piątek, 30 listopada 2012

Kartka z pamiętnika CCIV - Edvin Versar

Sebastian nie musiał wiedzieć, jak wiele zdradziłem Niholasowi, ale teraz, kiedy powiedziałem mojemu chłopakowi o wszystkim, nie mogłem udawać, że nie jest częścią mojego życia. Mój przyrodni brat musiał się dowiedzieć, że mam kogoś, kto wiele dla mnie znaczy, chociaż nie musiał znać całej prawdy. Dlatego właśnie planowałem przedstawić bratu – jak to dziwnie brzmiało w moich myślach – przyjaciela, którego ceniłem. Naprawdę miałem nadzieję, że się polubią. Dlatego właśnie umówiłem się z Sebastianem tak jak zawsze, pod biblioteką. Tym razem chłopak już czekał, kiedy zbliżałem się tam z Niholasem. Denerwowałem się.

- To przyjaciel, o którym wspominałem ostatnim razem. – zacząłem na powitanie. Uśmiechnąłem się, chociaż musiało to wyglądać niemrawo, ale badawcze spojrzenie chłopaka przesunęło się po mnie, a następnie po Niholasie, który usiłował wypaść jak najlepiej.

- Cześć. – zagaił wesoło wyciągając rękę do Sebastiana. – Jestem Niholas i przyjaźnię się z twoim bratem od jakiegoś czasu.

Seb spojrzał na przyjacielsko wyciągniętą dłoń i zmarszczył czoło.

- Nie lubię go. – stwierdził poważnie. – Nie podoba mi się.

Zamarłem, a moje ciało wydawało się bryłą lodu. Głos uwiązł mi w gardle, przestałem nawet oddychać. Byłem przerażony.

- Seb, co...

- Nie lubię go i tyle. – chłopak był zdeterminowany, a jego spojrzenie bezwzględne. Nie mogłem uwierzyć, że mój słodki braciszek może mówić coś takiego do mojego najlepszego przyjaciela, ba! Do mojego chłopaka!

Spojrzałem szybko na Niholasa, który przygryzł mocno wargę i starał się nad sobą zapanować. Był dotknięty do żywego, wiedziałem o tym. Może gdzieś głęboko domyślałem się, że może się to tak skończyć i dlatego wolałem ukrywać Sebastiana przed Niholasem i Niholasa przed Sebastianem? Może właśnie tego najbardziej się obawiałem, kiedy nie mówiłem prawdy mojemu chłopakowi?

- Więc nic tu po mnie. – Nicki zacisnął mocno pięści i odwrócił się na pięcie. Nie zareagował nawet, kiedy zawołałem go po imieniu. Po prostu pewnym, szybkim krokiem zniknął mi z oczu. Nie wiem, czy powinienem wtedy za nim pobiec, czy nie, ale przecież nie mogłem też zostawić brata. Gdybym to zrobił on nigdy by mi tego nie wybaczył. Może nawet uznałby, że zdradziłem go tak samo, jak jego rodzice, którzy już go nie chcieli? Z drugiej jednak strony, nie wiedziałem, czy Niholas mnie nie zostawi, jeśli wybiorę brata zamiast jego. Cała ta sytuacja była absurdalna! Dlaczego niby miałem wybierać?!

- Sebastian, nie możesz tak mówić do moich przyjaciół! – skarciłem brata zdesperowany. Czułem się jakbym karcił szczeniaka, który pogryzł mi kapcie. – Niholas to mój najlepszy...

- Już to słyszałem, ale wcale mi to nie pomaga. Nie ufam mu i go nie lubię. – był nieustępliwy. – Chociażby był Świętym Mikołajem, albo reniferem Rudolfem i tak nie będę go lubić, jasne? A teraz możesz iść do niego i powiedzieć, że to koniec waszej przyjaźni. Albo zmienię zdanie także o tobie. – nie miał litości. Spojrzał na mnie równie ostro, co wcześniej na Nickiego i odwrócił się na pięcie wracając do biblioteki. Byli siebie warci, a ja miałem nie lada problem.

- Za co? – jęknąłem patrząc na sufit. – Co takiego zrobiłem, że musi być tak trudno? – ledwie rzuciłem się do biegu, a musiałem ostro zahamować zauważając Niholasa niedaleko. Najwidoczniej czekał by przekonać się, czy w ogóle za nim pójdę. Musiał się na mnie zawieść, ale co miałem zrobić? Nie odważyłem się zbliżyć do Niholasa bardziej niż na odległość metra. Nie byłem pewny, czy powinienem, czy on tego chce, czy mu się to spodoba. Może już mnie nienawidził i najchętniej rzuciłby mnie przy okazji policzkując?

- Słucham. – teraz to głos mojego chłopaka brzmiał, jak rażenie prądem. Był wściekły i miał ochotę pluć jadem, wyczytałem to z tonu, jakim wypowiedział to jedno, krótkie słowo. Czułem, że znajduję się na krawędzi, a jeden fałszywy krok może zaważyć o moim dalszym losie.

- Przepraszam za niego. – zacząłem. – Nie wiedziałem, że tak będzie. On nie chce żebyśmy się „przyjaźnili”, ale ja nie mam zamiaru ulegać temu kaprysowi. Tyle, że nie chcę też tracić brata, którego dopiero, co zyskałem. – Nicki splótł ramiona na piersi i patrzył na mnie wyczekująco. – Ale ciebie też nie chcę utracić. Potrzebuję czasu by coś wymyślić. Może go przekonam żeby cię zaakceptował. Przecież nie może cię nie lubić! To niemożliwe! Nawet cię nie zna.

Kinn patrzył na mnie w sposób, którego nienawidziłem, a więc tak jakbym miał mu udzielić odpowiedzi na pytanie dotyczące istnienia świata w tej jednej chwili, ani sekundy później.

- Nie patrz tak na mnie, proszę. – jęknąłem podchodząc trochę bliżej. – To trudne. Nie jestem mistrzem w radzeniu sobie z problemami, bo nigdy ich nie miałem. Nie wiem, co mam robić, więc muszę pomyśleć, a to może trochę czasu zająć...

- Tyle ile zajęło ci uznanie, że lepiej mi wszystko zdradzić? Edvin, ja rozumiem, że ta sytuacja może cię przerastać, ale nie zniosę kolejnych tygodni, podczas których będziemy zachowywać się jak obcy ludzie. Ty będziesz skakał wokół braciszka, a ja mam siedzieć na tyłku i czekać aż mi migniesz w Pokoju Wspólnym? To niemożliwe.

- Nie, jasne, że nie. Nie chce tego, tak samo jak ty, ale po prostu na razie nie mam pomysłu. – położyłem ostrożnie dłonie na jego biodrach. Nie odepchnął mnie, a to dobry znak. – Przecież wiesz, że cię kocham na zabój i nie chcę zrywać nigdy. Nikt cię nie zastąpi, nawet najładniejsza dziewczyna, bo zwyczajnie wpadłem w twoje sidła. Tyle, że mam problem.

- On będzie wiedział, jeśli go okłamiesz. Po tobie od razu widać kłamstwo. Jesteś jak pluszowy miś, który nie potrafi spojrzeć w oczy dziecku i powiedzieć mu prawdy o tym, że ktoś taki jak Mikołaj nie istnieje. – zabawne, że Niholas też spojrzał o czerwonym grubasie z witryn sklepowych. Jak to możliwe, że osoby, które powinny się idealnie dogadywać nagle nie potrafią znaleźć wspólnego języka? Przecież mieli ze sobą tyle wspólnego! I obaj byli dla mnie tak niesamowicie ważni. Dlaczego nie mogłem mieć brata i kochanka jednocześnie?

- Może cię jednak polubi. Ja cię kocham, więc on też powinien, nawet jeśli nie łączą nas jakieś specjalne więzy krwi. Może gdybym mu powiedział prawdę... – to był najgłupszy pomysł, jaki mogłem mieć. Było oczywistym, że jeśli Sebastian nie zaakceptował Niholasa, jako mojego przyjaciela to tym bardziej znienawidzi mojego chłopaka. Byłem zagubiony. Przytuliłem się do niego mocno i oparłem głowę na jego ramieniu, które znajdowało się tak nieprzyjemnie nisko, a jednak było mi teraz potrzebne, jak nic innego.

Dłoń Niholasa wsunęła się w moje włosy. Pogłaskał mnie, jak smutne dziecko, podrapał za uchem i pocałował w policzek.

- Wiem, co powinieneś zrobić. Co my powinniśmy zrobić. W pokoju, który urządziłeś dla nas. Wiem, że jest w przebudowie, widziałem, jak wynosiłeś do niego świąteczne dekoracje. Tam jest łóżko, prawda? – zarumieniłem się, kiedy o tym wspomniał. Rzeczywiście, przytachałem tam jakieś stare łóżko, które znalazłem w graciarni na jednym z pięter. Miałem nadzieję, że nikt tego nie widział, ale najwidoczniej się myliłem. Teraz czułem już, że płonę. Tak, planowałem spędzić Święta z Kinnem w tym łóżku, które naprawiłem, pomalowałem i przyozdobiłem by wyglądało, jak sanie.

- Myślałeś o tym! – pisnął mi w ucho aż podskoczyłem i musiałem je rozmasować. – Ty zboczeńcu! – syknął trochę ciszej. – Więc to o to chodziło, co? Chciałeś się ze mną przespać! – czy naprawdę musiał mówić to na głos? Brzmiało gorzej niż w myślach. Tam po prostu się działo, a tutaj... To były wstydliwe plany, które rumieniły policzki, pogarszały wzrok, który stawał się zamglony, a serce biło nerwowo.

- Jeśli nie chcesz...

- Daje ci czas do Świąt. Wątpię byś zdołał przekonać brata do mnie, ale dam ci szansę. Możesz mnie unikać, ale nie dłużej niż do 24 grudnia. To ostateczny termin, jasne? W przeciwnym razie zerwę z tobą i nici z miłości, szczęśliwego życia i romansu z bajki. W wigilię o 20 chcę znać odpowiedź. – jego palce musnęły moją dłoń. Uśmiechnął się do mnie lekko, przytulił twarz do mojej ręki i puścił ją odsuwając się. To było jak pożegnanie i może rzeczywiście właśnie tak miało wyglądać. W końcu mój brat powiedział Niholasowi w twarz, że go nie lubi, a mi kazał wybierać. Musiałem znaleźć sposób by jakoś rozwiązać ten problem, a czasu wcale nie było wiele.

środa, 28 listopada 2012

Kartka z pamiętnika CCIII - Niholas Kinn

Rozmawiałem z Zardi od dobrych dziesięciu minut i wcale nie zamierzaliśmy kończyć naszych poważnych rozważań dotyczących zrównoważenia wyglądu i inteligencji u idealnego partnera, kiedy dziewczyna podniosła wzrok ponad moją głowę i popukała mnie w ramię nakazując niemym skinieniem odwrócenie się. Była poważna toteż przez chwilę myślałem, że to profesor, póki nie spojrzałem w te smutne, niebieskie oczy, które dobrze znałem, a których wolałbym nie oglądać.
- Poświęcisz mi chwilę, proszę? – powiedział błagalnie z szczerością, na którą było stać tylko jego.
- Przepraszam, później dokończymy. – rzuciłem do dziewczyny, a ona uśmiechnęła się do mnie przymilnie i słodko.
- Jasne. Będę czekać. – rzuciła Edvinowi długie spojrzenie i zostawiła nas samych.
Podziwiałem ją za to, że potrafi tak dobrze odgrywać swoją rolę, chociaż mogła zrezygnować z idiotycznie delikatnego głosu. To musiało przychodzić samoistnie, gdyż na co dzień mówiła całkowicie normalnie i zaskakująco głośno.
- Słucham. – zwróciłem się teraz do rudzielca, który odprowadził Zardi niechętnym spojrzeniem póki nie zniknęła nam z oczu. – Jeśli mam tutaj stać bezczynnie i czekać aż się namyślisz...
- Nie, nie! Powiedz mi, czy nadal coś do mnie czujesz. Muszę to wiedzieć. – teraz był już tylko zdesperowany i wystraszony, jakby od mojej odpowiedzi zależało całe jego życie. Lubiłem to w nim, ale po niemal trzech miesiącach, które były ciągłym kryzysem uczuciowym sam nie wiem, czy jego słodycz nadal mi się podobała, czy tylko mnie denerwowała, gdyż ktoś inny mógł dostać ten chodzący cukierek w swoje ręce, a mi wymknie się z mojej winy.
- Nie wiem. – ale czy naprawdę nie wiedziałem?
To chyba go zabolało sądząc po tym, jak pociągnął nosem, przetarł oczy ramieniem i przełknął ciężko ślinę. Chyba nie planował mu tu ryczeć?
- Powiem ci wszystko tylko nie rozchodźmy się. – jęknął, zaś ja niczym kat uniosłem obojętnie brew i skrzyżowałem ramiona.
- To my jeszcze się nie rozeszliśmy? Byłem przekonany, że już nie jesteśmy razem. W końcu od dobrego miesiąca nie odezwałeś się do mnie ani słowem... Miesiąca? Nie mylę się? – próbowałem wyglądać jakbym na poważnie nie był pewien, czy tyle czasu już minęło.
- Przepraszam, przepraszam, przepraszam! – przynajmniej nie rzucił się przede mną na kolana i nie obejmował moich nóg błagając żebym go nie zostawiał.
- Nie wiem, czy zauważyłeś, że twoje „przepraszam” nijak nie może zmienić tego, co było.
- Powiem ci wszystko. Teraz. – obiecał błagalnie wpatrzony we mnie tymi zdesperowanymi, żywymi oczyma. Zawahał się przez chwilę, jakby chciał powiedzieć coś tak bezsensownego jak „nie wiem, od czego zacząć”, ale na szczęście tego nie zrobił. gdyby naprawdę spróbował wtedy zostawiłbym go i wcale nie chciał słuchać, nawet gdyby oznaczało to stały koniec naszego związku. – Po prostu... Sebastian to mój brat. – rzucił. – Ale nie do końca. To znaczy, nie jest moim bratem, ale... – zaczął kręcić i plątać się w tym, co mówił. – Moi rodzice go adoptowali tego lata. To mój daleki krewny, ale jego rodzice go nie chcieli i tak wyszło... To naprawdę delikatna sprawa i nie mogłem o niej mówić. Nadal nie powinienem, ale wiem, że w końcu cię stracę. Z resztą, znowu zainteresowałeś się dziewczynami, prawda? Ta dziewczyna przed chwilą... – wiedziałem! Wiedziałem, że facet może nie zadziałać tak jak płeć przeciwna. W końcu Edvin cały czas sądził, że jest jedynym chłopakiem, jaki kiedykolwiek mi się podobał i tak miało pozostać.
- To, co mi się podoba, a co nie to już nie twoja sprawa, nie sądzisz? Jasne, przykro mi, że ktoś z twojej rodziny ma trudną sytuację życiową, ale to nie usprawiedliwia tego, że mnie zostawiłeś na lodzie.
- Odpokutuje!  - zdeklarował łapiąc mnie za dłonie. – Obiecuję, że odpokutuję całe miesiące, które ci zabrałem. Znajdę na to sposób! Najlepszy sposób!
Wyrwałem mu swoje ręce i odwróciłem się do niego tyłem, ale nie potrafiłem odejść. W rzeczywistości uwielbiałem go równie mocno, co dawniej i chociaż bolało, to jednak ból ten był mi niezbędny.
- Naprawdę. – objął mnie mocno od tyłu przytulając się, najwyraźniej nie planując puścić. – Dwa kolory. – rzucił nagle – Podaj dwa kolory.
- Niebieski i pomarańczowy. – odparłem od razu. Niebieski jak jego oczy i pomarańcz najbardziej zbliżony do jego włosów. Nie musiał zrozumieć tej aluzji, ale sam zapytał przecież o kolory.
- Daj mi chwilę. – puścił mnie, ale stanął z przodu, by w razie potrzeby uniemożliwić mi ucieczkę. Klękając przede mną wyjął ze swojej torby dwie kartki papieru we wskazanych przeze mnie kolorach i sprawnie składał je by ostatecznie pokazać mu papierowy pierścionek o niebieskim oczku. – Musi pasować. – stwierdził, chociaż nie mógł mieć pewności. Podnosząc się zaczął dopasowywać swoje dzieło i odetchnął z ulgą, kiedy bez problemu spoczęło na moim środkowym palcu. – To obietnica tego, że naprawdę naprawię wszystko, jeśli mi pozwolisz.
Patrzyłem na pierścionek, który z taką starannością poskładał na moich oczach i uśmiechnąłem się mimowolnie pod nosem. Na pewno niedawno nauczył się składać właśnie to i dlatego zdecydował się na coś takiego. Był tak potwornie nieskomplikowany, że po prostu nie potrafiłem dłużej go męczyć.
- Niech będzie. Ale masz odpokutować wszystkie miesiące jak należy. A że zbliżają się święta, to chcę prezent. Taki wyjątkowy, jasne? – skinął głową, a jego twarz rozjaśnił ogromny uśmiech, blade policzki nabrały koloru, z oczu zniknął poprzedni smutek. Edvin wyglądał, jak płomyk ognia w książeczkach dla dzieci – piękny, ale lepiej go nie dotykać. Musiałem przyznać, że i mi poprawił się humor i czułem się zdecydowanie lepiej, kiedy miałem okazję widzieć go w tym stanie rozkosznej ekstazy.
Przysunął się do mnie i położył dłonie na moich biodrach. Pocałował mnie gorąco, chociaż lekko i dopiero po chwili zdecydowaliśmy się na pogłębienie buziaka, który teraz stał się czymś więcej. Od jak dawna nasze wargi nie miały okazji się spotkać? Teraz mógłbym nie tylko rzucić się na chłopaka, ale i pozwolić mu na wszystko. Nie tylko na pocałunki, czy dotyk, ale na wiele więcej.
- Ktoś może nas zobaczyć. – mruknąłem odsuwając go odrobinę, ale on nic sobie z tego nie robił. Pokręcił głową i uśmiechnął się.
- Nie szkodzi. Już mi to wcale nie przeszkadza. Niech każdy wie, że jesteśmy razem.
- Głupek. – przytuliłem się do niego zamykając oczy. Było dobrze. Może nie idealnie, ale jednak dobrze. Ed naprawdę się starał, naprawdę zależało mu na naszym związku, a więc zasłużył na moją wyrozumiałość. – Nasz pokój, ten, który ozdobiłeś... – przypomniałem sobie. – Jest pusty, prawda?
- Jest taki, jaki był, kiedy cię tam zabrałem. – odpowiedział czytając mi w myślach. Złapał mnie mocno za rękę i trochę rozbawieni soją głupotą pobiegliśmy w stronę schodów odchodzących jak najdalej od dormitoriów, ale znajdujących się blisko miejsca, które było naszym małym rajem. Nie wiem, czy byliśmy gotowi by zabrnąć dalej niż dotychczas, ale na pewno obaj chcieliśmy teraz intymnej bliskości, której nie mieliśmy od tak dawna. Miałem ochotę patrzeć na nagie ciało mojego chłopaka, sprawdzać, czy cokolwiek się w nim zmieniło, całować je, pieścić i poddać się pieszczotą, jakie on mógł dać mi. A jeśli coś pchnie nas dalej, wtedy poddamy się temu. Nie ważne, czy zaboli, czy nie, czy będę mógł siedzieć, czy może zostanę zmuszony do kombinowania. Ważne, że będziemy razem i powoli naprawimy to, co zostało zniszczone przez zwyczajny zbieg okoliczności i fakt, że mój chłopak nie potrafił samodzielnie podąć decyzji, co do tego, jak najlepiej rozwiązać wszystkie te problemy, jakich dostarczyła mu rodzina.
- Na święta zrobię tam świąteczne dekoracje i spędzimy w środku uroczy wieczór. – zdradził mały sekret, na który na pewno wpadł dopiero w tej chwili.
Skinąłem głową, chociaż wątpiłem by to dostrzegł. Mimo wszystko byłem zbyt zadowolony z takiego obrotu spraw by martwić się byle głupotą. Ha, zdecydowanie zbyt często przychodziło mi do głowy to słowo, kiedy określałem moje relacje z Edvinem i nasz stan intelektualny, ale i tak byłem pełen pozytywnych myśli i energii, którą chciałem wykorzystać.

niedziela, 25 listopada 2012

Problemy, problemy, problemy

17 listopada
Czułem się jakbym miał dzisiaj umierać. Po wczorajszych mało przyjemnych przygodach w dalszym ciągu nie byłem sobą. W prawdzie zasnąłem przy Syriuszu spokojny i rozluźniony, ale noc zrobiła swoje i teraz nie należałem do „najświeższych”. Moja głowa była ciężka, widziałem stosunkowo kiepsko, a każdy dźwięk drażnił mnie niesamowicie. Lepiej było ze mną dzisiaj nie zaczynać, tego byłem pewny. Przecież w każdej chwili mogłem zrobić coś głupiego, nieodpowiedzialnego, czy ogólnie niszczycielskiego. Nie panowałem nad sobą, po prostu miałem tę świadomość i wolałem ostrzec przyjaciół by trzymali się z daleka.
Nie pomogło nawet wyjątkowo smaczne śniadanie składające się z mięcha i chleba oraz pożywnej jajecznicy z pomidorami. Na myśl o kawie z mlekiem, którą piła Zardi, miałem ochotę wymiotować. Wlałem w siebie trzy kubki mocnej, czarnej herbaty i czekałem, aż zacznie działać niczym narkotyk, zbawiennie na moje ciało. Miałem nadzieję, że tak właśnie się stanie i zdołam sobie dopomóc tą odrobiną przyjemnego, gorzkawego ciepła.
- Remi, nie żebym chciał cię denerwować, ale mam wrażenie, że trochę cię wyciągnęło. – Sheva patrzył w swój talerz pełen jajka i paprał w nim widelcem. – Taki się wydajesz inny. – wzruszył ramionami i tylko na chwilę spojrzał mi w oczy.
Popatrzyłem w dół na swoje ubrania, które nie wydawały mi się ani za krótkie, ani specjalnie obcisłe. Skąd, więc pomysł, że w jakikolwiek sposób jestem większy niż poprzednio? Potarłem brodę, na której nie było nawet cienia zarostu. Syri i Sheva golili się, co jakiś czas, Potter planował w końcu to robić, zaś moja twarz nadal była gładka, jak i pulchne policzki Petera.
- Skąd ten pomysł?
- Bo ja wiem? Taki się wydajesz doroślejszy. Masz węższe oczy...
- Bo marszczę czoło. – wszedłem mu w słowo. – Wolałbym tego nie robić, ale i tak samo się robi. Swoją drogą, gdzie jest James? Miał do nas dołączyć, jak tylko „zaliczy kibelek”.
- Patrz za siebie. – mruknął Syriusz skinąwszy głową w stronę drzwi Wielkiej Sali.
Niechętnie odwróciłem się by spojrzeć za plecy, co było paskudnym doświadczeniem dla mojej głowy, w której coś wydawało się rozrastać do rozmiarów ekstremalnie wielkich i szukało sposobu by wydostać się na zewnątrz rozrywając czaszkę. Jeśli kobiety przeżywały coś takiego każdego miesiąca przez kilka dni to ja cieszyłem się z bycia mężczyzną bardziej niż kiedykolwiek.
- Merlinie, co on... – i dowiedziałem się, co, kiedy Evans trzymając okularnika za włosy dostarczyła go do naszego stolika, a jej oczy płonęły gniewem. Jakby kiedykolwiek patrzyła na nas inaczej...
- Co wasz wrzód robił w mojej szafie?! – syknęła szarpiąc biednego chłopaka. Jeśli w przyszłości zacznie łysieć to będzie to jej zasługą.
- Odpowiedź A. podglądał, B. chował się przed kimś, C. lunatykował, D. skąd, u licha, mamy wiedzieć, co ten debil robił w twojej szafie? – Sheva splótł ręce na piersi i patrzył poważnie na dziewczynę. – Właściwą odpowiedź zakreśl kółkiem.
Było oczywiste, że atmosfera musi zrobić się napięta, kiedy Lisica przychodzi do nas z pretensjami.
- Ah, zapomniałbym. Odpowiedź E. chciał się ciebie pozbyć, ale taki z niego płatny zabójca, że musiał dać się złapać.
- Zabierajcie swoją własność! – warknęła popychając Pottera na stolik. Gdyby nie to, że podparł się rękoma o jego krawędź może nawet wylądowałby całym sobą na jedzeniu z łokciem w moim jajku.
- Uważaj, co robisz! – odezwałem się w końcu patrząc jej w oczy z nie mniejszą niechęcią. Nie tylko ona nie przepadała za nami, ale także my za nią. Może poza Potterem, który się do niej ślinił i Peterem, który korzystał z jej pomocy w nauce. – Może ty nam powiesz, co James robił w twojej szafie, co? Przecież to niemożliwe żebyś nie potrafiła czytać w myślach, kiedy sądzisz, że my potrafimy. A może zwyczajnie jesteś do niczego i my przewyższamy cię umiejętnościami?
- Lupin...
- Noooo? – odwróciłem się przodem do stołu i zacząłem jeść. Czułem jak coś we mnie pulsuje, próbuje przejąć kontrolę, rozchodzi się po całym ciele niczym trucizna po krwioobiegu. Byłem wdzięczny losowi za ograniczenia wilkołaków, które nie mogły przemieniać się w zależności od emocji, a jedynie w noc pełni księżyca. W przeciwnym razie już byłbym chodzącą kulką futra z wielkimi, białymi kłami, która rozrywałaby gardła uczniom, którzy ją denerwują.
- Evans, daj nam zjeść w spokoju śniadanie, bo na twój widok żarcie podchodzi mi do gardła. – Syriusz wmieszał się w małą wojnę, którą dziewczyna sama rozpoczęła. – J. wspominał, że jeszcze nigdy nie widział takiego wielkiego, paskudnego dupska jak twoje, więc na pewno postanowił się dokształcić w temacie. – Auć. To musiało boleć. Może właśnie, dlatego dziewczyna wcale się nie odezwała, chociaż słyszałem nad sobą jej sapanie? Nie miałem wątpliwości, że otwiera i zamyka usta chcąc odpowiedzieć na taką zniewagę, ale nie była w stanie wyskoczyć z niczym oryginalnym i specjalnie ostrym w stosunku do Blacka.
- Nie ujdzie ci to na sucho! – odezwała się w końcu. – Pożałujesz każdego słowa!
- Już żałuję, a ty już się mścisz stojąc nadal nad nami. Nie mam ochoty na jedzenie, kiedy cię widzę, a dziwnym trafem nie chcesz się ulotnić.
- Zemszczę się, żebyś wiedział, że się zemszczę! – syczała, ale odeszła od nas plując jadem. Nie chciała chyba dłużej wysłuchiwać celnych komentarzy Syriusza.
- Niepotrzebnie ją denerwowałeś. – James w końcu odsunął się od stołu i usiadł na krześle, które dla niego zajęliśmy. – Teraz będzie knuła przeciwko nam.
- I tak by to robiła. A tobie, co odwaliło żeby się do niej zakradać bez peleryny? – Sheva przełożył nadjedzoną kiełbaskę ze swojego talerza na pusty talerz Pottera. Robił tak czasami, kiedy coś mu nie smakowało, a mogło zostać zjedzone przez kogoś innego.
- Myślałem, że mi się uda. Nie wiedziałem, że jej zawszony kot jest wytresowany na wyczuwanie zboczeńców.
- Chcesz powiedzieć, że zdemaskował cię kot? – uniosłem brew spoglądając na okularnika ze zdziwieniem. Ten skinął głową zabierając się za kiełbaskę Shevy. Krzywił się, więc widocznie nie była najsmaczniejsza, ale mimo wszystko zjadł ją całą. Zawsze tak było, kiedy dostawał coś od Andrew i podejrzewałem, że była to cicha ugoda między nimi jakby J. cieszył się sympatią zielonookiego, jako chodzący śmietnik. Wątpiłem żeby Potter w dalszym ciągu podkochiwał się w przyjacielu, ale na pewno jakiś maleńki pierwiastek tego uczucia w nim pozostał. Zmieniony i inny, ale jednak bliski sercu.
Jakimś cudem nagle zapomniałem o swoich dolegliwościach i poczułem się lepiej. Może nie idealnie, ale jednak byłem silniejszy, bardziej opanowany. Nie wiem tylko, czy było w tym coś dobrego, czy złego. Moja pewność siebie wydawała mi się większa, mogłem stać się nagle liderem naszej grupy, gdybym tylko miał okazję. Czy właśnie tak czuł się Greyback, kiedy zamieniał innych w sobie podobne stworzenia? Czy o to mu chodziło? By poczuć moc płynącą przez wszystkie członki ciała, wypełniającą go, dodającą energii? Czy stawał się silniejszy z każdym nowym wilkołakiem, jakiego tworzył? I dlaczego w ogóle mnie to interesowało?
Tak niewiele wiedziałem o sobie, o swoim przekleństwie i jego „urokach”. Nie świadczyło to o mnie za dobrze, ale może mogło odpowiedzieć na pewne pytania, które czasami się nasuwały? Jak chociażby moje humory, chwile seksualnej słabości.
„Dorastający wilkołak” takiej książki powinienem poszukać, chociaż było jasne, że nie istniała.
- Powinienem otworzyć szkołę dla wilkołaków, których nie chcą nigdzie przyjąć i uczyć ich życia. – stwierdziłem nagle. – Przecież mógłbym robić to za plecami Ministerstwa, nie?
Przyjaciele spojrzeli na mnie pytająco, a przecież sam zaskoczyłem siebie tym pomysłem, więc nie mogłem dziwić się innym.

czwartek, 22 listopada 2012

Lepiej

Zapraszam Was na bloga z moimi recenzjami (książek, mang yaoi). Komentarze mile widziane, gdyż pomogą mi podjąć współpracę z wydawnictwami ^^

http://werewolf-rain.blogspot.com

Padłem na łóżko czując się tak okropnie, że z trudem łapałem oddech. Zdołałem się tylko rozebrać i założyć piżamę z powodu bólu głowy, który powrócił ze zdwojoną siłą. Nie miałem ochoty na nic, nawet na słodycze. Sheva wziął na siebie opowieść o tym, co się wydarzyło, kiedy ja leżałem z zamkniętymi oczyma marząc o spokoju, śnie i odpoczynku. Niestety, aż za dobrze wiedziałem, że jutro głowa będzie mnie bolała nie mniej niż teraz.
- Chwila, chwila. Chcesz powiedzieć, że mój Remi umiera z powodu głupiego smrodu?
- Nie takiego głupiego, ale tak. – Sheva przysiadł na skraju mojego łóżka. – Tutaj przynajmniej nie cuchnie tak jak na korytarzu, więc może mu przejdzie... Syri?
Zmusiłem się by otworzyć oczy i spojrzeć na chłopaka, który właśnie wykonywał brzuszki, a później kilka pompek. Co on właściwie robił?
- To wilkołak, a więc pewnie nadal pamięta ten smród. – mówił, jakby nie było mnie z nimi. Podszedł i pochylił się nade mną wciskając mój nos w swoją szyję. Moje nozdrza wypełnił jego zapach.
- Ma wąchać twój pot? – James krzywił się na pewno, kiedy to mówił, ale mi cały świat przysłoniły włosy Syriusza.
- Nie, idioto. – czułem drżenie jego ciała, kiedy mówił. – Ma wąchać mnie, a zapach ciała jest intensywniejszy, kiedy jest ono ciepłe. Na pewno lepiej żeby czuł mnie niż pamiętał to, co przykre, nie?
- Ja tu jestem. – odezwałem się w końcu i przycisnąłem nos mocniej do skóry na szyi Blacka. Jej zapach zawsze mi się podobał, bo przecież nie mogło być inaczej, kiedy kochałem się w Syriuszu. Uwielbiałem ten aromat, który kojarzył mi się z łakociami i przyjemnością. Wyglądałem jak szczeniak potrzebujący bliskości, ciepła i mojego kochanka. – Już mi lepiej. – rzuciłem ze spokojem, chociaż głowa nadal mnie bardzo bolała. Może nawet bardziej niż wcześniej?
- Wiem, że tu jesteś, ale nie wierzę, że może ci być lepiej od samego wąchania mnie.
- Mogłoby. – stwierdziłem spokojnie, ale miał racje. Wąchanie nie rozwiązywało problemu, chociaż go łagodziło.
Ktoś walnął w nasze drzwi pięścią, a następnie rozległo się nawoływanie.
- Zbiórka w Pokoju Wspólnym! – zawył nieznany mi głos, a później ktoś oddalił się biegnąc dalej. Dobrze wiedzieliśmy, co to oznacza. Nie pierwszy raz w tym roku zdarzało się coś takiego. Zwlekłem się z łóżka z niechęcią odsuwając się od swojego chłopaka. Nie miałem nawet ochoty ubierać się, czy dodatkowo okrywać szlafrokiem. Zwyczajnie wolałem wyjść, odbębnić obowiązkową zbiórkę z McGonagall i położyć się spać. Syri złapał mnie za dłoń i pocieszająco pogłaskał skórę kciukiem. Kto, jak kto, ale on wiedział, jak dalece nienawidziłem obowiązków, kiedy nie czułem się najlepiej. Odpowiadając na jego czułość uśmiechem wyszedłem z przyjaciółmi na schody. Tak jak myślałem, nauczycielka stała przy wejściu i tupała niecierpliwie nogą czekając na bandę leniwych uczniów, którzy mieli się tutaj jeszcze pojawić. Westchnąłem ciężko opierając się o Blacka, jako że mój żołądek może i się uspokoił, ale łupało mnie w boku, a obwiałem się upadku. Nie chciałem stanowić atrakcji dla całego Gryffindoru i to w obecności nauczycielki.
- To już wszyscy? – zapytała patrząc po twarzach zebranych. Dostrzegłem, że miała w ręce spinacz, którym mogła zatykać nos, kiedy opuszczała bezpieczne korytarze pozbawione trollowego smrodu. Jeden ze starszych prefektów skinął głową. Inny potwierdził to stojąc poniżej naszego stanowiska i podejrzewałem, że kolejny był za nami i sprawdził pokoje. – Dobrze. – kobieta skinęła sobie głową. – Wiecie już, że kolejny raz nasza szkoła przeżywa niechciany atak. Tym razem mamy do czynienia z trollami i z tego też powodu do jutra nikomu nie wolno opuszczać dormitorium. Dla waszego bezpieczeństwa radziłabym przestrzegać tej zasady. Pozbyliśmy się już „gości”, ale w dalszym ciągu traw wietrzenie zamku i sprawdzanie wszystkich możliwych wejść, z których mogły skorzystać te stworzenia. Podejrzewamy, że ich pojawienie się tutaj nie było przypadkowe. Nie możemy jednak wykluczyć, iż w zabezpieczeniach zamku powstała wyrwa, którą wykorzystano. Dojdziemy także do tego, jak to możliwe i zbadamy, czy ktoś z wewnątrz maczał w tym palce. Proszę państwa, to tyle z mojej strony. Proszę dostosować się do zakaz opuszczania dormitorium, a także uważać na to, co robicie. Pan Potter może odetchnąć z ulgą, gdyż nie jest o nic podejrzewany z wiadomych powodów. – jej spojrzenie było zadziwiająco ostre, kiedy spoglądała na okularnika. On ze swojej strony zarumienił się i opuścił głowę patrząc na swoje buty.
- J., mam wrażenie, że o czymś nam nie powiedziałeś. – mruknął Sheva.
- To nieistotny szczegół. – zdecydowanie się czegoś wstydził.
- Mów. – rozkazał zielonooki łapiąc Jamesa za ramię i odciągając do tyłu, gdyż profesorka wychodziła zostawiając nas z naszymi domysłami dotyczącymi osoby, która była zamieszana w aferę trollową. – Nie wyrywaj się, bo i tak nie puszczę. – syknął do ucha okularnika tak, że każdy znajdujący się wystarczająco blisko mógł go usłyszeć. Sheva pchnął Pottera tarasując sobą wyjście z pokoju i rozkazująco wskazał łóżko. – Gadaj!
- A jak nie?! – nie wiem, czy ten bunt miał sens, kiedy Andrew na pewno miał swoje sposoby zmuszania do posłuszeństwa. Nawet teraz jego mina świadczyła o tym, że nie da się łatwo pokonać.
- Dobra, dobra! – J. bardzo szybko się poddał, co było zaskakujące biorąc po uwagę jego charakter i niechęć do zwierzania się z czegoś, co uważał za wstydliwe. – Chodziło jej o to, że kiedy idąc do woźnego natknęliśmy się na trolle to omal nie zemdlałem ze strachu. Byłem przerażony i chciałem krzyczeć, ale nie mogłem wydobyć z siebie głosu, a później uderzył mnie ten paskudny smród i niemal zwymiotowałem jej na szatę. Koniec. Zwyczajnie domyśliła się, że nie byłbym w stanie niczego zaplanować, bo zrobiłbym w spodnie gdyby tylko mi się chciało.
- Idiota. – skomentował to Sheva, a ja musiałem się z nim zgodzić, chociaż sam byłem w nie lepszym stanie z powodu tego paskudnego smrodu. Tyle, że ja byłem wilkołakiem, a on zwyczajnym głuptasem.
Położyłem się w łóżku przykrywając pościelą po samą brodę. Ze zdziwieniem uświadomiłem sobie, że głowa boli mnie mniej niż przed chwilą, jakby samo odsunięcie myśli od tego miało lecznicze właściwości. Uśmiechnąłem się do Syriusza by pokazać mu w ten sposób, że czuję się całkiem dobrze. Chyba odczytał to jak należy, gdyż podszedł do mnie i pocałował mnie w czoło. Naprawdę lubiłem, kiedy to robił, chociaż czułem się jak dziecko. Mogłem piszczeć z radości, kiedy miałem go blisko siebie, a jego usta dotykały mojej skóry – nie ważne, w którym miejscu.
Chłopak patrzył na mnie przez chwilę, a następnie wspiął się na moje łóżko i uklęknął na nim zaciągając zasłony. Lekki półmrok, jaki zapanował ukoił ciężar mojej głowy, wydawał się pieścić oczy i przede wszystkim sprawiał dodatkową rozkosz, gdyż Syri mógł przysunąć się do mnie kładąc obok, całując w sobie właściwy sposób, zaś jego dłoń spoczęła na mnie, gdy mnie obejmował. Podobał mi się ten ciężar, jaki przygniatał mój brzuch. Byłem spokojniejszy i zdrowszy. Mógłbym piszczeć z zadowolenia, gdyby nie było to trochę głupim pomysłem. Zamiast tego domagałem się więcej pocałunków, kiedy przylgnąłem do mojego chłopaka. Prawdę mówiąc zaczynałem odczuwać straszne zmęczenie i powieki kleiły się do siebie im przyjemniej mi było. Wstydziłem się trochę tego, że mój chłopak musiał cierpieć całując mnie niedługo po tym, jak wymiotowałem, ale on chyba wcale o to nie dbał. Oczywiście, wymyłem się, wyczyściłem dokładnie usta, ale i tak niesmak spowodowany myślą o tamtym zajściu pozostawał. Tym cudowniejszy wydawał mi się Black, kiedy nie narzekając skakał w koło mnie by umilić mi ten kiepski dzień. Był nawet na tyle miły, że szeptem obiecał zostać obok póki nie zasnę, a jego wargi muskały moją twarz, w każdym miejscu, które wydawało się wyjątkowo ich stęsknione.
Nic, więc dziwnego, że zasnąłem bardzo szybko, a sny nie przychodziły pozwalając mi wypocząć tak, jak tylko tego chciałem. Było lepiej.

środa, 21 listopada 2012

Plusk

Shevy wydawało się nie być przez całą wieczność, gdy w rzeczywistości minęły może dwie minuty, nie więcej. Widziałem wyraźnie pot na jego skórze, słyszałem ciężki oddech – spieszył się i robił to dla mnie. Byłem mu wdzięczny. Odbierając od niego zwitek papieru toaletowego wytarłem dokładnie usta, chociaż na języku czułem wyraźny, paskudny smak. Potrzebowałem bieżącej wody by pozbyć się całej nieprzyjemności, jaka jeszcze pozostała. Nie wykluczałem, że mogę znowu zwymiotować, jeśli nie wyniosę się jak najszybciej z tego korytarza.
- Masz klucz do łazienki prefektów? – Sheva objął mnie ramieniem i podtrzymywał, kiedy stawiałem niepewne kroki. Potrzebowałem jego pomocy, chociaż było to strasznie krępujące.
- Yhy. – skinąłem głową. – Ale oni czekają...
- Nie szkodzi, że czekają. – chłopak domyślał się tego, czego nie wiedział, gdyż nie zdążyłem mu powiedzieć. – Nie pójdziemy w takim stanie nigdzie. Najpierw dokładnie się wymyjemy, więc chodź. – objął mnie ramieniem w pasie jeszcze mocniej i nawet gdybym chciał mu się sprzeciwić to nie miałem okazji. Miał nade mną przewagę, a ja też nie byłem specjalnie chętny do walki. Czułem się brudny, słaby i nadal kręciło mnie w żołądku od tego smrodu, jaki wypełniał korytarz.
Sheva sprawdził, czy rzeczywiście mam przy sobie klucz. Znalazł go w prawej kieszeni i schował do swojej uśmiechnięty jakby dostał prezent urodzinowy. Chyba nie mogłem mu się dziwić wiedząc jak wygląda łazienka prefektów. Nasza się do niej nie umywała, a już na pewno nie pozwalała na porządne wyszorowanie ciała.
Chłopak bez najmniejszych problemów znalazł drogę, jakby często bywał w tych rejonach. Może nawet nie wiedziałem, że czasami podkrada mi klucze? W końcu nie wszystko musieliśmy sobie mówić, a on wydawał się wiedzieć, co go czeka. Zawsze mogłem się mylić, czy coś sobie wyobrażać z powodu złego samopoczucia, które zaczynało mnie strasznie irytować. Nienawidziłem być słaby i zdany na łaskę innych. Ładny mi wilkołak!
Odsunąłem od siebie Andrew i spróbowałem samemu wspiąć się na kilka pierwszych schodów. Było to kwestią siły woli, nie zaś tej fizycznej, która mnie tak często zawodziła. Zacisnąłem dłonie w pięści, mocno ugryzłem wargę i piąłem się w górę mając ochotę szaleć, krzyczeć i gryźć ze złości. Nienawidziłem siebie w takich chwilach. Zwyczajni ludzie byli silniejsi ode mnie, chociaż to ja byłem wilkiem.
- Idź przodem i otwórz drzwi. – rzuciłem do chłopaka, który przyglądał mi się uważnie. Gdybym dłużej miał taki humor, jak teraz, najpewniej szybko stałbym się szarą eminencją naszej grupy. Naprawdę nie czułem się dobrze i mógłbym zabijać za najmniejszą głupotę. Może było we mnie więcej Greybacka niż myślałem i Syriusz miał rację uważając, że jestem z nim połączony? Nie miałem za to wątpliwości, że to nie on, ale ja wymiotowałem w kącie z powodu głupiego smrodu trolla. Kląłem w myślach na wszystko, co się ruszało, a podchodząc do czekającego na mnie Shevy byłem niemal innym człowiekiem, zmęczonym sobą i światem. Pragnąłem zmiany, która wywróciłaby moje życie do góry nogami, może nawet zamęczenia swojego ciała by zmusić je do większego wysiłku, do utraty kilku kilogramów, do udowodnienia samemu sobie, że jestem coś wart nie tylko, dlatego, że mam cudownego chłopaka. Byłem wewnętrznie tak wściekły, że mógłbym się przemienić w bestię bez pełni.
- Remi, źle się czujesz?
- Oczywiście, że tak. – syknąłem zdejmując z siebie ubrania. – Jestem największym mięczakiem w Hogwarcie, więc nie mogę czuć się inaczej. – spojrzałem na przyjaciela. – Wybacz, ale tak się czuję i to mnie irytuje.
- Też miewam kiepskie dni, więc nie ma sprawy. – naprawdę rozumiał i wcale nie zwracał uwagi na mój mało uprzejmy ton. Zdjął z siebie wszystko w zaskakująco szybkim tempie i wskoczył do wody nie krepując się niczym. Pierwsze, co zrobił to nabrał na dłonie dużo mydła i wtarł je w twarz tak mocno, że przez chwilę wahałem się, czy nie zedrze skóry. Na szczęście tak się nie stało i kiedy opłukał ją był tylko zaczerwieniony. Zaraz potem zajął się oczyma, do których starał się za wszelką cenę wlewać wodę. Moja sytuacja była ciut gorsza, więc nabrałem wody z kranika w dłonie, wziąłem wielki łyk i przepłukawszy usta wypluwałem ją prosto do kratki kanalizacyjnej na podłodze. Nie byłem wybredny, więc wziąłem odrobinę mydła, wodę i gorzką, mydlaną cieczą przeczyściłem wnętrze ust kilka razy. Później znowu czyściłem się czystą, świeżą wodą i dopiero mając pewność, że mogę czuć się czyściej dałem sobie z tym spokój.
Sheva jednym kurkiem wypuścił z wanny wodę, którą uznał za brudną, przemył się czystą i dopiero pozwolił by cały basen wypełniła nowa. Teraz i ja mogłem wskoczyć do środka i namoczyć się cały dla przyjemności, która w tej chwili była wątpliwa, ale zawsze lepsza niż żadna. Tutaj przynajmniej nie śmierdziało, jak poza łazienką.
Usiadłem z boku opierając plecy o ciepłe od wody kafelki i zamknąłem oczy. Powinienem zasnąć i obudzić się dopiero, kiedy poprawi mi się humor. Tak byłoby najlepiej dla wszystkich i dla mnie samego. Gdybym tylko znał sposób na pozbycie się ogólnej irytacji, na zmianę swojego nastawienia do życia, na to by wszystko zaczęło mi w końcu wychodzić. Miałem dosyć bycia ofiarą losu, która nie potrafi wykorzystać przewagi, jaką daje znienawidzone wilkołactwo. Dlaczego nikt nie założył szkoły dla takich jak ja? Szkoły, gdzie pogryzione dzieci mogłyby uczyć się walczyć, panować nad sobą, żyć dumnie, być łowcą.
- Może za ciężko pracujesz?
- Hę? – otworzyłem jedno oko patrząc na chłopaka, który był już obok mnie.
- Może jesteś przemęczony i dlatego źle się czujesz po tamtym rzyganiu. – nie silił się na łagodne określenia.
- Tyle, że ja ostatnio niemal nic nie robię. – rzuciłem poważnie. – Chciałbym robić tak wiele rzeczy, a one wymagają zawsze czasu, którego nie mam. Chciałbym mieć wszystko już teraz, ale tak się nie da. Nie wierzę też w swoje siły i w to, że zdołam zrealizować swoje plany. I nie mam zamiaru pisać pamiętnika, jak ty na samym początku. – ostrzegłem widząc w oczach przyjaciela coś, co mogłem odczytać.
- Mi to pomagało i w końcu znalazłem sobie chłopaka, z którym jestem i którego nie oddam nikomu.
- A wysyłając do niego miłosny liścik dostajesz w twarz ptasimi odchodami. – zauważyłem i uśmiechnąłem się pod nosem, co wcale nie przeszkadzało Shevie. Pokazał mi język i wzruszył ramionami.
- Ta wredna cholera musiała być zazdrosna o najseksowniejszego faceta na świecie, który znajduje się w moim posiadaniu. Z resztą, jak zobaczę jeszcze to ptaszysko to pióra z dupy mu powyrywam.
- Poznasz, która to sowa?
- Nie, ale nie zaszkodzi postraszyć. – wyszczerzył się i wyszedł z wody. – osuszmy się trochę i uciekamy. W Pokoju Wspólnym będzie najbezpieczniej. – nie mogłem się z nim nie zgodzić. Dołączyłem do niego nagi i łaziłem posłużyłem się swoją bluzą, jako ręcznikiem podając ją później przyjacielowi. Nie do końca osiągnęliśmy cel, ale jednak byliśmy w na tyle komfortowej sytuacji, że zdołaliśmy się ubrać. Swoją wilgotną garderobę zwinąłem w kulkę i wziąłem do ręki. Byłem gotów, więc przyciskając bluzę do nosa wyszedłem z łazienki prefektów na korytarz. Sheva podążał tuż za mną i obaj mieliśmy świadomość, że wróciłem do formy, a więc jego pomoc była mi zbędna.
Nie ociągając się pobiegliśmy w stronę schodów i skierowaliśmy swoje kroki do dormitorium. Nie chciałem natknąć się na nikogo, ani na nic, co mogłoby znowu mnie rozzłościć toteż tym bardziej byłem uradowany, kiedy zauważyłem przyjaciół czekających na nas w niepokoju.
Syri od razu zauważył nasze mokre włosy, więc szybko wyjaśniłem mu, co się stało, zaś on w zamian streścił mało ciekawą drogę po Petera, który utknął w kuchni nad świeżymi ciastkami, które elfy miały podać na podwieczorek. Tak się złożyło, że po drodze natknęli się na Slughorna, który spieszył na akcję odtrollania zamku, ale mężczyzna nie miał czasu by rozwodzić się nad ich obecnością w miejscu innym niż dormitorium. Kazał im jednak szybko wracać do siebie i z pewnością szybko zapomniał o tym, że w ogóle ich widział.
- Muszę się położyć. – westchnąłem i całą piątką przeszliśmy przez dziurę za portretem Grubej Damy.

niedziela, 18 listopada 2012

Paskudzenie

- Co rozumiesz pod pojęciem „trolle”? – zapytałem opanowując zdenerwowanie i chociaż moje pytanie mogło wydać się dziwne to było jak najbardziej właściwe, kiedy w grę wchodził Potter.
- Wielka, śmierdząca i głupia góra mięsa?!
- I na pewno nie uderzyłeś się w głowę? – zapytał ktoś ze starszego rocznika. W końcu nikt nie zareagował na głośne krzyki ostrzegawcze chłopaka.
- A wyglądam jakby tak było?!
- I nie mówisz o swoim odbiciu w lustrze?
- Zabiję was wszystkich. – syknął przez zęby chłopak i uśmiechnął się z satysfakcją, kiedy do naszych uszu doszło dziwne wycie, a pod stopami czułem drżenie podłogi jakby ktoś walił w ściany zamku czymś bardzo twardym.
- Coś ty zrobił? – Syri złapał chłopaka za ramię i przyciągnął bliżej naszej małej grupki.
- Nic! – J. był oburzony tym oskarżeniem. – Nie patrzcie tak na mnie. Mam alibi! Śledziłem Evans, bo mi Snape uciekł, kiedy McGonagall mnie zauważyła i wiedziała, że coś kombinuję. Ona zawsze wie. – dodał mimochodem. – Powiedziała, że skoro mam tyle wolnego czasu to równie dobrze mogę pomóc woźnemu. Stawiałem się, ale i tak mnie zaciągnęła pod jego klitkę. Sytuacja była beznadziejna i już miałem zamiar spróbować ją zmiękczyć płaczem, kiedy uderzył nas tak paskudny smród, jakby gdzieś wywaliło kanalizację, a w następnej chwili ziemia się zatrzęsła i poleciały na nas czołowo dwa paskudne trolle! Wiem, jak wygląda troll, ok? I tak, były dwa trolle, czy tam trollątka, zwał jak zwał! Są dwa małe i jeden wielki i nie mam z tym nic wspólnego! Jakkolwiek tu wlazły, to nie moja sprawka.
Nie było ważne, czy mu wierzymy, czy nie. Problem polegał na tym, że byliśmy tu w trójkę, a nasza paczka liczyła pięć osób, a więc brakowało dwóch.
- Leć po pelerynę, musimy stąd wyjść! – rozkazałem od razu. – Nie wypuszczą nas stąd, a musimy znaleźć Petera i Shevę. Pchnąłem okularnika w stronę drzwi i szybko podszedłem do starszych prefektów doradzając by upchnąć wszystkich po sypialniach póki nie będziemy mieć pewności, że wszystko jest już w porządku. Przystali na ten pomysł zdradzając, że sam nad tym właśnie się zastanawiali. Pomogłem im w miarę możliwości zanim nie zostałem cichcem ukryty pod peleryną niewidką wraz z przyjaciółmi. Wtedy milcząc i posługując się jedynie sygnałami dawanymi dłońmi poleciłem wycofać się w stronę dziury za portretem. Mieliśmy wiele szczęścia, że nikt nie zauważył, jak przejście się otwiera, a później cicho zamyka.
- Wy dwaj idziecie po Petera. Powinien być gdzieś w okolicach kuchni. Wysłaliśmy go żeby załatwił nam wcześniejszy podwieczorek. Ja idę po Shevę. Poszedł wysłać sowę, więc znajdę go w miejscu bezpieczniejszym niż najniższe piętra zamku. Spotykamy się przy wejściu do Pokoju Wspólnego, jasne? – komenderowałem, jakbym miał to we krwi od lat. – Powodzenia! – syknąłem, pocałowałem Syriusza w policzek, którego jakimś sposobem dosięgłem i uciekłem spod peleryny pędząc ile sił w nogach w stronę schodów prowadzących do Sowiarni. Od dawna mnie tam nie było toteż zastanawiałem się czy zdołam tam trafić. Było to stosunkowo głupie, jako że rozmieszczenia pomieszczeń na zamku nie sposób zapomnieć, ale mimo wszystko musiałem zająć czymś umysł.
Gdybym nie był wilkołakiem pewnie wziąłbym na siebie trudniejsze zadanie, które teraz powierzyłem przyjaciołom, ale z moim węchem prędzej straciłbym przytomność niż udzielił pomocy innym. Nie musiałem spotkać żadnego trolla by mieć pewność, że książki nie kłamią. Zwyczajnie nie chciałem czuć tego głupiego świństwa, które podobno wtargnęło do zamku.
Kolejny ryk i dudnienie, chociaż ziemia pod moimi stopami była stabilna, potwierdzały niejako historię okularnika. Tylko co te durne stwory robiły, że tak hałasowały? Przecież profesorowie już dawno powinni sobie z nimi poradzić! Czy te pokraki walą swoimi pustymi łbami w mury?
Zatrzymałem się, zawahałem i z przerażeniem stwierdziłem, że to nie przypuszczenie, ale pewność. Ot, przeczucie, które nie zawodzi. Nie miałem na co czekać. Zacząłem wspinać się po schodach na wierzę, w której mieściła się sowiarnia i trochę zasapany robiłem, co w mojej mocy żeby dostać się na szczyt. Miałem tylko nadzieję, że przyjaciel nadal jest w środku toteż wpadłem przez drzwi strasząc wszystkie sowy i puchacze. Sheva pewnie też nieźle się wystraszył, bo spojrzał na mnie tak, jakby miał zamiar skakać z okna by uniknąć ataku.
- Wybacz, wybacz, już się uspokajam. – wysapałem i odchrząknąłem by gęsta ślina odkleiła się od gardła. – Ty płakałeś? – podszedłem bliżej przyglądając się trochę zaczerwienionym oczom chłopaka i jego poobcieranym policzkom.
- Nie, nie. – powiedział szybko. – Sowa narobiła mi na oczy. – rzucił z przekąsem. – Dlatego tak wyglądam. Musiałem to zetrzeć. – pokazał górkę chusteczek, które leżały na parapecie i nie miałem wątpliwości, że chłopak mówi prawdę. Ulżyło mi, gdyż przez chwilę obawiałem się, że jednak nie jestem takim dobrym przyjacielem skoro nie wiem nic o problemach zielonookiego. – Najchętniej wyjąłbym gałki oczne i odkaził je dokładnie, ale to trochę niemożliwe, więc zabierajmy się stąd.
- A, tak! W zamku są trolle i musimy jak najszybciej wrócić do Pokoju Wspólnego. – spojrzał na mnie mrugając szybko czerwonymi oczyma, ale nie pytał o nic, a jedynie skinął głową na zgodę. – Dasz radę iść?
- Jedno gówno nie zrobiło ze mnie inwalidy. – uśmiechnął się do mnie. – Ale będziesz musiał pomóc mi w myciu. – zacisnął dłoń na mojej i kolejny raz posłał uśmiech. Może nawet by mnie pocałował, gdyby nie fakt zabrudzonej twarzy, której był świadom. Nie musiałem widzieć zapaskudzonej skóry i oczu by mieć pewność, że właśnie tak czuje się chłopak. Świadczył o tym fakt przesadnie wyszorowanych policzków i obrzydzenie w spojrzeniu.
Oddałem uśmiech i uścisk, by dodać chłopakowi sił i pociągnąłem lekko kiedy ruszyliśmy do wyjścia. Gdzieś na niższych piętrach znowu dało się słyszeć niepokojące odgłosy, które uświadomiły Shevie jak bezpiecznie czuł się otoczony atakującymi odchodami sowami.
- Przez chwilę myślałem, że żartowałeś. – mruknął do mnie jasnowłosy i wziął głęboki oddech. – Byleby szybko. – poprosił, więc zbiegliśmy po schodach mając szczęście, że nogi nam się nie poplątały i nie sturlaliśmy się nad sam dół po wysokich stopniach. – To nie ode mnie. – zaznaczył, a jego wzrok przeszywał mnie na wylot. Powąchałem w powietrzu, chociaż wiedziałem, że chodzi o panujący na korytarzu smród i kichnąłem zasłaniając nos dłońmi. Coś musiało pójść nie tak skoro cuchnąca bestia dostała się tak wysoko, że czuć ja było aż na najwyższych piętrach. To był pechowy dzień dla Shevy, ale i niezbyt udany dla mnie. Poczułem pieczenie w gardle i kwaśny smak w ustach. Mój żołądek wyczyniał rewolucyjne wygibasy wewnątrz mnie, a jego zawartość podchodziła wraz z kwasem wysoko, po sam język. Na samą myśl o tym, że mógłbym przełknąć całej to paskudztwo, które konwulsyjnie dostało się do moich ust, miałem ochotę wymiotować gwałtownie. Nie, mój nos nie był przyzwyczajony do niektórych rewolucyjnych doznań.
Odskoczyłem od przyjaciela i podbiegłem do najbliższego kąta, gdzie przykucnąwszy wypuściłem z siebie całą zawartość ust. Pierwszy raz zdarzało mi się wymiotować z powodu smrodu, ale czułem jak pulsuje mi głowa i robi się coraz bardziej niedobrze. Z paskudnym odgłosem „błeee” i pluskiem nieprzetrawionego do końca obiadu, który uderzył o posadzkę, wymiotowałem, a okropny zapach uryny wymieszał się z kwaśną wonią moich rzygowin. Cóż to był za wstyd!
- Remi? – Sheva był zaniepokojony, ale mimo zwyczajnej ludzkiej niechęci do podobnych przyjemności, podszedł do mnie zasłaniając nos swetrem, oparł głowę o mój kark i mocno ścisnął mnie dłońmi za skronie, co sprawiło, że ból stał się mniejszy, a ciało wydawało się lżejsze, choć tak niewiele się zmieniło. Znowu szarpnęło moim ciałem, ale tym razem odruch wymiotny był na swój sposób przyjemniejszy i mniej bolesny. Przyjaciel zwyczajnie wiedział, co i jak należy zrobić. Byłem mu wdzięczny, jak jeszcze nigdy wcześniej. Zwymiotowałem jeszcze dwa razy i poczułem, że mój żołądek powoli się uspokaja.
- Poczekaj chwileczkę, a ja pobiegnę do łazienki po papier toaletowy. Będziesz mógł przetrzeć usta zanim stąd zwiejemy. Ktoś to posprząta, kiedy będzie okazja. – pocałował mnie w głowę i zabrał swoje zbawienne ręce sprawiając, że ból powrócił, a ja czułem się paskudnie.

piątek, 16 listopada 2012

Ykhm, co?

16 listopada
Jeszcze nigdy do tej pory nie byłem tak zmęczony. Czułem, że kręci mi się w głowie, kiedy zamykam oczy, ziewałem na historii magii. Jakby tego było mało wargi strasznie mi pierzchły, pękały, bolały podrażnione. Mając nadzieję, że to coś da piłem barszcz czerwony z kubeczka, który mógłby być ciut większy. Może zwyczajnie zbyt mało piłem w te chłodne dni i dlatego mój organizm wysychał powoli? Nie wierzyłem w to, chociaż bardzo bym chciał. Nienawidziłem sytuacji, kiedy coś mi było, a ja nie wiedziałem ani słowa o przyczynie swojej niedoli. Ale czy mogłem coś na to poradzić? Nie pójdę przecież do Skrzydła Szpitalnego jęcząc, że moje usta wysychają na wiór i nie mogę całować się ze swoim chłopakiem, bo od razu pękają i zaczynają krwawić. Musiałem rozwiązać to sam. Jakkolwiek było mi trudno.
- Remi, to może być ciekawe. – Syriusz podniósł głowę znad książki, którą czytał z myślą o mnie. Co jakiś czas nadal porywał z biblioteki publikacje o wilkołakach chcąc wiedzieć o mnie więcej i więcej. Widocznie starał się także wyczuć, na co może sobie pozwalać, a na co nie. Chociaż nigdzie nie było nawet słowa o związkach z wilkołakami. Może ja i Greyback stanowiliśmy wyjątek od reguły? Ja ze względu na cudownych przyjaciół, zaś on, dlatego, że ukrył przed żoną swoją likantropię?
- Co takiego znalazłeś? – upewniłem się, że nikt nas nie usłyszy, kiedy tak rozmawialiśmy na ten niebezpieczny temat w Pokoju Wspólnym.
- Greyback jest alfą. – stwierdził konspiracyjnym tonem.
- Czym jest? – nie rozumiałem.
- Eh, ty nic nie wiesz, co? Alfą, czyli przywódcą twojej watahy. No, wiesz. Głową stada. To on cię przemienił, więc ma nad tobą jakąś tam kontrolę, a przynajmniej możesz czuć, kiedy dzieje się z nim coś niedobrego. Tak pisze w tej książce. – pomachał grubaśnym woluminem. – Może stąd wzięły się tamte bóle głowy. Greybackowi mogło się coś stać, a ty to odczuwałeś. Jesteś jednak osobnym futrzakiem, więc żyjesz, a on zginął.
- Nie wierzę w to. – westchnąłem ciężej niż on przed chwilą. – Gdyby zginął wiedziałbym o tym. Mógł mieć wypadek, ale nic więcej. Z resztą, już na pewno się wyleczył. Może zapadłbym w śpiączkę gdyby umarł? To wydaje mi się bardziej prawdopodobne.
- Paskudny wniosek. – Syri skrzywił się opierając czołem o twardą oprawę książki trzymanej na kolanach. – To by znaczyło, że nie można go zabić, bo wtedy tobie także coś się stanie. Nie troszczę się o inne futerkowce, bo na nich mi nie zależy, ale ty... To w ogóle możliwe żeby więź między alfą, a innym wilkołakiem była tak silna?
- Chyba nie mnie pytasz? – pogładziłem jego dłoń uspokajająco. – Greyback jest nie do zdarcia, więc pewnie nigdy nie zginie, a my nie dowiemy się, co by się wtedy stało ze mną. Tak jest lepiej.
- Niech będzie, ale i tak mnie to nurtuje. Nie podoba mi się ta zależność. Co by się stało, gdyby on mógł sterować twoimi poczynaniami podczas pełni, gdyby tylko znalazł się wystarczająco blisko? Z resztą, nie chcę wiedzieć. Nawet nie chcę wiedzieć. Albo chcę, ale się boję... Sam już nie wiem!
- Więc przestań o tym myśleć i nie czytaj więcej o mnie? – wziąłem książkę z jego kolan i odłożyłem na bok. Usiadłem na niej żeby uniemożliwić chłopakowi sięgnięcie po nią w przypływie ciekawości lub przyzwyczajenia i uśmiechając się pocieszająco pogłaskałem go po głowie. – Odwróć się. Zrobię ci warkocza.
- O, Merlinie. – westchnął, ale nie odmówił, co od razu zauważyłem. Nie podobał mu się pomysł, chociaż nie próbował się temu przeciwstawiać. Byłem jego panem. Czy raczej to sobie wmawiałem, bo nie byłem w rzeczywistości nikim. – Dobra, dobra. Nie rób tych płaczliwych oczu! Już się odwracam. – i rzeczywiście to zrobił.
Zadowolony zmieniłem pozycję, przeczesałem palcami jego gładkie włosy i zebrałem je w ręce. Czy ja w ogóle pamiętałem, jak robić tego warkocza? Kiedyś to potrafiłem, a przynajmniej mama męczyła mnie bym wiązał jej włosy, kiedy miałem zły dzień, a nie mogłem wychodzić na podwórze by bawić się z kimkolwiek. Było to w dwa lata po ukąszeniu, kiedy w dalszym ciągu nie nawykłem do przemian, bólu i tego, że na zawsze będę przeklęty. Teraz byłem zwyczajnie „inni” i nie musiałem przejmować się czyimiś włosami, chociaż w przypadku Syriusza mogło to być bardzo ciekawe.
- Tylko nie zrób ze mnie głupka, dobrze? Jeden z naszej grupie wystarczy. – bezsprzecznie chodziło o Pottera, który poszedł szpiegować swoje ofiary, a więc Snape’a i Evans. – W ogóle nie wiem, co widzisz w warkoczu...
- Wolisz kokardę i kucyki? – puknąłem go w kark i zacząłem bawić się na poważnie dzieląc gęste włosy chłopaka na trzy części.
Nie miałem zbyt wiele czasu by zająć się tym, jakże „ciekawym” zabiegiem, gdyż Syri, jeszcze zanim dotarłem do połowy długości jego włosów robiąc jakieś niezdarne „coś”, już kręcił się, wiercił, marudził i ostatecznie wyrwał włosy z moich rąk, a gładkie pasma rozsunęły się znowu tworząc ciemną kaskadę niczym wodospad. I pomyśleć, że to ja jestem wilkołakiem i powinienem mieć problemy ze skupianiem uwagi na jednym zajęciu...
- Mam ochotę na buziaka...
- Więc twoja ochota musi poczekać. – to Zardi przelazła przez oparcie sofy i wcisnęła się między nas, tak jak kiedyś. – Czyj to był pomysł żeby Kinn udawał zainteresowanego mną, co? Mam przez to drobny problem ze śledzeniem interesujących mnie osobników waszej płci. Nie mogę uganiać się za chłopakami z chłopakiem u boku, dajcie spokój. Chcę mu pomóc, jasne. Ale nie w ten sposób. Już mam dosyć udawania dziewczyny każdego geja w naszym domu, więc niech mi ktoś wyjaśni, dlaczego padło na mnie, a nie na was? Nie mogliście mu pomóc, tylko musieliście wysłać do mnie?
W sumie miała rację i to chyba było najbardziej dołujące. Dlaczego nie wzięliśmy spraw w swoje ręce, nie pogadaliśmy z tym całym Edvinem i nie wyjaśniliśmy sprawy? A, tak. Zwyczajnie nic by nam nie powiedział, a jedynie wściekał się o nasze zainteresowanie jego chłopakiem. Przecież nawet Niholasowi nie chciał zdradzić, co się dzieje i kim jest ten cały Sebastian. Czy mogliśmy w takiej sytuacji liczyć na jego wyrozumiałość i na to, że serce rudzielca okaże się bardziej otwarte na nas niż na słodkiego Kinna?
- To by się nie udało. – mruknąłem.
- A uda się ze mną? Popatrz na mnie. Żaden chłopak się mną nie interesuje, bo sama wyglądam jak pół chłopaka. Ja rozumiem, że Ed nie wie o upodobaniach Niholasa i sądzi, że jest pierwszym facetem, jakim Nick się interesuje, ale mimo wszystko...
- Czy ty przyszłaś się wygadać, czy naprawdę chcesz wiedzieć, kto go do ciebie wysłał? – Syriusz spojrzał na nią krzywo, a ona wzruszyła ramionami.
- Prawdę mówiąc to chyba to pierwsze. Lubię peplać, a Agnes musiała lecieć na swoje dodatkowe zajęcia, więc się nudzę. – uśmiechnęła się lekko, trochę jakby zawstydzona tym, że zwala nam się na głowę zamiast pozwolić byśmy rozkoszowali się sobą.
Uśmiechnąłem się i poklepałem ją po głowie, jak wcześniej Blacka. Prawdę mówiąc była dla mnie jak siostra, chociaż nie mogłem wiedzieć, jak to jest mieć rodzeństwo. A jednak Zardi miała w sobie coś, co mnie cieszyło, co sprawiało, że po moim ciele rozchodziło się ciepło, a wszystko to, dlatego, że ona była obok, zachowywała się jak kobieca, spokojniejsza wersja Jamesa i miała dystans do samej siebie. Poza tym, jej uśmiech topił lody, jakby był promieniem słońca zatrzymanym na ziemi.
- Zaproponowałbym ci robienie warkoczy, ale nie radzę sobie na długich włosach, a co dopiero na twoich.
- TROLE ATAKUJĄ!
Syknąłem i zasłoniłem uszy, kiedy Potter wpadł do Pokoju Wspólnego wydzierając się, jakby ktoś magicznie wzmocnił jego głos.
- WSZYSTCY DO SYPIALNI I NIE WYCHODZIĆ. TROLE ZAATAKOWAŁY ZAMEK!
- Co? – po pomieszczeniu rozniosło się zbiorowe pytanie niedowierzających osób.

środa, 14 listopada 2012

Kartka z pamiętnika CCII - Noel Seed

Objąłem go ramionami w pasie i wtuliłem się twarzą w jego szerokie, wilgotne po kąpieli plecy. Był wyższy ode mnie od głowę, co w takich chwilach niesamowicie mnie kręciło, a rozpiętość jego ramion sprawiała, że czułem przyjemne mrowienie w podbrzuszu. Zanim go zdobyłem wydawał się tak niesamowicie seksowny, a teraz był po prostu ideałem, którego nikt nie mógł zastąpić. Nadal potrafiłem podniecić się na myśl o nim, ale częściej po prostu potrzebowałem jego bliskości, ciepła i męskiego głosu wywołującego ciarki na całym ciele.
Przeciągnąłem palcami po jego tatuażu, ucałowałem zabarwioną skórę, na której widniała runa i przez chwilę zastanawiałem się nawet, jak to możliwe, że taka mieszanka starych genów może wydawać się czasami tak niesamowicie dystyngowana.
- Masz zamiar tak stać i czekać, aż zacznę marznąć? – Victor odciągnął moje ręce trochę na boki i uśmiechnął się przekręcając przodem do mnie. Wyglądał zniewalająco, kiedy dłuższe pasma włosów opadały mu na twarz tworząc wilgotną grzywkę.
- Nie. Nie chcę żebyś marzł, ale tak bardzo mi się podobasz... – westchnąłem dotykając nosem jego piersi i zaciągnąłem się słodkim zapachem żelu pod prysznic.
- To oczywiste. Miałeś ochotę mnie zgwałcić, kiedy jeszcze nie wiedziałem, kim jesteś.
- Jesteś okropny! – skarciłem go uderzając lekko ręką o jego nagie biodro. Wcale nie odczuwałem swojej własnej nagości, jakby była niczym. – Chodźmy do łóżka. – Zdawałem sobie sprawę z tego, że jestem może trochę nazbyt „słodki”, ale nic nie mogłem z tym zrobić, póki nie nacieszę się swoim mężczyzną. – Połóż się i leż spokojnie. – rozkazałem klękając w nogach łóżka. Patrzyłem jak Victor rozkłada się na miękkiej pościeli krzywiąc się przy tym. Wolał swoje twarde posłanie, ale tym razem nie miał wyboru i zwyczajnie musiał zaakceptować spędzenie nocy w moim pokoju. Moje ciało było delikatniejsze niż jego, jako że musiałem udawać kobietę.
Przysunąłem się bliżej i klęcząc między jego nogami pochyliłem się by całować jego pierś, nacieszyć się gorącem skóry, którą czułem pod wargami. Oparłem dłonie lekko na jego umięśnionych udach, zacisnąłem palce i walczyłem z chęcią by rzucić się na niego, mieć z głowy ten pierwszy seks dzisiejszego dnia, który miał rozładować napięcie. Powoli wodziłem ustami w górę i w dół, od szyi przez stuki po pępek. To raczej nie mogło podniecić mojego kochanka, ale wpatrywał się we mnie intensywnie i musiał wiedzieć, jak bardzo go pragnę. Może właśnie to sprawiło, że jego członek uniósł się trochę, a ja zapragnąłem go równie mocno, co wcześniej ciepła całego ciała mężczyzny.
Zmieniłem pozycję eksponując się bezwstydnie, kiedy dół mojego ciała zawisł nad twarzą Victora, ale miałem świadomość, że jemu wcale nie przeszkadza to, co widzi, a wręcz przeciwnie, kręci go to. Dowód miałem przed oczyma. Oblizałem się, jakbym był głodnym psem patrzącym na soczysty kawałek mięsa. Dobrze, że zwlekałem z dobraniem się do swojego „posiłku”, gdyż Victor złapał mocno moje pośladki i siłą przyciągnął biodra bliżej siebie, co wydołało mój głośny jęk. Sprawny język przesunął się po moim członku, jądrach i zaczął drażnić wejście. Nie wiem, co mężczyzna w tym widział, ale wyraźnie podobała mu się zabawa moim tyłkiem na wszelkie możliwe sposoby. Nie odmawiałem mu, więc tego i znowu utkwiłem rozmarzone spojrzenie w prężącej się męskości. Tym razem wziąłem ją w usta dbając by znalazło się na niej jak najwięcej mojej śliny. Kiedy zabrałem wargi poprawiłem językiem w miejscach, których nie zdołałem dosięgnąć z powodu całkiem sporych gabarytów mojego kochanka. Przymknąłem oczy i z perwersyjnym upodobaniem smakowałem jego penisa na całej długości, jakby był słodkim deserem, a nie ludzkim organem. Uśmiechnąłem się pod nosem przypominając sobie, że ten członek należy do mnie i nikt poza mną nigdy go nie dostanie.
Wzdychałem z przyjemności, jaką było lizanie mojego kochanka, ssanie jego męskości, masowanie jej językiem, a rozkoszy dopełniały jego sprawne starania mające na celu doprowadzenie mnie do szaleństwa. Tak wiele uczucia i zbereźnej satysfakcji było w tej grze wstępnej, której wstydzić mógłby się każdy. Może nawet ja nie byłbym tak pewny siebie, gdyby nie fakt, że Victor codziennie zapewniał mnie o swoim uwielbieniu dla mnie, seksowności mojego ciała i chęci kochania się codziennie, jakbyśmy byli niewyżytymi nastolatkami, nie zaś dorosłymi mężczyznami otaczanymi przez współpracowników i uczniów.
Przy Victorze czułem się jak mężczyzna. Nawet, kiedy nazywał mnie pięknym, czy słodkim nie zapominał, kim jestem, jakby wszystko potrafił sprowadzić do swoich upodobań.
Kiedy wsunął we mnie palce poczułem, że na końcu jego penisa zbierają się słonawe krople nasienia. A więc wyobrażał sobie, że to jego członek pokonuje opór moich mięśni zagłębiając się bez reszty w cieple i miękkości.
Spiłem drobne krople i jęknąłem drażniony napięciem, które rozsadzało moje lędźwie. Nie potrafiłem dłużej wytrzymać tej cudownej rozkoszy, tych przyjemności, na które zawsze byłem łasy. Po prostu było tego zbyt wiele i musiałem dostać to, czego pragnąłem całym ciałem.
Odsunąłem się od mężczyzny, słyszałem, jak jego palce z mlaśnięciem opuszczają moje wejście i powstrzymałem jęk, który cisnął mi się na usta. Pozwoliłem by kochanek przesunął się wyżej na wpół siadając na łóżku. Zapatrzony w jego błyszczące pożądaniem oczy z rozkoszą przysunąłem się bliżej, rozsunąłem palcami pośladki i drugą dłonią wprowadziłem w siebie twardy, spory członek. Stęknąłem, kiedy wsuwał się z oporem, ale Victor przyszedł mi z pomocą. Objął mnie lekko jednym ramieniem, zaś palcami drugiej ręki pomógł mi w dokładniejszym rozsunięciu mojego wejścia. Wtuliłem się w niego najmocniej, jak tylko potrafiłem i zagryzłem wargi opadając biodrami na sam dół. Był we mnie cały. Czułem jak jego obecność pieści mięśnie mojego wejścia, miałem świadomość cudownej obecności wypełniającej mnie po brzegi.
W akompaniamencie swoich westchnień zacząłem poruszać się rytmicznie, chociaż płytko. Victor złapał mnie za biodra i starał się pomóc bym nie zmęczył się zbyt szybko. Jego ciężki oddech przy moim uchu był równie stymulujący, co dotyk jego dłoni, kiedy postanowił podrażnić mój członek swoimi lekko szorstkimi palcami. Mimowolnie zwiększyłem wtedy natężenie pieszczot, za jakie odpowiadał mój tyłek. Nie wiem, któremu z nas było wtedy lepiej, ale na pewno ja mogłem czuć troskę kochanka w każdej możliwej formie, kiedy jego biodra wychodziły naprzeciw moim, jego usta obsypywały pocałunkami moją szyję i ramiona, jedna dłoń mężczyzny pieściła członek, zaś druga masowała pośladek, jakby dzięki temu mógł dostać coś więcej niż całego mnie.
Odchyliłem się odrobinę do tyłu i popatrzyłem w jego zamglone oczy. Wyglądał jak bóg seksu, kiedy oddawał się tym cudownym uczuciom cały. Nie kochał się ze mną wyłącznie członkiem, ale całym sobą. Wkładał w miłość każdy kawałek ciała, całą duszę i to tak niesamowicie podobało mi się podczas nocy spędzanych z nim.
- Kochanie... – westchnąłem mu w ucho i odwróciłem się tyłem nie pozwalając jednak, by mężczyzna wysunął się ze mnie. On odczytał moje myśli, jakby było to jego naturalną umiejętnością, pchnął mnie swoimi biodrami, a gdy opadłem na kolana i podparłem się dłońmi dla utrzymania równowagi Victor był zaraz za mną, a jego biodra podjęły szalony taniec. Nie mogłem już powstrzymywać głośnych jęków i sapnięć, kiedy bez opamiętania konsumował moje ciało.
- Mm, jesteś cudowny. – wysapał nad moim uchem. – Mam ochotę wcale nie wychodzić. Zostać na zawsze. – bredził, ale był rozkoszny.
Nie wiem ile czasu minęło zanim doszedłem na pościel, zaś mój kochanek nadal poruszał się we mnie zdecydowanie przez chwilę nim do mnie dołączył. To było naprawdę niesamowite uczucie i nie chciałem by się kończyło. Robiąc, co w mojej mocy by jego członek nie opuścił mojego ciała położyłem się na pościeli przyciskając swoje plecy do jego piersi. Gorące ramiona otuliły mnie szczelnie, wargi całowały czule po szyi i karku. Victor wiedział, że lubię drobne, niewinne pieszczoty po seksie. Z resztą, wiedział o mnie wszystko. Nic dziwnego, że czułem się przy nim tak cudownie. Oddałbym wiele by nigdy się z nim nie rozstawać, a gdyby do tego doszło nie zdołałbym się podnieść. Zakochałem się jak głupiec i karmiłem to uczucie z dnia na dzień, by ostatecznie żyć tylko dzięki niemu i dla niego. I byłem naprawdę szczęśliwy.

niedziela, 11 listopada 2012

Znowu Potter

10 listopada
Spojrzałem na Jamesa, jakbym miał do czynienia z prawdziwym przygłupem, a przecież czasami miałem o nim ciut lepsze mniemanie. W tej chwili nie mogłem zmusić się do przychylniejszego patrzenia na przyjaciela, który zacierał ręce planując głośno, w jaki sposób poderwie Severusa Snape. Syriusz nie był zachwycony i głośno wyrażał swoje ubolewanie nad kiepskim stanem zdrowia psychicznego chłopaka, nad jego idiotyzmem, głupotą i jeszcze kilkoma przymiotami, jakże znaczącymi w tej chwili. Nawet ja, który nie miałem nic do Snape’a, miałem dosyć i to bynajmniej nie z powodu krzywdy, jaką chciałby wyrządzić chłopakowi, ale zwyczajnie nie byłem ciekaw jego miłosnych perypetii i planów na najbliższą przyszłość. Dlaczego nie przesiadłem się w inne miejsce, ale ciągle siedziałem w pobliżu Pottera? Teraz żałowałem, że Kinn szukał sposobu na wzbudzenie większej zazdrości w swoim chłopaku za pomocą Zardi. Biedna dziewczyna stanowiła wyrocznię homoseksualnych zapędów Gryffonów. Sam korzystałem z jej pomocy nie jednokrotnie, więc nie mogłem mieć pretensji do Niholasa, czy kogokolwiek innego.
- Nie wiem, o co wam chodzi. – James prychnął cicho i przełknął wielki kawałek pieczeni, którym jego podniebienie wydawało się zachwycać, gdyż był to trzeci z rzędu plaster mięsa. – Jest ładny, a nawet słodki...
- Jest chodzącą paskudą, J. – Black syknął i rzucił w chłopaka pestką śliwki, którą wyłowił z sosu do pieczeni. – Jest przesadnie chudy, garbi się i niemal nie widać go zza włosów. Poza tym wkłada kinol w nasze sprawy, bo ciągle widzę go gdzieś niedaleko. A, i najważniejsze. Dobierał się do MOJEGO kudłacza!
- Merlinie, Syri, jak to zabrzmiało. – załamany przetarłem twarz dłonią. – Twojego kudłacza? Wybacz, ale... – zwiesiłem głos, co wykorzystał Sheva.
- Nie wiedziałem, że pakował ci ręce do spodni.
- Wiecie, o co chodzi! – zirytował się kruczowłosy, a jego policzki wydały mi się trochę rumiane. Ja spłonąłbym ze wstydu, gdyby przyjaciele zaczęli dogryzać mi w taki sposób. Tyle, że Black nie był mną, a więc musiał traktować to wszystko w sposób mniej przesadny, niż miałoby to miejsce w moim przypadku. – Do mojego kudłacza dostęp ma tylko mój kudłacz. – spojrzał buńczucznie po nas wszystkich. – Za to Potter ma zamiar swoim raczyć pół szkoły. Najpierw będzie napastował Smarkelusa, później Lisicę, Seed, wróci mu się na Kinna i tak będzie obskakiwał każdego.
- I co, chcesz go wykastrować?
- Świat byłby mi wdzięczny, ale nie. Nie bawi mnie ciche ratowanie życia na planecie. Wystarczy mi ratowanie szkoły. – kręcił nosem, krzywił się i w ogóle był niesamowicie słodki.
- Przeceniasz mnie, Black. – J. w końcu raczył się odezwać. – Tak się składa, że nie jestem beznadziejnym masochistą, jak Wavele i nie interesuje mnie bałamucenie Seed. Już nie. To demon nie kobieta! Założę się, że Wavele z trudem potrafi ją zadowolić i dlatego taki niewyspany ostatnio chodzi. Jeszcze trochę i się jej znudzi, a wtedy zacznie szukać innego celu do męczenia. Widziałeś jego szyję ostatnio? Wygląda jakby, co noc walczył o życie z kocurem! Kto tam wie, co ona mu robi.
- Rzeczy, o których taki dzieciak, jak ty nie ma pojęcia. – nauczyciel run wyrósł za nami, jakby zdjął pelerynę niewidkę i dlatego pojawił się tak nagle blisko nas. Wystraszyłem się trochę nie wiedząc, czego tak naprawdę powinniśmy się po nim spodziewać. On i James nie przepadali za sobą od samego początku i wcale się z tym nie kryli. Podejrzewam, że gdyby teraz Potter dostał szlaban to odpokutowałby swoje zachowanie tonąc w męczarniach i bólu. Nie zdziwiłbym się nawet, gdyby Wavele miał swoje sposoby na torturowanie uczniów. Ktoś taki, jak on zwyczajnie pasował do obrazu barbarzyńcy. Chociaż dystyngowanego, który woli zachować czyste ręce zamiast brudzić się cudzą krwią. Prawdę mówiąc zamieniałem się już z zboczeńca, gdyż chodziła za mną myśl o tym, jak musi wyglądać każdorazowy seks między kimś takim, jak Wavele, a niebezpieczną, ale piękną Noelą. Aż się zarumieniłem, kiedy przed moimi oczyma zaczęły pojawiać się krótkie sceny podsuwane mi przez umysł.
- Ha! Skąd pan może wiedzieć, co wiem, a czego nie? – Potter przyjął pozycję bojową marszcząc przesadnie brwi, kiedy patrzył wściekle na mężczyznę. – Mogę sobie wyobrazić, jak panem steruje, jak posłusznym pieskiem! Założę się, że jest pan pod jej pantoflem. – czyżby chciał ugodzić w męską dumę nauczyciela?
- Tak cię to interesuje, Potter? To zapraszam kiedyś. Pooglądasz, jak bardzo jestem uległy. Przy okazji, włożyłeś łokieć w sos na swoim talerzu. Rozumiem, że to także element twojej taktyki?
- Szlag! – J. zerwał się prędko mimowolnie przecierając dłonią łokieć, przez co tylko bardziej się uświnił. Największą radochę miał z tego sam Wavele, który jakby coś udowodnił światu pogwizdywał pod nosem odchodząc od nas sprężystym krokiem człowieka, który wygrał majątek, gdy inni bankrutują. Czasami zachowywał się jak dziecko i wątpiłem by kobieta pokroju Seed była z tego zadowolona. Z resztą J. był zdolny do tego, by towarzyszyć swoim nauczycielom podczas gry wstępnej chociażby po to by coś im udowodnić. Zapraszanie go nie było chyba dobrym pomysłem. A może Wavele właśnie tego chciał? Czy to z pobudek egoistycznych, czy też dziwnego fetyszu.
Potter przeklinał pod nosem, kiedy starał się za wszelką cenę wytrzeć swój brudny łokieć, ale nacieranie go ziemniakiem nie było chyba najlepszym pomysłem. Z resztą już i tak zrobił przedstawienie i wszyscy uczniowie patrzyli na jego „taniec”, kiedy biegał w koło stołu szukając czegoś, czym wytarłby dokładniej brudne ubranie. Zastanawiałem się tylko, czy naprawdę tak kiepsko szło mu magiczne czyszczenie, że wolał bardziej tradycyjne metody.
Pech, z którym chłopak musiał się urodzić, nie odpuścił po zwykłym ośmieszeniu się przed ludźmi. J. po prostu musiał narobić więcej szkód, niż wszystko to było warte. Niczym ostatnia pokraka stracił równowagę, kiedy ktoś przypadkiem nadepnął mu na rozwiązaną sznurówkę, i padł jak długi na stół Puchonów. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że nie tylko zmiażdżył jedzenie, potłukł naczynia i pociągnął za sobą jakąś nastolatkę, która nie wybaczy mu tego do końca życia, ale także złamał stół, który nie wytrzymał pod ciężarem dwóch upadających osób. Patrzyłem za to wszystko mrużąc oczy, jakbym sam mógł w pewnej chwili zostać w to wszystko wmieszany. Na szczęście J. był zbyt daleko i nawet gdyby się postarał nie zdołałby tak daleko prysnąć obiadem. Mniej szczęścia miały McGonagall i Sprout, które teraz musiały uporać się z zepsutym stołem i nastolatką, która wyraźnie miała ochotę wepchnąć swoją różdżkę w tyłek Pottera, a następnie wypowiedzieć kilka paskudnych zaklęć mających na celu uspokojenie nerwów i zemstę na niezgrabnym okularniku.
Gdyby wszystkie wybryki Jamesa opiewano pieśniami mielibyśmy już niezłe kilka tomów dotyczących wyczynów tego idioty. Ten hymn ku czci głupoty okularnika byłby naprawdę ciekawy. W szczególności w części mówiącej o tym, jak nauczycielka transmutacji przytrzymywała wrzeszczącą i klnącą, brudną Puchonkę, by nie zrobiła krzywdy Potterowi odsuwanemu od niej przez Sprout.
- Teraz to nawet czyszczenie kartoflem nie pomoże. – mruknął jakby do siebie J. i z żalem spojrzał na półmisek pełen ziemniaków pieczonych w mundurkach, których nie skosztował, a teraz było na to trochę późno. Zrozumiałem jednak jego błagalne spojrzenie i szturchnąłem Petera mówiąc mu chicho by schował kilka ziemniaków do swojej torby. Blondynek miał zawsze jakąś dodatkową torebeczkę, która chroniła jego tobołek przed ubrudzeniem, kiedy podkradał coś ze stołu. Teraz zapakował do niego kilkanaście osmolonych, gorących ziemniaków i uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo.
- Zakładamy się ile tygodni szlabanu dostanie? – rzucił Sheva, który nie robiąc sobie wiele z tego, co się stało, popijał sok wiśniowy, którego już niemal brakowało na naszym stole za jego zasługą.
- Każą mu naprawić stół. – stwierdził Peter z przekąsem. – Na pewno mu każą. I zabronią używać magii, jak zawsze.
- Skąd ta pewność? – naprawdę chciałem wiedzieć, gdyż nie często Pet wyrażał swoje opinie z takim zdecydowaniem.
- Widać to po nich. Po tym, jak patrzą na stół. Mam wprawę w ocenianiu, co grozi za przewinienie. Sam miałem już kilkanaście za złe stopnie, więc jestem ekspertem.
Patrzyliśmy, jak nauczycielki wyprowadzają tę dwójkę z Wielkiej Sali i nie potrafiłem powstrzymać ciężkiego westchnienia.

piątek, 9 listopada 2012

Kartka z pamiętnika CCI - Gabriel Ricardo

- Przepraszam bardzo, ale co ty robisz? – uniosłem brew spoglądając na Michaela, który puszył się przed lustrem jak paw prezentujący swój piękny ogon. Tyle, że chłopak nie był kolorowy. Ubrany w skórzane spodnie opinające jego zgrabne nogi, w masywne buty o cholewkach sięgających kolan i długi, czarny płaszcz z wielkim krzyżem na plecach. Kiedy mu się przyjrzałem zauważyłem lekki makijaż i pomalowane na czarno paznokcie. – Wybierasz się gdzieś? Zabijać koty na mugolskich cmentarzach, czy straszyć babcie pod kościołami?
- Tylko sprawdzam! – mruknął urażony. – Nie podobam ci się? – rozłożył ramiona prezentując zadbaną klatkę piersiową, nagą pod lekkim płaszczem. Nie mogłem zaprzeczyć, że bardzo mi się podobał w tym stroju. Był zniewalający i seksowny. Zawsze lubiłem, kiedy pokazywał swój styl nie przejmując się czymś takim, jak „przesada”. On był wielkim neonem metalu, w najczystszej postaci.
- Dla kogo więc sprawdzasz i tak się stroisz? – zignorowałem jego pytanie, które wydawało mi się głupie. Przecież on zawsze mi się podobał, kiedy manifestował swoje upodobania muzyczne.
- Do pracy. – odwrócił się do lustra. – Szukam swojego stylu, żeby każdy mnie poznawał. Auror powinien być rozpoznawalny by się go obawiano, by o nim plotkowano. Chcę żeby szeptano między sobą „słyszałeś? Widziano Nedveda w tej okolicy. Lepiej mu nie podpaść.”
- Głuptas. – westchnąłem podchodząc do niego i głaszcząc jego szorstki policzek. Zarost powoli przebijał się przez skórę mimo porannego golenia, co miało swój urok. – Myślę, że jeśli pojawisz się taki to sami będą wpadać ci w ręce. Rozkochasz w sobie nawet tych najbardziej zatwardziałych przeciwników. Niepokoi mnie to, ale i tak cię nie oddam. – uśmiechnąłem się kolejny raz rzucając okiem na Michaela, który prezentował się znakomicie. Miał ciało idealnie nadające się do tego typu eksperymentów. Gdybym nie był w nim zakochany na pewno teraz straciłbym dla niego głowę. Nie byłem przecież nieczuły na jego urok metala. Uwielbiałem jego grę na gitarze, sposób, w jaki krzyczał śpiewając i zmieniając głos na bardziej odpowiadający „deathowym” klimatom. I jak tu się przy nim nie podniecić?
- Powinieneś się tak ubierać dla mnie, a nie dla swojej pracy. – mruknąłem udając nadąsanie. W rzeczywistości nie potrafiłem się na niego gniewać, kiedy patrzył na mnie tymi podmalowanymi oczyma.
- Dla cienie wolę się wcale nie ubierać, ale chodzić nagi. – kąciki jego ust wygięły się lekko w górę. – Chociaż mogę być też czerwonym kapturkiem, wilkiem, księciem. Nazwij grę! Chociaż w czarnym mi najlepiej, więc nie przesadzaj. Tak jak teraz. – odsunął się ode mnie o krok i zaprezentował raz jeszcze.
- Wyglądasz jak urodzony łowca demonów, więc nic w tym nie zmieniaj.
- Tak, na pewno nie powinienem. – w końcu jego wzrok uraczył moje spodnie, które napuchły od wypychającego je członka. Naprawdę kręcił mnie widok Michaela w takich ciuszkach. Był emanacją mrocznych wyobrażeń zła, które przyciąga, chociaż przeraża. – Nowy bohater walczący ze złem. – wyciągnąłem dłoń kładąc ją na jego piersi i pocierałem ją lekko rozkoszując się ciepłem skóry, wypukłością sutków, które pocierałem.
- Jeśli tak samo będą reagować wyjęci spod prawa czarodzieje to na pewno łatwo będzie znaleźć tych uciekających ulicami zboczeńców. Każda kobieta będzie wrzeszczeć widząc faceta biegnącego z siusiakiem na wierzchu. – zadowolony z siebie i efektu swoich starań tego popołudnia, sięgnął dłonią do mojego krawatu i rozwiązał go bez najmniejszego problemu. Zabrał się następnie do mojej koszuli i już wiedziałem, że bardzo podoba mu się ta gra. Zwyczajny urzędnik i przebojowy, seksowny Auror, oto kim byliśmy.
- Nawet kobiety będą się moczyć na twój widok. – westchnąłem ciesząc nim oczy teraz póki jeszcze mogłem.
- Nie ważne. Wolę swoje mokre sny o tobie niż ich mokre cokolwiek. One będą sobie wyobrażały, że rzucam je na podłogę, popycham na ścianę, a tym czasem ja wolę rozebrać ciebie do naga, napatrzeć się, wycałować i wejść w ciebie jak w masełko. Na swój sposób jestem romantykiem, prawda?
Roześmiałem się i kręcąc głową pocałowałem go w brodę. Tak, Michael był romantyczny, chociaż czasami nie miał na to czasu. W szczególności, kiedy kipiał nie mogąc dłużej wytrzymać i musiał mnie mieć już, teraz, natychmiast. Był wtedy jak niepokorne dziecko, które nie potrafi czekać.
- Uwielbiam cię. – westchnąłem i łapiąc go za policzki przyciągnąłem do siebie. Kochałem go, jak szalony głupiec i nie potrafiłem bez niego wytrzymać. Jakby tego było mało, pragnąłem go namiętnie. Zsunąłem z jego ramion płaszcz, który opadł na ziemię. Następnie rozpiąłem jego spodnie, a klękając na oślep sięgałem butów by je rozwiązać. W między czasie pocierałem policzkiem o członek chłopaka, muskałem wargami, lizałem i ostatecznie wziąłem w usta na tyle głęboko na ile potrafiłem. Szybko zrezygnowałem z całkowitego rozbierania chłopaka. Nie miałem do tego głowy. Byłem zbyt podniecony by nadal walczyć ze sznurówkami. Zamiast tego pozwoliłem sobie na pochłanianie mojego kochanka, ssanie, pieszczenie dłońmi. Czułem się jak szaleniec, który nie potrafi żyć bez tej odrobiny przyjemności, jaką jest członek Michaela w ustach.
- Mmm, uwielbiam, kiedy mi to robisz. – westchnął poruszając lekko biodrami. Oddychał ciężko, głośno, czułem, że wcale nie planuje się powstrzymywać i jeśli przesadzę to on z rozkoszą dojdzie w moich ustach.
- Kochanie. – mruknąłem trącając nosem koniuszek jego członka. – A ja? Chyba mnie tak nie zostawisz?
- Jakże bym śmiał. – uklęknął obok mnie na dywanie i pocałował lekko. Położył się bokiem i zajął się moją męskością, gdy tylko dotarł do niej mimo spodni i bielizny. Teraz to ja wzdychałem i pragnąłem więcej, więc zamknąłem swoje wargi jego penisem by znowu czuć jego smak.
Sam nie wiem, dlaczego tak bardzo tego pragnąłem, dlaczego tak ciężko było mi złapać oddech. Zwyczajnie czegoś mi brakowało, a tym czymś był seks z moim chłopakiem.
Nie wytrzymałem zbyt długo. Kiedy Michael zaczął drażnić moje wnętrze położyłem się na plecach, rozsunąłem nogi i przysunąłem się by ułatwić mu dostęp. Ostatnio nie mieliśmy zbyt wiele czasu na tego typu rozkosze toteż teraz obaj nie pragnęliśmy nic ponad siebie. Ta pozycja także mi nie wystarczyła. Położyłem się na brzuchu, wypiąłem się i spojrzałem do tyłu na Michaela, który właśnie zsuwał spodnie do kolan. On wiedział, co ma robić, że jego pragnienia są takie, jak i moje.
Poczułem, jak jego ciało napiera na moje, jego członek wsuwał się morderczo powoli w moje wnętrze. Chciałem wrzeszczeć i pospieszać Michaela, ale nie musiałem. Był niemal cały we mnie, kiedy pchnął mocno wyrywając z moich ust okrzyk. Tego potrzebowałem w tej chwili. Odrobiny zdecydowania i pełnych ruchów, które pomogą mi oddychać swobodnie, kiedy moje płuca wydawały się w połowie zapchane pragnieniem. Ned był obłędny! Cudowny w tym, co robił i jak to robił.
- Tak. – westchnąłem. – Tak. – chciałem więcej i więcej, kiedy chłopak znalazł swój rytm i bez zbędnych czułości dopieszczał moje wejście. Nie myślałem, że może być tak spragnione, a jednak było. Długie godziny siedzenia przy biurku wcale mi nie służyły.
- Tęskniłem za tobą. – Michael westchnął w moje ucho po pewnym czasie. – Zawsze tęsknię. – lizał moje ucho, całował szyję, tulił się. Właśnie wchodził w swój tryb przytulającego się szczeniaka żądnego pieszczot.
- Mój mężczyzna. – roześmiałem się sięgając do tyłu by złapać go za pośladki. Miałem zamiar kochać się z nim aż obaj padniemy z wyczerpania. Nie ważne, że jutro czeka mnie praca, a on będzie musiał męczyć się ze swoimi szkoleniami. Ważniejsza była bliskość, która łączyła nas w jedno, pieściła, gdy pieściliśmy siebie, rozpieszczała, gdy ja rozpieszczałem Michaela, a on mnie. Wszystko było takie piękne, kiedy mogłem wzdychając mieć go obok, czuć jego zapach, ciepło, ciężar ukochanego ciała na swoim.
Więcej i więcej. Moje pragnienia nie miały końca, będąc jak pusta studia wymagająca napełnienia świeżą wodą. Szalałem wewnątrz, wzdychałem na zewnątrz i kochałem mojego cudownego chłopaka nie mając dosyć nawet w chwili, kiedy wytrysnąłem. Zabawa się nie skończyła.

środa, 7 listopada 2012

Przyjemnie

Byliśmy niezwykle ostrożni, kiedy wymykaliśmy się z Pokoju Wspólnego, w którym świętowano zwycięstwo w trudnym i ogólnie okropnym meczu dzisiejszego dnia. Nie była to może wielka zabawa, której zazdrościłyby nam inne domy, ale i tak każdy bawił się całkiem dobrze. Nie ukrywałem więc, że idę do łazienki prefektów chcąc skorzystać z okazji, iż nikogo tam nie będzie. Syriusz zwyczajnie zniknął jakieś piętnaście minut wcześniej, co pewnie pozwoliło sądzić większości osób, że zaszył się gdzieś z jakąś dziewczyną. Całe szczęście wiedziałem, że to niemożliwe toteż ignorowałem przytyki niektórych osób, które postawiły sobie za punkt honoru obgadać wszystkie koleżanki, które mogły nadawać się na przyszłe partnerki Blacka.
- Postaraj się być grzeczny. – poprosiłem Jamesa, który słynął ze sprawiania kłopotów, i ze wszystkim, co niezbędne do długiej kąpieli poczłapałem w kierunku wyjścia.
Korytarze były wyjątkowo puste i tylko nieliczni uczniowie przemykali tu, czy tam spiesząc na spotkanie z ukochaną osobą, czy też wracając z biblioteki, którą zamknięto.
Obecność Syriusza wyczuwałem dzięki znajomości jego zapachu, który towarzyszył mi od pewnego czasu. Nie miałem wątpliwości, że jest w pobliżu, ale nie chciałem znać szczegółów jego położenia. Po prostu wiem, że zląkłbym się słysząc nagle jego głos, czy też czując dotyk. Black musiał domyślać się tego, jak nieprzyjemne wywarłby wrażenie, gdyby cokolwiek zrobił toteż nie kontaktowaliśmy się aż do samej łazienki prefektów. Dopiero w środku zdjął z siebie pelerynę i stanął przede mną rozebrany. Podejrzewałem, że nie miał na sobie ubrań od samego początku, gdyż nigdzie ich nie widziałem. Mogłem to skomentować wyłącznie westchnieniem.
- Szykuj się, Remi, bo wiele obiecałeś, a ja zajmę się wodą żeby mi się cieplej zrobiło. – zaświecił tyłkiem przemykając z jednej strony wanny na drugą.
W co ja się wpakowałem? Powinienem się chyba zarumienić, zmienić zdanie, próbować odwrotu, ale jakoś nie miałem na to ochoty. Mój plan był prosty, chociaż głupi. Rozebrałem się jak do rosołu i spomiędzy fałd przyniesionego przeze mnie ręcznika wyjąłem małe opakowanie bitej śmietany bananowej, jedynej, jaką znalazłem u Petera w łakociach. On i tak nie pamiętał nigdy, co już zjadł, a czego jeszcze nie.
- Hę? – Syri spojrzał na mnie z powątpiewaniem. – Chyba nie myślisz o tym na serio?
- Prawdę mówiąc obiecałem, że ma nie być za słodko, a skoro ty słodkiego nie lubisz to nie ma nic lepszego niż słodycze żeby pozbyć się słodyczy chwili. – mieszałem, jakby nie było innych określeń poza tym jednym na „s”.
- Merlinie, ty mówisz poważnie. – jęknął, a ja uśmiechnąłem się i rozłożyłem ręcznik na płytkach niedaleko wanny, żeby nie leżeć na chłodzie zbyt długo.
- Nie chcesz? – uniosłem brew rozsiadając się na przygotowanym właśnie miejscu i popatrzyłem na Syriusza, który kręcąc nosem ostatecznie siknął głową. Przecież nie mogłem się paprać kwaśną śmietaną żeby mógł to ze mnie zjadać. Byłoby to dziwne i mało apetyczne. Nie wspomnę już o późniejszym smaku mojej skóry, którego nie chciałbym wcale znać.
Wstrząsnąłem buteleczką bitej śmietany i zrobiłem nią plamy na swojej piersi. Black roześmiał się, gdyż nagle wrócił mu humor.
- Biedroneczka, co? – zapytał unosząc brew i uklęknął przede mną. – Lepsze to niż czekolada. – mruknął zanim nie zgarnął językiem odrobiny bitej śmietany. – Fuj, słodkie! – wyraził swoją dezaprobatę, ale nie odsunął się. Zamykając mocno oczy liźnięciami pozbywał się reszty słodkiej pianki. Latem mógłbym się obłożyć owocami, ale nie było takiej możliwości jesienią. Byłoby to zbyt nudne. Poza tym nie miałem pewności, czy do wakacji nie zrezygnuje ze swojej podejrzanej pewności siebie.
Chłopak łaskotał mnie, kiedy raz za razem, to tu, to tam, zgarniał bananową pianę z mojej piersi. Muszę przyznać, że było to bardzo ciekawe i przyjemne doświadczenie. Ciepły, trochę szorstki język sunący po skórze, miła miękkość bitej śmietany i jej słodki zapach. To zdecydowanie miało nie tylko swój swoisty urok, ale również działało na mnie, jak afrodyzjak. Nie tylko na mnie, skoro Syri wydawał się nakręcać tym, czego nie lubił, a co mógł zlizywać ze mnie.
Jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności tak się na to napalił, że widziałem wyraźnie, jak jego członek odcina się na tle całej reszty ciała rumianym kolorem i wyjątkową sztywnością. A więc mój plan działał, chociaż nie wziąłem chyba pod uwagę tego, że i mnie podnieci ta zabawa. Tego, co działo się między moimi nogami mogłem się wstydzić, ale nie było czasu na rozwodzenie się nad tym. Nie skończyłem tego, co obiecałem mojemu chłopakowi.
Wypełniłem usta bitą śmietaną i pocałowałem niechętnego Blacka mocno, może nawet namiętnie, gdybym miał jakieś porównanie byłbym w stanie to określić, ale nie miałem, więc uznałem, że było bardzo przyjemnie i tyle. Sam nie wiem, w jaki sposób zmusiłem chłopaka to usadzenia się na ręczniku, a wtedy zebrałem wszystkie siły, jakie jeszcze mi zostały by pochylić się nad jego kroczem. Robiłem to już wcześniej, ale chyba nie zwracałem wtedy takiej uwagi na szczegóły, jak chociażby kształt, wielkość, kolor, ruch. Teraz miałem przed oczyma coś fascynującego, ale także zawstydzającego. Dotknąłem członka Syriusza niepewnie, pogładziłem główkę i mimowolnie oblizałem wargi. Czułem, że zasycha mi w ustach. Drżący, sam nie wiem, z jakiego powodu, uchyliłem wargi i ostrożnie wziąłem do ust zaledwie kawałeczek ciała chłopaka. Musiałem pamiętać, że na więcej nie mogę sobie pozwolić, że mógłbym go skrzywdzić. Possałem i szybko zabrałem usta. Kusiło, a ja nie mogłem dać się ponieść. Musiałem nadrabiać rękoma to, czego wargi dać nie mogły. Nałożyłem bitej śmietany na dłonie i zacząłem wcierać ją w krocze Blacka. Oszalałem, na pewno oszalałem skoro się na to decydowałem. Znowu się oblizałem i przystąpiłem do lizania słodkiej skóry, która płonęła do tego stopnia, że śmietana zwyczajnie topniała i spływała w dół. Wcale nie smakowała gorzej niż zazwyczaj. Chyba nawet miała w sobie coś więcej niż zwyczajną słodycz.
- Niech cię! – syknął Syri nade mną i pochylił się trochę. Jego głos był drżący, oddech szybki, nierówny, ale i tak było to niczym w porównaniu z moim piśnięciem, kiedy jego dłonie zacisnęły się na moich pośladkach. Odczuwałem już przyjemność z dotyku w tym miejscu. Nie mogłem jednak pozostawać mu dłużny. To była swojego rodzaju gra między mną, a nim. Zacząłem, więc zapamiętale lizać członek chłopaka i wyczyniać nim najróżniejsze rzeczy. Wszystko byleby nie pozostawać w tyle, ale dawać przyjemność w równych proporcjach z tą, którą odbierałem.
Westchnąłem przymykając oczy, wypinając bardziej pośladki. Musiałem wyglądać jak szczeniak, kiedy na czworakach obsługiwałem mojego chłopaka i prosiłem się o dotyk. Stęknąłem, kiedy palce Syriusza rozpoczęły swój masaż na moim wejściu, a jego druga dłoń, jak na złość, zsunęła się pode mnie i zaczęła drażnić mój członek. I tak było to mniej zawstydzające niż gdybym pozwolił mu oglądać swoje ciało z bliska. W tej pozycji było idealnie.
Otworzyłem szeroko oczy, kiedy odczułem prawdziwą rozkosz płynącą z ataku, jaki Black przypuścił na moją dziurkę. Zwyczajnie wsunął we mnie palec, a ja niemal eksplodowałem z przyjemności, jaką to za sobą niosło. Zacząłem intensywniej pocierać dłońmi o członek chłopaka. Przecież to on miał zostać nagrodzony za swoje starania podczas meczu, a nie ja za zupełne nic!
On musiał wiedzieć, jak wielkim wyzwaniem jest dla mnie opanowanie swojego ciała, kiedy pieści mnie palcami, które bez większych trudności przeciskają się przez linię moich mięśni. Dwa były maksimum, jakie opanowaliśmy do tej pory, ale nie wyobrażałem sobie już przyjemności bez tego rodzaju pieszczoty.
- Jest sposób. – szepnął mu na ucho chłopak i z żalem przyjąłem to, że się wycofuje. – Remi, uklęknij tyłem do mnie. – wykonałem polecenie, chociaż nie wiedziałem, o co chodzi. On tym czasem ścisnął moje uda ze sobą i poczułem, jak przytula się do mnie od tyłu. Naparł swoim członkiem na moje nogi, wsunął się między uda, jego biodra znajdowały się zaraz przy moich pośladkach. – Tak też jest dobrze. – sapnął, a jego dłonie objęły mój członek, kiedy z zaczął poruszać biodrami. Było mi ciepło w miejscu, w którym penis Syriusza ocierał się o moje uda, a kojący rytm pchnięć miał w sobie coś podniecającego. Nie byliśmy bliscy prawdziwej miłości, ale zamknąłem oczy i wyobrażałem sobie, że tak będzie już niedługo, może nawet będzie przyjemniej?
Zamruczałem odpływając, a Black poruszał się szybciej i krócej dysząc przy moim uchu.

niedziela, 4 listopada 2012

W końcu po...

2 listopada
Długo wyczekiwany, chociaż niechciany, dzień nadszedł wielkimi krokami poprzedzony bezsennością i zdenerwowaniem sporej grupy uczniów. Gryffindor i Ravenclaw drżały z niecierpliwości, o niczym innym się nie mówiło, a najważniejsze osobo nie szczędziły kąśliwych uwag i ciężkich przekleństw by odreagować nieprzyjemne uczucia, jakie odczuwali. Współczułem im. W szczególności, kiedy siedząc przy śniadaniu widziałem, jak dziko spoglądają na wszystkich dookoła, jak grzebią w jajecznicy zamiast nabierać sił. Syriusz zachowywał się podobnie jak oni wściekając się na cały świat. Pierwszy w tym roku mecz quidditcha był przekleństwem.
- Niedobrze mi. – Syriusz denerwował się jak jeszcze nigdy. Był blady, marszczył brwi i gdyby mógł na pewno uciekłby gdzie pieprz rośnie. Wszystko byleby nie mieć nic wspólnego z kompromitacją, jaka czekała jego ekipę.
- Dasz sobie radę. – wyciągnąłem dłoń głaszcząc go po głowie. Był na to za duży, ale nie miałem innego pomysłu, kiedy siedzieliśmy otoczeni przez innych. Nasze stosunki i tak były bardzo zażyłe, ale wśród przyjaciół to zazwyczaj normalne. Tak sądziłem.
- Wiesz, że to będzie okropne. – spojrzał na mnie zbolałym wzrokiem. – Z resztą popatrz na Jamesa. On też ćwiczył tak jak mu poradziłeś, a jednak wygląda gorzej ode mnie. Słyszałem jak stękał przez całą noc siedząc w toalecie.
- Gdyby to od ciebie zależał cały mecz też miałbyś całonocne rozwolnienie. Musiałem wpaść do Skrzydła Szpitalnego przed śniadaniem, jeśli nie chciałem mieć problemów na miotle. I nie byłem tam jedynym. Szukający Krukonów też miał podobne problemy. – J. wziął łyk herbaty i wypluł ją do kubka. – Nic nie przełknę.
Oni się popłaczą, kiedy trybuny buchną śmiechem na ich widok – powiedziałem do siebie w myślach. Nie widziałem sensu w oszukiwaniu samego siebie. Drużyna Krukonów i Gryfonów wyglądały opłakanie, kiedy zebrali się pod drzwiami by wyjść przed wszystkimi i zająć się przygotowaniami.
- Syriuszu! – przywołałem go jeszcze na chwilę i pociągnąłem za koszulkę by się schylił, dzięki czemu mogłem wyszeptać do jego ucha kilka słów pocieszenia i zachęty. – Kiedy już będzie po wszystkim urządzimy sobie bardzo miłe święto w łazience prefektów. Taki naprawdę miły wieczór we dwoje. – obiecałem. – I zadbam żebyś się nie zasłodził. – mrugnąłem pozwalając mu odejść. Popchnąłem go nawet żeby nie gapił się na mnie zdziwiony, ale uciekał do swojej drużyny. Przecież musieli zagrać najlepiej jak mogli, a Black im mniej myśli o grze, a więcej o nagrodzie, tym lepiej wpłynie to na morale grupy.
Dołączyłem do Petera i Shevy, którzy dopiero wstawali ze sowich miejsc przy stole. Im wcale się nie spieszyło, chociaż na pewno również liczyli na wygraną naszych. Przecież nie było osoby, która nie interesowałaby się w pewnym stopniu quidditchem!
- To czyta głupota, ale mam wrażenie, że nam się uda. – Peter poprawił swój przyciasny sweter. – Chodźmy po kurtki i zajmijmy dobre miejsca. Albo nie. Lepiej zająć gorsze.
- Daj spokój! Dadzą sobie radę! Sam mówiłeś, że jesteś dobrej myśli. – prychnąłem.
- Tak, ale to nie znaczy, że chce widzieć, jak grają. – burknął.
- Nie narzekaj. – skarciłem go. – Chodźmy i trzymajmy kciuki. To nasi przyjaciele, a jeśli wygramy dzisiaj to na pewno będziemy mieli powody do świętowania.
- Mówisz tak tylko, dlatego że gra Syriusz. – Sheva spojrzał na mnie wymownie, a ja wzruszyłem ramionami niczego nie kryjąc.
- No i co z tego? W końcu to mój facet.
Robiąc, co w naszej mocy popędziliśmy, czy raczej ja pędziłem i poganiałem chłopaków, po naszą odzież wierzchnią, by później gnać, i znowu to ja gnałem i poganiałem, na błonia, gdzie już połowa trybun była zapełniona. Musieliśmy usiąść gdzieś w połowie rzędów, co nie stanowiło idealnego miejsca widokowego, ale mogło być też gorzej. Pogoda dopisała, jako że słońce świeciło jasno, a chłodny wiatr pomagał w utrzymaniu odpowiedniej temperatury ciała. Nie mogłem narzekać na nic. Teraz wszystko zależało od naszej drużyny quidditcha i zaczarowanych odnóży, które nie powinny przeszkadzać w grze.
Nie czekaliśmy zbyt długo, aż obie drużyny wyjdą z przebieralni. Ich pojawienie się obwieściła wymowna cisza, a później zbiorowy, głośny śmiech. Chyba tylko mnie to nie bawiło. Widziałem rumiane twarze graczy, którzy wstydzili się swoich głupich strojów. O ile „żuki” już wcale mnie nie dziwiły, o tyle „muchy” były jeszcze mniej atrakcyjne. Z wielkimi, zielonkawymi goglami na czołach, czarnych strojach wypchanych pluszem i błyszczących na niebiesko, gdy tylko Krukoni się poruszali, z tymi delikatnymi skrzydełkami i miotłami w rękach wyglądali zwyczajnie okropnie. Tyle, że naszym też do seksowności wiele brakowało.
- Na ich miejscu bym się rozpłakał. – rzuciłem szczerze patrząc na podminowanych i smutnych graczy. Ciekawe ilu z nim dziewczyny obiecały coś w zamian za dobrze rozegrany mecz. Syriusz starał się chyba nie myśleć o wstydzie, jaki go spotykał, gdyż mówił coś do swoich, ponaglał ich, może nawet dodawał otuchy. Sam nie wiem, co działo się tak naprawdę pośród naszych „żuczków”.
Camus przywołał wszystkich do siebie i zaczął tłumaczyć zasady ignorując gwizdy, chichoty i płacz ze śmiechu, jakie dochodziły z każdej strony trybun. Teraz nie chodziło o trening, ale o prawdziwą grę. Był, więc rzeczowy i poważny, jak zawsze, gdy chodziło o sport, który kochał. Przecież sam kiedyś grał, by teraz nas uczyć. Byłem nawet ciekaw, czy Fillip często zastanawiał się nad tym, jak wyglądało życie jego kochanka zanim trafił do Hogwartu.
Nauczyciel latania, a w tej chwili sędzia, spojrzał poważnie, może nawet wściekle, na rozbawionych uczniów i wyjął z kieszeni różdżkę jednym machnięciem wyciszając wszelkie odgłosy dochodzące z naszej strony. Podejrzewałem, że tylko nauczyciele nie odczuli żadnych skutków jego zaklęcia, gdyż nie wypadałoby tak ich traktować. Mężczyzna spojrzał porozumiewawczo na dyrektora i wzruszył ramionami, jakby się tłumaczył „musiałem”.
- Liczy się tylko gra! – usłyszałem jak mówi do dwóch drużyn, a następnie pozwala im wsiąść na miotły i unieść się w powietrze. Brązowe i czarne „piłki” zawisły nad naszymi głowami, kiedy rozgrzewały się i przygotowywały ustawiając na stanowiskach. Camus gwizdnął i podrzucił kafla. Zaczynali grę!
Nie szło im najlepiej. Pałkarze z trudem mogli odbijać tłuczki i nie tracić równowagi, ale powoli dochodzili do wprawy, jakby potrzebowali tych pięciu minut rozgrzewki. Wszystko zaczynało się kleić z biegiem czasu. Tempo nie było zniewalające, ale i to może miało jakieś szanse na poprawę, kiedy padła pierwsza bramka po dziesięciu minutach. Nie chciałem się specjalnie ekscytować, ale było to przecież zasługą mojego chłopaka! Byłem dumny z Syriusza, że tak dobrze daje sobie radę, że łapie kafla, trafia w obręcz, a nawet omija przeciwników.
Uśmiechałem się pod nosem i patrzyłem z... przyjemnością na mojego chłopaka, ale z małą przyjemnością na to, co miał na sobie. Jeśli tak dalej pójdzie może zdołają wygrać w pięknym stylu?
Pół godziny, jakie nastąpiło później okazało się pasmem nieszczęść dla obu drużyn. Niemal spadali z mioteł, jakby ktoś ich zaczarował, gdy wiatr zrobił się bardziej porywisty, ale i tę przeszkodę pokonali. Okazało się, że ta chwila nudnej gry była im potrzebna. Teraz wszystko się zmieniło. Padały bramki, tłuczki strzelały w powietrze ze zwyczajną prędkością po mocnym uderzeniu, a nawet James zaczął gonić znicza pędząc łeb w łeb z szukającym przeciwników.
Co więcej, zdjęto zaklęcie z trybun i zamiast śmiechów słychać było entuzjastyczne wiwaty, jęki zawodu – zwyczajne odgłosy towarzyszące quidditchowi.
Klasnąłem w dłonie, kiedy mój Syriusz kolejny już raz trafił w obręcz płynnym, mistrzowskim strzałem. Nie wiem, czy starał się dla mojej obietnicy, czy zwyczajnie był taki dobry, ale zasłużył na nagrodę. Tylko, dlaczego Potter złapał znicza czołem? Złota piłeczka wcisnęła się między jego głowę, a kaptur przebrania, kiedy nurkował za nią, a ona próbowała uciec. Ileż niezgrabności było w sposobie, w jaki później wyciągał ją zza swojego stroju... To wywołało kolejne śmiechy i wstrzymało grę. W końcu ciężko było określić, czy znicz został złapany, czy nie. A przynajmniej do czasu, kiedy J. zdołał go wyjąć trzymając niezgrabnie w dłoni.
Wygraliśmy! Jakkolwiek dziwacznie, ale jednak. Sam nie wiedziałem, czy mamy się, z czego cieszyć, ale fakt faktem, ja swoje zobowiązania względem kochanka miałem. I musieliśmy świętować przejście dalej, jak i koniec kompromitacji, do której przyczynił się dyrektor. W tej grze także przegrani byli wielcy, gdyż przetrwali do końca. Ulga była wyczuwalna, gdy obie drużyny znikały w swoich namiotach pragnąć pozbyć się strojów, a dopiero później rozwodzić się nad wygraną, bądź przegraną.

piątek, 2 listopada 2012

Kartka z pamiętnika CC - Eric Lair

Nienawidzę blog.pl == Edycja tekstu jest do kitu T^T

Skrzywiłem się, jakbym wszedł w coś bardzo miękkiego i strasznie cuchnącego, podczas gdy w rzeczywistości po prostu przestąpiłem próg swojego mieszkania. A przynajmniej miałem nadzieję, że nadal jest moje, bo na pewno nie zapraszałem gościa, który rozparł się na mojej niewielkiej sofie i popijał zdrowe soczki owocowe z książką na kolanach. Miałem ochotę zacisnąć pięści na uchwytach reklamówek i siłą wygonić natręta z mojego małego mieszkanka.
- Jak tu wlazłeś?! – nie siliłem się na formuły grzecznościowe. Mógł się cieszyć, że w dalszym ciągu nie krwawi z jakiejś wyjątkowo paskudnej rany.
- O, wróciłeś? – Cornelius uśmiechnął się zniewalająco z przyzwyczajenia przeczesując dłonią swoje krótkie włoski, których kolor chwilowo zmienił na biały z czarnymi pasemkami.
- Jak wlazłeś do mojego mieszkania?! – wysyczałem powoli, by dotarło do niego, że wcale go tutaj nie chcę.
- Wszedłem. – wzruszył ramionami dopijając dziwnie bordowy sok. – Drzwiami. Otworzyłem je zaklęciem i wytrychem. – dodał widząc, że czekam na szczegóły.
- Że co, proszę?! – upuściłem na ziemię swoje zakupy i podszedłem do chłopaka mając ochotę złapać go za gardło. – Wytrychem?! Moje drzwi?!
- Odebrałeś mi klucze ledwie je dostałem. – przypomniał mi, jakbym mógł o tym zapomnieć.
- Żebyś tu nie przyłaził, nie żebyś się włamywał! – padłem na sofę i zamknąłem na chwilę oczy. – Czego ty chcesz? I to akurat dzisiaj, kiedy miałem tyle pracy?
- Jest Halloween, to chyba jasne, że chcę spędzić ten dzień z tobą. Jesteś moim chłopakiem.
- Nie. Jestem zmęczonym człowiekiem, który marzył o tym żeby położyć się w salonie i spać.
- Więc nie zjesz ze mną wczesnej kolacji z okazji tego święta? – Cornel uśmiechnął się do mnie niewinnie, przez co zadrżałem na całym ciele. On i niewinność? To jak diabeł, który się modli. – Mam też deser. I sam wszystko przygotowałem...
- Moja kuchnia! – zerwałem się na równe nogi i wbiegłem do pomieszczenia, które myślałem ujrzeć w rozsypce. O dziwno wszystko było sprzątnięte, a na stole leżały rozłożone talerze, szklanki na sok, a nawet lampki na wino.
Cor wszedł za mną do środka i uniósł brew opierając się o framugę.
- Dzięki za wiarę we mnie. Nie jestem idealny, ale jednak czasami nawet mi na czymś zależy.
- Zastanowię się nad tym, co powiedziałeś. – usiadłem przy stole. – To gdzie ta kolacja?
- Już podaję. – Lowitt starał się być szarmancki, ale jego oczy świeciły jak u dziecka, które zaraz dostanie całą garść łakoci. Wyjął z piekarnika pieczoną kaczkę i biorąc mój talerz nałożył na niego spory kawałek mięsa. Dorzucił ziemniaki, sałatkę z marchewki, nalał mi soku i zadowolony zajął się swoją porcją. Nie wierzyłem, że sam przygotował to wszystko, chociaż bez wątpienia tak było. Wieloma rzeczami mógł mnie przecież zaskoczyć.
Skosztowałem kaczki i skinąłem sobie głową. Była naprawdę wyśmienita i cokolwiek skłoniło chłopaka do starań, musiało być warte takiego poświęcenia. Przecież nie od razu osiąga się perfekcje w dziedzinie kulinarnej.
- Dobra, a teraz dowiem się, o co tak naprawdę chodzi w tym wszystkim? – wziąłem łyk soku pomarańczowego, który uwielbiałem od dziecka.
- Tak naprawdę to zwyczajnie mnie naszło, żeby coś takiego przeżyć. Wiesz, jak to jest. Idziesz sobie ulicą, a tu nagle widzisz jakąś wystawę sklepową, zaczynasz myśleć o tym, jak by to było gdyby i zwyczajnie chcesz to przeżyć. Tak to wyglądało w moim przypadku. Nagle zapragnąłem w jakiś niewinny sposób spędzić Halloween jakbym był zakochanym idiotą w średnim wieku. To ma swój urok, nie sądzisz?
- Nie. Uważam, że musiałeś się czymś zatruć, jeśli myślisz o starości. Prędzej spodziewałbym się po tobie dzikiej imprezy zombie, wampirów i wilkołaków niż romantycznej kolacji. – kiedy ja właściwie pochłonąłem to, co miałem na talerzu? – Mam rozumieć, że Cornelius Lowitt ma lepszy rok?
- Noo... Coś w ten deseń. – chłopak wstał i pozbierał naczynia, a następnie postawił przede mną pucharek dyniowego deseru z galaretką, serkiem na zimno oraz ciasto. Miałem wrażenie, że zaraz zechce przede mną uklęknąć, oświadczyć się i zaproponować starania o trojaczki. Naprawdę nie rozumiałem, co go ugryzło, ale obawiałem się, iż podobnie chciałby spędzić ze mną Boże Narodzenie i Wielkanoc, a na to nie mógłbym się zgodzić. W życiu nie przedstawiłbym go rodzicom. Za dobrze wiedziałem, z kim mam do czynienia. Oczarowałby moją matkę, zbratał się z ojcem i ostatecznie zostałbym przehandlowany temu „uroczemu panu, który wydaje się aniołem z nieba”. Musiałbym nie znać Cornela by sądzić, że w jakikolwiek sposób zdoła podpaść mojej rodzinie. On był królem gier i kłamstwa, powinien żyć na ulicy, jako herszt złodziei, bandytów, czy kanciarzy, ale nie jako idealny mąż i członek zwyczajnej rodziny.
Cisza przed burzą, przyszło mi do głowy, kiedy chłodny, słodki deser rozchodził się po moich ustach. To otworzyło mi niejako oczy. Dlaczego wcześniej nie zauważyłem, jak Cor się ubrał? Grzeczna koszulka w fioletowo białą kratę, sweterek, ciemne, obcisłe spodnie, a w wejściu stały jego trampki. W co on pogrywał? Co się podziało z ciemnymi ubraniami, które przywodziły na myśl sekciarstwo?
- Cor, czy ty na pewno dobrze się czujesz? – zaczynałem się martwić nie na żarty. – Ja rozumiem wiele, ale jednak wszystko ma swoje granice. Masz jakieś problemy? Ktoś ci dokucza? – jego spojrzenie wystarczyło, bym zrezygnował z robienia z niego małego dziecka. Nie zapytałem, więc o bolący ząbek, czy paluszek. – Więc?
- Więc mówiłem, że mnie zwyczajnie naszło! – mruknął gburowato, co było bardziej w jego stylu niż grzeczne odpowiedzi. – Mam pewien pomysł, ale żeby go zrealizować muszę wiedzieć kilka rzeczy. Z resztą, ja także mogę mieć te gorsze dni, kiedy to potrzebuję dużo ciepła i czułości, nie?
- Nie. – rzuciłem zgodnie z prawdą. – Każdy może je mieć, ale nie ty. – był wyraźnie niezadowolony takim obrotem sprawy, więc westchnąwszy dałem sobie spokój. – Bardzo dobrze gotujesz, jak na lenia. – zmieniłem temat na bezpieczniejszy i zająłem się ciastem, które było równie znakomite, co wcześniejsze pyszności. On podziękował trochę niemrawo, co uzmysłowiło mi, że chyba trochę pokrzyżowałem jego słodkie plany. Nie ważne, jaki był ich powód. Jak długo da mi święty spokój na najbliższy tydzień, mogłem się dziś poświęcić.
Dojadłem ciasto i podniosłem się wciskając na jego kolana przeszkadzając mu w jedzeniu. Z tego też powodu podniosłem talerzyk, wziąłem widelczyk i karmiłem go powoli udając słodką idiotkę, która pasowałaby idealnie do dzisiejszej scenerii. Podejrzewam tylko, że ten sztywny drąg wbijający mi się w udo nie był do końca zaplanowany. Czyżby misterny plan chłopaka miał dać w łeb tylko, dlatego, że jego popęd seksualny wzmagał się w najmniej oczekiwanych momentach? Przecież spokojne i słodkie życie kochanków nie było tym, na co leciał. A może właśnie, dlatego tak zawzięcie mu stał? Ponieważ nie powinien, nie miał prawa, wypadało by był flakiem przez całą tę kolacyjkę?
- Jeśli mój plan wypali, dowiesz się, jako pierwszy. – rzucił, a jego dłonie znalazły się na moich pośladkach w mgnieniu oka. Zaczął je ściskać, niemal ugniatać, jakby wyrabiał ciasto i uśmiechał się pod nosem.
Nagle jego dotyk zniknął. Cor sięgnął pod stół nie zrzucając mnie z siebie i wyjął butelkę wina. Sięgnąłem po dwa kieliszki na środku stolika i pozwoliłem, by chłopak nalał do nich rubinowego trunku. Wziąłem łyk wina i uśmiechnąłem się lekko do siebie. Czasami lubiłem się napić, a dziś wyjątkowo potrzebowałem tego na lepsze trawienie.
- Wolę cię mniej eleganckim. – stwierdziłem oplatając jednym ramieniem szyję Cornela i wciąłem kolejny duży łyk dość słodkiego trunku.
- Ja też wolę się takim, ale na potrzeby dzisiejszego dnia musiałem zmienić mój codzienny styl. Za to pod tymi ciuszkami jestem nadal taki sam, więc...
- Więc mam je zdjąć? – ostatni łyk i zabrałem się za rozbieranie chłopaka. Nie wiedziałem jeszcze, czy mam zamiar się z nim kochać, czy może sprawdzić, czy rzeczywiście jest identyczny, jak zawsze, w co ciężko było uwierzyć, kiedy miał na sobie wszystkie te grzeczne warstwy odzieży.
On chyba również nie był pewny, czy takie doświadczenia także są konieczne do realizacji jego nowego planu, gdyż sączył wino powoli i obserwował mnie z zamyśleniem, podczas gdy jego członek nie stracił nic na swoim nowym „stanie skupienia”.