piątek, 29 czerwca 2012

Meeting

Nota na AI NO TENSHI

 

29 maja
Ziewnąłem przeciągle zasłaniając usta dłonią by nauczyciel historii magii nie widział, że to robię. Nie interesowałem się szczególnie tą dziedziną wiedzy, jednakże wychodząc z założenia, iż może być mi to kiedyś potrzebne zawsze usiłowałem zapamiętać jak najwięcej z nudnych zajęć. Dziś dodatkowo walczyłem z ogromną sennością spowodowaną złymi snami, które nękały mnie w nocy. Czy chodziło o Syriusza? Nie wiem, chociaż wątpiłem, by jego stan zdrowia miał na to jakikolwiek wpływ. Kruczowłosy na dniach miał opuścić Skrzydło Szpitalne i tylko czysta przezorność pani Pomfrey trzymała jego i Camusa w miejscu. W odwiedziny wpadaliśmy przynajmniej raz dziennie tłumacząc to „potrzebą przekazania notatek”, co było naturalnie wyłącznie wymówką pozwalającą nam na poplotkowanie, choć w większości obgadywaliśmy samych siebie i nauczycieli.
Tak oto wysnuliśmy daleko idące wnioski, co do miłości Slughorna, którą bez wątpienia była Sprout, Flitwick dostał kosza od McGonagall i teraz unikał jej, jak tylko mógł, ona nadal podkochiwała się w Camusie, licząc na to, iż nadal ma u niego szanse, nauczyciel opieki nad magicznymi stworzeniami odchodzi z powodu kiepskiego stanu zdrowia by pracować w mugolskim zoo, Wavele wyznaje pogańskich bogów i zamienił pokój Seed w świątynie, gdzie składa ofiary ze zwierząt i kocha się z nią ku czci boga płodności. Krótko mówiąc, bez Syriusza zaczynaliśmy szaleć i interpretować świat na swoją modłę, by później móc mu opowiadać najciekawsze rzeczy.
Gdybym miał obarczyć kogoś lub coś winą za moje ciężkie psychicznie sny niewątpliwie musiałbym obwiniać głupie pomysły, w które przynajmniej częściowo wierzyliśmy. Bo czy było inne źródło nocnych majak, w których byłem częścią społeczności wilkołaków, która składała w ofierze magiczne dzieci by zapewnić sobie siłę i nieśmiertelność? Lub ucieczka przed potworem, który wychodzi zawsze nocami, więc ludzie są zmuszeni zamykając ogromną bramę przed zmrokiem i ukrywać się mając nadzieję, że paskudna, niebezpieczna istota nie przedostanie się przez wrota?
Rozsiadając się wygodnie w Skrzydle Szpitalnym, ja i James podjęliśmy próbę wyjaśnienia Syriuszowi wszystkiego, co się dzieje poza tym wielkim, białym pokojem, który dzielił na nauczycielem latania. Czy naprawdę przyświecał nam wtedy jakiś cel?
- Składa ofiary ze zwierząt? – Syri uniósł brew patrząc na nas z politowaniem. – Skąd wam to przyszło do głowy?
- Kręci się po Zakazanym Lesie. – to James wziął na siebie ciężar tłumaczenia. – Na pewno nie zbiera tam kwiatków dla swojej dziewczyny. Przecież go znasz! Widziałeś go z bliska, wiesz, jaki jest! To urodzony brutal! Jestem pewny, że szuka w lesie małych zwierzątek, a później je zarzyna wypruwając wszystkie flaki!
- Nie jest brutalny! Może czasami nieokrzesany, ale na pewno nie brutalny!
- Bronisz go! Ha!
Syriusz posłał mu kolejne wymowne spojrzenie.
- Nie sądzę żebyś nadal uganiał się za Seed, więc czemu tak naskakujesz na Wavele? Nic ci nie zrobił. Może czasami próbował upokorzyć, ale należało ci się. Zazdrościsz mu czegoś? Nie wpadnę na żaden inny pomysł...
- Tak. – James spojrzał bez strachu w oczy Blacka i zaczął wyliczać. – Ciała, talentu, łatwości w podrywie, dziewczyny...
- Oszczędź nam tego. – poprosiłem z westchnieniem i położyłem na szafce nocnej przy łóżku Syriusza książkę, którą mu przyniosłem, a o którą ostatnio prosił.
- Jesteś zazdrosny, a to wina twojego lenistwa. Gdybyś miał ochotę zmieniłbyś się i nie zadręczał myślami o Victorze.
- Dobra, poddaję się. – okularnik wydął wargę. – Może i jestem leniwy i dlatego go nie lubię, ale on jest tak samo winny. Gdyby się tak nie afiszował ze swoim związkiem z najlepszą laską w szkole, wtedy nikt by nie miał mu nic do zarzucenia! – nikt z nas nie chciał się kłócić z chłopakiem, który był uparty, jak osioł i wiedział swoje, nawet, jeśli się mylił.  – Czasami czuję, że zbyt szybko dorosłem. – zaczynała się część filozoficzno-psychologiczna wywodów Pottera. – W wieku jedenastu lat czułem seksualną frustrację zamiast oddać się w pełni quidditchowi.
- W wieku jedenastu lat w ramach podrywu wysmarowałem Remusa dżemem i zlizywałem go z niego łaskocząc. A Sheva podrywał go na teksty o księżniczkach, czy co on tam podobno mówił.
Brakowało nam tylko kogoś, kto powiedziałby „W wieku jedenastu lat zabiłem swojego pierwszego człowieka”.
- A właśnie. Zapomnielibyśmy. – uderzyłem się lekko w czoło.
- I założę się, że właśnie to jest najważniejsze, skoro zaczęliście od idiotycznych teorii. – Syri zignorował prychnięcie Jamesa, które kwitowało jego wypowiedź.
- W następnym roku zmieni nam się nauczyciel obrony przed czarną magią, Namida wprowadzi lektury obowiązkowe na swoje zajęcia, coś jeszcze było... – usilnie próbowałem sobie przypomnieć, jednak wyleciało mi z głowy, cokolwiek w niej wcześniej było, i nie prędko wróci, znając mnie.
- Sprout! – wystrzelił James. – Sprout chce żeby każdy z nas przez wakacje wyhodował jakąś roślinę, którą mamy jej pokazać w następnym roku. Zabroniła pokrzyw, trawy i dzikich kwiatów. To ma być coś, co naprawdę sami wyhodujemy, a nie przerzucimy z lasu lub łąki do doniczki. – tak, chociaż nie byłem pewny, czy to właśnie o tym zapomniałem, czy może o czymś jeszcze. – Jak myślicie, istnieje drzewo kutasikowe, które mógłbym wyhodować?
Nie chciałem wiedzieć skąd przyszło mu to do głowy bądź, kto mu naopowiadał o czymś podobnym. Nie zdziwiłbym się nawet gdyby to gdzieś wyczytał nie myśląc wiele o prawdziwości wpisu. – Słyszałem też o roślinie, którą podlewa się moczem i kiedy wyrośnie wychodzi z niej jakaś nimfa, która jest ci bez reszty oddana.
- A ja słyszałem o pewnym naprawdę głupim okularniku, któremu dałoby się wmówić wszystko. – Syri kręcąc głową sięgnął po szklankę z sokiem i wypił kilka łyków, jakby chciał przeczyścić gardło, w którym mu zaschło. – Mało tego, jest dowodem na to, że trole korzystają z rowerów.
J. miał zamiar wyrazić swoje zdanie na temat tego drażliwego dla niego tematu, jako że porównywanie go do trola, zaś jego okularów do roweru było dla niego największą obelgą, gdy pani Pomfrey stanęła przy drzwiach wyjściowych podpierając się rękoma pod boki i tupała nogą wyczekująco. Był to bardzo wymowny znak, który krzyczał niemal „Wynocha! Godziny wizyt zakończone!”.
- Wracaj do nas szybko, bo bez ciebie nam wszystkim odwala. – uśmiechnąłem się do Syriusza i uścisnąłem jego dłoń. – Jutro przyjdę z Shevą. Przyniosę ci notatki z transmutacji.
- Jakie to romantyczne. – wyszczerzył się.
- Nie oczekuj romantyzmu, kiedy masz wkoło siebie innych ludzi.
- Czy panowie długo planują udawać, że mnie nie widzą? – kobieta podeszła bliżej. – Za trzy dni Syriusz wyjdzie i wtedy będziecie mogli rozmawiać do woli. Do tego czasu jest pod moją opieką i to ja decyduje jak długo trwają wizyty.
- I dlatego lepiej być kawalerem. Nikt nad tobą nie stoi i nie gdacze, że to źle, tamto jeszcze gorzej i nigdy nie jest idealnie.
- Czy jaśnie wielmożny pan Potter coś insynuuje? – jej wzrok mógłby zabijać i nawet bazyliszek nie miałby szans. Z kobietami w Hogwarcie nie warto było zaczynać. Wszystkie miały wyjątkowe charaktery i ostre pazury, a jedno kłapnięcie kłów zakończyłoby marny żywot mężczyzny, który próbuje im się postawić.
- Ja tylko stwierdzam fakt. Kobieta to... Już sobie idę! – nie dokończył, gdyż Pomfrey wyjęła ze swojego białego fartuszka pielęgniarki strzykawkę, która była bronią bardziej przerażającą niż różdżka, czy miecz. – Do widzenia, znikam.
- Czekaj, ja też idę! – raz jeszcze uścisnąłem dłoń Syriusza i wybiegłem z pokoju za Potterem mijając niebezpieczną szkolną pielęgniarkę.

środa, 27 czerwca 2012

Kartka z pamiętnika CLXXXII - Niholas Kinn

- Zamknij oczy. – Edvin był wyraźnie czymś podniecony. Jego twarz zawsze zdradzała wszystkie targające nim uczucia, co czyniło z niego beznadziejnego kłamcę, ale idealnego kochanka. Poza tym był bez reszty oddany swoim uczuciom, jakby wychował się na pieśniach o czynach i powieści dwornej, które propagowały rycerskość, szlachetność i wszystkie dawno już wymarłe cnoty. Nie pojmowałem, jak ktoś taki mógł przetrwać w tych czasach, związać się z niewartą zachodu dziewczyną, podnieść się po zerwaniu i zakochać we mnie. Dobrze wiedziałem, co nie podobało się jego byłej, a co świadczyło o czystym sercu i naiwności Edvina. W końcu żaden poważny chłopak nie bawiłby się w składanie papieru i obdarowywanie dziewczyny tymi „tanimi” prezentami. Żaden poza nim.
- Co znowu kombinujesz? – podniosłem głowę znad podręcznika, który czytałem idąc z nim korytarzem. Miałem na karku egzaminy, a moja wiedza wołała o pomstę do nieba. Coś tam kiedyś umiałem, zapomniałem już wszystkiego, a teraz musiałem nadrabiać swoją sklerozę.
- To będzie niespodzianka. Takie nasze miłosne gniazdko. – wyszczerzył się, a po moich plecach przeszły dreszcze.
- Mogłem nie zadawać tego pytania. – skrzywiłem się. – Lubię, kiedy się starasz, ale czasami mnie przerażasz.
- Przed ślubem każdemu facetowi zależy, a po ślubie pokazuje swoją prawdziwą twarz. – wzruszył ramionami. – Jesteśmy ze sobą stosunkowo niedługo, więc jestem jeszcze w fazie dawania z siebie wszystkiego. Później może mi przejdzie. Z resztą lubię dawać ci prezenty i starać się. Raz na jakiś czas nie zaszkodzi zarobić na buziaka. Wiem, co chcesz powiedzieć. – zaznaczył zanim jeszcze otworzyłem usta. Musiał mnie nieźle znać, co wydawało mi się przecież niemożliwe. – Pomogę ci z nauką, jeśli chcesz i zmniejszę ilość niespodzianek, żebyś ode mnie nie uciekł w popłochu. Swojej byłej nie rozpieszczałem do tego stopnia, ale i ona nie cieszyła się z moich niespodzianek.
- Jeszcze słowo o twojej byłej, a dostaniesz w łeb tym podręcznikiem, a ja wrócę do siebie i zapomnę, że cokolwiek chciałeś mi pokazać. – mówiłem poważnie. Nienawidziłem, kiedy Edvin mówił o swoich poprzednich związkach, ilekolwiek ich nie było. Może wynikało to z tego, że nie chciałem by kiedykolwiek pytał o moje?
- Milczę, ale ty musisz zamknąć oczy. – złapał mnie łagodnie za ręce. – Proszę.
- Dobra, dobra! – zamknąłem powieki i pozwoliłem by prowadził mnie obejmując w pasie. Nie wiem, jaka odległość mieliśmy jeszcze do przejścia, ale w końcu usłyszałem, że otwiera jakieś drzwi i przechodzimy przez nie. Gdziekolwiek się znaleźliśmy było jasno, co wiedziałem mimo zamkniętych oczu. Dłoń rudzielca zadrżała na moim pasie. Puścił mnie i poczułem pocałunek na ustach.
- Możesz patrzeć. – szepnął podniecony bardziej niż wcześniej. Tłumił przy tym swoją radość, co było słychać w barwie jego głosu.
Obawiając się tego, co mnie czeka uchyliłem powieki. Pomieszczenie było niewielkie, ale ogromne okno wpuszczało do środka całą masę słonecznych promieni. Rozejrzałem się w około i wtedy dotarło do mnie, o co chodziło mojemu chłopakowi. Na ścianach poprzyklejał papierowe ozdoby, które tworzyły niesamowity obraz drzew pełnych kwiatów, w powietrzu wisiały owady, które złożył, gdzieś w rogu pomieszczenia umieścił wierzbę płaczącą, zaś pod nią staw pełen kwiatów lotosu. Nie wiem skąd wziął taki ogrom papieru, ani kiedy zdołał uporać się z tym wszystkim, ale naprawdę byłem zachwycony tym, co osiągnął. To było piękne i wręcz trudne do opisania! To nie był płaski obraz namalowany na płótnie, to był papierowy świat pełen wypukłości i barw, fantazyjnych kształtów imitujących naturę.
Z otwartymi ustami obserwowałem wszystko, co tylko zwróciło moją uwagę.
- Sam to zrobiłeś? – stanąłem pod rozłożystą kwitnącą wiśnią obsypaną różowym kwieciem i unosząc głowę w górę patrzyłem na papierowe szczegóły, na drobne pszczoły tu i tam wplecione między płatki.
- Yhym. – Edvin skinął głową zawstydzony, chociaż przyszło mu to trochę późno.
- To jest niesamowite! – spojrzałem na niego i uśmiechnąłem się zapominając całkowicie o nauce i podręczniku, który musiałem gdzieś upuścić skoro nie miałem go w rękach. – Ta sala...
- Była pusta, więc ją wykorzystałem. Zamykam ją zaklęciem, więc tylko my będziemy mieli do niej dostęp. I Skrzaty Domowe, które będą tutaj sprzątać, naturalnie.
- Myślę, że Pokój Wspólny wcale nie będzie nam już potrzebny. – złapałem go za dłonie i przysunąłem się, niemal przytulając. – Tutaj jest o wiele lepiej niż gdziekolwiek indziej. – złapałem go za włosy i przyciągnąłem do siebie. Byłem od niego zdecydowanie niższy, więc nawet stając na palcach nie osiągnąłbym wiele toteż musiałem go sobie podać na tacy. Pocałowałem go nie tylko, dlatego, że zasłużył, ale i dlatego, że to lubił. Był pieszczochem, który powinien mieć kochającą dziewczynę, która w pełni oddawałaby jego miłość, bądź po prostu musiał mieć mnie.
Edvin oddał pocałunek rozpływając się w nim. Bez przeszkód zmusiłem go do tego, by usiadł na podłodze i sam znalazłem sobie całkiem wygodne miejsce na jego udach. Nie bez problemu odsunąłem się od niego. Pasował do całej tej scenerii. Rudowłosy, o oczach intensywnie niebieskich, jasnej skórze, barwny, jak i cały pokój, który przyozdobił.
- Siedź. – rozkazałem wstając niechętnie z niego. Gdybym tylko wcześniej o tym pomyślał teraz nie musiałbym ruszać się z miejsca. Niestety nie miałem wyjścia. Podchodząc do dużego okna otworzyłem je szeroko, by wpuścić do pomieszczenia świeże powietrze. Wróciłem na swoje wygodne miejsce na kolanach mojego chłopaka i znowu wpiłem się w jego wargi. Byłem pewny siebie, kiedy chodziło o pieszczenie Edvina. Sprawiało mi to dodatkową rozkosz, czego wcześniej zupełnie nie rozumiałem. Cieszyłem się za to, że dostał kosza po bardzo nieudanym związku z dziewczyną i tym samym otworzył się na mnie. Nie miałem zamiaru wypuścić go ze swoich rąk, chociażbym miał wiązać go i kneblować by mi nigdy nie uciekł.
Pchnąłem go na podłogę i przesunąłem się siadając wyżej, na jego brzuchu, odrobinę na kroczu. To ja dominowałem w tym związku, chociaż nigdy nie myślałem o tym, by być „górą”. Edvin nazbyt się starał mi dogodzić bym miał zrezygnować z okazji poznania jego ciepła, kiedy będzie wychodził z siebie, by mi dogodzić. Nie mniej jednak, do czasu podjęcia przez nas decyzji o ostatnim stadium mogłem robić wszystko, na co miałem ochotę.
- Ten pokój należy uczcić. – szepnąłem mu na ucho poruszając wyzywająco biodrami. – A tak się składa, że mamy okazję.
Nie pozwoliłem mu się odezwać. Zamknąłem jego usta swoimi, wsunąłem język w jego usta i zapomniałem o całym świecie. Edvin zacisnął dłonie na moich biodrach masował je w sposób, który nazwałbym „namiętnym” i „cholernie podniecającym”, jakbym miał do czynienia z fachowcem od sprawiania przyjemności. Pochyliłem się głębiej i mocniej napierałem swoim kroczem na jego ocierając się każdorazowo powoli i w regularnych odstępach czasu. Moje ciało reagowało, tak samo jak jego.
Podniosłem głowę i odpowiedziałem spojrzeniem na wzrok Edvina. Był naprawdę przystojny, niemal orientalny w swoich motylich barwach. W jego oczach odbijała się dusza, czysta, przejrzysta, naiwna, ale i niespokojna z powodu szalejącego ciała.
- Nie udawaj niewiniątka. – szepnąłem mu w usta, na których pojawił się przekorny uśmiech.
- Jestem niewinny, a ty mnie bałamucisz. – pokazał mi język i westchnął głośno. Specjalnie nie zdejmowałem ani jego, ani swoich ubrań. Wiedziałem, że będzie to niekomfortowe, ale wydawało mi się także odrobinę perwersyjne, a właśnie perwersji teraz potrzebowałem.
Wtuliłem się w niego nie przerywając miarowego poruszania się. Tak niesamowicie mi się podobał, tak niebywale kręcił, że chciałem TO z nim zrobić. Chciałem się z nim przespać, mieć pewność, że nie zmienimy zdania, co do naszego związku po ostatecznym połączeniu. Zatonąłem w swoich uczuciach cały i nie potrafiłem złapać powietrza, ani też wypłynąć na powierzchnię. Liczył się tylko on, tylko Edvin. Zakochałem się na zabój, to było już pewne.
Sięgnąłem jego warg i nie prędko miałem zamiar pozwolić chłopakowi oddychać naturalnie.

niedziela, 24 czerwca 2012

Odwiedziny

26 maja
Czy zajęcia zawsze trwały tak niebagatelnie długo? A może ktoś specjalnie bawił się czasem chcąc by płynął wolniej? Nie zdziwiłbym się, gdyby tak było. Na złość Remusowi spowolnimy czas, a jego zostawimy zwyczajnego, by męczył się zamartwiając o Syriusza. Oto plan „tego złego”, który miał władzę nad minutami. Ale jeśli mi czas tak się dłużył, to co musiał czuć Syri osamotniony w Pokoju Wspólnym? Może Camusa już wypuszczono i teraz mój chłopak wpatrywał się w sufit nie mając zupełnie nic do robienia? A co jeśli nadal był nieprzytomny po upadku?! Czy zaklęcia zawsze były nudne i tak beznadziejnie proste? Jaki jest sens w siedzeniu w sali, jeśli opanowanie takich zaklęć zajmuje zaledwie pięć minut? Nic, więc dziwnego, że kręciłem się niespokojnie i nie mogłem usiedzieć na miejscu, jakbym miał robaki.
- Wsadzę ci kija w dupsko i wtedy na pewno się uspokoisz. – syknął mi na ucho Sheva. – Przez ciebie ja także się denerwuję, a wiesz dobrze, że tylko ciebie wpuszczą, co środka.
- Nie należę do cierpliwych.
- Co widać. Jeszcze chwilę, więc wytrzymaj z łaski swojej. – chłopak powrócił do udawania zainteresowanego tematem. Gdybym potrafił na pewno próbowałbym zachowywać się z równym opanowaniem, ale niestety nie potrafiłem. Było to dla mnie zbyt trudne w tej sytuacji.
Wystarczył jeden znak, który zwiastował koniec zajęć, a już byłem spakowany i gotowy do biegu. Gdybym o czymś zapomniał przyjaciele na pewno zabraliby to nie każąc mi wracać z powodu takiego szczegółu.
- Do zobaczenia później! – krzyknąłem do nich i wypadłem z klasy odpychając przy okazji Zardi, która chciała przejść przez drzwi. Miałem nadzieję, że nie będzie mi miała tego za złe, skoro wrzasnęła za mną „barbarzyńca!”. Prawdę mówiąc zdziwiłbym się, gdyby się na mnie za to gniewała. Ona jedna zdawała się rozumieć mnie, jak nikt inny. Z resztą rozumiała każdego normalnego zakochanego chłopaka. Gdyby nie była dziewczyną na pewno dołączyłaby do naszej grupy na stałe. Tym czasem robiła za dobrą wróżkę związków, o których wiedziała i wściekłaby się, gdyby wiedziała, że właśnie tak o niej myślę.
Stając przed drzwiami Skrzydła Szpitalnego uspokoiłem oddech i zapukałem w miarę cicho. Otworzyła mi pani Pomfrey i czytając z jej miny, miała nadzieję, że nie przyjdę. A jednak się zjawiłem, więc wpuściła mnie do środka.
- Nie za długo, bo go zmęczysz, a sklejałam go wczoraj do kupy razem, z Camusem. Ma się nie ruszać przez najbliższe kilka dni, więc nie wolno go denerwować i należy pilnować by się nie rozsypał.
- Obiecuję, że będę na niego uważał. – czułem się niepewnie wiedząc, że co najmniej w kilku miejscach mój Syriusz musiał być połamany. Zostawiłem kobietę przy drzwiach i popatrzyłem po łóżkach. Nie zdziwiła mnie obecność Fillipa przy łóżku Camusa i siedzącego na kolanach byłego Ślizgona dziecka, które smętnie huśtało nogami patrząc na bladego ojca przyszpilonego do materaca.
- Dzień dobry. – powiedziałem ze skinieniem głowy.
- Witaj, Remusie. – Camus odwrócił głowę na bok i uśmiechnął się do mnie. Fillip wepchnął mu w usta kawałek banana i również się uśmiechnął ponosząc rękę w geście powitania.
- Dzień dobry! – maluch, który zeskoczył z kolan Fillipa stanął na baczność i zasalutował z dumą wypisaną na twarzy. Następnie uznając, że wystarczy już tych formalności ponownie wspiął się na swoje miejsce i trochę żywiej patrzył na Camusa.
- Twój kaleka czuje się całkiem dobrze, nawet, jeśli nie wygląda. – kolega sprzed lat wskazał Syriusza leżącego dwa łóżka dalej i pocałował ciemne włosy syna, który właśnie zmiażdżył paluszkami banana odrywając kawałek i podał go ojcu próbując troszczyć się o Marcela tak jak robił to Fillip. W efekcie nauczyciel miał pół twarzy w lepkich pozostałościach banana. Zastanawiałem się nawet, jak były Ślizgon radzi sobie z taką sytuacją, skoro kiedyś był przerażony samą wizją wyjazdu kochanka, zaś teraz miał go chorego i nie mógł zbyt często go odwiedzać. Może obecność dziecka pomagała mu radzić sobie z tym problemem?
- Jak się czujesz? – usiadłem na krześle przy łóżku Syriusza. Rzeczywiście wydawał się strasznie chory. Blady, z podkowami pod oczyma, leżący sztywno na łóżku, bez uśmiechu, który zawsze wyginał jego wargi.
- W ogóle się nie czuję. – spojrzał na mnie zmęczony. – Pomfrey mówi, że tak ma być, jeśli nie chcę odczuwać bólu póki kości się nie zregenerują całkowicie. Pod koniec tygodnia będę jak nowo narodzony. A, i nie mówiłem, że miałem złe przeczucia?
- Nie zaczynaj...
- Ale kiedy mówiłem ci o tym.
- Mam od teraz zwracać się do ciebie „per wróżka’, patrzeć jak ubierasz się w jakieś różowe sukienki baletnicy i próbujesz pofrunąć? – naprawdę nie chciałem rozmawiać, o jego przewidywaniach.
- A masz taki fetysz? – uśmiechnął się wyraźnie mając już lepszy humor. – Nie żebym miał zamiar zaspokajać takie zboczenia, gdybyś potwierdził...
- Masz szczęście, że już się połamałeś, bo uderzyłbym cię za to. – nawet ja zdołałem przywołać na twarz szczery uśmiech. Syriuszowi nic nie było, był przytomny, w całości i wracał do zdrowia. Kamień z serca! – Chłopcy cię pozdrawiają. – nie było to prawdą, ale gdyby mieli czas na pewno kazaliby mi to zrobić, a Sheva zażyczyłby sobie przekazanie pocałunku. To mogłem pominąć, jako że nie byliśmy sami.
- Podziękuj im i też możesz ich pozdrowić. Powiedz Potterowi, że czuję się znakomicie nie musząc wąchać codziennie jego skarpet.
- Nie jest najgorzej. – pogłaskałem go po głowie, jak dziecko. – Mecz został całkowicie odwołany i w tym roku nie będziemy rozstrzygać, komu należy się puchar. W następnym roku szkolnym zaczną się nowe rozgrywki i wtedy już wszystko pójdzie jak zaplanowano. Taka informacja wisiała w Pokoju Wspólnym. Wiem, co chcesz powiedzieć. Nie, nie chodzi o to, że bez ciebie się nie obejdą, ale o to, że teraz trzeba skupić się na nauce, a nad tymi rozgrywkami ciąży klątwa. Tak mówią, więc dyrektor wolał je odwołać niż narażać więcej osób na niebezpieczeństwo.
- Całe szczęście! Nie wybaczyłbym sobie, gdybyśmy przegrali beze mnie.
- Wolisz przegrać, kiedy grasz? – wiedziałem, że pokrętnie rozumiem, jego słowa, ale chciałem go tym rozruszać.
- Oszalałeś?! Wolę wygrywać i dlatego beze mnie nie mielibyśmy szans na puchar. Nie ma mnie, kto zastąpić, chociaż bez Jamesa byłoby jeszcze trudniej.- obaj z Potterem byli przewartościowani, co niestety musiałem zignorować i żyć z tym dalej. – Przysuń się trochę, Remi. – polecił, a ja zrobiłem to, o co prosił. – Jeśli jako dorosły facet skończę tak jak teraz, nie przychodź w odwiedziny. – zaskoczył mnie tym. – Chciałbym żebyś wpadł, ale to byłoby kompromitujące. Fillip, kiedy przyszedł wydarł się na Camusa, że się nie oszczędza, chwilę płakał, a później płakał ich dzieciak, bo Camus nie wróci do domu z nimi. Z resztą widziałeś, jak go karmią. Jak dziecko. Wcześniej wmusili w niego jabłko, pomarańczę, jakąś gruszkę, teraz banan. Ja po takiej dawca „witamin” nie wyszedłbym z łazienki przez dobrą godzinę. Niech się cieszy, że ma syna, a nie córkę, bo ona karmiłaby go, czym popadnie i pewnie zaprosiłaby dzisiaj swoje lalki na ucztę u ojca. Gdyby to o mnie chodziło, czułbym się jak niedołężny starzec niemogący nawet ruszać rękami by samemu zjeść. Chociaż nie wiem, co miał złamane, więc może nie wolno mu jeszcze samodzielnie jeść?
- A tobie wolno?
- Ależ oczywiście! – kłamał. Uciekł wzrokiem w bok na chwilę, znowu spojrzał na mnie, ale nie zademonstrował siły swoich rąk, co mogło oznaczać tylko to, że Pomfrey zabroniła mu posługiwania się nimi.
- To dobrze. W przeciwnym razie karmiłby cię jakiś Domowy Skrzat, a to mało apetyczny widok przy obiedzie.
- Tak, mięsa bym nie przełknął. Dobrze, że dziś naleśniki.
Kłamczuch. Niestety nie mogłem zagonić go w ślepy zaułek tego zmyślania, gdyż właśnie pojawiła się Pomfrey i poinformowała nas, że musimy znikać, by pacjenci mogli odpocząć. Zostawiłem, więc go czując się o połowę lżejszy i spokojniejszy. Obaj chorzy wracali do zdrowia, więc bez problemu wytrzymam do końca tygodnia do powrotu Syriusza. Naprawdę było mi lepiej.

piątek, 22 czerwca 2012

Przeczucie

Jeszcze jeden egzamin we wtorek i czeka mnie robienie prawa jazdy =3= cofnijmy się do czasów powozów i jazdy konno T^T

 

25 maja
- Panie i panowie, wasz mistrz, bohatera i bóg zdobędzie dziś mistrzostwo! Kłaniajcie się wielkiemu Jamesowi Potterowi!
- Jeszcze raz to usłyszę, a oszaleję. – Syriusz spojrzał wymownie na Petera, który dał się namówić okularnikowi na promowanie dzisiejszych rozgrywek Quidditcha i samego szukającego. – A szalony Black to niebezpieczny Black, więc milcz póki masz jeszcze okazję. – rzucił w Petera skorupką jajka, które przed chwilą zjadł. – To, co zrobiła Bellatrix będzie niczym przy tym, co zrobię ja, kiedy raz jeszcze usłyszę ten idiotyczny okrzyk! – ciężko było mi powiedzieć, czy naprawdę denerwował go tak krzyk Petera, czy też był zestresowany przed naprawdę ważnym meczem, który przekładano już chyba od miesiąca. Na jego miejscu nie zdołałbym przełknąć niczego, zaś on pochłonął już trzy jajka, dwie kiełbaski i wypił cztery kubki kawy zbożowej z mlekiem.
- Mam złe przeczucia, co do tego meczu. – odezwał się odsuwając od siebie pusty talerz i kubek.
- Nic się nie stanie, jeśli przegracie. Czasami się tak zdarza i nikt nic na to nie poradzi. – próbowałem go pocieszyć, chociaż nieumiejętnie.
- Nie chodzi o wygraną, czy przegraną. To takie niespokojne uściski w żołądku, które wydają się mówić „nie wychodź z domu, bo dziś śmierć jest na spacerze”.
- Daj spokój! – złością zareagowałem na dreszcze, jakie przeszły mi po plecach. – Przestań mówić takie rzeczy i zjedz jeszcze kanapkę z miodem, albo dżemem. – wątpiłem by był to dobry pomysł, ale słodkie poprawia humor, a on tego właśnie potrzebował. – Po prostu nie graj, jeśli źle się czujesz.
- Jasne. Chyba masz rację. Pójdę do Camusa i powiem żeby przełożył mecz o kolejny miesiąc, bo mam PRZECZUCIE. – syczał z ironią w głosie.
- Nie o to mi chodziło!
- Zawodnicy nie rosną na drzewach w cieplarni, Remi. – wstał od stołu i wyszedł z wielkiej sali bez słowa.
- Dzieciuch! – prychnąłem do siebie i dokończyłem swoje płatki z mlekiem.
Razem z Peterem i Shevą zaraz po posiłku pobiegłem na błonia by mieć czas na zajęcie dobrego miejsca. W końcu byłem Gryfonem, a więc musiałem kibicować swojej drużynie. Z resztą było w niej dwoje moich przyjaciół, a to zobowiązywało do trzymania kciuków.
Mecz ze Ślizgonami, nie pierwszy i nie ostatni, rozpoczął się gwizdkiem. Z jakiegoś powodu przeszły mnie dreszcze, kolejny raz w przeciągu godziny. Może po prostu przypomniałem sobie o czarnych myślach Syriusza? Zazwyczaj nic podobnego nie chodziło mu po głowie, toteż martwiłem się o niego. Może tym bardziej, że byłem dla niego wyjątkowo niemiły.
Mimo wszystko na twarzy Syriusza nie pojawił się ślad niepokoju, kiedy siedząc pewnie na miotle robił, co do niego należało. Podobał mi się sposób, w jaki spiął swoje włosy robiąc z nich „szubieniczkę”, jak sam zwykł to nazywać. Jak na kogoś, kogo niedawno otaczała chmura czarnych myśli radził sobie znakomicie. Ogranie bramkarza Ślizgonów nie było dla niego żadnym problemem, a i tłuczki się go nie imały. Był najlepszy. Tym czasem James zataczał ósemki nad boiskiem wypatrując znicza i ignorując kpiące spojrzenie szukającego przeciwnej drużyny. On miał swój własny styl bycia i gry, i jak długo był skuteczny, nikt nie mógł zwracać mu uwagi na dziecinne zachowanie.
- Przepraszam, przepraszam, przepraszam... – Zardi przepychała się między ludźmi rząd ponad nami. – Chłopaki, wciągnijcie brzuchy i zróbcie mi miejsce. – rzuciła błagalnie, kiedy znalazła się dokładnie za naszymi plecami i rozpychając się przepychała nas na boki.
- Co ty robisz? – Sheva skrzywił się, kiedy przypadkowo wbiła mu łokieć w bok.
- Szukam sobie miejsca, nie widać? – szybkim ruchem ręki wskazała siedzącego dwa rzędy niżej chłopaka z irokezem, za którym nadal uganiała się po szkole. Jedyne, co nam w takiej sytuacji pozostało to wzruszyć ramionami i zaakceptować jej dziwactwa.
Nasza drużyna wygrywała dwudziestoma punktami, co szybko zostało nadrobione. Mieliśmy remis, znowu wygrywaliśmy i kolejny raz Slytherin remisował. Miałem nadzieję, że James szybko złapie znicza i pozwoli nam na świętowanie. Ze skrzyżowanymi palcami obserwując to, co działo się przede mną. Odczuwałem ból w dłoniach, ale ignorowałem go, chcąc po meczu podejść do Syriusza i szepnąć mu na ucho „a nie mówiłem, że przesadzasz?”.
Zerwał się wiatr, a niebo zaszło ciemnymi chmurami zwiastującymi deszcz. Zobaczyłem pierwszy rozbłysk, a w kilkanaście sekund później huk podrażnił moje uszy. Camus spojrzał w niebo wyraźnie zaniepokojony tym, w jakich warunkach przyjdzie grać jego podopiecznym. Jemu na pewno przychodziło grać w gorszych warunkach, kiedy był zawodowcem, ale tutaj miał przed sobą wyłącznie uczniów.
Nie miał czasu by podjąć decyzję, co do dalszej gry lub rezygnacji z niej. Jakiś zabłąkany piorun znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Sam nie wiem, jakim cudem Camus zdążył zepchnąć Syriusza z drogi. Piorun uderzył w miotłę nauczyciela niszcząc ją doszczętnie. Wystraszony tym wszystkim Syriusz był tak oszołomiony, że nie zauważył lecącego w jego stronę tłuczka i razem z Camusem obaj runęli na ziemię.
Wcześniejszy krzyk, jaki wydobył się z kilku gardeł zamarł. Podejrzewam, że nie wierzyliśmy w to, co się działo na naszych oczach.
- Nie. – wydusiłem cicho. Chciałem poderwać się z miejsca i biec do Syriusza, ale nie byłem w stanie zmusić ciała do ruchu. To dyrektor zareagował w tym wypadku, jako pierwszy wykrzykując polecenia. Zaczęło się oberwanie chmury, a burza rozpoczęła się na dobre. Nauczyciele kazali nam wszystkim wrócić do zamku, zaś mecz został przerwany i nie zdziwiłbym się, gdyby nigdy się nie odbył. Chyba z góry skazany był na niepowodzenie. Atak na szukającego, teraz wypadek, w który nadal nie mogłem uwierzyć.
Syriusz wiedział, że coś się stanie. Przeczuwał to, a ja kpiłem z niego nie chcąc słuchać jego omenów. Teraz na pewno nie będę mógł sobie tego wybaczyć. Z resztą nadal stałem oszołomiony w miejscu, podczas gdy inni starali się jak najszybciej uciec spod tego prysznica. Ja mogłem liczyć tylko na zdrowy rozsądek przyjaciół, którzy łapiąc mnie za ręce pociągnęli w stronę zamku.
Poczułem, że kręci mnie w nosie, pod powiekami zaczęły zbierać się łzy. Dopiero teraz adrenalina opadała i zaczynałem sobie uświadamiać, że mogę stracić chłopaka. Nie! Nie mogłem go stracić! Nie jednokrotnie ktoś spadał z miotły i nic mu nie było, a więc na pewno ani Syriuszowi, ani Camusowi nic się nie stało!
Zamiast wrócić do pokoju by się przebrać oddzieliłem się od przyjaciół i pobiegłem do Skrzydła Szpitalnego. Nikogo jeszcze nie było, więc usiadłem z boku i czekałem. Musiałem dowiedzieć się, co z Blackiem i nauczycielem, o którego także się martwiłem. Gdybym to był ja, na pewno wyszedłbym z tego cało. Wilkołaki to twarde bestie, ale oni byli tylko ludźmi!
- Co ty tutaj robisz? – nawet się nie wystraszyłem, kiedy dyrektor pojawił się obok mnie. Zerwałem się jednak widząc Syriusza lewitującego w powietrzu, nieprzytomnego. – Spokojnie, spokojnie. – mężczyzna złapał mnie za ramiona. – Nic mu nie będzie. Zostanie w Skrzydle Szpitalnym jakiś czas, będzie pod dobrą opieką i wróci do was.
- Kłamie pan. – stwierdziłem próbując strzepnąć dłonie z ramion, ale on musiał zdawać sobie sprawę z moich zamiarów, gdyż uścisk stał się mocniejszy.
- Dlaczego miałbym? Mogę ci obiecać, że jutro zostaniesz do niego wpuszczony. Osobiście załatwię to z panią Pomfrey. Ale dziś to ty musisz mi obiecać, że nie będziesz jej niepokoił i zajmiesz się sobą. Jeszcze tego nam brakuje byś ty się pochorował, a jesteś cały mokry. Przeziębione wilkołaki są strasznie nieznośne. – dodał szeptem i puścił mnie uśmiechając się ciepło. – Więc?
Zmierzyłem go uważnym, może trochę niemiłym spojrzeniem, ale skinąłem głową.
- Ale jutro się z nim zobaczę?
- Daję słowo. Nie będzie to łatwe, ale z pewnością jutro będziesz mógł wejść do Skrzydła Szpitalnego i posiedzieć z przyjacielem.
- A Camus?
- Co z profesorem Camusem?
- No, co z nim. Jemu też nic nie jest?
- Remusie, profesor Camus ma za sobą tak liczne upadki z mioteł, że i ten go nie złamie. Ale teraz idź się przebrać, a jutro zobaczysz się zarówno z Syriuszem, jak i z profesorem Camusem. Jeśli pani Pomfrey zdoła go zatrzymać w Skrzydle.
Chciałem jeszcze debatować, może trochę się wykłócać, ale zrezygnowałem. Wiedziałem, że Dumbledore dotrzymuje obietnic i nie kłamałby na temat zdrowia swojego ucznia i nauczyciela. Poddałem się.
- Gdyby coś się działo...
- Dowiesz się, jako pierwszy, Remusie. A teraz idź.
- No, dobrze. – mruknąłem niechętnie, ale byłem spokojniejszy. O wiele spokojniejszy. Chociaż może nadal byłem zbyt zszokowany by być w pełni świadomym.

środa, 20 czerwca 2012

Kartka z pamiętnika CLXXXI - Syriusz Black

Wielką aferę z bobasami mogłem uznać za zamkniętą. Dyrektor wraz z nauczycielami i kilkunastoma uczniami całą noc podawali przemienionym antidotum, które przywracało dzieci do ich normalnych kształtów. Tym samym mój przykry obowiązek został spełniony i nie musiałem zajmować się żadnymi krzykaczami, poza przyjaciółmi. Poza tym Irytek za karę miał zostać zakneblowany i unieruchomiony na 24 godziny, jednak dyrektor zlitował się nad nim w zamian za obietnicę uspokojenia się na okres dwóch tygodni. Dzięki niemu nie musiałem obawiać się, że zostaniemy w jakikolwiek pociągnięci do odpowiedzialności za to, co się stało. W końcu nikt nie wiedział, że to nasza wina. Czy też moja, biorąc pod uwagę wykonawcę i pomysłodawcę. Chłopcy tylko mnie kryli, chociaż i tak wolałem uważać, iż siedzimy w tym wszyscy po uszy.
Remusowi należała się nagroda. Wytrzymywał ze mną, a to nie lada wyzwanie. Z resztą wydawał mi się słodki, kiedy opychał się swoim haraczem, sam już nie pamiętałem, za co. Zabawne, że ten wielki geniusz nie zdawał sobie zupełnie sprawy z tego, że jest niebagatelnym obżartuchem, gdy w grę wchodziły słodycze. Uwielbiałem go za to, chociaż nie znosiłem tych jego łakoci. Wystarczała mi jego ubrudzona czekoladą twarz, zęby noszące na sobie ślady przed chwilą skonsumowanej, całej tabliczki i uśmiech, którym mnie raczył, kiedy w jego żyłach płynęła ta masa cukru. Nic dziwnego, że się w nim zakochałem. Zawsze miałem swoje mniejsze i większe słabości, a on okazał się kolejną, w dodatku bijącą na głowę wszystkie poprzednie, bo czym był quidditch, czy też mugolskie motocykle przy lukrowym wilkołaku?
- A więc teraz mogę liczyć na pocałunek, kiedy zaspokoiłeś pierwszy głód? – zapytałem figlarnie przysiadając obok niego na łóżku.
- Zaspokoiłem wszystkie głody! – prychnął nadąsany, choć sam musiał zdawać sobie sprawę z tego, jak bardzo się myli.
- Zjadłeś czekoladę z nadzieniem kawowym. – wyjaśniłem powoli. – A to oznacza, że gdybym miał pod ręką, coś z galaretką w środku znalazłoby się na to miejsce w twoim żołądku. Znam cię.
Zarumienił się odrobinę i rozpakował kolejną czekoladę, najwidoczniej chcąc tym uspokoić swoje zażenowanie. Tym razem nawet nie zwróciłem mu uwagi. Poczekałem aż z największym trudem poprzestanie na dwóch paskach i odłoży resztą do swojej nocnej szafki. Wyciągnął ją jednak od razu i ułamał kawałeczek.
- Zjedz to cię pocałuję. – na jego twarzy widać było determinację i chęć odpłacenia mi za zniewagę. I pomyśleć, że jeszcze do niedawna nie odważyłby się na takie posunięcie w trosce o moje zdrowie. Widać czas zaciera nie tylko rany, skoro zignorował wspomnienia o moim ciężkim stanie po zjedzeniu jakiegoś łakocia w Herbaciarni w Hogsmeade.
- Wiesz, że to zrobię i będziesz mnie miał na sumieniu. – spojrzałem w te jego złote oczy, które sam nie wiem, jakim cudem, nie zdradziły przed innymi jego przynależności do mało lubianej przez czarodziejów rasy. W sumie nie rozumiałem tego. Sądząc po tym, jaki był Remus, wilkołaki były całkiem znośne, a nawet lepsze od zwierząt domowych.
- Więc zjedz.
I zjadłem. Oblizałem jego palce biorąc w usta ten kawałek czekolady, jaki dla mnie urwał. Miałem ochotę się skrzywić, ale nie zrobiłem tego. Nie mogłem dać mu tej satysfakcji.
- Jaki ty jesteś dzielny. – rzucił z tryumfem w głosie, a w jego tonie było coś prawdziwego. Nasza walka była dziwna. Zbyt dziecinna, jak na te lata, które mieliśmy.
- Moja nagroda. – upomniałem się przysuwając się bliżej niego i sięgając ubrudzonych nadal warg. Nie smakowały najlepiej z powodu ogólnego posmaku czekolady w moich ustach, który wzmógł się z powodu mieszanki, jaką kosztowałem podczas tego pocałunku. Widać musiałem się jednak przyzwyczaić, a po chwili zastanowienia nawet mi się to podobało. Było w tym coś podniecającego.
- Bardzo się cieszę, że wam się powodzi, ale nie mamy czasu na to. – Peter rzucił w nas poduszką i naprawdę miałem ochotę rzucić mu się do gardła i rozszarpać je na strzępy. – W następnym roku Remi dostanie odznakę prefekta, będzie mógł kąpać się w łazience prefektów, ale do tego czasu uszanujcie mój brak zainteresowania waszą bliskością. Z resztą, moje wy agrestowe galaretki, gdzie podział się Sheva?
To w sumie nie było głupim pytaniem. Wydawało mi się, że chłopak wychodził wspominając coś o... O czym? Masowałem dłonią udo Remusa, jakby to miało mi pomóc w przypomnieniu sobie, gdzie podział się mój przyjaciel.
- Możemy iść go poszukać. – Lupin złapał mnie za rękę i szybko pociągnął, wyraźnie chcąc dać mi tym coś do zrozumienia. Nie chciałem wysilać swojego umysłu, więc zamiast analizować sytuację poddałem się woli bądź, co bądź bardziej pomysłowego ode mnie chłopaka. Solennie zapewniając, że znajdę Andrew, w co James z pewnością nie uwierzył widząc, iż planuję wyjść z Remusem, pozwoliłem sobie na opuszczenie pokoju.
Z początku nie zapowiadało się na nic szczególnego. Wyszliśmy na korytarz i maszerując w stronę biblioteki nie odzywaliśmy się ani słowem. Było w tym zapewne sporo mojej winy, gdyż, jako „dominująca” część powinienem rozpocząć konwersację. Ale czy to ważne, kiedy przyjaźnisz się ze swoim chłopakiem i milczenie również ma w sobie coś wyjątkowego?
- Sheva poszedł pożegnać się z Michaelem i Gabrielem. – zaczął mi nagle wyjaśniać chłopak. – Wspominał, że przecież oni kończą w tym roku Hogwart, a byli ze sobą dosyć blisko swego czasu.
- No dobrze. A my w takim razie gdzie idziemy?
- Na grzyby! –  Remi warknął i uderzył mnie w ramię. – Jak myślisz, gdzie możemy iść i po co?!
- W sumie, to chętnie zjem sobie zupę borowikową. – uśmiechnąłem się do chłopaka, który znowu uderzył mnie w ramię bardzo lekko. Był wilkołakiem, więc potrafiłby pewnie jednym ciosem złamać mi rękę gdyby tylko chciał. Ale on nigdy nie chciał nikogo krzywdzić. I w tym tkwił jego urok.
Złapałem go za rękę i przyparłem do ściany. Sięgałem już jego warg, kiedy nagle odsunął się, jakby wnikał w gruby mur, a ja poleciałem w przód za nim. Otoczyła nas ciemność, a ściana, o którą się opieraliśmy zamknęła się za nami.
- Co u licha?! – warknąłem, a Remi już rozpalał światełko na swojej różdżce oświetlając bardzo ciasny korytarzyk.
- To jakieś tajne przejście. Musieliśmy coś nacisnąć. – powiedział szeptem złotooki, jakby obawiał się, że obudzi bestię przyczajoną w ciemnościach.
- Używane, bo nie ma pajęczyn i jest stosunkowo czyste. – zauważyłem. – Myślę, że można zrobić z niego dobry użytek zanim zbadamy, gdzie prowadzi. – uśmiechnąłem się i wcisnąłem między dwie ściany i Remusa. Było ciasno i niewygodnie, ale pozwalało na pewien komfort bliskości, który wykorzystałem całując w końcu mojego chłopaka. Nie mógł mi umknąć, a i żadne więcej ściany nie uciekały nam spod pleców, czy palców. Mogłem całować go bez przeszkód i przylegać do niego całym ciałem z powodu panującej tutaj ciasnoty.
- Syriuszu, ktoś może się pojawić. – mruknął, kiedy uwolniłem jego usta, by pobawić się, jego szyją. Czasami miałem dosyć czekania na niego i marzyłem, by stać się pełnowartościowym mężczyzną razem z nim.
- Słyszałbyś, gdyby ktoś się tędy przeciskał. – zignorowałem jego obawy wsuwając dłoń pod jego koszulkę. Gładziłem ciepły brzuch zastanawiając się, kiedy będzie mi dane dotykać większych połaci jego ciała.
Czułem pod sobą, jak jego ciało powoli się rozluźnia. Może zaczął znowu wierzyć w swoje zmysły, które ostrzegłyby nas przed jakimkolwiek niebezpieczeństwem? Ostatnimi czasy musiałem rozpieścić swojego wilczka, skoro zapominał o swoich umiejętnościach. Teraz, kiedy znaleźliśmy to nowe miłosne gniazdko na pewno nie miałem ochoty pozwalać, by spoczywał na laurach. Nie jednokrotnie planowałem wykorzystywać jego słuch i wyostrzony wzrok, by uniknąć nakrycia, w czasie drobnych pieszczot, jakie miałem zamiast mu fundować. Byłem pożądliwy, jak każdy Black. To jedno na pewno zdradzało moją przynależność do wysokiego i dumnego rodu.

niedziela, 17 czerwca 2012

Przedszkole

Wchodząc do Pokoju Wspólnego Sheva wzruszył ramionami, zaś za nim podążała reszta naszej drużyny. Domyśliłem się, że coś poszło nie tak i Wielki Plan nie wypalił. Nie pierwszy i zapewne nie ostatni. Chociaż... Może kiedyś coś nam się jednak uda od A do Z? Wątpiłem, ale nadzieja zawsze gdzieś tam tkwiła ukryta głęboko w podświadomości.
- Nie mielibyśmy szans nawet z peleryną. – rzucił James na wstępie. – Zamknęli się w gabinecie i tylko płacz dzieciaka było słychać, a później jak wyskoczył i pognał do swojego siedliska wszelkiej mądrości tak nie mogliśmy za nim nadążyć kryjąc się po kątach! Dyrektor jest sprytniejszy niż sądziliśmy.
- Akurat, ja w to nie wątpiłem. – pozwoliłem sobie na gderliwy komentarz. Miałem to już we krwi, sądząc po częstotliwości, z jaką dorzucałem swoje trzy grosze podczas naszych dyskusji.
- Gdybyśmy wszystko wiedzieli byłoby nudno! – Sheva rzucił się na sofę, z której właśnie podniosło się kilku pierwszorocznych. Pokazał nam w uśmiechu rząd równych, białych, godnych pozazdroszczenia zębów.
- To już niemal koniec roku... – odezwał się melancholijnie Peter.
- Więc musimy nacieszyć się Shevą. – James poprawił okulary na nosie i rzucił się na leżącego Ukraińca przygważdżając go do kanapy. Nie planował tym razem robić z niego naleśnika, ale objął i zaczął tulić. Syriusz, dotąd milczący, uśmiechnął się i przyłączył do Pottera. Sam nie miałem nic przeciwko. Dobrze wiedziałem, że będę płakał, kiedy Shevy zabraknie, a pustki, jaką przyjdzie mi odczuwać nie wypełnię niczym. Kiedy już się do kogoś przywiązujesz nie łatwo zrezygnować z tego uczucia.
Skinąłem głową sam sobie i rzuciłem się na chłopaków przepychając się by dotrzeć bezpośrednio do Andrew. Widziałem uśmiech na jego twarzy, którego starał się pozbyć. Nie miał nam za złe tego maltretowania. Z resztą, kiedy dołączył do nas Peter ludzie w Pokoju Wspólnym mieli nas za bandę szaleńców, co było oczywiste skoro przyjaźniliśmy się z Potterem.
- Dobra już, koniec czułości. Zabierajcie się ze mnie. – Sheva zaczął nas powoli spychać z siebie.
Przypomniało mi się nasze pierwsze spotkanie. Dziwne, ale wyjątkowe, kiedy to podpadł grupie Lucjusza, a w tym samemu Syriuszowi. Czasami nawet zastanawiałem się, jak by to wyglądało, gdyby Black wcale nie dostał się do Gryffindoru, a Andrew nie zdołał się ukryć przed grupą Ślizgonów. A gdybym ja nie był wilkołakiem? Jaki byłbym wtedy? Czy Greyback kiedykolwiek był naprawdę czarodziejem? Może właśnie tego powinienem dowiedzieć się podczas wakacji? Podzielić dzień na przypominanie sobie materiału, odpoczynek i swoje śledztwo? Miałem czas by coś zaplanować. Teraz wolałem skupić się o rzeczach istotniejszych, jak chociażby przyjaciele.
- Y... Chłopaki... – Syri zaczął obmacywać swoje kieszenie, pierś i z czasem całe ciało. – Nie widzieliście gdzieś tej mojej buteleczki z eliksirem na bobasa?
- Nie chcesz mi powiedzieć, że go zgubiłeś... – zawahałem się. Chyba właśnie to, chciał nam przekazać chłopak.
- Nie sądzę, ale i jej nie mam... Mam wrażenie, czy właśnie słyszałem płacz?
Skupiłem się na czymś, co mógł słyszeć Black, a co mi umknęło. Wystarczyła jednak chwila, a z przerażającą jasnością zdałem sobie sprawę, że ten dźwięk nie dochodził z daleka, ale z wnętrza naszego Pokoju Wspólnego. Wszyscy spojrzeliśmy w miejsce, z którego dochodziło głośne gaworzenie. Na krzesłach koło stolika siedziało dwoje bobasów, które mogły nam sięgać zaledwie kolan. Przed nimi, czy też na stoliku ponad nimi, leżały dwie filiżanki, które jeszcze niedawno musiały być wypełnione herbatą i drobne talerzyki na ciasto.
- Mam dla ciebie złą wiadomość Syriuszu. Zostałeś okradziony, a w tej chwili zaczyna się podwieczorek. – nie zwlekając podniosłem się z miejsca. – Evans, pilnuj ich! – wskazałem rudej dwoje wystraszonych swoim stanem uczniów. Była jedyną znaną mi i odpowiedzialną osobą w Pokoju Wspólnym. – Ruszajcie tyłki, musimy ostrzec ludzi w Wielkiej Sali! – syknąłem na przyjaciół i nie czekając na nich biegiem rzuciłem się w stronę dziury za portretem. Jeśli wszyscy nauczyciele zostaną przemienieni w dzieci, nigdy nie zdołamy ich odczarować! Ani upilnować całej gromady niemowlaków, które z trudem raczkując będą narażone na liczne niebezpieczeństwa. Nie na darmo Hogwart był przeznaczony dla uczniów od lat jedenastu, nie zaś aż od niemowlęctwa.
Nie oglądając się gnałem ile sił w nogach w stronę najniższego z pięter, gdzie mieściła się ogromna jadalnia. Wpadłem do środka i rozejrzałem w koło stwierdzając jedno – było już za późno! Po ziemi paradowały barbecie zaplątane w za duże ubrania. Gdzieś jakiś płakał głośno, czy chwiał się niebezpiecznie na krześle. Tylko nieliczne osoby uniknęły takiego losu z przerażeniem patrząc na otaczające ich maluchy.
- Niczego nie jedzcie, ani nie pijcie! – krzyknąłem ledwie odwodząc do takiego zamysłu, co po niektórych. Za mną do środka wbiegli Sheva, Syriusz oraz James. Peter dotoczył się trochę później zdyszany i zlany potem. Bieganie nie było jego mocną stroną.
- Psujecie zabawę! – Irytek rzucił w nas pustym flakonikiem po eliksirze ukradzionym przez Blacka.
- A więc to twoja sprawka. – Dyrektor podniósł się z miejsca i utkwił spojrzenie niebieskich oczu w psotnym duchu. Poltergeist nawet nie wiedział, jak bardzo nam pomógł w odwróceniu od siebie uwagi nauczyciela, który bez sprzecznie zacząłby nas podejrzewać, gdyby nie nagłe pojawienie się Irytka.
- Może moja! – prychnął cicho duch i zniknął pospiesznie by uniknąć gniewu dyrektora.
- Nie łatwo będzie nam to naprawić. – Dumbledore uśmiechnął się do nas schodząc z podwyższenia.
- W naszym pokoju kilka osób nagle zamieniło się w dzieci po wypiciu herbaty. – powiedziałem pospiesznie nie chcąc by nauczyciel zaczął zadawać pytania. Nie wiem, czy zdołałbym się wykręcić od powiedzenia prawdy, gdyby lustrował mnie tymi błękitnymi oczyma zza swoich okularków połówek, które sprawiały, iż wyglądał, jak przystało na niebezpiecznego i silnego czarodzieja.
- Podejrzewam, że tak jest w każdym domu. Obawiam się także, że profesor Slughorn nie pomoże mi tym razem. – pogłaskał po głowie pulchnego berbecia, który wpadł chwilę wcześniej twarzą do ciasta truskawkowego. Nie musiał nam mówić nic więcej. Wszystko było jasne. - Postarajcie się zebrać uczniów możliwie najlepszych w eliksirach. Musimy też zebrać wszystkie te dzieci w jednym miejscu. No dalej panowie, nie ma, na co czekać. Czas ucieka, a z każdą chwilą zapewne mamy coraz mniej szans na pozbycie się problemu. – jego głos był opanowany, chociaż u swojego boku miał tylko McGonagall i Sprout. Jakimś cudem tylko one i sam dyrektor mieli na tyle szczęścia, że byli cali i zdrowi.
- James, Andrew, biegnijcie do swojego domu i przyprowadźcie mi wszystkich zmniejszonych. I w miarę możliwości kogoś do eliksirów. Będziemy czekać na osoby zdolne do pomocy w sali profesora Slughorna. – McGonagall zaczęła wydawać polecenia. – Remusie, Peter, posprawdzajcie gabinety nauczycieli i powiedzcie im, gdzie jesteśmy. Syriuszu, ty zostaniesz tutaj z profesor Sprout i będziesz pilnował by nikomu nic się nie stało.
Z miny Syriusza wyczytałem niezadowolenie. Jemu wcale nie podobał się pomysł opieki nad dziećmi. Nie wątpiłem, że daleki był od marzeń o zakładaniu rodziny i zostawaniu ojcem.
- Powodzenia? – pytałem bardziej niż życzyłem mu tego.
- Chętnie się zamienię. – mruknął spoglądając na usłaną dziećmi podłogę, jakby były one żywym dywanem.
- Długo zamierzacie jeszcze tutaj stać? – nauczycielka transmutacji właśnie nas minęła i wymownie uniosła brwi oczekując natychmiastowej reakcji. Nie daliśmy się dłużej prosić. Rzuciłem Syriuszowi pocieszające spojrzenie i wyszedłem pospiesznie z Wielkiej Sali mając za sobą sapiącego Petera. Jeszcze nawet nie pokonaliśmy kilku metrów, a on męczył się na samą myśl o tym, co jeszcze go czeka. Podziwiałem jego zgranie umysłu z ciałem i uśmiechałem się mimowolnie. Co to będzie, kiedy pokonamy już wszystkie schody i zaczniemy uganiać się za nauczycielami po korytarzach?

środa, 13 czerwca 2012

Kartka z pamiętnika CLXXX - Mikolaj

W piątek notki nie będzie. Sesja, EURO i tak oto mam tylko 30 min. na kompie ==

 

 

Богатство – wypełniało cały mój świat. Miałem więcej niż inni i jasno zdawałem sobie z tego sprawę. Jedni ludzie byli bogaci materialnie, inni psychicznie, etycznie, czy estetycznie. Ja byłem bogaty niemal pod każdym względem. Codziennie przypominały mi o tym dwie osoby, które to bogactwo stanowiły. Powinienem się tego wstydzić, ale nie potrafiłem. Bo czy kiedykolwiek myślałem, że zostanę zdominowany przez dwóch swoich uczniów, którzy mimo całego do mnie szacunku, zignorują groźby, czy ostrzeżenia i bezceremonialnie uczynią ze mnie niewolnika swoich pieszczot?
Jak to się dzieje, że w przeciągu chwili cały świat potrafi zawirować i zmienić bieg? Ludzie określają to mianem „motyli w żołądku”, a to niewiele w porównaniu z tym, kiedy tysiące barwnych skrzydeł migocą przed oczyma, w głowie zaczyna się kręcić, traci się kontakt ze światem, wonie i taniec oślepiających barw hipnotyzują. Oto, jak wygląda odwzajemnione uczucie, którego pozornie mogliśmy się nie spodziewać. Czy mogłem wydostać się z takiego wiru powstrzymywany przez silne dłonie dwóch młodych mężczyzn? Nie. Byłem zdany na ich łaskę, pokonany mimo dalszej walki, szamotaniny, która nie prowadziła nigdzie. Ostatecznie musiałem uznać swoją przegraną i zaakceptować tęczę barw, które rozlewały się przed moimi oczyma nigdy nie mieszając, ale bez przerwy zachwycając żywym kolorem i pięknem.
Odchylając się lekko w fotelu, który zajmowałem wsunąłem dłonie w miękkie włosy chłopaków. Klęczeli przede mną posłuszni, barwni w swojej prostocie. Różnili się od siebie i dlatego tak idealnie komponowali z tęczowym światem, w którym mnie zamknęli. Nie byli tylko bielą i czernią, dobrym i złym. Byli tysiącami barw tworzącymi jedną przepiękną całość. Jak skrzydła motyla.
Z moich ust uciekło westchnienie. Byłem panem i władcą, a oni zwyczajnymi niewolnikami zdanymi na moją łaskę. Bez jednego słowa sprzeciwu potrafili spełniać najbardziej samolubne z moich pragnień, jak w tej chwili. Do połowy nadzy, upojeni swoimi możliwościami, bez reszty oddani lizali moje ciało, jakby nigdy więcej mieli go nie kosztować. Nie mogłem oprzeć się uczuciu najprawdziwszej ekstazy, kiedy dwa języki, pozornie ze sobą konkurujące sunęły po moim członki dotykając się wzajemnie, czego nie mogli uniknąć. Mój umysł wypełniały myśli zbereźne, heretyckie i szalone. Oszalałbym od ich nawału, gdyby nie ich dłonie na moich udach, które niczym kotwice powstrzymywały mnie przed opuszczeniem portu.
Poczułem, że moje nogi zostają uniesione w górę i rozsunięte bezwstydnie na boki, a ułożone na podłokietnikach pozwalały na pełny dostęp do mojego ciała. Spod przymrużonych powiek spojrzałem na uśmiechającego się i zadowolonego ze swojego pomysłu Dariusa. Chłopak odepchnął ode mnie Raphaela i szepnął mu coś na ucho. Wyglądało na to, że ciemnowłosy planował pozwolić swojemu rywalowi na więcej, z racji tego, że w najbliższym czasie miał skończyć się ten ostatni miesiąc nauki, jaki pozostał blondynowi.
Słyszałem ich szepty, chociaż nie rozróżniałem słów. Mimo nagle zaprzestanych pieszczot nadal czułem, że znajduję się w objęciach ekstazy. Zamknąłem oczy na kilka chwil zanim poczułem, jak fotel osuwa się niżej, a coś ciepłego, wilgotnego i słodkiego dotknęło moich warg. Wystarczyło mi delikatne uchylenie powiek, bym ujrzał przed sobą płaski, ciemny brzuch pokryty podniecającą gęstwiną włosków.
Otworzyłem usta wpuszczając w nie Dariusa. Kątem oka uchwyciłem błękitne spojrzenie Raphaela, który ze swojej strony nie pozostał bierny. Jego wargi bezczelnie pokryły pocałunkami moje pośladki by po chwili sprawny język wbił się w moje wejście możliwe najgłębiej. Odgłos, jaki z siebie wydałem wyraźnie spodobał się dwójce chłopców.
Ciemnowłosy złapał mnie lekko za włosy i wolnymi, płynnymi ruchami pieścił sobą moje podniebienie. Czułem rozkoszne tarcie na wargach, smak jego ciała. Wzdychał, jakby nigdy wcześniej nie miał styczności z takim doznaniem, a to tylko łechtało moją dumę. Jego oczy były zamglone, usta uśmiechnięte łapały powietrze głębokimi wdechami.
W tym czasie czułem, jak Raphael pieści mnie każdym ruchem swojej głowy, jak wierci we mnie językiem by później dołączyć palec. Bez wątpienia czynił z tego aktu swoiste pożegnanie, jakby więcej nie mógł mnie mieć. Sięgnąłem między swoje nogi zaciskając pięć na jego włosach. Pociągnąłem go w górę uważając by nie zranić zębami młodszego z kochanków.
Otarłem swoją brodę i jądra Dariusa ze śliny i odrobiny nasienia, które wyciekło z jego członka. Wtarłem to w członek znajdującego się teraz blisko Raphaela. Musiał zrozumieć moje intencje, gdyż pochylając się całował moje sutki i pozwalał by moja dłoń masowała jego męskość. Moje ciało było przygotowane na ból i szybkie zregenerowanie sił. Nie chciałem by chłopka musiał czekać.
Oderwałem się od członka wyższego chłopaka i szepnąłem kilka trochę niezrozumiałych słów, które miały oznaczać moją pełną gotowość. Nie czekałem długo by blondyn wbił się we mnie mocno. Jęknąłem zaciskając dłonie na oparciach fotela i spiąłem mięśnie. Znalazłem jednak ukojenie w bliskości dwóch ciał kochanków i szybko byłem w stanie powrócić do przerwanego ssania. Oddałem całe swoje ciało do dyspozycji tych chłopaków, którzy wiedzieli, czego pragną i jak zaspokoić tym moje własne fantazje.
Kiedy się z nimi kochałem nie widziałem niemal otaczającego mnie świata. Jedynie żywe kolory zalewały wszystko migały w mojej świadomości, czyniły ze mnie szaleńca. Nie chodziło tu jednak o seks, ale o to, z kim mogłem rozkoszować się tą wzajemną bliskością.
Odpłynąłem do tego stopnia, że nawet nie wiedziałem, kiedy pozwoliłem sobie na osiągnięcie szczytu. Utonąłem w rozkosznych omamach, jakie wydawali się wtaczać we mnie swoimi członkami. Jeśli ich nasienie miało właściwości odurzające to niewątpliwie pozwoliłem by poniosła mnie fala ich narkotycznego wpływu.
Czułem w ustach smak nasienia Dariusa, zaś moje wnętrze od drugiej strony wypełniał Raphael, który z jękiem zalewał mnie swoimi sokami.
Nie wyobrażałem sobie chwili, kiedy obaj znikną ze szkoły zabierając ze sobą całą tę tęczę, którą byli. Czy zdołałbym odnaleźć chęć istnienia, mimo iż oni zabraliby ją ze sobą? Nie chciałem tracić ani jednego z nich, a to oznaczało wiele wyzwań, jakie zostaną przede mną postawione, jeśli chciałbym w dalszym ciągu spotykać się zarówno ze starszy, jak i z młodszych z kochanków. Nie, nie byłem na tyle silny, by odpuścić, by uszczuplić swoje bogactwo o połowę. Byłem zachłanny i samolubny, ale czy nie oni, jako pierwsi wprowadzili mnie na tę pokrętną ścieżkę? Gdyby nie odkryli, kim jestem, nie zmusili mnie do związku, pewnie nadal byłbym cieniem, głosem, motylem znanym uczniom z zajęć astronomii, mieszkałbym w swojej ciasnej, twardej muszli, zakopany pod piaskiem gdzieś na dnie morza i nie myślałbym nawet o wyjściu na powierzchnię.
Rozłożyłem ramiona pozwalając by się w nie wtulili. Pocałowałem Dariusa licząc na to, że zliże swoje nasienie z wnętrza moich warg, a następnie Raphaela, który nigdy nie narzekał na nic.
- Chcę więcej. – szept ciemnowłosego sięgnął mojego ucha. – On również. Widzę to. – skinął głową w kierunku blondyna, który musiał moją szyję.
- Ale nie tutaj. – starszy, chociaż niższy chłopak musiał usłyszeć słowa kolegi. – W łóżku. Tam będzie wygodniej, będzie więcej miejsca. – jego język zostawiał po sobie wilgotne ślady na moim ramieniu.
- Tam będziemy mogli robić to dłużej. – zgodził się Darius.
- I mocniej. – dogadywali się znakomicie.
Czułem na sobie troskliwe spojrzenie Raphaela, który pocałował mnie kolejny raz. Pomógł mi wstać, a na jego ustach pojawił się uśmiech, który świadczył o tym, co wie, a czego się domyśla. Tak, z mojego wnętrza wpłynęło jego nasienie, a uczucie było doprawy dziwne, ale i przyjemne. Drobna stróżka płynęła moim udem, a ja wiedziałem, że zanim każdy z nas będzie zaspokojony mój tyłek zamieni się w jezioro spermy i wcale mi to nie przeszkadzało.

niedziela, 10 czerwca 2012

Podglądanie

Dopiero siedząc pod gabinetem Slughorna zrozumiałem, jaka to była głupota. Dodawać cokolwiek do kubka dyrektora, czy też jego gościa było samobójstwem. Czy mogliśmy liczyć na to, iż mężczyzna nie odkryje naszego przekrętu? Wystarczy, że nas spostrzeże, a już on zdoła połączyć koniec z końcem i uzyskać obraz całości. Co gorsze, nauczyciel wyszedł ze swojego gabinetu i nie było pewności, że wróci na czas by pomóc znajomemu dyrektora, który miał paść ofiarą Syriuszowego dowcipu. Może nie znałem się na żartach, ale potrafiłem dostrzec przesadę, a to niewątpliwie nią było.
- Znasz wszystkie skutki uboczne tego eliksiru? – zapytałem, kiedy moja niepewność zaczęła sięgać zenitu. Miąłem nerwowo skraj swojej koszulki, jakby to miało mi w jakimkolwiek stopniu pomóc w opanowaniu się.
- Prawdę mówiąc to nie, ale gdyby to było niebezpieczne Slughorn nie trzymałby tego w klasie. Z resztą, w ogóle by tego nie miał. – chłopak wzruszył ramionami. – Remi, daj spokój. Nic się nie stanie. Z resztą, kto, jak kto, ale Dumbledore sobie poradzi.
- Chłopaki, cisza, Ktoś idzie. – Sheva usiłował niemal wcisnąć się w ścianę i stać z nią jednym. Gdybyśmy nie zaczęli całej tej afery teraz nie musiałby wciągać i tak płaskiego brzucha w obawie przed zauważeniem.
Zostałem wepchnięty przez przyjaciół w niszę, która miała ukryć nas wszystkich, ale i pozwolić byśmy mogli obserwować wszystkie wydarzenia.
- Jest tyle ciekawszych rzeczy... – biadoliłem, więc nic dziwnego, że Syri nie wytrzymał i zakrył moje usta dłonią.
- Później ponarzekasz. – syknął mi do ucha i oparł brodę o moje ramię obserwując drzwi gabinetu.
- Hymy, hymy, myhy. – wymruczałem z czystej przekory. Nie miało to nawet specjalnego znaczenia, ale nie mogłem się poddać bez niejakiej walki.
- Remi... – westchnął.
- Hm? – specjalnie wydałem z siebie ten pomruk. Nie ma nic za darmo i on chyba to zrozumiał.
- Nie lubisz przegrywać, co? – w odpowiedzi na pytanie Blacka wzruszyłem tylko ramionami. Byłem jednak pewny, że i reszta przyjaciół byłaby wdzięczna gdybym się w końcu zamknął. Czułem, jak stojący za mną chłopak spina się nie potrafiąc przestać walczyć, nie mogąc pogodzić się z tym, że musi coś mi zaproponować, by mieć spokój. Nie tylko dla mnie przegrana była trudna. – Cholera, Remi. – warknął i zamilkł, gdyż przed drzwiami gabinetu stanął nie, kto inny, ale dyrektor z niemowlakiem na rękach. Mówił coś do dziecka, ale nawet ja nie słyszałem żadnych szczegółów. Jedno było za to pewne. Syriusz się nie pomylił i gość Dumbledore’a zamienił się w bobasa. Jednego się za to nie spodziewaliśmy. Dziecko zaczęło sikać, co świadczyło o braku kontroli nad ciałem lub mogło wskazywać na prawdziwego bobasa.
- Psik! – Peter wydał z siebie donośne kichnięcie, które zapluło nawet ścianę naprzeciwko nas. To dopiero była dalekosiężna ślina. Niestety zdradzało także naszą pozycję. Czegoś takiego nawet zaaferowany dzieckiem dyrektor nie mógł przegapić.
Wyrwałem się z objęć zszokowanego wpadką Syriusza i pociągnąłem go za sobą trzymając go za koszulkę.
- Powinieneś zatykać usta. Gdybym był przed tobą miałbym całe plecy mokre. – powiedziałem głośno zmierzając w stronę nauczyciela, zupełnie, jakbym przez cały czas zmierzał korytarzem w to miejsce. – Nie ważne. – machnąłem ręką. – Gdzie ona może być... Jestem pewny, że zakładałem ją dziś rano. – wbiłem spojrzenie w podłogę i rozglądałem się na boki. Syri nie rozumiał, o co chodzi, ale dla dobra sprawy zachowywał się tak jak ja.
W ten sposób, z nosami niemal przy ziemi zbliżyliśmy się wystarczająco do dyrektora i dopiero wtedy pozwoliłem sobie na podniesienie głowy wysoko.
- O, pan dyrektor. – uśmiechnąłem się robiąc, co w mojej mocy by nie wyglądało to sztucznie. – Może pan widział taką niewielką spineczkę z króliczkiem. Zgubiłem i nie mam pojęcia, kiedy, gdzie i jakim sposobem... – zwiesiłem głos patrząc na obserwujące mnie inteligentnym spojrzeniem dziecko. Było rozkoszne, za słodkie, jak na zamienionego w nie dorosłego. Kręcone, jasne włoski, oczy o intensywnym kolorze wydawały się czytać mi w myślach. Nie wątpiłem, że kimkolwiek jest ten bobas, nie jest zwyczajnym maluchem. To było widać na pierwszy rzut oka.
- Niestety, Remusie, ale gdybym ją znalazł na pewno do ciebie wróci. – dyrektor poprawił malca w ramionach wyraźnie nie chcąc by dzieciak wzbudzał przesadne zainteresowanie, czy co gorsza, zainteresował się nami. – Gdzieś uciekł mi profesor Slughorn, a jest mi niebywale potrzebny.
- Nie widzieliśmy go. – Syriusz odpowiedział zanim ja zdołałem go wyprzedzić. – Ale na pewno zaraz wróci. On zawsze wraca w rekordowym tempie. – uśmiechnął się niewinnie omijając wielkim łukiem plamę na korytarzu. Sam zrobiłem to samo.
- Szukamy dalej. – peplałem. – To moja szczęśliwa spinka. Muszę ją odzyskać przed egzaminami. – sam nie wiem, do kogo to kierowałem. Do siebie, do Syriusza, czy do samego dyrektora. Nie mniej jednak znowu zbiłem spojrzenie w ziemię i przyglądałem się każdemu kątowi na korytarzu.
Mieliśmy niejakie szczęście, gdyż w kilka chwil później minął nas sam profesor eliksirów pędząc z jakimś pakunkiem pod pachą do siebie. Żałowałem, że nie będzie mnie przy tym, jak mężczyźni rozwiążą problem zaczarowanego dziecka, czy też kałuży na podłodze. Miałem nadzieję, że przyjaciele zrelacjonują nam wszystko, czego świadkami będą.
- Przy okazji, Syriuszu. – zatrzymałem chłopaka krzyżując ramiona na piersi i tupiąc nogą. – Jesteście mi z Peterem winni ładną spinkę z króliczkiem. Muszę teraz dbać o pozory, żeby dyrektor nie domyślił się podstępu. Bez szczęśliwej spinki nie mam się, co pokazywać na egzaminach, jeśli rozumiesz, co mam na myśli.
Nie wiedział. Widziałem to w jego spojrzeniu. Nie miał zielonego pojęcia, co takiego miałem na myśli, a i ja zaczynałem wątpić w swój zdrowy rozsądek.
- Czegoś ci brakuje do szczęścia. – przerwał chwilową ciszę panującą w około. Dał mi szybkiego buziaka w czoło, a później w usta, jakby chciał mieć pewność, że nie zacznę na niego szarżować i nie powybijamy sobie przy tym zębów. – Czuję, że czegoś ci brakuje i wiem, czego. – uśmiechnął się. – Czekolady. Jesteś od niej uzależniony, nawet, jeśli wielokrotnie próbowałeś się już odchudzać i żyć bez niej. Gdybyś poprosił...
Prychnąłem cicho. Nigdy nie prosiłbym nikogo o słodycze, chociażbym miał bez nich umierać. Przyznaję, iż czasami czułem się bez niej gorzej, innym zaś razem lepiej, lub obojętnie, ale gdybym tylko nie zjadł wszystkich swoich łakoci z pewnością sięgnąłbym z rana po odrobinę przyjemności.
- Lepiej znajdźmy sobie zajęcie, póki chłopcy nie wrócą. Nie wiadomo ile czasu będą zmuszeni ukrywać się zanim droga będzie wolna. – chciałem zmienić temat.
- Proponuję napad na Miodowe Królestwo. Możesz zostawić monety. – westchnął widząc moją minę. – Nie wiem, czy zrobi to komukolwiek jakąś różnicę, ale zawsze możesz to zrobić właśnie w taki sposób.
Skinąłem. Miał rację, nie chciałem okradać innych, jak zwykli to z pewnością robić czasami on i Peter, ale myśl o kąpieli w słodyczach sprawiała mi przyjemność. Nie chodziło i wannę pełną czekoladek, co chociaż dziwne, było nawet przyjemne, ale o skrzynie wypełnione czekoladami, cukierkami, fasolkami, żabami i wszystkim, co tylko mogło mi przyjść do głowy.
- Zgoda. – powiedziałem głośno, to, co wcześniej oddałem gestem. – Ale tylko na chwilę. Jeśli ktoś nas zobaczy będziemy trupami.
- Spokojna głowa. Już mój w tym interes by nie natknąć się na nikogo. – objął mnie ramieniem i wyraźnie mając jakiś plan poprowadził mnie w kierunku, który musieliśmy obrać by odnaleźć ukryte przejście.

piątek, 8 czerwca 2012

Kartka z pamiętnika CLXXIX - Albus Dumbledore

Odwiedziny Gellerta zawsze wiązały się z radością, jak i z niepokojem. Cieszyłem się widząc go, jak każdy zakochany bez pamięci głupiec, a jednocześnie wiedziałem, iż nikt nie może go zobaczyć. Gdyby tak się stało, gdyby go rozpoznano byłby to największy skandal, jaki wstrząsnął światem magicznym od wielu tysiącleci. Sam fakt tego, że mój brat wiedział, co łączyło mnie z Gellertem wydawał się zawstydzający, jednak gdyby dowiedział się, iż to nigdy się nie skończyło...
Siedząc w swoim fotelu pochylałem się nad biurkiem. Po drugiej stronie Grindelwald przyglądał mi się z wyciągniętą przed siebie dłonią, którą gładził moją. Na jego suchej, już pomarszczonej skórze wyraźnie widać było nabrzmiałe żyły, a jednak, gdy dotykał mojej dłoni, która nie różniła się nazbyt wiele od jego, miałem pewne poczucie nieśmiertelności.
- Nie powinieneś tak często opuszczać swojej samotni. – odezwałem się pozwalając, by przez tę chwilę to rozsądek przemawiał moimi ustami. – Ktoś w końcu zauważy, jak daleka od więzienia jest twoja wieża.
- Nikt już się mną nie przejmuje. Na horyzoncie pojawił się ktoś inny. Nie wiem o nim wiele, ale podróżuje i czasami zostawia za sobą trupy. Stary Gellert Grindelwald nie jest już straszny. Dzieci myślą, że jestem zmyślony tak samo, jak Święty Mikołaj u mugoli. W twoim kraju uznają mnie za martwego, więc co mogłoby pójść nie tak?
Przed nami pojawiły się kubki z parującą kawą. Jej intensywny zapach otrzeźwił mnie. Wysunąłem rękę spod palców Gellerta i obiema dłońmi objąłem swój kubek dmuchając delikatnie na gorący napój.
- Nie myślałeś, więc o nowym partnerze? – chciałem by brzmiało to obojętnie, ale nie wyszło mi to do końca tak, jak powinno. Mieszanina zazdrości i ostrożności stworzyła mieszankę, której ukrycie byłoby niemożliwym nawet dla najlepszego aktora.
- On nie działa w imię „większego dobra”, ale w imię swojego własnego. Nie potrzebuję takiego wspólnika. Z resztą wątpię by zdołał kiedykolwiek dorównać tobie. Gdybym znalazł kogoś godnego uwagi nie odwiedzałbym cię tak często. – na jego ustach pojawił się przekorny uśmiech, który znałem jeszcze z czasów naszej młodości.
Mężczyzna sięgnął po swoją kawę i upił potężny łyk. Jego oczy rozbłysły, co utwierdziło mnie w przekonaniu, co do jego uzależnienia od tego kofeinowego trunku. Musiał dużo pracować i ostatecznie być często przemęczony, skoro taką radość sprawiała mu odrobina wody mielonymi ziarnami.
- Mm, pozwolę się poczęstować kolejnym kubkiem. – zamruczał odkładając na blat biurka puste naczynie. Jego żołądek nie miał dna, gdy w grę wchodziły jakiegokolwiek rodzaju napoje.
- Powinieneś przerzucić się na herbatę. – skomentowałem.
Gellert nie odpowiedział, ale za to skrzywił się i zniknął mi z oczu z cichym „puf”. Byłem zaskoczony jego zniknięciem, tym bardziej, że o ile dobrze pamiętałem założyłem na zamek zaklęcie uniemożliwiające jakiekolwiek próby teleportacji z zamku, jak i do niego.
- Gellert? – rozejrzałem się niepewnie w około nie mając zielonego pojęcia, co przed chwilą się stało. – Wiem, że gdzieś tu jesteś. Jeśli zaraz się nie odezwiesz nie mam zamiaru częstować cię więcej kawą. – dziecinna groźba, ale liczyłem na to, że zadziała.
Jak długo siedziałem w ciszy zanim usłyszałem szmer i płacz? Nie wiem, ale i nie mam pojęcia, kiedy dokładnie zareagowałem na odgłos dziecięcego łkania. Wstałem z miejsca i obchodząc swoje biurko stanąłem przed krzesłem zajmowanym wcześniej przez Grindelwalda, a na którym leżały teraz niedbale rzucone ubrania, pośrodku których kiwając się siedziało niemowlę.
- O, Merlinie. – jęknąłem. – Gellert, to ty? – wziąłem na ręce wydzierającego się chłopca, który przestał momentalnie kwilić i zamiast tego utkwił we mnie swoje lodowato niebieskie oczy pełne wyrzutu i urazy. Nie miałem wątpliwości, że berbeć, którego trzymałem w ramionach to mój niedawny chłopak. Jego buzia była gładka, pulchna i jasna, usteczka malutkie o niewinnym wyrazie, zaś blond loczki sterczały we wszystkich kierunkach. Mimo wszystko było w nim coś, co nieodparcie przypominało mi Gellerta z czasów naszej młodości. Tylko jego oczy się nie zmieniły. Widać było w nich mądrość lat, jakie przeżył, inteligencję dorosłego geniusza i wściekłość, jaką odczuwał nie mogąc zmusić swojego dziecięcego ciała do wypełniania poleceń mózgu.
- Wyglądasz... słodko... – stwierdziłem samemu czując się młodszym o wiele lat, kiedy spoglądałem na tego berbecia. Nie wytrzymałem i roześmiałem się głośno. Biedny mężczyzna mógł tylko rozpłakać się, by wyrazić swoją irytację. Jego drobne rączki zacisnęły się na mojej brodzie i zaczęły ją szarpać. – Nie mam z tym nic wspólnego. – wyjaśniłem zbierając siły na kolejną nadchodzącą wielkimi krokami salwę wesołości.
W końcu zdołałem się jakoś opanować i posadziłem Gellerta na biurku, co omal nie zaowocowało kolejnymi minutami zdrowego śmiechu i obolałych mięśni brzucha. Wyszperałem szybko koszulę mężczyzny z kupki ubrań i owinąłem nią nagie ciało „dziecka”.
- Wiem, że jesteś wściekły, ale proszę cię, nie rób pod siebie ze złości. – naprawdę próbowałem zrobić, co w mojej mocy by zachować spokój i powagę. – Zabieram cię ze sobą. Wiem, co musiało się stać, więc wiem też, jak to odwrócić. Tyle, że zrobienie eliksiru zajmie trochę czasu, więc musisz przez ten czas być grzeczny. – gdyby spojrzenie mogło zabijać... – Skrzaty musiały przypadkowo dodać do twojej kawy eliksir. Nie wydaje mi się, żeby było to jakimś specjalnie wielkim problemem. Nigdy nie widziałem twoich zdjęć z czasów niemowlęctwa. – pożałowałem tego, co mówiłem, kiedy Gellert złapał zaledwie kilka moich włosów, które miał pod ręką i szarpnął wyrywając je wraz z cebulkami z mojej głowy. Jak na berbecia nieźle robie radził z tymi nieporadnymi pulchnymi łapkami i nieskoordynowanymi ruchami. – Aj! Nie wolno! Spiorę cię, jeśli się zaraz nie uspokoisz. – jeśli chciałem być poważny, to zawiodłem samego siebie, gdyż uśmiechałem się rozbawiony własnym dowcipem. Nie wątpiłem, że Gellert zemści się na mnie, gdy tylko wróci do swojej normalnej postaci.
Przytulając do ramienia śliniącego się chłopca, który namiętnie zajadał się moją szatą by zapobiec swędzeniu dziąseł, opuściłem gabinet. Musiałem, czym prędzej znaleźć Slughorna, by móc przywrócić normalny kształt Grindelwaldowi. Tym bardziej, że jego ślina wsiąknęła już w materiał mojej szaty i koszuli pod spodem, co czułem na ramieniu. Nie zniósłbym zbyt długo podobnego traktowania. Nie byłem gryzakiem!
Idąc korytarzem zastanawiałem się, jak to możliwe, że podobny eliksir znalazł się w kuchni i trafił do kubka mężczyzny. Czyżby nauczyciel eliksirów kręcił się z nim pośród Skrzatów i w pewnym momencie zostawił flakonik z eliksirem w kuchni? To było możliwe, ale, na co taki specyfik byłby mu potrzebny w jakiejkolwiek chwili? Kto, jak kto, ale on znał się na swojej pracy i wiedział, jak niebezpieczna potrafi być ta formuła. Dla przeciętnego czarodzieja mogłoby to oznaczać nowe życie, dla obeznanego z magią człowieka była to złudna nadzieja, która sprawiała, iż prędzej czy później czarodziej zapominał, w jakim ciele się znajduje i narażał się tym na wypadki, a nawet śmierć.
- Przestań się wiercić. – pogładziłem go po miękkich włoskach i pomogłem mu odsunąć się od mojego ramienia. Nie potrafiłem czytać mu w myślach, ale jego oczy wydawały się pytać, jak ma się nie kręcić, kiedy leży policzkiem na oślinionym ramieniu. – Sam doprowadziłeś je do takiego stanu. – wzruszyłem ramionami, a on aż zapluł się ze złości. – Wybacz, wiem, że to nie twoja wina. – Położyłem go z drugiej strony mając niejako nadzieję, że tego ramienia nie zdoła już zaślinić. Jakże się myliłem...
Pech chciał, że Slughorna nie było w gabinecie i niecierpliwiąc się czekałem na jego powrót mając za towarzysza wyłącznie owiniętego koszulą berbecia. Gellert rozpłakał się z nieznanego mi powodu, a kiedy odsunąłem go od swojego ciała, by na niego spojrzeć zaczął sikać w swoją własną koszulę, która momentalnie zaczęła przeciekać. Ostatecznie przed gabinetem Slughorna była wielka plama, a ona sam pojawił się o kilka chwil za późno. W ramach podziękowania za te utrudnienia nie miałem zamiaru pomagać mu w sprzątaniu tego bałaganu. Miałem na głowie ważniejsze rzeczy.

czwartek, 7 czerwca 2012

La petite idea

20 maja
- Co tak śmierdzi? – Syriusz rozejrzał się po pokoju, jakby oczekiwał, że zaraz zobaczy jakiegoś nieproszonego gościa pod postacią bagiennego potwora. Sam od dłuższego czasu kręciłem nosem, chociaż nie potrafiłem zdobyć się na okazje, by wyrazić swoje niezadowolenie w sposób, w jaki zrobił to Black.
- Ups, to chyba ja. – Peter zaczerwienił się. – Mam szarżę w żołądku i musiałem.
W tym czasie James siedział podejrzanie cicho, co mogło oznaczać tylko jedno. On także miał coś na sumieniu.
- Trafiłem do chlewu! Z dwoma wieprzami! – kruczowłosy wskazał na okno. – Otwórzcie je, bo się podusimy! Czego wyście się nażarli?!
- Tego i tamtego... – okularnik był tak łaskawy, że otworzył okno bardzo szeroko.
- Peter! Pod okno, ale już! Chcecie smrodzić to tam, a nie wszędzie! – jego ton i rozkazująco wyciągnięty palec sprawiły, że blondynek, czym prędzej popędził w stronę Jamesa, by do niego dołączyć.
- To niesprawiedliwe. Teraz ja będę czuł jego, a on mnie. – Potter mimo wyraźnego niezadowolenia nie odważył się ruszyć chociażby na krok w głąb pokoju. Wiedział, że pewnym osobnikom nie warto się sprzeciwiać.
- Zostawmy ich tutaj i wyjdźmy gdzieś. – Sheva zamknął książkę, którą czytał i odłożył ją z namaszczeniem na półkę. – Mam ochotę zostać łowcą smoków. – wypalił nagle. – Jeździłbym konno po królestwie, z mieczem i łukiem i polowałbym na te bestie. Sprzedawałbym ich łuski na zbroję, zęby na sztylety i pazury na amulety.
- Co ty znowu wymyśliłeś? – Syriusz wydawał się być w kiepskim humorze, co przecież każdemu z nas mogło się zdarzyć.
- Nic. Tak tylko. Każdy może sobie pofantazjować, nie? Przecież byłoby miło połączyć tamte czasy ze współczesnymi. Wsiadasz w pociąg, jedziesz w rejony, gdzie jest pełno smoków, tam walczysz, swoje zdobycze nadajesz odpowiednią przesyłką poleconą do domu, a tam zajmujesz się resztą interesu. – Sheva pogłaskał swoją brodę zamyślony. – Gdybym nie był tak leniwy mógłbym napisać o tym książkę. Jestem pewny, że nieźle by się sprzedawała. Połączenie fantastyki z non-fiction. – musiałem przyznać, że sam chętnie poczytałbym coś takiego.
- Bogowie, czy tylko ja jestem tutaj normalny? – Black spojrzał na sufit. – Śmierdziele zostawić okno otwarte i won na błonia, póki mamy tę odrobinę wolnego czasu. A my... Nie mam pojęcia, co my mamy robić. Dobrze, że nie ma słońca, bo bym się trochę nim zanudził, ale i nie mam ochoty wychodzić z zamku. Nauka odpada, spanie również. Najchętniej zaszyłbym się w gabinecie Wavele.
- Przyzwyczajasz się do niego, co? – mruknąłem obojętnie, ale w rzeczywistości zastanawiałem się, dlaczego mój chłopak może odczuwać taką ochotę na spędzanie wolnych chwil z książką i nauczycielem run zamiast nudzić się ze mną. Czyżby coś mi umknęło i tych dwoje łączyło coś więcej niż „przyjaźń” w relacji nauczyciel-uczeń? Im więcej o tym myślałem tym bardziej wydawało mi się to absurdalne. Przecież Black nigdy nie zdradzałby mnie z nauczycielem. Tym bardziej takim, który wyraźnie interesował się atrakcyjną nauczycielką i świata poza nią nie widział.
- Jest całkiem fajny. I wiele może mnie nauczyć. – Syri na szczęście nie zdołał wyczytać w moich słowach zazdrości, a więc uznałem, iż jej tam nie było. Dlaczego więc czułem taki niepokój i rozdrażnienie? Może jego złe samopoczucie przechodziło teraz na mnie? To było możliwe.
A na co, ja miałem ochotę? Nie miałem zielonego pojęcia. Może, jak mawiała moja mama, był dziś po prostu „taki dzień”? Czegoś mi brakowało, czegoś brakowało także moim przyjaciołom, jakby w nocy jakiś niewidzialny złodziej zabrał nam „coś”, czego nam właśnie dziś brakowało. Jak odnaleźć to „coś”? Jak odnaleźć cokolwiek, kiedy się nie wie, jak to wygląda, czym jest, jak się nazywa? Czy wczoraj miałem to „coś”? Czy miałem „coś”, kiedy na dworze było ciepło i pogodnie? Czy deszcz zmył to „coś” i dlatego, czułem się taki zagubiony? Nie wiedziałem, nie miałem pojęcia, nic nie przychodziło mi do głowy. A przecież niedługo miałem egzaminy, na mojej szafce stało szesnaście książek, które musiałem przeczytać i nikt nie mógł wyręczyć mnie w moich obowiązkach.
- Połaźmy bez celu tu i tam. – zaproponował Sheva. – Tak dla zabicia czasu i ruszania tyłkiem, żeby się nie zasiedział. Czuję się taki pusty w środku. Niby wszystko jest na swoim miejscu, a jednak tak jakoś dziwnie mi.
- Zachowujemy się jak staruszki, którym zabrakło włóczki na sweterki i teraz nie wiedzą, co ze sobą począć. – Syri tupał nogą. – Zapijmy się gorącej herbaty i może coś przyjdzie nam do głowy. Rozsiądziemy się w kuchni i nie będziemy przeszkadzać Skrzatom.
Ten pomysł mi się spodobał. Nawet chętniej niż kiedykolwiek wcześniej pomaszerowałem do kuchni, gdzie od pewnego czasu ustawiono mały stoliczek w kącie dla odwiedzających studentów, by mogli rozsiąść się tam i zjeść coś, lub wypić w dowolnym momencie.
Tak się złożyło, że gdy weszliśmy do środka natknęliśmy się na siedzącego tam młodego Ślizgona z irokezem, który tak fascynował Zardi. Chłopak widząc nas nabił na wykałaczkę wszystkie kawałki sera, jakie miał na talerzu i ulotnił się nie zaszczycając nas nawet słowem. Widać czuł się w Hogwarcie, jak u siebie w domu, skoro już miał okazję korzystać z kuchni. Nie zdziwiłbym się, gdyby jakiejś Skrzatce na jego widok uruchamiał się instynkt macierzyński, czy cokolwiek mogły mieć Skrzaty Domowe.
Nie czekaliśmy długo by przed nami pojawiła się cukierniczka i kubki z gorącą herbatą. Musiałem przyznać, że nie miałem szczególnej ochoty na słodkości, więc taki napój w zupełności zaspokajał moje potrzeby. Z resztą po obiedzie miałem jeszcze zajęcia, więc nie mogłem być ociężały po odpoczynku, jaki mieliśmy w tej chwili.
- Hej. – Syriusz pochylił się nad stolikiem i rozejrzał szybko w około. – Widzicie tamtą tacę z zielonym i czerwonym kubkiem? – bardzo nieznacznie skinął głową w tamtym kierunku. – Ten jasny należy do Dumbledore, a więc dyrektor ma gościa i my nie mamy pojęcia kogo. – Na jego twarzy pojawił się uśmiech samozadowolenia. – Tak się składa, że mam coś szczególnego. – wyjął z kieszeni niewielką fiolkę pełną płynu o miodowym kolorze. Zanim zdążyliśmy zapytać, co to, chłopak już podkradł się do tacy korzystając z okazji, iż wszystkie Skrzaty zajęły się ciasteczkami, które należało wyjąć z wielkiego pieca, budyniami i galaretkowymi deserami. Dolał kilka kropel do kawy w czerwonym kubku i wrócił do nas zadowolony i nadal niezauważony przez nikogo.
- Dostanie nam się za to. – mruknąłem niezadowolony, gdy on machnął ręką lekceważąco.
- Daj spokój. Kto twoim zdaniem wpadnie na pomysł, że ukradłem Slughornowi odrobinę eliksiru mocno odmładzającego? Z resztą, to Potter mnie podkusił. Niedługo będziemy wiedzieć, kto taki odwiedza dyrektora za naszymi plecami. Żeby odczarować swojego gościa będzie zmuszony zdobyć eliksir neutralizujący, a on jest w gabinecie Slughorna. Nie zostawi raczkującego dziecka samego w swoim gabinecie pełnym niebezpiecznych przedmiotów! A więc jeśli się postaramy będziemy mogli nie tylko zobaczyć dziecko, ale i podkraść się na tyle blisko, by widzieć efekty eliksiru neutralizującego. Jeśli jednak dyrektor zabierze dziecko ze sobą do gabinetu by tam podać eliksir to będziemy mieli pewność, że kogoś ukrywa. Wtedy trzeba będzie zaczaić się nocą na błoniach i sprawdzić, kto wymyka się z zamku. Dyrektor pomyśli, że Skrzaty przypadkowo coś sknociły i nie wpadnie na pomysł, by winnego szukać pośród uczniów. Sami pomyślcie! Kto normalny zwracałby uwagę na coś takiego, jak taca z kubkiem, czy sam kolor kubka? Nigdy do nas nie dotrze.
- Mam, co do tego złe przeczucia. – mruknąłem, gdy Sheva skinął mi potakująco, ale jednocześnie był wyraźnie zainteresowany pomysłem Blacka. Sam nie mogłem ukryć przed samym sobą, jak wielką przyjemność sprawiał mi fakt psocenia, knucia i dokuczania. Potrzebowałem rozrywki, a właśnie w tej chwili Syri zapewnił nam jej wystarczająco wiele.
- Zaczyna się, panowie! – taca z kubkami z kawą właśnie zniknęła z blatu.

niedziela, 3 czerwca 2012

Kartka z pamiętnika CLXXVIII - Gabriel Ricardo

Michale nacisnął mocniej na słuchawki swojego walkmana zamykając oczy by muzyka głośniej brzmiała w jego uszach. Na jego twarzy pojawił się zadowolony uśmiech, jakby zjadł coś naprawdę dobrego i rozkoszował się teraz tym smakiem. W rzeczywistości tym, co wprawiało go w tak wyśmienity humor była sama muzyka. Wsłuchiwał się w ciężkie, skoczne brzmienia pagan metalu, jak gdyby dzięki temu, coś w jego życiu miało ulec zmianie. Może heroickie opowieści zawarte w słowach piosenek pozwalały mu wyobrazić sobie siebie, jako bohatera, wojownika, rycerza?
Siadając na skraju jego łóżka zdjąłem z jego głowy słuchawki i naciskając na odpowiedni przycisk wyłączyłem muzykę łowiąc kilka dźwięków i słów.
- Hej, ja lubiłem ten kawałek! – spojrzał na mnie z wyrzutem układając usta w dzióbek, który chciało się całować. Mogłem być z siebie dumny, bo przecież to ja uczyniłem z niego tego kim był. To mój zgubny wpływ sprawił, że nierozgarnięty chłopak stał się bardzo seksownym metalem.
- Ty lubisz wszystkie ich kawałki. – stwierdziłem sucho i pocałowałem go szybko. – Mógłbyś cały dzień nie robić nic więcej, jak tylko leżeć i słuchać.
- Kiedy ty się uczysz.
- Ty również powinieneś.
- Nie zamierzam dawać z siebie więcej niż do tej pory. I tak nie wiem, co chcę robić dalej. Nie mogę być kurą domową, która gotuje ci obiadki i sprząta w domu. Muszę naleźć dla siebie odpowiednią drogę, a do tego czasu mam zamiar dać z siebie wszystko, ale nie za dużo.
- To niewielkie pocieszenie. – pokręciłem głową z westchnieniem. – I niewielki wkład głównego zainteresowanego. – kładąc dłoń na jego udzie pogładziłem je sunąc dłonią w górę, w miejsce, które najbardziej lubił, kiedy był dotykanym. Nic nie sprawiało mu chyba tak wielkiej przyjemności jak bycie dotykanym po wewnętrznej stronie uda, zaraz pod kroczem. Nie musiało go do podniecać, wystarczyło, że czuł się dobrze, jak drapany za uchem szczeniak.
- Jestem zmęczony. Zaśpiewaj mi kołysankę. – wypalił nagle. Położył się na łóżku z głową na moich kolanach i wtulił się, jak tylko mógł w moje krocze. Nie rozumiałem, jego przesadnego zainteresowania tymi właśnie rejonami mojego ciała, ale najwidoczniej on miał swój własny sposób myślenia. Jego nie można było zrozumieć, ale należało zaakceptować takim, jakim był. Wyjątkowym głuptasem, który nie myślał, ale działał, nie przejmował się światem, ale jednak światu się podobał. Był po prostu Michaelem.
- Mogę cię obudzić raz, a dobrze. – zaproponowałem pochylając się nad nim. Ukąsiłem go w ucho i possałem muszelkę wiedząc, że chłopak lubił wszelkiego rodzaju pieszczoty, które mogły w bliskiej przyszłości prowadzić do seksu. Tym bardziej, że kończyliśmy szkołę w bardzo bliskiej przyszłości, a to oznaczało, iż należy ruszyć dalej, co ograniczy możliwość wspólnego spędzania czasu i drobnych zboczeń, które nadawały światu pikanterii. Nie mniej jednak koniec Hogwartu nie oznaczał końca naszego związku. Nie wątpiłem, że zdołam rozegrać to tak, że babcia Michaela pozwoliłaby nam mieszkać razem chcąc by jej wnuk był zawsze pod moim czujnym okiem i karcącą ręką.
- Jestem całkowicie pewien, że to odpowiada mojemu wszystkiemu. – odwrócił się kładąc na plecach i uśmiechnął, ale futrzak domagający się głaskania po brzuchu.
Złapałem za skraj jego koszulki i zdjąłem go z niego bez większego problemu. W przeciwieństwie do większości dzieci Michael lubił się rozbierać zawsze, gdy nie musiał robić tego sam. Nie miałem nic przeciwko wysługiwaniu się mną w takich sytuacjach, tym bardziej, że mogłem go dotykać do woli, masować jego pierś, drażnić sutki i całować wyjątkowo chętne do tego usta.
Niestety, Michael bardzo szybko znudził się taką zabawą i odwrócił się na brzuch unosząc do góry zgięte w kolanach nogi. Machał nimi, jak mały chłopczyk, ale jego ręce bynajmniej nie należało do małego chłopczyka, jako że zabrały się za rozpinanie moich spodni, rozsuwanie zamka i dobrał się w końcu do mojego krocza łakomie zaciskając na nim usta.
Położyłem dłoń na jego głowie bawiąc się długimi, gładkimi pasmami jego włosów, które mierzwiłem i plątałem, gdy on zajęty był ssaniem i lizaniem. Czułem się niesamowicie obserwując go i rozkoszując tym, co potrafi. Znał moje ciało równie dobrze, jak ja jego, wiedział gdzie nacisnąć, a gdzie zassać się bardziej, gdzie wiercić językiem, lub nim masować. Wiedział o mnie więcej niż ktokolwiek inny, to nie ulegało wątpliwości.
Pchnął mnie lekko na oparcie sprawiając, że na wpół leżałem, co pozwoliło mu na manewrowanie między moimi nogami. Zsunął mi spodnie, usunął z drogi bieliznę, ignorując fakt, że wisiała na mojej prawej nodze i z jednym celem w głowie zaczął wiercić palcem w moim wejściu.
Westchnąłem, kiedy jego palec wdarł się we mnie na tyle głęboko na ile był w stanie. Jakby tego było mało, jego usta w dalszym ciągu maltretowały mój członek i ostatecznie musiałem odsunąć Michaela od siebie nie chcąc wytrysnąć.
- Usiądź normalnie. – rozkazałem mu zginając palce dłoni w sposób, który miał mu powiedzieć, o tym, jakie są moje plany względem jego przyrodzenia. Nie mogłem być przecież jedynym, któremu dobrze się powodziło.
Mój chłopak wykonał polecenie bez ociągania, a nawet zdecydował się ułatwić mi zadanie wypinając lekko biodra w przód. Utrudniało mu to w prawdzie przygotowywanie mnie do „akcji”, ale wyraźnie go cieszyło. Takiemu uśmiechowi, jak jego, nie dało się odmówić. Z tego też powodu sięgnąłem do jego krocza i zacząłem je masować obiema dłońmi. Oliwka, którą zawsze mieliśmy pod ręką pachniała przyjemnie, gdy oblałem nią członek Michaela i podjąłem się niełatwego zadania rozsmarowania jej po jego prężącym się organie. Przeszkadzał mi jednak, kiedy zbierał palcem, to co zaczynało ściekać na jądra i wykorzystywał dla własnych celów, między moimi pośladkami.
Jego palce bardzo szybko przestały mi wystarczać i im dłużej dotykałem jego penisa, tym bardziej chciałem mieć go w sobie. Michael musiał wyczytać to z moich westchnień, jęków i pomruków, ale wytrwale mnie dręczył póki nie zagroziłem, że go zmiażdżę, jeśli zaraz mnie nie wypełni. Nie dał się dłużej „prosić” i łaskawie zechciał unieść mnie lekko w górę trzymając za nogi pod kolanami i opuścił na swój członek, któremu pomogłem wycelować.
- Kiedyś wypełnię cię cukierkami i będziesz musiał nimi trafić w moje usta. – szepnął mi na ucho niesamowicie zadowolony z tego, co wymyślił. Podziwiałem jego entuzjazm, ale chwilowo byłem zbyt zajęty jęczeniem, by móc mu w ogóle jakoś odpowiedzieć.
Jego ciało dobrze wiedziało, jak się poruszać by moje było w stanie zsynchronizować swoje ruchy z jego biodrami. Myślałem, że umrę z powodu braku powietrza, kiedy jakże słodkie wargi pochwyciły moje i wysysały z nich całą energię życiową. Michael potrafił być czasami taki zachłanny... Ja sam byłem jednak nie lepszy, kiedy rozanielony, pozwalając by ślina płynęła mi po brodzie, wzdychałem pragnąc więcej i więcej. Musiałem sam zająć się pieszczeniem swojego członka, gdyż Michael wziął na siebie odpowiedzialność za cały ciężar mojego ciała. Moje plecy ocierały się o wezgłowie łóżka, moje stopy odpychały mnie od materaca, a on kierował kątem mojego nachylenia i pomagał mi utrzymać równowagę.
Byłem w stanie takiej euforii, iż nawet nie wiedziałem kiedy doszedłem nie mając sił na dalsze igraszki, a przynajmniej w tamtej chwili. Nasienie mojego kochanka wypłynęło we mnie, kiedy położyłem się na boku, a on muskał moją twarz pieszczotliwie. Potrafił być rozkoszny, kiedy tylko zapominał o swoich przyjemnościach i dziecinnym zachowaniu.
- Teraz mam ochotę na posłuchanie jakiś rzewnych kawałków o miłości. – stwierdził po chwili namysłu. – Niewiele jest rzewnych o seksie, więc niech będą o miłości. Chociaż... Sam mógłbym kilka stworzyć. Takich o tobie. Mógłbym zrobić z ciebie ponętną wampirzycę, a ja byłbym niewyżytym wilkołakiem, któremu staje na twój widok. To mógłby być hit!
- Mój głupiutki misiu. – skomentowałem jego pomysł rozleniwiony.

piątek, 1 czerwca 2012

Rozpieszczanie

16 maja
Peter i James wrócili do nas niedawno, ale nadal ubolewali nad swoimi mękami, przez jakie przeszli z własnej winy. Ich zdaniem to Bellatrix odpowiadała za wszystko, a oni robili tylko to, co każdy normalny chłopak robić powinien, co nie przekonało niestety żadnego z profesorów ani też szkolnej pielęgniarki. Nie mniej jednak Bella została ukarana za używanie brutalnych zaklęć na swoich „kolegach”, zaś im się nie oberwało już bardziej. McGonagall doszła do wniosku, że spotkała ich już wystarczająca kara.
Mimo ich obecności, dziś dokładniej niż kiedykolwiek uświadomiłem sobie, że następny rok będę zmuszony przetrwać bez Shevy, bez jego opieki, uśmiechu, zdrowego rozsądku. Przyszło mi to na myśl, kiedy stając rano zobaczyłem jego łóżko puste i pościelone. Chłopak musiał spotkać się z samego rana z dyrektorem i z tego też powodu nie zastałem go w pokoju otwierając oczy. Było mi bardzo smutno i pewnie dlatego wymknąłem się z sypialni, kiery reszta spała i pognałem pod gabinet Dumbledore’a chcąc zaczekać tam na przyjaciela. Był naprawdę zaskoczony widząc mnie tam, ale i uśmiechnął się w sposób, który u niego uwielbiałem i który na pewno Fabiena przybliżał do zawału serca z powodu tak szybkich jego uderzeń.
- Remi! – westchnął i objął mnie przytulając, jakbyśmy nie widzieli się do naprawdę dawna. – Co tutaj robisz? – bawił mnie ton rozmowy, jaki narzucił.
- Stęskniłem się za tobą. – odpowiedziałem chichocząc trochę. Nie miałem nic przeciwko tej zabawie, a sam fakt obecności Andrew wyciskał łzy z moich oczu. Powstrzymałem je jednak, by nie myślał o tym, co mnie tak naprawdę sprowadzało. Nawet przed sobą nie chciałem się przyznać do tego, że obawiałem się więcej go nie zobaczyć. Jak ludzie znosili rozstania z bliskimi, kiedy oni umierali? Nie wyobrażałem sobie tego! Ja na pewno umarłbym z żalu.
- Syriusz znowu byłby zazdrosny, gdyby wiedział, że tak za mną biegasz.
- Nieeee. Wydaje mi się, że wcale by nie był. Przecież już wie, że obaj mamy swoje ideały i nie planujemy ze sobą kręcić. Z resztą jesteśmy przyjaciółmi!
- W sumie... Chociaż... Syriusz to Syriusz. Nigdy nie wiadomo, co przyjdzie mu do głowy.
- Trzymaj. – uśmiechnąłem się wciskając w usta chłopaka kostkę czekolady z brzoskwiniowym nadzieniem, a następnie z żurawinowym. – Smaczne, prawda? Podzielę się z tobą, jeśli chcesz. Postanowiłem dzisiejszy dzień uczynić dniem rozpieszczania Shevy. Żebyś o mnie pamiętał, kiedy wyjedziesz do nowej szkoły!
Zielonooki roześmiał się głośno i ciepło wyraźnie rozbawiony, ale może też zachwycony moim pomysłem. Taką miałem nadzieję. Złapałem go pod pachę i pociągnąłem lekko.
- Chodźmy do pokoju. Powiedzmy, że zafunduję ci masaż, a później zjemy śniadanie. Nie będę cię karmił, ale mogę wybrać dla ciebie same pyszności.
- Syriusz na pewno będzie zazdrosny, ale nie ważne. Jestem jak najbardziej za!
Obaj uśmiechnięci i naprawdę zadowoleni wróciliśmy do sypialni, gdzie nasi przyjaciele w dalszym ciągu spali. Odsypiali najpewniej ciężkie treningi przed ostatecznymi rozgrywkami szkolnego quidditcha. W innych okolicznościach choroba Jamesa uznana zostałaby za nieważną i mecz odbyłby się o czasie, jednakże winną całej tej sytuacji uznano Bellatrix, która należała do Slytherinu i równie dobrze mogła tylko szukać wymówki, by dać swojemu domowi większe szanse na zwycięstwo, po wyeliminowaniu z gry Szukającego przeciwników.
Nie chcieliśmy ich budzić, chociaż gdzieś w głębi naprawdę mieliśmy na to ochotę, toteż w ciszy zajęliśmy moje nie pościelone łóżko. Kazałem mu się rozebrać do pasa i położyć na brzuchu. Nie miałem pojęcia, jak zabrać się za masaż, kiedy chciałem by był naprawdę przyjemny i niemal profesjonalny. Nieudolnie zacząłem go więc trochę podszczypywać, zgniatać jego mięśnie i kark, ale on dzielnie się trzymał i nie narzekał. Wątpiłem niestety bym mógł osiągnąć spodziewany efekt w taki sposób.
- Co wy robicie? – ale się wystraszyłem, kiedy niespodziewanie pojawił się nade mną Syriusz! Nie wiem, jak to możliwe, że go nie usłyszałem, ani nie wyczułem, ale naprawdę podkradł się bezszelestnie, a jego głos tak blisko mnie sprawił, że zbyt mocno wbiłem palce w żebra Shevy i tym razem biedak pisnął.
- Przepraszam! – zabrałem pospiesznie ręce i pogłaskałem zmaltretowane miejsce. – A ty się tak nie skradaj! Jak złodziej, albo wampir! – syknąłem na Blacka, który uśmiechnął się do mnie czarująco.
- Mógłbym być wampirem. Ty jesteś wilkołakiem, więc na pewno stanowilibyśmy zgrany i niesamowity duet. No i ani ja nie musiałbym obawiać się ciebie, ani ty mnie. Z tego, co wiem wampiry nie lubią krwi wilkołaków, a wilkołaki mięsa wampirów.
- Aleś ty głupi! – westchnąłem, choć na mojej twarzy tak naprawdę pojawił się uśmiech.
- Ha! W końcu, ktoś inny niż ja, jest głupi! – James, który najwidoczniej podsłuchiwał od pewnego czasu wyskoczył z łóżka z miną zdradzającą odczuwaną dumę. – No, a co mnie jeszcze ominęło? – podszedł do nas. Tylko Peter nie miał jeszcze zamiaru wstawać, ale szelest papierków świadczył o rozpoczętym przez niego łasuchowaniu.
Nie mając innego wyjścia postanowiłem zdradzić przyjaciołom powód dla którego byłem już na nogach i dotykałem Shevy. Skrzywiłem się na paskudny wydźwięk określenia mojego masażu dotykaniem, ale nie łudziłem się. Mój „masaż” niewiele miał wspólnego z masażem.
- Sheva od nas niedługo odejdzie, więc uznałem, że trzeba go rozpieścić. Karmię go moimi słodyczami, właśnie go masowałem... – ależ to okropnie brzmiało! – Planuję też nosić za nim torbę z książkami.
- Zdradź mi, jak załatwiłeś te przenosiny. Ja też chcę być panem i władcą dla Remusa. – Syriusz położył się na plecach Shevy przygniatając go do mojego materaca tak, że ich ciała tworzyły coś na wzór krzyża.
- Ciasto francuskie! – wrzasnął James i wdrapał się na moje łóżko kładąc się na plecach Blacka równolegle do Shevy. Biedny Andrew jęknął kolejny raz i usiłował odwrócić głowę by posłać nienawistne spojrzenie Potterowi, co było niemożliwe, w jego aktualnej sytuacji. – Remi, Peter, brakuje nam jeszcze dwóch warstw!
- Zabiję jeśli jeszcze ktoś się tam położy! – zielonooki nie szukał żadnej wyrafinowanej wymówki. – Zaraz mi flaki tyłkiem i gardłem zaczną wychodzić, więc złazić ze mnie!
- Nie wiem dlaczego tak się pieklisz. – J. machał nogami i kręcił się na boki miażdżąc już nie tylko znajdującego się na samym dole Shevą, ale i Syriusza, w którego to wbijały się wszystkie kościste elementy budowy Pottera. – Wyjeżdżasz do Francji, a więc chcemy cię pożegnać francuskim akcentem, a co może być lepszego niż ciasto francuskie? Mogę cię też związać i będziesz bagietką, chcesz? – wyszczerzył się do tyłu głowy Andrew.
- Ała! Wbijasz mi łokieć, patrz co robisz! – Syri warknął rozeźlony i poruszył się w sposób, który biedny Sheva zaakcentował kolejnym piskiem.
- Zabijacie mnie! Założę się, że Peter waży mniej niż wy! Dwa kolosy! – ze zdeterminowaniem sięgnął w tył i wbił palce w udo Blacka, do którego dostał. Tym razem to on wył, piszczał i chociaż wił się, gdyż paznokcie blondyna naprawdę zbijały się w jego skórę. Sheva wytrzymał to dzielnie i odetchnął z ulgą, gdy James wylądował niemal na podłodze, zaś Syriusz poderwał się na nogi masując udo. Zsunął nawet spodnie piżamy do kolan i oglądał swoją zaczerwienioną skórę, a której pojawiły się krwawe ślady. Najwidoczniej Andrew nie był wcale bezbronny, jak na chłopaka, który nie zapuszczał damskich szponów.
- Będę was rozrywał kawałek po kawałku! – syknął zielonooki, kiedy usiadł na moim łóżku i masował pierś. – Czuję się, jakbym spadł z miotły i dostał tłuczkiem w żebra. Jeśli zwrócę śniadanie to na was! – chociaż pieklił się strasznie to kąciki jego ust były podniesione ku górze, jakby tłumił uśmiech. – Zobaczycie! Poszczuję was w połowie przetrawionymi ogórami! Żeby tak człowieka traktować!
Chyba specjalnie objął mnie kładąc głowę na moim ramieniu, a jego ramiona oplotły mnie w pasie. Spojrzał przy tym wymownie na Blacka, który prychnął i odwrócił się do nas tyłem.
- Radzę ci ze mną nie zaczynać. – ostrzegł. – A ty, Remi, też mógłbyś mieć trochę więcej samokontroli. W końcu tylko ja powinienem się do ciebie tulić, skoro wyrosłeś z objęć matki! – wątpiłem jednak by naprawdę był na nas zły.