piątek, 30 kwietnia 2010

Coś więcej...

Kochani, dziś chcę wam polecić dwa fantastyczne RPG! Prawdziwe delicje dla fanów KUROSHITSUJI oraz DURARARA! Zapraszam Was serdecznie do wzięcia udziału w zabawie!

http://www.kuroshitsujirpg.mojeforum.net

http://www.drrr.mojeforum.net

Adresy znajdziecie także w linkach z boku!


Na Ai no Tenshi pojawia się notka!


2 lutego
Dziś wyjątkowo James postanowił zabrać całą naszą paczkę pod drzwi nauczyciela astronomii. Z jego obliczeń wynikało, iż właśnie dziś w gabinecie nauczyciela pojawią się dwaj niezbyt nam znani chłopcy. Jako że od pełni dzieliły mnie dni moje zmysły były niesłychanie wrażliwe, J. postanowił to wykorzystać i wcisnął mi w rękę pelerynę niewidkę. Nie specjalnie podobało mi się, że musiałem siedzieć pod nią sam zaraz przy wejściu do pokoju, podczas gdy oni razem ściskali się w miejscu, gdzie wszystko było dobrze widać, a tylko zwracając szczególną uwagę na tamto tylko miejsce można było kogokolwiek dostrzec. Wykorzystany w ten sposób opierałem się niesamowicie znudzony o ścianę.
W gabinecie ktoś był. Słyszałem kroki, cichy stukot porcelany, łyżeczek, wyczuwałem nawet subtelny zapach czarnej herbaty, którą najwidoczniej właśnie przygotował. Miał ludzką formę. Kimkolwiek był człowiek w gabinecie, nie krył się pod postacią motyla. To sprawiło, iż czułem łaskotanie w żołądku. Nie wiedziałem ani kim, ani jaki jest. Uczył mnie, a jednak nigdy nie pojawiła się nawet najmniejsza wskazówka określające, kim naprawdę mógłby być. Nie było pewne, iż jest mężczyzną. Takie było nasze założenie, ale przecież nie mieliśmy pewności. Nie wpadłem na to wcześniej. Dopiero teraz przyszło mi do głowy, jak dalece mógł nas wyprowadzić w pole. Zmiana głosu, dla czarodzieja pokroju profesora w Hogwarcie to dziecięca zabawa. Starałem się wsłuchać w jego ruchy. Były zagłuszone przez ciężkie drzwi, masywne ściany, a jednak miałem nadzieję wydobyć z nich, chociaż informację o płci profesora. Zastanawiałem się, dlaczego nagle zwątpiłem w męskość nauczyciela, jednak nic nie przychodziło mi do głowy. Może po prostu chciałem by coś się działo. To było przecież bardzo możliwe.
Wsłuchując się w odgłosy wewnątrz nie zwracałem najmniejszej uwagi na te dochodzące z korytarza. Dopiero, kiedy kroki stały się wyraźne i naprawdę głośne przebiły się przez zasłonę ciekawości sprowadzając mnie na ziemię. Wstałem szybko z ziemi i odsunąłem się od drzwi. Blondyn i ciemnowłosy nie wydawali się przyjaźnie do siebie nastawieni, jak zawsze, a jednak teraz przybyli tu razem. James miał rację spodziewając się ich dzisiaj. Przeciętnie raz w tygodniu musieli się zjawić, a więc i teraz tak się stało. Byli dobrze ubrani, eleganccy i pachnęli perfumami, które nie kłóciły się ze sobą mimo innej marki.
Stanęli przed drzwiami i zapukali. Równocześnie jak wiele razy wcześniej sądząc po każdym zapisku Jamesa na ich temat. Drzwi otworzyły się same, a oni przepychali się by wejść do środka, choć zdecydowanie mniej niż w chwili, kiedy ja i Sheva widzieliśmy to po raz pierwszy. Nie miałem miejsca i możliwości, by zbliżyć się do wejścia i zajrzeć do gabinetu. Musiałem pozwolić im wejść i zamknąć drzwi, a później mogłem już tylko starać się podsłuchiwać, chociaż nie miałem pewności, czy cokolwiek usłyszę. Jeśli domyślali się z jakiegoś powodu, że są śledzeni, lub zajmowali się czymś istotnym mogli wyciszyć wnętrze. Tak też chyba się stało, gdyż nie usłyszałem nawet strzępku rozmów. Może po prostu nauczyciel nie chciał by ktoś słyszał jego prawdziwy głos i tym samym odkrył, kim jest? To wydawało mi się rozsądne.
- Auć, auć, auć? – James, zachowywał się zbyt głośno. Odwróciłem się, by go upomnieć, jednak wtedy zdałem sobie sprawę z tego, iż nie był sam. Zarówno Potter, jak i Syriusz mieli męczeńskie miny, a ich uszy maltretowane były przez Slughorna, który wyrósł jak spod ziemi, właśnie w ich kryjówce. Musiał kręcić się gdzieś ukradkiem, ponieważ nie był osobą, którą łatwo przegapić.
- A co wy tu robicie, co? – zapytał swoim żartobliwym tonem, chociaż był całkowicie poważny. Rozejrzał się dookoła. – Hm, szpiegujecie nauczycieli? A może coś kombinujecie? Zaraz dowiemy się coście takiego robili, ruszać się, już. – pchnął lekko dwójkę trzymanych, a Sheva i Peter wyprzedzili ich szybko, by przypadkiem to ich uszy nie ucierpiały, jako kolejne.
Slughorn podprowadził ich pod drzwi nauczyciela astronomii, po czym zapukał. Potter rozglądał się szukając wzrokiem jakiejś wskazówki gdzie jestem. Złapałem go, więc za rękaw. Wzdrygnął się, jednak uśmiechnął lekko. Wiedziałem, co ma na myśli. To była idealna okazja by dowiedzieć się czegoś więcej.
Przez chwilę nie działo się nic, ale usłyszeliśmy wypowiedziane męskim głosem: „Proszę”.
- No, wchodzić, wchodzić. – nauczyciel eliksirów ponaglał, jednak przyjaciele ociągali się. Syri nacisnął klamkę i dali mi pole manewru. Wsunąłem się do środka od razu stając z boku, a po kilkunastu sekundach dopiero znaleźli się tam także koledzy.
Gabinet nie był wielki, za to bardzo ładny, z licznymi mapami i globusami nieba, układami słonecznymi w najróżniejszej postaci. Biurko było stojące pod oknem było duże, z ciemnego drewna, uporządkowane. Stała na nim gruba książka, zaś na skórzanej oprawie siedział motyl. Taki, jakim widzieliśmy go kiedyś wcześniej. Był śliczny i delikatny. Zaskoczył Slughorna, który spodziewał się kogoś innego. Dwójki chłopaków, którzy powinni tam być nie było. Zupełnie jakby zapadli się pod ziemię. Przyjaciele również szukali ich wzrokiem. Byłem chyba jedyną ich nadzieją, by odkryć cokolwiek.
- Chłopcy urządzili sobie piknik przed pańskimi drzwiami. – zaczął tęgi mężczyzna. – Nie wiem, co dokładnie kombinowali, więc wolałem panu o tym powiedzieć. – był zmieszany postacią astronoma, jednak próbował to ukryć. Motyl podleciał bliżej moich przyjaciół i krążył w ich pobliżu. Najciszej jak tylko potrafiłem spróbowałem zakraść się w głąb gabinetu. Tamci chłopcy nie mogli się rozpłynąć, gdzieś musieli się kryć, a biurko wydawało mi się najlepszym rozwiązaniem. Nie byłem pewien, czy profesor astronomii mnie wyczuje, jednak zaryzykowałem. Powoli, drobnymi krokami przesunąłem się. Motyl zatańczył w powietrzu nerwowo, mimo wszystko starałem się iść dalej. Oni musieli tam być, byłem niemal pewien.
Minąłem liczne ozdoby nie dotykając ich nawet skrawkiem peleryny. Było trudno, jednak się udało. Uklęknąłem i na czworaka przesunąłem się dalej w stronę mebla. Czas wydawał mi się nieubłaganie dłużyć. Motyl przefrunął ponad moimi plecami i ponownie usiadł na książce. Usłyszałem skrzypienie i omal nie umarłem ze strachu. Pióro na biurku zaczęło się poruszać, mężczyzna musiał pisać zaklęciem wiadomość dla Slughorna. Ulżyło mi i ruszyłem dalej. Starając się nie zdradzić swojej obecności niczym.
W końcu osiągnąłem swój cel. Wyjrzałem zza biurka i pierwszym, co przykuło moją uwagę była ręka. Nie myliłem się, ktoś siedział ukryty, cicho. Zbliżając się jeszcze bardziej rozpoznałem tamtą dwójkę. Siedzieli ściśnięci, widać było, iż kryli się w biegu. Włosy mieli poczochrane, ubrania pomięte i poprzekręcane z powodu ciasnoty, w jakiej siedzieli. Wyglądali jak zabłąkane dzieci i chyba prosili wszystkich wielkich magów by ich tam nie odkryto. Mieli coś na sumieniu, coś kombinowali wraz z nauczycielem. To było już dla mnie pewne. Byłem usatysfakcjonowany zdobytymi informacjami i mogłem w spokoju sunąć na klęczkach pod drzwi.
- Rozumiem. – Slughorn skłonił się lekko. – W takim razie przepraszam za problem. Zadbam by otrzymali za to odpowiednią karę. Idziemy chłopcy, jazda! – profesor już otworzył drzwi. Musiałem się pospieszyć. To było dopiero trudne. Jeśli chociaż czubek buta się pokaże, wtedy będę martwy. Byłem roztrzęsiony, ale musiałem działać od razu. Przyjaciele wiedzieli, co się dzieje, niecierpliwie czekali na jakiś znak. Profesor eliksirów wydawał się zdziwiony i poirytowany ich zachowaniem.
Wziąłem głęboki oddech, skupiłem się i wstałem szybko, by było mi lepiej się poruszać. Szybko, ile sił w nogach pognałem ostrożnie do drzwi. Dopiero znajdując się za nimi mogłem dać przyjaciołom jakiś znak, tylko, że teraz nie miałem ku temu możliwości. Improwizując uszczypnąłem Slughorna w ramie. Pisnął i rozmasował je. Nie wiedziałem, czy to wystarczy kolegom, jednak musiało. Rozglądali się na boki, wpatrywali w miejsce obok mnie, nie wiedząc, czy to był znak.
- To my wyjdziemy. – rzucił głośno James i powoli, morderczo powoli, zaczął przesuwać się w stronę drzwi. Czekałem, aż wyjdą. Byli niepewni. Nasz plan nie był do końca obmyślany. Szczerze mówiąc zupełnie nie miał nóg i rąk. Raczej ciężko było to nazwać jakimkolwiek planem. To była nasza wielka improwizacja wynikająca z potrzeby chwili. Chociaż tyle, że mi się upiekło i nie zapowiadało się bym miał dostać szlaban za pozorną niewinność i nieobecność. Szczęście w nieszczęściu. Nowe informacje i zbliżająca się kara dla przyjaciół.


środa, 28 kwietnia 2010

Zaszczyt

Kochani, dziś chcę wam polecić dwa fantastyczne RPG! Prawdziwe delicje dla fanów KUROSHITSUJI oraz DURARARA! Zapraszam Was serdecznie do wzięcia udziału w zabawie!

http://www.kuroshitsujirpg.mojeforum.net

http://www.drrr.mojeforum.net

Adresy znajdziecie także w linkach z boku!


1 lutego
Dziś spotkał mnie niespotykany zaszczyt, jak określali to przyjaciele. Pierwszy raz miałem być obecny podczas ich ćwiczeń animagii. To zabawne, ponieważ wściekałem się na nich o to, że w ogóle próbowali czegoś podobnego, a z drugiej strony bardzo chciałem być świadkiem tego, jak to robili. Póki, co widziałem tylko animagów, ich przemiany, uczyłem się czegoś o tym, ale nie wiedziałem jak stać się jednym z nich. Oczywiście takie praktyki i tak wykraczały poza moje możliwości ze względu na posiadaną przeze mnie, niechcianą, umiejętność przemiany w wilkołaka. To mogłoby być dla mnie niebezpieczne to też nigdy nawet nie marzyłem o animagii. Tym bardziej cieszyłem się, iż przyjaciele mogą się kształcić pod tym względem, chociaż póki, co nielegalnie.
Miejscem ich ćwiczeń był Pokój Życzeń. Teraz wiedziałem, iż korzystali z niego o wiele częściej niż ja. Byłem ciekaw, jakim cudem mogłem tego nie zauważyć, ale odpowiedź była bardzo prosta. Korzystali z chwil, kiedy ja siedziałem w bibliotece. Cały czas podejrzewałem, że unikają nauki, jak tylko mogą, tym czasem oni w tajemnicy przede mną rozwijali swoje umiejętności. Uwielbiałem ich za to, nawet, jeśli byli nieodpowiedzialni.
Wprowadzili mnie do pokoju, który przypominał zwyczajną, opuszczoną klasę, jakich było wiele w szkole. Na niewielkiej półeczce z boku stały napoje i przekąski. Widocznie ich praktyki były męczące. Syriusz wskazał mi wielki fotel, w który zapadłem się, jakby był stworzony z miękkiej piany. Zwinąłem się na nim, bez najmniejszych trudności przypatrując się rozgrzewce przyjaciół.
Nie miałem pojęcia, po co się rozciągają, dlaczego wykonują skłony, czy podskoki. Najwidoczniej byłem zbyt niedouczony i musiałem przejrzeć książki, z których korzystali ucząc się podstaw animagii, a później zaawansowanych szczegółów.
- Zobaczysz jak nam świetnie idzie! – Black klasnął w dłonie. – Tym razem zobaczysz, że przemienię się cały. Chłopakom nie wychodzi, ale uśmiejesz się widząc efekty. Przygotuj się na świetną zabawę. – rzucił wstępnie, po czym napił odrobiny soku. Posłał mi jeden ze swoich zniewalających uśmiechów, roztarł dłonie i zamknął oczy. Moja obecność chyba trochę rozpraszała przyjaciół, jednak miałem szczerą nadzieję, iż jakoś zdołają o mnie zapomnieć.
Widziałem pełne skupienie na twarzy Syriusza, wydawał się oczyszczać umysł z niepotrzebnych myśli, chociaż nie wiedziałem tak naprawdę, co robił. Takie były tylko moje przypuszczenia. Cały ten stan trwał około dwóch minut, po których dostrzegłem pewne zmiany na ciele Blacka. Stał się odrobinę niższy, pojawiły się uszka i ogon wystrzelił z jego krzyży. Pierwsze zmiany odbywały się powoli, zupełnie jak podczas moich comiesięcznych przemian, a jednak reszta była już tylko mgnieniem oka. Na miejscu mojego chłopaka stał czarny, rozkoszny pies. Nie był szczeniakiem, nie był też dorosłym zwierzęciem. Idealnie dopasowywał się do wieku nastolatka. Byłem zszokowany. Oczywiście, spodziewałem się tego, ale teraz, kiedy było po wszystkim, nie mogłem w to uwierzyć. Uchyliłem usta zaskoczony, przez moje ciało przeszły dreszcze. Czarny pies o lśniącej sierści otworzył oczy. Obejrzał samego siebie, a warga uniosła mu się lekko, jakby w zadowolonym uśmiechu. To zdecydowanie musiał być Syriusz.
Podszedł do mnie wolnym, dumnym krokiem i położył łeb na moich kolanach wpatrując się we mnie.
- Syriuszu? – zapytałem głupio, chociaż nie musiałem mówić nic. Pies skinął głową i polizał moją rękę. Roześmiałem się głośno, kiedy napięcie opadło. Wydawał się tym urażony, ale położyłem dłoń na jego głowie i pogłaskałem. Sierść była niesłychanie miękka i przyjemna. Nie czułem od niego zapachu zwierzęcia, ale zwyczajny zapach perfum Syriego. To było zachwycające. Przytuliłem się do niego, chociaż był to pierwszy raz, kiedy mogłem zachowywać się tak w stosunku do zwierzaka, który w prawdzie nie był zwierzęciem, ale jednak... To było strasznie skomplikowane.
- Naprawdę to potrafisz! – westchnąłem śpiewnie. Miałem tylko nadzieję, że Syriusz zdoła wrócić do swojej poprzedniej postaci, nie chciałem później ukrywać w sypialni stada zwierząt, które nazywałbym przyjaciółmi.
Odwróciłem na chwilę wzrok od Blacka. Skupiony na nim niemal zapomniałem o reszcie mojej szalonej grupki. Szczerze powiedziawszy, byłem zaskoczony widząc to, co właśnie przed sobą miałem. Syriusz zdecydowanie dłużej ćwiczył swoją animagię, gdyż przemiana zajmowała mu więcej czasu, jednak nie groziła mu już cząstkowa przemiana. Co innego działo się w przypadku trójki odważnych. Najbardziej w oczy rzucał się teraz Sheva. Nie wiedziałem czy powinienem się śmiać, czy płakać. Stał na swoich nogach, a jednak od pasa w górę przypominał ślicznego puchacza. Machał skrzydłami niesprawnie i najwyraźniej nie wydawał się zachwycony efektem. Zasłoniłem usta dłonią by się nie śmiać. Z początku czułem strach, jednak niewątpliwie nie miałem się, czego bać. Biedny Andrew był wyprowadzony z równowagi elektem, to też nie mógł się uspokoić, by wrócić do poprzedniego kształtu od razu. Za nim jednak stał niemalże równie ciekawy okaz połączenia. W tym przypadku okularnik zamienił inną część swojego ciała. Miał swoje tułowie, ale cała reszta należała już do jelenia. Wywnioskowałem to z rogów, które miał na głowie. Majdał niewielkim ogonkiem i uderzał zdenerwowany przednim kopytkiem o kamienną podłogę.
- Nie tego chciałem, ale zawsze to lepsze niż Sheva. – rzucił z namysłem i dostał w głowę skrzydełkiem. Niestety musiałem przyznać mu rację. Sam wolałbym taką mutację, niż tę w wykonaniu Andrew.
- Wybaczcie, ale... – zawahałem się. – Gdzie jest Peter? – rozglądałem się za nim, jednak nie mogłem dostrzec. W co się zamienił, o ile się zamienił?
Na moje pytanie przyjaciele zareagowali śmiechem. Zrozumiałym tylko w przypadku Jamesa, który jako jedyny miał możliwość używania ludzkich strun głosowych.
Pies przede mną zaczął się ponownie przemieniać. Przybrał pierwotną postać Syriusza, jednak, kiedy przechyliłem się w bok widziałem merdający żwawo ogonek. Black zaklął i zwalił winę za to na swój poprzedni śmiech. Nie przeszkadzał mi z ogonem, chociaż wyglądał zabawnie. Zamknął oczy i po chwili z cichym „pyk” ogon zniknął, a kruczowłosy był w komplecie.
- Yyy, więc? – rozłożyłem ręce przyglądając się powoli wracającym do swojej postaci przyjaciołom. Albo specjalnie tak zwlekali z wyjawieniem mi, co się stało z Peterem, albo woleli być całkowicie normalni, kiedy w końcu ukoją mój niepokój. Na szczęście w końcu byli sobą i chichotali w najlepsze pokazując mi podłogę palcami. Nie rozumiałem, mimo wszystko spojrzałem w odpowiednie miejsce. Aż pisnąłem widząc miniaturowego Pettigrew z długimi wąsikami. Po raz kolejny byłem zszokowany. Uniosłem wzrok na śmiejących się do rozpuku kolegów.
- To... To jest... Peter! – ryczał James. – M... Mysz... – i kolejna salwa śmiechu. Trzymał się za brzuch.
- Peter? – niepewny pochyliłem się nad kolegą, który uniósł malutką głowę do góry. Coś do mnie mówił, jednak głos miał tak cichy, że nie słyszałem zupełnie nic, gdy reszta tak głośno się śmiała. Wydawało mi się, że Pet ma problem z przemienieniem się na nowo, ale moje domysły mogły mijać się z prawdą. – Możesz się odmienić? – zapytałem zatroskany głośno. Nie wiedziałem czy może mnie usłyszeć, przez ten harmider. Chłopak jednak pokręcił głową przecząco. To było chyba odpowiedzią na moje pytanie, taką miałem nadzieje, nawet, jeśli wolałem się mylić. – Przestańcie! – syknąłem na nich. Opanowali się na chwilę, ale szybko znowu roześmiali. Syriusz objął mnie ramieniem.
- Nie martw się o niego. Za jakąś godzinę mu się uda. Do dwóch godzin będzie już całkiem normalny. Nie myśl o tym. Niech się skupi. W końcu musi się tego nauczyć, my nic nie zrobimy. – miałem ochotę go jednak uderzyć. W ogóle się nie przejmował tym, iż jego przyjaciel ma kłopot. Tylko, że i ja nic nie mogłem z tym zrobić.
Black odciągnął mnie od miniaturowego kolegi, którego było mi strasznie żal. Posadził na swoich kolanach głaszcząc po pośladkach. Nie specjalnie to czułem, cały czas oglądając się za siebie. Bardzo chciałem pomóc Peterowi. Chyba irytowałem tym Syriusza, gdyż złapał mnie za policzki i skierował mój wzrok na siebie.
- Tutaj jestem. – powiedział dobitnie. – A tam są tylko starania, żeby zostać animagiem. Daj sobie z tym spokój, dobrze?
Wzruszyłem tylko ramionami opierając głowę o jego ramię, żeby dał mi chwilowo spokój i nie oczekiwał jasnej odpowiedzi.

środa, 21 kwietnia 2010

Kartka z pamiętnika LXXI - Gabriel Ricardo

Doprawdy miałem już serdecznie dosyć wymysłów Michaela. Był jak rozpieszczone dziecko, które ubzdurało sobie coś niemożliwie głupiego i uznawało to za szczerą prawdę. Z początku naprawdę mnie to bawiło, jednak z czasem zaczynałem odczuwać wyraźny dyskomfort tej sytuacji. Ileż można znosić zdrową żywność i jego troskliwość? Ten chłopak nie nadawał się na czułego i rozkosznego kochanka. Zdecydowanie bardziej pasowały do niego niekonwencjonalne zagrania, zawadiacki uśmiech, głupota, którą codziennie emanował. Uwielbiałem go za to. Zawsze był wielki dzieckiem, które sprawiało wrażenie zagubionego w świecie. Dlatego potrzebował mnie bym prowadził go za rękę dalej, gdyż sam jeden zgubiłby się na pierwszym zakręcie szkoły. Taki się wydawał, w rzeczywistości był bardziej rozgarnięty, inteligentny, szalony. Nie potrafiłem go nie uwielbiać za to, że był sobą, jednak w denerwowaniu mnie był mistrzem, a teraz posunął się stanowczo za daleko.
Kiedy planował zdobyć dla mnie kolejną sukienkę „ciążową” czułem, że przesadził. Chciałem pozbyć się poprzednich, a on miał ochotę rozwijać swój fetysz coraz bardziej. Musiałem coś z tym zrobić, a rozwiązanie było tylko jedno. Ukrócić jego smycz i pilnować na każdym kroku.
Złapałem go za włosy, kiedy chciał wyjść z pokoju. Był to odruch niekontrolowany, ale konieczny, by uniemożliwić mu opuszczenie Pokoju Życzeń.
- Gdzie znowu? – skarciłem go samym tonem wypowiedzianych słów. Odwrócił się unosząc dumnie głowę.
- To oczywiste. – miałem ochotę sprać mu tyłek, jednak powstrzymałem się. Nie był przecież dzieckiem.
- Siedzisz na tyłku i nigdzie się stąd nie ruszasz. – miał ochotę protestować na te słowa, jednak jedno moje wymowne spojrzenie ostudziło jego zapał do kłótni. – Mamy do pogadania, kochanie. – nadal zaciskając pięść na jego włosach pociągnąłem go w stronę krzesła. Posadziłem go na nim, zaś sam stałem jak kat ze skrzyżowanymi teraz na piersi ramionami.
- O co chodzi? Mamusia ma gorszy dzień? – więcej nie mógł powiedzieć, jako że zakryłem jego usta dłonią, którą on zadowolony ucałował. Westchnąłem tylko kręcąc głową z rezygnacją.
- Mam już dosyć tej zabawy, denerwuje mnie, dlatego musisz z tym skończyć. – powiedziałem od razu, nie owijając w bawełnę. – Jego wzrok stał się poważniejszy, zmarszczył brwi i wpatrywał się we mnie intensywnie. Wiedziałem, co to oznacza. Chciał wymusić na mnie zmianę zdania, jednak nie miał, co na to liczyć. Nie reagowałem już nawet na robione przez niego maślane oczy, więc tym bardziej nie ruszyła mnie mina złego, zranionego chłopca. – Zapomnij o tym, a jeśli nie to mamusia więcej nie da ci najmniejszej przyjemności. – ja także miałem swoje asy w rękawach. Ograniczenie rozkoszy oznaczało dla Michaela brak zbliżeń, pieszczot i czułości, a tym samym post, którego by nie mógł znieść. Jego ciało było zbyt pożądliwe i niedopieszczone mimo moich usilnych starań. Miał niespożyte ilości energii w łóżku, przez co często to ja opadałem z sił, podczas gdy on chętnie zaliczyłby jeszcze kolejną rundę. Taki kochanek był zdecydowanie sporym problemem, który jednak łatwo było sobie podporządkować właśnie celibatem.
- Chyba się rozumiemy. – rzuciłem z pełną satysfakcją i zabrałem rękę z jego twarzy. – A teraz pójdziesz oddać wszystkie suknie, które zabrałeś Sprout. – to był zdecydowany rozkaz.
- Czekaj... Ale nadal mogę próbować dziecka, prawda? Gdyby nam się udało byłby to przełom... – chyba naprawdę mu na tym zależało, jednak to akurat nie stanowiło problemu dla mnie. I tak wiedziałem, że skończy się to porażką, chociaż przynajmniej nie próbował zmajstrować eliksiru na zmianę płci, jak robili to wcześniej Dumbledore i Potter.
- Niech będzie... – zacząłem, nie skończyłem.
- Chcę teraz! – wstał gwałtownie z krzesła i złapał mnie w objęcia. – Mogę? – zapytał wypychając lekko do przodu wargi. Mogłem mu odmówić, jednakże nie chciałem. Wolałem mieć go dla siebie, a zaspokajając ogromne potrzeby chłopaka zawsze wiedziałem, że będzie się przede mną płaszczył. Zupełnie jak nakarmiony mięsem piesek.
- Niech będzie. I tak byś nie dał za wygraną. – złapałem palcami jego policzki i przysunąłem go blisko siebie. Pocałowałem lekko. Czułem jak mięknie w moich ramionach. Może i zazwyczaj dominował, ale był bezbronny wobec mnie. Uwielbiałem w nim także tę niewielką cechę.
Byłem ciekaw jak chciał to tym razem zrobić. Słynął z dziwnych pomysłów w łóżku, dziwnych zabaw, które wywoływały u mnie wielkie rumieńce, mimo iż kręciły mnie nierzadko.
Specjalnie otarłem się o jego ciało, bardzo powoli. Złapałem za pośladki ściskając je mocno.
- Gdzie? – szepnąłem w jego ucho kąsając muszelkę i mrucząc zmysłowo. Przez te lata nauczyłem się na pamięć wszystkich zagrań, które doprowadzały go do szału, a to było jedno z nich. Z rozkoszą poczułem, że jego krocze drgnęło we właściwym kierunku.
- Uklęknij przy stoliku.- jego głos miał proszący ton. Zabawne, a jednak Michael bał się mnie, dlatego nie wydawał mi poleceń, chyba, że wymagała tego zabawa, bądź miał zły dzień, jednak wtedy to on lądował pode mną zdominowany.
Opadłem na kolana, chociaż bynajmniej nie odwróciłem się do stolika. Patrząc w górę pewny siebie rozpiąłem zębami jego spodnie. Poczułem na policzku, jak zachwycający przyniosło to efekt. Zaledwie lekko obciągnąłem jego bieliznę w dół, a członek Michaela wydostał się z niej stercząc, tak jak powinien. Polizałem go tylko raz, dla zasady, chociaż już samo to wywołało u niego westchnienie, i odwróciłem opierając o niewysoki stolik. Mój kochanek był bardzo wrażliwy, kiedy chodziło perwersyjne zachowania, lub gierki.
- Tak, jak chciałeś. – zamruczałem, chociaż byłem całkowicie ubrany, na szczęście w swoje spodnie, jako że uparłem się dziś nie zakładać żadnych sukni.
Michael uklęknął za mną i przytulił się do moich pleców. Ocierał się o nie policzkiem niewinnie, jednak dłonie robiły swoje dobierając się do moich jeansów. Szybko wylądowały nisko przy ziemi, a ja wypiąłem biodra do tyłu poruszając nimi, by moje pośladki drażniły członek kochanka, pobudzały go. Podobała mi się ta wzajemna egzystencja. Ja pieściłem chłopaka w ten sposób, a on palcami przynosił rozkosz mojemu wejściu. Nie tylko ja byłem zachwycony. Czułem na pośladku wilgoć pozostawianą przez erekcję Michaela. Moje ruchy musiały mi się bardzo podobać. Byłem przekonany, że nie może oderwać wzroku od tego, co właśnie działo się między nami. Znałem tego zboczeńca bardzo dobrze.
Kiedy w końcu nastąpiło połączenie, kiedy jego ciało wsunęło się w moje zmysłowym ruchem bioder westchnąłem bardzo głośno. Świadomość tego, że klęczę, a on jest zaraz za mną przynosiła mi niemałą rozkosz. Szkło stolika na pewno miało zostać zabrudzone. Żałowałem tylko, iż ja nie mogę zobaczyć, jak się łączymy, jak chłopak wnika we mnie raz po raz. Położyłem rozpaloną twarz na chłodnym szkle. Bez przerwy odpowiadałem na jego pchnięcia swoimi ruchami. Już samo penetrowanie sprawiało mi niebywałą rozkosz, a kiedy dłoń Michaela zajęła się moim kroczem jak należy było mi niesamowicie. Chłopak niewątpliwie wczuwał się w to, co robił. Wbijał się głęboko, chociaż z umiarkowaną szybkością. Specjalnie zacząłem jęczeć głośno, by nie mógł się powstrzymywać. Osiągnąłem swój cel, gdyż i on zajęczał, a ruchy stał się bardziej chaotyczne. Gorące palce na moim ciele pieściły mnie mocniej. Było nam naprawdę dobrze.
Michael podniósł nagle moje biodra, wstał i położył mnie niemal w rozkroku na tym niewielkim stoliczku. Mój członek leżał na szkle, a mocne pchnięcia spowodowały, że ocierał się o gładką powierzchnię. To była już ostateczność tym bardziej, iż kochanek trzymał moje uda, przez co stałem na palcach. Tak męcząca pozycja, była jednak niemożliwie podniecająca.
Bardzo szybko na szkle pojawiło się moje nasienie, a ciało spięło się mocno, tak jak lubił kończyć Ned.
- Ow, ow, ow! – wyrwało mu się z gardła, a następstwem tego był ciepły płyn jego ciała we mnie. To było równie przyjemnym uczuciem, co sam akt. Leżałem na stoliku mając nadzieję, iż zaraz się nie przewróci, lub nie rozwali. Zdecydowanie nie był on stworzony do kochania się na nim, ale jego małe rozmiary sprawdzały się znakomicie.
Michael dostał nagrodę i tego dnia już na pewno miał być posłuszny.

niedziela, 18 kwietnia 2010

Kartka z pamiętnika LXX - Noela Seed

Chyba czas was uświadomić... Nie planuję mówić Remusowi, o Syriuszu i Victorze. Chcę pokazać, że tajemnice wcale nie muszą wyjść na światło dzienne, jak w każdej telenoweli xP Nie liczcie na to, kochani.


Od samego początku wiadomym było, iż Victor nie czuł do mnie nic. Nie wiem, z jakich powodów zgodził się ze mną przebywać, flirtować, lub po prostu karmić mnie złudzeniami. Nie przeszkadzało mi to, wręcz przeciwnie, taki był plan. Oczywistym było, iż ten mężczyzna podoła zadaniu i będzie idealnym kłamcą, by mnie zwabić, by sprawić mi przyjemność, mimo świadomości oszustwa i kłamstw. Mój interes w tym wszystkim był od początku widoczny. Victor miał być mój, nawet, jeśli tylko dla zabawy. Można być wymagającym, ale i tak z łatwością można oszukać siebie, a właśnie na tym polegał mój plan – omamić, związać zmysły, unieszkodliwić płaczące serce i łudzić się w nieskończoność.
Tym razem Victor zaprosił mnie do siebie. Jego gabinet był całkiem duży, można było wyczuć w nim zapach starych książek, świeżość deszczu, zapach słońca i drewna. Ta mieszanka była zupełnie inna niż te stosowane przeze mnie. Pochodzenie każdego zapachu było mi znane. Wystarczyło rozejrzeć się po pokoju. Półki z woluminami, kamienie i drewniane krążki z runami.
Mężczyzna zmienił wystrój pokoju mimo wszystko. Nie było biurka, ale stolik, dwa fotele osłonięte zwierzęcą skórą. Zupełnie jakby chciał kontrastować z moim wystrojem, z moim stylem.
- Usiądź, proszę. – wskazał mi jedno z miejsc. Musze przyznać, że skóry były delikatne i miękkie, sam fotel był niezwykle komfortowy. Wsuwając dłoń w długą sierść nieznanego mi zwierzęcia moje oczy same się zmrużyły z przyjemności.
- Jestem na twoim terenie, tak jak chciałeś. – mój głos był spokojny, lekko zabarwiony flirtem, jak zawsze. W końcu uwodzenie było dla mnie chlebem powszednim od wielu lat. Fascynowało mnie to, podobnie jak afrodyzjaki już w czasach szkolnych. Te mikstury zawsze wymagały idealnego wywarzenia składników, dobrania ich, przygotowania, a także samego przygotowania mieszanki. Wymagało to skupienia i znajomości ziół, owoców, wszystkiego, co w danej chwili miało się przydać. Pamiętam początki – dobieranie składników po zapachu, wyglądzie, kontraście, a później smaku. To właśnie dzięki temu teraz afrodyzjaki nie wywoływały u mnie żadnej reakcji, a jednak zapachy, jakie roznosiły się tutaj były niesamowite. Kojarzyły mi się z Victorem, z jego pochodzeniem i umiejętnościami. Moje ciało drżało delikatnie, płonęło w środku od tych wszystkich doznań, a jednak sytuacja wymagała zapanowania nad nim.
Victor położył przede mną filiżankę z herbatą, cukierniczkę. Usiadł naprzeciwko, jakby miał to być już jakiś rytuał w naszym wykonaniu. Założył nogę na nogę, podparł łokcie o fotel i przyglądał mi się, jakby czegoś szukał, może słabych punktów.
- O co chodzi? – mój wzrok spoczął na nim, brew powędrowała subtelnie ku górze. – Wpatrujesz się we mnie, to irytujące.
- Nie bardziej, niż kiedy ty mnie dotykałaś, nie sądzisz? – tym razem to on posyłał mi specyficzne spojrzenie, w którym odbijało się zadowolenie z siebie i satysfakcja.
- Nie narzekałeś, wręcz przeciwnie. Chyba nawet kilka razy jęknąłeś, prawda? – nie było możliwości, by czuł nawet mną przewagę przez cały czas. Ucieranie mu nosa było niemal równie przyjemne, co molestowanie go. Taki mężczyzna jak on nadawał się idealnie do wszystkiego. Zarówno by go dręczyć, jak i rozpieszczać. Oczywiście, nadawał się na osobę całkowicie dominującą w związkach i nie przeszkadzałaby mi jego pozycja, gdyby był ze mną, jednakże przyjemnie było myśleć o nim, jako o kimś uległym, gdyby naszła mnie ochota na uczynienie go kimś w rodzaju służącego. Tylko na chwilę i dla zabawy, nie wiem czy uznanie go za zwyczajną zabawkę byłoby aż tak łatwe.
Podobał mi się, nawet bardzo. Jego zaczepny styl, prawdziwa męskość, był przystojny i miał dziwny urok, zupełnie jakby sam zajmował się uwodzeniem, tak jak ja, chociaż robił to zupełnie inaczej. Ciężko mi nawet określić, kiedy to wszystko się zaczęło. Po prostu nagle pojawiło się jakieś uczucie i nie sposób się go pozbyć. Na pewno nie od razu.
Mężczyzna wstał i podszedł do mnie powoli. Tym razem to on bawił się w pana domu. Położył dłoń na moim ramieniu, ścisnął je lekko, przesunął palcami niemal pieszczotliwie w górę, jawnie ze mną flirtując. Wykonywał powierzone mu zadanie znakomicie.
- Chciałbym wiedzieć, co takiego cię do mnie przyciąga. – mruknął do mojego ucha. Bawiliśmy się teraz powoli, na jego zasadach, zupełnie inaczej niż wcześniej.
- Ty mi powiedz, co takiego w sobie masz. Ja tylko na to odpowiedziałam, to ty pociągasz za sznurki, to twój czar mną zawładnął. – uśmiechnął się na moje słowa i oddalił podchodząc pod półki z książkami.
- Więc to moja wina? – powoli odwrócił się w moją stronę. Bardzo subtelnie oblizał wargi końcówką języka. – Jaki ja jestem niewychowany. Skoro już o winie mowa... – wyjął dwa kieliszki i butelkę z niewielkiego barku. Nalewając szkarłatnego płynu podał mi kieliszek. – Zajęcia się skończyły, nie musimy pilnować korytarzy, myślę, że odrobina wina nam nie zaszkodzi. – wyglądał niemal jak książę, kiedy z dumą i specyficzną gracją usiadł w fotelu. Gdyby nie to dostojeństwo zdecydowanie przypominałby mi Normana siedzącego na skórach o wyraźnych rysach twarzy, przenikliwym spojrzeniu. Wydawał mi się idealny, prawdziwie w moim typie.
- Wolę wiedzieć, jaki jest twój interes w tym wszystkim. Nadal mnie to ciekawi, a wolałabym znać prawdę.
- To tajemnica. Każdy je ma, ty także, sama o tym wspominałaś? – kącik jego ust uniósł się delikatnie ku górze. – W przeciwieństwie do moich odwiedzin u ciebie, te są zdecydowanie inne, prawda? Nie planujesz się na mnie rzucać, uwodzić mnie. – oczy mu błyszczały. – Najprawdziwsza nuda dla kogoś takiego jak ty. – nie wiem, do czego zmierzał, ale nie dało się tego odebrać pozytywnie. Jedyne, co było w mojej mocy to zmierzyć go nieprzyjaznym spojrzeniem. Moje warunki i mój gabinet były odpowiedniejsze.
- Myślę, że nie mam tu, czego szukać. – fotel za mną odsunął się sami, kiedy tylko cały ciężar mojego ciała spoczął na stopach. Nie było sensu zostawać tam dłużej. I tak nic nadzwyczajnego się nie działo, jakby chciał mi pokazać, że potrafi być nudny i wcale mnie nie zadowoli. O cokolwiek mu chodziło odeszła mi ochota na spędzenie tego dnia z nim. Nie interesowała mnie jego mina, co o tym myślał, czy coś jego zdaniem poszło nie tak, lub się udało. To było tylko stratą czasu.
Opuszczenie tego gabinetu okazało się łatwiejsze niż mogło mi się początkowo wydawać. Wszelkie plany na spędzenie miłego wieczoru odpłynęły w przeciągu kilku chwil. Już nie było sensu by się z nim drażnić, czy bawić. Może to wina dnia, który nagle stał się kiepski, albo rany w sercu, która niespodziewanie się odezwała – nie wiem. Liczył się tylko powrót do gabinetu, zaszycie się w sypialni, zapomnienie wszystkiego, co się stało, najlepsza byłaby całkowita utrata pamięci. Ona przyniosłaby ukojenie i spokój, wspomnienia znikając zamknęłyby wszystkie rany w sercu. Tak, sen i zapomnienie. Zupełnie niczym śmierć.
Czy można było spodziewać się więcej po tym spotkaniu? Z całą pewnością, chociaż teraz pozostał tylko zawód.
Kiedy tylko moje oczy były zamknięte ciało chłonęło chłód korytarza, myśli płynęły wolniej, spokojniej, a uczucie to było zdecydowanie przyjemniejsze niż jakiekolwiek inne.
- Jesteś bezczelny, Victorze. – mój szept odbijał się od murów i był głośniejszy niż w rzeczywistości. – Żeby mnie dręczyć w dzień taki jak ten, masz tupet, książę. Dumny i zadufany w sobie, a jednak zniewalający i urodziwy. Tak trudno cię zdobyć, a przecież potrafiłabym to zrobić z każdym. Dlaczego musisz sprawiać mi tyle problemów? Powoli wątpię, że zbliżenie się do ciebie jest w ogóle możliwe. Jesteś strasznym głupcem, Victorze.
Moje plany na wieczór uległy właśnie całkowitej zmianie. Z przyjemności, na oddanie się pod władanie eliksirów usypiających. Tylko one mogły przynieść mi spokój, który był mi potrzebny. Dni takie jak ten lepiej przesypiać, by nie myśleć o przykrościach, by nie czekać aż wydarzy się coś nieprzyjemnego, co tym bardziej pogrąży człowieka w cieniach duszy. Pośród tego mroku łatwo było się zgubić i nie odnaleźć drogi powrotnej, niczym dziecko, które traci z oczu znajomą ścieżkę w lesie, a wtedy nie istnieje już coś takiego jak ratunek. Można tylko głębiej wnikać w ciemność, która otacza wszystko dookoła i nie odstępuje nawet na krok.

piątek, 16 kwietnia 2010

Rozkosze

31 stycznia
Nie ważne było to ile musiałem czekać na Syriusza. Zajęcia minęły i tak stosunkowo szybko, kiedy niepoprawnie myślałem o Blacku, zamiast skupić się na lekcjach. Byłem zbyt wyposzczony, za bardzo pragnąłem pieszczot. Zdecydowanie miałem dziwne dni, pewnie spowodowane bliską pełnią. Miałem ochotę rzucić się na kruczowłosego od razu po powrocie do pokoju, ale musiałem poczekać aż przyjaciele wyjdą by nadal śledzić drzwi gabinetu profesora astronomii. Teraz doceniałem ich starania, a przynajmniej wielką pasję Jamesa. Dawał nam tym samym szansę na przebywanie sam na sam bez spławiania kogokolwiek. To było bardzo przyjemne uczucie, tym bardziej, kiedy wiedziałem, co mnie czeka. Syriusz również chciał być blisko mnie, widziałem to w jego oczach. Nie mogłem bez niego wytrzymać zbyt długo, co teraz dawało mi się we znaki.
Black uśmiechnął się, kiedy zostaliśmy sami. Przyciągnął mnie do siebie i pocałował mocno. Chciał tego równie mocno jak ja, czułem tego w jego spiętych mięśniach, drżącym lekko ciele. On mnie pragnął, a ja pragnąłem jego. Wstydziłem się tego, ale nie panowałem nad odruchami ciała. Objąłem Syriusza ramionami za szyję i wtuliłem się w niego.
- Dziś chcę cię pieścić nagiego. – wyszeptał mi do ucha. Zawstydziłem się tym niesamowicie i zadrżałem na całym ciele. To było bardzo krępujące, ale dla Blacka nie było to dziwne. Nawet poprzedniego dnia widział mnie bez ubrań, więc nie mogłem odmówić wykręcając się zwyczajnym wstydem. Skinąłem głową milczący, czerwony. Czy mógłbym mu odmówić, kiedy tak bardzo tęskniłem za jego pieszczotami?
Chłopak odsunął mnie od siebie i uśmiechając się spojrzał na moją twarz. Momentalnie ją opuściłem czerwieniąc się bardziej. Zdecydowanie musiałem nawyknąć do tego wszystkiego. Chciałem być z nim, więc i musiałem oswoić się z moją nagością. Pozwoliłem by powoli pozbywał się moich ubrań. Moje dłonie trzęsły się jakby było mi niesamowicie zimno, serce biło jak oszalałe, nie myślałem racjonalnie czując wyłącznie niesamowity wstyd. Chociaż bardzo bym chciał rozebrać Syriusza sam, to nie byłem w stanie. Nie rozpiąłbym nawet jednego guzika jego koszuli, a co dopiero pozbawić go całej garderoby. Black na pewno wiedział jak bardzo krępuje mnie to wszystko. Zaprzestał zdejmowania ze mnie ubrań na bieliźnie i szybko zdjął z siebie wszystko. Stał przede mną nagi i nieskrępowany. Chłonąłem jego ciało wzrokiem. Chciałem poznać je całe już teraz. Nie wstydziłem się jego nagości, ale swojej. On był bardzo ładny, dobrze zbudowany, wszystko było idealne, chociaż tylko Syriusza widziałem dotąd bez ubrań i chciałem by tak zostało.
- Nie wstydź się. – powiedział mi spokojnie. Nie wiedziałem, co powinienem odpowiedzieć, więc tylko skinąłem głową. Sam zdjąłem z siebie bieliznę. Dzięki temu czułem się odrobinę lepiej. Usiadłem na łóżku starając tym samym zakryć swoje ciało możliwie jak najlepiej. Oczywiście nie było to łatwe. Wstyd sprawiał, że byłem cały spięty.
Black podszedł do mnie powoli. Znowu miałem przed oczyma jego nagość. To mnie uspokajało, wiedziałem, iż nie jestem sam i mogę na nim polegać.
- To dziwne. – bąknąłem pod nosem niewyraźnie i cicho. Mój głos brzmiał w tej chwili tak dziwnie obco, ale wiedziałem, że był mój, musiał.
- Też czuję się dziwnie. – Syri uśmiechnął się przekornie. Uświadomiłem sobie, iż i on mógł być lekko skrępowany brakiem ubrań. Położył mnie na pościeli i kładąc się obok przylgnęliśmy do siebie. Wiedząc, że jego ciało zasłania moje było mi zdecydowanie lepiej.
Kruczowłosy położył moją dłoń na swoim pośladku. Ścisnąłem go zupełnie przypadkowo. Był to swoisty odruch obronny, przed tym, co właśnie uczynił, jednak wyszło inaczej niż powinno. Rozbawiło to nawet mnie, nie mówiąc o samym obiekcie ściskania. Szczerze powiedziawszy chichotaliśmy cicho obaj, póki Black nie złapał moich ust w pułapkę swoich. Przysunąłem się bliżej niego, jego ciało było gorące, moje drżało, chociaż nie z zimna. Bałem się, to było pewne. By mnie rozpieścić i tym samym pomóc mi się uspokoić chłopak wsunął mi w usta coś niewielkiego, okrągłego i słodkiego. Czekoladkę! Poczułem, iż naprawdę działa. Słodycz rozchodząc się po moich ustach i całym ciele koiła. Pyszny środek sprawił, że się uśmiechnąłem. Zjadłem całą zanim Syri ponownie mnie pocałował. Wylizał wnętrze moich ust odrobinę, a później wsunął w nie kolejną czekoladkę. Gdy ja byłem nią zajęty Black zajął się mną. Całował najpierw po szyi, później po ramionach. Było mi błogo. Słodycze robiły swoje, podobnie jak ciepłe dłonie i usta chłopaka. Przez chwilę zapomniałem, co tak właściwie się dzieje, ale kiedy nagle sobie przypomniałem szybko zakryłem twarz poduszką chowając czerwoną twarz. Kruczowłosy właśnie pieścił ustami mój sutek. Przestał i czułem, jak stara się zabrać mi poduchę. Nie oddałem jej! Nie było takiej możliwości. Wsunął wtedy głowę pod nią i natrafił na moje ucho nosem. Strasznie się kręcił, jednak w końcu zdołał dobrać odpowiednią pozycję.
- Ja zamknę oczy, a ty patrz i się nie wstydź. – wyszeptał mi do ucha. Głos miał dziwny z powodu poduchy i nosa, który musiał w nią wbić. Coś mu odburknąłem, chociaż sam nie wiedziałem, co. Nie mogłem powiedzieć ani słowa przez ściskane wstydem gardło. A jednak Black delikatnie zabrał moją ochronę przed jego spojrzeniami. Ufałem mu i kiedy mogłem wszystko widzieć Syriusz naprawdę miał zamknięte oczy. Było mi lepiej. Mogłem go widzieć, kiedy on nie widział mnie.
Niezdarnie wymacał dłońmi gdzie jestem i klęczał nade mną. Powoli przysuwał głowę do mojej piersi. Chciało mi się śmiać. Sam nakierowałem ją na moje ciało, chociaż nadal było to lekko dziwne uczucie. Widziałem bez przerwy, iż Syri dotrzymuje słowa i nie uchylił nawet powiek.
Jego wargi muskały moją pierś i brzuch. Do tej pory nie pozwalaliśmy sobie na coś takiego, gdy obaj byliśmy nadzy. Tym razem chciałem tylko jego bliskości, nie musieliśmy sięgać dalej po przyjemności. Oczywiście gdyby tylko kruczowłosy tego chciał mógłbym zgodzić się nawet na takie rozkosze. Ciepłe wargi od mojego pępka powróciły na wargi.
Chciałem dać chłopakowi coś w zamian, nie mogłem pozwolić bym tylko ja czuł się tak dobrze. Dotknąłem jego ramienia. Kiedy nie patrzył przychodziło mi to zdecydowanie łatwiej. Powoli zacząłem sunąć dłonią po jego torsie. Był gładki i delikatny, jakby Syri wcale nie był bardziej rozwinięty ode mnie. Byłem zainteresowany jego sutkami. Chciałem ich dotknąć i chociaż wydawało mi się to nieodpowiednie, zrobiłem to. Przyłożyłem do nich palce i pocierałem, aż stwardniały. Miałem ochotę robić wiele rzeczy, jednak nie odważyłem się na nie. Pozwoliłem sobie tylko na ten dotyk, a później sunąłem palcami po jego ramionach i brzuchu. Lubiłem to gorąco pod opuszkami, chociaż swędziały mnie zapewne z powodu niepewności, jaką odczuwałem. Nie potrafiłem oderwać oczu od skóry Blacka. Miała kolor lekko ciemniejszy od mojej, całe ciało chłopaka było przecież większe, więc i jego budowa była inna, fascynująca.
Objąłem go mocno i przytuliłem twarz do jego ramienia. Mógł spokojnie otworzyć oczy, nie wiem czy to zrobił, ale kiedy się kładł bokiem, a ja tuliłem wiedziałem tylko, jak bardzo jest ciepły i jak dobrze jest mi przy nim. Byłem całkowicie spełniony tymi drobnymi pieszczotami dzisiejszego dnia. Nie wyobrażałem sobie nawet jednego dnia bez Syriusza, powoli się od niego uzależniałem. To było bardzo dziwne, ale i bardzo miłe uczucie. Nie wiem, co bym zrobił gdybym nie miał go dla siebie.
- Uwielbiam cię, wiesz? – odważyłem się powiedzieć, jednak uznałem, iż było to za mało. – Kocham cię bardzo. – dodałem pewny siebie. Naprawdę tak było. Syri roześmiał się przy moim uchu i pocałował mnie w szyję zostawiając na niej ślad, kiedy ssał skórę. Przypomniał mi tym, że i ja musiałem to zrobić. Szybko się odsunąłem i dobrałem do jego szyi. Był lekko zaskoczony, ale musiał zostać naznaczony.
- Ja też cię kocham, Remusie. – śmiał się, kiedy zaciekle zostawiałem coraz to nowe malinki na jego ciele. Tak by każdy wiedział, iż jest już zajęty. Miałem zamiar odstraszyć tym zarówno innych jak i samą nauczycielkę mugoloznawstwa.
Sam nie wiem ile śladów zostawiłem na chłopaku i w jakich dokładnie miejscach. Musiałem dobrze je ukrywać, ale część specjalnie była dobrze widoczna. Każdy widząc to musiał wiedzieć, jak zazdrosny potrafi być o Syriusza jego kochanek, czyli ja. Niech nikt nie pozwala sobie na zbyt wiele!

środa, 14 kwietnia 2010

Plumkanie...

Potrzebowaliśmy jakiejś odskoczni od wcześniejszych wydarzeń i sądząc po naszych minach musiała ona być naprawdę wielka. Musieliśmy zająć się czymś dziwnym. Nie było wyjścia, ale i nie specjalnie wiedzieliśmy, co byłoby wystarczającym bodźcem, by zapomnieć. Westchnąłem ciężko kładąc się na łóżku i otwierając czekoladę. Zjadłem od razu jej połowę częstując Syriusza, który jednak podziękował. Chyba uznał, że przeze mnie przytył i teraz musiał dbać o linię. Od dawna nie widziałem by jadł cokolwiek słodkiego. Później musiałem o to zadbać, a teraz myśleć nad lekiem na naszą chwilową dolegliwość spowodowaną dziwnym zachowaniem Michaela.
- Może powinniśmy się jakoś pobawić! – James siedział jak na szpilkach usilnie starając się wpaść na genialny pomysł. Nie specjalnie mu to wychodziło. – Może będziemy podrywać nauczycieli? Zrobimy losowanie w ciemno i sprawdzimy swoje umiejętności. – rzeczywiście, to musiał być pomysł Pottera, bez sprzecznie.
- Zapomnij! Z moim szczęściem wylosuję Slughorna! – Andrew aż wstał z miejsca. – Wymyśl coś innego. – rozkazał mu. J. był potulny jak baranek, wyjątkowo i tylko skinął głową ponownie myśląc nad czymś nowym. – Więc może będziemy swatać profesorów? I też losowo wybierzemy, kogo, z kim, żeby było ciekawiej?
- Coś ty się tak na nich uwziął? – Black patrzył na niego podejrzanie. Może coś chodziło mu po głowie. Podejrzewałem, że nauczycielka mugoloznawstwa, jako że James bardzo entuzjastycznie na nią reagował.
- Weźmy wspólną kąpiel z pianą. – rzuciłem nagle. W prawdzie miałem kąpać Syriusza, jednak w tej chwili zdecydowanie wolałem zrobić coś dziwnego, a to niewątpliwie miało takie być. Chłopcy patrzyli na mnie zaskoczeni. – No, wszyscy razem, w bieliźnie oczywiście! – dodałem czerwieniąc się na samą myśl o tym. Wolałem by mnie dobrze rozumieli.
- W sumie... – Sheva mruczał coś przez chwilę pod nosem. – Ja jestem za. To może być ciekawe. Wanna nie jest duża, więc będzie nam ciasno. Tak... – kiwał zawzięcie głową. – Idziemy się przygotować. – podszedł do mnie i złapał za rękę. – My przygotujemy wodę, a wy róbcie, co chcecie, póki, co.
Wyszedłem z chłopakiem do łazienki. Był teraz bardzo entuzjastycznie do tego wszystkiego nastawiony, a ja coraz bardziej przekonywałem się do własnego pomysłu. Wybrałem najbardziej pieniący się płyn do kąpieli i wlałem sporą jego dawkę do wanny. Sheva zajął się wtedy nalewaniem wody. Podwinął rękawy i zaczął bawić się w niewielkiej ilości wody, by piany było jeszcze więcej, dzięki temu. Od samego początku chciał mieć bardzo dużo białego puszku i widocznie planował dzięki temu jakąś większą zabawę. Korzystając z okazji, że nic nie było jeszcze gotowe wróciliśmy do pokoju. Przyjaciele już byli rozebrani chodząc w samych slipach po pokoju. Widok nie był miły, chociaż Syriusz prezentował się jak zawsze znakomicie. Lubiłem na niego patrzeć, także, kiedy był tak licho ubrany. Widziałem go w końcu kilka razy nagiego i musiałem przyznać, że podobał mi się. Jego ciało było większe od mojego i sprawiało, że czułem się komfortowo.
Bardzo szybko zostałem w pełni ubrany, jako jedyny. Widziałem wzrok Blacka, który nie chciał bym od nich odstawał i chyba naprawdę chciał mnie widzieć w samej bieliźnie. Musiał w prawdzie dzielić się tym widokiem z innymi, jednak nie specjalnie miał inne wyjście. Trochę mnie to krępowało, jednak zdjąłem z siebie ubrania i szybko wróciłem do łazienki, by zadbać o wodę. Musiałem sprawdzić jej temperaturę, ilość piany. Szukałem sobie zajęcia byleby nie myśleć o tym, jak mało mam na sobie. Chciałem jak najszybciej wejść do wanny i opatulić się szczelnie białym, ciepłym puchem. Zamiast tego poczułem za to ciepłe ciało na swoich plecach i dłonie na brzuchu. Ładny, znajomy zapach sprawił, że uśmiechnąłem się.
- Syriuszu, nie wypada ci już się do mnie kleić. – upomniałem go rozbawiony, jednak było mi przyjemnie. Coraz bardziej łaknąłem jego czułości. Pocałował mnie lekko w szyję, co sprawiło mi niemałą przyjemność. Piany była już akurat w sam raz, cała wanna, a miało być jej jeszcze więcej później. Syriusz wszedł do środka, jako pierwszy i posadził mnie przed sobą. Pojawili się przyjaciele. Sheva specjalnie zajął swoje miejsce po drugiej stronie wanny, a przed sobą miał wtedy niezadowolonego Pottera. Okularnik liczył na to, że będzie mógł bezkarnie tulić się do chłopaka, jednak ten uniemożliwił mu to. Peter musiał wcisnąć się na środku bokiem do nas w mało wygodnej pozycji. Szczerze powiedziawszy wanna była stanowczo za mała i to było najlepsze.
James nie wytrzymał długo zwyczajnego siedzenia. Postanowił rozpocząć wojnę na pianę. Oczywiście, tym, który ucierpiał na tym na samym początku był Peter. Piana nie doleciała do Syriusza i zapewne dobrze, ponieważ wcześniej to ja bym nią dostał niż sam kruczowłosy. Dla Blacka jednak sama podjęta przez Jamesa próba była już wystarczającym bodźcem, by się mścić. Wyłożył się na mnie i nabrał na dłonie naprawdę sporo piany. Dmuchnął rozsypując ją wszędzie, a później resztką rzucił w Pottera. O dziwo, jemu się udało, a moje plecy były maltretowane przez ciało kruczowłosego. Musiałem pozbyć się piany spod ust, by się jej nie najeść. Potter odsunął się w tył miażdżąc Shevę, który znowu przesunął go w przód taranując nim nas. Nie było łatwo, wręcz przeciwnie. Zaczęło się wielkie przepychanie i niestety nie zostałem z niego wykluczony. Piana fruwała przy tym wszędzie. Nie oszczędzono moich włosów, twarzy, a ja musiałem oddawać przyjaciołom tym samym, co w ostatecznym rozrachunku odbiło się na nas wszystkich. Na pewno była to udana i w pełni wartościowa kąpiel. Byliśmy mokrzy i zanim w ogóle to do nas dotarło połowa łazienki również była pod wodą. Nie dało się jednak ukryć, że całe nasze napięcie opadło, że czuliśmy się lepiej i śmialiśmy wygłupiając w wannie. Teraz naprawdę miałem ochotę przytulić się do Syriusza i czuć się przy nim bezpiecznie. Chciałem tylko jego.
Zaczynało się robić chłodno, woda ostygła, a my w najbliższym czasie moglibyśmy zamienić się w sople lodu. Musieliśmy szybko coś z tym zrobić. Black usłyszał chyba, że pociągam nosem, gdyż oświadczył, że na tym kończy się zabawa. Wyszedł z wanny i otulił się ciepłym ręcznikiem, po czym wyciągnął mnie z niej i również opatulił.
- Później mi się Remus przeziębi i co ja wtedy zrobię? – zaczął mnie wycierać mocno, przez co moja skóra stawała się ciepła, chociaż odrobinę to bolało. Nie przeszkadzało mi to jednak. Było całkiem znośne, a przede wszystkim było mi już cieplej.
Black złapał mnie nagle i przerzucił sobie przez ramię. Pisnąłem wbijając palce w jego plecy. Chyba zrobiłem to trochę zbyt mocno, ponieważ syknął i klepnął mnie w pośladki karcąco. To była jego wina, mógł mnie tak nie zaskakiwać, tym bardziej, iż czułem się dziwnie w tej pozycji.
Zostałem wyniesiony do sypialni i tam posadzony na łóżku. Syri zajął się dokładnym wycieraniem mnie i zdjął moje mokre slipki. Speszyłem się, jednak on tylko uśmiechał usatysfakcjonowany moją reakcją. Założył mi nową bieliznę i zabrał się za wycieranie włosów. Cały czas było mi wstyd i moja twarz płonęła, a jednak powoli się uspokajałem czując miły zapach ciała chłopaka. Nieświadomie przyłożyłem nos do jego piersi i wąchałem ją. To musiało łaskotać Syriusza, ponieważ chichotał cicho, ale nie odsunął mnie. Napawałem się jego zapachem i uśmiechałem. Nagle zrobiłem się przez to senny.
- Ej, ej! – Black odsunął mnie, kiedy tak przysypiałem z policzkiem na jego ciele. – Nie przesadzaj, głuptasie, a jeśli tak bardzo chcesz mnie za poduszkę to poczekaj chwileczkę. – uciekł pod szafę i wygrzebał z niej bokserki. Zmienił szybko swoje wilgotne slipy, może i specjalnie pokazując mi pośladki. Peszył mnie tym, chociaż zdecydowanie mniej niż w chwili, kiedy to mnie przebierał.
Kiedy znowu do mnie wrócił położył się na moim łóżku i przytulił mnie do siebie. Mogłem wąchać go do woli i pozwolić sobie na sen czując ciepło jego ramion. Było mi błogo i byłem rozluźniony. Nie chciałem ruszać się z miejsca i nie musiałem. Chłopak nakrył nas pościelą, a jego zapach hipnotyzował mnie coraz bardziej. Czułem jak zasypiam zadowolony. Brakowało mi tego wszystkiego, a teraz to otrzymywałem. Musiałem poświecić dzień lub dwa na tego typu przyjemności. Już teraz byłem pewny, iż najbliższy czas upłynie mi pod znakiem pieszczot. Byłem ich niesamowicie spragniony.

niedziela, 11 kwietnia 2010

Kartka z pamiętnika LXIX - Victor Wavele

Układ z Syriuszem był bardzo opłacalny. Ja wiele nie traciłem, a zyskiwałem cenne pocałunki chłopaka. Oczywiście, byłem bardzo nieodpowiedzialny jak na nauczyciela, jednak nie specjalnie mi to póki, co przeszkadzało, a Black tylko upewnił mnie w przekonaniu, iż ujdzie mi to na sucho i mogę sobie pozwalać na podobne zagrania. Naturalnie podejście Seed zupełnie mi nie odpowiadało. Chociaż wyczuwałem w tym moje własne metody, to jednak chodziło tu o mnie, a to było wielkim minusem tej sytuacji. Nie mniej jednak nie było aż tak źle. Mogłem jej podziękować z czystym sercem za możliwości, jakie otworzyły się przede mną dzięki jej interwencji. Gdyby wiedziała, że podrywam Syriusza na pewno nie prosiłaby go o pomoc, a to stawiało mnie na doprawdy dogodnej pozycji. Postanowiłem zasłużyć na swoją nagrodę, którą miałem otrzymywać za wszystkie usilne starania. Już czułem wargi Syriusza na swoim policzku i jego ciepłe ciało blisko mojego. To był najwyższy czas by zacząć działać, jak należy. W końcu to ja miałem być zwycięzcą.
Noela otworzyła drzwi swojego gabinetu. Jak zawsze wyglądała wspaniale. Upięte wysoko w finezyjny kok włosy, masa delikatnych dodatków, klasyczne wiszące kolczyki z drobnymi kwiatuszkami z piasków pustyni. Ubrała długą, elegancką fioletową suknię w wiktoriańskim stylu o tysiącach falban, skromnym dekolcie, który ozdobiła drobnym aniołkiem. Sam nie wiem czy do niej pasował, chociaż była bardzo ładna, co mogło ją trochę do nich upodabniać. Sam już nie byłem pewny, czy rzeczywiście mi się podobała, czy jednak nie. Zdecydowanie wolałem mężczyzn, kobiety były nudne, chociaż ona zdecydowanie starała się zmienić moje zdanie na ten temat.
- Wejdź, spodziewałam się ciebie. – rzuciła figlarnie robiąc mi miejsce w drzwiach. Jej gabinet jak zawsze był zaciemniony, w powietrzu unosiły się dziwne, ale kuszące zapachy, płonęły świece. Usiadłem na wygodnym fotelu czując, że lekko kręci mi się w głowie od tych wonności. Nie nawykłem do takiej atmosfery, a jednak była bardzo komfortowa.
Noela podała mi filiżankę z ciepłym napojem w środku. Uniosłem brew patrząc na kobietę, która tylko zaśmiała się zmysłowo.
- Nie bój się, nie jest zatruta. To zwyczajna owocowa herbata. – siadając naprzeciwko mnie zaczęła pić swoją. Szczerze powiedziawszy nie miałem wyjścia jak tylko zaryzykować. – Chociaż wiedziała, że się pojawisz nadal mnie to dziwi. – podjęła. – Dlaczego zmieniłeś zdanie, wiem, dlaczego przyszedłeś, jednak nie znam motywu.
- A czy to ważne? – rzuciłem jej długie spojrzenie, wymowne. Nie planowałem o tym mówić. Chciała mnie i miała. Towarzyszyłem jej, planowałem uwodzić, czy potrzebowała czegoś jeszcze?
- Tak, masz rację... – nabrała głośno powietrza do płuc, jednak wypuściła je cicho przez drobną szparkę między wargami. – Poza tym i tak uczynię cię swoim. Nie oprzesz mi się. – na jej idealnych ustach pojawił się uśmiech wskazujący na pewność siebie i przebiegłość. – Nie zdołasz się oprzeć, zapewniam.
- Och. – byłem tym zafascynowany. Kto by pomyślał, że potrafi jasno i wyraźnie wyznać, czego chce, a chciała mnie. Wstała i podeszła stając za mną. Pochyliła się całując mnie w szyję. Poczułem, jak drżą mi ręce, tracę czucie w ciele. – Co ty znowu...
- Nic. – szepnęła mi do ucha i zabrała filiżankę z rąk odkładając na stolik. – Herbata była czysta, ale w końcu reagujesz na afrodyzjaki, które unoszą się w pokoju. – jej cichy głos podniecił mnie podobnie jak oddech na szyi. Chociaż nie mogłem się poruszyć to jednak odczuwałem wyraźną przyjemność w podbrzuszu. – Ja jestem kobietą, od dziecka zajmuję się zaklęciami miłosnymi, afrodyzjakami, ziołami na popęd seksualny. – roześmiała się kąsając mnie w szyję. Zaczęła masować moje ramiona subtelnie. Powoli zaczynałem to odczuwać. – Powoli się przyzwyczajasz, zaraz będziesz w pełni zdolny do ruchu. Nie chcę cię zmuszać, chcę byś sam mi się oddawał. – Czułem coraz większą przyjemność, także przez to, że dotykała moich ramion, karku. Była niebezpieczna z całą tą wiedzą, jaką dysponowała. Nie powinna być nauczycielką mugoloznawstwa, chociaż wtedy nie mogłaby uczyć. Żadna szkoła magii nie praktykowała zajęć uwodzenia, a ona byłaby na pewno elitą wśród nauczycieli tego przedmiotu. Chciałem jej to powiedzieć jednak właśnie przeniosła dłonie na moje uda klękając na ziemi. Suknia niczym fale rozlała się na boki, a ona masowała palcami moje nogi. Uspokajałem się i tym samym mogłem się poruszać bez trudu. Wiedziała, co robi, znała się na tym, kolejny dowód na to, że wszedłem do jaskini lwa.
Położyła dłoń na moim kroczu. Westchnąłem, kiedy zacisnęła lekko dłoń, a jej oczy zapłonęły w półmroku. Powoli rozpięła moje spodnie i wyswobodziła mnie z ich ciasnego wnętrza. Obserwowała jak mój członek pręży się, jak pęcznieje. Z uśmiechem na twarzy dotknęła go, pomasowała moje jądra.
- Jest wspaniały. – stwierdziła z nieudawanym podziwem. Zawstydziła mnie tym. Zasłoniłem twarz dłonią i odwróciłem w bok, by móc ochłonąć.
- A ty jesteś strasznie bezpośrednia. Aż tak ci na nim zależy? – uniosłem brew, gdy tylko zdołałem się uspokoić, wpatrywałem się w nią teraz. Wydawała się szczera w tym wszystkim i mało tego podniecała mnie.
- Myślisz, że pragnę tylko twojego ciała? – odsunęła się podchodząc ponownie objęła mnie ramionami, całowała po policzku i skroni. – Mam ochotę wyznać ci wszystkie moje sekrety, chociaż nie zrobię tego teraz, chcę mieć cię całego dla siebie. Wiem, kim jesteś, jakie masz zdolności. Widziałam znamię na twojej łopatce. Mannaz, runa człowieka i przeznaczenia, jesteś druidem, a siła run jest twoim dziedzictwem. – mówiła spokojnie, kojąco. Jakichkolwiek używała afrodyzjaków, by mnie zdobyć, potrafiła to robić naprawdę dobrze. Jej możliwości mogły dorównywać moim, chociaż dotyczyły zupełnie innych dziedzin magii.
Zmieniła pozycję. Usiadła mi na kolanach, jej piękna suknie dotykała mojego pobudzonego członka, pieściła go delikatnym materiałem.
- Ubrudzisz ją. – westchnąłem rozkładając się wygodniej w fotelu. Nie mogłem przecież odmówić jej zaspokajania moich potrzeb. Jak dotąd ani razu nie pozwoliła mi zaspokoić swoich, ciągle tylko ja. Jakby chciała tym coś udowodnić, jakby się bała? Sam nie wiem.
- Phi! Myślisz, że nie założyłabym innej, gdybym bała się ją ubrudzić? Chciałam wyglądać pięknie, dla ciebie. Przecież muszę cię skusić. – jej ciepła, zgrabna dłoń objęła moją erekcję, zaczęła ją masować, drugą dłonią pieściła subtelnie jądra. Zajmowała się mną dokładnie, może nawet fachowo. Jej biodra lekko przesuwały się po moich kolanach, jakby samo to w zupełności jej wystarczało. Czy i ona była podniecona, czy może tylko chciała mnie doprowadzić do szaleństwa? Byłem pewny, że następnym razem nie pozwolę jej przejąć inicjatywy, nie spotkam się z nią na jej terenie, ale u mnie. Wśród run, które odwrócą szalę zwycięstwa na moją stronę.
Sięgnąłem po nią dłonią, chciałem ją przyciągnąć bliżej, dotykać, by sprawdzić, co ona może czuć, by ją zaspokoić, gdyby tylko tego potrzebowała. Odtrąciła jednak szybko moją rękę, skarciła mnie spojrzeniem świecących oczu.
- Nie wolno ci. – ścisnęła mój członek wywołując falę ekstazy, która jednak, chociaż przybliżyła mnie do zaspokojenia, to nie zmusiła mnie do tego. – Tak bardzo chcesz wiedzieć o mnie wszystko? Spokojnie, dostaniesz swoją działkę, kiedy będziesz już mój. – była zmysłowa, wyzywająca, a jednak jakby czysta. Nie pozwalała się nawet tknąć, co nie mało mnie zaskoczyło. Nie wiedziałem, co o tym myśleć. Jej dłonie były przecież takie sprawne, niemal wyciskały ze mnie wszystkie życiodajne soki, a tym samym cała reszta jej ciała była dziewiczo niedostępna. Zaczynała mnie intrygować.
Jakby dostrzegając moje myśli w oczach pocałowała mnie. Tym przypieczętowała wszystko. Moje ciało zadrżało, jednak ścisnęła mój członek mocno nie pozwalając bym doszedł. Wsunęła język w moje usta, całowała mnie mocno. Jej usta także wydawały się pełne afrodyzjaków, były gorące, język sprawiał, że coś na wzór drobnych wyładowań elektrycznych przechodziło przez moje wargi. Odsunęła się i przesuwając zaciśniętą dłoń w górę uwolniła moją erekcję, która od razu eksplodowała podnieceniem. Gdyby nie te wszystkie środki, którymi się posłużyła nie zdołałaby tak łatwo zmusić mnie do spełnienia. Znałem się na tyle, by wiedzieć jak wielkie muszą być starania partnera bym doszedł od samych pieszczot dłońmi. Usta zdecydowanie łatwiej mogły mnie podniecić, a czysty seks całkowicie już przynosił zaspokojenie. Ona oszukiwała, ale póki, co pozwalałem jej na to. Chciałem by była zaskoczona, gdy w końcu zaczniemy bawić się na serio, a teraz byłem w jej mocy.
Ale czego się nie robiło dla słodkiej nagrody?

piątek, 9 kwietnia 2010

Biedny Gabriel

W niedzielę notka pojawi się dopiero wieczorem, jako że będę na Magnificonie!


Michael podprowadził nas pod ukryte drzwi Pokoju Życzeń. Oni zdecydowanie częściej niż my korzystali z jego właściwości. Prawdę powiedziawszy nam nie był wcale potrzebny, chociaż czasami naprawdę był niezbędny, jak podczas prób naszego zespołu, który chwilowo musiał zawiesić swoją działalność. Nie wątpiliśmy, iż kiedyś znowu go reaktywujemy, jednak póki, co mieliśmy zbyt mało czasu na tego typu zabawę.
- Poczekajcie chwilę, sprawdzę czy jest gotowy i jak się czuje. – Ślizgon posłał nam pełen dumy uśmiech i wszedł do Pokoju Życzeń. Czekaliśmy spokojnie przed drzwiami, tak jak nam polecił. Nie specjalnie nam się teraz gdziekolwiek spieszyło, a tym bardziej, kiedy doszedł nas krzyk ze środka.
- Czyś ty już całkiem ogłupiał?! – a później coś upadło na podłogę, jakby krzesło, sam nie wiem. Z pewnością jednak Gabriel nie wydawał się zadowolony z pomysłów chłopaka. Miałem nadzieję, że nam się nie oberwie dodatkowo, kiedy tylko pojawimy się tam i staniemy twarzą w twarz z rozwścieczonym Gabrielem. Słyszałem, że potrafi być straszny, jednak jak do tej pory nie miałem okazji się o tym przekonać.
Na szczęście Michael otworzył nam drzwi cały i zdrowy. Nie widziałem oznak uderzeń, ani sińców, więc chyba nie ucierpiał podczas wcześniejszego wybuchu złości jego kochanka.
- Hormony szaleją, jak to u ciężarnej, więc musicie mu wybaczyć, jeśli będzie niemiły. – przepraszający uśmiech chyba miał nas ułaskawić. Wchodząc do środka miałem okazję szybko się rozejrzeć. Pokój Życzeń był ustylizowany na wiktoriańską modłę i przypominał niewielki pokoik na tyłach domu z olbrzymimi oknami i wiklinowymi meblami. Gabriel siedział na jednym z foteli przed stolikiem. Nie wydawał się zachwycony. Wszystkie kolczyki miał pozdejmowane, włosy grzecznie zaczesane do tyłu i podpięte z boku jakimś fioletowym kwiatuszkiem z perełkami. Był ubrany w suknię, odrobinę ciemniejszą niż ozdoba do włosów, zapewne również będącą własnością Sprout. Suknia była delikatnie podpięta na tyle, by nie wisiała tak strasznie na szczuplutkim chłopaku. Wyglądał zjawiskowo, to fakt, jednak nie specjalnie wydawało mi się to normalne. Widocznie Michael miał więcej fetyszy niż mogłem sobie wyobrazić. Gabriel naprawdę był biedny.
Chociaż nie bawiła mnie sytuacja starszego kolegi, to nie można było tego powiedzieć o Jamesie. Dla Pottera to z całą pewnością musiało być niesamowite widowisko. Biorąc pod uwagę, że on wyglądałby w sukience jak skończony idiota, musiało bawić go niesamowicie, iż innym było w nich do twarzy. Sam byłem tym lekko zaskoczony. Gabriel wydawał mi się bardzo męski i swoich normalnych ubraniach i z zawadiackim stylem bycia, podczas gdy teraz widzieliśmy go od zupełnie innej strony. Miał bardzo ładną twarz, co zazwyczaj umykało mojej uwadze.
- Roześmiej się Potter, a zadbam o to, żeby nigdy więcej ci nie stanął! – Rica rzucił mrożące krew w żyłach spojrzenie okularnikowi. – To twoja wina, więc lepiej nie pozwalaj sobie na zbyt wiele! Siadajcie. – z głośnym westchnieniem Ślizgon uspokoił się trochę. Nie widziałem nigdzie Michaela, a nie przypominałem sobie, by wychodził. Może jednak zbyt zainteresowany otoczeniem i samym Gabrielem nie zauważyłem tego.
- Moja?! Nic nie zrobiłem! – J. niemal rzucił się na fotel nabzdyczony. – To głupie! Byłem grzeczny, ostatnio niemożliwie grzeczny! Poza tym jeszcze niedawno nie mieliście do mnie pretensji...
- Wtedy Michael nie był tak denerwujący. – przerwał mu Ricardo. – Od początku, spróbuję to odrobinę ogarnąć. Michael znalazł przypadkiem w bibliotece książkę o eliksirach, w której wyczytał jakieś ciekawe informacje dotyczące dyrektora. Takie stare podania o pracy nad eliksirem zmieniającym płeć. Powiązał dane z tamtej książki z twoim ostatnim wielkim wyczynem, który wstrząsnął całą szkołą. Coś pomyliłeś przy mieszaniu ziół, a te same dane były podane właśnie w tamtej książce. Nie ważne, to tylko dodatki i szczegóły. Nie mniej jednak napalił się na udowadnianie, że nie potrzebny jest żaden eliksir zmieniający płeć, żadne ziółka i inne tego typu rzeczy. Nie wiem, jakim cudem, ale sam widzisz, doznał jakiegoś urazu psychicznego i ubzdurał sobie, że jestem w ciąży. Początkowo był zabawny i całkiem słodki, ale teraz już przesadza i mam ochotę go rozerwać na drobne kawałeczki. – zacisnął mocno dłonie w pieści. – Więc z łaski swojej, James. Nawet się nie uśmiechaj, bo nie ręczę za siebie! Tym bardziej, że jestem głodny, a on zabrania mi jedzenia wszystkiego, na co mam ochotę i wybiera mi tylko zdrowe kawałki. – syczał przez zęby.
Nawet nie chciałem się odzywać. Biedny Michael naprawdę źle się musiał czuć, a jeszcze biedniejszy Gabriel z trudem trzymał nerwy na wodzy. Widocznie Dumbledore dał miał więcej wspólnego z tym dziwnym planem stworzenia eliksiru niż myślałem. Widziałem jednak wyraźnie minę Jamesa. Oczy mu lśniły i wiedziałem już, że planuje zabrać się za te napary na poważnie. Miałem tylko nadzieję, iż nie odbije się to w żaden sposób na mnie.
- Może mu przejdzie. – rzuciłem niepewnie, a Gabriel uśmiechnął się lekko, spokojnie.
- Na to liczę. Mam go serdecznie dosyć, ale nic na to nie poradzę. Jest czasami słodki, ale bez przesady. – wskazał nam sukienkę i skrzywił się lekko. – Zawsze miał słabość do takich przebieranek, ale nie podbierał ciuchów nie wiadomo, komu. Przy okazji, macie trzymać języki za zębami! Ani słowa nikomu, co mnie spotkało.
Skinąłem głową, chłopcy robili to samo, przytakiwali bez przerwy. Gabriel potrafił być przerażający, kiedy tylko się postarał. Nie chciałem mieć w nim wroga, tym bardziej, że był straszy i był Ślizgonem.
Właśnie wrócił Michael. Naprawdę wyszedł, a ja wcześniej nie miałem o tym pojęcia. Ciekawiło mnie jak dalece potrafię zająć się czymkolwiek by stracić orientację. Dawniej było to zupełnie niemożliwe, a teraz chyba zachowywałem się jak zwyczajny nastolatek bez żadnych wilczych zdolności. Długowłosy przyniósł nam herbatę i jakąś papkę sądząc po zapachu marchwiowy-jabłkową. Rica skrzywił się i popatrzył na nas wymownie. Widać chciał zaznaczyć tym, że tak właśnie najczęściej wyglądają jego posiłki. Współczułem mu jeszcze bardziej.
Ned usiadł obok swojego chłopaka i gładził go po brzuchu zadowolony. Czułem się naprawdę głupio musząc być tego świadkiem. Miałem tylko nadzieję, że będziemy mogli szybko wrócić do siebie i nie myśleć o tym wszystkim, czego byliśmy świadkami. To było straszniejsze niż sama dolegliwość Michaela. W duszy życzyłem im obu szczęścia i powodzenia. Nic innego zrobić nie mogłem.
Przemogłem się i zjadłem tę dziwną sałatkę, którą przygotował nam długowłosy. Oczywiście starałem się nie krzywić. Nie była najgorsza, chociaż zdecydowanie wolałem czekoladę. Za to herbata była znakomita i to ona mnie ugłaskała. Przyjaciele szybko pozbyli się swoich porcji. Najwidoczniej podobnie jak ja chcieli wrócić szybko do dormitorium. Byliśmy odporni na dziwactwa, ale to zdecydowanie nas przerastało.
Wyszliśmy z Pokoju Życzeń powoli, jednak, kiedy tylko znaleźliśmy się na korytarzu, biegiem rzuciliśmy się do powrotu. Odetchnąłem głęboko prosząc Merlina by nigdy więcej nic podobnego mi się nie przytrafiło. Teraz żałowałem swojego wcześniejszego wścibstwa. Gdyby nie ono w ogóle pewnie nie ruszyłbym się wcześniej z sypialni i nie musiałbym wiedzieć aż tak wiele o związku swoich znajomych.
- Potrzebuję prania mózgu! – Syriusza przeszły dreszcze, kiedy zwolniliśmy po kilku zakrętach. – Jeśli kiedyś któremuś z was tak odbije to zrywam naszą przyjaźń i nie znam was! Nie chciałbym być świadkiem czegoś takiego ponownie.
- A ja się nie zgadzam. – James poprawił okulary ze szczerym, szerokim uśmiechem. – Może była to lekka przesada, ale pomysł zmiany płci jest fantastyczny. Teraz, kiedy wiem, że są jakieś informacje na ten temat w bibliotece muszę tam zajrzeć. Auć! – dostał w głowę od Shevy, który nie musiał nic mówić, jego spojrzenie było wystarczająco wymowne. James miał swoje pomysły trzymać dla siebie, a nas nie mieszać do swoich chorych planów. Pewnie obawiał się, iż okularnik wypróbuje swoje środki na nim, a to byłoby niebezpieczne. Nikt nie ufał zdolnością Pottera, a już na pewno nie jego eliksirom. Zmiana płci również nie wydawała się zachęcająca. Zdecydowanie tylko James mógł mieć słabość do podobnych rzeczy. Biedny Kinn, znowu było mi go niesamowicie żal. Teraz potrzebowaliśmy tylko czegoś by zapomnieć. Nie miałem pojęcia, co nam pomoże, ale coś zdecydowanie musiało.

środa, 7 kwietnia 2010

Choroba Michaela

30 stycznia
Miałem wielkie plany, co do wykąpania Syriusza, niestety nie mogłem się zdecydować, czy aby na pewno powinienem się tym zająć. W końcu on nie raz już mnie mył i wątpiłem, bym mógł być na tyle oryginalny. Nie mniej jednak chciałem jeszcze to przemyśleć i opracować dokładny plan działania. Nauczycielka dała mi się we znaki i zmusiła mnie do walki o mojego chłopaka.
James zbierał się powoli na czuwanie przy gabinecie profesora astronomii, powoli wątpił w powodzenie swoich zamierzeń, więc nie specjalnie mu to wszystko wychodziło. A jednak dawał sobie dzielnie radę i pakował do torby najpotrzebniejsze książki, które nie zanudziłyby go w czasie obserwacji i dogorywania na korytarzu.
Gładziłem Syriusza po głowie, kiedy tak leżał na moich kolanach jak małe szczeniątko. Wydawał się cieszyć moim nagłym zainteresowaniem jego osobą. Na jego miejscu zapewne także byłbym bardzo szczęśliwy. Miałem tylko nadzieję, iż nie oczekuje zbyt wiele. To mogłoby mi wszystko skomplikować.
Pukanie w szybę rozwiązało mój problem. Zmusiło mnie do porzucenia myśli o tak błahych sprawach i zajęcia się innymi – ciekawszymi.
- Co tu robi sowa? – Sheva otworzył okno by ptak mógł wlecieć do środka. Szczerze powiedziawszy poza wiadomościami od siebie nawzajem nie otrzymywaliśmy żadnych innych, więc tym bardziej zaintrygowała nas sowa z liścikiem.- To do nas. Wszystkich. – Andrew, jako pierwszy przeczytał liścik i pobladł. Przekazał go Potterowi, którego mina była równie dziwna. Nie lubiąc takich sytuacji sam postanowiłem przeczytać, o co chodzi i wtedy wszystko stało się jasne.
„Michael Nedved oraz Gabriel Ricardo zapraszają was na uroczysty bankiet z okazji rychłych narodzin ich dziecka. P.S. Stoję pod schodami do waszej wierzy i liczę na to, że się zaraz pojawicie, Michael”.
Moja mina musiała być zdecydowanie równie dziwna, co w przypadku przyjaciół. Efekt końcowy był zatrważający. Nic nie rozumieliśmy. Szczerze mówiąc sam się tego po sobie nie spodziewałem, ale biegiem rzuciłem się do drzwi podobnie jak koledzy. Każde z nas chciało wiedzieć, o co w tym wszystkim chodziło. Michael zawsze był lekko szurnięty, jednak to wydawało się już szczytem jego osiągnięć.
Musieliśmy wyglądać dziwacznie przepychając się na schodach i przy wyjściu z Pokoju Wspólnego, niestety nie było czasu by zachowywać pozory spokoju. Tak jak pisało na karteczce Ned stał we wskazanym miejscu i uśmiechał się szeroko. Ubrany jak zwykle nienagannie w ciemne ciuchy z masą metalowych dodatków i rzemieni w ręce trzymał jakiś przyjemnie zielony materiał.
- Wiedziałem, że mogę na was liczyć. – rzucił przyjaźnie. – Skoro jesteście już gotowi to zapraszam was na nasz ‘bankiet’. – podkreślił ostatnie słowo dobitnie, co jednoznacznie wskazywało na zwyczajną wymówkę. – Muszę się pochwalić, że będę ojcem, a wy idealnie się do tego nadajecie. – nie owijał w bawełnę. – Chcesz mieć przyjaciół, to szukaj ich wśród Gryfonów, niższej klasy społecznej, u której wszystko jest możliwe. – wyszczerzył się i machnął na nas ręką zachęcając byśmy ruszyli się z miejsca. Nie specjalnie pasowało mi to, iż miał nas za naturalnych dziwaków, dzięki czemu nie tracili poważania i wysokiej pozycji w Slytherinie. Wątpiłem nawet, czy poza nami ktokolwiek inny wiedział, jak walnięty jest Michael.
- Co tam masz? – Sheva już od dłuższego czasu wpatrywał się w zielony materiał trzymany przez chłopaka. Nie dawało mu to najwyraźniej spokoju, dlatego też zapytał po tej dłuższej chwili. Nie specjalnie mnie to interesowało, jednak już i tak wpakowaliśmy się w coś, co bardzo intrygowało każdego z nas. Bo niby, jakim cudem Gabriel i Michael mieliby mieć dziecko? Oczywiście pamiętałem, chociaż nikle, ich zwierzaczka, którym się opiekowali, jednakże wydawało mi się, iż już się go pozbyli. Nie pasowało mi także stwierdzenie, iż ich bobas miałby się dopiero urodzić. Zupełnie nic nie rozumiałem, co ostatnio zdarzało mi się zatrważająco często.
- To? – Ślizgon wziął w obie ręce materiał i rozłożył go. – To dla Gabriela. Nie mam jak zdobyć sukienki ciążowej, więc pożyczyłem od Sprout. Trochę wielka, ale przecież Gabrielowi zacznie rosnąć brzuch, prawda? Wtedy będzie idealna! – z trudem ustałem na nogach. To naprawdę była sukienka, w której kilka razy widziałem nauczycielkę zielarstwa. Miała przyjemny kolor jasnej, matowej zieleni. Rękawy swobodnie wisiały na ramionach, jaśniejszy odrobinę materiał był ściągany na biuście, a poniżej niego opadał delikatnie niczym dzwonek lekko wycięty w okolicach kolan. O ile się nie myliłem była to ulubiona sukienka Sprout i wątpiłem by pożyczyła ją chłopakowi pod pretekstem ubrania w to Gabriela. Tym bardziej, gdyby Ślizgon zaznaczył, iż sukienka ma być ciążową.
- Kradniesz ubrania nauczycielkom? – uniosłem brew patrząc zszokowany na Michaela. Zdecydowanie poziom absurdu bił na głowę nawet zestawienie procentowe z Potterem.
- Nie kradnę, ja ją pożyczyłem! Bez jej wiedzy, ale jednak pożyczyłem, bo ją oddam. – dodał od razu krótkie sprostowanie, które podkreśliło idealnie moje wcześniejsze przypuszczenia. Nawet nie chciałem znać szczegółów tego, w jaki sposób to zrobił i jak planuje to później naprawić. Sprout na pewno zauważy brak ulubionej sukienki, a zapewne nie była to jedyna, którą chłopak jej zabrał. Wolałem się w to nie mieszać. Co za dureń robiłby coś podobnego?
- Syriuszu, obiecaj mi, że tobie nigdy tak nie odbije. – popatrzyłem błagalnie na przyjaciela, który był równie zaskoczony zachowaniem Nedveda, co cała reszta. Skinął w milczeniu głową, po czym wziął kilka głębszych oddechów i zdołał wybąkać.
- Nigdy mi tak nie odbije, słowo. – uniósł dłoń, jakby planował tym dokładniej podkreślić powagę swoich słów.
- Nic nie rozumiecie. – Michael pokręcił głową. – Każdy mężczyzna cieszy się z tego, że będzie tatusiem. To będzie syn! – szczerze wątpiłem w zdrowie psychiczne nastolatka. Może nawąchał się jakiś oparów z sali eliksirów, lub najadł jakiś ziół w cieplarni. – Będzie miał moją budowę ciała, ale słodycz Gabriela i też będzie tak kręcił biodrami. – fantazjował w dalszym ciągu. Współczułem Gabrielowi, który musiał przez to wszystko przejść. Była to jednak bajeczka z morałem, bardzo dobrze widocznym. Nie warto szukać partnera z problemami emocjonalnymi, lub po prostu idioty. Z ciężkim sercem przyznawałem, iż nie poznałem się wcześniej na Michaelu. Wydawał mi się tylko lekko zwariowanym nastolatkiem, a okazał się być gorszym szaleńcem niż nasz James. Jeśli Kinn będzie musiał przechodzić kiedyś przez podobne rzeczy, prawdopodobnie postaram się i uwolnię go od Jamesa nawet za cenę mojej przyjaźni z okularnikiem. Sam osobiście byłbym wdzięczny każdemu, kto wybawiłby mnie od tego typu przeżyć.
Znowu musiałem być wdzięczny losowi za Syriusza. Ufałem mu i wierzyłem, że szczerze dał mi słowo, iż nigdy nie pozwoli sobie na takie głupie zagrania. Mój Black był wyjątkowy i rozsądny, mimo swoich głupich pomysłów od czasu do czasu. Zdecydowanie różnił się od innych i musiałem mu się za to odwdzięczyć w najbliższym czasie.
- Chodźcie już, zobaczycie Gabriela i będziecie wiedzieć, jakie nas szczęście spotkało! W tych wszystkich sukienkach wygląda tak rozkosznie! Do tej mam już nawet dla niego buty! Zaklęciem przefarbowałem jego trampki i będą teraz pasować idealnie. – niemal piszczał, jak nastolatka. Naprawdę miałem nadzieję, iż Rica wytłumaczy mi, co takiego stało się jego chłopakowi i uspokoi mnie mówiąc, że nie jest to zaraźliwe.
Nie potrafiłem sobie wyobrazić Gabriela w wielkich sukienkach Sprout. Na pewno były na niego trochę krótkie i stanowczo za wielkie. Ciekawość brała nade mną górę i postanowiłem iść za chłopakiem, chociażby po to by pocieszyć biednego Ślizgona, któremu trafił się chory na umyśle partner. Sądząc po minach przyjaciół obawiali się oni trochę Michaela. Chyba każde z nas miało awersję, co do zarażenia się tak dziwną chorobą, a biorąc pod uwagę nasze szczęście było to bardzo możliwe.
Niepewni podążaliśmy za ucieszonym i wesoło opowiadającym nam o swoim szczęściu długowłosym Ślizgonem. Miałem nadzieję, że szybko się z tym uporamy i zdołam zapomnieć o tym wszystkim jak najszybciej. Nie chciałem mieć koszmarów po nocach.

niedziela, 4 kwietnia 2010

Kartka z pamiętnika Easter Special - Reijel Lucyferus

WESOŁYCH ŚWIĄT WIELKIEJ NOCY I MOCY YAOICA! A BY ŚWIĄTECZNE WYPIEKI NABRAŁY GŁĘBSZEGO ZNACZENIA, SPECJALNA NOTKA!


Byłem niesamowicie znudzony. Leżąc na sofie w salonie zupełnie nie wiedziałem, co robić. Od dawna nie wychodziłem z domu by się zabawić, szczerze powiedziawszy od dnia, kiedy związałem się na stałe z Oliverem, który teraz uwijał się w kuchni. Nigdy nie myślałem, że spotka mnie coś podobnego. Byłem ostatnią osobą, która powinna bezczynnie wpatrywać się w sufit. Nie mogłem usiedzieć na tyłku. Musiałem się czymś zająć, nie ważne, czym, chociaż najlepiej by było to miłe, a tylko jedna miła forma rozrywki przychodziła mi do głowy. Nie ważne, co sądził na jej temat Oliver, ja byłem całkowicie przekonany, co do mojego pomysłu.
Wszedłem do kuchni czując przyjemny zapach biszkoptu. Mój kochanek robił tort i właśnie cały jego czas pochłaniała masa. Podchodząc bliżej nie miałem najmniejszych trudności ze zgarnięciem na palec odrobiny ciemnego kremu.
- Hej! – Oliver machnął ręką, jakby odganiał muchę. – Nie wolno, przeszkadzasz! – rozsmarowałem ciemną maź na jego szyi i zlizałem ją. Chłopak drgnął, przez jego ciało przeszły dreszcze. – Brudzisz mnie! – głos mu zadrżał. Nabrałem na palec więcej kakaowej masy i zostawiłem słodki ślad na policzku kochanka. Zgarnąłem wszystko wargami, by wykończyć liźnięciami. – P... Przestań! Marnujesz masę!
- Sza, zrobisz nową. – starałem się go uciszyć. Złapałem w zęby kocówkę fartuszka zawiązaną na szyi i pociągnąłem pozbywając się kokardki. Uklęknąłem i to samo zrobiłem z drugą na plecach chłopaka.
- Reijel, ja jestem zajęty! – stawiał się, za co dostał klapsa w tyłek.
- Milcz, masz na to czas, zajmij się mną. – odwróciłem go przodem do siebie i rozpiąłem jego jeansy. Powoli zsunąłem je do ziemi. Oliver wiedział, co ma zrobić. Podniósł najpierw jedną, a później drugą nogę. Zostawiłem go w samej bieliźnie. Wymownie spojrzałem w jego słodko niebieskie oczy, a on posłuszny podnosząc ręce dał mi możliwość, bym zdjął z niego koszulkę. Był nadąsany, chociaż dobrze wiedziałem, iż ma ochotę na zabawę. Zawsze ją miał, podobnie jak ja.
Posadziłem go na stole. Wszystko leżało po drugiej jego stronie, więc mogłem do woli bawić się na nim z chłopakiem. Sięgnąłem po miskę ze sporą ilością ciemnej, kakaowej masy. Tę lubiłem najbardziej, chociaż była gorzka. Oliver wiedział o tym, dlatego zawsze robił jej więcej, zaś owocową ograniczał do minimum.
- Nie wolno ci! – popatrzył na mnie wielkimi oczyma. Wiedział, co mam zamiar zrobić. – Zabraniem, nie wolno! – mówił to tak jakby zaraz miał się rozpłakać. Słodkie maleństwo. Uśmiechnąłem się zarozumiale.
- Ja robię to, na co mam ochotę, a ty grzecznie się poddasz. – syknąłem, a nabierając na dłoń sporo masy rozsmarowałem ją po gładkiej piersi kochanka. Był na mnie wściekły, a jednak oczy mu błyszczały zachęcająco. Chyba sam nie wiedział, czego chce i kłócił się ze sobą. Nabrałem sporo masy rozmazując ją po jego ustach. Z przyjemnością zbierałem ją wargami, lizałem, a w końcu pocałowałem chłopaka mocno. Uważałem, by nie ubrudzić się od jego ciała. Chociaż najchętniej nie ruszałbym się z miejsca, zrobiłem krok w tył i nie szczędziłem języka przy wylizywaniu słodkiej mazi z piersi i brzucha. Smakowało mi. Niesamowicie mi smakowało. Pozbyłem się każdej kakaowej smugi, by w końcu przejść do najprzyjemniejszych części zabawy. Złapałem chłopaka za udo i pociągnąłem je do góry. Szybko podłożyłem ramię pod jego głowę i kark by nie uderzył o blat stołu. Złożyłem go na nim delikatniej i pozbyłem się bielizny z jego bioder. Nie mogłem jednak dopuścić by mój kochanek tkwił w taki niewygodnej pozycji. Zdejmując koszulę zwinąłem ją i podłożyłem pod głowę chłopaka, niczym poduszkę. Tak było zdecydowanie lepiej.
Oliver był niezadowolony, niepewny i podejrzliwy. Kiedy uśmiechnąłem się wrednie i sięgnąłem po małą miseczkę z masą śmietankową pisnął głośno.
- Nie wolno! – rzucił nogami, więc złapałem mu je i skarciłem spojrzeniem.
- Leż spokojnie. Nie ważne, czego chcesz i tak będzie po mojemu. – nabrałem jasnej masy na palce i rozsmarowałem ją po jego wejściu, a później jądrach i członku. – Teraz będzie mi bardziej smakować. – wylizałem ją zaczynając od pośladków, a na słodkiej końcówce erekcji kończąc. Oliver rzucał się i boczył na mnie, a jednak był podniecony. Dobrze wiedziałem, że będzie jeszcze twardszy w zaledwie pięć minut, gdy przystąpię do konkretniejszych pieszczot. Ponownie rozsmarowałem maź po jego dziurce, a później wsunąłem w niego palce. Sam się uśmiechałem, kiedy to robiłem. Dzięki masie weszły bez najmniejszego problemu. Chłopak był czerwony, a ja wiedziałem, że od teraz tort będzie miał zupełnie inny smak. Lizałem jego członek zachłannie.
- Jesteś taki smaczny. – westchnąłem patrząc na jego zawstydzoną, podnieconą twarz. – Uwielbiam cię, jesteś wspaniały, kocham cię. – czułem satysfakcję mówiąc mu to. Był przez to bardziej rumiany i chociaż nie odpowiedział dobrze wiedziałem, że on czuje to samo. Chociaż zdecydowanie chciałem by mówił mi to częściej.
Kiedy tylko jego wejście było gotowe rozsmarowałem jasną masę po moim członku i wbiłem się w ciepłe, ciasne wnętrze kochanka. Zdecydowanie zmieniłem zdanie na temat owocowej masy tortu.
- Jesteś okropny! – pisnął wyginając się. Jego ciało było naprężone i drżało w ekstazie.
- Taaak. – zgodziłem się i pocałowałem go mocno zsuwając niżej, by było wygodniej. Objął mnie mocno ramionami za szyję tuląc się z całych sił. Jęczał, a ja rozkoszowałem się tym wszystkim. Oliver pachniał cudownie, samymi słodkościami, był gorący, podniecony. Jego pewni wbijał się w mój brzuch. Uśmiechnąłem się z satysfakcją, wsłuchując w jego głośne pojękiwania. Sam byłem tak niesamowicie podniecony, że nie oszczędzałem się biorąc chłopaka głęboko. To było najprzyjemniejsze i najciekawsze zajęcie ze wszystkich. Mój członek wiele razy uderzał o prostatę wewnątrz kochanka, który wił się i krzyczał. Byliśmy tak blisko siebie, iż zapewne czułbym bicie jego serca na swojej piersi, gdybym nie poruszał się gwałtownie, nie wbijał się w niego głęboko i szybko.
- Kochasz mnie? – zapytałem szeptem, chociaż mój głos był zachrypnięty i niewyraźny. Czułem, jak ramiona chłopaka mocniej zaciskają się na moich plecach. Ukrył twarz w mojej szyi i wymruczał coś niezrozumiałego.
- Mów jak należy. – skarciłem go, chociaż czułem jak całe podniecenie kumuluje się już w moim podbrzuszu. Całowałem go po głowie, a kiedy odchylił się zapłakany z przyjemności pocałowałem go. Nie był w stanie mówić, więc tylko skinął głową bym widział. Uśmiechając się przycisnąłem swoje usta do jego warg i pocałowałem go. Pchnąłem mocno, a on pisnął wyginając się. Ukąsił przez przypadek moją wargę, a jego rozkosz rozlała się między naszymi ciałami. Dyszał ciężko, oczy miał przymrużone.
- Oczywiście, że cię kocham! – wyrzucił z siebie jednym tchem, jego dziurka stała się niemożliwie ciasna, a ja wystrzeliłem w nim czując się wspaniale.
Objąłem go całując po szyi i nagle dostałem w głowę otwartą ręką, chociaż nie specjalnie mocno. Oliver patrzył na mnie zmęczony, ale już odzyskawszy odrobinę sił. Zacisnął dłonie w pięści, chyba uświadamiając sobie, że nie powinien podnosić na mnie ręki nawet w żarcie. Ucałowałem obie jego pięści. Wiedziałem, za co mi się oberwało i nie planowałem nijak karać za to chłopaka.
- Przez ciebie muszę zaczynać od nowa. – mruknął wyeksponowany na blacie kuchennym. – Jestem cały w masie! Nawet w środku ją mam! – znowu się złościł. – Jesteś okropny!
- Tak, jestem. – roześmiałem się nagle. Byłem jak nowo narodzony. – Umyję cię i zrobisz mi wspaniały tort. – chciałem mu się przypodobać, choć wiedział, że robię to tylko po to, bym mógł liczyć na więcej zabaw później. Oliver westchnął ciężko zrezygnowany. Kochał mnie takiego, jakim byłem, jako jedyny wytrzymał ze mną przez tak długi czas i mało tego, sam zmienił mnie nie do poznania.
- Na co czekasz, zboczeńcu! – warknął na mnie z niesamowitą niewinnością, bał się mnie, chociaż wiedział, że go nie skrzywdzę. – Weź mnie na ręce i zanieś do łazienki. Sam nie pójdę.
- Nic dziwnego, od kiedy torty potrafią same chodzić. – podniosłem go widząc jego nieprzyjazne spojrzenie. Nasza mała, prywatna wojna, która z góry miała się zakończyć szczęśliwie i bez ofiar.
I nagle przestałem się nudzić mając ochotę podrażnić kochanka i utrudniać mu dokończenie pracy.