niedziela, 30 stycznia 2011

Utęsknione

6 września
Siedząc na łóżku machałem w powietrzu nogami i pakowałem do ust jedną pyszną kostkę czekolady za drugą. Mieliśmy z chłopakami małą naradę wojenną właśnie wtedy, kiedy ja planowałem urządzić sobie słodki piknik na pościeli. Mogłem doszukiwać się w tym nawet spisku przeciwko moim słodyczom, ale miałem małą nadzieję, iż James po prostu wybrał mało odpowiedni moment i nie miało to nic wspólnego ze mną, chociaż pod pewnym względem musiało.
- Zardi ma jakiś pomysł żeby zająć Lily. – odezwałem się na początek. – Mówiła, że musi dopracować szczegóły, ale ma pomysł, a to już coś, prawda? – rzuciłem z nadzieją. Prawdę powiedziawszy nie miałem po prostu czasu, by z nią porozmawiać, ponieważ spieszyłem się by pochłonąć przynajmniej jedną tabliczkę czekolady, a nie chciałem pozwolić, by odeszła mi nagle ochota. Miałem nadzieję, iż ona to zrozumie.
- Mówiła coś więcej? – James mierzył mnie wzrokiem, jakby liczył na to, że dostrzeże cokolwiek więcej niż inni usłyszą. Chyba aż nadto przejął się tą sprawą, jako że dziewczyna utrudniała mu realizację jego wspaniałych planów na najbliższe miesiące. Kiedy myślałem o tym dokładniej, to nie potrafiłem znaleźć chociażby jednej osoby, której nie przeszkadzałaby zbytnia ciekawość Evans. Nawet Peter czuł się przez to skrępowany, ponieważ wpatrywała się w niego z wyższością, gdy ten na przykład starał się pochwycić spojrzenie przechodzącej obok Narcyzy.
- Chce wykorzystać jakąś kobiecą słabość, czy coś w tym rodzaju... – wpakowałem do ust cały pasek czekolady, bylebym nie musiał tłumaczyć, co mam na myśli. W ogóle nie pojmowałem słów Zardi, więc mogłem tylko powtarzać, to, co dosłyszałem zanim się z nią nie pożegnałem po zaledwie jednej minucie spędzonej razem. Póki, co nie mogliśmy także odegrać sceny zrywania, jako że współpracowaliśmy, a jako była para musieliśmy trzymać się od siebie z daleka przynajmniej przez jakiś czas.
- Czyli trzeba ją wziąć na przesłuchanie i wyciągnąć wszystkie szczegóły. Mam nadzieję, że chociaż jest dziewczyną, to ma trochę oleju w głowie i naprawdę coś wymyśliła.
- James, nie jesteś tutaj jedynym geniuszem w szkole, więc bądź tak miły i zaakceptuj to. – Sheva przerwał chłopakowi, który mógł w każdej chwili zacząć się przechwalać. To wisiało w powietrzu, kiedy tylko zaczynał wysnuwać jakiekolwiek wnioski na czyjś temat.
Syriusz przysiadł się do mnie, schował moją czekoladę do szafeczki i uśmiechnął się wyjątkowo słodko. To nie był zwyczajny uśmiech, o tym byłem przekonany. On coś kombinował i czego ode mnie chciał.
- Żeby nie wzbudzać podejrzeń zostawimy Remusa i Syriusza tutaj, a sami porozmawiamy z Zardi. Nie wypada jej osaczyć, kiedy w pobliżu będzie jej ‘chłopak’. – Andrew wyszczerzył białe ząbki w uśmiechu godnym każdego łobuza. – Bawcie się dobrze. – mrugnął do mnie. Zawstydziłem się uświadamiając sobie, o co tak naprawdę mu chodziło i zapewne ustalili to wcześniej z Blackiem.
Wstając z miejsca podszedłem do Shevy i pocałowałem go w policzek.
- Dzięki. – powiedziałem cicho, by nie przeszkadzać Jamesowi w jego przydługim wykładzie na temat strategii, jaką należy podjąć, by nikt nie zwęszył naszego podstępu. Nie miał pojęcia, jaki to niby miałby być podstęp, ale J. zawsze się do wszystkiego zapalał.
Andrew poklepał mnie przyjacielsko po plecach, a jednak Syriusz zareagował od razu doskakując do nas.
- Pamiętaj, że przyjaźń przyjaźnią, ale on jest tylko mój. – zastrzegł łapiąc mnie za dłoń. Nie uzyskał żadnej odpowiedzi, ale Andrew na pewno rozumiał doskonale, co nas wszystkich łączyło. Poza tym on już miał kogoś, za kim szalał. Ponaglił swoją grupę operacyjną i razem opuścili pokój, co Syri wykorzystał ciągnąc mnie na swoje łóżko.
- Musimy się w końcu pozbyć tej wścibskiej lisicy. – pchnął mnie na pościel i położył się obok przytulony. – To krępujące, kiedy każdy wie z góry, że mamy zamiar się pieścić i dlatego wychodzą z pokoju. – uświadomił mi tym, iż miał całkowitą rację. Przyjaciele wiedzieli, że będziemy się dotykać, całować i kto wie, co jeszcze przychodziło im do głowy, kiedy musieli opuszczać sypialnię pod byle pretekstem zostawiając w niej tylko nas dwoje.
Zaczerwieniłem się zdając sobie sprawę z tego jak bardzo fatygowaliśmy tym przyjaciół. To tylko pogłębiało mój niepokój związany z Evans. Jeśli nie udałoby się nam odwrócić od nas jej zainteresowania moglibyśmy być skazani na bliskość za cenę przebywania z przyjaciółmi. Nie mogłem przecież przy nich dotykać Syriusza w miejscach, które wzbudzały we mnie zawstydzenie, a i on lepiej by trzymał ręce z daleka, gdy ktoś jest z pobliżu.
Postanowiłem, że to będzie już ostatni raz, kiedy Sheva wywabia z pokoju chłopaków, bym mógł zostać sam na sam z Blackiem, który pocałował mnie wykorzystując moje zamyślenie.
Przysunąłem się bliżej do niego, położyłem dłoń na jego karku i masowałem lekko palcami. Teraz nie musiałem udawać, że to tylko jego sen, a jeśli tak było to obaj śniliśmy o bardzo przyjemnych rzeczach.
Od dawna nie dotykaliśmy siebie wzajemnie w sposób taki jak ten, który właśnie wykorzystywaliśmy. Jego ręce dotykały skóry na mojej piersi, zaś moje rozpinały mu spodnie. I tak wcześniej czy później miało do tego dojść, więc nie miałem się, czego wstydzić, chociaż łatwiej było o tym myśleć, niż rzeczywiście się do tego zastosować. Nie wiedziałem, czy Syri nie uzna mnie za narwańca, jeśli dobiorę się od razu do jego skarbów ukrytych w bokserkach. Czułem niemalże, jak jego ciało reaguje na moje zabiegi, co sprawiało mi niesamowitą przyjemność. Równie wielką, co sam dotyk chłopaka. Nie mogłem nie westchnąć, gdy Black w końcu porzucił drogę małych przyjemności i od razu dobrał się do tej największej rozkoszy. Pocałował mnie, a ciepłe dłonie wsunęły się bezpośrednio pod wszystkie warstwy mojej odzieży, jakie osłaniały dolną część mojego ciała. Zacisnąłem jedną pięść bardzo mocno, zaś drugą starałem się tylko lekko masować członek Syriusza. Chociaż pewna doza wstydu pozostawała zawsze widoczna, to pragnienie zmuszało mnie do działania. Nie chodziło o poznawanie się wzajemnie, ale o obdarzanie się wzajemnie przyjemnością. Miałem pełną świadomość, że nie jesteśmy już dziećmi na samym początku związku, ale byliśmy ze sobą od naprawdę dawna. Zabawne, że coś, co mogło z początku wyglądać, jak zwykła dziecięca fascynacja kimś silniejszym, zupełnie innym, przerodziła się w uczucie, które pogłębiało się, zmieniało i dorastało razem ze mną.
Wtuliłem twarz w szyję chłopaka. Nie mogłem go całować, ponieważ moja ślina robiła się dziwnie lepka, co bardzo mi przeszkadzało. Nie chciałem, by Syriusz to wyczuł, a poza tym mój oddech był nierówny, co tym bardziej utrudniało pocałunki. Zamknąłem oczy smakując zapach skóry kruczowłosego, czując tym głębiej jego dotyk na sobie. Zupełnie, jakby przenikał mnie do głębi. Moje ciało uzależnione było teraz od dłoni dotykającej mnie, a w swoich palcach czułem ciepło Syriusza. Nie myślałem wiele, o tym, co takiego pieściłem i co pieszczono mnie. Wydawało mi się to głupie, ale jednak krępowało mnie to, że źródłem naszej wspólnej przyjemności kryło się w tej części ciała, która była tak dalece intymna.
Wzdychałem coraz częściej, coraz więcej czasu zajmowało mi łapanie nowego oddechu, drżałem na ciele i ściskałem Syriusza w swojej dłoni mając nadzieję, że i on czuje to samo.
Pozwoliłem sobie reagować na wszystko westchnieniami i jękami. Chyba nawet nie myślałem wiele o tym, że Syri musiał wysłuchiwać wszystkiego, gdy ja miałem twarz przy jego uchu.
Spiąłem się i zabrudziłem swoją bieliznę, wraz z palcami Blacka. Z ulgą skupiłem się w pełni na pieszczeniu mojego kochanka. Specjalnie utrudniałem mu wszystko muskając jego szyję. Cieszyłem się niesamowicie mogąc to wszystko robić. Pocałowałem go w ucho, by załaskotało i zachichotałem, gdy się skrzywił. Black uśmiechnął się do mnie i dał buziaka. To było zapowiedzią tego, że za chwilę i jego ciało uwolni swoje podniecenie. Cieszyłem się, że to moja zasługa, tym bardziej, kiedy wilgoć oblała mi palce. Nie czułem nawet tak wielkiego zażenowania, co wydawało mi się wielkim sukcesem.
- Niedługo będziemy mogli to robić w tajemnicy przed innymi. Zobaczysz. Pozbędziemy się największego problemu i będzie nam jak w raju. – chłopak przytulił mnie mocno i uspokajał oddech. Nawet ubrudzone ubrania nie czyniły nam wielkiej różnicy. Najważniejsze było ciepło, jakie rozchodziło się po moim ciele i błogość, która wypełniała każdą cząstkę mnie.

piątek, 28 stycznia 2011

Decyzja

5 września
Biorąc głęboki oddech wskazałem palcem na rozłożoną na podłodze przed kominkiem mapę, którą zachwycał się James. Była mało wyraźna, ale przy odrobinie szczęścia dało się ją odnowić i poprawić. Problemem było jednak to, iż miała prowadzić do skarbu, co uważałem za największy idiotyzm ostatnich lat. Tylko jedna osoba mogła uwierzyć w coś tak idiotycznego i właśnie w to uwierzył Potter.
- I ty ją kupiłeś, tak? – zapytałem usiłując zachować spokój i opanowanie. – Kupiłeś od braci Mares starą mapę ich dziadka, czy kogoś tam innego z zamiarem odszukania skarbu ukrytego gdzieś w zamku?
- Tak, dokładnie, strzał w dziesiątkę. – okularnik był z siebie tak niesłychanie dumny, że zupełnie nie wiedziałem, co w takiej sytuacji miałbym mu powiedzieć. Jawną bujdę uznał za świętą prawdę i chyba do reszty oszalał. Miłość do tej mapy widoczna w jego oczach była straszna, wręcz przerażająca.
- Wybacz, James, ale mam wrażenie, że dałeś się nabrać... – pozwoliłem sobie na wyrażenie swojej opinii w sposób jak najdelikatniejszy, ale zarówno moja mina, jak i te przyjaciół mogły chyba dać mu do zrozumienia, że jesteśmy jednogłośni. To nie zrażało jednak Pottera, który gładził palcami mapę i uśmiechał się głupio. Dla niego nie było już chyba ratunku. Z resztą walka z chorym mogłaby być niebezpieczna, a więc pozostawało nam bezmyślne przytakiwanie i dbanie by nie zrobił sobie krzywdy.
- Mam wrażenie, że jemu z roku na rok jest coraz gorzej. – Syriusz szepnął mi na ucho i poklepał moje udo. – Trudno, trzeba się z nim pobawić. – pochylił się nad mapą i zaczął pytać chłopaka o niektóre zaznaczone na niej punkty. To udawane zainteresowanie wprawiło okularnika w lepszy humor, chociaż nie trwało to długo. Usłyszał głos Kinna i spoważniał nadąsany. Wychylił się zza zasłaniającej nas sofy i łypał groźnie na stoliki przy oknach wieży. Wyjrzałem zza oparcia i tak jak przypuszczałem celem, który obrał sobie w tej chwili James był nie, kto inny, jak nowy znajomy Niholasa. Wydawali się dobrze dogadywać i nieźle bawić, mimo iż różniły ich dwa lata. To nie była znaczna różnica, ale w sumie nigdy nie myślałem, że można zrezygnować ze znajomych, z którymi przebywasz zawsze na zajęciach i zamiast tego przyjaźnić się tak bardzo z kimś innym. Może po prostu nie potrafiłem sobie niektórych rzeczy wyobrazić? A jednak cieszyłem się bardzo widząc, iż Kinn w końcu jest zadowolony nie marnując czasu na kogoś takiego jak James.
- Hahaha, ale im wesoło. – przedrzeźniał J. – Bo pęknę ze śmiechu, może się dołączę i sprawdzę, co takiego zabawnego ma do powiedzenia ten kogucik? – mogłem przysiąc, że przez chwilę widziałem na głowie Pottera rogi, zaś ze spodni wyrastał ogon zakończony grotem.
- Daj spokój, James. – Sheva złapał go za kołnierz i odciągnął trochę. – Ten chłopak jest naprawdę słodziutki, nic dziwnego, że się komuś podoba. Z resztą nie wiesz, co ich łączy.
- Wiem! – syknął siadając ze splecionymi ramionami. – Popatrz na te świecące oczka Niholasa, od razu widać, że jest tam coś więcej niż zwykłe zainteresowanie.
- I wściekasz się o to, że znalazł sobie kogoś lepszego niż ty? – Syri prychnął lekceważąco. – Wybacz, idioto, ale sam sobie jesteś winny. Dla ciebie istnieją tylko twoje głupie pomysły, a więc Kinn był ci zbędny. Nigdy nie znajdziesz sobie nikogo, ponieważ tego nie potrzebujesz. Kup sobie kota, on będzie miał w nosie, że się nim nie zajmujesz. Naprawdę, daj sobie z tym spokój i zajmij się swoją mapą. O, właśnie. Mapa, James, popatrz, jaka ładna i ten czerwony krzyżyk na środku... – zaczął kusić, jednak J. wydawał się go nie słyszeć.
- Co on w nim widzi? Przecież ani to ładne, ani mądre. Totalne zero.
- Mówisz o sobie, co? – Andrew uderzył chłopaka w głowę. – Tamten jest bardzo przystojny, nieźle się uczy, jest miły i ma czas dla Kinna. Poza tym wydaje się taki niewinny... Idealny, a ty? Leniwy, mało atrakcyjny, narcystyczny i głupi. Obudź się, J. Nie masz szans przy tamtym ciachu z bitą śmietaną i wisienką.
- Zdrajca! – prychnął okularnik.
- Co wy znowu kombinujecie?! – za naszymi plecami rozległ się ostry, kobiecy głos Lily. Spiąłem się cały, ponieważ naprawdę za nią nie przepadałem i szczerze wolałbym unikać spotkań z nią, nawet takich małych, a co dopiero bezpośrednich. James rzucił się całym ciałem na mapę zasłaniając ją brzuchem. Ciężko mu było dostrzec Evans, która była teraz za jego plecami, a on przypominał mi żuka, który wywracając się nie jest w stanie więcej się podnieść.
- Czego tutaj, wredna konfidentko?! – warknął starając się ją dostrzec, ale nie mógł się ruszyć by nie poniszczyć, lub nie pokazać jej mapy. W sumie dobrze rozumiałem, dlaczego chce tego uniknąć. Lily dała nam się już we znaki.
- Uważaj na słowa, Potter. – prychnęła, jak zdenerwowana kocica.
- Odczep się od nas, co? – podjął mówiąc do kominka. – Masz swoją piaskownicę, więc czemu ciągle podkradasz piasek z naszej? Odnów znajomości z koleżankami, poplotkujcie, nawet i o nas, ale przestań za nami łazić. Jeśli któryś z nas ci się podoba, to napisz list miłosny, rozpatrzymy twoje zaloty w najbliższym dogodnym terminie.
Dziewczyna poczerwieniała i zacisnęła mocno pięści, jakby nie wiedziała, co ma na to odpowiedzieć. W sumie, James nieźle dał się jej tymi słowami we znaki. Jakkolwiek by nie było teraz rudowłosa została zapędzona w ślepy zaułek.
- Zapłacisz mi za tę zniewagę, Potter! – syknęła wściekle. Mogłem mieć tylko nadzieję, że jej złość skieruje się wyłącznie na Jamesa, nie zaś na nas wszystkich. Spojrzenie, jakim nas obdarzyła pozwoliło mi wątpić w to, że się nie mylę. Ona z jakiegoś powodu nie lubiła całej naszej grupy, albo takie chciała sprawiać wrażenie.
- W złocie, drogich kamieniach, czy może masz jeszcze inne pomysły? Chętnie zapłacę teraz bylebyś trzymała się od nas z daleka. Peter jest idealnym ogonem, kiedy nie może nas dogonić, ty jesteś zbędna. Zrób coś twórczego. Możesz wysprzątać pod moim łóżkiem, może znajdziesz tam jakieś ślady bytowania obcych organizmów i dostaniesz nagrodę. Ale teraz daj nam oddychać i won. – wziął głęboki oddech i podniósł się odrobinę. Leżenie w tej samej pozycji musiało utrudniać mu oddychanie.
- Pożałujecie! – rzuciła jak zawodowa zła wiedźma i odeszła dziwnie sztywna. Mogłem zapomnieć o tym, że ona zapomni o nas. Wzajemna niechęć między mną i moimi przyjaciółmi, a dziewczyną odnowiła się i chyba nawet pogłębiła.
James podniósł się i rozmasował pierś. Zwinął mapę, po czym odwrócił się w naszą stronę z miną wyrażająca determinację. Był przywódcą, który miał nas poprowadzić na wojnę z wielką, straszną bestią, którą niewątpliwie była Evans.
- Panowie, zanim zaczniemy robić cokolwiek musimy pozbyć się największej przeszkody, jaka stoi na naszej drodze. Ta smoczyca może nas zrujnować i zniweczyć wszystkie plany, jakie mieliśmy. Naszym zadaniem jest zabić smoka i odnaleźć chwałę! Mamy tydzień, by znaleźć rozwiązanie. W przeciwnym razie ona będzie w stanie zaskoczyć nas, jako pierwsza, a nie możemy do tego dopuścić. – wyjątkowo się z nim zgadzałem. Nie mieliśmy pojęcia, o co tak naprawdę jej chodziło, dlaczego się na nas uwzięła, ale musieliśmy coś z tym zrobić. To było jedyne wyjście, tym bardziej, że nie znajdowałem przyjemności w ciągłym oglądaniu się do tyłu, by wiedzieć, czy jest na tyle bezpiecznie bym mógł odezwać się do Syriusza.
- Nie wiem, jak, ale musimy się jej pozbyć. – zgodziłem się z Potterem głośno. – Mam jej po rogi, wolę żeby odczepiła się jak najszybciej.
- Wszyscy się z tym zgadzamy. Przesadza, a ja nie mam zamiaru pozwalać sobą sterować. – Black uśmiechnął się wrednie. – Zbieramy naszą armię i zaczynamy walkę na śmierć i życie. – wyciągnął przed siebie dłoń, Sheva zrozumiał, o co chodzi i położył swoją rękę na jego. Dalej nasza reszta poszła za jego przykładem. Byliśmy pełni ducha walki, chociaż czułem, że to tylko chwilowe. Za to nasz problem trwał i trwał, a więc był nam potrzebny jakiś idealny plan, którego nie mieliśmy. Może gdybyśmy tak jak powiedział Syri zebrali wszystkie nasze siły, wtedy ktoś wpadłby na jakiś genialny pomysł. Kogo jednak mieliśmy w to wmieszać?
- Zaryzykujemy. – postanowił Potter. – Tydzień i musimy mieć plan gotowy. Robimy to dla naszego świętego spokoju, więc musi nam się udać bez względu na wszystko! – ponownie rozwinął mapę i zaczął wzdychać do niej z miłością.

środa, 26 stycznia 2011

Ciche myzi, myzi

4 września
Niczym powoli rozpędzający się pociąg powracaliśmy do szkolnych obowiązków i życia w zamku. Poniekąd nawet nie pamiętałem, jak to było zaledwie tydzień temu, kiedy siedziałem z mamą na Pokątnej i podziwiałem dla rozrywki eliksiry, które sprzedawała. Oczywiście był to czas pełen beztroski i zabawy, ale nie mogłem pozbyć się wrażenie, iż jednak czegoś mi wtedy brakowało. Teraz miałem wszystko. Wielką bibliotekę, codzienne zajęcia i przyjaciół na każde skinienie, chociaż w tej jednej chwili nie nadawali się do niczego.
Syriusz, Andrew i Peter odsypiali wczesne wstawanie przez ostatnie dni, zaś James czytał najnowszy numer „Fantastycznej Miotły” zachwycając się nowymi modelami. Syri wybrał sobie najlepsze możliwe miejsce do spania, a więc moje łóżko, przez co ostatecznie siedziałem obok niego obserwując jak klatka piersiowa unosi się i opada, gdy oddychał spokojnie. Musiał mi naprawdę ufać, skoro nie bał się, że go skrzywdzę. W końcu spał naprawdę mocnym snem i wydawał się niewinny, jak dziecko.
Ciszę w pokoju przerywały tylko westchnienie zachwytu dochodzące z łóżka Jamesa, więc zakładałem, iż jego zdaniem ja także śpię w najlepsze. Nie chciałem go wyprowadzać z błędu, więc cicho dosunąłem zasłony przy kolumienkach do samego końca odgradzając się tym samym od wszystkiego. Z jednej strony czułem się winny, ponieważ w głowie kotłowała mi się jednak myśl, której się po sobie nie spodziewałem. Chciałem wykorzystać fakt, że Syriusz spał nieświadom niczego, by zadowolić swoje dziwne fantazje, które pojawiły się nagle i niespodziewanie. Kiedy tak patrzyłem na jego ładną twarz, włosy w nieładzie i odsłonięty kawałek piersi miałem ochotę dotykać go, przypomnieć sobie, jak to było, kiedy mogliśmy bez przeszkód cieszyć się sobą wszędzie. To uczucie było silniejsze ode mnie i jakkolwiek chciałbym je powstrzymać ono nie dawało za wygraną. Szeptało mi do ucha ciche „nie bój się, zrób to, to nic wielkiego, no dalej”. I w tamtej chwili uległem naleganiom diabełka na moi ramieniu, który jednak kusił lepiej, niż aniołek po drugiej stronie.
Dłonie z początku trochę mi drżały, kiedy zacząłem powoli, niespiesznie rozpinać guziki koszuli chłopaka. Postanowiłem pozbyć się kilku pierwszych, na tyle by mieć dostęp do połowy ciała Syriusza. Nawet się nie poruszył, kiedy to robiłem. Uśmiech pojawił się na moich ustach, gdy oglądałem lekko opalone ciało, które wydawało mi się gładkie, chociaż bynajmniej takie nie było. Syri nie był typem o skórze lśniącej, mięciutkiej i delikatnej, jak niemowlak. Rozwijał się szybciej niż ja, a tym samym coraz bardziej przypominał typowego nastolatka, który musi się podobać licznym dziewczyną. Wolałem nie myśleć, co będę przeżywał za rok, lub dwa, kiedy to stanie się celem napaści na korytarzach, czy w Pokoju Wspólnym. Machnąłem ręką na swoje niepokoje i zachichotałem nerwowo, kiedy zbliżyłem twarz do twarzy chłopaka. Pocałowałem go w czoło dla pewności, że się nie obudzi i zdał test. Dla własnego spokoju musnąłem także usta, co obeszło się bez żadnej reakcji ze strony śpiącego. Byłem, więc przekonany, że nie łatwo będzie mu otworzyć oczy, a nawet budząc się narobi sporo hałasu, gdy powoli zejdzie z obłoków. Byłem z siebie dumny i niebanalnie zadowolony. Miałem Syriusza dla siebie, jak nigdy dotąd, a moja gorsza część natury widocznie przejęła władzę nad nieśmiałością.
Oblizując usta, jak przed deserem, pochyliłem się znacznie nad szyją kruczowłosego. Pocałowałam ją, polizałem i possałem nieznacznie, gdyż nie mogłem pozwolić sobie na coś więcej. Moje zęby musiały trzymać się stosunkowo daleko od skóry chłopaka, by przypadkiem nie skończyło się to kłopotami. Moje zmartwienia zniknęły jednak, kiedy tylko zasmakowałem w znajomych przyjemnościach, jakimi były zapach skóry Syriusza i jej smak. Pod moimi palcami wyczułem jej gorąco, kształt ciała chłopaka, zabawne w dotyku wzgórki sutków. Od dawna nie dotykałem kruczowłosego, więc wszystko to było naprawdę niesamowitym doświadczeniem. Miałem nadzieję, iż w tym roku zdołamy znaleźć więcej czasu na takie przyjemności, które zbliżały nas do siebie coraz bardziej. Tak było zdecydowanie lepiej, niż tylko ograniczać się do zwyczajnego buziaka.
Z tym większym zaangażowaniem zacząłem działać ustami. Całowałem, ssałem lekko i lizałem pierś chłopaka niemal po brzuch. Kiedy spojrzałem na jego twarz dostrzegłem na niej lekki uśmiech, a więc podobało mu się nawet przez sen. Kiedy jednak moje wargi dobrały się na poważnie do jego lewej brodawki zamruczał i uniósł dłonie do twarzy. To znaczyło, iż się budzi, a więc czym prędzej poprawiłem ubranie, włosy i zająłem się prostowaniem swojego podkoszulka, jakby to była najpoważniejsza rzecz na świecie.
- Mm... – Black ziewnął, ponownie zamruczał i uśmiechnął się lekko wstając. – Było mi przed chwilą tak przyjemnie, dlaczego to już koniec?
- O czym ty mówisz? – zmusiłem się do zachowania obojętnego tonu, chociaż moja twarz poczerwieniała odrobinę. Nie wiedziałem, czy nie popełniłem jakiegoś błędu, czy chłopak, aby na pewno nie wie, co robiłem. Mógłbym później drogo zapłacić za swoje zachowanie, gdyby tylko Syri wyczuł swoją szansę. Nie byliśmy przecież sami w pokoju.
- Przed chwilą miałem wrażenie, że sprawiasz mi przyjemność.
- Ha! Erotoman, kto wie, o czym śnisz po nocach! – zarumieniony uderzyłem go w ramię. Miałem wrażenie, że mój blef nie zostanie odkryty i Black będzie przekonany, iż naprawdę śnił. – Teraz wiem, dlaczego tak się przez sen rozchełstałeś. – wskazałem odsłonięty kawałek piersi.
- Hmm... – Syriusz zamyślił się. – To był przyjemny sen, więc może powinienem wprowadzić go w życie? – wyciągnął ramiona by mnie objąć, ale w tym czasie Potter zdążył usłyszeć nasze rozmowy i rozsunął zasłony jednym szarpnięciem.
- Myśleliście, że się nie dowiem, co takiego robicie?! Ja wiem, że chcieliście żebym usnął z nudy, ale wam się nie uda.
Prawdę powiedziawszy zaskoczył nas, ale raczej nie rozumiał, co przerwał, czy też, przed czym mnie uratował. Gdybym mógł rzuciłbym się na niego i wycałował z wdzięczności, ale nie oszalałem, bym miał tak się zachować. Po prostu przyszło mi to do głowy. Uśmiechnąłem się do niego szeroko i wygramoliłem z łóżka jak najdalej od niezadowolonego Blacka. Dostałem to, co chciałem, a on nie musiał. Byłem niedobrym Remusem, który chciał go gnębić, chociaż troszeczkę.
- Co takiego, więc od nas chcesz? – zapytałem przymilnie, kiedy Syri prychając znowu położył się na łóżku, tym razem jednak całkowicie rozbudzony. James zadowolony z mojego pytania podniósł ze swojej pościeli gazetę i podszedł pokazując mi i obrazek.
- Oto, o czym chce z wami rozmawiać. Mam zamiar zamówić sobie ten zestaw, a wy mi w tym pomożecie. – zdjęcie przedstawiało znicza do ćwiczeń. Najnowszy model, zaczarowany tak, by nie mógł oddalić się od właściciela na więcej niż sto metrów. To upewniało każdego w przekonaniu, iż nie zginie, a prędzej czy później zostanie złapany. Nie rozumiałem tylko, jaka była w tym rola moja i Syriusza. Przecież zamówienie takiego maleństwa musiało być banalnie proste.
- Ponieważ, jak widzisz... – wskazał napis drobnym maczkiem. – Ilość zniczy jest ograniczona i nie koniecznie go zdobędę, ale jeśli złożycie zamówienia razem ze mną wtedy może się nam udać. – przedstawił swój genialny plan, który jednak miał pewną małą usterkę, o której poinformował go Syriusz.
- A jeśli przyślą nam kilka zniczy, to, co wtedy? Ani mi, ani nikomu poza tobą nie są potrzebne, więc nie lepiej dać sobie spokój i wysłać tylko twoje zamówienie? To zdecydowanie bezpieczniejsze.
- Bzdura! – James podparł się pod boki. – Jeśli dostaniemy więcej niż jednego to sprzedam je komuś. Na pewno szukający innych domów będą chcieli takie cudeńko, a ja zarobię na nich dodatkowo. Nie macie wyjścia, to postanowione, a ja nie proszę o pomoc, ale wam rozkazuję, o! – wyszczerzył się zadowolony z siebie. Nie chciałem się kłócić, tym bardziej, iż z jego słów wynikało, ze nie będę musiał zapłacić za to ani grosza. Taki układ mogłem przyjąć, w końcu moje uzbierane do skarbonki pieniądze nie starczyłyby na opłacenie połowy tego znicza, a co dopiero gdybym miał kupować całego? No może na jedno srebrne skrzydełko byłoby mnie stać, ale i tutaj mogłem mieć wątpliwości.
Syri nie powiedział więcej nic. Odwrócił się do nas tyłem i kazał sobie nie przeszkadzać, ponieważ planował powrócić do wspaniałego snu, z którego jego zdaniem się zbudził. Biedak nie wiedział, że to tylko złudne marzenia, które sam w nim obudziłem. Na razie byłem w pełni zadowolony z tego, co robiłem.


  

  

niedziela, 23 stycznia 2011

F.U.J.!

Miło było znaleźć się w swoim pokoju, zwłaszcza po szczególnie udanym posiłku, a dzisiejszy zdecydowanie do takich należał. Mój brzuch wydawał się napęczniały, jakbym chował pod szatami poduszkę, a smak pyszności, jakie jadłem nadal mogłem czuć w ustach. Nie żałowałem sobie dzisiaj niczego, więc mój talerz zapełniał się raz po raz i wcale nie interesowało mnie zdanie przyjaciół na ten temat. Miałem ochotę jeść i jeść, zapewne, dlatego, iż byłem wygłodniały po całym dniu jazdy pociągiem. Z resztą mój dobry humor i apetyt zapewnił mi także James, który uznał, iż ostatni rok Shevy należy przeżyć jak najlepiej, więc nie chciał się ukrywać pod czapką i szalikiem. Zdjął zbędne fragmenty garderoby już na stacji, a później mrucząc pod nosem z niezadowolenia udał się z nami do Wielkiej Sali. Zwrócił na siebie uwagę każdego, kto wiedział, kim jest. Nie obyło się także bez pytań, które miały na celu denerwowanie chłopaka. W ogólnym rozrachunku jednak wyglądało to nieźle i byłem dumny z Pottera. Takie poświęcenie musiało go wiele kosztować. W końcu, kto, jak kto, ale on był wyjątkowo dumny.
- Dziękuję ci za dzisiaj, James. – Sheva uśmiechnął się do chłopaka, który rzucił się ciężko na łóżko. – Gdybyś nie przypominał kartofla dałbym ci buziaka.
- Ha! – Potter podniósł się gwałtownie do siadu. – Gdybym nie przypominał ziemniaka nawet byś nie pomyślał o całowaniu mnie! – oskarżył go wytykając palcem, ale nagle coś sobie przypomniał i zsunął się z łóżka klękając przy swoim kuferku.
Ja w tym czasie zająłem się wypakowywaniem swoich rzeczy. Musiałem wszystko poukładać w szafie, na półkach, zapełnić moją nocną szafkę. Nie było czasu by się obijać, musiałem działać. Poza tym czułem pełnię przyjemności, jaka wypływała z tak prostej czynności. Czułem się jak w domu, do którego wróciłem po krótkim wyjeździe w celach rekreacyjnych. Poza tym moje książki na pewno chciały odetchnąć świeżym powietrzem po tylu godzinach zamknięcia. Wziąłem głęboki oddech i poczułem coś nieświeżego. Poniekąd cuchnącego.
- Kto ma trupa u siebie? – rzuciłem krzywiąc się i oglądając na przyjaciół. Nie uszło mojej uwadze, że James owijał właśnie coś w jedną ze swoich skarpet.
- Nie prałeś ich przez całe wakacje? – Syriusz zasłaniając nos odsunął się jak najdalej od okularnika, który spojrzał na niego wściekle. Jego ziemniaczana twarz wykrzywiła się, chociaż nie wiem czy z powodu zapachu, czy komentarza Blacka.
- To nie moje ciuchy! – zawahał się nagle. – Wróć, teraz to i moje ciuchy... Ale nie moja wina! To durne dziecko moich rodziców, które nie jest mną, wrzuciło mi do kufra nadgryzioną kanapkę i kawałek tortu! – odskoczył od swoich rzeczy z piskiem. – Tam są robaki! Normalnie glizdy jak palce Petera!
- Fuj! – rozległo się chóralnie i z jakiegoś powodu cała nasza piątka wylądowała pod drzwiami, najdalej jak się dało od kufra Jamesa. Prawdę powiedziawszy, kiedy wyobraziłem sobie pulchne, tłuste, białe gąsienice, aż robiło mi się niedobrze.
- Pogratulował siostry, J. – Syriusz skrzywił się. – A teraz z łaski swojej weźmiesz tę cuchnącą bombę i wyniesiesz stąd. Daj ją Skrzatom do wyczyszczenia, wyszorowania, sam nie wiem, co mogą z tym zrobić, ale nie chce tego widzieć póki nie będzie pachnące!
- Ja mam do tego podejść?! – przez ciało okularnika przeszły widoczne dreszcze. Wzdrygnął się i wyglądał jakby miał płakać. – Zapłacę, ale niech ktoś to za mnie zrobi! Naprawdę zapłacę... – miałem ochotę zapytać ‘ile?’, jednak wiedziałem, że nie wolno mi wybrzydzać. Te pieniądze mogłem przeznaczyć na zakupy w Miodowym Królestwie.
- Mam świadków. – ostrzegłem, by nie mógł się później wymawiać.
- Chytrość cię zgubi. – usłyszałem komentarz Petera, ale ignorując to niechętnie podszedłem do kufra Jamesa. Nie patrzyłem do środka. Po prostu zamknąłem go i czym prędzej wyciągnąłem z pokoju. Przyjaciele trzymali się z daleka i wcale im się nie dziwiłem.
Miałem wielkie szczęście, gdyż zaraz pod naszymi drzwiami stał Skrzat Domowy. Patrząc na mnie ogromnymi oczyma wskazał krzywym palcem torbę podróżną Jamesa.
- Za przeproszeniem, ale coś tu śmierdzi, Sir. – powiedział skrzeczącym głosem.
- Nie coś, ale dokładnie to. – zgodziłem się z jego gestem. – Możesz to zabrać. – dodałem specjalnie starając się go zachęcić, gdyby planował się buntować. Skrzat jakkolwiek próbował zachować obojętna minę to nie podołał temu zadaniu. Wyjął z nikąd drewniany spinacz do prania i spiął nim nos. Następnie złapał za rączkę kufra i już go nie było, chociaż smród pozostał i musiał zapewne się ulotnić.
Chłopcy otworzyli wszystkie okna w pokoju i naprawdę dało się wyczuć różnicę.
- Załatwione. – rzuciłem, a Syriusz objął mnie mocno mrucząc mi do ucha, jaki to byłem dzielny, odważny i nazywał mnie bohaterem.
- A może tak na chwilę zapomnimy o mojej wpadce... Kolejnej wpadce. – dodał dla sprostowania, co wymógł na nim wzrok Andrew. – Mamy ważniejsze sprawy na głowie niż jakiś tam śmierdzący kufer. – wątpiłem, by naprawdę tak było, ale James zawsze wiedział najlepiej, więc nie chciałem się kłócić. – Mam tutaj listę spraw, które wymagają naszego szczególnego zainteresowania w tym roku. – wyjął trochę pomięty papier z kieszeni i przykleił go zaklęciem do drzwiczek naszej szafy. – Pozwolę sobie teraz przeczytać na głos dotychczasowe punkty i zaznaczę, iż możecie dopisywać kolejne. – mówił oficjalnym tonem. A więc. Pierwsze, dowiedzieć się, kim naprawdę jest nauczyciel astronomii. Drugie, dowiedzieć się jak najwięcej o tym rudzielcu, który dobiera mi się do Kinna. Trzecie, poderwać Seed. Ja, nie wy. Wy macie mi pomagać. Czwarte, wielka eksploracja zamku i Zakazanego Lasu. Pięć, Anonimowe Nauczanie Indywidualne Magii, inaczej, animagia.
- Przez całe wakacje wymyśliłeś tylko to? – Syriusz nie odrywał się ode mnie cały czas tuląc do moich placów z brodą na moim ramieniu, jakby było mu zimno i chciał się ogrzać, chociaż na pewno nie o to mu chodziło.
- Milczeć! – nakazał James. – Miałem wiele pomysłów, ale tylko ten był wykonalny, jak na razie. Poza tym... Już wiem! – postąpił dwa kroki w stronę swojego łóżka, po czym odwrócił się do nas. – Niech mi ktoś da pióro i atrament, bo nie mam, czym pisać póki mi nie zwrócą moich rzeczy. – wymownie powiódł wzrokiem po nas wszystkich. Pettigrew był pierwszym, który rzucił się by mu usłużyć. – Piąte, rozpieszczać Andrew. – zamruczał głośno i uśmiechnął się zadowolony. – Teraz jest pełna.
- Szóste, nauka. – pozwoliłem sobie skomentować, ale zgromił mnie wzrokiem, jakbym go zdradził w chwili, kiedy najbardziej potrzebował pomocy. Dobrze wiedziałem, co mi teraz powie, a przynajmniej domyślałem się ogólnego sensu słów, jakie mógłby wypowiedzieć.
- Bez głupich pomysłów. Tutaj piszemy tylko najważniejsze i najistotniejsze zadania. Nie zbezcześcisz mojego cudownego planu roku! – z dumą wypisaną na opuchniętej twarzy przeszedł spod szafy do swojego łóżka i usiadł wyprostowany spoglądając na nas z góry. – Nie doceniacie prawdziwej sztuki myślenia i tworzenia. Wpiszę się w historię Hogwartu, jako największy zdobywca, odkryję tajemnice, o jakich wam się nie śniło, a na sam koniec nazwą Hogwart moim imieniem! Wasze dzieci będą się o mnie uczyć! Dzieci Petera. – poprawił się.
- Wybacz szczerość, J., ale najpierw postaraj się naprawić swoją twarz. Nie chcę widzieć takiej gęby w książce historii. – Andrew uśmiechnął się szelmowsko. – Naprawdę nie mogę nawyknąć do tego, że z takim trudem okulary obejmują twoją wielką łeb.
Zamiast kontynuować układanie zostałem pchnięty na swoją pościel i przygnieciony przez Blacka. Jęknąłem, ale on widocznie świetnie się bawił, ponieważ pokręcił się na boki maltretując całe moje ciało, po czym zaczął mnie całować po karku rozbawiony, kiedy starałem się uwolnić od jego ciężaru.
- Dziś Remus jest tylko mój, jutro będę mógł się nim trochę podzielić. – zaznaczył zwracając się do Andrew, jak się domyślałem. Moja pozycja nie umożliwiała mi wcale operowania głową na boki, nie mówiąc już o patrzeniu w tył. Byłem przygwożdżony do miękkiej poduchy i czułem, jak Syri kręci się na moich placach, jakby siedział na czymś wygodnym, ale nie dostatecznie miękkim, więc musiał ubić sobie gniazdko. Trochę sobie ważył, ale moje zmęczone ciało poczuło, że nie jest w stanie się podnieść, więc rozleniwiło się. Mięśnie dotąd spięte zwiotczały, a powieki zaczęły mi się zamykać. W sumie nie minęło nawet pięć minut a ja chrapałem z uśmiechem na twarzy wdychając świeże powietrze ciepłego dnia, który powoli się kończył.

piątek, 21 stycznia 2011

Dziwne spotkanie

1 września
Zadbałem o to by rodzice zabrali mnie na stację jak najwcześniej. Nie było to łatwe, ponieważ tata zaspał i musieliśmy wraz z mamą pomóc mu we wszystkim. Kiedy ja pakowałem walizki do samochodu, ona ubierała go i karmiła. Zapewne uważałbym tę sytuację za zabawną, gdyby nie dotyczyła moich planów wcześniejszego spotkania z przyjaciółmi na dworcu. Ostatecznie jednak wszystko poszło zgodnie z planem i na miejscu byłem w samą porę. Poniekąd liczyłem na to, że przyjaciele spóźnią się do półgodziny każdy, ale nie wykluczałem także ich przybycia na czas. Nakłoniłem rodziców, by napili się kawy w jakimś barze niedaleko. Nie musieli towarzyszyć mi cały czas. Mamie pomysł wydawał się podobać, jako że nie często miała okazję wyjść gdzieś z tatą, zaś dziś mogli sobie na to pozwolić. Ustaliłem z nimi kilka szczegółów niezbędnych byśmy zdążyli się jeszcze pożegnać i zadowolony przeszedłem na peron 9 i 3/4. Kilka osób już kręciło się koło czerwonego pociągu, a kilkoro pierwszorocznych rzuciło mi się w oczy niemalże momentalnie. Ich nie dało się z nikim pomylić. Te lśniące oczy, zaskoczone miny i niedowierzanie widoczne na dziecięcych twarzach było niczym wizytówka. Ich rodzice byli nie lepsi.
- Syriusz? – spostrzegłem nagle znajomą sylwetkę leżącą na jednej z ławek nakrytą otwartym prorokiem codziennym. Wydawało mi się, że do połowy zasłonięta dłonią twarz należy naprawdę do Blacka, jednak nie mogłem zrozumieć, dlaczego miałby sobie ucinać drzemkę w tym miejscu. – Yyy, przepraszam... – podszedłem bliżej, a osoba na ławce zerwała się gwałtownie. Niemal serce wyskoczyło mi z piersi, kiedy tak gwałtownie się poruszył, ale większym zaskoczeniem było dla mnie jednak to, iż rzeczywiście miałem do czynienia z Syriuszem. Nie wyglądał najlepiej, ale uśmiechnął się tak jak zawsze.
- Wybacz, nie wiedziałem, że to już tak późno. Zaspałem. – objął mnie przyjacielsko i poklepał po plecach. – Miło na nich patrzeć, co? – skinął w stronę kilku dzieciaków, którzy palcami dotykali pociągu, jakby obawiali się, że może odgryźć im całą rękę, jeśli nie będą uważać.
- Tak, miło, ale może mi powiesz, co tutaj robisz o czasie? – nie musiałem kryć, że spóźnienie było dla mnie najpewniejszym z założeń. W końcu moi przyjaciele byli wyjątkowi, nawet pod względem spóźniania się.
- A, to... – wyczułem, że chłopak planuje coś zmyślić, gdyż zawahał się chwileczkę, jednak jedno moje spojrzenie uświadomiło mu, że nie ma sensu kłamać. – Matka uznała, że skoro tak mi się tutaj spieszy to równie dobrze mogłem być tutaj wczoraj. Tak, więc musiałem się gdzieś przespać, chociaż chwilę. Mało wygodnie, ale zmęczenie mnie zmogło. – uśmiechał się, podczas, gdy ja zaciskałem mocno pięści. Nie mogłem się dziwić temu, że Syriusz nie jest chętny do relacjonowania mi swoich wakacyjnych przeżyć. Jego sytuacja była chyba gorsza z każdym rokiem, a wszystko przez to, iż jego matka wiedziała o mnie i o nim. Chciałem powiedzieć, że mi bardzo przykro, że może da się coś z tym zrobić, ale w tej właśnie chwili pojawił się Sheva i Peter. Pomachali nam i podeszli szybkim krokiem.
- Spotkałem Peta zaraz przed barierką. – Andrew obdarował nas silnym uściskiem. Wyglądał trochę inaczej niż wcześniej, bardziej poważnie, ale figlarny uśmiech w dalszym ciągu widniał na jego twarzy. – Dobrze jest wrócić, co? Przy okazji mam wam coś do powiedzenia, ale gdzie James? Nie mówcie, że wpadnie tu w ostatniej chwili. – rozejrzał się szybko. – Hę? – placem wskazał nam jakąś postać w czapce, owiniętą jakimś letnim szalikiem i niemal zupełnie nie widoczną spod ubrań. Poruszała się w bardzo znajomy sposób, chociaż nie od razu skojarzyłem, kto to może być.
- To James. – odezwał się Peter mrużąc oczy by widzieć lepiej z daleka. – Przecież to jego kufer w znicze. – miał rację. Dostrzegł szczegóły, które nam umknęły, a przecież nie dało się zaprzeczyć, że tylko Potter miał taki bagaż.
- Co on znowu wymyślił? – mruknąłem i z przyjaciółmi podszedłem do chłopaka, który skinął nam głową.
- Nie pytać. Znajdźmy sobie przedział już teraz, wtedy się dowiecie wszystkiego. – powiedział jakby szeptem. Nie planowaliśmy się z nim kłócić, tym bardziej, że problemy były ostatnim, czego potrzebowaliśmy. Nie zwlekając, więc wróciłem po część moich bagaży, które zostały przy ławce Syriusza. Resztę miał donieść tata w późniejszym czasie. James za to zdążył już zniknąć nam z oczu, więc pozostawało nam tylko odnaleźć przedział, w którym będzie siedział. Było to czasochłonne, ponieważ nie mieliśmy pojęcia, gdzie się zaszyje. Tym samym zaczęliśmy się przeciskać z naszymi tobołkami przez całą długość pociągu na samiutki koniec. Nie ulegało wątpliwości, że trafiliśmy idealnie, kiedy dostrzegliśmy siedzący w rogi zwitek materiałów i różnych części garderoby. Oczywiście nie zdziwiłbym się gdyby chłopak stwierdził nagle, iż bawi się w szpiega, albo uważa, że jest śledzony przez złych ludzi. W jego przypadku byłoby to całkowicie normalne, ponieważ pomysły okularnika należały zawsze do tych najbardziej ekstremalnych i nieprawdopodobnych.
- Zamknijcie drzwi i zaciągnijcie zasłony. – rozkazał. Sam już zasłaniał okno wychodzące na perony. Chociaż chyba każdy z nas uważał, że to lekka przesada to dla własnego spokoju odgrodziliśmy się od całego świata. Dopiero wtedy chłopak był skłonny do zdjęcia czapki i odwinięcia szalika.
- Merlinie... – mruknął Syriusz, kiedy naszym oczom ukazało się to, co się ukazało. Twarz Pottera pokryta była czerwonymi bąblami, przez co była chyba dwa razy większa niż normalnie. Z trudem mógł patrzeć na oczy i cokolwiek mu się stało nie chciałem się zarazić. Odsunąłem się od niego, a to samo uczyniła reszta. J. skwitował to głośnym prychnięciem i znowu opatulił się by nic, a nic nie było widać.
- Co to jest? Wybacz James, ale wyglądałeś swego czasu atrakcyjniej... – Andrew skrzywił się z obrzydzeniem. Nie był skłonny do ukrywania swoich myśli, a w tym wypadku okularnik chyba wiedział, że nie ma sensu kłamać i widział się rano w lustrze.
- Miałem wypadek, wredne dwulicowe lisy! – zawarczał na nas J. – Wypadek przy pracy, jasne? To nie jest zaraza, idioci! Wlazłem w Trujące Pokrzywy. Ćwiczyłem animagię i jak zwykle zaskoczyli mnie, kiedy byłem jeleniem. Ukryłem się w krzakach i wtedy przemieniłem. Tylko, że na zwierzęta Trująca nie działa, ale na ludzi... – odsłonił twarz i uśmiechnął się głupio, po czym ponownie ukrył każdy zainfekowany jadem kawałek ciała. To wszystko tłumaczyło i tylko potwierdzało, iż James nie ma zielonego pojęcia na temat zielarstwa. Odróżnienie Trującej Pokrzywy od zwykłej rośliny jest niesamowicie proste i tylko ktoś taki jak on mógł spakować się w sam środek tego jadowitego zielstwa.
- Kiedy ci to zejdzie? – zadałem konkretne pytanie. Wątpiłem by James zechciał się w takim stanie pokazać na zajęciach, a żaden nauczyciel nie usprawiedliwi go tylko, dlatego, że wyglądał jak maszkara.
- Za dwa dni. Do tego czasu musicie mi pomóc wymigać się od zajęć. – potwierdził moje obawy. – Nie obchodzi mnie jak to zrobicie. To rozkaz, jasne? – musiał być bardzo wściekły sądząc po jego tonie, ale raczej nie na nas, ale na samego siebie. Pozwoliłem sobie na odsłonięcie okna, bym mógł widzieć peron. Chciałem wiedzieć, kiedy moi rodzice pojawią się na nim. Do tego czasu mogliśmy zająć się jednak inną sprawą.
- Andrew, chciałeś nam coś powiedzieć, prawda? – zauważyłem, zaś chłopak skinął głową.
- To jest mój ostatni rok z wami tutaj. Przenoszę się do Beauxbatons.
Uchyliłem usta i nie wiedziałem, czy mam powiedzieć cokolwiek. To przyszło do mnie jak uderzenie pioruna. Nie wyobrażałem sobie Hogwartu bez Andrew, a teraz wszystko wydawało się chyba być załatwione. Wpatrywaliśmy się w chłopaka w milczeniu, a on wydawał się tym zakłopotany. Uświadomił nam, że za rok nie spotkamy się już na stacji, nie wsiądziemy razem do pociągu.
- Wychodzimy. – rozkazał Syriusz. – Skoro nie ma już odwrotu to musimy się wszystkim nacieszyć! – złapał mnie mocno za rękę i uśmiechnął się pocieszająco. Prawdę powiedziawszy bardzo było mi tego trzeba. Czułem, że mogę się nawet rozpłakać, kiedy myślałem o tym, że to naprawdę będą ostatnie chwile, jakie spędzimy razem, jako grupa. Postanowiłem, że sam zadbam by ten rok był dla Shevy najlepszym ze wszystkim i pełnym mnie, by o mnie pamiętał zawsze. Nasze spotkanie na stacji musieliśmy zacząć od nowa, tak jak należy.

środa, 19 stycznia 2011

Kartka z pamiętnika CX - Karel Mares

Czy mogło być coś przyjemniejszego od wizyt u dziadków i spania w starym pokoju na strychu, który dawniej, w dzieciństwie, zajmowałem z bratem? Szczerze wątpiłem by istniało coś, co mógłbym porównać do tej jednej niewinnej rozkoszy. Dawniej spędzaliśmy każdy weekend szalejąc i bawiąc się na odludziu, na jakim mieszkała nasza rodzina. Później rozpoczęła się nauka w Hogwarcie i na tym etapie musieliśmy skończyć z częstymi powrotami do lat dzieciństwa. W dalszym ciągu jednak spędzaliśmy wakacje wraz z dziadkiem i babcią, którzy wydawali się niesamowicie cieszyć naszą obecnością. Nigdy nie zmieniali wystroju pokoiku mojego i Thomasa, więc jako jedyni mieliśmy do niego prawo. Co roku dodawaliśmy coś nowego, coś wyrzucaliśmy, czy po prostu chowaliśmy, byleby pokój dorastał razem z nami.
Wydostaliśmy z szafy kufer na nasze stare zabawki i podczas gdy ja grzebałem w środku Thomas przygotowywał nowe rzeczy do upchania w ciasne i zapełnione już dawno wnętrze, które babcia musiała zaczarować, by pomieściło wszystkie nasze szpargały.
- Thomas, popatrz. – rzuciłem do brata machając w powietrzu starą, pożółkłą mapą. – To stara mapa dziadka. Mama skarbów w Hogwarcie, pamiętasz? – uśmiechnąłem się wstając z lekko zakurzonej podłogi. Uwiesiłem się na ramionach chłopaka pokazując mu dokładniej swoje znalezisko.
- Tak, coś mi to mówi. Nie potrzeba nam tego, przecież wiesz, że to jakaś zabawka. – Thomas nie wydawał się nią nazbyt zainteresowany, ale uznałem, że to wina smutku, jaki odczuwa na myśl o pozbywaniu się swoich starych i zniszczonych już zabawek. On nigdy nie lubił pozbywać się czegokolwiek, nawet, jeśli chodziło o starego misia z wieloma łatami na pluszowym ciele. Wolał go ukryć gdzieś w ciemnym kącie, ale trzymać nadal, niż pozwolić by wylądował na śmietniku.
- Możemy ją sprzedać, głupolu. – pocałowałem go w policzek i przylgnąłem ciaśniej do jego pleców. – Znam kogoś, kto zapłaci nam za nią majątek. Kupisz sobie za to nową miotłę, a tego starego śmiecia możesz wywalić. – odwróciłem go do siebie, by nie przyglądał się ze smutkiem połamanej i wyjedzonej przez korniki Bogini z czasów naszego dzieciństwa. Może i była to nasza pierwsza miotła, ale na pewno nie przedstawiała już żadnej wartości. – Dlaczego tak rozwodzisz się nad przeszłością, co? Wtedy byliśmy tylko braćmi, a teraz jesteśmy kochankami i nigdy się nie rozstaniemy. Poza tym pomożesz mi myśleć nad nową fryzurą. Planuję obciąć włosy.
- Co?! – Thomas od razu zapomniał o starociach i skupił się na mnie wybałuszając oczy. – Chcesz je obciąć? Przecież są ładne! – wsunął dłoń w kręconą burzę, którą miałem na głowie. Do tej pory ciężko było nas od siebie odróżnić, za to niedługo będzie to niebywale łatwe. Naprawdę planowałem pozbyć się swoich uciążliwych kołtunów, jednak problemem była fryzura, jaką chciałbym zrobić.
Chłopak wtulił twarz w moje włosy i zaczął je wąchać. Roześmiałem się, ponieważ równie dobrze mógł zacząć używać mojego szamponu zamiast tak przeżywać jego zapach.
- Nie pozwalam ci nic z nimi robić. Lubię je.
- A ja wolę żeby były krótkie. Poza tym odrosną. I zawsze twoje nadal będą sięgać łopatek, prawda? – złapałem jego twarz w dłonie i ścisnąłem policzki, aż usta ułożyły mu się w zabawny rybi pyszczek. Nie mogłem w tamtej chwili uwierzyć, że jesteśmy bliźniakami. Z każdą chwilą czułem się inny od niego i chciałem różnić się także pod względem wyglądu. Przynajmniej tyle mogłem zrobić by czuć się niezależnym, a równocześnie takim samym jak on. Nie rozumiałem swoich uczuć i pragnień. Po prostu działałem, ale nie robiłem przecież niczego, co miałoby być nieodwołalne i nigdy nie miałoby wrócić do poprzedniego stanu. Byłem zdecydowany działać!
- Niech ci będzie. – Thomas machnął ręką lekceważąco. Miałem wrażenie, iż rozumie na swój sposób moje myśli i nie jest w stanie zmienić niczego w moim postępowaniu. Chyba wiedział o mnie więcej niż ja sam. Uwielbiałem go za to. Zupełnie jakby on był mną, a ja nim w chwilach takich jak ta aktualna. Kiedy mieliśmy kłopoty zawsze wiedzieliśmy lepiej od siebie, co się dzieje, co się nie zgadza i czego nam brakuje. Byliśmy jednym ciałem podzielonym na dwa osobne.
- Jesteś kochany. – szepnąłem mu do ucha, a on przewrócił oczyma.
- Jakbyś potrzebował mojej zgody na robienie czegokolwiek. – objął mnie mocno i wiedziałem już, do czego to prowadzi. Mieliśmy około godziny do obiadu, nikt nie planował nam przeszkadzać w sprzątaniu w obawie o własne zdrowie, poza tym rodzice wybrali się na spacer, a dziadkowie byli zajęci zwyczajnymi obowiązkami domowymi. Bezsprzecznie mieliśmy czas dla siebie i spokój umożliwiający nam pieszczoty. Pocałowałem mocno Thomasa czując jak rozpiera mnie energia, jak chciałbym jak najszybciej obciąć włosy, pokazać mu się i spędzić z nim wspaniałą noc.
Położył się na wąskim łóżku, które nawet dla upartego nie byłoby w stanie pomieścić dwóch osób leżących obok siebie. Liczyłem na to, iż nie wylądujemy na ziemi w trakcie naszej zabawy, więc z przyjemnością usadowiłem się na biodrach brata. Uśmiechając się sam nie wiem, dlaczego zacząłem od całowania jego skóry i kąsania miejsc, które były najczulszymi na jego ciele. Żałowałem, że jego sutki nie były tak wrażliwe, jak moje, ale kiedyś czytałem, co nieco o tym miejscu i zdecydowanie wolałem, by pozostawało niewzruszone, jeśli miałoby to mieć ujemny wpływ na nasz stosunek.
Thomas bawił się wodząc palcami po moich placach. Podczas gdy jego rozpięta kamizelka pozwalała mi na bezpośrednie dobranie się do jego ciała, moja koszulka wcale nie była równie wygodną częścią garderoby. Musiałem zaprzestać swoich zabiegów, by mieć możliwość uwolnienia się od niej. Jednakże przyjemność była zdwojona, kiedy w końcu pozbyłem się całej niewygody.
Przylgnąłem piersią do piersi kochanka, ocierałem się chwilę o niego, by z niechęcią podnieść się i zająć zdejmowaniem jego spodni. Pozbyłem się ich i to w zupełności mi wystarczało. Swoje zdjąłem wraz z bielizną, by on miał do mnie nieograniczony dostęp. Kazałem mu usiąść i sam wcisnąłem się na miejsce, które wcześniej zajmowała górna część jego ciała. Musieliśmy przy tym uważać, by nie spaść, co tylko czyniło zabawę przyjemniejszą. Ułożyłem nogi na kształt litery M i uśmiechając się figlarnie starałem się go zachęcić do współpracy.
Udało mi się, ponieważ brat sięgnął ustami do mojego ciała zaraz poniżej brzucha. Całował lekko okolice, a później jakby w nagrodę za cierpliwość wsunął mnie sobie do ust. Westchnąłem i mocno przyciągnąłem nogi do siebie, by on miał więcej miejsca, a moja rozkosz była pełniejsza. Wzdychałem, gdy jego język robił to, do czego był stworzony, a palce bawiły się moim ciałem, gdyż inaczej nie dało się nazwać tych zabiegów. Opuszki pojawiały się to tu to tam, ale przede wszystkim pieściły mnie od środka.
Spiąłem się i moje ciało odczuło przyjemność spełnienia, więc Thomas zajął się sobą. Podniósł moje biodra, podrażnił pośladki swoim kroczem i wbił się we mnie zakrywając mi usta, bym nie był zbyt głośno. Nie chcieliśmy przecież sprowadzić zaniepokojonych dziadków do pokoju. Chyba umarłbym ze wstydu, gdyby dowiedzieli się, że w naszym dziecięcym pokoju kochamy się jak gdyby nigdy nic.
Zmusiłem go by mnie całował, gdy jego biodra siały spustoszenie we mnie. Czułem jego ciężki oddech, kiedy łapał powietrze gwałtownie i znowu obdarzał mnie pocałunkami. Nie byłem w stanie nie podniecić się po raz kolejny, gdy jego członek uderzał dokładnie w cudowny, złoty punkcik wewnątrz mnie. Miałem ochotę piszczeć i krzyczeć, ale pozostałem tylko przy jękach tłumionych przez poduszkę. Miałem nadzieję, że nie uduszę się i zdołam dotrwać do końca naszego stosunku, kiedy krew uderzała mi do głowy, a ciało pragnęło poruszać się wraz z Thomasem. Było nieziemsko, niestety łóżko zaczynało skrzypieć. Brat roześmiał się cicho, a jego ciało wydawało się sztywniejsze niż jeszcze przed chwilą. Wstydziłem się wsłuchiwać w ciche, miarowe poskrzypywanie łóżka, jednakże nie miałem większego wyboru. To były bardzo erotyczne dźwięki i kiedy mieszały się z moimi westchnieniami, czułem jak blisko ponownego spełnienia jestem, tym bardziej, że Thomas nie próżnował i masował mój członek intensywnie.
Moje nasienie wylało się ze mnie niemal w chwili, kiedy jego znalazło się we mnie. Babcia zaczęła nas wołać na zupę. Roześmiałem się głośno nie mogąc uwierzyć, że akurat teraz musiała skończyć jedno danie. Nie miałem sił jej odpowiedzieć, zaś mój kochanek nie planował się wysilać. Zdecydowanie musieliśmy poczekać aż babcia podejdzie pod drzwi i dopiero wtedy usłyszy nasze głosy, kiedy zapewnimy ją, iż za kilka chwil będziemy na dole. O ile ja zdołam dojść na moich gumowych nogach do kuchni.

niedziela, 16 stycznia 2011

Kartka z pamiętnika CIX - Andrew Sheva

Nie myślałem, że zapach lasu i skóry Fabiena mogą tak bardzo do siebie pasować. W sumie to nigdy nie zastanawiałem się nad niczym twórczym, aż do teraz, kiedy to wszystko działo się na bieżąco. Nie mogłem uwierzyć, że tak wielką przyjemność może sprawiać mi przebywanie w ciasnym namiocie, na prawdziwym odludziu, bez bieżącej wody, przyjemności domowego zacisza. Byłem sam z moim ukochanym i naprawdę byłem w swoim żywiole. W końcu mogłem tulić się do niego do woli i cokolwiek bym nie robił on i tak musiał mnie uwielbiać. Nawet po naszych ostatnich nieporozumieniach nie było ani śladu. Po prostu obaj wróciliśmy po naszych wakacjach osobno i wcale nie przejmowałem się tym, jak wyglądam. Zmieniłem trochę fryzurę pozwalając by włosy urosły i zdjąłem z nich koraliki. Póki, co miałem ochotę właśnie na coś takiego, a tym bardziej w warunkach leśnych, które musiałem przetrwać.
Noce i dnie były wyjątkowo ciepłe. Nie obawiałem się przeziębienia nagi i przykryty wyłącznie cienkim śpiworem. Poza tym od ciała Fabiena biło dodatkowe gorąco, które rozpieszczało mnie niesamowicie przyjemnie.
Wtuliłem się mocniej w niego, a tym samym wbijałem mu w szyję swój nos. Nie mogłem nijak znaleźć umiaru w wąchaniu jego ciała. Może było to trochę dziwne i nie do końca odpowiednie, ale byłem już pod wpływem tego narkotyku, którym mogłem się karmić do woli. Było mi tak błogo, że uśmiech nie chciał zejść z mojej twarzy. Postanowiłem sięgnąć po coś więcej niż zwyczajne leżenie. Wspiąłem się na jego ciało i usiadłem na brzuchu mężczyzny. Wyszczerzyłem się dumny, jakbym właśnie stanął na szczycie jakiejś trudnej do zdobycia góry.
- Coś taki zadowolony? – Fabien pogłaskał mój nos palcem. – Nie rozdaję cukierków, więc czemu pokazujesz ząbki? – przypominał mi rozleniwionego, wielkiego kocura, lub nawet pluszowego misia, chociaż takiego bez brzuszka. Fabien był bardzo dobrze zbudowany, chociaż wątpiłem by było to zasługą prac domowych.
- Jestem zdobywcą! – powiedziałem dumnie, po czym od razu zaprzeczyłem samemu sobie. – Nie, nie, nie. Albo nie! Jestem łowcą zbiegłych niewolników i złapałem ciebie! Tak, to brzmi lepiej.
- I łapiesz ich na golasa? – roześmiał się z trudem mogąc nad tym zapanować. Czułem pod sobą, jak jego pierś drży i chyba sprawiałem mu ból uciskając brzuch swoim ciężarem. Nie mniej jednak, mógł się nie śmiać, a on tym czasem chichotał jak szalony. Poczułem się urażony, chociaż wcale nie tak poważnie. – Jestem przekonany, że przychodzi ci to z łatwością. Taką pupką zwabisz każdego. – starał się mi schlebiać, podczas, kiedy niemal płakał z rozbawienia. Za karę podskoczyłem lekko na jego ciele. Stęknął głośno i lekko się podniósł by napiąć mięśnie i tym samym uchronić się przez bólem.
- Będziesz grzeczny? – rzuciłem tonem karcącego dziecko rodzica. Fabien znowu zaczynał się śmiać, ale kiwał głową zapewniając, że nie będzie robił nic złego. Przeczył samemu sobie, jednak zignorowałem to. Wielki dzieciak, więc i musiał popełniać wielkie błędy.
- Ale, ale. – oprzytomniał nagle. – Należy mi się coś na zachętę, prawda? Najlepiej buziaczek. – ułożył usta w dzióbek. Dałem mu dla spokoju szybki pocałunek i przytuliłem się do niego nie potrafiąc powstrzymać. Chciałem wykorzystać wszystkie możliwości, jakie dawał mi w tym wypadku młody wiek, ponieważ aż za dobrze wiedziałem, że wszystko będzie musiało się zmienić, gdy będę starszy. Teraz Fab mi pobłażał i rozpieszczał mnie, ale to nie było wieczne. Prędzej, czy później musiało się to skończyć, tym bardziej, kiedy moje plany stawały się coraz to bardziej realne.
- Rozmawiałeś już z moją mamą? – mruknąłem opierając brodę o jego pierś i starałem się patrzeć w górę na mężczyznę. Ten spoważniał trochę i pokręcił głową na boki.
- Jeszcze nie. Nie miałem okazji, a to może być trudne. Muszę wymyślić bardzo wiarygodną wymówkę, by nie wiedziała, dlaczego miałbyś zamieszkać akurat ze mną i uczyć się akurat tam. – w jego głosie słychać było cięższą nutę rezygnacji. – Twój ojciec, jak zawsze nie sprawia najmniejszych problemów i jeszcze mnie namawia żebym cię zabrał i dbał o ciebie jak należy. Wątpię by reakcja twojej mamy była podobna gdyby wiedziała, co nas łączy. – powiedział to, czego się spodziewałem. W końcu znałem swoją rodzinę, a i Fabien zdołał się do niej w pełni przekonać, chociaż o większości spraw wiedział tylko mój tata.
- To i tak postanowione. – stwierdziłem pewnie. – Będę tęsknił za chłopakami i wszystkim, ale jednak, jeśli się przeniesiemy do Francji będę cię częściej widywał.
Mężczyzna dla potwierdzenia skinął głową. To on jakiś czas temu zaproponował mi właśnie to, a teraz tylko rok dzielił mnie od urzeczywistnienia wszystkich tych planów. Marcel postanowił oddać nam swój stary dom, zaś Fabien zajął się całą resztą. Uczył mnie także języka, bym był przygotowany na wszystko. Prawdę powiedziawszy zastanawiałem się czasami, czy moja decyzja była słuszna. Im więcej czasu spędzałem z przyjaciółmi tym mniej chciałem się przenosić i zmieniać szkołę. Z drugiej jednak strony stał mój ukochany i jego pragnienie powrotu, obowiązki, jakie na niego czekały. Nie do końca rozumiałem wszystko, co się działo w koło niego, jednakże bardzo pragnąłem by wszystko ułożyło się jak najlepiej dla niego.
- Martwisz się tym. – stwierdził i przyciągnął mnie lekko całując pocieszająco. – Masz cały rok i zawsze coś może się zmienić. Teraz jest czas by się bawić i zająć mną, nie rozpaczać.
- Rzeczywiście, ale ze mnie gapa. – uśmiechnąłem się i pocałowałem go bardzo mocno. Miał całkowitą rację i posłuchałem jego rady. Nie należało to do rzeczy najłatwiejszych, jednak smak jego pocałunku w zupełności wystarczał by odciągnąć moje myśli od nieprzyjemnych uczuć.
Kiedy jego duże dłonie spoczęły na moich pośladkach pokręciłem nimi, by lepiej się ułożyły. Zabawne, jak przyjemne potrafiło być uczucie, jakie wywoływała obecność palców mężczyzny z tyłu mojego ciała. Cieszyłem się niesamowicie, że żaden materiał nie przeszkadzał mi w rozkoszowaniu się tym. Mało tego podniecenie powoli oblewało mnie całego falą dreszczy i jęków, których nie dało się powstrzymać. Powoli zacząłem ocierać się kroczem o brzuch mężczyzny. Tęsknota tego dotyku, tej bliskości dała mi się we znaki bardziej niż myślałem. Chociaż miałem już Fabiena dla siebie od kilku dni, to nadal nie mogłem się zadowolić do końca. Zupełnie jakbym przez cały rok karmił się fantazjami i dopiero teraz mógł je uwolnić.
Uśmiechając się do siebie mrużyłem oczy z dłońmi na piersi kochanka. Samo dotykanie jej sprawiało mi satysfakcje i bardziej nakręcało. Czułem zarys mięśni pod skórą, ich ruchy i drgania, kiedy to przez ciało Faba przechodził jakiś większy, lub mniejszy dreszczyk. Mogłem być z siebie naprawdę dumny, skoro wszystko to było wyłącznie moją zasługą. Może i nie wyrosłem jeszcze wystarczająco, by móc uchodzić w pełni za jego partnera, ale planowałem, że w tym roku rozwinę się wyjątkowo dobrze i wtedy będę mógł w pełni zadowalać mężczyznę sobą. W końcu zawsze mógł mu się znudzić seks z takim dzieckiem, jak ja. Tym bardziej, kiedy zawsze więcej dawał niż brał. Dlatego też odwróciłem się do niego tyłem i zsunąłem bardziej materiał śpiwora. Przesunąłem się niżej i objąłem dłońmi sterczący członek Fabiena. Dumny z siebie, gdy usłyszałem westchnienie zadowolenia, zacząłem intensywnie go masować. To było niesamowite, kiedy ten twardy narząd prężył się pod moimi palcami. Miałem ochotę dotykać go tak całe godziny, chociaż wątpiłem by miało to sprawiać równą przyjemność mojemu kochankowi, który musiałby wytrzymywać te katusze i utrzymywać swój członek w pionie przez cały ten czas. Dla mnie byłby to niemożliwe i na pewno doszedłbym po zaledwie kilkunastu minutach tak intensywnych pieszczot, jak te zapewniane przeze mnie.
Poczułem palec wsuwający się ukradkiem we mnie. Wygiąłem się i zacisnąłem mięśnie z przyjemności doznania. W takiej chwili trudno było mi się powstrzymać od głośnych jęków i miałem nadzieję, iż w pobliżu nie znajduje się żaden zapalony grzybiarz, który mógłby usłyszeć moje miłosne odgłosy. Jakkolwiek byłem czasami bardziej lub mniej perwersyjny, tak na pewno nie życzyłem sobie, by ktokolwiek poza Fabienem mógł słyszeć, jak piszczę i wzdycham. Te dźwięki przeznaczone były tylko dla niego, tak samo jak tylko ja mogłem zaciskać swoje palce na jego męskości. Było mi cudownie i z przyjemnością straszyłem wszystkie zwierzęta w okolicy w miłosnym uniesieniu.

piątek, 14 stycznia 2011

Kartka z pamiętnika CVIII - Severus Snape

Sam nie potrafię dobrze opisać tego, jak bardzo ucieszył mnie list Lucjusza, w którym zapraszał mnie do siebie. Chociaż nie było to nazbyt klarowne z mojej strony to nie myśląc wiele spakowałem wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy i zostawiając wyłącznie kartkę z informacją dla rodziców opuściłem dom z samego rana. Nie mogłem używać magii, więc to Lucjusz załatwił mi przejazd zaznaczając, że w każdej chwili mogę wyłącznie machnąć różdżką, a Błędny Rycerz zabierze mnie do jego posiadłości. On mógł sobie pozwolić na coś takiego. Działałem instynktownie i nie myślałem wiele. Miałem możliwość spotkania się z Lucjuszem, wyniesienia się z domu i normalnego życia przez tych kilka dni moich odwiedzin u chłopaka. Miałem w prawdzie wątpliwości, czy aby na pewno wypada mi się do niego wpraszać, jednakże Lu sam zaznaczył w liście, że obiecał nam spotkanie, jak także stęsknił się i potrzebował mnie blisko. Uczucie, jakie ogarnęło mnie w chwili, gdy czytałem tamte słowa było niesamowicie przyjemne. Ktoś mnie potrzebował, chciał mnie obok, a więc miałem jakiś cel. Chociaż były to mrzonki pod wieloma względami, ja pragnąłem się nimi otaczać. To pozwalało mi zachować zdrowe zmysły i cieszyć się tym, co miałem dzięki szkole. Zawdzięczałem Hogwartowi więcej niż mogło się pozornie wydawać. Wszystkie plusy mojego życia wiązały się właśnie z nim.
Chyba mimowolnie uśmiechnąłem się do siebie, kiedy stałem dobrą chwilę przed drzwiami wielkiej posiadłości Lucjusza. Mój dom, był obskurną ruderą, zaś teraz miałem przed oczyma ogromny i piękny budynek, który miał swoje lata, a jednak funkcjonował dzięki wszelkim nowością, jakie można było znaleźć w świecie czarodziejów. Takie miejsce wydawało mi się krainą z marzeń, gdzie nie musiałbym robić zupełnie nic, magia wykonywałaby za mnie wszelkie obowiązki, a ja mógłbym rozkoszować się spokojem. Były to kolejne z moich pragnień, które nie zmienią się nazbyt szybko. Póki, co czekały mnie kolejne długie lata w szkole i użeranie się z rodziną.
Z bijącym mocno sercem złapałem za kołatkę w kształcie głowy węża. Zabawne, jak bardzo wydawała mi się naturalna, kiedy chodziło o rodzinę Lucjusza. Był w końcu czarodziejem czystej krwi, a więc na pewno jego korzenie sięgały także samego Slytherina. Zazdrościłem mu tego.
Dudnienie, jakie rozeszło się po korytarzu za drzwiami mogłem usłyszeć nawet z tej strony drzwi. Nie myślałem, że zwyczajna kołatka potrafi aż tak potęgować odgłos, jaki wydaje lekko uderzając o drzwi. Było już jednak za późno na zachwycanie się wszystkim po kolei. Nie chciałem by Lu wiedział, jak dalece zwyczajne było moje życie i jak pozbawione magii. Wolałem udawać po prostu kogoś z czarodziejskiej rodziny, jak on, chociaż może nie tak znanej i poważanej.
Otworzył mi Skrzat Domowy. Nie wiem, czy moje oczy zalśniły na jego widok, ale na pewno stłumiłem jakikolwiek blask, gdy przypomniałem sobie, jak normalne powinno mi się to wydawać.
- Severusie! – Lucjusz dumnym, pewnym krokiem wyszedł z jednego z pomieszczeń. Rozwarł ramiona i uściskał mnie lekko. Machnął na Skrzata, który rozpłynął się w powietrzu. Coraz bardziej pragnąłem być kimś ważnym, bym i ja mógł tak właśnie robić.
- Przepraszam, że tak od razu i bez zapowiedzi... – mruknąłem, kiedy uścisk chłopaka stał się mocniejszy.
- Bzdura! Cieszę się, że jesteś. Naprawdę było mi tego trzeba.
Mogłem tylko uśmiechnąć się pod nosem na te słowa. Czułem, że nie kłamał. Jeśli mogłem odczuwać jakiekolwiek jego emocje to wiedziałem, że przeżywa ciężkie chwile i naprawdę byłem mu niezbędny. Nie chciałem jednak pytać, co się dzieje. Gdy zechce sam mi powie, z takiego wychodziłem założenia.
- Pokażę ci twój pokój. Jest zaraz obok mojego, więc nie będziesz musiał nawet do niego wracać. – uśmiechnął się jak zawsze zniewalająco i zachęcił mnie ruchem głowy do podążenia za nim. Z jakiegoś powodu naprawdę wydawał mi się nie swój. Coś musiało go trapić i pochłaniać całą jego energię. Gdybym tylko mógł mu jakoś ulżyć niewątpliwie zrobiłbym to. Kiedy tak myślałem, o wszystkim, co mogłem osiągnąć czułem się beznadziejnie. Jak ktoś taki jak ja mógł pomóc Lucjuszowi, który miał przecież wszystko?
- Dziękuję, że mnie zaprosiłeś... – wydusiłem w końcu, byleby zacząć jakoś rozmowę. Nie chciałem sprawiać kłopotu, ale Malfoy wydawał mi się potrzebować czegoś tak nieznaczącego, jak wymiana zdań z kimś, kto mógł go wysłuchać, gdyby nagle postanowił się zwierzać.
- Nie zrobiłem tego bezinteresownie. – zatrzymując się przed jednymi z drzwi otworzył je i wszedł do środka, jakby chciał szybko odseparować się od całej reszty domu. Podążając za nim miałem nadzieję, że uda mi się naprawić to, co się zepsuło w jego życiu. Podszedłem najbliżej jak się dało i wyciągnąłem ramiona obejmując dłońmi bladą twarz chłopaka. Uśmiechnął się lekko i z przyjemnością, jak mi się zdawało.
- Wydajesz się czymś martwić i dlatego jestem ci tutaj potrzebny, tak? – zapytałem bez złości. Dla Lucjusza byłem zdolny do największych poświęceń. Nawet, jeśli nieświadomie, to dał mi ogromną satysfakcję i wiele przyjemności. Ze wszystkich uczniów w szkole on spojrzał właśnie na mnie. Na kogoś, kto nie powinien się wyróżniać z tłumu, kto nie miał przed sobą świetlanej przyszłości. Poniekąd podarował mi tym samym większą pewność siebie, a to wydawało mi się najistotniejsze. Mając Lucjusza czułem, że mogę być kimś i wcale nie muszę się ukrywać przed światem.
- Tak. Jesteś mi potrzebny, ponieważ wpakowałem się w coś, z czego nie będę mógł się już wyplątać, a to przedsięwzięcie wyżera wszystkie moje siły. Potrzebuję kogoś, kto nie zadając pytań zechce się mną zaopiekować. Potrzebuję ciebie, Severusie. Jesteś idealny nie tylko do tego zadania, ale w ogóle. Wiesz, że jesteś dla mnie naprawdę ważny, nawet, jeśli ja jestem niebywale samolubny.
Nie potrzebnie to mówił. Tylko sprawiał, że bardziej cieszyłem się ze wszystkiego. Stanąłem na palcach, pociągnąłem go odrobinę w dół i sięgnąłem jego ust. Jego potrzeba zapomnienia była nazbyt oczywista. Nic nie mogło pomóc mu w oderwaniu się od rzeczywistości tak jak ta odrobina przyjemności, jaką zawsze czerpał w łóżku. Panicz taki jak on na pewno nawykł do zaspokajania swoich potrzeb, kiedy tylko się one pojawiały.
Nie oczekiwałem nigdy wiele od życia, a dostałem więcej niż powinienem. Nigdy nie miałem prawa narzekać na cokolwiek, ale mogłem cieszyć się wszystkimi swoimi małymi sukcesami. Największym jednak z nich było to, iż zdołałem zainteresować sobą najwspanialszego księcia w całej szkole. Takiego, który był zupełnie inny dla każdego, kto nie był mną. Zabawne, że opiekował się mną zamiast swoją narzeczoną, która wydawała się tylko pionkiem w jego grze.
Dłonie Lucjusza podjęły nierówną walkę z moimi ubraniami. Było oczywistym, że tylko chłopak ma możliwość zwyciężyć, a kupka materiału, który szybko się ze mnie zsunął nie była godnym przeciwnikiem. Każdy skrawek mojej skóry cieszył się, że za chwilę palce Lucjusza zaczną go dotykać, zadowalać. Wypełniony w całości przyjemnością starałem się skupić wzrok na chłopaku. Jego jasne oczy lśniły jak w gorączce, usta łapały szybko powietrze. Potrzebował ratunku, którym byłem, natychmiastowo. Jego umysł nazbyt został pochłonięty przez liczne kłopoty, by mógł w spokoju funkcjonować. Moim zadaniem było przywrócić mu zmysły, więc zacząłem działać przy ponownym pocałunku. Objąłem ramionami jego szyję, pomasowałem niezgrabnie kark palcami. Lu sam pozbywał się swoich ubrań, ja mogłem w spokoju czekać aż się ich pozbędzie. Chyba zrzucił kilka kilogramów przez ten miesiąc, który dzielił nas już od zakończenia roku. Jakkolwiek mnie to martwiło, musiałem zająć się wszystkim po kolei. On nie potrzebował niańki, ale kochanka.
- Zostanę ile tylko będziesz chciał. – zapewniłem przytulając policzek do jego piersi. Serce chłopaka naprawdę szalało. Nie stawiałem, więc najmniejszego oporu i pozwoliłem mu na wszystko, nawet, jeśli miało mi to sprawić ból. – Po prostu to zrób. – wyraziłem głośno swoją zgodę. Lucjusz wydawał się zabłąkany, ale zrobił właśnie to, co powiedziałem. Jego ciało wtargnęło boleśnie w moje, ale zupełnie, jakby poza ciałami także nasze umysły w jakiś dziwny sposób się połączyły wiedziałem dobrze, że powoli zaczyna się uspokajać, wraca do normalności, odradza się na nowo właśnie dzięki mnie. I to w zupełności mi wystarczało.

środa, 12 stycznia 2011

Spotkanie na Śmiertelnym N.

Uśmiechnąłem się lekko do swojego lodzika i zjadłem ostatnie trzy łyżeczki. Dopiero, kiedy miałem przed oczyma pusty pucharek czułem, że sobie pojadłem. Słodycz rozchodziła się po ciele ciepłem, którego nie dało się niczym zastąpić. Oddałbym wiele, byleby częściej do tego stopnia opychać się smakołykami, ale nie zawsze miałem taką możliwość.
Przyjaciele przez chwilę zajęli się samymi sobą i milczeli, co wydawało mi się niebywale przyjemne, biorąc pod uwagę i tak spory gwar panujący na ulicy. Nie mogłem spodziewać się niczego innego, skoro lato było w pełni, słońce grzało, a zakupy czekały. Nie mogłem mimo wszystko narzekać, ponieważ byłem w małym niebie mając przy sobie chłopaków. Cały dzień planowaliśmy poświęcić na wspólne zabawy, o ile można było nazwać cokolwiek w ten sposób, kiedy było się skazanym na przebywanie na zatłoczonej ulicy.
- Nie możemy tak siedzieć i nie ruszać się z miejsca. – James oblizał się i otarł usta obrusem, by pozbyć się resztek z twarzy. Nie komentowaliśmy tego zachowania, jak i wielu innych w jego przypadku. – Uważam, że dla własnego dokształcenia się powinniśmy pokręcić się po Nokturnie. – wzruszył ramionami niedbale, ale dobrze wiedział, że wcale nie zareaguję na jego stwierdzenie uśmiechem.
- Oszalałeś?! – syknąłem przez zęby. Nie chciałem wpakować się w żadne kłopoty, a wiedziałem jak nieprzystępna potrafi być tamta ulica. Nie cieszyła się dobrą sławą, chociaż znajdowała się niemalże obok. Nasłuchałem się wielu nieprzychylnych rzeczy o osobach, które robiły na niej zakupy, jak i o samych sprzedawcach. Wcale nie chciałem się tam kręcić, a James powinien czasami powstrzymywać swoje zapędy i siedzieć spokojnie na tyłku.
- Nie rozumiesz, Remusie. – mruknął niezadowolony, chociaż na pewno spodziewał się takiej, a nie innej reakcji z mojej strony. – Chodzi o to, że nigdy nic nie wiadomo. Jeśli kiedyś będziemy musieli się tam zapuścić wtedy warto wiedzieć, co nieco i wyglądać jak jeden z nich, nie uważasz? I nie musisz pytać, wiem, o co chodzi. – przeszkodził mi, gdy chciałem się odezwać. – Nie możesz wiedzieć, czy aby na pewno nie będzie nam dane tam zaglądać.
- Zaraz wrócę. – Syriusz zabrał ze stołu pieniądze wyłożone przez Pottera, po czym poszedł szybko zapłacić za nasze lody. W tym czasie J. miał czas by wykładać mi swoje racje tym dłużej i dokładniej. Chociaż w większości mówił jedno i to samo, to miałem nadzieję, że nie da mi się za bardzo we znaki ze swoim gdybaniem. Łatwiej było przyjąć jego propozycję, tym bardziej, że jakąś rację mógł mieć.
- James, jak twoim zdaniem zareagują ludzie na widok trójki dzieciaków kręcących się między ich sklepami, co? Nie wyglądamy na grupkę złych czarodziejów, którzy mogliby knuć coś niewłaściwego.
- Ale knujemy, nie? No i nie jestem na tyle głupi, żeby nie znaleźć na to rady. – pokazał mi skrawek peleryny niewidki, który wydobył ze swojej podręcznej torby. Mogłem się tego spodziewać. Syriusz wrócił do nas z miłym uśmiechem na twarzy.
- On ją ciągle nosi ze sobą, już to z niego wyciągnąłem. Zgódź się, Remusie. To tylko jedne małe odwiedziny. Chwileczka i już nas nie ma. Co ty na to? – wpatrywał się we mnie na tyle intensywnie, że odmowa byłaby bardzo ciężka. Skinąłem głową zrezygnowany do reszty.
- Dobra, ale ma być tylko chwileczka! – podniosłem się ze swojego miejsca i wraz z przyjaciółmi niby to bez celu zacząłem przemierzać ulicę coraz to dalej od najbardziej okupowanych sklepów. Czułem dłoń Blacka przy mojej. Pocierał lekko palcami o moją skórę i uśmiechał się pod nosem. Najwyraźniej lubił, kiedy coś wspólnie knuliśmy i chyba nie mogłem mu się dziwić. W takich chwilach zazwyczaj byliśmy razem i musieliśmy trzymać się blisko, by nas nie dostrzeżono.
James rozejrzał się w około i pchnął nas sobą na siebie. Zarzucił Pelerynę Niewidkę i upewnił się, iż zakrywa nas w całości. Mieliśmy wielkie szczęście, że żaden z nas nie urósł jeszcze za nadto. Teraz jednak byliśmy całkowicie bezpieczni. Wychyliliśmy głowę zza jednego z budynków stojących na rogu ulicy. Na ulicy Śmiertelnego Nokturnu było tylko odrobinę mniej ludzi niż na Pokątnej, jednak atmosfera była zupełnie inna, bardziej mroczna, nieprzystępna. Sklepiki nie były tak zadbane, szyldy wyblakłe i poniszczone wcale nie wyglądały zachęcająco. Sam nie wiedziałem, dlaczego w ostateczności zgodziłem się tutaj z nimi przyjść.
- Ej, przecież to Hagrid... – James mruknął cicho. – To wielkie i kudłate, to musi być on. – sprecyzował, co pomogło mi zlokalizować gajowego Hogwartu. Oczywiście trudno było go nie dostrzec ponad głowami czarodziejów, ale jednak zaskoczenie, jakie spowodowała jego obecność mogła zmylić każdego.
- Co on tutaj robi? – Syriusz złapał mnie za rękę, dzięki czemu byliśmy tym bliżej i nie mogliśmy odsunąć się od siebie niebezpiecznie, przez co Peleryna nie objęłaby nas w całości.
- Myślicie o tym, co ja? – okularnik uśmiechnął się przymilnie. Kręciłem głową, by odwieść go od tego planu, ale nie mogłem i tak nic zdziałać. – Idziemy. – zarządził i ruszył, zaś Black pociągnął mnie za sobą. W tej chwili mogłem już tylko mieć nadzieję, że nic złego się nie wydarzy i nie wpakujemy się w żadne poważne kłopoty.
Przemieszczanie się między ludźmi wcale nie było łatwe. W prawdzie tutaj nikt nie zwracał uwagi na to, kto kogo popychał, ani czy winny rzeczywiście zrobił cokolwiek. Ułatwiało nam to trochę sprawę, która jednak nie była prosta. Wiele wysiłku kosztowało nas utrzymanie na sobie peleryny, kiedy z tej, czy tamtej strony ocierała się o ciała czarownic przemieszczających się bezustannie.
- Wszedł do sklepu. – zakomunikował kruczowłosy, więc przyspieszyliśmy trochę. Nie było możliwości wejścia do środka niepostrzeżenie, więc przykleiliśmy się do witryny usiłując przejrzeć panujące tam ciemności. Musieliśmy przyzwyczaić oczy do zaglądania w głąb pomieszczenia, by nie zwracać uwagi na odbicia w szybie.
Za ladą stała kobieta w średnim wieku, trochę pulchna o niezbyt przyjemnym uśmiechu. Wyglądała na niemiłą i wredną, ale nie mogłem zakładać, że naprawdę taka była. Wyjęła coś z kąta i podała gajowemu, który plątał się we własnym płaszczu nie mogąc doszukać się najwyraźniej pieniędzy.
- To podejrzane. Co on może kupować na Nokturnie? – James mówił tak, jakby planował odkryć spisek na życie Ministra Magii. Zapewne marzył o sławie większej niż ta, jaką mógł zdobyć grając w quidditcha w szkole.
- Moim zdaniem to jakiś środek na szkodniki. – rzuciłem rozważnie, co jednak spotkało się z niedowierzającym spojrzeniem okularnika.
- Ta, jasne. – syknął, więc wskazałem mu szyld nad nami, który jednoznacznie głosił, że sklep ten zajmuje się właśnie truciznami na szkodniki ogrodowe. To sprawiło, że chłopak się zmieszał, ale nadal niedowierzał temu, co miał okazję zobaczyć. – Wychodzi, wciągać brzuchy! – wcisnął się między mnie i Syriusza, jakby ktokolwiek mógł nas zauważyć i obserwował uważnie. Hagrid miał na twarzy dziwny uśmiech i był cały czerwony. Wyjął z kieszeni niewielką buteleczkę, pociągnął z niej potężny łyk i ruszył dalej w dół ulicy, jak gdyby nigdy nic. Miałem nadzieję, iż to zakończy naszą wyprawę, ale James chciał jeszcze trochę za nim pochodzić.
- Widzieliście, jaki był czerwony? Tam na pewno unoszą się jakieś trujące opary. To, dlatego musiał łyknąć antidotum. Inaczej skończyłby marnie. Kto wie, co to tak naprawdę było. Podejrzana sprawa. Pewnie tamta baba truje swoich klientów, a później ich okrada, kiedy padają trupem.
- Odbiło ci. – tym razem Syri podzielał moje zdanie. – Zdecydowanie ci odwaliło. Zarumienił się. To Hagrid, chyba nie oczekujesz, że ma podejście do kobiet i niezły gust.
- Bez sarkazmu, Black. – James zatrzymał się w miejscu, ponieważ wielkolud zniknął nam z oczu zapewne opuszczając w jakiś sposób ulicę. – Kto normalny kupowałby tutaj głupi środek owadobójczy, co?
- Gajowy? – podpowiedziałem mając nadzieję, że do jednak przemówi do okularnika i pozwoli mi wrócić na oświetloną słońcem ulicę pełną wspaniałych sklepów, do której nawykłem. – Gajowy, który ma kłopoty ze szkodnikami i chce się ich ostatecznie pozbyć. – dodałem dla dokładności, zaś Syri kiwał głową zgadzając się ze mną w pełni.
- Od razu widać, że jesteście naiwni! – James tupnął nogą rozeźlony. – Trudno! Ja odkryję, co się święci, a wy będziecie żałować, że się do mnie nie przyłączyliście. Niech no tylko wrócimy do szkoły! – urażony, nie bacząc na to, że musimy trzymać się razem wyminął mnie i Syriusza. Musieliśmy truchtać obok niego, byleby przypadkiem nie ujawnić się na samym środku ulicy pełnej podejrzanie wyglądających czarownic i czarodziejów. Potter chyba uwielbiał pakować się w największe kłopoty z możliwych.

niedziela, 9 stycznia 2011

Spotkanie na Pokątnej

24 lipca
Dziś mogłem skakać z radości. Długo wyczekiwane spotkanie z przyjaciółmi miało nastąpić lada moment, a ja nie potrafiłem usiedzieć na miejscu. Czułem rozpierającą mnie energię, w ustach słodki smak świeżo upieczonego rano piernika i uśmiechałem się głupio do wszystkiego, co tylko mogło odwdzięczyć się tym samym, byleby poprawić humor innym, bym nie czuł się winny samemu mając tak wspaniały dzień. Tak naprawdę chciałem ich po prostu zobaczyć, porozmawiać chwilę i poczuć ponownie pełnię niesamowitych uczuć, jakie u mnie wzbudzali. W końcu przyjaciele zawsze rozgrzewają serce, a później pozostawiają po sobie nieprzyjemną, ale jednak dającą satysfakcję, pustkę. Mama także cieszyła się wraz ze mną. Widziałem to w jej oczach, kiedy spoglądała na mnie i kiwała głową, jakby mówiła mi, że już niedługo się zjawią. Na miejsce naszego spotkania wybraliśmy Pokątną, jako że miejsce to dawało nam najlepszą okazję do spędzenia razem czasu, a tym samym do unikania wielkich zakupów, na jakie wybrały się rodziny chłopaków. Tylko Peter i Sheva nie mogli się zjawić, ale nie żałowałem. Na pewno spędzali wspaniale czas, więc mogłem wybaczyć im tę małą nieobecność.
- Tę... skniłeś?! – usłyszałem pełen rozbawienia głos Jamesa, który sprawił, że podskoczyłem zlękniony. Nie musiał krzyczeć, chociaż nie mogłem spodziewać się po nim niczego innego. Mimo wszystko miałem ochotę go uściskać za to, iż pojawił się i promieniował dobrą energią. Za nim do sklepu mojej mamy wszedł Syriusz. On ukłonił się witając ciepło. Jakby nie patrzeć moja matka wiedziała, co łączy mnie i Blacka, więc mógł czuć się nieswojo, chociaż po nim nigdy nic nie było widać. Równie dobrze, mógł wcale się niczym nie przejmować.
- Och, Remusie, Remusie, Remusie... – Potter westchnął ciężko, teatralnie. – Dlaczego nie mówiłeś, że masz taką ładną mamę? Wtedy na pewno przyniósłbym jej jakiś bukiecik.
- Hę? – skrzywiłem się patrząc na uśmiechającego się szarmancko chłopaka. – A jemu, co? – zapytałem szeptem Syriusza, który wzruszył ramionami.
- Odbiło mu przez ostatni miesiąc. – złapał Jamesa za koszulę z tyłu, przy karku, jakby zabierał się za nieznośnego szczeniaka i pociągnął do tyłu. – Przestań się podlizywać. To nie twoja działka. Wychodzimy. – po raz kolejny skinął mojej mamie, zaś ta patrzyła na nas z rozbawieniem.
- Mam nadzieję, że jeszcze panią zobaczę! – zdążył jeszcze krzyknąć J. zanim nie został z powodzeniem wyciągnięty na zewnątrz.
- Dostałeś przepustkę ze Świętego Munga, co? – pozwoliłem sobie uderzyć Jamesa w ramię. – To moja mama, nie rób wstydu. Jeszcze pomyśli, że moi osławieni przyjaciele to banda chorych psychicznie. Mówię o reszcie, J. Ty jesteś chory. Czy tego chcesz czy nie. – skrytykowałem go i sprawiło mi to wielką przyjemność. Byliśmy przecież razem, a to trzeba było uczcić, nawet, jeśli w sposób bądź, co bądź specyficzny.
Postanowiliśmy, chociaż raczej nie musieliśmy nawet o tym dyskutować, spędzić czas przy czymś smacznym. Udało nam się wypatrzeć wolny stolik przed niewielką kawiarenką i to właśnie tam się rozsiedliśmy. Udało nam się w samą porę, ponieważ w chwilę później mijała nas jakaś para, która szukała tam wolnego miejsca.
Zamówienie złożył Syriusz, który postanowił nie mówić głośno, co takiego wybrał dla mnie. Uznałem jednak, iż wie, co robić i zaufałem mu bezgranicznie pod tym względem. Tym czasem byłem niesamowicie ciekaw, co się u nich działo ostatnimi czasy. Był to także sposób na nawiązanie interesującej rozmowy, która nie ograniczałaby się tylko do głupich pomysłów Pottera.
- Jeśli o mnie pytasz, a oczywiście właśnie o to ci chodzi, to nie dzieje się nic szczególnego. Jem, śpię, zaskoczę was teraz, uczę się! – James suszył zęby w słońcu uśmiechając się jego zdaniem zniewalająco, zaś moim, idiotycznie. – Jako głowa i mózg naszej grupy, nie mogę spocząć na laurach tylko, dlatego, że mamy trochę wolnego czasu. Intensywnie trenuję swojego zwierzaczka – rzucił przez zęby, by dać nam możliwość domyślenia się, o czym może mówić. – Poza tym niańczę siostrę, która z roku na rok jest bardziej upierdliwa i obawiam się, że będzie tym gorsza, kiedy pójdzie w końcu do Hogwartu. Koniec. – klasnął w dłonie zadowolony z siebie. Wydawał się trochę bardziej nienormalny niż zawsze, co mogłem zrzucić z powodzeniem na jego otoczenie. Z tego, co zazwyczaj opowiadał jego ojciec i dziadek karmili go swoimi mądrościami, więc nie mogłem się chyba dziwić, że odbijało się to na psychice Pottera.
Kelner przyniósł nam trzy pucharki lodów. Jak się okazało mój był największy, polany słodkim sosem i posypany całą masą czekoladowych kuleczek do chrupania. Pisnąłbym z zachwytu, gdyby nie to, że Syri za mnie płacił, a to wydawało mi się nie stosowne. Nie mniej jednak on nie pozwoliłby bym miał wyłożyć chociażby połowę ze swojej kieszeni. Nadto się o mnie troszczył, choć był przy tym niespodziewanie słodki.
- Rodzeństwo. – prychnął zrzędliwie Black. – Mój brat także jest ostatnio uciążliwy. Łazi za mną, usilnie chce mi pomagać, towarzyszyć, ciągle się lepi. A co najgorsze pyta o ciebie, Remusie. Nie lubię, kiedy to robi. – warczał pod nosem, jak niezadowolony pies. – Powinien dać ci święty spokój, ale nie. Mruczy i mruczy, jak to on jest ciekaw, co u ciebie, jak mijają ci wakacje. Nie podoba mi się to jeszcze bardziej niż wcześniej. Matka dała mi wolną rękę i nie chce mnie widzieć na oczy, za to on ciągle pamięta o moim istnieniu.
- To dobrze! – wszedłem mu w słowo. Nie miałem rodzeństwa, chociaż bardzo bym chciał mieć kogoś. Dlatego uważałem, że chłopcy powinni bardziej doceniać inne dzieci w domu. – To bardzo miło z jego strony. Troszczy się o ciebie i dba, żebyś nie spędzał czasu sam. – Syriusz skrzywił się, podobnie jak James. Oni rozumieli się w tym wypadku bez słów, tyle, że ja naprawdę uważałem, że przesadzają.
- Oddam ci moją siostrę. – od razu zaoferował się Potter. – Spakuję ją i przyślę do ciebie sowią pocztą. Dodam klatkę dla zwierząt, żebyś miał ją gdzie trzymać.
- Oszalałeś?! – Syriusz wbił łyżeczkę głęboko w swoje lody. – Chcesz żeby się w nim zakochała? Jakby mi brakowało konkurencji.
Udałem, iż wcale tego nie słyszałem i skupiłem się na swoim smakołyku. Nie chciałem komentować słów wypowiadanych przez chłopaków, a tym bardziej nonsensów Syriusza. Nie pojmowałem jego zazdrości o Regulusa. Niemal nie spotykałem się z jego młodszym bratem, nie rozmawiałem. Nie mogłem jednak nijak wpłynąć na chłopaka, który usilnie wmawiał sobie masę kłamstewek. Widać musiałem wziąć się za niego ostro, kiedy wrócimy do szkoły i pokazać, że wszystkie jego przypuszczenia są całkowicie błędne. Musiałem to zrobić dla jego dobra, by nie męczył się tak bardzo, za każdym razem, kiedy ktoś potrzebuje mojej pomocy.
- Pyszne lody. – przerwałem chwilową ciszę, która świadczyła o tym, że czuliśmy się trochę niepewnie. Chyba brakowało nam jakiegoś interesującego tematu, który moglibyśmy ciągnąć w nieskończoność. – A tak przy okazji widziałem jakiś czas temu tego ciemnego chłopaka, który kręci się przy nauczycielu astronomii... – to wywołało poruszenie u moich przyjaciół. Usiedli wyprostowani, zupełnie jakby powbijano im w pośladki wielkie szpilki, które zmuszały ich do siedzenia najmniejszą możliwą powierzchnią na krześle. Czekali, nasłuchiwali, chcieli wiedzieć więcej. – To tyle... – mruknąłem rozwiewając ich nadzieję na ciekawe wiadomości. – Kupował lek na wrzody, powiedział kilka słów, rzucić kilka uśmiechów i poszedł. Przecież nie będę gonił przez całą Pokątną za kimś, kogo nawet dobrze nie znam.
- A ja bym gonił! – James wpakował za dużo lodów do ust i musiał je wypluć do miseczki z jękiem. Chyba nadto przemroził wnętrze ust. Syri skrzywił się tylko na ten widok. W jego otoczeniu na pewno niczego podobnego się nie robiło. Jakkolwiek starał się być zwyczajny, to miał w sobie wiele z panicza i tego raczej nie dało się wyplenić. – Śledziłbym go ile się da. – kontynuował po chwili. – Przecież to mogłoby nam dostarczyć jakiś cennych wskazówek. Remi, zawaliłeś! – powtórzyła się sytuacja sprzed chwili. Tym razem Black zareagował.
- Przestań udawać prosiaka, jedz normalnie. Mam cię karmić?
- Niezły pomysł, całkiem znośny! – atmosfera od razu stała się luźniejsza i weselsza. Widać tylko wspominanie wakacji dawało nam się we znaki, zaś inne tematy sprawiały, że byliśmy sobą.
- Lodowy kęs śmierci! – Syriusz wyszczerzył się. – Poproszę żeby zapalili twoje lody i wtedy zacznę cię karmić takim płonącym lodzikiem, co ty na to? Zyskamy wiele na takim pieczonym Jamesie Potterze. Ludzie będą się zabijać by powąchać twoją przypieczoną skórę, zebrać proch ze zwęglonych włosów, albo zrobią sobie naszyjniki z czarnych zębów.
- Ha! Kiedyś ludzie będą się zabijać o moje galoty, a wtedy będzie ci żal, że nie błyszczysz wśród gwiazd Hogwartu tak jasno jak ja!
Mogłem się tylko załamać, chociaż ich sprzeczka, bardzo mnie bawiła i cieszyła. To znaczyło, iż wszystko między nami było jak zawsze.