niedziela, 29 grudnia 2013

Lookanie

Ai no Tenshi - nowy wpis!

25 grudnia
Starałem się nie śmiać zbyt głośno, by żadne niepowołane dźwięki nie rozchodziły się echem po pustym korytarzu. Nie było to łatwe, ponieważ moje wnętrze rozpierała radość i ciepło, ale o tak późnej godzinie na pewno wzbudziłbym zainteresowanie każdego, kto znalazłby się przypadkiem bądź rozmyślnie gdzieś w pobliżu. Zastanawiałem się jak Syriusz to robi, że bez problemu powstrzymuje się przed wydawaniem dziwnych odgłosów, a przecież tak jak ja biegł korytarzem, obijał się o ściany, zatrzymywał się obejmując mnie i całując. Byliśmy jak pijani i może rzeczywiście wypiliśmy trochę za dużo wina, które wyjątkowo serwowano dziś do kolacji, w ramach celebracji kolejnych już Świąt w Hogwarcie. Cóż, teraz zamiast spać słodko w ciepłym łóżeczku, kręciłem się z moim chłopakiem bez celu i niczym w jakiejś wyjątkowo dennej komedii romantycznej goniliśmy się jak skończeni idioci.
Wpadłem w rozłożone szeroko ramiona Syriusza, który uderzył lekko plecami o ścianę i uśmiechnął się do mnie momentalnie przywierając swoimi ustami do moich. Jego język bez większych problemów sforsował mury obronne moich warg i wdarł się do letniego pałacu wielkiego księcia Remusa Lupina. Zachichotałem, czym zmusiłem go do wycofania języka, gdyż żaden z nas nie chciał żeby przez przypadek moje zęby wbiły się w ten ciepły, lekko szorstki mięsień. Zreflektowałem się jednak napierając swoim na linię warg Blacka, co pozwoliło nam kontynuować namiętny, mocny pocałunek.
Dłonie chłopaka gładziły moje biodra i boki, jego pierś unosiła się i opadała w zawrotnym tempie. Zdecydowanie nie powinniśmy pić wina, do którego nie byliśmy przyzwyczajeni. Piwo kremowe nie miało skutków ubocznych w postaci nazbyt dobrego humoru i chęci romantycznych zabaw. Było więc bezpieczniejsze, jeśli piło się je z umiarem.
Zamruczałem cicho i łapiąc chłopaka za rękę pociągnąłem go dalej ciemnym, chłodnym korytarzem. Nie miałem w głowie żadnego celu, chciałem się tylko wyszaleć i podejrzewałem, że mój Syriusz miał taki sam plan. Mało ambitny, ale za to jakże przyjemny dla duszy.
Kruczowłosy przygwoździł mnie do ściany, a nasze usta spotkały się ze sobą kolejny raz w ciągu ostatnich pięciu minut. Znowu miałem ochotę chichotać, ale zdążyłem zaledwie uśmiechnąć się pod wargami Blacka, kiedy usłyszałem coś niepokojącego. Zignorowałbym to od razu gdyby nie fakt, że moje wilcze zmysły zawsze wiedziały, kiedy coś może być istotne i tak jak teraz posyłały wyraźne impulsy do mojego mózgu.
Odsunąłem od siebie Syriusza, który nie miał pojęcia o co chodzi.
- Coś słyszałem. - szepnąłem mu na ucho.
- Ja nic nie... - przerwał widząc moje sceptyczne i wymowne spojrzenie. Jasne, że nie słyszał, był człowiekiem!
- Chodź. Tylko cicho i powoli. - zacisnąłem swoje palce na jego i zamknąłem na chwilę oczy chłonąć odgłosy i zapachy otoczenia. Rzeczywiście, czułem nieznaną mi woń, słyszałem szmery, które z powodzeniem mogły być daleką rozmową. Powiodłem Syriusza korytarzem starając się być możliwie najciszej, jak się dało. Im bardziej oddalaliśmy się od miejsca, w którym wcześniej staliśmy, tym bliższe były wonie i dźwięki. To naprawdę była rozmowa prowadzona szeptem przez dwie osoby. Jedną z nich poznałem po melodii wypowiadanych słów, których nie słyszałem zbyt wyraźnie, druga była mi zupełnie obca, niezidentyfikowana.
Ciekawość pchnęła nas bliżej, zmusiła do wyjrzenia zza zakrętu. Tak jak przypuszczałem, miałem do czynienia z dyrektorem, którego rozpoznałbym wszędzie i drugim osobnikiem, zakapturzonym, niższym od Dumbledore'a o głowę. Czyżby miłosna schadzka? Próbowałem przejrzeć ten luźny płaszcz, kaptur, który nie odsłaniał nawet skrawka ciała, ale nie byłem w stanie niczego szczególnego wyłapać. Czy to mogła być McGonagall, którą przecież podejrzewałem kiedyś o romans z dyrektorem? Nie, ona była wyższa lub tak mi się tylko wydawało, jako że rzadko stali obok siebie na tyle blisko bym mógł ich porównywać.
- Wybacz, nie znalazłem czasu, nie miałem okazji. - wyszeptał niemal niedosłyszalnie dyrektor. - Tak rzadko się spotykamy z mojej winy, ale rozumiesz jakie to ważne. Gdyby ktoś się o nas dowiedział... - wydawał się zakłopotany, co raczej nie zdarzało się często.
Osoba przed nim pokręciła głową, chyba nawet coś odpowiedziała, ale nawet moje wyczulone, wilkołacze zmysły nie mogły tego zarejestrować. Kimkolwiek był ten zakapturzony człowieczek, zbliżył się do dyrektora i ciągnąć go za szatę zmusił do pochylenia się. Byłem pewny, że właśnie się całowali! Czułem to całym sobą i nie miałem pojęcia, co o tym myśleć. Dumbledore podczas miłosnej schadzki na korytarzu? To było nie do uwierzenia!
Słyszałem ciche odgłosy mlaskania, co przyprawiło mnie o dreszcze, chociaż uświadomiło mi, że przecież ja też będę kiedyś stary. Naprawdę stary. Syriusz niejednokrotnie mówił przecież o naszej wspólnej przyszłości, a to znaczyłoby, że będąc w wieku dyrektora również będziemy się kochać, całować, rozpieszczać w pewien sposób. Uświadomiłem sobie to dopiero patrząc na miłosne gierki tego wysokiego mężczyzny, który wydawał mi się nietykalny pod względem uczuć.
Spojrzałem na Syriusza, który zafascynowany oglądał tę scenę. Może myślał o tym samym, co ja? O mnie i o sobie za kilkadziesiąt lat.
Dwie skąpane w półmroku osoby odsunęły się od siebie i znowu podjęły cichuteńką rozmowę, z której tym razem nic nie wyłapałem poza ogólną melodią dźwięków. Przemawiali do siebie z łagodnością i uczuciem, a przynajmniej takie miałem wrażenie. Do tej pory nigdy nie miałem takich trudności z wyłapaniem jakichkolwiek odgłosów, całych zdań lub chociażby słów. Tych dwoje na pewno nie chciało zostać usłyszanymi. Nie krępowali się jednak ponownie do siebie przylgnąć, co kolejny raz wywołało u mnie dreszcze. Próbowałem wytłumaczyć samemu sobie, że Dumbledore wcale nie jest taki stary, chociaż wyglądał na sędziwego Merlina. Nie szło mi jednak za dobrze. Byłem nazbyt ciekawy kim jest jego partnerka, która tak dobrze kryła się pod tą obszerną peleryną. A może była bardzo młoda i dlatego musieli spotykać się potajemnie? Uczennica? Nie, to było wykluczone... Chociaż... Skoro Sheva związał się z o wiele od siebie starszym Fabienem...
Dwa korytarze za nami rozległ się paskudny, piskliwy miauk. Miałem ochotę zabić tego kota, który musiał właśnie zwietrzyć trop ludzi i zapewne zaraz tu przybiegnie, a za nim wredny, paskudny woźny. Zresztą, dyrektor także musiał to usłyszeć bo czułości zostały przerwane, a on nasłuchiwał. Nie było sensu nadal tam sterczeć. Odciągnąłem Syriusza na bok. Byliśmy między młotem a kowadłem. Z jednej strony dyrektor i jego dziewczyna, z drugiej kot i jej właściciel. Pamiętałem, że gdzieś niedaleko powinno być tajne przejście, więc teraz postanowiłem tam ukryć się przed kłopotami.
- Zaraz będzie tu woźny. - usłyszałem zdenerwowany głos dyrektora, który wcale się nie oddalał, ale wydawał się zbliżać. - Niedaleko jest tajne przejście, nim się stąd wydostaniemy.
Miałem ochotę przeklinać.
- Czekaj, czekaj, czekaj. - zatrzymałem Syriusza, który właśnie zabierał się za otwieranie przejścia. - Dyrektor tam idzie. Musimy znaleźć coś innego, bo na pewno nas dorwą.
- To gdzie mamy się ukryć? - popatrzył na mnie zdenerwowany. - Albo wpadniemy w ręce dyrektora, albo woźnego. Obie opcje są do... A nie mamy peleryny niewidki. - miał rację i dobrze o tym wiedziałem. Ale co mogliśmy zrobić? Kotka była niedaleko i wyła teraz jak syrena alarmowa, a ciężkie kroki jej właściciela słyszałem z daleka.
- Bądź cicho i kładź się na ziemi. - poleciłem mu wskazując wystarczająco ciemny punkt korytarza, gdzie mogliśmy stać się niewidzialni dla dyrektora i jego gościa, jeśli nie będą zbyt dokładnie przyglądać się otoczeniu. Sam położyłem się płasko na zimnych kamieniach i miałem nadzieję, że wystarczy nam czasu by zniknąć i dostać się do innego przejścia.
Wstrzymałem oddech i Syri zrobił to samo. Słyszeliśmy dokładnie pospieszne kroki dwóch osób nadbiegających z naprzeciwka. Nie odważyłem się spojrzeć na nie w obawie, że dostrzegą moje wilcze oczy. Tylko tego by mi brakowało. Modliłem się w duchu by szybciej wpakowały się do przejścia i pozwoliły nam uciec. Niemal czułem smród mokrej sierści wyliniałej kocicy, której nie dało się polubić za żadne skarby świata. Jak nas dopadnie to nie ukryjemy się przed nią i zdradzi naszą kryjówkę jęcząc przed przejściem. Na oślep wymacałem dłoń Syriusza i ścisnąłem ją bezgłośnie przekazując mu w ten sposób wiadomość, że musimy być gotowi. To była kwestia sekund, w najlepszym razie minuty.
Usłyszałem szmer zamykanych drzwi przejścia, uchyliłem powieki patrząc jak całkowicie odgradzają mnie od Dumbledore'a i jego tajemniczej kochanki. Pociągnąłem Syriusza, chociaż nie musiałem tego robić, bo stanął na nogach może pół sekundy później niż ja i od razu wystartował biegiem w stronę, z której wcześniej nadbiegła tamta dwójka. Musieliśmy zwiać i dopaść innego tajemnego korytarza, albo jakiegokolwiek innego bezpiecznego miejsca. Kocica już nas zauważyła i słyszałem jak za nami pędzi. Skręciliśmy gwałtownie raz i drugi, próbowaliśmy ją zgubić, ale było to ciężkie, kiedy miało się do czynienia ze szkolnymi korytarzami. W tej chwili mogłem myśleć tylko o tym, że trzeba uciec i nie dać się złapać. Za wszelką cenę.

środa, 25 grudnia 2013

List Shevy 4

WESOŁYCH ŚWIĄT, KOCHANI! 



 

 

20 grudnia
(…)
Mroczny pozwolił by Szerszeń pozostał przy słuchaniu jednego brytyjskiego boysbandu i dwóch wokalistów – francuskiego i włoskiego – a całą resztę wykonawców słuchanych przez rudzielca zbojkotował wprowadzając ścisły zakaz słuchania ich kawałków, wieszania plakatów, mówienia o nich, a nawet wyszukiwania w czasopismach informacji. W ramach zamiennika podrzucił chłopakowi na święta rockowe ballady i wyraźnie nie miał zamiaru ulegać prośbom i namowom, kiedy popowy ćpunek zacznie wymiękać.
- Jesteś mężczyzną, a więc musisz słuchać męskiej muzyki! - tłumaczył Mroczny. - A już na pewno na Święta! Nie pozwolę ci marnować czasu na głupie wycie i durne piosenki o miłości, kwiatuszkach, serduszkach i różu.
- Nie rozumiem, co jest złego w tym, czego słucham. - bąknął pod nosem Szerszeń, który właśnie przeglądał podejrzanie wyglądające opakowania całych albumów, czy pojedynczych singli. - Czaszki, kozły, pentagramy... Ja naprawdę mam zamienić moje wesołe barwy na czerń i biel, a wesołe motywy na to dołujące coś? - skrzywił się.
- To też potrafi być wesołe i pełne życia! - obruszył się Aaron. - Mocniejsze kawałki są idealne żeby poczuć moc i siłę na dalsze życie!
- O taaak... Chociażby „Wykop jej kości”. To bardzo żywe, wesołe i w dodatku romantyczne. Albo to: „Pan Tortura”, „Nie umieraj przede mną”, „Numer bestii”... Mam szukać dalej?
- Daj spokój, to są naprawdę dobre kawałki! Mają w sobie masę energii! Przynajmniej niektóre. - skomentował ciszej uśmiechając się do mnie lekko. - Sheva je zna, więc może ci zaświadczyć, że wato ich posłuchać!
- Nie zaprzeczę. - odezwałem się zabierając w końcu głos w tej dyskusji. - „Nie umieraj przede mną” jest naprawdę piękne i czuję przypływ wzruszenia ilekroć tego słucham. Zresztą, „Pan... - nie dane mi było skończyć. Szerszeń podniósł ręce w geście kapitulacji.
- Dobra, dobra, dobra! Wybierzcie coś mało inwazyjnego żebym nie moczył się w nocy.
- Stawiam na fantastykę. - stwierdził fachowo Mroczny i wyjął ze swoich zbiorów kolejne cenne cudo. - „Zapomniane Opowieści”, zacznij od tego w takim razie. Ale tego też posłuchaj. - zrobił dodatkową selekcję wszystkiego, co już wcześniej raz wyselekcjonował i kazał od razu włączyć muzykę, by chłopak mógł liznąć tego, co specjalnie dla niego wybrał. Rudzielec nie był specjalnie przekonany, co do tego, czy naprawdę chce przechodzić przez to pranie mózgu, ale pozwolił sobie ustawić wybraną na początek piosenkę. Zamknął oczy tak jak mu kazano i słuchał. Przygryzł wargę i tłamsił ją zębami.
- Co mu puściłeś? - zapytałem zadowolonego z siebie Mrocznego.
- Twój kawałek. Jestem ciekaw, czy i on się na nim wzruszy. - na przystojnej twarzy pojawił się cwaniacki uśmiech. - Będzie płakał. Idę o zakład, że zaraz się rozpłacze. - chłopak klasnął w dłonie. - Mówiłem! - zawył z radości, kiedy Cyrille zaczął pocierać dłońmi oczy. A więc naprawdę się wzruszył słuchając kawałka, który sprawiał, że czułem ssanie w żołądku?
Aaron doskoczył do rudego, kiedy tylko ten otworzył oczy i nastawił mu kolejną piosenkę. Na chwilę odsłonił jego uszy odciągając od nich miękkie słuchawki.
- Mówiłem, że wiem, co robię? - uśmiechnięty pozwolił chłopakowi słuchać dalej, a sam zajął się szczelnym zamykaniem wstydliwej „przeszłości” Szerszenia w pudełkach, które załatwił. Nie zamierzał wyrzucać tego, co nie należało do niego, ale nic nie stało na przeszkodzie by pozbył się tego z widoku. Pod jego czujnym okiem Cyrille naprawdę miał przejść przemianę, czy też pranie mózgu, i zagustować w zupełnie innym życiu. Mroczny podchodził z sentymentem tylko do garderoby swojego przyjaciela, jako że wydawał się lubić kolory na tym drobnym, przeciętnym chłopaku. Niemniej jednak, wrzucił do niej więcej czarnych rzeczy, które miały się zgrabnie zgrać z barwnymi. Dobrze, że z mundurkiem nic już nie mógł zrobić, bo najprawdopodobniej Szerszeń popadłby w depresję od tego, co mu fundowaliśmy. Wakacje na cmentarzu i nocleg w trumnie wydawały się zabawniejsze niż nagła zmiana całego życia, ale Mroczny na pewno nie planował już przystopować.
Mroczny uśmiechnął się pod nosem i zaśpiewał cicho zdecydowanie metalową wersję francuskiej kolędy „Entre le boeuf et l'âne gris”. Musiałem przyznać, że ma świetny głos do tego typu coverów.
Siedziałem spokojnie na łóżku, kiedy Aaron zajęty był cerowaniem swoich ciepłych skarpet i podziwianiem zasłuchanego przyjaciela, który chyba starał się dobrze zrozumieć każde słowo wyśpiewywane przez wokalistę, by pojąć czar tego typu muzyki, którą zachwycałem się ja i Aaron. Zauważyłem, że chłopak zeszył nawet jakieś zielone podkolanówki, które później rzucił w stronę Cyrille'a, co pozwalało mi sądzić, że ich wspólna egzystencja opierała się bardziej na zasadzie przesadnej współpracy, niż zwyczajnym życiu dwóch kolegów. Oni zachowywali się czasami jak małżeństwo, chociaż tego na pewno bym im nie powiedział. Nie chciałem sobie wyobrażać, czym mogłoby się to skończyć.
- Kiedyś miałem fazę na robienie na drutach. - rzucił nagle Mroczny, jakby potrzebował rozmowy, co w sumie było trochę zaskakujące, jeśli wziąłem pod uwagę fakt, że nie lubił mi się spowiadać. - Szybko mi przeszło, ale zrobiłem sobie i Cyrille'owi szalik z kapturem i uszkami. Sobie czarny, a jemu w czarno-czerwone paski. Zobaczysz je, kiedy zaczniemy wychodzić z zamku. Tak, nie mam pojęcia dlaczego ci to mówię i pewnie gdybym cofnął czas to wcale bym się nie przyznał do tego, ale za późno.
- Ty? Ty robiłeś na drutach? - patrzyłem na przystojnego chłopaka w czerni z licznymi metalowymi dodatkami przy ubraniu, o lekko podkreślonych kredką oczach, zaczesanym na bok irokezie, kilku kolczykach w uchu i jednym z pentagramem nad brwią. Ktoś taki robił na drutach? To musiało wyglądać groteskowo, a może nawet zwalało z nóg?
- Nie gap się tak, nawet ja mam swoje gorsze dni.
- Tak, inaczej bym tego nie nazwał. - mruknąłem pod nosem i starałem się ukryć rozbawienie, kiedy wyobraziłem sobie kogoś pokroju Mrocznego z drutami i kłębkami wełny. - Mroczna babcia!
- Obiję ci tę buźkę, jak się nie zamkniesz! Jestem człowiekiem wielu talentów!
Nasze przyjacielskie przepychanki przerwał Szerszeń, który właśnie zdjął słuchawki z uszu.
- Nie, nie komentuj na razie niczego! - zastrzegł Aaron, kiedy zauważył, że rudzielec planuje się odezwać. - Po tygodniu codziennego słuchania pozwolę ci wyrazić jakąś opinię, ale na pewno nie teraz na świeżo.
Cyrille chyba planował się kłócić, ale zrezygnował, kiedy zrozumiał, co właśnie robi jego przyjaciel. Wyjął ze swojej szafki spory pakiecik skarpetek i podał je Mrocznemu.
- Te, których nie da się odratować możesz wyrzucić. - spojrzenie niebieskich oczu chłopaka przed nim było mordercze, ale nie skomentował. Odłożył na bok swoją skarpetę w czaszki i zaczął przeglądać kolorowe pary, które dostał do zacerowania.
*
- Mamusiu, wyglądasz jak choinka! - to był pomysł Mrocznego żeby Cyrille przymierzył wczesny prezent, który dostał dziś od babci, a o którym całkowicie zapomnieliśmy z powodu prania mózgu i teraz to właśnie Aaron ośmielił się skomentować głośno to, co widział. - Wybacz, jeśli to pytanie wyda ci się głupie, ale po kiego licha twoi dziadkowie przysyłają ci sukienkę koktajlową, czy jak to dziadostwo się nazywa? - tak, Szerszeń był cały zawstydzony i rumiany, ale zmuszony założył na siebie nieszczęsny prezent, na który składała się zielona sukienka, trochę nazbyt falbaniasta i dodatki w kształcie czerwonych koralików w pasie, biuście i kilka przyszytych w tym czy innym miejscu.
- Moi dziadkowie są starzy i mają sklerozę. - wyjaśnił cicho chłopak. - Czasami zapominają czy mają wnuka, czy wnuczkę.
- Nie powinni mieszkać z kimś bardziej rozgarniętym? - Mroczny nie miał litości i nie przebierał w słowach.
- Mieszkają z wujkiem, ale jego bawią takie akcje. - mruknął tym razem rozeźlony na irytującego krewnego.
- Idź w tym na sylwestra. - podpowiedziałem. - Będziesz mógł z nami tańczyć i póki nikt cię nie skojarzy nie będziemy stać jak słupy soli pod ścianami, ale trochę się poruszamy... Chyba, że czegoś nie wiem i sylwester wygląda tutaj tak samo jak Halloween i opłaca się tam tylko jeść.
- Nie, spokojnie. Akurat wtedy jest bardziej kameralnie i mamy okazję posłuchać muzyki poważnej. W sumie to rzeczywiście, przynajmniej poruszamy się trochę jeśli będziemy mieć partnerkę. Dwóch na jedną pannę, nieźle. - Aaron wyszczerzył się do wystraszonego Cyrille'a, który chyba naprawdę nie miał zamiaru na to przystawać, ale prędzej czy później ulegnie namowom Mrocznego. On to wiedział, ja to wiedziałem i wiedział o tym sam nieporadny rudzielec. Tak, Szerszeń nie miał szans i po prostu musiał wystąpić z nami jako pannica do tańca. Zapowiadał się ciekawy początek nowego roku.

(…)
Sheva

niedziela, 22 grudnia 2013

Kartka z pamiętnika CCXXXVIII - Niholas Kinn

Święta powinny kojarzyć się z zielenią, czerwienią i złotem, z krągłościami baniek, migotliwym blaskiem światełek, zapachem świeżej choinki, jasnym, chłodnym śniegiem, cudownym smakiem wyszukanych potraw, słodyczą deserów, z prezentami, radością i śpiewem. Tak, tak właśnie powinno być. Ale jak cieszyć się kolorami, zapachami i smakiem, kiedy jest się przeziębionym, z nosa cieknie jak z kranu, gardło rozrywa dławiący ból przy każdorazowym przełykaniu śliny, temperatura skacze i spada, jak jej się żywnie podoba, mięśnie bolą, biel razi, każdy odgłos wydaje się irytujący?
- No, już kochanie, nie męcz noska. - pogładziłem Edvina po nieuczesanych, rudych włosach, które po kąpieli skręciły się jak u barana z powodu braku zainteresowania właściciela. Chłopak leżał oparty o ścianę przedziału koło okna i oddychał przez nasmarowane kremem usta. Przypominał zmęczonego czerwononosego renifera o świecących chorobą oczkach. - Chodź, położysz się na moich kolanach i będę cię karmił kawałeczkami pomarańczy.
- Nie chcę. - wychrypiał. - Będzie bolało. - Edvin nie lubił chorować i zawsze w takich sytuacjach zachowywał się jak dziecko. Rozkoszne, ale uciążliwe na dłuższą metę.
- Odwodnisz się, bo nie pijesz, więc chociaż zjedz soczysty owoc. No chodź. - poklepałem swoje uda, a on spojrzał na mnie żałośnie i położył na nich głowę posłusznie. - Ślicznie. - pochwaliłem go i pocałowałem w czoło. Podałem mu kawałeczek urwany z płatka obranej już wcześniej pomarańczy.
Edvin jadł i krzywił się, ale wmusił w siebie cały owoc. Zamknął swoje śliczne oczy i starał się uspokoić oddech. Nie podniósł się nawet, kiedy usłyszał, że odsuwają się drzwi naszego przedziału. Miał gorączkę, był zmęczony chorobą i właśnie dlatego wracał do domu na Święta. Chciał się wyleczyć w spokoju, a dodatkowo skorzystaliśmy z okazji, że jego brat musiał trzymać się od niego z daleka, by nie zarazić się żadną bakterią. To dało mi okazję by spędzić trochę czasu sam na sam z moim chłopakiem.
- Dziękuję. - powiedziałem do miłej pani obsługującej wózeczek ze słodyczami, która przyniosła mi kubek ciepłego mleka z miodem i rozdrobnionym czosnkiem. Poprosiłem o niego, kiedy kobieta przechodziła przez pociąg pierwszy raz, a teraz odebrałem od niej kubeczek. - Jestem pani dłużnikiem.
- Oj, nic z tych rzeczy! - zaśmiała się miło. - Mój syn również choruje na Święta, więc wiem jakie to męczące. Wesołych Świąt i szybkiego powrotu do zdrowia. - powiedziała wychodząc z przedziału.
- Dziękuję i wesołych Świąt. - odpowiedziałem z uśmiechem i pochylając się nad uchem Edvina szepnąłem by się trochę podniósł bo mam dla niego lekarstwo na całe zło chorowania. - Zaufaj mi, to pomoże. I nawet nie będzie tak bardzo bolało podczas picia, bo mleko złagodzi ból gardła. - pogłaskałem go jeszcze i pomogłem mu usiąść. Z trudem otwierał oczy, co także świadczyło o podwyższonej temperaturze. - Moje biedactwo. - podobało mi się zajmowanie nim, troszczenie się o chorego upierdliwca.
Podniosłem więc kubek do jego ust i pozwoliłem małymi łyczkami opróżniać naczynie zaznaczając, że ma połykać czosnkowy kożuch i w razie potrzeby gryźć co większe kawałki. I tak był chory i nie mógł mnie całować, więc równie dobrze mógł śmierdzieć intensywnie.
Wypił do dna, tak jak mu poleciłem i uśmiechnął się lekko.
- Już czuję, że mi się przetkał odrobinę nos. - przyznał, co mnie wcale nie dziwiło. Zazwyczaj przecież działo się tak po wypiciu czegoś, ale nie niszczyłem jego marzeń o cudownym ozdrowieniu. Znowu położył się na moich kolanach i wtulił tył głowy w mój brzuch. Podsunął sobie chusteczkę pod usta, by mnie nie zaślinić i pod nos, by nie ściekało z niego na moje spodnie. Zwinął się w kłębek i starał się zasnąć. Specjalnie na tę okazję zabrałem swój ulubiony kocyk, którym teraz go okryłem. Byłem z siebie dumny, bo przygotowałem się na każdą ewentualność i mogłem teraz zadbać o swojego chłopaka.
Wsunąłem dłonie w jego włosy i bawiłem się nimi głaszcząc go delikatnie, usypiająco. Teraz, kiedy zjadł już coś i wypił mleko, mógł odpocząć i nabierać sił. Czosnek na pewno zbije temperaturę, a miód i mleko złagodzą ból gardła. Jednorazowa kuracja Niholasa Kinna to za mało, by go wyleczyć, ale wystarczająco by mu pomóc choć odrobinę. Później będę musiał wymóc na nim obietnicę, że siedząc w domu sam będzie się leczył moim sposobem, ale teraz chciałem tylko umilić mu podróż.
Nie spodziewałem się więcej żadnych gości, więc byłem zaskoczony, kiedy drzwi naszego przedziału odsunęły się cicho, a jeszcze większym szokiem był widok nielubianego przeze mnie chłopca, który chciał mieć dla siebie mojego kochanka. Tylko tego problematycznego dzieciaka mi brakowało!
- Śpi. - szepnąłem nakazując mu milczenie i miałem nadzieję, że naprawdę tak jest. - Czy ty przypadkiem nie miałeś trzymać się z daleka?
Chłopaczek wydął wargi i wszedł do środka nadąsany, jak kilkulatek.
- Chciałem tylko sprawdzić, jak on się czuje. - wyjaśnił burkliwie rozsiadając się obok mnie i patrząc na śpiącego brata.
- Nie jest zbyt dobrze, ale nie jest też bardzo źle. Nie spał zbyt wiele w nocy, bo na siedząco to żadna rozkosz, ale teraz odsypia po odrobinie naturalnego lekarstwa. Będzie mu lepiej już w chwili, kiedy się obudzi. - pochyliłem się nad Edvinem patrząc na jego twarz. Nic się nie osunęło, więc nie musiałem poprawiać chusteczek chroniących moje spodnie przed licznymi wydzielinami, jakie się upłynniały z jego ciała. Poza tym, nie chciałem mieć na spodniach więcej zarazków niż to konieczne.
Brat Edvina przyglądał mi się uważnie, jakbym był przestępcom, który planował zabić jego cennego, starszego braciszka, kiedy ten mi zaufa. Naprawdę czułem się, jak przestępca pod tym czujnym, nieufnym spojrzeniem. Miałem już w nosie, czy ten upierdliwy dzieciak dowie się kim jestem dla rudzielca.
- A gdybym ja był chory? Też byś się tak mną opiekował? - zapytał nagle, co nie tylko zbiło mnie z tropu, ale także stawiało mnie w trudnej sytuacji. Nie miałem pojęcia, co robić, bo może szykował jakiś podstęp?
- Nie jesteśmy przyjaciółmi. - zauważyłem ważąc słowa. - Ty mnie nie lubisz, ja cię... nie znam, bo i nie dajesz się poznać. Dlaczego miałbym się tobą zajmować? Jesteś tylko bratem Edvina. - spojrzałem mu w oczy. - Więc? Dlaczego?
Patrzył na mnie pełny złości, obrażony, chyba nawet pragnął krzyczeć, tupać, płakać. Czy on naprawdę myślał, że każdy będzie wokół niego skakał tylko dlatego, że jest? Bez takich! Kim on był żeby miał w ten sposób ze mną rozmawiać, czy zmuszać mnie do czegokolwiek? Mały, wrednych bachor!
- Jeśli mu się pogorszy to będzie to twoja wina! - syknął przez zęby wstając. - Bo jesteś mściwy, niemiły i roznosisz szkodliwą aurę, która na pewno mu nie pomoże. - i kto to mówił! To on sączył jad, od kiedy tylko pojawił się w naszym życiu, a teraz bezczelnie próbował zwalić na mnie winę za chorobę Edvina! Uduszę kiedyś gówniarza!
- O to bym się nie martwił. Przy mnie wyzdrowiałby w mgnieniu oka, ale przy tobie grozi mu śmierć. Nawet nie wiesz, jak być miłym, a co dopiero opiekować się chorym bratem. - nie miałem wątpliwości, że między nami iskrzy niebezpiecznie i bynajmniej nie chodziło o iskry czułego uczucia.
- Nie prawda! Przy mnie wyzdrowieje, bo będę się nim zajmowałem lepiej niż ty! - scena zazdrości? A jak!
- Przymknij się, bo go obudzisz. - skarciłem chłopaka i specjalnie zacząłem głaskać czule czoło Edvina, odgarniać z niego jego rude włosy. Nie miałem już wątpliwości, że ten mały gnojek podkochiwał się w moim chłopaku, a więc miałem konkurencje do serca Eda i to bynajmniej nie kobiecą. Wiedziałem przecież, że mój facet uwielbia swojego przybranego braciszka i przychyliłby mu nieba, ale nie potrafił pojąć, co takiego czai się za tą słodką buźką i pozorną niewinnością. Tylko ja wiedziałem, jak podstępny jest ten dzieciak. - Przekonamy się, czy mu pomożesz, a teraz spadaj stąd. Jeśli Edvin dowie się, że tu byłeś będzie na ciebie bardzo, bardzo zły. Bo przecież jego mały braciszek nie może chorować, a więc nie może przebywać z chorym. A ja mogę sobie tu siedzieć, mogę go głaskać, leczyć na swój sposób, dopieszczać żeby było mu lepiej. - sam zachowywałem się jak kilkulatek, kiedy pozwalałem się prowokować i sam prowokowałem to dziecko.
- Zobaczysz, że cię niedługo znienawidzi! - syknął na odchodnym dzieciak. - Zadbam o to!
- A ja zadbam by przestał cię niańczyć, jak bobasa w pielusze.
Chłopak wyszedł po naszej „miłej” wymianie zdań i niestety zostawił po sobie dużo negatywnej energii. Dlaczego to właśnie mój chłopak musiał mieć brata, z którym walczę? Jakbym nie mógł być w końcu spokojnie szczęśliwy.

środa, 18 grudnia 2013

Przed Świętami

30 listopada
W ostatnim liście Sheva donosił, że na Święta zostaje w szkole z przyjaciółmi, jako że Akademia umożliwiała odwiedziny rodziny i pozwalała by goście zostawali na kilka dni ze swoimi krewnymi uczącymi się w Beauxbatons. Cieszyłem się z tego powodu, bo podobnie jak przyjaciel, wierzyłem, że jego nowi koledzy polubią Fabiena i oswoją się z orientacją Andrew w takim samym stopniu, co ja i reszta mojej ekipy.
Prawdę mówiąc, sam chętnie spędziłbym te dwa tygodnie u boku wszystkich ukochanych osób, ale nie byłem w tanie pogodzić ze sobą życia rodzinnego Lupinów oraz miłosnego z Blackiem. Nawet wielkie, naprawdę smaczne bezy, którymi się zajadałem nie mogły pomóc w takiej sytuacji, a nie zaprzeczę, były wyśmienite – przesłane mi przez Shevę prosto z Francji.
- Świętujemy, chłopaki! - Potter wpadł do pokoju z wielkim uśmiechem na ustach. - Lily jednak wraca na święta do domu! Chwała za to jej rodzicom! Nie muszę zostawać z nią tutaj, ale mogę jechać do siebie i zapomnieć, że dałem się złapać w sidła poważnego związku.
- Nie cieszyłbym się tak na twoim miejscu. - Syriusz podniósł głowę nad kolorowego czasopisma z mugolskimi motocyklami. - Przyjdzie taki czas, kiedy będziesz spędzał z nią święta i będziesz musiał przedstawić ją rodzinie. I wzajemnie, swoją drogą. Ona przedstawi ciebie swoim bliskim. Widzisz, różnica między moją, a twoją sytuacją jest taka, że ja i Remi zawsze możemy udawać przyjaciół, a nasz związek nie będzie obfitował w dzieci. Jest bezpieczny i wygodny. Twój natomiast... - wzruszył ramionami. - Sam wiesz, jak to bywa. Jej ojciec będzie chciał cię zabić, jej matka będzie wybrzydzać. Za to babcia może cię polubić, kiedy schowasz się u niej w pokoju zawalonym ręcznymi robótkami, uciekając przed resztą rodziny.
- Skąd ty to, cholera, bierzesz, co? - J. skrzywił się i otrzepał. Najwidoczniej odczuwał pewien dyskomfort wysłuchując prelekcji kruczowłosego. - Nie masz żadnego doświadczenia w tych sprawach!
- Masz rację. Ale wiesz, że mówię prawdę i to cię najbardziej przeraża.
- Niech cię Krampus porwie! - James wydął wargi obrażony. - Dobra, co będzie w przyszłości jest jeszcze do zmienienia, ale w tym roku siedzę w domu, jak zawsze i nie robię nic, co mogłoby mnie wpakować w kłopoty. Następnym rokiem będę się martwił za rok. A wy także tu będziecie i razem ze mną uronicie kilka łez.
Przewróciłem oczyma i potrząsnąłem głową. Potter zawsze był niepoprawny i sprowadzał nam na głowy kłopoty, więc dlaczego nagle miałoby się to zmienić? Nawet jeśli w tym roku wszystko będzie jak należy, w następnym najpewniej coś się wydarzy i będzie błagał nas o pomoc. Chyba że wcześniej rozstanie się z Evans, a w to nie wierzyłem. Ona już się do niego dossała i nie pozwoli się oderwać. Nie znałem wiele takich dziewczyn jak ona, ale wiedziałem, jak bardzo różni się od Zardi, która na pewno nie trzymałaby przy sobie faceta siłą. Gdyby już go miała, a na to się nie zapowiadało.
- A skoro poruszyliśmy temat przyszłości, Świąt, wasz i Lily... - James uśmiechnął się do nas przymilnie, co sprawiło, że miałem dreszcze. Co on kombinował? - Kiedy skończymy szkołę, a ja zamieszkam z Lily – głos mu zadrżał, kiedy o tym mówił – na pierwsze Święta wpadniecie do nas. Nie obchodzi mnie, że jej nie lubicie i nie polubicie. Nie mam zamiaru wypływać sam na głęboką wodę, a ona już planuje nasze wspólne życie. Tyle, że ja jestem wykluczony z tych planów, jako jeden z architektów. Ja po prostu jestem w nie wliczony.
- Trafił swój na swego. - roześmiałem się widząc karcące spojrzenie przyjaciela, który nie podzielał mojej wesołości. - Daj spokój, sam się w to wpakowałeś.
- Wiesz, co jest po styczniu? - zagadnął nagle. - Luty. A wiesz, co jest w lutym? Walentynki! A wiesz, co to dla mnie oznacza? To będzie okropne! Nie muszę snuć niemożliwych do zrealizowania planów bo po prostu wiem, że ona wymyśli coś głupiego, poniżającego i w ogóle będę miał ochotę płakać.
- To dlaczego z nią jesteś? - Peter wtrącił się do rozmowy. - Wiedziałeś, że tak będzie.
- Nie wiedziałem, jasne? Zresztą, nie sądziłem, że Lily okaże się tak strasznie przywiązana do mnie i tego związku. Zanim się z nią przespałem było znośnie, ale teraz...
- Ale teraz sam sobie jesteś winien.
- Peter, dlaczego i ty jesteś przeciwko mnie? Miałem cię za kogoś, kto zrozumie moje problemy, kto będzie wiedział, co się dzieje w moim życiu.
- Ja? Serio mówisz o mnie? - na twarz blondynka wstąpiły czerwone rumieńce. - Miło mi to słyszeć, ale mamy pewien drobny problem. Ja nie mam, nie miałem i pewnie nie będę miał dziewczyny, bo miłość mojego życia umawia się z wysokim, do porzygania przystojnym facetem z porcelany. Ja się staram, jestem na diecie, przesyłam jej listy miłosne i upominki, a ona nic.
Peter był na diecie? Nie chciałem pokazywać po sobie zdziwienia, ale naprawdę nic nie zauważyłem. Może jadł trochę mniej słodyczy i rzadziej sięgał po przekąski między posiłkami, ale nie nazwałbym tego dietą.
- Nie powinieneś się tym tak bardzo przejmować. - chciałem go pocieszyć. - Może w końcu przejrzy na oczy i zrozumie, że jesteś lepszy od Lucjusza. W końcu to ty z was dwóch jesteś prawdziwym mężczyzną!
- No właśnie! Też tak myślę! - Peter ożywił się. - Ale ona wydaje się mnie nie zauważać! To poniżające! Może ma problemy ze wzrokiem? Syriuszu, Narcyza ma coś z oczami? - chyba naprawdę na to liczył.
- Yyy... - Black był skołowany. - Nie, ale na pewno ma coś z głową? - próbował wybrnąć taktowanie, a widząc spojrzenie Pettigrew od razu ciągnął dalej. - Bo jaka normalna dziewczyna wolałaby porcelanową lalkę niż takiego faceta, jak ty. Nawet Evans przejrzała na oczy i zainteresowała się Jamesem, więc i dla Narcyzy jest jakaś szansa.
- Więc myślicie, że powinienem jej wyznać, że...
- Nie! - Syriusz podniósł głos. - Nie, boooo przejdzie w fazę odrzucania prawdy. Dziewczyny tak mają. Jeśli same na coś nie wpadną, to za wszelką cenę będą odrzucać pewne fakty. Kiedy James dostawiał się do Evans ona miała go w nosie, a kiedy tylko troszkę przystopował, wtedy nagle odwzajemniła jego uczucia. - kręcił starając się by Peter uwierzył w to wszystko. - Stary, wiesz o tym najlepiej z nas wszystkich. Jesteś znawcą kobiet.
- No tak, to prawda. - próbował nieudolnie ukryć uśmiech dumy. - Jestem zbyt niecierpliwy i dlatego o tym zapominam. Kobiety zawsze postępują wbrew rozsądkowi i dopiero po pewnym czasie dostępują oświecenia.
- Jak to możliwe, że mówiąc o moim problemie nagle zamieniliśmy się w kącik doradztwa sercowego dla Petera? - okularnik wmieszał się do rozmowy jak wcześniej Pet. Najchętniej uciszyłbym go raz a dobrze, żeby uniknąć ewentualnych problemów, ale nie miałem pomysłu na dobre zaklęcie.
- Ja chyba przejdę się do biblioteki poszukać dla was jakiś poradników. - rzuciłem chcąc urwać się z tego nieszczęsnego kółka dyskusyjnego.
- Ja mam załatwienia u Victora. - Syriusz skinął głową na mój pomysł. - Miałem odebrać od niego kilka książek i w ogóle dawno go nie odwiedzałem.
- Remi, idziemy z tobą. - James chyba nie wyczuł wyraźnej aluzji do tego, że chcę się uwolnić od ich towarzystwa. - Razem łatwiej nam będzie szukać jakiegoś sensownego poradnika o dziewczynach.
- Taak... - spojrzałem błagalnie na Syriusza, ale ten wzruszył tylko ramionami. Nie miałem wyjścia, musiałem się zgodzić.
Rozstaliśmy się z Blackiem przed wejściem do Pokoju Wspólnego. On ruszył w jedną stroną, a my w drugą. Zazdrościłem mu tego, że miał dobrą wymówkę by nas zostawić, a ja musiałem użerać się z jednym niedopieszczonym blondynkiem i zapieszczonym okularnikiem. Też mi się trafili przyjaciele. Szczerze wątpiłem by nasza biblioteka była wyposażona w poradniki miłosne, ale pewności nie miałem, gdyż nigdy takowych nie szukałem. Z jakiegoś powodu miałem jednak wrażenie, że przy dyrektorze pokroju Dumbledore'a, mogłem się mylić co do zawartości naszych bibliotecznych zbiorów.
Na szczęście bibliotekarki nie było na swoim stanowisku, kiedy wchodziliśmy do środka, więc musieliśmy rozdzielić się i każdy miał przeszukać inny sektor półek. Planowałem robić to morderczo powoli, by zeszło mi jak najdłużej i nie bez ukrytej przyczyny wybrałem najnudniejszą część biblioteki, gdzie na pewno nic interesującego nie mogło się trafić. Niemniej jednak, przekonałem chłopaków, że poradniki mogą być ukryte wszędzie i nie można pominąć żadnego miejsca. Uwierzyli, jak przystało na parę naiwniaków i to dało mi możliwość odsapnięcia i zebrania myśli. Za jakie grzechy pokarano mnie takimi przyjaciółmi? Ale i tak nie zamieniłbym ich na żadnych innych. Byli przecież wyjątkowi.

niedziela, 15 grudnia 2013

Kartka z pamiętnika CCXXXVII - Michael Nedved

Padłem zmęczony na sofę w salonie nie mając nawet sił żeby się wykąpać i przebrać, a byłem przecież cały śmierdzący i lepki od potu. Powinienem doczłapać do łazienki, odświeżyć się i na nowo zacząć żyć, ale w tej chwili pierwsze piętro domu wydawało się znajdować tak niemożliwie wysoko. Codzienne treningi, mające na celu wzmocnienie mojego ciała i podniesienie skuteczności w walce z niebezpiecznymi czarodziejami czy dziwnymi stworzeniami, stały się udręką, kiedy tylko docierałem do ich końca. Uwielbiałem to, nie zaprzeczę, ale kiedy zmęczenie dopadało mnie już w dziesięć minut po wykonaniu ostatniego ćwiczenia, wtedy miałem ochotę jęczeć, stękać i narzekać. Nie podobało mi się to, że ciągle jestem padnięty, gdyż miałem się za zdecydowanie silniejszego, bardziej wytrzymałego, za kogoś wyjątkowego.
- O, nie! Tak się bawić nie będziemy! - Gabriel zjawił się nade mną jak kat i złapał mnie za włosy bezlitośnie podnosząc moją głowę w ten mało romantyczny sposób. - Do łazienki, ale już! Nie będę później męczył się z czyszczeniem sofy, bo ty nie możesz być w przyszłości byle dziennikarzem! - Sio! - nie miał litości.
Z zamkniętymi oczyma powlokłem się po schodach i nawet nie zamykałem drzwi, a jedynie rozebrałem się i wszedłem pod prysznic nastawiając umiarkowanie ciepłą wodę by orzeźwić się zanim w ogóle podejmę próbę dokładnego wymycia swojego ciała. Spałem na stojąco, ale czułem, że powoli zaczynam się dobudzać.
- Utopisz się pod prysznicem. - usłyszałem za sobą głos Gabriela. Nawet nie wiedziałem, kiedy podszedł, a teraz już czułem przy sobie jego nagie ciało, kiedy dołączył do mnie i przytulił się nieznacznie do moich pleców by sięgnąć po żel z półeczki.
Jedna chwila i poczułem słodki zapach pomarańczowo-alkoholowego żelu, którym mój kochanek zaczął mnie pokrywać. Szorował mnie swoimi magicznymi dłońmi, swoją ciepłą, gładką piersią. Czułem na plecach jego twarde sutki, jego podniecenie na swoim pośladku, który w chwilę później chłopak zaczął szorować klękając. Robił to z premedytacją, gdyż odwrócił mnie przodem do siebie i spoglądając na mnie od dołu zaczął palcami drażnić moje krocze. Biała piana pokrywała mój członek i jądra, spływała po udach, a on bezustannie pocierał, drażnił, bawił się. Nic dziwnego, że mimo wcześniejszego zmęczenia teraz odczuwałem wspaniałe podniecenie.
- Teraz już na pewno nie zaśniesz. - uśmiechnął się pod nosem. - Chyba nie sądziłeś, że będę miał dla ciebie litość tylko dlatego, że sam wybrałeś sobie zawód wymagający od ciebie wysiłku? Jeśli nie będziesz mnie zadowalał w łóżku wtedy będę musiał skorzystać z propozycji pewnego niesamowicie seksownego mężczyzny, który pracuje w biurze zaraz obok mojego. Wiesz, taki romans w pracy i poza pracą... Czy to nie podniecająca wizja?
Prowokował mnie i, jak słowo daję, nieźle mu szło! Złapałem go za pośladki, przyciągnąłem do siebie, wciągnąłem na swoje ciało. Oplótł mnie nogami, uśmiechnął się i zaczął ocierać kroczem o mój brzuch. Jego ramiona mocno owinęły się wokół mojej szyi, a usta zaczęły drażnić płatek ucha.
- Czyżbyś był zazdrosny o tego cudownego mężczyznę, którego nawet nie znasz, a który na początku był moim mentorem, kiedy stawiałem pierwsze kroki w Ministerstwie? Cóż, nie mogę ci się dziwić...
- Przestań mówić o innym, kiedy jesteś ze mną! - syknąłem mocno wgryzając się w jego ramię, by zostawić na nim jakiś ślad. Następnie przywarłem wargami do jego szyi nakrapiając ją malinkami. Moje ręce wiedziały, co robić i same odnalazły wejście chłopaka, w które wślizgnęły się dwa palce. Widać Gabriel spodziewał się tego, co nastąpi i wcześniej zaczął przygotowania do tego seksu.
- Więc nakarm mnie sobą do syta. - wymruczał i wypiął pośladki w sposób, który nie pozostawiał najmniejszych wątpliwości.
Zabrałem palce i trzymając go jedną ręka w pasie, drugą nakierowałem członek na to słodkie wejście, które mi oferował. Całując go w miejscach, które wcześniej pozaznaczałem wsunąłem się opuszczając kochanka niżej, by wypełnić go dokładnie całego. Woda spływająca po naszych ciałach była idealna, świeża i dodatkowo stymulująca dla wrażliwej skóry.
- A jednak potrafisz mimo zmęczenia. - Gab roześmiał się wykorzystując swoją pozycję misia koala by móc mnie ujeżdżać i drażnić dodatkowo, kiedy jego członek sunął zmysłowo po moim brzuchu. To miejsce na moim ciele było wyjątkowo wrażliwe.
Nasze usta spotkały się w połowie drogi stęsknione i zachłanne. Języki walczyły o dominacje, dłonie szukały jak największego kontaktu ze skórą, niemal zlewaliśmy się ze sobą w tym podniecającym tańcu zapomnienia, rozkoszy i miłości. On był mną, a ja byłem nim, nic nie liczyło się bardziej, niż ta cudowna chwila. Uśmiechałem się do siebie mimo obrzmiałych, obolałych ust, które maltretowałem swoją i jego niecierpliwością.
Moje ciało pieściło jego, jego szukało zapomnienia w moim. Od jak dawna się nie kochaliśmy? Ostatnimi czasy wracałem do domu zmęczony, myłem się i kładłem spać bez posiłku, a kiedy ja miałem jeszcze energię, Gab był w pracy zostając po godzinach. To nie sprawiało nam żadnej przyjemności, ale mogło być tylko gorzej z każdą chwilą, z każdym nowym dniem, kiedy to mieliśmy coraz więcej obowiązków. Tydzień? Tak, mógł minąć już tydzień od ostatniego seksu, który zadowoliłby nasze ciała. Może właśnie dlatego było nam tak ciężko poradzić sobie z codziennością? Bo zrezygnowaliśmy z siebie na rzecz pracy?
Dokładałem wszelkich starań by było mu dobrze, zmieniliśmy nawet pozycję i Gabriel oparł się dłońmi o śliskie, ciepłe kafelki, wypiął w moją stronę te obłędne pośladki i kusił nimi mój niezaspokojony członek, który z wielką niechęcią opuścił to boskie wejście. Teraz znowu wchodziłem do środka, forsowałem znikomy opór i z szaleńczą rozkoszą wbijałem się i wysuwałem z tego raju. Jak mogłem sobie tego odmawiać przez tak długi czas, że nawet nie potrafię go dokładnie zliczyć? Oszalałem! Musiałem oszaleć skoro potrafiłem z taką obojętnością przechodzić obok i nie pragnąć kochanka.
- Tęskniłem za tym. - przyznałem całując kark Gaba, wsłuchując się w jego jęki, namiętne westchnienia, cudowne krzyki.
- Dlatego jesteś ciągle zmęczony! - karcił mnie. - Nie ćwiczyłeś ze mną w łóżku, więc byłeś do niczego w pracy!
Roześmiałem się robiąc swoje, dając i biorąc. Objąłem dłonią członek kochanka, starałem się doprowadzić go na skraj wytrzymałości pieszcząc długo, zapamiętale, namiętnie.
Kiedy dochodziłem czując, jak w mojej dłoni członek Gabriela mięknie, nawet przez chwilę nie myślałem, że to miałby być koniec naszych miłosnych pojednań. Pierwszy raz, tak, ale na pewno nie ostatni. Miałem w sobie tyle siły, że wcale nie planowałem spać tej nocy. A co najważniejsze, wiedziałem czyja to zasługa. Gab ładował moje baterie swoim ciałem i miałem nadzieję, że i on potrafił się wzmocnić bliskością mojego.
Zmyliśmy z siebie rozkosz i wyszliśmy spod prysznica prawdę powiedziawszy nie mniej podnieceni, niż byliśmy w trakcie wzajemnej adoracji. To w pełni mnie zadowalało, więc tylko się osuszyłem i przeszkodziłem chłopakowi w zakładaniu na siebie ubrań. Ot, złapałem go za rękę i zabrałem do sypialni, która tylko czekała na poświęcenie jej chwili.
Trzy razy – na tyle starczyło nam jeszcze sił, choć przyznam, że musieliśmy wyjść z wprawy, skoro ograniczyliśmy się tylko do tego. Gab był czerwony, zasapany, pokryty potem i nasieniem, a ja wyglądałem wcale nie lepiej. Tuliłem go do siebie, całowałem leniwie, starałem się jeszcze dopieścić, by czuł, że nie chce mnie opuścić, nie planuje nawet podejmować się próby flirtowania z tym mężczyzną, z którym pracował, a o którym na pewno mówił prawdę. Nie miałby po co kłamać, nawet jeśli planował wzbudzić we mnie zazdrość. Ja zniszczyłbym każdego kto tylko ośmieliłby się przesadnie do niego zbliżyć, bez względu na wszystko. A więc mój Gab miał przy sobie jakiegoś przystojnego mężczyznę, o którym warto było opowiadać... Nie podobało mi się to, ale nie miałem wpływu na pracę kochanka, tak jak on nie miał wpływu na moją.
- Nie sądzisz, że staję się nudny? - sam nie wiem skąd przyszło mi do głowy to pytanie.
- Co ty znowu opowiadasz? - pokręcił głową podnosząc się na łokciach i patrząc na mnie karcąco. - Gdybyś był nudny na pewno nie byłbym w tobie tak szalenie zakochany. Przeżywamy mały kryzys braku czasu dla siebie, ale szybko nam to przejdzie. Od dziś codziennie będziemy się trochę pieścić, a co drugi dzień uprawiać morderczo dobry seks. W ten sposób wrócimy do formy i na nowo zaczniemy nasze szalone życie we dwoje. Musimy wykorzystać fakt, że mieszkamy razem, nikt nam nie przeszkadza, nikt nas nie podsłucha. I nie pozwolę żeby ktokolwiek, w jakikolwiek sposób wykańczał cię lepiej niż ja! Zapamiętaj to sobie!
Wczepił się we mnie zachłannie, jakbym miał mu uciec do innych. Podobało mi się to, w jaki sposób mnie traktował, jak zaznaczał swój teren, czynił mnie swoim i sam był zazdrosny. To karmiło moje ego i nie mogłem narzekać na taki stan rzeczy.
- Oddaję się w twoje ręce. - potwierdziłem swoje poddaństwo, a on zamruczał zadowolony.
- I oby tak było zawsze, bo będę zmuszony cię ukarać.

środa, 11 grudnia 2013

Kartka z pamiętnika CCXXXVI - James Potter

Byłem palantem, wiedziałem o tym nie od dziś i nie od wczoraj. Nie zasługiwałem na nikogo, to również nie stanowiło dla mnie nowości. W swojej beznadziejności byłem też bardzo samotny i wybredny, co skłaniało się do tego, że dopiero teraz mogłem w pełni odetchnąć i poczuć się pewnie. Miałem dziewczynę, która była we mnie zakochana do szaleństwa, sam czasami za nią szalałem, a później zastanawiałem się, jak w ogóle wlazłem w to paskudne błoto dziwnego uczucia. Jakkolwiek jednak nie pragnąłbym Lily i jak dobrą dziewczyną by nie była, nadal miałem jedną ogromną słabość, która spędzała mi sen z powiek i nie pozwalała oddychać – Severus Snape. Naprawdę za nim szalałem i myślałem o nim codziennie. Czy to dlatego, że nie mogłem go zdobyć? A może zwyczajnie znalazłem sobie ofiarę, która nie potrafiła się zbyt zaciekle bronić? Nie byłem przecież normalny.
Spędzając każdy dzień blisko Evans stęskniłem się za Ślizgonem, dla którego nie miałem ostatnio czasu. Od kiedy przespałem się z moją dziewczyną, stała się jeszcze bardziej zaborcza i coraz częściej mówiła o dzieciach, jakby sądziła, że będę na tyle głupi żeby zostać przedwcześnie tatuśkiem. Jasne, kiedyś i ja żartowałem na temat swoich bachorków, ale w tej chwili wcale nie było mi do śmiechu. Chciałem się jeszcze wyszaleć korzystając z okazji, że byłem dopiero na szóstym roku.
W tym tygodniu na zewnątrz zrobiło się chłodno, wiał okropny wiatr, zaczął prószyć pierwszy śnieg. Z tego też powodu wszystkie okna na korytarzach przysłonięte były przez grube zasłony w kolorach czterech domów Hogwartu. To podsunęło mi pewien pomysł, do którego realizacji brakowało mi tylko mojej ofiary. Wiedziałem jednak, gdzie jej szukać, więc nawet nie kryjąc się specjalnie po kątach, przyczaiłem się jak zawsze w pobliżu biblioteki. Nie chciałem by widziały mnie jakieś koleżanki Lily, czy sama dziewczyna, więc nie wychylałem się przesadnie ze swojego stałego miejsca obserwacyjnego, ale uznałem, że jeśli coś pójdzie nie tak, to los chciał bym dał spokój Snape'owi i skupił się na mojej rudowłosej.
- Znowu ty?! - usłyszałem za sobą pełne wściekłości warknięcie i po prostu musiałem się uśmiechnąć rozpoznając ten głos. A więc nie bał się zwrócić na siebie mojej uwagi. Tym lepiej. Może gdzieś w głębi duszy miał nadzieję, że będę go gnębił?
- Tak się składa, że się stęskniłem i czekałem na ciebie. - odwróciłem się z szerokim uśmiechem i od razu sięgnąłem po niego dłonią. Zrobił gwałtowny krok do tyłu, ale i tak go dopadłem i pchnąłem w stron okna. Odsunąłem zasłony, ukryłem się za nimi z trzymanym mocno za nadgarstki Severusem, a następnie znowu uśmiechałem nie pozwalając by mi się wyrwał. Szarpał się, jak zawsze zresztą na początku, ale był zdecydowanie zbyt słaby, a może to ja stałem się jeszcze silniejszy niż ostatnio?
- Puszczaj! - warknął patrząc na mnie złowrogo tymi ciemnymi, jak węgiel oczyma.
- Nie zamierzam i wiem, że ty też tego nie chcesz. Gdyby było inaczej uciekłbyś zamiast mnie zaczepiać. - byłem przekonany o swojej racji i nie planowałem zmienić zdania na ten temat, cokolwiek by nie mówił Ślizgon.
- Nie jestem tchórzem żeby przed tobą uciekać! Nie pochlebiaj sobie! - osyczał mnie, jak wąż uciążliwy bucior, ale nie ukąsił.
- Nie bądź taki. Powinno ci schlebiać, że się za tobą uganiam. - prychnął w odpowiedzi na mój słaby flirt. - Mam dziewczynę, a jednak nie daję sobie z tobą spokoju, to o czymś świadczy. - ostatnio zachowywałem się jak gnojek, więc teraz postanowiłem postawić na kilka miłych słówek. - Gdybyś się nie opierał i chciał ze mną być rzuciłbym dla ciebie Evans, zdajesz sobie z tego sprawę? Zrezygnowałbym z niej dla ciebie, gdybyś tylko chciał. - starałem się by mój głos wibrował hipnotyzująco i dotarł do tego twardego, upartego łba. - Lucjusz tego dla ciebie nie robi, a ja mógłbym. - widziałem błysk w oczach Seva. Niezidentyfikowany błysk, który mógł świadczyć o wszystkim. Czy go dźgnąłem tymi słowami, a może Lu był bardziej cwany niż sądziłem i wymyślił coś, co pozwalało mu być z Narcyzą i Severusem jednocześnie i satysfakcjonowało chłopaka do tego stopnia, że nie potrzebował go na wyłączność?
- Puść mnie! - jego chęć walki najwyraźniej trochę opadła, bo nie wyrywał się już tak zaciekle, a jedynie starał się wściekłym wzrokiem zmusić mnie do posłuchu. - Musiałbym zdurnieć żeby chcieć być z kimś takim jak ty!
- Powiedz, zostajesz w tym roku na Święta w Hogwarcie? - tym razem przez jego twarz przeszedł skurcz, który w pełni potwierdził moje domysły. Ślizgonowi nie układało się w domu. - Zostałbym tu z tobą, udowodniłbym ci, że warto na mnie postawić w tym wyścigu. Może nawet bym cię rozpieścił. Więc? Zostajesz?
- Nie, nie zostaję. - na jego bladej, drobnej twarzy pojawił się przebiegły uśmiech. - Lucjusz zaprasza mnie do siebie na całe Świąteczne wolne, więc co mi po tobie tutaj, kiedy on oferuje mi cały wielki pałac Malfoyów? Jedna uroczysta kolacja z jego rodziną, a później zostaniemy sami na całe długie dwa tygodnie. Zamiast z Narcyzą spędzi ten czas ze mną. - nic dziwnego, że jego głos nabrał powagi i dumy, że już nie starał się nawet wyrwać, chociaż mógłby to zrobić bez przeszkód, gdyż jego słowa wywarły na mnie spodziewane wrażenie. Byłem zaskoczony, prawdziwie zszokowany, nie mogłem uwierzyć, że Lu zaprasza do siebie Seva i planuje zapoznać go ze swoimi bliskimi.
- Nie szkodzi. - odezwałem się w końcu. - Gdybyś jednak czuł się źle i chciał odetchnąć, ja jestem do twojej dyspozycji. - puściłem go, złapałem lekko za zasłony i odsłoniłem nas z zamiarem odejścia, ale wcześniej przycisnąłem usta do czoła Severusa całując go. - Pokażę ci, że możesz mi zaufać i nie chcę cię gnębić, ale przekonać do siebie. - moje usta wygięły się, miałem taką nadzieję, w przekonującym, zachęcającym uśmiechu.
Sev nie wydawał się przekonany, co do moich solennych zapewnień, chyba nie wierzył mi w takim samym stopniu, co wcześniej, ale przecież starałem się być miły.
Po chwili namysłu znowu zasunąłem złote kotary, które chroniły nas przed ciekawskimi spojrzeniami i złapałem dłonie chłopaka w swoje. Kilku sztuczek nauczyłem się od Syriusza, który od zawsze wiedział, jak postępować z Remusem żeby go w sobie rozkochać.
- Dla ciebie rzucę Lily, zrezygnuję ze wszystkiego, ale musisz oddać mi się w całości. Nie chodzi mi o ciało, ale też o serce, którego uczucia źle ulokowałeś. - chłopak skrzywił się na moje słowa.
- Powinieneś się leczyć, Potter. - jego głos znowu nabrał sykliwego tonu. - Sądzisz, że ktokolwiek poza tą naiwniarą Evans mógłby cię chcieć? Jesteś beznadziejny, nie masz nikomu nic do zaoferowania. Nie potrafisz nawet dochowywać wierności. Lucjusz jest z Narcyzą bo tego wymaga od niego rodzina, zobowiązania względem rodu, ale przy okazji jest ze mną, bo mnie pragnie i kocha. A ty? Dlaczego jesteś z Evans? Kochasz ją? A może musisz podtrzymać linię swojego rodu? Wątpię by tak było. A więc jesteś z nią z wyboru, a przy okazji dostawiasz się do mnie. - widziałem pogardę na jego twarzy, słyszałem ją w jego głosie. Severus Snape był dziś wyjątkowo rozgadany i szczery, a najgorsze, że miał rację.
Czy naprawdę mogłem zaoferować mu swoje uczucia, skoro nawet teraz mając Lily, o którą zabiegałem, szukam sposobu by dobrać się do spodni Ślizgona? Czy chodząc z Niholasem nie marzyłem o Severusie?
- A może to ty jesteś moim problemem? Może nie chodzi o mnie, ale o ciebie? Skoro wszystko kręci się ciągle wokół ciebie, a moje myśli zawsze powracają do twojej bladej skóry, niesamowitych oczu, drobnego ciała, do głosu, który starasz się opanować, kiedy rozmawiasz z innymi.
- Może Evans się na to łapie, ale ja nie. - powiedział poważnie i wyszedł zza zasłony. Złapałem go raz jeszcze, przyciągnąłem do siebie, objąłem jedną ręką w pasie, kiedy tracił równowagę i pocałowałem w usta. Mocno, ale krótko. Nie pozwoliłem mu odejść, gdyż tym razem to ja się oddaliłem. Nie było sensu dłużej ciągnąć tej rozmowy, nawet gdyby Sev był nastawiony do tego przychylnie. Nie mogłem go zanudzić swoimi wyznaniami i flirtem, na który nie dawał się złapać. Miał rację, Evans miękły kolana, kiedy mówiłem do niej w podobny sposób, ale on był inny, był ponad tym. Widać Lucjusz nieźle go wyszkolił, skoro tylko na niego potrafił reagować słodkim rozmarzeniem. Przecież widziałem, jak na niego patrzy, jak lśni, gdy z nim rozmawia. Narcyza także musiała to zauważyć, ale albo bezgranicznie wierzyła Lucjuszowi, albo uważała Severusa za osobę niewartą uwagi do tego stopnia, że Lu litując się nad nim podtrzymywał ich znajomość, zaś w rzeczywistości nie czuł zupełnie nic względem tego mizernego chłopaczka, który przygarbiony przeciskał się między innymi uczniami i krył twarz za kurtyną gładkich, ciemnych włosów. Byłem ciekaw, co tak naprawdę myślała na ten temat bladolica, jasnowłosa panna Black, która kochała się w swoim równie jasnym chłopaku i oddałaby mu wszystko. Które z dwójki kochanków Malfoya było bardziej naiwne? A może to ja nie potrafiłem knuć wystarczająco przebiegłych intryg?
- Ja nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa. - mruknąłem do siebie odchodząc w kierunku przeciwnym do tego, który na pewno obrał już Severus.

niedziela, 8 grudnia 2013

Biszkopciki

18 listopada
Miałem paskudny humor, a więc cały dzień był równie okropny, choć dopiero się rozpoczął. Nie miałem na nic ochoty, najchętniej nie wychodziłbym z łóżka, zakopał się w pościeli i przespał to wszystko. Niestety, coś takiego nie wchodziło w grę. Tylko na co komu takie dni jak ten? Skazane na zagładę już na wstępie.
Na szczęście, Syriusz wyraźnie wyczuł, że coś nie jest do końca w porządku. Podszedł do mnie kiedy się ubierałem, objął mnie ramionami i pocałował w szyję.
- Co się dzieje? - zamruczał mi do ucha.
- Prawdę mówiąc to nic się nie dzieje, a jednak jest mi źle. Bardzo źle. Nie wiem, co mam ze sobą zrobić. To taki stan ogarniającej cię zewsząd beznadziei, która nie pozwala nawet na swobodne oddychanie.
- Więc ja pomogę ci to zwalczyć. - Black odsunął się ode mnie uśmiechając szeroko. - Będę ci dzisiaj usługiwał, rozpieszczał cię, robił co w mojej mocy żebyś miał lepszy humorek. Zacznijmy od czegoś bardzo, bardzo smacznego! - podbiegł do swojej szafki i wyjął z niej spore, pomarańczowe opakowanie. Otworzył je i wysunął plastikową szufladkę, na której znajdowały się zgrabne, pachnące biszkopciki z białym, słodziutkim kremem i aromatycznym, lekko kwaśnym nadzieniem dżemowym. Oblizałem się i sięgnąłem po jednego. Już czułem jego smak, choć jeszcze go nie skosztowałem, a wtedy już przy pierwszym kęsie rozpłynąłem się. Były takie, na jakie wyglądały – idealne. Delikatnie słodkie, miękkie, wręcz wyśmienite! Sięgnąłem po kolejnego i jeszcze jednego. Nagle mój humor zaczął się gwałtownie poprawiać.
- Jesteś czarodziejem. - westchnąłem do chłopaka nie bacząc na to, że w mgnieniu oka pochłonąłem połowę opakowania i zabierałem się za kolejną. W końcu całość zawierała wyłącznie czternaście łakoci, więc z powodzeniem mogłem czuć niedosyt, gdybym nie pochłonął wszystkiego. Mruczałem z każdym kolejnym biszkopcikiem.
- Jesteśmy w Szkole Magii i Czarodziejstwa, więc muszę być czarodziejem. - Syriusz roześmiał się zostawiając mnie sam na sam z coraz bardziej pustą szufladką słodyczy. Jeszcze tylko dwa i będę musiał zająć się czymś innym by mój humor nie wracał do poprzedniego stanu dnia dzisiejszego. Ostatnia pychota, chwila radosnego uniesienia, jakie może odczuwać tylko ktoś uzależniony od słodyczy i uśmiech, który pojawił się na mojej twarzy. Nie sądziłem, że Syri ukrył u siebie jakieś słodycze, ale teraz sprawił mi przyjemność wyjmując je, więc był na dobrej drodze by zamienić mój parszywy dzień w całkiem dobry.
- Więc wspominałeś coś o rozpieszczaniu? - zapytałem kończąc ubieranie i podchodząc do niego. Usiadłem mu na kolanach i przytuliłem się. Przyjaciele jeszcze spali, więc nie musiałem się nimi przejmować. Sam nie wiem dlaczego to akurat nam zachciało się tak wcześnie podnosić, ale w tej chwili nie miało to najmniejszego znaczenia.
- Tak, nie zaprzeczę, że taki jest plan. Nie chcę żebyś miał złe dni, kiedy jesteśmy razem. Tym bardziej, że myślałem o naszej wspólnej przyszłości. Chcę z tobą zamieszkać w starym, dużym domu. Idealnym dla nas. Kupić sobie ten motocykl, żyć w spokoju i radości, jakby na tym świecie nic nie mogło nam stanąć na drodze do szczęścia.
- Jesteś głuptasem, ale kochanym. - pocałowałem go w nos. - A teraz, mój drogi, mam ochotę podotykać sobie najzgrabniejszych pośladków świata, więc musisz uklęknąć na łóżku i pozwolić mi się nimi nacieszyć. - Syri chyba chciał się speszyć, ale ostatecznie musiał zapanować nad takim odruchem, gdyż nie dając nic po sobie poznać wykonał moje polecenie i pozwolił bym stając przed nim blisko sięgnął dłońmi do twardych, idealnie kształtnych półkul. Nie lubiłem czuć się jak zboczeniec, ale ostatnio nie miałem innego wyjścia, jak tylko zaakceptować ten stan rzeczy. W końcu Syriusz był moim chłopakiem, a ja miałem go ciągle za mało.
Odwrócił odrobinę głowę w bok, co pozwoliło mi sięgnąć jego ust i pocałować je bez wypuszczania z rąk mojego cennego skarbu. Powstrzymałem mruczenie, a Syri nic sobie nie robił z faktu, że moje usta muszą być słodkie po zjedzonym przed chwilą całym opakowaniu biszkoptów z nadzieniem. Widać mój Łapa, jak coraz częściej go nazywałem, naprawdę postanowił mi dziś dogadzać, na każdy możliwy sposób.
- Nie obejdzie się bez długiej, miłej kąpieli wieczorem w naszej łazience i kilku konkretniejszych przyjemności. - stwierdził Syri. - Nie możemy przecież dopuścić do tego, żebyś cały dzień się dąsał i uśmiechał tylko pod wpływem słodyczy.
- Tak, potrzebuję jeszcze ciebie. Dopiero wtedy dzień będzie wystarczająco satysfakcjonujący. - przywarłem do jego ust w sposób, który nie pozostawiał żadnych wątpliwości. Już dosyć się nagadaliśmy, a teraz należało ruszyć się z miejsca i zjeść śniadanie. Przecież nie mogłem pojeść sobie kilkunastoma biszkoptami i wytrzymać do drugiego śniadania. Zresztą, miałem straszną ochotę na pieczoną kiełbaskę i jajecznicę. Dziwne, że po łakociach chciałem opychać się słonym, mięsnym i jajecznym, ale moje zachcianki nigdy nie były do końca zrozumiałe. Mogłem pocieszyć się faktem, że nie czułem chęci pochłonięcia pasty rybnej, bo wtedy chyba zacząłbym się martwić o swój żołądek.
- Zostawmy chłopaków i chodźmy do Wielkiej Sali. Wiem o czym myślisz i chcę spełnić twoją małą zachciankę śniadaniową. - Black złapał mnie za rękę trzymając ją mocno, kiedy wstawał ze swojego łóżka i prowadził mnie do drzwi. - Odpowiadając na niezadane pytanie, które wiem, że chodzi ci po głowie. Nie, nadal nie czyta w twoich myślach, a jedynie doskonale cię znam.
I tu mnie miał. Przed kilkoma sekundami naprawdę zacząłem zastanawiać się nad tym, czy zdobył jakieś umiejętności, o których jeszcze mi nie powiedział. Tym czasem okazywało się zwyczajnie, że mnie kochał i interesował się mną na tyle, że potrafił odgadnąć moje myśli i nastroje bez większego wysiłku.
Wyszliśmy z pokoju nadal trzymając się za ręce. O tej porze nikogo nie było w Pokoju Wspólnym, więc przeszliśmy przez niego bez najmniejszych problemów. Od dawna nie chodziłem z Syrim za rękę tak bezceremonialnie i brakowało mi tego. Czując jak zaciska swoje palce na moich, miałem ochotę mruczeć. Wszystko było wyjątkowe i magiczne. Przejście przez dziurę za portretem, przecinanie kolejnych korytarzy, mijanie pustych zbroi, ruchomych obrazów. Zacząłem ten dzień złym humorem, a teraz powstrzymywałem uśmiech. Było mi błogo.
- Powinniśmy częściej się tak zachowywać. To znaczy, tak sobie chodzić za rękę po szkole. - sam nie wiem dlaczego przyszło mi to do głowy, ale czułem, że tego właśnie pragnę teraz, kiedy Shevy z nami nie było, a ja nadal tęskniłem. Brak przyjaciela musiałem zastąpić czymś, co pozwoliłoby mi pozabierać się do kupy, skupić na życiu i działać. Musiałem jakoś się wyżyć, zniszczyć wszystkie smutki, niepewność, strach. Musiałem walczyć ze swoimi demonami. Poza tym, zdawałem sobie sprawę z tego, że niedługo przyjdzie nam kończyć szkołę, wybierać nasze przyszłe drogi życia, a to wiązało się z wielką niewiadomą. Oczywiście, Syri oferował mi wspólny dom, życie usłane samą przyjemnością i rozkoszą, ale potrzebowałem wybrać swoją drogę. Może powinienem zacząć na poważnie o tym myśleć? Nie mogłem wiecznie być dzieckiem! Musiałem dorosnąć i to nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Samo pragnienie Syriusza nie czyniło jeszcze ze mnie kogoś innego, bardziej odpowiedzialnego.
Chyba naprawdę męczyłem się z tym wszystkim bardziej niż powinienem. Byłem zmęczony życiem? Nie, to niemożliwe. Więc może to mój wilk miał kiepskie dni i z tego też powodu i ja byłem do niczego?
Ścisnąłem mocniej dłoń Syriusza. Miałem ochotę powiedzieć mu to, co już niejednokrotnie powtarzałem. Tęskniłem za Shevą i czułem się bez niego wybrakowany. Kochałem Syriusza i pragnąłem by wypełnił moje dni w całości bym nie miał czasu na myślenie o tym, co mnie dręczy.
- Potrzebujesz wizyty w Hogemeade razem ze mną. - powiedział poważnie, kiedy na chwilę odpłynąłem myślami. - Takiej prawdziwej randki, jak kiedyś. Zakupy w Miodowym Królestwie, ciastko i coś ciepłego do picia w herbaciarni, poważnej rozmowy przesyconej czułością, pocałunków na zimnie z daleka od innych ludzi. Ja po prostu czuję, że tego ci trzeba.
- Chyba masz rację. - skinąłem głową. - A później będzie coraz bliżej do świąt, spadnie śnieg, więc będziemy mogli bawić się na błoniach w najróżniejsze głupoty. W prawdzie nie możemy sobie chyba pozwolić na śnieżkową wojnę, chyba że zbierzemy wielkie, konkretne drużyny.
- To jest świetny pomysł! Poproszę Victora żeby rozwiesił ogłoszenia o naborze do drużyn na wojnę śnieżkową, która rozpocznie się wraz z pierwszym wielkim śniegiem i urządzimy sobie taką małą, niewinną zabawę. Chyba nawet słyszałem od kogoś, że coś podobnego było organizowane przez dyrektora przed laty. Nie mam pewności, ale takie mam wrażenie.
- Chcę być w twojej grupie. - zdeklarowałem od razu. - Będę bronił mojego króla. - uśmiechnąłem się i przytuliłem do jego ramienia. - Chodźmy szybciej zjeść to śniadania, bo zaraz zacznie mi burczeć w brzuchu.
Syriusz roześmiał się i pocałował mnie w głowę.
- Jak sobie życzysz, dziś ty jesteś panem, a ja tylko wiernym sługą.

czwartek, 5 grudnia 2013

Hohoho

12 listopada
Po interesujących i wstydliwych dla wielu wydarzeniach sprzed dwóch dni cały wczorajszy był wolny, by każdy miał pewność, iż cokolwiek mu się stało, w końcu się skończyło, a tym samym możliwy był powrót do normalnego życia. O dziwo tym, który ogłaszał tę informację był Marcel Camus – jedyny, który w ogóle nie ucierpiał, jako że czas obiadu spędził w domu z synem i mężem. Takim jak on zawsze się lepiej powodzi, bo chroni ich zaborcza miłość kochanka i swoje własne poddaństwo uczuciu. Musiał się nieźle zdziwić, kiedy dyrektor wezwał go do siebie w tym wyjątkowym stroju nastolatki na dyskotece. Podejrzewałem, że szok jaki wywołały na nim wydarzenia tamtego dnia sprawił, że wolał przesiedzieć wolne w domu i nie narażać się na nieprzyjemności związane z nawrotem „choroby”.
W przeciwieństwie do większości osób, które w taki czy inny sposób ucierpiały w tej ostatniej akcji Syriusza, James Potter był w świetnym humorze i korzystając z okazji, że byliśmy sami, podziękował wylewnie Blackowi za okazję jaką mu dał. Na początku nie chciał się przyznać, o co chodzi, ale z rozkoszą uległ w końcu naszym namową i wyjawił skrywaną stosunkowo niedługo tajemnicę. On i Evans przespali się ze sobą. A więc stało się to czego się obawiałem. Teraz nie mógł jej ot tak rzucić, zdradzić, czy zrobić czegokolwiek innego, co postawiłoby ten związek pod znakiem zapytania.
Dziś wszystko zaczęło już wracać do normy. Kilka osób nadal nie pokazywało twarzy kryjąc je za włosami, wielkimi okularami, czy przesadnie naciągniętym na szyję i twarz golfem. McGonagall zachowywała się jak wiele dziewczyn i nawet nie podnosiła wzroku, choć podejrzewałem, że ona dojdzie do siebie jako pierwsza. Była w końcu ostrą nauczycielką, więc nie mogła pozwolić sobie na chowanie głowy w piasek. Sprout okazała się obrażona na Slughorna, który zarobił najwyraźniej z pięści w oko, bo teraz siedział z paskudną śliwą, której szkolna pielęgniarka nie usunęła najpewniej opowiadając się po stronie molestowanej koleżanki. Tylko dyrektor nie reagował na te niedawne ekscesy. Jego broda w dalszym ciągu poskręcana była w warkoczyki i wydawał się tym nie przejmować. Uśmiechał się do wszystkich szeroko i ciepło jak zawsze, a nawet przed śniadaniem pozwolił sobie na komentarz na temat tamtych wydarzeń.
„Myślę, że każde z nas dowiedziało się czegoś niezwykle istotnego o sobie samym i innych osobach, które go otaczają, więc odbierzmy tamten incydent jako cenną lekcję poznawania świata, ludzi, zjawisk. Przy okazji niektórzy z nas spełnili swoje marzenia, więc tym bardziej powinniśmy kroczyć z uniesionym czołem, zamiast chować głowę w piasek.”
W tym, co powiedział było wiele prawdy i nie żałowałem, że byłem świadkiem tego wszystkiego. Jasne, przypłaciłem to bólami mięśni, ale na pewno nigdy nie miałem tego zapomnieć. Przecież każdy z nas ma jakieś swoje małe bądź większe pragnienia, ale czy to znaczy, że mamy się ich wstydzić, bo inni ich nie podzielają. Przecież na pewno nikt z nas nie był jedyną osobą marzącą o tym samym. Chociażby nauczycielka transmutacji i Zardi. Jedna chciała męskich niewolników, inna przystojnych i wyjątkowych żołnierzy gotowych spełnić każdy jej rozkaz. Nadal jednak nie wiedziałem czy Dumbledore sam marzył o wciśnięciu się w damskie ciuszki. Równie dobrze mogło to być zasługą jakiejś grupy szaleńców, którzy marzyli o skompromitowaniu go. Ale kto się teraz tego dowie? Najistotniejsze, że dyrektor zupełnie nic sobie nie robił z tego, że ludzie widzieli go w stroju bynajmniej nie odpowiadającym osobie na jego stanowisku i w jego wieku. Szanowałem go jeszcze bardziej za to, że zachowywał zimną krew i potrafił wszystko obrócić w żart.
- Mam złe przeczucie. - Syriusz pochylił się do mnie i zaczął szeptać na ucho. - Na transmutacji dostanie nam się za to wszystko. McGonagall na pewno będzie chciała nas zagnębić żeby pokazać, gdzie jest nasze miejsce i zmusić do zapomnienia o tym, co widzieliśmy.
- Jeśli tak będzie to przeżyjemy w taki czy inny sposób, a później wszystko znowu wróci do normy i będziemy mogli odpocząć. Może się też okazać, że poczuła się zainspirowana dyrektorem i postanowi zignorować to, co się wydarzyło. Nie wyobrażam sobie żeby nagle miała się szeroko uśmiechać i żartować sobie, ale zawsze pozostaje nie poruszanie tego tematu. Nie każdy widział scenę z pejczem, więc na pewno nie będzie chciała nagłośnić tej konkretnej sprawy.
Przyznaję, że jadłem niepewnie i starałem się jednak popijać wszystko herbatą, która wydawała mi się bezpieczniejsza niż soki po tamtej akcji. Niestety, póki co smak wszystkiego wydawał mi się dziwny, podejrzany, a każde zachowanie odbiegające od normy. Nie sądziłem, by ktokolwiek planował jeszcze nas przytruwać, ale i tak nie mogłem ufać nikomu poza moimi najbliższymi przyjaciółmi, z których Syri miał kombinowanie za sobą, zaś Peter i James nawet nie myśleli o w prowadzaniu zamieszania. W przypadku okularnika musiało się to wiązać z faktem przekroczenia ostatniej bariery w jego związku z rudą, która byłaby wściekła, gdyby jej facet łamał zasady. Była zbyt święta w temacie szkoły by miała pozwalać sobie na chodzenie z delikwentem. Nawet nie wiedziała co traci! Ja na pewno nie chciałbym by Syriusz zamienił się w spokojnego, cichego i ugodowego chłopca.
Pod stołem ścisnąłem dłoń Syriusza gładząc ją kciukiem. To był nasz znak mówiący, że któreś z nas ma ochotę na pieszczoty i tego dnia obaj powinniśmy znaleźć na to czas. Prawdę mówiąc codziennie, któreś z nas chciało drugiego, ale nasze prawdziwe miłosne wyczyny ograniczyliśmy do jednego razu na cztery dni, by moje ciało mogło odpocząć wystarczająco. Czasami niestety ten „raz” wypadał w tygodniu, a wtedy miałem problemy z podniesieniem się i uczestniczeniem w zajęciach, ale i tak byłem coraz bliższy opanowania do perfekcji miny, która nie zdradzałaby mojego dyskomfortu siedzenia i chodzenia. Zresztą, regenerowałem się szybciej niż Syriusz, toteż ja byłem tylko obolały, zaś Syri śpiący, zmęczony i rozkojarzony. Widać co wilkołak to wilkołak.
- Wieczorem w łazience prefektów. - szepnąłem mu na ucho, a ten skinął głową z zadowolonym uśmiechem, który starał się ukryć.
- Cześć. - miałem ochotę warczeć słysząc przesłodzony głos Evans za plecami, kiedy nas mijała i podeszła do siedzącego naprzeciw James. Okularnik uśmiechnął się do niej szeroko. Nic dziwnego, teraz mógł się z nią kochać, kiedy tylko miał na to ochotę i nie musiał się martwić o to, że ona będzie chciała zaczekać do ślubu. - Znajdziesz dla mnie czas w najbliższy weekend prawda? Wybralibyśmy się do Hogsmeade na małą randkę. Uczcimy to, że tak dobrze się nam układa.
James spojrzał na nas jakby pytał o zdanie, ale szybko zrozumiał, że mu nie pomożemy. Nie ważne, czy się przespał z Evans czy nie. Nie lubiliśmy jej i najchętniej sami zabralibyśmy Pottera na randkę w herbaciarni zamiast oddawać go w ręce tej dumnej wariatki.
- To naprawdę świetny pomysł. - mdliło mnie, kiedy patrzyłem, jak uśmiecha się i ślini do swojej dziewczyny. - Ustalimy jakieś szczegóły później.
- Później. - powtórzyła. - Spotkamy się w bibliotece po zajęciach to między zadaniami możemy pomyśleć o randce. - pochyliła się i pocałowała go w policzek odchodząc z koleżankami.
James skurczył się pod naszymi spojrzeniami. W bibliotece? On? Między zadaniami?
- Ani słowa. - odezwał się by nas na wszelki wypadek uciszyć.
- Ależ oczywiście, nic nie mówimy. - Syriusz nawet nie chciał ukrywać uśmiechu, jaki pojawił się na jego ustach. - Więc od teraz odrabiamy sobie zadanka, jak grzeczne dziecko? A może zrobisz też moje?
- Zamknij się! - syknął pakując sobie do ust byle kiełbaskę by mieć wymówkę do nie odpowiadania na zaczepki.
- Przesadzacie. - mruknąłem zajadając jajecznicę. - Moim zdaniem to świetna okazja by douczyła Jamesa to i owego. Może nawet zacznie postrzegać bibliotekę jako miejsce przeznaczone do nauki, a nie do romansowania? W końcu nie wyobrażam sobie żeby Evans miała z tobą flirtować nad pracami domowymi.
- Nie jest idealna, ale nie jest też taka sztywna, jak wam się wydaje. - syknął okularnik.
Chcieliśmy coś odpowiedzieć, skomentować, dopiec mu, ale wtedy właśnie przerwał nam dyrektor przypominając nam o tym, że dziś już nie mamy co liczyć na wolne i naszym obowiązkiem jest dać z siebie wszystko na zajęciach. Dokończyliśmy więc w ciszy posiłek, popiliśmy i niespiesznie, a nawet z ociąganiem wyszliśmy za innymi uczniami na korytarz. Musieliśmy teraz jakoś poradzić sobie z zajęciami, które na nas czekały. Tym bardziej, że to właśnie dziś przyszło nam znosić upierdliwość zarówno McGonagall, jak i Slughorna. Chyba wolałbym siedzieć na zielarstwie z obrażoną Sprout, niż ze zdołowanym nauczycielem eliksirów i wściekłą za swoją kompromitację profesor transmutacji.
- Myślicie, że zmusi mnie do oświadczyn? - wyskoczył z pytaniem James. Żaden z nas się tego nie spodziewał, więc z wrażenia zakrztusiłem się swoją śliną.
- Że co?! - ja, Syri i Peter odpowiedzieliśmy na to chórem.
- No, Lily. Czy mnie zmusi do oświadczyn teraz po... sami wiecie.
- Jako specjalista od spraw kobiet jestem pewny, że zanim skończysz tę szkołę będziesz musiał się jej oświadczyć i wybrać zawód, który zapewni jej dostatnią przyszłość. - Peter wyraził swoją opinię na temat, na który nikt inny nie chciałby się wypowiedzieć. - Nie muszę umawiać się z jakąś, by znać ich psychikę.
- Szlag niech trafi twoją szczerość. - mruknął J., który teraz najpewniej chciał zadręczać się myślami o tym, jak wiele kosztować go będzie ten jeden seks.

niedziela, 1 grudnia 2013

Nauczyciele

Notka na Ai no Tenshi 

Paul Walker - aktor będący dla mnie inspiracją do stworzenia Olivera Ballacka - zginął wczoraj (tj. 30 listopada) w wypadku samochodowym. R.I.P.



- Myślę, że powinniśmy jednak mieć oko na to, co dzieje się w Wielkiej Sali. - rzuciłem cicho, kiedy opuszczaliśmy tajne przejście. - Nic nie piliśmy, więc moglibyśmy zareagować gdyby działo się coś niedobrego.
- Obawiam się, Remusie, że oni wszyscy już się dawno rozeszli po całej szkole. Nie możemy mieć oka na każdego. - Syriusz wziął głęboki oddech i spojrzał na mnie zbolałym wzrokiem. - Myślisz, że to naprawdę był tak okropny pomysł?
Wyglądał jak szczeniak, który rozbił jakiś cenny, szklany przedmiot podczas zabawy i teraz obawiał się okropnej kary od właściciela. Jak mógłbym się na niego złościć, kiedy tak na mnie patrzył?
- Nie. To było lekkomyślne, ale na dłuższą metę naprawdę zabawne. - pogładziłem go po policzku. - Skoro nie możemy nic zrobić żeby pomagać, to może powinniśmy trochę poszaleć i przyglądać się temu, co zmajstrowałeś? Kiedyś możemy wykorzystać wszystko czego teraz się dowiemy.
- Słusznie. W szczególności, kiedy w grę wchodzą nauczyciele! - na twarzy Syriusza pojawił się ogromny uśmiech. - Zacznijmy poszukiwania od Wielkiej Sali!
Ruszyliśmy powoli w stronę, z której przed godziną, może dwiema, uciekliśmy. Teraz staraliśmy się nie natknąć na niebezpieczeństwo w postaci dziewcząt, ale musieliśmy też zaryzykować. Zresztą, to mogło być interesujące doświadczenie i podejrzewałem, że niektórzy psorzy nie ruszyli się jeszcze z jadalni. Podobnie, jak uczniowie.
Rzeczywiście, wystarczyło zbliżyć się do ogromnych drzwi, a dało się usłyszeć nadal panujący tam gwar. Zajrzałem ukradkiem i zasłoniłem dłonią usta by się nie roześmiać zbyt głośno. Moim oczom ukazała się właśnie postać dyrektora ubranego w nietypowy, jak dla niego strój. Buty na szpilce, krwisto czerwone, owłosione łydki pod czarnymi rajstopami w siateczkę, skórzana miniówka, obcisły top, a do tego jego długa, biała broda poskręcana w warkoczyki zakończone wstążeczkami i włosy upięte w wysoki kucyk. Nie wytrzymałem i parsknąłem śmiechem kryjąc się za ścianą. Syriusz spojrzał na mnie poważnie, a widząc, jak płaczę ze śmiechu również zajrzał do Wielkiej Sali.
- O, Merlinie. - jęknął, a później plunął przez przypadek rozbryzgując ślinę na całkiem imponującą odległość, kiedy zaczął chichotać.
Bardzo szybko rozbolał mnie brzuch. Padłem na kolana i nieprzerwanie się śmiejąc wyjrzałem raz jeszcze starając się skupić spojrzenie mimo załzawionych oczu. Mój wzrok znowu padł na dyrektora i niemal wysiąkałem nos we własną dłoń, kiedy próbowałem znowu powstrzymać szaleńczy chichot. Niestety, inni psorzy nie byli wcale w lepszym stanie. McGonagall miała na sobie skórzany strój seksualnej sadystki – czarny, obcisły, wybrakowany, więc i niewiele zasłaniający, w rękach trzymała pejcz, a niewielką część twarzy zasłaniała jej drobna maska kryjąca zaledwie okolice oczu. Chyba nie chciałem wiedzieć czyje to były fantazje, gdyż u jej stóp kręcili się w dalszym ciągu młodzi chłopcy. Jakimś cudem Slughorn był teraz zamieniony do połowy w słonia morskiego. Leżał plackiem na ziemi i wpatrywał się w nieszczęsną Sprout o dole foki.
- Syreny się znalazły! - wybuchłem płacząc jeszcze bardziej i chyba umierałem z bólu, kiedy mój brzuch przypominał jeden, obolały mięsień, który pewnie krwawił naderwany szaleńczym chichotem.
Nauczyciele, których tu nie było nie wiedzieli nawet, co tracą! Byłem pewny, że niektórzy z nich przez tydzień nie podnieśliby się z łóżek po takiej dawce rozbawienia, a to dałoby mi czas na zregenerowanie moich sił.
W Wielkiej Sali nadal był także Niholas i jego chłopak. Kinn miał przyczepione do pleców wielkie, kolorowe motyle skrzydła. Musiałem przyznać, że jako jedyni wyglądali w miarę normalnie, gdyż Edvin, jeśli tak mu było na imię, nie zmienił się w ogóle. Wpatrywał się jednak w Kinna, jak urzeczony i uśmiechał głupkowato.
- Warować, szczeniaki! - McGonagall trzasnęła pejczem przy boku jednego z chłopaków, najwyraźniej nadal pozbawionych własnej woli. Cała czwórka, gdyż tylu ich było, padła na plecy wpatrując się w nią maślanymi oczyma. Nie wiem, jak to zrobiła i czy w ogóle miała do tego prawo, ale wyrosły im psie uszy i ogony.
Tego było za wiele. Czułem, że zaraz się posikam, jeśli nie opróżnię pęcherza. Z trudem podniosłem się na nogi patrząc, jak Syri w dalszym ciągu turla się po ziemi. Sam miałem napady chichotu ilekroć prze oczyma pojawiły mi się te niedorzeczne obrazy. Jakimś cudem dopadłem jednak pierwszej lepszej łazienki i załatwiłem potrzebę odczuwając ogromną ulgę w wymęczonym pęcherzu. Nie dałem jednak za wygraną i wróciłem pod Wielką Salę. Tylko raz na jakiś czas miałem okazję tak bardzo przedłużyć swoje życie śmiechem, więc z chęcią poświęciłem swoje mięśnie na rzecz dobrego humoru.
Syri klęczał przy wejściu drżący i zmęczony. Patrzył na to, co działo się w środku pomieszczenia, a kiedy podszedłem usłyszałem, że dusi się ze śmiechu. Zaciekawiony znowu rzuciłem okiem na to „przedstawienie”.
- Mamo! - pisnąłem patrząc, jak focza Sprout ucieka niezgrabnie przed słonio-morskim nauczycielem eliksirów. Tego było już za wiele. Tym razem już dosłownie wyłem i rozumiałem doskonale czemu Syri dusił się nie mogąc złapać oddechu. Sam się teraz z tym męczyłem. Bolało mnie przy tym wszystko – brzuch, policzki, cała twarz, nawet szyja. Chyba powinniśmy wymazać pamięć całej szkole po tym, co się tu działo. Przecież tego było za wiele! A gdyby ktoś dowiedział się, że to sprawka Syriusza na pewno groziłoby mu wyrzucenie ze szkoły.
Podczołgałem się trochę patrząc, jak inni uczniowie spełniają swoje fantazje. Niektórzy właśnie obściskiwali się ze swoimi do niedawna jednostronnymi miłościami, inni wprowadzali reżim między małymi grupkami znajomych. Jeszcze inni po prostu zmienili kolor włosów, oczu – ot, drobne udoskonalenia, na które mogli sobie pozwolić dzięki swoim umiejętnościom. Tylko nauczyciele mieli nieograniczoną moc, z której korzystali, czego świadkiem przecież byłem.
- Nie ostrzegłeś Zardi. - powiedziałem dysząc do Syriusza. Patrzyłem jak dziewczyna przechadza się w mundurze wojskowym przed szeregiem składającym się z samych chłopaków ubranych w najzmyślniejsze metalowe ubrania. Widać miała swój mały fetysz wyrażania swojego gustu muzycznego za pomocą wyglądu zewnętrznego, co tłumaczyło jej zainteresowanie chłopakiem z irokezem, który na dobrą sprawę również stanowił jednego z jej „żołnierzy”. Mieliśmy szczęście, że jej fantazje nie były przesadnie niebezpieczne dla innych.
- Idźmy już stąd. - Syriusz wyszukał moją dłoń i ścisnął ją mocno. - Nie wytrzymam dłużej. - gryzł wargi starając się już opanować. Sam nie byłem w lepszym stanie, ale robiłem, co w mojej mocy by nie męczyć więcej ciała.
- Masz rację. - przytaknąłem mu. - Wynośmy się stąd. To dla mnie za wiele. Nauczyciele są najbardziej ekstremalni, więc lepiej na nich nie patrzeć. - znowu obaj wybuchnęliśmy śmiechem. Podejrzewałem, że na każde wspomnienie o profesorach przyjdzie nam tak reagować przez bardzo długi czas. Nie wspominając już o tym, że muszę napisać o wszystkim Shevie! Będzie rozpaczał, że nie mógł tego oglądać.
Podnieśliśmy się niepewnie z Syriuszem. Czułem się, jakbym wypił stanowczo za dużo piwa kremowego i Syriusz musiał mieć podobne wrażenie. Nawet zataczaliśmy się momentami z powodu nawracającego bólu ilekroć przypomnieliśmy sobie o sytuacji w Wielkiej Sali. I pomyśleć, że to my mieliśmy wyjść z tego cało, a w ostateczności także ucierpieliśmy! I to prawdopodobnie bardziej niż reszta, gdyż oni nie zwracali uwagi na otoczenie, więc nie skończyli, jako śmiejące się kłębki boleści.
- Nigdy więcej podobnych akcji! - syknąłem, kiedy uderzyłem się o ścianę, gdy przed oczyma stanął mi obraz dyrektora w seksownych, kobiecych ubrankach. - Ja ledwie żyję!
- I tu się z tobą zgadzam. - przyznał posłusznie Black, który z trudem wyhamował przed zbroją by się z nią nie zderzyć.
I na co komu alkohol, kiedy można się upić śmiechem? Nawet głowa mnie trochę bolała zapewne z powodu duszenia się i problemów ze złapaniem oddechu.
Idąc niepewnie do naszego dormitorium mijaliśmy czasami uczniów, za którymi dziwactwa ciągnęły się całymi metrami. Dziewczyna w stroju pasterki za którą podążały wszystkie szkolne myszy, czekający na nią chłopak udający wilka. Kilka połykających się niemal par. Życie w Hogwarcie bywało czasami przerażająco interesujące. Przecież gdyby podobne cuda działy się raz w tygodniu moja psychika już nigdy nie wróciłaby do normalnego stanu. A gdyby ten stan utrzymywał się permanentnie? Dumbledore w takim stroju przechadzający się na co dzień po szkole, McGonagall karcąca nas pejczem za nieuwagę czy złe wykonanie zadania, Sprout i Slighorn odstawiający codziennie inną szopkę z cyklu „ja cie kocham, a ty w nogi”. Nie, tego nie dałoby się przeżyć!
- Nigdy więcej. - powtórzyłem przerażony wizją tak potwornego bólu brzucha spowodowanego śmiechem, jak w tej chwili.
- Sam bym zwariował. A przecież widzieliśmy tylko fantazje garstki osób. Wiesz ile ciekawych rzeczy umknęło przed nami jeszcze zanim dobrze się zaczęło?
- Nie chcę wiedzieć, Syriuszu. I bez tego ledwie chodzę. - i znowu miałem ochotę się śmiać, co skwitowałem głośnym jękiem bólu, kiedy mój brzuch zaprotestował.

czwartek, 28 listopada 2013

Działanie

10 listopada
Syriusz, tajemniczy i wyjątkowo dziś podniecony, wysłał mnie przodem do Wielkiej Sali na obiad i pojawił się w niej w ostatniej chwili przed pojawieniem się na stołach posiłków. Coś było nie tak i wystarczyło spojrzeć na jego twarz, by wiedzieć, że naprawdę lepiej poczekać na niego zamiast rzucać się na smakołyki, jakie właśnie kusiły zapachami. Co on wymyślił? W co chciał nas wpakować? Obiecywał w prawdzie Shevie jakieś ekscesy, ale żeby tak bez ostrzeżenia?
- Nie pij żadnego soku do obiadu. - szepnął mi na ucho siadając obok i uśmiechając się czarująco.
- A co mam pić? - syknąłem patrząc na niego z niezadowoleniem. Lubiłem soki podczas posiłków, a on ze wszystkiego musiał wybrać akurat to?!
- Herbatę? - zawahał się. Jak mógł wcześniej nie pomyśleć o tym, że nam również coś się należało?! Mój głupek pokazywał na co go stać kiedy nie opracuje swojego planu do końca. Pochwycił spojrzenie Jamesa i skierował je na miejsce, gdzie na środku stołu stały karafki pełne pysznych soków – dyniowych, wiśniowych, jabłkowych. J. najwyraźniej zrozumiał, gdyż skinął niezauważalnie głową.
- Ja się cieszę, że chcesz nam zapewnić jakąś rozrywkę. - starałem się powrócić do tematu, który nie dawał mi spokoju. - Ale nie uważasz, że to lekka przesada? Soki?
- Naprawdę będziesz mi to wypominał? - przewrócił oczyma, a ja wbiłem palce w jego udo. Mocno, wymownie.
- Tak, będę. Bo ja chcę pić, a kiedy Remusy chcą pić to są bardzo, bardzo niespokojne i uciążliwe. Nie zaczynaj ze spragnionymi Remusami Lupinami, bo zrobią ci krzywdę. - ścisnąłem mocniej jego udo i przesunąłem dłoń odrobinę wyżej.
- Mój błąd, mój błąd! - uniósł ręce w geście kapitulacji. - Ale zaraz zobaczysz, co się stanie. Ten eliksir, który zrobiłem kiedyś, on ma ciekawe właściwości. Planowałem go wykorzystać już dawno temu, ale wypadło mi z głowy. On sprawia, że marzenia mają okazję się spełnić, jeśli tylko ich spełnienie jest możliwe. Takie małe życzonka, jak chociażby góra z czekolady, którą przyniosą ci uczniowie szkoły. - uśmiechał się przebiegle. Tylko czy wziął pod uwagę skutki uboczne? Chciałem mu o nich przypomnieć, ale ostatecznie machnąłem na to ręką. Niech sam się przekona do czego prowadzi brak zdrowego rozsądku!
Niestety wcale nie musiałem długo czekać na reakcję niektórych osób, gdyż przy stole nauczycielskim właśnie zapanowało wielkie poruszenie, kiedy McGonagall zamieniła swoje krzesło w tron. Stół z obiadem podjechał pod ścianę dzięki czemu nic nie stało na drodze by kilku starszych uczniów wstało ze swoich miejsc i zaczęło siadać u jej stóp na podeście, jak niewolnicy. Sprout w tym czasie miała na sobie strój jakiejś wyjątkowo baśniowej księżniczki, a ubrany jak książę nauczyciel eliksirów skakał wokół niej wdzięcząc się. Wavele zerwał się ze swojego miejsca opuszczając Wielką Salę w rekordowym tempie, a za nim podążył nieodłączny w tym roku towarzysz – brat bliźniak Seed. Musiałem mieć jakieś zwidy, bo wydawało mi się, że był rozebrany niemal do naga, kiedy znikał za drzwiami. Nie chciałem wiedzieć czyje to były fantazje i co musiało stać się z Victorem, że tak szybko uciekł. Camus miał wielkie szczęście, że nie jadał z nami obiadów, bo pewnie ucierpiałby równie poważnie, co niektórzy atrakcyjni nauczyciele i uczniowie. Niholas Kinn miał właśnie swoje własne problemy, kiedy jego chłopakowi wyrosły kocie uszka i ogon, co musiało być winą tego pierwszego.
Zauważyłem, że kilka dziewcząt spogląda wyczekująco na Syriusza, ale z nim nic się nie działo. Czy dlatego, że nie pił, czy może z mojej winy? Nasze uczucia trzymały go w szachu? A może tylko mi się wydawało?
Dumbledore wyczarował instrumenty muzyczne, które zaczęły wygrywać jakąś skoczną melodię do tańca z czasów kiedy był młody. Teraz nie słyszało się już zbyt często takich rytmów.
Lily rozsiadła się na kolanach Pottera, który szeptał jej coś do ucha i czułem, że zaraz będzie mi niedobrze.
- Jak długo to będzie trwać? - mruknąłem patrząc to na Syriusza, to na zamieszanie, jakie wywołał. Wielka Sala od dawna nie była tak głośna i nieposkromiona.
- Tego już nie wiem. - rzucił niepewnie, a jego spojrzenie skupiło się na opiekunce naszego domu, która właśnie z wyższością patrzyła na najbardziej wysportowanych i najwyższych uczniów siódmej klasy, jacy na chwilę obecną byli w szkole. A więc to była jej fantazja? Własny harem? Zresztą nie mniej interesująca była walka pragnień Slughorna i Sprout. Podczas gdy on wyraźnie chciał ją uwodzić swoimi myślami, ona wolała grać osobę nie do zdobycia i otaczała się kolczastym żywopłotem, nieprzebytą puszczą i wszystkim, o czym mogła pomyśleć. W końcu podkochiwała się w Marcelu, więc nie miała szans spełnić swoich marzeń nawet jeśli wypiła zakażony sok.
- Po ostatnim truciu szkoły, jakie zafundował nam James w przeszłości chyba nie możemy liczyć na wyrozumiałość nauczycieli? - złapałem Syriusza za rękę i zauważając, że grupa pięciu dziewczyn niebezpiecznie się do niego zbliża, pociągnąłem go w stronę wyjścia z Wielkiej Sali. - Wtedy wszystkie niewłaściwe myśli pokazywały się nad głowami, a teraz się one w miarę możliwości spełniają.
- Nikt nie dojdzie do tego, że to nasza sprawka, więc głowa do góry.
- Tak? Więc teraz mi powiedz dlaczego mam wrażenie, że jesteśmy zagrożeni. Ja bo właśnie cię trzymam za rękę, a ty bo jakieś larwy patrzą na ciebie jak na zwierzynę łowną. To było wliczone w twój plan?
- Obawiam się, że nie. - jego dłoń zacisnęła się mocniej na mojej i Syri sam wyciągnął mnie teraz z Wielkiej Sali. Biegiem rzuciliśmy się w stronę jednego ze znanych nam dobrze korytarzy z tajemnym przejściem, które mogliśmy wykorzystać.
Mogłem tylko cieszyć się, że pięć dziewczyn nie zamieniało się w harpie, kiedy pędziły za nami. Czułem ich zapach, słyszałem pospieszne kroki. One najwyraźniej zrozumiały, że marzenia się spełniają i nie rozumiały tylko dlaczego nie zadziałało nic, co starały się zrobić z moim Syrim. I tak oto uznały za słuszne, rzucić się na niego, złapać go i wykorzystać pod pretekstem dziwnych zachowań ogółu osób w Wielkiej Sali.
Skręciliśmy za róg i szybko pociągnąłem za kciuk stojącego we wnęce rycerza. Uskoczył pozwalając nam wejść w ciasny korytarzyk za sobą, a następnie zamknął za nami przejście. Chyba w ostatniej chwili, gdyż kroki pięciu wrednych idiotek właśnie rozległy się bardzo, bardzo blisko nas. Miałem nadzieję, że nie słyszą mojego szybkiego, głośnego oddechu i bicia serca. Byłem przyciśnięty do ciała Blacka, który również wydawał się przejęty wszystkim. Czułem, jak jego pierś podskakuje z każdym uderzeniem i wystukuje rytm na mojej. Z jakiegoś powodu nawet nogi się pode mną uginały. Adrenalina opadła i teraz z trudem stałem o własnych siłach.
Opadłem na ziemię w wąskim przejściu, zaś Syri zrobił to samo przez co niemal siedziałem mu na kolanach, kiedy się pode mnie wsunął.
- Uciekliśmy. - wydyszał. - Ale bałem się, że nam się nie uda. Jeśli piły sok mogły mieć wystarczającą fantazję by nas dopaść.
- A wtedy ja zamieniłbym się w pijawkę, a one rozdeptałyby mnie bez skrupułów. Ciebie za to uczyniłyby swoim seksualnym niewolnikiem.
- Tak myślisz? - uśmiechał się, a ja wręcz nie mogłem w to uwierzyć.
- Ja widziałem to w ich oczach! Tym bardziej, że one zrobiłyby to siłą, a nie próbowały zabawy w marzenia. Nie śmiej się! - upomniałem go. - To fakt! To że masz większe powodzenie ode mnie nie znaczy, że jesteś w lepszej sytuacji. Jeśli jakaś dziewczyna zakocha się we mnie wtedy to ty będziesz patrzył jak mnie atakuje. - wolałem chyba, żeby było to prawdą, niż skazywać się na śmieszność snując podobne fantazje.
- Zostaniemy tu na jakiś czas. - zignorował moje ostrzeżenie. - A później wyjdziemy i postaramy się niepostrzeżenie dostać do pokoju. Jeśli się nam uda będziemy bezpieczni.
- A jeśli nie? Co jeśli na drzwiach będzie znak zakazujący nam wchodzenia, bo z twojej winy Evans i James pójdą ze sobą do łóżka? - tego nie wziął pod uwagę, widziałem bo w błysku jego oczu, które wydawały się lśnić niebezpiecznie w ciemności tego korytarza.
- Niech będzie, nie pomyślałem o wszystkim, ale i tak było zabawnie! Tym bardziej, że to jeszcze nie koniec. Pewnie z kilka godzin będzie ich wszystkich trzymać. Specjalnie wybrałem soki, bo po nie sięga każdy bez wyjątku. To będzie bardzo rozrywkowy dzień.
- Bardzo przerażający. - poprawiłem go i oparłem głowę na jego ramieniu. Mój głupi Syriusz. Uwielbiałem go nawet wtedy, kiedy robił coś nieodpowiedzialnego. - Będę musiał cię pilnować, bo mi cię zabiorą, a ja nie lubię się z nikim dzielić. Chyba, że sobą z tobą. - zamknąłem oczy i objąłem go ramionami. On zrobił to samo dzięki czemu znaleźliśmy się bliżej siebie. - Chyba będziemy musieli znaleźć sobie jakąś rozrywkę, co o tym sądzisz? - zapytałem mrucząc mu do ucha, a w odpowiedzi roześmiał się cicho, wymownie. Jego dłonie znalazły się na moich pośladkach i przyciągnęły mnie jeszcze bliżej. Na nudę nie będziemy narzekać.

niedziela, 24 listopada 2013

Kartka z pamiętnika CCXXXV - Syriusz Black

Na jakiej zasadzie ewoluują związki? Kiedy powinny się zmieniać i jak gwałtownie powinno to następować?
Remus – mój chłopak idealny. Do tej pory spokojny, raczej cichy, słodki i niewinny. Teraz – mała, wyzywająca bestia, która nie boi się pokazać mi czego pragnie. Zresztą, sam byłem nie lepszy, gdyż zrobiłem się gwałtowniejszy, może nawet bardziej namiętny, a przynajmniej w to chciałem wierzyć. Jeszcze do niedawna wystarczyły nam same buziaki, bo i pocałunkiem nie dało się nazwać tego, w jaki sposób muskaliśmy swoje usta. Kiedy chwytałem chłopaka za rękę byłem w stanie umrzeć z radości, zaś teraz nawet coś takiego miało bardziej seksualny wydźwięk. Czy zamieniałem się w zboczeńca? Nie wiem, ale niezaprzeczalnie chciałem częściej spędzać czas z Remusem na miłosnych igraszkach, które również uległy zmianie. Wszystko co nas otaczało było teraz przesycone seksem i nie potrafiłem odgadnąć, czy jest to dobry czy zły znak dla mojego związku.
Na drzwiach naszego pokoju wyczarowaliśmy z Remim znak zakazujący przyjaciołom wchodzenia do środka. Nie byliśmy pewni czy zanosi się na jakieś konkretne zabawy, ale woleliśmy dmuchać na zimne, tym bardziej, że na pieszczoty mieliśmy ochotę od rana.
Nic więc dziwnego, że wylądowaliśmy na moim łóżku zupełnie nadzy i tuliliśmy się do siebie całując głęboko, namiętnie. Czułem jak język Remusa wyczynia najróżniejsze cuda w moich ustach i sam odpowiadałem na nie w podobny sposób. To było dla nas coś nowego, gdyż zazwyczaj zadowalaliśmy się tym, co już znaliśmy, ale czasami warto było wzbogacić doświadczenia o coś nowego, innego. Tym bardziej, że uczyliśmy się wszystkiego na sobie. Może poza chwilami, kiedy dopuszczaliśmy do siebie Shevę i kiedy miałem swoje małe tajemnice z nauczycielem run.
Położyłem dłoń na biodrze Remusa i zacisnąłem na nim palce. Jego skóra była gładka, jak na męską, a przynajmniej tak mi się wydawało. Nie dotykałem w taki sposób nikogo, więc Remi był moim jedynym źródłem wiedzy. Lekko podniósł nogę i położył ją na moim biodrze. Przysunął się przez co nasze krocza spotkały się napierając na siebie. Nie mogłem powstrzymać odruchu ocierania się o to cudowne ciało mojego kochanka. Jego dłonie w tym czasie gładziły moją pierś i zaciekle drażniły sutki, co naprawdę mi się podobało. Lubiłem kiedy Remus był agresywny, a jednocześnie bezwarunkowo poddany mojej woli. Odsunąłem się od niego na chwilę i uśmiechnąłem, kiedy prychał rozdrażniony takim traktowaniem. Musiałem wygiąć się niewygodnie i boleśnie by dosięgnąć mojej nocnej szafki, w której ukryłem wszystko, co mogło nam się przydać do miłosnych zabaw.
Początkowe nadąsanie Lupina zmieniło się w błysk pożądania w złotym spojrzeniu, kiedy w mojej ręce pojawił się żel kupiony cichcem za pośrednictwem Victora Wavele. Nie zdradziłem nauczycielowi, kto jest moim kochankiem, ale musiałem przyznać się do związku z chłopakiem, co skwitował tylko wyniosłym, trochę perwersyjnym uśmiechem. W końcu kiedyś to on dobierał się do mnie.
- Wybaczam ci, że przestałeś mnie całować. - rzucił z udawaną niewinnością Remi i wyczekująco zacmokał.
Nabrałem na rękę odrobinę chłodnej substancji, która pachniała zniewalająco pomarańczą i koniakiem, a następnie sięgnąłem zwilżonymi palcami do pośladków mojego chłopaka. Specjalnie wypiął się i rozsunął nogi by ułatwić mi dostęp. Nie wstydził się tego tak jak dawniej, ale i ja byłem bardziej śmiały. Pocałowałem go, kiedy wsunąłem w niego palec i z satysfakcją poczułem, jak przylgnął do mojego ciała ciaśniej. Był podniecony, a ja nie pozostawałem mu dłużny, gdyż i mój członek napierał na jego krocze.
Remi nie wytrzymał. Odsunął się i ustawił na czworakach wypinając w moją stronę. Widziałem wszystko tak dokładnie, że niemal kręciło mi się w głowie. Jeśli mogłem być jeszcze bardziej podniecony to w tej chwili naprawdę pękałem w szwach i mogłem eksplodować. Tym bardziej, że chłopak zadrżał z niecierpliwości. Zmieniłem pozycję kładąc się między jego nogami, podsunąłem sobie poduszki pod głowę i unosząc ją lekko sięgnąłem wargami jego członka. Tym samym dłonią na oślep wymacałem wejście i znowu wypełniłem je palcem. Teraz było nam o wiele wygodniej, chociaż szybko rozbolał mnie kark. Wtedy Remi sam rozsunął nogi o wiele szerzej, dzięki czemu jego biodra obniżyły się i zaczął poruszać się w moich ustach. Czułem, że stajemy się perwersyjni, ale chyba zbyt długo byliśmy święci by teraz nad tym ubolewać. Zresztą, czułem się całkiem dobrze, kiedy mój chłopak wykonywał najcięższą pracę, a ja po prostu pieściłem jego wnętrze chcąc by w pewnym momencie pomieściło w sobie mój członek.
Palec, kolejny, moje usta na jego penisie, jego westchnienia, moje mruczenie. Byliśmy szaleni, ale i zakochani w sobie w sposób, o jakim inni mogli tylko marzyć.
Remus sam zabrał swoje krocze sprzed mojej twarzy, kiedy był zbyt bliski końca rozkoszy. Wtedy podniosłem się nie wyjmując przy tym palców z jego ciała i zająłem się czystym rozciąganiem go przy okazji całując drobne, jasne pośladki, które tak zawróciły mi w głowie.
- Nie jestem już przesadnie delikatny. - mruknął do mnie w sposób, który od razu zrozumiałem.
- Ależ oczywiście, raptusie. - zakpiłem lekko i zabrałem palce. Nawilżyłem swój członek chcąc mieć pewność, że wejdzie bez większych problemów. Pragnąłem tego, pragnąłem Remusa i teraz drżałem cały ze zniecierpliwieniem na myśl o tym, że wsunę się w niego głęboko, mocno, sam nie wiedziałem jak dokładnie.
Przygryzłem wargę, jak ostatni amator, kiedy patrzyłem na te kuszące, wypięte pośladki, które tylko czekały bym sprawił rozkosz ich właścicielowi. Dla takiego widoku mogłem być skończonym zboczeńcem!
Wsunąłem się w Remusa na początku do połowy, a później kolejnym pchnięciem do końca.
- Mój słodki wilczek zamienił się w pożądliwą bestię. - zamruczałem opierając pierś o jego plecy.
- I to z twojej winy. - odpowiedział mi między jęknięciami. - Ty nauczyłeś mnie odczuwać wszystkie te rozkosze, kiedy jedyną znaną mi była czekolada.
- Punkt dla ciebie. - przyznałem całując jego kark i zacząłem wykonywać powolne pchnięcia, które miały nas powoli naprowadzać na właściwy rytm. Żałowałem, że nie mogę w tej chwili całować Remusa, ale ta pozycja miała w sobie coś wyjątkowego, bardzo podnieconego. Jakby wilkołak Remiego również poddawał się mojej woli, uznawał moją wyższość nad sobą. Gdybym miał więcej czasu na zastanowienie pewnie określiłbym to inaczej, ale w tamtej chwili naprawdę musiałem się wysilić by zebrać myśli i stworzyć z nich cokolwiek zrozumiałego. Wszystko inne we mnie było podnieconym wyciem.
Nie, jednak nie wytrzymałem zbyt długo. Wysuwając się jedynie odrobinę z ciała mojego Remusa dałem mu do zrozumienia, że musi zmienić pozycję. Prychał trochę gniewnie, ale odwrócił się do mnie przodem i objął mnie ramionami. Przylgnąłem wargami do jego ust, całowałem go mocno, a moje biodra wybijały wyjątkowy rytm na jego pośladkach, kiedy wchodziłem możliwie najgłębiej i ostatecznie odnalazłem miejsce, które każdy dobry kochanek znaleźć powinien. Remi wił się teraz i pojękiwał wbijając paznokcie w moje łopatki. Nie miałem nic przeciwko takim ranom wojennym. Wydawało mi się, że to właśnie one czynią nas dorosłymi. Nawet jeśli blizny nie znikną tak jak te na mojej piersi, to i tak było warto skończyć w ciele weterana niż nie zaznać tej rozkoszy bycia maltretowanym z powodu rozkoszy.
Sam nie wiem, kiedy moje ruchy stały się szybsze, a dłoń zaczęła intensywnie pieścić krocze Remusa. Musiałem się odrobinę powstrzymywać, by nie skończyć przed nim, ale podołałem zadaniu i udało mi się szczytować w tym samym czasie, kiedy to mój kochanek wydawał z siebie głośne jęknięcie, a nasienie znalazło się na jego piersi.
Jeszcze przez chwilę byłem w nim, a moje zmęczone ciało miażdżyło jego. W końcu zsunąłem się, objąłem go i nakryłem nas prześcieradłem, które przygotowałem właśnie w tym celu. Nie odzywaliśmy się początkowo uspokajając oddechy, pozwalając gardłom odpocząć. W końcu wymieniliśmy się kilkoma pocałunkami, Remi zaklęciem otworzył okno by przewietrzyć w pokoju, zaś ja sięgnąłem pod łóżko po mugolskie czasopismo, które Victor załatwił mi od Seed.
- Co o nim myślisz? - zapytałem pokazując Remusowi wybraną i zaznaczoną starannie stronę przedstawiającą motocykl, który spędzał mi sen z powiek od pewnego czasu.
- Hm, jest całkiem interesujący. - Remi przyglądał się fotografii uważnie. - Nie znam się na tym, ale podoba mi się.
- To dobrze. - uśmiechnąłem się zadowolony. - Planuję go kupić, kiedy skończymy szkołę i udoskonalę go. Nie będzie miał sobie równych. I kiedyś zabiorę cię na nim nad morze. - zacząłem fantazjować. - Będziemy spać pod gołym niebem na piasku.
- I do tego potrzebny jest ci motocykl? - chłopak roześmiał się, a ja prychnąłem cicho.
- Oczywiście. Bez niego nie będzie tego klimatu, jaki chcę stworzyć.
- Oczywiście. - zachichotał i pocałował mnie żebym nie mógł narzekać na jego brak zrozumienia. Chyba przegrałem, gdyż poddałem się bez dalszej walki.