piątek, 31 sierpnia 2012

With

Nota na Ai no Tenshi

 

- C... Co? J... Jak? – w takiej chwili mojego umysłu naprawdę nie było stać na nic więcej. Szeroko otwartymi oczyma wpatrywałem się w uśmiechniętego Shevą, który jak gdyby nigdy nic stał przed nami roześmiany. Przyznam, iż przez kilka chwil obawiałem się, że to tylko omamy i tak naprawdę mojego przyjaciela wcale tam niema. Później przyszło mi do głowy, że to zbiorowe omamy, ale ostatecznie łzy napłynęły mi do oczu. Zamiast cieszyć się jego widokiem, ja pociągałem nosem i musiałem ocierać łzy. Rzuciłem się na chłopaka tuląc z całych sił. Przez ostatnie dwa tygodnie usiłowałem pogodzić się z jego odejściem, a teraz nagle wszystko wydawało się skończone. A przynajmniej miałem nadzieję, że jego obecność nie jest tylko planowanym oficjalnym pożegnaniem.
- Starczy mnie dla wszystkich. – mruknął zadowolony ze wszystkiego zielonooki, kiedy reszta przyjaciół również porwała go w ramiona. Musieliśmy wyglądać komicznie witając się tak wylewnie. Piątka chłopaków nie może się od siebie odkleić po zaledwie dwumiesięcznych wakacjach. Nie dziwiłbym się dziewczynom, ale my... Na pewno byliśmy atrakcją peronu.
- Jak to możliwe? – Syriusz rozejrzał się pospiesznie za rzeczami Andrew, których jednak nie było.
- Powiem wam wszystko w pociągu. Chodźcie, zająłem już przedział. – roześmiał się widząc ulgę, jaka odmalowała się na naszych twarzach. Naprawdę wracał z nami do szkoły!
Nie zwlekaliśmy chcąc wiedzieć o wszystkim możliwie najwcześniej. Zapakowaliśmy się wszyscy do pociągu niemal przepychając się w wejściu, a później walczyliśmy o miejsce najbliżej Andrew w przedziale, który rzeczywiście dla nas zajął. Poczułem ogromną ulgę widząc jego kufer ułożony starannie nad miejscem, które zajmował.
- Więc naprawdę z nami jedziesz. – westchnąłem w dalszym ciągu nie wierząc szczęściu i tamując napływające na nowo łzy.
- Jadę i nie ucieknę zaraz przed godziną odjazdu, spokojna głowa. – chłopak rozsiadł się wygodnie. Udało mi się zająć miejsce z jego prawej strony, zaś J. wcisnął się na lewą. Podrapany lekko przeze mnie, ale jednak cały i zdrowy. Z resztą, on też nie szczędził mi kuksańców i gdyby nie wilk we mnie miałbym liczne siniaki jutrzejszego ranka.
- Więc? – Syri siedział naprzeciwko chłopaka. – Jak to możliwe, że wracasz?
- Tak naprawdę wiem o tym od wieku miesięcy. – przymrużył oczy, jakby czekając na cios, który mieliśmy mu zadać. – Szkoły nie mogły się dogadać, co do dokumentów, które należy przekazać i mojej znajomości języka. Ostatecznie mam zostać tutaj jeszcze ten jeden rok i szkolić swój francuski. I nie, nie macie, co liczyć na powtórkę z dziś. Za rok już w stu procentach odejdę z Hogwartu. Przez ten czas nie chciałem wam nic mówić, bo miała to być niespodzianka. – wyszczerzył się.
- Niespodzianka?! – prychnął James nadąsany, aż na czole pojawiła mu się brzydka zmarszczka. – Zamartwialiśmy się, że cię nie będzie, a ty mówisz, że to „niespodzianka”?! Powinieneś zostać ukarany!
- Tak! – podłapałem. – Płakałem myśląc o tym, że cię nie będzie więcej, a ty się śmiałeś za naszymi plecami. Kara musi być!
- Zgadzam się. – przytaknął nam Peter, a Syri kiwał głową zgadzając się.
- Jaką karę macie na myśli?
- Yyy... – i tu nas miał. Żaden z nas nie miał pojęcia, jak ukarać Shevę za jego nikczemne zatajenie prawdy o swojej przeprowadzce do Francji. Jeśli szybko czegoś nie wymyślimy sprawa się przedawni i zielonooki wymknie się nam z rąk nie nauczywszy się niczego. Tak przynajmniej ja sobie to tłumaczyłem.
- Striptiz do naga. – mruknął cicho Peter, a nasze spojrzenie skierowały się w jego stronę. – No, co? Poddałem pomysł. – chłopak poczerwieniał na twarzy. Chyba sam dopiero teraz uzmysłowił sobie, co zaproponował. Tyle, że po chwilowym namyśle i wymianie spojrzeń jedyną osobą, która chciała protestować był Sheva. Tyle, że nie miał siły przebicia, którą posiadałby w innych okolicznościach.
- To jest twoja kara! – oświadczył oficjalnie James. – Pozwolimy ci samemu wybrać odpowiedni termin, ale musisz się ograniczyć do tego miesiąca! Striptiz do naga, kto nie chce nie patrzy. – powiedział to chyba z myślą o Paterze, który chociaż był pomysłodawcą, nie miał zamiaru w tym uczestniczyć. Było to widać po jego twarzy.
- Ale...
- Kara, kara, kara! – J. zagłuszał chłopaka.
- Ej...
- Kara, kara, kara! – tym razem zrobiłem to ja.
- Oszukujecie...
- Kara, kara, kara! – swoje trzy grosze dorzucił Syriusz.
- Kara, kara, kara! – zawyliśmy w trójkę.
Byliśmy trochę szaleni, ale winą za to można było obarczyć wyłącznie Andrew. To on wymęczył nas smutkiem, a teraz nagle wepchnął w wir radości, jaką sprawiała jego obecność. Był naszym przyjacielem i kimś, kogo naprawdę kochaliśmy z całych sił. Nie często ma się przecież takich przyjaciół jak moi.
Westchnąłem opierając się o swoje miejsce wygodniej niż dotychczas, zamknąłem oczy, a po moich ustach błądził uśmiech. Miałem przy sobie komplet bliskich osób, bez których ten rok szkolny na pewno nie były wystarczająco udany. Pławiłem się w rozkoszy tej chwili, póki nie przerwało jej pukanie w okno. Uświadomiło mi to, że pociąg ruszył jakiś czas temu. Więc, jakim cudem...
Spojrzałem za szybę, do której już przykleił się James. Wielki puchacz pocztowy wyraźnie chciał się dostać do środka. W szponach trzymał całkiem spory pakunek, a ja zastanawiałem się, czy to, aby nie od moich rodziców. Może czegoś jednak zapomniałem i musieli mi to przysłać, czym prędzej?
Wpuściliśmy ptaka do środka i na twarzy każdego z nas było widać zaniepokojenie. Tym czasem puchacz zostawił paczkę na środku przedziały i wyleciał bez najmniejszych oporów.
Syriusz pochylił się nad pakunkiem i uniósł głowę spoglądając na Shevę.
- To twoje. – oświadczył, jakby zielonooki nie zdołał się jeszcze domyślić, co mogło oznaczać jego zachowanie.
- Moje... – chłopak wziął paczkę, która okazała się bardzo lekka i rozdarł papier nie bez trudu. – Oj! – jęknął i wyjął ze środka jedną sztukę bielizny. – To rzeczywiście moje... Zapomniałem spakować gaci.
Wcześniejsze napięcie momentalnie opadło, kiedy zaczęliśmy się głośno śmiać. Sheva ocierał łzy swoją czerwoną bielizną. Fabien musiał się zdziwić, kiedy sprzątając pokój Andrew po jego wyjeździe natknął się na cały arsenał gaci, które powinny być upchnięte na dnie kufra chłopaka.
A jednak bardzo szybko wszyscy spoważnieliśmy i rzuciliśmy się na swoje rzeczy sprawdzać, czy aby żadne z nas nie zapomniało o majtkach i skarpetach. Odetchnąłem z ulgą wiedząc swoje elegancko zapakowane. Wstyd się przyznać, ale to mama pakowała najpotrzebniejsze rzeczy bym nie zapomniał o niczym. Ja nie byłem zdolny do tego z powodu smutku, jaki mnie dopadał ledwie upchnąłem coś do swojego kufra.
- Mam majciory, mam skarpeciory, ale niech mi ktoś powie, co robi u mnie biustonosz babci? – Potter jak zawsze potrafił przebić wszystko i udowodnił to, kiedy wyjął ze swojego kufra całkiem duży stanik w różowe kwiatki.
- Ja nie chcę wiedzieć, jak wyglądają twoje relacje z rodziną... – Syriusz rozmasował ramiona, kiedy przeszedł go dreszcz.
- Moja mama nosi mniejsze, więc tu musi być babci. – myślał w tym czasie na głos okularnik. – Tylko, jakim cudem trafił między moje ciuchy?
- Może pomyliłeś z nausznikami na zimę? – Sheva uśmiechnął się zawadiacko. – Lepiej sprawdź, czy je zabrałeś.
- Bardzo śmieszne! – prychnął w odpowiedzi okularnik, ale znowu zanurkował do swojego kufra by mieć całkowitą pewność. W jego przypadku nawet żarty potrafiły nabrać innego znaczenia. – Ha! Są! Nie trafiłeś! – odetchnął z wielką ulgą.

środa, 29 sierpnia 2012

W/out

1 września
Nie chciałem myśleć o tym, co nadchodzi, kiedy rodzice odwozili mnie na stację King’s Cross. Nie chciałem o tym myśleć wcześniej – pakując walizki, ani później – witając się z niektórymi znajomymi, jak Zardi, czy Kinn. Ale jak miałem o tym zapomnieć, skoro wszystko przypominało mi boleśnie o tym, że Shevy nie będzie już z nami w tym roku? Przez ostatnie dwa tygodnie nie potrafiłem ukryć łez, kiedy przypominałem sobie o tym, co czeka mnie w szkole, czy też o tym, kto czekać na mnie nie będzie. Przecież wszystko będzie mi przypominać o przyjacielu! Już teraz patrząc na zdjęcia, jakie robiliśmy sobie wspólnie od czasu do czasu, ryczałem bez względu na to, czy rodzice byli w pobliżu, czy nie. Dla pocieszenia mama wzięła mnie nawet na małe zakupy, jako że sezon letni dobiegł końca i w sklepach były wielkie przeceny, a tylko wtedy mogłem sobie pozwolić na nowe rzeczy. Pomogło, a przynajmniej odrobinę i tylko na chwilę, ale byłem pewny, iż Sheva cieszyłby się z moich nowych łaszków. Dla kogoś takiego jak on takie drobiazgi były niezwykle istotne. Żałowałem nawet, że nie będę mógł mu pokazać swoich nowych spodni i czerwonego swetra. Może to dziwne, ale takie „babskie” zachowania naprawdę nie były obce mężczyznom.
Z ciężkim sercem i oczyma pełnymi łez przeszedłem przez barierkę przed rodzicami. Peron 9 i ¾ powitał mnie czerwonym pociągiem już stojącym na torach i gwarem rozmów podnieconych uczniów, którzy przepychali się by jak najszybciej zająć sobie dobre miejsca obok znajomych. Czy ja byłbym równie entuzjastyczny, gdybym wiedział, że spotkam dziś moją grupę w komplecie? Przecież każdy z nas był wyjątkowy i niezastąpiony, więc jak mieliśmy funkcjonować pozbawieni jakiegokolwiek ważnego elementu?
- Panie Lupin, coś pan taki blady?! – to James podbiegł do mnie kulejąc lekko na prawą nogę. – Wakacie skończone a ty wyglądasz jakby cię w piwnicy trzymali przez te dwa miesiące.
Prychnąłem ignorując jego pytanie. Oczywiście, że byłem blady skoro w najbliższym tygodniu czekała mnie pełnia, a nie mogłem opuścić pierwszych zajęć na piątym roku, czy raczej, nie chciałem wiedząc, że zamiast samemu męczyć się z pełnią będę miał do dyspozycji przyjaciół.
- Wakacje skończone, a pan, panie Potter, wygląda jak weteran wojenny. Czyżby siostra znowu pana pokonała? A może to jej mordercze lalki dorwały pana podczas herbatki?
- Muszę pana rozczarować, panie Lupin, ale to tylko skutki bliskiego spotkania z kufrem na schodach.
- O tak, jestem tym bardzo rozczarowany, panie Potter. Miałem nadzieję, że misiek ochroniarz powykręcał panu nogi za zbytnią pewność siebie i brak manier. – pierwszy raz od pewnego czasu uśmiechnąłem się. Lekko, ale jednak szczerze.
- Moje maniery są nienaganne i godne londyńskiego gentlemana! – rzucił napuszony, po czym trochę się przygarbił. – A tak w ogóle to sporo tych pierwszaków w tym roku, nie? Ale same małe knypki.
- Odezwał się wielkolud. – Syriusz nawet nie oglądał się na swoją rodzinę, która żegnała Regulusa. Syri stanął przy Jamesie i teraz wyraźnie widziałem to, co przed chwilą jeszcze było tylko moim domysłem. Kruczowłosy był wyższy niż okularnik o dobrą głowę i wyglądał zdecydowanie bardziej męsko. Potwierdził to fakt, iż nastolatki przechodzące obok oglądały się na niego, jakby rozsiewał w około jakąś wyjątkowo lepką aurę, której nie sposób się oprzeć. Widać musiałem zacząć na nowo znaczyć swój teren, choć na pewno nie w tej chwili.
- Jestem najniższy i wcale nie jest to dla mnie problemem. – mruknąłem, ale wtedy pojawił się Peter, który był jednak o głowę niższy ode mnie. – Dobra, przesadziłem... – sprostowałem szybko.
Pet miał w ręce wielkie opakowanie jakiś chrupek i pochłaniał je w zawrotnym tempie, jakby obawiał się, że będzie musiał się dzielić. Jego ojciec właśnie taszczył jego kufer i inne rzeczy, by „dziubdziuś” mamusi nie musiał się przemęczać.
- Nic nie zmieni faktu, że to ja jestem z was najprzystojniejszy. – wykorzystał chwilową ciszę James, co zostało skwitowane ogólnym prychnięciem. Gdyby był tu Sheva... On na pewno wiedziałby, co powiedzieć by dopiec Potterowi do żywego i chyba wszyscy w tej chwili poczuliśmy jak bardzo nam go brakuje. Był przecież niesamowicie ważny dla każdego z nas, a brak jego mądrych słów, dociekliwych pytań i kąśliwych uwag nigdy nie przestanie boleć.
Mieliśmy szczęście, że umówiliśmy się stosunkowo wcześnie na peronie, gdyż teraz mogliśmy patrzeć, jak to zatłoczone miejsce staje się jeszcze ciaśniejsze. Wielodzietne rodziny żegnały kilkoro dzieci, a młodsze pociechy kurczowo trzymały się maminych spódnic, czy nogawek spodni ojca. To zabawne, gdyż żadne z nas nigdy nie było w sytuacji takiej jak chociażby jedna z tych rodzin. Ja, Peter i Sheva, którego wspominałem ze smutkiem i miłością w sercu, byliśmy jedynakami, zaś James oraz Syriusz mieli tylko pojedyncze młodsze rodzeństwo. Z jakiegoś powodu byłem strasznie ciekaw, jak tacy ludzie radzą sobie z problemami, czy kłótniami, kiedy kilka osób krzyczy jednocześnie, żadne nie przyznaje się do winy, każde potrzebuje łazienki w tym samym czasie. Wysyłanie pociech do szkoły było chyba najszczęśliwszym dniem w życiu tych zmęczonych rodziców.
- Ej, patrzcie. Trojaczki! – James otworzył szeroko oczy i skinieniem głowy wskazał miejsce, gdzie stała trójka identycznych chłopców, zaś obok nich trzy młodsze dziewczynki. – Pierwszy raz widzę trojaczki. – był naprawdę zafascynowany.
- Ej, patrzcie. Idiota! Nie pierwszy raz widzę idiotę, ale ten z dnia na dzień jest głupszy, więc zawsze jestem niesamowicie podniecony, kiedy mam okazję podziwiać taki muzealny okaz. – Syriusz spojrzał na okularnika z wyraźnym pożałowaniem.
- Powinniśmy w końcu wpakować się do pociągu, bo tym razem naprawdę zajmą nam wszystkie najlepsze miejsca i nie zmieścimy się nawet we czwórkę. – uznałem, że zażegnam konflikt. Poza tym nie uśmiechało mi się siedzenie samemu, gdybyśmy nie mogli znaleźć dla siebie przedziału.
- Hej, co mi kapie na głowę?! – J. zadarł brodę do góry, kiedy spoglądał nad siebie. Jak to możliwe, że żaden z nas nie zauważył wcześniej tego, że coś rzeczywiście spływało na włosy Pottera? – O kur--- - reszta utonęła w śmiechu dziewcząt, koleżanek Evans z rudą na czele. Nad okularnikiem unosił się mały skrzydlaty tłuścioch o gołębich skrzydełkach z łukiem i strzałami w pulchnych dłoniach. Sama jego obecność nie była problemem. Wyczarowany przez dziewczyny aniołek, a podejrzewałem, że poprosiły o to jakiegoś nieodpowiedzialnego dorosłego, właśnie sikał Potterowi na twarz.
- Ja go nie znam. – Peter skrzywił się i odsunął na piętnaście kroków od nas. Prawdę mówiąc wziąłem z niego przykład, chociaż z zupełnie innego powodu, nie chciałem by mnie obryzgał jakiś czarodziejski mocz. Syriusz był zdecydowanie odważniejszy od nas. Zdecydowanie podszedł do chichoczących dziewczyn, wyrwał jednej z nich z ręki butelkę wody i cisnął nią w wyczarowanego kupidyna trafiając go prosto w głowę. Gryfonka zaprotestowała, ale mroczne spojrzenie, jakie posłał jej chłopak ucięło wszelkie protesty. Mały grubas przestał sikać na Pottera i zamiast tego spojrzał nienawistnie na Syriusza. Obawiałem się, że teraz będzie się na nim mścił, ale nie miał ku temu okazji. Któryś z rodziców rzucił zaklęcie, a paskudna miniaturka zamieniła się w czarny proszek, który opadł na peron. Syri podziękował obcemu rodzicowi skinieniem głowy, a już jego szare oczy znowu zwrócone były w stronę dziewcząt.
- Ktokolwiek zadziera z moimi przyjaciółmi będzie miał ze mną do czynienia. – syknął. – A jeśli tak wam się podoba ten głupek to po prostu mu to powiedzcie, a nie szukajcie sposobu do zaczepki, jak dwunastoletni chłopiec.
- Syriuszu, po co te nerwy? Banda idiotek chciała zaznaczyć swój teren i wybrała na to najdebilniejszy ze sposobów.
Odwróciłem się gwałtownie, a moi przyjaciele zareagowali z nie mniejszym zaskoczeniem. Za nami z czarującym, niewinnym uśmiechem stał nie, kto inny, jak Sheva. Żywy i prawdziwy, przystojny, jak zawsze, a dodatkowo wyraźnie zachwycony tym, jakie wrażenie na nas zrobił.
- Hę?! – jęknęliśmy jednym głosem, jakbyśmy ćwiczyli tę reakcję od całych tygodni.

niedziela, 26 sierpnia 2012

Kartka z pamiętnika CLXLV - Thomas Mares

Kto wpadł na pomysł by wprowadzenie się do nowego mieszkania uczcić tygodniowymi odwiedzinami siedmioletniego kuzyna? Może nie planowaliśmy z Karelem wielkiej uroczystości, tysięcy gości i niepokojenia sąsiadów, ale i zabawa z dzieckiem nie znajdowała się na naszym planie pierwszego dnia. A jednak, ledwie ustawiliśmy na półce ostatnią książkę, ostatnia ozdoba zawisła na ścianie, a ciotka podrzuciła nam swojego syna, z którym nie miała, co zrobić podczas służbowego wyjazdu. Dziwnym zrządzeniem losu nie miała żadnych znajomych w naszej kamienicy, której mieszkańców stanowili w większości samotni pracownicy Ministerstwa Magii. Zauważyłem jednak, iż wielu kawalerów wprowadzało się tutaj w nadziei znalezienia sobie jakiejś miłej urzędniczki za partnerkę.
- Sam, co twój dinozaur robi w klozecie?! – warknąłem na kuzyna, który właśnie wyglądał zza drzwi ubikacji chcąc mieć najpierw pewność, że nie oberwie po głowie.
- To dinozaur nurek. – wyjaśnił cicho chłopiec. Miał ciemne oczy i włosy tak samo kręcone, jak ja i Karel, choć krótsze i przez to bardziej puszyste. – Ale nie chciał nurkować, kiedy spłukiwałem wodę.
- Jasne. To go zostawiłeś żebym na niego nasrał i zrobił dinozaura ninja. – syknąłem mało elegancko, a zafascynowanie w oczach kuzyna sprawiło, że przeszły mnie dreszcze. To się ciotka zdziwi któregoś dnia wchodząc do łazienki...  – Wybacz stary, ale masz bezwzględny zakaz robienia z dinozaurów czegokolwiek poza samymi dinozaurami. Żadnego świnienia ich, wpychania w jakiekolwiek szpary w domu, pieczenia, karmienia, czy na co jeszcze możesz wpaść.
Chłopiec zmartwił się i podszedł bliżej muszli klozetowej zaglądając do środka.
- A jak mam wyciągnąć tego?
- Jak dla mnie możesz zanurkować za nim. – mruknąłem pod nosem i wyjąłem z kieszeni różdżkę. Zaklęciem wyeliminowałem ociekającą wodą zabawkę do miski. – Wyszoruj go teraz. To twoja zabawka, sam ją tak załatwiłeś, więc sam doprowadzisz ją do stanu wysokiej higieny. Ja w tym czasie ostrzegę Karela o twoich zakazach. – zostawiłem Samuela sam na sam z obrzydliwym dinozaurem i bez pukania wpakowałem się do pokoju brata. Chłopak właśnie zakładał na tyłek eleganckie spodnie. Miałem zamiar zapytać, czy gdzieś dziś wieczorem wychodzimy, ale wiedziałem, co by mi odpowiedział. Już od kilku dni nie robił nic innego, jak tylko przymierzał ciuchy, w których planował udać się swojego pierwszego dnia do pracy.
Podchodząc do brata, który zignorował moją obecność, klepnąłem go w pośladki i zacisnąłem na nich palce.
- Przestań! Sam może nas zobaczyć! – skarcił mnie ostro, ale nie przejąłem się całując go w szyję.
- Jest zajęty. Wykąpał dinozaura w kiblu i teraz ostro go szoruje. Z resztą, najchętniej odesłałbym go do rodziców. Wyprowadziliśmy się, więc towarzystwo dobrze by im zrobiło.
- Daj spokój. Gdybyśmy to zrobili mama przywiozłaby nam Samuela i sama się tutaj wprowadziła uważając, że nie poradzimy sobie sami z dzieckiem.
- Gdyby któryś z nas miał swojego bachora wprowadziłaby się na stałe, a ojca zostawiła samego. – skinąłem głową. Nasza matka nie uważała nas za dorosłych i rozsądnych, chociaż wmawiała nam, że tacy jesteśmy.
- Umyłem! – zostałem zmuszony do odskoczenia od Karela, kiedy Sam wlazł bezczelnie do jego pokoju. Czasami miałem wielką ochotę zabić tego dzieciaka. – Chcę się bawić!
- Więc się baw. – wzruszyłem ramionami.
- Ale nie sam!
- Za jakie grzechy robię za niańkę? – jęknąłem, zaś Karel uśmiechnął się wyjątkowo wrednie.
- Ja zajmuję się gotowaniem przez czas jego pobytu, a ty zdeklarowałeś się do zajmowania się nim, więc nie narzekaj. – wypchnął mnie mało uprzejmie ze swojej sypialni i zamknął drzwi zapewne zdejmując teraz z siebie to, co przed chwilą założył. Musiałem znaleźć sposób na to, by pozbyć się spod nóg kuzyna, a móc w tym czasie molestować
Moje spojrzenie padło na „Opiekuna na sto dwa”, czyli pudełko plastikowych zabawek w kształcie magicznych stworzeń. Uśmiechnąłem się pewnie diabelsko, kiedy w mojej głowie zaświtał pewien plan, ale przecież nikt tego nie widział. Wmówiłem więc kuzynowi, że zabawa ze mną również będzie nudnawa, ale mogę znaleźć sposób by umilić mu dzień. Kiedy wyjaśniłem, że zaklęciem ożywię jego małe zabaweczki był tak zachwycony pomysłem, że mogłem być pewny swego. Przez dobre kilka godzin nie będzie mi przeszkadzał i nawet siłą nie wygoniłbym go z salonu.
Mój brat właśnie przeszedł koło drzwi znikając w kuchni, gdzie musiał dokończyć szykowanie posiłku dla naszej trójki. Szybko ożywiłem malutkie zwierzątka, a Sam podskoczył podniecony klękając przy swoich zabawkach. Zaklaskał w dłonie, roześmiał się i przystąpił do układania z klocków toru wyścigowego zamykając wszystkie żywe zabawki w pudle. Wykorzystałem okazję i wymknąłem się z pokoju.
Karel pilnował zupy, kiedy objąłem go od tyłu i wtuliłem twarz w jego szyję.
- Szsz... – uciszyłem go wiedząc, iż będzie pytał o naszego małego lokatora. – Wszystko dobrze, jest bardzo zajęty i nawet o nas nie pamięta. – obchodząc go rozsiadłem się na jego kolanach. Nawet nasza waga i siła były takie same, więc nie było sensu martwić się tym, który powinien zajmować, jakie miejsce.
Pocałowałem go i tak naprawdę był to nasz pierwszy pocałunek, od kiedy na stałe wprowadziliśmy się do tego mieszkania. Do tej pory zajmowaliśmy się cały czas rozpakowywaniem naszych rzeczy i kuzynem, ale teraz mogliśmy zapomnieć się w swoich ustach. Dodatkowym plusem był fajt, iż wnętrze numeru 14, pod którym mieszkaliśmy, było specjalnie wyciszone, jak w przypadku wszystkich innych mieszkań, więc nasze przyszłe krzyki nie będą słyszane przez nikogo.
Karel zdjął moje okulary, a następnie swoje i odłożył je na stół kuchenny. Teraz mogliśmy nie tylko zaliczyć drugi z pocałunków, ale i pogłębiać go do woli bez obawy, że coś pęknie i pozbędziemy się szkieł.
- Jesteś pewny, że tutaj nie wejdzie? – oparł głowę o moją klatkę piersiową.
- Całkowicie. Zadbałem o to żeby smok, gryf i hipogryf nie latały. – spojrzenie Karela było wymowne. Nie miał pojęcia, o co chodzi i bał się pytać. – Nie ważne. Na pewno nie wejdzie nam tutaj. Jest zbyt zajęty, a nam zupa się nie rozgotuje, jeśli się chwilę popieścimy. – przytuliłem się do niego mocno i przyssałem do jego szyi, jakbym był jakimś wampirem. Zostawiłem na jego skórze dwa czerwone punkciki, które zawsze mogłem zwalić na pijącą krew bestię, a każdy dzieciak uwierzyłby w bajkę o złym wampirze napastującym mojego ukochanego braciszka. Gorzej, jeśli Sam najadłby się czosnku by samemu uniknąć spotkania z potworem, który jakimś cudem wdarł się do domu i pił z Karela.
Nagle poczułem, że jestem śpiący, co trochę mnie przeraziło. Była tylko jedna osoba, którą mogłem obwiniać za mój opłakany stan i był nią właśnie Samuel. To on rozpychał się i rzucał na łóżku, które z nim dzieliłem. Gdybym wcześniej znał konsekwencje swojego podziału obowiązków na pewno wolałbym uwijać się przy garach niż ciągle martwić się kuzynem.
- Nie, nic z tego nie będzie. – znowu potwornie ziewnąłem. – Obudzisz mnie na obiad, prawda? A teraz się położę, bo w nocy znowu będę walczył z tym wijącym się wężem, który tym małym tyłkiem zepchnie mnie z materaca.- tak, gdyby tylko Sam nie bał się spać bez towarzystwa, a tak, zapomniawszy swojego ulubionego misia, byłem zmuszony zastąpić mu towarzystwo.
- Mój biedny. – Karel kpił ze mnie głaszcząc moje włosy, jakbym był dzieckiem.
Tak, popełniłem okropny błąd sądząc, że opieka nad dzieckiem będzie łatwiejsza niż praca kury domowej. Jakie to szczęście, że ani ja, ani mój brat nigdy nie będziemy mieć dziecka. Musiałbym wtedy zapomnieć o czułościach na dobrych kilkanaście lat, aż wyrzuciłbym dziecko do Hogwartu i miał kochanka tylko dla siebie.
Skradłem jeszcze jeden pocałunek i zabierając okulary ze stolika powłócząc nogami udałem się do swojego pokoju. Ah, jakże było mi trzeba tych kilkunastu minut spokoju i odpoczynku by nabrać sił do dalszego molestowania brata...

piątek, 24 sierpnia 2012

Kartka z pamiętnika CLXLIV - Eric Lair

Moje usta uchyliły się chyba zbyt szeroko, język związał w supeł, zaś oczy stały się wielkie jak spodki i pewnie tylko, dlatego nie mogły wylecieć z oczodołów. Moja reakcja i tak była nadzwyczajnie subtelna. Gdyby ktoś inny znajdował się na moim miejscu najpewniej padłby trupem, o ile oczywiście wyświadczonoby mu tę przysługę i pozwolono skonać w spokoju, a na to się nie zanosiło.
- Popraw mnie, jeśli się mylę, ale to jest twój pokój? – starałem się zachować możliwie naturalną minę i nadać mojemu głosowi zupełnie obojętnego tonu.
- Tak, to moje królestwo, które pomoże mi w pracy. – Cornel skinął głową.
- A więc nie żartujesz i naprawdę masz zamiar zostać lekarzem... – naprawdę wierzyłem, że zaraz roześmieje mi się w twarz i wykrzyknie: „żartowałem!”. Niestety im dłużej na to czekałem tym odleglejsza stawała się moja nadzieja. Chłopak pokręcił poważnie głową, a ja przełknąłem głośno ślinę na myśl, że kiedyś prawdopodobnie on będzie mnie leczył. – Jak to możliwe, że ze wszystkich zawodów na tym świecie wybrałeś akurat ten? – zacisnąłem dłonie w pięści. Naprawdę nie ufałem mu na tyle, bym miał powierzyć mu swoje zdrowie. Mogłem oddać mu swój tyłek do zabawy, ale jednak wolałbym uniknąć polegania na jego wiedzy w kwestiach obejmujących także inne części mojego ciała.
- Od zawsze chciałem być lekarzem, więc, w czym problem? Z resztą, referencje, jakie mi wystawiono w szkole były fenomenalne. Dostałem się do Świętego Munga i tam zajmą się resztą mojej edukacji. Nie pojmuję, więc twojego zaskoczenia. Nie zdradziłem ci, co chcę robić, bo nie miałem pewności, że mi się uda. Z resztą mógłbyś nie mieszać życia prywatnego z pracą.
- Cor, ale to TY masz leczyć ludzi. Rozumiesz? TY! Cornelius Lowitt! Największy zboczeniec, leń i szaleniec, jakiego gościł Hogwart!
- I uważam, że pójdzie mi świetnie. Żaden zwierzak, na którym się uczyłem nie odszedł z tego świata z winy mojej błędnej diagnozy.
- Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że...
- Tak, właśnie to chcę ci powiedzieć. W lochach Hogwartu najbardziej ambitni mogą nielegalnie szkolić się w fachu, a później lądują w Mungu by tam doprowadzać wcześniej zdobyte umiejętności do perfekcji. Nigdy nie interesowałeś się przedmiotami, które ja miałem na swoim planie, więc i nie wiedziałeś, czego się uczę. Teraz wiesz, że wszystko to prowadziło do tego żebym mógł...
- Nie chcę o tym więcej słyszeć. – zasłoniłem uszy rękoma i usiadłem na jego łóżku z przerażeniem rozglądając się po jego pokoju. W prawym kącie pokoju stał manekin będący w lewej połowie kościotrupem i jednym wielkim zlepkiem mięśni w prawej. Gdzieś na półce stała sztuczna głowa z mózgiem na wierzchu, plastikowe ciało pozbawione nóg, rąk i głowy wypełnione wyjmowanymi wnętrznościami, tu i tam wisiały tablice z wykresami, tabelami i rysunkami. Tak oto chłopak, z którym kiedyś konkurowałem, na którym wyżywałem się seksualnie na dole, czy na górze, a który teraz był moim chłopakiem okazał się szalonym doktorkiem.
Cornel usiadł obok mnie i łapiąc mocno moje nadgarstki odciągnął mi dłonie od twarzy.
- Rozpoczynamy nowe życie i nie możemy dłużej być dzieciakami, więc dlaczego nie możesz spojrzeć na mnie inaczej? Przyznaję, byłem okropny, ale teraz będę inny. Zaprosiłem cię do pokoju, który wcale nie jest czarną norą z nietoperzami, jak na pewno sądziłeś na początku. – trafił w sedno. – Obciąłem włosy i w sumie nie mam zamiaru ich zapuszczać, więc ty możesz pozwolić rosnąć swoim. Nie zetnę ci ich więcej. Co jeszcze mam powiedzieć żebyś nie patrzył na mnie w ten sam sposób, w jaki patrzyłeś w szkole?
- To raczej nie jest możliwe... – teraz to ja wychodziłem na kompletnego dzieciucha, który nie potrafi zbyt dobrze radzić sobie ze zmianami, jakie zaszły w naszym świecie. A może problem stanowił fakt, że Cor okazał się ostatecznie kimś innym niż sądziłem? Wylądowałem w łóżku z chłopakiem, którego w rzeczywistości wcale nie znałem, uzależniłem swoje ciało od kogoś, kto był dla mnie tylko obszarem krocza i tyłkiem.
- Mam zamiar wynajmować mieszkanie niedaleko Munga, więc gdybyś chciał wpadać, albo nawet się do mnie wprowadzić... – urwał widząc najwyraźniej moją minę.
Nie byłem zachwycony jego propozycją. Nie w tej sytuacji. Okazałem się większym zwierzęciem niż on i teraz musiałem to przełknąć. Niemal go nie znałem, więc nie mogłem z nim mieszkać. Pocieszałem się tym, że i płomiennowłosy nie powinien wiedzieć zbyt wiele o mnie.
- Możesz dać mi klucze, kiedy będziesz już je miał, ale nie obiecuję, że się chociażby raz tam pojawię. Powinniśmy pomyśleć o nowym początku, albo zakończyć wszystko tu i teraz. – chyba sam nie wierzyłem, że byłbym do tego zdolny.
- Znowu mnie ranisz. – syknął naburmuszony. – Poniżałem się przy tobie tak wiele razy, że nie przeżyłbym musząc przez to przychodzić z kimś innym kolejny raz. Z resztą, związek dorosłych chłopaków wygląda inaczej niż to, czego doświadczyliśmy do tej pory. Moglibyśmy spróbować jeszcze to pociągnąć, nie sądzisz? A kontynuacja oznacza „kolejny raz”, nie „pierwszy ból”. – tę stronę jego natury miałem już okazję poznać.
Z niejaką ulgą przyjąłem jego pocałunek i ciężar ciała, który spychał mnie coraz bardziej na koc, jakim zakryte było łóżko chłopaka. Uchyliłem powieki i cała przyjemność ulotniła się w przeciągu chwili. Odsunąłem do siebie Cornela.
- Nie mogę. Nie, kiedy to wszystko się na mnie gapi. – wskazałem mu jego liczne „ludzkie szczątki”. Leżąc na jego łóżku miałem świetny widok na makietę ucha i oka, a to wcale mnie nie podniecało, ale wręcz przeciwnie.
Cor obrzucił pospiesznym spojrzeniem wystrój swojego pokoju.
- Może nie jest to love hotel, ale jednak... Chyba masz rację. Zmieńmy lokum. Moi rodzice wyjechali na tygodniowe wakacje, więc skorzystajmy z ich łóżka. Sam zmieniałem pościel i sprzątałem tam dokładnie, więc nie trafisz tam na nic, co mogłoby cię zdekoncentrować. Z resztą, mój ojciec też nie lubi, kiedy coś na niego patrzy. – pomógł mi wstać i wyjął spod poduchy wszystko, czego potrzebowaliśmy chcąc się kochać.
- Wszędzie tylko nie tutaj. Czuję się jak na stole operacyjnym i na pewno niczego byś mi tutaj nie podniósł. – czy ja już nawykałem do myśli, że mój chłopak będzie lekarzem? Miałem takie właśnie wrażenie, a nowe mieszkanie Corneliusa na pewno będzie wyposażone w więcej niż jeden pokój i salon. Jeśli planował zabrać ze sobą swoje „cmentarzysko” to musiał mieć i „pokój do seksu”, który nie wysysa całego popędu ledwie przekroczy się próg.
Pokój rodziców chłopaka był neutralny. Utrzymany w jasnych barwach mieszając ze sobą różne odcienie brązów. Nie dostrzegłem żadnych zdjęć, czy obrazów, ozdób, czy czegokolwiek, na czym mógłbym zawiesić oko. To miejsce naprawdę nie miało, czym dekoncentrować i było idealne w tej chwili, jeśli miałem odzyskać ochotę na seks.
Rzuciłem się na wygodne, wielkie łóżko rozkładając dokładnie na jego środku. Tak, tutaj było o niebo lepiej. Nawet Cor, który nade mną zawisł był apetyczniejszy. Pewnie, dlatego tym razem to ja zainicjowałem pocałunek obejmując go ramionami za szyję. Coraz częściej pozwalałem sprowadzać się do parteru, co nie przeszkadzało mi, kiedy kochanek zajmował się mną należycie. Może nawet czerpałem z tego więcej rozkoszy niż on?
Jego kolano wędrowało ocierając się o wnętrze mojego uda by zatrzymać się dopiero dokładnie przy kroczu, które uciskało masując morderczo powoli. Jakże niewygodne wydawały mi się wtedy jeansy, których materiał tłumił wszystkie przyjemne doznania. Aż prychnąłem poirytowany i sięgnąłem swoich spodni rozpinając je. Cor roześmiał się nie próbując tego nawet ukryć. Pomógł mi w zdejmowaniu dolnej części garderoby i chyba specjalnie zdjął z siebie koszulkę tylko rozpinając swoje spodnie. Położył dłoń na moim brzuchu macając nią skórę, jakby jej do tej pory wcale nie widział i musiał się nią teraz nacieszyć, podniecić. Byłem niewolnikiem rozkoszy, której zaznawałem w takich chwilach i nie dziwiłbym się samemu sobie, gdybym jednak wpadał do jego nowego mieszkania częściej niż planuję. Te długie, jasne palce były po prostu niesamowite we wszystkim, co robiły, nawet, jeśli chodziło o zwyczajne dotykanie. A jakie spustoszenie siały pod moja bielizną... Marzenie każdego biernego kochanka.

środa, 22 sierpnia 2012

Kartka z pamiętnika CLXLIII - Gabriel Ricardo

- Myślisz, że powinienem ogolić nogi?
- Że co?! – omal nie udławiłem się winogronem, które przeżuwałem.
- Są kudłate. – Michael podciągnął wyżej swoje spodnie ¾ i uniósł nogę pokazując mi coś, co naprawdę mnie nie mogło zaskoczyć. Znałem każdy włos na jego ciele, jeśli mogłem to w ten sposób określić. – Nie sądzisz, że byłbym seksowniejszy gdybym się ogolił?
- Tak, ogól głowę żeby nadać siły swoim argumentom. – prychnąłem i uderzyłem go dłonią w czoło. – Oszalałeś? Jesteś mężczyzną. Tutaj minimum i maksimum to jedno i to samo. Jakie są zasady?! – nagle odechciało mi się jeść, a przecież sam błagałem rodziców o winogrona, które chciałem zjeść siedząc z Michaelem na hamaku u niego w ogrodzie.
- Gładko ogolony, żadnych włosów na plecach i tylko niezbędne na klacie. – wyrecytował coś, co wymyśliłem sobie kilka lat temu, a co nadal było aktualne, jeśli miałem być szczery. W końcu nawet ja nie byłem bezinteresowny i musiałem mieć kochanka, który by mi się podobał, za którym bym szalał i chętnie zaciągał go do łóżka. Chociaż... Wątpiłem, by nadawał się ktokolwiek poza Michaelem.
- I gdzie tu jakiekolwiek wspomnienie o nogach? To jest zwyczajna męska łydka! – złapałem go za nogę, aż położył się na hamaku. – Nie jest przesadnie kudłata, ani mało owłosiona. Jest dobra. Jeśli będziesz musiał się gdziekolwiek golić wtedy będę tak miły i dam ci znać. Z resztą, gdybym kazał ci się ogolić w kroczu, zrobiłbyś to? – chyba nie mogłem spodziewać się natychmiastowej odpowiedzi. Zamiast tego Michael zajrzał do swoich spodni przekręcając głowę to w lewo to na prawo.
- Moim zdaniem taki jest całkiem ładny. – odezwał się w końcu. – No, sam powiedz. Nie jest ładny? – całe szczęście miał na tyle oleju w głowie by nie pokazywać otwarcie tego, co miał w spodniach. – Wystarczająco duży, kształtny, staje, kiedy ma stawać i uważam, że jego owłosienie jest całkiem podniecające. Dla ciebie, nie dla mnie... – zaczął się plątać.
- To był tylko przykład! Nie chcę żebyś go golił! – westchnąłem ciężko. – I naprawdę, nie mam zamiaru dyskutować na temat tego, czy mi się podoba twój penis, czy nie.
- Za to ja chętnie porozmawiam o twoim. Jeśli mi go pokażesz powiem ci, co o nim myślę i co mi się podoba. – przerażające było to, że mówił serio. – Gdybyś wolał jednak znać moją opinię na temat swojej dziurki, wtedy błabłabłabła... – zatkałem mu usta dłonią by nawet nie kończył. Kto normalny chciałby wysłuchiwać jego referatu na temat swoich miejsc intymnych? Jak dobrze, że nie odnalazł w sobie żyłki poety, w przeciwnym razie zadedykowałby pewnym miejscom na moim ciele cały tomik poezji. Pisanie piosenek także mu nie szło, więc i pod tym względem miałem spokój.
Jego babcia wyjechała dzisiaj do sanatorium na trzy tygodnie, tak więc mieliśmy przez ten czas mieszkać razem w jego domu, zaś moi rodzince odpoczęliby ode mnie odrobinę. Nie mniej jednak widziałem ich czasami z okien kuchni, toteż nie czułem się całkowicie odseparowany od rodzinnego domu. Kiedy mieszka się po sąsiedzku ciężko o prawdziwą prywatność. Z resztą babcia Michaela kupiła wielki basen, z którego korzystaliśmy, kiedy tylko mieliśmy na to ochotę, gdyż traktowała moją rodzinę, jak swoją. To wykluczało nagie kąpiele, o których marzył mój chłopak. Mógł sobie na to pozwolić tylko „w świetle księżyca”, kiedy moi rodzice spali w najlepsze by obudzić się na czas do pracy.
Chłopak złapał mnie za rękę i odsunął ją od swojej twarzy. Oblizał usta, porozciągał mięśnie twarzy i uśmiechnął się naprawdę zniewalająco – za takie uśmiechy dostawało się namiętne pocałunki.
- Ja serio pytałem o te nogi, ale skoro wolisz owłosione to specjalnie dla ciebie zapuszczę puszczę.
- Przerażają mnie twoje dowcipy. – odparłem kładąc się na hamaku obok niego uważając przy tym byśmy obaj nie wylądowali na ziemi. Wyjąłem z miseczki winogrono i wsunąłem je między wargi Michaela. Wyglądał jak wezyr, władca haremu, i miałem wrażenie, że bardzo mu się to podoba. Nie znałem nikogo, kto lubiłby być rozpieszczanym w stopniu, w jakim uwielbiał to mój chłopak. Większość ludzi czuła potrzebę działania, samodzielnego radzenia sobie z problemami, zaś on mógł leżeć i nie robić nic pod warunkiem, że ja usługiwałbym mu na okrągło. Prawdopodobnie nie miałby nic przeciwko załatwianiu potrzeb do „kaczki”, gdybym tylko ja ją nosił.
- Paskuda. – powiedziałem cicho i pocałowałem go w szyję, która znajdowała się akurat na wysokości moich ust. Ten jeden raz Michael obsłużył się sam pochłaniając winogrona, które nagle strasznie mu zasmakowały. Nie chciałem wiedzieć, o czym wtedy myślał, ale po jego ustach błąkał się naprawdę okropny uśmiech.
- Twoi rodzice są teraz w pracy, prawda? – zapytał nagle, jakby nie widział, że wychodzili rano z domu. Skinąłem jednak głową dla potwierdzenia oczywistego faktu. – To dobrze. – wybrał największe winogrono i odgryzł połowę. Wydłubał językiem nasionka i kroplę miąższu, która je otaczała zostawiając samą „czapeczkę”. – Pobawimy się. – rzucił zsuwając odrobinę spodnie z bioder. Jego członek podnosił się powoli najwyraźniej z powodu pomysłu, który zaświtał w głowie chłopaka. Nałożył winogrono na swój penis i pogłaskał trzon palcem, jakby go za coś nagradzał.
- Czy ja dobrze rozumiem... – nie musiałem kończyć. On już kiwał głową potakując. Mógłbym mu odmówić, gdyby nie to pożądliwe spojrzenie, jakim mnie uraczył. Pragnął mnie, a więc wszystko mogłem mu wybaczyć.
Nie bez problemu uklęknąłem na hamaku i przesunąłem się w dół by mieć możliwość sięgnięcia ustami po owoc. Objąłem nimi całą główkę męskości Michaela i unosząc głowę zdejmowałem winogrono oblizując przy tym członek chłopaka. Kolejne owoce, które kładł w tym samym miejscu były bardziej soczyste, dzięki czemu słodki sok spływał po trzonie i musiałem go zlizać. Po jedenastu winogronach Ned miał już dosyć i wyraźnie marzył tylko o konkretniejszych pieszczotach. Przymknął oczy, odetchnął głośno i oddał się w moje ręce.
Wsunąłem palce w ciemne, kręcone włoski na jego podbrzuszu i przesuwałem je między palcami, kiedy ustami zasysałem mocno jego członek. W dalszym ciągu czułem na nim słodki sok i nie szczędziłem wysiłków by mojemu kochankowi było dobrze. Uwielbiałem w końcu jego ciało, każdą jego cząstkę, która była męska i zniewalająca, nawet, jeśli właściciel czasami zachowywał się, jak wielkie dziecko.
Ukąsiłem go lekko i rozmasowałem miejsce, w którym moje zęby spotkały się ze skórą wzdychającego Michaela wargami. Podobało mu się, o czym świadczyła twardość jego członka i wyciekające z niego nasienie.
Pieściłem go już nie tylko wargami, ale także dłońmi, kiedy w końcu rozlał się słodkim sokiem w moje usta.
Kolejny raz położyłem się obok niego. Hamak nie pozwalał na namiętne zabawy, gdyż groził bolesnym upadkiem, a nie chciałbym wylądować na ziemi w najprzyjemniejszym momencie. Wolałem ostudzić swój zapał i nacieszyć się widokiem zadowolenia na twarzy Michaela. Wystarczyłoby jedno moje słowo, a odwdzięczyłby mi się po stokroć, ale przecież wolałem zostawić sobie jego wdzięczność na wieczór, bądź zwyczajnie na późniejsze godziny, by teraz nie tracić przyjemnego słońca, które wyszło po kilkunastu dniach deszczowej pogody.
- Powinniśmy robić to częściej.
- Co takiego? – dźgnąłem go palcem w pierś.
- No, wszystko. Ale nie w domu tylko na podwórzu. Seks pod drzewkami, lizanie w krzakach. Tego typu rzeczy. To dodaje życiu kolorów, nie sądzisz? – Ned mówił całkowicie poważnie, a ja zaczynałem żałować, że nie zaprotestowałem, kiedy chciał bym go lizał. Mogłem przecież wyrazić swoje niezadowolenie z powodu znajdowania się poza domem. Może i nikt nas nie mógł widzieć, ale zawsze miało to w sobie pewien element perwersji, kiedy zamiast pieścić się w czterech ścianach robi się to pod niebieskim niebem na oczach ptaków i owadów.
- Uważam, że więcej cię nawet nie wyliżę w takich okolicznościach. – stwierdziłem ostro. - Jesteś niezaspokojony i zawsze chcesz więcej i więcej, więc myśl o dniu dzisiejszym, jako o pierwszym i ostatnim.
- To nie fair! – i tak wiedział, że już jest przegranym.

niedziela, 19 sierpnia 2012

Kartka z pamiętnika CLXLII - Regulus Black

Odetchnąłem z ulgą, kiedy miałem pewność, że jestem o krok od wolności. Nie czekając przekroczyłem niewidzialną granicę pomiędzy szaleństwem domu, a spokojem okolicy. Nie wytrzymałbym dłużej zamknięty w czterech ścianach z nazbyt ambitną matką, która od dłuższego czasu nie dawała mi spokoju nakłaniając mnie na odwiedziny u Malfoyów i poznanie nowego „boga” rodów czystej krwi. Oczywiście, obiecałem się nad tym zastanowić, ale potrzebowałem na to więcej czasu niż kilka godzin, czy nawet dni. Tydzień był czasem minimalnym, a tego mama nie potrafiła zrozumieć. Syriusz w takich chwilach zamykał się w swoim pokoju i ignorował temat rozmowy, jaką toczyłem z rodzicami. On chyba również nie mógł już dłużej słuchać ciągłego zachwycania się niejakim Voldrmortem.
Dzisiejszy dzień chciałem spędzić, jako jeden z najzwyczajniejszych. Wakacje już się kończyły, a ja nie miałem nawet czasu by wyjść gdzieś samemu lub ze znajomymi. List Bartyego, chociaż niespodziewany, był dla mnie sposobem na wyrwanie się z domu przed przebudzeniem się rodziców. Nie chciałem jeść z nimi śniadania i tysięczny raz rozmawiać na ten sam temat – mojej świetlanej przyszłości u boku obcego faceta, który chciał zrobić z siebie władcę tego systemu rzeczy. Dzięki pomocy naszego Domowego Skrzata byłem w stanie wyrobić się na czas i opuścić dom bez niczyjej wiedzy. Stworek powie wszystkim, że miałem ważne spotkanie i z tego właśnie powodu nie mogłem towarzyszyć rodzinie. Co ja bym zrobił tego poczciwca?
- Przez chwilę myślałem, że zrezygnowałeś. – wystraszył mnie głos chłopaka wyłaniającego się z cienia sąsiednich domów.
- Nie chowaj się tak! – fuknąłem na niego. – Chcesz mnie zabić? Jestem niewyspany, więc nie mogłem cię dostrzec, kiedy stałeś ukryty!
- Nie ja wybierałem godzinę, ale ty. – zauważył. – Ja tylko zaproponowałem spotkanie i spacer dla rozrywki.
- Tak wiem, ale to nie znaczy, że musi mi się podobać wszystko, co wymyślę. Po prostu musiałem wyrwać się z domu. W przeciwnym razie wcale nie myślałbym o spotkaniach z tobą.
- Łamiesz mi serce! – kpił ze mnie jawnie. – Czyżbym kojarzył ci się z korepetycjami i masz dosyć patrzenia na mnie? – wcale nie będzie przejmował się moją odpowiedzią, więc zwyczajnie jej nie udzieliłem. Barty chyba liczył na to, że go zignoruje, gdyż zwyczajnie przeciągnął się, ziewnął odwrócił tyłem. – Idziemy w dół ulicy. Otworzono tam dzisiaj nową herbaciarnię i pierwsze zamówienie jest za darmo. Czego tak na mnie patrzysz?
Rzeczywiście, chyba się na niego gapiłem, ale to on był tego powodem. W końcu nie wiedziałem, dlaczego tak się ze mną spoufala, dlaczego zaprasza mnie gdziekolwiek i co chce przez to osiągnąć. Nie byłem najlepszym kompanem do zabaw, czy rozmowy. Nawet podczas naszych korepetycji nie zamieniliśmy więcej niż kilka słów, w tym wymianę uprzejmości.
- Nie rozumiem cię. – rzuciłem niechętnie ruszając się z miejsca, w którym stałem. Sterczenie przed budynkiem, którego nie widzieli mugole było głupie, ale i do mądrych decyzji nie zaliczyłbym spotkania z Bartemiuszem Juniorem Crouchem. Ten chłopak był po prostu dziwny. Pchał się gdzie go nie chcą, pomagał nieproszony. Naprawdę byłem zadziwiony jego ignorancją. Gdybym potrafił chociażby w połowie tak jak on ignorować innych nie miałbym problemu z rodzicami. Widać powinienem się uczyć od starszego kolegi.
- Na twoim miejscu bym się tym specjalnie nie przejmował. Moi rodzice też mnie nie rozumieją, a jednak funkcjonują. Ty też się tego nauczysz.
- Dlaczego? – nie spławi mnie łatwo.
- Ponieważ masz pecha i przyczepiłem się do ciebie. Myślisz, że z każdym umawiam się w okresie wakacji? Bynajmniej. Tylko najlepsi doświadczają tego zaszczytu. Możesz być mi wdzięczny.
- Taa, jasne. Szaleję z wdzięczności.
- Powinieneś. Pierwsza randka, a ja już zabieram cię do nowej herbaciarni.
- Rzeczywiście. Rozumiem, że jesteś sknerą i dlatego szukasz znajomych pośród lepiej urodzonych. Tacy mogą płacić za siebie rachunki.
- Nie zaprzeczę, że przeszło mi to przez myśl. – Barty wyszczerzył się. – Zdenerwowałem ojca i obciął mi kieszonkowe, więc nawet gdybym chciał nie mógłbym stawiać. Wielkie otwarcie herbaciarni to sposób na pozbycie się problemu. – przynajmniej był szczery.
- Wiedziałem. – pokręciłem głową, ale chyba nawet się uśmiechnąłem. Może nawet polubię tego chłopaka? W końcu wiele mi pomógł, a dodatkowo przy takim znajomym miałbym pewność, że mnie nie okłamie. Kto, jak kto, ale on wcale nie martwił się urażeniem kogokolwiek. – Tylko sobie nie wyobrażaj, że będziesz mnie częściej gdzieś zapraszał i ja będę stawiał. Dzisiaj korzystamy z darmowej herbaty i tyle.
- I to ja jestem skąpy? – syknął urażony, chociaż jego uśmiech zdradzał coś zupełnie innego. Wydawał się nieźle bawić. – To tutaj. – rzucił spychając mnie biodrem z chodnika prosto w otworzoną szeroko bramkę bardzo eleganckiego lokalu. Wszystkie stoliki na zewnątrz były zajęte, jednak mieliśmy niesamowite szczęście. Jakaś para właśnie odchodziła, zaś kelnerka, ubrana schludnie w kremowy kostium, zbierała pospiesznie naczynia. Usiedliśmy, więc na tym miejscu, kiedy tylko zniknęła w drzwiach herbaciarni. Zamiast niej pojawiła się dziewczyna w zielonym kostiumie i to ona podała nam kartę herbat, jakimi dysponują.
Wybrałem Zieloną Serenadę, zaś Barty zdecydował się na Biały Świt. Złożyliśmy zamówienie i przez chwilę milczeliśmy obserwując ludzi, którzy okupowali to miejsce pewnie od kilku godzin. Każdy wydawał się zachwycony obsługą, miejscem, a także smakiem podawanych napojów. Zastanawiałem się ile z osób tutaj obecnych może posiadać zdolności magiczne, a ile to zwyczajni mugole. Teraz przypominałem sobie, że widziałem w Proroku Codziennym artykuł na temat tego miejsca i zachwycano się nim, jako nowym miejscem spotkań czarodziejów, którzy będą mogli wtopić się w tłum niemagicznych ludzi i obserwować ich zachowania. Nadal uważałem, że to głupota, ale nie mogłem zaprzeczyć, iż miejsce to ma niepodważalny czar.
Przyniesiono nasze zamówienia. Podane w pięknych filiżankach, przyozdobionych wanilią u Bartyego i skórką zielonego jabłka u mnie. Skosztowałem mojej herbaty i musiałem przytaknąć smakowi, który rozpłynął się po moich ustach. Nie byłem ekspertem, jeśli chodzi o skład herbat, ale bezsprzecznie moje podniebienie poczuło pełne uniesienia mrowienie.
- Wiedziałem, że to dobre miejsce żeby z kimś tutaj wpaść. Sam czułbym się nieswojo, ale z towarzystwem nie mogę narzekać na nic.
- A więc to jest tajemnica twojego nagłego zainteresowania mną, tak? – ot, odkryłem kolejny pasujący element układanki, jaką mi dziś serwował starszy kolega.
- Wygadałem się. – skrzywił się najwyraźniej wcale nie planując tego zdradzać. – Trudno. Tak, musiałem znaleźć kogoś, kto by tutaj ze mną przyszedł, a ty mieszkasz wystarczająco blisko. Odpowiadając na pytanie, które zaraz zadasz, każdy wie, gdzie mieszkają Blackowie. I nie chodzi tu tylko o ciebie, ale też o twoje kuzynki. Podobnie jest z Malfoyami. Co lepszy ród tym większe zainteresowanie ogółu. Nie trzeba nawet nakłaniać ludzi do zwierzeń by wygadali wszystko, co wiedzą. – teraz to ja się krzywiłem z niezadowolenia. – Nie pocieszy cię to, ale zainteresowanie tobą jest niewielkie. Twój brat zbiera większe żniwo. Nawet, jeśli nieudany, jak na Blacka, to jednak dziewczyny się nim interesują.
- Nie mają szans. – prychnąłem ignorując niektóre stwierdzenia w komentarzach blondyna. – Mój brat woli... Dojrzałe kobiety. – kopałem dołek pod sobą bądź pod Syriuszem. W tej chwili sam już nie wiedziałem. – Takie w wieku McGonagall. – kiedyś będzie mnie to kosztowało głowę.
- Twój brat i McGonagall?
- Nie! – zanim się obejrzałem herbatki już nie było w mojej filiżance. – Powiedziałem, że lubi takie w jej wieku, ale nie McGonagall! Oszalałeś? Ona nigdy by się nie zgodziła na podobne zainteresowanie. Zrobiłaby mu pranie mózgu byleby wybić mu z głowy podobne rzeczy. Z resztą Syriusz woli... Pielęgniarki.
- Pomfrey?
Szlag! Naprawdę zginę za to.
- Ona jest za młoda!
- Więc ta poprzednia?
- Za stara!
- Więc kto?
- Nie mogę powiedzieć, bo sam dobrze nie wiem, ale jakaś jest. – wybrnąłem z tego i mogłem tylko mieć nadzieję na to, że Barty potrafi trzymać język za zębami. W przeciwnym razie brat znienawidzi mnie bardziej niż dotychczas.

piątek, 17 sierpnia 2012

Tornado

17 sierpnia
To stało się już naszą małą wakacyjną tradycją – spotkanie na Pokątnej i wspólne zakupy przed nowym rokiem szkolnym. Tym razem nawet Peter był z nami i mógł odetchnąć pozbywając się matczynej opieki. Jak mówił, musiał zdradzić matce, że podoba mu się pewna dziewczyna i nakłamać jakoby miała pojawić się dziś na Pokątnej by robić zakupy podobnie jak my. Całe szczęście, kobieta zrozumiała aluzję do wstydu, jaki przyniesie synowi, jeśli będzie za nim chodzić krok w krok i tak oto byliśmy w komplecie. Ten ostatni, jak podejrzewałem, raz.
Na sam początek postanowiliśmy odwiedzić sklep quidditcha, a tym samym zerknąć, jak powodzi się naszemu nauczycielowi latania i jego kochankowi, czy żonie... Sam nie wiedziałem, jak powinienem to teraz nazwać. Nie mniej jednak wizyty w ich sklepie zawsze wywoływały uśmiech na mojej twarzy. Dzięki nim wierzyłem, że każdy związek ma szansę i jest cenny, bez względu na płeć, czy wiek.
- Padnij! – wrzask powitał nas zaledwie przekroczyliśmy próg sklepu. Prawdę mówiąc nie wiedzieliśmy, co się dzieje, ale żadne z nas nie chciało ryzykować. Musieliśmy wyglądać zabawnie, kiedy jak jeden mąż położyliśmy się płasko na ziemi. Całe szczęście nie planowaliśmy zastanawiać się nad przyczyną krzyku, gdyż zaraz nad naszymi głowami coś śmignęło szybko. Mogliśmy zostać staranowani! Nie zaprzeczę, że się wystraszyłem.
- Nathaniel, co ja mówiłem o koszeniu klientów?! Zatrzymaj się natychmiast! – kolejny krzyk Fillipa został podsumowany dziecięcym śmiechem pełnym radości.
Podniosłem się na nogi i patrzyłem, jak syn Fillipa lata na małej miotełce po całym sklepie i chichocze rozanielony. Zderzenie z tak gnającym chłopcem mogłoby być bolesne dla osoby stojącej na ziemi, więc naprawdę udało nam się uniknąć niezłej kolizji.
- Jak cię złapię... – rozeźlony Fillip szarpnięciem wyjął coś ze schowka w ścianie i zaczął przeciągać przez cały sklep sieć, w którą najwidoczniej planował pochwycić syna. Musiał to często praktykować skoro tak szybko i niezawodnie mu szło.
Tym czasem malec nie zwracał na to żadnej uwagi i to chyba także nie było nowością. Tym bardziej, że Marcel rozbawiony obsługiwał klienta i zerkał na swojego synka z dumą. Nie każdy czterolatek potrafiłby wyczyniać na miotełce takie cuda i nie spadać. Niestety nawet on nie był doskonały i nie zdążył wyhamować przed siecią wpadając w nią, jak barwny motyl w sieć pająka.
- Ostrzegałem! – Fillip zdjął sieć razem z synkiem i postawił go na ziemi łapiąc za rączkę. – Dwa dni bez miotły! Od dziś... – dodał ciszej, najwyraźniej nie potrafiąc odmówić zabawy dziecku na zbyt długo. Nie mniej jednak zarekwirował miotełkę i maluch musiał obejść się bez niej. Szurając podeszwami bucików o podłogę chłopiec wyrwał rączkę z uścisku Fillipa. Chyba sam nie wiedział, czy powinien się boczyć, czy jednak nie. Ostatecznie pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Przepraszam. – powiedział grzecznie i uciekł do Marcela wtulając się w jego nogi, a później złapał za ladę i wspiął się na schodki przygotowane specjalnie dla niego, dzięki czemu maluch widział to, co działo się po drugiej stronie.
Maluch miał brązowe włoski o trochę przydługawej grzywce, którą spięto mu spineczką, dzięki czemu nie przeszkadzała mu podczas szaleństw. Jego oczka były duże i niebieskie, a pucołowata buzia była wręcz rozkoszna. Najśliczniejsze dziecko, jakie kiedykolwiek widziałem, chociaż przyznam, że nie widziałem ich wiele.
Marcel pogłaskał chłopca po głowie i pocałował go w czoło. Mały opierał brodę na ladzie i wpatrywał się w miotły wiszące w powietrzu i te stojące na wystawie. Widać było, że podobnie jak ojciec ma słabość do quidditcha.
- Ostrzegałem cię, kochanie. – powiedział łagodnie do chłopca, a później zajął się nami uśmiechając przyjaźnie. – Wchodźcie chłopcy, wchodźcie. Nikt was już nie stratuje z powietrza.
- I całe szczęście, że nie nosicie tupecików. – dodał z przekąsem Fillip patrząc na swojego kochanka ostro. – Nathaniel zmiótł dzisiaj trzy zanim się pojawiliście. Kiedy lata nie potrafi zbyt długo usiedzieć spokojnie na miotle i dlatego pozwalamy mu się bawić tylko tutaj. Wolę nie myśleć, jakie zniszczenia spowodowałby poza sklepem lub na podwórku koło domu. Byłby na pierwszych stronach mugolskich gazet.
Dopiero teraz zdołałem lepiej przyjrzeć się Fillipowi, który otwierał właśnie jakiś deser jogurtowo-budyniowy. Był wyższy niż ostatnio, zmężniał i zapuszczał bródkę, którą w tamtym roku chyba nawet zgolił.
Nie wiem, czy Nathaniel wyczuł deser, czy usłyszał, ale momentalnie złość mu przeszła i zbiegł ze swoich schodków przymilając się do taty, który musiał go nakarmić. Mały miał brudne łapki, więc nic dziwnego, że nawet nie próbował być samodzielny. Jadł za to bardzo grzecznie.
Do sklepu weszła grupka starszych chłopaków z naszej szkoły. Kojarzyłem może dwóch i to tylko z widzenia, zaś oni raczej zupełnie nie wiedzieli, kim jestem ja, Sheva, czy Peter. Przywitali się za to wylewnie z Jamesem i Syriuszem, co znaczyło, że przynajmniej niektórzy z tych Puchonów musieli grać w drużynie swojego domu. W przeciwieństwie do nas nie planowali tylko odwiedzić profesora, ale wybrali się na poważne zakupy. Nathaniel wydawał się nimi bardzo zainteresowany.
- Tatusiu, mogę miotłę? – powiedział konspiracyjnie na ucho Fillipa. Mój słuch czasami się na coś przydawał. W szczególności w takich chwilach.
- Kochanie, wiesz, że nie polatasz długo spokojnie. Znowu będziesz straszył klientów. Ile razy prosiłem żebyś sobie powoli pyrkał w kółeczko?
- Ale tatusiu...
- Dojedz deser i oddam ci miotłę. – słabość byłego Ślizgona do pasji syna była widoczna, a maluch rzucił się na deser wkładając buzię ile zdołał w pudełeczko i wylizał je do czyta zanim ktokolwiek zwrócił mu uwagę.
- Już! – oświadczył i podbiegł do kąta, gdzie leżała jego niewielka miotła, jeden z najnowszych modeli dla dzieci. Maluch wpakował się na miotłę i odbił nogami od ziemi. Wystartował niemal jak zawodowiec i z początku naprawdę powoli latał w polu widzenia klientów, ale kiedy tylko zobaczył, że starsi się nim interesują rozpoczął swoje szaleństwa. Naprawdę potrafił rzeczy, których my uczyliśmy się dopiero na zajęciach dla pierwszego roku. Ale czy mogłem się temu dziwić? Przy takich rodzicach na pewno zostanie zawodowcem w bardzo młodym wieku.
- Bez miotły jest grzeczniejszy. – Fillip stanął między mną, a Shevą i podziwiał dziecko wywijające młynki. – I słodszy. Teraz zamienił się w małego demona, ale na co dzień to anioł z pluszowym misiem pod pachą. – wskazał zabawkę siedzącą koło drzwi na zaplecze na krześle.
- Gdyby był straszy robiłby konkurencję Jamesowi. – rzuciłem okiem na okularnika, który wraz z Syrim i nowymi kolegami omawiali nowe lakiery do polerowania rączek miotły i podziwiali wyczyny czterolatka, który właśnie strącił pudła z kaflami, kiedy nie wyhamował w porę.
- Przepraszam! – krzyknął do rodziców i już szalał dalej.
- Na razie zachowuje się jak tornado, które niszczy wszystko na swojej drodze. – machnięciem różdżki chłopak zaczął układać to, co maluch porozrzucał. -  Brakuje mu do Marcela, ale to on uczy go tego wszystkiego. Quidditch to najgorsze, co może spotkać rodzica. – na jego twarzy pojawił się uśmiech rozbawienia. – Słodki miś zamienia się w bestię i nie sposób jej uspokoić.
- Nam dzieci nie grożą. – Sheva pokazał rząd zębów. – No, może Jamesowi i Peterowi chodzą po głowie, ale to by było na tyle.
- Nigdy nic nie wiadomo. – Fillip wzruszył skromnie ramionami. – Ja też nie spodziewałem się bobasa w domu. W ogóle nie sądziłem, że założę rodzinę z Marcelem. A jednak dostałem na własność nie tylko uwielbianego przez wszystkich profesora, ale i małe cudo, które zaraz zawiśnie na Piorunie... Ha!
- Tatusiu! Pomóż!
Spojrzałem szybko na Nathaniela, który przypięty do swojej miotełki magicznymi pasami zabezpieczającymi wisiał głową w dół na linkach, na których pod sufitem umieszczono najnowszy model miotły – Pioruna.
- Mam wrażenie, że dla nich to już rutyna. – odezwał się Peter otrzepując z zimnych dreszczy. Pewnie wyobraził sobie siebie w podobnej sytuacji, kiedy to wpadłby w tarapaty i mógł w każdej chwili spaść.
- Założę się, że przerabiają to, co dwa dni, o ile nie codziennie. – Andrew kręcił głową. Na pewno nie chciał mieć dziecka, po tym, co widział tutaj. Ja zaś uwielbiałem te wizyty i tę odrobinę normalnego życia w poważnym związku, jaką mi one serwowały.

środa, 15 sierpnia 2012

Małe grzeszki

29 lipca
Rozstaliśmy się z Jamesem stosunkowo blisko domu jego dziadków. Nie mógł nas odprowadzić dalej, jako że jego kary dotyczyły zarówno jego podwórka, jak i tego u dziadka, a „ta wiedźma – jak mówił o mamie – wysyła swoje kruki by go śledziły i donosiły”. Sheva uściskał Pottera przyjacielsko i poklepał go po plecach. Nie było to zbyt wylewne pożegnanie, jak na ostateczne spotkanie, jednak Andrew nigdy nie pozwalał sobie na zbyt wiele w stosunku do okularnika. Nie miałem tak naprawdę okazji zapytać, dlaczego tak było, ale i nie chciałem rozpoczynać tematu teraz. Postanowiłem kiedyś napisać do Shevy i wtedy dowiedzieć się czegoś.
Ja, Syri i Andrew dalej poszliśmy sami. Tata miał mnie odebrać z tego samego miejsca, w które mnie przywiózł wczoraj, więc to tam Sheva obdarzył nas gorącym, mocnym pocałunkiem i na własną rękę postanowił szukać szczęścia w trasie. Podejrzewałem, że gdzieś czeka na niego Fabien, więc chłopak nie zgubi się w nieznanych sobie rejonach.
Zostając sam na sam z Syriuszem miałem wielkie pole do popisu. Paranoja babci Jamesa sprawiła, że kobieta zaklęciem zamaskowała ścieżkę prowadzącą od jej domu aż do miejsca, w którym teraz staliśmy. Jeden krok dalej, a bylibyśmy całkowicie widoczni dla wszystkich lecz w tej chwili nawet Sheva nie mógłby nas dostrzec, gdyż wyszedł poza ochronne zaklęcie. Nie rozumiałem mechanizmu funkcjonowania tego wszystkiego, ale i nie było mi to do niczego potrzebne. Ważne, że ufałem paranoi starszej kobiety i nie musiałem obawiać się zdemaskowania przez kogokolwiek, kiedy złapałem Syriusza za rękę.
W domu dziadków Jamesa nie mogłem pozwolić sobie na żadne czułości ze swoim chłopakiem, jako że nie byłoby to właściwe. Poza tym nie mógłbym się nawet skupić mając świadomość tego, że znajduję się na cudzym terenie. Tutaj, w miejscu, gdzie ścieżka prowadząca do posesji zlewała się z szeroką drogą gruntową mogłem czuć się swobodnie. Z jednej strony zasłaniały nas drzewa, z drugiej chroniło zaklęcie. Syriusz dobrze zdawał sobie z tego sprawę, gdyż pocałował mnie jakby czekał na to od całych wieków. Nagle to on wydawał mi się być wilkołakiem, a ja wcieliłem się w rolę biednej dziewczynki, którą zaatakował. Pozwalałem by jego usta zgniatały moje, a jego dłonie przyciskały mnie do większego ciała chłopaka. Przez chwilę zastanawiałem się nawet, jak on to robi, że jego pierś jest taka szeroka, a ramiona „smakowicie” umięśnione.
Położyłem dłoń na jego twarzy gładząc szorstką skórę, która kuła mnie w palce. Odsunąłem się od niezadowolonego tym Blacka i przyjrzałem się dokładnie jego szczęce. Pojawił się na niej zarost. Drobny i niepokrywający całej twarzy, ale jednak kujący, jakby Syri już zaczynał się golić.
- Zarastasz. – mruknąłem oglądając jego twarz.
- Od pewnego czasu. – wzruszył ramionami cierpliwie ignorując moje zachowanie. – Obcinałem, co wyrosło żeby nie chodzić z pojedynczymi włoskami to na policzku, to znowu na brodzie. Teraz już chyba nie mam wyjścia i będę musiał sięgnąć po żyletki.
- James pęknie z zazdrości. – zaśmiałem się i z większą przyjemnością sunąłem dłonią po zaroście kochanka. Nie był bardzo widoczny, ale kiedy się przyjrzałem bez trudu dostrzegałem przebijające się przez skórę włoski. – Chociaż teraz będziesz musiał wcześniej wstawać żeby się golić. – wzruszyłem ramionami udając obojętność, kiedy na twarzy chłopaka pojawiło się wyraźne niezadowolenie.
- Dziesięć minut to całe wieki, a ja będę musiał z tego zrezygnować... – powiedział do siebie pogrążony w myślach. – Zamiast ciepłej pościeli, chłodna łazienka... Zamiast miękkiej poduszki, maszynka do golenia... Gdyby nie to, że chyba ci tym imponuję jęczałbym, że chcę nadal być gołowąsem. – wyszczerzył się. Widać kiepsko ukrywałem to jak bardzo mi się teraz podoba, ale nie sposób tego robić, kiedy kochanek z chłopca staje się mężczyzną. No, może odrobinę przesadzałem, ale było w nim coś, czego nie widziałem w innych naszych rówieśnikach.
- Nie prawda! – zaprzeczyłem, chociaż pewnie i to nie było moim popisowym numerem. – Kiedy ja będę sobie leżał do góry tyłkiem i zajadał się łakociami, ty będziesz musiał okupować łazienkę i bić się o nią z Jamesem. Jestem pewny, że on, jako drugi zarośnie gorylem. Później ja i Peter na samym końcu. Jest zbyt pulchny, żeby włoski przebiły się przez jego gładką, chronioną tłuszczykiem skórę.
- Kiepski z ciebie kłamczuch. Lepszy ode mnie, kiedy naprawdę się starasz, ale w tej chwili zmyślasz. – Syri złapał mnie za biodro i szarpnięciem przysunął do siebie. Jego ręka zsunęła się na mój pośladek. – Widzę to w twoich złotych oczętach. Masz na mnie ochotę.
- Nie. Mam tylko nadzieję, że nie obrośniesz na piersi, bo czułbym się wtedy nieswojo, gdybym musiał polować na sutek w gąszczu. – tym razem to ja się wyszczerzyłem, a Syri zarumienił. Nie wiem, co było tego powodem, ale trafiłem w sedno ze swoim komentarzem. Nie miałem tylko pojęcia, czy naprawdę wolałbym gładką pierś u swojego chłopaka, czy też lekko zarośniętą. Nigdy wcześniej o tym nie myślałem.
- Gdzie jeszcze nie chcesz u mnie widzieć włosów? – podjął nagle i ukąsił mnie w ucho, jakby chciał by było to karą za zbytnią szczerość. – Pod pachami, pod brzuchem, a może mam depilować nogi?
- Nie, dzięki. Sądzę, że pierś wystarczy i obyś nie miał futra na plecach. Wystarczy, że ja jestem raz w miesiącu cały owłosiony, a ty zamieniasz się wtedy w kolejnego futrzaka. Na co dzień nie musimy tego znosić.
- Ranisz moją męską dumę. – szare oczy Syriusza śmiały się, gdy przybierał minę nadąsanego. Wypchnął usta w widoczny sposób oczekując przepraszającego buziaka. Może w innych okolicznościach odmówiłbym mu, ale dziś zdecydowanie obaj mieliśmy świetny humor i z rozkoszą uniosłem głowę stykając nasze wargi. Musiałem wykorzystać okazję póki byłem przed obiadem. Zbyt dobrze wiedziałem, co dziś chciał mi zaserwować tata, a śmierdzący czosnkiem obiad nie zachęcałby mnie później do spotkania z Blackiem i miłych pocałunków. Dlatego właśnie postanowiłem nakłamać tacie, co do naszego planowanego powrotu przesuwając go o godzinę. Miałem czas by nacieszyć się swoim chłopakiem.
Nie pozostając mu dłużnym, ułożyłem obie dłonie na jego pośladkach i ścisnąłem. Pamiętałem, że miałem do nich słabość jakiś czas temu, a i teraz wydawały się naprawdę idealnym kawałkiem szynki. Nowy rok szkolny na pewno miał nam przynieść masę problemów związanych z coraz apetyczniejszym ciałem Blacka i coraz bardziej nienasyconymi dziewczynami. Gdybym miał, co do tego jakiekolwiek wątpliwości wystarczyłoby spytać Zardi, co ona o tym sądzi.
Język chłopaka wsunął się w moje usta. Przyjemnie pieścił podniebienie i sprawnie unikał zębów. Dlatego wypchnąłem go spomiędzy swoich warg i zaatakowałem swoim. W ten sposób miałem pewność, że żaden nieszczęśliwy wypadek nie będzie miał miejsca i nie ukąszę Syriusza w przypływie nagłego podniecenia.
Przylgnąłem mocniej do Syriusza, wsunąłem dłonie pod jego ubranie dotykając pleców. To nie było miejsce i czas na wsuwanie palców w spodnie, więc musiałem zadowolić się dotykiem skóry na jego kręgosłupie. On chyba też zdawał sobie sprawę z ograniczeń otoczenia, gdyż nie starał się doprowadzać nas do szaleństwa dotykiem. Może jego pragnienia nadal były o wiele większe od moich i każdy gest z jego strony mógłby sprawić, ze straci panowanie nad sobą.
- Myślę, że dostałem już wystarczająco dużo. – złapał mnie delikatnie za nadgarstki i odsunął moje dłonie od swojego ciała. – Muszę dotrzeć do domu, a nie wypada mi paradować z wypchanymi spodniami. Jeśli dalej będę cię wąchał i czuł, jaki jesteś gorący mogę nie mieć na tyle kontroli nad swoją dolną połową.
- I dlatego planujesz nad nią pracować przez następny rok? – mruknąłem z wyrazem niewinności na twarzy, jakbym właśnie mówił, że widziałem motylka na kwiatuszku. – Może się okazać, że twoje doły są bardziej żywiołowe niż sądziłeś i zamiast na dobre, wyjdzie ci to na złe. Sam zadbam by tak było. – mrugnąłem do niego i wyskoczyłem z ochronnej bariery zaklęcia śmiejąc się cicho. Syriusz dołączył do mnie i klepnął mocno w pośladki korzystając z tego, że w pobliżu nie było nawet żywej duszy.
Obok siebie usiedliśmy na ziemi i przedrzeźniając się czekaliśmy na mojego tatę. Temat tresowania Syriuszowego krocza zostawiliśmy sobie na spotkanie we wrześniu.

niedziela, 12 sierpnia 2012

Kartka z pamiętnika CLXLI - Karel Mares

Wybaczcie błędy, styl i cokolwiek może się tam znaleźć, ale dzień był jakoś wyjątkowo kiepski na pisanie =3=

 

Zamknąłem drzwi wejściowe do domu, jak miałem w zwyczaju i odetchnąłem z ulgą. Wszystko należało do mnie, a rodzice nie planowali dziś wracać. Mieli nocować u znajomych i tam też spędzić najbliższy wieczór. Z resztą, nie posiadali małych dzieci, którymi musieliby się ciągle opiekować. Tym samym dawali wolną ręką mi i Thomasowi, który był bardzo zajęty swoją kąpielą.
Podchodząc do drzwi łazienki westchnąłem kręcąc głową. Odgłosy „rozmów”, jakie dobiegały z wnętrza były mi dobrze znane i nie potrafiłem zrozumieć, co takie mój brat w tym widzi. Szarpnąłem za klamkę i wszedłem do środka, czemu towarzyszył pisk zaskoczenia Thomasa. Widać nie zdążył powrócić do swojej barwy głosu i stąd też jego skrzekliwe „iii”. Po powierzchni wody, w której się kąpał pływała nie tylko piana, ale i kilka plastikowych stateczków, którymi od dziecka bawił się podczas wieczornych kąpieli.
Na głowie miał turban z ręcznika, który przytrzymywał jego włosy i chronił je przed zamoczeniem.
- Nie wchodź tak nagle! Wystraszyłem się! – odetchnął z ulgą i zatopił swoje statki czekając aż same wypłyną.
- Jesteśmy sami, więc nie widzę problemu. – mruknąłem zdejmując okulary i rozbierając się powoli. – Z resztą, nie rozumiem, jak to możliwe, że urządzasz sobie wojnę w wannie, a na co dzień jesteś poważnym i troskliwym braciszkiem. Gdyby ludzie wiedzieli, że nie potrafisz się powstrzymać przed zabawą plastikowym stateczkiem...
- Każdy ma swoje małe i większe fetysze! A moim jest zabawa statkami podczas kąpieli. – Thomes zebrał swoje cenne zabawki i odłożył na bok wanny. – Byłoby mi bez nich nudno!
- Przynajmniej teraz to nie ja muszę udawać uprowadzoną przez piratów księżniczkę. – mruknąłem pod nosem przypominając sobie jego zagrania z czasów dzieciństwa, kiedy to kąpaliśmy się razem bez problemu mieszcząc wspólnie w wannie, zaś Thomas nie potrafił usiedzieć spokojnie na tyłku. Wtedy byłem zmuszony do odgrywania roli uprowadzonej, bądź uprowadzonego, zaś on zawsze był złym piratem, czy też innym czarnym charakterem, by nagle przeistoczyć się w dzielnego księcia ruszającego na ratunek. Tylko w ten sposób mama mogła go wymyć nie zalewając przy tym całej łazienki.
- Cicho. – skarcił mnie z gburowatym wyrazem twarzy i przesunął się na sam koniec wanny robiąc mi możliwie najwięcej miejsca. – Każdy w coś się bawił. Ja w wodzie, a ty karmiłeś mnie w kuchni. Ha! To dopiero wstydliwy sekret! Ubierałeś fartuszek mamy, ten różowy w kwiatki! – wyszczerzył się nagle dumny ze swojej pamięci. – Wyglądałeś wtedy zniewalająco.
- Chciałbym zauważyć, że wyglądałbyś w nim tak samo. – wsunąłem się do pachnącej płynem wody. – Patrząc na mnie w tym fartuszku patrzyłeś też na siebie.
Zadowolenie zniknęło z jego twarzy. Przysunął się bliżej mnie i splótł swoje dłonie z moimi.
- Na pewno nie jesteśmy identyczni. Czymś musimy się różnić tylko inni tego nie dostrzegają, bo nie mieli czasu aż tak się nam przyjrzeć. Chociaż wcale mi nie zależy na tym żeby się od ciebie różnić. – puścił moje ręce i nabrał na swoje pianę, którą później rozsmarował po mojej piersi. – Musimy zainwestować w mieszkanie z dużą wanną. Ta jest za mała. – zaczął się kokosić nie mogąc się dobrze usadowić, więc ostatecznie musiałem zmienić pozycję siadając naprzeciwko niego przytulając plecy do jego piersi. Teraz też mógł mnie do woli myć i dotykać. Musiałem przyznać, że jako brat był niezawodny i zawsze gotów do pomocy, ale jako kochanek miał strasznie wiele drobnych przyzwyczajeń, które należało zaakceptować.
- Mam nos na twoim ręczniku. – mruknął nagle niezadowolony. Ciężko było mu dogodzić, kiedy już zaczynał narzekać.
- Będę miał włosy w pianie, a później będę ją musiał spłukiwać.
- Nie ważne! – zanim zdążyłem złapać za swój turban już go nie było, a ręcznik leciał przez łazienkę. Thomas miał na szczęście na tyle rozwagi, że i swój wyrzucił bym nie czuł się pokrzywdzony. Oparł głowę o moje ramię i sięgnął po jeden ze stateczków kładąc go na pianie, w którą zabawka powoli się zanurzała. Mogłem się tylko cieszyć, że nie potrzebuje żołnierzyków by osiągnąć pełnię szczęścia, a jego drewniany model statku, który składał z tatą w dzieciństwie, nie może mieć kontaktu z wodą i tylko zajmuje miejsce na półce w jego pokoju. Podejrzewałem, że jego maleńkie biuro w Ministerstwie Magicznego Transportu także będzie nosić znamiona zamiłowania do statków. Dobrze, więc, że moje będzie się mieścić na zupełnie innym poziomie, jak przystało na Departament Zakazanych Ksiąg. I tak przez najbliższy rok każdy będzie nas mylił, co doprowadzi do wielu zabawnych sytuacji.
Tak naprawdę cieszyłem się, że nie będę pracował bezpośrednio z bratem, a i on musiał myśleć podobnie. To pozwoli nam stanąć pewniej na nogach i da chwilę odpoczynku. Skoro i tak będziemy razem mieszkać, to, chociaż mogliśmy mieć innych kolegów i inne obowiązki. Nie sądziłem, by miało nas to w jakikolwiek sposób poróżnić. Raczej mogło nas do siebie zbliżyć. W końcu byliśmy braćmi i to jedno nigdy nie mogło ulec zmianie, a nasze uczucia również miały w sobie coś szczególnego. Pozwoliłbym sobie nawet na stwierdzenie, że były one niezniszczalne.
- Nie pojmuję, jak możesz tak długo przesiadywać w wannie, nawet, jeśli masz statki. – wyłowiłem z piany plastikową zabawkę oglądając ją uważnie. Była wielkości mojej dłoni z piracką flagą na czubku masztu. – Woda szybko robi się chłodna, kiedy tyle w niej siedzisz.
- Dolewam ciepłej, jeśli nie skończyłem, a tyłek zaczyna mi marznąc. – Thomas pocałował mnie w szyję chyba zapominając już o swojej pasji zabawy.
Położyłem dłoń na jego udzie i pogładziłem je. Niestety, zanim zdołaliśmy się za cokolwiek zabrać żołądek mojego brata zaczął domagać się zainteresowania. To przypomniało nam obu o czekającym obiedzie, który zostawiła mama, a który zignorowaliśmy. Przyjemności we dwoje musieliśmy odłożyć na później. Zamiast tego wyszliśmy z przyjemnie ciepłej, pachnącej wody. Nie było sensu się od razu ubierać, więc bez większego skrępowania w samych ręcznikach udaliśmy się do kuchni. Niestety to podsunęło Thomasowi pomysł, na który nigdy nie powinien wpadać. Zabrał mi ręcznik i rzucił fartuszek.
- Nigdy nie rozumiałem tego zachwytu nad gołym tyłkiem w kuchni, ale teraz powoli coś mi świta. Nie chodzi o sam fartuszek, ale o to, kto w nim paraduje.
- Zapomnij! – warknąłem, chociaż stałem nagi na środku kuchni i chyba nie mogło być gorzej. Nawet nie wiedziałem, dlaczego stawiam opór. Nie wstydziłem się brata, byłem pewny, że spodoba mu się to, co zobaczy, kiedy założę na siebie ten kwiecisty fartuch z falbankami. Może zwyczajnie chciałem spróbować postawić na swoim?
Thomas uśmiechał się niezmiennie, jakby wcale nie słyszał mojego protestu. Mało tego, wydawał się naprawdę zainteresowany swoim „eksperymentem”, jak pozwoliłbym sobie to nazwać.
Naprawdę chciałem obstawać przy swoim, nie poddawać się i nie ulegać jego słodkiej minie proszącego szczeniaka. Tylko, że nie potrafiłem. Miałem słabość do tych jego zielonych oczu, które miały w sobie pewną hardość, której brakowało moim.
- Będziesz mi coś winien! – mruknąłem zanim założyłem na siebie fartuszek i zawiązałem na plecach. Czułem się głupio, ale wykonałem jedno pokazowe koło, później drugie i zabrałem się za nakładanie na talerze kotleta w sosie i pyz. Przez cały ten czas czułem na sobie spojrzenie Thomasa, a kiedy się odwróciłem on siedział zadowolony przy stole z uśmiechem satysfakcji na twarzy.
- Tak. – skinął sobie głową. – Kiedy ktoś ci się podoba wtedy fartuszek naprawdę staje się bardzo seksowny. Ale żeby to pojąć trzeba mieć kogoś, kto cię kręci. – snuł swój wywód.
Położyłem przed nim obiad i sam zająłem krzesło po boku nie zwlekając z jedzeniem swojego. Nie rozebrałem się przy tym uważając, że fartuszek to mniejsze zło.
- Będę miał piękne sny. – Thomas nadal zachwycał się tym samym, co powoli zaczynało mnie irytować.
- Wolisz żebym swój tyłek ubierał w kwiatki?!
- Nie. Wolę, kiedy jest taki jak teraz, a kwiatki to tylko słodki dodatek na dziś. Od razu mam większy apetyt! – nie wiem czy kłamał, czy nie, ale zdołał zjeść wszystko, co dostał i nawet domagał się o więcej, a jego spojrzenie było tym bardziej wygłodniałe im pełniejszy stawał się jego żołądek.
Wariat.

piątek, 10 sierpnia 2012

Kartka z pamiętnika CLXL - Noel Seed

I to ja miałem przed nim tajemnice, których nie zdradziłem? Victor narzekał na mnie, a sam był nie lepszy! Może i ukrywałem fakt posiadania wygodnego domku, ale on miał dla siebie jacht, o którym nie raczył mi wspomnieć nawet podczas naszej ostatniej nocy w luksusie. Szepnął mi tylko na ucho, że ma zamiar przedłużyć nasze wspólne chwile o kolejne tygodnie. Nie spodziewałem się, że miał na myśli dwa tygodnie na pokładzie jego jachtu! Byłem jednak zachwycony faktem kolejnej miłosnej przygody, jaką mieliśmy przed sobą. Z resztą, obiecał łowić dla mnie czasami ryby na obiad, jak przystało na mieszankę celtycko-nordycką, jaką był. Sam na pewno nie poradziłbym sobie z takim stylem życia.
- Chodź, pokażę ci nasze apartamenty. – na twarzy mężczyzny zagościł uśmiech, który odbierał mi dech. Na jego policzkach pojawiały się wtedy drobne dołeczki, które łatwo było przegapić, jeśli nie znało się na tyle dobrze jego twarzy.
Schyliłem głowę wchodząc do niewielkiej kabinki, w której mieliśmy razem spać. Naprawdę nie była specjalnie wielka, nie mniej jednak, biorąc pod uwagę sporo miejsca do leżenia na zewnątrz, nie sądziłem, bym miał odczuwać jakikolwiek dyskomfort.
Victor przeszedł przez tę stosunkowo niewielką kajutę i z czarującym ukłonem podał mi talerz owoców zapraszając na pokład.
- Nie ma sensu cumować w porcie, kiedy pogoda sprzyja żegludze. – mrugnął do mnie zalotnie, by zaraz potem spoważnieć i wspiąć się na górę po kilku stopniach, które dzieliły go od skąpanego w promieniach słońca morza. Zauważyłem, że nawet nie miał przy sobie różdżki. Czerpał przyjemność z pracy na jachcie i teraz wprowadzał w ruch wielkie, białe cielsko swojej „Lady”.
Nie miałem zamiaru unikać świeżego powietrza, kiedy dzień sprzyjał zabawom. Znalazłem miejsce osłonięte przed słońcem przez żagiel i ułożyłem się w cieniu rozkoszując słodyczą owoców i podziwianiem kochanka, który sprawnie uwijał się przy wszystkich mechanizmach swojego cudeńka. Jego mięśnie napinały się i rozluźniały pod miodową skórą, której nie mógł całkowicie uchronić przed słońcem. Nie mogłem ukryć tego, że podobało mi się jego ciało.
- Czuję, jak pożerasz mnie wzrokiem. – rzucił odwracając się do mnie, a jego oczy błyszczały prawdziwą rozkoszą. Chciałbym wiedzieć, czy miało to coś wspólnego z czasem spędzanym na morzu, czy może z moją osobą. Chciałem by szalał za mną tak, jak ja szalałem za nim i z tego właśnie powodu pozwoliłem sobie zapomnieć o roli, jaką grałem, o damskich ciuszkach, które latem wydawały się tak niesamowicie wygodne i seksowne. Victor wolał mężczyzn, a więc byłem dla niego mężczyzną paradując w samych szortach i całkiem płaskich, męskich japonkach. Na samym początku czułem się nagi, a nawet wstydziłem się mijając ludzi na ulicy. Teraz całe to nieprzyjemne uczucie zniknęło, a ja nawykłem do pokazywania światu swojego ciała nie udając kobiety.
- A może czujesz to, co chciałbyś czuć? – sok z wyjątkowo soczystego arbuza spłynął mi po brodzie. Chciałem go otrzeć, ale Victor ubiegł mnie klękając i sunąć językiem po miejscu, które znaczył sok. Wylizał także moje palce, kiedy tylko skończyłem jeść.
- Tak się składa, że na jacht rzucone zostało zaklęcie, dzięki któremu nie widać, co na nim wyprawiamy. Nie przyprowadzałem tu innych. – zastrzegł widząc, że chcę o coś zapytać i nie pomylił się wiele. Przyszło mi do głowy, że nie jestem pierwszym, który mógł leżeć w tym miejscu, zajadać się słodkimi owocami i podziwiać Victora. – Zrobiłem to z myślą o tobie w tamtym roku. Wtedy nie było okazji zabrać cię nigdzie. Tajemnica za tajemnicę. Ja byłem w twoim małym, białym raju, więc ty poznajesz teraz mój. Z resztą, nikt tak nie pasował do tego jachtu, jak ty.
- Kłamczuch z ciebie. – położyłem palec na jego ostro zarysowanym nosie i przesunąłem w nim w dół zatrzymując dopiero na brodzie. – Złotousty kłamczuch.
- Naprawdę myślisz, że kłamię? To ty molestowałeś mnie udając atrakcyjną nauczycielkę, aż myślałem, że zatrułeś mi krew tymi wszystkimi afrodyzjakami, kiedy zaczynałem sam reagować na twoje próby zdobycia mnie.
- Nie miałem wyjścia. Musiałem cię nimi faszerować byś w ogóle chciał na mnie spoglądać, a co tu dopiero mówić o stawaniu. Nie mogło być przyjemnie, jeśli ci nie stanął.
- A wystarczyło podnieść do góry jedną z tych twoich sukni i pokazać mi, co kryjesz pod spodem. – zamruczał łapiąc mnie za brodę i przysuwając się bardzo blisko mnie. – Od razu bym zareagował. Z resztą wątpię, czy ktokolwiek zignorowałby taki tyłeczek gdybyś założył na siebie jeansy zamiast ciągle skrywać te śliczności pod bezkształtnymi sukniami i spódnicami. Ja na pewno nie potrafiłbym oderwać od ciebie wzroku.
- Tylko, że wtedy patrzyłeś na każdego, kto ci się podobał. – odepchnąłem go od siebie tak, że musiał się przewrócić, a wtedy ja usiadłem na jego biodrach z dłońmi na silnej, szerokiej piersi. – A teraz patrzysz tylko na mnie.
- Naturalnie. Zakochałem się, więc jakbym mógł patrzeć na innych? Mam kochanka idealnego, szaleję za nim, ubóstwiam jego ciało, bawią mnie jego żarty, lubię jego charakter i cenię rozmowy.
- I znowu kłamiesz. – wyrzuciłem mu zarumieniony. Zamknąłem jego lekko szorstkie usta swoimi, by nie mógł mnie dalej mamić słodyczą zapewnień. Wierzyłem mu, ale nie musiałem słuchać zbyt wielu pochlebstw w jednej chwili.
Poczułem, jak w jego spodenkach „coś” twardnieje i napiera na moje pośladki. Zsunąłem się niżej jeszcze bardziej zawstydzony i pozwoliłem by źródło mojego wstydu ujrzało światło dzienne. Victor wcale nie czuł się zażenowany swoim ciałem, które lubieżnie domagało się zainteresowania. To także miało swój urok. Był pewny siebie w każdym calu, a ja najpewniej podsycałem jeszcze jego wiarę we własne siły i umiejętności. W końcu zakochałem się w nim nawet tego nie przyznając, ale ciągle za nim goniąc. A teraz był mój...
Dobrze wiedziałem, co by mi powiedział, gdybym zarzucił mu bezwstydność. „Na policzkach nie została ani odrobina krwi, bo cała odpłynęła do krocza, ale przy twojej pomocy wróci na swoje miejsce.”
„Jesteś zboczony”, mówiło moje spojrzenie.
„A ty piękny”, wydawało się odpowiadać jego.
Zamknąłem dłoń na jego członku pulsującym gorącem. Zadrżałem czując jego wielkość ukrytą w moich palcach. Ta część jego ciała poznała mnie tak dogłębnie, że cieszyłem się, iż nie może sama powiedzieć, co czuje, kiedy się kochamy. Gdyby moje wejście miało usta i własny rozum na pewno wykrzykiwałoby wszystkie swoje rozkosze nawet po zakończeniu zbliżenia.
Poruszając dłonią w górę i w dół obserwowałem znikający i pojawiający się czubek. Podobnie przebijał się przez pierścień między moimi pośladkami w trakcie seksu. Kiedy tylko z jego drobnej dziurki na czubku zaczął wypływać słodki sok spiłem go i kontynuowałem stymulację, która wydawała się bardzo interesująca nie tylko dla mnie, ale także dla głównego zainteresowanego, który patrzył na mnie z uśmiechem na twarzy. Nic, więc dziwnego, że i mój członek zaczął reagować i Victor musiał odpowiedzieć swoim dotykiem na moje starania.
Dwa tygodnie na jachcie były zapowiedzią naprawdę niesamowitej przygody, kiedy już sam początek był tak obiecujący. Nawet nie chciałem wiedzieć, co wymyśli mój kochanek, by zadowolić nasze pragnienia. Victor miał więcej wigoru niż nie jeden młodzik, co nie było wcale zasługą moich afrodyzjaków.
Położyłem się na jego ciele, a mój członek napierał na jego. Nie przestawałem go pieścić mimo mało wygodnej pozycji, a on nie pozostawał mi dłużny. Przy drobnej pomocy ze strony Victora sięgnąłem jego ust całując go namiętnie. Nie potrafiłem się powstrzymać, ale i nie chciałem. On był zbyt idealny, a sceneria nazbyt piękna bym miał odmawiać sobie czegokolwiek. Każdy zazdrościłby mi kochanka, gdyby tylko znał go tak dobrze, jak ja zdołałem go poznać. Ten jeden raz mój pech do mężczyzn nie zadziałał i trafiłem w sam środek tarczy zbliżając się do Victora.
Miał cudowne dłonie...

środa, 8 sierpnia 2012

Starcie (Królów)

Gra toczyła się o pyszny kawałek mięsa, a sądząc po wyśmienitych kiełbaskach, jakie ugrillował dziadek Jamesa, była to gra warta świeczki. Nic, więc dziwnego, że w pewnym momencie zaczęliśmy nawet przeszkadzać sobie wzajemnie nie chcąc dopuścić do tego, by ktoś inny zwyciężył w tej rozgrywce. Nie myślałem, że mogę bawić się tak dobrze biegając po planszy, rzucając kostką i ciągnąć karty. Coś z pozoru niezwykle prostego zamieniło się w prawdziwą rozkosz. A ileż było śmiechu, kiedy pechowy James został przypadkowo uratowany z rąk rdzennej ludności Australii i wylądował zaledwie o jedno miejsce przed startem? Patrzyłem z rozbawieniem, jak chłopak jest magicznie niesiony przez widmowe postacie podróżników uciekających przed tubylcami. Jego pech przeszedł jednak na nas wszystkich, gdyż wydawać by się mogło, że Syri zwycięży, kiedy nagle trafił na kartę ze złym pociągiem, którym powrócił aż na start. Ja wpadłem do rzeki i musiałem cofnąć się na pole bez mostu, gdzie traciłem kolejkę, zaś Sheva stracił aż trzy, kiedy zabłądził na pustyni i kolejne dwie przedzierając się przez lasy Ameryki Południowej i pozwalając by złapali go ludożercy.
Dziadek Jamesa przyniósł nam kolejną część posiłku zupełnie nie przejmując się tym, że musi chodzić, gdy my jesteśmy zajęci grą. Chyba nawet cieszył się mogąc podglądać nasze zmagania. Tym razem racząc nas wyśmienitą nogą kurczaka i szaszłykami podsycił nasz apetyt na więcej wspominając, niby mimochodem, o marynacie, w jakiej były trzymane steki. Byłem pewny, że w każdej innej sytuacji nie bylibyśmy tak zainteresowani przysmakami jego kuchni, jednak świetna zabawa, ładna pogoda i niesamowita atmosfera nie pozwalały nam na zignorowanie tego wyśmienitego dodatku do udanego dnia.
- A, właśnie. Zapraszałem też na dzisiaj Evans. – słysząc rewelację Jamesa zatrzymałem się z kawałkiem mięsa na widelcu, który miał jeszcze przed chwilą trafić do moich ust. – Ale odmówiła. Napisała, że nie ma najmniejszego zamiaru oglądać mnie w czasie wakacji, skoro i tak musi mnie znosić w szkole. – odetchnąłem z ulgą.
- Co ci w ogóle przyszło do głowy żeby ją zapraszać?! – Syriusz rzucił w Pottera kością. Trafił okularnika w ramię.
- Ej! To chyba normalne, skoro mi się podoba! – chłopak nie miał najmniejszego zamiaru dotykać leżących obok niego, wylizanych przez Blacka „zwłok”. – I nie rzucaj we mnie trupami!
- To przypomnij sobie w końcu, że ta twoja „mi się podoba” prześladowała Remusa i musiałem się ukrywać z naszym związkiem, bo nie wiedzieliśmy, co jej może nagle odwalić. Czułbyś się dobrze gdyby ja zaprosił na naszą małą imprezę McGonagall? Albo Wavele?
- To chyba przesada...
- Bynajmniej. Czekaj, czekaj... Kto lubi Evans? – Syri i krył ironii. – Ty! A kto nie lubi McGonagall i Wavele? Ty! A więc i w jednym i w drugim przypadku jesteś w mniejszości, więc dlaczego niby mamy dostosowywać się do ciebie?
- Dobra, przyznaję. Zagrałem nieuczciwie, ale i tak odmówiła!
- I całe szczęście! Naprawdę, J., nie mieszaj nas w swoje masochistyczne gierki. Chcę się łudzić, że jest jeszcze dla ciebie jakiś ratunek.
- Nie było tematu. – James poddał się bez dalszej walki. – Wróćmy do gry i daję słowo, że więcej was nie postawię w podobnej sytuacji. – nogą zgarnął na swój talerz kość leżącą obok niego i odstawił naczynie na wózeczek, po który jego dziadek miał przyjść później.
James rzucił kostką, pociągnął kartę i skrzywił się.
- Gnany uczuciem beznadziejnej miłości wyruszasz na niebezpieczną wyprawę. – czytał. – Przesuwasz się o trzy pola do przodu, ale tracisz kolejkę. I gra przeciwko mnie?!
- To boska sprawiedliwość. – Sheva wyszczerzył się. – Sprzyjające wiatry pozwalają ci płynąć szybciej i odnaleźć skarb, jednak zostajesz na miejscu by go ukryć.
Kolejne dwie rundy i trafiając na podróż balonem Sheva znalazł się, jako pierwszy na mecie obwieszczając to światu uradowanym okrzykiem:
- Mięcho!
Tym samym nasza gra była skończona, jako że nie było mowy o drugim miejscu. Zostawiliśmy, więc grę na miejscu i popchaliśmy wózek z talerzami i kościami aż do grilla. Później uczynnie posprzątaliśmy, jak należy czekając na steki.
Rozsiedliśmy się na rozkładanych fotelach w cieniu i rozkoszowaliśmy odpoczynkiem po emocjonującej grze. Rozmawialiśmy przy tym o głupotach nie podejmując żadnych poważnych tematów przy dziadku Pottera. Zanim jednak dostaliśmy ostatnią część naszego grilla zdecydowaliśmy się rozłożyć namiot, w którym mieliśmy spać. Była to całkiem niezła zabawa, ponieważ żadne z nas nie wiedziało, jak się do tego zabrać. Z magią byłoby łatwiej, ale byliśmy nieletni i nie było sensu łudzić się, że nagle coś się zmieni.
Masa śmiechu i trzy nieudane próby zakończone zawaleniem się kopuły namiotu ostatecznie doprowadziły nas do zwycięstwa. Namiot stał i nie zwalił nam się na głowy. Wtedy też zostaliśmy zawołani na posiłek. Sheva podzielił swoją zwycięską zdobycz na cztery części i dał nam po kawałku.
- Gdybyście nie przegrali, ja nie mógłby wygrać, więc też należy wam się nagroda. – wyszczerzył się.
Żałowałem, że nie możemy mieszkać bliżej siebie i częściej urządzać sobie takie dni, jak ten. Gra, grill i masa czasu na rozmowy niedotyczące nauki – naprawdę w tym zagustowałem.
- Dziadku, idziemy na spacer! – J. krzyknął na staruszka, który właśnie zmierzał w stronę domu by zanieść kiełbaski swojej żonie, a babci Jamesa. Nie mieliśmy okazji jej poznać, ale, jak powiedział J., rozchorowała się przed dwoma dniami i byłoby niebezpiecznie kręcić się wokół niej by się przedstawiać. – Miałem wam opowiedzieć, za co mam karę na miotłę. – przypomniał nam chłopak prowadząc nas w stronę bramki. – Nie chciałem bawić się z siostrą i matka się zdenerwowała. Przyjąłem wszystko mężnie, jak przystało na mężczyznę. Wpadłem na genialny pomysł, przyniosłem sobie basen siostry i pluskałem się w najlepsze póki mama nie zauważyła. Wsadziła młodą do wody i kazała mi się nią zajmować. Miałem okazję odzyskać swoje prawa, ale wtedy to wredne małe babsko pokazało, na co je stać. – chłopak skrzywił się. – Narobiła do basenu! – niemal wypłakał. – Wyszedłem na chwilę żeby przynieść sobie coś do picia, wracam, a po wodzie pływa kupsko! Idę po matkę, bo sam przecież nie będę się zajmował czymś tak obrzydliwym, wracamy, a ta zmora bawi się swoim świństwem, jak statkiem! – chyba każdy z nas miał ochotę zwrócić to, co przed chwilą zjadł. – I było na mnie. Że się źle zajmuję siostrą, że nie przypilnowałem, że ją zostawiłem zamiast po niej posprzątać. Ciesz się, że twój brat jest niemal w twoim wieku i radzi sobie sam. – zwrócił się do Syriusza. – A nawet czasami stara się przypodobać starszemu bratu. Moja siostra myśli, że jest małą księżniczką, a ja jej podnóżkiem.
- Jak dobrze, że nie mam rodzeństwa. – Sheva strząsnął z siebie gęsią skórkę, jaka pojawiła się na jego ciele.
- Poniekąd muszę się z tobą zgodzić. – zabrałem głos. – Ja jeden jestem wielkim problemem dla swoich rodziców, a co dopiero gdyby pojawił się kolejny dzieciak.
- Mój ojciec boi się, że następne dziecko mogłoby być dziewczynką, więc postanowił poprzestać na jednym synu. – Andrew pokazał rząd równych zębów. – Współczuję, J.
- Ja sobie też. – okularnik poprawił szkła na nosie nadal się krzywiąc. – Nie ma nic gorszego niż siostra. Matki skaczą w koło nich, jakby sądziły, że dzięki tej śmierdzącej gliździe odzyskają swoją młodość, a ojcowie nie potrafią odmówić takiej flegmie niczego. Nigdy nie chcę mieć córki. To przekleństwo ludzkości. A skoro już o przekleństwach mowa... Kiedy zajdzie słońce rozpalimy ognisko i będziemy sobie opowiadać straszne historie. Dziadek mówi, że zna kilka, więc chętnie się do nas na jakiś czas przyłączy. Ah, jak dobrze mieć przyjaciół i miejsce, gdzie odetchniesz spokojnie od problemów.
- Fakt. – Syri skinął głową. – Nie chciałbym poznać twojej siostry. Mam złe przeczucie, co do niej. Z resztą do swojego brata też jestem uprzedzony, więc pewnie stąd niechęć do bachorów.
- Jesteś okropny. – skarciłem go kopiąc lekko w pośladki i uciekając. Rozpocząłem w ten sposób wielką gonitwę, która miała nam pomóc spalić wszystko to, co zjedliśmy.

niedziela, 5 sierpnia 2012

Gra (o Tron)

28 lipca
Zaproszenie do Jamesa na grilla bardzo mnie ucieszyło. W końcu mogłem opuścić dom, który znałem na pamięć i nie mniej nudne podwórko bez piaskownicy, gdzie nie miałem się zupełnie, w co bawić. Nie pogardziłbym nawet lepieniem babek z piachu, tak byłem znudzony. Od czasu odwiedzin Syriusza nic tak naprawdę się nie wydarzyło i mogłem tylko żałować braku pomysłu na spędzenie wakacji. Może powinienem rozwinąć jakąś nową pasję? Wątpiłem, czy mi się to uda, ale przecież zawsze mogłem próbować. Ot, szydełkowanie, robienie na drutach, albo zwyczajne ogrodnictwo. Może naprawdę powinienem zacząć myśleć o własnym ogrodzie warzywnym? Tak, więc zaproszenie Pottera było dla mnie zbawienne i pozwalało mi oderwać myśli od bezsensownych planów sadzenia marchewki, cebuli, kopru, czosnku i pomidorów.
Peter nie mógł wpaść do Jamesa z powodu kary za oceny, które nie były najpiękniejsze w tym roku. Jego kochająca mama przestała rozpieszczać syna, chociaż bynajmniej nie dotyczyło to specjałów jej kuchni. Musieliśmy obyć się bez niego.
Tata podrzucił mnie we właściwe miejsce, gdzie spotkałem się z Andrew. Chłopak wyglądał kwitnąco ładnie opalony po pobycie nad morzem, chociaż zazwyczaj unikał kontaktu ze słońcem, by nie zniszczyć swojej „arystokratycznej skóry”. Widać ten jeden raz postanowił zrobić wyjątek, chociaż już w liście, jaki mi wysłał narzekał na swoją głupotę. W końcu hołdował zasadzie, że plebejusze są opaleni, a wyższe sfery powinny mieć skórę mlecznobiałą.
James odebrał naszą dwójkę niedługo później i zaprowadził nas do domu swojego dziadka, gdzie mieliśmy spędzić noc i dopiero jutro wrócić do siebie. Jak się okazało, Syriusz był już na miejscu i bawił się wielką, puchatą kostką do gry, kiedy weszliśmy na podwórko.
- Myślałem, że się was nie doczekam! – rzucił na powitanie i pozwolił podrzuconej kostce spać na trawę. Potoczyła się po niej i sama zatrzymała.
W powietrzu unosił się już zapach dymu i najwidoczniej wszystko było gotowe. Z przyjemnością wdychałem przyjemny zapach palącego się drewna. Dziadek Jamesa zajmował miejsce na rozkładanym krześle i obserwował swojego całkiem sporego grilla pilnując by wszystko szło jak po maśle. J. przedstawił nas mężczyźnie, który uścisnął nam ręce mając na twarzy nieodłączny ciepły uśmiech.
- Ja zajmę się waszym jedzeniem, a wy możecie się do woli bawić. – rzucił dziarsko, jak na staruszka. Był średniego wzrostu, szczupły i pełen życia. Jego jasne oczy błyszczały, kiedy na nas spoglądał, a opalona twarz wydawała się młodnieć z każdą chwilą. Widać wigor James odziedziczył po dziadku, chociaż nie mogłem tego powiedzieć o rozsądku, który u seniora wydawał się widoczny na pierwszy rzut oka.
- Mamy do dyspozycji boską grę! – James zatarł ręce. – Zaraz za krzakami porzeczek jest plansza. Syri, weź kostkę i idziemy. Wytłumaczymy chłopakom zasady i jazda!
Nie rozumiałem skąd ten jego entuzjazm, jednak szybko się przekonałem, że powodem ogólnej radości Jamesa była ogromna plansza do gry pionkami. Szybko pojąłem, że to my nimi byliśmy.
- To przygodówka. – zaczął J. – Rzucasz kostką i przemieszkasz się na odpowiednie pole. To, na którym masz stać zaświeci się na twój kolor. Ja mam czerwony, Syriusz niebieski, Remi będzie zielony, a Sheva żółty. – podał kolorowe opaski na przegub. – Za każdym razem, kiedy się zatrzymasz, musisz sięgnąć po kartę. Chyba, że z góry wpadasz na pułapkę, jak dziura w ziemi, czy zerwany most. Musisz podążać zgodnie z instrukcjami na kartach. Gra jest całkowicie bezpieczna, chociaż mogą się dziać różne rzeczy. Ogólnie, jeśli trafisz na krokodyle to się one pojawią, ale cię nie zjedzą. Ten, który wygrywa zostaje królem dżungli i ma prawo wybrać sobie dokładkę steku. – wyszczerzył się.
- Dobra, wszystko jest jasne, ale może, jako gospodarz, przyniesiesz nam na początek po kromce podpieczonego chleba, co? Nie żebym zgłodniał bez obiadu... – jego wymowne spojrzenie nie pozostawiało żadnych wątpliwości. Chciał zagłuszyć czymś burczenie żołądka, więc James spełnił polecenie w podskokach. W tym czasie my mogliśmy oswoić się z puchatą kostką, którą mieliśmy rzucać. Była tak miękka i przyjemna w dotyku, że z powodzeniem mogła robić za fotel.
J. wrócił po niespełna pięciu minutach z kilkoma kromkami. Były ciepłe i miękkie w środku, a z wierzchu idealnie przypieczone. Z chęcią poczęstowałem się jedną, a później kolejną, podobnie jak reszta. Po takiej przystawce mogłem grać i czekać na danie główne, którego zapach właśnie zaczął roznosić się w powietrzu. Widać dziadek Jamesa właśnie wrzucił na ruszt nogi kurczaka.
- Ja zacznę. – zdeklarował się J., kiedy pochłonął szybko swoją kromkę. Złapał kostkę i podrzucił wysoko. Upadła, potoczyła się i zatrzymała na czterech oczkach. James przesunął się na właściwe pole, którego obwód zalśnił czerwienią. Zszedł ze swojego miejsca i pociągnął wielką kartę z kupki na środku planszy. – Wygrywasz rodeo. – zaczął czytać. – Przesuwasz się o dwa pola do przodu. – nawet nie wiem skąd pochodził radosny krzyk cowboya, zaś świecące czerwienią miejsce przesunęło się do przodu. Potter odłożył kartę na puste pole na środku i stanął na miejscu wskazanym przez jego kolor.
- Teraz ja spróbuję. – Sheva pobiegł po kostkę i podrzucił. Jemu także wypadła czwórka. – Ruchome piaski. Cofnij się o dwa pola. – chłopak skrzywił się, ale podążając za żółtą obwódką cofnął się.
- Remusie. – Syri ustąpił mi miejsca. Nie kłóciłem się z nim. Wziąłem kostkę i przesunąłem się o wskazane trzy pola do przodu. Dźwignąłem większą ode mnie kartę i zacząłem czytać. – Trafiłeś na piknik rodzinny. Poczekaj na swoją kolej rozkoszując się ciastkiem i herbatką. – nie było źle, więc wróciłem na swoje pole, na którym pojawiła się trawka i kraciasty obrus. Syriusz szybko mnie prześcignął lądując na piątym polu. Niestety trafił na rozwścieczone stado małp, które zabrało go ponownie na start. Słyszałem głośny, skrzekliwy śmiech zwierząt.
Musiałem przyznać, że ta gra coraz bardziej mi się podobała. Fakt, że za każdym razem należało ciągnąć kartę sprawiał, że nigdy nie było się pewnym swojego losu. Poza tym czyniło to rozgrywkę ciekawszą już na samym początku.
James przeszedł trzy pola i plusnął do wody po kolana na zepsutym moście. Tym samym stracił jedną kolejkę. Nic, więc dziwnego, że początkowo nieszczęśliwy Sheva przegonił chłopaka swoją szóstką na kostce i dwoma kolejnymi polami dzięki lianom. Ja miałem mniej szczęścia. Wyrzuciłem jedną kropkę, po czym musiałem cofnąć się o to jedno zdobyte pole z powodu krokodyli, które naprawdę przebiegły przez moje poprzednie pole. Syriusz wystartował na nowo i zrównał się ze mną, jednakże znalazł tajne przejście i szybko nadrobił stracone pola przeskakując o trzy.
Jako że J. musiał odsiedzieć w wodzie swoją straconą kolejkę, znowu przyszła kolej na Shevę. Ruszył o trzy pola i stanął o pole przed Potterem dzięki podróży balonem. Mnie szczęście opuściło i wylądowałem w suchej wodzie po kolana obok Pottera. Syri minął nas bez przeszkód i dzięki pomocy indiańskiego wodza wysforował się na prowadzenie.
James opuścił mnie tylko po to by powrócić po wylosowaniu karty z atakiem szarańczy cofnąć się na miejsce swojego poprzedniego postoju, a więc znowu do wody na zniszczonym moście. Jego mina naprawdę mnie rozbawiła. Sheva i Syriusz parli do przodu niepowstrzymywani pechem, zaś dziadek Jamesa przyniósł nam wszystkim po kiełbasce.
Rozsiedliśmy się na swoich polach i zjedliśmy naprawdę wyśmienity kawałek grillowanego mięsa. Staruszek obiecał, że przyniesie nam niebawem więcej, więc mogliśmy na nowo podjąć grę. J. zdradził, że to jego dziadek wpadł na pomysł z tą grą i dlatego z taką radością widzi, jak się bawimy. On sam jednak wolał doglądać jedzenia i podjadać, kiedy nie patrzyliśmy. Nie dało się ukryć, że staruszek był bardzo zabawny i miły. Wiedział też dobrze, jak wykorzystać magiczne zdolności swojej żony samemu pozostając beztalenciem, które różdżką mogło wyłącznie podrapać się po nosie.
- I tak was wszystkich dogonię! – odgrażał się James pozostając z tyłu. – Dziadku, nie dawaj im soku, bo mnie ogrywają na moim własnym terenie! – mężczyzna właśnie śmiejąc się ciepło pchał przed sobą wózeczek z kubkami pełnymi orzeźwiającego napoju.
Dobrze wiedząc, że wnuk żartuje dziadek rozdał nam sok i mogliśmy kontynuować grę, która stawała się coraz bardziej emocjonująca im bliżej byliśmy mety, zaś dalej od startu.