środa, 31 sierpnia 2011

Kartka z pamiętnika CXL - Denny 'Blood" Zachir

Notka na Ai no Tenshi!


Akemi, sama tego chciałaś xP


- Gdzie jest Blood! – płaczliwy krzyk Alena podrażnił mój wyjątkowo czuły dzisiejszego dnia słuch. – Był na poduszce! Jestem pewny, że tam był. Położyłem go na chwilę żeby wyjść do łazienki i nie ma! Kto go zabrał! – w niebieskich oczach chłopaka zebrały się łzy, usta zacisnęły w wąską linię zdradzającą determinację i złość.
Z jakiegoś powodu jego rozżalone spojrzenie spoczęło na mnie i przez kilka chwil obawiałem się, że chłopak naprawdę zacznie płakać.
- Nie patrz na mnie. Nie zabrałem go. Wkładałeś go sobie w tak różne miejsca, że nie odważyłbym się go dotknąć. – powiedziałem z naciskiem, by chłopak uświadomił sobie, że mówię prawdę. Oczywiście, nie jednokrotnie ostrzegałem, że pozbędę się tego zmaltretowanego pluszaka, ale gdybym naprawdę miał taki zamiar nie pozwoliłbym sobie na wieloletnie towarzystwo pluszowego chłopaka Alena.
- Więc kto mi zabrał Blooda? – ciemnowłosy usiadł na łóżku i zaczął pocierać oczy. Z jakiegoś powodu jego zachowanie irytowało tylko mnie, lub tylko ja byłem na tyle głupi by zwracać uwagę na Nerena.
- Zostaw te oczy! – wybuchłem. – Będziesz wyglądał jak ropucha! Pewnie jakaś twoja wielbicielka dowiedziała się, że masturbujesz się plusowym miśkiem i uznała, że pokryta TOBĄ zabawka będzie idealna do kolekcji. – starałem się być jak najbardziej delikatny. Brzydziło mnie mówienie o tych sprawach, kiedy w grę wchodził miś. Nie spodobało mi się jego spojrzenie. Mógł znaleźć sobie inny powód do złapania depresji niż zgubienie głupiej zabawki, niestety, on nie należał do specjalnie inteligentnych osób. – Znajdzie się. – westchnąłem. – Wszystko ginie, więc i miś się znajdzie razem z innymi rzeczami.
- A jeśli nie? – myślałem, że rozerwę go na strzępy!
- Wtedy ja będę miał problem z głowy, a ty przestaniesz z nim świntuszyć. Nie patrz tak na mnie! Jestem bez serca i naprawdę nieźle się z tym czuję, więc koniec tematu.
- Nie zasnę bez niego, nie będę miał apetytu! – czyżby to miały być groźby?
- Mam to w nosie. Będziesz niewyspany i głodny, ja to przeżyję. Z resztą to twoja wina. Mi na niczym nie zależy, więc nic mi nie zginęło.
- Jesteś okropny! – Alen porwał poduszkę ze swojego łóżka i rzucił się na mnie. Osłoniłem tylko twarz i pozwoliłem, by chłopak wyżywał się do woli. Poducha była miękka, a on nie miał zbyt wiele siły. Wydawał się raczej dzieckiem, które musi odreagować swoje emocje na głazie.
Tak jak podejrzewałem Alen szybko się zasapał i nie miał sił w rękach by podnieść poduszkę, a co dopiero wymierzać nią ciosy. Padł na pościel obok mnie i skrzyżował ramiona na piersi. Zastanawiałem się, co on znowu wyprawia.
- Jesteś niemiły, dlatego w ramach kary będę z tobą spał! I będę się z tobą kąpał i w ogóle zastąpisz mojego Blooda! – przynajmniej na jego twarzy pojawił się uśmiech, za to swojej nie chciałem nawet widzieć. – Wiem, co chcesz powiedzieć i zapewniam cię, że kiedyś dorosnę i wtedy nie będę już rozwydrzonym dzieciakiem, ale do tego czasu będę robił, co mi się tylko podoba.
- Mam cię już dosyć. – wsunąłem dłoń w jego ciemne włosy i zmierzwiłem je dla zabawy. Z jednej strony uwielbiałem go, z drugiej naprawdę mnie denerwował. Wszystko zależało do dnia, godziny, minuty. Na pewno nie cierpiałem jego pluszowego misia, który zapewne do tego stopnia przesiąkł „sokami” Alena, że nawet dokładne pranie nie mogło w tym wypadku pomóc.
Neren przesunął się bliżej mnie i wtulił w mój bok. Skrzywiłem się, ale nie odepchnąłem go. Wątpię by ktokolwiek w naszym pokoju potrafił to zrobić w chwili, kiedy chłopak miał zły dzień, był załamany i bliski płaczu.
Bardzo chciałem wiedzieć, co takiego okrada uczniów z ich cennych przedmiotów, bym mógł zająć się tą sprawą osobiście i zwrócić Alenowi jego własność. Świecące intensywnie słońce było denerwujące, jednak chwile, gdy zasłaniały je chmury, a temperatura spadała nieznośnie były jeszcze gorsze.
- Tylko mi nie mów, że już śpisz... – zawahałem się i w miarę możliwości odsunąłem się od chłopaka na tyle by mieć pewność, że jednak zasnął. Nie chciałem wiedzieć, co takiego robił w nocy.
- Cóż za słodki obrazek... – Rudolf wyszczerzył się zaczepnie wiedząc, że nie mogę się podnieść nie budząc przy tym Alena.
- Jeśli nie chcesz dostać w zęby, kiedy już będę w stanie cię dostać, to radzę się zamknąć. A może po prostu jest ci żal, bo Bellatrix, Lucjusz, a nawet twój tajemniczy znajomy nie mogą cię dopieścić?
Rud planował się odciąć, jednak zrezygnował. Nie wątpiłem, że potrafiłby mi dopiec, ale nie chciał raczej wszczynać niepotrzebnych bójek. Z dumnie uniesioną głową odwrócił się do mnie bokiem i wymaszerował z pokoju zapewne w poszukiwaniu ofiary, która pomogłaby mu zapomnieć o obowiązkach, które na nim spoczywały. W końcu jego „narzeczona” kończyła w tym roku szkołę, a to oznaczało, że jego ślub był coraz bliżej. Słyszałem nawet, że dla świętego spokoju postanowił zapoznać Bellatrix ze swoim tajemniczym mistrzem. Nie dziwiłem się, że ktoś taki jak on potrzebował teraz więcej rozrywki.
Alen poruszył się przez sen i wsunął rękę pod mój sweter. Jego ciepłe palce po omacku wyszukały bliznę, jaką tam miałem i zaczął gładzić ją kciukiem dla zabawy. Nie był chyba świadomy tego, co robił. Nie jednokrotnie przyłapałem go na tej właśnie czynności, kiedy to byłem mu bardziej przychylny i pozwalałem na to, czy owo.
Zastanawiałem się przez chwilę, kiedy nawykłem do jego dotyku w tamtym miejscu. Dawniej nienawidziłem nawet dotyku materiału na brzuchu, a teraz pozwalałem by czyjeś palce drażniły dawno już zasklepioną ranę.
- Bloooooood? – jego ton przypominał natrętne jęczenie.
- Czego, oszuście? Myślałem, że śpisz.
- Spałem! Chwilę spałem. – zaczął się usprawiedliwiać. – Ale powiedz, naprawdę mnie nie lubisz? I jak myślisz, gdzie może być Blood? Przecież może mu być zimno, a on boi się ciemności, więc co jeśli jest gdzieś zamknięty i samotny?
- Merlinie, Alen, nie odpowiadam na głupie pytania, ale z dwojga złego wolę już to drugie. Nie mam pojęcia gdzie jest. Pewnie w jakiejś skrytce z tysiącem innych śmieci, jasne? I bądź poważny, to głupi pluszowy miś, jemu nie może być zimno, nie może być samotny i na pewno na boi się ciemności! Gdyby mógł urządzałby przyjęcie, bo w końcu nie molestuje go jakiś walnięty, napalony dzieciak. A teraz daj mi odpocząć, bo męczysz mnie szybciej niż transmutacja.
Podniósł się i uśmiechnął przymilnie. Odebrałem to, jako bardzo dobry znak, chociaż zmieniłem zdanie momentalnie, gdy tylko chłopak wdrapał się na moje uda i rozsiadł na nich wygodnie. Podwinął mój sweter wysoko i zadowolony zaczął palcem rysować wzroki na mojej skórze.
W każdej innej sytuacji posłałbym go do wszystkich diabłów, niestety przyzwyczaiłem się do tego denerwującego słońca i nie chciałem by znowu skryło się za chmurami. Nie dziwiłem się, że Lucjusz opuścił pokój. Na jego miejscu sam zniknąłbym byleby nie oglądać przesłodzonej sceny, od której mdliłoby najbardziej wytrzymałych. Nawet mi było niedobrze, kiedy wyczułem, że chłopak rysuje motylki i serduszka. Jeśli próbował mnie tym zdenerwować to szło mu całkiem nieźle. A jeśli był to efekt uboczny utraty miśka to wolałem chyba żyć w jednym pokoju z tym śmierdzielem niż przeżywać takie katusze. Te wszystkie znaczki paliły mi skórę.
- Cholera, jeszcze jeden kwiatuszek a nie ręczę za siebie! – syknąłem tak rozdrażniony, że ostatkiem sił powstrzymywałem się przez zrzuceniem z siebie chłopaka. – Kreśl sobie szubienice, czaszki, trumny, sam nie wiem, co jeszcze potrafisz, ale skończ z tymi różowymi badziewiami! – popatrzyłem mu w oczy. On wiedział, że jestem zdolny do wszystkiego i jeśli nie przestanie to naprawdę mogłoby być źle. Chyba w obawie o mnie przestał się w ogóle bawić i tylko siedział spokojnie. Tak było lepiej, nie idealnie, ale lepiej.
Miałem nadzieję, że szybko odnajdą miśka i moja katorga skończy się raz na zawsze.
Marzenia...

niedziela, 28 sierpnia 2011

Zaginieni...

30 grudnia
Nie mogłem wyobrazić sobie spokojniejszego poranka niż ten dzisiejszy. Wyspałem się, zjadłem wyśmienitą czekoladkę o kawowym nadzieniu, która miała dodać mi energii na przetrwanie kolejnego dnia, porozmawiałem z Shevą podczas leniwego wylegiwania się na łóżku, które poprzedzało moje niewielkie codzienne ćwiczenia, po czym jak nowo narodzony postanowiłem się ubrać. Syriusz utknął w łazience, gdzie właśnie brał kąpiel i zapewne doprowadzał się do stanu, który jego zdaniem określano mianem „czarujący”, „przystojny”, „obłędny”. Z nas wszystkich on spędzał najwięcej czasu za tymi zamkniętymi drzwiami, więc wątpiłem, by wyłącznie się mył, czy ubierał. Nie zdziwiłbym się nawet, gdyby połowę tego czasu poświęcał na jakieś ćwiczenia, które miałyby nadać jego figurze bardziej męskich kształtów. Zupełnie się na tym nie znałem. Zawsze wydawało mi się, że mięśnie zarysowują się same, jeśli ktoś jest dla nich stworzony, a u innych pojawia się warstwa tłuszczyku, z którym nie mogą walczyć, jako że byłoby to bezowocne i niepotrzebnie męczące. W końcu każdy jest inny i ma swoje liczne ograniczenia, których żadna dieta, ani wzmożony wysiłek fizyczny nie zmieni, a wyłącznie może stworzyć potwora. Syriusz był typem, który nie musiał się starać by jego ciało było idealne, zaś Peter nie zdołałby zmienić swojego. Nawet ja nie miałem większego wpływu na to, co się ze mną działo i byłem skazany na siebie takiego, jakim byłem od zawsze. Słoń nigdy nie mógł być szczupły, a żyrafa otyła, ponieważ stworzono ich takimi a nie innymi. Byłem święcie przekonany, że te same prawa rządzą ludźmi.
Skorzystałem na nieobecności Blacka zjadając jeszcze kilka słodyczy. Nie chciałem, by czuł się źle, gdyby przypadkowo je zobaczył. Czasami lubiłem mu dokuczyć, ale nigdy nie chciałem by się przeze mnie rozchorował.
Nie potrafiąc się powstrzymać sięgnąłem do szafki po kolejną czekoladkę, ale wymacałem pustkę.
- Hę? – marszcząc brwi schyliłem się i podjąłem poszukiwania wyrzucając wszystkie niepotrzebne rzeczy, które tam trzymałem. – Przecież przed chwilą tutaj były... – powiedziałem do siebie, a może do przyjaciół, którzy bezsprzecznie musieli mnie słyszeć. – Gdzie są moje łakocie?!
- Jadłeś je przed chwilą. – James na klęczkach przemierzał pokój w poszukiwaniu swoich skarpet do Quidditcha, które lubił nosić w czasie zimowych chłodów.
- No właśnie. Jadłem, a teraz nie ma już żadnego. Nie, nie zjadłem wszystkich! – dodałem pewnie, gdyż dostrzegłem wymowne spojrzenie okularnika. – Aż tyle ich nie zmieszczę na jeden raz.
- Gdzie są w takim razie?
- Chłopaki? – drzwi łazienki otworzyły się i wyszedł Syriusz z mokrymi włosami, obwiązany ręcznikiem. – Nie zabierałem przypadkiem ze sobą moich ubrań? Wydawało mi się, że je miałem, ale znaleźć nie mogę. Nie leżą na łóżku?
- A powinny leżeć? Tak też jest dobrze. – Sheva uśmiechnął się zalotnie przyglądając się Syriuszowi. Nie czułem najmniejszej zazdrości, a nawet byłem dumny z tego, iż mój chłopak wydaje się innym atrakcyjny. Sam musiałem się niestety dokładnie przyglądać, by dostrzec w nim jakiekolwiek różnice. W końcu miałem go całego, na co dzień. Kiedy jednak myślałem o przeszłości zauważałem, że teraz jest wyższy, szerszy w barkach, a jego pierś nie jest już płaska, ale nabrała wypukłości, ukształtowała się dzięki mięśniom i chyba mogła się podobać. Osobiście wolałem jednak, kiedy była ukryta pod koszulką, a Syri przypominał normalnego chłopaka, a nie łowcę niewieścich serc.
- Jestem całkowicie pewien, że je zabierałem, ale ich nie ma. – zignorował uwagę Andrew.
- Zaraz poszukam. Co to miało być? – zaoferowałem się. Wstałem z łóżka odrzucając męczące mnie myśli o braku moich ukochanych łakoci i zabrałem się za przeszukiwanie rzeczy Blacka.
- Czerwona koszula w kratkę i sweter. Chciałem się dobrze zaprezentować. Raz na jakiś czas nie zaszkodzi, ale widać nie powinienem. – westchnął ocierając twarz, po której spływały wielkie krople wody.
- Nie chcę cię martwić, ale nic tutaj nie ma. – zaglądałem nawet pod poduszkę. Coś mi nie pasowało i powoli zaczynałem analizować wydarzenia dzisiejszego poranka. Nie było tego wiele, ale jednak miało bardzo wielkie znaczenie. – Sheva, sprawdź, czy ty masz wszystko na swoim miejscu?
Chłopak przejrzał swoje rzeczy, po czym wzruszył ramionami. Widocznie nic mu nie zginęło. Wystarczyło jednakże by wszedł do łazienki.
- Moja szczoteczka! – wpadł do pokoju z przerażoną miną. – Nie ma mojej ukochanej szczoteczki do zębów! Zapłaciłem za nią majątek! To kłamstwo, ale coś wypada mi powiedzieć.
James podniósł się z klęczek i rzucił krótkie spojrzenie każdemu z nas. On także wiedział, co jest grane. Mogłem się założyć, że nie tylko nam coś zginęło, ale każdy w szkole miał teraz jakiś mniejszy, lub większy problem. Coś musiało wkraść się do zamku i teraz buszuje po pokojach okradając uczniów, a zapewne także nauczycieli.
- Syriuszu, ubieraj się w cokolwiek. Schodzimy na śniadanie, jestem pewny, że tam dowiemy się więcej o naszym znikającym wszystkim. – starałem się ubrać w słowa to, co miałem w głowie, chociaż nie wyszło idealnie.
Chłopcy zgodzili się ze mną w pełni. Bez wątpienia zależało im na odzyskaniu swoich własności i chociaż nie mogliśmy być całkowicie pewni, co się z nimi stało, to mieliśmy wielką nadzieję, że dyrektor pomoże nam odnaleźć wszystkie zguby. Moja sytuacja była chyba najgorsza, jako że moje łakocie mogły zostać już pożarte, a był to cały zapas, jaki miałem na najbliższe miesiące.
- Co obstawiamy? Wróżki, chochliki, jakieś świństwo? – Andrew naprawdę wydawał się rozbity po utracie swojej szczoteczki do zębów.
Nie otrzymał odpowiedzi od żadnego z nas. Zaledwie wyszliśmy z pokoju, a byliśmy pewni, że szaleństwo ogarnęło wszystkich w naszym Domu. Uczniowie szukali czegoś w każdym możliwym miejscu, niektórzy kłócili się ze sobą oskarżając bezpodstawnie. Wątpiłem, czy znalazłaby się, chociaż jedna osoba, która miałaby wszystko na swoim miejscu, lub zwyczajnie zignorowała swoją stratę. Miałem wrażenie, że cokolwiek ginie, zawsze jest wartościowe dla swojego właściciela.
Zdążyliśmy zejść po schodach do Pokoju Wspólnego, kiedy przez dziurę za portretem dostała się do środka McGonagall. Wyglądała dziwnie bez swoich okularów, ze źle ułożonymi włosami i wyraźnie widocznym zdenerwowaniem.
- Moi państwo, proszę się uspokoić! – powiedziała głośno i twardo. To jedno wcale się nie zmieniło. Ta kobieta nawet w czasie najgorszej klęski zapewne byłaby bezwzględna, chłodna i trzeźwo myśląca. – Zakładam, że cały ten harmider, z jakim mam do czynienia spowodowany jest znikaniem waszych rzeczy. – nie wydawała się wcale nam współczuć, a jej spojrzenie nakazywało nam całkowity spokój. Jedno słowo, a wysadziłaby nas, jak niedawno James Severusa. – Dyrektor wraz z innymi nauczycielami już pracuje nad znalezieniem sposobu na powstrzymanie tej czystki. Proszę, aby każdy pokój zrobił swoją listę zaginionych rzeczy. W miarę możliwości bądźcie dokładni w opisie. Kiedy je znajdziemy będą tam tysiące innych przedmiotów i aby ich nie pomylić musimy znać najwięcej szczegółów. Skrzaty domowe oddadzą wam wasze rzeczy właśnie według tych list. Zajmijcie się, więc czymś pożytecznym i, Merlinie, przestańcie płakać! – zwróciła się do kilku dziewczyn z pierwszej klasy. – Na co wy jeszcze czekacie? Chcę dostać listy jeszcze w czasie śniadania!
Przez kilka chwil patrzyła na nerwowy tłum, który przepychał się do swoich pokoi, a później zniknęła na korytarzu.
- Ja nie wiem ile miałem czekoladowych cukierków w tamtej torbie. – szepnąłem na ucho Andrew. – Myślisz, że powinno być aż tak dokładnie napisane? – może to głupie, ale naprawdę się tym martwiłem i szukałem pocieszenia, którego nie dostałbym od uczulonego, na sam dźwięk słodkiego słowa, Syriusza.
- Podejrzewam, że tylko tobie zginęły słodycze, więc się nie martw. Jakiekolwiek znajdą będą to zapewne te twoje. – chłopak wyszczerzył się i poklepał mnie pocieszająco po ramieniu.

piątek, 26 sierpnia 2011

Kartka z pamiętnika CXXXIX - Lucjusz Malfoy

Zbyt zajęty szukaniem osób odpowiednich dla Toma Riddla nie miałem wiele czasu na miłosne uniesienia, o ile w ogóle potrafiłem o nich myśleć mając przed sobą wizję długotrwałej służby u człowieka, który zmieniał się w zastraszającym tempie i powoli zaczynał mnie przerażać. Pragnąłem jego siły i umiejętności by poradzić sobie ze swoimi problemami, ale nie przyszło mi do głowy, że ze zwyczajnego, naprawdę przystojnego i niemal idealnego mężczyzny Riddle stanie się tyranem o bladej twarzy z zamiłowaniem do sadyzmu. Jego uwielbienie dla ogromnego, paskudnego węża, którego tak rozpieszczał, zakrawało na niezdrowy fetysz. Niektórych scen nie potrafiłem wymazać z pamięci, a jednak za żadne skarby nie chciałbym sobie o nich przypominać. Niestety było to niemożliwe. Mimo wszystko dostrzegałem ogromny potencjał, jaki krył się w tym człowieku i wiedziałem, jak wiele mogę dzięki niemu osiągnąć. Z tego właśnie powodu nakłaniałem innych, by przyłączyli się do nas – do Lorda Voldemorta, jak kazał się nazywać.
Wracając z wcześniej umówionego spotkania z kilkoma zainteresowanymi osobami nie spodziewałem się, że na korytarzu, w miejscu oddalonym od naszego dormitorium natknę się na Severusa. A jednak chłopak pojawił się przede mną równie zaskoczony, co ja sam. Odległość, jaka nas dzieliła była tak niewielka, że bez najmniejszych trudności dostrzegłem zadrapania na jego twarzy i dłoniach. Nie podobało mi się to i czułem, jak złość kumuluje się w moim ciele.
- Co się stało? – zapytałem udając opanowanie, starając się by głos mi nie zadrżał żadną ostrzejszą nutą.
- Miałem wypadek, nic wielkiego. – Sev odwrócił spojrzenie swoich niesamowicie ciemnych oczu, a więc kłamał.
- Gdybyś należał do niezdarnych uwierzyłbym ci, ale wiem aż nadto dobrze, że każdy mógłby mieć wypadek, ale nie ty. Nie oczekuj ode mnie, że nie będę nalegał na wyznanie mi prawdy. Zmuszę cię do tego, jeśli będę musiał.
- Wpadłem na drzewo. – Snape uniósł wzrok spoglądając na mnie niepewnie, a jednak gdzieś w głębi tych ciemnych studni krył się twardy blask, jakby chłopak za wszelką cenę usiłował być silny, nie poddawać się, zamknąć swoje uczucia w klatce bez drzwiczek, z której już nigdy się nie wydostaną.
- Niech będzie. Wierzę ci, ale na pewno nie zrobiłeś sobie tego sam... – trafiłem w dziesiątkę. Ciemne oczy zabłyszczały strachem przed odkryciem przeze mnie całej prawdy.
A więc Sev miał kłopoty, podczas kiedy ja byłem wzorowym uczniem, idealnym kandydatem na partnera dla Narcyzy, wypełniałem powierzone mi zadanie. Zacisnąłem dłonie w pięści wściekły na samego siebie. Kiepski był ze mnie kochanek, skoro pozwalałem na coś podobnego.
- Severusie, porozmawiajmy przez chwilę szczerze. Nie radzisz sobie z czymś, prawda? – chociaż nie otrzymałem odpowiedzi z góry ją znałem. – Jest ktoś, kto mógłby ci pomóc, kto mógłby cię nauczyć niesamowitych rzeczy, sprawić, że będziesz silny. W zamian oczekuje dozgonnej wierności i poświęcenia, ale jednak pomaga w osiągnięciu naszych celów. – wyznałem szczerze. Dzięki niemu pozbyłem się znienawidzonego ojca, a więc musiało mu zależeć na naszym szczęściu.
- Mówisz o tym znaku, który masz na ręce? – jego pytanie zbiło mnie z tropu, ale przecież nie mogłem zaprzeczyć, gdy miał rację.
- Tak. To jego znak. Tego, który mógłby ci pomóc, gdybyś tylko chciał. Rudolf także w tym siedzi, więc...
- Zgadzam się! – odpowiedział os razu z zadziwiającą pewnością siebie. – Zgadzam się.
- Jesteś pewny? Nie będzie już odwrotu...
- Jestem pewny! Jeśli Rudolf jest tam z tobą to i ja muszę być! – czyżbym wyczuł wyraźną zazdrość w jego głosie i zachowaniu? – Jeśli pomoże mi stać się silnym, to tego chcę. Nie ważne czego będzie oczekiwał!
Uśmiechnąłem się lekko pod nosem. Wyczułem w tym swoją szansę. Jeśli Severus zostanie w to wszystko wprowadzony będę mógł częściej spędzać z nim czas, a może nawet wynagrodzi mi nieznośne czasami zachowanie samego Riddle?
- Polecę cię przy najbliższej okazji, ale teraz może chciałbyś żebym zaleczył twoje rany, a ty będziesz miał okazję odpocząć na moim łóżku... – nagle wszystko wydało mi się przyjemniejsze i barwniejsze, nabrałem ochoty by spędzić czas z chłopakiem nie myśląc o żadnych przykrościach. Miałem mu, co wynagradzać biorąc pod uwagę ostatnie zaniedbania. Severus był przecież kimś wyjątkowym.
- Tak. Zgadzam się i na to. – jego twarz złagodniała, podszedł do mnie jeszcze bliżej. – Jak blisko jesteście z Rudolfem?
- Jesteś zazdrosny? – odważyłem się zapytać. Mógłbym go tym speszyć, ale Sev nadal był całkowicie bezbronny, gdy był ze mną. Miałem nadzieję, że tak pozostanie przez naprawdę długi czas. Podobało mi się to, że był łagodny, podatny na wszystko, posłuszny i wierny, nie miał jednak w sobie okropnej słodyczy, którą emanowała Narcyza.
- Może jestem. – zarumienił się, chyba nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
- Rudolf to przyjaciel. Pomocny, kiedy trzeba, uciążliwy, na co dzień, ale nikt więcej. Ty to, co innego. Jesteś moim kochankiem, kimś wyjątkowym i jedynym w swoim rodzaju. – chyba poczuł się mile połechtany takim komplementem, gdyż uśmiechnął się kryjąc twarz w ciemnych włosach. Miałem go w garści. Objąłem go, więc ramieniem i poprowadziłem do Pokoju Wspólnego, zaś z niego do sypialni, którą dzieliłem ze znajomymi. Chłopaków nie było, co wcale mnie nie zdziwiło. Mieli swoje zajęcia, nie mogli siedzieć cały czas w jednym miejscu. To dawało mi ogromne możliwości.
- Pokaż mi wszystkie rany. – rzuciłem nonszalancko.
- Wszystkie? – kiedy skinąłem Sev znowu nabrał koloru. Jakby czegoś się obawiając powoli zdejmował z siebie ubrania póki nie został w samej bieliźnie. Zaniedbałem go i widocznie znowu wstydził się nagości. Musiałem szybko, go z tego wyleczyć.
Postanowiłem zacząć od zwyczajnego buziaka, który bardzo szybko przeszedł w namiętny pocałunek, kiedy to mój język wodził bezładnie po wnętrzu ust Severusa. Lubiłem ten rodzaj bliskości. Zawsze czułem wtedy swoją przewagę nad innymi, a w tym jednym konkretnym przypadku miałem o wiele więcej. Chłopak miał na sobie wyłącznie bieliznę i odpowiadał entuzjastycznie na moje drobne pieszczoty. Opuszkami palców dotknąłem jego szyi, przesunąłem nimi po zadrapaniu, które tam było. Widać drzewa robiły się z roku na rok coraz bardziej niebezpieczne. Odsuwając się od naprawdę idealnych ust pozwoliłem sobie polizać na początek kilka ranek na twarzy chłopaka, a później tamtą niżej. Te, które znalazły się na piersi chłopaka wyglądały na bolesne otarcia, a więc musiał je sobie zrobić mając na sobie ubrania. To trochę mnie uspokoiło, jako że wiedziałem jedno – cokolwiek spotkało Severusa nie był wtedy nagi i bezbronny. Był tylko bezbronny...
Jasna skóra Snape’a wydawała mi się płótnem, na którym ktoś zaczął malować czerwienią i brązem. Miałem nadzieję, że pod tym względem się nigdy nie zmieni i zawsze już pozostanie tak idealnie biała. Nie dało się zaprzeczyć, że jej widok działał na mnie niczym afrodyzjak.
Lizałem każde zranienie pozostawiając na nim warstwę swojej śliny, jakbym naprawdę wierzył, że to cokolwiek da, że pomoże. Skoro rany zadane przez wilka leczy tylko wilcza ślina to, dlaczego moja miałaby nie pomóc na obrażenia zadane przez drzewo? Większość już i tak pokrywały strupki, niektóre były zdrapane, jakby denerwowały chłopaka i musiały teraz formować się na nowo.
- Chyba powinienem cię pilnować, byś więcej na nic nie wpadał. Jak myślisz? – oblizałem się wpatrując w przymrużone z wyraźnej przyjemności czarne oczy. Były one kolejnym czynnikiem, który potrafił doprowadzać mnie do szaleństwa. Severus miał zbyt wiele szczególnych cech, które sprawiały, że zaczynałem myśleć o nim, jako o jedynym na całym świecie, który potrafiłby zaspokoić wszystkie moje zachcianki i ambicje.
- Byleby bez Rudolfa i Narcyzy. Oni mnie denerwują, są z tobą zbyt blisko. – ponownie wyczułem pewność siebie w głosie Severusa i zacząłem się zastanawiać, czy ma to związek wyłącznie z jego zazdrością, czy może Snape zdołał się na tyle zmienić, kiedy ja zajmowałem się zupełnie nieistotnymi w tej chwili sprawami. Musiałem oszaleć skoro pozwoliłem mu chodzić po szkole bez smyczy. Mogłem go przecież stracić, a wtedy to ja umierałbym z zazdrości.

środa, 24 sierpnia 2011

Fajerwerki - wysadzanie

28 grudnia
Jedno stwierdzenie Jamesa, a świat wydawał mi się niesamowicie niebezpiecznym miejscem. Chłopak odkrył jakieś „fenomenalne zaklęcie” na fajerwerki i biorąc pod uwagę, że pogoda dopisywała, było ciepło, śnieg stopniał do połowy, postanowił pokazać nam, co potrafi. Miała to być jego wielka próba przed przedstawieniem, jakie chciał wszystkim zaserwować podczas świętowania Nowego Roku. Zbyt dobrze go znałem, by sądzić, że mu się uda. Miałem tylko nadzieję, że nie ucierpię na tym, ani żaden z moich przyjaciół, jednak przy umiejętnościach i szczęściu Pottera wszystko mogło się zdarzyć. Ufałem wielu osobom, ale Jamesowi. On był chodzącym źródłem nieszczęść i wrodzonego pecha, który płynął w jego żyłach zamiast krwi. Jeśli coś miało się stać to właśnie za jego przyczyną i z jego winy. A jednak nie miałem najmniejszych możliwości, by go powstrzymać. Musiałem zacisnąć pięści, zagryźć mocno zęby i wytrwać podczas Wielkiego Przechwalania się Pana Jamesa Pottera. Obiecałem sobie w duszy, że jeśli wyjdę z tego cało to zrobię coś szalonego, jednak znając samego siebie wiedziałem doskonale, że zapomnę o tym małym „przyrzeczeniu” bardzo szybko. W przeciwnym razie nie byłbym sobą.
- Nie podoba mi się to. Wyczarowanie fajerwerków to naprawdę głupi pomysł. A co jeśli nas wszystkich wysadzisz? – jeszcze w ostatniej chwili próbowałem odwieść chłopaka od jego pomysłu. – Tym bardziej, że chcesz im nadać kształt, J. – naciskałem. – To brzmi jak plan samobójczy.
- Nie rozumiem twojego braku zaufania względem mnie. – okularnik mówił, jakby był królem i miał do czynienia z byle doradcą, który wydawał mu się niepotrzebnym problemem.
- Nie o to chodzi. – prawdę powiedziawszy kłamałem. – To zaklęcie, jeśli nawet jest prawdziwe, nie jest na naszym poziomie. Myślisz, że Flitwick bawiłby się z tymi wszystkimi zabaweczkami, gdyby mógł zwyczajnym zaklęciem wyczarować fajerwerki?
- Może nie wie, że takie istnieje? – już po głosie chłopaka poznałem, że niczego nie zdziałam, a on nie zmieni zdania.
- Wolałbym tego nie widzieć... – westchnąłem poddając się. Uznałem swoją przegraną i teraz marzyłem tylko o tym, by było po wszystkim.
- Zrobię wrażenie na Snape i tyle. Później obiecuję, że nie będę się bawić w to wszystko, ale ten jeden raz chce się postarać. Nie łatwo przekonać do siebie kogoś tak zamkniętego...
- Zacznij od uprawy roślin. – mruknął pod nosem Syriusz i westchnął zrezygnowany. – Zaczynaj i miejmy to już z głowy.
James wyjął swoją różdżkę i zadowolony, z ogromnym uśmiechem na twarzy wycelował w powietrze. Zaklęcie było dosyć skomplikowane i nie dosłyszałem go dokładnie, jednak mógłbym przysiąc, iż J. wymówił przy nim nazwisko Severusa. Domyśliłem się od razu, jaki kształt miały przybrać fajerwerki i jakim cudem miał nimi zaimponować Ślizgonowi.
Przez kilka sekund nie działo się zupełnie nic, ale nagle coś zaskrzeczało bardzo głośno, dało się słyszeć przytłumiony odgłos wybuchu i po naszej prawej stronie wielka lawina śniegu wzbiła się z ziemi. Nawet nie mogłem uciec, gdyż zasypała mnie po samą szyję pozostawiając tylko głowę na powierzchni. W miejscy, z którego zwiało śnieg pozostała tylko spora dziura sięgająca do samej trawy. Pisk, jaki nastąpił niedługo później doszedł z drzewa w pobliżu. Podniosłem głowę, jako że niewiele więcej mogłem w tej chwili zrobić. Na jednej z gałęzi wisiał Snape.
- Nie do końca o to mi chodziło... – James, który jakimś cudem zupełnie nie odczuł na sobie skutków nieszczęsnego zaklęcia nawet się na nas nie oglądał. Od razu skierował swoje kroki w stronę ozdobionej Severusem sporej rośliny.
- Widzieliście, jak leciał? – Sheva właśnie otrzepał się ze śniegu. Był przezorniejszy od nas i zaczął się wykopywać, gdy tylko zrozumiał, że jest uwięziony w zaspie, a ja zaczynałem przemarzać od bezruchu.
- Powiedziałeś „leciał”? – Syriusz kręcił się w swojej kupie śniegu, by jakoś zdołać się z niej wydostać. Ja mogłem tylko rozgrzebywać śnieg rękoma od środka. W najgorszej sytuacji był jednak Peter, który przypominał roztopionego gigantycznego bałwana.
- James wysadził... cokolwiek wysadzał... Dokładnie pod nim. Tak go poderwało w górę, że wylądował dosyć boleśnie, sądząc po minie, na tamtej gałęzi. Dobrze, że go nie rozerwało.
- Odkopmy Petera. – zaproponowałem nie chcąc na głos wyrażać wszystkich cisnących mi się na usta określeń, którymi mógłbym nagrodzić Pottera za jego popis umiejętności magicznych.
Przemoczony, zmarznięty i bez większych możliwości cofnięcia czasu zabrałem się za odgrzebywanie śniegu z ciała przyjaciela, który naprawdę nie miał szans by zrobić to samemu.
James w tym czasie wyciągał ramiona z urzekającym uśmiechem do trzymającego się ciasno gałęzi chłopaka. Na miejscu Severusa byłbym tak przerażony, że nie potrafiłbym się otrząsnąć przez dobre kilka miesięcy. Nie codziennie wysadza cię jakiś skończony idiota.
- Skocz, a ja cię złapię! – jego krzyki dało się słyszeć na drugim końcu błoni. – Skacz!
- Gorzej ci z głową, Potter?! – jakby z nikąd pojawiła się Lily Evans i odepchnęła urażonego Jamesa na bok. – Na pewno skończy, a ty go złapiesz. Już to widzę. Nie zgrywaj bohatera. Jestem za to ciekawa, jak Sev się tam dostał i co właściwie się stało. – splotła ramiona na piersi i wpatrywała się wyczekująco w okularnika. Obserwując tę scenę zwolniłem z odkopywaniem Petera, ale nie mogłem oderwać wzroku od tej sceny. Byłem ciekaw, co stanie się dalej.
- A dlaczego ja miałbym cokolwiek o tym wiedzieć? – J. zachował zimną krew. – Nie czepiaj się mnie za każdym razem, gdy źle się dzieje. Nie muszę maczać swoich sprawnych palców we wszystkim, co ma miejsce, czyż nie? To zajście to nie moja wina! – sam byłem zaskoczony, że chłopak potrafił tak świetnie kłamać. Nam zawsze się podkładał, McGonagall znała go nie gorzej niż my i zawsze dawał plamę próbując wciskać jej kit. Każdą inną osobę potrafił okłamać z łatwością i to wydawało mi się zaskakujące. Evans nie miała szans w starciu z kimś takim, jak Potter. Ona myślała racjonalnie, a on improwizował, był szalony i nigdy nie usiedział zbyt długo w jednym miejscu.
Zdołaliśmy wykopać Petera zanim chłopak zamienił się w lodową figurę przedstawiającą jego samego. Tym samym mogliśmy posprzątać po przyjacielu, jeśli było to w ogóle możliwe. Brnąc przez zaspy śnieżne, które utworzył magiczny wybuch dopadliśmy udeptanej ścieżki i z ulgą stawialiśmy kroki bez większych problemów.
- Jesteś pokraką Potter! To, że łapiesz znicze nie znaczy, że złapiesz Severusa! Chcesz go zabić?! – J. właśnie przegrywał potyczkę słowną z rudowłosą. Dziewczyna prychnęła przez nos i związała włosy na karku gumką, którą wyjęła z kieszeni jeansów. Obrzuciła jeszcze raz okularnika pogardliwym spojrzeniem i zaczęła wdrapywać się na drzewo by pomóc z niego zejść oszołomionemu i zapewne nadal niesamowicie przerażonemu Ślizgonowi.
- Dziewczyna właśnie kradnie ci księżniczkę spod nosa. – Syri uśmiechając się pod nosem położył dłoń na ramieniu Jamesa. – Wybacz stary, ale i tak uważam, że nieźle się spisałeś. Snape wygląda jakby miał się popłakać i pewnie narobił już w spodnie. Jak dla mnie sztuczka pierwsza klasa, więc było warto. – Black miał swoje zasady, a jedną z nich była wielka niechęć do Severusa, który uraził jego dumę jakiś czas temu. Tamten nieszczęsny pocałunek miał być tylko zemstą, a tym czasem zwrócił uwagę Pottera i sprawił, że Syriusz czuł ogromną niechęć do ciemnookiego chłopaka.
- Chodź, biedaku. Nie patrz na to, bo jeszcze się nam popłaczesz. – Sheva objął Jamesa ramieniem, chociaż widziałem na jego ustach zadziorny uśmiech. – Niech ruda ratuje twoje fajerwerki, skoro ty oczekiwałeś wyznań miłości zamiast zrobić to, co ona. Co ci w ogóle przyszło do głowy, żeby czekać aż on skoczy?
- W książkach to się udaje. – mruknął nadąsany J., który co jakiś czas odwracał się do tyłu, by popatrzeć na to, jak Evans z kobiecą delikatnością i zdecydowaniem godnym chłopaka przekonuje Seva, aby zszedł na ziemię wraz z nią.
- Naprawdę uważacie, że kradnie mi księżniczkę? – zapytał nagle dziecięcym głosem, co w jakiś dziwny sposób znaczyło, iż pyta całkowicie poważnie.
- Wysadziłeś Snape i wylądował na drzewie. Widziałeś żebym ja robił coś podobnego Remusowi? Jakkolwiek nie lubię tego Smarka, to jednak powiem szczerze, że tym sposobem go nie poderwiesz.

niedziela, 21 sierpnia 2011

Sanki

26 grudnia
Spokojne, niemal nudne Święta Bożego Narodzenia. Zupełnie nie w naszym stylu. Zazwyczaj bawiliśmy się w najlepsze, a jednak w tym roku śniegu było zbyt wiele, by garstka uczniów mogła go ogarnąć, a dominujący chłód sprawiał, że nos zamarzał w czasie oddychania. Zdecydowanie pogoda nadawała się wyłącznie do siedzenia w ciepłym zamku, chociaż nie łatwo było się z tym pogodzić. Nawet ja marzyłem o odrobinie rozrywki, która różniłaby się od czytania książek, nauki, czy też zwyczajnego uzupełniania zaległości. James znudził się szachami, w które wygrywał z Peterem i przegrywał z Shevą, Syriusz miał dosyć lenistwa, co wydawało się całkowicie nierealne. Uskarżał się na ból tyłka, od siedzenia, ból pleców od leżenia i nóg, kiedy starał się chodzić.
- Do niedawna moje życie było takie cudowne, a teraz czegoś mi w nim brakuje. – stwierdził kruczowłosy z ubolewaniem. – Jakież to niesprawiedliwe. Człowiek ma wszystko, ale nadal odczuwa pustkę i potrzebę posiadania czegoś jeszcze...
- Nie dogodzi ci, Syriuszu. Chciałbyś się lenić, ale żeby cię to nie nudziło. – Sheva wiedział, co mówi. Znał Blacka może nawet lepiej niż ja.
- Ale że moje pragnienie jest nierealne powinienem znaleźć sobie jakieś zajęcie, co? – dokończył główny zainteresowany i nagle na jego twarzy pojawił się szeroki, szalony uśmiech. – Już wiem, w jaki sposób zapełnić tą pustkę! James, podejdź bliżej. – machnięciem ręki zachęcił okularnika by ten podniósł się z fotela i podczłapał te parę kroków. Black był nazbyt zajęty leżeniem na sofie by miał się podnosić i ruszać gdziekolwiek.
Znudzony i wyraźnie niemyślący trzeźwo Potter wykonał polecenie, jak wytresowany piesek. Wątpiłem, by kiedykolwiek miało do niego dotrzeć, że tak się zachował. Pochylił się nad Syriusze, zaś ten szepnął mu coś do ucha tak cicho, że tylko oni dwaj wiedzieli, o co chodzi. Z niepokojem patrzyłem, jak markotna do tej pory mina zmienia się w szeroki uśmiech.
- To się da załatwić! – J. zatarł dłonie i odskoczył od nas jak sprężyna. Pognał na drugo koniec Pokoju Wspólnego by dorwać znane sobie osoby i teraz to im szeptał coś na ucho. Widziałem, jak na każdej twarzy ukazywał się radosny rumieniec podniecenia, a ludzie szeptali do siebie najwidoczniej przekazując dalej zdobyte informacje. Kilka osób wybiegło przez dziurę za portretem, zaś James wrócił do nas jeszcze bardziej zadowolony, niż był, kiedy nas opuszczał na te kilka chwil.
- Idziemy chłopaki. Spotykamy się ze wszystkimi na trzecim piętrze. Zaznaczyłem, że konfidentów w to nie mieszamy, więc nikt nie dowie się, co jest grane.
Kilka osób z innego roku podeszło do nas i stając na Potterem coś szepnęło mu na ucho.
- Jesteśmy gotowi, więc jazda. – odwrócił się do starszych chłopców. – Nie ma sprawy, Lupin nie naskarży. Będzie marudził, ale nic nie zrobi. Wiemy, jak zamknąć mu buzię. – słowa okularnika wcale mi się nie spodobały. Zmarszczyłem brwi patrząc na niego złowrogo. Co oni kombinowali? I dlaczego to ja miałem być „tym złym”?
- Ja za niego odpowiadam. – Syriusz objął mnie ramieniem. – Jest pod moją opieką, więc można mu zaufać. Ale chodźmy już, bo ominie nas najlepsza zabawa!
- Czy ja się dowiem, o co chodzi? – Sheva splótł ramiona na piersiach i równie nadąsany, jak ja zbliżył się do chłopaków. Uśmiechnęli się tylko głupio i powoli większość osób w Pokoju Wspólnym zaczęła wychodzić na korytarz. Zostałem poniekąd zmuszony, by wyjść stamtąd wraz z innymi nadal nie mając zielonego pojęcia, w co się pakuję. Miałem tylko nadzieję, że to nic poważnego.
Trzecie piętro pełne było uczniów z różnych domów. Każdy wydawał się niesamowicie zainteresowany tym, co miało nastąpić i z jakiegoś powodu miałem wrażenie, że ja, Sheva i Peter, jako jedyni nie wiemy dosłownie nic. James za to wystąpił na środek, o ile można było go znaleźć w tej masie ludzi i podniósł ręce w górę, jakby miał wygłaszać, jakieś szczególnie istotne proroctwo.
- Dzielimy się na grupy i każde bierze inny poziom. Trzy tory i miejsce żeby wchodzić na górę. Grupa moja i Syriusza idzie na samą górę. Jako twórcy pomysłu mamy prawo zjechać pierwsi. – wyszczerzył się. – Zabieram swoich ludzi i działamy. Wy dzielcie się jak chcecie, ale tory mają prowadzić na sam dół i tak żebyśmy się zatrzymali przed wyjściem z zamku, ale nie na drzwiach.
Wymieniłem spojrzenie z Andrew, który dodatkowo wzruszył ramionami. Nadal nie byliśmy pewni, co takiego szykują przyjaciele, ale powoli jakieś sensowne rozwiązania zaczynały układać się w mojej głowie. Nudzili się, zimna była ostra i nie pozwalała na zabawy... Nagle pojąłem, co się dzieje. Syriusz ciągnął mnie i Shevę na ostatnie piętro zamku, a za nami podążało jeszcze kilka osób.
- Do dzieła! – zawył radośnie i kilkanaście osób wyjęło różdżki zaczynając formować śnieżne tory do zjazdu na sankach, których przecież nie mieliśmy. Inne osoby właśnie zajmowały się przerabianiem krzesełek z sal lekcyjnych na prowizoryczne saneczki.
- Oszaleliście?! – wyrwało mi się. Na korytarzu zrobiło się chłodno, śnieg zaczął pokrywać wszystko poza wąskim pasmem schodów, które miało służyć za przejście na górę po wykonanym zjeździe.
- Spokojna głowa, Remi. Dyrektor będzie zachwycony, że znaleźliśmy sobie niezłą zabawę w tak nudny dzień. Z resztą nie ukarzą połowy szkoły, a jestem pewny, że reszta też się zbiegnie, kiedy usłyszą, co stworzyliśmy! – James był wyraźnie dumny z siebie, chociaż to Syriusz był prowodyrem całego zamieszania. Uśmiechnął się do mnie, kiedy nasza część torów była skończona.
- To niebezpieczne! – upierałem się, ale nie słuchali.
- Spokojna głowa, będę zjeżdżał z tobą i nic ci się nie stanie. – Black zaoferował pomoc, co było bezcelowe.
- Nie o to mi chodzi! – wściekałem się i spojrzałem błagalnie na Andrew, który skinął mi głową. Rozumieliśmy się bez słów, co mnie pocieszyło. Razem rzuciliśmy zaklęcie, które miało sprawdzić, czy tory są dobrze połączone, a także zabezpieczyć je. Na czwartym piętrze dodałem flagę, która miała przesyłać sygnał do kolejnej na samej górze, by każdy wiedział, kiedy zjazd kolejnej osoby będzie możliwy. Uczniowie z niższych kondygnacji wdrapywali się już na górę.
- Skończyliście? – James przybrał najsłodszą i najbardziej niewinną ze swoich min, co wyglądało obrzydliwie. – Mogę już zjechać? – wziął lekkie sanki i usiadł na nich czekając na jakiś znak. Wzruszyłem ramionami, ale Sheva skinął głową i wepchnął Jamesa na tor. Chłopak krzyknął zadowolony, kiedy zaczął zjeżdżać całkiem szybko po schodach biorąc ostry zakręt w miejscu zakrętu. Aż mnie przeszły ciarki. Coś takiego musiało być okropne, tym bardziej, kiedy prędkość, jaką nabierało się po pewnym czasie musiała być zawrotna. Zastanawiałem się, czy aby na pewno pomyślałem o wszystkich zabezpieczeniach, czy J. nie złamie sobie karku. Zielona flaga po prawej stronie toru, którym zjechał zafalowała, co znaczyło, że w tej chwili może zjechać kolejna osoba. A jednak nikt się nie ruszył, jakby inni także chcieli sprawdzić, czy Potter przeżyje.
Minął spory kawałek czasu zanim J. wrócił naprawdę cały i zdrowy.
- Było bosko! – rzucił zadowolony, co zmusiło innych by zaczęli sięgać pospiesznie po wolne sanki. Zanim się zorientowałem, co się dzieje Syriusz pchnął mnie na saneczki, usiadł za mną i trzymał mnie mocno bym nie mógł się wyrwać w ostatniej chwili. Ktoś nas popchnął i teraz to ja wrzeszczałem czując, jak zaczynam zsuwać się w dół. Chłodne powietrze chłostało mi twarz, byłem przerażony i miałem wrażenie, że w każdej chwili mogę zmoczyć spodnie. Zakręty wydawały mi się najgorsze. Moje ciało drżało w tamtych chwilach i chociaż było w tym coś przyjemnego, to nigdy nie jechałbym sam. Czułem się pewniej mając przy sobie Blacka, chociaż zasłużył na karę. Miałem wrażenie, że na jednym z pięter minąłem wspinającą się po schodach McGonagall, lecz zjazd był zbyt szybki, bym mógł mieć całkowitą pewność.
Sanki zwalniały im niżej się znajdowaliśmy i przed drzwiami Wielkiej Sali zatrzymały się całkowicie. Syriusz mnie puścił i podniosłem się na drżących nogach, czując, że mógłbym upaść. Odwróciłem się do Blacka.
- Chciałeś mnie zabić?! – warknąłem i kopnąłem go w tyłek.
- Auć! – pomasował pośladki i wyszczerzył się. – I tak wiem, że ci się podobało.
- Nie zjadę więcej! – upierałem się na przekór własnym pragnieniom. Nie byłem tak szalony jak Syri i J. – Nie sam... – zdecydowałem się dodać, a uśmiech kruczowłosego powiedział mi, że bynajmniej nie będę musiał bawić się sam.

piątek, 19 sierpnia 2011

Lekarz serc?

Notki na HANA NO BLOOD będę zamieszczać w piątki. A więc dziś nowa, dla każdego zainteresowanego ^^"


25 grudnia
James zaczął dzień od jęczenia i chodzenia po pokoju i tak samo spędził popołudnie, a ja nie przewidywałem szczególnych zmian na wieczór. Miał karat, bolało go gardło i wyolbrzymiał wszystkie inne dolegliwości, które nie koniecznie mu doskwierały. Nie było wątpliwości, że chłopak choruje, ale zdecydowanie nie był umierający. Podejrzewałem, że jego przeziębienie mogłoby przejść równie szybko, jak się pojawiło, gdyby tylko nie wmawiał sobie na okrągło, że jest jedną nogą w grobie. Niestety James należał do tej grupy osób, która postawiłaby siebie w roli super-bohatera zmagającego się z okropnym światem nawet, gdy potknie się o własne nogi.
- Pomyśleć, że bez Shevy zostanie nam tylko jeden intelektualista i wtedy będziemy musieli uznać Jamesa za zupełnie normalnego... – Syriusz pociągnął nosem udając zasmuconego. – Nasz poziom zostanie znacznie obniżony.
- Jasne. Teraz ja i Remus myślimy za dwie i pół osoby, a beze mnie Remi będzie musiał pomieścić w swojej głowie cztery wielkie umysły. – Andrew rozłożył ramiona wzruszając nimi. – A ja będę myślał tylko o sobie i pławił się w luksusie. – pokazał nam język w zaczepnym geście.
- Miło słyszeć, że tak świetnie się dogadujecie, więc zostawię was samych i udam się na moje zaplanowane wcześniej spotkanie. – z przymilnym, chociaż kpiącym uśmiechem pomachałem im ręką, jakbym miał się z nimi rozstawać na wiele godzin, a może nawet dni, podczas gdy w rzeczywistości miały nas dzielić zaledwie metry i jedna ściana. Umówiłem się z Zardi by porozmawiać z nią na męczące mnie tematy, a wiedziałem, iż jej bez wątpienia mogę zaufać, a moje zażenowanie będzie dla dziewczyny całkowicie naturalne. Takie miałem przynajmniej o niej wyobrażenie. Gdybym miał ją określić w kilku słowach wybrałbym określenie „idealna przyjaciółka”, chociaż tak naprawdę nie wiedzieliśmy o sobie zbyt wiele, przynajmniej ja nie wiedziałem o niej. Nie miałem pojęcia, czy ktokolwiek zna ją na tyle, by wiedzieć, co dziewczyna kryje w sobie, co myśli, jaka jest, gdy nikt jej nie obserwuje. Może nawet Agnes tego nie wiedziała?
Zostawiłem przyjaciół, którzy chociaż wiedzieli, z kim chcę porozmawiać, nie mieli pojęcia, o czym i chciałem by tak zostało. Daleki byłem od chęci wysłuchiwania drwin. Jedyną osobą poza mną, która wiedziała dokładnie, w jakim celu chcę spotkać się z Zardi była ona sama. Obiecała, że zrobi, co tylko w jej mocy by mi pomóc i pozbyć się mojej dokuczliwej przypadłości, jaką był nadmiernie odczuwany wstyd. Wydawało mi się to komiczne, jako że dziewczyna wiedziała, jako pierwsza, że jestem wilkołakiem, a jakoś nigdy nie poruszała tego konkretnego tematu. Cieszyłem się z tego powodu.
Dziewczyna wykonała kawał dobrej roboty. Obwarowała nasz stolik książkami zasłaniając prawdziwie istotne woluminy, dzięki czemu nikt nie mógł z boku podglądać, co robimy. Siedziała czekając na mnie przy najlepszym możliwym stoliku i wyszczerzyła się na mój widok. Przysiadłem się do niej trochę spięty, chociaż jej otwartość na pewno szybko miała mnie uspokoić sprawiając, że się rozluźnię.
- Zacznijmy od tego, że na twoim miejscu też czułabym się dziwnie i wstydziłabym się tego wszystkiego. – zaznaczyła na wstępie przechodząc do sedna sprawy i przesadnie gestykulowała, co chyba pomagało jej w wysławianiu się. – Mogę z tobą rozmawiać o tobie, o Syriuszu, o tym, co was łączy i co robicie, ale w życiu nie mogłabym tak naturalnie podjąć się tego, gdyby dotyczyło mnie. Ha! Podejście psychologiczne na dobry początek. – posłała mi kolejny rozbrajający uśmiech. – Jesteś mało pewny siebie i dlatego wydaje ci się, że bliskość jest czymś wstydliwym. I nie martw się, sama nie wiem, jak ludzie mogą się nie wstydzić... Po prostu są zadufani w sobie, pewnie mają jakąś narcystyczną nutkę i dlatego wydaje im się to wszystko takie zwyczajne. Musimy, więc popracować nad Tobą. Merlinie, jak ja się głupio czuję w roli lekarza...
- Ja jestem pacjentem, to dopiero dziwne uczucie. – starałem się ją jakoś pocieszyć, a w rzeczywistości wyjawiłem swoje uczucia. Kiedy ktoś cię analizuje człowiek naprawdę nie czuje się dobrze. Nie mniej jednak póki, co Zardi miała rację i nie odkryła nic ponad to, co sam wiedziałem i dzięki niej upewniłem się w swoich domysłach.
Dziewczyna otworzyła jeden ze swoich czarno-białych komiksów, którymi kiedyś zasypywała Syriusza, a następnie to samo zrobiła z innym.
- Zaczniemy od tego. Słodki chłopiec, wielkie oczka, ładna buzia, rozkoszny. – przerzuciła kilka kartek do sceny łóżkowej. – Jest strasznie wstydliwy, zdawałoby się, że przesadnie. Nie prawda! TO jest właśnie naturalne dla osób takich jak my! – dźgnęła palcem obrazek. – Nie masz doświadczenia, jesteś niedowartościowany, coś ci się nie podoba w sobie samym, a więc nie możesz zachowywać się inaczej, kiedy leżysz nago, a ktoś na ciebie patrzy! Od razu zastanawiasz się, czy nie zacznie się śmiać, nie uzna, że jesteś mało pociągający, zwał, jak zwał. A tutaj mamy przykład takiego Syriusza. – pokazała drugą z mang, które miała ze sobą. – Przystojny facet, ciało takie, że aż chce się wylizać stronę... Pewny siebie i wie, czego chce. Taki w łóżku bynajmniej nie jest wstydliwy. Rumieńce to dowód podniecenia, a nie wstydliwości. I takich ludzi właśnie nie rozumiem. Ale my nie mamy rozumieć, my mamy cię takim zrobić. – złożyła ręce na stole i uśmiechnęła się tym razem słodko. Masz Syriusza, który bez sprzecznie coś do ciebie czuje. To dowód na to, że jesteś atrakcyjny, a skoro Black kocha to kocha wszystko. Nawet niedoskonałości. Ona z pewnością też jakieś ma. Albo oszukuję samą sobie, bo masz chłopaka, który jest idealny, jak na załączonym obrazku. Kiedy jesteś pewny uczuć innej osoby nie powinieneś się wstydzić. W razie, czego po prostu go zabijesz. – z jej miny nie mogłem wyczytać, czy mówi prawdę, czy też tylko sobie w tej chwili żartowała. – Nie wszystko możemy w sobie zmienić, a więc by czuć się, chociaż odrobinę lepiej musimy udoskonalić to, co da się udoskonalić. W twoim wypadku musisz tylko popracować nad swoją pewnością siebie. Niedługo wypuścisz kiełki, zaczniesz się zmieniać... Czuję się jak matka tłumacząca dziecku, dlaczego jest niższe niż reszta kolegów... Obserwuj uważnie Syriusza, a dowiesz się czy masz się, czego wstydzić. A poza tym zawsze masz mnie żeby porozmawiać. Znam się na wszystkim, tylko nie w praktyce.
- Prawdę powiedziawszy, coś jednak do mnie dotarło. – teraz to ja uśmiechnąłem się do dziewczyny.
- Mówię serio, patrz na Blacka. W jego twarzy wyczytasz wszystko, a ostatecznie, jeśli ktoś będzie chciał sprawić ci przykrość możesz użyć magii. Jesteś prymusem i bijesz wszystkich na głowę swoimi umiejętnościami. Poza eliksirami, więc nie próbuj nikogo otruć.
- Ani mi się śni. Dobrze wiem, że coś poszłoby nie tak i tylko narobiłbym większego zamieszania. – przyznałem się bez bicia.
- Świat nie jest sprawiedliwy. Jedni są bogaci, piękni, zdrowi i inteligentni. Inni nie mają inteligencji, ale wszystko inne im to wynagradza. Są też tacy, którym brakuje najważniejszych cech, czyli bogactwa, piękna i zdrowia, bo większość osób ma w nosie to, czy jesteś mądry, czy też nie. Ale mało, kto bierze pod uwagę to, jak ciężko jest tej drugiej grupie. Oni przez całe życie będą „nieszczęśnikami” i muszą za to pokutować wyrzekając się przyjemności, czasami zadręczając samych siebie. Tobie się udało, więc czerp z tego, jak z dojnej krowy! Twoi kumple są przebojowi, ale to ty możesz mieć władzę. Bo jesteś uzdolniony i swoją wiedzę możesz wykorzystać. A tak w ogóle to się strasznie nakręciłam i muszę teraz odsapnąć, bo całą rozprawę filozoficzną zacznę ci wykładać.
Zapytałem, czy mogę pożyczyć od niej kilka tytułów, które mógłbym przestudiować by lepiej wszystkiemu się przyjrzeć, by nie zapomnieć, co mi mówiła i móc powoli zacząć naprawdę się zmieniać. Była zachwycona i obiecała przygotować specjalnie dla mnie najlepsze, co ma ze sobą. Do tego czasu wręczyła mi książki, na których pracowaliśmy dzisiaj.
- Pamiętaj, że wytrwałością i ciężką pracą możesz zdobyć świat! Nie wierzę w to, uważam za brednię dla niedowartościowanych osób, które szukają pocieszenia w życiu, ale wypada mi to powiedzieć skoro jestem teraz nauczycielem. A jako koleżanka powiem ci, żebyś robił wszystko po swojemu i w swoim tempie. I pamiętaj, że jesteś lepszy od innych, bo jesteś sobą. Ci, którym wszystko przychodzi łatwo nie mają pojęcia, co to jest życie. W życiu trzeba szokować, by pokazać wszystkim pięknym, pustym, plastikowym ludziom, że powoli sobie z nich kpimy. Świat jest do kitu, Remi, a my musimy z nim walczyć. A przy okazji, jak myślisz, do której grupy należy Syriusz? – chyba była trochę zakłopotana tym pytaniem, ale ja sam od pewnego czasu byłem ciekaw odpowiedzi.
- Moim zdaniem jest nadętym balonem, który odstaje od reszty rodziny, ale jednak jest do nich strasznie podobny. Stawiam na pięknych i pustych, ale i tak go uwielbiam. – dziwnie było mówić takie rzeczy o chłopaku, z którym chodziłem. I przede wszystkim Black miał coś, co różniło go od innych. Odwzajemniał moje uczucia, a więc chciał się przemieszać z tą niższą klasą, ludzi, którzy muszą ciężko pracować, by do czegoś dojść.
- Nie cierpię tego świata i tego życia. Idę zatopić smutki w chrupkach, które jakimś cudem ocalały ze spustoszenia, jakie w nich poczyniłam ostatnio. – pozbierała wszystko ze stolika i obładowana poszła do siebie nawet nie prosząc o pomoc. Była samodzielna i chyba wszystko, co mówiła było szczere.

środa, 17 sierpnia 2011

Kartka z pamiętnika CXXXVIII - Gabriel Ricardo

Wybaczcie błędy i jakość, ale mój dzień rozpoczął się o 2 nad ranem (podczas ulewy i burzy) od wizyty w szpitalu u babci. To normalnie najlepsze wakacje jakie miałam == Najpierw dziadek, teraz babcia... Jak nie kochać takich przygód?


Święta, Święta i nawał nauki, z którą chciałem się uporać jeszcze przed Nowym Rokiem. Siódmy rok nauki był chyba najgorszym ze wszystkich, chociaż dawniej nigdy w to nie wierzyłem. Wydawało mi się, że teraz będę popijał kremowe piwo i nucił pod nosem głupie pioseneczki, a tym czasem pisałem referaty, starałem się zapamiętać zaklęcia, które wypadły mi z głowy i ogólnie było nie wesoło. W szczególności, że Michael nie potrafił usiedzieć w jednym miejscu dłużej niż dziesięć minut i właśnie kręcił się na wszystkie strony, jakby jego krzesło w wystrojonym świątecznie Pokoju Wspólnym była ponabijane ćwiekami.
- Gabrielku... – jęknął siląc się na swój najsłodszy ton, co oznaczało, iż chłopak czegoś chce. – Przytul mnie.
- Michael, zabiję cię. – rzuciłem oschle podnosząc głowę znad swoich notatek. – Przybiję do ściany, wychłostam, a później wypatroszę, jak upolowanego królika!
- Króliczki są słodkie. Uważasz, że jestem słodki?
- Nie. Uważam, że świetnie się nadasz na zabawkę do masturbowania, kiedy już z tobą skończę. – nie mogłem zaprzeczyć, że wściekałem się na niego okropnie. Ja starałem się jak tylko mogłem, by w przyszłości dorwać dobrą posadę w Ministerstwie, a on przeszkadzał mi, jak tylko mógł. Nie ważne, jak słodki potrafił być, skoro doprowadzał mnie do szału.
- Są Święta, a ja zawsze na Boże Narodzenie jestem niedopieszczony. – szczerość widniejąca na jego twarzy i cielęcy wzrok rozbroiły mnie zupełnie. Odłożyłem pióro, a więc moją jedyną broń w tamtym momencie, i rozmasowałem kark sztywny jakby moje mięśnie były ze stali.
- Niech będzie. – przegrałem z nim. – Zostawiamy naukę na jutro, ale wtedy masz być grzeczny, jasne? Niedobre dzieci dostają lanie po tyłku.
- A dobre, jak ja? – wyszczerzył się czując, że naprawdę osiągnął swój cel.
- Te dostają po twarzy. – wysiliłem się, by posłać mu miły uśmiech i zebrałem pospiesznie swoje rzeczy. Musiałem poczekać aż rozentuzjazmowany długowłosy będzie w stanie dołączyć do mnie. Dziwiłem się, że może samodzielnie chodzić tak bardzo drżał z podniecenia.
Nasza sypialnia przypominała świąteczne dekoracje sklepowe. Jakkolwiek było to denerwujące, Michael uwielbiał Święta Bożego Narodzenia i z przyjemnością przeżywałby je przez cały rok, co kosztowałoby wszystkich lokatorów pokoju bardzo wiele. Uszczerbek na psychice byłby nie do naprawienia. Miałem nadzieję, że kiedyś zdołam go z tego wyleczyć. Obchodzenie hucznych Świąt do końca życia wcale mnie nie kręciło. Wolałem raczej siedzieć na kanapie z kubkiem kakao w ręce i tulić się do Michaela. Tak przynajmniej wyobrażałem sobie starość. Nie potrzebowałem zbędnych ozdób, zabawek, czy nawet choinki. Michael wystarczał w zupełności. Zawsze przez te kilka dni nosił obszerne swetry z czarnej wełny i wyglądał, jakby dostał upragnioną zabawkę pod choinkę.
Zdziwiłem się, kiedy wchodząc do sypialni nie zobaczyłem ozdóbek, które przecież zawsze tam wisiały, a przynajmniej widziałem je jeszcze dzisiejszego ranka. Rozglądając się w około miałem wrażenie, że znaleźliśmy się w złym pokoju i powinniśmy szybko się stąd ulotnić. Miałem zamiar wycofać się, ale Michael zagrodził mi drzwi.
- Zdjąłem je, bo widziałem jak się krzywiłeś wczoraj. – powiedział niewinnie. – Specjalnie dla ciebie upiąłem włosy tak jak lubisz w wysoki kucyk. Zasłużyłem na coś więcej niż lanie? – wgramolił się na moje łóżko, które wyjątkowo sobie upodobał i zdjął z siebie sweter i spodnie. Nic więcej nie miał na sobie, co wprawiło mnie w osłupienie i podnieciło. Nie wstydziliśmy się swoich ciał. Znając się od dzieciństwa poznaliśmy wszystkie swoje sekrety, także te skrywane nadzwyczaj głęboko.
- Jesteś strasznym nudziarzem. – z westchnieniem przybliżyłem się do niego i pozbyłem swoich ubrań powoli, w miarę możliwości wyzywająco. – Upartym jak osioł.
- Nie. Ja jestem Bestia, a ty jesteś Piękna. Pocałuj mnie, a zamienię się w człowieka.
- Kłamczuch. Zamienisz się w pieseczka miniaturkę i zaczniesz się łasić. – zaciągnąłem zasłony, by nikt nas nie widział, gdyby nagle wszedł do pokoju. Położyłem się obok mojego głupiego kochanka i z przyjemnością dałem mu buziaka. Jego wargi miały wspaniały i naturalny smak, zaś jego gorące dłonie ogrzewały moje biodro i brzuch. To także należało do swoistych przyzwyczajeń chłopaka. Nie tyle chciał być pieszczony, co sam planował pieścić. Gdybym mu na to pozwolił traktowałby mnie, jak swoją prywatną maskotkę.
Zaczął od okrywania drobnymi pocałunkami mojej twarzy by później przesunąć się na szyję, ramiona i pierś. Jego wargi z lubością przyssały się do moich sutków. Rozpalone podnietą czoło, co jakiś czas opierał o moje ramię, by uspokoić oddech, szalejące serce i pulsującą bólem erekcję, której ulżyć mogło wyłącznie spełnienie.
- Jak ty ślicznie pachniesz... – wzdychał wąchając mnie. – Koniak i pomarańcza, prawda? Zawsze tego żelu używasz, a ja szaleję za tym zapachem.
- Może, jednak nigdy nie dochodzisz od samego wąchania, więc się nie liczy. – nie powstrzymałem uśmiechu. Michael naprawdę kochał żel pod prysznic, którego używałem od dawna, ale wyłącznie na mojej skórze.
- Mam zamiar być podnieconym póki nie opadnę z sił i nie będę zmuszony się zaspokoić. Chcę świętować jak najdłużej to, że mam cię obok. Poza tym wolę cię niż każdego innego. Nawet bardziej niż chłopaków z zespołu. – szepnął mi konspiracyjnie na ucho. – Tylko im nie mów, gdybyś kiedyś miał okazję. Ubóstwiam ich, ale ciebie czczę. – był słodki, chociaż mówił to wszystko pod wpływem chwili. Tak naprawdę nie potrafiłby się zdecydować, kto jest ważniejszy. Mając wybrać między mną, a swoim ukochanym zespołem prędzej postanowiłby uciec niż dokonać wyboru. Zdołałem to jednak zaakceptować, gdyż Michael nigdy by mnie nie zdradził. Podniecał się głosem wokalisty, urodą perkusisty, stylem reszty muzyków, ale nigdy nie poszedłby z nimi do łóżka. Nawet gdyby został zaproszony przez wszystkich. Pozwoliłem mu, więc na tę jego platoniczną miłość, a sam zadowalałem się tym, co miałem. A miałem naprawdę wiele.
Michael zaczął pocierać swoim policzkiem o moją pierś. Jego nos trącał mój sutek, a język lizał dostępną skórę. Nie miałem pojęcia jak długo wytrzymam jego przyjemne zabiegi tym bardziej, że nie miał w planach niczego ponad takie czułości. Moje palce bawiły się na plecach chłopaka, a całe ciało płonęło.
- Nie musisz martwić się nauką. – rzucił nagle. Podniósł się nieznacznie, przesunął wyżej i szepnął do mojego ucha. – Ja będę na ciebie pracował, a ty będziesz mógł się obijać całymi dniami. Wieczorami będziesz czekał na mnie nago leżąc w naszym wielkim łóżku. I będziemy się kochać przed snem i zaraz po przebudzeniu.
- Jak planujesz na mnie zarabiać, kiedy wydrapię ci oczy i obetnę głowę?
- Ranisz mnie... – jęknął udając niewinne nadąsanie.
- Nie, jeszcze tego nie robię, ale zacznę, jeśli będziesz mi przeszkadzał w nauce. – pocałowałem go w czoło. Miałem wyjątkowo dobry humor sądząc po delikatności, z jaką się obchodziłem ze swoim chłopakiem. W innych warunkach nie omieszkałbym naprawdę go sprać i może nawet przywiązać do łóżka by leżał spokojnie nie dając mi się we znaki. – Mam nadzieję, że twoje świąteczne niedopieszczenie zostało już zaspokojone.
- Dobrze wiesz, że nie. A to, dlatego, że jesteś spięty i nie możesz się rozluźnić nawet dla mnie. Kładź się na jajeczkach. – pokazał zęby w uśmiechu. – Zrobię ci masaż.
Nie ufałem mu pod tym względem, ale nie miałem innego wyjścia, jak tylko powierzyć całego siebie jego dłoniom. W końcu Michael był Michaelem i cokolwiek bym nie robił i tak postawiłby na swoim. Miałem słabość do jego dziecinnej natury, wrodzonej słodyczy.
Chłopak usadowił się na moich pośladkach, a jego długie palce podjęły wędrówkę po moim karku, naciskał lekko niektóre miejsca, masował kolistymi ruchami i chociaż nie miał pojęcia o tym, co robi to jednak sprawiał tym przyjemność. Zastanawiałem się, w jaki sposób mógłbym mu dogodzić, sprawić przyjemność, a jednocześnie zmusić do siedzenia, nauki i zamknięcia ust, kiedy ja się uczę. Nie wpadłem na nic, więc poddałem się bez walki. Michael musiał sam sobie radzić, a ja dzielnie stawiać czoła jego zachciankom. Może nagle stałem się miękki? Zbyt wiele obowiązków, stres związany z nazbyt wygórowanymi ambicjami i odsunięcie od siebie rozkoszy cielesnych, to musiało mnie frustrować. A może tylko przesadzałem?

niedziela, 14 sierpnia 2011

Świętowanie

25 grudnia
Te święta były jednymi z najbardziej charakterystycznych. Jakkolwiek drobny wypadek, jaki przydarzył się mi, Shevie, Regulusowi i temu innemu Ślizgonowi, którego już nawet nie pamiętałem, pozornie odszedł w zapomnienie, wiele osób nadal o nim pamiętało. Od czasu wigilijnych prezentów wszędzie widziałem ludzi chodzących z nowiutkimi zegarkami, które miały pomagać im w odmierzaniu czasu, gdyby coś przykrego im się przydarzyło. Sam dostałem od chłopaków naprawdę bardzo ładny model, który musiał ich kosztować majątek. Wstydziłem się tego tak drogiego prezentu, ale oni zbyli wszystko machnięciem ręki. Zabawne, jednak ja sam nie wpadłem nawet na pomysł by obdarować przyjaciół takim prezentem, bo niby, dlaczego mieliby znaleźć się w sytuacji bez wyjścia, gdzie możliwość odliczania czasu byłaby zbawienna? Teraz tykanie zegarków rozchodziło się po korytarzach, w Wielkiej Sali, nawet w Pokoju Wspólnym. Nic nie było wymowniejsze niż to spokojne, miarowe ‘tyk, tyk, tyk’. Pierwszy dzień był najgorszy, lecz już drugiego zdołałem nawyknąć do wszechobecnych odgłosów, które z początku nie pozwalały się skupić. Byłem ciekaw, jak długo będę w stanie słyszeć tykanie zanim zleje się ono z otoczeniem do tego stopnia, iż musiałbym się uważnie wsłuchiwać by wyłapać chociażby jedno przesunięcie się wskazówki.
Śnieg na dworze sypał tak obficie, że nikt nie wystawił dziś nosa z zamku. Wszyscy trzymali się w pobliżu kominków lub grupkami chodzili po korytarzach by zabić tym czas. Ja sam spędziłem wieczorem trochę czasu w bibliotece, by później zaszyć się z książką w pokoju, który wrzał od gorących dyskusji kolegów. James był oburzony, że jego fotel został zajęty przez Evans, a nasza sofa przez jej koleżanki. Z tego właśnie powodu okularnik zataczał koła na samym środku naszej sypialni. Zasłoniłem kotary łóżka, by nie oglądać jego nudnych wycieczek po okręgu, które w niedługim czasie zapewne miały zostawić po sobie wyraźne ślady na dywanie.
Syriusz wcisnął się na mój materac uniemożliwiając mi tym podjadanie. Wsunął zakładkę między stronnice, które czytałem, zamknął gruby wolumin i z niewinnym uśmiechem podał mi szklankę czystej wody.
- Wiem dobrze, co jadłeś przed chwilą, więc musisz wypłukać buzię zanim przystąpię do konsumowania tego, co lubię najbardziej. – rzucił z zalotnym uśmiechem i świecącymi psotnie oczyma.
- To chyba nie jest najlepszy moment. – zawstydziłem się. W pokoju byli wszyscy, a znudzony James w każdej chwili mógł zajrzeć między kotary i nakryć nas w bardzo intymnej sytuacji.
- Nie martw się. Oni są zajęci, a my będziemy bardzo, ale to bardzo cichutko. Nic się nie stanie, nikt niczego nie usłyszy, nie dostrzeże. Z resztą mamy Boże Narodzenie, a więc wypada to uczcić. Choinki, światełka, kolędy, barwne ozdoby, smaczne jedzenie, a w końcu odrobina czułości. Tak troszeczkę, niewiele, tylko tyle żeby mnie zadowolić, a wiesz przecież jak niewiele od ciebie wymagam.
- Kłamczuch. – prychnąłem, chociaż nie byłem na niego zły. Zrobiłem to raczej dla reguły, by oswoić się z myślą o tym, co mówił. Jego argumenty przemawiały do mnie, jakkolwiek nie łatwo było mi się przemóc. – To krępujące, kiedy oni są tutaj.
- Ale ja czuję się świetnie i wcale się nimi nie przejmuję. – Syriusz odłożył książkę na bok i sam zajął jej miejsce przede mną. – Jeśli nie chcesz to nie muszę nic robić. Ty będziesz robił coś miłego dla mnie. Wtedy nie musisz się niczego obawiać, prawda? – wyszczerzył się pokazując białe zęby. Ciemne pasma włosów opadły mu na twarz wpadając do oczu. Odgarnął je szybko nonszalanckim ruchem. To przypomniało mi, iż Black był zupełnie inny niż ja. Uświadomiłem sobie, że jest z nas wszystkich najprzystojniejszy i w niedługim czasie będzie musiał odganiać się od adoratorek. To stawiało mnie na przegranej pozycji i budziło we mnie zazdrość. Przez tak długi czas miałem go przecież tylko dla siebie.
- Niech będzie, ale ja tobie. – rzuciłem w sposób, którego nie mógłby zrozumieć nikt poza samym zainteresowanym, a więc Syriuszem, który kiwał głową zgadzając się bez szemrania i nadal uśmiechał rozkosznie.
Z głębokim oddechem, zbierając w sobie wszystkie siły, podniosłem trochę jego piżamę i położyłem dłoń na gorącym brzuchu. Czułem się tak, jakby przez moje ciało przepłynęła wiązka lodowato zimnego prądu. Dziwnie się czułem śledzony uważnym spojrzeniem Syriusza, dotykając go, podczas gdy przyjaciele byli zaledwie o metr lub dwa od nas.
- Odwróć wzrok, peszysz mnie. – syknąłem mu do ucha. Nie chciałem by nasze rozmowy zwróciły w tej chwili czyjąś uwagę. Spaliłbym się ze wstydu, gdyby chłopcy odkryli, co robimy.
Sam najlepiej wiedziałem ile mnie to kosztowało. Musiałem wsunąć dłoń pod spodnie jego piżamy, by stwierdzić z niejakim zaskoczeniem, że chłopak zdjął bieliznę już wcześniej. Czerwony, jak nigdy do tej pory, rzuciłem szybkie i krótkie spojrzenie na twarz Blacka. Uśmiechał się pod nosem, chociaż bynajmniej na mnie nie spoglądał. Wpatrywał się w kotarę po prawej stronie i mrużył oczy, jak przystało na wyjątkowo bezczelnego typa. Moje kości wydawały się ze sobą zlepione, niezdolne do ruchu. Z wielkim trudem poruszyłem palcami dłoni, która znajdowała się nadal w spodniach przyjaciela. Walcząc ze sobą, ze swoim strachem, niepewnością, wstydem, którego nie mogłem pozbyć się zbyt łatwo, zdołałem jakoś rozluźnić mięśnie. Przełykając głośno kleistą ślinę dotknąłem ciała Syriusza. Było tym gorętsze, jeśli to możliwe. Jego podbrzusze pokryte miękkimi włoskami wydawało mi się irracjonalnym marzeniem, którego będę się obawiał po przebudzeniu.
To jednak nie był sen, a Syriusz niewątpliwie liczył na więcej niż samo macanie. Jego członek był pobudzony, zupełnie jakby chłopak nie mógł się tego doczekać. Ująłem go pewnie, chociaż dłoń drżała mi niemiłosiernie i zwilgotniała. Black na pewno to wyczuł, chociaż nie wiedziałem, co w tamtej chwili mógł sobie myśleć. Ignorując łaskotanie w moim podbrzuszu zacząłem powoli poruszać ręką. Robiliśmy to już kilka razy, więc wiedziałem, jak należy działać. Przez chwilę zastanawiałem się nawet, dlaczego miłość wymaga tak wiele. Dlaczego człowiek nie został stworzony tak by kochać, ale nie oczekiwać przyjemności fizycznej? I jak to w ogóle możliwe, że rodzą się dzieci, kiedy każdy zabieg związany z rozkoszami ciała był tak niebagatelnie krępujący? Nagość, bliskość, brak tajemnic, to wszystko wydawało się mnie paraliżować, zaś dla Syriusza zdawało się czymś zupełnie normalnym. Może wynikało to z pewności siebie? A może z czegoś zupełnie innego, czegoś, co było dla mnie nieosiągalne, jakkolwiek pragnąłem w końcu uznać fizyczną bliskość za normalną.
- Myśl o mnie. – szept kruczowłosego tuż przy moim uchu sprawił, że zlękniony podskoczyłem na łóżku i ścisnąłem jego ciało za mocno. Skrzywił się i rzucił mi pełne żalu spojrzenie. – Delikatniej, on jest mi jeszcze potrzebny.
- P... Przepraszam. – wyjąkałem zmieszany. Może zbyt rzadko pozwalałem sobie na takie akty i dlatego za każdym razem powracały te same uczucia zażenowania?
Black ukrócił moje powracające rozważania całując mnie lekko. To tłumaczyło, dlaczego kazał mi wypić zwyczajną wodę. Smak słodyczy tylko obrzydziłby mu nasz pocałunek, tym czasem teraz mógł bez przeszkód łączyć moje usta ze swoimi, lizać moje wargi, podniebienie, kiedy tylko wsunął język w moje usta.
Zamknąłem oczy, a to sprawiło, że nabrałem większej pewności siebie. Mogłem z powodzeniem poruszać dłonią, pieścić czułe krocze chłopaka i wydawało mi się to teraz zupełnie normalne, jakby zmysł wzroku, jako jedyny przeszkadzał mi we wszystkim.
Na swojej dłoni poczułem palce Syriusza. Objęły moją rękę, zaczęły nią subtelnie sterować. Jego ciało stało się jeszcze bardziej podatne na pieszczoty, kiedy robiliśmy to razem. On bez sprzecznie potrzebował tego wszystkiego, miłość kojarzył nie tylko z uczuciami, ale i z fizycznością. On dorastał, gdy ja stałem w miejscu.
Chyba w przypływie desperacji sam sięgnąłem jego warg. Pocałowałem go z własnej woli jakbym chciał mu w ten sposób powiedzieć, wszystko to, co gromadziło się w mojej głowie.
Do samego końca robiłem, co mogłem by Syriusz mógł zaznać spełnienia, a tym czasem ja podjąłem się kolejnego wyzwania. Musiałem poprosić Zardi o pomoc. Ona na pewno zdołałaby mnie zrozumieć i może nawet znajdzie sposób by nauczyć mnie wszystkiego?

piątek, 12 sierpnia 2011

Mordercy

ONET POWRÓCIŁ I MAM NADZIEJĘ, ŻE JUŻ TAK ZOSTANIE...


KIRHAN RUSZYŁA TYŁEK I ZACZĘŁA PISAĆ FANFICTION Z SUPERNATURAL. JEŚLI INTERESUJE WAS WINCEST, ZAPRASZAM:


http://hana-no-blood.blog.onet.pl


22 grudnia
Mogłem odetchnąć spokojnie. Moi szaleni przyjaciele sprawdzili każdy zakamarek pokoju stwierdzając z niejakim żalem, że jest całkowicie wolny od tajemnych przejść. Uderzali w ściany, czym tylko mogli, a odgłos zawsze był ten sam. Żadnego pustego dudnienia, poruszonych cegieł. Jeszcze z samego rana sprawdzali wszystko dokładnie z tym samym skutkiem. Nic podejrzanego nie znaleźli.
- Na brodę Merlina, zapomniałem o tym na śmierć! – po przydługim wstępie James przeszedł do konkretów. – Miałem wam powiedzieć coś ważnego! Nie, nie zapomniałem, co! – zastrzegł widząc uśmiech na twarzy Shevy. – Wiem, kto jest mordercą!
- Hę? – nie byłem jedynym, który wydał z siebie ten jakże wymowny odgłos.
- Kto chce zabić! – z opłakanym skutkiem starał się nas naprowadzić okularnik. – Voodoo, chłopaki. Voodoo!
- Przecież nikt nikogo nie planował zabijać. – Andrew podszedł do Jamesa i pogłaskał go po głowie, jak głupie dziecko. – Gorzej się czujesz, co?
- Dobra, niech będzie! Więc torturować! Wychodzi na to samo! Zatorturują kogoś na śmierć! Wczoraj w Hogsmeade trafiłem na ślad.
- Przecież nie było cię w Hogsmeade... – Syriusz spoglądał czujnie na chłopaka, jakby oczekiwał, że zaraz mu odbije i będziemy zmuszeni go obezwładnić, wezwać Pomfrey i zamknąć przyjaciela w Świętym Mungu.
- To, że mnie nie widzieliście nie znaczy, że mnie tam nie było. – uśmiechnął się wywijając nad głową swoją Peleryną Niewidką. – W ten oto sposób, niezauważony przez nikogo mogłem zaczaić się w odpowiednim miejscu i trafić na tych, którzy kupowali to, co jest niezbędne w voodoo. Czasami kocham książki. – wyszczerzył się do mnie, jakbym to ja powiedział mu, co ma robić i gdzie szukać. – Tak dotarłem do winowajców. To nasi dwaj znajomi, prymusi z astronomii. Są z różnych domów, więc nie będą robić laleczek w zaciszu pokoju. Jestem pewny, że będą chcieli się spotkać i zrobić to razem. I tutaj zaczyna się nasz udział. – rozłożył ramiona uśmiechając się konspiracyjnie. Był zauważalnie dumny z siebie. Nie mogłem mu się dziwić. Była to chyba pierwsza sprawa, jaką rozwiązał, czy przynajmniej ruszył do przodu. Mało tego bez niczyjej pomocy.
- Dobra, udało ci się, przyznaję. Ale co dalej? – zielone oczy Andrew lśniły uciechą. Widać jego zdaniem gra była warta świeczki.
- Cóż... Wystarczy śledzić jednego, by dotrzeć do drugiego. Jeśli weźmiemy na celownik tego wysokiego czarnego Krukona dotrzemy do blondyna. Czarny jest mózgiem całej operacji. To on robił zakupy, a więc wiedział, czego im potrzeba. Mój analityczny umysł, zaszedł jeszcze dalej. Kiedykolwiek będą się w to bawić zrobią to po obiedzie. Wtedy będą mieli najwięcej wolnego czasu, który mogą poświęcić na wszystko. Większość osób wtedy śpi, uczy się, wychodzi na błonia. Znajdą, więc odpowiednie miejsce i tam się zaszyją. Będziemy odbywać warty dwójkami i zawsze po obiedzie.
- Zacznijmy od Remusa i Shevy. Ich analityczne umysły przydadzą nam się bardziej niż twój już nieźle wysłużony. – Syriusz uśmiechnął się do mnie i skinął głową pokazując, że wie, co mówi. Trochę mnie to zadziwiło, w szczególności po jego ostatnich dąsach, jednak najwyraźniej wszystko wróciło do normy i był gotowy zapomnieć o urazach.
- Chwila, chwila... Przecież my teraz jesteśmy po obiedzie... – nie odkryłem tym drogi morskiej do Indii, chociaż niewątpliwie uświadomiłem sobie całą prawdę o tym, czego się ode mnie oczekuje.
- Dokładnie, Remi. – J. rozłożył się zadowolony na łóżku z rękoma pod głową. Miał zamiar wypoczywać, lenić się, może nawet spać, podczas gdy ja miałem wraz z Shevą włóczyć się bezczynnie po korytarzu pod wierzą Ravenclawu.
- Nie ma, po co z nimi dyskutować, Remi. Zabieraj wałówkę i idziemy. To będzie długie popołudnie. – Sheva już zapakował do swojej torby wszystko, co tylko mogło mu się przydać i czekał na mnie pod drzwiami. Nie potrafiłem tak jak on odmówić sobie wszystkich przyjemności niedzieli tylko po to by uganiać się za czarownikami voodoo. Przecież równie dobrze to ja mogłem leżeć spokojnie na łóżeczku i liczyć barany, by zasnąć w błogim spokoju.
- Czy to naprawdę muszę być ja? – jęknąłem błagalnie. Nagle marzyłem o tym by się położyć, zamknąć oczy, przespać.
- Tak. To musisz być ty. – Syri podszedł do mnie i otworzył moją szafkę nie zaglądając jednak do środka. Wiedział, że jest wypełniona łakociami, których nie chciał oglądać na oczy. – Zapakuj wszystko, co musisz i idźcie. To jest okazja by wykryć coś większego. Jeśli mają kogoś torturować, to bez trudu znajdziemy z czasem kogoś poranionego, zmęczonego, może nawet niezdolnego do pracy. Z twoim słuchem i węchem możemy dowiedzieć się o wiele wcześniej, kto to taki, a weekendy dają największe możliwości. Jeśli nie zrobią tego dzisiaj zabawią się za tydzień. Musimy czuwać nad wszystkim. Poza tym wiesz, że jestem leniwy i nie chce mi się iść bardziej niż tobie. Następnym razem to ja pójdę z Shevą, ale dzisiaj idź ty, proszę. – jego błagalna mina, cielęce spojrzenie i błagalnie złożone ręce tym razem przekonały nawet mnie.
Spakowałem się, zabrałem pelerynę Pottera i zostawiłem chłopaków samych. Widać niedane mi było wypoczywać, a przecież powieki kleiły mi się do siebie i z trudem mogłem się koncentrować. Nie wyspałem się z powodu wczesnej pobudki, jaką zafundowali mi James i Syriusz, a teraz miałem pokutować.
- Nie martw się, zapakowałem koc. Przykryjemy się, zdrzemniemy, a ich możemy mieć w nosie. Jeśli ktoś będzie wychodził, dowiemy się tego.
- Cii... – przyłożyłem palec do ust i szybko nakryłem siebie i chłopaka Peleryną Niewidką. Złapałem go za rękę ściskając ja lekko, po czym obaj przywarliśmy do ściany. Nawet niewidoczni nie biliśmy przecież niematerialni jak duchy, żeby ktokolwiek mógł przejść obok nie wyczuwając, że się o niego ocieramy.
To był zadziwiający zbieg okoliczności. Wolnym krokiem korytarz przemierzał wysoki chłopak. Nie pamiętałem nawet, czy kiedyś dotarłem do jego imienia. Zupełnie nie sądziłem, że będzie mi ono potrzebne. Chłopak minął nas i musiałem przyznać, że wcale nie czułem się całkowicie pewnie owinięty peleryną, która przecież mogła w każdej chwili dać nam się we znaki i zaprzestać swojego cudownego działania.
Powoli i cicho ruszyliśmy za Krukonem. Nie miał przy sobie niczego, w czym mógłby ukryć części składowe laleczki voodoo, a jednak zaczął kręcić się niespokojnie im bardziej oddalał się od swojego Domu. Podążając za nim skręciliśmy za róg akurat, kiedy chłopak ukrywał się we wnęce po jakiejś starej zbroi, lub gobelinie. Cokolwiek to było musiało być ogromne, gdyż ciemnowłosy był w stanie cały ukryć się w cieniu ścian. Ostrożnie podeszliśmy bliżej. Mimo mroku panującego na tym korytarzu i w tej jednej wnęce byłem pewny, że znajdują się tam dwie osoby, a tą drugą zapewne był blondyn, z którym tak często widywaliśmy naszego pierwszego podejrzanego. Upewniłem się, co do tego słysząc ich głosy.
- Ja zajmę się laleczkami, a ty udoskonalisz zaklęcie kształtu. Im bardziej będą podobne tym lepiej. Byłoby doskonale gdyby przypominały jego miniaturkę. Żeby wszystko działało jak należy musimy się przyłożyć, jasne? – J. miał rację. Ciemnowłosy w tym wypadku był prowodyrem całego zamieszania.
- Zrobię, co mogę, ale nie oczekuj cudów. Nawet ja jestem tylko uczniem i przede mną wiele lat praktyki zanim będę mógł doścignąć Flitwicka.
- Więc przyznajesz, że jesteś cienias? – wysoki nastolatek wykorzystał okazję by zakpić ze starszego kolegi, który prychnął głośno. Odskoczyliśmy z Shevą w tył, kiedy nagle pojawił się przed nami.
- Jestem tylko realistą, a tobie przydałoby się leczenie. Twoje ego wpływa każdym otworem twojego ciała. Wolę, więc być cieniasem, niż na starość moczyć się samym sobą. – odciął się i wyszedł z sieni. – Dasz znać, kiedy skończysz, a do tego czasu trzymaj się ode mnie z daleka. Będę się z tym lepiej czuł, a ty może zapanujesz nad swoim niebezpiecznym dla otoczenia przyrostem pewności siebie.
Rozstali się bez pożegnania. Chyba nadal było im daleko do stosunków koleżeńskich. Zakrawali raczej na partnerów w zbrodni, po której planowali się rozstać i więcej nie widzieć na oczy.
- Remi. – usta Shevy znalazły się zaraz przy moim uchu. – Chyba zdążymy na sjestę przed podwieczorkiem. Wracajmy, nic tu po nas. I tak mieliśmy wielkie szczęście. – mówił cichutko, więc nie obawiałem się, że ktokolwiek mógłby go usłyszeć. Skinąłem mu głową.
- Masz rację. Oni i tak załatwili już swoje sprawy. Na kilka dni mamy spokój. – uspokojony, że nie prędko będę zmuszony ponownie czuwać nad spokojem szkoły wyobraziłem sobie swoje łóżko i rozkosz snu, którego planowałem zaznać przed opychaniem się słodyczami.