niedziela, 27 lutego 2011

Kartka z pamiętnika CXII - Syriusz Black

Notka na Ai no Tenshi!


Jakkolwiek nie byłem entuzjastycznie nastawiony do roli posłańca, tak nie miałem innego wyjścia, gdy w grę wchodziły siły wyższe pod postacią nauczycieli. Nie miałem pojęcia, dlaczego upodobali sobie akurat mnie, jednak nie potrafiłem odmówić raczej ze strachu przed konsekwencjami, niż z czystej przyjemności bycia przydatnym. Oczywiście nie miałem nic przeciwko nauczycielce mugoloznawstwa, której byłem winny przysługę za uwolnienie mnie z rąk Wavele, jednak teraz wrzucała mnie w wir licznych uczuć, które krążyły wszędzie, gdy tych dwoje się pojawiało. Nie pojmowałem do końca, co jest między nimi, co niewątpliwie było moim błędem. Nawet nie mogłem określić, czy do siebie pasują, a przecież miałem już okazję oglądać ich wspólnie.
Moja dzisiejsza misja należała do tych banalnie prostych. Dostarczyć nauczycielowi run mały upominek od Seed. Tak naprawdę obawiałem się, że jestem tylko narzędziem w rękach wielkiej intrygi, na którą zanosiło się przecież od bardzo dawna.
Nie chciałem mówić Remusowi o szczegółach mojej wizyty w łazience, którą wieńczyło spotkanie z atrakcyjną profesorką, między zaklęciami, a obiadem. Wydawało mi się, że z jakiegoś powodu nie przepada on za tamtą kobietą, więc trzymałem w tajemnicy wszystko, co wiązało się z Seed. Kiedy myślałem o tym dłużej wydawało mi się, iż powinienem się wstydzić, że okłamuję nie tyle przyjaciela, co mojego chłopaka. Nawet, jeśli tylko ukrywałem przed nim pewne fakty to i tak czułem się wtedy jak oszust. Nie mogłem jednakże dopuścić, by Remi dowiedział się o tym, co łączyło mnie z Wavele poza zwyczajną relacją uczeń – nauczyciel. Remus mógłby nie uwierzyć, iż zainteresowanie ze strony mężczyzny było dla mnie czymś męczącym i unikałem wszelkich niepotrzebnych kontaktów z profesorem. Nie mogłem jednakże unikać go całkowicie, zwłaszcza, gdy jego przedmiot wydawał mi się najbardziej interesujący ze wszystkich.
- Idę zwrócić te notatki i wrócę za kilka chwil. – rzuciłem drobne wytłumaczenie, by Remi nie myślał, że mam przed nim tajemnice, a tym samym nie chciał iść wraz ze mną. Wydawało mi się, iż jest mu całkiem komfortowo leżąc na łóżku z książką i ciasteczkami, które przysłała mu mama. Wydawał mi się na swój sposób rozkoszny, kiedy tak bez opamiętania wpychał do ust coraz to większe kęsy ciastka i pozwalał by czytanie pochłaniało go bez reszty.
 - Nie wpakuj się w żadne kłopoty po drodze. – otrzymałem w odpowiedzi od Lupina, który przerzucił stronicę swojej książki i uśmiechnął się do mnie odrywając wzrok od tekstu. Brakowało tylko pożegnalnego pocałunku i mojego „A co będzie na obiad, kochanie?”.
Wepchnąłem plik kartek do swojej torby i wyszedłem trochę spięty z pokoju. Nie chciałem, pomiąć eleganckiego opakowania, w którym znajdowała się moja dzisiejsza przesyłka dla Wavele, więc liczyłem na to, iż szybko dotrę na miejsce i pozbędę się wszelkiego zbędnego balastu.
- Co takiego kazała ci przynieść dzisiaj? – powitał mnie nauczyciel, chociaż jeszcze nawet nie zdążyłem dobrze wejść do jego gabinetu. Najprawdopodobniej chciał mieć jak najszybciej z głowy nieprzyjemne, jak podejrzewałem, elementy mojej wizyty.
- No... to znaczy... – zająknąłem się i kładąc przed profesorem najpierw jego notatki, a później woreczek od Seed.
- Ha! Wiedziałem. Ona nie odpuści. – zajrzał do środka prezentu i skrzywił się. Byłem bardzo ciekaw, co takiego mogło kryć się w środku. Prawdę powiedziawszy nie zaglądałem do środka, ani nie dotykałem zawartości przez zawartość eleganckiej sakiewki. A jednak ciekawość wyjadała mnie od środka i musiałem dowiedzieć się więcej niż do tej pory.
- Co tam jest? – okazałem, więc swoje zainteresowanie tematem. Miałem pewność, że Wavele odpowie na moje pytanie. Poniekąd mógłbym nazywać go przyjacielem, gdyby nie to, iż stroniłem od bezpośredniego kontaktu z nim i niepotrzebnej bliskości.
- Trucizna, chociaż tym razem w innej formie. – wysypał na rękę kilka błękitnych kuleczek z jakimś płynem zamkniętym w środku. Przyglądając się im mogłem stwierdzić tylko, iż są urocze i bardzo ładne. Nie wydawały się zawierać trucizny, chociaż rozumiałem przecież, co mężczyzna rozumie poprzez to właśnie określenie. Nie chodziło o coś, co mogłoby go zabić, ale o to, co zniewala zmysły i zdrowy rozsądek.
- Jak to tak w ogóle działa? – drążyłem dalej, zaś on uśmiechnął się ciepło i wskazał mi jeden z foteli przy kominku. Sam usiadł obok naprzeciwko mnie i pokazał mi kuleczkę z bliska. Następnie skrzywił się lekko.
- Zaraz ci zademonstruje. Tylko nie uciekaj w popłochu, kiedy już zobaczysz. – to musiało kosztować go wiele odwagi, gdyż wydając się walczyć zaciekle z samym sobą włożył do ust niewielką perełkę i przegryzł ją. Mogłem wyobrazić sobie, że płyn rozlewa mu się po ustach, jak nadzienie czekoladki, ale nie miałem pojęcia, czy to coś posiadało jakikolwiek smak.
Nauczyciel spojrzał na mnie. Jego zielone oczy rozbłysły, ich barwa stała się o wiele intensywniejsza, zaś źrenice zmieniły kształt na idealne serduszka. Usta wygięły się w beznadziejnym, błogim uśmiechu, który przyprawiał mnie o dreszcze i mdłości. Nie wyglądało to jednak aż tak krytycznie. Przynajmniej do czasu, gdyż nagle z uszu nauczyciela zaczęły wylatywać różnej wielkości czerwone serca i unosząc się krążyły wokół jego głowy. Na domiar złego, ni stąd ni zowąd pojawił się tam mały nagi kupidynek z drobnym łukiem, którego strzały były mniejsze od mugolskich zapałek. Golasek zaczął krążyć w koło głowy profesora i strzelał w nią malutkimi strzałkami, co sprawiało, iż tym więcej serduszek pojawiało się w powietrzu wychodząc uszami z głowy Wavele.
Kojarzyło mi się to z praniem mózgu, chociaż nie odważyłem się powiedzieć tego głośno. Czekałem aż środek przestanie działać, jeśli było to w ogóle możliwe. To było przerażające, jednak siedziałem posłusznie na swoim miejscu i trzymałem kciuki za nauczyciela by wyszedł z tego dziwacznego transu.
Kiedy jego źrenice powróciły do normalnego kształtu, serca zaczęły pękać, a golasek rozpłynął z pstryknięciem w złotej mgle odczuwałem wyraźną ulgę.
- Teraz pojmujesz? Ja sam mam w tym czasie dziwne wizje. – odezwał się zmęczonym głosem profesor. – Od kobiet lepiej trzymać się z daleka. Są niebezpieczne i mają szalone pomysły. Podczas gdy my unikamy skomplikowanych rzeczy one tylko tego szukają. Robią z nas sługi, niewolników, zwyczajnych podnóżków, jakkolwiek wolałbyś to nazwać. Zakochać się w kobiecie to największy błąd życia. Sam z resztą widzisz, do czego cię później zmuszają. Całe szczęście, nie masz pojęcia, czego doświadczam, wewnątrz, kiedy przychodzi mi żywić się tymi truciznami.
- Dlaczego więc pan to pije? – powoli zaczynałem rozumieć, że dla własnego dobra powinienem unikać Seed tak jakby sobie tego życzył Remus, który za nią nie przepadał. Może wyczuwał w niej zło i dlatego ze wszystkich profesorów to właśnie ona wzbudzała jego największą niechęć i brak zaufania? Nie potrafiłem sam odpowiedzieć na to pytanie.
Wavele złapał mnie za rękę, przyłożył ją do swoich ust i lekko pocałował moje palce. Chciałem ją szybko zabrać, ale nie mogłem wyrwać jej z pewnego uścisku, a może nie starałem się nawet tego robić, tak jak powinienem. Wiedziałem już przecież, że to nic nie znaczy, gdyż Seed karmiła go trucizną miłosnych eliksirów, które zapewne miały go do niej przywiązać i zapewnić sobie jego wierność. On był jednakże twardym przeciwnikiem i z własnej woli czasami przypominał mi takim, czy innym gestem, iż interesował się mną do niedawna na poważnie.
- Ona wiedziałaby gdybym tego nie pił. – udzielił mi odpowiedzi typowym tonem nauczyciela. – Wbrew pozorom kobiety wiedzą jak czytać w mężczyźnie, by odnaleźć w jego słowach kłamstwo. Nawet najlepszy kłamca kiedyś trafi na kogoś, kto zdoła go przejrzeć. Dlatego nigdy nie można być zbyt pewnym siebie. Może kiedyś sam trafisz na kogoś równie zaborczego, kiedy zdradzi cię twój ulubiony uczeń i rzuci na pożarcie takiej bestii. – jego uśmiech wydawał mi się teraz złowrogi. Niewątpliwie chodziło mu o mnie i o to, że spiskowałem z Seed by stracił mną zainteresowanie i przeniósł je na zakochaną w nim kobietę. Teraz poczułem, że przesadziłem, a on wyraźnie dawał mi do zrozumienia, iż posunąłem się wtedy za daleko. Przełknąłem głośno ślinę mając nadzieję, że nigdy nie zechce się na mnie za to mścić. Dla własnego spokoju postanowiłem jednak oddalić się, czym prędzej.
- Ja pójdę. Czekają na mnie. – rzuciłem jawnym kłamstwem, które przejrzałby dosłownie każdy. Nie czekałem, aż Wavele powie mi to prosto w oczy. Zwyczajnie wziąłem nogi za pas, byleby uniknąć kłopotów, tak jak prosił mnie o to Remus.

piątek, 25 lutego 2011

Uszko

25 września
James szybko pocieszył się po odkryciu tajemnicy mapy. Nie zdradził nam, co tak bardzo zaczęło go cieszyć, ale na pewno oznaczało to koniec wielkiej żałoby, którą musieliśmy wytrzymywać przez dwa dni. Teraz niemal podśpiewywał z zadowolenia. Nawet pytany o powód swojego zadowolenia Potter zbywał każdego, co w efekcie zaczynało irytować.
Przynajmniej Syriuszowi wyszło to wszystko na dobre. Na nowo rozpoczął dokładniejsze studiowanie run, które przecież tak go interesowały, a tym samym poświęcał więcej czasu pożyczonym od Wavele książkom. Nauczyciel także wydawał się cieszyć z tego powodu. Nie często spotykało się przecież osoby zainteresowane runami, zaś Syri nieodwołalnie był jego pupilem.
- Nie wypada kazać czekać profesorowi. Musimy się pospieszyć, jeśli Syriusz chce zjawić się na czas. – J. pędził na przedzie naszego pochodu, kiedy odprowadzaliśmy Blacka do gabinetu Wavele. Miał do załatwienia tylko kilka spraw, ale okularnik zmusił nas wszystkich byśmy towarzyszyli Syriuszowi. Wydawało mi się to podejrzane, zapewne tak samo jak innym, ale nie warto było walczyć. Poza tym mały spacer po korytarzach mógł nam wyjść na dobre. Tak przynajmniej myślałem z początku, ponieważ wszystko się zmieniło, kiedy przecięła nam drogę aż nazbyt znajoma osoba. Wolałbym by był to Severus, lub nawet i Cornel, ale nie ona. Na pewno nawet Evans stanowiłaby mniejsze zło, gdyby już pojawiła się w pobliżu, ale niestety prosiłem o zbyt wiele i teraz miałem przed sobą najgorszą wiedźmę w Hogwarcie - Seed.
Twarz Jamesa wykrzywił paskudny uśmiech zawodowego lizusta i uświadomił mi, że wszyscy padliśmy ofiarami jego podstępu. Wykorzystał nas, jako alibi by dobrać się możliwie jak najszybciej i jak najbardziej przekonywująco przypadkowo do nauczycielki mugoloznawstwa. Była atrakcyjna jak zawsze, uśmiechnięte i za miła, jak na mój gust. Nie wiem, co widział w niej Potter, ale jego gust był zawsze skomplikowaną sprawą.
- Jak dobrze, że panią spotykam! – J. zwrócił na siebie jej uwagę, a moja mała nadzieja, że jednak nas nie dostrzeże legła w gruzach. Rzuciła okiem na nas wszystkich i wydawało mi się, że stanowczo zbyt długo przyglądała się Syriuszowi, a jej uśmiech stał się tym słodszy. Miałem ochotę zrobić jej coś, cokolwiek, byleby wyeliminować ją z gry o Syriego.
- O co chodzi? – zwróciła się do okularnika z udawanym zainteresowaniem. Ona go przejrzała, zaś on chciał usilnie udawać, iż się myli. Tym samym robił z siebie większego głupka, zaś my byliśmy poniekąd skazani na towarzystwo nauczycielki.
- Widzi pani, ten referat o mugolskiej poczcie... Myślę, że nie zmieszczę się w wyznaczonym limicie pergaminu i dlatego chciałbym zapytać, co najlepiej uwzględnić. Nie chciałbym dokładać pani pracy swoim zadaniem, naturalnie.
- Ależ jestem przekonana, że taki zdolny uczeń, jak ty, poradzi sobie z taki problemem znakomicie. – posłała komplement w stronę wypinającego dumnie pierś chłopaka, a jej uwaga skupiła się na Blacku. Gdybym mógł wydrapałbym jej oczy. Gryzienie wolałem sobie odpuścić, by nie mieć do czynienia z kimś takim podczas pełni. Na pewno, jako wilkołak byłaby tym gorsza. – Wybierasz się do Victora? – zbliżyła się do nas, a tym samym zapach jej perfum uderzył w moje nozdrza, jakby płonął żywym ogniem.
Syriusz skinął głową, a ja mogłem tylko stać i życzyć kobiecie jak najgorzej. Nie lubiłem jej, kiedy chciała cokolwiek od Syriusza, a tym bardziej, gdy się do niego zbliżała.
- Wspaniale. Miałabym do ciebie maleńką prośbę. Pożyczę go na sekundkę. – oznajmiła w stronę moją, Shevy i Petera, po czym oddaliła się na kilka metrów. Syri podążył za nią, jakby niesiony na skrzydłach. Pewnie zahipnotyzowała go tym dziwnym zapachem, albo rzuciła urok. To była bardzo niebezpieczna konkurencja dla mnie.
Próbowałem skupić swoje zmysły na rozmowie, jaką prowadziła z Blackiem, jednak szeptała zbyt cicho nawet dla mojego wilczego słuchu. Syri na pewno mnie nie zdradzał, ale ona coś knuła, a to mnie niepokoiło.
Przechyliłem się w bok, by spojrzeć, co takiego mu podaje. Dostrzegłem tylko niewyraźny zarys buteleczki z pomarańczowym płynem w środku. Byłem bardzo ciekawy, co to takiego, ale nie mogłem zapytać. Może faszerowała mojego Syriusza jakimś napojem miłosnym? Albo była w zmowie z nauczycielem run i to on podawał to coś w herbacie chłopakowi? Odrzuciłem jednak ostatnia opcję. Wavele nigdy nie zrobiłby czegoś podobnego. W końcu zawsze dawał mu nowe książki i wydawał się zainteresowany postępami kruczowłosego, więc na pewno nie chciałby się pozbyć kogoś takiego.
Kobieta przyłożyła palec do ust i mrugnęła okiem do Blacka. Od razu wiedziałem, co miał oznaczać ten gest. Syri miał milczeć i na pewno chodziło o płyn, który mu przekazała. Na pewno musiałem mieć od teraz oczy szeroko otwarte na to, co działo się z moim chłopakiem i wokół niego.
- Remusie, odprowadzisz Syriusza do gabinetu, a my z chłopakami zostaniemy tutaj jeszcze chwilę. Chcę zapytać o kilka innych rzeczy, a wam się spieszyło. – James wykorzystał moment by pozbyć się konkurencji, a ja jak najbardziej byłem po jego stronie. Skoro Seed chciała coś od nauczyciela run to powinna sama to załatwić, tym bardziej, że jego gabinet był zaledwie dwa korytarze dalej. Byłem coraz bardziej poirytowany tym wszystkim. Nie było sposobu, by się jej pozbyć, a raczej otrucie nauczycielki nie wchodziło w grę. Mogłem tylko sprawić by była mniej atrakcyjna, lub zadbać by Syri stał się odpychający. Ani jedno, ani drugie nie wydawało się mądre, ale przecież nie mogłem tego tak zostawić. Należało działać, by uwolnić go ze szponów tej kobiety!
- Idziemy, nie dajmy się prosić. – powiedziałem ostro i ciągnąć chłopaka oddaliłem się korytarzem byle dalej od miejsca, gdzie James starał się w dalszym ciągu zabawiać swoją obecnością Seed. Życzyłem mu powodzenia, byleby mieć ją na zawsze z głowy. – Coś ważnego ci przekazała? – zapytałem niby od niechcenia, ale w środku zżerała mnie ogromna ciekawość i wściekłość. Nie mogłem znieść tego, że oni mieli jakieś tajemnice między sobą.
- To nic takiego. Takie małe głupoty. Nie mogę powiedzieć więcej, bo jeszcze wyjdzie, że rozpowiadam na prawo i lewo. Sam wiesz jak to jest z nauczycielami. Z nimi lepiej nie zadzierać. – wyraźnie coś kręcił i starał się wyjść na jak najmniej podejrzanego. Nie udało mu się, jak i wiele razy wcześniej. Ukrywał coś większego i nie chciał się przyznać, a ja nie mogłem naciskać. – Poczekasz? Wezmę tylko kilka książek i możemy wracać. – przymilnie się uśmiechnął łapiąc za klamkę gabinetu profesora. Kiwnąłem głową wyrażając zgodę, ale kiedy tylko chłopak zniknął za drzwiami przystawiłem do nich ucho. Chyba wchodziło mi to w krew, ale nie chciałem się do tego od razu przyznawać. Po prostu sytuacja zmuszała mnie do podobnych zagrań.
- Proszę. – odezwał się Syriusz i postawił coś na biurku. Tak przynajmniej podejrzewałem rozpoznając niektóre dźwięki. – Co to takiego?
- Hm, można powiedzieć, że trucizna. – z zamyśleniem odparł Wavele, który musiał przechadzać się po pokoju, ponieważ jego głos wydobywał się to z jednej, to znowu z drugiej strony.
- Czy... Czy to TA trucizna? – Syri zawahał się i wyraźnie wiedział o czymś więcej niż ja. Jeśli jedno podkreślone słowo mogło uświadomić nauczycielowi sens całego zdania, to znak, iż obaj mieli pewne tajemnice między sobą. Coraz bardziej mnie to zastanawiało. Syri nagle miał przede mną wiele do ukrycia.
- Tak, Syriuszu, właśnie TA trucizna. – odparł ciężko profesor. Milczeli przez pewien czas, później coś zaszurało, trochę porozmawiali cicho, jakby znaleźli się w bardzo odległym kącie pokoju i Syri wkładał coś do swojej torby. Wiedziałem o tym bardzo dobrze, ponieważ nie raz słyszałem jak ją odpina, czy zamyka. Widocznie właśnie otrzymał książki do czytania, a może i Wavele dał mu coś, co miało być tajemnicą utrzymywaną z daleka od ciekawskich osób, takich jak ja? Musiałem znaleźć sposób by dowiedzieć się wszystkiego i wydobyć od Syriusza informacje. Jeśli będzie trzeba byłem gotowy nawet na przeszukanie rzeczy chłopaka, byleby wiedzieć, co takiego ukrywa, w czym i komu pomaga.
Odsunąłem się szybko od drzwi i obojętnie skakałem po kwadracikach kamiennej podłogi, kiedy Black opuszczał gabinet. Musiałem stać się szpiegiem, by wiedzieć więcej i nie pozwolić mu na wpakowanie się w niepotrzebne kłopoty. Tym bardziej, jeśli Seed truła Wavele, a on i Syri dobrze o tym wiedzieli! To wszystko mi się nie podobało.

środa, 23 lutego 2011

Antyklimaks

22 września
Miałem wrażenie, że przyjaciele przesadzają jęcząc, jak bardzo są zmęczeni po wczorajszym sprzątaniu. James utrzymywał, iż nie jest w stanie poruszyć nawet ręką, ale wybieranie ostatnich Czekoladowych Żab z nocnej szafki wcale nie sprawiało mu problemu. Musiałem tylko wytrzymać liczne westchnienia i wysługiwanie się mną, czy to w formie „Remi, podaj mi...”, czy nawet „Remusie, daj mi...”, „Pokarm mnie”, „Zrób mi masażyk”. Połowę ignorowałem, a w szczególności prośby Syriusza, który świetnie się bawił udając śmiertelnie zmęczonego. Postanowiłem coś z tym zrobić i odciąć się od nich. W tym celu pożyczyłem sobie zimowe nauszniki Shevy, białe łapki kociaka z serduszkami. Chłopak specjalnie wybierał dodatki, które miały wyzywać przyjęte standardy słodyczą. Rzuciłem na nauszniki szybkie i proste zaklęcie wyciszające, dzięki czemu zakładając je nie słyszałem nawet jednego dźwięku, który był wydawany w pokoju. Tym samym jęki, stęknięcia i wszystko inne zniknęły całkowicie. Miałem spokój i mogłem oddać się czytaniu książki, którą niedawno przyniosłem z biblioteki – „Historia Hogwartu”. Nie wiem, dlaczego wcześniej się nią nie zainteresowałem, jednak podejrzewałem, iż może kryć w sobie tajemnicę, która wyjaśni mi, czym jest skarb, którego aktualnie szukaliśmy z przyjaciółmi.
Z początku trochę mnie zastanawiało, o czym mogą rozmawiać chłopcy, co takiego robią, że na ich twarzach widnieją zadowolone uśmiechy, jednak szybko wziąłem się w garść i skupiłem na czytanych słowach, które zaczynały mieć głębszy sens. Zacząłem od rozdziału o tajemnicach szkoły. Może i miałem w planach przeczytanie całego tomu, jednak nie musiałem trzymać się wcale numeracji stron. Poza tym wiele się zmieniło, od kiedy zacząłem mieć takich, a nie innych przyjaciół. Niektóre rzeczy traktowałem po macoszemu, a to wcale nie było dobrą cechą.
Zapomniałem całkowicie o tym, że na uszach miałem nauszniki, że wyciszenie działało, a ja odpływałem coraz dalej im dłużej czytałem książkę. Nagle jednak otworzyłem szeroko oczy i powstrzymałem piśnięcie. W środku, na otwieranych dodatkowo zakładkach przedstawiono mapę, taką samą, jak ta, z którą mieliśmy do czynienia z przyjaciółmi. Nic się nie różniło, nawet odległość między narysowanymi kroczkami była taka sama. Szybko odnalazłem wzrokiem interesujące mnie słowa, które mogły mi wytłumaczyć wszystko. Przerzuciłem jedną stronnicę i trafiłem na nagłówek mówiący o skarbach szkoły.
Odchrząknąłem, chociaż nie słyszałem tego nawet, więc uznałem, iż może tylko mi się wydawało, iż wydałem z siebie jakiś dźwięk. Spojrzałem na przyjaciół.
- Yyy... Mam wam coś do powiedzenia. – odezwałem się, ale nie usłyszałem własnego głosu. Przeraziłem się, że go straciłem, ale przecież przyjaciele patrzyli na mnie, poruszali ustami. Przez chwile myślałem, że w takim razie straciłem słuch, ale w następnej sekundzie odetchnąłem z ulgą i zdjąłem nauszniki. Gwar panujący w pokoju niemal podrażnił moje uszy. Nie spodziewałem się, że tak dziwnym doświadczeniem może być nagłe powrót z ciszy do zwyczajnego życia w pokoju.
- Y, coś mówiłem, tak? – musiałem powoli wyjść z szoku, jakiego doznały moje zmysły.
- Coś. – potwierdził James. – I coś miałeś jeszcze powiedzieć. – nie wydawał się jednak szczególnie zainteresowany.
Spojrzałem ponownie na książkę, którą miałem teraz rozłożoną na kolanach i oświeciło mnie ponownie.
- Właśnie! – klasnąłem w dłonie. – Chodzi o tę mapę... Naszą mapę. Patrzcie! – wstałem i trzymając mocno obszerny tom obnosiłem go od jednego łóżka do drugiego na samym końcu podchodząc do Pottera. Wiedziałem, że dla niego będzie to największy szok i tak właśnie było. Zerwał się na równe nogi i gwałtownie wyrwał mi książkę. Rzucił ją na swoje łóżko, wydobył spod niego swoją mapę i zaczął je porównywać z dokładnością, jakiej u niego dotychczas nie widziałem.
- Niech to! Są takie same! Wystawili mnie do wiatru! – zaczął się pieklić. W sumie od samego początku wiedzieliśmy, że ta mapa musi być pewnego rodzaju naciąganiem naiwnego, jednak przecież nikt nie mówił gdzie ma prowadzić. A przynajmniej nie przypominałem sobie by James o czymś takim wspominał.
- Tak naprawdę, J. to ona prowadzi do skarbu... – Sheva pojawił się nagle za moimi plecami. Widać wszyscy nagle odzyskali siły i cudownie ozdrowieli skoro otoczyli mnie i Pottera. – Tutaj jest biblioteka. – wskazał palcem punkt oznaczony krzyżykiem, jako koniec trasy, jako skarb.
- Teraz mi to mówisz?! – okularnik rzucał gromy w naszym kierunku.
- Dopiero teraz zwróciłem na to uwagę. – Andrew wzruszył ramionami. – Poza tym kryjesz wszystko, więc nie miałem czasu się przyglądać.
- W sumie ma racje. – Black objął mnie lekko od tyłu i położył głowę na moim ramieniu. – Skupiliśmy się na trasie, a nie celu.
- A ten skarb? – James wydał z siebie jęk ubolewania.
- To wiedza. – mruknąłem mając nadzieję, że jego złość nie skupi się na mnie.
- ... – mielił słowa w ustach, jakby miał zamiar zaraz je wypluć. – Idziemy! – wypalił nagle, czym zaskoczył nas do tego stopnia, że nie ruszyliśmy się ani na krok, gdy on już był przy drzwiach. – No ruszajcie się! Nie dam wam spokoju póki ni zobaczymy tego tajemnego wejścia. Jest gdzieś na tyłach, za ostatnimi regałami, więc nikt nie będzie pytał, co kombinujemy. Ruszać się, już, już!
- Chyba troszkę przesadzasz... – pozwoliłem sobie na komentarz, ale chłopak nic sobie z tego nie robił.
- Wiem o tym. Przecież nazywam się James Potter, a więc muszę przesadzać. Jeśli mnie nie dogonicie w minutę będę jeszcze bardziej nieznośny. – posunął się do szantażu i wyszedł z wysoko uniesioną głową, szybkim krokiem z sypialni.
Trochę czasu zajęło nam zrozumienie, że on raczej nie kłamie, gdy chodzi o takie sprawy, a więc groziła nam mała apokalipsa, gdy okularnik stanie się gorszy niż dotychczas. Jakby to był wyścig rzuciliśmy się biegiem za nim. Nikt nie chciał mieć do czynienia z czymś równie strasznym.
Potter był już daleko na końcu korytarza za portretem, kiedy go dogoniliśmy. Miał na twarzy zadowolony uśmiech, co świadczyło o tym, iż wyczuł swoją przewagę i teraz planował się nią posługiwać. Wątpiłem w prawdzie, czy Syriusz i Sheva pozwolą mu na to, ale zawsze mógł marzyć.
Nie marnował czasu, a my staraliśmy się dotrzymywać mu kroku. Jak burza parł do przodu mijając wszystko i wszystkich. Zanim się obejrzeliśmy wchodził już do biblioteki. Tam zwolnił udając, iż przyszedł z zamiarem pouczenia się, a więc przyjął cierpiętniczy wyraz twarzy i powlókł się poza pole widzenia bibliotekarki. W tym wypadku wcale nam się nie spieszyło. Osłanialiśmy tyły chłopaka, gdyby ktoś jednak postanowił sprawdzić, co takiego może zmusić Pottera do odwiedzenia miejsca pełnego książek.
Kiedy go znaleźliśmy na klęczkach przeszukiwał wszystkie dziury na tylnej ścianie. Nie miałem najmniejszego zamiaru w niczym mu pomagać. Sam nieźle sobie radził węsząc, dotykając tego, czego nie widział i przyglądając się przesadnie dokładnie wszystkiemu w około. W końcu jednak coś zwróciło jego uwagę. Cieszyłem się, że nie może przybrać bardzie ekonomicznej postaci, ponieważ wtedy zapewne wpychałby się pod regały byleby dotrzeć do jakiegoś ukrytego przejścia. Póki, co tylko macał ścianę za półkami i mruczał coś pod nosem.
- Wąż. – stwierdził nagle. – Okrągłe wejście i wyrzeźbiony na nim wąż.
- Czyli Slytherin także miał swój udział w tworzeniu tej mapy i przejść. – stwierdziłem mało tym zainteresowany.
- Tak, ale mam dziwne wrażenie, że nie o to tutaj chodziło. – okularnik zamyślił się. - Trudno, właśnie rozwiązałem zagadkę mapy i jestem bardzo, ale to bardzo rozczarowany. Możecie mnie pocieszyć słodyczami, chociaż w sumie przyjmuję wszystko, co zechcecie mi dać.
- To się nazywa antyklimaks, panowie. – odezwał się Andrew rozciągając leniwie ramiona. – Wielka zagadka zostaje rozwiązana w sposób banalny i tak oto nasze życie po raz kolejny nabiera sensu.

niedziela, 20 lutego 2011

Praca, czy lenistwo?

21 września
Zamknąłem oczy, wziąłem głęboki oddech i klasnąłem dłońmi o policzki, by wziąć się w garść. Nasze plany wyprawy poszukiwawczej legły w gruzach, ponieważ chłopcy musieli zjawić się o wyznaczonej godzinie pod gabinetem McGonagall, a później szorować wszystkie zbroje i gobeliny na pierwszym piętrze. To wcale nie oznaczało, że miałem dla siebie chociażby minutę. James wyraźnie zaznaczył, że nie wolno mi leniuchować, nawet gdybym miał poświęcić ten czas na naukę, lub przede wszystkim na nią, i zamiast tego wcisnął mi swoją pelerynę niewidkę z zadaniem szpiegowania nauczyciela astronomii. Skoro oni mieli sprzątać, a ja miałem „wolne” mogłem, a nawet musiałem, poświęcić się naszej sprawie. Nie mogłem nawet walczyć o uznanie mojego zdania w tej sprawie, ponieważ w rekordowym czasie Potter był w pełni gotowy i wybiegł na miejsce spotkania z opiekunką naszego Domu. Nie wątpiłem, że chłopak znajdzie sposób by sprawdzić, czy naprawdę wziąłem sobie do serca jego polecenia, więc postanowiłem wykonać to niezbyt skomplikowane polecenie. Poza tym miałem ochotę pokręcić się trochę po korytarzach i wykorzystać wolność, jaką teraz dysponowałem. Nie obawiałem się Evans, mogłem szaleć, a poza tym z wielką chęcią przyjąłem fakt wykorzystania swoich umiejętności, jeśli tylko nadarzy się okazja. W końcu od dawna nie podsłuchiwałem, nie niuchałem, nie robiłem nic szczególnego, co wymagałoby użycia wilczych zmysłów.
- A jeśli nic się nie będzie działo umrzesz z nudy, Remusie. – szepnąłem do siebie idąc opustoszałym korytarzem niedaleko gabinetu nauczyciela, który tak każdego interesował, a przede wszystkim moich przyjaciół.
Nasz stary punkt obserwacyjny nie zmienił się ani trochę i zdziwiłbym się gdyby naprawdę do tego doszło. Miałem dzięki temu wspaniałe miejsce, w którym mogłem usiąść, a które wcale nie było zbyt daleko od drzwi, więc w razie, czego mogłem wiele usłyszeć, czy nawet zobaczyć. Coś musiało się tylko wydarzyć, a w tym wypadku nie miałem najmniejszych wątpliwości, że proszę o bardzo wiele.
Niemalże przysypiałem czekając bezczynnie na cokolwiek, a to wcale się nie zdarzało. Myślałem nawet o powrocie do dormitorium po książkę, ale zapewne właśnie wtedy coś by się wydarzyło i tym samym umknęło mojej uwagi. Byłem, więc skazany na nudę i oczekiwanie, a to naprawdę mi się nie uśmiechało. Zaczynałem już nawet zataczać kółeczka, ósemki, siódemki i wszystkie inne liczby oraz litery alfabetu pisząc całym sobą niewidzialne wzory. Mogłem podziękować okularnikowi za moją psychiczną niemoc w tamtej chwili, ponieważ nikt normalny nie robiłby podobnych rzeczy ani w Pelerynie Niewidce ani bez niej.
Nagle coś zaczęło się dziać. Czułem jak krew uderza mi do głowy z wrażenia, kiedy tylko usłyszałem kroki. Wydawało mi się to przy okazji niesamowicie idiotycznie, ale po takiej dawce bezczynności nawet przelatująca mucha mogłaby wydawać się interesująca.
Całe szczęście nie miałem do czynienia z muchą, chyba, że byłaby gigantyczna, a to było jeszcze mniej możliwe, niż ewentualne pojawianie się nauczyciela astronomii w pełni swojej tajemniczości.
W tym wypadku zawiodłem się, gdyż nie miałem do czynienia z profesorem, ale dwójką nadchodzących z przeciwnych stron chłopaków. Jak zwykle byli to ci sami uczniowie, jak zawsze nastawieni do siebie niechętnie. Zdecydowanie coś kryło się za ich częstymi odwiedzinami u nauczyciela, ale byłem daleki od odkrycia prawdy, zaś im nie groziło pogodzenie się i współpraca.
- Raphael... – ciemnowłosy skrzywił się widząc nadchodzącego z naprzeciwka chłopaka.
- Nie udawaj zdziwionego, Dariusie. – blondyn wydawał się tym razem poważniejszy i bardziej opanowany, chociaż nie wątpiłem, iż były to tylko pozory. Skupiłem się i nasłuchiwałem, zaś dreszcze powodowane przez używane zmysły rozchodziły się po ciele. Musiałem częściej je wykorzystywać, jeśli chciałem nawyknąć do nich na nowo.
- To twój ostatni rok, więc uznałem, że jednak sobie odpuścisz. – na twarzy wyższego chłopaka pojawił się uśmiech zadowolenia. Przeczesał dłonią krótkie, czarne włosy i westchnął teatralnie, byleby pokazać swojemu rozmówcy jak bardzo cieszy się z tego powodu.
- Ostatni, ale to nie znaczy, że ty tutaj zostaniesz w następnym. Zawsze coś może ci się przytrafić... – niby obojętnie Puchon wzruszył ramionami i zapukał do drzwi. Poprawił krawat, by wyglądać jak przystało na wzorowego ucznia, przygładził szaty i ignorował całkowicie stojącego obok Krukona.
- Jakże mi miło, że dziś zechcieliście się wcześniej zapowiedzieć. – odezwał się znajomy głęboki głos, który sprawiał, że końcówki zdań wibrowały basowo, jakby tonęły w bardzo głębokiej studni. Nie spodziewałem się zobaczyć nikogo, a jednak ku mojemu zdziwieniu wzrok mój spoczął na eleganckich ciemnych butach i spodniach o barwie zbliżonej do czerni. Pospiesznie uniosłem wzrok, jednak nie mogłem już dostrzec twarzy tego człowieka. Był schowany za drzwiami i tylko sądząc po niewyraźnych kształtach mogłem sądzić, iż był średniego wzrostu. Zaskoczyło mnie jednak, że pokazał się w ludzkiej postaci, a głosu takiego jak ten nie dało się naśladować. To na pewno był nauczyciel, chociaż jego buty nie mówiły mi o nim wiele. Straciłem niesamowitą okazję by się mu przyjrzeć, ale nikt nie mógł mieć mi tego za złe. Nie codziennie coś ulega zmianie do tego stopnia.
Rozochocony tym, czego świadkiem byłem, a o czym nie planowałem wspominać Jamesowi, który zabiłby mnie bez skrupułów wiedząc, jak bardzo zawiodłem, podszedłem bliżej zamkniętych już drzwi, za którymi zniknęli dwaj chłopcy. Nie było to najlepszym pomysłem, ale przyłożyłem ucho do miejsca, gdzie zazwyczaj znajdowała się dziurka klucza, a w tym wypadku nie było nic i usiłowałem coś usłyszeć. Gdyby to ktoś inny zachowywał się w ten sposób skrytykowałbym go od razu, jednak teraz nie myślałem rozsądnie. Miałem nadzieję, że po prostu dosłyszę, chociaż skrawki rozmów, jeśli na gabinet nie rzucono zaklęcia wyciszenia.
- To prawdopodobne. – odezwał się nauczyciel, chociaż zupełnie nie wiedziałem, o czym mówi.
- Niesprawiedliwe. – zaprotestował Raphael, na co odpowiedział Darius wyraźnie zadowolonym tonem.
- Idealnie!
I tyle tylko mogłem posłuchać. W przeciągu chwili zaległa grobowa cisza i już byłem pewny, że nic więcej nie wyjdzie poza gabinet.
Nie widziałem najmniejszego sensu by dalej czuwać nad gabinetem. Aż za dobrze zdawałem sobie sprawę z tego, że drugiej szansy na zobaczenie profesora nie otrzymam. Coś, co zdarzało się raz nie mogło się powtórzyć w przeciągu godziny, czy dwóch. Z resztą nie miałem pojęcia ile czasu minie zanim chłopcy opuszczą gabinet. Jeśli mieli pomagać w czymś nauczycielowi mogło im to zająć czas do późnej nocy, jeśli się uczyli również nie mogłem liczyć na szybkie rozwiązanie sprawy. Postanowiłem popatrzeć z ukrycia, jak przyjaciele szorują, co popadnie. Nie mogłem sobie tego odpuścić, więc udałem się zadowolony na pierwsze piętro.
Już na wstępie miałem ochotę śmiać się w głos. McGonagall stała podparta pod boki i nadzorowała pracę chłopaków. Nie dało się ukryć, że przede wszystkim pilnowała Jamesa i właśnie pokazywała mu jakąś plamkę na czole starego czarodzieja. Chłopak usilnie starał się jej wmówić, że to hindus i nieszczęsna plamka jest tam specjalnie, ale w przypadku nauczycielki transmutacji nie mógł liczyć na naiwność. Fuknęła kilka ostrych słów w stronę chłopaka, który poprawił w rękach wielki mop i z niezadowoloną miną zaczął szorować twarz rzeźby, która wydawała się z tego dziwnie zadowolona.
W tym czasie Syriusz wydawał się kląć pod nosem, kiedy wydłubywał gumę z nosa jakiegoś gargulca po drugiej stronie. Irytek byłby dumny gdyby wiedział, że jego dowcipy tak dają się we znaki uczniom szkoły.
Odczuwałem pewną satysfakcję, kiedy pomyślałem, że mnie ominęła tak ciężka praca tylko, dlatego, że miałem ogromne szczęście, gdy chodziło o kary, które łapali przyjaciele. Nie wątpiłem jednak, że dzisiejszy wieczór będzie wypełniony ich jękami i komentarzami. Uwielbiałem ich za to, że mieli ogromnego pecha.

piątek, 18 lutego 2011

Przeskrobane

Chyba nie trudno mi się dziwić, że wracając do dormitorium nie byłem w najlepszym humorze. Miałem do odbycia poważną rozmowę z Syriuszem i nie planowałem ustąpić. Poza tym, jeśli miało być nam dobrze razem to musieliśmy pozbyć się problemu jego niechęci względem brata. Może i mieszałem się w nie swoje sprawy, ale miałem do tego pełne prawo, jako chłopak Syriusza i kolega Regulusa. Już nawet nie miałem specjalnie ochoty na łakocie, co mogło być zaskakujące, lub podkreślać moje podejście do aktualnie dręczącej mnie sprawy. Poza tym chciałem usiąść i dokończyć czytanie książki, a by to zrobić musiałem byś spokojny, nie myśleć o zupełnie niepotrzebnych głupotach i mieć święty spokój. Przesadzałem, ale chyba właśnie z tego zaczynałem powoli słynąć. Remus Lupin największa maruda Hogwartu.
Kiedy wchodziłem do pokoju słońce zaświeciło mi w oczy. Cieszyło mnie tak entuzjastyczne powitanie, ale raczej nie odczuwałem specjalnego komfortu, kiedy niewiele widziałem na oczy, a ciemne plamy pojawiały się to tu, to tam. Zakręciło mi się w głowie, która rozbolała mnie dodatkowo, a chętnie bym tego uniknął.
- Syriuszu, na słówko. – rzuciłem bez owijania i wskazałem łazienkę, jedyne miejsce, które zapewniało nam odrobinę prywatności, kiedy całą piątką okupowaliśmy naszą sypialnię.
- Domyślałem się tego. – sposób, w jaki chłopak to wymruczał pod nosem nie zapowiadał niczego dobrego. Nie ociągał się jednak i posłusznie udał się za mną do pomieszczenia, w którym mogliśmy porozmawiać na osobności.
- Wiesz, o co chodzi. – zacząłem, gdy tylko drzwi zamknęły się za nami.
- O to, co zawsze. – wzruszył ramionami siadając na brzegu wanny. – Jestem be, be, niedobry, ale nic na to nie poradzę. Regulus mnie irytuje, a ja nie mam na to wpływu. Co najwyżej mogę obiecać, że będę go ignorował zamiast być niemiłym, odpowiada? – ton, jakim wypowiadał te słowa wcale mi się nie podobał, jednak nie chciałem się kłócić. Byłem zmęczony, chociaż nie wiedziałem jeszcze, czym, i marzyłem o wyłożeniu się na łóżku i poczytaniu książki póki nie zmorzy mnie sen.
Podszedłem do umywalki i odgarnąłem włosy za ucho. Obmyłem twarz chłodną wodą, by się odświeżyć i rozbudzić. Obliczyłem w myślach ile zostało mi jeszcze do pełni i rachunek nie był wcale trudny. Równe dwa tygodnie, a więc nic nie powinno mi przeszkadzać w życiu, chyba, że moje dolegliwości miałyby pojawić się aż tak wcześnie, czego wolałem uniknąć.
- Nie wyglądasz najlepiej. – Syriusz porzucił pretensjonalny ton i sam wytarł mi twarz ręcznikiem. – Źle się czujesz?
Nie wiedziałem nawet, co miałbym mu odpowiedzieć. Nie chodziło raczej o złe samopoczucie, ale o jakiś inny rodzaj problemu. Może za dużo pracowałem, za bardzo się przemęczałem, albo...
- Może powinieneś mieć więcej zajęć? – Syri dokończył myśl, o której nie mógł mieć przecież pojęcia. – Ostatnio tylko przesiadujesz z nami, coś tam poczytasz i dużo się nudziłeś. Twój organizm może nie być przyzwyczajony do nieróbstwa i musisz sobie znaleźć dodatkowe zajęcie dla odprężenia.
- Nie uważasz, że to głupie? – w sumie właśnie docierała mnie bezpodstawność tej tezy. Czy było to w ogóle możliwe, żebym miał czuć się gorzej tylko, dlatego, że mam za dużo wolnego czasu? A jednak odczuwałem potrzebę wypełnienia wszystkich moich dni pracą, czy to taką, czy tez inną. Nie ważne, czy miało chodzić o naukę, czy o zwyczajne czytanie. Czułem, że potrzebuję właśnie tego. Masy zajęć, sterty książek i masy pracy zarówno by dotrzymać kroku przyjaciołom, jak i by utrzymać swoje stopnia na wysokim poziomie. Moje życie było zbyt krótkie bym miał je marnować na zwyczajne leżenie.
- Uważam, że właśnie to ci dolega. – Syri złapał mnie za rękę i wyprowadził z łazienki do pokoju. Posadził na łóżku, podniósł moje nogi, zdjął buty, zrobił piramidę z poduszek, dodając kilka swoich, po czym ulokował mnie na nich, podał książkę otwartą na odpowiedniej stronie i uśmiechnął się zadowolony. – Tak lepiej, prawda? Brakuje ci tylko Fasolek Wszystkich Smaków, żebyś mógł się krzywić, gdy trafisz na niesmaczną. – wydawał się rozpierany energią, kiedy podszedł skocznym krokiem do Petera i wyrwał mu z rąk dopiero, co otworzone opakowanie Fasolek.
- Dla twojego dobra, Peter. – wtrącił James by uspokoić niezadowolonego blondynka, który chyba chciał protestować, czemu wcale się nie dziwiłem. Sam nie chciałbym by ktoś zabierał moje przysmaki. – Narcyza nie lubi, kiedy ktoś śmierdzi żabim skrzekiem, a właśnie czuję, że rozgryzłeś taką fasolkę. – czy okularnik mówił prawdę, czy też kłamał nie mogłem stwierdzić, ale postanowiłem jednak przebrać fasolki dzieląc je na beznadziejne, do przemyślenia i jadalne. Nie uśmiechało mi się trafić na jakieś paskudztwo, które sprawi, że mój obiad zwróci się wprost na książkę, którą będę czytał.
- Remus ma za dużo wolnego czasu i potrzebuje zajęcia. – wygadał się Black, a na pewno zrobił to specjalnie. Już ja wiedziałem, co chodziło mu po głowie i co przyjdzie na myśl przyjaciołom.
- Ale nie będę za was odrabiał zadań, pisał referatów, ani robił niczego podobnego. – zaznaczyłem uderzając lekko pięścią o stronnice pełne drukowanych liter tak miłych oku. – Sam sobie znajdę jakieś zajęcie, a wy wcale nie jesteście mi potrzebni.
Ich uśmiechy mówiły coś innego i nawet Sheva przyłączył się do tej jakże przerażającej sceny. Cokolwiek chodziło mu po głowie, na pewno nie było zgodne z moimi zasadami i planami. Z resztą nie przypominałem sobie, by miał jakieś problemy, czy żeby miał narzekać na coś szczególnie. Nie rozumiałem wiec, w czym miałbym mu pomóc, by zająć swój czas, a jemu ocalić kilka minut, czy godzin dodatkowo na zabawy.
James podszedł do mnie ze starannie zwiniętą mapą skarbu i wręczył mi ją z namaszczeniem, jakbym miał przejąć stery statku, jako jego najbardziej zaufany pomocnik.
- Ty możesz zauważyć coś, co ja przeoczę, więc w ramach leczenia twojej nudy zapewnię ci rozrywkę. Jestem taki łaskawy, prawda?
- Te fasolki możesz sobie wziąć. – domyśliłem się, o co mu chodzi i wysypałem na jego dłonie fasolki niewiadomego pochodzenia, które w ostateczności mógłbym skosztować, ale nie oczekiwałbym od nich cudów. Nie uradowałem może tym gestem Jamesa, jednak jego łakomstwo na wszystko, co należało do innych, a nie do niego, wzięło górę nad instynktem przetrwania. – Jesteście dziwnie mili... – dotarł do mnie nagle ten fakt. Oni nigdy nie bywali tacy uczynni, a to znaczyło, że podczas mojej nieobecności coś się stało. Spoważniałem i obrzuciłem każdego z nich po kolei bardzo nieprzyjemnym spojrzeniem. Oni mieli coś na sumieniu, teraz byłem tego pewny. Musiałem tylko wydusić z nich, o co chodzi.
- I tak się dowiem. – podjąłem próbę mając nadzieję, iż poskutkuje. – Nie ukryjecie tego przede mną na długo, więc najlepiej od razu mi zdradźcie, co się dzieje.
- To nic takiego. – Peter wykręcał palce na wszystkie strony, a więc on, jako pierwszy postanowił wydać resztę. Sądząc po minach przyjaciół wcale ich to nie dziwiło, ale wściekali się, że był tak słaby i niemal bez walki postanowił ich sprzedać.
- Po prostu mieliśmy pecha. – James nadąsany rzucił się na swoje łóżko. – Nieszczęśliwy wypadek przy pracy, nie wiem, dlaczego trzeba robić od razu taką aferę.
Sheva pospieszył w wyjaśnieniem widząc, że nie ma już ratunku i ktoś w końcu musi ubrać w ładne słowa cały ten nieład, który zostawiali po sobie inni.
- James urwał ogon gargulca.
- Co?! – naprawdę byłem zaskoczony. To nie mały wyczyn urwać coś, co zazwyczaj jest bardzo twarde i przymocowane na stałe.
- Pociągnął, zaczął się irytować, że nie może odczytać inskrypcji, ani znaleźć właściwych run i ostatecznie jakoś go urwał. Akurat, kiedy Filch przechodził niedaleko. Wiesz, jakie on ma ucho do odgłosu pękania i innych takich... Wyszarpał nas i pech chciał, że trafił na McGonagall. Już ona się nami zajęła i teraz mamy wyszorować wszystkie zbroje i posągi na korytarzach. Zajmie nam to dobre dwa miesiące, na pewno! A tobie znowu się udało! – wytknął mnie palcem, co uświadomiło reszcie, że on ma racje. To już kolejny wypadek, gdzie ja unikam kary, a oni muszą się ze wszystkim męczyć tylko, dlatego, że moja szczęśliwa gwiazda znowu dała o sobie znać.
- Ty to zaplanowałeś, Remusie, prawda? – ich wzrok miażdżył mnie coraz bardziej, gdy zbliżali się jakby na komendę Pottera. – Bawi cię oglądanie nas pracujących, gdy ty się bawisz książeczkami, co?
Zanim zdążyłem się w ogóle usprawiedliwić rzucili się na mnie i zaczęli łaskotać bez litości. Byłem skończony i już wolałem szorować z nimi posągi.

środa, 16 lutego 2011

Nie ma spokoju

20 września
Po ostatnim „odkryciu” James postanowił przyłożyć się do studiowania mapy tak, jak powinien zrobić to dużo wcześniej. Nie odkrył może nic zaskakującego, jednak na pewno czegoś się nauczył. Teraz przynajmniej wiedział, jak ważne są szczegóły. Chociaż w jego przypadku ciężko było powiedzieć, czy rzeczywiście coś dotarło do wnętrza pustej czaszki, czy też minęło się z mózgiem wielkości rodzynka i niedługo nie pozostanie nawet maleńki ślad po niedawno udzielonej mu lekcji. W jego przypadku było to nie tylko możliwe, ale i niemalże równało się z pewnością. Kto, jak kto, ale James potrafił w przeciągu kilku sekund zmienić zdanie, zapomnieć, lub nawet dojść do najgłupszych wniosków. On był niesamowity pod tym względem i może, dlatego był moim przyjacielem. Różnił się od innych, różnił się od nas, tak jak my od niego. Tworzyliśmy naprawdę dziwną mieszankę, co schlebiało mi, ponieważ byłem częścią tej wybuchowej mikstury.
- James, czy jest jakiś konkretny powód, dla którego obłapiasz ten gobelin?
- Ujć... – obejrzeliśmy się za siebie z niepewnymi minami. Nie często widuje się zapewne piątkę uczniów otaczających zwyczajny rzeźbiony kawał kamienia, jakby wypowiadali mu wojnę, nie wspominając już o tym, że J. wydawał się właśnie obmacywać tyłek gargulca. To było poniżające, ale Potter raczej nie dojdzie do tego wniosku zbyt szybko.
- Profesor Slughorn... – okularnik suszył zęby w bardzo niepewnym uśmiechu. – Jak miło pana widzieć, miałem właśnie pana szukać...
Mężczyzna uniósł brew i skrzywił się.
- W tamtym miejscu? – wskazał pulchnym palcem, na którym lśnił pierścień z drogim kamieniem, miejsce za gargulcem, w którym niedawno grzebał ciemnowłosy.
- Nie, nie! – James spanikował, ale szybko doszedł do siebie i wziął głęboki oddech. Wiedziałem, co to oznacza. Miał zamiar podlizywać się nauczycielowi i wciskać mu największe głupoty póki ten nie uwierzy w jego słowa i udobruchany nie zostawi nas w spokoju. – Wpadła mi tam moneta, ale to już nie istotne. Widzi pan, chciałem zapytać o nasze ostatnie zajęcia. Interesuje mnie sposób, w jaki mógłbym podnieść swoje zdolności w dziedzinie eliksirów.
Sheva odwrócił się tyłem do Slughorna i zademonstrował odruch wymiotny. Nie dziwiłem się temu, ponieważ udawana słodycz okularnika naprawdę potrafiła pobudzać w człowieku najmniej przyjemne reakcje. I tak miał wielkie szczęście, ponieważ nauczyciel eliksirów pozwalał sobą manipulować, wystarczyło tylko mówić mu wiele miłych rzeczy i nie wchodzić na żadne drażliwe tematy. Gdybyśmy mieli zajęcia z przymilania się do ludzi James byłby najlepszym z uczniów.
- Mam wrażenie, że powinien pan opracować własną książkę eliksirów, jestem przekonany, że ma pan w swojej „książce kucharskiej” o wiele więcej wspaniałych przepisów, niż podają nasze podręczniki. Z przyjemnością kupiłbym nawet trzy egzemplarze. – miałem przeczucie, że chłopak właśnie wykopywał dołek pod nami i naszymi następcami, zupełnie jak w przypadku talentu Hagrida do wypieków.
- Niech pan nawet nie czeka, ale od razu zacznie pisać! W ramach dodatkowych zajęć możemy uczyć się pana eliksirów, proszę tylko pomyśleć. Najsławniejsi czarodzieje będą chcieli się tutaj dostać byleby tylko poznać pana osobiście. To będzie idealna okazja by był pan na ustach wszystkich, a przede wszystkim osób znaczących.
- Hm, to zaskakujące. Dlaczego sam wcześniej o tym nie pomyślałem? Mogę spróbować. Tak, tak, to świetny pomysł. Moi uczniowie zapamiętają mnie na długie lata i częściej będą o mnie wspominać. Tak, cudownie. Wspaniale. – Slughorn zamknął się w swoim własnym świecie zapominając o niedawnym zachowaniu Jamesa i obłapianiu gargulca. Dziwny „fetysz” okularnika na pewno szybko wyparuje z pamięci nauczyciela, a sprawa zostanie uznana za niebyłą.
- Wracając do ciebie, moje kochanie. – J. uśmiechnął się w stronę kamiennej figury. – Nie bądź taki nieczuły, jestem pewny, że gdzieś na tobie ukryte są te głupie inskrypcje. No, otwórz się przede mną.
- Ja rozumiem, James, że możesz czuć się samotny, ale może porozglądaj się za kimś żywym, co? No, wiesz, ja nie mówię, że do siebie nie pasujecie, ale jednak trochę sztywny jest, nie sądzisz? – Syriusz uśmiechnął się przymilnie kpiąc jawnie z przyjaciela. – Chociaż z drugiej strony nie będzie mu przeszkadzał swąd twoich skarpet...
- Moje skarpety nie swądzą!
- Nie, James. One capią, jak osioł!
- Zaraz cię rąbnę, Black! Tym zakichanym kamiennym ogonem! – podniósł zakończony grotem, chudy kamienny ogon gargulca, który normalnie nie powinien się poruszać. Chociaż zauważyliśmy to od razu, James potrzebował chwili, póki nie pojął, dlaczego wpatrujemy się tak intensywnie w jego dłoń.
- Och. – obudził się z transu i jakby wystraszony wypuścił ogon z ręki. Podniósł go jednak po chwili zaczął intensywnie oglądać. – Są! Ha, wiedziałem, że je znajdę! Są inskrypcje! Kolejny ważny punkt odnaleziony jeszcze przed weekendem!
- Na co wam ogon?
Odwróciliśmy się gwałtownie po raz kolejny w przeciągu ostatnich dziesięciu minut. Za nami stał  Regulus z książką w ręce i miną wyrażającą niesmak. Nie wiem, czy mogłem mu się dziwić. Najpierw James macał tyły gargulca, a teraz robił wiele szumu w koło jego ogona.
- Hej, Reg. – na mojej twarzy pojawił się niepewny uśmiech. – Wiem, że to dziwnie wygląda, ale to taka błahostka, wiesz? Co u ciebie? – z nerwów, chyba zaczynałem mówić za dużo i całkowicie bez sensu.
- Nie jest źle, chociaż przydałaby mi się pomoc przy zaklęciach. – Ślizgon ostatni raz rzucił okiem na głaszczącego ogon Jamesa i skupił się na mnie. – Może mógłbyś mi pomóc ten ostatni raz?
- Nie, nie może. – Syri wtrącił się do rozmowy. – Jest bardzo zajęty, ma dużo nauki i w ogóle. Nie pomoże ci, musisz znaleźć sobie kogoś innego.
- Jeśli to „bardzo zajęty” to macanie ogonów wszystkich posągów w szkole, to chyba naprawdę może nie znaleźć dla mnie czasu. – pierwszy raz widziałem u Regulusa ten błysk pewności siebie w oku.
- Pomogę ci. – rzuciłem od razu. Nie podobało mi się to, że się kłócą, a tym bardziej, jeśli młodszy z Blacków zaczynał się buntować przeciwko niechęci brata, która pojawiała się zawsze, gdy byli obok siebie. Na pewno nie chodziło o mnie, ale o coś więcej. – Jeśli chcesz to możemy zająć się tym od razu. – złapałem go za ramię i odciągnąłem trochę. Syri nie wyglądał na zadowolonego. Posłał mi spojrzenie pełne żalu, a ja odpowiedziałem błagalnym. Nie wiem, czy mnie zrozumiał, ale nic więcej nie mogłem zrobić.
- Chodźmy. – ponagliłem go. Robiłem to zarówno dla niego, jak i dla Syriusza oraz Pottera, który na pewno nie chciał, by ktokolwiek dowiedział się o poszukiwaniach skarbu. Poza tym nie byłem w stanie zostawić w potrzebie kogoś, kto miał problemy z nauką, które ja mogłem rozwiązać. Jeśli przy okazji udałoby mi się zmienić coś w Regulusie i naprawić jego relacje z bratem to uważałem, że warto zaryzykować i narazić się chłopakowi.
Przypadkiem otarłem się o czyjeś ramię, a biedny Reg zderzył się z osobą, która zmierzała w kierunku przeciwnym do naszego szybkim krokiem. Ślizgon wylądował na tyłku, a książka wypadła mu z rąk.
- Przepraszam. – przypadkowy oprawca podał rękę Regulusowi i uśmiechnął się lekko. Puchon chyba nie chciał czekać aż zostanie skarcony przez Ślizgona ponieważ uciekł równie szybko, jak się pojawił, a może po prostu się spieszył. Nawet nie miałem czasu by przyjrzeć się jego twarzy.
- Auć. – młodszy Black rozmasowywał pupę. – Tutaj było wyjątkowo twardo.
- Musisz chodzić z poduszką. – zażartowałem, co skwitował uśmiechem. Teraz czułem, że nie zmienił się wcale tak znacznie. Był nadal miły i chętny do współpracy. Syriusz po prostu źle na niego działał, a więc to na niego musiałem wpłynąć, o ile było to możliwe. Widać musiałem pogodzić ze sobą naprawdę wiele by sprostać wymaganiom, jakie stawili przede mną przyjaciele. Kolejny punkt na mojej liście zadań tegorocznych.

niedziela, 13 lutego 2011

Pierwsze podejście

18 września
Miałem wrażenie, że nam się udało i Evans zdecydowanie częściej rozglądała się dokoła niż wcześniej. To mogło oznaczać, iż dostała w końcu list, a teraz była ciekawa, kto taki mógł go wysłać. Żałowałem, że nie wiem, co było w środku, ale może to i lepiej? Nie chciałem cierpieć na niestrawność, gdybym wiedział, jakie głupoty stworzył znajomy Niholasa. W ogóle nie powinienem myśleć o tej sprawie, gdyż teraz to ja koncentrowałem się na rudowłosej, a nie ona na mnie.
Syknąłem cicho by skarcić sam siebie za tracenie czasu, gdy tak kątem oka obserwowałem dziewczynę podczas obiadu. Powinienem skupić się na swoim sznyclu, nie zaś na niej. Tak, zdecydowanie posiłek był bardziej interesujący. Sznycel, sałatka, ziemniaki pieczone... Sznycel, sałatka, pieczone kartofelki... Sznycel, sałatka...
- Remi, przestań maltretować obiad! – Syriusz zabrał mi z rąk widelec. – Uwierz mi, nawet, jeśli zrobisz sekcję zwłok tego sznycla to nie dowiesz się, co dokładnie w nim jest i jakie to mięso. Jedz, a nie dziób. – oddał mi sztućce i uśmiechnął się z widoczną troską. – Nie czujesz się najlepiej?
- Chyba nie mogę przekonać samego siebie, że ona się odczepi i będziemy mogli normalnie funkcjonować. – wyznałem szeptem naprawiając szkody wyrządzone mojemu obiadowi, który i tak po chwili zacząłem pochłaniać.
- Nawykniesz, już James o to zadba. Z resztą musisz się najeść. Zaraz idziemy w teren. J. nie chce czekać i planuje zacząć akcję już dzisiaj. Zaczynamy od jego mapy skarbu. – dołożył mi jeszcze ziemniaków i sałatki, po czym sam wziął sobie kawałek pieczeni, oblał obficie sosem i nabrał na to całą łyżkę ziemniaków. W sumie jego apetyt bardzo mnie cieszył i musiałem przyznać, że podobało mi się to. Nie byłem pewny, dlaczego, ale jednak miałem dziwną słabość do tej części jego natury, która sprawiała, że wydawał się niemożliwie zwyczajny. Jedząc nie był pod żadnym względem paniczem, ale kimś takim jak każdy z nas.
Skupiłem się na umieszczeniu swojego posiłku w żołądku. Wszystko wydawało się inaczej smakować teraz, kiedy miałem większą swobodę i nikt mnie nie obserwował, a przynajmniej nie tak samo, jak wcześniej. Za tydzień na pewno miał mi wrócić wilczy apetyt przed przemianami, radość z każdego szczegółu życia i swoboda w działaniu. Byłem szczęściarzem mając przyjaciół, którzy nieświadomie mi to ułatwią.
- Remusie, pakuj do ust ostatni kęs i wypij sok. Nie ma czasu, trzeba działać. – Potter zapchał usta wszystkim, co zostało na jego talerzu i teraz z trudem mógł wszystko przeżuwać.
- On będzie pierwszym, który padnie z kolką w połowie zabawy. – skomentował to Andrew, który spokojnie dopijał sok z dyni. On jeden nie marnował czasu i zjadł w spokoju, a teraz z wyższością spoglądał na naszą czwórkę. Dziwne, jak bardzo przypominał siebie samego, mimo że spędził z nami tyle lat. Nie wątpiłem, że specjalnie zachował pewną neutralność, by nam tym dokuczyć, ale nie specjalnie miałem czas na rozpatrywanie kwestii jego zachowania. Może kiedyś znowu sobie o tym przypomnę i zapytam o to?
Wstałem od stołu razem z nimi. Czułem się ciężki po tak obfitym posiłku, ale zadowolony. Pomasowałem brzuch i z westchnieniem musiałem przyznać, że pod pewnym względem Sheva miał rację. Bez kolki się nie obejdzie nawet w moim przypadku. Uśmiechnąłem się na tę myśl. Była zabawna.
Z przyjaciółmi od razu udaliśmy się na drugie piętro, gdzie zdaniem Jamesa powinniśmy rozpocząć nasze poszukiwania wskazówek. Chociaż mapa pokazywała sam początek przy drzwiach wyjściowych z zamku, okularnik wiedział lepiej. Jego zdaniem można było pominąć pierwsze etapy i od razu przejść do działania za 1/4 trasy, a więc koło naszego znalezionego wcześniej księżyca. Nie doszliśmy do tego, co ma on wspólnego z tym wszystkim, co nam daje, jak działa. Próbowaliśmy go wcześniej dotykać, naciskać, a nawet głaskać, ale nic się nie działo. Wyryty kształt był niezmienny i niewiele chyba miało się zmienić. Myślałem nawet, że to fałszywy alarm i nie ten znak, którego szukamy, ale nie było innego. Zdeterminowany Potter postanowił zająć się tym jak należy i wykorzystać wszystkie środki, jakimi dysponował.
Tak, więc teraz, kiedy byliśmy na miejscu, J. dłubał różdżką w każdej możliwej szczelnie obok zbroi i na niej. Klekot, który tym powodował zdradziłby nas od razu, gdyby tylko ktoś był w pobliżu, nie wspominając już o zabawie, jaką dostarczylibyśmy Irytkowi. Wątpiłem by dziwne zachowanie Jamesa nie zostało zauważone, tym bardziej, że wymyślał coraz to nowsze sposoby wtykania różdżki gdzie popadnie.
- Może wsadź ją do nosa i wtedy postaraj się stukać w księżyc. – ze słyszalną ironią rzucił Syriusz. Zachowanie przyjaciela chyba zaczynało go irytować, czemu nie można było się dziwić.
- Pokaż mapę. – wciąłem się wymownie wystawiając przed siebie dłoń. Chciałem rzucić okiem na oznaczenia, by, chociaż mieć pewność, że nasze marnowanie czasu może mieć najmniejszy nawet cel. James niechętnie wyjął zwitek z torby i podał mi go, jakby obawiał się, że ją wezmę i uciekną chcąc zagarnąć cały skarb dla siebie. Musiałbym być niespełna rozumu by podjąć się czegoś takiego. W końcu nie wierzyłem w żaden skarb, nie mówiąc już o prawdziwości mapy. Moim zdaniem był to wielki dowcip, który skończy się dla nas kłopotami, ale nie mogłem się wycofać. Okularnik mógłby posunąć się do wszystkiego w obawie, że wyjawię jego sekret komuś niepowołanemu.
Rozłożyłem mapę na tyle, by przyjrzeć się miejscu, w którym znajdowaliśmy się aktualnie i zauważyłem coś bardzo ciekawego.
- James, co to jest? – wskazałem mu palcem interesujący mnie szczegół.
- Kółeczko? – odparł tonem małego dziecka. – Nie. Nie. Bardziej przypomina jajeczko.
Starałem się zachować zdrowy rozsądek i nie zdzielić go mapą przez jego pustą głowę, w której tylko czasami pojawiały się przebłyski myśli zamiast próżni.
- To jest trasa, którą powinniśmy podążać, a ona wije się w tym miejscu i zatacza kółka, a więc powinniśmy je zataczać, jeśli już planujesz korzystać z tej mapy i znaleźć cokolwiek. A więc trzymaj i krąż. – wcisnąłem mu stary pergamin i odsunąłem się pod ścianę. Sam nie planowałem się wygłupić, ale on mógł.
- Sadysta! – prychnął na mnie, ale posłuchał. Od niechcenia, szurając nogami, jakby nie brał moich słów na poważnie, zaczął chodzić w kółko. Brał mniejsze, innym razem większe zakręty, ale ostatecznie i tak kręciło mu się w głowie i krzywił się trzymając za głowę. Miał dosyć i my także, ale w końcu, jakby w ostatnim desperackim geście zrobił kolejne okrążenie jakiegoś niewidocznego punktu i wtedy coś kliknęło. Aż podskoczyłem zdziwiony.
- Patrzcie! – Peter wskazał na księżyc, który nagle stał się wystającym elementem konstrukcji zbroi. Nacisnął go nie myśląc wiele o bezpieczeństwie takiego przedsięwzięcia. Zbroja uskoczyła trochę ukazując szparę między nią, a ścianą.
- Pomóżcie mi ją odsunąć bardziej! – okularnik zainteresował się na nowo działaniem. Razem z Syriuszem usiedli na podłodze łapiąc za niewielki podest, na którym starał zbroja i odpychając się nogami od ściany zaczęli bardzo powoli odsłaniać przejście.
- Nie ma szans, jest zawalone kamieniem. – Andrew przysunął się do szczeliny najbardziej jak się dało. – Jest zablokowane.
- Musimy zacząć od samego początku i najlepiej w niedzielę, kiedy będziemy mieć więcej czasu. – pozwoliłem sobie stwierdzić. Nawet ja zacząłem interesować się mapą i poszukiwaniami, skoro wiedziałem, że jednak jakaś cząstka prawdy musi się kryć w tych starych bazgrołach niewiadomego pochodzenia. – Jeśli przejście jest zablokowane, możliwe, że istnieje sposób na pozbycie się kamienia, ale sekret tkwi w poznaniu wcześniejszej partii trasy. Musimy iść od samego początku dokładnie za mapą.
- Niechętnie, ale się zgadzam. – James przesunął się w inne miejsce na podłodze i oparł stopy o podwyższenie. – Musimy odstawić zbroję na miejsce.
Stanąłem za Syriuszem, zaś Andrew ustawił się za Potterem. Mieliśmy ich blokować, kiedy oni nogami będą przepychać zbroję na poprzednie miejsce. Pettigrew mówił nam ile jeszcze. Kolejne kliknięcie powiedziało nam, że wszystko zostało na nowo ustawione i powróciło do pierwotnego stanu.
- W niedzielę zaraz po śniadaniu rozpoczynamy poszukiwania skarbu. Macie być gotowi. – nakazał okularnik, po czym jęknął podnosząc się z ziemi. – Auć, kolka... – złapał się za bok z miną wyrażającą szczyt cierpienia, jakie odczuwał. Sheva wiedział, co mówi.

piątek, 11 lutego 2011

Kryć się

Lirit Spenser, miło mi, że podoba Ci się to, co piszę. Będę pisać po prostu tak długo, jak długo będę w stanie. Nie mam zaplanowanego żadnego końca. W sumie to na pewno, prędzej odejdą wszyscy czytelnicy, niż ja skończę pisać.


14 września
Z samego rana James podrzucił list pod drzwi jednego z pokoi, w którym spali chłopcy, by powoli zaczął krążyć po naszym dormitorium. Wyjście do Hogsmeade było wielkim wydarzeniem dla trzecioklasistów, zaś dla nas było okazją do wyrwania się z nudy, jaka przez ostatnie dni zaczynała nas wyżerać od środka. W prawdzie nie mieliśmy żadnych wielkich planów na ten dzień, poza zwyczajnymi zakupami i chwilą relaksu, ale zawsze było to lepsze niż przesiadywanie w Pokoju Wspólnym i liczenie dziur w skarpetach Jamesa. Zdecydowanie musieliśmy się wyrwać z tej codziennej rutyny, a najlepszy możliwy dzień właśnie nadszedł.
Ze smakiem zjadłem obfite śniadanie składające się z kanapek z dżemem i przepiłem je kubkiem pysznej kawy zbożowej. Po takich pysznościach mogłem spędzić cały dzień na włóczeniu się z przyjaciółmi, gdzie tylko chcieli. W parze z jedzeniem szedł naturalnie dobry humor, a więc uśmiech nie schodził mi z twarzy. Byłem gotowy sprostać wszystkim wyzwaniom.
Na zewnątrz wiał ostro zimny wiatr, więc musiałem ubrać się ciepło. Szalik był w tym wypadku niezbędny, bym mógł ocalić szyję przez chłodnymi podmuchami. Czułem się dziwnie, kiedy Syriusz i James mieli na sobie o warstwę lub dwie mniej niż ja, jednak najważniejsze było zdrowie. Nie chciałbym nigdy przechodzić przemiany w wilkołaka przeziębiony. To byłoby nie do przetrwania, dlatego wolałem zadbać o swoje zdrowie możliwie najlepiej.
Czując, jak wypełnia mnie energia, jak moją skórę pieszczą dreszcze podniecenia gotowy stanąłem przed bramą wyjściową, gdzie woźny sprawdzał nasze pozwolenia. Nagle naszła mnie ochota na aromatyczną herbatę ze śliwką, cynamonem i wanilią. Piłem taką zaledwie wczoraj i omal nie spadłem z krzesła podczas śniadania. Była wyśmienita i należała do nowo opatentowanych mieszanek naszych Skrzatów Domowych. Odrzuciłem jednak myśl o pysznościach i zadowolony zatarłem ręce czekając na przyjaciół. Gdzieś, niedaleko mimo wszystko, stała Evans przyglądając nam się uważnie. To ostudziło trochę mój zapał, jednak uznałem, że nie należy zwracać na nią aż tak szczególnej uwagi. Była denerwująca, ale niedługo mieliśmy mieć ją z głowy, więc ten jeden dzień mogła nas do woli śledzić. Z resztą wątpiłem, by znalazła coś godnego zaufania przyglądając się nam dzisiaj, kiedy to ja będę zaopatrywał się w łakocie, wypiję z przyjaciółmi po kremowym piwie, może zjemy coś apetycznego w kawiarence i wrócimy do siebie ciesząc się wspaniałym dniem.
- Remusie, idziemy. – Sheva wyrwał mnie z zamyślenia popychając mnie lekko przed siebie. Zrobiłem pół obrotu, by nie stać bokiem do ścieżki, a wtedy miałem przed sobą ciepłe uśmiechy przyjaciół.
- Chodźcie szybko, to zgubimy ją. – Potter zakręcił tyłkiem, jakby przygotowywał się do sprintu, ale zamiast tego szybkim spacerowym krokiem ruszył w drogę. Podziwiałem go za nieodparty urok nieświadomego swojej komiczności dzieciaka.
- Przy okazji, J. Gdzie ty chcesz ją zgubić? Przecież Hogsmeade to małe miasteczko... – Syriusz zrównał się z okularnikiem, a ja, Andrew oraz Peter dołączyliśmy do nich.
- W sklepach, nie bój nic. Damy radę. Już ja znam miejsce, w którym nigdy nie będzie nas szukać.
To zakończyło nasze rozmowy. W ciszy żywiołowo przebieraliśmy nogami zbliżając się coraz bardziej do wioski. W gruncie rzeczy wydawało mi się, że była ona bliżej zamku, ale winą za dłużący się czas obarczałem nasze milczenie. James uważał jednak, iż zamiast marnować energię na ględzenie powinniśmy wykorzystać ją na szybsze przebieranie nogami. I tak każde z nas dobrze wiedziało, iż Evans siedzi nam na ogonie i gdzieś tam z daleka obserwuje każdy nasz ruch. Zabawne, że jej się chciało przez tak długi czas wpychać nos w nasze sprawy, zamiast skupić się na swoich. Może nie miała nic lepszego do roboty, a może była na tyle wredna, że chciała nam popsuć cały rok? Chyba nawet nie byłem ciekaw odpowiedzi na pytania, które pojawiły się w mojej głowie w tej jednej chwili.
- Nareszcie na miejscu! – J. rozłożył ramiona w dziwnym zwycięskim geście, czym zwrócił na siebie uwagę przechodzących obok nas ludzi. Jak zawsze musieliśmy się za niego wstydzić, ale to także należało do nieodłącznych elementów przyjaźni z nim. – O, Merlinie! – opuścił ręce, a jego oczy były wielkości szkieł jego okularów. – Ona już nas dogoniła! – syknął, tupnął i zabronił nam się oglądać za siebie. – Nie ma czasu na gadanie, uciekamy. Proszę za mną, wycieczko. Zaraz pokarzę wam sklep, do którego ona nigdy nie wejdzie i szukać nas nie będzie.
Poprowadził nas w górę ulicy mijając, co lepsze sklepy. Nawet nie patrzył na ich witryny, jakby w obawie, że nie zniesie atrakcyjnego widoku i postanowi wejść do któregoś tracąc przy tym okazję, by na chociażby kilka chwil pozbyć się Evans. Serce krajało mi się w piersi, kiedy mijałem Miodowe Królestwo. Tak bardzo chciałem wejść do pachnącego słodko sklepu, otoczyć się samymi łakociami i wybierać, przebierać, decydować. Obiecałem sobie, że pozbędę się tej niezdrowej pasji, jaką były słodkości, ale musiałem niewątpliwie zastąpić ją inną, co mogło być trudniejsze niż się wydawało.
- Do środka! – ponaglił nas Potter, który otworzył drzwi jednego ze sklepików, który nie zachęcał kolorowymi wystawami, ale odstraszał jaskrawością kolorów. Jak się okazało, gdy tylko odurzający zapach wonności przestał nas otumaniać, był to niewielki sklepik z damskimi kostiumami karnawałowymi, teatralnymi, lub po prostu, coś dla kobiet noszących się na wzór dam z minionych epok. J. wcisnął mi na głowę ogromny różowy kapelusz z piórami, które przysłaniały mi świat. Dorzucił do tego puchowy szal i miałem wrażenie, że wyglądam gorzej niż świąteczne dekoracje mugoli na choince. Syriusz miał więcej szczęścia. Trafił mu się jedyny męski kapelusz, chociaż był na pół metra wysoki, a rondo było imponująco zakrzywione ku górze. Pocieszyć się mogłem tylko tym, że narzucił na siebie płaszcz w seledynowym kolorze o piórkowych brzegach. Potter w tygrysim płaszczu i peruce z czasów Ludwika XVII wyglądał paskudnie, tylko Sheva i Peter wyszli z tego cało, ponieważ wylądowali w stercie ubrań i musieli zostać w niej zakopani, póki któreś z nas nie stwierdzi, że Evans zgubiła trop i jesteśmy bezpieczni. Uznałem to za moje zadanie, ponieważ zasłonięty przez pióra nie mogłem zostać rozpoznany. Odgarnąłem je, więc odrobinę, chociaż z twarzy i patrzyłem na ulicę za szybą wystawową.
Właścicielka sklepu, pulchna kobieta w dziwacznym stroju diwy zainteresowała się nami. James wziął to na siebie. Zaczął wciskać jej kłamstewka, że zastanawiamy się nad przedstawieniem w szkole, chcemy założyć grupę teatralną i mnóstwo innych głupich szczegółów, które mijały się z prawdą w każdym calu. Jedno musiałem mu przyznać, miał łeb na karku i potrafił nakłamać ludziom, którzy go nie znali mając na twarzy anielski uśmiech kujona w okularach.
Wstrzymałem oddech, kiedy dostrzegłem na ulicy Evans. Rozglądała się na wszystkie strony, jednak widząc wystawę sklepu, w którym się znaleźliśmy skrzywiła się i szybko poszła dalej. Potter miał rację i chyba nie dziwiłem się jego pewności siebie. Sam omijałbym to miejsce z daleka gdybym tylko mógł.
- Przeszła. – powiedziałem cicho, by kobieta nie słyszała ni słowa, zaś przyjaciele wiedzieli, co się dzieje. Tak jak myślałem James od dłuższego czasu czekał na tę wiadomość. Właśnie zaczął udawać, że musimy uciekać, by dołączyć do reszty naszych kolegów z klubu teatralnego i na pewno jeszcze wrócimy do tego sklepiku by zadecydować, jakie stroje powinniśmy wziąć. Z ulgą zdjąłem z siebie wszystkie dziwaczne części garderoby. Kręciło mnie w nosie od tego wszystkiego i marzyłem o świeżym powietrzu na zewnątrz. Postanowiłem, że nawdycham się go zanim w ogóle wstąpię do Miodowego Królestwa. Jako pierwszy opuściłem mały sklep i rozejrzałem się, czy droga jest wolna. Była, wiec pokazałem kolegom by pospieszyli się z wylewnym żegnaniem sprzedawczyni, która niczym dobra ciocia nie potrafiła oderwać się od przemiłego chłopca, jakiego zgrywał okularnik.
- I gdzie teraz? – zapytałem naszego wychwalonego za wszystkie czasy „aktora”. J. wzruszył ramionami wyraźnie zadowolony z życia.
- Proponuję napić się w Trzech Miotłach, a później podbijamy świat. Przy okazji, popatrzcie, co kupiłem. – pokazał nam dwa lusterka o przesadnie zdobionych rączkach do trzymania. Tak, Potter był jedynym, któremu dało się wepchnąć coś takiego.
- Nie pokazuj nam ich, z łaski swojej. – Syriusz wymownie skrzywił się i chcąc nie chcąc, niedoceniony James musiał pozostawić swój zakup w ukryciu, w kieszeni kurtki.

środa, 9 lutego 2011

Działanie

11 września
- Nie, nie, nie! Nie wytrzymam tego dłużej! Nie cierpię bezczynności! – właśnie przeżuwałem pierniczek z owocowym nadzieniem, kiedy James zaczął krzyczeć i skakać w miejscu. Prawdę powiedziawszy podzielałem jego pogląd, chociaż zajęty jedzeniem nie miałem chwilowo ochoty ruszać się z miejsca. Z resztą mogłem pozwolić sobie na odrobinę relaksu. Już w tym tygodniu miała się odbyć nasza pierwsza w tym roku wycieczka do Hogsmeade, James ukrywał w swojej szafce gotowy list miłosny do Evans, a więc ja zasłużyłem na ostatnie spokojne posiłki w najbliższym czasie, chociaż w tej chwili raczej podjadałem.
- Nie tylko tobie to przeszkadza. – Syriusz z głośnym skrzypnięciem sprężyn padł na swoje łóżko, rozkrzyżował ramiona i jęknął.- Wszyscy się nudzimy, a do weekendu umrzemy zakurzeni i niezdolni do ruchu. No, może poza Remusem. Jemu będą się ruszać usta, kiedy będzie coś jadł. – wyszczerzył się, zaś ja prychnąłem i sięgnąłem po kolejnego pierniczka.
- Nie możemy gnić, jak moje skarpety w kufrze. Musimy zacząć działać!
- Nie przypominaj mi o tym z łaski swojej. – Sheva skrzywił się z obrzydzeniem.
- Hm... Dziąsło odchodzi mi od zęba, chyba coś źle ugryzłem podczas śniadania... – nie stąd ni zowąd okularnik wykrzywił usta odsłaniając dziąsła, wytarł dokładnie palec o swoją pościel i zaczął obmacywać jeden z zębów. – Ałe młe to dłażni! – wyjął palec z ust. – Musiałem czymś zawadzić i teraz mam reakcje na swoją nieuwagę. Przerzucę się na kleik, będzie po problemie. – zajęty sobą wyszedł do łazienki, coś mruczał do siebie zapewne przyglądając się w lustrze swojemu uzębieniu, które z jakiegoś powodu uszkodził. Nie interesowało nas to specjalnie, ale wątpliwym było, by chłopak pozostawił wszelkie pikantne szczegóły swoich problemów dla siebie.
Kiedy jednak pomyślałem nad tym, co się działo uznałem, że odłożę pierniczki na później. Nie chciałem, by i moje zęby ucierpiały z tego, czy innego powodu, a zawsze były delikatne, a przynajmniej w czasie, kiedy nie było pełni. Tylko w czasie przemian stawałem się kimś niemal niezniszczalnym.
- Trudno, poczekam aż się zagoi. – James wrócił do nas wykrzywiając dziwnie usta, jakby dziąsło nie dawało mu spokoju. Nie mogłem się temu dziwić, ponieważ sam wiedziałem, jak ciężko jest znieść uczucie, jakie powodują wrażliwe dziąsła. – Muszę się czymś zająć, bo mnie to zabije! – Potter wiercił językiem w swoich ustach i wściekał się jak dziecko. – Przestudiowałem mapę... – jego wargi znowu się wyginały. – Zaczniemy od wyszukiwania strategicznych punktów, które są na niej zaszyfrowane. W ten sposób Lisica nie będzie nic podejrzewać, nawet, jeśli będzie nas śledzić. Rozdzielimy się na trzy grupy... Albo na dwie... – poprawił się po chwilowej ciszy, którą na pewno poświęcił na przemyślenia. – Remus i Sheva razem, ja, Peter i Syriusz razem. Sprawdzimy, na kim przede wszystkim zależy Lisicy i którą grupę będzie śledzić. Wezmę pelerynę i schowam się pod nią, kiedy już się rozejdziemy w różnych kierunkach. Dzięki temu będziemy wiedzieć więcej. Przy okazji postaram się jakoś ją zatrzymać, żebyście wszyscy mogli w spokoju zniknąć jej z oczu. Co wy na to?
- Działamy od razu? – Syri usiadł gotowy do powstania. Każde z nas było znudzone, więc nawet nie myślałem o stawianiu oporu. Wiedziałem jednak, że Evans pójdzie za mną. Uwzięła się, chociaż nie rozumiałem, dlaczego nagle przeszkadzali jej także moi przyjaciele.
- Jasne, że od razu! Zaczynam zamieniać się w drzewo i jeszcze przed wiosną wypuszczę listki, jeśli nie zaczniemy działać.
- Niechętnie się z tobą zgadzam. – Sheva energicznie przytakiwał. Potter wydawał się wyraźnie z siebie zadowolony.
- Dobra. Więc bawimy się następująco. – J. zaczął wpychać pelerynę w kieszeń spodni byleby głębiej i dokładniej. W efekcie miał tak wypchane spodnie, że opinały mu pośladki wykrzywiając się do tego stopnia, iż wątpiłem w wygodę, jaką miałoby to zapewnić. – Remus i Andrew biorą drugie piętro, Syriusz i Peter trzecie. Ogólnie szukamy księżyca. – wskazał na mnie. – I słońca. – dźgnął powietrze w stronę Blacka. – Chciałbym szukać z wami, ale będę miał inną zabawę. Teraz idziemy, niech Lisica wie, że coś robimy. – podszedł do drzwi i wtedy wyraźnie dało się widzieć spustoszenie, jakie Peleryna Niewidka wywołała w jego garderobie. Szycie z tyłu spodni miał niemalże na półdupku, w który się wpijało. Nie można było powiedzieć, że wyglądał jak pokraka, ponieważ prezentował się znacznie gorzej.
Starając się zignorować obraz rozpaczy, jaki sobą przedstawiał skupiłem swoją uwagę na niewinnej rozmowie z Shevą na temat, który wymyślił na poczekaniu, w tym wypadku były to ciastka waniliowe.
Grupą opuściliśmy sypialnię, a później Pokój Wspólny. Żaden z nas nie miał zamiaru patrzyć za siebie. Jeśli Evans miała nas śledzić nie mogła wiedzieć, że się tego spodziewamy. To zepsułoby element zaskoczenia.
Jak gdyby nigdy nic doszliśmy do schodów prowadzących w górę i dół. James dał znak skinieniem głowy, że czas nam działać, więc jak gdyby nigdy nic wraz z Andrew ruszyliśmy w swoją stronę nie przerywając jakże istotnej konwersacji o dodawaniu bakalii do ciasta. Dziwiłem się samemu sobie, że miałem na tyle pomysłowości, by snuć wywody na tematy, na które nie miałem większego pojęcia. Nie miałem przecież pojęcia, jak uczynić biszkopt bardziej wilgotnym, nie mówiąc już o zwiększaniu rodzynek.
Pokazałem Shevie by mówił nieprzerwanie, zaś sam zamknąłem oczy podążając przy nim na wprost, więc nie musiałem obawiać się, że nagle upadnę i rozwalę nos. Nasłuchiwałem w tym czasie kroków za nami. Im bardziej zagłuszałem głos przyjaciela obok, tym dokładniej słyszałem, że ktoś się skrada. Nie były to kroki Jamesa, jako że te rozpoznałbym od razu, gdyż chłopak najpierw stawiał pięty, a dopiero później palce stóp, przez co dudnienie o podłogę przypominało grzmoty zapowiadające burzę. To musiała być Evans. Starała się pozostać niezauważona, byłem pewny.
- Idzie za nami. – szepnąłem cicho, a Andrew uśmiechnął się lekko. Zatrzymał się gwałtownie i zaczął poprawiać but, sznurówkę, cokolwiek byleby dziewczyna zdołała nas dogonić. Pokazał mu dyskretnie bym stanął przed nim, a więc tym samym przodem w stronę, z której nadchodziły ciche kroki. Kątem oka zarejestrowałem ruch, kiedy ruda zapędziła się i omal nie stanęła na środku korytarza, gdy wyszła zza zbroi z boku. Teraz miałem pewność, że to ona.
Andrew wstał, przeciągnął się, po czym ruszyliśmy dalej. Krążyliśmy w kółko chcąc ją zmylić, chociaż w rzeczywistości chyba szukaliśmy po prosu kolejnych schodów, które pozwoliłyby nam zejść niżej, a następnie wspiąć się ponownie na drugie piętro.
- Mieliśmy szukać księżyca, nie?
- Yhym. – przytaknąłem nie pojmując, dlaczego akurat w tej chwili chłopak przypomniał sobie o naszym prawdziwym zadaniu.
- Właśnie go minąłeś. Na zbroi, na piersi był znak przypominający rogalik. – rzucił przebiegle przyglądając się mojej reakcji. Jak niby mogłem nie zauważyć, czegoś, co on dostrzegł z taką łatwością? Nie miałem jednakże wiele czasu byto rozpatrywać. Coś w nas uderzyło od tyłu i niemal obaj z Andrew nie wylądowaliśmy na podłodze z rozkwaszonymi nosami. Najzabawniejsze, iż z tyłu nikogo nie było, co wskazywało na jedną tylko osobę.
- James! – syknąłem pod nosem.
- Ja, ja! – odpowiedział głos z nikąd. – Lisica wywróciła się przypadkiem na jakiejś odstającej płycie podłogi, dla nieświadomych, chodzi o moją nogę, a tak w ogóle to znalazłem tajne przejście, które pozwoliło mi tutaj szybciej przybiec.
- Kłamiesz. – Andrew starał się wypatrzeć niewidzialną postać, ale nie był w stanie podobnie jak ja.
- Oczywiście, że kłamię. Musicie się pospieszyć, jeśli macie ją zgubić zanim zrozumie, że to tylko pułapka. Nie możecie chodzić bez celu. – klasnęło, a ja dostałem w tyłek od ukrytego pod Peleryną chłopaka. Niezadowolenie zielonookiego potwierdzało moje przypuszczenia, iż i on został tak samo potraktowany.
- Zginiesz za to, James. – syknął i zachęcił mnie do biegu łapiąc za rękę. Teraz kiedy Evans lizała rany my mogliśmy znaleźć bezpieczną kryjówkę i poczekać tam póki ona nie zniknie nam z oczu, a wtedy nadarzy się okazja wrócić pod zbroję i sprawdzić na ile spostrzeżenia Andrew okazały się właściwe.

niedziela, 6 lutego 2011

Tylko nie nuda!

10 września
- Jeeesień, liście spadają z drzeeeew, trawa się żółciiiii... – James czuł się gorzej niż zazwyczaj, a przynajmniej tak mi się zdawało, kiedy słyszałem jego jęki, gdy siedząc w Pokoju Wspólnym zajmowaliśmy się każdy swoimi sprawami. W sumie zawsze znalazłby się pretekst do wspólnego zajęcia, jednak wątpiłem by w tym stanie Potter był chętny do nauki. Nawet nie wiedziałem, co mu się działo. Zawsze był dziwny, ale raczej nie wył w sposób, jaki dziś sobie upodobał. Nie mogłem nawet skupić się na podręczniku transmutacji, kiedy po chwilowej ciszy znowu miał napad.
Przerwał nieudolne próby pobicia Syriusza w szachy i dziwnym, nieprzytomnym wzrokiem wpatrzył się w sufit.
- Sezon quidditcha się zbliżaaaaaa, niedźwiedzie szykują się do snuuuuu....
- Przestań już, Potter. Remus może wyć do księżyca, ale ty? Nie ugryzł cię przecież, wiem o tym aż za dobrze! – Black syknął dyskretnie, ale uśmiechnął się od razu przepraszająco, kiedy spojrzałem na niego znacząco. Wcale mnie nie bawiła jego uwaga, chociaż takie podejście do sprawy dawało mi poczucie bezpieczeństwa. Już niejednokrotnie żartowali z likantropii pokazując tym, jak niewiele ich to obchodzi. Dzięki nim powoli sam zaczynałem mniej się tym przejmować, zapominać o dolegliwościach i uśmiechać się, kiedy poruszano temat wilkołactwa, co dawniej było przecież moim największym przekleństwem.
- Skąd wiesz, że nie ugryzł? – James wrócił do stanu normalności, jeśli kiedykolwiek był normalny. Jego usta wygięły się w ironicznym uśmiechu. – Może jednak mnie kąsał, co? Czujesz się niepewnie?
Moja głowa opadła czołem w sam środek otwartej na kolanach książki. To była przesada i doprawdy mogli podarować sobie ten ton wyraźnych aluzji do mojego związku z Syriuszem.
- J., nie ze mną te numery. Remus nie rusza zgniłego mięsa, ani padliny. To wilkołak, a nie hiena.
- Padliny?! – okularnik wstał z klęczek i postawił nogę na stoliku rozrzucając przy tym wszystkie stojące na szachownicy pionki. Miałem wrażenie, iż zrobił to specjalnie, ponieważ przegrywał z kretesem. – Jestem świeży jak wiosenne kwiaty!
- I zatęchłe zgniłki jesienią. – dodał cicho Sheva, który przykładnie zbierał porozrzucane szachy. – Zabieraj cuchnącą racicę z szachownicy. – zepchnął nogę Pottera i poskładał wszystko, jak należy. – I usiądź na tym swoim dumnym tyłku zanim ludzie zaczną się schodzić, żeby pooglądać twoje przedstawienie. Nie potrzeba nam widowni i tak każdy wie, że jesteś nienormalny. – niemal zsunął spodnie Jamesa z jego bioder, kiedy pociągnął za nie, by chłopak usiadł.
- Nie rozbieraj mnie przy ludziach! – J. klapnął na dywanie grzejąc plecy od ognia w kominku. – A teraz poważnie. Nie mogę wytrzymać tej bezczynności. Mam potrzebę robienia czegoś, czegokolwiek. Chcę szukać skarbu, śledzić tamtych chłopaków, nauczyciela astronomii, chcę, chcę, chcę! – zachowywał się jak dziecko.
- A ja chcę czegoś zupełnie innego. – Syri uśmiechnął się mrugając do mnie okiem. Klasnął w dłonie dwa razy, a na stoliku zmaterializowało się pięć kubków parującej gorącej czekolady. – Z pozdrowieniami od Skrzatów Domowych. Kiedy wy zajmowaliście się wszystkim i niczym, ja załatwiłem kilka rzeczy i oto one. Życzę smacznego. – sięgnął po jeden z kubeczków. Byłem trochę zaskoczony, że zaryzykował picie czekolady. Może i nie była najsłodszym z napojów, ale jednak miała w sobie pewną dawkę słodyczy. Miałem nadzieję, że chłopak nawykł po prostu do łakoci, ale szybko rozwiał wszelkie wątpliwości. Skrzywił się z głośnym „bleh!”, po czym podsunął mi kubek pod nos.
- Nie rozumiem, po co chciałeś czekoladę, skoro nie możesz jej pić. – objąłem kubek dłońmi uśmiechając się, gdy jego ciepło rozeszło się po całym ciele. Upiłem łyk gorącego napoju i od razu poczułem rozkoszne dreszcze przechodzące przez całe moje ciało. – Oj, nie wiesz, co tracisz. – pisnąłem rozpierany energią, jaką wypełnił mnie smak czekolady.
- Chciałem sprawdzić, czy nadal mnie to odpycha, czy już mi przeszło. – nadąsał się, a jego dłoń ścisnęła lekko moje kolano. Nikt raczej nie miał się nami interesować, gdy Evans nie było w Pokoju Wspólnym, więc mogliśmy pozwolić sobie na takie małe przejawy uczucia. Poza tym cudowny napój odpędzał ode mnie wszelkie smutki, strach i złe emocje. Kiedy go piłem miałem wrażenie, iż wszystko musi mi się udać, a Syriusz zacznie mnie całować, gdy tylko opróżnię kubek. Zawstydzony zarumieniłem się lekko, gdy uświadomiłem sobie, iż słodkości i przyjemność kojarzą mi się od razu z pocałunkami kruczowłosego.
Chłopak podciągnął nogi pod brodę, zrobił obrót rozpychając się przy tym trochę i zepchnął Petera na podłogę stopami. Całe szczęście blondynek nie zdążył jeszcze złapać za kubek czekolady, więc nic mu się nie stało, jeśli nie liczyć potłuczonego tyłka. Black zaś zadowolony z siebie rozłożył się na sofie z głową na moich kolanach i przekornym uśmiechem zadziornego dzieciaka, który właśnie pokonał całą rzeszę przeciwników. Coraz częściej zachowywał się samolubnie, co musiało być spowodowane moim rozpieszczeniem go. Zupełnie jakbym miał go wychować, ale zawiódł pozwalając mu na zbyt wiele. Z drugiej strony jego paniczykowata natura mogła wziąć górę nad zdrowym rozsądkiem, czy też plebejską uniżonością, jaką wcześniej emanował. Kiedy dokładniej o tym myślałem mogłem dojść do wniosku, iż Syriusz miał dwie twarze i nigdy nie wiedział, która będzie dominować w danym momencie. Raz był słodki i przytulaśny, innym razem zachowywał się jak władca świata, który góruje nad innymi pod każdym względem. Zastanawiałem się nawet, czy wytrzymam z nim długo, jeśli miałby częściej pokazywać mi tego panicza, który w nim tkwił, niż zwyczajnego chłopaka, który miał w sobie coś romantycznego.
- Kapnie mi z kubka i dostaniesz gorącym prosto w oko. – ostrzegłem patrząc w dół prosto w szare tęczówki pełne rozbawienia. Jakże potrafiło mnie irytować, kiedy Syriusz był taki pewny siebie i zarozumiały, chociaż nic jeszcze nie powiedział.
- Musisz, więc uważać żeby nic nie kapało. Oka nie podmuchasz i nie wycałujesz, a więc będę ślepy i skończę w Skrzydle Szpitalnym.
- To wcale nie jest śmieszne! – skarciłem go. Moja wyobraźnia działała bez zarzutu, wiec niemal widziałem, jak ciemna, gęsta i gorąca kropla ląduje na delikatnym oku chłopaka i czyni ogromne szkody w układzie nerwowym, jak i w każdej drobnej części układu wzrokowego. Aż przeszły mnie ciarki. Syriusz byłby wtedy na pewno nieodwracalnie ślepy na jedno oko i to z mojej winy. – Wstawaj! – rozkazałem, zaś on westchnął cicho i zasłonił oczy rękoma, jednak wcale się nie podnosił i chyba nie miał takiego zamiaru. Mogłem oczywiście, zrzucić go na ziemię, ale nie chciałem by się poobijał.
- Nie ma oczu, więc i nie ma zagrożenia. – powiedział niewyraźnie, ponieważ łokcie przysłaniały mi trochę usta. – Pij szybko i powiedz, kiedy skończysz.
- Bawcie się, ale ja muszę iść na umówione spotkanie. – James odstawił pusty kubeczek i przeciągnął się. To przypomniało mi, iż dzisiaj miał odebrać od Niholasa list do Evans, który miał nas przed nią uchronić. Skinąłem, więc głową z uśmiechem pełnym nadziei na powodzenie tego wszystkiego.
- Nie spartol niczego. – upomniał go Sheva i dźgnął Syriusza w udo. – Zaraz zaśnie, mówię wam. On zaraz będzie chrapał.
James widząc, że nie ma, co liczyć na wielkie pożegnania po prostu się oddalił, a my zostaliśmy w czwórkę zupełnie nie wiedząc, co dalej. Sączyłem swoją czekoladę, Syri chyba naprawdę planował krótką drzemkę, zaś Andrew i Peter rozłożyli na nowo szachownicę.
To była cisza przed burzą, z pewnością właśnie tak było. W prawdzie marnowaliśmy dopiero drugi tydzień roku szkolnego, ale wydawało mi się to małą wiecznością. Przez ten czas mogliśmy już odkryć nie jedną tajemnicę, coś przeskrobać, zająć się czymś niewątpliwie ciekawym. A jednak zamiast tego czekaliśmy bezczynnie aż nasze problemy się skończą i będziemy mogli działać. Miałem ochotę na wszystkie szaleństwa, jakie James wymyślił dla nas na ten rok, chciałem być w ruchu, poznawać lepiej szkołę. Musiałem uzależnić się od ciągłych wybryków przyjaciół i przejąć po nich pewne przyzwyczajenia, skoro siedzenie w jednym miejscu sprawiało mi trudność. Jeszcze tylko chwila i zacznie się nasza wielka przygoda na ten rok. Musiałem być tylko cierpliwy.