niedziela, 30 maja 2010

Pułapka

15 lutego
James nigdy nie należał do specjalnie normalnych osób. Dziś potwierdzał to ponownie. Jaki zdrowy na umyśle chłopak wymykałby się nad ranem z zamku tylko po to by wykopać w ziemi na błoniach sporą dziurę, którą później wypełni błotem? Naturalnie, ja również byłem cięty na Lily, jednak nie wpadłem na tak głupi pomysł by usilnie starać się zastawić na nią pułapkę w formie tak dalece odbiegającej od normy. Potter jednak wiedział lepiej niż mu wszyscy, co najlepiej zrobić, jak najlepiej się zachować, a tym samym, był przekonany, iż tym sposobem dopiecze dziewczynie do żywego.
Każdemu z nas wydawało się, iż Lily czuje się nieswojo po tym, co mi powiedziała i chyba było jej żal mnie i tego, że jej słowa mnie dotknęły. Nie miałem jednak ochoty zbyt szybko udawać, że nic się nie stało. Posunęła się stanowczo zbyt daleko, więc tym samym popierałem w głębi serca pomysł Jamesa. Nie ważne jak bardzo był on nienormalny, byleby był skuteczny. Nie życzyłem przy tym źle dziewczynie, chciałem tylko by poczuła, że jej ostatnie zachowanie sprowadziło na nią pecha, lub po prostu gniew moich przyjaciół.
Na dworze było już całkiem ciepło i przyjemnie. Nie można było w prawdzie zdjąć kurtek, jednak słońce pozwalało na lenistwo pod drzewami. Po śniegu już od pewnego czasu nie było śladu, a ptaki zapowiadały radosnym śpiewem szybko nadchodzącą wiosnę. James specjalnie wybrał dla nas miejsce w pobliżu wykopanej przez siebie dziury, by mieć na oku wszystko, co działo się dookoła, a w szczególności w wybranym przez niego miejscu. Z początku nie miałem pojęcia, w jaki sposób J. planuje zwabić dziewczynę właśnie w to miejsce. Później jednak okazało się, iż znalazł sposób równie bezsensowny jak i cała reszta, jego złotych myśli. Coś takiego mogło sprawdzić się tylko w przypadku urodzonego pod „szczęśliwą” gwiazdą chłopaka.
Siedzieliśmy na swoich torbach pod wielkim i rozłożystym drzewem, naszym ulubionym i chyba najbardziej komfortowym ze wszystkich. Juz teraz nieodłącznie nosiłem ze sobą jakąś książkę, by móc się nią zająć, lub chociaż udawać, iż czytam w towarzystwie przyjaciół. James zrobił ze mnie wabik. Zauważył, iż Evans całkiem często kręci się z moim pobliżu rzuca mi udręczone spojrzenia, aż kipiące poczuciem winy. Nie miałem o tym pojęcia, jako że unikałem patrzenia na rudowłosą, kiedy tylko byłem w stanie, trzymałem się z daleka od niej. Może to i lepiej, jako iż tylko upewniłbym ją w przekonaniu, że nadal jestem wściekły. Mogła się łudzić, że już mi to przeszło.
Tak, więc, Potter położył obok mnie niewielką kupkę zapisanego pergaminu. Nie wiem, na co były mu jego prace na brudno zbierane od września, jednak teraz nawet nie chciałem się nad tym wiele rozwodzić. Jedną z kartek specjalnie położył w miejscu idealnie zaznaczonym, graniczącym z wykopaną wcześniej przez niego dziurą. Coś tak absurdalnego nie miało prawa się udać i dlatego też nie wątpiłem w powodzenie planu Jamesa. Tylko w jego przypadku zwycięstwo było możliwe.
- Przejdzie tędy, zobaczy kartkę, Remusa z całym ich plikiem i będzie chciała się zrewanżować za poprzednie podnosząc ją i oddając. Wtedy też stanie w odpowiednim miejscu, zacznie się poruszać, więc patyki nie wytrzymają i wyląduje w błocie. Prostota jest najpiękniejsza i najskuteczniejsza. – mówił cicho do robaków na ziemi. – pokręcił energicznie głową do jakiegoś chłopaka, który właśnie przypatrywał się to nam, to kartce. Nie rozumiejąc wiele Krukon odszedł pospiesznie, jakby mógł się od nas czymś zarazić.
- Wiesz, że to najgłupsze, co mogło przyjść ci do głowy? – mruknąłem znad książki na tyle ostrożnie, by z daleka nie było widać, że w ogóle poruszam ustami.
- Głupi, ale skuteczny. Zobaczysz, że da się złapać szybciej niż znajdę żuka...
- A ten, a ten?! – Peter uniósł w palcach niewielkiego robaczka, na widok, którego J. westchnął ciężki.
- Nie, Peter! Ten jest za mały, mówiłem, że ma być wielkości połowy twojej pięści! Nie tak pulchny, ale taki duży. – okularnik znowu zaczął przeszukiwać trawę w naszej najbliższej okolicy. Ubzdurał sobie, iż wyćwiczą z Pettigrew żuki wojenne i będą sprawdzać, który wygra w bitwie, do której stoczenia je zmuszą. Nie wątpiłem, iż wcześniej Evans wpadnie w pułapkę Pottera, niż on znajdzie odpowiedniego robaka. Wzrok chłopaka skupiał się bardziej na otoczeniu niż na poszukiwaniach. Tym samym pozostawał zdecydowanie w tyle, przy wytrwale szukającym Peterze.
Syriusz w tym czasie rozkoszował się słońcem i oparty o pień drzewa ćwiczył coś robiąc przy tym masę dziwnych min, które Andrew miał oceniać. Póki, co jednak częściej powstrzymywał śmiech, niż komentował. W gruncie rzeczy prezentowaliśmy się chyba nie nagorzej.
- Ptaszyna podbija się do lotu. – James pochylił się bardziej przywierając do trawy by udawać, iż zawzięcie szuka swojego żuka. – Zauważyła cię, Remi, zaraz tu będzie. – zamilkł, a tym samym także reszta zachowywała się poważniej niż przed chwilą. Nikt nie zwracał na nic uwagi, poza Potterem, który kątem oka śledził Lily.
Po chwili sam potrafiłem wyłapać ją niewyraźnie niedaleko nas. Podniecenie Pottera była aż nadto wyczuwalne. I nagle rozległ się cichy odgłos łamanych gałązek i zadowolony śmiech Jamesa. To oczywiście musiało przykuć moją uwagę, nawet, jeśli „zajęty” byłem czytaniem. Evans naprawdę wpadła do dziury, a błoto ubrudziło nawet jej twarz. Uśmiechnąłem się do siebie kątem oka. Dziewczyna była zaskoczona, ale i wściekła, kiedy spojrzała na pokładającego się ze śmiechu okularnika. Czułem satysfakcje, kiedy Lily wstała cała w błocie i starała się otrzepać spódnicę z ciemnej mazi. Nie zdało się to na nic, a tylko ubrudziła ją bardziej, o ile było to możliwe.
- W tym odcieniu brązu ci do twarzy, Evans. – zakpił James i wyszczerzył się szczęśliwy i dumny.
- To ty to zrobiłeś?! – syknęła na niego marszcząc groźnie brwi. Wróciłem do lektury, chociaż w rzeczywistości słuchałem uważnie i starałem się jak najwięcej wyłapać kątem oka. Evans poczerwieniała z wściekłości po same uszy.
- Nie na zbyt wiele liczysz? – okularnik powstrzymał śmiech. – Myślisz, że zadawałbym sobie tyle trudu, żeby kopać dziury i napełniać błotem tylko na ciebie? Masz o sobie zbyt wysokie mniemanie. – powiedział to szyderczym tonem, jakby chciał ją przekonać, iż tak właśnie było, ale nikt nigdy nie udowodni mu niczego, a ona i tak skończyła w jego kiepskiej pułapce.
Dziewczyna zacisnęła pieści i podeszła szybkim krokiem do chłopaka. Zamachnęła się wymierzając mu siarczysty policzek tym samym zostawiając na nim ślad swojej dłoni, nie tylko czerwony, ale i błotny. Gromiła go wzrokiem, chyba miała ochotę zabić na miejscu jednym zaklęciem, ale nie potrafiła się na to zdobyć.
Z twarzy Jamesa zniknął uśmiech.
- Auć! – wysyczał przez zęby i usiłował dostrzec jakoś swój policzek. – To, że jesteś nieuważna, nie znaczy, że masz mnie bić! – znowu kpił z niej, chociaż widziałem, jak nerwowo mruży oko. Musiało go nieźle boleć.
- Odpłacę ci się za to, Potter! – krzyknęła i pobiegła w stronę zamku. Szczerze powiedziawszy błoto aż kapało z jej ubrania, a tym samym stanowiła ciekawy okaz osoby zażywającej leczniczych kąpieli w „prywatnym baseniku wujka Pottera”.
- Jak zmyjesz z siebie to błoto, to może. – mruknął chłopak do siebie i odwrócił się twarzą całkowicie w naszą stronę. – Puchnie? Miała łapę ze stali. – skomentował pokazując nam swój policzek. Sheva i Syriusz ryknęli śmiechem. Nie dziwiłem im się, chociaż sam tylko zasłoniłem usta dłonią, by w ten sposób powstrzymać wesołość zarówno po wyjątkowo udanym upadku Evans, jak i widząc powoli rosnącą z boku twarz chłopaka. Nie zdziwiłbym się, gdyby rudowłosa do uderzenia dodała też jakieś szybkie zaklęcie zwiększające opuchliznę, czy powodujące siniaka pod okiem, jako że chyba dostrzegałem coś fioletowego na twarzy Jamesa.
- Przykro mi, J. Idziemy do Skrzydła Szpitalnego. Właśnie ropuchę na twarzy. – wstałem chowając do torby książkę. Coś na pewno musieliśmy zrobić, jako że nieszczęsny Potter właśnie zaczynał przypominać w połowie paskudną żabę. Nie było wątpliwości, iż Evans była mściwą wiedźmą, a J. nie pozbędzie się zbyt szybko skutków jej zaklęcia, które zdołała rzucić tak szybko, iż nawet o nim nie wiedzieliśmy póki nie dostrzegliśmy jego skutków.
Teraz Potter wyglądał już doprawdy komicznie. Oko mu się zamykało, tak bardzo spuchł mu policzek.

piątek, 28 maja 2010

Kartka z pamiętnika LXXV - Syriusz Black

Nie byłem przekonany, czy pomysł z nauką u Wavele był, aby na pewno dobry. Oczywiście, profesor nadawał się do tego jak nikt inny, jednak nie specjalnie czułem się bezpieczny. Nawet, jeśli na wątpliwości było już za późno, było mi lepiej, kiedy się martwiłem. W końcu profesor run czerpał swoje własne korzyści z tego wszystkiego, zaś ja mogłem tylko liczyć na jego dobre intencje. A jednak nie był już tak namolny, jak na początku. Teraz wydawał mi się trochę spokojniejszy, bardziej opanowany. Sam nie byłem jednak pewny, czy aby na pewno tak jest, czy też to ja przyzwyczaiłem się do niego na tyle.
Pierwsze zajęcia z podrywania napawały mnie przerażeniem. Nie wiedziałem, co robić, jak się zachować, co w ogóle wymyśli nauczyciel. Przyjął mnie jednak ciepło, zaproponował najpierw herbatę, a później chciał zająć się nauką. Wytłumaczył, że moja propozycja była dziwna, to też nie łatwo będzie mu się z tym uporać i nauczyć mnie wszystkiego od razu. Naprawdę był inny.
- Proponowałbym zacząć od tego, co jest najtrudniejsze, więc mimika twarzy, sposób poruszania się, gesty. – mówił znad filiżanki z aromatycznym napojem. – Musisz mi zaufać i znieść wszystkie niedogodności, na które będziesz wystawiony. Chodzi mi tu głównie o mnie. – uśmiechnął się przyjemnie, całkiem normalnie. – Będę cię dotykał, tego nie da się uniknąć. – przeszedł do konkretów. – Nie da się inaczej ustawić cię, lub pokazać, w jaki sposób masz się ruszać. Poza tym musisz być mi posłuszny, nie będę się z tobą bawił.
- Tak, wiem. Dobrze. – rzuciłem jak wyuczoną formułkę. Nie specjalnie potrafiłem się do tego przekonać, ale nie było wyjścia. Musiałem poświęcić się dla dobra Remusa.
- Heh, niech będzie. – on wiedział, że nie jestem pewny tego, co mówię, ale nie nalegał na żadne inne zapewniania. – Wstań, Syriuszu. Zaczniemy skoro wypiłeś. Nie ma czasu do stracenia. – podszedł do mnie ustalił mnie prosto i przysunął swoją twarz do mojej. – Zaczniemy właśnie od tej twojej ładniutkiej buziuni. Uśmiechnij się do mnie. Ale tak naturalnie. – zastrzegł z miną nadąsanego dziecka, jakby z góry zakładał, iż będę się zmuszał. – Nie, lepiej nawet nie próbuj. – machnął ręką zrezygnowany, chociaż nic jeszcze nie zrobiłem. Zupełnie jakby czytał mi w myślach. – Uśmiechnij się tak jak twoim zdaniem powinien podrywacz. Jakbyś miał ze mną flirtować... Nie krzyw się! – puknął mnie palcem w nos. – Wszystko widzę, więc uważaj sobie. – roześmiał się. Nie był na mnie zły, co mnie zdziwiło pod pewnym względem. Może naprawdę chciał podchodzić do tego tylko na zasadzie nauki, tak jak wydawał się wcześniej zaznaczać?
Uśmiechnąłem się, mrużąc lekko oczy, ale chyba nie specjalnie mi to wyszło sądząc po minie nauczyciela. Pokręcił głową, westchnął głośno i opuszkami palców dotknął mojej twarzy.
- Źle. Zbyt sztucznie. To musi być naturalne. Musisz połączyć w tym flirt, nadzieję, jaką im dajesz, ale też nieuniknione odrzucenie. – zaczął subtelnie unosić moje usta. Wygładzać, ustawiać. Dotykał ich z przyjemnością, wiedziałem o tym, ale także starał się zrobić wszystko idealnie. Dziwnie się czułem musząc wysilać mięśnie twarzy, z trudem zachowywałem powagę, kiedy Wavele krzywił się widząc moje wysiłki, lub prychał głośno.
- Będziesz musiał poćwiczyć. Z czasem zrozumiesz, o co chodzi, a teraz postawa. Chodzisz zbyt luźno, musisz być bardziej spięty, ale stawiać kroki lekko. Całym sobą masz reprezentować to, kim jesteś. Nie musisz się przed nikim wdzięczyć, masz przyciągać ich uwagę samym byciem. To one mają się za tobą oglądać nawet, jeśli tego nie chcesz. – jego dłonie powoli spłynęły po moich ramionach na biodra. Uklęknął za mną, kazał mi stanąć na palcach.
- To jest trudne. – mruknąłem chcąc utrzymać równowagę, chociaż było to dosyć trudne. – Jak ja mam chodzić w takiej pozycji?
- Normalnie. – nauczyciel roześmiał się, a jego palce dotknęły moich pośladków. – Rozluźnij je. Nie masz ich spinać. – to chyba sprawiało mu przyjemność, ale całe moje ciało zesztywniało pod wpływem tego dotyku. – No dobrze, trochę się z tobą drażnię, ale na pewno musisz chodzić miękko, chociaż bardziej sztywno. Musisz emanować siłą i podrywem. Eh, to będzie bardzo trudne. – pokręcił głową. – Przejdź się trochę.
Zrobiłem to, ale naprawdę było mi ciężko stosować się do jego rad. Z trudem się poruszałem, czułem się głupio, a jednak chciałem żeby było idealnie. Mężczyzna śmiał się ze mnie niesamowicie, jednak byłem przekonany, iż chce jak najlepiej i stara się mnie czegoś nauczyć. Zadanie, jakie postawił przede mną na pierwszych naszych zajęciach było zdecydowanie najtrudniejszym, dlatego musiałem ćwiczyć to przez długi czas. Tym samym powoli uznawałem, iż Wavele traktuje mnie całkiem zwyczajnie. Oczywiście, wiedziałem, że ma do mnie słabość, że się mu podobam, ale jego dotyk nie sprawiał mi już takiej niechęci. Zupełnie jakby adorował mnie teraz z daleka, a dotykał tylko, kiedy musiał i tak by sprawić sobie przyjemność, a mnie nie wystraszyć. Zaczynałem mu ufać, chociaż z początku nie zdawałem sobie z tego sprawy.
- A co z profesor Seed? – zacząłem temat dotyczący w prawdzie bardziej nauczyciela niż mnie, jednak od dawna już nie dopraszał się o pocałunek w zamian za podrywanie jej, uszczęśliwianie tym samym. Chyba nadepnąłem mu na odcisk, jako że jego zmarszczone ostrzegawczo czoło mówiło mi, iż nie powinienem o to pytać.
- Powiedzmy, że nie najlepiej to wygląda. Kobiety są trudne, a tej nie potrafię zrozumieć. Sam się przekonasz, kiedy będziemy ćwiczyć metody podrywu. Ona zbyt wiele ode mnie oczekuje. – pokręcił głową. Usiadł w fotelu i przywołał mnie ruchem dłoni. Pociągnął na siebie sadzając na kolanach jak dziecko. Znowu byłem spięty, jednak on pocałował mnie w szyję, jakby chciał tym uspokoić. – Przecież cię nie skrzywdzę, Syriuszu. Spokojnie. Zaufaj mi w końcu.
- To trudne... – znowu to mówiłem.
- Ale łatwiejsze niż opanowanie uśmiechu i ruchów, więc chyba powinieneś szybko to załapać, prawda? Nie mam zamiaru nic ci zrobić. Zostańmy przyjaciółmi, nie zaciągnę do łóżka dziecka. – był bardzo bezpardonowy, ale zagryzłem wargę i opanowałem jakoś drżenie, kiedy o tym mówił. Molestował mnie słowami.
- Wróćmy do tematu Seed. – rzuciłem niepewnie, jednak skutecznie stłumiłem tym zapędy do pieszczot nauczyciela.
- Nie ma, o czym rozmawiać. Chwilowo jestem zmuszony bawić się w jej głupie gierki, by nie przegrać z kobietą. Wpakowałeś mnie w wielką kabałę, Syriuszu. Powinienem cię za to ukarać, najlepiej laniem. – jego oczy śmiały się, kiedy to mówił, błyszczały wyraźnie wskazując na jego ogromne chęci by to zrobić. – Bądźmy po prostu bliskimi przyjaciółmi, co? – znowu podjął ten temat. – Bliskimi, ponieważ mam zamiar dotykać cię jak teraz, całować, ale bezpiecznie. – zademonstrował na moim policzku, szyi, ramieniu. – Do czasu naturalnie. Kiedy będziesz straszy dam ci spokój.
- Kłamie pan. – tym razem to ja wzdychałem głośno. – Ale zgadzam się. To wyjdzie na dobre nam obojgu. – złapałem jego dłoń i potrząsnąłem nią na zgodę. – Ale ma pan mnie za to dobrze nauczyć jak być podrywaczem. To ważne dla mojej przyszłości i ma być niezawodne.
- Ha! To zależy czy będziesz pojętnym uczniem. – odstawił mnie normalnie na ziemię i znowu zaczął ustawiać moje ciało odpowiednio. – Koniec przerwy.
Skinąłem z uśmiechem na twarzy. Naprawdę mu ufałem. Nie wiem, jakim cudem stało się to tak szybko, ale teraz Wavele był całkowicie niegroźny. Nie planowałem w prawdzie mówić mu, co się dzieje, że jestem z Remusem, że mamy problemy. On także nie mówił mi wszystkiego, obaj wiedzieliśmy o tym, jak dalece planujemy przed sobą ukrywać niektóre rzeczy. A jednak przyjaźń z nauczycielem była pomocna, tym bardziej, jeśli miała być na tyle bliska, bym traktował go jak równego sobie, tak samo jak on mnie.
Zdecydowanie zbyt wiele dziwnych rzeczy działo się teraz, sytuacje, w jakich mnie stawiano były jeszcze dziwniejsze, a ja gubiłem się w tym wszystkim. Czułem się okropnie bezsilny i nie podobało mi się to. Nauka bycia podrywaczem, jakkolwiek absurdalna na pewno miała także zwiększyć moją pewność siebie, tym samym eliminując wszystkie nieprzyjemne uczucia, na które byłem narażony. Czułem się jak dziecko, ale w niedługim czasie miało się to kategorycznie zmienić, a przynajmniej taką miałem nadzieję.

środa, 26 maja 2010

Cisza przed burzą?

Nie wiem, dlaczego jednak wchodząc do biblioteki poczułem przyjemne dreszcze. Uświadomiłem sobie z niemałym zażenowaniem, iż dawno mnie w niej nie było. Dawniej spędzałem tam całe dnie, wyciągając przyjaciół, zaś teraz więcej czasu poświęcałem kolegom i ich pomysłom, niż nauce i czytaniu. Było mi wstyd, ale nie żałowałem tego wszystkiego. Przyjaciele stali się dla mnie równi książkom, które do czasu naszego spotkania w pociągu stanowiły cały mój świat. Teraz wydawało mi się, iż odwiedzam dawno zapomnianą znajomą, która może być zła za moje wcześniejsze nieobecności.
- Jak myślisz, od jakich powinienem zacząć? – zapytałem Syriusza rozglądając się na boki. Niemal zapomniałem jak wiele rzeczy może mnie interesować i jak bardzo chciałbym przeczytać wszystkie te pozycji od razu.
- Wiesz... To skrajne, ale... – chłopak przycinał się, wahał. – Myślę, że najlepsza będzie historia magii. Sam rozumiesz, kiedy ktoś zobaczy to nudziarstwo w twoich łapkach, nie będzie miał większych wątpliwości, polecam historię.
- Yhym. – skinąłem głową. Zgadzałem się z nim w pełni, chociaż nie uważałem historii magii za aż tak nudną. Oczywiście nauczyciel wykładał ją dosyć monotonnie, ale wiele zdarzeń było pasjonujących i warto było się oddać czytaniu o tym. Nie specjalnie popierałem jednak naukę tego wszystkiego, choć zdecydowanie świadome i dobrowolne dowiadywanie się pewnych rzeczy było moim zdaniem słuszne.
Z przyjemnością ruszyłem w kierunku odpowiedniego działu przypominając sobie niesamowity zapach książek, masę uczuć, jakie wywoływał we mnie pobyt w bibliotece, możliwość przechodzenia między regałami, dotykania skórzanych opraw. Uwielbiałem te szczegóły i nie wiem, jak mogłem o nich zapomnieć. To było nie do pomyślenia? Nie chciałem by doszło do tego po raz kolejny. To byłoby straszne, ale sądząc po moich aktualnych problemach, nie groził mi powrót do przyjaciół i porzucenie książek po raz kolejny. Byłem gotowy wczuć się w pełni w moją nową, a tym samym starą, rolę.
Stając przed regałem pełnym woluminów dotyczących historii magii nie wiedziałem, co wybrać. Najchętniej zabrałbym całą jedną półkę i powoli zaczytywał się w tym dla samej rozkoszy czytania. Podarowałem sobie jednak taki plan. Był trochę absurdalny, ale przyjemny.
- Weź wojny goblinów. – Syriusz z niesmakiem spoglądał na opasłe tomisko dotyczące najnudniejszego okresu, jaki można sobie było wyobrazić. A jednak naprawdę miałem ochotę sięgnąć po tę książkę i tak też zrobiłem. Syri wydawał się być męczennikiem, kiedy to robiłem. Zupełnie, jakby to on musiał sięgnąć po tę pozycję, a nie ja.
Kątem oka dostrzegłem kogoś przy szafce z książkami dotyczącymi eliksirów. Był to nie, kto inny, jak Wavele, kolejny punkt na liście załatwień dzisiejszego dnia. Szturchnąłem Blacka w bok i wskazałem mężczyznę, który właśnie szukał czegoś na półce. Mieliśmy ogromne szczęście, że napatoczył się nam właśnie w tej chwili.
Pchnąłem lekko Syriusza w tamtą stronę.
- Idź do niego i zapytaj. Ja poszukam sobie jeszcze czegoś, a ty idź. – uśmiechnąłem się szeroko do niego. Nadal miałem dobry dzień, a przynajmniej tak mi się wydawało. Kruczowłosy ociągał się trochę, mruczał coś pod nosem, wyraźnie nie miał ochoty od razu zabierać się za swoją część zadania. Nie miał jednak wyjścia. Nie planowałem pozwolić mu się wymigać. Czekałem aż podejdzie do mężczyzny, a kiedy to zrobił z tą swoją wielką niechęcią, ja zabrałem się za dalszą część szukania.
Oczywiście nie mogłem się całkiem na tym skupić. Kątem oka obserwowałem wszystko, co działo się odrobinę dalej. Syri ze spuszczoną głową mówił coś niewyraźnie. Nie słyszałem jego słów, ale nauczyciel musiał pochylać się lekko i przysłuchiwać uważnie, to też wiedziałem, o co może chodzić. Nagle uniósł wysoko brwi, jego oczy zrobiły się większe i patrzył zaskoczony na Syriusza. Wiedziałem, że właśnie dowiedział się o prośbie chłopaka. Nie spodziewałem się innej reakcji, chociaż trwała stosunkowo krótko. Zaraz potem profesor uśmiechnął się szeroko, co dobrze wróżyło. Pokiwał przytakująco głową i pogłaskał kruczowłosego po głowie. Teraz już wiedziałem, iż zgodził się uczyć chłopaka czegoś tak nietypowego i był tym chyba rozbawiony.
Czując swój entuzjazm na całym ciele sięgnąłem po egzemplarz „Smoków – Maszyn Wojennych XIV wieku”. Postanowiłem nagle, iż trzecią książką, jaką wezmę będzie jakaś dotycząca eliksirów. Syri akurat dołączył do mnie z tą samą niezadowoloną miną, jaką miał odchodząc. Proszenie o coś nie sprawiało mu najwyraźniej wielkiej rozkoszy, chociaż nie miał innego wyjścia, a sam profesor zgodził się bez bicia. Ja byłem szczęśliwy, on nie musiał.
- Od jutra mogę już zacząć. – mruknął pod nosem, jakby była to jakaś straszna wiadomość. Ja na jego miejscu cieszyłbym się, iż tak szybko będę mógł zacząć, a tym samym szybciej opanować pewne rzeczy, by móc wdrażać w życie nasze plany.
- Więc kiedy ja będę się uczył, ty pójdziesz na lekcje podrywu. – powiedziałem to z niemałym rozbawieniem. Nigdy bym nie przypuszczał, że mój Syriusz będzie musiał uczyć się podobnych rzeczy, w dodatku od profesora.
- Naprawdę uważasz, że to dobry pomysł, by to on się mną zajmował? – Black wydawał się tym bardzo zadręczać. Nie wiedziałem, dlaczego, ale przesadzał. Może wstyd mu było, że kiedyś go oskarżał o różne rzeczy, a teraz musiał korzystać z jego pomocy?
- To był twój pomysł. – zauważyłem, co wcale mu się nie spodobało. Prychnął cicho, na samego siebie.
- Moje pomysły, też mogą mi się czasami nie podobać.
- Oj, przesadzasz, a to ja powinienem to robić, prawda? Chodź już, nie marudź. – zostawiłem go tam przechodząc na drugą stronę biblioteki, w miejsce gdzie wcześniej stał Wavele. Wybrałem coś o eliksirach leczniczych i tych wspomagających leczenie. Mogłem zawsze zacząć od tego, nawet nie będąc zbyt przychylnie nastawionym do tej tematyki.
Byłem jednak przekonany, iż jest to najlepsza książka, jaką na tamtą chwilę mogłem wybrać. Ruszyłem bezpośrednio w stronę bibliotekarki. Nie musiałem nic mówić Syriuszowi, który tym razem sam za mną podążał. Zatrzymał się jednak przy regale z runami.
- Remi, weź mi tę, proszę. – robiąc wielkie, słodkie oczka podał mi jednej z woluminów dotyczących interesującego go przedmiotu. Nie wypadało chyba, by to on coś pożyczał, więc ten obowiązek spadł na mnie.
- Dobra, niech będzie. – odebrałem od niego niewielką książkę, jednak zaraz potem wręczyłem mu wszystkie, które do tej pory trzymałem ja i tym samym musiał je za mną nieść. Uznałem, iż będzie to odpowiednim zachowaniem w tej chwili. Sam zabrałem tylko dwie najmniejsze, by nie wyszło na to, iż Syri musi wszystko za mną nosić. Myślę, że wrażenie było odpowiednie.
Niestety przyszło nam minąć Evans, która pojawiła się w bibliotece. Patrzyła na mnie dziwnie, sam nie wiem jak mógłbym to określić. Wiedziałem za to, jakie spojrzenie to ja miałem jej posłać. Z pogardą zmierzyłem ją wzrokiem i bez słowa ominąłem podchodząc do biurka bibliotekarki. Położyłem na nim trzymane przeze mnie książki. Syri również popatrzył na rudowłosą nieprzyjemnie, chociaż bardzo krótko. Dołożył swoje dwa woluminy do moich i westchnął narzekając cicho na wykorzystywanie go do pracy za darmo. Grał już teraz i cieszyłem się, iż wie, co robić, podczas gdy ja mogłem myśleć jedynie o mojej niechęci do Lily.
Zamyśliłem się i dostałem lekko w głowę „Runami celtyckich bóstw”. Tym razem to ja zostałem zmuszony do tego by zabrać książki, co w jakiś sposób pomogło mi w walce z niechęcią, która mnie wypełniała. Chciałem wiedzieć, czy kiedyś przejdzie mi złość na dziewczynę, a tym samym, kiedy to nastąpi, jeśli w ogóle się stanie. Póki, co mijanie jej w szkole było udręką, a jako że byliśmy w tej samej klasie, musiałem znosić ją codziennie. Unikałem oczywiście jej wzrokiem, ale to czasami niewiele dawało. Możliwe, iż miało być z czasem jeszcze gorzej. To na pewno nie pomagało mi w kreowaniu nowego wizerunku dobrego Remusa. Może także ja musiałem od kogoś uczyć się sztuki ukrywania niechęci, a tym samym udawania, iż wcale nie czuję złości? Zacząłem na poważnie się nad tym zastanawiać. To z pewnością było słuszne posunięcie, nawet, jeśli niezbyt przyjemne. Musiałem się poświęcić dla dobra Syriusza, tak jak on poświęcał się dla mnie.

niedziela, 23 maja 2010

Plan bitwy

9 lutego
Udało nam się umówić na spotkanie z Gabrielem, bez jego żywiołowego kochanka, który mógłby nas tylko rozpraszać i przeszkadzać. Nie pamiętałem nawet, czy już wcześniej zdarzyło nam się porozmawiać z nastolatkiem sam na sam. To mogło oznaczać, że jak dotąd nie było okazji, by tak się stało, nie mniej jednak teraz była ona wręcz idealna. Miałem wielką nadzieję, iż będzie to owocne spotkanie, chociaż miało miejsce na jednym z większych korytarzy, gdzie dane nam było usiąść na wyniesionych z klasy krzesłach.
Gabriel był przed czasem. Uśmiechał się szeroko, kiedy podchodziliśmy. W prawdzie atmosfera była dosyć specyficzna, ale pasowała mi niezmiernie. Miałem pewność, że nikt nas nie będzie słuchał, ponieważ widzieliśmy całą długość korytarza, a najbliższy zakręt mieścił się stosunkowo daleko. Nasze głosy nie mogły być słyszane z takiej odległości.
To Syriusz był tym, który opowiedział Ślizgonowi o naszym problemie. Ja poniekąd zbyt się wstydziłem, by mówić komuś, poza przyjaciółmi, o tym, co mnie spotkało. Dlatego też cieszyłem się, że Syri przejął ten przykry obowiązek. Gabriel przez cały ten czas milczał pozwalając kruczowłosemu skończyć, by wtedy też przeanalizować całą sytuację. Oczywiście informacje o tym, kim jest nasz wróg, kto mnie napastował i inne tego typu szczegóły zostały pominięte, czy też zatajone. Nie mniej jednak Ricardo miał okazję by dowiedzieć się wszystkiego tego, co wiedzieć musiał, by później móc nam pomóc, lub odesłać nas dalej.
- Nie wygląda to dobrze, ale nie wygląda także źle. – chłopak odezwał się w końcu niczym profesjonalny doradca, lub strateg wojenny. Cieszyłem się, że go mamy i, że podchodzi do tego tak poważnie. Mieliśmy w nim oparcie i mogliśmy liczyć na pomoc, byłem tego teraz pewny.
- Czyli? Co masz na myśli? – Black również wydawał się tym bez reszty pochłonięty. Aż miło się na nich patrzyło, nawet, jeśli nie były to najmilsze tematy, jakie chciałbym poruszać w takiej chwili.
- Jakiś plan macie, jako że powiedziane zostało, że ty Remusie, masz kogoś, a Syriusz szuka. To dobry początek. Jeśli chodzi o mnie to proponowałbym unikanie sytuacji, kiedy pokazujecie, co was łączy, jak blisko jesteście. O wiele lepszym rozwiązaniem będzie ukrywanie waszych prawdziwych charakterów. W przypadku Lupina nie będzie to problem. Ty nawet nie musisz wiele robić, a będzie idealnie. Black, ty masz problem. – puknął kruczowłosego lekko w pierś. – Pasujesz mi na dumnego podrywacza i tak też proponuję się pobawić. – odgarnął włosy trochę do tyłu, odsłaniając czoło, po czym westchnął. Chyba uważał, iż musi nam wszystko dobrze wytłumaczyć. Wczuwał się w swoją rolę, a to mnie cieszyło.
Wpatrywałem się w niego, słuchałem każdego słowa, obserwowałem gesty i mimikę, wszystko mogło nam jakoś pomóc, a my bardzo potrzebowaliśmy pomocy. Byliśmy w dobrych rękach, chociaż niewykluczone, że były to pierwsze, ale nie ostatnie pomocne ramiona, które ktoś do nas wyciągał.
Chłopak zmienił pozycję zakładając prawą nogę na lewą i splótł ręce na kolanach.
- Chodzi o to, że jeśli charakter jest wadliwy to nie trzeba go bynajmniej ukrywać. Najlepszy przykład, Michael. Każdy wie, że to skończony idiota, a tym samym nikt nie chce się pakować w opiekę nad wielkim dzieckiem. Tym samym mam go tylko dla siebie. – uśmiechnął się czarująco. – A jeśli chodzi o mnie, to widzę was następująco. Syriuszu, ty musisz nauczyć się jak być dystyngowanym, a jednak zwyczajnym podrywaczem. Musisz przebierać, wybierać, ale zawsze być miłym i dawać nadzieję każdej dziewczynie. Remus musi wrócić do swoich dawnych nawyków przebywania w bibliotece niemal bez przerwy, zmuszania was do nauki. Musisz trzymać się jakby na uboczu. – zwrócił się bezpośrednio do mnie. – Z torbą pełną książek, ciągle zaczytany, niewidzący niemal nic poza nauką. To nie będzie trudne, prawda? – roześmiał się.
Oczywiście, że to nie miało być dla mnie wyzwaniem. Zaczynałem właśnie w taki sposób, by później przywiązać się do przyjaciół i odpuścić sobie odrobinę, teraz miałem wrócić do starego stylu bycia, chociaż tylko przy innych. Żałowałem, iż muszę odsunąć się odrobinę od tak drogich mi kolegów, ale wiedziałem, że zadbają o mnie, bym nie czuł się samotny.
- Ćwiczenie czyni mistrza, więc musicie powoli się w to wkręcać. Powodzenia. Oczywiście to tylko mój pomysł, wydaje mi się, że skuteczny. Nie ma większego absurdu, a tym samym większej oczywistości, niż kiedy wielki podrywacz chodzi ukradkiem z największym kujonem w grupie, prawda? – chyba także to przerabiał już kiedyś z Michaelem, ponieważ jego uśmiech krył w sobie coś specyficznego. – Moje zadanie wykonane, reszta należy do was, jeśli przystaniecie na tę wersję. A teraz muszę was opuścić, bo moje dziecko zacznie mnie szukać po całym zamku i narobi zamieszania. – mrugnął wstając. – W razie, czego zawsze możecie do mnie podejść. Pomogę, gdy tylko będę w stanie. Powodzenia. – położył dłonie na naszych głowach i odbiegł zostawiając nas tam, jednak lepszych, wzbogaconych.
Syriusz jednak wydawał się być trochę zmartwiony. Nie wiedziałem, z czym miało to związek, jednak był nieswój przez pierwsze kilka chwil. Objąłem go lekko i pogłaskałem. Planowałem wykorzystać daną nam ostatnią chwilę normalnego związku. Spojrzał na mnie zamyślony, po czym odetchnął głośno, ciężko.
- Jest jedna osoba, która może nauczyć mnie, jak być dumnym podrywaczem, takim, jakiego przedstawił Gabriel. – pocałował mnie szybko w policzek i odsunął się. To oznaczało, iż od teraz powoli wdrażamy w życie naszą wojenną taktykę. Zgadzałem się z nim, chociaż nic nie mówił o tym. Im wcześniej tym lepiej. – Będę więcej czasu spędzał z Wavele... Ale on idealnie nadaje się na nauczyciela takiego sposobu bycia. – patrzył na mnie niepewnie, z wahaniem, jakby oczekiwał, że zaprotestuję, lub będę dziwnie na to reagował. Nie miałem zamiaru robić niczego podobnego.
- Nie mam zamiaru być o niego zazdrosny. – uśmiechnąłem się szeroko i pokazałem mu język. – Przez tak długi czas byłeś przeciwko niemu, cieszę się, że teraz jest już dobrze i go lubisz. Skoro uważasz go za idealnego nauczyciela, to ja tym bardziej cię popieram. Tylko nie spędzaj z nim zbyt wiele czasu. W pokoju możemy już sobie pozwalać na pieszczoty i całowanie. – byłem rumiany, kiedy to mówiłem, jednak musiałem zaznaczyć, iż pragnę tego. Chciałem by Syriusz wiedział jak bardzo mi na nim zależy mimo naszych chwilowych problemów. Jego wcześniej spięte ciało teraz rozluźniło się, a na wargach chłopaka pojawił się subtelny uśmieszek. Wydawał mi się słodki.
- Bez obaw, będę do niego wpadał, kiedy ty będziesz w bibliotece.
Nie wiem, dlaczego, ale mniej już przejmowałem się tym wszystkim. Było mi lżej, widziałem wyjście z niespecjalnie komfortowej sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy zaledwie przedwczoraj. Mając na tyle opracowany plan czułem się zdecydowanie lepiej, mogłem rozwinąć skrzydła, mogłem robić, co tylko chciałem, chociaż zwracając szczególną uwagę na to jak postrzegać mieli mnie inni. Remus Lupin, kujon i wybitny uczeń, miał powrócić by znowu odstawać od reszty, by moralizować i ustawiać przyjaciół. Ale tym samym musieliśmy osaczyć Lily, musieliśmy dać jej nauczkę, nauczyć ją czegoś, sprawić by nie mieszała się więcej w nasze sprawy. Nie chciałem by ją skrzywdzono, chodziło tu raczej pokojowe rozwiązanie opierające się na okłamywaniu jej we wszystkim.
Byłem ciekaw, co takiego mogli wymyślić jeszcze Potter i Sheva, by pomagać nam w tych chwilach. Peter nie specjalnie mógł nam się na coś przydać, a znając jego opóźnione czasami reakcje nie doczekalibyśmy się od niego jakiegokolwiek pomysłu.
- Muszę wpaść do biblioteki po kilka książek. – rzuciłem bezpośrednio. – Chodź, pójdziesz ze mną, a później odwiedzisz Wavele’a i zapytasz czy cię podszkoli z podrywu. Nie ma się, co obijać, musimy działać.
Black skinął, zgodził się ze mną nic nie mówiąc, ale widziałem po nim, jak dalece chce mieć za sobą te pierwsze próby i etapy naszego nowego życia. Od teraz wszystko miało być inne, a tym samym nieróżniące się od poprzednich chwil. Chciałem już znać uczucia, jakie to we mnie wywoła, wszystkie emocje, które się pojawią. Podchodziłem do tego bardzo entuzjastycznie, chociaż to mogło się zmienić w zaledwie kilka minut później. Nie wiedziałem, co się stanie, co będzie dalej. Musiałem tylko czekać na dalszy rozwój wypadków.

piątek, 21 maja 2010

Przygotowanie do wojny

Rozmowa z Zardi z początki nie wydawała mi się niczym wielkim i skomplikowanym, jednak, kiedy przyszło, co, do czego speszyłem się niesamowicie. Dziewczyna widząc moją rumianą twarz skrzywiła się z geście całkowitego niezrozumienia. Nie dziwiłem się jej, jednak moja prośba była dosyć dziwna i nagle obawiałem się, czy nie odbierze ona tego, jako obelgi. W końcu, jaka dziewczyna chciałaby chodzić z chłopakiem tylko na niby, by on mógł umawiać się z przyjacielem. A jednak ona nie raz już mi pomogła. Sam zapominałem, iż wie ona o mojej comiesięcznej przypadłości. Zardi była osobą, która zupełnie niczym się nie przejmowała i zdawała się sama nie pamiętać, że jestem wilkołakiem. Ze wszystkich dziewczyn z mojego roku z nią miałem najlepszy kontakt i była ona zamieszana w moje sprawy bardziej niż mogłaby tego chcieć. W końcu była esencją naszego życia między płciami. Cała reszta nie wydawała się taka jak ona, a Anges częściej zajęta była nauką, niż wiecznie chętna by się od niej uwolnić Caroline.
Chociaż przypominałem wielkiego pomidora zdołałem pokrótce powiedzieć dziewczynie, co mnie spotkało i co takiego powiedziałem Lily. Szczęka krótkowłosej opadła lekko w dół, w miarę jak słuchała moich wywodów. Zamknęła ją pomagając sobie teatralnie dłonią i z westchnieniem pokręciła głową, co zaprzeczało poniekąd jej słowom. Zgodziła się pomóc i obiecała, iż zajmie się w pewnym stopniu Evans. Niestety nie mogła zapewnić alibi Syriuszowi używając do tego kuzynki, ponieważ ta miała na oku chłopaka, a nawet udawany związek z Blackiem, mógłby zniweczyć jej plany. Tym samym mi przypadło w udziale zadbanie o chłopaka.
Byłem niesamowicie wdzięczny Zardi, która powiedziała z uśmiechem, iż kiedyś przyjdzie do nas byśmy oddali jej wszystkie przysługi, jakie nam wyświadczyła, jednakże zbyt dobrze wiedzieliśmy, że zapomni sobie o nich i nie będzie nas potrzebowała, za to my jej pewnie jeszcze nie jednokrotnie. Nie wiem, jakie czerpała z tego wszystkiego korzyści, ale wydawała się niemożliwie szczęśliwa mogąc nam pomagać. Tym samym zaznaczyła, że mamy się zgłaszać do niej gdyby coś jeszcze miało się dziać. Była doprawdy niezastąpioną przyjaciółką, której każdy mógłby nam zazdrościć.
Uściskałem ją bardzo mocno, a ona poklepała mnie po plecach. Dodała, iż nie życzy sobie żadnych wynikających z naszego „związku” czułości, chyba, że sama uzna ich sprowokowanie za dobre dla sprawy, na co się jednak nie zanosiło.
Po rozmowie z nią czułem się o połowę lżejszy, jednak wyczekiwanie na Syriusza znowu wzmagało ciężar na moim sercu. O ile załatwienia z koleżanką były łatwizną, o tyle Syri miał być największym z moich aktualnych problemów. Nie wiedziałem jak zareaguje na wiadomość o Cornelu, na którego wściekał się już od samych początków, tej pokrętnej znajomości, zaś moje kiepskie kłamstwo o dziewczynach mogło całkowicie wyprowadzić go z równowagi.
Black wracający z sali eliksirów wydawał mi się lekko podenerwowany, więc chociaż nie martwiłem się o zepsucie jego wspaniałego humoru. To naprawdę nie było wcale taką błahostką, jaką mogło się wydawać. Poprosiłem go by dał mi chwilę, po czym opowiedziałem wszystko ze szczegółami. Pokazałem nawet zaczątek śladu, jaki Cornelius zostawiał na mojej szyi. Kruczowłosy był wściekły, mała żyłka pulsowała na jego skroni.
Złapał mnie za rękę i wyciągnął z pokoju do łazienki. Namoczywszy chusteczkę zaczął dokładnie obmywać moją szyję.
- Jeszcze ci coś po nim wyskoczy. – syknął nie pozostawiając na mojej skórze nawet kawałeczka nieumytego w taki sposób. Dopiero po tym zabiegu usiadł na łóżku obejmując mnie i tuląc mocno. Mruczał pod nosem myśląc i rozważając wszystko. Zazwyczaj tak właśnie się zachowywał, kiedy miał do czynienia z czymś wyjątkowo trudnym, a to nie zdarzało się często.
- Ty nie masz już problemu z niczym, a ja póki, co mogę udawać, że szukam. – powiedział powoli całując mnie w policzek, po czym ponownie oddał się swojemu zamyśleniu siedziałem cicho nie chcąc mu przeszkadzać, a poza tym i tak naknociłem wystarczająco. Wstydziłem się tego, jak wtedy spanikowałem, jak dalece namieszałem ze wszystkim. Syriusz jednak nie wydawał się na mnie o to wściekły. Wręcz przeciwnie, chyba martwił się o mnie bardziej niż o siebie w tym wszystkim.
Cieszyłem się niesamowicie, iż mam go przy sobie i mogę na nim polegać. Było dla mnie jasne, że nasz stan udawania nie wytrzyma długo i o ile Zardi i ja mogliśmy zgrywać parę przez długi czas, ponieważ traktowałem ją niemal jak siostrę, o tyle Black zapewne będzie musiał sobie kogoś znaleźć. Nie chciałem tego, ale odpychałem myśli o tym jak najdalej od siebie. Mieliśmy czas zanim to nastąpi, a i wtedy miałem wielką nadzieję, iż Syriusz pozostanie taki sam i nie pozwoli sobie na zbyt wiele. Nie chciałem wepchnąć go w ramiona jakiejś dziewczyny, w której się zakocha i zostawi mnie samemu sobie. Nie wybaczyłbym sobie czegoś podobnego.
- Musimy bardziej na siebie uważać, nie okazywać sobie zbytniej czułości przy innych. Szczerze powiedziawszy, Remi, nie mam pojęcia, co robić... – odwróciłem się do niego i przytuliłem go mocno na pocieszenie. To była moja wina, a on brał wszystko na siebie.
- Organizujemy naradę wojenną, panowie. – James wmieszał się w naszą niezbyt konstruktywną rozmowę z subtelnym, współczującym uśmiechem. – Nie po to zbieraliśmy przez te trzy lata znajomych, byśmy nie mieli skorzystać z ich pomocy, prawda?
- Prawda! – Sheva stanął przy Potterze i objął go ramieniem, co bardzo zaskoczyło nie tylko mnie, ale i samego okularnika. Andrew za to uśmiechał się niezmiennie. Zrozumiałem, co chciał nam przez to powiedzieć. Mieliśmy działać razem, jak jedno ciało, ponieważ byliśmy przyjaciółmi. – Nie ma sensu gromadzić wszystkich jednocześnie. Rozdzielimy się i każde zasięgnie rady kogoś innego, chociaż wydaje mi się, że Gabriel byłby najodpowiedniejszą osobą w tym wypadku. – wszyscy zgodziliśmy się z tą opinią. Ricardo należał do osób, które nie tylko były nam przychylne, ale także potrafiły racjonalnie myśleć. Uznałem, że pójdę do niego wraz z Syriuszem, podczas gdy inni zajmą się bliźniakami Mares. Rozważaliśmy także Camusa, który jako osoba dorosła i nauczyciel mógłby znaleźć jakieś rozwiązanie, jednak póki, co nie chcieliśmy go zadręczać naszymi problemami.
- Na pewno musimy osaczyć Evans. – Syriusz przybrał ton dowódcy wojsk. Naprawdę chyba uznał to za walkę i nie planował przegrywać. – Dała się nam we znaki i naprawdę jestem wściekły. Najbliższe dni spędzimy na planowaniu, resztę rozstrzygniemy w trakcie przygotowań. Nie martw się, Remusie. Damy sobie radę, a wszyscy są po naszej stronie. – Syri pocałował mnie ponownie w policzek i uśmiechnął się pokrzepiająco. Miał zapewne rację, jednak ja nie mogłem czekać kilku dni. Nie lubiłem czekać, wolałem by wszystko od razu było pewne i bym mógł poczuć się pewnie planując swoje posunięcia.
Czułem niespokojne mrowienie w żołądku, ciągle tylko myślałem o tej sytuacji, męczyłem się z nią. To nie należało do najprzyjemniejszych doznań, ale podobnie było, gdy pisałem test i nie znałem jego wyników. Zawsze byłem nerwowy, więc i teraz nie miało być inaczej.
- Evans kiedyś miała coś do Kinna, pamiętacie? – James usiadł koło nas na łóżku Blacka i podrapał się po brodzie. – Chyba muszę złożyć wizytę swojemu skarbeńkowi i przycisnąć go do wyznania mi pewnych rzeczy. Nie wiem czy to będzie miało jakiś sens, ale może się przyda. Walczymy z kobietą, moi panowie, a one są nieobliczalne. Warto mieć jak najwięcej sprzymierzeńców, a jak najmniej wrogów. Remusie, możliwe, że będziesz musiał zapomnieć o swojej niechęci do Seed, bo może i ona będzie nam potrzebna.
- Hę? – skrzywiłem się na wspomnienie kobiety, ale czułem, że chłopak może mieć rację. Nie ważne, co myślałem o nauczycielce, jak bardzo nie chciałem mieć z nią cokolwiek wspólnego. Black pocałował mnie po raz trzeci potrącając moje ucho nosem.
 - Jeśli do tego dojdzie zrozumiesz, że nie jest taka zła i ma już kogoś. Nie musisz być nadal tak zazdrosny. – śmiał się. On naprawdę się teraz śmiał. Czuł się pewnie, wiedziałem to po sposobie, w jaki miły dźwięk opuszczał jego gardło. Syriusz był pewny siebie, zdecydowany. Dodał mi tym sił. Może rzeczywiście nie miało być tak źle? Mieliśmy przyjaciół, którzy nam pomogą, mieliśmy siebie, a Lily była sama. To my mieliśmy przewagę, czyż nie? Chciałem w to wierzyć i starałem się jak tylko mogłem by tak właśnie było.

środa, 19 maja 2010

Okropność

Nie myślałem, że mój powrót do dormitorium może być jednym wielkim przekleństwem. Oczywiście byłem pechowcem, często potrafiłem niechcący wpakować się w jakieś kłopoty, co było chyba fatum przejętym po moich przyjaciołach. Szkoda, że świat nie ostrzegał nigdy przed pechowym dniem, lub sytuacją, której dało się uniknąć. Gdyby tak było nigdy nie wybrałbym normalnej drogi do Pokoju Wspólnego, a pewnie nawet nie zdejmowałbym Peleryny Niewidki. Ostatecznie albo miałem ogromnego pecha, albo fortuna odwróciła się ode mnie wraz z opuszczeniem sali eliksirów.
Jeden spokojny dzień zmienił się w koszmar w przeciągu kilku chwil, za sprawą niechcianego spotkania, które nastąpiło w pięć minut po moim opuszczeniu kolegów. Mogłem wpaść na tak wiele osób, a jednak obiłem się od najbardziej niepowołanego chłopaka. Już sama czerwień jego włosów była wystarczająco znacząca. Nie upadłem, kiedy wyszedł mi zza zakrętu, jednak zostałem złapany mocno na ramię, by naprawdę uniknąć uderzenia o podłogę. Cornelius... Jego usta od razu wygięły się w nieprzyjemnym, pewnym siebie uśmiechu, oczy zabłysły niebezpiecznie.
- To przeznaczenie, Remusie. – rzucił wesoło. Chciałem w prawdzie odsunąć się od niego, ale jego palce nadal zaciskały się na mojej ręce. Byłem wystraszony. Spotkania z tym chłopakiem nigdy nie przynosiły mi niczego dobrego, a teraz przypomniały mi nasze pierwsze nieszczęsne natknięcie się na siebie.
- Ja... Się spieszę. – powiedziałem szybko i szarpnąłem ręką, ale nie dało mi to zupełnie nic tym osiągnąć. Trzymał mnie mocno, uśmiechał się podejrzanie i bynajmniej nie miałem żadnych dobrych przeczuć związanych z nim.
- Nigdzie nie idziesz, dostarczysz mi odrobinkę rozrywki. Jesteś takim dobrym i uczynnym chłopcem, nie pozwolisz starszemu koledze się nudzić. – gdyby nie paraliżujący mnie strach, kiedy to mówił, na pewno zdołałbym mu uciec, ale on był dla mnie niczym obraz z najgorszych koszmarów.
 Pociągnął mnie za sobą kawałek, pchnął na ścianę i przyszpilił do niej swoim ciałem. Pisnąłem, szarpnąłem się, ale chyba tylko po to by mieć pewność, iż trzyma mnie mocno. Wsunął kolano między moje uda, przez co całkowicie odebrał mi możliwość ucieczki.
- Pobawimy się grzecznie, nie musisz się bać. Zadowoliłem się już, więc jesteś bezpieczny, ale, ale... – zaczął oglądać moją szyję uważnie. – Tym razem nie jesteś zaznaczony, więc jesteś do wzięcia. – naparł swoimi wargami na moją szyję pod uchem. Czułem jak ją ssie, a tym samym zostawia swój ślad. Nie chciałem tego, ale nie mogłem zrobić nic. Poruszyłem głową gwałtownie. Uderzyłem nią o jego skroń. Syknął i odsunął się patrząc na mnie zły. Znowu zaczął sunąć wargami po mojej skórze. Tym razem nie planował nic na niej zostawiać, chociaż kąsał ją lekko, podlizywał. Pisnąłem cicho starając się cokolwiek z tym zrobić. Żałowałem niesamowicie, iż jestem takim fajtłapą, bym mając siłę wilkołaka nie mógł poradzić sobie ze starszym kolegą.
Cornelius złapał mnie mocno za udo. Wydawało mi się, iż poczułem ból. Pisnąłem po raz kolejny, zacząłem w kółko powtarzać, że ma mnie puścić, że tego nie chce, ma odejść i dać mi spokój. Nie potrafiłem zebrać się na krzyk, czy głośniejsze nakazy, i tak z największym trudem mogłem wypowiedzieć chociażby te kilkanaście słów, by nie szeptać.
Moja noga została boleśnie podniesiona do góry. Zmusił mnie bym miał ją na wysokości jego pasa. Tym samym przysunął się do mnie jeszcze bardziej, jego ciało otarło się o mnie. Zamknąłem mocno oczy, położyłem dłoń na jego piersi i starałem się odsunąć go od siebie. Byłem na tyle przerażony, iż ani nie płakałem, ani nie mogłem zebrać w sobie wszystkich sił. Niemal biernie pozwalałem chłopakowi na dręczenie mnie. Czułem się okropnie, kiedy jego ciało sunęło po moim, kiedy uświadamiałem sobie, że Syriusz będzie wściekły.
- Pu... Puść, proszę, puść. – mruknąłem płaczliwym tonem i wtedy też moim ciałem wstrząsnął dreszcz przerażenia, większy niż wszystkie spowodowane przez Corneliusa. Ktoś stał na korytarzu, ktoś był blisko nas, musiał nas widzieć, może nawet to my zmusiliśmy tę osobę do zatrzymania się. Moja pozycja była beznadziejna. Stałem na jednej nodze, z drugą owiniętą niemalże wokół pasa chłopaka, tamta osoba nie słyszała z pewnością moich błagań o pomoc, zaciekłej walki słownej z płomiennowłosym. To było doprawdy przerażające. Dopiero teraz nabrałem sił, by odepchnąć chłopaka. Kiedy jego wysokie ciało odsunęło się pozwalając mi dostrzec koniec korytarza zobaczyłem stojącą tam dziewczynę. Ze wszystkich osób musiała to być właśnie Lily Evans. Wpatrywała się we mnie wyraźnie zdziwiona niedawną sceną.
- Oj, widać czas na mnie. – Cornel uciekł z tego miejsca z olśniewającym uśmiechem, jakby wcale nie dotyczyło to jego osoby. Byłem wściekły na niego, a tym samym na siebie, iż dopuściłem do czegoś takiego, zaś wzrok rudowłosej był aż nazbyt wymowny. Nie miało mi to chyba ujść na sucho.
- Coś ty z nim robił? – zapytała prostując się jak struna. Jej oczy zwęziły się groźnie. – Wiedziałam, że jesteś trochę dziwny. W końcu chłopak, który dobrze się uczy, stara pomagać i w ogóle, to dosyć dziwne, ale nie sądziłam, że robisz podobne rzeczy na korytarzach ze starszymi uczniami.
- To... To nie tak! – krzyknąłem stając się przez to chyba bardziej żałosny. – To on mnie zaatakował! On taki jest! – nawet nie mogłem dobrze ubrać w słowa tego, co właśnie się zdarzyło. Krew szumiała mi w uszach, myśli rozbiegały się na wszystkie strony. Byłem załamany, nie wiedziałem, co robić, jak się zachować. Niemal płakałem.
- Wiem, co widziałam. – rzuciła ostro. – Lecisz na Blacka, ale szlajasz się z innymi po szkole, co? Niezłe z ciebie ziółko, nigdy bym cię o to nie podejrzewała, gdybym nie widziała na własne oczy. Powiem o wszystkim McGonagall, niech wie, co się wyprawia w szkole. Nie chcę donosić, ale póki tego nie zrobię nadal będziesz robił takie rzeczy. – skrzywiła się z odrazą.
- To nie tak! – krzyknąłem na nią wściekle. Aż zadrżała i chyba się wystraszyła. Nie chciałem by tak zareagowała, ale nawet ja nie zapanowałem nad tym nagłym wybuchem w porę. – To nie tak. – rzuciłem ciszej, znowu niepewnie. – Ja... Mam dziewczynę. – zacząłem kłamać, nie widziałem innego wyjścia. – Syriusz to mój przyjaciel... – nawet, jeśli nie mogłem do końca uchronić siebie, musiałem chronić jego. Nie wiem, dlaczego Evans zachowywała się w taki sposób, dlaczego nagle okazała się kimś tak dalece wrednym, może uraziły ją słowa chłopaków po pełni, przy śniadaniu. Może chciała się za to na nas zemścić. Sam nie wiem. – Ja chodzę z Zardi. – nie wahałem się ani przez chwilę mówiąc to. – Jeśli nie wierzysz to z nią porozmawiaj. Ona ci powie! – syknąłem patrząc na dziewczynę zły. Zmusiła mnie do kłamstwa, a teraz musiałem wkręcać to także innych. – I odczep się od Syriusza! Nie jego wina, że nie może znaleźć sobie odpowiedniej dziewczyny. Skoro wszystkie są takie jak ty, wredne jędze, które mieszają się w nie swoje sprawy i myślą, że wiedzą więcej niż inni! – naskoczyłem na nią, oskarżałem o to, co właśnie robiła. Byłem wściekły, już się nie bałem. Strach wcale w niczym mi nie pomoże. Skoro i tak była już moim wrogiem musiałem działać w taki a nie inny sposób.
Dziewczyna wydawała się urażona i zaskoczona tym, co jej powiedziałem. Podszedłem do niej, rzuciłem najbardziej zniesmaczone spojrzenie, na jakie było mnie stać.
- Jesteś żałosna, wiesz? Zajmij się sobą, a mnie i moich przyjaciół zostaw w spokoju. – wysyczałem przez zęby, miałem łzy w oczach, chociaż nie wiem czy je widziała. Ominąłem ją. Skręcając w najbliższy boczny korytarz pobiegłem już dalej. Byle oddalić się od tej dziewczyny, byleby mieć ją z głowy, nie musieć znowu się tłumaczyć. Zacząłem płakać, tym razem nic nie mogło powstrzymać łez. Byłem pewny, iż przed chwilą popełniłem więcej błędów niż przez ostatnie miesiące. Powiedziałem zbyt wiele, mogłem znaleźć inne rozwiązanie tej sytuacji, jednak w tamtej chwili nic innego nie przychodziło mi do głowy. Byłem tak zdesperowany, tak zdenerwowany, że nie pamiętałem nawet jak się nazywam. W tamtej chwili mówiłem wszystko, co tylko przychodziło mi do głowy. Namieszałem, pewnie wzbudziłem w dziewczynie większą wściekłość, zawiść, pewnie podejrzewała nie tylko mnie, ale i kolegów jeszcze bardziej niż przed chwilą. Nie rozumiałem jej zachowania, do tej pory miałem do czynienia tylko z ludźmi, którzy byli mi przychylni. Nagle pojawił się przeciwnik, a ja musiałem nauczyć się walczyć z innymi. Dostałem nauczkę, zaczynała się jedna z pierwszych moim walk, a tym samym miałem odebrać ważną i potrzebną każdemu lekcję.

niedziela, 16 maja 2010

A jednak kara

Adresy moich innych blogów znaleźć można w linkach z boku.


7 lutego
Chłopcy w końcu doczekali się kary, jaką miał dla nich znaleźć Slughorn. Mężczyzna, jako iż często zbyt leniwy postanowił wykorzystać moich przyjaciół w najlepszy możliwy sposób. Nazbierała mu się podobno niewielka kupka nieumytych wcześniej słoiczków, buteleczek i flakoników po eliksirach, tak, więc to właśnie moi znajomi mieli zająć się tym wszystkim. Bawiły mnie ich miny, gdy się o tym dowiedzieli, a także wyraźne niezadowolenie na ich twarzach, gdy opuszczali dzisiaj pokój. Ja, chociaż mogłem skorzystać z wolnego czasu nie potrafiłem zabrać się za naukę. Byłem zbyt ciekawy tego, co się z nimi działo, jak pracują i narzekają. Byłem pewny, iż tak właśnie się to skończy w ich przypadku. Siebie nie posądzałem nawet o tak wielkie zainteresowanie znajomymi, a teraz okazało się, iż wizja Syriusza myjącego flakoniki jest dla mnie nieodpartą pokusą, którą mogłem obrócić w obraz rzeczywistości.
Najlepszym rozwiązaniem w tym wypadku było zabranie ze sobą Peleryny Niewidki Jamesa. On na pewno nie miąłby mi tego za złe, a dawało mi to ochronę i zapewniało swoistą anonimowość, gdy zakradnę się do sali eliksirów, jeśli będzie to w ogóle możliwe.
Byłem zdecydowany. Założyłem na siebie pelerynę i wyszedłem spokojnie z sypialni. Mijanie ludzi w Pokoju Wspólny nie sprawiło mi żadnego problemu. Na korytarzu nie było niemal nikogo, więc mogłem pobiec pod samą salę eliksirów. Zdziwiło mnie, że Slughorn opuścił swój gabinet, a tym samym przywarłem do ściany, gdy tylko przechodził obok mnie. Nie byłoby dobrze, gdyby przez przypadek zahaczył o mnie brzuchem. Ten mężczyzna był zbyt potężny, by jakiekolwiek swobodne mijanie go na wąskim korytarzu było w ogóle możliwe.
Jego nieobecność w sali była jednak dla mnie bardzo sprzyjająca. Nie musiałem niczym się przejmować, więc na palcach wszedłem do środka. Przyjaciele stali w rzędzie przy długim zlewie, który zapewne został magicznie powiększony na potrzebę ukarania całej czwórki. Mieli na sobie kolorowe fartuszki w kwiatki. Z całą pewnością walczyli o najodpowiedniejszy, jako iż Syriusz miał niebieski, podczas gdy Potterowi przypadł w udziale pomarańczowy. Petera i Shevy nie podejrzewałem o jakiekolwiek sprzeczki. Pierwszy miał żółty, zaś drugi wydawał się czuć całkiem swobodnie w różowym. Moi zachwycający przyjaciele. Rozczulałem się widząc ich takimi.
- Czy ja wyglądam na Skrzata Domowego?! – J. tupnął wyładowując w ten sposób część swojej złości.
- Powtórz to jeszcze raz, Potter, a zaraz skończysz, jako Skrzat Domowy. – Syriusz spojrzał na okularnika wyraźnie poirytowany. – Wyglądasz na jednego. Masz kłapciate uszy, niewiele widzisz i jesteś głupi. Pasuje? Ale dlaczego przez twój brak mózgu to my musimy cierpieć, tego nie wiem? – James chciał zaprotestować, jednak Black podniósł jeden z malutkich flakoników pokazując go chłopakowi. – Jeśli się nie przymkniesz twoja głowa dziwnym trafem zmieści się wewnątrz tego maleństwa, jasne? – Zdecydowanie brzmiało to jak realna groźba, po której wrócili do pracy. Musiałem przyznać, że Syriusz robił naprawdę niezłe wrażenie, a przynajmniej na mnie.
Chciałem się z nimi odrobinę podrażnić. Przykucnąłem za Syrim i uszczypnąłem w łydkę. Szybko odskoczyłem do tyłu, kiedy wierzgnął.
- Ajć! – syknął odwracając się. – Coś mnie użarło! – rozmasował miejsce, które przed chwilą podrażniłem. – On tu nawet robale trzyma? – otrzepał spodnie i wrócił do mycia, chociaż bardzo niepewnie. Może obawiał się, iż był to jakiś jadowity owad, lub co gorsza zrobi mu się coś na nodze, a może nawet całym ciele? Spodobała mi się jakoś ta zabawa. Podsunąłem się bliżej Andrew i uszczypnąłem go w tyłek. Powstrzymałem śmiech, kiedy złapał się za pośladek zostawiając na nim wilgotny ślad ręki.
- Dostałem w tyłek! – rzucił z wyrzutem. – On tu chyba serio coś hoduje! – Jeśli mi dupsko spuchnie zaskarżę go do Ministerstwa Magii!
- Och, boisz się, że cię nie będzie chciał wtedy ten twój ślepy dziadek? Nie martw się znajdziesz sobie innego. – James wykorzystał okazję by obrócić tę sytuację na jego korzyść. Miałem tylko nadzieję, że nie zaczną w siebie rzucać słoiczkami.
- Wyobraź sobie, że on nie miałby nic przeciwko. Powiedziałby, że teraz będzie jeszcze ciaśniej i wygodniej. – Sheva posłał okularnikowi pewny siebie uśmiech, na który ten nie mógł odpowiedzieć ani kąśliwą uwagą, ani też żadną specjalnie do tego wybraną miną. Kiedy Peter odłożył na kupkę kolejne umyte naczyńko zwróciłem uwagę na to, co ich czekało. Ilość szkła, którą musieli jeszcze przeczyścić znacznie przekraczała tę, którą już się zajęli. Nie zazdrościłem im.
- Chyba wiem, co za robala tu mamy. – Syriusz taksował wzrokiem podłogę szukając czegoś, czego nie było. I zanim to do mnie dotarło Peleryna Niewidka została ze mnie zdjęta i stałem przed przyjaciółmi odkryty, a przecież nie powinno do tego dojść. Byłem zaskoczony, podczas gdy Syri wpatrywał się we mnie z dumną miną. – Oto nasz robaczek, który się nudzi. – zmarszczyłem brwi zabierając mu Pelerynę.
- Skąd wiedziałeś? – klapnąłem na krzesełku przypatrując mu się z wyraźnym żalem. Może źle założyłem pelerynę?
- Tylko jeden owad mógł ukąsić Shevę w tyłek, a mnie w nogę. – wyszczerzył się. – Nie wspominając o zapachu czekolady, który się za tobą ciągnie...
- Wracaj do garów. – syknąłem speszony. Dostałem nauczkę na przyszłość. Nie powinienem zajadać się niczym słodkim, kiedy planował podobne wyczyny. Moja nieuwaga wydała mnie i teraz zabawa się skończyła. – Pasuje ci rola żony, więc nie przerywaj sobie, ja tylko popatrzę. – zakryłem się peleryną, dzięki czemu nie mogli widzieć mojego zażenowania. Tak było zdecydowanie lepiej.
Syriusz prychnął głośno i starał się odszukać mnie wzrokiem w pomieszczeniu. Nie był pewny, czy zmieniłem miejsce pobytu z krzesła na inne, czy też nie. Przynajmniej oddalony od niego nie musiałem martwić się, iż mnie jakoś zdemaskuje.
- Tylko poczekaj aż ze mną zamieszkasz, a skończysz skuty łańcuchami przy garach w kuchni, tak żebym mógł się rozkoszować widokiem mojej prawdziwej pani domu. – kroki na korytarzu chyba uświadomiły mu, iż w tej chwili to on robi za obraz swoich fantazji. Zaklął pod nosem, po czym wrócił do swoich zajęć i całej masy małych naczynek na eliksiry.
Odsunąłem się w kąt by nie wpadł na mnie nauczyciel, gdyby wszedł do środka. Kroki jednak oddaliły się i nie był to najwyraźniej Slughorn.
- Powinieneś nam pomóc, Remi. – James niemal szeptał jakby się obawiał, iż gdzieś w pobliżu może czaić się nauczyciel eliksirów i mógłby usłyszeć zbyt wiele.
- Zapomnij. – prychnąłem z jednego końca sali i szybko przeszedłem na drugi. – To wasza wina, że daliście się złapać. Mnie nic do tego. Poza tym sam chciałeś żebym to ja był ukryty. Masz, na co zasłużyłeś. Nie będę tu z wami siedział i podziwiał jak harujecie. – roześmiałem się specjalnie by ich trochę podenerwować tym, a później szybko i cicho wysunąłem się z sali. Nie chciałem by wiedzieli, że już wyszedłem. Wolałem by byli niepewni, nie wiedząc czy aby na pewno mają już wolną rękę, a może ktoś nadal będzie ich podszczypywał.
Byłem usatysfakcjonowany, zadowolony z siebie. Widziałem to, co chciałem zobaczyć, przekonałem się jak bardzo Syriuszowi pasuje fartuszek i kobieca rola, która kontrastowała z jego wyglądem. Rozkochał mnie w tym widoku ostrego zróżnicowania między męskim wyglądem, a delikatnym i subtelnym zajęciem, strojem.
Może i Syri trochę się z tego powodu denerwował, jednak wiedziałem, że jestem w stanie namówić go by częściej się tak dla mnie ubierał, czy to w czasie jakiś wspólnych wakacji, czy też późniejszego życia razem. Nie wiem, dlaczego, ale Black strasznie pasował mi do kobiecej roli w naszym związku. Kiedy to ja bym pracował, a on zajmował się domem. Wątpiłem szczerze w jego umiejętności kulinarne, lub możliwość utrzymania domu w czystości, jednak wrażenie było niesamowite. Miałem ochotę namówić Syriego by dla mnie nauczył się prowadzić dom, a w przyszłości wymienialibyśmy się obowiązkami, by każde z nas miało swoją chwilę przyjemności. Nie specjalnie wierzyłem, by on mógł zachwycać się mną przy garach, ale on dla mnie stanowił źródło rozkoszy, kiedy był taki zabawnie niesamowity.  Uwielbiałem go takim i chciałem to uwielbienie rozwijać.

piątek, 14 maja 2010

Kartka z pamiętnika LXXIV - Severus Snape

Każdy wiedział o zaręczynach Lucjusza i Narcyzy. Teraz już nie było nikogo, kto mógłby o tym nie wiedzieć. Ja sam dowiedziałem się o tym właśnie z plotek. Zabolało. Niesamowicie zabolało. Do tej pory miałem nadzieję, iż Lucjusz traktuje mnie, chociaż w połowie tak poważnie jak swój związek z dziewczyną, a jednak dowiadując się o jego zaręczynach od innych moje dotychczasowe złudzenia rozprysły się, jak bańka mydlana. Na drobniuteńkie kropelki, niczym te mgiełki. To było okropne, a przynajmniej przez chwilę tak właśnie uważałem. Te wiadomości ukłuły mnie w piersi na tyle mocno, że łzy spłynęły mi po policzkach. Skarciłem samego siebie za tę słabość wbijając paznokcie bardzo mocno w skórę dłoni. Udając obojętnego oddaliłem się od tłumu Ślizgonów dyskutujących na ten temat. Byłem dla nich niewidzialny to też moje chwilowe łzy zostały niezauważone. Miałem ochotę płakać głośno, by ulżyć swojemu cierpieniu, jednak wiedziałem, iż takie jednorazowe pobłażanie samemu sobie zmiękczy mnie tylko. Nie mogłem płakać, musiałem być silny, zamknąć się na wszystko, zapomnieć, nie myśleć o tym, po prostu potraktować to jak obojętną mi informację, która nie dotyczy mnie w żadnym stopniu. To było trudne, ale możliwe. Od początku wiedziałem przecież, że jestem zabawką w rękach wysoko postawionych Ślizgonów. Lucjusz dzielił się mną z Rudolfem, zabawiał się mną, kiedy miał ochotę, a ja pozwalałem mu na to, jak skończony kretyn. Szczerze powiedziawszy to musiałem być niespełna rozumu, kiedy w ogóle pozwoliłem sobie na przywiązanie do Lucjusza. Nigdy nie powinienem zawierać żadnych znajomości, powinienem polegać na samym sobie. Należało mi się, teraz z pewnością miałem być już rozsądniejszy i zmienić całą resztę mojego życia w Hogwarcie. To była drogą, którą musiałem i chciałem podążać.
Niestety przeliczyłem się. Ból nie zelżał wcale, a jedynie pogłębiał pustkę w sercu. Czułem, jak wypełnia je nicość, nie było tam nawet wolnej przestrzeni do wypełnienia czymś innym. Tylko nicość pochłaniająca powoli coraz większe obszary mojego serca, powoli je likwidująca. To mogło być jeszcze bardziej przydatne niż zwyczajne zamykanie się na świat, czy pieczętowanie uczuć w lodzie, który kiedyś przypadkiem mógłby stopnieć. Skupiłem się przez ten czas na nauce. Całymi godzinami siedziałem w najdalszych zakątkach biblioteki, pośród najnudniejszych książek, wiedząc, iż nikt mi tam nie przeszkodzi. Kolejne cenne godziny zajmowała mi nauka w sypialni, podobnie jak ponad połowę nocy. Niewyspanie i zmęczenie pomagały mi dodatkowo zapomnieć o całym bólu, jaki na mnie zesłano. Powoli zająłem się zgłębianiem czarnej magii. Nie miałem problemu z dostępem do materiałów. Nauczyciele mi ufali, byłem dobrym uczniem. To pozwoliło mi na zdobycie podpisu pod pozwoleniem na korzystanie z Działu Ksiąg Zakazanych. Moje zainteresowanie skupiły się głównie na eliksirach i zaklęciach Niewybaczalnych. Coraz bardziej zagłębiałem się w to wszystko, ratowałem samego siebie przed cierpieniem.
Nie widywałem Lucjusza. Zadbałem o to by nie wiedział gdzie jestem. Wychodząc z sypialni wybierałem pory jego spotkań z Narcyzą. Skoro tak mu się podobała i tak bardzo chciał ogłosić to światu, niech sobie nie przeszkadza. Wątpiłem nawet w to, czy w ogóle o mnie pamiętał i mnie szukał. Raczej nie zawracał sobie mną głowy i nie zauważył mojego braku w żaden sposób.
Odrzucałem te myśli, kiedy tylko mogłem, kiedy tylko byłem w stanie. To zaskakujące jak szybko potrafiłem się zmieniać. W przeciągu tygodnia byłem kimś innym. Nie miałem pojęcia czy na trwałe zmieniłem siebie, ale z czasem na pewno byłem w stanie umocnić swoje nowe oblicze. Czułem wypełniającą mnie moc, wspaniałą i kojącą. Czułem, że mrok ogarnia mnie coraz bardziej, zamyka w swoich opiekuńczych ramionach. Zaczynałem żyć na nowo, jako ktoś zupełnie inny.
Ale spotkanie z Lucjuszem było nieuniknione. Do tej pory wierzyłem, że mogę unikać go w nieskończoność, póki nie skończy nauki, nie wyniesie się stąd na stałe. Ale niesprawiedliwy los chciał inaczej. Natknąłem się na niego niespodziewanie. Powinien być wtedy z Narcyzą, zabawiać ją spacerem po szkole, lub flirtować w swoim pokoju, do którego jak dobrze wiedziałem zapraszał ją stosunkowo często. Nawet nie fantazjowałem o tym, dlaczego może to robić. Świadomość, że robił to z nią na tym samym łóżku, co ze mną była zbyt dołująca, wręcz obrzydliwa.
W chwili, gdy najmniej spodziewałem się tego, co nastąpić miało byłem w drodze do biblioteki. Przechodziłem Pokojem Wspólnym szybkim krokiem, ze spuszczoną głową, by jak najmniejsza ilość osób zauważyła moja obecność. Ściskałem książki, które miałem oddać, by wypożyczyć następne. Wtedy też poczułem zaciskające się na moim przedramieniu palce, ich silnemu uściskowi towarzyszyło szarpnięcie. Zdecydowane, niemalże bolesne. Moje spojrzenie napotkało lodowaty błękit tęczówek Lucjusza. Książki wypadły mi z rąk, uchyliłem usta nie wiedząc, co powiedzieć. Nie powinno go tam być, nie powinienem się z nim spotkać.
- Unikasz mnie. – wysyczał wściekle i zaciągnął do swojego pokoju. Nienawidziłem tego pomieszczenia jeszcze bardziej, od kiedy dowiedziałem się o jego zaręczynach. Czy on nie mógł wybrać zwyczajnego korytarza? Nie odezwałem się jednak ani słowem. Pozwoliłem się ciągnąć. Miałem tylko nadzieję, że nikt nie poniszczy książek, które zostały na podłodze. Tylko o tym wydawałem się myśleć. Oczywiście moje serce znowu wypełniło się dominująca pustką, która pożerała wszystkie uczucia, jakie mogły pojawić się w moim sercu w tamtej chwili.
- Co się dzieje, dlaczego mnie unikasz?! – chłopak pchnął mnie na łóżko i patrzył rozgniewany. Na jego czole pojawiły się niewielkie zmarszczki. Spuściłem głowę nie patrząc na niego. Nie chciałem widzieć jego pięknej twarzy wykrzywionej wściekłością. W ogóle nie chciałem jej widzieć. Uświadamiała mi tylko, że nadal coś czuję, nawet, jeśli było to ukryte głęboko pod powłoką pochłaniającego mnie mroku.
- Powiedź coś do cholery! – wydawało mi się, że zaraz mnie uderzy by dać upust targającym nim uczuciom.
- Co miałbym powiedzieć? – zapytałem cicho, może niepewnie. Sam nie wiem. Po prostu się odezwałem, przecież tego chciał.
- Nie denerwuj mnie, Severusie! – tylko bardziej się rozsierdził. – Powiedz mi, dlaczego mnie unikałeś! Co ci zrobiłem, nie rozumiem!
- Jesteś zajęty. – odpowiedziałem w taki sposób, jaki uznałem za najlepszy. – Masz na głowie narzeczoną, nie jestem ci potrzebny, nie chcę zabierać ci czasu. – zsunąłem się z łóżka, chciałem go minąć i odejść, ale nie pozwolił mi na to. Odwrócił mnie brutalnie do siebie i uderzył w twarz. Bardzo mocno, aż poczułem jak łzy zebrały się pod moimi powiekami i spłynęły wymuszone jego atakiem.
- Popieprzyło cię?! Przecież ustaliliśmy, że muszę z nią chodzić! Jestem jedynym synem, nie mogę tego zignorować, a ty zgodziłeś się na to! – wrzeszczał nie martwiąc się tym, iż jego głos może być dobrze słyszany poza pokojem. Nie wyciszył sypialni, jeśli się nie myliłem. Mogłem tylko wpatrywać się w podłogę, by go bardziej nie zdenerwować, o ile było to jeszcze możliwe. – O co ci tak naprawdę chodzi, co?! – nagle zamilkł. Zaskoczyło mnie to i uniosłem nieznacznie wzrok. Chłopak wpatrywał się we mnie jakby lekko zszokowany czymś. – To możliwe, że jesteś zazdrosny? – rzucił nagle całkowicie pozbawiając mnie tym stwierdzeniem sił. Nogi się pode mną ugięły, ale on złapał mnie i pomógł ustać. – O to chodziło, prawda? Byłeś... Jesteś! Zazdrosny o Narcyzę o to, że się jej oświadczyłem i wściekasz się, bo niczego ci o tym nie powiedziałem, prawda? – nie wiedziałem, co miałbym mu powiedzieć. Nie pytał mnie o to do końca, raczej zaczął stwierdzać fakty, które uznał za najwłaściwsze. – Zaręczyłem się z nią, to prawda. Chciałem ci o tym powiedzieć, ale wtedy ona rozpętała to piekło w szkole i musiałem się tym zająć. A później ty mnie unikałeś. Na początku myślałem, ze się mylę, jednak później domyśliłem się jak to robisz. Nic się nie zmieniło Severusie. Nadal chcę być z tobą i czarować Narcyzę, ponieważ muszę, to mój obowiązek. – jego dłoń dotknęła mojego policzka. Podniósł moją twarz ku sobie. – Cieszę się, że byłeś o mnie zazdrosny. – rzucił nagle z uśmiechem. – To znak, że ci na mnie zależy, więc kontynuujmy nasz związek, nie martwmy się niczym. Wiesz przecież, że zależy mi na tobie bardziej niż na kimkolwiek innym. Dasz mi szansę? Chcesz mnie w dalszym ciągu? – musiałem na niego patrzeć, wiedziałem, że zmusiłby mnie do tego, gdybym tylko odwrócił twarz od jego oblicza. W mojej głowie plątały się wtedy setki myśli. Czy ciemność odejdzie, jeśli nadal z nim będę? Czy jestem w stanie z niej zrezygnować? Czy nie będę nadal cierpiał przez to wszystko? Czy mogę oddać mu jeszcze całego siebie, a tym samym zamknąć się na ból? Byłem przecież silny, zmieniłem się i byłem władcą samego siebie. Mogłem to zrobić, chciałem by było to prawdą.
- Chcę cię, Lucjuszu. – powiedziałem wyciągając ramiona. Objąłem go za szyję, pocałowałem, a on oddał pieszczotę. Nie posunęliśmy się dalej. Wydawał się wiedzieć, że tego nie chcę. Wystarczyło, że znowu wszystko wracało do normy, chociaż zmienionej, innej, nowej.

środa, 12 maja 2010

Kartka z pamiętnika LXXIII - Niholas Kinn

Głupi, durny, beznadziejny James! W przypływie wściekłości maltretowałem poduszkę uderzając nią o ramę łóżka z całych sił. Nie martwiłem się, czy to przetrwa. Musiała, lub po prostu naprawią ją skrzaty domowe. Ja za to musiałem się wyżyć w jakiś odpowiedni dla siebie sposób, a ten był zdecydowanie najlepszym ze wszystkich. Poza tym James naprawdę był idiotą! Wielkim, głupim trolem!
Chociaż bardzo chciałem dać sobie z tym spokój, to nie byłem w stanie. Zależało mi na tym ślepym glonojadzie i nic na to nie mogłem poradzić. Oczywiście byłem niebotycznie wściekły za to, że o mnie zapomniał i gdybym tylko mógł na pewno zdewastowałbym ten jego pewny siebie uśmieszek. Jak mógł najpierw mnie sobą zainteresować, a później po prostu zapomnieć, że istnieję?!
Zostawiłem nieszczęsną poduchę, kiedy usłyszałem pukanie do drzwi. Musiałem otworzyć, jako że koledzy wyszli i tylko ja zostałem w pokoju. Nie miałem pojęcia, kto to mógł być, chociaż miałem małą nadzieję, że to ten idiota w końcu się obudził. Sam nie wiem, co miałem w planach. Czy chciałem się z nim kłócić, zerwać, czy grzecznie pozwolić mu na zabawę sobą. Postanowiłem pozostawić wszystko losowi i zdolności improwizacji.
- Och, James. – rzuciłem mało przyjemnie udając zdziwienie na jego widok. Musiał wyczuć ironię i wściekłość w moich słowach. Wcześniej byłem smutny, że mnie zostawił z boku, a teraz złość przejmowała kontrolę nade mną.
- Chyba mam kłopoty, co? – mruknął głupio się uśmiechając.
- Nie, wcale, nie masz żadnych, żegnam! – trzasnąłem drzwiami, a przynajmniej takie było moje zamierzenie, które skończyło się fiaskiem. Potter wsadził nogę między drzwi a framugę i zajęczał z bólu. Na początku się tym trochę przejąłem, jednak szybko uznałem, że dobrze mu tak i nie warto się martwić niczym. – Powinieneś wsadzić tam łeb. – syknąłem odwracając się do niego. Marszczyłem brwi, moja górna warga unosiła się lekko, kiedy krzywiłem się okazując chłopakowi swoją niechęć. Zawahał się, ale wszedł do środka.
- Przychodzę przeprosić i w ogóle. – mruknął prosząco. – Miałem tak wiele na głowie... – uniosłem wymownie brew. Wiele idiotyzmów, przez co ja zostałem odsunięty na dalszy plan. Ale mi wymówka. – No, zrozum... – znowu źle zaczął.
- Nie rozumiem, James. Albo chcesz ze mną chodzić, albo bawisz się w herosa szkolnego. Zdecyduj się, bo naprawdę dziś mam zły dzień. A przynajmniej teraz jest to nieodpowiednia chwila i mogę powiedzieć za dużo. – wysyczałem. Nie wiem, co mnie napadło. Byłem zdenerwowany, jak jeszcze nigdy. Chciałem płakać, ale złość wysuszała łzy od razu. Naprawdę nie wiedziałem, co mam robić.
- Zachowałem się źle, wiem. Przepraszam, więcej juz tego nie zrobię...
- Zrobisz. – dalej byłem wściekły. – Zrobisz to jeszcze wiele razy. Poza tym daleki jesteś od uczynienia mnie swoim jedynym. Wiem, że lecisz na pewne osoby, więc nie wiem czy jest w tym wszystkim sens. James popatrzył na mnie smutno. Wiedział, że mówię prawdę. Wydawał się zmieszany i zakłopotany. Trudno, widziałem wielokrotnie jak patrzył na Snape, lub na nauczycielkę mugoloznawstwa, jak się dowiedziałem. Było jasne, że ja już się nie liczę.
- To nie tak... Jesteś moim chłopakiem, bo cię uwielbiam i w ogóle... – zaczął, ale nie skończył. Nie pozwoliłem mu. Podchodząc przyciągnąłem go do siebie i pocałowałem mocno. Przynajmniej przestał się głupio tłumaczyć. Był zdziwiony i dobrze. Dziś miałem dziwny humor i byłem zdolny naprawdę do wszystkiego.
Odsunąłem się od niego i pewnie popatrzyłem mu w oczy. Nadal czułem irytacje, jednak trochę nagle zelżała, chociaż zapewne tylko po to by znowu powrócić.
- Nasz związek powinien być mniej zobowiązujący. – wpadłem na to dosłownie w chwili, kiedy wypowiadałem te słowa. – Będziemy razem, ale poza sobą możemy mieć jeszcze innego partnera. Co ty na to?
- Hę? – był zaskoczony. Zdecydowanie tego się nie spodziewał i nie przyszło mu to do głowy. Byłem jeden krok przed nim w planach, chociaż on miał już na oku opcjonalnych partnerów, a ja miałem tylko jego. Nagle oprzytomniał trochę i odezwał się nie będąc pewnym, czy dobrze mnie zrozumiał. – Chcesz chodzić ze mną i z kimś jeszcze, jeśli się nawinie?
- Dokładnie. – skinąłem. – Będziemy nadal razem, a ja nie będę tym głupszym od Pottera, który mógłby się łudzić, że ma szanse na coś normalnego. Nie masz wyjścia, albo się zgadzasz i jest dobrze, albo nie i się rozstaniemy. – to było jedyne rozwiązanie. Uzależnienie się od Jamesa byłoby wielkim błędem, musiałem wyleczyć się z mojego uwielbienia względem niego, a do tego potrzebowałem swobody.
- Więc nie mam wyjścia. – James usiadł na jednym z łóżek nie zwracając uwagi na to, czyje mogło ono być, ani jak zareagowałby jego właściciel. – Muszę się zgodzić nawet, jeśli nie chcę się dzielić. – mruczał pod nosem. Prychnąłem słysząc jego wywody. Nie planował się dzielić, ale i nie planował się mną przejmować. Wspaniałe połączenie, niesłychanie opłacalne, doprawdy.
- Masz wyjście. – usiadłem mu na kolanach. – Zawsze możemy zerwać, a wtedy ty uganiasz się za innymi, a ja będę miał święty spokój. Wybierz sobie odpowiednią opcję. – popatrzył na mnie ostro i klepnął w pośladek.
- Nie wygłupiaj się. Zawiniłem, ale żeby tak mnie karać? – przytulił się do mojej piersi. Nie planowałem traktować tego, jako kary, ale skoro on wolał tak to nazywać, to miał do tego pełne prawo. Postanowiłem wykorzystać możliwość, jaką teraz miałem. Skoro James raczej wolał się mną dzielić, niż ze mnie rezygnować, a ja już nie byłem na niego tak zły, mogłem się pobawić. Wsunąłem ręce pod jego koszulę na plecach i dotykałem ich powoli, drapałem paznokciami dosyć mocno i gryzłem jego szyję zostawiając na niej ślady zębów. Później maltretowałem jego ramię, znacznie mocniej niż skórę na szyi. To mogło uchodzić śmiało za karanie chłopaka za to, co mi zrobił.
James jednak nie protestował ani trochę. Wsunął ręce w moje spodnie i zaczął od dotyku na pośladkach. Nie byłem pewny, czy zdoła mnie tym podniecić, skoro byłem i tak zdenerwowany poprzednimi zajściami. Poddałem się jednak jego dotykowi. On również wydawał się zdawać sobie sprawę z problemów, jakie mogły wyniknąć, jednak starał się, tego byłem pewien.
Pociągnąłem go za włosy i pocałowałem mocno. Nie było mowy o przyjemności płynącej z tego wszystkiego. Oczywiście, było miło, jednak zbyt wiele myśli krążyło mi jeszcze po głowie. Nie potrafiłem się zatracić. James przytulił mnie do siebie i położył się ze mną na łóżku. Zrezygnowaliśmy z nieudanych i niemających sensu pieszczot. Obaj potrzebowaliśmy chwili by pomyśleć, poukładać sobie wszystko i zacząć na nowo. Nasz związek rozpadł się i teraz sklejaliśmy go na nowo wypełniając skrupulatnie każdą dziurę brakującym kawałkiem.
Jeśli wcześniej miałem jakieś plany względem chłopaka to teraz się rozpierzchły. Zupełnie nie wiedziałem, co mógłbym robić, nie wiedziałem, czy w tym wszystkim jest jeszcze sens. Moje nastroje zmieniały się tak szybko, iż sam za nimi nie nadążałem. Odsunąłem się od Jamesa i wstałem idąc na swoje łóżku. Nie czytałem mu w myślach, więc nie wiem, co wtedy mogło się pojawić w jego głowie.
- Powinieneś już iść. – rzuciłem spokojnie. – Musze odpocząć, bo jestem wykończony złością. – machnąłem na niego ręką, wyganiając go. Chyba zrozumiał, że nie chcę go dziś już oglądać. Wstał i uśmiechnął się zdecydowanie nieszczerze.
- Wymyślę coś i odpłacę ci się za to, że zapomniałem i tak cię traktowałem. – obiecał. Zniknął za drzwiami z westchnieniem, które słyszałem wyraźnie. To było jedyne rozwiązanie, a ja byłem spokojny. Nie chciało mi się już płakać, nie przejmowałem się tym, że nie jestem dla niego kimś wyjątkowym, jak się z początku mogło wydawać. Złość ukoiła początkowy ból i teraz pozostała już tylko obojętność. Odpoczynek fizyczny i psychiczny były mi bardzo potrzebny. Wypoczęty miałem być normalny, taki jak zawsze, chociaż w pewien sposób zmieniony. Miałem rozejrzeć się za kimś, kto by mnie przygarnął i otoczył prawdziwą opieką. Nie wydawało mi się, że znajdę taką osobę, jednak zawsze mogłem pozwolić sobie na trochę swobody. Nie musiałem znaleźć nikogo od razu. Mogłem się rozglądać i zdecydowanie musiałem znaleźć sobie jakiś obiekt westchnień by wyleczyć bolące mimo wszystko serce.

niedziela, 9 maja 2010

Wracanko...

5 lutego
Rozpadało się niesamowicie, krople deszczu były ogromne i lodowate. Chyba tylko cudem nie spadł więcej śnieg. Miałem już dosyć tej pogody i marzyłem o ciepłej wiośnie, słońcu, kwiatach, a zamiast tego musiałem obolały dostać się do zamku. Miałem wielkie szczęście, gdyż pani Pomfrey przyszła po mnie z wielkim parasolem i pomogła mi przejść do Skrzydła Szpitalnego spod bijącej wierzby. Byłem jej równie wdzięczny za to, iż zajęła się moimi ranami i dała coś na ból głowy. Szczerze powiedziawszy nie wiem, co mnie tak rozgniewało w trakcie przemiany, ale wyglądałem mało zachwycająco. Miałem nieprzyjemne rozcięcie na policzku, bolała mnie ręka, całe biodro pokrywał ogromny siniec, a z tego, co widziałem pierś również obsypana była ranami. Wyglądałem jakbym wpadł w krzaki róż i wychodził z nich przez dwie godziny. Miałem nadzieję, iż nikt nie zwróci na to szczególnej uwagi. Przyjaciele znali przynajmniej źródło moich ran, a inni nie specjalnie się tym chyba interesowali. Tak było idealnie. Nie musiałem być w centrum niczyjego zainteresowania.
Podziękowałem kobiecie dosyć lakonicznie, jednak nie wiedziałem, co mógłbym jej powiedzieć, by wiedziała jak bardzo mi pomaga. Nie próbowała mnie zatrzymać, kiedy odmówiłem zostania na kilka dni w Skrzydle Szpitalnym, by, chociaż część zadrapań się zagoiła. Skłamałem, mając wyrzuty sumienia, iż wymyślę jakąś dobrą wymówkę i nikt nie dowie się, co mnie spotkało. Uwierzyła, a przynajmniej taką miałem nadzieję, skoro wypuściła mnie ze swojego gabinetu i pozwoliła iść na śniadanie.
Po drodze myślałem nad dobrą wymówką, jaką mógłbym w razie potrzeby podarować wścibskim znajomym. W moim obecnym stanie było to trudne. Nie wiedziałem nawet jak będę spał, skoro mój ulubiony bok był pokryty fioletem i bolał niesamowicie. Nie przywykłem do spania na plecach. Zawsze zwijałem się w kłębek.
- Idzie mój kudłaty cud. – wystraszyłem się piskliwego tonu, jakiego nadał swojej wypowiedzi Syriusz. Wyskoczył przede mnie zza jednej ze zbroi i szczerzył się w szerokim uśmiechu. – Tęskniłem. – wyśpiewał, a jego gładkie czoło pokryło się licznymi bruzdami, gdy je marszczył przyglądając się mojemu ciału. – Coś ty robił? – dotknął lekko plastra na moim policzku, później na szyi i obojczyku.
- Tak wiem, muszę ubrać golf. – mruknąłem wymijając go i idąc dalej. Złapał mnie za rękę, przez co musiałem zwolnić by dostosować się do narzuconego przez niego tempa. Bardzo wolnego, wręcz denerwującego i miałem ochotę udusić go za denerwowanie mnie zaraz po pełni.
- Wycałuję ci wszystkie miejsca wieczorem i się szybciutko zagoją i nie będą bolały. – uśmiechał się najbardziej słodko, jak tylko potrafił, jednak tym razem nie mógł mnie złapać w sidła swojej niewinnej miny.
- Zamiast mnie zacałuj śniadanie. Jestem potwornie głodny, więc jeśli nie chcesz stać się moim pierwszym posiłkiem dzisiejszego dnia, to radzę ci przebierać nogami. – chłopak roześmiał się krótko, jednak widząc moje poważne spojrzenie zrozumiał, że mówiłem prawdę. No, może nie zjadłbym go na surowo, ale mógłbym pogryźć, a to byłoby jeszcze gorsze niż kanibalizm.
Skupiony na moim pustym żołądku nie usłyszałem nawet, że ktoś za nami szedł. Odwróciłem się szybko, kiedy miał nas niemal mijać – Wavele.
- Dzień dobry. – powiedziałem od razu, a nauczyciel przechodząc między mną a Syriuszem położył dłonie na naszych głowach.
- Hej, chłopcy. – wydawał się zamyślony i minął nas szybko. Zatrzymał się nagle w połowie korytarza i odwrócił na pięcie. – Syriusz! – chyba dopiero teraz dotarło do niego, iż to właśnie my. – I Remus. – dodał z uśmiechem. – Wczoraj dostałem wieczorem nowe książki. Jeśli jesteś zainteresowany, Syriuszu, przyjdź do mnie dziś wieczorem. Możesz zabrać Remusa, będę naprawdę szczęśliwy mogąc podzielić się z wami wiedzą zawartą w tamtych tomach. – przed chwilą wydawał się spieszyć, a jednak teraz dołączył do nas spokojny i wyluzowany. – Idziecie na śniadanie, prawda? – uniósł brwi dostrzegając chyba stan odsłoniętych części mojego ciała. Nie zapytał jednak o nic, uznając chyba, że nie jest to jego interes, a jeśli będę chciał sam powiem o tym komuś. Nie koniecznie jemu.
Skinęliśmy głowami. Dołączył do nas, a jego obecność sprawiła, że Black pospieszył się znacznie. Mógłbym całować profesora po rękach z wdzięczności. Czułem, jak mój żołądek zapada się w siebie marząc o pysznościach, które pewnie właśnie pojawiały się na stołach w niesamowitych ilościach.
Dziękowałem bogom, kiedy zobaczyłem drzwi Wielkiej Sali. Niemalże wbiegłem do niej przed Syriuszem i profesorem rzucając się na pierwsze wolne miejsce koło przyjaciół. Talerz już na mnie czekał podobnie jak jajecznica, parówki w cieście, kanapki z serem i szynką, paszteciki ze śliwką. Poczułem na sobie spojrzenie wielu osób. Na moim talerzu znalazła się w prawdzie spora góra jedzenia, jednak to nie powinno nikogo dziwić. Czasami nawet ja potrzebowałem poważniejszego posiłku. Syriusz, który siedział już obok także wpatrywał się we mnie z uchylonymi ustami.
- No, co? – mruknąłem wkładając do ust pierwszą porcję jajka. Wszyscy powrócili do swoich talerzy, chociaż nadal wpatrywali się we mnie przyjaciele i Zardi kilka siedzeń dalej.
- Smacznego, Remi. – rzuciła z ciepłym uśmiechem. – Aż miło popatrzeć, jak się objadasz. – mówiła to szczerze i bez odrobiny ironii. Uśmiechnąłem się do niej wdzięczny za poświęconą mi uwagę. Ona znała moją tajemnicę i pewnie, dlatego tak bawiła ją moja kopa jedzenia.
- Nie licz na nic. – Syriusz odezwał się do dziewczyny pochylając nad stołem. – Widok jedzącego Remusa będzie mi towarzyszył przez całe życie, ty możesz sobie popatrzeć tylko teraz. – zaczął się z nią drażnić, a ona, jak łatwo było się domyślić, przyjęła jego wyzwanie.
- Och, spokojnie. Ja nie mogę pozwolić sobie na utrzymanie kogoś takiego, ale lord Black jak najbardziej ma możliwość bankrutowania, jeśli ceny mięsa pójdą w górę. Będziesz mu wtedy łowił sarny w lesie. – nabiła parówkę na widelec i udawała, że skacze ona po stole. – Black łowca mięsa.
- Albo będzie potrawka z Zardi, tak też się da, jeśli nie jesteś łykowata. – kontynuowali, więc zająłem się po prostu jedzeniem. Nie lubiłem być w centrum uwagi, tym bardziej podczas posiłku. Byłem tak głodny, że zajmując się jedzeniem nie słyszałem już ich przyjacielskich przekomarzań.
Uzmysłowiłem sobie nagle, zupełnie nie wiem, dlaczego, że Camus nie pojawiał się na śniadaniach i kolacjach już od jakiegoś czasu. Na zajęciach wspominał, iż będzie dostępny wyłącznie od rana do późnego popołudnia w dni, kiedy ma zajęcia. Byłem ciekaw, dlaczego tak się działo. Stół nauczycielski wydawał się bez niego pusty.
- Remi! – dłoń na moim ramieniu potrząsnęła mną mocno. – Śpij, czy jak? – nieprzytomny spojrzałem na Lily, która wydawała się zmartwiona. – Pytałam, co ci się stało. – tego się obawiałem. Przełknąłem głośno ślinę. Nie wymyśliłem żadnej wymówki, a teraz byłem w kropce.
- Nieudane zaklęcie Pottera. – Syriusz zareagował momentalnie. Okularnik był z początku zdziwiony, a później poirytowany, że zwalono winę na niego. Dziewczyna uniosła brew niedowierzając. – Chciał oszukiwać w szachy i rzucił zaklęcie. Zamiast atakować piony przeciwnika figury rzuciły się na Remusa. – dziwne kłamstwo, ale ważne, by było skuteczne.
- I tak go poharatały? – Evans prychnęła na Blacka z pogardą.
- Rzucała się kiedyś na ciebie cała szachownica? – Syri podniósł trochę głos jakby oskarżał dziewczynę o wypowiadanie się na temat, o którym nie miała zielonego pojęcia. – Jeśli nie to James z pewnością chętnie zaprezentuje, co się przytrafiło Remusowi. Zapraszam cię na partię szachów z Jamesem. – kruczowłosy był znakomitym kłamcą. Wręcz idealnym. Pewnie wpatrywał się dziewczynie w oczy i przemawiał z wyraźną niechęcią, kpiną, ignoranckim tonem. Lily fuknęła na niego dumna jak paw i obrzucając go pełnym politowania spojrzeniem oddaliła się od nas. Syriusz musiał ją strasznie zdenerwować tym, co mówił, ale dobrze się spisał. – Ciekawskie babsko. – skomentował wracając do swoich płatków. – Jedz, Remi, jedz. Żebyś nie cierpiał z głodu na zajęciach. – przeszedł szybko na troskliwy ton, a sam J. wydawał się teraz bardzo zadowolony z tego, że Black przytarł nosa rudowłosej. Moi przyjaciele byli nieobliczalni, nawet w takich momentach.
Remus walczący z szachami. Nie wpadł bym na coś podobnego nigdy. To było zbyt absurdalne i nagle zacząłem się śmiać.