środa, 22 czerwca 2011

Nie dociera

BIORĘ WOLNE DO DNIA URODZIN BLOGA TJ. 2 LIPCA. WYJĄTKOWO TEGO DNIA POJAWI SIĘ NOTKA, DALEJ JUŻ BĘDZIE TAK JAK ZAWSZE.


Kątem oka spoglądałem na Jamesa siedzącego obok mnie przy stole Gryffindoru podczas uroczystej kolacji, jak została nazwana w krótkim przemówieniu dyrektora wygłoszonym dla powitania w naszym gronie Sznycla – nadal nie mogłem nawyknąć do tego ‘imienia’. Potter zjadał już piąty pasztecik grzybowy i trzecią część tarty z kapustą, a było powszechnie wiadome, iż chłopak nie nienawidzi tego równie mocno jak kochał mięso. Okularnik był nazbyt zajęty rzucaniem rozwścieczonych spojrzeń w kierunku Wavele by mógł w ogóle zauważyć, co się wokół niego dzieje. Był tym samym stracony dla świata.
- Remusie, mam wrażenie, że ten wampir się na ciebie gapi. – Syriusz stwierdził znany mi dobrze fakt.
- To nie ulega wątpliwości. – upewnił go Sheva, który odwrócił się na chwilę tyłem do nas by spojrzeć na Sznycla.
- Udajmy, że to wcale nie takie oczywiste, a on się nie gapi w tę stronę. – poprosiłem zmieszany. – To nic ważnego, więc zajmijmy się problemem, który widzimy obok. – wskazałem błagalnym gestem na Pottera. Naprawdę wolałem skupić się na jego problemach niż roztrząsać natrętne zainteresowanie moją osobą, jakie przejawiał wampir. Jeśli miał mi coś ciekawego do powiedzenia, to już to zrobił, a więc teraz najchętniej pozbyłbym się go jak najszybciej. Musiałem jednakże ścierpieć jego obecność podczas posiłku i modliłem się, by nikt nie zauważył wyjątkowych względów okazywanych mi przez ‘nieumarłego’.
Syriusz nie do końca zadowolony z mojej decyzji wzruszył ramionami z widoczną w tym geście ignorancją. On zdawał sobie sprawę z tego, iż okularnika nie da się uratować. Musiałem jednak zająć się czymś konkretnym.
- J. – szturchnąłem go lekko w ramię, a następnie potrząsnąłem nim, jako że poprzedni zabieg nic nie dał. – Na tym talerzu już nic nie ma, nie dźgaj go tak. – zatrzymałem rękę chłopaka, która na oślep starała się wyszukać ostatków posiłku. To trochę go ocuciło. – Wiesz, Wavele ma trochę racji. – rzuciłem, by sens moich słów mógł powoli dotrzeć do ogarniętego letargiem umysłu. Tak jak myślałem James potrzebował dłuższej chwili, by móc uświadomić sobie, że właśnie poparłem profesora odwracając się od przyjaciela.
- Co?! – podskoczył na krześle i wściekły wbił we mnie ostre spojrzenie swoich ciemnych oczu.
- Seed to kobieta, a kobiety boją się nazbyt gorliwych adoratorów. Nawet ona może się ciebie bać. – utkwiłem w nim wzrok chcąc przypomnieć mu, do czego doprowadziły jego zaloty w moim przypadku. Widziałem, jak chłopak przełyka ciężko ślinę i ucieka spojrzeniem w bok.
- Więc może powinienem iść ją przeprosić...
- Daj sobie spokój! – Sheva pochylił się konspiracyjnie nad stołem. – Ona nie jest tym, za kogo się podaje. – machnął na nas ręką byśmy się przysunęli, tak, aby nikt nie słyszał, o czym między sobą szepczemy. – Niedawno, kiedy wracałem z sowiarni przechodziłem koło jej gabinetu. Miała uchylone drzwi, więc zajrzałem, wiecie jak to jest z ciekawością. – mówił powoli budując napięcie. Wydawało mi się, że mrugnął porozumiewawczo, kiedy jego wzrok padł na mnie. – Siedziała do mnie tyłem, więc mnie nie widziała, ale ja widziałem jej odbicie w lustrze, kiedy zmywała makijaż. James, to wcale nie jest piękna nauczycielka mugoloznawstwa. To... stara, paskudna wiedźma, która odmładza się magicznie dzięki porcelanowym lalką, którym kradnie urodę! – gdybym mógł przewróciłbym się. – Mówię prawdę! Widziałem na własne oczy! Jest stara, pomarszczona i kiepsko widzi. Musi mrużyć oczy, żeby widzieć swoje odbicie.
Potrzebowałem kilku chwil, by wyjść z szoku, jaki wywołało na mnie to wyznanie Andrew.
- Tak, tak! To możliwe! – podjąłem jego bajkę i chociaż nie lubiłem kłamać to w słusznej sprawie uważałem to za konieczność. – Nie jednokrotnie wyczuwałem od niej starczy zapach. Na pewno tak jest! To wiedźma.
James przyglądał się nam na zmianę przez dłuższą chwilę.
- Potraficie kłamać, ale ja za dobrze was znam. Kiepski dowcip, tak w ogóle. Dobrze wiem, że to zmyśliłeś. Gdybyś miał jakiekolwiek ciągoty do dziewczyn też byś za nią gonił. – kopnął Shevę pod stołem i powrócił do swojego poprzedniego zajęcia, to jest rzucania niemego wyzwania nauczycielowi run.
- Uparty osioł, a ja wcale nie kłamałem! Pewnie zaczarowała cię tak samo jak Wavele i dlatego teraz obaj jesteście nastawieni do siebie bojowo. Założę się, że pożera swoich partnerów po pierwszej nocy z nimi. – Andrew ponosiła wyobraźnia, jednak z jakiegoś powodu mogłem sobie wyobrazić wszystko, co mówił. – To, że nie pożarła jeszcze Wavele to tylko kwestia czasu. Pewnie chce zdobyć więcej takich zakochanych głupków i wtedy urządzi sobie ucztę. Ma kły ostrzejsze niż ten wampir!
- Jak tak o tym wspomniałeś... – twarz Shevy rozjaśniła się nadzieją, zaś w oczach Jamesa pojawiła się tym większa zaciętość. – Myślisz, że Wavele i ona już... – zwiesił głos, jakby wypowiedzenie całego zdania miało go zabić.
- Czy oni, co? – Syriusz, który dopiero teraz włączył się do rozmowy najwyraźniej nie śledził naszych poczynań mających na celu wyperswadowanie przyjacielowi uczuć do nauczycielki.
- Czy ze sobą spali, oczywiście! – warknął rozeźlony okularnik i z niesmakiem spojrzał na swój talerz zapełniony jedzeniem. – Niedobrze mi teraz...
- To chyba oczywiste, że musieli... – Black naprawdę nie wiedział, co się dzieje. Ukryłem twarz w dłoniach załamany, zaś Andrew uczynił podobnie. – No, co? – zmieszany kruczowłosy zawahał się.
- Spali?! Jesteś w dobrej komitywie z Wavele, mówił ci o tym?! – James złapał Syriusza za szatę i przysunął brutalnie bliżej siebie, jakby miał się z nim pobić w przeciągu chwili. – Opowiadał ci?! Mów prawdę!
- Łapy precz! – Black strząsnął z siebie ręce Pottera i usiadł wygodniej. – Nic mi nie mówił, ale przecież nie są dziećmi. Popatrz na nich, to chyba oczywiste, że się w sobie kochają, nie? A kiedy ludzie są razem to w pewnym momencie przestają tylko trzymać się za ręce. – chłopak pokręcił głową i westchnął głośno. Dobrze wiedziałem, co musiał w tej chwili myśleć: „W naszym wieku nie wiedzieć o takich rzeczach to wstyd”.
- Zniszczę go! – James zacisnął dłonie tak mocno, że zbielały mu knykcie. – Rozpruję i wypcham żeby wiedzieli, co czeka każdego, kto ośmieli się ją tknąć. – odgrażał się masakrując niewinną parówkę, która przypominała już mielone mięso.
- A! O to chodziło... – do Syriusza nagle dotarło, co takiego zrobił. Uśmiechnął się niemrawo, przepraszająco i zapatrzył na kubek z sokiem z dyni. – W sumie, J., to i tak nie miałbyś szans. Victor ma klasę, której tobie brakuje. – niezrażony w tej chwili wściekłym prychnięciem okularnika ciągnął dalej. – Jest przystojny, a ty najwyżej przeciętny. Potrafiłby rozkochać w sobie nawet swoją największą przeciwniczkę, a ty? Robisz sobie wrogów, a nie kochanki.
- Chcesz powiedzieć, że ją zdradza?
- Nie! – Syri walnął czołem o stół załamany do tego stopnia poziomem przyjaciela. Prostując się rozmasowywał bolące miejsce. – Mówię, że gdyby chciał miałby dziewczyn na pęczki, a ty możesz się pokusić, co najwyżej o jakieś pierwszoklasistki i to wyłącznie, kiedy masz na sobie strój do quidditcha... – jego wahanie zmusiło mnie do spojrzenia na Jamesa.
Jego oczy błyszczały, na ustach pojawił się uśmiech, który nie wróżył nic dobrego.
- To jest myśl! – zaczął jeść z apetytem papkę, którą miał na talerzu. – Kiedy zobaczy mnie w akcji od razu da kosza temu staremu capowi i rzuci się na mnie! Nikt mi się nie oprze, kiedy gram! Niedługo mecz, a wcześniej masa ćwiczeń. Muszę tylko zadbać, by mnie widziała.
Syriusz chciał coś powiedzieć, jednak ostatecznie machnął ręką i nie wyraził swojej opinii na temat nowych planów Pottera. Ja również nie miałem sił by uzmysławiać mu jak bardzo się myli w tym wypadku.
- Zostawmy go z jego marzeniami, a my tym czasem powróćmy do nadal patrzącego na ciebie wampira. – Sheva zaczął poważnie za to skończył z ogromnym uśmiechem. Tym razem to ja byłem pod ścianą. Przełknąłem z trudem ślinę czując na sobie wzrok Syriusza, który na pewno od dawna chciał wiedzieć, dlaczego ktoś, kogo po raz pierwszy spotkaliśmy dziś, tak się mną interesuje.
- On wie, kim jestem i nabija się z tego, więc po prostu zapomnijmy o nim, tak jak przed chwilą, dobrze? – ukryłem się za kubkiem soku, który piłem namiętnie byleby zasłaniał moje rumiane policzki i wyraźne zmieszanie.

niedziela, 19 czerwca 2011

Sznycel

22 listopada
To wydarzenie naprawdę wstrząsnęło Hogwartem, a przynajmniej jego uczniami. Ledwie ja i moi przyjaciele dowiedzieliśmy się o planach nauczyciela obrony przed czarną magią, a już mieliśmy do czynienia z zajęciami na temat wampiryzmu i jego żywym przykładem. Sala lekcyjna była zaciemniona, wszystkie okna przysłaniały ciężkie zasłony. Ten półmrok wydawał się niebywale groźny.
W kącie sali siedział nawet wysoki mężczyzna, który podniósł się, gdy nauczyciel skinął na niego. Włosy nieznajomego sięgały ramion, były ciemne i niesamowicie kręcone. Okalały lekko opaloną twarz, o ile mogłem mówić o opaleniźnie w przypadku wampira, a ciemne oczy wydawały się być dodatkowo podkreślone czarną kredką. Ostatnim istotnym elementem jego twarzy była krótka i zadbana bródka dodająca mężczyźnie powagi i pewnego klasycznego wyglądu, który współgrał z jego arystokratycznym strojem.
- Sądząc po waszych minach wszyscy wiecie, z kim macie do czynienia. To Sznycel i jest do naszej dyspozycji. – zauważyłem, że brew wampira drgnęła z poirytowania, gdy nauczyciel wymienił to dziwne imię, jeśli było to w ogóle imieniem.
Uważne spojrzenie naprawdę pięknych oczu przesuwało się po każdym z nas bardzo powoli, jednak miałem wrażenie, iż mężczyzna przyglądał mi się dłużej niż innym, jakby dobrze wiedział, kim jestem, jaką tajemnicę w sobie kryję.
- Sznycel? Pierwszy raz słyszę o wampirze o takim imieniu. – James nie potrafił trzymać języka za zębami, a w efekcie stał się głównym celem wampira.
- Jeśli kiedyś dane ci będzie zasnąć w pełnym słońcu na kilka godzin zrozumiesz, o co chodzi. – odezwał się mężczyzna, chociaż jego głos brzmiał ciepło i przyjemnie, jak na kogoś jego pokroju. Prawdę powiedziawszy spodziewałem się chłodu, wyższości w wypowiadanych słowach, a zamiast tego otrzymałem coś zupełnie innego.
Wydawało mi się, iż wzrok Sznycla spoczął ponownie na mnie, jednak nie miałem pewności, czy było tak w rzeczywistości. Nauczyciel kazał nam usiąść w ławkach i otworzyć podręczniki. Zapewnił dodatkowo, iż wampir odpowie na wszystkie nasze pytania podczas kolacji, na którą zaprosił go dyrektor.
- Sznycel... Wampir, na którego mówią Sznycel... – Potter nie mógł tego przeboleć. – To zupełnie nie straszne!
- Doprawdy? – w mgnieniu oka mężczyzna stał już koło okularnika i niemal wysyczał mu pytanie do ucha. Kilka dziewcząt pisnęło, Zardi wydała z siebie głośne westchnienie przypominające „wow!”, J. podskoczył na swoim krześle i niemal spadł z niego na ziemię próbując się odsunąć.
- Zajmij się zajęciami, chłopczyku, zamiast denerwować innych. – doradził z wyraźnie sztucznym miłym uśmiechem i ponownie w zaledwie jednej chwili przemieścił się. Chociaż jego umiejętności robiły wrażenie nie wydawały mi się tak imponujące jak innym. W przeciwieństwie do nich mogłem dostrzec ruchy, które wykonywał. Moje zmysły potrafiły zarejestrować każdą wykonywaną przez niego czynność.
- Jesteśmy do siebie podobni. – odezwał się nagle głos w mojej głowie. Drgnąłem nerwowo i bez namysłu odwróciłem głowę w stronę siedzącego ponownie na krześle w kącie wampira. Nie ulegało wątpliwości, iż wpatrywał się we mnie, co dla innych mogło wcale nie być tak oczywiste. – Jesteśmy inni niż cała reszta. – mówił dalej głos. – Nic do ciebie nie mam, chociaż nie uważam wilkołaków za godnych przeciwników. Jesteście barbarzyńscy i niewychowani, ale jednak podobni. – mimo tych słów miałem wrażenie, że traktuje mnie raczej jak istotę niższą niż on sam, czemu nie mogłem się dziwić. Wampiry mogły żyć wiecznie, podczas gdy wilkołak starzał się jak każdy człowiek. Oni pili krew w dystyngowany sposób nie roniąc ani kropli, zaś my rozszarpywaliśmy ofiarę pożerając ją w mało wykwintnym stylu. A jednak zmysły wilkołaka były zdecydowanie bardziej wyostrzone niż w przypadku ‘nieumarłych’.
Zignorowałem natarczywość wampira skupiając się na zajęciach. Moja ignorancja musiała go dotknąć, jako że po chwili głos zamilkł nie będąc w stanie wciągnąć mnie w żadną dyskusję. Wydawało mi się, że Sznycel nagle wpadł na pomysł by spróbować swoich sił w denerwowaniu mnie, jako że zaczął swoje rozważania na temat smaku krwi, uczucia, jakie wywołuje wbijanie kłów w ciało człowieka i siły, jaką to daje. Miałem ochotę syknął w myślach by się zamknął, jednak zapewne właśnie na to czekał. Mdliło mnie jednakże, kiedy musiałem wysłuchiwać jego „zwierzeń” i przemyśleń. Musiał wiedzieć, że jak do tej pory nikogo specjalnie nie skrzywdziłem, poza paroma śladami na ciele Syriusza, który bezmyślnie zbliżył się do mnie podczas pełni jakiś czas temu.
- Nie zastanawiałeś się nigdy, jak może smakować ludzkie mięso? – ciągnął dalej.
- Jak kurczak. – przyszło mi do głowy, ponieważ kiedyś gdzieś już o tym słyszałem. Zapomniałem się jednak i jasno sformułowałem swoje myśli, co zaowocowało tryumfalnym wyciem w mojej głowie.
- A jednak słuchasz! Mam spędzić tutaj cały dzień, więc porozmawiaj ze mną. W przeciwnym razie usnę. – zastanawiałem się, czy każdy wampir jest równie uciążliwy, czy może tylko ten jeden, jako że nigdy wcześniej żaden nie był chętny posłużyć, jako manekin podczas lekcji w szkole. – Nie masz do mnie żadnych pytań...?
- Mam! – uświadomiłem sobie nagle, że tylko w ten sposób mogę otwarcie dowiedzieć się tego, co mnie najbardziej interesowało. W normalnych okolicznościach mogłoby się wydać podejrzane. – Chcę wiedzieć więcej o zasadzkach, jakie stosuje się podczas łowów na wampiry.
- O, ho, ho. Takie poważne pytania już na sam początek? - chyba śmiał się w myślach szczerze, chociaż z pewnym uznaniem dla mnie. – Nie musisz się tego obawiać. W pułapki wpadają tylko ci, których zaślepia pragnienie krwi. Każdy rozsądnie myślący wampir, czy wilkołak, domyśli się, że coś jest nie tak i nie pozwoli się złapać. Wielu myśli, że im się uda, że są na tyle przebiegli, że nie pozwolą się wykiwać garstce ludzi, ale prędzej czy później zawsze upadają na tyle nisko by dać się zabić. Rzadko jednak giną od razu. Są torturowani by wyciągnąć z nich wszystko, co wiedzą o swoich pobratymcach. Chyba powiedziałem już zbyt wiele. – robił to specjalnie. Zasiał we mnie ziarno niepokoju, może nawet słusznej ciekawości, ale zbyt dobrze wiedziałem, iż nic więcej z niego nie wyciągnę. On wiedział o wiele więcej i postanowił zatrzymać to dla siebie.
Wydawało mi się wątpliwe, żeby w dalszym ciągu stosowano wobec kogokolwiek takie praktyki. Tortury mające na celu wyciągniecie od schwytanego jak najwięcej. Zanim powstało Ministerstwo Magii na pewno nikt nie obawiał się podobnego traktowania więźniów, jednak teraz?
- Remusie. – szturchnięcie. – Remi! – kolejne. Oprzytomniałem skupiając wzrok na Andrew, który dźgał mnie łokciem.
- Co? Co? – zajęło mi chwilę wyrwanie się z ponurych rozmyślań.
- Zamyśliłeś się, to aż nienaturalne. Zajęcia się skończyły, zbieraj się.
- Już?! – rozejrzałem się szybko po sali. Wszyscy pakowali się, rzucali ostatnie spojrzenia na wampira, który wydawał się niezrażony i odpowiadał na ich ciekawe zerknięcia zupełną obojętnością. – Rzeczywiście, zupełnie nie zauważyłem, mój błąd. – zgarnąłem wszystko z ławki do torby i posłałem ukradkowe spojrzenie w stronę Sznycla. Nie odpowiedział na nie, nawet nie zareagował zbyt zajęty podziwianiem zachowań innych uczniów, którzy wychodząc z sali musieli przejść obok niego.
- Do zobaczenia podczas kolacji. – Usłyszałem w myślach zanim opuściłem klasę, jednak nie byłem pewny, czy powinienem się z tego cieszyć, więc pozostawiłem to pożegnanie bez odpowiedzi.
Wychodząc na oświetlony jasnym blaskiem słonecznego dnia korytarz poczułem, że opuszcza mnie całe napięcie, strach i wątpliwości. Byłem uczniem, którego do szkoły przyjął sam Dumbledore, miałem przyjaciół, którzy znali mój sekret i na których mogłem liczyć. Nic mi nie groziło. Przede wszystkim jednak nie byłem niebezpieczny, nie chciałem nikogo krzywdzić, a więc dlaczego miałbym stać się celem łowców? Zamartwiałem się dla samego zamartwiania, a zupełnie nie miałem ku temu powodów. Urodziłem się i żyłem w najlepszym możliwym okresie.

piątek, 17 czerwca 2011

Tylko bródka

21 listopada
Siedząc w Pokoju Wspólnym oparłem głowę na rękach zasłaniając twarz. Byłem załamany poziomem, jaki w tej chwili reprezentowali moi przyjaciele, a przynajmniej James i Syriusz. Pierwszy postanowił odpocząć od swojego wypracowania – kary, zaś drugi po prostu znalazł sobie idealną zabawę. Black wyszukał w bibliotece książkę z obrazkami piratów i teraz podziwiali rysunki, na zmianę czytali krótkie notki biograficzne i ze święcącymi oczyma przechwalali się, który z nich jest lepszy od nieistniejących już od wieków korsarzy.
- Zapuszczę kiedyś brodę i zaplotę na niej warkoczyki!
- Jeszcze, czego, tylko spróbuj! – podniosłem się patrząc z pilotowaniem na głaszczącego się po szczęce Syriusza. – Kiedy odzyskasz przytomność będziesz gładki jak niemowlę!
- Ale to moja broda! – chłopak nie robił sobie nic z moich gróźb. Uniosłem brew wpatrując się w niego z niezachwianą pewnością siebie.
- Żebyś się nie zdziwił, jeśli kiedyś to ja przypomnę tobie, co należy do mnie. – niedawny uśmiech na ustach Syriusza rozwiał się wraz z każdym nowym słowem, które wypowiadałem. W końcu chyba zaczynał brać mnie na poważnie.
- Ale to tylko broda...
 - Nie uważasz, że raz w miesiącu jestem wystarczająco kudłaty na nas obydwu?
- Nie specjalnie... – napotkał moje spojrzenie i zawahał się. – Tak, masz rację, ależ oczywiście, ty zawsze masz rację. – zaczął się podlizywać, byleby nie narażać mi się bardziej. – No, ale może, chociaż bródkę...
- Nie! Najpierw broda, później przestaniesz się czesać, a na koniec myć! Nie zgadzam się i koniec. I ani się waż wspominać o tym jeszcze raz.
- Nie martw się, Syriuszu. Zapuszczę ją za ciebie. – Potter z satysfakcją poklepał Blacka po ramieniu. Chciał pokazać, że jemu nikt nie może niczego zabronić i nie ulegało to wątpliwości.
- Naprawdę? – Syri pociągnął nosem, zrobił minę zbitego szczenięcia i rzucił się na Jamesa obejmując go i udając chlipanie. – Jesteś wspaniałym przyjacielem! – J. klepiąc go po plecach również zaczął odgrywać swoją rolę wzruszonego kolegi i wydawał masę dziwnych odgłosów, które jego zdaniem wiązały się ze łzami wzruszenia.
- Wiesz, James, to świetny pomysł. – tym razem z kolei Sheva włączył się do tej rozmowy. – Im gęstszą zapuścisz tym większą część twojej twarzy zakryje, a to zdecydowanie wyjdzie na dobre światu. Taka kula kłaków będzie zbawieniem dla tych, którzy w przeciwnym razie musieliby oglądać cię w całej okazałości twojej gładkiej gęby. – wyszczerzył się do rzucającego gromy w jego stronę okularnika niezrażony. – Osobiście lubię taki dwu dniowy zarost, ale u Fabiena. Jest wtedy niesamowicie seksowny, ale to już tak przy okazji tej rozmowy. – speszył się, co nie zdarzało mu się często.
- Skończę szkołę i zostanę piratem... – Syriuszowi nie przeszło. – Kupię jacht, na którym będziemy spędzać urlop. – te słowa kierował do mnie, chociaż wpatrywał się w ilustrację przedstawiającą statek. – Będę łowił ryby, które później zjemy na obiad.
- A później las, namiot i będziesz polował na dziką zwierzynę, co? – uśmiechnąłem się głaszcząc chłopaka po głowie. – Zachowaj swoje wielkie plany na później.
- Jeśli o planach mowa... – Andrew zamknął chłopakom książkę, by nie rozpraszała ich niepotrzebnie. – Słyszałem, że na obronę przed czarną magią mają zaprosić prawdziwego wampira.
- Hę?! – to przykuło uwagę nas wszystkich tym bardziej, że wcale o tym wcześniej nie słyszeliśmy. Nawet ja, który uważałem na każdych zajęciach, nie miałem pojęcia o takich planach. Jak to możliwe, że Sheva wiedział o czymś, co dla mnie pozostawało tajemnicą aż do teraz?
- Podsłuchałem... To znaczy się, usłyszałem przypadkowo niedawno. To ma być niespodzianka dla uczniów wszystkich lat.
Czułem jak podniecenie narasta w każdym z nas. Nie często zwyczajny uczeń miał do czynienia z prawdziwym wampirem. Zazwyczaj były one nieufne i trzymały się z daleka od ludzi, poza tymi wyjątkami, które zagrażały każdemu przeciętnemu człowiekowi. W takich sytuacjach, jak słyszałem, powoływano specjalną grupę łowców, którzy mieli wytropić i zniszczyć zagrażające innym jednostki. Nie lubiłem, gdy problemy rozwiązywano nagonką, ponieważ nieodparcie kojarzyłem to ze swoją sytuacją. Polowania na wilkołaki na pewno odbywałyby się w ten właśnie sposób, gdyby nie to, iż większość z nas starała się trzymać z daleka od kłopotów. Poza tym uważano nas za gorszych i tak też traktowano. Naczytałem się o tym sporo, kiedy przyszedłem do Hogwartu kilka lat temu i tym większy był teraz mój szacunek względem dyrektora, który traktował wszystkich na równi i pozwolił mi rozpocząć naukę.
- Myślę, że to wspaniały pomysł i wiele możemy się nauczyć. – rzuciłem poważnie, jednak wyjątkowo niechętne spojrzenia przyjaciół powiedziały mi, iż tylko ja mogłem wpaść na równie absurdalny pomysł. Nie mniej jednak uważałem, że tak właśnie będzie, nawet, jeżeli większość potraktuje to niczym dobrą zabawę i okazję do pochwalenia się swoim rodzinom.
- Remus Lupin?! – jakaś niska dziewczyna z pierwszego roku stała przy dziurze za portretem i rozglądała się ciekawie sprawdzając chyba, kto zareaguje na wymienione przez nią nazwisko. Byłem tym równie zdziwiony, co przyjaciele, ale wzruszyłem bez słowa ramionami i podszedłem do dziewczyny.
- Słucham.
- Remus Lupin? – upewniła się przyglądając mi uważnie, a kiedy skinąłem uśmiechnęła się z ulgą. – Profesor McGonagall chce cię widzieć w swoim gabinecie najszybciej, jak to możliwe.
- Y... Jasne. – odwróciłem się do przyjaciół i pokazałem ręką, że musze wyjść. Syriusz podniósł się z miejsca i wymownym ruchem pokazał bym został na miejscu. Zjawił się przy mnie w mgnieniu oka. Nie pojmowałem, dlaczego jest taki protekcjonalny, kiedy nic mi nie grozi, jednak może obawiał się tej małej myśląc, że została przysłana przez koleżankę, która planowała wyznać mi uczucia. Mina chłopaka wydawała się potwierdzać tę teorię.
- Czego chciała? – zapytał czujny, jakby ktoś miał się na niego rzucić.
- McGonagall mnie wzywa, więc siedź na miejscu i marz o piractwie. Zaraz wrócę. – wyjaśniłem szybko i musnąłem jego dłoń swoją by nikt nie zauważył tego z pozoru niewinnego gestu.
Wystarczyło, że wyszedłem na korytarz a natknąłem się na nauczycielkę, która widocznie nie chciała czekać i postanowiła wyjść mi na spotkanie. Zaskoczyło mnie to tym bardziej, jednak ona wydawała się opanowana jak zawsze. Nie zwlekając ani chwili podjęła:
- Dyrektor powiedział mi dzisiaj, że miałeś zostać w tym roku prefektem, jednak sowa wysłana do ciebie z listem i odznaką nie dotarła na miejsce. Niedawno dopiero złapano lisa, który ją pożarł. – sądząc po tonie, jakim to powiedziała sowa musiała być niezbyt rozgarnięta i nie należała do najszybszych. – Jeśli dobrze się spiszesz w następnym roku osobiście zadbam by tym razem wszystko było jak należy. Uznałam za stosowne poinformować cię o tym byś nie dał się przypadkiem sprowadzić na złą drogę zniechęcony brakiem nagrody.
Dopiero po chwili dotarło do mnie, co powiedziała. Miałem zostać prefektem, a więc miałbym władzę nad przyjaciółmi i większe możliwości także w dziedzinie wychodzenia z dormitorium w czasie pełni. Uśmiechnąłem się wdzięczny nauczycielce za tę wiadomość i podziękowałem jej jeszcze zanim zostawiła mnie samego. Zabawne, iż tak późno się o tym dowiedziałem, ale schlebiało mi, iż może nadarzyć się okazja do naprawienia błędu tegorocznej sowy. Zacząłem zastanawiać się nad reakcją moich rodziców, kiedy powiem im o wszystkim, o ich radości z moich osiągnięć i o złości Jamesa. Na Syriuszu z pewnością również się to w jakiś sposób odbije, chociaż nie miałem jeszcze pojęcia jak.
Niestety miałem przed sobą jeszcze wiele miesięcy zanim będę mógł z dumą wypiąć pierś ozdobioną piękną odznaką, czy też korzystać ze wszystkich przywilejów, jakie wiążą się z tą funkcją. Postanowiłem nie mówić o tym nikomu póki nie dostanę w swoje ręce dowodu, który mógłbym pokazać. Musiałem być cierpliwy i starać się nie zaprzepaścić szansy, jaką mi dano.

środa, 15 czerwca 2011

Interwencja Wavele

20 listopada
Nie wiem, do jakiego stopnia postąpiłem słusznie, jednak wybaczyłem Jamesowi jego bardzo nieładny żart, kiedy tylko miałem ku temu okazję. Wydawał się bardzo wdzięczny i chyba nauczył się już czegoś o wykorzystywaniu ludzkich słabości, gdyż na jego twarzy w końcu pojawiły się kolory. Zapewniał mnie solennie, iż „nie dopuści się więcej takiej niegodziwości” i nie szczędził wyznań, które miały mnie zapewne uspokoić. Zarzekał się mianowicie, iż nic do mnie nie czuje poza czystą przyjaźnią, a jego niedawne zachowanie było wynikiem frustracji i braku zajęcia, nie zaś prawdziwego zainteresowania. Uwierzyłem mu, ponieważ dobrze znałem chłopaka i zdawałem sobie sprawę z tego, iż nie jestem w jego typie.
Całe szczęście moje dni sławy również minęły i nikt nie wypytywał mnie po tysiąckroć o to, jak było pod zamkiem i co się działo. Każdy oczekiwał jakiś niesamowitych przygód, strasznych potworów i mrożących krew w żyłach przeżyć, więc Sheva zasypywał ich nimi, zaś ja trzymałem język za zębami. Z tej przygody wyniosłem jednak wiele. Po pierwsze zapotrzebowanie na zegarek, którego tak mi brakowało na dole, po drugie odwagę, której do tej pory mi brakowało. Postanowiłem schować do kieszeni swoje obawy przed nazbyt szybkim zbliżeniem się do Syriusza, jak także nadmierne zażenowanie. Zbyt wiele mogło się zdarzyć każdego dnia, bym miał nadal trzymać Blacka na dystans i czekać aż zdarzy się coś, co na zawsze zakończy nasz związek. Nie odnosiło się to naturalnie wyłącznie do mojego związku, ale do wszystkiego. Życie było krótkie i pełne niesprecyzowanych niebezpieczeństw bym miał ograniczać je wstydem.
- Potter! – nauczyciel run wszedł do klasy mając z góry upatrzoną ofiarę. Nie minęła nawet minuta, od kiedy zjawił się w środku, a jego wzrok już wbity był w okularnika, który zaskoczony bezpośrednim atakiem wpatrywał się w profesora gotowy uciekać, jeśli zaszłaby taka potrzeba.
- Co ja? – James wstał z miejsca i przesunął się w stronę drzwi, jakby naprawdę oczekiwał, iż konieczna będzie ucieczka przed wyraźnie wrogo nastawionym do niego nauczycielem.
- Dowiesz się, co. – Wavele zbliżył się do niego o krok. Większość przezornych uczniów przeszła na bezpieczniejszą stronę sali, a każdy wpatrywał się w tę dwójkę. Nawet ja, chociaż wiedziałem, że cokolwiek może być powodem tego starcia na pewno wynikało z winy Jamesa, byłem zainteresowany tym wszystkim.
- Nic nie ruszałem i nic nie zniszczyłem od dawna! Mam czyste sumienie! – zawahał się i skrzywił nie mając już zamiaru precyzować swojej wypowiedzi.
- Za to bawisz się w prześladowcę, co? Może odbędziemy tę rozmowę na osobności, a nie przy świadkach?
- Nie! – dłoń Jamesa wystartowała w stronę tłumu. – My wyjdziemy, a pan mnie załatwi, nie ma szans!
- Więc wyjdziemy z twoimi przyjaciółmi, a reszty w to nie mieszajmy, co? Będzie kilku na jednego, więc chyba wtedy nie będziesz się mnie bał. – na twarzy Wavele pojawił się uśmiech świadczący o jego wyższości. James został dotknięty tymi słowami, ale nie myślał raczej o samotnej walce z nauczycielem.
- Nie boję się nikogo, ale ich wezmę dla bezpieczeństwa ogółu. – okularnik wybrnął jakoś z sytuacji i machnął na mnie i Shevę, a Syriusz dołączył do nas. Peter ukryty gdzieś w tłumie uczniów udawał, że nic nie słyszy, więc nie był chętny, by ruszać za nami.
Wyszliśmy wraz z nauczycielem na korytarz i zaledwie zamknęły się drzwi, a dało się słyszeć uderzenie czyjegoś ciała o drzwi, a następnie wielu innych. Wavele machnął różdżką w stronę drzwi i wyciszył je, by zapewnić nam odrobinę prywatności.
- Przejdźmy od razu do rzeczy. – spojrzał przenikliwie na Jamesa. – Profesor Seed nie życzy sobie abyś chodził za nią krok w krok. Czuję się przez ciebie osaczana.
- Więc to o to chodzi! – Potter wypiął pierś, wyprostował się i starał się patrzeć na nauczyciela z góry, co nie specjalnie mu wychodziło. – Nie poddam się i nie dam panu tej satysfakcji! Nie zastraszy mnie pan.
- Żebyś nie musiał się zdziwić. Nie uważasz jednak, że twoje zachowanie jest bądź, co bądź niewłaściwe? Noela mówiła mi, że nachodzisz ją nawet po zajęciach. – wszystkie brudy Jamesa wychodziły na jaw i chociaż wolałbym tego nie słyszeć, nie miałem wyjścia. Mogłem sobie wyobrazić jak czuła się nauczycielka, kiedy okularnik ciągnął się za nią i nie chciał odczepić cokolwiek by mu nie powiedziała.
- Ona się z panem spotyka. – stwierdził bardziej niż zapytał James i chociaż profesor był niewzruszony to ja i Syriusz wiedzieliśmy, że jest to prawdą. – To, dlatego przysłała pana, tak? A może to pan obawia się, że jednak mam jakieś szanse i chce mnie zniechęcić?
Bezcenna mina Victora wyrażała załamanie nerwowe spowodowane nadmierną pewnością siebie u okularnika. Nie dziwiłem się nauczycielowi, gdyż nawet ja czułem się słabo, gdy słyszałem wypowiadane przez przyjaciela słowa.
- Chcesz się o nią starać? Proszę bardzo, ale nie nachodź jej, nie prześladuj...
- Bo? – w Jamesa wstąpiły nowe siły i odznaczał się jeszcze większą pewnością siebie.
Nauczyciel otworzył drzwi sali, a kilkanaście osób wypadło na korytarz tworząc małą piramidę ciał.
- Za twoje zachowanie chcę widzieć pod koniec miesiąca wypracowanie o znaczeniu run dla mugoli na cztery zwoje pergaminu! – powiedział głośno i wyraźnie. Każdy to słyszał i ku przerażeniu Jamesa nauczyciel okazał się bardziej przebiegły niż chłopakowi mogło się wydawać. – I radzę nie przesadzać z wielkością liter, ani też powtarzać tego samego wielokrotnie. Mam zamiar to przeczytać.
- Ale kiedy to niesprawiedliwe!
- W miłości i na wojnie wszystko jest dozwolone. – skierował te słowa do okularnika, a następnie całkowicie poświęcił się uczniom zaganiając wszystkich do klasy, by mógł rozpocząć zajęcia.
- Przegrałeś, J. Nie poradzisz, chodź. – Syriusz poklepał go po ramieniu i jako pierwszy wrócił do sali. Nie dało się zaprzeczyć, że ma rację.
- Zostałeś uczciwie pokonany. – rzuciłem.
- Z nauczycielami się nie zadziera. – zakończył nasze krótkie „dobijanie leżącego” Sheva. Razem z nim wciągnąłem zszokowanego przegraną okularnika do klasy i posadziliśmy go na krześle. Miałem wrażenie, że małe sprzeczki z Victorem mogły doprowadzić do wielkiej wojny o nauczycielkę mugoloznawstwa. Zupełnie nie wiedziałem, co takiego wyjątkowego w niej widzieli. Nie mniej jednak do naszych obowiązków należało przypilnowanie Pottera by nie wpakował się w większe kłopoty, tym bardziej, jeśli chłopak Seed, gdyż niewątpliwie ona i Wavele chodzili ze sobą, zaczynał interweniować. Dobrze wiedziałem jak niebezpiecznym i lekkomyślnym przeciwnikiem potrafi być J., a także jak wolno reaguje jego zdrowy rozsądek. Z chłopakami rozumieliśmy się bez słów. Wystarczyło jedno długie spojrzenie a wiedzieliśmy, jak wielka odpowiedzialność spoczywa teraz na naszych barkach. Nawet zaprzyjaźniony z nauczycielem Syriusz nie mógł uchronić Pottera przed nieszczęściem wynikającym z jego zainteresowania Seed.
- Widzę, że moje zajęcia w tej chwili nie specjalnie was interesują, więc napiszecie mi wypracowanie na jeden pergamin o runach ochronnych na następne zajęcia. A teraz do książek, ale już! – Wavele usiadł za biurkiem i otworzył książkę by podać nam odpowiedni numer strony.
- James, zamknij usta, ślina zacznie ci ściekać na książkę. – usłyszałem syk Blacka, który upominał przyjaciela. Podejrzewałem, że J. nadal nie wymyślił jeszcze wystarczająco ciętej riposty, by zemścić się na nauczycielu, więc zajęty myśleniem nie pojmował tego, co dzieje się wokół niego.
Nie chciałem się nawet odwracać i patrzeć na niego. Aż za dobrze byłem w stanie wyobrazić sobie jego twarz w tamtej chwili. James nie dorastał zbyt szybko, jednak miałem nadzieję, że to się zmieni. Wolałem by zachowywał się jak przystało na kogoś w jego wieku, nie jak kilkunastoletnie dziecko. Nawet po drobnych kłopotach Potter zawsze był Potterem.

niedziela, 12 czerwca 2011

Kartka z pamiętnika CXXX - Victor Wavele

Powoli zaczynałem tracić głowę i czułem, że robię się bardzo zazdrosny. Denerwowały mnie głodne spojrzenia uczniów i niektórych nauczycieli rzucane w stronę Noela. Nigdy nie lubiłem się dzielić, a już z pewnością nie kochankiem. Sam fakt, iż był on obserwowany, ktoś mu się narzucał, czy też ‘przypadkiem’ dotykał działał na mnie niczym płachta na byka. Na pewno znaleźliby się tacy, którzy na moim miejscu uważaliby ten fakt za niezwykłe pochlebstwo, jednakże ja należałem do zupełnie innego grona osób. Wcale nie czułem się lepszy, gdy ktoś pożerał wzrokiem moją zdobycz. Moje należało do mnie i tylko ja miałem prawo do gapienia się na swoją własność. Dlaczego więc byłem skazany na taką mękę?
- Zamieniaj się w żabę, kiedy wychodzisz z gabinetu. – rzuciłem niezadowolony do Noela, kiedy przyszedłem do niego byśmy mogli pobyć chwilę razem i wykorzystać możliwości, jakie oferowało zacisze pokoju.
- Żabę? – mężczyzna prychnął głośno i nadąsał się wydymając odrobinę wargi w niekontrolowanym geście. – Nie po to staram się tak wyglądać bym miał udawać żabę! Jeśli lubisz zielone i ohydne, może powinieneś na jakieś zapolować? Na błoniach znajdziesz sporo takich, chociaż nie chcę wiedzieć, na co ci one.
- Nie chodzi o żaby, tylko o ciebie. – mruknąłem pod nosem, po czym dodałem głośniej i bardziej zdecydowanie: - Ciągle ktoś na ciebie patrzy, a to denerwujące. Gdybyś miał jakieś krosty na twarzy, może kilka innych niedoskonałości, krzywe nogi i skrzeczący głos przestaliby się tobą interesować. – mówiłem całkiem poważnie. Byłem zaborczy, jednak miałem ku temu swoje powody. Noel był cholernie atrakcyjny nie ważne czy udając kobietę, czy będąc po prostu sobą. Musiał być, jeśli zdołał mnie w sobie rozkochać. Potrafił zmusić mnie do poddaństwa różnorodnością swoich postaw i humorków. Raz był słodkim, niewinnym i zagubionym chłopcem, to znowu pewną siebie, niebezpieczną i gotową na wszystko kobietą. Może było to dziwne, jednak zauważyłem, iż w sukienkach był kimś zupełnie innym, jakby ten strój krył go przed światem.
- Jesteś zazdrosny? – zapytał nagle zaskoczony, jakby wcześniej wcale o tym nie myślał. Wątpiłem, by tak oczywisty fakt uszedł jego uwadze, jednakże było to niewątpliwe możliwe. Przecież nie, co dzień oświadczałem światu, że moja duma posiadacza zostaje naruszona przez niechcianych kontemplatorów sztuki należącej do mnie.
- Oczywiście, że jestem! Za moim kochankiem ogląda się, co drugi mężczyzna i chłopak w szkole. Tylko głupiec mógłby się z tego cieszyć. Tylko czekać aż będą otwarcie zabiegać o twoje względy. To denerwujące!
- Przesadzasz. – Noel uśmiechnął się szeroko wyraźnie zadowolony. Moje uczucia musiały mu pochlebiać. – Przecież wiesz, jaki jestem w tobie zakochany. Nawet gdyby oferowali mi cały pałac nie przyjąłbym tego. Poza tym, tylko ty wiesz, kim jestem naprawdę.
- Możliwe, jednak problem pozostaje.
- Przesadzasz. – powtórzył i uśmiechnął się czarująco. Uklęknął przed fotelem, na którym siedziałem i rozpiął moje spodnie. Zmusił mnie bym zsunął je z bielizną do kostek, a wtedy jego piękna twarz przysunęła się do mojego krocza. Sam ten akt zdołał mnie podniecić na tyle, że mój członek zaczął się unosić. Gdybym mógł najchętniej całowałbym jego idealne usta, jednak były zajęte, więc musiałem obejść się smakiem. Mój członek otrzymał za to pełnię zainteresowania Noela, gdy ten zaczął od kilku pocałunków, a później odgarniając włosy za ucho zabrał się za leniwe lizanie.
Nie mogłem ukryć uśmiechu przyjemności, jaki pojawił się na mojej twarzy.
- Wystarczy, pocałuj mnie teraz. – westchnąłem wsuwając dłoń w jego włosy i pochyliłem się. Poczułem ukłucie żalu, kiedy jego wargi opuściły mój członek, jednak równie przyjemne było ich ciepło na moich ustach.
Przerwało nam natrętne pukanie do drzwi. Zakląłem pod nosem niezadowolony z takiego obrotu spraw.
- Schowaj się pod łóżko. – polecił mi szybko Noel. Chciałem założyć spodnie, jednak ten pchnął mnie pospieszając. – Później to zrobisz, a teraz szybko!
Odczuwając niesamowity dyskomfort ukryłem się nie pojmując, po co ten cyrk. Uznałem jednak, że nie wypada pokazywać się komukolwiek obcemu z wypukłymi spodniami, więc przystałem na propozycje, czy raczej rozkaz, schowania się. Szkoda tylko, iż mój kochanek nie pomyślał o czymś zdecydowanie wygodniejszym.
- Ja... wpadłem z wizytą. – usłyszałem głos przybysza. Rozpoznałem go, ponieważ prześladował mnie niczym najgorsze koszmary. James Potter, cień ciągnący się za Noelem, najbardziej uciążliwy ze wszystkich uczniów i napuszony niczym paw. Miałem go serdecznie dosyć i spotykałem stanowczo zbyt często. Nie stanowił dla mnie zagrożenia, jednakże irytował jak nikt inny. Z powodu kogoś takiego musiałem leżeć pod łóżkiem ze spodniami w kostkach, a całe podniecenie wynikające z poprzedniej chwili rozkoszy uleciało bezpowrotnie.
- Jeśli sobie odmrożę, zabiję. – syknąłem cicho do siebie. Podłoga nie należała do specjalnie ciepłych, a moje ciało było bardzo czułe w tych konkretnych miejscach.
- Z wizytą? – głos Noela był słodki, chociaż zawierał w sobie pewną dawkę ironii.
- Więc... Przychodzę pomóc? – Potter nie dawał za wygraną.
- James... – mój kochanek chciał go z całą pewnością spławić, jednakże nie było łatwo.
- W sprawie zadania! – gryfon strzelał dalej. – Nie? W takim razie... Poprosić o zadanie dodatkowe!
Już ja ci dam zadanie dodatkowe! Myślałem wściekły. Takie zadanie, że przez dobry miesiąc będziesz je pisał nie mając czasu na nękanie kogokolwiek.
- James, to nie jest najlepszy moment. Jestem zajęta, więc jeżeli czegoś chcesz to załatwimy to podczas zajęć.
- Jest pani pewna, że...
- Gorąca śmietanka mi stygnie, więc naprawdę musisz już iść. I nie wracaj pod żadnym pretekstem. Wyczerpałeś już wszystkie dobre.
- Ale, ale... – jego głos stawał się przytłumiony, aż w końcu niemal niedosłyszalny, kiedy drzwi zamknęły się przed jego nosem. Wysunąłem się wtedy pospiesznie spod łóżka i roztarłem swoje krocze. Było chłodne, jednak miałem nadzieję, iż nie wynikną z tego żadne komplikacje w stylu nazbyt częstego oddawania moczu.
- Mój biedaku... – Noel podszedł i położył swoje ciepłe dłonie na moim członku. On wiedział, czym grozi przemrożenie tej części ciała i widziałem współczucie w jego oczach. – Chodźmy do łazienki, wykąpiemy się w ciepłej wodzie i odzyskasz życie. – pocałował mnie w policzek, złapał za rękę i spokojnie pociągnął za sobą.
- Zaczekaj. – zatrzymałem go i pocałował mocno w usta. Nie potrafiłem mu się oprzeć, a myśl o troskliwości, jaką otaczał mój członek sprawiała mi dziwną przyjemność. Nic jednak nie mogło ukoić mojej złości na Pottera, który był sprawcą całego tego zła.
Noel odsunął się i z zadowoleniem widocznym na twarzy znowu ruszył w stronę drzwi łazienki. Wiedziałem, co to dla mnie oznacza i nawet nie przyszło mi do głowy by się sprzeciwiać. Zbyt mocno pragnąłem poczuć bliskość kochanka tym bardziej, że w chwili, gdy zdejmie ubrania będę widział jego męskie ciało, bez kobiecej otoczki ubrań.
- Zamknij drzwi zaklęciem i wycisz je. Nie chcę by ktoś ponownie nam przeszkodził.
Bez słowa wykonał moje zalecenie i już po chwili nie liczyło się nic, jak tylko szum napływającej do wanny wody, zapach wonności i smak jego ust. Miałem czas na zemstę i jej szczegóły.
Westchnąłem głośno i z wielkim trudem odsunąłem się od Noela. Zdjąłem z siebie wszystkie ubrania, pomogłem w tym jemu i obaj wsunęliśmy się do wonnej wody, dzięki której ciepło rozlało się po całym moim ciele, rozluźniło moje mięśnie i wypleniło z myśli chęć zemsty. Mało istotne rzeczy zostały zastąpione przez bardzo ważne sprawy, a wszystkie one wiązały się z osobą mojego pociągającego partnera. Miałem niejasne wrażenie, że oszalałem przywiązując się tak do kogokolwiek, jednakże niewątpliwie to sam Noel był wszystkiemu winien.

piątek, 10 czerwca 2011

FavChara III - Przyszłość (Cornelius Lowitt)

Wspólny obiad z kochankiem nieodparcie kojarzył mi się z „przedstawieniem narzeczonego rodzinie”, toteż bardzo sceptycznie podchodziłem do wizji odwiedzin u Erica, które miały na celu świętowanie moich urodzin. Nie mniej jednak byłem mu niezmiernie wdzięczny za brak idiotycznych pomysłów w stylu przyjęcia niespodzianki, czy też „kochanie, czekałam do twoich urodzin by ci to powiedzieć, będziemy mieli dzidziusia!”. Nie mogłem wyobrazić sobie głupszego pomysłu na świętowanie starości i całe szczęście Eric nie mógł być w ciąży, więc ze spokojem w sercu otwierałem drzwi jego mieszkania. Nienawidziłem dzieci, a więc ostatecznie nigdy nie związałbym się na stałe z kobietą. Moim ideałem był rozsądny chłopak, który miał tę jedną wadę, iż potrafił mnie ujarzmić. Nie miałem mu tego za złe, chociaż nie czułem się specjalnie komfortowo wiedząc, że ktoś założył mi niewidzialną obrożę i trzymał cały czas na smyczy.
Przekraczając próg poczułem wspaniały zapach pyszności, które przygotował dla mnie chłopak. Wiedział, co lubię, więc domyśliłem się, że posiłek będzie wyśmienity. Miałem tylko nadzieję, iż mój kochanek nie nasunie mi skojarzeń dobrej żony, lub kochającej narzeczonej, jeśli zobaczę go odświętnie ubranego. Sprzeciwiałem się wszelkim normom narzucanym mi odgórnie, więc tym samym nie odnosiłem się z nadmiernym uwielbieniem do wizji małżeństwa, czy jakiegokolwiek związku potwierdzanego głupim papierkiem. Byłem człowiekiem wolnym, miałem swoje zasady, normy moralne i sposób życia, a jeśli kochałem, to mogłem udowadniać to, na co dzień, nie czekając na żadne uroczystości.
- Czuję pyszności! – rzuciłem wchodząc do kuchni, skąd dochodziły odgłosy krzątania się blondyna. Nie jadłem nic od wczesnego śniadania, by mieć miejsce na wszystko, co przygotować mógł dla mnie Eric. – Mmm... – zatrzymałem się w pół kroku, moje oczy otworzyły się szeroko, ślina zrobiła się lepka, a krocze zaczęło łaskotać. – Wow! – zawyłem z nieskrywanym podziwem. Chłopak stał odwrócony do mnie tyłem, więc widziałem jego nagie ciało za kilkoma wiązaniami fartuszka.
- To prezent, więc zachowuj się jak należy. – blondyn nie spojrzał na mnie nawet, więc podejrzewałem, że jest zawstydzony, chociaż dosyć późno sobie to uświadomił.
- Mój prezent, a ja nie lubię długo czekać. – uśmiechnięty podszedłem do kochanka i uklęknąłem za nim przyglądając się jego pośladkom.
- Co ty robisz?! – syknął z pewnością czując mój oddech na skórze.
Nie odpowiedziałem mu jednak za to złapałem go za pośladki i zacząłem masować z rozkoszą. Były ciepłe i jędrne, idealna, jeśli miałem być szczery. Z przyjemnością przyłożyłem do nich wargi całując i liżąc. Miały przyjemnie słodki smak, więc nawet nie chciałem się od nich odrywać.
- Zostaw gotowanie na później, najpierw zjem ciebie, a na obiad będzie jeszcze czas. – chłopak sięgnął do kieszeni fartuszka i wyjął niewielką buteleczkę, którą od razu poznałem. – Jesteś przygotowany. – stwierdziłem z lekkim zaskoczeniem, chociaż mogłem się tego po nim spodziewać. Kto, jak kto, ale on znał mnie pod każdym względem, a więc mógł przewidzieć, że nie wytrzymam do wieczora, czy chociażby do końca posiłku. Rzucając krótkie spojrzenie na stół stwierdziłem, że nie jest zastawiony, na co nie zwróciłem wcześniej uwagi. To nie było przypadkowym zbiegiem okoliczności. Miałem zacząć od deseru, który właśnie stał przede mną i powoli odwrócił się do mnie przodem. Erekcja Erica unosiła fartuszek tworząc tym samym bardzo interesujący obrazek, któremu mogłem się z powodzeniem przyjrzeć z bliska.
- Mój urodzinowy tort jest na tyle pożądliwy, że pochłonie moją świeczkę. – oblizałem się i wstałem na nogi przyglądając się uważnie chłopakowi, który mimo rumieńców patrzył na mnie odważnie. – Co to za urodziny, jeśli nie mógłbym dzielić się moim szczęściem? – objąłem go w pasie ramionami i przycisnąłem do siebie. Nasze erekcje drażniły siebie wzajemnie i bardzo szybko miałem tego dosyć. Musiałem dostać coś konkretniejszego.
Zaciągnąłem Erica pod stół i posadziłem na nim. Podwinąłem jego fartuszek i przyjrzałem się owiniętemu wstążką członkowi. To nasunęło mi pomysł tortu, jakim powinienem odwdzięczyć się kochankowi, chociaż na to miałem czas.
- Wszystkiego najlepszego, Cor. – powiedziałem do siebie „odpakowując” swój prezent i od razu przystąpiłem do konsumpcji wylizując członek blondyna dokładnie. Dopiero, gdy był wystarczająco napęczniały wziąłem go do ust ssąc zapamiętale. Miałem jeden cel i pragnąłem go osiągnąć, doprowadzić kochanka do szaleństwa, chociaż nie było łatwo stwierdzić, czy przypadkiem już tego nie zrobiłem.
Sięgnąłem ku jego sutkom i ścisnąłem między kciukiem, a palcem wskazującym rozmasowując je. Stwardniały w przeciągu chwili, a głośne jęknięcie wydobyło się z ust Erica. Żałowałem, że nie mam większej ilości rąk, bym mógł pieścić go w każdym czułym miejscu na ciele. Musiałem niestety poradzić sobie z tą jedną parą, więc z bólem pozostawiłem tak przyjemne w dotyku punkciki i przeniosłem się na nowo na pośladku mojego chłopaka.
Po omacku otworzyłem buteleczkę żelu i wycisnąłem go na palce, którymi rozprowadziłem go po drobnym wejściu kochanka. Z większą werwą zabrałem się za ssanie, gdy moje palce wniknęły w miękką, ciepłą dziurkę. Zdecydowanie już na mnie czekała, chociaż nie mogłem odmówić sobie przyjemności pieszczenia, więc sięgając w jej głąb wyszukałem magiczny punkcik, co niczym odkręcenie zaworu spowodowało wypłynięcie nasienia z kraniku Erica.
Wdrapałem się na stół i odwróciłem kochanka tyłem. Nie mogłem pozwolić sobie na zbyt wiele mając do dyspozycji wyłącznie stół, więc postanowiłem zacząć od tej pozycji, którą poniekąd obaj uwielbialiśmy, chociaż zdecydowanie to mi sprawiała największą radość.
Z niecierpliwością pchnąłem biodrami zagłębiając się w ciało kochanka, które odpowiedziało chętnym przyjęciem i jękiem zadowolenia wydobywającym się z ust blondyna. Czułem dokładnie, jak wrażliwe mięśnie zaciskają się na mnie, a później trochę rozluźniają, by nie sprawić mi niepotrzebnego bólu. Nie potrafiłem wytrzymać zbyt długo w bezruchu, więc podniecony w każdej komórce ciała rozpocząłem swój bieg ku rozkoszy. Podniosłem nogę Erica, dzięki czemu mogłem wnikać w niego tym dokładniej, a on nie zdolny do utrzymania się na rękach i jednym kolanie opadł niżej na blat stołu. To dało mu możliwość pieszczenia swojego ciała. Z licznymi jękami na słodkich wargach przekręcił się i rozsunął szeroko nogi, a jego dłonie pieściły jedna członek, druga sutek. Jego zamglone oczy, wydawały się nie dostrzegać niczego poza odległym obrazem spełnienia, gdy pomagał mi ruchami swoich bioder.
Westchnąłem zadowolony. Przy tym stole mieliśmy jeszcze zjeść obiad, a więc nie wątpiłem, że czekała mnie długa i bolesna erekcja spowodowana wspomnieniami chwili, która teraz trwała. Pochyliłem się ku chłopakowi i pocałowałem go w łapiące zachłannie powietrze wargi. Wsunąłem w nie język mając nadzieję, że nie udusimy się przez to. Podniecenie było przecież ogromne, a w gardle zdążyło mi zaschnąć od ciężkiego, szybkiego oddechu.
Nie byłem już w stanie zbyt długo wytrzymać. Zbieranina niesamowitych bodźców dała mi o sobie znać i wzdychałem coraz bardziej nieregularnie, ruchy moich bioder stały się teraz ociężałe i mocne, przylgnąłem ciałem do ciała kochanka i kąsałem go po szyi. On wiedział, jak dobrze zdołał mi zrobić. Odnalazłem swoim członkiem słodką prostatę wewnątrz jego ciała i swoimi ostatnimi pchnięciami drażniłem ją wsłuchując się w coraz to głośniejsze piski Erica. Tym też sposobem chłopak wytrysnął jeszcze przede mną plamiąc nasze ciała i mogłem obserwować jak jego spięte ciało wyczekuje chwili, gdy i ja pozwolę sobie na ostateczne pchnięcie.
Kiedy dochodziłem moje lędźwie wydawały się eksplodować wydobywając z siebie całą odczuwaną do tej pory rozkosz w formie jasnego, gęstego płynu, którym naznaczyłem wnętrze blondyna. Już nie mogłem doczekać się chwili, kiedy będzie zmuszony wstać i podać mi posiłek, a wewnątrz niego moja sperma powoli zacznie spływać w dół ku jedynemu wyjściu, które znała. Może nie należałem do specjalnie ugodowych i godnych zaufania mężczyzn, ale na pewno nie wyobrażałem sobie seksu z nikim innym, jak tylko z tym jednym, wyjątkowym blondynem, który znał mnie tak dobrze, że pozwalał bym wyładowywał na nim swoją seksualną frustrację, gdy miałem na to ochotę nie pytając wcale o to, czy go kocham. Jemu wystarczał fakt, że zawsze go pragnąłem równie mocno.

środa, 8 czerwca 2011

FavChara III - Teraźniejszość (Cornelius Lowitt)

Oświecenie przyszło nagle. Nie spodziewałem się tego nawet, a jednak obudziłem się mając w głowie sformułowaną odpowiedź na swoje pytania. Nie wiem, czy to sen przyniósł rozwiązanie, czy tylko podpowiedział mi, co powinienem myśleć, jednak zdecydowanie wiedziałem już, co dzieje się z Ericem. Nie myślałem o nim od jakiegoś czasu, ale teraz chłopak ponownie powrócił by zakorzenić się w mojej głowie. Nie mogłem zaprzeczyć, iż kojarzył mi się z rozkoszą i przyjemnościami seksu, jednakże miał w sobie coś więcej niż tylko fizyczne doznania – słodycz z kwaśnym dodatkiem redukującym intensywność mdlącego smaku. To czyniło go lepszym od kobiet, którym brakowało tej wyrazistości.
- Słodki Merlinie, czego ty znowu ode mnie chcesz?! – Eric nie wydawał się specjalnie zadowolony moją obecnością w stałym miejscu naszych spotkań.
- Wiem już, co ci dolega i planuję ci pomóc. – Nie zraził mnie wcale swoim niezadowoleniem, chociaż patrzył z wyraźną ironią błyszczącą w oczach.
- Odczep się ode mnie. Zaczynasz być irytujący.
- A ty masz depresję i nie masz zielonego pojęcia, jak sobie z nią poradzić, trafiłem? – z satysfakcją stwierdziłem, że chłopak zawahał się, zmrużył oczy i wydął lekko usta. Jeden zero dla mnie. Nie było wątpliwości, co do tego, że trafiłem w sedno. Co innego mogłoby zmusić go do pewnych drobnych zmian w wyglądzie, jak nieuczesane włosy, czy też źle założona koszulka?
- Słuchaj, to nie twoja sprawa. Poradzę sobie i bez twojej pomocy, wiec teraz daj mi święty spokój i zabieraj łapę z mojej książki. – odtrącił moją dłoń, którą zasłaniałem tekst, który niedawno jeszcze czytał.
- Gówno prawda! – uniosłem się poirytowany jego upartym odrzucaniem mojej chęci pomocy. Może nie byłem idealny, jednak w tym wypadku miałem zupełnie czyste intencje. To zaskakiwało nawet mnie, chociaż gdybym tylko chciał znalazłbym odpowiednią wymówkę, którą uzasadniłbym swoje postępowanie. Uznałem to za całkowicie zbędne w sytuacji takiej jak ta. Nazbyt zależało mi na poprawie moich stosunków z chłopakiem i powrocie do naszego pokręconego „związku” opierającego się głównie na seksie. Przecież on także tego chciał i chociaż pragnął mnie na wyłączność to sprawiało mi to niebywałą przyjemność. Gdy dziewczyny pragnęły zatrzymać mnie tylko dla siebie byłem na nie wściekły i zazwyczaj oznaczało to koniec związku, zaś z Lair’em było zupełnie inaczej. Schlebiała mi jego zazdrość i, jakkolwiek potrzebowałem czasami rozrywki innej niż on, mogłem poświęcić się oddając wyłącznie jemu.
- Pogrążysz się tylko bardziej niż do tej pory, a ja na pewno znajdę sposób, by cię z tego wyciągnąć, więc dlaczego tak ci to przeszkadza, co? Jesteśmy rywalami w nauce, ale w łóżku możemy być kochankami. A może wolisz bym znowu zaczął się spotykać z twoimi koleżankami? One zawsze na mnie leciały. – nie miałem ochoty udawać przy nim kulturalnego chłopca, którym byłem przy nauczycielach. On jednak nie odpowiedział, co było skrajnie irytujące. Złapałem go za włosy i odciągnąłem jego głowę do tyłu. Skrzywił się, syknął, ale nie próbował wyrwać, jakby z góry godził się na taki los.
- Mam kiepskie dni, a ty tylko je pogarszasz. – syknął mi w twarz.
- Czas to zmienić. – pociągnąłem mocniej burzę jasnych, nieuczesanych włosów, którym i tak nie robił to większej różnicy. – Nie gustuję w blondynach, ale wyjątkowo dla ciebie zrobiłem wyjątek, więc dlaczego się ze sobą nie przeprosisz?
Eric rzucił mi przenikliwe, długie spojrzenie, które jasno wskazywało na to, iż nie specjalnie zdołałem go przekonać. W sumie nie mogłem się dziwić, gdyż nigdy nie byłem dobry w te klocki. Gdybym w tym wypadku mógł do niego przemówić seksem, a nie słowami wtedy na pewno udałoby mi się coś osiągnąć. Nagle pojąłem, iż nie mam nic do stracenia, więc z powodzeniem mogłem wykorzystać swoje umiejętności łóżkowe w warunkach polowych, by dać mu do zrozumienia, że wcale nie żartowałem. Dla zwyczajnego człowieka byłem myślącym kroczem sekciarzem, zaś dla siebie samego po prostu żądnym przygód i przyjemności chłopakiem o własnym stylu. Prawdę powiedziawszy chyba ostatnio zbyt dużo myślałem, przez co moje zwyczajne odruchy były niebywale opóźnione. Myślę, więc nie pieprzę – motto ostatnich miesięcy mojego życia.
- Potrzeba ci dobrego rżnięcia i od razu ci przejdzie. – uśmiechnąłem się z możliwie największą dozą lekceważenia. – Chodź. – syknąłem przez zęby w jego ucho i złapałem go mocno za rękę. Stawiał opór, jednakże nie należał do nazbyt silnych przeciwników. Może złe samopoczucie wpłynęło także na jego siłę fizyczną, a może nigdy jej nie miał? Nie mniej jednak zaciągnięcie go na tyły biblioteki nie stanowiło dla mnie najmniejszego kłopotu. Szarpiąc się z nim zdjąłem z siebie szatę szkolną i rzuciłem ją na podłogę. Nie chciałem by leżał na zakurzonej podłodze, nie byłem aż takim brutalnym gburem, miałem swoje zasady. Nie zmieniało to jednak faktu, że pchnąłem go na swoją szatę i przysiadłem na jego udach by nie mógł mi uciec.
- Podziękujesz mi za to jeszcze. – pocałowałem go mocno, zaborczo, a on nagrodził mnie wbijając zęby mocno w moją wargę. Niemal usłyszałem jak skóra pęka pod naporem jego ostrych kłów. Odsunąłem się ocierając wierzchem dłoni krew spływającą po brodzie. Nie trzeba było wielkiego zranienia, by warga zaczynała krwawić, a Eric zadbał by szybko nie przestało. Już wiedziałem, że przez najbliższe dni będę musiał uporać się z opuchlizną przeszkadzającą mi we wszystkim.
- Cholerna bestia! – warknąłem ssąc wargę. – Ale dobrze, masz chęć przeżycia, więc może być ciekawie. – nie bawiąc się w zbędne uprzejmości zacisnąłem dłoń na jego kroczu. Może trochę zbyt mocno, ale należało mu się. Dopiero, kiedy jęknął udowadniając mi, że nacisk jest zbyt duży pozwoliłem sobie na zaprzestanie tej małej udręki. Zamiast tego wsunąłem dłoń w jego spodnie i sięgnąłem nagiej skóry, która z pewnością od dawna nie była dotykana sądząc po reakcji ciała chłopaka. Był mężczyzną, a więc nie musiał chcieć, by jego członek pęczniał. To przychodziło samo, gdy jakiś wyjątkowo przyjemny impuls sięgał lędźwi.
W mojej głowie zrodził się kolejny pomysł, który jak najbardziej planowałem zrealizować. Oblizałem się i zignorowałem nadal krwawiącą wargę.
- Sprawdźmy, co tam teraz mamy. – rzuciłem i odwróciłem chłopaka na brzuch. Teraz był jeszcze bardziej bezbronny niż wcześniej, a wierzganie nic by mu nie dało. Mógł się, co najwyżej kręcić, a i to nie było specjalnie pomocne.
Zmieniłem pozycję usadzając się na jego pasie zdjąłem z niego spodnie. Jego pośladki jak zawsze miały idealny kształt, więc nic dziwnego, że poczułem podniecenie, gdy przyszło mi się w nie wpatrywać. Rozsunąłem dwie jasne i niemożliwie zachęcające półkule, a przez moje ciało przeszedł tym silniejszy dreszcz. Miałem ochotę skorzystać z dobrodziejstw oferowanych mi przez Erica, jednak wykluczał to mój genialny pomysł. Polizałem palec wskazujący i zacząłem krążyć nim po pierścieniu mięśni, które wydawały się podrygiwać zapraszająco.
- Pamiętasz, to uczucie, kiedy ci wkładałem? – zapytałem bez ogródek zwrócić tym większą uwagę chłopaka na dotykane właśnie przeze mnie miejsce. Pochylając się lizałem wewnętrzną część jego ud, póki nie ociekała moją śliną. Mój rozporek niemal pękał nie mniej jednak wytrzymałem ile tylko mogłem, a później szybko, by chłopak nie zdołał zareagować zsunąłem się z niego, uniosłem jego biodra, złapałem mocno za uda łącząc je ze sobą i wbiłem się między nie. Moje palce zacisnęły się na członku chłopaka masując go. Wyczułem zaskoczenie Erica, który spodziewał się bólu, który nie nastąpił. Zamiast tego mógł wyczuć swoimi nogami mój członek ocierający się o skórę między ciasno złączonymi udami. Jego wejście musiało czuć się bardzo osamotnione, gdyż jęczał cicho i żałośnie.
- Teraz czujesz, jaka jest pusta, co? – westchnąłem. To nie było wcale takie złe, a świadomość, że blondyn musi cierpieć wielkie niezaspokojenie z powodu braku towarzystwa dla swojego tyłka tym bardziej mnie kręcił. Szczytowałem z uśmiechem na twarzy, ale zadbałem by i ciało mojego partnera zostało doprowadzone do ostateczności. Zdecydowanie znalazłem się w o wiele lepszej sytuacji niż on. Jego sutki były wrażliwe i potrafił podniecić się od samego ich drażnienia toteż wiedziałem, że i wejście ma równie delikatne, a penetracja sama w sobie sprawiała mu rozkosz. Warto było poznać jego ciało, by teraz móc to wykorzystać.
- Będę codziennie czekał na propozycję spotkania, by swoim nasieniem przywrócić ci także energię życiową. – szepnąłem mu w ucho i polizałem po nim. Kwestią dni, góra tygodnia było to by Eric się przełamał. Nie zaspokoi swojego tyłka byle, czym, będzie potrzebował mnie i na pewno już teraz miał świadomość, że zapędziłem go w ślepą uliczkę.

niedziela, 5 czerwca 2011

FavChara III - Przeszłość (Cornelius Lowitt)

5 czerwca, jest przed 14, a u nas ksiądz chodzi po kolędzie *glebę już zaliczyła, więc teraz już tylko zlewa*. Nie ma to jak odwiedzać babcię siedząc w swoim pokoju, co?


Od dziecka byłem bardzo ambitny i nienawidziłem przegrywać. Jeśli już coś robiłem to musiałem zbliżyć się możliwie najbardziej do perfekcji, zaś o czymś takim jak przegrana nawet nie chciałem słyszeć. Moi rodzice mieli także inne zmartwienia wiążące się z moją osobą. Jakkolwiek byłem pozornie grzeczny tak lubiłem próbować nowych rzeczy, wszędzie było mnie pełno i zawsze pakowałem się w jakieś kłopoty z tego właśnie powodu. Mój wyjazd do Hogwartu był dla nich z całą pewnością wielką ulgą. Kilkunastu nauczycieli musiało mnie przypilnować na tyle bym nie wkładał nosa tam gdzie mnie nie proszą. Poza tym nauka mogła mnie zająć i wybić mi z głowy próby poznania świata na własnej skórze.
Poniekąd mieli racje. Moim celem stało się przypodobanie nauczycielom, by później móc w pełni oddać się swojej pasji odkrywania nowych doznań, które miały mi ukazać pełnię życia. Nic, więc dziwnego, że za punkt honoru postawiłem sobie przyłączenie się do Klubu Ślimaka, o którym dowiedziałem się zupełnie przypadkowo. Minął zaledwie miesiąc, a ja otrzymałem zaproszenie na pierwsze spotkanie, a stopniowo umacniałem swoją pozycję na liście wzorowych uczniów. Sprawy przybrały odrobinę inny obrót w trzy miesiące później, kiedy to na spotkaniu w gabinecie Slughorna zastałem nową osobę. Chłopak był mniej więcej mojego wzrostu, miał bardzo jasne, krótkie włosy i jak dla mnie był nazbyt ugrzeczniony, a okulary, które miał na nosie czyniły z niego urodzonego prymusa. Od razu zaczął mnie irytować.
- Zanim zaczniemy ucztować chciałbym przedstawić wam Erica Lair. – podjął profesor kładąc pulchną dłoń na ramieniu blondyna i uśmiechnął się z widocznym zadowoleniem. – To niesłychanie zdolny uczeń i tak samo, jak Cornel jest zaledwie na pierwszym roku. Na pewno się zaprzyjaźnicie. – dodał z uśmiechem w moją stronę i posadził nowego na krześle obok mnie. Jakoś nie podzielałem jego entuzjazmu, tym bardziej, że chłopak wcale nie wydawał się zainteresowany zawieraniem jakichkolwiek bliższych znajomości. Nie żeby mi na tym zależało, jednak nienawidziłem, gdy się mnie ignorowało. Tym samym blondas podpał mi jeszcze bardziej.
- Czy jest lepszy ode mnie? – zapytałem zanim mężczyzna zdążył zmienić temat na inny. – Nasz poziom nie może być identyczny. – utkwiłem badawcze spojrzenie w nauczycielu nie planując dać łatwo za wygraną on jednak nie należał do nazbyt rozgarniętych toteż wątpiłem by miał wyrazić swoją opinię na ten temat od razu.
- To bardzo trudne pytanie. Nie znam was na tyle dobrze, by oceniać wasze umiejętności na podstawie zaledwie kilku miesięcy. Poza tym obaj mi zaimponowaliście. Ale dosyć tego, czas coś zjeść! – zaklaskał w dłonie, a stół zapełnił się smakołykami nie z tej ziemi. Poczekałem aż mój „nowy towarzysz” nabierze sobie czegoś na swój talerz. Miałem zamiar sprawdzić, czy jest to ktoś, kim powinienem się przejmować, nawet, jeśli miałem próbować swoich sił w jedzeniu na czas.
Chłopak chyba wyczuł, że go obserwuję, gdyż zwrócił na mnie spojrzenie swoich jasnych oczu i zmarszczył brwi.
- Co? – mruknął pretensjonalnie. Nie odpowiedziałem, więc w milczeniu zabrał się za skubanie nogi kurczaka, którą sobie nałożył. Zauważyłem, iż nie je zbyt wiele, więc bez większego zainteresowania zabrałem się za to samo, a jednak w miarę jedzenia blondyn zaczął się rozkręcać, więc zostałem zmuszony do poluzowania paska u spodni i prześcignięcia go. Przez cały ten czas uważnie śledziłem ruchy jego dłoni i ust. Musiałem być lepszy od niego, nawet, jeśli groziła mi niestrawność.
- Jesz jak wieprz. – odezwał się do mnie ściszonym głosem Eric, który musiał przed chwilą zauważyć, że spieszę się z posiłkiem ciągle sprawdzając, co on ma za sobą. Prychnąłem poirytowany i zmierzyłem go chłodnym spojrzeniem, by na mojej twarzy mógł wykwitnąć uśmiech satysfakcji.
- Mówi to chłopak, który poplamił koszulkę tłuszczem. – z lubością mu to wypomniałem i obserwowałem, jak się rumieni sprawdzając, czy aby nie kłamałem. Naturalnie daleki byłem od wciskania mu nieprawdy tylko po to, by wygrać w jedzeniu. Ubrudził się, a więc nie miał prawa nazywać mnie jakimkolwiek obraźliwym słowem, a wieprze nie były specjalnie przyjemnym porównaniem.
Nagle poczułem wilgoć na spodniach, więc spojrzałem spiesznie w dół. Ręka blondyna trzymająca pustą szklaneczkę po wodzie zniknęła na chwilę pod stołem, a później niezauważenie powróciła na swoje miejsce z boku talerza.
- Och, zmoczyłeś się? – powiedział do mnie słodko z nieukrywaną satysfakcją. Miałem ochotę połamać mu palce, ale wtedy zapewne narobiłby niezłego zamieszania.
Porwałem ze stołu jakiś miękki torcik i wziąłem w ręce odpowiedni kawałek, po czym jeszcze zanim chłopak zdołał zaprotestować roztarłem go po jego spodniach.
- Ależ ze mnie niezdara. – syknąłem i wytarłem lepkie od słodyczy palce o nogawkę mojego rywala. To go zdenerwowało, a tym samym był to podwójny punkt dla mnie.
- Czego ty ode mnie chcesz?! – syknął na tyle cicho, by nikt nie słyszał, że się sprzeczamy, a przecież dopiero mieliśmy okazję się poznać.
- Nie wiesz? – popatrzyłem na niego z litością. – Żal mi ciebie. To ja jestem najzdolniejszy na roku, to ja jestem najlepszy na eliksirach, a nie jakiś piękniś z fałszywym uśmieszkiem na wypielęgnowanej buźce panienki. – mój komentarz bynajmniej nie spodobał się Eric’owi, gdyż wydawał się tym bardziej rozeźlony.
- Kto jest pięknisiem o twarzy dziewczyny, co?!
- Ha! A więc nie zaprzeczasz, że masz fałszywą gębę.
- Odezwał się ropuch. Masz brodawkę zamiast nosa i wyłupiaste oczy.
Tego było już za wiele. Nie mogłem pozwolić by tak do mnie mówił, jednak nie mogłem też wbić mu widelca w krocze. Miałem ochotę, jednak raczej nie znalazłbym dobrej wymówki, by się wytłumaczyć z podobnego zachowania.
- No, chłopcy? Jak wam idzie rozmowa? – Slughorn poświęcił nam chwilę. Zmusiło mnie to do udawanego uśmiechu i wtedy też wpadłem na pomysł, który chociaż w pewnym stopniu pozwoliłby mi się na chłopaku zemścić. – Eric właśnie pytał mnie o kilka rad w związku z eliksirami, które niedawno robiliśmy. Cieszę się, że mogę pomóc słabszemu koledze. – blondyn spojrzał na mnie wściekle, ale nie odezwał się. Zapewne nie chciał bardziej wszystkiego komplikować.
- Ja chyba już pójdę. Zaczyna boleć mnie głowa, może choroba wraca. – słowa blondyna zasmuciły Slughorna, który skinął głową nakazując mu dużo wypoczywać by następnym razem był już pełen sił i zaszczycił go swoją obecnością do samego końca.
- Odprowadzę go. Przecież nie może zasłabnąć sam na korytarzu. – zaproponowałem łapiąc Erica pod ramię. Chciał się wytrwać, jednak tylko wzmocniłem uścisk i wyciągnąłem go za drzwi gabinetu. Nie przewidziałem tylko, że poza zasięgiem wzroku nauczyciela chłopak może sobie pozwolić na więcej. Jego pięta wbiła się boleśnie w moją stopę. Pisnąłem puszczając go. Musiałem rozmasować niesamowicie bolące miejsce.
- Przyczepiłeś się do mnie, jak rzep!
- Ja ci wypowiadam wojnę, nic więcej. Nie podoba mi się, że stoisz wraz ze mną na piedestale. Zrzucę cię z niego. – uśmiechnąłem się wrednie. Do tej pory nie miałem nigdy rywala, a teraz mogłem dowiedzieć się jak to jest, czy to może być przyjemne, ciekawe, może nawet pouczające. Nie mogłem odmówić sobie tej przyjemności dowiedzenia się więcej o życiu.
Nucąc coś pod nosem ruszyłem przed siebie bez celu. Musiałem udać, że odprowadziłem chłopaka, chociaż odrobinę, a w rzeczywistości daleki byłem od szczerej chęci niesienia mu pomocy, nawet gdyby naprawdę źle się czuł. Byliśmy wrogami, nie przyjaciółmi, czy chociażby znajomymi.
Byłem z siebie dumny i niebywale zadowolony ze swoich osiągnięć. Miałem, z kim walczyć, jak umacniać swoją pozycję grzecznego i idealnego ucznia. Nie wątpiłem ani przez chwilę, że osiągnę cel, będę lepszy od innych. Za kilka lat z pewnością mógłbym stać się ikoną Hogwartu, chociaż to wymagało czasu, a ja należałem do osób niebywale niecierpliwych. Może i byłem w gorącej wodzie kąpany, ale czułem się z tym jak król. Byłem ponad wszystkimi.

piątek, 3 czerwca 2011

Kartka z pamiętnika CXXIX - Edvin Versar

Ann Marie była naprawdę świetną dziewczyną i lubiłem ją zdecydowanie bardziej niż jakąkolwiek inną. Uwielbiałem rozmawiać z nią o sztuce i w głównej mierze właśnie to było tematem wszystkich naszych rozmów. Nadal jednak nie dorównywałem jej w składaniu papieru i chociaż uczyła mnie wszystkiego, czego mogła moja imperfekcja była dostrzegalna. Było to powodem mojej złości na samego siebie i nijak nie mogłem tego odreagować, ani też podzielić się z kimś swoimi smutkami. Moje spotkania z Niholasem ograniczały się do krótkiego powitania i wymienia uprzejmości. Było to kolejnym powodem do narzekań, którym nie mogłem dać upustu. Na domiar złego zauważyłem u siebie niepokojącą tendencję do unikania fizycznej bliskości z moją dziewczyną. Oczywiście umawialiśmy się, rozmawialiśmy, trzymaliśmy za ręce, czy też spędzaliśmy miłe chwile w Hogsmeade jednak do niczego więcej między nami nie dochodziło. Za każdym razem, gdy wyczytywałem z jej oczu chęć pocałunku znajdowałem wymówkę by umknąć. Nie byłem w stanie dać jej nawet tej jednej przyjemności, która była przecież czymś naturalnym w związku. Do tej pory wydawało mi się, iż drobne „rzeczy”, które sam tworzyłem, były najlepszym prezentem dla bliskiej osoby, zaś teraz nie potrafiłem przemóc się, by jedną z moich niedoskonałych prac wręczyć Ann Marie. Próbowałem dotrzeć do sedna mojego problemu, jednak ledwie zaczynałem o nim rozmyślać, a Niholas już okupował moją głowę, jakby to w niej się ukrywał przez cały ten czas, gdy go nie widziałem. Nawet śnił mi się po nocach, chociaż każdy z tych koszmarów kończył się gorzej niż w przypadku przeciętnego marzenia sennego. Nic dziwnego, że marniałem w oczach, chociaż tylko w swoich, jako że nikt nie zwrócił na to szczególnej uwagi. Jedno w tym wypadku wiedziałem na pewno – coś było nie tak jak powinno.
- Ed? Zamyśliłeś się. – Ann Marie położyła dłoń na moim ramieniu przywracając mnie rzeczywistości. Nigdy jej nie mówiłem, jak bardzo denerwuje mnie sposób, w jaki skracała moje imię i nie chcąc jej urazić nadal milczałem na ten temat. – Coś cię trapi?
- Nie. – rzuciłem nie do końca szczerze.
Niholas właśnie wchodził do Wielkiej Sali w towarzystwie jakiegoś kolegi z roku. Śmiali się i chyba rozmawiali o czymś niebywale zabawnym, gdyż z ich twarzy można było wywnioskować, że zabawę mają przednią. Czułem jak narasta we mnie irytacja, a nawet wściekłość. Dogadywali się tak dobrze, może nawet lepiej niż ja i Niholas zanim zacząłem spotykać się z Ann Marie. Zacisnąłem mocno dłonie.
- Tak naprawdę to jednak coś nie daje mi spokoju. – odezwałem się do dziewczyny, która uśmiechnęła się zachęcająco. – Wydaje mi się, że jednak nie jestem gotowy na związek. – spoważniała momentalnie i co uświadomiło mi, że mogłem być trochę szorstki, więc podjąłem ponownie, już bardziej uczuciowo. – Nie chcę cię urazić. Bardzo cię lubię, ale chyba nie jako kobietę, ale jako koleżankę. Uważam, że powinniśmy zostać znajomymi. Nie sprawdzam się, jako chłopak... – łzy stanęły jej w oczach, a ja poczułem się jak potwór.
Dziewczyna skinęła, wstała i wybiegła z Wielkiej Sali zapłakana. Miałem wrażenie, że wszyscy na mnie patrzą i uważają za skończonego idiotę. Straciłem apetyt, a moje spojrzenie powędrowało ponownie w kierunku Niholasa. Nie mogłem znieść tego widoku, więc wstałem ze swojego miejsca i podchodząc do krzesła ciemnowłosego strąciłem z jego ramienia rękę kolegi.
- Możemy porozmawiać? To dosyć ważne. – zaskoczony moim pojawieniem się Kinn skinął głową i przeprosił kolegę zabierając ze sobą dwie parówki i kromkę chleba, jakby przeczuwał, że może nie mieć okazji zjeść w spokoju. Poleciłem mu wziąć talerz i zaproponowałem, że usiądziemy w miejscu, które wcześniej zajmowałem. Chłopak rzucił mi wymowne spojrzenie, jako że właśnie wepchnął do ust potężny kęs jedzenia.
„Mogłeś powiedzieć to wcześniej” wydawały się mówić jego oczy. Uśmiechnąłem się przepraszająco. Zaledwie usiedliśmy, a Niholas zdołał wywalczyć ze swoim przełykiem połknięcie parówki i chleba.
- Udławię się przez ciebie. O co chodzi? – upił z mojego kubka potężny łyk soku.
- Zerwałem z Ann Marie. – nie owijałem w bawełnę. Nie było sensu, a poza tym chciałem by o tym wiedział, chciałem znowu mieć w nim przyjaciela. Był bardziej zdziwiony niż chwilę wcześniej, gdy do niego podchodziłem. – Przed chwilą.
- Ale dlaczego? Przecież mówiłeś, że jest dobrze.
- Było dobrze, ale nie, jako para. Jest świetną koleżanką, ale wyłącznie koleżanką. Wolałbym spędzać ten czas z tobą, jeśli możemy nadal być przyjaciółmi.
- Przecież nimi jesteśmy! – Niholas wydawał się podekscytowany. – Ale mnie zaskoczyłeś. Muszę coś zjeść. – zabrał się za pochłanianie śniadania i z pełnymi ustami komentował swoje wielkie zdziwienie. Wywołał tym uśmiech na mojej twarzy i poczułem się zdecydowanie lepiej. Nawet zacząłem odczuwać głód. On miał lecznicze właściwości i wydawał się cieszyć z tego, że między mną, a Ann Marie wszystko było skończone. Mogłem jednak przelewać na niego swoje własne uczucia, więc nie myślałem nad tym wiele.
- Będziesz teraz wrogiem numer jeden dla większości dziewczyn, wiesz o tym? – Niholas uśmiechnął się ironicznie, więc prychnąłem cicho.
- Jak długo nie będę twoim, przetrwam to. - przyjrzałem mu się dokładniej w sposób, w jaki do tej pory na niego nie patrzyłem. Był niewysoki, żywiołowy, miał bardzo ładne wielkie oczy i wydawał się na swój sposób słodki, kiedy wykluczyć pokrętny charakterek. – Zostań moją dziewczyną... chłopakiem, znaczy się. – nie do końca myślałem o tym, co mówię, chociaż miałem pełną świadomość znaczenia tych słów.
Niholas otworzył usta tak szeroko, że wypadł z nich kawałek parówki.
- Co?
- Uświadomiłem sobie, iż jesteś dla mnie tak ważny, że chciałbym sprawdzić, czy może nie układałoby się nam, jako parze. Wiem, że to dziwne. – dodałem od razu. – Ale... No, dobra. Nie ważne, wybacz.
- Nie, znaczy się, tak, ale... – policzki chłopaka były koloru bordowych pasków na naszych krawatach. – Daj mi nad tym pomyśleć. – tym razem to on zadziwił mnie. Nie spodziewałem się, że to powie, że w ogóle weźmie moje słowa na serio. Każdy inny na pewno wyśmiałby mnie, uznał za zboczeńca i zerwałby ze mną wszelki kontakt. Niholas był wyjątkowy.
- Jasne, jasne. – musiałem mieć głupią minę.
- Ale jeśli żartujesz...
- Nie, nie! Pytałem serio. Chyba, że ty żartujesz, wtedy i ja żartowałem. – wyszczerzyłem się zadowolony ze swojej odpowiedzi. Byłem geniuszem zbrodni. Na twarzy Kinna także pojawił się uśmiech i wiedziałem, że niczego nie zniszczyłem. Nawet, jeśli się nie zgodzi będziemy przyjaciółmi. Na jego miejscu sam nie wiem, jakbym się zachował, jednak chłopak był inny i pocieszałem się tym, iż dzięki temu miałem większe szanse. Prawdę powiedziawszy nie miałem pojęcia, dlaczego zaproponowałem mu związek. Nigdy o tym nie myślałem, a jednak w tamtej chwili działem instynktownie. Może kilka razy żałowałem, że Niholas nie jest kobietą, ale wcale nie czułem obrzydzenia do niego, jako chłopaka. Zupełnie mi to nie przeszkadzało i tym też zadziwiałem samego siebie. Dzień pełen niespodzianek.
Mając chwilę spokoju, kiedy jedliśmy, zastanawiałem się dogłębniej nad tym wszystkim i upewniałem się w przekonaniu, iż to mogłoby się udać. Kilka moich nawyków na pewno musiało ulec zmianie i nabrać nowego wyrazi, jak dawanie prezentów, czy pisanie listów, ale powoli mogłem przyzwyczaić się do nowego partnera i jego wymagań. Już myślałem o Niholasie, jako o swoim chłopaku, co było zaskakując, chociaż miłe.
- Jeśli Ann Marie się o tym dowie... – mruknąłem cicho. – Zabije mnie wraz ze swoimi koleżankami. Ciebie też może, więc się nie wygadaj, jasne?
Chłopak spojrzał na mnie, jakbym właśnie tłumaczył mu, dlaczego nie należy używać magii poza szkołą.
- Nie musisz mi tego mówić, mam na tyle oleju w głowie. Chyba nie myślisz, że twoja propozycja tak mi w niej namieszała, że nie mogę nawet racjonalnie myśleć?
- Byłoby miło. – stwierdziłem i obaj uśmiechaliśmy się do siebie chyba trochę rozbawieni tym niewinnym przekomarzaniem.