środa, 30 marca 2011

Kartka z pamiętnika CXVII - Niholas Kinn

Pogoda może nie była znakomita, jednak mój humor wynagradzał mi wszelkie niedogodności, włącznie z przeludnionym Pokojem Wspólnym. Wszystko układało mi się znakomicie, nauka nie była najcięższa, gdyż miałem dobrego pomocnika przy zadaniach, a na nudę także nie mogłem narzekać z powodu tej samej osoby, która była mi tak bardzo pomocna. Prawdę powiedziawszy zawsze znalazłyby się jakieś problemy, na które nie miałbym dobrego sposoby, ale nie myślałem o nich wiele nie mając specjalnie na nie czasu. Miałem przyjaciela, który był skłonny poświęcić dla mnie wszystko, chociaż tak dalece nie planowałem go wykorzystywać. Wystarczało mi, że był blisko i sam szukał mojego towarzystwa. Jego koledzy dawno już zrezygnowali z namawiania go na wspólne szaleństwa, gdyż niewiele mogli zdziałać, a sam chłopak nie planował służyć im za temat do niewinnych drwin. Tym sposobem miałem towarzystwo, gdy tylko pozwalały na to zajęcia. Największą przyjemność sprawiał mi jednak czas wolny pod koniec każdego dnia, kiedy to miałem za sobą wszelkie obowiązki, a patrząc w przyszłość mogłem być pewny masy przyjemności płynącej z odpoczynku i relaksu przy rozmowie.
Edvin uśmiechał się szeroko, podobnie, jak co dzień, ostatnimi czasy. Niemal mogłem wyczuć, jego pozytywne emocje, kiedy patrzyłem w rozświetlane zadowoleniem błękitne oczy. Coraz bardziej mi się podobał, traciłem głowę dla niego z każdą chwilą poważniej i zastanawiałem się, kiedy jakaś dziewczyna przejrzy na oczy i zobaczy ten skarb romantyzmu, który ja miałem połowicznie dla siebie.
- Mam coś dla ciebie. – chłopak wyszczerzył się niewinnie i postawił na stoliku dwie papierowe figurki. Jedna przedstawiała aniołka, zaś druga diabełka. Były rozkoszne, jak wszystko, co chłopak robił własnoręcznie. Właśnie z powodu jego zamiłowania do składania papieru rozstał się ze swoją dziewczyną, która nie potrafiła docenić serca, które rudzielec wkładał w każde wykonanie prezentu.
- Oszalałeś? Przecież musiałeś nad tym spędzić dobre dwa miesiące! – chociaż go karciłem, to przyciągnąłem do siebie obie złożone z papieru postacie. Teraz były moje i cokolwiek bym nie powiedział to i tak moje miały pozostać.
- Nie szkodzi. I tak było warto. – posłał mi kolejny zadowolony uśmiech. Podobało mi się to, jak poświęcał swój czas tylko po to by dać mi coś niewielkiego, ale cennego, ponieważ zawierało spory kawałek uczuć Edvina.
Przyjrzałem się dokładniej niespodziance i rozpierała mnie duma, że to właśnie ja jestem szczęśliwcem, który te dwa małe dzieła sztuki otrzymał. W przypływie euforii pociągnąłem przyjaciela za szatę i pocałowałem w policzek w ramach wdzięczności. Speszyłem się, kiedy moje usta odkleiły się od lekko szorstkiej skóry.
- P... rzepraszam – rzuciłem i czerwony uciekłem do sypialni. Popełniłem błąd, ponieważ zapomniałem by nad sobą panować. Oparty o drzwi uświadomiłem sobie, że zostawiłem na stoliku mojego diabełka i aniołka. Otworzyłem, więc ostrożnie drzwi i wyjrzałem przez nie. Edvin stał przede mną bardziej niepewny niż ja sam. W rękach trzymał dwie figurki, które wziąłem od niego bez słowa. Panowała chwilowa cisza, którą przerwał właśnie chłopak.
- To... było miłe. Nigdy nie dostałem takiego buziaka. – powiedział szczerze, co tylko pogłębiło moje zażenowanie, ale i chłopak był trochę bardziej rumiany na twarzy. – Więc... może wyjdziemy na błonia, czy coś...
- Przecież mówiłeś, że za bardzo wieje i chciałeś zostać w zamku. – odpowiedziałem na jego propozycję i sam rzuciłem swoją. – Może wejdziesz do mnie? Nie ma nikogo, więc nie będziesz się krępował.
- Chętnie! – rozpromienił się znowu będąc tym samym pełnym energii chłopakiem, co wcześniej.
Postawiłem jego prezent na szafce nocnej. Wszystkie drobiazgi od niego znalazły swoje miejsce w okolicy mojego łóżka, co wydawało się go cieszyć. Naprawdę nie pojmowałem, jak można było nie doceniać kogoś takiego, jak Edvin.
Siedzieliśmy obok siebie na moim materacu, a chłopak rozglądał się po wnętrzu pokoju, jakby czegoś szukał.
- U mnie jest straszny bałagan. – podjął temat. – Wszędzie coś leży i nikt nie kwapi się do sprzątania. Skrzaty pewnie narzekają, kiedy muszą same się tym zajmować. – spojrzał na mnie, akurat, kiedy ja patrzyłem na niego. Z tego powodu nagle znajdowaliśmy się bardzo blisko siebie. Jakby z powodu jakiegoś niezrozumiałego przyciągania nasze twarze zaczęły zbliżać się do siebie jeszcze bardziej. Z niemałym zaskoczeniem stwierdziłem, że moja świadomość wyłączyła się na kilka chwil, a gdy powróciła moje wargi dotykały ust rudzielca, który odskoczył ode mnie nagle płonąc na twarzy.
- Wybacz! – powiedział bardzo głośno wyraźnie przejęty. – Nie chciałem, to przypadek! – panikował, a ja żałowałem, że to się stało. Obawiałem się, że ten mały „wypadek” wszystko między nami zmieni, a reakcja przyjaciela wyraźnie przekreślała jakąkolwiek możliwość związku w przyszłości. – To naprawdę był przypadek! Nie chciałem i w ogóle... – plątał się, a ja miałem małą ochotę płakać. Przecież zawsze miałem niewielką, ale zawsze jakąś, nadzieję, że jednak Edvin pozna mnie lepiej i coś do mnie poczuje, nawet, jeśli byłem chłopakiem.
- To był wypadek, zapomnijmy o tym. – powiedziałem przez zaciśniętą krtań, która pulsowała bólem. – Nic się nie stało. – liczyłem na to, że kiedy to powiem Edvin uspokoi się trochę i naprawdę zapomni, że będziemy nadal przyjaciółmi, a on nie ucieknie ode mnie przerażony tym, co miało miejsce. Sam nie wiedziałem przecież jak do tego doszło, więc dlaczego on miałby to rozumieć?
- Dobra... Więc może... Wybrałbyś się ze mną jutro do Hogsmeade? Jeśli masz plany z kolegami to nie szkodzi, powiedz tylko. To tylko taka propozycja, no wiesz, gdybyś jednak nie miał planów... – znowu kręcił zdenerwowany, ale najwyraźniej wszystko znowu wracało do normy. Przez chwilę zastanawiałem się, czy podczas randek ze swoją byłą dziewczyną również tak reagował na stres. Zazwyczaj był przecież opanowany i wszystko przyjmował ze spokojem.
- Chętnie. – odpowiedziałem nie tracąc czasu, by przypadkiem się nie rozmyślił. Uświadomiłem sobie, że nie znam go zbyt dobrze, że brakuje mi kilku ważnych informacji by uzupełnić jego obraz w mojej głowie.
- Świetnie! – i ponownie nastąpił powrót do normalności. Wydawało mi się to zabawne, ale nie miałem ochoty się śmiać. Zbyt bliski byłem utraty przyjaciela, a tym samym postanowiłem zapomnieć o swoich małych planach związku z nim. I tak nie wiedziałem, jak to zrobić, liczyłem na szczęśliwy traf. Nigdy przecież nie uczyłem się o tym, jak powinienem dążyć do związku z kimkolwiek. Wydawało mi się, że to przychodzi samoistnie, ale w takim razie, jak mogą zejść się osoby, które wcale się nie znają? Miałem mętlik w głowie.
- Pokażę ci najlepsze miejsca i w końcu dowiem się, jaką czekoladę lubisz najbardziej. – naprawdę był teraz sobą, takim, jakim ja go znałem. – Na pewno ci się tam spodoba! Jak myślisz, pogoda będzie lepsza?
- A planujesz piknik, że musi być idealna? – udało mi się przybrać normalny ton głosu, jakbym wcale się nie przejmował tamtym pocałunkiem. Musiałem o nim zapomnieć, ale nie było to łatwe i potrzebowałem czasu na pozbieranie myśli. Uznałem rozmowę za najlepsze wyjście. – Założysz czapkę i nie będzie ci tak wiało w uszy.
- Ale nikt jeszcze nie chodzi w czapce, będę się odznaczał.
- I tak się odznaczasz. – mruknąłem pod nosem, ale widząc jego badawcze spojrzenie powiedziałem głośniej. – Nie szkodzi. Mi to nie przeszkadza. Przy dziewczynie też miałeś takie problemy? – wystrzeliłem. Edvin skrzywił się nieznacznie, jednak odpowiedział.
- Nie. Ona była wystarczająco wymagająca i bez tego. To ona miała takie problemy, a nie ja. Pewnie zagryzłaby mnie, gdybym zaczął mówić o swoich. Z dziewczynami jest inaczej. Zawsze trzeba mieć się na baczności, wiedzieć, czego chcą, czytać im w myślach, nawet, jeśli nie potrafisz. One są okropne. Im ładniejsza tym bardziej skupia się na sobie. Z resztą to już nieistotne, bo nie szukam kolejnego problemu. Mogę ci za to coś doradzić. – postawił sprawę jasno i nie było wątpliwości, że nie mam najmniejszych szans by być dla niego kimś więcej niż tylko zwyczajnym przyjacielem.

niedziela, 27 marca 2011

Bitwa

13 października
Pisanie niewielkiego eseju na transmutację nie zajęło mi wiele czasu, ale nawet Black uwinął się ze swoim w zastraszającym tempie. Martwiłem się już, że coś złego się ze mną dzieje i nie jestem w stanie szybko myśleć. Całe szczęście więcej było w tym przesady niż czystej prawdy.
James spojrzał na mnie i Syriusza z widocznym niezadowoleniem, a nawet złością.
- Podlizujesz mu się! – oskarżył kruczowłosego i wytknął go palcem, jakby to w jakiś sposób miało mu pomóc w czymkolwiek.
 - To chyba oczywiste. – Syri wzruszył ramionami nic sobie nie robiąc z wściekłego wzroku Jamesa. – Skoro same słodycze nie pomagają to muszę sięgać po środki ostateczne.
Potter prychnął i zrobił ogromnego kleksa na swoim pergaminie. Zaklął pod nosem i widać było, że ma ochotę kogoś rozszarpać. Najbliżej siedział Peter, jednak ten był zbyt zajęty poprawieniem błędów w swoim eseju by czymkolwiek się przejmować, zaś z Shevą lepiej było nie zaczynać. Tym bardziej, że niedawno wrócił z gabinetu McGonagall i musiał teraz nadrabiać na szybkiego zaległości w swoich pracach domowych, by dołączyć do nas w miarę wcześnie.
- Lepiej naucz go dobrze czarować, a nie baw się w puchaty różowy podnóżek!
- Ha! – tym razem to ja wtrąciłem się do rozmowy zbierając swoje rzeczy. – Wolałeś węże?! Było powiedzieć, albo, chociaż wymownie poruszyć tym sterczącym badylem skoro Severus tak bardzo cię kocha, że zarzuca cię syczącymi prezentami! – dobrze wiedziałem, dlaczego J. jest agresywny i ma do mnie pretensje. Od nieszczęsnej wycieczki w motylach po szkole okularnik zyskał miano „Różowego Motylka” i kto mógł ten nabijał się z niego wiedząc, że James to więcej dumy niż rozumu. – Gdybym wiedział, że wolisz żałobne kolory na pewno postarałbym się o żuki! – zarzuciłem torbę na ramię i ignorując jąkającego się Jamesa, który zapewne właśnie próbował odeprzeć mój atak ciętą ripostą. Miałem go jednak w nosie i udałem się do sypialni by tam w spokoju przeczekać kiepski humor przyjaciela. Nie chciałem ryzykować wojny.
Rzuciłem swoje rzeczy w kąt i opadłem ciężko na łóżko. Nie lubiłem się złościć, a miałem wrażenie, że coraz częściej mi się to zdarza. Zupełnie jakbym codziennie miał do czynienia z pełnią i moim comiesięcznym rozdrażnieniem, które przecież zostało zastąpione słabością.
- Musisz mu wybaczyć, jest sfrustrowany, bo nie może sobie znaleźć żadnego zajęcia. – Syriusz dołączył do mnie starając się załagodzić sytuację, co jakoś do niego nie pasowało.
- Niech sam sobie radzi na przyszłość, a ty mnie nie szukaj, kiedy coś mu się stanie. Nie ma mnie, nic nie widzę, nic nie słyszę i nie czaruję, jasne? – wydawało mi się, że powiedziałem to trochę zbyt dosadnie, ale Black na pewno nie miał się na mnie za to obrażać. Nie on.
- Tak, masz rację... – skrzywił się zapewne samemu wyłapując w swoim głosie nuty, które zupełnie nie pasowały do jego stylu bycia. Syriusz nie był łagodnym zwierzaczkiem, którego można było sobie tresować. – Dobra, może naprawdę przesadzam. – chłopak usiadł na swoim materacu i patrzył na mnie zbolałym wzrokiem. – Po prostu nie chcę żebyś się gniewał. Zawaliłem, ale teraz wiem, że nic nie powinienem przed tobą ukrywać i więcej tego nie zrobię. Naprawdę jest mi trudno, kiedy nie mam cię po swojej stronie. – zapewniał, a ja wiedziałem, o co mu chodzi. Nie musiałem zwierzać się mu ze wszystkiego by mieć go za przyjaciela, tak samo nie musiałem całować go cały czas, by był moim chłopakiem. Potrzebowałem tylko tego poczucia bezpieczeństwa i bliskości, które ostatnio zanikło, a bez którego byłem zagubiony. Nie mogłem zaprzeczyć, że bardzo szybko i łatwo przywiązywałem się do ludzi, że nie lubiłem zmian, a więc teraz coraz bardziej pragnąłem powrotu do beztroski, którą straciłem na tak długi czas.
- Wybaczam ci wszystko od razu, tylko więcej się tak nie podlizuj. – wyrzuciłem z siebie w końcu i czułem ogromną ulgę. – Aż mnie mdli, kiedy starasz się być nienaturalnie miły, uczynny, dobry i w ogóle słodki Syriusz tylko kwiatuszków we włosach mu brakuje i serduszka nie fruwają w koło głowy. Koszyczek, sukieneczka i możesz skakać po lesie podśpiewując coś pod nosem. – sam skrzywiłem się, gdy tylko sobie to wyobraziłem. Zdecydowanie nie chciałem być świadkiem podobnej sceny. Miałem wrażenie, że mina Blacka w tej chwili przypominała moją. Obaj woleliśmy uniknąć czegoś tak skrajnego.
- Gdybyś poprosił zrobiłbym to. Skakałbym po Zakazanym Lesie...
- Ani się waż! – przerwałem mu. – Może i żyją tam stworzenia, które dobrze byłoby wytępić, ale na pewno nie chcę ich torturować przed śmiercią w dodatkowych męczarniach. Zapomnij, że w ogóle to wspominałem! – machnąłem ręką by podszedł do mnie i dałem mu buziaka. Musiałem go czymś zająć, by nie robił mi na złość rozwijając temat Syriuszowego zboczeńca w sukience z dużą ilością falbanek.
Wydawał się bardzo zadowolony z faktu, że otrzymał wymownego buziaka. Zaskoczył mnie trochę malinowy smak na jego ustach, jednak na pewno tylko ja miałem wbudowany w siebie zmysł wyczuwania przyjemnych smaków nawet podczas pocałunków. Zatrzymałem swoje usta dłużej przy jego i kiedy się odsuwałem Syri już siedział obok i obejmował mnie w pasie. Ze swoim starym uśmiechem wydął wargi domagając się kolejnego małego pocałunku, jednak, kiedy mu go dałem on sam przejął inicjatywę i pogłębił niewinne muśnięcie.
Jego trochę chłodne dłonie wpełzły pod mój sweter, a ich dotyk na rozgrzanej skórze skojarzył mi się z przeszywaniem lodowymi nożami. Gdzie się podział ten mój Syriuszowy piecyk?
Pisnąłem cicho, kiedy jego zimne palce zahaczyły o moje sutki.
- Rozgrzej te ręce! – odepchnąłem jego dłonie od swojego ciała. Aż zrobiło mi się zimno od jego dotyku. – Będziesz chory, na pewno! – zacząłem rozcierać jego palce, co on wykorzystał całując mnie po twarzy i tym samym przeszkadzał w moich zabiegach. Uznałem, że nie mam innego wyjścia, jak tylko znaleźć rozwiązanie, które spodoba się chłopakowi, a mi zapewni więcej komfortu. – Nie używaj dłoni. – powiedziałem zanim pomyślałem. Zawstydziłem sam siebie, ale na pewno było to właściwą propozycją. Wziąłem, więc głęboki oddech i kazałem Syriuszowi odwrócić się kładąc ręce na plecach. Związałem je zaklęciem, by przypadkiem nie kusiło go by mnie dotykać. Mało tego bardzo chciałem powrócić do tej niesamowitej bliskości, której doświadczaliśmy tylko kilka razy, a która była czymś wstydliwym, jakkolwiek normalnym. Kiedyś jednak musiałem przecież przekroczyć granicę zażenowania, a po ciężkich tygodniach naszej sprzeczki uważałem, że nie ma lepszego sposobu na ponowne zżycie się ze sobą.
Tak jak myślałem Syriusz podszedł do tego bardzo entuzjastycznie. Zanim zdążyłem dobrze wszystko przemyśleć on już gryzł mój sweter by chwycić go w zęby i zdjąć ze mnie. W prawdzie zaślinił mnie wtedy nie mówiąc już o samym ubraniu, ale jego „psia” natura miała niewątpliwie wiele wspólnego z tym zachowaniem.
- Tylko nie przesadzaj. – ostrzegłem i pozwoliłem mu działać. Przyglądając się jego poczynaniom byłem zaczerwieniony nie tylko ze wstydu, ale także podniecenia. Nie mogłem ukryć tego, jak dalece mojemu ciału podobały się podobne zabiegi i żałowałem, że ja sam nie jestem na tyle wytrwały by sprawić Syriuszowi równie wielką przyjemność.
- Nie przesadzać? – mruknął cicho i podniósł się trochę siadając na moich udach. Jego ciężar sprawił, że westchnąłem, jednak nie trwało to długo. Black uniósł się i niespodziewanie zaczął ocierać się o moje ciało, a materiał spodni wytwarzał wibracje, które docierały do nerwów odpowiedzialnych za przekazywanie uczucia rozkosz. To było tak porywające, że sam postanowiłem się do tego przyłączyć. Wzdychałem nie bacząc na to, że moje ciało nie wytrzyma długo, a w efekcie ubrudzę bieliznę. Tego nie dało się przerwać. Starałem się asekurować kruczowłosego, by utrzymywał równowagę. Mógł umysł był niezdolny do myślenia o zaklęciach, o uwolnieniu rąk chłopaka. Mogłem wyłącznie jęczeć, a i kruczowłosy nie należał do rozmownych.
Dochodząc żałowałem, że ręce Syriusza były związane, a on nie mógł utrzymać równowagi na tyle, by pocałować mnie i objąć. Myśli o przyjemnościach zastąpił jednak dyskomfort. Wilgoć na bieliźnie zaczęła mnie denerwować w zaledwie kilkanaście sekund, ale byłem zbyt leniwy by się podnieść. Poza tym musiałem zająć się swoim ukochanym, więc zdjąłem zaklęcie z jego rąk, a one zaraz oplotły mnie i trzymały mocno.
- Więcej nie ma gniewania się. – szepnął, jakby sam siebie chciał, co do tego upewnić.

piątek, 25 marca 2011

Zrywam z tobą!

Na życzenie Kota w środę dodam notkę o Kinnie.


11 października
Moje prognozy, co do czasu życia motyli nie sprawdziły się. Odpadły od ciał chłopaków dopiero dzisiaj w południe. James i Peter zdążyli już nieźle zgłodnieć, więc ich obiad trwał naprawdę długi i nie żałowali sobie niczego – jakby kiedykolwiek to robili. Nie mniej jednak czułem się dziwnie słysząc ich odgłosy żarłoczności, kiedy dosłownie pochłaniali wszystko, co wpadło im w ręce. Peter utrzymywał, że schudł z trzy kilogramy od poprzedniego obiadu, zaś James raczył pokazać mi swoje „wystające żebra”. Nie sprawiało mi wielkiej przyjemności oglądanie go na wpół nago, niestety jemu nie dało się nic wytłumaczyć, ponieważ zawsze wiedział lepiej. Uznał także, że musi zemścić się na biednym Severusie za cierpienie, jakiego doznał i zaczął obmyślać misterny plan, który miał więcej dziur niż porządny ser.
Mimo tych niedogodności między mną, a Syriuszem powoli zaczynało się układać, mimo mojej chęci podrażnienia go. Przymilał się i oferował mi pomoc, co było czasami aż nazbyt denerwujące. Nie byłem przecież fajtłapą, która nie zdoła sięgnąć po sok, przejść przez dziurę za portretem. Zagroziłem mu, że zwiążę go zaklęciem, lub przykleję mu ramiona do tułowia, jeśli nie skończy z nadskakiwaniem mi. Posłuchał, jednakże czasami w dalszym ciągu zapominał o mojej przestrodze.
Musiałem znaleźć sobie jakieś zajęcie, które pochłonęłoby mnie bardziej, niż dotychczasowe studiowanie wszystkiego po trochę. Postanowiłem w tym celu wypróbować mało oryginalny, za to łatwy sposób i spisałem na karteczkach plusy i minusy każdego przedmiotu. Ostatecznie moją największą słabostką okazały się zajęcia ochrony przed czarną magią. Miały wiele wspólnego z moim przypadkiem, więc tym większą odczuwałem chęć zajmowania się tym tematem. Nauczycielka tego przedmiotu nie należała do fantastycznych, była, moim zdaniem, stanowczo za stara, by nas uczyć i w każdej chwili mogła odejść od nas na zawsze w trakcie lekcji. Nie pojmowałem, dlaczego Dumbledore nie wysłał jej na emeryturę, na której powinna być już pół wieku temu, ale nie kwestionowałem jego decyzji. Postanowiłem samemu nadrabiać zaległości i tym samym mieć mniej czasu na głupoty. Tym samym, kiedy przyjaciele ćwiczyli animagię, ja zajmowałem się OPCM.
Siedziałem otoczony książkami w Pokoju Wspólnym, kiedy przysiadła się do mnie Zardi. Była poważna, może nawet wściekła. Martwiłem się, że coś zrobiłem, o czymś zapomniałem i dlatego tak ją zdenerwowałem.
- Zrywam z tobą! – powiedziała dumnym głosem, a po jej ustach błądził lekki uśmieszek zadowolenia. Ależ ona mnie wystraszyła! Chociaż rzeczywiście zapomniałem o czymś istotnym. – Nie masz dla mnie czasu, więc nie widzę w tym sensu. Możemy zostać przyjaciółmi. – kontynuowała swój mały monolog.
- Zapomniałem o tobie! – powiedziałem szczerze, a moja głowa opadła na książkę. – Przepraszam... Ale to chyba dobry pomysł.
- Dziękuję za współpracę. – podała mi rękę, którą uścisnąłem. Zadowolona z siebie z nieskrywanym już uśmiechem odeszła zostawiając mnie samego. Evans była wtedy w Pokoju Wspólnym, co tłumaczyło wszystko. Miałem tylko nadzieję, że nie zechce do mnie podchodzić. Całe szczęście pojawili się chłopcy i mogłem odetchnąć z ulgą. Pozbierałem książki, by ich nie poniszczyli w żaden sposób. James był nieobliczalny, kiedy cieszył się wolnością, bez obsiadających go motyli, czy węży.
- Ale się zmęczyłem! – J. rozsiadł się zajmując dwa razy więcej miejsca niż potrzebował. Jego ręce i nogi sterczały pod możliwie największym kontem.
- Na pewno od nadmiernego myślenia. – mruknąłem pod nosem. - James, masz błoto na spodniach! – właśnie dostrzegłem obklejające jego jeansy grudy. – Przebierz się! – rozkazałem natychmiast. Nie miałem zamiaru rozdeptać później czegoś takiego skarpetką, gdybym miał wyjątkowego pecha.
- Ale oni też mają. – Potter nic sobie nie robił z moich pretensji. Przyjrzałem się jednak nogawkom reszty chłopaków i musiałem stwierdzić, że były czyste. Okularnik zaczął niemal czerwienieć ze złości. Miał pretensje do całego świata, ponieważ wlazł w wielką kałużę i nikt mu nie powiedział. Moim zdaniem mógł uważać, jak idzie, ale jemu nie dało się wpoić niczego. Tupiąc głośno poszedł do naszej sypialni. Dąsał się jak dziecko, więc wolałem mieć pewność, że nie zacznie robić mi na złość. Ostatecznie wszyscy znaleźliśmy się w naszym pokoju.
Odłożyłem książki na szafkę i położyłem się dziwnie zmęczony na łóżku. Obecność przyjaciół nie wpłynęła na mnie pozytywnie. Wyciągnąłem, więc czekoladę i ułamałem jeden wagonik jedząc go bez zbędnych ceregieli kostka po kostce. Wiele samokontroli kosztowało mnie zaprzestanie na tym kawałeczku. W przeciwnym razie zjadłbym najpewniej całą tabliczkę, a przynajmniej jej pozostałość. Potrzebowałem jednak tego niesamowitego smaku i ciepła, które niósł ze sobą.
- Au! – nagle poczułem ukłucie koło ucha. Poruszyłem szczęką i znowu zabolało. Kiedy zacisnąłem zęby ból był nie do zniesienia i wydawało mi się, że zaraz przebije mi bębenek.
- Remi? – chłopcy obserwowali mnie pytająco spoglądając na moje dziwne zachowanie. Syriusz podszedł bliżej, jako że był przy swoim łóżku. – Co się dzieje?
- Szczęka mi się przestawiła i teraz boli. – powiedziałem prawdę, co niemal ich załamało. – Naprawdę boli! – upierałem się usilnie starając się za pomocą lekkich pociągnięć i pchnięć przestawić szczękę na właściwe miejsce. Byłem załamany. Jak miałem teraz jeść czekoladę, Czekoladowe Żaby i podwieczorek, skoro z trudem mogłem poruszać ustami, by od razu ucha nie rozsadzało mi to okropne uczucie?
- Pomógłbym, ale się boję. – Sheva nie planował kłamać. Sam obawiałbym się, że zrobię komuś krzywdę, gdybym miał bawić się w lekarza. Teraz jednak byłem skłonny zaryzykować własne zdrowie, byleby ból ustał.
- Może zjedz coś jeszcze, to znowu wskoczy na właściwe miejsce? – Peter wpychał właśnie do ust całą garść łakoci.
- Pocałować? – Black ułożył usta w dzióbek. Z początku miałem ochotę powiedzieć mu szczerze, co o tym myślę, jednak nagle przyszedł mi do głowy wspaniały pomysł. Może podczas pocałunku moja szczęka poruszy się i przestanie boleć?
- Pocałować! – odpowiedziałem, więc z całą pewnością, jaką mogłem w sobie znaleźć. Zaskoczyłem tym chłopaka, który spodziewał się zapewne tej pierwszej reakcji. – Szybko, szybko. Może da się to jeszcze uratować. – machnąłem na niego ręką i nastawiłem się do całowania. Syri nadal lekko zszokowany podszedł pochylając się. Sam wysiliłem się całując go na początek lekko. Przyciągnąłem go bliżej, zaś ten usiadł na łóżku. Musiałem znaleźć przecież lek na moją dolegliwość. Od tego zależało moje jedzenie słodyczy! Nie smakowały przecież tak samo, kiedy coś boli. Pogłębiłem, więc pocałunek, a Syriusz głaskał mnie po głowie. Wsunął język w moje usta i tym mocniej przywarł do mnie. Z jękiem odsunąłem go jednak od siebie.
- Boli! – pisnąłem załamany. Nawet pocałunki Syriusza były bolesne, a więc nie było żadnego sposobu na to, co już się stało.
- Może gdybym uderzył... – James zastanawiał się dłuższa chwilę, jakby naprawdę rozważał tę możliwość. – Mam spróbować?
- Oszalałeś?! – Black objął mnie protekcjonalnie ramieniem. – On cierpi, a ty chcesz go bić?!
- Przyduszasz, Syriuszu. – wymruczałem.
- Oj, przepraszam, przepraszam. – zaczął mnie głaskać, jakby przez przypadek coś mi naprawdę zrobił. Posadziłem go obok siebie i położyłem głowę na jego kolanach. Musiałem utopić smutki w jakiś sposób, a współczucie Syriego było zdecydowanie idealne. – Jutro ci przejdzie i będziesz mógł robić, co tylko chcesz. Zobaczysz.
- Jeśli mi nie przejdzie to będę płakał. – stwierdziłem nadąsany, chociaż byłem zły na samego siebie. Jak to było możliwe, że jedząc czekoladę nagle coś mi przeskoczyło? Naprawdę miałem ochotę płakać. To był niesamowicie dokuczający ból, który uniemożliwiał mi rozkoszowanie się czymkolwiek. Mogłem myśleć tylko o tym, że moje ucho cierpi z tak głupiego powodu, a wątpiłem by pani Pomfrey była zachwycona, gdybym poszedł do niej z tak błahą dolegliwością. Byłem jednakże coraz bardziej zdesperowany.

środa, 23 marca 2011

Kartka z pamiętnika CXVI - Eric Lair

Noc była w prawdzie ciepła, jednak ja czułem się jakbym wylądował w piecu starej czarownicy, która postanowiła uczynić ze mnie obiad dla głodnego olbrzyma – swojego pupilka. To właśnie ta nazbyt wysoka temperatura obudziła mnie w samym środku nocy. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że kotary mojego łóżka są odsunięte, zaś materac wydawał się o połowę za mały. Na domiar złego, coś miękkiego było zaraz obok mnie. Zaspany przetarłem oczy i spojrzałem na niewiadomego pochodzenia zapchajdziurę. Sam nie wiem, czy zdziwiłem się widząc Cornela. Nie było nowością, że potrafił zdobyć hasło by wejść do naszego dormitorium, ale nie pamiętałem, czy zakradał się już do mojej sypialni. W tej chwili na pewno na swojej liście osiągnięć mógł odfajkować tę czynność, a ja niezupełnie potrafiłem zrozumieć, co się dzieje. To od Corneliusa biło to nieznośne ciepło, to on zabierał mi tak wielką część wygodnego łóżka i w dodatku spał jak zabity. Cokolwiek chodziło mu po głowie, gdy zakradał się pod moją pościel musiało być równie szalone, co wszystkie inne pomysły chłopaka. Nie mogłem jednak zmusić się by wyrzucić go za drzwi, więc ułożyłem się wygodniej i zamknąłem oczy z zamiarem zaśnięcia.
Nie udało mi się, co było niesamowicie irytujące, jednak nie widziałem żadnej możliwości, by z tym walczyć. Nie miałem sił by otworzyć oczy i co najważniejsze nie miałem na to najmniejszej ochoty. Chciałem zasnąć i tylko to się liczyło.
Obok Cor poruszył się niespokojnie, coś jęknął bardzo niewyraźnie. To zmusiło mnie do porzucenia swoich niedawnych planów. W świetle księżyca, który zaglądał na moje łóżko przez niezasunięte kotary, dostrzegłem wyraźnie zmarszczone brwi Cornela, jego udręczoną twarz. Na czole pojawiły się krople potu, ciało było spięte i kręciło się, jakby bez wiedzy „właściciela” szukało sobie dobrego miejsca. Nie trzeba było geniusza, by wiedzieć, że chłopak musiał właśnie borykać się z jakimś złym snem. To było dla mnie nowością, jako że nigdy nie podejrzewałem go o koszmary. Każdy mógłby się z nimi męczyć, ale nie ten typ, który nie wydawał się być tchórzem. Teraz okazało się, że jednak musi się czegoś bać, skoro nawiedzały go koszmary.
Nie wiedziałem, co robić. Czy człowieka dręczonego przez złe sny można było budzić? A może podobnie jak lunatyka, należało tylko pilnować? Nigdy nie miałem do czynienia z podobnymi problemami, więc byłem zagubiony. Nie chciałem przecież zrobić nic niewłaściwego, ale niewątpliwie Cornel nie wydawał się zadowolony ze swoich sennych majaków. Wydawał się coraz bardziej zmęczony, a jego ciało było już niemal sztywne.  Postanowiłem zaryzykować, mając nadzieję, iż postępuję słusznie.
- Cor, obudź się. – szepnąłem na próbę. Mój głos brzmiał dziwnie wśród panującej w pokoju ciszy, którą zakłócały tylko jęki mojego partnera. – Nie mam zamiaru wciskać ci rzewnych kawałków „to tylko sen”, więc z łaski obudź się. – syknąłem, a jako że nic to nie dawało postanowiłem być brutalny. Rozluźniłem dłoń kilkoma ruchami i uderzyłem Corneliusa w twarz nie za mocno, ale wystarczająco, by powróciły mu zdrowe zmysły.
Lowitt miał oczy otwarte szeroko, źrenice niemal pochłonęły tęczówki, a gdzieś tam w tym jego zazwyczaj kpiarskim spojrzeniu czaił się strach. Był przez chwilę nieprzytomny, nieświadomy tego, co się dzieje. Miałem wielką ochotę skorzystać z okazji i pomęczyć go, jednak wątpiłem by pojął, co robię.
- To ja. – rzuciłem. – Wkradłeś mi się do łóżka.
- Tak, tak... Miałem koszmar, muszę dojść do siebie... – zawahał się nagle i już byłem pewny, że wróciły mu zdrowe zmysły, wiedział w końcu, na czym świat stoi. – To znaczy nie, inaczej.
- Miałeś koszmar, to już wiem, sam powiedziałeś. – uśmiechnąłem się pod nosem. Wpadł jak śliwka w kompot.
- Nie prawda! – syknął, chociaż miał na tyle takty by nie mówić za głośno. – Nic podobnego. Nie ważne, co mi się śniło, zdawało ci się!
- Cornel boi się własnej słabości? A może mały Corni obawia się spać samemu i dlatego leży w moim łóżku? – teraz zdecydowanie mogłem sobie pozwolić na dręczenie go. Nie spodziewałem się tylko tego, że chłopak mógł jeszcze nie do końca panować nad sobą, a jego umysł nadal mieszał strach zaznany we śnie z chęcią zemsty pojawiającą się w realnym świecie. Przekonałem się o tym, kiedy nagle złapał mnie za ręce i przygwoździł je do łóżka całą swoją siłą.
- Niczego się nie boję! – warknął na mnie. – Zaraz ty będziesz się bał, zobaczysz! – jego usta zmiażdżyły moje. Byłem naprawdę bezbronny wobec siły, jaką teraz dysponował. Może wrażenia pozostawione przez nocne koszmary sprawiły, że adrenalina pobudzała go do działania? Jakkolwiek by nie było na pewno stałem się łatwym celem.
Oczy Corneliusa błyszczały niebezpiecznie szaleństwem, które pojawiło się w nich po raz pierwszy.
- Niczego, rozumiesz? – upierał się, więc skinąłem głową. Nawet nie do końca o tym wiedząc pojąłem, co właściwie robi chłopak. Potrzebował sposobu, by pozbyć się niemiłego napięcia wynikającego z koszmaru, a więc tym samym potrzebował mnie. Nie czułem się znakomicie w tej roli, ale nie pozwoliłbym także by Cor poszedł do kogoś innego i znalazł osobę chętną do pomocy w rozładowaniu emocji. Postanowiłem poświęcić się, tym bardziej, że nie wątpliwie miałem odnaleźć w tym także własną rozkosz.
- A może śniłeś o tym, że zepchnąłem cię do parteru i nigdy już nie byłeś górą, co? – próbowałem go sprowokować. To nie mogło być trudne. – Cor się nie boi, ale ma koszmary, co? – zaśmiałem się lekceważąco. – Biedaczek. Co powiedzą inni, gdy im o tym powiem?
- Nikomu nie powiesz! – Cornelius znowu był wściekły. Objął mnie gwałtownie przytulając, chociaż na pewno nie tego się spodziewałem. Pogładziłem go po plecach i ukąsiłem w szyję. Czułem na sobie twardą męskość chłopaka i cieszyłem się, że to właśnie ja miałem okazję zająć się nim w tej chwili. Otarłem się o niego chcąc go zachęcić do działania. Nie liczyłem na delikatność, czy pieszczoty. W tym stanie mój kochanek nie był do końca rozsądny.
Sam, więc zająłem się spodniami jego piżamy, a także moimi. By moje ciało łatwiej przyjęło w siebie chłopaka na szybkiego rozpieściłem samego siebie. Nie było to zbyt komfortowe, kiedy Cor przylegał do mnie całym sobą, ale zdołałem przejść z jednego palca na dwa w rekordowym tempie. Nic więcej nie mogłem zrobić, gdyż on tracił cierpliwość. Ponownie wróciła agresja, którą płonął chwilę wcześniej i bez ceregieli złapał mnie za nogi. Gdybym nie lubił jego brutalności pewnie błagałbym o litość budząc przy tym cały pokój. Ja jednak potrafiłem rozkoszować się bólem, póki był idealnie wyważony z rozkoszą, zaś ten chłopak był mistrzem w tego typu zagraniach.
Pomogłem mu rozluźniając swoje spragnione ciało, nakierowałem jego członek na siebie i ukąsiłem w wargę, kiedy pchnął. Drżał z niecierpliwości i nie czekał na nic. Chociaż czułem nie mały ból i wiedziałem, że moje wejście nie było gotowe na tak wiele, to szybko zatopiłem się w rozkoszy. Te spieszne pchnięcia, desperacja i szaleństwo czające się w oczach, pojawiające na twarzy, wszystko pozwalało mi na poznanie zupełnie innej strony natury chłopaka, który mógł być pewny, że nie zapomnę o tym incydencie i będę wykorzystywał je bardzo często by go szantażować.
- Cykor. – szepnąłem mu w ucho i uśmiechnąłem się pod nosem.
- Zamknij się! – ugryzł mnie boleśnie w ramię. – Albo będziesz miał mielonkę zamiast tyłka. – te słowa należały do tego Krukona, którego znałem za dnia. Tym większą przyjemność sprawiło mi jego podniecenie. Każdy dokładny ruch wymierzony jak najgłębiej we mnie, syk rozkoszy wydobywający się z gardła Corneliusa sprawiał, że szaleństwo ogarniało mnie całego. Nawet gdyby ktoś usłyszał, co robimy na pewno uznałby to za senne majaki.
Dyszałem w ucho mojemu obłędnemu partnerowi i czułem, że niewiele dzieli mnie od spełnienia. Zupełnie, jakby nagle miał ogarnąć mnie sen. Zamknąłem oczy i oddałem się w dobre ręce, gdy już sam byłem niepewny, czy znajduję się na granicy jawy i snu, czy może wszystko to jest moim wymysłem.
W zaledwie pięć minut później wiedziałem, że zasnę jak dziecko, a Cor nie mógł mieć więcej koszmarów. Zadbałem przecież by mógł myśleć tylko o przyjemnościach i niczym więcej. Miałem wyłączność, gdy chodziło o jego sny przez całą resztę nocy.

niedziela, 20 marca 2011

Działać

- Syriuszu, ale jesteś całkowicie pewny, że to James i Peter? – spojrzałem na konwulsyjnie drgające nogi. Wolałem się jednak upewnić, by przypadkiem nie zrobić krzywdy komuś innemu. Do tej pory nie zastanawiałem się nad nauką przeciw-zaklęć, a znałem tylko te podstawowe, które do tej pory pojawiły się w podręcznikach. W tej chwili żałowałem, że nie jestem bardziej ambitny. Miałem problem z zebraniem myśli, jednak przede wszystkim musiałem wiedzieć, czy te dwa trampki należały rzeczywiście do moich przyjaciół.
- Jak możesz wątpić! – prychnął ironicznie Syri w moją stronę. – Wszędzie poznam takie nogi. – kpił. – Ta nieogolona łydka Pottera, ta pulchność u Petera... Zrób coś z tym, Remusie. – zakończył swój mały teatrzyk. Wierzyłem mu na słowo, poza tym widział, jak Severus rzucał czar, chociaż nie miałem pojęcia, czy dotknąwszy chłopaków nie naraziłbym się na atak węży. Nie chciałem także próbować.
- James, żyjecie tam jeszcze?! – zapytałem głośno, mając nadzieję, że usłyszy. Wydawało mi się, że słyszę jakieś mamrotanie, jakby potwierdzenie między sykami węży. Tak naprawdę na pewno nie słyszałem nic i tylko wmawiałem sobie, że on mógłby dosłyszeć mój głos. Lepsze to jednak było niż nic. – Nie wiem czy to coś da, ale spróbuję. – obwieściłem i wycelowałem różdżkę w kupkę węży. Z początku planowałem mieć zamknięte oczy, by nie widzieć, co się stanie, jednakże w ostateczności zrezygnowałem z tego planu. Wolałem wiedzieć, kiedy mam uciekać, jeśli coś poszłoby nie tak. Wymamrotałem zaklęcie pod nosem. Byłem zbyt niepewny tego, co robię, bym miał mówić głośniej. Niewidoczna siła uderzyła w Wężową górę, która przesunęła się o pół metra nadal taka sama, nadal więżąc moich kolegów.
Z boku Sheva śmiał się siedząc na podłodze, ponieważ nie zdołał ustać. Jemu przynajmniej było wesoło, gdyż nie od niego zależał los chłopaków. Przynajmniej Black wydawał się przejęty. Pod pewnym względem nie można było mu się dziwić, gdyż niemal nie wylądował wraz z tamtymi dwoma w mało przyjemnym bagnie.
Kolejne piski za nami wcale nie pomagały mi w myśleniu. Miałem niewiele czasu na działanie, musiałem podjąć jakąś decyzję i to szybko. Ktoś na pewno w końcu doniesie profesorom, że po zamku kręcą się całe stada węży, a wtedy niewątpliwie oberwie się za to nam wszystkim.
- Próbuję czegoś innego, ale to już jest desperackie wołanie o pomoc, więc żadnych skarg, jasne? – popatrzyłem po przyjaciołach zapewne speszony. Sam nie wiedziałem, co właściwie czułem. Po prostu musiałem coś zrobić, a jedyną rzeczą, jaka przyszła mi do głowy było użycie zaklęcia transmutacji. Zwyczajnie rzuciłem zaklęcie, chcąc mieć to za sobą. Węże zaczęły zamieniać się w motylki. Co w ostateczności doprowadziło do tego, że na podłodze leżały dwie motylkowe postaci. Wyglądały jak wytarzane w płatkach kwiatów, tak różnorodne okazały się moje twory. Uznałem jednak, iż z dwojga złego, lepiej było wybrać coś miłego dla otoczenia i pozwalającego na poruszanie się. Obok rozbrzmiał krzyk rozbawienia i niesłychanie głośny śmiech. Sheva był jeszcze bardziej ubawiony stanem, w jakim znaleźli się nasi przyjaciele. Teraz przynajmniej widać było, że się poruszają i powoli byli w stanie wstać, chociaż mówienie i patrzenie było niemożliwe. Każdy milimetr ich ciała zasłonięty był przez wielobarwne skrzydełka.
- Za kilka godzin motyle powinny umrzeć i wtedy odpadną. – wyjaśniłem dodając ciszej. – Mam nadzieję.
- Teraz trzeba ich stąd zabrać. Jeśli się zlecą nauczyciele od razu będą wiedzieli, że coś kombinowaliśmy. – Syriusz zawahał się jednak. – Trzeba ich jakoś poprowadzić.
- Będziemy mówić, gdzie mają iść i tak do samego dormitorium. – pomogłem wstać wciąż chichoczącemu Shevie z podłogi. Biedak nie był w stanie włączyć się do rozmowy trzymając się za brzuch, który na pewno musiał go niemożliwie boleć. Dawno nie śmiał się tak jak przed chwilą i w dalszym ciągu nachodziły go napady, kiedy to było go słychać na cały korytarz.
- Przecież to oczywiste, że walną w ścianę już na pierwszym zakręcie. – przyjaciele stali zagubieni, podczas gdy ja i Black wymienialiśmy się uwagami. – Tutaj chodzi o Pottera i Pettigrew. Jak nic rozwalą się na murze.
- Więc złap ich za ręce i prowadź! – mój głos brzmiał wyzywająco. Syri skrzywił się niechętny, co rozwiązywało problem.
- Zostajemy przy twoim planie. Będziemy im mówić, gdzie mają iść.
- A to, co za zbiegowisko? – skrzekliwy głos Flitwicka zakłócił naszą miłą pogawędkę. Niziutki nauczyciel wyjrzał zza nas, a jego oczy stały się niemalże ogromne. Na pewno nie spodziewał się tego, co widział i nie mógł mieć pojęcia, kim są te dwa „stwory”. – Na brodę Merlina, a cóż to jest?! – mogłem się cieszyć, że on jeszcze stoi. Ja na jego miejscu na pewno leżałbym nogami do góry.
- Nowe elementy dekoracji. – Sheva z przyjemnością odpowiedział na pytanie nauczyciela, który jednak nie uwierzył mu, co było widać, po jego twarzy. Zmarszczki pod oczyma pogłębiły się niebezpiecznie.
- To tylko nieudane próby transmutacji. – spróbował szczęścia Syriusz. Niewiele to jednak dało, gdyż Flitwick na pewno wiedział, czym zajmujemy się w tym roku, a obklejanie się motylami zdecydowanie wykraczało poza nasze praktyki.
- To jest James, a to Peter. – powiedziałem prawdę.
- Taaak, w to jestem skłonny uwierzyć. – nauczyciel uśmiechnął się do mnie lekko i skinął głową na znak uznania. Zapewne cenił sobie moją prawdomówność.
- Więc może pan zdejmie zaklęcie i ich uwolni? – Black zrobił najsłodszą, najbardziej błagalną ze swoich min.
- Nie. – brzmiała jednak odpowiedź, której profesor wcale nie musiał długo rozważać. Była jednak nie małym zdziwieniem także dla mnie. – Cokolwiek się stało zasłużyli na to, jestem pewien. Gdyby to był ktoś inny miałbym wątpliwości, ale te dwa leniuchy muszą mieć nauczkę. A teraz wybaczcie, ale muszę zająć się czymś ważniejszym. – szybkim krokiem przebierając krótkimi nogami oddalił się od nas rozglądając po bokach. Zapewne to właśnie na niego spadł mało wdzięczny obowiązek uganiania się za wyczarowanymi przez Severusa gadami.
- Zbierajmy się zanim wróci i zacznie nas podejrzewać. – Sheva w końcu powiedział coś mądrego. Postanowiłem wziąć los dwójki przyjaciół w swoje ręce. Zapytałem czy mnie słyszą, a gdy przytaknęli poinformowałem, że dla własnego bezpieczeństwa mają słuchać tylko mojego głosu. Nie ufałem za bardzo innym, a nie chciałem by te wie kopki nieszczęścia ucierpiały jeszcze bardziej.
Byliśmy atrakcją tygodnia, kiedy to mijający nas uczniowie z niedowierzaniem wpatrywali się w pokryte ładnymi owadami osoby. Mogli się cieszyć, że nikt nie wiedział, kim są, chociaż na pewno nie trudno było się tego domyślić. Niestety na naszej drodze pojawił się także Irytek, który z rozkoszą zaczął wykrzykiwać błędne komendy, które zagłuszały moje słowa.
- Langlock! – warknąłem rozeźlony. Było mi i bez niego wystarczająco ciężko, a Peter zdołał trzy razy potknąć się o własne nogi lądując na twarzy, o ile gdzieś tam pod motylami była jeszcze jakaś twarz. Irytek zacharczał, ale z jego gardła nie wydobył się żaden więcej krzyk. Poltergeist rzucił mi wściekłe spojrzenie i zniknął nam z oczu wściekły i rozżalony. Na pewno miało minąć trochę czasu zanim język odklei się od jego podniebienia. Syriusz sam nauczył mnie tego zaklęcia, więc mógł być ze mnie w tej chwili dumny. Zająłem się jednak prowadzeniem kolegów zamiast rozczulać się nad swoimi umiejętnościami.
Najgorsze były schody. Ja idąc przodem starałem się podpowiadać przyjaciołom, co mają robić, zaś Syri i Sheva asekurowali ich by przypadkiem dwa „motylowe elfy”, jak nazwała ich jakaś pierwszoklasistka, nie wylądowały na samym dole schodów w stanie nienadającym się do niczego. Nie wątpiłem nawet, że mogłoby być po nich, gdyby tak zaczęli turlać się na sam dół. Miałbym ich wtedy na sumieniu, ponieważ nie potrafiłem znaleźć w swojej pamięci żadnego przeciw-zaklęcia.
- Poproszę Severusa by następnym razem zaklinał ich na znane mi sposoby. – mruknąłem dla żartu, ale wzrok Syriusza, na który się natknąłem uzmysłowił mi, że dla niego nie była to forma żartu, którą potrafiłby przełknąć ze spokojem. Miałem wrażenie, że z każdą chwilą z jakiegoś powodu coraz bardziej i bardziej nienawidził Ślizgona.

piątek, 18 marca 2011

Widzieć

Eric i Cornel pojawią się w następnym tygodniu. Na specjalne życzenie Kayaczka.


10 października
Zauważyłem, że coraz częściej kręciłem się koło gabinetów nauczycieli. Zupełnie jakbym popadał w paranoję, albo nieświadomie chciał wywęszyć jakiś podstęp. W ostateczności nie potrafiłem jednakże nad tym zapanować i dlatego bez przerwy zapominałem się kierując swoje kroki do wybranych miejsc. W sumie były dwa, bez których nie mogłem się obejść, a należały do nich gabinety Seed i Wavele. Czułem się naprawdę głupio dopuszczając do takiego stanu rzeczy. Zapewne byłem jedyną osobą na świecie, która tak fanatycznie podchodziła do czegoś poniekąd bardzo błahego, gdyż nie wątpiłem, że właśnie tak określiłaby moje problemy większość osób. Denerwowanie się jednak nic nie dawało, ale jakkolwiek próbowałem sobie to wmówić, nie przynosiło to efektów. Od rozmowy z Syriuszem chyba tym bardziej dręczyły mnie pytania, na które on nie mógł odpowiedzieć. Było już między nami zdecydowanie lepiej, jednakże ja nie zapominałem o bólu, jaki czułem wcześniej, chociaż nie trudno było zrzucić go gdzieś na samo dno podświadomości. Przez wiele lat robiłem tak z moim problemem wilkołactwa, więc mogłem nazywać siebie mistrzem sztuki ukrywania czegoś przed samym sobą. Wtedy właśnie pozwalałem by moja znienawidzona dotychczas natura brała nade mną górę. Mogłem się śmiać, bawić, a świadomość prawdziwych uczuć zanikała. Nie lubiłem kiedy niepewność i strach brały nade mną górę, jak w chwilach, kiedy kręciłem się w miejscach, gdzie w ogóle nie powinno mnie być. Wolałem być silny i wytrwały, jak przystało mężczyźnie, a nie zwyczajnemu mięczakowi. Przecież byłem wilkołakiem, więc dlaczego miałem okazywać tak wielką słabość? Wiele musiało się zmienić w moim życiu, a teraz był idealny moment.
I tym razem niespodziewanie znalazłem się niemal pod samym gabinetem nauczyciela run. Wypominałem sobie swoją głupotę, ale mój codzienny patrol musiał się odmyć. Wykorzystałem, więc okazję i wyjrzałem zza rogu, gdyż wyczuwałem zapachy i słyszałem jakieś odgłosy, jakby ktoś był niedaleko. I nie myliłem się. Zarumieniony cofnąłem szybko głowę. Seed i Wavele całowali się przed jego drzwiami i nie dało się nie zauważyć namiętności, jaka objawiała się w tym pocałunku. Niemal się zasysali wzajemnie. Skrzywiłem się z obrzydzeniem i niesamowicie zawstydzony wyjrzałem jeszcze raz. Nie było wątpliwości, że między nimi coś iskrzyło, chociaż to raczej nieodpowiednie określenie. Oni musieli być parą, a Syri musiał o tym wiedzieć! Na pewno właśnie o tym nie chciał powiedzieć, to ukrywał i w tym im pomagał! W byciu razem, może nawet potajemnych spotkaniach! Black był kupidynkiem, który miał czuwać nad tym związkiem, jeśli związkiem to już było.
Odczułem nagłą ulgę. Niesłusznie oskarżałem go w swoim wnętrzu o zdradę, niepotrzebnie przysporzyłem mu kłopotów. Należały mu się wielkie przeprosiny, chociaż nie specjalnie byłem na to gotowy. Teraz, kiedy miałem pewność, co do intencji Syriusza, kiedy chodził do Seed cichaczem w tajemnicy przede mną, byłem także bardziej pewny siebie. Mogłem, więc potrzymać go w niepewności jeszcze jakiś czas, a później wynagrodzić stracony czas. Mogłem także udawać największą ofiarę tego nieporozumienia, co niesamowicie mnie nęciło. Syri starałby się wtedy dogodzić mi możliwie najbardziej, bym się więcej nigdy nie gniewał. Musiałem przemyśleć wszystkie opcje, ale moja mniej układna natura żądała ode mnie większej samolubności. Przecież Remus Lupin nie był całkowicie bezbronny, był grzeczny, ale potrafił przymknąć oczy na to, co kombinowali jego przyjaciele, a mało tego często sam brał w tym udział. A więc dlaczego miałbym rezygnować z wygód na rzecz Blacka?
- Dobra, dobra. Wyszalejesz się Wilkołaku, ale teraz siedź spokojnie. – powiedziałem do samego siebie, by uspokoić moje drugie ja, to siedzące gdzieś głęboko i wychodzące tylko w czasie pełni. Postanowiłem wrócić do dormitorium, by jakoś zapomnieć o tym, czego byłem świadkiem. Do najprzyjemniejszych widoków to przecież nie należało. Nauczycielka, której nie lubię i profesor, którego uważałem za bardzo miłego. Okropne połączenie.
 - Rozmawiasz sam ze sobą, Remi? – Sheva naprawdę mnie wystraszył pojawiając się jakby znikąd za moimi plecami. Ciśnienie na pewno mi podskoczyło, kiedy tak niespodziewanie krzyknął niedaleko.
- Umrę przez ciebie! – rzuciłem nadąsany, jednak cieszyłem się widząc go. Musiałem powiedzieć komuś o tym, co widziałem, a on nadawał się idealnie. Wyszeptałem, więc do jego ucha wszystko, co udało mi się zobaczyć. Andrew słuchał uważnie i uśmiechał się pod nosem.
- Dlaczego ja tego nie widziałem?! – teatralnym gestem osłonił oczy ramieniem, jakby udawał płaczącego. – To musiał być wspaniały widok!
- Był paskudny! – zapewniłem urażony. Przecież on nie mógł uważać, że cokolwiek poza niesmakiem pozostawał po przyłapaniu tych dwojga na namiętnych uściskach i pocałunkach.
- Przesadzasz, Remusie. W końcu masz pewność, że Seed nie interesuje się Syriuszem, a tobie źle. Poza tym ona stanowiła zagrożenie dla każdej dziewczyny w szkole, mogła odbić każdego chłopaka. Nawet ja pewnie byłbym nią zainteresowany, gdyby zaczęła się o mnie starać. Skoro Wavele ją usidlił to możesz oddychać spokojnie, prawda? Poza tym on także był zagrożeniem. Dziewczyny za nim szalały. Dowcipny, miły, uroczy. Ja tam się cieszę i chętnie bym popatrzył. Może planują ślub! Ale by było! James płakałby jak dziecko i błagał ją na kolanach by nie popełniała takiego błędu! – chłopak pozwolił sobie na fantazje i wydawało mi się, że wcale nie były one tak dalekie od prawdy. – Oferowałby siebie zamiast innych, a gdyby musiał sam przygotowałby tort niespodziankę z sobą w środku. Jestem pewny, że właśnie tak by zrobił! A gdyby sam na to nie wpadł to ja bym mu podpowiedział i załatwione. – zaczął chichotać pod nosem rozbawiony.
- Jesteś wredny. – uśmiechnąłem się mimo woli. Sheva miał rację, co do Pottera. Nie wątpiłem nawet, że przewiązałby się czerwoną wstążką nie ubierając na siebie nawet bielizny.
- Ha, widzę ten twój błysk w oczach. Sam masz głupie myśli na ten temat, a obwiniasz mnie! – tryumfalny ton jego głosu sprawiał, że czułem się winny.
- Nie prawda! Chodź, bo nagle mam ochotę spędzić chwilę w bibliotece! – zmieniłem pospiesznie temat. Prawdę powiedziawszy nie wiedziałem, czego miałbym szukać w bibliotece, ale było to niewątpliwie najlepsze możliwe rozwiązanie.
- Czyżby ktoś tutaj wyczuwał młodego Blacka? – podejrzany uśmiech pojawił się na wargach Andrew. – Widziałem Regulusa, który nieodwołalnie zmierzał właśnie w tamtym kierunku.
Zarumieniłem się. Oczywiście, że nie wyczuwałem w żaden sposób młodszego brata Syriusza! Pomagałem mu tylko czasami w nauce, było mi go żal, kiedy Syri go ignorował. Nic więcej mnie nie łączyło z Regulusem, ani nic łączyć mnie z nim nie miało. Jak w ogóle Sheva mógł tak mówić?! Jego śmiech było jednak słychać na całym korytarzu, co mnie irytowało, ale nie potrafiłem gniewać się na przyjaciela. Nie na niego. Zbyt wiele mu zawdzięczałem.
- Tylko nie mów Syriuszowi czegoś takiego! Nie chcę żeby teraz to on się na mnie gniewał.
- O wilku mowa, a wilk tuż. – Sheva objął mnie ramieniem, kiedy dostrzegł Syriusza biegnącego korytarzem.
- Później będziesz robił mi na złość! – kruczowłosy warknął na Andrew, gdy tylko był blisko nas. – Mamy problem i Remus musi nam pomóc. – spojrzał na mnie błagalnie i jednocześnie przepraszająco, co znaczyło, że musiał coś przeskrobać. – Bo widzisz... – wymownie wskazał palcem pełznące za nim dwa węże, które chyba bez celu rozchodziły się po korytarzu.
- Co? – nie pojmowałem, co miałoby to oznaczać, więc Black kontynuował.
- Ja, James i Peter poszliśmy się zabawić kosztem Snape’a tylko, wiesz... Mieliśmy mały problem... Ja schowałem się za chłopakami i oni wzięli na siebie zaklęcie. No i... Z resztą sam zobaczysz! – złapał mnie za rękę i zaczął ciągnąć. Nie opierałem się, chociaż nie wiem, czy on także zdawał sobie sprawę z tego, że od bardzo dawna się nie dotykaliśmy nawet w taki sposób. Czułem ciepło jego dłoni na swoich palcach. To był przecież Syriusz, a on zawsze był niebywale cieplutki. Mój ukochany Syri, który teraz powinien dostać ode mnie po głowie, za to, że dokuczał Severusowi.
Nie potrzebowaliśmy wiele by dotrzeć na miejsce. Co chwilę mijały nas różne węże, a to oznaczało wielkie kłopoty. I rzeczywiście tak było. Przed nami piętrzyła się spora kupka gadów, a wśród niej mogłem dostrzec zaledwie jakąś nogę i rękę. Miałem nadzieję, że poza tymi częściami ciała istniało coś jeszcze. Domyślałem się, że to właśnie to było Potterem i Pettigrew.
- To robota Severusa? – upewniłem się. Nie interesowałem się nigdy tego rodzaju zaklęciami, jednak teraz musiałem dać z siebie wszystko by pozbyć się węży z przyjaciół i oszczędzić im przykrej rozmowy z którymś z nauczycieli.
Za naszymi plecami rozległ się dziewczęcy pisk. Ktoś musiał właśnie zauważyć jednego z pupili moich kolegów, którzy miałem wielką nadzieję, że byli w stanie oddychać. Myślałem nad jakimś zaklęciem, które pomogłoby mi pozbyć się gadów. Na pewno nie mogłem znać przeciw-zaklęcia na czar rzucony przez Ślizgona. Może, chociaż nauczą się, że z pewnymi osobami nie warto zaczynać.

środa, 16 marca 2011

Kartka z pamiętnika CXV - Victor Wavele

Nigdy nie uważałem się za kogoś stuprocentowo wiernego, chociaż nie zdradzałem kochanków fizycznie. Inaczej miała się rzecz z moimi myślami. Nie stroniłem od wyrażania swojego zachwytu nad innymi, nie rzadko szczerze oświadczałem, co myślę na pewne tematy ściśle związane z podobającymi mi się osobami. Moja fantazja także miała wielki udział w tym wszystkim. Nikt przecież nie zabraniał mi wyobrażania sobie związku z kimś innym niż mój aktualny partner. Mimo wszystko to nie ja zrywałem, nawet, jeśli związek zaczynał mi ciążyć i przeszkadzać. Po prostu dawałem jasno do zrozumienia, że to już nie to samo, zaś kochankowie sami odchodzili. Tym razem jednak sprawy miały się trochę inaczej. Oczywiście zauważałem uroczych chłopców, atrakcyjnych mężczyzn, jednak nie byłem w stanie fantazjować o nich. Za każdym razem, gdy próbowałem przed oczyma pokazywał mi się Noel w tych jego kobiecych szmatkach, z wyzywającym uśmiechem na twarzy i masą tortur przychodzących na myśl, gdybym ośmielił się go zdradzić. Może i bał się tego, płakałby rzewnie, załamał się, ale nie odstąpiłby od zemsty, która na pewno uniemożliwiłaby mi znalezienie sobie kogoś innego. Z jakiegoś powodu nie wątpiłem, że mężczyzna byłby w stanie pozbawić mnie pewnej niemożliwie istotnej części ciała, z którą nie chciałem się jednak rozstawać.
Przekazując mi podczas śniadania liścik obiecał w nim pojawić się u mnie, gdy skończę swoje zajęcia. Nie spodziewałem się tylko, że nie zdołam wrócić do siebie, a on już będzie czekał przyczajony na korytarzu. Jego widok podniósł mój skarb o dobry centymetr w górę. Nie musiałem gustować w damskich łaszkach, by podniecić się tym, co ukazało się moim oczom. Noel odsłaniający zgrabne nogi mając na sobie cienkie rajstopy, bardzo krótką skórzaną mini spódnicę i wysokie buty na szpilce. Zupełnie jakby chciał mnie tym zdenerwować i pokazać, że jednak mam swoje fetysze, które on zdołał we mnie wyczytać. Nie mogłem zaprzeczyć, że moje ciało pragnęło go szaleńczo, gdy znęcał się nade mną psychicznie, a jego słodki uśmiech wydawał się niemal kpiący. Jeśli osiągnął zamierzony cel, to naprawdę mógł być z siebie dumny, gdyż ja nie lubiłem przegrywać, a w szczególności z nim.
- Czekasz, aż jakiś uczeń dobierze ci się do tyłka pod tym kawałkiem skóry? – syknąłem panując nad swoim pragnieniem, chociaż nad członkiem nie miałem już władzy.
- Na zajęcia ubieram się bardziej odpowiednio, a przecież teraz obaj jesteśmy wolni. – odparł łagodnie i podszedł do mnie ujmując moją twarz w wypielęgnowane dłonie. Był naprawdę piękny, chociaż nie należałem do zwolenników jakiegokolwiek makijażu. Jego usta smakowały jednak tak samo jak zawsze, gdy pocałował mnie lekko. To było zbyt wiele. Łapiąc go za kark wycisnąłem na jego ustach miażdżący pocałunek, złapałem jego udo żałując, że zamiast nagiej skóry wyczuwałem na nim materiał. Pragnąłem go jednak i on wiedział o tym lepiej niż ktokolwiek inny. Moje pożądanie spodobało mu się, co byłem w stanie poczuć w dolnych partiach mojego ciała, które stykały się z nim ciasno. Gdybym nie obawiał się, że ktoś nas zauważy na pewno nie wysilałbym się z wymacaniem klamki drzwi mojego gabinetu. W tym wypadku musiałem jednak powstrzymać samego siebie póki nie zniknąłem z nim wewnątrz pomieszczenia, gdzie byliśmy bezpieczni i nikt nie mógł dowiedzieć się, co takiego robimy.
Od dawna nie odczuwałem takiego pożądania jak dzisiaj. Mógłbym zedrzeć z Noela wszystkie te niby ubrania i wziąć go w każdej możliwej pozycji, byleby mieć już za sobą tę palącą lędźwie chuć. Nie byłem dżentelmenem, ani tym bardziej mistrzem wstrzemięźliwości. Jeśli potrzebowałem, to musiałem otrzymać wszystko, co potrzebne by uspokoić swoje ciało. Nic, więc dziwnego, że mając w głębokim poważaniu łóżka, sypialnie i inne udogodnienia porwałem Noela na ręce i położyłem na zwierzęcej skórze leżącej przed kominkiem. Kontrast pomiędzy naturą, którą symbolizowało niedźwiedzie futro, a Noelem był bolesny i może, dlatego właśnie chciałem pozbyć się wszystkich tych zbędnych dodatków z jego ciała, które zakłócały idealny obrazek, który chciałem widzieć. Pocałowałem gwałtownie miękkie wargi i nie panując nad sobą przylgnąłem do jego ciała. Moje pragnienie sprawiało, że cierpiałem i z trudem mogłem racjonalnie myśleć. Drżącymi z niecierpliwości dłońmi pozbyłem się spódniczki i przeklinałem głośno na rajstopy. Noel zawsze dbał o ubrania, więc gdybym je podarł niewątpliwie mógłbym zapomnieć o seksie i o nim na długi czas.
Kochanek odsunął do siebie moje spragnione go dłonie i ze ściągniętymi do kolan rajstopami i bielizną kazał mi siedzieć i czekać. Jeśli chciał mnie zabić to nieźle mu szło, gdyż byłem bliski zatrzymania akcji serca, gdy tak szalało w mojej piersi. On zaś sprawnie, jak gdyby nigdy nic rozpiął moje spodnie, uwolnił czającą się w nich bestię i wziął głęboko w usta. Jęknąłem głośno z odczuwanej rozkoszy. Zgrabne pośladki wypinał w tył, by móc pieścić mnie tymi idealnymi wargami. Musiałbym być szaleńcem by nie skorzystać z okazji. Oblizałem, więc palce nieustannie odczuwając obłędne pieszczoty na swoim członku i sięgnąłem do dwóch jasnych bułeczek. Między nimi krył się środek tarczy strzelniczej oznaczony stoma punktami. Wydawało mi się, że oszaleję, gdy wsunąłem w tamto miejsce palec, przymykając oczy. Dreszcze, które przeszły przez moje ciało były efektem wszystkich doznań. Mój palec wnikał głębiej wraz z członkiem masowanym przez język.
Nacisnąłem specjalnie najczulsze z miejsc, zaś Noel podskoczył z wrażenia. Ukąsił mnie zdecydowanie zbyt mocno, a ja uwolniłem ze swojego ciała eliksir miłości, jak zwykł go ostatnimi czasy nazywać mój partner. Nie zapomniałem jednak przekląć, gdyż ból spowodowany przez ostre zęby nie należał do najprzyjemniejszych.
- Chcesz mi go odgryźć?! – syknąłem wpatrując się w moje biedne ciało, które jednak wcale nie straciło na wartości. Nadal piąłem się w górę. Jakkolwiek te usta były przyjemne, to ja pragnąłem tych drugich.
W nosie miałem jego przeprosiny. Położyłem go tak jak leżeć powinien od samego początku i spokojniejszy niż zdjąłem najpierw buty, a później największe przekleństwo ludzkości, którego nienawidziłem. Pozbyłem się wszystkiego, co miał na sobie i dopiero wtedy uznałem, że jestem, chociaż częściowo zadowolony. Wyeksponowany cudownie mężczyzna wydawał mi się apetycznym kąskiem, zupełnie jak ofiara złożona bogom, lub bestii. Uśmiechnąłem się do siebie myśląc o tym. Ja byłem bestią, on ofiarą i zaraz z pewnością miałem go pożreć całego. Wycelowałem różdżką w ściśnięte wejście rzucając proste zaklęcie nawilżające. To mi jednak nie wystarczało. Złapałem go, więc pod kolana i podciągnąłem w górę by dostać się do dziurki językiem. Słysząc zażenowany jęk z pasją i ochotą zabrałem się do lizania. Ponownie odczuwałem palącą chęć wbicia się w środek. Mój język przekazywał informacje do nerwów w członku chwaląc się jak cudownie jest wciskać się w ten tyłeczek, a zazdrosny penis kipiał ze złości.
- Vic... tor! Prze... stań... drę... czyć! Ah! – Noel wił się i rzucał biodrami. Mój bezpośredni atak musiał podobać mu się bardziej niż cokolwiek innego skoro piszczał tak pięknie, gdy jego ciało szukało drogi do spełnienia. Sam nie miałem już sił i bezpardonowo wtargnąłem do ciepłego, drżącego wnętrza, które zacisnęło się na mnie mocno. Kochanek krzyknął cicho szczytując, gdy w końcu otrzymał to upragnione pchnięcie.
Pocałowałem łapiące gwałtownie powietrze usta i nie czekałem na to, aż Seed zdoła odzyskać siły. Moje biodra same wiedziały, co i jak mają robić, gdzie szukać spełnienia. Dłonie młodszego ode mnie mężczyzny wpijały palce w moje plecy udowadniając jak dobrze musiało być ich właścicielowi. Noel płakał z rozkoszy i wcale nie wstydził się jęczeć głośno i błagalnie. Potrafił być taki bezwstydny, kiedy go pragnąłem. Miałem ochotę powiedzieć coś ironicznego, dokuczyć mu, ale nie byłem w stanie wydobyć z siebie głosu. Jeśli moje ciało krzyczało to z pewnością członkiem, który w tej chwili czuł się lepiej niż kiedykolwiek.
- Jesteś. Piękny. – wydusiłem mu do ucha zanim pozwoliłem sobie na wytrysk. Odczułem niebywałą ulgę, ale moje ciało wiedziało, że stać mnie jeszcze na więcej. Nie miałem w planach ruszać się z miejsca, które zastępowało nam łóżko, jednak, gdy Noel przylgnął do mnie jakbym miał mu nagle uciec byłem pewny, że i on nie miał większej ochoty przenosić się gdziekolwiek. – Będziesz chodził nagi, kiedy zaczniemy mieszkać razem. – rzuciłem nie myśląc. Nie zdawałem sobie z tego sprawy przez pierwsze kilkanaście sekund, a później było już za późno by to odwołać. Seed słyszał i popatrzył na mnie ostrzegawczo.
- I ani się waż zmieniać zdania. – syknął rozkazująco, by nagle znowu z miną rozleniwionego zwierzaka wtulić się we mnie w nadziei na kolejną rundę.

niedziela, 13 marca 2011

Dla dobra szkoły

8 października
Może i miałem wielkie plany, co do dąsania się na Syriusza i unikania go w nieskończoność, jednak kończyły mi się pomysły, wymówki i okazje. Co najgorsze kruczowłosy był naprawdę poirytowany i naprawdę łatwo się denerwował. Chociaż nie odczułem tego na własnej skórze trafiało mi się, iż wchodząc do Pokoju Wspólnego byłem świadkiem, jak dręczył młodszych uczniów byleby jakoś rozładować swoją złość. Nie musiałem pytać by wiedzieć, że mam rację. Poza tym zawsze, gdy mnie dostrzegał sam usuwał się w kąt tłumiąc wściekłość w sobie. Może nie chciał bym wiedział tę gorszą stronę jego charakteru, może bał się, że przestanę patrzeć na niego tak jak dawniej, gdy tylko dowiem się, jaki jest gdzieś tam w głębi? Potrafiłem to zrozumieć, gdyż przecież sam do niedawna byłem w podobnej sytuacji, gdy ukrywałem przed przyjaciółmi moją likantropię. Czułem się winny widząc spojrzenia zaszczutych przez Blacka uczniów, którzy wyglądali jakby mieli płakać, gdy po raz kolejny już chłopak czepiał się ich o coś. Do tego dochodziła także obawa o dobro całej szkoły. Wystarczył jeden incydent, by wybić mi z głowy dłuższe fochy.
Podczas eliksirów, kiedy to uczyliśmy się przygotowywać wywar pozwalający oddychać pod wodą zrozumiałem, że moje fochy nie służą Syriuszowi i nie chodziło bynajmniej o coś tak trywialnego, jak jego samopoczucie. Pod koniec zajęć, jak zawsze, Slughorn sprawdzał, jak nam poszło. Nie spodziewałem się wiele po swoim eliksirze, który przypominał błękitne błoto wypuszczające z siebie zielone bąbelki podczas gotowania. Niedaleko mnie Severus kończył wywar w swoim kociołku i stąd też wiedziałem, jak nieudana była moja próba uzyskania idealnej substancji, która powinna przypominać wodę morską o zabarwieniu zdecydowanie naturalnym. Cała inspekcja skończyła się jednak ledwie się zaczęła. Stając przy kociołku Blacka Slughorn zamoczył w nim swoją warząchew. Coś zasyczało, zadymiło i zamoczona powierzchnia zniknęła całkowicie stopiona w eliksirze Syriusza. Nauczyciel aż podskoczył i zaczął dziękować, mówiąc samemu do siebie, za chronione zaklęciami kociołki. W przeciwnym razie mielibyśmy porządną dziurę na środku Sali, nie wspominając o innych zniszczeniach, jakich mógłby dokonać „kwas” Blacka. Slughorn kazał wszystkim odsunąć się na znaczną odległość i przynieść sobie swoje okulary. Przypominały mi gogle, których James używał podczas meczów quidditcha. Profesor założył je i zabrał się za naprawienie tego, co Syri zdołał zepsuć. Miałem nadzieję, że uda się zniwelować działanie tego eliksiru, by nie narobił szkód. Patrząc wtedy na Blacka było mi go żal. Przygnębiony, trochę zły na siebie i wszystko w koło stał ze spuszczoną głową. Zupełnie inny niż zawsze. Nie potrafiłem go dłużej męczyć, chociaż nie byłem przekonany czy to dobry pomysł. Musiałem jednakże zacząć działać.
Na łóżku chłopaka zostawiłem liścik, w którym podałem mu dokładną godzinę i miejsce, w którym mieliśmy się spotkać, by zamienić ze sobą te kilka słów. Wybrałem wejście do biblioteki, jako najodpowiedniejsze. Często przechodziły tamtędy różne osoby, a jednak nie rzadko była chwila spokoju, kiedy to zostawało się sam na sam z korytarzem. Specjalnie też postanowiłem spotkać się przed podwieczorkiem, by zyskać może jakąś słodkość, kiedy się rozstaniemy.
Syri był na miejscu chyba o pół godziny wcześniej niż powinien. Kiedy się pojawiłem uśmiechał się z wdzięcznością. Nie był to pewny siebie uśmiech, jakim nie jednokrotnie mnie obdarzał, ale jednak miał w sobie coś z typowego dla Blacka uroku.
- Dziękuję, że się zgodziłeś. – powiedział na wstępie ignorując kilka dziewczyn wychodzących z biblioteki, jakby wcale ich nie było, a jego spojrzenie utkwione było we mnie przez cały czas.
- To nie była łatwa decyzja. – starałem się by mój głos brzmiał całkowicie normalnie, chociaż nie wiem, czy mi się to udało.
- Domyślam się i dlatego przepraszam. Po prostu chciałbym wyjaśnić to wszystko. – był szczery, co do tego nie miałem wątpliwości. – Chodzi o to, że byłem u Seed tamtego dnia, tak? Jesteś o nią zazdrosny, a ja to zignorowałem i byłem u niej nie mówiąc ci o tym.
Zarumieniłem się słysząc z jego ust to, co było przecież prawdą. Tyle tylko, że ja nie myślałem aż tak wiele o zazdrości, której nie mogłem ukryć po tym, jak się zachowywałem. Syriusz miał rację, że właśnie to było powodem naszych problemów.
- Powinienem ci wszystko powiedzieć, a przynajmniej wyjaśnić, że muszę tam iść. Ona prosiła mnie o to, a ja nie mogłem odmówić nauczycielce. Poza tym jest coś, o czym nie wie nikt poza mną, Seed i Wavele i nikt inny wiedzieć nie może i to o to chodziło. Dlatego tam poszedłem. Przepraszam.
- Nie. To ja przepraszam. Zachowałem się jak dziecko. – przyznałem z ciężkim westchnieniem. – Nie powinienem cię unikać...
- I wybaczasz mi? – zapytał z nadzieją.
- Tak. Ale... – nie wiedziałem, czy powinienem to dodawać, ale czułem, że muszę. – Ale chciałbym żebyś dał mi czas do namysłu. Muszę pomyśleć o tym wszystkim, dobrze? – zupełnie nie miałem pojęcia, jak ubrać w słowa wszystko, co chciałem mu przekazać. Na pewno wyglądałem na równie zagubionego, na jakiego się czułem. Bardzo chciałem, by Syriusz rozumiał bez słów, co mam na myśli, lub nawet potrafił czytać z moich oczu. To ostatnie było niemożliwe, co uważałem za ogromną stratę.
- Więc już jest między nami dobrze, tak? – uśmiechnął się z wyraźną ulgą na twarzy.
- Dobrze, ale... chciałbym poczekać z... ze wszystkim. Rozumiesz, prawda?
Uśmiech zniknął z ust chłopaka. Skinął nieznacznie głową.
- To znaczy, że jesteśmy tylko kolegami i nic więcej. – wydawał się zraniony. Nie chciałem tego, ale i nie widziałem innej drogi. Po prostu musiałem mieć pewność, że on chce ze mną być, że ja zdołam patrzeć na niego jak dawniej, że otworzę się, zapomnę. – Poczekam. – dodał odważnie i twardo. – Będę czekał ile będę musiał i będę nadal dawał ci desery budyniowe na podwieczorek. Widziałem, jak je jesz. Lubisz je. – gdy ja byłem rumiany on odzyskał humor. Z jakiegoś powodu ja także czułem się o wiele lepiej. Wierzyłem w jego słowa odnoszące się do wizyty u Seed i rozumiałem, że nie chciał źle, chociaż wyszło nie najlepiej. Pocałowałem go w policzek, by miał pewność, że już się nie gniewam, że nie chcę go unikać, czy szukać sposobu by się wykręcić i uciec. On musiałem wiedzieć, że nadal chciałbym z nim być, a jednak potrzebowałem czasu. Poza tym, nie miałem pojęcia ile czasu zajmie mi podejmowanie decyzji, a nie chciałem, by nagle okazało się, iż Syriusz ze mnie zrezygnował uznając, że tak długi okres oczekiwania oznaczał odmowę i rozstanie.
- A co do Shevy... To on jest przyjacielem, chociaż chce ci trochę dokuczyć. Nie gniewaj się na niego.
Syri skinął głową. Czułem się teraz niezręcznie i nie wiedziałem, co powinienem robić. Pokręciłem się chwilę w miejscu, aż w końcu postanowiłem się wycofać. Machnąłem mu ręką na pożegnanie nie mówiąc nic. Po prostu uciekłem wpadając za zakrętem na kogoś. Zdziwiłem się widząc Shevę z jego zadowoloną miną, która dodawała mu uroku buntownika.
- Wszystko słyszałem. – wyszczerzył się. – I uważam, że dobrze zrobiłeś. Ale teraz poświęcisz mi trochę czasu, który zmarnowaliśmy na Syriusza. – pochylił się i dał mi szybkiego buziaka w usta. Oczywistym było, dlaczego to zrobił. Chciał mnie zawstydzić i zdenerwować Syriusza, który przecież i tak o niczym nie wiedział. Chłopak chciał czerpać satysfakcję ze wszystkiego, co robił, ale w tej chwili niewiele mógł osiągnąć. Złapałem go za koszulę i przyciągnąłem. Oddałem jego buziaka z całą pewnością siebie, na jaką było mnie stać.
- Nie wygrasz, bo wiem, że jesteś tylko przyjacielem, tak jak ja dla ciebie. A Syriuszowi i tak powiem, kiedy będzie po wszystkim. – pokazałem przyjacielowi język i ruszyłem przed siebie. – Idziemy na błonia, chcę się nasłonecznić. Brakuje mi energii. – dodałem rozkazującym tonem. Nie przejmowałem się specjalnie Andrew i jego zagraniami. Poza tym ufałem mu bezgranicznie i nigdy nie uwierzyłbym, że mógłby mnie w jakikolwiek sposób wykorzystać. Nawet gdybym nagle obudził się obok niego zupełnie nagi nie pamiętając, co działo się dzień wcześniej, nie miałbym wątpliwości, że to tylko głupi przypadek. Syriusz na pewno także nie posądziłby mnie o zdradzanie go z jasnowłosym. Miałem, co do tego stu procentową pewność.

piątek, 11 marca 2011

Rozmowa

Całym sercem jestem z Japonią.


3 października
Było mi bardzo ciężko i wcale nie czułem się najlepiej unikając Syriusza, jednak bałem się rozmowy z nim. Nie mogłem znaleźć w sobie odwagi by, chociaż zamienić z nim kilka słów, a co dopiero podjąć dłuższą konwersację na temat tego, co się wydarzyło do tej pory. Nie chodziło na pewno o to, co mógłbym usłyszeć, tylko tego byłem pewny. Czego w takim razie się obawiałem? Nie miałem pojęcia. Może nadal byłem trochę zły, ponieważ sama myśl o spojrzeniu w oczy Syriusza sprawiała, że moje ciało spinało się, a dłonie zaciskały w pięści. Całe szczęście wściekłość szybko znikała, a kiedy Black podchodził do mnie znowu powracała bezsilność i chorobliwa chęć ucieczki, byleby trzymać się od niego jak najdalej. Musiałem jednakże przyznać, że musiało mu nadal na mnie zależeć skoro podrzucał mi słodycze. Gdyby robił to w innych okolicznościach rumieniłbym się z zawstydzenia i cieszył jego romantycznym usposobieniem, w tej jednak sytuacji po prostu nie wiedziałem, co mam robić. Ukrywałem łakocie nie chcąc ich jeść, ale i nie potrafiąc oddać ich komuś innemu. Jednego za to nie mogłem sobie odmówić. Budyniu na zimno, który dziś przekazała mi Zardi. Przyczepiona była do niego karteczka z prośbą Syriusza o poświęcenie mu kilku chwil, którą zignorowałem, jednak budyń zjadłem cały. Czy znaczyło to, że nie wszystko stracone? To możliwe, chociaż nie uważałem się za osobę, która dałaby się przekupić słodyczami. Ale czy w takim razie mogłem znaleźć w sobie odwagę i siłę by porozmawiać z Blackiem?
- Nie powinieneś się tym wcale martwić. – Sheva pogładził moją dłoń.
Siedzieliśmy w bibliotece zajęci nauką, zadaniami i ogólnie swoimi sprawami. Najwyraźniej musiałem zamyślić się widocznie, a chłopak domyślił się powodu, dla którego myśli moje odpłynęły w rejony niezwiązane z zajęciami.
- W końcu się przełamiesz i postanowisz z nim pomówić. Jestem pewny, że Syriusz nie chciał zrobić nic złego. Należy mu się jednak nauczka. Muszę mieć pewność, że nic podobnego się nie stanie, gdy mnie już tutaj nie będzie.
- Nie mówmy o tym. Z jednego przykrego tematu przechodzimy na tym gorszy. To będzie bardzo trudne, kiedy nagle znikniesz. Wolałbym żebyś kończył szkołę tutaj. – miałem ochotę płakać. Już odczuwałem wyraźną pustkę, mimo że Andrew był obok. Nie chciałem sobie nawet wyobrażać sytuacji, kiedy nie spotkam go w pociągu, jego łóżko zostanie puste, a ja nie będę mógł z nim rozmawiać. Bez niego szkoła nie będzie już taka sama.
- Przyzwyczaisz się. Poza tym mamy sowy, a więc nic nie powinno się stać, prawda? Coś wymyślimy. Teraz są ważniejsze sprawy niż to. Syriusz najchętniej obiłby mi twarz, gdyby tylko miał okazję znaleźć się ze mną sam na sam w miejscu, gdzie nikt nam nie przeszkodzi. – westchnął z uśmiechem rozbawienia na twarzy. Nie podobało mi się, że dla mnie naraża się na niechęć ze strony kruczowłosego, ale nie potrafiłem go przekonać, by zmienił taktykę, a i nie do końca tego chciałem. Czułbym się bez niego zagubiony i samotny. – Patrz, kto idzie. Mistrz denerwowania chłopaka i godzenia się z nim.
Nie wiedziałem, o kogo chodzi póki nie spojrzałem za siebie w stronę drzwi. Właśnie wszedł Michael w ciężkich butach sięgających kolan, zapinanych z boku na klamry połączone łańcuchem. On nigdy nie przejmował się zasadami, a w czasie zajęć szaty szkolne przysłaniały jego nieprzepisowy strój. Teraz jednak prezentował wszystkim odsłonięty w połowie tors wyłaniający się zza rozpiętych guzików koszuli, a długi płaszcz z lekkiego materiału poruszał się popychany pędem powietrza, gdy chłopak podchodził do nas. Długie włosy podpiął spinką z czaszeczką nad uchem dodając do tego swój zwyczajny szeroki uśmiech. Nauczyłem się już dawno nie zastanawiać nad tym, jak przekonuje nauczycieli, by siłą sami go nie ubierali. On po prostu lubił się odznaczać i zwracać na siebie uwagę wszystkich. Jego charakter także miał w sobie coś unikalnego i zapewne to sprawiło, że Sheva zwabił go do biblioteki, by dowiedzieć się kilku ciekawych szczegółów, które mogłyby nam jakoś pomóc. Nie wiedziałem tylko, dlaczego musieliśmy umówić się w miejscu, gdzie każdy będzie o tym wiedział, ale ufałem przyjacielowi.
- Usiądź, nie zabiorę ci wiele czasu. – Andrew wskazał miejsce Ślizgonowi i uśmiechał się przymilnie. – Powiedz mi tylko, jak to robisz, że Gabriel zawsze wybacza ci twoje głupie przewinienia. – zaczął od razu od konkretów, co chociaż nie zdziwiło Michaela to musiało go zainteresować.
- I po to mnie tutaj ściągnąłeś? – skrzywił się najwyraźniej oczekując, że będzie się działo coś o wiele ciekawszego. – Pewnie w zmowie z Gabrielem, co? Już od dawna się odgraża, że zrobi czystki w moich rzeczach, kiedy tylko odstąpię go na dłuższą chwilę. – zadrżał teatralnie. – To, o co w ogóle chodzi? – wyszczerzył się nie zważając na swoje poprzednie słowa. Nic dziwnego, że przyciągał spojrzenia dziewczyn w bibliotece, kiedy na przystojnej twarzy pojawiały się dziecięce grymasy.
- Przecież już mówiłem. Chcę wiedzieć, jak zawsze godzisz się z Gabrielem. Nie pytaj nawet, o co chodzi, bo i tak się nie dowiesz, a skoro spieszy ci się chronić swoje rzeczy to radzę się streszczać. – podziwiałem Shevę, ze potrafił w taki sposób rozmawiać ze starszym kolegą, mało tego ze Slytherinu. Oni rzadko pozwalali sobą manipulować, nawet, jeśli bywali wyjątkowo mili.
- Wrednota! Używam swojego uroku osobistego, oczywiście. Ale najczęściej to on przychodzi do mnie widząc jak nieudolnie staram się przeprosić. Jestem mistrzem wpadek, ale nie mistrzem błagania o wybaczenie. Gdyby Gabriel nie był tak wyrozumiały już dawno rzuciłby mnie i zerwał wszelki kontakt. Zna mnie dobrze i wie, czego się spodziewać. – wzruszył ramionami, jakby właśnie powiedział coś oczywistego i nie rozumiał, jaka tajemnica miałaby się za tym kryć. – To on mnie stworzył, że tak powiem. Pod jego wpływem stałem się tym, kim jestem. No, eksperyment wymknął się spod kontroli, ale jednak nadal trzyma mnie na smyczy. – nagle na jego ustach pojawił się niesamowity uśmiech. – Pozwolicie, że was zostawię? Właśnie przyszło mi coś do głowy, a stracę natchnienie, jeśli natychmiast się stąd nie urwę.
- Tak, tak. – jasnowłosy machnął ręką ignorując Michaela, który w mgnieniu oka zniknął z biblioteki, jakby potrafił dosłownie rozpływać się w powietrzu. – I w ten oto sposób, Remi, nie doszliśmy nigdzie.
- Przeciwnie. – stwierdziłem. W czasie, kiedy oni rozmawiali ja analizowałem wszystko o ile było to możliwe. – Jest tylko jedno wyjście. Muszę sam być gotowy by wybaczyć Syriuszowi i by przeprosić za swoje zachowanie. – znałem siebie na tyle by wiedzieć, jak trudne potrafi to być. Walka z samym sobą była najgorsza ze wszystkich. Zawsze wymagała pokonania jakiejś cząstki własnego ‘ja’ i tym samym wygrany był przegranym. Nie było możliwości, by zgadzać się z własnymi przekonaniami, ponieważ one kłóciły się z uczuciami lub ciałem.
- Sprzeczki i kłótnie są potrzebne w związku. Dzięki temu zmienia się dotychczasowa rutyna i masz czas by zastanowić się nad tym, czy uczucia nie są inne niż były wcześniej. Chodźmy na spacer. Pogoda jest ładna, więc będzie nam się lepiej myślało. – chłopak sam pozbierał moje książki, a jego przyjazny uśmiech dodawał mi optymizmu. On na pewno miał rację, a starania Syriusza świadczyły o tym, że jego uczucia nadal są takie same. Jeśli do końca moich fochów będzie równie ambitny będę miał pewność, że nie zgrywa się by mnie odzyskać, jako przykrywkę dla czegoś innego, ale chce być ze mną. Tak naprawdę to ja byłem największym problemem. Zraniony chciałem uciec i jednocześnie nie potrafiłem. Nie wiedziałem, którą drogę miałbym wybrać. Obie wydawały się słuszne, a jednocześnie żadna nie była odpowiednia.
- Wszystko będzie dobrze. – w głosie chłopaka brzmiała pewność. Przerzucił moją torbę przez moje ramię, zabrał swoją i bezpardonowo złapał mnie za rękę prowadząc za sobą. Gdyby zrobił to ktoś inny czułbym się skrępowany, jednak w przypadku Andrew wiedziałem, że dla niego to zwyczajny gest i chyba każdy w mniejszym bądź większym stopniu wiedział, iż jego nie należy brać na serio. Z reszta każdy miał swoje własne życie i tylko Evans była na tyle uciążliwa, że potrafiła znaleźć czas na nękanie mnie. Teraz jednak w pełni skupiła się na poszukiwaniach cichego wielbiciela, wiec zarówno moje unikanie Syriusza, jak i czas spędzany z Shevą musiały pozostać niezauważone.
Zignorowałem wszystkie moje zmartwienia i postanowiłem nacieszyć się słońcem póki jeszcze je miałem. To było w tej chwili najważniejsze, a reszta i tak musiała się prędzej czy później rozwiązać.

środa, 9 marca 2011

Kartka z pamiętnika CXIV - Syriusz Black

Nigdy nie myślałem, że dzieląc z kimś pokój, należąc do tej samej grupy i będąc z tą osobą przyjaciółmi, mogę nie mieć możliwości by zamienić, chociaż kilka słów na konkretny temat będąc otoczonym przez ludzi, nie mówiąc już o sytuacji, kiedy bylibyśmy sam na sam. A jednak było to możliwe, a w moim przypadku powtarzało się dzień w dzień. Byłem poirytowany, zdesperowany, ale równocześnie potwornie bezsilny. Nie mogłem nic na to poradzić, a nawet próbując zapobiec codziennej rutynie nadal nie byłem w stanie przebić się przez mur, jaki powstał z mojej winy.
Od mojej niemej sprzeczki z Remusem minęło już kilka dni, a ja nie zamieniłem z nim nawet jednego słowa. Chłopak unikał mnie, jakbym mógł go czymś zarazić, a kiedy powchodziłem nagle przypominał sobie o czymś ważnym i znikał w mgnieniu oka. Na domiar złego Sheva wykorzystał sytuację i w chwili, kiedy Remus pozostawał na pastwę mojego losu i wydawać się mogło, że musieliśmy w końcu porozmawiać, pojawiał się jego obrońca, który z wymownym uśmiechem na twarzy porywał Lupina byleby przeszkodzić mi w wyjaśnieniu zaistniałej sytuacji.
Planowałem rozmówić się z Andrew, jednak i on zawsze potrafił znaleźć wymówkę by zniknąć mi z oczu i udaremnić planowaną ostrą wymianę poglądów. Tym też sposobem traciłem wszystko, co zyskałem do tej pory. Nie cieszyłem się specjalnie, iż Peter i James nadal są ze mną i oni jedyni zachowują cię naturalnie. Nie miałem pojęcia, czy nie widzą, co się dzieje, czy są obojętni, a pytać o to nie zamierzałem. I tak miałem już wystarczająco dużo problemów.
Miałem wrażenie, że tylko Zardi wiedziała, że coś jest nie tak między mną, a Remusem. Musiała coś podejrzewać skoro w czasie przynajmniej ona i Agnes oddzielały mnie od Lupina i Shevy, zaś wszystkie inne posiłki jedliśmy o zupełnie innej godzinie. Nawet starając się spotkać z nimi w Wielkiej Sali nie mogłem trafić na odpowiedni moment. Z resztą jasnowłosy zawsze towarzyszył Remiemu, a przeciwko tej dwójce nie miałem szans sam jeden.
Podejrzewałem nawet, że Andrew znudził się starszym kochankiem i postanowił znaleźć sobie kogoś w swoim wieku by go zdominować. Jeśli okazałoby się to prawdą to byłem niemal na przegranej pozycji. Wiedziałem przecież, że ci dwaj są sobie najbliżsi, jako przyjaciele, a tym samym Sheva był moim największym konkurentem, który w przeciwieństwie do mnie nie podpadł Remusowi. Moja sytuacja była skrajnie beznadziejna.
Uznałem za słuszne przekonanie Remusa, że rozmowa ze mną przyniesie mu korzyści, ale tylko przekupienie go przychodziło mi do głowy. Jak inaczej mogłem pokazać, że zależy mi na pogodzeniu się, jeśli nie poprzez słodycze? Było to mało ambitne, ale miałem małą nadzieję, że Remi popatrzy na mnie przychylniej. Nie wiedziałem nawet, czy nadal mu na mnie zależy, ale czasami niewiedza była zbawienna. Nie wiem, co bym zrobił, gdyby Lupin odrzucił mnie mówiąc prosto z mostu, co myśli.
Tak więc codziennie podrzucałem na poduszkę Remusa jakąś czekoladkę by mógł ją znaleźć, gdy będzie kładł się spać, zaś rano kładłem je na jego szafce nocnej. To niebyło zbyt wiele, ale potrzebowałem sojusznika, by realizować większe przedsięwzięcia. Upatrywałem pomocy w jednej tylko osobie, chociaż nie wiedziałem jak dalece będzie ona otwarta na współpracę. Zbyt dobrze wiedziałem, jak bardzo zależy jej na walce o sprawiedliwość i prawdę w związkach, a moje przyznanie się do winy na pewno sprawi, że będzie się baczniej przyglądać mojemu postępowaniu. Zardi była jednak moim jedynym ratunkiem.
Upewniłem się, że Sheva i Remus naprawdę wyszli z Pokoju Wspólnego zanim podjąłem pierwszą próbę przekonania dziewczyny do współpracy. Nie zajmowała się niczym szczególnym, więc wiedziałem, iż dam sobie radę, a przynajmniej, że mnie nie spławi od razu.
- Zardi, mam taką małą malusieńką sprawę. – zacząłem prosto z mostu podchodząc do niej z błaganiem w oczach. Nie sądziłem, że ktoś taki, jak ona da się tym przekonać, ale zawsze wolałem próbować wszystkiego, niż ryzykować tak wiele.
- Ja wiem, że masz. – odłożyła na bok gazetę, którą przeglądała i usiadła prosto pokazując mi wdzięcznym gestem bym usiadł naprzeciwko niej. Czułem się głupio, ale dla niej była to poniekąd część zabawy. Nie mogłem jej za to winić, ponieważ sam wpakowałem się po uszy w nieprzyjemną kabałę. – Słucham, więc i radzę nic nie ukrywać, bo stracisz od razu swoją jedyną szansę. – nie owijała w bawełnę. Najgorsze było to, że nie wszystko mogłem jej powiedzieć, a więc stąpałem po bardzo niepewnym gruncie.
- Chodzi o Remusa. – wyjaśniłem, na co ona posłała mi jedno ze swoich wymownych spojrzeń ironicznego „Doprawdy? Nigdy bym na to nie wpadła”. Uznałem to jednak za dobry znak. – Widzisz, Remi jest trochę zazdrosny o Seed, a ona miała do mnie sprawę i musiałem do niej iść. Nie powiedziałem o tym Remusowi i on chyba się domyślił i teraz się wścieka. – pominąłem wszystkie znaczące szczegóły, ale przecież ogólny sens został przekazany. Nie mogło to zaspokoić ciekawskiej dziewczyny, jednak liczyłem na to, że poradzi sobie bez pikantnych opowieści o każdej drobnostce.
- A dalej? – wyraźnie chciała więcej, a ja musiałem ją rozczarować.
- Nie ma nic więcej. Tyle tylko. Nie mam jak z nim porozmawiać, więc nie wiem, co dokładnie się stało. Ja nie mam na sumieniu nic poza tym, że mu nie powiedziałem gdzie idę i po co. I nie mogę powiedzieć, po co, bo to jej tajemnica, jasne?
Dziewczyna prychnęła niezadowolona.
- Dobra. Więc czego ode mnie chcesz, bo raczej nie liczysz na szczerą rozmowę z Remusem i przekonanie go, że jesteś dobry, uczciwy i bardzo go kochasz, ale popełniłeś błąd mając przed nim tajemnicę? – nie musiała dodawać więcej. Jasnym było, że do tego ręki nie przyłoży, a i tak niewiele by to dało, a tylko bardziej wszystko zagmatwało. Gdybym wysługiwał się kimś w takich sprawach skończyłoby się na jeszcze większej złości Remiego.
- Wystarczy, że pomożesz mi w pewnej sprawie, a resztę sam jakoś załatwię. To znaczy, załatwię, jeśli Remus zechce ze mną porozmawiać, a Sheva nie będzie miał wtedy nic do gadania.
- Nie ma sprawy. Mów, o co chodzi i ustalimy od razu plan. Ale musisz mi dać słowo, że nie zdradzasz Remusa z Seed. – w jej oczach nie było ani cienia litości.
- Oszalałaś?! Oczywiście, że nie! – jakże cieszyłem się ze swoich umiejętności szybkiego reagowania. Gdybym zaczął się zastanawiać na pewno domyśliłaby się, że mam coś więcej na sumieniu, ale nie Seed była w tym wypadku problemem. Nie kłamałem zaprzeczając jakoby cokolwiek łączyło mnie z tą kobietą, ale Wavele to już inna sprawa.
- Wierzę, ale w takim razie, co mam robić, twoim zdaniem? – całe szczęście nie potrafiła czytać w myślach, bo byłoby po mnie.
- Będziesz poodrzucać Remusowi budyń na zimno w trakcie podwieczorku.
Jej mina mówiła więcej niż mogłyby wyrazić słowa.
- Hę?! – wpatrywała się we mnie, jakbym miał jakieś problemy z psychiką. Planowała usłyszeć coś więcej, ale nie mogłem jej zadowolić.
- To tyle. – potwierdziłem jej przypuszczenia. Opadła ciężko na oparcie swojego krzesła. – A czego się spodziewałaś, co? – byłem poirytowany.
 - A bo ja wiem? Porwanie, związanie i wytłumaczenie mu na siłę? Wiesz, coś bardziej romantycznego i gwałtownego, a nie... przemycanie budyniu pod stołem...
- Czegoś ty się naczytała? – nie chciałem jednak znać odpowiedzi na to pytanie. Dla własnego bezpieczeństwa machnąłem ręką, by przypadkiem nie postanowiła mi się zwierzyć. – Więc? Pomożesz, czy nie?
- A mam inne wyjście? Oczywiście, że pomogę. I rozumiem w tajemnicy przed Andrew? Raczej nie byłoby opłacalne karmić budyniem jego zamiast Remusa. – chyba powoli zaczynała rozumieć, w co od początku nie wątpiłem. Nawet z jej dziwnymi pomysłami, skądkolwiek się brały, musiała pojąć, o co chodziło w moim jakże prostym planie. – Od jutra możemy zaczynać i lepiej żebyś znalazł sobie teraz jakieś zajęcie. Nie będzie miło, jeśli z góry Remus lub Andrew będą wiedzieli, że z tobą pracuję.
- Dzięki, ratujesz mi skórę, naprawdę. – uśmiechnąłem się, ale Zardi wcale nie była tak entuzjastycznie nastawiona. Nie zdziwiłbym się, gdyby kiedyś przyszła po odbiór przysługi, a przecież już nie jedną mi wyświadczyła. Miałem u niej ogromny dług wdzięczności.