piątek, 30 marca 2012

Humor

6 kwietnia
Skąd ten dobry humor zaraz po pełni? Zazwyczaj cierpiałem na liczne bóle i ogólne niezadowolenie z życia, zaś dzisiaj było stosunkowo inaczej. Odczuwałem w prawdzie liczne bóle, ale obudziłem się uśmiechnięty, pełen energii i chęci do życia. Co takiego działo się w nocy? Co zrobili chłopcy? Nie pamiętałem niczego od chwili przemiany. Moja świadomość znikała na te kilka godzin i nigdy nie mogłem być pewny, czy nie zrobiłem wtedy czegoś niewłaściwego. To męczyło niemal tak samo, jak dzisiejsza niepewność spowodowana dobrym humorem. No, bo niby, dlaczego miałem być taki rozradowany po tym, jak w skórze wilkołaka kręciłem się po pokoju?
Pobiegłem, więc szybko do pani Pomfrey by zameldować się jej i pozwolić zbadać, a później prędko pognałem do sypialni. Musiałem się upewnić, że przyjaciele są cali i zdrowi, że nic im nie dolega, a moja radość nie jest spowodowana żadnym krwistym posiłkiem, o którym bym nie pamiętał.
Ulżyło mi, kiedy zobaczyłem przyjaciół niedbale rozwalonych na swoich łóżkach, którzy nie przebrali się nawet w piżamy, ale chrapali w najróżniejszych pozycjach. Sheva próbował przynajmniej zdjąć spodnie, ale nie dokończył. Z jeansami w kostkach spał na siedząco przewalony na bok i wtulony w poduszkę. Syri rozłożył się, jak rozgwiazda na dnie morza i brakowało mu wyłącznie bąbelka w nosie, który puchłby i malał w czasie oddychania. Aż zachichotałem wyobrażając sobie to. O dziwo tylko Peter i James spali zwyczajnie zwinięci na swoich łóżkach, chociaż wystarczyła chwila by okularnik zmienił pozycję kładąc się na brzuchu i rozrzucił nogi na boki tak, że stopy wystawały poza materac – jedna z prawej, a druga z lewej. Nie wytrzymałem i wybuchając śmiechem zataczałem się ledwie stojąc na nogach. Wyglądali tak komicznie, że nie potrafiłem się powstrzymać. Miałem w sobie całą masę pozytywnej energii, wcale nie byłem zmęczony i śpiący, a oni dostarczyli mi z rana takich atrakcji, że na pewno cały dzień miał być dla mnie udany.
Mój głośny śmiech zaczął im przeszkadzać. Usłyszałem pierwsze mruknięcia i szeptane niewyraźnie „przymknij się”, „ciszej”, „zamilcz”. Syriusz nawet podniósł się z zamkniętymi oczyma i usilnie próbował je otworzyć, co przez pewien czas mu się nie udawało. Mój brzuch bolał, jakby zaraz miał pękać, a ja leżałem na ziemi patrząc na chłopaków i coraz to ciężej było mi łapać powietrze. Umierałem z rozbawienia, ale Black zdołał w końcu otworzyć oczy, a i reszta zaczynała się podnosić, jak umarlaki z grobów. To wywołało u mnie kolejne fale szaleńczego śmiechu. Umierałem!
- Czego rżysz? – Syri ziewnął, a powieki opadły mu na oczy. Zatoczył się siedząc i opadł plecami na pościel nieświadom tego, co się z nim dzieje.
- Która godzina? – Sheva naciągał z zamkniętymi oczyma spodnie na tyłek. – Długo spałem?
Nawet nie potrafiłem mu odpowiedzieć chichocząc.
- Chce mi się pić. Jestem niewyspany, zmęczony, mam suche usta i muszę się czegoś napić, bo umrę. – J. założył okulary i tym razem to on otworzył szeroko usta ziewając.
- Spaliśmy trzy godziny. – odezwał się Syri, który jakimś cudem zdołał dostrzec wskazówki na swoim zegarku kieszonkowym, który trzymał za blisko twarzy. – Ty się nie śmiej, Remi, bo to twoja wina! – niczym gąsienica zmienił pozycję na taką, która umożliwiała mu spoglądanie na mnie. – Wymęczyłeś nas! Ścigaliśmy się po całym budynku i ostatecznie my padaliśmy z nóg, a ty miałeś jeszcze sporo siły!
- Ścigaliśmy? – spoważniałem w przeciągu chwili. – Wypuściliście mnie z pokoju?
- Nie martw się, byłeś tak wściekły tym, że wszystkie okna są zabezpieczone, że nie przyszło ci do głowy szukać innego wyjścia. Z resztą, kiedy się bawiliśmy wcale nie myślałeś o wyjściu. Za to ile ty ważysz! Myślałem, że mi wnętrzności zaczną wychodzić wszystkimi możliwymi dziurami w ciele, włącznie z porami skórnymi! Jak mnie przywaliłeś sobą, tak... Nadal czuję się jakiś taki płaski.
- Co wam przyszło do głowy żeby bawić się z wilkołakiem?! – byłem zaskoczony, może nawet trochę wściekły. Przecież podczas szalonych gonitw mogło stać się coś niespodziewanego, mogłem się zapomnieć i ukąsić, albo nawet zrobić coś gorszego!
- Przesadzasz. Całkiem miły z ciebie wilczek, kiedy już przestaniesz myśleć o żądzy krwi. – James w końcu zdołał wykrzesać z siebie coś więcej niż dopominanie się o wodę. – Ale ciężki rzeczywiście jesteś. Z resztą, nie wiem, czym się martwisz. Prędzej, ja wybiłbym wam oczy rogami, niż ty zrobiłbyś cokolwiek nam. Mogłem nawet stratować Petera, ale cwana bestia wiedziała, jak i gdzie uciekać.
- Jesteście nieodpowiedzialni. – stwierdziłem z przekąsem i nie było mi do śmiechu.
- A ty, jak zwykle martwisz się niepotrzebnie. Remi, sam pomyśl. Wcześniej byłeś zawsze wściekły, poraniony tu i tam, obolały, a teraz? Uśmiechasz się, biegasz i jeszcze masz siłę robić nam awanturę o głupią gonitwę. – Sheva usiadł na podłodze obok mnie i objął mnie ramieniem. – Na twoim miejscu wykorzystałbym okazję, bo masz możliwość znormalnieć i nie siedzisz już sam podczas pełni. Gdybyś był naprawdę niebezpieczny wiedzielibyśmy o tym, już dawno temu i na pewno nie staralibyśmy się zbliżyć do ciebie. Poddaj się i pozwól nam działać. Jesteśmy przyjaciółmi!
- Masz rację, Andrew! – J. doskoczył do nas uśmiechnięty. – Jesteśmy przyjaciółmi, więc niech mi ktoś przyniesie coś do picia. – szczerzył się błagalnie.
- Masz kran w łazience. – pozwolił sobie zauważyć Syriusz i również podszedł do mnie, ale tylko po to by zrzucić dłoń Shevy z mojego ramienia i zastąpić ją swoją. Po chwili zmienił zdanie, rozsiadł się za mną oplatając mój pas rękoma i ułożył głowę na moim ramieniu.
- Koniec tych waszych pieszczot. Idziemy na śniadanie. Jeśli zaraz nie zamoczę języka to uschnę! Z resztą i tak pieką mnie oczy z niewyspania, a białka mam przekrwione, jak królik. Starzejemy się, a na starzenie nie ma nic lepszego niż zdrowe śniadanko i czyta woda.
- Przecież ty nie pijasz czystej wody. – pozwoliłem sobie zauważyć, ale okularnik wzruszył tylko ramionami.
- Nie szkodzi. Kiedyś może zacznę. Z resztą jestem jeszcze wystarczająco młody by pić inne rzeczy, a z czasem moja dieta młodości będzie ostrzejsza niż teraz.
- A gdybyście się tak umyli i przebrali? – w końcu zdecydowałem się powiedzieć to, co chodziło mi po głowie od pewnego czasu. Miałem wyczulony węch, więc zapach, jaki wydzielali spoceni podczas nocnych zabaw przyjaciele drażnił mnie trochę. Nie chciałem ich urazić, ale nie wiedziałem, jak dać im do zrozumienia, że cuchną.
Syri odsunął się ode mnie natychmiast, przyjaciele spojrzeli po sobie i jak na zawołanie poderwali się na równe nogi i biegiem rzucili w stronę drzwi łazienkowych. Nie był to wielki odcinek drogi, ale zdążyli się przepychać, zatrzymywać, ciągnąć za ubrania i niemal pobić zanim dotarli do drzwi. W progu rozegrała się kolejna wielka przepychanka, którą ostatecznie wygrał niewysoki Peter. Gdy inni atakowali się łokciami, on zgiął się w pół i przecisnął się pod ich rękoma. Pojęli swój błąd dopiero, gdy drzwi zamknęły się z trzaskiem.
Spojrzeli na mnie z wyrzutem. Gdybym im o tym nie powiedział nie mieliby świadomości tego, że śmierdzą, a tak sam fakt tego, że ktoś zwrócił na to uwagę wydawał się chyba poniżający i z tego powodu tak bardzo było im przykro.
- Ale ja też nie jestem pachnący. – starałem się ich pocieszyć. – Przecież też was goniłem, prawda? – nie poskutkowało. Ich mroczne spojrzenia były bardzo wymowne. Najwidoczniej nie było nic bardziej poniżającego niż czekanie na zwolnienie się łazienki, a Peter długo nie wychodził. Wystarczyło jednak jedno ciche szczęknięcie zamka, a wojna rozpoczęła się na nowo i była jeszcze bardziej zażarta niż wcześniej. Tym razem to Sheva został zwycięzcą. Ja postanowiłem wytrwale czekać, aż oni skończą swoje zabawy. Nie miałem ochoty bić się o łazienkę tym bardziej, że przecież prędzej, czy później dostanę się do niej i wymyję, jak należy. Do nich wyraźnie to nie docierało, gdyż Syriusz i James nie dawali za wygraną przez cały czas kąpieli Andrew. Nie zdziwił mnie fakt, iż Potter i tak przegrał. Z jego szczęściem we wszystkim, co robił, i tak powinien się cieszyć, że ja nie upominałem się o swoją kolej. Miałem nadzieję, że to go trochę pocieszy, ale niewiele mogłem zdziałać, kiedy wcale nie zależało mi na tak efektownym i szybkim zajęciu łazienki. Miałem na wszystko czas, a dzień zapowiadał się naprawdę wspaniale. Mimo wszystkich niedogodności, jakie na pewno na mnie czekały.

środa, 28 marca 2012

Kartka z pamiętnika CLXXII - Denny 'Blood' Zachir

Rozcierałem obolały policzek czując jak rana przy oku zaczyna piec i puchnąć, a jutrzejszy dzień z całą pewnością miał przynieść ze sobą sporą śliwę, która kolorem może będzie przypominać moje tęczówki. Wątpiłem niestety w to, iż nikt jej nie zauważy. Najpewniej stanę się jednym z głównych tematów rozmów, ponieważ kolejnym będzie właściciel jeszcze bardziej pokiereszowanej twarzy. W prawdzie chłopak był starszy ode mnie o rok i zdecydowanie wyższy, ale nie łudziłem się. Każdy domyśli się, co musiało między nami zajść skoro na całą szkołę tylko my dwaj będziemy wyglądać, jak miśki panda. Znałem kogoś, kto na pewno zagustuje w takiej ozdobie uznając ją za słodką, czy nawet rozkoszną. W tej jednak chwili ten „szaleniec” siedział zamknięty w sypialni i chlipał głośno nie wiedząc, co działo się na korytarzu pod jego nieobecność.
Wszystko zaczęło się niewinnie, jak z resztą zaczyna się większość największych problemów tego świata. Swoim zwyczajem, Alen obskakiwał mnie ze wszystkich stron, na jego ustach widniał ogromny uśmiech, zaś w ręce trzymał łapę swojego pluszowego Blooda. Od kiedy misiek się odnalazł po nieszczęsnej kradzieży, chłopak nie chciał się z nim rozstawać. Podejrzewałem, że nawet bierze z nim kąpiel, ale tych szczegółów nie chciałem tak naprawdę znać. Domyślałem się, że przywiązanie Alena do mnie zostało spotęgowane, kiedy pamiętając o jego urodzinach przed miesiącem rzuciłem z rana zwyczajne „wszystkiego najlepszego” i teraz nie mogłem mieć do niego pretensji o to, iż ciągle kręci się w pobliżu. Z resztą jego roześmiana twarz bywała naprawdę urocza.
Do tego stopnia przyzwyczaiłem się do tego wielkiego dziecka, że zapomniałem zupełnie o tym, iż jego zachowanie nie każdemu może wydawać się normalne. Nie zdążyłem, więc nawet zareagować, kiedy jeden ze starszych chłopaków, którzy właśnie przechodzili korytarzem, porwał misia z rąk Alena i roześmiał się rzucając go kumplowi, by tym samym uniemożliwić właścicielowi odzyskanie zabawki.
- Ej! To mój miś! – niebieskooki stanął w rozkroku uważając to zapewne za bojową pozycję i położył dłonie na biodrach. – Oddajcie!
- Nie bądź ciota, to tylko głupi misiek. – rzucił blondyn, który wydawał się być przywódcą tej szajki. Do tej pory nigdy nie zdarzało się by Ślizgoni atakowali swoich toteż nie spodziewałem się tego, co nastąpiło chwilę później.
Alen rzucił się na chłopaka trzymającego jego maskotkę z pięściami, ale ten śmiejąc się oddał ją komuś innemu. Neren desperacko zaatakował kolejnego i tak przez kilka chwil, by w końcu ostatnim wysiłkiem naprawdę uderzyć natręta. Wtedy byłem już pewny, że zabawa przerodzi się w wojnę. Chłopak pchnął Alena i chyba tylko cudem zdołałem go złapać i podtrzymać. Niestety w akcie zemsty starszak, niczym mały gówniarz, oberwał miśkowi głowę, łapki i wypatroszył go doszczętnie. Wyszczerzył się zadowolony i dumny, a ja zacisnąłem pięści wiedząc, że nie wybaczę mu tego, co zrobił.
- Słyszałem, że obciągasz tej maskotce nocami, więc teraz masz okazję przerzucić się na coś prawdziwego. – zakpił rozrzucając szczątki misiaczka po korytarzu.
Nigdy nie zastanawiałem się nad tym, skąd Alen wziął tego miśka, ale teraz widząc ból na jego twarzy i łzy w oczach żałowałem, że nigdy o to nie spytałem. Niebieskooki pozbierał resztki maskotki i uciekł zapłakany, a tym czasem ja nie panowałem nad emocjami i w ten właśnie sposób skończyłem z kilkoma ranami i licznymi siniakami, ale uważałem się za zwycięzcę.
- Alen, odbarykaduj się! – krzyknąłem kolejny raz naciskając na klamkę i pchając drzwi, które ani drgnęły. Chlipanie ustało na chwilę, ale już po sekundzie, czy dwóch zaczęło się na nowo tyle, że ciszej. – Alen, natychmiast masz zdjąć barykadę, jasne?! – warknąłem nie mając pojęcia, jak powinienem się zachować by go przekonać w takiej sytuacji. – Cholera, Alen! Nasza przyjaźń kończy się w tej chwili, jeśli zaraz nie wejdę do środka!
Poskutkowało. Usłyszałem dźwięk wydawany przez odsuwane łóżko i po chwili mogłem wejść do środka. Chłopak siedział zwinięty w kącie i smarkał w rękaw swojej szkolnej szaty. Tulił do siebie szczątki zniszczonej zabawki, jakby to miało coś zmienić. Naprawdę wydawało mi się, że mam do czynienia z dzieckiem, ale chyba nie mogłem nic poradzić na niewinną naturę Nerena.
Podszedłem do niego i klękając obok objąłem go ramionami. Nie protestował nawet, co nie wydawało mi się wcale takie dziwne. Bardziej dziwiło mnie moje własne zachowanie, kiedy pozwoliłem mu się przytulić, gładziłem go plecach i nawet pocałowałem w głowę. Przysunąłem usta do jego ucha, by słyszał mnie wyraźnie mimo nieprzerwanych pochlipywań.
- Naprawimy go. – starałem się go pocieszyć. – Będzie nawet lepszy niż do tej pory. Sam się tym zajmę i zobaczysz, będzie jak nowy.
- A... Ale... – pociągał nosem. – Oni zgubili... mu oko!
- Zdobędziemy nowe, albo nawet kupię ci nowego misia! – sam nie wierzyłem własnym słowom. Chyba oszalałem.
- N... Nie. Ja... chcę tego. Mam go od... zawsze. – wtulił się we mnie mocniej i znowu zaczął płakać.
- Więc go naprawię, obiecuję!
- Ale oni... – znowu zaczynał, a teraz miał już nawet czkawkę. – Oni myślą, że ja... jestem dziwny!
- Bo jesteś. – ze szczerością nie potrafiłem walczyć. – Jesteś dziwny i dlatego uratowałeś mi tyłek kilka razy, kiedy ja sam chciałem się go pozbyć raz na zawsze. Jesteś najdziwniejszym człowiekiem, jakiego spotkałem.  Gdyby było inaczej myślisz, że siedziałbym tutaj i cię pocieszał? – położyłem dłonie na jego wilgotnych policzkach i przy użyciu odrobiny siły uniosłem jego twarz. – Fuj, cieknie ci z nosa na wargi... – skrzywiłem się, a Alen zarumieniony wytarł szybko wszystko w rękaw. Przewróciłem oczyma, westchnąłem nie pojmując, co się ze mną dzieje i mimo niechęci do cudzych wydzielin pocałowałem jego wargi. – Nikt inny nie wytrzymałby ze mną tyle, co ty.
- Co ci się stało? – Alen nagle przestał płakać, a ja przypomniałem sobie, jak wyglądam i wyjaśniło mi, dlaczego podczas pocałunku bolała mnie warga.
- Nic wielkiego. Wypadek przy pracy. Zniknie niedługo, więc nie ma się, czym przejmować. – machnąłem ręką, ale było to raczej kiepskie kłamstwo, gdyż przez twarz Alena przetoczył się cień uśmiechu, a on rozryczał się kolejny już raz, chociaż teraz chyba z zupełnie innego powodu, gdyż wyjąc całował mnie po miejscach, które zapewne przyciągały uwagę, jak wielkie transparenty. – To ja sobie tutaj flaki wypruwam żeby cię pocieszyć, a ty tylko bardziej płaczesz.
Alen zachichotał wyraźnie czując się lepiej.
- Jak Blood. – stwierdził pokazując mi szczątki, a przez jego twarz przemknął kolejny skurcz bólu.
- Masz rację. – podjąłem od razu. – Będziemy mieli kolejne wspólne blizny, kiedy już go naprawię. Wtedy już na pewno nas nie odróżnisz. – nie ważne, jak bardzo nie lubiłem tego miśka, jeśli dzięki niemu Alen się uśmiechał. Może każdy niedoszły samobójca w pewnym momencie odkrywa słońce i porzuca swoje dotychczasowe plany pożegnania się z życiem?
- Mogę spać dzisiaj z tobą?
- A mogę odmówić? – starałem się bardzo by zabrzmiało to, jak pytanie retoryczne, gdyż nie chciałem sprawiać przykrości chłopakowi, który i tak już zdołał wylać morze łez.
- Nie możesz. – odparł i ponownie jego usta wyginały się w uśmiechu.
Czułem ulgę, kiedy tuląc się do mnie wyraźnie się uspokajał. Jego serce nie biło już tak gwałtownie, jak wcześniej, co mogłem z powodzeniem wyczuć na własnej piersi, jego oddech był spokojniejszy, nie pociągał nosem tak namiętnie, jak wcześniej i przede wszystkim nie ściskał już szczątków misia. Leżały z boku czekając aż sam się nimi zajmę, ale w tamtej chwili miałem coś ważniejszego na głowie. Musiałem mieć pewność, że nic już nie dręczy Alena. Nie był ideałem, miał masę wad, ale i jedną zaletę, która przysłaniała każdy ubytek – potrafił uśmiechać się, jak nikt inny!

niedziela, 25 marca 2012

Kartka z pamiętnika CLXXI - Syriusz Black

Nie, zdecydowanie nigdy nie miałem przyzwyczaić się do dźwięków wydawanych przez ciało Remusa podczas przemiany. Wszystkie te skrzeki, trzaski, chrupnięcia były przerażające, kiedy miałem świadomość, iż dochodzą z wnętrza ciała mojego chłopaka, który stara się być dzielny, gdy w bólach przemienia się w sporego, groźnego wilka. Zdecydowanie wolałem właśnie to określenie i patrząc na Remusa widziałem w nim więcej zwierzęcia niż bestii. Może i był większy od przeciętnego wilczka w jego wieku, miał masywniejsze tylne łapy, a budowa tułowia pozwalała mu na poruszanie się na dwóch łapach, ale dla mnie był po prostu młodym wilkiem, który na pewno pozwoliłby się oswoić.
Z tego właśnie powodu zdecydowaliśmy, że dziś przy przemianie będziemy obecni wszyscy i pozwolimy by nasz kudłaty Remi oswoił się z nowymi kolegami. Prawdę powiedziawszy miałem wrażenie, że wilczy pyszczek Remusa uśmiecha się na mój widok, kiedy już całkowicie przemieniony zawył głośno. Nie lubiłem tego rodzaju powitań, ale zignorowałem jeżącą się na moim grzbiecie sierść i podszedłem do wilkołaka powoli. Dotknął swoim nosem mojego i cieszyłem się, że psy nie mogły się rumienić, gdyż wydawało mi się to takim zwierzęcym pocałunkiem. Pozwoliłem by Remus mnie obwąchał, a następnie pchnąłem jego pysk swoim w kierunku przyjaciół stojących w pobliżu drzwi. Miałem nadzieję, że chłopcy widzą w ciemności równie dobrze, co ja. W przeciwnym razie mogliby dostać zwału nie widząc zbyt dokładnie, co dzieje się wokół. Remi zdecydowanie poznał Shevę, gdyż kłapnął na niego groźnie, zawarczał, ale nie wydawał się chętny do ataku. Andrew sfrunął z rogów Jamesa na ziemię i pozwolił by Remi podszedł do niego szturchając go nosem. Wiem, jak wiele odwagi musiało to kosztować chłopaków, kiedy najprawdziwszy wilkołak obchodził ich dookoła, wąchał, czasami powarkiwał. Ja w zupełności nawykłem już do tych zachowań, ale dla nich były one czymś nowym.
By wspomóc jakoś kolegów zbliżyłem się do nich. Miałem nadzieję, że odczytają prawidłowo moje intencje. Remus nie miał najmniejszego zamiaru robić im krzywdy i szybko stracił nimi zainteresowanie dumnie przechadzając się po pokoju. Może wyczuł, że w tej chwili to on jest tutaj panem i nikt nie ma odwagi mu się sprzeciwić, gdyż wyłożył się na pościeli obserwując nas uważnie. Łeb położył na łapach, a jego złote oczy błyszczały w mroku, jaki panował po zgaszeniu świeczki. Remus nigdy nie zostawiał jej zapalonej w obawie, że mógłby ją przewrócić w czasie przemiany.
Patrzyłem, jak Remi zaczyna się powoli denerwować z powodu nudy, jaka męczyła go, co miesiąc w czasie pełni. Oczy mu się zamykały, zaczynał, więc warczeć i kręcić się niespokojnie. Odsłaniał ostre, białe kły, które bez problemu rozerwałyby na strzępy Shevę lub Petera. Biedny blondynek wyglądał, jakby w każdej chwili miał uciec gdzie pieprz rośnie i dygotał przerażony, chociaż dzielnie opierał się o kopyta Jamesa, by nie upaść. Nie wątpiłem, że i ja reagowałbym podobnie, gdybym nie chodził z Remusem i nie wierzył w niego.
„To potwornie głupie, ale...” przeszło mi przez myśl, ale odrzucając wszelkie wątpliwości, co do trafności pomysłu po prostu postanowiłem go zrealizować. Najwyżej się wygłupię!
Podskoczyłem w miejscu uginając nisko przednie łapy i podniosłem wysoko tyłek machając ogonem, jak idiota. Gdzie ja się tego naoglądałem? Remus zainteresował się moim zachowaniem i usiadł na łóżku obserwując mnie przez chwilę. Zacząłem, więc odskakiwać w tył i znowu brykać w przód. Nie byłem pewny, czy psy tak właśnie się bawią, ale miałem wrażenie, iż później powinno nastąpić przepychanie, udawana walka i inne zabawy, na jakie pozwalały zwierzęce przymioty. Z tyłu słyszałem kpiące odgłosy śmiechu wydawanie przez moich przyjaciół. James wydawał mi się rżeć jak koń, co postanowiłem mu wyznać, kiedy rano będziemy wymieniać się spostrzeżeniami na temat tej nocy.
Remus wybił się mocno z łóżka i wylądował z łoskotem na czterech łapach przede mną. Był naprawdę wielki, lub taki mi się wydawał, gdyż niezmiennie przylegałem połowicznie do ziemi. Wilkołak zapiszczał jak szczenię i przyjął postawę podobną do mojej. Modliłem się o to by mnie nie zmiażdżył swoim cielskiem, kiedy już rzuci się na mnie. Liczyłem także na jego wilkołaczą świadomość, która powinna przestrzec go, że nie może mnie gryźć nawet dla zabawy. Zaryzykowałem i skoczyłem na Remusa, który pozwolił się przewrócić i teraz usiłował zepchnąć mnie z siebie łapami. Kątem oka zdążyłem dostrzec przerażone oczy przyjaciół, którzy najwidoczniej nie pojmowali, co robię. Dla nich musiałem stracić głowę skoro prowokowałem bestię do walki. A jednak ta straszna bestia nie miała mi tego chyba za złe, gdyż wyraźnie widziałem, jak całkiem słodka mordka uśmiecha się zwalając mnie z siebie i teraz to ona atakowała przyszpilając mnie do ziemi potężnymi łapami. Chcąc lub nie, musiałem przyznać, że zabawa, chociaż świetna była niebywale trudna. Nie łatwo było przepychać się, kiedy zamiast rąk i nóg miało się do dyspozycji łapy, o ograniczonych możliwościach ruchu. Z resztą bardzo szybko byłem zmęczony, gdyż nie nawykłem do tego typu zabaw w mojej aktualnej formie. Kiedy byłem już wystarczająco zmęczony położyłem się na ziemi i posapując poddałem się woli niekwestionowanego zwycięscy, który zawył kolejny już raz tej nocy. Ułożył ciężki łeb na mojej piersi i leżał, jak na zwłokach powalonej zwierzyny. Jak wcześniej podobała mu się zabawa w przepychanie tak teraz zagustował w byciu panem i władcą.
Próbowałem sobie przypomnieć, czy wcześniej Remus, jako wilkołak był równie przyjazny, co teraz. Nie powiedziałbym, żeby tak było, a jednak teraz byłem w stanie zaczepiać go i bawić się z nim nie odczuwając strachu. Może właśnie tresowałem sobie wilkołaka?
Ociężały zrzuciłem z siebie jego łeb i podniosłem się zastanawiając, co takiego powinienem robić teraz, kiedy miałem przecież ze sobą resztę przyjaciół i nie mogłem oczekiwać, że będą sterczeć w jednym miejscu przez cały czas. Szczeknięciem dałem znać Jamesowi by otworzył drzwi pokoju, w jakim się gnieździliśmy. Spacer po niewielkim domku na pewno miał nam sprawić niejaką przyjemność, a wątpiłem by Remi często wychodził z tego zdewastowanego pomieszczenia. Nie przypominałem sobie, byśmy mieli okazję kręcić się w tej formie po domu toteż zawsze byłoby to pewną rozrywką dla znudzonego wilkołaka, a nie od dziś wiadomo, że wilkołak znudzony to wilkołak zły.
Otarłem się bokiem o Remusa, który drgnął czujny, kiedy drzwi zaskrzypiały cicho. Chciałem zachęcić go do wyjścia, więc poczekałem aż przyjaciele opuszczą bezpiecznie pokój, a za nimi podążyłem zerkając do tyłu na zainteresowanego wszystkim Lupina. Moja łagodna bestia rzuciła się biegiem w kierunku schodów zeskakując z kilku ostatnich i zaczęło się szaleństwo biegania, przewracania przedmiotów, które stanęły mu przypadkowo na drodze, wąchania w powietrzu i z tego, co zauważyłem Remi naprawdę nie wpadł do tej pory na pomysł by wydostać się z tamtego pokoju. Może, jako wściekły wilkołak, który nie miał, kogo kąsać i atakować wolał zająć się rozładowywaniem furii zamiast kombinowaniem? Teraz był za to poniekąd wolny i mógł się wyszaleć. Całe szczęście wszystkie okna i drzwi były zabezpieczone, więc Remi nie mógł się wydostać poza dom, a najwyraźniej właśnie na to liczył.
Spojrzałem na zlęknionych przyjaciół, kiedy z jednego z pomieszczeń doszło naszych uszu przeraźliwe, groźne wycie, odgłos łamanych drewnianych konstrukcji, pewnie jakiegoś krzesła, a później warczący wściekle wilkołak wyszedł stamtąd z krwawiącą łapą. Gdybym potrafił używać ludzkiej mowy uspokoiłbym przyjaciół, którzy zadrżeli na ten widok. Remus nawet, jeśli wściekły nie znajdował żadnej rozkoszy w atakowaniu zwierząt. Był wilkołakiem, a nie głodnym tygrysem.
Naraz coś przyszło mi do głowy. Sam jeden nie miałem szans z Remim, ale razem z przyjaciółmi mogliśmy zamęczyć wilkołaka tak, by padał z wyczerpania. Obiłem się o Pottera, który zachwiał się na swoich długich nogach. Figlarnie zaszczekałem i odskoczyłem od niego. Chciałem by mnie gonił i by zrozumiał, co chcę mu przez to przekazać. Nie dotarło do niego toteż powtórzyłem poprzednią czynność, przesunąłem łapą Petera i uciekłem na dwa metry. Remi szybciej łapał niż reszta toteż i on zaczął obijać się o powolnego w myśleniu jelenia i drażnił łapą szczura. Sheva załapał, jako kolejny i z wyraźnym zadowoleniem zaczął dziobać Pottera po grzbiecie. Sam nie wiem, czy okularnik pojął, w czym rzecz, czy zwyczajnie tak się rozsierdził, że zaczął nas gonić po całkiem obszernym wnętrzu chaty, która przecież jeszcze niedawno wydawała nam się dziwnie maleńka.

piątek, 23 marca 2012

Przedprzemianowo

3 kwietnia
Czy to ja dorastałem, czy może to coś we mnie zaczynało rosnąć? Zbliżała się pełnia, a więc spodziewałem się problemów zdrowotnych, nie zaś wypełniającego po same brzegi nienaturalnego podniecenia, odczuwalnego braku pieszczot, czy nawet niezdrowej fascynacji, jaka pojawiała się wieczorami, a dotyczyła Syriusza. Czy ktoś przeprowadzał kiedykolwiek obserwacje i napisał jakąkolwiek publikację na temat dorastających wilkołaków? A może każdy dotknięty tym problemem mężczyzna upodabniał się rozwojowo o kobiet, które także miały swoje gorsze dni raz w miesiącu? A może jednak więcej było w nich wilka? Nie spotkałem się z żadnym tytułem w stylu „Dorastanie – przewodnik po wilkołakach”, a więc wątpiłem, by cokolwiek zostało na ten temat napisane. Chętnie skorzystałbym z czyjejś pomocy w takiej chwili, ale nie było nikogo, kto tak naprawdę powiedziałby mi, czego mam się spodziewać. Tak, więc byłem zmuszony poddać się bez walki i pozwalać na to, by z moim ciałem działy się przeróżne rzeczy, jak chociażby to, co miało miejsce tej nocy.
Każda komórka mojego ciała łaskotała, była wrażliwa, pobudzona, niezaspokojona. Nie wiedziałem, jak mógłbym opisać to, co działo się we mnie właśnie w tej chwili. Nie potrafiłem uleżeć spokojnie, kręciłem się na boki, próbowałem jakoś odreagować napinając mięśnie i rozluźniając je, już nawet sprawdziłem, czy gdybym się dotykał zdołałbym uspokoić napięcie, które wydawało mi się ciasnym węzłem nie do rozplątania. Niestety było w tym trochę prawdy, ponieważ moje ciało zupełnie nie chciało zareagować na moje własne działania. Może trochę nieprzytomny z powodu tego, co się działo, wstałem z łóżka i na palcach zakradłem się do Syriusza. Chłopak spał w najlepsze, co wywołało u mnie zazdrosne ukłucie. Zazdrościłem mu tego spokoju, z jakim oddał się objęciom Morfeusza, gdy ja męczyłem się z samym sobą.
Wdrapałem się na łóżko chłopaka, a następnie na jego ciało rozsiadając się na całkiem wygodnych udach. Syri spał na plecach, a więc nie wątpiłem, że obudzenie go nie zajmie mi wiele czasu. Zacząłem jak małe dziecko od szturchania jego brzucha palcem, a później naciskałem lekko na pierś, co z całą pewnością przeszkadzało mu w oddychaniu.
- Co się dzieje? – mruknął rozeźlony, gdy ja szczerzyłem zęby w zadowolonym uśmiechu. – Matko! – chłopak niemal nie zszedł na zawał, kiedy rozbudził się na tyle by dostrzec w ciemności siedzący na nim kształt. Nie musiałem pytać, co pomyślał w pierwszej chwili, jako że sam mogłem się tego domyślić. Na pewno przyszedł mu do głowy jakiś demon. Ja z pewnością pomyślałbym najpierw o czymś takim.
- Cześć. – powiedziałem ucieszony.
- Jakie, cześć?! – syczał przez zęby starając się nie obudzić nikogo. – Mogłem umrzeć ze strachu! Dlaczego nie śpisz? – wydawał mi się teraz tym rozsądniejszym i poważniejszym, chociaż, na co dzień było przecież odwrotnie. Może naprawdę coś się ze mną działo i było w tym więcej wilkołaka niż mnie samego?
- Nie mogę spać. Wszystko mnie boli i swędzi, chcę buziaka i w ogóle. – tak, naprawdę to mówiłem i bezwstydnie nie odczuwałem najmniejszego zażenowania swoimi słowami. – Wiesz, czego mi trzeba. Proszę, proszę. Nie zasnę, jeśli nie uspokoję ciała.
- Remi, jesteś pewien, że ty to ty? – było ciemno, toteż chłopak nie mógł dostrzec zbyt wyraźnie mojej twarzy, a jedynie jej zarys. Nie był przecież wilkołakiem, jak ja.
- Tak, to na pewno ja, ale wiesz, jaki mamy problem. Ja bardzo chcę być blisko.
- Nie jestem znawcą wilków, ale chyba zrozumiałem, co się dzieje. – podniósł ręce i niepewnie dotknął mojej twarzy, jakby się obawiał, że wydłubie mi oczy przez własną nieuwagę. – W sumie to nawet ja czasami tak mam. Cicha woda, Remusie. – wyszczerzył się i przyciągnął moją głowę do siebie. Słyszałem jak niucha w powietrzu, jakby chciał się upewnić, że nie pchnę jakoś inaczej niż zazwyczaj. Bawiła mnie jego przezorność, która była dowodem jego przywiązania do mnie. Nie chciał się pomylić, bym nie miał do niego żalu o nieumyślną zdradę.
W końcu jednak przekonał samego siebie, że to na sto procent ja i pocałował mnie, co wywołało gwałtowną reakcję mojego ciała. Moje krocze wyprężyło się, a ja czułem, że wszystko to przynosi mi ulgę. Przylgnąłem do chłopaka, oblizałem się i przyssałem się do jego warg raz jeszcze. Musiałem poczuć, że go pragnę i nie miałem nic przeciwko, kiedy wsunął rękę pod moją piżamę dotykając ciała. Westchnienie wyrwało się z moich płuc i aż spadłem z ciała Syriusza. Położyłem się na boku, sięgnąłem do jego ciała i nie czekając na pozwolenie, czy też odmowę zacisnąłem palce na jego członku. Potrzebowałem tego, chociaż nie rozumiałem, dlaczego nagle ogarnęło mnie tak przejmujące podniecenie. Chciałem więcej i więcej, poruszałem powoli biodrami, sapałem w szyję Blacka, a pot spływał po nie wielkimi kroplami. Było niesłychanie gorąco, a nasze poczynania podnosiły temperaturę naszych ciał coraz bardziej. Równie mocno, jak pragnąłem spełnienia chciałem też chłodu, ale nie potrafiłem sięgnąć do kotar i odsunąć chociażby jedną z nich, by wpuścić więcej świeżego powietrza do naszego miłosnego gniazdka.
- Kocham cię. – westchnąłem gryząc własne wargi, bym przypadkiem nie ukąsił mojego chłopaka. To byłoby okropne i niewybaczalne. On jednak wcale się tym nie martwił. Całował mnie, w każde miejsce, jakiego tylko zdołał dosięgnąć wargami i bez przerwy masował mój członek. Tego było mi trzeba, czułem jak całe napięcie zbiera się poniżej pępka, jak łaskotanie kumuluje się właśnie tam powoli obejmuje we władanie mój członek. Czy Syriusz czuł to samo, kiedy na moich palcach pojawiało się coraz więcej jego wilgoci?
Tak rzadko się ze sobą bawiliśmy, że teraz nie byliśmy w stanie wytrzymać dłużej. Każda pieszczota nasiliła się, była intensywna i gwałtowna, jakbyśmy spotkali się po latach i nagle zapragnęli miłości. Zamknąłem mocno oczy, kiedy moje krocze spięło się i rozluźniło uwalniając na zewnątrz całą rozkosz. Syriusz nie był mi dłużny i pobrudził moją dłoń w ten sam sposób. Dopiero teraz czułem, że jestem lżejszy, bardziej rozluźniony, mogę oddychać bez tego okropnego ciężaru na sercu.
- Czujesz się lepiej? – Syri szeptał w moje ucho całując je. Jego oddech, chociaż ciepły wcale nie był taki okropny, jak mogłoby mi się wydawać. Zdecydowanie wszystko, co miało jakiś związek z Blackiem podlegało innej ocenie.
- Tak, teraz wiem, że zasnę bez problemu. Ale w moim łóżku. Tam nie jest tak wilgotno. – nie dało się ukryć, że nie tylko ja spociłem się okropnie podczas naszej małej gry. Tak, więc Otarłem całe ciało w pościel kruczowłosego, którą Skrzaty na pewno zmienią już z samego rana. Zrobiłem to także z Syriuszem, gdyż zaczynałem ziewać zmęczony i śpiący. Wyciągnąłem chłopaka z łóżka i zaciągnąłem do siebie. Tam starannie ułożyłem go, jak poduszkę, przytuliłem się i zamknąłem oczy. Teraz czułem, że mogę spać do rana bez obaw. Nie ważne, jak bym się ułożył i tak było mi wygodnie. Od Syriusza oddzielała mnie chłodna pościel, więc nasze ciała nie ogrzewały się od siebie, jego zapach wypełniał moje nozdrza, bicie jego serca słodko rozpieszczało mnie, kiedy wsłuchiwałem się w te równomierne uderzenia.
- Jestem szczęśliwym wilkołakiem, który będzie miał piękne sny. – mruknąłem chyba nawet nie mając świadomości, co robię. Po prostu było mi błogo.
- Chyba powinniśmy mniej zajmować się sprawami sercowymi Jamesa, a bardziej naszymi własnymi. Zachowujemy się tak, jakbyśmy już mieli dosyć pieszczot, a przecież nie ruszyliśmy dalej. – kruczowłosy pocałował mnie w czoło, a ja na wpół przytomny mruknąłem, że ma rację.
- Zmienimy to, jakoś. – obiecałem, kiedy świadomość powróciła na kilka chwil. – Przecież potrafimy i możemy. I gorąca czekolada z bitą śmietaną. – majaczyłem. – Nie, nie ma zadania, ale zjem za ciebie.
Gdzieś tam dotarł do mnie śmiech Syriusza. Może nawet coś mówił, ale wcale tego nie słyszałem. Liczyło się tylko to by spać i rozkoszować się tym snem, kiedy byłem zaspokojony, zadowolony, lekki, jak motylek. Likantropia miała chyba swoje dziwne plusy, których dotąd nie dostrzegałem.

środa, 21 marca 2012

Zwyczajne problemy

1 kwietnia
Kim tak naprawdę chciałem zostać po zakończeniu szkoły? Kiedyś już się nad tym zastanawiałem, niestety ostatecznie nie ustaliłem nawet ze samym sobą, co wydaje się być moim powołaniem. Pewne było za to, że nie mogę być aurorem, ponieważ polowanie na samego siebie nie sprawiałoby mi przyjemności, a wiedziałem jak nieprzychylnie odnoszono się do wilkołaków. Wątpiłem czy wszyscy nauczyciele wiedzieli o mojej likantropii, toteż mogłem ufać wyłącznie nielicznym osobom, które nie traktowały mnie inaczej niż wszystkich z powodu mojej dolegliwości. Do ministerstwa nigdy bym się nie dostał, jako że z góry wiedziano by o moim futerkowym problemie, nie uśmiechała mi się praca na Pokątnej, gdyż ileż można było siedzieć w zamknięciu? Z resztą nie mogłem przejąć po mamie interesu, ponieważ nie odziedziczyłem talentu do eliksirów i niedługo pociągnąłbym sprzedając swoje specyfiki. Quidditch nie był moim konikiem, chociaż nie szło mi najgorzej, ale nigdy nie zarobiłbym z tego na życie.
- Powinienem zostać bibliotekarzem. – mruknąłem nadąsany patrząc na swój formularz, który miałem wypełnić, by łatwiej było mi odpowiednio wybierać przedmioty.
- Powinieneś zostać nauczycielem. – stwierdził Syriusz wzruszając ramionami, jako że na jego kwestionariuszu już od dawna widniało wyraźne „Auror”.
- Nie mogę uczyć, jako wilkołak, oszalałeś? Nikt by mnie nie przyjął do pracy. – musiałem patrzyć prawdzie w oczy. Byłem w beznadziejnej pozycji.
- Moim zdaniem Dumbledore przyjąłby cię od razu. – tym razem to Sheva dołączył do rozmowy. On był w nie lepszej pozycji i rozważał nawet wpisanie „kura domowa” w miejsce wybranego zawodu.
- Zawsze możesz być prywatnym nauczycielem. – Potter drobnym pismem dopisywał kolejne propozycje, jakie tylko przychodziły mu do głowy, gdzie wypisał chyba połowę różnych urzędów Ministerstwa Magii.
- Jasne, na pewno dorobię się ucząc inne wilkołaki. Naprawdę sądzisz, że tak łatwo jest żyć z takiej dorywczej pracy?
- Nie. Myślę, że jesteś najlepszy z nas wszystkich z obrony przed czarną magią i gdybyś skorzystał z okazji mógłbyś uczyć w Hogwarcie nie martwiąc się o nic. Nikt poza nauczycielami i nami nie wie, kim jesteś, a więc nikomu nie będzie przeszkadzało, że uczysz innych, tak jak teraz nie martwią się tym, że edukujesz samego siebie. Z resztą jesteś nawet w jednym pokoju z nami! To znak, że ci ufają.
- Nie sądzę by to był dobry pomysł. Nie potrafię uczyć. – broniłem się przed uznaniem czegoś, co przecież już kiedyś przyszło mi do głowy. Nie mogłem liczyć na wiele, a Dumbledore z pewnością nie miałby nic przeciwko zatrudnieniu mnie w Hogwarcie. Wiedziałem już, że na tego mężczyznę można liczyć zawsze. – Chyba oddam z pytajnikiem.
- Tak, tak! – Andrew kiwał głową zachęcając mnie żarliwie. – Ja też oddaję z pytajnikiem, bo nie mam zielonego pojęcia, co chcę robić i co w ogóle robić mogę. Nie gram we quidditcha, jak ojciec, nie mogę być na utrzymaniu męża, jak moja matka, a więc nie mam wyjścia, jak tylko nadal nad tym myśleć. Hm, tak w ogóle to chyba nigdy nie zastanawiałem się nawet nad tym skąd Fabien bierze pieniądze... – jego mina świadczyła o zaskoczeniu wywołanym własnymi spostrzeżeniami. – O tak, czeka mnie poważne rozmowa na ten temat. – tym czasem wstawił w odpowiednią rubrykę wielki pytajnik i złożył cały formularz odkładając go na bok. Tym samym zamknął całą sprawę, a ja idąc za jego przykładem uczyniłem podobnie. Syriusz i Peter dołączyli swoje kartki do naszych i tylko J. nadal notował zawzięcie. Mieliśmy pewne wątpliwości, co do tego, czy skończy dzisiaj toteż zaskoczył nas odkładając pióro i oświadczając, że więcej nie wymienia. Zwalił winę na obolałą rękę i brak wolnego miejsca na formularzu, co nie mijało się z prawdą.
- Skoro mamy obowiązki z głowy, proponuję zająć się przyjemnościami. – oświadczył dumnie James. – A więc idziemy na podryw, panowie!
- Nie na kota, James. Błagam, nie znowu na kota, bo ja nie będę cię nosił. – Black westchnął zrezygnowany.
- O, nie, nie. Tym razem na psa.
- Że, co? – wzrok okularnika przeszywał Syriusza, a uśmiech przerażał nawet mnie. – O, nie. Nie zmusisz mnie do tego! Remus na to nie pozwoli! – prawdę powiedziawszy kruczowłosy miał rację. Nie uśmiechało mi się oglądanie mojego chłopaka, który pod postacią psa łasi się do dziewczyn w szkole. Już wolałem zaakceptować Evans, jako jedną z nas niż pozwolić by mój chłopak był macany przez innych! – Nie gap się tak na mnie! Powiedziałem, nie i podtrzymuję swoją decyzję. Podrywaj sobie na jelenia! Nie obchodzi mnie, jak to zrobisz. Nie mieszaj mnie do tego.
- Hm... – okularnik zaczął gładzić czoło w zamyśleniu. – Na quidditcha. Mogę je podrywać na quidditcha. Wystarczyłoby trochę popróbować i na pewno miałbym możliwość udostępnienia naszego treningu fankom.
Pomysł był równie głupi, jak każdy inny, gdyż wiadomym było, że nikt się na to nie zgodzi. Zdradzanie taktyki nie przyczyniłoby się do wygrania pucharu.
- Uważam, że prędzej poderwałbyś kogoś na intelektualistę. – pozwoliłem sobie zauważyć nie potrafiąc zapanować nad językiem. Po prostu musiałem to powiedzieć! – Książka w rękę, okulary wyżej na nosie, włosy trochę przylizać, garb już masz, więc nie widzę problemu by spróbować.
Chłopak spojrzał na mnie ostrzegawczo, kiedy wspomniałem o niedoskonałości jego sylwetki, niestety podejrzewałem, że nie tylko J. miał z tym problem, ale i ja coraz częściej wodziłem nosem po podłodze zamiast zadzierać go dumnie w górę. Miałem tylko nadzieję, że mój kręgosłup nie odkształci się na stałe. Wilkołak sam w sobie był przerażający, ale zgarbiony wilkołak to już najgorsze, co może człowieka spotkać w ciemnym lesie. A jaki to wstyd dla mnie?! Greyback pewnie zechciałby mnie znaleźć i zlikwidować, gdyby dotarło do niego, że jeden z jego tworów straszy ludzi garbem, a nie ostrymi kłami.
- Popieram Remusa. – zastanawiałem się czy Syri powiedział to naprawdę zgadzając się ze mną, czy też zwyczajnie nie chciał, by ktokolwiek zwalił się na trybuny podczas ich ćwiczeń, które miały być w najbliższym czasie bardzo intensywne. W końcu w niedługim czasie miały rozgrywać się finały, a więc nic dziwnego, że nowo przyjęty do drużyny Syriusz chciał pokazać się od najlepszej strony i pomóc Gryfonom w zdobyciu pucharu. – Mi bardzo imponuje inteligencja Remusa i jego zacięcie względem nauki, czy książek. Nawet, jeśli na to narzekam, czasami. Z resztą, Potter, jeśli masz czas na myślenie o takich głupotach, to zalecam ci zajmowanie się jednak ćwiczeniami. Mam wrażenie, że brzuch ci urósł przez zimę i nie zdążysz dorwać znicza.
To trafiło chłopaka prosto w serce. Pobladł, spojrzał w dół, podwinął koszulkę i zaczął przyglądać się sobie. Zbierał skórę z brzucha w palce i sprawdzał ile zdoła jej chwycić. Nie powiedziałbym, żeby okularnik miał przybrać na wadze, ale widać nie specjalnie potrafił to ocenić toteż zaczął nawet ugniatać to, co zbierał i masować.
- To niemożliwe! – rzucił przerażony. – Tego wcześniej nie było, a teraz jest! Ja naprawdę przytyłem! – przesadzał, za co winą mogliśmy obarczyć tylko Syriusza. Nie ważne, co by powiedział i tak James uwierzyłby we wszystko i dorobił swoją ideologię do wcześniejszych stwierdzeń. Jeśli zdaniem Blacka przytył to na pewno tak było! – Teraz wiem, dlaczego nie mogę sobie nikogo znaleźć! Jestem za gruby i mój brzuch każdego odstrasza! Nie, nie, nie! Ja tego tak nie zostawię! Wystarczy mi tydzień intensywnych ćwiczeń i będę wyglądał, jak młody bóg! Peter, ty przechodzisz na dietę razem ze mną!
- Że niby ja?! – blondynkowi oczy wychodziły z orbit. – Dlaczego ja?!  Przecież mam figurę osy! Jeśli schudnę, chociaż odrobinę zostaną ze mnie skóra i kości! Mamusia się zapłacze, kiedy zobaczy jak jej dziecko zmarniało przez szkołę! Dlaczego ja?!
- A chcesz poderwać Narcyzę? – to była naprawdę nieuczciwa gra.
- To zmienia postać rzeczy. Niech będzie przechodzę na dietę. – ileż on był w stanie poświęcić dla jednej dziewczyny, która w dodatku miała go w nosie, jeśli w ogóle kiedykolwiek zauważyła jego istnienie. Miłość ogłupiała, kiedy nie była kontrolowana... A jaka była moja?

niedziela, 18 marca 2012

Kartka z pamiętnika CLXX - Andrew Sheva

Wpatrywałem się w zgrabne, naprawdę ładne pismo Fabiena, którym pokryte były cztery kartki stanowiące list, jaki ostatnio od niego dostałem. Żadne informacje nie były nigdy całkowicie dobre lub całkiem złe, tak więc obliczając plusy i minusy postanowień zawartych w liście mężczyzny odnalazłem więcej tych pierwszych, dzięki czemu moje wnętrze przepełniała najprawdziwsza radość. Miałem ochotę biec do przyjaciół i od razu powiedzieć im o wszystkim, ale uznałem to za kiepski pomysł, gdyż nic nie mogło sprawić im większej rozkoszy niż niespodzianka, jaką dla nich szykowałem. Poza tym byłem ciekaw ich reakcji toteż męczyłem się chowając wszystko wewnątrz serca, co wydawało się je rozrywać. Pewnie, dlatego rozsądniejszym sposobem, jest rozmowa, czy chociażby prowadzenie pamiętnika. Naprawdę zastanawiałem się nad tym, czy nie byłoby to genialnym pomysłem, nawet, jeśli dziecinnym. Dawniej notowałem najważniejsze wydarzenia dnia, ale od dłuższego czasu nie czułem takiej potrzeby, ale teraz? Żałowałem, że nie jestem młodszy, że nie mogę przenieść się do dni, kiedy wszystko było proste, problemy głupie, a żadne zachowanie nie było całkowicie „babskie”.
- Im jesteśmy starsi tym trudniejsze są decyzje, jakie musimy podejmować. Dlaczego nie możemy do późnej starości zastanawiać się wyłącznie nad tym, czy lepiej zjeść na śniadanie jajko, czy parówkę? Życie byłoby o wiele łatwiejsze! – rozkrzyżowałem ręce i padłem na łóżko Remusa rozkopując jego starannie ułożoną pościel.
- Ponieważ na starość je się już tylko owsiankę. – mruknął Lupin patrząc z bólem na swoje dopiero, co pościelone łóżeczko. – W twoim wypadku będzie to kleik, bo wiem, że nienawidzisz owsianki. – próbował wygładzić pościel pode mną, ale szybko dał sobie z tym spokój i klapnął obok naciągając moją koszulkę bardziej na odsłonięty brzuch, jak matka dająca o niepokorne dziecko, które nie potrafiło się dobrze ubrać.
- Ja na pewno nie będę jadał takich rzeczy. Sam się przekonasz. Będę się żywił samymi pysznościami i gryzł najtwardsze mięso. Bo tak naprawdę to ja nigdy się nie zestarzeję. – wyszczerzyłem się zadowolony z siebie. Tak, starość to nie dla mnie! Fabien powinien starzeć się za siebie i jeszcze za mnie, by nikt poza mną go nie chciał i tym samym by on nie mógł chcieć nikogo poza mną. W końcu nie było sensu się oszukiwać. Starsi mężczyźni byli atrakcyjniejsi dla większości kobiet, a mój Fabien należał do grona ideałów, na które ostrzyły sobie zęby miliony. A ja byłem bardzo samolubny i nie lubiłem dzielić się tym, co należało tylko i wyłącznie do mnie, jak kochanek. Nie ważne, kim był, jak wysoko stał w Upadłym Rodzie, jaką władzę miał nad innymi. W domu to ja byłem panem, a on moim poddanym, więc jeśli powiedziałem „całuj” to jego obowiązkiem było całować.
- Jak myślisz, Remi, jestem szczęściarzem, czy po prostu cuda się zdarzają?
- Hm? Obawiam się, że nie rozumiem. – złote oczęta chłopaka wpatrywały się we mnie łagodnie. Gdybym na własne oczy nie widział jego przemiany nigdy nie uwierzyłbym, że ta chodząca inteligencja, ciężka praca i rozkosz była wilkołakiem.
- Gdybym był zwyczajnym dzieciakiem nigdy nie spotkałbym Fabiena, a więc podobnie jak Potter byłbym sam i szukałbym miłości wzdychając do starego zdjęcia w gazecie. Nie łatwo jest znaleźć to prawdziwe uczucie, a ja trafiłem na nie w taki szczególny sposób. – starałem się jakoś wytłumaczyć to, co chodziło mi po głowie. Oj, nie było to proste.
- Cokolwiek miałeś na myśli pewnie miałeś rację. – chłopak pokazał mi język i pogłaskał po głowie, jak dziecko. – Mógłbyś być moim bratem. Nie miałbym nic przeciwko. – rzucił nagle wzruszając ramionami.
- Chłopaki, pomóżcie mi! – usłyszeliśmy krzyk Petera dochodzący zza drzwi.
Popatrzyliśmy z Remusem po sobie zastanawiając się, co takiego może się dziać po tamtej stronie, skoro Pettigrew wydawał się taki zdesperowany. Poza tym Syriusz powinien mu towarzyszyć, gdyż wspólnie wybrali się na niewielki obchód korytarzy w nadziejni znalezienia jakiegoś nowego tajnego przyjście w zamku. Jednomyślnie, bez potrzeby wypowiadania czegokolwiek na głos, postanowiliśmy pomóc przyjacielowi bez względu na to, co się działo. Ruszyliśmy się z miejsca, jakkolwiek niechętnie podnosząc tyłki, i otworzyliśmy szeroko drzwi pokoju.
Nie spodziewaliśmy się tego, co powitało nas, kiedy postawiliśmy pierwszy krok poza sypialnią. Na dole schodów Peter i Syriusz nieśli wiszącego na patyku, związanego Pottera. Okularnik przypominał nam wieprzka przygotowanego do pieczenia w całości nad ogniskiem, tyle tylko, iż nadal miał na sobie kocia uszka i ogon, a na szyi dzwoneczek, którego najwyraźniej nie zauważyłem, gdy wcześniej spotkaliśmy Jamesa pod biblioteką.
- Remusie, czy tylko ja mam wrażenie, że należało mu się, ktokolwiek to zrobił i z jakiegokolwiek powodu? – westchnąłem przecierając dłonią twarz. – A temu, co się stało? – rzuciłem do przyjaciół poczerwieniałych od wysiłku, jaki musieli włożyć w przenoszenie Pottera. Bycie wariatem chyba mu się nie opłacało.
- Znaleźliśmy go takiego koło dziupli Filcha. – Syriusz masował jedno z ramion. – Z trzy razy go upuściliśmy, bo zaczynał się szamotać i z pięć razy Peter upuścił swoją część kija, więc trochę powstrząsało tym głupkiem zanim tutaj dotarliśmy. Tyle, że jest strasznie ciężki i dalej go nie wniesiemy. Musicie go rozwiązać, albo wynieść na górę.
- My próbowaliśmy, ale zaklęcie trzyma mocno i nie jesteśmy w stanie pozbyć się więzów. – wytłumaczył dodatkowo Peter siadając na schodach i dysząc ciężko.
- Ja go nosić nie będę na pewno. – Remus prychnął zaraz obok mnie i wyjmując z kieszeni różdżkę zszedł po schodach. Kto, jak kto, ale ten chłopak wiedział, w jaki sposób należy posługiwać się magią. Nie dziwiłem się, kiedy butem potrącił Jamesa, jakby sprawdzał, czy ten jeszcze żyje, po czym ostrożnie obejrzał jego związane kończyny oraz zakneblowane usta. – To połączenie dwóch zaklęć. Nie są one zbyt skomplikowane za to niewątpliwie są skuteczne, co widać na załączonym obrazku. – spojrzał ironicznie na leżącego u jego stóp Pottera. – Sądzę, że to dzieło dziewczyny. Chłopak byłby bardziej barbarzyński w obejściu, a nauczyciel zamieniłby go bez problemu w świniaka. – mrucząc pod nosem zaklęcia zaczął przecinać sznury wiążące Pottera uważając by nie zrobić mu krzywdy.
Nie mogłem się powstrzymać toteż schodząc na dół postanowiłem pognębić okularnika, chociaż odrobinę.
- Nikt go nie zamienił, bo już jest podobny do wieprza. A gdyby to o mnie chodziło, to powiesiłbym go nad ogniskiem i opiekał póki ktoś by go nie znalazł. Może zmądrzałby, chociaż odrobinę, bo na chwilę obecną jest skończonym idiotą.
- Wielkie dzięki za wsparcie! – warknął J., kiedy tylko Remi uwolnił go od knebla. – Jestem niedocenianym geniuszem! Mój plan był idealny i wszystko mogłoby się udać gdybym nie zaczął się ocierać o niewłaściwą osobę. – podniósł się z ziemi otrzepując i rozmasowując plecy, które musiały go nieźle boleć po tych kilku upadkach, o jakich wspominał Black. – Pomyliłem Evans z jednym chłopakiem i jego dziewczyna tak mnie załatwiła. Ale to nie moja wina, że kurdupel miał włosy, jak ona! No, może był od niej odrobinę wyższy, ale Lily to 40% baby i 60% chłopaka, a więc mogłem się pomylić! Z resztą tylko ocierałem się o jego nogi, do licha! Nie musiała się na mnie od razu rzucać z różdżką, kiedy ja byłem nieuzbrojony. Z resztą i tak długo z tym chłopakiem nie pochodzi, bo widziałem, jak się jej przyglądał. Był przerażony, kiedy widział, jak się na mnie rzuciła. – J. uśmiechnął się tryumfalnie. – Nie spodziewał się, że chodzi z bestią, a ona pokazała mu, na co ją stać. Moja zemsta dosięgnie ją tak, czy siak. – roześmiał się, jak przystało na szaleńca i powędrował na górę kuśtykając po schodach. – Powinniście nabrać więcej mięśni! – odwrócił się nadal masując obolałe ciało. – Żeby tak przyjaciela upuszczać! Słabeusze, jedne! Czuję się jak stuletni dziad. – narzekał nie lepiej niż stuletni dziad, jednak to zostawiłem już dla siebie.
Co ja bym zrobił bez tych wariatów?
Podchodząc do Syriusza położyłem dłoń na jego ramieniu spodziewając się jęku, jaki usłyszałem. Chłopak był poszkodowany z powodu kija, który musiał obijać się o jego ciało, kiedy Peter puszczał swoją część. O ile wiedziałem powinniśmy mieć jeszcze jakieś ostatki specyfików, których używali J. i Pet podczas swojego wyczynu z kremowym piwem, więc zaoferowałem pomoc. Z resztą Syriusz był chłopakiem Remusa, a więc musiałem dbać o to, co należało do mojego „najlepsiejszego” kumpla!

piątek, 16 marca 2012

Na kotka

30 marzec
Gdy teraz myślałem o wydarzeniach wczorajszego dnia wydawało mi się głupotą twierdzenie, że widziałem królika w kamizelce. Zwierzęta chodził ubrane wyłącznie w bajkach, a ja nie byłem częścią żadnej z nich, nawet, jeśli świat, jaki mnie otaczał był niesamowity i pełen magii. Może zaduch i smród panujący w chatce gajowego pobudził moją wyobraźnię i podsunął absurdalne wizje? Jakikolwiek był powód moich omamów wiedziałem, że już więcej nie dopuszczę do takiego szaleństwa. Zwierzęta nie nosiły ubrań, a ja nic nie widziałem. Tak było na pewno!
Z jakiegoś powodu, którego tak naprawdę nie potrafiłem sprecyzować, zacząłem zastanawiać się nad związkami między dorosłymi, a dziećmi. Może było to wywołane przez moją niedawną głupotę, a może po prostu szeroki uśmiech Shevy zmusił mnie bym podjął, chociaż na chwilę ten temat podczas wewnętrznych rozmów z samym sobą? Czy ktokolwiek miał praco zabraniać miłości kochającym się ludziom tylko, dlatego, że jedna ze stron była nastolatkiem, zaś druga należała do grona dorosłych ludzi? Czy nauczyciel zawsze musiał rezygnować ze związku z uczniem, ponieważ tego właśnie wymagały od niego obowiązki? Nie zgadzałem się z takim podejściem. Nie wyobrażałem sobie by Camus miał rezygnować z Fillipa wyłącznie z tego powodu, iż był jego nauczycielem. Żaden z nich nie zdołałby zaznać szczęścia, czy znaleźć nowej miłości, gdyby się rozstali. Tylko dorośli potrafili bagatelizować istotę uczucia. Podobnie rzecz się miała z Shevą i Fabienem, chociaż w tym przypadku problem stanowiła wielka różnica wieku między tą dwójką. A jednak tylko James sprzeciwiał się kiedyś takiemu związkowi. Jego zdaniem niezdrowo było gustować w „starcach”, ale czy wielkie szczęście Andrew nie było wystarczającym powodem by pozwolić mu na taki szalony związek? Gdyby to ode mnie zależało, pozwoliłbym ludziom kochać osoby, które chcą kochać, pozwalałbym na wszystkie związki wypływające z wzajemnej miłości i zmieniłbym sposób patrzenia na miłość.
- Czy ja mam coś na twarzy? – Sheva zaczął wycierać się rękawem nie czekając nawet na odpowiedź, a jego niepewne spojrzenie utkwione było we mnie.
- Nie, nie. – oprzytomniałem odrobinę dzięki temu. – Po prostu zauważyłem, że jesteś strasznie z czegoś zadowolony.
- Hm, to miała być niespodzianka, ale tobie mogę powiedzieć dzisiaj. Chociaż nie, nie mogę. To będzie niespodzianka! – zachichotał i objął mnie ramieniem. – Ale jestem szczęśliwy właśnie z powodu tej niespodzianki. Nic nie może wprowadzić mnie w lepszy nastrój niż list od Fabiena, a dziś dostałem jeden i był wypełniony po brzegi dobrymi wiadomościami. Bo widzisz, uznano, że szukanie go nie ma sensu, gdyż już dawno mógł udać się poza granice Europy i zmienić wygląd, więc teraz może poruszać się bardziej swobodnie po ulicach. Z resztą szukali go wszędzie, sprawdzali w każdym miejscu, gdzie używano kominków w czasie, kiedy się tutaj pojawił po raz pierwszy i ostatecznie dali sobie spokój. Z resztą Fabian zmienił się trochę od tamtego czasu, prawda? Jest trochę starszy, jego włosy są krótsze, nie ukrywa twarzy, a więc nigdy nie domyślą się, że ten mężczyzna, który tak otwarcie pokazuje się publicznie, może być groźnym przestępcom. Ministerstwa Magii potrafią być czasami niesamowicie głupie. – mówił i mówił niemal nie łapiąc oddechu. Naprawdę był tym wszystkim podniecony. Tak naprawdę nie rozumiałem do końca, jak miały się sprawy z Fabienem i jego ukrywaniem się, ale nie dostrzegłem żadnych szczególnie podejrzanych zachowań, które świadczyłyby o tym, że mężczyzna ukrywa się gdziekolwiek. Było to dla mnie najprawdziwszą abstrakcją.
- Cieszę się, że wszystko się tak dobrze układa...
- To jeszcze nic! – Sheva przytulił się do mnie nie interesując się otaczającym nas światem, na który składali się nieliczni uczniowie przebywający w pobliżu biblioteki, do której zmierzaliśmy bardzo wolnym krokiem. – W te wakacje obiecał mi piknik! Wśród ludzi w parku, bez obaw, że ktoś go rozpozna. Tak naprawdę nie wiem, jaki ma to sens, ale jego podobizny nie pojawiały się nigdzie od tak dawna, że ludzie na pewno zapomnieli czyją ma twarz. Poza tym, kto by się spodziewał niebezpiecznego mordercy z dzieckiem u boku?
- Tak, masz całkowitą rację. – kiwałem głową, ale tak naprawdę wcale nie rozumiałem, jego sposobu myślenia. – Czy to tylko mi się wydaje, czy to James? – wskazałem głową miejsce, w którym wydawało mi się, że widzę przyjaciela. Coś wyglądało z papierowego pudełka ustawionego przy otwartych szeroko drzwiach biblioteki.
- To musi być on. Od dawna nie widziałem nic równie głupiego, a więc nie ma wątpliwości. – podeszliśmy do miejsca, które na metr śmierdziało kombinatorstwem. Na wielkim pudle widniał napis „Przygarnij kotka” zaś w środku siedział James mając na sobie sztuczne kocie uszy, ogon i pluszowe łapy. Skrzywiłem się widząc to. Zajrzałem przy tym do wnętrza biblioteki, by przekonać się, co tam się dzieje. Pomieszczenie było wietrzone, jako że pogoda dopisywała, a nieopodal drzwi siedziała Evans, co uświadomiło mi na nowo chorobę psychiczną mojego przyjaciela. Spojrzałem na niego z litością. Nie spodziewałem się, że weźmie pomysł o swoim związku z Lisicą, aż tak poważnie. Nagle coś do mnie dotarło. Przecież zaledwie stolik dalej siedział Severus!
- Na kogo ty polujesz? – postanowiłem się upewnić, co sprawiło, że i Sheva postanowił rozeznać się w sytuacji.
- Nie wiem, co gorsze. – skomentował zielonooki zanim Potter przestał miauczeć swoją odpowiedź. Widząc jednak, że przyglądamy mu się sceptycznie zechciał zachowywać się normalnie, chociaż przez kilka chwil.
- To polowanie na tego, kto się skusi. Wolałbym ustrzelić oba ptaszki, ale to pewnie niemożliwe, więc postanowiłem spróbować szczęścia ogólnie. – koło nas przeszła właśnie grupka chłopców, którzy przyglądali się Potterowi, jakby był jakimś dziwnym okazem fauny, który powinien wymrzeć przed wiekami, ale jakimś cudem ocalał. Cóż, widać głupiego nie łatwo się pozbyć.
- James, wybacz to jakże szczere pytanie, które nie jest na miejscu, ale czy ty naprawdę sądzisz, że ktokolwiek chciałby mieć chorego na umyśle chłopaka? – Andrew poklepał przyjaciela po głowie, jak dziecko. – Zapewniasz rozrywkę całej szkole, ale przynosiłbyś wstyd swojemu partnerowi, czy tam partnerce.
- Jeśli kogoś najdę, zmienię się. Teraz musze próbować podbić czyjeś serce, a przecież każdy lubi kotki!
- Ty ich nie cierpisz... – pozwoliłem sobie zauważyć.
- Tak, ale to nie siebie mam poderwać, nie? A więc wszystko jest jak należy! – ośmielałem się wątpić w jego słowa. – Sio, sio! – syknął na nas nagle i robiąc najbardziej słodkie oczka, na jakie było go stać zaczął pomrukiwać. Postanowiliśmy się usunąć i obserwować, jako że nie często jest się świadkiem podobnych idiotyzmów.
Severus był pierwszym, który wyszedł z biblioteki. Wysoki, chudy, lekko zgarbiony i zapatrzony w ziemię, co sprawiało, że przydługie, ciemne włosy zasłaniały mu twarz. Słysząc miauczenie po swojej lewej stronie spojrzał na pudełko, którym siedział okularnik. Snape odskoczył krzywiąc się, a jego blada twarz była teraz dobrze widoczna, kiedy krzywił się z niesmakiem. Wyraźnie chciał coś powiedzieć, ale po chwili zrezygnował z tego i wyłącznie odwrócił się zamaszyście oddalając się, czym prędzej, jakby zaraza Pottera miała go dosięgnąć.
Druga ofiara nie spieszyła się z opuszczeniem biblioteki lecz, gdy w końcu to zrobiła nie spodziewałem się wielkich sukcesów Jamesa. Dziewczyna była spostrzegawcza toteż od razu zauważyła wyrośniętego kota w pudle. Jej usta otworzyły się oddając całe zdziwienie, jakie mogła wtedy odczuwać. Jej policzki zarumieniły się jednak, kiedy spoglądała na Pottera w jego głupim stroju, który miauczał uśmiechnięty i pocierał łapą o ucho.
- Marlinie, ona naprawdę się na to złapała. – Sheva wbił palce w moje ramię. – Para idiotów.
Niestety jej zafascynowanie nie trwało długo, gdyż już po chwili oprzytomniała i chociaż nadal rumiana zaczęła krzyczeć i wyzywać Jamesa od najgorszych. Miałem wrażenie, że starała się ukryć swoje zainteresowanie nim w ten właśnie sposób. Nawet nie chciałem sobie wyobrażać, jak to możliwe, że ludzka głupota jest w stanie dotrzeć do czyjegoś serca, a teraz obawiałem się, iż będziemy mieli Evans „w rodzinie”.

środa, 14 marca 2012

Odwiedziny

29 marca
Nie mieliśmy żadnych wielkich planów na ten słoneczny dzień, który zaczął się od gradu, jak tylko przetrwać, cieszyć się życiem, uśmiechać. James znalazł nam jednak zajęcie jeszcze zanim ktokolwiek z nas pomyślał o leniuchowaniu, czy też o nauce. Nie mogliśmy się mu dziwić, a jednak nie byliśmy w stanie powstrzymać ogromnego niezadowolenia, jakie wywołało jedno tylko stwierdzenie:
- Hagrid to nasz przyjaciel i musimy go czasami odwiedzać!
- Twoje ostatnie odwiedziny zakończyły się dość tragicznie. – pozwolił sobie zauważyć Syriusz, który wyczuwając klęskę swoich starań chciał przynajmniej zachować twarz i przeciwstawić się reżimowi Pottera.
- Nie będę nic pił! Ale jego przyjaźń może nam się kiedyś przydać, więc zbierajcie zasiedziałe tyłki. Peter, ty też idziesz, więc przestań wpychać się pod łóżko. I tak cię widzę.
- Dlaczego mam złe przeczucie, co do tego? – mruknąłem do siebie kręcąc głową. Zabrałem najbardziej niezbędne rzeczy, bez których wolałem się nigdzie nie ruszać i milczący czekałem na równie niezadowolonych z pomysłu Jamesa przyjaciół.
Chatka Hagrida zawsze była wypełniona dusznym powietrzem o dziwnym, nieprzyjemnym zapachu ziół i suszonego mięsa, a w chwilach karmienia psa trudno było tam wytrzymać. Dziś miałem wrażenie, że moje wyczulone zmysły sprowadzą na mnie ostateczne nieszczęście i stracę przytomność. Nie musiałem wchodzić do środka by czuć ten niesamowity smród, który sprawiał, że tęczówki moich oczu chowały się gdzieś wewnątrz czaszki. Poprosiłem o zostawienie otwartych drzwi tłumacząc się kiepskim stanem zdrowia i potrzebą większej ilości powietrza. Wymówka była głupia, jednak naiwny, niewinny i trochę wolno myślący gajowy zgodził się na wszystko, a nawet otworzył szeroko jedyne okienko, bylebym czuł się u niego bardziej komfortowo. Nie był taki zły, chociaż na pewno należał do trochę niechlujnych osób, z którymi nie można było przebywać zbyt często. Mimo to czułem do niego rosnącą z każdą chwilą sympatię.
- Cudownie, że jesteście! – mężczyzna właśnie nastawiał wodę na herbatę, rozkładał na talerzu swoje sławne już ciasteczka i uśmiechał się wesoło, co wydawało mi się bardzo podejrzane. – Miałem zamiar napisać do was i zaprosić na wieczorek poetycki.
- Merlinie, nie. – Sheva uchylił usta, jego wielkie oczy stały się tym większe, a błagalne spojrzenie powędrowało do mnie. Całe szczęście Hagrid nie słyszał tego komentarza zbyt zajęty szperaniem w komodzie, jaka ustawiona była niedaleko okna. Pomrukiwał przy tym jakąś melodię, której nie znałem i znać z pewnością nie chciałem.
Nasze spojrzenia przeniosły się na Jamesa, który właśnie wpychał do ust ciastko Hagrida, jakby planował popełnić samobójstwo dławiąc się tym kawałkiem pieczonego kamienia z rodzynkami. Tak, nie było wątpliwości, że po kulinarnych zainteresowaniach gajowego przyszła pora na te dotyczące poezji.
- Nie jestem pesymistą, Potter, ale realistą i wiesz, co o tym myślę? – Syriusz wyglądał, jakby sam planował za chwilę wepchnąć paskudne ciastko w gardło okularnika. – Kiedy to wszystko się skończy zgotuję ci taką masakrę, że będziesz pływał we własnej krwi i połykał swoje flaki.
- O, jest! – wszyscy przywołaliśmy na twarz sztuczne uśmiechy, kiedy Hagrid wyciągnął jakiś pomięty pergamin, któremu przyglądał się z nieskrywaną dumą. – Mam nadzieję, że się wam spodoba. – nie potrafiliśmy powiedzieć mu prosto w twarz, co takiego myślimy na temat jego jeszcze nieprzeczytanego nawet wiersza. Wyglądał, jak wielkie dziecko, któremu prawda złamałaby serce.
- Z pewnością będziemy zachwyceni. – sam nie wiem, jakim cudem te słowa przeszły przez gardło Shevy, ale niewątpliwie sprawiły przyjemność mężczyźnie, który uśmiechnięty, zarumieniony odchrząknął przed odczytywaniem swojego dzieła.
- Świeci słoneczko, wieje wiaterek, a ja sobie wędzę kilo mortadelek. – Syriusz poczerwieniał powstrzymując śmiech, Andrew wyglądał na bliskiego płaczu, zaś ja zupełnie nie wiedziałem, co mam zrobić toteż siedziałem z uchylonymi ustami zaskoczony, oszołomiony, sam nie wiedziałem, co czułem, kiedy tego wysłuchiwałem. – Leci motylek, brzęczy pszczoła, a ja gotuję rosołek z woła. Zakwitną kwiatki, trawa zzielenieje, a je herbatki więcej poleję, I tak dotrwamy razem do zimy, bo jak niedźwiedzie zimą nie śpimy.
Wahałem się przez chwilę nie wiedząc, co powinienem zrobić, jak zareagować, gdy najwyraźniej wielki odczyt dobiegł końca. Zacząłem, więc bić brawo, a przyjaciele dołączyli do mnie uznając to za najlepsze rozwiązanie w aktualnej sytuacji. Hagrid wzruszył się bardzo kryjąc rumianą twarz za pergaminem ze swoim wierszem. Miałem nadzieję, iż mężczyzna nie będzie próbował tworzyć kolejnych dzieł i tym samym oszczędzi nam wysłuchiwania czegoś tak okropnego. Nie byłem może wielkim znawcą poezji, a jednak lubiłem kilku wielkich twórców, którzy zapewne przewracali się teraz w grobach.
- Hagridzie, to było piękne i tak szczere, tak wzruszające, że nie powinieneś pisać więcej. – Sheva otarł łzy z oczu, chociaż ciężko było mi powiedzieć, czy były prawdziwe, czy też wymusił je dla poparcia swojego kłamstwa. – Poezja na tak wysokim poziomie może być niebezpieczna.
- Tak myślisz? – gajowy spojrzał na swoje dzieło, przeczytał je chyba kolejny raz i złożył kartkę bardzo dokładnie. – Masz rację. Jeśli moje wiersze wyciskają łzy, kiedy są wesołe, to, co dopiero, gdyby były smutne?
- O tak, taki talent powinien być ukryty dla bezpieczeństwa świata. – przyznał Syriusz wbijając paznokcie w swoje ramię, by się przypadkiem nie roześmiać. – Świat nie jest gotowy na ciebie.
- Tylko popatrzcie, jak późno się już zrobiło! – James chyba pojął swój błąd wynikający z kłamania Hagridowi i wolał ulotnić się zanim znowu powie coś, co zaowocuje twórczą pasją w prostym umyśle tego naiwnego wielkoluda. – Mamy jeszcze tyle zadań, że najchętniej zostałbym tutaj do następnego tygodnia, ale niestety obowiązki wzywają.
Coś białego przemknęło koło okna, choć widziałem to wyłącznie kątem oka. Pospieszyłem do drzwi zastanawiając się, czy mógł to być jednorożec, który jakimś dziwnym sposobem zapędził się w te rejony, ale to, co zobaczyłem z całą pewnością nie mogło być jednorożcem.
- Remusie? – przyjaciele spojrzeli na mnie zdziwieni.
- Coś widziałem... Ale to trochę bez sensu. To był biały królik w kamizelce. Widziałem to tylko przez chwilę, więc mogłem się przewidzieć! – dodałem pospiesznie widząc spojrzenia chłopaków. Tyle, że byłem wilkołakiem, mój wzrok mógł mi płatać figla, ale nie, kiedy słońce wisiało wysoko na niebie. To naprawdę był jakiś wyjątkowo dziwny królik.
- Za dużo czytasz i teraz masz zwidy. – Peter poklepał mnie po ramieniu swoją pulchną ręką. – Lepiej trzymaj się z daleka od horrorów, bo w nocy nie będziesz mógł zasnąć. Ja kiedyś tak miałem, kiedy zjadłem zbyt wiele przed snem i śniły mi się okropne rzeczy. Obudziłem się zlękniony i nie mogłem więcej już zasnąć. Od tamtego czasu jem zdecydowanie mniej wieczorami i nie podjadam w łóżku zaraz przed zaśnięciem.
Syriusz śledził uważnie ruchy każdego mięśnia na mojej twarzy, jakby uważał, że będę kłamał bez względu na to, co teraz powiem, ale gdy nie odezwałem się ani słowem to on zabrał głos wsuwając głowę do wnętrza chatki gajowego.
- Hagridzie, dużo macie w Zakazanym Lesie królików w kamizelkach?
- Znaczy się, długouchych mamy wiele, ale żeby ubrane chodziły? Nie, takiego jeszcze nie spotkałem. Może to jakaś nowa rodzina, która się tutaj wprowadziła?
- Dobra, teraz nie wiem, który z was jest bardziej walnięty, ty, czy on? – James nie oszczędził sobie szczerego komentarza, który wydawał mi się poniekąd sensowny. Przecież zwierzęta nie nosiły ubrań, a już na pewno nie biegały w kamizelkach po błoniach.
- Ja widziałem kiedyś flaminga w kapeluszu słomkowym, który łowił ryby trzymając wędkę. – Sheva wyszczerzył się do mnie wyrozumiale. – Odleciał zanim moi rodzice zdążyli wyjść z lasu nad staw. Też mi nie wierzyli, ale jestem pewny, że widziałem go wtedy, dlatego ja ci wierzę. To nie był skutek uboczny poezji Hagrida. To musiał być biały królik w kamizelce. – czy jego słowa naprawdę mnie pocieszyły? Sądzę, że tak, gdyż od razu zrobiło mi się lżej na sercu. Nie oszalałem.

niedziela, 11 marca 2012

Kartka z pamiętnika CLXIX - Fillip Camus

- Zoo, zoo, zoo! – Nathaniel biegał po domu, jak małe tornado ściskając w ręku miękką książeczkę ze zwierzątkami, zaś do pleców miał przymocowanego paskiem swojego ukochanego misia, z którym nie potrafił się rozstać, a którego sam kazał w ten właśnie sposób związać ze sobą. Tym sposobem mógł się swobodnie poruszać, bawić, szaleć, a miś zawsze był z nim i nie zawadzał. Cieszyłem się, że mój sny jest już taki samodzielny, chociaż coraz więcej uwagi musiałem poświęcać jego zainteresowaniom. Tak oto po wielkim zafascynowaniu kolorami nadeszła mania zwierząt toteż Marcel obiecał mi i chłopcu cały dzień w zoo. Nasze żywiołowe Słońce o niczym innym nie mówiło od dnia złożenia tej obietnicy i niemal nie rozstawało się ze swoją „encyklopedią wiedzy”, jaką stanowiła barwna książeczka dla dzieci przedstawiająca najróżniejsze zwierzaki. Nathaniel upodobał sobie przede wszystkim wilki i kangury toteż nie wątpiłem, że nie łatwo będzie go odciągnąć od sklepu z zabawkami, kiedy już odwiedzimy zoo.
- Zoo! – wrzeszczał wpadając do kuchni, gdzie przygotowywałem obiad i objął małymi łapkami moje nogi przytulając się do nich. Jego okrągła buzia rozświetlona była ogromnym uśmiechem. Podejrzewałem, że radość, jaką chłopiec odczuwał nie mogła inaczej opuścić jego ciałka, jak tylko poprzez głośny krzyk toteż nie zwracałem mu uwagi.
Wytarłem dłonie w ręcznik i pogłaskałem malca po kasztanowych włoskach. Okrągłe, jasne oczka wpatrywały się we mnie, jak dwa lśniące nieboskłony. O ile tęczówki Marcela pełne były miłości, o tyle oczęta Nathaniela wypełniało słońce, radość i niewinność.
- Usiądziesz na chwilę, kochanie? – zapytałem sięgając po stojące w rogu wysokie krzesło. – Poopowiadasz mi, co chcesz zobaczyć jutro i poczekamy aż tata wróci do domu.
- Tak! Zoo! – malec wyciągnął do mnie ręce, więc podniosłem go całując w mięciutki, cieplutki policzek i posadziłem na jego królewskim miejscu. Dzięki temu mogłem pogodzić przygotowania do obiadu z zainteresowaniem synem.
Nathaniel rozłożył swoją książeczkę na blacie, spojrzał na mnie by upewnić się, że będę słuchał, po czym paluszkiem dźgnął w pierwszy obrazek. Ileż radości wnosił do mojego życia ten drobny chłopiec o donośnym głosie, masie energii i wielkich ambicjach, które należało zaspokajać!
- Zobaczymy lwa. – rozpoczął tonem świadczącym o powadze sytuacji. – I wilka. A później tygrysa. I wilka. – rzucił na mnie okiem, by upewnić się, że nie zauważyłem jego powtórzenia. Z trudem ukryłem uśmiech kiwając głową i krojąc pomidora. Kawałeczek miąższu wsunąłem w usteczka chłopca, który uwielbiał pomidory niezależnie od pory roku, dnia, czy ilości, jaką już zdołał zjeść. – A później kangury. – powiedział między mlaśnięciami na nowo zajęty. – I... i... wowowo...
- Wombata, kochanie. To jest wombat. – dobrze wiedziałem, że ta nazwa sprawia mu problem toteż nie musiałem patrzyć na obrazek, który malec studiował w tej chwili.
- Tak, wombata! I kangura! I wilka! I słonia! I żyrafę! – pędził z wymienianiem.
- I wiele innych zwierzątek, których nie ma w książeczce, prawda?
- Tak! – zaczął machać nogami kopiąc przy tym lekko szafkę, która musiała jakoś to wytrzymać. – I strusia! Tatusiu, zobaczymy strusia?! – był jak mały karabin, który strzelał krótkimi zdaniami, by móc w ten sposób więcej powiedzieć.
- Tak, strusia też, kochanie.
Chłopiec otworzył szeroko buzię wpatrując się we mnie, co świadczyło o jego rozbudzonym właśnie apetycie. Położyłem na jego małym języczku kolejną odrobinę pomidora i wtedy dopiero Nathaniel wrócił do przeglądania książeczki. Przerzucając grube, barwne strony pełne zwierząt nucił pod nosem Marsyliankę, której nauczył go Marcel. W rytm melodii kiwał się na boki.
- Na śniadanie zjem jajko. – odezwał się nagle Nathaniel zatrzaskując książeczkę, a jego dzióbek otworzył się ponownie w oczekiwaniu. Wyglądał jak pisklak, którego trzeba było karmić. – A po zoo pojedziemy do cioci do kurek! – tak, mój Skarb nie zdołałby podarować sobie wyjazdy na wieś do rodziców Fabiena, którzy mieli niewielką farmę, a którzy z radością przyjmowali u siebie naszego urwisa. Nie rzadko spotykaliśmy tam także inne dzieci, których rodzice należeli do Upadłego Rodu, dzięki czemu moje maleństwo mogło poznać kolegów, z którymi szalało po łąkach, a tym samym członków rodziny.
Drzwi wejściowe zatrzasnęły się cicho, co zwiastowało powrót Marcela. Nathaniel również zdawał sobie z tego sprawę toteż zaczął kręcić się na krześle. Musiałem szybko postawić go na ziemi by mógł pobiec do taty. Teraz to jemu musiał opowiedzieć o swoich wielkich planach, chociaż sądząc po tym, że całkiem zapomniał o swojej książce musiał mieć także inne plany.
Skończyłem właśnie robić sałatkę, kiedy Marcel wszedł do kuchni z Nathanielem na rękach. Chłopiec tulił się do niego, jakby nie widzieli się od wieków, a przecież jedliśmy wspólnie śniadanie. Uwielbiałem patrzeć na moich dwóch mężczyzn razem, jako że byli dla mnie całym światem.
- Kto tak rozpieścił to nasze dziecko? – Marcel pogłaskał malca po głowie. Nathaniel spał już twardo, co rozbawiło nas oboje. Musiał zmęczyć się krzyczeniem i podnieceniem wynikającym z bliskiego wyjścia do zoo, ale nie mógł odmówić sobie tulenia.
- Oliver. – odpowiedziałem podchodząc do kochanka i pocałowałem go z całą czułością, jaką byłem w stanie przelać w jednego, krótkiego buziaka.
Marcel rozsiadł się na krześle przy stole i posadził śpiącego, tulącego się do niego chłopca na swoich kolanach. Nathaniel nawet nie mruknął, jednak gdybyśmy chcieli położyć go do łóżeczka od razu obudziłby się wyczuwając brak ciepłego ciała obok. Sam uwielbiałem spać mając Marcela przy sobie toteż nie mogłem dziwić się swojemu synowi, który traktował tatę, jak najlepszą poduchę, a zamiast kołysanki zawsze wysłuchiwał francuskiego hymnu.
- Mam też drugie kolano, na którym na pewno się zmieścisz. – Marcel uśmiechnął się do mnie w sposób, który przeznaczył wyłącznie dla mnie i rozsunął nogi, bym zmieścił się na jego udzie nie musząc przepychać przy tym Nathaniela. Nie mogłem odmówić, kiedy już wszystko przygotował toteż rozsiadłem się na jego nodze nie chcąc myśleć skąd mężczyzna czerpie siły, by utrzymać mnie i nasze Słońce.
Jego ubranie pachniało wiosną, usta smakowały słodko bez względu na to, gdzie składały pocałunki. Rozpływałem się w tej cudownej bliskości. Uśmiechając się przymykałem oczy, szukałem swoimi wargami ust Marcela, oddawałem muśnięcia, jakimi mnie obdarowywał.
Całkiem przypadkowo spojrzałem na Nathaniela, którego niebieskie oczęta obserwowały uważnie pieszczoty, jakimi wymienialiśmy się z mężczyzną.
- Ile razy mówiłem, że nie wolno podglądać? – puknąłem go palcem w maleńki nosem, a chłopiec uśmiechnął się łobuzersko. Pochyliłem się całując go w czoło, co traktował jak swoją własną dawkę czułości i miłości zawsze, gdy przyłapywał mnie i Marcela na pocałunkach. Mój kochanek musnął policzek naszego syna i postawił chłopca na ziemi.
- Jeśli jesteś już rozbudzony to biegnij do łazienki umyć łapki. Niedługo będzie obiad, a po obiedzie zjemy ciacho. – ton, jakim Marcel tłumaczył to chłopcu przypominał mi czasy, kiedy byłem dzieciakiem, a on moim nauczycielem.
Na dźwięk słowa „cicho” oczka Nathaniela stały się większe, a drobny języczek oblizał niewielkie wargi. Nie kwestionując nakazu wybiegł z kuchni dając nam chwilę intymnej samotności. Marcel wykorzystał to obejmując mnie i całując mocniej niż dotychczas. Przylgnąłem ciaśniej do jego ciała oddając pocałunek, a moje dłonie zacisnęły się na jego ubraniu na plecach. Gdyby nasze Słoneczko zechciało pospać dłużej może znaleźlibyśmy chwilę na odrobinę namiętności niestety to małe Cudo już zbiegało na dół po schodach tupiąc przeraźliwe, czym obwieszczał swoje bliskie przybycie do pomieszczenia, w którym siedzieliśmy.
Podszedł do nas wyciągając przed siebie łapki, by pokazać, że wyszorował je porządnie i uśmiechnięty zasiadł przy stole czekając na posiłek. Dla ciacha był skłonny zrobić naprawdę wiele, a wszystko to przez Olivera, który uzależnił nasze maleństwo od słodkich nagród. I tak oto każda wzmianka o łakociach była równoznaczna z przymusowym byciem grzecznym chłopcem i wykonywaniem wszystkich poleceń.

piątek, 9 marca 2012

Kartka z pamiętnika CLXVIII - Reijel

Moja Alicja nie wydawała mi się ostatnimi czasy szczęśliwa w mojej Krainie Czarów, a więc wiecznie zabiegany Królik stracił już swoją moc i przestał interesować główną bohaterkę. Chodziła zamyślona, brakowało jej entuzjazmu, zapominała dosolić zupy lub wręcz przeciwnie, nie szczędziła przypraw. O wiele rzadziej się też uśmiechała, a nawet, kiedy to robiła nie byłem przekonany, co do szczerości tego gestu. Może miał na to wpływ fakt, iż dzieciak Marcela nie odwiedzał nas już nazbyt często, a Oliver przecież go uwielbiał? Tyle, że nie było to moją winą. Śmierdziel dbał już sam o siebie i nie musiał być ciągle niańczony. Fillip mógł, więc pracować w sklepie mając go przy sobie. Ale przecież Oli nie był kobietą, a więc nie mogło mu aż tak brakować opieki nad jakimś wrzeszczącym mikroorganizmem. Nie wierzyłem, iż nagle obudził w sobie jakieś instynkty macierzyńskie, które teraz dręczyły go dniami i nocami nie pozwalając na skupienie się na mojej osobie. Nie mogłem mu w prawdzie obiecać, że będę robił pod siebie, a on będzie mógł mnie przewijać, ale na pewno potrafiłbym sprowadzić na jego jasną główkę tyle problemów, że nie miałby czasu na odpoczynek. I to właśnie dręczyło mnie najbardziej! Gdybym tylko wiedział, że o to chodzi nie dałbym mu zebrać myśli i zasypał drobnymi i większymi obowiązkami. A może nie o to chodziło? W końcu człowiek, który stworzył Alicję w Krainie Czarów był wielkim zboczeńcem, który gustował w małych dziewczynkach. Krzywiłem się na samą myśl o tym, że mój kochanek mógłby pragnąć fizycznej bliskości z zasmarkanym dzieckiem o milimetrowych walorach...
Czyżbym był dla niego zbyt wielki?! Może jego dziurka nie wytrzymywała już mojego ogromu w swoim wnętrzu, bolała i to skłoniło chłopaka by zaczął gustować w takich małych, obrzydliwie miękkich penisach? To było niemożliwe!
Rozpiąłem spodnie i zajrzałem pod bieliznę przyglądając się swojemu kroczu. Co takiego mogło mu się nie podobać? Było idealne!
- Co ty robisz? – Oliver wszedł do salonu, w chwili, kiedy podziwiałem samego siebie chcąc nabrać pewności, że niczego mi nie brakuje i jestem pod każdym względem lepszy od jakiegoś kilkulatka, który nawet dobrze nie potrafi chodzić.
- Co ci się w nim nie podoba, że wolisz tą małą glizdę Nathaniela? – zsunąłem spodnie i bieliznę na tyle by pokazać swoje krocze chłopakowi. Nie czułem wstydu, bo niby, dlaczego miałby go czuć? Uwielbiałem swoje ciało, a już z całą pewnością miejsce, które do niedawna doprowadzało mojego kochanka do szaleństwa.
- Co?! – Oliver poczerwieniał, speszył się i przez chwilę był lekko zamroczony. – Co ty opowiadasz? I nie obnażaj się przede mną tak nagle!
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. – nie ruszyłem się z miejsca, nie ukryłem swoich walorów. Niech się napatrzy i pożałuje, że chciał z nich zrezygnować.
- Nie odpowiedziałem, ponieważ nie rozumiem twojego pytania.
- Wolisz Nathaniela niż mnie i teraz, kiedy go nie ma nie potrafisz przestać o nim myśleć. Nie dbasz o mnie! – skrzyżowałem ramiona na piersi, a moje spodnie opadły do samych kostek
- Co ty opowiadasz?! – wyraźnie unikał patrzenia na moje ciało. – Idiota! – prychnął nagle i podszedł do mnie rozeźlony. Złapał mnie za koszulę, przyciągnął do siebie i pocałował mocno. – Twój umysł jest tak zdeprawowany, że czasami się ciebie boję! Tutaj nie chodzi o Nathaniela, tylko o ciebie! Jak w ogóle mogłeś pomyśleć, że patrzę na dziecko w taki sposób?!
- Cóż... – wzruszyłem ramionami.
- Twoja zazdrość jest przerażająca! To ty jesteś moim problemem! – tym razem to on splótł ramiona. – Cały czas zastanawiam się, jak ci udowodnić, że cię kocham, że nie szukam nikogo innego. Myślisz, że nagle tak łatwo jest mi się otwierać na innych i obdarzać każdego miłością? – prychał, co jakiś czas, jak przerośnięty kociak. Podobało mi się to, jak się pieklił, więc nawet nie powstrzymywałem swoich odruchów. Objąłem go, przycisnąłem do siebie i pocałowałem. Jego ciało było lekko pobudzone, ale z każdą chwilą czułem, jak pęcznieje coraz bardziej. To było bardziej przekonywujące niż jakiekolwiek słowa. Chociaż było coś, co nie pozostawiłoby żadnych wątpliwości toteż postanowiłem skorzystać z okazji i podsunąć to rozwiązanie chłopakowi.
- Więc uważasz, że mój członek jest najlepszy i nie chcesz mniejszego? – szepnąłem mu na ucho. – Przez chwilę myślałem nawet, że twój tyłek może już boleć od ciągłego przyjmowania mnie w siebie... Z resztą tak rzadko mnie kosztujesz...
- Bo nie dajesz mi ku temu okazji! – wstydził się, ale był całkowicie szczery w tym, co mówił, co było przecież moją zasługą. Całkiem nieźle go wyszkoliłem.
Oliver odsunął się ode mnie i uklęknął, co było dla mnie bodźcem samym w sobie. Kiedy pomyślałem, że w podobny sposób mógłby zachowywać się w czasie modlitwy miałem ochotę zbezcześcić ten obraz bardziej.
- Zaczekaj. – przykucnąłem i sięgnąłem jego ust w kolejnym pocałunku. I tego nie mogłem sobie odmówić. Moje niedawna zazdrość zamieniła się w pożądanie i dopiero teraz mogłem poczuć, jak bardzo zawrócił mi w głowie ten jeden człowiek. – Gotowe, teraz możesz. – oblizałem się mając świadomość, że moje usta rozciągają się w specyficznym uśmiechu, który tylko Oliver potrafił u mnie wywołać.
Wsunąłem dłonie w jego jasne, miękkie włosy, które miejscami tworzyły zgrabne fale. Gdyby były dłuższe z pewnością zaczęłyby się nawet skręcać, jak to miało miejsce w przypadku Fillipa. Mój kochanek był jednak zdecydowanie cudowniejszy! W końcu nikt tak jak Diabeł nie potrafiłby dostrzec potencjału w człowieku.
Oblizałem usta, kiedy Oli uchylał swoje by objąć nimi mój członek. Prężyłem się bardziej i bardziej, kiedy mogłem obserwować jego starania, czuć ciepły, wilgotny język, miękkie wargi. Wszystkie rumieńce zawstydzenia zniknęły już z jego buźki, a te, które się pojawiały były dowodem jego podniecenia. Widziałem przecież, jak pęcznieje w spodniach, kiedy klęczał przede mną liżąc i ssąc z wprawą, jakiej przy mnie nabrał. W jego gestach było jednakże coś wyjątkowo czułego, jakby chciał pokazać, że to, co mówił wcześniej było prawdą i poza moim penisem nie widział żadnego innego.
Niestety przeliczyłem się i chociaż chciałem by jak najdłużej pieścił mnie w ten sposób, tak nie byłem w stanie tego znieść. Pragnąłem więcej!
Szarpnąłem biodrami wyjmując swój członek z gorących warg i łapiąc chłopaka za ramiona podniosłem go. Jak to w ogóle możliwe, że pozwoliłem mu przez tak długi czas mieć na sobie ubranie? Teraz żałowałem tego okropnie. Chciałem zerwać z niego te zupełnie zbędne materiały, ale on znając mnie doskonale sam pozbył się ich szybko i sprawnie. Nie chciał stracić ulubionej koszulki, gdybym to ja miał dobrać się do niej, a przyszywanie guzika wydartego ze spodni również mu się nie uśmiechało.
Złapałem go mocno za nagie pośladki, wycałowałem namiętnie jego usta wsuwając w nie język najgłębiej, jak się dało. Jakże chciałem wbić się w niego nie bawiąc w zbędne przygotowania! Tyle, że zamknąłbym sobie tym drogę na najbliższy tydzień. Wytrzymałem, więc bolesne podniecenie pocierając swoim kroczem o jego rozgrzane, wilgotne ciało i wychodząc ze skóry zaaplikowałem mu swoje palce. Powoli, metodycznie starałem się, chociaż odrobinę mu dopomóc, a później mając już wszystko w nosie złapałem go za uda, mruknąłem by objął mnie za szyję i podniosłem lekkie ciało na wysokość swojego pasa. Nasunąłem go na siebie wymuszając na jego nie całkiem przygotowanym tyłeczku posłuszeństwo. Byłem bestią, kiedy miałem go w końcu dla siebie. Moje lędźwie rozdzierało pożądanie, a on był bezgranicznie wierny. Słyszałem jego pojękiwania bólu, a później wyraźnej rozkoszy, jego uczucia wbijały się w mój brzuch, kiedy pchnięciami unosiłem jego ciało.
Biały Królik odzyskał swoją Alicję i znowu zwabił ją do swojej nory, by zatrzymać ją w Krainie Czarów, a sądząc po jego krzykach moje zaczarowane włości całkiem jej się podobały.
Jego zęby zagryzały się na mojej szyi, ramionach, paznokcie wbijały się w skórę na łopatkach. Nic dziwnego, że się w nim zakochałem i wykradłem jego serce z niewdzięcznych objęć Fillipa. Jak można było nie doceniać kogoś takiego, jak Oliver? Jeśli ktoś taki jak ja mógł stać się człowiekiem to tylko dzięki temu chłopakowi, którego rozkochałem w sobie gwałtem, a teraz raniłem by zlizywać krew i zaleczać każde pokaleczone miejsce.
Nic, więc dziwnego, że szczytowałem w nim z największą rozkoszą starając się wcześniej by kochanek oszalał z przyjemności, jaką to ze sobą niosło. Już ja wiedziałem, jak zadbać o ten związek by pozostał niezniszczalny.

środa, 7 marca 2012

Kartka z pamiętnika CLXVII - Cornelius Lowitt

Co mnie podkusiło? Jaki demon stał wtedy za mną i szeptał czule do mojego ucha nakłaniając mnie bym zrobił to, czego zawsze się wystrzegałem? Cóż za poczwara zamknęła mi usta, gdy mogłem jeszcze protestować? Zachowałem się jak głupiec, szczeniak, skończony idiota. A jednak głos, który mnie skłaniał bym sprzeciwił się samemu sobie był wyjątkowo słodki, skoro uległem. A teraz było już zdecydowanie zbyt późno. Tego, co się stało nie dało się odwrócić. Muszą przeminąć całe lata zanim błąd zostanie naprawiony.
Co takiego kierowało ludźmi sprawiając, iż ich czyny były tak zbliżone do siebie mimo całkowitej odrębności kultur? Cały świat w jednej chwili wydawał się jednolity, a ludzie niczym zwierzęta tego samego gatunku stawali się braćmi. Nie, nie tylko kobiety ulegały wpływom tej wrodzonej skłonności, nie tylko one podatne były na podszepty nadprzyrodzonego. Każdy mógł im ulec, a ja byłem jedną z tych wyjątkowo wrażliwych na demony osób. Bo cóż innego mogło nakłonić mnie bym ściął włosy?
Sam włożyłem nożyczki w ręce znajomej Krukonki, która uwielbiała zabawy z włosami i tworzyła małe dzieła sztuki na głowach ludzi, którzy zgadzali się na jej eksperymenty. Wtedy nawet nie zastanawiałem się nad tym, z jakiego to powodu miłosne niepowodzenia zmuszają człowieka do drastycznych zmian zewnętrznych. Zamknąłem oczy i pozwoliłem sprawnej ręce dziewczyny działać. Teraz niektóre pasma moich włosów sięgały zaledwie ramion, inne odstawały na wszystkie strony niczym druty, a grzywka w najbliższym czasie będzie wpadać mi do oczu. Jakież jednak było zdziwienie Krukonki, kiedy odkryła, że kolor moich włosów jest naturalny nie zaś w jakikolwiek sposób zmieniony.
Teraz czułem się jak skończony osioł. Osoby, które mnie znały, te, które się mnie obawiały, po prostu wszyscy obserwowali mnie, przyglądali się i zapewne nie potrafili uwierzyć, że pozbyłem się swoich długich krwawych włosów. Było w tym wszystkim coś dobrego. Mój wygląd stał się dzięki zabiegom znajomej bardziej mroczny i niebezpieczny. Teraz z powodzeniem mogłem uchodzić za szaleńca.
Największym sprawdzianem okazało się spotkanie z Ericem. Miałem ochotę spojrzeć na niego by dowiedzieć się, co myśli o mnie teraz, jakie wrażenie wywarłem na nim. A jednak musiałem być chłodny, ignorować go, pokazać, że wcale mi na nim nie zależy. Z tego powodu pozwalałem moim „nocnym koleżankom” na dotykanie mnie, zachwycanie się fryzurą. Nie rozumiałem podniecenia dziewczyn w takich momentach, ale pozwoliło mi to zachować twarz i nie dałem po sobie poznać, jaki ogarniał mnie wstyd. Gdyby Eric zrozumiał, że to on jest powodem, dla którego zdecydowałem się na ścięcie włosów byłbym skończony, a on nigdy nie przestałby ze mnie kpić.
Na błoniach tylko kątem oka widziałem, jak jego zaniepokojone spojrzenie śledzi mnie, kiedy wraz z najładniejszymi i najzgrabniejszymi z dziewczyn kręciłem się to tu, to tam. Z satysfakcją pozwoliłem by na oczach mojego byłego chłopaka ocierały się o mnie. Tym razem nawet nie ograniczałem się do jednej, ale siedząc na trawie miałem dwie dziewczyny dla siebie. Miałem w nosie to, że mój obraz idealnego prefekta może zostać zrujnowany, jeśli któryś z nauczycieli zobaczy, co robię. Najważniejsze było to, by pognębić Erica, pokazać mu jak wiele stracił, kiedy ze mną zerwał. Przecież miał mnie na wyłączność, nie zdradzałem go, nawet nie spotykałem się z innymi, chyba, że to inni szukali mnie.
Położyłem dłoń na pośladku jednej z dziewczyn, chociaż nie miałem pojęcia, jak jej na imię. Nie zapomniałem tego, jak należy się z nimi obchodzić, jak się bawić, chociaż od dawna nie tknąłem żadnej z nich. Wcześniej wydawałem się być impotentem, który reagował tylko na Erica, teraz złość na niego sprawiała, że czułem przyjemne mrowienie w lędźwiach, gdy miałem przy sobie te dwie „ladacznice”, jak lubiły być przeze mnie nazywane. Uważały mnie za władcę świata, chociaż nie rozumiałem, dlaczego tak bardzo się mną interesowały. Nie mniej jednak mój penis nie będzie miał, kiedy wyschnąć, gdy przystąpię do akcji obskakując wszystkie chętne dziewczęta, jakie nawiną mi się pod rękę.
- Spieprzaj żmijo! – usłyszałem syk, a całująca mnie namiętnie dziewczyna nagle upadła na plecy. Druga podsunęła się zaskoczone. Patrzyłem jak kipiący złością Eric targa za włosy blondynkę, która przed chwilą ocierała się o mnie namiętnie. Nie miałem odwagi zaprotestować przeciwko złemu traktowaniu moich „koleżanek”, gdyż demon, którego miałem przed sobą rozniósłby mnie jednym spojrzeniem. Poczekałem się grzecznie, aż chłopak rozprawi się z dziewczętami. Nie wziął niestety pod uwagę, że one miały niejaką przewagę i ostre, długie paznokcie. Gdy jedna z dziewczyn próbowała wyrwać się jakoś z mocnego uścisku dłoni zakleszczonej na wypielęgnowanych blond pasmach druga zamachnęła się na niego celując szponami prosto w twarz bezbronnego chłopaka. Tym razem zareagowałem osłaniając Erica sobą. Sam nie wiem, jak to możliwe, ale udało mi się uniknąć ciężkich obrażeń, gdyż zamknąłem oczy, kiedy padał cios. Tym samym ostre paznokcie zorały mi twarz, ale oszczędziły gałkę oczną.
- Dosyć. – rzuciłem ostro unosząc obolałą powiekę, ale zamknąłem ją szybko, gdyż pieczenie twarzy były nie do zniesienia. Przez chwilę zastanawiałem się, czy te wymalowane na ciemno szpony nie były zatrute. Odwróciłem się do zaskoczonego Erica. Grzywka skryła początkową fazę rany toteż nie wyglądałem jeszcze najgorzej, tak sądziłem. – Musimy porozmawiać. – pchnąłem chłopaka by zmusić go do ruszenia się z miejsca. – Wyliżcie rany, kochane, a ja pogadam z tym brutalem. – uśmiechnąłem się słodko, choć może trochę chłodno. Dołączyłem do wlekącego się, fukającego wściekle blondyna i złapałem go za kark prowadząc niejako przed sobą.
- Ty durny ośle! – jego złość zwrócona w moją stronę nie była tak niszczycielska, co w aktualnej sytuacji uznałem za wielkie szczęście. Nie potrzebowałem więcej ran wojennych. – Gdybyś mógł przeleciałbyś je na miejscu!
- Tak. – nie owijałem w bawełnę. – Szybko pocieszyłem się po tym, jak mnie rzuciłeś. Chyba nie myślałeś, że będę cię opłakiwał? Jestem durnym, ale dumnym osłem. Zostawiłeś mnie bez podania konkretnej przyczyny, więc planowałem utopić smutki i ich sokach i swojej spermie. Chyba nie myślałeś, że będę żył w celibacie po tym, jak mnie zostawiłeś? Sam z resztą chyba także nie taki miałeś plan.
Eric zacisnął pięści i spuścił głowę przełykając przekleństwa, jakimi pewnie chciał mnie uraczyć.
- Sam nie wiem, czego chciałem. – mruknął.
- Za to teraz wiesz, czego chcesz. Masz zamiar wrócić do mnie na kolanach i przebłagać mnie bym zechciał do ciebie wrócić. Ale to nie będzie łatwe. Pozwolę ci zacząć od zaspokajania mnie w ramach pierwszego przebłagania, zaś później będę cię karać za to, co zrobiłeś. W przeciągu miesiąca powinienem być już wystarczająco usatysfakcjonowany by ci wybaczyć i do ciebie wrócić. – postanowiłem przeciągnąć szalę zwycięstwa na swoją stronę.
- Ściąłeś włosy. – zmienił temat, co było nudnym zagraniem, które miało dać mu czas na zebranie myśli. Nie wątpiłem, że przystanie na moją propozycję, ale przecież musiał zachować twarz. Był przecież nie mniej uparty, co ja, chociaż zdecydowanie inaczej reagował. Na jego miejscu od razu zakończyłbym taki związek, jak nasz na stałe. Przecież nie pozwoliłbym na to, by ktoś pocieszał się po mojej stracie innymi, a później miał w planach wielki powrót. W pewnych sytuacjach coś takiego, jak przebaczenie nie istniało. On na szczęście miał zupełnie inny system wartości.
- Tak, uznałem, że nie muszę być piękny, skoro ty mnie już nie chcesz. – specjalnie zadbałem by moja odpowiedź miała pewien figlarny wydźwięk. W końcu odzyskałem to, co chciałem odzyskać. – Ale jak się okazało mam teraz nawet więcej fanek niż wcześniej, a to oznacza, że ktoś musi zadbać by się do mnie nie zbliżały. Poza tym wyleczyłem się z niechęci do seksu z innymi. A więc musisz mnie zaspokajać bym przypadkiem nie zdradził cię lunatykując nocami. Miesiąc przeprosin i wszystko wróci do normy. Będziesz mógł sam szukać sposobu, by mnie przelecieć.
- Zgoda! – spojrzał na mnie pewnym siebie wzrokiem. – Znajdźmy miejsce, gdzie nikt nam nie przeszkodzi i tam zaczniemy. Ale tylko spróbuj mnie zdradzać o wykastruję cię we śnie i zostaniesz moją „dupą” na całe swoje nędzne życie!
- Ma się rozumieć. – nie musiałem myśleć o zdradzaniu go, gdyż był tak zdesperowany i wściekły z powodu ostatnich zdarzeń, że nie zdoła się ode mnie oderwać zaspokajając nawet te najbardziej perwersyjne z moich fantazji. Miałem go w garści, a przecież jeszcze niedawno nie wierzyłem, że zdołam to osiągnąć. Może naprawdę byłem panem i władcą?

niedziela, 4 marca 2012

Tajemnica

Czy wszyscy czuliśmy to podniecenie wypływające z powolnego odkrywania tajemnic szkoły i nauczycieli? Nie byłem pewny, za to na pewno moje serce waliło w piersi jak oszalałe, kiedy czekałem na znak od Petera. Staraliśmy się zachowywać możliwie najciszej i najspokojniej, by nie wydać swojej pozycji, ale mój oddech wydawał się tak niebotycznie głośny, że z trudem mogłem usłyszeć to, co działo się trzy regały od nas, o ile działo się tam cokolwiek.
James szeptem snuł przypuszczenia, co do zawartości ukrytej półki. Gdybyśmy mieli zrobić listę wszystkich idiotycznych pomysłów okularnika z pewnością bylibyśmy w stanie owinąć nią cały zamek i jeszcze coś mogłoby zostać na kokardę. Tak naprawdę żaden z nas nie miał pojęcia, co takiego nauczyciele mogliby ukrywać przed uczniami, a co szczególnie interesowałoby kogoś pokroju Seed. Nie wątpiłem przecież, że kobieta nie musiała stosować drakońskich środków odmładzających, o co posądzał ją Sheva, ani nie próbowała siłą przywiązać do siebie Wavele, co było najbardziej przekonywującym argumentem Pottera. Nie ulegało jednakże wątpliwości, że kobieta szukała czegoś, co nie powinno być dostępne dla dzieci, jakimi w tym wypadku byliśmy.
- A może nawet dyrektor nie wie o tych książkach. – J. snuł swoje fantastyczne domysły. – Przecież wiedza o tym schowku może przechodzić z pokolenia na pokolenie w rodzinie Noeli. Ot, powiedzmy, że wszystkie kobiety w rodzinie Seed są paskudnymi wiedźmami, albo wampirami, albo w ogóle jakimś okropnym paskudztwem, które jak modliszka zjada swojego partnera zaraz po kopulacji, kiedy dochodzi już do zapłodnienia. – ciemne oczy lśniły pasją i gorączką za szkołami okrągłych okularów. – Nie wzięliśmy tego wcześniej pod uwagę, ale przecież nie mamy pewności, że Seed to człowiek. Może tam znajduje się jakaś tajemna księga pełna zakazanych zaklęć lub, co lepsze, krwawych obrzędów, rytuałów składania ofiar z mężczyzn. Ona może chcieć go zabić w najbliższym czasie. Urodzi dziecko w rekordowo szybkim tempie, jak amazonka, a później wykąpie dziecko we krwi ojca. – chłopak pocierał w zamyśleniu brodę. On naprawdę zaczynał wierzyć w swoje urojenia i nie zdziwiłbym się, gdyby postanowił ostrzyć kołki, by pozbyć się nauczycielki, jeśli dojdzie do konfrontacji.
- Pozwolę sobie na sceptycyzm w tej kwestii. – Syriusz obrzucił Pottera spojrzeniem świadczącym o braku jakichkolwiek chęci przebywania w jego pobliży. – Gdyby potrzebowała naiwniaka tylko po to by zrobić dziecko, a później zabić ojca na pewno szukałaby pośród takich matołów, jak ten na załączonym obrazku. – pozwolił sobie wskazać na Pottera.
- I tu się mylisz. – Sheva pokręcił głową. – Na co byłby jej mały trol, gdyby dziecko odziedziczyło zarówno urodę, czy też jej brak, jak i pustogłowie po Jamesie?
- Wypraszam sobie! – prychnął okularnik, ale nie miał już czasu na dalsze ratowanie swojego dobrego imienia, gdyż Peter w tej chwili przemieniał się na naszych oczach w człowieka. Musiał być tym zmęczony, gdyż zostały mu zarówno okrągłe uszka, jak i wąsy. Zachęciliśmy go, więc do odpoczynku i zlikwidowania dowodów winy, on zaś poinformował nas o tym, że droga jest czysta, Seed wyszła, bibliotekarka była zajęta przy swoim biurku, a nikt z uczniów nie wykazywał szczególnego zainteresowania szukaniem książek w tych rejonach.
- A więc do dzieła panowie. – J. zapomniał o niedawnych obraźliwych słowach Andrew i przyjmując pozę dorosłego, poważnego mężczyzny stanął przed regałem. Zadarł głowę do góry, spojrzał nad swoją głową w miejsce, które należało poruszyć i stanął na palcach. Wysilał się, coraz to mocniej przywierał do regałów, a jednak tajemnicy tom nadal był poza jego zasięgiem. Stękał, pojękiwał, a nawet przeklinał szeptem. Niestety tylko się zmęczył i zaczerwienił od wysiłku, a książki nie tknął nawet jednym palcem.
- Syriuszu, musisz mnie podnieść. – zwrócił się tonem Napoleona do Blacka, który podszedł bliżej niego, a jego brew powędrowała ku górze.
- Jasne, już się robi. Przecież dorównuję siłą Hagridowi, więc co to dla mnie podnoszenie, jakiegoś osła, który chce być zawsze z centrum uwagi... Oszalałeś?! Wbijesz mnie w ziemię zanim w ogóle dosięgniesz to parszywe „coś”! Nie wiem, jak ty, ale ja planuję być wyższy, więc nie będę podnosił takiego klocka. Remus wejdzie mi na barana i wtedy dosięgnie książki. Jest z nas najlżejszy, jestem o tym przekonany. – przykucnął przed regałem i uśmiechnął się zachęcająco. W przeciwieństwie do niego nie byłam tak pewny swojej wagi, ale ciekawość sprawiła, że nie myślałem wiele o tym, iż chłopak może skończyć w Skrzydle Szpitalnym, kiedy złamie się pode mną.
Zaryzykowałem i wspiąłem się na jego ramiona. Usłyszałem jak stęka ciężko podczas wstawania. Zdecydowanie przeliczył się albo przeceniając swoje siły, albo niedoceniając mojej wagi. Nie mniej jednak zdołał stanąć na równe nogi. Trzymałem mocno jego głowę, a kiedy wiedziałem, że nie grozi mi upadek sięgnąłem po poniszczoną książkę, która była dźwignią otwierającą tajny schowek.
Usłyszeliśmy znajomy zgrzyt, więc zeskoczyłem szybko z ramion kruczowłosego, który odetchnął z wyraźną ulgą. Podejrzewałem, że weźmie sobie to doświadczenie do serca i zacznie ćwiczyć by podołać roli, jaką na niego narzucił związek ze mną. Niewątpliwie chciał nosić mnie na rękach, jak kilka lat temu, kiedy to byłem zdecydowanie lżejszy.
Moja ciekawość sięgała zenitu, Sheva wbijał palce w moje ramię, Potter wydawał się ślinić na samą myśl o tym, co odkryjemy, zaś Pet podniósł się na nogi uważając by przypadkiem nie dostać w głowę jakimś osuwającym się woluminem. Tylko Syriusz podchodził do tego na spokojnie, chociaż nie miałem pewności, czy nie kipi wewnątrz udając mniej zainteresowanego niż był w rzeczywistości.
W zasięgu naszego wzroku zatrzymała się dotąd ukryta półka. Szybko przesuwałem spojrzeniem po widocznych tytułach, ale żaden nic mi nie mówił. Większość nie była nawet po angielsku. Sięgnąłem po tomik, który wcześniej wyjęła kobieta i przejrzałem pospiesznie. Andrew zbliżył swoją różdżkę do stron i wyszeptał zaklęcie, które otworzyło wolumin w miejscu, w którym był otwierany wcześniej. Reszta chłopaków pochyliła się nad pożółkłymi kartkami.
- Co to jest? – James odwrócił tom w swoją stronę i zmarszczył brwi. Próbował odczytać słowa, jakie tam zapisano, ale nie był w stanie. – Po jakiemu to? – mruknął oglądając jakiś obrazek, który był narysowany zaraz koło tekstu.
- Po łacinie. – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Mój ojciec był historykiem i chociaż nie podzielałem jego pasji coś jednak zdołałem zapamiętać z udzielanych mi w dzieciństwie lekcji. Sądząc po spojrzeniu, jakim obdarzył mnie okularnik miał pewne oczekiwania wobec mnie. – Zapomnij, nie znam łaciny. Potrafię ją odróżnić od innych języków, ale nie kojarzę nawet jednego słowa z tych, które tutaj są.
- Yhm, chłopaki... – Andrew podstawił nam pod nos drugą z książek, jakie przeglądała kobieta. – Patrzcie.
Popatrzyliśmy i to był błąd. Odsunęliśmy się o krok od stron, na których widniały aż nazbyt wyraźne obrazki. Czułem, że moja twarz płonie, a policzki moich przyjaciół wcale nie wydawały się być w lepszym stanie.
- Na co komu dojenie penisa i zbieranie nasienia do kubeczka? – J. nie przebierał w słowach, co pozwoliło mi stwierdzić, iż to, co widziałem na obrazku koło łacińskich nazw było naprawdę tym, czy wydawało się być.
- To wygląda na przepis... – Peter powiódł zniesmaczonym spojrzeniem po nas i wskazał palcem odpowiedni fragment tekstu. Przyjrzeliśmy się dokładniej. Blondynek miał rację, co tylko stawiało nas w bardziej niedogodnej sytuacji.
- Eliksir młodości z ludzkiego nasienia? – Potter wyglądał jakby miał zwymiotować.
- To przepis na afrodyzjak, idioto. – Syriusz zamknął książkę by nie musieć na nią patrzeć. – To Seed, a ja wiem, że interesuje się tego typu rzeczami, bo przecież jestem blisko Wavele’a. – Z resztą popatrz na obrazki na innych stronach. Lubczyk, czekolada, miód... – wymieniał palcem wskazując nazywane przez niego obrazki w bezpieczniejszej książce.
- Ale pewności nie masz. – J. stawiał na swoim. – Może masz rację, ale co ma sam-wiesz-co do afrodyzjaków?
- Nie wiem i nie chcę wiedzieć, ale podejrzewam, że każda z tych książek ma swoje tajemnice. Afrodyzjaki naturalne, a tutaj bardziej skomplikowane i o sobie tylko znanych właściwościach. Skąd mam wiedzieć dokładnie, co? Improwizuję, ale przynajmniej moje domysły są normalne, a twoje idiotyczne.
W pełni zgadzałem się z Syriuszem, chociaż moja wiedza na temat Seed była ograniczona. Nie mniej jednak byłem skłonny przyznać rację chłopakowi, którego kiedyś podejrzewałem przecież o romans z nauczycielką.
- Ja to zbadam! – James odłożył książki na miejsce i nadzorował nasze starania by zamknąć tajną półkę z książkami bynajmniej nie odpowiednimi dla dzieci naszego pokroju. Całe szczęście i tym razem Syri nie doznał żadnego uszczerbku.