środa, 30 listopada 2011

Żuk Gnojak?

Nota na Ai no Tenshi!


15 lutego
Nie była to dla mnie pełnia radości, nie mniej jednak cieszyłem się z ciepłego słońca, które przenikało ziąb panujący na zewnątrz. Bardzo starałem się nie być nazbyt wymagającym toteż dałem się namówić na mały spacer po znanych mi już dobrze błoniach przy zamku. Peter i James musieli zająć się obowiązkami nałożonymi na nich przez McGonagall. Nawet z miejsca, w którym tkwiliśmy z Shevą i Syriuszem mogliśmy dostrzec Pottera, który polewał jakąś bliżej niezidentyfikowaną substancją rozmokłe grządki Hagrida. Nie miałem przy tym żadnych wątpliwości, co do tego, iż między gajowym, a okularnikiem zawiąże się specyficzna nić przyjaźni. W końcu J. był świetnym kłamcą, zaś Hagrid należał do bardzo łatwowiernych, wręcz naiwnych, dorosłych. Już teraz wielkolud był przekonany, że drzemie w nim urodzony kucharz, a teraz zapewne miał Jamesa za utalentowanego miłośnika ogródków. Byłem bardzo ciekaw, co takiego okularnik zdradzi nam o swoich dzisiejszych zajęciach, gdy tylko wróci do pokoju.
- Obstawiam mocz hiopgryfa. – Sheva drapiąc się po brodzie obserwował oddaloną, maleńką sylwetkę naszego przyjaciela i stojącego nad nim gajowego. – Hagrid gustuje we wszelakich świństwach, więc może to być wszystko.
- Coś z prawdy w tym jest. Ale raczej stawiałbym na wywar z wyjątkowo cuchnącego zielska. Jest za wcześnie na nawożenie.
- Syriuszu, od kiedy ty znasz się na ogrodnictwie? – uniosłem brew patrząc z niejakim zdziwieniem na mojego chłopaka, który opatulał się dokładniej płaszczem, by uchronić szyję przed wiatrem.
- Zupełnie się na tym nie znam. Mówię, co tylko mi przyjdzie do głowy. Ja jestem od jedzenia, nie od sadzenia. Prędzej zbuduję latającą maszynę z patyków i liści, niż zdołam cokolwiek wyhodować. Brr, ale ziąb! – Złapał za koniec mojego szalika, odwiązał i zarzucił część na swoją szyję przysuwając się do mnie bardzo blisko. – Dlaczego nie zabrałem tego parszywego szalika? Przypomnijcie mi.
- Hej, teraz to ja będę zamarzał! – oburzyłem się, chociaż mój bok niemal płonął od ciepła, jakie płynęło od Blacka. W tej jednej chwili chłopak wcale nie przejmował się tym, że ktoś może nas zobaczyć. Podzielił się ze mną swoim pomysłem flirtowania z każdym i chociaż wcale mi się to nie podobało, to nie mogłem znaleźć dobrego argumentu na obalenie tego planu. Obiecałem sobie za to, że jeszcze w tym miesiącu przedstawię mojemu chłopakowi długą listę „przeciw” flirtowaniu. Opcja „Jestem zazdrosny” nie wchodziła w grę.
- Więc ja będę chuchał ciepłym powietrzem na twoją szyjkę, co ty na to? – Syri wyszczerzył się przebiegle. – Mogę także całować, wystarczy jedno słowo.
- Ja wiem, że wam razem dobrze, ale przystopujcie. – Andrew uśmiechnął się ciepło, ale był to uśmiech zmęczony. – Ja też chciałbym przytulać się do Fabiena i owijać jego szalikiem, ale nie mogę, więc nie róbcie mi niepotrzebnie ochoty. – nie mogłem dziwić się chłopakowi. Na jego miejscu zapewne również czułbym się nieswojo. Sheva i tak naprawdę wiele wycierpiał przy nas i szczerze go podziwiałem z zimną krew, jaką zachowywał aż do tej pory. Może to zbliżająca się wiosna wpływała na niego w taki sposób, a może najzwyczajniej w świecie miał dosyć?
- Więcej nie będę. – Syriusz odsunął się ode mnie owijając szczelnie szalikiem moją szyję. – Jednak, jeśli chcesz to mogę się przytulić także do ciebie. Ważne żeby było mi ciepło.
- Nie ma potrzeby. Mam dzisiaj ciężki dzień. Nie wyspałem się, miałem koszmary i tak jakoś jestem do niczego...
Miałem zamiar go pocieszyć, może nawet dać mu drobnego buziaka, by się niczym nie przejmował, ale wszystko musiało zaczekać. Miałem na głowie coś o wiele ważniejszego niż nieszczęście przyjaciela.
- Co tam się toczy? – domek gajowego znajdował się na niewielkim wzniesieniu, a teraz od jego strony coś powoli zaczynało nabierać rozpędu zbliżając się coraz to bardziej w naszym kierunku. Była to jakaś wielka, ciemna kula, która na pierwszy rzut oka przypominała jedno wielkie błoto. Niestety błotem nie była, a przekonałem się o tym dzięki moim wyostrzonym zmysłom.
- W nogi! – wrzasnąłem do przyjaciół i wszystkich, którzy znajdowali się na drodze kuli. - To jest jak kula ogromnego żuka gnojaka!
- Że co?!
- Hę?!
- O Merlinie! – padały przeróżne komentarze, a ci, którym refleks na to pozwalał brali nogi za pas.
- Do zamku! Wbiegamy do zamku, wszyscy, szybko! – to jeden ze starszych prefektów pędził przodem i wykrzykiwał polecenia.
Bardzo szybko zrównałem się ze starszym chłopakiem i szarpnięciem otworzyłem jedno skrzydło drzwi wejściowych. Prefekt męczył się z drugim, ale szpara, jaka między nimi powstała wystarczyła, by wszystkie osoby znajdujące się na błoniach wpadły do zamku.
- Zamykamy! Zamykamy! – wrzeszczał piskliwie Krukon. Zdążyłem jeszcze tylko rzucić szybkie spojrzenie na dramat rozgrywający się na błoniach. Wielka gnojowa kula była coraz bliżej i nabierała rozpędu, a gdzieś za nią pędził mały ludzik, którym bez wątpienia był James.
- McGonagall go zabije. – powiedziałem cicho do siebie i zamknąłem drzwi na potężny rygiel przy pomocy kilku innych osób. Zdążyliśmy w samą porę, jako że nie odeszliśmy od wejścia nawet na metr, a rozległ się okropny huk zmieszany z okropnym plaśnięciem, kiedy śmierdząca kula uderzyła o drzwi. Zbierało mi się na wymioty, a dwie osoby już opróżniały żołądki wisząc nad hełmami zbroi, które podali im przyjaciele.
- Co się tutaj dzieje?! – to Namida szybkim krokiem zbliżał się do nas. Odpowiedział mu chór głosów, z którego niczego nie można było wyczytać. Nauczyciel kierując się, więc zapewne tylko wyraźnymi gestami wskazującymi drzwi podszedł do wrót i otworzył je przy pomocy magii. Wystarczyło je uchylić na kilka centymetrów, a w nasze nozdrza uderzył paskudny zapach, który sprawił, że wymiotujące osoby na nowo dostały niestrawności, a troje kolejnych uczniów dołączyło do nich.
Namida pospiesznie zamknął wejście i widziałem, jak kręci nosem, krzywi się i z trudem powstrzymuje odruch wymiotny.
- Idźcie do siebie. – rzucił z ogromnym trudem, ale bardzo szybko, co mogłem zrozumieć, jeśli było mu niedobrze. Sam czułem w ustach nieprzyjemny, kwaśny smak i tylko cudem byłem w stanie nie pozbyć się z żołądka zbędnego balastu prosto na swoje buty. Nie byłem w stanie się odezwać czując jak w moim brzuchu obiad przewraca się na wszystkie strony, a kiszki tańczą w najlepsze. Byłem pewny, że nie tknę dziś niczego poza mocną, dobrze posłodzoną herbatą.
Na mojej dłoni zacisnęły się chłodne palce Syriusza. Uśmiechnąłem się do niego niemrawo i rozejrzałem za Shevą. Zielonooki był blady i właśnie podnosił głowę, którą przed chwilą trzymał na wysokości kolan pozbawionej hełmu zbroi. Nie wątpiłem, że woźny będzie „zachwycony” mając zajęcie na najbliższy czas zarówno na zewnątrz zamku, jak i w jego środku.
Dyrektor i wszyscy opiekunowie domów zjawili się w mgnieniu oka zapewne wezwali przez Namidę, który zniknął nam z oczu. Biedny profesor pewnie zaszył się w swoim gabinecie i walczył z ciężką niestrawnością po tym, czego był świadkiem. Mógł się tylko cieszyć, że to nie on wcześniej uciekał przed tym świństwem.
- Rozejdźcie się natychmiast! – zagrzmiał Dumbledore. – Jeśli ktokolwiek z waszych znajomych został na zewnątrz dajcie mi znać jednemu z nauczycieli, a teraz... – machnął ręką odganiając nas. Nauczycielka transmutacji skinęła na mnie i moich przyjaciół dając nam do zrozumienia, że wie o Jamesie, który był u Hagrida. – Za chwilę będzie tutaj pan Filch... – zabrzmiało jak groźba toteż pospiesznie pomogliśmy naszym „rannym” usunąć się z miejsca zbrodni. Nikt nie chciał ryzykować spotkania z woźnym w takich warunkach.
Wziąłem, więc Andrew pod rękę i wraz z pomagającym nas Syriuszem poczłapaliśmy śpiesznie w stronę schodów.

 

  

niedziela, 27 listopada 2011

Kartka z pamiętnika CLV - Niholas Kinn

Moje pierwsze prawdziwe walentynki w związku z kimkolwiek. Pierwsze, które naprawdę chętnie świętowałem, chociaż nigdy nie byłem wielkim zwolennikiem tego typu obchodów. Może brak partnera sprawił, że byłem sceptyczny, gdy w grę wchodziły zabawy miłosne? Nie należałem także do osób przesadnie pragnących sztucznych czułości wymuszonych przez jakieś święto zakochanych. Edvin niestety nie zgadzał się z moją opinią i był święcie przekonany, iż każda okazja jest dobra, by okazywać uczucia. Nie mogłem mu odmówić, kiedy błagał bym podarował mu ten jeden dzień i spędził go z nim, jak przystało na parę. Przykładał większą wagę do szczegółów niż ja, był na swój sposób naiwny i niewinny toteż pozwalałem by przesadnie cieszył się naszym związkiem.
Sam naprawdę szalałem na jego punkcie i cieszyłem się, że dostał kosza od swojej pierwszej dziewczyny. Przecież to właśnie to zapoczątkowało naszą znajomość, a później przerodziło ją w coś głębszego. Dziewczyna oczekiwała, że Edvin zachowa się jak przystało na pożądliwego nastolatka tym czasem on okazał się czuły, delikatny, szczery i prostolinijny. I to podobało mi się w nim najbardziej.
Edvin umówił się ze mną na trzecim piętrze w pobliżu zbroi jednorękiego rycerza. Wystarczyło mi zbliżyć się do niego na kilka metrów bym pojął, dlaczego nie mogliśmy spotkać się w Pokoju Wspólnym. Chłopak miał coś dla mnie, a nie wypadało by wręczał mi podarek przy innych. Jakby na to nie patrzeć były walentynki, więc wzbudziłby takim zachowaniem podejrzenia. Jak zwykle upominek był wykonany przez niego własnoręcznie, co ceniłem bardziej niż jakiekolwiek kupne cuda. Czułem się niestety nieswojo nie mając niczego, co mógłbym podarować chłopakowi w zamian. Nie byłem skąpy, a jedynie nie pałałem miłością do wybierania prezentów toteż starałem się unikać ich dawania.
- Ja także mam coś dla ciebie. Zamknij oczy. – moje słowa zaskoczyły go. Nie spodziewał się niczego w zamian, jak zawsze zależało mu tylko na tym by mnie uszczęśliwić i tym samym sprawić przyjemność sobie, gdy widział mój uśmiech. Był rozkoszny i naprawdę cieszyło mnie, że dziewczyny nie doceniały jego starań. Jak dla mnie mogły całkowicie zapomnieć o jego istnieniu.
Nasz związek nie ruszył specjalnie do przodu od dnia, kiedy postanowiliśmy spróbować być razem. Pocałunki, trzymanie się za ręce, jeszcze więcej pocałunków i rozmowy na dowolne tematy – tak wyglądał nasz związek. W takim tempie nigdy nie miałem się dowiedzieć, co tak naprawdę sądzi o mnie Edvin. Nadal istniał pewien margines błędu, który zakładał, iż między mną, a rudzielcem nie ma nic więcej poza czystą przyjaźnią. Postanowiłem poznać prawdę jednocześnie dając coś od siebie, co można by uznać za upominek.
- No, zamknij je, bo się rozmyślę i uznam, że nie zasłużyłeś na nic.
Błękitne oczy chłopaka zostały przymknięte, jego usta były lekko uchylone, przez co wyglądał jakby czegoś się obawiał. Nie mogłem uwierzyć, że jest tak przystojny i po prostu mój.
Zebrałem w sobie wszystkie siły i całą odwagę, jaką posiadałem. Sięgnąłem do jego spodni rozpinając je. Drgnął i otworzył oczy zaskoczony.
- Zamknij je! – rozkazałem ostro cały rumiany na twarzy. Nie chciałem by widział, co robię. Już sam akt był wystarczająco krępujący, a co dopiero gdybym miał pokazywać się Edvinowi. – Hę? Twardniejesz...
- Nie mów tego głośno! – teraz i on był rozpalony ze wstydu. Uśmiechnąłem się z tego powodu czując lepiej. Nie tylko dla mnie wszystko to było krępujące. W takiej chwili nie łatwo było przecież zachować godności i powagi. Wszystkie słabości wychodziły na jaw. To zdecydowanie sprawiało, że czułem się pewniej.
- To twój najmniejszy problem. – stwierdziłem z rozmysłem i uklęknąłem przed chłopakiem. Zsunąłem jego spodnie odrobinę wraz z bielizną. Po raz pierwszy oglądałem jego ciało i to w dodatku tę jego część. Nie spodziewałem się, że sam poczuję przepływające przeze mnie podniecenie. Wziąłem się jednak w garść.
Członek Edvina był lekko pobudzony. Jasna skóra różowiała, główka penisa wysuwała się powoli ze swojego ukrycia. Wydawało mi się to ciekawe i jednocześnie bardzo lubieżne. Nigdy nie zastanawiałem się specjalnie nad tym, że związek prowadzi do intymnej bliskości, zaś teraz zaczynałem rozumieć coraz więcej. Moje ciało było normalne, ale ciało Edvina w ogóle. Ono było lubieżnie znakomite. Wystarczyło, że objąłem dłonią delikatny trzon, a poczułem gorąco, jakie biło od skóry rudzielca.
Przez głowę przemknęła mi myśl, że bez wątpienia Edvin jest tym, o którym marzę i bez szczególnych oporów wsunąłem w usta połowę jego długości. To był mój pierwszy raz, a więc musiałem uczyć się bez szkody dla mojego chłopaka.
- Niholas! – nie musiałem spoglądać w górę. I bez tego wiedziałem, że chłopak znowu otworzył oczy i patrzy na mnie. Czułem, że nawet moje uszy czerwienieją.
Possałem ostrożnie, ciało między moimi wargami stało się dużo twardsze, rosło, a zdziwione westchnienie dochodzące sponad mojej głowy było dowodem na to, że coś się dzieje.
Nie specjalnie wiedząc, co powinienem robić zacząłem kombinować, ostrożnie ssać, by nie zacisnąć przypadkiem szczęki, nie urazić go zębami. Sam nawet nie pamiętałem, skąd wiedziałem, że coś takiego było możliwe. Może o tym słyszałem? Teraz jednak miałem na głowie coś ważniejszego. Musiałem dać z siebie wszystko by odpłacić się Edvinowi za wszystko, co dla mnie robił. Posłużyłem się, więc językiem zlizując nadmiar śliny z jego członka. Było mi głupio, gdyż śliniłem się, jakbym miał do czynienia ze słodkim lizakiem, a nie męskim penisem.
- Ym, niesamowite. – głos Edvina był zmieniony. Wydawał mi się głębszy, może trochę zachrypnięty. Uniosłem spojrzenie, by mieć pewność, że mam do czynienia z tą samą osobą. Chłopak łapał powietrze ustami, oczy miał przymrużone, chyba nawet lekko się uśmiechał. Na pewno nikt wcześniej nie robił mu niczego podobnego, co pozwalało mi w pełni rozkoszować się tym aktem. W końcu nie miałem być z nikim porównywany i najpewniej mogłem szkolić się na rudzielcu bez obaw.
Teraz, kiedy członek Edvina rozkwitł niczym kwiat nie odważyłem się brać go zbyt głęboko w usta. Wsuwałem, więc w nie trzecią część długości a resztę masowałem dłonią. Improwizowałem, ale bardzo podobała mi się ta improwizacja. Poza tym moje ciało również było podniecone i nie do końca rozumiejąc, co się ze mną dzieje wsunąłem wolną dłoń pod swoją bieliznę. Nie myślałem, że aż tak intensywne może być to doznanie. Nie jednokrotnie dotykałem się tam przecież, chociażby podczas kąpieli, ale nigdy nie drżałem na całym ciele, tak jak miało to miejsce teraz. Mój umysł pracował zupełnie inaczej niż miało to miejsce zazwyczaj. Dotykając swojego gorące członka miałem pełną świadomość, że liżę w tej samej chwili męskość Edvina, że chłopak musi odczuwać nie mniejszą przyjemność niż ja.
- Jeśli nadal będziesz... – wydusił i stęknął. Rozumiałem, co chce powiedzieć. Wyjąłem go, więc w ust i lizałem z zewnątrz bezustannie starając się dłonią zapewnić mu jakąś stymulację. Nie mogłem przecież zostawić go w spokoju, kiedy jego penis wydawał się pękać w szwach. – Ykm! – podniecony dodatkowo jego westchnięciami ścisnąłem mocniej siebie i masowałem własne krocze szybko, intensywnie, zapamiętale. To było naprawdę niesamowite.
Edvin wypchnął biodra do przodu, a jego ciało stężało wystrzeliwując przez drobny otworek na końcu członka pewną ilość jasnej cieczy. Czułem jej krople na twarzy, na wargach i to przeważyło o ilości rozkoszy, jaką mogłem znieść. Moje ciało wypluło z siebie całe podniecenie sprawiając, że nie od razu miałem siłę na to by się poruszyć. Zamglonym wzrokiem wpatrywałem się w nogi Edvina, które drżały, jak cały ja.
Czy powinienem coś teraz powiedzieć? Czy powinienem wstać i odejść, a może przytulić policzek do jego brzucha? Zdecydowanie łatwiej przyszedł mi do głowy pomysł na prezent niż plan na to, co później.
Edvin działał zamiast mnie. Nie martwił się poprawieniem ubrań. Przykucnął przy mnie i całując mój policzek objął mnie swoimi naprawdę gorącymi ramionami. Pojąłem, że słowa nie były potrzebne, a jedynie mogłyby zepsuć wszystko.

piątek, 25 listopada 2011

Kartka z pamiętnika CLIV - Victor Wavele

Koniec Balu Walentynkowego przyjąłem z niejaką ulgą, jako że cały dzień byłem na nogach i nie marzyłem już o niczym innym, jak tylko o miękkim łóżku, chwili ciszy oraz kochanku, którego mógłbym otwarcie całować. Poza tym Noel również był niesamowicie zmęczony i szczerze go podziwiałem za to, iż zdołał wytrzymać tyle godzin w butach na obcasie – bezsprzecznie był masochistą skoro potrafił tak się katować. Mało tego byliśmy zmuszeni do bezustannego tańca, jeśli tylko orkiestra zaczynała grać. Nie mogłem pozwolić by ktokolwiek dotykał mojego kochanka, a nie należałem do skończonych głupców. Noel był osobą, którą można było poznać nawet w najbardziej zmyślnym przebraniu, a wiele osób kochało się w nim skrycie. Byli i tacy, którzy otwarcie okazywali mu swoją sympatię, jak chociażby Horacy Slughorn. On należał do tych najgorszych, gdyż nie potrafił zrozumieć, że atrakcyjna nauczycielka mugoloznawstwa ma już kogoś na stałe. Musiałbym wytatuować swoje imię na każdym centymetrze ciała Noela, by udowodnić nadętemu profesorowi, że nie ma najmniejszych szans w walce o uczucia tej jednej osoby.
Nie mniej jednak Noel promieniał radością, której nie pojmowałem. Na jego miejscu byłbym wściekły, że czyjaś zazdrość wyciska ze mnie wszystkie siły witalne, a on, jakby znając moje uczucia i pragnąc zrobić mi na przekór, cieszył się zmuszany do bezustannego tańca. Był niewątpliwie wyjątkowy.
- Nie wstanę z łóżka przez tydzień. – mruknąłem mu na ucho kąsając je pieszczotliwie, gdy opuszczaliśmy Wielką Salę, w której pozostały już tylko nieliczne pary niepotrafiące się ze sobą rozstać, czy też rozgadani uczniowie snujący jakieś wielkie plany na przyszłość.
- Wiec nie będziesz miał nawet sił, by się mną dziś zająć, jak należy? – w ślicznych oczach mojego partnera zalśniły psotne błyski.
- Na przyjemności zawsze znajdę chwilę czasu i trochę sił.
- Profesorze! – rozpoznałem głos, który rozbrzmiał za moimi plecami toteż odwróciłem się z nieudawaną radością. Nie na darmo przecież interesowałem się swego czasu tym uczniem. Gdyby Noel nie zmusił mnie do zmiany obiektu westchnień zapewne w dalszym ciągu napastowałbym Syriusza pragnąc mieć go dla siebie. Co takiego w nim widziałem, co teraz pozwalało mi na traktowanie go jak faworyta w konnych wyścigach? Był inteligentny, pojętny i naprawdę przystojny, jak na tak młodego człowieka, pociągało mnie jego zdecydowanie i pewność siebie podobnie jak figlarny uśmiech tak często goszczący na twarzy.
- Słucham cię, mój drogi. O co chodzi? – zostawiłem Noela na kilka chwil czyniąc parę kroków w stronę nastolatka.
- Potrzebuję pańskiej pomocy. A raczej porady. – otwarcie patrzył mi w oczy, jakbyśmy byli sobie równi. Podobało mi się jego pełne dumy spojrzenie urodzonego panicza, który walczy by postawić zawsze na swoim.
- Jeśli chcesz możemy spotkać się w moim gabinecie.
- Nie. – odtrącił moją propozycję. – Nie chcę zabierać panu niepotrzebnie czasu. Jest pan niewątpliwie zajęty, więc będę się streszczał. – zauważyłem subtelną zmarszczkę w kąciku jego ust wskazującą na to, iż chłopak powstrzymywał śmiech. – Chodzi o kobiety. – przeszedł w końcu do konkretów. – Nie interesuje mnie związek, ale nie chcę żeby ktoś myślał sobie o mnie coś niestworzonego. To taka niezręczna sytuacja...
- Syriuszu. – zastanowiłem się chwilę i podrapałem brodę roztargniony. – Pamiętasz jeszcze nasze lekcje? – chłopak skinął głową trochę zakłopotany, czemu nie mogłem się dziwić. Nie należałem do przykładnych nauczycieli, kiedy pomagałem chłopakowi poprzednio. – Wykorzystaj nabyte wtedy umiejętności. Jeśli traktujesz kobiety rzeczowo uważają cię za podrywacza i nie zwracają uwagi na nic więcej. Nie ważne wtedy czy kogoś masz, czy nie. Liczy się to, że flirtujesz. Dla zabawy podrywaj dziewczyny, ale każdej daj w jakiś sposób znać, czy nie jesteś zainteresowany nią na poważnie. Znajdą się takie, które sobie na to pozwolą i znajdą się też te, które dadzą sobie z tobą spokój. Kobietami łatwo manipulować w zależności, co chcesz osiągnąć. Flirtuj i rób, na co masz ochotę, a nikt nie posądzi cię o nic szczególnie odbiegającego od normy.
- Jest pan pewny? Pamiętam, że w pana przypadku to pani Seed panem manipulowała, by w końcu pana zdobyć...
- Ona jest wyjątkiem. – wszedłem mu w słowo. – To jest wyjątkowy przypadek, pamiętaj o tym. I nie manipulowała mną! – rzuciłem chłopakowi ostrzegawcze spojrzenie. – Próbowała mnie zdobyć i wcale jej się nie udało. To po prostu ja przejrzałem na oczy, kiedy postanowiłem pozbyć się jej w sposób, który właśnie ci poleciłem.
- Powiedzmy, że panu wierzę...
- Syriuszu, pojedynek ze mną nie miałby szans. Wystarczy, że przez przypadek powiem coś niewłaściwego na zajęciach, a nie odgonisz się od dziewcząt. – mina mu zrzedła i wyraźnie się poddał. Podziękował mi jednak wylewnie za pomoc i obiecał, że kiedyś mi się odwdzięczy. Raczyłem w to wątpić, ale nie mogłem przecież od razu zakładać, że jest kłamczuchem. Przypomniał mi jednak o tym, jak bardzo go lubiłem i odświeżył wspomnienia pierwszych kroków, jakie stawiałem w związku z Noelem. Musiałem przyznać, że jako kobieta wcale nie wydawał mi się tak atrakcyjny, jak teraz, gdy wiedziałem o nim niemal wszystko.
Spojrzałem na kochanka, który czekał na mnie posłusznie. Wydawał mi się teraz tym wspanialszy, jakby Syriusz ponownie zmówił się z Noelem przeciwko mnie i teraz skorzystał z jakiegoś zaklęcia zamiast ze środka nasennego.
Wydawało mi się dziwne, że stał przede mną w pięknej sukni, bezbłędnie wymalowany, o włosach upiętych w bardzo misterny kok, a ja widziałem w nim tylko idealnego mężczyznę, który zawrócił mi w głowie. Czy gdybym nagle odkrył, że przez cały ten czas byłem faszerowany miłosnym napojem uwierzyłbym w to? Na pewno nie. Zbyt uwielbiałem swojego kochanka bym mógł uwierzyć w jakiekolwiek magiczne powody tej miłości.
- Chodźmy do ciebie. – zaproponowałem wpatrując się w niego, jakbym miał go pożreć na miejscu. Moje ciało lepiej niż słowa wyrażało moje uczucia. Nie podniecało się z byle powodu, chociaż przy Noelu wydawałem się niedopieszczonym nastolatkiem.
- Nagle po rozmowie z Syriuszem odzyskałeś wszystkie siły? – jego wzrok śledził uważnie każdą zmianę na mojej twarzy, a więc Noel był w pewnym stopniu zazdrosny, chociaż nie miał pojęcia o tym, co łączyło mnie z Blackiem wcześniej. Tym bardziej schlebiała mi jego podejrzliwość.
- Dla ciebie zawsze odnajdę w sobie siły. Przypomniałem sobie o tym, jak zaczynaliśmy i nagle nabrałem ochoty na odrobinę twoich sztuczek przy użyciu afrodyzjaków. Mamy walentynki, a więc wypada spędzić ten wieczór możliwie najnamiętniej.
Noel skinął głową, a jego drobne palce owinęły się wokół moich. Przylgnął bokiem do mojego ciała, skorzystał z okazji by uszczypnąć mnie w tyłek i ze śmiechem poprowadził do siebie.
Niepewność i nadmierna wstydliwość spowodowana brakiem wiary w przyszłość naszego związku ulotniła się jakiś czas temu pozostawiając tego młodego mężczyznę w pełni świadomym moich upodobań i przekonanym o moich uczuciach. Miałem nadzieję, iż oznaczało to także, że mój kochanek zapomniał o przykrościach przeszłości. Nie chciałem, bowiem, by będąc ze mną chociażby raz do roku wspominał swoich byłych partnerów. Teraz należał całkowicie do mnie, a więc tylko ja powinienem zaprzątać jego myśli. Tak, byłem nieokrzesanym barbarzyńcą, gdy w grę wchodziło partnerstwo, ale on uwielbiał to we mnie, jak sam kiedyś wspominał. Dlatego właśnie zatrzymałem się gwałtownie pociągając za jego rękę gwałtownie. Niemal stracił równowagę, ale złapałem go i objąłem miażdżąc jego usta swoimi. Pragnąłem go jak szaleniec i miałem zamiar wziąć to, co mi się należało, tym bardziej, iż było mi oddawane z nieprzymuszonej woli.
Kochałem go niczym głupiec i nie planowałem przestać nawet gdyby oznaczało to szaleństwo. Już byłem szalony skoro potrafiłem przyznawać się do tak banalnych uczuć i pragnień. Czyżbym stawał się jego pieskiem salonowym?

środa, 23 listopada 2011

Remusowa złość

Głęboki oddech po raz pierwszy, głęboki oddech po raz drugi, po raz trzeci i... spokojnie, będziesz żył Remusie. Jedna porażka to jeszcze nic strasznego. Masz przed sobą tysiące podobnych. Jesteś młody, nie musisz być idealny, poza tym to Slughorn i Potter sprawili, że straciłeś z oczu interesujące cię osoby. Nie ma się, czym załamywać, jeszcze na pewno trafi ci się okazja odkrycia wielkiej tajemnicy nauczyciela astronomii. Jestem pewny, że ci się uda. – mówiłem w myślach do siebie i pocieszająco klepałem wyimaginowaną dłonią po głowie.
Wątpiąc lekko w swoje możliwości łowieckie, które pozwoliłyby mi na odnalezienie w tłumie trzech zamaskowanych osób, których cech szczególnych nie znałem, rozejrzałem się bez przekonania wokół siebie. Może jakimś cudem miałbym okazję dojrzeć dwóch uczniów i nauczyciela, jak przedzierają się środkiem Wielkiej Sali. Niestety nic nie zwróciło mojej uwagi poza jednym...
Syriusz, którego poznałbym zawsze i wszędzie tańczył z dziewczyną, którą bynajmniej nie była Zardi. Długie, jasne włosy falowały, gdy nieznajoma wywijała wyraźnie zadowolona z umiejętności swojego partnera, a mojego chłopaka. Czułem, jak się we mnie gotuje, gdy lepiła się do niego i nie wierzyłem w zbieg okoliczności. Nie było możliwe, by spośród całego tłumu ludzi Syriusz znalazł się właśnie przy dziewczynie, która napastowała go całkiem niedawno narzucając mu swoje miłosne wyznania. Byłem pewny, że kręciła się w koło niego może nawet od chwili, gdy wchodziliśmy do Wielkiej Sali. A może stała przed drzwiami, by mieć pewność, co do tego, którego zamaskowanego chłopaka powinna śledzić? Szczerze jej nienawidziłem i prędzej oddałbym Blacka Zardi niż jakiejkolwiek innej dziewczynie. Wiedziałem w prawdzie, że ani przyjaciółka nie wytrzymałaby z moim chłopakiem, ani on z nią, ale zawsze było to mniejszym złem niż jakaś obca hiena ostrząca kły na Syriusza.
Sheva złapał mnie mocniej za dłonie, jako że nadal tańczyliśmy ze sobą. Nie sililiśmy się by wyglądać niczym klasyczna para do walca. Poza tym obaj byliśmy chłopakami, więc obejmowanie się w pasie odpadało, przynajmniej przy ludziach.
- Poprowadzę cię teraz bardziej zdecydowanie. – ostrzegł z ustami przy moim uchu, bym mógł go bez trudu usłyszeć. Nie wiedziałem tak naprawdę, o co może mu chodzić, ale ufałem mu toteż nie pytając o nic skinąłem głową. Andrew uśmiechnął się i szarpnął mną przesuwając i sprawiając, że nasz taniec stał się bardziej chaotyczny. Zauważyłem jednak, że zbliżyliśmy się w ten sposób bardziej do Syriusza i nieznajomej dziewczyny, a sądząc z błyszczących niebezpiecznie oczu Shevy wywnioskowałem, że chłopak ma coś w zanadrzu.
Zaledwie znaleźliśmy się o kilkanaście centymetrów od Blacka i jego partnerki, kiedy to zielonooki zrobił potężny wykrok w tył i zatrzymał się na chwilę w tej zabawnej pozycji. Nie pojmowałem, co robi póki o jego nogę nie potknęła się blondynka tańcząca z Syriuszem. Straciła równowagę, Syri nie zdołał w porę złapać mocniej jej rąk, co najpewniej było celowe, i nastolatka upadła na podłogę tłukąc się przy tym, a przynajmniej taką miałem nadzieję.
Chłopcy już mieli udawać przejętych, kiedy muzyka ucichła, tańczące pary zatrzymały się, a światła przygasły. To bez wątpienia miało coś wspólnego z wyborem najpiękniejszej dziewczyny i najpaskudniejszego chłopaka wieczoru.
- Panie i panowie! – zaczął dramatycznie dyrektor. – Nasza komisja w skład, której wchodzili najwięksi znawcy tematu w naszej szkole, wybrała parę wieczoru, która to będzie miała zaszczyt odtańczyć wspólnie najważniejszy taniec dzisiejszego dnia.
- Coś mi się wydaje, że Filch postanowił oddać swój tytuł dobrowolnie. – Sheva przepchnął mnie i Blacka trochę, by oddalić nas od wściekłej dziewczyny, która urażona brakiem zainteresowania z czyjejkolwiek strony podniosła się właśnie z podłogi o własnych siłach.
Woźny, o którym wspomniał przyjaciel siedział przy stoliku wraz z bibliotekarką, panią Pomfrey i Hagridem, co wydawało się jednoznacznie świadczyć o tym, iż to właśnie oni stanowili komisję, którą tak zachwalał Dumbledore. Podziwiałem tego człowieka za jego wyrafinowane kłamstwa, w które każdy mógł uwierzyć, czy też za dziecinną naiwność, którą kierował się w życiu. Cokolwiek pozwalało mu wygadywać takie głupoty z całą pewnością musiało być godne naśladowania. Ten człowiek potrafił przecież tak dobierać słowa, że nawet najgorszy brzydal i głupol byłby dumny z tego, kim jest. Tak, bezsprzecznie dyrektor miał pewien osobliwy talent, którego poskąpiono innym nauczycielom.
- Za najpiękniejszą pannę wieczoru uznano... – machnął ręką, a smuga białego światła spłynęła na wysoką dziewczynę, która uśmiechała się zza śnieżnej maski tuląc do ramienia swojego partnera. Peter się nie mylił, to była Narcyza, a wysokim chłopakiem obok musiał być Lucjusz. Wydawał mi się straszy niż był w rzeczywistości, jakby nagle zamiast dwóch lat przybyło mu pięć, ale mogło to być spowodowane kątem padaniem światła. – Tym czasem, szkaradą wieczoru, oczywiście nie chcąc tym tytułem nikogo urazić, zostaje... – jego ręka wystrzeliła tym razem w innym kierunku, a czerwone światło oświetliło niskiego, pulchnego blondynka w zbyt ciasnym stroju. Nie było wątpliwości, że był to Peter i z tego, co zauważyłem jeden z guzików jego surduta oderwał się na brzuchu.
- Tak! – chłopak podskoczył rozradowany i zatańczył jakiś bardzo dziwny taniec tryumfu.
Z zainteresowaniem spojrzałem na Narcyzę, która skrzywiła się z obrzydzeniem. Widać nie była już tak szczęśliwa ze zdobytego przed chwilą tytułu. Prawdę powiedziawszy cieszyłem się wraz z Peterem, że jego pragnienie się spełniło. Wątpiłem, by w kiedykolwiek miał równie fantastyczną okazję tańczenia z dziewczyną, za którą szalał, a więc poniekąd miało miejsce niemożliwe i teraz Pettigrew aż poczerwieniał na twarzy z radości. Przepchał się na sam środek Wielkiej Sali dumny jak paw i czekał na swoją królową wieczoru.
- Proszę się nie krępować. Najładniejsza panna wieczoru powinna pokazać się w pełnej krasie przy naszym jakże szczęśliwym gentlemanie. – Dumbledore na pewno wiedział, z kim ma do czynienia i może wiedział także o uczuciu, jakie Peter darzył Narcyzę. To tłumaczyłoby jego zgodę na urządzenie tak głupiego konkursu, który mógł urazić każdego tylko nie osobę licząca na główną nagrodę, a więc taniec z piękną dziewczyną.
James dołączył do nas sapiąc ciężko.
- Duszno tu. A poza tym to myślałem, że nie uwolnię się od tej Beczki Wina. – skwitował. – Upiłem się chyba samym zapachem, jakim od niego zionie. Peter zasłużył na wyróżnienie dzisiaj, prawda? Wygląda wyjątkowo szkaradnie. – orkiestra właśnie zaczynała grać, a Narcyza z obrzydzeniem przysunęła się do Petera by z nim zatańczyć. Zapewne odstraszały ją jego paskudne strupy po wielkim wypadku, ale tak bardzo chciała być uznana za najpiękniejszą, że zdecydowała się zaryzykować taniec niż odstąpić swoje zaszczytne miano innej.
- Gdyby nie Peter to ja stałbym tam teraz na środku. – dodał z ogromną ulgą. Zaskoczył nas tym, więc odwróciliśmy chwilowo wzrok od mylącego się z nerwów i szczęścia Petera. – Zamieniłem kilka słów z Hagridem. Głosował na mnie, jako na największą szkaradę myśląc, że na pewno chciałbym zatańczyć z jakąś ślicznotką. On chyba nie rozumie, jaki to obciach.
- Byłbym zdziwiony, gdyby rozumiał, co robi. – Syriusz obejrzał się ukradkiem przez ramię. Upewniał się, że jesteśmy sami, a jego niedawna partnerka nie czai się gdzieś przesadnie blisko. – Jak tak teraz o tym myślę, to chyba poproszę Petera o ten jego eliksir wybuchowy na muchomory. Remusowi i tak nie zrobi różnicy, czy będę ze strupami, czy bez, a przynajmniej uwolnię się od niepotrzebnych kłopotów z innymi. – jego jasne oczy zwróciły się w moją stronę, jakby chciał się upewnić, czy ma rację. Pokiwałem potakująco głową, bo chociaż nie chciałem by wyglądać jak Pettigrew to jednak wolałem go szkaradnego niż pięknego, ale obleganego przez wszystkie te niebezpieczne paskudy.
- Te, patrzcie. Peter wciąga brzuch, kiedy tańczy. – James dumny ze swojego odkrycia uśmiechał się głupio.
- Za to tobie gałki oczne zapadają się w oczodoły. – Sheva jak zawsze miły i kochający nie oszczędzał komplementów. – Wcześniej myślałem, że jedno wyjdzie ci ustami, a drugie tyłkiem. Slughorn musiał być naprawdę pijany, skoro nie zwrócił na to uwagi. – jego białe ząbki wydawały się błyszczeć, gdy się szczerzył. – Do następnego tańca obowiązkowego porywam ci Syriusza, Remi. Ty możesz ratować Jamesa przed niechcianymi nauczycielami. – wzruszył niewinnie ramionami.

niedziela, 20 listopada 2011

Kartka z pamiętnika CLIII - Darius

Uśmiechałem się do siebie przygotowując się do Balu, uśmiechałem się zakrywając twarz zdobną maską przed samym wejściem do Wielkiej Sali, uśmiechałem się przeciskając między ludźmi, uśmiechałem się cały czas. Byłem przecież stuprocentowo pewny, że mój szalony plan z laleczkami voodoo odniósł sukces. Nie miałem na to dowodów, jednak coś mówiło mi, iż nie popełniłem najmniejszego błędu, a już niedługo będę mógł oficjalnie świętować swój sukces. Czułem, jak duma wypełnia mnie od środka, przyjemne dreszcze podniecenia pieszczą kręgosłup, palce drgają nerwowo, jakby na coś czekając – jak zawsze, gdy coś przeskrobałem, a nie obawiałem się kary.
Raphael był już na miejscu. Siedział na krześle w prawym rogi Wielkiej Sali, gdzie już wcześniej się umówiliśmy. Jego twarz nie zdradzała najmniejszego zainteresowania ludźmi, a jednak wzrok miał skupiony, uważnie śledził ruchy osób znajdujących się najbliżej. Nie wątpiłem, że rozpoznał mnie w chwili, gdy tylko na mnie spojrzał. Nie byliśmy ze sobą specjalnie blisko, ale to, co nas łączyło wystarczyło by uczulić nas na pewne szczegóły, które pozwalały byśmy z zamkniętymi oczyma mogli odnaleźć się pośród innych ludzi. Ta sama umiejętność pomagała nam w przypadku Mikolaja. Nie ważne czy pojawiał się pod postacią motyla, czy też tą ludzką, gdyż nie mógł się przed nami ukryć, a dziś nie wątpiłem, iż to właśnie on postanowi znaleźć nas.
- Czyżbyś nie cieszył się walentynkami? – uśmiechnąłem się szelmowsko do starszego chłopaka. Nawet maska nie mogła ukryć jego pełnej chłodnej ironii miny. – Daj spokój, przecież powinieneś się cieszyć.
- Dostaniemy po twarzy w prezencie walentynkowym, wiesz o tym, prawda? Przez tydzień będziemy chodzić z siwymi placami na policzkach.
- Oszalałeś? Nie zrobi tego! – nie byłem jednak pewny tego, co mówię.
- Mnie nie, bo okażę skruchę w najważniejszym momencie, a tobie dostanie się dwa razy mocniej.
Prychnąłem przysuwając sobie do niego wolne krzesło i rozłożyłem się na nim.
- Skąd pewność, że ja nie zacznę udawać skruszonego? – jego wzrok był wystarczającą odpowiedzią na moje dość retoryczne pytanie. Nie należałem przecież do osób, które żałowałyby swoich wyskoków. Nie żałowałem, gdy pierwszy raz wymusiłem na nauczycielu pewne akty, nie żałowałem także wszystkich późniejszych.
Równocześnie obaj wydaliśmy z siebie głośne westchnienia. Nie zdążyłem jeszcze zamknąć dobrze ust, kiedy coś mi je rozwarło dostając się do środka. Moje serce spanikowało szybciej niż reszta ciała. Zabiło szaleńczo sprawiając, że niemal udusiłem się słodkim „czymś”, nie mogłem go jednak wypluć, gdyż czyjaś dłoń zasłoniła mi zdecydowanie usta. Oczy zaszły mi łzami, kiedy wziąłem głęboki oddech nosem. Zupełnie zapomniałem, że to jest możliwe.
- Dobrze się bawicie? – w niesamowicie głębokim głosie nauczyciela zabrzmiała groźba. Był wściekły – chociaż tak naprawdę nigdy nie widziałem go naprawdę wściekłym, więc nie mogłem wiedzieć na pewno, co takiego czuł. – Po dokładnym przemyśleniu sprawy dochodzę do wniosku, że powinienem złapać za coś innego niż szczęka i ścisnąć na tyle mocno, bym usłyszał wasz histeryczny płacz. – syknął cicho i bardzo złowieszczo.
Tak, był zły i wątpiłem, czy dałby Raphaelowi możliwość wyspowiadania się ze swoich grzechów dnia dzisiejszego. Blondyn chyba także zdawał sobie z tego sprawę, gdyż ani drgnął. Przez chwilę przez głowę przeleciała mi myśl, iż mogliśmy zostać otruci i za chwilę zostanę sparaliżowany, a następnie będę umierał w męczarniach nie mogąc krzyczeć o pomoc.
Dłoń nauczyciela ustąpiła. Odwróciłem się gwałtownie w stronę Raphaela, który bezsprzecznie żył i miał się nie najgorzej, a następnie spojrzałem na profesora. Jego niebieskie oczy lśniły zza maski, a usta rozciągnięte były z niezadowoleniem.
- Otrułeś nas?
Uniósł jedną brew i miałem wrażenie, że patrzy na mnie, niczym na dziecko.
- Przeszło mi to przez myśl, Dariusie, ale straciłbym na tym więcej niż zyskał.
- Czyli, że się panu podobało?! – sam nie wiem, dlaczego nagle przeszedłem na bardziej oficjalny ton.
- Nie! Nie podobało mi się. – odpowiedział od razu w sposób niepozostawiający cienia wątpliwości, nie kłamał. – Ale mogę się nas was wyżywać, kiedy tylko mi się podoba. A za to, co miało miejsce dzisiaj... Nie wiem i nie chcę wiedzieć, co takiego zrobiliście, zachowajcie to dla siebie. Mam zamiar was ukarać. Nie wiem jeszcze, jak, ale pożałujecie, że w ogóle próbowaliście na mnie jakiś sztuczek.
Nagle coś przyszło mi do głowy. Włożyłem rękę do kieszeni, w której miałem moją laleczkę. Dla bezpieczeństwa nie rozstawałem się z nią, więc mogłem na własne oczy przekonać się czy działa. W myślach wypowiedziałem bardzo krótką formułę, która miała niejako uruchomić proces voodoo i subtelnie potarłem palcem o pierś laleczki. Nauczyciel drgnął i spojrzał na mnie ostro. On wiedział, że to moja sprawka.
- Chcę widzieć obie twoje ręce. – syknął, ale zanim posłuchałem jego nakazu podrapałem lekko krocze lalki. Mięśnie twarzy mężczyzny drgnęły gwałtowniej niż wcześniej. Odsunął się od nas o krok i wyglądał jak puma gotowa do skoku na ofiarę, a więc na mnie. Musiałem działać szybko, więc zacząłem zdecydowanie pocierać palcem o drobne krocze miniaturowego nauczyciela w mojej kieszeni.
Raphael nie rozumiał, co się dzieje póki nie zauważył, że coś majstruję. Musiał domyślić się, co właściwie robię, gdyż karcąco uderzył mnie w głowę. Wstał z miejsca i przesunął się tak by zasłonić sobą nauczyciela, który wciśnięty w róg Wielkiej Sali miał ochotę zabić mnie wzrokiem. Zaryzykowałem swoje bezpieczeństwo i stanąłem obok nich nie przerywając jednak zabiegów. Spodnie na kroczu nauczyciela były wypukłe, a więc nie wypadało mi przerywać przyjemnych zabiegów.
Ukryci w ciemnym kąciku nie musieliśmy obawiać się gapiów. Wszyscy zajęci byli przymusowym tańcem, toteż Raphael wyjął z kieszeni na piersi chusteczkę i przysuwając się do nauczyciela wsunął dłoń w jego spodnie. Rozumiałem, co robił i chociaż żałowałem, że to nie ja wyszedłem z inicjatywą, to przecież musiałem wykonać swoje równie ważne zadanie.
- Na twoim miejscu nie sypiałbym w nocy. – Mikolaj skierował te słowa bezpośrednio do mnie i robiąc mi na złość położył dłoń na biodrze blondyna. – Jestem nauczycielem, a więc muszę nagradzać grzecznych chłopców, a karać niedobrych. – jego głos był słodko zachrypnięty. Powoli zsunął się po ścianie niżej, niemal klęcząc na podłodze. Zniżyliśmy się więc, co zasłoniło nas całkowicie przed oczyma tańczącego tłumu. Stoły stanowiły zaporę nie do przebycia dla wzroku przeciętnego człowieka.
Wyjąłem z kieszeni laleczkę i pokazałem ją profesorowi macając ją palcami już nie tylko na kroczu, ale także w innych miejscach. Mężczyzna był zaskoczony, a jego twarz, chociaż skryta za maską nabrała rumieńców. Tylko ja i Raphael mogliśmy to stwierdzić znając reakcję ciała Mikolaja na poszczególne pieszczoty.
Z przyjemnością patrzyłem na to, jak się męczy magicznie dotykany moimi dłońmi i pieszczony przez blondyna, który ubezpieczał dodatkowo spodnie mężczyzny swoją chustką. Wszystko było idealnie zaplanowane, chociaż nie przypuszczałem, że w ten właśnie sposób zakończy się nasze spotkanie z męczonym rano nauczycielem.
- Zrobiłem to dla Raphaela. – powiedziałem trochę pretensjonalnym tonem całując buźkę mojej laleczki. – Dla niego i dla Ciebie.
- A ja wcale w to nie wątpię. – jego głos stał się łagodniejszy, usta uśmiechały się ciepło, jakby wybaczył mi moje przewinienia. Nie łudziłem się jednak, że ominie mnie surowa kara. Tym bardziej, że był rozpalony, gdy jego ciało opuściła już rozkosz.
- Podaj mi sok. – rzucił rozkazująco łapiąc szybko głębokie oddechy. Nie chciałem mu się sprzeciwiać. Wymruczałem spiesznie zaklęcie zamykające voodoo i porwałem ze stolika czystą szklankę oraz dzbanek z napojem. Postanowiłem być grzeczny, by nauczyciel nie postanowił mnie karać tym samym nagradzając mojego odwiecznego rywala. Już i tak poczułem ukłucie zazdrości, gdy dotknął Raphaela, a mnie nie. Miałem ochotę łasić się do niego teraz by zasłużyć chociażby na pogłaskanie, ale zapewne nie zdołałbym przekonać swojej dumy do takiego poświęcenia. Musiałem jednak przyznać, że laleczki działały i już układałem w głowie kolejny plan użycia ich dla swoich celów.

piątek, 18 listopada 2011

Bal

14 lutego
Peter spędził noc w Skrzydle Szpitalnym, z którego został wypuszczony z samego rana. Muchomorki, jakie miał na twarzy przypominały teraz strupy, przez co chłopak wcale nie wydawał się atrakcyjniejszy i w dalszym ciągu odstraszał. Mało tego miał całkowity zakaz opuszczania zamku, więc walentynkowe wyjście do Hogsmeade musiał spędzić sam. Chętnie dotrzymałbym mu towarzystwa byleby uniknąć świętowania z Syriuszem jednego z najbardziej irytujących świąt, jakie wymyślono, niestety mój chłopak nawet nie chciał o tym słyszeć. Przysiągł, iż nie rezerwował stolika w herbaciarni, ani nie zamówił czekoladowego zamku, który czekałby na mnie w Miodowym Królestwie. Utrzymywał, że jedynym powodem, dla którego tak bardzo, chciał zabrać mnie do miasta był spacer i nie kłamał. Pokręciliśmy się odrobinę po ulicach patrząc przez witryny do wnętrz najbardziej zatłoczonych miejsc. Moja dłoń ocierała się wtedy o dłoń Syriusza, jako że nie mogliśmy sobie pozwolić na nic więcej, a jednak ten gest miał w sobie więcej uczucia niż jakikolwiek inny.
Wszystko to nastawiło mnie bardzo pozytywnie do balu, na który udałem się wraz z przyjaciółmi o połowę lżejszy niż zawsze. Skrzaty Domowe zadbały o klasyczne, imponujące stroje, a także maski, które zasłaniały nasze twarze aż do nasady nosa. Zastanawiałem się, w jaki sposób ktokolwiek planował wybrać najpiękniejszą dziewczynę i najszkaradniejszego chłopaka, jednakże wystarczyło mi jedno spojrzenie na Petera by wiedzieć, iż jemu nawet maska nie mogła pomóc.
Potter wystąpił przed nas kiwając się dziwnie na boki, gdyż jak stwierdził, tylko w ten sposób mógł poruszać swoimi obolałymi, sztywnymi z przemęczenia mięśniami. Hagrid mógł zapomnieć o swoim pomocniku na dobry tydzień, gdyż w jakikolwiek sposób uszkodzony okularnik nie nadawał się do niczego. Wierzyłem, iż źle się czuł, wszystko go bolało, ale nie wykluczałem również sporej dawki wrodzonej przesady. Z tego, co wiedziałem odziedziczył ją po dziadku i nie chciałem nigdy mieć do czynienia z drugą osobą pokroju Jamesa, a co dopiero, gdybym poznał jego „nauczyciela”? Z pewnością nie przetrwałbym nawet dnia. W końcu z wiekiem przesada mogła się coraz to bardziej rozwijać, a w ostateczności przyjąć skrajną formę. Nie potrzebowałem więcej Pottera w Potterze.
- Jak my mamy odnaleźć jakiegokolwiek nauczyciela wśród tego zamaskowanego tłumu? – wyjątkowo praktycznie myślący James rozczochrał i tak znajdujące się w nieładzie włosy. – Przecież on może być niemal każdym! – nie musieliśmy pytać, o kogo chłopakowi chodzi, gdyż sami byliśmy równie ciekawscy, a tylko jeden nauczyciel mógł wzbudzać w nas takie zainteresowanie. W końcu nigdy nie widzieliśmy jego twarzy, ani sylwetki, a przynajmniej nie przypominałem sobie, bym miał okazję widzieć go pod postacią inną niż motyla.
- To będzie, jak szukanie igły w stogu siana. – Sheva był jednak wyraźnie zainteresowany stołem z przekąskami. – Niech każdy z nas obejmie swoje stanowisko. Ja idę na prawo. – zanim zdążyliśmy mu odpowiedzieć już pędził ku koreczkom serowym jakby miało ich nagle zabraknąć.
- Dołączę chyba do niego... – mruknąłem, co jednak spotkało się z natychmiastową reakcją Syriusza.
- Nie idziesz. Pamiętaj, że jesteś na diecie.
- Więc przynajmniej się napiję! – nadąsałem się, chociaż niewątpliwie Syri miał rację i nie powinienem zostawać sam na sam ze stołem pełnym jedzenia. – ruszyłem przed siebie przedzierając się przez gęsty tłum. Nie miałem pojęcia, gdzie szukać czegokolwiek, ale stoliki otaczały Wielką Salę, więc bez trudności idąc śladem naczyń i robiąc sobie tylko ogromną ochotę na przekąszenie czegoś, dotarłem do najbliższego dzbanka z sokiem. Po drodze porwałem dwa szaszłyki, które zjadłem zanim ktoś zdążyłby mnie z nimi zobaczyć. Dopiero wtedy, gdy zaspokoiłem swoje potrzeby, zacząłem rozglądać się za kimś znajomym.
Orkiestra składająca się z samych tylko instrumentów zaczarowanych zapewne przez Flitwicka zaczęła grać, środek Wielkiej Sali pustoszał wolno. Kilkanaście par zdecydowało się na taniec i wydawało mi się, że jestem w stanie dostrzec tam także jakiś nauczycieli. Spora grupa chłopców okupowała ściany rozmawiając by ukryć zażenowanie brakiem umiejętności tańca, czy też pragnąc uniknąć kompromitacji w tańcu. Doskonale ich rozumiałem.
Gdzieś z boku mignęła mi rozczochrana głowa Pottera. Kuśtykał między ludźmi przyglądając im się podejrzliwie. Nie jednokrotnie odpowiadano mu zdziwieniem, czy też wyraźna niechęć, kiedy obserwowany z bliska delikwent stwierdzał, iż pewien głupek zachowuje się tak, jakby chciał rozstrzelać wybrane przez siebie osoby.
- Sprout baluje ze Slughornem. – rzucił na wstępie. – Moja Noela, chociaż nie jestem całkowicie pewny, czy to ona, tańczy z jakimś platfusem, a Syriusz wziął na siebie odpowiedzialność za środek Sali. Zostaliśmy sami z naszymi poszukiwaniami... Pomyślmy, gdzie ukrylibyśmy się, gdybyśmy byli nauczycielem, któremu zależy na ukryciu swojego wyglądu?
- Wśród osób, które mnie znają, a które zakryją mnie przed innymi? – strzelałem.
- Tak! To jest to! Idę poprosić do tańca McGonagall i od razu sprawdzę, czy nie ma w pobliżu niej jakiejś nieznajomej brody.
- Jesteś pewny, że tego chcesz? – dołączył do nas Sheva z talerzykiem pełnym sałatek, szynki i chleba.
- Nie, ale liczę na to, że odmówi. Przecież to byłby koniec świata, gdybym miał z nią tańczyć. Jestem szalony, ale nie jestem samobójcą. Czekajcie na mnie. – zniknął równie kulawy, jak się pojawił. Spojrzałem, więc na Andrew i wzruszyłem ramionami, zaś przyjaciel uczynił to samo. Staliśmy, więc jak słupy soli licząc na zbawienie wieczne. Czułem się nawet śpiący, kiedy to po Wielkiej Sali rozległo się wesołe nawoływanie Dymbledore’a.
- Panie i panowie, jesteśmy tu by się bawić, by świętować, a nie podpierać mury zamku. Zapewniam, że i bez waszej pomocy nieźle się trzymają. Łapiecie najbliżej was stojącą osobę i każdy tańczy! Jeśli zobaczę kogoś, kto tego nie robi w ciągu najbliższej godziny każę go odpytać ze wszystkich przedmiotów, jakie znajdują się na jego rozkładzie!
Zbyt dobrze znaliśmy dyrektora by mu nie wierzyć. Z niejaką niechęcią do słabego tańca złapałem za rękę Shevę i odsuwając się trochę od stołów zaczęliśmy się niezgrabnie kiwać w rytm zaczynającej się właśnie melodii walca. Nie był to może konkurs talentów, ale i tak czułem się głupio czasami deptując po placach przyjaciela. Poza tym wydawało mi się, że jestem niezgrabną kaczką.
- Remi, patrz. – Sheva wskazał głową coś za moimi plecami, więc kiedy tylko obróciłem się w tamtą stronę podczas tańca wytężyłem wzrok. W ciemnym kącie, niemal niezauważeni stali trzej mężczyźni. Od razu zrozumiałem, co przyszło na myśl mojemu przyjacielowi. Istniało pewne prawdopodobieństwo, iż był to właśnie nauczyciel astronomii i jego dwóch ulubionych uczniów. Powoli zaczęliśmy, więc zbliżać się do tamtego miejsca zgodnie kręcąc się w jedną stronę. W tamtej jednak chwili przez nieuwagę wpadliśmy na jakąś inną parę. Niemal straciliśmy równowagę. Slughorn niemal mnie staranował, kiedy wywijał w parze z... Jamesem.
Moje usta uchyliły się, gdyż było to dla mnie prawdziwym szokiem. Domyślałem się, co miało miejsce. Potter musiał być blisko niego, zaś dalej od McGonagall, gdy odezwał się dyrektor. Ambitny w takich sytuacjach nauczyciel eliksirów zapewne dojrzał stojącego o kilka kroków od niego chłopaka i „ratując go” porwał do tańca.
 Andrew z trudem powstrzymywał śmiech, ja byłem zbyt skołowany by zrobić cokolwiek, a gdy odzyskałem świadomość i spojrzałem w stronę, gdzie przed chwilą stała trójka osób nie dostrzegłem nikogo. Gdziekolwiek się ulotnili, ja nie byłem w stanie zgadnąć, gdzie są, gdzie ich szukać. Ponieśliśmy naszą pierwszą porażkę tego dnia, chociaż była ona niczym w porównaniu z tą, którą na swoim koncie miał James.

środa, 16 listopada 2011

Przed

13 lutego
Czy mogło być coś bardziej dołującego niż ostatni dzień przed walentynkami, kiedy to nie miało się zielonego pojęcia, jak powinno się je spędzić? Gdybym mógł płakałbym i błagał Syriusza, by odwołał swój plan świętowania. Bal, jaki zaproponował Michael, a który tak spodobał się dyrektorowi był przecież wystarczającym uczczeniem dnia zakochanych. Na co, więc komuś cokolwiek więcej? Z mojej „Listy rzeczy do zrobienia” już dawno temu zniknął punkt mówiący o prezentach. Uważałem to za zwyczajną stratę pieniędzy i osobiście uznawałem wyłącznie jedno oficjalne święto, kiedy to upominki były niezbędne – Boże Narodzenie. Wszystko inne musiało obejść się bez niepotrzebnego trwonienia mojego małego majątku, za który miałem zamiar kupić sobie coś słodkiego. Nie żałowałem naturalnie pieniędzy na Syriusza, żałowałem ich na zupełnie zbędne przedmioty, które i tak wcześniej, czy później trafiłyby do śmieci. Mój praktyczny umysł i wąż w kieszeni podpowiadali mi także, iż nie byłoby sensu stawiać na wymianę łakoci, gdyż Syriusz ich nie jadał. Nie chciałem wyjść na samolubnego gbura, który kupi, a później sam zje upominek.
Miałem wrażenie, iż tylko ja byłem tak negatywnie nastawiony do Walentynek. Cały Pokój Wspólny wrzał od bezustannego szczebiotania dziewcząt i przechwalania się chłopaków, co do wspaniałych prezentów, jakie mieli dla swoich dziewczyn, czy też wielkich planów na poderwanie tej wybranej. Shevie, który siedział zaraz obok mnie, było wszystko jedno. Jego chłopak i tak nie mógł się pojawić, więc jeden z moich najdroższych przyjaciół wyszedł z założenia, iż każda okazja jest dobra, jak długo na stole pojawiać się będą wykwintne potrawy.
Inaczej sprawy miały się z Syriuszem, który promieniał i chyba tylko cudem nie świecił w ciemności. Nie wiem, co sprawiało mu aż taką radość, ale jego dobry humor był wyczuwalny na odległość. Tym bardziej, iż leżał na moich kolanach, z głową na udach Shevy, by wielkodusznie nie zwracać niczyjej uwagi na nasz związek, ale wyprowadzić w pole ciekawskie osoby, pokroju Evans. Miałem drobne wątpliwości, co do jego genialnego planu, ale jego plecy ogrzewały mnie tak bardzo, iż nie miałem zamiaru przerywać pełnego radości odpoczynku. Tym bardziej, że czekaliśmy na przyjaciół, którzy odbywali swoje kary. McGonagall nie pozwoliła im wypoczywać mimo jutrzejszych Walentynek. Jej zdaniem dla osób pokroju Jamesa nie było litości, zaś Peter musiał pójść po rozum do głowy, więc dla jego dobra i jemu nie dawała szans.
Pretensjonalny ton Grubej Damy był w stanie zagłuszyć nawet gwar Pokoju Wspólnego toteż z góry wiedzieliśmy, z kim kłóci się kobieta z portretu toteż wcale nie zdziwiło nas wejście Pottera, który wyglądał na pokonanego. Jego włosy były potargane, czapka wisiała na jednym uchu, kurtka była brudna, jakby właśnie wracał z maratonu po lesie. Hagrid musiał dać mu się we znaki. Zrozumiałem, że mam rację, gdy tylko chłopak podszedł do nas.
- Matko, James, śmierdzisz gorzej niż trole! – Syriusz zerwał się ze swojego miejsca i pospiesznie zasłonił nos. By uspokoić swój buntujący się żołądek zrobiłem to samo. Każdy, kto tylko znalazł się w pobliżu uciekał w najdalsze zakątki pomieszczenia byleby dalej od Potter.
- A czego oczekujesz?! Hagrid musiał spaść z wierzy astronomicznej na łeb! Kazał mi czyścić zagrodę Hipogryfów! – James był czerwony na twarzy z wściekłości i na pewno nie czuł już zapachu, jaki się za nim unosił. – Jutro się nie podniosę, nie mówiąc już o tym, że muszę się domyć! A wiecie, co jest najlepsze?! – krzyczał ignorując fakt, iż każdy mógł go usłyszeć. – Za dwa dni czeka na mnie zagroda dla testrali! Będę odwalał gówna niewidzialnego... czegoś! Ty wiesz, jak on się cieszył, że będzie miał, czym nawozić swoje grządki?! Zdrowo mu odbiło!
- J. wybacz, że przerywam, ale jeśli zaraz stąd nie znikniesz wszyscy się... No wiesz... Po prostu zwymiotujemy. – Sheva nie owijał w bawełnę i nie mogłem mu się dziwić. Większa część z nas była już zielona na twarzy, a przy moim bardzo wyczulonym powonieniu tylko siłą woli trzymałem obiad na swoim miejscu.
Chłopak rozejrzał się i uśmiechnął słodko, wręcz niebezpiecznie.
- Podziękujcie McGonagall za te przyjemności. Ale idę, bo jeśli zaraz się nie umyję to jeszcze ten smród we mnie wsiąknie. – poruszając się jakby zesztywniały mu nogi poszedł do naszej sypialni. Gdybym miał możliwość chętnie wysłałabym go do łazienki prefektów, niestety nie miałem takiej możliwości. Przynajmniej w tym roku.
- Skrzat Domowy! – wrzask chłopaka doszedł nas jeszcze zanim zamknęły się za nim drzwi.
Dokładnie w tej samej chwili otworzyło się przejście za portretem i wszedł przez nie Peter. Ledwie przełożył jedną nogę przez niewielki próg, a cały tłum uczniów zabronił mu zamykać przejście. Biedny Pettigrew nie wiedział, o co chodzi i na chwilę wielki uśmiech zniknął z jego twarzy. Powrócił jednak, gdy chłopak zrozumiał, że to nie on czymkolwiek zawinił. Nie wiem, jakim cudem mógł nie czuć smrodu pozostałego po Jamesie, ale było to możliwe.
- Jestem najszczęśliwszym facetem na świecie. – oświadczył dosiadając się do nas. – Nigdy nie uwierzycie, co mi się przytrafiło.
- Zapewne. – blondynek nawet nie wyczuł ironii w słowach Syriusza, który chował nos w moim ramieniu. Miałem tylko nadzieję, że nie zacznie go wycierać o moje ubranie, co przy jego pomysłowości byłoby możliwe.
- Słuchajcie. Otóż poprawiałem po Jamesie... – zaczął się rozglądać, jakby dopiero teraz zauważył brak okularnika.
- Nie pytaj. Lepiej mów dalej. – mruknąłem.
- A więc, sprzątałem i znalazłem kolczyk! Piękny złoty kolczyk z drogim kamieniem. Uznałem, że oddam go McGonagall, kiedy skończę sprzątanie, więc spinając się zabrałem się ostro do pracy. Skończyłem i niemal zapomniałem o kolczyku! Wróciłem się po niego i właśnie wynosiłem go z łazienki, kiedy natrafiłem na szukającą czegoś Narcyzę. – aż zadrżał z radości, kiedy wypowiedział jej imię. Z przerażeniem uzmysłowiłem sobie, że i ja mam słabość do tej rodziny, co jakoś wcześniej wcale nie przychodziło mi do głowy. – Okazało się, że to był jej kolczyk! – niemal pisnął. – A wiecie, co się stało, kiedy jej go oddałem? – chwila napiętego wyczekiwania na kontynuację i nastąpił klimaks. – Kopnęła mnie! – Peter był w niebo wzięty, co prawdę powiedziawszy wydawało mi się nienormalne i zakrawało na poważne problemy z jego psychiką. – Takiego kopniaka nie dostałem jeszcze nigdy... Włożyła w niego tyle siły, że niewątpliwie jej na mnie zależy. Przecież nie wysilasz się tak dla byle, kogo, prawda? – jego wodniste oczka świeciły w taki sposób, iż nie byłem w stanie powiedzieć mu, jak bardzo źle z nim jest.
- Tak, niewątpliwie masz rację. – wydusiłem z siebie.
- Widzicie?! Muszę się przygotować na jutrzejszy bal! Podobno parą wieczoru będzie najpiękniejsza dziewczyna i najbardziej szkaradny chłopak. Muszę się postarać, bo na pewno to ona będzie królową wieczoru! – klasnął w dłonie i podniósł się gwałtownie. Naprawdę zaczynałem się martwić jego stanem. – Będę najgorzej ubranym i najgorzej uczesanym chłopakiem i wtedy na pewno to ja z nią zatańczę jeden taniec! – cały w skowronkach, podskakując na palcach.
I wtedy to się stało. Chłopak stracił równowagę jeszcze zanim dopadł schodów do dormitorium i padł jak długi. Odgłos wybuchu towarzyszył potwornie różowej mgle, która stworzyła coś na wzór grzyba zasłaniając mojego przyjaciela.
- Nic mi nie jest! – krzyknął zza gęstych różowych oparów. Prawdę powiedziawszy niemal dostałem ataku serca, kiedy rozgrywał się cały ten spektakl, nikt jednakże nie musiał mi mówić, co się tak naprawdę stało. Chłopak musiał mieć w kieszeni spodni próbkę z nieudanym eliksirem dla Slughorna, który miał poprawić zanim odda go nauczycielowi na następnych zajęciach.
Mgła opadła, chociaż sięgała teraz przeciętnej osobie do kolan. Peter podniósł się na równe nogi, a kiedy odwrócił się w naszą stronę zobaczyliśmy coś naprawdę przerażającego. Twarz chłopaka pokrywały drobne muchomorki, a jego cera wydawała się płatem starej zmurszałej kory.
- Peter, tytuł największej szkarady wieczoru należy do ciebie. – tym razem nawet Syriusz nie został niewzruszony.

niedziela, 13 listopada 2011

Kartka z pamiętnika CLII - Raphael

Słońce świeciło jasno topiąc resztki śniegu zalegające na dworze. Dzieciaki z niższych roczników szalały śmiejąc się głośno i przeszkadzając w skupieniu myśli przeciętnemu człowiekowi, a ja niemal nie pamiętałem czasu, kiedy to byłem jednym z nich. Teraz, niczym starego tetryka, bardziej interesował mnie fakt, iż w słońcu było całkiem ciepło, chociaż zimowy chłód był w dalszym ciągu wyczuwalny w cieniu. Siedząc na jednej z nielicznych ławek poustawianych na błoniach wyciągnąłem przed siebie nogi rozgrzewając je, pozwalając by słońce robiło swoje dostarczając mi energii potrzebnej do przetrwania dni dzielących mnie od wiosny. Obok mnie Darius sprawdzał po raz ostatni laleczki voodoo, które zrobiliśmy – dwie idealne miniaturki nauczyciela astronomii o pulchnych policzkach przywodzących na myśl porcelanowe lalki, drobnych kończynach i misternie wykonanym tułowiu. Dlaczego nagle bratałem się ze swoim wieloletnim rywalem? Naprawdę chciałem to wiedzieć. Od tak dawna konkurowaliśmy o względy Mikolaja, o jego uczucia, usilnie staraliśmy się zdobyć nauczyciela, który wydawał nam się najbardziej interesującym ze wszystkich uczących nas w Hogwarcie. Nasza zazdrość pchnęła nas do czynów, których później żałowałem, a jednak powtarzałem swoje błędy nie chcąc pozostawać w tyle, gdy Darius działał.
Pomysł z voodoo należał do niego i chociaż jak wiele jego wcześniejszych wydawał mi się zły, to przystałem na wszystko narzekając trochę zbyt często, jak na mój gust. Niedawne zniknięcie laleczek sprawiło, iż musieliśmy przesunąć realizację planu ze świąt na walentynki, a więc dzień dzisiejszy.
Swoimi ciałami zasłanialiśmy niewielki, przenośny ołtarzyk, na którym płonęły dwie świeczki i tliły się palone zioła.
- Na balu dowiemy się, czy działa, więc przestań robić taką zbolałą minę. – Darius wcisnął mi w rękę moją laleczkę. – W tym roku kończysz naukę, a więc więcej możesz go już nie spotkać, podczas gdy ja będę się nim napawał w dalszym ciągu. Weź się w garść i pomóż mi. – rozłożył przed nami kartkę z zaklęciem, jakie mieliśmy wspólnie wypowiedzieć. Zupełnie nie pojmowałem, dlaczego mi pomaga, ale gdyby nie on skończyłbym, jako samotny pracoholik śniący o byłym nauczycielu. Ta myśl sprawiła, że odrzuciłem wszystkie wątpliwości.
Wraz z Dariusem wypowiedziałem formułę i wrzuciłem w niewielkie płomienie drobno starte, ususzone ziele. Spłonęło podsycając ogień, dym był biały i miał przyjemny zapach. Trochę niepewnie spojrzeliśmy po sobie powoli przenosząc wzrok na drobne lalki.
- Zaszliśmy zbyt daleko by rezygnować. – Darius, chociaż młodszy miał w sobie więcej przywódczych cech, toteż to on, jako pierwszy przeszedł do czynów. Zbliżył laleczkę do ust językiem przesuwając po klatce piersiowej. Nie wątpiłem, iż materiał, z jakiego została wykonana lalka nie należał do najsmaczniejszych, jednakże to nie mogło zniechęcić chłopaka. Skinął na mnie głową i chociaż czułem się dziwnie spróbowałem zrobić to samo, co on. Liznąłem niewielki brzuch szmacianki. Był szorstki i wysuszył mi język, ale szybko zwilżyłem go i spróbowałem kolejny raz.
Darius wydawał się teraz naprawdę nakręcać i świetnie bawić. Palcem przesunął po plecach lalki, jakby naprawdę znajdował się tam kręgosłup.
- Jeśli to naprawdę działa i on to czuje... – zacząłem powoli, niepewnie, czując jak wstyd rozgrzewa moja policzki.
- Jeśli on naprawdę to czuje to powinieneś mniej myśleć o lizaniu lalki, a więcej o tym, co dzieje się teraz w jego pokojach.
- Zachowujemy się, jak dwaj popieprzeni erotomani.
- Raphael... – duże, czekoladowe oczy chłopaka wpatrywały się we mnie poważnie. – Jesteśmy dwoma popieprzonymi erotomanami. Urządzamy sobie trójkąt z nauczycielem. On jest starszy od nas od... może z piętnaście lat, a my w łóżku jakoś potrafimy o tym zapomnieć. Myślisz, że macanie lalek jest gorszą zbrodnią?
- Nie musiałeś być aż tak dosłowny. – mruknąłem przenosząc spojrzenie z niego na swoją laleczkę voodoo. Nawet, jeśli nie chciałem przyznać mu racji, to niestety ją miał. Dopuszczaliśmy się już dużo gorszych rzeczy niż używanie dla swoich celów laleczek przedstawiających nauczyciela. Może moim problemem było to, iż robiliśmy to na zewnątrz?
Wyobraziłem sobie, że w tej właśnie chwili nauczyciel astronomii jest w stanie wyczuć język Dariusa na swoim ciele, zwija się, gdy ten przesuwa palcem po jego plecach, może nawet zaskoczony pojękuje nie rozumiejąc, co się z nim dzieje. Czy mogłem pozwolić by mój odwieczny rywal był lepszy ode mnie? Wierzyłem przecież, że mężczyzna, w którym się kochałem potrafi rozróżnić moją technikę od tej Dariusa, więc na pewno nie mogłem pozostawać gorszy.
Pokręciłem głową załamując się swoją głupotą i zamknąłem oczy by lepiej wyobrazić sobie Mikolaja. Zacząłem na nowo od wyuczenia się lalki na pamięć badając ją opuszkami palców. Wyliczałem odległość między jedną ręką, a drugą, szerokość klatki piersiowej, jej długość, rozstawienie nóg, miejsce, w którym powinny mieścić się łopatki, czy pośladki. Dopiero, gdy moje palce wybadały wszystkie najważniejsze punkty mogłem przystąpić do dzieła używając zarówno języka, jak i palców. Nie mogłem się jednak powstrzymać i jak zawsze zacząłem od pocałunków składanych na ciele nauczyciela. Zawsze chciałem by wiedział, że okazuję mu pełen szacunek, nawet w chwili, gdy leżąc pode mną drżał z rozkoszy. Nie inaczej było w przypadku laleczki voodoo. Jeśli to zadziała, to przez najbliższe lata będę musiał się tym właśnie zaspokajać, więc dlaczego nie miałbym oddać się temu zajęciu w pełni?
Obok mnie Darius rozkręcił się na dobre niemal nie odrywając ust od pewnych części ciała, ja zaś po swojemu, może trochę niezgrabnie podjąłem się tego zadania. Odwróciłem swoją laleczkę tyłem i powoli, niespiesznie masowałem językiem nieistniejące kręgi, kciukami pieściłem pośladki. Nie potrafiłem oddać się temu bez reszty, jak długo nie miałem pewności, że nauczyciel może to poczuć, ale nie mogłem pozostawać całkowicie w tyle. Ponownie sięgnąłem, więc do wyobraźni.
Coś przyszło mi nagle do głowy i nie mogłem pozbyć się uśmiechu, który zawładnął w pełni moimi ustami. Rozejrzałem się w około sprawdzając czy nikogo nie ma w pobliżu. Mieliśmy wielkie szczęście postanowiłem je, więc wykorzystać. Szturchnąłem towarzysza odrywając go od zajęcia, które zawładnęło jego myślami.
- Jeśli on czuje to, co mu robimy, to powinien także czuć to, co sam robi nam, prawda? – chłopakowi chyba spodobało się moje nowe podejście do sprawy, gdyż wyszczerzył się szeroko.
- Sprawdźmy to. – sięgnął do swoich spodni odpinając guzik. Tym razem bez większego skrępowania poszedłem w jego ślady. Teraz to on sprawdził, czy okolica jest czysta i z wyraźnym zadowoleniem ułatwił dostęp laleczki do swojego krocza. Wystarczył mi jeden szybko rzut okiem by stwierdzić, iż chłopak jest lekko podniecony. Sam byłem w podobnym stanie pchany myślą, iż jeśli wszystko jest prawdą to nauczyciel poczuje swoje ręce na naszych członkach, a równocześnie nasze palce na swoim ciele.
Umieściłem, więc miniaturkę Mikolaja między spodniami, a moim ciałem, co nie było proste, ale jednocześnie nie było też niewykonalne. Musiałem tylko opuścić lekko spodnie, by osiągnąć swój cel. Przystawiłem drobne rączki laleczki do swojego członka i poruszałem nimi tak, by mnie pieściły. To samo czynił Darius, chociaż jak zdołałem zauważyć nie oszczędził także buźki laki, która policzkiem sunęła po trzonie jego penisa.
- On nas zabije. – westchnąłem, kiedy ten rodzaj swoistej masturbacji, czy jak inaczej mogłem to nazwać, zaczynał mnie kręcić.
- Masz rację, ale zrobi to dopiero, kiedy zdoła się uspokoić po tym, co mu fundujemy. – jego głos był lekko zachrypnięty. Naprawdę napalił się na voodoo.
Zauważyłem, że wpatruje się w moje krocze i zanim zrozumiałem, co się dzieje, on już sięgnął jedną dłonią w moje spodnie. Poruszyłem się nerwowo, ale ufałem mu, chociaż nie wiem, jakim cudem było to możliwe.
- Jesteś zbyt sceptyczny, więc tym razem ci pomogę. – powiedział bez cienia ironii, czy kpiny. Przyjąłem, więc jego „pomocną dłoń” i od razu poczułem, że jest mi lepiej. Sama fantazja nie wystarczyła, by mnie naprawdę podniecić, ale teraz czując gorące, żywe ciało na swoim członku mogłem bez przeszkód oddać się rozkoszy. Byłem coś winny Dariusowi tym bardziej, że jego palce naprawdę wiedziały, co robić.

piątek, 11 listopada 2011

Wal(e)c

Wstawanie o 4:25 przez cały tydzień to powolne zabijanie człowieka == Je déteste les études! (staram się uczyć w każdej chwili xP)


4 lutego
Marzyłem o niemal rozsypujących się w ustach, słodkich krówkach wypełnionych świeżym, płynnym nadzieniem, o wspaniale kremowych masach ciast, o czekoladowej polewie, o miękkim cieście, o szarlotce pełnej jabłek z rodzynkami, o czekoladzie z orzechami i rodzynkami, o serniku puszystym i słodkim, o budyniu z biszkoptami. Śliniłem się na samą myśl o takich specjałach, które znajdowały się poza moim zasięgiem. Z jakiegoś powodu, od kiedy przytyłem te kilka kilogramów i niesamowicie chciałem powrócić do dawnej zwinności prześladowały mnie myśli o łakociach. Podwieczorki nie wystarczały, jako że odmawiałem sobie najlepszych specjałów zadowalając się wyłącznie biszkoptami w owocowej galaretce, a później przez cały wieczór fantazjowałem o stole zastawionym ciastami i różnymi słodyczami.
Na głowie miałem jednak coś zupełnie innego i bynajmniej niewiążącego się z rozkoszą żołądka. Syriusz dał mi niewiele czasu na pogodzenie się z losem i ledwie dziś rano na tablicy ogłoszeń pojawiła się oficjalna informacja o Balu Walentynkowym, a on już gonił mnie do nauki tańca. Jakkolwiek niezadowolony, z ulgą przyjąłem uwagę, iż bal ma być balem przebierańców stylizowanym na czasy elżbietańsko-wiktoriańskie. Oznaczało to maskę zakrywającą twarz i brak kompletnego stroju, a więc mogłem z powodzeniem przestać się martwić faktem, że ktoś rozpozna mnie pląsającego w tłumie. Może nawet nie zdołałbym odnaleźć Zardi, a wtedy cały bal mógłbym spędzić objadając się, przebywając w towarzystwie przyjaciół i obserwując wszystko to, co działoby się w Wielkiej Sali.
- Auć, skup się, Remusie! Depczesz mi po palcach! – Syriusz puścił mnie i rozmasował stopę, którą przed chwilą bezdusznie zdeptałem. Biedny był zmuszony tańczyć bez butów, by nie dodawały mu tego centymetra wzrostu, gdyż i tak był trochę nazbyt wysoką „partnerką”.
- Wybacz, to przez piankowy deser.
- Jaki znowu piankowy deser?! – zmarszczył brwi chyba trochę się denerwując.
- A, nie! Nie, nic! Ale zjadłbym ciasto miodowe... – ledwie powróciłem myślami do świata realnego, a już odpływałem do tego pełnego rozkoszy jedzenia.
- A ja mam ochotę na pieczoną rybę. – Syriusz patrzył na mnie poważnie. – Pyszną słoną rybkę.
- Ale to nie pasuje do słodyczy!
- I właśnie o to chodzi. Masz skupić się na tańcu, a nie na jedzeniu. Zachowujesz się jak Peter. – obaj spojrzeliśmy na blondynka, który nie wiedząc nawet, o czym rozmawiamy zajęty był uzupełnianiem zaległości w notatkach i objadał się fasolkami wszystkich smaków, co jakiś czas wypluwając te gorsze na leżącą obok niego kartkę papieru. Nie podobał mi się ten obraz, ani tez porównanie, niestety chłopak miał całkowitą rację. Od pewnego czasu nie myślałem o niczym innym, jak tylko o słodyczach. Zupełnie jakbym musiał zająć czymś usta, by nie pozostawały bez przerwy zamknięte. Było mi z tym niedobrze, ale nie potrafiłem walczyć z pokusą. Nie byłem słaby, a jednak przegrywałem, gdy chodziło o słodycze.
- Będę pił więcej gorącej czekolady, wtedy zapomnę o innych łakociach. – stwierdziłem z powagą. – Ale... – spojrzałem ponownie na Petera. – Nie ma, ale. Naprawdę zastosuję się w końcu do własnych rad. – nie miałem nic złego na myśli, a jednak nie podobało mi się fakt, że mógłbym po pewnym czasie przypominać Pettigrew. Remus Lupin z brzuchem jak kafel. Nie, zdecydowanie nie! – Zabierzmy się za to tańczenie. – tym razem działałem już w pełni świadomie. Wziąłem głęboki oddech, złapałem Syriusza za dłoń, objąłem go w pasie i byłem gotowy.
Nigdy nie miałem zacięcia do tańca, nie rozumiałem go, ani za nim nie szalałem, ale coś niesamowitego było w tych klasycznych, które łączyły w sobie piękno, harmonię, bliskość, zaufanie. Nie potrafiłem dobrze opisać tego, co czułem, gdy mając blisko siebie Syriusza poruszałem się bardzo powoli śledząc ruchy własnych stóp. Bawiło mnie to w pewnym stopniu, chociaż bardzo chciałem podchodzić poważnie do wszystkiego, co robiłem. W ślimaczym tempie stawiałem kolejne kroczki, myliłem się i poprawiałem. Niestety nie zawsze zdołałem uniknąć nadepnięcia na palce Syriusza, który syczał i pojękiwał, ale już na mnie nie krzyczał. Dzielnie znosił wszystkie te tortury, a ja powoli zaczynałem pojmować, jak należy się poruszać, łapałem rytm i zaczynałem rozkoszować się chwilą. Nie było to łatwe, ale widać odkrywałem w sobie nowe talenty.
Głośne trzaśnięcie drzwiami wybiło mnie z rytmu, a tym samym nadepnąłem po raz setny na niechronioną niczym nogę kruczowłosego.
- Jestem padnięty! – warczenie Jamesa zagłuszyło jęk Syriusza. – Kto wymyślił łazienki prefektów?! To było okropne! Ona jest ogromna i zasyfiona, jakby w niej trole kąpali! Jestem pewny, że to McGonagall wpadła na pomysł ubrudzenia jej zanim mi przypadło w udziale jej szorowanie! Czuję się tak, jakbym już nigdy nie miał wyprostować pleców. Peter, jeśli jutro będziesz miał taką jak ja, umrzesz zanim uporasz się z połową. Sam ledwie zipie! O, Merlinie! – jego dłoń z plaśnięciem uderzyła o czoło. – Muszę napisać wypracowanie z eliksirów! – zaczął rzucać błagalne spojrzenia na boki starając się pochwycić nasze spojrzenia. Od razu, więc wróciłem do męczenia Syriusza swoim kiepskim tańcem. Wszystko byleby nie pomagać okularnikowi. Sam narobił sobie problemów, a teraz starał się podejść kogoś na litość.
- James, dobrze wiesz, że nikt nie ruszy nawet palcem żeby ci pomóc. – Sheva wziął na siebie ciężar konwersacji. – Ja poczytam książki, nawet, jeśli miałyby być nudne, Remus i Syriusz są zajęci kiwaniem się na boki, Peter ma swoje zadania. Zostałeś sam J. A więc do dzieła i przestań nas zadręczać sobą.
Kolejny trzask. Do pokoju wpadła McGonagall. Aż podskoczyłem, zaś ona musiała się nieźle zdziwić, kiedy zobaczyła mnie i Syriusza obejmujących się niemal i stojących na środku pokoju.
- Uczcie się dalej! – Sheva uratował nas swoją jasnością umysłu w tamtej chwili. Podsunął się bliżej i uderzył mnie w tyłek książką poganiając. – Nigdy nie nauczysz się tańczyć, jeśli będziesz się obijał. – zmusił mnie tym do ruchu, ale zupełnie nie byłem gotowy by pod presją bycia oglądanym, gdy przyklejałem się do swojego chłopaka, pokazywać się nauczycielce, która już kiedyś miała z nami do czynienia.
- Potter! – kobieta potrząsnęła się z zaskoczenia, może uwierzyła, a może po prostu nie chciała mieć z tym nic wspólnego. – To nazywasz wysprzątaną łazienką?! Naświniłeś, a nie wysprzątałeś!
- Nie prawda. – widziałem po minie chłopaka, że miał ochotę krzyczeć, ale powstrzymywał się. – Tam było tak brudno, jakby tam wieprze kąpano. Nic więcej nie mogłem zrobić. Dałem z siebie wszystko. Poza tym ja nie potrafię sprzątać bez magii. – patrzył nauczycielce w oczy. – Jestem czarodziejem, a nie mugolem. – chyba sam wyczuł, że przesadza, gdyż zmienił temat. – No i dlaczego w ogóle muszę robić to sam? Peter jest tak samo wszystkiemu winny, jak ja, więc niech mi pomaga. To niesprawiedliwe, że muszę wszystko robić sam.
- W takim razie, Potter... – nauczycielka syczała przez zęby i gdyby pozwoliła sobie na rozładowanie złości na pewno doszłoby do rękoczynów. Już od dłuższej chwili zamiast ćwiczyć stałem przy Blacku i Andrew obserwując napiętą sytuację między przyjacielem, a profesorką. – Pettigrew zajmie się łazienką, a ty będziesz przez najbliższe trzy miesiące pomagać Hagridowi! Nie interesuje mnie, co każe ci robić! Jutro zaraz po lekcjach widzę cię pod drzwiami wyjściowymi! – odwróciła się gwałtownie i chłodno spojrzała na mnie i chłopaków obok mnie. – Wstyd żeby chłopak w twoim wieku nie potrafił tańczyć! Zajmijcie się sobą! – wyszła, czemu ponownie towarzyszyło głośne trzaśnięcie drzwiami.
- Jakoś straciłem ochotę na zabawę... – mruknął Syriusz i padł ciężko na łóżko Shevy. Rozłożył ramiona i zamknął oczy. – Może jutro zajmiemy się tym na nowo. Teraz nie mam sił. Albo ta atmosfera wysysa ze mnie energię, albo McGonagall zamieniła się w dementora.
- Nie wytrzymam! – James nie dawał za wygraną mając teraz okazję denerwować się do woli. – Głupie babsko! Myśli, że jej wszystko wolno! Nie jestem sprzątaczką ani Domowym Skrzatem! Niech sama sobie czyści łazienkę! A teraz robi ze mnie gajowego! Już ja jej pokażę, na co mnie stać!

środa, 9 listopada 2011

Coś więcej

Jak tu nie kochać PKP? =3=


3 lutego
Byłem wściekły z powodu przymusowego stawienia się u McGonagall, która nie wydawała się specjalnie optymistycznie nastawiona, kiedy wraz z dwoma głównymi podejrzanymi o wczorajszy pokaz fajerwerków w Pokoju Wspólnym Gryffindoru pojawiłem się w jej gabinecie. Miałem wrażenie, że kobieta potrafi czytać w myślach, widzi moje wnętrzności, słyszy szybkie bicie serca. Nawet fakt, iż Syriusz czekał na mnie za drzwiami nie czynił obowiązku łatwiejszym. Dlaczego w ogóle kazała mi się zjawić wraz z Jamesem i Peterem w swoim gabinecie? Wziąłem głęboki, chociaż możliwie jak najcichszy oddech i otarłem spocone dłonie o materiał spodni. Gdybym miał jakiś wybór uciekłbym stąd, gdzie pieprz rośnie. Nienawidziłem przebywania w gabinetach wyjątkowo surowych profesorów.
- Andrew, pozwól bliżej na sekundkę. – surowe spojrzenie kobiety ześlizgnęło się z okularnika i blondynka, by spocząć na Shevie. Chłopak podszedł do niej trochę sztywno. Podobnie jak ja nie był pewny, czy nauczycielka wezwała go w sprawie wczorajszego incydentu, czy też miała mu do przekazania jakieś ważne informacje dotyczące coraz bliższego przeniesienia się do innej szkoły. Nie lubiłem sobie o tym przypominać, ale chyba powoli musiałem oswoić się z myślą, że w nowym roku zabraknie mojego ukochanego przyjaciela.
McGonagall podała Andrew plik kartek do wypełnienia ze smutnym uśmiechem na twarzy. Tak przynajmniej mi się wydawało.
- Tyle z mojej strony. Zostaw mnie teraz sam na sam z tą trójką i poproś Syriusza, by nie sapał tak w klamkę. Słyszę, jak dyszy przy dziurce od klucza.
- Nie dyszałem! – rozległo się jego wołanie zza drzwi i poczułem, że trochę się czerwienię wstydząc za swojego chłopaka.
Kobieta prychnęła subtelnie i rzuciła zaklęcie wyciszające na drzwi skinieniem dając znak Andrew by wyszedł z gabinetu. Zostałem, więc sam z McGonagall i dwojgiem przyjaciół, którym z pewnością miało się oberwać za wczorajsze szaleństwo.
Nauczycielka skinęła, tym razem na nas, więc zbliżyliśmy się do jej ciemnego biurka zasłanego książkami i pergaminem. Nie chciałbym oberwać ani jednym z jej ogromnych woluminów, które zapewne posłużyłyby jej za broń w razie potrzeby.
- Nie mam wątpliwości, że za całym wczorajszym zajściem stoicie wy. – zwróciła się do chłopaków. – Macie to wypisane na twarzach, niemal tak samo, jak wczoraj. – przypomniałem sobie nagle, iż na jej twarzy powinny widnieć ciemne smugi, których jednak nie było. Zastanawiałem się, co z nimi zrobiła, jak zamaskowała, jak usunęła, cokolwiek się z nimi stało. – Nie wątpię, Potter, że profesor Flitwick sam zajmie się ukaraniem cię za kradzież jego fajerwerków, więc ja zajmę się wczorajszym waszym wyczynem. Remusie. – tutaj zwróciła się do mnie, jednak mimo łagodnego tonu, jej oczy wyrażały to, co czuła. – Chcę cię prosić byś miał oko na Pottera. On jest niebezpieczny zarówno dla otoczenia, jak i dla samego siebie.
- To nie prawda! Hmpf... – jedno machnięcie różdżką i usta Jamesa zamknęły się same. Po minie chłopaka widziałem, że nie spodziewał się tego i mimo usilnych starań nie był w stanie otworzyć buzi.
- Tak, więc. Nie musisz chodzić za nim krok w krok, jednak wiem, że się przyjaźnicie i ufam, iż zdołasz wywrzeć na niego jakiś wpływ.
- Y, tak. Oczywiście, postaram się. – w myślach szalałem jednak z rozpaczy. Nie mogłem trafić gorzej!
- Dołącz do kolegów na zewnątrz w takim razie, a ja rozprawię się z tymi tutaj. – jej oczy zwęziły się niebezpiecznie, kiedy spoglądała na moich przyjaciół. Czmychnąłem, więc czym prędzej, a już za drzwiami oparłem się ciężko o ścianę. Sheva i Syriusz obskoczyli mnie chcąc wiedzieć, co się stało. Ochłonąłem, więc szybko i spojrzałem na nich żałośnie.
- Zrobiła ze mnie niańkę. – rzuciłem szeptem w obawie, iż nauczycielka mogłaby mnie usłyszeć przez drzwi. Dziś wydawała mi się najprawdziwszą wiedźmą, niemal wstrętnym potworem, który podszył się pod niewinną i wyłącznie wymagającą psorkę. Niestety było to raczej tylko płonne marzenie. To naprawdę była McGonagall, a ja musiałem wziąć odpowiedzialność za czyny przyjaciół na siebie. Zdecydowanie potrzebowałem całej masy dobrych wymówek, by móc się tłumaczyć, kiedy wyląduję na dywaniku z winy kolegów. – Mam mieć oko na Jamesa, a wiecie przecież, że to niemożliwe. Sam chciałbym czasami zaszaleć, a teraz mam na głowie wielki, denerwujący i nieznośny do granic problem!
- Zignoruj to. – Sheva uśmiechnął się do mnie ciepło. Przypomniał mi tym o swoim wyjeździe i czułem, że zbliża się do mnie wielkimi krokami zimowa depresja. Może powinienem zapobiec jej większą aktywnością, a może słodyczami?
- Nie masz się, czym przejmować. – Syriusz objął mnie korzystając z okazji, iż nikt nie był na tyle głupi by kręcić się dobrowolnie w koło drzwi gabinetu najsurowszej nauczycielki w szkole. – Ona wie z góry, że nie zdziałasz cudów, więc chciała pewnie nastraszyć chłopaków. Pewnie myślała, że Peter będzie rozsądniejszy, a James spokojniejszy mając twoje oczy na plecach. Wątpię, czy to cokolwiek da, ale próbować można. A teraz proponuję się stąd usunąć. Oni nie wyjdą stamtąd przez najbliższe trzy godziny, jestem tego pewny. Pomyślmy lepiej o tym, jak w tym roku spędzimy walentynki. – wyszczerzył się widząc moją przerażoną minę. Całkiem o tym zapomniałem! Nie byłem wielkim fanem tej „okazji”, jednak czasami lubiłem poczuć się wyjątkowy. Problem polegał na tym, że nie byłem dobry w odwzajemnianiu uczuć, które należy okazać w formie materialnego podarunku.
- Zrobiłbym ci skarpety na drutach, gdybym tylko potrafił dziergać. – mruknąłem odczuwając pierwsze niezadowolenie spowodowane zbliżającym się świętem zakochanych. Zazwyczaj nie wygłupialiśmy się z Syriuszem i zwyczajnie ignorowaliśmy tę okazję, nie mniej jednak w tym roku postanowiliśmy uczcić nasz mały związek.
- Lubię być zdecydowanie młodszym od Fabiena w takich chwilach. – Sheva wcisnął się pomiędzy mnie, a Blacka i złapał nas pod ramiona pociągając do przodu. – Jestem pewny, że dostanę masę upominków. Poza tym, na pewno będziemy mogli wybrać się wtedy do Hogsmeade. Miodowe Królestwo będzie opływać w czekoladzie. Obiło mi się także o uszy, że dyrektor pragnie zorganizować jakiś Bal z tej okazji. Będą WSZYSCY nauczyciele. – zaznaczył bardzo wymownie, co zmusiło mój umysł do pracy. Dlaczego tak ważne było, żeby każdy nauczyciel się pojawił...
- Ah! – oświeciło mnie. – Astronomia!
- Dokładnie, Remusie. Nawet on będzie obecny, a to znaczy, że będziemy mieli okazję go zobaczyć. A tak naprawdę, to był głupi pomysł Michaela, na który przystał Dumbledore. Michael chce ubrać Gabriela w suknię balową i chwalić się nim przed wszystkimi, więc organizuje to do spółki z dyrektorem. Niedługo powinna pojawić się oficjalna informacja, więc wyczekujcie na nią.
Poczułem na sobie spojrzenie Syriusza, więc odpowiedziałem na nie najchłodniej, jak tylko się dało. Już ja dobrze wiedziałem, jaka myśl zaświtała mu w głowie i nie miałem najmniejszej ochoty na to przystawać.
- Nie lubię takich okazji. Nie potrafię tańczyć. – rzuciłem by zmienić temat nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Nie chciałem, by nagle Sheva pojął, co przyszło do głowy Syriuszowi, ponieważ i on mógł wtedy być przeciwko mnie.
- My tam idziemy się najeść, Remi. Ale w sumie wszyscy jesteśmy winni Zardi jeden taniec, tak na podziękowanie za całą jej pomoc. Bez niej nie miałbym tak kwitnących przyjaciół. – Andrew wyszczerzył się szczęśliwy. – Syri nauczy cię wszystkiego.
Tego właśnie się obawiałem, chociaż nie wiem, czego bardziej uczącego mnie kruczowłosego, czy faktu, iż będę zmuszony pląsać po Wielkiej Sali. Zardi nie była z pewnością wymagającą partnerką i śmiałem wątpić, czy wie cokolwiek o tańcu, więc spodziewałem się wielkiej kompromitacji.
- Niech będzie. – westchnąłem. – Już nie mogę się doczekać. – rzuciłem ironicznie mając przed oczyma obraz, jaki stworzymy z dziewczyną kiwając się na boki i podskakując, przy naszych umiejętnościach i talencie.