środa, 30 czerwca 2010

Kartka z pamiętnika LXXXII - Reijel

NOTKA NA AI NO TENSHI!


Oliver miał zjawić się w domu lada moment. Jego zwykły dzień codzienny zaczynał się pracą, po której przygotowywał dla mnie obiad, który jedliśmy wspólnie, później sprzątał, znajdował czas by odpocząć, zająć się mną, a później sen, jeśli mu na to pozwoliłem, i znowu praca. Nie słyszałem by narzekał na cokolwiek, nie kręcił nosem na masę obowiązków, jaka spoczywała na jego brakach, ani nie upominał mnie za ciągłe obijanie się na kanapie, akurat, kiedy nie wychodziłem by załatwić „jakieś sprawy”, o których w gruncie rzeczy nie miał pojęcia.
Słyszałem cichy trzask zamka, chłopak wszedł do domu, rozglądał się po przedpokoju i dostrzegł światło w kuchni. Nie musiałem tego widzieć, by być pewny, iż to właśnie ma miejsce pod tym dachem.
- Reijel? – rzucił głośno, ale nie odpowiedziałem. – Nie drażnij mnie! – warknął i tupiąc głośno przeszedł pod same drzwi kuchni, gdzie stałem przy stole ze skrzyżowanymi na piersi ramionami.
- Czyżbym cię aż tak rozpieścił, że masz czelność na mnie krzyczeć? – mruknąłem dbając o każdy szczegół, a w tym wypadki niezbędna była twardsza nuta i dobrze słyszalna groźba. Oliver jakby przybladł i spuścił głowę. Dąsał się i dlatego nie przeprosił. Zdecydowanie na zbyt wiele pozwoliłem mu ostatnimi czasy, niestety dziś było już za późno bym miał to zmienić.
- Co tutaj robisz? – kolejne mruknięcie, tym razem jednak przepełnione urażonym tonem. A jednak uniósł odrobinę głowę patrząc na zastawiony stół, na którym czekał na niego gorący obiad. Nie ruszył się jednak z miejsca.
- Jeśli jeszcze nie odkryłeś mojej tajemnicy to ci ją zdradzę. Stoję, Oliverze. Najzwyczajniej w świecie stoję w kuchni. – syknąłem kpiąco, zaś on rozeźlony rzucił mi ostre spojrzenie, za które w najbliższym czasie zdecydowanie zostanie ukarany. – Nie pamiętam, od kiedy jesteśmy razem. Od jakiś dwóch lat, gdzieś w tym okresie się to zaczęło, więc każdy dzień jest równie dobry na obchodzenie rocznicy. – dodałem beznamiętnie, jakby było to coś nudnego i całkowicie zwyczajnego. Chłopak wytrzeszczył oczy. Wyglądał jak mało urodziwy karp, jednak nie planowałem tego komentować.
- Ro... rocznica? – wybąkał i wodził oczyma to po mnie, to znowu po swoim obiedzie. Przewróciłem oczyma i podchodząc do niego złapałem go mocno za kark. Usiłował schować go w ramionach, jednak nie potrafił się już wyswobodzić. Poprowadziłem go w ten właśnie sposób do stołu, posadziłem na krześle. Nadal był zaskoczony, więc mogłem robić, na co miałem ochotę. Umyłem mu, więc ręce w niewielkiej miseczce z wodą, którą przygotowałem wiedząc, iż tak się to skończy. Wytarłem mu je kładąc na blacie stołu.
- Czyżbyś jadł już ze znajomymi po pracy? – syknąłem, a on podskoczył lekko na dźwięk tego tonu.
- N... nie! – zaprzeczył szybko i złapał za sztućce.
- To dobrze, ale nie pozwolę ci jeść w spokoju. Zachowywałeś się dziś nieodpowiednio, nie pozwolę sobie na taki ton w stosunku do mnie. – ostrzegłem i klękając przy jego kolanach rozpiąłem guzik jego spodni, rozsunąłem zamek. Ponownie zaskoczony chłopak patrzył na mnie znowu robiąc tę niesamowicie głupią minę. Czułem, jak jego krocze rośnie, gdy trzymałem na nim dłoń. – Jedz! – rozkazałem, a on nie miał odwagi odezwać się chociażby słowem. Zaczął swój posiłek, gdy ja sprawnie zdjąłem z niego spodnie, później skarpety, by na końcu zająć się górą jego ubrania. Jak się okazało Oliver pochłonął zupę w zadziwiająco szybkim tempie. Zostawiłem go nagiego przed stołem i podsunąłem drugie danie. – Nie spiesz się tak, nikt cię nie goni. – znowu klęczałem przed nim, między jego nogami. Trzymając dłonie na jasnych, miękkich udach przesunąłem nimi lekko w górę. Chłopak po raz kolejny spuścił głowę by patrzyć na to, co robię. – Szczególna uroczystość wymaga szczególnej oprawy, nie sądzisz. – tym razem wypowiedziałem te słowa łagodniej i ruchem głowy przypomniałem mu o obiedzie. Tym samym przybliżyłem twarz do pobudzonego całą sytuacją członka Olivera. Chuchnąłem na niego, trąciłem nosem i oblizałem główkę. Mięśnie chłopaka spięły się, a moich uszu doszedł dźwięk widelca przesuwającego się ciężko po talerzu. Na to właśnie liczyłem. Mój kochanek był bardzo czuły na wszelkiego rodzaju gry słowne, na rozkazy, męczenie go, a więc także czynność, jakiej się poddałem, gdy on miał po prostu jeść, była dla niego podniecającą męką.
Zdawałem sobie sprawę z tego, iż rozpieszczam go nadto, że powoli przestawał się mnie obawiać, jak było to wcześniej. Oczywiście, było to czymś, na co nie mogłem pozwolić jednak chłopak zmienił się niesamowicie przeze mnie, więc zasługiwał na odrobinę pieszczot. Właśnie, dlatego postanowiłem zabawić się w coś tak głupiego, jak ta rocznica. Dwa lata temu Oliver był zwyczajnym przystojnym chłopakiem, który szalał po Hogwarcie, ale w jego oczach widziałem głębię, pustą głębię, która zupełnie nie pasowała do jego urodziwej twarzy i ciekawej duszyczki. Wtedy czytałem w jego myślach, dowiedziałem się skąd jego wewnętrzny smutek, rany głęboko w nim. Nieodwzajemnione uczucie, które nie powinno istnieć, powoli nadchodząca śmierć jego wnętrza. Fascynował mnie, podobał mi się, pragnąłem go dla siebie. Widząc, jak bardzo bliski był mu kuzyn, chciałem zagarnąć dla siebie masę uczuć, których Fillip nie był świadomy. Siłą zdobyłem Olivera dla siebie, wypełniłem wszelką pustkę swoim jestestwem, a on z bezmyślnej marionetki stał się posłusznym, wspaniałym kochankiem, za którym szalałem. Wydarłem z jego serca dawne uczucia, zastąpiłem je nowymi. Zdecydowanie musiałem nagrodzić go za to, jak ładnie poddał się mojej mocy dając się pojmać, uczynić niewolnikiem.
Objąłem ustami koniec jego członka. Pisnął, a sztuczce uderzyły z łoskotem o talerz. Był to wspaniały odgłos biorąc pod uwagę powód, dla którego się pojawił. Zacząłem go lizać, w tym jednym miejscu, które było bardzo wrażliwe na wilgoć. Słyszałem jak chłopak usiłuje jeść, jak jęczy z pełnymi ustami. Z tym większą satysfakcją moje wargi masowały jego członek, palce gładziły udo, blisko krocza, język wwiercał się w maleńką dziurkę na końcu dumy Olivera. Ukąsiłem go lekko, a on z piskiem wylał się w moje usta. Opadł ciężko na stół, jego ciało było spięte, więc subtelnymi ruchami dłoni, starałem się je wymasować, by jak najszybciej się zrelaksowało.
Wstałem oblizując się i przyciągając bliżej niego krzesło usiadłem obserwując skutki swoich działań. Chłopak był w połowie posiłku, cały brudny od niego, co świadczyło o tym, iż często coś wypadało mu z ust, nie trafiał do nich widelcem, ale był wtedy doprawdy piękny. Zawsze wydawał mi się najwspanialszy, kiedy doprowadzałem go do szaleństwa.
- Zapomniałbym. – podałem mu deser. Kawałek ciasta, w którym ukryłem coś specjalnie dla niego. Niewielki prezent, by wiedział, że gdziekolwiek jest, zawsze należy tylko do mnie. – W środku coś jest, nie zrób sobie krzywdy. – ostrzegłem od razu. Mój kochanek najpierw przyjrzał mi się uważnie, jakby myślał, że to jakiś żart, jednak wiedząc, iż nigdy nie żartuję rzucił się na ciastko rozwalając je po całym talerzyku póki nie dotarł do złotego przedmiotu. Nie bawiąc się w subtelność, wygrzebał palcami drobny prezent i oblizał go z masy, w której przypadkiem go ubrudził.
Był to niewielki złoty kolczyk do ucha z wiszącym na nim maleńką obrączką. Oliver przyglądał mu się uważnie, jakby planował dostrzec każdy szczegół. I rzeczywiście dostrzegł. Na wewnętrznej stronie tej miniaturowej obrączki wygrawerowano „Na zawsze mój”. Uśmiechnął się, zachichotał i przytulił mnie mocno napierając swoim nagim ciałem na mnie. Niemal czułem jego wspaniałą skórę przez swoje ubrania.
- Na zawsze twój, tak? – powiedział płaczliwie, chociaż wiedziałem, iż nie pozwoli sobie na nic takiego. Nadal był tym twardym chłopcem, którego widziałem w szkole, chociaż teraz już tylko udawał przede mną. – Potrafisz być słodki, częściej niż przypuszczałem. – zamruczał, a ja odsunąłem go gwałtownie patrząc ostrzegawczo w jego lśniące łzami i radością oczy. Nie wiem, z czego się tak cieszył, ale byłem zadowolony, iż sprawiłem mu czymś przyjemność. Nie znałem się na ludzkich obyczajach, więc wykorzystałem najbanalniejszy i najgłupszy trik, jaki stosowano, kiedy człowiekowi brakowało pomysłu. A jednak musiałem osiągnąć swój cen, o ile nie dostałem jeszcze więcej niż się spodziewałem.
- Ja nie jestem słodki, nigdy! – syknąłem na niego, uderzyłem w pośladki zapominając, że chłopak podniecał się tym i uwielbiał klapsy. Pożałowałem tego w następnej chwili, kiedy z niewinną miną spojrzał w dół na swoje znowu podniecone ciało. – Szlag!

niedziela, 27 czerwca 2010

Odwiedziny

6 marca
Uznałem, że od moich ostatnich odwiedzin u Syriusza minęła stanowczo zbyt wiele czasu. Oczywiście, miałem na głowie naukę i nie mogłem pozwolić sobie na opuszczanie zajęć, jednak mogłem wcześniej znaleźć dla niego trochę czasu. Czułem się winny, że tak go zostawiłem, jednak obiecałem sobie, że dzisiejsze odwiedziny w Skrzydle Szpitalnym, będą o wiele lepsze od ostatnich. Oczywiście musiałem brać pod uwagę swoje samopoczucie, które wcale nie było najlepsze, jako że pełnia była za pasem, jednakże Syri był w tym wypadku moim priorytetem. Miałem odwiedzić go z przyjaciółmi, chociaż wcale się na to nie zanosiło, jako że wysłali mnie pierwszego zapewniając, iż dojdą, gdy tylko uporają się z małą niespodzianką dla Blacka. Nie miałem pojęcia, o co chodzi i czułem się tym urażony, jednak oni zapewniali, że dla dobra ich przedsięwzięcia powinienem trzymać się chwilowo z daleka. Pożegnałem ich prychnięciem i urażony przeszedłem korytarzem Skrzydła Szpitalnego, by znaleźć się przed drzwiami sali, w której leżał Syriusz. Nie czekałem na nich, tak jak tego chcieli wszedłem do środka. Kruczowłosy uniósł się do siadu momentalnie, kiedy tylko usłyszał, że ktoś się pojawił. Uśmiechnął się widząc mnie. Wyglądał o niebo lepiej, niż przed dwoma dniami. Z ulgą stwierdziłem, że chłopak dochodzi do siebie i nic nie stoi na przeszkodzie by w najbliższym czasie dołączył do nas na zajęciach, a także w sypialni.
- Jak się czuje mój biedny pieseczek? – zapytałem żartobliwie podchodząc do jego łóżka i pocałowałem go w czoło. Popatrzył na mnie prosząco.
- Nie dostanę więcej? – starał się by jego wzrok był niewinny, a twarz przybrała słodki wyraz, niestety mogłem tylko westchnąć i stwierdzić z żalem:
- Nie mogę. Jeśli się zarażę będę miał problem, a jutro jest pełnia. Chory jestem do niczego, a wtedy przemiana będzie jeszcze gorsza...
- Ale ja już nie zarażam! – obruszył się, jednak mogłem tylko wzruszyć ramionami i pokręcić głową patrząc na niego przepraszająco. Musiał mnie zrozumieć i nie wykluczałem, iż tak też było, chociaż nie chciał łatwo dawać za wygraną.
Dostrzegłem książkę na stoliku, przy łóżku chłopaka. Sądząc po nazwie dotyczyła starych run. Najwyraźniej Wavele odwiedził chłopaka jakiś czas temu tak jak obiecał. Cieszyłem się z tego, ponieważ Syri nie czekał tylko na nas, ale miał także innych, którzy dotrzymywali mu towarzystwa. Chciałem o to zapytać, jednak w tej też chwili do środka wbiegł Andrew. Rzucił się niemal na Blacka i przytulił go mocno całując w policzek z figlarnym uśmiechem. Wzrok kruczowłosego skierował się w moją stronę, jakby mówił „widzisz, a on potrafi!”. Nie mogłem jednak nic na to poradzić. Ponownie wzruszyłem ramionami.
- A gdzie reszta? – zapytał, chociaż nie musiał. W tamtej chwili do środka wszedł Potter i wraz z Pettigrew trzymali w rękach wielki papierowy kwiatek, wykonany dosyć niezgrabnie, krzywo pomalowany, powiększony zapewnie magicznie. Teraz wiedziałem już, dlaczego nie chcieli bym o tym wiedział. To naprawdę było idiotycznym pomysłem. Sam Black złapał się za czoło i patrzył na nich z uchylonymi ustami, jakby chciał za chwilę skwitować ich „prezent”. Nie odezwał się jednak, zapewne nie chcąc urazić dumy, jaką wydawali się emanować. Ich kwiatek nie przypominał specjalnie żadnego. Podejrzewałem, iż miała to być róża, chociaż doprawy nie byłem pewien. Sądząc po tym, jak przyglądał mu się Syri, on także głowił się nad tym zagadnieniem.
- Jak się czujesz? Ten kwiatek na pewno ci pomoże wrócić do zdrowia! – okularnik zaklaskał w dłonie i uśmiechnął się kładąc spory kawał papieru przy łóżku, a którym Syri starał się jakoś znieść widok tego „czegoś”.
- Dziękuję wam za... to... – dobrał jakieś słowo. – Ale dobrze, że pytasz jak się czuję. – ożywił się nagle. – Lepiej, zdecydowanie lepiej i nie mam zamiaru siedzieć tu zbyt długo. – zapewnił siadając na skraju materaca i założył pantofle. – Mam już dosyć siedzenia tutaj. Wczoraj wpadł do mnie Wavele, więc miałem przynajmniej, z kim porozmawiać. Regulus wczoraj z samego rana. - chłopak zwrócił się do mnie, a ja z zaskoczeniem zauważyłem dopiero teraz, iż jego brata rzeczywiście już nie było. Zajęty i nastawiony wyłącznie na Syriusza zapomniałem całkowicie o tym niewielkim fakcie, iż dotąd dzielił całe Skrzydło Szpitalne z bratem. Cieszyłem się jednak w duchu, że chłopiec wyzdrowiał szybko i mógł wrócić do dormitorium. Teraz tylko Syri musiał dostać pozwolenie na opuszczenie tego miejsca.
- Dobra, bo nudzicie mi się tutaj, a ja przecież nie będę leżał bez końca. Proponuję spacerek po pokoju. – prychnął pod nosem niezadowolony z ograniczeń, jakie były na niego teraz nałożone. Nawet gdybym chciał go upomnieć i poprosić by się nie ruszał spod ciepłej pościeli, nie posłuchałby mnie. Sam wiem, jak ciężko jest uleżeć kilka dni i nie ruszać się z miejsca ani na krok. Byłoby to dla mnie niemałym wyzwaniem, gdybym musiał przez tydzień jedynie oglądać sufit. Toteż nie zdziwiło mnie, że Black lawiruje między łóżkami, by urozmaicić sobie czas. Współczułem mu jeszcze bardziej z tego właśnie powodu. Narzucił na plecy ciepły koc, owinął się nim i uprzedzając wszelkie chichoty spojrzał po nas poważnie, ostrzegawczo.
- Wczoraj, zanim odwiedził mnie Wavele chodziłem bez celu to tu to tam i w kącie znalazłem to. – pokazał nam jakiś niewielki złoty wisiorek. Miał owalny kształt, był dosyć wypukły i ozdobiony. Mogłem się założyć, iż nie tylko się otwiera, ale i kryje w środku coś więcej i Syri pokazał nam, że tak właśnie jest, chociaż nikt nie powiedział tego na głos. W środku znajdowało się niewielkie czarno-białe zdjęcie przedstawiające młodego mężczyznę. Sądząc po stonowaniu kolorów miał jasne włosy. Ciężko byłoby powiedzieć cokolwiek o oczach, jednak podejrzewałem, iż i one do ciemnych nie należały. Był przystojny, miał drapieżne spojrzenie i uśmiechał się lekko kpiąco do fotografa. Sądząc po tym, jak zadbana wydawała się ta ozdoba, niewątpliwie ktoś dbał o nią póki jej nie zgubił.
- Jak myślicie, kto to jest? – Peter przyglądał się błyskotce jakby chciał dostrzec coś niedostrzegalnego, coś, co miałoby stanowić trop. Pchnął palcem wisior, który zatoczył kółeczko i obrócił się wokół własnej osi kilka razy, by później znowu swobodnie chybotać się na łańcuszku.
- Niewątpliwie mężczyzna. – syknął ironicznie Syriusz, a jego uwaga zawstydziła trochę blondynka.
- To widzę. – rzucił urażony. – Chodzi mi o to, kim jest.... To znaczy... – zaczął się plątać nie mogąc dobrać odpowiednich słów. Black przerwał jego zmagania ze słownictwem machając na niego ręką, by się uspokoił.
- Niewątpliwie ktoś ważny, skoro znajduje się w wisiorku, prawda? Może to mąż, albo chłopak... – tym razem to on się zawahał, po czym chciał się poprawić, jednak przerwał mu James.
- Raczej były chłopak. Zdjęcie wygląda na stare, teraz robi się zupełnie inne, więc ten mężczyzna musi mieć swoje lata, a to znaczy, że nie zgubiła tego młoda osoba.
- To może być dziadek. – upomniał go Sheva. – Albo ojciec. – on także wysuwał pewne teorie, jednak każde z nas mogło je obalić, zdawaliśmy sobie z tego sprawę.
- To może należeć do którejś nauczycielki, ale nie będziemy ich przecież wypytywać, prawda? – ponownie podjął Black, a ja milczałem zostawiając im te sprawę. Nie potrzebowali mnie akurat w tym przypadku. – Póki, co musimy poczekać, może ktoś będzie się o niego upominał, albo go szukał. Lepiej trzymać go przy sobie i zawsze możemy prowadzić małe śledztwo w sprawie tego wisiorka. Ktoś musi zauważyć, że zniknął, a skoro jest ważny dla tej osoby, to będzie jej zależało na jego odnalezieniu.
- Zawsze to lepsze niż nauka. – stwierdził otwarcie J. – Szukanie właściciela tajemniczego wisiorka, to niezła zabawa, nawet, jeśli nudna, bo już jesteśmy skazani na postój w śledztwie. Ale, Black, chory, czy nie, spisałeś się świetnie. Możemy na tym zyskać...
- Nic nie zyskamy. – w końcu wtrąciłem się do rozmowy. – Jeśli myślisz, że wyciągniesz coś z właściciela tego wisiora, to od razu cię rozczaruję. Nie pozwolę na to. – wziąłem od Syriusza ozdobę i schowałem do kieszeni. – Będzie pod moją opieką. – widziałem zawiedzioną minę okularnika, ale nie żałowałem go. Wiedziałem, że dobrze zrobiłem, a i uśmiech Syriusza świadczył jednoznacznie, że zgadza się ze mną całkowicie. Teraz musiał tylko wyzdrowieć całkowicie i mogłem nadrobić swoją wstrzemięźliwość. W końcu zdrowy Syri nie zagrażał mi niczym.

piątek, 25 czerwca 2010

Kartka z pamiętnika LXXXI - Alen Neren

Opisy kolejnych postaci pojawią się z czasem, zapewniam.


Wydawało mi się, że większość osób, kiedy śpi wygląda słodko, niewinnie i spokojnie. Przeliczyłem się jednak, jeśli chodziło o Blooda. Jego uśpiona twarz daleka była od delikatnej ekspresji śpiącego chłopca. Nie myślałem, że potrafi marszczyć gniewnie brwi nawet podczas snu. Chociaż z początku byłem tym zawiedziony teraz bawiło mnie to trochę. Widać chłopak nie pozbywał się pewnych nawyków nawet w chwili, kiedy powinien się odprężyć. Może, dlatego zawsze miał złe dni i ciągle był naburmuszony.
Wsunąłem dłoń w jego włosy i powoli, lekko masowałem skórę jego głowy. Wydawało mi się, że to przyjemne i może nawet pozwoli mu to spać odrobinę spokojniej przez te kilka chwil. Byłem ciekaw, czy kiedykolwiek Blood będzie spał nie marszcząc czoła. Na pewno wyglądałby wtedy niesamowicie, a jeśli tylko dla mnie, tym lepiej. Nikt by mi go wtedy nie zabrał, chociaż chyba nikt nie był szczególnie chętny, by to zrobić. Chłopak raził innych chłodem, który był nierozłącznym elementem jego życia.
Uśmiechnąłem się lekko, kiedy Denny zaczął się budzić. Specjalnie na tę chwilę miałem przygotowane coś specjalnego. Wsunąłem mu do ust śliwkę w czekoladzie. Wiedziałem, że je uwielbia, chociaż nikomu się nie przyznał. Zauważyłem jak w Hogsmeade chował przed nami zakupioną w Miodowym Królestwie paczuszkę i postanowiłem kiedyś wykorzystać zdobytą przypadkowo wiedzę.
Znowu ściągnął brwi, chociaż wiedziałem dobrze, jak bardzo musi mu smakować ten łakoć. Ledwie przełknął wszystko, a otworzył oczy rozglądając się nieprzytomnie.
- Alen. – mruknął niezadowolony. Nadąłem policzki wypełniając je powietrzem i skrzyżowałem ręce na piersi.
- To ja cię karmię śliwkami, a ty tak mnie witasz? – nie wziąłem tego do siebie. Blood zawsze tak właśnie na mnie reagował, więc uznawałem to już za przejaw sympatii. W końcu zawsze mógł mnie ignorować, a tego nie robił. Wsunąłem mu w usta kolejną śliwkę w czekoladzie, a on rozgryzł ją i usiłował wstać.
- Co u licha? – nie był w stanie. Prawdę powiedziawszy obawiałem się jego reakcji na wiadomość o tym, co mu się stało i jakie były tego konsekwencje. Uniósł lekko głowę z głośnym stęknięciem i otworzył szeroko oczy wpatrując się w wiążące go pasy. Nie był w stanie poruszyć tułowiem, nogami, czy rękoma. Tylko głowa była w stanie wykonywać wszelkie ruchy, o ile nie bolała go nadto. – Co to jest?! – syknął wściekle i próbował poruszyć się jakoś. Łóżko zaklekotało. Wstałem z niego patrząc smutno na chłopaka.
- Przestań. – poprosiłem kładąc dłoń na jego ramieniu. Rzucił mi wściekłe spojrzenie i znowu rzucał się w więzach poruszając całym łóżkiem, ale jego ciało ani drgnęło, nie mówiąc już o pasach.
- Co to ma znaczyć?! – na chwilę zaprzestał swoich starań i gromił mnie spojrzeniem. Zawahałem się, ale musiałem mu powiedzieć.
- Kiedy byliśmy na błoniach dostałeś tłuczkiem w głowę. Straciłeś przytomność, a że dostałeś mocno musisz zostać kilka dni tutaj... – nie skończyłem nawet dobrze, a on znowu starał się jakoś wydostać. Robił przy tym sporo hałasu, toteż wywabił z niewielkiego pokoiku panią Pomfrey.
- Co tu się dzieje? – zapytała, jednak widząc, o co chodzi westchnęła ze zrozumieniem. – Obudziła się królewna. – postąpiła kilka kroków w przód. – Otóż słyszałam kilka rzeczy na twój temat i nie życzę sobie problemów. Dlatego zostałeś związany. Poza tym Alen powiedział, że zaopiekuje się tobą, jeśli to zrobię, więc nie rzucaj się, ale bądź mu wdzięczny. Z resztą mi też, bo wątpię czy nie uciekłbyś, gdybym cię nie przywiązała. Ach, i zapięłam pasy zaklęciem, więc nie ważne ile będziesz się szarpał, nic ci to nie da. A teraz ma być spokój! – warknęła i wróciła do swojego gabineciku. Blood wcale nie wziął sobie jej słów do serca. Jego łóżko nadal skakało w miejscu, kiedy cały chłopak wprawiał je w ruch. Widziałem, jak krzywi się przy tym. Głowa musiała go boleć, ale nie robił sobie nic z tego.
- Przestań, proszę. – powiedziałem po raz kolejny, a on popatrzył na mnie, jak na zdrajcę. Zrobiło mi się przykro, ale przecież mogłem go zrozumieć. – Ja... Nie miałem innego wyjścia. – zacząłem się tłumaczyć. – Ona i tak by cię związała, a tak przynajmniej mogę się tobą opiekować, kiedy jesteś uziemiony. – Blood, proszę. – przysunąłem się do niego, ale on odwrócił głowę w bok i nadal rzucał się w miejscu. Syknął, kiedy uderzył głową o poduszkę stroną, na której miał przyklejony spory opatrunek. Odwrócił, więc głowę w inną stronę i wpatrywał się wściekle w jakiś punkt daleko z boku.
Usiadłem z boku łóżka i położyłem dłoń na jego ręce. Poruszył palcami chcąc ją zrzucić. Dobrze o tym wiedziałem.
- Ja nie miałem wyjścia, a ona wie, że sprawiałeś problemy dawniej. Ona wie o twoich próbach samobójczych, więc i tak by cię związała. – znowu zacząłem płaczliwym tonem. Nie chciałem by mnie nienawidził. – Ja... – odwrócił gwałtownie głowę w moją stronę i spojrzał na mnie wzrokiem wyrażającym pogardę. Rozpłakałem się zanim w ogóle to do mnie dotarło. Po moich policzkach spłynęły łzy, których nie mogłem nawet zatamować. – Ja nie chciałem. – wydukałem kładąc głowę na jego piersi. Związany nie mógł mnie odrzucić, mógł tylko leżeć, ale i to wystarczająco mnie dołowało. Starałem się powstrzymać łzy, jednak nie potrafiłem. Nie mogłem już nawet mówić, by się tłumaczyć. Ślina stała się lepka, a moja krtań ścisnęła się do tego stopnia, że wydobywałem z siebie tylko jakieś nieartykułowane dźwięki. Nawet gdybym chciał pomóc chłopakowi, to nie miałem najmniejszej okazji. Blood nigdy nie zostałby trzech dni w Skrzydle Szpitalnym z własnej woli. Wiedziałem o tym, i kobieta również zdawała sobie z tego sprawę. To, dlatego go związała, a ja mogłem jedynie dbać o niego, kiedy był w takim stanie. Może jednak miał rację, chociaż nie powiedział nawet słowa, a zamiast tego przemawiały jego oczy. Miał mi to za złe, uważał, że go zdradziłem i mógł mieć rację. Przecież mogłem zapewniać, że nie ucieknie, mogłem sam zadbać jakoś o to, by został te kilka dni i był spokojny, ale sam obawiałem się, że to niemożliwe. Nie wierzyłem by chłopak był na tyle rozsądny. W końcu to Blood. Z niezadowoleniem stwierdziłem, że zapłakałem i zasmarkałem mu piżamę. Jakby mało było tego, co już zrobiłem.
Poczułem na głowie dotyk. Nie widząc niemal nic przez zamglone łzami oczy usiłowałem jednak przeniknąć rozmazane kształty i dowiedzieć się, o co chodzi. Nie wydawało mi się by ktoś stał obok, a przecież Blood był przywiązany. Usłyszałem trzaśnięcie drzwi. Otarłem oczy czując pieczenie na policzkach. Musiałem już do tej pory podrażnić skórę słonymi łzami, a teraz pewnie zostawiłem na niej czerwone ślady.
- Przestań ryczeć. – poirytowanym głosem Blood wydawał mi polecenia. – Jesteś facetem, a nie babą, więc zachowuj się jak facet, idioto. – karcił mnie. Nie moje palce otarły mi oczy. Widziałem już trochę lepiej i ze zdziwieniem stwierdziłem, że chłopak ma wolne ręce. Złapał mnie mocno za policzki i naciągnął je boleśnie. Aż syknąłem, ale on poklepał je teraz i wytarł mi twarz pościelą. Teraz także ona musiała zostać wyprana. Zabrudziłem już chyba wszystko, co tylko mogłem.
- Ja naprawdę... – zacząłem.
 - Mało mnie obchodzi, co chciałeś. Ważne jak wyszło. – rzucił ponownie ostro. – Wyszło okropnie, jesteś beksa i w dodatku muszę pozwolić by ktoś się mną zajmował. Ale ty i tak byś się mnie uczepił, więc chyba niewiele to zmienia. Przestań, już płakać, bo i tak jestem cały mokry. – wymusiłem uśmiech, jako że nadal było mi źle. A jednak odważyłem się przysunąć do chłopaka i pocałować go lekko. Wtuliłem się znowu w jego pierś i ściskałem go mocno. – Przestań już. Ona zaraz wróci i znowu zwiąże mi ręce, więc lepiej nie dawał mi kolejnych powodów do złości. – Blood starał się zmusić mnie do opanowania emocji, a ja nie mogłem się od niego odczepić. Kolejny trzask drzwi nastąpił po pewnym czasie i Denny był znowu całkowicie uziemiony. Odzyskałem już ostrość widzenia i mogłem stwierdzić z całą powagą, iż złość mu nie przeszła, ale jego spojrzenie złagodniało.
Na stoliczku obok pojawił się obiad. Chłopak zaklął głośno chyba zdając sobie sprawę z tego, iż teraz będzie nawet karmiony. Ale ja planowałem robić to dobrze i ostrożnie by go nie poparzyć. Musiałem o niego zadbać, tak jak planowałem. Znowu chciało mi się płakać, chociaż czułem się zdecydowanie lepiej.

środa, 23 czerwca 2010

Kartka z pamiętnika LXXX - Cornelius Lowitt

W Charakterystykach pojawiły się nowe maleństwa, więc zapraszam wszystkich stęsknionych nowych charakterystyk! I przepraszam, że tyle zajęło mi ich zaktualizowanie.


Zdecydowanie nie mogłem pozwolić by zachowanie Erica pozostało bezkarne. Znęcanie się nade mną było ciężkim przestępstwem i teraz powinien za to odpokutować. Niestety chłopak unikał mnie od dłuższego czasu i szło mu to całkiem nieźle. Postanowiłem jednak wziąć sprawy we własne ręce i zaryzykować. Nie miałem najmniejszej ochoty by go porywać, ale małe uprowadzenie jak najbardziej wchodziło przecież w grę. Musiałem go tylko złapać a to nie należało do najprostszych zadań. Nie mniej jednak zaryzykowałem. Podarowałem sobie zajęcia z Flitwickiem i zamiast tego czekałem w ciemnym korytarzu na przechodzącego tędy Erica. Miał mieć zajęcia z obrony przed czarną magią, więc siłą rzeczy musiałem nazwać to uprowadzeniem. Dobrowolnie nie zrezygnowałby z tak istotnego przedmiotu.
Wyglądając cichcem z mojej kryjówki dostrzegłem go idącego za kolegami. Był łatwym celem, więc nie musiałem obawiać się niczego. Gdy tylko jego znajomi minęli mnie nie zauważając wyciągnąłem rękę i pochwyciłem za rękaw Erica. Zasłoniłem mu usta drugą dłonią i trzymałem mocno, by przypadkiem mi się nie wyrwał, lub nie krzyknął sprowadzając tym samym na nas całą masę jego kolegów. Nie potrzebowałem przecież problemów.
- Unikałeś mnie. – syknąłem cicho w twarz chłopaka. – Nie ładnie. Najpierw mnie wiążesz i porzucasz, a później przede mną uciekasz? Nie ładnie, nie ładnie. – pogroziłem mu palcem dając mu oddychać. Nie bał się, jak wcześniej, kiedy gwałtownie go pochwyciłem. Teraz odpowiadał na mój wzrok pewnym spojrzeniem, jakby chciał mnie nim zmiażdżyć.
- Unikam? Ciebie? Aż tak bardzo to widać? – warknął wyswobadzając się z mojego uścisku na swoim ramieniu. – Doprawdy nie myślałem, że zauważysz. – kpił, co wcale mi się nie podobało. Wiedziałem naturalnie, że Eric to osoba, która będzie w stanie mi się przeciwstawić, jednak nie liczyłem raczej na wojnę, która właśnie zaczynała wybuchać.
- O co ci chodzi? Zachowujesz się, jakbym coś zrobił, a przecież nic ci nie zrobiłem! – znowu syczałem na niego. Z początku chciałem dać mu nauczkę za poprzednią zabawę, teraz jednak uznałem za priorytet, by dowiedzieć się, co takiego ugryzło chłopaka. Pierwszy raz tak się na mnie boczył, więc nie miałem pojęcia, o co mogło mu chodzić. Zazwyczaj tylko się przekomarzaliśmy, tym jednak razem, miało być widocznie inaczej.
- Nic mi nie zrobiłeś? Oczywiście, że mi nie zrobiłeś nic. Ale pomyśl o tych wszystkich dziewczynach, z którymi flirtujesz, zaciągasz do łóżka, a później zostawiasz, bo cię nie zaspokoiły. Nie ładnie tak krzywdzić biednych dziewcząt. – patrzył mi w oczy z powagą, z niemal grobową miną.
- Jesteś zazdrosny? – wypaliłem głupio. Nadal nie wiedziałem, o co może mu chodzić, a to pasowało przecież do wszystkiego. Popatrzył na mnie niczym na skończonego głupka. Skrzywił się z obrzydzeniem i odepchnął mnie dalej od siebie.
- Zazdrosny? O ciebie? Chyba kpisz! Schlebiasz sobie? Jestem wściekły, mam sobie to napisać na czole, bo do twojego strusiego móżdżku to nie dociera? – chyba mówił prawdę. Wydawał się wściekły, nie mogłem zaprzeczyć, jednak nie wiedziałem, o co się złości. O ile pamiętałem nic mu nie zrobiłem. To on zrobił mnie, to ja powinienem się wściekać! – Zrób mi tę łaskę i nie nękaj mnie więcej, dobra? – prychnął na mnie lekceważąco i odwrócił się odchodząc. Nie pozwoliłem mu na to. Musiałbym być głupcem, by dać mu odejść bez jasnego wyjaśnienia sprawy. Poza tym moje ciało działało instynktownie łapiąc go za dłoń, by nie mógł się oddalić. Chciał wyszarpnąć rękę z uścisku, jednak tylko mocniej zakleszczyłem palce.
- Nic nie rozumiem. Nadal nic nie rozumiem, a to znaczy, że musisz mi to wyjaśnić. W przeciwnym razie będę cię nachodził póki nie skończymy szkoły. – ostrzegłem, chociaż wątpiłem by mi w to uwierzył. Z resztą jego ironiczne spojrzenie mówiło w tym przypadku samo za siebie. Eric nie traktował mnie poważnie.
- Jakim prawem domagasz się wyjaśnień, co? Dlaczego mam ci cokolwiek tłumaczyć zamiast kopnąć cię między nogi i dotrzeć w końcu na zajęcia?
- Ponieważ ze mną zrywasz, a ja chcę wiedzieć, dlaczego? – znowu odpowiedziałem mało inteligentnie, jednak nic innego nie przyszło mi do głowy. Raczej nie mogłem odpowiedzieć mu zwyczajnym, „bo tak” i oczekiwać, iż chłopak zechce powiedzieć mi cokolwiek więcej. Nienawidziłem takich sytuacji. Były męczące i denerwujące do granic możliwości. To było chyba karą za grzechy, iż musiałem się teraz użerać z czymś podobnym. Jakby nie dało się załatwić sprawy szybko i bezproblemowo.
- Och, więc zrywam z tobą? – po raz kolejny stosował całą masę ironii w każdym wypowiadanym słowie. – Od kiedy to można zerwać z seks-partnerem, co? Lub inaczej, z tyłkiem na godziny dla zaspokojenia twojego niezaspokojonego fallusa? Mam dosyć spotykania się z tobą po kątach żebyś mógł się wyżyć. To męczące na dłuższą metę nie ważne, w jakiej jesteś pozycji. Znajdź sobie inny obiekt do molestowania, jeśli twoje tłumy nie potrafią cię zadowolić. A teraz zabieraj te brudne łapy z mojej ręki. – kolejne warknięcie przez zęby. Szczerze powiedziawszy nigdy tak o tym nie myślałem. Może chłopak miał rację i byłem irytujący szukając pociechy w jego ramionach po każdym nieudanym stosunku? To nie była moje wina, że ostatnimi czasy tylko on potrafił wydobyć ze mnie wszystkie siły i przynieść mi prawdziwe, przyjemne zaspokojenie. A jednak gdybym to ja znalazł się na jego miejscu, chyba też czułbym się poirytowany zaistniałą sytuacją. Może byłem trochę niesprawiedliwy wobec niego?
Patrzył na mnie wyczekująco, jakby czytał z mojej twarzy wszystkie moje myśli. Zdecydowanie wolałem by tego nie robił, jeśli okazałoby się, iż posiada taką umiejętność.
- No dobra. – odezwałem się w końcu, chociaż nie byłem przekonany, czy robię dobrze. Raczej chciałem uspokoić moje biedne nerwy i zmęczony tym wszystkim umysł. – Przepraszam, zachowywałem się niewłaściwie i naprawię to. – wyrzuciłem z siebie jak regułkę na eliksirach. W jego spojrzeniu widziałem brak wiary w moje słowa. Sam nie wiem czy się mu dziwiłem. Ciągnąłem jednak. – Naprawdę, nie wiedziałem, że tak to widzisz i... w ogóle... Naprawię to i już będę grzecznym chłopcem. Daj mi szansę, co? Nie będę już sypiał z innymi, tylko z tobą. – zdecydowanie nie wiedziałem, co mówię, a on uniósł brew najwyraźniej zainteresowany moimi słowami.
- Więc będziesz sypiał tylko ze mną, tak? – na jego twarzy pojawił się wredny uśmiech, zaś ja bezmyślnie przytakiwałem jego słowom. Musiałem oszaleć. – W takim razie przekonamy się czy mówisz prawdę. Masz wytrzymać dwa miesiące bez seksu, pieszczot, czegokolwiek. Zabraniał ci się nawet masturbować, jasne?
- C... Co?! – patrzyłem na niego z szeroko otwartymi oczyma. Przecież to było niemożliwe bym wytrzymał tak długo bez czegokolwiek.
- Masz mieć tylko mnie, prawda? A ja niczego ci nie dam, więc musisz wytrzymać, proste. Jeśli mówisz prawdę, że jest ci żal i naprawisz to, co zrobiłeś, wtedy wytrzymasz. A, i nie oszukuj, bo i tak się dowiem. – wzruszył ramionami obojętnie, wyszarpnął dłoń z mojego uścisku i odszedł nawet nie oglądając się za siebie.
Stałem tam zszokowany, nie mogąc uwierzyć, że Eric mówił prawdę, że będzie egzekwował ode mnie wszystkie warunki. Mogłem zignorować go, nadal bawić się na bokach jak chciałem i z kim chciałem, tylko, jeśli nie znalazłbym kogoś, kto zdołałby mnie zadowolić miałbym wtedy nielada problem. Z drugiej strony zawsze ktoś mógł się trafić, a wtedy moje męki zostałyby skrócone, a Eric nie byłby mi potrzebny.
- Cholera! – warczałem sam do siebie odwracając się w przeciwną stronę do tej, w którą odszedł chłopak i powoli wpatrując się w podłogę ruszyłem przed siebie. Liczyłem na zabawę, szybie rozwiązanie problemu, ukaranie chłopaka, a tym czasem miałem problem stokroć większy niż z początku mi się wydawało. Podjęcie decyzji również nie było łatwe. Przez chwilę zastanawiałem się, jak do tego wszystkiego doszło, jak w ogóle wpakowałem się w całą tę kabałę. Zdecydowanie było to winą Erica. Nie lubiliśmy się, ale tym samym ostre zabawy sprawiały nam przyjemność. Byłem przekonany, że i jemu się one podobały, a teraz nagle byłem rozdarty między beztroskim życiem, a udręką dwóch miesięcy bez chociażby „robótki ręcznej”. To wcale mi się nie podobało, ale kusiło mnie by przystać na propozycję chłopaka. On potrafił zrobić mi dobrze, świetnie się przy nim bawiłem. Żal było mi marnować czegoś takiego. Miałem problem, wielki problem.

niedziela, 20 czerwca 2010

Kartka z pamiętnika LXXIX - Victor Wavele

Dziś mam dla Was coś specjalnego! Tajemnica Noelii Seed zostaje wyjawiona!


Noela, gdy spała nie wydawała się wcale taka pewna siebie i twarda. Miała w sobie coś słodkiego, jak każdy uśpiony człowiek, bezbronny, oddający się we władanie snów. Mogłem ją nawet polubić, kiedy widziałem, jak beztrosko zwinęła się w kulkę, niczym mały kociak. Było ciepło, więc nie okryła się pościelą. Wykorzystałem to i rozrzuciłem w koło niej, na prześcieradle drobne czekoladki w czerwonych papierkach przypominające biedronki, płatki kwiatów, które udało mi się zdobyć, mimo iż był dopiero luty. Z jakiegoś powodu przypominała mi księżniczkę. Rozrzucone po poduszce lśniące włosy, spokojna twarz i jasna koszula nocna, pod którą ukryła nogi, po same kostki. Nawet bez ostrego makijażu była bardzo atrakcyjna, wydawało mi się nawet, iż bez niego jest jeszcze ładniejsza.
Nie powinno mnie tam być, nie powinienem wkradać się do jej pokoju nad ranem, a jednak mój aktualny plan wymagał właśnie tego. Jak inaczej mógłbym otoczyć ją kwiatami i słodyczami? Nie ważne, co lubiła, a czego nie. Kobiety zawsze były łase na podobne zagrania, na czynienie z nich księżniczek. Nie tylko małe dziewczynki, dawały się na to nabrać. Dorosłe kobiety, były równie naiwne.
Siedząc w fotelu obserwowałem ją, czekałem aż się przebudzi, a była tego bliska. Mięśnie jej twarzy zaczęły drżeć, kręciła nosem. Przetarła oczy wierzchem dłoni i wtedy też zobaczyła płatki, czekoladowe biedroneczki. Zerwała się do siadu zupełnie zaskoczona. To był kolejny szok, dla mojej ofiary. Bestia przyglądająca się jej z wyraźnym zadowoleniem. Musiała być przerażona, chociaż to z pewnością tylko wzmagało w niej uwielbienie dla mnie.
- Co... Co tutaj robisz?! – rozejrzała się jeszcze raz wokół siebie i tym razem rzuciła mi zbolałe spojrzenie pełne dziecięcej niewinności. Byłem lekko zaskoczony, iż stać ją na coś takiego, a bynajmniej nie grała w tamtej chwili.
- Co robię? – popatrzyłem na samego siebie, na tyle na ile było to możliwe. – Siedzę w twoim pokoju, na twoim fotelu i patrzę na twoje zdziwienie. – ukryłem w tej wypowiedzi odrobinę sarkazmu, jednak umknęła ona niemożliwie szybko z moich ust i nie miała wrócić. Wzrok tej kobiety był tak czysty i niewinny, iż nie potrafiłem dłużej odgrywać przy niej wrednego podrywacza, chociaż pewnych cech sobie właściwych zmienić już nie potrafiłem.
- Nie powinno cię tu być! – oskarżała mnie mając ochotę krzyczeć, by rozładować napięcie.
- Masz rację, nie powinno, jednak jestem. – wzruszyłem ramionami. – A twoja reakcja tylko potwierdziła moje przypuszczenia. Nadal ci się podobam, szalejesz za mną i w tej chwili nie potrafisz nawet udawać obojętnej. – wstałem podchodząc do jej łóżka. Usiadłem na jego kraju, podniosłem jedną biedronkę i wsunąłem jej w usta. Była speszona tym, co powiedziałem i musiałem przyznać, iż nigdy nie domyśliłbym się, że potrafi kryć w sobie naturę niewinnej dziewczynki. Miała więcej do ukrycia niż przypuszczałem.
Naciągnęła na siebie lepiej koszulę nocną i szybko przeczesała włosy dłonią. Złapałem ją za nadgarstek i odsunąłem jej palce od głowy.
- Nie ma potrzeby, leżą idealnie. – wyszeptałem uwodzicielsko. Zawstydzałem ją i zauważyłem to z największą przyjemnością. Już dawno powinna tak reagować na moje zaloty. Nawet, jeśli były wymuszone, przez jej charakterek i udawaną niechęć. – Jakże łatwo podejść kobietę... – westchnąłem, a jej oczy zwęziły się. Popatrzyła na mnie pewnie, tym wzrokiem, który znałem z codziennych spotkań z nią. Położyłem dłoń na jej kostce, powoli przesunąłem palcami po łydce. Wpatrywałem się w nią, ani na chwilę nie spuszczając wzroku z jej twarzy. Zupełnie jakbym rozmawiał z nią bez słów, samą ciszą, jaka zapanowała. Musiałem przyznać, że miała całkiem gładką skórę, przyjemną w dotyku, jak u kobiety, chociaż nie wątpiłem, iż była to robota licznych kosmetyków, które stały na jej nocnej szafce.
Zatrzymałem dłoń na jej udzie, pod koszulą nocną. Masowałem je w połowie drogi, pocałowałem pachnącą perfumami szyję. Byłem ciekaw, czy ledwo obudzona, będzie stawiać opór, gdy to ja będę ją zadowalał tym razem.
Moje palce sięgnęły niżej, ale w tej samej chwili odepchnęła moją dłoń i odsunęła się szybko. Jak spłoszona sarna. Tym razem to ona zaskoczyła mnie niebywale. Nie spodziewałem się tak gwałtownej reakcji z jej strony, a tym bardziej takiego przerażenia w jej oczach.
- Czego się boisz? – zagadnąłem nie rozumiejąc. – Nie skrzywdzę cię przecież.
- Skrzywdzisz. – rzuciła lekko rozedrganym głosem. – O to chodzi od samego początku. Skrzywdzisz mnie, nie zakochasz się we mnie. Niczego nie rozumiesz... – zacisnęła pięści na prześcieradle. – Chciałam żebyś się we mnie zakochał, byś mnie nie odrzucił, kiedy powiem ci o sobie coś, czego nie wie nikt. Ale to nie ma juz sensu, ta zabawa tylko mnie denerwuje. Oboje wykorzystujemy siebie wzajemnie. Skończmy z tym.
- Nie chcesz, aby się kończyło.
- Ale i nie dostanę tego, czego pragnę. – słyszałem desperację, która teraz pojawiła się w jej głosie, na jej twarzy. – Równie dobrze mogłabym zdradzić ci moją tajemnicę teraz, skoro i tak nic z tego nie wyjdzie... – wahała się przez kilka chwil, gdy ja milczałem, nie chcąc jej przerywać. Byłem ciekaw, o czym może mówić, co takiego ukrywa.
- Każde z nas ma swoje tajemnice. – podjąłem po chwili, by ją zachęcić, by mogła wyznać mi to, czego się obawiała. Poczułem sympatię względem niej, nie chciałem by się męczyła. Mogliśmy być znajomymi, przyjaciółmi, nie musiała mnie mieć od razu za kochanka. – Dokonajmy wymiany. Ty powierzysz mi swoją tajemnicę, a wtedy ja zdradzę ci swoją. Nie jesteśmy dziećmi, które będą się oszukiwać. To będzie uczciwa wymiana. – zacząłem bawić się jednym z płatków, podniesionym z łóżka. Usłyszałem szelest papierka, a w następnej chwili coś naparło na moje usta. Teraz to ona odwdzięczyła mi się czekoladową biedronką, którą rozgryzłem pozwalając by likier wypłynął ze środka rozlewając się po moich ustach. Uznałem to za dobry znak, przejaw dobrej woli. Może ją jakoś ośmieliłem? Jej dłoń spoczęła na mojej, ścisnęła lekko moje palce. Uniosłem głowę, a wtedy ona wykorzystała chwilę. Jej miękkie wargi przywarły do moich, jej ciało naparło na mnie lekko. Nie mogłem jej odmówić. Oddałem pocałunek, lecz kiedy chciałem uczynić go bardziej namiętnym, ona odsunęła się i uśmiechnęła ciepło. Zupełnie nie pojmowałem, o co może jej chodzić.
- Obiecaj, że nikomu nie zdradzisz mojego sekretu. – miała taki poważny głos. Zupełnie nie pasował do jej delikatnego oblicza. Przytaknąłem jej bezgłośnie. Uwodziła mnie swoją zmiennością, zupełnie jakby szukała siebie pośród całej masy uczuć i zachowań.
Wzięła głęboki oddech i uklęknęła na łóżku. Kolejny wdech, a jej dłonie uniosły rąbek koszuli, by później podciągnąć ją wyżej. Zagryzła zęby na skraju materiału, po czym jej dłonie powędrowały do bielizny. Zsunęła ją i wtedy zrozumiałem, co chciała przede mną ukryć, dlaczego nie pozwalała się dotykać, ani zaspokoić.
Zdziwiony wodziłem wzrokiem od jej miejsc intymnych po twarz. Patrzyła w bok zarumieniona, niemal drżała.
- Jesteś mężczyzną. – wydusiłem z wielkim trudem, a ona... sam już nie wiedziałem jak powinienem mówić. Zacisnąłem dłonie u nasady nosa. Materiał koszuli opadł zasłaniając nowo odkryte przeze mnie części ciała. Noela była po prostu mężczyzną, który aż nazbyt dobrze potrafił się kryć. Nagle zrozumiałem, dlaczego zawsze dostrzegałem ten rażący brak piersi. Jego suknie musiały mieć specjalnie lekko wypychany dekolt. Ciężko było mi w to wszystko uwierzyć. Dałem się wodzić za nos.
Nie miałem pojęcia, jak powinienem teraz na nią patrzyć, co powinienem widzieć.
- Przepraszam. – westchnęła schodząc z łóżka i założyła pantofle. Jej ruchy nadal były kobiece, chociaż dostrzegałem w nich coś męskiego, niezgrabnego, jakby przestała się przede mną ukrywać.
- Nie szkodzi... Ja jestem gejem. – powiedziałem bez ogródek. To stwierdzenie było dla niej lekko szokujące, co wywnioskowałem z wyraźnie wyeksponowanych emocji na jej twarzy. Nie wierzyła mi, więc pokiwałem głową dla potwierdzenia. – Uważam, że nic nie musimy kończyć, ale możemy dopiero zacząć. – nagle uświadomiłem sobie, iż chcę zdobyć tego młodego chłopaka, ukrytego pod damskimi ciuchami, makijażem, wyzywającą etykietą kokieteryjnej damy. To było dla mnie fascynujące, było wyzwaniem, podobało mi się. Noela nie była kobietą, nie była nawet zwyczajnym mężczyzną. Poczułem, że chcę ją zdobywać na nowo, że moje ciało niemal reaguje na to, czego było świadkiem.
Właśnie w tamtej chwili zmieniło się zaskakująco wiele.

piątek, 18 czerwca 2010

Nieudane odwiedziny

3 marca
Jak się okazało Syriusz był dosyć poważnie chory, jako że trzy dni izolacji przeciągnęły się na pięć, z czego pani Pomfrey, która mimo młodego wieku z pewnością znała się na rzeczy, doradziła nam by odwiedzić kruczowłosego dopiero w nowym, wyznaczonym przez nią terminie. Martwiłem się o niego. Nigdy nie chorował tak długo, a przynajmniej nie na tyle poważnie, by musiał być trzymany w Skrzydle Szpitalnym, bez możliwości odwiedzin. Nie mogłem doczekać się chwili, kiedy w końcu będziemy mogli wejść do pokoju i rzucić się na Blacka. Stęskniłem się za nim i chciałem w końcu zapytać jak się czuje. Kiedy go zostawiałem w poniedziałek wyglądał jak wielkie nieszczęście, więc siłą rzeczy chciałem wiedzieć czy mu się poprawiło.
Podeszliśmy z przyjaciółmi pod Skrzydło Szpitalne. Niestety ze względu na obecność chorego Syriusza musieliśmy zapukać i poczekać, aż pani Pomfrey wyjdzie do nas. Kobieta chyba oczekiwała naszego przybycia, jako że pojawiła się przed nami niedługo później. Posłała nam lekki uśmiech, chociaż zdecydowanie coś się za nim kryło. Patrzyliśmy na nią czekając na pozwolenie odwiedzenia Blacka. Musiała wyczuwać nasze zniecierpliwienie i może to, dlatego, chcąc się znęcać trzymała nas dłużej w niepewności.
- Tylko jedna osoba. – rzuciła w końcu. – Wczoraj jeszcze miał podwyższoną temperaturę, dziś jest lepiej, ale jest zmęczony, więc tylko jedno z was może wejść. – jej wzrok dawał nam do zrozumienia, że nie żartuje.
- Remi! – zostałem popchnięty, gdy przyjaciele chórem zakrzyknęli. W moje ręce wciśnięto koszyk z upominkami dla chłopaka. Byłem zdziwiony, jako że każde z nich chciało zobaczyć się z Syrim, a jednak jednogłośnie to mnie do niego wysyłali. Uśmiechnąłem się do nich z wdzięcznością. To było dla mnie naprawdę ważne.
- W takim razie, proszę. – kobieta wpuściła mnie do środka, zaś przyjaciele obskoczyli szybko lukę w drzwiach chcąc zobaczyć, co takiego dzieje się w środku, że wprowadzono ograniczenie wizyt. Nie widzieli wiele, ale i ja nie dostrzegłem specjalnej różnicy między tym, co zastałem w poniedziałek, a tym jak wyglądało to teraz.
Jedyną znaczącą różnicą mogła być chyba jedynie osoba siedząca na łóżku naprzeciwko rzędu Syriusza. Chłopak o ciemnych włosach, w piżamie. Kiedy podszedłem bliżej zauważyłem, iż był to Regulus, brat Syriego, którego nie widziałem od pewnego czasu. Poznał mnie, jako że jego twarz złagodniała, chyba nawet lekko się uśmiechnął. Machnął za to ręką na powitanie. Moje usta wygięły się w uśmiechu. Podszedłem do niego nie mogąc się nadziwić, iż i on trafił do Skrzydła Szpitalnego.
- Nie, to nie żadna zaraza Blacków. – powiedział od razu, jakby wiedział, o czym myślałem. Nie dało się ukryć, iż pomyślałem o tym przez chwilę. W końcu dwóch chorych w tym samym czasie Blacków nie było małą niespodzianką. – I nie, nie jestem tak obłożnie chory, jak Syriusz. – odpowiedział na niezadane przeze mnie pytanie. Szczerze powiedziawszy chciałem zapytać, kiedy się tutaj pojawił, czy też bardzo źle się czuł, ale po otrzymaniu tamtej odpowiedzi nie musiałem dopytywać o nic.
- Dobrze, że nic ci nie jest. – rzuciłem wesoło. Regulus był przecież przez pewien czas moim „uczniem”, kiedy udzielałem mu korepetycji i chociaż teraz wydawał się zdystansowany względem mnie, to był jednak bardzo miłym chłopcem, którego nie dało się nie polubić. A przynajmniej teraz, jako że nie wiedziałem, co z niego wyrośnie w przyszłości.
- Przyszedłeś w odwiedziny do niego, czy do mnie? – niezadowolone prychnięcie Syriusza przypomniało mi, iż nie przywitałem się z nim nawet. Biedak nie miał jeszcze tyle sił, co jego brat, więc tylko dzięki poduszką mógł siedzieć w miarę wygodnie. Nie mogłem jednak ukryć, iż jego zgryźliwość bardzo mnie cieszyła. Kiedy go tutaj zostawiałem nie miał sił nawet by się ze mną pożegnać, a teraz był już w stanie upominać się o swoje racje i zwracać na siebie moją uwagę. To było chyba najwymowniejszym oświadczeniem określającym jego stan zdrowia. Nawet, jeśli nadal był słaby, to czuł się zdecydowanie lepiej, niż te kilka dni temu.
Uśmiechnąłem się pod nosem odchodząc od łóżka Regulusa, by towarzyszyć Syriuszowi, w jego ciężkich chwilach choroby, którą bądź, co bądź zmuszony był przebyć sam. Dawniej obaj byliśmy przeziębieni, zaś teraz ja trzymałem się całkiem nieźle, podczas gdy mój kruczowłosy patrzył na wszystko świecącymi chorobą oczyma.
- To chyba oczywiste, że przychodzę do ciebie. – powiedziałem rozbawiony. Pocałowałem go w czoło. Miał ciemne podkowy pod oczyma, które były zapewne wynikiem ostatnich nieprzespanych nocy i ogólnego zmęczenia. – Moje biedactwo. – roześmiałem się mówiąc to. Chłopak prychnął posyłając mi ostrzegawcze spojrzenie. – No, już, już. Nie bądź taki nadąsany, mam coś dla ciebie. Z chłopakami byliśmy w Hogsmeade i kupiliśmy ci coś dobrego. – wyjąłem z koszyczka czekoladowe żaby. Black aż drgnął.
- Byliście tam beze mnie? – lustrował mnie wzrokiem. Pogłaskałem go uspokajająco. Oczywiście czułem się źle ze świadomością, że to zrobiliśmy, ale chłopcy namówili mnie na to pod pretekstem kupienia kruczowłosemu słodyczy i zrobienia prezentu dla chorego. – Nie ważne. – rzucił nagle, jakby czytał z mojej twarzy i wiedział jak bardzo było mi z tego powodu głupio. – Przynajmniej dostałem teraz „Czerwonego Kapturka”. – na jego zmizerowanej twarzy pojawił się uśmiech. Zadrżałem przypominając sobie niedawne eksperymenty Pottera, które zakończyły się wielką katastrofą.
Spojrzałem na koszyczek i to mi coś uświadomiło. Miałem na sobie czerwony sweter, a kiedy wszedłem z koszykiem musiałem wyglądać dziwnie. Zawstydziłem się uzmysławiając sobie, że Syriusz chyba miał rację. Odpakowałem jedną Czekoladową Żabę i wcisnąłem mu ją do ust, by nie mówił więcej nic głupiego. Rozpromieniłem się jeszcze bardziej widząc kartkę, której brakowało mi do kolekcji z limitowanej edycji. Miałem wielkie szczęście. Zadbałem by Syri zjadł wszystko jak należy, a tym samym podałem mu kolejną. I tym razem znalazłem kartę, której nie miałem. Ostatnią, jakiej brakowało mi by mieć już wszystkie. Nic nie mówiąc po prostu przytuliłem kruczowłosego mocno.
- W przyszłości ty będziesz się o mnie troszczył podczas choroby. – mruknął wyraźnie zadowolony z mojego zachowania. – Będziesz mi gotował gorące rosołki i karmił nimi.
- Ha! – odsunąłem się prychając i patrząc na niego wyzywająco. Tym razem była to moja kolei by dać mu nauczkę, chociaż było mi go żal, więc postanowiłem tylko odrobinę się z niego ponaśmiewać. – Tak, będę cię karmił, a że wtedy najłatwiej o ubrudzenie takiego dziecka, będę musiał kupić ci wielki śliniak z misiem. Będę karmił i wycierał brodę. – jego mina mówiła mi, że wcale mu się to nie podoba. – Ależ bez śliniaka tylko cię ubrudzę. Musisz mieć jakiś, a taki z misiem będzie najładniejszy. – upierałem się. Szczerze powiedziawszy bardzo mnie to bawiło.
- Teraz czuję się zdecydowanie lepiej. – Black złapał mnie za rękę, ściskał ją i przyglądał mi się z uśmiechem. – Kiedy jesteś ze mną od razu jestem jak nowo narodzony. – przewróciłem oczyma na te słowa. Jeśli starał się wykorzystać chwilę by poćwiczyć flirt nawet w chorobie, to źle wybrał ofiarę. Wyjąłem z koszyczka książkę i przyłożyłem mu do twarzy wciskając ją w jego czoło.
- Wavele dał ci coś do poczytania i obiecał, że cię odwiedzi. – mówiłem to z niemałą satysfakcją. – Zasmucił się, kiedy powiedzieliśmy mu, że się rozchorowałeś i od razu poprosił, byśmy dali mu znać, kiedy będzie można cię odwiedzić. – zajrzałem pod cienki wolumin, chyba jedyny, jakiego póki, co Syri nie przeczytał. Naturalnie dotyczył on run, jak i wszystkie inne, którymi chłopak się otaczał. Jego zbolała mina i błagalny wzrok świadczyły jednoznacznie o tym, że dobrałem właściwy moment i właściwą informację, by pozbyć się jego dobrego humoru i chęci oczarowania mnie słodkimi słówkami.
Wydawało mi się, że mruknął pod nosem, coś na wzór „nieczuły”, co z pewnością musiało się odnosić do mnie. Zdecydowanie wracał do sił i był już sobą. Może brakowało mu odrobiny powagi, ale mogłem oskarżyć o to długie noce męczenia się z gorączką. Teraz nafaszerowany lekami zdecydowanie musiał wracać szybko do zdrowia, a niedobre syropy dodawały mi sił i poprawiły stan jego organizmu. Zupełnie nie wiedziałem, jak powinienem obchodzić się z chorym Blackiem, toteż wcale nie byłem zadowolony z siebie podczas tych odwiedzin. Następnym razem planowałem uczynić je bardziej owocnymi i normalniejszymi. Syriusz na to zasłużył.

środa, 16 czerwca 2010

Biedni chorzy...

25 lutego
Nie lubiłem dni, kiedy mój żołądek reagował w bardzo nieprzyjemny sposób na zupełnie bezpodstawne zdenerwowanie. Zazwyczaj była to wina sprawdzianów i odpytywania. Nie ważne, iż uczyłem się, umiałem, lub nie musiałem specjalnie przejmować danym przedmiotem. Nie panując nad swoimi odczuciami, po prostu miałem czasami dzień, kiedy byłem niemożliwie podenerwowany. To było jednym z najbardziej nieprzyjemnych uczuć, jakie mogłem zdefiniować, kiedy już mnie nachodziły. W takie dni nie mogłem wyrzucić z głowy myśli o niepokojących mnie rzeczach, zadręczałem się nimi niema i ciągle wracało do mnie to potworne zdenerwowanie.
Dziś źródłem mojego nieszczęścia była transmutacja. Sam nie wiem, dlaczego tak mnie to stresowało. Gdybym tylko znal lekarstwo na podobne dolegliwości z pewnością zaaplikowałbym je sobie dzisiaj. Tym czasem musiałem obejść się bez niego i liczyć na to, iż ktoś szybko je wynajdzie i nie będą to moi przyjaciele. Nie ważne jak dalece byłbym zestresowany, na pewno nie zaufałbym złotym środkom Jamesa.
Biorąc głęboki oddech wytarłem spocone ręce po raz kolejny w szkolną szatę. Miałem nadzieję, że jakimś cudem wyschną i nie będą puchnąć od nadmiernego gorąca, którym emanowały. Starałem się myśleć o miłych rzeczach, o tym, co będę robił po teście, jakie książki wypożyczę z biblioteki, a jednak nic to nie dawało.
- Macie piętnaście minut na trzy pytania. – McGonagall obrzuciła wszystkich chłodnym, ostrym spojrzeniem. Już teraz zdawała się wyłapywać najbardziej podejrzane jednostki, które mogłyby próbować sztuczek ze ściąganiem. Wzięła z biurka pergaminy i rozdała nam je taksując wzrokiem każdego, jakby naprawdę podejrzewała, iż ktoś podejmie próbę oszukania jej. Wydawało mi się, że transmutacja była jedynym przedmiotem, na którym coś podobnego było niesłychanie trudne, to też tylko Potter, czy Syriusz mogli próbować głupich sztuczek.
Spojrzałem na kartkę czytając pierwsze pytanie. Znałem na nie odpowiedź, więc przeczytałem dwa kolejne i zrozumiałem, iż zupełnie nie miałem się, czym przejmować. Test był całkiem prosty, więc od razu zabrałem się za pisanie, chociaż z wilgotnymi rękoma, było to dosyć trudne.
- Pani chyba dała mi zły zestaw pytań. – na dźwięk głosu Jamesa przewróciłem oczyma. Zaczynało się. – Nie żebym uważał, że się pani pomyliła, ale jednak. – zaszeleściła kartka, którą zapewne pomachał w powietrzu. – Te pytania nie pokrywają się z materiałem, którego miałem się na dzisiaj nauczyć.
- Potter, to są właściwe pytania. Gdybyś zajrzał do książki... – kobieta syknęła przez zęby chyba już teraz lekko wyprowadzona z równowagi.
- Akurat zaglądać zaglądałem. – po raz kolejny miałem okazję słyszeć fachowy ton Jamesa. – Zaglądałem, chociaż nie czytałem... – dodał ciszej, jakby do siebie, chociaż było to dobrze słyszalne.
- Pisz w końcu, Potter, albo, chociaż się podpisz! – to chyba było zbyt wiele dla biednej nauczycielki. – Nie kupisz czasu ani swoim kolegą, ani sobie, więc z łaski swojej, milcz i do roboty! – szybko podeszła do biurka i biorąc z niego różdżkę zaczęła krążyć wokół nas.
W dziesięć minut zdołałem przelać na papier całą swoją wiedzę. Miałem nadzieję, iż była wystarczająca na dobry stopień. Mimo wszystko byłem z siebie zadowolony i wcześniejsze podenerwowanie zniknęło. Odetchnąłem z wielką ulgą. Mogłem uznać ten dzień za zakończony i udany, chociaż zaczął się stosunkowo niedawno.
- Na brodę Merlina, Potter! Co ty wyprawiasz?! – aż podskoczyłem, kiedy McGonagall krzyknęła głośno niedaleko mojej ławki. – Co to jest?!
- Pismo obrazkowe. – rzucił James z wyraźnie słyszalnym zadowoleniem. – Uznałem, że moja widza lepiej zostanie przelana na kartkę, jeśli zastosuję moje opatentowane pismo obrazkowe. Zamiast pisać normalnymi literami uznałem, że lepiej oddam odpowiedzi na pytania właśnie w ten sposób. – nauczycielka nie wiedziała nawet jak to skomentować to też milczała. Naprawdę jej współczułem. Czasami idiotyzmy Jamesa nawet mi wydawały się przesadzone, a jego zamiłowanie do denerwowania McGonagall było wręcz jedną z jego największych pasji.
- Pani profesor? – niespodziewanie rozległ się głos Syriusza za moimi plecami. Starałem się wysilić słuch by wiedzieć, co takiego Syri może mieć do powiedzenia. Niestety jego głos był tak cichy, iż podejrzewałem, że szepcze coś nauczycielce na ucho, w dodatku niesamowicie cicho.
- Tak, oczywiście. – dała się słyszeć jedynie odpowiedź profesorki, a później jej dłoń spoczęła na moim ramieniu. – Remusie, widzę, że skończyłeś. Zaprowadź Syriusza do Skrzydła Szpitalnego. – aż wstałem zaskoczony. Całe szczęście nie mogłem zrobić tego zbyt gwałtownie z powodu nadal trzymającej mnie nauczycielki. Zaskoczony popatrzyłem na Blacka. Był blady, oczy miał podkrążone i wydawało mi się, że może mieć gorączkę.
- Tak, proszę pani. – rzuciłem skłoniwszy się lekko i wyszedłem z sali w towarzystwie chłopaka.
Dopiero za drzwiami uwiesił się na mnie ramieniem, a ja objąłem go w pasie. Widać przy innych, chciał zgrywać twardziela, jednak naprawdę nie wyglądał dobrze. Przykładając dłoń do jego czoła mogłem poczuć, iż naprawdę ma wysoką temperaturę. Pomagałem mu jak tylko mogłem, starając się usilnie podtrzymywać go. Był ciężki, chociaż podtrzymywanie go nie sprawiało mi większych problemów.
- Chyba się przeziębiłem. – mruknął niemrawo i przetarło oczy. Mrugał nimi chwilę, co znaczyło, że musiały go piec.
- Raczej załapałeś grypę, a nie zwykłe przeziębienie. – westchnąłem mając nadzieję, że ominie mnie przyjemność zarażenia się od niego. – Zbyt szybko przerzuciłeś się na wiosenne ubrania i teraz masz. – chociaż chciałem powiedzieć to ostro, nie potrafiłem.
Cóż, miałem teraz na głowie chorego chłopaka i chociaż sam fakt opieki nad nim, czy odwiedzin wcale mi nie przeszkadzał, o tyle wolałem, by był zdrowy i w pełni sił. Tym bardziej było mi go żal, że wydawał się całkowicie bezsilny. Chyba od dawna nie czuł się tak paskudnie. Nawet nie mógł wymusić uśmiechu krzywiąc się. Czułem na sobie, jak drży z zimna. Zdecydowanie nie obejdzie się bez specjalistycznej opieki w Skrzydle Szpitalnym.
Wprowadziłem go do pomieszczenia, gdzie pielęgniarka szkolna już czekała. Zupełnie jakby domyślała się, że ktoś ją dziś odwiedzi, lub całe dnie czekała, aż coś w końcu się wydarzy. Od razu nas obskoczyła odbierając ode mnie Syriusza, sadzając go na pierwszym z brzegu łóżku i wciskając w usta termometr. Wyczekała odpowiednią chwilę, wyjęła go, sprawdziła temperaturę i gwizdnęła.
- Rozbieraj się do majtek i pod pierzynę, już. – rozkazała wskazując chłopakowi jedno z łóżek. Zaraz będziemy mieć twoja piżamę. – Możesz mu pomóc, skoro go przyprowadziłeś. – zwróciła się do mnie, po czym zniknęła w swoim gabineciku.
Pomogłem chłopakowi przenieść się w odpowiednie miejsce i zdjął koszulę. Położyłem go na łóżku i sam zająłem się zdejmowaniem wszystkich jego rzeczy. Akurat zmaterializowała się jego piżama, więc mogłem go od razu ubrać.
- Masz być grzeczny i słuchać wszystkich poleceń. – upomniałem go, chociaż pewnie nawet tego nie słyszał. Wyglądał jak jedno wielkie nieszczęście. Pogładziłem jego rozgrzane czoło.
Kobieta wróciła właśnie z jakimś syropem, który podała chłopakowi, a następnie mi.
- Żebyś przypadkiem nie skończył jak on, a teraz uciekaj. Niech odpocznie, a ty wracaj na zajęcia. Możecie go odwiedzić dopiero za trzy dni, kiedy przestanie zarażać. Już, już, cię tu nie ma, Remusie. – mówiła pospiesznie, jakby chciała jak najwięcej słów zamknąć w jak najkrótszym czasie. Nie miałem wyjścia. Skinąłem głową, popatrzyłem jeszcze raz na Blacka, który leżał z zamkniętymi oczyma i wydawał się całkowicie pozbawiony sił, by chociażby ruszyć ręką.
Chociaż robiłem to niechętnie, to wyszedłem z sali i powlekłem się do sali transmutacji. Musiałem przecież zabrać z niej nasze rzeczy jeszcze przed końcem zajęć. Niestety teraz miałem na głowie większe zmartwienia niż to, a mianowicie zdrowie Syriusza.

niedziela, 13 czerwca 2010

Trzech...

20 lutego
Chociaż siedziałem z książką w ręce, mój wzrok bynajmniej się na niej nie skupił, zamiast tego wodziłem nim po przyjaciołach siedzących w Pokoju Wspólnym przy niewielkim stoliku z wyłożonymi na nim szachami. James uznał, że powinniśmy stworzyć nową grę i właśnie tym zajmowali się całą czwórką. Osobiście uważałem to za bezsensowne, jednak zamiast czytać wspominałem chwile, kiedy to poznałem każdego z nich. Sam nie wiem, dlaczego naszło mnie na te wspominki, ale czułem to nostalgiczne uczucie w żołądku. Jakby był pełen jakiejś gęstej substancji, która powoli zaczynałaby wypełniać całą moją pierś. Może miało to jakiś związek z naszą obecną sytuacją, kiedy to musiałem uważać, iż izoluję się trochę od nich, może po prostu czułem, że są mi niebywale bliscy i chciałem przypomnieć sobie podświadomie, jak to wszystko się zaczęło?
Czy w ogóle przypuszczałem, że nasza znajomość skończy się tak, a nie inaczej? Że będziemy przyjaciółmi, którzy mogą sobie ufać? Szczerze powiedziawszy, były to jedne z trudniejszych pytań, jakie mogłem zadać. O ile Syriusz miał w sobie coś, co mnie przyciągało od samego początku, o tyle Sheva wydawał mi się tylko bawiącym się każdą sytuacją dzieciakiem. James był od początku walnięty i chyba mój sposób postrzegania go nie zmienił się wcale przez te kilka lat. To samo tyczyło się Petera.
Moje spojrzenie ponownie zatrzymało się na Andrew, który znudzony uderzał lekko konikiem o szachownicę. Moje zagubione dzieci niewątpliwie potrzebowały pomocy.
Westchnąłem głośno i wstając z miejsce odłożyłem książkę na bok. Uklęknąłem między Blackiem, a Shevą i zgarnąłem wszystkie szachy do pudełka.
- Jeśli chcecie stworzyć coś nowego, potrzebujecie więcej pionków. Nie ruszycie nigdzie mając do dyspozycji tylko ten jeden zestaw. Nie żebym nie wierzył w wasze umiejętności, ale jednak... – wyjąłem kilka szachów i pokazałem im ich ruchy. – Póki coś nie zakłóci spokoju na szachownicy wszystko będzie takie samo.
- Remus ma rację. – Andrew usiadł na kolanach i powoli podnosił się. – Potrzeba nam więcej szachów. Zabieram Lupina i idziemy wysłać sowę. Fabien jest starszy, on powinien znać się na różnych grach, więc kupi mi szachy. Z resztą w przeciwieństwie do waszych rodziców zrobi to od razu, a nie zignoruje zachcianki dziecka. – wyszczerzył się do Pottera, by uświadomić mu jak dalece idealny jest jego chłopak. – Wy możecie sobie myśleć dalej. – machnął ręką, złapał mnie za nadgarstek i odciągnął od naszej grupki. Puścił moją dłoń zanim doszliśmy do miejsca, w którym inni mogliby zauważyć, że jestem prowadzony. Nasza dwójka chyba, jako jedyna nie sprawiała wrażenia kombinujących coś, czy jakkolwiek podejrzanych. Gdybym wychodził z Syriuszem miałbym na głowie Evans, Potter zwróciłby uwagę każdego. Może tylko Peter stanowiłby bezpiecznego kompana, jednak w tej chwili nie był nam specjalnie potrzebny.
Opuściliśmy Pokój Wspólny zmierzając spokojnym krokiem w kierunku schodów prowadzących w pobliże sowiarni. Poniekąd dawno mnie tam nie było, co wydawało mi się trochę dziwne. Dawniej częściej pisałem do rodziców, wiele rzeczy było wtedy innych, a teraz zdawały mi się całkowicie normalne, niemal zwyczajne, chociaż przecież stanowiły swego rodzaju anomalię.
- No, więc? – Andrew zwolnił jeszcze kroku. Nie rozumiałem, o co pyta toteż nie udzieliłem mu żadnej odpowiedzi. – No, przecież czułem, że na mnie patrzysz w Wielkiej Sali. – westchnął kręcąc głową, jakby karcił dziecko. Speszyłem się uświadamiając sobie, iż chłopak czuł na sobie moje spojrzenie wtedy. To było niesamowicie krępujące, ale on mógł czuć się jeszcze gorzej przeze mnie.
- Ja tylko... – mruknąłem trochę niepewnie. – Przypomniałem sobie, jak się poznaliśmy. Tak jakoś wyszło...
- Och. – chłopak roześmiał się. – To było tak dawno temu, wiele się zmieniło od tamtego czasu, więc płyńmy z falą, Remi. A wiesz, co to oznacza, prawda? – objął mnie w pasie, musnął w policzek.
- Sheva, oszalałeś?! – prychnąłem, chociaż się nie odsunąłem. Nie musiałem tego robić, chociaż byłoby jeszcze gorzej gdyby ktoś nas teraz zobaczył. I tak miałem wystarczająco dużo kłopotów.
- Spokojnie, nie będziemy nic robić tutaj. Chodź. – jego palce owinęły się wokół moich i pociągnął mnie za sobą kilka metrów. Kopnął w kolano jedną ze zbroi, która stała w pobliżu. Rozległ się odgłos lekkiego chrobotania, a później zbroja uskoczyła prezentując jakieś tajne przejście. Andrew uśmiechał się dumnie. – Znalazłem je przez przypadek, ale nie miałem czasu jeszcze go sprawdzić. Zrobimy to innym razem, a teraz chodź. –zostałem wciągnięty do środka przejścia, które okazało się szersze niż początkowo myślałem i zdecydowanie jaśniej oświetlone.
- Jesteś pewny, że nikt go nie używa? – nerwowo rozejrzałem się na boki.
- Stuprocentowo. – dłonie chłopaka złapały moją twarz. Uśmiechnął się słodko, jak to on potrafił. Wydawało mi się to zabawne. Byliśmy tylko bliskimi przyjaciółmi, a jednak potrafiliśmy zachowywać się jak para. Co dziwniejsze ani Syriusz nie był w tym wypadku zazdrosny o mnie, ani ja o Syriusza. Można powiedzieć, iż jak dla innych uścisk dłoni jest zwyczajnym powitaniem, tak dla nas mogły to być pocałunki, lub pieszczoty. Naturalnie ciężko było mówić o witaniu się, w takiej sytuacji, jednakże nie widziałem w tym niczego dziwnego. Czułem lekkie skrępowania, co nie zmieniało jednak zupełnie nic.
Objąłem Andrew ramionami za szyję i pozwoliłem by mnie całował. Sam oddawałem pieszczotę subtelnymi ruchami moich warg, przysunąłem się do niego blisko. Jego dłonie gładziły teraz moje plecy. To było przyjemnie, chociaż żałowałem, iż chłopak był ode mnie wyższy. To było mało komfortowe.
Wystraszyłem się, kiedy ściana przejścia nagle ustąpiła. Stanął tam Syriusz z miną wyrażającą pewność siebie, podparty pod boki.
- Wiedziałem, że będziecie to robić. – w jego głosie nie było ani odrobiny oskarżenia. Wszedł do środka, przez co zbroja mogła ponownie ustawić się na swoim miejscu odcinając nas od uczęszczanego często korytarza. – Śledziłem was, a tak naprawdę miałem powiedzieć, żeby Fabien kupił ci nie tylko zwyczajne szachy, ale też jakieś inne, dla urozmaicenia naszej nowej gry.
Poczułem ciepłe ramię Blacka w pasie i zostałem przysunięty do niego, podobnie jak Andrew. Oparłem głowę o jego ramię i westchnąłem. Ta sytuacja najlepiej oddawała związek między naszą trójką.
Syri pocałował mnie w czoło, w następnej chwili Sheva nakrył jego wargi swoimi. Patrzyłem jak niemal kłócą się o dominację w tym jednym krótkim muśnięciu. Ja byłem następny w kolejce i otrzymałem słodkiego buziaka od kruczowłosego, kiedy to Andrew bawił się w maltretowanie skóry na szyi mojego chłopaka. Takie pieszczoty, chociaż nie zdarzały się między nami często, były czymś najzwyklejszym i nigdy nie przekraczaliśmy pewnych granic przeznaczonych tylko dla kochanków.
Zadrżałem czując na plecach, pod swetrem dwie dłonie, które w tak różny sposób mnie dotykały. Sam nie świadomie chyba przylgnąłem do chłopaków odrobinę bliżej i na zmianę całowałem to Blacka, to znowu jasnowłosego. Poniekąd byłem osobą, która otrzymywała najwięcej pieszczot, muśnięć i dotyku. Miałem pewność, iż powodem tego była moja uległość, podczas gdy ta dwójka ciągle sprzeczała się bezsłownie o dominację, kiedy to oni mieli rozpieszczać siebie. Bawiło mnie to, ale nie mogłem się śmiać, gdyż zawsze, kiedy miałem na to ochotę któreś usta zamykały moje, lub też przywierały do mojej szyi, ucha, ramienia. Czułem się przy nich bardzo dobrze.
Chyba zapomnieliśmy na chwilę o naszej misji w sowiarni zbyt zajęci sobą wzajemnie. Nie zdawałem sobie nawet sprawy z tego, iż ich dłonie dobrały się do moich pośladków ściskając je przez spodnie. Specjalnie uszczypnąłem ich w tym samym miejscu, by zabrali ręce, które zawstydzały mnie tak wielką swobodą i bezpośrednim dotykiem.
- Jesteśmy niepoprawni. – Syriusz uśmiechnął się wymawiając te słowa, ale nie przerwał obejmowania mnie i Andrew.

piątek, 11 czerwca 2010

Malowanie

Zmarszczyłem czoło nie specjalnie wiedząc, co takiego mogła ode mnie chcieć Zardi. Pamiętałem, że dla niektórych jest teraz moją dziewczyną, ale nie spotykaliśmy się zbyt często. Mijaliśmy się witając zwyczajnym „część” i uśmiechaliśmy. Wiedziałem jednak, iż dziewczyna wie lepiej ode mnie, kiedy powinniśmy się spotkać i w jakich okolicznościach.
Westchnąłem głośno niechętnie schodząc z łóżka Syriusza.
- Nie mówiła, czego chce? – zapytałem z nadzieją, chociaż dobrze znałem odpowiedź. Potter pokręcił głową nie siląc się nawet na wypowiedzenie jednego słowa. Ziewnął przeciągle kładąc się na pościeli i zamknął oczy, najwyraźniej planując odespać poranne wstawanie. Mi nie było to dane. Postanowiłem później wpaść na chwilę do biblioteki, by upewnić się, co do kilku punktów w moim wypracowaniu, a póki, co musiałem zaakceptować fakt, iż czekał mnie niemiły obowiązek udawania chłopaka Zardi. Jej zapewne również się to nie podobało.
- Więc idę. - machnąłem im ręką i opuściłem pokuj.
Nie trudno było znaleźć Zardi. Dziewczyna siedziała przy kominku z kuzynką. Zastanawiałem się jak powinienem to rozegrać. Czy tylko podejść, czy ją przytulić. Na samą myśl o tym przeszły mnie dreszcze. To nie był najlepszy pomysł i peszyłem się dodatkowo z tego powodu.
Podchodząc do dziewczyn usiadłem obok nich.
- Remi! – Zardi posłała mi ogromny uśmiech i wcisnęła coś w rękę. – To dla ciebie, prezent, widzisz? Mam takie samo. – mówiła jak nakręcona i pokazała mi wiszący na jej szyi wisiorek z wróżką trzymającą maleńki koszyczek, w którym spoczywał miniaturowy flakonik z jakimś płynem w środku.
- D... Dziękuję... – zająknąłem się, a ona przewróciła oczyma. Rozejrzała się, by mieć pewność, czy nikt nie jest zbyt blisko nas.
- We flakoniku masz eliksir senności. – rzuciła bardzo cicho. – W razie potrzeby rozbij go przed osobą, którą chcesz uśpić. Będzie myślała, że ze zmęczenia zasnęła na stojąco, a wszystko, co stało się w przeciągu godziny od zaśnięcia było snem. – wyszczerzyła się. – Zapewniam, że działa idealnie. Nie ja go robiłam. A przy okazji, każdy będzie myślał, że to prawdziwy prezent dla ciebie. Tyle chciałam. Teraz możesz spokojnie powiedzieć mi, że masz jakieś zadania, lub cokolwiek innego i zmyć się.
Roześmiałem się cicho i skinąłem. Dziewczyna naprawdę była niesamowita i nawet nie chciałem wiedzieć, za jakiego okropnego chłopaka miały mnie inne dziewczęta, skoro Zardi musiała umawiać się na krótkie spotkania, jako że ciągle byłem zajęty. Mimo wszystko była niesamowita.
- Dziękuję, jeszcze raz! – podjąłem. – Niestety mam kilka rzeczy do sprawdzenia w bibliotece, więc jeśli nie masz nic przeciwko...
- Jasne, i tak wiem, że nie potrafisz bez niej żyć. Idź, idź. – wygoniła mnie i zrobiła zasmuconą minę. Machnąłem jej ręką widząc, jak mrugnęła porozumiewawczo. Dostrzegłem Evans gdzieś z boku i domyśliłem się, po co było to całe przedstawienie.
Jeszcze przed wyjściem z Pokoju Wspólnego zawiesiłem na szyi wisiorek z eliksirem, by Lily widziała jak to robię i domyśliła się skąd go wziąłem. Zadowolony z takiego obrotu spraw postanowiłem naprawdę skorzystać z uroków szkolnej biblioteki. Nie zwlekając skręciłem w odpowiedni korytarz.
Chociaż nie spodziewałem się spotkać kogoś znajomego po drodze, wybrałem tę częściej uczęszczaną. Zaskoczył mnie widok chłopaka, który chlapał czymś na boki przy drzwiach gabinetu nauczyciela wróżbiarstwa. Tym większe było moje zdziwienie, kiedy rozpoznałem Ryo. Nie wiedziałem go od dawna, a przynajmniej nie zwracałem na niego szczególnej uwagi od pewnego czasu. Chłopak zdążył się przez ten czas zmienić. Był wyższy ode mnie o pół głowy, poważniejszy.
On również mnie zauważył i rozpoznał. Uśmiechnął się odkładając pędzel do kubełka z farbą, co zauważyłem dopiero, kiedy zbliżyłem się do niego na dwa metry. To, co widziałem na wewnętrznej stronie drzwi gabinetu profesora nie było zachwycające.
- Cóż cię sprowadza w te strony? – zagadnął uśmiechając się przyjaźnie. Wydawał się trochę inny, jakby spokojniejszy i bardziej ułożony, ale także ubrudzony brązową farbą niemal w każdym miejscu.
- Malujesz? – nie odpowiedziałem na jego pytanie uznając, iż moje jest bardziej na miejscu. Poza tym byłem niesamowicie zainteresowany poznaniem odpowiedzi na to pytanie.
- Powiedzmy, że coś przeskrobałem dosłownie i w przenośni. – mruknął spoglądając z wyraźną niechęcią na kubełek farby. – A że Namida ma dosyć specyficzne pomysły na szlabany, sam widzisz. Kazał mu ręcznie wymalować te głupie drzwi! – wskazał mu pobazgrane dziwnie wejście.
Skinąłem mu głową w zrozumieniu.
- Tu malowałeś młynek. – zauważyłem pokazując mu wyraźny ślad kręcenia pędzlem w kółko. Chłopak zaklął pod nosem i sięgnął po pędzel usiłując zamalować wskazane przeze mnie miejsce.
- A serduszko tutaj widać? – tym razem to on wypunktował kilka miejsc w górze drzwi. Pokręciłem głową, jako że tam musiał nałożyć niesamowitą ilość farby, by zakryć swoje poprzednie malunki. – Tu był kwiatek.
- A to akurat widzę. – podrapałem się po czole. Znowu klął i paprał farbą wszystko, co tylko był w stanie. Był zabawny, a ja zastanawiałem się, jak to jest malować. – Mógłbym jakoś pomóc? – zapytałem patrząc na niego niewinnie. Pewnie dostrzegł, jak bardzo jestem chętny, gdyż od razu momentalnie podał mi pędzel. Odebrałem go od niego i jęknąłem łapiąc go obiema dłońmi. – Ciężki! – japończyk kiwał głową z wielkim bólem wypisanym na twarzy.
- Założę się, że ten idiota zaklęciem dodał z kilogram temu pędzlowi. Męczę się z nim już od trzech godzin i mam dosyć. Musze wymalować to dziadostwo, póki go nie ma, w przeciwnym razie zapowiedział mi malowanie wszystkich drzwi w zamku! Znam go na tyle, by stwierdzić, że mówił prawdę. To wariat, a nie nauczyciel.
- Ja chętnie pomogę mimo wszystko. – było mi żal Ryo i na pewno nie chciałem, by wszystkie drzwi w szkole wyglądały tak jak te. Po minie chłopaka spostrzegłem, iż chce zapytać, czy aby na pewno mówię prawdę, więc tylko pokiwałem głową zapewniając go w milczeniu o podjętej przez siebie decyzji. Klasnął w dłonie uradowany.
- Więc wskakuj mi na plecy! – pochylił się lekko. Dopiero teraz zwróciłem uwagę na to, że chłopak nie mógł dostać do samej góry drzwi, więc domyśliłem się, jaka była w tym wszystkim moja rola. Wspiąłem się na niego i kiedy podał mi ten ciężki pędzel stęknąłem, ale zabrałem się za malowanie. Pochlapałem się przy tym i przekreśliłem możliwość spędzenia w bibliotece chociażby kilku chwil. A jednak malowanie było całkiem przyjemne. Bawiłem się świetnie mimo odpadających rąk. Głowa Ryo przypominała jedną wielką kulkę farby i zapewne moja byłaby taka sama, gdybym to ja znajdował się na dole.
Po moim zamalowaniu góry chłopak opuścił mnie na ziemię i obaj trzymaliśmy obaj pędzel malując dalej. Śmialiśmy się przy tym, jako że obowiązek zamienił się w zabawę. We dwójkę było raźniej i czułem, że mięśnie mojej twarzy zaczynają się odkształcać od ciągłego, wielkiego uśmiechu.
Wspólnymi siłami zamalowaliśmy wszystko. W prawdzie dalekie było to od perfekcji, jednak zdecydowanie lepsze, niż pierwsze bohomazy Ryo. Byłem z siebie dumny i zmęczony. Ręce odpadały mi od ciągłego nimi poruszania, wiedziałem, że jestem cały upaprany, chociaż się nie widziałem.
Byliśmy wielcy mimo bezsensowności tego wszystkiego. Duma była chyba aż nadto widoczna, kiedy się na nas patrzyło. Pokazałem język chłopakowi, a on zrobił mi to samo. Objął mnie mocno i pocałował w policzek.
- Jesteś małym wielkim czarodziejem! – śmiał się, jak jeszcze nigdy, a ja jak dotąd nie miałem okazji usłyszeć u niego podobnego śmiechu. Był naprawdę słodki, chociaż to określenie już do niego nie pasowało. – Musimy się teraz umyć, wyglądamy strasznie. – przytaknąłem mu i znowu się uściskaliśmy. Kopnął wiadereczko z farbą i uciekł, czym prędzej spod gabinetu nauczyciela. Postanowiłem zrobić to samo, by przypadkiem nie przyłapano mnie na tym, iż pomagałem w szlabanie koledze. Nie potrzebowałem kłopotów.

środa, 9 czerwca 2010

Myziu

17 lutego
To zabawne, jednak nawet nie pamiętałem, od kiedy nie mieliśmy z Syriuszem dla siebie czasu. Sprawa z Lily wymagała od nas poświęcenia, przez co chyba nawet zapomnieliśmy o tym, co nas łączyło z Blackiem. Chłopak zajmował się nauką podrywania, ja więcej czasu spędzałem w bibliotece, czy nawet na samym czytaniu. W leniwe niedzielne popołudnie uzmysłowiłem sobie jednak, jak bardzo tęsknię za naszymi pieszczotami, czy zwyczajnym lenistwem we dwoje. Nie narzekałem w prawdzie na aktualny stan rzeczy. Ukradkowe dotknięcia Syriusza bardzo mi się podobały i na nowo przyzwyczajałem się do tego. Może na swój sposób było to bardziej romantyczne, niż nasze dotychczasowe pieszczoty, których nie musieliśmy już ukrywać?
A jednak miałem ochotę przytulić się do niego, popieścić już samymi pocałunkami, czy głaskaniem. Nie mogłem wytrzymać widząc jak kruczowłosy studiował runy na swoim łóżku, podczas gdy ja musiałem dopracowywać do perfekcji swoje wypracowanie z transmutacji.
Zostawiając je z machnięciem ręką podszedłem do Blacka i zarzuciłem mu ramiona na szyję tuląc się do jego pleców i spoglądając na czytany przez niego rozdział w książce. Dotyczył run przywołania, cokolwiek mogło to oznaczać. Nie wgłębiałem się w ten temat aż tak dogłębnie, tym bardziej, iż podstawowe informacje, jak i kilka ponadprogramowych, posiadałem.
- Czytasz mi w myślach? – Syri zamknął wolumin i odchylił głowę do tyłu. Uśmiechnął się patrząc na mnie w miarę możliwości, jako że pozycja nie należała do sprzyjających. – A może tak się stęskniłeś za słodkim, że wyczuwasz czekoladę w mojej szafce, co?
- Masz czekoladę?! – aż mną wstrząsnęło. Chciałem się odsunąć i przegrzebać szufladę, ale przytrzymał moje ramiona.
- Mam, mam, więc poczekaj, sam jej i tak nie zjem. Nie mam ochoty na słodycze, chyba, że mówimy o tobie. – rzucił wyraźnie zadowolony z siebie. Czyżby stosował na mnie swoje techniki podrywu, chcąc się sprawdzić? Jeśli tak, to nieźle mu szło, lub to tylko ja byłem tak stęskniony, iż reagowałem entuzjastycznie na tego typu słodkie słówka.
Syriusz sięgnął do szafki i wyjął z niej całą tabliczkę mlecznej czekolady. Oblizałem się widząc ją, już samo patrzenie na nią sprawiało, że odczuwałem przemożną ochotę rzucenia się na nią, bez czekania na powolne zabiegi Blacka. Ten jednak spokojnie otworzył opakowanie chcąc mnie chyba przetrzymać dłużej, a przecież musiał wiedzieć, jak dręcząca jest tak wielka ilość śliny w ustach. Naprawdę nie mogłem wytrzymać i z całych sił przytuliłem się do chłopaka, by wiedział jak bardzo chcę się już dobrać do jego łakocia.
Kruczowłosy ułamał kostkę i podał mi ją do ust. Na oślep, nie patrząc, czy aby na pewno trafi w moje rozwarte wargi. Sam, więc wychodząc z inicjatywą chwyciłem ją zębami, zaś ustami zebrałem słodkość z jego palców. Czekolada rozpływała się w ustach, była doprawdy wyśmienita. To przypomniało mi, iż poza Syriuszem, także słodkości musiałem odstawić na jakiś czas. Tym samym postanowiłem udoskonalić obraz samego siebie i zawsze wypychać torbę jakimiś łakociami. Poza książkami miał to być mój drugi element rozpoznawczy.
- Wolisz mnie, czy czekoladę? – Black potarł skronią mój policzek, jako że tylko na to mogliśmy sobie pozwolić. Uśmiech na kilka chwil zniknął z mojej twarzy. To było jedno z najtrudniejszych pytań, jakie mógł mi zadać. Musiałem pomyśleć nad odpowiedzią. – Hej, a co to za cisza?!
- Myślę! – roześmiałem się. Ogarniał mnie błogi spokój i sam nie wiem, jak to możliwe, iż nie wstydziłem się swojego zachowania. – Wolę ciebie w czekoladzie. – przyszło mi nagle do głowy. – Śliwki w czekoladzie, albo rodzynki, też są dobre, ale Syriusz Black w mlecznej czekoladzie to smakołyk, na który nie każdy może sobie pozwolić.
- We flircie jesteś dziś lepszy ode mnie. Jak to możliwe? – chłopak odwrócił się do mnie i wsunął w moje usta kolejny kawałek czekolady. Zupełnie jakby chciał mnie tym uciszyć, chociaż widziałem w jego oczach rozbawienie zamiast złości, czy zawodu.
- Do jutra mi przejdzie, może nawet dzisiaj. – zapewniłem oblizując się, zaś on zapchał moje wargi kolejną kostką.
- Możesz być kokieteryjny, kiedy tylko chcesz, byleby tylko w stosunku do mnie. – jego ramiona przysunęły mnie bliżej. Pocałował, chociaż dobrze wiedziałem, iż muszę smakować czekoladą, której on nie chciał. A jednak nic sobie z tego nie robił, nie wydawał się wcale zrażony słodkim smakiem w moich ustach. Wręcz przeciwnie. Wylizywał moje usta, przez co sprawiał mi przyjemność i rozpieszczał. Znał mnie wystarczająco dobrze, by wiedzieć, co lubię i jak lubię by mnie rozpieszczano. Uwielbiałem go i chociaż czułem się dosyć dziwnie z moim nagłym przypływem odwagi, to nie musiałem się o nic martwić. Black potrafił już zrozumieć, że czasami moje zachowanie zmienia się nie do poznania, bym później powracał do normalności.
Syriusz w czekoladzie... Nagle dotarło do mnie, jak niesamowity byłby to widok i jak apetyczny kąsek. Naturalnie wstydziłbym się, gdyby doszło do tego kiedyś, ale nie potrafiłbym odmówić sobie żadnych łakoci znajdujących się na ciele chłopaka. Gdyby Black postanowił to kiedyś wykorzystać byłbym zaniepokojony i sam nie wiem, co takiego musiałbym zrobić, by my się wywinąć. Póki, co jednak, nie zapowiadało się na nic podobnego, a tym samym mogłem w zupełności zapomnieć o niedawnym, absurdalnym, chociaż możliwym do wykonania, pomyśle.
Przytuliłem się mocno do chłopaka i pocałowałem go sam w chwili, kiedy sięgał po czekoladę dla mnie. Nie chciałem katować go łakociami, więc wolałem całować go dłużej zanim nafaszeruje mnie ponownie pysznościami. Remus faszerowany czekoladą, to dopiero musiało być dziwne biorąc pod uwagę, iż po mnie nie było widać, jak bardzo objadam się słodkim. Czasami zastanawiałem się, czy słodycze nie są dla mnie swoistym lekiem na likantropię. Z drugiej strony Syriusz i reszta przyjaciół niewątpliwie takie lekarstwo stanowili, więc ciężko byłoby mi określić czy to, aby na pewno czekolada pomagała mi pozbyć się wszystkich nieprzyjemnych uczuć po każdej przemianie, a nawet przed nią, kiedy to wzmagał się mój apetyt.
- Zrobiłeś ze mnie żądną pieszczot bestię. – mruknąłem z udawanym wyrzutem do chłopaka. Z trudem powstrzymywałem uśmiech, kiedy patrzyłem na jego twarz. Zabawne jak szybko dorastał i stawał się coraz przystojniejszy. Z największym trudem mogłem to dostrzec i to tylko w niektóre dni. Codziennie wydawał mi się być taki sam, jak zawsze, chociaż nie było chyba nic bardziej mylnego w tym temacie.
- Co tak patrzysz? Mam na twarzy twoją czekoladę? Jeśli tak, to zliż ją szybko. – nadstawił się z zabawną miną nadąsanego dziecka. Pokręciłem głową z westchnieniem. A jeszcze chwilę temu uważałem, iż wydoroślał.
- Nie masz nic, ale jesteś taki przystojny, że liznąć mogę i tak. – powiedziałem bez zastanowienia, a w następnej chwili musnąłem językiem jego wargi. Sens moich słów na szczęście nie dotarł do mnie od razu, ale po kilku minutach i wtedy też zaczerwieniłem się speszony, co było aż nazbyt łatwe do odczytania. Ukryłem twarz w jego piersi opierając a nią czoło. Nie musiał po raz kolejny oglądać mojej czerwonej twarzy, nawet, jeśli chciał.
Andrew właśnie wyszedł z łazienki umyty i pachnący z wielki uśmiechem na twarzy. Wyglądał jak nowo narodzony.
- Ojć, mam wrócić do wanny? – jego figlarny ton był aż nadto dobrze słyszalny. – Nie przeszkadzajcie sobie.
- To i tak już koniec, właśnie słyszę Pottera. – Syriusz pogłaskał mnie, odsunął o siebie i rzeczywiście. Tupot stup na schodach mógł należeć tylko do okularnika. Tak głośny odgłosy wydawał tylko i wyłącznie on. Drzwi otworzyły się gwałtownie i do pokoju wskoczył James z wielkim uśmiechem.
- Tak, to ja! Ale nic nie wiem o Evans. Niholas, jak się zaparł tak nie powie ni słówka. – mina mu zrzedła. Nie specjalnie wiedziałem, czym się tak wcześniej cieszył, ale jego nie musiałem rozumieć. – Pozwolił sobie tylko na skromną uwagę, że lepiej ją omijać wielkim łukiem, lub od razu zniszczyć zło w zarodku. I przy okazji, Remusie. Zardi na ciebie czeka w Pokoju Wspólnym.