środa, 29 lutego 2012

Parówki?

25 marca
Tej nocy śniłem o parówkach w cieście francuskim, jakie czasami robił mój tata, a na które naszła mnie nagle ogromna ochota. Zupełnie nie wiedziałem, jaki mogło to mieć związek z poprzednim dniem, ani co szykował dla mnie kolejny, ale przez chwilę byłem przekonany, że był w tym jakiś głębszy sens. Nie mniej jednak bardziej skłaniałem się ku temu, iż więcej było we mnie romantyka niż zwyczajnego Remusa Lupina. Bo kto przy zdrowych zmysłach sądziłby, że w parówkach zawiniętych w ciasto może kryć się jakieś drugie dno, ukryta prawda? Nie mniej jednak wizja pysznego jedzenia sprawiła, że byłem bardzo pozytywnie nastawiony do świata i uśmiechałem się szeroko.
Poza tym niekonwencjonalnym sposobem poprawiania humoru, jakim były sny o jedzeniu, miałem szczęście doświadczyć także drugiego, którym był Syriusz. Chłopak odzyskał dawną sprawność i, jak sam twierdził, musiał upewnić się, że jego ciało nie straciło na wartości podczas dwudniowej bezczynności. Z przyjemnością patrzyłem, jak chłopak aktywnie uczestniczył w zajęciach, śmiał się, skakał, wyginał i zachowywał jak starzec, który nagle odzyskał ciało nastolatka. Kiedy patrzyłem na spokojnego Shevę nie mogłem uwierzyć, że ci dwaj przeszli przez to samo piekło. Andrew był niemalże niezauważalny. Siedział na tyłku spokojnie, unikał gwałtownych ruchów. Podejrzewałem, że niedługo mu to przejdzie, ale martwiłem się jego stanem. Może obawiał się nawroty dolegliwości? Kiedy zapytałem go o to otrzymałem odpowiedź, jakiej się nie spodziewałem.
- Jeśli zostanę unieruchomiony na dłużej, a przyjdzie mi spotkać się z Fabienem będę musiał go rozczarować. Nie mogę do tego dopuścić. Duzi i mali chłopcy mają swoje potrzeby, których nie można zaniedbywać. To tyczy się w szczególności dużych chłopców, bo oni najboleśniej odczuwają pewne braki w swoim życiu, kiedy już poznają smak przyjemności.
- Wiem, o co chodzi. – stwierdziłem z przekąsem. – Nie okazuję tego, ale dobrze rozumiem, o czym mówisz. Wbrew pozorom ja również żyję na tej ziemi. Po prostu udaję głuchego dla własnego bezpieczeństwa. Mniej się ode mnie oczekuje. – wyjaśniłem nie bez lekkiego skrępowania.
- Nie martw się. Dziś ci się nie uda niczego uniknąć. – jego tajemniczy uśmiech sprawił, że przez moje ciało przeszły dreszcze. On wiedział o czymś, o czym ja nie miałem pojęcia i wyraźnie zdawał sobie z tego sprawę. Widziałem to w jego pełnych psotnych błysków oczach.
- Ty coś knujesz... – mruknąłem marszcząc nos.
- O, nie. Ja nie knuję przeciwko tobie, nigdy. To on coś wyknuł. – pokazując mi język skinął głową gdzieś w miejsce za moimi plecami. Musiałem wykonać obrót o sto osiemdziesiąt stopni by zauważyć Syriusza, który zbliżał się powoli. – Baw się dobrze. – usłyszałem zaraz przy moim uchu i nie miałem nawet czasu by prychnąć, gdyż Sheva uciekł nagle bardzo żywy i pełen sił, których przecież nie chciał nadużywać. Widać niewiele było mu trzeba by zmienić sposób patrzenia na świat.
Uznałem, iż na pewne nawyku przyjaciół nie ma lekarstwa i ponownie spojrzałem na Syriusza, który był już o krok ode mnie. Bez wątpienia, coś chodziło mu po głowie, gdyż uśmiechał się w ten specyficzny sposób świadczący o niecnych zamiarach.
- Byłem niemal martwy przez dwa dni. – zaczął w sposób, który uważałem za czystą przesadę. O ile w innych okolicznościach pewnie przyznałbym mu rację, o tyle dziś nie miałem takiego zamiaru. – Muszę mieć pewność, że jestem już w pełni sprawny, niczego mi nie brakuje, mam czucie w każdej części ciała, toteż chciałbym skorzystać z twojej uprzejmości i... sam rozumiesz... – udał zawstydzenie, co oczywiście wcale mu nie wychodziło. – Może byśmy tak spędzili jakiś czas sami w pokoju na łóżku? Rozmawiałem z chłopakami i wiem, że są niesamowicie zajęci przepraszaniem Andrew za tamten wyskok, zaś on nie należy do osób, które łatwo przebłagać.
- Nie kłam. Nie potrafisz wymyślić żadnego dobrego i wiarygodnego kłamstwa. Namówiłeś Shevę by zajął chłopaków na pewien czas, a sam chcesz to wykorzystać żeby sprowadzać mnie na złą drogę!
- Nie przeczę, że strzeliłeś w sedno. A więc? – nie lubiłem, kiedy prezentował swoje pełne, olśniewające uzębienie, ale i nie byłem w stanie wymyślić żadnej dobrej wymówki. Sam czułem, jak ciało zaczyna mnie swędzieć gdzieś głęboko, jakby w żołądku, co świadczyło o pewnego rodzaju podnieceniu.
Skinąłem głową nie mogąc powiedzieć głośno zwyczajnego „tak”. Mógł głos zapewne zadrżałby, albo nawet wydał się piskliwy, co tylko by mnie skompromitowało i sprawiło, że byłbym spięty. Póki nie mówiłem nic mówić mogłem spokojnie podążyć za chłopakiem do naszego pokoju, gdzie mogliśmy spokojnie rozładować całe napięcie, jakie odczuwaliśmy. Nie mogłem przecież zaprzeczyć, że dręczyły mnie pewne pragnienia, które nie chciały odejść, ale nie były na tyle męczące by spędzać sen z powiek.
Tak, nie mogłem zaprzeczyć, że czasami chodziły mi po głowie pewne niewłaściwe myśli, które nazwałbym delikatnym mianem „niegrzecznych”. Zapewne właśnie z tego powodu moje ciało reagowało prężąc się im bliżej byliśmy rozkoszy.
Już sam pocałunek sprawił, że zadrżałem, a moje usta uchyliły się zapraszając w siebie język Syriusza. Nasze codzienne życie pochłonęło czas, jaki spędzaliśmy razem i chociaż nie jednokrotnie powtarzałem sobie, iż to zmienię, nie zdołałem tego zrobić. Teraz za to mogłem w spokoju rozkoszować się Blackiem, jego ciepłem i drobnostkami, które nabierały znaczenia dopiero, gdy byliśmy razem.
Odsunąłem biodra od Syriusza, by nie mógł wyczuć krępującej górki, jaka prężyła się w moich spodniach on jednak wykorzystał okazję by podsunąć do góry moją szatę szkolną i rozpiąć guzik jeansów. W ten sposób o wiele łatwiej było mu wsunąć dłoń pod moją bieliznę, co sprawiło, że westchnąłem w jego całujące mnie nieprzerwanie wargi. Nie mogłem jednak pozostać dłużnym. Drżącą ręką sięgnąłem do jego krocza i chociaż niepewnie to uczyniłem to samo, co Syriusz. Minęła zaledwie chwila, która wydawała się wiecznością, a moja dłoń wypełniła się gorącym kroczem chłopaka. Jeśli moje było równie wstydliwie ciepłe to nie chciałem mieć, co do tego pewności. Przecież mógłbym umrzeć ze wstydu!
Starając się odtwarzać w pamięci każdy chwyt, ruch, pieszczotę, jakie już znałem sprawiałem przyjemność Syriuszowi, a przynajmniej taką miałem nadzieję. Przygryzałem za to wargi, gdy Black dotykał mnie sprawnie, pewnie, jakby robił to tysiące razy i nigdy nie widział nic naturalniejszego.
Jego palce zaczęły masować niemal sam czubek mojego penisa, lekko podszczypywały skórę i doprowadzały do szaleństwa moje wrażliwe nerwy. Obawiałem się przypadkowo zranić Syriusza, toteż skupiłem się na dokładnym masowaniu i wyszukiwaniu wrażliwych punktów na jego trzonie. Czy mogłem kiedyś być sprawniejszy w tej dziedzinie, by zaskoczyć czymś kruczowłosego?
- Zaczekaj. – westchnąłem odsuwają się o krok. – Wszystko pobrudzisz! – mruknąłem pretensjonalnie, chociaż z wielkim trudem mi to przychodziło.
Zdjąłem szybko szkolną szatę i poczekałem, aż Syri spuści w dół swoje spodnie by samemu to zrobić. Nie chciałem świecić wdziękami, jako pierwszy albo, co gorsza, jedyny. Uspokoiłem oddech, gdy patrząc na jego płonącą podnietą twarz zbliżyłem się i na nowo wziąłem do ręki. Teraz doznania były inne, może nawet bardziej namiętne, gdy chłodne powietrze walczyło z ciepłotą ciała. Nic, więc dziwnego, że wyszukałem usta kochanka by powstrzymać się przed wzdychaniem. Nawet nie wiem, jakim cudem moje kolana pozostały sztywne i nie upadłem, kiedy naprawdę podniecony walczyłem z rozkoszą, której było więcej i więcej. Black, co jakiś czas poruszał biodrami, jakby nie potrafił nad tym zapanować. Nic, więc dziwnego, że zbliżyliśmy się do siebie nieświadomi tego, co robimy. Mój członek naparł na jego płonące ciało, nasze dłonie splotły się w jakiś niezrozumiały dla nas sposób nie przerywając pieszczot, ale je potęgując.
Nie chciałem wzdychać, nie chciałem wydawać żadnych odgłosów, ale było to niesłychanie trudne. Miałem ochotę wgryźć się w ramię chłopaka, co skończyłoby się zapewne tragicznie toteż ukąsiłem swoje ramię i zamknąłem mocno oczy.
I to już było dla mnie za wiele. Doszedłem wraz w wyrywającym się z gardła jękiem, a niedługo później mogłem z zadowoleniem stwierdzić, że i Syriuszowi było bardzo, bardzo dobrze. On również szczytował nie szczędząc sobie westchnienia.
- Zdrowy, jak zawsze. – mruknąłem mu w ucho, póki miałem na to odwagę.

niedziela, 26 lutego 2012

Opieka

Unosząc głowę dumnie do góry, kierując nos ku sufitowi i unikając pewnych robaków ignorowałem denerwujące brzęczenie tych dwóch much. Krótko mówiąc robiłem, co w mojej mocy by pokazać przyjaciołom, jak bardzo mnie zdenerwowali, a także trzymałem nerwy na wodzy by nie zrobić im krzywdy. Niestety wszystkie moje usilne starania wydawały się do nich nie przemawiać, jakby myśleli, że jestem krótkowidzem i nie dostrzegam ich z oddali, czy też na wpół głuchy i nie dosłyszałem ich zawodzenia. Chyba nawet żałowałem, że nie było to prawdą, gdyż wtedy byłoby mi łatwiej unikać kontaktu z nimi. Zaskakiwałem za to sam siebie, kiedy dzielnie milczałem nie wypowiadając nawet jednego słowa do Pottera i Pettigrew, mimo iż oni bez przerwy gadali. Czy nasze zachowanie zdziwiło kogokolwiek? Wątpliwe. Co najwyżej inne osoby z naszej grupy mogły przyjąć do wiadomości fakt, jakiejś kłótni, jaka musiała mieć miejsce i teraz ignorowali nasze dziwne zachowanie. Z drugiej zaś strony my nigdy nie zachowywaliśmy się całkowicie zwyczajnie.
I tak dzielnie dotrwałem do końca pierwszych zajęć i obiadu. Nie przypominam sobie żebym kiedykolwiek wcześniej tak szybko pochłaniał posiłek, ale chciałem jak najprędzej wrócić do pokoju by pomóc przyjaciołom, którzy unieruchomieni zdani byli na rozmowy prowadzone między sobą wyjątkowo głośno. Poza tym musiałem nasmarować ich kropelkami od pani Pomfrey. Poza tym ciężko było mi pogodzić się z faktem braku Syriusza i Shevy u mojego boku. Bez nich nie miałem szans na przeżycie zwyczajnego dnia, cokolwiek by się nie działo. Dlatego nie czekając długo i nie rozwodząc się nad smakiem obiadu, który bez wątpienia był pyszny, biegiem postanowiłem udać się do pokoju.
- Jestem! – oznajmiłem swoje przybycie. Powitało mnie westchnienie ulgi, którego nie rozumiałem póki chłopcy mi tego nie wyjaśnili.
- Nigdy, ale to nigdy, nie pozwól by karmiły cię skrzaty domowe! – Syri spoglądał na mnie z niejakim zadowoleniem. – One potrafią obrzydzić każdemu posiłek. Kiedy nas karmiły miałem dreszcze. Nie ważne, jak głodny jesteś. Kiedy patrzysz na te poczwary masz ochotę pluć jedzeniem.
- O tak, zgadzam się w pełni z Syriuszem! – Andrew wydawał się poruszony do głębi. – Te długie, kościste palce, które trzymają łyżeczkę, wielkie, wodniste oczy, którymi na nas patrzyły, długaśne uszy... Przez chwilę myślałem, że wpadną do talerza!
- Nie chcę wiedzieć więcej. – poczułem, jak obiad, który zjadłem przed chwilą kotłuje się w moim żołądku. – Pokarmię was, a później nasmaruje, pasuje?
- Tak, tak, tak! – cieszyli się i krzyczeli jednocześnie, jak dzieci, którym oferuje się łakocie. Sam nie wiem, czy nie były to przypadkiem bardziej przerażające niż ich opowieść o skrzatach. Nie mniej jednak usiadłem obok Shevy i wziąłem z jego szafki nocnej talerz z zupą, który pojawił się na niej zaledwie przed kilkoma sekundami. Zacząłem, więc od niego wiedząc, iż Syri nie będzie miał mi niczego za złe. Powoli zacząłem, więc karmienie przyjaciela uważając by go nie pobrudzić. Przypominałem sobie przy okazji o mapie, którą zaczęliśmy robić wraz z Andrew. Był to jeszcze prototyp, ale gdyby wszystko poszło po naszej myśli mógłby okazać się idealnym oryginałem i jedynym w swoim rodzaju źródłem wiedzy o Hogwarcie.
- Doszukałem się dzisiaj w książce do zaklęć kolejnej ciekawej formuły. – zacząłem krojąc pływający w rosole kawałek marchewki na drobniejsze cząstki. – Myślę, że może nam się to przydać. Im więcej wysiłku włożymy w stworzenie tej mapy tym bardziej będzie później przydatna.
- Zgadzam się z tobą bezsprzecznie. – zielonooki otworzył usta czekając aż wleję mu na język zawartość łyżki. – Tylko później trzeba ją będzie odpowiednio zabezpieczyć. Samo rysowanie wcale nie będzie łatwe. Wszystko musi być dokładne.
- O czym wy tam mówicie? – usłyszałem szelest pościeli na łóżku Syriusza, który najwyraźniej zmieniał odrobinę swoją pozycję by słyszeć nas lepiej.
- Pamiętasz, albo i nie pamiętasz, mówiłem ci, albo ci nie mówiłem, sam nie wiem, o mapie, która miałaby nam pomóc w poruszaniu się cichcem po zamku. – nie miałem już zielonego pojęcia, z kim podzieliłem się tym pomysłem poza jednym Shevą. – Powoli zaczynamy ją tworzyć i właśnie o tym teraz rozmawiamy.
- Czyli knujecie coś w dwójkę, a mnie nie chcieliście wtajemniczyć?
Otarłem usta Andrew i odłożyłem pusty talerz na stolik. Podszedłem do Syriusza by teraz to nim się zaopiekować w podobny sposób i przy okazji zamknąć jego wątpiące usta łyżką pełną smacznej zupy.
- Po prostu próbujemy, co uda się nam stworzyć na próbę, a każda pomoc będzie nam potrzebna by mapa była kompletna. Jest pełno przejść, które jedni z nas znają lepiej, a inni gorzej, a przecież nasza mapka musi pokazywać nawet tajne przejścia. Dlatego zaczęliśmy z Shevą we dwójkę, a później mieliśmy zamiar wmieszać w to także ciebie, Jamesa i Petera. A teraz, Syriuszu, nie szukaj spisku tam, gdzie go nie ma, ale jedz grzecznie. Nie mogę siedzieć z wami w nieskończoność. Za dwie godziny mam kolejne lekcje i chociaż wolałbym was nie opuszczać to muszę.
- Wymówki! – prychnął zrzędliwie Black i krzywił się jedząc swój rosół. Zapewne oczekiwał czegoś bardziej treściwego, jak chociażby pulpecikowego specjału, czy też wielkiego kawałka mięsa, ale na to musiał jeszcze poczekać. Skrzaty zadbały o dietę unieruchomionych chłopców i jako drugie danie zaserwowały im makaron z jabłkowym musem. Sheva zjadł swoja porcję z apetytem i nawet wyraził nadzieję, że kiedyś będzie mógł ponownie zajadać się czymś takim, za to Syri mruczał pod nosem żądając mięsa. Zachowywał się jak dziecko.
Pomogłem chłopcom wypić sok, który dla nich przygotowano i wtedy zabrałem się za smarowanie Syriusza pachnącymi cytrynowo kropelkami. Przez chwilę byłem nawet zdziwiony, bo jak to możliwe, że nie czułem żadnego zawstydzenia dotykając go niemal w każdym miejscu ciała, gdy wykonywałem zalecone mi przez Pomfrey zadanie, a przecież tak bardzo rumieniłem się, gdy w grę wchodziły czyste pieszczoty. Wątpiłem także by Syri potrafił doszukiwać się czegoś przyjemnego w moich zabiegach, gdy jego ciało było takie obolałe, iż jęczał, gdy przekręcałem go z pleców na brzuch.
- Czujesz, jakąkolwiek różnicę? – zapytałem ciekawy odpowiedzi.
- O, tak. Cokolwiek to jest znieczula i rozluźnia mięśnie. Jutro już będzie całkiem nieźle, a po jutrze będziemy mogli z Shevą wrócić na zajęcia, tak jak mówiła Pomfrey. Zna się na rzeczy. Naprawdę złoty środek. – i szybko się wchłaniał, jak zauważyłem. Poklepałem chłopaka po udzie, odwróciłem powtórnie na plecy i pocałowałem w czoło. Przyszedł czas na Shevę, który przez dłuższy czas krzywił się, by później przywołać na twarz spokojny uśmiech. Wdychał przy tym miłą woń kropelek.
Nie często cieszyłem się ze swojego wilkołactwa, z siły, jaką posiadałem, a której nie używałem, czy też z możliwości, jakimi dysponowałem, dzięki nadzwyczajnie, jak na człowieka, wyostrzonym zmysłom. Teraz musiałem przyznać, że zapach kropel koił zmęczony umysł, a sprawność fizyczna pokonała już moje wcześniejsze dolegliwości. Byłem niemalże, jak nowy, chociaż jeszcze od czasu do czasu czułem, jak moje mięśnie drżą ze zmęczenia.
- Wiesz, Syriuszu... – Andrew uśmiechnął się pod nosem, kiedy smarowałem jego plecy. – Powinniśmy być wdzięczni, że Pomfrey nie zaleciła nam żadnych leków przeciwbólowych, które Remus musiałby nam aplikować od dołu. – jego ciało zatrzęsło się, kiedy krył chichot. Przynajmniej jego to bawiło, kiedy Syri prychał niezadowolony i zbulwersowany takim pomysłem, zaś ja mogłem tylko wykrzywić się na samą myśl o tym. Nie należałem do osób, które upodobałyby sobie oglądanie cudzych tyłków, a tym bardziej faszerowanie ich czymkolwiek.
- Lepiej wracajcie szybko do zdrowia żebym nie musiał niczego więcej robić poza smarowaniem waszych starczych ciał. – starałem się odciąć. – Prędzej powierzę was opiece Pomfrey niż sam będę się babrał w tak niewdzięcznych zadaniach. Co o tym myślisz, Andrew? Nadal cię to bawi?
- Zrobiłeś się wredny, Remusie. – mruknął niezadowolony. – Zepsułeś całą zabawę. – i teraz to ja miałem powody do śmiechu. Moi przyjaciele byli naburmuszeni, ale wiedziałem, iż bardzo szybko im przejdzie i znowu będą się uśmiechać. W końcu byli sobą.

piątek, 24 lutego 2012

Złość

23 marca
Byłem wściekły od samego rana, zaś powód mojego stanu ukryty był w przeszłości, a dokładniej w wydarzeniach wczorajszego dnia, kiedy to musiałem ciągnąć dwójkę nieodpowiedzialnych przyjaciół przez całe błonia i zamek, aż do sypialni. Nie oszukiwałem się uważając się za wyjątkowo silnego, a dowody mojej własnej słabości czułem teraz na całym ciele. Byłem ociężały, bolały mnie mięśnie i mogłem z powodzeniem umierać. Wilk we mnie na pewno szalał z wściekłości i ubolewał nad wątłością ciała, w którym się znajdował.
Mimo wszystko byłem całkiem sprawny, jak na chodzącą kulkę bólu. Wolałem zaś nie wiedzieć, w jakim stanie muszą znajdować się teraz moi dwaj kompani w niedoli, którzy byli tylko zwyczajnymi chłopakami, nie zaś jakąś mutacją dziecka i wilka. Niestety miałem okazję domyślić się tego, co czuli Andrew i Syriusz, gdy Sheva kazał mi iść po panią Pomfrey i wyjaśnić kobiecie, że nie może się on ruszyć z łóżka. Zmartwiony podszedłem do niego i zobaczyłem leżącego sztywno przyjaciela, który poruszał oczyma starając się mnie dostrzec dokładniej. Jego twarz była chyba jedyną częścią ciała, która była ruchoma i nie bolała. Poczułem się nagle okropnym egoistą narzekając w duszy na swój stan, który pozwalał mi przecież na normalne funkcjonowanie.
- Leż spokojnie, a ja pobiegnę po nią. – powiedziałem i uświadomiłem sobie, że plotę głupoty. Przecież Sheva i tak nie miał wyjścia i musiał leżeć. – Wybacz. – przeprosiłem uśmiechając się przepraszająco. Rzuciłem jeszcze okiem na łóżko Syriusza. Musiałem upewnić się, czy i on nie jest przypadkiem unieruchomiony.
- Zapłacicie mi za to wszystko. – rzuciłem do Pottera i Pettigrew, którzy ze skruszonymi minami siedzieli na swoich łóżkach i obserwowali wydarzenia. Wcześniej miałem okazję nawrzeszczeć na nich za ich zachowanie wczoraj, toteż znali swoją winę i domyślali się, iż wszystkie nieszczęścia dnia dzisiejszego są ich sprawką.
Odsunąłem zasłonę łóżka Syriusza i zobaczyłem, że chłopak siłuje się z własnym ciałem starając się wstać zagryzając przy tym usta niemal do krwi. Dzielny Black nie chciał dać po sobie znać, jak cierpi i jak dalece jest teraz uzależniony od cudzej pomocy. Miałem ochotę skarcić go za taką bezmyślność, ale przecież natura uparciucha nie była jego winą. Zapewne chciał mi zaimponować, chociaż to jedno mógł sobie na dziś podarować.
- Leż i czekaj. – złapałem go za ramiona i położyłem, co skwitował głośnym jękiem. Domyśliłem się, że musiało go zaboleć. Moja dzisiejsza niezgrabność i brak subtelności musiały wynikać ze zmęczonych mięśni, które spinały się gwałtownie cokolwiek robiłem. – Ja naprawdę się na nich zemszczę. – westchnąłem ciężko i nie czekając wysiliłem swoje obolałe ciało. Biegiem rzuciłem się do drzwi, a później na korytarz. Do śniadania i zajęć mieliśmy jeszcze trochę czasu toteż liczyłem na to, iż zdołam załatwić wszystkie drobne i mniej drobne sprawy stosunkowo szybko. Chciałem przecież iść na zajęcia! Z tego właśnie powodu przyspieszyłem mając nadzieję, że nie zrobię sobie krzywdy dając z siebie tak wiele, przy tak słabym stanie fizycznym. Z drugiej zaś strony nie wątpiłem, że rozgrzeje się, a tym samym będę mniej cierpiał przynajmniej przez chwilę. Nie mogłem jednak ubolewać nad swoim losem, gdy moi najlepsi przyjaciele byli unieruchomieni w swoich łóżkach.
Dopadłem drzwi Skrzydła Szpitalnego i wpadłem do środka zziajany, ale pełen energii, jaka nagle mnie wypełniła. Pomfrey wyszła ze swojego pokoiku, jak na zawołanie. Z jakiegoś powodu po prostu wiedziałem, że była przyzwyczajona do dźwięku otwierających się drzwi i dlatego nawet nie musiałem jej wołać.
- Co się dzieje, że wpadasz tu jak małe tornado? – niemal czułem na ciele jej badawcze spojrzenie. Musiała sądzić, że to mi, coś się stało, ale chyba szybko rozumiała, iż jestem wyłącznie posłańcem.
- Mamy mały problem. – powiedziałem uspokajając oddech. – Wczoraj się trochę przeforsowaliśmy i dzisiaj Syriusz i Andrew nie mogą się podnieść, a nawet ja czułem ostry ból w mięśniach. Ale oni zupełnie nie mogą się ruszyć. – miałem nadzieję, że wyjaśniłem wszystko jak należy.
Kobieta pokiwała głową, zamyśliła się i wróciła do siebie. Schowała w kieszeniach fartucha kilka fiolek i położyła mi dłoń na ramieniu.
- Możemy iść. O ciebie się nie martwię, bo na pewno szybko ci przejdzie i będziesz jak nowy, ale oni mogliby mieć większy problem. Co wy w ogóle robiliście, co? Nie rozumiem, jak można doprowadzić się do takiego stanu...
- Proszę nie pytać. To wina Jamesa i Petera. Nawet nie chce pani wiedzieć nic więcej. A właśnie! Może coś na stłuczenia jeszcze. Dla tych dwóch... – chciałem użyć brzydkiego słowa, jednak powstrzymałem się kończąc zdanie zanim coś więcej wymknęło się z moich ust.
Pielęgniarka wróciła do siebie i kiedy do mnie dołączyła była gotowa by towarzyszyć mi do pokoju. Po drodze pytała, jak się czuję, czy nie męczą mnie żadne bóle przed pełnią. Z radością odpowiedziałem, iż jestem zdrowy jak ryba i niepokojące objawy likantropii nie dają mi się we znaki już od pewnego czasu. Nie było, więc żadnych powodów do zmartwień poza tymi aktualnymi.
Ulżyło mi, kiedy dotarliśmy do sypialni i Pomfrey zajęła się moimi przyjaciółmi. Nie była zachwycona stanem Shevy i Syriusza mrucząc pod nosem do siebie, jak głupie potrafią być dzieci, skoro są w stanie załatwić się w taki sposób. Wyraziła przy tym ubolewanie nad ich lekkomyślnością i podała mi kropelki, które miałem wcierać w ciała przyjaciół przynajmniej trzy razy dziennie.
- Wątpię by chcieli abym ja to robiła. – wyjaśniła. – Chyba, że się mylę...
- Nie! – chórem wrzasnęli dwaj poszkodowani, a ona wzruszyła ramionami. Podeszła do dwójki winnych wszystkim tym nieszczęściom osób i kazała pokazać ich stłuczenia, o których ją poinformowałem wcześniej. To sprawiło, iż kobieta zaczęła niemal tupać ze złości coraz głośniej komentując to, co widziała. W tym czasie zająłem się smarowaniem ciała Andrew by jak najszybciej doszedł do siebie. On i Syri mieli przez najbliższe dwa dni pozostawać w łóżkach i, co wydawało się być idealną zemstą pielęgniarki, sikać do specjalnych kaczek, które osobiście przyniesie im ze Skrzydła Szpitalnego. Uśmiech, jaki wtedy nieudolnie kryła potwierdzał odczuwaną przez nią wewnętrzną satysfakcję. My narobiliśmy jej problemów, więc teraz ona się zemści. Byłem wdzięczny siedzącemu we mnie wilkołakowi za jego wytrzymałość, gdyż zapewne i ja musiałbym teraz poniżać się załatwiając sprawy fizjologiczne za pomocą czegoś, co przypominało mi krzywy flakon.
- Potter, zabiję cię, kiedy tylko będę w stanie się poruszyć. – Syriusz był chyba najbardziej wściekłym z ludzi, jacy chodzili po ziemi. – Wsadzę ci tą kaczkę w miejsce, z którego już ci jej nie wyciągną! – Pomfrey w tym czasie taktownie ignorowała groźby, jakby wcale ich nie słyszała i wcisnęła Potterowi i Pettigrew maść, którą mieli nacierać tyłki i nogi, które ucierpiały podczas oferowanej przez nas wczoraj pomocy.
- Wyliżcie szybko rany i już was nie ma! Idziecie na śniadanie, a panowie zostają tutaj. -  zwróciła się do leżącej dwójki. Pokręciła głową obrzucając nas wszystkich karcącym spojrzeniem i wyszła zaczynając swoją mruczankę pełną niezadowolonych dźwięków dezaprobaty.
Przyspieszyłem, więc smarowanie Shevy i zabrałem się za Syriusza. Obaj musieli już zostać w samej bieliźnie w łóżkach, gdyż nie miałbym czasu na rozbieranie i ubieranie ich za każdym razem, kiedy to miałem przychodzić ich nacierać. Poprosiłem na koniec by byli grzeczni, pocałowałem Syriusza w usta i pożegnałem się z nimi na najbliższe godziny. Po obiedzie miałem pojawić się znowu by zbawiennie przynieść im ulgę w cierpieniu. Przy okazji miałem także nadzieję, że nie zrobię krzywdy dwójce winnych, którzy zasłużyli na swoje rany.
Nawet na nich nie czekałem i wyszedłem z pokoju ignorując błagalne nawoływania. Musiałem ochłonąć, by nie rozerwać ich na strzępy.

wtorek, 21 lutego 2012

Alkoholicy...

Miałem złe przeczucie, kiedy po upływie dwóch godzin moi przyjaciele nadal nie wrócili od Hargrida, chociaż nie wątpiłem, że są całkowicie bezpieczni. Znałem niestety zarówno lekkomyślność Petera i Jamesa, jak i naiwność gajowego, co pozwalało mi sądzić, że nic dobrego nie mogło zatrzymać dwójki wariatów w ciasnej, dusznej chatce. A więc nie było innego wyjścia, jak tylko zebrać się i ruszyć im na ratunek. Był to nasz przyjacielski obowiązek!
- Na pewno nie szukają trufli wewnątrz domku! – upierałem się wpatrując w majaczącą na tle ciemnego już lasu chatkę. – To Hagrid, nie oszukujmy się! Jego ciastka to odłamki skalne! Można nimi wypychać zwierzęta i wrzucać do stawu, by nigdy nie wypłynęły!
- Remi... Chyba nie myślisz, że wypchał ich swoimi ciachami i planuje wrzucić do stawu po zapadnięciu zmroku? – Sheva spojrzał na mnie, jak na podejrzanego typa. – Wybacz, ale nie miałby w tym żadnego celu. Poza tym, każdy wie, że chłopcy poszli do gajowego, więc nie byłoby najmniejszego sensu w ukrywaniu zbrodni.
- Coś mogło się przez przypadek im stać! No... Powiedzmy, że Hagrid niósł tacę z ciastkami i nagle się potknął, a one posypały się chłopakom na głowy! Przecież czymś takim można zabić!
- Czegoś ty się naczytał? – Syriusz spojrzał na mnie unosząc wysoko brwi. – Moja ostoja spokoju i głos rozsądku nagle mówi bezsensu. Ktoś tu zwariował i to bynajmniej nie James. – położył dłoń na moim czole sprawdzając temperaturę. Nie miałem gorączki! To oczywiste, ale też nie mogłem wytłumaczyć skąd takie czarne myśli wypełniające moją głowę się wzięły.
- Chodźmy po nich. Wtedy będę spokojniejszy. – postanowiłem nie mając najmniejszego zamiaru przyjmować do wiadomości odmowy. Dla świętego spokoju chyba także oni postanowili pójść ze mną. Prawdę powiedziawszy moje ostrożne kroki, nasłuchiwanie odgłosów dobiegających z chatki i cała ta stwarzana przeze mnie atmosfera grozy dawały im się we znaki, ale dzielnie walczyli z komentarzami. Najzwyczajniej w świecie podeszliśmy jak najbliżej stwierdzając, że światła w środku były przygaszone, jakby ktoś chciał coś ukryć. To tym bardziej mnie strapiło.
Zapukaliśmy, a nie otrzymując odpowiedzi weszliśmy do środka. Ja prowadziłem, chociaż nie sądziłem, by był to dobry pomysł. W mojej aktualnej formie i tak nie mogłem wiele zdziałać. Odważnie przekroczyłem jednak próg i wtedy w moje nozdrza uderzył smród alkoholowych wyziewów. Obrzuciłem spojrzeniem zaciemnione wnętrze. Z początku niewiele mogłem dostrzec, ale w kilka chwil później byłem już pewny, co się działo. Wielki pies leżał w kącie śpiąc i bynajmniej nie reagując na nasze pojawienie się, Hagrid rozwalony na stoliku trzymał jeszcze w ręce ogromny kufel, zaś na przeciwko niego w podobnej pozycji, chociaż z butelkami kremowego piwa w dłoniach znajdowali się Peter i James. Sądząc po nagłym chrapaniu, jakie sprawiło, że po moim ciele przeszły dreszcze, cała trójka spała pijana.
- A mówiłem, że coś złego się dzieje. – mruknąłem podchodząc pewnie do przyjaciół. Uderzyłem ich karcąco po głowach, co niestety nie przyniosło spodziewanego efektu. Pozwoliłem sobie na zawołanie ich i kolejny cios z tym samym, co wcześniej skutkiem.
- Nie chcę być niemiły, ale wiecie, co to oznacza? – Sheva stanął obok mnie i swoim ramieniem oparł się o moje. – Musimy ich stąd zabrać. Nie mogą tutaj zostać!
- Nie wiem, czy zauważyłeś, ale oni wszyscy są nieprzytomni. Nawet psa upili! – Syri pomachał dłonią przed twarzą, kiedy odsuwał się od zwierzaka.
- To nasz obowiązek, jako przyjaciół! – uniosłem się honorem. – Nie ważne, jak. Ważne żeby ich przetransportować do zamku! Nie jestem aż tak pewny swoich zdolności w przypadku unoszenia ludzi w powietrzu, więc wolałbym zrobić to jednak za pomocą rąk. To znaczy wiecie, co chcę powiedzieć! – zaczynałem sam się gubić. W tym smrodzie każdy potrafiłby stracić głowę. – Zabieramy ich, bo zaraz zrobi mi się niedobrze i zwymiotuję. – może chłopcom było to obojętne, ale zdecydowanie nie mnie. Mój węch przechodził przez największe i najcięższe tortury z powodu toksycznych wyziewów Hagrida i psa. J. i Pet upili się stosunkowo szybko, gdyż obok nich leżało tylko pięć piw, co pozwalało mi sądzić, że James upił się trzema zaś Peter dwoma. Znałem ich wystarczająco dobrze.
- Niech będzie, Remusie. – Andrew zatarł dłonie. – Ja i Syriusz bierzemy na spółkę Pottera, a ty zajmiesz się Pettigrew.
- Że niby, co?! – naprawdę myślałem, że się przesłyszałem lub on pomylił. – Sam mam wziąć tego klocka?!
- Jesteś z nas najsilniejszy, nawet, jeśli nie chcesz się do tego przyznać. Nie oszukujmy się futerkowcu.
- Wybacz, Remi, ale on ma rację. – Syriusz także był przeciwko mnie. – Dla ciebie to nie będzie wielki problem.
- Zemszczę się! – prychnąłem i złapałem ręce Petera ściągając go z krzesła. Nie był wcale taki lekki, jak mogłoby się wydawać. Nawet, jako wilkołak nie byłem nieograniczenie silny, a blondynek swoje ważył. Aż stęknąłem. Odwróciłem go odpowiedni, by leżał płasko na plecach i wtedy złapałem za pulchne nadgarstki. Wysiliłem się, spiąłem i ruszyłem z miejsca ciągnąć za sobą chłopaka. Miałem w nosie, czy się ubrudzi, czy nie. Już i tak wyglądałem jak koń ciągnący za sobą pług. Dwójka przytomnych przyjaciół postąpiła z Jamesem podobnie jak ja z Petem. Wyciągnęliśmy dwóch pijaków z chatki i zamknęliśmy drzwi. Na zewnątrz zrobiło się trochę chłodno, więc nie zwlekając zaczęliśmy ciągnąć nasze dwa tobołki w stronę zamku. Nie myśleliśmy wiele, nie zważaliśmy kałuże, które niestety przyszło nam omijać i ostatecznie nie mogliśmy przeciągnąć takich brudasów przez zamkowe korytarze nie zostawiając śladów, które doprowadziłyby każdego do naszego dormitorium. I tak byłem nieźle zmęczony i cały zgrzany, kiedy dociągnąłem swojego kolegę pod schody.
- Ściągamy im spodnie. – Sheva już zostawił Pottera Syriuszowi by pozbyć się brudnych jeansów Jamesa, a następnie pomógł mi z Pettigrew. Teraz mieliśmy za bagaż dwóch golasów, chociaż na pewno istniała możliwość, iż nikt nas nie zauważy i nie znajdzie, gdy nie zostawimy po sobie śladów. McGonagall nie byłaby zachwycona gdyby wiedziała, ze gajowy upił jej uczniów, nawet, jeśli zrobił to piwem kremowym.
- Mam wrażenie, że zaliczamy się już do klasycznych zboczeńców. – pozwoliłem sobie na wyrażenie swojej opinii. Nie spotkałem się dotychczas z czymś takim, jak ciągnięcie po schodach półnagich od dołu kumpli. Co ważniejsze ich ubłocone spodnie leżały na ich piersi, a oni nadal spali nie czując, co się z nimi dzieje. Nie wątpiłem, iż obudzą się jutro z niesamowitymi siniakami na ciele. Staraliśmy się za to uchronić ich głowy przed uszkodzeniem, kiedy z trudem wciągaliśmy chłopaków do góry. Postanowiliśmy przy tym pomóc sobie wzajemnie i w trójkę transportowaliśmy chłopaków po kolei z jednego poziomu na drugi. W gruncie rzeczy zajmowało nam to o niebo mniej czasu, niż samodzielna męczarnia, jakiej musielibyśmy sprostać, gdyby Syri i Andrew postanowili zostawić mnie samego z moim blond tobołkiem.
W ten właśnie sposób odrobinka po odrobince zdołaliśmy dotrzeć na odpowiednie piętro i dalej wszystko szło już z górki, gdyż musieliśmy ciągnąć chłopaków po płaskiej powierzchni. Nie uniknęliśmy kilku ciekawskich spojrzeń, ale nikt nie pytał, co się stało. Prawdopodobnie nie chcieli mieszać się w sprawy, które śmierdziały na kilometr. Nie podejrzewali także zbrodni, gdyż kto chciałby afiszować się z rozebranymi, jak do rosołu, trupami?
- A to, co? – Gruba Dama spojrzała na naszych śpiących przyjaciół z obrzydzeniem. Zasłoniła nawet oczy dłonią, by nie patrzeć na ich odrażającą goliznę, jak sama zechciała skwitować, gdy upominała nas za niestosowne zachowanie w stosunku do damy. Ale czy komukolwiek z nas przyszło do głowy pomyśleć wcześniej o jej uczuciach?
Czułem, że od całkowitego padnięcia z wyczerpania dzielą mnie minuty, ale gdybym teraz zrobił sobie przerwę to nie zdołałbym juz zawlec Jamesa i Petera do sypialni. Ponownie dzialiśmy w trójkę. Na początek zajęliśmy się cięższym blondynem, a później lżejszym okularnikiem. W przypływie wspaniałomyślności wciągnęliśmy ich nawet na łóżka, a później niemal nieprzytomni padliśmy na nasze własne łóżka. Czułem, że jutro sam nie będę w stanie się podnieść z powodu zakwasów. Nawet wilkołak miał ogromny problem, gdy w grę wchodziło taszczenie przyjaciół przez błonia i cały zamek. Ci dwaj z pewnością zapłacą mi za swoją beztroskę i tak ciężką pracę fizyczną, jaką musieliśmy z Syriuszem i Shevą wykonać. Niech tylko się obudzą, a pożałują swojej lekkomyślności!

piątek, 17 lutego 2012

Kartka z pamiętnika CLXVI - Cornelius Lowitt

Moje „koleżanki” okazały się być coraz bardziej irytujące i poirytowane, kiedy z dnia na dzień z coraz to większym zdecydowaniem odpychałem je od siebie. Nie miałem pojęcia, jak się ich pozbyć, a sam fakt, iż kiedykolwiek uważałem je za przydatne wydawał mi się denerwujący. Nie docierało do nich, kiedy codziennie powtarzałem tę samą wymówkę utrzymując, iż jest prawdziwa: „moja dziewczyna nie była w ciąży, ale z radości mnie poniosło i teraz będę tatusiem.” Ich zdaniem powinienem znaleźć już inny argument zamiast w kółko powtarzać to samo. Nie rozumiałem ich sposobu myślenia i chyba było to moim największym plusem.
Plask! Pomidor, który do tej pory znajdował się na mojej kanapce wylądował na stole, kiedy moja ręka drgnęła gwałtownie z powodu dziewczyny, która wskoczyła na moje kolana. Miałem ochotę przeklinać ją i wszystko wokół, ale podarowałem sobie niepotrzebne wulgaryzmy.
- Mogłabyś zleźć ze mnie? – starałem się być miły, co jednak nie wychodziło mi najlepiej. – Jesteśmy w Wielkiej Sali, a gdzieś tam siedzi żywy inkubator dla mojego plemnika, który dotarł do celu i rozrasta się w rekordowym tempie.
- I co z tego? Ja tylko siedzę, prawda? – blondynka odrzuciła włosy z pleców na ramię prezentując szczupłą, wypielęgnowaną szyję.
- Nie rozumiesz, że kiedy mnie zobaczy z tobą będę miał drobny problem? Tłumaczyłem to już tyle razy! – syczałem przez zęby. – Jeśli powie dyrektorowi, że zrobiłem jej dziecko będę skończony. – starałem się mówić tak, by nikt poza nią nie mógł mnie słyszeć. – Może powiedzieć, że ją zgwałciłem, a wtedy wypieprzą mnie ze szkoły.
- Oszalałeś? Przecież nikt nie uwierzy w coś takiego! Każda chciałaby się z tobą przespać. – złapała mnie za policzki i cmoknęła w usta. Byłem bliski śmierci, kiedy za jej plecami dostrzegłem Erica. Chłopak krzyżował dłonie na piersi i wpatrywał się we mnie mrocznym wzrokiem zawodowego mordercy. Uniosłem ręce by pokazać mu, że to nie ja ją trzymam. Na szczęście blondynka, której imienia nie potrafiłem sobie przypomnieć, odsunęła się i zauważyła niechcianego obserwatora.
- A ten tutaj, czego? – miałem wrażenie, że ta dwójka zaraz rzuci się na siebie z pazurami i zacznie syczeć jak na wściekłe koty przystało.
- To... – myślałem szybko, a trybiki w mojej głowie musiały pracować w zawrotnym tempie hałasując potwornie. – To jest bliski przyjaciel mojej ciężarnej dziewczyny i wie o wszystkim.
- Więc to może być jego dziecko! – miałaby rację, gdyby nie fakt, że to właśnie ta wściekła bestia była moją ciężarną dziewczyną.
- Nie. On nie mógł tego zrobić. – musiałem bronić swojego alibi.
- Skąd wiesz? Mogła cię zdradzać, zdzira!
- Wiem, bo... On jest eunuchem. – palnąłem największą głupotę, na jaką tylko było mnie stać. Takiej miny nigdy nie widziałem na twarzy mojego kochanka.
- Eunuchem?! – wydusili jednocześnie.
- Tak, on jest eunuchem i dlatego to nie może być jego dziecko. – postanowiłem nie czekać, aż ta dwójka zacznie myśleć samodzielnie. – A więc dziecko jest moje i nie mogę się zabawiać z innymi. – zepchnąłem dziewczynę ze swoich kolan i wstając wepchnąłem pół kanapki naraz w usta, popiłem sokiem ryzykując udławienie się. Złapałem Erica za rękę i pociągnąłem nadal zszokowanego chłopaka za sobą byleby dalej od blondynki, byleby bliżej wyjścia z Wielkiej Sali. Wydawało mi się, że jasnowłosy nie powinien się na mnie złościć skoro wybrnąłem z trudnej sytuacji i słyszał, jak staram się być mu wiernym. Chociaż postawiłem go w bardzo kompromitującej sytuacji. Jeśli po szkole rozniesie się, że jest... Nawet nie chciałem o tym myśleć!
Zatrzymałem się stosunkowo daleko od wejścia do Wielkiej Sali, by nikt nie usłyszał naszej rozmowy, o ile do niej dojdzie. Oparłem Erica o ścianę i spojrzałem w jego wielkie, w tej chwili, oczy. Miałem nadzieję, że zdołam wyjść z tego bez szwanku, gdyż ciężko byłoby mi wytłumaczyć podbite oko, czy połamane żebra. A przecież miałem do czynienia z zazdrosną, wściekłą samicą, która upokorzona byłaby zdolna do wszystkiego.
- To nie moja wina. – zacząłem, ale dłoń Erica na ustach przeszkodziła mi w kontynuowaniu.
- Zabiję cię. – syknął. – Zabiję, jak psa! Mało, że nadal ciągniesz ten idiotyzm z dzieckiem to jeszcze zrobiłeś ze mnie eunucha! To już za wiele! Koniec tego. Twoja dziewczyna poroniła, nie będzie dziecka, a więc możesz się umawiać, z kim chcesz! – naprawdę był wściekły, jak jeszcze nigdy wcześniej. – Z nami koniec!
O dziwo, nie dostałem w twarz, chociaż Eric odwrócił się z zamachem i mógłby z powodzeniem uszkodzić moją twarz. Sądziłem, że nie miał zamiaru uraczyć mnie czymś takim. To byłby akt miłosierdzia. Tyle, że ja nie chciałem na to pozwolić. To był absurd! Nie mógł mnie zostawić tylko, dlatego, że powiedziałem coś głupiego. A raczej mógł, ale ja nie przyjmowałem tego do wiadomości. Nie po to rezygnowałem z masy przyjemności, by teraz on zostawiał mnie na lodzie! Może i byłem trochę patetyczny, ale miałem to w nosie. Eric był dla mnie stworzony, jego tyłek dawał mi więcej rozkoszy niż kilka dziewczyn jednocześnie.
Odrzuciłem, więc całą swoją dumę i pobiegłem za nim łapiąc go za nadgarstek. Szarpnął się, ale trzymałem go mocno toteż nie był w stanie się wyrwać. Byłem od niego silniejszy pod każdym możliwym względem, czy chciał to przyznać, czy nie.
- Naprawdę chcesz żeby każdy wiedział, że jesteśmy ze sobą? – starałem się go przekonać najbanalniejszymi argumentami. – Dwaj prefekci kręcą ze sobą na korytarzach Hogwartu.
- I co z tego? Lepiej kłamać, że zrobiłeś dziecko jakiejś dziewczynie i dlatego musisz być wierny? To najdurniejsze, co w życiu słyszałem! Nie myślałem, że jesteś taki naiwny.
- Nie jestem, ale nie widziałem innego wyjścia. Wiesz, że miałem na pęczki dziewczyn, z którymi chodziłem, kręciłem, zdradzałem, robiłem wszystko, na co miałem ochotę. One nie dają teraz za wygraną! – ja wychodziłem z siebie, by mu to wytłumaczyć, a on wcale mi nie współczuł, nawet nie chciał postawić się w mojej sytuacji. Patrzył na mnie nieczule, tupał nogą niecierpliwie i najchętniej po prostu by mnie zignorował. – Dobra, niech będzie. Powiem wszystkim, że jesteśmy kochankami. To ci pasuje? – nie wiem, czy naprawdę potrafiłbym to zrobić.
- Nie wiem, czego chcę. – blondyn zacisnął palce lewej dłoni na nasadzie nosa masując ją powoli. – To wszystko już mnie irytuje. Wiem, że byłeś skończoną dziwką i teraz klientki się o ciebie upominają. – jego chłodne słowa i to bezlitosne spojrzenie wydawały mi się pozbawione ludzkich uczuć, chociaż najpewniej wyolbrzymiałem. – Musimy odpocząć od siebie. Takie jest moje zdanie. Powiedzmy, że na jakieś dwa, trzy miesiące się rozstaniemy, a później zobaczymy, co dalej.
- Mówisz serio? – nie wierzyłem, że słyszę te słowa z jego ust. Wydawało mi się, że to niemożliwe, że zakochał się we mnie do szaleństwa i prędzej zginie wyrywając mnie z rąk innych, niż pozwoli mi odejść. Teraz moja pewność siebie zaczynała się załamywać.
- Jak najbardziej. Ten związek zaczyna mnie męczyć. Na początku był zabawny, zapewniał nam rozrywkę, ale teraz? Nie potrafię się rozluźnić i cieszyć tym, co jest między nami. Może mi to spowszedniało, a może nie lubię dzielić się z innymi. Powiem ci, kiedy się dowiem. Do tego czasu obaj mamy wolną rękę i nic nas nie łączy. – uścisk mojej dłoni na jego ręce zelżał, gdyż byłem zszokowany jego postanowieniem. Nie miał, więc najmniejszych trudności z wyrwaniem mi się. Już nawet na mnie nie spoglądał tylko ignorując mnie zniknął za rogiem.
Zastanawiałem się, czy to moja wina, że mnie zostawił. Czy straciłem swój urok, a może naprawdę przypiłowano mi pazury i nie byłem kimś wystarczająco interesującym, zaś seks ze mną stał się nudny? Pierwszy raz w życiu zostałem rzucony przez kogoś, z kim byłem w związku. Oczywiście, czasami dostawałem kosza, kiedy dostawiałem się do niewłaściwych osób, ale to miało się nijak do mojej aktualnej sytuacji. To ja byłem tym, który się nudził, który rzucał by rozpocząć nową przygodę.
Byłem zdruzgotany, upokorzony i z tego powodu rozbity. Czułem, że zaczynam popadać w skrajności, że moje destrukcyjne wnętrze przejmuje kontrolę nad resztą ciała. Nic dziwnego, że Eric mnie rzucił, skoro stałem się takim mięczakiem!
Cholera!

środa, 15 lutego 2012

Trufle

22 marca
Dzień był wyjątkowo piękny, wiatr ciepły, ptaki rozśpiewane, a od strony Zakazanego Lasu napływał wspaniały zapach wiosny. Czułem, jak moje ciało zaczyna się rozluźniać, skóra dotąd napięta i szorstka stawała się delikatniejsza, a jej kolor żywszy. Cały byłem pełen życia, radości i siły do pracy. Nic nie mogło mnie zrazić, czy odstraszyć, dni były dłuższe, dzięki czemu z powodzeniem mogłem robić więcej i dłużej ładować swoje „baterie”. Czasami zastanawiałem się, czy nie jestem przypadkiem stałocieplny, skoro nocami i w zimne dni nie potrafiłem zmusić się do pracy, zaś ciepłymi dniami mogłem podbijać świat. Niestety musiałbym mieć w sobie coś z gada, nie zaś z wilka, by udowodnić swoje racje.
Rozsiadłem się na trawie twarzą do słońca i rozgrzewałem ciało by energii słonecznej wystarczyło mi na cały wieczór i aż do późnej nocy. Najważniejszym było nie tracić dobrego humoru, gdyż bez niego nawet słońce nie mogło wiele zdziałać, a ja miałem wiele planów na najbliższe godziny. Chciałem przecież uporać się szybko z nauką, zająć czytaniem książki, może trochę poćwiczyć przedmioty praktyczne i, co najważniejsze, spędzić czas z Syriuszem oraz Shevą, jako że Potter i Pettigrew uciekli gdzieś kilkadziesiąt minut wcześniej. Ich książki leżały nieruszone koło nas i cierpliwie czekały na właścicieli, którzy nie interesowali się nimi wcale.
- Czy tylko ja mam wrażenie, że oni dobrze się bawią, a my później będziemy musieli po nich sprzątać? – Andrew kopnął lekko podręcznik mugoloznawstwa Pottera. – Denerwuje mnie fakt, że nie potrafię sobie olewać nauki tak jak oni. Też chcę być beztroski! – nachmurzył się patrząc wściekle na swoje książki. – Nie uczyć się, a zwyciężać na testach, to marzenie, które się nie spełni znając moje pokrętne szczęście. – narzekał dalej.
- Ja cię znakomicie rozumiem, chociaż siedzę tutaj tylko dla Remusa. – Syriusz starał się mówić cicho, chociaż nie było szans bym miał tego nie usłyszeć, więc rzuciłem mu poważne spojrzenie, niejako nakazujące kontynuację rozpoczętej wypowiedzi. – Mógłbym tylko rzucić okiem na notatki i improwizować resztę. – uśmiechnął się do mnie przymilnie. – Jednak pewien bardzo ostry przyszły nauczyciel dałby mi za to popalić, czy też właśnie czegoś by mi nie dał. – białe kiełki Blacka obrażone w uśmiechu wydawały się psie.
- Ty uważaj na to, co mówisz. – ostrzegłem gderliwie. – W każdej chwili mogę powiedzieć ‘nie’, a wtedy nie będzie nawet buziaków!
- Kłamczuch z ciebie, to niemożliwe. Mam w kieszeni broń, której się nie oprzesz! – wyjął truskawkowo-śmietankowy łakoć w czekoladzie. Musiał być z siebie dumny, kiedy wpatrzony w cukierka przełknąłem głośno ślinę. Ostatnio byłem uzależniony od słodyczy po obiedzie, a cierpiałem na brak czekolady.
- To jest niesprawiedliwe. – pozwoliłem sobie zauważyć, ale cukierek wylądował na mojej książce, co oznaczało, że jest już mój i mogę go zjeść.
- Nie krępuj się, mam jeszcze kilka.
- Nie ma to jak zaspokajanie jednej miłości drugą, co? – Sheva przyglądał nam się z rozbawieniem póki nie został brutalnie pchnięty, przez co w siadzie wpadł na książki, notatki i zadania brudząc nos atramentem. – Zabiję! – warknął głośno zrywając się na równe nogi, co pozwoliło nam dostrzec głównych winowajców zamieszania.
Skorzystałem z okazji i ukradłem z kieszeni cienkiej kurtki Syriusza kilka owocowych galaretek w czekoladzie. Połknąłem je zanim chłopak zdołał mi je odebrać. Tym razem to ja uśmiechałem się przebiegle.
- Aj, aj, aj! Nie po głowie, oszalałeś?! Nie transmutacją! – obudziłem się ze swojego słodkiego transu i obserwowałem, jak Sheva okłada klęczącego Pottera wszystkim, co miał pod ręką.
- Mam w nosie twoje zachcianki! – Andrew rozmazał atrament z nosa na resztę twarzy, co przypominało barwy wojenne w połączeniu z jego miną. – Ośmieliłeś się mnie pchnąć! Mnie!
- Siedziałeś mi na drodze! Szukałem trufli! – tak durnej wymówki chyba żaden z nas nie słyszał toteż ciosy zostały wstrzymane, a nasza trójka patrzyła na Pottera i Pettigrew sterczących na czworaka pod drzewem.
- Merlinie, jeśli to jest zaraźliwe... – Andrew wypuścił z rąk książkę i odskoczył do tyłu. – Nie chcę umierać uważany za idiotę, jak tych dwóch!
James prychnął głośno i spojrzał na Petera dając mu znak głową, że ma działać dalej.
- To interes życia, a wy jesteście na to zbyt głupi. My się z Peterem wzbogacimy, zdobędziemy sławę i pieniądze, a wy możecie umierać z głodu! Szukamy, Pet! – obaj chłopcy przyłożyli nosy do ziemi i niuchali w poszukiwaniu trufli, jak sami zechcieli to zdradzić.
- Mam nadzieję, że trafi im się gówno hipogryfa. – Syriusz nie silił się na milczenie, czy komentarze. – Może zmądrzeją, kiedy wsadzą w to ręce i twarze.
Skoro o twarzach była mowa spojrzałem na Shevę, który próbował pozbyć się atramentu ze skóry, a przy okazji nie wydłubać oka, czy też nie wsadzić sobie różdżki w nos. Biedak ucierpiał na idiotycznym pomyśle okularnika. Pomogłem mu jak mogłem najlepiej. Jego wdzięczne spojrzenie było dla mnie bardzo pokrzepiające i budujące. Czułem się dowartościowany dzięki jednemu jego uśmiechowi.
Spojrzeliśmy na błonia w miejsce, gdzie nasi dwaj przyjaciele nadal poszukiwali trufli wzbudzając zainteresowanie i przerażenie innych uczniów. Nie zdziwiłem się nawet, kiedy któryś pojawił się z McGonagall, opiekunką naszego Domu. Skoro Gryfonom odbiło to właśnie ona powinna zająć się sprawdzeniem ich stanu umysłowego przed wezwaniem szkolnej pielęgniarki. Pomyliłem się. Jakaś Puchonka sprowadziła właśnie panią Pomfrey, która spieszyła przez błonia w stronę największego zbiegowiska. Nawet my podnieśliśmy się z miejsc, chcąc wiedzieć, co się wydarzy.
- Potter, Pettigrew, co wy robicie?! – nauczycielka transmutacji patrzyła na nich z politowaniem, a kiedy zauważyła zatrzymującą się obok niej Pomfrey odetchnęła z ulgą. – Czy wam się pogorszyło od ostatniego razu, kiedy was widziałam?
- Czuję się niedoceniony! – Potter wiódł niezaprzeczalny prym w głupocie, gdyż Peter wydawał się maleć w oczach i zwijać w drobny kłębek wstydu. – Szukam trufli! – okularnik powiódł wściekłym spojrzeniem po wszystkich, jakby pytał, czy ktoś jeszcze miał czelność nie usłyszeć. – Zakładamy z Peterem złoty interes! Czy pani wie ile płacą za trufle?!
- Potter, czy ty uważasz się za tresowanego wieprza? – Pomfrey przejęła pałeczkę.
- Czy panie mają nas za wariatów?! – James rozejrzał się w około i wtedy do niego dotarło. – Proszę nie odpowiadać, znam odpowiedź. – wstał na równe nogi i otrzepał kolana. – Peter, idziemy! Hagrid nas zrozumie, a ci ludzie tutaj w ogóle nie mają nosa do interesów! Panie wybaczą, ale nie zamierzam więcej odpowiadać na pytania, które mają na celu pogrążenie mnie i ułatwienie pracy innym. Nie jestem chory i nie pozwolę z siebie psychicznego zrobić. – uniósł dumnie głowę do góry, ułożył usta w urażony dzióbek i przemaszerował przez tłum odsuwających się do niego uczniów.
Kobiety zbliżyły się do nas wiedząc, że przyjaźnimy się z tą podejrzaną dwójką. McGonagall nie zdążyła nawet zadać pytania, a my już znaliśmy jego treść. Syriusz pokiwał głową potakując.
- Tak, oni są tacy zawsze, chociaż są zdrowi umysłowo. – Syri rzucił okiem na oddalających się chłopców. – Przejdzie im, kiedy tylko nie znajdą ani jednego trufla. To jego reakcja obronna na nudę, naukę i samotność. Nie warto zawracać sobie tym głowy. Naprawdę mamy wszystko pod kontrolą i gdyby działo się coś niepokojącego to od razu zgłosimy to komuś.
- Ja wolę nie słyszeć nic więcej. – nauczycielka obdarzyła nas spojrzeniem świadczącym o reprymendzie, jakiej nam właśnie udziela. – Miejcie oko na Pottera, bo źle wpływa na innych. I błagam, nie idźcie za jego przykładem. – wydawała nam się zmęczona, kiedy odchodziła i jeśli miałbym zgadywać uznałbym, że ma już dosyć coraz to nowszych i głupszych pomysłów Pottera. Nawet Pomfrey nie zdecydowała się na komentarz. Jej wzrok tylko na chwilę padł na mnie i mogłem domyślić się, o co chodzi. Przypominała mi bym był ostrożny i uważał na swoje dolegliwości. Nie miała pojęcia, że przyjaciele czuwają nade mną i miałem wielką nadzieję, że tak właśnie zostanie.
Miałem wrażenie, że teraz nawet słońce nie naładuje moich wyczerpanych baterii. Pewni ludzie potrafili wysysać z innych całą życiową energię i J. do tych właśnie wampirów należał.

sobota, 11 lutego 2012

Kartka z pamiętnika - Valentine's Day Special

 Bez względu na to, czy lubicie Walentynki, czy też nie - niech to będzie wspaniały dzień!

 

 

 

Kiedyś znajomy zapytał mnie, czy żałuję błędów, jakie popełniałem w przeszłości, czy żałuję wszystkich moich potknięć, każdorazowego błądzenia po omacku przez życie. „Nie” odparłem nie będąc nawet pewnym, czy mówię prawdę. I wtedy padły słowa, których nigdy nie zapomnę: „To dobrze. Gdybyś ich żałował oznaczałoby to, że zmarnowałeś tamten okres życia.” Kiedy patrzę na to z perspektywy czasu, obawiając się stwierdzenia jakobym zmarnował czas zaczynam powoli pojmować, iż moja odpowiedź była szczera. Nie żałowałem tamtych chwil. Wstydziłem się ich, wstydziłem się siebie w tamtym okresie, ale nie żałowałem. To, o czym teraz nie chciałem pamiętać ukształtowało mnie, zmieniło, pozwoliło mi nauczyć się wiele. Jaskrawe kolory tamtych lat już dawno wyblakły, zatarły się, utraciły swoją ostrość. Zestarzały się wraz ze mną. Coś jednak pozostało, coś żywego, silnego, niezniszczalnego – miłość, którą wtedy odczuwałem. Zmieniła się, dorosła, ale w dalszym ciągu była miłością szaloną, namiętną i nierozsądną. Nie chciałem pamiętać swoich błędów, jednak chciałem zawsze na nowo odtwarzać w pamięci chwile spędzone z nim.
Wiele lat temu nasza wiedza o świecie była ograniczona wiekiem, wierzyliśmy w bezsensowne ideały. On był niewysokim, szczupłym chłopakiem o czarującym uśmiechu, dzikim spojrzeniu jasnych oczu przysłoniętych blond kędziorami. Był pełen życia i energii, jego głowę wypełniały niestworzone pomysły, jego geniusz sprawiał, że nie potrafiłem się z nim rozstać pragnąc rozmawiać z nim godzinami.
Teraz siedział przede mną, jako dumny, starszy mężczyzna skubiąc swoją posiwiałą lekko brodę. Trudy, potyczki i walka w imię marzeń, które ja porzuciłem, zahartowały jego ciało, które mimo wieku było silne i gibkie. Dziki błysk w jego oczach nadal zachwycał, usta wyginały się w ironicznym uśmiechu częściej niż przed laty. W dalszym ciągu był tym pełnym namiętności człowiekiem, w którym się zakochałem.
- Tylko ty się zmieniłeś, Albusie. – powiedział poważnie, jakby przed chwilą czytał mi w myślach i stąd dobrze wiedział, co chodziło mi po głowie. - Twoje rude włosy zbielały, plany na przyszłość zniknęły zastąpione patetyczną walką w obronie ludzkości. Stare namiętności zastąpiłeś nowymi. Wtedy miałeś tylko mnie, kochałeś mnie i mnie wyłącznie, zaś teraz w twoim sercu jest miejsce dla każdego, kto tej miłości potrzebuje.
- To nie tak i dobrze o tym wiesz. – podałem Gellertowi kieliszek wybornego wina, najlepszego, jakie posiadałem i usiadłem obok niego wpatrzony w szkarłatny płyn, na którego powierzchni wraz z każdorazowym ruchem mojej ręki tworzyły się delikatne fale. – Straciłem siostrę i nie chciałem stracić więcej nikogo bliskiego. Ludzie nie powinni ginąć dla moich planów. Nie byłem gotów na takie poświęcenia, na takie ofiary.
- To były ofiary składane na ołtarzu lepszego świata, o który mieliśmy walczyć. Póki nie zdradziłeś. – wiedział, jak bolą mnie jego słowa lecz mimo to wypowiadał je pewnie i odważnie.
- Zdradziłem nasze ideały, ale nigdy nie zdradziłem ciebie. – spojrzałem otwarcie w jego oczy obserwując jak niebezpieczne bestie przechadzają się na ich dnie.
- Zawsze byłeś samolubny. Dla Większego Dobra, dla twojego dobra. – jego kieliszek był już pusty, więc bez żalu odłożył go na stolik. Wyjął z mojej ręki tylko do połowy opróżnione szkło i postąpił z nim podobnie, jak wcześniej ze swoim. W swojej pustelni, którą inni uważali za więzienie nie często pozwalał sobie na tego typu przyjemności toteż nie dziwiłem się jego tęsknocie za alkoholem, czy mięsem.
Gellert przysunął się jeszcze bliżej mnie, jego udo stykało się z moim, jego ramię bez trudu objęło mnie w pasie.
- Brakuje mi wielu rzeczy, Albusie. Naprawdę wielu. – znowu to robił. Znowu odgadywał moje myśli.
Jego usta miały ostry smak alkoholu, kiedy mnie całował, były lekko szorstkie, a więc takie, jakie być powinny. Jego dłoń wsunęła się w moje włosy, kołtuniła je, plątała i rozpieszczała wrażliwą skórę głowy, podczas gdy ja nie miałem pojęcia, co zrobić ze sowimi niespokojnymi palcami. Sięgnąłem, więc nimi pod odzież Gellerta, by przekonać się, iż dobrze oceniłem budowę jego ciała, którego nie widziałem przecież od pewnego czasu.
- To wszystko nie będzie nam potrzebne. – dał mi jasno do zrozumienia, czego pragnie zdejmując swoją ciemną koszulę, rozpinając spodnie. Przy nim moje wysokie ciało wydawało się przesadnie wychudzone. Mimo wszystko mężczyzna zdjął ze mnie wszystko, co tylko zdołał.
Kto powiedział, że dorośli nie mają prawa by zaspokajać swoich potrzeb, Że w pewnym wieku przestajesz kochać, odczuwać fizyczny pociąg i rozkosz z niego płynącą?
Skóra przestaje być jędrna, w niektórych miejscach zaczyna gromadzić się w większych ilościach tworząc fałdy. A jednak starość była piękna.
Zmarszczki pod szarymi oczyma Gellerta nadawały głębi i czegoś naprawdę podniecającego jego spojrzeniu, szorstka skóra na twarzy pieściła opuszki moich palców pomarszczonych, chociaż przecież zadbanych dłoni.
Pozwoliłem sobie rzucić okiem na jego pierś, o której umięśnienie dbał najpewniej oczekując, iż kiedyś przyjdzie mu zmierzyć się z kimś w walce na śmierć i życie.
Czułem jak wyrażenia wizualne docierają w głąb mojego ciała ożywiając te jego zakamarki, które zazwyczaj czekały by właśnie on je pobudził. Nie miałem szans w walce z tymi uczuciami, z miłością ukrywaną przed całym światem. Pocałowałem go niczym uczniak, nie baczyłem na miejsce i czas. Zignorowałem wszystko, co działo się wokół, poza moim pokojem.
Twarde, szorstkie opuszki palców Gellerta naznaczyły dotykiem moją pierś, uszczypały sutki, których wrażliwość nie zmieniła się przez wszystkie lata. Nie odczuwałem wstydu, gdyż w pewnym wieku człowiek przestaje zwracać uwagę na niedoskonałość swojego ciała pozwalając rozkoszy przejmować kontrolę nad całym organizmem. Tak też było w moim przypadku, kiedy czułem dotyk tego najważniejszego z mężczyzn na swoim brzuchu, a później pobudzonym członku.
Grindelwald zsunął bardziej spodnie i bieliznę, przysunął swoje krocze do mojego ocierając się. Czułem jak jego męskość pręży się przy mojej, napiera na nią i pobudza tym bardziej. Zachłannie wyszukiwałem jego języka by móc odczuwać przyjemność gorącego pocałunku.
Namiętność Gellerta nie straciła na sile mimo wieku, jego technika pozostawała idealna, ruchy pewne. Wzdychałem w jego wargi, kiedy zbierał wyciekające z nas nasienie na palce. Użył go, jako naturalnej wilgoci, która miała ułatwić mu dalszą pracę. Moje wejście przyjmowało jego palce bez oporów, co było tylko formalnością.
Sięgnąłem w dół by ująć jego rozpalony członek, poczuć siłę witalną, która wypychała go, usztywniała i świadczyła o młodzieńczej wytrzymałości.
- Nie potrafisz się doczekać, Albusie? – wydawał się ze mnie kpić, a jednak widziałem na jego twarzy wymalowaną potrzebę, z którą nie potrafił walczyć.
Wsunął pod moje biodra dwie ozdobne poduszki by oszczędzić sobie wysiłku związanego z podtrzymywaniem mojego ciała, po czym wdarł się w moje wnętrze jednym brutalnie płynnym ruchem nie pozwalając na jakiekolwiek protesty, jakie mogłyby się pojawić.
Przeplatane siwizną jasne włosy kleiły się do jego wilgotnej skóry na pobrużdżonym przez czas czole, jego usta uśmiechały się manifestując pełnię zadowolenia, silne dłonie ściskały moje chude uda.
Z każdym pchnięciem ubywało nam lat, z każdym celnym ruchem byliśmy młodsi i bardziej energiczni, każde westchnienie, czy jęk zamieniało nasze umysły w puste naczynie, które dopiero należało wypełnić. A jednak pozostawało w nas coś ze starców, w jakich się powoli zamienialiśmy. Nie pragnęliśmy spełnienie, jak młodzi, dla których kulminacja jest wszystkim. Nasz akt miał trwać jak najdłużej, miał wypełniać nas radością, spełnieniem silniejszym niż to fizyczne. Finał był tylko kropką na końcu zdania, nieuniknionym zakończeniem historii, ostatnim tomem powieści.
Im jesteśmy starsi tym doskonalsza staje się nasza miłość, tym pełniejsze są czyny, tym szczersze intencje, tym mniej przejmujemy się nieistotnymi szczegółami. Starzec to człowiek, który stracił sens życia, ktoś, kto potrafi już tylko czekać na śmierć.
- My jesteśmy wiecznie młodzi. – Gellert uśmiechnął się do mnie w sposób, którego nawet nie potrafiłem opisać. Niczym szaleniec. – Tak, Albusie. Ja znam twoje myśli, słyszę je w swojej głowie. – i zanim zdołałem wyrazić zaskoczenie całował mnie nie pozwalając na dojście do słowa, a niedługo później nie miałem już najmniejszego zamiaru tracić oddech na wypowiadanie jakichkolwiek kwestii. Chciałem tylko zachłysnąć się powietrzem, kiedy moje ciało eksplodowało ekstazą dzieląc ją i podwajając jednocześnie z ukochaną osobą. Z kimś, kto był moją największą tajemnicą.

 

piątek, 10 lutego 2012

Przemiana serc

Ostatnie problemy "fizyczne" Jamesa (samopoczucie, sny) są moimi problemami. Ciekawe, kiedy ten osioł stał mi się taki bliski XDD

 

19 marca
Uśmiechnąłem się do Syriusza, kiedy okupowaliśmy bibliotekę zajęci odrabianiem ogromnych zadań i ostrożnie wsunąłem w usta czekoladowy smakołyk nie chcąc by bibliotekarka o sokolim wzroku zobaczyła, że łamię zasady. Czułem się jak młody bóg, byłem pełen energii, zdrowy i przede wszystkim pozbyłem się nostalgii, która towarzyszyła mi przez ostatnie dni. Teraz byłem już pewien, jak powinienem ułożyć swoje życie. Nie musiałem każdemu pokazywać tego samego oblicza. Ludzie mogli mieć mnie za grzecznego, uczącego się wiecznie chłopca, zaś przyjaciele mogli znać moją mniej ugrzecznioną twarz. Przecież nie raz łamałem zasady, czy to w ich towarzystwie, czy to będąc samemu. Podjadałem w bibliotece, kręciłem się po zamku nocami, okradałem kuchnię, wraz z przyjaciółmi knułem, śledziłem i żyłem pełnią życia. Takiego mogli mnie znać tylko oni, zaś osoby spoza mojej grupy nie musiały wiedzieć o mnie nic. Taki przynajmniej był plan.
Z moim zadaniem uporałem się w przeciągu chwili, co pozwoliło mi planować najbliższe godziny. Nie liczyłem na spełnienie chociażby połowy z moich fantazji, ale pozwalały mi one zabić czas. Sięgnąłem nawet pod stolikiem w bok kładąc dłoń na udzie Syriusza, który zaskoczony zrobił kleksa na swojej kartce. Spojrzał na mnie żałośnie i wyjął różdżkę usuwając brzydki ślad ze swojego wypracowania. Zaraz potem przystąpił do pracy, by jak najszybciej uporać się z uciążliwym zadaniem, podczas gdy ja leniwie gładziłem jego nogę. Sam nie wiem, co mnie podkusiło, ale nie widziałem innego wyjścia, jak tylko dać upust moim zachciankom, których na dobrą sprawę nawet nie pojmowałem.
- Pragnę was poinformować, że jestem śpiący, bo niewyspany z powodu nadal nawiedzających mnie nocami koszmarów. – James spojrzał mętnym wzrokiem na każdego z nas. – Jeśli padnę trupem na zadanie możecie powiedzieć w Ministerstwie, że zabiła mnie McGonagall do spółki ze Sprout zadając długaśne referaty. Ale nie winię ich za to aż tak bardzo, więc nie muszą ich zamykać w Azkabanie. Wystarczy, że upomną je i potomnym nie będą już tak zawracać głów.
- J. czy ty, aby nie przesadzasz? – Sheva westchnął z wyraźną ulgą. Jego zadanie także zostało skończone.
- Nie. Za to mam wrażenie, że będę chory. Czuję się kiepsko, jakoś tak nieswojo i dlatego podejrzewam najgorsze. Bolą mnie oczy, wargi, mam dziwne uczucie w gardle i w nosie, moje dłonie są suche, jakbym pracował fizycznie, chyba jestem rozpalony, ale z drugiej strony nie jest mi jakoś specjalnie zimno. To pewnie menopauza! – udał szloch i pociąganie nosem.
- To głupota, J. Zwyczajny debilizm. – dłoń Syriusza spoczęła na mojej, ścisnęła ją, pogłaskała. Była taka ciepła, taka przyjemna. – I w swojej wielkiej łaskawości nie strasz nas swoją chorobą. Chory jesteś nie do zniesienia. Największy upierdliwiec świata! W Skrzydle Szpitalnym nie będą cię chcieli, więc odeślą cię do pokoju, a wtedy my będziemy mieli wielką zabawę w niańczenie małego Potterka, któremu leje się z noska. Dziękuję, ale nie.
- Więc co mam robić twoim zdaniem, co? – okularnik był oburzony.
- Czosnek i cebula. – wtrącił Peter. – Mama zawsze mówi, że na chorobę najlepsza jest wieczorem kromka z cebulą i czosnkiem.
- A na późniejszą zgagę? Ja mam bardzo delikatny żołądek. Jeden niewłaściwy posiłek i będę cierpiał cały dzień i kto wie, czy nie nocą. Ja w ogóle jestem delikatny! Muszę się wysypiać, bo moje oczka szybko się męczą, a usta pieką i są wysuszone. Poza tym jestem taki do niczego, kiedy coś mi jest. Najchętniej położyłbym się i umierał w samotności, chociaż nie... Samotność mi nie odpowiada.
- J., jeśli będziesz tyle o tym mówił na pewno się rozchorujesz. – pozwoliłem sobie na komentarz. Syriusz w tym czasie odwdzięczył się dotykiem za mój dotyk i teraz trzymał dłoń na moim udzie głaszcząc je tak jak ja robiłem to dla niego. Nie było to wiele, chociaż dawało mi pewną satysfakcję. Byłem dziwnie niedopieszczony. – Musisz myśleć pozytywnie, cieszyć się życiem, zapomnieć o starczych dolegliwościach. W przeciwnym razie rozsypiesz się, jak przystało na starego zrzędę twojego pokroju.
- Masz rację! Ja sypię się w tak młodym wieku... – wstał gwałtownie z miejsca. – Muszę temu zapobiec! – zanim zdążyliśmy ostudzić jego zapach pognał wzdłuż półek. Nie mieliśmy pojęcia, co takiego strzeliło mu do głowy, ale niewiedza była w tym wypadku o wiele bezpieczniejsza. W wypadku okularnika nigdy nie można być pewnym, kiedy jego pomysły zagrażać będą naszemu bezpieczeństwu.
Tym razem nie był to jakiś specjalnie skomplikowany plan, gdyż J. przybiegł do nas stosunkowo szybko taszcząc ze sobą jakieś stare tomisko. Położył je na stoliku o dziwo bardzo cicho, po czym otworzył na wyznaczonej stronie zadowolony z siebie.
- Oto jak załatwia się te sprawy. – wyszczerzył się dumnie. – Wystarczyło zabajerować bibliotekarkę i oto mam! Sprawdzony sposób na przedłużenie młodości. Mówiła, że stosuje się do tych zasad od lat i jest całkowicie pewna ich skuteczności! Jak sama przed chwilą zdradziła, nie ma żadnych problemów z mężczyznami i zawdzięcza to tej drobnej książeczce.
Spojrzeliśmy z chłopakami po sobie a następnie na Pottera. Chyba nie był zdrowy na umyśle skoro opowiadał takie bzdury. Nie wspominając już o wątpliwej urodzie bibliotekarki, którą interesował się wyłącznie łysiejący woźny o twarzy bazyliszka. Postanowiliśmy jednak nie rozwiewać marzeń okularnika.
- Przeczytam tę książkę. Zabiorę się za to, jak tylko skończę zadanie i sami się przekonacie! Będę najpiękniejszym facetem w szkole! Nawet protezoręki będzie mi zazdrościł! Podbiję każde serce, McGonagall będzie mi jadła z ręki, Sprout będzie mnie na rękach nosić. Zobaczycie! – jeśli kiedykolwiek J. pracował z takim zapałem nad pracą domową to ja nie mogłem sobie tego przypomnieć. Powinienem, więc zapamiętać tę chwilę na długo, w co nie wierzyłem w takim samym stopniu jak w rady jakiejś starej wiedźmy, która przed wiekami napisała książkę dla brzydali. James mógł tylko na tym stracić.
- Ja nie chcę tego widzieć. – stwierdziłem załamując ręce. Zebrałem swoje notatki odsuwając je na bok i przysunąłem sobie najnowszą lekturę Pottera. „Piękna i niezależna. Naturalne sposoby dbania o siebie.” głosił tytuł. Zajrzałem do środka otwierając książkę na dowolnej stronie. „Maseczka z żabich wnętrzności.” To mi wystarczyło. Nie chciałem wiedzieć nic więcej.
- Dobra, J. Ty się upiększaj w samotności, a ja idę bałamucić mojego Remusa, bo czuję, że bardzo mu za tym tęskno. – spojrzałem na Blacka zaskoczony i speszony. Nie musiał tego mówić, nie musiał używać takich słów.
- Jesteś okropny! – skarciłem go prychając cicho i urażony odwróciłem się do niego plecami. Zebrałem swoje rzeczy wrzucając je do torby, po czym wstałem oddalając się bez słowa. Syri wiedział jednak, że nie potrafię się gniewać za takie przewinienie ani długo, ani tym bardziej naprawdę. Nic, więc dziwnego, że dopędził mnie niezmiennie uśmiechnięty.
- To wszystko twoja wina. – szepnął blisko mojego ucha beztroskim tonem. – Dotykałeś mnie, jako pierwszy i wcale nie byłeś tym taki zawstydzony. Czyżby gorzej brzmiało to na głos?
- Musisz pytać? – zmarszczyłem brwi i opuściłem bibliotekę wysuwając się przed niego. Oczywiście, że słyszeć nie jest równoznaczne z czuć. Czyny nie zawstydzały mnie tak bardzo. Nie w tym wypadku.
Pewnie, dlatego złapałem go za rękę śmiało i mocno. Naprawdę czułem się odmieniony i to w dodatku na lepsze. Mogłem tylko pytać samego siebie na jak długo nastąpił ten cud przemiany serc.
- Wiesz, Remi. Mam pewien problem. – zaczął nagle. – Otóż, mam chłopaka, który jest dzisiaj niemożliwie rozkoszny i mam wrażenie, że potrzebuje wiele mojej uwagi i miłości. Tylko, że on potrafi być bardzo nieśmiały. Jak myślisz, powinienem przypomnieć mu jak smakuje mój dotyk? – zawstydził mnie, ale i ucieszył. Postanowiłem nie tracić głowy zbyt łatwo i nie niweczyć mojej przemiany.
- Myślę, że twój chłopak będzie zadowolony, jeśli pokażesz mu jak wiele tracił przez cały ten czas, kiedy trzymaliście się od siebie daleko. – obaj uśmiechaliśmy się do siebie ukradkiem. W końcu nie od razu człowiek nawyka do miłości.

środa, 8 lutego 2012

Kartka z pamiętnika CLXV - Niholas Kinn

Wziąłem głęboki oddech ignorując błagania, które słyszałem ze strony Edvina, a które brzmiały jak brzęczenie osy. Chłopak od rana nie dawał mi spokoju prosząc bym podał mu datę swoich urodzin. Uważałem, że nie jest mu potrzebna, jako że potrafił zasypywać mnie prezentami i bez okazji, ale on uparł się i nalegał czasami tracąc już głos. Naprawdę miałem ochotę zakneblować go i związać sadzając w kącie by zamknął się na kilkadziesiąt minut lub kilka godzin. Przynajmniej miałbym okazję chwilę odpocząć. Jego koledzy wyszli ze swoimi dziewczynami do Hogsmeade, a my mieliśmy dla siebie cały ich pokój.
- Ale, Nicki...
- Ale Evuś... – przedrzeźniając spojrzałem na niego z mordem w oczach. Nie lubiłem, kiedy zdrabniało się moje imię. Już wolałem określenie „ty” niż Nickusie, Niniusie i inne Nusie. Na pewno osiągnąłem cel, jaki sobie postawiłem zaledwie kilka chwil wcześniej, gdyż sądząc po zniesmaczonym wyrazie twarzy chłopaka nienawidził zdrobnień nawet bardziej niż ja.
- Ale kiedy ja chcę wiedzieć. – jego wspaniale niebieskie oczy wydawały się ogromne, kiedy wpatrywał się we mnie niczym pluszak. Był słodki, kiedy tak usiłował czarować, by osiągnąć swój cel. Dziewczyna, z którą chodził musiała być ślepa i głupia, co działało na moją korzyść.
- Powiem ci, ale... – chciałem budować napięcie, drażnić się z nim, co sprawiało mi niewysłowioną przyjemność. Edvin był taki rozkoszny, taki niewinny i szczery we wszystkim, co robił, że nie wyobrażałem sobie związku z kimkolwiek innym. Zakochiwałem się w nim z każdą chwilę bardziej i bardziej. Gdyby nagle nam nie wyszło nigdy nie podniósłbym się po takim upadku. – Nic za darmo. Musisz stanąć przede mną nagi. Caaaałkiem nagi i wtedy ładnie poprosić. Kiedy uznam, że jestem zadowolony podam ci datę.
- To cios poniżej pasa. – wstydził się. Bez sprzecznie wstydził się!
- Nie, to bardzo uczciwy układ. Poza tym nie masz się, czego wstydzić. Uważam, że jesteś idealny. Z resztą... – wstałem z pościeli jego łóżka i przysunąłem usta do jego ucha. – Miałem swoje usta na twoim członku, więc nagość nie jest niczym okropnym. – jeśli moim podświadomym zamierzeniem było całkowite speszenie go to powiodło mi się. Edvin był cały czerwony.
- Lepiej to czuć niż słyszeć. – mruknął wstając i odchodząc ode mnie na kilka kroków. Nadal był lekko rumiany, ale w jego oczach widziałem całkowitą pewność siebie. Sięgnął do guzików koszuli i powoli, niespiesznie rozpinał je. Rozsiadłem się podziwiając zjawiskowe małe przedstawienie, które przecież sam wyreżyserowałem.
Uderzyłem się otwartą dłonią w czoło, kiedy zobaczyłem pod koszulą Edvina koszulkę bez rękawów. Moja załamka wyraźnie go rozbawiła. Na jego ustach pojawił się olśniewający uśmiech.
- A pod spodniami mam kalesony. – roześmiał się widząc moją minę. – Żartowałem! Naprawdę, żartowałem. Widzisz? – rozpiął spodnie pokazując bieliznę. Mówił prawdę. Nie było żadnych kalesonów tylko ciemna bielizna. Powoli wszystko się rozkręciło i żaden z nas nie czuł się źle w obecnej sytuacji. Edvin był teraz nagi i chociaż ciężko było mu przyjąć do wiadomości fakt, że jako jedyny nie ma na sobie nic to radził sobie wyśmienicie.
- Kiedy masz urodziny? Chyba zasłużyłem na odpowiedź?
- Nie, jeszcze nie. Powiem ci później na uszko, ale nie teraz.
- Skoro tak mówisz to najwyraźniej powinienem jeszcze bardziej ci się przypodobać. – powoli zbliżył się do mnie i to zdołało mnie zawstydzić. Mój nagi chłopak był coraz bliżej i dopiero to uświadomiło mi, w jakiej sytuacji się znaleźliśmy. Zupełnie nie wiedziałem, co mam robić, a kiedy on uklęknął przede mną kładąc dłonie na moim udzie przez moje ciało przeszły dreszcze. On musiał to poczuć, musiał zobaczyć, że moje ciało zareagowało. Miał przecież przed oczyma moje krocze.
Nie chciałem go powstrzymywać. Pozwoliłem by robił to, na co tylko ma ochotę. Pochlebiało mi, że sam stara się do mnie zbliżyć, że mimo wcześniejszego związku z kobietą zechciał zakochać się we mnie i teraz wiernie pogłębiał nasz związek, otaczał ciepłymi uczuciami, jakby chciał stworzyć z nas dzieło sztuki podobne do jego wspaniałych zwierzątek z papieru. Miałem naprawdę ogromne szczęście zdobywając go.
- Odwdzięczę się za wszystko, co dla mnie robisz. – rzucił cicho, a jego długie palce rozpięły moje spodnie, sięgnęły pod bieliznę wydobywając spod niej członek. Dotyk chłodnych ze zdenerwowania palców był wspaniały i sprawiał mi przyjemność. Nie potrzebowałem wiele więcej, a już szalałem wewnątrz własnego ciała. Kiedy spojrzałem na zapatrzonego w moje krocze chłopaka kolejny słodki impuls przebiegł przez mój kręgosłup i on dobrze o tym wiedział. Subtelnie uśmiechnięty uniósł głowę, posłał mi porozumiewawcze spojrzenie i pochylił się uchylając usta. Jego ciepły oddech, palce delikatnie przytrzymujące członek i w końcu gorące wnętrze ukryte między kształtnymi wargami sprawiły, że zawyłem. On był jedynym, który tak na mnie działał.
- Jesteś bezlitosny! – pisnąłem wstydząc się własnego głosu, ale zacisnąłem pięści i przygryzłem dolną wargę.
Zsunąłem ze stopy but i nie do końca rozumiejąc, co takiego robię podsunąłem nogę pod krocze chłopaka. Przycisnąłem jego widocznie pobudzony członek i zacząłem poruszać stopą sunąc po nim w górę i w dół masowałem jego ciało.
Edvin na początku był zaskoczony, trochę zażenowany, ale szybko nawykł do tego typu pieszczoty i skupił się w pełni na pieszczeniu mnie. Nie mogłem porównać go z nikim i nie miałem zamiaru tego robić, toteż byłem przekonany, że nikt nie byłby w tym lepszy niż on. Z tym głośniejszym jękiem przyjąłem fakt, że się odsunął i złapał mnie za kostki układając na pościeli. Wspiął się na łóżko zasłaniając je grubymi kotarami i uśmiechnął rozbrajająco. Jego płomienne włosy były rozczochrane, a oczy lśniły dziecięcym szczęściem. Nigdy nikt nie wydawał mi się tak znakomity.
- Dzięki temu nikt nas nie zaskoczy – wyjaśnił mi i musiałem się z nim zgodzić. Nie byłem jednak przekonany, co do wybranej przez niego pozycji toteż usiadłem i zdjąłem z siebie ubrania, jakie miałem na sobie. Jeśli miało być dobrze to obaj musieliśmy być równi. Z jednym wyjątkiem, to Edvin miał leżeć posłusznie i pozwolić się pieścić tak jak ja tego chciałem. Przysunąłem się do niego i pocałowałem te pracowite wargi, które nie bały się mnie obejmować jeszcze kilka chwil temu. Nie czułem niechęci, gdyż lizał nie, kogo innego. Byłbym bardzo niesprawiedliwy gdybym uznał, że nie powinienem pozwalać sobie na ciepłe pocałunki tylko, dlatego, że jego usta dotykały mojego członka. Przecież był dobry dla mojego chłopaka.
Naparłem dłońmi na jego nagą pierś zmuszając go do położenia się.
- Leż grzecznie. Dziś nauczymy się czegoś nowego. – wyszczerzyłem zęby i raz jeszcze pocałowałem go. Następnie bezceremonialnie ukąsiłem jego sutek z rozkoszą słuchając jęknięcia bólu i zmieniłem całkowicie pozycję odwracając się tyłem do jego twarzy zaś przodem do jego członka. Tak było najlepiej. Rozsiadłem się na jego piersi, uchyliłem usta oblizując wargi i przymknąłem oczy przykładając usta do gorącego, naprężonego ciała. Pozwoliłem by wsunęło się we mnie powoli, a językiem masowałem wrażliwą skórę. Improwizowałem i miałem nadzieję, że idzie mi nieźle. Byłem trochę zbyt mały, by on mógł odwdzięczyć mi się tym samym, ale w gruncie rzeczy ocieranie się o jego skórę miało swój urok i było naprawdę przyjemne.
Wstrzymałem oddech i w ostatniej chwili powstrzymałem się przed zatopieniem zębów w cudownym ciele, kiedy dłonie chłopaka spoczęły na moich pośladkach. Teraz dopiero uświadomiłem sobie, jaki musiał mieć przed oczyma widok. Mój tyłek nie był zbyt seksownym obrazkiem, ale on nie zmalał, nie zwiotczał. Był nadal twardy i gotowy. Uspokoiło mnie to, gdyż przez chwilę naprawdę miałem wrażenie, że cały nasz związek mógłby lec w gruzach gdyby tylko Edvin tak naprawdę nie akceptował mojej płci.
Jego dłoń wpełzła pod moje ciało, jego palce zahaczyły o mój członek i wtedy obaj podjęliśmy się zadania namiętnego i na swój sposób rozkosznego. On rękoma, zaś ja ustami staraliśmy się doprowadzić do wrzenia krew w naszych żyłach, zmusić się wzajemnie do eksplozji przyjemności i do zaspokojenia wszystkich potrzeb.
Starałem się nie wydawać z siebie zbyt dużej ilości dziwnych dźwięków, on tylko wzdychał i pomrukiwał. Nawet nie wiem, kiedy moje ciało nie utrzymało wewnątrz moich płynów i zalałem brzuch oraz dłoń mojego chłopaka swoją bielą.
Nie wiem, co za moimi plecami robił Edvin, ale i on niedługo później eksplodował wcześniej dając mi do zrozumienia, że jest bliski końca. Nie odsunąłem się jednak i on chyba rozumiał, dlaczego tak postąpiłem. Dopełnialiśmy się, jakkolwiek mogło to wydawać się zaskakujące.
I jak mógłbym go nie kochać?

niedziela, 5 lutego 2012

Kartka z pamiętnika CLXIV - James Potter

Nazywam się James Potter i jestem bardzo, bardzo, ale to bardzo samotnym Gryfonem. Jestem najlepszym szukającym, jakiego dotąd miał Hogwart, moje lenistwo tylko podkreśla moją niebywałą inteligencję i pojętny umysł, a uroda wzbudzała zazdrość samego Lucjusza Malfoya! Byłem idealny, dlaczego więc byłem taki samotny? Nie miałem przecież wygórowanych wymagań, co do obiektu westchnień, byłem miły, uprzejmy, szarmancki, uśmiechałem się do każdego, chętnie żartowałem. Więc czego bały się najapetyczniejsze kąski w szkole? Wystarczyło do mnie podejść, zagadać, osobiście wręczyć miłosny liścik, a mieliby mnie u swoich stóp!
Pomysł Syriusza z powrotem do przeszłości nie spodobał mi się na tyle na ile zapewne powinien. W przeciwieństwie do innych nie miałem, do czego wracać. Dostałem kosza od Shevy, byłem w dziwnym związku z Nakamurą, a później zostałem rzucony przez mojego pierwszego chłopaka – Niholasa. Mało tego uganiałem się za Severusem, którym wyraźnie interesował się Lucjusz. Tak, byłem miłosnym pechowcem!
- To już piąte westchnięcie w przeciągu minuty, James. Czego ty ode mnie chcesz? – Kinn, jak przystało na mojego byłego partnera nie był najmilszy. Zastanawiałem się nawet, czy możliwym jest pozostanie dobrymi znajomymi po rozstaniu. Inni potrafili, a mi po prostu nie wychodziło.
- Chciałem porozmawiać. Wiesz, o dawnych czasach...
- Nie! – nawet nie skończyłem zdania, kiedy chłopak wpadł mi w słowo. – Chcę o tym zapomnieć, nie pamiętać, nie ma i nie było! Jesteś tylko moim znajomym i nikim więcej. I było tak zawsze, jasne? Nic nas nie łączy, nic nas nie łączyło.
- Było ci ze mną aż tak źle? – zapytałem żałując, że podjąłem temat, którego Kinn chciał przecież uniknąć.
- Nie dociera to do ciebie? Ja nie chcę by moja głupota w przeszłości atakowała moją udaną teraźniejszość. Byłem z tobą i w sumie nie było to zwyczajnym marnowaniem czasu. Podziwiałem cię i nie rozumiałem tak naprawdę, co czuję, ale teraz jestem już tego pewny. Wykorzystałeś moją niewiedzę na temat związków i naiwność. Za to dzięki temu udało mi się znaleźć kogoś naprawdę wartościowego i w końcu jestem szczęśliwy. Zawsze pojawiają się jakieś problemy, ale nikt o mnie nie zapomina, jak to było w twoim przypadku. Chociaż za to muszę być ci wdzięczny. Gdybym nadal był głupim naiwnym dzieciakiem nigdy nie trafiłbym na kogoś lepszego niż ty. Wybacz, James, ale naprawdę nie nadajesz się na życiowego partnera. Jesteś samolubnym narcyzmem, który ma w głowie plusz zamiast mózgu.
- Oczekiwałem raczej pocieszenia w ciężkich chwilach. – wyznałem czując, że szczere słowa chłopaka trafiły w samo sedno. Dobrze wiedziałem przecież jak się zachowuję, czego mi brakuje, a czego mam zbyt wiele.
- Przykro mi, że nie mogę ci pomóc, ale może powinieneś w końcu zabrać się za Evans. Była swego czasu o ciebie zazdrosna, kiedy jeszcze byliśmy ze sobą. Podejrzewała, że coś nas łączy i starała się ze mnie wydusić szczegóły na ten temat. Pamiętasz, kiedyś sam byłeś świadkiem tego, jak mnie dorwała?
- Nie pamiętam. – naprawdę nie pamiętałem.
- Jesteś beznadziejny. – Niholas machnął ręką. – Wiesz za to gdzie startować. Znikam póki nikt się nami nie zainteresował. I pamiętaj, że nie znamy się niemal w ogóle. Ot, tak troszkę. I nigdy nie rozmawiaj z Edvinem. – nawet się ze mną nie pożegnał tak, jak wypadało. Po prostu uciekł jakby pokazywanie się ze mną było czymś wstydliwym. To uświadomiło mi, że moje wysokie mniemanie o sobie nie przekłada się na uwielbienie tłumów.
Lisica weszła właśnie do Pokoju Wspólnego ze swoimi koleżankami. Nie zaszczyciła mnie spojrzeniem toteż nie miałem pojęcia ile prawdy mieściło się w słowach Niholasa dotyczących rzekomej zazdrości Evans o mnie. Z resztą nie miałem żadnej pewności, czy dziewczyna cokolwiek do mnie czuje. Trochę jej przecież dokuczałem, dostałem od niej po twarzy, dostarczałem problemów, kiedy najmniej było jej to potrzebne. Nie, niemożliwym było by cokolwiek do mnie czuła, czy chociażby darzyła mnie znikomą sympatią. N drugiej jednak strony ona sama miała w sobie coś niebywale ciekawego. Była ładna, silna jak mężczyzna, co moja szczęka mogła potwierdzić, jako świadek i ofiara.
Zielone oczy Lily spojrzały na mnie przeciągle, jej cienkie brwi uniosły się nieznacznie.
- Czego chcesz, Potter? – warknęła na mnie krzywiąc się, jakbym był paskudnym robalem toczącym gnojową kulkę.
- Chcę nacieszyć oczy urokiem najładniejszej dziewczyny w szkole, a to wymaga patrzenia. – rzuciłem zanim w ogóle pomyślałem o tym, co mówię.
- O co uderzyłeś głową, Potter?
- A musiałem uderzyć o cokolwiek by dostrzec twój jasny blask, kwiatuszku? – tak, zdecydowanie musiałem dziś o coś nieźle przywalić i wyparłem z pamięci ten incydent, skoro byłem w stanie mówić podobne głupoty. – Wystarczyło, że otworzyłem oczy, a mogłem paść rażony twoim czarem.
- Chodźmy, to może być zaraźliwe. – Lisica złapała koleżanki pod ramiona i pociągnęła je za sobą. – A tobie doradzam wizytę w Skrzydle Szpitalnym. – skwitowała moje starania przypodobania się jej.
Coś w tym było, coś bardzo kuszącego, bardzo odpowiedniego i na właściwym miejscu. Może właśnie odkryłem kolejny ze swoich licznych atutów? Nie przypominałem sobie bym kiedykolwiek miał okazję mówić równie wiele słodkości komuś innemu. Nawet Shevie nie schlebiałem, a teraz czułem się silny, czułem, że jestem panem.
Mężczyźni nijak nie nadawali się do podobnych zabaw. Ich nie można było porównywać do delikatnych cudów natury, co jednak było banalnie proste w przypadku kobiet. Evans nie była tu wyjątkiem, ale miała w sobie to, czego nie miały inne dziewczęta. Była silna, wytrwała i potrafiła stawić czoła każdemu.
I nagle nabrałem ochoty na czytanie liścików, jakie do tej pory otrzymałem od mojej tajemniczej wielbicielki, kimkolwiek była. W sumie żałowałem, iż znalazła się tylko jedna, ale z powodzeniem mogłem dowartościować się tym, co miałem.
Skoro przyjaciele chcieli cofnąć się w przeszłość to i ja miałem ku temu powody. Nie wiem, jakim cudem zapomniałem o tej tajemniczej dziewczynie od listów, a pamiętałem o każdej niespełnionej miłostce. Rozmowa z Kinnem nie było jednak bezwartościowa. Wiedziałem, że dobrze mu się powodzi, a to niejako sprawiało mi ulgę. Miałem swój maleńki udział w jego szczęściu, nawet, jeśli wymagało to usunięcia się z jego życia. Może James Potter nie był tak beznadziejnie beznadziejny, jakim zdawał się być?
- Starzejesz się, James. Może czas założyć rodzinę, wychować dzieci i przekazać nazwisko kolejnym pokoleniom? W końcu Potter brzmi dumnie! – podrapałem się po brodzie myśląc głośno. – Satorius i Seranetta Potter. Nie, nie. Kobiety są niebezpieczne. Jedna mi wystarczy. Lepiej gdyby było dwóch chłopców. Satorius i... Lancelot? Nie, to beznadziejne. Arthur. Tak, to brzmi lepiej. – przegrzebywałem swoje rzeczy w poszukiwaniu moich liścików ukrytych sam nie wiem gdzie. – Tylko, z kim będą bawić się moi synowie? – to wydawało mi się naprawdę poważnym problemem. Na Shevę, Syriusza i Lupina nie mogłem liczyć. Pozostawał mi tylko zakochany beznadziejnie w Narcyzie Peter. Ale czy jego wytrwałość w uczuciach wystarczy by podbić serce blond piękności i odbić ją innej blond piękności o imieniu Lucjusz? Przez chwilę zastanawiałem się nawet, który z nas jest w gorszej sytuacji. Ja, który nie miałem nikogo i zmuszałem serce do leżenia odłogiem w piersi, czy Peter, który bez wzajemności wzdychał do nieosiągalnej nimfy raniąc swoje serce, ciesząc je uczuciem, wmawiając sobie, że jednak będzie miał okazję do zrealizowania marzeń?
- Mam, haha! – mówienie do siebie nie było oznaką psychicznej stabilności za to niewątpliwie rozmawiałem wtedy z kimś, kto wart był mojego wysiłku wydobycia z siebie głosu.
Rozpakowałem pakuneczek zawierające wszystkie liściki, jakie do tej pory otrzymałem i położyłem je najstarszym do góry. Zacząłem czytać napawając się licznymi pochlebstwami, jakie wewnątrz znalazłem. O, tak. Kobiety potrafiły dostrzec we mnie to, co dla mężczyzn było ukryte. A więc musiałem szukać szczęścia pośród niebezpieczeństwa, jakie stanowiła ta z pozoru słaba płeć.

piątek, 3 lutego 2012

Schadzka?

Oparłem brodę na rękach splecionych na parapecie okna. Korytarz był zimny toteż zarzuciłem na ramiona ciepły sweter. Syriusz splótł palce mojej dłoni ze swoimi i obaj wpatrywaliśmy się w gwiazdy świecące jasno nad błoniami. Panowała cisza, otulała nas ciemność, a spokój chwili był kojący. Gdybym mógł chciałbym spędzać w ten sposób każdą wolną chwilę. Nic nie mogło równać się z tym wspaniałym doznaniem, jakie niosły ze sobą uroki nocnego nieba. A może chodziło o coś zupełnie innego? O brak strach przed ciemnym nieboskłonem i lśniącym na nim księżycem. Na co dzień nie miałem ochoty unosić głowy, ale dziś miałem Syriusza blisko siebie i to dodawało mi sił. Z resztą, był taki słodki, że nie potrafiłbym mu niczego odmówić, a już na pewno nie tej maleńkiej przyjemności dziecinnego kontemplowania gwiazd.
- Mam wrażenie, że kiedyś już to przerabiałem. – mruknąłem do siebie i dźgnąłem Syriusza w ramię. – Popatrz pod najodleglejsze drzewo na błoniach. Tam ktoś jest, widzisz?
- Przerażasz mnie czasami. Widzę drzewo. Wielkie, ciemne drzewo.
- Stoi zaraz obok drzewa. Chyba się o nie opiera... – poczułem na sobie wzrok Blacka i zrozumiałem od razu, co się dzieje. – Jestem wilkołakiem, nie zapominaj o tym. Nawet, jeśli się tego boisz Syriuszu. Widzę więcej, słyszę więcej i czuję więcej. Tak będzie już zawsze.
- Tak, tak. Wiem o tym, ale i tak wydaje mi się to... mroczne? Sam nie wiem, jak to określić...
- Patrz, patrz! – złapałem jego policzki i odwróciłem głowę chłopaka w stronę okna. – To dyrektor! Idzie do tego kogoś pod drzewem. To pewnie ten mężczyzna, z którym spotykał się do tej pory. Jak myślisz? Ale myślałem, że to już koniec. Tak długo go nie było. Jak to możliwe? Może dyrektor coś knuje!
- To mnie powinno ponosić, nie ciebie. – Black pogłaskał mnie po głowie, jak dziecko. – Spokojnie. Lepiej mi powiedz, co się dzieje.
Rzeczywiście, on nie mógł widzieć w ciemności tak dobrze jak ja, a kiedy Dumbledore zgasił swoją różdżkę wszystko ponownie pochłonęła ciemność. Mężczyzna tym czasem zbliżył się do drzewa i postaci, która wyszła mu kilka kroków na przeciw. Nie mogłem rozpoznać sylwetki nieznajomej osoby toteż nie było możliwe bym bezbłędnie wytypował winnego zakradania się na błonia w środku nocy.
- Remi, przypominam ci, że czekam na zdanie mi sprawy z posunięć Dumbledore’a.
- Wybacz, zamyśliłem się. Idzie. To znaczy, już doszedł i... Całują się? – zmarszczyłem brwi, zmrużyłem oczy by lepiej widzieć, chociaż nie miałem pewności, czy cokolwiek mi to daje. – Może to tylko moja fantazja, ale mam wrażenie, że tak właśnie jest. Tulą się i całują... Na pewno właśnie się obejmowali.
- Więc to nie może być ten facet, którego widzieliśmy. To musi być ktoś inny. Może Dumbledore spotyka się z... Kogo przypomina?
- McGonagall. Wydaje mi się, że to ona. Na pewno nie będzie to Sprout. Ale Dumbledore i McGonagall? Przecież to niemożliwe. – nie potrafiłem sobie wyobrazić nauczycielki transmutacji umawiającej się za plecami uczniów z dyrektorem. Naturalnie, nie należała do najmłodszych, a on również miał swoje lata, więc chyba rozsądnym byłoby umilić sobie te ostatnie kilkanaście lat życia czyjąś obecnością, ale jakoś nie potrafiłem sobie tego wyobrazić.
- Paskudztwo. – Syri skrzywił się. – Dwa stare cielska zlepione w uścisku. Fuj!
- Też będziesz kiedyś stary. – podsumowałem nie przejmując się tak bardzo aspektem, który tak zniesmaczył mojego przyjaciela. – Martwi mnie coś innego. Razem mają władzę absolutną nad szkołą, a i ich umiejętności są zadziwiające. Dwoje najlepszych czarodziejów, jakich znamy, jako para. Przecież oni podbiliby świat! Tylko nie mamy pewności, że to ona.
- A więc jest to zadanie dla nas! Musimy się dowiedzieć, kim jest osoba, z którą teraz spotyka się dyrektor. – i pomyśleć, że mieliśmy po prostu pooglądać gwiazdy! Teraz było to chyba niemożliwe, więc cóż innego mogłem zrobić jak nie skinąć zgadzając się z chłopakiem. Ścisnąłem mocno jego dłoń niemal zapominając, że nadal są złączone.
- Wracają do zamku! – chyba tylko łut szczęścia sprawił, że spojrzałem na błonia. Nie miałem pojęcia, co powinniśmy zrobić. Nie mieliśmy przy sobie peleryny Jamesa, a więc śledzenie kogokolwiek było wykluczone. Nie mniej jednak istniała możliwość, że nigdy więcej nie będziemy mieli takiej okazji.
Moje ciało spięło się, zmysły pracowały tak, jak pracować powinny. Umysł analizował szybko napływające do niego informacje. Ktoś się zbliżał i o ile mogłem ufać własnym zdolnościom to mieliśmy na głowie woźnego i jego przeklętego kota, który zawsze mnie drażnił.
- Musimy się zbierać. Mamy kogoś na ogonie. – szepnąłem Syriuszowi na ucho i pociągnąłem go w odpowiednią stronę. W ciemnościach musiał mi zupełnie zaufać i nie opierać się mojej woli. Niestety byłem mu niezbędny. Nie znaliśmy szkoły na tyle dobrze, by zawsze wybierać drogę, o której woźny nie pamiętał lub nie miał pojęcia. Z tego powodu zdaliśmy się na moje zmysły i szybko czmychaliśmy jak najdalej od dwójki drażliwych istot, które narobiłyby nam problemów.
- Dyrektor musiał go tutaj specjalnie przysłać. – Syri syknął mi do ucha. – Wiedział, że ktoś może podglądać jego sekretną schadzkę, więc wysłał Filcha żeby gonił każdego, kto kręciłby się po korytarzu tej nocy.
- To wszystko nie ma sensu. – nachmurzyłem się zatrzymując przed portretem Grubej Damy, pod który zaskakująco szybko dotarliśmy. – Uważam, że potrzebujemy mapy. Mapy, na której zaznaczalibyśmy wszystkie tajne przejścia i korytarze. Wtedy na pewno nic nam nie umknie. Pomyślę nad tym w najbliższym czasie.
Kobieta w różowej sukni nie była zadowolona z naszego pojawienia się, ale nie narzekała tak głośno, jak zazwyczaj. Może była śpiąca, a może planowała wybrać się na późne odwiedziny do koleżanek na innych obrazach? Ciężko określić, co przyjdzie jej do tej namalowanej głowy toteż zniknęliśmy, czym prędzej w Pokoju Wspólnym, który pogrążony w mroku wydawał się niemal przerażający.
Na palcach zakradliśmy się do naszej sypialni, co jednak nie było konieczne. Szmer papierków po cukierkach podpowiedział nam, ze Peter nie śpi, ale zajada się łakociami, zaś Sheva z pewnością nie mógł spać przy takim hałasie. Tylko Potter pochrapywał.
Zastanawiałem się czy powinniśmy powiedzieć przyjaciołom o tym, co widzieliśmy, o naszych przypuszczeniach i domysłach. Nie mieliśmy przecież pewności, że dyrektor naprawdę coś knuł, a jego spotkanie z tajemniczą osobą mogło wcale nie być tak sekretne, jak nam się wydawało.
Po ciemku dotarłem do swojego łóżka, przebrałem się w piżamę i wsunąłem pod pachnącą, przyjemnie miękką pościel. Obok mnie Syriusz wepchnął się, jako nieproszony gość, co nie specjalnie mi przeszkadzało. Nawykłem do jego towarzystwa w łóżku, w szczególności, dlatego, że rzadko cokolwiek robiliśmy. Teraz za to objął mnie troskliwie ramieniem i przytulił do siebie. Czyżby obudził się w nim instynkt macierzyński?
- Zupełnie nie wiem, co kombinujesz. – szepnąłem mu do ucha.
- Uwierzysz, kiedy powiem, że ja też nie? Improwizuję i czekam aż ponownie coś przyjdzie mi do głowy.
Światło różdżki rozbłysło gdzieś w pokoju. Obawiałem się, że kogoś obudziliśmy naszymi szeptami, więc wyjrzeliśmy zza kotar. To James właśnie przypinał zasłony łóżka do kolumienek.
- Co jest? – kruczowłosy wygrzebał się z pościeli i podszedł do chłopaka.
- Śniło mi się, że na jakimś ciemnym stryszku kazano mi rozszyfrować kod, którym zapisane było zaklęcie przyzywające demona. Zaklęcie, które miało być wypowiedziane za pomocą dźwięków instrumentów. Na szczęście rozszyfrowałem tylko do połowy i zaczął padać straszny deszczy i w ogóle czuję się źle psychicznie.
Sheva włączył światło, które rozbłysło jasno rażąc nasze oczy.
- Ktoś tu boi się zasypiać, co? A skoro już wszyscy jesteśmy na nogach to nie ma sensu się czaić po ciemku. Obronimy cię, J. Nie musisz się niczym martwić. Kupimy ci misiaczka i pluszak będzie bronił cię przed potworami, co ty na to? – może i kpił, ale chyba naprawdę wierzył, że pluszowe misie staczają potyczki ze złymi bestiami, kiedy dziecko śpi. Może coś w tym było?
- Gdybym wiedział, że to uchroni mnie od tych głupich snów na pewno bym skorzystał! Oszaleję kiedyś od tego! – nadąsany okularnik usiadł na swoim łóżku splatając ramiona na piersi.

środa, 1 lutego 2012

Do przeszłości

17 marca
- Panie i panowie...Albo niech stracę. Panowie! – uśmiech na twarzy Syriusza jednoznacznie wskazywał na jego znakomity humor i nie wróżył niczego dobrego. – Odkryłem tajemnicę naszego kiepskiego samopoczucia! Mamy za mało słońca we krwi i wszystko straciło dla nas kolor, zapach, smak. Wszystko stało się jednostajne, nudne. Brakuje nam werwy, nowego spojrzenia na świat! Musimy na nowo poczuć ten dreszczyk emocji, jaki towarzyszy nowym przedsięwzięciom. Naszym zadaniem jest na nowo poczuć wiatr w żaglach, na nowo się zakochać, poznawać uroki świata. Nawet naukę musimy odkryć na nowo. – mrugnął do mnie. – Jeśli pisarz popadnie w rutynę nie zdoła napisać niczego naprawdę dobrego. Nie odda emocji, jakie powinny towarzyszyć jego dziełom. I dlatego my musimy zbliżyć się do naszych dawnych ideałów.
- I to jest ten twój plan? – James nie był przekonany, co w sumie nie mogło dziwić.
- Tak, to jest mój plan. Zaproszę Remusa na głupi spacer po zamku, romantyczne oglądanie gwiazd przez okno na korytarzu. Cofniemy się w czasie do lat, kiedy byliśmy przygłupimi szczeniakami i nie mieliśmy pojęcia, czym jest związek. Nie żebyśmy teraz wiedzieli, ale jednak. I wam doradzam coś podobnego. Zmieniamy się z każdym dniem, zmieniają się ludzie koło nas, wszystko się zmienia i dlatego czasami warto wrócić do przeszłości. By móc ruszyć do przodu.
- Filozof się znalazł... Czyżby ten twój magiczny napój okazał się wspomaganiem twórczego myślenia?
- A co, chcesz kropelkę, James? Niestety tobie nie pomoże nawet wiadro, więc nie wiem, czy warto zawracać sobie tym głowę. Remi, zbieraj się. Idziemy na spacerek. – uśmiechnął się do mnie czarująco.
- W sumie, coś chyba w tym jest. – Sheva wyciągnął pergamin, pióro i najlepszy atrament, jaki miał. Wiedziałem, co planuje zrobić. Chciał napisać list do Fabiena. Tak jak za dawnych czasów, kiedy to mężczyzna był zmuszony do ukrywania się, a ich spotkania przepełnione były wymuszoną przez Camusa powściągliwością.
Spojrzałem na Syriusza przyglądając mu się uważniej niż zazwyczaj. W tym, co mówił było wiele prawdy, sam zauważyłem, że słońce nie świeciło dla mnie tak jasno, jak wcześniej, deszcz nie był tak odświeżający, śnieg barwny i piękny. Nic nie było już tak intensywne. Z bólem przyznałem, że nawet mój związek z Syriuszem stracił na intensywności, chociaż nadal kochałem go i był dla mnie wszystkim. Postanowiłem, więc wykorzystać okazję i zrobić, co w mojej mocy, by powrócić do poprzedniego stanu pełnego namiętnych uczuć, podniecenia i radości życia.
Zarzuciłem na siebie cieplejszy sweter, cienką kurtkę i czekałem już gotowy na obiecany spacer dając też Blackowi do zrozumienia, iż planuję opuścić zamek i wyjść na świeże powietrze by, chociaż przez kilka chwil pooddychać wolnością. Byłem przecież wilkołakiem, a one nie przesiadywały zamknięte w klatkach. Może stąd właśnie brały się moje ostatnie problemy ze zdrowiem? Przecież pozwoliłem ograniczyć samego siebie, zamknąłem się pośród ścian zamku nie wychodząc z więzienia, które sam sobie narzuciłem. To nie było właściwe.
Syri złapał mnie za rękę, ścisnął ją, uśmiechnął się tym razem naprawdę szczerze i niewinnie, po czym nie bez niechęci puścił mnie i wyszedł swobodnie z pokoju. Nie mogliśmy przesadzać z bliskością, jeśli chcieliśmy naprawdę odpocząć i zacząć na nowo.
Czułem jak moja dłoń ociera się o dłoń Syriusza, kiedy wyszliśmy na korytarz, a później na błonia. Czułem się naprawdę wspaniale, już czułem wypełniającą mnie dziecinną radość. Miałem ochotę biegać, skakać, gonić latające owady, jakbym był szczeniakiem. Musiałem się po prostu uwolnić od krępujących mnie więzów codzienności.
Rozejrzałem się w około zwracając uwagę na szczegóły, które do tej pory ignorowałem. Na odbijające się od powierzchni jeziora promienie słońca, śpiewające w koronach drzew ptaki, zapach wiosny, który mnie otaczał. Właśnie tego było mi trzeba. Droga na zajęcia z zielarstwa, czy też latania nie mogła równać się z chwilą spokoju, kiedy to można pomyśleć o czymś niezobowiązującym, przypomnieć sobie najważniejsze chwile z przeszłości, pofantazjować o przyszłości, odpocząć od ciągłych obowiązków.
- Miałeś rację, Syriuszu. Tego nam brakowało. – westchnąłem opierając się o pień drzewa, pod którym dawniej tak chętnie siedzieliśmy, a o którym niemal zapomnieliśmy.
- Oczywiście. Jestem geniuszem, który czasami podzieli się swoją genialnością z innymi. – kruczowłosy rozejrzał się szybko w około i przysunął do mnie. Jego usta wykrzywiały się w bardzo przyjemnym dla oka uśmiechu. Znowu poczułem zażenowanie, które kiedyś już przecież przezwyciężyłem, ale może i to musiało, chociaż na chwilę powrócić, by moja radość była pełna.
Jego wargi miały słodki smak, co zaskoczyło mnie bardzo. Syri krzywił się na samo wspomnienie łakoci, a teraz naprawdę wyczuwałem na jego wargach coś bardzo smakowitego. Mruknąłem w pocałunku, co rozbawiło go na tyle, że musiał się odsunąć. On wiedział, co tak mnie zaintrygowało.
- To tylko odrobina czekolady. Bez tego nie moglibyśmy ruszyć do przodu.
- Dziękuję, jesteś taki kochany.
- Wiem. – mrugnął zalotnie i ponownie nakrył moje usta swoimi. Poczułem jak wsuwa mi coś w dłoń i po kształcie domyśliłem się, że miał zamiar tuczyć mnie słodkościami, jak to miał w zwyczaju.
Zacząłem zastanawiać się nad tym, co powinienem dalej zrobić. Czy mam objąć go i wtulać się w jego ciało, jak szaleniec, czy może zwyczajnie pozwolić na te niewinne muśnięcia, które nie zobowiązywały do niczego. Postanowiłem nie posuwać się za daleko, ani zbyt szybko przekraczać granic. W końcu naszym zadaniem był powrót do przeszłości.
- Wracajmy do zamku. – tym razem jego dłoń ścisnęła mocno moją i nie puszczała. Pociągnął mnie i wspólnie ruszyliśmy w drogę powrotną. Nie minęło wiele czasu, ale z pewnością zdołałem naładować się już pozytywną energią. Tak było dobrze, idealnie, wspaniale. Nie potrzebowałem wiele do pełni szczęścia, a teraz miałem więcej niż jeszcze przed chwilą. Nie rozumiałem, jak to możliwe, że wszyscy straciliśmy cel w naszym życiu. Przecież mogłem znaleźć w nim tak wiele radości, tyle powodów do śmiechu.
- Myślisz, że oglądanie gwiazd przez zamknięte okno pomoże naszemu związkowi rozkwitnąć? – zapytałem dla samego pytania. Znałem odpowiedź. Oczywiście, że coś tak drobnego, jednak niebywale słodkiego mogło nam pomóc. To nie ulegało wątpliwości!
- Sam się przekonasz. Może nie zrobimy od razu milowego kroku, ale na pewno będzie nam razem dobrze. - nie musiał mnie przekonywać, co do prawdziwości swoich stwierdzeń.
Ścisnąłem mocniej jego palce. Były ciepłe, a ciało chłopaka już wydawało mi się pachnieć słońcem. Już nie mogłem doczekać się jeszcze cieplejszych dni. Chwil, gdy siedząc z przyjaciółmi na błoniach mógłbym rozkoszować się wszystkim, co najbardziej lubiłem. Z chęcią powspominałbym także nasz pierwszy rok w Hogwarcie, kiedy to tak wiele zmieniło się w moim życiu.
Uśmiechając się pod nosem marzyłem teraz o przyszłości. O mieszkaniu z Syriuszem, o beztrosce spędzanych wspólnie dni, o odwiedzinach Andrew, Jamesa i Petera, który najpewniej skończy ze złamanym sercem, gdy Narcyza ostatecznie położy łapy na Lucjuszu.
- Nadal mam ochotę czytać ci w myślach. – Syri wyrwał mnie z tego chwilowego zamyślenia. – Dowiedziałbym się wielu ciekawych rzeczy. A gdybym mógł podsyłać ci swoje myśli... – zwiesił głos sugestywnie.
- Zboczeniec! – warknąłem, chociaż bez złych intencji i opuściłem głowę by ukryć lekkie wypieki i unoszące się do góry kąciki warg.
- Nie martw się, niedługo dowiemy się, kto jest tutaj największym zboczeńcem. – zabrzmiało to bardzo złowrogo i byłem pewny, iż chłopak coś kombinował. Nie miałem pojęcia, co takiego chodziło mu po głowie, ale bezsprzecznie coś już się w niej zrodziło. Coś niebezpiecznego.