w te wspaniałe usta, które mi zaoferował i ocierałem się o niego. Sam nie wiem, jakim cudem był bardziej opanowany ode mnie. Zdołał znaleźć w sobie na tyle rozsądku by zacząć zdejmować moje ubrania. Ja nie potrafiłem poradzić sobie z jego koszulą. Guziki rozprysły się na wszystkie strony, gdy zachłannie chłonąłem jego gorącą pierś. Lizałem ją, dotykałem całkiem wyraźnie widocznych mięśni. Pragnąłem go.
- Uspokój się i odwróć. Mamy czas, a ja nie wytrzymam, jeśli czegoś z tym nie zrobisz. – Syknął na mnie rozkazująco. Aż przeszły mnie dreszcze rozkoszy. Zazwyczaj to on słuchał moich poleceń, a teraz czułem jakbym miał dochodzić od samych jego ostrych słów.
Wypiąłem się kierując pośladki w jego stronę, a sam rozpinając jego spodnie wydobyłem z nich upragnione źródło niezapomnianych przyjemności.
Był duży, ale wziąłem go w usta najgłębiej jak tylko się dało. Czując jego palce na swoich jądrach, a język na pośladkach jęknąłem. Gdybym był wyższy mógłby mnie lizać tak jak ja lizałem jego, niestety musiałem na to poczekać.
Opuszki palców Fabiena błądziły po każdym czułym miejscu mojego krocza. Sprawiał mi tym rozkosz, przez co z większym zapałem i apetytem chłonąłem jego członek ssąc, liżąc i od czasu do czasu lekko kąsając, by szybko rozmasować tamto miejsce językiem. Mężczyzna specjalnie wsunął we mnie palce, kiedy miałem go całego w ustach. Pieścił mój tyłek w rytmie moich ruchów głową. Nieświadomy tego jak wielki miało to na mnie wpływ pozwalałem by wszystko to oddziaływało na mnie powoli, ale nieubłaganie.
Palec Fabiena wnikał we mnie coraz głębiej. Wiedziałem, co robi, dlatego pocierałem policzkiem o jego erekcję coraz bardziej rozpalony, poruszając biodrami spragniony. Wystarczył jeden dotyk prostaty, a wytrysnąłem na szeroką pierś kochanka. Ścisnąłem przypadkowo jego członek, aż westchnął głośno. Wyjęczałem jego imię, a moje ciało stało się teraz tak lekkie i zrelaksowane. Całą moją uwagę poświęciłem zadowalaniu kochanka chcąc by i on zdołał się rozluźnić. Udało mi się to po intensywnym stymulowaniu jego ciała. Zdecydowanie było warto wysilać się by otrzymać od niego tak wielką nagrodę, jaką było osiągnięte przez niego spełnienie.
- Widoki, jakie mi fundujesz same z siebie doprowadzają mnie do pasji. – rzucił rozbawiony, dysząc. Specjalnie zakręciłem tyłkiem i przysunąłem go bliżej niego, by później usiąść na jego piersi i odwrócić się w stronę spoconej lekko twarzy. – Gdyby wiedzieli, co robię takiemu niepełnoletniemu czarodziejowi spaliliby mnie na stosie. – z westchnieniem objął mnie mocno, a duża dłoń masowała moje pośladki. Chciałem go w środku, a on chciał się tam znaleźć, to było pewne.
- Widzisz? A mi nic nie zrobią za uwodzenie takiego staruszka. – roześmiałem się głośno, kiedy on prychnął pogardliwie.
- Staruszka? Więc staruszek nie ma sił na więcej. – słyszałem w jego głosie wyraźne nutki złości. Zdecydowanie nie lubił, kiedy podkreślałem naszą różnicę wieku. Może bał się, że mnie nie zaspokoi i będę szukać kogoś innego? Wielki, głupi, pluszowy misiek!
- Taki duży, a taki niemądry. – pocałowałem go w nos i postarałem się o swój najlepszy i najsłodszy uśmiech, jeden z tych, które były przeznaczone wyłącznie dla niego. – Przecież wiem, że wcale się nie zmęczyłeś i jesteś w pełni sił. Daleko ci do staruszków. – położyłem dłoń na jego kroczu i pomasowałem je zadowolony, chociaż mężczyzna nadal był na mnie zły. Złapałem go za twarz i zmusiłem by patrzył mi w oczy. Westchnąłem głośno widząc jego nadąsanie. – Widzisz te usta? – wydąłem wargi. – Jeszcze niedawno miałem w nich coś tak wspaniałego, że podniecam się na samą myśl. – odwróciłem się do niego tyłem. – A widzisz ten tyłek? Jeśli nie dostanie dzisiaj tych pyszności, które miały usta, to mi uschnie z tęsknoty. Chyba nie myślisz, że byle, kto, jest w stanie doprowadzić mnie do takiego stanu? – pocałowałem go niesamowicie delikatnie w usta. – Tylko jedna osoba może mnie zaspokoić. Taki kochany głuptas, bez którego przestałbym istnieć. Kocham cię, ty durniu jeden! – nie wytrzymałem i pocałowałem go mocno. Ten roześmiał się i wtedy wiedziałem, że na to czekał i tylko mnie sprawdzał. – Wredna bestia! – syknąłem, a on pocałował mnie w czoło.
- Musiałem cię sprawdzić. Takie śliczne, młode ciałko muszę trzymać krótko, kiedy jest beze mnie tyle miesięcy w szkole. – pocałował mnie mocno, kiedy chciałem go jeszcze raz wyzywać za to, co zrobił, chociaż nie ze złości, ale dla podtrzymania tradycji.
Przytuliłem się mocno i zacząłem bawić jego włosami. Poruszając biodrami na jego kroczu masowałem je. Fabien złapał mnie za brodę i uśmiechnął się w ten swój niesamowity sposób, który niczym prąd przechodził przez każdą komórkę mojego ciała.
- Tez cię kocham, dzieciaku. – podkreślił ostatnie słowo tak bym tym razem to ja poczuł się zagrożony.
- Ha! Nawet nie myśl, że cię komuś oddam! Nigdy, jesteś moją własnością, moim niewolnikiem! – całowałem go po całej twarzy. – A teraz mój niewolnik zrobi mi bardzo dobrze. – sam położyłem jego dłoń na swoich pośladkach, a on wiedział, co ma robić. Masował mi je przez chwilę, by zając się następnie moim wejściem. Uwielbiałem te cudowne rozkosze, które mi oferował. Jego palce były niezastąpione, jego usta najsmaczniejsze, jego członek najprzyjemniejszy. Mój Fabien był idealny i nikt nigdy nie mógł się z nim równać.
Byłem szczęśliwy, że miałem go dla siebie i przy sobie. Całkiem zapomniałem gdzie jesteśmy, że będę musiał wrócić do szkoły. Sięgnąłem afrodyzjaku, jakim były wargi mojego kochanka i lizałem ich wnętrze, chociaż nie dostawałem tak daleko, jak on potrafił dostać swoim językiem. Mimo wszystko, kiedy na niego patrzyłem wiedziałem, że jest mu ze mną dobrze, że mu wystarczam, że nie chce nikogo innego i on na pewno widział to samo w moich oczach. Nie musiałem pytać innych, czułem, iż są one pełne iskierek tylko i wyłącznie, gdy myślałem o Fabienie.

niedziela, 21 marca 2010

Siii

Tak... Akcja z czasów mojej wycieczki z klasą z LO do kopalni soli xP Vip przebił wszsytko i wszystkich!

 

 

25 styczeń
Było jeszcze stosunkowo wcześnie, jednak mieliśmy sporo do zrobienia z winy jednego wielkiego głupka, który zawsze sprawiał największe problemy. Szczerze powiedziawszy to obudził mnie pewnym incydentem w środku nocy, przez co byłem niewyspany i doprawdy zdegustowany. Przynajmniej Sheva miał niebywały ubaw, co było widać, gdy tarzał się ze śmiechu po łóżku. Wyglądał wtedy naprawdę słodko, chociaż histeryczny śmiech stał się z czasem bardzo głośny. O dziwno nie zdołał tym obudzić Syriusza, który spał jak gdyby nic się nie działo. Podziwiałem go za to. Niewiele rzeczy mogło go obudzić z samego rana, nie mówiąc już o środku nocy. Wtedy zapewne bez względu na to, co by się działo Syriusz spałby jak zabity.
Musiałem go jakoś obudzić, nie mógł byczyć się cały dzień, tym bardziej, że pewne sprawy były naglące i powinien wiedzieć o nich wcześniej. Podchodząc do jego łóżka wołałem go cicho po imieniu, nie chcąc drażnić jego uszu.
- Wstawaj, śpiochu! – szeptałem mu do ucha. – Bo cię zostawimy w pokoju sam na sam z Jamesem. – nie reagował. Z zaciętą miną zacząłem pukać go w ramię palcem, a później w czoło. Nie wiem czy to poskutkowało, czy też chłopak obudził się wcześniej, ale się ze mną drażnił. Złapał mnie szybko i mocno przyciskając moją głowę do swojej piersi i śmiał się ciepło.
- Dlaczego nie wejdziesz pod moja kołdrę, Remusie? Jest tu dosyć miejsca dla nas dwoje. – mruczał, a ja dusiłem się niemal przyszpilony do chłopaka. Bełkotałem coś w jego pierś, nie mogąc wydobyć z siebie nawet jednego normalnego słowa. Nie było wyjścia, musiałem odpychać się od jego ciała, co było niebywale uciążliwe i chociaż podobał mi się uścisk Blacka, to nie było czasu na słodkie pieszczoty.
W końcu udało mi się wyswobodzić na tyle by spojrzeć na jego rozanieloną twarz. Jak zwykle uśmiechał się dziecięco rozkosznie, mimo coraz to poważniejszych rysów.
- Musisz mnie puścić, niedopieszczony pluszaku. – wygarnąłem mu mało poważnie. Nadto bawiła mnie jego pełna zadowolenia mina. – Mamy stan alarmowy, więc radzę ci słuchać uważnie. – pogroziłem mu palcem. Nie wiedział, o czym mówię, przez co na czole pojawiła mu się mała, rozkoszna zmarszczka. Lubiłem, kiedy był skołowany i nieświadomy niczego.
- O czym ty mówisz?
- Widzisz, pieszczochu. Wczoraj Potter, podczas ich czuwania przy drzwiach, zakradł się do kuchni i zabrał kilka piw kremowych. Andrew powiedział mi wszystko. James wypił najwięcej i lekko go złapało. – nie mogłem powstrzymać śmiechu, kiedy podchodziłem do najzabawniejszego momentu. Musiałem przerwać by się wychichotać i opowiadałem dalej. – Widzisz, wrócili spać, ale J. w środku nocy musiał wyjść do ubikacji. I dochodzimy do sedna sprawy. – znowu się śmiałem, Andrew słysząc to również niesamowicie głośno chichotał, nawet Peter turlał się przy swoim łóżku, i tylko James nadąsany zajmował się swoimi sprawami. – Bo widzisz, myślał, że jest w łazience i... – znowu przerywałem. – I zrobił to na środku pokoju! – padłem na Blacka maltretując go swoim ciałem. Nie wytrzymałem. Śmiałem się równie głośno, co Sheva. Nie miałem już sił powiedzieć, że obudziłem się właśnie w tamtym momencie, jako że chłopak kręcił się po pokoju, a później usłyszałem jak sika na nasz dywan. Kiedy się zerwałem zaskoczony zobaczyłem w niewyraźnym świetle księżyca, co właściwie się działo. J. nucił pod nosem i wrócił do snu. Musiałem go obudzić całkowicie i zapalić światło. Wtedy wszystko stało się jasne. Obudziliśmy tym wszystkich, poza Blackiem, który musiał poczekać do rana bym mu o tym opowiedział.
- Że co?! – nagle wszystko dotarło do Syriusza. Zerwał się zrzucając mnie z siebie na bok swojego łóżka i klękając na pościeli patrzył wielkimi oczyma na to, co się właśnie działo. James obsypywał czerwonym proszkiem „Uważaj” plamę swojej nocnej potrzeby. – O, Merlinie! To prawda! Naszczał na dywan! I to przed moim łóżkiem! – Black padł na poduszkę jak nieprzytomny, łapiąc się za czoło. – Tylko cudem uniknąłem tego na sobie, gdyby mu odbiło mógłby mi nasikać na twarz! – aż przeszły go dreszcze, a ja nadal zanosiłem się śmiechem. Dokładnie pamiętałem swoje zdziwienie, gdy to wszystko miało miejsce.
- Nie przesadzaj! – Potter warknął na chłopaka przy okazji rzucając całej reszcie nieprzyjazne spojrzenia. – Każdemu może się zdarzyć, kiedy wypije za dużo piwa. Dzisiaj Skrzaty się tym zajmą i będzie po sprawie! – oj, był zdenerwowany, jednak, kto na jego miejscu potrafiłby się opanować, gdy przyjaciele zrywają boki z jego małego wypadku?
- Potter, masz zakaz picia, póki szkoły nie skończymy! Albo wynieś się do innego pokoju, gdzieś gdzie będziesz mógł sikać i nikomu nie będzie to przeszkadzać! – biedny Syri nie mógł tego przeboleć. Był blady i przerażony. Chyba nadal miał wrażenie, że to jego łóżko mogło być dywanem w tamtej chwili. A jednak i on nie opierał się długo. Wybuch śmiechu, jaki nastąpił niemal zatrząsł całym pokojem.
James nadal chodził w koło swojej plamy i znaczył okrąg, który miał chronić nas przed wdepnięciem, a Skrzatom – sygnalizować, w którym miejscu zdarzył się ten nieszczęśliwy wypadek.
Otarłem łzy z oczu i wypychając Syriusza z łóżka pospieszyłem go, by zbierał się do wyjścia na śniadanie. Śmiech z całą pewnością miał nam towarzyszyć przez cały dzień, jednak nie mogliśmy zaniedbać szkoły z powodu pięknej akcji Pottera, która właśnie przebijała wszystkie inne.
- Potter może ty się kładź spać w wannie, co? – zgięty w pół Black wyszedł do łazienki niezdolny do normalnego poruszania się. To było za wiele dla nas wszystkich.
Czerwony proszek zaczął świecić jasno, kiedy powoli umacniało się jego działanie. Wielki napis określał rodzaj zagrożenia, co dodatkowo przypominało nam scenę z nocy, która tak nas rozbroiła. Zdecydowanie wolałem pozbyć się tego wszystkiego od razu, by nie groził mi przypadkowy wybuch śmiechu na zajęciach. Nie zapowiadało się jednak na spokojny dzień, nie po czymś takim.
Mimo wszystko zdołałem pomóc Syriuszowi z ubraniami. Potrzebował pomocy, jako że nadal był rozbawiony. Dwóch nie do końca zdolnych do funkcjonowania chłopaków, na pewno prędzej poradzi sobie z krawatem, niż gdyby jeden miał robić to sam. Szczerze powiedziawszy nie sprawdziło się to w praktyce, ponieważ krawat Blacka był krzywo zawiązany, a nikt nie potrafił tego poprawić.
- Może poprosimy o zwolnienie z zajęć, bo nie jesteśmy w stanie się na niczym skupić? – pomysł Petera nie był zły, chociaż raczej chciał uniknąć odpytywania, niż rzeczywiście coś więcej tym zdziałać. Nie ulegało wątpliwości, że nikt nie dałby nam tego luksusu za wymówkę typu: „Potter zasikał nam pokój i mamy ataki śmiechu.” Nie było na to szans.
- Zapomnij. – Syriusz przeczesał dłonią włosy. Chyba właśnie przypomniał sobie, że tego nie zrobił i zaczął się gorączkowo poprawiać. Wyglądał naprawdę dobrze, kiedy to robił. Dziewczyny z pewnością chciałyby oglądać go takim. Lekko zaspany, nie do końca pozbierany Black, w sam raz do molestowania. Takie myśli błąkały się przynajmniej po mojej głowie. Miałem wyjątkowo dobry dzień. Dziwny, ale dobry.
- Odwalcie się! – czerwony na twarzy okularnik wściekał się na nas w dalszym ciągu. Nie dziwiłem się, że było mu wstyd. Nie codziennie ktoś myli pokój z łazienką i załatwia swoje sprawy na jego środku. – Macie siedzieć cicho i nikomu o tym nie mówić! – nie specjalnie ktokolwiek chciał go słuchać, jednak miał nad nami przewagę, co podkreślił w chwile później. – Bo następnym razem zrobię to w wasze łóżka! – to zdecydowanie ukróciło ogólną wesołość. Dobrze wiedzieliśmy, że był do tego zdolny i chociaż nadal z trudem mogliśmy wytrzymać, to jednak staraliśmy się to robić. Żadne z nas nie chciało obudzić się w zmoczonej pościeli, a tym bardziej w zmoczonej przez kogoś innego. James potrafił być radykalnym dyktatorem, kiedy się postarał.
Z czasem nie mieliśmy już sił by chichotać, twarz bolała mnie niemiłosiernie, wszystkie mięśnie zostały na niej poruszone, nie licząc już tych na brzuchu, które także pękały nawet podczas oddychania. Śmiech był dobry, ale w za dużych ilościach potrafił wyczerpać siły każdego człowieka. W głowie mi się kręciło od tego wszystkiego. To było niesamowite, jak wiele potrafi jeden James Potter, będąc po prostu sobą.

 


  

piątek, 19 marca 2010

Spacer

24 stycznia
Pogoda była sprzyjająca, Potter czatował dziś pod drzwiami gabinety nauczyciela astronomii wraz z Peterem i Shevą. Uznał, że dzięki temu ma większe szanse na znalezienie czegoś ciekawego. Największym plusem tej sytuacji było to, iż miałem Blacka tylko dla siebie. Jako że chłopak zaproponował mi mały spacer po błoniach, nie byłem nawet w stanie mu odmówić. Słońce niosło ze sobą przyjemne ciepło i radość. Czułem się naprawdę dobrze właśnie ze względu na światło, które nam dawało. Tego potrzebowałem.
Syriusz wyciągnął mnie w te rejony błoni, gdzie rzadko można było kogoś spotkać. Zazwyczaj wszyscy skupiali się przed zamkiem, lub nad wodą. Chłopak wybrał zupełnie inne miejsc – okolice Zakazanego Lasu i chatki Hagrida. Nie trudno było się tam ukryć przed ciekawskim wzrokiem, który mógłby nas śledzić, chociaż szczerze powiedziawszy, nie wiedziałem, czego tak naprawdę Black ode mnie chce. Z pewnością miał mi coś do powiedzenia, o czym świadczyło to, iż milczał przez całą drogę do wybranego przez siebie miejsca. Byłem bardzo ciekaw, co takiego przeskrobał, że wydawał się tak spięty i niepewny. Oczywiście, w jego przypadku łatwo było o przewinienie, jednak nie przypominałem sobie by ostatnimi czasy zrobił coś niewłaściwego, a to oznaczało tylko jedno – Chłopak miał na sumieniu coś, o czym nie wiedziałem, a co wydarzyło się pod moją nieobecność u jego boku.
Usilnie starałem się wpaść na jakiś pomysł, który byłby jakąkolwiek podpowiedzią, niestety nie miałem żadnych poszlak, które naprowadziłyby mnie na aktualny problem.
Syriusz westchnął głośno, ciężko i uśmiechnął się do mnie lekko, chociaż bynajmniej nie było w tym radości, ani czułości, raczej przepełniał go niepokój i wyczekiwanie. Coś musiało dręczyć chłopaka, a on nie potrafił się zebrać i wyznać mi wszystkiego od razu. Nurtowało mnie to niesamowicie i liczyłem na jego szczerość, jak również szybkie przejście do konkretów. Nie mógł przecież ciągle trzymać mnie w niepewności.
Kiedy uznał, że doszliśmy na miejsce, jak wnioskowałem z jego zachowania, zatrzymał mnie i położył dłonie na moich ramionach. Patrzył mi nieprzerwanie w oczy, po czym z głębokim westchnieniem spuścił głowę patrząc na mokrą trawę pod naszymi butami.
- Widzisz, Remusie. – zaczął cicho, jednak wyraźnie. – Od jakiegoś czasu chcę ci coś powiedzieć, ale nie specjalnie miałem na to czas. Reszta już o tym wie i jest w to częściowo zamieszana. – przełknął ślinę i spojrzał na mnie. Byłem zmieszany, zupełnie nic nie rozumiałem. Wiedziałem tylko, że jestem ostatnim, który miał się dowiedzieć, o jakiejś tajemnicy Blacka, co niezmiernie mnie irytowało. – Szczerze powiedziawszy to ukrywaliśmy to przed tobą...
- Strasznie kręcisz. – skarciłem go ostro krzyżując ramiona na piersi i tupałem nogą przez pewien czas, by wymusić tym na chłopaku szybszą reakcję.
- Wiemy o twoich dolegliwościach od dawna. Sam z resztą wiesz, że prawda była nam znana, zanim ją ujawniliśmy. Dlatego, żeby jakoś ci pomóc i ugłaskać jakoś tę bestię, którą w sobie masz, wpadłem na mały pomysł. Taki mały, malutki, ciuteńki. – wiedziałem już, że właśnie ponownie zaczyna owijać w bawełnę, więc posłałem mu naprawdę ostre spojrzenie. -  Ćwiczymy animagię.
Wpatrywałem się w niego nie rozumiejąc w pierwszej chwili, co powiedział, a później nie byłem już pewien, czy aby na pewno dobrze usłyszałem. Nie mam pojęcia, dlaczego ta informacja tak długo do mnie docierała, jednak, kiedy w końcu połączyła się z moim mózgiem, szczęka opadła mi na dół.
- Że co robicie?! – wybuchnąłem. Wiedziałem przecież jak bardzo jest to niebezpieczne, a w szczególności dla tych, którzy się na tym w ogóle nie znali. Oni musieli oszaleć!
- Wiedziałem, że się wściekniesz, dlatego zwlekałem z wyznaniem prawdy. – Syriusz mruknął pod nosem. Oczywiście, że byłem wściekły. Co za idioci mogli wpaść na tak nieodpowiedzialny pomysł. Animagia ograniczona była nie tylko przedziałem wiekowym, ale wymagała także odpowiednich kursów i opieki osoby doświadczonej. Delikwent, który nie mając pojęcia o tym temacie zacząłby bawić się tą dziedziną magii mógł skończyć, jako zwierzę, nie potrafiąc odzyskać swojej dawnej postaci, lub nawet na stałe zniekształcić swoje ciało tworząc tym samym hybrydę ze samego siebie.
- Przecież wy ledwie odrastacie od ziemi?! – warczałem na chłopaka. – Nie wspominając o waszych miernych wynikach z transmutacji...
- To akuratnie wina lenistwa, a nie braku umiejętności... – Black zamilkł, kiedy tylko posłałem mu mordercze spojrzenie. Westchnąłem i przeczesałem dłonią włosy czując, iż w każdej chwili może zacząć boleć mnie głowa. Milczałem, więc Syriusz ponownie podjął przerwany wątek. – Zacząłem przed chłopakami i potrafię się już przemieniać, chociaż czasami wychodzi mi nie do końca to, czego oczekiwałem.
Miałem zamiar upomnieć go po raz kolejny, znowu skarcić, jednak to, co zobaczyłem odebrało mi mowę. Black miał na głowie czarne uszka, a z boku merdał puchaty, psi ogonek.
- Hę?
- No, właśnie o tym mówię. Czasami zamiast w pełni przemieniam się częściowo, ale to raczej kwestia małej wprawy niż błędów. Chyba się aż tak bardzo nie gniewasz? – lekko psi Syriusz podszedł do mnie bliżej bardzo powoli, jakby się czaił na ofiarę i robiąc wielkie, maślane oczy zaskamlał. – Gniewasz się na mnie? Chcę ci tylko ulżyć w cierpieniu.
- Aj! – pisnąłem, kiedy dotknął nagle mojej dłoni ogonem. Aż ciarki przeszły mi po plecach. Złapałem mu go i ścisnąłem, by wiedział, że mu nie wolno, ale moje palce natrafiły na przyjemne futerko. Delikatne, miękkie i naprawdę rozkoszne. Stanąłem na palcach i dotknąłem jego uszu, były aksamitne, a kiedy podrapałem chłopaka za jednym, ten zamruczał odczuwając pieszczotę.
A jednak pozbył się zarówno ogona jak i uszu stojąc przede mną całkowicie normalny.
- Masz słabość do pieseczków, prawda? – oczy mu rozbłysły. – A raczej do jednego pieseczka, który czasami nadal jest w ludzkim ciele, mimo pewnych zmian. Wiem o tym. – mówił pewnym siebie tonem. – I już się nie gniewasz.
- Ha! – urażony tym odwróciłem się do niego tyłem. Nie ulegało wątpliwości, iż Syriusz był moim oczkiem w głowie, a z psimi atrybutami wyglądał wręcz uroczo, jednak nie musiał od razu pokazywać, jak wiele zdołał wyczytać w zaledwie kilka chwil.
Objął mnie mocno od tyłu i przytulił całkiem ciepły policzek do mojego. Nadal usiłowałem być opanowany i zły, a jednak miałem zbyt wielką słabość do tego mojego prywatnego idioty. On tym czasem złapał mnie za rękę, odsunął się i zaciągnął mnie szybko za dom gajowego, w którego pobliżu i tak byliśmy. Nie wiedziałem, po co to robi, ale miałem się niebawem przekonać, jako że chłopak naparł na mnie swoim ciałem i uśmiechnął się perfidnie. Poczułem jego udo przy moim kroczu i wytrzeszczyłem oczy. Co on planował?
Zaczął lekko i płynnie ocierać się o mnie. Widziałem jego uśmiech, czułem zapach, a to gorące ciało pobudzało mnie podobnie jak robiło z sobą.
- O... Oszalałeś? Na dworze, tutaj? – pisnąłem mu w ucho skrępowany, a jednak odczuwałem płynącą z tego przyjemność.
- Tak, właśnie tutaj. – odparł szeptem i ukąsił moje ucho. Nie tylko jego ciało twardniało od tych zabiegów, ale także moje zaczynało się prężyć. Kiedy jego jeansy ocierały się o moje wywoływało to dziwne drżenie, które rozpieszczało mnie podobnie jak sama świadomość tego, iż to męskość Syriusza prężąc się napierała na moją. Wstydziłem się tego, byłem rumiany, jednak jęczałbym niezadowolony, gdyby przyszło nam teraz przerwać. Już się na niego nie boczyłem, chwilowo przeszło mi to całkowicie.
Zacisnąłem dłonie na jego ramionach i sam pozwoliłem swoim biodrom na powolne ruszy, które przepełniały mnie podnieceniem i przyjemnymi dreszczami. Nie liczyło się to, iż jesteśmy na dworze, za chatą Hagrida, chociaż miało to znaczenie i zawstydzało mnie niebanalnie.
Syriusz złapał moje usta w gorącym pocałunku. Zachłannie przyjąłem to, co mi dał i lizałem jego język, kiedy tylko przekroczył barierę moich warg. To było nadto przyjemne i czułem, że będę musiał zmieniać zarówno bieliznę, jak i spodnie, gdy wrócimy do zamku z naszego niepozornego spaceru.


  

środa, 17 marca 2010

A jednak coś...

23 stycznia
Po pierwszych dniach śledztwa, które nie przyniosły oczekiwanych rezultatów to mnie i Andrew wysłano po zajęciach pod gabinet profesora astronomii. James i Syriusz mieli nadzieję, iż my będziemy mieć większe szczęście niż oni. Wątpiłem w to szczerze, jednak nie mogłem ze stu procentową pewnością powiedzieć, że nie będzie to ślepy traf i tym razem cokolwiek się wydarzy. Cieszyłem się jednak, że moim towarzyszem był Sheva. Mogłem dzięki temu liczyć zarówno na jakąś konstruktywną rozmowę, jak i na dobrą zabawę.
By nie narazić się Potterowi cichcem przemyciliśmy szachy czarodziejów, dzięki czemu mieliśmy zapewnioną rozrywkę na dłuższą metę. Nie czekając ani chwili rozłożyliśmy szachownicę i rozpoczęliśmy pierwszą partię. Nie było sensu wpatrywać się w zamknięte drzwi gabinetu. Nasz punkt widokowy był idealny, to też bez trudu mogliśmy dostrzec każdego, kto pojawiłby się przed pokojem. Dodatkowo dysponowaliśmy peleryną niewidką, na wypadek interwencji, lub jakiś komplikacji podczas naszego dochodzenia.
Do samego końca nie byłem pewny na ile poważnie przyjaciele traktują tę zabawę, teraz jednak mogłem z całą stanowczością stwierdzić, iż była to dla nich sprawa priorytetowa.
- Gramy na cukierki, Remi. – Andrew wyjął z kieszeni woreczek niewielkich landrynek i rozdzielił je między nas. – Dzięki temu będzie przynajmniej słodko. Jeśli wygrasz partyjkę musisz zjeść cukierka, którego ci dam. – nie był to zły układ, a landrynki miały przyjemne kolory, które zmieniały się, podobnie jak smak, w zależności od miejsca, w którym leżały.
- Yhym. – skinąłem głową nie planując rozwodzić się zbyt długo nad czymkolwiek. Wykonałem pierwszy ruch swoim pionem i skupiłem się na grze, by zdobyć jak najwięcej cukierków, tracąc przy tym jak najmniej.
Czas mijał nam zasadniczo strasznie wolno. Nie specjalnie potrafiliśmy skupić się na grze po trzech partiach. Zdecydowanie większą przyjemność sprawiłaby mi nauka, ale ukrycie całych woluminów gdzieś w ubraniu byłoby bezowocne. Zaczęliśmy, więc grać w skojarzenia, co zapewniło nam rozrywkę na dobrą godzinę, by później przerzucić się na inne słowne zabawy.
Siedzieliśmy tam przez cztery godziny, kiedy to nic się nie działo, nawet mysz nie przebiegła przed drzwiami gabinetu, nie mówiąc już o tym by jakikolwiek człowiek pojawił się na korytarzu, chociażby na kilka sekund.
Aż w końcu, o błogosławiona chwilo, stało się! Usłyszeliśmy kroki z obu stron korytarza w tej samej chwili. W końcu coś mogło się dziać, nawet, jeśli ktoś tylko przechodził tędy i zaraz miał zniknąć.
Patrzyłem w prawo, podczas gdy Sheva obserwował lewą stronę. Widziałem napięcie i podniecenie wypisane na jego twarzy. Moja zapewne miała podobny wyraz, jednak w tamtej chwili liczyło, się tylko to, iż coś zaczyna się dziać. Spojrzałem szybko na zegarek i zanotowałem godzinę w notesiku, jaki wcisnął nam James zanim udaliśmy się na swój posterunek. Teraz musieliśmy tylko wyczekać by zobaczyć, kim są nasi zbawienni, wieczorni goście.
Szczerze powiedziawszy byłem zaskoczony widząc ciemnowłosego chłopaka, który wydawał mi się znajomy.
- Remi, patrz. – Andrew pociągnął mnie za rękaw i wskazał na obserwowaną przez siebie stronę. Blondyn zatrzymał się w miejscu patrząc ze zdziwieniem na osobę z naprzeciwka. Właśnie mieliśmy jak na widelcu dwójkę, która czekała na profesora podczas naszych zajęć. To nie ulegało wątpliwości, jednak sądząc po ich minach, nie byli zadowoleni widząc siebie wzajemnie.
Niespodziewanie obaj podbiegli do drzwi i zaczęli przepychać się, jakby to miało zadecydować, który wejdzie pierwszy, a który zostanie na tyle, lub który powinien zapukać. Nie mogłem powstrzymać śmiechu widząc jak tych dwoje zdecydowanie starszych ode mnie nastolatków walczy o swoją pozycję w niemożliwie dziecinny sposób. Sheva zwijał się niemal ściskając moje ramię.
Chłopcy zapukali równocześnie i naprawdę donośnie. W dalszym ciągu jeden starał się odsunąć biodrem drugiego od drzwi, które właśnie się otworzyły. Nikt w nich nie stał, jednak zdołałem zajrzeć do środka. Ktoś siedział na fotelu, jednak oparcie zasłaniało wszystko, a mężczyzna był odwrócony tyłem do wyjścia. W następnej chwili dwa „koguty” zasłoniły mi wszystko równocześnie przepychając się przez drzwi. Nie specjalnie się w nich mieścili i tylko cudem żaden z nich nie uderzył o futrynę. A jednak dostali się do środka oddychając z wyraźną ulgą. Wtedy właśnie fotel zaczął obracać się, a drzwi zamknęły, przez co nie dostrzegłem nic więcej.
Niemal zakląłem pod nosem. Wpisałem do notesu wszystkie szczegóły dotyczące tego zajścia i rzuciłem rozbawiony uśmiech Andrew. Znowu obaj chichotaliśmy na myśl o walce nastolatków o pierwszeństwo. Kimkolwiek byli i na którymkolwiek roku się uczyli, nie dało się ukryć, iż nie należeli do najnormalniejszych. Jeśli tak wyglądały wszystkie ich wizyty u profesora, to nie dziwiłem się wyraźnej niechęci, jaką okazał im podczas zajęć.
Zarzuciliśmy na siebie Pelerynę Niewidkę i cichcem podeszliśmy pod drzwi. Musieliśmy nasłuchiwać uważnie by dowiedzieć się, czy wszelkie dźwięki dobywające się z pokoju zostały magicznie stłumione. Wszystko na to wskazywało, jako że nie doszedł nas nawet najmniejszy szmer.
Byłem tym trochę zawiedziony. Przez chwilę naprawdę poczułem, że chcę wiedzieć, kim jest nauczyciel astronomii, kim są ci dwaj chłopcy i co takiego może sprowadzać ich tutaj.
Niemalże umarłem na zawał, kiedy drzwi otworzyły się niespodziewanie. Przez chwilę nie pamiętałem nawet, iż mam na sobie Pelerynę Niewidkę. Andrew zagryzł zęby na swojej ręce patrząc przerażony na stojącego przed nami ciemnowłosego nastolatka.
Chłopak wyszedł na krok przed wejście i rozglądał się uważnie na wszystkie strony, jak sprawdzał, czy nikogo nie ma w pobliżu. Zachowywał się, co najmniej podejrzanie. Odważyłem się poruszyć. Blondyn w środku bawił się jakąś tasiemką, ale nigdzie nie mogłem dostrzec nauczyciela. Może także im ukazywał się, jako motyl i wcale nie wiedzieli o nim więcej niż my?
- Pusto. – nieznajomy przed nami wrócił do środka i powoli zamykał drzwi odwracając się i patrząc na znajomego. Zatarasował sobą całe przejście, więc nie było mowy o wślizgnięciu się do środka. Nawet gdybym był sam jeden pod Peleryną.
- W takim razie let’s rock. – ruchem dłoni blondyn ponaglił tamtego do zamknięcia drzwi i ponownie mieliśmy przed sobą wyłącznie głuchą pustkę. Nie liczyłem na szybką zmianę sytuacji. Pociągnąłem Shevę za sobą na nasze miejsce. Znowu musieliśmy zając czymś czas by się nie nudzić. Wydawało mi się, że najciekawsze byłyby insynuacje, co do zaistniałej sytuacji.
Gdybań mogło być wiele, ale żadne nie wydawały mi się wystarczająco odpowiednie. Bo przecież ktoś siedział na fotelu, kiedy chłopcy wchodzili do gabinetu, a jednak ich podejrzane zachowanie później budziło wątpliwości, czy aby na pewno, nauczyciel był w środku. Zupełnie nie wiedziałem jak to ze sobą połączyć. Czy może była tam jeszcze trzecia osoba, która jednak ukryła się, kiedy zaglądaliśmy do środka? Sam już gubiłem się w swoich myślach. Byłem jednak ciekaw, czy ci dwaj wyjdą z gabinetu zanim my pójdziemy do dormitorium. Nie mogliśmy spędzać na korytarzu całej nocy, musieliśmy spać, a to dawało wielką przewagę nad nami, każdemu, kto był zamieszany w sprawę tajemniczego profesora.
- James zniesie jajko. – Sheva kreślił sobie właśnie na końcu naszego notesika do zapisywania wszelakich informacji. – Ale przynajmniej więcej nie pozwoli nam tutaj siedzieć. Sam będzie czatował, a my będziemy mieć święty spokój. – nie mogłem się z nim nie zgodzić, chociaż z pewnością towarzysze Pottera będą się zmieniać codziennie, co nie ustrzeże nas przed nudnymi godzinami pod drzwiami. Zdecydowanie nie było już dla nas ratunku, nie, kiedy J. coś sobie ubzdura, a teraz właśnie tak było. Kiedy dowie się o naszym małym odkryciu z całą pewnością nie usiedzi na miejscu. Nie wątpiłem w to, iż mógłby nawet spędzać noce pod gabinetem nauczyciela, chociaż miałem wielką nadzieję, iż tego nie zrobi. Szanse były nikłe, ale niewątpliwie jakieś istniały.
- To będzie dla nas wszystkich trudny okres. – westchnąłem opierając się o ścianę i bawiąc wieżą, która przetrwała nasze trzy partyjki. – Oby jak najszybciej wszystko się wyjaśniło. – Andrew przytaknął. Obaj czasami bawiliśmy się dobrze i chcieliśmy wiedzieć, jednak nie uśmiechał nam się wysiłek by osiągnąć ten cel.

niedziela, 14 marca 2010

Kartka z pamiętnika LXV - Victor Wavele

Wróciłam!


Niesamowicie żałowałem, iż Święta musiały skończyć się tak szybko, a ja powracałem do pracy zaprzestając tym samym napastowania mojego ulubionego ucznia. Szczerze powiedziawszy, nie spodziewałem się po Syriuszu tak wielkiej dawki niewinności, jaką okazał się dysponować podczas tych krótkich dni molestowania. Niestety zaskoczył mnie także w ujemnym stopniu, kiedy to podstępem oddał mnie Noeli. Chociaż kobieta z całą pewnością nie wiedziała o tym, co robiłem chłopcu, to jednak wykorzystała nikłe, zdobyte przez siebie informacje, by mnie pogrążyć. Od tamtego dnia spotykałem ją stanowczo nazbyt często i musiałem mieć się na baczności. Nie wiedziałem, kiedy, a ni czy w ogóle, będzie miała zamiar zaatakować ponownie.
Jako że wraz z powrotem do szkoły uczniów musiałem zaniechać swoich zabaw, stosunek Syriusza do mnie zmienił się znacznie. Zupełnie jakby zapomniał o tym, co było i teraz uważał mnie wyłącznie za normalnego nauczyciela przedmiotu, który wydawał się lubić. Żałowałem, iż tak się działo. Lubiłem to jego niepewne spojrzenie, rozedrgane usta, jakby zaraz miał się z jakiegoś powodu rozpłakać. Może to obecność przyjaciół sprawiała, że nie chciał pokazywać tej jakże rozkosznej strony siebie. Podobało mi się jego ciało, było dobrze zbudowane, co zapewne zawdzięczał genom, nie zaś swojemu wysiłkowi, w jego oczach była spora dawka ironii i dziecięcej chęci psot, a jednak często mocno zaciśnięte usta wydawały się nadzwyczajnie poważne. Zazwyczaj nie gustowałem w dzieciakach, a jednak w tym jednym wypadku nie mogłem się powstrzymać. Odczuwałem przyjemne motylki w brzuchu, kiedy miałem do czynienia z Blackiem. Doprawdy niesamowicie mi się podobał, chociaż o niczym więcej nie można było w tych okolicznościach mówić.
- Jak zawsze zamyślony? – doszedł mnie głos za pleców. Aż nazbyt dobrze znany i nie specjalnie wyczekiwany.
- A pani jak zwykle w pobliżu. – pozwoliłem sobie na lekko uszczypliwy komentarz, na który odpowiedziała cichym śmiechem. Wydawała mi się trochę dziwna. Czasami bardzo kobieca, innym razem zadziorna, ale zawsze piękna i wyzywająco ubrana. Nie dziwiłem się, że spora część uczniów oglądała się za nią na korytarzach, lub też uczęszczała na jej zajęcia tylko ze względu na nauczycielkę. Nie jeden chłopiec marzył by udzielała mu korepetycji, chociaż jej niewielki biust trochę mnie raził. Skoro już była kobietą wolałem by miała mi, co pokazać. Nawet ja byłem wrażliwy na jej urok osobisty, bez względu na to jak dalece mnie irytowała.
- Chyba nie sądzi pan, że go śledzę? – powiedziała jakby przejęta. Wiedziałem, że grała, chyba oboje bawiliśmy się ze sobą w ten dziwny sposób. – A może pan się mnie boi? – miałem ochotę prychnąć jej w twarz. Nigdy nie bałem się nikogo, a już z całą pewnością nie kobiety. Nie ważne jak przebiegła mogła być, jak bardzo upodabniała się do wiedźmy.
- Miałbym się bać gwałtu na własnej osobie? – uniosłem brew ironicznie. – Nie wyrządziłaby mi pani większej krzywdy.
- Tak, rzeczywiście. – podchodząc uśmiechała się słodko. Położyła wypielęgnowaną dłoń na mojej piersi i przesunęła paznokciami po koszuli. Złapała mnie nagle za krawat i pociągnęła brutalnie w dół. Poczułem jej usta na swoich, język wpełzający powoli między moje zęby, byleby dostać się do środka. Nie wiem, dlaczego jej na to pozwoliłem. Usłyszałem cichy zgrzyt i coś rozlało się w moich ustach wlewając prosto do gardła. Przełknąłem zanim zdołałem zrozumieć, że właśnie mnie czymś naszpikowała.
Kiedy nic nie rozumiejąc popatrzyłem na nią, mogłem z powodzeniem czytać w jej oczach. Była zadowolona z siebie, naprawdę coś mi podała. Szybko zacząłem odczuwać palące gorąco. Poluzowałem krawat, rozpiąłem kilka guzików koszuli, jednak niewiele to dało. Płonąłem od środka, oczy niemal zachodziły mi mgłą, a ona bezustannie się uśmiechała.
- Źle się pan czuje? – zapytała z udawanym przejęciem. – Musimy coś z tym zrobić, jest pan rozpalony! – przyłożyła mi dłoń do czoła i zaciągnęła bez trudu do pokoju. Była na to przygotowana. Całe pomieszczenie pachniało różami, wydawało się wypełnione lekko różowym dymem, wonnościami, które koiły moje ciało. Czysta pościel na łóżku miała lekko różowy kolor, zupełnie jakby kobieta czekała tu na mnie, pragnąc wprowadzić mnie do wnętrza pączka róży. Tak właśnie się czułem w tamtej chwili. Gdy powaliła mnie bez najmniejszych problemów na pachnącą pościel wydawała mi się wróżką. Zupełnie jakbym skurczył się do rozmiarów robaczka.
Co ona mi podała? Czego naprawdę chciała?
Sięgnęła moich spodni i zaczęła powoli rozpinać. Zdołałem tylko podnieść się na łokciach by patrzyć na to beznamiętnie. Widok jej palców, które sprawnie radziły sobie z moim guzikiem i rozporkiem wydawał się hipnotyzować, elektryzować.
- Nic dziwnego, że czułeś się tak kiepsko. Jest cały nabrzmiały. – mówiąc to z przejęciem uwolniła moją męskość od jakiegokolwiek kryjącego ją materiału. Chociaż tego nie czułem, to jednak mogłem zobaczyć, iż ma racje. Mój członek sterczał sztywny. Jakim cudem mogłem tego nie czuć?
Przysunęła się do mnie i na moich oczach rozgryzła niewielką kapsułkę, po czym podała mi jej zawartość w gorącym pocałunku. Czułem się jak szmaciana lalka, którą ona mogła się bawić w dowolny sposób. Naprawdę była niebezpieczna.
Zacisnęła palce na mojej erekcji i obserwowała mnie. Nagle poczułem, co robi, niespodziewany ból przeszedł przez moje ciało. Tym razem moje uśpione nerwy odpowiedziały na jej dotyk. Niespełnienie rozpłynęło się po moim podbrzuszu, a ona zaczęła mnie męczyć poruszając swoją dłonią. Była naprawdę podniecająca w tym, co robiła i jak do tego podchodziła. Afrodyzjaki, jakie mi podała musiały mieć wielki wpływ na moje myśli. Zdecydowanie zaczynałem doceniać Noelę i jej szatańskie sztuczki.
Chociaż jej usta znajdowały się tak blisko mojego ciała, ani razu go nie tknęły. Palce wykonywały całą robotę. Od pieszczot na czubku, po masowanie trzonu, pobudzający dotyk na całym kroczu. Nie ważne gdzie się tego nauczyła, ale wiedziała jak doprowadzić mnie do szaleństwa.
Opadłem gwałtownie na pościel i rozpływałem się w rozkoszy płatków kwiatów, które wydawały się otaczać mnie jak różany kielich. Czyżbym miał majaki? Moje runy wydawały się dziwnie toporne przy wyrafinowanym smaku jej magii.
Dlaczego rozkoszowała się mną nie sięgając po własną przyjemność ukrytą gdzieś pod fałdami jej eleganckiej sukni? O co właściwie jej chodziło? Chociaż chciałem znać odpowiedzi, z trudem mogłem myśleć o tym chociażby przez kilka sekund. Czy chciała mnie uczynić niewolnikiem swoich pieszczot?
Zamknąłem oczy oddychając głośno i ciężko ustami. Chociaż moje ciało leżało bezwładnie, przyjemność kumulowała się w kroczu. Nie byłem w stanie powiedzieć ani słowa. Mogłem tylko z jękiem dać upust swojej podniecie. Błogi spokój otoczył mnie niczym ciepły, delikatny kożuch. Jej usta błądziły kojąco po mojej szyi i piersi, opuszki palców dotykały skóry, a ja byłem tak niesamowicie senny, jakby wraz z orgazmem moje ciało opuściły wszystkie siły.
- Czego ty ode mnie chcesz? – zapytałem z największym trudem, ale jej głos przy moim uchu był niesamowicie cichy, chociaż wiedziałem, że nie szeptała.
- Chcę cię całego. – wydawała się mówić, jednak nie wiem czy rzeczywiście tak było, czy może sam w myślach odpowiedziałem sobie na to pytanie.
Wiedziałem tylko, że odpływam, że otacza mnie wspaniały zapach, że moje ciało jest subtelnie rozpieszczane, co zamykało nade mną wieko błogiego snu. Ona była jak modliszka. Wabiła mnie, by później pozbawić życia. Walczyłem, starałem się jej nie poddać, a jednak nadal miała nade mną przewagę. Byłem bezbronny niczym dziecko, gdy używała swoich niezliczonych sztuczek. Czym jeszcze dysponowała? Jakich tajemnic mi nie zdradzała, chcąc mną manipulować?
Opadłem z sił. Nie słyszałem już niczego, nie byłem świadomy, nie rozróżniałem zapachów. Zupełnie jakbym stracił przytomność, a jednak bynajmniej tak się nie stało. Sen, jaki mnie ogarniał nie był zwyczajny. Wywołały go środki, które we mnie wmuszono, to nie ulegało wątpliwości.