piątek, 31 grudnia 2010

Pomoc i sklepy

Ostatnia notka w tym roku! A więc Remus!

Jak zauważyliście mamy dużo Kartek z pamiętnika, a to by jakoś urozmaicić wakacje Remusa.


11 lipca
Jak co roku moje wakacyjne plany ograniczały się wyłącznie do pomocy mamie w sklepie. Nie mogłem narzekać, ponieważ dawało mi to możliwość spotkania się ze znajomymi. Już teraz udało mi się porozmawiać z Zardi i chować za ladą przed Evans. Wyrozumiała mama nie pytała o nic i udawała, iż moje zachowanie jest całkowicie zwyczajne. Miałem wrażenie, iż cieszyła się z tego jak bardzo zmieniło się moje życie, od kiedy zacząłem szkołę. Nawet, jeśli wliczała w to unikanie niektórych osób. Poza tym nie mogłem się nudzić, ponieważ w godzinach, gdy do naszego sklepiku przychodziło mniej osób odwiedzałem sklep z miotłami i przyrządami miotlarskimi Fillipa. W sumie bardzo szybko zostałem niańką dla Nathaniela, który chociaż nie był wymagającym dzieckiem, to potrzebował opieki by nie zrobić sobie przypadkiem krzywdy podczas zabawy. Ani trochę nie przeszkadzało mi bawienie się z nim, a nawet sprawiało przyjemność. Poza tym miałem możliwość obserwowania pary, która była dla mnie dowodem na to, że miłość nie jest zależna od norm narzucanych przez społeczeństwo.
Postanowiłem towarzyszyć mamie przy obsłudze jeszcze jednego klienta zanim nie zostawię jej samej. Dla czystej rozkoszy zabawy, którą mogłem nazwać pomoc przy sprzedawaniu eliksirów, liczyłem pojawiające się osoby. Wydawało mi się trochę zabawne, że, podczas gdy moja mama zajmuje się czymś takim, ja jestem może odrobinę lepszy niż przeciętny uczeń, kiedy chodziło o zajęcia ze Slughornem. Talentu do eliksirów na pewno nie odziedziczyłem w genach, co wydawało mi się niesprawiedliwe. Najchętniej zagarnąłbym dla siebie wszystkie najlepsze cechy rodziców i był geniuszem Hogwartu. Tak by nigdy nikt nie mógł wątpić w moje umiejętności. Marzenia jednak musiałem zostawić na później, lub o nich zapomnieć, jako że były już niemożliwe do spełnienia i nie zależały w żadnym stopniu ode mnie.
Dzwoneczek przy drzwiach zadzwonił cicho, więc uśmiechnąłem się szeroko w tamtą stronę.
- Witamy! – rzuciłem najcieplej jak potrafiłem i dopiero wtedy raczyłem w ogóle przyjrzeć się osobie, która weszła do środka. Mój uśmiech zbladł odrobinę, kiedy ze zdziwieniem stwierdziłem, że naszym gościem jest nie, kto inny, jak jeden z chłopaków, którymi interesowaliśmy się w tym roku. Jak zwykle był to wysoki, ciemnowłosy Krukon. Poniekąd tylko on wydawał się w ogóle istnieć poza godzinami zajęć, ponieważ to jego najłatwiej było spotkać w czasie przerw.
- Dzień dobry. – odezwała się moja matka, zaś chłopak odpowiedział jej uśmiechem i miłym powitaniem. Podał jej karteczkę, którą trzymał w ręce. – Lek na wrzody, tak? – matka spojrzała szybko na półkę, w miejsce gdzie powinien stać eliksir. – Sekundkę, zaraz przyniosę. – udała się na zaplecze, gdzie stały skrzynki z zapasami, zanim ktokolwiek zdołałby coś powiedzieć, gdyby nawet miał na to ochotę.
Nieznajomy, bądź, co bądź, chłopak spojrzał na mnie, a jego usta ponownie wygięły się ku górze. Zdecydowanie wydawał się otwarty i miły, chociaż nie znałem go na tyle, by mieć pewność, czy jest taki w rzeczywistości. Nie wydawał się tak uprzejmy, kiedy chodziło o rywalizacje z tamtym blondynem.
Ponownie zacząłem zastanawiać się nad tym, kim właściwie jest nauczyciel astronomii. Przez cały rok nie odkryliśmy z przyjaciółmi tego jak wygląda, ani czemu nigdy się nam nie pokazuje. Zupełnie jakbyśmy wcale się nie starali, a przecież staraliśmy się ze wszystkich sił, by jednak osiągnąć cel. Byłem pewny, iż James powróci jeszcze do tego tematu, więc sam nie musiałem się nad tym głowić.
- Uczysz się w Hogwarcie, prawda? – zagadnął ciemnowłosy, a ja skinąłem głową. Trudno określić czy było to pytanie retoryczne, czy może nie. – Tak myślałem. Chyba nawet cię kojarzę. Jak mijają wakacje? – rozpoczął zdawkową rozmowę.
- Całkiem dobrze, dziękuję. – odparłem i w tym momencie wróciła mama z lekiem, po który przyszedł chłopak. Podała mu go, a tym samym ucięła całkowicie niedawną krótką wymianę zdań. Teraz już nie mogłem liczyć na to, że dowiem się czegoś istotnego. Krukon najzwyczajniej w świecie pożegnał się i wyszedł.
Zapomnienie o jego wizycie nie było dla mnie łatwym zadaniem, podobnie jak powrót do rzeczywistości. Prawdę powiedziawszy chłopak ten wydawał mi się owiany dziwną aurą tajemniczości, podobnie z resztą jak blondyn i nauczyciel. Gdybym wiedział o nich coś więcej zapewne nie zauważyłbym niczego szczególnego w ich osobach, a jednak, jako że nie wiedzieliśmy o nich zbyt wiele, byli nazbyt nieuchwytni i przez to niebagatelnie interesujący.
- Remusie, czy nie miałeś przypadkiem gdzieś wyjść? – matka zwróciła na siebie moją uwagę przyglądając mi się badawczo. – Myślicielem nie zostaniesz, na pewno na to nie pozwolę, więc chyba czas byś się zbudził. – pogłaskała mnie, jak dawniej, kiedy byłem młodszy i uśmiechnęła się w ten specyficzny sposób świadczący o tym, że czegoś ode mnie oczekuje.
- Tak, tak. Zrozumiałem aluzję. Już mnie nie ma. – a jednak mimo mojego zapewnienia stałem przed nią i teraz to ja wymownie spoglądałem na tę niesamowitą kobietę, która tak wyrozumiale i z taką troską opiekowała się mną od zawsze.
- Ah, no tak... – mruknęła krzywiąc się i wyjęła z kieszeni czekoladowego truflowego cukierka z nadzieniem. Jej zdaniem rozpieścili mnie w szkole i teraz szukałem pretekstu byleby tylko musiała dać mi coś słodkiego. Groziła nawet, iż napisze do dyrektora by ograniczył mi podwieczorki i zakazał odwiedzać Miodowe Królestwo. Wątpiłem, by mówiła prawdę, ale musiałem mieć ją ciągle na oku, by przypadkiem tego nie zrobiła. W końcu to nie szkoła, ale Syriusz rozpieścił mnie łakociami, a teraz borykałem się z uzależnieniem od czekoladowych produktów.
Wkładając do ust przesmacznego cukierka z zadowoleniem opuściłem sklep mamy i skierowałem się w stronę lśniącej czystością witryny o złotych obrzeżach.
- Dzień dobry! – rzuciłem wchodząc. Pomieszczenie było zawalone skrzyniami, przez co wydawało się zatłoczone, gdy tak niewiele miejsca zostało wolnego dla klientów.
- Witaj, Remusie! – odpowiedział mi ciepły głos Fillipa zza lady. Chłopak zajęty był właśnie obsługiwaniem jakiejś staruszki, która najwyraźniej miała problemy ze swoją niebywale starą miotłą, która nadawała się, co najwyżej do zamiatania podłogi, nie zaś do latania. Rozejrzałem się za Nathanielem i znalazłem go siedzącego na jeden ze skrzyń i pociągającego za kolorowe sznureczki. Nad jego głową wisiały figurki graczy quidditcha na miotłach, kilka maleńkich kulek, stanowiących piłki i okręgi. Pociągając za wstążeczki chłopiec wprawiał wszystko w ruch i chociaż nie mógł jeszcze znać zasad to na swój własny sposób bawił się udając grę. Przerwał jednak, kiedy zobaczył, że idę. Pokazał małe, białe ząbki w szerokim uśmiechu i zsunął się niezgrabnie na podłogę. Złapał mnie za rękę i zaczął ciągnąć między skrzyniami. Zatrzymaliśmy się przed najnowszym modelem miotły dla dzieci, która wyglądała naprawdę imponująco. Miała przyczepiony z przodu dzwoneczek i drobne spineczki ze zwierzątkami na witkach. Najwidoczniej chłopiec był nią zafascynowany. Podejrzewałem, iż było to zasługą jego rodziców, a w szczególności Camusa, który na pewno na każdym kroku chciał uczynić z Nathaniela maniaka quidditcha.
Malich jak zaczarowany wpatrywał się w wiszącą ponad jego głową miotełkę. Był jeszcze za młody by latać, więc mógł tylko wyobrażać sobie, że kiedyś i on taką dostanie.
Nagle pisnął głośno, aż serce stanęło mi w miejscu. Odetchnąłem z wyraźna ulgą, ale dopiero po chwili. To nauczyciel złapał małego pod pachy i podsadził by mógł dotknąć miotły niewielkimi paluszkami. Chłopiec trzymał się mocno ramion ojca, jednak czując się bezpieczniej po zaledwie kilku sekundach sięgnął do dzwoneczka, a później zaczął głaskać wypolerowaną drewnianą rączkę. Na twarzy mężczyzny dostrzegłem dumę, kiedy przyglądał się trosce, z jaką syn traktował miotełkę. Camus, którego znałem ze szkoły był typowym miłym nauczycielem zaś w sklepie zamieniał się w kogoś zupełnie innego. Tutaj nie liczył się Hogwart i jego zasady, a wszystko, co zostałoby wypowiedziane w tym miejscu, nigdy nie doszłoby do murów zamku.
Kiedy na niego patrzyłem miałem dziwną ochotę by idąc w jego ślady zostać idealnym nauczycielem, którego uczniowie podziwialiby i uwielbiali, tak jak było właśnie z Marcelem. Podobały mi się moje własne reakcje na tego mężczyznę, który od samego początku był kimś niezastąpionym i uwielbianym. Fillip i Nathaniel mieli ogromne szczęście, że byli częścią rodziny tego człowieka, zaś ja naprawdę zaczynałem zastanawiać się na posadą nauczyciela.

środa, 29 grudnia 2010

Kartka z pamiętnika CIV - James Potter

Tylko jedna osoba mogłaby uratować świat przed grożącym mu niebezpieczeństwem. W prawdzie pomocnicy zawsze się przydadzą, ale najważniejszy jest mózg każdej operacji, człowiek, który silną ręką poprowadzi ludzi do zwycięstwa nad siłami ciemności i zbierze zasłużone podziękowania, jako ten, któremu chwała nie uderzy do głowy. Naturalnie chodziło tutaj o mnie! Nikt inny nie byłby w stanie poradzić sobie z obowiązkiem ratowania ludzkości lepiej niż ja, a w tym wypadku wymagało to ode mnie ćwiczenia animagii. Musiałem przecież mieć jakąś tajemną broń, która zaskakiwałaby przeciwników i wprowadzałaby zamieszanie w ich szeregach. Prawdę mówiąc denerwowało mnie, że Syriusz był o kilka kroków przede mną, kiedy chodziło o opanowanie tej sztuki. Nawet, jeśli wcześniej niż ja zacząć ją ćwiczyć, to przecież powinien go szybko dogonić i przebić. Skoro tak się nie stało, to znak, iż miał nade mną przewagę używając jakiś tajemnych technik, a więc nie mogłem próżnować. Wakacje stanowiły czas idealny, bym miał dać z siebie wszystko i udowodnić, że jestem lepszy niż jakiś tam Black!
- Jesteś boski, J. – mówiłem do siebie głośno stojąc w zarośniętych drzewami częściach ogrodu. Tutaj nikt mnie nie widział, więc mogłem do woli przemieniać się w jelenia i wracać do mojej ludzkiej postaci. Poza tym wszyscy zajęci byli świętowaniem urodzin mojej młodszej siostry, a więc irytującego bachora, który zawsze musiał się znaleźć na drodze super herosa. Ciężki był los ludzi takich jak ja, a więc przystojnych, silnych, inteligentnych i odważnych. Jako wzór cnót i osoba warta naśladowania musiałem cierpieć nie mogąc się ujawnić przed innymi, ale czego to się nie robi dla dobra ogółu?
Wziąłem wyjątkowo głęboki oddech, przeczesałem dłonią włosy i skupiłem się najbardziej, jak tylko mogłem na przemianie. Z zamkniętymi oczyma starałem się odczuwać wszystkie zmiany mojego ciała, kiedy to znikały dłonie i nogi, a zamiast nich pojawiały się kopytka. Byłem przecież takim pięknym zwierzęciem... Byłem pewny, że nikt nie zdołałby mi się oprzeć, gdyby widział, jak z boskiego Jamesa Pottera zamieniam się w nie mniej wspaniałego jelenia. Och, uwielbiałem samego siebie znając wszystkie swoje tajemnice!
Kiedy uniosłem powieki świat wyglądał już inaczej. Tylko trochę, ponieważ mój naturalny wzrost nie różnił się aż tak bardzo od nowego. Miałem jednakże lepszy słuch i węch, choć pod tym względem na pewno nie mogłem się równać z Syriuszem. On za to nie potrafił wyczuć gdzie rosną, co lepsze korzenie, a przecież taka umiejętność na pewno będzie kiedyś niezbędna! Zwłaszcza, gdy wybierzemy się na dłużej do Zakazanego Lasu.
Miałem ochotę poskakać sobie między krzakami ogrodu, pokazać się w pełnej krasie, ale mogło to być niebezpieczne, ponieważ dziadek miał niemiły nawyk wspominania czasów, gdy polował na dzikie zwierzęta, zaś babcia przygotowywała mu wyśmienite potrawki. Nie chciałem skończyć w garze, jako obiad mojej rodziny.
- James! – ostry głos mojej matki sprawił, że moje zwierzęce serce niemal stanęło w miejscu. Już niemal zrywałem się do skoku i ucieczki, kiedy przypomniałem sobie, że nie jestem zwyczajnym jeleniem. – Jeśli nie przyjdziesz w przeciągu pięciu minut nie wpuszczę cię więcej do domu! – jak zawsze była wyjątkowo miła. Tyle, że w przeciwieństwie do innych matek, moja mówiła prawdę, jakkolwiek dosyć brutalną. Ciekawe, jak tata wytrzymał z nią tyle lat...
Musiałem, czym prędzej powrócić do normalnego wyglądu. Znowu skupiłem się na swoim pragnieniu i zmianach zachodzących w moim ciele. Byłem z siebie tym bardziej dumny, iż poszło mi całkiem szybko i już byłem znowu Jamesem. Olśniewającym i uwielbianym.
Wsunąłem dłonie we włosy i boleśnie zahaczyłem palcem o coś niezbyt przyjemnego w dotyku, jakby obrośniętą gałąź.
- Osz... – zakląłem w duchu macając głowę. Rogi nie zniknęły. W prawdzie wszystko inne było wspaniałe, ale na mojej głowie nadal znajdowały się wielkie rogi! – Znikać, znikać! – panikowałem starając się ponownie skupić, by je wyeliminować. Tego akurat nie opanowało żadne z nas. Nawet Black nie był w stanie poprawić przemiany, gdy coś poszło nie tak. Tylko, że teraz to ja miałem poważne problemy, nie on.
- James, wołam ostatni raz!
- Idę! – odkrzyknąłem matce, chociaż mój głos zabrzmiał trochę dziwacznie. Musiałem wymyślić coś i to natychmiast. Przypomniałem sobie, że na sznurku wisiały zimowe rzeczy, które babcia wyprała rano, a ona nigdy nie pamiętała, co takiego miała w rękach zanim wrzuciła to do pralki. Nie miałem innego wyjścia, więc pobiegłem, czym prędzej czując dziwną ciężkość, jakby moja głowa miała zaraz przechylić się w którąś stronę, kiedy rogi kołysały się podczas biegu wraz z nią.
Porwałem swoją zimową czapkę i w następnej chwili wpadłem do domu, gdzie siedziała już rodzina odśpiewawszy właśnie siostrze urodzinową piosenkę.
- Boże, James, co ty masz na głowie?! – moja rodzicielka wyglądała na wyraźnie zaskoczoną. Pogłaskałem, więc swoją czapkę i uśmiechnąłem się rozbrajająco. Nawet matka musiała ulec mojemu czarowi.
- Czapkę, oczywiście. Dostałem od chłopaków na święta, niezła, nie? – kłamałem wymyślając wszystko na poczekaniu.
- Jest środek lata, a ona jest wełniana, nie mówiąc już o tych wielkich kijach, które z niej sterczą. Zdejmij ją, zawadzisz o żyrandol tym dziadostwem.
- Nie! – rzuciłem trochę zbyt głośno i nazbyt spiesznie. – Nie, ponieważ jest mi zimno. – dodałem spokojniej, co spotkało się z dziwnymi spojrzeniami całej rodziny. – Wieje trochę. – kolejny wymowny gest ze strony mojej matki, która spojrzała poza moje plecy na drzewa widoczne przez otwarte wielkie drzwi. Ani jeden listek nie drgał, a to mogło stanowić problem. – Każdy odczuwa pogodę inaczej. – ratowałem się ważniackim tonem.
- Ty akurat myślisz inaczej niż wszyscy. – po raz kolejny spojrzała z obrzydzeniem na to, co miałem na głowie i odwróciła wzrok do mojej siostry, która zajadała swój tort. Postanowiłem wynieść się do swojego pokoju pod byle pretekstem, ale nie chciałem domówić sobie urodzinowych słodkości. Ukroiłem sobie kawałeczek i spróbowałem wybornego wypieku mojej mamy.
- Yyy, James... – głos ojca trochę się załamał, ale było w sumie zbyt późno. Matka dostrzegła zawartość mojego talerza.
- Czyś ty oszalał?! Przecież to niemal połowa tortu! – złapała się za głowę, a moja siostra niezadowolona zmarszczyła brwi przyglądając mi się podejrzliwie. – Opanuj się, James. Twoja siostrzyczka na pewno chciałaby poczęstować innych także kolejnym kawałkiem, tym czasem ty pożerasz wszystko, co widzisz.
- To... może ja pójdę do siebie, by nikt nie widział ile mam na talerzyku? – chyba rzeczywiście przesadziłem, ale w końcu inni dostali już swoje kawałki, więc wcale nie wziąłem aż tak wielkiego kawałka. Ot, zaledwie maleńką porcję.
- Idź i zdejmij tego potwora z głowy. Wygląda okropnie. Może to prezent, ale wyrzuć to, albo daj komuś innemu, to jest paskudne. – znowu kręciła nosem na moje rogi. Dobrze, że nie miała pojęcia, czym są naprawdę. Nie wątpiłem, że obcięłaby mi je siłą, albo kazała pozbyć się całej głowy w Świętym Mungu, bylebym nie wyglądał idiotyczniej niż zazwyczaj.
- Tak, tak. – zgodziłem się i niemal wcisnąłem sobie widelczyk w głąb gardła, gdy przez nieuwagę zawadziłem rogami o futrynę. Zabolało, ale nawet nie mogłem pisnąć. Czapka nie mogła boleć. Łzy pociekły mi po policzkach, jakbym uszkodził sobie, co najmniej nos.
Zdecydowanie musiałem znaleźć sobie lepszą porę na szaleństwa z animagią, niż godziny popołudniowe. Zdenerwowanie także nie działało zbyt dobrze na moje przemiany, a więc musiałem szkolić się w ciężkich warunkach wzmożonego wydzielania adrenaliny, tylko jak miałem to robić, by nie wpaść jak śliwka w kompot? Moja rodzina nie nadawała się do tego typu przedsięwzięć. Najpewniej znowu coś poszłoby przy nich nie tak, a nie ufałem im na tyle, by wierzyć, że oszczędzą mój tyłek, kiedy coś pójdzie nie po mojej myśli.
Musiałem popracować nad jakimś genialnym planem treningów obrońcy świata, animaga, który nie może zdradzić tajemnicy swojej mocy nikomu, nawet najbliższym. Życie herosa na pewno było wyjątkowo trudne, a w szczególności, kiedy miało się rodzinę taką jak moja. To chyba nie miały być łatwe ćwiczenia.

niedziela, 26 grudnia 2010

Kartka z pamiętnika CIII - Victor Wavele

Noel zaprosił mnie do siebie na jakiś czas. Nie sprecyzował ile mam zostać, nie pytał też, jakie są moje plany dotyczące pobytu u niego. Prawdę powiedziawszy obawiałem się tego, co zastanę odwiedzając go. Sądząc po wyglądzie jego sypialni i gabinetu w szkole mogłem się spodziewać plusowego raju, w którym nie wytrzymałbym nawet godziny. Nie chciałem go jednak urazić, więc postanowiłem zacisnąć mocno szczęki i przeżyć, chociaż weekend.
Jakże byłem zdziwiony widząc całkowicie zwyczajny dom, z niewielkim ogródkiem, niewyróżniający się zupełnie niczym. Kiedy otworzyły się drzwi również czekała na mnie miła niespodzianka. Noel zaproponował, że oprowadzi mnie po swoim domu. Zgodziłem się, ponieważ wolałem z góry wiedzieć, jakie pokoje omijać, a w których gustować.
Zaczął od salonu. Największego pomieszczenia w domu, urządzonego klasycznie, w jasnych barwach, z dużymi oknami, które wpuszczały do środka ciepłe promienie słońca. Jak już zdążyłem zauważyć było to bardzo czysto, co zdecydowanie odróżniało Noela, jako pana domu, ode mnie. W moim mieszkaniu panował typowy dla kawalera bałagan, którego nie potrafiłem ogarnąć, więc zazwyczaj wcale go nie sprzątałem.
Dalej przeszliśmy do kuchni, która także nie była niczym nadzwyczajnym, chociaż od razu mogłem poznać tutaj rękę osoby, która interesowała się eliksirami. Półki pełne były flakoników o najróżniejszych kształtach i wielkościach, niektóre puste, jakby czekające aż coś zostanie do nich wlane, inne wypełnione po brzegi różnościami, od płatków kwiatów, po ususzone zioła. Z ciekawości zajrzałem do szafki znajdującej się najbliżej mnie. Tam trafiłem na żabie oczy, ogony jaszczurek i nawet nie chciałem wiedzieć, co jeszcze może znajdować się w eliksirach miłosnych, którymi zajmował się ten młody mężczyzna. Pokazał mi jednak także miejsce gdzie trzymał wonności używane do wyrobu afrodyzjaków. Jakkolwiek trochę mnie to przerażało, to jednak idealnie pasowało do Noela.
Następna była łazienka. Pomieszczenie zwyczajnej wielkości z dużą wanną, zdecydowanie większą od przeciętnych. Tutaj także dało się dostrzec wpływ kobiecych upodobań. Liczne buteleczki z olejkami, świeczki, kwiaty, płyny zapachowe do wody. Nie znałem się na tym, więc z trudem mogłem rozróżnić chociażby kilka znajdujących się tutaj środków. Mimo wszystko łazienka wcale nie odbiegała od normy, chyba, że miałbym zaliczać do tego urok, jakim się cechowała.
Obawą napawała mnie w tej chwili sypialnia. Uznałem, że jeśli całym dom jest tak przeciętny, to ostatnie pomieszczenie, jakie miałem zobaczyć, na pewno będzie okropne. Już raził mnie po oczach róż i motywy kwiatowe. Aż przeszedł mnie dreszcz na myśl o tym, co ujrzę. Z niemałą obawą zajrzałem przez uchylane przez Noela drzwi.
- Och. – wydusiłem, kiedy nie napotkałem na nic podejrzanego.
Duże łóżko, delikatne, jednolite kolory. Nie było zupełnie nic, do czego mógłbym się przyczepić. Nawet nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Jakby nie miał na to patrzeć wszystko wydawało mi się zupełnie inne niż obraz, jaki wyrobiły mi wizyty w gabinecie Noela w Hogwarcie.
- Jesteś pierwszą osobą, jaką tutaj zaprosiłem. – mężczyzna wydawał się niepewny, ale brnął przez najwyraźniej trudny dla siebie temat dalej. – Po wszystkich swoich nieudanych związkach przeprowadzałem się, żeby nie mieć żadnych wspomnień, które powracałyby wraz z domem.
- Więc teraz nie będziesz już mógł się nigdzie przenosić. – uśmiechnąłem się zawadiacko, by nie pokazywać, że jego wyznanie trochę mnie zaskoczyło i wprowadziło w zakłopotanie. W końcu wiedziałem, że mój kochanek miał za sobą mało przyjemną przeszłość, a ja miałem być tym elementem, który przerwie ten łańcuch nieszczęść.
Noel uśmiechnął się i nie skomentował moich słów. Podszedł za to do segmentu i otworzył drzwiczki każdej wolnej szafki.
- Tutaj możesz włożyć swoje rzeczy, a w szafie znajdzie się też trochę miejsca na koszule.
Nie mogłem powstrzymać ciekawości. Musiałem zajrzeć do wcześniej wspomnianej szafy, by przekonać się, czy tak jak podejrzewałem pełna była damskich ubrań. W tym wypadku nie myliłem się. Powitał mnie widok sukienek, płaszczy, a nawet kilka kapeluszy. Westchnąłem ciężko, ponieważ miałem niejaką nadzieję, iż jednak mogę się pomylić, także i tym razem.
- Kupuję powoli inne ubrania. – Noel nie chciał na mnie spojrzeć. Poprawiał jakiś wazon, to znowu lampkę. – Wiem, że nie lubisz kobiecych ubrań, więc zmieniam garderobę, ale to może potrwać...
- Nie szkodzi. – rzuciłem naprawdę zadowolony. Jeśli Noel planował się zmienić, był to znak, iż traktuje mnie naprawdę poważnie. – Nie możesz pozbyć się wszystkich tych ubrań, a ja nie chcę wywierać na tobie żadnej presji. Skoro już wiem, kim jesteś, mogę znieść te kilka dziwactw, które cię cechują. W końcu mi się naprawdę podobasz. – nie było to jeszcze żadnym wiążącym wyznaniem, ale przecież na początek mogło wystarczyć. Sam nie do końca wiedziałem jak określić to, co czułem do swojego kochanka. Fascynował mnie, to fakt, był niebywale urodziwy, na swój sposób nawet słodki. Zastanawiałem się nawet, co bym o nim pomyślał, gdybym spotkał go po raz pierwszy w męskim stroju. Na pewno zainteresowałbym się nim od razu, ale czy traktowałbym go poważnie? Sam nie potrafiłem udzielić odpowiedzi na to pytanie. Uczucia nie należały do kanonu dziedzin wiedzy, które można studiować. - Chwileczkę... – dotarło do mnie coś w tej właśnie chwili. Dziwne, iż wcześniej wcale tego nie zauważyłem. – Skoro tu mam się rozpakować, to znaczy, że śpimy razem? – uniosłem lekko brew. Małżeńskie łoże, pobyt u niego. To zakrawało na poważne zobowiązania, a nie byłem gotowy by deklarować cokolwiek.
- Nie bój się. Jeśli nie chcesz możemy spać osobno. – Noel najwyraźniej zauważył moje dziwne zachowanie, lub jakąś minę, którą zrobiłem. Wydawał się obchodzić ze mną jak ze spłoszonym zwierzęciem i z niezadowoleniem stwierdziłem, iż chyba naprawdę właśnie tak teraz się czułem.
- To nie do końca tak... – podjąłem, ale on uśmiechnął się uspokajająco.
- Naprawdę nie musisz spać ze mną. To nie jest jedyne miejsce w tym domu, gdzie można się położyć.
- Nie, nie. Tutaj jest dobrze. – zmieniłem taktykę. Poniekąd Noel musiał wiedzieć, że nie jestem pewny, czego chcę, a więc na pewno nie specjalnie przygotował wszystko tak, bym miał się czuć uwięziony w jakiejś jego pułapce. Jakkolwiek dziwnie się czułem myśląc o spędzeniu dni tak, jakbyśmy byli razem od wielu lat, to chciałem się poświęcić. Jeśli miałoby to pomóc mi lub mojemu kochankowi w podjęciu najważniejszych dla nas decyzji, to nie musiałem zachowywać się jak strachliwy dzieciak. Miałem przecież swoje lata, byłem odpowiedzialnym dorosłym mężczyzną i nie mogłem robić z siebie mięczaka. Doprawdy było mi wstyd, że przed chwilą pozwoliłem by moje myśli były aż tak łatwo odczytane.
Noel patrzył na mnie pytająco, niepewnie, jakby chciał ponownie dostrzec na mojej twarzy, co tak naprawdę myślę. Nie popełniłem tego samego błędu ponownie. Zamiast tego uśmiechnąłem się.
- Naprawdę uważam, że jest dobrze. Sypialiśmy już ze sobą, więc chyba nie musimy się wstydzić niczego. – zacząłem kręcić, ale chyba nie szło mi źle. Nigdy nie zostałem postawiony w podobnej sytuacji, więc musiałem improwizować. Do tej pory nigdy nie zdarzyło mi się przebywać u żadnego ze swoich poprzednich partnerów dłużej niż przez jedną noc.
Dorastasz Victorze, pomyślałem z przekąsem. Stajesz się prawdziwym mężczyzną, syczałem w myślach ironicznie. Byłem głupi obawiając się spędzenia kilku dni z kochankiem. Nie było to przecież równe ślubowi, ani zaręczynom. To tylko wakacje spędzane u znajomego, wmawiałem sobie.
- Więc może pokażesz mi jeszcze coś? – musiałem zagłuszyć ciszę, która mogłaby zdradzić mnie i moje bezpodstawne obawy. – Na pewno masz tutaj coś jeszcze by się pochwalić. Póki, co jestem zachwycony tym jak mieszkasz, u mnie zawsze panuje nieporządek, dlatego nie zapraszam tam żadnej żywej duszy. Wiesz, o co mi chodzi. – robiłem z siebie coraz większego głupka i kląłem na swój brak obycia. Dotychczasowe beztroskie życie właśnie nawało mi się we znaki. To mógł być naprawdę trudny okres mojej egzystencji.

piątek, 24 grudnia 2010

Kartka z pamiętnika (Christmas Special) - Fillip Camus

WESOŁYCH ŚWIĄT, KOCHANI! WSZYSTKIEGO, CO NAJLEPSZE I SPEŁNIENIA WSZYSTKICH WASZYCH PRAGNIEŃ!


Czułem niesamowitą radość patrząc na lekko uśmiechniętą buzię Nathaniela, który spał tuląc do siebie pluszowego reniferka, którego dostał od „Mikołaja”. Jego ukochany miś siedział obok niego pilnując spokojnego snu chłopca. Nathaniel musiał być naprawdę zmęczony po dniu pełnym pracy. Zjadł spory obiad, najadł się słodyczy i narysował śliczny rysunek, który miał dać dziadkom w pierwszym dniu Świąt, kiedy to mieliśmy odwiedzić moich rodziców. Zastanawiałem się, czy malec będzie bardzo marudzić, kiedy przyjdzie mu zostawić swoje królestwo pełne unoszących się w powietrzu ozdób, laleczek, które zamiast na choince wylądowały magicznie porozwieszane po całym domu. Chłopiec uwielbiał, kiedy coś unosiło się nad jego głową i podejrzewałem, iż miały na to wpływ latające zabawki graczy qudditcha, którymi zasypał go Marcel, gdy chłopiec był jeszcze w powijakach. Teraz każde Święta musiały być pełne ozdób, które malec widział unosząc głowę, które mógł przemieszczać, jeśli tylko któraś znalazła się na tyle nisko, by pchnął ją paluszkiem. W salonie rozłożona była kolejka z pociągiem do Hogwartu, którą wysłali mu moi rodzice, a do której dołączono stację Hogsmeade i dworzec King’s Cross.
Ścisnąłem mocno dłoń Marcela i wyprowadziłem go na palcach z pokoju naszego syna. Skoro chłopczyk wypoczywał mieliśmy czas dla siebie, a ja pragnąłem poczuć gorący uścisk opiekuńczych ramion kochanka.
- Niedługo nie będziemy mieli pomysłów, czym go obsypywać na Święta. – stwierdziłem opierając głowę o ramię mężczyzny.
- Kiedy do tego dojdzie, będzie wystarczająco duży, by dostać miotłę, a wtedy prezenty same się znajdą. Poza tym jutro twoja mama nafaszeruje go świątecznym obiadem i Nathaniel będzie zbyt ociężały by myśleć o zabawkach. – Marcel roześmiał się zatrzymując przed naszą sypialnią i porwał mnie na ręce tuląc do siebie.
- A co kiedy mnie rozpieścisz do tego stopnia, że nie będziesz wiedział, co dalej ze mną robić? – rzuciłem zadziornie czując dreszcze, które przechodziły po moim ciele, gdy obejmowałem go ramionami za szyję.
- To niemożliwe. – był pewny siebie. – Zawsze będę wiedział, jak cię rozpieszczać byś nie mógł mi się oprzeć. Zbyt dobrze cię znam, bym miał się martwić, czymś niemożliwym.
Westchnąłem zadowolony. Marcel miał rację i nie mogłem temu zaprzeczyć. Kochałem go całym sobą, uwielbiałem w nim dosłownie wszystko, a z każdym dniem pragnąłem go bardziej i bardziej, chociaż zawsze równie mocno. Z nim u boku byłem szczęśliwy, jak jeszcze żaden człowiek szczęśliwy nie był.
Uniosłem dłoń i pogładziłem policzek kochanka. Zachwycałem się nim w ciszy, ale on musiał wiedzieć, co myślę, tak jak ja potrafiłem czytać w jego myślach.
Położył mnie na łóżku i zdjął krawat, sweter oraz idealnie wyprasowaną koszulę, która nie ucierpiała w ogóle przez cały dzień, który w niej spędził. Jego cudowne oczy nie odrywały się od mojej twarzy, co speszyło mnie odrobinę.
- Marcel... – wypowiedziałem jego imię wyciągając przed siebie ramiona by móc go pochwycić. Pochylił się by dać mi tę możliwość i nakrył swoimi ustami moje. Pocałunek był leciutki i krótki, ale dał mi możliwość dokończenia tego, co chciałem mu powiedzieć. – Kocham cię.
- A ja kocham ciebie, Fillipie. – jego gorące ciało przygniotło mnie do materaca, a wargi ponownie całowały czule. Dotknąłem łopatek mężczyzny, wodziłem po jego plecach palcami, jakbym liczył na to, iż zdołam wyrysować na nich mapę prowadzącą do skarbu. Gdyby tylko było to możliwe musiałbym narysować na skórze Marcela wielki, czerwony krzyżyk, jako że to on był ukrytym skarbem, który znalazłem przed innymi. Byłem odkrywcą, który nie dał sobie wyrwać z rąk, czegoś cenniejszego niż złoto, klejnoty, czy góry łakoci. Ja dostałem w swoje ręce najpiękniejszy i najwspanialszy prezent, jaki mógł dla mnie przygotować los. Miałem Marcela, a wraz z nim syna. Otrzymałem więcej niż mogłem sobie wymarzyć, a teraz nie wyobrażałem sobie innego życia niż to, jakie wiodłem.
Mężczyzna mruknął niezadowolony i podniósł się ze mnie. Na jego piersi odbiły się ślady guzików mojej koszuli. Zaczął je więc powoli odpinać i całował każdy skrawek mojej skóry, jaki zdołał uwolnić spod materiału. Czułem się tak, jakby w każdym miejscu dotkniętym przez jego usta wyrastał zachwycający kwiatuszek. Tak wielkim błogosławieństwem był dla mnie każdy jego pocałunek.
- Czuję jak twoje usta sięgają w głąb mojego ciała i muskają serce. – powiedziałem nieświadom do końca swoich słów. Po prostu tak się czułem i chciałem by o tym wiedział.
Na jego twarzy pojawił się pełen radości uśmiech. Najwidoczniej właśnie tego pragnął, a skoro to osiągnął pocałował moje wargi mocno, głęboko, a jego język powoli wsunął się do środka roznosząc gorąco na całe moje ciało. Zupełnie jakbym spijał z nich szczęście, miłość, słodycz i ciepło.
Marcel powoli pozbył się moich spodni z niechęcią pozwalając mi zaczerpnąć oddechu. Zadrżałem czując jak moja rozgrzana skóra pozbawiona zostaje ostatniej warstwy dzielącej ją od pachnącego powietrza w pokoju. Mój ukochany nie pozwolił bym miał martwić się nagością. Ukazał mi się w całej okazałości i przylgnął do mnie ciasno. Wykorzystałem sytuację i przewróciłem go na plecy siadając na jego udach. Uśmiechałem się przy tym, czując, że mężczyzna poddaje się mojej woli bez najmniejszego oporu.
Z namaszczeniem pozwoliłem sobie na całowanie jego piersi. Cały Marcel należał tylko do mnie i nigdy nie miało być inaczej. Gdyby miłość potrafiła zostawiać ślady, wtedy mój ukochany były cały naznaczony moim uczuciem. Jednym tylko musiałem się dzielić i czyniłem to z niesamowitą rozkoszą. Serce mężczyzny było zarówno moje, jak i Nathaniela, tak samo jak moje dzieliłem między syna i męża.
- Zbliż się bardziej, Aniele. – szepnął, a ja spełniłem jego polecenie z rozkoszą. Pocałowałem go, jako że ciepłe dłonie przysunęły moją twarz do jego, zaś, gdy pokazał mi, czego pragnie, jego ręce mogły robić to, czego pragnęły. Poczułem je na pośladkach, chłodne od pokrywającej ją oliwki, ale coraz cieplejsze, kiedy rozpieszczały mnie masując. Dopiero, gdy ich temperatura się zmieniła Marcel sięgnął do głębszych zakamarków mojego ciała. Westchnąłem czując jego palce pieszczące moje wejście. Tak wiele razy już to robiły i zawsze były gorące, zawsze czułem każdy ich milimetr w sobie, ponieważ sprawiały, że mój Dar dotykał mojego wnętrza. Poruszałem biodrami pojękując i podniecając się coraz bardziej. Nie mogłem powstrzymać się ani od wydawania z siebie głosu, ani od wykonywania jakiś ruchów. Pragnąłem mieć Marcela tylko dla siebie.
Gdy palce mężczyzny wysunęły się musiałem powstrzymywać samego siebie przed szczytowaniem. Tak niesamowicie działał na mnie fakt, że za kilka chwil jego członek wsunie się we mnie i połączy nasze ciała, tak jak połączone były nasze dusze poprzez miłość, którą czuliśmy.
Położyłem się na pościeli, zaś mój ukochany całując mnie gorąco wsunął się we mnie z rozkosznym westchnieniem. Zamknąłem oczy by skupić się na wspaniałym uczuciu, jakie to za sobą niosło, objąłem Marcela za szyję i przytuliłem się do niego mocno. Moje podniecenie było tak ogromne, że cudem tylko wytrzymywałem ten nawał przyjemności.
- Marcel. – wyjęczałem w jego ucho i przylgnąłem do niego mocniej, o ile było to możliwe.
- Kocham cię. – wyznał, kiedy jego biodra napierały na moje, a odgłos, jaki unosił się w mroku pokoju wydawał się potęgować w miarę, jak oddawaliśmy się ekstazie uczuć. To nie była tylko przyjemność cielesna, ale także duchowa. Szalałem z miłości i moje ciało było tym wrażliwsze, tym bardziej chciało dać upust tej żądzy.
Marcel objął dłonią mój członek tak, by nie zmarnować mojego nasienia, gdy będę szczytował. Wyobraziłem sobie, jak później zliże z palców lepką ciecz, a jego usta wyginać się będą w niesamowitym uśmiechu. Wtedy też z jękiem pozwoliłem by moje ciało opuściły dowody odczuwanej rozkoszy. Nie byłem w stanie dalej się wstrzymywać. Raz po raz wzdychałem wypowiadając imię mężczyzny, póki nie poczułem, jak wypełnia mnie swoim nasieniem. Jego oddech był ciężki, ale wydawał mi się taki cichy, podczas gdy mój zagłuszał wszystko inne.
- Wesołych Świąt, Fillipie. – powiedział kusząco i objął mnie całując po całej twarzy. Śmiałem się nie mogąc powstrzymać tego odruchu szczęścia.
- Wesołych Świąt. – powtórzyłem za nim zanurzony w błogim spokoju jego obecności i czystej, pachnącej pościeli.

środa, 22 grudnia 2010

Kartka z pamiętnika CII - Severus Snape

Żałowałem, że okresu wakacji nie można było spędzić w Hogwarcie. Nienawidziłem powrotów do domu, gdyż nawet, jeśli z początku wszystko było dobrze, nie działo się nic szczególnego, to jasnym było, iż spokój nie potrawa długo. Zawsze kończyło się tak samo, nie było dnia, by coś nie miało zakłócić ciszy, w jakiej pragnąłem przebywać. Dzisiejszy dzień nie różnił się niczym od innych. Siedziałem w kącie słuchając jak moi rodzice się kłócą, chociaż matka nie podnosiła głosu, to ojciec wrzeszczał i wściekał się o wszystko. Był mugolem i nigdy nie rozumiałem, dlaczego mama nie mogła go zamienić w jakieś paskudztwo, byleby dał nam spokój. Mogłaby to zrobić, ale nigdy nie sprzeciwiała się woli ojca. Podobno złamał jej różdżkę w kilka lat po ślubie, gdyż nienawidził magii, której używała. Nie obawiał się także bić jej, ani mnie. Był okropny i zawsze czułem do niego niechęć, ale rozumiałem, że mugole to istoty niższe, ułomne, niedoskonałe. Moim jedynym ratunkiem było ukończenie szkoły, bym mógł używać magii bez przeszkód i miał możliwość wynieść się z domu. Matka była słaba i nigdy nawet nie myślała o opuszczeniu ojca. Tylko ja mogłem coś z tym zrobić, a do tego czasu moim obowiązkiem było wytrzymać w tych warunkach, w tym domu.
Zamknąłem oczy, kiedy usłyszałem smagnięcie dłoni. Wiedziałem, co właśnie się stało, że matka nawet nie pisnęła, kiedy ją uderzył. Jeśli miała szczęście to tylko takie, że nie był zdolny do katowania jej. Bił, ale nie tracił nad sobą kontroli. Chociaż mogło to być tylko kwestią czasu. Nie znałem się na tym. Z kuchni dochodziło ciche chlipanie kobiety, której się wstydziłem. Jakkolwiek było to nie sprawiedliwe wobec niej, to nie mogłem nic na to poradzić. Moja matka pozwalała by mugol robił z nią, co chciał, a ona się nie broniła. Nigdy nie chciałem być taki jak ona, ani taki jak ojciec. Chciałem być sobą, stworzyć dla siebie inną przyszłość niż ta, którą widziałem za każdym razem, gdy wracałem do domu.
Nie mogłem dłużej znieść tych odgłosów. Płaczu, jego krzyku, uderzeń. Musiałem uwolnić się od tego zanim ojciec przyjdzie i zacznie się wściekać na mnie. Nie potrzebował jasnego powodu, zawsze sobie jakiś znalazł, nie ważne czy prawdziwy, czy wyimaginowany.
- Gdzie jest ten bękart? – mężczyzna syknął wściekle. Nie miałem zamiaru dłużej zwlekać. Zebrałem w sobie wszystkie siły i wybiegłem z domu zanim on zdążył wyjść z kuchni by mnie poszukać.
Nie miałem wyznaczonego jasnego celu. Musiałem znaleźć sobie miejsce, by poczekać tam do wieczora i dopiero wtedy wrócić do domu cicho, na palcach by nikogo nie obudzić. Żałowałem tylko, iż nie zabrałem ze sobą swoich książek. Mogłem wtedy zaszyć się gdzieś i czytać, zamiast bezczynnie siedzieć, lub błąkać się po okolicy.
Postanowiłem skorzystać ze ścieżki prowadzącej przez park. Tam przynajmniej były ławki, a w tej chwili wydawało mi się to jedynym pragnieniem, jakie mogłem mieć.
- Severus? – doszedł mnie głos, który gdzieś w pewnych zakamarkach mojego umysłu wydawał mi się znajomy. Nie mogłem go jednak zidentyfikować i musiałem rozejrzeć się za jego właścicielką, jako że była to dziewczyna.
Na huśtawce, na placu zabaw, który właśnie mijałem, siedziała Evans. Z początku była zdziwiona, jednak, kiedy miała możliwość dokładniejszego przyjrzenia się mojej twarzy i wiedziała już, że to ja, uśmiechnęła się, jak miała to w zwyczaju.
- Czego chcesz? – zapytałem mało uprzejmie, ale nie przyjaźniłem się z nią na tyle bym miał być miły. Ona była Gryfonką, ja Ślizgonem. Znaliśmy się, ale nasze drogi się rozeszły, kiedy trafiliśmy do różnych domów, a szkolne życie zaczęło się na poważnie.
- Mógłbyś się, chociaż przywitać! – syknęła urażona, a jej oczy zalśniły większą pewnością siebie. – Podejdź, nie będę krzyczała przez cały park. – rozkazała z wyraźną dumą. Poniekąd ja także nie chciałem by każdy wiedział, o czym rozmawiamy, a wolałem nie ryzykować, że ta dziewczyna powie coś nieodpowiedniego, gdybym postanowił ją zignorować. To nie był ktoś, komu można było odmówić. – Coś się stało? Wyglądasz na zmartwionego. – zmieniła ton na zdecydowanie milszy, kiedy tylko byłem trzy metry od niej. Prychnąłem zniecierpliwiony. Jeśli tylko to ode mnie chciała to mogła mi wcale nie zawracać głowy.
- To nie twój interes. – znowu odezwałem się opryskliwie, ale tym razem ona wcale nie odpowiedziała na to złością. Uśmiechnęła się szerzej i wskazała na huśtawkę obok siebie. Nie specjalnie wiedziałem, czego ode mnie chce, o co jej chodzi. Była dziwna, jak dziwni mogą być mugole, chociaż ona tylko pochodziła z takiej rodziny. Była czarownicą, a więc kimś lepszym. – Siadaj. Nie ma niczego lepszego na smutki niż huśtanie. – odepchnęła się lekko nogami i zaczęła bujać. – No dalej, nie stój tak, jakbyś nie wiedział, o co mi chodzi. – szczerzyła zęby, a widząc mój brak zainteresowanie zatrzymała się i zmarszczyła brwi niezadowolona.
- To dobre dla dzieci i mugoli. – stwierdziłem chłodno. Wzruszyła ramionami obojętnie.
- A ja jestem po części mugolem, więc mogę się huśtać. – wpatrywała się teraz we mnie intensywnie, aż to ja uniosłem szybko ramiona i opuściłem je pokazując tym, jak niewiele mnie to obchodzi. – Nie chcesz siadać to nie, ale nie stój tak. Popchnij mnie. Ja się będę huśtać, a ty odwalisz całą brudną robotę! – rzuciła, jakby nie miała już do mnie cierpliwości. Prychnąłem lekceważąco, ale posłała mi wzrok, któremu nie można było się sprzeciwić.
Lily była zupełnie inna niż moja matka. Nie pozwalała by ktoś jej rozkazywał, dawała z siebie wszystko, była inteligentna i rozgarnięta, a nade wszystko stawiała na swoim. Komuś takiemu nie można było zarzucić, że jest słaby. Evans była kimś niezwykłym. Lubiłem ją, ponieważ odzwierciedlała wszystkie cechy, jakich brakowało mojej matce.
Nie mając wyjścia zbliżyłem się do niej od tyłu i pchnąłem za plecy, a huśtawka zaskrzypiała cicho. Dziewczyna zaczęła się poruszać na wiszącej ławeczce. Usłyszałem jej śmiech zadowolenia. Odwróciła się do mnie i posłała kolejny z tych jej uśmiechów.
- Od razu lepiej, prawda? Ty pracujesz, a ja korzystam. – stwierdziła i chociaż niechętnie to musiałem przyznać jej rację. Poczułem nawet ulgę i nie myślałem tak wiele o tym, co działo się w domu. Bardzo żałowałem, że nie była w Slytherinie. Narcyza Black miałaby niemałą konkurencję w walce o miejsce najatrakcyjniejszej Ślizgonki, chociaż musiałbym się wtedy martwić o Lucjusza. Narcyza była typową lalką z dobrego domu, więc nie stanowiła zbyt wielkiego wyzwania dla kogoś takiego, jak Lu. Evans byłaby problemem, jako ktoś interesujący i tak inny. Chyba jednak wolałem ją, jako Gryfonkę.
- To męczące. – zacząłem narzekać dla reguły i tak jak myślałem odpowiedziała mi ironicznym prychaniem, które mówiło jasno, że jestem chłopakiem i powinienem siedzieć cicho i dalej popychać huśtawkę. Miałem ochotę zrobić jej na złość, więc odsunąłem się i usiadłem na miejscu obok odwrócony w drugą stronę. Odepchnąłem się nogami i poczułem jak moje ciało staje się dziwnie lekkie, przyjemne dreszcze przechodziły przez nie w chwili, kiedy przesuwałem się w dół.
- To nie sprawiedliwe, miałeś mnie popychać! – żachnęła się mierząc mnie wzrokiem wściekłym, ale ciepłym. Musiałem przyznać, że była ładna i miała charakter, którego jej zazdrościłem. Bardzo chciałem być tak twardy i pewny siebie, jak ona. Musiałem odwrócić twarz od niej, by nie widziała, że się uśmiechnąłem. Było mi głupio, pokazywać jak wielką przyjemność sprawia mi przekomarzanie się z nią. – Jesteś wredny, Severusie. – oskarżyła mnie bez niechęci.
- Oczywiście, to moje zadanie, a ty powinnaś być miła i się mnie obawiać. – starałem się powiedzieć to poważnie i przerażająco, co nie wyszło idealnie, ale mogłem pozwolić sobie na pewne niedociągnięcia w takiej chwili.
- Chyba żartujesz! – odepchnęła się mocniej, a huśtawka powędrowała wysoko w górę. – To ty się mnie bój! Jestem wredną czarownicą i mogę zamienić cię w ropuchę!
- Nie możesz, jesteś nieletnia. – przypomniałem jej już całkowicie pozbywając się myśli o nieprzyjemnościach, jakie czekają mnie w domu. Te wakacje mogły mieć w sobie coś dobrego, jeśli tylko udałoby mi się zachowywać pozory obojętności, ale spędzać czas w towarzystwie Lily.
- Milcz niewdzięczniku! Dzięki mnie nie stoisz jak kołek, ale siedzisz na huśtawce, więc bądź wdzięczny i powiedz mi, co robię źle w eliksirze zmniejszającym. I nie wymiguj się, bo wiem, że jesteś najlepszy ze wszystkich, jeśli chodzi o zajęcia Slughorna! – wyszła na swoje, a moje usta wygięły się w niechcianym uśmiechu, którego jednak nie mogłem powstrzymać. Rzeczywiście byłem najlepszy na eliksirach, a teraz mogłem mieć wymówkę, by częściej spotykać się z Gryfonką.

niedziela, 19 grudnia 2010

Kartka z pamiętnika CI - Andrew Sheva

24 grudnia na Ai no Tenshi dodana zostanie notka!


Źle się czułem z tym, co zrobiłem. Zachowałem się jak najprawdziwszy dzieciak, który wszystko musi robić po swojemu. Nie miałem powodu by tak się zdenerwować na Fabiena, a jednak nie mogłem znaleźć w sobie cierpliwości by na spokojnie wytłumaczyć mężczyźnie, co tak naprawdę chodziło mi po głowie. On mógł tego nie rozumieć, miał do tego pełne prawo. Był dorosły, więc moje dziecinne problemy mogły wydawać mu się skrajnie niewłaściwe lub nawet głupie. Czułem się winny. Nakrzyczałem na niego, powiedziałem tyle nieodpowiednich rzeczy i nawet nie przeprosiłem. Teraz chciałem mu to wynagrodzić i błagać by mi wybaczył.
Cały drżałem w swoim wnętrzu, obwiałem się spojrzeć w oczy Fabiena. Wydawało mi się, że odrzuci mnie, powie w twarz, że nie ma zamiaru znosić moich humorków i po prostu zakończy to wszystko. A jednak nie mogłem do tego dopuścić. Kochałem go, jak nigdy nikogo, uwielbiałem fakt, że jest ode mnie starszy, pochlebiało mi, że jest mną zainteresowany. Chciałem go zobaczyć, w końcu się przytulić i swoim ciałem zapłacić za przebaczenie. Nie było to nazbyt kreatywne, ale szczere, a to było najważniejsze, czyż nie?
Wszedłem do kuchni będąc kłębkiem naszpikowanym ćwiekami zdenerwowania. Jakkolwiek dziwne wydawało mi się to porównanie, nie wspominając o wszelakich kryjących się w nim błędach, to tak się czułem. Niczym jeż, który może pokłuć innych swoimi kolcami i może zarazić swoim stanem.
Zaskoczyła mnie obecność mojej mamy, która właśnie robiła kanapki. Dlaczego nie było tam Fabiena? Zazwyczaj to on zajmował się pracami domowymi. Nawykłem już do jego „stanowiska” w naszym domu. Był idealną żoną, która zajmowała się wszystkim od sprzątania, po gotowanie, czy ogrodnictwo. Mało tego wszelkie prace naprawcze także były jego działką. On był niezastąpiony.
- Yyy... – zacząłem idiotycznie. – Gdzie Fabien? – matka prychnęła na mnie słysząc te słowa.
- Tak mnie witasz z rana? – rzuciła pretensjonalnie dla reguły. – Wyjechał. – udzieliła mi odpowiedzi, która zmroziła mi krew w żyłach. Czy to możliwe, że po prostu mnie porzucił? Tak bez słowa? Byłem przerażony. – Nie rozumiem, co tak cię dziwi. Przecież on także może sobie zrobić małe wakacje. Jest twoim wujkiem, a nie niewolnikiem.
- Wakacje? – nie do końca pojmowałem, a przy okazji zignorowałem ostatnie słowa kobiety. Matka przewróciła oczyma.
Jeśli to miały być tylko wakacje to, dlaczego nie powiedział mi ani słowa? Dlaczego wyjechał tak szybko? Czy aby na pewno miał zamiar do mnie wrócić? I gdzie się udał?! Był poszukiwany, nie mógł, więc wrócić do swojego domu. Naturalnie musiał mieć rodzinę, przyjaciół, ale ja ich nie znałem. Tylko jedna osoba przebijała się do mojej podświadomości, poprzez mgłę zdenerwowania. Jedna jedyna.
Wybiegłem z kuchni, czym prędzej udając się do jego pokoju. Rzeczywiście go tam nie było, a część jego rzeczy zniknęła. Musiałem natychmiast coś zrobić. Łzy zbierały mi się pod powiekami. Bez Fabiena moje życie byłoby całkowicie bezwartościowe. Nie mogłem pozwolić mu odejść tak łatwo.
Wziąłem głęboki oddech, otarłem oczy i policzki, po których płynęły niechciane łzy. Kominek! Tylko to przychodziło mi do głowy. Znałem wyłącznie jedno miejsce, w którym mógł być Fabien, lub chociaż mogłem dowiedzieć się tam gdzie się podział mój ukochany. Marcel Camus! Tylko on był moim ratunkiem.
Uśmiechnąłem się do siebie, chociaż nie byłem przekonany, co do swojego planu. Mimo to łzy trochę przyschły i miałem nadzieję, że nie było po mnie widać ani śladu niedawnego, niekontrolowanego płaczu. Sięgnąłem po proszek, który stał w miseczce na kominku, po czym rzuciłem go na drewno znajdujące się w środku. Zapłonął kolorowy ogień, więc wypowiedziałem wyraźnie, z kim chcę się połączyć i gdzie mieści się kominem, który ma umożliwić mi rozmowę z jego właścicielem.
Z początku nie widziałem zupełnie nic. Tylko kolorowe refleksy magicznego ognia. Z czasem jednak rozpoznawałem kształty, w tym także niewyraźną postać profesora latania i Fabiena z miotłą i torbą podróżną w ręku. Ulżyło mi, że znalazłem go i teraz wiedziałem gdzie jest. Niemal czułem, że jestem lżejszy i spokojniejszy. Usłyszałem głos po tamtej stronie ognia.
- Oszalałeś?! – warczał Camus. – Dostałem twój list zaledwie dziesięć minut temu! Co ty w ogóle sobie wyobrażasz pojawiając się tutaj tak nagle? Obudziłeś Nathaniela aportując się tutaj! – wziął głęboki oddech. – I miło cię widzieć po tak długim czasie. Przytyłeś? – dodał spokojniej.
Wykorzystałem okazję i odchrząknąłem by zwrócić na siebie ich uwagę. Moja twarz w kominku chyba była dla nich równym zaskoczeniem, co ewentualne pojawienie się osobiście.
- Dzień dobry... – mruknąłem mając ochotę wypowiedzieć te słowa w formie pytania. Nie miałem pojęcia, czy aby na pewno jestem mile widziany...
- To do ciebie. – Camus poklepał ramię Fabiena, uśmiechnął się do mnie i wyszedł z pokoju. Fabien za to wydawał się zmieszany. Podszedł bliżej, dzięki czemu widziałem już tylko jego twarz w jasnym płomieniu ognia. Nie wiedział, co zrobić ze sobą, tak przynajmniej mi się wydawało, kiedy tak kręcił się w miejscu, nie patrząc na mnie, ani w żadne konkretne miejsce, tylko biegał wzrokiem to tu, to tam.
- Więc... – zaczął zanim ja się odezwałem, ale nic więcej z siebie nie wykrztusił.
- Dlaczego wyjechałeś? – zapytałem czując, że ponownie chce mi się płakać.
- Myślałem, że potrzeba ci czasu. Poza tym przecież ty też wyjeżdżasz.
- Co?! – nie słyszałem o tym. O czym on mówił?
- Więc mama ci nie powiedziała? – pokręciłem głową. – Widać chce zrobić ci niespodziankę. Zabiera ciebie i ojca na trzytygodniową wycieczkę gdzieś daleko. Podejrzewam, że daleko, ale nie mówiła nic konkretnego, kiedy z nią rozmawiałem.
- A ty? – zapytałem zaciskając dłonie na kolanach. – Nie widzieliśmy się tak długo, a teraz znowu rozstanie. Ja przepraszam za to wczoraj. – wyrzuciłem to w końcu z siebie. – Źle postąpiłem. Myślałem, że przestanę ci się podobać, jeśli zobaczysz mnie takiego zwyczajnego... – na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. Chyba w końcu zrozumiałem.
- Głuptas z ciebie. – westchnął dramatycznie. – Kiedy się spotkamy wynagrodzę ci to rozstanie i pokażę ci, że JESTEŚ strasznym głuptasem. Poza tym chyba dałem ci zbyt wielką władzę nad sobą. To także będę musiał zmienić. Czekaj, więc na mnie gotowy na najgorsze rzeczy. – mrugnął. – A poza tym, skoro uważasz, że jesteś normalny, to masz czas coś zmienić, żeby mnie zwalić z nóg, kiedy się spotkamy, prawda?
- Tak! Rzeczywiście! – nie wpadłem na to. Trzy tygodnie bez Fabiena mogłem wykorzystać na swoją korzyść. Nie wiedziałem w prawdzie, co takiego mi się w sobie nie podoba, ale mogłem znaleźć jakieś rozwiązanie, lub przyglądając się innym ludziom czekać na małe prywatne oświecenie. – Więc już wszystko jest między nami dobrze, prawda? – zapytałem z nadzieją w głosie. Mężczyzna pokiwał głową, a na jego twarzy pojawił się tak dobrze mi znany uśmiech. Naprawdę kuszący uśmiech. Dostrzegłem lekki zarost na jego policzkach. Nie golił się jeszcze, a ja żałowałem, że nie mogę pobawić się w pielęgnowanie go teraz.
- I wcale nie przytyłem! – zaznaczył ostro. – Nie wierz w to, co mówi Marcel. Figura osy, normalnie! Ani grama tłuszczyku nie znajdziesz!
- Zadbam by tak było dłużej. – uśmiechnąłem się lekko. Bardzo chciałem o niego zadbać, ale nie mogłem na odległość, a co gorsza przez kominek. Musiał, więc poczekać aż spotkamy się ponownie, nie wspominając już nawet o męczarniach, przez jakie ja będę musiał przejść czekając na niego. Już teraz przestałem się tak bardzo zamartwiać sobą. Marzyłem o końcu wyjazdu, jaki na mnie czekał, kiedy matka zawołała mnie tonem, który oznaczał kłopoty, jeśli się sprzeciwię. Skrzywiłem się.
- Idź już, idź. – Fabien posłał mi buziaka. – Spędzimy, powiedzmy, że dwa tygodnie razem, zupełnie sami, na łonie natury. Tylko ty i ja, noce w namiocie, kąpiele w rzeczce, wspólne posiłki. – mówił zachęcająco. Mając przed oczyma obraz tak obiecujący nie musiałem więcej płakać, ani z samotności, ani tym bardziej z powodu wyjazdu mężczyzny. Teraz rozumiałem jak głupie były moje obawy. On miał rację. Jakim cudem mógłby uznać mnie za nieatrakcyjnego, skoro zawsze obsypywał mnie pieszczotami, czekał na mnie, pisał kilka razy w tygodniu i obiecywał mi najwspanialsze rzeczy? Należała mu się nagroda za wytrzymanie ze mną! I za ten cudowny pomysł, który na pewno wymyślił na poczekaniu, a który obiecywał wspaniałe chwile razem.
- Teraz jestem zadowolony. – westchnąłem na koniec rozradowany, jakbym właśnie najadł się upragnionych przysmaków i był przyjemnie pełny.

piątek, 17 grudnia 2010

Kartka z pamiętnika C - Fabien Trezeguet

Akemi, bardzo Ci dziękuję za punktowanie moich literówek i wszystkiego. Do noworocznych postanowień dodam sprawdzanie swoich notek ^^"


Byłem bardzo roztargniony i dobrze znałem powód mojego stanu. Wczoraj wraz z końcem roku szkolnego Andrew wrócił do domu. Spodziewałem się ciepłego przyjęcia pełnego uścisków i buziaków, zamiast tego nie dostałem zupełnie nic. Chłopak po prostu wpadł do domu, krzyknął do rodziców, że jest zmęczony i idzie do siebie, po czym zamknął się w swoim pokoju i nie wyszedł z niego w ogóle. Obawiałem się, że oznaczać to będzie rozstanie, a on nie wiedział jak mi to powiedzieć, więc unikał spotkania. Martwiłem się, ale wiedziałem, że to niczego nie zmieni. Musiałem poczekać, aż Andrew będzie gotów by powiedzieć mi prosto w twarz, że ma mnie dosyć. W końcu nie mogło być żadnego innego powodu, by chłopak miał mnie unikać do tego stopnia, by nawet się nie przywitać. Ciężko powiedzieć, czy mnie to martwiło, smuciło, czy może złościło. Po prostu nie chciałem już dłużej czekać.
W nocy, kiedy Andrew już spał wszedłem do jego pokoju, by sprawdzić czy wszystko z nim w porządku. Wszystko wyglądało tak jakby przeszło tam tornado i powyciągało z jego szaf wszystkie ubrania. Pozbierałem je cicho i poukładałem. Wybrałem coś, co wydawało mi się dla niego odpowiednie na następny dzień.
Teraz musiałem czekać aż pojawi się w kuchni, o ile w ogóle chciał to zrobić. Robiąc śniadanie dla całej jego rodziny myślałem tylko o Andrew. Zabawne, że w moim wieku byłem zakochany jak dzieciak i niemal nie mogłem żyć bez obiektu moich westchnień. W sumie widywaliśmy się rzadko, jeśli wziąć pod uwagę czas, jaki spędzał w szkole. Tęskniłem za nim, choć ciągle powtarzałem sobie, że tak być nie powinno i musze zachowywać się jak przystało na poważnego dorosłego mężczyznę. Daleko było mi jednakże do doskonałości.
- Cześć. – usłyszałem za plecami i odwróciłem się niemal zrzucając z piecyka patelnię. Andrew ubrał się w to, co dla niego zostawiłem. Błękitne spodenki podwijane przy kolanach, białą koszulkę z bardzo cienkimi szarymi paskami i łańcuszkiem od ramienia do piersi. Nie wiem, czy każdy wyglądałby równie dobrze, jak teraz chłopak. Był zarumieniony i nie patrzył na mnie, wzrok jego utkwiony był w podłodze.
- Witaj. – odezwałem się zauroczony nim. Chyba podrósł o kilka centymetrów, lub wydawało mi się, że tak jest.
- Ja chciałbym... – zaczął, ale w tym samym czasie do kuchni weszła jego matka. To oznaczało koniec naszej nawet nie rozpoczętej rozmowy. Bardzo żałowałem, iż nie dała nam tej jednej chwili sam na sam. Uznałem, że znajdę jeszcze czas na rozmowy później, więc skupiłem się w pełni na swojej pracy. Za dach nad głową i utrzymanie pracowałem, jako kucharka i sprzątaczka, więc nie mogłem pozwalać sobie na zaniedbywanie obowiązków.
Niedługo później zjawił się także pan Sheva i wtedy wszyscy razem usiedliśmy do stołu. W głównej mierze rozmowa przy posiłku opierała się na wypytywaniu Andrew o czas spędzony w Hogwarcie. Co robił, jak się bawił, czego się nauczył? Chłopak nie wydawał się skłonny do współpracy z matką, która zmuszała go niemal do wyznań. Widziałem jak wkładał do ust jak największe kęsy jedzenia, dzięki czemu skończył przed nami. Podziękował, rzucił szybkie „wychodzę” i znikł za drzwiami. Nie mogłem spodziewać się zbyt wiele, skoro już go nie było, a na mnie czekały kolejne zajęcia. Byłem trochę bardziej przygnębiony niż wcześniej, co wydawało mi się skrajnie dziecinne.
Myłem właśnie okno w salonie, kiedy zobaczyłem przechadzającego się po ogrodzie Andrew. Chłopak kręcił się w koło tarasu i spoglądał ukradkiem na miejsce, w którym stałem. Zupełnie jakby chciał, bym do niego dołączył. Postanowiłem, więc szybko skończyć. Nawet nie podejrzewałem, że mam tyle wprawy, iż w przeciągu pięciu minut szyba lśniła, a dom wietrzył się dzięki otwartym drzwiom tarasu. Zostawiłem wszystko tak jak leżało i podążając za Andrew zostając zwabionym w bezpieczniejsze miejsce, gdzie nie było nas widać z okien domu.
- Chciałem porozmawiać. – zaczął momentalnie Andrew. Był spięty i jakby niepewny, co potwierdzało moje obawy. Zaraz powie, że to koniec i ma kogoś innego. – Bo widzisz, ja muszę przeprosić... Nie powinienem tak wczoraj uciekać, ale... Źle wyglądałem.
- Co?! – nie zrozumiałem.
- Wczoraj źle wyglądałem i dlatego nie chciałem się pokazywać. – nadal nie pojmowałem, co do mnie mówi. W prawdzie słowa wydawały mi się proste, ale ich sens zdecydowanie był strasznie zawiły. – No po prostu źle wyglądałem, no! – Andrew zmarszczył gniewnie brwi patrząc na mnie. – Najzwyczajniej w świecie, czego nie rozumiesz?! – tupnął.
- Jak źle wyglądałeś? – zadałem bezmyślne pytanie, a chłopak stracił panowanie nad sobą i podszedł do mnie kopiąc w łydkę.
- Jesteś głupi! – warknął. – Źle to źle! Wcale nie mam ochoty nawet cię całować! Zdenerwowałeś mnie i tyle! Idiota! – odwrócił się na pięcie i poszedł do domu urażony.
Prawdę powiedziawszy chyba miał rację. Powinienem uznać jego słowa za pewnik i pojąć ich znaczenie. Dlaczego więc z takim trudem mi to przychodziło? Co właściwie poszło nie tak? Może zbyt długie rozstanie poróżniło nas i nie pozwalało rozumieć siebie wzajemnie?
Czułem, że jesteśmy od siebie bardziej oddaleni, niż kiedykolwiek. Może zbyt dużo czasu spędziłem bezczynnie i powinienem wrócić do siebie? Poniekąd korciło mnie, by zagrać na nosie Ministerstwu Magii, by pokazać, że nadal mam się dobrze i problemy świata czarodziejów wcale się nie skończyły. Byłem w końcu przywódcą Upadłego Rodu, dlaczego więc zachowywałem się jak zwyczajna pokojówka, kucharka i ogółem, pani domu? Musiało mi odbić i to całkiem poważnie. Podjąłem decyzję w przeciągu kilku sekund. Musiałem wynieść się na jakiś czas z tego domu. Wakacje u Marcela na pewno dobrze mi zrobią, nie mówiąc już o tym, że będzie się wspaniale denerwował. Tak, właśnie tego mi teraz brakowało. Spokojne życie kuzyna musiało się skończyć, na czas mojego pobytu u niego.
Nie miałem, na co czekać. Od razu skierowałem się do pokoju państwa Sheva, w którym zazwyczaj pani Sheva spędzała kilka godzin po śniadaniu, przynajmniej w dni takie jak ten, kiedy to nie miała żadnych planów.
Zapukałem, a słysząc wyraźne pozwolenie wszedłem do środka. Kobieta zajęta była przeglądaniem gazety, więc odłożyła ją na bok z czarującym uśmiechem na twarzy. Dziwne, że mąż nigdy nie był o nią zazdrosny. Była przecież piękna i niewątpliwie bardzo miła.
- Chciałbym ulotnić się na kilka tygodni. – zacząłem bez owijania. Spędziłem w jej towarzystwie tak wiele czasu, że nazywała mnie przyjacielem i potrafiła opowiadać o wszystkich swoich problemach. Uśmiechnąłem się szarmancko, na tyle, na ile było mnie stać. Biedna myślała, że jestem dalekim kuzynek jej męża, więc nie precyzowałem, do kogo jadę, ani dlaczego. Po prostu powiedziałem, jakie są moje plany.
- Myślę, że to wspaniały pomysł! – jej oczy rozbłysły, jakby myślała, że mam zamiar spędzić ten czas u jakiejś swojej dziewczyny. Ona wcale nie była skomplikowana. – Wakacje poza domem przydadzą się nam wszystkim. Taki trzytygodniowy wyjazd... – rozmarzyła się. – Masz klucze do domu, więc gdybyś wrócił wcześniej to nie będzie najmniejszych problemów. Niech tylko Serhij wróci z treningu! – naprawdę napaliła się na rodzinne wakacje. Nie chciałem przerywać jej radosnych uniesień, więc machnąłem jej ręką.
- Do zobaczenia i zróbcie dużo zdjęć, chętnie je później zobaczę. – powiedziałem by się jej dodatkowo przypodobać. Tyle czasu zadręczała mnie pamiątkowymi fotografiami, że znałem już wszystkie na pamięć.
Oddaliłem się by przypadkiem mnie nie dopadła w najmniej odpowiedniej chwili. Musiałem skontaktować się teraz z Marcelem i spakować. Postanowiłem zacząć od wysłania mu sowy z wiadomością. By dać czas kuzynowi na pozbieranie się z szoku po wiadomości, jaką otrzyma wybrałem miotłę, jako środek transportu.
- Sowa, pakowanie, sowa, pakowanie. – powtarzałem pod nosem zamykając się u siebie. Tak jak zaplanowałem, a nie były to nazbyt wielkie plany. Zacząłem od liściku, który od razu przytwierdziłem do nóżki sowy i wysłałem ją natychmiast. Mogłem się, więc zabrać za selekcjonowanie niezbędnych rzeczy. Trzy tygodnie spędzone w domu Marcela i Fillipa, trzy tygodnie zabaw z Nathanielem, którego uwielbiałem.
Jakkolwiek czułem się dziwnie opuszczając Andrew bez słowa, to nie widziałem innego rozwiązania. Nie układało nam się tak jak sobie to wyobrażałem, a teraz on był na mnie wściekły, więc by dać mu czas do namysłu i ubrania w słowa swoich prawdziwych zamiarów musiałem się usunąć. Z samego rana jutrzejszego dnia planowałem się zmyć.

środa, 15 grudnia 2010

Kartka z pamiętnika XCIX - Gabriel Ricardo

Najbliższe dni miałem spędzić z Michaelem, jako jego opiekunka. Babcia chłopaka niemal błagała mnie, bym przez czas jej pobytu u koleżanki, zajął się nieporadnym wnukiem, który byłby w stanie zrujnować cały dom, gdyby przyszło zostawić go całkiem samego. Było mi jej żal, więc zgodziłem się od razu. Jakby na to nie patrzeć dwa dni to bardzo niewiele, a mój dom był zaraz za ogrodzeniem, więc na obiady wpadaliśmy do mnie. Wydawało mi się to także dobrą okazją do spędzenia miłego czasu z Michaelem, chociaż w tym wypadku pomyliłem się. Z tym chłopakiem nie dało się spędzać przyjemnie ani chwili, chyba, że wcześniej przeszedłby pranie mózgu, lub niewielką jego operację. Gdyby jednak przyszło, co, do czego na pewno nie zgodziłbym się na najmniejszą nawet zmianę w moim chłopaku. Chociaż...
Wziąłem szybką kąpiel, która miała mnie odświeżyć po leniwym dniu spędzonym na hamaku w ogrodzie. Michael był w kuchni, więc dołączyłem do niego siadając naprzeciwko, za stołem. Chłopak jadł w dalszym ciągu ten sam budyń, z którym go zostawiłem wcześniej. Toffi z dużą ilością grudek, które jego zdaniem smakowały najlepiej, w jakikolwiek sposób je robił. Nie pojmowałem jak mógł tak się objadać, ale czasami miał te swoje "gorsze” dni, kiedy nie potrafił oprzeć się swoim zachciankom.
Ned spoglądał to na mnie, to na jasną maź w garnku.
- O co chodzi? – zapytał w końcu, kiedy chyba zaczął podejrzewać, że coś chodzi mi po głowie. Tak naprawdę chciałem tylko patrzeć na to, jak pochłania wielką porcję słodkości.
- Nie uważasz, że to przesada? – podjąłem jednak nurtujący mnie temat. – Zrobiłeś ten budyń z litra mleka i dwóch opakowań proszku. Coś takiego jedzą minimalnie dwie osoby, a ty pochłaniasz to sam jeden. – wyciągnął w moją stronę swoje mleczne gluty by się podzielić, ale nie o to mi chodziło, więc stanowczo odmówiłem. – Jesz za dwóch! – skwitowałem, na co on odpowiedział wyjątkowo wymownym uśmiechem. – Zapomnij, że o tym wspominałem. – rzuciłem szybko, ponieważ wiedziałem dobrze, co chodzi mi po głowie. Mdliło mnie na samą myśl, o czymś podobnym.
- Wiesz, mam ochotę na rybkę... Chyba jest jakaś w puszce...
- Nie! – wstałem z zamiarem zasłonięcia lodówki swoim ciałem, jeśli byłaby taka potrzeba. – Nie będę spał później ze śledziem, czy tam makrelą.
- Myślałem raczej o tuńczyku... – zaczął, ale nie skończył. Popatrzyłem na niego wymownie, co chyba zrozumiał. Zawsze, kiedy u niego nocowałem spaliśmy na jednym łóżku, a wąchanie rybiego ziewu przez kilka godzin wcale mnie nie zachęcało. Miałem wielką nadzieję, iż dzień zachcianek Michaela szybko się skończy i będę mógł normalnie żyć.
Wyraz jego twarzy zmienił się nagle i trochę mnie to zaniepokoiło. Nie widniał już na niej głupi uśmiech, ale powaga, zaś jego wzrok utkwiony był we mnie. Wtedy uświadomiłem sobie, że jestem niemalże nagi, nie licząc ręcznika, którym zasłaniałem biodra. Moja piżama została schowana gdzieś przez chłopaka i miałem zapytać, gdzie ją upchnął zanim zapomniałem o tym całkowicie.
- Zostań moim ciastkowym misiem z nadzieniem... – powiedział rozmarzonym głosem. – Co powiesz na mleczne nadzienie? – kącik jego warg zadrgał minimalnie i byłem pewny, że wiem, o co mu chodzi. Przeszły mnie chłodne dreszcze, chociaż w pomieszczeniu było bardzo ciepło.
 - Kiepski z ciebie kucharz, wiesz przecież. – westchnąłem ciężko chcąc się uspokoić. Pragnąłem przecież tego samego, czego chciał właśnie Michael. Może podświadomie specjalnie przyszedłem oderwać jego myśli od jedzenia, a skupić je na sobie?
- Udowodnię ci, że jestem najlepszą kuchtą, jaką mógłbyś mieć. – chłopak podszedł do mnie i objął. Pachniał słodko, więc podejrzewałem, że przy jedzeniu ubrudził się budyniem. Nie odpowiadała mi wizja lepiącego się kochanka, więc zdjąłem jego koszulkę zanim jeszcze zgodziłem się na to, by pokazał mi swoją wartość.
Ned zadowolony uprzątnął szybko stół i zwinął obrus, by go nie ubrudzić. Oczy lśniły mu bardziej, niż kiedy oddawał się rozkoszy jedzenia, a jego ciało drżało od czasu do czasu z podniecenia, które w nim kiełkowało. Złapał mnie za rękę i przyciągnął bliżej siebie. Mogłem poczuć jak w moje biodro wbija się lekko sztywniejąca męskość. Byłem ciekaw, co takiego pobudzało chłopaka i nie musiałem długo czekać. Wystarczyło, że kładąc dłonie na moich udach przesunął je wyżej pod materiał ręcznika nie napotykając na żadną bieliznę, a jego ciało stało się sztywniejsze. Widać wyobrażał już sobie scenę, w której wszelkie dzielące nas bariery znikają bezpowrotnie.
- Zaczekaj. – odezwał się powracając do normalności i wyjął z lodówki dżem w tubce. – Muszę się na czymś wsunąć. – skomentował, a moje oczy zrobiły się dwa razy większe. On chyba oszalał, ale nie mogłem protestować, gdyż pocałował mnie mocno. Jego usta miały aromat niedawno jedzonego budyniu, ale niedługo z pewnością miał się go pozbyć. Oparł mnie o stół i z zadowoleniem malującym się na każdym centymetrze twarzy zaczął pieścić wargami począwszy od sutków. Obecność jego dłoni na moich pośladkach, ich miarowe ściskanie i ruchy, mające stanowić rodzaj masażu były bodźcem dolewającym oliwy do ognia. Westchnąłem głośno rozsuwając bardziej nogi na boki, by czuć wszystko dokładniej, by dać mojemu ciału więcej swobody. Wargi Michaela zsunęły się niżej, do mojego pępka. Lizał go i ssał naokoło, a brodą i szyją dotykał mojego stojącego członka, który krył się pod cienkim materiałem ręcznika.
Nagle chłopak odwrócił mnie przodem do stołu i zmusił do pochylenia się. Podwinął ręcznik do pasa, dzięki czemu odsłonił moje pośladki, ale to nie nimi się zajął. Klęcząc przede mną wziął w usta mój członek. Westchnąłem głośno i zacisnąłem pośladki, ale szybko oswoiłem się z rozkoszą tego doznania i moje ciało rozluźniło się. To umożliwiło Michaelowi zaaplikowanie mi dzióbka buteleczki dżemu. Chłodna maź wpłynęła we mnie wyrywając jęk rozkoszy. Było mi naprawdę dobrze, zaś palce chłopaka, które się we mnie wsunęły były już istnym niebem. Nie mogłem dłużej ograniczać jęków, ani tłumić ich swobodnie. Pozwoliłem sobie na wydawanie całej gamy żenujących odgłosów, które tym bardziej mnie pobudzały.
Michael nie czekał aż osiągnę pierwsze spełnienie. Przeszedł pod moimi nogami do tyłu i poczułem, że staje za mną, bardzo blisko. Chociaż spragniony rozkoszy nie byłem w stanie nawet się odwrócić, to czułem na skórze jak mój kochanek zsuwa spodnie, jak jego biodra ocierają się o moje pośladki. Wypiąłem się by zmusić go do wypełnienia mnie i tym samym do zaspokojenia moich potrzeb na równi z jego własnymi. Przez chwilę zastanawiałem się, jaki musieliśmy przedstawiać widok, w tak lubieżnej pozie, z jękami rozkoszy na ustach. Naprawdę pragnąłem by Ned zaspokoił moje pragnienia jak najszybciej.
Zrobił to, chociaż z pewnością dla samego siebie. Krzyknąłem cicho, kiedy jego członek wsunął się we mnie. Czułem jego pulsowanie, wielkie podniecenie, które kumulowało się w tej wyjątkowej części ciała i pragnąłem więcej. Michael pochylił się nad moimi placami oparł policzek na moim ramieniu, jego dłonie sięgnęły jedna do krocza, zaś druga do sutków. Biodra chłopaka rozpoczęły swoje szaleństwo. Nie musiałem pojmować skąd brała się ta rozkosz, której byłem teraz częścią. Ciężki oddech kochanka przy moim uchu sprawiał, że drżałem dodatkowo. Moje ciało wydawało mi się tak niestabilne i słabe, jakby cała sztywność skumulowała się w członku i musiała zostać z niego uwolniona, by ukrócić bolesną rozkosz spełnieniem.
Jęczałem głośniej, Michael lizał moje ucho, jakby brakowało mu zajęcia dla języka, a penis zajmował się pierścieniem mojego wejścia. Zabawne, ale kiedy jego palce na moim członku ułożyły się w niewielkie kółeczko do mojej świadomości przedostała się głupia myśl, której się wstydziłem i na pewno nie planowałem zdradzić nigdy chłopakowi.
Zacisnąłem dłonie w pięści, a Michael odstąpił od ściskania mojego sutka. Zamiast tego jego palce zacisnęły się na moich, a ruchy bioder stały się głębsze, mocniejsze. Z piskiem spiąłem ciało i rozluźniłem je pozwalając by podnieta opuściła mnie wraz z nasieniem. To przypomniało mi obietnicę mlecznego nadzienia, którym miałem zostać wypełniony. Uśmiechnąłem się pod nosem, kiedy Michael przeklął cicho, ponieważ moje ciało stało się ciaśniejsze, a tym samym wydawało się zmuszać go do obiecanego końca.
Nie wiem, co przyszło mu wtedy do głowy, ale coś na pewno, ponieważ wcisnął się mocno we mnie, a jego nasienie wpłynęło głęboko. Tym samym mój pomysł z kąpielą był chybiony, a jego budyń został spalony podczas naszego aktu. Jeśli Michael chciał to nazwać wypiekaniem misiów z nadzieniem, to ja nie miałem nic przeciwko, jeśli tylko on był kucharzem.

niedziela, 12 grudnia 2010

Kartka z pamiętnika XCVIII - Eric Lair

Nie można powiedzieć, że byłem zły, czy wściekły, ponieważ to nie oddawało nawet w połowie tego, co czułem. Ogarniała mnie wręcz furia, a i to nie było adekwatne do tego, co aktualnie czułem. Gdybym mógł rozszarpałbym na drobne kawałeczki każdego, kto pojawiał się w pobliżu mnie. Najgorsze, iż powodem mojego fatalnego stanu ducha był nie, kto inny, jak Cornelius Lowitt. Mój największy wróg, a zarazem źródło wszelkich perwersji do zainteresowania, którymi nie chciałem się przyznać. Mogłem się nim wysługiwać pod pewnymi względami, ale teraz chciałem go rozszarpać na strzępy, podzielić na drobne kawałeczki i spalić je wszystkie. Oczyma wyobraźni widziałem nawet tę scenę. Powód mojej żądzy krwi był prosty. Nie widziałem Cornela od czasu, gdy nie doszedł do skutku akt, o którym marzył, a o którym ja zapomniałem. Wtedy mówił o dwóch dniach czekania i śledzenia mnie, by mieć pewność, że nie zrobię nic by sprzeciwić się jego woli. Te dwa dni przeciągnęły się znacznie. Teraz byłem w domu, zaczęły się wakacje, a ja wściekałem się jak szalony. Szczerze powiedziawszy już po dwóch kolejnych dniach, kiedy to szukałem swojego oprawcy, lecz znaleźć go nie mogłem, zdjąłem spinki z sutków, wiedząc, że chłopak bawił się ze mną. Naturalnie była to zemsta za to, iż ja zapomniałem o nim, kiedy ten czekał wiernie aż go zaspokoję, i to denerwowało mnie najbardziej. Chciał się na mnie odegrać, a ja nie byłem skłonny wybaczać tego typu zagrania.
Leżąc na łóżku kląłem w przestrzeń wyzywając Corneliusa od najgorszych. W pełni na to zasłużył. Zdecydowanie nie planowałem mu wypaczać!
Przez otwarte okno do pokoju wleciała sowa. Znałem ją aż za dobrze. Na szyi miała okrągły dzwoneczek, jakby była kotem i chociaż nigdy nie wyglądała na zachwyconą, to znosiła dzielnie wszystkie te niedogodności. Jej właściciel odczuwał chyba dziwną przyjemność z męczenia swoich pupili, ale zawsze czynił to w sposób niewymagający użycia siły. Nie był przecież sadystą, ale po prostu był „inny”.
Wziąłem list od wyjątkowo nieszczęśliwego zwierzątka przy szyi, którego rozległo się ciche ‘dzyń-dzyń’. Ptak wydawał się patrzyć na mnie błagalnie bym uwolnił go od żenującej ozdoby, ale nie mogłem tego zrobić. Nie był przecież mój, a chwilowo ja i Cor znajdowaliśmy się w stanie wojny. Sowa musiała to zrozumieć, gdyż zrezygnowana wzbiła się do lotu i zniknęła za oknem pozostawiając po sobie nadal słyszalne dzwonienie.
Nie wiedziałem, co mam zrobić. Z jednej strony coś mi mówiło, bym wyrzucił ten list, spalił, lub spłukał w toalecie, ale z drugiej stał wysiłek, jaki sowa włożyła w przyniesienie listu. Moje współczucie dla niej w ostateczności zaważyło nad wszystkim i postanowiłem przeczytać tę głupotę, a później dopiero się jej pozbyć.
Z niechęcią i miną jakbym dotykał czegoś wyjątkowo paskudnego i oślizgłego odpieczętowałem kopertę wyjmując z niej list. Nawet nie miałem ochoty go czytać, ale zaryzykowałem wypalenie moich biednych gałek ocznych. Pismo Corneliusa było jak zawsze bardzo staranne i całkiem ładne. Musiałem przyznać, że chociaż to było w nim dobre, jakkolwiek drażniło mnie to stwierdzenie.

„Drogi Mój Jedynie Słodziaku,
Jest mi niezmiernie przykro, że dostarczyłem Ci ostatnimi dniami tak wielkich cierpień. Przez moją nieuwagę ZAPOMNIAŁEM, że obiecałem zwolnić Cię z brzemienia, jakie na sobie nosiłeś. Bardzo mi z tego powodu przykro, więc w ramach wynagrodzenia postanowiłem ładnie przeprosić za swoje zachowanie. Nie przychodzę naturalnie z pustymi rękoma – jak mógłbym powiedzieć, gdybym spotkał się z Tobą osobiście. W dalszej części listu znajdziesz główny powód, dla którego włożyłem tyle wysiłku w napisanie do Ciebie.”

Znowu kląłem. Ten akapit zawierał tyle ironii, że nie chciałem wiedzieć, co jest dalej. Oczywiście, że się mścił i upewnił się, iż dobrze odszyfrowałem jego pobudki, pisząc do mnie. Chociaż już pomiąłem kartkę, to mogłem z powodzeniem czytać dalej, chociaż sam nie wiedziałem, dlaczego to robiłem. Znacznie mądrzej postąpiłbym wyrzucając do śmieci wszystko, co przysłał, a więc zarówno list, jak i kopertę. W końcu całość zawierała w sobie śladowe ilości Cora w postaci jego pisma.

„Już na wstępnie powinienem chyba napisać, iż siedzę przy swoim biurku z piórem w dłoni i obrazem Twojej wściekłej twarzy przed oczyma. Żałuję, że nie mogłem podziwiać Twoich cierpień spowodowanych spinkami, które Ci przyczepiłem, a z którymi musiałeś się męczyć aż do czasu, kiedy zrozumiałeś, jaki był mój plan. To musiał być wspaniały i niezapomniany widok, gdy podniecony odczuwałeś wielkie rozczarowanie. Na pewno czekałeś aż przybędę i wybawię Cię, a ja tym czasem usatysfakcjonowany czekałem na możliwość, by zdenerwować Cię jeszcze bardziej.
Ah, co za maniery. Powinienem powrócić do sedna sprawy. Otóż, siedzę w pokoju, piszę do Ciebie, a moja lewa dłoń wynajduje sobie zajęcie pod materiałem spodni. Myślę o Tobie, kiedy moje palce zaciskają się na pobudzonym członku. Czekałem na to tak długi, że byłem zmuszony zamknąć na chwilę oczy i westchnąć z rozkoszy. Nawet nie wiesz, jaki dreszcz przeszedł przez moje ciało, gdy w końcu byłem w stanie dotknąć się z zamiarem doprowadzenia do szaleństwa moich zmysłów. Przez chwilę zastanawiałem się nawet, czy nie powinienem przesłać Ci próbki mojego nasienia byś mógł go skosztować, gdy sam będziesz się dotykał czytając moje wyznanie. Jestem pewny, że nie planujesz tego unikać, a ja zdołam Cię podniecić nawet posługując się listem. Z resztą, kto wie, czy już Ci coś nie stoi. Pomyślmy.
Wiesz już, że właśnie się masturbuję z Twoim obrazem w umyśle, ale jest coś, o czym nie masz jeszcze pojęcia. Widzę Cię nie tylko wściekłego, ale i zarumienionego, ponieważ w mojej fantazji nadal masz na sobie moje cudowne spineczki, które sprawiły, że Twoje sutki są teraz wrażliwsze, zaś w mojej głowie, czerwone i nabrzmiałe. W sam raz bym mógł je wziąć w suta i ssać niczym cumel. Co Ty na to?”


Dosłownie warczałem. Nigdy się nie dowie, że słowa nakreślone zgrabnie jego dłonią naprawdę mnie rozgrzały i sprawiły, że moje krocze odczuwało denerwujące mrowienie zapowiadające bliską podnietę. Nie przeczytałem wiele, ale pamiętałem jak dziwnie czułem się mając na sobie spinki, jak zadowolony był z nich Cor, a także jak podniecająco wyglądał, gdy uśmiechał się zakładając mi je. Do tej pory nie mogłem drażnić swojej piersi, gdyż bolała mnie w tych wybranych miejscach. Nie wątpiłem, że ślina Corneliusa potrafiłaby im ulżyć. Postanowiłem, więc poczytać jeszcze trochę zanim pozbędę się tego śmiecia.

„Jestem przekonany, że mógłbym ocierać się o nie członkiem, a Ty jęczałbyś z przyjemności, kiedy rozcierałbym je sobą. Chętnie porównałbym je później do truskawek oblanych śmietaną, gdybym tylko miał ku temu okazję, a wiesz jak bardzo uwielbiam truskawki ze śmietaną, prawda? Może następnym razem powinienem postarać się także o coś na Twój członek? Miło byłoby popatrzeć, jak i on męczy się, podnieca, a później wytryskuje przy najmniejszym nawet źródle rozkoszy.
Im dłużej o tym myślę tym większą mam ochotę zająć się projektowaniem zabaweczek dla Ciebie. Mógłbym je kiedyś opatentować, ale wszystkie wypróbowywałbym na Tobie, nie zapominając o wcześniejszym zdenerwowaniu Cię. Wtedy jesteś najbardziej pociągający, ponieważ stawiasz wyraźny opór. Nawet nie wiesz, jak uwielbiam z Tobą walczyć i rwać Twoją dumę na strzępy! To największa ekstaza.
Wiesz, właśnie przyszedł mi do głowy pomysł by napisać Ci kilka słów moim nasieniem. Może coś bardzo zboczonego, byś mógł poczuć ten klimat? Pomyślę nad tym trochę później. Teraz mam na głowie coś zdecydowanie innego, a mianowicie fantazjowanie o Tobie, gdyż moje ciało wymaga wiele uwagi, by mogło odczuć spełnienie.”


Zmiąłem jego list i wrzuciłem do śmietnika nie chcąc wiedzieć nic więcej, nie chcąc go więcej czytać. Już i tak przeszedłem wystarczająco wiele, a moje ciało nie mogło się podniecić. Nie ważne, że Cor nie wiedziałby o swoim tryumfie, nie miałby pojęcia, że jego zamierzenia się powiodły. Przegrałbym wtedy na całej linii, a wojna miała być moją domeną, w tym wypadku. Zdecydowanie nie chciałem przegrać z kimś tak bezczelnym i barbarzyńskim.
Postanowiłem wyjść, czym prędzej ze swojego pokoju i zająć myśli czymś, co miałoby mi pomóc zapomnieć o Corneliusie i jego liście. Spacer był idealnym pomysłem, a ja byłem zdeterminowany by zrealizować swój właśnie powstały plan.

piątek, 10 grudnia 2010

Cya, guys

Pierwsze słowa mojej promotorki, kiedy oddała mój wstęp do pracy licencjackiej: "Pani przybrała tutaj taki styl gawędziarski". A Kirhan - *gleba!*


24 czerwca
Powrót do domu po tym naprawdę długim i pełnym dziwnych zdarzeń roku był nie tyle bliski i wyczekiwany, co właśnie miał miejsce. Od dawna nie czułem takiej potrzeby wypoczywania, co teraz. Zdecydowanie albo się starzałem, albo przyjaciele potrafili mnie zamęczyć. Mimo wszystko czułem, że będę za nimi tęsknił, a w szczególności, kiedy siedzieliśmy razem w przedziale i rozprawialiśmy o naszych planach na najbliższe dwa miesiące. Było mi żal Syriusza, który nie widział swoich wakacji w jasnych barwach, jednak uznał, że po początkowej wojnie na pewno matka się nim znudzi i da mu spokój. Byłem dobrej myśli, ponieważ Regulus na pewno nie dopuści by Syri siedział ciągle sam, chociaż nie mogłem zapewnić, że dobroć młodszego Blacka zostanie odwzajemniona.
Syriusz siedząc obok mnie ściskał moją dłoń i jakby bawił się nią w najlepsze to splatał nasze palce, to znowu dotykał moich opuszków i najwyraźniej bardzo się nudził, skoro podjął się takich dziwactw.
Peter westchnął ciężko wpatrując się w starą spinkę do włosów, którą Narcyza wyrzuciła tydzień temu po obiedzie wychodząc z Wielkiej Sali. Teraz był to największy skarb blondynka, który uważał, że spinka przynosi mu szczęście i sprawi, że Narcyza się w nim zakocha. Jakkolwiek szczerze w to wątpiłem, to nie miałem serca by rozwiać jego wątpliwości. Tym bardziej, że podsłuchaliśmy jej rozmowę z Lu, który zapewnił, że w czasie wakacji nie będzie miał czasu na spotkania z nią i ostatecznie nie zmienił zdania mimo jej usilnych próśb. James świetnie się później bawił komentując tamto zdarzenie. Zachęcał nawet Petera do starania się o jej serce, ponieważ jak sam to ujął „kobiety inteligentne są niebezpieczne, Narcyza zaś to błogosławieństwo dla swojego narzeczonego”. Jeśli dobrze rozumiałem jego sposób pojmowania świata to według Jamesowej filozofii miał stu procentową rację. Nie uważałem jednakże by zachęcanie blondynka do bezsensownej walki miało przynieść nam kiedykolwiek jakieś korzyści.
Dojeżdżaliśmy powoli do Londynu i czułem, że niedługo będę samotny, zatroskany i mało tego, bardzo nieszczęśliwy. Przy rozstaniach najgorsze były zawsze pierwsze trzy dni, a więc miałem przed sobą długie i ciężkie chwile bez przyjaciół, którzy byli dla mnie jak bracia. Pozwoliłem sobie nawet zacząć marzyć o naszym spotkaniu zaraz przed rozpoczęciem szkoły na Pokątnej, czy powitaniu na peronie we wrześniu. Chociaż za nadto wybiegałem w przyszłość to pomagało mi to pokonać dziwne, nieprzyjemne ssanie, które wypełniało mój żołądek.
- Wyglądam okropnie. – syknął pod nosem Sheva przeglądając się w kieszonkowym lusterku, które wyjął niedawno z kuferka. – Włosy układają się nie tak jak trzeba, a te ciuchy są beznadziejne! – biadolił i miałem wrażenie, że podobnie zachowuje się Narcyza Black, kiedy myśli o spotkaniu z Lu. Sam nie wiem, dlaczego tak się jej uczepiłem właśnie dzisiejszego dnia.
- Wyglądasz tak jak zawsze. – mruknął Syriusz przyglądając się przyjacielowi okiem znawcy. Pozostawało mi tylko załamać się jego wyczuciem sytuacji. Andrew skrzywił się, jakby Black rzucił mu w twarz straszliwą obelgę.
- No i w tym rzecz, Syriuszu! – zawył. – Wyglądam jak zawsze, więc przeciętnie! Jak mam się taki pokazać na peronie?! – rzucił lusterkiem o siedzenie obok siebie i skrzyżował ręce na piersi. – Tak być nie może! Zaraz wysiądę i każdy zobaczy, że jestem zwyczajny! – jego „każdy” miało jedno imię, Fabien.
- Moim zdaniem wyglądasz wspaniale. – odezwał się pokrzepiająco James, za co otrzymał chłodne spojrzenie jasnowłosego.
- Ty jesteś ślepy i w dodatku masochista. Lepiej zamilcz. – ponownie sięgnął po lusterko i zaczął przygładzać włosy, to znowu je mierzwił i nie mógł dojść ze sobą do ładu. Nic mu się nie podobało i w kółko zanosił się jękiem uznając, że jest beznadziejny. W ostateczności pozdejmował wszystkie ozdoby, jakie miał we włosach i obrażony na samego siebie siedział cicho i spokojnie czekając na „najgorsze”. Jasnym było, iż denerwował się spotkaniem z niewidzianym od dłuższego czasu chłopakiem. Fabien zapewne będzie miał ciężko orzech do zgryzienia, kiedy spotka się z nastawionym wojowniczo nastolatkiem, którego zwykła pewność siebie nagle wyparowała. Mogłem określić to tylko mianem „osobistej pełni Andrew”. Nie był to najlepszy dzień na powrót do domu.
Oparłem głowę o ramię Syriusza spoglądając na nasze złączone dłonie. Nie pasowały do siebie. Moje były całkowicie normalne, zaś jego wydawały mi się arystokratycznie zadbane. Black wsunął mi do ust kawałek czekolady, jakby chciał dodać mi tym otuchy. Tak naprawdę sam nie wiedziałem, czy cieszyć się z końca roku szkolnego, czy raczej nie. Na pewno byłem już trochę inny niż wcześniej, może doroślejszy.
Pociąg zatrzymał się na stacji, zanim to w ogóle zauważyliśmy. Wtedy uderzyło mnie z całą mocą, iż wracam do domu i pozostawiam przyjaciół samym sobie. Syriusz ścisnął mocniej moją dłoń, uśmiechnął się i pocałował mnie w policzek, a później lekko w usta. Tym razem takie pożegnanie jak najbardziej nam wystarczało. Nie mieliśmy zbyt wiele czasu ostatnio na pieszczoty, więc i nie pragnęliśmy ich tak bardzo. Z resztą etap zbytniej czułości, chyba mieliśmy już za sobą. Sam nie pojmowałem dokładnie wszystkiego, co się ze mną działo, a więc nie było sensu rozwodzić się nad tym zbytnio.
- Będziemy do siebie pisać, a wakacje skończą się jak zawsze bardzo szybko. – Syri wstał i zdjął z półki mój kufer, później swój i pomógł Peterowi z jego bagażem. Musieliśmy zachowywać się jak dorośli, a ckliwe pożegnania na pewno nie były domeną poważnej osoby. Z resztą nie rozstawaliśmy się na stałe, więc chyba przesadzałem trochę w głębi ducha martwiąc się tym rozstaniem.
- Przesadzacie. – James poprawił okulary. – Odpoczniemy od siebie, zatęsknicie za mną i... – napiął się by zmieścić swoją torbę w drzwiach przedziału. – I... – zdołał to zrobić, chociaż z trudem. – I zrobimy sobie przyjęcie powitalne, kiedy będzie po wszystkim. – wyjątkowo musiałem się z nim zgodzić, a wizja, jaką nam przedstawił miała w sobie moc podnoszenia na duchu. Uśmiechnąłem się nawet, kiedy opuszczaliśmy pociąg, jako jedni z ostatnich.
Część osób znikała już przy barierce wychodząc do świata mugoli, jako normalni ludzie, tacy jak wszyscy. James machnął do nas na pożegnanie, ale zanim wyniósł się całkowicie dojrzał Severusa, który przepakowywał coś w swoim kufrze. Chociaż chciałem zareagować, to nie byłem wystarczająco szybko. Potter znalazł się przy nim w mgnieniu oka i porwał w objęcia zanim Ślizgon chociażby krzyknął. Ku swojej uciesze, a załamaniu ludzi, który jeszcze znajdowali się na peronie, przycisnął swoje usta do warg Severusa. Biedny chłopak był zszokowany, nie mówiąc już o dziwnych spazmach, które poruszały jego ciałem, jakby właśnie został otruty i powoli umierał. James miał to jednak w nosie i z pełnym zadowoleniem odsunął się od Snape’a. Niewątpliwie J. dostałby w twarz jednym z eliksirów, jakie miał w rękach Ślizgon, gdyby nie unik oszczędzający mu kłopotów.
Sev miał twarz zarumienioną i ocierał usta energicznie rękawem. Wyglądał jakby miał się rozpłakać, chociaż było to doprawdy wątpliwe. Rozradowany jednak Potter podszedł do swoich rzeczy i po chwili już go nie było. To zmusiło mnie, bym, czym prędzej wyniósł się z rodzicami i przyjaciółmi.
Sheva był spokojniejszy, jako że Fabien nie pojawił się by go zabrać. Zamiast tego czekała na niego matka. Syriusz nawet nie spojrzał na swoją rodzinę, która zajęta była wyłącznie jego młodszym bratem, zaś Pet w objęciach matki i z pączkiem w dłoni przechodził przez barierkę.
- Na razie. – rzuciłem tym przyjaciołom, którzy jeszcze zostali i chociaż czułem lekkie ukłucie żalu to uśmiechnąłem się szczerze do rodziców. Jakkolwiek było to krępujące to pozwoliłem się przytulić, pocałować w czoło. Było mi głupio, ponieważ Syriusz nie mógł liczyć na podobne powitania. Mimo wszystko był silny i planowałem, że kiedyś pomogę mu zapomnieć o tym, jak ciężkie miał życie, jako dzieciak.
Powziąłem decyzję, że te wakacje spędzę jak każdy zwyczajny uczeń ciesząc się chwilami wolności i braku obowiązków. Musiałem przecież dać z siebie wszystko na czwartym roku, więc teraz należał mi się odpoczynek, jak nigdy dotąd. Miałem nadzieję, że Black myśli podobnie i znowu uświadomiłem sobie, iż to ja przesadzam. Nad tym także musiałem popracować.