niedziela, 29 stycznia 2012

Glut...

Nie łatwo było pocieszyć Petera, który naprawdę rozbił się po wybuchu, jaki wstrząsnął salą eliksirów. Nie słyszeliśmy krzyku Slughorna, ani żadnego innego dźwięku świadczącego o tym, że mogło mu się coś stać, a to pozwalało mi wierzyć, że jednak pozostał w całości. Tylko, dlaczego nie wyszedł z sali? Chlipanie Petera wydawało się przerażająco głośne pośród ciszy, jaka panowała na korytarzu. Nikt z nas nie wiedział, co powinniśmy zrobić w takiej sytuacji. Bo co jeśli nauczyciela rozerwało na strzępy i jego krzyk zaginął gdzieś pośród ogólnego harmidru w pomieszczeniu? A może został ogłuszony? A co jeśli substancja Petera miała jakieś okropne skutki uboczne? Ktoś musiał zajrzeć do środka, zaryzykować w nadziei, że nic się nie stanie wraz z otwarciem drzwi. Tylko, kto był skłonny do podjęcia ryzyka?
- Nie możemy tak stać i czekać. – James kręcił się w miejscu niecierpliwy. Nie wątpiłem, że to jego wrodzona ciekawość zmuszała go do podjęcia działania. – Możemy uratować mu życie, albo stać i wpatrywać się w drzwi! Wchodzę! – złapał za klamkę i zawahał się. – Ratujcie mnie w razie, czego. – szepnął do mnie i przyjaciół, gdyż byliśmy zbici w ciasną grupkę starając się pocieszyć Pettigrew.
Z duszą na ramieniu okularnik uchylił drzwi. Co odważniejsi i bardziej ciekawscy zerkali mu znad i spod ramienia chcąc wiedzieć, co się dzieje. Sam stanąłem w dogodniejszej pozycji, dzięki czemu widziałem pokrytą zgniło-zielonkawą mazią.
Pisk, jaki nagle rozległ się przede mną sprawił, że serce podeszło mi do gardła. Nie spodziewałem się tego, więc aż podskoczyłem gotowy do samoobrony.
James i ci, którzy wraz z nim zaglądali do środka odsunęli się gwałtownie. To ukazało nam powód tamtego krzyku, pełznącą kupę dziwnego szlamu, która znajdowała się niemal przed samymi drzwiami na podłodze.
- Glutowy potwór! – zakrzyknął ktoś z tyłu, co wywołało pewną sensację i dodatkowe poruszenie.
- Glutowy potwór! – powtórzyły dziewczęta piszcząc w niebo głosy i rozbiegły się we wszystkie możliwe strony byleby odsunąć się jak najdalej od niebezpieczeństwa.
- Glutowy potwór z wąsami? – Syriusz uniósł brew posyłając mi porozumiewawcze spojrzenie. Przykucnął przed domniemanym potworem wyciągając z kieszeni różdżkę. – Jak się pan czuje profesorze? – oślizgła góra uniosła się trochę, poślizgnęła i runęła na ziemię tak jak wcześniej leżała.
- Moja... różdżka... – wydyszał nauczyciel, a przygotowany na taką ewentualność Syri przywołał ją zaklęciem łapiąc w dłoń. Niestety od razu wysunęła się z jego uścisku wpadając w szlam pokrywający posadzkę.
- O, fuj, jakie śliskie! – Black spojrzał na swoją dłoń pokrytą szlamem z różdżki i odsunął ją od swojego ciała nie chcąc ubrudzić się wyjątkowo obrzydliwą mazią.
Leżący nauczyciel wyciągnął dłoń w stronę miejsca, gdzie upadła jego różdżka i niczym robak przesunął się bliżej zdobyczy niezgrabnie łapiąc ją w ręce. Jego głos przypominał niezrozumiały bulgot, kiedy wypowiadał silne zaklęcie czyszczące, jednakże zdołał jakoś zapanować nad swoimi śliskimi, niezgrabnymi dłońmi pozbywając się w ślimaczym tempie brudu, jaki zalegał wszędzie wokół. Jakimś cudem zdołał oczyścić także samego siebie, dzięki czemu nie wyglądał już jak bagienna zmora. Syriusz wykorzystał okazję prosząc o wyczyszczenie jego dłoni, co nauczyciel uczynił w ramach wdzięczności.
- Pettigrew! – rozległo się, kiedy tylko Slughorn był w stanie samodzielnie stanąć o własnych siłach na ziemi. Peter zadrżał przerażony. – Masz zakaz samodzielnego sporządzania eliksirów! Dożywotni, jeśli będzie to możliwe! – mężczyzna aż się zasapał. – Rozejść się! Natychmiast!
Nikt nie oponował, a ja złapałem Petera za szatę na karku i pociągnąłem go nie bacząc nawet na to, gdzie idziemy. Najważniejsze było to, by zabrać chłopaka i nie denerwować więcej Slughorna, który był w tamtej chwili jak rozwścieczony mors.
- Nie było najgorzej. – Potter wzruszył ramionami idąc swoim paradnym krokiem z dłońmi splecionymi za głową. – Mógł odjąć nam punkty, ale tego nie zrobił. Poza tym nie ukarał Petera. Stawiam na to, że niedługo zapomni o wszystkim i pozwoli żeby Pet podszedł do egzaminów na koniec roku. Za jedną szlamową katastrofę nie może przekreślić całych miesięcy starań.
- Może. – Pettigrew pociągnął nosem i otarł go rękawem szaty. – Obleje mnie z eliksirów nie pozwalając mi nawet dotknąć kociołka.
- A tam! Kto by się przejmował eliksirami? Przecież nie masz w planach niczego, co byłoby z nimi związane, prawda? Możesz nawet z nich zrezygnować, gdybyś bardzo chciał. Ja wcale bym się tym nie bawił, gdyby nie to, że chcę zostać aurorem. – z szerokim uśmiechem na twarzy odwrócił się do nas i udał, że celuje w moją stronę różdżką. – Giń! Złamałeś zasady wyznaczone przez Ministerstwo, więc ukarzę cię w imieniu Ministra Magii i osobiście dostarczę dementorom!
- A dlaczego to we mnie celujesz? – zapytałem, chociaż wiedziałem, że chłopak nie ma nic złego na myśli.
- Ty mnie za to nie zabijesz, ale oni... – wskazał ruchem głowy na Syriusza i Shevę, którzy wymownie spoglądali w jego stronę. – Oni mogliby zrobić mi krzywdę za celowanie w nich palcem.
- Jako auror też będziesz wybierał słabszych przeciwników?
- Tych mniej niebezpiecznych. – odpowiedział Syriuszowi okularnik. – Gdyby mnie zabili matka ożywiłaby mnie i osobiście uśmierciła kolejny raz za narażanie się na niepotrzebne niebezpieczeństwo. Poza tym tymi najbardziej groźnymi zajmują się starzy łowcy. Widziałem kiedyś jednego. Był cały w bliznach i nie miał języka! O istnieniu tajnych służb ścigania nie każdy czarodziej ma pojęcie, a to, dlatego, że muszą działać z ukrycia by dorwać najbardziej przebiegłych przestępców.
- Niech zgadnę. Mówił ci to dziadek? – pozwoliłem sobie na pewne wątpliwości, co do prawdziwości słów chłopaka. Najbardziej nieprawdopodobne historie zawsze miały swój początek u jego dziadka, który jako charłak, który wolał uważać się za mugola, zawsze opowiadał wnukowi masę niewiarygodnych opowieści, z których większość była daleka od prawdy.
- Dziadek wie rzeczy, o których inni nie wiedzą! Kiedyś walczył nawet z wysysającym mózgi motylem! To, że czegoś nie widzimy nie znaczy, że tego nie ma. Pamiętaj moje słowa, bo kiedyś na pewno będziesz je wspominał! Hm, może powinniśmy wybrać się do Zakazanego Lasu na polowanie na potwory? Dziewczyny kręcą blizny wojenne. To znaczy chłopaków chyba też...
- J. mam tyle blizn wojennych, że nie potrzeba mi więcej. Cud, że nie wypruwałem sobie flaków dla zabawy podczas przemian.
- Tak w sumie to chyba masz rację, ale to jednak dodaje mężczyźnie klasy, nie?
Postanowiliśmy go zignorować. Wszystko miało swoje granice, a jego pomysły naprawdę stawały się niebezpieczne dla otoczenia. Napastował nauczycieli, chciał odkryć wszystkie tajemnice, jakie tylko pojawiały się w zasięgu jego wzroku, czy ucha, a teraz planował wielkie badanie okolicy w poszukiwaniu blizn i niebezpieczeństwa.
- W ogóle nie ma w was ducha walki! – J. naburmuszył się i prychnął na nas lekceważąco. Trzymał się jednak blisko nas, jakby obawiał się zgubić w zamku. Podejrzewałem, że po prostu nie miał nam za złe naszego braku zaangażowania w jego fantazje. Obraził się dla reguły i najprawdopodobniej i tak w przeciągu kilku minut zapomni o tym całkowicie. Był po prostu stworzony do dogrywania dramatów dla potrzeb publiczności, której nie miał.
- Tak w sumie, to gdzie my idziemy? – Peter powrócił do świata z mrocznych zakamarków swojej poniżonej i udręczonej świadomości.
- A to bardzo dobre pytanie, bo następne zajęcia mamy w zupełnie innym miejscu. – Sheva zawrócił toteż uczyniliśmy to samo wracając powoli na ziemię.
- Jesteśmy do niczego. – podsumował nas Syriusz, który głaskał pierś w miejscu, gdzie jeszcze podczas zajęć ukrył flakonik ze swoim tajemniczym eliksirem.

piątek, 27 stycznia 2012

Kto kociołkiem wojuje...

16 marca
Byłem beznadziejny, gdy w grę wchodziły niedorzeczne pomysły, głupie akcje i niepoważne plany, co krępowało mnie w chwilach, gdy każdy poza mną myślał intensywnie nad sposobem na rozwiązanie wszystkich naszych problemów związanych z ogólnym rozleniwieniem. Mogłem wyłącznie obserwować moich ciężko pracujących przyjaciół, którzy dając z siebie wszystko starali się przedrzeć przez grubą zasłonę beznadziejności świata.
Najbardziej ambitny był bez wątpienia Syriusz, który podczas eliksirów warzył dodatkowy, całkowicie sekretny napój pod ławką uważając, by Slughorn nie zauważył jak podkrada niektóre trudnodostępne składniki. Nawet ja nie wiedziałem, co takiego wykombinował kruczowłosy. Jego plan był tajnym projektem, o którym nie miał prawa wiedzieć nikt poza samym twórcą i wykonawcą, a więc Blackiem.
- Pokrój w gwiazdki, proszę. – poczułem, jak ukradkiem w mojej dłoni ląduje korzeń, którego nawet nie potrafiłem zidentyfikować. – Błagam. – rzucił proszące spojrzenie, jedno z tych, które mogły zjednać mu przychylność najgorszego tyrana.
- Niech będzie, ale nie mieszaj mnie w to, jeśli coś pójdzie nie tak, jak powinno. – szepnąłem w odpowiedzi i spełniłem prośbę. Chłopak musiał pogodzić ze sobą warzenie dwóch wywarów, z czego ani przy jednym, ani przy drugim nie mógł pozwolić sobie na chociażby jeden błąd.
Potter obierał właśnie ze skóry jaszczurkę różową, którą podał mu Syri, Sheva ucierał jakieś zioła, zaś Peter miał wystarczająco zmartwień z nadążeniem za tempem zajęć. Tak, więc wszyscy byliśmy na swój sposób zajęci.
Gdy Syriusz dorzucił do swojego małego, ukrytego kociołka niezbędne składniki wywar zaskamlał i zmienił barwę z podejrzanie fioletowej na jasno błękitną, a po chyli gotowania stał się całkowicie przezroczysty.
- Za jakiś czas będzie silny i gotowy, a wtedy pokażę wam, do czego zdolny jest mój geniusz, wasza pomoc i mój spryt. – schlebiał sobie bardziej niż nam, co w sumie było zrozumiałe. – Pomóż mi to przelać. – ponownie zwrócił się do mnie, kiedy zawartość kociołka jakby się rozpłynęła i na dole naczynia można było znaleźć zaledwie pół szklanki wywaru.
Syriusz wcale nie był tym zrażony. Pochylił się znikając na kilka chwil pod ławką i podłożył niewielki flakonik pod kociołek.
- Wlewaj, jesteś silniejszy. – ponaglił mnie wyglądając zza zasłaniającej go ławki by mieć pewność, że nauczyciel nie zauważył jego dziwnego zachowania. I tym razem nie dałem się długo prosić i uważając na to, co robię uniosłem za uszy niewielki, lekki kocioł. Substancja w kolorze czystej wody bez problemu trafiła dla z góry przygotowanego flakonika, zaś Syri ukrył wszystko w kieszeni spodni pod szkolnymi szatami.
Uśmiechnął się do mnie czarująco sprawiając, że nagle poczułem ogromną ochotę na otulenie się miękkim, grubym kocem, wyłożenie na sofie i zajadanie czekoladowym kremem tuląc do siebie pluszowego miśka.
- Chciałbym czytać ci w myślach. – powiedział nagle mieszając swój wywar, który Slughorn miał ocenić lada chwila i dorzucał do niego ostatnie składniki, które jakimś cudem nie znalazły się jeszcze w środku.
- Nie chciałbyś. – stwierdziłem cicho w odpowiedzi chyba nawet trochę się rumieniąc. Nie potrafiłbym myśleć o niczym, gdyby chłopak naprawdę posiadał takie umiejętności. Nagle coś przyszło mi do głowy. – To chyba nie był eliksir pozwalający na to, prawda?
- Oczywiście, że nie! – a jednak wyszczerzył się tak, iż w moim sercu nadal gościła niepewność i pewna obawa.
- Nie najgorzej, Syriuszu, chociaż nie jest także idealnie. Musisz się bardziej starać i uważniej czytać podręcznik. – nauczyciel nabrał na chochlę wywaru i powąchał. Zamoczył w nim koniec języka, a następnie przesunął się dalej. Na moje nieszczęście oznaczało to, iż teraz to mnie weźmie pod lupę. Miałem nadzieję, że nie spodziewał się po mnie nazbyt wiele, gdyż nigdy nie spełniałem nawet swoich własnych oczekiwań na eliksirach. Sądząc po minie, jaką miał profesor daleki byłem od doskonałości. – Remusie, to najlepiej uwarzony eliksir na ropusze brodawki, jaki widziałem. Tylko, że to nie ropusze brodawki były tematem dzisiejszych zajęć. – a już przez chwilę myślałem, że jednak coś mi wyszło. Myliłem się. – Myślę, że nie obejdzie się bez dodatkowych zajęć. Wybacz, ale zbliżają się egzaminy, a ty i Peter nie spisujecie się tak jakbym sobie tego życzył. Jestem zmuszony zająć się wami osobiście. Kilka spotkań i będziecie jak inni ludzie, nie do poznania. Bez obaw, dam sobie z wami radę. Zostaw jednak swój kociołek tutaj wraz z jego zawartością. Może kiedyś się przyda, a już na pewno lepiej by nie wpadła w niepowołane ręce.
- Bardzo przepraszam i dziękuję panu. – powiedziałem z pełną szczerością. – Zrobię, co w mojej mocy, by się poprawić. – w ramach odpowiedzi otrzymałem miły uśmiech, który sprawił, że wąsy nauczyciela zadrgały zabawnie unosząc się wraz z górną wargą.
Dłoń Syriusza odnalazła pod stolikiem moją i poczułem jak głaszcze swoimi palcami moją skórę pocieszająco. Porównywanie mnie do Petera nie było najmilsze, niestety zdawałem sobie sprawę z tego, iż nie świeciłem przykładem na tych jednych zajęciach.
- Drogi Merlinie, a to, co?! – Slughorn zwrócił na siebie uwagę wszystkich obecnych, jednak szybko cała uwaga przenosiła się z profesora na coś zupełnie innego. Z kociołka Pettigrew coś zaczynało wyrastać. Jakaś mulasta kula pęczniała coraz to bardziej z każdą chwilą wylewając się z naczynia niczym ogromny brzuch nauczyciela eliksirów z jego spodni.. – Moi drodzy, zarządzam ewakuację. Proszę bardzo cicho pozbierać swoje rzeczy i na palcach opuścić salę. – sądząc po niewyraźnej minie mężczyzny sam nie był pewien, co takiego mogłoby się stać, gdyby ta błotnista, odrobinę zielonkawa kula mazi nagle wybuchła i zalała nas wszystkich. Nie chciał ryzykować, a ja wcale nie byłem ciekaw tego, co wykombinował Peter.
Posłuchaliśmy cennej rady nauczyciela i powoli, cicho, ostrożnie pozbieraliśmy swoje rzeczy starając się nie zmuszać coraz większej bańki do pękania. Niestety ledwie zaczęliśmy wychodzić, a koło drzwi powstał korek. Nikt nie chciał zostać sam na sam z potworem, który rozrastał się niczym paskudna bestia mająca zamiar pożreć świat zaczynając od zamku.
Gdyby Slughorn pamiętał jeszcze wypowiedziane do mnie słowa, w co szczerze wątpiłem, na pewno przeprosiłby mnie za niedorzeczność, jaką ośmielił się wygłosić porównując mnie do Petera. Mój eliksir nie był wcale taki niebezpieczny, a poza tym miał nazwę, zastosowanie i był znany profesorowi, podczas gdy twór Petera nie przypominał niczego, z czym ktokolwiek z nas miałby do czynienia.
Dopiero znalazłszy się na korytarzu odetchnąłem z wyraźną ulgą. Byłem bezpieczny z dala od dziwnej substancji i w miarę możliwości nie chciałem widzieć jej na oczy.
- Mam wrażenie, że twoje korepetycje nie będą połączone z tymi Petera, a i nie zdziwię się, jeśli nagle w zamku pojawi się nowa sala lekcyjna i będzie się do niej wchodzić w kombinezonie ochronnym. – Syriusz uśmiechając się usiadł pod ścianą. Nie mogliśmy się rozejść póki nauczyciel na to nie pozwolił, a on usiłował „walczyć” z tym obrzydliwym wielkoludem, którego stworzył totalny brak wszelakich umiejętności Petera.
- Spokojna głowa, Pet. – James, który w pewnym stopniu był naprawdę zainteresowany dziwnym tworem w końcu odezwał się z własnej woli i klepiąc przyjaciela po ramieniu usiłował go pocieszyć. – Slughorn zabije smoka. Na pewno sobie poradzi w wtedy wrócimy do normalnych zajęć.
- Wyrzucą mnie. – wydusił z siebie przerażony swoim czynem blondynek, który musiał usłyszeć właśnie rozmowę kilku osób na ten temat. Każdy naturalnie przesadzał, ale było to całkowicie zwyczajnym zagraniem w pewnych kręgach.
- Oszalałeś? Mamy tyle na sumieniu, a tak naprawdę nie dostaliśmy nawet porządnego ostrzeżenia, co się z nami stanie, jeśli znowu coś wykombinujemy. – w tym wypadku okularnik miał rację. Ale tylko w tym. – Przynajmniej zapewniłeś nam jakąś rozrywkę, a kiedy to paskudztwo wybuchnie... – wykrakał. W sali eliksirów rozległ się głuchy trzask, a coś plasnęło o drzwi aż się zatrzęsły.
- Jestem skończony. – rozpłakał się Pet
.

środa, 25 stycznia 2012

Kartka z pamiętnika CLXIII - Noel Seed

Skłamałbym gdybym powiedział, że z Victorem było mi dobrze. Nie, to zdecydowanie nie oddawało raju, jaki miałem tylko dla siebie. Nigdy też nie myślałem, że trafię w tak dobre ręce. Po ciężkich przejściach z byłymi kochankami, dla których moja płeć była tylko przeszkodą, a upodobania do damskich ciuszków obrzydliwością, trafiłem w końcu na kogoś, komu prawdę powiedziawszy moje zboczenia zupełnie nie przeszkadzały. Zakochałem się w idealnym mężczyźnie, który łączył w sobie brutalność barbarzyńcy i delikatność romantycznego kochanka. Uwielbiałem jego szorstką skórę, silne dłonie, namiętne pocałunki, które tak często sprowadzały się do jednego. Nie pojmowałem, jak można wytrzymać bez seksu kochając kogoś tak bardzo. Czyż uczucia nie były mocno powiązane z pragnieniami?
- Uczniowie zaczynają plotkować. – wyszeptałem do ucha Victora siedząc mu na kolanach w jego ogrzanym wonnym ogniem z kominka pokoju. Cieszyłem się, że przyszło mi się urodzić w tych, a nie innych czasach.
- Niech plotkują. – machnął ręką kładąc ją na moim udzie, które zaczął masować i ugniatać. – A co mówią? Przy mnie są niebywale grzeczni.
- Uważają, że skoro wiedźma rzuciła na ciebie niezawodny czar miłosny teraz może z powodzeniem zamienić się w wiedźmę. – wodziłem palcem po jego szyi. – A wszystko, dlatego, że pewna bestia zabroniła mi przesadnie się malować, ubierać wyzywająco, strojnie...
- Nie potrzebujesz tego. Jesteś piękny i bez tego.
- Dla ciebie, nie dla nich. – wbiłem paznokieć zaraz poniżej jabłka Adama. – Chyba nie chcesz uchodzić za ubezwłasnowolnionego, za kukiełkę w moich dłoniach? Pomyślą, że jesteś mi potrzebny tylko do zaspokajania moich pragnień. – zsunąłem palec w dół przez jego pierś aż na podbrzusze. – Okaże się, że jesteś mi zbędny i wyłącznie twoje genitalia są dla mnie cenne. Oczywiście, domyślą się, że masz naprawdę cudowne krocze i tylko ono się nadaje dla zaspokojenia mojego pragnienia, ale czy to cię zaspokoi?
- Co więc proponujesz? -  musiałem trafić w jego czuły punkt, gdyż zmrużył oczy w niezadowoleniu.
- Pozwól mi się znowu stroić, a ja w zamian powiedzmy, że zetknę włosy całkiem na krótko. Będę je układał odpowiednio, by nikt nie zauważył, że nie jestem kobietą, ale tobie się będę bardziej podobał, prawda? – nie byłem naiwny. Victor gustował w mężczyznach i nic nie podniecało go tak jak obnażanie atrybutów męskości. Nie wątpiłem, więc, że kiedy pojawiłbym się przed nim bez makijażu, w jego koszuli, z włosami ułożonymi naturalnie mężczyzna przeżywałby orgazm od samego patrzenia.
- Zgadzam się! – odpowiedział od razu, a jego oczy zalśniły. Poczułem jak jego członek zaczyna napierać na mój pośladek. – Jesteś w stanie pozbyć się tych pięknych włosków tylko po to by mi się przypodobać? O to chodzi, prawda? Chcesz mnie jeszcze bardziej od siebie uzależnić.
- Tak. – odpowiedziałem bez zastanowienia. Nie warto było zaprzeczać czemuś tak oczywistemu. Przecież dla nikogo innego nie pozbyłbym się swoich włosów, z nikim nie targowałbym się w taki sposób. Victor był jedynym.
Pocałowałem go obejmując dłońmi lekko szorstkie policzki. Uśmiechałem się pod nosem muskając lekko raz po raz naprawdę kuszące usta, lizałem je, co jakiś czas, kąsałem. Chciałem się z nim drażnić i chyba nieźle mi to wychodziło, gdyż mruczał niezadowolony, kręcił się i szukał sposobu by zmusić mnie do odważniejszych zagrań. Nie dałem się jednak i powoli rozsunąłem zamek jego spodni. Patrzyłem mu w oczy wyzywająco, kiedy wsunąłem dłoń pod materiał. Nie dotknąłem go jednak bezpośrednio, ale pieściłem przez bieliznę. Specjalnie wbijałem palce w czułe ciało, masowałem mocno. Zacząłem kąsać skórę jego szyi, starałem się robić wszystko byleby zostawić na niej jakiś wyraźny ślad.
Jego palce powędrowały do wiązania mojego gorsetu, który rozpiął bez najmniejszych problemów. Miał już w tym wprawę toteż szybko pozbył się go zupełnie i dotykał gorącymi dłońmi mojej skóry na piersi. Masował moje żebra, dobrał się do sutków ssąc je, podszczypując. Uwielbiałem go takim, chociaż równie cudowny był, gdy ulegle pozwalał mi na wszystko.
Czułem, jak powoli ustępuje także moja spódnica. Z prawdziwą rozkoszą zsunąłem się w dół będąc niemal nagim. Oblizałem wargi starając się by wyglądało to jak najbardziej lubieżnie i dobrałem się do słodkiego skarbu, jaki miał w spodniach. To było naprawdę cudowne, kiedy miałem nieograniczony dostęp do jego ciała, które niesamowicie mi się podobało.
Nie musiałem ukrywać, jakie wrażenie robił na mnie Victor. Na pewno widział moje uwielbienie, błysk w oku, odczuwał, z jaką rozkoszą daję mu przyjemność. Za każdy razem, gdy miałem okazję wsunąć w swoje wargi jego członek przez moje ciało przechodziły cudowne dreszcze. Uwielbiałem to robić, uwielbiałem ssać go czując jak głaszcze mnie pieszczotliwie po głowie. Rósł w moich wargach, a to potwierdzało to, czego mogłem się tylko domyślać.
- Chodź tu do mnie. – jego głos był niebywale podniecający, pełen napięcia, głębokich oddechów, które musiał zaczerpnąć by się nie udusić. To było moją zasługą.
Usiadłem na jego kolanach okrakiem, już całkowicie nagi. Nie wstydziłem się siebie. Przy nim nie wstydziłem się zupełnie niczego.
Położyłem dłonie na nagiej skórze jego odsłoniętej piersi, całowałem miejsca, które dotykałem, a on w tym czasie zajął się moimi pośladkami i wejściem, między nimi ukrytym. Płonąłem na ciele mogąc tego wszystkiego doświadczać, płonąłem pragnąc by już się we mnie znalazł, co było jeszcze niemożliwe.
- Dręczysz mnie! – westchnąłem, gdy bawił się wejściem zamiast przygotować je na siebie. Wzdychałem boleśnie, szukałem sposobu by poprosić go o zaspokojenie, którego mi nie dawał.
Kręciłem biodrami pragnąc go szalenie, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Nie chciałem by Victor komukolwiek otwierał, niestety wiedziałem, że jego obowiązkiem było czuwanie toteż odsunąłem się od niego nadal podniecony i opatuliłem futrem, którym nakryty był fotel. Mój kochane spróbował się w tym czasie doprowadzić do stanu jakiejś użyteczności i jakkolwiek nie bez ociągania otworzył drzwi.
Zdziwiłem się, gdy wpuścił do środka Syriusza. Chłopak pomagał mi w prawdzie w zdobyciu Victora, jednak nie miał pojęcia o mojej prawdziwej płci, a teraz miał okazję zobaczyć jak otulony wyłącznie białym futrem stoję w pobliżu kominka. Każdy na jego miejscu domyśliłby się, że byliśmy w trakcie czegoś bardzo interesującego, kiedy nagle nam przeszkodził. Zapewne, dlatego patrzył w ziemię i zabrał książki podane mu przez Victora bez specjalnie przyglądania się nim. Wtedy też zaczął bardzo przepraszać za to najście. Chyba nawet rzucił na mnie szybkie spojrzenie i zaczerwienił się, czemu nie mogłem się dziwić. Miał niepodważalny dowód na to, iż jego nauczyciele romansują ze sobą i pod nosem uczniów uprawiają seks w swoich gabinetach.
- Nie powinieneś go tutaj wpuszczać! – mruknąłem odrzucając futro na właściwe miejsce i marszcząc brwi zbliżyłem się do mojego idealnego mężczyzny.
- Miałem go odprawić? I tak domyśliłby się, dlaczego go nie wpuszczam. Poza tym ufam mu i wiem, że nie będzie nikomu rozgłaszał, że widział cię niemal w całej okazałości. Wzmianka o twoich nogach każdego doprowadziłaby do szaleństwa, a fakt, że on widział je tak dokładnie... Ah, marzenie. Jak dobrze, że ja mam cię na wyłączność.
- Mógł zauważyć coś więcej! Gdyby dowiedział się, że jestem mężczyzną... Na pewno byłby zszokowany.
- Albo zakochałby się w tobie bez pamięci, jak ja. A wtedy pierwszy raz miałbym poważnego rywala i musiałbym go wyeliminować, a bardzo go lubię. – jego palce pogładziły mój policzek. – Tylko ja mam prawo naprawdę cię kochać. I kocham cię całym sobą. – wiedziałem, do czego zmierzał toteż przytuliłem się do niego ocierając powoli o cudowną pierś. Zsunąłem z jego bioder spodnie, zacisnąłem palce na jego udach i nie powstrzymałem westchnienia. Jego ciało było ciałem bóstwa. Idealnym i lepszym niż wszystkie inne. Tylko Victor mógł mieć wady, które czyniły go bardziej atrakcyjnym.

niedziela, 22 stycznia 2012

Zwalić na skarpety

13 marca
Na środku naszego pokoju stała dziwnego kształtu kupka wszelkich podejrzanych przedmiotów, jakie znaleźliśmy podczas sprzątania. Prawdę powiedziawszy nasz pokój wyglądał równie okropnie, co wcześniej, z tą różnicą, iż powyciągaliśmy na wierzch wszystko, co wydawało się nam śmierdzieć „czarną magią”. Wliczyliśmy w to nawet stare papierki po słodyczach, gdyż nigdy nie wiadomo, czy aby na pewno były nasze, czy może ktoś je podrzucił. Dla bezpieczeństwa nawet jedna ze starych par skarpet Jamesa szła do śmieci. Zdaniem jej domniemanego właściciela śmierdziała kimś innym niż nim. Nie chciałem wnikać w szczegóły.
Prawdę powiedziawszy, wcale nie czułem się teraz jakoś inaczej. Zjadłem naprawdę dobry obiad, kilka łakoci, uśmiechnąłem się do słońca za oknem i było mi jakoś lepiej, chociaż jeszcze nie idealnie. Może powinienem na nowo zacząć palić w pokoju świeczki? Prawdę powiedziawszy już nawet nie pamiętałem, co pomogło mi ostatnio, kiedy miałem takie kiepskie dni.
Może czas podejrzanie przyspieszył i dlatego wszystkie przyjemności byłem zmuszony spychać na dalszy plan? Ale przecież na jakieś sobie pozwalałem... Więc może zbyt wolno składałem litery czytając, poruszałem się chodząc, mówiłem rozmawiając i dlatego wszystko zajmowało mi więcej czasu?
- Ja zaczynam wątpić w teorię spiskową i klątwę. – mruknąłem obchodząc w koło mało naszą tryumfalną górę śmieci. Wąchałem chcąc sprawdzić, czy nie wyczuję jakiegoś podejrzanego zapachu, ale poza naturalnym fetorem naszych starych rzeczy i kurzu nie zarejestrowałem nic.
- Szczerze mówiąc nawet ja wątpię, czy ktokolwiek zadałby sobie tyle trudu by nas zaczarować. No, bo i po co? – Sheva machał nogami siedząc na skraju swojego łóżka. Pod pośladki podłożył poduchę i zwiniętą pościel by znajdować się wyżej i nie dotykać stopami podłogi. – Oskarżanie zapomnianych skarpet Jamesa o cokolwiek jest trochę naciągane, nie sądzicie? Może po prostu brakuje nam jakiegoś konkretnego celu w życiu?
- Uważam, że powinniśmy na początek wyrzucić to tutaj. – Syriusz wskazał wymownie na mało estetycznie wyglądający śmietnik na środku. – A później zastanowimy się nad tym, jak przerwać to niekończące się pasmo nudy, senności, lenistwa i beznadziei. W sumie to mnie to również zaczyna coraz bardziej dokuczać, bo zamiast wybrać się do Wavele po nowe książki ja leżę wpatrzony przed siebie. To poniżające! Zacznę obrastać tłuszczem, jeśli zaraz czegoś nie zrobimy.
- Peter, idź do woźnego i załatw duży worek na śmieci. – Potter uśmiechnął się przymilnie. – Wiesz, że im więcej wychodzisz tym większa szansa na spotkanie Narcyzy, prawda?
Pet, który początkowo wyglądał jakby miał się rozpłakać z powodu prześladowań nagle uśmiechnął się szczęśliwy. Myśl o Ślizgonce musiała wyprzeć z jego umysłu wszystko inne. Wystroił się, przylizał włosy i wymaszerował dumnie z sypialni. Podejrzewałem, że nie wróci zbyt szybko, gdyż specjalnie wybierze najdłuższą drogę. Niestety pewnych rzeczy nie dało się ani zmienić, ani przyspieszyć.
- My tym czasem poczekamy i od razu indywidualnie pomyślimy nad jakimiś zmianami. Proponuję coś szalonego! – okularnik klasnął w dłonie. – Mamy na to dwa dni, bo później znowu mamy trening i ani ja, ani Syriusz nie będziemy mogli męczyć się myśleniem...
- Mów za siebie. Dla mnie myślenie jest tak naturalne, jak oddychanie, więc wcale mnie nie męczy.
- Jak już wspomniałeś o Wavele... – zaskakująco szybki refleks Pottera znowu się odezwał. – Zauważyliście, że on i Seed spędzają ze sobą niemal każdą wolną chwilę? Mam wrażenie, że straciła przez to pazur i mniej o siebie dba. Nie jest już taka wyzywająca.
- Dostała, co chciała, więc z księżniczki może zamienić się w wiedźmę. – Andrew wzruszył ramionami. – A może Wavele woli takie zaniedbane, zwyczajne kury domowe i dlatego Seed chce się zmienić. Dlaczego jej nie zapytasz?
- Oszalałeś?! Mam pytać kobiety, dlaczego już o siebie nie dba i nie pokazuje wdzięków?! Zabiłaby mnie! Obraziłaby się, zabiła mnie i jeszcze torturowałaby moje zwłoki! Syriusz powinien zapytać Wavele. Przecież się z nim przyjaźnisz, nie? Więc tobie wypada dopytywać się o takie rzeczy.
- Z tą przyjaźnią to chyba lekka przesada. – pozwoliłem sobie wtrącić, ale J. już zmieniał temat.
- Zamiast siedzieć powinniśmy się ruszyć z miejsca i przespacerować. – porwał ze stolika pióro i pergamin, po czym zaczął pisać głośno sobie dyktując. – „Kochany Peterze, wyszliśmy w bardzo ważnej sprawie. Jeśli przyniosłeś worki zacznij bez nas i zapakuj do nich śmieci. Jeśli nie zdążylibyśmy wrócić wynieś, gdzieś wszystko gdzie nie będzie przeszkadzać, póki Skrzaty się tego nie pozbędą. Pomożemy ci jak tylko wrócimy.” O ile wrócimy. – dodał do nas. – „Twój James”.
Położył karteczkę na pościeli Pettigrew i uśmiechnął się dumny ze swojej przebiegłości.
- Ja poprowadzę naszą ekspedycję do wnętrza tajemnicy, więc bądźcie gotowi na niezliczone trudy i znoje. Nie możemy bezczynnie stać w miejscu. Naszym zadaniem jest odkrywać świat dla potomnych!
Wątpiłem, czy przyjąłby do wiadomości odpowiedź „nie”, toteż nawet nie próbowałem się wykręcić. Ociężały, leniwy i trochę spragniony stanąłem obok Syriusza opierając głowę o jego ramię. Cokolwiek wymyślił Potter i tak nie miałem żądnych ciekawszych rzeczy do roboty, więc wyszedłem za nim z pokoju, a później przez dziurę za portretem na korytarz.
- Detektyw Sherlock Potter i jego drużyna na tropie. – rzucił cicho udając, że się skrada. Zignorowaliśmy jego prośby o podobne zachowanie i najnormalniej w świecie poruszaliśmy się podążając za nim.
Nie dało się ukryć, że celem tej podróży był gabinet nauczyciela run. Im bliżej byliśmy tym ostrożniejszy stawał się James. Chodził na palcach, wychylał się zza rogu by mieć pewność, że przed nami nie ma nikogo.
- Syriusz zapuka i poprosi o nowe książki. Przy okazji zobaczy, czy Seed jest w środku, co robi i jak dziś wygląda. To tylko ciekawość, bo dałem sobie z nią spokój. – zaznaczył poważnie.
- Wybacz szczerość, ale twoim zdaniem, co dorosły mężczyzna może robić ze swoją dorosłą dziewczyną? – Syri nie wyglądał na zachwyconego „rewelacyjnym” pomysłem Jamesa.
- To oczywiste, GRAĆ W KARTY! – powiedział tonem upartego osła okularnik i zanim zdążyliśmy sprowadzić go na ziemię pchnął Syriusza w stronę drzwi i zapukał mocno. Zwiał zostawiając złego Blacka samego i ukrył się wraz z nami za rogiem.
Kruczowłosy stał chwilę wymownie spoglądając w stronę węszącego Pottera, po czym odczekawszy swoje ruszył z powrotem z chęcią mordu w oczach. Wtedy też kluczyk w zamku przekręcił się zatrzymując Blacka w miejscu. Chłopak odwrócił się spoglądając a wyglądającego ze swojego gabinetu nauczyciela. Mężczyzna miał rozczochrane włosy, koszulę narzuconą byle jak na ramiona i dałbym sobie uszy poucinać, że jego spodnie również były ubrane na szybkiego i dodatkowo niezasunięte.
Palce Jamesa zbielały zaciskając się na rogu ściany, jakby planował kruszyć cegły gołymi rękoma. Nie słyszeliśmy, o czym rozmawiał Wavele i Syriusz, ale chłopak został wpuszczony do środka, co sprawiło, iż J. zwątpił w swoją wysnutą na poczekaniu teorię, którą wcale nie musiał się z nami dzielić byśmy mogli domyślić się jego myśli.
Nie minęło pięć minut, kiedy kruczowłosy wyszedł niosąc w ręku książkę, a jego policzki były rumiane.
- I, i?
- I nic. Nikogo nie widziałem poza samym Victorem.
- Kłamiesz! Jesteś cały czerwony!
Syri spojrzał speszony na mnie, na Shevę, a następnie na Pottera.
- To, że nie widziałem nie znaczy, że nie mogę się domyślać. A w środku jest strasznie ciepło, więc już te kilka chwil wystarczyło, żebym się zgrzał. Chcesz więcej szczegółów? Trzeba było wybrać się tam samemu! – zakończył temat, którego najwyraźniej nie chciał już ciągnąć i wyminął nas dając nogę.

piątek, 20 stycznia 2012

Kartka z pamiętnika CLXII - Regulus Black

...siedem, osiem, dziewięć, dziesięć! I nadal czułem poirytowanie. Może nawet większe niż przed chwilą? A może po prostu lubiłem przesadzać?
- Nie otwieraj bramy mroku!*
Odwróciłem się gwałtownie nie zważając na to, czy moja ręka sięgnie twarzy, czy jakiejkolwiek innej części ciała irytującego krzykacza, który śledził mnie dziś od rana i na złość syczał mi w ucho. Nie trafiłem w nic, ponieważ odskoczył w odpowiednim momencie, jak dzikie zwierzę.
- Czasem owcą był, czasem wilkiem.* – kontynuował z uśmiechem śpiewnym głosem Crouch.
- Dlaczego za mną leziesz?! – warknąłem robiąc, co w mojej mocy by zabrzmiało to ostrzej niż przeciętne ostrzeżenia. Nawet głupiec domyśliłby się, co chcę przekazać tym pytaniem, niestety ten Puchon nie należał nawet do głupców.
- Dziś jestem wilkiem, a ty owcą. Nie wiadomo też, kiedy będziesz mnie potrzebował. Tyle razy już ci pomagałem...
- Zaledwie kilka! – sam nie wiem, dlaczego tak się złościłem. – A gdybym wiedział, że się nie odczepisz nigdy nie skorzystałbym z twojej pomocy w nauce! Nie masz dziewczyny, znajomych, kogoś ze swoich, kogo mógłbyś denerwować?!
- Nie. – spojrzał mi prosto w oczy z całą szczerością, na jaką było go stać. Jego stalowe oczy naprawdę były wilcze. – Jestem zbyt uciążliwym kompanem i nikt nie wytrzymuje ze mną dłużej niż to konieczne. Za to ty nieźle sobie radzisz. – jego uśmiech mógłby zniewalać, gdyby nie należał do takiego upierdliwca. Miałem ochotę utopić go w żabiej sadzawce wypychając jego brzuch ciężkimi kamieniami. – Możesz nie wierzyć, ale zyskuję przy bliższym poznaniu, więc poznaj mnie lepiej. – kolejny popisowy uśmiech, na który pewnie podrywał nieznające go jeszcze dziewczęta.
Barty miał w sobie coś dzikiego, coś, co sprawiało, że nie wydawał się do końca normalny, chociaż nie był też całkiem szalony. Może to tylko to rozbiegane spojrzenie, które nigdy nie mogło skupić się długo na jednym punkcie lub niespokojne dłonie? Czy jednak nie poświęcał mi całej swojej uwagi podczas rozmów lub nauki? Czy nie siedział spokojnie, kiedy tłumaczył mi transmutację, która nie stanowiła dla niego najmniejszego problemu?
- Zazwyczaj trzymasz się sam, co więc takiego złego w tym, byś płacił mi towarzystwem za naukę?
- Wiesz o mnie podejrzanie wiele. – stwierdziłem przyglądając mu się jeszcze uważniej niż do tej pory. Nie zauważyłem jednak ani śladu zaniepokojenia, czy zażenowania. Przyjął to, jakby jego zachowanie było najnormalniejsze w świecie. Czułem się, jakbym był już nie tylko śledzony, ale bezustannie inwigilowany, może prześladowany.
- To, co wiem, a czego nie wiem, jest nieistotne. Jeśli się lepiej poczujesz, jestem skłonny powiedzieć ci wszystko o sobie. Miejsce i datę urodzenia, znak zodiaku, a nawet zaprezentować kolor bielizny. Tak w ogóle to jest dziś granatowa. Mogę nawet podać ci mój adres, wymiary matki, zarobki ojca. Ja niczego nie ukrywam. Na to przyjdzie czas, kiedy się zestarzeję i będę miał powody ku temu, by zachowywać coś dla siebie. Ty za to wydajesz się kryć przed światem nie tylko swoje myśli, ale także wszelkie dane osobiste. To nie zdrowe. – zastanowił się chwilę w końcu przymykając, ale zaczął ponownie. – Tak naprawdę, na co dzień mówię niewiele, ale przy tobie jakoś nie potrafię się powstrzymać. Milczelibyśmy całymi godzinami, gdyby nie ja.
- Mówiłeś, że denerwujesz innych i dlatego nie masz przyjaciół. – zauważyłem dziwną niezgodność w jego wypowiedzi.
- Jestem, nawet, jeśli nie mówię wiele. Kiedy już się odezwę mają mnie dosyć, a więc nie skłamałem, prawda? – odważnie zbliżył się do mnie stając tuż obok, a kąciki jego wąskich ust uniosły się ku górze. – Może naprawdę zyskam w twoich, jeśli bliżej mnie poznasz? – wyciągnął do mnie dłoń w przyjacielskim geście. – Zamiast walczyć zaprzyjaźnimy się, co?
- Nie podoba mi się to.
- A ja cię nie zmusza. Ja tylko nalegam. – był tak namolny, że dla świętego spokoju postanowiłem się zgodzić. Podałem mu dłoń czując jak pewnie i mocno ją ścisnął. Jeśli jego uśmiech mógł stać się teraz mniej natrętny, a bardziej przyjazny, to tak właśnie się stało. Nie prezentował już swojego pełnego uzębienia, ani też nie wabił wzrokiem. Teraz stał się całkowicie zwyczajnym chłopakiem, o spojrzeniu pełnym tajemniczej głębi. Nawet poprzednie szaleństwo ustąpiło miejsca melancholii i czemuś jeszcze, czemuś kusząco łagodnemu, chociaż całkowicie poza moim zasięgiem.
- Słyszałem, że w waszym Domu wrze i coś knujecie. To prawda? – nagle stał się cwanym lisem, który chciał wyłudzić ode mnie informacje, których nikt nie mógł przekazać ludziom spoza domu, co mijało się w rzeczywistości z prawdą.
- U nas zawsze, coś się dzieje, ponieważ Slytherin podzielony jest na grupy. To nie nowość, że coś się dzieje, kiedy jedni opowiadają się po jednej, a inni po innej stronie, czy to w temacie posiłków, czy też zasad oceniania. – nie kłamałem, ale i nie mówiłem całej pracy. W naszym Domu rzeczywiście było ciekawie, a powodem okazało się jakieś tajemne ugrupowanie, do którego dołączyli liczni chłopcy. Nie interesowałem się tym, jako że miałem wystarczająco wiele problemów z nauką. Na co mi dodatkowe, skoro widziałem Lucjusza, widziałem jak się zmienił, jak zmarniał. Nawet Rudolf wydawał się przygaszony. Nie chciałem podzielić ich losu.
Dlaczego tak długo trzymał moją dłoń w swojej? Jego skóra była ciepła, chyba nawet przyjemna w dotyku. Spróbowałem wyszarpnąć swoje palce, ale nie pozwolił mi na to, a ciekawość, jaka przedzierała się przez jego na pozór obojętną twarz była przerażająca.
Kim tak naprawdę był Barty Crouch? Jaki był i czego ode mnie chciał?
- Chyba się mnie nie boisz?
- Może się boję, a może nie. Czy to istotne? Puść mnie w końcu! – udało mi się zabrać dłoń, kiedy rozluźnił uścisk palców. Musiałem rozmasować obolałe kości. Nie nawykłem do dotyku, nie mówiąc już o takim znęcaniu się nad moim ciałem. Mój brat miał większe szczęście w doborze przyjaciół. Oni nie wydawali się tak natrętni, uparci i nieodgadnieni.
- Nie otwieraj drzwi. Nie otwieraj bramy mroku!* – zmarszczyłem brwi patrząc na niego bez zrozumienia, na co on odpowiedział mrugnięciem. – To skutek uboczny znudzenia. Nie prosiłeś mnie ostatnio o pomoc w nauce, więc muszę się jakoś rozerwać. – nadal niewiele pojmowałem, ale nie chciałem wiedzieć nic więcej.
- Więc pomóż mi z eliksirami. – moje myśli przebiegały przez głowę bardzo szybko podsuwając wiele różnorodnych pomysłów, z czego każdy jeden wydawał się lepszy od poprzedniego. Tak, powinienem wykorzystać chłopaka zanim on wykorzysta w jakikolwiek sposób mnie. Skoro nie miał problemów z nauką, a ja z jakiegoś powodu nie mogłem sam dojść do perfekcji, dlaczego nie miałbym zyskać czegoś na głupim natręctwie jakiegoś Puchona? Czyż nie powtarzałem sobie tego za każdym razem, kiedy coś się działo, a Barty pojawiał się by mi pomóc? Oczywiście, doszło do tego może z trzy lub cztery razy, ale jednak. A co najważniejsze, nie musiałem go o nic prosić. Mogłem mu rozkazać, a on nawet nie zwracał na to uwagi, jakby był do tego przyzwyczajony. Nie wierzyłem, by było to możliwe, tym bardziej, że wyglądał na wychuchanego przez matkę synusia, o nieskończenie wielkim ego i niezachwianej pewności siebie. Jego koszula była dopięta na ostatni guzik, krawat przygładzony, co tylko utwierdzało mnie w moich przekonaniach. Musiał nawyknąć do tego rodzaju idealności w domu, a więc matka musiała troszczyć się o niego, jak o dziecko. Powinienem, więc nauczyć go życia i dać w kość by wyszedł spod maminej spódnicy.
- Spotkajmy się za pół godziny w bibliotece. – mruknąłem by go spławić, gdyż nagle straciłem całą ochotę na naukę, ucieranie nosa, wykorzystywanie naiwności i całą masę innych posunięć, które przed kilkoma sekundami wydawały mi się oczywiste, pewne i zachęcające.
- Jasne... – gdy odpowiadał oddalałem się już od niego szybkim krokiem, jakbym chciał uciec przed jego nadzwyczajną dobrocią, od której śmierdziało podstępem na kilometr.

środa, 18 stycznia 2012

Klątwa

12 marca
Zjadłem obfity obiad, osłodziłem go dwoma czekoladowymi cukierkami i w końcu poczułem, że żyję. Moje usta samoistnie układały się w szczęśliwy uśmiech, a z ciała opadło wszelkie zmęczenie. Nawet moje ramiona były mniej spięte i chociaż powieki mi się kleiły z niewyspania to nie miałem ochoty tracić cennych chwil mojego krótkiego życia. Postanowiłem dać z siebie wszystko po wypiciu szklanki ciut mocniejszej herbaty. Potrzebowałem tego, by wziąć się w garść. Na dworze było już ciemno, chociaż mieliśmy przed sobą jeszcze około godziny, a może dwóch godzin szaleństwa. O ile będziemy w stanie zwlec się z łóżek i ruszyć, a na to się nie zapowiadało.
- Mam wrażenie, że coś wysysa z nas całą energię. – James ziewnął przeciągle i głośno. – Codziennie mam dziwne sny, które pamiętam po przebudzeniu, a z niedzieli na poniedziałek śni mi się zabijanie. – Spojrzeliśmy z chłopakami po sobie, a następnie na okularnika, którego wzięło na wyznania. – Wstaję zmęczony i rozkojarzony, bo źle śpię, później ziewam przez pół dnia, oczy mnie pieką i gdybym się położył i zamknął powieki na pewno padłbym trupem, i nie obudził się do jutra. Najpierw duch, który zabija człowieka i chce zabić dziecko, ale inny duch mu w tym przeszkadza, teraz jakiś stary facet z rozprutą głową i kablami przypiętymi do mózgu, który umiera i jakiś inny chce żeby mu łeb rozpłatać i go podpiąć... Czy ja naprawdę muszę przez to przechodzić?
- Y, James? Czego ty się nażarłeś? – Syriusz skrzywił się, podczas gdy ja wolałem nie komentować. Może J. naprawdę miał jakieś poważne problemy ze sobą? A może coś rzeczywiście wysysało z nas całą siłę witalną? No, może nie mogłem się pochwalić podobnie szalonymi snami, ale jednak byłem jakiś przemęczony ostatnimi czasy.
- I oto jest problem, że niczego nie żarłem, niczego nie piłem, nawet książek nie czytałem. Nauka, nauka, nauka i bycie grzecznym. Tylko tyle robię, rozumiecie? A jednak jestem do niczego. Myślicie, że ktoś mnie zaczarował? A może podłożył mi jakieś magiczne akcesoria, które tak na mnie wpływają? A te laleczki voodoo? Może i ja padłem ofiarą tego diabelstwa? – padł na poduchę.
- A może to nasz pokój został przeklęty? – ponownie podjął Syriusz. – Staliśmy się jednymi z najnudniejszych osób w Domu. Jak balony bez powietrza, które nagle straciły kolor na słońcu. Coś tu nie gra. Tylko, co? Przecież nasze życie nie zmieniło się jakoś specjalnie ostatnimi czasy, a jednak my jesteśmy okropni.
- Więc zgadzasz się ze mną, że to śmierdząca sprawa?! – J. był podekscytowany. Nie często ktokolwiek przyznawał mu rację, a teraz miał po swojej stronie cały nasz pokój.
- Wolę myśleć, że ktoś nas dręczy niż uznać to za działanie stanu depresyjnego. – wcisnął się do konwersacji Sheva. – Ociężałość, koszmary, senność, brak energii... Wybacz, James, ale to nie brzmi dobrze. Musimy przeszukać pokój, może coś znajdziemy, a jeśli nie, to będziemy myśleć nad tym dalej. Chyba, że chcesz od razu iść z tym do Pomfrey? Powiesz, że masz jakieś paranoiczne sny, czujesz się jak wydmuchany balon. – nie powstrzymał uśmiechu, jaki cisnął mu się na usta. – Wybacz stawy, ale da ci jakieś ziółka uspokajające.
- O nie! – J. na nowo zerwał się siadając na swoim łóżku. – Da mi coś na sen i nie zdołam się później obudzić podczas jakiegoś wyjątkowo paskudnego koszmaru! Już i tak wystarczy, że nie budzę się od razu, jakbym był przyzwyczajony do tego zabijania, śmierci i innych głupot. Ludzie, przecież jej nie powiem, że śnił mi się jakiś mieszkający w lesie potwór, przed którym zamykało się ogromne drzwi i chowało na noc w szafach żeby przetrwać do rana. Albo o rozczłonkowanym ciele mojej siostry, która miała wypadek i tylko głowa była w całości! Nie mogła mówić, ale się do mnie uśmiechała! Zamkną mnie w Świętym Mungu i tyle mnie zobaczycie. Na pewno nie pójdę do Pomfrey!
- J., jesteś całkowicie pewny, że tego nie chcesz? Wybacz, ale masz naprawdę ostro popieprzone sny. – nie dało się zaprzeczyć, a nuta niepokoju, jaka pojawiła się w głosie Syriusza oddawała moje samopoczucie, kiedy tak wysłuchiwałem słów przyjaciela.
- Myślisz, że sam się nad tym nie zastanawiałem?! Budzę się i czuję się zmęczony! A te wszystkie pikantne szczegóły... Czuję się jak wariat. W dodatku cierpię na zatwardzenia. – naburmuszył się. On potrafił rozmawiać z nami dosłownie o wszystkim. – Gdybym miał się leczyć na wszystkie moje dolegliwości... – urwał zapewne nie chcąc kończyć.
- Zacznijmy od przetrząśnięcia naszego pokoju. Tak dla pewności. Każdą szafkę, każdy kąt. Powoli, ale dokładnie. – odezwałem się kręcąc palcem młynki na pościeli. – Ja też jestem trochę wpompowany, ale nie mam dziwacznych snów i całe szczęście. Myślę, że musimy skupić szczególną uwagę na przetrząsaniu rzeczy Jamesa. To on najdotkliwiej to wszystko odczuwa.
- Ja zacznę od swojego łóżka. – Potter podniósł się, chociaż wcale nie wyglądał na zachwyconego i zrzucił z łóżka wszystko, co mógł. Podniósł ciężki materac zaglądając pod niego, na klęczkach upewniał się, że nic nie zostało gdzieś tam ukryte, przetrząsnął pościel i poduchy poczym zawiedziony wzruszył ramionami. – Nic. Wielkie nic, chłopaki.
Nie siedzieliśmy bezczynnie i podobnie postąpiliśmy ze swoimi posłaniami. Prawdę powiedziawszy ulżyłoby mi trochę gdybyśmy jednak cokolwiek odkryli. Niestety my także byliśmy czyści, toteż przystąpiliśmy do sprawdzania nocnych szafek. Poza kilkoma papierami, które żal mi było wyrzucić nie znalazłem niczego ciekawego. Podobnie miała się sprawa z resztą moich przyjaciół.
- Może to od bałaganu, jaki tu panuje? – Sheva kombinował próbując odnaleźć jakąś przyczynę możliwie jak najprędzej. – Ostatnimi czasy jesteśmy zbyt leniwi, by dokładnie sprzątać. Gdyby tak zacząć od wietrzenia pokoju przed snem z jakieś pięć, czy dziesięć minut, a w wolnym czasie zrobić generalne porządki lub przynajmniej pozbyć się tego, co widać gołym okiem...
- Każdy sposób jest dobry. Nawet, jeśli oznacza to sprzątanie, czego nie chce mi się strasznie robić. – J. kiwał głową żarliwie. – Byle już nie dziś. Zmęczyłem się musząc przeszukiwać swoje łóżko. Kto by pomyślał, że z takiego żywiołowego chłopca zamienię się w leniwą gąsienicę? Serio, mam wrażenie, że po każdym posiłku pęcznieję i turlam się zamiast chodzić, do tego to nasze ciągłe przesiadywanie w jednym miejscu... Tak być nie może! Najbliższy wolny weekend spędzamy przeszukując pokój i robiąc porządki! Jeszcze jeden sen o paranormalnym mordowaniu, a będziecie musieli mnie zamknąć w Mungu, bo oszaleję! Chcę spokojnie spać i nie pamiętać żadnych snów, jak przystało na normalne dziecko! A teraz narzekając na wszystko, co jest złe nie uczynię zupełnie nic by zmienić aktualny porządek rzeczy. Jak to ktoś, kiedyś mówił: Nie należy czekać na cuda, ale wyjść im na przeciw. A mi się tak pierońsko nie chce, że zostawię to na lepsze dni.
W jego słowach było coś prawdziwego. Nie mogliśmy zmienić niczego leżąc, a jednak leżeliśmy. Coś było z nami nie tak, a jednak zamiast szukać, a my siedzieliśmy na tyłkach i rozprawialiśmy o tym, co należałoby zrobić. Nie przypominałem sobie, by kiedykolwiek było z nami aż tak źle. Niestety trzeba było głupich snów Jamesa, byśmy uświadomili sobie, że spoczywamy na laurach i obijamy się, jak nigdy dotąd. A może rozwiązaniem była jakaś zmiana w naszym życiu? Oczywiście, zawiesiliśmy działalność naszego zespołu już jakiś czas temu, ale może powinniśmy grać dalej, chociaż wyłącznie dla siebie? Po odejściu Shevy na pewno nie wrócimy na scenę, więc po co w ogóle to zaczynać? Godzina głupich żartów dziennie powinna nam wystarczyć. Postanowiłem jeszcze nad tym pomyśleć i w razie potrzeby powiedzieć o tym chłopakom.
- Może to tylko starość? – podrzuciłem niepewnie, co jednak nie było chyba wcale przekonywujące dla żadnego z nas. Może właśnie, dlatego zostałem zignorowany.
Miałem tak wiele pracy, a tak mało chęci.
- Czas się nie starzeje, ale jest miernikiem naszego przemijania, zaś zegary stworzono byśmy mogli uświadomić sobie ludzką śmiertelność. Te sny naprawdę mi szkodzą!
- Nie da się ukryć, J. – mruknąłem cicho. Jeśli Potter rzucał podobnymi tekstami to należało mieć się na baczności. Coś się kroiło, a raczej podejrzanie nie kroiło się nic. Pustka, beznadzieja, egzystencja pozbawiona celu.

niedziela, 15 stycznia 2012

Kartka z pamiętnika CLXI - Edvin Versar

Leniwie przerzucałem kartki podręcznika nie specjalnie zainteresowany jego treścią. Pomagał mi tylko zająć czymś ręce, podczas gdy myślami byłem daleko w przeszłości. Usiłowałem odświeżyć to, co od pewnego czasu wydawało się pokryte grubą warstwą kurzu i pajęczyn. Czy miałem już kiedyś sny erotyczne? Tak, niewątpliwie jakieś były, chociaż nie pamiętałem żadnych poza tymi, które dotyczyły Niholasa. Niestety nie byłem w stanie odtworzyć w pamięci żadnego poza tymi z tego tygodnia. Mógłbym przysiąc, iż nigdy wcześniej nie byłem tak nimi zarzucany, jak teraz. Może jeden, czy dwa w miesiącu wystarczały bym zaspokoił swoje pragnienia i mógł oddychać spokojnie. Tak było zanim zacząłem spotykać się z Niholasem, zanim pokazał mi swoją „drugą twarz”. „Pierwsza” była obliczem aniołka, który buntował się od czasu do czasu pokazując drobne różki, zaś „drugiej” nigdy bym się nie spodziewał. Pierwszy raz ujrzałem ją podczas walentynek, kiedy to chłopak wydobył ze mnie marzenia, o które bym się nie podejrzewał. Jego błyszczące, zamglone oczka wpatrujące się niepewnie w moją twarz, wilgotne, czerwone usteczka sunące namiętnie po moim członku, ciepłe palce pieszczące mnie z pewnym namaszczeniem. Nie potrafiłem się od tego odgonić. Wystarczyło, że zamknąłem oczy, a widziałem pod powiekami jego uwodzicielską buźkę. Największe katusze przychodziły jednakże wraz ze snem. Wtedy to nie panowałem nad sobą i nie jednokrotnie marzyłem o czymś więcej niż wyłącznie wargach. Widziałem rumiane policzki, niemalże słyszałem namiętne jęki i czułem rozpalone ciało.
Tyle, że od tamtego pamiętnego dnia nie przesunęliśmy się nawet o krok dalej, ani też nie powtórzyliśmy tamtego aktu. Czułem się jak ostatni zboczeniec. Moja dłoń już mi nie wystarczała, byłem sfrustrowany, chciałem znowu poczuć tę podejrzaną rozkosz, jakiej zaznałem wtedy z Niholasem. Byłem ciekaw, jak intensywne doznania jeszcze na mnie czekają i z trudem powstrzymywałem zwierzę, które we mnie mieszkało. Jakże wiele wysiłku kosztowało mnie każdorazowe odsuwanie się od Niholasa po pocałunku, utrzymanie w ryzach mojego członka, kiedy zaczynał się unosić domagając się uwagi ze strony Kinna.
Dziś musiałem porozmawiać z moim chłopakiem o tym, co się ze mną dzieje, nawet gdybym miał go tym wystraszyć i stracić. Nie mogłem dłużej udawać, że nic się nie dzieje. Dziś musiałem masturbować się dwa razy, by mój członek jakoś opadł, chociaż wcale nie czuł się zaspokojony w sposób, w jaki chciałby być. Nie dziwiłem mu się. Przecież był częścią mnie i jego mały móżdżek porozumiewał się z tym w mojej głowie wołając o pomoc. On chciał wsunąć się w ciepłe, miękkie ciało, siać spustoszenie w delikatnym środku. Kiedyś poznał ciało kobiety, ale teraz to nie jego pragnął. Miał zamiar skosztować dotąd zakazanego owocu. Pragnął Niholasa.
- Czekasz na gwałciciela?! – donośny głos i drobne ramiona, które zacisnęły się na mojej szyi sprawiły, że moje serce zatrzymało się na kilka chwil i niemal straciłem przytomność, kiedy gwałtownie ruszyło na nowo.
- Nie strasz mnie tak! – warknąłem spanikowanym głosem, który tylko rozbawił Niholasa zamiast go urazić.
- Nie straszyłem. To ty odpłynąłeś. – tulił swój ciepły policzek do mojego. Pokój Wspólny był pusty na te kilka chwil, przez które mogliśmy tutaj spędzić. – Stoi ci. – rzucił nagle naprawdę zdziwiony, a ja odczułem większe jeszcze zażenowanie.
- To nieważne, chodź ze mną do mojego pokoju, chcę z tobą porozmawiać. – nie miałem czasu na owijanie, musiałem spełnić swoje zamiary zanim obleci mnie strach.
Kinn nie był już taki zadowolony i pewny siebie, jak wcześniej. Może myślał, że mam zamiar go rzucić? A może domyślał się prawdy i nie chciał zostać sam na sam z takim zboczeńcem, jak ja?
Stanąłem na środku sypialni przodem do chłopaka, który trzymał się w pobliżu drzwi, jakbym miał się na niego rzucić i skrzywdzić go, co poniekąd nie było żadnym irracjonalnym strachem. Przecież już od całych tygodni myślałem wyłącznie o tym, by pozbawić go całej niewinności jego ciała.
- To, co zrobiłeś mi ostatnio. – zacząłem zbierając w sobie całą odwagę. Z kobietami nie było tak trudno, one zazwyczaj nie miały większego wyboru i musiały być tymi, które rozkładały przed chłopakiem nogi. – Nie mogę przestać o tym myśleć. – wsunąłem dłonie we włosy i rozczochrałem je w geście zdenerwowania. – To, co zrobiłeś było wspaniałe, ale niewystarczające. Chcę tego ponownie. Ba, chcę jeszcze więcej! Nie od razu, ale jednak chcę żeby do czegoś między nami doszło. Ja też chcę spróbować tego na tobie. Chcę sprawić ci podobną rozkosz, rozumiesz? Śnisz mi się, budzę się podniecony i mam ochotę poczuć w ustach twój smak.
Kinn patrzył na mnie zszokowany, jakbym właśnie zamienił się na jego oczach w coś wyjątkowo dziwacznego.
- Ja nie widzę problemu! – powiedział nagle bardzo szybko i usiadł na łóżku, które wiedział, że należało do mnie. Rozpiął spodnie, wyjął spod bielizny pobudzony lekko członek i patrzył na mnie zachęcająco. Teraz to ja musiałem mieć wyjątkowo zszokowaną minę. – Jednak nie chcesz? – drażnił się ze mną układając usta w dzióbek.
Jak prowadzony na smyczy podszedłem do niego i padłem na kolana czując, jak serce bije mi szybko w piersi. Moja koszulka z pewnością poruszała się w takt tych uderzeń.
Podniosłem głowę i spojrzałem w błyszczące lubieżnie oczy Niholasa. Z jakiegoś powodu czułem, że to on mi przewodzi, a nie ja jemu. Jakbym był niedoświadczonym dzieciakiem. Nie mogłem pozwolić by tak było. Pochyliłem się i nie myśląc wiele wziąłem jego członek w usta. To było niesamowite doznanie. Gorący, delikatny, o idealnym kształcie. Wsuwał się w moje wargi i opuszczał je bez najmniejszego problemu, jakby był stworzony by pieścić go językiem wewnątrz ust. A smak? Hm, ciężko było go określić. Lekko słony, jak to skóra, jakby słodki, na końcówce ozdobionej tą maleńką dziurką, z której najwidoczniej wypływał ten męski nektar.
Złapałem za jego spodnie, odsunąłem się i szarpnięciem wysunąłem materiał jeansów oraz bieliznę spod drobnych bioder chłopaka. Stracił przez to równowagę i padł plackiem na moje łóżko.
- Chcę widzieć więcej, chcę więcej dotykać. – uspokoiłem go, chociaż nie musiałem tego robić.
- Nie potrafisz sobie wyobrazić, jak podniecająco wygląda twoja ruda czupryna, kiedy pochylasz się nade mną w ten sposób. – rumieńce na twarzy Niholasa pogłębiły się. – Wiesz ile dziewczyn chciałoby widzieć cię takim, jakim teraz jesteś?
- Chwila, chwila, chwila... – coś powoli do mnie docierało. – Więc cię podniecam i chciałbyś żebyśmy TO zrobili?
- Nie dziś, bo ktoś może przyjść, ale tak, chcę to z tobą zrobić. Ale nie wolno ci tego żałować!
- Śnię o tym nocami, nie mogę żałować. – miałem ochotę go pocałować, ale wątpiłem, czy chciałby poczuć na swoich wargach smak własnego ciała, więc po prostu ucałował jego policzek i podciągnąłem jego ubrania do góry. Zacząłem go całować po jasnej, gładkiej skórze od obojczyków, poprzez drobne sutki, po rozkoszne wgłębienie pępka.
W końcu ponownie dotarłem do jego krocza i nie szczędziłem języka. Fakt jego cichych pojękiwań i cieknącego ciała sprawiał mi przyjemność i dowartościowywał mnie. Masowałem jego miękkie, drobne pośladki myśląc o tym, że może niedługo zagłębię się między nie i poznam smak męskiego ciała właśnie w ten skrajnie intymny sposób, w jaki chciałem.
Nie przeszkadzał mi jednak fakt, że wyłącznie moje usta miały jakieś konkretne zajęcie. Podobało mi się to, co robiłem i z przyjemnością częściej pieściłbym Niholasa wargami wsłuchując się w jego sapnięcia.
Jego dłonie zacisnęły się mocno na moich włosach, ciągnęły za nie, jakby chciał wyrywać je garściami i jęknął głośno, gdy wytrysnął w moich ustach. Nie chciał by uznał, że jesteś obrzydliwcem toteż połknąłem to, co miałem na języku tak by nie widział. Czy naprawdę byłem zboczeńcem, czy może moje zachowanie było normalne? Nie miałem pojęcia. Z dziewczynami nigdy nie chciałem być aż tak blisko, jak teraz z Niholasem. Chyba oszalałem.

czwartek, 12 stycznia 2012

Jak to zwierzak...

10 marca
I było po wszystkim. Jedna noc i mogłem odetchnąć w spokoju. Kolejna pełnia za mną, kolejne bolesne doświadczenie, w którym towarzyszył mi Syriusz i jak się później dowiedziałem także Sheva. Byłem zły na chłopaków za takie kombinowanie, ale nie miałem już na to żadnego wpływu. Musiałem zacisnąć zęby i pozwolić by spłynęło to po mnie, jak po kaczce. Jak długo przyjaciele byli w jednym kawałku tak długo mogłem oddychać spokojnie nie martwiąc się o nic. Postanowiłem jednakże wykorzystać sytuację. Poprosiłem Syriusza by opowiedział mi z najdrobniejszymi szczegółami, co takiego działo się, kiedy odpłynąłem zamieniając się w bestię. Moje wspomnienia urywały się, bowiem podczas największego bólu spowodowanego zmianami zachodzącymi w moim ciele.
- Tylko mów wszystko, nic nie ukrywaj, jasne? – upomniałem przyjaciela, kiedy siedział przy mnie w bibliotece nad zrobionymi już zadaniami.
- Nie miałbym, czego ukrywać. Nie działo się nic szczególnego, czy chociażby szczególnie interesującego. Hm, od czego zacząć... Przemieniłeś się, krzyk bólu przerodził się w wycie i oto miałem przed sobą spory kawał kudłatego zwierzaka. Poznałeś mnie chyba, bo nie warczałeś, a jedynie obwąchałeś mnie i zacząłeś krążyć po pokoju. Sheva siedział na lampie, więc nie mogłeś go dosięgnąć i trochę cię to zdenerwowało. Wyczułeś go bardzo szybko, ale chyba nie podobał ci się fakt, że znajduje się poza twoim zasięgiem, więc podjąłeś nierówną walkę ze skrzydlatym Andrew. Chyba zaczynałeś się irytować, kiedy nie odpowiadał na twoje wyjątkowo oczywiste rozkazy, które przybrały formę powarkiwań. Byłeś nawet zabawny, kiedy podjąłeś próbę wdrapania się po ścianie na sufit, czy też podskakiwałeś jak oszalały kłapiąc szczękami. Całkiem pomysłowa z ciebie bestia, bo wdrapywałeś się, na co tylko się dało byleby dosięgnąć Shevy. Byłeś nieźle zmęczony i poobijany, kiedy tak czasami po skoku odbijałeś się od różnych, chociaż zawsze twardych przedmiotów w pokoju i wtedy Sheva łaskawie spuścił swoje dupsko na dół i usiadł na mojej głowie chyba chcąc pokazać, że jesteśmy przyjaciółmi.
- Jedno pacnięcie jego szczęk i byłbym w dwóch kawałkach. – zielonooki wcisnął się do rozmowy uśmiechając. – Chciałem pokazać, że jestem przyjacielem i chyba się udało. Przestałeś się na mnie wściekać. Wyglądałeś jakbyś zazdrościł mi skrzydeł.
Pozwoliłem sobie na lekceważące prychnięcie.
- Wilkołak niczego nie zazdrości! Jak ja bym wyglądał gdybym je miał? Wystarczy mi wybieranie kłaków z ust rankiem, nie potrzebuję zabawy z piórami!
- Może, dlatego obwąchałeś mnie z daleka i przestałeś się na mnie wściekać, kiedy zobaczyłeś, że jestem z Syriuszem. Dodatkowo zarówno mi, jak i całemu Hogsmeade oświadczyłeś, że jesteś panem tej dżungli, kiedy zawyłeś. Nawet Syriusz wtedy zadrżał.
- To oczywiste. Wiesz, jaki pies ma czuły słych?! Myślałem, że bębenki mi popękają, a krew zacznie się sączyć z uszu wraz z mózgiem. No i chyba na tyle byłoby tego. Pogoniłeś trochę dla rozrywki za latającym w kółko Shevą, goniliśmy się wzajemnie, jak dwa głupie szczeniaki i nawet znalazłeś czas na wściekanie się na ściany i meble, kiedy zirytowało cię zamknięte pomieszczenie. Myślałem, że zrobisz sobie krzywdę, kiedy rozrywałeś nogą jakiegoś starego krzesła. Może kiedyś było całe, ale teraz nadaje się wyłącznie na podpałkę.
- Chcecie mi powiedzieć, że jestem grzecznym wilkołakiem, którego da się wychować na domowego pieseczka? – uniosłem brew przyglądając się zadowolonym ze snutej opowieści przyjaciołom.
- Jeszcze trochę, a w zimie będzie można na tobie nogi kłaść, żeby ogrzać stopy. – na te słowa zmierzyłem Syriusza chłodnym, ostrzegawczym spojrzeniem. Tak naprawdę wcale nie byłem zły, a tylko nadąsany faktem, iż chłopy potrafili tak swobodnie sobie ze mnie żartować, kiedy to przecież byłem niebezpieczny.
- To nie jest aż takie śmieszne. Kiedyś mogę was dla zabawy zaatakować i ukąsić.
- Na pewno tego nie zrobisz. Przecież wiesz, że ci nie zagrażamy i że nie wolno ci kąsać, bo to będzie miało brzemienne skutki. Jesteś wilkołakiem, a nie głupkiem, jak nasz James. – biedny J. uzmysłowił sobie sens słów Syriusza dopiero po pewnym czasie. Podniósł wtedy łaskawie głowę znad książek i ziewnął pokazując nam swoje różowe gardło.
- Nie jestem głupi tylko zmęczony i oryginalny. – położył głowę na swoim wypracowaniu odbijając sobie na policzku ślad liter, przy których atrament jeszcze nie wysechł, a teraz był trochę zamazany. – Starzeję się. – westchnął ciężko i machnięciem różdżki pozbył się atramentu z twarzy. – Brakuje mi miłości, czułości...
- Zdrowego rozsądku. – podpowiedział Andrew, na co po krótkim zastanowieniu J. odpowiedział skinieniem głowy.
- Nie mam pojęcia, jak powinienem się podlizać Evans. – zaczął kręcić palcem kółeczka na stoliku. – Gdybym jeszcze wiedział, kto pisze do mnie miłosne listy, to może wtedy dałbym sobie spokój ze zdobywaniem największej wiedźmy w naszym Domu, jednak widać los chce żebym cierpiał i próbował podejść Lisicę. Może gdybym był większy i lepiej umięśniony?
- Umięśniony? – rozważyłem jego słowa przypominając sobie dzisiejszy ranek, kiedy to stojąc przed lustrem z podciągniętą po pachy koszulką oglądałem swoje ciało. Jak sam mogłem stwierdzić moja skóra była całkiem gładka, jak na poznaczoną gdzie niegdzie bliznami, miała jasny odcień, jak przystało na chowaną przed słońcem, a kiedy prostowałem się dumnie wypinając pierś do przodu to nawet mój drobny brzuch znikał zamieniając się w płaską deskę zamiast zwałka.
Wyobraziłem sobie wtedy siebie, jako chudzielca o wyraźnie zarysowanych żebrach, nogach, jak dwa kije gotowe złamać się podczas silnej wichury. Sięgnąłem swoimi wyobrażeniami do wstydliwej, chociaż nieuniknionej przyszłości. Jak czułby się Syriusz, gdyby takie paskudne patyki oplatały jego ciało w pasie? Aż zadrżałem zniesmaczony. Przecież ja sam na jego miejscu nie wytrzymałbym i uciekł. Widziałem przecież nie jednokrotnie dziewczyny o pajęczych nogach, nie posiadające niemal ud. To napawało mnie wstrętem do odchudzania i chyba właśnie z tego powodu doszedłem dziś do wniosku, że kończę z odchudzaniem! Wolałem przypominać Remusową kluskę niż pajęczaka.
Nie miałem wątpliwości, że także Syriuszowi nie podoba się ten tym dziewcząt. Coś takiego nie mogło się podobać, a gdyby chodziło o chłopaka... Zdecydowanie byłoby podobnie. Na szkielecie nie dało się leżeć, nie można go było tulić, a i wcale nie dawał ciepła. Nie, byłem całkowitym przeciwnikiem przesadnych diet!
- Mam ochotę na czekoladę. – wyznałem nagle zmieniając temat. – Ale nie za dużo. Tak troszkę. Z trzy, cztery paski. – wyszczerzyłem się do przyjaciół przewracających oczyma. – Albo jakieś ciasteczko, czy też torcik...
- Remi... – Syriusz spojrzał na mnie błagalnie chcąc bym się zamknął, ale w jego brzuchu zaburczało wymownie. Wiedziałem, że ziewnięcie pociąga za sobą ziewnięcia innych, ale nie myślałem, że podobnie dzieje się z żołądkami. A jednak właśnie w tej chwili moja nowo stworzona teoria zaczynała się sprawdzać. Zaraz po brzuchu Blacka odezwał się Shevy, Jamesa i Petera. Tylko mój całkiem nieźle się trzymał, zapewne z jednego prostego powodu, a mianowicie przed wyjściem do biblioteki Zardi nakarmiła mnie kilkoma chrupkami bananowymi.
- Wiem! – J. trochę nazbyt głośno wyraził swój entuzjazm, czym skupił na sobie uwagę bibliotekarki, która zza ogromnych okularów patrzyła na niego wściekle. Ostatnio była jakaś markotna, co jak sądziłem wynikało z nieznanych nam bliżej problemów. – Ykhm. – James odchrząknął. – Otóż, wiem. Nie... Zapomniałem. – przyłożył do brody kciuk i palec wskazujący głaszcząc skórę gładką, jak u niemowlaka, na której nie było jeszcze cienia męskiego zarostu. – A, właśnie. Przypomniałem sobie, mówiliśmy o jedzeniu słodkiego. – klasnął w dłonie. – A więc, pójdę do kuchni po gorącą czekoladę, co powinno zaspokoić nasze pragnienie i głód aż do kolacji, a specjalnie dla Syriusza poproszę o coś owocowego. Co wy na to?
- Nie jest to specjalnie oryginalny pomysł, ale ja się zgadzam. – oblizałem się na myśl o pysznej czekoladzie w kubku, który będzie mi ogrzewał dłonie.
- Wszyscy jesteśmy za, więc ty, James, biegnij, a my zabierzemy twoje rzeczy. – Peter od razu zaczął pakować chłopaka biorąc na siebie obowiązek taszczenia ciężkiej teczki okularnika. Był bardziej zdesperowany niż ja.

środa, 11 stycznia 2012

Zmiany

6 marca
Miałem niemiłe wrażenie, że moje życie jest monotonne, nudne, a może nawet bezwartościowe. Nie mam pojęcia, dlaczego dopadł mnie taki wisielczy humor, w szczególności, kiedy spędzałem czas wolny z przyjaciółmi wylegując się przed kominkiem w Pokoju Wspólnym i czekaliśmy wytrwale na astronomię, która miała zacząć się niedługo po zapadnięciu zmroku i pojawieniu się na niebie gwiazd.
Zamknąłem oczy czując rozkosz pod powiekami, jakbym zapadał się sam w siebie. Nie miałem wątpliwości, że w każdej chwili mogłem zasnąć, jeśli tylko pozwoliłbym sobie na zbytnie odprężenie. Postanowiłem, więc tego nie czynić za to nie byłem w stanie się powstrzymać i położyłem się na sofie z głową na kolanach Syriusza. Miałem w nosie, co pomyślą o nas inni, czy Evans będzie uprzykrzać mi życie, czy da sobie spokój. W tej chwili chciałem tylko rozkoszować się tym, co miałem. Z pewnością po odejściu Andrew będę zmuszony do większej ostrożności, ponieważ chłopak nie będzie wyciągał mnie z żadnych tarapatów. Do końca tego roku mogłem być samolubny i taki właśnie miałem plan.
- Źródłem wszystkich moich problemów, jest brak partnera życiowego. – James zaskoczył nam zarówno powagą wypowiedzianych słów, jak i samym tematem. Spodziewaliśmy się raczej czegoś mniej ciężkiego, jak rozwodzenie się nad własną doskonałością. – Gdybym kogoś miał wszystkie trudności by zniknęły. Łatwiej przychodziłaby mi nauka, dawałbym z siebie więcej podczas gry, pewnie nawet cieszyłbym się posiłkami, wolnymi chwilami i sam nie wiem, czym jeszcze. Każdy wydaje się taki beztroski, kiedy ma kogoś bliskiego, a ja nawet nie mogę się porządnie zakochać. Czy ja jestem jakiś wybrakowany? – spojrzał na nas żałośnie, chociaż na pewno spodziewał się konkretnej, prawdziwej odpowiedzi.
- Jak na moje oko nie brakuje ci niczego. – mruknąłem leniwie. – Jesteś przystojny, inteligentny, chociaż leniwy, może trochę niepoważny, ale to dałoby się zmienić. Po prostu brakuje ci szczęścia.
- Nie oszukujmy się, Remus ma rację. Wszystko jest w jak najlepszym porządku tylko szczęścia nie masz żadnego. Jesteś pechowcem. – Sheva skinął głową.
- Większym niż ja. – dodał swoje dwa grosze Peter. – Ja jestem zakochany do szaleństwa, więc nic nie jest zbyt straszne. Wszystko przetrwam, a kiedyś zdobędę moją ukochaną Cyzię.
- Od razu pójdę do Skrzydła Szpitalnego i powiem, żeby dała mi truciznę, bo mam depresję i nie chcę dalej żyć. – okularnik położył się na dywanie przed kominkiem i zapatrzył w ogień. – Skąd biorą się tacy pechowcy? Nie chcę zostać starym kawalerem, który umrze w pustym domu i dopiero, kiedy trawnik zamieni się w las, a rachunku przestaną mieścić się w skrzynce na listy, ktoś zechce zajrzeć do środka i tam oto będę leżał powoli się rozkładając, muchy i tłuste białe robale zalęgną się w moich oczodołach, a dolna część ciała będzie już niemal wyżarta przez plugastwo. Człowiek psuje się od tyłka, a to takie poniżające. Wolałbym psuć się od głowy. – snuł swoją pesymistyczną wizję przyszłości.
- W sumie, to nie sposób się z tobą nie zgodzić. – Syriusz wsunął palce w moje włosy i czułem, jak robi mi z nich wielki pióropusz. Nie zareagowałem jednak, ponieważ bardzo podobał mi się jego dotyk na skórze mojej głosy, delikatne przeczesywanie, co dłuższych pasemek. – Bądź dla nas dobry, a może ci pomożemy i będziemy odwiedzać. Wtedy zauważymy twój zgon zanim zostaniesz napoczęty przez jakąś mysz, czy kota, który wlezie przez niedomknięte okno.
- Ble! Nie lubię kotów! Nigdy nie będę miał kota! – J. odwrócił się do nas krzywiąc. – One są okropne. Słyszałem o takim, który zaczął wyjadać oczy swojej zmarłej właścicielce zanim ją znaleźli leżącą w domu na podłodze. Do końca życia będę miał uraz do tych futrzaków. Wybacz, Remi, do twojego małego futerkowego problemu nic nie mam. To inna liga, więc jest bez porównania z tymi zdradliwymi bestiami. Wiecie, ja chyba naprawdę mam jakiś uraz do kotów. O, mam pomysł! Pierwsza osoba, jaka przejdzie przez dziurę za portretem będzie moją ukochaną! – okularnik już zmienił temat na inny i zacierał dłonie. Widać nie miał zamiaru niepotrzebnie rozwodzić się nad znienawidzonymi zwierzętami. Cieszyłem się, że nie miał żadnej awersji do mnie, jako wilkołaka.
- J., a jeśli pierwsza będzie McGonagall? – Andrew wyraźnie gustował w dobijaniu przyjaciela i jakoś nie mogłem mu się dziwić widząc wahanie na twarzy Pottera.
- Nie przejdzie. Poza tym stare panny mnie nie interesują. Musiałbym upaść na głowę żeby się zakochać w McGonagall. Mało, że bezlitosna to jeszcze jest animagiem, zapomniałeś? Zamienia się w... kota. – specjalnie zrobił krótką przerwę na nabranie oddechu i wprowadzenie odrobiny niepewności do swojej wypowiedzi. Taki był plan, mimo że wszyscy dobrze wiedzieliśmy, co takiego potrafi nauczycielka transmutacji.
Przez pewien czas wszyscy wpatrywaliśmy się w zamknięte przejście, które ani drgnęło. Powoli zdążyliśmy się znudzić i powróciliśmy z przyjemnością do rozmowy.
- Jak myślicie, jak gruba musiała być gruba dama w czasach, kiedy uczył się tutaj Hagrid? Przecież musiała być potężna, jeśli on mieścił się w wejściu. – jakkolwiek absurdalne było pytanie Petera tak musiałem przyznać, że sam nigdy bym na to nie wpadł. Nie mogłem wyobrazić sobie tego wielkoluda, jak przeciska się przez niewielką dziurę stworzoną dla przeciętnego ucznia, a nie takiego olbrzyma. Nie wątpiłem, że teraz zdołałby wsunąć do środka zaledwie głowę i jedną rękę, a następnie oświadczyłby, że dalej się nie ruszy, a i wycofać się nie zdoła. Uśmiechnąłem się do siebie myśląc o tym, jak zabawnie musiałby wyglądać od drugiej strony, tej gdzie wystawałaby reszta jego ciała.
- Zawsze można będzie zapytać o to w odpowiednim momencie, ale teraz cisza, bo chyba słyszę kroki. – naturalnie J. nie mógł słyszeć czegokolwiek, ale mógł mieć jakieś przeczucia. Fajt, że portret zaczynał się odsuwać wydawał mi się niejako potwierdzać moje przypuszczenia, gdyż widzi się zazwyczaj to, co widzieć się chce. W przypadku Jamesa było trochę inaczej.
- O, matko. – z ust okularnika wydobył się jęk, a ja przekręciłem się na brzuch machając w powietrzu nogami niezmiennie trzymając głowę na wygodnych kolanach Blacka.
- McGonagall to nie jest, ale nie wiem, czy nie trafiłeś gorzej. – pozwolił sobie zauważyć Syri.
Do Pokoju Wspólnego weszła Lily Evans trzymając w objęciach kilka książek. Jej spojrzenie padło na nas wyjątkowo pogardliwe, jak na taką „panią-idealną-we-wszystkim”, którą udawała.
- Zapomniałem o jej istnieniu, ale teraz musiałbym złamać swoje słowo. Przecież oświadczyłem, że zakocham się w pierwszej osobie, a ona była pierwsza... W sumie... – drapiąc się po brodzie James myślał głośno. – Dobrze się uczy, a więc znajdzie niezłą pracę żeby mnie utrzymywać. Nie jest taka zła, jeśli chodzi o wygląd, ale charakter ma paskudny, nawet gorszy od mojego. Może gdybym ją w sobie rozkochał okazałaby się milsza?
- Wąhmhm... – nie skończyłem, gdyż Syriusz zasłonił mi dłonią usta.
- Jestem pewny, że kiedy zmiękną jej na twój widok kolana będzie potulna jak baranek. – kłamał, zaś Potter nie podejrzewał, że to możliwe. Był taki naiwny... – Ona może być twoją czterolistną koniczynką. Tylko pomyśl. Ona może być rozwiązaniem wszystkich twoich problemów. Pomoże ci w nauce, może nawet będzie za ciebie odrabiać zadania.
Czy tylko ja nie wierzyłem, że coś takiego będzie kiedykolwiek możliwe? Chyba nie, jeśli wziąć pod uwagę, iż Andrew marszczył brwi zdegustowany takim obrotem spraw, zaś Syriusz szczerzył zęby w sposób świadczący o naciąganiu prawdy. Tylko J. mógł się nie zorientować w jego zamiarach, a były one niebywale jasne. Syriusz chciał pozbyć się problemu wynikającego z samotności Jamesa, a nie mógł znaleźć innego sposobu, jak wyłącznie rozbudzenie zainteresowania okularnika jakąś osobą, co w ostateczności mogło przyprawić go o dobry humor, jak także wymusić pewne zachowania. Zazwyczaj nasza drużyna quidditcha osiągała najlepsze wyniki, kiedy to Potter popisywał się przed kimś. Podobnie było z jego osiągnięciami w nauce.
- Ja to przemyślę i podzielę się z wami moją opinią, gdy przyjrzę się bliżej temu liskowi. Może będzie z niego całkiem niezła czapka, a i na szalik zostanie. – na jego twarzy pojawił się ten szczególny uśmiech, który świadczył o przebiegłości i wrodzonym kombinatorstwie. James rozpoczynał walkę o swoją przyszłość, a ja mogłem dzięki temu pozbyć się natrętnej dziewczyny, która grała mi na nerwach.

niedziela, 8 stycznia 2012

Kartka z pamiętnika CLX - Ryo Nakamura

-Wiem o wszystkim! Zdradzasz mnie! – wpadłem do gabinetu Namidy bez pukania i zapewne wyłącznie szczęściu zawdzięczałem to, iż mężczyzna był sam, ale nie mogłem przecież wejść grzecznie do środka, upewnić się, że nikt nie podsłuchuje i wtedy zadać cios. Liczył się element zaskoczenia i bezsprzecznie osiągnąłem pierwszy ze swoich celów. Przyparłem mężczyznę do muru swoim wyznaniem.
- Co? – Tenshi odłożył trzymane w dłoniach pióro na biurko, odsunął zawalające blat papiery i utkwił we mnie zaskoczone spojrzenie.
- Nie próbuj udawać. Nie jestem głupi! Zdradzasz mnie! Jestem twoim chłopakiem, a ty spotykasz się za moimi plecami z kimś innym! Myślałem, że wciskając mi słodkie wyznania uśpisz moją czujność, co? Nie udało ci się! – zbliżyłem się do niego, utkwiłem oskarżycielskie spojrzenie w mężczyźnie i oparłem dłonie o jego biurko pochylając się lekko do przodu.
- Ryo, ja nadal nie wiem, o czym mówisz. – starał się zachowywać spokojnie, ale nie obojętnie. W takiej sytuacji chyba żadna reakcja nie byłaby właściwa, gdyż każdą mógłbym źle odebrać. I pewnie coś by mi się nie spodobało, gdybym miał jakieś namacalne dowody jego winy.
Okrążyłem biurko i wpychając się między nie, a mężczyznę usiadłem na blacie machając nogami. Mimo wszystko nie spuszczałem wzroku z Namidy.
- Dowiem się, o co chodzi?
- Powinieneś się domyślić! – prychnąłem.
- Tylko, że nie mogę się domyślić. Każdy dzień spędzam, jak przystało na nudziarza i o ile pamiętam nie wydarzyło się nic, co mógłbym uznać za życiowy przewrót. Śpię, jem, prowadzę zajęcia, rozmawiam z uczniami, nauczycielami, raz na jakiś czas spotykam się z tobą... – błądził wzrokiem po swoim gabinecie szukając jakiejś podpowiedzi, czegoś, co mogłoby naprowadzić go na właściwy trop.
- Ile masz lat? – zadałem podchwytliwe pytanie.
- A co to ma do rzeczy? – nigdy nie odpowiadał toteż mimo związku, w jakim z nim byłem nie miałem pojęcia, jaka jest między nami różnica wieku. Po pewnym czasie zrezygnowałem nawet z zadawania takich pytań, ale teraz uznałem, iż jest ono właściwe.
- Tylko pomyśl! Jesteś dorosłym mężczyzną, który miał setki kochanków! – słysząc moje słowa mężczyzna uniósł brew zmuszając mnie do niepewnego uśmiechu. – Troszkę przesadziłem, ale wiesz, co mam na myśli. Masz ogromne doświadczenie w łóżku i nagle oświadczasz mi, że nie będziesz się ze mną kochał aż do pełnoletniości! To znaczy, że musisz mieć kogoś, kto cię zadowala na boku!
- Więc nagle mam opinię uzależnionego od seksu zboczeńca? Zamiast wymyślać głupie powody do kłótni powinieneś zająć się nauką. Jesteś niedopieszczonym dzieciakiem, który od lat sypiał, z kim tylko mógł. Jesteśmy do siebie podobni, więc ty także mnie zdradzasz. Jeśli ja nie jestem w stanie wytrzymać w celibacie to tym bardziej ty.
- Nie! Ja nie zdradzam! – poczułem się dotknięty, chociaż mężczyzna miał rację. Byliśmy do siebie podobni, więc dopiero, kiedy ja zdradzę będę mógł mieć pewność, że i on nie wytrzymał i znalazł sobie kogoś.
Tenshi przysunął się bliżej z krzesłem i położył dłonie na moich udach.
- Zamiast tracić energię na dręczenie mnie mógłbyś postarać się trochę podrosnąć. Obaj mamy potrzeby, których nie zaspokoimy póki nie urośniesz, a podobno mleko i szprotki są w stanie dodać kilku centymetrów miesięcznie.
- Chcesz żebym cię zdominował. – dotarło to do mnie. – Czekasz aż będę starszy, więc będziemy mogli się kochać do woli, a przy okazji to ja będę dominował. – ta myśl mnie pobudziła. Poczułem łaskotanie w podbrzuszu, mój członek trochę zesztywniał. Czymś takim nie mogłem mu zrobić krzywdy, ale też niewiele mógłby poczuć, gdybym wsunął w niego moje maleństwo.
Wyobraziłem sobie siebie, jako mężczyznę wyższego i postawniejszego niż drobny Namida. To ja obejmowałem kochanka, ja całowałem i pieściłem, to moje ciało wnikało głęboko w jego wąski, ciasny tyłek, który czekał na mnie całe lata. Gdybym zdominował go jeszcze przed pełnoletniością na pewno nie zdołałby mi się oprzeć. Poza tym mógłbym go wykorzystać nie pytając o zgodę.
- Mleko i sardynki, tak? – zamyśliłem się głaszcząc swoje krocze. Utkwiłem wzrok w mężczyźnie, który obserwował mnie błyszczącymi oczyma. Moja postawa musiała go podniecać. – Masz rację. Muszę być większy, jeśli chcę cię zmusić do działania. Zapragnąłeś mnie, bo byłem podobny do ciebie, tak samo samotny, ale teraz czas to zmienić. – wsunąłem dłoń w spodnie, wydobyłem swój członek i mrużąc oczy masturbowałem się zapatrzony na partnera, który robił coś podobnego. Jego szczupłe, zgrabne palce sunęły po jasnym penisie. Starałem się zapamiętać jego wielkość i kształt byleby tylko zadbać, aby mój był większy, kiedy przyjdę by wyzwać mężczyznę na pojedynek.
Na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Może nazbyt zbereźny jak na mój wiek, ale nie potrafiłem się powstrzymać. Chciałem być już starszy, chciałem być wysoki i móc szeptać do ucha mojego kochanka same podniecające, sprośne pochlebstwa.
- Nie pozwalam ci wkładać sobie nic, co byłoby grubsze niż jeden palec. – miałem ochotę zsunąć się z biurka podejść do rozpartego na swoim krześle mężczyzny i zsunąć z niego spodnie oraz bieliznę bym mógł patrzeć jak jego wejście drży tęskniąc za wypełniającą je męskością.
- Najpierw oskarżasz mnie o zdradę, a teraz wydajesz takie polecenia?
- Najpierw zaszczepiasz we mnie ziarno dominacji, a teraz chcesz się go pozbyć? – Namida miał w sobie piękno, na które wcześniej nie zwracałem uwagi. Jego uchylone usta łapały powietrze głębokimi, spokojnymi wdechami, dłoń pieściła członek dobrze widoczny dla osoby znajdującej się w mojej pozycji. To, co dawniej doprowadzało mnie do szaleństwa z pragnienia było w tej chwili wspaniałym doświadczeniem, które miało mnie pod pewnymi względami zmienić. Nie odczuwałem już specjalnej pustki w sobie, ale moje krocze rozrywała chęć posiadania tego, co dotąd wydawało mi się pozbawione większego znaczenia. Jak to możliwe, że nigdy wcześniej nie pragnąłem posiąść mojego kochanka? Wydawało mi się oczywiste, że jest starszy, a więc powinien pragnąć mojego tyłka, a ja, jako dzieciak powinienem mu go dostarczyć. Nic bardziej mylnego. Nie wyobrażałem sobie teraz nic słodszego niż Namida zdany na moją łaskę, wypychający niespokojnie biodra, jęczący z niespełnienia i pustki w sobie.
- Jeżeli kiedykolwiek mnie zdradzisz zaszyję ci tyłek. – zagroziłem poważnie. Budziła się we mnie chorobliwa chęć posiadania na własność tego, co było dla mnie cenne. Kiedyś chciałem tylko istnieć i być zauważanym. Jakże zmieniłem się od tamtego czasu. – Wypalę ci na pośladku swoje inicjały.
- Jeśli tak stawiasz sprawę. – na rumianek twarzy mężczyzny pojawił się uśmiech, jego dłoń intensywniej pieściła członek i wydawała się hipnotyzować moją, która nie mniej namiętnie sunęła w górę i dół mojego penisa. – Musisz szybko dorastać żebym nie zestarzał się w celibacie. Ja czekam... – zamruczał w sposób, którego nie znałem, a który spodobał mi się do tego stopnia, że z westchnieniem eksplodowałem w dłoń.
Rzuciłem okiem na papiery, które leżały obok mnie. Z niewątpliwie nieprzyjemnym uśmiechem wziąłem jeden z nich i wytarłem w niego zarówno rękę, jak i członek. Sądząc po minie Namidy było to coś ważnego, ale nie miałem zamiaru rozwodzić się niepotrzebnie nad tym, czy było tak w rzeczywistości. Gdzieś w głębi miałem nadzieję, iż było to wypracowanie jakiejś uczennicy, które teraz Tenshi będzie zmuszony sprawdzić pamiętając skąd wzięły się na nim wszelkie plamy, czy rozmazany tekst.
- Obudziłeś we mnie bestię, więc nie licz, że kiedykolwiek się od niej uwolnisz. – zsunąłem się z biurka i złożyłem pocałunek na gorącym policzku mężczyzny. Złapałem za jego członek i ścisnąłem mocno aż wypłynęło z niego całe nasienie. – Wrócę do ciebie, gdy dorosnę. – obiecałem i byłem zdeterminowany dotrzymać słowa.

piątek, 6 stycznia 2012

Podglądacze

4 marca
To nie były moje najlepsze dni. Byłem zmęczony i źle sypiałem, ponieważ nocami bolał mnie brzuch, a wieczorami głowa. Wiedziałem, że jest to związane z bliską pełnią, ale naprawdę nie rozumiałem, co takiego robię źle. Przecież świat nie powinien być do góry nogami, a jednak tak właśnie go postrzegałem. Osobiście uważałem, że to lepsze niż gdyby miał falować, ponieważ wtedy nie mógłbym ukryć mojego stanu przed nikim. Może i nie sądziłem bym cierpiał na chorobę morską to niechybnie wymiotowałbym po kątach, gdyby mój świat miał przypominać flagę na wietrze. Nie powstrzymało mnie to jednak przed podglądaniem ćwiczeń quidditcha, w których uczestniczył Syriusz. Musiałbym być nieprzytomny by odpuścić sobie coś takiego.
Andrew wiedział, jakie są moje zamiary jeszcze zanim podjąłem działania mające na celu podglądanie mojego Syriusza. Może jeszcze zanim w ogóle przyszło mi cokolwiek do głowy on już wiedział, że prędzej czy później jednak wpadnę na ten jeden konkretny pomysł i dlatego czekał na mnie w pokoju z peleryną w dłoni.
- Chyba nie będziesz miał nic, przeciwko, jeśli pójdę z tobą, prawda? – zapytał łagodnie i szczerze. Nie chciał mi się narzucać w żaden sposób. Gdybym mu odmówił zostałby w pokoju i pozwolił mi iść samemu. Nie przyszło mi jednak nawet do głowy, bym miał go tutaj zostawiać. Bardzo się cieszyłem, że nie muszę iść nigdzie sam, ale mam do pomocy Andrew. Z nim wszystko szło łatwiej i szybciej. Był mi niezbędny do funkcjonowania.
- Będzie mi raźniej mając ciebie u boku. Poza tym, jeśli wpadnę w tarapaty ty będziesz obok. – odpowiedziałem mu z ogromnym uśmiechem na twarzy.
Złapałem go za rękę i tuląc się niemal ramię do ramienia nakryliśmy peleryną. Żegnani przez niezadowolone „co to za głupie kawały”, jakim uraczyła nas Gruba Dama nie mogąc dostrzec by ktokolwiek wychodził przez otwarte przejście skierowaliśmy się w stronę wyjścia z zamku. Mieliśmy wielkie szczęście, że mimo kiepskiej pogody nie wiało zbyt mocno i peleryna tylko falowała na nas nieznacznie. Tym sposobem nikt nie mógł nas wyprosić, gdyż nikt nie mógł wiedzieć, że śledzimy poczynania naszej drużyny.
Na miejsce dotarliśmy bez najmniejszego nawet problemu i rozsiedliśmy się wygodnie na zupełnie pustych miejscach trybun. Trening już się rozpoczął i wszyscy zawodnicy byli w powietrzu. Potter szukał sobie odpowiedniego miejsca, z którego mógłby śledzić przebieg gry, a jednocześnie wypatrywać znicza, a mój Syriusz właśnie omijał pędzące na niego tłuczki. Musiałem przyznać, że równie sprawnie unikał złych ocen. Nie był jednakże nieomylny toteż stracił ściskaną pod pachą piłkę i musiał zawrócić gwałtownie z obranej dotąd trasy byleby tylko na nowo odzyskać kafla. Bezsprzecznie zgrał się już ze swoją drużyną i potrafił porozumiewać z innymi za pomocą samych gestów. Tak, Syriusz pasował do quidditcha podobnie jak James. Obaj tworzyli niepokonany duet inteligentnych głuptasów.
Prawdę powiedziawszy nawet nie zwracałem uwagi na to, że cały czas, niezmiennie trzymam dłoń Andrew w swojej, ale ciepło jego palców rozpieściło mnie do tego stopnia, że nie chciałem go puszczać. Dałem mu, więc znać zakleszczając mocniej dłoń, że jeszcze mgliście, ale pamiętam, iż jego palce więżę swoimi.
Poczułem, jak klepie mnie po udzie, a jego usta dotknęły płatka mojego ucha.
- W tej bajce to ja jestem Czerwonym Kapturkiem. – szepnął. – A może wszyscy nimi jesteśmy skoro wiemy, kim jest Wielki Zły Wilk i wcale się go nie obawiamy, ale wychodzimy mu naprzeciw. Ta bajka ma wiele odsłon, a nasze życie jest jedną z nich. Tylko popatrz, twój Czerwony właśnie cię kusi i nawet nie wie, że Bestia obserwuje go z ukrycia.
- A ciebie to cieszy ty niedobry Narratorze. – tym razem to moje wargi dotykały delikatnego płatka. Nie chcieliśmy by jakiekolwiek szepty doszły do któregoś z zawodników, gdyby przelatywał niedaleko miejsca, w którym siedzieliśmy. Sam nie wiem, z jakiego powodu jego słowa tak podniosły mnie na duchu. Fakt, że nie musiałem ukrywać przed najbliższymi mi ludzi swojej likantropii sprawił, że moje codzienne życie było pełne pozytywnych wrażeń, a pełnia nie wydawała się przerażająca tym bardziej teraz, kiedy Syriusz towarzyszył mi podczas przemian. Ostatnio na moim ciele było mniej ran niż w czasie, kiedy spędzałem czas sam. Syriusz nie mówił mi wiele o tym, co robiłem, jak się zachowywałem, ale postanowiłem, iż tym razem postawię warunek. Wpuszczę go do chaty tylko, jeśli obieca, że później dowiem się dosłownie wszystkiego ze szczegółami.
Syriusz był silny. Wiedziałem to patrząc na jego grę. Śmiał się głośno, popisywał i naprawdę dobrze grał. Dopiero teraz, kiedy latał na miotle prezentując się w pełnej krasie, mogłem zauważyć wyraźnie, jak inne jest jego ciało. Był naprawdę dobrze zbudowany, jak na swój wiek. Nie przesadnie postawny, ale i do chuderlawych nie należał. Czy jego barki zawsze były tak szerokie, pierś tak ogromna, a biodra takie zgrabne? Gdzie kryła się ta siła jego ramion, kiedy mnie obejmował? Przecież jej nie odczuwałem. A może to, dlatego, że nie byłem zwyczajny? Może Sheva potrafił wyczuć jak wielka siła drzemie we mnie i w Blacku?
- Myślę, że do siebie pasujemy. – rzuciłem bez zastanowienia do przyjaciela, który zachichotał cicho.
- Oczywiście, że tak. Łagodna Bestia i silna, pewna siebie Piękna.
- Ale James też nie jest najgorszy. Chodzi mi o grę. – sprostowałem szybko. – Popisuje się podczas gry przed publiką, ale jest naprawdę poważny, kiedy ćwiczy. Popatrz tylko. On chyba jednak ma jakąś lepszą stronę natury, którą ukrywa przed światem.
- Dlatego mnie nigdy nie interesował. Kryje swoje plusy i zgrywa się, kiedy tylko ma okazję. Jest zbyt nieprzewidywalny i nie pasuje do mnie. W ogóle nie pasuje do mężczyzny. Założę się, że ostatecznie znajdzie sobie jakąś kobietę, która zdoła go poskromić, ale nie będzie nim manipulować. Mamy kamień, więc potrzebujemy teraz kosy.
Skinąłem głową, co chłopak mógł poczuć po ruchu peleryny. Staraliśmy się jednak nie kręcić przesadnie, by przez przypadek nie zsunęła się z naszych głów lub całych ciał.
Ponownie wpatrywałem się w grę naszej drużyny. Czułem, jak wypełnia mnie pozytywna energia, kiedy obserwowałem Syriusza, który niewątpliwie był w swoim żywiole. Żałowałem także, iż ja nie mogłem grać. Nadawałem się tylko do nauki.
Z nieba zaczęły sypać się ogromne, zimne krople. W przeciągu chwili padało tak potwornie, że musieliśmy wracać do zamku. Nawet trening został zakończony, zapewne tylko, dlatego, że nikt nie chciał by którykolwiek z członków rozchorował się i był niezdolny do gry.
Nie wiem, jak długo staliśmy na deszczu, ale na pewno minęło tylko kilka minut, a my byliśmy kompletnie przemoczeni.
- Musimy się wysuszyć. Nie chcę by Syriusz wiedział, że go podglądałem. – wyznałem spiesząc do zamku. Kilkanaście metrów od drzwi biegliśmy ile sił w nogach. Sheva w pełni popierał moje zdanie. Musieliśmy nie tylko doprowadzić do ładu siebie, ale także pelerynę Pottera. Byłem zadowolony, że moja nauka w końcu przyda się w jakiejś naprawdę istotnej sprawie. Wziąłem, więc głęboki oddech, gdy na nasze głowy nic już nie kapało, a ciepło z zamku buchnęło nam w twarze. Wyjąłem swoją różdżkę i zacząłem osuszać przyjaciela. On poszedł za moim przykładem czynią to samo ze mną. Nie mieliśmy niestety na tyle czasu, by dokończyć w przejściu. Pognaliśmy, więc dalej do naszego pokoju i tam zajęliśmy się wszystkim na poważnie. W między czasie przygotowaliśmy sobie również alibi w postaci książek.
- Myślisz, że Peter nas nie wyda? – szepnąłem cicho do przyjaciela spoglądając na blondynka, który męczył się ze swoją pracą dodatkową z transmutacji.
- Możesz mu zaufać. Nie piśnie ani słowa. Załatwiłem mu włos Narcyzy, więc jest po naszej stronie. Można go kroić, a i tak nie zdradzi. Pewnie liczy na więcej takich niespodzianek. Widzę twój wzrok. Nie pytaj, jak zdobyłem tego kłaka. – ostrzegł rzucając się na łóżko. To uzmysłowiło mi, iż i ja powinienem się tak ułożyć, co zrobiłem nie zwlekając. I nie mogłem zaprzeczyć, że zastanawiałem się nad tym skąd przyjaciel miał włos Narcyzy. Peter był w niej tak zakochany, że rozpoznałby fałszywy od razu, a więc ten musiał być prawdziwy.
- Nawet przyjacielowi nie powiesz? – nie dawało mi to spokoju.
- Musiałem ją obmacać, kiedy przepychała się zatłoczonym korytarzem. Naprawdę nie chcę o tym mówić. – zdążył skończyć w odpowiedniej chwili, gdyż do pokoju właśnie wchodzili przemoczeni chłopcy.

środa, 4 stycznia 2012

Znowu listy...

2 marca
Nasze poszukiwania w bibliotece nie przyniosły żadnego przewrotu w sprawie nauczyciela astronomii. Niestety byliśmy skazani na dalsze życie w niepewności. Naturalnie figurował w wykazie animagów, zamieniał się w motyla, niestety nie było ani jego zdjęcia ani żadnych więcej informacji. Nawet dokładnego opisu jego zmienionej postaci nie dało się tam odnaleźć. Uznałem to za spore niedopatrzenie. Rejestr powinien być zawsze pełny, a nie taki wybrakowany. Przecież tyle było motyli na świecie, skąd mieliśmy wiedzieć, którym będzie ta jedna osoba po przemianie? A co jeśli kiedyś coś się stanie? Przesadzałem, ale jednak wolałbym znać wszystkie szczegóły zamiast suchego określania „motyl”. Moje wścibstwo nie znało widać granic i najchętniej kontrolowałbym wszystkich i wszystko – pan świata Remus Lupin. Zakładałem, że bardzo szybko mi to minie i znowu będę nudnym chłopcem, który nie chce wiedzieć zbyt wiele.
Mieliśmy kilka chwil wolnego między zajęciami, więc wraz z przyjaciółmi na prośbę Jamesa zebraliśmy się niedaleko sali w miejscu, w którym nikt nie mógł słyszeć, o czym rozmawiamy. Naturalnie nie mieliśmy pojęcia, co takiego ważnego chce nam przekazać chłopak, iż powinno to pozostać tajemnicą między nami. Nie oczekiwałem jednakże usłyszeć żadnych szczególnie ważnych informacji.
- Panowie. – J. zniżył konspiracyjnie głos, jakby zaraz miał zdradzić nam jakąś tajemnicę, która mogłaby mieć wpływ na nasze życie, niczym przeciek egzaminacyjnych pytań. – Dostałem znowu miłosny list! – oświadczył pokazując nam złotą kopertę i uśmiechnął się czarująco, o ile ktokolwiek z nas mógł czuć się tym uśmiechem oczarowany.
- Nie lubię niedyskretnych pytań, jednak... Co nas to u licha obchodzi? – w zupełności zgadzałem się z Syriuszem. – Gdybyś oświadczył... Nie wiem... ‘Mam hemoroidy!’ Albo... ‘Wyrósł mi siusiak na pośladku!’ No, wtedy pewnie bym się tym łaskawie zainteresował, ale list? Jest, chociaż w środku coś szczególnie ciekawego?
- Nie wiem, nie czytałem. Dopiero go znalazłem. – urażony James uniósł głowę dumnie do góry, jak paw rozkładający barwny ogon. – Ale jeśli was to nie interesuje to nie powiem wam, co jest w środku. – odwrócił się do nas tyłem i słyszeliśmy jak ostentacyjnie pochlipując pod nosem otwiera list. Mieliśmy dzięki temu, chociaż chwilę na to by ochłonąć po wielkim antyklimaksie, jakim uraczył nas okularnik.
- Pisze, że uwielbia patrzeć z ukrycia jak gram. – głos Pottera był cichy, ale bez wątpienia kierował swoje słowa do nas. – Że uwielbia moje... nieuczesane... – przełknął jakoś to słowo – włosy.
- Niech się cieszy, że nie zna pikantnych szczegółów z serii ‘Potter i jego cuchnące skarpety’. Od razu straciłaby ochotę na amory. – Sheva nie powstrzymał się przed komentarzem.
- Nie przesadzaj, Andrew. Ona będzie je pewnie kiedyś prała, a wtedy pożałuje swojej lekkomyślności. – Syriusz kolejny już raz miał rację, podobnie zresztą jak Sheva.
- To takie romantyczne. – westchnienie Petera była zaprzeczeniem wszystkiego, czego powinien się od nas do tej pory nauczyć. – Gdyby tak do mnie pisała Narcysia. Ah! – skrzywiliśmy się wszyscy czterej. Przynajmniej pod tym jednym względem J. zgadzał się z nami. Peter miał okropny gust i marzył o niemożliwym. Mógłbym się założyć, że Narcyza nie przysłałaby nigdy listu miłosnego do Petera, a gdyby w ogóle wysiliła się na jakiś to byłby to wyjec ubliżający blondynkowi na wszelkie możliwe sposoby. – Kobiety są skomplikowane, ale mają swój nieodparty czar. Urok, którego nie znajdziesz w nikim innym. Narcysia mogłaby wodzić mnie za nos do końca moich dni... – uciekał w marzenia, których zupełnie nie mogliśmy pojąć.
- Mam wrażenie, że on się stacza. – J. przyłączył się do nas ponownie. Widocznie zapomniał już o dąsaniu się. – Znaczy się, wiecie. Ja też nie jestem idealny, ale jednak nie wzdycham do kuzynki Syriusza, której charakter jest tylko odrobinę gorszy od jego. Sami popatrzcie. – zignorował mało przyjemne spojrzenie Blacka. – Bellatrix to wiedźma nad wiedźmami i nawet Rudolf przed nią ucieka. Później jest ta... Taka na N.
- Andromeda? – podpowiedział bez przekonania Syri.
- O właśnie! Na N... – rzucił ironicznie do siebie J. i kontynuował. – Ona podobno też nie należy do najmilszych, ale izoluje się od tej najgorszej części rodziny. Mam dobry słuch podczas rodzinnych zjazdów, więc wiem to i owo. – wyszczerzył się. – Na końcu mamy Narcyzę.
- Ah! – Peter zwrócił uwagę tylko na jej imię.
- Jest miła tylko dla Lucjusza, interesuje się wyłącznie Lucjuszem, mówi tylko o Lucjuszu i w ogóle protezoręki jest jej całym światem. To akuratnie podsłuchałem na przerwie. Widzę wasz wzrok. – przesunął palcem po półkolu pokazując każdego z nas po kolei. – Ale ja jestem inny. Ja myślę o wielu różnych osobach, nie tylko o Severusie. Mam wielkie serce i jest w nim miejsce niemal dla każdego przystojnego, czy też każdej ładnej.
- Jeśli już o kobietach mówimy. – W naszą stronę zmierzała właśnie niesamowicie uśmiechnięta Zardi. Niemal promieniała jasnym blaskiem swojej radości. Nie dało się tego nie zauważyć. Nigdy nie była szczególnie smutna, ale dziś wyjątkowo nie była nawet przeciętna. Zardi w pełnej okazałości swojego łobuzerskiego uśmiechu.
- Jakaś ty dziś rozanielona. – pozwoliłem sobie na komentarz, kiedy nas mijała. Pokazała zęby w uśmiechu i przymknęła oczy.
- Nagle czuję się szczęśliwa, że jestem dziewczyną. – skomentowała. – Zawsze poznam dżentelmena, wystarczy tylko stanąć w drzwiach i dobrze wychowany chłopak zawsze cię przepuści. Chociaż nie powiem, bo jednak starsi mężczyźni są jeszcze bardziej atrakcyjni, kiedy to robią. Cóż za rozkosz korzystać z ich dobrych manier. – wzdychała, jak zakochana marzycielka, chociaż wiedziałem, iż od dawna ma na oku kogoś niedostępnego, kogoś starszego od siebie, pracującego w Ministerstwie Magii. Skąd ja to w ogóle wiedziałem? Sam już nie pamiętałem. Może mi o tym wspominała, a może zmyśliłem to uznając za prawdopodobne w jej wypadku? Gdybym miał pozwolić sobie na pewne insynuacje stawiałbym, że dziewczynę kręci nawet Dumbledore, który mimo swojego wieku miał w sobie wiele z młodego chłopca i był niesamowicie szarmancki, miły, niemal pocieszny.
- Tego tutaj radzę pilnować. – jej palec wymownie wskazał na Jamesa. – Źle mu z oczu patrzy. O! Dostałeś list? – okularnik nie zdążył ukryć koperty za plecami w odpowiedniej chwili. – Nie martw się, wcale mnie to nie obchodzi. Na pewno znajdzie się w szkole sporo masochistów, więc dlaczego nie miałoby być jakiejś ekstremalnej masochistki?
- Ej, ej, skąd wiesz, że to dziewczyna?!
Zardi spojrzała na Pottera jak na nie do końca rozgarnięte dziecko.
- Po pierwsze, widzę styl pisma. Chcesz, czy nie, to jednak męski różni się od żeńskiego. Po drugie, nie jesteś typem, w którym kochaliby się chłopcy. Popatrz na siebie. Czegoś ci brakuje. Może powagi? Czy ja wiem? Ciężko cię ocenić nawet mojemu fachowemu oku znawcy. Sam oceń ilu cię chciało, a ilu olało. Tak, tak, wiem. Jestem wredna, niemiła, be, be, be. I dlatego zabiorę swój przesączony ironią tyłek jak najdalej od ciebie. – nadal pełna entuzjazmu zostawiła nas z nabzdyczonym Jamesem, któremu nie podobało się to, co o sobie usłyszał. A może było w tym tak wiele prawdy, że aż go zabolało?
Nie chciałem tego wiedzieć. Miałem na głowie coś ważniejszego. Musiałem dowiedzieć się więcej o nauczycielu astronomii. To był mój priorytet. Byłem niestety zbyt zmęczony bym miał zając się tym jeszcze dzisiaj toteż podjąłem ważną decyzję by kłaść się spać wcześniej i tym samym mieć więcej energii i siły na pracę dniami. Musiałem przecież pogodzić naukę ze swoimi zainteresowaniami, pasjami i małymi dziwactwami. Poza tym Syriusz był teraz oficjalnym członkiem drużyny quidditcha, a więc w najbliższym czasie miał być bardzo zajęty. Nie miałem wątpliwości, że pewne wady mojego charakteru wezmą górę nad zaletami i będę zakradać się na miejsce odbywanych przez chłopaków ćwiczeń by podziwiać Syriusza. To samo „szaleństwo” dostrzegałem w oczach Shevy, który musiał myśleć o tym samym, co ja. A najbliższa okazja do podglądania nadarzy się już w tym tygodniu.