niedziela, 29 sierpnia 2010

Już nie "śpiąca"

W nagrodę za Waszą cierpliwość najbliższe notki będą dłuższe! Dziękuję, że jesteście ze mną nadal.


Z uczuciem wielkiej ulgi doszedłem do siebie i w końcu byłem w stanie bez przeszkód kojarzyć najistotniejsze fakty. Do tej pory nie miałem pojęcia, co się ze mną dzieje, zaś teraz rozróżniałem już podstawowe elementy, które składały się na wystrój Skrzydła Szpitalnego. To znaczyło, że przyjaciele byli przy mnie i pomogli mi tutaj dotrzeć, co naprawdę mnie ucieszyło. Wiele bym oddał by zawsze mieć ich pod ręką, tak jak teraz mogłem na nich liczyć w każdej chwili. Miałem wielką nadzieję, że nie zmartwiłem ich zbytnio swoją nagłą utratą przytomności.
Gdy mój wzrok był już wyraźny i byłem w stanie swobodnie poruszać głową spojrzałem w bok na krzesełko przy łóżku zajmowane przez Syriusza. Uśmiechnąłem się szeroko sam do siebie, a równocześnie także do niego. Jego widok sprawił mi niemożliwą do opisania radość i od razu zapomniałem o złym śnie, jeśli rzeczywiście był aż taki zły. Wymęczył mnie jednak psychicznie, nie mogłem zaprzeczyć samemu sobie, bo niby jak? To naprawdę nie było przyjemne, a w szczególności, jeśli wziąć pod uwagę jak dziwne i straszne rzeczy mówił Greyback z tej małej wizji.
- Witam moją śpiącą królewnę z krainy baśni i legend. – zagadnął, a ja poczułem ciepło na dźwięk jego przyjemnego dla ucha głosu. – Jak się spało? – złapał moją dłoń, ścisnął ją i nie planował wcale jej puszczać, było to po nim widać.
- Powiesz mi, co się stało? – poprosiłem błagalnie. Chciałem wiedzieć.
- Oczywiście! – jego krzesło stuknęło o podłogę, gdy siadał bliżej mnie. – Właśnie podchodziłem do ciebie wracając od Wavele, kiedy zacząłeś mi padać. Złapałem cię, chociaż z trudem, i bez zbędnego czekania zabrałem z chłopakami tutaj. Pani Pomfrey od razu sprawdziła, co ci może być i kazała nam wyjść. Oczywiście uparłem się, że zostanę tutaj póki się nie obudzisz i nie mam zamiaru zbyt łatwo się poddawać. Ona nie chce nic mówić, ale obaj wiemy, co się dzieje.-  skinąłem mu głową potwierdzając. Nie trudno było się tego domyślić znając moją tajemnicę, ale kobieta nie miała pojęcia, że koledzy już mnie rozpracowali i wiedzą.
- Dziękuję – mocno zacisnąłem dłonie na jego pięści. Nie chciałem by mi uciekł, a byłem szczęśliwy z powodu jego troski. Szczerze mówiąc zawsze byłem szczęśliwy, gdy miałem do czynienia z tą łagodnością i czułą częścią jego natury. Uwielbiałem każdą pieszczotę, miłe słowo. Wilkołactwo działało czasami w niepojęty dla mnie sposób. To byłem słaby i flegmatyczny, to znowu wesoły i niemal rozpływałem się w słodyczy, a to znowu denerwowałem i byłem niebezpieczny dla otoczenia. W tej chwili czułem się jak szczenię, które wymaga opieki i towarzystwa bliskiej osoby, którą niewątpliwie był Black.
- To nic wielkiego, słodyczy moja... – chciał coś jeszcze dodać, ale w tym momencie pojawiła się pani Pomfrey, a gdy tylko zobaczyła, że jestem przytomny, spojrzała wymownie na Syriusza. Już on wiedział, co to oznaczało i to znakomicie.
- Panie Black, myślę, że to już czas zniknąć stąd i dać spokój zarówno mnie, jak i mojemu pacjentowi. – ona nie informowała, ale rozkazywała i była doprawdy zdeterminowana.
- Proszę mi tego nie robić! – kruczowłosy starał się wyglądać na cierpiętnika i szybko wstał z krzesła, by mieć większe pole manewru dzięki takiemu, a nie innemu postawieniu sprawy. To zakrawało nawet na wojnę pomiędzy uciążliwym odwiedzającym, a stawiającą na swoje pielęgniarką szkolną. Żadne z nich nie było skłonne by ustąpić, a ja wcale nie kwapiłem się do przerywania im, chociaż miałem w planach zadanie kobiecie kilku pytań dotyczących mojej sprawy.
- Umowa dotyczyła przebudzenia, a Remus czuje się już całkiem dobrze i nabrał kolorku, prawda Remusie?
- Nie odpowiadaj! – Black zmierzył kobietę ostrym jak brzytwa spojrzeniem wytrawnego oszusta. – Ona chce tego użyć przeciwko nam, a na to nie pozwolimy! – i tylko zdenerwował tym bardziej Pomfrey, która jak strzała pomknęła w stronę chłopaka, jednak ten odskoczył w tył i był gotowy do ucieczki, która jednak nie miała nic wspólnego z opuszczaniem Skrzydła Szpitalnego. Z przyjemnością oglądałem to jakże ciekawe widowisko. Pielęgniarka dawała z siebie wszystko starając się złapać Blacka, lecz ten raz po raz uciekał jej i unikał sprawnie planowanych uderzeń różdżką. Gdyby nie to, że kobieta ta była naszą pielęgniarką pewnie nie martwiłaby się o nic i zaklęciem pozbyła się tak uciążliwego, lecz kochanego potwora. Cieszyłem się w duszy, że Syri jest w stanie tak się wygłupiać, ale wizje znajomych, którzy również mogli tu być, ale ich zabrakło, zachęcała mnie do większego starania się, by szybko dojść do siebie.
Po tej niesamowicie wyglądającej zabawie musiałem opanować śmiech i nie dopingować mojego prywatnego obrońcy, który sam dotaszczył mnie aż do Skrzydła i teraz bronił się zażarcie byleby nie musieć opuszczać mnie tak wcześnie. Zapowiadała się długa i męcząca gonitwa, która wcale nie była dla mnie czymś złym, lub nieodpowiednim. Poniekąd stanowiło to dla mnie nie lada rozrywkę i atrakcję. Pielęgniarka uganiająca się za Syriuszem nie była częstym widokiem, a tym bardziej, gdy ostro ścinając zakręty mijali łóżka, a nawet kilka razy mnie. Przez pewien czas nawet z tego chichotałem, jednak wolałem zlitować się nad zmęczoną kobietą i pewnym siebie Blackiem.
- Niech pani pozwoli mu zostać jeszcze chwilę! – musiałem niemal krzyczeć tak głośno się zachowywali w tamtej chwili. Całe szczęście udało im się to usłyszeć, przez co oboje zatrzymując się gwałtownie, zwrócili na mnie uwagę. Miło z ich strony, że przestali biegać jak opętani nie mówiąc o odgłosach, jakie wydawali.
- Powinieneś odpoczywać. – dosadnie rzuciła pani Pomfrey.
0 Ale jeśli pani nie pozwoli mu jeszcze posiedzieć to skończycie nadal bawiąc się w indian i kowboi. – nie znalazłem lepszego porównania, a to dobrze oddawało scenę sprzed chwili. Moje usta nadal chciały się uśmiechać na wspomnienie tej gonitwy. To zapewne była dla nich niezła zabawa. Rozradowane oblicze Syriusza to potwierdzało.
- Niech będzie, ale tylko chwilę! – kobieta poddała się zapewne wiedząc, że nie wypadałoby jej kontynuować niedawnej farsy, w którą sprawnie wrobił ją sam „wielki” Syriusz Black.
- Jestem zwycięzcą! – Syri podnosząc ręce do góry wyszczerzył się szeroko. Ten gest nie spodobał się jednak pielęgniarce.
- Zaraz zmienię zdanie! – syknęła.
- Już jestem cichutki i spokojniutki! – chłopak usiadł na krzesełku przy mnie i z anielską miną złączył dłonie, wyprostował plecy. Nadal się wygłupiał, ale nie chcąc tego dłużej oglądać Pomfrey zniknęła w swoim gabineciku.
I znowu byliśmy sami, tylko ja i mój drogi kruczowłosy. Uśmiechałem się, gdy wystawił język w stronę drzwi pokoiku kobiety, a ta krzyknęła jeszcze zza nich: „Widziałam to!”. Oboje byli niesamowici.
- Teraz możemy porozmawiać. – Black pogłaskał mnie po głowie jakbym był dzieckiem i potrzebował jego czułości by nie płakać. – Znowu wracają ci złe dni w czasie pełni, ale dlaczego? Przecież było tak dobrze. – zmarszczył brwi. – To trochę niesprawiedliwe, skoro czułeś się znakomicie przez tyle czasu. Może coś jest jednak nie tak? – mogłem tylko wzruszyć ramionami.
- Powiem ci, jeśli dowiem się czegoś od Pomfrey, ale do tego czasu niewiele zgadniemy. Ach, i przeproś ode mnie chłopaków. Przysporzyłem im zmartwień...
- Głupek! – uderzył mnie lekko w głowę dwoma tylko palcami. – To nic nie da, bo zawsze będziemy się martwić. Jak się ma wilkołaka za przyjaciela to tak już jest. Ale kiedyś będzie lepiej i w czasie pełni razem będziemy ci pomagać i to nie tylko przed przemianą, ale i po niej, kiedy będę się ocierał o ślicznego wilczka. – teraz to ja miałem ochotę go uderzyć, ale dałem sobie spokój. – Wiesz, przyniosę ci dużo łakoci! – zmienił temat wyczuwając niebezpieczeństwo. – Tutaj nie będziesz miał dostępu do swojego słodkiego skarbczyka, więc zdradź mi hasło do niego. – zamrugał słodko oczyma. Niestety musiałem mu zaufać. Zaraz po zabawie z pisankami ukryłem swoje słodkości i te od Syriusza, w szafce nocnej, po czym zamknąłem ją zaklęciem i by dostać się do mojego skarbu niezbędne było hasło. Dzięki temu uniknąłem podjadania moich słodyczy przez przyjaciół, a teraz musiałem tak wiele zaryzykować.
- Esy-Floresy. – mruknąłem niechętnie i niewyraźnie. – Hasło to Esy-Floresy, ale nie wolno ci mówić nikomu, jasne?! – mierzyłem Blacka wzrokiem by mieć pewność, że mnie nie wyda. Skinął głową, ale nie byłem w stanie powiedzieć, czy mówi prawdę bez słów. I tak było za późno.
- Więc ja biegnę i zaraz wracam! – podszedł do tego aż nadto entuzjastycznie. Wzruszyłem tylko ramionami, a on poderwał się z miejsca i już go nie było.
Pani Pomfrey chyba słyszała jak trzasnął w biegu drzwiami, gdyż pojawiła się niedługo później ze wstrętnymi syropami w dłoniach.
- To konieczne? – zapytałem siląc się na normalny ton, chociaż ona wiedziała, jakie paskudztwo przychodzi mi pić. Wiedziałem, co mi odpowie: „Nie marudź tylko łykaj, bo nie urośniesz”. I to też po chwili usłyszałem z jej ust. Bardzo niechętnie pochłonąłem te świństwa, ale było to nieodłącznym elementem mojego życia. Byłbym bogaty gdyby płacono mi za picie tych paskudztw.
- Jak się czujesz? – zapytała troskliwie patrząc mi w oczy, jakby to one miały udzielić jej odpowiedzi i może coś w tym było.
- Znośnie. Kiedy będę mógł iść na zajęcia?
- Nie prędko. Jakiś tydzień spędzisz tutaj, a później...
- Co?! – tego się nie spodziewałem. – Przecież pełnia jest jutro! Po niej mógłbym wrócić, prawda? Więc dlaczego aż tyle? Ja mam niedługo egzaminy, nie mogę się lenić tutaj... – na poczekaniu wymyślałem powody, co szło mi trochę opornie mimo szczerych chęci i wielkich starań.
- Ze mną się nie dyskutuje – kobieta skarciła mnie, po czym ciągnęła. – Z jakiegoś powodu objawy przed pełnią się ponownie nasiliły, póki nie dowiem się, co to spowodowało nie mam zamiaru ryzykować, że znowu mi zasłabniesz na korytarzu. Wolę mieć cię tutaj przez kilka dni. Może wtedy czegoś się dowiem i szybciej cię wypuszczę. A może przypuszczasz, co mogło się stać? – w odpowiedzi pokręciłem głową.
- Tak jak pani mówiła, wszystko było dobrze. Czułem się świetnie, nie miałem koszmarów i nawet zapomniałem o tych dolegliwościach. Czy to możliwe, ze to, dlatego? – czułem się jak podczas pierwszego roku nauki w szkole.
- Sprawdzimy to, Remusie, a jeśli zajdzie potrzeba sprowadzimy specjalistów, chociaż wolałabym tego uniknąć... - aż mi włosy stanęły na karku, a dreszcze wstrząsnęły całym ciałem. Tylko tego mi brakowało, żeby wyrzucono mnie ze szkoły, gdy ktoś dowie się, kim jestem i że uczę się w Hogwarcie.
Zacisnąłem dłonie w pięści. Nie mogłem do tego dopuścić, a więc musiałem się dowiedzieć, czego chce ode mnie moje wilcze wcielenie, że tak „umila” mi spokój szkolnych dni. To także uniemożliwiało Syriuszowi towarzyszenie mi podczas pełni i częste odwiedziny. Kto wie, do czego by doszło gdyby ktoś wiedział, że moi przyjaciele są zamieszani w moją likantropię. Chciałem się stąd jak najszybciej wyrwać i w spokoju żyć dalej ciesząc się każdym dniem, nawet tym wyjątkowo nudnym.
Pojawił się Syriusz z całą paczką pyszności. Pani Pomfrey od razu zmierzyła go chłodnym spojrzeniem, ale nie odezwała się. Wstała z miejsca, zabrała puste flakoniki i zamknęła się w gabinecie. Prawdopodobnie chciała sprawić mi tym przyjemność i pozwolić na odrobinę normalności, za co byłem jej niezmiernie wdzięczny.
Black z czarującym uśmiechem wręczył mi zapas słodyczy.
- Dowiedziałeś się czegoś? – już na wstępie przeszedł do konkretów, jak to on w podobnych chwilach.
- Nie, ale muszę, bo czeka mnie wiele dni w zamknięciu.
- Pomogę ci! – zadeklarował ledwie skończyłem zdanie. Miałem nadzieję, ze to jakoś mi pomoże i da szansę się stąd szybko wyrwać. Nie liczyłem na jakieś szczególne ułatwienie sprawy, czy może pomoc wilczych genów. Musiałem sobie z tym poradzić sam, nie wliczając naturalnie przyjaciół, na których mogłem liczyć. Dla nich była to przygoda z wilkołakiem i rozrywka, a nie obowiązek. Byli wyjątkowi.
Wpakowałem do ust dwie Czekoladowe Żaby jednocześnie. Od razu było mi lepiej! Czekolada potrafiła zdziałać cuda, a w szczególności w organizmie takiej bestii jak ja. Syriusz miał swoje miejsce zaraz obok łakoci, a może na równi z nimi.


  

piątek, 27 sierpnia 2010

Upadek...

Tak, wróciłam! Może nie był to wyjazd o jakim marzyłam, ale było fajnie. Nawet nie wiecie jak tęskniłam! Następna notka pojawi się w niedzielę wieczorem - po moim powrocie z konwentu.


8 kwiecień
Chociaż dni lenistwa i odpoczynku dobrze na mnie wpływały, to musiałem przyznać, iż przepełnione zajęciami godziny mijały mi zdecydowanie szybciej i jeszcze przyjemniej. Z tego właśnie powodu bardzo entuzjastycznie przyjąłem rozpoczynające się na nowo lekcje. Nie mogłem powiedzieć tego samego o przyjaciołach, którym ponownie włączyła się opcja narzekania. Chyba mogłem pokusić się o wysnucie teorii, iż im człowiek był starszy tym częściej narzekał. Posługując się przykładem chłopaków mogłem w przyszłości opatentować swoje wywody, a ktoś może wymyśliłby jakiś eliksir zapobiegający temu nawykowi. Nie wykluczałem, iż i mnie dopadł ten sam syndrom starzenia się, jednak sam nie mogłem tego określić, potrzebowałem kogoś, kto mógłby mnie pod tym względem ocenić.
Zajęcia skończyły się zanim właściwie dotarła do mnie ta prawda. Pozwoliłem sobie na chwilę nieuwagi, a ta przeciągnęła się. Moje myśli cały czas uciekały gdzieś, rozbiegały się w rożnych kierunkach. Przez chwilę wydało mi się to dziwne, jednak uznałem, że był to wpływ niedawnej przerwy wielkanocnej i teraz muszę na nowo przyzwyczajać się do obowiązków.
- Remusie, idziemy... – Syriusz przyjrzał mi się uważnie i dotknął czoła. Nie rozumiałem, dlaczego to robi, jednak on jakby wyjaśniając dodał. – Jesteś bledszy niż zawsze. – postanowiłem nawet tego nie skomentować. Po prostu zebrałem swoje rzeczy i skinąłem na przyjaciół. Mogliśmy spokojnie przejść do kolejnej klasy. Nogi pode mną zadrżały, kiedy przechodziłem przez próg. Wydawało mi się, że moje ciało jest dziwnie ociężałe, a myśli przebiegały przez głowę zdecydowanie wolniej niż zawsze. Nie rozumiałem zachowania własnego organizmu, chociaż mogło to być złudzeniem.
- Syriuszu, mógłbyś jeszcze chwilę poczekać? – Wavele przywołał do siebie kruczowłosego, który przeprosił mnie i wrócił jeszcze do sali. Wydawał się z tego faktu bardzo zadowolony, jakby właśnie miał odebrać prezent świąteczny od przebranego za ‘czerwonego brodacza’ wujka. To mogło oznaczać tylko jedno – nową książkę, którą udało się zdobyć nauczycielowi. Poczułem nawet lekkie ukłucie zazdrości na myśl o tym, że mój Syriusz potrafi tak wspaniale się uśmiechać, kiedy chodzi o runy.
Zakręciło mi się w głowie, więc oparłem dłoń o ścianę i rozmasowałem kciukiem i palcem wskazującym nasadę nosa. To trochę pomogło. Może zaszkodziło mi śniadanie, albo wręcz przeciwnie, zjadłem za mało?
Syri wychodząc z sali upychał coś do swojej torby, a więc nie pomyliłem się, co do jego konszachtów z profesorem.
- Dobrze się czujesz? – zapytał niepewnie, a jego dłoń ponownie powędrowała do mojego czoła. – Chyba masz gorączkę...
- Bzdura! – odtrąciłem jego rękę. – Nic mi nie jest, czuję się znakomicie. Chodźmy już. – odepchnąłem się od ściany i ruszyłem przodem. Powoli ciemniało mi przed oczyma, czułem to dziwne wirowanie w głowie, które sprawiało, że miałem ochotę zwrócić ostatnio zjedzone danie. Chyba jednak nie czułem się tak dobrze, jak mówiłem. Grunt usunął mi się spod stóp i zwyczajnie straciłem kontakt z rzeczywistością.
Od dawna nie miałem wizji, nie reagowałem gwałtownie na pełnie, a dziś najwyraźniej coś się ze mną stało. Tonąc w ciemnej otchłani wiedziałem, że zaraz coś zobaczę, że ocknę się we śnie, więc wcale nie dziwił mnie obraz polany i osób na niej. Bez trudu poznałem obecnego tam postawnego mężczyznę o drapieżnych rysach twarzy, kilkudniowym zaroście. Przed nim siedziało dziecko, dziewczynka, mała słodka istotka, z którą mężczyzna bawił się jak kochający ojciec. Nie wiem, czy były to wspomnienia przekazane mi przez Greybacka wraz z likantropią, czy też zwyczajny omam. Wiedziałem za to, że dziewczynce pisana jest śmierć z rąk ojca, zaś sam starszy wilkołak zmieni się nie do poznania. Tutaj był zadbany, bardzo męski i zapewne, dlatego jego ukochana oddała jego uczucia, a jednak zmieniła zdanie, gdy dowiedziała się, kim jest. Poczułem ogromne współczucie, kiedy patrzyłem na niewinną zabawę z dzieckiem, na spokojnie okazywaną miłość.
A jednak ta łagodność widoczna w oczach Greybacka zmieniła się nagle w czystą nienawiść, we wściekłość i nieopisany ból. Jego dłoń przypominająca szponiastą łapę typowego mieszańca przebiła się od tyłu przez drobną pierś dziewczynki. Przeszła przez całe ciało i wydostając się na zewnątrz przodem, a w zaciśniętej pięści tkwiło świeże serce, które nagle zaczęło wysychać, zwijać się jak suszona śliwka, czernieć, kurczyć się.
Mężczyzna spojrzał na mnie zbolałym wzrokiem, tak innym od tego, który znałem obecnie. On był kiedyś inny, ogarnęło go szaleństwo po tym, co przeżył. Jego usta wygięły się w lekkim uśmiechu, przekrzywił głowę, przez co wyglądał niewinnie.
- My nie jesteśmy źli. – zwrócił się do mnie. – My stajemy się źli przez zepsutych ludzi. To oni tworzą wilkołaki. Uważają nas za zło wcielone nie wiedząc, iż w ten sposób zaczynają nas kształtować, jakbyśmy byli z gliny. – nie byłem pewny, dlaczego, ale z moich oczu popłynęły łzy. On mógł mieć rację i jego własny dramat sprawiał, że czułem wielki ból. Ja mogłem być taki sam jak on. Gdyby moi przyjaciele mnie odrzucili może i ja zacząłbym się zmieniać, upodabniać do Greybacka.
Sięgnął do swojej piersi, wbił w nią dłoń i krzywiąc się wyjął swoje własne serce pokazując mi je. Było równie zasuszone, co serce dziewczynki po tym jak wyjął je z jej piersi.
- Takie się staje, gdy już się zmienisz, gdy staczasz się w dół, takie są serca tych, którzy NAS zmieniają. – umieścił najważniejszy organ na powrót w swoim ciele i wskazał pazurem za mnie. Obejrzałem się i wtedy zobaczyłem rząd postaci. Jego żonę, którą kiedyś widziałem, chociaż tylko przez chwilę, jego córeczkę, moich przyjaciół. A więc najważniejsze dla nas osoby, które wiedziały, kim jestem ja, które wiedziały, kim jest on.
Poczułem ciężką dłoń na ramieniu, a patrząc do góry dostrzegłem spokojne oblicze mężczyzny, którego się bałem, którego nienawidziłem, a któremu współczułem, którego powoli ponownie zaczynałem rozumieć.
- Patrz uważnie, ponieważ wiele możesz się jeszcze nauczyć, nawet ode mnie. – zapewnił i skinieniem głowy ponownie zwrócił moją uwagę na znajomych ludzi. Ich oczy były zamknięte jakby spali a tym czasem przed ich ciałami zmaterializowały się czerwone, soczyste serca. Powoli jednak serce żony Greybacka zaczęło czernieć. Wiedziałem, co się dzieje. Dowiadywała się, że jej ukochany jest wilkołakiem, powoli zaczynała się go obawiać, nie ufała mu, chciała uciec, aż w końcu serce przypominało już tylko bryłkę węgla, a to oznaczało, że jej miłość się rozpłynęła, zniknęła. Ale dziecko nie wiedziało, co się dzieje, on nadal był dla niego tatusiem.
- Ale z czasem ona mogła ją napuścić przeciwko mnie. – wilkołak czytał w moich myślach, wyjaśniał powoli nieścisłości. – A wtedy tylko bardziej bym cierpiał, a dobrze wiesz jak dotkliwa potrafi być czasami rana zadana przez ukochaną osobę. Twoi przyjaciele także mogą się zmienić, ich miłość do ciebie wyparuje, zniknie, a ty staniesz się taki jak ja... – szeptał prosto do mojego ucha. – Ale możesz temu zapobiec, możesz uratować ich przed zatraceniem się. Zabij ich, a wtedy będą już na zawsze cię kochali, nie zdradzą...
Byłem przerażony jego słowami, nie potrafiłbym tego zrobić, nigdy nie przyszło mi to na myśl. Jak w ogóle mógł proponować mi coś podobnego. Ale nie mogłem się od niego odsunąć, nie byłem w stanie uciec przed nim, chociaż czułem jak mdli mnie na samo wspomnienie tego, co mi proponował.
- Nigdy! – wyrzuciłem z siebie z wielkim trudem. – Oni są inni! – nawet mnie zabolało to stwierdzenie. Bo przecież jego żona dała mu dziecko, była dla niego wszystkim, a później okazała się tak słaba, tak bojaźliwa. Nie wiedziałem, co mu powiedzieć, a przecież nie chciałem go ranić. Greyback, który stał ze mną nie był bestią, którą znałem, był nauczycielem, był duchem, który tłumaczył mi motywy jego postępowania, powoli wprowadzał w arkany moich przemian, moich mocy.
- Potrafiłbyś to zrobić, tak jak ja potrafiłem. Ja zostałem złamany, zmieniłem się, ty też możesz, gdy tylko poczujesz jak w sercu twoich bliskich kwitnie zdrada, gdy dostrzeżesz zarys noża w ich dłoniach. Wtedy i ty się zmienisz.
Nie mogłem wytrzymać. Upadłem na kolana, znowu czułem niesamowite mdłości, a w następnej chwili wymiotowałem, oczy paliła mi nieznośna jasność, coś rozrywało moje ciało. Wróciłem ze snu do rzeczywistości. Opadłem bezwładnie na plecy i leżałem słaby, na granicy snu i jawy niezdolny do ruchu, ponownie zasypiałem, chociaż teraz ogarniało mnie wyłączne ciepło, świadomość nie podsuwała żadnych obrazów.

wtorek, 10 sierpnia 2010

Grill II.

   Tak oto wyjeżdżam na upragnione od lat wakacje nad morzem! Kolejna notka pojawi się  27 sierpnia!


Pojawienie się Fillipa z dzieckiem wzbudziło większą sensację niż sam jeden maluch. Nie było chyba osoby, która nie zastanawiałaby się, co chłopak robi w szkole zamiast żony nauczyciela latania. Słyszałem snute domysły jakoby Fillip miał siostrę, która zeszła się z Camusem, ale nie brakowało i takich, gdzie były Ślizgon był po prostu niańką dla małego. Sam profesor stał się tym bardziej atrakcyjny dla uczennic, które nie potrafiły dać za wygraną i specjalnie zapominały, że mężczyzna ma już żonę. Traktowały go jak samotnego ojca z dzieckiem, w dodatku przystojnego i szarmanckiego. Dziwiłem się, że jeszcze żadna nie zemdlała, kiedy tak piszczały do siebie wpatrując się w nauczyciela jak w obrazek. Taki obrót spraw z pewnością był sprzyjający dla Camusa i Fillipa, którzy mogli zachowywać się swobodnie w każdej chwili, tym bardziej za malcem na kolanach. Sam chłopczyk mówił niewiele, za to całym sobą zabawiał grono pedagogiczne. Kiedy już się uśmiechał, coś mamrotał, lub patrzył ciekawie po otaczających go ludziach nawet McGonagall wydawała się mięknąć. Sprout za to wzdychała patrząc na bobasa, który wyraźnie interesował się sznureczkami przy jej sukni.
Fillip uspokoił małego i właśnie karmił Nathaniela miękkim mięsem z grillowanych skrzydełek. Maluch mlaskał głośno z błogim uśmiechem na twarzy i domagał się więcej. Jego brzuszek puchł niemal, jednak on ciągle nie miał dosyć. Widać niesamowity klimat Hogwartu, obecność tylu ludzi i rodziców sprawiała, że miał zamiar dotrzymać wszystkim kroku. Z tego też powodu wzrok większości dziewczyn skierowany był właśnie w tamtą stronę, a ich instynkt macierzyński widać było już na pierwszy rzut oka. Nie mogły się nadziwić, jak słodkie mogą być małe dzieci. Buzia chłopca była umorusana, świeciła się od tłuszczu kurczaka i nakrapiana była plamkami przyprawy. Chłopczyk pociągnął wielki łyk soku z dyni ze swojego kubeczka z dzióbkiem, dzięki czemu nie rozlewał napoju. Oblizał się, a głośne „Ach!” wywołało kolejną falę głośnego zachwytu u każdej przedstawicielki płci pięknej, nie wykluczając przy tym niektórych chłopców, czy mężczyzn. Hagrid, który siedział przy stoliku z Filchem klaskał w dłonie za każdym razem, gdy chłopczyk znowu zrobił coś niebywale rozkosznego.
Niewiele osób zwracało na nas uwagę, kiedy Camus ocierał chusteczką brudną buzię syna, ale wiedziałem, że gdzieś siedzi pewna osoba, która niewątpliwie zajmowała się obserwacją nas, nie zaś sytuacji przy stole nauczycielskim. Siedzieliśmy w siódemkę. Ja, moi przyjaciele oraz Zardi z Agnes. Po swojej prawej stronie miałem moją „dziewczynę”, zaś po lewej Shevę. Musieliśmy stwarzać pozory normalnej sytuacji, chociaż Zardi narzekała od czasu do czasu na taki obrót spraw. Z udawanym uśmiechem dała mi buziaka w policzek i cały czas sprawiała wrażenie niesamowicie zadowolonej, podczas gdy chichocząc gderała wściekle.
- Do czego to doszło, żebym musiała udawać uśmiechniętą kluchę. – syczała przez zęby zapychając usta kiełbasą, byleby, chociaż na chwilę móc przybrać normalny wyraz twarzy. – Cokolwiek wymyśliła Lily, nie wtajemniczyła w to żadnych koleżanek. W ogóle o was z nimi nie rozmawia, z resztą nie porusza tematu chłopaków wcale. Rozmawiają tylko o nauce i egzaminach, zupełnie nie wiem, o co może jej chodzić. Może jest o coś zazdrosna, może szuka sposobu by pogrążyć Remusa i być najlepszą uczennicą w grupie? – snując swoje domysły właśnie skończyła drugą kiełbaskę i sięgała po trzecią, jednak zrezygnowała, gdy na stole pojawił się półmisek z szaszłykami. Nakładając ich sobie kontynuowała. – Ale dowiem się, jeśli będzie możliwość.
- Za mało ma do nauki i już jej się nudzi. – James również pochłaniał grillowane mięso chociaż rozsądniej, jako że widział jak wiele różnych smakołyków przygotowano dla nad dzisiejszego dnia.
- Dobrze by było znaleźć jej jakieś zajęcie. – Syriusz wtrącił się do niedawno rozpoczętej rozmowy. – Będzie miała, co robić, nie będzie miała czasu na śledzenie nas. – miał rację, jednak musieliśmy znaleźć coś, co nie wzbudzając niczyich podejrzeń ukradłoby trochę czasu wścibskiej dziewczynie. – Jest jeden sposób by to osiągnąć... – Syri uśmiechnął się, a jego wzrok spoczął na upychającym do ust pieczarkę Peterze. Czując nagle spojrzenie wszystkich osób przy stole blondynek przełknął głośno ślinę i pogryzł szybko grzybka.
- Co ja? – zapytał niepewnie i starał się zasłonić trzymanym w ręce szaszłykiem. – Ja nie mam z tym nic wspólnego.
- Już masz, Pet. – James wyszczerzył się władczo. – Będziesz naszą tajną bronią. Pójdziesz do Evans i poprosisz żeby udzielała ci korepetycji przed egzaminami. Ona skorzysta i ty też.
- Hę? – Pettigrew patrzył na nas z wyrzutem. – Ale dlaczego ja? – nie ulegało wątpliwości, że nie specjalnie chciał brać w tym wszystkim udział. Tym bardziej, że jego czas wolny byłby teraz ograniczony do minimum i zamiast bezczynnego siedzenia i wpatrywania się w Narcyzę, musiałby sięgnąć po książki zaczynając się na poważnie uczyć.
- Peter, twoje wyniki nie zachwycą nikogo, więc prawdopodobieństwo, że w tym stanie zwrócisz na siebie uwagę jakiejkolwiek dziewczyny jest nikłe. Popatrz na Lucjusza. – Black wyciągnął ciężką artylerię. – On ma najlepsze wyniki, uczy się wręcz fenomenalnie, a ty zaledwie miernie. – każde z nas zdawało sobie sprawę z tego, iż chłopak specjalnie pominął „przystojny i bogaty”, by nie dołować blondynka, który miał nam pomóc. Peter spuścił głowę, odłożył kiełbaskę na talerz i zamyślił się. W tej też chwili dyrektor przerwał naszą tajną naradę.
- Kochani! Zostawcie sobie miejsce na więcej. Ten, kto dotrzyma kroku Hagridowi i zje, chociaż po jednej porcji ze wszystkich naszych grillowanych przysmaków, otrzyma nagrodę! Bardzo cenną i wartościową! Dajcie z siebie wszystko, dziś rozpychamy brzuchy! Konkurujecie także z nauczycielami, więc nie przegapcie takiej okazji! – jakby dla potwierdzenia swoich słów Dumbledore sięgnął po skrzydełko i zabrał się za jedzenie. Wtedy też ze stolików zniknęły poprzednie półmiski, a pojawiły się nowe pełne kurczaka i pieczonego chleba. Nie planowałem brać udziału w tej zabawie, a jedynie zjadać trochę smakołyków serwowanych nam przez skrzaty czekając na steki. Miałem nadzieję, iż będą lekko krwiste, chociaż nie mogłem chyba liczyć na takie szczęście.
Inne zdanie na ten temat mieli Syriusz i James. Zakładali się między sobą, który z nich zdoła zjeść najwięcej i wygra tę małą konkurencję między nimi dwoma. Każdy jakby zapomniał nagle o niedawnym planie zajęcia Lily Peterem. Sam Pettigrew już nie myślał nad niczym, a jedynie pakował w siebie jeszcze więcej mięsa. Byłem ciekaw, co z tego wszystkiego wyjdzie i czy w ogóle zdołamy pozbyć się natrętnej dziewczyny, która coś do nas miała.
Doczekałem się w końcu swojego mięsa, które chociaż zbytnio dopieczone smakowało mi niesamowicie. Teraz dopiero okazało się, jak przestronny jest mój żołądek i jak wiele potrafi pomieścić. Z niemałym zadowoleniem stwierdziłem, że niektóre steki były jednak bardziej krwiste, jakby przeznaczone specjalnie dla mnie. Od dawna nie objadłem się do tego stopnia, ale chociaż mój brzuch przypominał teraz balon, to zdecydowanie byłem zadowolonym wilkołakiem. Chyba nagle zaczynałem rozumieć rozmiłowanie Nathaniela w tym grillowanym mięsie, które tak chętnie pochłaniał, a teraz patrzył zainteresowany na to, jak inni jedli i czasami tylko skubnął chleba, czy też litrami pił sok. Dla małego chyba było to pierwszą tego typu okazją do przebywania w tak licznym gronie. Szybko jednak zrobił się śpiący i ziewając przeciągle wtulił się w Kolana Marcela i Fillipa robiąc sobie z nich prowizoryczne łóżeczko. Nie tylko dla niego był to niebywale interesujący dzień. Ja również odczuwałem zmęczenie po tak wielu atrakcjach w tak krótkim czasie.
- Peter objedzony to Peter ustępliwy. – rzucił w pewnej chwili Syriusz i odsunął półmisek, do którego blondynek chciał ponownie sięgnąć. – To jak będzie z tymi korepetycjami, co? – Pettigrew z żalem patrzył to na Blacka, to znowu na jedzenie.
- Dobra, zrozumiałem. Poproszę ją jutro, a teraz oddaj! – buntował się chwile, chociaż wystarczyło, że w pobliżu przeszła Narcyza, a Pettigrew pokiwał głową patrząc na nas. – To może z samego rana jej powiem. – chyba nagle zrozumiał sens wcześniejszych słów kruczowłosego i uznał, że lepsze wyniki zdołają go przybliżyć w jakiś sposób do Ślizgonki. Żałowałem bardzo, iż musieliśmy posuwać się do podobnych zagrań by mieszać go w nasze sprawy, ale w tej chwili był nam niezbędny. Nawet Peter był czasami niezastąpiony, bo przecież należał do naszej grupy, a wśród nas każdy był kimś wyjątkowym i chwilowo objedzonym do granic wytrzymałości żołądka.

niedziela, 8 sierpnia 2010

Grill I.

We wtorek wieczorem zamieszczę ostatni rozdział przed moim wyjazdem!


3 kwietnia
To niesamowite jak wiele pomysłów potrafi mieć dyrektor. Większość ludzi w jego wieku, ilekolwiek mógł mieć lat, zazwyczaj narzekała, upominała i rozwodziła się na starymi, dobrymi czasami. Dumbledore był inny. Zawsze chętny do pomocy, wyrozumiały i wesoły. Nie wiedziałem jak dotąd by czymkolwiek się martwił, za to z każdą chwilą w jego głowie pojawiała się nowa myśl by umilić i urozmaicić nasz pobyt w szkole. Jeszcze niedawno uganialiśmy się za jajkami z niespodzianką, zaś teraz w ramach kolacji mieliśmy uczestniczyć w wielkim ogólnoszkolnym grillu. Jak zaznaczył sam dyrektor, nie był to w prawdzie jeszcze sezon, jednak w trakcie jego trwania będziemy wszyscy siedzieć w domach, a więc ucieknie nam okazja do podobnego uczczenia zbliżających się egzaminów. Drażnił się z nami w ten sposób, jednak bez sprzecznie jego pomysł spodobał się wszystkim.
Woźny wyciągnął na błonia różnej wielkości stoliczki, przy których mieliśmy siedzieć w zależności od liczności naszych przyjacielskich grupek. Dla nauczycieli przeznaczono wielki stół, który miał zebrać ich wszystkich razem, jak podczas posiłków w Wielkiej Sali.
Nie mogłem zaprzeczyć, iż nawet ja podchodziłem do tego grilla bardzo entuzjastycznie. Pomysł był świetny, a mało tego dawał nam możliwość byśmy spędzili cały ten czas wszyscy razem, nie wykluczając naszych znajomych z innych domów i roczników.
Jakież było moje zaskoczenie, kiedy zaraz przed wyjściem z zamku mignął mi jakiś niewielki człowieczek, który pokracznie przechodził między wielkimi drzwiami bełkocząc coś niewyraźnie. Sądząc po minie Shevy, on także widział to, co ja. Zajęci dyskutowaniem J. i Syriusz najwyraźniej nie widzieli nic, zaś Peter skupił się na swoim dziurawym na placu bucie, więc i na niego nie mogłem liczyć.
- Dyrektor zaprosił też elfy? – Andrew wzruszył ramionami, jakby odpowiadał na swoje pytanie.
Drzwi znowu się uchyliły i pojawiła się w nich mała, pucata główka. Wcale nam to nie pomogło, a tylko bardziej skomplikowało sprawę. Tym czasem bobas wcisnął się przez uchylone wejście do środka i uśmiechnął promiennie.
- Nathaniel, poczekaj na mnie. – rozległ się głos za drzwiami, a w następnej chwili do zamku wszedł nie, kto inny, jak Fillip. To dopiero nas zaskoczyło, tym bardziej, że chłopak wziął za rękę malucha, który ciekawsko rozglądał się po korytarzu.
- Co ty tutaj robisz?! – taki chór jak dzisiaj chyba jeszcze nigdy nam nie wyszedł, za to bardzo rozbawiliśmy starego znajomego. Chyba tylko niewielka odległość, jaka nas dzieliła pozwalała nam na spokojne podejście do młodego mężczyzny, który kiedyś uczył się z nami w szkole. Fillip nie zmienił się specjalnie, chociaż urósł odrobinę i zmężniał, ale tym samym jego uśmiech wydawał się jeszcze łagodniejszy. Jego widok był naprawdę zaskakujący, tym bardziej, że Camus został wezwany przez dyrektora zaraz po drugim śniadaniu, a później był obecny na obiedzie i podwieczorku.
- Dyrektor zaprosił mnie z małym na kilka dni, by Marcel mógł odpocząć od codziennego podróżowania między domem, a szkołą. Ale był zdziwiony, kiedy dowiedział się, że to ja jestem „żoną” Marcela i „mamusią” jego syna. – chłopak zachichotał i wyjmując chusteczkę otarł ubrudzoną czekoladą buźkę malucha siedzącego na jego ramionach, który uważnie się nam przyglądał. Był śliczny. Miał kasztanowe niemal włoski i ładne jasne oczka, którymi starał się dostrzegać wszystko wokół jednocześnie.
- Tata! – krzyknął nagle i zaczął się wić jak mały piskorz. Fillip postawił go na podłodze, a maluch biegiem minął nas i pobiegł dalej. Dopiero odwracając się zrozumiałem, iż dostrzegł zbliżającego się do nas Camusa. Mężczyzna wydawał się rozradowany i przyklękając pozwolił by szkrab wpadł w jego ramiona z cichym piskiem aprobaty. Twarz Fillipa także przybrała trochę inny wyraz, kiedy nauczyciel podchodził do nas. Nie dało się ukryć, że byli parą, a dla dyrektora musiał to być najprawdziwszy szok. Pod jego okiem, w tym wypadku niewątpliwie ślepym, zrodziło się takie uczucie pomiędzy uczniem i profesorem. Byłem ciekaw, czy Camus dostał burę za coś takiego, czy może jednak obeszło się bez nieprzyjemności. Mężczyzna uściskał chłopaka mocno i pocałował w policzek.
- Wy zawsze jesteście gdzieś w pobliżu, co? – zagadnął do nas. Szczerze powiedziawszy speszyłem się jego słowami, gdyż miał rację. Z jakiegoś powodu niebywale często pojawialiśmy się, kiedy między nim a Fillipem coś się działo, nawet w czasie, kiedy były Ślizgon uczył się jeszcze w Hogwarcie.
- Pac, tato, pac! – piskliwy, pełen entuzjazmu głosik malucha zwróciłby uwagę całej szkoły, gdyby tylko go słyszała. – Podniósł paluszek do góry i nagle zabłysł na nim płomyczek. Zadowolone dziecko patrzyło na ojca w skupieniu i wyczekiwało jego reakcji. Camus objął szybko jego łapkę i pocałował uśmiechając się.
- Ślicznie, ale nie rób tak przy ludziach. – pochwalił syna i od razu pouczył. Kiedy jego łagodne spojrzenie spoczęło na kochanku, ten wzruszył ramionami.
- Chciał się pochwalić przed tatą, czego się wczoraj nauczył. Normalnie jest grzeczny, wiesz o tym. – biorąc malca od nauczyciela Fillip dał mu buziaka w nos. – Pójdziesz z kolegami i pokażą ci ładne rzeczy, dobrze? Tatuś zaraz do ciebie przyjdzie. – postawił przytakującego chłopczyka na ziemi, a ten złapał za rękę Syriusza, który stał najbliżej i zaczął ciągnąć w kierunku drzwi wyjściowych. Zaskoczeni wpatrywaliśmy się w opiekunów tego szkraba, jednak oni zachęcili nas uśmiechami, byśmy zajęli się Nathanielem. Nie wątpiłem, że w niedługim czasie wyniknie między nami sprzeczka o tego słodkiego bobasa. Nawet ja chciałem potrzymać go za łapkę, czy też wziąć na ręce. Jego wielki, rozradowany uśmiech ośmielał każdego, kto mógłby mieć wątpliwości, co do zajmowania się nim. Widać było, iż słucha rodziców i ufa im bezgranicznie. Nie bał się nas ani trochę, a w dodatku z zapałem wskazywał na jezioro i pływającą po nim ośmiornicę, która wyraźnie chciała zasmakować w słońcu, póki jeszcze się pojawiało na niebie.
- Siem! – wymamrotał zadowolony chłopiec wskazując na wielkie żyjątko. Nie specjalnie wiedziałem, o co mu chodzi, podobnie jak i moi przyjaciele. Nie miałem jak dotąd styczności z dzieciakami.
- Ośmiornica. – powiedział łagodnie Syriusz, który miał szczęście, jako pierwszy dostać w swoje ręce Nathaniela.
- Siem! – kiwał głową maluch zaciekle się zgadzając. Widocznie wypowiedzenie całego słowa sprawiało mu jeszcze problem, o ile naprawdę o to chodziło.
Usiedliśmy na trawie pod naszym ulubionym drzewem i wtedy chłopczyk przeszedł w moje ramiona. Rozsiadł się wygodnie na moich kolanach kręcąc tyłeczkiem i śmiał, kiedy patrzył na pływające po jeziorze zwierze. Klaskał, gdy to poruszało ogromnymi mackami. Rozparł się na mnie wygodnie jak na fotelu. Na błoniach zaczęli pojawiać się uczniowie, a tym samym nasz mały podopieczny wzbudził nie małą sensację. Nie często widywało się kilkuletnie dziecko w szkole, a to było wyjątkowo rozkoszne. Nie wiedzieliśmy jak odpowiadać na zadawane pytania dotyczące małego, jednak James przejął pałeczkę, gdy zauważył, że może być w centrum uwagi dzięki pomocy nieświadomego szkraba.
- To syn Camusa. – zdradził sekret od razu. – Chyba nie myśleliście, że szkolna impreza może odbyć się bez głównej atrakcji wieczoru? – bajerował.
W tym czasie woźny właśnie wyciągał ogromny grill na zewnątrz, a skrzaty domowe lewitowały przed sobą ogromne misy z mięsem, kiełbaskami i sam nie wiem, czym jeszcze. Dyrektor wyszedł ze szkoły za nimi, a jego usta były rozciągnięte w ogromnym uśmiechu. Nie miał na sobie szaty, ale zwyczajne ubrania, w których widziałem go po raz pierwszy. Wyglądał zabawnie w koszulce polo i lnianych spodniach. Czułem, że to będzie naprawdę udana zabawa, tym bardziej, że widząc zainteresowanie Nathanielem zbliżył się do nas, a uczniowie bez namysłu zrobili mu miejsce.
- Nasz gość specjalny już przybył jak widzę. – wyciągnął ramiona po chłopca, a ten patrzył na niego przez chwilę, po czym chętnie zostawił Pottera zamieniając go na wesołego dyrektora. – Kochani, zaczynamy grilla. – zawołał mężczyzna, podczas gdy malec tarmosił zafascynowany jego brodę. – Pan Filch właśnie wszystko rozpala, będziemy ucztować! – odpowiedziały mu rozradowane krzyki.

piątek, 6 sierpnia 2010

Łakociowe jajka!

31 marca
Syriusz zmusił mnie bym od razu poszedł do Zardi by porozmawiać z nią o niedawnej sytuacji z biblioteki. Uznał, że kto, jak kto, ale ona znajduje się w najlepszej sytuacji, jeśli chodzi o dowiedzenie się czegoś na temat naszego rudego prześladowcy. Sama Caroline nie była zachwycona słysząc naszą relację z tego incydentu i chociaż uznała, że Evans powinna się leczyć, to postanowiła zbadać tę sprawę. Nie obiecywała żadnych wyników swojego śledztwa, jednak zapowiedziała, iż postara się cokolwiek wywęszyć. Zdecydowanie była osobą, na którą mogliśmy liczyć. Nie musieliśmy przed nią niczego ukrywać, gdyż była osobą, która nie wtykała nosa w nie swoje sprawy, jeśli nie została o to poproszona, lub nie uznała, iż robi to dla czyjegoś dobra. Z szerokim uśmiechem zapowiedziała przede mną swoją akcję i pochyliła się udając, że całuje mnie w policzek. W rzeczywistości tylko szepnęła, że w następnym roku mnie rzuci z powodu mojego braku zainteresowania jej osobą. Tak zakończyło się nasze wysyłanie szpiega w szeregi żeńskiej części Gryffindoru.
Tym czasem mieliśmy na głowie ważniejsze rzeczy. Dyrektor postanowił urządzić nam w tym roku polowanie na jajeczka. Jako że niedziela wielkanocna nadawała się do tego idealnie z samego rana oświadczył, iż w zamku i na błoniach pochowane są, „lub porozrzucane, jak kto woli, moi mili”, jajka z niespodzianką. W środku miały znajdować się zarówno łakocie, jak i upominki, a w Złotym Jajku, jednym na tysiąc „zadania na egzamin z transmutacji”. Nikt nie wiedział, czy dyrektor żartuje, czy też nie, jednak wyraźne niezadowolenie McGonagall mogło oznaczać, iż została zmuszona do wyjawienia tajemnicy, a tym samym słowa dyrektora mogły być prawdą. To przekonało wiele osób ze starszych roczników, by jednak wziąć udział w zabawie. Ja osobiście byłem bardziej chętny by zdobyć łakocie ukryte w jajkach. Znając dobry gust Dumbledore mogłem pokusić się o stwierdzenie, iż jest to gra warta świeczki. Sama myśl o rarytasach, jakie mogłem znaleźć kusiła wystarczająco, bym zdeklarował przed przyjaciółmi, że i ja planuję się bawić w łowy na wielkanocne jajka.
Zaraz po śniadaniu zaczęła się walka o znalezienie jak najwięcej jajek, w tym przede wszystkim odnalezienie Złotego Jajka. Większość osób wybiegła na zewnątrz by w słoneczny, ładny dzień szukać jajek po błoniach. Uważali zapewne, iż tam najprawdopodobniej ukryty został ich złoty cel. Nie interesowałem się tym wcale. Z głębokim oddechem pobiegłem korytarzem na pierwsze piętro by tam zacząć swoje poszukiwania. Tym razem rozdzieliliśmy się z przyjaciółmi, co bardzo mi odpowiadało. Nie planowałem dziś dzielić się łakociami z kimkolwiek, a więc teraz mogłem mieść wszystkie niespodzianki dla siebie. Aż ślina zbierała mi się w ustach na myśl o łakociach.
Zacząłem przeszukiwać kąty, wszelkie możliwe skrytki, gdzie jajka mogły zostać upchane. Znalazłem jedno za zbroją Czarnego Rycerza. Było wielkości kafla, misternie ozdobione, starannie wymalowane i lekkie. Nie miałem najmniejszego problemu z otworzeniem go. Wystarczyło uderzyć w nie różdżką, a rozpryskiwało się wyrzucając z siebie zawartość. Tym sposobem w pierwszym znalazłem cztery Czekoladowe Żaby. Dawno nie odczuwałem takiej radości. Pochłonąłem łakocie od razu. Smakowały wyśmienicie, jak zawsze, ale mój spragniony czekolady organizm przeżywał najprawdziwszą ekstazę, kiedy słodkie pyszności rozpływały się w ustach. To zachęciło mnie do wzmożonego wysiłku. Włożyłem do kieszeni jedną pozostałą mi jeszcze żabkę i pobiegłem dalej. Byłem w niebie, kiedy znalazłem kolejne jajko. Tym razem wcale nie było ukryte, ale jakby oparte o ścianę przy jednej z klas. Wymalowano je zupełnie inaczej, niż poprzednie, a kiedy je otworzyłem w środku znalazłem dwa opakowania fasolek wszystkich smaków. To znaczyło, że w jajkach miały być rożne słodycze. Przez chwilę zastanawiałem się, czy nie powinienem zdobyć jakiejś torby na to wszystko. Po namyśle uznałem to za dobry pomysł. Pognałem, więc do dormitorium, a w drodze znalazłem kolejne dwa jajka. Jedno kryło niewielkiego pluszowego króliczka, drugie zaś Gumy Mordoklejki. Zostawiłem swoje dotychczasowe zdobycze na łóżku i nie zwlekając wysypałem z torby szkolnej całą zawartość. Z opróżnioną zbiegłem po schodach do pokoju wspólnego. Zaskoczył mnie jakiś ruch w kącie pokoju. Jak się okazało zmaterializowała się tam kolejna pisanka. Teraz wiedziałem, ze jest to zabawa do upadłego, a jajeczka mogą się pojawiać wszędzie. Ku mojej wielkiej uciesze było ono wypełnione czekoladowymi, karmelowymi i miodowymi Cukierkami Łasucha. Wysypałem całą zawartość do torby jeden cukierek wkładając do ust. Zwolniłem bieg i zdecydowałem się na marsz, kiedy pokonałem trzy korytarze i zacząłem odczuwać zmęczenie. Jajek musiało być pod dostatkiem, więc mogłem zwolnić. Z niemałym zachwytem dostrzegłem kolejną zdobyć na rogu dwóch korytarzy. Zmusiłem się do biegu, byleby dostać jajko w swoje ręce. Już wyciągałem ramiona w jego stronę, gdy uderzyłem głową o coś twardego. Pisnąłem i usłyszałem naprzeciwko siebie głośne stęknięcie. Masując obolałe czoło spojrzałem na obiekt przede mną, z którym właśnie się zderzyłem. Jakiś chłopak z Hufflepuffu również masował intensywnie czoło pojękując.
- Co za twardy łeb! – syknął patrząc na mnie rozżalonym wzrokiem. – Będę mieć guza jak róg jednorożca! – „nie da się ukryć” pomyślałem. W moim przypadku miało tylko boleć, ale w jego na pewno miało się skończyć widocznym śladem. Chłopak miał blond włosy, przydługie, więc zasłaniały jego jasne oczy i musiały trochę przeszkadzać. Nieznajomy dmuchnął, a kilka pasemek usunęło się z jego oczu.
- Barty Crouch Junior. – rzucił wyciągając do mnie rękę. Uścisnąłem mu ją i podniosłem się idąc za przykładem tego chłopaka.
- Remus Lupin. – przedstawiłem się również w odpowiedzi. Puchon wydawał się miły, chociaż szczery do bólu.
- Więc, z czego masz łeb? – zapytał z szerokim uśmiechem, a czerwony plac na jego czole wydawał się trochę większy niż wcześniej. Nie chciałem mu nawet o tym wspominać, więc podjąłem szybko temat i spuściłem wzrok z jego przyszłego siniaka.
- Z czekolady, więc co zrobimy z tym jajkiem? – nie ważne spotkanie, ważniejsza była niespodzianka w pisance. Barty sięgnął po jajko i roześmiał się patrząc na mnie.
- Chyba się na mnie nie rzucisz z pięściami, co? Podzielimy je w zależności od zawartości. – i tak nie miałem innego wyjścia. Skinąłem, więc głową. Obaj równocześnie dotknęliśmy różdżkami skorupki. Wyleciała z niego podwójna liczna Czekoladowych Żab, dzięki czemu nic nie traciłem, ani nie zyskałem. Puchon pozbierał z ziemi pudełeczka i podał mi sześć. Chciałem zaprotestować, jednak on tylko pokręcił głową i znowu się uśmiechał. – Nie jestem wielkim fanem czekolady, więc te możesz zabrać. Dwie sobie zostawię, zawsze mogą się przydać. To mnie przekonało, jako że wątpiłem by chłopak kłamał. Nie miałby ku temu żadnych podstaw.
- Ja chyba pójdę już dalej. – odezwałem się cicho. Nie czułem się zbyt pewnie w tej sytuacji, możliwe, iż z powodu kuszących mnie jeszcze łakoci. Moja torba była przecież niemal pusta, a chciałem zapełnić ją po brzegi.
- Słusznie. – padła odpowiedź i bez zbędnych pożegnań po prostu się rozeszliśmy. Zaczekałem aż znikniemy sobie z oczu i wtedy znowu pognałem szukać łakoci dla siebie. Ten mały wypadek przeszkodził mi trochę i czułem niepokój martwiąc się, iż ktoś sprzątnie mi sprzed nosa najlepsze kąski. Za swoje łakomstwo zostałem już ukarany bólem głowy, jednak nic mnie to chyba nie nauczyło poza tym, by szybciej łapać jajko i mieć je dla siebie. Inni mogli nie być tak mili jak Barty, który zechciał się ze mną podzielić.
Znowu poczułem nieodparty zew czekolady i podjąłem się szybkiego przeszukiwania kątów. Dzięki temu znalazłem kolejne jajeczka, w których były Musy-Świstusy, kremowe bryły nugatu, Miętowe Ropuchy i jeszcze kilka innych łakoci. Byłem rozradowany mając świadomość, że w jajkach najwięcej było właśnie słodyczy. To mogło zaoszczędzić moje i tak niewysokie kieszonkowe na zakupy w Hogsmeade. Dyrektor zasługiwał na kolejne ordery i medale za tak wspaniałe pomysły. Nie myślałem, że ta zabawa może pochłonąć mnie do tego stopnia. Zaczarowałem torbę, by nie miała dna i tym właśnie sposobem mogłem wkładać do niej wszystko. Nie rzadko mijałem innych koneserów pisankowych niespodzianek, ale wolałem wtedy nie patrzeć na ich wypełnione słodyczami szaty, czy wypchane kieszenie. Planowałem spędzić na szukaniu jajek cały dzień, póki Dumbledore nie ogłosi końca zabawy.

środa, 4 sierpnia 2010

Śledzeni

30 marca
Egzaminy zbliżały się wielkimi krokami, a ostatnimi czasy niewiele czasu poświęciłem intensywnej nauce. Tym razem jednak nawet przyjaciele czuli presję, którą pogłębiało tylko ciągłe upominanie nauczycieli. Musiałem przyłożyć się przede wszystkim do eliksirów, które teraz nie były tak proste jak w pierwszych latach i zaczęły sprawiać mi kłopoty. Nie byłem przecież geniuszem, ale wszystko osiągałem ciężką i wytrwałą pracą, która czekała na moje lepsze dni.
Biblioteka była pełna uczniów, którzy w końcu zabrali się za naukę i nie rzadko jęczeli znad swoich książek, lub narzekali na zbyt obszerny materiał. Miałem szczęście, ponieważ wiele pamiętałem z zajęć, czy to transmutacji, czy zaklęć. Gorzej było właśnie z eliksirami i historią magii. Musiałem przyznać, iż podczas zajęć tego ostatniego przedmiotu częściej odpływałem myślami niż słuchałem zdawkowych wykładów profesora Binnsa. Co gorsza także teraz miałem dosyć spore problemy z zapamiętywaniem niektórych faktów. Poniekąd nie mogłem się skupić, ponieważ czułem braki w dopieszczeniu, jakie powinien zaleczyć Syriusz, teraz uczący się obok mnie. Właśnie z tego powodu, co jakiś czas spoglądałem na niego znad książki i zastanawiałem się jak to możliwe, że nasz związek tak się zmienił w przeciągu tych lat. Na początku byliśmy dziećmi zafascynowanymi sobą i nienormalnością naszych uczuć. Teraz traktowaliśmy to zupełnie inaczej, co potwierdzał brak głupich pomysłów, tak częstych na pierwszym roku. Jak przez mgłę pamiętałem oświadczyny, prezenty, zapewnienia o wspólnym życiu, a nawet, całe szczęście, niedoszły do skutku plan urządzenia sobie ceremonii w zamku. Było mi wstyd, kiedy myślałem o tej dziecinadzie, w którą sam się bawiłem z przyjaciółmi.
- Odbiłem sobie druk na twarzy, że tak mi się przyglądasz? – Black podniósł głowę, którą chwilę wcześniej trzymał na książce starając się przespać, co niespecjalnie mu wyszło, jako że wyglądał na bardzo rozbudzonego, nawet, jeśli znudzonego bezczynnym siedzeniem.
- Taaaak... – pokiwałem głową kryjąc uśmiech. – Transmutacja odbiła ci się na czole, a wróżbiarstwo na policzkach. – chłopak nie dał się nabrać. Uśmiechnął się zawadiacko i przeciągnął wygodniej rozkładając na krześle, jakby naprawdę planował urządzić tu sobie sypialnię.
- Więc może wyczytasz ze mnie coś ciekawego, co? – odwrócił twarz w bok by pokazać mu lepiej policzek. – Co ze mnie przepowiesz? – nasza rozmowa ożywiła także resztę przyjaciół. James ziewnął przecierając oczy i założył okulary.
- Śniło mi się, że podczas trzynastej wojny goblinów goniły mnie przemienione w książki McGonagall. – rzucił okularnik wyjątkowo beztrosko. – Już miałem krzyczeć, kiedy się obudziłem, a wy gderacie i nie pozwalacie mi znowu zasnąć, więc wypada podziękować za ratunek.
- Zaśliniłeś sobie mugoloznawstwo. – pozwolił sobie zauważyć Sheva, który zamiast zająć się nauką studiował statystyki quidditcha w nowym Proroku Codziennym.
- Mugoloznawstwo... – rozmarzone westchnienie Jamesa było bardzo wymowne. – To mi przypomniało, że powinienem coś przeskrobać i zaliczyć u Seed mały szlabanik. – Podczas kiedy Potter marzył o niemożliwych, lub chociaż wątpliwych planach na dłuższe spotkania z atrakcyjną nauczycielką, Peter wpatrywał się znad swojej odwróconej do góry nogami „Transmutacji dla osłów” w stolik po przeciwnej stronie biblioteki, gdzie siedziała Narcyza Black wraz ze swoimi przyjaciółkami. Szczebiotały rozbawione podczas nauki i raczej nie specjalnie obchodziło mnie to, co miały sobie do powiedzenia, co różniło mnie znacznie od Pettigrew, który raz po raz wzdychał, jakby trafiony strzałą w tyłek, na którym siedział.
Ponownie przeniosłem wzrok na Syriusza i tym razem napotkałem jego uważne spojrzenie. Mrugnął do mnie i zaczął przeglądać wszystkie książki na stoliku.
- Gdzie moje mapy nieba? – zapytał głośno poirytowany. – Wiedziałem, że czegoś nie wziąłem. – powiódł wzrokiem po nas wszystkich z niechęcią i w końcu zatrzymał go na mnie. – Remi, pomóż mi je znaleźć na półce. – wymienili z Jamesem znaczące wiele spojrzenia, po czym Syri wstał i wypchnął mnie przed siebie między pułki. Jego szata dziwnie się układała, zaś on popędzał mnie, jak jucznego konika. Wciągnął mnie między regały astronomii i wyszczerzył się zawodowo. – Wiem, co ci chodzi po głowie, czytam ci w myślach. – zaczął pewny siebie. – I wiem jak zmienić fantazje w prawdę. – wyjmując spod szaty pelerynę niewidkę Jamesa zarzucił ją na nas i wyraźnie zadowolony znalazł odpowiednie miejsce w kącie między półkami a ścianą.
- Skąd ją masz?! – zapytałem podniesionym szeptem. Dziwiło mnie, iż nagle Syriusz znalazł się w posiadaniu peleryny Pottera, a byłem pewny, że wcześniej wcale nie miał jej pod szatą. Coś wyraźnie mi umknęło, tylko nie wiedziałem jeszcze, co takiego.
- Od Jamesa. Od jakiegoś czasu nosi ją wszędzie ze sobą. Uważa, że jeśli będzie nam potrzebna to bieganie do dormitorium byłoby bezcelowe. Nosi ją w torbie między książkami.
- Ha! – prychnąłem. To oznaczało, że chłopcy byli cały czas przygotowani by coś zmalować, wtykać nos w nieswoje sprawy i sprawiać problemy, komu popadnie. Gdybym wiedział o tym wcześniej na pewno porozmawiałbym poważnie z okularnikiem i wybiłbym mu z głowy podobne pomysły. Teraz jednak było na to stanowczo za późno i nic nie mogłem na to poradzić.
Syriusz nie pozwolił mi dłużej o tym wszystkim myśleć. Sprawnie zajął mój umysł sobą, podobnie jak zrobił to z ciałem, a w szczególności z ustami. Lubiłem jego pocałunki, chociaż ostatnimi czasy nie były już tak pełne czekoladowego smaku łakoci. Obawiałem się nawet, że Black stracił zainteresowanie w czekoladzie, lub nawet przestał ją lubić. Zbyt duże ilości słodyczy mogły na niektóre osoby wpływać ujemnie. To przypomniało mi także, od jak dawna nie miałem w ustach czekolady. Musiałem to zmienić, kiedy tylko wrócę z przyjaciółmi do dormitorium. Tym czasem mogłem w zupełności skupić się na moim chłopaku, który był na tyle łaskawy by przyszpilić mnie do ściany. Tym samym w pełni zawładnął moim czasem. Przytuliłem się do niego, z chęcią oddawałem pocałunek, pogłębiłem, by lepiej czuć bliskość z Blackiem. Nie myślałem o tym gdzie jesteśmy, jako że peleryna zapewniała nam skuteczną ochronę. Mogliśmy się zdradzić tylko szmerem ocierających się o siebie szat. Nikt jednak nie powinien pojawić się w dziale ksiąg astronomicznych.
- Jesteś ode mnie uzależniony, Remusie. – usłyszałem przyjemny szept, a Syriusz pieścił moje wrażliwe ucho wargami. W takich chwilach wilkołactwo miało swoje dobre i złe strony. Nie mogłem zaprzeczyć słowom chłopaka, ani ich potwierdzić. To był temat na dłuższe rozmyślania, a ja byłem teraz zajęty czymś zupełnie innym. Wdychałem zapach Syriusza, mruczałem bardzo cicho i poddawałem się jego przyjemnym pocałunkom. Znowu sięgnął moich warg, znowu czułem tę pieszczotę miękkiego buziaka na swoich ustach.
Niespodziewanie jednak usłyszałem zbliżające się do nas kroki. Cała przyjemna chwila przeminęła bezpowrotnie. Odsunąłem od siebie Blacka i gestem nakazałem milczenie. Po chwili i on usłyszał, iż ktoś się zbliża. Wycisnęliśmy się bardziej kąt, kiedy pojawiła się Evans. Dziewczyna rozglądała się dookoła, wyraźnie kogoś szukała. Przeszła między regałami patrząc powyżej książek na drugą stronę, za półki. Wydawała się niezadowolona i poirytowana. Oddaliła się jednak nie mając pojęcia, że tam jesteśmy. Musiałem użyć wszystkich swoich umiejętności by mieć pewność, że jesteśmy już bezpieczni. Wtedy Syriusz zdjął z nas pelerynę, ukrył ją pod szatą, przez co znowu ułożyła się na nim nienaturalnie. Syknął, prychnął i zawarczał cicho.
- Śledziła nas! – obnażył zęby, kiedy wściekał się cicho nie chcąc by usłyszała go i wróciła. – Sam widziałeś, przyszła tu za nami! Uwzięła się, normalnie. – tupnął niczym dziecko, chcąc dodać swojej wypowiedzi więcej mocy. – Czego ona może od ciebie chcieć? Jestem pewny, że chodzi jej o ciebie. – nie mogłem mu odpowiedzieć. Wzruszyłem tylko ramionami oddając tym gestem wszystko, co chciałem i co mogłem. Nie miałem pojęcia, o co mogło chodzić rudowłosej, dlaczego się na mnie uwzięła, dlaczego mnie śledziła. Nic jej nie zrobiłem, w ogóle nie rozmawiałem z nią zbyt często.
- Wracajmy do chłopaków i zbierajmy się stąd szybko. – poprosiłem i niepewnie uśmiechnąłem. To zaczynało mnie przerażać.

niedziela, 1 sierpnia 2010

Kartka z pamiętnika LXXXVI - Denny 'Blood' Zachir

Na Ai no Tenshi pojawiła się notka!


Lekcja miała się zacząć za kilka minut, a ja wolnym krokiem wracałem z łazienki chłopców. Były to chyba jedyne chwile, kiedy nie miałem nikogo na karku i odpoczywałem od ciągłej obecności innych w moim pobliżu. Zdecydowanie nie czułem się komfortowo ze świadomością, iż wizyty w ubikacji są dla mnie tak relaksujące, a jednak tylko one pozwalały mi pozbyć się „ogonka”, który od tylu lat ciągnął się za mną wszędzie.
Zbliżałem się już do klasy, kiedy jak mała rakieta minął mnie Alen. Biegł w przeciwnym kierunku, co jednoznacznie oznaczało, iż coś było nie tak. Powinien czekać pod salą z innymi, tym czasem on nawet nie zwrócił na mnie uwagi. Obrzuciłem szybkim spojrzeniem stojącą grupkę mojej grupy. Kilku Ślizgonów śmiało się z czegoś i wyraźnie byli zadowoleni. Lucjusz dyskutował z nimi zawzięcie, zaś Rudolf zaciskał pięści wpatrując się wściekle w tamtych. Nie trzeba było geniusza by domyślić się, o co chodziło. Wziąłem głęboki oddech i podszedłem bliżej. Łapiąc kolegów za ramiona odciągnąłem ich trochę od śmiejących się nastolatków.
- Co jest? – rzuciłem lakonicznie, a oni mierzyli mnie wściekłymi spojrzeniami najwyraźniej niezadowoleni z przerwania im, chociaż raczej niewiele mogli osiągnąć swoim zachowaniem. Tym samym, jako dzieci wysoko postawionych rodziców, nie mogli pozwolić sobie na walkę, lub jakieś siłowe zaczepki.
- Gustav obraził Alena. – Lucjusz wydawał się gotować z wściekłości. – Rozpłakał się i uciekł, nie wiem, o co dokładnie poszło... – więcej nie musiał mówić. On nie mógł nic zrobić, ale moja sytuacja była zupełnie inna. Czułem dziwne ukłucie w piersi, wyjąłem różdżkę i wycelowałem nią w znajomego z mojej grupy. Wypowiedziałem banalne zaklęcie i tylko patrzyłem, jak niewidzialna pięść łamie nos chłopaka, a krew zalewa mu usta. Zaskoczeni tym koledzy chłopaka nawet nie reagowali. Starali się tylko pomóc jakoś Gustavowi. Lu i Rud wydawali się za to wyraźnie zadowoleni. Zasłonili mnie na wszelki wypadek sobą dając tym samym możliwość bym się spokojnie oddalił.
Nie martwiłem się, że oberwę w plecy, więc mogłem skupić się na Alenie, który zniknął już dawno gdzieś w zamku. Znałem go dobrze, wiedziałem, jaki jest, co ma w głowie, ale nie zdarzyło się jeszcze by płakał, by było mu tak wyjątkowo źle. Nie mniej jednak należał do osób o prostym umyśle, które nie potrafiły wpaść na żaden skomplikowany pomysł, który uniemożliwiłby mi rozpracowanie go. Alen był Alenem, zawsze tym samym, zawsze upierdliwym i denerwujący. Postanowiłem sprawdzić, więc miejsce, które najprawdopodobniej stało się teraz kryjówką Nerena – nasza sypialnia.
Pobiegłem tam, nie chcąc marnować czasu niepotrzebnie na głupie spacery po korytarzach. Ja, kiedy się dołowałem miałem ochotę po prostu się zabić, on nigdy nie był przygnębiony, więc skąd mogłem wiedzieć, co może postanowić?
Wpadłem do pokoju i nie myliłem się, co do chłopaka. Słyszałem chlipanie, a kiedy moja nagła obecność dotarła do postaci leżącej na łóżku z twarzą w poduszce mogłem zobaczyć już zapłakaną, poczerwieniałą twarz, podpuchnięte już oczy. W dłoni ciemnowłosego spoczywał jego ukochany miś, moje alter ego, zdaniem Alena.
Nie odezwałem się póki, co. Podszedłem do niego i usiadłem obok wsuwając palce w jego włosy. Pierwszy raz widziałem tego wesołka płaczącego nie z mojego powodu, a więc chyba wściekałem się, że do tego doszło.
- Co on ci powiedział? – zapytałem i przytuliłem go do siebie. Nie ważne, jak bardzo nie lubiłem się starać, robić czegokolwiek. Wiedziałem przecież, że Neren kocha się we mnie, a więc byłem osobą, która takim zachowaniem mogła zatamować spływające z jego oczu łzy.
- Blood... – jego głos był lekko zachrypnięty i wydawał się lepki, kiedy słyszałem mlaśnięcia w czasie, gdy mój kochanek otwierał usta.
- Mówisz do mnie, czy do miśka? – poczułem drgnięcie ciała na swoim ramieniu, a więc nastolatek musiał się uśmiechnąć i krótko zachichotać. Odsunął się ode mnie z własnej woli i już tylko ostatnie łzy spływały mu po policzkach. Otarł oczy, przez co tylko bardziej zaczerwienił policzki.
- Wyglądam okropnie, prawda? – tym razem intensywny kolor na jego twarzy był dowodem jego zawstydzenia. Skinąłem głową nie mogąc zaprzeczyć.
- Masz podpuchnięte oczy, czerwony nos, policzki i widzę jak ci się lepi ślina, kiedy coś mówisz. Naprawdę wyglądasz strasznie, więc więcej już nie płacz. – uśmiechnął się do mnie, pociągnął nosem. – Zasmarkałeś poduszkę. – stwierdziłem, kiedy mój wzrok na chwilę spoczął na tej, wcześniej trzymanej przez chłopaka. To sprawiło, że jego twarz rozjaśniła się jeszcze bardziej, więc skorzystałem z okazji by zapytać ponownie. – Więc, co ci powiedział? – Alen spuścił głowę, znowu zbierało mu się na płacz.
- Że rodzice powinni mnie komuś oddać żebym im nie przynosił wstydu głupim uśmiechem i, że rozumie, dlaczego chciałeś się zabić, skoro musiałeś być ze mną w jednym pokoju, a później dodał... – zasłoniłem dłonią jego usta. Właśnie znowu chlipał wyraźnie dotknięty samym wspomnieniem niemiłych słów. Jakiś czas temu dowiedziałem się, dlaczego Alen zawsze jest wesoły, co spotkało jego mamę i jak wrażliwy jest na punkcie rodziców.
- Więcej nic nie powie, bo i tak go nie zrozumiesz, więc już się tym nie martw. Mówił same głupoty, przecież już się nie chcę zabijać, bo ciągle mam nad sobą taki wielki uśmiech, który mi na to nie pozwala, a twoi rodzice nie mogliby życzyć sobie niczego lepszego, jak właśnie tych idiotycznie wykrzywionych ust. – nie byłem najlepszy w pocieszaniu, w ogóle nigdy tego nie robiłem. Tym trudniej było mi podjąć się tego, ale musiałem coś powiedzieć. Było coś jeszcze, co mogłem w tej chwili zrobić, chociaż nie miałem pojęcia czy był to dobry pomysł. – Jest już za późno żeby iść na eliksiry, a ty wyglądasz jak jaszczurka. Chciałbyś się pocieszyć prawdziwym Bloodem, zamiast tym miśkiem? – patrząc w pełne zaskoczenia oczy chłopaka wyjąłem mu z ręki maskotkę. Nie dowierzał i chciał się dopytywać, ale chyba uznał, że mógłbym zmienić zdanie. – Tylko masz nie płakać i uśmiechać się, jasne? – przytaknął ochoczo i przylgnął do mnie w mocnym pocałunku pełnym lepiej śliny. Skorzystałem z okazji, że Alen zajął się mną i wyrzuciłem jego miśka gdzieś daleko w kąt pokoju. Przynajmniej jakoś na tym skorzystałem, a niebieskooki może nie znajdzie już tej zabawki.
Oddałem jego gorący pocałunek, objąłem w pasie, kiedy się do mnie tulił i leżał na moim ciele. Odrobina pieszczot nie mogła nam zaszkodzić, tym bardziej, że czułem jak szybko jego ciało się rozluźnia, jego uśmiech staje się cieplejszy, bardziej naturalny. Wsunąłem dłonie pod koszulę chłopaka, gładziłem plecy i brzuch, kiedy tylko miałem możliwość dostać się do niego. Chciałem by zapomniał o przykrościach, jakie spotkały go tego dnia i najwidoczniej nie mogłem już korzystać z wolności podczas wizyt w łazience, Alen musiał być zawsze ze mną, by nikt mu nie dokuczał. Nie trudno było się domyślić, że miał ochotę na wszystko, do czego mogło między nami dojść, ale ja planowałem wrócić na zajęcia, by Neren widział jak wspaniale opuchnięty jest teraz nos Gustava.
Liżąc szyję kochanka zdjąłem górną część jego garderoby całkowicie, zaś on zażądał ode mnie tego samego. Jasne było, czego pragnie i kiedy tylko spełniłem jego prośbę odsłaniając swoją pierś pochylił się i zaczął całować bliznę na moim brzuchu. Może myślał, że kiedyś zdoła ją w ten sposób zaleczyć, że zniknie wraz z przykrymi wspomnieniami, ale równocześnie uważał, iż ma ona w sobie pewien urok, któremu nie mógł się oprzeć. Patrząc na niego widziałem dowód jego podniecenia, który odstawał w jego spodniach. Sięgnąłem tam dłonią zmuszając go, by po prostu usiadł na moich udach. Zdecydowanie zapomniał już o płaczu i jakkolwiek nie chciałem tego przyznawać to zależało mi na nim i na jego dobrym samopoczuciu. Nie potrafiłem tego pokazać, ale mogłem zawsze dbać by się nie smucił.
Wsunąłem dłoń w jego spodnie i odnalazłem to miejsce, które najbardziej mu przeszkadzało. Sztywne, pobudzone i może na swój sposób słodkie, jeśli wziąć pod uwagę piski Alena, kiedy tylko drażniłem jego członek. Niemal przerażało mnie jego oddanie, uwielbienie, jakim mnie darzył, wiara, którą we mnie pokładał.
Pozwoliłem by mnie pocałował pieszcząc go zdecydowanie intensywniej. Chciałem słuchać jego zadowolonych, podnieconych jęków, mieć pewność, że jest cały i zdrowy. Kiedykolwiek zrobił ze mnie takiego mięczaka, to postarał się i nieźle mu poszło. Zadowalając jego ciało zapadałem się w przywiązaniu do tej dziwnej pijawki.
Pocałowałem go w ucho, zamknąłem oczy muskając jego szyję, a on obdarzył mnie swoim spełnieniem.