niedziela, 30 grudnia 2012

Planowanie planu

12 grudnia
Chciałem zapomnieć, nie pamiętać, nigdy więcej sobie o tym nie przypominać, oczyścić umysł, a najlepiej zamknąć go na wszystko to, co działo się przez ostatnie dni. Gdybym mógł pewnie nafaszerowałbym się cudownymi eliksirami, jak świąteczna kaczka i nie był pewny, czy to był sen, czy może jawa. Wolałem łudzić się, że nigdy nie pomagałem Greybackowi, że wcale go nie widziałem, że nie będę winny śmierci osób, które on zabije, przemian, jakie wywoła u swoich ofiar. Co więcej musiałem też dopilnować, by przejście, jakie odkrył ten młody wilkołak zostało zniszczone. Nie było sensu mówić o tym Dumbledore’owi, który najpewniej postawiłby tylko na straży naszego woźnego i nie był specjalnie chętny do zamykania drogi innym niechcianym przybyszom, których mógłby wtedy wyłapać. Nie, ja nie miałem zamiaru dopuścić do czegoś takiego. Przejście należało zamurować!
Z trudem, ale jednak przekonałem panią Pomfrey, że noga boli mnie już stosunkowo mniej niż wcześniej i powinienem wrócić do życia, by ją rozruszać, zniwelować ból zajęciami. Prawdę mówiąc, wcale nie bolała mniej, ale nie mogłem zostawiać przyjaciół ze wszystkim. Poza tym, chciałem wiedzieć, czy Sheva nadal mi ufa, czy między nami nic się nie zmieniło. W końcu miał okazję spotkać się z gorszą stroną wilkołaków, nie zaś z ciepłą kluchą – Remusem Lupinem. Co bym zrobił gdyby chłopcy odwrócili się ode mnie, nie chcieliby mnie znać, odrzuciliby mnie?
- Chciałem przeprosić. – rzuciłem niepewnie, kiedy miałem chwilę, którą mogłem poświęcić na rozmowę z Shevą. Czekaliśmy przed salą na zajęcia stojąc trochę na uboczu, by nikt nie podsłuchiwał. – To moja wina, że to się stało.
- Nie twoja. – chłopak pokręcił przecząco głową. – Nie mówmy o tym. Nigdy się nie zdarzyło. Wiem, że też wolałbyś by tak było, więc nie męczmy się.
- Jesteś pewny, że...
- Remi! Jak planujesz pozbyć się przejścia? Powiększenie jednego kamienia nie wystarczy by powstrzymać czarodzieja, jeśli taki będzie chciał tu wejść. – zmienił temat.
- Tak, wiem, ale nie zdołamy znaleźć na tyle kamieni żeby zamurować wejście na jeden raz. Myślę, że musimy zbierać kamienie codziennie i robić ile zdołamy, a resztę zamykać zaklęciem, póki nie skończymy całkowicie. – naprawdę starałem się nie myśleć o tym, co było. – Ale nadal jesteśmy przyjaciółmi?! – powiedziałem szybko. Naprawdę mnie to martwiło i nie wystarczało mi samo negowanie prawdziwości tamtych wydarzeń.
Sheva westchnął ciężko i pokręcił głową.
- Tak. Nic się nie zmieniło, nadal jesteśmy przyjaciółmi. – rozejrzał się szybko, złapał mnie za krawat i pociągnął w dół zasłaniając się ciałem Syriusza. Jego usta były miękkie, chociaż wydawały mi się trochę suche. Miałem jednak pewność, że naprawdę nic się nie zmieniło. Przecież chłopak nie całowałby mnie, gdyby się mnie obawiał, prawda?
Uśmiechnąłem się lekko, kiedy Syri znacząco odchrząknął, jakby mówił „moje, nie ruszać”. Podobało mi się to, że nadal byłem przez nich lubiany, że nie przeszkadzała im ta część mojej natury, której nie dopuszczałem do głosu. Byli moimi przyjaciółmi, a więc teraz musiałem odwdzięczyć się im za to zaufanie, za uczucia, jakimi mnie darzyli.
- Dziękuję. – uśmiechnąłem się do siebie. – Myślę, że jeśli każdy z nas będzie dziennie przynosił jeden kamień, to po pewnym czasie zamurujemy wejście całkowicie. Musimy tylko zdobyć klej, który utrzyma kamienie i nie pozwoli im się rozsypać.
- U Slughorna? – James drapał się po brodzie, a więc intensywnie myślał.
- Tak, myślę, że u niego znajdziemy coś o wiele szybciej niż przeszukując „dziuplę” woźnego.
- Zawsze możemy zrobić klej sami. – zaoferował Syri. – Gdzieś musi być jakiś przepis, który nam pomoże.
- Najlepiej zacząć od gotowego i dopiero, jeśli nic nie znajdziemy starać się coś sklecić naprędce. W ten sposób na pewno zaoszczędzimy czasu. – Sheva przytakiwał sam sobie. – O dziś powinniśmy już szukać kamieni po błoniach.
- Przypominam, że mamy masę śniegu. – Peter odchrząknął dyplomatycznie.
- Dlatego trzeba będzie wynosić je z cieplarni. Tam zawsze coś się znajdzie. Jeśli śnieg stopnieje, wtedy zbierzemy z błoni. – zielonooki spojrzał na Petera, jakby chciał zapytać, czy to wszystko, co Pet miał do powiedzenia.
- To będzie długa i mozolna praca. – J. skrzywił się. – Może powinniśmy poprosić kogoś o pomoc?
- Kogo? – Black nie był przekonany i wcale mu się nie dziwiłem.
- Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałem? – uderzyłem się lekko w głowę z otwartej dłoni. – Przecież śnieg nam nie przeszkadza w zdobywaniu kamieni. Zrobimy to byle zaklęciem. Od czego mamy różdżki? – pokręciłem niedowierzająco głową. Jak mogłem zapomnieć? – Potrzebujemy kleju. Bardzo, bardzo mocnego kleju i niczego więcej. Resztę załatwimy zaklęciem. Kamienie na błoniach nie są chronione przed nimi, a więc uda nam się bez przeszkód. I nie będzie tak mozolnie.
- Remus ma rację. Możemy to załatwić w każdej chwili, ale potrzebny nam klei.
- Zajmę się tym. – James uśmiechnął się do nas pewnie. – Poproszę o niego Slughorna. Powiem, że coś zepsułem, ale nie chcę się przyznawać, co, a on byłby wtedy tak samo w to wszystko zamieszany, więc po prostu niech mi da klei i resztę załatwię sam. Powiem, że potrzeba nam bardzo dużo kleju, bo to grubsza sprawa i może się uda. W razie, czego wymyślę jakąś głupią wymówkę i zrobimy to inaczej.
- To jedyny pomysł, jaki na to mamy, więc umowa stoi. – stwierdziłem poważnie. – Zajmiemy się tym od razu po zajęciach. Jeśli się nam uda to nie widzę problemu, ale jeśli coś będzie nie tak, wtedy odwlecze się w czasie, ale kamienie możemy mieć na miejscu. Będziemy działać razem, a wtedy będzie zdecydowanie szybciej.
Plan był może i zawodny, ale naprawdę dobry. Innego nie wymyślilibyśmy równie szybko. Poza tym, pozwalał nam utrzymać w tajemnicy nasze małe sekrety i sprawiał, że czuliśmy się niemal niezniszczalni, a już na pewno bezpieczni. Nawet dyrektor nie zapewniłby nas, że nikt nie dostanie się przejściem do środka, kiedy postawi na straży kogokolwiek. Tym czasem my mogliśmy zredukować zagrożenie do minimum, czy nawet je zlikwidować całkowicie. Ku temu ostatniemu bardziej się skłaniałem. Zaklejone, zawalone kamieniami przejście na nic się nie przyda nawet czarodziejowi. Musiałby je wysadzać, a to zaalarmowałoby wszystkich w około.
Zadowolony z siebie mogłem udać się na transmutację i nawet ignorowanie bólu w nodze przychodziło mi z pewna łatwością. Nie mogłem ocenić, czy jego intensywność zmniejszyła się od wczoraj, ale na pewno mogłem rozkoszować się powrotem do normalności.
Z większą werwą przykładałem się do zajęć, z uśmiechem przyjmowałem nowe wiadomości i starałem się zapamiętać jak najwięcej. Przy okazji marzyłem o spędzeniu kilku spokojnych, rozkosznych chwil z Syriuszem, o jego pocałunkach, objęciach, w których mógłbym utonąć. Nie wyobrażałem sobie niczego wspanialszego. Jakimś dziwnym trafem zdołałem nawet zapomnieć o przykrościach, jakie dotknęły mnie ostatnimi czasy, o nieprzyjemnościach wczorajszego dnia, o Greybacku i jego rudnym podopiecznym.
W połowie zajęć dostałem wiadomość od Syriusza. Powstrzymałem uśmiech, który mógłby cokolwiek zdradzić, kiedy czytałem o propozycji, jaką składał mi chłopak. Planował, bowiem zabrać mnie do łazienki prefektów, kiedy tylko zamurujemy tajne przejście. Wychodził z założenia, że będziemy bardzo brudni, więc ta odrobina przyjemności będzie także praktyczna. Współczułem trójce pozostałych przyjaciół, którzy w takiej sytuacji będą zmuszeni dzielić się ze sobą nasza niewielką wanną przy sypialni. Rozważałem przez chwilę możliwość by zaprosić Shevę, ale podejrzewałem, że mógłby czuć się nieswojo. Przecież Black miał zamiar pomóc mi zapomnieć o przykrościach, a jak miał to robić, kiedy mielibyśmy na głowie kogoś jeszcze? Nie, niestety. Sheva musiał zostać z innymi. Z resztą, wracał do domu na Święta, a więc na pewno spędzi dużo czasu ze swoim chłopakiem i nie pozwoli by cokolwiek im przeszkadzało. Naprawdę mu tego życzyłem! Tak samo jak Syriuszowi spokoju i pewności siebie podczas tych dwóch tygodni bez nas.

piątek, 28 grudnia 2012

Działanie

Mam problemy z netem - ostrzegam ^^"

Dlaczego nie mogło być dwóch peleryn niewidek, kiedy były potrzebne?  Moje wyobrażenia dotyczące okradania Skrzydła Szpitalnego były naznaczone determinacją i wiarą w powodzenie, ale rzeczywistość widziała to zdecydowanie inaczej. O ile plan był banalnie prosty – poczekać aż szkolna pielęgniarka zaśnie, zakraść się do jej gabinetu, zabrać leki, bandaże i dać nogę – o tyle moje marzenia rozbiły się zburzoną falą o wysoki klif lekkiego snu kobiety. Byłem zmuszony zakraść się cichcem pod jej drzwi i wstrzymywać oddech, kiedy uchylałem je, by mieć jakikolwiek dostęp do wnętrza. Nie planowałem wchodzić do środka, kiedy ciągle słyszałem, jak Pomfrey kręci się, mruczy pod nosem, budzi się, co jakiś czas. Miałem nadzieję, że nic nie skrzypnie, nic się nie zatłucze i wyjdę z tego cało. Teraz jak jeszcze nigdy potrzebowałem umiejętności wypowiadania zaklęć w myślach i chociaż nigdy nie robiłem tego pod taką presją to błagałem w duchu Merlina o pomoc. Jeden błąd, a nigdy nie wymyślę wystarczającej wymówki by się wytłumaczyć.
„Dasz radę, robisz to dla Shevy” mówiłem do siebie w myślach błagalnie.
Wycelowałem różdżkę w zamkniętą szafkę z lekami i wypowiadając w myślach zaklęcie miałem nadzieję, że poskutkuje, nie wyda żadnego dźwięku, kiedy zacznie działać. Patrzyłem wielkimi oczyma na ruch drzwiczek, które uchylały się niespiesznie. Już byłem szczęśliwcem wiedząc, że kobieta nie widziała sensu w zamykaniu na kluczyk, bądź zaklęcie leków. Raczej nie przypuszczała, że ktokolwiek mógłby ich potrzebować bez konsultacji z nią. Pozwoliłem drzwiom zatrzymać się w pozycji tylko na wpół otwartej i przystąpiłem do kolejnego etapu, jakim było przyzywanie do siebie tego, co wydawało się niezbędne. Byłem przy tym jeszcze ostrożniejszy, gdyż jeden nieroztropny ruch mógł spowodować, że drzemiąca pielęgniarka coś poczuje, otworzy oczy i zobaczy, jak zawartość jej gabinetu wylatuje na zewnątrz. Dlatego właśnie zacząłem od rzeczy najtrudniejszych do zdobycia, gdyż umieszczonych w szklanych pojemnikach. Moje serce z trudem decydowało się na bicie, kiedy wstrzymując oddech obserwowałem lot pojemniczków. Torba, z której wyjąłem wszystkie przyniesione przez Blacka książki, czekała obok mojej nogi, więc pakowałem pospiesznie wszystko do środka. Bandaże były ostatnie i kiedy miałem pewność, że i to się udało, ostrożnie wypowiedziałem zaklęcie zamykające, by zatrzeć ślady swojej obecności. Teraz tylko wymknąłem się ze Skrzydła Szpitalnego, gdzie na swoim łóżku utworzyłem kokon udający śpiącego mnie i kuśtykając bez kuli, która wydawałaby zbyt wiele niepotrzebnych odgłosów, posuwałem się do przodu.
Ulżyło mi, kiedy dostrzegłem chusteczkę lewitującą w powietrzu zaraz nad schodami. A więc wszystko szło zgodnie z planem. Zamknąłem oczy podchodząc powoli bliżej. Nie chciałem widzieć, jak ktoś niespodziewanie pojawia się przede mną, a przecież lepiej niż ktokolwiek inny zdawałem sobie sprawę z tego, że nie mam się, czego bać. A jednak serce zawsze biło mi gwałtownie, kiedy w ułamku sekundy pustka wypełniała się żyjącym człowiekiem.
Dopiero czując obok wyraźny ruch uchyliłem powieki. James okrył mnie swoją peleryną i uśmiechnął się niemrawo.
- Czekają na nas na drodze do Hogsmeade. Musimy tam jak najszybciej dojść. Przebiegła bestia nie powiedziała, gdzie dokładnie jest Greyback. Chłopak nie jest głupi, nie ufa nam i wolał mieć asa w rękawie. – Potter wręczył mi kurtkę i zimowe buty. Założyłem wszystko pospiesznie.
- Postaram się dotrzymać ci kroku. – obiecałem i zagryzając zęby schodziłem po schodach. Tutaj nie chodziło o mnie, ale o Shevę, a więc musiałem dać z siebie więcej niż zawsze. Ból nie był też moim bólem, ale problemem Greybacka, a więc musiałem tylko oszukać swoje ciało i umysł.
Wydostaliśmy się z zamku tajnym przejściem przez ogród za zamkiem i zdejmując pelerynę niewidkę, o której wróg nie mógł wiedzieć, poczłapaliśmy w miarę szybko w stronę ścieżki. Rudzielec czekał wraz z Syriuszem i Shevą w cieniu drzew. A więc Peter musiał zostać na czatach w zamku. Sądziłem, że to całkiem niezły pomysł, gdyż w razie czego mógł donieść dyrektorowi o tym, co się dzieje.
- Prowadź, nie ufam ci ani trochę, więc im dłużej twoje łapy tkwią na nim, tym gorzej. – mruknąłem świdrując wzrokiem postać młodego wilkołaka. Obaj byliśmy w tej chwili zdeterminowani by pomagać swoim bliskim, przyjaciołom, nie ważne, kim był dla niego Greyback.
Syriusz odebrał ode mnie torbę by ponieść wszystko zamiast mnie. Byłem mu wdzięczny, gdyż mając pełny komfort ruchów mogłem z powodzeniem przedzierać się śnieżnymi zaspami, którymi omijaliśmy miasto.
Od Greybacka dzieliło nas może półgodzinny marsz. W starej szopie na obrzeżach, której właściciel nie używał od bardzo dawna, chociaż nie znałem powodu, leżał obolały i krwawiący mężczyzna. Jego ciało było nawet większe niż wydawało mi się w Trzech Miotłach. Czułem nieprzyjemny zapach, którego nie chciałem nawet nazywać, ale powstrzymałem mdłości. Kazałem Syriuszowi i Potterowi pilnować Shevy i wilkołaka, którego mogli się pozbyć, jeśli tylko zauważą, że zagraża naszemu przyjacielowi. Nie wątpiłem, że moglibyśmy ucierpieć w starciu z młodym wilkołakiem i tylko, dlatego robiliśmy, co w naszej mocy by uniknąć konfrontacji. Zwyczajny przypadek wystarczyłby by któreś z nich zginęło bądź zostało przemienione. Tylko w ostateczności ryzyko było warte podjęcia i tylko wtedy przyjaciele mogli zareagować. Nie musieliśmy się umawiać, co do tego. Była to niepisana reguła, z której zdawaliśmy sobie sprawę. W przeciwnym razie na pewno zadziałaliby bez mojej pomocy.
Klękając przy Greybacku skrzywiłem się. Nigdy nie myślałem, że będę musiał pomagać mężczyźnie, którego szczerze nienawidziłem i najchętniej zabiłbym własnymi rękoma. Trzymając nerwy na wodzy rozerwałem nogawkę jego spodni. Widziałem, jak towarzyszące mi osoby przesuwają się bliżej. Najwidoczniej młody wilkołak chciał widzieć, co robię.
- Zostaw moich przyjaciół i podejdź tu. Pomożesz mi. – spróbowałem. W prawdzie nie byłem lekarzem i wszystko starałem się robić zgodnie z moim „widzimisię”, ale zawsze to lepsze niż nic. Usłyszałem w odpowiedzi pogardliwe prychnięcie, więc odwróciłem się w stronę rudzielca. – Mam piętnaście lat i nie uczą mnie medycyny, więc zostaw Shevą i pomóż mi, bo nie narażę nikogo na ewentualne rany tylko, dlatego, że mam do czynienia z ranną bestią. – syknąłem. – Moi przyjaciele nie doniosą na was, ja też tego nie zrobię. I tak wiesz, jak dostać się do zamku i mógłbyś nas zabić, gdybyśmy was zdradzili, więc nic nie tracisz, a przynajmniej niewiele. Moi przyjaciele są bardziej narażeni na nieprzyjemności. – nie miałem zielonego pojęcia o tym, co mówię, ale on też nie. Wystarczyło patrzeć mu w oczy i mówić podniesionym, zdecydowanym głosem, a widziałem, jak jego opór słabnie. – Nienawidzę go, bo to on mnie przemienił, kiedy byłem dzieckiem, ale moja nienawiść jest słabsza niż miłość do przyjaciół, więc zaufaj mi, chociaż trochę. – wskazałem na ranę Fenrira. – Krew się z niej sączy, a ja nie znam się ani trochę na tym, czy nie uszkodzono jakiś ważnych miejsc. Będziesz wycierał krew, a ja go zaszyję. – nie wspomniałem, że nie mam zielonego pojęcia, czy mi się to uda, chociaż po chwili zastanowienia zmieniłem zdanie. – Ty go zaszyjesz, a ja będę wycierał krew. To lepsze dla mojego żołądka. Posmarowałem ranę jakimś środkiem na krwawienie, więc powinno pomóc, chociaż trochę, ale sam nie dam rady. – paplałem bez sensu, ale nerwy robiły swoje.
- Jeśli zdradzicie zabiję was. – chłopak syknął zabierając rękę z karku Shevy. Przełknąłem ślinę z niejaką ulgą.
- Wracajcie do zamku. – powiedziałem do nich odczuwając teraz okropne zmęczenie, kiedy nerwy odrobinę opadły. – Błagam. – spojrzałem na przyjaciół. Nie chciałem by znowu coś im groziło. Paraliżował mnie strach o ich bezpieczeństwo i jeśli wyczytali to w moim spojrzeniu to może właśnie to skłoniło ich do usłuchania.
Rudzielec nie był pewny, czy aby na pewno wszystko nadal idzie po jego myśli, ale wcisnąłem mu w rękę igłę z nawleczoną na nią nicią. Tylko przezorność kazała mi zabrać je ze Skrzydła Szpitalnego i teraz mogłem dziękować samemu sobie za szczęścia ich posiadania. Nie miałem innego pomysłu na pozbycie się brzydkiej rany Greybacka.
- Zostawię ci maść, która powinna przyspieszyć gojenie, ale nie obiecuję cudów. Powinniście znaleźć kogoś, kto lepiej się na tym zna. Chociażby wśród swoich.
Chłopak skinął głową. Był tak samo niepewny w moim towarzystwie, jak ja w jego, a jedyna osoba, która nas łączyła budziła w nas zupełnie różne odczucia.
Czułem się chyba jeszcze gorzej niż w chwilach największego bólu w nodze.

środa, 26 grudnia 2012

Porwanie

11 grudnia
Nienawidziłem Skrzydła Szpitalnego niemal tak samo, jak swojej likantropii. Jedno wiązało się z drugim niemal nierozerwalnie, a więc nic dziwnego, że czułem się tylko gorzej. Może nie fizycznie, ale na pewno psychicznie. Kto w ogóle wymyślił takie „przyjemności”? Wolałbym pięciogodzinne eliksiry niż jedną noc w Skrzydle. Łóżko było niewygodne, zbyt twarde, za małe, pościel nie pachniała słodyczami, ale była sterylnie czysta, ściany denerwująco białe wydawały się wpatrywać we mnie niewidzącymi oczyma. Jeśli do tej pory nie oszalałem to niewiele mi brakowało. Przecież nawet posiłki nie smakowały tak jak powinny, a więc nic nie trzymało mnie przy zdrowych zmysłach. Może myśli o przyjaciołach, ale oni byli za daleko. Gdzieś po drugiej stronie zamku odrabiali zadania, uczyli się, bądź bawili. Dlaczego ten nudny dzień nie mógł się szybciej kończyć? Jakby wszystkie tego było mało, byłem jedynym uczniem w Skrzydle Szpitalnym. Nikt nie chorował przed Świętami, nikt nie uszkodził się w żadnym stopniu wymagającym leżenia. Nikt poza mną.
Nie spodziewałem się odwiedzin, kiedy drzwi na korytarz otworzyły się, a Syriusz pomachał do mnie uśmiechnięty.
- Tylko na chwilę. – rzucił głośno do pielęgniarki, która wystawiła głowę ze swojego gabinetu. – Przyniosłem mu jeszcze kilka książek żeby się nie zanudził.
Kobieta kiwnęła głowa i zniknęła u siebie.
Tym czasem chłopak podszedł do mnie, a po poprzednim uśmiechu nie było nawet śladu. Spojrzał za siebie by mieć pewność, że Pomfrey nie podsłuchuje i usiadł w połowie mojego łóżka.
- Mamy problem, Remi. – rzucił na wstępie nawet nie pytając o to, jak się czuję. – Przynoszę dobrą i złą wiadomość. Dobra to ta, że wiemy już skąd wziął się twój ból nogi. Zła jest taka, że Sheva jest zakładnikiem. – niejako wypluł z siebie to wszystko.
- Co? – obawiałem się, że nie zrozumiałem.
- A no właśnie. Pamiętasz tego chłopaka, który był z Greybackiem? – znowu rozglądał się nerwowo. – A więc tak się składa, że jest w zamku i... Jakby to powiedzieć. Potrzebuje naszej pomocy. Złapał Shevę, kiedy wracaliśmy do dormitorium z biblioteki. Musiał zapamiętać nasz zapach i skojarzyć go z tobą, albo miał po prostu niesamowite szczęście. Nie wiemy, jak dostał się do zamku, ale mógł wiedzieć o przejściu przez Miodowe Królestwo. Nawet nie chcę znać prawdy. Ale chodzi o Greybacka. Aurorzy dorwali go zaraz za Hogsmeade zaraz po pełni.
- A więc tam był?!
- Ciii! – Syri zasłonił mi usta dłonią. – To teraz nieistotne. On jest ranny, a ten wilkołak chce żebyśmy mu pomogli, rozumiesz? Ma Shevę i ugryzie go, jeśli mu nie pomożemy. Z resztą, pogryzie nas wszystkich, więc...
- Więc, czego chce? – odsunąłem jego dłoń od siebie.
- Musimy pomóc Greybackowi, a wtedy zostawią nas w spokoju. Nie mamy pewności, że tak będzie, ale to jedyna nadzieja, jaką mamy. Musisz zdobyć środki dezynfekujące, jakieś eliksiry przeciwbólowe, w ogóle wszystko, co możesz. Greyback oberwał w miejsce, które cię boli i musimy dać z siebie wszystko żeby pomóc tobie i sobie.
Nie wiedziałem, co mam o tym myśleć. Nie myślałem, ze kiedykolwiek mogę być zmuszony pomagać znienawidzonemu wilkołakowi dla złudnej nadziei dotrzymania słowa przez jego towarzysza.
- A jeśli kłamie? Jeśli to jakaś zasadzka?
- Nie mamy wyjścia. Ty nie możesz zniknąć ze Skrzydła, ale możesz zdobyć wszystko, co nam będzie potrzebne, a później...
- Zapomnij! – syknąłem przez zęby i tym razem to ja upewniłem się, że kobieta nie wyszła ze swojego gabinetu. – Idę z wami! Zdobędę, co trzeba, kiedy zaśnie i spotkamy się w nocy przy schodach między tym piętrem, a niższym. Wyjdziemy drogą, którą tutaj przyszedł.
- A twoja noga?
- To wina Greybacka, więc tylko lecząc go możemy pomóc mnie. Musimy trzymać się razem, jasne? – byłem zdeterminowany, chociaż czułem się tak, jakbym działał we śnie. To ja naraziłem przyjaciół na niebezpieczeństwo, a jednak nie czułem się bezgranicznie winny, a przecież wydawało mi się, że byłoby to właściwe. Zamiast tego wydawało mi się, że wypełnia mnie siła, której nie sposób zatrzymać, która wnika we wszystkie moje członki. A przynajmniej aż do chwili, kiedy znowu poczułem ból w nodze. Wtedy mój entuzjazm osłabł, chociaż w dalszym ciągu nie chciałem się załamywać, nie chciałem płakać i liczyć na pomoc z zewnątrz. To ja musiałem działać, by osiągnąć cel, którym była pomoc Shevie.
- Gdyby udało się wam zdobyć, coś, co ją uśpi... – mruknąłem.
- Tyle, że będziesz musiał wejść do jej gabinetu żeby wyciągnąć leki. Nie możemy pozwolić żebyś i ty zasnął.
- Jeśli się obudzi też będziemy mieli problem. – mruknąłem myśląc intensywnie. – Trudno. Zaryzykuję. Musicie mieć kogoś na zwiadzie przy schodach. Najlepiej pod peleryną niewidką. Musi spod niej wystawać chustka żebym wiedział, że ktoś tam jest. Spotkamy się wtedy z resztą w wyznaczonym przez was miejscu. Nie mówcie o pelerynie. Nie mogą o niej wiedzieć. Musimy ufać, że to nie jest pułapka, ale Greyback naprawdę potrzebuje pomocy.
- Damy sobie radę, Remi. Uważaj na nogę i nie daj się złapać, jasne? My zajmiemy się Shevą i nie dopuścimy do tego by go ugryziono. Jeśli zajdzie potrzeba zabijemy tego młodego wilkołaka i wezwiemy aurorów do Greybacka. To może być nasza jedyna nadzieja, ale póki, co postaramy się to zrobić na ich zasadach. Musimy uniknąć narażania ciebie. Nie patrz tak na mnie. Jesteś nam potrzebny! Jeśli coś ci się stanie w życiu sobie bez ciebie nie poradzimy. Poza tym, nawet gdybyś nie był wilkołakiem, ten rudzielec szukałby kogoś innego żeby zyskać pomoc. Jest zdesperowany. Pewnie przemienili go niedawno i Greyback jest mu niezbędny do funkcjonowania. Na początku zastanawiałem się, czy nie dałoby się pozbyć tego starego wilkołaka i uwolnić młodego, ale uznałem, że młody nie chciałby nas słuchać gdybyśmy pozbyli się jego mentora. Z resztą, rozżalony byłby jeszcze bardziej niebezpieczny, a nie możemy pozwolić sobie na takie ryzyko.
- Więc sądzisz, że tylko pomagając Fenrirowi...
Syri skinął głową spoglądając na mnie ponuro. Obaj wiedzieliśmy, że wszystko zależy od tego, jak się spiszemy, czy zdołam zdobyć wszystko, co może nam być potrzebne podczas leczenia Greybacka. Musiałem przy tym zachowywać się jak najbardziej rozsądnie i być opanowany. Jeśli podczas pełni nie zdołałem wyczuć tego, który mnie przemienił, jeśli dałem sobie radę, to i teraz musiałem, jako człowiek.
- Przekaż Shevie, że mu pomogę za wszelką cenę. Niech się nie boi. Zdobędę wszystko, co może nam być potrzebne i pójdę z wami. Nie pozwolę was skrzywdzić!
Na twarzy Syriusza pojawił się uśmiech. Pierwszy odkąd wymusił tamten w drzwiach nie chcąc by pielęgniarka zauważyła, że jego wizyta nie jest tylko przyjacielską chwilą na pogawędkę i wymienienie ploteczek. Podejrzewałem też, że mojej nodze nie zaszkodzą odwiedziny, więc kobieta nie mogła zabronić Syriuszowi spotkania ze mną. Wolałem nawet nie myśleć, co by się stało, gdyby jednak powiedziała „nie”.
- Damy sobie radę. – chłopak ścisnął moją dłoń lekko. – Twoja noga przestanie boleć, a w międzyczasie wymyślimy sposób, który pozwoli nam zerwać więź, jaka łączy cię z Greybackiem. Tego chłopaka nie wydaje się boleć cokolwiek. Jest zaniepokojony stanem swojego alfy, ale nie kuleje, tak jak ty. To znaczy, że więź między tobą, a nim musiała powstać na samym początku, może dlatego, że byłeś dzieckiem, kiedy cię przemieniał. Nie mamy czasu i okazji rozglądać się za informacjami dotyczącymi tego, że jeśli zdołam przepytam młodego. Poszukam też czegoś w książkach, kiedy będę w bibliotece. Muszę się dowiedzieć, jak najefektywniej leczyć rany aurorów. Podejrzewam, że trafili go dosyć przypadkowo skoro ani nie zabili, ani nie dobili. To musiało być niegroźne zaklęcie. – wiedziałem, że stara się być śliny, zdobyć niezbędną wiedzę, która nigdy nie będzie mu bliska z jego jedynymi umiejętnościami w dziedzinie run. A jednak był gotowy próbować i to dodawało mi sił.
- Ja też postaram się wypytać Pomfrey tak ażeby mnie nie podejrzewała o nic. – objąłem go i pocałowałem szybko w policzek. – Idź do Shevy, pilnuj go i pocieszaj żeby się nie bał. – zmusiłem się do śmiechu, jako że najchętniej zatrzymałbym chłopaka przy sobie, ale nie mogłem. Podczas gdy ja byłem bezpieczny w Skrzydle Szpitalnym Shevie i innym moi przyjaciołom groziło niebezpieczeństwo. Oni bardziej potrzebowali Blacka.
- Zobaczymy się w nocy. – obiecałem.

niedziela, 23 grudnia 2012

Kartka z pamiętnika (Xmas Special) - Marcel Camus

By osłodzić Wam Święta! Wesołych i do Nowego Roku, Kochani!

Musiało być stosunkowo wcześnie, kiedy zbudziło mnie pukanie do drzwi sypialni. Na zewnątrz wciąż panował półmrok, w nogach łóżka walały się większe i mniejsze świąteczne pakunki, a Fillip spał wtulony we mnie póki nie usłyszałem kolejnego cichego „puk, puk”.
- Wejdź, kochanie! – rzuciłem przecierając oczy. Dźwięk mojego głosu rozbudził mojego Anioła, który mrucząc pod nosem pozbywał się z umysłu resztek przyjemnego snu.
Drzwi uchyliły się cicho nie wydając żadnego skrzypiącego dźwięku, a między nimi, a framugą pojawiła się mała, rozczochrana główka.
- Zamknij oczka. – poleciłem chłopcu i zasłoniłem dłonią oczy kochanka, kiedy zaklęciem zapaliłem światło. Dobrze wiedziałem, jak bolesny może być ten nagły przebłysk jasności, kiedy czułe spojrzenie przyzwyczajone było do mroku.
Fillip ziewnął kładąc głowę na moim ramieniu i jeszcze chwilę walczył z sennością, która brała górę nad jego pragnieniem rozpoczęcia dnia właśnie w tej chwili. O ile dzień po dniu potrafił wyjść z łóżka bardzo wcześnie, o tyle w okresie świątecznym zamieniał się w rozkosznego lenia, który mógłby cały dzień przeleżeć w ciepłej, miękkiej pościeli.
- Był u mnie Mikołaj. – oświadczył Nathaniel, zbadał teren i uznając, że nic nie stoi na przeszkodzie wparadowania do naszej sypialni otworzył szerzej drzwi. Jak zwykle trzymał za rękę swojego misia, który najpewniej nigdy nie będzie mógł się rozstać z moim zaborczym synem. Kiedyś miś należał do mnie i był cudownym prezentem, jaki otrzymałem od Fillipa, zaś teraz należał do tego małego cudu, który go sobie przywłaszczył. Drugą dłoń chłopiec zaciskał na swoim niewielkim kocyku. To właśnie na nim do sypialni wjechały prezenty, które malec otrzymał i najwidoczniej wszystkie skrupulatnie przeniósł na koc by zabrać nierozpakowane do nas.
Malec podszedł do łóżka i odsunął prezenty, które tam leżały robiąc sobie miejsce. Najpierw wrzucił na materac misia, a następnie zebrał wszystkie końce koca i wgramolił się do mnie ciągnąć za sobą prowizoryczny worek. Przez chwilę maltretował moje kolana szukając wygodnego miejsca dla siebie, by w kocu usadowić się między mną, a Fillipem, który doszedł już do siebie. Mój kochanek pogłaskał syna po głowie, przyklepał odrobinę jego zmierzwione snem włosy i pocałował go w czoło. Chłopiec odpowiedział mu słodkim uśmiechem, posadził obok siebie misia i zabrał się za rozpakowywanie paczek.
Kiedy pytałem Nathaniela o upragnione prezenty, które powinien przynieść mu Mikołaj, malec nie miał pojęcia, czego może mu brakować do szczęścia. Naprawdę mnie to cieszyło, gdyż oznaczało, że mój syn jest zadowolony ze swojego życia i ma wszystko, o czym mógłby marzyć.
Podniecony Nathaniel rozerwał papier pierwszej paczki, którą wybrał i zapiszczał podskakując na miękkim materacu. Jego oczka były ogromne, a uśmiech nie mieścił się na jego pucołowatej buzi, kiedy zaprezentował nam zestaw dziecięcych przyborów do miotły. Miał tam ozdobne spineczki do witek z misiaczkami, pastę do polerowania, która pachniała wanilią, szmateczkę i inne drobne przybory. Mój syn nie potrafił żyć bez swojej miotełki i misiaczków, więc prezenty dla niego zazwyczaj znajdowałem w swoim sklepie. Widziałem, jak świecą mu oczka, kiedy ogląda nasz asortyment i ani przez chwilę nie żałowałem decyzji, jakie w życiu podjąłem otwierając sklep wraz z Fillipem.
Chłopiec z namaszczeniem odłożył swój pierwszy prezent na bok i zabrał się za kolejny. Tym razem było to dziecięce wydanie quidditcha przez wieki i podejrzewałem, że był to jedyny prezent, na jaki było strać Reijela, który w dalszym ciągu nie przepadał za moim synem. Oliver dosłał jednak cichcem całkiem spory worek łakoci, które Nathaniel uwielbiał. Jeśli maluch mógł być jeszcze radośniejszy niż po otwarciu pierwszego pakunku to teraz jego małe serduszko musiało dostać skrzydeł, a przecież to jeszcze nie wszystko, co otrzymał! Spoglądał błagalnie to na mnie, to na Fillipa i wymownie gładził worek słodyczy. Pozwoliłem mu zjeść tylko jedną czekoladkę by nie zapchał się słodkim przed śniadaniem. Malcowi czekoladowa ślina pociekła po brodzie, kiedy w końcu miał w ustach słodkości.
Jego kolejna paczka zawierała misiaczkowe akcesoria, jak kocyk w kształcie misia z głową i łapkami, a także karteczkę, którą miałem chłopcu przeczytać. „Mikołaj” informował, że w salonie leży wielki miś, który może zastępować chłopcu łóżko. Tylko z czystego lenistwa malec nie pobiegł do salony by na własne oczka przekonać się, że list nie kłamie.
Zamiast tego pospiesznie rozerwał kolejną paczkę. I tym razem nie obyło się bez misiów. Dziadkowie byli, bowiem bardzo praktyczni i zaopatrzyli chłopca w ciepłe skarpetki, majtusie, kilka sweterków i rozpinaną bluzę z misiowym kapturem. Nathaniel wstał by ją zaprezentować i musiałem trzymać go za biodra by nie stracił równowagi.
- Będę pierwszym misiem na miotle! – oświadczył piskliwie. Był tak podniecony, że drżał na całym ciele, a głosik mu się łamał. – Będę misiem!
Fillip powstrzymywał śmiech patrząc na chłopca z miłością w oczach.
- Tak, kochanie. Będziesz pierwszym misiem grającym w quidditcha.
- A nasz dom zamieni się w misiowe ZOO. – zauważyłem otrzymując w policzek ciepły pocałunek od mojego kochanka.
- Tatusiu, pomóż! – Nathaniel wcisnął Fillipowi w ręce bluzę i odwrócił się tyłek rozkładając rączki by Anioł mógł go ubrać.
- Najpierw zdejmij piżamkę. – poleciłem malcowi wyszukując pośród prezentów koszulki. Maluch siłował się wtedy z guzikami. Pomogłem mu i kiedy miał już na sobie bluzkę Fillip opatulił go ciepłą, delikatną bluzą misiaczkiem. Chłopiec od razu założył na głowę kaptur. Był tak rumiany z radości, że chyba sam nie wiedział, co ma robić, czym się zająć i gdzie patrzeć. Zapakował wszystkie swoje prezenty w koc, w którym je przyniósł, z czystej przekory załadował tam również swojego misia tłumacząc mu, że w ten sposób będzie im łatwiej dostać się do salonu, po czym zsunął się z łóżka.
- Tylko nie jedz żadnych słodyczy, jasne? – rzucił za nim Fillip, który ubierał się by móc towarzyszyć chłopcu w drodze po schodach.
Malec zatrzymał się nagle przed drzwiami i odwrócił powoli w naszą stronę z miną zdradzającą niezadowolenie. A więc planował objadać się z daleka od nas, ale teraz, kiedy miał wyraźny zakaz, musiał się do niego zastosować.
- Zaraz zrobię ci śniadanie, a po nim będziesz mógł zjeść trochę czekoladek, jeśli je zmieścisz, dobrze?
- Ale będzie szybko? – wolał się upewnić, a otrzymując zapewnienie Fillipa przystał na to skinieniem głowy.
Idąc za przykładem moich dwóch Cudów, ubrałem się i wraz z nimi zszedłem do salonu, gdzie rzeczywiście zastaliśmy całkiem sporego, leżącego miśka, na którego plecach Nathaniel mógłby bez problemu leżeć. Podejrzewałem, że jego łóżko pójdzie w odstawkę na najbliższe miesiące.
Całując Fillipa pozwoliłem mu zająć się śniadaniem dla nas, podczas gdy ja miałem na głowie naszego radosnego syna. Chłopcu wyraźnie spodobało się otwieranie prezentów, gdyż poprosił bym przyniósł także te należące do mnie i Fillipa, a on z chęcią rozedrze ozdobny papier by się do nich dobrać. Poddałem się bez walki i wypełniłem prośbę chłopca, który świecił jaśniej niż kolorowe światełka na choince.
Mój mały miś musiał zostawić połowię zapakowanych nadal paczek, kiedy został zawołany na śniadanie. Pamiętał, że po nim może objadać się łakociami, więc nie narzekał. Od razu rzucił się na kanapki w kształcie maleńkich kwadracików, które mógł jeść szybciej niż całe kromki. Jak na mój gust apetyt mu dopisywał, a i herbatę wypił bez szemrania by pognać do salonu nie bacząc na nic. Przez najbliższy czas był wiec zajęty prezentami i swoim szczęściem, zaś ja mogłem poświęcić kilka chwil mojemu kochankowi.
Odsunąłem krzesło robiąc mu miejsce na swoich kolanach. Usiadł na nich przytulając się mocno. Był ciepły i pachnący, a jego uśmiech mogłem porównywać tylko z tym na buzi naszego syna.
- Wesołych Świąt. – szepnął mi do ucha.
- Wesołych Świąt, kochanie. – odpowiedziałem całując go w policzek, który miałem najbliżej zaś, kiedy mój Anioł odsunął się odrobinę, mogłem sięgnąć jego cudownych warg, których nigdy nie miałem dosyć.

piątek, 21 grudnia 2012

Koniec Świata (?)

Jeśli sądziłem, że dotrwam dzielnie do końca zajęć, to myliłem się, co do swoich możliwości. Może byłem w stanie jakoś znieść przemianę w czasie pełni, która trwała kilka, bądź kilkanaście minut, ale wytrzymać kilka godzin z okropnym bólem, który nie ustawał mimo wcześniejszych starań szkolnej pielęgniarki, to coś zupełnie innego. Czułem się jak starzec, który w kościach odczuwa zmianę pogody. Gdybym, chociaż wiedział, co tak naprawdę wpłynęło na mój kiepski stan zdrowia... Nie obwiniałem o to śnieżycy za oknami, ponieważ trwała od kilku dni, zaś na zmianę pogody również się nie zanosiło. Z samej pełni również wyszedłem cało, ponieważ wątpiłem by zgniatanie Petera wilczym cielskiem mogło zaszkodzić wilkołakowi w jakimkolwiek stopniu. Może to zmęczenie? Ale kogo ja okłamywałem? Nawet nie wierzyłem by zwykłe przemęczenie mogło wpłynąć na moją nogę, tyłek, czy cokolwiek ostatecznie mnie bolało.
Czułem jak noga drętwieje mi, kiedy siedziałem zbyt długo w jednym miejscu. Nic nie pomagało, chociaż czułem minimalną ulgę, kiedy masowałem bolące miejsce, chociaż nie byłem przekonany, czy mogłoby to być trwałe, gdybym tylko pokusił się o konkretny, prawdziwy masaż zamiast tych nieumiejętnych kolistych ruchów, jakimi się raczyłem.
- Może powinieneś jednak zostać w Skrzydle Szpitalnym? – Syriusz siedzący za mną pochylił się by móc szeptać mi w ucho dobre rady.
- Myślisz, że tam przestanie boleć? – szepnąłem kącikiem ust starając się nie zwracać na siebie niczyjej uwagi.
- Nie musi, ale zawsze istnieje możliwość, że jednak ci przejdzie, albo mniej będzie bolało. Przecież będziesz wtedy leżał zamiast chodzić.
- I będę miał zaległości. – pozwoliłem sobie zauważyć, co jednak wcale nie zadowoliło chłopaka.
- To niska cena za spokojne święta, nie sądzisz? – Sheva wmieszał się do rozmowy obserwując uważnie Flitwicka, który instruował innych uczniów podczas swoich zajęć. – Później może się okazać, że musisz spędzić więcej czasu w Skrzydle. Pomyśl o tym.
- Przeraża mnie myśl o leżeniu i bezmyślnym czekaniu aż przestanie boleć. Nie wiem nawet, czy zdołam skupić się na czytaniu książki, bądź podręcznika.
Nie musiałem tego widzieć by wiedzieć, że Syriusz przewraca oczyma.
- Po tych zajęciach idziesz do Skrzydła Szpitalnego i zostajesz tam. – zarządził. – Nie wyobrażam sobie żebyś taki obolały brnął przez śnieg do cieplarni. Z resztą, twoja noga nie zniesie zimna. Zwyczajnie to wiem i na pewno się nie mylę. – obiecał nawet przynieść mi moje rzeczy, bez których nie potrafiłbym się obejść, po czym umilkł i niczym grzeczny chłopiec ćwiczył zaklęcie, gdy Flitwick był już niedaleko naszego rzędu.
Zajęcia skończyły się szybciej niż sądziłem, chociaż mogło to być spowodowane moim zaangażowaniem w zaklęcia. A jednak odczułem niemałą ulgę, kiedy lekcja dobiegła końca zaś przyjaciele grupą odprowadzili mnie do pani Pomfrey, jakbym mógł uciec, gdyby nie byli w komplecie. Wątpiłem, by moja noga pozwoliła mi na chociażby podjęcie próby ucieczki, ale nie chciałem się kłócić. Pożegnałem się z nimi pod samym wejściem do gabinetu pielęgniarki i pukając wszedłem do środka. To był znak dla chłopaków by uciekali na swoje zajęcia, chociaż wiedziałem, że każdy z nich wiele by oddał za możliwość wymigania się od nudnej opieki nad drzewami i krzewami, które w tym roku przywieźliśmy ze sobą po wakacjach.
- Rozumiem, że nie przeszło i nie jesteś w stanie chodzić swobodnie nawet o kuli. – kobieta rzuciła mi tylko szybkie spojrzenie. Kładź się na leżance i zsuń spodnie. Obejrzę ją raz jeszcze i postaram się jakoś temu zarazić. – chciałem zaprotestować rumiany na samą myśl o prezentowaniu się w bieliźnie, jak wcześniej tego dnia, ale ona podobnie jak wtedy nie miała litości.
- Boli mniej, kiedy masuję... – próbowałem bezskutecznie.
- Bardzo dobrze. W takim razie sprawdzę, co da się zrobić masując. Może coś utknęło w tym miejscu, chociaż nie mam pojęcia, jak byłoby to możliwe.
Nie miałem z nią szans. Zsunąłem spodnie do kolan i leżałem zasłaniając twarz rękoma by kobieta nie widziała mojej czerwonej skóry na policzkach. Po prostu nie potrafiłem zareagować inaczej na sytuację, kiedy to ktoś obcy ogląda mnie niemalże w negliżu. Syriusz to zupełnie inny przypadek, jako że był moim chłopakiem, widział mnie nawet nagiego, a nasze zbliżenia były bardzo intymne. Ale Pomfrey? Ona nie miała nic do tego, a więc nie musiała mnie niepotrzebnie macać. Ale to robiła.
Podchodząc do mnie spojrzała na miejsce, które miało boleć i promieniować, lekko je obmacała i posmarowała jakimś zimnym środkiem, który stał się odrobinę cieplejszy dopiero, kiedy jej palce zaczęły wcierać substancję w zgięcie mojej nogi. W przeciwieństwie do poprzedniej maści, ta wcale nie rozgrzewała. Była jak lodowa powłoka założona na ciało i wcierana w nie powolnymi, okrężnymi ruchami. Poczułem ulgę, chociaż nadal miałem trochę zdrętwiałą kończynę, a ból nie ustawał, chociaż stawał się słabszy.
- Nie wyczuwam pod palcami żadnych zmian, więc może to rzeczywiście jakiś uraz po przemianie, o którym wcześniej nie słyszałam? – zastanawiała się głośno.
- A może to przez Greybacka. – postanowiłem upewnić się, co do tej teorii. – Może, dlatego że tutaj był coś mi się stało. Przecież na pewno nie pojawił się tutaj by zrobić świąteczna zakupy, prawda? – chociaż... Kiedy teraz o tym myślałem mógłbym uwierzyć w to, że jednak wyłącznie sklepy skusiły wilkołaka do odwiedzin w Hogsmeade. Może jego nowa wataha, której element widziałem tamtego dnia, musiała zostać nagrodzona? Jeśli zaś odkrycie Syriusza było słuszne, to może właśnie Greyback mnie bolał? Może był niedaleko, cierpiał i stąd mój nagły ból?
- Co ty znowu wymyślasz? – kobieta pokręciła głową z rezygnacją. – Napij się tego i zaraz zaśniesz, a noga nie będzie ci wtedy dokuczać. – podała mi kubek ze śmierdzącym eliksirem, który wypiłem do dna mimo chęci zwymiotowania. Nagle zrobiło mi się błogo i ciepło. Ziewnąłem już odczuwając działanie tego leku, który mi podała, chociaż ból nie ustępował. Kobieta nieustannie masowała zgięcie mojej nogi, jakby coś miało się zmienić, kiedy mnie uśpi, ale ja po prostu czułem, że to nic nie da. Będzie bolało nadal, a sen nigdy nie będzie taki, jakim być powinien.
A co jeśli więcej się nie obudzę? Przyszło mi nagle do głowy. Co jeśli ból weźmie nade mną górę w chwili, kiedy bezbronny nie będę w stanie się obudzić? Pogorszy mi się we śnie i nic mnie nie uratuje. Zaczynałem panikować, co raczej nie było skutkiem ubocznym eliksiru, ale mojej bujnej wyobraźni.
Ponownie ziewnąłem, chociaż moje serce biło szybko, nerwowo.
- Uspokój się, Remusie. – Pomfrey położyła dłoń na moim czole i pogłaskała mnie z matczyną troską. – Nic ci nie będzie, a poruszasz nogą i jest mi ciężko masować to miejsce. Oddychaj głęboko.
Starałem się dostosować tempo do jej spokojnego głosu, do jej nakazów. Tyle, że jej twarz rozmazała mi się przed oczyma i kiedy próbowałem usilnie zmusić się do patrzenia już jej nie było, a zamiast jej twarzy miałem przed sobą wykrzywioną w uśmiechu szeroką szczękę Greybacka. Moje ciało spięło się, przeszedł mnie dreszcz, który zdołał mnie ocucić. Pielęgniarka właśnie zakładała mi jakiś opatrunek, który wibrował na mojej nodze zaczarowany w taki sposób, by uciskał, ale i masował moje ciało. Pomfrey była wtedy zajęta przeglądaniem książek, które mogłyby jej podpowiedzieć, co takiego się ze mną dzieje.
Zamknąłem oczy i otworzyłem szeroko usta wciągając, a następnie wypuszczając z nich powietrze. Nie chciałem zasypiać domyślając się, że to wcale nie będzie spokojny sen, ale pełen majaków brak obiecanego odpoczynku. Mój umysł był pełen wilkołaka, który mnie przemienił, a który zdominował rytm mojego życia zmieniając go pod siebie. Nie potrafiłem już nawet zasypiać bez obawy, że on znajduje się gdzie niedaleko i może w każdej chwili do mnie dotrzeć. Jeśli jednak był on jedyną osobą, która mogłaby mi pomóc pokonać ból, to nie mogłem się wzbraniać. Postanowiłem dać mu szansę i pozwoliłem sobie poddać się działaniu eliksiru. Nie mogło mi to zaszkodzić bardziej niż dotychczasowe dolegliwości, z którymi walczyłem. Postawiłem wszystko na tę jedną kartę obiecując sobie, że będę odważny i niezwyciężony.

środa, 19 grudnia 2012

Kuśtyki

10 grudnia
- Potrafię zrozumieć, że ja jestem obolały po pełni, ale Peter? – rzuciłem do przyjaciół, kiedy miałem pewność, że nikt z nas nie ucierpiał specjalnie podczas pełni, która podobno minęła całkiem spokojnie. Nie mogłem tylko zrozumieć, w jaki sposób wszystko mogło być w najlepszym porządku, kiedy mój przyjaciel jęczał i syczał obolały.
- To nic takiego. – Syri uspokoił mnie kładąc dłoń na plecach, głaszcząc je. – Wypadek przy pracy. Peter znalazł się wczoraj w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Był ostatnim wolnym bastionem między tobą, a ścianą, kiedy się turlałeś.
- Że co, proszę? – zamrugałem oczyma bez zrozumienia.
- Bawiliśmy się trochę i Peter został... Zgnieciony przez ciebie? – Sheva podrapał się po głowie. – No wiesz, ty i ściana. – zamachał lekko rękoma. – I nagle PLASK! – klasnął. – A że Peter był wtedy za tobą... Trochę go uszkodziłeś, ale wszystko było pod kontrolą. Wiemy, jak walczyć z chęcią powrotu do naszych normalnych postaci. Ćwiczyliśmy bardzo długo i wytrwale by osiągnąć perfekcję. Nic nam nie groziło... Poza potłuczeniem.
- W co mu się bawiliśmy? – skrzywiłem się wyobrażając sobie, jakim wilkołaczym idiotą musiałem być, kiedy oni rozmyślnie ogłupiali mnie zabawami.
- Ja cię łaskotałem, a ty starałeś się mnie pozbyć?
Nie chciałem wiedzieć nic więcej. A przynajmniej, nie na ten temat. Gdybym nie musiał stawić się u McGonagall przed śniadaniem na pewno powiedziałbym im, co sądzę o tego typu zabawach, które robią z wilkołaka głuptasa. Przecież byłem złym wilkiem, a nie szczeniakiem! Musiałem jednak przyznać, że mi ulżyło skoro nie skrzywdziłem, za bardzo, żadnego z przyjaciół. Musiałem im ufać, jako wilkołak tak samo, jak jako człowiek. To napawało mnie optymizmem i wywoływało dobry humor.
- Spotkamy się w Wielkiej Sali. – pocałowałem Syriusza w policzek i trochę kuśtykając, jako że musiałem nadwyrężyć nogę w którymś momencie przemiany i dlatego tak bardzo mnie bolała, pognałem, o ile można było w ten sposób nazwać moje niezgrabne podskoki, do przejścia za portretem. Musiałem wyglądać komicznie, kiedy próbowałem się przez nie wygramolić nie nadwyrężając swojej nogi. Już wiedziałem, że muszę odwiedzić panią Pomfrey przed samym posiłkiem. Mogłem przyznać się do bólu, kiedy byłem u niej zaraz po przemianie chcąc się pokazać i zapewnić, że nic mi nie jest.
Miałem nie lada dylemat. Czy zacząć od McGonagall, czy może od Skrzydła Szpitalnego? Uznałem, że obie kobiety na pewno będą w jakimś kontakcie, więc jeśli zacznę od pomocy samemu sobie, wtedy na pewno szkolna pielęgniarka przekaże nauczycielce transmutacji, gdzie mnie znaleźć, gdyby okazało się, że moja noga to coś poważnego. Niestety bolała coraz bardziej z każdym krokiem i po prostu musiałem zasięgnąć fachowej porady.
Trochę ciągnąc za sobą nogę, trochę skacząc na tej zdrowej skręciłem w korytarz prowadzący prosto do Skrzydła Szpitalnego. Po drodze minąłem jakiegoś chłopaka o owiniętej bandażem głowie, którą pewnie rozwalił z powodu nieuwagi, albo nazbyt żywych snów. Miałem szczęście, gdyż docierając do gabinetu byłem w nim sam z zajętą sprzątaniem buteleczek z lekami kobietą.
- Jednak potrzebują pomocy. – powiedziałem nie witając się z nią kolejny raz. Wiedziałem, że rozpozna mnie po głowie i rzeczywiście tak było.
- Co się dzieje, Remusie? – zapytała nawet na mnie nie patrząc, kiedy upychała środki dezynfekujące i przeciwbólowe do szafki.
- Boli mnie noga. – zacząłem banalnie. – Wcześniej nie czułem tego, później trochę, ale ostatecznie coraz bardziej mi dokucza i już z trudem na niej stoję. – dopiero teraz kobieta spojrzała na mnie.
- W którym miejscy boli? – wskazała mi stojącą przy ścianie leżankę. Dotknąłem palcem miejsca, w którym moja miednica łączyła się z udem. Właśnie tam, na zgięciu, bolało najbardziej i promieniowało w dół. – Zdejmuj spodnie.
- Co proszę?!
- Chyba nie sądzisz, że cię zbadam przez spodnie? – kobieta przewróciła oczyma. – Nie musisz zdejmować bielizny, więc w czym problem? – westchnęła ciężko patrząc na moje niezdecydowanie. – Nie interesuje mnie to, co masz w spodniach, naprawdę. Chcę tylko zbadać twoją bolącą nogę, więc albo opuszczasz gacie, albo radź sobie sam!
- A gdyby tak pani najpierw poinformowała panią McGonagall, że tutaj jestem? Chciała ze mną rozmawiać, ale nie mogę przyjść skoro jestem tutaj i... – kobieta napisała coś szybko na karteczce, a kiedy dotknęła jej końcem swojej różdżki sprawiając, iż papier zwinął się w papierowego ptaka, który odfrunął machając swoimi drobnymi skrzydełkami. Nie spodziewałem się, że załatwi to tak szybko, a chciałem zyskać na czasie. Upewnić się, że podołam rozbierając się przy kimś obcym.
Nie zostawiała mi wyboru, kiedy tupiąc czekała na mój ruch. Czerwony na twarzy, zawstydzony, jak nigdy, zdjąłem z siebie spodnie i naciągając sweter starałem się pod nim ukryć.
- Kładź się i przestań niszczyć ubrania. – skarciła mnie sięgając po mały młoteczek, którym zaczęła opukiwać moje kolano, kostkę, a następnie spojrzała na miejsce, które było powodem moich problemów ruchowych. – Wątpię by powodem było złe zrastanie się kości po przemianie, jako że do tego nigdy nie dochodzi. Musiałeś się wyjątkowo paskudnie nadwyrężyć podczas pełni, może nawet trochę skręciłeś staw i teraz wszystko odczuwa twoje dziwne nocne wygibasy. Chciałabym cię zostawić dzisiaj w Skrzydle Szpitalnym żebyś nie musiał za dużo chodzić.
- Nie! Nie mogę! Mam zajęcia! I nawet nie jadłem! – nie wiem jak ta kobieta wytrzymywała przy uczniach takich, jak ja.
McGonagall weszła do gabinetu pukając krótko, ale mocno. Pisnąłem naciągając swój sweter jeszcze bardziej na nogi, jak skończona dziewica w towarzystwie obcego mężczyzny. Coś strasznego i strasznie wstydliwego, a sądząc po tym, w jaki sposób nauczycielka pokręciła głową musiała myśleć o mnie to samo, co wcześniej Pomfrey.
- Remusie, chciałam cię tylko poinformować, że nic podejrzanego nie działo się podczas pełni, więc podejrzewam, że Fenrir Greyback zrobił to, co miał do zrobienia w Hogsmeade i wyniósł się stąd, a spotkanie z tobą było przypadkowym zbiegiem okoliczności. Nadal staramy się upewnić, co do tego, ale możesz być spokojny. – skinąłem głową by pokazać, że rozumiem. – Co się z nim dzieje? – już przestała się mną bezpośrednio interesować.
- Właśnie go badała i chciałabym zostawić tutaj żeby nie chodził niepotrzebnie, ale się na to nie zgadza. Rozważam podanie mu leku przeciwbólowego, nasmarowanie nogi maścią i założenie opatrunku rozgrzewającego. Będzie też zmuszony korzystać z pomocy kuli podczas chodzenia żeby móc odciążyć nogę. Nie wiem na ile mu się to opłaci, ale nic więcej w tej chwili nie zrobię. Tym bardziej, jeśli nie usiedzi na tyłku. – obie kobiety spojrzały na mnie, kiedy zakładałem spodnie nie chcąc dłużej paradować w bieliźnie w misiaczki, którą dostałem na święta od Syriusza jakiś czas temu. – Wieczorem chcę cię tutaj widzieć. – ostrzegła i zdjęła z jednej z półek pudełeczko, które otworzyła podając mi je. – Weź trochę na palce i rozsmaruj w okolicach, które cię bolą. – zajęła się szukaniem czegoś na mój ból, zaś McGonagall litościwie dobrała kulę odpowiednią do mojego wzrostu i wagi.
- Mam nadzieję, że zjawisz się tutaj po zajęciach, jak należy i pozwolisz się przebadać. – wyraziła swoje nadzieję. – I nie życzę sobie, by twoi przyjaciele wykorzystywali twój stan w jakikolwiek sposób, rozumiemy się? – mogłem tylko skinąć głową. Wyszła mając świadomość, że w przeciwnym razie nigdy nie nasmaruje swojej nogi. Za bardzo się wstydziłem. Także pielęgniarka zajmowała się przygotowywaniem odpowiedniej mikstury by dać mi czas na zabieg polegający na wtarciu dziwnie pachnącej maści w staw.
Musiałem przełknąć wstyd i dumę, kiedy kobieta owijała bolące okolice ciepłym bandażem, a kiedy miałem w końcu spodnie na tyłku, podała mi flakonik okropnie śmierdzącego specyfiku.
- Radzę zjeść dużo smacznego śniadania żeby zabić ten smak. – poleciła. – I widzę cię tutaj zaraz po zajęciach lub wcześniej, gdyby coś było nie tak.
Skinąłem głową, obiecałem głośno i dziękując Marlinowi za kulę wykuśtykałem z gabinetu.

niedziela, 16 grudnia 2012

Kartka z pamiętnika CCVI - Syriusz Black

Niepokoiłem się pełnią, której nie mogliśmy uniknąć, a która dawała się we znaki Remusowi od samego rana. Był niespokojny, podenerwowany, marudny i zmęczony, co łatwo dało się przeoczyć, kiedy kręcił swoim kształtnym noskiem na wszystko i wszystkich. Nie wiem, czy osoba nieznająca jego problemu zdołałaby wytrzymać w towarzystwie takiej chodzącej bomby zegarowej, która była z każdą chwilą bardziej niebezpieczna. Byłem ciekaw, czy mój chłopak zdoła spokojnie przetrwać dzisiejszą noc, czy może załamie się, gdy tylko na powrót stanie się sobą. Z troską patrzyłem na niego swoimi psimi oczyma, kiedy nagi, owinięty w stary, zakurzony koc czekał na najgorszą noc w miesiącu. Wcześniej lizałem go po ręce chcąc pocieszyć, ale nie była najsmaczniejsza, gdyż pokrywała ją cienka warstwa suchego, drapiącego w gardło pyłku z koca.
- Uważajcie na siebie. – powiedział do mnie i siedzących obok przyjaciół z łagodnym, smutnym uśmiechem. Bał się. Bał się tego, co mógłby nam zrobić w przypływie szału spowodowanego niedawną obecnością Greybacka. Wiedzieliśmy doskonale, że zamartwianie się w tej chwili nic nam nie da, a jedynie będzie męczyć Lupina, ale wątpiłem, by jego niepokoje mogły zniknąć tylko, dlatego że starego wilkołaka nie znaleziono w Hogsmeade.
„Bądź spokojny, damy sobie radę.” Szczeknąłem, czego raczej nie mógł zrozumieć, jeśli nie czytał mi w myślach. Czasami brak ludzkich strun głosowych naprawdę przerażał.
Remi uśmiechnął się trochę pewniej, ale wtedy przyszła przemiana. Bolesna, może tym bardziej męcząca, że chłopak nie chciał krzyczeć, nie chciał płakać, w żaden sposób nie planował pokazywać nam swojej słabości, swojego bólu. Zapewne nawet nie wiedział, jak bardzo musiał być odważny, kiedy powstrzymywał łzy i wrzask, gdy jego kości trzaskały zmieniając swój kształt, ciało deformowało się, porastało sierścią, twarz wydłużała się tworząc pysk. Z największą chęcią wziąłbym na siebie przynajmniej część tych przykrych doznań, chociaż to raczej nigdy nie będzie możliwe.
Nigdy nie przyszło mi do głowy by mierzyć czas, jakiego Remus potrzebował na przemianę, a żałowałem. Miałbym niejaką świadomość tego, ile czasu potrzebuje cierpieć by ostatecznie móc odpocząć gdzieś wewnątrz tego kudłatego ciała bestii. Podejrzewałem jednak, że widok psa z zegarkiem na łapie mógłby zdziwić kogoś, kto przypadkiem zauważyłby mnie i moich przyjaciół pędzących do Wierzby Bijącej w naszych zwierzęcych postaciach. Było to mniej niebezpieczne, niż otwarcie prześlizgiwać się z zamku przez błonia.
Było po wszystkim, mój chłopak właśnie warczał leżąc na skotłowanej pościeli pod postacią sporego wilka o mocnych tylnych łapach i zwinnych przednich. Coś mu się nie podobało, coś go niepokoiło i podejrzewałem, że była to wina wspomnień Remusa na temat Greybacka nie zaś bezpośredni jego zapach, czy bliskość. A jednak same myśli zaprzątające podczas przemiany głowę mojego chłopaka wystarczały by wilkołak zeskoczył z łóżka łypiąc na nas podejrzliwie. Byłem ciekaw myśli kłębiących się w głowie tej bestii, o ile w ogóle jakieś mogły przebić się przez zwyczajny instynkt i rządze.
Zrobiłem krok do przodu, ale Remus warknął ostrzegawczo i kłapnął niebezpiecznie zębami. Zaczął przechadzać się po pokoju wąchając, szukając czegoś, warcząc i ostatecznie wyjąc. Podszedł do mnie i przyjaciół prychając w niemym nakazie odsunięcia się. Nie byliśmy głupi, więc szybko pozwoliliśmy mu przejść przez drzwi by nadal obwąchiwał dom. Osobiście sprawdzałem każde pomieszczenie, kiedy tylko się tu pojawiliśmy by mieć pewność, że nikt się tutaj nie ukrył.
Podążyliśmy za wilkołakiem czujni i uważni. Nigdy nie wiadomo, co przyjdzie do głowy poirytowanemu stworzeniu z zębami jak ostre kawałki szkła w paszczy o sile Thorowego młota. Remi nie wydawał się jednak zainteresowany czymś szczególnym. Szukał igły w stogu siana, czy też swojego alfy w domu, gdzie tylko jeden wilkołak mógł królować.
Zawahałem się, kiedy mijaliśmy ukryte wejście do Wrzeszczącej Chaty. Czułem jakiś obcy zapach, słyszałem ciche szuranie, jakby ktoś skradał się pragnąc nas zaskoczyć. Popatrzyłem za odchodzącym do innego pomieszczenia wilkołakiem i uderzyłem ogonem Jamesa. Jego nogi były zdecydowanie zbyt długie, jak na moje gabaryty, ale i tak poczuł, kiedy smagnąłem go wystarczająco mocno by chciał mnie nadziać na swoje rogi. Kiwnąłem głową w stronę wejścia, a on nasłuchiwał, chociaż nie mógł nic usłyszeć. Nie był psem. Poniuchał w powietrzu, ale i to nie mogło dać mu zbyt wiele. Tyle, że w końcu szuranie w przejściu stało się wyraźniejsze i chyba tylko cud sprawił, że zajęty szukaniem Remus nie miał czasu na zajmowanie się byle hałasami.
Jeśli ktoś sprawdzał Remusa to na pewno nie umknie mu fakt obecności zwierząt zbyt wielkich by dostać się w to miejsce z czystej ciekawości. Domyśli się więc, że jesteśmy animagami, a wtedy zacznie się nagonka.
Kiwnąłem głową w stronę jednego z pokoi, gdzie mogliśmy schować się za framugą i obserwować nieproszonego gościa. Najciszej jak to możliwe, co w przypadku kopyt Pottera nie było łatwe, ukryliśmy się czekając. Remus zawył gdzieś w okolicach starej kuchni, ale miał przy sobie Shevę i Petera, toteż nie obawialiśmy się o jego bezpieczeństwo. Gdyby coś się działo chłopcy na pewno przybiegliby nas wezwać do pomocy. Tym czasem mieliśmy czas by dowiedzieć się, kto nas nachodzi w środku pełni.
Najpierw zobaczyliśmy, ciemny kształt, który mógł być równie dobrze cieniem rzucanym przez coś wielkiego i wkradającym się pod szafę. W domu było całkowicie ciemno i tylko nasze zwierzęce zmysły pozwalały nam na rejestrowanie mniej oczywistych zmian.
Cichy stukot poprzedził ostateczne wtargnięcie intruza do domu. Patrzyłem zdziwiony na wiewiórkę, która upuściła jakiegoś starego żołędzia na podłogę, po czym podniosła go biorąc w pyszczek i pognała kilka kroków dalej węsząc w powietrzu. Musiała wyczuć wyraźny zapach wilkołaka, gdyż sądziłem, że zwierzęta są wyczulone na zapach nadprzyrodzonego.
Zwierzątko nie wydawało się podejrzane, a pachniało futrem, zimnem i śniegiem. Nie miało na sobie żadnej podejrzanej woni, więc ulżyło mi, kiedy dotarło do mnie, że to przypadek i nikt nas tak naprawdę nie sprawdza. Ot, zwykła, głupia wiewiórka znalazła sobie nieodpowiednie miejsce na zakładanie gniazda, czy gdzie to mieszkały wiewiórki.
Kolejny raz po domu rozszedł się odgłos wyjącego Remusa, który tym razem przyczynił się do wypłoszenia natrętnego gościa, który zatrzymał się w połowie drogi do schodów, poniuchał kolejny raz i kiedy usłyszał cichy warkot wilkołaka, zwiał gdzie pieprz rośnie pod szafę zasłaniającą przejście, którym zawsze tu wchodziliśmy.
Remus wyszedł właśnie z pomieszczenia, które od wieków nie spełniało swojego zadania kuchennego i spojrzał na mnie i Jamesa przekrzywiając głowę. Musiał zastanawiać się, dlaczego tak głupio sterczymy przy ścianie. Wąchał w powietrzu i postawił uszy nasłuchując, a sierść na jego grzbiecie zjeżyła się odrobinę.
Sięgając po głęboko ukryte pokłady mojej odwagi zbliżyłem się do przyjaciela i polizałem go po nosie mając nadzieję, że to go uspokoi i przestanie podejrzewać, że coś knujemy. Uderzyłem ogonem o jego ogon, przewaliłem się całym bokiem na niego by pchnąć go, zachęcić do zabawy. Improwizowałem, ale przecież nie mogłem dopuścić do tego by nadal skupiał się na obcym, zwierzęcym zapachu. Zaszczekałem przyjacielsko patrząc na sztywnego i spiętego wilkołaka, któremu nie mogłem nawet wyjaśnić, jakim cudem znalazło się pośród nas zwierzę, którego nie powinno tu być.
Sheva chyba zrozumiał, że coś nie jest tak, gdyż usiadł na grzbiecie Remusa i zaczął pazurami wodzić po sierści, czego wilkołak nie lubił, ponieważ go mrowiło na całym ciele, ale nie reagował na to nigdy agresją, a jedynie, tak jak w tej chwili, próbował strzepnąć z siebie Shevę skacząc, turlając się, biegając.
Odetchnąłem z ulgą, kiedy Remi naprawdę wydawał się zapominać o swoim wcześniejszym problemie, kiedy robił, co w jego mocy by Sheva zszedł z jego grzbietu i na niego nie wracał. Machał łapami w powietrzu starając się pozbyć natręta podczas turlania, a jego pysk wydawał się zadowolony. Musiał się dobrze bawić skoro wydawał z siebie ciche szczeknięcia. Najgorzej miał chyba Peter, który co chwilę musiał uciekać w inne miejsce by bawiący się przyjaciele nie staranowali jego drobnego ciała. A trzeba było przyznać, że wilkołak nie szczędził wysiłków by być wszędzie, kiedy turlał się, stawał na łapy i skakał jakby udawał lisa.

czwartek, 13 grudnia 2012

Kartka z pamiętnika CCV - Regulus Black

- Dlaczego mi to robisz? – przerwałem pisanie spoglądając na siedzącego obok, zamyślonego Barty’ego. Jego jasne oczy były zamglone myślami, które wypełniały głowę, nawet usta wydawały się senne z powodu jego stanu pośredniego między jawą, a snem.
- Co robię? – nie zrozumiał, ale rozbudził się przynajmniej na tę jedną chwilę. – Co ci robię?
- Głaszczesz moją dłoń, kiedy pisze. To mnie rozprasza, bo twoje palce palą. Nie masz gorączki? – przysunąłem się do niego trochę bardziej i wsunąłem dłoń pod jego grzywkę dotykając czoła. Nie wydawało się gorące, a jednak nie mogłem być o tym całkowicie przekonany ponieważ nigdy wcześniej nie sprawdzałem w ten sposób czyjejś temperatury. Nawet porównywanie go z moją nie byłoby mądrym posunięciem. Przecież Barty zawsze wydawał się cieplejszy ode mnie, jakby płonął gdzieś w nim ogień, gdy ja zamarzałem począwszy od serca.
- To twoje dłonie są zimne. – zauważył obejmując moje palce swoimi i przyłożył do swoich ust chuchając na nie.
- Fuj! – syknąłem i wyrwałem mu swoją rękę wycierając ją o jego spodnie z miną ukazującą moje zniesmaczenie. – Chcesz na nią napluć przez przypadek?
- Nie miałem takiego zamiaru. – prychnął w odpowiedzi i przesunął mój pergamin bliżej siebie. – I nie szukaj wymówki żeby usprawiedliwić swój kiepski sposób na rozgryzienie tego eliksiru. Slughorn to zagmatwał, ale odpowiedź jest banalnie prosta. Zastanów się nad składnikami, jakich używasz do tych wszystkich mikstur. Powtarzają się. Kiedy pomyślisz o środkach przeciwdziałających też zauważysz, że się powtarzają. To banalne, ale trzeba pomyśleć, co pomoże, a co mogłoby zaszkodzić. Tak jak z transmutacją. Albo ci się uda, albo mamy problem, rozumiesz? – w jego spojrzeniu było tyle szczerości, że z trudem mogłem przebić się przez nią ze swoim zwyczajowym chłodem i markotnym nastawieniem do wszystkiego. Ostatnimi czasy byłem chodzącym niezadowoleniem i narzekaniem, co miało zapewne związek z kiepską pogodą, masą śniegu i nachodzącymi mnie co noc snami. Nienawidziłem pamiętać nocnych omamów, jako że nigdy nie mogłem się wtedy wyspać, a dzisiejsze były dla mnie szczególnie wymęczające psychicznie. Dziewczyna popełniła samobójstwo zostawiając w żałobie swojego chłopaka i przyjaciółkę. Spotkałem ich wychodząc z domu, jak siedzieli na moich schodach zagradzając przejście. Chłopak domyślił się, że musi odejść, toteż pospieszył swoją koleżankę, a gdy koło mnie przechodził słyszałem, jak mówi do dziewczyny, że teraz to oni muszą umrzeć by do niej dołączyć. Miałem ochotę płakać. Złapałem go za rękaw zatrzymując.
„Nie możesz” powiedziałem zanim w ogóle zdołałem się powstrzymać. „Nie została jeszcze nawet pochowana. Nie możecie teraz.” Starałem się ubrać swoje myśli w słowa, które dotarłyby do tego desperata. „Pozwólcie jej najpierw w spokoju odejść. Nie możecie zasmucać jej po śmierci.”
Chłopak rozpłakał się w pewnym momencie opadając na mnie. Siedziałem otulając go swoim ciałem, jego głowa spoczywała na moich kolanach. Łkał zwinięty w kłębek i byłem w stanie objąć go, poczuć, jak w moich ramionach tuli się, szuka pocieszenia.
„Gdyby chciała żebyś umarł wraz z nią już teraz by cię ze sobą zabrała.” Mówiłem kiwając się lekko z nim w objęciach. Wtuliłem twarz w miękkie, ciemne włosy, gładziłem jego plecy, ramiona. „Ale ona tego nie chciała i dlatego nie możesz tego zrobić. Jej duch nadal tu jest i nie chce żebyś i ty umierał”.
Kiedy się uspokoił pogładziłem go po głowie i widziałem, że jest zmęczony, śpiący i przygnębiony. Pocałowałem go w czoło mając nadzieję, że moja troska złagodzi jego cierpienia. Było mi go tak bardzo żal, że sam już nie wiedziałem, co czułem dokładnie. Chciałem tylko by przestał myśleć o własnej śmierci, by się uśmiechnął, zapomniał o przykrościach.
- Wypisz wszystkie składniki tych pięciu eliksirów. – Barty zwrócił na siebie moją uwagę wkładając pióro w moją dłoń i podsuwając mi pergamin. Zabrałem się za to, chociaż moje myśli nadal wypełniał dziwny sen.
- A to o czym myślałeś? – podjąłem by odpędzić własne zamyślenie. Zacząłem powoli przywoływać w pamięci wszystkie składniki jednego z eliksirów, które podał nam nauczyciel pod koniec zajęć.
- Tak naprawdę to nie pamiętam. – powiedział patrząc na mnie i dźgając palcem moją dłoń. – Pisz, bo nie mamy całego dnia. Swoją drogą, słyszałem o jakimś wielkim czarodzieju, który zbiera swoich sprzymierzeńców by walczyć z mieszańcami i mugolami.
Podskoczyłem zaskoczony. Nie spodziewałem się, że będzie o tym wiedział. Nie powinien. A może wręcz przeciwnie? Może powinien wiedzieć, powinien się nad tym zastanawiać, przystąpić do tego nowego społeczeństwa, które powoli powstawało pod władzą jednego człowieka?
- Tak. Wiem o czym mówisz. Ale nie chcę teraz o tym rozmawiać, jasne? Staram się skupić na zadaniu.
- Kłamiesz. Siedzisz w tym po uszy i dlatego nie chcesz rozmawiać.
- Dokładnie, a teraz zamknij się z łaski swojej, albo zrób za mnie to głupie zadanie. – zacząłem się irytować. – Daj mi święty spokój, bo mam cię dosyć.
- Dobrze, przepraszam. – podniósł ręce w obronnym geście i wymienił kilkanaście składników do stworzenia eliksiru, którego szukałem analizując te, które miałem. – Koniec. Rozwiązałeś zadanie.
Spojrzałem na niego i westchnąłem głęboko.
- Naprawdę czasami cię niecierpię, wiesz? Jesteś irytujący, uciążliwy, nieznośny i mam cię dosyć. W dodatku sam się do mnie przykleiłeś, a ja nadal nie wiem jakim cudem to zaakceptowałem.
Jego uśmiech był rozbrajający, kiedy prezentował pełne uzębienie, a kąciki jego ust wydawały się nienaturalnie rozciągnięte. Wyglądał paskudnie. Chociaż na pewno niektórym musiał się podobać. W szczególności dziewczynom z jego domu, które znały go na tyle dobrze, że wiedziały jaki jest, a to najwidoczniej dodawało mu uroku w ich oczach. W moich raczej go tracił. Był przecież chodzącym wrzodem.
- Jesteś niesprawiedliwy w tym, jak mnie traktujesz. – powiedział nagle i łapiąc mnie za krawat pociągnął do siebie, odrobinę poddusił zmuszając do podniesienia się z krzesła. Jego usta nagle naparły mocno na moje posyłając drażniące, elektryczne bodźce wzdłuż mojego kręgosłupa. Zamarłem nie rozumiejąc, nie mogąc się zmusić do ruchu. Byłem zaskoczony i sparaliżowany z tego powodu. Byłbym w stanie paść teraz nieprzytomny, gdyby nie fakt, że adrenalina wiedziała, jak powstrzymać mnie przed utratą świadomości. Przez chwilę przeszły mnie dreszcze obrzydzenia, ale szybko ustąpiły zwyczajnemu szokowi. Tak naprawdę już sam nie wiedziałem co czuję, co się ze mną dzieje. Patrzyłem zszokowany na rozmazaną z bliska twarz Barty’ego, na jego jasną skórę, blond włosy i czułem jak powietrze, które wypuszcza przez nos łaskocze moją twarz.
Kiedy się odsunął nadal nie byłem pewny, co mam robić. Czy płakać, czy może się roześmiać, czy chce mi się wymiotować, czy może zupełnie nic nie czuję, a jedynie wymuszam to wszystko chcąc jakoś zareagować ciałem, a nie tylko duchem, który właśnie został spetryfikowany, umysłem, który zawiesił swoją działalność na te kilkanaście chwil, jak mi się zdawało.
- Rozumiem aluzję i już mnie nie ma. – rzucił wesoło, jakby nic się nie stało, jakbym naprawdę właśnie się odezwał i dał mu jakąkolwiek odpowiedź na to, co właśnie zrobił.
Siedziałem niczym pusta skorupa na swoim miejscu, kiedy on odchodził prezentując mi swoje całkiem szerokie plecy, poplątane włosy, których najwidoczniej nie miał okazji uczesać zaraz po przebudzeniu. Na ramieniu wisiała mu torba, z której wystawały podręczniki. Nie odwrócił się do mnie, nie zmienił zdania, a jedynie zniknął za regałami. Poczułem lekki przeciąg, kiedy najpewniej otworzył drzwi by wyjść z biblioteki. A może zwyczajnie mi się to zdawało? Miałem w tej chwili ważniejsze sprawy na głowie. Musiałem się poruszyć, wrócić do sprawności ruchowej, umysłowej, intelektualnej. Barty musiał być trucicielem, który właśnie wolał we mnie swój jad i teraz powoli umieram tracąc wszelkie władze. Tak, musiał to tak rozegrać.

środa, 12 grudnia 2012

Leczenie

5 grudnia
Niepewność zjadała mnie w całości, kiedy nie wiedziałem, co postanowił dyrektor, a do mojej przemiany dzieliło mnie tak niewiele. Kilka krótkich dni i stanę przed faktem dokonanym. Albo zdołam się opanować albo będę musiał wstydzić się całe życie za to, do czego jestem zdolny w pobliżu alfy. Z powodu tych myśli byłem kłębkiem nerwów, który co jakiś czas kreślił na nodze, bądź ręce znaczki, które miały pomóc mu w opanowaniu strachu. To naprawdę pomagało, chociaż nie wiem, jakim cudem. Co najgorsze, nie miałem nawet ochoty na łakocie, ponieważ one smakowały najlepiej, kiedy jadło się je w znakomitym humorze. Czekolada jedzona ze smutkami nabierała smutnego wyrazu i nie mogła niczego naprawić. Dlatego właśnie unikałem słodkiego, jak mogłem. Zamiast tego sięgałem po mięso, owoce, warzywa. Nic nie działało na smutki tak jak pieczone ziemniaki i wielki kawał faszerowanego mięsa. Może mój sposób myślenia był odrobinę dziwny, ale coś w tym było. Coś, co pomagało mi podnieść głowę i brnąć dalej przez te niespokojne dni, które nastały.
- Może jeszcze kartofelka? – James wyciągnął w stronę mojego talerza łyżkę z kilkoma pieczonymi w mundurkach ziemiankami.
- Tak, poproszę. – nie miałem nic przeciwko temu by objeść się jak Peter i zapomnieć o wszystkim.
- A biteczkę? – Sheva nie czekał na odpowiedź, ale położył mi koło ziemniaków mięsną roladę wypchaną warzywami i dobrze przyprawioną.
- Dołóż jeszcze jedną. – poprosiłem zanim się opamiętałem. Rzuciłem szybkie spojrzenie na Syriusza, który przewracał oczyma widząc, jak mój ledwie opróżniony talerz wypełnia się jedzeniem na nowo.
- Pomogę ci to spalić, więc jedz. – uspokoił mnie. – Remi w lepszym humorze to Remi lepszy niż smutny i głodny.
- Będę tłusty, zdajesz sobie z tego sprawę? – rzuciłem odkrawając kawałek bitki i rozkoszując się jej smakiem w ustach, który mieszał się z przydymionym aromatem ziemniaka.
- Nie będziesz, bo zadbam byś nie był.
- Black zamienia się w starego zboka. – zauważył James. – Większego ode mnie, bo ja tylko fantazjuje, a ty snujesz prawdziwe plany.
- Jestem doroślejszy od ciebie fizycznie i psychicznie, więc mogę snuć plany ze swoim chłopakiem. A później zabiorę go do łazienki prefektów z daleka od ciekawskich oczu i tam będę konsumował powoli i jak mi się tylko zachce.
Zakrztusiłem się, kiedy Syriusz wdrażał innych w szczegóły naszych małych przyjemności, o których nie musieli wiedzieć. Black poklepał mnie po plecach patrząc przepraszająco. Domyślił się, czym był spowodowany mój stan i miałem nadzieję, że wziął to sobie do serca i nie pozwoli sobie więcej na zapomnienie, które kolejny raz mogłoby doprowadzić mnie do udławienia.
Kiedy moje kasłanie trochę się uspokoiło, spojrzałem na stół nauczycielski, przy którym siedzieli wszyscy, a nikt nie wydawał się specjalnie zmieniony, czy zmęczony. Czy więc Greyback uciekł domyślając się, że poskarżę, a może jakimś sposobem słyszał, jak opowiadam o wszystkim dyrektorowi i z tego powodu nie można było go wytropić? A co jeśli jego uczeń zakradł się do zamku i to on dowiedział się o wszystkim, by później donieść o tym swojemu nauczycielowi? Czy to możliwe? A może było w tym coś jeszcze, a ja zwyczajnie nie miałem pojęcia, co takiego? Przecież istniała jeszcze możliwość, że nie chcąc wzbudzać niczyich podejrzeń dyrektor wysłał na zwiady swojego tajemniczego gościa, który tak często odwiedzał go w tamtym roku. Tylko czy aby na pewno?
- Nie przejmuj się tym. – Syriusz złapał mnie za rękę, ścisnął ją i uśmiechnął się do mnie lekko. – To nic takiego. Oni dadzą sobie radę, a aurorzy złapią Greybacka.
Skinąłem głową kończąc oczyszczanie swojego talerza. Teraz to Syriusz musiał dotrzymać słowa i pomóc mi spalić to wszystko.
- Gdybyśmy tak teraz wykorzystali jakieś ustronne miejsce... – rzuciłem do niego szeptem.
- Cudowny pomysł. – zgodził się ze mną i wstał ręką pokazując przyjaciołom, że oni mają siedzieć na miejscu.
Czułem jak w moim wypełnionym dobrym jedzeniem żołądku posiłek łączy się z leniwymi motylami, które z trudem unosiły swoje wielkie ciała, by latać w podnieceniu. Chyba naprawdę przesadziłem z jedzeniem. Byłem już w połowie drogi do wyjścia, kiedy usłyszałem za sobą głos McGonagall.
- Remusie, czy mogę cię na chwilę prosić? Musimy chwileczkę porozmawiać na temat twojego ostatniego testu. – kłamała beznadziejnie, ale tylko dlatego, że towarzyszył mi Syri, nie zaś jakiś niedoinformowany Gryfon. Każda inna osoba sądziłaby, że ta stateczna kobieta nie potrafi oszukiwać.
- Tak, pani profesor. – odpowiedziałem, a motyle we mnie zaczęły rozrywać się zębami, które nagle pojawiły się w ustach, które jakimś cudem nagle pojawiły się na ich małych łebkach.
Odszedłem na bok z nauczycielką, która upewniwszy się, że nikt nie może nas podsłuchać wyjaśniła, o co chodzi, a tego właśnie się obawiałem.
- Nie znaleźliśmy nigdzie Greybacka, więc najpewniej wyniósł się z Hogsmeade domyślając, że powiesz nam o wszystkim. Chciałabym żebyś nie martwił niczym. Twoja chata jest dodatkowo zabezpieczona, a podczas pełni postawimy kogoś w Hogsmeade na straży by mieć pewność, że żaden inny wilkołak nie pojawi się wtedy w okolicy.
- Czy to... bezpieczne? – byłem zaskoczony tak daleko posuniętą ostrożnością, przez którą mogłoby wyjść na jaw, że podczas przemian nie jestem sam, ale z przyjaciółmi. Tylko czy ktokolwiek mógł wiedzieć, co dzieje się w środku, kiedy zabezpieczenia uniemożliwiały podglądanie, włamywanie się, czy dewastację?
- Jak najbardziej. Osoby, które tam postawimy będą wiedziały jak zareagować na ewentualne problemy i sądzę, że jeśli nic się nie wydarzy to będzie to wystarczającym dowodem na to, że Greyback był tu tylko przypadkowo i nie wróci obawiając się złapania.
- Yhym. – chciałem się stąd jak najszybciej wyrwać. Dusiłem się poruszając ten temat z nauczycielami. O ileż bardziej zabawnie brzmiało to, kiedy miałem okazję dyskutować z przyjaciółmi. Dla nich było to słodkim elementem rozrywki, a wtedy i dla mnie nie miało takiego znaczenia, kim jestem. – Dziękuję. – uśmiechnąłem się wymuszenie, co przychodziło mi z coraz mniejszym trudem. By nie wzbudzać podejrzeń oddaliłem się w kierunku, który obrałem wcześniej, chociaż tak naprawdę robiłem to tylko dla siebie, by pozbyć się problemu, który ciążył mi okropnie. Chciałem zatracić się w bliskiej obecności Syriusza, a on jakby czytając w moich myślach czekał na mnie zaraz za drzwiami Wielkiej Sali. Mruczał marudnie niezadowolony z powodu ukradzionych nam przez nauczycielkę minut, które mogliśmy poświęcić na pocałunki i dotyk. Nie zwlekał, więc łapiąc mnie za rękę i ciągnąć w najciemniejsze i najrzadziej uczęszczane korytarze. Nie zdążyłem nawet pojąć, gdzie mnie prowadzi, kiedy przylgnął d mojego ciała swoim i pchnął mnie na ścianę wpijając się w moje usta. W pierwszym odruchu chciałem się bronić, ale kiedy poczułem smak jego warg od razu przeszła mi ochota na walkę. Zamiast tego objąłem go łapiąc za kark, zacząłem masować jego szyję, bawić się długimi włosami. Syri położył dłonie na moich pośladkach ściskając je mocno i rozluźniając palce. Nie chcieliśmy się podniecić, ale pragnęliśmy tego ciepła i bliskości, jakie dawała nam ta chwila. Za pół godziny miały rozpocząć się lekcje zielarstwa, a więc do tego czasu mogłem pozwolić sobie na odpływanie w rozkoszy chwili. Gdybym tylko nie był tak bezbronny, kiedy Syri lgnął do mnie, na pewno zdołałbym wymusić na nim więcej. Tylko czy byłoby to rozsądne? Nie mogliśmy pozwolić sobie na kąpiel, czy przebieranie się, a więc musieliśmy zadowolić się samymi pocałunkami, które kradliśmy jeden od drugiego, by później oddawać je posłusznie i ponownie sobie przywłaszczać.
- Myślisz, że... W ten sposób... Pozbędę się... Kalorii? – mówiłem między jego muśnięciami.
- Nie wiem... Ale jest miło. – popatrzył mi w oczy odsuwając się odrobinę. – Ten weekend spędzimy na miłej kąpieli i rozkoszy. Akurat po sobotniej pełni. Zobaczysz jak ci będzie wtedy dobrze. – wyszczerzył się, a ja uśmiechnąłem trochę speszony, ale skinąłem głowę zgadzając się na taki układ. Był mi, bowiem potrzebny tak samo, jak przyjaciele.

niedziela, 9 grudnia 2012

Donosiciel

Chwila beztroski w towarzystwie przyjaciół pomogła mi pozbierać myśli i podjąć decyzję, co do dalszych moich poczynań. Nie mogłem pozwolić sobie na beztroskie ignorowanie obecności dorosłego, niebezpiecznego wilkołaka i jego młodego pomocnika. Musiałem powiedzieć o wszystkim dyrektorowi i w miarę możliwości pomóc mu w odkryciu, co się dzieje. Oczywiście, wątpiłem by zgodził się na jakikolwiek mój udział w tym przedsięwzięciu, ale zawsze mogłem zdeklarować swoją pomoc. Nie było czasu na zbędne przeżywanie spotkania z moim najgorszym koszmarem, kiedy mógł mieć jak najgorsze intencje, a jego obecność w Hogsmeade może mieć coś wspólnego z coraz częstszymi włamaniami do zamku.
Podzieliłem się z przyjaciółmi swoimi przemyśleniami na ten temat i prawdę mówiąc ulżyło mi, kiedy przytakując zgodnie uznali to za całkiem rozsądny pomysł, a nie za moją obsesję. Naprawdę przez chwilę bałem się ich reakcji. Gdyby powiedzieli, że mam fobię Greybacka najpewniej bym się popłakał, jak podrzędny dzieciak.
Tak więc stanąłem pod drzwiami gabinetu dyrektora zastanawiając się, jaki słodycz mógł w tym roku stać się hasłem, które odsunie gobelin i wpuści mnie do środka. A może mężczyzna postawił na łakocie sezonowe? Nic nie traciłem próbując.
- Trufle czekoladowe. – strzeliłem, ale nic się nie stało. – Trufle czereśniowe? – próbowałem dalej, a nie osiągnąwszy swojego celu wymyślałem dalej, by ostatecznie z rezygnacją mruknąć do gobelinu: – Trufle pomarańczowe. – usłyszałem cichy trzask i aż podskoczyłem zaskoczony. Udało mi się?! Nie, nie udało. To dyrektor wychodził ze swojego gabinetu i zaskoczony moja obecnością spojrzał mi w oczy.
- Remusie?
- Tak, ja... – powiedziałem zająknąwszy się. – Mam do pana sprawę i to bardzo ważną. – chyba zabrzmiałem trochę zdesperowanie, ale nie mogłem pozwolić na to by mężczyzna odłożył rozmowę ze mną na później. – To naprawdę ważne.
Dumbledore wahał się przez chwilę, po czym skinął głową i uchylił szczerzej gobelin robiąc mi miejsce bym wszedł na schody. Zacząłem wspinać się po nich do góry z największą ulgą. Już byłem lżejszy niż wcześniej.
Stając na górze schodów przed masywnymi drzwiami gabinetu obejrzałem się za siebie. Mężczyzna uśmiechnął się do mnie i zamachał dłońmi zachęcając mnie do wejścia do środka. Nacisnąłem więc na klamkę i zanurzyłem się w tym zupełnie innym świecie, jakim był duży, piękny gabinet zawalony drobnymi i ciut większymi przedmiotami, intensywnie brązowy z powodu mebli, drewnianych konstrukcji i starego stylu wystroju. Czułem się tutaj zupełnie inaczej niż w Pokoju Wspólnym lub sypialni. Atmosfera naprawdę sprawiała niezapomniane wrażenie. Byłem ciekaw czy tajemniczy gość dyrektora czuł się tutaj podobnie jak ja.
- Usiądź. – Dumbledore podsunął mi krzesło i obszedł dookoła biurko siadając za nim na swoim wygodnym, starym fotelu. – Słucham. O co chodzi, Remusie? Co takiego ważnego...
- Greyback jest w Hogsmeade. – wypaliłem wchodząc mu w słowo, ale nie byłem w stanie dłużej trzymać tego w sobie.
Dyrektor wydawał się tym zaskoczony. Patrzył na mnie przez chwilę w milczeniu najwyraźniej walcząc z tą informacją.
- Widziałem go, kiedy tam byłem i dlatego wróciłem. Nie jest sam. Ma ze sobą jakiegoś młodego wilkołaka, może starszego ode mnie o kilka lat. Zaczepiał mnie.
- Dobrze, że mi o tym powiedziałeś. – na twarzy mężczyzny pojawił się ciepły uśmiech, chociaż widziałem zatroskanie w jego przenikliwie niebieskich oczach. Podniósł się z miejsca powoli stąpając do zawijanych schodów prowadzących do wyższego poziomu wieży i wracając pod biurko. – Obecność Greybacka nie wróży nam niczego dobrego, a podejrzewam, że ma to coś wspólnego z tymi ostatnimi włamaniami. Coś się szykuje lub zwyczajnie wszyscy przesadzamy.
- Podczas tamtej burzy... – sam nie wiem, dlaczego o tym wspomniałem. – Ktoś był w zamku. Ktoś ważny. A jeśli to ma jakiś związek z Greybackiem? To nie był wtedy on, ale przecież pojawił się nagle tak blisko szkoły...
- Uważam, że to bardzo cenna uwaga, ale nie powinieneś sobie zawracać tym głowy. Poradzimy sobie ze wszystkim dzięki temu, że mi o tym opowiedziałeś.
Skinąłem głową milczący i wymusiłem uśmiech. Nie potrafiłem szczerze cieszyć się z tego, że zaraz będę wygoniony z gabinetu i nie dowiem się jak to wszystko się kończy póki nie ogłoszą tego oficjalnie. A może wcale się nie dowiem? Przecież nie mieli obowiązku mówić mi, co się dzieje i jak sobie z tym poradzili.
- Moje przemiany... – napomknąłem, gdyż nie byłem pewny jak wpływ na mnie może mieć bliskość wilkołaka, który mnie przemienił.
- Spokojnie. Nic się nie zmienia. W chacie będziesz bezpieczny i nikt się nie domyśli, że tam jesteś. Rzucimy dodatkowe zaklęcia, także te zmieniające odgłosy. Greyback nie jest głupi, więc mógłby się domyślić, że to ty tak szalejesz w środku.
- Nie wyczuje mnie? – nie byłem przekonany, co do wyższości magii nad instynktem kogoś takiego, jak Fenrir, a nie chciałem stać się przyczyną czyjegoś nieszczęścia.
- Zaufaj nam, Remusie. Zrobimy, co w naszej mocy, a ty nie martw się o nic.
- Dobrze. Więc ja już pójdę. – skinąłem głową starając się wyglądać na całkowicie pewnego siebie. Po prostu coś przyszło mi do głowy i nie chciałem by dyrektor to zauważył w moim zachowaniu. – Chłopcy pewnie będą się zastanawiać gdzie zniknąłem na tak długo. – wyjaśniłem.
- Yhm, tak. Słusznie. Do zobaczenia, Remusie. – Dumbledore już zajęty był intensywnym rozmyślaniem nad czymś, toteż miałem ogromne szczęście. Nie wątpiłem, że ktoś jego pokroju byłby w stanie wyczytać w moich myślach, jak dalece nie wart jestem zaufania.
Opuściłem, czym prędzej jego gabinet i zbiegłem po schodach. Przyjaciele mieli na mnie czekać w sypialni toteż nie rozglądałem się ani po korytarzach, ani też po Pokoju Wspólnym, kiedy do niego wbiegłem. Dopiero w drzwiach sypialni zatrzymałem się gwałtownie trochę zasapany. Kiedy wszedłem do środka przyjaciele siedzieli w kole na środku pomieszczenia, każdy z nich zaczytany. Wydawało mi się to stosunkowo dziwne, ale kiedy podszedłem do nich zrozumiałem, co się dzieje. Każdy z nich zajęty był kartkowaniem książki o wilkołakach z prywatnego zbioru Syriusza. Miałem ochotę płakać z radości mając tak cudownych przyjaciół jak oni.
- Nie ma tu nic o polowaniu w stadzie. – Sheva zatrzasnął swój egzemplarz i zmarszczył brwi niezadowolony. – Ani słowa. Może one nie polują, jako wataha tylko osobno?
- Wątpię. – Syriusz podniósł na chwilę głowę by spojrzeć na swojego rozmówcę. – Muszą polować i samotnie i w stadzie, więc gdzieś musi coś o tym być. Może nie ma znaczenia, czy stwórca jest w pobliżu. W końcu na przemianę wcale to nie wpływa.
- Przestańcie szukać. – mruknąłem klękając między Blackiem, a Potterem. – Nie ważne, co się stanie. Liczę na to, że mimo wszystko dam sobie radę, ale obawiam się, że to ryzyko. Musicie być ze mną w środku, kiedy się przemienię. Jeśli wyczuję Greybacka mogę szaleć, ale moje własne stado mogłoby mnie uspokoić i zmusić do posłuszeństwa przyjaźni zamiast alfie. – uśmiechnąłem się do chłopaków i mrugnąłem do Syriusza. To on nauczył mnie tego, co wiedziałem w tej chwili o wilkołakach.
- On ma rację. – Syri złapał mnie za rękę i ścisnął ją mocno. – My możemy go uwiązać w miejscu sobą, a Greyback ma tylko siłę. My zdołamy powstrzymać Remusa, bo już nas zna i nawykł do nas. Myślę, że może nawet na swój wilczy sposób pokochał.
- Nie chcę widzieć, jak sobie tę miłość okazujecie w waszych futrzastych ciałach. – Potter zdjął swoje okulary i przetarł je szybko koszulką. – Z łaski swojej naprawdę nam to oszczędźcie, dobrze? Wolę o tym nie myśleć, ale jednak...
- Czy twój mózg jest już naprawdę tak niewyżyty seksualnie, że musisz wyskakiwać z czymś takim? – Syriusz wszedł Jamesowi w słowo. – To ty myślisz o seksie między wilkołakiem, a psem, a nie my! Paskudny jesteś, J.! Z każdym dniem coraz bardziej!
- Koniec tematu! – Potter zakrył uszy dłońmi. – Nie chcę o tym więcej słyszeć!
- I tak usłyszy. – syknął ciszej Black. – I tak mu o tym przypomnę. Zboczeniec jeden. – chłopak zatrzasnął książkę i pozbierał wszystkie leżące na ziemi woluminy. Chyba musiał odsapnąć by odzyskać dobry humor.

piątek, 7 grudnia 2012

Dlaczego?

Wziąłem głęboki oddech patrząc tempo przed siebie. Nie rozumiałem, niczego nie rozumiałem. Jak to w ogóle możliwe, że Greyback pojawił się w Hogsmeade? Czego chciał? Czy chodziło o mnie? Prawdę mówiąc wydawało mi się, że te same pytania zadawałem sobie przed chwilą, ale czy nie było oczywistym, że nie potrafiłem przestać o tym myśleć? Tak bardzo chciałem znać odpowiedzi, bądź wymazać z pamięci fakt tamtego spotkania, którego się nie spodziewałem. Przecież to niemożliwe...
A jednak było możliwe. Wystarczyło spojrzeć na przyjaciół, a już miałem pewność, że oni również go widzieli. Tę bestię, która zamieniła mnie w to, czym byłem. W wielkiego, paskudnego wilkołaka. Drżałem na samą myśl o tym, że znowu był tak blisko mnie. Nie mogłem się z tym pogodzić. Jak to możliwe? Dlaczego?
- Chodźmy już, Remi. – Syriusz uścisnął moją dłoń. – Tak będzie lepiej w tej sytuacji.
- Zgadzam się. – dodał szybko Sheva. – Może już sobie poszedł i da ci spokój.
Nie byłem przekonany, co do prawdziwości ich słów, ale mimo wszystko nie miałem wyjścia. Chciałem jak najszybciej wrócić do zamku, do bezpiecznego schronienia, gdzie nic mi nie będzie szkodzić.
- Tak, chodźmy. – skinąłem głową i dopiłem piwo kremowe, które teraz było moją jedyną deską ratunku. Musiałem uspokoić serce, przyćmić umysł, zrobić wszystko, co w mojej mocy by nie musieć się tym wszystkim martwić, nie myśleć, zwyczajnie być.
Wraz z przyjaciółmi opuściłem Trzy Miotły nie potrafiąc zebrać myśli. Czułem się tak, jakbym zaraz miał się rozpłakać lub śmiać niczym szaleniec. Nie każdy patrzy w oczy największego oprawcy w swoim życiu.
Stanąłem jak spetryfikowany ledwie opuściłem ciepłe pomieszczenie. Na zewnątrz zaczął padać śnieg, co zaskoczyło mnie, gdyż wchodząc do Trzech Mioteł nie widziałem żadnych oznak tak drastycznej zmiany pogody. Tyle, że śnieg nie był teraz moim największym problemem. Naprzeciwko nas, pod drugiej stronie ulicy jakiś w miarę młody, obdarty chłopak właśnie podbiegł do Greybacka wieszając się na jego ramieniu, jak dziecko rozkoszujące się spacerem przy ojcu. Byłem zaskoczony, kiedy chłopak spojrzał na mnie i uśmiechnął się krzywo, niemal krzyknąłem widząc, jak prezentuje swoje ostre zęby, jakby właśnie był w trakcie przemiany, a jego złotawe oczy były podobne do moich, chociaż nakrapiane zielenią. Jasne, blond-rude włosy kręciły się niczym u kupidyna, a urodziwą twarz wykrzywiał uśmiech pełen wyższości i czegoś niebezpiecznego.
- Stęskniłem się za tobą, Remusie. – odezwał się głośno Greyback, a jego głos był lekko zachrypnięty. – Dawno się nie widzieliśmy, prawda? A może tęskniłeś?
Nie potrafiłem się nawet odezwać, ale moi przyjaciele byli w lepszym stanie. Zasłonili mnie swoimi ciałami odgradzając od wilkołaka, który roześmiał się głośno, kpiąco. Jego wielka dłoń spoczęła na włosach stojącego obok chłopaka. – Jesteś bardzo wyrodnym dzieckiem, Remusie. Jimmy jest o wiele wierniejszy od ciebie. Nie odstępuje mnie ani na krok, od kiedy został jednym z nas. Ty jesteś strasznie niewdzięczny, a przecież dałem ci piękny dar. Dzięki mnie widzisz, słyszysz i czujesz więcej.
- Przez ciebie raz w miesiącu zamienia się w bestię w największych męczarniach! – Syriusz nie zawahał się ani przez chwilę podejmując walkę z wrogiem.
- To niewielka cena za to, co zyskał. Ale co może rozumieć ktoś taki jak ty? Mały, bogaty czarodziej, który upadnie jak szmaciana lalka, jeśli ktoś zrzuci go z wieży. Rozsypiesz się, połamiesz i zdechniesz. Za to twój ukochany przyjaciel może to przeżyć bez większych problemów. A może chcesz się przekonać, co? Nie widzę problemu. Wprowadź mnie do zamku, a ja z chęcią cię pchnę. – oczy Greybacka lśniły podnieceniem.
- Chodźmy stąd. Nie chcę tu więcej z nim przebywać. – powiedziałem szczerze odnajdując w sobie na tyle odwagi by w ogóle zabrać głos. Kosztowało mnie to nie mało wysiłku, ale ostatecznie zdołałem osiągnąć swój cel. Przyjaciele zwrócili na mnie uwagę, otoczyli mnie, jakbym był cennym zakładnikiem, którego nikt nie mógł im odbić i w ten sposób popychali mnie lekko, kierowali moimi krokami i robili, co tylko w ich mocy by Greyback nie mógł nawet na mnie spoglądać. Byłem im za to wdzięczny. W szczególności, kiedy usłyszałem jak wyje z rozbawienia, zaś jego młody towarzysz wtórował mu wyraźnie zadowolony z takiego obrotu spraw. Nie musiałem go widzieć, by wyczytać to z jego śmiechu.
- Dziękuję. – powiedziałem szeptem zaciskając palce na kurtce idącego przede mną Syriusza. Patrzyłem na swoje rękawiczki, które wydawały się grube i ciepłe, a przecież drżałem na całym ciele, było mi zimno. Tak okropnie zimno. Gdybym, chociaż miał czapkę... Ale nie wziąłem jej nie spodziewając się śniegu. A teraz ślizgałem się na pokrytych białą, cienką warstwą śliskiej, zamarzniętej wody chodnikach. Może gdyby nie to niechciane spotkanie byłbym w stanie cieszyć się tą pogodą, ciepłem bliskości przyjaciół i urokiem chwili? Nienawidziłem takich sytuacji, jak te!
- Gdyby nie wy...
- Gdyby nie my na pewno dałbyś sobie radę, jak nikt inny. Byłeś zwyczajnie rozbity. – Sheva poklepał mnie po ramieniu, przytulił lekko na kilka chwil. – Wiem, że dałbyś sobie radę, głuptasie. Głowa do góry. Już ja zadbam żebyś o tym nie myślał. Może powinniście cię upić, kotku?
- Kotku? – spojrzałem na niego unosząc brew. – Kotku? Jestem wilkołakiem! – starałem się mówić możliwie najciszej. – Wilkołakiem, więc na pewno nie kotkiem.
- Więc wolisz żebym do ciebie mówił na „wilczku”? – jego głos miał w sobie sporą dawkę rozbawienia.
- W sumie to nie do końca. – stwierdziłem po chwili zastanowienia. – Ale na „kotku” też nie. Nie lubię kotów. Śmierdzą. I strasznie mnie irytują. – mruczałem pod nosem.
- To dlatego nie lubisz Evans, co? – Syriusz odwrócił się uśmiechnięty. – Śmierdzi tym jej kocurem.
- Ona w ogóle nie jest do lubienia. – pozwoliłem sobie na komentarz na chwilę pozwalając porwać się chwili. – Jest okropna. Już wolałbym kogoś innego. Ale kogo? – chyba zaczęło mi się już mieszać w głowie.
- Ona to ma we krwi. – Syri uśmiechał się słodko, ale jego uśmiech bardzo szybko zniknął mi z pola widzenia, kiedy z głośnym „jebudu” upadł tyłkiem na ziemię. Jak się okazało stanął na pokrytym śniegiem kamieniu i stracił równowagę. Jego mina była za to bezcennie zabawna, gdy tak wykrzywiał się w bólu, udawał płacz i masował pośladki powoli wstając z miejsca, gdzie jego piękny ślizg zostawił drobne ślady. Prawdę mówiąc byłem tak zaskoczony tym upadkiem, że nie byłem w stanie śmiać się z niego. Z resztą przyjaciele również milczeli. Kto by pomyślał, że osoba pokroju Syriusza Blacka wywinie orła w taki sposób?
- Mój tyłem, mój biedny tyłek. – pojękiwał Syri masując swoje pośladki w bardzo oczywisty sposób. Nie interesował się otoczeniem, jeśli ktoś patrzył to miał okazję pooglądać całkiem przyjemny widoczek, jaki stanowił wypinający się kruczowłosy. Sam pozwoliłem sobie na lekkie muśnięcie dłonią jego tyłka wywalonego w moją stronę. – Ostatni raz bawię się w raczka. – syczał. – Od teraz patrzę pod nogi! Będę miał siniakaaa! – pojękiwał. – Wielkiego i bolesnego! Jak ja usiedzę na zajęciach, kiedy moja dupa będzie przypominała pleśniejące jabłko? Niech mi ktoś ją wymasuje!
- Zaproponowałbym siedzenie na zimnie, ale nie ma na tyle śniegu. Możesz poprosić Skrzaty o lód i wtedy zajmiemy się tobą. Specjalnie będę wcierał zimne kostki w twoje kształtne pośladki. – Sheva od razu zaoferował pomoc. – Zapomnisz nie tylko o bólu, mogę to obiecać. Mam wprawę w opiece nad tyłkami.
- Ten tyłek należy do mnie. – zauważyłem czując lekkie łaskotanie w okolicy czoła, co było najpewniej efektem wypicia dwóch kremowych piw, załamania Greybackiem i oszołomienia upadkiem mojego chłopaka.
- Bijcie się w galarecie o to, który wymasuje prawy, a który lewy pośladek. – powiedział rozbawiony, chociaż nadal nie był w stanie się wyprostować. Podejrzewałem, że robił to specjalnie by moje myśli skupiły się na jego niedoli zamiast na mojej własnej. Tak naprawdę nie mogłem już dłużej zadręczać się niechcianymi myślami, kiedy obok miałem takich chodzących wariatów, którzy stanęli w mojej obronie. Dla nich musiałem być silny i zapomnieć o przykrościach. To stało się moim celem, kiedy kolejny raz pogładziłem Syriuszowy tyłek.

środa, 5 grudnia 2012

Tylko nie on

1 grudnia
Idealna niedziela zaczynała się idealnym śniadaniem i ciepłym ubraniem w kolorze czerwieni, które wyjątkowo lubiłem. Kontynuacją udanego dnia było wyjście do Hogsmeade, a tym samym możliwość pooddychania świeżym, chociaż chłodnym powietrzem. Jak do tej pory nie mogłem narzekać mając wszystko, czego tylko pragnąłem, włącznie z zadowolonym z życia Syriuszem, który obiecał zająć się moimi potrzebami i uzupełnić szczuplejący zapas łakoci. Nie chciałem go wykorzystywać, ale on potrafił być uparty i nie pozwolił się przekonać. Kupi i już. Jak mógłbym mu odmówić w takiej sytuacji?
Prawdę powiedziawszy, od dawna nie spędzaliśmy czasu w Hogsmeade wszyscy razem, a więc ja, Syri, Sheva, Peter i J. Dziś był wyjątkowy dzień, gdyż nie rozchodziliśmy się, ale wspólnie wbiegliśmy do Trzech Mioteł przed grupą dziewczyn z Ravenclaw, które mogłyby nam zająć ostatni wolny stolik. Potter wziął na siebie zajęcie najlepszego, a więc pierwszego lepszego wolnego, jaki tylko zauważył. Byłem mu wdzięczny, że nie rzucił się na niego całym ciałem i nie rozwalił, jak miało to miejsce niedawno w Wielkiej Sali ze stołem domu. W ten sposób przynajmniej nie rzucaliśmy się w oczy bardziej niż zawsze.
Żałowałem, że nie są to miejsca przy oknie, ale i znalazłem takie, na którym czułem się najbezpieczniej i tam właśnie się rozsiadłem.
- Najbardziej czarujący z nas idzie po kremowe piwo. – rzucił nagle Sheva. – James, ty pójdziesz.
- Hę? – nie wydawał się zachwycony, kiedy rozsiadał się na swoim miejscu kręcąc tyłkiem, jakby chciał w ten sposób zaznaczyć teren, lub wetrzeć swój zapach w krzesło. – Dlaczego ja?
- Jak mówiłem... – Sheva przewrócił oczyma. – Idzie najbardziej czarujący. Jeśli wyślemy takiego seksownego kolesia jak ty to może uda nam się trochę zaoszczędzić, jeśli dostaniemy piwo po promocyjnej cenie, rozumiesz?
- Aż za dobrze. Szukasz naiwnego, który uwierzy w to, co mówisz, ale nie ze mną te numery. Nie mniej jednak i tak pójdę, ponieważ uważam, że jestem najatrakcyjniejszy z naszej grupy i prędzej zdołam cokolwiek zyskać niż wy. – z miną dumnego pawia podniósł się z miejsca i wyciągnął rękę nad stolik. – Kasa, ja nie stawiam nikomu poza sobą. – upomniał się bezczelnie, co nie mogło nikogo dziwić. W końcu James był Jamesem w każdej sytuacji. Nie zdziwiłbym się gdyby na randce kazał płacić dziewczynie za siebie. Ten typ już tak miał.
Wyciągnąłem moje ostatnie zaskórniaki, jakie miałem i położyłem je z namaszczeniem na dłoni Pottera. Nie chciałem się ich pozbywać, ale przecież nie mogłem zawsze żerować na innych. Nie miałem również zamiaru siedzieć i patrzeć, jak koledzy piją, gdy ja zwyczajnie mogę tylko napawać się widokiem ich butelek.
- To idę. – oświadczył nagle J. i odwracając się dumnie na pięcie podszedł do lady, która w gruncie rzeczy wcale nie była specjalnie daleko. Nie wiem, na co była mu cała ta ceremonia, cokolwiek by nie robił, ale miało to w sobie coś wyjątkowo Potterowego i nie mogłem odmówić mu wyjątkowości. Z resztą, każdy z nas miał w sobie coś, co go wyróżniało, chociaż po J. wiódł prym pod tym względem.
Nie czekaliśmy długo. W prawdzie jego urok osobisty niczego nam nie dał, ale przynajmniej nie musieliśmy ruszać się z miejsca. Okularnik położył przed nami tackę z piwami i opadł na krzesło z przesadnym westchnieniem. Nie mógł namęczyć się tymi kilkoma krokami z pięcioma butelkami.
Sięgnąłem po jedną z namaszczeniem biorąc ją w ręce. Nie mogłem pozwolić sobie na kolejne piwo kremowe, więc postanowiłem rozkoszować się tym. Wziąłem jeden duży łyk na początek i uśmiechnąłem się mimowolnie, kiedy słodkie ciepło wypełniło moje usta, by spłynąć powoli przełykiem do żołądka. Oblizałem się z lubością. Nie wiem, jak można żyć bez tego wyjątkowego napoju, który krył w sobie więcej łakocia niż alkoholu. To niemal jak gorąca czekolada, chociaż bez czekolady i gorąca. Porównałbym to raczej do bitej śmietany z odrobina alkoholowej goryczki, chociaż nigdy nie miałem okazji próbować takiej. Może nawet nie istniała?
Kolejny łyk poprawił mój i tak dobry humor, zaś trzeci zrelaksował się mnie, jak nic innego. Sądziłem, że przyjaciele czują podobną przyjemność, chociaż oni mogli pozwolić sobie na więcej.
- Jakie plany na święta? – zaczął w końcu Peter, który tylko na chwilę oddalił się do lady by kupić sobie słodkie ciacho, a następnie zaczął je pochłaniać wielkimi kęsami, które ledwie mieściły się na łyżeczce.
- Bardzo interesujące. Ja siedzę tutaj, a wy bawicie się w domach. – mruknął urażonym tonem Syriusz. Szybko jednak wymusił uśmiech by złagodzić ostry ton. Nie mogło mu się podobać takie rozwiązanie, ale czy miał jakiekolwiek inne wyjście? Jego rodzice i brat wyjeżdżali do rodziny, która szczególnie mocno nienawidziła Syriusza od czasu, kiedy dostał się do Gryffindoru. Nie miał zamiaru pakować się do paszczy lwa toteż pozostawało mu tylko to jedno wyjście – siedzenie w Hogwarcie przez całe dwa tygodnie.
- Przepraszam. – młoda córka właścicielki podeszła do naszego stolika patrząc dokładnie na mnie. W ręku trzymała butelkę piwa kremowego. – Twój krewny kawał ci je przynieść. – podała mi butelkę.
- Mój krewny? – byłem zaskoczony i bezmyślnie wziąłem od niej piwo.
- Siedzi przy drzwiach. – wskazała kierunek ruchem głowy i oddaliła się pospiesznie do swoich zajęć.
Rzuciłem okiem we wskazanym kierunku, ale nikogo do zauważyłem. Dopiero, kiedy grupka dziewcząt wyszła z Trzech Mioteł popatrzyłem w okrutne, jasne oczy osoby, której nie chciałem już nigdy więcej oglądać. Przeszedł mnie zimny dreszcz, a on uśmiechał się do mnie obłudnie podnosząc swoją butelkę piwa w geście toastu, a następnie wziął ogromny łyk, który niemal słyszałem, jak przechodzi przez jego masywne gardło. Jeśli pobladłem to przyjaciele musieli to zauważyć i może, dlatego rozglądali się szukając osoby, o której wspomniała dziewczyna.
- Kto to jest, Remi? – Sheva złapał mnie za rękę. – Ten wysoki, nieogolony? To o niego chodziło? To naprawdę twój krewny?
- To Greyback. – wydusiłem z siebie nie mogąc oderwać od niego spojrzenia. Kręciło mi się w głowie, było mi niedobrze, a mimo to wypiłem więcej swojego piwa by uspokoić nim żołądek i strach, który mnie ogarnął. Naprawdę byłem przerażony, a przyjaciele również byli poruszeni patrząc na mężczyznę. Mogłem się założyć, że ich oczy były wielkie i nie mieli pojęcia, czy wypada im krzyczeć, czy raczej powinni zignorować obecność niebezpiecznego wilkołaka by uniknąć zdemaskowania mnie. W końcu nie każdemu Fenrir Greyback stawia w pubie piwo.
Mężczyzna uśmiechnął się pokazując swoje ostre, przebarwione zęby. Dopił resztę napoju i zostawiając butelkę na blacie stolika wstał z miejsca zarzucając na głowę masywny kaptur kurtki. Jego twarz zniknęła w cieniu, ale wiedziałem, że nadal się uśmiechał, kiedy wychodził z Trzech Mioteł.
Przez dłuższą chwilę wpatrywałem się w zamknięte już drzwi, za którymi zniknął Greyback. Nawet nie wiem, kiedy wypiłem swoje kremowe piwo i zacząłem to, które dostałem od niego. To było tak okropne przeżycie. Pamiętać potwora z czasów dzieciństwa to coś zupełnie innego niż spotkać się z nim w okresie dorastania, mieć świadomość, że on nadal o tobie pamięta, że się tobą interesuje. Co tutaj robił? Co poszukiwany Fenrir Greyback robił w Hogsmeade pod samym nosem ludzi, którzy powinni go rozpoznać i donieść, że kręci się w okolicy? A on jak gdyby nigdy nic wchodzi do baru, zamawia piwo dla siebie i dla mnie, śmieje się bezczelnie, jakby nie bał się niczego, a później wychodzi nie pozostawiając po sobie żadnych śladów poza moim przerażeniem i obrazem jego masywnej sylwetki, która musiała wyryć się w pamięci moich przyjaciół.
Nie, spotykanie „starych znajomych” nie jest elementem udanej niedzieli i tym samym jeden z nielicznych dni, którymi chciałem się cieszyć, właśnie dobiegł końca. Nie wierzyłem, że coś może się jeszcze zmienić na lepsze. Mogło być tylko gorzej, a ja nie miałem na to wpływu. Przecież ktoś taki jak Greyback nie mógł dla czystej przyjemności kręcić się po mieście pełnym czarodziejów i czarownic.
- Remi, nic ci nie jest? – Syriusz złapał mnie za rękę głaszcząc ją opiekuńczo kciukiem.
- Nie wiem. – odpowiedziałem szczerze. – Po prostu nie wiem.

niedziela, 2 grudnia 2012

Zły

27 listopada
Po chwilowym spokoju, jaki miałem z moimi licznymi dolegliwościami, znowu przychodziło mi zmierzyć się z bólem głowy, zawrotami i brakiem czasu na oddychanie. Od czasu wielkiego włamania trolli miałem na głowie o wiele więcej, jako że bycie prefektem oznaczało odpowiedzialność za masę drobnych i ciut większych rzeczy. Syriusz był z tego powodu bardzo niepocieszony i zrobił się mrukliwy, niemiły dla otoczenia, może trochę brutalny dla rzeczy martwych, co odczuły najdotkliwiej jego podręczniki. Oczywiście, nie chciałem by mój chłopak uchodził za chodzącego zbója, ale jak miałem na niego wpłynąć, kiedy to ja byłem powodem jego niedoli? Gdyby tylko mój dzień miał dobre dziesięć godzin więcej...
- Remi, twój facet zamienia się w bestię. – Sheva dopadł mnie ledwie skończyłem swój mały obchód zamku w poszukiwaniu problemów i niechcianych gości, jacy jeszcze mogli nas odwiedzić.
- Co zrobił tym razem? – westchnąłem ciężko i przetarłem oczy, które piekły mnie lekko z niewyspania. Może powinienem w końcu popracować nad moją umiejętnością godzenia obowiązków z przyjemnościami? W końcu objadanie się słodkościami po nocy wcale mi nie służy.
- Zamordował poduszkę. Jej flaki są wszędzie i teraz usiłuje posprzątać bałagan, jakiego narobił. Tyle, że tej poduszki nie da się już naprawić, więc Skrzaty będą musiały załatwić mu jutro nową. Dziś już nie będą wpadać do nas na małe sprzątanie, a więc pozostaje nam tylko dzień jutrzejszy.
- Czy ty się obawiasz, że zabierze ci twoją? – tak jakoś przyszło mi to do głowy.
- Trafiłeś w sedno. On jest ostatnio niemożliwy, a więc kiedy poczuje, jaką krzywdę sobie wyrządził rozwalając tę biedną poduchę może zabrać komuś z nas...
- Nie ukradnie wam poduszki. Porozmawiam z nim. – obiecałem i klepiąc Shevę po ramieniu pociągnąłem swoje nogi siłą woli w stronę naszej sypialni. Miałem serdecznie dość obowiązków, które mnie przerastały, a Syri nie ułatwiał sprawy. Jeśli nie znajdę mu jakiegoś zajęcia zrujnuje nasz pokój.
Zamknąłem oczy i westchnąłem zanim otworzyłem drzwi sypialni. Mogłem spodziewać się wszystkiego, kiedy tylko przejdę przez próg, więc wolałem przygotować się na to psychicznie. I naprawdę tego potrzebowałem, gdyż zaglądając do pokoju miałem przed sobą masę pierza na podłodze i siedzącego między tym bałaganem Syriusza, który magicznie podpalał każde piórko. Miał na tyle taktu, by otworzyć okno, więc smród nie był aż tak ogromny, ale jednak wyraźnie wyczuwalny.
- Czy tobie naprawdę trzeba przyłożyć, Black? – warknąłem wchodząc do środka i stając przed chłopakiem z dłońmi na biodrach. – Mam cię związać, zamknąć w szafie i dokarmiać przez rurkę wsuniętą w dupsko, czy będziesz na tyle łaskaw, by nie rujnować pokoju, który dzielimy?
- Ja sprzątam. – rzucił urażonym tonem.
- Ty robisz tu śmietnik i palarnię kurzych pozostałości! Czy ja naprawdę muszę ci przypominać, że mój wyjątkowo czuły węch nie znosi takiego smrodzenia? Naprawdę, Syriuszu, zajmij się czymś pożytecznym. Chociażby odwiedzaniem Wavele i pożyczeniem od niego książek o runach, jak dawniej. Nie wybrałem sobie obchodów kilka razy dziennie po zamku, dobrze? Gdybym mógł wolałbym siedzieć z tobą, ale nie mogę.
- Idź do McGonagall i powiedz jej, że twój chłopak jest nieznośny i zamiast zajmować się szkołą powinieneś opiekować się nim. – był łaskaw odłożyć różdżkę i zbierać pióra do resztek materiału, jakie pozostały z jego poduchy.
- Masz rację. – skinąłem głową. – Od razu zapytam, czy pamięta tego gołodupca, którego miała okazję oglądać kilka lat temu, jak paradował świecąc dupskiem po pokoju. – Syri skrzywił się na wspomnienie przykrego incydentu, który ciężko przeżył zarówno on, jak i nauczycielka transmutacji. Obszedłem chłopaka dookoła, pochyliłem się nad nim opierając dłonie o jego ramiona i pocałowałem w policzek. – Nie możesz się dąsać na cały świat tylko dlatego, że mam odrobinę mniej czasu dla ciebie. Kiedy wszystko ucichnie, a nauczyciele dojdą do tego, kto namieszał w zaklęciach ochronnych zamku, wtedy będę mógł poświęcać ci każdą wolną chwilę. Z resztą, przed świętami wszytko musi się rozstrzygnąć. Tym bardziej, że wracam do domu w tym roku, a ty mój biedny zostaniesz tutaj. – tym razem pocałowałem go w głowę. – Więc jak będzie, mój pieseczku? Przestaniesz bałaganić i postarasz się sprawiać przyjemność swojemu przepracowanemu chłopakowi, który chciałby cię jakoś nagrodzić zanim wyjedzie i zostawi cię samego?
- Specjalnie to robisz. – mruknął nadąsany. – Chcesz mnie uspokoić obietnicami buziaków?
Objąłem go mocno klękając na piórach, które miał za plecami, a jeszcze nie zdążył ich pozbierać i przyłożyłem usta do jego karku.
- Obiecuję, że zanim wyjadę sam ci prezent świąteczny, co ty na to? Na pewno ci się spodoba i będziesz się cieszył, że byłem grzeczny żeby zasłużyć. Mogę ci dawać buziaka za każdym razem, kiedy będziesz blisko, a nikt nie będzie podglądać. – pogładziłem jego miękkie włosy i przytuliłem się mocno. Nawet nadąsany Syriusz był jak najlepsze lekarstwo na wszystkie bóle i inne dolegliwości. Gdybym tylko mógł na pewno spędzałbym z nim całe dnie na słodkich pocałunkach, tuleniu się, śmiechu. Nie chciałem zostawiać Blacka sam na sam z jego znudzeniem, ani pozwalać by spędzał święta sam jeden, ale czy miałem jakieś wyjście? Mogłem tylko zadbać o to żeby uśmiechał się, wyczekiwał mojego powrotu i narzekał na dłużący się czas, ale wytrwale trwał. W końcu kochałem go tak mocno, że nie mogłem patrzeć na to, jak męczy się znudzony życiem.
- Może powinieneś badać w dalszym ciągu wilkołaki? To przypomni ci o mnie i pomoże w zagospodarowaniu czasu. Kiedyś mógłbyś opublikować książkę z wynikami swoich badań pod jakimś krzykliwym pseudonimem.
- „Seks z wilkołakiem” autor Were Talbot. – rzucił nagle rozplatając nogi i wyciągając je przed siebie i oparł się całym ciężarem swoich górnych partii ciała o mnie. – Albo „Przemiana z wilkołakiem”, „Święta z wilkołakiem”. Całą serię mogę napisać, jeśli mnie najdzie. Jak myślisz? – uniósł głowę patrząc na mnie zadowolony, co powinno mnie cieszyć. – Pierwsza jest najlepsza i chyba taką wydałbym w pierwszej kolejności. Później delikatniejsze dla uspokojenia oburzonego Ministerstwa Magii.
- Tyle, że jeszcze nie wiesz, jak wygląda seks z wilkołakiem, więc skąd pewność, że to materiał na książkę? – jak to możliwe, że się nie zarumieniłem? – Nawet pieszczot nie doświadczyłeś na tyle by zrobić z tego całą książkę, więc jak sobie to wyobrażasz?
- Wszystko w swoim czasie. – machnął ręką z rozmarzonym wyrazem twarzy. – Myślę, że to całkiem niezły pomysł żeby jednak się tego podjąć. Opiszę nasz związek od jego początków aż do ostatecznego stadium, w jakim się znajdziemy, a później wydam, jako Were Talbot.
- Ale posprzątasz to, co naświniłeś zanim zaczniesz nad tym pracować, prawda?
- Dobrze, posprzątam. – odparł z niezadowolonym mruknięciem. – Później. – dodał szybko, przekręcił się i ułożył z głową na moich kolanach. Objął mnie ramionami, przytulił twarz mocno do mnie, uśmiechnął się i zamknął oczy. – Idealnie. – stwierdził głośno. – Gdybym miał cię częściej przy sobie, wtedy nie musiałbym rujnować pokoju. Stęskniłem się za tobą.
Dlaczego musiał tak się kręcić i drażnić moje krocze?! Wyprostowałem się jak struna oddychając głośno i mając nadzieję, że to jednak mi nie zaszkodzi, ale nie miałem możliwości nic z tym zrobić, a moje krocze zareagowało wbijając się w głowę zadowolonego chłopaka, który nagle zastygł w bezruchu.
- Coś mnie gniecie... – mruknął i pchnął głową mój członek. Westchnąłem, gdyż nie mogłem tego znieść. – Już wiem, co mnie gniecie. – przynajmniej Black był szczęśliwy i uśmiechnięty, gdyż ja nie mogłem liczyć na siebie, kiedy moje ciało zdradzało mnie na każdym kroku. Ale czy to nie normalne, że się podniecam, kiedy mój kochanek wyjątkowo niestosownie kręci się na moich kolanach? Ostatecznie nawet Remus Lupin był chłopakiem, a więc nawet jemu „coś” musiało stanąć, a teraz tym „cosiem” należało się jak najprędzej zająć.