piątek, 30 września 2011

Kartka z pamiętnika CXLII - Regulus Black

Notka na Ai no Tenshi!


W poniedziałek studia... Zabawa w robienie kolejnego licencjatu to głupota, ale trzeba coś robić, póki nie znajdzie się pracy. Powodzenia dla wszystkich, którym zaczynają (lub już zaczęły) się studia!


Nie myślałem, że jeszcze kiedyś będę miał takie problemy z nauką, jak w czasie mojego drugiego roku, a jednak stanąłem twarzą w twarz z poważnym problemem transmutacji. Nie byłem najlepszy, kiedy chodziło o ten szczególny przedmiot, chociaż także nie spodziewałem się nigdy jakiś wyjątkowych trudności. Dopiero, kiedy nadchodziły zdawałem sobie sprawę z tego, że nie zdołam sam jeden poradzić sobie ze wszystkim. Potrzebowałem pomocy i chociaż całymi dniami ślęczałem w bibliotece nad stertą książek nie byłem w stanie przebrnąć przez sprawiający mi trudności materiał. Musiałem poprosić o pomoc Lupina, co zapewne nie spodoba się mojemu bratu, ale w tej jednej chwili bardziej interesowałem się sobą niż opinią Syriusza.
Przetarłem zmęczone oczy, które piekły mnie od wysiłku, jako wkładałem w naukę. Czułem, że jestem wyczerpany niepowodzeniami i lada moment mogłem poddać się całkowicie. Denerwowało mnie, że zamiast spędzać czas na beztroskich zabawach, jakąkolwiek mogłyby przyjąć formę, musiałem zamęczać się bezsensownym dumaniem nad czymś, co wydawało mi się nie mieć żadnego rozwiązania. Krzywiłem się z niechęcią i nienawiścią na sam widok sterty książek tematycznych, które nie mogły mi pomóc w zrozumieniu ostatnich zajęć z McGonagall. Coś, jakiś ważny element musiał mi ciągle uciekać, skoro mimo wielokrotnego tłumaczenia nauczycielki nadal nie pojmowałem istoty przemian, które mieliśmy ćwiczyć następnym razem.
- To proste, mogę ci pomóc. – głos nad moją głową wyrwał mnie z chwilowego zamyślenia. Uniosłem głowę z miną zdradzającą niechęć. Nade mną stał całkiem wysoki Puchon o jasnych włosach. Kiedy wpatrywał się we mnie wyczekująco swoimi stalowoszarymi oczyma miałem wrażenie, że już wcześniej miałem z nim do czynienia. Nie mogłem jednak przypomnieć sobie, kiedy i gdzie. Widocznie było to mało istotne spotkanie na korytarzu, a może mijaliśmy się w drzwiach?
- Kiedy wpadłeś w tą wielką dziurę... – rzucił, jakby czytał w moich myślach i wiedział dobrze, że nijak nie potrafię skojarzyć jego twarzy z konkretnym wydarzeniem.
- A, tak. To ty chciałeś mi pomóc. – udałem, że pamiętam, jednak w rzeczywistości wcale nie byłem pewny, że to właśnie ten chłopak pomagał mi wtedy.
- Kilka razy zderzyłeś się ze mną, jeśli to miałoby nastawić cię przychylniej do mnie. – nadal go nie pamiętałem, jednak uświadomił mi, że nadal spoglądam na niego wilkiem.
- Nie potrzebuję pomocy. Dam sobie radę. -  mruknąłem powracając do swoich książek. Wcale nie byłem taki przekonany, że poradzę sobie sam, jednak nie miałem zamiaru przyjmować pomocy od jakiegoś nadętego Puchona, który postanowił się zlitować nad głupim Ślizgonem.
- Daj spokój, widzę, że nie przebrniesz przez to beze mnie. Skoro sam oferuję pomoc nie będziesz musiał prosić kogoś innego. To chyba niezły układ? – podstawił sobie krzesło zabrane sprzed innego stolika i dosiadł się bez pozwolenia. Czułem do niego coraz większą niechęć, ale raczej nie miałem z nim szans i musiałem znosić jego natrętną obecność.
- A co ty będziesz z tego miał? – postanowiłem nie walczyć po przegranej stronie.
- A muszę cokolwiek z tego mieć dla siebie? Robię to z dobroci serca. Nie wierzysz mi?
- Nie. – odpowiedziałem bez zastanowienia. – Nie wyglądasz na takiego, który robi cokolwiek za darmo. Uśmiechnął się w odpowiedzi wesoło.
- W sumie, masz rację, ale ten jeden raz to wyjątek. Nie znajdziesz łatwo kogoś, kto będzie miał czas tu i teraz, a przecież nie chcesz czekać z zaległościami, aż zaczną się piętrzyć? – zamiast odpowiedzieć przyglądałem mu się uważnie próbując go rozpracować. Czasami jego uśmiech wydawał mi się ironiczny, pełen fałszu, krzywy, jak to zwykle bywało u kanciarzy, a jednak po chwili, jakby jego twarz ulegała pewnej zmianie i miałem przed sobą zwyczajnego miłego chłopaka, który stara się pomóc zakopanemu w książkach dzieciakowi. – Jestem Barty Junior Crouch. – wyciągnął do mnie dłoń. Nie zwróciłem na to najmniejszej uwagi.
- Barty? – wydawało mi się to dziwnym imieniem, chociaż nie wątpiłem, że mogło być prawdziwe.
- Dobra, Bartemius, ale jest okropne, więc go nie używam. Możesz się śmiać! – syknął z wyraźna niechęcią zdradzając mi tę tajemnicę. Nie bawiło mnie to jednak. Imię jak imię. Wydawał się z tego powodu trochę zbity z tropu. – A twoje imię?
- Regulus. – rzuciłem, a jego warga drgnęła nieznacznie. Widocznie zrozumiał, dlaczego nie śmieszy mnie jego jakże klasyczne w brzmieniu imię. Prawdę powiedziawszy nie wątpiłem, że od pewnego czasu znał już moje dane, jednak może nie chciał mnie peszyć lub wystraszyć. Czułbym się przecież dziwnie, gdyby nieznajomy nagle wiedział o mnie niemal tyle, co osoby z tej samej grupy.
- Więc, Regulusie. Wytłumaczenie ci tego zajmie mi nie więcej niż siedem minut, więc może na początek poznamy się lepiej? Będzie nam przyjemniej pracować. – nie zareagowałem. Bynajmniej nie byłem w nastroju do żartów i on musiał to zrozumieć. – Niech będzie, kończę z wygłupami. Więc jak? Pozwolisz sobie pomóc? – tym razem wydawał się całkowicie szczery i nie mogłem go odrzucić.
- Wypróbuję cię. Jeśli uznam, że kiepski z ciebie korepetytor po prostu kopnę cię w tyłek i więcej mam nadzieję cię nie widzieć.
- A jeśli okażę się dobry? – był pewny siebie, ale nie mogłem oceniać go posiadając tylko tę wiedzę. Przecież pamiętam, że chłopak, z którym wylądowałem pod zamkiem był bardzo miły. Może trochę chłodny w ocenie sytuacji, ale jednak otaczał mnie opieką.
- Wtedy zastanowię się, co dalej. – mimowolnie na moich ustach pojawił się uśmiech. Chyba zaczynałem odczuwać sympatię do tego natrętnego chłopaka, który jednak zdołał mnie zapamiętać, gdy ja całkowicie pomijałem go w swoich wspomnieniach. – Powiesz mi teraz, dlaczego chcesz mi pomóc?
- Tak. Teraz mogę ci powiedzieć. Byłem ciekawy, jaki jesteś. Wpadłeś na mnie z trzy razy, od kiedy się tutaj uczysz, nie licząc już tamtej dziury. Kiedy coś się powtarza podejrzanie często ma się ochotę dowiedzieć więcej. Przynajmniej ja chciałem. – sięgnął po jedną z książek, które sobie naznosiłem, przejrzał dokładnie odpowiednie strony, po czym zamknął ją i odłożył. Podobnie postąpił z kilkoma innymi. Krzywił się ciągle wyraźnie niezadowolony z tego, co znajduje w środku. – Gdybym ja czytał to, co jest tutaj napisane również nie miałbym pojęcia, o co może chodzić. Zapomnij o tym skomplikowanym bełkocie. Wytłumaczę ci to w taki sposób, że nie zapomnisz tego do końca życia. – przysunął sobie mój pergamin, wyjął z mojej ręki pióro i zaczął kreślić coś na kartce. Jakiś obrazek. Przez chwilę znowu zacząłem myśleć, że chłopak jest niespełna rozumu i robi sobie żarty, a jednak wydawał się całkowicie poważny i wczuwał się w to, co robił.
W końcu chłopak skończyło swoje małe dzieło sztuki i przysunął się do mnie wskazując na pergamin. Powoli zaczął mi tłumaczyć to, co narysował, jak także odnosił się do transmutacji, której przecież nie pojmowałem. I nagle, jak za dotknięciem różdżki wszystko stało się jasne i banalnie proste. Jak mogłem tego nie wiedzieć? Jak mogłem nie pojmować czegoś tak prostego?
- Widzę rumieńce, a więc teraz już wszystko jest jasne, prawda? – zebrał wszystkie książki, które miałem na stoliku i układając je w wieżyczkę wstał zabierając je. Byłem trochę zaskoczony. Planowałem nawet mu pomóc, jednak powstrzymał mnie. – Spakuj swoje rzeczy, a ja zajmę się tym. Przy okazji myślę, że teraz mogę uważać się za twojego stałego korepetytora? – już miałem odpowiedzieć, kiedy to jednak zawahałem się.
- Pomyślę o tym. – nie dałem się podejść. Chłopak wydawał się tym rozbawiony. Zniknął między półkami, co uznałem za ostateczny koniec naszych lekcji. Skoro teraz wiedziałem już wszystko, nie było potrzeby bym dłużej zostawał w bibliotece. Pozbierałem, więc nieliczne swoje szpargały z ławy i nie oglądając się za siebie wyszedłem na korytarz. Wolałem uciec niż przyznać, że Barty naprawdę mi pomógł. Nie wątpiłem, że jeszcze niejednokrotnie spotkam się z nim w jakimś miejscu w zamku, a także poza nim. Teraz jednak na pewno musiałbym go rozpoznać, a tym samym zapamiętać. Miałem tylko nadzieję, że nie zacznie mnie prześladować uznając, że brak podziękowania z mojej strony wymagać będzie jakichś drastycznych środków.

środa, 28 września 2011

Lecimy dalej

Wracam do zdrowia.


11 stycznia
Mimo wielkich planów, jakie miała cała szkoła, przez ostatnie dni nic zupełnie się nie wydarzyło. Nic nie zginęło, ale i nic się nie odnalazło. Panował całkowity bezruch, jeśli wziąć pod uwagę ostatnie wydarzenia. Najwidoczniej rodzice tego paskudnego gablinka postanowili go odnaleźć i porzucić swój złodziejski fach na pewien czas. Nie miałem żadnej pewności, że moje domysły są słuszne, jednak mogłem zaryzykować tę własną teorię. Nikt nie potrafił przecież czytać w myślach dyrektora, a to on kierował teraz całą akcją. Przyszło mi nawet do głowy, że gdybym był nauczycielem również mógłbym angażować się w życie szkoły aktywnie, może nawet miałbym możliwość zajmować się jakimś projektem sam? To było kuszące, może nawet zachęcało bardziej niż początkowo mi się wydawało. Przez chwilę pozwoliłem sobie nawet na snucie fantazji dotyczących tego wyjątkowego stanowiska, jaki był nauczyciel. Gdybym miał zajmować się wbijaniem informacji do głowy takiego Syriusza lub Jamesa... Byłem ciekaw, jakich sposobów używałbym by zmusić ich do nauki.
- A pan Lupin, co taki wesoły dzisiaj? – naśladując głos McGonagall Syriusz zaszedł mnie od tyłu, kiedy rozmarzyłem się czytając ogłoszenia na tablicy w Pokoju Wspólnym.
- Nie strasz tak! – skarciłem go odwracają się w jego stronę. Początkowo naprawdę serce zabiło mi szybciej i niemal podskoczyłem zaskoczony. Sposób, w jaki się do mnie zwrócił idealnie imitował styl nauczycielki transmutacji. Całe szczęście to nie ona stała za mną cała roześmiana.
- Nie będę, ale musisz mi powiedzieć skąd ten uśmiech na twarzy. Ja przecież cię dzisiaj nie dotykałem, ani nawet nie całowałem. – wyszczerzył zęby. – Nie masz też nic słodkiego, żebyś miał się faszerować dobrym humorem.
- Phi! – prychnąłem dumnie unosząc głowę. – Jestem nafaszerowany dobrym humorem i bez dodatków w postaci ciebie, czy czekolady. Poza tym jestem na diecie! – wykorzystałem okazję, by się pochwalić. – Z myślą o twoim biednym kręgosłupie, gdybyś miał jeszcze mnie kiedyś nosić, postanowiłem zrzucić trochę moich nowych fałdek. Zrobiło ich się za dużo, a nie mam zamiaru czekać, aż siadając na zajęciach trafię guzikiem w oko profesora Flitwicka.
- A ja jestem pewny, że to znalazłoby się w nowym wydaniu Historii Hogwartu! – moja wizja tak bardzo mu się spodobała, że na jego policzki wpełzły zdrowe rumieńce. On potrafił cieszyć się z życia, kiedy tylko miał na to ochotę. Może, dlatego tak go czasami uwielbiałem, a innym razem miałem serdecznie dosyć? Nie mniej jednak Potter należał do bardziej denerwujących osób.
Jakby wezwany jakąś czarodziejską mocą, której w tym wypadku nie posiadałem, James wpadł do Pokoju Wspólnego zahaczając nogą o ramę portretu Grubej Damy. W efekcie on leżał na ziemi jęcząc z bólu zaś ona wydzierała się w niebogłosy sugerując, iż mógł ją uszkodzić swoim brudnym buciorem. Musiałem przyznać jej rację, chociaż bynajmniej nie chciałem mówić tego głośno. Wystarczyło, że J. ucierpiał, a mimo jego niezdarności i roztrzepania rzadko zdarzało mu się cierpieć, aż tak.
- Gdybyście byli tam, gdzie trzeba nie byłbym teraz taki obolały! – biedny James musiał się na kimś wyżyć za swoje nieszczęście, co nie zdziwiło zupełnie nikogo z osób obecnych w Pokoju Wspólnym, nawet, jeśli były z innych roczników.
- Jasne, J. A teraz mów, co ci leży na wątrobie...
- Siniak! – okularnik spojrzał wilkiem na Syriusza. – Nadziałem się brzuchem na stopień przejścia i w tej chwili leży mi na wątrobie siniec, jak twoja głowa! Będę umierał w nocy! – to brzmiało jak groźba, więc wymieniłem z Syriuszem pospieszne spojrzenia. On również odebrał to w podobny sposób.
- Miałeś dla nas jakąś rewelacyjną wiadomość, prawda? – wziąłem sprawy we własne ręce. Nie trzeba było wieloletniej znajomości by znać już pewne typowe zachowania Jamesa. Skoro był tak potwornie nieuważny był to znak, że coś ważnego musiało mieć miejsce, zaś on pędził do nas z informacją. Strzelałem, jednak sądząc z reakcji chłopaka – celnie.
- No tak! Niemal zapomniałem! Złapali to... coś... – zaczął gestykulować pokazując palcami długie, szpiczaste uszy, ryjek i obleśny uśmiech. – Wiecie... To takie, co kradnie...
- Goblin? – wolałem się upewnić.
- O właśnie! Złapali gobliny! – to przykuło uwagę wszystkich osób zgromadzonych w Pokoju. Wszystkie oczy skierowane były w stronę Jamesa, który uśmiechnął się do siebie lekko najwyraźniej czując, że jest teraz ikoną wiedzy. – Byłem... Nie ważne gdzie byłem. – machnął ręką. – W każdym razie widziałem pułapkę, jaką zastawili nauczyciele. Złapali... gobliny, kiedy zakradały się żeby uwolnić tego, którego złapał Namida. Widziałem na własne oczy, jak McGonagall wyłapała je wszystkie do srebrnej klatki. Mówię wam, to było niesamowite! Wyglądała jakby miała do czynienia z byle myszą! Chociaż te szybciej biegały. W każdym razie złapane i teraz dyrektor próbuje się dowiedzieć, gdzie pochowano nasze rzeczy! – podniósł ramiona w geście tryumfu. Odpowiedziała mu jednak cisza. Potrzebowaliśmy chwili by dotarł do nas sens jego słów. Potem zaczęło się świętowanie. Osobiście wolałem się wstrzymać póki moje łakocie nie wrócą na swoje miejsce jednak cieszyłem się, że to powinno już zakończyć nieszczęśliwy okres znikającego wszystkiego. Jeśli byłaby okazja by zobaczyć Syriusza w stroju, jaki kiedyś dla siebie przygotował, a który mu zginął, to ja mogłem poczekać jakiś czas by w końcu móc się nim nacieszyć.
- Może powinieneś poprowadzić pochód przez szkołę? – Syriusz wyskoczył z propozycją, która zwaliła mnie z nóg. Musiałem usiąść na fotelu, by nie wylądować na dywanie. Zostało to jednak całkowicie zignorowane. – Skoro nie ma, kogo wystraszyć tym i pozostało tylko odnalezienie naszych rzeczy to chyba możesz przewodzić i pokazać swoją radość z powodu złapania złodzieja? – czułem, że Syriusz ma nieczyste intencje, zaś James pozwalał by mieszał mu w głowie.
- Ty masz rację. – połknął haczyk i jego zainteresowanie nami zniknęło. Chłopak zaczął krzyczeć do innych osób zgromadzonych w Pokoju Wspólnym. Przedstawił pomysł Syriusza, jako swój i nie trzeba było długo czekać by został poparty. Z wielką radością uczniowie wylali się na korytarz i słyszałem jak zaczęli układać piosenkę tryumfu, którą planowali widocznie śpiewać maszerując po zamku.
- Teraz mamy czas tylko dla siebie... – Syri zasłonił mi swoim ciałem spektakl rozgrywający się za uchylonym portretem. Uśmiechał się przy tym szelmowsko, co nie wróżyło niczego dobrego. – A raczej, to ja mam ciebie tylko dla siebie. Powiedzmy, że zacznę od łaskotania, a później będę cię masował i skończymy w łóżku poznając się lepiej, hm?
- Kusząca propozycja, ale ja sobie podaruję. – pokazałem mu język. – Zjadłem za dużo i jeśli zaczniesz się nade mną znęcać, to mogę pozbyć się z żołądka wszystkiego, co do tej pory się w nim mieści. Pozwolę ci za to usiąść obok i głaskać mój brzuch. Lepiej będzie się układać.
- Wykorzystujesz mnie, ale widzę, że jesteś szczęśliwy za to leniwy. Jak kot! Remusie, powinieneś być jak wilk, nie uważasz? Widziałeś kiedyś żeby pies głaskał wilka po brzuchu? – a jednak usadowił się na oparciu mojego fotela, objął mnie jednym ramieniem, zaś drugą rękę położył na moim wypukłym brzuchu. Lepiej by od razu się do niego przyzwyczaił, jeśli by miał mi już taki pozostać. A jednak czułem ogromną przyjemność płynącą z jego pieszczotliwych ruchów. Przynajmniej do czasu, kiedy to uświadomiłem sobie, że może omija nas jedno z najważniejszych wydarzeń w dziejach Hogwartu. Nie słyszałem jak dotąd o pochodach uczniów. Miałem ochotę śledzić wydarzenia, chociaż nie ryzykowałbym przyłączenia się do zabawy.
- Wiem, o czym myślisz, wstawaj. – obdarzyłem chłopaka uśmiechem w podzięce za jego wyrozumiałość. Obaj chyba straciliśmy ochotę na wszelakie akty słysząc głośne chaotyczne śpiewy dochodzące spoza Pokoju Wspólnego.
Syriusz złapał mnie za rękę. Nie miałem nic przeciwko. Z największą radością podążyłem za nim i wierzyłem, że w panującym rozgardiaszu nikt nawet nie zwróci na nas uwagi. Miałem, więc chłopka całego dla siebie, chociaż zajmowaliśmy się kryciem tyłów, jeśli mogłem określić naszą rolę tym mianem. I o dziwo naprawdę byłem w cudownym humorze.

niedziela, 18 września 2011

Łapanie

Teraz miałem czas by lepiej przyjrzeć się złodziejaszkowi. Miał szczurzy pyszczek, wredny uśmiech i długie ostro zakończone uszy. Niewiele mi to o nim powiedziało, jednak miałem przynajmniej pewność, iż nauczyciel opieki nad magicznymi stworzeniami powinien zająć się tą sprawą.
Stworzenie zatrzymało się w miejscu, kiedy spostrzegło, że jest otoczone. Przez chwilę myślałem, że się podda ono jednak pokazało ostre zęby w uśmiechu, zupełnie jakby było rozumne na równi z ludźmi i podskoczyło bardzo wysoko. Wylądowało na głowie jednego ze ścigających go uczniów i ku mojemu zdziwieniu przemieszczało się w tył tym właśnie sposobem. Tłumek miał problem z odwróceniem się, jak także ze złapaniem skaczącego im po głowach stworka i jak zdołałem zauważyć bardzo szybko straciliśmy naszą szansę na złapanie złodzieja.
- Szukanie go nie ma sensu. – ryknął gdzieś z tłumu Slughorn. – Wracajcie do sali, a ja zaraz do was dołączę, jak tylko porozmawiam z Dyrektorem.
Nikt nie był zadowolony z takiego obrotu spraw. Nawet ja miałem maleńką nadzieję, że to będzie koniec, że moje słodycze wrócą do mnie, a życie w szkole potoczy się naturalnym, codziennym rytmem. Teraz już nawet się nie łudziłem, że będę mógł uczęszczać na zwyczajne zajęcia zaklęć, zamiast odczuwać zazdrość podczas mugoloznawstwa, którego musiałem się uczyć z przymusu bardziej niż z przyjemności.
- Spokojnie, Remi. – Syriusz był nadal tuż przy mnie. – Cokolwiek to jest robi się nieostrożne i niedługo się tego pozbędziemy. Zobaczysz. – podeszli do nas przyjaciele, którzy przecisnęli się właśnie przez tłum.
- Przynajmniej nie miało na sobie moich skarpet do Quidditcha. – James uśmiechnął się naprawdę rozradowany. – Założę się, że nasze rzeczy nie mieszczą się już w spiżarni, jaką sobie znalazł i poszedł na poszukiwanie nowej.
- Skąd ta pewność? – nie ufałem Jamesowi, jednak jego wywody wydawały mi się w pewnym stopniu sensowny.
- Strzelam. – wyszczerzył się radośnie. – I założę się, że Slughorn nie wróci przed końcem zajęć. Jest leniwy odkąd stracił coś cennego, cokolwiek mogło to być. Widzieliście ile z siebie wycisnął, kiedy gonił tę pokrakę? Myślałem, że nas wszystkich staranuje!
Jego entuzjazm sprawił, że byliśmy w całkiem niezłych humorach, chociaż przeżyliśmy wielkie rozczarowanie zaledwie przed chwilą.
Uścisnąłem dłoń Syriusza i uśmiechnąłem się do niego. Naprawdę go uwielbiałem i chociaż rzadko miałem okazję okazać mu swoje przywiązanie, to czasami nie potrafiłem oprzeć się uczuciu, że powinienem.
- Wybaczcie, że przerywam tę jakże wymowną ciszę przed burzą, ale boli mnie żołądek. – oświadczył uroczyście Sheva. – Chyba go nadwyrężyłem wczoraj i teraz muszę cierpieć, więc bądźcie tak mili i zwróćcie na mnie czasami uwagę. Żebym nie padł trupem, nie jadł ciężkostrawnych rzeczy, nie objadał się i przede wszystkim gdybym miał wymiotować niech mnie ktoś wyprowadzi z sali zanim zabrudzę ławkę.
- Andrew... – położyłem dłoń na jego ramieniu ściskając je lekko. – Siedzisz ze mną, więc ta zabrudzona ławka będzie także moja... Postaraj się ostrzegać zanim zrobisz coś niewłaściwego, albo najlepiej odwracaj się do tyłu. – wyszczerzyłem się do Jamesa i Syriusza. Peter, jako jedyny był wolny od tego problemu, jako że siedział z Evans, która pomagała mu w miarę możliwości na zajęciach.
Przed nami zrobiło się strasznie głośno. Coś działo się na przedzie korowodu, jakim podążaliśmy w kierunku sali eliksirów. Uczniowie zaczęli się rozstępować tworząc przejście środkiem korytarza. Przez chwilę myślałem, że trafili na dyrektora, jednak pod tym względem myliłem się znacznie. Między stojącymi po obu stronach korytarza Krukonami i Gryfonami posuwał się przed siebie Namida. Nauczyciel trzymał za uszy wyrywające się stworzenie, które wcześniej usiłowaliśmy daremnie złapać. Zastanawiałem się, jak to możliwe, że mężczyzna dokonał czegoś, co nie udało się około czterdziestu osobą. To nie było jednak istotne. Najważniejsze, że Namida trzymał mocno naszego głównego wroga.
- Tenshi, dokonałeś przełomu! – podskoczyłem ze strachu, kiedy zagrzmiał za mną donośny, chociaż jednak ciepły głos Dumbledore. Moje serce niemal wyskoczyło z piersi, jako że nie spodziewałem się „ataku” z tyłu. Moje wilcze zmysły zawiodły, co jednak mogło mieć związek z ogólnym brakiem koncentracji z mojej strony.
- To nie koniec. – nauczyciel wróżbiarstwa zdawał się ignorować wpatrzone w niego spojrzenia kilkudziesięciu nastolatków. – To tylko młode. – uniósł do góry szamoczące się i popiskujące stworzonko.
- Tak, rzeczywiście. – dyrektor przyjrzał się uważnie trzymanemu stworzeniu i poprawił okulary. – To dziecko, więc muszą być rodzice i siostra. Horacy, idź po profesora Keetlemburga. To jego dziedzina, więc powinien wiedzieć, co zrobić z tym małym goblinem. – Slughorn pospiesznie się oddalił, a wśród uczniów rozniosły się szepty. Nawet ja byłem zainteresowany rozmową mężczyzn i wiadomościami, jakie zdobywałem. Podejrzewałem, że taki był też powód, dla którego dyrektor nas nie rozgonił, ale pozwolił nam zostać i przysłuchiwać się. – Moi drodzy. – Dumbledore wyprostował się górując nawet nad Namidą. – Podejrzewam, że nikt z was nie miał jeszcze zajęć z opieki nad magicznym stworzeniami dotyczących goblinów. Sprostuję, więc korzystając z nieobecności profesora Keetlemburga, że gobliny nie znajdą skarbu ze złotem nawet gdyby miały go pod nosem, nie mają też swojej wielkiej fortuny ukrytej w grocie. Okradają każdego z cennych dla niego przedmiotów bez względu na to, czym one są. Zapamiętajcie także, że gobliny zawsze trzymają się blisko rodziny. Samiec i samica mają dwoje dzieci, a gdy te dorosną i znajdą sobie partnera może urodzić się kolejna para gobliniątek. Nic więcej nie wiem, ale na pewno dowiecie się kiedyś na zajęciach. – mężczyzna uśmiechnął się, a w jego błękitnych oczach widać było młodzieńczą buńczuczność. On lubił otaczać się uczniami, których towarzystwo wydawało się odejmować mu lat. Prawdę powiedziawszy nigdy się nie zastanawiałem nad tym, w jakim wieku jest nasz dyrektor i jak wyglądał będąc w naszym wieku. Mogłem się założyć, że był szalonym geniuszem, który imponował wszystkim i nie pozwalał sobie na dorastanie według przyjętych przez ludzi zasad. Może właśnie, dlatego był kawalerem? Uznałem jednak, że to nie mój interes i porzuciłem wszelkie myśli na ten temat.
- Panie dyrektorze? – ktoś z tłumu zdobył się na odwagę, by zabrać głos, jakaś dziewczyna sądząc z brzmienia wypowiadanych powoli słów. – Jak one się tutaj dostały?
- Och, to bardzo dobre pytanie. – mężczyzna pogładził długą, białą brodę. – Podejrzewam, że ktoś je tutaj wpuścił. Ludzie różnie oceniają gobliny. – Właśnie widzę, że profesor Slughorn wraca, więc zabierze was na zajęcia. – ogólne niezadowolenie rozbawiło go. Pokiwał jednak palcem dla ostrzeżenia i szepnął nauczycielowi eliksirów kilka słów na ucho.
- Idziecie za mną! – rozkazał potężny profesor ledwie skinął głową dyrektorowi. Pozwalało nam to sądzić, że właśnie to było tematem tej ukradkowej wymiany zdań.
- Są ważniejsze sprawy, niż byle gobliny. – odezwał się Sheva, kiedy podążaliśmy na samym końcu za znajomymi i nauczycielem. – Nie jadłem dziś śniadania i teraz jestem głodny, ale że boli mnie żołądek planuję doczekać do obiadu. Jak myślicie uda mi się? – chciał chyba odciągnąć nasze myśli od głównego tematu ostatnich chwil. Każdy mówił o wydarzeniach dzisiejszego dnia, pościgu, ucieczce i pojmaniu uciążliwego stworzenia przez Namidę. Może mężczyzna złapał stworka na gorącym uczynku?
- Dzięki niemu może odzyskam swoje słodycze. – rzuciłem jak zahipnotyzowany mogąc myśleć wyłącznie o jednym. – Mówię o Namidzie! – sprostowałem widząc miny przyjaciół.
- A ten tylko o jednym. – Andrew westchnął głośno, trochę teatralnie. – Od początku było wiadome, że ktoś wpadnie na jakiś ślad i będziemy mogli żyć w spokoju. Poza tym słyszałem, że Sprout zginął pamiętnik – zielonooki wyszczerzył się. – Gdyby tak znaleźć go przed innymi i przeczytać kilka wpisów zanim zostanie jej oddany... Zazwyczaj nie robię takich rzeczy, ale jednak to nauczycielka. To zawsze interesuje bardziej niż przeciętni ludzie.
- Pamiętnik? – Jamesowi zaświeciły się oczy. – Zabieramy się za szukanie kryjówki! Ja muszę go zdobyć! – zaczynało się...

piątek, 16 września 2011

Lepiej

8 stycznia
Dzień jak każdy inny, chociaż byłem w nienajgorszym humorze, co wydawało mi się zadziwiające podczas chłodnych dni i mroźnych nocy bez rozgrzewającej kości czekolady. Może było to zasługą dyniowego dżemu, który pojawił się na stole podczas śniadania, a o który niemal walczono przy każdym stoliku? Osobiście zakochałem się w jego wyjątkowym smaku i cytrynowym zapachu, którymi jednak nie rozkoszowałem się długo, ponieważ po trzech kęsach moją kromkę porwał James i to on zjadł wywalczone przeze mnie z trudem śniadanie. Gdyby nie Syriusz pewnie rzuciłbym się na okularnika z zębami. Jakimś cudem przebił się przez moje oburzenie tłumacząc, że trola nie obwinia się o jego niski poziom inteligencji, ponieważ takim go stworzono i podobnie było z Potterem i jego mało wydajnym móżdżkiem wielkości połówki orzecha włoskiego. Uznałem te argumenty za wystarczające i dałem sobie spokój z planem rozerwania przyjaciela na strzępy. Od tamtej chwili było mi lżej na sercu, chociaż do idealnego dnia brakowało mi kilku istotnych czynników.
Zmierzaliśmy na zajęcia eliksirów, kiedy Syriusz pociągnął mnie za rękę zaciągając w boczny korytarz. Uśmiechał się do mnie niewinnie i niemal słodko, co wydało mi się podejrzane, jednak nie zwróciłem mu uwagi.
- Poczekaj chwileczkę, mam coś dla ciebie. Coś wyjątkowego. – pochylił się nad moim uchem i polizał je pieszczotliwie. Zadrżałem reagując na to jakże przyjemne doznanie. Syri znał moje słabe punkty i potrafił je wykorzystywać.
Byłem całkowicie rozluźniony i zaciekawiony jego tajemniczością. Wtedy też wargi Syriusza nakryły moje na zaledwie chwilę i poczułem w ustach wspaniały smak, słodki, kremowy, jedyny w swoim rodzaju. Ciepło rozpłynęło się po moim ciele, usta ułożyły w uśmiech, który sprawiał mi przyjemność. Niczym przez mgłę docierały do mnie wrażenia zewnętrzne. Byłem oczarowany marcepanowym nadzieniem, które pieściło mój język. Tak, byłem uzależniony od słodyczy i wcale się tego nie wstydziłem, a wręcz przeciwnie. W tej chwili miałem ochotę wykrzyczeć to na środku Wielkie Sali, gdybym tylko miał ku temu okazję.
Nie musiałem rozumieć, a przez te kilka rozkosznych chwil nawet nie byłem w stanie pojąć, co się działo. Liczyło się tylko niesamowite doznanie i fakt bycia zadowolonym, czy to z powodu słodyczy, czy też pocałunku.
Potrzebowałem kilku minut by zniewalająca rozkosz na podniebieniu mnie opuściła, by umysł zaczął pracować tak, jak powinien...
- Syriuszu?! – zmarszczyłem gniewnie brwi, chociaż wcale nie czułem złości, może tylko lekki niepokój. – Skąd ją miałeś?! Zakradłeś się do Miodowego Królestwa, żeby ją zabrać, prawda?! – mierzyłem go wzrokiem, jednak moja udawana wściekłość wcale na niego nie działała
- Może tak, a może nie. Najważniejsze, że jesteś sobą i widzę jak ci się buzia uśmiecha. – był dumny z tego, co zrobił i chyba nie mogłem go za to winić. – Zrobiłem to dla ciebie, jako dla przyjaciela. Chłopakowi kazałbym wybierać między mną, a tabliczką czekolady. – czułem, że mówił prawdę. Mimo jego żartobliwego tonu byłem pewny, że powinienem mu serdecznie podziękować za to, co dla mnie zrobił. W końcu pokonał swoją niechęć do słodyczy i zapuścił się tajnym przejściem do spiżarni w sklepie pełnym łakoci, wybrał czekoladkę, którą uznał za najlepszą i przyniósł mi ją dodatkowo obdarzając przyjemnym pocałunkiem. Był moim odważnym rycerzem z bajki, chociaż w każdej innej sytuacji skarciłbym go niemiłosiernie.
- Dziękuję. Zasłużyłeś na nagrodę.
- O, tak. Wielką! – ułożył usta w dzióbek oczekując buziaka. Przyłożyłem, więc książkę do jego warg.
- Pomogę ci napisać wypracowanie, Syriuszu. Oto twoja nagroda. – roześmiałem się naprawdę szczęśliwy i tym razem mogłem z całą powagą stwierdzić, iż nie było to zasługą czekolady, ale Syriusza.
- Jesteś bezczelny, Remusie. – udał zrzędliwy ton McGonagall rozmawiającej z Jamesem.
- Dam ci buziaka po eliksirach. – zdecydowałem się na ten krok pchany nadal wyczuwalnym w moich ustach smakiem czekolady. Dzięki Syriuszowi przedmiot, który zawsze sprawiał mi najwięcej problemów miał być przyjemniejszy i łatwiejszy do zniesienia. Pociągnąłem go za szatę ku dołowi i tym razem to ja liznąłem jego ucho. Chciałem by odebrał to, jako zachętę do dalszych starań, a także obietnicę, iż odwdzięczę się mu nie tylko pomagając w zadaniu.
- A, z resztą! – machnąłem ręką na swoje plany i nie czekając po prostu pocałowałem Blacka w roześmiane usta. Nie był to namiętny i głęboki całus, jednak trwał dłuższą chwilę, jako że chciałem uczynić go wystarczająco uroczystym, a słodki smak w moich ustach nie pozwalał mi na szaleństwa. Syriuszowi zdawał się jednak wystarczać, gdyż niemal widziałem, jak otacza go idylliczna sceneria. Miałem ochotę jeszcze to powtórzyć, kiedy to moją uwagę zwróciło dudnienie wielu stup, krzyki i przyspieszone oddechy.
- Coś się dzieje. – rzuciłem do Blacka, który skrzywił się niezadowolony takim obrotem spraw.
- Łapcie go! – tym razem krzyk był naprawdę wyraźny. Spojrzeliśmy z kruczowłosym po sobie i niepewnie wyjrzeliśmy na główny korytarz. Tłumek składający się z uczniów naszej grupy i Krukonów, z którymi mieliśmy mieć zajęcia biegł bardzo szybko w naszą stronę. Przed nimi, coś poruszało się skocznie na czterech łapkach. Było niewielkie, zapewne nie sięgało mi nawet do kolana. Nie miałem okazji przyjrzeć się temu dokładniej, ponieważ zostałem pociągnięty przez przyjaciela w tył, by biegnący uczniowie nie staranowali mnie przy okazji pościgu.
- Co się dzieje? – stałem trochę nieprzytomny czując silny uścisk ramion Syriusza w pasie.
- Założę się, że to właśnie to coś kradnie nasze rzeczy i stąd ten pościg. – stworzonko minęło nas bardzo szybko, a następnie przebiegł tłumek ścigających. – Tak, mignął mi właśnie Slughorn, więc zakładam, że zajęć nie będzie.
- Wybacz Syriuszu. Jest mi tu z tobą cudownie, ale to ukradło moje słodycze i...
- Wiedziałem, że tak będzie. – chłopak westchnął zanim zdążyłem skończyć zdanie. – Chodź! – złapał mnie mocno za dłoń i pociągnął w głąb korytarza, który stanowił do niedawna naszą miłosną kryjówkę. – Znam skrót, a to coś będzie chciało wydostać się z zamku głównymi drzwiami. Nie ma siły, ani umiejętności wyjść tajnymi przejściami.
Niemal biegliśmy, a Syri machnął różdżką wypowiadając zaklęcie, które sprawiło, że figura jeźdźca na koniu odskoczyła od ściany. Ukazało mi się bardzo wąskie przejście, którym najwidoczniej mieliśmy przejść posuwając się na przód bokiem. Black wszedł pierwszy i ostrożnie by się nie zaklinować stawiał kroki. Idąc jego śladem stwierdziłem, że przemieszczanie się sprawia mi większą trudność niż jemu. Od razu powiązałem to z problemem z zapięciem spodni dziś rano i z przerażeniem zdałem sobie sprawę, iż przytyłem! Poczułem niemiłe ukłucie w okolicach żołądka, nagle miałem wyrzuty sumienia, że tak dużo zjadłem na drugie śniadanie i obiecałem sobie w duchu, iż będę walczył ze swoimi słabościami, a tym samym nie będę zapominał o codziennych ćwiczeniach. Nie ważne, co będzie miał do powiedzenia Syriusz, gdy dowie się o moim odkryciu. Byłem pewny swego i nie zamierzałem się łatwo poddać.
Ze złością stwierdziłem, że winą za to wszystko powinienem obarczyć tę małą szkaradę, za którą teraz uganiała się moja grupa, a którą ja i Syri mieliśmy przechytrzyć. Z ulgą powitałem, więc koniec wąskiego przejścia. W końcu mogłem oddychać swobodnie i nie musiałem wciągać brzucha. Byłem wściekły, miałem ochotę dopaść i torturować złodziejaszka, który sprawił, że zacząłem się objadać.
Black ponownie pociągnął mnie za sobą i w przeciągu chwili staliśmy już przed masywnymi drzwiami zamku.
- Teraz nam nie uciekniesz, pokrako! – warknąłem do siebie wpatrując się w pusty do tej pory korytarz przede mną. Trzymałem różdżkę w pogotowiu i właśnie planowałem, jakimi zaklęciami potraktuję sprawcę całego mojego nieszczęścia.
Minęła zaledwie chwila, a przed nami pojawił się znajomy obraz uciekającego stworzonka i goniącego je tłumu. Złodziejaszek był w potrzasku.

środa, 14 września 2011

Króliczki Pottera

Obroniona! Haha, licencjat z angielskiego w końcu na moim koncie! Zupełnie do mnie nie dociera, że to już koniec... Dziękuję wszystkim, którzy byli ze mną przez te długie lata studiów! Czas ruszać dalej!


6 stycznia
Mój entuzjazm z wcześniejszego dnia przygasł i nie miałem już tak wiele energii, nie mówiąc już o cudownym humorze, który wyparował. Byłem raczej zwyczajnym, nudnym Remusem Lupinem, który chodził po zamku z nadzieją, że po raz kolejny nawinie mu się coś dobrego. Ostatecznie tyko Zardi znalazła w swoich rzeczach jakąś starą paczkę paluszków serowych i podzieliła się ze mną miłosiernie. Nie było to danie pierwszej świeżości, trochę nawilgły przez bliżej nieokreślony czas leżenia, jednak zaspokoiły odrobinę mój głód podjadania między posiłkami.
- Nie martw się, Remi. Mi też jest ciężko. Niby miałam się odchudzać, ale kiedy przyszło, co, do czego to nie mogę wytrzymać. – Zardi poklepała mnie po ramieniu i uśmiechnęła się przymilnie. – Dobra, idę narzekać Agnes. Ona ma czasami świetne pomysły. - dziewczyna pomachała mi, jakby miała niemal wyjeżdżać na drugi koniec kraju, kiedy w rzeczywistości przeszła zaledwie kilka kroków by dołączyć do kuzynki. Zastanawiałem się skąd Zardi czerpie siłę w takie dni jak ten. Skoro nie miała nic poza starymi paluszkami, z czego ja pochłonąłem bezczelnie połowę, musiała mieć jakieś ukryte źródełko niespożytej energii. Uśmiechnięta nawet w najgorsze dni, zawsze było jej wszędzie pełno i starała się być miła dla każdego. Podziwiałem ją za to, tym bardziej, że mój dobry humor zależny był całkowicie od mojego żołądka.
- Chłopaki, chłopaki, chłopaki! – Potter wpadł jak burza do Pokoju Wspólnego, w którym chwilowo przebywaliśmy czekając na kolejne zajęcia. – Załatwione! Niedługo na tablicy ogłoszeń pojawi się informacja o organizowaniu grup pościgowych. – mówił zdecydowanie swoimi słowami, jako że nie wyobrażałem sobie by McGonagall mogła używać tego samego języka. – Do jutra powinien pojawić się też portret złodzieja i zaczynie się polowanie! – zacierał ręce z niemiłym uśmiechem na twarzy.
- Wszystko, bylebym odzyskał już swoje słodycze. – mruknąłem cicho, by nikt poza nami nie wiedział, że to właśnie łakocie zginęły z mojej szafki.
- Czyli jednak ja ci nie wystarczam? – Syriusz pociągnął nosem udając smutek. Dobrze wiedział, że bez czekolady nawet on nie może wiele zdziałać. Nie znaczyło to, że mając do wyboru słodycze, a Syriusza wybrałbym pierwszą z opcji! Raczej potrzebowałem nadzienia w formie łakocia do Blacka, który stanowił najważniejszą część mojego deseru. Przyszło mi na myśl, że kiedyś może będzie łaskawy by specjalnie dla mnie zrobić z siebie torcik z bitej śmietany, sosu czekoladowego z wisienką na czubku. Musiałem być niesamowicie zdesperowany skoro takie myśli chodziły mi po głowie.
- A tak przy okazji. – okularnik siedział już przez chwilę nad pergaminem i skrobał coś na nim zawzięcie. – Jesteśmy w jednej drużynie, prawda? Właśnie wypełniam papiery, których życzy sobie McGonagall żeby zaakceptować osoby biorące udział w poszukiwaniach naszych zagubionych rzeczy. Jak będziemy się nazywać? Co powiecie na Grupę Jamesa?
- Nigdy w życiu! – Syriusz podskoczył, a jego ramię otarło się mocno o moje. – Nigdy nie będę zapisywał swojego nazwiska pod takim nagłówkiem.
- Szaleni rowerzyści. – Peter uśmiechnął się pod nosem, ale J. zgromił go spojrzeniem tak, że biedny blondynek przestał od razu żartować.
- Herosi Jamesa? – proponował dalej okularnik nie zrażając się mało entuzjastycznym przyjęciem jego pierwszego pomysłu.
- Herosi i jeden czterooki idiota. – warknął Black.
- Walhalla?
- Jasne, a w nawiasie dodaj, że to ty jesteś Odynem.
- Odyńcem, Syriuszu. James będzie tam odyńcem. – wyszczerzyłem się.
- Kompania Pottera?
- Merlinie! James, ty masz fetysz swoich danych osobowych? – Sheva nie wytrzymał i najwidoczniej musiał się w końcu odezwać. – Ja nie rozumiem, dlaczego ty się tak oszczędzasz. Wal z grubej rury. Czerwone maki na Monte Cassino!
- Tak myślisz? To może być chwytliwe...
- Ja żartowałem! – Andrew wyglądał, jakby zaraz miał rozerwać okularnika na strzępy. – Pisz Huncwoci. – rozkazująco wskazał na wypełniany papier. James zastanawiał się przez kilka sekund, po czym wzruszył ramionami i zapisał. Wpatrywał się w pergamin przez dłuższą chwilę, po czym skinął głową.
- Huncwoci. Tak, to niezła nazwa! Panowie, od dziś właśnie tym mianem będziemy się tytułować!
- Przynajmniej wszyscy jesteśmy równi. – szepnął mi na ucho Syri. – Nie ma Jamesa pana, króla i lidera wraz z jego nic nieznaczącymi podnóżkami.
- Ty uważaj, bo jeszcze powie, że to on jest tym wielkim H, a my jesteśmy tymi mróweczkami w dalszej części. – nawiązałem do charakteru pisma chłopaka, który stawiał ogromne wielkie litery, zaś małe przypominały ziarenka piasku.
- Skoro mamy już nazwę naszej grupy powinniśmy mieć także indywidualne ksywy, nie uważacie? – James zaczynał od nowa szaleć, a sądząc z miny Shevy nikt nie musiał się w to wtrącać.
- Z łaski swojej zostaw to na czas, kiedy mnie już z wami nie będzie. Nie chcę wiedzieć, co będziesz wymyślał. Dziś już miałem przedsmak twojego geniuszu i niczego więcej mi nie trzeba. – ostre spojrzenie zielonookiego nie pozwalało na sprzeciw. Nie dziwiłem mu się, że wolał ostudzić zapał Jamesa, który w takich momentach był nie do zniesienia. Każdy z nas wiedział, że Potter był najbardziej niebezpieczny, kiedy do czegoś zabierał się z nadzwyczajną chęcią.
- Patrzcie, patrzcie! Wisi! – poruszenie okularnika zwróciło uwagę wszystkich w Pokoju Wspólnym. Chłopak wskazywał palcem informację, która dopiero pojawiła się na tablicy, a do której przyczepione były dwa koszyczki. Jeden był pusty, zaś drugi zawierał zwoje pergaminów. Domyśliłem się, że są to formularze do wypełnienia, takie jak ten, z którym walczył James.
Przy tablicy szybko zrobiło się ciasno, gdyż każdy chciał wiedzieć, o co chodzi. Cieszyłem się, że dobrze poinformowany okularnik uwolnił nas od obowiązku przeciskania się przez tłumek. Mogliśmy w spokoju poczekać aż najbardziej ciekawscy odejdą ustępując miejsca innym, a w pewnym momencie zrobi się całkowicie pusto, a J. będzie mógł wrzucić nasze zgłoszenie do odpowiedniego koszyczka.
- Podpisz się, Remi. – podsunął mi pod nos papier i pióro. Nie od razu zrozumiałem, o co chodzi, a było to przecież całkowicie oczywiste. Musieliśmy podpisać się własnoręcznie na pergaminie, by McGonagall miała pewność, że z własnej woli pragniemy brać udział w tym wszystkim. Nagonka na złodzieja nie należała przecież do zadań uczniów, a więc nie zdziwiłem się, kiedy pierwszacy odchodzili niepocieszeni. Zapewne oni nie mieli prawa uganiać się za jakąś istotą po całym zamku, co nie znaczyło, że na własną rękę nie podejmą się tego.
- Mam wrażenie, że o czymś zapomniałem... – Potter wyskoczył z tym stwierdzeniem dosyć niespodziewanie. – O czymś bardzo ważnym...
- Tak, J. A ja wiem nawet, o czym. – Black uśmiechnął się podejrzanie. – Pamiętasz jeszcze, że jesteś szukającym? Łapiesz tę małą wredną piłeczkę do Quidditcha.
- O, cholera! – Potter zbladł. – Od pół godziny powinienem być na spotkaniu drużyny... Później pogadamy! – wstał gwałtownie i przepychając się między ludźmi wypadł z Pokoju Wspólnego.
- Kiepsko widzę tegoroczny sezon, a zaczyna się już niedługo. – Sheva rozparł się w fotelu, który zajął, gdy James wybiegał. – I uważam Syriuszu, że powinieneś spróbować gry. Może wtedy mielibyśmy większe szanse.
- Andrew ma rację. – przytaknąłem wiedząc, że Syriuszowi sprawiłoby to przyjemność, a ja nie mogłem grać ze względu, na co miesięczne dolegliwości uniemożliwiające mi szaleństwa, w wybrane dni. – Będę kibicował. – pokazałem mu język, gdy tak uśmiechał się szeroko.

niedziela, 11 września 2011

Kartka z pamiętnika CXLI - Alen Neren

Trzymajcie za mnie kciuki we wtorek od 14 do 15 xP Mam obronę i stres niesamowity! Po tylu latach studiowania nadszedł ten moment!


Nie byłem specjalnie zainteresowany zabawą w detektywa, jednak ciekawość była silniejsza ode mnie. Cały mój świat kręcił się zazwyczaj wokół Blooda, więc nie rozumiałem, dlaczego miałoby być nagle inaczej, w szczególności, kiedy mój pluszowy Blood zaginął i czułem się bez niego strasznie samotny. Nie miałem się, komu zwierzyć ze swoich problemów, kogo zapytać o radę. Musiałem radzić sobie sam, a to było bardzo trudne. Postanowiłem, więc uleczyć swoją samotność tym większym zainteresowaniem skupionym na Dennym. Starałem się przy tym nie wchodzić mu w drogę, by go niepotrzebnie nie złościć. Więcej bym na tym stracił, niż zyskał, więc wykorzystując wszystkie swoje umiejętności zacząłem skradać się za nim, gdy wychodził z Pokoju Wspólnego pod wieczór i nie wracał do bardzo późna.
Tak rozpoczęła się moja pierwsza przygoda, kiedy to śledziłem Blooda idąc na palcach jego śladem przez korytarze zamku. Czułem narastające podniecenie, kiedy mijałem kolejne zakręty, a on zdawał się chodzić po omacku i bez celu. Przez chwilę w mojej głowie pojawił się nawet pomysł, że wymyka się na spotkanie z jakąś dziewczyną i chce to przed każdym ukryć, gdyż była Gryfonką, a jednak uważaliśmy ten Dom za śmietnik, w którym gromadziły się najsłabsze ogniwa Hogwartu. Moje ciało spięło się gwałtownie. Czułem, że już sama myśl o czymś podobnym przyprawia mnie o nieprzyjemne dreszcze, a co dopiero, gdyby okazało się to prawdą. Najpewniej rozerwałbym dziewczynę na strzępy, byleby pozbyć się jej raz na zawsze. Blood był mój i to ja miałem się nim opiekować, przynajmniej przez ostatnie lata nauki w Hogwarcie. Nie miałem przecież żadnego wpływu na to, co chłopak postanowi robić dalej. Ostatecznie nasz związek ciężko było nazwać związkiem.
Nagle kroki Blooda ucichły. Zatrzymałem się czekając odpowiednio długą chwilę zanim wychyliłem się ze swojego ciasnego ukrycia między zbroją, a ścianą. Miałem wrażenie, że coś wbijało mi się w bok, nie mówiąc już o miażdżących nos częściach żelaznego uzbrojenia. Nie do końca rozumiałem, co się działo przed moimi oczyma, jako że nie działo się zupełnie nic. Blood oglądał ściany, parapety i okna, jakby podejrzewał, że gdzieś może kryć się groźny potwór, który zaatakuje nas we śnie. Może popadł w paranoje i miał zwidy? A może po prostu ukrywał coś w jakiejś ciasnej szparze i teraz starał się to wydobyć? Miałem wiele teorii, ale każda wydawała się głupsza od poprzedniej póki nie wpadłem na tę wyjątkowo trafną. Blood na pewno szukał mojego pluszowego Blooda! Zapewne miał dosyć spędzania ze mną nocy i chciał się jak najszybciej ode mnie uwolnić, chociaż wolałem bardziej romantyczne wytłumaczenie – chłopak nie mógł wytrzymać patrząc jak martwię się o swojego misia, więc postanowił go odnaleźć by sprawić mi radość. W głębi duszy wiedziałem, że to pierwsza wersja historii była tą właściwą. Nie przyjmowałem jej jednak do wiadomości.
Na palcach wyszedłem ze swojej kryjówki i skradając się do odwróconego tyłem i zajętego chłopaka usiłowałem nie zdradzić się ze swoją obecnością. Dopiero, kiedy znalazłem się zaraz za nim pozwoliłem sobie na wybuch. Niemal podskakując objąłem Blooda mocno unieruchamiając przy tym jego ramiona, by nie mógł zrobić mi krzywdy w niekontrolowanym odruchu obronnym. Nie chciałem skończyć z podbitym okiem tylko, dlatego, że wpadłem na wyjątkowo głupi pomysł, by dać sobie możliwość rozładowania napięcia i miłego podniecenia.
- Blood! – krzyknąłem stanowczo zbyt głośno w jego ucho. Gdyby mógł uderzyłby mnie za to, ale ja byłem pewny swego. Jego ciało podskoczyło w moim objęciu, serce zapewne właśnie podchodziło mu do gardła, a jednak trzymał się dzielnie przez te kilka sekund.
- Do cholery, idioto! – wrzasnął, a jego łokieć wbił się mocno w mój bok. Tego ruchu nie przewidziałem i teraz byłem zmuszony puścić go by rozmasować bolące miejsce. Blood był wolny, a mało tego naprawdę wściekły. Odwrócił się do mnie i sądząc po wyrazie twarzy chętnie doprowadziłby mnie do nieprzytomności kolejnymi, tym razem świadomymi, ciosami.
- Au. – wyartykułowałem masując naprawdę obolały bok. Gdyby chłopak miał na łokciu sztylet za pewne ból byłby mniejszy niż w tej chwili.
- Dobrze ci tak. – jego głos nadal był podniesiony. – Powinienem cię kopnąć w tyłek tak żebyś wylądował na błoniach! Nowe okno wstawiłoby się wyjątkowo szybko!
- Jesteś nieczuły! – powiedziałem z żalem, na co on tylko podniósł jedną brew bardzo, ale to bardzo wymownie wpatrując się we mnie. Postanowiłem zmienić temat. – Co takiego robiłeś? – niewiele mi to dało, gdyż wzrok chłopaka był równie nieprzyjemny, co wcześniej.
- Bawiłem się z tobą w chowanego. Znalazłeś mnie, więc teraz ty masz się schować, a ja będę szukał. No to zaczynaj.
- Chcesz się mnie pozbyć!
- Nie da się ukryć, ale jak widać wychodzi mi to kiepsko. Czego więc za mną łazisz? – miałem ochotę zwrócić jego uwagę na to, że był niemiły, jednak on zawsze się tak zachowywał, więc raczej nie powinienem go denerwować bardziej niż do tej pory.
- Szukasz Blooda, prawda? – podjąłem się innej taktyki odpowiadając na jego pytanie swoim. Nie otrzymałem jednak odpowiedzi, jakby miał zamiar ignorować wszystko, co mówię póki nie wyjdzie na jego. Prawdę powiedziawszy nie potrafiłem określić, który z nas częściej odnosił zwycięstwo. – Martwisz się o mnie i dlatego go szukasz, a jesteś niemiły by ukryć swoją wstydliwą naturę, prawda?
- Merlinie, Alen, przecież sam w to nie wierzysz. – Denny przewrócił oczyma i skrzyżował ramiona na piersi.
- Możliwe, ale chciałbym w to wierzyć, więc sobie wmawiam. Podobno to ma wielką siłę. Wmówię sobie, że ci na mnie zależy i w to uwierzę. To całkiem niezły pomysł, nie uważasz?  Gdybyś tak sobie wmówił, że mnie lubisz...
- Musieliby mnie zamknąć w Św. Mungu. Jestem samobójcą, nie masochistą. A teraz, z łaski swojej, daj mi spokój. Won, Alen, won! – zaatakowałem go swoim najsmutniejszym wzrokiem, na jaki potrafiłem się zdobyć w dowolnej chwili. – Jesteś największym natrętem, jakiego ziemia nosiła!
- Wiem o tym i dlatego tak dobrze się trzymam. – przytuliłem się do niego nie dając się zbyt łatwo odepchnąć. Blood był ciepły i całkiem przyjemny w dotyku, chociaż jego palce boleśnie wpijały się w moje ramiona, kiedy chciał mnie siłą odgonić. – Będę miał siniaki. – rzuciłem mimochodem wiedząc, co tym osiągnę. Denny momentalnie puścił mnie pozwalając bym robił, na co tylko mam ochotę. On zawsze był niemiły, ale nigdy nie był specjalnie brutalny. Kiedy miał dobry dzień groził mi, a nie sobie i dziś na pewno trafiłem właśnie na ten przypływ dobrych intencji z jego strony.
- Odprowadzę cię do pokoju i powiem chłopakom żeby cię związali. Przyda im się odrobina praktyki. A jeśli to nie pomoże pozwolę im poćwiczyć na tobie tortury. Będą zachwyceni. Sam się do nich przyłączę, jeśli mnie sprowokujesz.
- To, dlatego, że nie mam Blooda, a ty nie pozwalasz mi na świntuszenie. – powiedziałem tonem urażonej dumy, a lepiej byłoby dla mnie trzymać język za zębami.
- Na początek zaproponuję im kastrację. Myślę, że zdołam ich namówić, żeby pozbawili cię tego dręczącego problemu dla twojego dobra. – chociaż jego słowa wydawały się żartem to wzrok był całkowicie poważny. Nie byłem przekonany, czy mam to odebrać, jako groźbę, czy też przekomarzanie się. Blood naprawdę nie lubił, kiedy wspominałem o jakichkolwiek aktach, zapewne, dlatego, że przecież kilka razy go do nich zmusiłem. Wolałem, więc milczeć i nie odzywać się więcej. Nie było to proste, jednak mogło mi to przynieść wiele korzyści. Złapałem przecież Blooda za rękę, a on po prostu mi na to pozwolił i pociągnął by pokazać, że mam się ruszyć z miejsca. Czułem się trochę jak dziecko prowadzone przez starszego kolegę i wcale nie przeszkadzało mi takie rozłożenie sił. Byłem szaleńczo szczęśliwy mogąc zaciskać palce na dłoni chłopaka, gładzić kciukiem skórę na niej, a nawet testować, czy będę w stanie wbić w nią paznokcie nie obrywając za to w głowę.
- Mam nadzieję, że ten misiek szybko się znajdzie, bo mam cię dosyć. Nie jesteś wymarzonym towarzyszem na dłużej niż kilka godzin lekcyjnych. Trzeba mieć plusz w głowie żeby z tobą wytrzymywać. – Blood westchnął na koniec cicho, a ja żałowałem, że nie potrafiłem być inny by nie musiał z ulgą myśleć o siódmej klasie i jej zakończeniu.

piątek, 9 września 2011

Radocha

All head over heels with Sebastian Roche's personality *^^*


Od dawna nie byłem tak pełen pozytywnej energii, jak właśnie w tej chwili, kiedy nawet po pięciu minutach w dalszym ciągu czułem w ustach przyjemny smak czekolady. Nie potrafiłem bez niej żyć podobnie jak bez przyjaciół i teraz dochodziłem do wniosku, że moje uzależnienie dotyczyło nie samych łakoci, ale radości, jaką odczuwałem w takich chwilach. Uwielbiałem to przyjemne swędzenie w żołądku powodowane szczęściem, uśmiech pojawiający się na twarzy, a nawet ból brzucha, kiedy napinałem mięśnie by jakoś załagodzić radosne łaskotki ciała. Byłem w tak dobrym humorze, że mógłbym zgodzić się na wszystkie propozycje przyjaciół, nawet te najbardziej szalone. Postanowiłem jednak nie mówić nikomu od razu, co mnie spotkało, by nie narobić problemów nauczycielowi, który tak ciepło mnie ugościł.
W Pokoju Wspólnym panował stan ogólnego odrętwienia, spokoju, niemal przerażającego letargu. Nigdy wcześniej nie myślałem o tym, jak dalece można uzależnić swoje życie od ukochanych przedmiotów, rzeczy, które są dla nas istotne w danej chwili, lub przez całe życie. Gdybym miał wymienić trzy drobiazgi, bez których nie potrafiłbym się obejść zapewne nie zdołałbym nigdy wybrać tych najważniejszych. Potrzebowałem przecież wszystkiego, czym się otaczałem.
- Wróciłem! – dałem upust swojemu szczęściu wchodząc do pokoju, gdzie przyjaciele trwali w tym samym sennym stanie, co uczniowie, których mijałem przed chwilą. Nie otrzymałem tym samym odzewu, więc musiałem wykazać się inicjatywą. Zbierając siły myślałem intensywnie, w jaki sposób mógłbym ich rozruszać w wprawić w lepszy nastrój. – James, myślę, że powinieneś urządzić polowanie na to coś, co kradnie nasze rzeczy. Mijałem jednego chłopaka, który chyba tego szukał po korytarzach. Moglibyśmy w ten sposób pomóc nauczycielom. – zaskoczył mnie brak entuzjazmu ze strony Pottera, jednak nie miałem zamiaru od razu się poddać. Wziąłem głęboki oddech i skinąłem głową samemu sobie. – Seed na pewno również coś zgubiła, więc gdybyś to znalazł pierwszy... – to był strzał w dziesiątkę.
- Rzeczywiście! O tym nie pomyślałem! – chłopak zerwał się na równe nogi. – Może uzna mnie za bohatera! Może nawet zarobię na buziaka! Muszę mieć plan! Muszę ułożyć plan! Sheva, podnoś się, musisz mi pomóc! Remus, Syriusz, wy idziecie do biblioteki szukać czegoś o ginących przedmiotach. Och, dlaczego ja wcześniej na to nie wpadłem! No, już, ruszać się! Nie ma czasu! – po pewnymi względami lubiłem, kiedy okularnik nami rządził. Był wtedy w swoim żywiole i promieniował pewnością siebie na wszystkie strony. – Remi, pomóż mi podnieść Syriusza, bo już mu chyba dupsko przyrosło do łóżka. – by zmusić Blacka do ruchu J. spychał go nieudolnie z łóżka. Mając w sobie tyle siły, że byłby w stanie przenosić góry, złapałem kruczowłosego za rękę i ciągnąłem w swoją stronę, gdy Potter nadal pchał. Wspólnymi siłami zmusiliśmy tego lenia by podniósł się na nogi. Dalej już ode mnie zależało, czy cokolwiek osiągnę. Uśmiechnąłem się do Jamesa i skinąłem głową dając mu tym samym do zrozumienia, że dam sobie radę. Z miny Shevy wnioskowałem, że podejrzewa mnie o jakieś nieuczciwe zagrania, ponieważ jeszcze niedawno byłem markotny i nie do życia. Obiecałem sobie, iż wyznam mu prawdę później, a teraz całą uwagę skupiłem na swoim chłopaku. Niczym zaspane dziecko prowadziłem go do drzwi, a później na korytarz.
Dopiero z daleka od ciekawskich spojrzeń portretów na ścianach mogłem na własną rękę zachęcić Syriusza do działania. Dałem mu buziaka w policzek, a później niewielkiego w usta, by nie wyczuł, że piłem coś słodkiego. To zniszczyłoby mój wielki plan drobnych pieszczot.
- Zamyśliłem się i nie wiem, co przed chwilą zrobiłeś. Mógłbyś powtórzyć? – ożywił się znacznie. Już wiedziałem, że tylko na to czekał. Uniosłem brew patrząc na niego z niesamowitą, jak na mnie, pewnością siebie.
- No, nie wiem. Zależy, czy mój cel zechce w końcu się rozluźnić i przestanie spać na stojąco.
- Jestem pewny, że przy powtórce będzie bardzo, bardzo rozbudzony i pełen życia. Znam się na tym.
- Przekonajmy się. – stanąłem na palcach i kolejny raz wykonałem te same gesty. Buziak w policzek, a następnie w dolną wargę. Chciałem się trochę podrażnić z chłopakiem, skoro miałem ku temu okazję. Jak na zawołanie Black wyprostował się, otrząsnął, jakby był mokrym psem i uśmiechnął w swój figlarny sposób.
- Skąd miałeś słodycze? – jego nagłe pytanie naprawdę mnie zaskoczyło.
- Hę? – nawet nie wiedziałem, co mam mu odpowiedzieć.
- Wiem, że jadłeś coś słodkiego, czuję do ciebie jakiś słodki zapach. Co to było, hm? Myślałem, że wszystkie łakocie ci ukradziono. Poza tym jesteś zbyt wesoły, a tylko czekolada tak cię nastraja. – znał mnie zbyt dobrze!
- Yyy... – wahałem się, czy mówić prawdę, ale przecież nie mogłem jej ukrywać. – Trafiłem na dobry moment znajdując się w odpowiednim miejscu.- Syri nie był tym przekonany. – Byłem w gabinecie nauczyciela astronomii. Nie widziałem go, ale poczęstował mnie gorącą czekoladą. Wyczułem ją i dlatego tam się znalazłem.
- Teraz się usprawiedliwiasz.
- Tylko troszeczkę. Ale moich słodyczy nadal nie ma, więc wykorzystuję okazję. Nie wiadomo, kiedy znowu będę w takim nastroju... – Syriusz pocałował mnie mocno zanim dokończyłem zdanie. Objął mnie w pasie i przycisnął do siebie. Widocznie on również zrozumiał, że nie należy marnować nadarzającej się okazji. Skoro mieliśmy spędzić najbliższy czas przetrząsając półki pełne książek, to najlepszym rozwiązaniem byłoby zadowolić się sobą teraz.
Przyjemne dreszcze przeszły przez moje ciało, rozluźniłem się i westchnąłem, kiedy tylko Black dał mi możliwość bym to zrobił. Oparłem się o nim całym ciężarem ciała i zadowolony z życia tuliłem się mocno.
- Tak mi przyszło do głowy, Syriuszu. Skoro giną przedmioty, ale nie ludzie to chyba oznacza, że cokolwiek je kradnie jest niewielkie i ma ograniczone możliwości, prawda? Więc gdyby tak połączyć siły z nauczycielami i innymi uczniami, może udałoby się nam osiągnąć więcej niż w pojedynkę.
- Większe ilości czekolady we krwi zdecydowanie ci sprzyjają. – Syri wyszczerzył się i złapał mnie za rękę splatając nasze palce. – Moim zdaniem możemy się całkiem szybko uwinąć z szukaniem informacji i wtedy będę mógł zabrać cię na swoje łóżko i tam będziemy kontynuować naszą konwersację o urokach wypełnionego słodkościami Remusa Lupina, co ty na to?
- Niech stracę, zgadzam się. – przytulony do jego ramienia napawałem się chwilą spokoju i radości, którą odczuwałem. Może gorąca czekolada, którą piłem była wzbogacona o jakieś dodatkowe środku pobudzające pozytywne doznania? W końcu nigdy wcześniej nie reagowałem aż tak entuzjastycznie na zaledwie dwa kubki napoju. Zupełnie jakby słodycze stały się dla mnie monotonną częścią dnia codziennego, a teraz dzięki kilkudniowej diecie na nowo poznawałem uroki najlepszych specjałów.
- Kiedy będzie po wszystkim wybierzemy się do Hogsmeade na randkę w Herbaciarni pani Puddifoot. Oczywiście ja zamawiam tylko herbatę. Po ostatnim swoim wyczynie nie czuję się tam specjalnie komfortowo, ale jednak to najlepsze miejsce na spotkanie we swoje. Z resztą, za dużo czasu spędzamy z chłopakami. Niedługo zdziczejemy, jak Potter.
Byłem zmuszony puścić rękę chłopaka, kiedy dochodziliśmy do biblioteki. O dziwo kilka osób wychodziło z niej, inne wchodziły do środka. Najwidoczniej nie każdy pogrążył się w letargu spowodowanym ostatnimi wypadkami. A może właśnie mijaliśmy innych łowców, którzy planowali złapać natrętnego złodziejaszka i odzyskać wszystkie skradzione przedmioty? Starałem się zapamiętać twarze osób, które mijałem. Fascynował mnie fakt, iż mógłbym pracować z innymi osobami nad tą sprawą, a dodatkowo uzyskać poparcie dyrektora i nauczycieli w kwestii walki z problemem szkoły.
 Czułem się z każdą chwilą coraz lepiej, jakby wszystko, co spotkało nie do tej pory było dopiero początkiem przyjemności i radości tego dnia, a może nawet tygodnia. Żałowałem, że nie mam okazji by po raz kolejny podziękować nauczycielowi astronomii za czekoladę. Ona zdziałała cud!

środa, 7 września 2011

W końcu!

5 stycznia
Ciężko określić stan, w jakim się znalazłem. Sam nie do końca wiedziałem w ogóle, co mi dolega. Chociaż zupełnie nic dzisiaj nie robiłem to jednak odczuwałem zmęczenie, całkowitą beznadzieję, znudzenie, lenistwo. Zupełnie, jakby wszystkie złe cechy osobowości moich przyjaciół skumulowały się we mnie na ten jeden dzień. Nic mi się nie podobało, nic mnie nie interesowało, nie ekscytowało. Egzystowałem poirytowany faktem samego życia na tym świecie. Nie wykluczałem, że było to związane z brakiem czekolady we krwi, którego nie potrafiłem zaspokoić. Wielokrotnie błagałem Skrzaty Domowe o kubek gorącej czekolady, ale żaden nigdy nie dostał się w moje ręce, a z tego, co zdołałem wywnioskować z bardzo niewyraźnie wypowiadanych słów wynikało, że cała czekolada zniknęła z kuchni i nie ma możliwości, by uzupełnić spiżarnię, gdyż wszystko powtarza się od nowa z każdą nową dostawą. Zupełnie jakby moje ogromne pragnienie wpływało na złodzieja, kręcącego się po szkole i sprawiało, że nawet w kuchni brakowało najważniejszego dla mnie składnika dobrego dnia. Wątpiłem naturalnie, że to ja jestem źródłem tego nieszczęścia, gdyż nie liczyłem się wcale w szkole, a to oznaczało, że był ktoś wyżej postawiony ode mnie, ktoś ważniejszy, kto uważał czekoladę za najistotniejszą i z tego właśnie powodu zniknęła.
Zupełnie bez celu kręciłem się po zamku przemierzając korytarze bez entuzjazmu, czy chociaż specjalnej ochoty. Robiłem to by nie siedzieć bezczynnie, nie denerwować przyjaciół, nie rzucać się po łóżku z powodu drażniącego swędzenia w krzyżach. Byłem do niczego, podobnie jak moje aktualne zachowanie. Czułem niechęć do samego siebie i ciągle wszystko było złe. Powinni mnie zamknąć w pokoju pokrytym miękkimi poduszkami i pozwolić bym się wściekał do woli z daleka od innych ludzi.
Co dziwniejsze nie odczuwałem jednak miażdżącego bólu głowy, mimo że do pełni zostało niewiele czasu. Żadne z moich dotychczasowych dolegliwości się nie pojawiły. Nie byłem słaby, ani blady, żołądek nie odmawiał posłuszeństwa, a nawet ogromny apetyt na mięso, który pojawiał się w tydzień przed i po przemianie, wydawał się nie istnieć. Planowałem porozmawiać o tym z panią Pomfrey, kiedy tylko dojdę do siebie i nie będę w nastroju do gryzienia wszystkiego, co widzę.
Tego wieczoru nie byłem jedynym, który kręcił się po zamkowych korytarzach. Ze trzy razy natknąłem się na Ślizgona, jednego ze starych kolegów Syriusza. Nie pamiętałem już nawet jego imienia, chociaż wiedziałem, że należał do tych najbardziej mrukliwych i małomównych chłopaków, z którymi trzymał się Black. Blondyn zajęty był przetrząsaniem wszystkich kątów, jakie napotkał na swojej drodze. Wydawał się czegoś szukać, jednak zupełnie nie miałem pojęcia, o co mogłoby mu chodzić. Nie obdarzył mnie nawet jednym spojrzeniem, kiedy przechodziłem obok. Zignorował moją obecność, jakby chciał bym i ja zrobił to samo. Zastosowałem się do jego niemej propozycji i uznałem za element dekoracji.
Zupełnie niespodziewanie do moich nozdrzy napłynął znajomy, niemal drażniący rozkoszny zapach. Znałem go, sprawiał, że ślina napływała mi potokami do ust, serce zaczęło bić szybciej, już czułem cudowny smak, niesamowity aromat. Ktoś pił gorącą czekoladę!
Niczym zahipnotyzowany wspaniałą wonią podążałem jej śladem stawiając kolejne kroki pozwalając by moim ciałem poruszał głód, pragnienie, uzależnienie. Mijałem liczne drzwi, które bynajmniej nie wydawały mi się interesujące. Dopiero jedne okazały się cudem samym w sobie. Były uchylone i to przez nie cudowny zapach wydobywał się na korytarz. Nie myślałem jasno. Uchyliłem je bezczelnie wchodząc do środka.
- Przepraszam. – powiedziałem wpatrując się w wysokie oparcie fotela. Nad moją głową przeleciał motyl, który usiadł na biurku. Zaciągnąłem się ponownie zapachem czekolady.
- Poczęstuj się. – odezwał się głos, który dochodził zza fotela. Nie widziałem siedzącej w nim osoby, chociaż wydawało mi się, że znam to głębokie, męskie brzmienie, które cichnie na końcach wyrazów, stając się równocześnie bardziej ochrypłe, aż trudne do opisania. Męska dłoń machnęła różdżką, a na biurku po mojej stronie pojawił się kubek pełen parującej, aromatycznej gorącej czekolady. Byłem w jej władaniu i rzuciłem się na nią, jakbym od wieków nie miał nic w ustach. Na początek niemal włożyłem nos do naparu rozkoszując się zapachem, który nie był już tylko unoszącym się w powietrzu cieniem prawdziwej woni. Dmuchnąłem na ciemny płyn obserwując jak powierzchnia ulega drobnej zmianie, a następnie zamoczyłem usta w gęstej, gorącej, słodkiej substancji, której tak mi brakowało. Wystarczyły trzy łyki, powodujące rozkoszne drżenie całego ciała, a czułem się jak nowo narodzony, moje żyły wydawały się wypełnione gorącą czekoladą, odzyskiwałem jasność umysłu, byłem w stanie się uspokoić, rozluźnić. Nawet nie zauważyłem, kiedy usiadłem na fotelu, który znajdował się po mojej stronie biurka.
Popijając ten ciemny nektar rozglądałem się po pomieszczeniu. Nie miałem pojęcia, gdzie zaprowadziło mnie moje uzależnienie, nie pamiętałem, na którym znajduję się piętrze, do kogo należał gabinet. Uświadomił mi to dopiero błękitny motyl unoszący się w powietrzu, jakby mnie pilnował.
Byłem w gabinecie nauczyciela astronomii! To do jego prywatnego azylu wkradłem się bez wcześniejszej zapowiedzi, czy też chociażby jego pozwolenia. Było mi wstyd, a jedna im więcej czekolady wpływało do mojego organizmu tym szczęśliwszy byłem.
- Lepiej już się czujesz? – zapytał mężczyzna tym swoim jakże charakterystycznym głosem, który tylko pogłębiał tajemnicę, jaką owiany był ten profesor.
- Tak, tak, tak! – panikowałem nie do końca wiedząc, czego powinienem się spodziewać. – Ja bardzo, bardzo przepraszam! Ja nie wiedziałem...
- Spokojnie. – stanowczość wyczuwalna w tym jednym zaledwie słowie sprawiła, że zamilkłem. – Nie ty jeden zawędrowałeś tutaj pchany brakiem czekolady. Przed tobą było tu kilku innych uczniów i sam dyrektor.
Mój niemal pusty kubek zapełnił się na nowo parującym, ciemnym płynem. Chciałem podziękować, ale nie wiedziałem, czy powinienem się odezwać, czy nadal milczeć. Widziałem wyłącznie gładką dłoń, jakby właściciel przykładał wielką uwagę do tego szczegółu, a więc nie mogłem odczytać żadnych szczególnych intencji mężczyzny. Gdybym nie widział dokładnie jego ręki mógłbym uznać, że wcale nie rozmawiam z żywym człowiekiem, a jednak równo przycięte paznokcie na żywych, ruchomych palcach były naturalne, pod skórą widziałem pulsujące uwydatnione żyły jasno świadczące o tym, że miałem do czynienia z mężczyzną.
- Jeśli cię to pocieszy. – odezwał się. – To zapewniam, że dyrektor dokłada wszelkich starań by szybko znaleźć złodzieja. Jemu również zginęło kilka cennych przedmiotów i pragnie je za wszelką cenę odzyskać. Podejrzewam, że niedługo dowiecie się wszystkiego. Teraz jednak, jeśli skończyłeś pić... – zwiesił głos i zrozumiałem od razu, o co może mu chodzić.
- Tak, tak, bardzo przepraszam, już wychodzę! – dopiłem ostatnie pół łyka, jakie mi zostało i oblizałem się. Dobrze wiedziałem, że był to jednorazowy przypływ dobrej woli ze strony mężczyzny i więcej nie dostanę w swoje ręce gorącej czekolady póki nie zostanie odnaleziony winowajca. A jednak byłem uratowany. Mój organizm zaspokoił pragnienie na ten jeden dzień i chciałem teraz wrócić do pokoju, opowiedzieć o wszystkim przyjaciołom pochwalić się, że miałem w ustach najwspanialszy napój energetyczny, jaki kiedykolwiek mógł powstać.
 - Bardzo panu dziękuję. Naprawdę bardzo. Do widzenia! – wyszedłem tyłem, bardzo powoli, ale zaledwie znalazłem się za drzwiami, a rzuciłem się biegiem w stronę schodów do wieży Gryffindoru. Uporczywe swędzenie w krzyżu ustało, mój żołądek nie był beznadziejnie pusty, jakby nie posiadał dna, a cała radość życia powróciła. Nie byłem już gderliwą uzależnioną od czekolady chodzącą bombą, ale zwyczajnym Remusem Lupinem, tylko odrobinę weselszym, bardziej pełnym energii, milszym i zdecydowanie bardziej optymistycznym.
 Czekolada miała magiczne właściwości, o których nie uczył nas Slughorn, a które każdy musiał poznać na własnej skórze. Syriusz znał jej zgubną siłę, ja zaś zbawczą. Czułem, ze gdybym tylko zapragnął mógłbym dokonać wielkich rzeczy i chciałem jak najlepiej spożytkować energię, którą miałem. Nie było dla mnie rzeczy niemożliwych, nie było zadania, którego bym się nie podjął i rzeczy, której bym się wstydził. Moje ciało wypełniały niegasnące płomienie wędrujące moim krwiobiegiem wraz z gorącą czekoladą. Byłem innym człowiekiem. Byłem szczęśliwy.

niedziela, 4 września 2011

Na głodzie...

3 stycznia
Śnieg był zbyt biały, a jednak nadzwyczajnie kojarzył mi się z nadzieniem w kokosowych czekoladkach, kamienie podłogi tworzące korytarz były nierówne, a jednak wydawały mi się kostkami czekolady, pulpety na talerzu były jak wydrążone wiśnie lub orzech laskowy w pomadkach, sok dyniowy przypominał mi likier, który wypełniał puste wnętrze czekoladowego kopczyka.
Wszystko kojarzyło mi się ze słodyczami, wszędzie wiedziałem łakocie, które wypełniały moje myśli tak szczelnie, że nic więcej nie mogło się przebić przez ułożony z czekoladek mur wewnątrz mojej świadomości. Byłem rozgoryczony, marudny, może nawet bardzo niemiły, ale nie potrafiłem inaczej reagować na irytujące mnie wszystko – Peter zbyt głośno mlaskał, James za dużo mówił, Evans miała byt jaskrawe włosy. Przypominałem chodzącą minę, którą wystarczyłoby lekko pchnąć, a wysadziłaby połowę budynku. Nie byłem zakochanym w sobie idealistą, który zauważyłby zmian w swoim zachowaniu, nawet gdyby napisano o tym książkę. Ja z przerażeniem zdawałem sobie sprawę, że coś jest nie w porządku, coś się nie zgadza, coś nie jest takie, jakim być powinno. Wiedziałem nawet, w czym tkwi problem. Byłem uzależniony od codziennej dawki słodkiego, czekoladowego czegoś.
Nie chciałem prosić przyjaciół o przysługę i podzielenie się ze mną ich zapasami, jako że wydawało mi się to poniżające. Musiałbym przyznać przed nimi, że mam problem z łakociami i powinienem z nich zrezygnować, by wyleczyć cię z tej ogromnej chęci zajadania się tym, co najlepsze. Pewnie naraziłbym się dodatkowo na drwiny, a to byłoby jeszcze gorsze niż sam post spowodowany zniknięciem moich słodyczy.
Naturalnie potrafiłem odmówić sobie jedzenia czekolady! Gdybym tylko chciał potrafiłbym zerwać z tym nałogiem, ale musiałem chcieć, a w tym wypadku był to problem. Nie chciałem rezygnować ze słodyczy, ale zostałem do tego zmuszony i właśnie to wprawiało mnie w złość i przygnębienie. Gdybym sam podjął decyzję mógłbym wytrzymać nawet miesiąc nie spoglądając na żadne pyszności, ale w sytuacji, kiedy ktoś starał się to na mnie wymusić, sprawa była bardzo skomplikowana.
Umierałem powoli bez słodyczy i czułem się jak na umierającego przystało. Gdybym miał na podstawie swojego samopoczucia stwierdzić jak wyglądam stawiałbym na bladego, wychudzonego chłopca o podkrążonych oczach. W rzeczywistości zapewne nie różniłem się od siebie sprzed porwania moich słodyczy.
A jednak mimo całej mojej agonii największym problemem byli nauczyciele i uczniowie, którym zginęły różdżki, ponieważ i takich osób nie brakowało. Do tej grupy szczęśliwców zaliczał się Flitwick, którzy nie był w stanie prowadzić zajęć bez swojego standardowego wyposażenia. McGonagall mrużyła oczy w dalszym ciągu będąc bez okularów, zaś Slughorn był równie rozeźlony jak ja, co oznaczało, że musiał stracić coś, bez czego nie mógł sprawnie funkcjonować. W najgorszym stanie był za to nauczyciel opieki nad magicznymi stworzeniami. Wyglądał niczym chodzący trup i miałem tylko jedno wytłumaczenie – to on musiał zawinić i wypuścić coś, co teraz kradło najcenniejsze rzeczy. Takie przynajmniej snułem domysły.
Byłem załamany zgubą Flitwicka, kiedy dowiedziałem się, że z tego właśnie powodu zajęcia z nim będą odwołane i zastąpione prelekcjami Seed na temat życia mugoli bez magii. Nie przepadałem za nią, nadal jej nie ufałem i nie wierzyłem w to, że ma dobre intencje, czy też czyste serce. Stanowczo zbyt często jej wzrok spoczywał na Syriuszu, a uśmiech wydawał mi się przesłodzony. Nie byłem w stanie usiedzieć na miejscu. Kręciłem się, odwracałem do tyłu, by widzieć, jak na te zaloty reaguje Black. Może i to było efektem ubocznym braku słodyczy, a może byłem już z natury strasznym upierdliwcem, na miarę Jamesa Pottera?
Syriusz dźgnął mnie palcem w plecy, przez co odwróciłem się w jego stronę bynajmniej nie z własnej woli.
- Uspokój się. – powiedział z naciskiem. Seed właśnie zajęta była pisaniem czegoś na powieszonej za jej plecami tablicy. Mogliśmy, więc poświęcić te kilka chwil na pospieszne szeptanie.
- Nie potrafię. – wyznałem nadąsany. – Ona ciągle na ciebie patrzy! Nie lubię tego. – Syriusz przewrócił w odpowiedzi oczyma i westchnął zrezygnowany.
- Patrzy, jak na wszystkich. Wyolbrzymiasz to. Mówiłem ci przecież, że ona woli Wavele, a ja jestem tylko sposobem by do niego dotrzeć. Jestem drogą, nie celem, jasne? Ty jesteś zazdrosny o nią, ja byłem o Shevę, więc jesteśmy kwita.
- Nie jesteśmy! – byłem uparty i zdecydowanie denerwujący. – Sheva to przyjaciel, a ona... – zabrakło mi dobrego słowa.
- A ona jest całkowicie nieszkodliwa. To dorosła kobieta, one nie gustują w nieodpowiedzialnych szczylach, takich jak ja. Czułbym się przy niej, jak przy troskliwej matce. – skrzywił się. – Wolę ciebie. Ty przynajmniej potrafisz być równie irytujący, co Potter, kiedy się postarasz.
- I to ma być pochlebstwo? – uniosłem brew i odetchnąłem z ogromną ulgą, gdyż zajęcia właśnie dobiegły końca i rozpoczynała się przerwa obiadowa. Na myśl o jedzeniu poprawił mi się humor. Przez chwilę obawiałem się, że skończę jak Peter, jednak swoje zachowanie mogłem wytłumaczyć w racjonalny sposób poprzez pryzmat zaginionych słodyczy, do których ciągle powracałem myślami.
- Remi, patrz! – Black złapał mnie za ramię i głową wskazał na otwarte drzwi sali. – Gdyby Seed leciała na mnie nie miałaby towarzystwa, nie sądzisz? – na korytarzu stał Wavele ze skrzyżowanymi na pierwsi ramionami opierał się o ścianę bardzo blisko wejścia. James zaczął prychać jak zdenerwowany kocur widząc znienawidzonego poniekąd nauczyciela. Nie dało się jednak zaprzeczyć, że ktoś taki, jak okularnik nie miał szans w walce o Seed, a tym bardziej, kiedy w grę wchodził wysoki, przystojny mężczyzna o czarującej osobowości i dużym poczuciu humoru. To właśnie dzięki niemu Syriusz zainteresował się runami i nie był już tylko leniwym darmozjadem.
- Tak, w sumie masz rację. Ty byłeś zazdrosny o Shevą, a ja o Seed. Ale i tak jej nie lubię. – mówiłem, chociaż myślami byłem już przy pieczonych udkach, ziemniaczkach i masie pysznych surówek. Sam podwieczorek nie mógł zaspokoić mojego pragnienia czekolady, więc zapełniałem braki w żołądku wszystkim, co się dało. Miałem nadzieję, że już niedługo nauczyciele odnajdą nasze zguby, a mój woreczek będzie równie pełny, co w dzień jego kradzieży.
- Co ona w nim widzi? – James, nadąsany bardziej niż ja podczas zajęć, wcisnął się między mnie i Syriusza kręcąc tyłkiem na boki, by zrobić sobie wystarczająco dużo miejsca. – Ja jestem młodszy, będę dłużej żył, dłużej będę pełen wigoru! Dlaczego ona woli takiego dziada?
- Może, dlatego, że jest wyższy, lepiej zbudowany, męski, inteligentny, zarabia na siebie i wie, czego chce w życiu? – Sheva pokazał swój najbardziej czarujący uśmiech. – Założę się, że pod tymi szatami kryje się ciało, któremu trudno się oprzeć. Twoje za to jest tak boleśnie zwyczajne, nieciekawe i dziecięce, że nawet ręka by jej nie zadrżała z wrażenia. Czy teraz rozumiesz, dlaczego ona woli okazałego samca zamiast nieopierzonego dzieciaka? Kobiety zazwyczaj lecą na starszych, bo mężczyzna jest jak wino. Sam coś o tym wiem. A przy okazji, skoro już mowa o tobie, J. – usta Andrew ponownie wykrzywiły się niewinnie. – Wiesz, że masz na plecach wielką kartkę „Całuję lustro, kiedy przed nim staję”? I o dziwo nie ja to pisałem.
- Kłamiesz! – Potter pobladł i gwałtownym ruchem sięgnął obiema rękami do pleców. Odchyliłem się by spojrzeć i rzeczywiście na plecach okularnika ktoś przypiął sporych rozmiarów arkusik. Zdenerwowany J. zdarł kartkę z szaty, przeczytał i zmiął. Widocznie zalazł komuś za skórę. Prawdę powiedziawszy cała szkoła mogła domyślić się tego, że James rzeczywiście całuje swoje odbicie każdego ranka, ale na pewno ani ja, ani reszta chłopaków nie rozpowiadaliśmy o tym na prawo i lewo. Wniosek był, więc jasny. Ktoś czuł żal do Pottera i uważał go za przykład typowego narcyza, a w ostateczności wyszedł z inicjatywą ironicznego podsumowania, które wcale nie mijało się z prawdą.
- Widać masz wielbiciela. – Black wyszczerzył się. – Musisz być milszy dla ludzi, bo kto wie, co wymyślą następnym razem. To było tylko ostrzeżenie.
- Nie skomentuję tego. – Potter prychnął zadzierając głowę w górę. – Kiedyś i tak pewnie zmądrzeję, chociaż tylko troszeczkę. – Pokazał nam język i odbiegł trochę. – Kto pierwszy ten ma prawo do trzech pasztecików na przekąskę! – lepszej zachęty nie potrzebowałem.