niedziela, 29 lipca 2012

Kartka z pamiętnika CLXXXVII - James Potter

Spojrzałem z góry na ustawiony na tarasie niewielki stolik i pięć małych krzesełek. Jedno zajmowała moja młodsza siostra, dwa kolejne jej lalki, na następnym siedział pluszowy misiek i ostatnie zostało puste – miejsce specjalnie dla mnie. Na stoliku stał imbryk i maleńkie plastikowe filiżanki, których wzory imitowały porcelanowe oryginały.
- Musis być ładny! – dziewczynka spojrzała na mnie wściekle swoimi wielkimi, jak spodki oczyma. Wyglądała jak jej lalki z kręconymi włosami upiętymi w dwa kucyki, w sukience z licznymi falbankami i lakierkach.
- Zapomnij. – syknąłem odsuwając się o krok od niej. Jeszcze nie oszalałem do tego stopnia żeby...
- Mamooooo! – głos to bez wątpienia miała donośny. – On się nie ce bawić!
- James! Pobaw się z nią! – przynajmniej wiedziałem, po kim.
Siostra spojrzała na mnie, jakby chciała powiedzieć „Słyszałeś?” i związać mnie siłą.
- Mamoooo! – znowu się zaczęło, kiedy nie doczekała się z mojej strony żadnej reakcji.
Moja matka wściekła wyszła z domu na taras. Wyglądała jak osa, która zaraz wbije swoje żądło w mój tyłek, a ono i tak odrośnie by znowu mogła użyć go na mnie.
- Czy ja naprawdę muszę użyć siły? – warknęła patrząc na mnie swoimi przenikliwymi oczyma, jakby uzbroiła je w lasery. – Prosiłam żebyś pobawił się z siostrą, czy to tak wiele?
- Nie wiem czy zauważyłaś, ale nie wbiję tyłka w to małe krzesełko, na którym każe mi siedzieć. – wskazałem jedną z przyczyn całego zajścia. – Poza tym ona chce mi założyć czepek! Twój czepek! Byłaś młodsza ode mnie, kiedy go nosiłaś! To poniżające!
- Musis być ładny! – dziewczynka tupnęła wściekle nogą. – Ładny, ładny, ładny! – skakała ze złości.
- Sama widzisz! – skrzyżowałem ramiona na piersiach wściekły. Na co komu młodsza siostra? – Ja powinienem uganiać się za dziewczynami, a nie przebierać za jedną i pić herbatkę z lalkami siostry!
- Twój ojciec wcisnął się w to małe krzesełko i pił herbatką z lalkami swojej córki, więc przestań biadolić i siadaj! – matka fuknęła na mnie tak, że aż zadrżałem.
- On też musiał mieć na głowie twój czepek?!
- Nie ważne! Chcesz zaprosić kolegów to się baw z siostrą! W przeciwnym razie będziesz się z nią bawił razem z kolegami! W czepku, albo bez czepka, będę to wtedy miała w nosie! Zobaczysz, że przyślę ją do ciebie i specjalnie na tę okazję kupić jej więcej małych krzesełek! Dla wszystkich starczy!
- To jest tyrania! Jesteś tyranem!
- Masz rację, James. Jestem tyranem, a twój ojciec z tym tyranem się ożenił, więc możesz mieć pretensje tylko do niego! A teraz siadaj i baw się, albo naprawdę spełnię swoją groźbę! – patrzyłem na nią zły, a ona odpowiadała mi podobną wściekłością. Niemal mogłem wyczuć pioruny przesuwające się między nami. Wiedziałem, że ta kobieta jest zdolna do wszystkiego, nawet jeśli musiałaby ośmieszyć własnego syna przed jego przyjaciółmi. Jak ojciec mógł się w niej zakochać?! To była bestia, a nie kobieta!
Miałem ochotę wyrazić głośno swoje niezadowolenie z powodu posiadania takiej matki, jak i posiadania siostry, ale nie byłem pewny, czy powinienem się odzywać.
- Ja się na siostrę nie zgadzałem. – powiedziałem w końcu. Jeśli zabroni mi zaprosić przyjaciół tutaj to zaproszę ich do dziadka! – Będę na piątym roku, a ty chcesz żebym się bawił z tą glizdą? Ona jeszcze robi w łóżko! Nie będę ubierał żadnego czepka, ani siedział na jakimś małym krzesełku z jej głupimi lalkami i pluszowym miśkiem! Ani udawał, że piję nieistniejącą herbatę z plastikowej filiżanki. Jeśli tak bardzo chcesz żeby miała się, z kim bawić to sama się z nią baw! Jesteś babą, więc lepiej sobie poplotkujecie o pieluchach i pudrach na podrażniony tyłek! Tak, tak. Mam karę, zakaz wychodzenia, areszt na latanie na miotle i coś tam jeszcze. Jestem mężczyzną i mam swoją dumę! – syknąłem i ignorując matkę i siostrę wszedłem do domu idąc do swojego pokoju, gdzie zamknąłem drzwi, otworzyłem szeroko okno i rzucając się na łóżku patrzyłem w sufit. Ależ ja w tamtej chwili nienawidziłem kobiet!
Oczywiście, czasami nawet ja śmiałem się z siostry i nie wiedziałem, czy aby na pewno lepiej jest być jedynakiem, ale zdecydowanie częściej wolałbym nie mieć nikogo. Miałbym wszystko dla siebie, niczym nie musiałbym się dzielić, nie wysłuchiwałbym płaczów tego dzieciaka, ani nie potykałbym się o ten głupi stolik do jej przeklętych herbatek! Zamiast spędzać całe godziny w sklepach, gdzie mama wybiera sukienki dla mojej siostry mógłbym siedzieć w sklepie Camusa i rozkoszować się miotłami i innymi akcesoriami do quidditcha. Gdybym, chociaż miał brata... On na pewno podzielałby moje zainteresowania! Z bratem mógłbym bawić się do woli! I nie sikałby na siedząco! Mógłbym konkurować z nim o większy strumień moczu, albo o to, który z nas więcej nasika! Z bratem mógłbym więcej!
Przewróciłem się na brzuch zmieniając pozycję i wtuliłem twarz w chłodną poduszkę. Nie byłem miłośnikiem nauki, jednak zdecydowanie wolałem chwile spędzane w Hogwarcie od tych w domu. Tam miałem przyjaciół, z którymi dzieliłem pasje, którym mogłem mówić o wszystkim i nawet, kiedy się ze mnie śmiali, miałem świadomość, że mnie słuchają. Poza tym, zawsze znalazł się ktoś, kto uznał, że moje głupie pomysły można realizować. Nie zmuszali mnie do bawienia się lalkami!
Zgłodniałem. Wstałem z łóżka i wyszedłem z pokoju. W kuchni natknąłem się na osobę, której nie chciałem dziś już oglądać. Że też domy muszą być takie malutkie!
- Przyszedłeś przeprosić? – matka nawet na mnie nie spojrzała zajęta przygotowywaniem jakiejś papki z mięsa i warzyw dla mojej siostry.
- Bynajmniej. – burknąłem. – Zgłodniałem, a jeść mi nie zabronisz. To i tak za taty pieniądze. – miałem przeczucie, że złość nie przejdzie mi przez dobre kilka dni! Może nawet tydzień?
- Dziadek przyjdzie na kolacje, więc się nie obżeraj.
- I dobrze. Dziadek mnie rozumie, jak nikt inny! – wziąłem pod pachę jogurt, dwie kromki chleba, cztery plastry pakowanego w folię sera żółtego i wymaszerowałem z kuchni.
Tak, dziadek na pewno stanie po mojej stronie i uzna, że miałem rację odmawiając głupiej zabawy! Od razu zapytam go także, czy mogę zaprosić kolegów do niego na małego grilla. Z resztą on miał u siebie hamak i atmosfera jego domu była przyjemniejsza.
Na swoim biurku zrobiłem sobie kanapki i zjadłem krusząc na blat. Popiłem wszystko jogurtem, a samopoczucie od razu mi się poprawiło. Teraz mogłem podnosić góry! Rozejrzałem się żywiej po swoim pokoju szukając jakiegoś dobrego zajęcia dla siebie i swojego wolnego czasu, który naciskał na mnie bym go zajął. Mógłbym się pouczyć, ale mi się nie chciało. Poczytałbym książkę, ale nie miałem ochoty na żadną. Mogłem porysować, ale do tego trzeba mieć talent, którego mi poskąpiono. Odpływanie w marzenia również nie było specjalnie twórcze, a nie chciałem znowu pakować się w kłopoty wychodząc do ogrodu, gdzie dałbym mamie satysfakcję, gdyby tylko mogła sama powiedzieć „James, masz karę na miotłę, więc do pokoju!”.
Nagle wpadłem na genialny pomysł! Jeśli dobrze to rozegram to nawet moja mama nie będzie mogła mieć do mnie pretensji.
Szybko wygrzebałem z szafy moje slipy kąpielowe i przebrałem się w przeciągu kilku sekund. Jak strzała pognałem do garaży, gdzie w jednej z szaf znalazłem basen śmierdzącej glizdy, która nawet o nim nie pamiętała. Z rozkoszą wyciągnąłem wielkie pudło i wyjąłem jego zawartość na trawniku. Wymyłem pospiesznie niewielki, ale przydatny basen, po czym zacząłem nalewać do niego wody. Byłem pewny, że na takim upale zagrzeje się w przeciągu pół godziny i wtedy będę mógł wejść do przyjemnie chłodzącej wody, a matce powiedzieć, że w trosce o swoje zdrowie, bym nie padł z powodu zaduchu panującego w domu, musiałem się odświeżyć.
Byłem geniuszem! Sam siebie czasami zaskakiwałem! A jaką dumą napawało mnie patrzenie na basen? Niemalże jakbym sam go zrobił. Brakowało mi tylko soku z lodem i rureczką. Ha! Na Jamesa Pottera nie było mocnych! Czas by każdy to zapamiętał!

piątek, 27 lipca 2012

Leniuch

6 lipca
- Remusie zejdź na śniadanie! – mama zaczynała się niecierpliwić, a ja nie potrafiłem się zmusić do opuszczenia ciepłego łóżeczka, w którym leżałem. Wakacje w prawdzie dopiero się rozpoczęły, ale ja już je marnowałem na zbyt długi sen. I pomyśleć, że miałem tak wiele planów na najbliższe dwa miesiące! Naturalnie, życie się jeszcze nie kończyło i miałem całe lata na pogłębianie swojej wiedzy magicznej, ale obawiałem się zapomnieć najistotniejszych zaklęć przez ten czas spędzony z daleka od szkoły. Przesadzałem, oczywiście, że tak. Miałem ogromną skłonność do przesady i zamartwiania się, a wszystko to spadło na mnie ze zdwojoną siłą w tym roku. Musiałem w końcu rozpocząć walkę z tymi brzydkimi nawykami, a co lepiej pomoże je zwalczyć, jak nie skrajne lenistwo?
Dzwonek do drzwi sprawił, że aż podskoczyłem na swoim łóżku. Będę musiał poprosić tatę, aby go przyciszył! Przecież nikt nie był głuchy, więc czemu się tak darł?
- Remusie, do ciebie! – tym razem rozległ się głos ojca, którego widać mama we wszystko wmieszała.
- Dobrze, już! Idę, kłamczuchy! – uspokoiłem ich. Dobrze wiedziałem, że to rodzice zadzwonili by zmusić mnie w ten sposób do zejścia po schodach, a stamtąd już niedaleko od kuchni. Eh, dlaczego nawet w wakacje nie pozwalano mi dłużej pospać?
Założyłem na nogi swoje pluszowe kapciuszki i smętny, zgarbiony wyszedłem z pokoju starając się nie potknąć na schodach. Byłem jak wypompowany, nie miałem na nic sił, ani też ochoty.
- Jestem, zadowoleni? – mruknąłem zrezygnowany.
Tata odsunął się na bok odsłaniając naszego „gościa”, który naprawdę istniał. Zaskoczony nie wiedziałem, co powiedzieć, kiedy spostrzegłem Syriusza. Chłopak obserwował mnie rozbawiony i nie mogłem mu się dziwić. Miał przed sobą rozczochranego Remusa Lupina w żółtej piżamie w żyrafy i w kapciach – owieczkach. Co on w ogóle tutaj robił?!
- Syriusz, do kuchni! – rozkazałem spanikowany. – Mamo, zaraz przyjdę na śniadanie! – wrzasnąłem jeszcze do matki, która wyraźnie zadowolona z mojego nagłego przebudzenia uśmiechnięta stała w drzwiach pomieszczenia, które zawsze rano stanowiło jej królestwo.
Nie mając czasu na zwlekanie pobiegłem ile sił w nogach na piętro i wpadłem do łazienki rozbierając się pospiesznie. Wskoczyłem pod prysznic, umyłem się w miarę dokładnie, wytarłem, przebiegłem w ręczniku do swojego pokoju i tam założyłem na siebie czyste, pachnące proszkiem, ubrania. Spiąłem wilgotne włosy gumką i biegiem pokonałem schody zjawiając się w kuchni, jak nowo narodzony.
Syriusz właśnie raczył się kanapkami, które zrobiła mu moja mama. Usiadłem na swoim stałym miejscu, naprzeciw miseczki z mlekiem i wsypałem do niej możliwie jak najwięcej płatków zbożowych z miodem. Starannie topiłem wszystkie łyżką by nasiąknęły mlekiem i osłodziły je, a następnie zabrałem się za jedzenie. Syriusz nadal uśmiechał się patrząc na mnie. Co go tak bawiło? Byłem pewny czystości swojej twarzy i ubrania, jak także przylizania włosów.
- Nie myślałem, że w domu ciężko cię ściągnąć z łóżka. – odezwał się w końcu, kiedy powoli zaczynałem czuć się nieswojo.
- To tylko chwilowe. – odparłem z powagą, a za plecami Blacka moja mama spojrzała na mnie wymownie. „Chwilowe” oznaczało przeszło tydzień, ale przyjaciel nie musiał wiedzieć o wszystkim. – Nie spodziewałem się ciebie, a to ważniejsze. – kiwnąłem na mamę głową by uciekała do pracy zamiast podsłuchiwać moje rozmowy. Myślę, że na swój sposób cieszyła się ze zmian, jakie we mnie zachodziły. Z grzecznego, ułożonego i strachliwego chłopca stałem się młodym buntownikiem, który zaczął sprawiać zwyczajne kłopoty, jakby mało było jej dotychczasowych z likantropią.
- W sumie to sam nie wiedziałem, że się tutaj zjawię. Nagle naszła mnie ochota na odwiedziny, więc jestem. – Syri wzruszył ramionami. – Nie wiedziałem, że muszę się zapowiadać z tygodniowym wyprzedzeniem, by jaśnie pan podniósł tyłek z łóżka i wyszedł z pokoju. – pokazał rząd równiutkich zębów. Zupełnie nie było po nich widać, że chłopak przed sekundą jadł kanapkę z szynką i pomidorem. Gdybym to ja znalazł się na jego miejscu na pewno miałbym czerwony uśmiech!
- To twoja wina, bo pojawiłeś się niespodziewanie. – burknąłem zbierając naczynia ze stołu i wkładając je do zlewu. Mama zajmie się ich zmywaniem w magiczny sposób zanim kominem przeniesie się do swojego sklepu na Pokątnej. – Więc, co robimy? – zmieniłem temat. – Spacer? Już znasz okolicę na pamięć, ale mimo wszystko... Mamy pola, łąki, las i pełno dzikich zwierząt w okolicy.
- Pokaż mi gdzie się przemieniasz. – aż się zatrzymałem w drzwiach, kiedy Black wyraził swoje życzenie.
- Odpada. – nie siliłem się na delikatne odrzucenie prośby. To było wykluczone i koniec!
- Dlaczego?
- Bo nie ma, czego oglądać. Wystarczy, że jesteś we Wrzeszczącej Chacie podczas przemian. Nie musisz jeszcze oglądać mojej dziupli tutaj. To tajemnica i bez dyskusji. Nawet ja muszę mieć coś do ukrycia, prawda? – nie byłem zły i miałem nadzieję, że chłopak nie weźmie mi niczego za złe.
Tym czasem Syri uniósł dłonie w pojednawczym geście i skinął głową godząc się z moją odmową. Dobrze, że nie nalegał. Nie chciałem by widział małą, ciasną szopę w lesie zabezpieczoną zaklęciami, w której przychodziło mi się awanturować podczas pełni. Przypominało mi to trumnę i wydawało się krępujące. Black na moim miejscu mógłby sobie pozwolić na willę lub pałac, a ja musiałem pogodzić się ze zwyczajną szopą na narzędzia, choć bez narzędzi.
Wyprowadziłem Syriusza z domu i skierowaliśmy się w stronę ścieżki prowadzącej do lasu. Niedaleko była drobna polana, na której mogliśmy usiąść i porozmawiać. Dzień był upalny, więc na trawie nie było nawet śladu rosy. Złapałem chłopaka za rękę, kiedy tylko mój dom zniknął nam z oczu. Kruczowłosy odpowiedział na to mocnym uściskiem i uśmiechem.
- Musiałem się wymknąć z domu, bo mam dosyć wysłuchiwania matki. – zaczął wyjaśniać. – Ubzdurała sobie, że Regulus powinien dołączyć do jakiegoś ugrupowania, czy tam sekty... A może to o klasztor chodziło...? Sam nie wiem. – machnął ręką ignorując swoją niewiedzę. – W każdym razie na okrągło o tym mówią, a ja nie mogłem dłużej tego znieść. Posiedzę u ciebie do wieczora, a później zabiorę się do siebie.
- Mógłbyś zostać gdybyś chciał... – zaproponowałem trochę niepewnie.
- Daj spokój. Już i tak ostatnio sprawiłem twoim rodzicom sporo problemu, a teraz moi na pewno by się upomnieli o mnie. Sam rozumiesz, gdyby ktoś w tym całym... zgromadzeniu? Dowiedział się, że brat Rega zadaje się z tymi i tamtymi...
Skinąłem głową. Rozumiałem ciężką sytuację Blacka, chociaż nadal nie mogłem pojąć, jak jego matka może być tak okropna. Ja na swoją nie mogłem narzekać, gdyż była naprawdę kochająca i czasami żałowałem, że Syriusz nie może zaznać podobnego ciepła dzięki swojej.
Przytuliłem się do jego ramienia by, chociaż w ten sposób, go pocieszyć. Nie wiem, czy mu się to spodobało, ale zatrzymał się i odsunął. Obszedł mnie stając naprzeciwko i pocałował szybko, niewinnie w usta. Ot, zwyczajny buziak.
- Pracuję nad planem naszego miłosnego roku. – rzucił dumnie. – Jest tyle przyjemnych rzeczy, a my spoczywamy na laurach. Czas realizować punkt za punktem i w niedługim czasie połknę złego wilka w całości. – zamruczał, jak kociak, choć pewnie planował groźne warczenie tygrysa.
- Nie chcę znać szczegółów. – wyznałem szczerze trochę zawstydzonym jego bezpośrednim podejściem do tematu. Nie byłem w prawdzie tak samo niewinny, jak na samym początku, ale jednak nie potrafiłbym z równym spokojem mówić o nieuniknionym zbliżeniu wymagającym całkowitego poddaństwa.
Pociągnąłem go dalej za sobą by nie zwracał uwagi na moje rumieńce i bardzo szybko znaleźliśmy się u celu tej małej wyprawy. Musiałem tylko zapomnieć o pewnych śmiałych fantazjach, które w moją głowę wszczepił Black i mogłem rozkoszować się nim, ciepłem dnia i zapachem lasu. Chociaż... Przede wszystkim właśnie Syriuszem!

środa, 25 lipca 2012

Kartka z pamiętnika CLXXXVI - Gabriel Ricardo

- Są wakacje, nawet ja mam do tego prawo! – Michael patrzył na mnie wielkimi, błagalnymi oczyma, jakby zaraz miał się rozpłakać, rzucić na trawę i bić w nią pięściami wydzierając się przy tym w niebogłosy. Czasami na poważnie zastanawiałem się nad moją przyszłością z takim chłopakiem. Jakże się cieszyłem, że nie mogliśmy mieć dzieci! Nie wytrzymywałem z jednym wielkim bachorem, a co dopiero gdybym miał dodatkowo bawić mniejszego?
- Michael, to jest huśtawka dla dzieci. – rozmasowałem nasadę nosa zamykając na chwilę oczy. – Ty nie jesteś dzieckiem, z którejkolwiek strony bym na to nie spojrzał.
- To, dlatego, że patrzysz na mnie od dołu. – chłopak kręcił tyłkiem na wszystkie strony wbijając się wygodniej między łańcuchy, na których wisiało siedzenie huśtawki. – Jesteś niższy i dlatego wydaje ci się, że...
- Mam ci połamać nogi i sprawdzić, czy będziesz wtedy dzieckiem? – czasami musiałem być wobec niego brutalny.
- Ale kiedy ja proszę! Tak ładnie proszę. Masz mnie tylko odpychać, a ja sam się już będę bawił. – jego jęki doprowadzały mnie do szału, ale sam byłem sobie winien. Gdybym się nim nie zainteresował bylibyśmy tylko przyjaciółmi i teraz pewnie potrafiłbym powiedzieć „nie” i odejść. – Nie będziesz musiał siadać na jednorożca! – nalegał w dalszym ciągu.
Jednorożec był niewielkim metalowo, drewnianym, barwnym konikiem na sprężynie, który kiwał się do przodu i do tyłu. Obok niego umieszczono podobnego ogiera idealnego dla małego rycerza. Oczywiście tego zarezerwował sobie już wcześniej Michael.
- Obiecuję, że będę grzeczny. Będę z tobą spał i tulił się bez przyciskania swoich bioder do twojego tyłeczka, nie będę wkładał rąk pod twoją piżamę, ani też ściskał sutków. Słowo honoru! Nie będę wychodził nagi z łazienki, podglądał, kiedy się kąpiesz, ani też masturbował na twoim łóżku i wąchał twojej pościeli. – brzmiało to niejako dziwnie na placu zabaw dla dzieci, nawet jeśli w pobliżu nie było nikogo poza nami.
- Merlinie, Ned, zamknij się już! Usadź dupę jak należy i milcz! – nie chciałem wysłuchiwać jego litanii perwersji w jego zwyczajach.
Czując się jak głupek złapałem za oparcie huśtawki i pchnąłem raz. Michael wcale nie był lekki, ale powoli zdołałem rozhuśtać go i dalej wszystko poszło bez większych problemów. Nawet nie wiedziałem, że może mu to sprawić taką frajdę, ale teraz nie mogłem zaprzeczyć, że chłopak bawił się świetnie. Śmiał się głośno, i w miarę możliwości, poruszał nogami by nabrać większego rozpędu.
Bolały mnie już ręce, kiedy chłopak zdecydował, że wybawił się na tej atrakcji i zszedł niezgrabnie z huśtawki podchodząc do konika na sprężynie. Usadowił się na nim, a co najdziwniejsze, konik wytrzymał ciężar chłopaka i pozwolił na kiwanie się bez niszczenia czegokolwiek. Widząc roześmianą twarz Michaela usiadłem na jednorożcu obok niego i uważnie obserwowałem nieskomplikowany mechanizm zabawki. Była niezniszczalna! A przynajmniej taką się wydawała. Podarowałem sobie dalsze zabawy, kiedy Ned wspinał się na niewielką zjeżdżalnie. By frajda trwała dłużej przyciągnął nogi do piersi i zjechał wyskakując w górę na końcu trasy i lądując boleśnie na tyłku. Po tej przygodzie stracił ochotę na kolejną przejażdżkę. Zamiast tego stanął jedną nogą na karuzeli-kwiatku i odpychając się drugą zaczął wirować zadowolony. W chwilę później podbiegł do drabinek, zbyt niskich jak dla niego, i stając na drewnianym mostku wyglądał na spełnionego.
- Patrz! Tutaj moglibyśmy się bawić w Robin Hooda i walczyć o przejście!
- Tak, moglibyśmy, ale nie będziemy, paskudny dzieciaku. Chodź już. Kupię ci lody i dokończymy nasz spacer w miarę bezpiecznie i nie przeszkadzając nikomu. – sam nie wiem, jakim cudem głupie słowo „lody”, które nie miało w tym wypadku żadnego potocznego znaczenia, mogło tak go uradować. Zapomniał o placu zabaw i wybiegł na kamienną ścieżkę maszerując raźnie w stronę najbliższej budki z lodami.
Nie zadowolił się byle czym. Zażądał deseru lodowego, w którym zaczął bawić się w „wykopywanie skarbów”, czy też „archeologa” – sam nie był pewny, co będzie odpowiedniejsze.
Na jednej z alejek przy jakimś kościele znaleźliśmy wolną ławeczkę, niestety zanim do niej dotarliśmy rozsiadła się na niej jakaś zakochana. para. Dla Neda nie było to wielkim problemem. Wskoczył na ławkę swoimi ciężkimi buciorami i podniósł w górę rękę, w której została mu jeszcze końcówka lodowego rożka.
- Jestem Michael Zdobywca i w imieniu Lady Gabrieli biorę tę ławkę w posiadanie! Od tej chwili należy do mnie! – wyszczerzył się w moją stronę, a następnie spojrzał na zaskoczoną parkę. – Nie przypominam sobie żebym zapraszał was do mojego zamku, więc sio! – sądząc ze spojrzeń, jakie posyłali mu ludzie musieli wziąć go za wariata i może, dlatego zakochani szybko się zmyli nie kłócąc nawet o miejsce, które przecież zajęli jako pierwsi.
- Michael... – westchnąłem siadając obok niego na ławce, którą wyczyścił dokładnie chusteczką.
- Uśmiechnij się. – znowu patrzył na mnie prosząco. – Jesteś zbyt poważny, a przecież życie jest krótkie i trzeba z niego korzystać. I tak nigdy więcej nie spotkamy pewnie tych mugoli, więc co to za problem? Powygłupiam się, a oni i tak zapomną. Niedługo też skończy się nasza beztroska i zaczniemy pracować. Będziemy spędzali mniej czasu razem. Będziesz wracał do domu zmęczony i nie będziesz miał sił, by się ze mną zabawiać w łóżku, łazience, kuchni...
- Przypominam ci, że nie pozbyłeś się babci z domu.
- Ale się pozbędę! Będę zbierał pieniądze na wakacje dla niej, namówię ją a jakiś wyjazd do sanatorium, albo kurortu uzdrowiskowego z przyjaciółkami i będziemy mieli dom dla siebie. A jak nie babcię, to wyślemy gdzieś twoich rodziców. Im też należą się jakieś wakacje. Nie będą mnie przynajmniej pytać czy masz dziewczynę.
- Hę?! A pytali? – tym mnie zaskoczył.
- Taa... – skinął nadąsany głową. – Ale powiedziałem im, że masz, tylko jest taka brzydka, że nie chcesz jej nikomu pokazywać. I że sam nie wiem, co w niej widziałeś skoro teraz się jej wstydzisz. Uznali, że masz za dobre serce i dali sobie spokój. Z moją babcią nie ma takiego problemu. – rozgadał się. – Ona z góry zakłada, że nikogo nie będę miał, bo nikt nie chce mieć na głowie takiego wielkiego problemu, jak ja. Ale mam się nie martwić, bo babcia się mną zaopiekuje, a jej koleżanki mnie uwielbiają i jeśli byłbym bardzo zdesperowany to mnie umówi z jedną z nich.
Roześmiałem się nie mogąc nad tym zapanować. Jego babcia naprawdę była zdolna pocieszać wnuka w taki sposób.
- Jej koleżanki? Nie myślałem, że mam tak poważną konkurencję. – poklepałem rozbawiony udo nadąsanego chłopaka, który wychodził z założenia, iż starsze panie są najbardziej niebezpieczną grupą kobiet, ponieważ zdesperowane nie mają nic do stracenia.
Na jego ustach pojawił się subtelny, niewinny uśmiech.
- W końcu coś cię rozbawiło. – zauważył. – Moja babcia ma jakiś stary namiot z czasów swojej młodości. Moglibyśmy go wywietrzyć, przeprać, nie wiem, co jeszcze, i rozłożyć za domem. Wtedy nie przeszkadzała by nam ani ona, ani twoi rodzice. Tylko my dwaj, ciepłe noce i...
Pocałowałem go nie zwracając uwagi na ludzi dookoła. Zasługiwał na buziaka, więc go dostał. Wiedziałem, że gdyby mógł wróciłby najchętniej na plac zabaw i tam, siedząc na huśtawce, kazałby się całować kolejny raz, jednak miał wystarczająco dużo oleju w głowie, by tego nie robić.
Usiadłem mu na kolanach i pozwoliłem by opadło całe napięcie, które towarzyszyło mi od samego rana. Może zbyt wiele rzeczy zaprzątało mi głowę? Michael miał rację. Niedługo zaczniemy pracować, szukać swojego miejsca w życiu pośród dorosłych i odpowiedzialnych ludzi, a czas nie będzie działał na naszą korzyść.
- Ten namiot to świetny pomysł. – szepnąłem mu na ucho i ukąsiłem je. Po co martwić się czymkolwiek, skoro lepiej zaufać Karmie? Zamartwianie się niczego nie zmieni, a jedynie spotęguje moje złe samopoczucie. – Mmm, jesteś moim lekiem na depresję. – znowu go całowałem. Z jeszcze większą chęcią, jeśli to możliwe.

niedziela, 22 lipca 2012

Kartka z pamiętnika CLXXXV - Victor Wavele

Nie. Nie zamierzam z własnej woli kończyć tego fika ^^" Niezależne ode mnie przyczyny mogą opóźnić dodanie notek, a jeśli coś mi się stanie (wypadki chodzą po ludziach i nie mamy na nie wpływu)... Sami rozumiecie...

 

Wiedziałem, że Noel lubi być rozpieszczany, a czasami pozwala sobie na odrobinę luksusu, jednak to, co zaprezentował mi w tym roku, nie mieściło się w mojej „drakońskiej” głowie. Zdawałem sobie sprawę z tego, że ma jakieś małe mieszkanie w Londynie, ale nie spodziewałem się eleganckiego domku z odkrytym basenem w Sunderland. Nie wytrzymałbym tam zbyt długo, otoczony jasnymi barwami i delikatnymi przedmiotami użytku codziennego, ale wakacje nie trwały wieczność toteż przyjąłem jego zaproszenie. Jak się przekonałem, miał jeszcze swoje małe tajemnice, o których nic mi nie powiedział, a to oznaczało, że nasz związek ma jeszcze przed sobą długą drogę i nieszybko popadniemy w rutynę.
Odkleiłem od ciała lepiącą się do spoconej skóry koszulkę bez rękawów wzdychają ciężko. Było zdecydowanie zbyt gorąco! Wyszedłem do ogrodu z dwiema butelkami wody. Jedną odłożyłem na wiklinowy stolik, zaś drugą otworzyłem pijąc z niej zachłannie. Zanim opróżniłem ją do połowy Noel już opierał się o brzeg basenu przyglądając mi się uważnie. Porównałbym go do syreny, gdyby nie było to stworzenie obce moim przodkom.
- Dla ciebie. – powiedziałem łapiąc za wcześniej odstawioną butelkę i podszedłem siadając przed nim. Wsunąłem nogi do przyjemnie chłodnej wody.
- Podoba mi się twoje ciało. – piękny mężczyzna wziął ode mnie wodę, upił nie więcej niż trzy łyki i odstawił ją na bok. – Potrzymają ją wyżej. – podał mi skraj mojej koszulki. Nie wiedziałem, o co dokładnie mu chodzi, więc wypełniłem polecenie obserwując go uważnie, kiedy palcami dotykał linii oddzielającej moje biodro od podbrzusza. – Ta część jest wyjątkowo seksowna. – sunął opuszkami w dół niemal wpychając je pod materiał spodenek. Złapałem go za przegub dłoni powstrzymując.
- Co ty robisz? – pochyliłem się spoglądając w przejrzystą wodę. Noel był nagi i prawdę powiedziawszy miał do tego prawo. Nikt poza mną nie mógł go widzieć, a ta wyłączność rozpalała mnie. Tym bardziej, że mój kochanek porzucił na okres wakacji damskie ciuszki, makijaż, przesadną dbałość o szczegóły, które nigdy nie interesowały mężczyzn.
- Dotykam. – stwierdził niewinnie, chociaż oczy mu płonęły pożądaniem. – Szeroka umięśniona pierś, – położył całą dłoń zaraz pod moją szyją i powoli sunął nią ku dołowi – na której można położyć głowę i całować, idealnie wyrzeźbiony brzuch, który z chęcią się dotyka, i w końcu ta strzałka, która prowadzi do słodyczy. – oblizał się sunąc palcami po rowkach bioder. Nie powstrzymałem go, kiedy wsuwał dłonie pod moje spodenki. Zamiast tego uniosłem się na dłoniach dając mu możliwość całkowitego ich zdjęcia.
Pochylał się by mnie pocałować, ale odepchnąłem go lekko i wskoczyłem do wody. Dopiero wtedy zdjąłem koszulkę i podpłynąłem do mojego chłopaka z tyłu obejmując go w pasie, całując za uchem.
- Zabrudzimy wodę. – szepnąłem kąsając jego muszelkę, chociaż niewiele mnie obchodził stan wody, kiedy już skończę z Noelem.
- Wymienię ją, to żaden problem. – westchnął odchylając głowę na bok, by dać mi dostęp do siebie. – Zaczekaj. – czułem, z jakim trudem przychodziło mu wydostanie się z moich objęć. Podpłynął do drabinki w rogi basenu i przywołał mnie skinieniem. – Tutaj będzie nam wygodniej. – był tam także stopień, który pozwalał na łatwiejsze wyjście z wody, a teraz miał się nam przysłużyć w zupełnie innym celu.
- Jeszcze uznam, że chcesz mnie tylko dla mojego ciała. – stwierdziłem nurkując. Podpłynąłem do niego powoli, złapałem za jego uda i powoli przesuwałem się ku górze całując jego skórę, aż do pępka. Szczerze wątpiłem w to, iż w dalszym ciągu to woda unosiła jego członek. Noel mnie pragnął, a ja pragnąłem jego. Czułem to między nogami, w miejscu, które zawsze było szczere i wymownie wyrażało swoje potrzeby.
- Paskuda! – złapał mnie za policzki i postawił na nogi. Jego miękkie usta przywarły ciasno do moich, jego pierś ocierała się o moją, nasze członki, niczym miecze walczyły ze sobą o dominację.
Położyłem dłonie na jego pośladkach, wsunąłem język w te ciepłe, chętne wargi i czułem, jak moja świadomość zanika, odpływa i tonie w przyjemności. Odnalazłem palcami jego wejście i wsunąłem w nie opuszek gładząc miękkie, ciepłe ścianki, które już niedługo rozpuszczą mnie, jak śmietankowe lody.
Przez kilka sekund zastanawiałem się, czy kiedykolwiek wcześniej moi partnerzy sprawiali mi taką rozkosz, czy pragnąłem któregoś tak szaleńczo, jak Noela. Nie przypominałem sobie takiej sytuacji. Inni byli i znikali, lizali i pozwalali się pieprzyć, ale nigdy nie czułem potrzeby „kochania się”, kiedy z nimi byłem. Seed różnił się od nich, chociaż sam nie do końca wiedziałem, czym. Nie chodziło o urodę, czy charakter, sam nie wiem, co czyniło go takim szczególnym.
- Masz przede mną jeszcze jakieś tajemnice? – zaaplikowałem mu dwa palce, które przyjął bez problemu, jakby tylko na to czekał. A może to woda ułatwiała mi rozluźnienie słodkiego pierścienia?
- Mam masę tajemnic. – wyznał i przytulił się do mnie na kilka chwil, po czym puścił mnie i odwracając się tyłem oparł o brzeg basenu.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Niektóre już znałem, jak chociażby tę, iż byłem pierwszym kochankiem, jakiego zaprosił do tego domku, pierwszym, który miał możliwość posiąść go w basenie. Po prostu widziałem to w jego oczach.
Bezwstydnik, miałem ochotę powiedzieć, ale bardziej pragnąłem wbić się już w niego i rozpieszczać swój członek ciepłem i miękkością jego tyłka. Nie pozwoliłem się prosić i z westchnieniem wbiłem się w niego do samego końca.
- A! - pisnął zadowolony, a ja mógłbym wsłuchiwać się w ten odgłos bezustannie. Sięgnąłem do jego krocza obejmując palcami prężący się członek, równie sztywny, co mój.
Całowałem jego plecy wykonując mocne, głębokie pchnięcia. Nikt nigdy nie dawał mi takiej rozkoszy, jak Noel. Miałem ochotę nigdy z niego nie wychodzić, nigdy nie opuszczać tego wspaniałego ciała, które oddawało mi się w całości.
Woda rozchlapywała się poruszana naszym miłosnym kołysaniem. Jej „głos” mieszał się z namiętnymi westchnieniami mojego kochanka. Słońce zupełnie mi już nie przeszkadzało. Liczyły się tylko pchnięcia, przyjemność wywołana ruchem, jęki mężczyzny pode mną, jego członek, który pieściłem i tyłek, który brałem.
Wyczekałem aż mój partner wytryśnie, bym mógł wtedy oddać się bez reszty swoim żądzom i wypełnić go swoim nasieniem znacząc swój teren. Położyłem głowę na jego łopatce, muskałem skórę, kiedy sapał głośno rozłożony na nagrzanych słońcem płytkach wkoło basenu.
- Zabraniam ci się ubierać w dni tak ciepłe, jak ten. – westchnąłem uśmiechając się, gdy poruszył się pode mną niespokojnie. – Mówię serio.
- Będę się źle czuł! – dyszał dodatkowo podenerwowany moimi słowami.
- Nie szkodzi. Ja będę czuł się znakomicie mogąc cię takim oglądać... Później się zamienimy. Po tygodniu. – nie miałem się, czego wstydzić, toteż bez skrępowania złożyłem tę propozycję i odniosłem sukces.
- Obiecujesz? Ja, a później ty? – nie zdziwiłbym się, gdyby ta myśl znowu go podnieciła.
- Tak. Najpierw ja będę podziwiał ciebie, a później ty mnie. – oblizałem się niemal czując smak tych cudownych dni, jakie miałem przed sobą. Noel zawsze gotowy, zawsze na wyciągnięcie ręki i tak piekielnie podniecający w swojej niewinnej słodyczy tego pierwszego prawdziwego związku. Mogłem tylko żałować, że nie byłem pierwszym, który wprowadził go w arkany fizycznej miłości.
Odwrócił się do mnie przodem, położył moje dłonie na swoich udach i wymownie wskazał na brzeg basenu, na którym miałem go posadzić. Zrobiłem to kosztując przy okazji jego warg. Przyjazd tutaj nie był jednak takim złym pomysłem, nawet, jeśli pogoda była męcząca, a luksusy rozpraszały. Czasami mogłem pozwolić sobie na więcej swobody i bardziej wyszukane sposoby okazywania uczuć i egzekwowania ich od kochanka.

piątek, 20 lipca 2012

Kartka z pamiętnika CLXXXIV - Andrew Sheva

Serio obiecałam coś ekstra? o.O Zut! Fuck! Upss... Jeśli obiecałam to o czym myślę, a czego postanowiłam nie wykorzystywać, to mam problem XDDD Będę musiała Wam to wynagrodzić ^^"

 

- Powiedziałeś im? – duże dłonie Fabiena gładziły moje plecy, jego usta całowały moje włosy, kiedy leżeliśmy razem w łóżku w jego pokoju. Jego ubrania i fartuszek, w którym przyniósł mi kolacje, leżały porozrzucane po podłodze. Sam o to zadbałem. To była jego wina. Kiedy zobaczyłem tego wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę w błękitnym fartuszku z koronkowymi obszyciami, zakupionym przez moją mamę, nie mogłem się powstrzymać. Moja perwersja wzięła górę i rzuciłem się na niego jak zwierzę. Teraz przytulałem policzek do pachnącej nim skóry na szerokiej piersi. Fab był wystarczająco idealny, bym ja mógł być zaledwie szczupłym chłopakiem. Nie musiałem dbać o linię, czy ćwiczyć dla wyrobienia sobie widocznych mięśni. On jeden wystarczył.
- Nie. Jeszcze nie, ale powiem im w odpowiedniej chwili. – przycisnąłem usta do jego piersi. Byłem, jak pluszowy miś spragniony czułości, a on idealnie nadawał się do spełniania moich zachcianek. W końcu był moim mężczyzną! – Zaufaj mojej umiejętności oceny sytuacji.
- A masz taką? To coś nowego. – zrzucił mnie z siebie i na czworakach zawisnął nade mną. – Do tej pory myślałem, że kierujesz się tylko swoimi zachciankami i potrzebami. – potarł swoim nosem o mój. – A może się myliłem?
- Ja rozdzielam życie prywatne i szkolne. – rzuciłem wyzywająco. – W jednym kieruję się zachcianką, a w drugim rozsądkiem. Gdyby było inaczej nie drażniłbym takiego ogiera już w chwili, kiedy go poznałem. Tym bardziej, kiedy mówiono o nim same złe rzeczy. – uniosłem dłoń i wodziłem palcami po jego twarzy, ustach, szorstkim zaroście.
- Stawał ci na widok mojego zdjęcia w Proroku Codziennym. – zauważył z niejaką dumą, a ja nie mogłem zaprzeczyć. – Nie interesowało cię, jaki jestem...
- To była miłość od pierwszego wyjrzenia! – prychnąłem szczypiąc jego sutek, co nie zrobiło na nim wrażenia. – Przeczucie! Od razu wiedziałem, że będziesz idealny! Z resztą, też się nie stawiałeś, kiedy od razu przeszliśmy do bardziej intymnej znajomości. – na ustach Fabiena pojawił się zadziorny uśmiech. Pocałował mnie lekko i przygwoździł swoim ciałem do materaca. Był ciężki! Ale uważał by mnie nie zmiażdżyć nadal podpierając się rękoma. Nadal byłem stanowczo zbyt niski, bym mógł się z nim równać.
- Jak mogłem odmawiać, skoro twoje oczy krzyczały ‘weź mnie’? Gdybym ci odmówił czegokolwiek zmusił byś mnie do posłuszeństwa. – drażnił się ze mną, chociaż poniekąd miał rację. Sam nie wiem, co mną wtedy kierowało. Kręciłem się przecież bez celu po zamku szukając kogoś, w kim mógłbym się naprawdę zakochać. Odczuwałem potrzebę bliskości kogoś bardzo dla mnie ważnego, poczucia bezpieczeństwa. Dlatego próbowałem z Michaelem i Gabrielem, dlatego zaznajomiłem się z Lairem, nie stroniłem od osób, które proponowały mi spotkania. A później pojawił się Fabien. Na swój sposób egzotyczny ze swoim niewidzącym okiem, zabójczo przystojny, niebezpieczny, ale jednak szarmancki, co było widać już w jego postawie na zdjęciu zamieszonym w Proroku. Czułem wtedy, że uschnę, jeśli nigdy go nie spotkam. Zakochałem się, jak przystało na szaleńca, w bandziorze z listu gończego.
A później go spotkałem. Przypadkowo nadziałem się na niego na korytarzu i moje nogi zmiękły na jego widok. Nadal nie wiem, jakim cudem nie udusiłem się, kiedy przestałem oddychać patrząc na mężczyznę moich marzeń. Gdyby nie profesor Camus najpewniej nigdy nie poznałbym Fabiena. Nawet, kiedy wylądowaliśmy w łóżku, co było skrajną perwersją zdaniem większości osób, nauczyciel zachował zimną krew. Nie rozdzielił nas siłą, nie zabronił nam się spotykać, nie wyrzucił Fabiena z zamku. On po prostu rozumiał pułapki miłości, jej siłę i pokusy.
Nawet teraz moja matka nie miała pojęcia o tym, co łączy mnie z Fabienem, zaś ojciec był zamieszany we wszystko całkowicie i pomagał nam ukrywać się przed kobietą, która nigdy nie zrozumiałaby tego, co łączy mnie i Fabiena. Może sam był kiedyś zakochany bezgranicznie w jakimś mężczyźnie i dlatego był tak wyrozumiały?
Prawdziwe uczucia nie mają nic wspólnego z rozsądkiem, czy zasadami ludzkiej moralności. Związek z rozsądku pozbawiony jest szaleństwa, wielkiej pasji i namiętności. Ludzie, którzy zdecydowali się na coś takiego nigdy nie zrozumieją, czym grozi wybuch namiętności, nad którą nie da się zapanować.
Spojrzałem w oczy Fabiena, który przyglądał mi się z subtelnym uśmiechem na twarzy. Uniosłem twarz i pocałowałem powiekę tego, na które nie widział. Mój chłopak był wyjątkowy i bynajmniej nie grzeczny, ułożony, czy rozsądny. Był przykładem mężczyzny, który pozwalał swoim żądzom kierować działaniami ciała. Dlatego mnie nie odrzucił, jak zrobiłby to każdy rozsądny mężczyzna, ale poddał się temu, co działo się w jego wnętrzu.
- Następnym razem chcę się bawić w piratów. – stwierdziłem poważnie. – Ty będziesz złym kapitanem, a ja... Ja będę porwanym... Porwanym dla okupu paniczem? Nie jestem przekonany, ale póki nie wymyślę czegoś lepszego to tak zostanie.
- Dlaczego nie miałbyś być trytonem? – na twarzy mężczyzny pojawił się uśmiech, który sprawił, że zadrżałem. – Myślę, że kapitan pirackiej floty chętnie zabawiłby się ze złapanym w sidła trytonem. Kto wie, co kryje się pod łuskami jego ogona...
- Zboczeniec! – uderzyłem go w ramię, kiedy przed moimi oczyma stanęła scena „łóżkowa” na plaży. A jednak i ja uśmiechnąłem się szeroko. – Zostawmy to na nasz wspólny wyjazd nad morze. – byłem pewny, że moje oczy świecą radośnie. – Nie ma na tyle książek, bym mógł się nimi zadowalać, a życie teraz jest zbyt nudne, więc pobawimy się na plaży w piratów i syreny.
- Uwielbiam ten pomysł. – przyznał i pocałował mnie mocno. Czułem, z jaką pasją jego język pieści moje usta, jego ciało było sztywne z podniecenia. Podobał mi się jego lekko perwersyjny umysł, co świadczyło o tym, że nasz związek nie był pozbawiony ognia.
Objąłem go za szyję przylegając do niego ciaśniej, co chyba nie było możliwe, a jednak chciałem by tak było. Czułem się bezpieczny, szczęśliwy i kochany. Chciałem wtopić się w niego, być jednym ciałem i bynajmniej nie chodziło mi o to, by we mnie wszedł. Chciałem więcej, pełniejszego połączenia, ale nie istniała inna możliwość, niż seks.
Zacząłem kręcić się pod nim by wymusić jego odsunięcie się. Kiedy zrozumiał moje intencje miałem wystarczająco wiele miejsca by rozłożyć nogi i podnieść biodra, a on wypełnił mnie sobą całego. Wcześniej wydawało mi się, że nadal go czuję po naszym poprzednim razie, jednak dopiero teraz miałem pewność, że tak nie było. Moje wrażenie było tylko namiastką tego, co poczułem, gdy znowu był we mnie.
Wygiąłem się w łuk, pisnąłem, a podniecenie rozlało się po moim ciele z siłą równą huraganowi. Już nie mogłem doczekać się wakacji nad morzem, seksu na plaży zabaw, które na pewno podniecą mnie, jak nic innego. Fabien w stroju pirata, piękny, dumny, trochę szalony i ja zupełnie bezbronny na piasku, krępowany ogonem.
Ukąsiłem jego ramię rozpalony do granic możliwości mojego organizmu. Jego pchnięcia były mocne, zdecydowane, ale niepozbawione subtelności. Nie kontrolowałem się, kiedy kolejne kilka pchnięć wywołało mój orgazm. Nie spodziewałem się tego, ale nadal było mi mało. Mój członek nie zwiotczał lecz prężył się w dalszym ciągu.
- Jeszcze. – wydyszałem w ucho mężczyzny. Cały mój świat stanowiły moje własne jęki, westchnienia, jego szybki oddech, płynne ruchy. Zginąłbym, gdybym go nie miał. Przepełniała mnie miłość i to ona potęgowała pożądanie.
Gdy w końcu nasze pragnienia znalazły upust byłem spełniony, zmęczony, ale zadowolony i spokojny. Nie martwiłem się niczym, nie myślałem o przyszłości, ale w pełni poddałem się chwili obecnej. Moje palce zataczały kółeczka wokół pępka mężczyzny, usta uśmiechały się bezustannie. To było naprawdę cudowne.
- Miałem pomóc ci się rozpakować. – Fab ukąsił moje ucho. – nie zjadę dobrej wymówki, więc leż, a ja zrobię to szybko i wrócę do ciebie do łóżka. – pocałował mnie w czoło, zdjął ze swojego ciała i nago podszedł do okna. Otworzył je szeroko wpuszczając do środka ciepłe, świeże powietrze i klękając przy moim kufrze zabrał się do pracy pozwalając bym na niego patrzył i podziwiał.

środa, 18 lipca 2012

Cya

26 czerwca
Sam nie mogłem w to uwierzyć, chociaż chyba, jako jedyny najczęściej o tym myślałem. Kolejny koniec roku, kolejne pożegnania i rozstania, a co najistotniejsze, odchodziły osoby, które naprawdę lubiłem, podziwiałem i które zamieniły moje cztery lata w Hogwarcie w najprawdziwszy raj. Niektórych znałem gorzej, czy też zupełnie nie kojarzyłem, ale jednak z mojego życia miało zniknąć siedem osób – Michael, Gabriel, bracia Mares, Sheva, Eric, którego zielonooki znał lepiej ode mnie oraz Cornel, chociaż on mógł odejść już dawno temu, gdyż nie zaliczał się do przyjaciół, ale wrogów. I jak się przekonałem, także tajemniczy blondyn, który podlizywał się nauczycielowi astronomii. Od teraz moje życie miało być najwidoczniej zlepkiem nudnych dni, które nigdy się nie kończą.
- Ale ten czas leci. Jeszcze niedawno wy byliście tu nowi, a teraz nas wyrzucają, bo jesteśmy za starzy. – staliśmy na peronie patrząc na wysiadających uczniów i ich rodziny, kiedy Michael pojawił się za nami, jakby wyrósł spod ziemi. Wyglądał kwitnąco, jak z resztą zawsze. W czarnych, jeansowych biodrówkach za kolano, japonkach i czarnej koszulce z ogromnym żółtym ptakiem na piersi z Ulicy Sezamkowej przypominał modela prezentującego najnowsze trendy na lato. Stojący obok niego Gabriel, czarna eminencja ich rocznika w Slytherinie, przewrócił oczyma patrząc na swojego chłopaka. Nawet on nie wyglądał na „złego metala”. W ciemnych jeansach i koszuli w niebieską kratkę stanowił nie lada wyzwanie dla dziewcząt.
- Obskakujemy wszystkich znajomych żeby się pożegnać. – pospieszył z wyjaśnieniami Michael i wyciągając dłoń podawał ją każdemu do uściśnięcia. Przy Shevie zawahał się i pocałował go w usta mocno. – Taaak, teraz mogę odejść szczęśliwy. – oblizał się, co nie wydawało się irytować Gabriela. On trzymał rękę na pulsie, chociaż ku mojemu zaskoczeniu także przycisnął swoje wargi do Andrew. To uświadomiło mi, jak niewiele wiedziałem o ich znajomości przez te wszystkie lata. Najwyraźniej Fabien także, gdyż stanął jak wryty widząc tak czułe pożegnanie swojego młodego kochanka z jego kolegami.
Sheva zauważył go chyba odrobinę zbyt późno. Zarumienił się, speszył i szepnął coś na ucho starszym kolegą, którzy nie bacząc na dyskrecję odwrócili się spoglądając na tego wysokiego mężczyznę o nienagannej budowie ciała, której na pewno nie zdobywało się pracując, jako pomoc domowa.
- Mogłeś mówić od razu, że to ten... – Michael przełknął ślinę w dosyć ostentacyjny sposób. – Sam będziesz mu się tłumaczył. Tak się składa, że Gabriel bardzo lubi moją twarz, a ja jego i sińce nas nie kręcą, więc... Odezwiemy się jeszcze! Na razie chłopaki!
- Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy. – rzucił Gabriel i z rezygnacją pozwolił by Michel odciągnął go możliwie najdalej od Andrew. Zatrzymali się na chwilę przy Cornelu i Ericu, którzy kłócili się o coś. Jak to w ogóle możliwe, że taka ogromna liczba przystojniaków opuszcza szkołę na stałe? Nie wątpiłem, że większość dziewczyn przerzuci się teraz na mojego Syriusza, kiedy najlepsze partie znikały z horyzontu. Oznaczało to w prawdzie także okazję dla Jamesa, by podbił jakieś serce, chociaż do tego musiał jeszcze zmądrzeć, a na to się nie zanosiło.
Sheva stojąc w miejscu robił tysiące min mających na celu zachęcić kochanka do podejścia. Chyba miało to być sprawdzianem poziomu gniewu, gdyż sam nie zrobił ani kroku w stronę Fabiena. Przypominało mi to wabienie psa obietnicą plastra szynki i miłym uśmiechem. W końcu jednak Fabien przemógł się i podszedł, chociaż daleki był od bezinteresownych gestów.
- Qu'est ce que c'était, mon chéri?
- Później ci powiem. – Sheva złapał go za rękę i potarł policzkiem o ramię kochanka, jak dziecko stęsknione za ojcem. Nie wiem, jakiej wymówki użyli tym razem, by Fab mógł odebrać Andrew ze stacji, ale najwidoczniej zdołali pozbyć się matki chłopaka. – Dobra, J., więc dasz nam znać, kiedy...
- Lily! – okularnik nie słuchał, a ja mogłem przysiąc, że na czole blondyna pojawiła się żyłka poirytowania, kiedy ignorując jego rozpoczęte zdanie Potter pobiegł w stronę Lisicy żegnającej się z przyjaciółkami.
- Stawiam resztki mojego kieszonkowego, że dostanie w twarz. – zadzwoniłem kilkoma nędznymi monetami, które jakimś cudem ostały się w moim portfelu, kiedy James dobiegł do Evans cały rozpromieniony i nie zważał na jej wyraźną niechęć.
- Zachowaj je na później. Każdy z nas stawia na to, że mu przyłoży. – Syriusz odgarnął do tyłu krótsze pasma włosów, które łaskotały jego twarz.
- Dajcie spokój, jak można być tak upierdliwym? – Sheva przetarł dłonią twarz.
- To się nazywa miłość. – Peter, niepoprawny marzyciel, który nadal sądził, że ma szanse u Narcyzy teraz brał stronę Pottera. Mogliśmy mu to wybaczyć.
I trzask! Jeden zero dla nas. Evans nie wytrzymała, kiedy J. domagał się pożegnalnego buziaka i zamiast niego zostawiła mu na twarzy czerwony ślad swojej dłoni. Przyszedł do nas masując bolące miejsce, które najpewniej spuchnie w przeciągu najbliższych dwóch godzin.
- Ona to ma siłę w rękach. Gdyby była moją matką miałbym hemoroidy.
- Nie chcę tego słuchać. Zostawiam was i... hemoroidy Jamesa samych. Do zobaczenia. – Andrew przytulił mnie i Syriusza, uścisnął dłoń Petera, który nie lubił być przytulany przez mężczyzn, nawet jeśli byli przyjaciółmi, i tylko uśmiechnął się do Jamesa. – Głupota zaraża, a ja chcę być w pełni sił umysłowych. – Pomachał nam, obiecał, że zjawi się na każde umówione spotkanie, jakie zaplanujemy i zabrał swojego kochanka z pola widzenia matek wyraźnie nim zainteresowanych.
Zostaliśmy w czwórkę, ale niedługo. Peter dał nogę do rodziców, którzy właśnie pojawili się koło przejścia z naszego peronu, na perony mugoli. Wykruszaliśmy się z zatrważającą szybkością. Nie potrafiłem sobie wyobrazić następnego roku i pustki, jaką będzie ze sobą niósł. Wątpiłem by pierwszoroczni mogli być na tyle interesujący, by zmienić obraz naszego szkolnego świata pozbawionego najjaśniejszych gwiazd, zaś w najbliższym roku będzie nas jeszcze mniej, a w końcu po prostu i na nas przyjdzie czas.
- Cholera, to po mnie. – Syriusz syknął pod nosem i potarł dłonią o moją w ramach czułego pożegnania. Wkładając rękę niedbale do kieszeni, zaciskając mocno pięść na rączce kufra i klatce ze swoim puchaczem podszedł do swojej rodziny, która witała czule jego brata zaś dla samego Syriusza mieli wyłącznie kilka słów, chyba niezbyt miłych.
Tak oto zostałem sam z Potterem, który w lusterku z Hogsmeade oglądał swój policzek.
- Wesz, Łami. – seplenił wypychając rumiany policzek językiem i krzywiąc się z bólu. – Skoło nie wemy, iłe tfeba czekać, mowe zjemy lodły?
- Ałe tły stławiasz. – przedrzeźniałem go w odpowiedzi.
- A no. – uśmiechnął się niemrawo z powodu wcześniejszego ciosu od rudej i chwycił swoje rzeczy taszcząc je w stronę przejścia. – Niedaleko powinna stać jedna czarownica, która ma naprawdę dobre łakocie.
- Wstyd się z tobą pokazać, ale niech stracę. – mrugnąłem do niego porozumiewawczo. Czerwony ślad dłoni na policzku, kilka fioletowych plam na skórze, które jeszcze nie zeszły po smarowaniu eliksirem przeciw działaniu pokrzyw, zadrapania, które były jego własnym dziełem, z kimś takim tylko przyjaciel mógł wyjść do ludzi. A my byliśmy przyjaciółmi.
Przeszliśmy przez barierkę naszego peronu niezauważeni. Kobieta sprzedająca lody miała swoją budkę zaraz obok dworca, więc nie oddalaliśmy się zbytnio i mieliśmy oko na okolicę, czekając na rodziców. Musiałem przyznać, że co, jak co, ale na lodach Potter się znał. Śmietankowo-miętowy smak dnia był hitem i musieliśmy postać w kolejce dobre pięć minut, by przyszła nasza kolej. Jako czarodzieje dostaliśmy zupełnie darmową czekoladową polewę. Dopiero dzięki tej kobiecie dotarło do mnie, że są osoby, które żyją na pograniczu między światem mugoli, a naszym, czarodziejów. Wcześniej wcale o tym nie myślałem, a przecież kiedyś sam mogę wybrać taki rodzaj życia. W końcu pośród zwyczajnych, niemagicznych ludzi nie istniały wilkołaki, a więc byłbym w pełni akceptowany. Z drugiej strony miałem Syriusza, a on powiedział mi jasno, że chce ze mną mieszkać, chce bym spędził z nim życie, a to na pewno nie wymagało ode mnie poświęcenia magii na rzecz mugoli.
Właśnie pogryzłem wafelek, kiedy zobaczyłem moich rodziców spieszących chodnikiem. Jak dobrze było ich znowu widzieć!

niedziela, 15 lipca 2012

Kartka z pamiętnika Special - Fenrir Greyback

Dla ludzi las zawsze był mroczny, gęsty i niebezpieczny. Tym bardziej nocą, kiedy nie potrafili przejrzeć ciemności, potykali się o wszystko, co stanęło im na drodze, może czasami nawet wpadali na drzewa. Ale czym był las, kiedy grasowała w nim bestia? Nie jakieś niewidzialne monstrum, które może okazać się wszystkim, ale rozumna istota, która wie, czego szuka i wie, że znajdzie swoją ofiarę wcześniej, czy później. Co wtedy czuli ludzie? Co czuła moja żona przedzierając się przez zarośla, chłostana po twarzy ostrymi gałęziami mijanych drzewa? Tuliła do siebie dziecko, dwuletnią dziewczynkę, która płakała przerażona nie wiedząc, co się dzieje, dlaczego jej matka ucieka, dlaczego tak mocno ją ściska, gdzie przepadał ulubiona lalka. Obie odczuwały strach, ale tylko jedna zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństwa.
Czułem wypełniającą mnie bezbrzeżną radość wynikającą z pościgu za zwierzyną. Radość i żądzę krwi, które koiły wcześniejszy ból, które jako jedyne mogły przynieść ukojenie. Coś we mnie rosło, coś pulsowało bliskie wybuchu. Nie byłem już tym, kim wydawałem się być jeszcze przed tygodniem. Nie byłem już mężem, nie byłem ojcem, ale bestią, łowcą, mordercą. Ona mnie takim stworzyła. Kobieta, którą kochałem, która powinna zaakceptować moją „inność” po tych latach małżeństwa, ale to ona pierwsza okazała się potworem. Zniszczyła to, co było między nami, zniszczyła mnie, przemieniła, zabiła nasze dziecko i siebie. Moimi rękoma zrównała z ziemią świat, który wydawał mi się kiedyś piękny.
Czy nie kochałem jej dostatecznie? Czy nie opiekowałem się nią i naszym maleństwem? Szczenięciem, które nie odziedziczyło po mnie przekleństwa likantropii. Czy przez te dwa lata nie przekonała się, jakim jestem człowiekiem? Czy dałem jej chociażby jeden powód by zabrała dziecko i uciekła, gdy dowiedziała się o mojej przypadłości? To ona nas zabiła. Nas wszystkich.
Nie miałem najmniejszego problemu by za nimi nadążyć, czułem zapach potu mojej kobiety, jej szybki oddech, pochlipywanie jej i dziecka. Pozwoliłem by czuła się pewniej, by żywiła nadzieję na pomyślną ucieczkę i wtedy je złapałem.
Obudziłem się zlany potem, zmęczony i zdołowany. Może jeszcze przed chwilą miałem łzy w oczach? Nie wiem, nie chciałem wiedzieć. Sen powrócił, bo zawsze wracał. Codziennie, kilka razy w tygodniu, ale nigdy nie odchodził na dłużej niż trzy dni. Byłem skazany na przeżywanie swojej własnej śmierci w nieskończoność, bo przecież wtedy umarłem. Razem z nimi. Z dwoma osobami, które naprawdę kochałem.
Dłonią odgarnąłem wilgotne włosy do tyłu i sięgnąłem po pudełko cygar leżące na zniszczonej komodzie obok starego łóżka. Ukradłem je jakiemuś zalanemu w trupa mugolowi w obskurnej knajpie, a teraz wkładając do ust jeden koniec grubego peta odpaliłem go zaciągając się śmierdzącym dymem. Przeciągnąłem się i wstałem ze skrzypiącej zbieraniny sprężyn, które kiedyś pewnie były materacem. Przechodząc do małej, brudnej łazienki zapaliłem wiszącą nad lustrem żarówkę. Wpatrzony w swoje odbicie przesunąłem dłonią po zarośniętej szczęce.
- Czas się ogolić, Grey. – mruknąłem do siebie, a mój głos brzmiał dziwnie obco w tym pustym, ciemnym domu. – Nie wypada straszyć dzieci, które przecież niedługo będą twoje.
Moje spojrzenie ponownie spoczęło na odbiciu. Szeroka, zarośnięta szczęka, usta z kompletem ostrych, pożółkłych zębów, jak to w przypadku każdego wilkołaka niestroniącego od surowego mięsa, gęste brwi nad wąskimi złotymi oczyma, masywna szyja, umięśniona, szeroka pierś. Od przeciętnego pijaka dzieliło mnie jednak kilka istotnych szczegółów. Byłem przystojny, dobrze zbudowany i cholernie niebezpieczny.
Zgasiłem resztkę cygara w umywalce i odrzuciłem do tyłu na chybił trafił. Gdzieś z boku, na stercie brudnych ubrań, znalazłem nóż. Ostry, jak każda broń, którą przy sobie nosiłem, posłużył mi za brzytwę. Niespiesznie doprowadziłem się, do jako takiego stanu, który pozwalał mi kręcić się w pobliżu placu zabaw dla dzieci nie wzbudzając zbytniego zainteresowania mugolskiej policji. Byli, jak wrzód na ogonie, a niepotrzebne zamieszanie tylko zaalarmowałoby matki, które zwracałyby większą uwagę na swoje pociechy, a tym samym wiedziałyby, kogo się wystrzegać.
Pomyśleć, że gdyby wszystko potoczyło się inaczej może to ja siedziałbym na ławce w parku obserwując, jak moje własne dzieci bawią się beztrosko pewne, że ojciec je ochroni przed każdym niebezpieczeństwem. Tyle, że ja byłbym w stanie ochronić swoje dzieci, a tych, które zwykłem obserwować, nikt nie mógł uchronić przede mną.
Wróciłem do pokoju i wziąłem wiszącą na oparciu rozklekotanego krzesła koszulkę. Obwąchałem ją by mieć pewność, że nadaje się jeszcze do noszenia i naciągnąłem na siebie. Zmieniłem pospiesznie spodnie piżamy i byłem gotowy do wyjścia. Jeszcze tylko pociągnąłem łyk wody z butelki na zakurzonym stoliku i nie zawracając sobie głowy zamykaniem drzwi tej starej rudery, w której chwilowo mieszkałem, ruszyłem w stronę parku. Musiałem upatrzyć sobie nową ofiarę, nowego zwolennika, wojownika, który u mojego boku walczyłby o naszą wspólną sprawę. Niestety ostatnimi czasy dzieci były nudne, nieciekawe i zbyt wyniańczone przez rodziców, by nadawały się do przemienienia. Dziewczynki nie interesowały mnie w ogóle. Tworzyły zupełnie odmienną rasę, której się nie ufało. Mogło się je zabijać, czasami skosztować trochę ich mięsa, ale nic więcej.
Rzuciłem okiem na kilkoro bawiących się dzieciaków stwierdzając, iż do niczego się nie nadają. Trochę tym poirytowany postanowiłem się zabawić. Nie miałem przy sobie grosza, ale zawsze znajdzie się ktoś, kto postawi mi piwo lub nawet drinka. Mugolami łatwo było manipulować, kiedy tylko wiedziało się, jak do nich podchodzić. Mieszkałem wśród nich z przymusu, gdyż Ministerstwo miało jedne z tych dni, kiedy to namiętnie mnie poszukiwało.
- Fenrir, złotko! – za ladą knajpy dla gejów stał młodo wyglądający mężczyzna, z którym przespałem się raz, czy dwa razy by rozładować napięcie.
Rozejrzałem się szybko po wnętrzu. Mojej uwadze nie uszła nowa twarz zaszytego w kącie mężczyzny, dla którego mogła to być pierwsza w życiu wizyta w miejscu, gdzie mógł otwarcie przyznawać się do swojej orientacji. Machnąłem na właściciela by podał mi piwo do tamtego stolika i z najlepszym uśmiechem, na jaki było mnie stać dosiadłem się do wystraszonego otoczeniem mężczyzny. Wydawał się dosyć niewinny, jak na mężczyznę w średnim wieku. Był zadbany, elegancki, całkiem przystojny, jak na takie chuchro i pachniał forsą, a takich lubiłem najbardziej.
- Dotrzymam ci towarzystwa, więc nie musisz być taki spięty. – rzuciłem rozpierając się na krześle, co z jakiegoś powodu często podniecało moich rozmówców. Skinąłem głową barmanowi, kiedy dostałem swoje piwo i pociągnąłem z kufla spory łyk. – Fenrir Greyback. – przedstawiłem się, a on spojrzał na mnie nierozumnie. Już miałem go naprowadzać, kiedy nagle zareagował.
- Bardzo mi miło. Jonathan Xanth. – podał mi swoją wizytówkę, chyba z przyzwyczajenia. Rzuciłem na nią okiem i uśmiechnąłem się pod nosem.
- Prawnik? – mugole zawsze potrafili mnie zaskakiwać mnogością niepotrzebnych w naszym świecie zawodów. Tyle, że mógł mi się przydać póki mieszkałem pośród nich, a poza tym wydawał mi się interesujący, kiedy spojrzenie niebieskich oczu sunęło po moim ciele z wyraźnym zainteresowaniem. – Jesteś tutaj po raz pierwszy, to wiem na pewno. – zacząłem zmieniając pozycję, co chyba bardzo go fascynowało, gdyż nawet na chwilę jego spojrzenie nie powróciło do mojej twarzy. Pieszczoch, to podpowiadało mi jego zachowanie.
- Peszy cię nowe miejsce. – stwierdziłem, jakbym potrafił czytać mu w myślach. – Ale kiedy się z nim oswoisz, będziesz bardziej pewny siebie. – w końcu uniósł wzrok krzyżując go z moim. – Lecisz na mnie i jeśli zaproponuje ci seks zgodzisz się pod warunkiem, że poznamy się bliżej. Zmieniłeś bar z powodu byłego. I jak, nieźle mi idzie, nie? – głupi sposób na podryw, ale nie on jeden na to poleciał i pewnie nie on ostatni.
Skinął głową potwierdzając moje przypuszczenia, ale uśmiechnął się nagle o wiele pewniej.
- Tak naprawdę strachliwy nowy to sposób na przełamanie lodów w nowym miejscu. Zawsze ktoś podejdzie. – zalśniły jego bielutkie zęby nadzianego paniczyka. – A ty? – zapytał podejrzliwie, choć zapewne i to było swoistą grą, jaką prowadziliśmy.
- Byłem żonaty, ale mnie zdradziła, zabrała dziecko i odeszła z kochankiem. Nawet nie próbowałem ich szukać. Żyje się dalej. – złagodziłem historię swojego życia czując, że ta znajomość może być bardzo owocna.

 

piątek, 13 lipca 2012

Czasami trzeba...

22 czerwca
Jakie pokłady głupoty mogą mieścić się w jednym człowieku? Czym jest to uzależnione? Czy może być to zaraźliwe i powinienem zmienić pokój? Do każdego człowieka powinna być dołączana instrukcja obsługi dla znajomych, rodziny i nauczycieli. Na pewno łatwiej byłoby wtedy zadecydować, czy znajomość warto ciągnąć, czy też jednak ją sobie podarować z powodu zagrożenia dla zdrowia i psychiki. Potter należał do ludzi, którzy od przyjaciół powinien wymagać zaświadczenia o doskonałym stanie zdrowia wszelakiego, by mógł je później powoli psuć. Nie mniej jednak był moim przyjacielem i akceptowałem jego dziwactwa, a przynajmniej do pewnego stopnia.
Nie pojmowałem jego sposobu myślenia i kojarzenia świata. Jak można nie zauważyć wyrosłego w przeciągu jednej nocy skupiska silnie parzących pokrzyw? Ha, jak można ukryć się w nich podglądając Evans? Mogłem zrozumieć zwyczajne, mugolskie roślinki, które poparzą, powstanie swędzący lekko bąbel, chociaż znikną ignorowane. Ale wleźć w gąszcz zaczarowanych pokrzyw, które nie zostawiają po sobie śladów za to całe ciało zaczyna swędzieć niemal boleśnie, co nie ustaje przez trzy dni? Jakby tego było mało Peter, który był przy tym obecny pomylił zaklęcia i wyczarował na szyi okularnika wielki psi kołnierz uniemożliwiający gryzienie się. Kiedy zobaczyłem Jamesa z tą wielką białą satelitą na sobie, rzucającego się na wszystkie strony byleby drapać się w każdym miejscu jednocześnie... Myślałem, że nie wytrzymam i padnę trupem. Uczniowie, którzy go mijali klęczeli zwinięci na ziemi tarzając się ze śmiechu i nie mogłem im się dziwić. J. wyglądał „zniewalająco” i gdyby nie był mi bliski na pewno nie załamywałbym rąk nad jego głupotą, ale chichotałbym w najlepsze.
- Czyś ty już do reszty zbaraniał? – rozmasowałem nasadę nosa usiłując oddychać głęboko. – Co to jest?
- Wypadek przy pracy. Pomóż mi się tego pozbyć. Wlazłem w pokrzywy i zaraz umrę, jeśli nie będę w stanie się podrapać po nosie! – no tak. Nie mógł sięgnąć dłonią za wielgachny kołnierz, toteż musiał naprawdę cierpieć. Pomyślałem nawet, że mu tak dobrze i powinienem zostawić go takiego, by nauczył się, czego robić nie należy.
- Proponuję wybrać się do Skrzydła Szpitalnego. – rzuciłem walcząc z masą pokus, jakie niosło za sobą nieszczęście Pottera. – Powinieneś oddać się w ręce specjalisty zanim ktoś jeszcze coś spartoli i już taki zostaniesz. Nie patrz tak na mnie! Dobrze ci radzę, jak przyjaciel.
- O, Merlinie! A to, co za żabot?! – Syriusz stanął w dziurze za portretem Grubej Damy, a za jego plecami Sheva usiłował dostrzec coś między szparami, jakie ciało Blacka zostawiało w przejściu. – Jeśli postanowiłeś zostać projektantem J. to radzę porzucić ten plan na przyszłość. Wybacz, ale to nie chwyci. Gdzie ty masz w ogóle twarz, bo nie wiem czy stoisz do mnie tyłem, czy przodem, czy może bokiem, kiedy tak tańcujesz.
- Odsuńcie się, bo będę wychodził! – warknął rozeźlony James i tyłem wycofał się do portretu. Najpierw przełożył nogi i tułowie, a dopiero później ciągnął za sobą głowę deformując wielki kołnierz, który w pewnym momencie prześlizgiwał się na zewnątrz uwalniając chłopaka. Jego głowa kiwała się na wszystkie strony szukając sposobu by utrzymać równowagę między prawą, a lewą stroną, tyłem, a przodem tego ogromnego kołnierza.
- To na pewno był Potter? – Sheva patrzył wielkimi oczyma, jak chłopak odchodzi powoli nadal stanowiąc główną atrakcję i źródło śmiechu.
- Niestety. Wlazł w pokrzywy, kiedy Evans strzeliło ramiączko stanika, tak przynajmniej utrzymuje Peter, i podglądał póki dupsko nie zaczęło go swędzieć.
- Śmiem wątpić, czy ona to doceni. – Syriusz skrzywił się i usiadł na sofie wykładając nogi na stoliku do szachów. – Mamy ważniejsze sprawy na głowie niż Evans i Potter. Rowerzysta zapraszał nas do siebie na grilla, czy tam ognisko... Na co on nas zapraszał?
Wzruszyłem ramionami. Nie pamiętałem już szczegółów, ale sądziłem, że nie były one istotne. Ważne, że dzięki temu będziemy mieli okazję spotkać się w okresie wakacji zanim Sheva zniknie z naszego szkolnego życia.
- Nie ważne. – Black skinął głową samemu sobie. – Umówimy się jeszcze na Pokątnej na wielkie zakupy, czy samo szlajanie się, kiedy już będziemy mieli z głowy podręczniki. Myślę, że damy sobie radę.
Usiałem obok Syriusza i zdjąłem jego nogi ze stolika. Nie wypadało się tak zachowywać, a on musiał mieć wyjątkowo dobry dzień, skoro nie dbał o reguły Pokoju Wspólnego, czy swoje własne. Wyczuł jednak okazję i wyłożył się z głową na moich kolanach zadowolony ze swojego „podstępu”, który jednakże nie miał z podstępem nic wspólnego. Ot, w ostatniej chwili uznał, że dobrym pomysłem będzie przygwożdżenie mnie do sofy całym sobą.
Nie miałem nic przeciwko tej odrobinie słodyczy, jaką mi w ten sposób przekazywał. Były to ostatnie dni naszej wspólnej wolności w Hogwarcie przed długimi miesiącami samotnych wakacji, kiedy to będę zmuszony radzić sobie sam z każdym dniem. Oczywiście rodzice mi w tym pomogą, ale nie mogłem oczekiwać, że będą mnie niańczyć, tak jak robili to przyjaciele.
Potter wpadł do Pokoju Wspólnego fioletowy. Skrzywiłem się czując jego chemiczny swąd, a i widok nie zachwycał. Przynajmniej pozbył się kołnierza.
- Nic mnie nie swędzi. – oświadczył dumny i zadowolony z siebie.
- Wyglądasz jak przegniła ropucha... – Sheva nie podzielał entuzjazmu chłopaka. – Trzymaj się z daleka. – zrobił kilka kroków w tył, by J. znajdował się możliwie najdalej. – To brudzi, a ja nie chcę stracić jednej z ulubionych koszulek.
Evans właśnie wyszła ze swojej sypialni i na Potterowe nieszczęście był on pierwszym, którego ruda zauważyła. Z resztą, chyba każdy widział go wyraźnie. Okularnik nie mógł się podobać, więc nic dziwnego, iż się skrzywiła i zwyczajnie wróciła do siebie.
J. machnął ręką, chociaż z początku nie rozumiałem znaczenia tego gestu. Machnął kolejny raz i jeszcze jeden, co zmusiło mnie do uważniejszego przyjrzenia się sytuacji. W około niego latała cała chmara muszek owocowych, maleńkich, uciążliwych, które mając okazję właziły człowiekowi do nosa.
- Merlinie! – rzuciłem patrząc na przyjaciela, którego muszki zaczęły obsiadać, niczym soczysty, zostawiony bez przykrycia owoc. Był teraz, jak lep, który zbiera owady i powoli wykańcza. Może lepiej było się drapać?
- Nasza przyjaźń tego nie przetrwa, James. – Syriusz aż podniósł się do siadu. – Rozumiem wszystko, ale nie musze towarzystwo. Zrobisz lepiej zaszywając się gdzieś póki nie będziesz mógł zmyć z siebie tego przyciągacza owadów.
- O tym mi Pomfrey nie mówiła! Idę na skargę! Mogę podrywać dziewczyny fioletowy, ale nie będę tego robił cały w muchach! – tupnął rozeźlony, jakby to dziecinne zachowanie miało coś dać. Poniekąd nie pozostało bez odpowiedzi. Kilkanaście muszek uniosło się w powietrze, zatoczyło kilka kręgów i spoczęło ponownie na jego nodze. Wściekły chłopak odwrócił się do nas tyłem i ciągnąc za sobą stado muszek wygramolił się na korytarz kolejny raz musząc przemierzyć tą samą drogą i nadal będąc pośmiewiskiem ogółu. Czasami naprawdę mu współczułem. Był szalony i pechowy, co nieźle się komponowało i czyniło z niego prawdziwą ofiarę losu. Nawet Peter nie był ostatnio takim nieszczęśliwcem, jakby jego klątwa przeskoczyła na okularnika. Nie chciałem być kolejnym, który ją otrzyma!
- A gdzie Peter? – dosyć późno dotarło do Syriusza, a kogoś nam brakuje.
- Przyszło mu ścinać pokrzywy, kiedy J. wysłał go do Sprout. Sam widziałeś, że J. się nie nadawał do pomocy, a teraz to już na pewno tylko by przeszkadzał.
- Ja chętnie poznam jego rodzinę. – Sheva usiadł obok nas na sofie i uśmiechał się czarująco. – Chciałbym wiedzieć, po kim jest taki nierozgarnięty. – nie było wątpliwości, że chodzi o Jamesa.
- Po dziadku. – Syri odpowiedział bez zastanowienia. – Nie ma talentu magicznego, ale opowiada takie głupoty, a J. właśnie na tym wyrósł, że ja nie mam wątpliwości. I na pewno niedługo poznamy jego osławionego dziadka. Rodzina Potterów musi być najciekawszą ze wszystkich. – musiałem przyznać mu rację. J. nie mógł, jako jedyny być ofiara losu. A może jednak?

środa, 11 lipca 2012

Egzamin

=* Dziękuję każdemu, komu chciało się te notki liczyć! o.O

 

19 czerwca
Przyjaciele lepiej lub gorzej poradzili sobie z egzaminem z astronomii, ale każdy go zaliczył i teraz już pozostawało im uporanie się z pozostałym im tygodniem wolnego czasu przed końcem roku. W moim przypadku było inaczej i zapewne, dlatego tak niesamowicie się denerwowałem. Gdy inni mieli już wszystko z głowy, ja musiałem dzielnie stawić czoło ostatniemu z moich egzaminów, przeniesionemu o cały tydzień z powodu pełni. Czy byłem przygotowany na to, co miało mnie czekać? Nie. Może i tydzień temu każdy zdołał zaliczyć egzaminy, ale nie miałem pewności, czy tym razem nauczyciel będzie równie wyrozumiały. Z tego też powodu wyrzucałem sobie wszelkie zaniedbania związane z nauką, którą wyjątkowo zaniedbałem – chcąc, czy nie, to z powodu przyjaciół, którzy powoli sprowadzali mnie na złą drogę. Gdybym rozpoczął naukę wcześniej może teraz umiałbym więcej, może nie martwiłbym się tak bardzo, może, może, może... Czasami naprawdę lubiłem zwyczajnie przesadzać.
Syriusz obiecał, że będzie mi towarzyszył bym czuł się raźniej, kiedy przyjdzie mi przedzierać się mrocznymi korytarzami do wieży, której wspomnienie wywoływało u mnie mdłości. Dziwne, że zamiast z roku na rok stawać się spokojniejszym i pewniejszym swego, ja zwyczajnie zapominałem się i panikowałem coraz to bardziej, coraz zacieklej węsząc swój koniec.
- Daj już spokój, jesteś gotowy, chodź. – Syriusz wyjął z moich rąk podręcznik, który mógłbym już znać na pamięć gdybym tylko miał lepszą pamięć do regułek.
- Wcale nie jestem gotowy. – mruknąłem rozeźlony bynajmniej nie z jego powodu.
Black złapał mnie za rękę, jak rodzic dziecko i ciągnąc za sobą, co prawdę mówiąc pomagało mi opanować strach, prowadził mnie w stronę wieży. Obiecał nawet, iż zaraz po egzaminie dołączy do mnie na górze i posiedzi chwilę, by całe napięcie opadło. Byłem mu wdzięczny, gdyż po prostu akceptował mój strach i nie wmawiał mi „daj spokój, ty wszystko umiesz, na pewno zdasz na najwyższą notę!”. Zwyczajnie słuchał mojej bezsensownej paplaniny, obejmował mnie, kiedy trzeba i był blisko. To wystarczało.
Miałem nogi, jak z waty, kiedy wpiąłem się po krętych i licznych stopniach na sam szczyt wieży, w miejsce, gdzie ma się rozegrać mój wielki dramat. Jak to możliwe, że wilkołak nie potrafi sobie radzić ze stresem? Z jakiegoś powodu przypomniała mi się chęć Pottera do badania w tym roku zjawiska Syren i mimowolnie się uśmiechnąłem. Miał spędzić wakacje nad morzem i zająć się poszukiwaniem pięknych kobiet z ogonami. To niesamowicie do niego pasowało i żałowałem, że nie będę obecny podczas jego samotnych wypraw. Każdy z nas powinien mieć jakąś pasję, nad którą ślęczałby całe dwa miesiące, by później dzielić się wrażeniami.
- Dam sobie radę! – powiedziałem wciągając powietrze głęboko do płuc. – Jestem Huncwotem, a Huncwoci zawsze sobie radzą! – uśmiechnąłem się do Syriusza, który trochę zaskoczony moimi słowami przytaknął. Chyba powinniśmy nawyknąć do nadanej nam przez Pottera nazwy, która jego zdaniem czyniła z nas wojowników.
- Idź! – Black pchnął mnie w stronę drzwi i mrugnął do mnie porozumiewawczo, co miało znaczyć, że on będzie tutaj cały czas i podglądając przez dziurkę od klucza wkroczy, gdy już wszystko się wyjaśni.
Znowu poczułem, jak strach mnie paraliżuje, ale nie mogłem się wycofać. Przekroczyłem próg i chciałem by już było po wszystkim, by już zadano mi pytanie bym wiedział, czy znam na nie odpowiedź.
Rozejrzałem się po pozornie pustym tarasie wieży.
- Jesteś punktualnie. – powiedział mocny, melodyjny głos dochodzący z tego samego miejsca, co zawsze, a obok mnie przeleciał świetlisty motyl, który zniknął w ciemności, jakby się rozpłynął. – Na stoliku znajduje się pergamin z twoimi zadaniami. Masz kilka minut by się przygotować. Zaczynajmy.
Nie wiem, jakim cudem dotarłem do stolika z boku, jak w ogóle zdołałem spojrzeć na kartkę, gdy moja dłoń trzęsła się niemiłosiernie, ale nagle poczułem niejaką ulgę. Pytanie dotyczyło Małej Niedźwiedzicy, a więc konstelacji, o której każdy potrafił powiedzieć wiele nawet nie studiując astronomii. Musiałem tylko zastosować wiedzę, jaką zdobyłem w tym roku dotyczącą równych aspektów gwiazdozbiorów i po prostu musiało mi się udać!
Poszło łatwiej niż sądziłem. Miałem szczęście, że profesor nie chciał mnie męczyć, ale najpewniej wybrał najłatwiejsze z zadań by móc zakończyć ten dzień akcentem jak najbardziej optymistycznym dla siebie jak i dla mnie.
Zaliczyłem, kamień spadł mi z serca, wszystkie egzaminy miałem juz za sobą i mogłem cieszyć się wakacjami. Odetchnąłem z ulgą kładąc dłoń na piersi w geście wyrażającym ulgę. Syriusz musiał to zauważyć ze swojego miejsca za drzwiami, gdyż otworzył je szybko i podszedł do mnie ściskając i gratulując. Nauczyciel musiał być zaskoczony widząc to nagłe wtargnięcie, jednak nie odezwał się nawet słowem, jakby już go tutaj nie było.
Coś zaszeleściło z boku, poza barierką wieży, w miejscu, gdzie liczne pnącza pięły się po murze. Na początku myślałem, że to jakiś robaczek, ale one nie wydawały chyba tak wielu ciężkich, szeleszczących odgłosów i stęknięć. Zaskoczeni odsunęliśmy się od siebie i podchodząc ostrożnie do barierki wyjrzeliśmy za nią. Nie spodziewaliśmy się ujrzeć tego, co przyszło nam zobaczyć. Aż uchyliłem usta zaskoczony, a moje oczy musiały przypominać złote spodeczki pod filiżankę.
Nie wiem, jak wiele zdołał zauważyć Syriusz, ale ja dokładnie widziałem jasny kształt, który z opuszczoną głową czepiając się roślin schodził niżej i niżej kierując się chyba do najbliższego okna, które pozwoliłoby mu na przedostanie się do zamku.
- Remi, widzisz coś? – pytanie Syriusza potwierdziło moje obawy. Chłopak mógł widzieć ruch, ale nic więcej, żadnych szczegółów.
- Gołą dupę schodzącą coraz niżej, która zaraz zniknie w okienku dwa piętra niżej.
- Co?
Za nami trzasnęły cicho drzwi. Wystraszeni aż podskoczyliśmy, ale najwidoczniej to nauczyciel skorzystał z naszego roztargnienia i niezauważony wymknął się z wieży nadal pozostając dla nas tajemnicą.
Szybko odwróciłem się do barierki i wychyliłem przez nią odrobinę spoglądając w dół. Oświetlany księżycem tyłek właśnie zniknął w oknie. Czy była to halucynacja, czy jakiś zmyślny czar mający za zadanie odciągnąć nasza uwagę od nauczyciela? Nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi na to pytanie.
- Już go nie ma, zniknął. – odezwałem się do Syriusza.
- On?
- To było gołe, a więc musiało być facetem. Nie miało piersi. – niemal zademonstrowałem rozkładając palce rąk i zbliżając je do swojej klatki piersiowej.
- Może jeszcze go dogonimy! – Syri złapał mnie za rękę. Żal mi było opuszczać wieżę w tak pogodną i ciepłą noc, kiedy to właśnie zdałem ostatni z moich egzaminów, ale wola Blacka była silniejsza niż moja chęć oddychania świeżym, nocnym powietrzem.
- Ja nie wiem, czy to było prawdziwe. – rzuciłem szybko poddając się woli mojego chłopaka i krocząc za nim bardzo szybko. – Co robiłby nagi chłopak na wieży astronomicznej? W dodatku w dniu egzaminu?
- A bo ja wiem? Ale jeśli to prawda możemy dowiedzieć się czegoś ciekawego.
Niestety nie dowiedzieliśmy się nic. Klatka schodowa była pusta, na okienku, przez które według mnie wszedł goły osobnik nie było żadnego śladu, który udowodniłby nam istnienie jakiegokolwiek człowieka w tym miejscu. Nie miał ubrania, więc nie mógł zostawić żadnej niteczki na liściach, był zwinny skoro wdrapał się tak daleko, a więc i nie poniszczył pnących się po murze roślin.
- To musiała być jakaś sztuczka. – stwierdziłem mimo wszystko niepewny.
- Może tak, a może nie. Może to atak potworów na zamek?
- Gołych?
- Wydają mniej odgłosów podczas chodzenia.
- Wariat.

 

niedziela, 8 lipca 2012

Kartka z pamiętnika CLXXXIII - Oliver Balack

Ile rozdziałów napisałam? Nie mam zielonego pojęcia o.O

 

Wiedziałem, w co się pakuję, kiedy zgadzałem się na opiekę nad dzieckiem koleżanki z pracy, która z powodu bardzo ważnych spraw służbowych nie mogła zająć się swoim maleństwem tego dnia i szukała kogoś, kto byłby w stanie jej pomóc. Nie pozwoliłem się prosić, ale sam zaproponowałem, iż zajmę się dzieckiem przez te kilka godzin, jakie będą ją dzieliły od powrotu do domu. Opiekunka podrzuciła mi roczną dziewczynkę do domu i mogłem cieszyć się z tego, iż Reijela nie było w domu. W przeciwnym razie najpewniej zrzuciłby z tych dwóch małych schodków przy wejściu zarówno kobietę, jak i dziecko. On nie był typem tatusia.
Dziecko okazało się bardzo grzeczną małą istotką o ślicznym uśmiechu i kasztanowych włoskach spiętych w dwa kucyki nad uszami. Nie wiem czy była zawstydzona obecnością obcego, czy też zawsze była tak spokojna, ale bezsprzecznie należała do dzieci grzeczniejszych niż chociażby Nathaniel. W przeciwieństwie do niego nie wydawała się pieszczochem szukającym adoracji z misiem zawsze ciągniętym za łapkę, niczym Krzyś z historii o Kubusiu Puchatku.
Teraz musiałem tylko uprosić Los o odrobinę szczęścia – nienaturalnie dobry humor Reijela, bądź jego bardzo późny powrót do domu. Niestety ani jedno, ani drugie nie wydawało się możliwe.
Dałem dziecku pić i sadzając je w wózku, w którym mi je przywieziono zacząłem kołysać ruchami stopy wprawiając w ruch wygodny, jak sądziłem, środek lokomocji. W tym czasie stojąc na jednej nodze usiłowałem zająć się przygotowaniem posiłku dla kochanka. Miałem szczęście, gdyż dziewczynka szybko zasnęła, a ja mogłem w pełni poświęcić się swoim obowiązkom.
Niestety Reijel wrócił wcześniej niż sądziłem. Gdyby pojawił się piętnaście minut później zdążyłbym z obiadem, a w takiej sytuacji musiał czekać, co nigdy nie było jego mocną stroną.
- Co to jest? – syknął powoli cedząc słowa, a jego wzrok spoczął na wózku, który miałem obok siebie. Jak dobrze, że jego jasne oczęta nie miały żadnych nadnaturalnych możliwości, bo pewnie już na wstępie dziecko stanęłoby w płomieniach. Nie łudziłem się, Reijel nie należał do osób, które przejmowałyby się czymkolwiek. Wróg oznaczał wroga bez względu na umiejętności bojowe, czy wiek.
- A na co wygląda? – odwróciłem wózek przodem by zobaczył dziecko. – Koleżanka potrzebowała kogoś, kto zająłby się jej córką przez jakiś czas, więc się zgodziłem pomóc. – wyjaśniłem siląc się na obojętność. Prawdę powiedziawszy Reijel nie planował mnie krzywdzić rozmyślnie, ale czasami po prostu się to działo, ponieważ nie miałem pewności, czy zostanie ze mną na zawsze.
- Robisz to specjalnie? – skrzywił się, jakby coś strasznie śmierdziało. – Nienawidzę dzieci! – mała poruszyła się niespokojnie przez sen, ale nie obudziła się jeszcze. – Chcesz mi pokazać, jak bardzo do siebie nie pasujemy i wtedy odejść do jakiejś... – zwiesił głos szukając obraźliwego słowa – i mieć z nią dzieci?!
- Ciszej. – syknąłem podchodząc do niego, chociaż nie byłem pewny, czy to, aby dobry pomysł. Wściekły Reijel był niebezpieczny. – Obudzisz ją i zacznie płakać. – był jeszcze bardziej zły, jeśli to możliwe. – Lubię dzieci, ale nie na tyle, by mieć własne. – zacisnąłem dłonie po bokach jego koszuli. – Z resztą... Kobietę musiałbym zdradzać, by zaspokoić swoje potrzeby, a ty zaspokajasz je wszystkie, bo sam je stworzyłeś. – miałem nadzieję, że zdołam go przekonać kilkoma słodkimi słówkami. Czasami były one wystarczającym bodźcem, by go ugłaskać.
- Nie wierzę w słowa. – warknął mi w twarz. – Nie, kiedy obok jest jakiś bachor. – pchnął mnie na stół i przyszpilił do niego swoim ciałem.
- Obiad... – pisnąłem, ale on zignorował wszystko to całując mnie mocno.
- Nic mu się nie stanie.
- Ale mała może się obudzić...
- Nauczy się, czym jest życie. – zbył mnie wyraźnie rozdrażniony samym wspomnieniem o dziecku.
Uklęknął przede mną ignorując wszystko i zdecydowanie zdjął mojego spodnie. Uniósł głowę w górę wykrzywiając usta w czymś na kształt uśmiechu i grymasu.
- Jeśli się obudzi zabawa stanie się tym przyjemniejsza.
Nie bacząc na nic uchylił usta i wziął w nie mój członek zasysając, jakby miał do czynienia z butelką napoju, a nie żywym ciałem. Musiałem pociągnąć go za włosy, by wiedział, że przesadza. Nie mogłem pozwolić by wygrał, a tak by się stało, gdybym zachowując się zbyt głośno obudził dziecko. Nawet gdyby płakało Reijel nie pozwoliłby mi do niej podejść kontynuując zabawę. Może naprawdę powinienem dać sobie spokój z dziećmi i poświęcić się wyłącznie pracy i władczemu kochankowi?
Nie miałem mu za złe chęci udowodnienia swojej wartości, pokazania, iż jest lepszy od dziecka, które nie potrafiłoby nawet pojąć wojny, jaka została mu wypowiedziana. Na swój sposób Reijel był słodki w swojej zazdrości.
Chociaż jeszcze przed chwilą byłem niechętny, tak teraz nie miałem nic przeciwko jego pieszczotom. Oparłem się mocno o stół i rozchyliłem lekko nogi by łatwiej mi było utrzymać równowagę, kiedy jego usta pracowały. Nie często mieliśmy czas na takie zabawy z powodu jego niecierpliwości, ale teraz robił wszystko, co w jego mocy by zmusić mnie do krzyczenia. Jego palec zawędrował między moje pośladki i drażnił wejście, ale i tak się nie poddałem. Zacisnąłem zęby, zasłoniłem usta i czekałem, aż moja przyjemność sięgnie zenitu by skończyły się te katusze. Jakże trudno było zachować spokój, kiedy miało się do czynienia z mistrzem przyjemności?
Sądziłem, że nie pozwoli mi dojść, że będzie dręczył, ale on bez trudu doprowadził mnie do szczytu i spił moje nasienie niejako uspokojony.
- Jestem głodny. – stwierdził nagle i wstając usiadł przy stole na swoim stałym miejscu.
- Poczekasz sobie! – fuknąłem mu na ucho i pocałowałem go w nie. Dla takich chwil warto było męczyć się z nim codziennie.
Założyłem spodnie jak należy i wróciłem do kończenia posiłku dla kochanka, jako że dziewczynka nadal spała i nawet nie wiedziała, co się dzieje wokół niej. Nie miałem wątpliwości, że gdyby na jej miejscu znalazł się Nathaniel to otworzyłby oczy już w chwili pojawienia się Reijela w kuchni.
Postawiłem przed kochankiem talerz z ziemniakami i przypalonym gulaszem i sałatkę.
- Mam nadzieję, że będzie ci smakować. – podparłem się pod boki spoglądając na obwąchującego swój posiłek mężczyznę. – Według twojego przepisu „nic mu się nie stanie”. – dopiero, kiedy wygłosiłem swoje racje usiadłem do stołu razem z nim. – Nie krępuj się prosić o dokładkę.
- Dziwnie smakuje. – skrzywił się próbując.
- Ależ oczywiście, ale to twoja wina, więc nie masz nic do gadania. Jedz i bądź pewny, że wmuszę w ciebie cały rondelek.
- A ona? Dlaczego ona nie je? – jego palec wystrzelił w stronę śpiącej jednolatki.
- Jest za mała na zwyczajne posiłki, więc nie musisz się z nią dzielić tym wyśmienicie przypalonym obiadem. – patrzyłem, jak markotny mężczyzna je posłusznie to, co przez niego zepsułem. Tak naprawdę nigdy nie narzekał na moją kuchnię, nawet, jeśli coś mi nie wyszło. Nigdy też nie zostawiał resztek, które należałoby następnego dnia wyrzucić. Szanował moją pracę i fakt, że wszystko przygotowywałem właśnie z myślą o nim. Nie mógłbym go nie kochać za coś takiego. Starał się zazwyczaj ukryć swoje ludzkie odruchy, ale czasami jego intencje były tak oczywiste, że nie mógł ich niczym zamaskować.
- Więcej mięsa. – zażądał wyciągając w moją stronę talerz, na którym zostało tylko kilka ziemniaków. Jak mogłem nie być szczęśliwy, kiedy Reijel brał sobie do serca wszystko, co mówiłem? Chciał mięsa, ale było oczywistym, że przypalony sos również wchodził w skład tego „mięsa”. Moje życie Kopciuszka miało swój urok.

piątek, 6 lipca 2012

To be or not to be

5 czerwca
Czułem się niesamowicie zmęczony patrząc na moje nasionko biedronki, a możebiedronkowca? Sam nie wiedziałem, jak miałbym je nazywać, bo i nie miałempojęcia czy wydaje jakieś owoce, czy mam je podlewać wywarem z biedronek, czymoże z mszyc? Od kiedy je dostałem przetrząsałem bibliotekę w poszukiwaniujakichkolwiek informacji na temat tego „czegoś”, co miało stać się moimtowarzyszem na całe wakacje. Zacząłem naturalnie od „Zielnika Popularnego”,który miał przedstawiać w skrócie wszystkie najważniejsze i najbardziej znanemagiczne rośliny. Mojego krzewu w nim nie znalazłem. Naturalnie nie byłemjednym, który szukał swojej ”drogi ogrodnika”, jak dźwięcznie nazwał to James.Trafiały się sytuacje, kiedy cała grupa czwartoklasistów wspólnymi siłami szukałainformacji nie tylko dla siebie, ale i dla innych. Ostatecznie poszukiwaniapomogły każdemu z nas i nie było już osoby, która nie wiedziałaby jak zajmowaćsię swoją roślinką. Mój krzew miał przybrać formę kuli o czerwonych i czarnychliściach i stąd też jego nazwa. Był używany do roztworów kuszących owady, któremiały zapylać kwiaty i drzewa. Teraz rozumiałem też powód, dla którego Sproutprzydzieliła nam tak bardzo zróżnicowane zadania. Chciała byśmy się wykazali,byśmy szukali i znajdowali. Mieliśmy wczuć się w rolę prawdziwych ogrodników,co chyba nie przynosiło spodziewanego efektu.
- Te, Remi, wiesz, że nasz egzamin z astrologii wypada akurat w pełnię? –odkrywczy James właśnie badał kalendarz zaznaczając sobie w nim wszystkienajważniejsze daty, licząc odstęp między jedną okazją, a drugą, międzyegzaminem, a dniem pojawienia się nowego numeru magazynu o quidditchu.
- Dziękuję za troskę, J. – uśmiechnąłem się bez złośliwości. – Tak się składa,że dobrze o tym wiem, głuptasie. To pierwsze, co zauważyłem i załatwiłem jużwszystko u McGonagall, zaś ona zajęła się resztą. Ja nie decyduję, kto mawiedzieć o mojej przypadłości, a kto nie, więc z każdym problemem tego typuchodzę do niej.
- To w sumie ułatwia ci sprawę. – Syriusz ślęczał nad runiczną książką oroślinach druidów, którą pożyczył od Wavele, co nie mogło dziwić. – Ona nie manic przeciwko twojej likantropii, zna profesorów i wie, któremu możnapowiedzieć prawdę, a któremu nakłamać. Dyrektor na pewno też macza w tymwszystkim palce. Z resztą, on sam ma tyle tajemnic, że nasze nie robią na nimwrażenia.
- Naprawdę tak myślisz? – Potter zainteresował się tematem, jak zawsze, gdy wgrę wchodziły sekrety profesorów.
- Jestem o tym przekonany. Pozwala by Remus uczył się w Hogwarcie, sam mu toułatwia, zaprasza do siebie nieznanych ludzi pod osłoną nocy. To chodzącazagadka. I to pewnie ciekawsza niż sam psor od astronomii. – coś było w jegosłowach.
- Może prowadzi jakieś nielegalne interesy? – Peter szukał sposobu by niemyśleć o swoich problemach związanych z hodowlą roślinki, którą wylosował. –Albo pomaga ludziom, którzy wstydzą się tego, że tej pomocy potrzebują idlatego muszą się ukrywać pod osłoną nocy. Albo nawet komuś znanemu!
- Skłaniam się ku opcji pierwszej. – Sheva zatarł dłonie. – Nie wiem, conielegalnego można robić w szkole, ale może jednak coś.
- Prędzej to drugie. – wyraziłem swoje zdanie na ten temat pisząc niespiesznieplan hodowli, który chciałem realizować od dnia powrotu do domu. – Dumbledoreto typ grzecznego, starszego pana, który wie, jak rozwiązać każdy problem. Możenawet pomaga jakiemuś wampirowi i stąd załatwiają to po nocach?
- Ostatnio nie było nocy. – pozwolił sobie zauważyć Syriusz, a ja wzruszyłemzwyczajnie ramionami nie wiedząc, co na to odpowiedzieć. Rzeczywiście, nie byłonocy, ale może o czymś nie wiedzieliśmy do końca, a nasze krótkie spotkanie zeSznyclem nie powiedziało nam wszystkiego?
- Dobrze się panom rozmawia zamiast się uczyć? – nauczycielka transmutacjiwyrosła za nami jak spod ziemi. Niemal stanęło mi serce, kiedy ją zobaczyłem.Czy skradała się do nas pod postacią kota? Nie wiem, bo nie wyczułem jej pośródcałej masy zapachów, które wypełniały bibliotekę. Jak wiele z naszej rozmowysłyszała? A może wcale nie interesowały jej nasze dziwne rozważania? W końcuprzypadkiem mogła usłyszeć „zbyt wiele” i dowiedzieć się, co, na co dzieńrobimy, z kim się spotykamy i jak umilamy sobie czas. Wątpliwa przyjemność.
- Remusie, możemy porozmawiać? – zwróciła się do mnie rzeczowo, jak zawsze, gdyrozmawiała z uczniami. Poniekąd szczegółów z jej życia również byłem ciekaw. Wkońcu nie często ktoś taki zdradzał się z jakimikolwiek faktami.
- Tak, oczywiście! – podniosłem się momentalnie i odszedłem z nią kawałek, bynikt nas nie słyszał. Wiedziałem już, że chodzi o astronomię i to, co zostałoustalone. Z nerwów ciężko było mi złapać oddech.
- Wszystko jest już załatwione. Twój egzamin będzie miał miejsce tydzieńpóźniej. Nie musisz się niczym przejmować. Tylko potrzebujesz wymówki, by inninie wiedzieli, że to było z góry zaplanowane. – chyba nie podobało jej się, żenakłania mnie do kłamstwa, ale czy jakikolwiek nauczyciel by tego chciał?
- Porozmawiam z panią Pomfrey i po prostu się rozchoruję na ten jeden dzień. –wyjaśniłem od razu. Już od pewnego czasu myślałem nad wymówką, którapozwoliłaby mi uniknąć podejrzeń. Ot, zatruję się jakimiś nieświeżymi ciastkami,albo innymi łakociami, będę wymiotował i sam nie wiem, co jeszcze i to miwystarczy. Taką miałem nadzieję.
- Mam tylko nadzieję, że będziesz na siłach by poradzić sobie z resztąegzaminów.
- Oczywiście, pani profesor! – zapewniłem solennie. – Nic mi w tym nieprzeszkodzi.
- Dobrze. Wracaj do kolegów i postarajcie się więcej uczyć, a mniej dyskutować.
- Zrobimy, co w naszej mocy. – uśmiechnąłem się, by zrobić tym lepsze wrażenie.Nie wiem, czy mi się udało, czy nie, ale kobieta skinąwszy głową wyszła zbiblioteki, a mi nie pozostawało nic innego, jak tylko dołączyć do chłopaków.Jak się okazało udawali zajętych, a w rzeczywistości liczyli na to, iż uda imsię cokolwiek podsłuchać. Na przyjacielskie wścibstwo nie było lekarstwa.
W obawie, że nauczycielka mogłaby czaić się gdzieś w pobliżu i sprawdzać, czywzięliśmy sobie do serca jej radę, co do nauki, woleliśmy przynajmniej przezjakiś czas udawać zajętych pracą. Nagle hodowla roślin stała się pasją całejnaszej piątki, co oczywiście było tym bardziej podejrzaną sprawą.
Poskoczyłem na krześle, James spadł ze swojego, Sheva pisnął, Syri złapał sięza serce, a Peter uderzył głową o blat stolika, kiedy coś niespodziewaniewybuchło w jednym ze skrzydeł szkoły. Żaden z nas nie wiedział, czym mógł taknaprawdę być ten odgłos, ale bezsprzecznie było to coś niebezpiecznego. Nicdziwnego, że cała biblioteka zbiegła się przy drzwiach, zaś bibliotekarka, jakoodpowiedzialna za nas wyjrzała na korytarz. Kazała nam zostać w środku, gdysama pójdzie sprawdzić, co się stało, ale nie mogła liczyć na posłuch tłumu.Uczniowie spanikowani, zaciekawieni, zupełnie niewzruszeni wylegli na zewnątrzkierując się w stronę Wielkiej Sali i wyjścia z zamku. Nikt nie chciałpozostawać w środku. Nikt poza mną i przyjaciółmi. Ciekawość, jaka nas zżerałabyła ogromna, a swąd dymu pozwalał mi zlokalizować miejsce wypadku. Niezdziwiłem się nawet, gdy okazał się nim korytarz, na którym mieścił się gabinetSlughorna. Spora grupka gapiów już tutaj dotarła, nauczyciele próbowalirozgonić uczniów, ale coraz większa ich ilość napływała najwidoczniej znajdującsię w pobliżu i chcąc mieć pewność, że są bezpieczni.
Nawet stojąc na palcach nie widziałem niczego, a wysoki Syriusz niewiele więcejzdziałał swoim wzrostem. Przyjaciele pomogli mi wspiąć się na ramiona Blacka iz tego miejsca dopiero zobaczyłem, co się dzieje. Nauczyciel eliksirów kaszlałstojąc przed zwalonymi drzwiami, był cały osmolony i tylko wielkie jasne koła wokoło oczu były dowodem na to, iż eksperymentował mając na nosie gogle. Jegowąsy, dotąd zadbane, teraz były czarne i podkręcone, jakby zrobił tospecjalnie. Włosy na głowie również zwinęły się w śrubki.
- Slughorn przesadził z jakimś eliksirem. – rzuciłem do chłopaków. – Fałszywyalarm i zero niebezpieczeństwa, a jedynie nieudany eksperyment.
- Nie pierwszy i nie ostatni. – stwierdził James tracąc zainteresowanie.

środa, 4 lipca 2012

Wszystko i nic

o.O Rzeczywiście, zapomniałam o tym całkowicie. 6 LAT BLOGA! Haha, zawdzięczam temu "dziecku" tak wiele, że sama nie wiem, jak powinnam odwdzięczyć się mojemu blogowi XD Był ze mną od samego początku mojej studenckiej kariery! I chociaż ma coraz mniej aktywnych czytelników, to jednak nadal pomaga mi żyć.

 

3 czerwca
- Popatrz na mnie. Idą wakacje, a ja zamieniam się w Petera. – uniosłem koszulkę pokazując brzuch Syriuszowi. Znowu zaczynała się moja faza dbania o siebie. Najpewniej była spowodowana wydarzeniami z poniedziałkowej zabawy. – Dlaczego nie może być taki jak twój, tylko taki... Taki zwiotczały?
- Nie jest zwiotczały tylko zwyczajny. – Syri przyjrzał się dokładnie i wbił w niego palec. – To zwyczajny brzuch. Gdybyś stawał na głowie starając się ćwiczyć, wtedy bardziej przypominałby mój. Ale przecież dawniej wcale ci nie przeszkadzał...
- Dawniej myślałem, że to jest umięśniony brzuch. – wydąłem usta niezadowolony z tego, że musiałem przyznać się do swojej poprzedniej głupoty. Kilka lat temu byłem święcie przekonany o tym, że Syriusz jest umięśniony, kiedy w rzeczywistości był przeciętny. Dopiero teraz widziałem różnicę. – Jeśli przejdę na dietę nie wytrzymam długo, jeśli zacznę ćwiczyć też wymięknę po góra dwóch tygodniach. Nie ma zaklęcia, albo eliksiru na lepsze ciało?
- Jest, ale nie chcesz go wypróbowywać. – Sheva wtrącił się do naszej rozmowy. – Zamieniasz się w kulturystę po jednej dawce, a wierz mi, nie o to ci chodzi.
- Ale ja nie mogę być taki nijaki! – upierałem się przy swoim. Nie podobało mi się moje ciało, ale nie miałem na tyle silnej woli by je zmienić. Oczywiście, przesadzałem porównując się do Petera, ale jednak...
- Mam podobny. Taki nijaki. – Sheva podwinął swoją koszulę.
- Ale twój jest mniejszy, a mój ma taką paskudną fałdę!
- Bo ja ćwiczę na swój zbereźny sposób. Ta twoja fałda też zniknie, kiedy zaczniesz TAK ćwiczyć. – jego wymowne spojrzenie zarumieniło moje policzki i zakończyło temat. Nie chciałem wiedzieć więcej o jego sposobach na „pozbywanie się fałdek na nijakim brzuchu”.
Syri pocierał palcami o brodę zamyślony. Mruczał coś niezrozumiałego pod nosem, jakby planował użyć zaklęcia, którego nie pamiętał zbyt dokładnie.
- Jeśli to wilkołak ćwiczyłby raz w miesiącu intensywnie, wtedy Remus nie musiałby tego robić, a i tak nie miałby problemów. – odezwał się nagle. – Gdyby cię zmusić do biegania, skakania i ogólnie zrzucania kilogramów, kiedy jesteś przemieniony, wtedy się tak nie męczysz, a może nawet szybciej widać efekty. Możemy spróbować w nowym roku.
- Nie stracę nic poza brzuchem, ewentualnie. – przyznałem rację Blackowi i skinąłem głową zgadzając się na jego propozycję. – Ale już przez wakacje muszę o siebie zadbać! Dużo owoców, dużo warzywnych sałatek, a mało czekolady!
Z jakiego powodu spojrzenia przyjaciół oddawały to, co sam myślałem. Nie było szans na realizację tego planu, wiedziałem. Już wielokrotnie starałem się zrezygnować z łakoci i w efekcie wracałem do nich objadając się bez opamiętania, co było jeszcze gorsze.
- Nie martw się, Remi. Miłość cię kiedyś odchudzi. – James, który zdawał się podsłuchiwać pod drzwiami wszedł do pokoju trzymając w rękach kilkanaście zwojów pergaminu, które planował wykorzystać na pisanie zaległych zadań. – Myślisz, że zakochani stosują diety? Nie! Posiłek musi być pełny i urozmaicony, żeby oddawał bogactwo uczuć. Słyszałeś kiedykolwiek o romantycznej kolacji przy sałacie i pomidorze? – rzucił zwoje na swoje łóżko i sięgnął po jeden wkładając go do torby. – Sami widzicie. Miłość sama odchudza zakochanych. A innym się tyje. – wskazał Petera, który uśmiechnął się wyrozumiale i wzruszył ramionami.
- Mój tata przed ślubem przytył pięć kilo, kiedy tylko mama zaczęła dla niego gotować, a i wcześniej jakoś tak mu wszystko rosło. Więcej do kochania, tak mówi tata.
- I ma rację! – okularnik przyklasnął temu stwierdzeniu. – Kiedy Lily będzie w ciąży też będę miał więcej do kochania.
Zignorowaliśmy jego stwierdzenie, jak i rozmarzony ton. On po prostu sam nie wiedział, co robi. Pakować się w łapy kogoś pokroju Evans z własnej woli? To dyby na całe życie, ale James od dawna wydawał się dążyć do samozniszczenia swoimi motywami postępowań, pomysłami i kiepskim nosem do miłości. Był skazany na straszy nos u boku wymagającej kobiety, która nie będzie się bała wycelować w niego różdżką.
- Kroczysz ku zagładzie. – Syriusz odważył się powiedzieć głośno to, co mi tylko chodziło po głowie. – Z resztą, wracając do ciebie, Remusie. Lubię cię takiego, jaki jesteś. Z tą fałdką, czy bez tej fałdki, to nie ważne.
- A! Skoro o fałdkach mowa... Zapraszam was do siebie na grilla w lipcu. Wszystkich! Dam wam znać sową, kiedy, gdzie i jak, ale na pewno chcę żebyście wpadli. To nawet nie jest prośba, ale rozkaz. – J. uśmiechnął się przyjaźnie, ale uśmiech spełzł mu z twarzy, kiedy zobaczył górę zadań domowych, które na niego czekały. Peter zrobił swoje, kiedy okularnik uganiał się za Evans, więc teraz musiał pokutować sam.
Pukanie do otwartych drzwi naszego pokoju wyrwało nas z niejakiego letargu. W progu stała Zardi i tupała wyczekująco nogą, jakbyśmy byli z nią umówieni i zapomnieli o spotkaniu. Odchrząknęła przeczyszczając gardło i spojrzała na nas w sposób, w jaki zazwyczaj robiła to Mcgonagall – znad okularów, których dziewczyna nie miała.
- Czy panowie o czymś nie zapomnieli? Za dziesięć minut w czwartek cieplarni Sprout rozdaje nasiona. Chyba, że wy macie już swoje?
- Cholera! – James zerwał się na równe nogi. – Rzeczywiście! Zapomniałem!
Nie tylko on. Miny całej naszej grupy zdradzały zaskoczenie i niejaki strach. Jeśli się spóźnimy będziemy zmuszeni sami znaleźć nasionko, które pozwoli nam na wyhodowanie magicznego drzewka dla nauczycielki zielarstwa.
Dobrze, że nie wymagało to pakowania, ani zabierania czegokolwiek, gdyż nigdy nie zdążylibyśmy na czas. Dziękując wylewnie dziewczynie, która przychodząc po nas sama naraziła się na problemy, pognaliśmy czym prędzej na sam dół zamku, a później na błonia. Czwarta cieplarnia była dosyć daleko, ale nie było już możliwości byśmy nie dotarli na czas.
Kiedy wpadliśmy do środka wszyscy uczniowie z naszego roczniku byli na miejscu. Ustawili się w kolejce po ziarenko, co dało nam dodatkowy czas. Nauczycielka, bowiem notowała skrzętnie każdy wydany „groszek”. Mieliśmy, więc czas by odsapnąć i nie dać po sobie poznać, że pojawiliśmy się w ostatniej chwili.
„Drzewo czekoladowe” pomyślałem nagle nie wiedząc, dlaczego „Chciałbym drzewko czekoladowe. Albo ciastkowe. Ciastka z galaretką!”  Wiedziałem oczywiście, że było to niemożliwe, gdyż wszystkie tego rodzaju drzewa były zbyt rzadkie, by rozdawać ich nasiona uczniom, który ledwie kończą czwarty rok nauki. Jakie więc dostanę?
Zardi, która stała o dwie osoby przede mną właśnie krzywiła się na swój wybór. Wyjęła z pudełeczka Czarną Jarzębinę, którą należało trzymać w chłodzie i podlewać atramentem rozcieńczonym w wodzie. Po niej losował James. Chłopak również nie miał szczęścia. Wierzba Bijąca nie należała do jego ulubionych drzew, chociaż wiedział, jak ją uspokoić dzięki odwiedzinom, jakie mi składał podczas pełni. Po nim był Peter. Blondynek zamieszał pestkami w pudełku, aż Sprout musiała go upomnieć, by ich nie niszczył.
- Pnącze Wisielca. – skrzywił się i otrzepał, jak pies z wody. Nie zazdrościłem mu. Sama nazwa odstraszała.
Nadeszła moja kolej. Bałem się, chociaż tak naprawdę nie miałem, czego. Rośliny nie były niebezpieczne w pierwszym stadium hodowli, a nasze miały mieć zaledwie centymetr, kiedy przyniesiemy je do szkoły po wakacjach i będziemy się nimi opiekować cały następny rok.
- Biedronka? – spojrzałem na nauczycielkę zdziwiony.
- Tak, tak. Bardzo ładnie, Remusie. To wspaniały krzew. – kobieta zanotowała nazwę przy moim nazwisku i uśmiechnęła się. Tylko, że ja pierwszy raz w życiu słyszałem o krzewie Biedronce! Jak miałem trzymać ziarno, gdzie zakopać, jak podlewać, czy w ogóle miałem robić coś podobnego? – Poradzisz sobie, Remusie. – pocieszyła mnie, chociaż kiepsko. Podejrzewałem, że nie prędko odpocznę po tym roku szkolnym, skoro już na wstępie musiałem zająć się nieznaną rośliną.
- Biały dąb. – Syriusz zamykał całą kolejkę i jak się okazało zdołał wylosować najłatwiejszą w opiece roślinę, która naprawdę nie potrzebowała wiele. Zazdrościłem mu spoglądając na swoje czerwone nasionko w czarne plamki.