piątek, 30 grudnia 2011

Trzeba jakoś żyć...

Udanego Sylwestra, Kochani! I cudownego Nowego Roku! Mam nadzieję, że wytrzymacie ze mną jeszcze troszeczkę i zostaniecie ze mną na kolejny już rok! Oby był lepszy niż dotychczasowy!


29 lutego
- Robi się coraz piękniejszy, prawda?
Niemal wyplułem batonik, który przeżuwałem, kiedy usłyszałem komentarz Jamesa dotyczący Severusa. Nie był to temat rozmowy najstosowniejszy podczas śniadania, ale Potter nigdy nie słynął z dobrego wyczucia czasu. Wobec niego należało być wyrozumiałym, gdyż jego bardzo spóźniony rozwój umysłowy nie był jego winą. Ot, taki już się urodził – głupi.
- No, sami popatrzcie. Z każdym tygodniem robi się wspanialszy. Zaczynał od nieopierzonego kurczaka, a teraz już jest barwnym kogutem.
- Mi przypomina kruka... – Sheva skrzywił się. – J., jesteś pewny, że te okulary są właściwe dla twojej wady wzroku? Wiesz, może ktoś coś pomieszał i problem wzrokowy rzucił się także na mózg? Nie znam się na tym, ale może tak się da. Ślepy, głupi – Potter z niespodzianką.
Nie musiałem przyglądać się specjalnie Severusowi by wiedzieć, o czym mówi Andrew. Chłopak dorównywał mi wzrostem, ale był ode mnie szczuplejszy, jego twarz nabrała poważniejszego wyrazu, usta wykrzywiały się w pełnym ironii grymasie. Blady, niemal biały miał ciemne cienie pod oczyma czarnymi jak wnętrze bardzo głębokiej studni. Palce chłopaka były długie i chude, wystawały zza rękawów przydługiej szaty niczym szpony. Ciężko było mi określić, czy naprawdę się zmienił, czy może zawsze był taki.
- Zmieńmy temat, bo to nie ma najmniejszego sensu. – Syriusz rozmasował palcami nasadę nosa. – Denerwujecie mnie. Smarkelus to nasz wróg, a nie mam zamiaru z wami o tym dyskutować. Ah, jaki pyszny pasztecik! – podniósł na widelcu kawałek potrawy. – Ymm, ymm. Yum! Pychota. – patrząc na nas wymownie włożył pasztecik do ust. – Nie chcecie rozmawiać o pasztecikach? To może o paróweczkach, jajecznicy? Herbata?
- Po prostu się nie znacie! – J. dopił swój sok do końca i poprawił okulary na nosie. – A skoro się nie znacie to nie mam czasu rozmawiać z wami o czymś tak ważnym. Z resztą wzywają mnie obowiązki. Muszę podlizać się Slughornowi jeśli chce poprawić swoje oceny z eliksirów. Coś wspominał o sprzątaniu magazynu, więc mu pomogę.
- Wiesz, że to nieuczciwe? – ja nigdy nie posunąłbym się do czegoś takiego by moje wyniki z eliksirów były lepsze. Oczywiście zawsze chciałem być prymusem, ale na pewno nie za taką cenę. To było nie fair wobec innych, którzy uczyli się całymi godzinami.
- Każdy ma swoje własne sposoby, nie uważasz? Jedni się uczą, inni kombinują. Ja idę z duchem czasu. – okularnik wzruszył ramionami i uśmiechnięty niemal podskakując pożegnał się z nami.
Nie doszedł nawet do drzwi, kiedy wrócił do nas. Widocznie dopiero teraz dotarło do niego, że nauczyciel eliksirów nadal siedzi przy stole i nie planuje zbyt szybko od niego odejść.
- Patrzcie, kto się ruszył z miejsca. – Sheva subtelnie skinął głową w odpowiednią stronę. Dwóch starszych chłopaków właśnie wychodziło wspólnie z Wielkiej Sali. Wysoki Krukon szeptał coś konspiracyjnie do niższego Puchona. Zabawne, że potrafiliśmy o nich czasami zapominać, mimo że naprawdę nas intrygowali. Zawsze, kiedy słyszeliśmy ich rozmowy opierały się one na kłótniach, wydawali się rywalizować ze sobą pod każdym względem, a jednak trzymali się razem, dzielili wspólne zainteresowanie niebem i najpewniej, jako jedyni znali tajemnicę nauczyciela astronomii.
- Chyba nie chcesz ich teraz śledzić? – Peter rzucił długie, błagalne spojrzenie na swój talerz z trzema bułeczkami nadziewanymi wiśniami i oblizał się, jakby miała to być ostatnia rzecz, jaką dziś zrobi.
- Wszyscy nie zmieścimy się pod peleryną Jamesa. Masz ją przy sobie, nie? – zielonooki pomyszkował pod stołem i uśmiechnięty skinął głową – Dobrze. Idę ja i... Remus? – chłopak spojrzał niepewnie na Syriusza.
- Zawsze jesteś ty i Remus. Ale niech będzie. W sumie to chyba najlepsze rozwiązanie. Idziecie razem. I gazu, bo ich zgubicie. – uśmiechał się przyjemnie naprawdę nie mając nam za złe, że zazwyczaj trzymamy się razem. Chyba wyczuwał zbliżający się koniec naszego dotychczasowego życia szkolnego, a może to ja chciałem za wszelką cenę usprawiedliwić każde jego zachowanie?
- Dziękuję. – uśmiechnąłem się do chłopaka i wstałem od stołu razem z Andrew, który nagle dorobił się okrągłego brzuszka. Zostawiliśmy, więc przyjaciół i powoli, niespiesznie, chociaż kosztowało nas to wiele energii, zbliżaliśmy się do wyjścia. Nie mieliśmy szans na odszukanie chłopaków, jeśli udali się w inne miejsce niż pod gabinet nauczyciela astronomii. Nie znaliśmy ich przecież osobiście, więc nie mieliśmy zielonego pojęcia, gdzie mogą się spotykać.
Sheva wyciągnął spod swetra pelerynę i zarzucił ją na nas. Dziwnie się czułem mając świadomość, że chociaż my widzimy siebie wzajemnie to dla osób „z zewnątrz” byliśmy zupełnie niewidoczni.
Dreptaliśmy cicho w stronę znanego nam już pokoju i naprawdę zaskoczył mnie fakt, iż za jednym z zakrętów niemal wpadliśmy na bardzo wolno podsuwających się do przodu dwóch kolegów. Byli zajęci cichą rozmową i nawet ja z moim wspaniałym słuchem mogłem dosłyszeć wyłącznie pojedyncze słowa, z których i tak nic nie pojmowałem. Zdołałem tylko dostrzec jakieś małe laleczki trzymane przez nich w rękach i domyśliłem się, że chodziło tu o voodoo. Najwidoczniej coś kombinowali i nauczyciel astronomii musiał być w to zamieszany skoro podążali w stronę jego gabinetu, a drzwi do niego były uchylone, jak zdołałem zauważyć z daleka. Czasami byłem sobie wdzięczny za wyczulone wilcze zmysły, chociaż nie robiłem z nich użytku i zawodziły mnie coraz to częściej.
Liczyliśmy na to, że zdołamy coś szybciutko dostrzec, kiedy chłopcy otwierali szerzej drzwi wchodząc do gabinetu, ale jak zwykle obecny był tam wyłącznie motyl.
- On musi być animagiem. – szepnąłem do ucha Andrew czując jak jego włosy gryzą mnie w nos. – Musimy przeszukać listę nazwisk wszystkich animagów. Może jakimś cudem znajdziemy tam zdjęcie.
- Myślisz, że to możliwe? – drzwi zatrzasnęły się nam przed nosem. Całe szczęście, że nie pchaliśmy się do środka, bo na pewno nie zdążylibyśmy się przecisnąć. Dostalibyśmy w nos.
- Myślę, że czas się zbierać i zdjąć pelerynę. Nie chcę żeby ktoś przypadkiem mnie zabił.
- Coś w tym jest. – skinął głową i rzucił okiem na wszystko w koło. Następnie jednym płynnym ruchem zdjął z nas magiczny materiał i w miarę sprawnie złożył chowając pod sweter.
- A więc kierunek biblioteka? Tylko dajmy znać chłopakom żeby wiedzieli, gdzie jesteśmy. Syriusz na pewno będzie się martwił.
- Nic dziwnego. Jest zazdrosny. Wie, co nas łączy, ale i tak jest zazdrosny. Ciężko to wyjaśnić... Nawet nie wiem, czy ja czuję coś podobnego, kiedy chodzi o Fabiena, czy nie. A z resztą, uczucia nigdy nie są do końca jasne. Zajmijmy się tymi dwoma i nauczycielem zamiast rozważać plusy, minusy i inne dziwadła.
- W sumie będzie nam lżej, jeśli o tym zapomnimy. – zgodziłem się z przyjacielem. – Ja idę do Syriusza, a ty szukaj już książki. Wezmę pelerynę. – wyciągnąłem dłoń, na której spoczął bardzo delikatny i lekki materiał. Ukryłem go pod swoimi ubraniami, co sprawiło, że teraz to ja wydawałem się cierpieć na nadwagę. – To poniżające. – skwitowałem słysząc chichot Andrew. Wzruszyłem, więc ramionami zapewniając samego siebie, że to nic wielkiego i udając całkowicie niewinnego ruszyłem w kierunku najbliższych schodów. Liczyłem na to, że Syri zechce razem ze mną i Shevą poszukać czegoś istotnego nie dąsając się o nic. W końcu nie mogłem wyobrazić sobie lepszej scenerii dla naszych spotkań niż biblioteka pełna książek. Może trochę przesadzałem na nowo odczuwając wielkie uczucie, jakie żywiłem do Syriusza, co było zawstydzające, ale liczyłem na to, iż znajdę lek, który pomoże mi się uspokoić.
- Oszalałeś Remusie. Za dużo słodkiego i Blacka. Widać to mieszanka wybuchowa. – powiedziałem do siebie, kiedy miałem pewność, że nikt mnie nie usłyszy poza mną samym.

środa, 28 grudnia 2011

Kartka z pamiętnika CLVIII - Michael Nedved

Czasami moje fantazje zaskakiwały nawet mnie samego. Nigdynie wiedziałem, co zacznie mnie kręcić w danym momencie, co przyjdzie mi dogłowy by pozostać w niej na stałe. Jedno za to nigdy się nie zmieniało –Gabriel był przyczyną wszystkich moich radości i problemów, to od niegouzależnione były moje marzenia, sny i erotyczne pragnienia. Miałem jednak bujnąwyobraźnię i z tego właśnie powodu czasami miałem ochotę na Gabriela w strojuksiężniczki, innym razem na eleganckiego księcia lub całkiem nagiego kochanka.Bez niego moje życie byłoby nudne, może nawet beznadziejne i nic nieznaczące.Kochałem go jak nikogo innego i miałem ochotę podarować mu cały świat.
Dziś nie potrafiłem przestać myśleć o przyszłości. Na pewno mieliśmy przecieżmieszkać razem, dzielić się obowiązkami, rozpieszczać jeden drugiego. Niemiałem wątpliwości, że mój Gabriel znajdzie pracę w Ministerstwie, będziewychodził rano i wracał po południu, zaś ja zadbam wieczorem o odpowiedniądawkę ćwiczeń, by chłopak utrzymał swoją stałą wagę.
Poza tym niewątpliwie obaj się zestarzejemy i to zaczynało mnie kręcić.Będziemy parą czterdziestoletnich, pełnych życia i chęci do igraszek kochanków.Próbowałem nawet wyobrazić sobie Gabriela, jako mężczyznę o twarzy subtelniepoznaczonej zmarszczkami, ale nadal niemożliwie przystojnego, idealniezbudowanego, szczupłego, zadbanego, pełnego młodzieńczej energii.
- Czemu się tak sprośnie uśmiechasz? – Rica dosiadł się do mnie wciskając swójzgrabny tyłeczek między moje uda. Złapał mnie za nadgarstki i skrzyżował mojeręce na swoim brzuchu. – Wyglądasz jak stary zbereźnik. – rozpierając sięwygodnie oparł plecy o moją pierś.
- Jestem starym zbereźnikiem. Chociaż, może raczej młodym, ale o starościmyślałem. – postanowiłem się pochwalić kładąc głowę na ramieniu chłopaka.Wąchałem jego szyję, włosy na karku, napawałem się ciepłem jego ciała. –Fantazjowałem o nas w przyszłości. Wiesz, kiedy będziemy panami w kwieciewieku. Pierwsze siwe włosy, zmarszczki pod oczyma, przy ustach. Nawet nie wieszjak mnie to będzie kręcić.
- Czyżbyś przerzucił się na staruszków? – ścisnął moje udo wbijając w nie palcei specjalnie przesunął pośladki w tył naciskając nimi na moje krocze. Jeślichciał mnie podniecić to był na dobrej drodze.
- Na nic się nie przerzuciłem. Jesteś tylko ty i zawsze będziesz tylko ty. –byłem pewny siebie i to nigdy nie miało się zmienić, podobnie jak moja miłośćdo Gabriela. – Starszy atrakcyjny pan o ujmującym charakterze i zniewalającymuśmiechu. Nie potrafiłbym ci się oprzeć nawet gdyby ktoś cię zaczarował teraz,w tej chwili.
- Może, więc powinniśmy wykorzystać okazję, że nie jestem zaczarowany i jestemw stanie zmusić swoje ciało do wysiłku? – Gabriel zaskoczył mnie swoimkomentarzem. Widać zgłodniał i tylko ja mogłem zaspokoić jego pragnienia. Byłemna to gotowy, co musiał poczuć na swoim krzyżu. Tym bardziej, kiedy masowałmoje krocze sobą kręcąc się na wszystkie możliwe strony, poprawiając się, jakbymiał zaraz zjechać z łóżka. – Za dużo się ostatnimi czasy uczyłem i teraz niewiem, co właściwie powinienem robić. To, dlatego mam ochotę odnaleźć drogę wciemności idąc za moim przewodnikiem.
- Brzmi jakbym miał ci przyświecać jajkami. – pozwoliłem sobie na sprośnykomentarz, ale nie byłem w stanie się powstrzymać. Naprawdę było to moimpierwszym skojarzeniem.
- Jesteś okropny. – Gabriel odwrócił się, uderzył mnie lekko w głowę ipocałował czule. – Chyba zbyt długo dałem na siebie czekać. A przecież tyzajmiesz się naszą przyszłością. Nie powinienem się niczym martwić mająctakiego mężczyznę...
- Ty czegoś chcesz. – teraz nie miałem żadnych wątpliwości. Gabriel rzadko byłdla mnie aż tak miły, a już zbyt duża ilość pochlebstw na kilometr zalatywałapodstępem.
Pozostałem nieczuły na jego błagalne spojrzenia, maślany wzrok, słodkieusteczka. Ta bestia była najbardziej niebezpieczna, kiedy była nadzwyczajniemiła.
- Czegoś. – chłopak przytaknął pokazując rząd bielutkich ząbków. – Ale tymzajmiemy się później. Teraz chcę żebyś wyssał ze mnie wszystkie zmartwienia. –z tymi słowy pchnął mnie na łóżko i zasiadł bezczelnie na mojej piersi. – Tutajjest twoje miejsce, więc bądź dzisiaj wyjątkowo grzeczny. – powoli rozpiąłspodnie, a ja nie potrafiłem oderwać wzroku od jego krocza. Rzadko miałemokazję podziwiać takie widoczki toteż starałem się nie tracić ani odrobiny ztego przedstawienia. Kusiło mnie by sięgnąć do jego pośladków, przyciągnąć gobliżej, wziąć w usta i ssać zapamiętale by nie mógł powiedzieć, że się niestaram. W tej chwili nie zastanawiałem się nad tym, z jaką prośbą przyszedł domnie kochanek. Tym będę martwił się po seksie! Teraz należało zaspokoić dwawygłodniałe samce.
Gabriel zsunął z siebie spodnie, następnie to samo uczynił z bieliznąmaltretując przy tym moje ciało, gdy kręcił się, zmieniał pozycję, a nawetocierał o moje krocze. W końcu jednak był całkowicie nagi, a ja pragnąłempołknąć go w całości. On nie zwracał jednak uwagi na moje wygłodniałespojrzenia. Odwrócił się tyłem i dobrał do mojego krocza. Nie widziałem przytym nic, a jedynie czułem jego chłodne palce na moim członku, gorący oddech, apóźniej języczek oblizujący główkę penisa. Mogłem tylko westchnąć, jako żechłopak nie udostępnił mi swojego ciała. Wypiął się dopiero, kiedy zacząłemwzdychać głośno.
Oblizałem wargi, jakbym spędził dobre kilka dni na pustyni bez kropli wody, ateraz miał przed sobą trzy studnie i nie wiedział, od której zacząć. Z ulgąprzyjąłem jednak fakt, że Gabriel miał tylko jeden członek i to właśnie na nimzamknąłem usta ssąc powoli, ale dokładnie. Sunąłem wargami w dół i w górę,palcami przytrzymywałem trzon by moja zdobyć stała pewnie w jednym miejscu.Palcami drugiej dłoni zacząłem masować idealne jądra, przez co Rica zajęczał iwypiął się bardziej. Jego tyłeczek był balsamem dla moich oczu i żałowałem, iżnie posiadam dodatkowej pary rąk.
Ku swojej uciesze, a niezadowoleniu kochanka zmieniłem obiekt zainteresowaniana drobną, ale za to zgrabną dziurkę między cudownymi pośladkami chłopaka.Językiem rozprowadziłem ślinę po tej części spragnionego ciała i rozpocząłemserię subtelnych pieszczot począwszy od głaskania, a kończąc na zaaplikowaniupalców. Widok był zniewalający i sprawiał, że omal nie doszedłem w ustachukochanego.
- Myślę, że wystarczy tego dobrego. – mruknąłem poklepując wypięte półkule. –Tutaj jestem bardziej potrzebny niż w tych słodkich usteczkach, więc zadowolęje swoim językiem.
Wystarczyło, że usiadłem, a Gabriel już przywarł swoimi wargami do moich. Jegopośladki zawisły obiecująco nisko nad moją męskością, więc przytrzymałem ją,gdy on rozsuwał te jasne policzki wpuszczając mnie do środka siebie.
To był raj. Mój członek powoli wsuwał się w gorącą, miękką dziurkę, jak smokwracający do swojej groty, gdzie mógł do woli pożerać niewinne dziewice.
Zamruczałem w usta chłopaka i wsunąłem w nie język pozwalając mu przyssać siędo niego. Sam nie wiem, który z nas otrzymywał więcej i był bardziejpodniecony. Ja niemal rozpływałem się wewnątrz tego ciała, które zaciskało sięna mnie zachłannie, jakby nigdy nie planowało mnie wypuścić.
- Mój ukochany. – westchnąłem, gdy miałem ku temu okazję, ale już w chwilępóźniej zostałem zakneblowany wargami Gabriela, któremu mało było pocałunków.
Jego biodra sprawnie podnosiły się i opadały, gdy ja wypychałem swoje w górę iopuszczałem w dół w tym samym rytmie, przez co rozkosz była większa. Palcechłopaka maltretowały moje plecy wbijając się w nie. Zasłuchany w nasze wspólnejęki zostałem pochłonięty przez namiętność. Płonąłem cały, czułem potspływający po skórze, jak zaczarowany poruszałem się możliwie najszybciej,wchodziłem możliwie najgłębiej.
I nagle Gabriel wygiął się w łuk, a jego członek mocno naparł na mój brzuch, októry do tej pory się ocierał. Jego wnętrze stało się tak ciasne, że niemalsiłą wycisnęło ze mnie soki. Drżałem cały, kiedy nasienie wypływało ze mnieprosto w chętną pupkę Gabriela.
- Pomożesz mi przy pewnym projekcie na transmutację. – wyszeptał mi w uchozmęczony. Jego pot mieszał się z moim, kiedy przytuleni do siebie łapaliśmyoddech. – Będę na tobie eksperymentował.,
- Hę? – nie mogłem uwierzyć, że właśnie do tego postanowił mnie wykorzystać izwabił przyjemnościami cielesnymi.
- Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. – pocałował mnie w ucho rozbawiony.

niedziela, 25 grudnia 2011

Udało się

26 lutego
Zamknąłem oczy, zacisnąłem dłonie w pięści w ciszy modliłem się, sam nie wiem,do kogo, o szczęście dla Syriusza. Czas naglił, dlatego chłopak musiał przejśćtest razem z innymi osobami, które chciały zostać ścigającymi. W ostatecznymrozrachunku było to piętnaście chętnych osób, które podzielono w grupki trzyosobowe. Mieli grać przeciwko podstawowemu składowi pokazując wszystkie swojeatuty, takie jak praca w grupie, umiejętność omijania tłuczka, a także celność.Osoba, która przejdzie pomyślnie test, a także zostanie zaakceptowana przezcałą drużynę miała zasilić reprezentujący Gryffindor skład.
Trybuny były pełne gapiów, którym pozwolono uczestniczyć w kwalifikacjach. Totakże miało swój cel, gdyż kandydaci musieli być w stanie grać w trudnych warunkach,na oczach ludzi, pośród wrzawy, tłumów, wiwatów, czy gwizdów. Każdy detal byłistotny, kiedy w grę wchodził puchar Hogwartu.
Z tego właśnie powodu porzuciłem swoje książki i nie interesując się nimispecjalnie pognałem na boisko zasiadając w możliwie najlepszym miejscu. Mójchłopak miał dać z siebie wszystko, a więc musiałem to widzieć, by mu późniejpogratulować, bądź pocieszać go w razie porażki, co wydawało mi się małoprawdopodobne. Przecież mój Syriusz był najlepszym z możliwych kandydatów! Byłemtego pewny, ale i tak denerwowałem się potwornie.
- Spokojnie, da sobie radę. – Sheva położył dłoń na moich palcach, uśmiechnąłsię figlarnie. – To Syriusz, na niego nie ma mocnych. Poza tym będzie chciałpopisać się przed tobą... Chociaż nie. To raczej nie ma na niego wpływu. Toprofesjonalista, zaufaj mi.
- Byleby miał po wszystkim komplet zębów. – westchnąłem wpatrując się wstojącego na środku boiska Blacka. Chłopak miał w ręce miotłę, włosy upiął wtył pożyczonymi od Zardi spinkami z misiaczkami, motylkami i inną słodyczą.Biedak dopiero teraz uzmysłowił sobie, że powinien zaopatrzyć się w kilkanajzwyklejszych wsuwek. Przynajmniej wiedziałem, co powinienem dać mu wprezencie, nawet bez okazji.
- Zaczyna się! – Peter podskoczył na krześle i założył swoje dziwne okulary owłaściwościach lornetki. Zapewne również zaopatrzyłbym się w takie, gdyby niefakt, że wyglądały potwornie i lepiej było trzymać się z daleka od podobniekompromitujących przedmiotów.
Serce zabiło mi gwałtownie bardzo szybko. Zagryzłem zęby na wardze i odszukałemwzrokiem Syriusza, który siedział już na miotle. Jego grupa miała pierwszeństwototeż nie miałem specjalnego porównania. Ufałem jednak, że będzie najlepszy inie popełni żadnego błędu.
Z nerwów zapominałem o śledzeniu tego, co działo się na boisku. Kilka razyzapatrzyłem się nawet w swoje dłonie i dopiero po chwili odzyskiwałem przytomność.W pewnej chwili stwierdziłem nawet, że mój Syri skończył, a ja nie miałempojęcia jak wypadł! Ogłupiały spoglądałem to w prawo, to w lewo szukającchociażby śladu po kruczowłosym.
- Y, jak mu poszło? – dźgnąłem Shevę między biodra błagalnie się uśmiechając.Było mi wstyd, że dałem się tak zjeść nie swojej tremie. Przecież to nie jamiałem grać, nie ja miałem się starać, a jednak nawet, jako widz zawiodłem.
- Był świetny, ale teraz jeszcze nie może do nas podejść. Po wszystkim będzieszmógł go wyściskać i nagradzać. Na pewno dostał się do drużyny. Pokazał klasę. –wsunął dłoń w moje włosy i nie wątpiłem, że zrobił ze mnie potwora, kiedy tak mierzwiłje bez wytchnienia. – Za bardzo się tym wszystkim przejmujesz.
- Tak, wiem. – westchnąłem głośno, przetarłem dłonią twarz. Albo to japrzesadzałem, albo miałem za dużo na głowie. Stawiałem na to pierwsze, ponieważnie nawykłem do stresujących sytuacji, co w przypadku wilkołaka uczęszczającegodo szkoły było chyba wyjątkowo dziwne.
- Musisz znaleźć sposób na rozładowywanie emocji. Jakikolwiek. Tylko taki,który nie będzie się kłócił z twoim charakterem.
- Pomyślę o tym, kiedy już będzie po wszystkim. – zacisnąłem palce na jegodłoni i zastanawiałem się, czy nie jestem trochę zbyt nachalny i dziecinny. Wkońcu miałem wrażenie, że tylko ja jeden nijak nie radzę sobie z problemami,które na dobrą sprawę sam tworzyłem.
- Już po wszystkim, patrzcie! – i tym razem to Peter relacjonował najważniejszewydarzenia na boisku. Podziwiałem go za to, że potrafił zachowywać zimną krew iodseparować się od naszych problemów, kiedy tylko miał na to ochotę. Może nawetnie wiedział, co się dzieje zamknięty w swoim własnym świecie? Nie byłemekspertem od profilu psychologicznego Petera Pettigrew.
Z moich pobieżnych obserwacji wynikało, że Syriusz naprawdę mógł dostać się dodrużyny, ale by mieć pewność musiałem usłyszeć to z jego ust. Nie usiedziałemna miejscu. Wstałem z miejsca i przecisnąłem się do schodów, którymi zszedłem ztrybun. Ryłem butem dziurę w ziemi czekając na Blacka. Chyba naprawdę miałemogromny problem z nerwami.
Mocny uścisk chłodnej dłoni na moim nadgarstku przywrócił mi zdrowy rozsądek.Podniosłem wzrok ze swojego ubłoconego buta na szarą głębię roześmianych oczu.
- Chodź szybko, zanim ktokolwiek zechce mi gratulować. – Syriusz pociągnął mnieza sobą. Początkowo musiało mu być ciężko, gdyż mimowolnie stawiałem opór, alekiedy tylko trybiki w mojej głowie zaczęły pracować szybciej ruszyłem bardziejprzytomny z miejsca.
- Więc udało ci się?! – czułem narastające we mnie podniecenie. Znałemodpowiedź, ale i tak musiałem usłyszeć ją zamkniętą w dosłownych słowach.
- Tak. Nie wiem, jak tego dokonałem, ale dostałem się. – pokazał białe zęby wolśniewającym uśmiechu. Jakimś cudem w zaskakującym tempie dotarliśmy doschodów zamku i przekroczyliśmy jego próg. – Teraz mam nadzieję na małą nagrodęi oczekuję, że ją otrzymam. – stał się bardzo pewny siebie i niemal buńczuczny.Na swój sposób było to słodkie.
Rozejrzałem się, więc pospiesznie i nie zauważając żadnych ciekawskich osóbdałem mu szybkiego buziaka w policzek. Nie mogłem zmusić się do niczego więcejstojąc na samym środków głównego korytarza. Tym bardziej, że właśnie słyszałemśmiechy i rozmowy uczniów nadchodzących zza rogu.
- Dam ci więcej trochę później. Kiedy będziemy sami. – obiecałem cicho. Może zpowodu zawstydzenia, a może tylko, dlatego, że nie chciałem by ktokolwiek pozaBlackiem słyszał moje słowa? Nie wnikałem w szczegóły, by nie pogrążyć samegosiebie przed sobą samym.
Udając obojętność ruszyłem swobodnym krokiem w stronę schodów. Chciałem jużznaleźć się w pokoju by dać upust swoim emocjom, podnieceniu spowodowanegoradości, wykrzyczeć się do woli, nacieszyć sukcesem Syriusza.
Chłopak dogonił mnie i klepnął w pośladki wymijając. Śmiał się, jak dziecko naGwiazdkę. Dobrze, że nie skakał jeszcze z radości, a bardzo możliwe, iż miał tojeszcze w planach.
- Dziś dostałem się do drużyny, więc nie oczekuję niczego wielkiego, ale jeśliwygramy mecz... – zwiesił głos świdrując mnie zalotnym spojrzeniem. – Wtedybędę chciał coś wielkiego. Dotykanie, całowanie i może jakieś dodatkowepieszczoty. Pomyślę nad tym jeszcze.
- Chyba niepotrzebnie tak się przejmowałem tym wszystkim. – mruknąłem głośnowydymając usta w dzióbek. – Ktoś powinien ci utrzeć nosa, zamiast dostarczaćpowodów do dumy. Napuchniesz od niej, jak balon! Zobaczysz! A ja nie mamzamiaru trzymać mojego chłopaka na sznurku i uważać żeby nie zahaczał ożyrandole, czy też sufit. Zamiast tego przebiję cię wbijając igłę w tyłek ibędzie po kłopocie.
- No, no. – Syri zatrzymał się i siląc na powagę zaczął mi grozić palcem. – Nieładnie tak straszyć dzisiejszego zwycięscy? Co z moją nagrodą na osobności, co?
- Zmieniłem zdanie. Nie dostaniesz nic! – oczywiście nieudolnie kłamałem. Wdalszym ciągu byłem z niego dumny i jego zbytnia pewność siebie nie mogła tegozmienić. Moją największą słabością był nie, kto inny, jak Syriusz Black igdybym teraz miał zdecydować, co jest mi niezbędne do życia nie wymieniłbym aniksiążek, ani słodyczy, a jedynie mojego chłopaka.

piątek, 23 grudnia 2011

Kartka z pamiętnika - Christmas Special Edition

WESOŁYCH ŚWIĄT, KOCHANI! SPEŁNIENIA MARZEŃ, GWIAZDKI Z NIEBA, YAOICA, YAOICA I JESZCZE WIĘCEJ YAOICA! DZIECIĘCEJ SŁODYCZY, JAK NAJMNIEJ ANGSTÓW, MASY ROMANTYZMU I SAMYCH BISHONENÓW W ŻYCIU!

 

 

 

Miś Nathaniela:
Czasami nawet przez moją wypchaną pluszem głowę przetaczało się pytanie: „Dlaczego Nathaniel mnie potrzebuje skoro ma tak kochających rodziców i wujków, którzy go uwielbiają?”. Dziś kolejny raz zastanawiałem się, co takiego robię trzymany za łapkę przez chłopca, kiedy w salonie naszego nowego domu spędzaliśmy Święta.
Rodzice Nathaniela uznali, że mieszkanie, które zajmowali do tej pory jest zbyt małe by mój właściciel mógł się należycie cieszyć dzieciństwem i z tego właśnie powodu kupili przytulny domek, a tym samym powiększyli swój niewielki sklep. Nawet ja zauważyłem, iż był to strzał w dziesiątkę. Nathaniel mimo upływu trzech miesięcy nadal był zafascynowany nowym otoczeniem i niejednokrotnie musiałem brać długie kąpiele po jego wyprawach odkrywczych do najróżniejszych zakątków domu.
Dziś za to nie musiałem obawiać się żadnych niebezpiecznych przygód. Był drugi dzień Świąt i z tej też okazji spędzaliśmy czas w rodzinnym gronie, na które składali się: rodzice, Nathaniel, ja, ukochany wujek Oliver, przerażający wujek Reijel, zawsze wesoły i skory do rozpieszczania wujek Fabien i wujek Andrew, o którym niewiele mogłem powiedzieć. Wszyscy, wraz z rodzicami mojego właściciela, siedzieli przy stole rozmawiając. Ja i Nathaniel byliśmy przez ostatnie kilkanaście minut zajęci rozpakowywaniem licznych prezentów, jakie otrzymał mój pan. Teraz za to ze spokojem wróciliśmy do gości.
Nathaniel wyraźnie zadowolony lekko chwiejnie przeszedł przez pokój, a jego spojrzenie padło na najbardziej uwielbianego z jego wujków. Zatrzymał się jednak nagle i spojrzał na siedzącego obok „potwora”. Wycofał się pospiesznie i spróbował podejść z drugiej strony stołu, ale i tutaj dosięgło go ostre spojrzenie. Zrezygnowany chłopiec poczłapał, więc na swoje miejsce u boku tatusia. Chyba żałował, że chcąc postawić na swoim zrezygnował z podwyższonego krzesła, które kiedyś kupiono specjalnie dla niego. Teraz nie widział nic poza świątecznym obrusem. Posadził mnie sobie na kolankach i wił się jak piskorz chcąc widzieć rozmawiających ze sobą ludzi, niestety nie był w stanie zrobić nic.
Tatuś dostrzegł jego nieudolne starania i uśmiechając się bardzo ciepło wziął mojego właściciela na swoje kolana, dzięki czemu obaj z Nathanielem widzieliśmy teraz zdecydowanie więcej. Najwidoczniej trzeba było skorzystać z pomocy, skoro samemu było się w dalszym ciągu zbyt malutkim.
- Tatusiu. – chłopiec uniósł głowę w górę, a jego zakłopotane spojrzenie spotkało się z pełnym czułości wzrokiem tatusia. – Ja chcę moje krzesełko. – wyszeptał konspiracyjnie, chociaż i tak zbyt głośno, by inni nie mogli tego dosłyszeć. Na twarzach zebranych, wykluczając w tym wypadku wujka Reijela, pojawiły się wyrozumiałe uśmiechy.
- Ależ oczywiście, kochanie. Już. – mój właściciel otrzymał buziaka w czoło, a następnie został uniesiony i posadzony samotnie na krześle. Zawstydzony ukrył twarz w moich plecach do czasu, kiedy tatuś nie wrócił z jego wysokim krzesełkiem. Nathaniel został wtedy przeniesiony na o wiele wygodniejsze i lepsze miejsce, a tym samym mógł widzieć wszystkie siedzące przy stole osoby, jak i samodzielnie sięgać po kubeczek z sokiem.
Wujek Oliver opuścił swoje miejsce i usiadł na niepotrzebnym krześle koło Nathaniela. Chłopiec był zachwycony, uśmiechał się szeroko, ściskał mnie mocno niemal dzieląc plusz na dwie części. Przez chwilę miał chyba ochotę spojrzeć na „złego wilka”, który połknąłby go jak „nieuważne prosiątko”, gdyby tylko miał okazję. Chłopiec zrezygnował z tego by oszczędzić sobie strachu lub po prostu nie chciał wiedzieć, co się dzieje po drugiej stronie stołu. Z tego też powodu wpatrywał się uparcie w przyjemnie uśmiechającego się wujka, który rozpoczął z nim rozmowę. Jeśli miłość Nathaniela do wujka Olivera mogła jeszcze wzrosnąć to właśnie to miało teraz miejsce. Tak naprawdę nie rozumiałem, z jakiego powodu mój pan tak bardzo lubił tego wujka, ale nie ulegało wątpliwości, że nawet ja nie mogłem równać się z tym człowiekiem.

Fillip:
Niewysoka, starannie ubrana choinka oświetlała róg sypialni kolorowymi lampkami tworząc przytulną, niezapomnianą atmosferę świątecznego ciepła. Zmęczony obfitującym w wydarzenia dniem Nathaniel spał mocno w swoim pokoju, goście rozeszli się do domów pozostawiając za sobą miłe wspomnienia i głęboką ciszę.
Gorące ramiona Marcela objęły mnie w pasie, kiedy zdejmowałem koc z naszego łóżka, jego głowa była wsparta na moim ramieniu, a usta muskały pieszczotliwie skórę na szyi, czy też płatek ucha.
- Nie jesteś zmęczony, kochanie? – zapytałem odwracając się do mężczyzny i pocałowałem jego naprawdę słodkie usta. Nigdy nie miałem dosyć tego smaku, jego pełnego miłości spojrzenia, czułych pieszczot, łagodnego głosu, uczuć, w jakie obfitował jego głos.
- Nigdy, kiedy mam ciebie obok. – pogładził mój policzek i zsunął dłoń powoli rozpinając guziki mojej koszuli, które ustępowały jeden po drugim. Objąłem jego dłoń moimi i pocałowałem ukochane palce, by następnie z uśmiechem wdrapać się leniwie na łóżko i zapatrzony w Marcela obserwowałem ruchy jego dłoni, kiedy zdejmował z siebie wszystkie ubrania. Dopiero mając przed oczyma jego całkowicie nagie ciało ocknąłem się z przyjemnego transu i pozbyłem się tego, co miałem na sobie.
Nie odczuwałem wstydu, nawet w chwili, gdy mój członek podnosił się coraz bardziej podniecony. Kładąc się na pachnącej świeżością pościeli wyciągnąłem ramiona do mężczyzny. Z przyjemnością przytuliłem się do niego, gdy pochylił się wystarczająco nisko. Całą powierzchnią nagiego ciała przylgnąłem do niego. Nasze usta spotkały się spragnione pocałunków, języki wyszukiwały się wzajemnie, skóra paliła skórę, pragnienia splatały się w jedno. Czułem na sobie erekcję Marcela, tak jak on musiał odczuwać moją.
To on przerwał nasz namiętny, długi pocałunek. Byłem nim pijany, z trudem mogłem złapać powietrze chcąc więcej i więcej. Tonąłem w ogromnej miłości, którą wypełniony był cały dom niczym rozpieszczone dziecka pragnąć więcej i więcej, chociaż miałem już wszystko.
- Kocham cię, kocham cię, kocham cię... – szeptałem teraz po każdym pocałunku składanym na twarzy wpatrzonego we mnie z łagodnym uśmiechem mężczyzny.
Kiedy się kochaliśmy zawsze zajmowało nam to wiele godzin, gdyż nie potrafiliśmy poświęcić jednych pieszczot na rzecz drugich, żadne miejsce na naszych ciałach nie mogło otrzymać stosownej dawki rozkoszy, zaś dziś świąteczna atmosfera sprawiała, że pośpiech wydawał się herezją.
Z wysiłkiem pozwoliłem mojemu Marcelowi by odsunął się i wargami pieścił moją wrażliwą pierś. Wzdychałem, kiedy jego zęby skubały moje sutki, kiedy jego palce kreśliły finezyjne, miłosne znaki na skórze mojego brzucha. Każdy gest był przepełniony delikatnością, miłością, oddaniem i szczerym pragnieniem.
- Marcel. – westchnąłem z uwielbieniem, a on uniósł głowę znad mojego mostka i uśmiechnął się wspaniale. – Mogę? – pragnąłem odwdzięczyć się za jego miłość swoją.
- Zawsze, Aniele. – rozumiał moje myśli jakby znał je na pamięć i dlatego też wraz z gorącym pocałunkiem złożonym na moich ustach pozwolił przyszpilić się do pościeli.
Usiadłem na jego brzuchu ocierając się o niego pośladkami. Położyłem dłonie na idealnej piersi, w której serce pędziło jak oszalałe. Moje biło równie szybko, co wywołało chłodne dreszcze, które przebiegły przez moje ciało zatrzymując się dopiero w kroczu. Sapnąłem głośno z tego powodu, pochyliłem się i pocałowałem Marcela pragnąc nigdy już nie odsuwać się od niego.
- Kocham cię. – tym razem to on wyszeptał te słowa ubiegając mnie. Ułożyłem, więc usta w dzióbek i za karę skubnąłem zębami szyję mężczyzny, pocałowałem go w ucho. Miałem ochotę roześmiać się z radości.
- Nigdy nie przestawaj. – wyraziłem cicho swoje życzenie.

Oliver:
Zaledwie przekroczyłem próg domu, kiedy silne ramiona Reijela zatrzymały mnie w pół kroku niemal brutalnie przytulając do szerokiej, idealnej piersi.
- Gdzie się wybierasz?! – warknął na mnie, a jego ręce jeszcze mocniej zakleszczyły się na moim ciele. Nawet, jeśli nie chciałem tego przyznać, to doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, co było przyczyną jego zachowania. Był zazdrosny o Nathaniela, o trzy i pół letnie dziecko. Nasza ostatnia kłótnia o malca zakończyła się okropnie i w dalszym ciągu bałem się, że to wszystko się powtórzy. Reijel może i był tyranem, ale okazywał mi bardzo wiele miłości, kiedy tylko miał dobry humor. Poza tym zawdzięczałem mu naprawdę wiele i kochałem go.
To on zadbał w tym roku o świąteczną choinkę, on ją przystroił, kiedy byłem w pracy, a później wypierał się wszystkiego utrzymując, że nie ma pojęcia, kto to wszystko zrobił. Nawet to miało swój nieodparty urok.
- Jestem na ciebie wściekły. – wyszeptał mi do ucha. – Nielubię, kiedy trzymasz się blisko tego smarkacza...
- Ale nie przeszkadza ci Fillip. – nie bez trudu odwróciłem się przodem do mężczyzny, przez co wylądowałem z nosem w jego piersi. Kochanek wcale nie chciał mi niczego ułatwiać. – Kochałem go, a jednak wcale się nim nie przejmujesz.
- Oczywiście! Wyleczyłem cię z tego głupiego uczucia raz na zawsze. Ale jak mam cię wyleczyć z tego, co czujesz to smarka?  Nie mogę stać cię dzieckiem!
- Właśnie tak się teraz zachowujesz. Jak rozpieszczony szczeniak. – wygiąłem się do tyłu z ogromnym trudem i spojrzałem w lodowate oczy Reijela.
- I bardzo dobrze! – syknął buńczucznie i podrzucił mnie przekładając sobie przez ramię. Zdążyłem tylko nabrać gwałtownie powietrza, kiedy to zrobił. – Jesteś mój i masz kochać tylko mnie. Jeśli mnie do tego zmusisz zamknę cię w złotek klatce w ciepłym raju i tylko mnie jednego będziesz oglądał do końca życia!
Nie wątpiłem w jego słowa. Był do tego zdolny, a jakaś część mnie cieszyła się z tego powodu, podczas gdy inna miała zamiar się buntować.
W kominku w salonie płonął jasny, ciepły ogień, przed nim leżało białe, ogromne futro, jakby zdarto je z polarnego niedźwiedzia. Nie wątpiłem, że był to element miłosnych zachcianek Reijela, gdyż, na co dzień podłogę wyścielał najzwyklejszy dywan.
Mężczyzna położył mnie na miękkim białym kobiercu, a w jego błękitnych oczach pojawił się jakiś cień ciepła.
- Patrz tylko na mnie! – warknął i zmiażdżył moje usta swoimi. Jego ciało leżało na moim uniemożliwiając mi wykonanie jakiegokolwiek ruchu. Desperacki pocałunek miał w sobie coś z błagania, jakby Reijel obawiał się, że go porzucę. Czułem, że jest podniecony, jego członek wbijał się w moje udo, wielki i twardy. Jęknąłem w jego zachłanne wargi, cudem wysunąłem ramiona spod mężczyzny i objąłem go. Poczułem, jak spięte mięśnie rozluźniając się, nacisk jego ciała na moje zelżał.
- Nie ucieknę ci. – rzuciłem, kiedy na krótką chwilę twarz mężczyzny zawisła nad moją, a ślina spływała mi po brodzie. – Przed tobą nie da się uciec. Odnalazłbyś mnie w snach i zmusił do powrotu tęsknotą. – dotknąłem palcami jego bladego policzka. – Jeśli tak bardzo jesteś zazdrosny o Nathaniela musisz mieć pewność, że nigdy nie będę chciał nikogo poza tobą, prawda? Zrobiłeś to cztery lata temu, ale teraz masz utrudnione zadanie.
- Czy to wyzwanie? – jego głos złagodniał, jakby podobała mu się zaproponowana przeze mnie gra. Odczułem ogromną ulgę, ponieważ do tej pory obawiałem się, że nigdy nie znajdę sposoby by pogodzić w jakiś sposób mojej sympatii do Nathaniela i uczuć Reijela.
- Tak. To wyzwanie. – patrzyłem jak uśmiecha się pod nosem, a w następnej chwili znowu całował mnie namiętnie, ale już nie z brutalną siłą, ale gorąco i podniecająco. Uznałem, że tym właśnie pieczętuje nasz nowy układ i poczułem się spokojniejszy. Nie chciałem go stracić.

środa, 21 grudnia 2011

Pokoik

Ostatecznie James nie wymyślił nic, za to na dworze zaczął padać śnieg na nowo przykrywając białym puchem zieleń traw i brąz ziemi. Jeśli ktoś liczył na bliską wiosnę musiał się rozczarować. Temperatura spadła znacznie, nieliczne łagodne z natury żyjątka na nowo pochowały się w Zakazanym Lesie. Sam chętnie zaszyłbym się w swoim legowisku i wyczekiwał przychylniejszej pogody. Niestety ani jakieś Remusy Lupiny, ani zwyczajne wilkołaki nie należały do stworzeń, którym hibernacja była specjalnie potrzebna, a więc musiałem radzić sobie z depresyjną pogodą sam. Chociaż... Nie, nie byłem do końca sam. Miałem Syriusza, który dbał bym zawsze czuł się komfortowo i by było mi ciepło. Nie wątpiłem, iż dbał tym samym także o siebie, ale nie przeszkadzało mi to ani trochę. Schlebiała mi jego chęć pocałunków i dotyku.
Tego wieczora ja i Syriusz mieliśmy sypialnię tylko dla siebie, a przynajmniej na pewien czas. Przyjaciele, jak mieli to czasami w zwyczaju, zajmowali się swoimi własnymi sprawami począwszy od kar za pewne przewinienia, a na miłosnych listach skończywszy.
- Nie ma czasu na czekanie. Wrócą i będziesz się wstydził, a ja chcę ci przypomnieć jak błogie czeka cię ze mną życie. – Syriusz rozpiął guzik i suwak swoich spodni zostawiając je w takim niedbałym stanie, by zająć się mną. Nie podobało mi się bierne leżenie, ale on powiedział mi wyraźnie, że mam leżeć i pozwolić mu działać przynajmniej póki nie zaspokoi swoich pragnień zajmowania się mną. Z tego też powodu nie wtrącałem się pozwalając by przyszpilił mnie do pościeli swojego łóżka siadając mi na udach.
Czułem przyjemny zapach szamponu, jakiego używał Syri, a jakim przesiąknięta była jego poduszka. Wszędzie wokół mnie unosiły się wspaniałe wonie Blacka. Nie ulegało wątpliwości, że znalazłem się w jego „legowisku”. Wszystko należało do niego, gdyż właśnie nim pachniało.
Było mi błogo, kiedy tak leżałem, a Syri powoli podniósł mój sweter ku górze, sprawnie zajął się zsuwaniem spodni z moich nóg. Sam byłem zaskoczony, że nie zawstydza mnie to tak bardzo, jak dawniej, chociaż nie mogłem nazwać tego specjalnie komfortowym. A jednak odczuwałem niebagatelną przyjemność, kiedy ciepłe wargi Syriusza zaczęły obsypywać skórę na moim brzuchu masą drobnych muśnięć.
Wciągnąłem brzuch najbardziej jak umiałem, by utrudnić mu zadanie, a on za karę ukąsił mnie lekko w bok.
- Nie drażnij się ze mną. – ostrzegł bez cienia gniewu i kładąc dłonie na moich biodrach bez trudności zsunął ze mnie spodnie. Nie stawiałem oporu, chociaż czułem się nieswojo, kiedy chłodne powietrze igrało z moją skórą. Kruczowłosy zmienił pozycję kładąc się połowicznie bok mnie w pozycji, która umożliwiała nam wzajemne pieszczoty.
Nie byłem gotowy na to by zrewanżować mu się tym samym rodzajem rozkoszy, jakiej zaznawałem od niego, toteż niepewnie podniosłem rękę kładąc ją na płaskim, gorącym brzuchu Syriusza. Przeszły mnie dreszcze, kiedy poczułem ruch jego mięśni pod cienką powłoką skóry. To było zadziwiające, chociaż nie stanowiło niczego nowego.
W następnej chwili poczułem, jak moja bielizna przestaje osłaniać intymne części mojego ciała, a ostrożne palce kruczowłosego zaczynają igrać z moim członkiem. Już samo to sprawiło, że miałem ochotę piszczeć, chociaż zawstydzony i rumiany. Tego nie dało się chyba nigdy uniknąć, więc zignorowałem kołatanie serca, wstyd, czy też zwyczajną niepewność. Wiedziałem przecież, co nastąpi później, że Syri nie odpuści łatwo i, że będzie mi to sprawiać ogromną rozkosz. Teraz przynajmniej nie uważałem tego za niewłaściwe, a jedynie dziwne. Nie mogłem sobie wyobrazić sytuacji, kiedy to ja z twarzą blisko krocza Syriusza miałbym w przeciągu chwili pochylić się i musnąć jego ciało. A co dopiero, kiedy przyszłoby mi go ssać?! Na samą myśl o tym chciałem zapaść się pod ziemię. Nigdy pewnie nie będę do tego zdolny, a przecież musiałem walczyć ze swoją nieśmiałością, jeśli chciałem poradzić sobie w przyszłości bez Shevy, który to wydawał się być kimś, kto nieświadomie nawet dodaje mi odwagi.
- Widzę, że nie możesz się doczekać. – Syri zażartował wesoło, nie czyniąc mi przy tym żadnej przykrości i powoli buziakami znaczył ścieżkę prowadzącą od mojego pępka aż do członka, który polizał na próbę. Domyśliłem się, że chodziło o sprawdzenie mojej reakcji, gdyż pamiętał jak zupełnie przypadkowo uderzyłem go kiedyś w nos. Teraz nic podobnego nie miało miejsce. Westchnąłem jedynie głośno, zacisnąłem dłonie w pięści i odczekałem chwileczkę, by nawyknąć do doznań, których od dawna nie czułem.
Nie mogłem jednakże pozostawać biernym i czerpać całymi garściami z kochanka. Sięgnąłem, więc dłonią do jego krocza i wsunąłem dłoń pod materiał jego bielizny. To podnieciło mnie bardziej, niż same drobne pieszczoty Syriusza i on musiał to zauważyć, mimo że nie komentował. Sam najlepiej zdawałem sobie sprawę z tego, iż dotyk jego członka pobudzał mój, który był oblizywany z wyraźną radością ze strony Blacka.
Może był to kamień milowy, który miał mnie przybliżyć do ostatecznego połączenia się z Syriuszem? A może nie miało to z tym zupełnie nic wspólnego? Sam nie byłem pewny.
Tym czasem, kiedy ja tak niesprawnie starałem się masować penis mojego chłopaka on robił o wiele więcej. Gorące usta obejmowały główkę mojego członka, ssały subtelnie, palce masowały podstawę i wykonywały całe serie ruchów drażniących moje ciało.
- Syriuszu... – westchnąłem, ale od razu zapomniałem o tym, co chciałem mu przed chwilą powiedzieć. Zamruczałem, więc i w miarę możliwości skupiłem się bardziej na rozpieszczaniu cennych części ciała kruczowłosego. Byłem trochę zbity z tropu czując imponujące twardnienie, które osiągnęło swoje maksimum, kiedy do jednej mojej ręki dołączyła długa, bym mógł obiema dawać wątłą rozkosz chłopakowi, któremu byłem winien więcej niż taki zwykły masaż krocza.
Na chwilę zapomniałem o całym świecie, kiedy arystokratyczne wargi Blacka wzięły w swoje objęcia większą część mojej erekcji. Zamknąłem oczy i westchnąłem kilka razy nie udając niczego. Było mi niesłychanie dobrze i gdybym tylko mógł na pewno oddałbym wiele za to by mieć siłę na odwdzięczenie się mojemu cudownemu chłopakowi.
- Bardzo dobrze smakujesz. – mruknął pospiesznie pod nosem, kiedy odsunął głowę na zaledwie kilka chwil ode mnie. Następnie wrócił do swoich zajęć składających się nade wszystko z samych przyjemności.
- Nie zawstydzaj mnie! – rzuciłem oburzony, mimo naprawdę okazale sterczącego członka. Sam niewiele rozumiałem ze słów, jakie wypowiadałem, ich sensu i znaczeń ogólnych. Pragnąłem tylko tego, by nigdy już nie rozstawać się ze swoim ukochanym Syriuszem.
Z nową energią zabrałem się za rozpieszczanie jego pobudzonego ciała. Czuł zapewne więcej ode mnie, gdyż i więcej wiedział. Kiedy ja byłem tylko uczniakiem, on należał do weteranów bez praktyki. Nic, więc dziwnego, że potrafił przy mnie wytrzymać mimo moich naprawdę niesprawnych ruchów rękoma.
- Kiedyś to ja cię tak wypieszczę. – obiecałem mu cicho mając nadzieję, że może wcale nie usłyszy, niestety miał słuch lepszy niż nie jeden człowiek, a w takiej sytuacji byłem bezradny z mojej własnej winy.
- Będę na to czekał, ale nie spiesz się. Dobrze mi tak, jak jest. – z tymi słowy powrócił do ssania mojej erekcji, która czekała tylko na to, by on odsunął się od niej na bezpieczną odległość. Nie chciałem go brudzić, ani wzbudzić w nim odrazy. Chciałem tylko osiągnąć spełnienie doprowadzając go do tego samego stanu.
Uśmiechnąłem się, zajęczałem i poruszyłem biodrami nieświadomy tego, co robię. Moje palce intensywnie badały, masowały i pieściły niewidoczny dla moich oczu członek. Nie zdejmowałem w końcu spodni mojemu chłopakowi, a jedynie wsunąłem dłonie pod jego ubranie. Było to i tak wielkim osiągnięciem, gdyż praktycznie nic nie stało na przeszkodzie naszym igraszkom.
Z radością powitałem cudowny orgazm, kiedy to Syri trącał mnie nosem, oblizywał jak pies i mruczał wypychając swoje biodra w moją stronę. Jego nasienie skropiło moje palce i wsiąkało w materiał jego bielizny.
- Prędzej czy później dojdziemy do ostateczności, a wtedy dopiero zakręci ci się w głowie. Już ja o to zadbam. – Syriusz był właśnie w perfekcyjnym humorze i śmiał się obejmując mnie bez zbędnego myślenia o ponownym ubraniu mnie jak należy. On był wyjątkowy.

niedziela, 18 grudnia 2011

Argumenty Shevy

21 lutego
Nie wiem, czy James miał, aby na pewno po kolei w głowie, ale śmiałem w towątpić, kiedy nagle zaczął darzyć Zardi szczególnym zainteresowaniem. Naprawdęuważałem, że to niebezpieczne i powinien dać dziewczynie spokój, ale jak widaćmiał w nosie rady nie tylko moje, ale i reszty przyjaciół. Był uparty, jakosioł i zapewne jak osioł miał skończyć. Wiedziałem o tym w chwili, gdy wczasie śniadania usiadł obok krótkowłosej i rozpoczął rozmowę. Wszystko zostałopotwierdzone, kiedy w czasie kolacji to Zardi usiadła obok mnie.
- Co wasz głupek robi łażąc za mną? – nie wyglądała na szczęśliwą i nieprzebierała w słowach. Postawiła sprawę jasno. – Nigdy nie byłam wam wrogiem,starałam się pomagać, jak tylko było to możliwe, wiem o was więcej niżktokolwiek inny, więc dlaczego chcecie mnie zniszczyć? I to w taki sposób! Czyja nagle wam podpadłam w jakiś sposób? Nie wiem, nadepnęłam na nogę, kiedypchaliśmy się na któreś zajęcia? Nawet na wroga nie wypuszcza się Pottera, więc,za co?! – jej jasne, szczere spojrzenie wyżerało we mnie dziurę.
- Yyy... To nie tak... To... Inaczej? – jak niby miałem jej powiedzieć, żePotter wybrał ją, jako pierwszą ofiarę swojego chorego planu usilnegoznalezienia sobie miłości?! – On... Źle się czuje! Tak. Właśnie. Ona nie czujesię ostatnio najlepiej i dlatego uznaliśmy, że dobrze będzie, jeśli spędzitrochę czasu z innymi ludźmi. No wiesz, żeby się rozerwać, żeby znowu był tymwesołym i pewnym radości chłopakiem. Był bardzo smutny...
- Nie wygląda na smutnego.
- Yy... To pozory! Naprawdę, przejdzie mu i odczepi się od ciebie! PrawdaSyriuszu?! – chłopak akurat dotarł do Wielkiej Sali. Musiał załatwić kilkaspraw związanych z próbą jego sił w quidditchu.
- Hę? – oczywistym było, że nie miał pojęcia, o co może chodzić, toteż chybatylko cudem nie objawiło się to na jego twarzy. – A! Oczywiście. Wybaczroztargnienie. – uśmiechnął się słodko siadając obok mnie i nałożył sobie sporykawałek ciepłego pasztetu z pomidorami.
- Widzisz? – i ja uśmiechnąłem się do Zardi. – Naprawdę szybko mu przejdzie, ajeśli cię denerwuje to powiedz mu jasno, że masz go dosyć.
- Nie wytrzymam kolejnego dnia z takim ogonem. Jestem wolnym duchem. Chodzęgdzie chcę i z kim chcę, a on nie należy do najbliższych mi przyjaciół.
- My też z nim porozmawiamy, naprawdę. – starałem się jeszcze ten ostatni razjakoś ją pocieszyć, co chyba nie wychodziło mi najlepiej, ale dziewczynauwierzyła w moje zapewnienia i zrezygnowana wróciła do kuzynki. Miałaszczęście, że J. w dalszym ciągu został na swoim spotkaniu drużyny.
- Domyślam się, że wiem, o kogo chodzi. – dłoń Syriusza pogładziła moje udo. –James dał jej popalić, co? I tak jest twarda. Ja na jej miejscu już dawno niewytrzymałbym psychicznie. Jeśli szybko go nie powstrzymamy zrujnuje nasze dobreukłady z najcenniejszym nabytkiem. Bez Zardi nie zajdziemy daleko, wszczególności, że Sheva ma nas opuścić.
- Ja to wszystko słyszę, więc nie mów tak, jakby mnie tutaj nie było. – Andrewuniósł dumnie głowę i otarł usta ubrudzone ketchupem. Właśnie zjadał swojączerwoną jajecznicę. – Będę dla was dobry i pogadam z tym skończonym idiotą. –wstał z miejsca i pomachał nam podejrzanie radosny. Wyszedł z Wielkiej Saliniemal podskakując. Nie chciałem wiedzieć, o co chodzi.
Położyłem palce na dłoni Syriusza, który gładził swoje własne kolano. Możenawet trochę się rumieniłem, ale nie chciałem się do tego przyznać przed samymsobą. Podobało mi się jednak to, że mieliśmy ze sobą jakiś fizyczny kontakt.
- Myślę, że nie ma sensu na bezwartościowe wyczekiwanie na odpowiednią chwilę.Po kolacji spędzimy wspólnie trochę czasu. Zdecydowanie jesteś spragniony mojejuwagi, Remusie. – niestety, a może na szczęście, nie mógł już kontynuować, gdyżwłaśnie wrócił Sheva a wraz z nim James. Jego policzek wydawał mi się trochęzarumieniony, jakby przemroził go na dworze. Może się uderzył i dlatego niechciał pokazywać się Zardi w takim stanie? To tłumaczyłoby, dlaczego zamiastdręczyć dalej dziewczynę wolał przysiąść się do nas. Wziął ze stołu plasterszynki i przyłożył go sobie do policzka.
Spojrzałem na Syriusza, a następnie na Andrew, który wydawał się nieporuszony.Machał nogami pod stołem, dołożył sobie jajka, polał je obficie ketchupem inucił coś pod nosem. Kontrastował z wyblakłym, nadąsanym Potterem.
- Coś się stało? – odważyłem się zapytać.
- Ależ nie, nie. Tylko sobie porozmawialiśmy, prawda, J.?
- Taaa... Zrozumiałem przekaz tak dokładnie, że nie mam wątpliwości, co do jegosensu. Macie ze mną spokój, Zardi też. – James rzucił szybkie spojrzenie na Andrewi skupił się nad wybieraniem sobie czegoś do zjedzenia.
Zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem zielonooki nie pobił okularnika, cojednak wydawało mi się niemożliwe. Ale z jakiegoś powodu J. był ostrożny,trzymał się na dystans i wyraźnie musiał dostać czymś w twarz. Tylko, kiedy iczym? Przyglądanie się szynce na policzku chłopaka nie było najwłaściwsze toteżusiłowałem tego nie robić.
- Nie dostałem od nikogo w twarz, dobra? – chłopak chyba czuł się bardzo źlemając świadomość, że wiele osób ma pewne podejrzenia, w tym także jegonajbliżsi przyjaciele. Tylko Peter nie wydawał się tym wcale zainteresowany. –Zostałem wyszarpany za policzek, jasne? Wyszarpany, a nie uderzony! To różnica!
- Wyszarpałeś go, jak ciocia kochanego siostrzeńca? – Syriusz uniósł brew.
- Raczej jak nauczycielka urwisa. – wzruszył obojętnie ramionami. – Przy okazjiskopałem mu też tyłek, ale widać zbyt słabo skoro nadal może siedzieć. Chociażtyle, że zrozumiał, od kogo ma się trzymać z daleka.
- Żarty na bok. – J. poprawił okulary. – Niech mi ktoś powie, dlaczego nie mogęsobie znaleźć kogoś na stałe, jak wy? Każdy kogoś ma tylko nie ja!
- Masz czas, James. – pozwoliłem sobie na wygłoszenie jakiejś mądrej sentencji.– Nie musisz mieć kogoś już w tej chwili. Prędzej czy później ktoś sięznajdzie, ale jeśli będziesz szukał po omacku tylko bardziej będziesz raniłsiebie.
- I ja coś o tym wiem. – Andrew pokiwał głową. – Sam szukałem wszędzie ipóźniej źle się z tym czułem, kiedy już znalazłem. Do ciebie pasuje ktoś silny,ktoś, kto zdoła cię upolować, okiełznać i będzie dodatkowo rozpływać się przytobie. Musicie neutralizować wasze wzajemne minusy i plusy, żeby nie było zbytdobrze.
- Próbujecie mnie pocieszyć, ale już chyba wolę, kiedy mnie nie pocieszacie.Nie lubię, kiedy wciska mi się w głowę głupoty. Bądźmy realistami.
- W sumie... – tym razem to Black wzruszał ramionami. – Jestem skrajnieupierdliwy, więc dlaczego miałoby być z górki? Na pewno jest ktoś, kto w tobiegustuje. Pamiętasz te listy, które dostawałeś? – pstryknął palcami. – Ktoś miałna ciebie oko, a więc możemy odnowić to uczucie, jeśli spiszesz się dobrzepodczas meczu quidditcha. Nikt nie oprze się bohaterowi.
- Fakt... – orzechowe oczy Jamesa rozbłysły za szkłami okularów. – Ktoś takibył, a ja mogę się nieźle zaprezentować i ponownie otrzymywać listy. – na jegoustach pojawił się uśmiech szaleństwa. – Muszę to zrobić, a więc muszę dużoćwiczyć. Potrzebna mi będzie najlepsza ekipa na najbliższe rozgrywki. Taak...Musimy nad tym pomyśleć. I w końcu muszę się dowiedzieć, kto to się we mniepodkochuje. – nakręcił się i wyraźnie odzyskał humor. Nawet zaczął jeść kanapkęz masą jabłeczną, co wydawało mi się dziwne, gdyż nigdy wcześniej tego nierobił. Miałem wrażenie, że postanowił także dbać o siebie.
Poniekąd trzymałem kciuki za Pottera. Szczęśliwe zakochany pewnie byłby jeszczebardziej szalony, jeszcze szczęśliwszy, jeszcze bardziej pomysłowy. WięcejPottera w Potterze, o ile było to możliwe.
- Nie lubię, kiedy ma melancholijny nastrój, ale i nie lubię, kiedy zaczyna sięprzesadnie podniecać. Powinniśmy go przywiązywać do łóżka i tak zostawić.
- Cicho, bo ja myślę. – okularnik machnął ręką na Blacka.

piątek, 16 grudnia 2011

Relacja

20 lutego
Podjadałem wyśmienitą czekoladę, którą otrzymałem od Shevy, siedząc na swoimłóżku. Trening quidditcha został odwołany, ponieważ nie można było goprzeprowadzić bez szukającego, tak, więc byłem w trakcie rozgrywania bardzoważnej partii szachów z Syriuszem. Za każdą zbitą przez przeciwnika figuręnależało zdjąć z siebie jakąś część garderoby. Jakkolwiek brzmiało todziwacznie, tak obaj mieliśmy swój cel w wygranej. Syri chciał, bowiem bym sięrozebrał, zaś ja chciałem tego za wszelką cenę uniknąć. Nasza partia zostałaprzerwana, kiedy Syriusz miał na sobie wyłącznie spodnie i skarpety, zaś jauchroniłem o wiele więcej pozbywając się zaledwie swetra. James przeszkodziłnam w chwili, gdy Syri miał wykonać ruch, kiedy to wpadł do pokoju nabuzowany ipadł na swoje łóżko jęcząc głośno.
- Nie uwierzycie! – zaczął załamany. – Tak, jak chciał Wavele, spotkałem się znim u Seed i ona też tam była. I wiecie, co on zrobił?! Zaczął ją obmacywać namoich oczach! Początkowo myślałem, że to gra, a ona jest tylko jego zabawką, nowiecie... On, przystojny mężczyzna, który wie jak wykorzystać swoje wdzięki iona, bezbronna kobieta, która uległa czarowi starego podrywacza. Przeliczyłemsię! Okazuje się, że to ona wszystkim steruje, uwierzycie?! – chłopak usiadł napościeli patrząc na nas wielkimi, jak spodki oczyma. – To on jest zabawką w jejrękach! Ona wszystko zaplanowała, od początku do samego końca! Omotała go, możenawet truje go jakimiś miłosnymi eliksirami! To jest niebezpieczna kobieta, aod takich muszę trzymać się z daleka! To okropne!
- Wybacz, James, ale mam wrażenie, że chyba cię przed nią ostrzegałem. Nie damsię za to zabić, ale jednak tak mi się wydaje...
- Jasne. – J. mruknął spoglądając ironicznie na Blacka. – A ja tańczę wrosyjskim balecie w rajstopach w paski i z króliczym ogonem na tyłku.
- Ja chętnie bym to zobaczył. – Andrew oderwał wzrok od książki, którąpochłaniał.
- Nagle zaczynam cię kręcić?
- Tego nie powiedziałem i nie zamierzam nigdy mówić. Uważam, że wyglądałbyśwystarczająco głupio, a to warto zobaczyć. Poza tym nie lecę na facetów wrajtuzach. Wolę pirackie szorty i rycerskie zbroje.
- Nie ważne. Wróćmy do mojego załamania, dobra? Potrzebuję wsparcia. Miłośćmojego życia...
- Więc to już nie ja?
- Cicho, Andrew! Ty jesteś największą raną mojego życia! Dałeś mi kilkanaścierazy kosza, ani razu się nie wahając! Tak, więc potrzebuję waszej pomocy, bypodnieść się po tym upadku! Zastanawiam się nawet, czy powinienem pomócnauczycielowi. Wiecie, wyrwać go z rąk tej kobiety. Ja sam daję sobie z niąspokój. Złe kobiety nie są dla mnie. Są zbyt władcze i nadto kłopotliwe. Tooznacza, że kiedy już się pozbieram będę musiał pomyśleć o innej miłości. Hm,jak teraz o tym myślę... – chłopak padł na poduszkę i mrucząc pod nosem myślałnad sobie tylko wiadomymi rzeczami. Był to znak, że możemy powrócić doprzerwanych wcześniej zajęć.
Podniosłem jedną ze swoich figur na szachownicy i przesunąłem ją w odpowiedniemiejsce. Syriusz nie miał specjalnie żadnego wyjścia toteż musiał poświęcićjeden z pionków.  Właśnie rozpinałspodnie, kiedy nagle zatrzymał się w połowie drogi.
- Hej, to miał być mój ruch! – spojrzał na mnie podejrzliwie. – Oszukujesz,Remi, a ja nie pozwolę się oszukiwać! – nim w ogóle zdążyłem się usprawiedliwićon już atakował obejmując mnie i łapiąc za skraj mojej koszuli zdjął ją zemnie.
- E, to nie fair!
- Ty pierwszy zagrałeś nieczysto! – usta chłopaka pojmały moje w niewolępocałunku i musiałem przyznać, że było to bardzo przyjemne. Syri nie zwracałjuż nawet uwagi na czekoladowy smak na moich wargach. Cieszyłem się, że na nowonawyknął do mojego uwielbienia łakoci.
Jego pierś stykała się z moją, skóra ocierała się o skórę i z trudem mogłemzebrać myśli. Nagle robiłem się śpiący i bezgranicznie leniwy. Miałem ochotępołożyć się i więcej nie wstawać. Wysiliłem się, więc i odsunąłem od siebiechłopaka grożąc mu palcem.
- Przerywasz grę tylko, dlatego, że przegrywasz i skończyłbyś nagi zanim wogóle pozbawiłbyś mnie obu skarpetek. – byłem wyjątkowo pewny siebie, chociażmogłem uznać to za wyjątkowo dziwne. Zazwyczaj obawiałem się przecież takiegoobrotu spraw.
- Ty mały oszuście, chciałeś mnie rozebrać do naga, co? A przecież wystarczyłopoprosić, a chętnie zdjąłbym z siebie wszyściusieńko.
- Zboczeniec jesteś . – mruknąłem odrobinę zawstydzony, zaś z drugiej stronyciekawy tego, co mógłby mi pokazać. W końcu już od pewnego czasu nie widziałemgo całego nagiego. Jeszcze niedawno uważałem to przecież za skrajniezawstydzające, a teraz naprawdę chciałem sprawdzić, co się w nim zmieniło.Niewątpliwie jednak jego ciało nie różniło się od mojego niczym pozawielkością.
- Prawdę powiedziawszy masz rację. Jestem zboczeńcem, ale to niczego niezmienia. Jesteśmy ze sobą tak długo, że wcale się ciebie nie wstydzę. – na jegotwarzy pojawił się uśmiech satysfakcji. Odsunął od nas szachownicę zniedokończoną partią i objął mnie w pasie przytulając się, niczym dziecko. –Kiedy tak o tym myślę wydaje mi się, że posuwamy się do przodu stanowczo zbytwolno. Dotykamy się na tyle rzadko, że znowu oberwę w brodę, kiedy spróbuję cięzadowolić na sposób bardziej... namiętny. O to przecież chodzi, prawda?Pocałunki, dotyki, pieszczenie się w strategicznych punktach, później ichrozpieszczanie przy pomocy ust, i w ten sposób powoli możemy oswoić się ze sobąna tyle, by być w stanie przejść do konkretów i sedna sprawy.
- Syriuszu... Czy ty się trochę nie spieszysz? – rumieniłem się, ale krew niehuczała mi w uszach, serce nie wariowało szaleńczo, oczy nie zaszły mgłą, zaśumysł pracował sprawnie i jasno. To było naprawdę niesamowite. Nigdy niemyślałem, że zdołam opanować swoją wstydliwość na tyle, by móc żyć normalniemimo skręcających się we mnie uczuć.
- Myślisz, że po tak długim czasie możemy mówić jeszcze o pośpiechu? SyriuszBlack chodzi ze swoim kochankiem od wielu lat i nie zdołał jeszcze się z nimostatecznie połączyć. Chociaż tak naprawdę chyba jestem po prostu zmęczony izaczynam mówić głupoty.
- Tak, to bardzo, bardzo możliwe. – pogłaskałem go po głowie i pocałowałem wczoło. Miałem nadzieję, że w ten właśnie sposób szybko go uśpię, a tym samymzdołam zapewnić sobie spokojny wieczór. Nie miałem ochoty zastanawiać się nadtematem, który podjął kruczowłosy. A może nie byłem na to gotowy?
Zamknąłem oczy kładąc się na pościeli z głową Syriusza na swojej piersi.
- Mam pomysł! – krzyk Jamesa sprawił, że podskoczyłem i w tej chwili zarównoja, jak i mój chłopak nie myśleliśmy wcale o śnie. – Zacznę rozglądać się zadziewczyną, która najbardziej mi będzie pasować! Na przykład Zardi!
- O, Merlinie... – uderzyłem się załamany otwartą dłonią w czoło.
- Śmiem wątpić, czy ona będzie się czuła tym zaszczycona, czy załamana. Polecamci dać sobie z nią święty spokój. – Syriusz miał poważną minę i wpatrywał się wokularnika. – Nie zapominaj, że to nasza przyjaciółka i ma w nosie romanse. Onainteresuje się bardziej związkami innych niż swoimi. – musiałem przyznać murację.
- Znajdź sobie kogoś, komu nie zaszkodzisz swoim głupim pomysłem. – Sheva tymrazem całkowicie zamknął książkę, najwyraźniej nie chcąc lub nie mając okazjiby dalej ją czytać. – Nie polecam ci się do niej zbliżać. Jedno głupie słowo, aodsunie się od nas całkowicie zniesmaczona.
- Ej, no! Nie jestem aż tak paskudny!
- Nie wiem, ja się na tobie nie znam, ale niewątpliwie, ona również się na tymnie pozna. Szukaj ofiary gdzie indziej, bo na męczenie Zardi na pewno niepozwoli ci żaden z nas.
- Niestety Sheva ma rację. – tym razem i ja zabrałem głos. – Od niej trzymajsię z daleka. To przyjaciółka, a przyjaciołom nie życzymy źle.
- Obrażam się! Jesteście niemili! – odwrócił się do nas tyłem zakrywając głowępoduszką.

środa, 14 grudnia 2011

Kartka z pamiętnika CLVII - Noel Seed

Notkę dedykuję Akemi. Dla Ciebie walka kogut vs. kurczak xP


Byłem zaskoczony, kiedy Victor poprosił mnie o spędzenie znim popołudnia w mojej sypialni obwieszczając przy okazji, iż będziemy mieligościa. Nie mniej zdziwił mnie fakt, że jego koszula wisiała przewieszona przezoparcie krzesła przy toaletce, jego sweter leżał na poduszce staranniepościelonego łóżka. Szklaneczka z niedopitym alkoholem stała na szafce nocnejobok jakiejś książki z runami. Nie mogłem narzekać, gdyż wiedziałem, iżkochanek w chwilach szczególnego pośpiechu potrafił niesamowicie bałaganić,jednakże nie pojmowałem znaczenia tego wszystkiego w tej wybranej chwili.
- Co ty kombinujesz? – objąłem go ramionami w pasie, przytuliłem policzek dojego szerokich pleców i chłonąłem z przyjemnością męski zapach, jakimprzesiąknięte były jego ubrania.
- Mam zamiar pozbyć się dziś konkurencji. Nie zagraża mi, ale denerwuje. Jakkomar, który każdego wieczora znajduje na ciele śpiącego coraz to nowszenieosłonięte miejsca i wpija się w nie pozostawiając po sobie swędzącyuporczywie ślad. Na dłuższą metę ciężko wytrzymać z takim pasożytem, więcpostanowiłem wysadzić go w powietrze razem z całym pokojem, w którym się kryje.– mężczyzna syczał przez zęby żywiąc wyraźną niechęć do opisanej przed chwiląsytuacji. Na jego czole pojawiły się subtelne zmarszczki, które miałem ochotęwyrównać gładząc je palcami. Powstrzymałem się jednakże.
- A co kryje się za tym mało poetyckim porównaniem? – wiedziałem, że stać go nacoś bardziej barbarzyńskiego, co jednak miało pewien swoisty urok.
- Potter. – uwolnił się z moich objęć i odwrócił. Jego oczy były zwężone,bezlitosne, błyszczały chłodno. – Mam już dosyć tego szczeniaka. Ciągle kręcisię w pobliżu, wpycha nochal w nasze sprawy. Mam zamiar pokazać mu coś, czegonie zapomni!
Zawahałem się niepewny tego, co naprawdę planuje Victor. Nie wątpiłem, iżpotrafił być bardzo niebezpieczny, jeśli coś działało mu na nerwy, ale nigdyjeszcze nie miałem okazji widzieć tej strony jego natury. Najczęściej byłnajzwyklejszym ignorantem, który rzadko przejawiał czymś szczególne zainteresowanie.Sam musiałem się nieźle starać, by zwrócił na mnie uwagę, a teraz zajmowałemjedno ze szczególnych miejsc w jego życiu. Może porównywalne z jego ukochanymirunami.
- Nie musisz się obawiać, nie wyjawię mu prawdy o tobie. Mam zamiar pokazać mutylko kilka chwytów, które wybiją mu z głowy pomysł uganiania się za tobą.Zaznaczę swój teren na jego oczach. Dlatego chcę byś współpracował i pokazałjak bardzo mnie kochasz, pragniesz, sam wiesz najlepiej, co czujesz.
- Czy ty... – zastanowiłem się zanim dokończyłem pytanie. Musiałem zważać nasłowa, jeśli nie chciałem by jego nastrój był gorszy niż w chwili obecnej. –Czy ty jesteś zazdrosny?
- Oczywiście! – prychnął tak, jakby nie było na świecie nic pewniejszego. – Tenszczyl ugania się za moim chłopakiem, ciągle węszy i nie pozwala mi nabeztroskie snucie planów. Mało tego na pewno fantazjuje o tobie podczas zajęć,a za to chętnie rozerwałbym wszystkich śmiałków. Nie ważne, że dla nich jesteśtylko cholernie atrakcyjną kobietą. Slughorn też chętnie wpakowałby ci łapy podsuknię.
Jego zazdrość schlebiała mi i potęgowała moje uwielbienie względem niego.Zastanawiałem się nawet, jak to możliwe, że ktoś taki okazał się gejem izaakceptował mnie w pełni, kiedy to na początku tylko afrodyzjaki budziły w nimmęskie żądze. Teraz doprowadziłbym go nimi do szaleństwa, gdyż nie potrzebowałich więcej.
- Jest. – wysyczał przez zęby z wyraźnym zadowoleniem wraz z pierwszymuderzeniem palców o drzwi pokoju. Skinieniem dał mi znak bym je otworzył, toteżzastosowałem się do nakazu. James Potter w wojowniczym nastroju uśmiechnął siędo mnie szeroko i figlarnie. Nie było to niemiłe, ale i nie posiadało dawnegoczaru. Nie musiałem dowartościowywać się zainteresowaniem małych chłopców,kiedy u swojego boku miałem mężczyznę ze wszystkimi męskimi atrybutami ipożądaniem płynącym we krwi.
- Wejdź. – zaprosiłem chłopaka do środka i zamknąłem za nim drzwi. Jego wzrokbłądził po moich ramionach, biodrach, biuście, którego prawdę powiedziawszy niebyło.
- Uznałem, że nie uwierzysz póki nie zobaczysz, tak, więc mam zamiar pokazaćci, że nie masz najmniejszych szans u Noeli. Walkirie nie gustują w chłopcach,ale w mężczyznach. – prawdę powiedziawszy byłem zaskoczony jego słowami.Wydawało mi się, że w ten sposób akceptuje mnie, jako swojego partnera nie tylko,jako zwyczajny człowiek, ale także, jako ktoś, kto nosił na ciele znamionaprzeszłości, czuł się odpowiedzialny za wierzenia przodków i czynił mnieczęścią swojego dziedzictwa.
Jego dłoń zaciskająca się lekko na mojej sprawiła, że zostałem wyrwany zchwilowego oszołomienia. Chciałem zapytać, czy moje domysły są słuszne, ale onnie miałby zapewne czasu by mi odpowiedzieć. Jego usta były nazbyt zajęte,kiedy sięgnęły moich. Jego język momentalnie wtargnął między moje wargisprawiając, iż początkowe muśnięcie przerodziło się w głęboki, namiętnypocałunek. Obecność osób trzecich, przymusowego obserwatora, wcale go niezrażała, a chyba tym bardziej nakręcała. Chciał coś udowodnić Potterowi, a jabyłem tak rozkosznie zaskoczony poprzednim wyznaniem mężczyzny, że pozwoliłbymmu w tej chwili na wszystko. Nawet gdyby planował posiąść mnie na oczach tegouciążliwego dzieciaka, który musiał się w tej chwili niesamowicie pieklić.
Wsunąłem dłonie we włosy Victora bawiąc się nimi z przyjemnością, moje biodraprzylegały do niego, nie mogłem powstrzymać budzącego się we mnie pożądania.Chciałem by patrzył z podziwem na moje męskie ciało, które przez tak długi czasmusiałem ukrywać, a które on uwielbiał.
Duża, gorąca dłoń zatrzymała się na moich plecach gładząc je powoli, drugaścisnęła mój pośladek podnosząc mnie nieznacznie wyżej, sprawiając, że mojaerekcja wbijała się w jego udo.
A jednak Potter stał wytrwale w jednym miejscu niezmordowanie czekając ażskończymy to przedstawienie. Wystarczyło, że Victor oderwał się od moich ustmuskając szyję, a James przystąpił do ataku, chociaż był niewątpliwiezawstydzony tym, co miało miejsce.
- Ja też potrafię całować! To niczego nie dowodzi!
- Może i potrafisz. – mężczyzna oblizał się, a oczy miał lekko zamglone. – Aletwoje usta nie mają smaku moich, twój język nie jest moim językiem, twojedłonie nie są moimi. Nikt jej nie zadowoli poza mną. Myślisz, że gdyby byłoinaczej pozwoliłaby mi na to przedstawienie w twojej obecności? To nie jazdobyłem ją, ale ona mnie, rozumiesz?
Spojrzenie chłopaka z Victora przeniosło się na mnie. Skinąłem, więc głową bypotwierdzić słowa wypowiedziane przez mojego partnera. Postanowiłem przy tymdopomóc mu w trudnym zadaniu pozbywania się natręta i dlatego właśnie sięgnąłemwargami jego ucha ssąc je leniwie, lizałem szyję, dotykałem jego piersizachłannie chłonąć dłonią każdy jej skrawek. Nie bacząc na nic padłem nakolana. To sprawiło, że James drgnął zaskoczony.
- Dzieci nie powinny podglądać dorosłych. – szepnąłem starając się by brzmiałoto słodko. – Jesteś wspaniałym chłopcem, James, ale to na Victora czekałam całeżycie. Nikt poza nim się dla mnie nie liczy. – leniwym ruchem rozpiąłem guzikspodni kochanka. – Lubię wyzwania, a on jest największym z nich. Namęczyłam sięby go omotać, wlałam w niego moje najlepsze afrodyzjaki i miłosne eliksiry.Chyba nie myślisz, że teraz wypuszczę go ze swoich ramion? Jest moją cudownąmarionetką i cokolwiek byś nie robił, to ja pociągam za sznurki. Niestety,musisz znaleźć sobie inną wiedźmę, a teraz wyjdź proszę. Mam zamiar pobawić sięswoją zabawką. – rozsunąłem zamek spodni mężczyzny, zaś Potter skrzywił sięzniesmaczony.
- Nie chcę tego oglądać. – niemal wypluł te słowa i zniknął za drzwiami wprzeciągu chwili. Prawdę powiedziawszy nigdy nie przyszło mi do głowy, by w tensposób przedstawić mój związek z Victorem. Nagle stałem się zaborczą wiedźmą,która magią zmusiła kochanka do miłości, zaś on był biedną kukłą zależną odmojej woli.
Spojrzałem na mężczyznę, który tupał nogą wyczekująco.
- Jestem wojownikiem, a ty zrobiłeś ze mnie słabeusza, który nie potrafi sięoprzeć magii kobiety. – był niezadowolony. – Miałem zamiar się do ciebiedobierać, jeśli byłoby to konieczne, a tym czasem ty pozbyłeś się go w najmniejkorzystny dla mnie sposób.
- Wynagrodzę ci to. – uśmiechnąłem się przepraszająco, chociaż wcale nie byłomi z tym źle. Podobała mi się wizja, jaką właśnie stworzyłem i miałem nadzieję,że James uwierzył w moją wersję wydarzeń. To sprawiało, że tym bardziejpragnąłem Victora.

niedziela, 11 grudnia 2011

Będzie ten ślub?

19 lutego
Coraz bardziej lubiłem zajęcia z run, chociaż nie należałem do entuzjastówsamego przedmiotu. Traktowałem go raczej, jak każdy inny z tą drobną różnicą,że podczas run Syriusz zdradzał wręcz fanatyczne zainteresowanie tematem.Uwielbiałem patrzeć, jak zaciekle studiuje podręcznik, robi szczegółowenotatki, a nawet wytrwale szuka literatury dodatkowej na samym końcupodręcznika. Nie wiem, jak Wavele to zrobił, ale dokonał rzeczy niemożliwej. Zupełnieinaczej miała się sprawa z Potterem, który wydawał się uważać runy za przedmiotmęczący, stanowiący niemal przeszkodę na jego drodze do kariery. Miało toniestety związek z jego dziecinną miłością do nauczycielki mugoloznawstwa iutrudniało nam pracę podczas zajęć. Tym razem wcale nie było inaczej, a jeślito możliwe, to było tylko gorzej.
Moje dłonie niemal drżały z podniecenia, kiedy siedziałem w swojej ławceczekając na temat dzisiejszych zajęć. Czułem się trochę jak stary zboczonydziadyga, ponieważ źródłem mojego stanu nie była żądza wiedzy, ale fakt, iżzobaczę Syriusza przy pracy. Zanim jednak to nastąpiło James już był nastawionybojowo.
- Panie profesorze, ja mam pytanie. – oświadczył na samym początku zajęćmierząc nauczyciela chłodno i rzeczowo. Zgrywał dorosłego, co prawdępowiedziawszy nie wychodziło mu najlepiej. – Czy ma pan zamiar oświadczyć sięprofesor Seed? – jego pytanie zwaliło z nóg nie tylko naszą grupę, jak i samegoWavele, który oniemiał. Zastanawiałem się, jak to możliwe, że trzymał sięjeszcze na nogach, a jego szczęka nie uderzyła o blat biurka. Na jego miejscuna pewno padłbym trupem.
- Nie widzę w tym żadnego związku z naszymi zajęciami...
- Ponieważ to nie jest pytanie do zajęć. – okularnik nie dawał się zwieść. – Tojest temat, od którego zależy nasza przyszłość. Moja przyszłość. Jeśli nie mapan w planach ślubu i planuje wyłącznie wykorzystać profesor Seed to uważam, żepowinien się pan, czym prędzej usunąć i zrobić miejsce młodszym i szczerym. Imszybciej pan zniknie tym szybciej ona o panu zapomni...
- Potter, czy ty insynuujesz, że ja...
- Nic nie insynuuję. – przerwał nauczycielowi chłopak. – Ja tylko pytam. Ztroski o naszą nauczycielkę, oczywiście. To wrażliwa kobieta i jeśli ktoś nieotoczy ją opieką z pewnością zostanie boleśnie zraniona. To, dlatego mianowałemsię jej rycerzem i...
- I masz szlaban, James. – nauczyciel zmrużył groźnie oczy. – W czwartek polekcjach.
- Co?! – okularnik aż podniósł się na równe nogi. – To nie możliwe! Ja mamwtedy trening! Poza tym, ja tylko pytałem! Tylko pytałem!
- A mnie tylko nie interesuje to, co masz teraz do powiedzenia. Następnymrazem, zanim wpadniesz na równie głupie pytanie, radzę się kilka razyzastanowić, czy aby na pewno warto je zadawać.
- Pan się mnie boi. Uważa pan, że stanowię dla niego zagrożenie, prawda? To,dlatego unika pan jasnych odpowiedzi.
- Potter, za drzwi, ale już! A wy otwórzcie podręczniki na pięćdziesiątejsiódmej stronie i zacznijcie czytać. – koło oczu nauczyciela pojawiły siędelikatne zmarszczki niezadowolenia, jego spojrzenie było mało przyjazne. Niezdziwiłbym się, gdyby miał w planach rozerwać mojego przyjaciela na strzępy ichyba nawet nie miałem prawa interweniować.
James dzielnie zbliżył się do drzwi, ale widząc jego pokracznie stawiane krokiwiedziałem, że boi się nawet pomyśleć, o tym, co może z nim zrobić ktoś takijak Wavele. Tym razem nie prosił jednak o ochronę i wyszedł na korytarz udającbohatera. Za nim wyszedł profesor i drzwi zamknęły się w chwilę późniejotoczone przez ciekawskich uczniów. Niestety nie mieli szczęścia, gdyż domyślnymężczyzna zajrzał do środka uśmiechając ironicznie.
- Czy ja przypadkiem nie kazałem wam czegoś robić? Nie życzę sobiepodsłuchiwania, jasne? Na swoje miejsca! – drzwi trzasnęły cicho, kiedy jezamykał. Wraz z przyjaciółmi siedzieliśmy na swoich miejscach zdezorientowani.Nie mieliśmy pojęcia, co w takiej chwili moglibyśmy zrobić. J. zasłużył w końcuna karę, o czym takim mógł rozmawiać z psorem sam na sam?
- James szuka sobie wrogów w złym obozie. – Syriusz uklęknął na swoim krześlepochylając się nad ławką, by być bliżej mnie i Shevy. – Z Victorem nie maszans, a Seed też łatwo nie odpuści. To prędzej ona pozbędzie się Jamesa, niżpozwoli by ten wypłoszył jej Wavele’a. To demon nie kobieta. Sam byłem świadkiemjej walki o niego. Stawiam na to, że Wavele chce się pozbyć Jamesa raz nazawsze i nie będzie przebierał w środkach. Sam na jego miejscu miałbymserdecznie dosyć kogoś tak natrętnego.
- Dobrze, by było. – Sheva podciągnął nogi pod brodę zwijając się na swoimkrześle. – Jeśli nie da sobie spokoju z tymi niemożliwymi do spełnieniamiłostkami w życiu nie ruszy wyżej po drabinie ewolucji. Na zawsze zostaniegłupim trolem i będą z nim same problemy.
- Ale to my będziemy musieli pomóc mu pozbierać się do kupy, kiedy rozleci siępo tym kolejnym zawodzie miłosnym. Przecież wiecie, jaki jest. – pozwoliłemsobie na cichy komentarz, gdyż nikt nie był zainteresowany rozdziałem zksiążki, jaki kazał nam przeczytać profesor, a jedynie komentowano i snutodomysły. Kilku kolegów głośno wychwalało odwagę Pottera i nie miałem wątpliwości,co do tego, iż i oni podkochiwali się w nauczycielce mugoloznawstwa. Niepojmowałem tego i pojmować nie chciałem.
- Niech się dzieje, co ma się dziać. Najważniejsze, że my nie mamy jego problemów.Niedługo na nowo zaczynają się rozgrywki quidditcha, więc dobrze mu zrobi takieprzebudzenie. Mamy grać z Krukonami, a więc w im lepszej będzie formie tymwiększe korzyści z tego czerpiemy. Tym bardziej, że na najbliższym treningumają mnie wypróbować i jeśli się nieźle spiszę to wezmą mnie do drużyny.
- Co?! – zapytaliśmy chórem z Andrew. Cieszyłem się, że nie byłem jedynym,który nie miał o niczym pojęcia. Nie mniej jednak byłem chłopakiem Blacka, awięc pierwszy powinienem dowiadywać się o wszystkim! W tej chwili nie byłoniestety czasu na przydługie wykłady na ten właśnie temat.
- Chciałem wam powiedzieć dopiero, kiedy mnie zaakceptują, ale skoro już sięwygadałem... – jego usta były wygięte w szerokim uśmiechu pełnego dumy samca. –Odchodzi jedna dziewczyna z szóstego roku. Uległa kontuzji na jednym ztreningów i jej miejsce się zwolniło. James mi o wszystkim doniósł, więcpostarałem się o wyłączność na to miejsce. Jeśli będą mieć chociażby jednozastrzeżenie do mojej gry, wtedy będą szukać dalej, a nie wierzę by im togroziło. – był bardzo pewny siebie. – Ja nie popełniam błędów.
Drzwi sali otworzyły się. Najpierw wszedł wyraźnie zadowolony z czegoś James,zaś za nim nie mniej usatysfakcjonowany nauczyciel. Nie mieli żadnychwidocznych obrażeń, a więc nie chodziło o pojedynek, nie wydawali się takżepokłóceni, co nie wiem czy mogło mieć miejsce w przypadku sprzeczki pomiędzyuczniem, a profesorem.
- Wracamy do zajęć. – zapowiedział Wavele i wyrysował na tablicy kilka nowychrun, które mieliśmy dokładnie poznać. W tym czasie James zaciekle skrobał cośna kartce, którą przekazał Syriuszowi, ten zaś mnie. Przeczytałem ją uważnie.Nie była długa. Zawierała tylko ogólną informację, co do tego, że podczasaresztu w czwartek Wavele planował udowodnić Potterowie, iż nie ma szans wwalce o Seed. J. uznał to za swój największy sukces toteż nie chciałem niszczyćjego marzeń, a jednak miałem, co do tego złe przeczucie. W jaki sposóbmężczyzna chciał udowodnić chłopakowi, że powinien dla własnego dobra dać sobiespokój z nauczycielką? Czy to było w ogóle możliwe?
Podałem wiadomość Andrew, który spojrzał na mnie porozumiewawczo. Jemu takżecoś w tym nie grało, chociaż nie wątpiłem, że mógł wpaść na jakiś pomysł, cotakiego miało się wydarzyć podczas kolejnego już aresztu Jamesa.
„To będzie walka kogutów” pokazał mu swój komentarz naskrobany na kartce.Skinąłem, więc głową zgadzając się z nim w zupełności. Jakakolwiek miała to byćwojna na pewno tylko jeden z nich miał wyjść z tego bez szwanku. Cieszyłem się,że byłem tylko i wyłącznie zwyczajnym obserwatorem.

piątek, 9 grudnia 2011

Kartka z pamiętnika CLVI - Michael Nedved

- Podnieś nogi! – Gabriel uderzył mnie lekko dłonią w udo.Musiałem unieść wzrok znad książki, której i tak nie czytałem, kiedy chłopak naczworaka obchodził moje łóżko zaglądając pod nie z każdej możliwej strony. –Nie wierzę, że je wciągnęło! Muszą gdzieś być! Jesteś pewny, że nie widziałeśtych książek? Miałem je w torbie, jestem pewny, że je miałem! Bez nich nie mogęsię uczyć!
- Więc będziesz miał czas by dać mi buziaka i może nawet posuniemy się ciutdalej? – starałem się zachowywać poważnie, wyglądać jak najbardziej szczerze iprawdomównie. Niestety Rica był nieczuły na moją niewinność, bądź, co bądźudawaną.
- Pożycz mi swoich podręczników. – podniósł się z kolan zdesperowany. – Możeswoje znajdę później, ale teraz muszę powtórzyć wszystko, czego się uczyłemostatnio.
- Nie mogę. Moje także zginęły. – rzuciłem bezmyślnie, chociaż naprawdęliczyłem na to, iż Gabriel nie zauważy jawnego kłamstwa. Nie był niestety aniślepy, ani głupi toteż rozpracował mnie w przeciągu sekundy. Zabawne, że znającgo tak dobrze nadal potrafiłem łudzić się, iż moje dziecinne podchody mogąkiedyś na niego zadziałać.
- To ty schowałeś moje książki, tak? – zbliżył się do mnie i górował niczymjakiś młody bóg. Jego oczy zwęziły się, usta zacisnął mocno. Całe szczęście, żenie był żadną „wioskową wiedźmą”, gdyż najpewniej załatwiłby mnie w przeciągukilku chwil rzucając na mnie klątwę.
- Dlaczego miałbym ci je chować? – starałem się szybko naprawić to, co właśniespartoliłem. – Gdyby zginęła ci cała bielizna mógłbym posądzić o to mnie, ale wprzypadku książek zakrawa mi to na przesadę. Gdybyś chodził bez bieliznyodczuwałbym przynajmniej pewną satysfakcję. To bardzo podniecające... –zmierzył mnie niesamowicie chłodnym spojrzeniem i zapewne nie zawahałby sięzamienić mnie w żabę, gdyby miał ku temu możliwość.
- Jeśli już jesteśmy przy tym... Zdejmuj spodnie. – splatając ramiona na piersizaczął tupać nogą wyczekująco.
- Yyy... Muszę? – z jakiegoś powodu domyślałem się, o co może mu chodzić. Onwiedział o mnie zbyt wiele i to naprawdę mnie przerażało. Nie mogłem go niczymzaskoczyć, ponieważ spodziewał się po mnie wszystkiego. Musiałbym zmienić płeć,by na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie.
Gabriel tylko intensywniej wpatrywał się we mnie, jakby chciał wywiercić mudziurę w czole.
- Ależ mój drogi, czyżbyś miał się, czego wstydzić?
Nie odpowiedziałem. Odłożyłem nudne i ciężkie tomisko na bok i nie miałempojęcia, co począć z rękami. Przełknąłem ciężko ślinę i rozpiąłem pasek, apóźniej guzik i suwak spodni. Gabriel pochylił się nade mną i odrzucił dwaskrzydła jeansów na boki. Teraz nie mogłem już nic przed nim ukryć. Poza tymnawet nie miałem ku temu specjalnej okazji.
- Masz siedemnaście lat i nie wiesz, że bieliznę się pierze? – kładąc dłoń namoim udzie chłopak pochylił się przybliżając swoją twarz do mojej. – Kiedywidzisz, że kończy się czysta bielizna robisz wielkie pranie, jeśli niepotrafisz na bieżąco tego robić. NIE chodzisz nagi pod spodniami, jasne? –prawdę powiedziawszy wcale nie było jasne. Nie miałem po prostu sił by, codzień bawić się w pranie bielizny, a ostatnio nie miałem na to nawet czasu,więc postanowiłem nie zakładać niczego pod jeansy i muszę przyznać, że czułemsię niesamowicie. Miałem świadomość, że materiał dotyka mojej nagiej skóry,otarcie się o cokolwiek oddziaływało na moje czułe receptory z większąintensywnością, a teraz dodatkowo miałem świadomość, iż jasne palce Gabrielaznajdują się w niewielkiej odległości od mojego krocza.
- To dopiero drugi raz, a nawet nie wiesz, jak potrafi mnie to podniecić. –usiłowałem przekonać go do swoich racji. Przecież nie jednokrotnie słyszałem oludziach, którzy nie nosili bielizny z takich, czy innych powodów. – Z resztą,nie uważasz, że to ułatwia nam sprawę? Gdybyś jeszcze ty pozbył się swoichbokserek mógłbym bez przeszkód bawić się z tobą, kiedy tylko przyszłaby mi nato ochota.
Jeden istotny szczegół nie umknął jednak mojej uwadze, a gdy tylko gospostrzegłem na moich ustach pojawił się zadowolony uśmiech, który sprawił, żeGabriel zarumienił się bardzo subtelnie, ale jednak jakoś.
- Ciebie to kręci, Rica. – przygryzłem wargę i oblizałem ją by lśniła. – Podobaci się to. Kręci cię fakt, tego, co mam, a raczej, czego nie mam dziś na sobie.Uwielbiasz moje głupie pomysły, nawet, jeśli ich nie pochwalasz, a teraz niemożesz oprzeć się wrażeniu, że jestem potwornie pociągający. – wydawało mi się,że jestem w stanie nawet odgadnąć jego myśli, ale nie próbowałem, by nie zepsućniezłego przedstawienia, jakie stało się moim udziałem.
- Usiłujesz mi wmówić, że podoba mi się twoje niechlujne zachowanie? – byłpoważny, może nawet zły, ale jego ciało było zdecydowanie bardziej szczere niżgłowa. Wystarczyło, więc, że sięgnąłem między jego nogi, a wyczułem subtelnąerekcję. Podobałem mu się taki, jaki byłem, to nie ulegało wątpliwości.
- Jesteś okropny, Ned. – syknął na mnie przysuwając się do mnie na tyle blisko,że mogłem przy odrobinie wysiłku sięgnąć ustami jego brzucha, co też uczyniłem.Musnąłem skórę pod pępkiem, nad nim, w końcu polizałem drobny otworek, któryzdawał się właśnie do tego stworzony.
Dłonie Gabriela zacisnęły się na moich włosach, ciągnęły je lekko, a całe ciałochłopaka wygięło się w bardzo przyjemny łuk. Widać nie tylko ja stęskniłem sięza pieszczotami, gdy odrzucony przez swojego chłopaka musiałem w wolnychchwilach zadowalać się sam. Teraz Rica nie mógł zaprzeczyć, że nawał naukipogłębiał tylko jego seksualną frustrację.
Nie zwlekając rozpiąłem, więc spodnie chłopaka, zsunąłem je wraz z bielizną inie zapomniałem napomknąć, iż gdyby nie tak liczne warstwy odzienia, mójkochanej już dawno temu odczułby palące pożądanie.
- Nie ukryjesz penisa przede mną, nawet gdybyś nosił grube kalesony i to samotyczy się twojej dziurki. Wystarczy mi chwila, a będziesz błagał mnie o więcej.Może sprawdzimy, czy mam rację mówiąc, że się powstrzymywałeś przedzaatakowaniem mnie ostatnimi czasy.
Nie liczyłem nawet na odpowiedź z jego strony. Najzwyczajniej w świeciepochyliłem się na tyle, by wziąć w usta naprawdę słodkie ciało chłopaka. Od dawnanie miałem okazji kosztować go w jakikolwiek sposób. Nauka pochłonęła go dotego stopnia, że niemalże o mnie zapomniał. Nie wiedziałem nawet, czy potrafiłznaleźć chociażby chwilę, by samemu zrobić sobie dobrze. Przecież duszeniepragnienia było niezdrowe!
To było, jak picie mleka z butelki, z tą jednak różnicą, że tutaj ani kroplabiałego płynu nie wyciekała bez walki. Musiałem bardzo intensywnie ssać, ostropracować językiem, aż mnie rozbolał, i wykorzystywać w pełni zalety moich warg,by ostatecznie przynajmniej usłyszeć głośne westchnienia Gabriela.
Kładąc dłonie na jego pośladkach masowałem je intensywnie i mocno. Skóra nanich musiała być rumiana i nosić czerwony ślad zaciskających się na niejpalców. Taką przynajmniej miałem nadzieję. Nie pragnąłem niczego bardziej niżdotykać swojego chłopaka, który bezlitośnie pozbawił mnie największychżyciowych przyjemności. Gdybym wcześniej wiedział, że uda mi się cokolwiekzdziałać z Gabrielem bez wątpienia nie masturbowałbym się przed dwomagodzinami. A może chłopak wiedział o tym i tylko, dlatego dał mi się teraz ssaći macać? Czy to możliwe, że odgadł jak bardzo zmęczyłem swoje ciało zabawą zwłasną ręką?
Wydałem z siebie dziwne mruknięcie, kiedy błogość ogarniała mnie całego. Niebyłem podniecony, chociaż ciepło rozlewało się po moim brzuchu i lędźwiach.Obiecywałem sobie z każdym „pociągnięciem”, że jutro z samego rana, gdy snemzregeneruje wszystkie siły, dobiorę się do tyłka Ricardo, a wtedy nie będzieuproś! Już teraz postanowiłam mu to uświadomić i z tego powodu sięgnąłempalcami pomiędzy dwie ciepłe półkule jego pośladków. Wejście do jego ciała byłociasto zamknięte, ale z powodzeniem mogłem je subtelnie masować. Uwielbiałembyć dla niego służącym, który miał za zadanie sprawiać rozkosz swojemu panu. Całkiemnieźle spisywałem się w tej roli sądząc po tym, że Gabriel zechciał wytrysnąć wmoje usta, kiedy tylko siłą wepchnąłem jeden z palców w zaciśnięty pierścieńmięśni.
To był dobry znak. Jego ciało, chociaż spięte podniecało się szybko. Był todowód na to, że mój chłopak nie zabawiał się sam ze sobą, ale grzecznie czekałna mnie. Już ja planowałem zafundować mu niezapomniane wrażenia, jeszcze weśnie!
Oblizałem się uśmiechając przymilnie do przyjaciela.